Rozdział dwunasty


Rozdział dwunasty

- Przyniosłem ci trochę soku - szepcze Frank, wkradając się do mojego snu.

Otwieram zapuchnięte oczy. Czuję straszny, pulsujący ból w głowie, tak jakby potężna łapa trzymała ją i zaciskała, zaciskaaaaała…

- Ho! - wykrzykuję, próbując sobie przypomnieć, co się wydarzyło zeszłej nocy. To zawsze zabiera mi trochę czasu: śpię bardzo mocno, mój sen jest niczym śpiączka, a jeszcze dodatkowo moje myślenie spowalnia kac. - Co robisz w moim łóżku?

- Nie jestem w twoim łóżku, Stello - uśmiecha się szeroko Frank. - Jestem jedynie w twojej sypialni.

- Och - mówię, podnosząc się na poduszkach.

- Widzę twoje cycki - zawiadamia mnie uprzejmie Frank. - Zimno ci?

- Ach! Nie patrz. - Otulam się kołdrą. - Która godzina? Gdzie Honey? Dlaczego pożerasz mnie wzrokiem? Mówiłam, żebyś przestał się gapić, Frank. Przestań karmić swoje oczy jak jakiś… jakiś pies.

Frank śmieje się i przewraca oczami, po czym opuszcza wzrok i podaje mi szklankę.

- Twój tata zostawił kartkę. Honey wczoraj wieczorem obudziła się o dziewiątej i najpewniej trochę sobie razem posiedzieli, gdyż mała nadal śpi. Za to on wyszedł na zakupy i pyta, czy chcemy się z nim spotkać o szóstej w barze Ritzu. Ani śladu Ruperta i Cressidy, a drzwi do ich pokoju są zamknięte. Jest wpół do dziesiątej. Zeszłej nocy naprawdę dobrze się bawiłem. Przykro mi, że się na koniec zdenerwowałaś. Ale nie pozostałaś dłużna - uśmiecha się. - Nareszcie. Jeśli zaś w twojej głowie dzieje się to samo, co w mojej, pomyślałem sobie, że możesz będziesz miała ochotę na trochę soku. Na dole jest dzbanek z herbatą.

Powoli wszystko zaczyna do mnie docierać. Sądzę, że byłam niemiła dla Cressidy. A może to ona była niemiła dla mnie? Przewijam jeszcze trochę wstecz, aż do Franka i koktajli z liczi, i curry…

- Aha, na sekretarce jest wiadomość od Dominica - przypomina sobie Frank. - Mówi, że zjawi się w porze lunchu. Jest w Sandersonie.

- O Boże - chrypię. - Nie czuję się najlepiej. Oddzwoń do niego i powiedz, że się zgadzam, dobrze? Zaraz zejdę na dół. Zostało nam coś do jedzenia? Chwała ci za ten sok. Myślisz, że z Honey wszystko w porządku?

- To pewnie była jej pierwsza zarwana noc - uspokaja Frank. - Mam iść do niej i sprawdzić?

- Nie, nie, zostaw ją. A teraz wyjdziesz, bo chcę wstać?

Odwraca się, by opuścić mój pokój.

- Och, Frankie?

- Hm?

- Mnie także podobał się nasz wieczór. A teraz wyjdź, proszę, bo chcę się ubrać.

Frank mruga i delikatnie zamyka za sobą drzwi.

