Aleksander Błok
NIEZNAJOMA
Fotografia przedstawiała kobietę rzeczywiście niezwykłej urody.
Kobieta owa była w czarnej jedwabnej sukni nadzwyczaj prostego i
wykwintnego kroju; włosy, prawdopodobnie ciemnoblond,
miała uczesane zwyczajnie, po domowemu, oczy — ciemne,
głębokie, czoło zamyślone, wyraz twarzy namiętny i jakby wyniosły.
Twarz jej była nieco mizerna i zapewne blada...
Dostojewski
— A jak pan poznał, że to ja? Odzie mię pan widział przedtem? Cóż to, doprawdy, tak jakbym go gdzieś widziała?
— Ja panią też jakbym gdzieś widział.
— Ale gdzie? Gdzie?
— Tak jakbym gdzieś widział pani oczy... Chociaż to przecie niemożliwe! Ja tak tylko... Nigdy tu nawet nie byłem... Może we śnie...
Dostojewski
OSOBY:
NIEZNAJOMA
BŁĘKITNY
GWIAZDOWID
POETA
GOŚCIE W KNAJPIE I W SALONIE
DWAJ STRÓŻE
WIDZENIE PIERWSZE
Knajpa. Drży matowo białe światło acetylenowej latarni pod pogiętym blaszanym kloszem. Na tapetach widnieją bliźniaczo podobne okręty z ogromnymi flagami, tnące dziobami błękitne wody. Za drzwiami, które otwierają się często wpuszczając gości, i za szerokimi oknami w obramowaniu pluszowych zasłon — przyprószeni błękitnym wieczornym śniegiem idą przechodnie w futrach i dziewczęta w chusteczkach na głowie. Za ladą, na której ustawiono beczkę z wymalowanym na niej gnomem i z napisem „Kielich i puchar", stoją dwaj całkowicie do siebie podobni: obaj z ufryzowanymi czuprynami z przedziałkiem, obaj w zielonych fartuchach, tylko że gospodarz ma wąsy zwisające, a brat jego, kelner, ma wąsy sterczące do góry. Pod jednym oknem przy stoliku siedzi pijany starzec — wykapany Verlaine, pod drugim blady wygolony mężczyzna — wykapany Hauptmann. Kilka pijackich grupek.
Rozmowa w jednej z grup
PIERWSZY
Kupiłem to futro za dwadzieścia pięć rubli. A tobie, Saszka, taniej niż za trzydzieści za nic nie odstąpię.
DRUGI
(z uporem i z obrazą w głosie)
Łżesz!... Co też ty gadasz... Ja ci...
TRZECI
(z wąsami, krzyczy)
Milczeć! Nie pyskować! Jeszcze jedną buteleczkę, kochasiu.
Podbiega kelner. Słychać, jak bulgoce piwo. Milczenie. Samotny Gość w kącie pokoju wstaje i niepewnym krokiem idzie do lady. Zaczyna przebierać w wazie z gotowanymi rakami.
GOSPODARZ
Pan pozwoli. Tak nie wolno. Pan nam wszystkie raki poprzebiera. Nikt nie zechce jeść.
Gość mamrocze coś i odchodzi.
Rozmowa w drugiej grupie
SEMINARZYSTA
A tańczyła, mówię ci, przyjacielu kochany, jak anioł Wziąłbym ją tak za białe rączki i pocałował, powiadam ci, prosto w usteczka...
KOMPAN OD KIELISZKA
(śmieje się piskliwie)
He, he, jak to się nasz Wasińka rozmarzył, zarumienił się jak róża! A co to za miłość dla ciebie, co? Co te aa miłość?... Hę?...
Wszyscy śmieją się piskliwie.
SEMINARZYSTA
Powiem ci, mój przyjacielu, powiem ci — nie ma się z czego śmiać. Tak bym ją wziął i uniósł od nieskromnych spojrzeń, i tańczyłaby przede mną na ulicy, na białym śniegu... fruwałaby jak ptaszyna. I ja sam, jakby mi skrzydła wyrosły, poleciałbym za nią ponad białymi śniegami...
Wszyscy się śmieją.
DRUGI KOMPAN
Te, Waśka, uważaj, nie bardzo tam znów polecisz po nieprzetartej drodze...
PIERWSZY KOMPAN
Mrozik by ci się przydał, bo jak nie, to możesz ze swoją ukochaną w błoto wpaść...
DRUGI KOMPAN
Marzyciel.
SEMINARZYSTA
(całkiem już osowiały)
Ech, przyjaciele kochani, nie chodząc do seminarium powiem wam, że całkiem nie znacie się na delikatnych uczuciach. A zresztą przydałoby się jeszcze jedno piwko...
VERLAINE
(gada głośno sam do siebie)
Każdemu swoje sądzone. Każdemu, swoje...
Hauptmann daje kelnerowi wymowne znaki. Wchodzi rudy Mężczyzna i Dziewczyna w chustce.
DZIEWCZYNA
(do kelnera)
Butelką porteru, Misza.
(Opowiada coś szybko Mężczyźnie.)
...Ledwo, wiesz, kochaneczku, wyszła, patrzeć — zapomniała poczęstować piwem gospodynię. Wraca natychmiast, a on zdążył już otworzyć komodę,
grzebie w niej, wszystko poprzewracał, wszystko, bo myślał, że nieprędko wróci. Ona, kochaneczku, zaczyna krzyczeć, a on, kochaneczku, usta jej ręką zaciska. No, ale przecież przybiegła gospodyni i też w krzyk, zawołała stróża, no i, kochaneczku, zaraz go do rewiru...
