Iłłakowiczówna Kazimiera
SPIS WIERSZY
Anioły
Bezlistna pamięć
Dziewczynka
Kain i Abel
Licho
Liście
Modlitwa w tłoku
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych....
Nie będzie...
Nieznane
Nowe
Oczekiwanie
Opuszczenie
Pusty wiersz
Rzeka
Sen
Szeptem
Urocznica
W korytarzu
Zła wróżba
Anioły
Anioły schodziły po ścieżce białej,
schylały się, patrzały, głowy ku sobie zbliżały,
chwiały ogromnymi, cichymi piórami,
szemrały szumiącymi szatami
i stawały bojąc się przestraszyć ciszę,
która się razem z nimi nad ziemią czekającą kołysze.
Bezlistna pamięć
Z pamięci opada liść więdnący
jak z lipy,
tak samo go byle wiew potrąca,
popycha.
I oto stoi - anioł odarty
ze wspomnienia,
jak drzewo, które słota szarpie
w jesieni.
Kain i Abel
Było nas dwóch braci na pustym globie:
Kain i Abel.
Jeden baranki pasał, drugi na roli robił,
jeden był mocny, drugi - słaby.
Było nas dwóch braci i dwie różne miłości
do Boga Stwórcy:
jeden baranki mu składał zarżnięte,
drugi - pszenicę, kukurydzę i miętę,
słodkie ogórki.
Było nas dwóch braci, któryś z nich pozazdrościł
- Abel? Kain?
pokłóciliśmy się u ofiarnych ołtarzy,
słaby silnego zabił... To się powtarza...
I nie wiem dalej.
Licho
Nie trzeba mnie wyganiać, nie trzeba mnie odpychać!
Obejmę jabłoń za szyję, zacznę z jabłonią usychać,
zapłaczę nad agrestem, przejdę się malinami,
będą skurczone liście, jagody z czarnymi plamami.
Nie trzeba mnie wyganiać! Szparagi wyginą suche,
do grząd cienistych truskawek namówię ciotkę ropuchę.
W stajni rozplotę włosy, zakręcę znów do góry,
i przyjdą z ziem indyjskich olbrzymie rogate szczury.
Trzeba mnie wziąć do domu, przy stole dębowym posadzić,
trzeba mnie długo pieścić, po zimnych stopach gładzić,
a kiedy sen mnie zmoże albo zaleję się Izami
- długo po czole miedzianym ciepłymi wodzić ustami.
Liście
Grabimy liście w ogrodzie,
by trawie ich ciężar nie szkodził.
Suwają się grabie... grabie
mocniej... mocniej, słabiej... słabiej.
Posuwiście szeleścimy...
...Jeszcze daleko do zimy.
Modlitwa w tłoku
O Boże, daj mi ciemność,
ciemność i ciszę,
i taką moc tajemną,
żeby nie słyszeć.
I sławę bezimienną,
i drogę bezpowrotną...
O Boże, daj mi ciemność
i samotność.
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych....
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych....
Któż może być o taką bolesną rzecz zazdrosny?
Komu przeszkodzę, kogo zgniewam lub urażę
ja - skrzypka płacząca - na chwilę przypadkiem przyłożona do twarzy.
Nie będzie...
Nie będzie nigdy żyło między nami:
ani nie wzrośnie, ani się nie złamie.
Kędyś wystrzeli ciepłem albo światłem,
ale nie będzie między nami kwiatem.
Nie będzie przenigdy łączyć nas ni dzielić,
ani zasmucać, ani też weselić...
Ani opuści nas - bo nie posiędzie!
I - prócz w tym wierszu - wcale go nie będzie.
Nieznane
Jeszcze nie wszystko we mnie jest dla mnie znajome,
żyję w przedsionku jak na słonecznym podwórzu:
o gołębie moje, o klomby żółtych begonii,
o róże... róże...
Jest dom i korytarze ciemne i kryjome,
i zegar, który drży jak serce i jak serce dzwoni,
i galerie patrzące umarłych oczyma,
i - Bóg, który jest wszędzie, jest tam, gdzie mnie nie ma.
Nowe
Złoty i pawi poblask,
nie umiejący słów;
rzeka zielona i modra;
jaskółki - znów;
daleko to, co swojskie i nasze,
Bug i Wisła...
Kwiecie żółte stadem się pasie
na rumowiskach.
