Star Trek Hagora


Hagora

autor: Kivas

"Opowiedz mi swoją przeszłość,
a ja powiem ci, jaka będzie twoja przyszłość"

Konfucjusz


- ... i oddajemy jego ciało ziemi, z której się narodził, a dusze Panu wszechmogącemu. ..
Ksiądz dalej przemawiał, jednak słowa jakoś nie dochodziły do Samuela. Samo patrzenie na trumnę z ciałem jego najlepszego przyjaciela, którą wsadzają do grobu było już i tak przytłaczające. Ból, to była jedyna myśl jaka mu przychodziła na myśl, ból po tej stracie. Znali się od dobrych 30 lat, a teraz... cóż, teraz stał tutaj, na jego pogrzebie. Powoli oddalił się od zgromadzenia.
- Gdzie idziesz? - jego żonie nie uszło uwadze, ze chce gdzieś pójść.
- Gdzieś... musze się przejść i pomyśle... - jak powiedział, tak zrobił.
I tak chodził po cmentarzu. Wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Chodził tak przez dobre pół godziny, mijając kolejne groby. W pewnym momencie zatrzymał się, od tak. Popatrzył na jeden z nich. W sumie nie wiedział na co patrzy, tak naprawdę nie myślał o tym. Zrobił jeszcze kilka kroków, dopiero wtedy dotarło do niego co naprawdę przeczytał. Po raz pierwszy od kilku godzin pomyślał o czymś innym, niż jego przyjaciel. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i przyjrzał się jeszcze raz napisowi na nagrobku: "Samuel Tiez ??? - 11.2.1985", "Niezbadane są wyroki Pana" "Ofiara wybuchu".

Nie wiedział co o tym myśleć. 11.2.1985 - pięćdziesiąt cztery lata temu, dzień w którym się urodził. Nazwisko, imię, data... po raz pierwszy czuł się zmieszany od dobrych kilku lat, chyba od momentu, kiedy żona mu powiedziała o ich pierwszym dziecku. Zamyślił się nad grobem. Nagle poczuł, że "komórka" zaczyna wibrować. Wyjął ją z kieszeni i przyłożył do skroni, by zobaczyć obrazy przesyłane wprost do mózgu. Zobaczył swoją asystentkę.
- Tiez, Słucham - wymamrotał.
- Dzień dobry, przepraszam, ze przeszkadzam, czy pogrzeb już się skończył? - Samuel popatrzył w kierunku, z którego przyszedł.
- Tak, ludzie właśnie się rozchodzą.
- Jeszcze raz przepraszam, ale chciałam przypomnieć o dzisiejszym spotkaniu z komisją panie dyrektorze, które jest za półtorej godziny.
- Dobrze, będę za godzinę, rozłączam się - po czym zdjął malutki przyrząd i schował do kieszeni.
Popatrzył na żonę idącą w jego kierunku. Postarał się uśmiechnąć do niej
- Chodź, odwiozę cię, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia w Agencji...

Kiedy tylko jego "samochód" opadł na ziemię wysiadł z niego i niemal popędził do budynku. Wszedł do wielkiego holu przez całkiem spore drzwi. Na podłodze było wymalowane godło CENTRALNEJ AGENCJII BEZPIECZEŃSTWA NARODOWEGO. Większość mijających osób mu się kłaniała, on jednak jakoś nie miał ochoty na odwzajemnianie tego. Wsiadł do windy i pojechał na swoje piętro. Winda szybko dojechała na to sto dwudzieste piętro i równie szybko z niej wysiadł. Ukłonił się sekretarce i wszedł do swojego gabinetu przez czarne drzwi, na których widniał napis: Samuel Tiez. Dyrektor Sekcji Wywiadu. Zauważył, że czekał na niego już Gordon, dyrektor całej Agencji.
- Witaj Sam, nie mieliśmy okazji porozmawiać na pogrzebie.
- Nie uważam, że na pogrzebie powinno się rozmawiać. - odparł.
- Sam, jego śmierć źle wpłynęła na nas wszystkich. Czy są wieści na temat mordercy?
- Nie... jeszcze nie. Ale chyba obaj dobrze wiemy, czyja to robota. 12 lat się nie pokazywał, ale to on. W końcu chce się zemścić na naszej czwórce. Jednego już zabił. Teraz my jesteśmy na jego liście.

