Faust
Część druga
Johann Wolfgang
Goethe
Tragedia Część druga
Tłumaczył
Bernard
Antochewicz
Ossolineum 1981
Johann Wolfgang Goethe, Faust
Zweiter Teil, Leipzig O. R. Reisland 1898.
J. W. Goethe, Faust
Der Tragodie erster und zweiter Teil.
Urfaust. Komentiert von Erich Trunz.
Verlag C. H. Beck, Munchen 1975.
Projekt obwoluty
i układ typograficzny
Lucjan Piąty
(C) Copyright by ^aklail Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo, Wrocław 1981 Printed in Poland
ISBN 83-04-00791-6
Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo. Wrocław
Nakład: 5000 + 300 egz.
Objętość: ark. wyd. 13,00, ark. druk. 15,50, ark. Al - 13.
Papier offset, ki. III 85 g, 82 x 104.
Oddano do składania 27 VIII 1980.
Skład wykonano na urządzeniach Monophoto 600.
Podpisano do druku 6 1 1981.
Druk ukończono w marcu 1981.
Wrocławska Drukarnia Naukowa
im. St. Kulczyńskiego.
Zam. 2383/80
Cena zł 55. - B-3
AKT PIERWSZY
Malownicza kraina
Mroczny świt. Faust na kwiecistym trawniku leząc, znużony, niespokojny, snu szuka. Krąg duchów porusza się szybując — małe wdzięczne postacie. Ariel śpiewa, przygrywają harfy eolskie
Kiedy kwiecia deszcz wiosenny Nad wszystkimi lecąc, mży, Kiedy pól zielone dary Wszystkich ludzi olśniewają, Małych elfów wielkie duchy Spieszą, by swą pomoc nieść, I czy święty, czy niegodny, Błaga ich nieszczęsny człek. Wy, co wokół głowy tej krążycie zwiewnie, Pokażcie tu szlachetnych elfów zwyczaj, Uciszcie serca tego dziką walkę, Usuńcie zgryzot rozpalone strzały, Oczyśćcie wnętrze z przeżytego strachu, Wszak cztery przerwy nocna pora zna, Więc wypełnijcie je ochoczo, nie zwlekając, Wpierw skłońcie głowę na poduszkę chłodną, A potem go zanurzcie w rosie Lety, I giętkie wnet się staną drętwe członki, Kiedy wzmocniony, czekać będzie świtu; W imię elfów pięknej powinności Zwróćcie go świętej światłości. Chór na przemian pojedynczo, na dwa głosy i wielogłosowo Gdy ochłodnie letni przestwór W tym ustroniu czułych traw, Wonność słodką, mgieł zasłony, Porozwiesza niemy zmierzch, Sączy cicho słodki spokój, Serce pieści snem dziecinnym, Zasię oczy znurzonego Zamknie wkrótce furtka dnia.
5
Noc zaległa już nad światem, Gwiazda gwiazdę woła już, Wielkie światła, iskry małe, Świecą w dali, błyszczą tuż. Lśnią w jeziora toni wszystkie, Lśnią w otchłani nocy tej, Niby znak szczęśliwej ciszy Księżyc srebrny wznosi się.
Już pogasło światło godzin, Przeminęła radość, ból, Przeczuj, zatem! Ozdrowiejesz, Uwierz w nowe zorze dnia. Kwitnie zieleń wzgórz i dolin, Stroszy cienie swoim snom, Kołyszącą srebrną falą Już ku żniwom płynie siew.
Aby ziścić swe marzenia
Spojrzyj w pełnię blasku tam!
Lekkie więzy cię krępują,
Sen łupiną — odrzuć ją!
I nie zwlekaj, odważ się,
Gdy się waha, bierny tłum;
Wszystko może zdziałać mądry,
Który pojmie, chwyci wnet.
Potężny łoskot zwiastuje zbliżanie się słońca
Ariel
Gzy słyszycie pochód Hor! Uszom czułych dusz słyszalny Dzień się nowy już narodził. Skrzypiąc trzeszczą wrota skalne, Koła Feba toczą się, Cóż za łoskot niesie światło! Trąby grają, grzmią puzony, Oko lśni i słuch się dziwi, Niesłyszalne — niesłyszane, Wnika lekko w kwiatów kielich, Głębiej, ciszej chce zamieszkać, Wewnątrz skał i pod listowiem; Trafi was, ogłuszy wraz.
6
Faust T . . . . ..
Juz życia tętno bije żywym rytmem,
By lotny świt łagodnie witać tu
Ty, ziemio, noc dzisiejszą też przetrwałaś
I orzeźwiona dyszysz u mych stóp,
Zaczynasz zrazu chęcią mnie napawać,
Poruszasz we mnie, budzisz słuszną myśl,
Bym wiecznie dążył, gdzie najwyższy Byt —
W porannym brzasku cały świat widnieje,
A las rozbrzmiewa głosem żywych istnień,
Zaś dolinami płyną pasma mgły,
Lecz jasność nieba chyli się w niziny,
Świeżością lśnią gałęzie i konary, wyrosłe
Z wonnych grot, gdzie pogrążone spały.
Barwa za barwą uwalnia się od ziemi,
Gdzie z liści, lśniących kwiatów perlista cieknie
rosa —
Rajskim przybytkiem ziemia staje się.
Spojrzyj wzwyż! — Olbrzymy gór wyniosłych Zwiastują już Najuroczystszą Chwilę; I oni pierwsi piją świętego światła zdrój, Co potem ku nam wszystkim zstąpi w dół, A teraz hal zielone, strome zbocza Obdarza blaskiem ono i jasnością, Stopniowo, zręcznie ścieląc każdy stok; I jawi się! — ale niestety, oślepiony, Odwracam wzrok, ognistym kolcem porażony.
Tak to więc jest, gdy nadzieja tęskna Do sfer najwyższych się dobije, Spełnienia bramy na oścież są otwarte, Lecz wówczas tryska z owych wiecznych stref Płomieni bezmiar, stajemy zaskoczeni, Pochodnię życia chcieliśmy zapalić, Lecz morze ognia obejmuje nas! O, cóż za ogień! Czy miłość to, czy gniew żarliwie nas ogarnia, Raz w ból, raz w radość zmieniając się straszliwie, Że znowu tu na ziemi szukamy ocalenia, By ukryć się w welonie tych najwcześniejszych
marzeń.
7
Niech zatem jasne słońce zostanie za plecami.
Na wodogrzmoty zaś co wodne drążą skały, '
Z zachwytem patrzę coraz większym,
Jak z progu na próg mnożą swe potoki,
Łoskotem strug tysięcy pędząc wokół,
I hen w powietrzu kłębami piany szumią.
Lecz z burzy tej wspaniałym łukiem
Wyrasta barwnej tęczy zmienna trwałość,
Raz się rysuje jasno to znów ginie,
Wokoło siejąc wonne, chłodne dżdże.
Lecz ona odzwierciedla ludzką dążność.
Więc rozważ to a pojmiesz sprawę lepiej:
Że w barwnym blasku daje nam się życie.
Pałac cesarski. Sala tronowa. Rada stanu oczekuje cesarza.
Grają trąby. Dworzanie wszelkiego rodzaju,
wspaniale odziani, gromadzą się. Cesarz wstępuje na tron,
po jego prawej stronie stoi astrolog
Cesarz
Wiłam oddanych mi i drogich, Przybyłych z bliska i z daleka, I mędrca widzę przy mym boku, Lecz gdzie zapodział się nasz błazen? Junkier
Za trenem twego płaszcza, Panie, Jak długi zwali! się na schody, Więc wyniesiono precz grubasa, Umarły był czy spity? Nie wiem. Drugi Junkier Z niezwykłą wręcz prędkością zaraz Na miejsce jego spieszy inny, I wcale pięknie wystrojony, Lecz wstrętny jakiś, każdy stroni, I straż nie puszcza go przez próg, Krzyżuje przed nim halabardy, Lecz oto jest, ten głupi śmiałek!
Mefisto klęcząc u tronu
Co się przeklina i czego wciąż żąda? Ciągle przegania i pragnie? Co zawsze brane jest w obronę? Co ciężko lżone i oskarżane?
8
Kogo nie wolno ci tu przyzwać?
Czyim to mianem zowią chętnie?
Co zbliża się do twego tronu?
Co samo się wygnało stąd? Cesarz
Na razie wstrzymaj swoje słowa!
Zagadki tutaj nie na miejscu,
To sprawy są tych oto panów.
Rozwiązuj zatem! słucham cię.
Mój stary błazen umknął w świat,
Więc zajmij miejsce jego przy mnie.
Mefisto wstępuje po stopniach i staje
po lewej stronie Pomruk tłumu Nowy błazen — udręka nowa,
Skąd się tu wziął? jak tu wszedł?
Stary już przepadł, skończył się,
Tamten był opój, ten zasię wiór. Cesarz
A zatem witam mych przyjaciół wiernych,
Przybyłych z bliska i z daleka!
Pod dobrą gwiazdą się zbieracie,
Która nam w górze szczęście wróży,
Lecz czemu, mówcie, w dni te właśnie,
Gdy się od zmartwień uwalniamy,
Maskaradowe bródki przyklejamy,
Zażywać wesołości chcemy,
Czemu to, radząc, męczyć się mamy?
Lecz skoro mniemacie, że tak być musi,
Co stało się, niech się już dzieje. Kanclerz
Najwyższa cnota, jak krąg świętości
Cesarską wieńczy głowę i tylko on sprawiedliwości
Jest w stanie być rękojmią,
Sprawiedliwości, co wszystkich cieszy,
Lud żąda jej i pragnie, potrzebuje,
On jeden może ją zapewnić.
Ach, lecz na cóż zda się duszy rozum,
A sercu dobroć, rękom chęć,
Gdy państwo trawi gorączkowe wrzenie
9
A zło wylęga nowe zło?
Kto spojrzy w dół z tej dumnej sali
W państwa głąb, wszystko mu zda się ciężkim snem,
Gdzie potwór przez potwory rządzi,
Bezprawie prawnie włada,
Gdzie świat omyłek się panoszy.
Ten ukradł stado, ten kobietę, Kielich z ołtarza, krzyż, świeczniki, I chełpi się tym długie lata, Na ciele cały i na duszy. Do sali tłoczą się skrzywdzeni, Sędzia się pyszni na fotelu, Tymczasem prą natrętną wrzawą Rozruchów tłumy falujące. Ten na występek, hańbę liczy, Ów na współwinnych się opiera, I: winny! — słyszysz sądu wyrok, Gdzie się niewinność sama broni. Tak chce się cały świat pokrajać I zniszczyć to, co jest potrzebne. Jak tedy ma się myśl rozwijać, Co jedna wiedzie nas do prawdy?
Lecz w końcu dobry, prawy człek, Ulegnie złotu i pochlebcom, A sędzia, co się prawa zrzekł, Sprzymierzy w końcu się z przestępcą. W czarnych barwach świat ukazałem, Który rad bym okryć zasłoną. Pauza
Decyzje są tu nieodzowne, Gdy wszyscy szkodzą, wszyscy cierpią, To sam majestat grabić pójdzie. Dowódca
armii Wrzenie panuje w tych dzikich dniach! Każdy zabija i jest zabijany, A na rozkazy wszyscy głusi. Mieszczanin za swym grubym murem, Rycerze w swoich skalnych gniazdach
10
Sprzysięgli się by nas przetrzymać I siły swoje oszczędzają. Zaciężny żołnierz niecierpliwy, Gwałtownie żąda swej zapłaty, Gdybyśmy mu nie byli dłużni, Porzuciłby nas, nie zwlekając. Zakaże ktoś, co ogół żąda, To jakby wsadził kij w mrowisko, A państwo, które chronić mieli, Zlupione jest i spustoszone. Grasują dziko i bezkarnie, Pół świata zmarnowali już, Żyją królowie w swoich krajach, Żadnego wszak to nie obchodzi. Podskarbi
Kto stawia dziś na sojuszników! Pożyczek z dawna przyrzeczonych Zabrakło niby wody w kranie. Ach, Panie, w twych rozlicznych krajach W czyich jest rękach własność cała? Gdziekolwiek pójdziesz, pan na włościach, I niezależnie rządzić chce, I znosić trzeba, co wyprawia, Już rozdaliśmy tyle praw, Że do niczego nie mamy prawa. Także na partiach, jak się zowią, Nie można dzisiaj już polegać, I mogą besztać, mogą chwalić, Zobojętniała miłość i nienawiść. Zaś Gibelini i Gwelfowie Ukryli się, by nabrać sił, Kto teraz wspomóc chce sąsiada? Każdy zajęty własną sprawą. Bramy do bogactw są zawarte, Każdy gromadzi, zgarnia, skrobie, Lecz nasze kasy świecą pustką. Marszałek
A jakich nieszczęść ja doznaję! Chcemy oszczędzać dzień za dniem,
11
Lecz co dnia więcej wciąż potrzebujemy, Codziennie też kłopotów więcej. Kucharzy braki nie wzruszają Dziki, jelenie, sarny, zające, Kury, kaczki, gęsi, bażanty, Świadczenia oraz renty stałe, Wpływają jeszcze dość obficie, Ale na koniec brak już wina. W piwnicach beczek był dostatek, Z najlepszych winnic i roczników, Lecz wysiorpały ciągłe uczty Szlachetnych panów win ostatek. A rada miejska dom przepija, Do kufli garną się, do misek, I wnet pod stołem leży bractwo. A ja mam płacić i wypłacać; Wszak Żyd nie będzie mnie oszczędzał, Wymyśli taki dług lichwiarski, Co lata całe naprzód strawi. A świniom tłuszczu nie przybywa, Nawet pierzynę w zastaw dano, Na stół podają chleb zjedzony. Cesarz po chwilowej zadumie zwraca się do Mefista: Powiedz błaźnie, znasz inną biedę? Mefisto
Ja? Bynajmniej. Oglądać blask dokoła chcę,
I ciebie, i twych bliskich! Czyż braknie zaufania
Gdzie cesarz nieugięcie włada;
A siły zbrojne trzebią wrogów?
Gdzie dobra wola, myślą wsparta,
Działanie wszelkie jest pod ręką?
Co na złe śmiałoby się sprzysiąc,
Dla pomroki, gdy gwiazd tu świeci tyle?
Pomruk
To szczwany lis, zna się na rzeczy,
Urabia kłamstwem póki można,
Już z góry wiem, co za tym siedzi,
A cóż innego? — nowy projekt. Mefisto
Gdzie nie brak czegoś na tym świecie?
12
Jednakże tutaj brak pieniędzy. Z podłogi wprawdzie ich nie zgarniesz, Lecz mądrość wie, jak je wydobyć, W skalistych żyłach, fundamentach, Znajduje złoto, bite i niebite, Na światło dzienne je wywlecze Zdatnego męża ducha moc i moc jego natury. Kanclerz
Duch i natura nie do chrześcijan mowa, Za to się pali ateistów, Bo to gadanie niebezpieczne. Natura grzeszna, duch czartowski, Wydają na świat swe zwątpienia, Ten obojnaki wstrętny płód. Lecz u nas nie! W cesarstwie starym Dwa stany się zrodziły, Co godnie władcy tron wspierają: To świętych ród i ród rycerzy, Sprostają każdej nawałnicy, W nagrodę biorą Kościół oraz państwo. Z prostackiej myśli mętnych dusz Wyrasta jawnie opór wściekły: To są kacerze, czarownicy! To oni gubią wieś i miasto. I ty chcesz swą bezczelną kpiną Przemycić ich do dworskich sfer, Wy lgniecie do zepsutych serc, Jesteście błaznów krewniakami. Mefisto
Po tym poznaję umysł światły! Czego nie tkniecie — jest wam obce, Czego nie pojmiecie — brak wam zupełnie, Nie policzycie — niegodne wiary, Co nie zważone — nie ma wagi, Co nie przedajne — wartości nie ma.
Cesarz
Lecz braków to nie załatwiło, I na cóż twe kazanie postne? Mamy już dość wiecznego jak i co, Pieniędzy brak, więc dostarcz ich!
13
Mefisto
Dostarczę czego chcecie, jeszcze więcej,
Choć łatwe to, lecz łatwe trudne jest,
Gotowe leży tuż, lecz jak je zdobyć,
To właśnie kunszt! — kto go zna?
Ale pomyślcie: gdy trwogi czas nastaje,
A dzikie masy topią lud i kraj,
To ten i ów, naglony przerażeniem,
Najdroższe rzeczy ukrył tu i tam.
Ten sposób dawno znali już Rzymianie,,
I znany wczoraj był i trwa do dziś.
To wszystko w ziemi leży zakopane,
Zaś ziemia jest cesarza i wszystko co jest w niej.
Podskarbi
Na błazna wcale mądrze gada, Cesarz istotnie ma to prawo. Kanclerz
Szatan zakłada wam złote pęta,
Tu wchodzą w grę nieczyste sprawy.
Marszałek
Dostarczy na dwór miłych rzeczy, Gotówem przyznać się do błędu. Dowódca
armii Błazen jest mądry, przyrzeka korzyść tu każdemu, Żołnierz nie pyta, skąd się bierze. Mefisto
Lecz skoro przeze mnie czujecie się oszukani, Oto jest mędrzec! pytajcie astrologa, Z obiegu ciał on zna godziny oraz miejsca planet, Więc niechaj powie, co wróżą nam niebiosa?
Pomruk
Gagatków dwóch, zwąchali się, Fantasta z błaznem blisko tronu, Przebrzmiała śpiewka, drętwa mowa, Błazen obiecuje, mędrzec przytakuje.
Astrolog mówi, Mefisto podpowiada
Słońce samo szczerym złotem jest, Merkury o łaskę oraz żołd zabiega, Bogini Venus rzuciła czar na wszystkich, Miłosnym okiem patrzy na was z nieba,
14
Niewinna Luna, kapryśne ma nastroje, A Marsa siła wciąż wam grozi, Jupiter zaś stanowi blask największy, Saturn jest wielki, lecz mały z dala, I jako kruszcu bryła nie bywa u nas w cenie, Wartości nikłej, za to ciężki wielce. Tak, gdy Helios z Luną się sprzymierzy, Ze srebrem złoto — los będzie pogodniejszy I cała reszta do nabycia: Pałace, sady, piersi, słodycz, czułe lica, To wszystko sprawi ten uczony mąż, Bo on potrafi, czego nie może nikt. Cesarz
Choć dwakroć słyszę, co on prawi, Lecz słowom jego nie dowierzam. Pomruk
I na cóż nam te kiepskie żarty, Astralne wróżby, warzelnia bzdur, Nadzieje płonne nie raz pierwszy, Ten co nastanie, głupcem będzie.
Mefisto
I oto sterczą, dziwią się,
Nie wierzą w zakopane skarby,
Ten o Alraunie — wróżce bredzi,
A tamten coś o czarnym psie,
I cóż, że jeden dowcipkuje,
Zaś inny skarży czarnoksięstwo,
Gdy kiedyś go załechcą stopy
I pewny go zawiedzie krok.
Czujecie wszyscy trud tajemny
Natury wiecznie władającej,
Z najgłębszych przeto posad jej
W górę się wije żywy ślad.
Gdy wszystkie członki dreszcz przejmuje
I straszne zdaje się to miejsce,
Wy śmiało kopcie, ryjcie grunt,
Bo tam jest sedno, tam jest skarb. Pomruk
Już ciężar ołowiany czuję w nodze,
Już ramię łapie reumatyczny skurcz,
15
Już coś łaskocze wielki palec,
Już całe plecy bolą mnie. Po tych oznakach sądzić można, Iż rewir tu największych skarbów. Cesarz
Więc prędzej, teraz już nie umkniesz mi,
Swe szumne kłamstwa poddaj próbie,
I ukaż nam te cenne miejsca.
Odkładam zatem miecz i berło
I dostojnymi mymi dłońmi,
Jeśli nie kłamiesz, dopełnię dzieła,
Lecz jeśli łżesz, do piekła poślę!
Mefisto
Drogę do tamtąd pewnie bym odnalazł,
Lecz nie dość jeszcze wciąż obwieszczam,
Ile bezpańskich bogactw wszędzie czeka.
Kmieć prosty, który ziemię płuży,
Wyorze bruzdę, a z niej skarb,
Saletrę myśli znaleźć w glebie,
Ale znajduje rulon złota,
Zlękniony, ucieszony biedny człek.
A jakie stropy musi zburzyć,
Jakie przepaście, ganki jakie
Tropiciel skarbów przebyć musi,
W sąsiedztwie piekła trudząc się!
W piwnicach długich i najskrytszych,
Kielichy złote, talerze, misy,
Widzi przed sobą długim rzędem,
Puchary świecą rubinami,
A pragnie nimi się posłużyć —
Tuż obok stoją stare wina.
Lecz pewnie mu nie dacie wiary,
Już dawno bowiem zgniły klepki
I winny kamień stał się wina beczką.
Esencje trunków tych szlachetnych,
Nie tylko złoto i klejnoty
Okrywa mrok i przerażenie.
Tu mędrzec bada niestrudzenie;
Poznanie w dzień — dziecinną fraszką,
Za to w ciemności dzieją się misteria.
16
Cesarz
To twoja rzecz! Jaki pożytek z mroku?
Gdy coś ma wartość, niechaj na jaw wyjdzie.
Kto pozna łotra w ćmie głębokiej?
Nocą są wszystkie koty czarne.
Garnki pod ziemią pełne złota
Pługiem wyoraj na powierzchnię! Mefisto
Chwyć szpadel, motykę i kop sam,
Ten chłopski trud uczyni ciebie wielkim
I całe stado cieląt złotych
Wyskoczy wnet spod ziemi.
Wtedy bez wahań i z zachwytem
Przystroić siebie możesz i wybraną,
Świecący, barwny blask kamieni,
Cesarz Astrolog
Wywyższy piękno i majestat.
Więc zaraz, już! Jak długo ma to trwać!
Panie, powściągnij swe żądania! Niech wpierw przeminą barwne tańce, Istota roztargniona do celu nie zawiedzie. W skupieniu wpierw pojednać się musimy
I niższe poprzez wyższe zyskać.
Kto dobra chce, niech dobrym będzie wpierw,
Kto chce radości, niechaj krew ostudzi,
Kto żąda wina, dojrzałe grona niechaj tłoczy,
Kto cudu czeka, niech umacnia wiarę.
Cesarz
Niech zatem czas przeminie nam wesoło! Zasię popielec przyjdzie w porę. Tymczasem święćmy, mimo wszystko, Weselej jeszcze karnawału dni. Trąby. Odchodzą
Mefisto
Jak szczęście splata się z zasługą,
Nie przyjdzie na myśl nigdy głupcom,
Gdyby posiedli kamień mądrości,
Mędrzec nie dorósłby do światłości.
17
Obszerna sala z przyległymi komnatami przystrojona
i ozdobiona na maskaradę Herold
Nie sądźcie, żeście tu w niemieckich stronach,
Gdzie diabeł, błazen i śmierć tańczy,
Wesoła czeka was zabawa.
Pan najjaśniejszy na rzymskiej wyprawie,
Na swój pożytek i wam ku uciesze,
Alpejskie przekroczył szczyty
I zdobył wesołą krainę.
Objąwszy w Rzymie stopy święte,
Uprosił też nad światem panowanie,
A kiedy poszedł po koronę,
Błazeńską czapkę przywiózł też.
I odmłodnieli jakby wszyscy,
Każdy obyty w świecie człek
Z ochotą wdziewa ją na głowę,
Do błaznów wnet go upodobni,
I jest w niej mędrcem — póki zdoła.
Już widzę ich, jak się gromadzą,
Jak się kołysząc oddalają, łączą ufnie;
Jak natarczywie tłum się z tłumem sprzęga.
Wchodzi, wychodzi niestrudzenie,
A jednak w końcu wciąż niezmiennie
Ze stu tysiącem swoich blag
Świat ten jest jednym wielkim błaznem. Ogrodniczki śpiewają z towarzyszeniem mandolin By uznanie wasze zdobyć, Najwdzięczniejszy wdziały strój, W noc dzisiejszą florentynki, Jak chce w Niemczech wielki dwór;
Wpięty mamy w ciemne loki Ku ozdobie jasny kwiat, Nić jedwabna, kosmyk złoty Oto nasz ulotny świat.
Bowiem naszą jest zasługą, Która cieszy każdy wzrok, Że błyszczące, sztuczne kwiaty
18
Kwitną świeżo cały rok.
Różnokolorowe szmatki W symetryczny spięte ład, To i tamto obgadacie, Ale całość nęci was.
Miło, wdzięcznie wyglądamy, Ogrodniczki, istny cud, Bowiem naturalność kobiet Bliską jest krewniaczką sztuk. Herold
Kosze pełne swe ukażcie, Co na głowach swych nosicie, Wzdęte barwnie na ramionach, Wybierajcie według gustu. Wszystkie ganki, korytarze, Wnet się zmienią w wirydarze. Warte tłoku są bez miary, Sprzedawczynie i towary. Ogrodniczki
Zaczynajcie więc targować, Lecz nie miejsce tu na targ, Przeto w krótkich, zwięzłych słowach Niechaj każdy wie, co ma. Gałązka oliwna Nie zazdroszczę kwiecia kwiatom, z oliwkami I unikam wszelkich zwad,
Jest to wbrew mojej naturze: Rdzeniem ziemi jestem wszak I rękojmią najpewniejszą, Znakiem zgody wszystkim w krąg. Może dzisiaj — mam nadzieję — Godnie zwieńczę piękną skroń. Wieniec złoty kłosów Dary Ceres by was zdobić, Będą pięknie wyglądały, Najważniejszy plon dostatku, Będzie wieńcem waszej chwały. Fantazyjny
wieniec Barwne kwiaty niby malwy
19
Na mchu kwitną jak ogrody, Co w naturze niezwyczajne, Jest tu dziełem pilnej mody. Fantazyjny
bukiet Nazwy mojej wam wymienić Nie śmiałby nawet Teofrast, Więc przypuszczam, że nie każdej. Lecz niektórej się spodobam. Chciałbym być jej pożyteczny, Kiedy wplecie mnie we włosy, Może zdecyduje się I na sercu mnie swym złoży Pąki róż wyzwanie
Niechaj fantastyczne twory Kwitną sobie modzie dnia, Osobliwych dziwokształtów Nie zna naturalny świat, Zieleń łodyg, złote dzwonki Wyzierają z gęstych loków, My trzymamy się w ukryciu: Ten szczęśliwy, kto nas odkrył.
Kiedy lato wici śle, Ogień róż zapala się, Kto by zbył się tego szczęścia? Obietnice, zapewnienia, Zawładnęły w państwie Flory Wzrokiem, myślą oraz sercem. Pod zielonymi gankami ogrodniczki przystrajają się swoimi ozdobami Ogrodnik śpiewa z towarzyszeniem teorbanów Oto kwiaty pączkujące, Co was zdobią pięknie tak, Zwodzić nie chcą wszak owoce, Gdyż w spożyciu jest ich smak.
Ogorzali ogrodnicy Wiśnie, śliwy niosą w darze, Więc kupujcie! wobec smaku Oko gorszym sędzią się okaże.
20
Jedzmy owoc najdojrzalszy, Dla rozkoszy podniebienia! Róże są przedmiotem sztuki, Za to w jabłka wgryźć się trzeba.
Niechaj wolno nam się zbliżyć Do uroku dziewcząt miłych, Wtedy towar najdojrzalszy, Po sąsiedzku przystroimy.
Pod strojnymi girlandami, W zakamarkach altan co noc, Można znaleźć wszystko naraz: Pąki, liście, kwiaty, owoc.
Śpiewając na zmianę z towarzyszeniem gitar i teorbanów oba chóry zawieszają swoje towary stopniowo coraz wyżej. by je ukazać i zaofiarować Matka i córka Matka
Córko, gdyś ujrzała świat, W czepek cię ubrałam, Miałaś taką miłą twarz, Delikatne ciało. Już widziałam narzeczoną, Bogatemu zaślubioną, Żonę już widziałam.
Ale rok niejeden już
Minął nadaremnie,
Zalotników barwny tłum,
Przebiegł obok ciebie;
Z tym tańczyłaś, rączkę dając,
Temu miły dałaś znak,
Łokciem go trącając.
Wymyślanie nowych świąt Na nic się tu zdało, A fantowe całowanie Dziewcząt nie swatało. Dziś tych błaznów cały tłum,
21
Okaż, córko, serce swe, Może który zechce cię. Dołączają towarzyszki zabaw, młode i piękne, poufna pogawędka staje się głośniejsza.
Rybacy i ptasznicy z sieciami, wędkami i sidłami na ptaki (różdtkami nasmarowanymi lepem) oraz innymi narzędziami wchodzą i mieszają się z grupą pięknych dziewcząt. Wzajemne próby zdobywania, chwytania, umykania, przytrzymywania dają okazję do najmilszych rozmów Drwale gburowaci,. wchodzą gwałtownie Miejsca, przestrzeni Potrzeba nam, Ścinamy drzewa Co walą się z hukiem, Gdy pnie dźwigamy, Padają ciosy Na naszą chwałę. Rzeknijcie prawdę: Gdyby nie prości W kraju się trudzili, Jak delikatni By sobie radzili, Choć już pokpili niejedno? A zatem wiedzcie: Zamarzniecie w środku zimy, Jeśli my się nie spocimy. Pulcinella
Wyście głupcami, Do robót stworzeni, Myśmy mędrcami, Nic nie dźwigamy, Bo nasze czapeczki, Kurtki, szmateczki Lekko nosimy; Więc z przyjemnością Wciąż się włóczymy, Szlifując bruki, Po rynku pędząc, Przez tłumne zaułki,
22
Gęby rozdziawiamy, Na siebie krakamy, Przy tej muzyce Przez tłoczne ulice, Szczupakiem śmigamy, Razem skaczemy, Wspólnie brykamy. Możecie chwalić, Możecie ganić — Mamy to za nic. Pasożyci przymilnie, pożądliwie Dzielni drwalowie, Wasi szwagrowie — Smolarze czarni, To ludzie ważni. Bo wszystkie skłony, Potakiwanie, Zręczne androny, Czułe schlebianie, Co ziębi i grzeje, Jak komu wygodnie, Na co się zdadzą? Choćby się ognie Straszliwe lały Z niebieskiej powały, Gdyby nie szczapy, I węgla bryły, Piece by nasze Się nie paliły. Tu coś się smaży, Tam się gotuje, Smakosz prawdziwy Już ryby czuje. Węszy pieczyste, Delicje istne, Do dzieła zatem, Przy stole bogatym. Pijany nieprzytomny
Niech mnie dzisiaj nic nie mierzi! Wolny czuję się, swobodny,
23
Świeżą rozkosz, nowe pieśni Niosę wam w ten dzień pogodny.
A więc pijcie! hejże! ho! Przypijajcie, dzwoni szkło! Ty tam z tyłu, chodźże tu! Przypij z nami, no i już!
Krzyczy żonka oburzona, Szarpie na mnie kaftan pstry, Ja się puszę, wrzeszczy ona: Maszkarońska kukło ty!
Na frasunek dobry trunek! Kiedy piję dzwońcie szklanki! Wszystkie kukły, głębszy łyk! Dźwięczy szkiełko, no to cyk!
Nic nie mówcie, że zbłądziłem, Wpadłem tu, gdzie fajno jest, Nie da karczmarz, da karczmarka, Wreszcie dziewka spoi mnie.
Dziś mam chętkę, dziś mam fart! W górę szklanki, każdy brat! Jeden z drugim trąca się, Od toastów dymi łeb!
Gdzie i jak, to nie jest ważne, Ale bawić wciąż się chcę, Niech więc leżę, tam gdzie leżę, Nogi już nie niosą mnie. Chór
Więc kompani: gul, gul, gul! Nowy toast, szkiełko lśni, Kto za stołem, trzymaj się! Kto pod stołem, niechaj śpi.
Herold zapowiada różnych poetów, piewców przyrody, poetów nadwornych, śpiewaków ballad rycerskich
24
i pieśni miłosnych oraz panegirystów. W tłumie współzawodników wszelkiego rodzaju nikt nikomu nie pozwala wystąpić. Jeden przekrada się i mówi kilka słów Satyryk
Wiecie co dziś poetę Najbardziej by ucieszyło? Gdyby mógł mówić i śpiewać, Czego dziś słuchać niemiło. Piewcy nocy i grobów, proszą o wybaczenie, bo właśnie teraz zajęci są najbardziej interesującą rozmową ze świeżo powstałym wampirem, co mogłoby dać początek nowemu rodzajowi poezji. Herold godzi się z tym i wywołuje tymczasem mitologię grecką, która choć w nowoczesnej masce, lecz ani charakteru swego, ani wdzięku nie traci. Gracje Aglaia
Wdziękiem obdarzamy życie, I w dawaniu wdzięk niech będzie. Hegemona
Wdzięk niech będzie w przyjmowaniu, Miłe jest spełnienie marzeń. Eufrozyna
Niechaj wasza w dni tych pędzie, Pełna wdzięku wdzięczność będzie.
Parki, boginie losu
Atropos
Mnie najstarszą do przędzenia, Zaproszono właśnie dzisiaj, Rozum, duma, myśli płyną, Nad tą wątłą nicią życia.
Aby gibka, miękka była, Len najcieńszy wypatrzyłam Lecz by równa była, gładka, Zręczny palec o to zadba.
Ałe jeśli w swej swawoli Potracicie wszelkie pęta,
25
Pamiętajcie: nić się kończy, Strzeżcie się, bo łatwo pęka. Kloto
Wiedzcie, że w ostatnich dniach Mnie nożyce powierzono, Zachowanie starszej siostry Przerażało wszystkich wkoło.
Niepotrzebnie świat powleka, Lichą przędzą opasuje, Zaś sukcesów pięknych pasma Rwie, w mrocznym dole zakopuje.
Ja się też myliłam nieraz, W swej młodości szale, Cierpliwości nastał czas, Dziś nożyce w futerale.
Więc powściągnę swą naturę, I życzliwa będę wam, Niechaj pora tu beztroska, Nieprzerwanie bawi was. Lachezis
Mnie, roztropnej w tej gromadzie Przekazano ład powszechny; Motowidło moje żwawe, Nigdy zbytnio się nie spieszy.
Nić się zwija i odwija, Każda snuje inny los, Żadna nie pomyli biegu, I zatacza własny krąg.
Przeoczyłabym coś kiedyś, Lęk o świat ten zdjąłby mnie, Chwile trwają, łata mierzą, Tkacz nadchodzi, nitkę rwie. Herold
Tych istot, które teraz przyjdą, nie poznacie, Chociażby wielka była wasza starych ksiąg
znajomość,
26
Widok tych, które już tyle zla sprawiły, Kazałby wam witać je jako gości miłych.
Oto furie, nikt by temu nie dał wiary, Śliczne, kształtne, miłe i niestare, Poobcujcie z nimi tylko, wnet poznacie Żmijowatą wręcz naturę tych gołąbków.
Choć w istocie są podstępne, ale dzisiaj, Gdy się każdy błazen szczyci swoim brakiem, One też nie pragną czci anielskiej, I przyznają, że są plagą na tej ziemi. Furie Alekto
Co wam to da? wy przecież nam ufacie, Jesteśmy piękne, młode i schlebiamy, A jeśli który z was ma słodką kochaneczkę Póty będziemy siedzieć mu za uchem,
Póki nam będzie wolno rzec mu w twarz, Że również innym ona daje czuły znak, Że głupia jest, garbata i kulawa, Gdy się zaręczy, że nie warta nic.
I narzeczonej wiemy jak dokuczyć: Otóż przyjaciel tygodni temu kilka, Z pogardą mówił o niej, ale innej, Choć się pogodzą, zawsze ślad zostanie.
Megera
To wstępny żart, bo gdy dopiero się pobiorą, Zaczynam ja, i wiem za każdym razem, Jak szczęście najpiękniejsze kaprysem głupim struć, Człowiek jest zmienny i zmienny bywa czas.
Upragnionego nikt nie dzierży mocno w swoich
rękach, Ale ku jeszcze większym wciąż naiwnie tęskni
pragnieniom Od szczęścia największego nawykły już do niego
27
Unika słońca i ogrzać pragnie mróz. Tym wszystkim wiem jak pokierować, I przywołuję wiernego mi Asmodeusza, By w porę siać niezgodę na tej ziemi, I tak parami wytrzebiam ludzki ród. Tysyfone
Jad i nóż miast złych języków Mieszam, ostrzę podłej zdradzie, Jeśli kochasz, prędzej, później Zły występek cię porazi.
Musi błoga chwila życia W żółć i pianę zmienić się! Żadne targi nie pomogą, Jak postąpił, tak odcierpi.
Przebaczenia nie czekajcie! Skałom tylko skarżę się, Echo odpowiada: zemsta! A kto zmienia, temu śmierć. Herold
Zechciejcie proszę, na bok się usunąć, To co nadchodzi, podobne nie jest do was. Widzicie wszak, że jakaś góra tu napiera, A dywan barwny jej boki dumnie zdobi, Głowa z długimi kłami i wężową trąbą, Tajemnic pełna, lecz wskażę kluczyk do zagadki. Na karku jej niewiasta wdzięczna siedzi, Laseczką cienką kierują nią dokładnie, Niewiastę drugą, która dumnie stoi w górze, Otacza blask, co zbytnio mnie oślepia, Zaś z boku idą spętane dwie kobiety, Tę jedną miło, tę drugą strach oglądać. Ta jedna chce, ta druga jest już wolna. Niech każdy powie, kim jest która. Trwoga
Ćmiące żagwie, lampy, światła, Przez dym uczty mętnie świecą, Pośród mar tych i widziadeł Więzi mnie mój łańcuch zły.
28
Precz ode mnie kpiące błazny, Podejrzany wasz uśmieszek, Wszyscy moi przeciwnicy Osaczają mnie w tę noc.
Tu przyjaciel stał się wrogiem, Jego maska znana mi, Tamten chciał mnie zamordować, Lecz wykryty zmyka precz.
Ach, jak chętnie dokądkolwiek Uszłabym stąd w świat, Lecz tam grozi mi zagłada, Złuda, groza więzi tu.
Nadzieja
Pozdrowione bądźcie siostry!
Jeśli spodobałyście się sobie
W tych przebraniach dziś i wczoraj,
Jestem tego o was pewna,
Że się jutro już bez masek pokażecie tu,
Skoro przy pochodni świetle
Nie czujemy się zbyt miło,
Za to będziem w dniach pogodnych
Całkiem według własnej woli,
Raz pospołu, raz samotnie,
Poprzez piękne niwy iść
I dowoli odpoczywać, trudzić się,
I w beztroskim nurcie życia
Nic nic tracić, wciąż zdobywać.
Wszędzie jako mili goście,
Ze spokojem wstępujemy:
Niewątpliwie to Najlepsze
Gdzieś z pewnością odnajdziemy.
Mądrość
Dwóch największych wrogów ludzi: Strach, Nadzieję skrępowałam, Trzymam z dala od gromady, Kto im umknie, ocalony!
Spójrzcie, jak tę żywą górę Wiodę, objuczoną niby wieża
29
Kolos kroczy nieznużony
Krok za krokiem ścieżką stromą.
W górze zaś na blankach wieży Trwa bogini ze zwiewnymi Szerokimi skrzydełkami, jak otucha Zwraca się ku wszystkim w krąg.
Blask otacza ją i chwała, Świecąc w dal na wszystkie strony, A na imię jej Zwycięstwo, Bóstwo wszelkiej działalności. Zoilo-Tersytes Hu! hu! tu dla mnie miejsce jest w sam raz, Zwymyślam wszystkich razem was! Zaś celem upatrzonym jest Bogini w górze, Wiktoria, Ze swoją parą skrzydeł białych Już pewnie orłem czuje się, I dokąd by się nie zwróciła, Należy do niej lud i kraj, Lecz gdy sławnego coś się zdarzy, To złość ogarnia zaraz mnie. Gdy niskie w górze, a na dnie szczyt, Gdy krzywe proste, a proste wspak, O, tylko to pokrzepia mnie, Niech tak na ziemi dzieje się. Herold
Niech trafi cię, ty podły psie,
Czcigodnej laski cios mistrzowski!
Więc zginaj się i skręcaj tu!
Jak prędko się podwójna postać karła
W ohydną bryłę zbija!
O dziwo! ta bryła w jajo się przemienia,
Nadyma się i pęka już na dwoje,
Wypada z niego bliźniąt para,
Nietoperz oraz żmija,
To jedno w pyle pełznie precz,
Zaś drugie czarno pod sufitem lata.
30
Gdzieś na spotkanie spieszą w świecie, Nie chciałbym być tam jako trzeci. Pomruk
Żywo, tam z tyłu tańczą już — Lepiej, żeby mnie tu nie było — Czy czujesz jak tu nas oplata Tych widm przeklęta zgraja? Jej pęd już zmierzwią moje włosy — Nogami czuję jej obecność, Chociaż nie tknięty żaden z nas, Lecz wszystkich strach ogarnął — I tak popsuty cały żart, Bo bestie tego chciały. Herold
Odkąd mnie na maskaradach Powierzono trud Herolda, Czuwam pilnie koło drzwi, Aby was w tym miejscu zabaw Nie dopadła żadna zguba. Nie zawaham się, nie cofnę, Lecz obawiam się, że oknem Przenikają zwiewne widma, A od strachów i od czarów Nie potrafię was uwolnić. Karzeł wzbudził podejrzenie, Już coś z tyłu gromko płynie. Ja znaczenie tych postaci Urzędowo bym objaśnił, Lecz co zrozumiałe nie jest, Ja wyjaśnić też nie umiem. Z pouczeniem zatem spieszcie! Spójrzcie, jak przez tłum coś pędzi! Zaprzężony w czwórkę koni, Wóz wspaniały gna przez wszystko, Ale nie rozdziela tłumu, Nigdzie tłoku tu nie widzę, Tęczą w dali coś migoce, Błądząc świecą barwne gwiazdy Niby blask magicznej lampy,
31
Sapiąc niby burza, zbliża się — Wszyscy z drogi! Drżę ze strachu! Chłopiec woźnica Stać!
Rumaki, powściągnijcie skrzydła swoje, Cugli moich się słuchajcie, Okiełznajcie się, jak ja was kiełzam, Rwijcie naprzód, gdym natchniony, Lecz komnaty te uczcijmy! Spójrzcie wokół jak się mnoży, Wielbicieli krąg za kręgiem. Nuż Heroldzie, pełń powinność, Nim umkniemy od was stąd, Ty nas przedstaw i nazywaj, Bośmy wszak alegoriami, Więc powinieneś nas znać.
Herold
Nazwać ciebie nie potrafię, Raczej mógłbym cię opisać.
Chłopiec
woźnica Zatem próbuj! Herold
Przyznać trzeba:
Ze po pierwsze jesteś młody, jesteś piękny, Nicdorosły chłopiec z ciebie, lecz kobiety Rade widzieć cię dojrzałym już, Przyszły w tobie jest konkurent, Urodzony uwodziciel.
Chłopiec
woźnica Miło słuchać, mów więc dalej, Znajdź zagadki miłe słowo.
Herold
Twych oczu czarne błyskawice i loków noc
Rozjaśnia sznur klejnotów!
Jaka wytworna szata
Z twych ramion spływa aż do stóp,
Purpurą obrębiona, szamerunkiem,
Dziewczyną można by cię przezwać,
Lecz dla wygody, na pociechę
32
Już teraz zdałbyś się dziewczętom, Z miłosnym ABC poznałyby cię wnet.
Chłopiec woźnica A kim jest ten, co swą postacią
Na szczycie wozu wspaniale błyszczy? Herold
Zdaje się królem być łagodnym, szczodrym
Dla tych, co łaskę jego pozyskali!
Sam nie zabiega już więcej o nic,
Zaś jego wzrok o wszystko ma staranie,
I milsza jest mu szczodrobliwość,
Niż szczęście własne i bogactwa.
Chłopiec
woźnica Wszelako na tym poprzestać ci nie wolno, Opisać musisz go dokładnie. Herold
Godność opisu nie jest rzeczą,
Lecz zdrowa niby księżyc w pełni
Twarz i pełne wargi, krasne lica,
Co pod turbanem zdobnym błyszczą,
W fałdzistej sukni strojna władczość!
Cóż mogę rzec o tej godności?
Wszak jako władca zda mi się być znany.
Chłopiec
woźnica Plutus, bogiem bogactwa zwany! Przybywa w blasku wspaniałości, Sam cesarz pilnie chce go widzieć.
Herold
O sobie powiedz też słów parę. Chłopiec
woźnica Nadmiarem jestem tu, poezją, Poetą tym, który się spełnia, Gdy własny nadmiar trwoni w krąg. Bogaty jestem nieskończenie, Z Plutusem się na równi cenię, Ożywiam, zdobię jego uczty, A co mu brak, tym ja obdzielam.
Herold
Uroczy jesteś w swych przechwałkach, Lecz pokaż wreszcie nam swój kunszt.
33
Chłopiec woźnica Popatrzcie więc, wystarczy tu m.ój prztyczek mały,
A lśni, migoce już wóz cały.
A tu wytryska pereł sznur!
Wciąż wokół pstrykając palcami
Chwytajcie klamry złote i kolczyki,
Grzebienie i korony cudne,
Klejnoty lśniące i bez skazy,
Płomyki czasem też rozdaję,
Czekając, gdzie tu kto zapłonie. Herold
Jak łapie, chwyta tłum wesoły!
Sam dawca niemal w ścisku ginie,
Klejnoty sieje niby sny,
Chwytają wszyscy w całej sali.
Lecz znowu widzę inne sztuczki:
Choć skrzętnie tutaj łapał każdy,
Doprawdy kiepski jest to zysk,
Bo dar mu z ręki ulatuje.
Sznur pereł nagle się rozsypał
I chrząszcze pełzną w jego dłoni,
Precz je odrzuca biedny głupiec,
A one brzęczą mu nad głową.
Zaś inni miast solidnych rzeczy,
Chwytają wciąż motyle płoche.
Choć wiele szelma obiecuje,
Rozdaje tylko pozór złota. Chłopiec woźnica Choć maski umiesz zapowiadać,
Powłoki rzeczy nie- przenikniesz,
Nie w sferze to twych powinności,
Bystrzejszy tu potrzebny wzrok.
Lecz się wystrzegam wszelkich sporów;
Do ciebie, władco, zwracam się z pytaniem.
Zwrócony do Plutusa
Czyż czterokonny wicher swój
Nie powierzyłeś moim rękom?
Czy nie kieruję zręcznie jak ty sam?
Czyż tam nie jestem, gdzie ty wskażesz?
Czy nie zdołałem na śmiałych skrzydłach
34
Dla ciebie zdobyć palmę zwycięstwa? Ilekroć biłem się dla ciebie, Sprzyjało zawsze szczęście mi: Gdy wawrzyn twoje czoło zdobił, Nie splotła go ma myśl i ręka? Plutus
Skoro przyświadczyć mam ci słowem, To chętnie rzekę: tyś duchem z mego ducha, Ty według mojej myśli działasz wciąż, Bogatszy jesteś niż ja sam, I wyżej cenię, twą wierność nagradzając, Wawrzynu liść, niż wszystkie me korony. Zaprawdę więc powiadam wam: Oto mój syn, w którym upodobanie mam. Chłopiec do tłumu woźnica Największe dary moich rąk
Rozsiałem, spójrzcie, między was.
