Meyer Kai Siedem pieczęci 04 Kolczaste monstrum


Kai Meyer

Kolczaste monstrum

czwarty tom serii Siedem Pieczęci

przełożył z języka niemieckiego Roman Niedballa

    

    

    Około jedenastej wieczorem dziecko przestało płakać. W końcu. Wyczerpana Kira opadła na sofę przed kominkiem. „Opiekunka do dzieci!, pomyślała z pogardą. Nigdy więcej!" Był to oczywiście pomysł ciotki Kasandry. Z własnej i nieprzymuszonej woli Kira nigdy by się na to nie zdecydowała.

    - W ten sposób podreperujesz swoje kieszonkowe - powiedziała ciotka.

    - To, co dostaję, w zupełności mi wystarcza - odpowiedziała Kira natychmiast.

    Ciotka Kasandra zaśmiała się podstępnie. - To się przecież może zmienić…

    I w ten sposób klamka zapadła. Los Kiry był przesądzony. Jako opiekunki do dzieci oczywiście. Jak prosto to brzmi, jak niewinnie. Prawie pięknie.

    Opiekunka do dzieci. Kira uważała, że to określenie w rzeczywistości oznacza coś zu7 pełnie innego, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. To tak jak grypa latem.

    Lato, które pachnie słońcem, kąpielami i długimi popołudniami w lodziarni.

    Jednak letnia grypa - to już oznacza, że wszystkie te skojarzenia natychmiast znikają. Zamiast zabawy w wodzie i pysznych lodów, gorzkie syropy, gorączka powodująca dreszcze i termometr, który zawsze, gdy jest potrzebny, okazuje się zepsuty.

    Z opiekunką do dzieci był ten sam problem. Dziewczęta w szkole, które miały małe rodzeństwo, opowiadały, że niemowlaki są słodkie i całkiem miłe. Akurat! Kira była zupełnie innego zdania, szczególnie dzisiaj. Dobry Boże! Ludzie, którzy rozpowszechniają takie niedorzeczności, znają dzieci przypuszczalnie tylko z reklam pieluch w telewizji.

    W rzeczywistości dzieci wrzeszczą, że aż ściany się trzęsą. Rozpryskują jedzenie wokoło, plują karmiącemu kaszką w twarz i - jasny gwint! - straszliwie śmierdzą.

    Tak, dzieci mogą doprowadzić do rozstroju nerwowego.

    W dodatku żadne, ale to naprawdę żadne na świecie dziecko nie było gorsze od Tommy'ego.

    Tommy był Drakulą w pieluchach, raczkującym lordem Vaderem. Bez najmniejszej wątpliwości był samym diabłem. Albo przynajmniej jego synem. Tak!

    Kira położyła głowę na poduszkach i na chwilę zamknęła oczy. Zapachu brudnych pieluch nie pozbędzie się z dłoni pewnie przez tydzień. Podobnie jak smaku papki warzywnej, którą w siebie pakowała, aby pokazać Tommy'emu, jak wspaniale to świństwo smakuje.

    Psia kość! Miała ochotę wyrwać sobie włosy z głowy, tak bardzo była zła!

    W kominku ostatnie płomienie tańczyły wokół żaru. Za chwilę ogień zgaśnie. Ten widok nieco ją uspokoił. Nie, nie poczuła się wcale lepiej, jednak uznała, że powinna pogodzić się ze swoim losem. To doświadczenie przyniosło jej życie: trzeba je uznać za coś normalnego.

    No tak, była rzeczywiście w strasznym dołku! Chciała nawet włączyć telewizor.

    Choć nie było nic nudniejszego niż sobotni program telewizyjny po dwudziestej trzeciej. Przy jej szczęściu mogła z dużym prawdopodobieństwem trafić na jakiś program katolicki. A pilot z pewnością w tym momencie się zepsuje. I to też mogło jej się przytrafić.

    Ciotka Kasandra pojechała ze swoją przyjaciółką Ruth do teatru. Nie do Giebelstein, lecz do sąsiedniej, większej miejscowości. Po przedstawieniu miały jeszcze pójść do jakiejś knajpki na plotki. Kira była pewna, że nie wrócą wcześniej niż o trzeciej, czwartej rano. I do tego czasu musiała pilnować Tommy'ego.

    Jego matka, Ruth, była samotna, a jego ojca Kira nigdy nie poznała. Ogólnie rzecz biorąc, Ruth była w porządku - co samo w sobie było dość niezwykłe, biorąc pod uwagę to, że codziennie przebywała z tym małym potworem. Z ciotką Kasandrą przyjaźniły się od dawna, a dawniej, gdy Tom-my'ego nie było jeszcze na świecie, Ruth często przesiadywała w herbaciarni ciotki Kasandry i próbowała z upodobaniem najnowszych mieszanek herbacianych z całego świata. Teraz jednak, gdy urodziła dziecko, obie przyjaciółki cieszyły się, mogąc od czasu do czasu spędzić razem wieczór. A Kira stawała się wtedy ich ofiarą.