Rozmawiali jeszcze z pół godziny, po czym udali się na naradę Komisji. Przedstawienie jej tego, iż nie wie się czemu nie jest znany jeszcze morderca jednego z najbardziej zasłużonych i najważniejszych ludzi w Agencji nie należało do rzeczy łatwych. Jednak jakoś się udało. Narada skończyła się po pół godzinie. Samuel, nie mając wiele do roboty poszedł do "stołówki". Usiadł gdzieś z boku, tak by go nie było widać. W sumie tak rzadko tu przychodził, a że tak usiadł, to i tak nikt go nie zauważył. Oprócz pewnego człowieka:
- Mogę się dosiąść panie dyrektorze? - Tiez podniósł głowę do góry i zobaczył starego dobrego profesora z działu naukowego.
- Proszę... Czytałem ostatnio pana raport na temat podróży w czasie i sam nie wiem czy mnie pocieszył czy zmartwił.
- Taa?? A co dokładnie? - profesor wydał się zainteresowany recenzją swojego raportu.
- Fragment o nienaruszalności linii czasowej, przeznaczeniu i konsekwencjach próby zmiany teraźniejszości.
- To w sumie cały raport. Dziękuję.

I tak zaczęli rozmawiać i zeszła im z godzina. Potem Samuel udał się do siebie. Kiedy tam był zaczął przeglądać papiery, nie chcąc myśleć o problemach. Wyciągnął papierosa, ze zdziwieniem stwierdzając, że ostatniego jakiego miał, a przecież paczkę otworzył dopiero na pogrzebie. Żona od dawna mu mówiła, iż za dużo pali. Wspomnienia same powracały. Jak przyszedł do Agencji, pracował dla niej, werbował. To on zwerbował swoich najlepszych kolegów, a jeden z nich teraz nie żyje, bo 12 lat wcześniej pokrzyżowali plany jakiemuś szaleńcowi, który chciał wywołać czwartą wojnę światową. A teraz ów szaleniec się na nich mści. Co miał zrobić. Nie był już agentem terenowym, tylko poważnym dyrektorem. Ale i tak wiedział, że musi coś zrobić...

Dzień jakoś upłynął. W końcu nadeszła godzina, kiedy pora było się zwijać do domu. To też uczynił. Przed wyjściem jednak zostawił notkę, że o każdej porze ma być informowany o tym, że udało się odnaleźć mordercę. Wrócił do domu. Czekała na niego kolacja i oczywiście żona. Zjedli, porozmawiali, wspominali, w końcu poszli spać, tak koło północy. Gdzieś koło trzeciej uruchomił się telefon, przywołujący Samuela.
- Słucham? - w końcu się obudził i odebrał.
- Panie dyrektorze, kazał pan się informować o ewentualnych postępach w śledztwie. Zatem chcę panu powiedzieć, że znaleźliśmy kryjówkę Raistlina.
- Co! Prześlij mi dane gdzie, będę na miejscu tak szybko jak to tylko możliwe.

Rozłączył się i od razu poszedł się ubrać, a jak skończył, poszedł do samochodu i pojechał do miejsca jakie było opisane w plikach, jakie dostał. Nie było to daleko, ale z kwadrans musiał zużyć na dojazd.

Kiedy dojechał na miejsce, zauważył swoich ludzi podpartych po ścianę budynku, czekających tylko na rozkaz do wkroczenia. Wysiadł i podbiegł do nich.
- Jaka sytuacja? - podszedł do dowódcy oddziału.
- Odczyty wskazują, że jest w środku. Budynek pobiera teraz ogromne ilości prądu, nie wiemy co tam się dzieję.
- Dobra, wchodzimy.

I tak ruszyli w kierunku budynku. Był to stary magazyn, pamiętał jeszcze lata 90 dwudziestego wieku. Szybko otworzyli drzwi i wtargnęli do środka. Samuel szedł na przodzie. Szli wąskimi korytarzami, które najwidoczniej prowadziły dokładnie tam, gdzie chcieli. W końcu zobaczyli światło, co znaczyło, że korytarz się kończy. Powoli się zbliżali do końca. Tiez jako pierwszy przeszedł przez próg następnego pomieszczenia. W tym momencie ze ścian wysunęły się drzwi, odcinając mu możliwość powrotu. Już dawno go tak nic nie zaskoczyło, czuł się jak jakiś nowicjusz. Odwrócił się w kierunku sali. W rogu zauważył swojego dawnego wroga, od razu mierząc w niego z pistoletu jaki posiadał.
- O! Witaj Samuelu! Ile to już minęło - ten na widok Tieza ironicznie się uśmiechnął.
- O wiele za mało. Przyszedłem wyrównać rachunki.
- Tak? To ciekawe, myślałem, że zabijając was, to ja wyrównam rachunki. - jego ironiczny uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Wiesz, porozmawiałbym sobie jeszcze, ale zrozum. Obowiązki mnie wzywają, musze kogoś zabić.