Nad tą i tamtą głową płonie
Płomyczek, którym tu sypnąłem,
Z jednej na drugą przeskakuje,
Na jednej świeci, lecz z drugiej wnet umyka,
I rzadko kiedy płomień strzela w górę,
Wykwita tylko krótkim blaskiem.
U wielu, nim się go dostrzeże,
Wygasa, smętnie się wypala.
Babskie
gadanie A ten tam w górze na powozie, To pewnie jakiś jest szarlatan, Zaś za nim kuca błazen, Wychudły z głodu i pragnienia, Jakiego nikt nie widział wpierw, Nie czuje nawet uszczypnięcia. Chudzielec
Ode mnie wara, ohydny babski rodzie!
Ja wiem, że nigdy was nie zadowolę.
Kiedy niewiasta strzegła ognia,
Ja zwałem się Avaritia,
Dobrze się działo w naszym domu:
Dom się bogacił, nie tracił nic!
Dbałem o zasób skrzyń i szaf,
35
I ponoć było to przywarą. Lecz odkąd w tych ostatnich czasach Baba odwykła już oszczędzać, I niby jaki płatnik zły, Ma więcej żądań niż talarów, Wypada mężom wiele znieść, I gdzie nie spojrzy, wszędzie długi, Zużyje, jeśli utka co, Na stroje albo gacha; Frykasy jada, pije dużo Wraz z armią podłych kusicieli — To urok złota wzmaga we mnie, Wcieleniem skąpstwa jestem męskiej płci. Babsztyl
Ze smokiem niechaj skąpi smok, To w końcu tylko fałsz i kłam! Przybył by mężczyzn tu podburzać, Którzy i tak już są nieznośni. Tłum kobiet
Kukła! Niech go tam która zamaluje! Co ma nam grozić ta pokraka? To smoki z drewna i tektury, Więc żywo, napierajcie już! Herold
Na moją laskę! Spokój tu! Zbyteczna wszak tu ingerencja, Spójrzcie, jak straszne te potwory, Swym lotem prędko się wzbijając, Podwójną parę skrzydeł rozwijają. Wzburzone smoki, łuską kryte, Ogniem zioną, szarpią łbami. Ciżba zmyka, plac jest pusty Plutus zstępuje z wozu Herold
Zstępuje w dół, o jak królewsko! Skinął, już smoki pilnie trudzą się, Już szparko znieśli skrzynię z wozu, Złotem i skąpstwem wypełnioną, Już stoi tam u jego stóp: To wprost cudowne jest zdarzenie!
36
Plutus do woźnicy
Od natrętnego uwolniłeś się brzemienia,
Więc wolny, żywo leć do swojej sfery!
Wszak tu jej nie ma! Zawiłe, mętne, dzikie,
Pstre osaczają nas tutaj twory,
I tylko tam, gdzie jasno w Jasność patrzysz,
I sobą jesteś, i tylko sobie ufasz,
Jedynie tam, gdzie Piękno, Dobro, trwa —
Do samotności! Tam tylko stwórz swój świat. Chłopiec woźnica Więc za godnego mam się wysłannika,
Zaś ciebie kocham pokrewnego duchem.
Gdzie ty przebywasz, tam dostatek, gdzie ja,
Tam korzyść piękną każdy czuje
I często waha się w tym niedorzecznym życiu,
Czy poddać tobie ma się, czy też mnie?
Wszak twoi mogą sobie tkwić bezczynnie,
Kto za mną stąpa, zawsze czymś zajęty.
Ja nic nie czynię po kryjomu,
Mój oddech już mnie zdradza.
Bądź zdrów! Ty przecież sprzyjasz memu szczęściu:
Lecz szepnij cicho, a zaraz wrócę tu.
Odchodzi, lak jak przybył Plutus
Nastała pora, by skarbom więzy zdjąć!
Herolda laską odmykam wszystkie zamki.
Otwarły się! Popatrzcie, w spiżowych kotłach
Wytwarza się i pieni złota krew,
Klejnoty wpierw: korony, kolie i pierścienie,
Wezbrany war chce stopić, wchłonąć je. Tłum krzyczący na przemian
Spójrzcie, jak to obficie tryska,
Już skrzynia wypełniona po sam brzeg,
Naczynia złote topią się,
Tu zwoje monet toczą się,
Dukaty skaczą nowiuteńkie,
O, jak na sercu błogo mi,
Tu wszystkie moje są pragnienia,
Turlają wokół się po ziemi,
Skoro wam dają, korzystajcie,
37
Po swą fortunę się schylajcie.
My zaś jak błyskawice rącze
Ten kufer bierzmy w posiadanie. Herold
Na cóż wam głupcy to i na cóż mnie?
To przecież wszystko maskarada.
Już dziś nie wolno żądać więcej,
Wierzycie, że wam złoto, skarby dano?
Wszelako dla was jest w tej grze
Miedziany żeton czymś za dobrym.
Ach, gamonie! czyż zręczny pozór
Miałby już być tu prawdą namacalną?
Na co wam prawda? Wszak rojeń błędnych
Chwytacie się bez końca.
Herosie balu, Plutusie maskowany,
Przepędź mi stąd ten tłum natrętny. Plutus
Twa laska pewnie zda się na to,
Użycz mi jej na krótki czas —
Zanurzę w ogniu ją i w warze.
Miejcie się maski na baczności.
W krąg wszystko błyska, pęka, skrzy się!
Już łaska rozżarzona.
Kto zbytnio się tu ciśnie,
Okrutnie będzie poparzony.
A teraz zacznę obchód mój.
Wrzask i tłok
O, biada, o, już po nas!
Uciekaj, kto stąd uciec zdoła.
Do tyłu! Cofnij się człowieku!
Żar pryska w moją twarz,
Płonącej laski ucisk czuję,
Przepadliśmy już wszyscy, wszyscy.
Do tylu, w tył! potoku masek!
Do tyłu, wstecz! bezmyślna ciżbo!
Gdybym miał skrzydła, wzleciałbym stąd. Plutus
Już odepchnięty tłumu krąg,
Snadź nikt nie został poparzony,
Ciżba się cofa,
38
Pierzcha stąd.
Jako rękojmię tego ładu
Przeciągnę niewidzialną wstęgę.
Herold
Sprawiłeś dzieło wręcz cudowne, Dziękuję mądrej twej potędze.
Plutus
Szlachetny druhu, cierpliwości: Niejedna jeszcze grozi wrzawa.
Skąpstwo
A zatem można, gdy ochota
Z uciechą patrzeć na ten tłum,
Zaś baby wciąż się naprzód pchają
Gdzie można gapić się, lasować.
Jeszczem nie taki zardzewiały,
Ładna kobieta, zawsze jest ładna,
A że dziś nic to nie kosztuje,
Zacznijmy śmiało się zalecać.
Ponieważ w zatłoczonym miejscu
Nie każde ucho słowo chwyta,
Spróbuję mądrze i mam nadzieję, że szczęśliwie,
Pantomimicznie się wyrazić.
Już ręka, noga, gest nie starczą,
Wymyślić muszę jakiś fortel.
Jak mokrą glinę zgniotę złoto,
Bo metal ten się w wszystko zmienia.
Herold
Cóż tam wyczynia ten chudy błazen!
Czyż taki kościej dowcip ma?
On złoto gniecie niby ciasto,
A ono w jego rękach mięknie,
Choć je nagniata wciąż i lepi,
Bezkształtne ciągle pozostaje.
A teraz zwraca się do bab,
Już wrzeszczą wszystkie, uciec chcą,
Nie ukrywają swej odrazy,
Lecz sprawny w świństwach jest ten frant,
Przypuszczam, że on rozkosz czuje,
Gdy przyzwoitość tu obraża,
39
Tego nie mogę zbyć milczeniem, Podaj mą laskę, przepędzę go. Plutus
On nie przeczuwa, co nam z zewnątrz grozi,
Niechaj uprawia swe błazeństwa!
Wnet miejsca zbraknie figlom jego,
Prawo potężne, lecz bieda jeszcze potężniejsza
Wrzawa i śpiew Gromada dzika już nadchodzi
Ze szczytów wzgórz i leśnych dolin, Niepowstrzymanie zmierza tu: Czcić wielkie bóstwo będą, Pana. Wszak wiedzą, czego nie wie nikt, Już wypełniają pusty krąg.
Plutus
Dobrze was znam i wasze bóstwo też!
Zrobiliście wspólnie śmiały krok.
I dobrze wiem, co nie każdemu jest wiadome,
I z obowiązku ciasny krąg otwieram.
Niech ich prowadzi dobry los!
Wszak najdziwniejsze może tu się zdarzyć,
Nie wiedzą przecież, dokąd kroczą,
Nic mają się więc na baczności.
Dziki śpiew
O, strojny tłumie, rewio blichtru! Nadchodzą dziko i rubasznie, Wysokim skokiem, raźnym biegiem Stąpają krzepko i odważnie.
Fauny
Gromada faunów
Wesoło tańczy,
Dębowy wieniec
Stroi loki,
Ucho spiczaste, delikatne
Wystaje spod kędziorów,
Szeroka twarz z płaskim nochalem,
To babom nie przeszkadza wcale,
Gdy faun do tańca dłoń podstawia,
Najgładsza z trudem mu odmawia.
40
Satyr
Za nimi satyr skacze tuż
Na swych kosmatych, chudych nogach,
Niech będą suche i żylaste
Jak nogi kozic na stokach gór;
Gdy się radośnie w krąg rozejrzy,
A pokrzepiony wolnym tchem,
Kpi sobie z dziecka, baby, chłopa,
Co nisko w mgle i dymie dolin
Spokojnie myślą, że też żyją,
Gdy świat ten czysty, niezmącony
Do niego przecież wciąż należy.
Gnomy
Już tędy drepcze orszak mały, Który niechętnie chodzi w parze, W sukience z mchu i z lampką w dłoni, Bezładnie pędzi tu i tam, A wszyscy za swą sprawą gonią Niby świecących mrówek roje, Skrzętnie zabiega każdy tu, Żwawo się trudzi wzdłuż i wszerz. Domowych duszków bliscy krewni, Jako chirurdzy skalni znani, Cedzimy z głębi wielkich gór, Czerpiemy z pełnych kruszcu żył, Zwalamy rudy całe stosy, Ufnie wołając: szczęść wam Boże! To z głębi słowa są życzliwe, Bośmy druhami dobrych ludzi, Lecz dobywamy na wierzch złoto, By można stręczyć oraz kraść, Żelazo, by nie brakło temu, Który wymyślił mord powszechny. Temu, kto z trzech przykazań kpi, I z pozostałych również drwi. To wszystko nie jest naszą winą, Uzbrójcie z nami się w cierpliwość. Wielkoludy
Dzikimi tutaj ich nazwano,
Są w górach Harzu dobrze znani,
41
W swej naturalnej, nagiej sile Wszyscy są razem olbrzymami. W ich prawej garści świerku pień, Zaś wokół ciała gruby pas, I fartuch z liści i gałęzi, Sam papież nie ma takiej straży. Chór nimf otacza wielkiego Pana
A teraz on przybywa!
Świata całość
Będzie przedstawiona,
W wielkim Panie ucieleśniona.
Wy najweselsze, otoczcie go,
Kuglarskim tańcem okrążcie —
Choć jest poważny, ale dobry,
I chce, by każdy się weselił.
Zaś pod błękitnym stropem nieba
W czujności trwał niezmiennej;
Lecz szemrzą mu strumyki wkrąg,
Wietrzyki błogo go kołyszą,
A gdy w południe słodko śpi,
Żaden na drzewie nie drży liść,
A bujnych roślin balsamiczna woń
Wypełnia niemy, cichy przestwór,
Zaś nimfy też igrać przestają
I tam gdzie stały, zasypiają.
Lecz kiedy z siłą, niespodzianie,
Rozlegnie się już jego głos,
Jak trzask pioruna, morza szum,
Nikt wtedy nie wie, gdzie się skryć,
Zaś armia pierzcha z pola walki,
W bitewnej wrzawie drży bohater.
Więc temu cześć, co czci jest godzien,
I sława, że nam tu przewodzi.
Poselstwo
gnomów Gdy bogata, lśniąca ruda do wielkiego Białą nicią drąży grunt, Pana I jedynie mądrej różdżce,
Świat podziemny zdradza swój,
My sklepiamy w mrocznych grotach
42
Jaskiniowy skalny dom,
Ty zaś w jasnym świetle dnia
Dzielisz nasze skarby w krąg.
Teraz odkryjemy obok Źródło cudne, fenomenalne, Dać z łatwością obiecuje Rzeczy nigdy nieosiągalne.
Zatem ty, dopełnij dzieła, Miej to wszystko w swojej pieczy, Dobro, Panie, w twoich rękach Dobrem stanie się powszechnym. Plutus do Herolda
Uzbrójmy się w szlachetną myśl, Pozwólmy dziać się wydarzeniom, Ty przecież zwykle jesteś pełen męstwa. Lecz wnet tu coś groźnego się wydarzy, Temu z uporem świat, potomność będzie przeczyć, Lecz ty to opisz wiernie w swoim protokole. Herold chwyta laskę, którą Plutus trzyma w ręce Wielkiego Pana wiodą karły Do źródła ognia wolnym krokiem, Co wciąż wybucha warem z głębi, To znów opada w dół otchłani, I mrokiem zieje pusta paszcza, To znów ukropem, żarem kipi, A wielki Pan wesoło patrzy, Raduje go ta rzecz niezwykła, Zaś piana pereł tryska wokół, Czy ufać może takim dziwom? I schyla się, by zajrzeć w głąb, Lecz nagle w dół zlatuje broda! Czyjeż to widać gładkie lica? Dłoń je zasłania naszym oczom, Lecz oto znów niezręczność nowa: Broda zapala się i wstecz leci, Już płonie wieniec, głowa, piersi, W męczarnię rozkosz się zamienia. By gasić, spieszy już gromada,
43
Wnet ogień czepił się każdego,
A uderzenia i klapnięcia
Wzniecają nowe wciąż płomienie,
Wpleciony w ognia żywioł straszny,
Kłąb masek żywcem płonie.
Lecz to co słyszę, wieścią jest,
Biegnącą żywo z ust do ust!
O, wiecznie nieszczęśliwa nocy,
Cóż za cierpienie niesiesz nam!
Rozgłosi przecież dzień jutrzejszy,
Czego dziś nikt nie słucha rad,
Lecz słyszę zewsząd jeden krzyk:
„To cesarz cierpi takie męki".
Niech co innego prawdą będzie!
Lecz plonie cesarz, płonie dwór.
Przekleństwo tym, co go tu zwiedli,
Żywicznym chrustem przepasani,
Rycząc swe śpiewy, tu szaleli,
Powszechną nam gotując zgubę.
Młodości, o młodości, czy nigdy
Radości twej nie spęta zdrowy umiar?
O, Panie nasz, cesarzu, kiedyż wreszcie
Będziesz nam władał rozsądnie i bezpiecznie?
Już dekoracja lasu płonie,
Jęzory ognia pełzną w górę,
Już liżą belki u powały,
Pożoga straszna grozi nam.
Miara boleści się przebrała,
I nie wiem, kto nas ma ratować.
Kupą popiołu jednej nocy
Będzie cesarski przepych jutro.
Plutus
Dość już strachu tu wokoło, Zatem pomoc niecli nadejdzie! Uderz władzą świętej laski, By zadrżała, jękła ziemia! Niech powietrza obszar wielki Chłodną wonią się napełni! Tu spływajcie, tu się włóczcie, Mgły brzemienne i opary,
44
Gaście ten płonący zgiełk! Płyną, szemrzą, chmurki tworzą, Mkną falując, tłumią cicho, Pożar groźny w krąg zwalczają, O, łagodne i wilgotne, W błyski na pogodę zmieńcie Czczych płomieni błahą grę. Skoro duchy chcą nam szkodzić, Niechaj magia więc wystąpi.
Park zamkowy
Poranek słoneczny. Cesarz, dworzanie. Faust
i Mefistofeles odziani zwyczajnie, skromnie,
bez dziwactw, obaj klęczą '
Faust
Panie, raczysz darować kuglarską grę płomieni?
Cesarz
Życzyłbym sobie podobnych żartów wiele,
Bo nagle ujrzałem się w płonącej sferze,
I zdało mi się niemal, jak gdybym był Plutonem.
Z nocy i węgla była tam czeluść skalna,
Żarząca się ogniami. Zaś z jamy tej i tamtej
Buchały dziko płomienie niezliczone,
I spłomieniły jeden strop.
Języki ognia w najwyższą wzbiły się katedrę,
Co trwała wciąż i ciągle też znikała.
W przestrzeni pełnej skręconych słupów ognia
Widziałem poruszony narodów pochód długi,
Szerokim kręgiem tłoczyły się wciąż bliżej,
Składały hołd, jak zwykłe były czynić.
I z moich dworzan poznałem także kilku,
Zdałem się księciem tysięcy salamander.
Mefisto
I jesteś, Panie, nim, ponieważ żywioł wszelki Majestat twój za nieodzowny uznał. Posłusznie ognia doświadczyłeś; Teraz się w morze rzuć, w jego najdzikszy nurt, I ledwie stąpisz na dno od pereł białe,
45
A już, falując, wspaniały się kształtuje krąg; Rozkołysane w górę, w dół, zielone widzisz fale, Purpurą obrzeżone, co dom wspaniały piętrzą Nad główną tu osobą. I dokąd idziesz, Z tobą wraz pałace wodne kroczą. I nawet ściany tryskają pełnią życia, Rojeniem błyskawicznym i parciem tam i nazad. Zaś morskie dziwy dążą ku nowej, miłej łunie, Choć uderzają ostro, lecz żaden wejść nie zdoła. Igrają smoki barwne pokryte złotą łuską, .Rozdziawił rekin pysk, ty z jego paszczy kpisz. Choć cię otacza teraz zachwycony dwór, Lecz nigdy dotąd takiego nie widziałeś tłoku. Sądzone ujrzeć ci największy morza czar: Zbliżają się zaciekawione nereidy, Do cudownego gmachu, co wieczną tchnie
świeżością, Najmłodsze trwożnic i chciwie niby rybki, Przezornie stare. Już o tym wie Tetyda, I wnet drugiemu Peleusowi podaje usta, dłoń, A potem miejsce na olimpijskim szczycie...
Cesarz
Powietrzny przestwór tobie wszak daruję, Dość wcześnie przecież na ten tron się wstąpi.
Mefisto
O najjaśniejszy Panie, wszak ziemia jest już twoja.
Cesarz
Co za szczęśliwy traf sprowadził ciebie tu, Czy z baśni wprost, z tysiąca jednej nocy? Jeśliś w płodności równy Szecherezadzie, Najwyższą ja zapewnię tobie łaskę. Bądź gotów wciąż, kiedy wasz świat powszedni, Jak to się często dzieje, zupełnie zbrzydnie mi. Marszałek wchodzi spiesznie
O, najjaśniejszy Panie, nic mogłem w życiu mym
Szczęśliwszej ci przekazać wieści,
Lepszej niż oto ta, która mnie uszczęśliwia,
A w obecności twojej zachwytem wprost napawa:
Rachunek za rachunkiem jest spłacony,
Szpony lichwiarzy złagodzone,
46
Z tych mąk piekielnych się wyrwałem,
Weselej w niebie być nie może. Dowódca wchodzi pospiesznie
armii Już naprzód wypłacono żołd,
Zaprzysiężona znowu armia,
W landsknechtach się zbudziła krew,
Szynkarzom, dziewkom wiedzie się. Cesarz
Jak szerzej dzisiaj dyszy wasza pierś!
Rozjaśnia się zmarszczona twarz!
I jak ochoczo przybiegacie! Podskarbi który się pojawia
Wypytaj tych, co dzieło to sprawili. Faust
Wszak kanclerzowi wypada rzecz przedstawić. Kanclerz zbliża się powoli
Uszczęśliwionym dość na moje stare lata.
Lecz posłuchajcie brzemiennej treści owej kartki,
Co niedostatek cały w dobro zmienia.
Czyta:
„Od dziś wiadomym niechaj będzie wszystkim:
Ta kartka tu jest warta tysiąc koron,
Bo pewnym jej zastawem są bogactwa,
W cesarskich ziemiach zakopane.
Zadbano też, aby ów wielki skarb
Natychmiast wydobyty, jako namiastka służył".
Cesarz
Przeczuwam zbrodnię, oszustwo niesłychane, Kto też sfałszował cesarza podpis własny? Czyż zbrodnia taka uszła tu bezkarnie? Podskarbi
Przypomnij sobie, wszak sam ją podpisałeś Dzisiejszej nocy. Stanąłeś jako wielki Pan, A kanclerz, z nami wraz zwracając się, powiedział: „Spraw sobie Panie tę zabawę wzniosłą, Ludowi zaś ratunek, podpisem swego pióra". Złożyłeś podpis nowiuteńki, który tej nocy prędko Sztukmistrzów tysiąc pomnożyło tysiąckrotnie, By dobrodziejstwo to służyło zaraz wszystkim, Pieczętowaliśmy natychmiast całe serie,
47
Dziesiątki, pięćdziesiątki, setki są gotowe. Nie wiecie, jak dobrze to zrobiło ludziom. Na miasto wasze spójrzcie, na wpół już martwe
i spleśniałe, Ożyło teraz i gwarno w nim od uciech i radości. Choć imię twe już dawno świat uszczęśliwiało, Lecz nigdy nikt nie patrzał na nic tak życzliwie. Dopiero teraz alfabet jest powszechny, Od tego znaku zbawiony będzie każdy. Cesarz
Czy wśród poddanych uchodzi za prawdziwe złoto? A czy dworzanom, armii wystarczy na zapłatę? Choć mnie to dziwi, lecz muszę się z tym godzić. Marszałek
Ulotnych kartek pochwycić już nic sposób, Wszak błyskawiczne gesty rozsiały w biegu je. Kantory zaś wymiany na oścież są otwarte, Bo tu się honoruje nawet najbłahszy kwit, Miast złota oraz srebra, z opustem naturalnie. Ten sposób już się przyjął w piekarniach, rzeźniach,
szynkach, Pół świata zda się myśleć jedynie o biesiadach, Gdy drugie zasię pół w nowych się chełpi strojach. Kramarze krają, krawcy szyją, W piwnicach krzyczą: „wiwat cesarz", tryska wino, I wszędzie warzą, smażą, dzwonią talerzami. Mefisto
Kto po tarasach samotnie spaceruje, Spostrzeże Piękność, wspaniale wystrojoną, Zakrywszy jedno oko wachlarzem z pawich piór, Uśmiecha się zalotnie, za owym świstkiem zerka, I szybciej niż dowcipem oraz wymowy czarem, Załatwi tu się wnet miłości czułe względy. Nikt nie chce się kłopotać sakiewką i woreczkiem, Papierek nosić łatwiej ukryty za stanikiem, Wygodniej się tu mieści z miłosnym listem w parze. Zaś kapłan go obnosi nabożnie w swym brewiarzu, A żołnierz zaś, by szybciej się obrócić, Odciążył prędko pas od trzosa na swych biodrach.
48
Racz mi darować Panie, gdy zdaję się w drobnostkę Doniosłe zmieniać dzieło.
Faust
Twych skarbów bezmiar zamrożony, Co w ziemi twego państwa czeka, Bezużytecznie leży. Najśmielsza myśl Dla takich bogactw jest iście lichą miarą, Fantazja zaś, najwyższym swoim lotem Wytęża się, ale nie dość się wytężyć zdoła. Lecz nabierają duchy, najgłębszych godne spojrzeń, Ufności bezgranicznej, do tego co bezmierne.
Mefisto
Zaś papier ten, miast złota oraz perci, Jest tak wygodny i człowiek wie przynajmniej, co
posiada, Nic trzeba się zamieniać, targować także nie, Do woli się upajasz rozkoszą oraz winem. Gdy chcesz metalu, już wckslarz służyć gotów, A gdy go brak, wystarczy z ziemi go wydobyć. Puchary, kolie wnet się zlicytuje, I kwitek taki już się amortyzuje, Zawstydza niedowiarka, który z nas sobie kpił, Nikt nie chce nic innego, nawykli już do tego. I odtąd więc w cesarskiej rzeczy całej Dość będzie złota, kolejnotów i papieru.
Cesarz
Pomyślność wielką państwo jedynie wam
zawdzięcza, Zasługom równa przeto niech nagroda będzie. A więc powierzam wam cesarskiej ziemi wnętrze, Wyście tych skarbów zasię godnymi kustoszami! Wy znacie przecież mnogi, dobrze ukryty skarb, Kto zaś by kopać chciał — za waszą tylko zgodą. Zespólcie się, mistrzowie niezwykłych naszych
skarbów, Z ochotą wypełniajcie godności waszej cel, Tam, gdzie naziemny świat z podziemnym światem W szczęśliwą JEDNOŚĆ się zespala.
49
Podskarbi
Niech nie istnieje najmniejszy zatarg między nami,
Najmilszym mym kolegą od teraz jest czarodziej.
odchodzi z Faustem
Cesarz
Obdarzę teraz każdego z moich dworzan, Lecz niechaj wyzna, na co ten dar zużyje. Paź dar przyjmując
Pragnę beztroski, radości, dobrych rzeczy. Inny
A ja kochance zaraz sprawię łańcuszki i pierścionki. Szambelan dar przyjmując
Od teraz będę pić tylko najlepsze wino.
Inny
Kości do gry już swędzą innie, w kieszeniach. Chorąży z rozwagą
A ja mój zamek, moje pola od długów wnet uwolnię.
Inny
Ten skarb do innych skarbów wnet dołożę.
Cesarz
Spodziewam się ochoty do nowych śmiałych czynów, Lecz kto was zna, ten łatwo przejrzy was, Bo dobrze wiem: przy wszystkich skarbów mnóstwie Jakimi wy byliście, takimi zostaniecie.
Błazen zbliża się
Laskami obdarzacie — i mnie darujcie coś.
Cesarz
O, skoro żyjesz, to wszystko wnet przepijesz.
Błazen
Czarodziejskie kartki! — nie całkiem to pojmuję.
Cesarz
Wierzę, bo ty z nich robisz zly użytek. Błazen
Już lecą inne; doprawdy, co mam czynić? Cesarz
Zabieraj je, dla ciebie przecież są.
odchodzi Błazen
Aż pięć tysięcy wpadło mi do rąk!
50
Mefis to
Dwunożna beczko, więc znowu zmartwychwstałeś! Błazen
To mi się często zdarza, lecz nie tak dobrze jako dziś. Mefisto
Tak się radujesz, że aż na ciebie pot wystąpił. Błazen
Lecz spójrzcie tu, czy to pieniędzy warte? Mefisto
Nabędziesz za to, co brzuch zapragnie oraz gardło. Błazen
I mogę kupić ziemię, dom i bydło też? Mefisto
No oczywiście! Podawaj tylko cenę, a zawsze będą
twoje.
Błazen
I zamek, łowne bory, i strumień pełen ryb?
Mefisto
Doprawdy! Rad bym cię ujrzeć surowym panem
włości. Błazen
Dziś wieczór jeszcze kołysać będę się w mej
posiadłości. odchodzi-Mefisto
Kto jeszcze wątpi w naszego błazna spryt!
Mroczna galeria
Faust, Mefistofeles Mefisto
Czemu mnie ciągniesz w te mroczne korytarze? Czy nie dość w salach jest uciechy, Czy nie dość żartów, fałszu W tym dworskim, barwnym tłumie? Faust
Nie mów mi o tym, od dawna wszak, Jest to dla ciebie nic nowego, Lecz teraz, widzę, zręcznie kluczysz,
51
Aby mi nic dotrzymać słowa.
Lecz ja zmuszony jestem działać,
Marszalek i szambelan naglą mnie.
Bo cesarz chce, co ma się stać niezwłocznie,
Ujrzeć przed sobą Helenę i Parysa,
Wzór piękna mężczyzn oraz kobiet
W postaci jawnej widzieć żąda.
Do dzieła, prędzej, nie mogę złamać słowa.
Mefisto
Niedorzecznym było to lekkomyślne przyrzeczenie. Faust
Nie pomyślałeś, przyjacielu, Dokąd zawiodą nas twe sztuczki; Wpierw go bogatym uczyniliśmy, Teraz musimy go zabawiać.
Mefisto
Ty mniemasz, że to zaraz się wydarzy,
Pod nami bardziej strome schody,
W najbardziej obcą sięgasz sferę
I w końcu nowych się dopuścisz długów.
Myślisz, Helenę tu przywołać łatwo,
Niby guldenów papierowe widma.
Półgłówków, wiedźmy, strachy, złudy,
Iiuiyczogłowycli karłów wnet tutaj przyzwę na
posługi. Jednak kochanka czarta, choć wdzięk ma bez
zarzutu, Za heroinę wszakże uchodzić tu nie może.
Faust
Już znowu słyszę starą śpiewkę! Przy tobie wciąż w niepewność wpadam. Ty ojcem jesteś wszystkich przeszkód, Za każdy sposób nowej chcesz zapłaty. Lecz wiem, że mrukniesz tylko i już jest, I nim ja się obejrzę, ty ją sprowadzisz tu.
Mefisto
Pogański lud mnie nic obchodzi,
On mieszka w swoim własnym piekle.
Lecz sposób jest.
52
Faust
Więc mów, nie zwlekaj! Mefisto
Niechętnie odkrywam wyższą tajemnicę.
Boginie wzniosłe panują w samotności,
A wokół nich ni miejsca ani czasu,
Mówienie o nich kłopotliwe.
To matki są! Faust przerażony
Matki!
Mefisto
Dreszcz zdumienia przejął cię? Faust
Matki! Matki! - O, jak to dziwnie brzmi!
Mefisto
I tak też jest. Boginie, nieznane
Wam śmiertelnym, przez nas niechętnie
wymieniane. Do dziedzin ich najgłębszych dotrzyj więc, Tyś winien sam, że teraz są potrzebne. Faust
Którędy droga?
Mefisto
Drogi brak! Do Nietkniętego
Nietykalnego, jedna droga w Nieubłagane
Nieubłagalne. Czyś gotów?
Nie trzeba zamków tam odsuwać ani rygli,
Od samotności do samotności będziesz gnany.
Gzy wiesz, czym pustka jest, czym jest samotność?
Faust
Tyś chyba ciułał te powiastki:
To trąci jakoś kuchnią wiedźmy!
Minioną dawno już epoką.
Czyż nie musiałem współżyć z całym światem?
Frazesów uczyć się, frazesów ucząc dalej?
A kiedym mądrze mówił, co rozum mój oglądał,
Sprzeciwu zabrzmiał głos aż ze zdwojoną siłą,
Musiałem też przed ciosem złego losu
Uchodzić w las i samotności szukać,
53
I, by nie całkiem opuszczony żyć samotnie, W końcu się jednak diabłu zaprzedałem.
Mefisto
Gdybyś przepłynął przestwór oceanu, I bezgraniczność tam zobaczył, Ujrzałbyś tylko fali bieg za falą, Choćbyś się lękał nawet zatonięcia. Lecz coś byś ujrzał. Delfiny ujrzałbyś Przemierzające zieleń cichych mórz, Obłoki żeglujące, słońce, księżyc, gwiazdy — Lecz nic nie ujrzysz w wiecznie pustej dali, Stąpania kroku swego nie usłyszysz, Nie znajdziesz nic stałego, aby spocząć. Faust
Przemawiasz niby pierwszy z mistagogów,
Co neofitów wciąż łudzili,
Tylko na odwrót. W pustkę mnie ślesz,
Bym w niej powiększył swoją moc i sztukę,
Traktujesz mnie, bym jak ów kot
Kasztany z żaru ci wyjmował.
A zatem śmiało! zbadajmy tajną głębię.
Bo mam nadzieję w nicości twojej znaleźć
wszechświat.
Mefisto
Pochwalam cię nim ze mną się rozstaniesz, I widzę też, że dobrze znasz już diabła. Weź kluczyk ten. Faust
Ten drobiazg mały!
Mefisto
Najpierw go chwyć i ceń go należycie. Faust
On rośnie w mojej dłoni i świeci, błyszczy się!
Mefisto
Miarkujesz już, co się posiada razem z nim? Ten klucz właściwe miejsce ci wytropi, Pójdź za nim w dół, zawiedzie cię do Matek. Faust wstrząśnięty
Do Matek! Jak cios mnie to poraża!
Czym jest to słowo, którego słyszeć nie chcę?
54
Mefisto
Czyś tak wrażliwy, że nowe słowo ciebie razi?
Jedynie słyszeć chcesz, co dawno już słyszałeś?
Niech nic ci nie przeszkadza, jakkolwiek by też
brzmiało,
Wszak dawno już nawykłeś do najdziwniejszych
rzeczy. Faust
Lecz ja w skostnieniu nie szukam ocalenia,
Zdumienia dreszcz najlepszą cząstką jest w
człowieku,
Choć świat mu wciąż utrudnia to uczucie,
On w zachwyceniu, głęboko czuje to Ogromne. Mefisto
Więc zanurz się! Powiedzieć mógłbym także:
zstępuj!
To wszystko jedno. Uciekaj z tego, co powstało,
W bezładne kraje tworów!
Tym się rozkoszuj, co dawno nie istnieje,
Jak pasma chmur się wiją nibykształty,
Kluczykiem władaj, pędź je precz od siebie! Faust zachwycony
Kiedy mocno chwytam go, czuję przypływ nowych
sił,
W piersi wzbiera poryw wielki ku wielkie-mu dziełu. Mefisto
Żarzący trójnóg ci ukaże,
Żeś do najgłębszej głębi dotarł.
Przy jego blasku ujrzysz potem Matki,
Z nich jedne siedzą, inne stoją, chodzą —
Jak się zdarzy. Tworzenie, przetwarzanie
Idei wiecznej, wieczna praca,
Obrazy istnień okrążają ciebie,
Nie widzą cię, bo widzą tylko cienie.
Więc uzbrój serce, bo groza tutaj wielka,
I ruszaj wprost na trójnóg tam stojący
I dotknij go kluczykiem!
Faust robi zdecydowanie rozkazujący gest kluczem Mefisto przyglądając mu się
O, właśnie tak!
55
Dołączy wnet, za tobą pójdzie niby sługa,
Ty się spokojnie wspinaj, bo szczęście cię unosi,
I nim zmiarkują, ty z nim już tu powrócisz.
A gdyś go raz już tutaj przyniósł,
To wnet wywołasz herosów, heroiny z głębi nocy.
Ty jesteś pierwszy, co na ten czyn się ważył,
Zaś on spełnił się i tyś dokonał tego.
I odtąd wciąż, według magicznych reguł,
Ta kadzidlana mgła w bogów się musi zmieniać. Faust
Co dalej teraz? Mefisto
Niech twa istota w głąb podąży,
Zanurz się depcząc, bo depcząc, wespniesz się tu
z powrotem.
Faust depcze i zanurza się. Mefisto
Oby mu kluczyk dobrze służył!
Lecz ciekaw jestem, czy powróci.
Jasno oświetlona sala
Cesarz i książęta; dwór podniecony Szambelan
Sceny z duchami jesteście jeszcze winni,
Przedstawcie ją, monarcha niecierpliwi się. Marszałek
Przed chwilą Najłaskawszy o (o pytał,
Więc nie zwlekajcie na wstyd i hańbę cesarzowi. Mefisto
W lej właśnie sprawie mój kompan się oddalił,
Już wie, jak zabrać się do dzieła,
I cicho trudzi się w zamknięciu,
Musi szczególnie się przyłożyć,
Kto piękna skarb wydobyć chce,
Sztuki najwyższej potrzebuje, magii mędrców. Marszałek
Jaką się sztuką posłużycie, wszystko jedno,
56
Lecz cesarz żąda, by wszystko było już gotowe. Blondyna zwraca się do Mefista
Słówcczko, Panie. Widzicie jasną twarz, Ale w nieszczęsne lato taka nie jest! Tryska z niej mnóstwo plam czerwonych, Ku mej udręce szpecąc białą cerę. Lek proszę! Mefisto
Szkoda, że taki miły skarb
Pocentkowany w maju bywa niby pantery kocię. Weź żabi skrzek, języki ropuch gotuj, Gdy księżyc w pełni, destyluj to troskliwie, A gdy na nowiu, na czystą smaruj twarz — Nadejdzie wiosna i centki z buzi znikną! Brunetka
Już dworski tłum napiera, by wam schlebiać. Lekarstwo proszę. Mam odmrożoną nogę, Która przeszkadza mi w chodzeniu oraz w tańcu, Nawet niezgrabnie zginam się w ukłonie. Mefisto
Pozwólcie, że was kopnę, jeden raz. Brunetka
To pewnie zdarza się wśród zakochanych. Mefisto
Kopnięcie moje, miłe dziecko, wszak coś większego
znaczy. Bo równe równym leczyć trzeba. Kto na cokolwiek
cierpiał, Niech nogę noga leczy, to reszty członków też
dotyczy. Więc zbliż się i uważaj proszę! Odkopnąć tu nie
wolno. Brunetka krzycząc
Oj, oj, jak boli, zbyt twarde to kopnięcie, Niby kopytem końskim. Mefisto
To wyszło wam na zdrowie. Obecnie tańczyć możesz już do woli, Przy stole hulać, z kochankiem trącać się nogami. Dama przeciskając się
57
Przepuśćcie mnie! Zbyt wielki jest mój ból, Go drążąc, kipi w serca głębi, Do wczoraj szukał szczęścia w moich oczach, Dziś z inną gada, mnie pokazał plecy.
Mefisto
Wątpliwe to, lecz mnie wszak posłuchaj, Do niego musisz cicho się przycisnąć. Bierz węgiel ten i węglem zrób mu krechę, Przez rękaw, płaszcz i ramię, jak popadnie, A wnet uczuje w sercu przypływ skruchy. Lecz węgiel zaraz połknąć musisz, Wszak wina, wody tknąć nie wolno ci ustami. Tej nocy jeszcze będzie wzdychał u twych drzwi.
Dama
To nie trucizna? Mefisto oburzony Szacunku więcej, gdzie należy! Musielibyście biec daleko
Za takim węglem, bo on ze stosu, Co skrzętnie przez nas jest wzniecany. Paź
Ja zakochany jestem, lecz nie traktują mnie
poważnie. Mefisto
Już nie wiem, kogo słuchać mam.
Do pazia
Ty swego szczęścia nie wśród młodych szukaj,
Te podstarzałe cię docenią.
Inne cisną sie do niego
I znowu, inne! Cóż za boje!
Pomogę sobie w końcu tylko prawda,
Najgorszy mus! Popadłem w biedę.
Rozgląda sie
O Matki, Matki! O, uwolnijcie wreszcie Fausta!
Już mętnie płoną światła w sali,
Lecz nagle dwór się cały ruszył,
Według godności kroczą i porządku
Przez długie ganki i galerie,
Gromadzą się w obszernym miejscu,
58
W rycerskiej starej sali, co ledwie ich pomieści.
Na wielkich ścianach tu arrasy wiszą,
Zaś kąty, wnęki zbroja zdobi.
Tu nie potrzeba, sądzę, żadnych zaklęć,
W tym miejscu duchy zjawią się wnet same.
Sala rycerska
Mroczne światło. Cesarz i dwór wchodzą-Herold
Odwieczne me zajęcie, zapowiadanie sztuk, Marnuje mi tajemne duchów poczynania, Daremnie się ośmielam, ze zrozumiałych przyczyn, Wyjaśnić sobie zawiłe ich działanie — Fotele, krzesła już czekają; Cesarz zajmuje miejsce na wprost ściany, Na gobelinach bitwom wielkich czasów Niech najwygodniej się przygląda. Już siedli wszyscy w krąg i cesarz razem z dworem, Stłoczone w głębi stoją ławy; Nawet kochanka w godzinie mrocznej duchów U boku kochaneczka znalazła miłe miejsce. Zatem, gdy już stosownie wszyscy siedli, Gotowe: niech duchy przybywają. Puzony Astrolog
Niech zaraz zacznie się dramatu tok, Monarcha każe, więc ściano rozstąp się! Już nic nie wadzi, magia działa: Dywany nikną jak zwijane ogniem, Mur pęka i odwraca się, Ogromny teatr zdaje się powstawać, I blask tajemny jawi się, by nas oświetlić. Ja zaś wstępuję na proscenium. Mefisto pojawiający się w budce suflera
Tu się spodziewam powszechnej życzliwości, Bo czarta krasomówstwem jest podpowiadanie. Do astrologa Wszak znane są ci rytmy, którymi biegną gwiazdy,
59
Więc znakomicie pojmiesz rytmiczny szept mej
mowy.
Astrolog
Dzięki magicznym silom tu się jawi Masywny dość świątyni starej ginach. Podobny do Atlasa, co ongiś niebo dźwigał, Rzędami stoją tu kolumny bardzo liczne, Udźwigną pewnie i to kamienne brzemię', Gdyż niegdyś dwie już niosły gmach ogromny. Architekt
To styl antyczny, więc czemu miałbym chwalić, Zbyt ociężały jest, przeładowany. Surowe (u szlachetnym zwą, niezdar ue zasię wielkim. Filary smukłe lubię, w górę pnące się nieskończenie, I ostrołuków zenit, co ducha unosi nam, Taką budowlę nam najczęściej wznoście.
Astrolog
Z najgłębszą czcią przyjmijcie chwilę z gwiazd
zesłaną, Magiczne słowo niechaj spęta rozum, Lecz za to wolna niech szybuje w dal, Nieskrępowana, zuchwała wciąż lanfazja. Zobaczcie zatem, czego tak śmiało pożądacie, Choć niemożliwe (o, ale dlatego wiarygodne. Faust wynurza się po przeciwnej stronie proscenium.
Astrolog
W kapłańskiej szacie, w wieńcu nadchodzi
cudotwórca, Który dokona teraz lego, co ufnie zaczął już. Za nim zaś trójnóg wynurza się z zapadłej groty. Wyczuwam woń kadzidła z jego czary. Już mąż sposobi się, by wielkie dzieło błogosławić, Bo odtąd nas jedynie szczęście spotkać może. Faust z patosem
Więc w imię wasze, Matki, co królujecie
W swym Bezkresie, wiecznie samotnie żyjąc,
A jednak razem. Wszak wasze głowy okrążają
Obrazy bytu, zwinne, lecz bez życia.
Go raz istniało w ogromnym blasku i światłości,
Tam się porusza, bo wiecznym pragnie być.
60
O wszechpotężne moce, wy je dzielicie, śląc
Pod namiot dnia albo pod mroczne stropy nocy.
Jedne porywa przyjazny życia bieg, Zaś drugie zwabia mag zuchwały; Pozwala ufnie obfitym darem, Czego tu każdy bardzo pragnie, owo cudowne dzieło
ujrzeć. Astrolog
Płomienny klucz dotyka ledwie czary, Już duszna mgła wypełnia całą przestrzeń
I skrada się, na sposób chmur faluje,
Wydłuża się i skłębia, rozdziela się i łączy.
I oto jest mistrzowskie dzieło duchów!
Swoją wędrówką zaś stwarzają też muzykę,
Z powietrznych tonów tryska coś niepojętego, I kiedy suną, melodią wszystko staje się, I trzon kolumny dźwięczy i trygłify, I zdaje się, że tu świątynia śpiewa cała. Opary giną, a zasię z lekkich mgieł, Piękny młodzieniec tanecznym krokiem idzie. Zamilknąć wolę, nie rnuszę go nazywać, Któżby miłego nie miał znać Parysa! Parys występuje naprzód
Dama
O, cóż za blask kwitnących sił młodości!
Druga
Niby brzoskwinia świeża i soczysta. Trzecia
Jakie ma delikatne, słodyczą napęczniale usta. Czwarta
Pewnie byś chciała słodyczy ich skosztować. Piąta
Jest wprawdzie łaciny, lecz brak mu subtelności.
Szósta
I mógłby trochę być zwinniejszy. Rycerz
Pasterza owiec tutaj czuję, Ni śladu księcia, ani dworskich manier. Inny
Zapewne, iż młodzian ten na poły nagi, piękny jest,
61
Lecz go w pancerzu wpierw zobaczmy. Dama
A teraz siada, miękko i przyjemnie. Rycerz
Z pewnością ną kolanach jego wygodniej by wam
było? Inna
O, jak wytwornie opiera ramię nad swą głową. Szambelan
Cóż za grubiaństwo, to tutaj nie uchodzi! Dama
Panowie widzą we wszystkim jakieś wady. Szambelan
W obecności majestatu przeciągać się leniwie. Dama
To tylko gra. On myśli, że jest sam zupełnie. Szambelan
Tu nawet gra powinna grzeczna być. Dama
Łagodnie objął sen młodzieńca uroczego. Szambelan
Wnet chrapać zacznie, doskonałości przejaw
naturalny. Młoda dama zachwycona
Cóż to tak pachnie wmieszane w woń kadzidła I serce mi orzeźwia aż do głębi? Starsza dama Doprawdy! Jakoweś tchnienie wnika w duszę, Od niego płynie. Najstarsza
dama To jest kwitnienie kwiatu,
W młodzieńcu jako sok ambrozji trwa I w atmosferze wokół się rozsiewa. Helena pojawia się Mefisto
Więc to jest ona! Nie działa na mnie wcale, Jest wprawdzie piękna, lecz mnie nie odpowiada. Astrolog
Tym razem ja tu do czynienia nie mam nic, I jako człowiek zacny, przyznaję i wyznaję to.
62
Nadchodzi Piękna, i choćbym miał z płomienia
język! Od dawna piękno opiewano.
Komu się zjawi, ten wnet nad sobą traci panowanie, A kto je posiadł, ten zbytnio był szczęśliwy. Faust
Nie wierzę własnym oczom! Czy jawi się w umysłu
głębi Piękności źródła strumień przeobfity? Wędrówka moja w głąb straszliwą szczęśliwy zysk
przynosi. Jak marny, niezbadany był mi świat! Lecz czym jest teraz, odkąd kapłańską godność tu
piastuję? Dopiero teraz stworzony, upragniony oraz trwały! Niechaj utracę oddech życia, Jeśli odwyknę od ciebie kiedykolwiek! Ten piękny kształt, co niegdyś mnie zachwycił, Odbiciem czarnodziejskim uszczęśliwił, Był tylko marą tego piękna. Ty jesteś tą, której żarliwość wszystkich sił, Namiętność całą, I skłonność, miłość, podziw, szał — daruję.
Mefisto z budki suflera
Dalibóg, opanujcie się, nie wypadajcie z roli. Sarsza dama Wysoka, kształtna, tylko zbyt małą głowę ma.
Młodsza
dama Spójrzcie na nogę, bardziej niezgrabnej być nie
może.
Dyplomata
Księżniczki z taką urodą gdzieś widziałem, Mnie zdaje się, że piękna jest od stóp do głów.
Dworzanin
Do uśpionego zbliża się podstępnie, czule. Dama
O, jaka brzydka obok postaci nieskalanej chłopca. Poeta
To piękność jej go opromienia.
63
Dama
Endymion i Luna, jak malowane. Poeta
Prawdziwie! Bogini zdaje się opadać,
Nachyla się, by oddech jego pić.