(Przerywa szybko.)
Daj dwudziestkę.
Mężczyzna ponuro wyciąga dwudziestokopiejkówkę.
DZIEWCZYNA
Może ci szkoda?
MĘŻCZYZNA
Pij i nie gadaj tyle.
Piją w milczeniu.
Wbiega Młodzieniec i z radością zwraca się do Hauptmanna.
MŁODZIENIEC
Kostia, przyjacielu, ona czeka przed drzwiami!....
HAUPTMANN
Nie szkodzi. Niech się jeszcze powłóczy. Napijmy się.
VERLAINE
(głośno mamrocze)
I każdy człowiek ma swoje zajęcie... I każdy ima własny niepokój.
Wchodzi Poeta. Przywołuje Kelnera.
POETA
Poczęstować pana?
KELNER
(urodzony dowcipniś)
Wielki to zaszczyt... Tak znakomita osoba...
Biegnie po piwo.
Poeta wyjmuje notes. Cisza. Acetylen syczy. Chrzęszczą obwarzanki. Kelner przynosi Poecie butelkę piwa i siada naprzeciw niego na brzeżku krzesła.
POETA
Niech pan tylko posłucha. Chodzić po ulicach i chwytać urywki nieznanych słów. A potem przyjść tutaj i przed pierwszym lepszym otworzyć serce.
KELNER
Nie bardzo to zrozumiałe, ale bardzo subtelne...
Zrywa się z krzesła i biegnie na wezwanie gościa. Poeta zapisuje coś w notesie.
DZIEWCZYNA
(podśpiewuje)
Jakże ja kocham ją...
A za mdłość tę ona...
Kelner wraca do Poety.
POETA
(pije)
Widzieć dużo kobiecych twarzy. Setki oczu, wielkich i głębokich, niebieskich, ciemnych i jasnych. Wąskich jak oczy żbika. Otwartych szeroko, dziecinnie. Kochać je. Pragnąć. Nie ma takiego człowieka, który by nie kochał. Pan też powinien je kochać.
KELNER
Słucham, szanownego pana.
POETA
I w tych płomieniach spojrzeń, w wichrze spojrzeń pojawi się nagle, jak gdyby rozkwitnie pod błękitnym śniegiem, jedna twarz: pięknie oblicze Nieznajomej, przesłonięte gęstą, ciemną woalką... Oto chwieją się pióra na jej kapeluszu... Oto wąsika dłoń obciągnięta rękawiczką podtrzymuje szeleszczącą suknię... Oto przechodzi powoli... przechodzi powoli...
Pije chciwie.
VERLAINE
(mamrocze)
I wszystko mija. I każdy ma własne kłopoty.
SEMINARZYSTA
(bełkotliwie)
Tańczyła, powiem wam, jak anioł z nieba, a wy, łajdaki i szubrawcy, niewarci jesteście jej małego paluszka. A zresztą napijmy się.
KOMPAN
Marzyciel. Dlatego właśnie pijesz. My wszyscy jesteśmy marzyciele. Pocałuj mnie, przyjacielu.
Ściskają się.
SEMINARZYSTA
I nikt jej tak nie pokocha jak ja. I będziemy na białym śniegu dożywali nasze smutne życie. Ona będzie tańczyć, a ja będę grał na katarynce. I pofruniemy. Polecimy pod sam srebrny glob. A tam, do diabła łysego, powiem ja wam, waszym głupim, brudnym pyskom, przyjaciele kochani, nie macie się po co pchać. A przecież bardzo was lubię i wysoko cenię. Kto nie pija wespół piwa, nie wie co to przyjaźń żywa.
Wszyscy się śmieją.
KOMPAN
Ale tan Waśka! Patrzcie, jak składnie. Pocałujmy się, przyjacielu.
MŁODZIENIEC
(do Hauptmanna)
No, ale dość już. Po co ma tyle czasu czekać na mrozie? Zamarznie na kość. Chodźmy, Kostna.
HAUPTMANN
Daj spokój. Jak kobiecie przytakiwać, to z mężczyzny nic nie zostanie — tylko mu w gębę napluć. Niech się powłóczy, a my jeszcze posiedźmy.
Młodzieniec usłuchał. Wszyscy goście piją i upijają się coraz bardziej. Mężczyzna w żółtym, obszarpanym palcie, siedzący osobno, wstaje i zwraca się do całego towarzystwa z przemówieniem.
MĘŻCZYZNA W PALCIE
Panowie! Mam tu niewielki przedmiocik — bardzo cenną miniaturę.
(Wyciąga z kieszeni kameę).
Proszę spojrzeć: z jednej strony widzimy emblemat, z drugiej — interesującą damę w tunice; dama siedzi na kuli ziemskiej i nad tą kulą trzyma berło. Bądźcie posłuszni, ulegajcie jej — i to wszystko!
Wszyscy śmieją się z aprobatą. Niektórzy podchodząi oglądają kameę.
POETA (podpity)
Odwieczna bajka. To Ona. — Władczyni Świata. Dzierży berło i rządzi światem. Wszyscy ulegamy jej czarom.
MĘŻCZYZNA W PALCIE
Rad jestem przysłużyć się rosyjskiej inteligencji. Sprzedam tanio, choć niemało mnie to kosztowało, ale, jak to się mówi, tylko po znajomości. Widzę, że z pana amator. No, to zgoda.
Poeta wręcza mu monetę. Bierze kameę, ogląda ją. Mężczyzna w palcie siada na swoim miejscu. Rozmowa toczy się dalej tylko pomiędzy dwoma, którzy siedzą przy osobnych stolikach.