W tym momencie wyjął jakiś kontroler, na którym nacisnął przycisk. Dziwne urządzenie, na które Tiez wcześniej nie zwrócił uwagi, zaświeciło się. Przypominało jakby okno wysokie na 2 metry. Były same ramy, jednak po uruchomieniu, ukazała nie miedzy nimi tajemnicza płynna poświata. Raistlin zbliżył się do urządzenia. Popatrzył na Samuela i mu pomachał, po czym przeszedł przez "okno". Tiez nie namyślając się wiele, wiedząc jedynie, że nie może zapobiec znowu jego ucieczce, pobiegł w kierunku wrót i wskoczył w nie. Kiedy przekroczył ramę poczuł się jakoś dziwnie. Nie mógł tego do końca zrozumieć. Jakby zatrzymał się w czasie, czuł się jak kamień, który płynął nurtem, jednak nagle się zatrzymał, a woda płynęła dalej przepływając przez niego. W końcu dziwne uczucie się skończyło, a on upadł na ziemię. Leżał tak przez jakiś czas, nie wiedział ile. W końcu świadomość mu wróciła. Wstał. W sumie chyba dalej był w magazynie, jednak to co w nim wcześniej było znikło, a pojawiły się zupełnie inne rzeczy. Wciąż trochę zdezorientowany poszedł, gdzie wydawało mu się jest wyjście. Wyszedł z budynku, ale nikogo ze swoich ludzi nie zauważył. Aut też nie. Kiedy się przyjrzał ulicy, zauważył, iż wygląda ona na nowo, chociaż staro. To była ta ulica, jednak kompletnie inna. Jakby nie z tych czasów. Zauważył śmietnik, a koło niego gazetę. Widocznie ktoś nie trafił wyrzucając ją. Zobaczył datę: 10.2.1985!!! Jak to było możliwe. Przecież wynikałoby z tego, że cofnął się w czasie, o ponad pół wieku. Po chwili przypomniał sobie, że ostatnie papierowe gazety przestały wychodzić piętnaście lat temu, to znaczy wcześniej, niżeli jego teraźniejszość.

Usiadł na chodniku i zastanawiał się co się mogło stać. Do jedynego wniosku, do jakiego doszedł to, to, że ta tajemnicza "rama", to był wehikuł czasu, a on się cofnął... do nocy przed tym zanim się urodził! Owszem, słyszał o eksperymentach z próbami podróży w czasie, ale żadna nie zakończyła się sukcesem. Potem ogłoszono, iż to jest nie możliwe, a samego czasu nie da się zmienić. Zatem jak mógł być tutaj i myśleć o tym? Za dużo tego jak na jedną noc... czy może raczej dwie. W końcu domyślił się, iż jego stary "kolega" chce go zabić w dniu jego narodzin. A według teorii Dr Bare`a, mogło by to doprowadzić to do reakcji łańcuchowej, mogącej zniszczyć wszechświat. Nie, fizyka temporalna, to dla Tieza za dużo, jednak musiał temu zapobiec, jeśli chciał żyć. Nie wiedząc czemu przypomniał sobie, jak mama opowiadała mu o dniu jego urodzin. Był to ładny dzień, taki jak ten, najcieplejszy ze wszystkich w zimie w latach 80 - tych. Opowiadała, że tego dnia, nie daleko owej taksówki był wybuch, potężny, wysadził całe piętro. Czy ów wybuch mógł spowodować pakunek, jaki Raistlin miał na plecach? Może, na razie to był jedyny trop jaki miał. Spróbował sobie przypomnieć, gdzie się urodził. Było to około siódmej rano, jak jechała do szpitala. W końcu sobie przypomniał. To miejsce było oddalone o jakieś trzy kilometry od tego magazynu. Zaczął iść w tamtym kierunku. Zostało tylko kilka godzin...

