Rozdział 12
Noc żywych trupów
Wampir, Aidan? To wszystko, na co go stać? Potrząsnęłam głową uśmiechając się, gdy wkroczył do poczekalni East Hall teatralnym gestem i rozrzucił pelerynę wokół siebie.
- Totalny kicz, wiesz. Poza tym, wampiry powinni mieć czarne włosy.
Wyglądał bardziej jak anioł, mój Aidan. Może z wyjątkiem czarnej peleryny i sztucznych kłów.
Myślałam nad czymś bardziej ezoterycznym, co nie tak łatwo zidentyfikować - na przykad upadła gwiazda. Pomyślałam, że nadaje się na Halloween. Był tylko jeden problem - wciąż potykałam się o swoją sukienkę - bardzo długą, lekko wygniecioną aksamitną srebrną sukienkę z szerokim rozkloszowanym dołem jak u baletnicy. Kupiłam ją online i zapłaciłam fortunę za jej dostawę. Żółte, świecące się wstążeczki wokół nadgarstków i kostek dopełniały cały strój.
- Chodź, czas lśnić, mała gwiazdko. Aidan wziął mnie za rękę i wyprowadził na dwór, w kierunku sali gimnastycznej. Słyszałam muzykę, czułam zewsząd bębnienie basu, kiedy szłam z nim tak niepewnie.
- Bądź szczery - powiedziałam, uważając na rąbek sukienki.
- Wiedziałbyś, w co się przebiorę, gdybym ci nie powiedziała?
- Pewnie - powiedział, ale jego uśmiech mnie zastanowił. - Czytam Gaimana.
Schyliłam się, aby poprawić buty, gorącą parę szpilek, które kupiłam ni z tego, ni z owego na Manhattanie przedtem jak znalazłam się tutaj. Patsy nalegała, abym ich nie kupowała, bo według niej nie nadawały się do szkoły z internatem. Cieszyłam się, że zignorowałam jej zdanie i posłuchałam swojego instynktu, ponieważ idealnie pasowały do tej sukienki.
Gdy się wyprostowałam, Aidan cofnął się o krok, mierząc mnie wzrokiem od czubka głowy do nóg i z powrotem. Poczułam, jak drżę w odpowiedzi na jego spojrzenie; chłopcy nigdy nie patrzyli na mnie w taki sposób jak Aidan patrzał na mnie teraz. Moje serce zaczęło bić szybciej, kolana zaczęły się trząść.
- Jesteś pewien, że nie możesz przeczytać moich myśli? - spytałam go.
Potrząsnął głową.
- Nie. Zablokowałaś je dobrze i ciasno.
- Dobrze - wymruczałam, czując się nagle niegrzecznie. - Bo nie chciałabym, abyś wiedział, co sobie teraz myślę.
W ułamku sekundy, przyciągnął mnie ku sobie, jego fałszywe kły wypadły z jego ust, a jego wargi znalazły się na moich. Poruszył się tak szybko, że wziął mnie z zaskoczenia. Jego usta były takie miękkie, jego całusy takie delikatne, ale usłyszałam jeszcze coś.. niski pomruk w głębi gardła.
Pewnie dlatego, że nie mógł przeczytać moich myśli.
Minęło dość dużo czasu od kiedy mnie pocałował - naprawdę pocałował. Och, wodził ustami po uszach, po włosach, ale to nie równało się z tym dzisiejszym pocałunkiem. Jak za pierwszym razem, pod gwiazdami, jego ciało przylgnęło do mnie. Czekałam, chciałam…
- Hej, wy dwoje, znajdźcie sobie pokój - zawołał ktoś w naszym kierunku.
Puścił mnie, a ja się cofnęłam. Ledwie łapiąc oddech, odwróciłam się i zobaczyłam Jennę Holley, w czym, co prawdopodobnie miało być strojem pudla. Zwisające uszy, ogon angielski, kryształowy kołnierzyk owinięty wokół gardła.
Aidan zaśmiał się i wziął mnie za rękę.