PIERWSZY
(bierze pismo humorystyczne)
A teraz czas, jakbyśmy się zabawili. No, Wania, słuchaj
(uroczyście rozkłada pismo i czyta):
„Kochający małżonkowie. Mąż: «Kochanie, wstąp dziś do mamy i poproś ją...»
Zawczasu głośno się śmieje.
DRUGI
Do diabła, widzieliście go, a to dopiero!
PIERWSZY
(czyta dalej)
„...I poproś ją... aby podarowała Katieńce lalkę..."
Śmieje się do rozpuku.
PIERWSZY
(czyta)
„Żona: «Coś ty, kochasiu! Katieńka już niedługo będzie miała dwadzieścia lat.
(Rozśmieszony, ledwo czyta.)
Jej już czas sprawić nie lalkę, ale narzeczonego»".
Huraganowy śmiech.
DRUGI
A to dopiero!
PIERWSZY
To mu zajechała, no!
DRUGI
Do diabła, nielicho piszą!...
Z znowu Samotny Gość gmera całą garścią w wazie Wyciąga za kleszczę czerwone raki, chwilą trzyma w ręku i odkłada z powrotem. I znowu odpędza go właściciel knajpy.
POETA
(ogląda kameę)
Wieczny powrót. Ona znowu ogarnia kulę ziemską i znowu ulegamy Jej czarowi. Oto zatacza krąg swoim kwitnącym berłem. Oto obraca mną dookoła... I ja krążę wraz z Nią... Pod błękitnym.... pod wieczornym śniegiem...
SEMINARZYSTA
Tańczy... Tańczy... Ja na katarynce, a ona w takt katarynki.
(Porusza rękami po pijanemu, jak gdyby coś chwytał.)
No i nie złapałem... znów nie złapałem... no i wy, łajdaki, też nie złapiecie, jeśli ja nie mogłem złapać...
Powoli, bardzo powoli ściany knajpy zaczynają kołować. Sufit przechyla się, jeden jego skraj nieskończenie wybiega w górę. Okręty na tapetach zdają się płynąć blisko, ale wciąż nie mogą nigdzie dopłynąć. Poprzez niewyraźny gwar Mężczyzna w palcie, który przysiadł się do kogoś, krzyczy.
MĘŻCZYZNA W PALCIE
Nie, łaskawco, ja się na tym znam! Lubię ostry ser, wie pan, taki okrągły.
(Robi koliste ruchy.)
Zapomniałem, jak się nazywa.
JEGO ROZMÓWCA
(niepewnym głosem)
A pan... próbował?
MĘŻCZYZNA W PALCIE
Co próbowałem? Pan myśli, że nie próbowałem? Ja roquefort jadłem!
ROZMÓWCA
(pod którym chwieje się krzesło)
A wie pan... luksemburski... tak brzydko pachnie...
i rusza się a rusza.
(Cmoka i przebiera palcami.)
MĘŻCZYZNA W PALCIE
(ostaje z natchnionym wyrazem twarzy)
Szwajcarski!... to jest coś!
(Strzela palcami.)
ROZMÓWCA
(mruga oczami i powątpiewa)
No, tym mnie pan nie zadziwi...
MĘŻCZYZNA W PALCIE
(głośno, jakby strzelał z karabinu)
Brie!
ROZMÓWCA
No, wie pan... to... wie pan...
MĘŻCZYZNA W PALCIE
(z pogróżką w głosie)
Co za „wie pan"?
Rozmówca jest unicestwiony.
MĘŻCZYZNA W PALCIE
Ma swoją cenę...
Wszystko krąży i wydaje się, że zaraz się przewróci. Okręty na tapetach płyną pieniąc błękitne wody. W pewnej chwili wydaje się, że wszystko stoi do góry nogami.
VERLAINE
(mamrocze)
I na wszystko przychodzi kolej... I wszystkim czas już iść do domu...
HAUPTMANN
(wrzeszczy)
Jak jest lafirynda, to niech się trynda! A my się napijmy!
DZIEWCZYNA
(śpiewa do ucha Mężczyźnie)
Żegnaj, mój ukochany...
SEMINARZYSTA
Śnieg tańczy. I my tańczymy. I katarynka płacze. I ja płaczę. I my wszyscy płaczemy.
POETA
Błękitny śnieg. Kołuje. Pana miękko. Błękitne oczy.
Gęsta woalka. Ona przechodzi powoli. Niebo się odsłoniło. Zjaw się! Zjaw!
Wydaje się, że cała knajpa gdzieś się zanurzyła. Ściany się rozstępują. Sufit, który odchylił się do końca, odsłania niebo — zimowe, niebieskie, mroźne. Wśród błękitnych wieczornych śniegów odsłania się —
WIDZENIE DRUGIE
Ten sam wieczór. Koniec ulicy na skraju miasta. Ostatnie domy, urywając się nagle, odsłaniają szeroką perspektywę: ciemny opustoszały most na szerokiej rzece. Po obu stronach mostu drzemią cicho statki z sygnalnymi światłami. Za mostem rozciąga się nieskończenie długa, prosta jak strzała aleja, obramowana łańcuszkami latarni i białymi od szronu drzewami. W powietrzu unosi się i rozgwieżdżą śnieg.
GWIAZDOWID
(na moście)
Nocy w bezliku gwiazd jaśnienie.
Dwa skrzydła tylko ma spojrzenie.
Czyż można liczyć gwiazd rojenie?
I mleczna droga skryta cieniem,
Biedne spojrzenie mgła przesłania...
Kto ten pijany?