Szósta rano. Do jego urodzin zostało nie wiele czasu, a on nie wiedział z skąd nastąpi atak. W końcu doszedł do "jego" ulicy. Ruch powoli się wzmagał, ciągłe mijały go jakieś stare auta, choć w owym czasie niektóre z nich to najnowsze modele. Zaczął się rozglądać. Szukał dobrego miejsca. W końcu zauważył pewien budynek, stojący dość daleko, ale wystarczają by snajper, lub rakieta dosięgły rodzącej kobiety. Pobiegł tam.

Doszedł do drzwi. O dziwo nie były zamknięte. Wszedł do środka. Był to stary i opuszczony budynek. W środku było pusto i panował względny porządek. Skierował się do schodów. Każde piętro sprawdzał, jednak nikogo nie zauważył aż w końcu doszedł na samą górę, czyli na szóste piętro. Od razu kiedy na nie wszedł zauważył w końcu korytarza pokój z otwartymi drzwiami i wychodzącym z niego światła.

Tam też się skierował. Skradał się najlepiej jak potrafił. Wyszedł już trochę z wprawy. Doszedł do krawędzi, gdzie były drzwi. W tak ważnym momencie uświadomił sobie, że nie ma drogi powrotu. Nie ma jak się przenieść w przyszłość. Zatem teraz zrozumiał, jak ważne będą dla niego najbliższe chwile. Przypomniał sobie opowieść mamy i... pogrzeb przyjaciela. W tej sekundzie zrozumiał, co ma zrobić.

Błyskawicznie wkroczył do pokoju i wycelował w swojego wroga. Ten siedział na krześle ze swoim głupim uśmieszkiem i tajemniczym pilocie w ręku. Obok okna stała rakieta z napisem "Hagora".
- Witaj, zastanawiałem się czy uda ci się podążyć za mną. Nawet nie wiesz jak się cieszę, po co mam się mścić, skoro żaden z nas tego tak naprawdę tego nie odczuje. Tak, to przynajmniej zrozumiesz ironię. - odezwał się Raistlin ze swoim uśmieszkiem.
- Nie uda ci się, nie masz jak wrócić.
- O nie, wprost przeciwnie. Już mi się udało. Za kilka minut ta rakiety wystrzeli się w kierunku pewnej taksówki, a urządzenie obok wybuchnie zabijając mnie. Jednak kiedy rakieta trafi w... "was", Ty umrzesz, a Ja z przyszłości nie będę miał przeciwnika, który pokrzyżuję mi plany, a przez to nie będę musiał się cofać i będę sobie dalej żyć jako dyktator mojego skromnego imperium. Czyż to nie wspaniałe? I ironiczne? Umrzesz w dniu swoich urodzin!
- Wiesz co jest ironią? To, że nie próba zmiany linii czasu spowoduje reakcję łańcuchową, która spowoduję anihilację naszej przestrzeni. A ja do tego nie dopuszczę.

Wycelował w rakietę wystrzelił. Rakieta eksplodowała, niszcząc całe piętro budynku, a ich dwóch zabiła.

Budynek komendy głównej policji, kostnica. Pewien mężczyzna próbuje coś wygrzebać z resztek ciała, jakie znaleźli na górze budynku, który wybuchł rano.
- Ciała nie da się zidentyfikować, jedyne co może świadczyć o jego tożsamości z dedykacją: Dla Samuela Tieza, Żona." Prawdopodobnie To było jego imię, które wpisuję do akt i pod tym powinien być pochowany.

Tak też się stało. Resztki ciała zostały pochowane na tym samym cmentarzu, w tym samym miejscu, przy którym 54 lata później Samuel jak będzie iść z pogrzebu przyjaciela zatrzyma się...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Trek TOS Probe
star trek a chronicle S7UA5N22DVFQ5USC27R5HDLVETFB7JHIVFJVPWA
LUG Star Trek RPG The Expanded Universe Ship Recognition Manual Vol 5 Ships of the Romulan Star Em
star trek
Star Trek New Bajor
Star Trek Endevor 'Okręt'
STAR TREK Enterprise Broken Bow (Novelization by CAREY,
Star Trek Endevour The probe
Star Trek Dziedzictwo
Star Trek Space Cruise Vamato Pojedynek
Star Trek USS Rutherford Prolog 2
#0182 – A Star Trek Convention
Star Trek Męstwo Honor Odwaga
Star Trek Starfleet Academy The First Mission
Star Trek Psy Wojny
Star Trek Krytyczna decyzja
Star Trek SovTrek
STAR TREK
Star Trek Dwa światy Wrota czasu

więcej podobnych podstron