Dzisiejszy lunch stanowi żywą reklamę powiększonych rodzin, na temat których dałam wczoraj Cressidzie wykład. Nie pojawił się na nim co prawda mój ojciec, jako że przebywa teraz u swego krawca, ale jest Rupert i zawstydzona, prawie nie odzywająca się Cress oraz Dominic i towarzysząca mu Keiko (która, co dziwne, jest wyjątkowo wysoka jak na Japonkę), no i ja, i Frank, i Honey, która obudziła się po królewsku o dziesiątej i nie wita swego ojca z tak oszalałym, pełnym podskoków podekscytowaniem, jakby mógł się tego spodziewać, wybierając zamiast tego rzucanie się strategicznie na kolana Franka, o ile tylko siedzi on gdzieś w pobliżu. (Zauważam, że Dominic to widzi i ani trochę nie jest z tego powodu zadowolony). Podoba jej się za to lalka Hello Kitty z akcesoriami, którą uprzejmie daje jej w prezencie Keiko, i naprawdę jest miła dla Dominica - dla Franka jest po prostu milsza i tyle.

Pomimo naszych zrozumiałych kaców Frank i ja udaliśmy się na zakupy, po czym nafaszerowaliśmy i upiekliśmy dwa kurczaki oraz mnóstwo dyni. On bohatersko obrał i rozgniótł trochę pasternaku, podczas gdy ja bawiłam się ze stertą ze sterta zielonego groszku. Nakryliśmy stół w kuchni i gdzieś koło wpół do dwunastej padliśmy, zastanawiając się, czy klin nie byłby w tej sytuacji dobrym pomysłem. On wreszcie zdecydował się na Krwawą Mary. Ja uznałam, że przynajmniej do lunchu się powstrzymam.

Rupert i Cressida pojawili się krótko przed południem. Ona wyglądała świeżo, ale jakoś tak niechlujnie, on za to emanował zadowoleniem i całkiem możliwe, że seksualnym zaspokojeniem.

- Apetycznie pachnie - stwierdziła Cressida. - Kurczak?

-Aha. Dobrze spałaś? Czy też czujesz się trochę wypluta? - zapytałam beznamiętnie. - Bądź co bądź, późno poszliście spać.

- Och - powiedziała bezradnie Cressida. - Och. - Zaczerwieniła się i zaczęła wpatrywać się we własne stopy.

- Co za piękny poranek - zagrzmiał Rupert, zacierając dłonie. - Jakaś szansa na jajka?

- Nie. Niedługo będzie lunch. Napij się kawy, jest w kuchni. Na lunchu będzie Dominic.

- Och.

- On nie jest taki zły, Rupe. Jeśli go bliżej poznasz, to zawsze możecie się wymienić spostrzeżeniami.

- Święci pańscy - mówi Cressida.

*

Po lunchu, gdy ładuję naczynia do zmywarki, Keiko chwyta mnie za ramię i mówi:

- Pokaż arbum.

I mówi to trzy albo cztery razy z rzędu, przez cały czas szeroko się do mnie uśmiechając.

- Jaki album? - pytam, na co Dominic, który leży na podłodze i bawi się w Pana Pomidora z wyjątkowo już mało krnąbrną Honey, odpowiada:

- Chyba chciałaby obejrzeć album ze zdjęciami ślubnymi.

- Nie wiem, gdzie je mam - jęczę. - Może być dosłownie wszędzie.

- Leży na trzeciej półce w tym małym gabinecie na górze - rzuca Dominic. - Chyba że go gdzieś przełożyłaś.

- Arbum. - Keiko uśmiecha się tak, jakby zaraz miała eksplodować.

- Ktoś ma ochotę na porto? - To pytanie zadaje Rupert, dla którego, jak nagle sobie przypominam, nie ma nic lepszego niż spędzanie weekendowych popołudni na mieście w stanie upojenia alkoholowego.

- Tak, poproszę - mówią wszyscy z wyjątkiem mnie. Ja zdążyłam się już udać na górę, by znaleźć moje ślubne zdjęcia, co zabiera mi około dziesięciu minut, gdyż okazuje się, że jednak wyniosłam je jakiś czas temu z gabinetu. Wreszcie znajduję je w szafie, przykryte warstwą kurzu.

Schodzę na dół, ściskając oprawiony w skórę album.

- Och - woła Cressida. - Pycha. Uwielbiam śluby.