Dwaj Stróże wloką pod ręce pijanego Poetę.
ROZWŚCIECZENI STRÓŻE
Om w knajpie świątek jest czy piątek,
Zaraz zrobimy z nim porządek!
Hej, Wańka, daj mu szczutka w ucho!
Hej], Waśka, daj mu fangę w brzucho!
Wloką Poetę dalej.
GWIAZDOWID
Oto już nowa gwiazda wschodzi,
Oślepiająca w swej urodzie.
Tu, w ciemnej nieruchomej wodzie,
Gwiaździste się odbicie rodzi.
Ach, gwiazda leci, leci, spada...
Leć tutaj! tutaj! tutaj spadaj!
Po niebie, zataczając powoli łuk, spływa jaskrawa i ciężka gwiazda. W okamgnieniu pojawia się i zaczyna iść przez most piękna kobieta w czarnej sukni; w spojrzeniu
szeroko otwartych oczu ma wyraz zdumienia. Wszystko staje się jak z bajki — ciemny most i drzemiące błękitne okręty. Nieznajoma staje nieruchomo u poręczy mostu, zachowując jeszcze swój blady blask spadania. Śnieg, wiecznie młody, okrywa jej ramiona, przyprósza całą postać. Nieznajoma stoi jak posąg. Czeka. Błękitny, taki sam jak ona, z ciemniej alei wchodzi na most. Tak samo jest ośnieżony. Tak samo piękny. Kołysze się jak cichy niebieski płomień.
BŁĘKITNY
Roztopiona w blaskach nocy,
Obróć do mnie oczy twe.
Ty, śniegi rozwiewająca,
Podaruj mi lekki śnieg.
Nieznajoma zwraca ku niemu wzrok.
NIEZNAJOMA
Oczy — gwiazdy konające,
Kiedy zboczą ze swych dróg,
To do ciebie, zwiewnodrżący,
Tęskniłam na wyżach mych.
Jego błękitny płaszcz obsypany jest srebrnymi gwiazdami.
BŁĘKITNY
W niebieskości twojej mroźnej
Wiele gwiazd.
A tu, w dłoni mej żelaznej,
Jasny miedz.
NIEZNAJOMA
Opuść w dłoni twej żelaznej
Jasny miecz.
W niebieskości mojej mroźnej
Bezlik gwiazd.
Błękitny drzemie w bladym świetle. Na tle jego płaszcza świeci promień, jak gdyby Błękitny wsparł się na mieczu.
BŁĘKITNY
Przemijały stulecia jak sny,
Długo ciebie czekałem na ziemi.
NIEZNAJOMA
Przemijały stulecia jak mgnienia.
Ja mijałam gwiazdą w przestworzach.
BŁĘKITNY
Migotałaś z twej wysokości
Na mym płaszczu, płaszczu błękitnym.
NIEZNAJOMA
Ciągle w moje patrzałeś oczy.
Czy ty często spoglądasz w niebo?
BŁĘKITNY
Już nie mogę dłużej spoglądać:
Ty, upadła, wzrok mój przykułaś.
NIEZNAJOMA
Czy mi możesz ziemskie rzec słowa?
Czemu jesteś cały błękitny?
BŁĘKITNY
Nazbyt długo patrzałem w niebo,
Stąd błękitne mam oczy i płaszcz.
NIEZNAJOMA
Kim ty jesteś?
BŁĘKITNY
Poetą.
NIEZNAJOMA
O czym śpiewasz?
BŁĘKITNY
Wciąż o tobie.
NIEZNAJOMA
Czy dawno czekasz?
BŁĘKITNY
Od stuleci.
NIEZNAJOMA
Tyś martwy czy żywy?
BŁĘKITNY
Nie wiem.
NIEZNAJOMA
Młodyś?
BŁĘKITNY
Ja jestem piękny.
NIEZNAJOMA
Gwiazda dziewicza, upadłszy,
Ziemskich pożąda słów.
BŁĘKITNY
Znam tylko stawia o tajemnicach
I uroczysta jest moja mowa.
NIEZNAJOMA
Czy ty znasz imię moje?
BŁĘKITNY
Me znam — i lepiej go nie znać.
NIEZNAJOMA
Czy widzisz moje oczy?
BŁĘKITNY
Wadzę. Jak gwiazdy jaśnieją.
NIEZNAJOMA
Czy widzisz kibić mą smukłą?
BŁĘKITNY
Tak. Jest olśniewająca.
W jej glosie budzi się ziemska namiętność.
NIEZNAJOMA
Czy pragniesz wziąć mnie w objęcia?
BŁĘKITNY
Ja dotknąć ciebie nie śmiem.
NIEZNAJOMA
Możesz dotknąć mych ust.
Płaszcz Błękitnego powiewa i znika w śniegu.
NIEZNAJOMA
Czy znasz namiętność?
BŁĘKITNY
(cicho)
Krew moja milczy.
NIEZNAJOMA
Czy znasz ty wino?
BŁĘKITNY
(jeszcze ciszej)
Gwiezdne napoje są słodsze od wina.
NIEZNAJOMA
Czy ty mnie kochasz?
Błękitny milczy.
NIEZNAJOMA
Krew we mnie śpiewać zaczyna.
Cisza.
NIEZNAJOMA
Jad moje serce przepełnia.
Smuklejsza jestem od waszych dziew.
Piękniejsza jestem od waszych dam
I namiętniejsza od narzeczonych.
Błękitny drzemie, cały obsypany śniegiem.
Jak dobrze jest u was na ziemi!