Zazdrości godne! Pocałunek! Miara się dopełnia! Dama
Na oczach ludzi! To już szaleństwo. Faust
Okrutna łaskawość dla młodzieńca. Mefisto
Spokój! Cisza!
Niech widma czynią to co chcą.
Dworzanin
Umyka lekką stopą, on się budzi. Dama
Ona ogląda się. Jak właśnie przypuszczałam.
Dworzanin
Zdumiewa się. Wszak cudem jest, co tutaj go
spotkało. Dama
Dla niej to żaden cud, co tu przed sobą widzi.
Dworzanin
Z szacunkiem odwraca się do niego. Dama
Miarkuję już, że zacznie go pouczać,
W takim wypadku mężczyźni wszyscy są głupcami,
On pewnie wierzy, że tym pierwszym jest.
Rycerz
'Dla mnie istnieje, subtelna, pełna majestatu. Dama
Kochanka! To dla mnie zbyt wulgarne. Paź
O, chciałbym być na jego miejscu.
Dworzanin
Któż by nie uwiązl w takiej sieci. Dama
Klejnot ten w niejednych bywał rękach, A i pozłota dość zużyta.
64
Luna
I nic nie warta była od dziesiątego roku życia. Rycerz
Przygodnie każdy uszczknie co najlepsze,
Lecz ja bym trzymał się tych pięknych resztek.
Uczony
Ja widzę ją wyraźnie, lecz wyznam tutaj szczerze: Wątpliwe to, czy ona tą prawdziwą jest. Wszak rzeczywistość skłania do przesady, Ja przede wszystkim trzymam się opisu. I czytam w nim, iż rzeczywiście Trojanom wszystkim siwobrodym nadzwyczaj się
widziała, I mnie się zdaje, że w pełni się to zgadza: Nie jestem młody, lecz ona mnie podoba się.
Astrolog
To już nie młodzian, lecz bohater śmiały Ją obejmuje, która się ledwie bronić może, Silnym ramieniem w górę ją udźwignął. Czy porwać chce? Faust
Zuchwały głupcze!
Jak śmiesz! Nie słyszysz, stój, to już za wiele! Mefisto
Tyś przecież sam wywołał widm dziwaczną grę.
Astrolog
Ostatnie słowo jeszcze. Idąc za treścią tej sceny, Tę sztukę nazwę Porwanie Heleny. Faust
Go, porwanie? Gzy ja tu nic nie znaczę?
Czy to nie ja tym kluczem władam?!
Wiódł mnie przez grozę, burze, fale
Bezkresnej samotności, aż na ten tutaj mocny brzeg.
Tu stopa ziemię czuje! Tu rzeczywistość jest.
Stąd duch z duchami może spory wieść
Podwójne, wielkie państwo przygotować sobie.
Daleko była, lecz jakże blisko może być!
Ocalę ją i moją będzie dwakroć.
Śmiało! O Matki! Matki! musicie mi pozwolić!
Kto poznał ją, ten wyrzec się już jej nie może.
65
Astrolog
Go czynisz, Fauście, Fauście! Gwałtownie Chwyta ją, lecz postać jej mętnieje, Zaś kluczem mierzy wprost, w młodzieńca, Dotyka go! O, biada, biada teraz nam! Eksplozja, Faust pada na ziemię, postacie duchów rozwiewają się
Mefisto bierze Fausta na ramię
No i macie, głupcami się objuczać muszę, To nawet diabłu w końcu na złe wyjdzie. -Ciemności,, wrzawa
AKT DRUGI
Wysoko sklepiony, wąski gotycki pokój. Niegdyś należał do Fausta, bez zmian. Mefistofeles wychodzi zza kotary. Podczas gdy ją podnosi i spogląda za siebie, widać Fausta leżącego na staroświeckim łożu Mefisto
Leż tu, nieszczęsny, wplątany W zawiłe więzy uczuć. Kogo Helena porazi,. Temu niełatwo wraca rozum. Rozgląda się
Czy spojrzę w górę, tu, czy tam, Nic nie zmienione jest, nietknięte, Mętniejsze zdają mi się barwne szyby, Przybyło więcej pajęczyny, Atrament wysechł, papier zżółkł, Lecz wszystko trwa na swoim miejscu, I nawet pióro leży tu, Którym się Faust zaprzedał diabłu. A głębiej w piórze jeszcze tkwi Kropelka krwi, którą od niego wyłudziłem. Na łowach tak jedynej rzeczy Życzyłbym szczęścia największemu łowcy. I stary kożuch też na starym haku wisi, I przypomina tamte żarty, Gdy niegdyś udzielałem nauk chłopcu, Do których po dziś dzień, żywi młodzieńczą wiarę. Doprawdy wzbiera we mnie chęć, Aby odziany tobą, nagrzana ciepłym dymem suknio, W roli docenta pochełpić się raz jeszcze, Kiedy się zdaje, że ma się całkowitą rację. Mędrcy potrafią to uzyskać, Lecz diabłu dawno już to przeszło. Potrząsa zdjętym kożuchem, wylatują z niego cykady, chrząszcze i motyle Chór owadów Witaj nam, witaj, Patronie stary.
67
Krążymy, brzęczymy, Bo dawno cię znamy. Pojedynczo i w ciszy Stworzyłeś nas, Lecz chmarą tysięczną Tańczymy wraz. Łotrzyk w piersi Głęboko się skrył, Że łatwiej w kożuchu Wykryjesz wszy. Mefisto
Jak niespodzianie ucieszył mnie tych młodych
stworzeń świal Wystarczy siać, a z czasem przyjdą żniwa. Potrząsnę jeszcze raz kudłatą tą opończą, Trzepoce jeszcze tutaj coś i tam. A zatem w górę i wokoło, ku stu tysiącom Dziur się spieszcie, aby w nich ukryć się. Tam gdzie się piętrzą pudła stare, I gdzie pożółkłe pergaminy, Między skorupy starych garnków, I w oczodoły czaszek trupich. W tym rozgardiaszu i zabutwieniu Dla wiecznych dziwactw tylko miejsce. Przywdziewa futro
Więc okryj me ramiona jeszcze raz! Dziś znowu będę pryncypałem. Lecz nic tu tytuł nie poradzi, Bo gdzież są ludzie, którzy mnie uznają? Pociąga za dzwonek, który dzwoni tak przeraźliwym i przenikliwym dźwiękiem, ze sale od niego drżą i drzwi otwierają się gwałtownie. Famulus nadchodzi chwiejnie długim mrocznym korytarzem Cóż za dźwięk, co za dreszcze! Schody drgają, mur się chwieje, Poprzez drżenie barwnych szyb Widzę gromu błyskawice. Fliza pęka, a ze stropu Wapno sypie się i gruz. Zasię drzwi zawarte szczelnie
68
Moc cudowna otworzyła.
Tam, o zgrozo, jakiś olbrzym
W przyodziewku Fausta stoi!
Kiedy patrzy, kiwa na mnie,
Nogi uginają się pode mną.
Mam uciekać, czy mam stać?
Co się stanie teraz ze mną. Mefisto kiwa na niego
Mój przyjacielu, zbliż się śmiało! Ty się nazywasz
Nikodemus. Famulus
Tak, panie przewielebny, to moje imię. Oremus. Mefisto
Zostawmy to. Famulus
To miło, że mnie znacie. Mefisto
Dobrze pamiętam, choć leciwy, lecz studentem
Wiecznym jesteś, panie. Wszak mąż uczony też
Studiuje wciąż, bo nic innego nie potrafi.
Tak człek buduje sobie skromny domek z kart,
Lecz go nie skończy całkowicie nawet duch najtęższy.
Atoli mistrz wasz biegły jest we wszystkim,
Bo któż by nie znał zacnego doktora Wagnera,
Pierwszego teraz w świecie uczonych.
Wszak on jedynie dzierży nim
Mądrości skrzętny pomnożyciel.
Spragniony wiedzy tłum słuchaczy
Skupia się zewsząd wokół niego.
On jeden na katedrze lśni;
Kluczem włada jak Piotr święty,
Co ziemskie, co niebiańskie, on otwiera,
Ponad wszystkimi błyszczy,
Niczyja sława, żaden rozgłos nie ostoi się,
Już nawet imię Fausta przyćmił,
Bo on jest tym, co wszystko sam wynalazł. Famulus
Darujcie, przewielebny panie, jeżeli powiem,
Jeśli zaprzeczyć się ośmielę:
O rzeczach tych nie może tu być mowy,
69
Bo skromność jest mu cechą przeznaczoną.
Zaś niepojęte wręcz zniknięcie
Światłego męża dla jego myśli jest zagadką.
Powrotu jego czeka jak zbawienia.
Zaś pokój, jak za doktora Fausta czasów,
Nietknięty jeszcze, odkąd odszedł,
Dawnego pana oczekuje.
Nie mam odwagi wejść tam śmiało.
Cóż za godzinę gwiazdy nam wskazują?
Mury się zdają przerażone,
Odrzwia dygocą, pękły rygle,
Inaczej byście tu nie weszli. Mefisto
Lecz gdzie się podział mąż uczony?
Wiedź mnie do niego lub tu sprowadź. Famulus
O, zakaz jego jest surowy,
I nie wiem, czy się ważyć mogę.
Bo od miesięcy już dla dzieła
W najgłębszej ciszy żyje.
Ten wśród uczonych najwrażliwszy,
Podobny teraz do węglarza,
Czarny od nosa aż do ucha,
Oczy czerwone od dęcia w żar,
I żądny każdej nowej chwili,
Zaś szczęk obcęgów jest przygrywką jemu. Mefisto
Czyż broniłby mi wstępu?
Jam ten, co szczęście mu przyspieszy.
Famulus odchodzi. Mefisto siadając z powagą
Ledwie zająłem tutaj miejsce,
Już w głębi rusza się znajomy gość.
Tym razem jeden z nowoczesnych,
Ten będzie śmiały bezgranicznie. Bakka-laureus pędzi korytarzem
Drzwi i bramy się otwarły!
Wreszcie można mieć nadzieję,
Że, jak dotąd, nie w zbutwieniu.
70
Żywy człowiek niby trup Marniał będzie, niszczał wręcz, Od samego życia mrąc.
Mury owe, ściany te, Już się chylą do upadku, Jeśli nie umkniemy wnet, Tu runięcie nas dopadnie. Jam zuchwały, tak jak żaden, Lecz nikt dalej mnie nie wiedzie.
Czego mam się dziś dowiedzieć! Czyż nie tu przed wielu laty, Przygnębiony, bojaźliwy, Jako młody żak przybyłem? Gdy ufałem tym brodaczom, Zadziwiony ich bredniami.
Stare księgi swe otwarli, I nałgali, co wiedzieli, Wiedząc zasię, nie wierzyli, Mnie i sobie niszcząc życie. Cóż to? widzę że tam w celi, Jeszcze jeden tkwi w półmroku! I zdumiony z bliska patrzę, Że wciąż siedzi w swym kożuchu, Tak jak wtedy, gdym go żegnał, Wciąż wtulony w swoje futro. Wówczas wydał mi się sprytny, Gdyż zrozumieć go nie mogłem, Dziś mnie niczym nie zaskoczy, Śmiało zatem podejść trzeba.
Jeśli, o panie, Lety mętne fale
Nie wypłukały twej schylonej, łysej głowy,
Spójrzcie z uznaniem na kroczącego tu ucznia swego,
Co wyrósł już z akademickich reguł.
Znajduję was, jakiego niegdyś znałem;
Lecz innym jestem ja człowiekiem.
71
Mefisto
Cieszy mnie, że me dzwonienie was przyzwało, Wszak wtedy już ceniłem was niemało, Bo liszka przecież i poczwarka Motyla barwy już zdradzają, Zaś w lokach swych, w kołnierzu koronkowym Dziecinne wprost upodobanie miałeś. I nie nosiłeś pewnie- też warkocza? Bo dzisiaj w szwedzkiej widzę cię fryzurze. Wyglądasz całkiem rezolutnie, dziarsko, Do domu wszak nie wracaj absolutnie. Bacca-
laureus Mój zacny starcze, na dawnym miejscu wprawdzie
tkwimy, Zauważ jednak nowych czasów bieg I wstrzymaj swe dwuznaczne słowa. Całkiem inaczej teraz uważamy. Okpiliście ufnego chłopca, To sic udało wam bez większych sztuk, Na co się dziś nie waży nikt.
Mefisto
Gdy się wyjawi młodym szczerą prawdę, Nie w smak to żółtodziobom wcale, Gdy sami potem już po latach Odczują trud na własnej skórze, To chwalą się, że jest to zdobycz ich umysłu, Więc znaczy to, że mistrz był głupcem. Bacca-
laureus A może szelmą! bo który mędrzec Powiada prawdę prosto w oczy? Każdy potrafi zwiększać ją i zmniejszać, Raz serio, to znów żartem, lekko, niby dzieciom.
Mefisto
Istnieje wprawdzie na naukę czas, Miarkuję wszak, żeś gotów panie uczyć sam. Po kilku nocach i kilku dniach Pełnię doświadczeń macie pewnie. Bacca-
laureus Doświadczenie.' Piana i pył!
I z duchem równać się nie może.
72
Przyznaj! co dotąd ludzie już poznali, Niegodne wcale jest poznania.
Mefistofeles po krótkiej przerwie
Już dawno tak mniemałem, lecz byłem głupcem, I teraz mętnym, głupim sobie się wydaję.
Bacca-
laureus Cieszy mnie to! Więc jednak słyszę głos rozsądku, To pierwszy starzec, w którym znajduję rozum!
Mefisto
Szukałem w ukryciu skarbu złotego, Lecz dobywałem groźnego węgla bryły.
Bacca-
łaureus Przyznacie więc, że wasza łysa czaszka Nie więcej warta niż te puste tam? Mefisto dobrodusznie
Ty pewnie nie wiesz, przyjacielu, jak się bezczelnie
zachowujesz ?
Bacca-
laureus Kto miły jest w niemieckiej mowie, kłamie.
Mefisto w fotelu na kółkach coraz się zbliżając do proscenium zwraca się do widowni
Na górze tu brak mi już światła i powietrza, Więc pewnie u was jakiś znajdę kąt?
Bacca-
laureus Przejawem pychy dla mnie jest, kiedy nie w porę Ktoś chce być kimś, gdy jest zupełnie niczym. Życie człowieka tętni w krwi i gdzież Tak pulsuje jak nie w młodzieńcu? To żywa krew jest w świeżej sile, Co nowe życie z życia sobie stwarza. Tam rusza się wszystko, coś się dzieje, Słabe odpada, dzielne naprzód występuje. Tymczasem my zdobyliśmy pół świata, A wyście co robili? drzemali i dumali, Śnili i plany, ciągle plany rozważali. - Zaiste! starość chłodną jest gorączką, Mrożona dziwacznością trosk.
73
Gdy ktoś przekroczył już trzydziestkę, To jest już prawie jakby martwy, Najlepiej byłoby was w porę zabić.
Mefisto
Sam czart nie mógłby nic tu dodać.
Bacca-
laureus Wbrew mojej woli nie wolno istnieć nawet diabłu! Mefisto na stronie
Lecz diabeł wkrótce nogę ci podstawi.
Bacca-
laureus Oto młodości szlachetne powołanie!
Ten świat nie istniał, pókim go nie stworzył,
Ja słońce z morza wiodłem w niebo,
I ze mną zmienny bieg rozpoczął księżyc,
I dzień się stroił u mych dróg,
A ziemia kwieciem wyszła mi naprzeciw.
Na me skinienie tamtej pierwszej nocy
Rozkwitła wszystkich gwiazd wspaniałość.
I kto prócz mnie wasz rozum z pęt wyzwolił
Po filistersku krępujących myśli?
Lecz ja swobodny, za głosem mego ducha,
Siedzę szczęśliwy me wewnętrzne światło
I kroczę bystro, zachwytem unoszony,
Przed sobą jasność, za sobą ciemność mając.
Odchodzi
Mefisto
Oryginale, pędź naprzód w swej światłości!
Jakże dręczyłoby cię zrozumienie:
Kto co mądrego, a co głupiego zmyślić może,
O czym już nie pomyślał dawny świat?
Lecz nawet to dla nas nie groźne,
Za lat niewiele będzie już inaczej:
Choćby się absurdalnie moszcz zachował,
Lecz jakieś w końcu będzie wino.
Do młodszej widowni na parterze, która nie klaszcze
Was moje słowa nic wzruszają,
Więc grzecznym dzieciom to daruję,
Wszelako zważcie: czart jest stary,
Więc się starzejcie, by go zrozumieć.
74
Laboratorium
Pomieszczenie w duchu średniowiecza, duże, niezgrabne
aparaty do alchemicznych celów Wagner nad paleniskiem
Rozbrzmiewa dzwon straszliwy,
Dreszcz wstrząsa okopconym murem.
Nie może dłużej już Niepewność
Najważniejszego trwać oczekiwania.
Już rozjaśniają się ciemności,
Zaś w samym środku małej fiolki,
Jarzy się coś jak żar węglowy,
Jak najwspanialszy wręcz karbunkuł,
Błyskawicami przeszywając mrok.
Jawi się jasno-białe światło!
Obym go teraz nie utracił!
O Boże! co tam łomocze do drzwi Mefisto wchodzi
Witaj! Przychodzę tu w dobrych zamiarach. Wagner z lękiem
Witaj w godzinę, którą gwiazda znaczy!
Cicho.
Lecz z ust nie puszczaj tchu ni słowa,
Wspaniałe dzieło zaraz się tu ziści. Mefisto szeptem
Cóż się tu robi? Wagner szeptem
Tu robi się człowieka. Mefisto
Człowieka? A cóż to za parę zakochanych
Zamknęliście w dymniku? Wagner
Uchowaj Boże! Płodzenia sposób dotąd znany,
My nazywamy płochym żartem.
Ten czuły punkt z którego życie trysło,
Ta błoga moc, co z wnętrza się wydarła,
Brała, dawała, co zdatna sama się określić,
By bliskie wpierw a potem obce brać znamiona,
Godności swojej teraz pozbawiona;
75
Jeśli się zwierz tym nadal syci, To człek laskami obdarzony
Musi w przyszłości mieć początek znacznie wyższy. Zwrócony do paleniska
Już świeci, spójrz! Więc wreszcie można mieć
nadzieję, Ze, jeśli z różnej tu materii Przez wymieszanie — bo na mieszance rzecz
polega — Materię ludzką skomponujemy bez pośpiechu, I w jednej kolbie zalutujemy, Zdestylujemy należycie, Dzieło w cichości spełni się. Powstaje! materia rośnie wciąż czyściejsza, I z nią wciąż głębsze przekonanie: Że co w naturze czciliśmy tajnego, Odważnie sami próbujemy, Zaś przedmiot jej organizacji, Dziś poddajemy krystalizacji.
Mefisto
Kto długo żyje, doświadczył wiele, Nowego nic nie zdoła go zadziwić. Ja w swej wędrówce po tym świecie Widziałem już społeczność skrystalizowaną.
Wagner dotąd wciąż bacznie obserwujący fiolkę Już wzbiera, błyska, już pęcznieje, I w mgnieniu oka spełni się. Szaleństwem zrazu wielki zamiar się wydaje, Z przypadku wszak zechciejmy śmiać się potem, Bo taki mózg, co myśleć znakomicie ma, W przyszłości także stworzy myśliciela. Z zachwytem przyglądając się fiolce Cudowną mocą dźwięczy szkło, Zamącą się, rozjaśnia, więc powstanie! O, widzę postać wdzięczną Człowieczka milutkiego jak się rusza. Więc czego chcemy, co więcej chce (en świat? Wszak tajemnica jest już jawna. Dźwiękowi temu posłuch dajcie, A głosem będzie, będzie mową!
76
Homunkulus w fiolce, do Wagnera
No cóż, ojczulku, jak się wiedzie? to nie był żart. Pójdź i przytul czule mnie do serca! Lecz niezbyt mocno, by szkło nie pękło. Oto natura rzeczy:
Tym naturalnym ledwie wszechświat starczy, Lecz sztuczne zamkniętej wymagają sfery. Do Mefistofelesa
A ty filucie, mój kuzynie czyś trafił We właściwy moment? dziękuję ci. Szczęśliwy los cię do nas przywiódł, Ponieważ jestem, muszę działać! Chciałbym się zaraz wziąć do pracy. Ty zaś uprościć możesz moje drogi. Wagner
Jeszcze słówko! Ja dotąd wstydzić się musiałem, Gdyż starzy oraz młodzi kwestiami zadręczali mnie. Na przykład: nikt dotąd pojąć nie mógł Pięknego związku duszy z ciałem, Ich mocnej więzi, nierozłącznej, Choć cały dzień się zadręczają wzajem. A potem... Mefisto
Już dość! zapytać raczej chciałem:
Dlaczego mąż i żona się nie znoszą?
Tego, mój panie, nie wyjaśnisz.
Tu działać trzeba i tego właśnie chce ten malec.
Homunkulus
Co czynić mam ? Mefisto na boczne drzwi wskazując
Tam pokaż swoją zdolność! Wagner wciąż wpatrzony iv fiolkę
Doprawdy, tyś jest najmilszym chłopcem! Boczne drzwi otwierają się, widać Fausta lezącego na łożu Homunkulus zdumiony Znaczące!
Fiolka wymyka się z rąk Wagnera, kraty nad Faustem i oświetla go Uroczy kraj. Przejrzyste wody
77
W gęstym gaju. Kobiety miłe
Się obnażają. Widoki wciąż piękniejsze.
Lecz jedna czarem wyróżnia się wspaniale,
Wywodzi się z herosów, nawet bogów.
Zanurza stopę w jasnej toni
Pięknego ciała żywy płomień
Ochładza się w krysztale gibkiej fali.
Lecz cóż za łomot skrzydeł prędkich,
Cóż to za szum i plusk rozorał lustro wody?
Dziewczęta umykają w strachu, tylko
Królowa bez lęku patrzy na to,
Widzi godności pełna i uciechy,
Jak król łabędzi do kolan jej się tuli
Natrętnie, to znów czule. Już zdaje się przywykać.
Nagle opary w górę się wznoszą
I zakrywają gęstą mgłą,
Najmilsza spośród wszystkich scen.
Mefisto
Ileż ty masz do powiedzenia!
Jak małym, takimś wielkim jest fantastą.
Ja nic nie widzę —
Homunkulus
Wierzę. Tyś z północy,
I urodzony w mrocznych czasach,
W chaosie klechów i rycerstwa,
Gdzież twoje oczy przejrzeć miały. Ty w mroku tylko się najlepiej czujesz. Rozgląda się
Sczerniałe mury, zgniłe, wstrętne, Ostrołukowe, kręte, niskie! Gdy ten się zbudzi, będzie nowa bieda, I gotów zemrzeć nam na miejscu. Nagie piękności, łabędzie, źródła leśne, To pełen przeczuć jego sen; Lecz jak przywyknąć chciałby tu Ja, co przywykam, ledwie to znoszę. A teraz precz z nim stąd! Mefisto
To rozwiązanie cieszy mnie.
78
Homunkulus
Żołnierza zatem poślij w bój, Dziewczynę zasię wiedź w korowód,, I zaraz wszystko się załatwi. O, właśnie dziś, jak sobie przypominam, Klasyczna noc Walpurgi się odbędzie. Najlepsze, co się trafić mogło. W ten jego żywioł go powiedzie! Mefisto
O czymś podobnym nie słyszałem nigdy.
Homunkulus
Jak też do waszych uszu miało dojść? Wszak widma romantyczne znacie tylko, Prawdziwe widmo, klasyczne również winno być. Mefisto
Więc dokąd podróżować zamierzamy? Odrazę czuję już do tych antycznych druhów.
Homunkulus
Północny zachód, czarcie, to twój rewir ulubiony, Na południowy wschód dziś jednak żeglujemy, Tam przez dolinę wielką Penejos wolny płynie, Między kępami drzew i krzewów, cichymi zatokami, Równina ciągnie się aż ku przepaściom gór, Na szczycie ich Farsalos stary oraz nowy stoi. Mefisto
O biada, porzućmy to, zostawmy owe spory
Tyranii z niewolnictwem.
To nudzi mnie, bo ledwie kończą jedne,
Już wkrótce inne znów wszczynają.
A nikt nie czuje, że go podjudza
Asmodeusz, który się wdał w te sprawy.
Więc toczą spór, jak mówią, o wolności prawa;
A patrząc z bliska, to niewolnicy przeciw
niewolnikom.
Homunkulus
Pozostaw ludziom niesforną ich naturę,
Zaś bronić każdy musi się jak umie,
Od chłopca poczynając, aż stanie się mężczyzną.
Tu zaś jest kwestia jak ten ozdrowieć może.
Jeśli masz środek, to go tu wypróbuj,
79
Skoro nie umiesz, sprawę mnie pozostaw.
Mefisto
Niejeden z czarów z góry Brocken warto tu
spróbować, Lecz świat pogański broni mi przystępu. Grekowie zawsze byli mało warci! Zaś was olśnili swobodną zmysłów grą, Nęcili wnętrze ludzkie słodkim grzechem, Lecz grzechy nasze ponure zawsze będą. A więc, co czynić dalej ? Homunkulus
Nie jesteś wszak z natury bojaźliwy,
Jeśli coś powiem o tesalskich czarownicach,
To sądzę, iż rzekłem coś do rzeczy.
Mefisto lubieżnie
Tesalskie wiedźmy! To pewnie są istoty,
O które z dawna wypytuję,
Lecz mieszkać z nimi w każdą noc, Nie sądzę, by to było mile, Chyba że w odwiedziny lub na próbę... Homunkulus
Dawaj płaszcz
I owiń nim rycerza!
Ta płachta, tak jak dotąd. Obydwu was poniesie, A ja poświecę. Wagner trwożliw ie A ja? Homunkulus
Ty w domu pozostaniesz, by większych rzeczy tu
dokonać. Rozwijaj stare pergaminy I według reguł gromadź elementy życia, Jedne z drugimi łącz ostrożnie. Rozważaj co, lecz bardziej rozważ jak. Tymczasem ja zwędruję trochę świata. I bez wątpienia odkryję nad i kropkę. Ow wielki cel natenczas będzie osiągnięty, Bo dążność taka nagrody takiej warta: Złota, sławy, czci, długiego w zdrowiu życia,
80
I wiedzy, cnoty — może też.
Bądź zdrów! Wagner zasmucony
Bądź zdrów! Lecz serce me boleje,
I lękam się, że więcej cię nie ujrzę. Mefisto
A teraz żywo nad Penejos w dół!
Pan kuzyn też partnerem nie do pogardzenia.
Do widzów
A jednak w końcu zależymy od tych
Istot, któreśmy sami utworzyli.
Klasyczna Noc Walpurgi
Farsalskie pola. Ciemność Erichto
Na święto straszne nocy tej, jak nieraz już, Samotnie idę, ja, Erichto, ponurą zwana, Nie tak szkaradna, jak niegodziwi mnie poeci Bez miary oczerniają... lecz nigdy nie ustają W pochwałach i przyganach... Już ukazuje mi się
biel Namiotów szarych fali hen w dali na równinie, Jako powidok tej pełnej trosk i grozy nocy. Jak często się już powtarzała! i wciąż się będzie Powtarzać w nieskończoność... Nikt wszak nie życzy
władzy Drugiemu, temu nie życzy, co ją zdobył siłą I twardo rządzi. Bo każdy, który wewnętrznym
swoim ja Kierować nie potrafi, ten nadto chętnie rządzić chce Sąsiada wolą, podług wyniosłej myśli własnej... Lecz wielkim jest przykładem stoczona tutaj bitwa: Jak moc przemocy przeciwstawia się, Jak depcze się wolności tysiąckwietny wianek, Jak martwy laur na skroniach wodza więdnie. Wszak tu Pompejusz śnił o dniach wielkości już
minionej,
81
Tu baczył na języczek wagi losu czuwający Cezar! I los wymierzył. Wiadomo światu, komu się
powiodło.
W obozach ognie płoną czerwoną łuną wokół, A ziemia zewsząd tchnie przelanej krwi widokiem, I przywabiony nocy tej cudownym, rzadkim
blaskiem, Gromadzi się helleńskich baśni legion. A wokół ognisk chwiejnie kroczą albo Wygodnie się sadowią minionych dni postacie
legendarne... Zaś księżyc, choć niepełny, świecąc jasno, Płynie wzwyż, łagodny blask swój leje wokół, Namiotów widma giną, zbłękitniał płomień ognisk.
Lecz ponade mną, cóż za meteor niespodziany?
Sam świeci i oświetla kuli kształt,
Wietrzę w niej życie. Lecz nie przystoi mi
Ku żywym zbliżać się, obecność moja żywym
szkodzi,
To złą gotuje sławę mi, pożytku nie przynosząc.
Już spływa w dół. Wolę przezornie się oddalić!
Odchodzi-
Podróżni powietrzni w górze Homunkulus
Raz jeszcze zatocz krąg
Nad polem grozy i płomieni,
W dolinach i kotlinach
Upiorne widać sceny. Mefisto
Patrzę jak przez stare okno
Hen w północny mrok i strach,
Wręcz odrażające widma,
W domu jestem tu i tam. Homunkulus
Spójrz! tam kroczy jakaś rosła
Długim krokiem tuż przed nami. Mefisto
Czyni tak, jakby się bała,
Bo ujrzała w locie nas.
82
Homunkulus
Niech odejdzie, teraz zaś Zsadź rycerza i natychmiast Życie weń powróci tu, Gdyż go szuka w kraju baśni. Faust dotykając ziemi Gdzie ona?
Homunkulus
Nie umiemy tego rzec, Lecz się tu dopytać możesz Spiesznie, zanim wzejdzie dzień, Od ogniska do, ogniska czujnie bacz, Kto się ważył zejść do matek, Ten już przetrwać nic nie musi.
Mefisto
Ja tu też swój udział mam,
Dla każdego więc korzystnym będzie, jeśli
Wszystkie ognie w krąg obejdzie,
Tam przygody swej szukając.
Potem, byśmy znów się odnaleźli,
Niech twa lampa, malcze, dźwięcząc świeci.
Homunkulus
Zatem niech błyska, niechaj dźwięczy.
Szkło huczy i świeci potężnie
A teraz żywo, ku nowym dziwom!
Faust sam
Gdzie ona? — Nie wypytuj teraz więcej ...
Jeśli nie ziemią, która ją niosła,
Jeśli nie falą, co ku niej płynęła,
To jest nią powietrze, co mową jej mówi.
Tu, mocą cudu jestem w Grecji!
Poczułem ziemię tą, gdym tylko na niej stanął.
Gdy mnie, śpiącego, przeniknął duch ożywczy,
Stanąłem tu, Anteusz z ducha,
I skoro znajdę tu największe dziwy razem,
Labirynt ogni tych przebadam skrupulatnie.
Oddala się.
83
Nad górnym Penejosem
Mefisto szukając wokół
I kiedy tak wędruję między ogniskami, To czuję się tu najzupełniej obcy, Nagie tu niemal wszystko, gdzieniegdzie tylko ktoś
odziany: Sfinksy ohydne, gryfy też bezwstydne, A wszystko trefione i uskrzydlone, Z przodu i z tyłu w oku się odbija... Wprawdzie i my jesteśmy z gruntu obrzydliwi, Lecz ta antyczność dla mnie zbyt frywolna. To trzeba nowoczesną myślą opanować, I rozmaicie modnie zaklajstrować... Wstrętny naród! lecz to nie może mnie rozzłościć, Więc jako nowy gość pozdrowię ich tu grzecznie... Winszuję szczęścia pięknym paniom, starym
grzybom \ Gryf charcząc
Nie grzybom, ale gryfom! Wszak nikt nie słucha rad, (idy zwą go starym grzybem. Za każdym słowem
pogłos Owego źródła dźwięczy, z którego się zrodziło: Grot, groza, groźba, groźny, gruzy, gromić — Etymologicznie ze sobą się zestraja, Wszelako nas rozstraja.
Mefisto
A jednak, nie do pominięcia rzecz, bo Gryf-chwyt w tytule honorowym Gryfa się podoba. Gryf jak wy tej
I oczywiście, to parantela już sprawdzona, Choć zwymyślana często, lecz częściej jest chwalona; Chwytaj więc złoto, dziewczęta, korony, Bo chwytającemu fortuna sprzyja.
Mrówki olbrzymich rozmiarów
Mówicie tu o zlocie, zebrałyśmy go sporo, I w skałach i jaskiniach upchałyśmy je skrycie, Lecz Arimaspów lud wyśledził cały skarb, A teraz śmieją się, że ujść zdołali z nim.
84
Gryf
My pamięć im już przywrócimy. Arim-aspowie Lecz nie w tę noc uciechy,
Do jutra wszak zdołamy przewieźć wszystko,
Tym razem pewnie nam się uda. Mefisto siada między sfinksami
Jak łatwo się tu przyzwyczajam,
Bo łatwo wszystkich tu rozumiem. Sfinks
Chuchamy naszych duchów dźwięki,
Wy potem je ucieleśniacie.
A teraz wymień imię swe, nim bliżej cię poznamy. Mefisto
Niejednym już imieniem starano się mnie nazwać —
Są tu Anglicy? Wszak zwykle podróżują,
By badać pola bitew i szumne wodospady,
I rozwalone mury, klasycznie mroczne miejsca,
Tu byłby dla nich godny cel.
Pokazywali też: w scenicznych sztukach dawnych
Widziano mnie tam w roli Old Iniquity. Sfinks
Jak na to wpadli? Mefisto
Ja sam już nie wiem jak. Sfinks
Być może. A znasz ty trochę się na gwiazdach?
Co powiesz o bieżącej chwili? Mefisto spogląda w górę
Gwiazda w gwiazdę mierzy, półksiężyc jasno świeci,
A mnie jest dobrze w tym przytulnym miejscu,
I grzeje mnie twa ciepła skóra lwia,
Wspinaczka zaś tam w górę przynosi tylko szkodę;
Zagadkę jaką zadaj, szaradę ewentualnie. Sfinks
Tylko się sam wypowiedz, a to stanowić będzie już
zagadkę.
Więc spróbuj raz wewnętrznie się rozluźnić:
„Potrzebny jest dobremu i złemu człowiekowi,
Pierwszemu jako Kirys szermierki ascetycznej,
85
Drugiemu jako kompan do popełniania szaleństw, Zaś wszystko po to tylko, aby Zeusa bawić". Pierwszy
gryf charcząc
Nie cierpię go! Drugi gryf mocniej charcząc Na co nam on? Obaj
Ten obrzydliwiec jest tu obcy. Mefisto
Ty sądzisz pewnie, że gościa szpony nie drapią Tak ostro jak pazury twoje? Spróbuj tylko! Sfinks pojednawczo
Możesz tu pozostać,
Lecz ciebie tu samego coś spośród nas wypędzi, Atoli w kraju swoim nagrodzisz sobie to, Lecz się nie mylę, że źle się tutaj czujesz. Mefisto
Ty z góry wyglądasz całkiem apetycznie, Lecz odwłok bestii grozą mnie napawa.
Sfinks
Fałszerzu, pokuty twojej gorzkiej nadszedł czas,
Bo nasze łapy zdrowe są,
A tobie zaś z uschniętą końską nogą
Tu pośród nas się nie podoba.
Syreny preludiują w górze
Mefisto
Cóż to za ptaki ważą się W gałęziach topól wzdłuż strumienia? Sfinks
O, strzeżcie się! bo już najlepszych Ich zwodne śpiewy pokonały.
yreny
Ach, nawyknąć czemu chcecie Do tej brzydko-cudnej sfery. Przybywamy tu gromadnie Z nastrojonym wdzięcznie głosem, Jak przystoi to syrenom.
86
Sfinks przedrzeźniając je na tę samą melodię
Zmuście je by zeszły z drzew!
Ukrywają tam w gałęziach
Swe jastrzębie wstrętne szpony
I zgotują waszą zgubę,
Gdy im tylko posłuch dacie. Syreny
Precz z zawiścią! Precz z zazdrością!
Zbierzmy całą jasną radość,
Co pod niebem jest rozsiana!
Niech na wodzie i na lądzie
Najweselszy ruch panuje
I powita miłych gości. Mefisto
To najnowsza sztuka dźwięków,
Gdzie z gardzieli, ze strun wielu
Jeden ton się z drugim splata.
Na nucenie jestem głuchy:
Coś łaskocze mnie po uchu,
Lecz do serca nie dociera.
Sfinks
Nie mów o sercu, wszak to próżność, Skórzany, pomarszczony wór, Pasuje raczej do twej kreatury.
Faust podchodzi
O, jak cudownie! ten widok mnie zachwyca, Wszak w tej brzydocie są wielkie, mężne rysy. Przeczuwam już łaskawą odsiecz losu; Gdzież mnie przenosi poważne to spojrzenie? Do Sfinksów zwrócony Przed nimi niegdyś Edyp stał;
Do Syren zwrócony
A przed takimi w konopnych pętach wił się Odys;
Do mrówek zwrócony
A one największe skarby zgromadziły.
Do Sfinksów zwrócony
Zaś przez tych wiernie, bez uszczerbku są strzeżone.
Czuję, jak duch ożywczy mnie przenika,
Postacie wielkie i wielkie też wspomnienia.
87
Mefisto
Dawniej coś takiego przekląłbyś, przepędził,
A teraz ci się podobają,
Bo gdzie się szuka ukochanej,
Tam nawet bestie mile są widziane. Faust do Sfinksów
O, niewieście oblicza, powiedzcie mi,
Czy Helenę któreś z was widziało? Sfinks
Już nie sięgamy do ich czasów,
Ostatnich z nas Herkules wymordował.
Ale Chirona mógłbyś spytać,
W tę duchów noc na pewno tu kłusuje,
Jeżeli się zatrzyma toś sporo zyskał już. Syreny
Tobie też by nic nie brakło,
Skoro bywał u nas Odys
I nie minął nas ze wzgardą,
Umiał wiele opowiedzieć.
Wszystko byśmy ci zwierzyły,
Gdybyś udał się ku brzegom,
W stronę naszych mórz zielonych. Sfinks
O, szlachetny, nie daj zwieść się.
Zamiast o tym, że się Odys spętać dał,
Ty daj posłuch naszej radzie,
Jeśli znajdziesz tu Chirona,
Wnet się dowiesz, com ci mówił.
Faust oddala się
Mefisto niezadowolony
Cóż to za ptactwo kracze nad nami I prędko leci, że dojrzeć trudno, Ptak za ptakiem ciągnie chyżo, Nawet łowca by się zmęczył. Sfinks
Niby zimowy wicher pędzą, Herkules ledwie ścigał je strzałami To skrzydli łomot stymfalidów, Życzliwy, powitalny wrzask Ich dziobów sępich, gęsich łap.
88
Chętnie by chciały pośród nas
Wykazać swoje pobratymstwo. Mefisto niby onieśmielony
Jeszcze się inne pchają z sykiem. Sfinks
Przed tymi nie musicie bać się wcale.
To głowy są lernejskiej hydry.
Odcięte od tułowia, a' myślą, że coś znaczą.
Lecz powiadajcie, cóż się z wami dzieje?
Cóż to za ruchy niespokojne?
Dokąd zmierzacie? Oddalcie się!...
Bo widzę, że te chóry tam
Już z was zrobiły krętogłowy. Nie przymuszajcie się,
I idźcie, pozdrówcie twarz niejedną tam uroczą.
To lamie są, wesołe, śliczne dziewki,
Z uśmiechem miłym i bezczelnym wzrokiem,
Satyrom tu się nie spodobały,
Koźlonóg wszystko u nich może. Mefisto
Wszak zostaniecie tu, abym was znów odnalazł?
Sfinks
Tak! Zmieszaj się śmiało z tą lotną hałastrą.
Myśmy z Egiptu już dawno zwyczajni
Tronować zawsze przez tysiąclecia.
Więc respektujcie nasze role,
A bieg księżyca oraz słońca będziemy pilnie
regulować. Siedzieć przed piramidami Jako narodów sąd najwyższy, Powódź, wojna albo pokój Nie poruszą naszej twarzy.
Nad dolnym Penejosem
Penejos otoczony rzekami, jeziorami i nimfami Penejos
Zbudź się, zbudź, szuwarów szepcie, Cicho tchnij, siostrzana trzcino, Szemraj, wiotki krzaku wierzby,
89
Zaszeleśćcie, listki topól, Z nagła tu przerwanym snom... Straszne budzi mnie przeczucie, Tajne, wszechobecne drżenie Z głębi moich cichych fal.
Faust podchodząc do rzeki
Jeśli uszom mam dowierzać, Za ustroniem tym zielonym, Za tym splotem altanowym, Z gęstych krzewów i gałązek, Dźwięczy jakby ludzki głos, Fala zda się być gwarzeniem, Wiatr rozkoszą żartobliwą. Nimfy do Fausta
Najlepiej uczynisz, Gdy się położysz, I chłodem pokrzepisz Znużone członki, I zaznasz spokoju, Co wciąż cię omija A my cię szmerem, Szeptem uśpimy.
Faust
Czuwam przecież! Trwać pozwólcie Nieporównywalnym tym postaciom Tam, gdzie widzi je me oko. Cudny nastrój mnie przenika! Sen to jest? czy też wspomnienia? Już doznałem tego szczęścia. Pełzną wody poprzez chłód Gęstych, kołyszących się zarośli. Szum ich ustał, ledwie szemrzą. Ze wszech stron sto źródeł płynie, Łączy się w przeczysty, jasny, Do kąpieli płytki staw. Młode, jędrne ciała kobiet, Wodnym lustrem podwojone, Zachwyconym oczom dane! Razem kąpią się wesoło, Śmielej płynąc, z lękiem brodząc,
90
W końcu wrzask i bitwa wodna.
Miałbym się pocieszyć czym,
Oko moje sycić tu,
Lecz ciągle naprzód myśl ma goni
I wzrok mój drąży tę zasłonę,
Co gęstym liściem tej zieleni
Dostojną skrywa tu królowę.
O, cudownie! także łabędzi stado sunie,
Z ustronnych zatok wypływając,
Majestatycznie się porusza.
Cicho, lotnie, czule razem,
Ale dumnie i wyniośle,
Spójrz, jak poruszają łbami, dziobem...
Jednak jeden przed wszystkimi
Zda się chełpić swą urodą,
Wszystkie mija, przodem płynąc,
Pióra jego się wzdymają,
I falami piętrząc fale,
Wdziera się do świętych miejsc...
Inne płyną tam i tu,
Z cichym lśnieniem śnieżnych piór,
Aby wnet wspaniałą walką,
Dziewcząt płochych zwieść uwagę,
By o służbach nie myślały,
Tylko o swym bezpieczeństwie. Nimfy
Ucho swe przyłóżcie siostry
Do zielonych brzegów stawu,
Jeśli mnie nie myli słuch,
Słyszę jakby tęten kopyt.
Gdybyż wiedzieć, kto tej nocy
Niesie jaką pilną wieść. Faust
Czuję, jakby ziemia drżała,
Dźwięcząc pod pędzącym koniem.
Patrzaj tam!
Czyż los przychylny
Teraz miałby mnie już spotkać?
Cudzie nieporównywalny,
Jakiś jeździec pędzi kłusem,
91
Być się zdaje obdarzony równo duchem jak odwagą
Koń go niesie lśniąco biały...
Nie mylę się, wszak znam go już,
To jest Filiry sławny syn!
Chironie, stań! ja z tobą mówić pragnę. Chiron
Cóż tam? Co stało się? Faust
Powściągnij, proszę, pośpiech swój. Chiron
Ja nigdy nie popasam. Faust
Więc proszę, weź mnie z sobą. Chiron
Siadaj! w ten sposób dowiem się wszystkiego.
A dokąd droga? Ty stoisz, widzę tu nad brzegiem,
Więc gotów jestem przenieść cię przez rzekę. Faust dosiadając
Nieś dokąd chcesz. Dozgonnie wdzięczny będę
tobie..
Wybitny mąż, szlachetny nauczyciel,
Co na swą chwalę herosów lud wychował,
I piękny krąg szlachetnych argonautów,
I wszystkich tych, co świat poety utworzyli. Chiron
Zostawmy już minione dzieło.
Bogini Pallas jako mentor też nie zaznała czci
właściwej;
Ten naród w końcu działa po swojemu,
Jak gdyby nie był wychowany. Faust
Więc lekarzowi co zna zioła,
Oraz korzeni tajemnice,
Co chorych leczy, rannych koi,
Wyrażam hołd duchowej i cielesnej jego sile. Chiron
Gdy heros przy mnie odniósł ranę,
Umiałem wnet z pomocą przyjść i radą,
Lecz zostawiłem moją sztukę
Zielarkom oraz klechom.
92
Faust
Tyś jest doprawdy wielkim mężem, Co słów pochwalnych nie chce słuchać I pragnie skromnie ich unikać, I czyni tak, jakby istnieli równi jemu.
Chiron
Ty, zdaje się, udajesz tutaj zręcznie I księciu i ludowi schlebiasz. Faust
Lecz wyznać będziesz musiał mi,
Żeś widział wielkich ludzi swoich czasów,
Żeś w czynach naśladował tych najlepszych
I niby półbóg z powagą dni przeżywał.
Lecz wśród postaci heroicznych,
Która się najmężniejsza zdała tobie?
Chiron
W prześwietnym kręgu argonautów, Był każdy dzielny na swój sposób, I w miarę sił, co go krzepiły, On sprostał tam, gdzie innym sił nie stało. Dioskurowie zawsze zwyciężali, Gdzie młodość, piękno przeważały. Decyzja i działanie szybkie w obronie innych, To była piękna cecha Boreadów. Roztropny, silny, zgodny w radzie Panował Jazon, niewiastom miły zawsze, Oraz Orfeusz: subtelny, cichy wciąż i baczny, On jeden z liry czar dobywał wielki. Linceusz bystrooki, co dniem i nocą Święty korab między skałami a mielizną wiódł... Jedynie wspólnie doświadzyć można próbę grozy: Gdy jeden działa, to pozostali podziwiają. Faust
O Herkulesie nie chcesz wspomnieć?
Chiron
O, biada! O, nie budź mej tęsknoty...
Febusa nigdy nie widziałem,
Ani Aresa, Hermesa, i jak się zwą,
I wtedym ujrzał przed oczami,
Co ludzie sławią z boską czcią.
93
On urodzonym królem był,
Wspaniały obraz sił młodzieńczych;
Starszemu bratu był posłuszny
Oraz kobietom najmilejszym.
Takiego Gea już nie zrodzi.
Do nieba nie zawiedzie Hebe.
Daremnie ziemska pieśń się sili,
Daremnie rzeźbiarz dręczy kamień. Faust
Choć tak stukają w głaz rzeźbiarze,
Lecz piękna jego nie oddali.
O najpiękniejszymś mężu mówił,
Teraz o najpiękniejszej mów kobiecie. Chiron
Co! ... Urok kobiet nic nie znaczy,
Nazbyt często martwym jest obrazem;
Sławić mogę tę istotę,
Co pogodą życia tryska.
Bo Piękna sama w sobie jest szczęśliwa,
Zaś wdzięk ją czyni nieodpartą,
Niby Helenę, którą niosłem. Faust
Tyś ją niósł? Chiron
Tak, na tym grzbiecie. Faust
Czym nie dość jest oszołomiony?