- Właściwie to nie był ślub - przypominam jej kolejny raz. - Urządziliśmy po prostu przyjęcie.

- Jednak miałaś na sobie ślubną suknię, prawda?

- Tak jakby. Jednak numer z falbankami i welonem odstawiłam z Rupertem.

- Och - mówi Cressida, ale jest wyraźnie życzliwie nastawiona i tym razem zmusza się do uśmiechu.

- Ty wyjść za Ruperta? - pyta Keiko, której wymowy nie będę już się starała zapisać fonetycznie.

- Tak, zgadza się. Dawno temu.

- Ho! - Keiko wciąż się uśmiecha. - Ho! Wiele, wiele męża! Klaszcze w dłonie jak małe dziecko.

- Eee, tylko dwóch. A właściwie to tylko jeden. Ja i Dominic…

- Wiem. - Keiko znów uśmiecha się szeroko. - Tylko się pieprzyć.

- Kochać się - grzmi Dominic z podłogi, zasłaniając rękami uszy Honey. - Powiedz „kochać się”, Keiko.

- Ty mówić mi „pieprz mnie teraz, Keiko”. Ty mówić mi. W łóżku - przypomina z wyrzutem Dominicowi. - „Pieprz mnie, Keiko” - powtarza, tak by nie było co do tego wątpliwości. - Pana Fiutka. - To, co zrozumiałe, wszystkich nas niesamowicie rozbawia, nawet Cressida wydaje z siebie krótki rechot. Keiko kiwa głową, wciąż się uśmiecha i raz czy dwa kręci biodrami, by pokazać, że wie, o co chodzi.

- Tak, sądzę, że wiemy, co masz na myśli - mówi Dominic, a jego policzki, jak się można było spodziewać, są nieco zarumienione. Pan Fiutek!

- Nieważne - zwracam się do Keiko, na której twarzy wciąż gości ten jej megawatowy uśmiech. Otwieram album. - Proszę bardzo. Sukienka.

Cressida i Keiko tłoczą się wokół mnie, klęcząc na podłodze.

- Ach! - piszczy Keiko prosto w moje ucho. - Ach! Jaka ładna!

- Jest różowa - stwierdza Cressida.

- Jaka ładna! - zawodzi Keiko.

- Czerwonawa. Cóż ci mogę powiedzieć, Cress? To było drugie małżeństwo.

- Urocza. Jednak dosyć pikantna. Rety, popatrz na swoje cycki.

- Cycuszki. - Keiko dumnie wypina swoje. Ich brodawki wyraźnie odznaczają się pod cienką, cukierkoworóżową bluzeczką. - Cyckowy numerek. - Święci pańscy. Dominic najwyraźniej rozszerza swój repertuar.

- Jak już mówiłam - ciągnę, ignorując sterczące tuż pod przed moja twarzą piersi oraz obraz Doma i Keiko w akcji, który bez zaproszenia pojawia się w mojej głowie - białą miałam za pierwszym razem.

Moje wyjaśnienie przerywa dochodzący z sofy istny ryk śmiechu. Wszystkie trzy podnosimy głowy i patrzymy na trzech mężczyzn, którzy bez mała wpadli w histerię. Frank leży na podłodze, a po twarzy spływają mu łzy. Rupert bezradnie kaszle, także ma mokre oczy. Dominic zaś wali go (niepotrzebnie mocno, nie mogę się powstrzymać przed zauważeniem tego) w plecy. Dominic jest purpurowy, a z jego ust wydobywa się głośny śmiech.

- Haaa! - wyje Frank. - Haaa! O Boże, pomocy. - Nigdy w życiu nie widziałam, by ktoś był taki rozbawiony, mimo że pozostała dwójka stanowi dla niego niezłą konkurencję.

- Hoooo! - zawodzi Rupert.

- Chyba zaraz pęknę! - woła Dominic.

- Ja finka. - Honey uśmiecha się do mnie promiennie.