Błękitnego już nie ma. Zawirował błękitnawy słup śniegu i wydaje się, że w tym miejscu nie było nikogo. Za to obok Nieznajomej zjawia się przechodzący tamtędy obcy Pan, który unosi melonik.
PAN
Czy pani tu z kimś rozmawiała?
Tu przecież nie widać nikogo,
A piękny głos pani rozbrzmiewał
W pustej przestrzeni...
NIEZNAJOMA
Gdzie on?
PAN
O, tak, bez wątpienia, bo pani
Na kogoś tu właśnie czekała!
Przepraszam za niedyskrecję...
Kim był tan widmowy przyjaciel?
NIEZNAJOMA
Był piękny. Płaszcz miał błękitny.
PAN
Romantyka duszy kobiecej!
Nawet tu, na ulicy,
Widzą mężczyzn w błękitnych płaszczach!
Lecz jakże to on się nazywał?
NIEZNAJOMA
Nazywał siebie poetą.
PAN
Jam też poetą! poetą!
Przynajmniej Kiedy spoglądam
W parni urocze oczęta.
I mógłbym śpiewać kuplety:
„Ach, jakże ty jesteś piękna!"
NIEZNAJOMA
Czy chciałbyś mnie pokochać?
PAN
O, tak! I to woale chętnie.
NIEZNAJOMA
Czy możesz wziąć mnie w objęcia?
PAN
Chciałbym wiedzieć dlaczego Nie mógłbym wziąć w objęcia?
NIEZNAJOMA
I warg dotykając moich
Będziesz mnie pieścił czule?
PAN
Chodźmy więc, moja ślicznotko!
„Uczynię wszystko, co każesz",
Jak mówił staruszek Szekspir...
Więc. widzisz, że i ja także
Nie jestem obcy poezji!
Nieznajoma pokornie podaje mu rękę.
PAN
Jak masz na imię?
NIEZNAJOMA
Zaczekaj.
Niech, sobie przypomnę. W niebie,
Śród gwiazd, nie miałam imienia...
Lecz tu, na błękitnej ziemi,
Wybrałam imię Maria...
A więc mnie Marią nazywaj.
PAN
Jak sobie życzysz, ślicznotko.
Bo przecież chcę tylko wiedzieć
Co mama ci szeptać nocą.
Wyprowadza Nieznajomą pod rękę.
Ślady ich zasypuje błękitny śnieg.
Gwiazdowid znów jest na moście. Rozpacza. Wyciąga ręce ku niebu. Wznosi w górę wzrok.
GWIAZDOWID
Nie ma już pięknej gwiazdy!
Błękitna otchłań jest pusta!
Rytm utraciłem
Astralnych pieśni moich!
Odtąd drażnią mój słuch
Brzęczące pieśni gwiazd!
Dziś w mojej wieży nocą
Smutną ręką zapiszę
W długich mych pergaminach
Wieść o upadku najjaśniejszej gwiazdy...
I cicho ją nazwę
Imieniem dalekim,
Imieniem pieszczącym słuch:
Marią niech się nazywa.
W żółtych zwojach annałów
Zapis zostanie
Mojej samotniej dłoni:
„Spadła dziś gwiazda Maria.
I już nie będzie patrzeć w moje oczy.
Gwiazdowid pozostał sam!"
Cicho płacze.
Poeta z alei wchodzi na most.
POETA
Zaklinam pana na wszystkie świętości!
Na pańską tęsknotę!
Na narzeczoną pańską, jeżeli
Ma pan lub nadał narzeczoną.
Powiedz mi pan, czy tu była
Wysoka kobieta w czerni?
GWIAZDOWID
Dajcie mi spokój, brutalni ludzie.
Nie widzę kobiet od czasu,
Gdy spadła moja gwiazda.
POETA
Rozumiem pański żal.
Pan pewno jak ja jest poetą.
Czy pan przypadkiem nie widział
Nieznajomej w śniegach błękitnych?
GWIAZDOWID
Nie pomnę. Tu wiele szło kobiet
I jest mi ogromnie przykro,
Że pańskiej poznać nie mogłem...
POETA
O, gdyby pan ją ujrzał,
Zapomniałby pan o swej gwieździe!
GWIAZDOWID
Nie pan może mówić o gwiazdach,
Nazbyt pan jest lekkomyślny
I bardzo pana proszę
Nie wsadzać nosa w mój zawód.
POETA
Zniosę wszystkie zniewagi!
Niech mi pan wietrzy, jestem
Nie mniej niż pan przygnębiony...
O, gdybym nie był pijany,
Szedłbym za nią krok w krok!
Lecz w chwili, gdy ją dostrzegłem,
Tych dwóch mnie drabów wlokło.
Potem upadłem w zaspę,
Odeszli ciskając przekleństwa,
Porzucając mnie w śniegu...
Nie pomnę, jak długo spałem...
Zbudziłem się z myślą, że śnieg
Zasypał jej lekki ślad!
GWIAZDOWID
Niezbyt wyraźnie pamiętam
To smutne dla pana zdarzenie.
To prawda, że pana wiedli,
Szturchali i popychali
I szedł pan niepewnym krokiem...
Potem pamiętam przez sen,
Jak weszła na most jakaś dama
I jak błękitny pan do niej podszedł...
POETA
O, nie!... Ów błękitny pan...
GWIAZDOWID
Nie wiem, o czym mówili,
Już na nich nie patrzałem,
A potem pewno już poszli...
Tak byłem zajęty gwiazdą...
POETA
I śnieg zasypał ich ślady!...
Już nigdy jej nie spotkam!