O, jakże miejsce to mnie uszczęśliwia. Chiron
Tak się wczepiła w moją grzywę,
Jak ty to czynisz.
Faust
O, już całkiem się Zatracam. Więc powiedz, jak? Bo ona jest jedynym mym pragnieniem. Więc dokąd, gdzie zaniosłeś ją? Chiron
Na to pytanie z łatwością ci odpowiem.
Dioskurowie w onym czasie
Siostrzyczkę swą wyrwali z rąk zbójeckich.
94
Lecz zbójcy nie nawykli do porażki,
Zebrali się i w ślad za nimi się rzucili.
Ale rodzeństwa chyży bieg
Wstrzymały bagna Eleuzis.
Bracia brnęli, ja zaś, chlupnąwszy, przepłynąłem.
I zeskoczyła wtedy i pogłaskała
Mokrą grzywę, i pieszcząc,
Dziękowała czule, mądrze, pewna siebie.
Jakaż ponętna była, młoda, staremu radość. Faust
Dopiero miała dziesięć lat?... Chiron
Widzę, że filolodzy
Zarówno ciebie, jak i siebie zwiedli.
Całkiem odrębnie ma się rzecz z mityczną panią,
Poeta, według woli, ukazuje ją:
Nie będzie nigdy pełnoletnia, ani stara
I wciąż ponętne będzie miała ciało,
W młodości porywana, na starość zaś swatana,
Krótko mówiąc, poetów nie krępuje czas. Faust
Niech więc i ją czas żaden nie krępuje!
Wszak znalazł ją Achilles w mieście Fero
Sam poza wszelkim czasem. To rzadkie szczęście:
Odzyskać miłość wbrew losowi.
Czemuż i ja nie miałbym siłą mej tęsknoty
Do życia znów przywołać jedynej tej istoty?
Istoty wiecznej, bogom równej,
Jednako wielkiej, jak subtelnej, zarówno miłej, jak
wspaniałej ?
Tyś dawno ją oglądał, ja dzisiaj ją widziałem,
Jest piękna i powabna, tak piękna, jak marzyłem.
Lecz teraz umysł mój, istota moja nią spętane.
Nie będę żył, jeśli jej nie zdobędę.
Chiron ,
Obca istoto, ty jako człowiek trwasz w zachwycie;
Lecz pośród duchów wydajesz się szaleńcem.
I teraz cię spotkało szczęście,
Bo co lat kilka, przez krótką chwilę
Mam zwyczaj być u wróżki Manto,
95
Córki Eskulapa; cichą modlitwą
Błaga ojca, by na swą chwałę
Oświecił wreszcie myśl lekarzy,
Morderczych praktyk ich pozbawił...
Najmilsza mi ze wszystkich wróżek,
Nie stroi min, łagodna i uczynna,
Jej zatem uda się, po krótkim tam pobycie
Korzeni mocą do gruntu cię uleczyć.
Faust
Ja nie chcę uleczony być, mój umysł jest potężny. Wszak byłbym tam jak inni, zwyczajny, wręcz
Chiron
nikczemny.
Nie omiń zdrowia szlachetnego zdroju!
A teraz prędko zsiadaj, jesteśmy już na miejscu.
Faust
Więc mów, gdzieś zaniósł mnie w tę groźną noc, Przez rzeczny żwir, na jaki wysadziłeś ląd?
Chiron
Tu się potykał Rzym i Grecja w boju, Penejos z lewej, a z prawej Olimp mając, Największe państwo, co się w pył rozpada, Gdy król uchodzi, kramarz tryumfuje. Spójrz w górę, stąd bardzo blisko stoi W księżyca blasku wieczny chram.
Manto śniąc
Kopyt końskich tętentem Dzwonią schody święte, Półbogowie się zbliżają.
Chiron Manto Chiron
Manto
Manto budząc się
Witaj! widzę, że ty mnie nie omijasz.
Wszak tu świątynia twoja stoi!
Czy wciąż wędrujesz niestrudzenie?
Gdy ty w ustroniu mieszkasz cichym, Mnie wciąż gonitwa raźna cieszy.
Ja czekam, zaś mnie okrąża czas.
A ten?
96
Chiron
Ta noc niesławna
Tajemnym wirem go przyniosła.
Helenę, szalonym swym umysłem,
Helenę pragnie zdobyć,
I nie wie, jak i gdzie to zacząć,
Więc przed innymi jest wart kuracji Eskulapa. Manto
Ja kocham tych, co pragną rzeczy niemożliwej.
Chiron tymczasem już się oddalił. Manto
Wstąp, zuchwalcze i raduj się!
Ten ciemny loch do Persefony wiedzie.
W Olimpu pustym wnętrzu
Pozdrowień zakazanych sekretnie nasłuchuje.
Ja tędy niegdyś Orfeja przemyciłam,
Skorzystaj jeszcze lepiej ! A teraz żywo i odważnie!
Zstępuj w głąb.
Nad górnym Penejosem
Sceneria jak poprzednio , Syreny
W Penejosu nurt się rzućcie!
Pluszcząc pływać tu się godzi,
Pieśń za pieśnią śpiewać,
Na pociechę więc ludowi,
Bo bez wody życia nie ma.
Gdy wiedziemy fal legiony
Spiesznie na egejskie morze
Radość pędzi panny wodne.
Trzęsienie ziemi Syreny
Z szumem fala znów powraca,
Lecz łożyskiem już nie płynie;
Ziemia drży a nurt się skłębią,
Żwir i brzeg pękając dymią.
Uciekajmy! wszystkie, wszystkie,
97
Bo ten dziw jest naszą zgubą. Precz, szlachetni, mili goście, Ku zabawom wodnym spieszcie Nad jezioro, kędy lśniące, drżące fale .Brzegi liżą, szumiąc cicho, Gdzie podwójnie księżyc świeci, W świętej rosie kąpiąc nas. Tam jest wolne, raźne życie, Tu przeraża wstrząs podziemny, Kto rozumny, niech ucieka, Miejsce to przejmuje grozą!
Sejsmos mruczy i łoskocze w podziemiu Jeszcze jedno silne pchnięcie, Dzielnych ramion mych dźwignięcie, I dotrzemy na powierzchnię, Gdzie przed nami wszystko pierzchnie.
Sfinksy
Cóż za obrzydliwe drganie,
Cóż za wstrętne straszne grzmoty!
Cóż za chwianie, dygotanie,
Kołysanie, tamowanie!
Cóż za utrapienie przykre.
Ale my stąd nie pójdziemy,
Choćby się ruszyło piekło.
Oto dźwiga się sklepienie
Tajną mocą. Przecież jest to ten sam
Starzec, dawno posiwiały,
Który stworzył wyspę Delos
Na użytek położnicy,
Którą dźwignął w morskiej fali.
On staraniem, parciem, siłą,
Ramię prężąc, garbiąc plecy,
Niby Atlas trudząc się,
Glebę dźwiga, trawy, ziemię,
Żwir i piach, i piarg i glinę,
Naszych brzegów ciche loża.
Tak rozdziera na mil parę
W poprzek cichy kraj doliny.
Trud największy go nie znuży,
98
Kolosalna Kariatyda Dźwiga straszny gmach z kamienia, Tkwiąc po piersi jeszcze w ziemi. Dalej dziać się tak nie będzie, Sfinksy bowiem już zasiadły! Sejsmos
Ja to wszystko sam sprawiłem,
Kiedyś pewnie to uznają.
Gdybym nie trząsł, nie podważał,
Skąd by wziął się urok świata?
Jak zdołałyby gór szczyty
Stanąć w modrym tle eteru, ,.
Gdybym ich nie wypchnął z głębi,
Malowniczy tworząc widok?
Gdy w obliczu moich przodków,
Nocy groźnej i Chaosu,
Dzielnie sobie poczynałem,
Gdy w tytanów towarzystwie,
Pelionem oraz Ossą
Niby belką wszystkom zburzył.
Szał młodzieńczy nami miotał,
Wreszcie z nudów i przesytu
Na szczyt Parnasu jak podwójną czapę,
Nasadziliśmy zuchwale obie góry...
Tam Apollo swój przybytek ma
Razem z chórem muz szczęśliwych.
Dla Jowisza gromowładcy
Też dźwignąłem w górę tron.
Teraz mocą wprost straszliwą
Wynurzyłem się z otchłani w górę,
Głośno wzywam do nowego życia
W krąg mieszkańców mych radosnych.
Sfinksy
Za prastary wziąć by trzeba, Ten górotwór z głębi wzdęty, Gdybyśmy go nie widzieli, Jak się z ziemi tu wydławił. Las krzaczasty pnie się w górę, Głaz za głazem wciąż napiera, Ale Sfinks na to nie zważa,
99
Wszak zadumy naszej świętej Nic nie zdoła nam zamącić. Gryfy
Złoto w listkach, złoto w cackach, Drżące widzę przez szczeliny. Takich skarbów skraść nie dajcie, Żwawo, mrówki, wygrzebujcie. Chór mrówek Jak wielkoludy
Dźwignęły go z głębi,
Tak wy, chyżonogie,
Wynieście go na wierzch!
Żwawo, prędko w głąb i w górę.
Z każdej szparki
Choć złota śmieć
Warto mieć.
Najdrobniejszego
Pyłku szukajcie,
Po wszystkich kątach
Zwinnie szperajcie.
Pracujcie pilnie,
W mrówczym trudzie
Złoto zgarniajcie,
O górę nie dbajcie.
Gryfy
Śmiało sypcie złota stos! Strzec go będą nasze szpony, Niby rygle najpewniejsze, Skarb będzie nienaruszony. Pigmeje
Zaistnieliśmy tu wprawdzie Lecz nie wiemy, jak. Nie pytajcie, skąd jesteśmy, Bo to jest odwieczny fakt. Na siedlisko miłe życia Zdatny wszakże każdy ląd, Gdy się gdzieś szczelina tworzy, Już pod ręką bywa gnom. Pilnie już się trudzą karły
I przykładne tworzą pary,
100
Nie wiem, czy podobne do nich W raju też bywały. Lecz nam tutaj jest najlepiej, Gwieździe naszej dziękujemy, Bo na wschodzie i zachodzie, Matka-ziemia chętnie rodzi. Daktyle
Jeśli karłów w jedną noc Urodziła sporo,
Jeszcze mniejszych zdoła zrodzić, Równych im urodą.
Starszyzna Pigmejów Spieszcie zająć
Miejsca wygodne, Żwawo do dzieła! Jeszcze trwa pokój, Budujcie kuźnie, Pancerze kujcie, I wojsko zbrójcie.
Więc mrówki wszystkie Chmarą ruchliwą, Rudy szukajcie, żywo! Wam zaś daktylom, Najmniejszym stworom, Szczap nakazuję Zgromadzić sporo. Warstwami ogień Tajemny ułóżcie I węgiel stwórzcie.
Generalissimus Z łukiem i strzałą Na łów ruszajcie! Nad cichym stawem Do czapli strzelajcie! Co gnieżdżą się dumnie I pysznią pierzem, Od strzału jednego Niech padną jak jeden!
101
Zaś piórka ich nowe,
Niechaj stanowią hełmów ozdobę. Mrówki i daktyle Kto nas ocali!
Kujemy żelazo,
Nam kują kajdany! Jeszcze nie czas,
Byśmy powstali,
Lecz bądźcie sprawni. Żurawie Ibikusa Wrzask straszliwy, krzyk śmiertelny,
Trwożne skrzydeł łopotanie!
Cóż za jęki i stękanie,
Aż pod niebo biją wzwyż!
Wszystkie ptaki już zabite,
Woda jest od krwi czerwona,
Żądza stworów zwyrodniałych
Kradnie czaplom piękne pióra.
Powiewają już na hełmach
Tych opasłych, chromych łotrów.
Was, przyjaznych naszym losom,
Was, wędrowców morskiej dali,
Was do zemsty tu wzywamy,
Wspólna łączy nas potrzeba.
Więc nie szczędźcie sił i krwi,
Wieczna wrogość zgrai tej!
Skrzecząc rozpraszają się w powietrzu Mefisto na równinie
Nordyckie wiedźmy wiedziałem jak okiełzać,
Lecz czuję się nieswojo z obcymi tu duchami.
Tam Blocksberg wszak wygodnym jest lokalem,
Bo gdzie byś nie był, tam wszędzie spotkasz swoich.
Księżniczka liza czuwa na swej skale,
A na swym szczycie cesarz Henryk siedzi,
Wprawdzie fukają chrapacze na Biedziska,
Lecz wszystko na lat tysiąc zostało załatwione.
Kto tutaj wie, gdy kroczy albo stoi,
Czy pod nim ziemia się nie wezdmie,
Wędruję raźno po gładkiej tej równinie,
Lecz niespodzianie wyrasta za mną góra,
102
Ledwie ją wprawdzie górą nazwać można, Lecz by od Sfinksów mnie oddzielić, Dość wysoka — niejedno pełga tu ognisko Doliną w dół i opromienia w krąg przygodę... Przede mną tańczy ciągle jeszcze, wabi, ustępuje, Sztuczkami łudząc ten wytworny tłum. Więc wprost do celu! zbytnio nawykłym już do
łasowania, Gdzie by nie było, ja coś na pewno znajdę do
schwytania. Lamie wabiące za sobą Mefistofelesa
Szybko wciąż, szybciej, Naprzód pląsajcie,
Tó znów zwlekając,
Raźno paplajcie.
Och, jak przyjemnie
Starego grzesznika
Za sobą ciągnąć
Na ciężką pokutę,
Gdy sztywną nogą
Za nami kuśtyka
I wciąż się potyka.
Gdy umykamy,
On nogą włóczy,
Biegnąc za nami!
Mefisto stanąwszy
Przeklęty los! okpiona męskość! Już od Adama wciąż kuszeni głupcy. Wieku przybywa, lecz komu mądrości? Czyś nie był dość już zadurzony?!
Wiadomo wszak, że ród ten nie wart nic, Osznurowany tors, uszminkowana twarz, Nie mają w sobie nic zdrowego, I gdzie je nie tkniesz, spróchniałe wszystkie członki, I wie się, widzi, zna z dotyku, Lecz skacze wciąż, gdy ścierwa te zagwiżdżą! Lamie zatrzymując się
O, stanął i waha się, namyśla,
Ruszcie ku niemu, aby wam nie uciekł.
103
Mefisto idąc dalej
Naprzód! lecz w sieci zwątpień Głupio się nie wplataj; Bo gdyby wiedźm nie było wcale, Któż z diabłów chciałby diabłem być. Lamie przymilnie
Krążmy wokół bohatera, Miłość się pewnie w jego sercu Zbudzi do którejś z nas.
Mefisto
Pięknościami się zdajecie, Wprawdzie przy niejasnym blasku, Więc nie będę wam wymyśla!.' Empuza przeciskając się
I mnie też nie, więc jak swoją Między siebie mnie przyjmijcie.
Lamie
W gronie naszym jest zbyteczna, Bo nam wciąż zabawę psuje. Empuza do Mejista
Pozdrawia cię Empuza, ciotka, Ta z oślą nóżką, luba, słodka; Masz wprawdzie jedną końską nogę, Lecz cię kuzynie, pozdrowić mogę.
Mefisto
Sądziłem spotkać nieznajomych, Niestety widzę samych krewnych, Więc tej historii nic nie zmieni, Od Harcu po Helladę — sami kuzyni.
Empuza
Stanowczo przecież działać umiem, W niejedno mogę się przemienić, Lecz teraz wszak na waszą cześć Ten ośli tu nawdziałam łeb.
Mefisto
Miarkuję, że u stworzeń tych, Więź pokrewieństwa wiele znaczy, Lecz niechaj dzieje się co chce, Oślego łba ja wyprę się.
104
Lamie
Zostaw tę wstrętną, ona odstrasza Wszystko, co zda się pięknym i miłym, Co niegdyś wdzięczne i urocze było Gdy ona zbliży się — wszystko przepłasza
Mefisto
I te cioteczki wiotkie, szczupłe, Wydają mi się podejrzane I pod różanym liczkiem ich Też lękam się metamorfozy.
Lamie
A zatem próbuj! bo sporo nas, Więc chwytaj, a kiedy szczęście w grze dopisze, Najlepszy wybierz sobie los. Cóż znaczą te lubieżne słówka? Oj, kiepski z ciebie jest zalotnik, Jak paw się puszysz, stąpasz dumnie! Wreszcie się zmieszał z naszą gromadą, Wolno zdejmujcie swoje maski, Obnażcie przed nim swą naturę. Mefisto
Najpiękniejszą sobie wybrałem...
Obejmuje ją
O, biada! co za sucha miotła! Inną chwytając
A ta?... cóż za ohydna twarz! Lamie
Czyż byś na lepsze zasługiwał? Nie sądzimy.
Mefisto
Tę małą radbym sobie zjednać...
Jaszczurka z rąk mi się wymyka!
Jak gładki wąż jest warkocz jej.
Więc dla odmiany wezmę Długą...
Lecz chwytam tyrsu laskę
I szyszkę pinii zamiast głowy!
Dokąd zmierzają?... Jest jeszcze gruba, •
Może się przy niej trochę pocieszę.
Po raz ostatni! Niech się dzieje!
Obwisła bardzo, nadto miękka, to cenią
105
Wielce ludzie Wschodu...
Lecz spójrz, purchawka na pół pękła już! Lamie
Rozproszcie się, kołyszcie się i krążcie
Bystro, i czarnym kręgiem otaczajcie
Natarczywego syna wiedźm!
Niepewne, straszne niech się snują koła
Bezgłośnych skrzydeł nietoperzy!
I tak zbyt łatwo stąd uchodzi. Mefisto otrząsając się
Mądrzejszym chyba się nie stałem,
I tu i na Północy absurd rządzi,
Straszydła wstrętne tu i tam,
Lud i poeci niedorzeczni.
Tu maskarada tak jak wszędzie
Jest tylko tańcem zmysłów.
Ku pięknym maskom ręce wyciągałem,
A dotykałem istot przeraźliwych...
Dałbym się uwieść tutaj chętnie,
Gdyby to tylko dłużej trwało.
zabłądziwszy wśród skał
Lecz gdzie ja jestem? Którędy wyjść?
Była tu droga, a teraz gruz.
Gładkimi szedłem tu ścieżkami,
A teraz żwir zagradza drogę.
Daremnie biegam w dół i w górę,
Gdzież znów odnajdę moje Sfinksy?
O takim szale nie myślałem,
Co górę wzniesie w jedną noc!
To ja nazywam jazdą wiedźm,
Co Blocksberg swój ze sobą zwiozły. Oreada na skale
Tu wspinaj się! Mój szczyt jest stary,
W pradawnym stoi kształcie.
Uwielbiam strome skalne ścieżki
Najdalszych stoków góry Pindos.
Już stałam tutaj niewzruszenie,
Kiedy Pompejusz tędy zmykał.
A teraz obraz widm szalonych
Też zniknie z pierwszym pianiem kura.
106
Podobnych baśni powstawanie,
A także nagłe ich znikanie, widziałam często.
Mefisto
Więc chwała ci, czcigodna głowo,
Zwieńczona liściem drzew dębowych!
Wszak najjaśniejszy blask księżyca
Twych gęstych mroków nie przeniknie.
Lecz obok krzaków snuje się
Światełko, co nader skromnie świeci.
Jak się to wszystko zręcznie składa!
Doprawdy, przecież to Homunkulus!
Skąd śpieszysz, mały przyjacielu?
Homunkulus
Z miejsca na miejsce fruwam sobie,
Lecz chciałbym tu prawdziwie istnieć
I chętnie rozbiłbym już moje szkło,
Lecz w to, co dotąd tu widziałem,
Nie ważyłbym się chętnie wejść.
Wszak powiem tobie w zaufaniu,
Żem jest na tropie filozofów dwóch,
Podsłuchiwałem, gdy mówili: natura!
Więc z nimi nie chcę się rozstawać,
Gdyż muszę znać istotę ziemską,
I w końcu pewnie dowiem się,
Gdzie się najlepiej zwrócić mogę. Mefisto
To uczyń już na własną rękę.
Bo gdzie straszydła zamieszkały,
Tam gościem miłym jest filozof.
By lud się cieszył sztuką jego,
Od razu tworzy tuzin nowych.
Jeśli nie błądzisz, nie trafisz do rozumu.
Gdy istnieć chcesz, zaistniej samorzutnie!
Homunkulus
Wszak dobrą radą nie wolno nigdy gardzić.
Mefisto
Więc ruszaj naprzód! Co będzie dalej, zobaczymy.
Rozchodzą się
Anaksagoras do Talesa
Twa myśl uparta nie chce nagiąć się,
Czy trzebaż więcej, aby cię przekonać?
107
Tales
Fala się chętnie gnie pod każdym wiatrem, Lecz z dala trzyma się od szorstkich skal. Anaksagoras
Przez żywioł ognia skała ta powstała.
Tales
W otchłani wód powstało życie. Homunkulus między nimi
Pozwólcie kroczyć mi przy waszym boku, Wszak sam mam chęć zaistnieć! Anaksagoras
Czyś ty, Talesie w jedną noc Wydźwignął z mułu taką górę?
Tales
Nigdy natura, jej żywy nurt, Nie był zależny od dni i nocy albo godzin. Bo porządkując, tworzy wszelki kształt, I dzieła wielkie powstały bez przemocy. Anaksagoras
Lecz tu powstały. Plutona wściekły ogień, Eolskich gazów wybuch straszny Starą skorupę ziemi przebił, Że nowa góra wnet powstała.
Tales
Co przez to się rozwinie dalej? Więc skoro jest, przydatna będzie w końcu. Na taki spór czas traci się i chwile, Cierpliwie wodząc lud na smyczy.
Anaksagoras
Góra pęcznieje od Myrmidonów,
Co w skalnych szparach chcą zamieszkać,
Od karłów, mrówek oraz skrzatów
I innych żwawych małych stworów.
Do Homunkulusa
Nigdyś nie dążył do wielkości,
W ciasnocie jak pustelnik żyłeś,
Jeśli do władztwa nawyknąć zdołasz,
Każę cię ogłosić królem.
Homunkulus
Cóż na to rzecze Tales mój?
108
Tales
Nie doradzam.
Z małymi, małych dokonujesz czynów, Z wielkimi mały też urasta. Spójrz tam! żurawi czarna chmura! Zagraża przerażonym masom, Tak samo władcy by groziła. Szponiastą łapą, ostrym dziobem Pikują w dół i w karłów mierzą; Nieszczęście błyska już w oddali. Zbrodnia zabiła wszystkie czaple, Zaciszny osaczywszy staw. Lecz deszcz morderczych strzał jedynie Wywołał zemsty krwawej żniwo, Obudził bliskich krewnych gniew, Co łakną krwi zuchwałych karłów. Na cóż się tarczą zda i hełm i włócznia? Nic nie pomogą karłom strzały! O, jak się mrówki i daktyle kryją! Już chwieje się i pierzcha, pada armia. Anaksagoras po chwili milczenia, uroczyście
Jeśli Podziemnych dotąd mogłem sławić,
To w tym wypadku zwracam się ku górze...
O, Ty na wysokościach, wiecznie młoda,
Ty Trójimienna i Trójkształtna,
Ciebie przyzywam przez mego ludu wielką mękę,
Diano, Luno, Hekate!
Ty, piersi wzdymająca, zamyślona głęboko,
Cicho świecąca, gwałtownie żarliwa,
Rozewrzyj twych cieni straszną otchłań,
Niech dawna moc bez czarów się objawi.
Przerwa.
Czyż prędko zbyt zostałem wysłuchany?
Czy me błagania,
Słane tamtym w górze,
Zburzyły ład w naturze?
I większy, coraz większy zbliża się
Bogini kręgiem opisany tron,
Dla oka straszny i potworny!
Ciemnieje czerwień jego ognia...
109
Nie zbliżaj się, potężny, groźny kręgu, Bo nas, i ląd, i morze razem zniszczysz! Byłożby prawdą, że tesalskie wiedźmy, Ufając magii swej i zuchwałości, Z twej drogi śpiewem cię ściągnęły I zło największe ci wydarły ? ... Jasna tarcza pociemniała, Naraz pęka coś i błyska, skrzy się, Cóż za trzaski i syczenie! Grzmoty, wichry się wmieszały! Padam kornie u stóp tronu! O, wybaczcie, przecież ja to wywołałem! Pada na twarz Tales
Czego nic słyszał, nie widział ten człowiek! Nie wiem, doprawdy, co z nami się działo, Lecz nic z nim razem nie odczułem. Przyznajmy, to szalone chwile, Zaś Luna kołysze się wygodnie Na swoim miejscu, tak jak przedtem. Homunkulus
Spójrzcie na Pigmejów gród!
Okrągła była góra, a teraz spiczasta.
Poczułem straszne uderzenie,
To właśnie głaz z księżyca spadł,
I zaraz, nic pytając wiele,
Przyjaciół zmiażdżył jak i wrogów.
Pochwalić muszę taki kunszt,
Co twórczo, tylko w jedną noc,
Zarazem z dołu, jak i z góry,
Ten gmach z kamienia tutaj wzniósł.
Tales
Milcz! to wytwór urojenia. Niech zginie to szkaradne plemię! Żeś nic był królem, twoje szczęście. A teraz precz, na festyn morski, Gdzie czeka się i czci cudownych gości. Oddalają się. Mefisto po przeciwnej stronie wspinając się
Wlec muszę się po stromych zrębach skal,
110
Po martwych korzeniskach starych dębów! Na moim Harcu woń żywiczna Pachnie jak smoła i to mi odpowiada, A zwłaszcza siarka... A tu u Greków Podobnej woni nikły ślad zaledwie; Lecz skłonny byłbym tu wywęszyć, Czym piekieł męki i płomienie rozniecają.
Driada
Tam w twoim kraju bądź sobie swojsko mądry, Lecz w obcych stronach jesteś mało zręczny, Tyś do ojczyzny nie powinien wracać myślą, Lecz świętych dębów boskość tutaj czcić.
Mefisto
O tym się myśli, co się opuściło,
Do czego przywykło, i co rajem pozostanie. Lecz powiedz mi, co tam w pieczarze, Przy słabym świetle potrójnie przykucnęło? Driada
To Forkiady, wejdź do pieczary śmiało,
I przemów do nich. jeśli się nie lękasz.
Mefisto
Czemużby nie! — Widzę tam coś i dziwię się!
Choć jestem dumny, lecz przyznać muszę:
Nic podobnego nie widziałem dotąd,
One są brzydsze od Alrauny ...
Czyż pierworodny grzech
Zda się ohydny jeszcze
Na widok tych potworów trzech?
My byśmy widm tych nie ścierpieli,
Nawet na progu tych najsroższych piekieł.
Zaś w kraju piękna tkwią zakorzenione
I sławią je jako antyczne tutaj ...
Ruszają się, wyczuwać mnie się zdają,
Świergocą gwiżdżąc te nietoperzowampy.
Forkiada
Dajcie mi oko, siostro, niechaj spytam, Kto do świątyni śmiał się zbliżyć. Mefisto
Najczcigodniejsze! Pozwólcie do was zbliżyć się, Potrójną waszą łaskę zyskać.
111
Jako nieznany wprawdzie się tu zjawiam,
Lecz się nie mylę, żem daleki krewny.
Z dawna czczonych bogów już widziałem,
Przed Ops i Reą nisko się kłaniałem
I nawet Parki, Chaosu siostry oraz wasze
Widziałem wczoraj —lub zawczoraj.
Lecz wam podobnych nigdy jednak nie widzialem
Więc będę milczał teraz, bo zachwyt mowę odjął mi.
Forkiady
Ten duch wydaje się rozumny. Mefisto
Lecz dziwi mnie, że was nie sławił żaden wieszcz Więc mówcie, jak mogło dojść do tego? O, czcigodne, wszak na obrazie żadnym nie
widziałem was; Niech dłutem ktoś podoła waszej krasie, A nie Junonę rzeźbi wciąż i Pallas albo Wenus.
Forkiady
Bo zanurzona w samotności, w najcichszej nocy, Nie pomyślała o tym nigdy nasza trójca. Mefisto
Jakże inaczej? gdy wy od świata oderwane, Nic nie widzicie, przeto i was nie widzi nikt. Zamieszkać by wam trzeba w takich miejscach, Gdzie blask i sztuka na równych tronach siedzą I dnia każdego, rączo, spiesznym krokiem Marmuru blok jako bohater w życie wkracza, Gdzie...
Forkiady
Milcz, milcz i nie budź w nas ochoty! Co nam pomoże znajomość lepsza świata? Przez noc zrodzeni, z ciemnością spokrewnieni, I sobie niemal i wszystkim razem też nieznani.
Mefisto
W takim wypadku nie ma to znaczenia, Wszak można siebie też na innych przenieść. Wam trzem wystarcza jedno oko i ząb jeden; Mitologicznym więc sposobem Może się uda zawrzeć w dwóch istotę trzech postaci,
112
Zaś obraz trzeciej mnie darujcie
Na krótki czas.
Jedna
Jak wam się zdaje, czy to uchodzi?
Inna
Spróbujmy! — ale bez oka i bez zęba?
Teraz zabrałyście najlepsze;
Więc jakże wierny obraz ma być doskonały! Jedna
Zaciśnij jedno oko, łatwa rzecz;
I wyszczerz zaraz jeden kieł,
A swym profilem zaraz tu uzyskasz,
Bliźniacze, pełne z nami podobieństwo. Mefisto
To wielki honor. Zatem zgoda! Forkiady
Niech się stanie! Mefisto jako Forkiada z profilu
I oto jestem,
Chaosu ukochany syn! Forkiady
Chaosu córkiśmy bezspornie. Mefisto
O, wstydzie, teraz mnie przezwą hermafrodytą. Forkiady
O cóż za nowe piękno! w tej nowej trójcy sióstr
Wszak mamy oczu dwoje i także parę kłów. Mefisto
Przed okiem wszystkich skryć się muszę,
Przestraszyć mógłbym diabłów w piekle.
Odchodzi-
Skaliste Zatoki Morza Egejskiego
Księżyc nieruchomy w zenicie Syreny leżą wokół na rafach, grają na fletniach, śpiewają Chociaż zwykle w noc straszliwą
113
Wiedźm tesalskich zaklinanie W dół ściągało cię zuchwale, Patrz spokojnie ze sklepienia Nocy wspartej o toń drżącą, Na łagodne blasku mrowie, I oświetlaj rojną rzeszę, Co wynurza się tu z fal! Tobie rade służyć zawsze, Piękna Luno, okaż łaskę! Nereidy
i Trytony jako dziwy morskie
Donośniejszym grzmijcie tonem, Niech przeniknie morza głąb, Ludy głębin przyzywając! Przed burzową paszczą wód Uszliśmy na cichsze dna, Błogi śpiew wszak wzywa nas. Spójrzcie, jak nam zachwyt każe W złote stroić się łańcuchy, A do koron i szmaragdów Dodać klamry, pasy zdobne! Wszystko to jest waszym dziełem. Skarby, statki zatopione, Wyście tu zwabiły śpiewem, Wy, demony naszych mórz. Syreny
Wiemy wszak, że w rześkich morzach Raźno ryby czują się, Śmigle żyjąc i bez trosk. Więc odświętne, żwawe twory, Dzisiaj ujrzeć byśmy radzi, Żeście więcej niż rybami. Nereidy
i Trytony Zanim myśmy tu przybyli, Wzięliśmy to pod rozwagę. Teraz raźno, bracia, siostry, Wr łatwy sposób ukażemy Korzystnymi dowodami, Żeśmy więcej niż rybami. Oddalają się
114
Syreny
W jednej chwili z oczu znikli! Płynąc wprost ku Samotrace, Wiatr przyjazny skrył ich w dali. Co uczynić zamyślają W tym Kabirów świętych kraju? To bogowie! Klan niezwykły, Co się ciągle sam rozpładza, Wciąż nieświadom swej istoty.
Na sklepieniu swym wysokim, Miła Luno, racz pozostać, Niechaj wszystko nocnie trwa, Nim nas spłoszy światło dnia! Tales na brzegu, do Homunkulusa
Do starego Nereusa powiódłbym cię chętnie, Choć od groty jego nie jesteśmy już daleko, Lecz to strasznie twarda sztuka Ten skwaszony, wstrętny dziad. Przecież cały rodzaj ludzki Nie dogodził zrzędzie takiej. Lecz że przyszłość odgaduje, Każdy respekt przed nim czuje, Jego władztwo tu szanuje; Dobrze czynił niejednemu, lomunkulus
Więc spróbujmy, zapukajmy! Myślę, że nie kosztem iskry, szkła.
Nereus
Czyż ludzkie głosy moje ucho słyszy? Zaraz głęboko w sercu złość się lęgnie! Istoty, pilnie chcące zrównać się z bogami, Ale zmuszone pod klątwą, równe być wciąż sobie. Już od prawieków żyłbym w boskiej ciszy, Lecz mnie nagliło najlepszym dobrze czynić; Gdym spojrzał w końcu na spełnione czyny, To było tak, jak gdybym nie dopełnił. Tales
A jednak, starcze morski, świat ci ufa, Tyś przecież mędrcem, nie odpędzaj nas!
115
Spójrz na ten płomień, jest człekokształtny
wprawdzie, Lecz całkiem twojej radzie się poddaje. Nereus
Cóż rada! Czy rada kiedykolwiek u ludzi coś
znaczyła! Wszak mądre słowo zamiera w tępym uchu. Choć czyny same siebie potępiały, Ludzie przekorni są jak dawniej. Jak przestrzegałem Parysa po ojcowsku, Nim swoją żądzą usidlił cudzą żonę! Na greckim brzegu stał odważnie, Jemum obwieścił, eom widział okiem duszy: Dymy w powietrzu, czerwone łuny, Belki płonące, na ziemi mord i śmierć. To Troi sądny dzień był, rytmicznym wierszem
spętany, Stuleciom równie straszny i niezmiennie znany. Zaś starca słowa czelnemu zdały się igraszką, Dał wieść się swoim żądzom i dzielny llion padł, Olbrzymi trup skostniały po męczarniach, Dla orłów z góry Pindos łakomy, łatwy żer. Także Ulisses, czyżbym go nie przestrzegał Przed zdradą Circe, cyklopów zgrozą? Wahania jego i druhów lekkomyślność, I co tam jeszcze, czy korzyść mu przyniosły? Aż zmęczonego morzem i spóźnionego wielce, Przyjazna fala na brzeg miły zniosła.
Tales
Światłego męża postępek taki dręczy,
Ale wytrwały próbuje jeszcze raz.
Podzięki lut raduje go niezmiernie,
Cetnary niewdzięczności przeważy całkowicie.
O nic błahego przyszliśmy tutaj błagać:
Ten chłopiec pragnie przez mądrość być
stworzonym. Nereus
Nie psujcie mi wesela jedynego,
Bo całkiem inne czekają mnie dziś rzeczy:
Wszystkie me córki tu wezwałem,
116
Dorydy, gracje mórz. I nie zna Olimp, nie zna wasza ziemia Piękniejszych istot, co tak wdzięcznie kroczą, Powabnym ruchem zwinnie skaczą Ze smoków morskich na Neptuna konie, Z żywiołem wód najczulej zespolonych, Że nawet piana jeszcze zda się je unosić. W mieniącej się barwami, żeglownej muszli Wenus, Nadpływa Galatea, ze wszystkich najpiękniejsza, Której na Pafos boską cześć oddają, Odkąd się Kipris od nas odwróciła. 1 tak, Najmilsza, posiada już od dawna, Jako dziedziczka, stolicę kultu i tronowy wóz. Precz! Wszak nie przystoi w chwili radosnej Nienawiść sercu, ustom zaś obelga. Do Proteusza idźcie, spytajcie cudotwórcę, Jak można powstać i jak przemienić się. Oddala się w stronę morza Tales
Nic tą wyprawą żeśmy nie zyskali, Spotkany zaś Proteusz rozpłynie nam się w mig, A kiedy w końcu stanie, to powie coś takiego, Go wprawi nas w zdumienie i wzbudzi zamieszanie. Lecz skoro takiej rady ty teraz potrzebujesz, Próbujmy zatem śmiało i kroczmy naszą drogą.
Odchodzą Syreny na skałach ,
A cóż to ku nam z dali Królestwem fal się ślizga? Jakby za sprawą wiatrów Ciągnęły białe żagle, Tak jasny jest stąd widok Promiennych bogiń morza. Zstępujmy z naszej skały, Bo słychać już ich śpiew. Nereidy i Trytony Co ramię nasze dźwiga,
Ma wszystkich tu ucieszyć, Z olbrzymiej tarczy żółwia, Połyska kształt surowy:
117
Wszak bogów wam niesiemy, Zanućcie pieśń dostojną. Syreny
Wzrostu małego, Lecz władztwa wielkiego. Rozbitków opiekunowie, Z pradawna czczeni bogowie. Nereidy
i Trytony Niesiemy wam Kabirów,
Niech święto czci gromada, Gdzie świętość ich panuje, Tam Neptun chętnie włada. Syreny
My wam ustępujemy,. Gdy wicher korab kruszy Wy, niezrównani w sile, Niesiecie pomoc w burzy. Nereidy
i Trytony Trzech wzięliśmy ze sobą,
Czwarty zaś nie chciał przybyć,
Mówił, że jest ich wodzem,
Ze za nich myśli głową.
Syreny
Tu z boga bóg
Wesoło kpi,
Strzeżcie się szkód,
Nie szczędźcie czci. Nereidy
i Trytony Właściwie jest ich siedem.
Syreny
Więc gdzie trzej pozostali? Nereidy i Trytony Nie umiemy tego rzec,
Trzeba spytać na Olimpie.
Tam bytuje pewnie ósmy!
O nim wszakże nikt nie słyszał.
Radzi nam udzielać łask,
Lecz w nich łaska nie dojrzała.
Te istoty. osobliwe
Naprzód gonią nieprzerwanie,
118
Jak stęsknione głodomory Za Nieosiągalnem. Syreny
Myśmy zwyczajne Skądkolwiek kto rządzi, Ze słońca, z księżyca, Korzystnie się modlić. Nereidy i Trytony Najwyżej błyszczy nasza sława,
Byśmy w tym świecie przewodzili.
Syreny
Herosów przeszłości Przygasła już sława, Gdziekolwiek by nie błyszczała, Gdy oni zdobyli runo złote, Wy zdobędziecie Kabirów potem. Wszyscy powtarzają chórem Gdy oni zdobyli runo złote, My! wy! Kabirów potem. Nereidy i Trytony odpływają.
I lomunkulus
Ja patrzę na te monstra tu, Jako na kiepskie z gliny garnki, Nad nimi mędrcy głowią się, Lecz dojść nie mogą prawdy. Tales
To właśnie szczyt pożądliwości: Rdza monecie dodaje wartości. Proteusz nie zauważony
Bajarza starego to cieszy ogromnie, Im dziwaczniej, tym szacowniej.
Tales
Gdzieś jest, Proteuszu? Proteusz brzuchomówczo, raz Z bliska, raz Z daleka
Tu! i tu! Tales
Ten stary żart wybaczam ci;
Lecz mnie nie zbędziesz słowem czczym,
Wszak wiem, żeś, nie jest w miejscu tym.
119
Proteusz niby z daleka Bądź zdrów! Tales cicho do Homunkulusa
Jest całkiem blisko, jasno świeć! A jest ciekawy niby ryba, I w jakim ciele by też tkwił, To płomień wnet go tu przywabi.
Homunkulus
Zaraz rozleję światła moc,
Lecz bacznie, by nie pękło szkło. Proteusz w postaci olbrzymiego żółwia
Cóż tu tak pięknie świeci? T.tles zasiania Homunkulusa
Właśnie, jeśli masz chęć, możesz to ujrzeć z bliska,
Nie żałuj wszak małego trudu
I ukaż się po ludzku na dwóch nogach.
Więc z naszej laski, z naszej woli,
Niech widne będzie, co skrywamy. Proteusz w szlachetnej postaci
Więc mądre sztuczki są ci jeszcze znane.
Tales
Zmiana postaci twą uciechą pozostanie. Odsłoni! Homunkulusa Proteusz zdumiony
Świecący karzeł! Nic widziałem dotąd!
Tales
Prosi o radę i chciałby chętnie powstać.
On, jak to od niego mi wiadomo,
Wręcz dziwnie, w połowie tylko, na świat przyszedł.
Choć nie brak mu umysłu zalet,
Tężyzny nie ma, tej uchwytnej.
Jedynie szkło obdarza dotąd go ciężarem,
Lecz chętnie wpierw chciałby się ucieleśnić.
Proteusz
Jesteś prawdziwym dzieworództwa tworem, Nim stać się miałeś, jużeś gotów. Tales cicho
I zda mi się krytyczne to również z innej strony, On jest, jak sądzę, na hermafrodytę stworzony.
120
Proteusz
Tym bardziej musi się poszczęścić,
Tak jak się zjawi, będzie dobrze.
Zbyteczny jest tu długi namysł:
W rozległym morzu zacząć musisz!
Zaczniesz tam najpierw być ploteczką
I cieszyć się, że łykasz mniejsze,
I tak pomału tam dorośniesz,
Kształtując się ku wyższym celom. Homunkulus
O, jakie lekkie tu wionie powietrze,
Zieleń pachnie, ta woń mnie zachwyca! Proteusz
W to wierzę, mój najdroższy chłopcze!
Tam dalej będzie jeszcze milej,
Na wąskim pasie brzegu
Woń wprost niewyrażalna;
Już tam na przedzie widać orszak,
Co tu nadpływa, blisko już.
Ruszajmy tam. Tales
Ja idę z wami. Homunkulus
Dziwny, potrójny duchów krok!
Telchinowie z wyspy Rodos na hippokarnpach i smokach
morskich, trójząb Neptuna dzierżąc w ręce Chór
Wykuliśmy trójząb dla boga Neptuna,
Którym on fale ruchliwe uśmierza.
Gdy Gromowładny wydyma obłoki,
Strasznym dudnieniem bóg mórz odpowiada;
Jakkolwiek z góry ostro się błyska,
Fala za falą z dołu wytryska;
A co wśród tego w trwodze walczyło,
Po długim miotaniu pochłoną głębie;
Dlatego powierzył nam dziś swoje berło,
Więc szybujemy spokojnie i lekko. Syreny
Heliosowi poświęconych,
Blaskiem dnia błogosławionych,
121
Pozdrawiamy w czas dostojny,
Co i Lunie składa hołdy. Telchinowie
Najmilsza bogini, co lśnisz na sklepieniu,
Wszak słuchasz z zachwytem jak sławią brata,
Ku Rodos szczęśliwej skłaniasz swe ucho,
Skąd wieczny pean wzlatuje ku niemu.
Zaczyna na niebie początek dnia, a kończąc,
Przenika nas wzrokiem ognistym.
I góry i miasta, brzegi i fale,
Radują boga, są miłe i jasne.
Mgła nas nie dręczy, a jeśli przypełznie,
Swiatło powieje i wyspa jest czysta!
Tam widzi się Helios w tysiącach posągów
Młodzieńcem, olbrzymem, potężnym, łagodnym.
Pierwszymi byliśmy, co bogów potęgę
W godnej człowieczej rzeźbili postaci.
Proteusz
Niechaj śpiewają, niechaj się chełpią!
Dla słońca świętych promieni Te martwe dzieła są tylko żartem. Więc tworzą, topiąc, niestrudzenie, A kiedy twór odlany w brązie, To im się zdaje, że to już coś. I cóż spotyka tych pyszałków? Posągi bogów stały dumnie — Zburzyło je trzęsienie ziemi, I dawno znów się roztopiły. Działanie ziemskie, jakiekolwiek, Jest zawsze tylko zadręczaniem; Bardziej przydatna życiu fala, Poniesie cię ku wiecznym wodom Proteusz — delfin. Przeobraża się I już się stało!
Niech ci się tu najlepiej szczęści: Wezmę cię teraz na mój grzbiet, I z oceanem cię zaślubię. Tales
Ulegnij chwalebnym pragnieniom,
I wznów od początku dzieło stworzenia!
122
Do szybkich działań bądź gotowy!
Tam się poruszać będziesz według norm
Przez niezliczoną ilość form,
A do człowieka zaś masz jeszcze czas.
Homunkulus dosiada Proteusza-delfina Proteusz
Podążaj duchem w wilgotne dale za mną,
A wnet żyć zaczniesz wzdłuż i wszerz,
Dowolnie się tu poruszając;
Lecz nie pnij się ku wyższym stopniom,
Bo gdy człowiekiem już się staniesz,
To koniec z tobą całkiem będzie. Tales
Zależy od warunków: wszak milo jest
Być dzielnym mężem swoich czasów. Proteusz do Talesa
Takim jak ty zapewne,
Co przetrwa jeszcze jakiś czas;
Bo wśród gromady bladych duchów
Ja widzę ciebie od stuleci. Syreny na skałach
Cóż za pierścień chmur uroczych
Krąg zatacza wokół Luny?
To gołębie rozkochane,
Skrzydła jakby światło białe.
Wyspa Pafos je przysłała,
Najżarliwszych ptaków rój,
Nasze święto zakończone,
Świat rozkoszą przepełniony. Nereus zbliżając się do Talesa
Pewnie by nazwał nocny wędrowiec
To misterium księżyca powietrznym zjawiskiem;
Wszelako my duchy mamy odmienne,
Jedynie słuszne zapatrywanie:
To gołębie towarzyszą
Mojej córce w lotnej muszli,
Lot to cudny, osobliwy,
Przyswojony w dawnych czasach. Tales
Też uznaję za najlepsze,
Co mężnego człeka cieszy,
123
Kiedy w cichym, ciepłym gnieździe, Coś świętego żywo tętni. Psylle i Marsy na bykach, jałowicach i baranach morskich W głębi surowych jaskiń Cypru, Nie zasypanych przez boga mórz I przez Sejsmosa nie zburzonych, Przez wieczne wiatry nawiedzanych, Jak ongiś, za pradawnych czasów, W cichym skupieniu Strzeżemy Cypru wóz, Wiodąc przy nocnych szmerach, Przez fal miłosne sploty, Niewidzialnie nowym narodom Najpiękniejszą z pięknych cór. Nam cichym, skrzętnym ludziom Niestraszny orzeł, lew skrzydlaty, Ani półksiężyc, ani krzyż, Ani co w górze tronuje lub włada, Zmiennie się rusza albo waży, Precz się przepędza lub zabija, Co siewy ścina, miasta wali. My nieprzerwanie i ninie Wiedziemy najmilszą władczynię.
Syreny
Lekkim ruchem i niespiesznie
Wokół wozu tocząc kręgi,
Zmieszanymi wnet rzędami,
Wężowato, szeregami,
Pójdźcie, krzepkie Nereidy,
Panny jędrne, dzikie, chętne,
Wiedźcie, o Dorydy czule,
Galateę, portret matki:
Równe bogom ma oblicze,
Nieśmiertelność z niego tchnie,
Ale jak kobiety ziemskie,
Pełna wabiącego wdzięku. Dorydy przeciągają przed Nereusem, wszystkie na delfinach, chórem
Luno, użycz światła, cienia,
W jasność oblecz kwiat młodości!