W mojej głowie odzywa się dzwonek alarmowy. Właściwie to jest to głośny dzwon. DING, DONG, dzwoni dzwon, DING, DONG.

- Ja finka - mówi Honey z zachwytem, drepcząc przez pokój w moim kierunku. - Kwik.

Panowie doznają bez mała hiperwentylacji. Dziwne - a może też i nie - ale żaden z nich wyraźnie nie ma ochoty na moje spojrzenie.

- Przepraszam - odzywam się w moim najbardziej belferskim tonem. - Halo?

Cała trójka zaczyna kaszleć i wyglądają na bardzo czymś zajętych. Frank, wydając z siebie ostatni chrapliwy chichot, podnosi się z podłogi, stłumionym głosem mamrocze coś o kawie i pospiesznie znika w kuchni. Rupert, który jest równie różowy jak jego koszula, ociera oczy i siada wyprostowany na sofie, zachowując stosowną odległość. Dominic przez chwilę kryje twarz w dłoniach, po czym odgarnia do tyłu włosy, przeciera oczy i bierze głośny oddech.

- Ufff - mówi, po czym kieruje swoją uwagę ponownie na Honey.

- Kurczę - Cressida zwraca się do Ruperta. - Z czego się tak śmialiście? - Na jej ustach igra ochoczy uśmiech: ona też chce wiedzieć, co było takie zabawne.

- Och - odpowiada Rupert, który ma szeroko otwarte oczy i wyraźnie brakuje mu tchu. - Tak właściwie to z niczego. - Parska, po czym wydmuchuje nos. - O Boże - mruczy do siebie. - Nie mogę tego wytrzymać. To takie śmieszne.

Dominic ponownie wybucha śmiechem, łapie moje spojrzenie i przemienia śmiech w mało przekonujący kaszel.

- Pokaż jeszcze. - Keiko stuka w album nienagannie wymanikiurowanym paznokciem.

Muszę coś powiedzieć, jako że alternatywą jest jedynie natychmiastowe rozpłynięcie się w powietrzu ze wstydu bądź wybiegnięcie z pokoju z głośnym szlochem.

- Czy wciąż widujesz się z tymi wszystkimi ludźmi? - pytam Doma, wskazując na album i bojąc spojrzeć mu w oczy, by przypadkiem znowu nie wybuchnął śmiechem.

- Od czasu do czasu - odpowiada Dominic. - Z niektórymi przestałem. Niestety, nie z klientami. Muszę przyznać, że czasami można uschnąć z tęsknoty za południowcami z klasycznym wykształceniem. Potoczna mowa i tym podobne.

- Jesteś okropnym snobem - oświadczam mu. - Jesteś naprawdę okropny.

- Och, bądź cicho - odpowiada Dominic. - Ty też ich nie lubiłaś.

- Nie lubiłam ich, ponieważ byli nudziarzami, a nie dlatego, że nie chodzili do Eton. Poza tym dzięki tym prowincjuszom z miejscowym akcentem wiedziesz niezwykle wygodne życie - zauważam. Nie cierpię snobistycznej strony Dominica, którą zazwyczaj trzyma w ukryciu.

- Dzięki mnie im także żyje się cholernie wygodnie - odparowuje Dominic. - Dzięki mnie mogą sobie pozwolić na kupowanie samochodów dla swojej mamci. - To ostatnie słowo prawie z siebie wypluwa.

- Gdyby Frank mógł cię teraz usłyszeć, to by cię zwolnił.

- I co masz zamiar teraz zrobić? Pobiec i mu o tym powiedzieć?

Wzdycham. Nie zrozumcie mnie źle: Dominic zawsze o nie dbał i naprawdę ma też i zalety. A czasami w zasadzie w ogóle ich nie widać i wtedy faktycznie go nie cierpię. Jednak to nie najlepszy moment na kłótnię, poza tym on nie jest już moim zmartwieniem.

Jednak wiem, co jest.