- Ładnie wyglądasz, Jenna - zawołał.
- Tak. To samo można powiedzieć o tobie. Uśmiechnęła się słodko do niego, ale wyczułam również wrogość, może połączoną nawet z czymś innym, czymś, w co nie chciałam się mieszać. Fala zazdrości przeszła przeze mnie. Było coś pomiędzy Jenną a Aidanem - coś, o czym nie wiedziałam. Nie byli przyjaciółmi, gdyż Aidan z pewnością wspomniałby mi o tym.
- Nie chcesz dokądś pójść? - spytał ją Aidan, przerywając krępującą ciszę.
- Tak, lepiej pójdę znaleźć swoją paczkę - zaśmiała się.
A mówiąc o paczkach, właśnie nadchodziła moja. Szli prosto na nas - Cece, Sophie, Kate, Jack i Marissa.
Przez sekundę rozważałam wzięcie Aidana za rękę i ucieczkę w stronę lasu, gdzie moglibyśmy zacząć to, na czym nam przerwano, gdy Jenna wtrąciła nos nie w swoje sprawy. Jednakże zamiast tego, zdrowy rozsądek opanował moje emocje, więc podniosłam rękę i pomachałam im na powitanie.
Ponieważ zbliżali się, sięgnęłam po rękę Aidana i trzymałam ją najmocniej jak umiałam. To było nasze pierwsze wyjście publicznie jako para, a ja naprawdę chciałam, żeby było niezapomniane.
- Hej, czy to Jenna Holley? - spytała Kate, gdy dogonili nas.
- Tak - odpowiedziałam, obserwując jak pudel znika w sali gimnastycznej, a jej ogon telepie się za nią. - Ona, ona.
Sophie poprawiła swój szpiczasty kapelusz.
- Czy ona prawda przebrała się za psa?
- Za suczkę - zachichotała Cece. - Bardzo odpowiedni strój jak na nią.
- Miauuu - powiedziała Marissa.
- Hej, idziemy tam, czy jak? Jack wyglądał na zniecierpliwionego.
Nie byliśmy w środku dłużej niż 15 minut, wszyscy staliśmy razem przy stoliku, gdy mężczyzna, którego nigdy przedtem nie widziałam - prawdopodobnie jakiś nauczyciel - ruszył prosto na nas, z zaciśniętymi ustami.
- Panie Gray - powiedział. - Można prosić pana na chwileczkę?
- Zaczekaj na mnie - wyszeptał mi w ucho Aidan, a potem podreptał za nauczycielem w drugi kąt sali gimnastycznej. Stali tak rozmawiając, facet gestykulował coś żwawo rękoma. Aidan był bardzo spokojny, a ja wyczuławam, że coś złego działo się. I to bardzo złego.
Minutę później stał już przy mnie, jego twarz odzwierciedlała kompletną pustkę.
- Muszę iść - powiedział szorstko. - Powinienem niebawem wrócić. Zostań z przyjaciółmi; Odnajdę cię. - I zniknął.
- Dokąd poszedł Aidan? - zawołała Cece, przekrzykując muzykę, gdy sięgała po dietetyczną kolę.
Obserwowałam, jak Jack prowadził Kate na parkiet.
- Nie wiem. Kim był ten koleś, z którym on przed chwilką rozmawiał? Znasz go?
- Chyba nazywa się Dr. Hughes. Nauczyciel chemii. Czego chciał?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam pojęcia. Czy masz coś przeciwko, jeśli poszwędam się z tobą, dopóki nie wróci?
- Pewnie, że nie mam. Trąciła mnie lekko w żebra. Nie patrz teraz, ale są tutaj zmiennokształtni. Może jeden z nich zaprosi cię do tańca.
- Hej, to wcale nie jest śmieszne. Wciąż czułam się źle z ich powodu. Nie mogli poradzić nic na to, kim byli, tak jak ja nie mogłam przestać mieć wizje. To nie było w porządku, że nawet w takiej szkole jak ta, gdzie dzieciaki powinny być bardziej wyrozumiali, niż inni ludzie odsuwano ich na boczny tor - nawet, jeśli ich dary nieco różniły się od innych.