124
Przedstawiamy ojcu mężów Oraz nasze prośby. Do Nereusa
Z kłów kipieli najstraszliwszej Myśmy chłopców tych wyrwały, Na posłaniu z mchów złożyły, Znów ku światłu odchuchały. Teraz oni żarem ust Wdzięczność muszą odcałować; Racz nad nimi się zlitować.
Nereus
Cenić trzeba zysk podwójny: Litość świadcząc, mieć rozkosze. Dorydy
Skoro chwalisz nasze czyny, Zasłużonych życzysz uciech, Pozwól tulić ich już zawsze Do dziewczęcych wiecznie piersi.
Nereus
Cieszcie się swym pięknym łupem, I z młodzieńców zróbcie mężczyzn; Lecz obdarzyć tym nie mogę, Co dać może tylko Dzeus. Fala ta, co was kołysze, Dla miłości jest nietrwała, A gdy żądza się wyszumi, Wy wysadźcie ich na ląd.
Dorydy
O, piękni chłopcy, kochamy was, Lecz w smutku musimy się rozstać, Pragnęłyśmy wiecznej wierności, Lecz bogów potępił ją rozkaz.
Młodzieńcy
Życzliwość nadal okazujcie Żeglarzom młodym, dzielnym, Nie było nigdy lepiej nam I lepiej mieć nie chcemy. Galatea zbliża się na rydwanie z muszli Nereus
Toś ty, najmilsza!
125
Galatea
Och, ojcze, to szczęście!
Delfiny, stańcie, ten wzrok mnie zniewala.
Nereus
Odchodzą już i odpływają,
Krążąc ruchliwym wzlotem,
Co ich obchodzi serdeczne wzruszenie!
O, gdyby mnie tam przeniosły!
Lecz jedno spojrzenie raduje,
Przez rok je serce czuje!
Tales
Chwała, chwała na nowo!
O, jak się cieszę niezmiernie,
Pięknem i prawdą natchniony...
Wszystko z wody powstało!
Wszystko woda ożywia!
Oceanie, władaj nam nieprzerwanie.
Gdybyś obłoków nie przysłał,
Strumieniami nie obdarzył,
Tam i tu rzek nie skręcał,
Ujściem ich nie zakończył,
Czym byłyby góry, równiny, czym świat?
Tyś jest, co życie najświeższe chowa. Echo chóralnie ze wszystkich stron
Tyś jest, z którego świeżość życia tryska.
Nereus
Chwiejnym ruchem w dal wracają,
Lecz się oko z okiem już nic spolka,
Rozciągniętym kręgiem lecą,
Okazując światu cześć,
Wije się ten mnogi rój,
Galatei tron perłowy
Ciągle mi się ukazuje.
Płonie blaskiem niby gwiazda
Poprzez tłum.
To Najmilsza moja świeci pośród rzeszy!
Choć daleka,
Błyszczy jasna i przeczysta,
Wciąż prawdziwa, zawsze bliska.
126
Homunkulus
W przytulnej tej wilgoci
Cokolwiek tu oświetlę,
Jest wszystko śliczne, piękne. Proteusz
W żywotnej tej wilgoci,
Twe światło wnet rozbłyśnie,
I wyda dźwięk wspaniały. Nereus
Jakaż nowa tajemnica tam pośrodku tłumów
Pragnie prędko naszym oczom się objawić?
Cóż tam płonie wokół muszli, wokół Galatei stóp?
Raz płomieniem bucha wielkim, to znów pełga
słodko,
Jakby pulsem tkliwych uczuć podniecane. Tales
To Homunkulus przez Proteusza zwabiony...
To tęsknoty niewolącej są oznaki,
Wróżę jęki tutaj trwożnych grzmień.
Roztrzaska się o lśniące piękno tronu,
O, już płonie, błyska, już rozpływa się. Syreny
A cóż to za ognisty dziw opromienia fale,
Co lśniąc, tu ze sobą zderzają się wzajem?
Świat dookoła drży, błyska i świeci:
A gwiazdy się jarzą na torach dalekich,
Wszystko zaś ogniem oblane wokoło,
Niech włada więc Eros, co wszystko rozpoczął!
Chwała morzu, chwała falom, Świętym ogniem otoczonym! Cześć ogniowi! Chwała wodzie! Cześć niezwykłej tej przygodzie! Wszyscy
Falującym miękko wiatrom, Tajemniczym grotom, chwała! Chwała w to cudowne święto Wszystkim czterem elementom.
AKT TRZECI
Przed pałacem
Menelaosa w Sparcie
Pojawia się Helena i chór niewolnic trojańskich.
Panlalis, przewodniczka chóru Helena
Podziwiana często i często lżona, ja Helena,
Znad brzegu idę, gdzie lądowaliśmy dopiero,
Oszołomiona ruchliwej fali kołysaniem,
Która od pól frygijskich już
Na stromo najeżonym grzbiecie, z pomocą
Posejdona,
Dzięki Eurosa wiatrom, poniosła ku ojczystym nas
zatokom.
Zaś tam na dole teraz król Menelaus
Z gromadą dzielnych wojów powrotem się raduje.
Lecz (y powitaj mnie, przybytku zacny,
Który ojciec mój, Tyndareos, w pobliżu zbocza
Wzgórza Pallady, po swoim powrocie zbudował,
I, gdy siostrzano tutaj z Kłitąjmestrą,
Z Kastorem także i Polluksem, igrając raźno, dorastałam,
On, ponad wszystkie domy Sparty wspaniale dom
ten przyozdobił.
Pozdrawiam was, spiżowe skrzydła bramy!
Wszak dzięki waszej gościnności, otwartym wciąż
wierzejom,
Zdarzyło się, iż mnie, wybranej spośród wielu,
Menelaus,
Narzeczony, w szlachetnej zajaśniał tu postaci.
Otwórzcie mi się znowu, abym ów nakaz pilny
Króla, sumiennie wypełniła, jak żonie to przystoi.
O, wpuśćcie mnie! i wszystko za mną niech zostanie,
Co dotąd zgubnie osaczało mnie.
Bo odkąd progi te beztrosko opuściłam,
1?8
Świątynię Diany odwiedzając, posłuszna świętym
obyczajom, Gdzie rabuś mnie frygijski stamtąd porwał, Zdarzały rzeczy się, o których ludzie wszędzie Chętnie rozprawiają, zaś których nierad słucha ten, O którym wieść rosnąca osnuwa ciągle się legendą. Chór
O, nie pogardzaj, piękna pani,
Najwyższym dobrem, darem bogów,
Bo szczęściem tyś najwyższym obdarzona,
Sławą piękności, co wszystkich w krąg przerasta.
Herosa imię poprzedza głośne,
Dlatego tak dumnie kroczy.
Lecz wnet powściąga mąż najtwardszy
Przed wielkim Pięknem swoją myśl.
Helena
Dość! ja z moim mężem tutaj przypłynęłam, Przez niego też do grodu posłana naprzód jestem; Lecz jakie w myślach ma zamiary, nie zgaduję. Czy jako żona wracam? czy wracam jako królowa? Czy też jako ofiara za księcia gorzką mękę, Za Greków długo zbyt znoszoną niepomyślność? Zdobyta jestem czy pojmana, nie wiem. Rozgłos i los bogowie przeznaczyli mi dwuznaczny, Piękności mej fatalnych towarzyszy, Co nawet tutaj na tym progu Ponurą, groźną obecnością trwają przy mnie. Bo na pokładzie statku już małżonek mój spoglądał Rzadko na mnie i nie rzekł krzepiącego słowa. Jak gdyby knuł nieszczęście, tak siadł naprzeciw
mnie. Atoli gdy w Euratu głęboki brzeg zatoki Wpłynęły pierwsze statki, dziobami ledwie Pozdrawiając ląd, przemówił, jakby go natchnął
bóg: „Tu za porządkiem wysiądą wojownicy, Odbędę przegląd, kiedy na brzegu staną rzędem; Lecz ty podążaj, ciągnij dalej w górę Świętego Euratu kwietnymi brzegami, Rumaki ku łąkom kieruj, soczystym, bujnym,
129
Aż na równinę piękną dotrzeć zdołasz, Gdzie Lacedemon niegdyś pola żyzne Pośród surowych gór uprawiał. A potem wstąp w książęcy zamek mój z wieżami I zlustruj mi służebne, które tam zostawiłem, Wraz z mądrą, starą, wierną mi szafarką. Niech ci pokaże bogaty zasób skarbów, Jakie zostawił ojciec twój i które sam Na wojnie, w czas pokoju, bez przerwy mnożąc,
gromadziłem. Tam znajdziesz wszystko po porządku, gdyż Przywilejem księcia jest, że wszystko wiernie W domu swoim, powracając, odnajduje, Że w swoim miejscu każda stoi rzecz, jak ją opuścił. Do żadnych własnych zmian nie władny żaden
sługa". Chór
Rozkoszuj przeto wspaniałym skarbem
Wciąż pomnażanym, oczy oraz serce!
Bo łańcuch zdobny, kolejnoty korony,
Co dumnie tam leżą, blaskiem się pysznią;
Więc śmiało wejdź, zarządaj ich,
A wnet ci służyć będą.
Radam widzieć, jak piękność walczy
Z urodą pereł, złota, klejnotów.
Helena
A potem dalsze zabrzmiały słowa władcy: ,,A gdy już wszystko przejrzysz po porządku, Niejeden trójnóg weź, co zda ci się potrzebny, Oraz naczynia różne, które ofiarnik pragnie Mieć pod ręką, kiedy rytuał święty spełnia. I kotły, także czary i półmiski; Najczystsza woda zaś ze źródła najświętszego Niechaj w amforach stoi, a także szczapy suche, Których się płomień łatwo ima, miej w pogotowiu, J ostrzonego noża niech w końcu też nie braknie, Zaś wszystko inne twej trosce pozostawiam". To rzekł i do rozstania naglił mnie; ale Nie wskazał mi rozkazodawca żywodysznego nic, Które, ku chwale bogów, zabić chce.
130
Przedziwne to, lecz ja się dalej tym nie troskam.
Niech wszystko pozostanie w rękach bogów,
Którzy spełniają, co ich duch zamyślił,
Czy dobrze to przez ludzi, czy też źle
Jest oceniane, wszak my śmiertelni to zniesiemy.
Boć nieraz już ofiarnik swój ciężki dźwigał topór
Nad karkiem kornie zgiętym zwierzęcia ofiarnego,
Obrządku nie spełniając, bo przeszkodziła mu
Bliskiego wroga napaść lub bogów jawnych odsiecz. Chór
Co ma się stać, ty myślą nie wyśledzisz;
Królowo, naprzód krocz,
Bądź dobrej myśli!
Dobro i zło przychodzi
Nieoczekiwane przez człowieka;
Choć je zwiastują, nie wierzymy.
Wszak Troja płonęła, widzieliśmy przecież
Śmierć przed oczami, okrutną śmierć;
Czyż tu nie jesteśmy
Tobie przydane, chętne do posług,
Czyż nie widzimy na niebie oślepiającego blasku
słońca
I najpiękniejszej istoty na ziemi,
Ciebie, ku swemu szczęściu? Helena
Niech będzie, jak jest! Cokolwiek mnie czeka,
Wszak godzi się, abym niezwłocznie weszła w ten
dom królewski,
Co pożądany i wytęskniony, niemal stracony jakim
cudem,
Znowu stoi przed mymi oczyma,
Lecz nogi nie niosą mnie już tak śmiało wzwyż
Po stromych stopniach, które przeskakiwałam w
dzieciństwie.
Odchodzi Chór
Odrzućcie, o siostry, wy
Smutne, więzione,
Wszystkie swe męki w dal;
Dzielcie władczyni szczęście,
131
Dzielcie szczęście Heleny, Która do ognisk domowych wracając, Wprawdzie spóźnioną, Lecz tym mocniejszą, Radosną zbliża się stopą. Sławcie święte, Szczęśliwie odradzające, Do ojczyzny wiodące bóstwa! Gdy mknie uwolniony Niby na skrzydłach Poprzez najgorsze, darmo Skazaniec pełen tęsknoty, Ponad blankami więzienia Wyciągając ramiona, zamartwia się. Ją wszak pochwycił bóg, Daleką; I z ruin Troi Przeniósł z powrotem tu Do sędziwego, przystrojonego znowu Ojcowskiego domu, Po niewymownych Radościach i mękach, By wczesną młodość, Odświeżona, wspominać mogła. Pantalis, przodownica Porzućcie teraz swego śpiewu radosną ścieżkę chóru I ku wierzejom wrót spojrzenia swe kierujcie! Co widzę, siostry? Czyż nie królowa wraca, Gwałtownym krokiem śpiesząc znowu ku nam? Cóż stało się, o wielka pani, co mogło cię W przedsionku twego domu, miast przywitania, Wstrząsającego spotkać? Wszak nie ukrywasz tego; Bo rys odrazy widzę na twym czole, A gniew szlachetny walczy z zaskoczeniem.
Helena, która drzwi zostawiła otwarte, poruszona
Córce Dzeusa nie przystoi pospolity strach, Przelotne, ciche ramię trwogi nie tknie jej; Lecz przerażenie, co z łona starej nocy Od prapoczątków zionie i wielokształtne jeszcze Jak kłęby ognia z płonącej paszczy gór
132
Wytryska, wstrząśnie również piersią bohatera. Więc tak straszliwy dziś podziemia władcy Powrót do domu zgotowali mi, że chętnie Od dobrze znanego, wytęsknionego progu Jak gość odprawiony, rozstając się, odeszłabym. Lecz nie! wróciłam przecież tu, do światła, więc dalej Mnie nie pędźcie, moce, kimkolwiek wy jesteście. Święcenie ognia przygotuję, bo oczyszczony Żar ogniska niechaj niewiastę wita jak i męża. Przodownica
chóru Wyjaw zatem swoim sługom, zacna pani, Które z oddaniem cię wspierają, co ci się
przytrafiło. Helena
Co ja ujrzałam, wy także ujrzeć macie własnym
okiem, Jeśli jej tworu prastara noc natychmiast znowu Nie wchłonęła w cudowne łono swojej głębi. Byście wiedziały, opowiem wam słowami: Kiedy w poważne halle domu królewskiego,
0 powinności pierwszej pamiętając, z czcią
wstąpiłam, Zdumiało mnie milczenie pustych korytarzy. Odgłosu pilnej bieganiny nie słyszało ucho, Zaś oko nie ujrzało pośpiechu skrzętnych sług,
1 żadna dziewka nie zjawiła się ani szafarka,
Które obcego zwykle witać rade.
Lecz gdy zbliżyłam się do ogniska domowego, Ujrzałam przy zimnych resztkach wygaszonych
popiołów Jakąś na ziemi siedzącą, osłoniętą wielką kobietę, Nie do śpiącej podobną, do zadumanej raczej. Więc władczym słowem do pracy ją przynaglam, Szafarki w niej się dopatrując, którą może Przezorny mąż, opiekę domu poruczywszy,
zatrudnił, Lecz okutana siedzi nadal ta Nieruchoma; Aż wreszcie na me groźby podnosi prawe ramię, Jak gdyby od ogniska, od domu odpędzała mnie. Więc z gniewem od niej się odwracam i spieszę wnet
133
Ku schodom, ponad którymi thalamos strojny się
znajduje I blisko niego skarbiec cały;
Lecz dziwna mara zrywa się pospiesznie z ziemi'
I władczo drogę zastępuje, i jawi się
Jej chuda postać, ze wzrokiem pustym,
mętnie-krwawym,
Dziwacznej postury, co oko oraz duszę mąci.
Do wiatru wszakże mówię, bo słowo trudzi się
Daremnie, by twórczo wznosić kształty.
O, spójrzcie same! nawet na światło wyjść się waży! Lecz tutaj my władamy, dopóki król i władca nie
nadejdzie.
Zaś groźne twory nocy przyjaciel piękna, Febus,
Zapędzi na dno pieczar lub je ujarzmi zaraz.
Forkiada ukazuje się na progu otwartych drzwi
Chór
Wiele przeżyłam, choć loki Młodzieńczo falują mi wokół skroni! Okropności widziałam wiele, Wojenną rozpacz, Ilionu noc, Gdy padł.
■;
I poprzez chmurny, skłębiony zgiełk Stłoczonych wojów, słyszałam bogów Straszliwe wołania, słyszałam zwady, Spiżowe głosy, lecące przez pola Ku murom.
Ach, jeszcze stały mury Ilionu, Lecz żar płomieni Już od sąsiada do sąsiada mknął, Rozprzestrzeniając się stamtąd i stąd, Własnej burzy niosąc skargi Ponad nocnym miastem.
Uciekając, zobaczyłam poprzez dym i żar, Buchający kłąb płomieni,
Rozwścieczone twarze bogów nadchodzących, Ich cudowne postacie,
134
Olbrzymie, kroczyły poprzez czarny Owiany ogniem dym.
Widziałam to, czy też stworzył
Mi lękiem spętany duch
Taki zamęt obrazów? Nie stwierdzę
Tego nigdy, lecz że tę
Okropność tu własnymi widzę oczami,
Tego jestem pewna;
Mogłabym ją schwytać niemal rękami,
Gdyby mnie przed tą groźbą
Nie wstrzymywał strach.
Którą ty jesteś
Córką Forkiady?
Bo dla mnie
Z tego rodu się wywodzisz.
Czyś ty może jedną z tych siwo zrodzonych
Przybyłych tu Grai,
Co jednym okiem i jednym zębem
Na przemian się posługują?
Jak śmiesz poczwaro,
Obok wcielenia piękności
Siebie przed okiem znawcy,
Feba, ukazać?
Lecz mimo to przystąp tu bliżej,
Wszak on brzydoty nigdy nie widzi,
Jak wzrok jego święty
Nigdy nie ujrzał cienia.
Atoli nas śmiertelne przymusza wciąż,
Niestety, żałosny los
Do niewyrażalnej męki oka,
Którą owa Niegodna, Wiecznie Nieszczęsna Siła
Piękna miłośnikom zadaje wciąż.
Usłyszysz zatem, gdy ty nam
Bezczelnie odszczekniesz, usłyszysz klątwy,
Usłyszysz wszelkie, złowróżbne groźby,
Z ust złorzeczących istot szczęśliwych,
Które stworzyli bogowie.
135
Forkiada
Stara to mądrość, lecz sens jej doniosły, prawdziwy, Iż skromność i piękność nigdy razem, ręka w rękę Nie kroczą drogą, po zielonych ścieżkach ziemi. Zakorzeniona głęboko tkwi w oku stara nienawiść, Tak, iż gdziekolwiek spotkają się w drodze, Jedna do drugiej odwraca się plecami. Potem znów każda jeszcze szybciej pędzi naprzód, Skromność zasmucona, piękność wciąż zuchwalsza, Aż w końcu obie wchłonie mrok Orkusa, Jeśli ich wcześniej wiek nie poskromi. Tu was znajduję, bezczelne białogowy, z obczyzny
przybyłe Razem ze swą pychą, niby żurawi głośno-ochryple Dzwoniący klucz, co nad głowami naszymi Długim obłokiem, skrzecząc, swe głosy ku ziemi Zsyła, które wędrowca cichego wzrok wabią ku
górze; Lecz one ciągną dalej swą drogą, On zaś podąża swoją; i takoż z nami się stanie.
Kim wy jesteście, że tu w komnatach królewskiej
siedziby Jak dzikim menadom, albo pijanym wolno warn
szaleć? Kim wy jesteście, że do szafarki zacnej i skrzętnej Wyć się ważycie jak do księżyca slbra wściekłych
psów ? A może sądzisz, że jest nieznany mi twój podły ród, Ty, płodzie wojny, przychówku bitew miody? Wy chłopa chciwie tak uwodzące jak uwodzone, Wy niweczące żołnierską krzepę i mieszczan silę! Gdy widzę was w kupie, zdajecie się chmarą
szarańczy, Go na dół opadła, kryjąc zielone zasiewy. Wy darmozjady cudzego wysiłku! Wy łakomczuchy, Burzycielki kwitnącej fortuny! Zdobywany, sprzedajny, wymienny towarze!
Helena
Kto w obecności królowej jej sługi obraża,
136
Ten prawa władczyni narusza zuchwale; Jej tylko przystoi co godne pochwały Pochwalać i karać co jest niegodne. Również z ich posług jestem kontenta, wiernie Świadczonych, gdy oblężona moc Troi była, Gdy z miastem padła i legła, i niemniej Wtedy, gdyśmy tułaczki gorzką i zmienną biedę
znosiły, Gdy każdy dla siebie jest zwykle najbliższym. I tu oczekuję tego samego od żwawej gromady, Wszak pan nie pyta, jaki jest sługa, ale jak służy. Dlatego zamilcz i nie kpij tutaj z nich więcej. Jeśliś przybytku króla strzegła dotąd gorliwie Zamiast władczyni, twój trud jest godzien pochwały. Lecz teraz nadchodzi sama, ty zatem odejdź stąd, Byś nie doznała kary zamiast należnej zapłaty.
Forkiada
Karcenie domowników jest wielkim prawem, Na które miła bogom żona władcy Swym długoletnim mądrym włodarzeniem
zasłużyła. Ponieważ znów uznana, na nowo dawne miejsce Królowej oraz pani domu tu zajmujesz, Więc ujmij cugle z dawna już zgnuśniałe i władaj
teraz, I bierz w swe posiadanie skarbiec cały z nami
pospołu, Lecz przede wszystkim mnie weź pod opiekę,
najstarszą, Przed tą gromadą, co przy piękności twej łabędziej Jest tylko opierzonym źle, gęgliwym stadem gęsi.
Przodownica
chóru Jak brzydka obok piękna okazuje się brzydota. Forkiada
Jak głupia przy mądrości jest głupota. Odtąd Choretydy odpowiadają, pojedynczo występując z
chóru.
Choretyda I
O ojcu Erebie mów, o matce swej mów, o nocy.
137
Forkiada
A ty mów o Scylli, o siostrze rodzonej swej. Choretyda
II Po twoim rodowym drzewie niejeden potwór się
wspina. Forkiada
Precz, do Orkusa! tam szukaj swojej zgrai. Choretyda
III Wszyscy, co tam mieszkają, dla ciebie są nazbyt
młodzi. Forkiada
Ty starca Tejrezjasza uwodź tam. Choretyda
IV Oriona mamka była twoją praprawnuczką.
Forkiada
Harpije, sądzę, karmiły cię brudami. Choretyda V
A czym odżywiasz ty swą chudość hołubioną? Forkiada
Nie krwią, której ty nazbyt chciwie żądasz. Choretyda
VI Tyś chciwa trupów i samaś już jak wstrętny trup. Forkiada
Wampira kły błyskają w twym bezczelnym pysku. Przodownica
chóru A twój ci zatkam, gdy powiem tu, kim jesteś. Forkiada
Więc nazwij siebie wpierw, a wnet zagadka się
wyjaśni. Helena
Nie gniewna, ale smutna wkraczam między was, I zakazuję wzajemnych sporów wrzawę dziką! Bo szkodliwszego nic nie może się przytrafić władcy Niż wiernych sług podskórnie się jątrząca waśń. Rozkazów jego echo natenczas już nie wraca Jako spełniony szybko czyn, radością brzmiąc,
z powrotem, Nie, swawolnie pędząc, huczy wokół niego, Zagubionego, który daremnie w pustkę krzyczy. Nie tylko to. Nieprzyzwoitym swoim gniewem
138
Obrazów groźnych postacie straszne tuście
przywołały, Które mnie osaczają, tak iż sama czuję się, jakbym
już Do Orkusa należała, na przekór mym ojczystym
polom. Czy pamięć to? czy też mamiące urojenia? Gzy ja tym byłam? Czy ja tym jestem? Czy będę
tym w przyszłości, Tą marą snu i przerażenia, tą burzycielką miast? Dziewczęta lęk ogarnia, lecz ty, najstarsza, Spokojnie stoisz; więc rzeknij tu roztropne słowo. Forkiada
Ten, kto wspomina długotrwałe, rozmaite szczęście, Temu najwyższa łaska bogów snem się zdaje. Lecz ty, łaskami obdarzona nad miarę i potrzebę, W przeciągu życia swego widziałaś tylko żądnych
chuci, Co łatwo zapalali się do jakichkolwiek, śmiałych
czynów. Wszak już Tezeusz schwytał cię dość wcześnie,
chutliwie podniecony, Był mocny jak Herakles, wspaniale zbudowany
chłop. Helena
On uwiódł mnie, dziesięcioletnią, smukłą jak
sarenka, I w murach zamku Afidnusa, na Attyce, uwięził
mnie. Forkiada
Lecz wkrótce uwolniona przez wiernych braci,
Kastora i Polluksa, Stanęłaś pośród grona najlepszych zalotników.
Helena
Jednakże mą przychylność — przed wszystkimi
wyznam — Miał Patrokles, on, Pełiady wierne podobieństwo. Forkiada
Wszak z woli ojca poślubił cię Menelaus, Ten śmiały żeglarz i obrońca domu.
139
Helena
Oddał mu córkę i nad państwem pieczę, Zaś Hermiona, tego współżycia jest latoroślą. Forkiada
Lecz gdy na Krecie mąż walczył śmiało o swe
dziedzictwo, Twoją samotność nawiedził urodziwy gość. Helena
Czemu wspominasz wdowieństwo moje połowiczne, I jakie zgubne, straszne było dla mnie? Forkiada
I ową podróż, co mnie Kretenkę wolną, Ujarzmiła, zmieniła w niewolnicę. Helena
Jako szafarkę tu sprowadził cię niezwłocznie I wiele ci powierzył, i dwór, i skarb zdobyty śmiało. Forkiada
Które rzuciłaś, ku wieżom Troi i ku miłości Radościom nieskończonym odwrócona. Helena
Radości nie wspominaj ! nazbyt dotkliwych cierpień Nieskończoność me serce i mój umysł poraziła. Forkiada
Lecz mówią, że w podwójnej jawisz się postaci, Widziana w Troi i w Egipcie także. Helena
O, nie mąć zbytnio pustych myśli szału, Bo nawet teraz, którą jestem, nie wiem.
Forkiada
I mówią też, że z pustej krainy cieni wynurzył się Achilles jeszcze i złączył z tobą się żarliwie! Od dawna cię miłując, wbrew wszelkim losu
zrządzeniom. Helena
Ja cieniem byłam i z jego cieniem się złączyłam. Wszak to był sen, jak głoszą same słowa. Tracę zmysły i sobie samej cieniem staję się. Osuwa się w ramiona Półchóru Chór
Zamilcz, zamilcz!
140
Ty podłooka, ty złorzecząca! Z tak ohydnych, jednozębnych Ust, co ziać może Z tak okropnej, wstrętnej paszczy! Bowiem złośliwy, dobroduszność udając — Wilcza złość pod owczym runem skryta — Daleko straszniejszy jest dla mnie od paszczy Trójgłowego psa. Trwożnie nasłuchując, stoimy tu: Kiedy? jak? i skąd wyskoczy Takiej przebiegłości Głęboko zaczajony potwór?
Przeto miast darzyć nas grzecznie pełnymi słodyczy I zapomnienia, miłymi, czułymi słowami, Ty budzisz z przeszłości całej Gorszego więcej niż dobrego I zaciemniasz jednocześnie Teraźniejszości blaskiem, Również przyszłości Światłem nadziei. Zamilcz, zamilcz! By królowej duch, Gotów już ulecieć, Jeszcze przetrwał i zachował Postać jej nad postaciami, Jaką słońce kiedykolwiek oświetliło. Helena ochłonęła z omdlenia i znów stoi pośrodku Forkiada
Występuje z lotnych chmur wzniosłe słońce tego
dnia, Co omglone już cieszyło, teraz w pełnym blasku trwa. Jak się świat rozchyla tobie, widzisz ucieszonym
wzrokiem. Chociaż łają mą brzydotę, znane jest mi wszakże
piękno.
Chwiejnym krokiem wracam z pustki, co w odmleniu
mnie objęła, Chociaż łaknę odpoczynku, bo znużone są me
członki:
141
Lecz królowej wszak przystoi i wypada wszystkim
ludziom Opanować się, okrzepnąć, gdy ich groźnie coś
zaskoczy. Forkiada
Znowu stoisz w swej wielkości, w swej piękności tu
przed nami, W tym spojrzeniu widzę rozkaz; co rozkażesz?
powiedz nam.
Helena
By wyrównać stratę czasu, twoim sporem wywołaną, Gotową bądź; śpiesz ofiarę przygotować, jak mi kazał
król. Forkiada
Wszystko w domu jest gotowe, czara, trójnóg, ostry
nóż, Jest kropidło i kadzidło, lecz ofiarę ukaż nam! Helena
Nie określił mi jej król! Forkiada
Nie określił? Straszne słowa! Helena
Cóż za rozpacz cię ogarnia! Forkiada
Bo król ciebie miał na myśli!
Helena
Mnie? Forkiada
I branki. Chór
Biada! biada!
Forkiada
Zginiesz więc, toporem ścięta. Helena
Straszny los! przeczułam go, o ja biedna! Forkiada
Zda mi się nieunikniony. Chór
Ach, a nas co tutaj spotka?
142
Forkiada
Ona umrze piękną śmiercią,
Wy zaś u wysokiej krokwi, która dźwiga dachu
szczyt, Niby drozdy w łownej sieci, rzędem się trzepotać
macie.
Helena i Chór stoją zdumione i przerażone, w pełnej znaczenia, dobrze ustawionej grupie. Forkiada
Widma! Jak posągi martwe tu stoicie, Struchlałe, zmuszone z dniem się rozstać, co do was
nie należy. Wszak ludzie, zjawy, wszyscy tak jak wy, Niechętnie wyrzekają się światłości słońca, Lecz nie ocali, nie uratuje ich od śmierci nikt, I wszyscy o tym wiedzą, nielicznym wszak się to
podoba. Więc dość! jesteście już zgubione! Do dzieła zatem
żywo.
Klaszcze w dłonie, wkrótce w bramie zjawiają sie przebrane postacie karłów, którzy wydane rozkazy zaraz żwawo wypełniają.
Do mnie strachy ponure, kulisto-obłe potwory, Tędy się toczcie, można tu szkodzić do woli. Ołtarzowi przenośnemu, w złote rogi zdobionemu,
miejsce zróbcie, Topór lśniący niechaj leży na krawędzi jego, Dzbany wodą napełniajcie, trzeba bowiem będzie
zmyć Krwi sczerniałej straszne plamy. Zaś dywanem ziemski pył wnet przykryjcie pięknie, By ofiara po królewsku tu klęczała, Zawinięta, choć bez głowy, Godny wszak pochówek miała. Przewodniczka Królowa na stronie pogrążona w myślach stoi, chóru Dziewczęta wszystkie więdną jak skoszona trawa, Lecz mnie najstarszej zdaje się, że według obowiązku,
143
Z tobą, prastarą, winnam kilka słów zamienić. Tyś doświadczona, mądra, zdasz się sprzyjać nam, Choć lekceważąco, bezrozumnie przyjęła cię
gromada, Więc mów, jaką znasz jeszcze możliwość ratunku, Forkiada
Łatwo się mówi: lecz od królowej jedynie zależy, By siebie zbawiła i was na dodatek od zguby. Postanowić tu trzeba, niezwłocznie. Chór
O, Najczcigodniejsza z park, o najświatlejsza
z Sybill Dziś nie rozwieraj złotych nożyc, lecz porę ocalenia
wskaż; Bo już czujemy kołysanie, nieznośne drgawki Naszych ciałek, co wpierw się tańcem radowały, A potem spoczywały na kochanka piersi. Helena
Zostaw te przerażone! Choć ból odczuwam, lecz
trwogi nie.
Gdy znasz ratunek, przyjmiemy go z wdzięcznością, Bowiem mądremu, dalekowzrocznemu nieraz
doprawdy Rzecz niemożliwa możliwą się staje. Mów, wyjaw
ją nam. Chór
Przemów, powiedz, rzeknij prędko: jak ujdziemy
strasznym Pętlom, które groźnie jak naszyjnik najpodlejszy Zaciągają się na szyjach? Przeczuwamy to, my
biedne. Do utraty tchu i zmysłów, jeśli ty, o Reo wielka, Matko bogów wszechpotężna, nie zlitujesz się nad
nami. Forkiada
A macież wy cierpliwość, aby wykładu rozwlekłego Słuchać cicho? Różne to są dzieje. Chór
My cierpliwości mamy dość! Słuchając, przecież żyć
będziemy.
144
Forkiada
Temu, co w domu tkwi, szlachetnych skarbów
strzeże, Wysokie mury domu szpachlować umie kitem, I ubezpieczać dach przed potokami deszczu, Temu się dobrze będzie wieść przez wszystkie dni
żywota; Kto zaś swej prawej drogi próg płochliwą Lekką stopą przekroczy w sposób niecny Ten wprawdzie znajdzie stare miejsce, Lecz odmienione całkiem, jeśli nie wręcz zniszczone.
Helena
Na cóż podobne dobrze znane nam powieści? Chcesz opowiadać, więc nie poruszaj rzeczy
przykrych.
Forkiada
Historia to, nie zarzut to bynajmniej. Rabując, król Menelaus żeglował przez zatoki, Na wyspy i wybrzeża nacierał wrogą nawą, Z łupami wciąż wracając, co tutaj teraz sterczą. Zaś pod murami Troi przepędził dziesięć lat, Powrotna podróż nie wiem, ile mu lat zajęła. A jak na miejscu stoją sprawy w dostojnym domu Tindareosa? co dzieje się w królestwie wokół?
Helena
Czy w ciebie się wcieliła obelżywość, Że bez przygany ustami nie poruszysz? Forkiada
Od wielu lat nie zamieszkały trwał płaskowyż, Co hen za Spartą ku północy wznosi się, W zapleczu Tajget mając, skąd jako raźny potok Euratos w dół się stacza i potem przez dolinę naszą, Wzdłuż trzcin szeroko płynąc, łabędzie wasze żywi. Tam w głębi, w dolinie górskiej odważny wielce lud Po cichu się osiedlił, z kimeryjskiej dążąc nocy, I niedostępny, silny gród tam wzniósł, Skąd kraj i lud dowolnie dręczy. Helena
I dokonali tego? To zda się niemożliwe.
145
Forkiada
Helena
Forkiada
Helena
Forkiada
Chór Forkiada
Wszak mieli czas, około lat dwudziestu.
Gzy mają wodza? czy liczni zbóje to, czy sojusznicy?
Nic zbóje to, lecz jeden jest ich panem.
Nie łaję go, choć dal mi się we znaki.
Mógł wprawdzie wszystko wziąć, lecz zadowolił się
Darami, nie nazywając ich daniną.
A jak wygląda?
Nic brzydki! gdyż mnie się on podoba. Jest żywym, śmiałym i uczonym, Jakich wśród Greków jest niewielu, roztropnymi
mężem. Barbarzyńcami zwą ich tam, nie myślę wszak, By tak okrutnym był ktoś z nich, jak pod Ilionem Niejeden heros, co ludożercą się okazał. Ja cenię jego wielkość i jemu zaufałam. A zamek jego! ten musisz ujrzeć własnym okiem! To co innego jest niż wasze grube mury, Które ojcowie wasi ni stąd ni zowąd nazwalali, Bezładnie jak cyklopy, surowy kamień Na kamieniu kładąc; natomiast tam Jest wszystko prostopadłe i poziome, według reguł. Widziany z zewnątrz, ku niebu wspina się, Tak stromy, lity, lustrza.no gładki niby stal. A o wspinaniu — na samą myśl się w głowie kręci. Zaś wewnątrz dziedzińców przestronne komnaty,
wokół otoczone Gmachami różnego rodzaju i celu. Tam ujrzysz kolumny i kolumienki, łuki i niskie
wnęki, Altany i krużganki do spozierania tam i tu, I herby.
Co to są herby?
Ajaks miał w tarczy
Węża zwiniętego, jak to widziałaś sama.
146
Z tych siedmiu, co szli przeciw Tebom,
Obrazy każdy miał na tarczy, wspaniałe i znaczące
bardzo,
I widniał na nich księżyc i nocne niebo gwiezdne,
Bogini, heros, miecz, drabina, także znicz,
I wszystko, co grozi zacnym miastom
I takie godła również nasz bohaterski nosi szczep,
Po dziadach i pradziadach w cudownym blasku
barw,
Tam ujrzysz lwy i orły, pazury oraz dzioby,
Bawole rogi, skrzydła, róże, ogon pawi,
I pasma złote, czarne, srebrne, błękitne i czerwone.
Podobne wiszą w salach, długimi wzdłuż rzędami,
W komnatach przeogromnych, rozległych niby
świat,
I tam możecie tańczyć!
Chór
Mów, czy są tam też tancerze?
Forkiada
Najlepsi, ze złotym lokiem, żywi chłopcy.
Wonna młodość! Tak pachniał tylko Parys,
Gdy do królowej nazbyt zbliżał się.
Helena
Ty całkiem z roli swej wypadasz; lecz rzeknij mi
ostatnie słowo! Forkiada
Ostatnie rzekniesz ty, z powagą i donośnie powiesz:
tak!
I wnet wspomnianym zamkiem cię otoczę.
Chór
O, powiedz już to słowo krótkie, uratuj siebie oraz
nas. Helena
Go? czyż miałabym się bać, że król Menelaus
Dopuści się występku i uśmierci mnie?
Forkiada
Czyś zapomniała już, jak twego Deifobosa,
Brata Parysa, uśmierconego w boju, okrutnie
Okaleczył, który z uporem o ciebie, wdowę, walczył
Oraz szczęśliwie uwiódł? Nos i uszy obciął mu,
I jeszcze więcej obciął: ohydny to był widok.
147
Helena
To mu uczynił, z mego powodu zrobił to. Forkiada
I z tego powodu to samo zaraz tobie zrobi. Niepodzielna jest piękność, kto posiadł ją raz, Raczej ją zniszczy, przeklnie, niż miałby się dzielić. Trąby słychać z oddali, chór wzdrygnął się. Jak ostro trąby dźwięk, słuch i trzewia rozdzierając, Razi, tak zazdrość wbija szpony swe Głęboko w pierś mężczyzny, lecz nigdy nie zapomni
on, Go niegdyś sam posiadał, utracił i już nie ma. Chór
Nie słyszysz grania rogów? nie widzisz błysku broni? Forkiada
Witaj nam, panie nasz i królu, chętnie przed tobą
sprawę zdam. Chór
A z nami co? Forkiada
Wiecie dokładnie, zobaczcie zatem śmierć królowej, I o swojej pamiętajcie wewnątrz tam; nic już pomóc
wam nie można. Pauza Helena
Wyobraziłam sobie już, na co się ważyć mogę
wkrótce. Żeś ty przekornym jest demonem, czuję to I lękam się, że dobro w zło przemienisz. Lecz nade wszystko do zamku pójść chcę z tobą, A tamto znam; lecz co królowa Przy tym skrywa w głębi serca, Niech będzie wszystkim niedostępne. Starucho, prowadź więc! Chór
O, jak chętnie tam biegniemy Żwawą stopą, Za nami śmierć, Przed nami Zamku stromego
148
Mur niedostępny.
Broń go tak dzielnie
Jak blanki broniły Ilionu,
Które na koniec jedynie
Podłej zdradzie uległy.
Mgły rozciągają się i zakrywają scenę
Lecz cóż to, cóż to?
Siostry spójrzcie wokół!
Czyż nie był to pogodny dzień!
Chwiejne wstają smugi mgły
Z Eurotasu świętej fali;
O, już zniknął nam sprzed oczu
Miły brzeg porosły trzciną
I łabędzi dumnych, pięknych,
Lekko mknących wierzchem wód,
Które społem pławią się,
Też nie widzę już!
Jednak, a jednak
Głosy ich słyszę,
Brzmienie z daleka ochrypłych tonów!
Śmierć zwiastują, podobno.
Oby tutaj tylko nam,
Miast odsieczy przyrzeczonej.
Nie wieściły zguby naszej;
Nam łabędziopodobnym,
Długo — piękno — białoszyim,
I naszej przez łabędzia spłodzonej.
O, biada, biada nam!
Wszystko wokół już
Mgłą się okrywa.
Siebie wzajem nie widzimy!
Co się dzieje? czy idziemy,
Czy się tylko unosimy,
Drobnym krokiem po ziemi drepcząc, ,
Nic nie widzisz? Zali Hermes
Nie unosi się przed nami? To nie złota laska błyszczy,
Nakazując, polecając znów z powrotem
Wrócić nam do przykrego, dniejącego,
149
Tworów pełnego nieuchwytnych, Przepełnionego, wiecznie pustego Hadesu?
Nagle wszystko mrok spowija, mgła bez blasku się
rozwiewa Szarociemna, brunatnawa. Mury stają przede
wzrokiem, Martwo sterczą przeciw oczom. Czy dziedziniec to,
czy grób? Straszne jest to wszakże miejsce! Siostry, biada, nas
pojmano, Uwięziono, jak dotychczas nigdy.
Dziedziniec zamkowy
Otoczony wspaniałymi, fantastycznymi budowlami średniowiecza
Pochopna, bezmyślna, prawdziwie kobieca naturo! Od chwili zależna, igraszko nastrojów, Szczęścia oraz nieszczęścia! Żadnego z obu Przetrwać nie chcecie spokojnym umysłem. Jedna
wciąż Zaprzcza ostro drugiej, tamta zaś w słowo jej wpada. W radości oraz smutku tylko wasz płacz i śmiech
jednaki. Zamilczcie! i pilnie słuchajcie, co wasza pani Tu postanowi wspaniałomyślnie na swój i nasz
pożytek.
Gdzie jesteś, Pytonisso? o, zwij, jak zwać się chcesz; Lecz wyjdź ku nam spod mrocznych stropów
zamku. Gzy się udałaś może do wspaniałego wodza, By mu obwieścić me przybycie, przyjęcie mi
zgotować, Więc moją wdzięczność przyjm i wiedź mnie wprost
do niego, Końca tułaczki pragnę, spokoju pragnę tylko.
150
chóru Daremnie, o królowo, spoglądasz wokół siebie; Zniknęła gdzieś ta wstrętna mara, została może Tam we mgle, z której oparów myśmy tu, Już sama nie wiem, jak przybyły, spiesznie, stóp
nie trudząc. A może też się błąka niepewnie w labiryncie Tego cudownie z wielu połączonego w jeden, zamku,
O władcę wypytując, by godne sprawić ci przyjęcie.
Lecz spójrz, tam w górze tłumnie rusza się
W krużgankach, oknach i portalach, Biegając żwawo tam i nazad służba dość liczna, Wytworne, gościnne wróży to przyjęcie. Chór
W serce me radość wstępuje! O, spójrzcie tam, Jak obyczajnie, wolnym krokiem w dół Gromada chłopców miłych grzecznie tu zstępuje Orszakiem świetnym. Jak? na czyj rozkaz, Zjawia się, tak wcześnie karny już i sprawny, Młodzieńców urodziwych tłum wspaniały? A co podziwiam najbardziej? Czy wdzięczny ich
krok, A może loki nad lśniącym czołem, Czy też lic dwoje jak brzoskwinie czerwonych
I takimże meszkiem spulchnionych?
Ugryzłabym je, lecz wzdrygam się,
Wszak w podobnym wypadku wypełniają się usta, Strach powiedzieć! — popiołem.
Lecz najpiękniejsi
Dopiero nadchodzą.
Cóż niosą?
Stopnie tronowe,
Dywan i fotel,
Kotary, ozdoby,
Jak do namiotu,
Splendor się piętrzy,
Z wieńców chmury tworząc
Nad głową naszej królowej;
Bo już wstąpiła
151
Gościnnie wiedziona na tron wspaniały. Z powagą się zbliżcie Ze stopnia na stopień I rzędem stańcie.
Godnie, godnie, po trzykroć godnie, Błogosławione niech będzie to powitanie! Wszystko, co chór wyraził, powoli się dokonuje Po zejściu długiego orszaku chłopców i giermków' Faust pojawia się na szczycie schodów w rycerskich, dworskich szatach średniowiecza i wolno, z godnością zstępuje w dół. Przodownica
chóru oglądając uważnie Fausta
Jeśli bogowie, jak nieraz to czynią,
Nie tylko na krótko dali tej godnej podziwu postacii]
Wzniosłą powagę, miłe obejście,
Tedy za każdym razem
Cokolwiek zacznie, uda mu się,
Czy w męskim boju, czy w małych sporach
z piękną kobietą. Jego doprawdy trzeba przełożyć nad innych, Których ja też, wysoko cenionych, widziałam na
własne oczy Dostojeństwem, powagą miarkując swój krok, Zmierza tu książę, spojrzyj, królowo! Faust podchodzi, obok prowadząc ujętego
Miast pokłonów uroczystych, jak przystoi, Miast powitań czołobitnych, wiodę ci Łańcuchami spętanego sługę, Co niepomny powinności, niegościnnym mnie
uczynił. Klęknij tu, by wielkiej pani Wyznać szczerze swoją winę. To, władczyni, jest ów człowiek, Rzadkim wzrokiem obdarzony Co z swej wieży śledzić ma Obszar nieba oraz ziemi, Gdyby tutaj albo tam, coś się zjawić miało, Po pagórkach, przez dolinę W stronę zamku się ruszało; stada zwierząt,
152
Wojsk pochody; bo tamte chronimy, Te zwalczamy. Ale dziś, cóż za niedbalstwo! Ty się zbliżasz, on nie wieści, więc chybione Z czcią i hołdem powitanie Dostojnego gościa. Podle stracił Swoje życie, leżałby już we własnej krwi Zasłużonej śmierci, lecz jedynie sama ty Skarzesz lub ułaskawisz, wedle woli. Helena
Godnością wielką, jaką mnie obdarzasz, Wyrocznią i władczynią czyniąc, i choć Dla próby tylko, jak mi przypuszczać wolno, Sędziego spełnię pierwszy obowiązek. Oskarżonego tu wysłucham. A więc mów.
Strażnik
Linceusz Pozwól klęczeć, pozwól patrzeć Pozwól umrzeć, pozwól żyć, Bo oddany jestem całkiem Tej przez bogów nam zesłanej.
Oczekując rannej zorzy I widnokrąg śledząc wschodni, Cudny słońca wschód ujrzałem Z południowej strony.
Wzrok mój, wabiąc swą światłością, Bym miast jarów, miast pagórków, Miast przestworów, nieba, ziemi Blask jedyny ten oglądał.
Bystrym wzrokiem obdarzony Niby ryś w wierzchołkach drzew, Wszakże dźwigać się musiałem Niby z mrocznej głębi snu.
Nie wiedziałem już, gdzie jestem, Gdzie jest wieża, brama, mur, Mgły się chwiały, mgły ginęły, Nagle wyszła z nich bogini.
153
Ku niej się zwróciłem cały, Jej łagodny piłem blask, Piękność ta, co tak oślepia. Oślepiła również mnie.
Stróż zaniedbał swą powinność —
I zapomniał zadąć w róg,
Chociaż żądasz mej zagłady,
Piękno kiełza wszelki gniew. Helena
Za zło, które sprawiłam, ja nie mogę
Karać. O, biada mnie, nieszczęsnej, co za surowy los
Wciąż ściga mnie po świecie, że mężczyzn
wszystkich serca
Tak słodko wciąż omamiam, iż ani siebie nie,
Ani rzeczy godnych nie szczędzili. Rabując,
Walcząc, porywając, raz tu, raz tam mnie kryjąc.