- Zabierz na chwilę ze sobą Honey, dobrze, Cressido? - mówię. - I może pokażesz Keiko ogród, kiedy i tak już tam będziesz?

- Och. Pewnie. - Cressida łapie Honey jedną ręką, a drugą wyciąga do Keiko. - Chodźcie obie ze mną.

Ja także się podnoszę, zamykam drzwi do salonu i biorę głęboki wdech, po czym maszeruję w kierunku sofy.

- Dobra, wy dranie - zwracam się do Dominica i Ruperta. - Wy zdradzieckie, prześmiewcze, dziecinne gnojki. Mówcie, czemu się śmialiście.

- Wolałbym tego nie robić - odpowiada półgębkiem Rupert. - O ile nie masz nic przeciwko.

Dominic potrząsa głową i szczerzy zęby niczym jakiś kretyn.

- Sorki, Stello. Taki prywatny żart.

- Gadaj.

- Ty go nie uznasz za szczególnie zabawny - stwierdza Dom, ukrywając się pod opadającymi włosami i zagryzając wargi. - Jednak Frankowi się spodobał.

- Spróbuj.

- To był, eee, taki męski dowcip - mówi Rupert. - O dziewczynach. To wszystko.

- Podzielcie się nim ze mną.

- Nie - odpowiada Dominic. - Mieszkanie wygląda całkiem ładnie. Nie w moim guście, ale jest bardzo przytulne. Takie ciepłe. A czyż Honey nie jest słodka? Mały szkrab. Zauważam jednak, że mówi jak Frank.

- Tak naprawdę to mówi jak Pam Ayres. Nie ma to nic wspólnego z Frankiem i nie zmieniaj tematu.

- Coś długo parzy tę kawę - rzuca desperacko Rupert, rozglądając się nerwowo.

- Wypchaj się - oświadczam mu, opadając na sofę. - Czy chodziło o… - chrząkam. - Czy chodziło o mnie?

- Święci pańscy, nie - odpowiada Rupert, którego rumieniec rozlał się aż na szyję.

- Absolutnie nie - potwierdza Dom. Usta drżą mu od z trudem powstrzymywanego śmiechu.

- Słuchajcie - mówię. - Musicie mi powiedzieć. Naprawdę muszę to wiedzieć. Rupe?

- Nie ma o czym opowiadać - upiera się Rupert.

- Ostatnio zwrócono mi uwagę… - zaczynam, ale nie jestem w stanie ciągnąć dalej.

Dominic i Rupert wpatrują się w klepki koło moich stóp.

Chrząkam i zaczynam jeszcze raz: muszę w końcu dotrzeć do samego sedna tej sprawy.

- Ostatnio zwrócono mi uwagę, że… że być może ja… ja… wydaję z siebie mało atrakcyjne odgłosy kiedy… w łóżku.

Ta rozmowa jest bolesna także dlatego, że zmusza mnie do przypomnienia sobie stosunków seksualnych z nimi dwoma: w mojej głowie pojawiają się obrazy Dominica i Ruperta, nagich i gotowych.

- Naprawdę? - Rupert spogląda ponad czubkiem mojej głowy. - To fajnie - piszczy. Chce wstać, ale ja popycham go na sofę.

- Jakie odgłosy? - pyta Dominic, który zawsze miał w sobie coś z sadysty.

- Eee… eee, takie chrząkanie. - Tym razem to ja się czerwienię.

Rupert i Dominic nie wytrzymują.

- Kwiiik! - wrzeszczy Rupert, który nieco za dużo wypił.

- Kwik - dołącza się Dominic, a jego oczy ponownie robią się mokre.

- Nie - mówię. - Nie. To nie może być prawda. - Czuję, jak mi dosłownie ręce opadają pod ciężarem tej informacji.

- Nie zawsze, Stells - informuje mnie uprzejmie Rupert.

- Częściej tak niż nie - stwierdza Dominic.