Takie spotkania
Zdarzają się tylko raz w życiu...
Obaj płaczą, sypie na nich błękitny śnieg.
GWIAZDOWID
Czy warto tego żałować?
Znacznie głębsze jest moje nieszczęście:
Astralny rytm utraciłem!
POETA
A ja straciłem rytm duszy.
Myślę, że to jest ważniejsze!
GWIAZDOWID
Żal w mych annałach zapisze:
„Dziś spadła gwiazda — Maria!"
POETA
Piękne to imię: Maria!
Napiszę w nowym wierszu:
„Gdzieżeś ty, Mario?
Zagarnął czar ją".
GWIAZDOWID
No, minie pańska rozpacz!
Powinien pan tylko spisać Możliwie najdłuższe wiersze!
Nad czym więc tutaj płakać?
POETA
Dla pana zaś, Gwiazdowidzie,
Starczy, gdy wpiszesz w swe zwoje
Ku pożytkowi studentów:
„Dziś spadła Gwiazda Maria!"
Obaj smęcą się, prószy na nich błękitny śnieg. Giną u nim. Śnieg też się smęci. Zasypał już i most, i okręty Wybudował białe ściany na kanwie drzew, wzdłuż domów, na drutach telegraficznych. Dal ziemska i dal rzeczna wzniosły się białymi ścianami, tak że wszystko jest białe prócz świateł sygnalizacyjnych na okrętach i oświetlonych okien domów. Śnieżne ściany gęstnieją, jak gdyby zbliżały się do siebie. Powoli odsłania się —
WIDZENIE TRZECIE
Duży salon z białymi ścianami, na których jaskrawo płoną kinkiety. Drzwi do przedpokoju są otwarte. Delikatni dzwonek coraz to oznajmia przyjście gości.
Na kanapach, fotelach i krzesłach siedzą już gospodarze i goście;
Pani Domu — to starsza już dama, siedząca jak gdyby połknęła kij; przed nią koszyczek z biszkoptami, patera z owocami i filiżanka parującej herbaty; naprzeciw niej siedzi głuchy starzec o głupiej twarzy, który coś przegryza i popija.
Młodzi ludzie w nieskazitelnych smokingach rozmawiają z paniami, niektórzy zaś tłoczą się grupkami po kątach.
Gwar bezmyślnych rozmów.
Pan Domu wita gości w przedpokoju i do każdego z początku drewnianym głosem woła: „Aaa!", po czym mówi coś banalnego. W tej chwili tym jest właśnie zajęty.
PAN DOMU
(w przedpokoju)
Aaa! Ale się pan opatulił!
GŁOS GOŚCIA
Bo też zimnisko dzisiaj, powiem panu! W futrze jestem. — a zmarzłem.
Gość głośno wyciera nos. Ponieważ rozmowa w salonie jakoś się wyczerpała, słychać, jak Pan Domu konfidencjonalnie mówi do Gościa.
PAN DOMU
A u kogo pan szył?
GOŚĆ
U Chevaliera.
Spoza drzwi sterczą poły surduta Pana Domu, który ogląda futro.
PAN DOMU
A ile pan zapłacił?
GOŚĆ
Tysiąc.
Pani Domu starając się zagłuszyć rozmowę woła.
PANI DOMU
Cher Iwanie Pawłowiczu! Broszę szybciej do nas! Czekaliśmy już tylko na pana! Arkadiusz Romanowicz obiecał nam przecież dzisiaj zaśpiewać!
Arkadiusz Romanowicz podchodzi do Pani Domu i skomplikowanymi gestami usiłuje pokazać, że jest o sobie niezbyt wysokiego mniemania.
Pani Domu również gestami usiłuje wyrazić coś wręcz przeciwnego.
MŁODY CZŁOWIEK ŻORŻ
Ta twoja Serpantini, Misza, to zupełna idiotka. Tak tańczyć jak ona wczoraj, to znaczy nie mieć absolutnie wstydu.
MŁODY CZŁOWIEK MISZA
Nic nie rozumiesz, Żorż! Jestem kompletnie zakochany. To — tylko dla wybranych. Przypomnij sobie, ona ma naprawdę klasyczną figurę — ręce, nogi...
ŻORŻ
Poszedłem tam, aby napawać się sztuką. Na nóżki mogę patrzeć gdzie indziej.
PANI DOMU
O czym tam panowie mówicie, Georgiju Nikołajewicziu? Ach, o Serpantini! To okropność, nieprawdaż? Po pierwsze — interpretować muzykę — już to jedno jest bezczelnością. Ja tak namiętnie kocham muzykę i za nie, za nic nie dopuszczę, aby ją znieważano. A poza tym tańczyć bez kostiumu — to... to, nie wiem już co! Wyprowadziłam moją córkę.
ŻORŻ
Całkowicie się z panią zgadzam. A Michał Iwanowicz jest innego zdania...
PANI DOMU
Cóż to, panie Michale? Wydaje mi się, że tu nie mam być dwóch zdań! Rozumiem, że młodzi ludzie lubią się entuzjazmować, ale na publicznym koncercie... kiedy nogami ilustruje się Bacha... Sama zajmuję się muzyką... kocham namiętnie muzykę... Jak pan sobie wyobraża...
Starzec siedzący naprzeciw Pani Domu rzuca nagle prosto z mostu.
STARZEC
Dom publiczny.
W dalszym ciągu popija herbatę i zajada biszkopty.
Pani Domu rumieni się i zwraca do jednej z dam.