Bogowie i półbogi, herosi i demony,
Wodzili mnie obłędnie drogami tu i tam.
Raz świat oczarowałam, a może dwakroć też,
A teraz zaś potrójną, poczwórną sprawiam biedę.
Więc daruj poczciwcowi i wolnym uczyń go;
Przez bogów nawiedzonych niech krzywda nie
spotyka. Faust
Zdumiony, o królowo, ja widzę jednocześnie Łuczniczkę celną tu i trafionego wraz. I łuk ten widzę również, co słał te celne strzały, Oraz ofiarę ich. Za strzałą strzała leci I traiia mnie. Już zewsząd czuję, jak ukośnie Pierzaste świszczą wszędzie w zamku. I czymże teraz jestem? Od razu mi buntujesz Gromadę najwierniejszych, a mury tego grodu Też czynisz niepewnymi. Więc lękam się, że wojsko Da posłuch tej zwycięskiej niezwyciężonej pani. Co mi zostaje zatem, jak siebie oraz wszystko, Com w szale mniemał swoim, przekazać tobie
w darze? U twoich pozwól stóp, swobodnie oraz szczerze, Władczynią uznać cię, co wnet Tu się zjawiwszy, zdobyła gród i tron.
154
Strażnik
Linceusz ze skrzynią i mężczyźni niosący za nim dalsze skrzynie
Wróciłem tu, jak widzisz, Pani!
Bogaty o spojrzenie błaga,
Spojrzy na ciebie i wnet się czuje
Biedakiem naraz i książęciem.
Czym byłem wpierw? czym jestem teraz? Co mogę chcieć? co czynić mogę? Co tu poradzi oka błysk? Odbija się od twego tronu.
Gdyśmy ze wschodu tu przybyli, Zachodu los był przesądzony, Płynęła wielka rzeka ludów, A pierwszy nie znał ostatniego.
Gdy pierwszy padał, stawał drugi, Zaś trzeci chwytał już za oszczep, A każdy stokroć spotężniały, Zabitych tysiąc nikt nie spostrzegł.
Parliśmy naprzód niczym burza, Panami będąc w każdym grodzie, A gdzie dziś władczo panowałem, Nazajutrz inny kradł, rabował.
Jeden rzut oka trwało patrzenie, Ten chwytał dziewkę najpiękniejszą, Tamten już byka wiódł krzepkiego, Zaś konie wzięte poszły z nami.
Ja wszak lubiłem pilnie śledzić, To co się okiem rzadko widzi, Cokolwiek inni posiadali, Uschniętą trawą dla mnie było.
Tropiłem ślady wielkich skarbów, Dążąc za wzrokiem nieomylnym, Do wszystkich kalet zaglądałem, I przezroczyste były szafy.
155
Stały się moje złota stosy, Oraz kamienie najwspanialsze, Sam szmaragd tylko zasługuje, By lśnić zielenią przy twym sercu.
Niech się kołysze u twych uszu, Z morskiego dna dobyta perła, Już znika też rubinów blask, Zgaszony zorzą twoich lic.
Tak oto ten największy skarb, Przed twoim tutaj stawiam tronem I składam rzeczy u twych stóp, Co wojny są niejednej plonem.
Więc taszczę tutaj mnóstwo skrzyń, Żelaznych zaś mam jeszcze więcej, Cierpliwie mą obecność znieś I pozwól skarbiec swój napełnić.
I ledwieś tu na tron wstąpiła, Już kłoni się i schyla już, Bogactwo, rozum oraz siła, Przed twą jedyną wciąż postacią.
Tom wszystko zawsze miał za swoje, Lecz teraz daję, będzie twoje, Wierzyłem, że to godne, trwałe, Dziś widzę, że to błahe, marne.
Zniknęło to, co posiadałem, Skoszoną, zwiędłą trawą wszystko, O, jednym swym spojrzeniem miłym, Wartość mu całą jego przywróć! Faust
Usuń stąd prędko zdobyte śmiało skrzynie, Nie zganię, ale też nie nagrodzę ciebie. Wszystko już jej własnością, co wnętrze Zamku kryje, a zachwalanie ozdób Zbyteczną jest tu rzeczą. Więc idź i za
156
Porządkiem usypuj stosy skarbów. Nieznanej
wspaniałości Podniosły utwórz widok. A stropy, spraw, Niechaj jak niebo najjaśniejsze błyszczą, i ogród
rajski uczyń Z tego martwego życia, Zaś krok jej uprzedzając,
Niech dywan za dywanem kwieciście ścieli się, Niech kroki jej napotka łagodny tylko grunt, A wzrok jej, jedynie bogów nie oślepiający,
największy blask. Linceusz
Iście mało pan nakazł,
Sługa sprawnie to wykona:
Wszak panuje tu nad wszystkim Tej piękności zbytnia śmiałość. Całe wojsko poskromione, Wszystkie miecze tępe, krzywe, Przed postacią jej wspaniałą Nawet słońce gaśnie, ziębnie, Przed cudownym jej obliczem, Wszystko pustką, wszystko niczem. Helena do Fausta
Ja pragnę z tobą mówić, lecz pójdź, I przy mym boku bądź, to puste miejsce Wzywa władcę i moje także zabezpieczy. Faust
Na klęczkach pozwól hołd wierności sobie
Złożyć, zacna pani; zaś rękę, co mnie sadowi
Przy twym boku, całować pozwól.
Umocnij mnie jako twojego współregenta
W swym bezgranicznym państwie i zyskaj sobie
Czciciela, sługę i strażnika, wszystkich w jednym!
Helena
Różne tu dziwy widzę i słyszę, Zdumienie już ogarnia mnie, o wiele rzeczy pytać
pragnę. O wyjaśnienie zatem proszę, dlaczego mowa Tego człeka tak dziwnie brzmiała mi, tak dziwnie
i przyjemnie.
157
Ton jeden zdał się z drugim łączyć,
A gdy się słowo jedno już w uchu zagnieździło,
Przybywa drugie, aby to pierwsze pieścić. Faust
Jeśli ci miła naszych ludów mowa,
To cię zachwyci pewnie też ich śpiew,
I słuch, i myśl do głębi zadowoli.
Najpewniej będzie, gdy tu zaraz poćwiczymy,
Rozmowa wszak przywabi go, przywoła. Helena
Więc powiedz mi, jak mogłabym i ja tak pięknie:;
mówić? Faust
To całkiem łatwe, lecz musi z serca płynąć.
A gdy tęsknota piersi twe przepełnia,
Rozglądasz się, pytając — Helena
Kto współprzeżyje to. Faust
Zaś duch nic patrzy naprzód ani wstecz,
Bo teraźniejszość tylko — Helena
Jest naszą szczęścia chwilką. Faust
Jest skarbem, zyskiem, mieniem i poręką;
Kto to potwierdzi? Helena
Ja moją ręką.
Chór
Kto księżniczce miałby za złe, Że książęciu tego zamku Swą przychylność okazuje? Wszak przyznajcie, że brankami Tu jesteśmy tylko, jak już nieraz Od upadku haniebnego Troi I od czasu naszej trwożnej, Krętej wciąż i pełnej trosk podróży.
Bo kobiety do miłości męskiej już nawykłe,
Nie są tak wybredne,
158
Znawczyniami za to są.
I jak złotowłosym chłopcom,
Może faunom szczeciniastym,
To zależy od okazji,
Nad wezbranym swoim ciałem
Równych udzielają praw.
Blisko, bliżej siedzą już
I o siebie wzajem wsparci,
Ramię w ramię i kolano przy kolanie,
W dłoni dłoń, tak się kołyszą
Nad tronu
Wyściełaną wspaniałością.
I majestat nie odmawia
Skrytych uciech sobie,
Przed oczami swego ludu
Ze swawolną otwartością. Helena
Daleko czuję się, a jednak blisko,
I z chęcią wyznać muszę, że jestem, że istnieję! Faust
Już tracę dech i głos mój drży, zamiera słowo,
To istny sen, zniknęły czas i miejsce. Helena
Przeżyta czuję się,
A jednak nowa, wtopiona w ciebie i wierna
nieznanemu. Faust
O, nie psuj myślą jedynej chwili losu,
Istnienie naszą powinnością, i choćby moment
trwało.
Forkiada wchodząc gwałtownie
W księdze miłości literujecie, O igraszkach rozmyślacie, Ciągle romansując w myślach, Lecz już na to nie ma czasu. Nie słyszycie głuchych grzmotów? Posłuchajcie huku trąb, Już zagłada niedaleko. Król Menelaus z chmarą ludu Idzie tutaj przeciw wam.
159
Zbrójcie się na twardy bój!
Tłumem wojska otoczony,
Jak Deifobos okaleczony,
Wnet odcierpisz bliskość jej.
Wpierw zawiśnie tańszy towar,
Na tę zasię na ołtarzu
Naostrzony czeka topór. Faust
Zuchwałe przeszkadzanie natrętnie tu napiera!
W niebezpieczeństwie nawet nie ścierpię bezmyślnej
gwałtowności.
Wszak najmilszego posła nieszczęsna wieść obrzydza,
O, ty poczwaro, najgorsze wieści znosisz rada.
Tym razem ci się to nie uda; więc pustym tchem
Powietrze wstrząśnij tu. Nam nic nie grozi,
Bo nawet groza znikomą groźbą tylko się okaże.
Sygnały, kanonada z wież, trąby i rogi, wojenna muzyka,
przemarsz potężnych wojsk Faust
Nie, zaraz ujrzeć masz tu razem
Nierozdzielny krąg herosów,
Na względy kobiet zasługuje,
Kto dzielnie bronić ich potrafi.
Do dowódców, którzy odłączają się od swych oddziałów i podchodzą
Z powściągiwaną cichą furią, Która zapewni wam zwycięstwo, Wy, kwiat młodości stron Północnych, Wy Wschodu, bujna, rdzenna siła.
Zakuty w stal, w rozbłyskach broni, Zastęp, co kraj za krajem kruszył. Gdy tu nadchodzi, ziemia drży, Gdy się oddała, grzmot przebrzmiewa.
Pod Pylos żeśmy na ląd wyszli, Lecz stary Nestor już nie żyje, I wszystkie hordy małych królów, Rozbił zuchwały hufiec nasz.
160
Pędźcie niezwłocznie od tych murów, Nazad na morze Menelausa, Tam niech rabuje, dybie, błądzi, To jego skłonność i rzemiosło.
Dziś książętami mam was witać, Królowej Sparty taka wola, U stóp jej złóżcie swoje kraje, Niech waszym będzie państwa zysk.
Koryntu zatoki, ty Germanie Osłaniaj dzielnie i z ochotą! Achaję zaś, wąwozów kraj Polecam Gocie, twej obronie.
Frankowie ruszą ku Elidzie Mesenią niechaj Sas zawładnie, Normanie! oczyść morze w krąg I Argolidę stwórz potężną.
Przytulnie mieszkać będzie każdy, Na zewnątrz mierząc ostrzem broni, Lecz Sparta niechaj rządzi wami, Królowej tu pradawny gród.
Wszystkich z osobna widzi żyjących, W kraju, w dostatku bezpiecznym, Wy zaś szukajcie u jej stóp, Prawa, mądrości, poręki.
Faust zstępuje w dół, ksiąięta otaczają go kołem, by Z bliska usłyszeć rozkazy i zarządzenia Chór
Kto najpiękniejszej dla siebie pragnie, Pilnie niech przede wszystkim Rozejrzy się mądrze za bronią wokół, Pochlebstwem zapewne zyskał sobie To, co na ziemi Doskonałością, Ale spokoju nie zazna: Chytrzy pochlebcy przymilnie skuszą,
161
Zbójcy zuchwale porwą mu ją;
By temu zapobiec, niech daje baczenie.
Księcia naszego wysławiam za to I cenię go wyżej od innych, Że dzielnie i mądrze sprzymierzył się, Iż silni słuchają go, stojąc, Na każde skinienie gotowi. Jego rozkazy wiernie spełniają, Każdy dla siebie na własny pożytek Jako i władcy sowitej podzięki, Dla obu ku chwale najwyższej.
Bo kto teraz wydrze ją Silnemu panu?
Do niego należy, życzymy mu jej Dwakroć życzymy wszyscy, którą Wewnątrz bezpiecznym murem, Zewnątrz największym wojskiem otoczył. Faust
Dobra, któreśmy nadali — Kraj bogaty z nich każdemu — Wielkie są i piękne; niech ruszają! My pośrodku trwać będziemy.
Będą strzec cię na wyścigi, Obskoczony wokół falą, Nasz półwyspie ze szczytami Alp, Wzgórz łańcuchem niskich spięty.
Ten kraj, nad wszystkie kraje słońca, Niech wiecznym szczęściem darzy ludy, Dla mej królowej znów zdobyty, Go ku niej pierwszy wzrok swój wzniósł.
Gdy wśród szelestu trzcin Euratu, Świecąc, wymknęła się z łupiny Swej zacnej matce i rodzeństwu, Swym blaskiem porażając oczy.
162
Ten kraj, wpatrzony cały w ciebie, Tobie się bujnym ściele kwieciem, Nad świata krąg, co teraz twój, Ojczyznę twą najwyżej ceni!
Choć znosi tam na gór swych grzbiecie Spiczasty szczyt lodowe strzały słońca, To skała już swą wiotką zieleń jawi, A koza też swą skąpą szczypie część.
Tryskają źródła, złączone, pędzą strugi, Zielone są już stoki i hale i wąwozy. Na stu pagórkach równi sfałdowanej Widzisz wełniste stada pasące się szeroko.
Ostrożnym krokiem pojedynczo kroczy Rogate bydło aż po grań urwistą, Schronienie znajdzie tutaj wszelki zwierz, Bo sto się pieczar sklepi w skale tej.
Pan go tam chroni, nimfy życia zaś
W krzaczastych jarów wilgoci rześkiej siedzą,
Ku wyższym zaś regionom tęskniąc,
Dźwiga się gałęziami gęsto drzewo obok drzewa.
Starodrzew to! potężnie sterczą dęby, Uparcie węźli gałąź się z gałęzią, Łagodny klon brzemienny słodkim sokiem, Wyrasta wzwyż i igra swym ciężarem.
W cienistym kręgu macierzyńsko,
Już tryska mleko ciepłe dla dzieci i dla jagniąt,
I owoc niedaleko, równiny plon dojrzały,
I miód wycieka też ze słodkiej leśnej barci.
Dziedziczne tutaj szczęście,
I uśmiech ust, pogodna twarz,
I każdy na swym miejscu nieśmiertelny,
Wszyscy weseli są i zdrowi.
163
I tak dorasta w przyjaznej porze, Do sił ojcowskich miłe dziecko. Dziwimy się i wciąż pytanie pozostaje: Bogowie to, czy ludzie są.
I tak Apollo pasterza postać przybrał, Iż najpiękniejszy był podobny doń; Bo gdzie natura w czystym kręgu włada, Tam współobcują wszystkie światy.
Siedząc obok Heleny
Więc mnie i tobie się powiodło; Niech przeszłość już za nami będzie! I czuj, że bóg najwyższy ciebie zrodził, Do świata pierwotnego ty należysz.
Nie mocny gród ma tutaj cię osłaniać! Wszak dla nas trwa młodością kwitnąc Wieczną, gotując słodki pobyt, Arkadii raj w sąsiedztwie mężnej Sparty.
Nęcona życiem na ziemi najpiękniejszej, Uchodzisz już w swój najszczęśliwszy los! Altany w trony się zmieniają, Niech arkadyjskie, wolne będzie nasze szczęście!
Cienisty gaj
Scena zmienia się zupełnie. Do szeregu grot skalnych przylegają zarosłe altany. Cienisty gaj ciągnie się w górę az po otaczające wokół strome skały. Faust i Hełena są niewidoczni. Chór leży śpiąc, rozproszony wokół. Forkiada
Jak długo śpią dziewczęta, nie wiem wcale; Dałyby wiarę temu, co jasno i wyraźnie Przed oczami miałam, choć również mnie nieznane, Dlatego zbudzę je. Niechaj się dziwi młody ludek I wy brodaci też, co tam na dole tkwiąc, czekacie,
164
By wiarygodny koniec cudu wreszcie ujrzeć. Zbudźcie się, zbudźcie! i odgarnijcie prędko loki! I spędźcie z oczu sen! już nie mrugajcie i pilnie
posłuchajcie! Chór
Mów zatem, opowiadaj, co tu dziwnego się zdarzyło! Słuchać najchętniej byśmy chciały, w co nam
uwierzyć samym trudno. Bo nudzi nam się patrzeć na te strome skały.
Forkiada
Ledwoście przetarły oczy, dzieci, a już nuda was
ogarnia? Więc słuchajcie: w tych altanach, w tychże grotach
i pieczarach I schronienie, i opiekę dano, jak kochankom idyllicznym, Panu oraz pani naszej. Chór
Jak, tam w środku? Forkiada
Oderwawszy się od świata, Mnie, jedyną, przywołali na posługi ciche. Zaszczycona, stałam z boku, ale, jak się powiernicom
godzi, Spoglądałam za czym innym. Tu i tam zwracałam
się, Mchu szukając, kor, korzeni, moc skuteczną znając
ich. Oni zaś zostali sami.
Chór
Czynisz tak, jakby tam w środku wielkie światy były, Lasy, łąki i jeziora, nawet strugi, cóż za bajki ty
wymyślasz!
Forkiada
Tak w istocie, wy naiwne! to są niezbadane głębie: Ciągi sal, dziedzińców szereg bystrą myślą
wytropiłam. A naraz śmiech radosny rozległ się we wnętrzu
grot,
165
Patrzę, a tu chłopiec skacze z kolan matki w stronę
ojca, I od ojca znów do matki, żarty, figle i pieszczoty, I droczenie się naiwne, krzyk radosny, żartobliwy, Ogłuszały mnie na zmianę.
Nagi i bezskrzydły geniusz, niby faun wyzbyty
zwierzęcości, Zeskakuje na grunt skalny, ale grunt
przeciwdziałając Wzwyż, w powietrzu go podrzuca i po drugim,
trzecim skoku Już dotyka stropów skalnych. Przerażona matka woła: skacz, powtarzaj, ile
zechcesz, Ale nie waż się tu latać, wolny lot jest ci
wzbroniony. Wierny ojciec zaś przestrzega: w ziemi tkwi
sprężystość cała, Co ku górze cię podrzuca; tylko dotknij stopą ziemi Jak Anteusz, ziemi syn, wnet poczujesz się silniejszy. Skacze więc po bryle skalnej, z jej krawędzi Wprost na krawędź innej skały, i wokoło, tak jak
skacze bita piłka. Ale nagle w rozpadlinie dzikich żlebów znikł
zupełnie I już zdał się nam stracony. Matka płacze, mąż
pociesza, Ja wzruszając ramionami, stoję przerażona. Ale
nagle Nowy dziw! Leżą skarby tam ukryte? W strój
kwiecisty Przyodziany godnie, zjawia się. Frędzle chwieją się u ramion, wstęgi wieją wokół
piersi, W ręce trzyma złotą lirę, całkiem jak maleńki Feb, I wesoło zbliża się na brzeg krawędzi, na sam skraj
urwiska; Zdumiał nas. Zaś rodzice zachwyceni przyciskają się
do serca.
166
Cóż,za światłość ma nad głową? Co tak błyszczy,
trudno rzec, Czy to złote są ozdoby, czy to płomień siły ducha? Zachowaniem swym przykładnym jako chłopiec już
zwiastuje Mistrza pięknych sztuk w przyszłości, przez którego Smukłe członki wieczna muzyka przepływa; takim
go też usłyszycie, Takim go ujrzycie też ku własnemu zadziwieniu. Chór
Cudem to nazywasz,
Córko Krety?
Poezji słów pouczających
Nigdy nie słuchałaś?
Czyś nigdy nie słyszała,
Czyś nigdy nie poznała Hellady
Pradawnych baśni
Bosko-heroicznych bogactw?
Wszystko, cokolwiek
Dziś się dzieje,
Odgłosem smutnym jest
Wspaniałych dni praojców;
Nie może równać się opowieść twoja
Z tym, co miłe kłamstwo
Od prawdy wiarygodniej
O synu Mai śpiewało.
To subtelne ale silne
Ledwie urodzone dziecko
Składa w powijaków czystych puchu
I owija ściśle ozdobnymi pieluszkami,
Klaszcząc w dłonie, tłum piastunek,
Niemądre snując rojenia.
Delikatnie ale mocno wydobywa Już ten wisus giętkie Ale elastyczne członki Sprytnie na wierzch,
167
Trwożnie ściskającą
Purpurową zaś łupinę
Zostawiając na swym miejscu;
Niby motyl już gotowy,
Co z poczwarki martwej larwy,
Skrzydła rozchylając, zwinnie się wymyka,
By w eterze pełnym słońca
Śmiało i ochoczo latać.
Tak i on, ten najzręczniejszy,
Że złodziejom i filutom
Oraz wszystkim chciwcom również
Wciąż życzliwym jest demonem,
Wnet potwierdza to
Biegłością swoich sztuczek.
Więc porywa władcy mórz błyskawicznie
Jego trójząb, nawet Aresowi też
Sprytnie z pochwy miecz wykrada,
Łuk i strzałę Febusowi,
Hefajstowi zaś obcęgi,
Nawet ojcu Dzeusowi grom siarczysty
Wziąłby też, gdyby się nic lękał ognia,
I Erosa też pokonał w zapaśniczej grze,
Bogu podstawiając nogę;
Także pięknej Afrodycie, całującej go,
Świsnął z bioder złoty pas.
Zachwycająca, melodyjna gra instrumentu strunowego rozlega się z groty. Wszyscy nasłuchują i zdają się być wkrótce głęboko wzruszeni. Odtąd al do wyznaczonej pauzy rozbrzmiewa muzyka
Forkiada
Dźwięków miłych posłuchajcie, Uwolnijcie się od sag, Tłum mieszany starych bogów Rzućcie, minął już ich czas.
Nikt już nie chce was zrozumieć Wyższych dóbr żądamy wszak,
168
Bo ze serca musi płynąć, Co na serca działać ma.
Odchodzi w stronę skał Chór
Czyż istoto ty straszliwa, Sprzyjasz tym pochlebstwom też, Niby świeżo ozdrowiale, Rozrzewnioneśmy do łez.
Niechaj znika blask słoneczny,
Kiedy w duszy wstaje brzask,
Bo znajdziemy we własnym sercu
To czego nam odmawia świat.
Helena, Faust, Euforion w powyżej opisanych szatach Euforion
Gdy słyszycie śpiew dziecięcy,
Rozwesela on was wnet,
Gdy widzicie, jak w takt skaczę,
Wasze serca skaczą też. Helena
By po ludzku uszczęśliwić,
Dwoje istnień miłość łączy,
Lecz by poznać boski zachwyt, .
Stwarza cudne trzy istoty. Faust
Wszystko zatem się sprawdziło:
Jam jest twój a tyś jest moja,
Miłość nas tu wspólna wiąże,
Wszak inaczej być nie może! Chór
W miłym blasku tego chłopca
Wiele lat zadowolenia
Spłynie łaską na tę parę,
Szlachetnego współistnienia. Euforion
Pozwól mi skakać,
Pozwól mi śmigać,
W górę wzlatywać,
W powietrze się wznosić,
169
Bo to mój żywioł, Co mnie ponosi. Faust
Tylko z umiarem Nie nazbyt śmiało, Aby nieszczęście Cię nie spotkało, By nas nie zgubił Nasz wierny syn! Euforion
Nie chcę już dłużej Na ziemi tkwić, Puśćcie me ręce, Puśćcie me loki I moje stroje — Są przecież moje. Helena
O, pomyśl, pomyśl, Do kogo należysz, I jak nas dręczysz, Że wzór ten rozbijasz Współżycia pięknego, Trójjedynego.
Chór
Lękam się, iż wnet
Rozpadnie się ten związek. Helena i Faust Zechciej poskromić
Z miłości do nas
Te nazbyt żywe
Gwałtowne popędy!
Wieśnego życia ty swą osobą
Racz być ozdobą. Euforion
Ze względu na was
Krępuję swawolę.
Pośród chóru przemykając się i ciągnąc go do tańca Wolniej okrążam Ten wdzięczny rodzaj,
170
Czy ruch stosowny, Właściwa melodia? Helena
Wszystko właściwe, wszystko w miarę, Zatem powiedź panny młode Roztańczonym korowodem. Faust
Niech już skończą figle swe,
Bo nie cieszą one mnie.
Euforion i Chór, tańcząc i śpiewając, poruszają się
w splecionym korowodzie
Chór
Gdy parą ramion wzwyż
Poruszysz wraz,
Oraz kędziorów swych
Rozrzucisz blask,
Gdy twoja stopa w mig
Nad ziemią mknie,
Gdy żwawo tam i tu
Ciała splatają się,
Tyś swój osiągnął cel,
Syneczku nasz,
A czułość naszych serc
Już dawno masz.
Pauza
Euforion
Tyle was tutaj Sarn lekkonogich, Bawmy się raźno, Będę was gonił. Jestem myśliwym, Zwierzyną wy.
Chór
Skoro nas złapać chcesz, Nie spiesz się wcale, Wszak my pragniemy, Jak czułość nam każe, Objąć cię słodko, Ty piękna obrazie!
171
Euforion
Rączo przez gaje, Góry, doliny! Łatwo nabyte Nie cieszy mnie, Gwałtem zdobytym Zachwycam się. Helena i Faust Cóż za psoty, co za pęd!
Tu na umiar trudno liczyć. Brzmi to niby rogów dźwięk, Co przepełnia jar i las, Co za zamęt, co za wrzask! Chór pojedynczo, prędko pojawiając się Prędko przebiegł obok w dal, Pogardliwie nas wykpiwszy, Teraz wlecze z naszej zgrai Jedną z tych najdzikszych.
Euforion wnosząc młodą dziewczynę
Dźwigam tu tę jędrną dziewkę, Na rozkosze zdobywane; Dla radosnej przyjemności Pierś niesforną jej przyciskam, Opór ust ustami zduszę, Siłą, wolą ją przymuszę.
Dziewczyna
Puszczaj mnie! Bo w tej powłoce Także śmiałość ducha tkwi; Równa twej jest nasza wola, Nie tak łatwo ją pokonasz. Myślisz może, żem w uścisku? Zbytnio swym ramionom ufasz! Mocno trzymaj! ja zaś głupcze Cię osmalę, sobie na uciechę! Zapala się i wypłomienia w górę Ruszaj za mną przez powietrze, Brnij przez jaskiń martwych cień, Chwytaj swój znikniony cel! Euforion strząsając resztki płomieni Skalistych złomów tłok
172
Pośród lesistych krzewów Na cóż ciasnota mi, Wszak młodym jest i zdrów. Wiatry zaś huczą w krąg, Potoki pędzą w głąb, W dali głos słyszę ich Tam chcę być blisko nich. Skacze wciąż wyżej po skałach Helena, Faust i Chór Chcesz kozicom tu dorównać? Trwoży nas upadek twój. Euforion
Wyżej wciąż się wspinać muszę, Dalej ciągle widzieć pragnę. Gdzie ja jestem teraz, wiem, W samym środku wyspy tkwię! Ziem Pelopsa jest to środek, Spokrewniony z lądem, z morzem. Chór
Czemu pośród gór i lasów Nie chcesz żyć spokojnie? Wkrótce już znajdziemy ci, Rzędy winnych krzewów, Całe stoki latorośli, Złotych jabłek oraz fig. Zostań tu na pięknej niwie, Żyj szczęśliwie!
Euforion
O dniach spokojnych śni się wam?
Niech śni, kto pragnie śnić.
Wojna! to hasło dnia.
Zwycięstwo! oto przeciągły krzyk. Chór
Kto w czas pokoju
Wojny chce,
Ten ze swym szczęściem
Żegna się. Euforion
Wszystkim zrodzonym tu,
W grozie wciąż dzień po dniu,
173
Pełnym nieustraszonych sił, Co nie szczędzili krwi, Niestłumionego wciąż Ducha męstwa — Wszystkim wałczącym tu, Niech da zwycięstwo! Chór
Spójrzcie wzwyż, jak wzniósł się w górę! Wszak się nie zda mały zbyt: Bo w pancerzu, do zwycięstwa, Świeci jakby stali błysk. Euforion
Żadnych wałów, żadnych murów, Każdy świadom własnych sił, Twierdzą mocną, dla przetrwania, Piersi męskiej twardy spiż. Jeśli wolni chcecie mieszkać, Lekko zbrojni spieszcie w pole, Każda białka amazonką, Bohaterem — jej pacholę.
Chór
O, poezjo święta,
Wzleć, w niebo wzięta!
Świeć gwiazdą najwspanialszą,
Daleką, coraz dalszą!
A jednak nas dosięgasz,
Zawsze, wciąż słyszalna,
Nigdy niezbywalna. Euforion
Nie, nie jako dziecko zjawiam się,
Wszak w zbroi tu przybywa młodzian;
Z silnymi i wolnymi
On w duchu się sprzymierzył.
A teraz precz!
Bo tam
Otwiera się do chwały droga. Helena i Faust Ledwieś ujrzał światło życia,
Ledwie dzień cię przyjął jasny,
174
Już z zawrotnych tęsknisz stopni Do obszaru cierpień strasznych. Natura twa płocha Już nas nie kocha? Czy nasza więź jest tylko snem? Euforion
Słyszycie grzmienie na morzu, hen? Doliny dolinom je powtarzają. W falach i kurzu wojska z wojskami W bólu i męce boje staczają. Tutaj śmierć Prawem jest,
Normalnym wojny zwyczajem. Helena, Faust i Chór Straszne, groźne są twe słowa,
Śmierć jest więc dla ciebie prawem?
Euforion
Mam wciąż z dala bój oglądać? Nie! podzielę lęk i ból. Helena, Faust i Chór Duchu nieobliczalny, Twój los fatalnym! Euforion
A jednak! — skrzydeł dwoje
W górę rozwijam!
Tam, lecieć muszę tam!
Lotem swobodnym, sam!
Rzuca się w powietrze, własne szaty niosą go chwilę,
głowa jaśnieje, smuga światła ciągnie się za nim.
Chór
Och, Ikarze, Ikarusie! Rozpacz nam przepełnia duszę.
Piękny młodzieniec spada do stóp rodziców, obecni zdają się w umarłym widzieć znajomą postać, lecz ciało natychmiast znika, aureola wznosi się jak kometa ku niebu, suknia, płaszcz i lira pozostają na ziemi
175
Helena
i Faust Po radościach zaraz
Sroga boleść następuje. Euforion głos z głębi
W krainie mroku wiecznego,
Nie zostaw mnie matko samego. Chór śpiew żałobny
Samego! Gdziekolwiek jesteś,
Wszak wierzymy, że cię znamy;
Choć porzucasz jasność dzienną,
Nasze serca z tobą będą.
Nam do skarg powód nieznany, Los sławimy twój, zazdroszcząc: Bowiem w jasnych dniach i ciemnych Wielki byl twój śpiew i męstwo.
Tyś do szczęścia był zrodzony, Zacnych przodków wielki dziedzic, Sam zgubiłeś się, niestety, W kwiecie wieku tracąc życie! Wyczulony na głos serca, Pożądanie pięknych kobiet, Pieśni swej jedyny pieśniarz.
Lecz pędziłeś niewstrzymanie, Wolny, prosto w sieć niewinną, Tak gwałtownie się rozstałeś Z obyczajem oraz prawem; Lecz na końcu myśl świetlana Dała siłę twemu męstwu, Chciałeś zdobyć rzecz wspaniałą, Ale ci się nie udało.
Kto podoła? Nie wiadomo, Los się kryje przed pytaniem, Może w dzień ten najstraszliwszy, Kiedy krwawiąc lud umilknie. Lecz zanućcie pieśni nowe, Już nie chylcie w smutku głowę,
176
Znów je zrodzi ziemia miła, Jak od wieków je rodziła. -
Przerwa. Muzyka ustaje Helena do Fausta
Stare przysłowie i na mnie sprawdza się niestety: Iż piękno oraz szczęście na trwałe się nie łączą. Zerwała się miłości jak i życia więź; Żałując obu, z prawdziwyrn bólem mówię — żegnaj. I jeszcze raz w ramiona twoje rzucam się. O, Persefono, racz przyjąć chłopca oraz mnie. Obejmuje Fausta, cielesność jej znika, szata i welon zostają mu w ramionach Forkiada do Fausta
Mocno trzymaj, co ze wszystkiego ci zostało.
Sukni nie puszczaj z rąk. Wszak skubią już
Demony końce jej i chętnie by
W podziemia ją porwały. Mocno trzymaj ją!
Nie jest boginią tą, którą straciłeś,
Lecz boska jest. Więc posłuż się wysoką
A bezcenną łaską i sam się w górę wznieś.
Przeniesie cię nad wszystkim pospolitym
W powietrzu, jak długo przetrwać zdołasz.
My zaś ujrzymy znowu się daleko stąd.
Szaty Heleny zmieniają się w obłoki, ogarniają
Fausta, unoszą go w górę i ulatują razem z nim
Forkiada bierze z ziemi suknię, płaszcz i lirę
Euforiona, staje na proscenium, unosi jego rzeczy
w górę i mówi:
Wciąż tu na szczęście się znajdują!
Lecz płomień oczywiście znikł,
Nie żal mi wszakże tego świata.
Dosyć tutaj wciąż zostanie, aby poetów
wtajemniczać, I budzić zawiść zawodową pośród literackich sitw. Nie mogę was obdarzać talentami, Więc obdarzę chociaż piękną szatą. Siada na proscenium obok filaru Pantalis
Uchodźmy stąd, dziewczęta! wszak wolneśmy od
czaru,
177
Tessalskiej starej wiedźmy ponurej mocy ducha, Oraz bezładnych brzdąkań, dzikiego zgiełku, Co mąci słuch a gorzej jeszcze myśl skupioną. Więc do Hadesu! Wszak spieszy tam królowa Poważnym swoim krokiem. Za jej stopami więc Niech wiernych służek krok podąży, Znajdziemy ją przy tronie Niezbadanych.
Chór
Królowe oczywiście bywają chętnie wszędzie;
Nawet w Hadesie stoją też wysoko,
Dumnie obok równych sobie,
W poufnej zażyłości z Persefona;
Lecz my w dalekim tle
Rozległych Asfodela łąk, obok
Topól chudych,
Jałowych wierzb tam stojąc,
Jakąż rozrywkę mamy mieć?
Jak nietoperze piszczeć mamy?
Słuchać poszeptów przykrych i upiornych.
Pantalis
Imienia kto nie zdobył, nic nie chce szlachetnego,
Należy do żywiołów, więc gońcie tam!
Ja zaś z królową swoją pragnę być;
Wszak nie zasługa tylko lecz wierność też ocali nas.
Chór Pantalis Światłości dnia nas przywrócono, Choć już osobą nie jesteśmy, To wiemy, to czujemy, Lecz do Hadesu nie wrócimy nigdy. Natura wiecznie żywa Do duchów rości prawa, My zasię od niej żądamy pełnych praw.
Część
chóru W tych gałązkach niezliczonych, szeptem, szmerem
szybujących,
Żartobliwie podniecamy, cichuteńko przywabiamy
korzeniami źródło życia Ku gałęziom; raz listowiem, raz kwiatami aż
przesadnie
178
Ozdabiamy roztrzepane nasze włosy, by w powietrzu
powiewały. Spadnie owoc, wnet się zbiegnie lud wesoły oraz
stada, Do chwytania, lasowania spiesznie dąży, tłoczy się, I jak niegdyś pierwszym bogom, wszystko nam się
kłania w krąg. Inna część
chóru My zaś do tych skalnych ścian, w dal świecących
gładkich luster Pieszczotliwie się tulimy fal łagodnych poruszeniem; I słuchamy wszystkich dźwięków, śpiewu ptaków,
fletu trzcin, Nawet Pana głos straszliwy też odpowiedź ma
gotową; Gdy coś szumi, szumem już odpowiadamy, jeśli
zagrzmi, nasze gromy Wnet zdwojonym, potrojonym wstrząsem za nim
toczą się.
Trzecia część chóru Siostry! My z natury swej bystrzejsze, z potokami
spieszmy dalej, Bo nas wabi tam daleko ciąg pagórków w bujnym
kwieciu. Ciągle w dół i coraz niżej nawadniajmy,
meandrycznie wijąc się, Teraz łąkę, potem hale oraz ogród wokół domu. To wskazują nam cyprysów smukłych szczyty, tam
nad krajobrazem, Linią brzegów, lustrem wód, w górę niebios
wznosząc się. Czwarta część chóru Wy wędrujcie, dokąd chcecie, my zaś szumiąc,
okrążymy To rzędami zasadzone wzgórze, gdzie przy tyczce
winny się zieleni krzew. Tam o każdej porze dnia trud namiętny ogrodnika Swej pilności owoc, wciąż niepewny, ujrzeć nam
pozwala. Raz motyką, raz łopatą, okopując, tnąc i wiążąc,
179
Modli się do wszystkich bogów, zwłaszcza zaś do
boga słońca. Bakchus pieszczoch wcale się nie troszczy o wiernego
sługę, Spi w altanach, leży w grotach i bajdurzy z młodym
faunem. Czego do swoich marzeń na pół odurzonych zawsze
potrzebował, Ma w bukłakach, dzbanach, garnkach, Z lewej, z prawej strony grot, w chłodzie, po wsze
czasy zgromadzone. Jeśli wszak bogowie wszyscy, jeśli Helios przed
wszystkimi, Wietrząc, wilżąc, grzejąc, prażąc, obfitości róg
napełnił gronem, Tam gdzie cichy działał winiarz, naraz wszystko się
ożywia, W każdym coś listowiu szumi, krzak za krzakiem
już szeleści. Kosze skrzypią, wiadra dzwonią, cebry trzeszczą, Wszystko w stronę wielkiej kadzi, gdzie deptacze
krzepko tańczą;
Tak obfitość święta gron, nieskalanych i soczystych
Niegodziwie jest deptana, szumiąc i, tryskając,
wstrętnie miesza się, zmiażdżona.
Teraz w uszach się odbija mis spiżowych
i cymbałów brzmienie, Gdyż pojawił się tu Bakchus wynurzając się z
misteriów; Spieszy wraz z koźlonogimi, koźlonogie wiedzie też, A pośrodku krzyczy dziko długouchy zwierz Sylena. Bez czci żadnej! racicami swymi depczą wszystkie
obyczaje, Wszystkie zmysły są rozchwiane, ogłuszany strasznie
słuch,
A opoje po omacku swych pucharów wciąż szukają,
łby i brzuchy przepełnione,
Ten i ów się stara jeszcze, ale zwiększa tylko
wrzawę,
180
By napełnić świeżym moszczem, bukłak stary się
osusza duszkiem! Kurtyna opada. Forkiada na proscenium, wyprostowuje się, ogromnieje, schodzi jednak z koturnów, odkłada maskę, welon i ukazuje się jako Mefistofeles, aby, o ile to byłoby potrzebne, sztukę w epilogu komentować.
AKT CZWARTY
Wysokie góry
Martwe, zębate szczyty skał. Nadciąga obłok, przywiera i nachyla się nad wystającą płytą skalną, rozdwoją się Faust wychodzi
W najgłębszą patrząc ze wszystkich samotności
u mych stóp, Skupiony wchodzę na szczytów tych wierzchołek, Uwalniam chmury mojej nośny prom, co mnie
łagodnie , W pogodne dni nad lądem i nad morzem niósł. Oddala wolno się ode mnie, lecz nie rozwiewa się. Na wschód podąża zbitej masy ciąg, A za nią biegnie oko zadziwione, zdumienia pełne. Rozdwaja się, żeglując, faluje, dziwnie zmienia. Lecz ukształtować chce się! — Tak! mój wzrok nie
myli mnie! Na łożu w blaskach słońca wspaniale rozpostarty, Wprawdzie ogromny, bogom podobny widzę kształt
kobiety, Zaiste! podobny do Junony, Ledy, do Heleny, O, jakże słodko i pełen majestatu kołysze się w mym
oku. Lecz już oddala się, bezkształtny i spiętrzony, Na wschodzie spoczął, podobny do odległych gór
lodowych, I odzwierciedla, oślepiając, przelotnych dni głęboki
sens.
Lecz wciąż okrąża jeszcze czułe, jasne pasmo mgły, Me czoło oraz pierś weseląc, chłodząc
pieszczotliwie. Teraz się wznosi lekko, zwlekając, w górę, ciągle
wyżej,
182
I łączy się. — Czy zwodzi mnie zachwycająca
postać, Która w młodości pierwszym, dawno utraconym
dobrem była? Z najgłębszej serca głębi najpierwsze piękno znów
wytryska: Aurory miłość i śmiały lot określa mi, To w mig odczute, pierwsze, ledwie pojęte jej
spojrzenie, Co, zachowane, swym blaskiem przetrwa wszystkich
skarbów blask. Jak duszy piękno rozwija się ten wdzięczny kształt, I nie rozwiewa się, unosi się w eteru głąb, I co najlepsze w moim wnętrzu zabiera z sobą.
Siedmiomilowy but przyczłapał, za nim zaraz drugi. Mefistofeles wysiada. Buty prędko kroczą dalej
Mefisto
To się nazywa wreszcie kroczyć naprzód! Lecz powiedz mi, co przyszło ci do głowy, By wysiąść pośród takiej grozy, Ziejących strasznie szczelin skalnych? Dobrze je znam, wszakże nie miejsce to stosowne, Bowiem po prawdzie tutaj było piekła dno. Faust
Nie zbywa ci nigdy na błazeńskich bajdach, Snadź znów chcesz nimi mnie uraczyć.
Mefisto poważnie
Gdy Bóg, nasz pan — i pewnie wiem dlaczego —
Z powietrza zesłał nas w najgłębsze głębie,
Tam, gdzie centralnie w krąg szeroko
Wieczny się ogień spalał w kłębach żaru,
Myśmy, w jasności trwając nazbyt wielkiej,
Znaleźli się w przyciasnej, przykrej sytuacji.
Więc diabły wszystkie kaszleć zaczynają
I dołem dmuchać oraz górą,
A piekło puchło od siarczanego smrodu,
O, to był gaz! Wypęczniał w siłę straszną, ,
Iż wnet skorupa lądów płaska,
Choć była gruba, rozpęknąć się musiała z hukiem.
183
Dziś rzecz się odmieniła całkiem,
Co było niegdyś dnem, już teraz jest wierzchołkiem,
Wszak i uczeni na tym dziś bazują,
Aby najniższe obrócić w to najwyższe.
Lecz my umknęliśmy z gorącej i katorżnej nory
W bezmierne władztwo powietrza swobodnego.
Wiadoma tajemnica, dobrze zatajona,
Dopiero później będzie ludom objawiona.
(Ephes. 6, 12) Faust
Szlachetny i milczący zostanie dla mnie ogrom gór,
Nie pytam skąd, nie pytam też dlaczego. Kiedy natura sama w sobie się zalęgła, Zaokrągliła gładko kulę ziemską, Z wierzchołków i przepaści równo ciesząc się I skałę obok skały, górę obok góry mnożąc, Pagórków kształt łagodząc w dół Falistym pasmem w gładkość dolin. Tu się zieleni, rośnie wszystko, i by cieszyć się, Wirów szalonych jej nie trzeba. Mefisto
Łatwo się mówi, wam zda się to jak słońce jasne; Lecz wie inaczej ten, co był obecny przy tym. Jam tutaj był, gdy jeszcze w głębi kipiąc, Pęczniała otchłań i płynny ogień niosła, Gdy młot Molocha przykuwał głaz do głazu, W dal rozpryskując skalny gruz. Wciąż sterczą w kraju obcych skał ogromy; Kto wytłumaczy takich rzutów moc? Filozof nie potrafi tego pojąć, Tam leży skala, więc niechaj leży dalej, Na śmierć myśleniem ujeździliśmy nasz mózg. Jedynie lud nasz prostoduszny pojął I nie pozwoli zburzyć swych poglądów, Gdyż mądrość jego dawno już dostrzegła: Iż jest to cud, chwalebny czyn szatana. Przy lasce swojej wiary wędrowiec mój kuśtyka, Do Diabelskiego Mostu lub do Diabelskiej Skały. Faust
Istotnie, warto wiedzieć też, Jak szatan patrzy na naturę.
184
Mefisto
A cóż mnie to obchodzi! Niechaj natura będzie jaka
jest! Wszak ważne, że diabeł przy tym był! Myśmy do wielkich rzeczy przeznaczeni; Bezmyślność, gwałt i zamęt! oto znamiona, spójrz! By jednak zrozumiałym w końcu być, powiadam: Czyż tobie na powierzchni naszej nic się nie podoba? Wszak oglądałeś przecie w obszarach
niezmierzonych Królestwa świata oraz ich wspaniałość. (Mateusz, 4.) Lecz choć niesytym ciągle jesteś, Czy nie odczułeś żadnej żądzy? Faust
O tak! wielkiego coś mnie przyciągało.
Zgadnij!
Mefisto
Zaraz się to stanie.
Stolicę taką sobie wyszukałem,
Grajdołek żądz mieszczańskich oraz myśli,
Zaułki krzywociasne, ostre szczyty,
Skromniutki targ, kapusta, marchew i cebula;
I jatki, tam gdzie roje much się gnieżdżą,
I w tłustych połciach wciąż ucztują;
Tam nieomylnie w każdej porze
Dość znajdziesz smrodu i biegania. Szerokie place i ulice potem, Co chcą uchodzić za wytworne, I wreszcie, gdzie już bramy nie ma, Przedmieścia, ciągnące się bez końca. Tam cieszyłbym się karet jazdą I hałaśliwym kłusem, Wiecznym biegiem tam i nazad Rozsianych mrowisk rojnych tłumów! I czy w powozie, czy na koniu, W centrum uwagi byłbym zawsze, Wielbiony przez tysięczne rzesze. Faust
Mnie to nie może zadowolić. Cieszymy się, że lud się mnoży,
185
Mefisto
Faust Mefisto
Faust
Mefisto
Faust
Mefisto
I na swój sposób suto żyje, Że uczy się i kształci umysł — Lecz rosną z niego rebelianci.
Potem zbudowałbym, swej siły świadom,
W wesołym miejscu potężny zamek dla uciechy.
Las, wzgórza, pola, łąki i równiny
W ogród przekształciłbym wspaniały.
Przed ścianą zieleni aksamitne maty,
Prościutkie ścieżki i cieniste ganki,
Kaskady skok parzysty, mknący w dół po skałach,
I wodotrysków wszelki rodzaj;
Dostojnie bije strumień w górę, ale na bokach
Syczy i sika tysiąc drobnych kształtów.
Potem zaś kazałbym kobietom pięknym
Dyskretne, miłe pobudować domki;
I spędzałbym tam cały czas
W najmilszej niesamotnej samotności.
Mówię kobietom, bo odtąd tylko myśleć mogę
O najpiękniejszych w liczbie mnogiej.
Szpetnie i modnie, Sardanapalu!
Czy zgadnie kto, do czego zmierzasz? Zapewne było to dostojne, śmiałe. Ty, coś tak blisko już księżyca krążył, Pewnie ciągnęła cię tam żądza twoja?