Całkiem jak przewiezienie kogoś pięć mil dalej w mgnieniu oka - przypomniałam sobie, ale wzruszyłam ramionami.
Marissa wraz z Sophie umiejscowiły się tuż za nami, za co byłam im bardzo wdzięczna.
- Hej, wydaje mi się, że Todd Moreland zapatruje się na naszą Cece - powiedziała Marissa, wodząc dookoła swoim małym, kocim noskiem.
Obejrzałam się na Todda, ciemno-włosego chłopaka, którego kojarzyłam z niektórych zajęć i on zdecydowanie się na nią gapił. Kilka minut później, przecisnął się przez zatłoczony tłum i i zaprosił Cece do tańca.
Za nią weszła Sophie, z tym samym facetem, z którym spotkała się zeszłej niedzieli, jednym z przyjaciół Jacka. Nie pamiętałam nawet jego imienia, jednakże wyglądał na bardzo sympatycznego kolesia. Wtedy weszła Marissa, a za nią ja. Ze wszystkich moich nowych znajomych, tylko w jej towarzystwie nie czułam się zbytnio komfortowo.
- Nie mogę uwierzyć, że Kate i Jack zmówili się co do kostiumów - powiedziała, przechylając głowę w kierunku obgadywanej przez nią pary - pirat i dziewka, którzy kołysali się, a ich ciała były ciasno do siebie przyciśnięte. - Boże, jak można się tak obściskiwać?
- Nie wiem - powiedziałam, wzruszając ramionami, marząc o tym, aby Aidan jak najszybciej do mnie wrócił. - Wydaje mi się, że to jest całkiem miłe.
Marissa zaskrzeczała dziwnie.
- Nie przepadasz zbytnio za Jackiem, prawda?
Wciąż obserwowała ich intensywnie.
- Eee… wydaje mi się, że on jest nawet w porządku. Dlaczego pytasz?
- Nie wiem. Czy naprawdę chciałam wdać się z nią w dyskusję? Chodzi o to, że ty ciągle próbujesz dokopać się do czegoś, co stanie pomiędzy nim, a Kate.
- Nie mów nikomu o tym, co ci powiem, okej? - zarządała, a ja przytaknęłam, zanim zaczęła mówić dalej. - Mama Kate miała osiemnaście lat, kiedy ją urodziła, a jej ojciec już długo przedtem od nich odszedł. Ja tylko.. Ooddaliła się, potrząsając głową. - Obawiam się tylko, że Kate wkroczy na tą samą ścieżkę, to wszystko. Jest przekonana, że ona i Jack będą razem już na zawsze. A jakie są na to szanse?
To nie była odpowiedź, jaką miałam nadzieję usłyszeć, dlatego nie wiedząc, co mogę odpowiedzieć, wzruszyłam ramionami.
- W każdym bądź razie, gdzie podział się Aidan? - spytała, rozglądając się po zatłoczonym pokoju.
- Nie mam pojęcia. Chyba poszedł gdzieś z nauczycielem chemii. Powiedział, że niedługo wróci - dodałam cicho, wypijając łyczek chłodnej koli, którą trzymałam w ręce.
- Wydaje mi się, że wszystko u was tak na poważnie, czyż nie?
Wzruszyłam ramionami, przeszukując parkiet w poszukiwaniu Cece i Todda.
- Możliwe. Nie wiem, on jest taką mieszaniną zimna i gorąca. Zaczekaj chwilkę, skoczę po następną. Nie miałam pojęcia, czemu powiedziałam jej to, jednakże ulżyło mi trochę.
- No cóż, on nigdy nikomu nie poświęcił chwilki swojego wolnego czasu, aż do czasu, gdy ty się pojawiłaś, więc najwidoczniej robisz coś tak, jak trzeba. Mam nadzieję, że wszystko wam się uda - powiedziała, a ja odwróciłam się i spojrzałam na nią. Po tym wszystkim, co opowiedziała mi o Jack'u i Kate, nie spodziewałam się usłyszeć coś takiego.