Ile trzeba było rozbitych,
wypalonych gniazd,
żeby nasz tłum różnolity
tu się pasł!
Oczy mamy błędne i obce,
palce - niepewne,
nierytmicznie w tych palcach dygoce
czas niepotrzebny.
Oczekiwanie
Jesteśmy cisi oboje
jak dwa gołębie przed burzą...
Tęsknoty i niepokoje
w dali się chmurzą.
Boję się jutra! Pogoda
nad nami lekko oddycha,
na niebie jutrzenka młoda
stoi tak cicha...
Daleko, pod barwną tęczą,
znak niewiadomy nikomu...
Może za chwilę zadźwięczą
pomruki gromu?!...
jesteśmy senni i cisi
jak piasek wichrom powolny.
Wysoko grom losu wisi,
runąć niezdolny.
Opuszczenie
Miłość naszą doczesną,
śmiertelną, krótkotrwała,
Bóg wyniósł mocą swoją
i dał jej w wieczności ciało;
w czasie była jak motyl,
w bezkresie jest wyraźną muzyką,
przez której kryształ przeczysty
boża słoneczność przenika.
Lecz myśmy - jak puste muszle,
opuszczone łuski owadu,
siwa nicość naigrawa się z nas
i piaskiem na serca nam pada.
Pusty wiersz
Słońce, które śniegu się lęka,
winnice drżące przed zimą,
brak myśli i słów do rymu
- to ta piosenka.
Po winnicach do rydlów i grabi
pozostał nierówny ścieg...
Mnie zziębłą, zimo, zabij,
nim spadnie śnieg.
Oczy, które zbyt wiele wiedzą,
życie, które mrozu się lęka...
...Panie, panowie, koledzy!...
To ta piosenka.
Rzeka
Rozbija mnie o kamienie
każde twe westchnienie.
Jam jest żywioł bieżący, płynny, a tyś - brzeg,
postawiony na to, byś mnie strzegł.
Polujesz na łąkach, liczne i celne twe strzały
mordują na mej piersi ptactwo dzikie i kaczuszki białe:
ścinasz olchy i dęby, drzewa pomne wieków,
i puszczasz je na wody me, aby kłody uniosły daleko.
I przychodzisz i klękasz - zziajany, brudny i spragniony-
nade mną, a ja odbijam w sobie obraz twój zmącony
i - gdy mnie pijesz - staję się chłodna i czysta, i lekka,
a dusza ma przez skrwawione ręce twe przecieka, przecieka.
Sen
Śnię, że umarłam i okiem jestem zawsze w twą duszę wpatrzonym,
nie dbam, czy nas co łączy, i nie wiem - kto nas rozdziela,
przenikam całą przestrzeń śpiewem jak wiolonczela...
I wreszcie jestem - tobą!... I wreszcie jestem zbawiona...
Szeptem
Nie zawiedzie - ale tylko w tym jednym,
nie odstąpi - ale tylko za tę cenę,
wierna - ale tylko w tej godzinie,
dzielna - ale tylko kiedy nóż na gardle.
Ani się do niej przyznać, ni nie przyznać,
ani służyć, ni porzucić służbę,
ni powierzyć się, ni nie dowierzać,
ani przysiąc jej, ani ją przekląć.
Wyjść najpewniej na przestrzeń niewinną,
gdzie by wszystko było o czym innym,
oddalonym, bez świadków, nie krewnym...
I wkorzenić się tam, i nareszcie rosnąć wielkim drzewem.
Urocznica
A jaka jest, kiedy zasypiasz?... Różowa, różowa,
jak niesłychana suknia, jak kora sosnowa,
jak małe ręce migotliwe, pieszczotliwe...
jak blade usta, nareszcie szczęśliwe...
A jaka jest w tańcu?... Jak płomyk na głowie.
A jaka - kiedy kochasz?... Tego się nie wypowie!
W korytarzu
Idziemy do siebie stęsknieni
po ścieżce z szmaragdowej zieleni ...
... Niskie, niskie, ciemne żywopłoty
wkoło nóg się ocierają jak koty,
biegną, biegną w nieskończoność za nami
króciutkimi, cichutkimi stopami
Zła wróżba
Szłam ścieżką wieczór przez łany
dojrzałych zbóż,
znalazłam wianek zdeptany
czerwonych róż.
I odtąd we śnie wciąż chodzę
drożyną tą
i widzę róże na drodze
zbroczone krwią.