Niechętnie! wszak ziemski krąg ten ciągle Zapewnia miejsce wielkim czynom, Dzieła niezwykłe niech powstaną, Odczuwam moc do śmiałych trudów.
Więc znowu pragniesz zdobyć sławę? To widać, że powracasz od heroin.
Władzę zdobędę i majątek!
Czyn jest wszystkim, sława niczym.
Lecz potem znajdą się poeci,
186
By potomności cię wysławiać,
Głupotę krzewiąc głupotami. Faust
Z twórczego nic ci nie jest dane.
Co wiesz ty, czego człowiek pragnie?
Twoja istota wstrętna, gorzka jest,
Cóż ona wie o sferze potrzeb ludzkich? Mefisto
Niech zatem dzieje się twa wola,
Lecz zwierz mi rozmiar swych kaprysów. Faust
Mój wzrok na ogrom morza skierowałem;
Pęczniało w górę, by samo w sobie spiętrzyć się, Potem zelżało i wysypało fale,
Szeroko płaski brzeg szturmując.
To mnie zmartwiło; niby zuchwałość,
Która wolnego ducha, co ceni wszystkie prawa,
Poprzez namiętne krwi wzburzenie
W przykre uczucia wtrąca.
Jako przypadek to przyjąłem i wyostrzyłem wzrok:
Fala stanęła i potoczyła się z powrotem,
I oddalała się od dumnie zdobytego celu;
Gdy nastał czas, grę swoją znów wznowiła. Mefisto do widzów
Wszakże to dla mnie nic nowego,
Znane mi od lat tysięcy. Faust z zapałem ciągnąc dalej
Podkrada się do niezliczonych brzegów,
Niepłodna sama, bezpłodność swą rozlewa;
Już wzbiera, rośnie, toczy się, pokrywa
Jałową połać, najdzikszych w krąg obszarów.
Tam żywioł fal napędza moc natchniona,
Lecz wciąż się cofa, nie dokonuje tam niczego,
Co trwoży mnie i wpędzić może w rozpacz!
Moc nie użyta nieskrępowanych elementów!
Tam duch mój ważyłby się przeróść siebie.
Tu chciałbym walczyć, tu zwyciężyć pragnę.
Jest to możliwe! Bo płynnym swoim biegiem,
Miękko omija każdy wzgórek;
Choć się wywija najzuchwalej,
187
Drobne wzniesienie nawet dla niej jest przeszkodą,
Zaś nikła głębia wchłania ją potężnie.
Więc wnet powziąłem w duchu plany wielkie:
Ty zatem zdobądź się na rozkosz niebywałą
I władcze morze oddziel od wybrzeża,
Granice ścieśnij płaszczyzn mokrych
I w głąb, daleko, pchnij je w obszar własny.
Tak krok za krokiem rzecz sobie wyjaśniłem,
To me życzenie, ty się zaś odważ je wypełnić.
Bębny i wojenna muzyka za plecami słuchaczy, Z daleka,
Z prawej strony Mefisto
Nie trudne to! czy słyszysz bębny w dali? Faust
Znowu wojna! wszak mądry niechętnie tego słucha. Mefisto
Wojna czy pokój — mądre jest takie staranie,
Go własną korzyść pomnaża.
Siedzi się każdą zręczną chwilę.
Oto sposobność, więc chwytaj, Fauście! Faust
Oszczędź mi kramu twych zagadek,
I krótko powiedz, o co chodzi. Mefisto
W mojej podróży nie przeoczyłem wszak niczego:
Nasz dobry cesarz w powodzi zmartwień tonie.
Przecież go znasz. Kiedyśmy go bawili,
Do rąk fałszywe skarby mu wsuwali,
To cały świat był dlań przedmiotem targu.
Zbyt wcześnie wszak otrzymał tron
I skłonny był fałszywie mniemać,
Że istnieć może zgodnie,
I pięknym być, i pożądanym —
Rządzenie razem z używaniem. Faust
To wielki błąd! kto rozkazywyć ma,
W rozkazywaniu odczuć musi szczęście,
Zaś jego pierś przepełniać winna chęć doniosła,
Lecz jego pragnień przeniknąć nikt nie może.
188
Go najwierniejszym swym do ucha szepnął skrycie,
To spełni się, zadziwi cały świat.
Tak pozostanie wciąż najwyższym,
Najgodniejszym; bo używanie nas znikczemnia. Mefisto
Nikczemnym nie jest, lecz sam używał, jeszcze jak!
Tymczasem kraj pogrążył się w anarchii,
Gdzie wielcy oraz mali nawzajem się zwalczają,
A bracia braci wypędzają i wzajem siebie
uśmiercają,
I zamek z zamkiem, z grodem gród,
A cech ze szlachtą zatarg miał,
Zaś biskup z księżmi oraz gminą.
Kto kogo ujrzał, widział wroga.
W kościołach mord i zabijanie,
Zaś przed bramami
Kupiec czy pielgrzym niechybnie jest zgubiony!
Niemała śmiałość w ludziach rosła,
Bo żyć znaczyło bronić się. I tak to szło. Faust
Tak szło, kulało, padało, wstawało znów,
Koziołkowało, zwalało się na kupę. Mefisto
Takiego stanu nikt nie mógł krytykować,
Bo każdy znaczyć mógł i znaczyć chciał.
Nawet najmniejszy miał się za ważnego.
Lecz w końcu Prawi dosyć mieli szału,
Solidni zaś powstali z całą mocą
I rzekli: ten będzie panem, co pokój nam zapewni.
Cesarz nie może albo nie chce, wybierzmy więc
Nowego władcę, niechaj nam państwo znów ożywi,
I zabezpieczy los każdemu,
A w nowo utworzonym świecie
Poślubi pokój ze sprawiedliwością.
Faust
To brzmi zbyt klerykalnie. Mefisto
Bo kleru też to było dzieło,
Bronili brzucha tuczonego.
Od innych większy brali udział.
189
Gdy bunt się wzmagał, bunt ten uświęcono,
Zaś cesarz uszczęśliwiony przez nas,
Już ciągnie tu być może na ostatnią bitwę. Faust
Żałuję go, bo dobry był i szczery. Mefisto
Przyjrzyjmy się! niech żywy ma nadzieję.
Wywiedźmy go z doliny ciasnej,
Raz ocalony, po tysiąckroć uratowany będzie.
Kto wie, jak kości się potoczą?
A jeśli szczęście będzie miał, mieć będzie też
wasali.
Wspinają się na środkowe wzgórze i oglądają
rozmieszczenie wojsk w dolinie. Bębny i muzyka
wojenna rozlegają się z dołu. Mefisto
Pozycję dobrą, widzę, zajął tu,
Dołączmy więc, zwycięstwo będzie pewne. Faust
Czego tu można oczekiwać?
Fałszu i czarów, blasków czczych. Mefisto
Forteli strategicznych, aby wygrać bój!
Umocnij się w swych wielkich planach
Nad swoim celem rozmyślając.
Zwrócimy władcy tron i państwo,
Ty klękniesz przed nim i otrzymasz
W lenno wybrzeży pasmo nieskończone. Faust
Niejedno wszakże już zrobiłeś,
Więc wygraj jeszcze i tę bitwę! Mefisto
O, nie, to ty ją wygrasz. Tym razem
Ty tu będziesz generałem. Faust
To mi dopiero prawdziwy zaszczyt,
Tym tu dowodzić, na czym się nie znam.
Mefisto
Sztab generalny niech się martwi, A kryty będzie feldmarszałek.
190
Rozgardiasz wojny dawnom wyczuł, Wojenną radę wcześniej stworzył Z praludzkiej mocy gór pierwotnych; Szczęśliwy ten, kto ją zgromadzi.
Faust
Kogo tam widzę w pełnej zbroi? Czyś może wzburzył lud górali?
Mefisto
Nie, lecz wiodę niby pan Piotr Sąuenz Z całej hołoty kwintesencję.
Wchodzi Trzech Gwałtownych
Mefisto
O, to już idą moje chwaty,
Jak widzisz, są też w różnym wieku
I w różnym stroju oraz zbroi,
Lecz źle nie będzie tobie z nimi.
Do widzów
Wszak dziś się kocha każdy brzdąc
W pancerzu i kalecie,
Więc alegoryczni jacy są,
Jeszcze się bardziej spodobają.
Zabijaka młody, lekko uzbrojony, pstro odziany Jeśli mi w ślepia ktoś zagląda, Pięścią mu zaraz pysk rozkwaszę. A jeśli tchórz mi zdrefić chce, Za kudły go pochwycę wnet.
Rabuś męski, dobrze uzbrojony, bogato odziany Puste kieszenie, puste ręce, To rzeczywiście strata czasu, Więc w braniu bywaj wciąż ochoczy,
O inne zaś się potem frasuj.
Dusigrosz stary, po zęby uzbrojony, bez opończy Lecz z tego też niewielki zysk, Wnet spore mienie się rozproszy
I spłynie z szumem w życia nurt,
Choć dobrze brać jest, lepiej wszak zachować; Więc pozwól działać siwej głowie, Twych bogactw nie tknie żaden człowiek.
191
Podgórze
Bębny i muzyka wojenna rozlegają się z dołu. Ustawiają namiot cesarza. Cesarz, Dowódca wojsk, halabardnicy Dowódca
wojsk Wciąż zda mi się nasz zamiar znakomity, Żeśmy w dolinę tę dogodną Stłoczyli całą naszą armię, I ufam też, że wybór jest szczęśliwy. Cesarz
Jak nam tu pójdzie, wkrótce się okaże, Lecz martwi mnie ten niby — odwrót, to cofnięcie. Dowódca
wojsk Spójrz tu, cesarzu, na naszą prawą flankę!
O takim miejscu marzy myśl wojenna;
Niestrome wzgórze, lecz dostępne niezbyt,
Korzystne naszym lecz dla wrogów zdradne,
My zaś ukryci w terenie sfałdowanym,
Tu się konnica nie waży nas szarżować. Cesarz
Więc tylko chwalić was się godzi, Tu pierś i ramię próbie się poddadzą. . Dowódca
wojsk Tu na tej łąki płaskich rozłegłościach, Widzisz szeregi rwące się do walki. Już dzidy błyszczą lśniąc w powietrzu, W słonecznym blasku, w rannej mgle. Jak mroczno, groźnie chmary wojsk falują! W tysiącach płonie żądza wielkich czynów.
I po tym poznać możesz siłę masy,
Więc ufam jej, że zetrze armię wroga.
Cesarz
Tak piękny widok znajduję po raz pierwszy. Snadź takie wojsko liczy się podwójnie. Dowódca
wojsk O lewym skrzydle nie mam wiadomości, Tę stromą grań obsiedli dzielni woje, I ostre skały, co błyszczą teraz bronią,
192
Przełęczy ważnej ujścia chronią. Przeczuwam już, tu legnie moc nieprzyjacielska Nieprzewidzianie, w krwawym boju. Cesarz
Tam ciągną już fałszywi krewni, Go mnie kuzynem, stryjem, bratem zwali, Co ciągle, wciąż na więcej sobie pozwalali, I mocy berłu, i czci tronowi ujmowali, Rozdarłszy między siebie, wnet państwo spustoszyli, A teraz społem podnoszą rokosz przeciw mnie. Zaś naród waha się w duchowej niepewności, I potem płynie tam, gdzie nurt go porwie z sobą. Dowódca
armii Oddany człek, na zwiady w kraj posłany,
Po skałach spiesznie zbiega; oby mu się powiodło! Pierwszy zwiadowca Rekonesans nam się udał.
Sprytny, śmiały jest nasz fach, Co pozwolił pójść i wrócić. Lecz zbyt dobre nie są wieści. Wielu szczerze trwa przy tobie I niejeden wierny ród, Za bezczynność przepraszają: Naród w trwodze, wrzenie w kraju. Cesarz
Zachować własną skórę — zasadą samolubstwa, Nie honor, przyjaźń, wdzięczność i powinność. Nie wiecież wy, że gdy się waszych win dopełni
miara, I was pochłonąć ma gwałtowny pożar u sąsiada? Dowódca
armii Przybywa drugi lecz wolno schodzi w dół,
Znużony wielce i drży na całym ciele. Drugi zwiadowca Wpierw ujrzeliśmy szczęśliwi Dzikiej wrzawy błędny bieg. Niespodzianie i niezwłocznie Nowy cesarz się pojawił. I marszrutą nakazaną Ciągną tłumy środkiem pól;
193
Za rozwianą flagą kłamstw Walą wszyscy owczym pędem!
Cesarz
Ten antyccsarz zatem sukcesem moim będzie: Dopiero teraz czuję, że jestem tu cesarzem. Choć jako żołnierz tylko swój pancerz tu zakładam, Do celów wyższych jednak ja teraz go
przywdziałem. Na każdej przeto uczcie, choć wszystkich olśniewała, Niczego brak nie było, mnie ciągłe brakło grozy. Wy zaś mi doradzacie bieg do pierścienia wciąż, A we mnie serce biło, turniejem oddychałem, I gdybyście od wojny mnie wciąż nie odciągali, Dziś chodziłbym już w blasku mych heroicznych
czynów, jam czuł się naznaczony samodzielności piętnem, Gdy wówczas w morzu ognia ujrzałem swoją postać, ()w żywioł natarł na mnie ze swą straszliwą siłą, Choć był to pozór tylko, lecz pozór bardzo wielki.
0 sławie i zwycięstwach nieśmiało tylko śniłem,
Teraz dogonię to, co niecnie zaniedbałem.
Heroldowie zostają odprawieni z wyzwaniem do antycesarza. Faust w zbroi, w przyłbicy na pół zamkniętej. Trzej Gwałtowni uzbrojeni i odziani jak poprzednio
Faust
Więc przybywamy, nie potępieni, mam nadzieję;
1 bez potrzeby ostrożność zawsze miała sens.
Jak wiesz, górale myślą już i kombinują,
W naturze, w skał tajnikach dobrze obeznani.
Zaś duchy, co dawno z nizin już odeszły,
Sprzyjają górom bardziej niż zazwyczaj.
Działają cicho w swych labiryntach mrocznych,
W szlachetnych gazów woni pachnącej metalami,
I dzieląc, łącząc i sprawdzając,
Wciąż pragną stworzyć rzeczy nowe.
Subtelnym palcem władców ducha
Kształtują przeźroczyste twory,
194
Potem w krysztale, w jego milczeniu wiecznym Widzą zdarzenia na powierzchni świata. Cesarz
Słyszałem o tym, a więc wierzę ci, Lecz dzielny człeku, na cóż nam to tu? Faust
Ów nekromanta z Norcji, z Gór Sabińskich Jest twoim wiernym i szlachetnym sługą. Cóż za okrutny los straszliwie groził jemu! Już trzaskał chrust i ogień wił się w górę, Już suche szczapy na krzyż złożono obok, Zmieszano z smołą i kruszyną smolną; Ni Bóg, ni diabeł, ani człowiek nie mógł pomóc, Lecz cesarz zerwał łańcuch gorejący. To było w Rzymie. Ten człowiek wdzięczny jest
ci wielce I z troską śledzi wciąż twe poczynania. Od tamtej chwili o sobie nie pamięta I pyta gwiazdy, pyta głębie tylko o twój los. Nakazał nam jako rzecz najpilniejszą Przy tobie stać! Wielkie są moce gór; Natura działa tam przemożnie i swobodnie Tępota klechów lży to jako czary!
Cesarz
W radosny dzień, kiedy witamy naszych gości, Wesołych, którzy wesoło z nami chcą ucztować, Cieszy nas każdy, co się tu tłoczy i napiera, I jako gość za gościem przestrzeń sal wypełnia. Lecz miły nam jest zwłaszcza zacny człek, Gdy dzielnie nam z pomocą spieszy W godzinie rannej, co zda się być krytyczna, Bo nad nią szale losu ważą się. Odejmcie wszakże w tej doniosłej chwili Swą silną dłoń od ochoczego miecza I uszanujcie moment, gdy kroczą tu tysiące, By dla mnie walczyć albo przeciw mnie. Samotny jest mąż! Kto rządny jest korony, tronu, Niech sam dowiedzie, że godności tych jest wart. Niech kukłę tą, co przeciw nam powstała, Co mieni się cesarzem i panem naszych ziem,
195
Dowódcą armii i naszych możnych suwerenem,
Swą własną pięścią strącę w otchłań śmierci!
Faust
Jakkolwiek chcesz dokonać rzeczy wielkiej,
Lecz czynisz źle swą głowę narażając,
Nie zdobi hełmu pióropusz kolorowy?
Wszak chroni głowę, co śmiałość naszą budzi.
Bez głowy co zdziała reszta członków?
Gdy ona drzemie, wnet więdną wszystkie społem;
Gdy ona ranna, już wszystkie skaleczone,
Zdrowieją zaś, gdy ona też zdrowieje!
I wie już ramię, jak z praw swoich korzystać,
Więc dźwiga tarczę, by czaszce dać osłonę,
I miecz dostrzega także natychmiast swą powinność,
Paruje mocno cios i sam ponawia ciosy,
Zaś mężna noga podziela tamtych szczęście
I zabitemu na karku stawia stopę.
Cesarz
To mego gniewu głos, tak pragnę z nim postąpić,
Tę dumną jego głowę w podnóżek mój zamienić.
Heroldowie powracają
Mało czci i poważania
Myśmy wszyscy tam doznali,
Wnet szlachetny nasz meldunek
Jako żart na głos wyśmiali:
„Cesarz wasz już dawno przepadł
Niby echo w dolin grobie,
Jeśli mamy o nim myśleć
To jak w bajce: był raz sobie".
Faust
Zgodnie z życzeniem najlepszych się to stało, Co twardo, wiernie stoją przy twym boku. Zbliża się wróg, a twoi trwają bitnie, Nacierać każ, dogodny nastał moment.
Cesarz
Ja tu komendy zrzekam się.
Do wodza armii
Wódz armii
Więc w twoich rękach, książę, twa powinność.
Niech sprawi szyki lewe skrzydło! Bo wrogów lewe właśnie pnie się,
196
I nim uczynią jeszcze krok ostatni, Niech cofną się przed niezawodną wciąż wiernością. Faust
Pozwól więc, że ten ochoczy tu bohater
Niezwłocznie wstąpi w twe szeregi, Z zapałem wcieli się w twe szyki, I tak złączony, swej sile upust da. Wskazuje na prawo Zabijaka zbliża się
Kto twarz mi swą pokaże, ten nie odwróci jej, Chyba z rozbitą całkiem szczęką, Kto tyłem zwróci się, zwiotczeje wnet mu Szyja, głowa, czub, na karku trzęsąc się. A kiedy wojsko twe uderzy Mieczami i kolbami, ja będę szalał, I runie wróg, za chłopem chłop, Utonie w własnej krwi potokach. Odchodzi Wódz armii
Szeregów naszych środek niech wolno następuje,
Na wrogów niechaj natrze z rozwagą oraz siłą, Na prawo nieco, gdyż bój już tam rozgorzał, I naszych zbrojnych sił zniweczyć może plany. Faust wskazując na drugiego
Niechaj i ten posłucha twych rozkazów, Jest żwawy, porywa wszystko z sobą. Rabuś występuje
Niech z bohaterstwem rot cesarskich Wielka chęć łupów idzie w parze, I cel dla wszystkich będzie jeden: Bogaty namiot antycesarza. Niedługo będzie pysznił się na tronie, Ja poprowadzę na czele twoje hufce. Pazerna markietanka, przytula się do niego Choć mu nie jestem poślubiona, Najlepszym on mi jest kochankiem, Nastała dla nas pora żniw! Kobieta wściekła, kiedy chwyta, I nie pobłaża, gdy rabuje; Zwycięsko naprzód! wszystko wolno! Oboje odchodzą
197
Wódz armii
Na nasze lewe skrzydło, jak przeczułem,
Ich prawe dziko wraz runęło. Odpierać
Będzie ramię w ramię rycerstwo nasze wściekły i
atak,
Go skalną przełęcz zdobyć pragnie.
Faust przywołuje z lewej strony
Więc tego, Panie, także dostrzeż, Nie szkodzi, gdy się Mocni wzmocnią. Dusigrosz występuje
O lewe skrzydło nie ma strachu!
Bo tam gdzie ja, tam mienie jest bezpieczne, W tej sprawie stary nie zawodzi,
I piorun nie tknie co mam w garści!
Odchodzi
Mefisto z góry schodząc
Zobaczcie, jak tam z głębi gór,
Z każdej zębatej skał otchłani
Zbrojnych się chmary wyłaniają,
By wąskie ścieżki jeszcze ścieśnić,
W hełmie, w pancerzu, z mieczem i tarczą
Na tyłach naszych tworzą mur,
Znaku czekając, by uderzyć.
Cicho do widzów
Skąd -się tu wzięli, nie pytajcie.
Ja oczywiście nie zwlekałem,
Zbrojownie wokół opróżniłem,
Stali tam pieszo oraz konno
Jakby panami byli świata.
Byli wszak ongiś cesarzami, królami, rycerzami,
Teraz są tylko pustymi ślimaczymi skorupami;
Niejeden strach też nimi się przystrajał
I średniowiecze żywo wskrzeszał.
Jaki by diablik w nich nie siedział,
Na ten raz efekt to zapewni.
Głośno
Słuchajcie, jak naprzód się już złoszczą,
Blachami dzwoniąc, wzajem się trącają!
I strzępy flag trzepoczą przy sztandarach,
Co na wiew świeży wciąż czekały.
198
Rozważcie więc, tu, gotów czeka stary lud I chętnie wmiesza się do nowych zwad. Straszliwy dźwięk puzonów w górze, w nieprzyjacielskich szeregach widoczne zachwianie Faust
Widnokrąg cały już pociemniał, I tam i tu znacząco pełga Złowróżbnie blask czerwony, Już krwawo błyszczą wszystkie zbroje, I skała, las i atmosfera, Niebiosa całe się wmieszały. Mefisto
Dzielnie się trzyma prawe skrzydło; Lecz sterczącego ponad innych Widzę tam Jasia Zabijakę, Jak na swój sposób się uwija. Cesarz
Wpierw jedno ramię uniesione tam widziałem, Teraz zaś tuzin już szaleje, Zgodne z naturą wszak to nie jest.
Faust
Czyś nic nie słyszał o pasmach mgieł,
Co płyną nad Sycylii brzegiem?
Tam, drżący, jasny, w świetle dnia,
Wzniesiony w górę, w głąb powietrza,
Odbity w lustrze dziwnej woni,
Czar się pojawia osobliwy:
W nim obraz chwiejny miast przemyka,
Ogrody płyną wzwyż i w dół,
I obraz za obrazem eter przełamuje. Cesarz
Jakie to dziwne! Wszystkie groty
Długich włóczni widzę lśniące,
Na nagich dzidach szyków naszych
Widzę płomyki chyżo tańczące.
To zdaje mi się zbyt upiorne. Faust
O, wybacz panie, to są ślady
Już dawno zaginionych duchów,
Odbicie dzielnych Dioskurów,
199
Którym żeglarze się powierzali;
Tutaj zbierają resztę sił. Cesarz
Lecz powiedz: komu zawdzięczamy,
Ze moc natury, nam sprzyjając,
Najrzadsze dziwy tu gromadzi? Mefisto
Komu, jak nie mistrzowi dostojnemu,
Go losy twe w swej piersi dźwiga?
Twych wrogów wielkie zagrożenie
Do głębi jego wciąż przeraża.
Z wdzięczności pragnie cię ocalić,
I choćby sam miał przy tym zginąć.
Cesarz
Wiwatowali, by wieść mnie okazale,
Zyskałem władzę i chciałem jej spróbować.
Sposobność była, nie myśląc przeto, wiele,
Mą siwą brodę przewietrzyłem,
Zaś klechów okazji pozbawiłem
I łask ich pewnie nie zyskałem.
Więc teraz po tak wielu latach
Skutku beztroskich czynów miałbym doznać?
Faust
Szczerego serca dobrodziejstwo wszak bujnie krzewi
się; Skieruj spojrzenie swoje w górę! Mnie zda się, że on chce znak ci tutaj przesłać, Więc bacz, znak zaraz się objawi.
Cesarz
Orzeł szybuje wysoko w niebie,
Gryf ściga go groźnie dzikim lotem. Faust
Baczenie daj: to korzyść pewnie znaczy.
Wszak gryf baśniowym jest stworzeniem.
Jak mógł zapomnieć się w swym gniewie,
By mierzyć się z prawdziwym orłem? Cesarz
Teraz kołami szerokimi
Wciąż okrążają siebie; lecz w mgnieniu oka
200
Jeden się z drugim zderza w locie,
By pierś i szyje swe rózedrzeć.
Faust ,
O, spójrz, jak teraz wstrętny gryf, Zmierzwiony, zbity i zniszczony, Obwisły wlokąc ogon lwi, W wysoki spada las i ginie.
Cesarz
Jak się wieści, niech się ziści, Ja ze zdumieniem to przyjmuję.
Mefisto ku prawej stronie
Pod naporem mnogich ciosów
Wróg nasz musiał się wycofać,
I niepewną swą szermierką
Prze na prawe skrzydło swoje,
Zamęt wnosząc swą potyczką
W lewe skrzydło sił swych głównych.
Naszych szyków silne czoło
Spieszy w prawo i jak grom
Wbija się w to słabe miejsce.
Niby fale burzą wzdęte
Równe moce srożą się
Dziko w tym zdwojonym boju;
Nic lepszego nie zmyślono,
Dla nas bitwę tę wygrano!
Cesarz po lewej stronie do Fausta
Spójrz, tam stan się zda krytyczny, Nasze straże zagrożone. Nikt nie miota już kamieni, Już na niższe skały zeszli, Górne są już opuszczone. Teraz! wróg wykipiał całą masą I wciąż bliżej tu napiera, Może przełęcz zdobył już, Skutek to nieszczęsnych dążeń! Wasze sztuczki są daremne.
Przerwa Mefisto
Nadlatują kruki moje;
Z jakąż wieścią przyleciały?
Boję się, że źle się wiedzie.
201
Cesarz
Po cóż nam te wstrętne ptaki? Przecież czarne żagle swoje Z pola bitwy tu kierują. Mefisto do kruków
Siądźcie blisko moich uszu. Kogo chronicie, ten nie zginie, Wasza rada jest rozumna.
Faust do cesarza
O gołębiach już słyszałeś,
Co z najdalszych krajów lecą
Do lęgowych gniazd i żeru.
Tu różnice są istotne:
Jeśli gołąb pocztę niesie w czas pokoju,
Kruk na wojnie pocztylionem.
Mefisto
Wielkie nieszczęście grozi nam: Spójrzcie na ciężkie położenie Naszych herosów nad urwiskiem! Najbliższe szczyty zajął wróg, Jeśli zdobędą naszą przełęcz, Trudna nastanie sytuacja.
Cesarz
Więc w końcu jednak mnie zwiedziono! Wciągnęliście mnie w zdradną sieć, Boję się, odkąd mnie spętała.
Mefisto
Odwagi więcej! to jeszcze nie zagłada. Spryt i cierpliwość potrzebne na koniec! Wszak na finiszu gra się zaostrza. Mam tu posłańców najwierniejszych, Rozkazuj, bym ja rozkazać mógł. Wódz armii który w tym czasie nadszedł
Z nimi się zatem sprzymierzyłeś, To mnie trapiło cały czas, Kuglarstwo nie zapewni szczęścia. Losu tej bitwy nie odmienię, Skoro zaczęli, niechaj skończą, Ja mą buławę wam oddaję.
202
Cesarz
Zatrzymaj ją do lepszej chwili,
Może nas szczęściem tu obdarzy.
Trwoży mnie ten gość ohydny,
Jego z krukami poufałość.
Do Mefista
Dać buławy ci nie mogę,
Zdasz mi się niegodny jej,
Lecz rozkazuj, znajdź ratunek!
Niech już dzieje się co chce.
Wchodzą do namiotu razem z wodzem armii
Mefisto
Niech go tępy chroni kołek! Nam odrębnym, niekorzystny, Jakby z krzyża coś tam miał. Faust
Go zrobić trzeba?
Mefisto
Już zrobione!
Więc, czarne bractwo, żywo do posług, Ku górskim stawom, rusałki pozdrówcie I proście je prędko o złudne powodzie, Babskimi sztuczkami, niepojętymi Potrafią od rzeczy pozór oddzielić I każdy przysięga, że widzi rzecz. Przerwa Faust
Snadź pannom wodnym kruki nasze Musiały schlebiać wzruszająco, Tam się zaczyna już coś sączyć. Z niejednej martwej, nagiej skały Wytryska pełne, żywe źródło; Zwycięstwo tamtych już przepadło.
Mefisto
Iście cudowne powitanie, Najśmielszy wspinacz zbity z tropu. Faust
Już potok jeden rozszumiał się strugami, Z przepaści zaś wracają podwojone, I jeden nurt wyrzuca łuk świetlisty;
203
Nagle rozpłaszcza się w skalistym płytkim łożu,
Spieniony, szumi w tę i tamtą stronę,
Po skalnych progach pędzi ku dolinie.
Na co się zda tu bohaterski opór?
Potężna fala płynie, aby ich wszystkich zmieść.
Mnie strach samemu przed takim dzikim nurtem.
Mefisto
Ja tu nie widzę nic z tych wodnych złud,
Omamić da się tylko ludzki wzrok,
Mnie zasię bawi cudowne to zdarzenie. Już się rzucają tłumnie do ucieczki,
Głupcom się zdaje, że już toną,
Tymczasem wolni na twardym sapią lądzie,
Pływackim ruchem, biegają śmiesznie w koło.
Zamęt panuje już powszechny.
Kruki powróciły
Przed wielkim mistrzem was pochwalę;
Gdybyście sami mistrzami być tu chcieli,
To śpieszcie do ognistej Kuźni,
Gdzie ludy karłów niestrudzone,
Metal i kamień kują skrzący.
Żądajcie, namawiając pilnie,
Ognia, co świeci, lśni i pęka.
O którym marzy myśl doniosła.
Wprawdzie błyskanie w wielkiej dali,
Najwyższych gwiazd spadanie prędkie
Zdarza się każdej nocy letniej;
Ale błyskanie w krzakach gęstych, Gwiazdy syczące na mokrej ziemi, Tego tak łatwo się nie widzi, Musicie zatem, zbytnio się nie trudząc, Poprosić najpierw, potem nakazać. Kruki odlatują. Wszystko dzieje się zgodnie Z nakazem
Mefisto
Wrogom ciemności najgęściejsze! Stąpanie ciągłe w niepewności! Miganie zewsząd błędnych iskier
I światłem nagłe oślepianie!
204
To wszystko iście jest cudowne, Straszących jeszcze trzeba grzmotów. Faust
Wszak puste zbroje z komnat dawnych Dzielnie fruwają w wolnym wietrze, Tam w górze szczęk i klekot słychać dawno, Cudownie to fałszywy dźwięk. Mefisto
W istocie! nie można teraz ich okiełzać,
Już się rozlega huk rycerskich bójek,
Jak drzewiej w pięknych czasach.
Naramienniki i nagolenice,
Niby Gwelfowie i Gibellini,
Żwawo wznawiają wieczny spór.
W imię mściwości dziedziczonej,
Wciąż sobie są nieprzejednani.
Już słychać łomot wzdłuż i wszerz.
W końcu na wszystkich czarcich ucztach
Partyjna zawiść działa ze skutkiem,
Aż po ostatni kres straszliwy;
Rozbrzmiewa przykro i panicznie,
Niekiedy ostro, wręcz szatańsko,
Przerażająco w głąb doliny.
Tumult wojenny w orkiestrze, w końcu przechodzi
w wojskowe, wesołe melodie
Namiot Antycesarza
Pazerna
Rabuś
Pazerna
Rabuś
Tron, bogate otoczenie. Rabuś i Pazerna
Zatem pierwszymi tu jesteśmy!
Szybszy nawet od nas nie jest kruk.
Ileż skarbów zgromadzono! Gdzie tu zacząć, co tu brać?
Pełen bogactw namiot cały,
Nie wiem, co najpierw chwytać mam.
205
Pazerna
Ten dywan tutaj mi się widzi,
Bo liche bywa moje łoże. Rabuś
Wisi tam piękna stalowa maczuga,
Przydałaby się takowa. Pazerna
Ten płaszcz czerwony obszyty złotem
Mych marzeń zawsze był przedmiotem. Rabuś biorąc broń
Z takim narzędziem szybko się działa,
Zręcznie uśmierca i kroczy dalej.
Tyle już tutaj nazgarniałaś,
Lecz potrzebnego nie zabrałaś.
Wszystkie te szmaty zostaw tu,
Jedną z tych skrzynek zabierz stąd!
To przeznaczony wojsku żołd,
W jej wnętrzu pełno złota. Pazerna
Ależ okrutny jest jej ciężar!
Nie dźwignę jej i nie poniosę. Rabuś
Ciągnij tu prędko, pochyl się!
Zadam ci ją na krzepkie plecy. Pazerna
O, biada, biada, po mnie już,
Ten ciężar krzyż mój zaraz złamie.
Skrzynka spada i otwiera się Rabuś
Złoto czerwone wszędzie leży,
Prędko, nie zwlekaj, zgarnij je! Pazerna przysiada
Szybko, talary w mój padołek!
Dosyć was będzie jeszcze wciąż. Rabuś
No, teraz starczy! ruszaj już!
Wstaje
O, do licha! twój zgrzebny fartuch jest dziurawy!
I gdzie się ruszysz, gdzie przystaniesz,
Rozrzutnie siejesz swoje skarby.
206
Halabardnicy cesarza Co tu robicie w świętym miejscu?
Czemu grzebiecie w cesarskim skarbcu? Rabuś
Uszliśmy z boju tego cało, A teraz nasze łupy bierzem, W obozie wroga tak się robi, A myśmy przecież też żołnierze. Halabardnicy To w naszej armii nie uchodzi, Żołnierzem być i rzezimieszkiem, Kto pod cesarzem walczyć chce, Żołnierzem prawym ma być też. Rabuś
Wasza prawość dobrze znana, Imię jej zaś: kontrybucja! Cech wasz jedno ma zadanie: Dawaj! — cechu zawołaniem. Do Pazernej
Uciekaj stąd, zabieraj to, co masz, Jesteśmy tu niepożądani. Odchodzą Pierwszy Halabardnik Mów, czemuś drabowi bezczelnemu Policzka zaraz nie wymierzył? Drugi
Już nie wiem sam, zbrakło mi sił, Każdy z nich upiorny był.
Trzeci
Mnie przed oczami coś latało, Wciąż migotało, źle widziałem. Czwarty
I ja też nie wiem, co to było:
Gorący był ten cały dzień
I trwożny, duszny, niespokojny,
Ktoś tutaj stał, a tam ktoś padał,
Człek szedł niepewnie i ciął jednocześnie,
Po każdym ciosie padał wróg,
207
Przed okiem jakby mgła płynęła, Brzęczało coś, w uszach szumiało; I tak to szło, choć tu jesteśmy, Lecz sami nie wiemy, jak to się stało.
Nadchodzi cesarz i czterej książęta. Halabardnicy oddalają się Cesarz
Niech będzie zatem tak, jak jest, myśmy wygrali
bitwę, Wróg w swej ucieczce rozproszony, umyka płaskim
polem. Tu stoi pusty tron, bogactwo podłej zdrady, Dywanem osłonięty, zajmuje wokół miejsce, My zasię osłaniani przez czołobitne wojsko, W cesarskim majestacie na wysłanników ludów
czekamy tu cierpliwie, Ze wszystkich rzeszy stron nadchodzą dobre wieści, Niech kraj spokojny będzie, radośnie nam oddany. Choć w nasze wojowanie wdały się także czary, Lecz w końcu tylko sami tu przecie walczyliśmy. Przypadki zaś walczącym na korzyść wszak
wychodzą: Kamienie z nieba spadłe dla wrogów deszczem były
krwawym. Z czeluści zasię skalnych rozbrzmiewał dźwięk
cudowny, Co wznosił naszą pierś a wrogom gardło ściskał. W krąg leżą pokonani na wieczne pośmiewisko, Zwycięzca tryumfuje i sławi łaskę Boga. I wszyscy mu wtórują, zbyteczny wszelki nakaz, Chwalimy ciebie, Boże! — z miliona płynie ust. Lecz ku najwyższej chwale kieruję wzrok nabożny, Co rzadko się zdarzało, na powrót w moje wnętrze. Beztroski, młody książę roztrwania swoje dni, Lecz lata go nauczą znaczenia jednej chwili. Dlatego nie zwlekając, tu z wami się sprzymierzę, Z czterema dostojnymi, dla domu, dworu, państwa. Do pierwszego Tyś, książę, hufce wojska mądrze uszykował
208
I w przełomowej chwili śmiało zadał cios, W pokoju teraz działaj, jak tego żąda czas. Marszałkiem pierwszym jesteś i miecz swój ci
powierzam.
Pierwszy marszałek Twej wiernej armii, w twym kraju wciąż zajętej, Gdy na granicy ciebie oraz tron umocni twój, Niech będzie wolno, w biesiadnym tłoku sali W obszernym ojców zamku, zbrojnymi raut
uświetnić. Przed tobą miecz nieść będę, strzec będę boku
twego, I wieczną będę strażą cesarskiej wysokości. Cesarz do drugiego
Ty zaś, co jako dzielny mąż usłużnym byłeś też
i miłym, Ciebie mianuję podkomorzym; zadanie nie jest
łatwe. Bo ty przewodzić masz mej całej dworskiej służbie, Po której ciągłych zwadach poznaję dworzan złych, Niech odtąd przykład twój, godności będąc pełen, Pokaże, jak podobać można się dworowi, władcy,
wszystkim. Podkomorzy
Wspieranie planów władcy zapewnia łaskę jego, Najlepszym być pomocnym i nawet złym nie
szkodzić, Być szczerym, niepodstępnym, spokojnym,
nieobłudnym! Gdy Pan mą myśl przenika, wystarczy mi to całkiem. Czy również tę biesiadę fantazją objąć mogę? Gdy ty za stołem siędziesz, podam ci złotą misę, Pierścienie twe potrzymam, aby na czas biesiadny Twa dłoń się odświeżyła, jak wzrok twój mnie
weseli. Cesarz
Poważny dziś zbyt jestem, bym myślał o biesiadzie, Lecz zgoda! Radosne poczynanie wszelako też
pomaga. Do trzeciego
209
Zaś ty bądź mym stolnikiem! dlatego od tej chwili Niech łowy, drób i folwark tu tobie podlegają; Zaś wybór moich potraw przez wszystkie pory roku, Jak je miesiące rodzą, starannie niech szykują.
Stolnik
Więc dbanie o post ścisły mym będzie obowiązkiem, Zanim cię nie ucieszy na stole twój smakołyk. A służba zaś kuchenna ma ze mną się zespolić, By ściągać co dalekie, przyspieszać pory roku. Ni wczesne, ni zamorskie nie nęci cię na stole, Wszak proste i krzepiące jest jadło, które lubisz.
Cesarz do czwartego
Że się uparcie mówi tu tylko o biesiadach, Więc młody bohaterze w cześnika cię zamienię. A zatem, mój podczaszy, tak dbaj o me piwnice, By zawsze w dobre wina zaopatrzone były. Ty zaś zachowaj umiar i pośród wesołości, Kuszącej sposobności nigdy zwieść się nie daj!
Cześnik
Mój Panie, nawet młodzież, gdy jej się szczerze ufa, Nim człowiek się spostrzeże, na mężów wnet
wyrasta. I ja się też tam udam na owo wielkie święto, Cesarski iście bufet przystroję ci najpiękniej Zdobnymi naczyniami ze złota i ze srebra, Zaś tobie ja wybiorę twój puchar ulubiony, Weneckie czyste szkło, w którym się rozkosz kryje I wina smak się zwiększa, lecz nigdy nie odurza. Na skarbie tym cudownym my zbytnio polegamy, Wszak umiar twój, cesarzu, ochrania nas najlepiej.
Cesarz
Com dla was tu umyślił w poważnej tej godzinie, Przyjęliście z ufnością z mych wiarygodnych ust. Cesarskie słowo wielkie i pewny każdy dar, Dla potwierdzenia wszakże wieczystych słów
potrzeba, Podpisu mego również. By akt ten przygotować, Właściwy mąż we właściwej porze już nadchodzi.
210
Arcybiskup
Arcy- wchodzi kanclerz Jeśli sklepienie z ufnością zwornik spaja,
Gmach jest bezpiecznie -na wieki zbudowany. Widzisz tu czterech książąt! Wpierw żeśmy
omawiali, Co domu stan i dworu umocni przede wszystkim. Lecz to co nasze państwo i jego całość chroni, To, z wagą oraz mocą, wam pięciu tu powierzam. Bogactwem swoich ziem przerastać macie innych, Od razu więc poszerzę granice włości waszych Dziedzictwem panów tych, co podle nas zdradzili. Wam wiernym też przyrzekam niejeden piękny kraj, A także pełne prawo, byście przy sposobności Przez spadek, kupno, targ swe ziemie poszerzali; A nadto też zezwalam bez przeszkód rząd
sprawować, 'Jo według przywilejów wam, władcom, przysługuje. Wasz wyrok jako sędziów też będzie ostateczny, Nie wolno was odwołać z najwyższych waszych
funkcji, Nadto podatki, czynsze, grzywny, cła, beneficja
i daniny, Przywilej solny i menniczy do was należeć mają. By moją wdzięczność zatem już pełnej poddać
próbie, Podniosłem waszą godność do wyżyn majestatu.
Arcybiskup
W imieniu wszystkich tu najgłębsze dzięki składam! Silnymi czyniąc nas, ty wzmacniasz swą potęgę. Cesarz
Wam pięciu jeszcze wyższe godności pragnę nadać. Dla państwa jeszcze żyję i chęć mam dalej żyć; Lecz dzieje wielkich przodków zwracają baczny
wzrok Od skrzętnej gorliwości ku Nieuniknionemu. I ja też w swoim czasie rozstanę się z bliskimi, Natenczas waszym obowiązkiem obwołać
spadkobiercę. W koronie wiedźcie go przed przenajświętszy ołtarz,
211
Niech skończy się spokojnie, co teraz burzą było. Arcy-kanclerz Z szlachetną dumą w sercu, pokornie tu stanąwszy, Kłaniają się przed tobą pierwsi książęta ziemi. Jak długo wierna krew nam tętnić będzie w żyłach, Jesteśmy jednym ciałem, którym twa wola włada. Cesarz
Więc niech na koniec to, cośmy postanowili, Na całą dalszą przyszłość potwierdzi akt i podpis. Wprawdzie na ziemi swojej władacie bezgranicznie, Pod tym warunkiem jednak, że będzie niepodzielna. I to czym ją zwiększycie lub czym was obdarzymy, Zawsze najstarszy syn ma przejąć niezmienione. Arcy-kanclerz Pergaminowi wkrótce powierzę ucieszony,
Na szczęście państwa oraz nasze, ten najważniejszy
statut; Pieczęcią, czystopisem zajmie się kancelaria, Zaś świętą sygnaturą ty, Panie, to potwierdzisz. Cesarz
A teraz zwalniam was, by wielkość tego dnia,
Skupiony w swoich myślach, rozważyć każdy mógł. Książęta świeccy oddalają się Duchowny zostaje i przemawia patetycznie
Choć kanclerz się oddalił, to biskup tu pozostał, Z poważnym ostrzeżeniem do twoich uszu śpieszy! Ojcowskie jego serce o ciebie troska się.
Cesarz
Z jaką przychodzisz trwogą w tej pięknej chwili,
mów!
Arcybiskup
O, z jakim gorzkim bólem znajduję w tej godzinie, Twą zacną, świętą głowę w przymierzu z szatanami! Choć, jak się tu wydaje, bezpiecznie trwasz na
tronie, Niestety, Panu Bogu, Rzymowi na szyderstwo. Gdy papież to usłyszy, niezwłocznie rzuci klątwę, By świętym gromem zniszczyć cesarstwo twoje
grzeszne. Wszak jeszcze nie zapomniał, jak ty w doniosłej
chwili,
212
W dzień koronacji swojej magika uwolniłeś. Bo z twego diademu, na szkodę chrześcijaństwa, Na głowę tę przeklętą, padł pierwszy promień łaski. Lecz bij się teraz w piersi i z występnego szczęścia Zwróć chociaż skromny datek natychmiast
kościołowi: Płaskowyż ów szeroki, tam gdzie twój namiot stał, Gdzie dla ochrony twojej złe duchy się złączyły, Gdzie księciu kłamstw dawałeś tak łatwo, chętnie
posłuch, To przeznacz, rad słuchając, na zacne, święte cele; Wraz z górą, gęstym lasem, tak jak sięgają w dal, Ze wzniesieniami hen, z soczystą trawą hal, Z rybnymi jeziorami, z potoków mnóstwem wraz, Go spiesznie wijąc się, spadają ku dolinie; Dolinę samą też, z łąkami i krajami: Gdy skrucha się wyrazi, ty łaskę znów odzyskasz.
Cesarz
Me ciężkie uchybienia do głębi mnie strwożyły, Granice wytycz sam już według własnej miary.
Arcybiskup
Wpierw: ta skalana przestrzeń, gdzie tyle
nagrzeszono, Niech służbie Najwyższemu zapowiedziana będzie. Oczami duszy widzę, jak mur potężny rośnie, Poranne słońce blaskiem oświetla chór wysoki, W kształt krzyża się rozszerza rosnący żywo gmach, Zaś nawa się wydłuża i ku radości wiernych, ku
górze wznosi się. Już płynie tłum żarliwy przez portal najgodniejszy, I pierwszy dzwon rozbrzmiewa po górach i dolinach, Z wysokich głosząc wież, jak lud ku niebu zdąża, Pokutnik zaś znajduje tu odrodzone życie. Przeto w dniu poświęcenia, oby już wnet nastąpił, Obecność twoja będzie największym uświetnieniem.
Cesarz
Niech takie wielkie dzieło nabożną myśl rozgłasza, I sławi pana Boga, i także mnie rozgrzeszy. Dość! Wszak czuję już, jak moja myśl wzniośleje.
213
Arcybiskup
Ja jako kanclerz zaś dopełnię aktu formalnego. Cesarz
Formalny więc dokument, akt daru dla kościoła, Gdy ty mi go przedłożysz, z radością ja podpiszę. Arcybiskup pożegnał się, lecz wraca od wyjścia
I jeszcze przydasz dziełu, w miarę powstawania, Prawo do dochodów: dziesięcin, czynszów, grzywien Na wieczny czas. Wszak wiele żąda godziwe
utrzymanie, Wymaga ciężkich kosztów staranne zarządzanie. Na prędką rozbudowę w tym miejscu tak bezludnym Ty nam z zdobycznych łupów dasz nieco swego
złota. Do tego trzeba jeszcze, nie będę tego taił, Dobrego drzewa, wapna, dachówek, innych rzeczy. Podwodę lud zapewni z ambony pouczony, Wszak kościół błogosławi temu, co dlań furmani. Cesarz
Wielki i ciężki jest mój grzech, którym się
obarczyłem, Ohydny lud czarowników srogie mi szkody zadał. Arcybiskup ponownie wracając, z najgłębszym ukłonem
Wybacz panie! Osławionemu wszak mężowi Nadano państwa morski brzeg, lecz klątwa go nie
minie, Jeśli w pokucie nie przekażesz świętemu kościołowi I tam, do czynszów, danin oraz dziesięcin prawa. Cesarz z rozdrażnieniem
Lecz kraju tego nie ma, jest jeszcze w głębi mórz.