MISZA
Ach, Żorż, wy wszyscy wciąż jeszcze nic nie rozumiecie! Czyż to jest interpretacja muzyki? Serpantini sama jest wcieleniem muzyki. Płynie na falach dźwięków i wydaje nam się, że płyniemy za nią. Czyżby ciało, jego linie, jego harmonijne ruchy — same przez się nie śpiewały jak dźwięki? Ten, kto doprawdy czuje muzykę, nigdy się za nią nie obrazi! Wszyscy macie abstrakcyjny stosunek do muzyki...
ŻORŻ
Marzycielu! Ty wciąż to samo. Budujesz jakieś tam teorie i nic nie słyszysz, i nie widzisz. Ja nawet nie mówię o muzyce i w końcu gwiżdżę na to! Ja też bardzo byłbym rad widzieć to wszystko w osobnym gabinecie. Ale musisz się zgodzić: nie podać na afiszu że Serpantini będzie okryta tylko jednym gałgankiem — to znaczy postawić wszystkich w bardzo niezręcznej sytuacji. Gdybym o tym wiedział, nie zaprowadziłbym tam mojej narzeczonej.
Misza z roztargnieniem grzebie w koszyczku z biszkoptami.
Posłuchaj, rzuć te biszkopty. Wstręt bierze, gdy wszystkie obmacasz. Patrz, jak na ciebie patrzy kuzyneczka. A wszystko dlatego, że jesteś roztargniony. Ech, marzyciele.
Misza mrucząc coś z zażenowaniem przechodzi w inny kąt salonu.
STARZEC
(odzywa się nagle do Pani Domu)
Nina! Siedź spokojnie. Rozpięła ci się suknia na plecach.
PANI DOMU
(rumieniąc się gwałtownie)
Ależ, wujku, nie wypada tak przy wszystkich! Wujek jest zanadto... szczery...
Stara siędyskretnie zapiąć suknię.
Do pokoju wbiega młoda Dama, za niąidzie ogromny Rudy Mężczyzna.
DAMA
Ach, dzień dobry, dzień dobry! Państwo pozwolą, że przedstawię państwu: mój narzeczony.
RUDY MĘŻCZYZNA
Bardzo mi przyjemnie.
Ponuro usuwa się w kąt pokoju.
DAMA
Proszę nie zwracać na niego uwagi. Jest bardzo nieśmiały. Ach, niech pani sobie wyobrazi, co za historia...
Pije szybko herbatę i szeptem opowiada Pani Domu coś zapewne pikantnego, gdyż obie wiercą się na kanapie
i chichoczą.
DAMA
(zwraca się nagle do narzeczonego)
Masz moją chustkę?
Narzeczony z ponurą miną wyciąga chustkę.
DAMA
Żałujesz mi czy co?
RUDY MĘŻCZYZNA
(odzywa się nagle ponurym głosem)
Pij i nie gadaj.
Milczą. Piją.
Wbiega Młody Człowiek i z oznakami radości biegnie do drugiego.
W tym ostatnim bez trudu poznać można tego, który uprowadził Nieznajomą.
MŁODY CZŁOWIEK
Kostia, drogi przyjacielu, przecieżona czeka pod drzwia...
Przerywa w pół słowa. Wszystko staje się niezwykle dziwne. Jest tak, jak gdyby wszyscy nagle przypomnieli sobie, że gdzieś już te same słowa zostały powiedzianej i to w tej samej kolejności.
Michał Iwanowicz patrzy dziwnym wzrokiem na Poetę, który właśnie wchodzi w tej chwili.
Poeta, blady, składa ogólny ukłon na progu salonu.
PANI DOMU
(z napiętym wyrazem twarzy)
Czekaliśmy tylko na pana. Spodziewam się, że pan nam cośprzeczyta. Dzisiaj wyjątkowo dziwny wieczór! Nie klei się nasza przyjacielska rozmowa.
STARZEC (rzuca znowu)
Tak jakby ktoś umarł. Jakby przeniósł się do wieczności.
PANI DOMU
Ach, niech wujek przestanie! Wujek wszystkich do reszty powystrasza... Drodzy państwo! Zacznijmy rozmawiać na nowo...
(do Poety)
Przeczyta pan nam coś, nieprawdaż?
POETA
Z przyjemnością... jeśli to kogoś zainteresuje...
PANI DOMU
Drodzy państwo. Proszę o ciszę. Nasz znakomity poeta powie nam swój świetny wiersz i mam nadzieję, że znowu o pięknej damie...
Wszyscy milkną.
Poeta staje pod ścianą, naprzeciw drzwi do przedpokoju, i zaczyna recytować.
POETA
Śniegi znikały już z ulicy,
Błyszczały dachy obnażone,
Gdy rozświetlając mrok kaplicy,
Zabłysły perły jej toczone.
Z ikony w róże ustrojonej
Powolnym krokiem zeszła Ona...
Delikatny dzwonek w przedpokoju.
Pani Domu błagalnie wyciąga złożone ręce w kierunku Poety. Poeta przerywa recytację. Wszyscy z ciekawością wyglądają do przedpokoju.
PAN DOMU
Za chwileczkę. Proszę wybaczyć.
Wychodzi do przedpokoju, ale nie woła tam: „Aaa!"
Milczenie.
GŁOS PANA DOMU
Czym mogę służyć?
Głos kobiecy odpowiada coś.
Pan Domu staje na progu.
PAN DOMU
Nineczko, jakaś pani. Nie mogą nic zrozumieć. Pewno to do ciebie. Państwo wybaczą, państwo wybaczą...
Uśmiecha się z zażenowaniem.
Pani Domu idzie do przedpokoju i zamyka za sobą drzwi.