- Nie chcieliśmy ranić twoich uczuć - mówi obłudnie Rupert.

- Nie wydawało się to na miejscu - uzupełnia Dominic. Celowo nie patrzą na siebie, by powstrzymać się przed kolejnym atakiem histerii. - A potem Frank nas o to zapytał.

- Jestem pewny, że wszyscy się dziwnie zachowujemy w momencie, no wiesz, w momencie kryzysu - stara się łagodzić sytuację Rupert.

- Ty tak, jeśli już o tym mowa - oświadczam, głodna, a właściwie to wręcz spragniona zemsty. - Mam ci zademonstrować?

- O co ci, do diabła, chodzi? - pyta Rupert.

- Mam ci pokazać minę, jaką robisz, kiedy dochodzisz?

- Uspokój się, Stells.

Przyciskam podbródek do szyi, tak że natychmiast robi się potrójny. Rozszerzam nozdrza tak mocno, jak się tylko da. Przewracam oczami.

- Eeee - grzmię tak niskim głosem, jaki tylko jestem w stanie z siebie wydobyć. - Aaaaa.

- To właśnie robisz - uprzejmie informuję Ruperta. - Właściwie to przez sekundę lub dwie wyglądasz, jakbyś miał zdeformowaną twarz.

Dominic stanowi w tej chwili bezradnie chichoczącą postać.

- To nieprawda! - głośno protestuje Rupert.

Unoszę znacząco prawą brew.

- A jeśli chodzi o ciebie - odwracam się do Dominica. - A jeśli chodzi o ciebie, Panie Fiutku, popatrz na to.

Wbrew sobie Dominic musi spojrzeć. Robię zbolałą, taką jakąś nieszczęśliwą minę, zaciskam oczy, rozchylam usta i kończę rozdzierającym pomrukiem, pełnym bólu i jednocześnie ulgi.

- Ty - oświadczam mu - masz taką minę. Dokładnie tak, jakbyś robił kupę. A potem jęczysz, jakby wreszcie udało jej się wydostać.

- Stello! - ryczy. - Jesteś najbardziej dziecinną i odrażającą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. Nie robię takiej miny.

- Obawiam się, że tak - stwierdzam bardzo z siebie zadowolona.

- Właśnie, że nie.

- Właśnie, że tak i wiem to, ponieważ ją widziałam.

- Jasna cholera - mówi chytrze Rupert. - Myślałem, że moja mina jest straszna, ale przynajmniej nie wyglądam tak, jakbym srał.

- Pieprz się, Rupert - proponuje Dominic.

- Nie sądzę, bym jeszcze kiedyś odważył się uprawiać seks - przyznaje Rupert, przybierając taki wyraz twarzy, jaki mu wcześniej zademonstrowałam. - Przecież nie można tego robić, kiedy się wie o czymś takim.

Jesteśmy więc kwita. Pewnie, że na dłuższą metę to niewielka pociecha, ale w tej chwili to mi naprawdę pomogło. Jednak nie mogę uwierzyć, że Frank ich o to zapytał. Będzie musiał ponieść karę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
12(3), ROZDZIA˙ DWUNASTY
12(3), ROZDZIA˙ DWUNASTY
12(2), Rozdzia˙ dwunasty
lalka, 26, Rozdzia˙ dwunasty
ROZDZIAŁ DWUNASTY 7X75K7J564S6F5KBTR4PSYHNIEAA77LV3AEYYQA
Rozdział dwunasty
Rozdział dwunasty i trzynasty
Rozdział dwunasty i trzynasty
Rozdział dwunasty
DOM NOCY 11 rozdział dwunasty
Rozdział Rozwój społeczny i rozwój osobowości w wieku od sześciu do dwunastu lat
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
CHOROBA WRZODOWA ŻOŁĄDKA I DWUNASTNICY 2
Choroby żołądka i dwunastnicy
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc

więcej podobnych podstron