Arcybiskup
Kto prawo ma, cierpliwość, dla tego czas nadejdzie. My zawsze polegamy na mocy waszych słów! Cesarz sam
W ten sposób mógłbym wkrótce zapisać cale
państwo.
AKT PIĄTY
Otwarta okolica
Wędrowiec
Tak, to są te ciemne lipy, Trwają w sile swoich lat. Mam je zatem znów zobaczyć, Zwędrowawszy cały świat! Oto jest to dawne miejsce, Owa chata, co mnie skryła, Kiedy fala burzą wzdęta, Na te wydmy mnie rzuciła. Gospodarzom chcę dziękować, Opiekuńczej, dzielnej parze, Która, by mnie dzisiaj spotkać, Wówczas była już zbyt stara. Ach, to byli zacni ludzie, Pukać? wołać? Witam was, Jeśli jeszcze dziś gościnnych, Szczęściem was nagradza czas. Baucis staruszka, bardzo wiekowa Miły gościu, cicho, cicho, Małżonkowi pozwól spać, Długi sen obdarza starca Rześkim duchem w ciągu dnia.
Wędrowiec
Powiedz, matko, żeś to ty, Aby jeszcze dank mój przyjąć, Że pospołu niegdyś z mężem Ocaliłaś życie mi? Tyżeś Baucis, co rzeźwiła, Martwe usta ożywiła? Wchodzi małżonek Tyś Filemon, co odważnie Moje skarby wyniósł z fal? Te płomienie waszych ognisk, Sygnaturki srebrny głos, Ocalenie z tej przygody
215
Powierzono tylko wam. Teraz mi pozwólcie spojrzeć Na bezkresny obszar wód, Tam uklęknę, rozmodlony, Bo me piersi dręczy ból. Idzie przodem po wydmie Filemon do Baucis
Spiesz się zatem, stół nakrywaj, Gdzie najpiękniej kwitnie sad, Niechaj biega przestraszony, Oczom swym nie wierząc sam. Obok Wędrowca stojąc Tam, gdzie strasznie tobą miotał, Dziko szumiąc potok fal, Dzisiaj ujrzysz piękny ogród, Rajski obraz ujrzysz tam. Starszy byłem, nie tak żwawy, Tak pomocny jak zazwyczaj, W miarę jak me sity nikły, Fala też się oddalała. Mądrych panów śmiałe sługi Wiedli rowy, kładli tamy, Uszczuplali prawo morza, By miast niego władać tu. Spójrz, jak ciągną się pastwiska, Łąki, sady, wsie i lasy — Podejdź teraz i podziwiaj, Bowiem słońce zajdzie wnet. Tam w oddali ciągną żagle, Chcą przed nocą przystań znaleźć. Znają ptaki swoje gniazda; Mamy wszak bezpieczny port. Więc dopiero w dali ujrzysz Morza błękitnego skraj, Zaś na prawo i na lewo, Gęsto zamieszkany kraj. Ogródek. We troje przy stole
Baucis
Czemu milczysz? kęsów żadnych Do złaknionych ust nie bierzesz?
216
Filemon
Rad by poznać owe cuda, Chętnie mówisz, powiedz mu.
Baucis
Rzeczywiście! to był cud! Jeszcze dziś mnie niepokoi; Bowiem całe wydarzenie Miało przebieg niezwyczajny. Filemon
Czyż mógł cesarz tu zawinić Który nadał mu ten brzeg? Czyż nie herold to ogłosił, Ciągnąc tędy z grzmotem trąb? Niedaleko naszych wydm Postawili swoją stopę, Namiot, chaty! lecz w zieleni Wnet się pałac zaczął wznosić.
Baucis
W dzień daremnie chłopi ryli, Łopatami, motykami, Zaś gdzie nocą ognik krążył, Stała grobla już nazajutrz. Ludzie krwawo tam ginęli, Nocą lament się rozlegał. Nurt ognisty w morze spływał, Rano był to kanał już. Jest bezbożny, widzi mu się Nasza chata i nasz gaj; Gdy się chełpi jako sąsiad, Uniżonym trzeba być. Filemon
Przecież nam zaofiarował Piękne dobra w nowym kraju!
Baucis
Ty nie ufaj tym mokradłom,
Na wyżynie swojej trwaj!
Filemon
Wejdźmy zatem do kaplicy
Ujrzeć słońca blask ostatni,
Dzwońmy, klęczmy, módlmy się,
Bogu wszakże zaufajmy.
217
Pałac
Rozległy ogród ozdobny, duży,
prosty kanał. Faust w sędziwym wieku,
przechadza się zamyślony
Linceusz strażnik przez tubę
Słońce zapada, ostatnie statki Ciągną pospiesznie do przystani. Tam wielka łódź właśnie zamierza Wpłynąć na wody kanału. Barwne proporce wieją wesoło, Zaś strome maszty sterczą szeroko; Na tobie żeglarz błogo się czuje, Pozdrawia cię szczęście w doniosły czas.
Odzywa się dzwonek na wydmie
Faust
Przeklęty dzwon! Wszak zbyt okrutnie Rani niby podstępny strzał. Przed sobą mam swój ląd bezkresny, Zaś z tyłu drażni mnie strapienie, Nieznośnym dźwiękiem przypomina, Że kraj ten nie jest całkiem mój, Lipowy gaj, brunatna chata, Zmurszały kościół — nie są moje. I choćbym pragnął tam wypocząć, Tych obcych cieni lękam się, Są cierniem w oku, cierniem stóp, O, chciałbym być daleko stąd!
Strażnik jak wyżej
O, jak wesoło barwną łódź Goni ożywczy wiatr wieczoru, Jak się wypiętrza jej chyży bieg Pakami, skrzyniami, workami wzwyż! Wspaniała łódź, bogato i barwnie wyładowana towarami z obcych stron świata, Mefistofełes, Trzej Gwałtowni
218
Chór
Oto przybyliśmy
W tej śmigłej łodzi
Panu na szczęście
I patronowi!
Wysiadają, ładunek zostaje wyniesiony na ląd
Mefisto
Dzielnieśmy się więc sprawili, Cieszmy się, gdy pan pochwali. Parą statkówśmy ruszyli, Z dwudziestoma powracamy. Zaś o wielkich czynach świadczy Nasz ładunek, jak się patrzy. Morza dal wyzwala ducha, Kto pamięta o rozwadze! Tam popłaca szybki chwyt, Rybę chwytasz, to znów statek, Gdy się jest już panem trzech, I czwartego się przyhaczy; Z piątym zasię jest już krucho, Kto ma siłę, ten ma prawo. O co pytasz, nie o jak. Znać nie musiałbym żeglarstwa: Wojna, handel i piractwo Wszak są trójcą nierozłączną.
Trzej Gwałtowni Ni wdzięczności, ni pozdrowień, Ni powitań, ni dziękowań! Czyśmy panu Smród przywieźli? Jego wstrętna mina Peszy,
Łup królewski go Nie cieszy.
Mefisto
Nie czekajcie Na zapłatę, Wzięliście już Łup bogaty.
219
Gwałtowni
Wszak to na
Spędzenie nudy,
Podział łupów
Ma być równy. Mefisto
Najpierw ustawcie
W zamkowych komnatach
Owe bogactwa
Wszystkie szeregiem!
Gdy kosztowności
Oglądać zacznie,
Wszystko dokładniej
Oceni znacznie
I się z pewnością
Szczodrym okaże,
I całej flocie
Balować każe!
Zaś barwne ptaki jutro przybędą,
Zadbam ja o nie z miłą chęcią.
Ładunek zostaje odniesiony
Mefisto do Fausta
Z posępnym czołem, mrocznym wzrokiem
Przyjmujesz swe wspaniałe szczęście.
Głęboka mądrość uwieńczona,
Wybrzeże z morzem pojednane;
Zrównane siły wód i lądów,
Od brzegu chwyta w chyży bieg
Przyjazne morze śmigłe statki,
Więc rzeknij, że stąd, tu z pałacu
Twe ramię świat ogarnia cały.
Tu wszak w tym miejscu się zaczęło,
Tu stanął z desek pierwszy dom;
Tu wąski rowek ryli w dół,
Gdzie teraz wiosło żwawo pluszcze.
A twoja mądrość, twe staranie,
Znaczenie morza, lądu wzmogły.
Stąd — Faust
Przeklęte tu!
Ono mi właśnie przykro ciąży.
220
Lecz tobie powiem, bywałemu, To memu sercu cios zadaje, Nie mogę tego znieść już dłużej! Gdy o tym mówię, wstydzę się. Ci starzy z wydmy winni odejść, Zagajnik lip ma być siedzibą! Ta kępa drzew, nie moja wciąż, Mocarstwa mego psuje jedność. Tam dla widoku rozległego Wzniósłbym pomosty na gałęziach, By oczom drogę w dal otworzyć, By widzieć, com dokonał tu, By jednym rzutem oka ujrzeć Ludzkiego ducha arcydzieło, Co siłą mądrej myśli sprawił Narodom wielką przestrzeń życia. Myśmy najsrożej udręczeni, W bogactwie czując, co nam brak. Zaś odgłos dzwonka, zapach lip Ogarnia mnie jak chram lub grób. I wszechpotężnej woli wybór na piaskach tych się
załamuje. Jak myśl uwolnię od tej troski! Dzwon się rozlega, mnie gniew bierze. Mefisto
Naturalnie! iż tobie wielkie utrapienie Musi zatruwać ciągłe życie! Któż zaprzeczy! każdego, kto ma Słuch wrażliwy, razi ten okropny dźwięk. Całe to wstrętne bim bam bum Zasnuwa mgłą wieczorne niebo I miesza się do wszystkich zdarzeń, Od chrztu począwszy do pogrzebu, Jak gdyby między bim i barn Snem zaginionym było życie. Faust
Ten opór wszak, przekora ta,
Marnują zysk wspaniały,
Iż pogrążony w swej udręce,
Już nie mam sił na sprawiedliwość.
221
Mefisto
Czemu miałbyś się krępować?
Wszak z dawna chcesz kolonizować. Faust
Więc pójdź i usuń mi ich stąd!
Folwarczek piękny wszakże znasz,
Który wybrałem dla staruszków. Mefisto
Stąd ich przeniosę, tam osadzę,
Nim się spostrzegą, staną gdzie indziej;
Bowiem przebyte męki
Łagodzi pobyt piękny.
Gwiżdże przeraźliwie. Trzej Gwałtowni wchodzą Mefisto
Pójdźmy wypełniać władcy rozkazy,
Zaś jutro uczta dla wszystkich żeglarzy. Trzej Gwałtowni Choć stary pan nas przyjął źle,
Lecz dobra uczta przyda się. Mefisto do widzów
I tu się zdarza, co się zdarzyło,
Z winnicą Nabota też tak było. (Regum I, 21.)
Głęboka noc
Linceusz
strażnik na wieży zamkowej śpiewa Do patrzenia stworzony, Do baczenia wybrany, Z mą wieżą związany, Ja kocham ten świat. Spoglądam hen w dale I widzę też z bliska Księżyc i gwiazdy, Las oraz sarnę. We wszystkich dostrzegam Piękno odwieczne, Jak oni się mnie, Ja podobam się sobie.
222
O, oczy szczęśliwe, Coście widziały, Niech będzie jak chce, Lecz to było wspaniałe! Pauza
Nie dla własnej przyjemności Mnie na wieży postawiono; Co za straszne przerażenie Grozi mi tam z mroku świata! Iskier snopy tam pryskają Poprzez gęstą ciemność lip, Coraz większy żar się kłębi, Rozniecany wiatru wianiem. Och, już wnętrze chaty płonie, Co omszona, wilgna stała, Prędka pomoc tu potrzebna, Lecz pomocy znikąd nie ma. Ach, ci dobrzy staruszkowie, Co ogniska swego strzegli, Pastwą stają się pożaru! Co za straszne to zdarzenie! Płomień strzela, w gęstym żarze Sterczy czarne belkowanie, Oby biedni ocaleli Z tego piekła dzikich ogni! W górę śmiga błyskawica Między liście i gałęzie; Suchy konar ogniem błyska, Żarem gore i opada. Oczy me to widzieć muszą! Czemu mam tak bystry wzrok! Już kapliczka się zapadła, Pod ciężarem drzew gałęzi. Wijąc się, płomienie ostre Już objęły lip wierzchołki, Do korzeni płoną puste Purpurowym żarem pnie. Długa przerwa, śpiew To, co zwykle wzrok cieszyło, Wraz z przeszłością zaginęło.
223
Faust na balkonie, zwrócony ku wydmom
Cóż to za śpiew żałosny w górze? Spóźnione słowa i lamenty. Mój strażnik biada; mnie we wnętrzu Ten niecierpliwy gniewa czyn. Choć lipy rosłe tam zgorzały I zwęglonymi pniami straszą, Strażnicza wieża wnet tam stanie, By baczyć pilnie w nieskończoność. Stamtąd też ujrzę nowy dwór, Który przygarnie starą parę, Która z uczuciem troski tkliwej, Pogodnie spędzi dni ostatnie.
Mefisto
i Trzej na dole Gwałtowni Spieszymy do was rączym kłusem. Wybaczcie, że się nie udało. Myśmy pukali i stukali, Lecz wciąż nam nie otwierał nikt. Szarpaliśmy, stukali wciąż, Przed nami stały drzwi spróchniałe, Krzyczeliśmy, groziliśmy, Niestety, słuchać nie chciał nikt. I jak to w takich razach bywa, Nie chcieli słuchać, bo nie chcieli, Lecz myśmy się nie ociągali I zwinnie żeśmy ich sprzątnęli. Starcy się długo nie męczyli, Ze strachu legli wnet bez duszy, Zaś obcy, co się u nich skrył, Wyciągnął szpadę, ale padł. I w trakcie krótkiej dzikiej walki Od węgli rozrzuconych wokół Płonęła słoma. Wszystko gore, Stawszy się stosem tamtych trojga. Faust
Byliście głusi na me słowa? Zamiany chciałem, nie rozboju. Przeklinam wasz bezmyślny żart, Przekleństwem zaś się sami dzielcie!
224
Chór
Oto mądrości starej treść:
Słuchaj, gdy każe ci przemocy głos.
Lecz gdyś odważny, wytrzymasz cios,
Ryzykuj mienie — siebie też!
Odchodzi
Faust na balkonie
Gwiazdy chłoną widok i blask, Ogień zamiera, ledwie płonie, Wilgotny wietrzyk go wygasza, Przynosi dym i swąd pożaru. Rozkaz szybki, zbyt szybkie spełnienie! Cóż to za dziwne płyną tu cienie?
Północ
Cztery siwe niewiasty wchodzą Pierwsza
Nazywam się Niedostatek. Druga
Nazywam się Wina. Trzecia
Nazywam się Troska. Czwarta
Nazywam się Bieda. Wszystkie
trzy Drzwi są zamknięte, wejść nie możemy,
Tam mieszka bogacz, wejść doń nie chcemy! Niedostatek
Więc stanę się cieniem. Wina
A ja zasię niczym. Bieda
Ode mnie odwrócą grymaśne oblicza. Troska
Siostry, wam tam nie trzeba, nie wolno się dostać, Lecz Troska przekradnie się dziurką od klucza. Troska znika
225
Niedostatek
Wina
Bieda
Trzy, razem
Faust
O, siostry me siwe, oddalcie się stąd.
Przy boku twym blisko sprzymierzę się z tobą.
Tuż waszym śladem podąży też Bieda.
Ciągną obłoki i gwiazdy znikają!
W tyle, tam w tyle, z daleka, z daleka,
Nadchodzi już brat nasz, nadchodzi zgon.
w pałacu
Szły tędy cztery, odeszły trzy;
Lecz sensu mowy nie pojąłem.
Bieda! — zabrzmiał jak gdyby słowa ton,
Potem do rymu słowo — zgon.
Dźwięczało strasznie, pusto, głucho.
Ku swej wolności jeszczem się nie przebił.
Gdybym mógł magię z drogi swej usunąć,
Zaklęć wszystkich razem pozbyć się,
Naturo, stanąłbym przed tobą sam
I wówczas warto trudzić się, by być człowiekiem.
Byłem nim, pókim nie zaczął szukać w mroku, Nim grzesznym słowem świata i siebie nie
przekląłem. Teraz powietrze pełne takich strachów, Iż nie wie nikt, jakby ich mógł uniknąć, Choć jasny dzień przytomnie się uśmiecha, Lecz w senne mary uwikła nas wnet noc; Gdy powracamy raźno z pól zielonych, Już kracze ptak, i co wykrakał? twe nieszczęście. Od rana aż do nocy usidla przesąd nas: Coś się przydaje, zjawia, ostrzega. I tak zastraszeni stoimy wciąż sami. Furtka skrzypi, lecz nikt nie wchodzi. Wstrząśnięty.
Troska
Jest tu kto? Pytanie żąda — tak! Faust
A ty, kim jesteś?
226
Troska
Po prostu jestem. Faust
Odejdź stąd!
Troska
Wszak jestem we właściwym miejscu. Faust wpierw wzburzony, potem uspokojony, do siebie
A więc się strzeż i zaklęć żadnych nie wymawiaj.
Troska
Choć mnie ucho nie usłyszy, Serce znać by dało drżeniem; Więc w postaci przemienionej Gwałt okrutny swój uprawiam. Czy na lądzie, czy na morzu, Wieczniem trwożną towarzyszką, Znajdywana, nie szukana, Hołubiona, przeklinana. — Czy ci troska jest nieznana?
Faust
Wciąż tylko gnałem poprzez świat;
I folgowałem każdej żądzy,
Niedosyt wszelki porzucałem,
Co zaś umknęło, nie ścigałem.
Wciąż pożądałem, dokonywałem,
I znów pragnąłem, i tak niezłomny
Przez życie mknąłem; wpierw wielko, władczo,
Lecz teraz mądrze i rozważnie.
Ten ziemski krąg znam dostatecznie,
Tamtego świata widok jest dla nas niedostępny,
I głupcem ten, co, oczy mrużąc, TAM spogląda
I nad chmurami swe podobieństwo widzieć chce!
Niech tutaj trwa i wokół się rozejrzy;
Wszak dla dzielnego ten świat tu nie jest niemy.
Czemu ma myślą błądzić po wieczności!
To co poznaje, jest uchwytne.
Tak niech wędruje poprzez dni żywota;
Gdy duchy straszą, on niechaj kroczy swoją drogą,
W dążeniu znajdzie ból i szczęście,
On, niespokojny w każdej chwili!
227
Troska
Kim ja raz zawładnę tu,
Temu świat się sprzykrzy cały;
Wieczna ciemność go opadnie,
Wschodu słońca ni zachodu,
Przy zewnętrznie zdrowych zmysłach,
Duszy mroki gnieżdżą się,
W posiadanie wejść nie umie
Wszystkich swoich skarbów licznych.
Szczęście, klęskę, kaprys rodzi,
Z głodu ginie śród bogactwa;
I czy rozkosz to, czy plaga,
On do jutra to odkłada;
Wciąż przyszłości oczekuje,
Niczego nie dokonuje. Faust
Dość! w ten sposób nie przekonasz mnie!
Ja nie chcę słuchać takich bzdur.
Bywaj! wszak kiepska ta litania,
Najmądrzejszego zaćmić może. Troska
Czy ma przyjść, czy odejść ma?
Nie potrafi zdecydować,
Zaś pośrodku prostej drogi
Chwiejnie maca półkrokami.
Ciągle głębiej się zatraca,
Widzi wszystkie rzeczy krzywo,
Siebie, innych wciąż uciska,
Łapiąc dech i dusząc się;
Nie zduszony, lecz bez życia,
Ni wątpiący, ni uległy,
W nieustannym nurcie mknie,
Przykra strata, gorzki mus,
Raz wyzwala, znów uciska,
Brak wytchnienia i półsen
Wiążą go z tym dziwnym miejscem
I sposobią go do piekła. Faust
Nieszczęsne widma! tak traktujecie
Ludzki rodzaj po tysiąckroć;
228
A dnie zwyczajne wy zamieniacie W zamęt okrutny usidlających mąk. Wiem, od demonów uwolnić, się ciężko, Że więź duchowa jest niezrywalna, Lecz mocy twej, Trosko, skrytej i wielkiej Nigdy nie uznam, nigdy!
Troska
Więc doświadcz jej, gdy błyskawicznie Z przekleństwem tu odwrócę się od ciebie! Wszak ludzie ślepi są przez całe życie, Teraz ty, Fauście, ślepcem bądź na koniec. Tchnęła na niego
Faust ślepnie
Noc zda się głębiej, coraz głębiej wdzierać, Jednak we wnętrzu płonie jasne światło; Co zamyśliłem, wykonam teraz pilnie, Wszak władcy słowo jedynie ma znaczenie. Wstawajcie z łoża, pachołki me i sługi! Pozwólcie ujrzeć, com zamierzył śmiało. Chwyćcie narzędzia, ruszajcie rydlem, szuflą! Co wytyczone, wnet się udać musi. Za pilną- pracę i porządek ścisły Najwyższa czeka was nagroda; Aby dokonać dzieł największych, Wystarczy jeden duch nad tysiącami rąk.
Wielki dziedziniec pałacowy
Pochodnie Mefisto jako dozorca, idzie przodem
Do mnie, do mnie! tędy, tutaj! Chybotliwe wy lemury, Z żył i ścięgien oraz kości Wy sklecone półnatury.
229
Lemury chórem
Zaraz spełnimy twe rozkazy, Bośmy ukradkiem tu słyszeli, Że chodzi o rozległy kraj, Który mają nam przydzielić.
Ostrzone pale są gotowe, I łańcuch długi do mierzenia, Lecz czemu tutaj nas przyzwano, Nikt z nas już nie pamięta.
Mefisto
To nie ma być kunsztowne dzieło; Postąpcie według własnych miar! Największy wzdłuż niech się ułoży, Zaś pozostali trawnik niech podetną, Jak naszym ojcom to robiono, Prostokąt kopcie wydłużony! Z pałacu do kwatery ciasnej, Tak głupio się to kończy zawsze.
Lemury z zabawnymi gestami kopiąc
Gdym młody był, kochałem, żyłem, I mniemam, że to była słodycz, Gdzie się bawiono i śpiewano, Tam same szły do tańca nogi. Teraz złośliwa starość mnie Kosturem przetrąciła,
O próg mogiły potknąłem się,
Czemu otwarta już była!
Faust wychodząc z pałacu, maca slup drzwiowy Jak cieszy mnie ten łopat szczęk! To ciżba, co mi służy,
I siebie z ziemią godzi,
Zaś falom ich granice znaczy, A morze tamą opasuje!
Mefisto na stronie
Ty przecież dla nas wciąż się trudzisz, Tamy i groble wznosząc tu, I już szykujesz Neptunowi, Morskiemu diabłu, wielką ucztę. Tak każdy sposób waszą zgubą;
230
Żywioły z nami sprzysiężone,
Ku zatraceniu wszystko zmierza. Faust
Dozorca! Mefisto
Jestem! Faust
Sposobem wszelkim
Sprowadzaj tłumy robotników,
Zachęcaj groźbą oraz prośbą,
Przepłacaj, zwabiaj i przymuszaj!
Każdego dnia chcę mieć wiadomość,
Jak się wydłuża nowy rów. Mefisto półgłosem
Nic wieść nie głosi mi o rowie,
Lecz mowa w niej o grobie!
Faust
Wzdłuż gór ciągnące się mokradła,
Zapowietrzają nowe ziemie;
Więc osuszenie grząskich bagien
Ostatnim wielkim jest dorobkiem.
Przestrzenie stwarzam dla milionów,
Niepewne wprawdzie, ale na czynny, wolny byt.
Zielone są pola, żyzne; człowiek i stada
Wraz wygodnie na ziemi najnowszej
Osiadły obok wałów mocnych,
Które usypał śmiały, pilny lud.
Lecz wewnątrz tu krajobraz iście rajski,
Niech goni fala aż po szczyt,
I gdy lasuje, chcąc się gwałtem wedrzeć,
Gromadny zryw pospiesza wyrwę zatkać.
Tak! tej idei oddany jestem całkiem,
To jest mądrości wniosek ostateczny.
Ten wart wolności jak i życia,
Kto je codziennie zdobyć musi.
I tak tu spędza, grozą otoczony,
Dziecko, mężczyzna, starzec — pracowity rok.
O, takie tłumy chciałbym ujrzeć
Na wolnej ziemi, z wolnym ludem stać.
Do lotnej chwili rzec bym mógł:
231
Trwaj nadał, jesteś piękna!
Wszak ślady moich ziemskich dni
Nic mogą rozwiać się w eonach.
W przeczuciu największego szczęścia
Przeżywam teraz najwznioślejszą chwilę.
Faust słania się, lemury chwytają go
i kładą na ziemi Mefisto
Rozkoszy niesyty, niesyty szczęścia,
Zmieniających się żądał postaci,
Ostatnią zaś chwilę, pustą i złą,
'Fen biedak pragnął zatrzymać,
Który tak dzielnie mnie się opierał,
Lecz czas jest wszechwładny, starzec legł w ziemi.
I Zegar stanął — Chór
Stoi cicho! Milczy jak noc.
Wskazówka opada. Mefisto
Opada, dzieło spełnione. Chór
Wszystko minęło. Mefisto
Minęło! to głupie słowo!
Czemu minęło?
Minęło, czyste nic, zupełna jednostajność!
Więc na co nam wieczne stwarzanie!
Aby Stworzone nicość wzięła!
,,Już minęło!" I cóż odczytać można z tego?
To tak, jakby nie było tego wcale,
Lecz pędzi wkoło wciąż, jak gdyby było.
Wolałbym za to próżnię wieczną.
Złożenie do grobu
Lemur
Kto dom ten tak zbudował źle, Rydlem i łopatą?
232
Lemury chórem
Zbutwiały gościu w konopnej szacie,
Dla ciebie aż za dobry. Lemur
Kto o tę salę tak źle zadbał?
Gdzie się podziały stoły, krzesła? Lemury chórem
Na krótki czas je pożyczono,
Bo wierzycieli bardzo wielu.
Mefisto
Ciało spoczywa, duch ulecieć pragnie,
Lecz mu pokażę zaraz krwią spisany pakt.
Niestety, świat zna teraz sporo środków,
By diabłu dusze wydrzeć.
Na starych drogach się potykasz,
Na nowych się nas nie zaleca;
Inaczej sam bym wszystko zrobił —
Dziś pomocników muszę brać.
We wszystkich sprawach źle nam idzie!
Utarty zwyczaj, stare prawa,
Niczemu już nie można ufać.
Zwykle ulatała z tchem ostatnim,
Dybałem na nią i niby mysz najszybszą —
Cap! W zamkniętych szponach ją trzymałem.
A teraz zwleka i nie chce to ponure miejsce
Strasznego trupa wstrętny dom porzucić;
Przeto żywioły, wciąż skłócone,
Na koniec szorstko wypędzają ją.
I choćbym się zadręczał dniem i nocą,
Kiedy? jak? gdzie? pytaniem przykrym
pozostanie; Zaś stara śmierć straciła prędką moc, I nawet czy? od dawna jest wątpliwe; Na martwe członki patrzyłem nieraz chciwie, Lecz był to pozór, bo znowu drgały, znów się
poruszały. Wykonuje fantastyczne gesty zaklinania Bywajcie żywo! przyspieszcie kroku, Panowie prostych i krzywych rogów, Diabliska rdzenne starej daty,
233
Przynieście z sobą piekielną paszczę.
Ma wprawdzie piekło mnóstwo paszcz,
Lecz według stanu i godności chłonie;
Więc również przy tej grze ostatniej
Na przyszłość nie będzie większych ceregieli.
Straszliwa paszcza piekieł otwiera się z lewej strony
Kły straszne sterczą; spod paszczy sklepienia
Rzeką ognia wytryska gniew,
W dymiącej kipieli w głębi widzę
Miasto płomieni w wiecznym żarze.
Czerwony przypływ nad kły się wzbija,
Zaś potępieni, ratunku czekając, podpływają;
Lecz kolosalna hiena ich miażdży
I znowu wracają w gorący swój nurt.
Po kątach wiele wciąż ujrzeć można,
Tyle strasznego w tym ciasnym miejscu!
Dobrze czynicie grzeszników tu strasząc;
Lecz za kłamstwo to mają, fałsz i sen.
Do tłustych diabłów z krótkim, prostym rogiem
Nuż, draby brzuchate z ognistym licem!
Płoniecie tłuści od siarki piekielnej;
Klocowato-krótkie, nieruchome karki!
U stóp tego trupa jak fosfor coś świeci:
To jest duszyczka, psyche skrzydlata,
Wyrwijcie jej piórka, robakiem się stanie;
Opatrzę ją tylko moją pieczęcią,
I jazda z nią w wirze ognistych burz!
Pilnujcie niższych tam regionów,
Opoje wzdęte, to wasz mus,
Czy dusza chętnie raczy tam przebywać,
Tego dokładnie nie wiadomo.
Wszak w pępku rada mieć mieszkanie —
Baczcie więc na to, bo umknie stamtąd.
Do chudych diabłów z długimi krzywymi rogami
Wy błazny, trzpioty, rosłe olbrzymy,
Sięgajcie w powietrze, wciąż niestrudzenie!
Wyciągajcie ramiona, zaciskajcie szpony,
By trzepocącą, ulotną pochwycić.
234
Źle jej zapewne w tym starym przybytku,
Wszak geniusz niezwłocznie ujść pragnie górą.
Gloria z góry od prawej Zastępy aniołów Zstępujcie, posłańcy,
Bracia niebiańscy,
Spokojnym lotem:
Grzesznych pocieszać,
Martwych wskrzeszać;
Wszelkiej naturze
Szczęśliwsze tropy
Rzucajcie w locie
Na ziemskie drogi! Mefisto
Brzdąkanie słyszę, dźwięki fałszywe
Z góry spływają z natrętną jasnością,
To rzępolenie chłopięco-dziewczęce,
Które dewotkom tak pieści słuch.
Wy wiecie, jak żeśmy w godziny złe
Zagładę knuli rodowi ludzkiemu,
Zasię najgorsze cośmy zmyślili,
Ich pobożności wręcz odpowiada.
Obłudnie się czają, fircyki szczwane! Tak niejednego porwali nam precz, I naszą bronią nas ciągle zwalczają; To też są diabły, lecz zakapturzone. Wieczną wam hańbą przegrana tutaj; Stańcie przy grobie, pilnujcie brzegu.
Chór aniołów
sypiąc róże O, róże oślepiające Balsam zsyłające! Trzepocące się, szybujące, Tajnie krzepiące, Gałązek uskrzydlenie, Pąki rozwijajcie, Zacznijcie kwitnienie. Niech wiosna się rodzi,
235
Purpura z zielenią,
Wy rajskie ogrody
Nieście śpiącemu. Mefisto do szatanów
Czemu drżycie? czartowski to zwyczaj?
Wy trwajcie tutaj, oni niech sieją.
Na swoje miejsce każdy kiep!
Im pewnie się zdaje, że tymi kwiatkami
Zasypią jak śniegiem gorących diabłów,
Lecz skurczą się, stopią od tchu waszego.
Więc dmijcie, dmuchaczc! Już dość! Już dość!
Od waszych wyziewów kwiaty zbielały.
Nie tak gwałtownie! Zamknijcie pyski, zatkajcie
nosy!
Doprawdy, za mocno dmuchaliście tu.
Ze też nie znacie właściwej miary!
Nie tylko się kurczą, lecz brunatnieją, płoną
i schną!
Już nadlatują, jadem płomieni
Stawiajcie opór, zbijcie się mocniej.
Lecz siły nikną, ginie męstwo całe!
Zwietrzyły diabły żar obcej pieszczoty. Chór aniołów Kwiaty szczęśliwe,
Płomienie radosne,
Miłość darują,
Rozkosz gotują
Ile serce zapragnie.
Słowa prawdziwe,
W jasnym eterze,
Wiecznym zastępom
Dzień tworzą wszędzie! Mefisto
Przekleństwo! hańba takim kpom!
Diabli na głowach postawali,
Fikają kozły raz za razem
I tyłem lecą w dół do piekła.
Zasłużyliście na ten ukrop!
Lecz ja zostanę na swym miejscu.
Opędzając się od szybujących rói
236
Precz, błędny ogniu! choćbyś ty świecił
najjaskrawiej, Chwycony garścią, zostaniesz wstrętną galaretą. Czemu tak fruwasz? czy czepić się chcesz? Przylega do karku jak smoła i siarka.
Chór aniołów Co wam nie sprzyja, Musicie omijać, Co wnętrze wam mąci, Musicie odtrącić. Gdy siłą się wdziera, Musimy odpierać. Tylko miłość nie zawiedzie, Miłujących tu wwiedzie!
Mefisto
Płonie mi głowa, serce, wątroba,
Arcydiabelski to jakiś żywioł!
Daleko gorszy niż ogień piekielny!
Dlatego biadacie wciąż tak okropnie,
Kochankowie nieszczęśni, co porzuceni,
Szyjami kręcąc, kochanki szukacie.
I mnie! Co skręca głowę w tamtą stronę?
Wszak z nią w zaciekłym jestem sporze!
Ich widok był mi zwykle wrogi.
Czy coś obcego przeniknęło mnie?
Chętnie się patrzę na tych miłych chłopców;
Co mnie wstrzymuje, że nie mogę kląć?
Gdy dam się tutaj zbałamucić,
Kto zwać się będzie potem głupcem?
Ci wietrzni chłopcy, nienawistni,
Miłymi bardzo zdają mi się!
O, piękne dzieci, powiedzcie mi: Czyście nie z rodu Lucyfera? Takeście miłe, że chcę was całować, I zdaje mi się, że przyszłyście w porę. Tak mi tu swojsko i naturalnie, Jakbym was widział po tysiąckroć; Kocio-tąjemne i pożądliwe;
237
Z każdym spojrzeniem ciągle piękniejsze. O, zbliżcie się tu, na jedno spojrzenie! Aniołowie
Już przybywamy, lecz czemu się cofasz? Już się zbliżamy, gdy możesz, pozostań! Mefisto do proscenium spychany
Nam wymyślacie od duchów przeklętych
Lecz czarownikami wy jesteście;
Zwodzicie mężczyzn i kobiety.
Cóż za przeklęta to przygoda!
Czy to jest ów miłosny żywioł?
Całe me ciało stoi w ogniu,
I ledwie czuję, że kark mi płonie.
Tam i z powrotem się kiwacie, schylcie się w dół,
Trochę po ziemsku ruszajcie ciałami;
Doprawdy, z powagą wam do twarzy!
Choć raz uśmiechniętych chciałbym was ujrzeć.
Byłby to wieczny zachwyt dla mnie.
I tak, jak zakochani patrzą:
Nieznaczne poruszenie ust, i już.
Lecz ty mnie, rosły chłopcze, podobasz się
najbardziej, Ta księża mina cię nie zdobi, Trochę lubieżniej na mnie spójrz! W nagości przyzwoitej się ukażcie, To długie giezło nadto jest cnotliwe, Już odwracają się, widziani z tyłu, Nicponie bardziej jeszcze są rozkoszni.
Chór aniołów Niech miły płomień,
Jasnością się pali!
Tych co złorzeczą,
Niech prawda ocali;
By ode złego
Wnet się zbawili,
We wszechjedności
Szczęśliwie żyli. Mefisto opanowując się
Co ze mną! Niby ów Hiob, cały w guzach
Stoi czart, siebie samego już się boi,
238
A jednocześnie tryumfuje, gdy siebie na wskroś
przejrzy, Gdy w siebie oraz w ród swój wierzy; Szlachetne szczątki diabła ocalone. Miłosny czar osmalił tylko skórę; Niecne płomienie już wygasły, Więc jak przystało, przeklinam was tu wszystkich
razem!
Chór aniołów Święta żarliwość! Kogo obejmuje, Szczęśliw z dobrymi W życiu się czuje. Wszyscy złączeni Wstańcie i sławcie! Powietrzność cicha I duch oddycha! Wzlatują, nieśmiertelną dusze Fausta unosząc
Mefisto rozglądając się
Lecz jak? dokąd się oddalili? Ty niedorosla ciżbo, tyś zaskoczyła mnie, Ze swoim łupem wraz do nieba ulecieli; Dlatego nad mogiłą tak czujnie tu dybali! Jedyny, wielki skarb porwany został mi: Wyniosły duch, co mnie się już zaprzedał, Przebiegle został mi capnięty.
Przed kim uskarżyć mam się teraz? Kto wróci mi nabyte prawa? Zawiodłeś się na swoje stare lata, Sameś zasłużył, że ci źle się wiedzie. Bezmyślnie wręcz postępowałem, Haniebnie przepadł wielki trud; Zwyczajna żądza, głupi flirt Wprost oczadziły przebiegłego diabła. Więc jeśli tą szaloną rzeczą Tak doświadczony się zajmował, Iście nie mały jest to szał, Skoro go w końcu opanował.
239
Wąwozy górskie
Las, skały, pustkowie. Święci anachoreci stopniowo w górę zboczy rozmieszczeni mi przepaściami Chór i Echo
Las tu zbliża się,
z nim wlecze się, Korzeń w głąb wrzyna się, Wspina się pień za pniem. Fala za falą mknie, Chroni najgłębsza z wnęk. Lwy cicho wokół nas Przyjaźnie krążą wraz. Czczą uświęcony kraj, Świętej miłości raj.
Pater Ecstaticus wzlatując i opadajcie
Wiecznej rozkoszy żar, Płomiennych uczuć więź, Boleść trawiąca pierś, Boga wszechmocny czar. Strzały, przeszyjcie mnie, Włócznie, zwyciężcie mnie, Kije, strzaskajcie mnie, Gromy, przepalcie mnie! Co przemijalne jest, Wszystko ulotni się, Niech trwałą gwiazdą lśni Wiecznej miłości znicz.
Pater Profundus niski region
Jak skalna otchłań u mych stóp, Co ciążąc leży na dnie głębi. Jak tysiąc strug co spieszy, lśniąc, W spieniony wodospadu nurt, Jak drzewo własnym silnym pędem, Co prosto dźwiga się w powietrze,
240
Jest owa miłość wszechmogąca, Wszystko tworząca, osłaniająca.
Wokoło mnie trwa dziki szum, Jakby falował las i grunt, A jednak gonią wdzięcznym biegiem Wody wezbrane ku przepaści, Zdolne nawodnić wnet dolinę; I grom, co płonąc, strzelił w dół, By atmosferę tu orzeźwić, Którą zatruwał czad i dym —
Miłość zwiastują, rozgłaszają, Co wiecznie tworząc, nas otacza. I moje wnętrze niech zapali, Gdzie duch, zmącony i oziębły, Ciasnotą zmysłów zadręczony, Łańcuchem cierpień jest spętany. O, Boże! ucisz myśli moje, I serce moje biedne oświeć! Pater Seraficus środkowy region
Cóż za obłok ranny płynie Poprzez sosen włos rozwiany! Czy zgaduję co w nim żyje? — Młodych duchów to gromady. Chór niewinnych Powiedz, ojcze, gdzie zmierzamy, chłopców Powiedz miły, kim jesteśmy? Byt łagodny wszystkim dany. Sprzyja nam powszechne szczęście.
Pater Seraficus Chłopcy urodzeni nocą
Z na pół obudzonym duchem,
Dla rodziców wnet straceni,
Wszak zdobyczą są aniołów.
Że miłośnik jest obecny,
Już czujecie, więc się zbliżcie,
Gdyż o żmudnych ziemskich drogach
Wy szczęśliwi nic nie wiecie.
241
Zstąpcie zatem w głąb mych oczu, W ten przyziemny, ludzki organ, I użyjcie ich jak swoich, Oglądając ten krajobraz! Wchłania ich w siebie To są drzewa, a to skały, Oraz rzeka, co się stacza, I straszliwym wodospadem Stromą drogę sobie skraca.
Niewinni chłopcy z wnętrza Seraficusa
Widok iście wstrząsający,
Zbyt ponure miejsce to
Strachem, lękiem nas przejmuje.
O, szlachetny, puść nas stąd. Pater Seraficus W wyższe kręgi więc wstępujcie,
Niewidocznie rosnąc wciąż, Tak jak według wiecznych reguł
Istność Boga wzmacnia nas.
To jest bowiem pokarm duchów,
Co w eterze wolnym trwa;
Wszechmiłości objawienie,
Go uskrzydli nas zbawieniem.
Chór niewinnych wokół najwyższych szczytów krążąc chłopców Ręce splatajcie
Radosny tworząc krąg, Tańczcie, śpiewajcie, Ma wieczna miłość glos! Bogu wierzajcie, Jemu ufajcie; Tego co czcicie, Wkrótce ujrzycie. Aniołowie krążący w wysokich strefach, niosą nieśmiertelną du
Fau Szlachetna cząstka ocalona Dla świata duchów, ode złego, Kto wiecznie dążąc, trudzi się,
242
Zbawić możemy tego. A jeśli może jeszcze miłość Ta z wyżyn go wspierała, Serdecznie go powita Szczęśliwa tu gromada. Młodsi aniołowie Owe róże z rąk pokutnic
Kochających i przeczystych Tu zwyciężyć nam pomogły I dokonać rzeczy wielkiej — Zdobyć duszy skarb prawdziwy. Źli pierzchali, gdyśmy siali, Czarci uszli porażeni, Miast zwyczajnych kar piekielnych, Żar miłosny czuły duchy; Nawet stary wódz szatanów Ogniem męki był dręczony. Cieszcie się, bo rzecz spełniona.
Doskonalsi aniołowie Nam z przykrością pozostaje Dźwigać szczątki ziemskie, Choć z azbestu byłyby, Nie będą niewinniejsze. Jeśli wielki, silny duch Żywioły w siebie zgarnie, Żaden anioł nie podoła Rozerwać dusz zbratania. Głęboki związek dusz Jedynie wieczna miłość Rozdzielić może tu. Młodsi aniołowie Ćmi się nad szczytem skał, Czuję to teraz tu, Jakby w pobliżu trwał Żywotnych duchów rój. Obłok rozwiewa się, Widzę radosny tłum Chłopców szczęśliwych; Wyzbyci ziemskich mąk, Tworzą radosny krąg
243
I raźno krzepią się Wiosną świetlistych łąk Najwyższych sfer. Niech na początek więc Z rosnącym zdrojem łask Będzie im dana wraz. Niewinni chłopcy Tego przyjmijmy więc,
Który w poczwarce tkwi, Anielską łaskę zaś Zyskamy wnet. Całun zdejmijcie też Z istoty jego, Pięknym się staje już Od życia świętego.
Doktor Marianus w najwyższej, najczystszej celi Tu widok wolny trwa I duch podniosły, Niewiast gromada tam W niebo się wznosi. PANI pośrodku nich, W gwiaździstym wieńcu skroń, Królowa niebios to, Blask ją otacza w krąg. Zachwycony
O, władczyni wszego świata! Pozwól mi w błękitnej sferze Rozpiętego firmamentu Ujrzeć twoje tajemnice. Przyjmij to co męską pierś Czule i poważnie wzrusza, Co miłosnym, świętym żarem Wzwyż ku tobie śle. Niezwalczone nasze męstwo, Gdy dowodzisz nami, Łagodnieje wszak nasz zapal, Kiedy nas uśmierzasz. Nieskalana i szlachetna, Matko godna boskiej czci,
244
Na królowę nam wybrana, Wszakżeś równa bogom ty.
Zwiewne obłoczki Ją oplatają, Jest to pokutnic Wątłych gromada, Wokół jej kolan Światłość wchłaniają, Łaski błagają. Tobie, Nietykalnej, Nie przynosi ujmy, Że ku tobie dążą, Uwiedzionych tłumy.
W swej słabości pogrążonym Ciężko zmienić los, Kto rozedrze własną mocą Łańcuch swoich żądz? O, jak stopa łatwo zmyka, Po pochyłym gruncie! Kogo nie uwiedzie wzrok, Ukłon miły, czuły głos? Mater Gloriosa unosi się
Chór Pokutnic Wznosisz się w górę
Ku wiecznym królestwom, Usłysz błaganie! O, Nieśmiertelna I łaski pełna.
Magna Peccatrix Na tę miłość, która stopom
Twego Syna w boskim blasku Przemieniła w balsam łzy, Mimo faryzejskich kpin; Na naczynie, co tak szczodrze W dół sączyło zapach wonny, Na te loki, co tak miękko Osuszały święte członki;
245
Mulier Samaritana Na to źródło, ku któremu
Abram pędził niegdyś stada, Na ten dzbanek, który Zbawcy Chłodem swoim wilżył usta, Na ten czysty, szczodry zdrój, Który stamtąd wciąż wypływa, Przeobfity, wiecznie jasny W krąg przenika wszystkie światy;
Maria Aegyptica (Acta Sanctorum)
Na to uświęcone miejsce, Gdzie złożony został Pan, Na to ramię, co od bram Ostrzegawczo pchnęło mnie; Na czterdzieści lat pokuty W żarze pustyń wyklęczanych I na błogie pożegnanie, Które w piasku wypisałam — We Trzy
Która wielkim wszetecznicom Wciąż nie bronisz swej bliskości, Przez pokutę zaś szlachetną Do wieczności je przenosisz, I tej dobrej duszy daruj, Która raz się zapomniała, I że błądzi, nie wiedziała, Racz przebaczyć, Pani!
Una Poenitentium, przyłącza się Małgorzatką Pochyl, o pochyl, przedtem O, Niezrównana, zwana W światłość ubrana,
Nad moim szczęściem oblicze swoje! Mój ukochany Manowce rzuca, Powraca tutaj!
246
Niewinni chłopcy krążąc, zbliżają się Już nas przerasta Wielką postacią, Trud nasz nagrodzi Sutą zapłatą. Wcześnie wyrwano nas Ze sfery życia, On będzie w wiedzę wszak Nas wtajemniczał.
Jedna z Pokutnic zwana też Małgorzatką
W szlachetnych duchów otoczeniu Ledwie się nowy duch spostrzega, Choć nowe życie ledwo czuje, Równo z świętymi już obcuje. O, spójrz, jak z ziemskich pęt Dawnej skorupy się wyzbywa I z głębi eterycznych szat Jawi się pierwsza młodość. Pozwól, że wwiodę go w ten nowy świat, Blask go oślepia wciąż nowego dnia. Mater Gloriosa Pójdź i podążaj ku wyższym sferom, Gdy cię przeczuje, pójdzie za tobą. Doktor Marianus Spójrzcie w jej zbawienny wzrok, Skruchą poruszeni, Aby wdzięcznie w szczęsny los Wkrótce tu się wcielić. Niechaj każda zacna myśl Wiernie służy tobie, O, Bogini, Matko, Pani, Ześlij łaski swoje! Chorus Misticus Wszystko doczesne Jest porównaniem; Nieosiągalne
247
Tu się wydarzy; Niewyrażalne Tu się wyrazi; Wiecznie kobiece W górę nas wabi.
Finis
ISBN 83-04-00791-6