Marissa była dziś chodzącą niespodzianką. Ona zawsze zastraszała mnie, nawet wtedy, gdy była miła. Ale… zaczynałam myśleć, że może jednak pod maską twardziela, kryła się miększa osobowość, bardziej podatna na ludzi.
- Naprawdę go lubisz, prawda? - ciągnęła dalej, obserwując dokładnie każde moje mrugnięcie. - I nie, nie używałam jakiegoś szóstego zmysłu, aby dowiedzieć się o tym. Wszystko masz wypisane na twarzy. Nie możesz odwieść wzroku od drzwi.
- Tylko się martwię. Minęło już chyba z pół godziny od kiedy wyszedł.
A może nawet więcej. Nie patrzałam na zegarek, bo dla mnie i tak trwało to wszystko, jak wieczność.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Uważasz, że naprawdę go lubisz, a może to tylko ten wpływ Aidana?
Zadawałam sobie to samo pytanie więcej niż jeden raz, i wciąż odnajdywałam tę samą odpowiedź.
- Tak. Naprawdę go lubię.
Nawet za bardzo, można by powiedzieć. Co było bardziej przerażające, aniżeli te wszystkie pokręcone hormony.
- A zatem, nie wierzę, że to mówię, ale uważam, że powinnaś pójść go poszukać. Otuliła się rękoma, zobaczyłam jak drży. Wydaje mi się, że coś jest nie w porządku. Jest… zły, albo coś takiego. Nie wiem dokładnie. Ale wydaje mi się, że on cię potrzebuje.
- Jak możesz… nie miało sensu zadawać takie pytanie. Ona wiedziała, a to wszystko, co mnie w tej chwili ciekawiło. Wiesz może, gdzie on jest?
Potaknęła.
- W laboratorium chemicznym.
- Dzięki, Marissa. Przytuliłam ją gwałtownie. - Gdyby on nagle się tutaj pojawił, powiesz mu, że poszłam go szukać?
- Pewnie. A teraz idź. Cofnęła się parę kroków, z mojego zasięgu. - Wydaje mi się, że powinnaś się śpieszyć. Korytarz C. Trzecie piętro. Sala 329.
Wkrótce biegłam przez dziedziniec, trzymając w jednej ręce sukienkę. Przebiegłam zaledwie parę jardów, gdy poczułam jak rzemyk z mojego buta odczepia się, a ja prawie wywróciłam się na ziemię, twarzą ku podłożu.
Pochyliłszy się, zdjęłam buty i skrzywiłam się, gdy dotknęłam gołymi stopami zimnej trawy. Biegłam przez dziedziniec ku fontannie, której światła oświetlały rozpylacze wody. Marissa mówiła, że on będzie w korytarzu C, który znajdował się naprzeciwko sali, w której miałam lekcje matematyki. W ciągu kilku sekund, przeszłam przez kamienne sklepione przejście i biegłam sprintem po schodach, pokonując za jednym zamachem po dwa schodki, a moja sukienka podniosła mi się już do kolan. Trzecie piętro, sala 329.
Sala znajdowała się na końcu tego korytarza. Drzwi były zamknięte, światła zgaszone. Może minęliśmy się; może on wracał już na salę gimnastyczną. Jednakże, aby się upewnić, popchnęłam drzwi, a kiedy okazało się, że one nie są zamknięte, z dudniącym sercem weszłam do środka. Jedynie światło awaryjne było zapalone, ale i ono wystarczyło, aby zobaczyć wszystko, co tam się działo. Dłonią zakryłam usta.
Stoły były poprzewracane, krzesła doszczętnie połamane. Wszędzie walały się kawałki szkła, a dziwny, siarkowy zapach sprawił, że się zakrztusiłam. Pośrodku całego tego chaosu stał Aidan, wciąż ubrany w kostium wampira. Gdy tak patrzałam, jak podnosi jeden z powywracanych stołów, jakby nic nie ważył i rzuca nim w ścianę roztrzaskując przy tym szkło i rozłupując drewno. Musiałam najwidoczniej zakrzyczeć, gdyż Aidan odwrócił się, a jego peleryna wydęła się.