Goście szepcą pomiędzy sobą.
MŁODY CZŁOWIEK
(z kąta)
Ależ to być nie może...
DRUGI
(kryjąc się za nim)
Zapewniam cię, to skandal!... Słyszałem jej głos...
Poeta stoi bez ruchu naprzeciw drzwi.
Drzwi otwierają się.
Pani Domu wprowadza Nieznajomą.
PANI DOMU
Proszę państwa, miła niespodzianka. To jest moja czarująca nowa znajoma. Mam nadzieję, że z radością przyjmiemy ją do naszego przyjacielskiego grona. Mario... pani wybaczy, nie dosłyszałam, jak się pani nazywa?
NIEZNAJOMA
Maria.
PANI DOMU
Ale... jak po ojcu?
NIEZNAJOMA
Maria. Nazywam sama siebie Marią.
PANI DOMU
Dobrze, moja droga. Będą nazywała panią: Mary. Pani jest nieco ekscentryczna, nieprawdaż? Ale tym weselej spędzimy dzisiejszy wieczór z naszą zachwycającą nową znajomą. Nieprawdaż, mili państwo?
Wszyscy są zażenowani. Zapada milczenie.
Pan Domu dostrzega, że jeden z gości przemknął do przedpokoju, i wychodzi za nim.
Słychać przepraszające szepty i słowa: „Nie czuję się zdrów".
Poeta stoi bez ruchu.
PANI DOMU
Tak więc może nasz świetny poeta podejmie przerwaną recytację? Droga Mary, gdy pani weszła, nasz znany poeta recytował nam właśnie... recytował nam..
POETA
Parni wybaczy. Proszę mi pozwolić, że dokończę kiedy indziej. Bardzo przepraszam.
Wszyscy są raczej zadowoleni.
Poeta podchodzi do Pani Domu, która przez pewien czas robi błagalne gesty, ale wkrótce daje spokój.
Poeta spokojnie siada w odległym kącie. Patrzy na Nieznajomą w zamyśleniu.
Pokojówka roznosi poczęstunek.
Z ogólnego bezmyślnego gwaru wydziera się śmiech, oderwane słowa i całe zdania:
Ależ jak ona tańczyła! Posłuchaj tylko! Inteligencja rosyjska...
KTOŚ
(wyjątkowo głośno)
Ale pan też nie pochwycił! Ale pan też nie pochwycił!
Wszyscy zapomnieli o Poecie, który powoli wstaję i przesuwa ręką po czole. Robi kilka kroków tam i z powrotem po pokoju. Z wyrazu jego twarzy widać, że z trudem usiłuje coś sobie przypomnieć.
W tej samej chwili z ogólnego gwaru dochodzą słowa: „roquefort", „camembert". Nagle jakiś gruby mężczyzna, wymachując z ogromnym zapałem rękami, wybiega na środek pokoju z okrzykiem:
Brie!
Poeta natychmiast przystaje. Przez chwilę wydaje się że wszystko sobie przypomniał. Robi kilka szybkich kroków w stronę Nieznajomej. Ale drogę przegradza mu wchodzący z przedpokoju Gwiazdowid w niebieskim mundurowym surducie.
GWIAZDOWID
Proszę wybaczyć, że jestem w surducie i że się spóźniłem. Wracam prosto z posiedzenia. Musiałem wygłosić referat. Astronomia...
Podnosi palec do góry.
PAN DOMU
(podchodząc)
Właśnie przed chwilą mówiliśmy o gastronomii. Nineczko, czy nie czas ma kolacją?
PANI DOMU
(wstaje)
Proszę państwa!
Wszyscy wychodzą za nią. W pociemniałym salonie pozostają przez pewien czas Nieznajoma, Gwiazdowid i Poeta.
Poeta i Gwiazdowid stoją w drzwiach, gotowi wyjść.
Nieznajoma ociąga się z wyjściem i stoi w głębi, przy oknie, koło ciemnej, na topól odsłoniętej zasłony.
GWIAZDOWID
Znów nam przyszło spotkać się z panem. Bardzo się cieszę. Ale okoliczności naszego pierwszego spotkania niech pozostaną między nami.
POETA
O to samo proszę i parna.
GWIAZDOWID
Miałem dopiero co referat w Towarzystwie Astronomicznym na temat tego, czego pan był mimowolnym świadkiem. Zadziwiające wydarzenie: gwiazda pierwszej wielkości...
POETA
Tak, to bardzo interesujące.
GWIAZDOWID
(z zachwytem)
O tak! Włączyłem do moich wyrazów nowy paragraf: „Spadła gwiazda Maria!" Nauka po raz pierwszy... Ach, wybaczy pan, że nie pytam o rezultaty pańskich poszukiwań.
POETA
Moje poszukiwania nie dały żadnych rezultatów.
Odwraca się i patrzy w głąb pokoju. Patrzy z rozpaczą. Na twarzy jego widać udrękę, w oczach — pustkę i mrok. Chwieje się w straszliwym napięciu. Ale wszystko zapomniał.
PANI DOMU
(na progu)
Proszę państwa! Idźcie wreszcie do stołowego! Nie widzę tu Mary...
(Grozi im palcem.)
Ach, młodzi ludzie! Schowaliście gdzieś moją Mary?
(Patrzy w głąb pokoju.)
Gdzie jest Mary? Gdzież wreszcie jest Mary?
Pod ciemną zasłoną nie ma już nikogo.
Za oknem płonie jaskrawa gwiazda. Pada błękitny śnieg, tak samo błękitny, jak mundurowy surdut Gwiazdowida, który znikł.