- Violet? Spojrzał w moje oczy, a ja mogłam w tamtej chwili przysiąc, że jego oczy miały czerwonawą poświatę. Cofnęłam się o krok, sięgając po omacku drzwi, aż nagle poczułam jak kawałek szkła przenika przez moją stopę.
Nagle zamigotały światła. I nieocziekiwanie dla mnie, Aidan znalazł się w najdalszym zakątku, pomimo tego, że nie widziałam, jak się poruszał.
Chlipiąc, rzuciłam buty i sięgnęłam po kawałek szkła, który wlazł w moją stopę. Gdy wyciągnęłam go stamtąd, spróbowałam wytrzeć ciepłą, lepiącą się krew o spódnicę.
- Musisz wyjść, Violet. Teraz. Teraz - powtórzył ze ściśniętym gardłem, a jednocześnie z takim opanowaniem, że dreszcz przeszedł po moim ciele.
- Co… co się dzieje z tobą? - wybełkotałam. Odsunął się na chwilkę od ściany, ale prawie od razu ponownie do niej przylgnął. Pomyślałam, że widocznie musiał się skaleczyć. Okropnie się skaleczyć. Był taki blady, a jego oczy były takie jaskrawo czerwone.
Na prawo ode mnie zobaczyłam ścieżkę, praktycznie bez żadnych kawałków szkła albo żadnych innych rupieci. Gdybym tylko mogła go dosięgnąć….
- Musisz wyjść teraz. Właśnie to mam na myśli i dopomóż mi Bóg. Ręce zwinął w pięści, a sam wyglądał trochę na zbzikowanego. - Nie mogę… Nie jestem aż taki silny. Wynoś się stąd - teraz.
Skierowałam się ku drzwiom, omijając odłamki szkła. Nie mogłam tak do końca zrozumieć, co widziałam - rozwaliny, jego reakcja; nic z tego nie trzymało się kupy.
- Co… co się wydarzyło?
Mięśnie jego szczęki drżały. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech przed tym, jak przemówił:
- Czy nie widzisz? Dwa lata mojej pracy, zostały zniszczone. Do cholery. Musisz zrobić coś z tą krwią.
- Z krwią?
Spojrzałam na podłogę, na krwawe odciski butów, które zostawiłam na posadzce, i wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj mnie i to uważnie - powiedział, znów zbliżając się do ściany i drżąc. - Chcesz znać moje tajemnice? Cóż, udało ci się, Violet McKenna. Tuż przed tobą; tylko przyjrzyj się uważnie.
- O czym ty mówisz? - czknęłam, a moje ciało ogarnęło przerażenie.
Wziął głęboki wdech.
- Próbuję powiedzieć ci to już od 30 sekund, że jestem bliski wgryzienia się - potrząsnął głową i pokazał coś, co wyglądało jak jego fałszywe kły - nimi w twoje gardło. Czy rozumiesz?
Aidan był w…w… Ledwo mogłam zmusić się do pomyślenia o czymś takim nierealnym, przecież to było takie porąbane. Wampir? Albo on myślał, że nim jest. Potrząsnęłam dziko głową, moje serce biło jak oszalałe, że pomyślałam, że za chwilkę zemdleję, tutaj i teraz.
Jedno z nas na pewno było nienormalne, tylko pozostawało pytanie: ja czy on. Zamknęłam rękoma usta, zmuszając się do miarowego oddychania - wdech i wydech.
- Teraz odwróć się i wyjdź, Violet. Biegnij. I bez znaczenia, co się wydarzyło, obiecaj mi, że nie wrócisz tutaj już dzisiaj.
Potaknęłam znacząco, nie mogąc mówić. Wtedy odwróciłam się i uciekłam.
str. 9