    Oczywiście nie miała nic przeciwko tym spotkaniom. Ale czy właśnie ona musiała zawsze wtedy pełnić znienawidzoną rolę opiekunki do dziecka?

Jej myśli krążyły w kółko. Papka warzywna. Brudne pieluchy. Wrzask bez końca.

    To już lepszy był program katolicki.

    Powlokła się do telewizora i włączyła go. Z pilotem w dłoni wróciła na kanapę.

    Jedyny kanał, który o tej porze nie nadawał filmów erotycznych z lat siedemdziesiątych, był o zaćmieniu Księżyca, które miało właśnie dziś nastąpić.

    Rzeczywiście. Całkiem o tym zapomniała. Zaćmienie Księżyca! Przecież chciała to zobaczyć.

    Zerwała się z sofy i podbiegła do drzwi prowadzących na taras. Jedna ze ścian salonu była cała ze szkła. Po otwarciu ogromnych drzwi ukazywał się przed oczyma taras tak wielki, jak w innych domach cały ogród. Gdy Kira znalazła się w zasięgu fotokomórki, czujnik ruchu natychmiast zaczął tykać. Reflektor rozjaśnił znajdujące się najbliżej krzewy i drzewa. Zimny wiatr szeleścił wśród gałęzi i liści. Widmowy szept z głębi nocy.

    Kira wyszła na zewnątrz i spojrzała w niebo. W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że jest zbyt pochmurno, aby obserwować gwiazdy. Potem jednak zrozumiała, że to reflektor przyćmiewa ich blask. Aby widzieć zaćmienie Księżyca, należało wyłączyć oświetlenie ogrodu.

    Problem tylko w tym, jak to zrobić. Lampy i reflektory paliły się dopóty, dopóki ktoś był na zewnątrz. A w salonie, jak zdążyła się zorientować, nie było głównego wyłącznika.

    Jednak - momencik! - wiedziała przecież, gdzie znajduje się skrzynka z bezpiecznikami. Jeśli wyłączy na kilka minut prąd w salonie i w ogrodzie, będzie mogła obserwować księżyc i gwiazdy.

    Zaraz też wprowadziła swój plan w życie, zadowolona, że może się oderwać od Tommy'ego i użalania się nad sobą. Otwarła znajdującą się w sieni, tuż przy wejściu do kuchni, skrzynkę z bezpiecznikami. Obok jednego z wyłączników był naklejony napis „ogród, salon i sień". Kira przesunęła wyłącznik w dół i dokoła natychmiast zapanowały ciemności.

    Zobaczyła w kuchni słabe oświetlenie pieca. Dzięki temu odnalazła powrotną drogę do ciemnego salonu. Po chwili znów stała na tarasie. Jasne światło księżyca rzucało teraz straszne cienie.

    Szelest drzew brzmiał inaczej niż przedtem. Złowrogo, jakby w gąszczu liści wylęgały się tajemnicze, nikczemne istoty.

    Kira odetchnęła głęboko. Odkąd ona i jej trzej najlepsi przyjaciele, Nils, Liza i Chryzek, zostali naznaczeni Siedmioma Pieczęciami, wiele się zmieniło. W jednej chwili dwunastoletnia dziewczynka została skazana na ciągłe zmaganie się z atakami krwawych demonów.

    Ale dzisiaj chciała być całkiem normalną nastolatką.

    Czy jednak całkiem normalne nastolatki rzeczywiście stoją w nocy w ogrodzie i obserwują zaćmienie Księżyca? Nieważne. „Jestem sobą, pomyślała Kira. I mam ochotę obejrzeć to przeklęte zaćmienie. I to natychmiast!" Gdy spojrzała w górę, w stronę księżyca, jego połowa już zniknęła. Kira wiedziała, jak rzadkie jest to zjawisko. Słońce, Ziemia i Księżyc muszą leżeć w jednej linii, aby cień Ziemi mógł zakryć Księżyc.

    Noc była gwiaździsta. Na tej części księżyca, która była jeszcze widoczna, Kira całkiem dokładnie zobaczyła podobny do człowieka kształt, który niósł na plecach wiązkę cierniowych gałęzi.

    Potem cień Ziemi szybko przykrył Księżyc. Upłynęło najwyżej dziesięć minut, gdy biała tarcza prawie całkowicie zniknęła z nieba. Pozostał jedynie delikatny sierp, który unosił się w ciemnościach wszechświata.

    Kira westchnęła i zawróciła w stronę otwartych drzwi tarasowych. Nagle zaczęła coś podejrzewać. Gdy tylko w pobliżu znajdowały się jakieś piekielne stwory, u niej i u jej przyjaciół pojawiały się jak tatuaż na przedramionach znaki magicznych Pieczęci, które odziedziczyli po zmarłej matce Kiry. Znaki nie tylko ostrzegały - przyciągały również jak magnes siły ciemności. Odkąd zaczęły się pojawiać, nie byli bezpieczni. Ze wszystkich stron mogły na nich czyhać niespodziewane zagrożenia, w każdym miejscu mogły pojawić się upiory ciemności, nim zdążyliby je zauważyć.

    Także teraz, wśród panujących dokoła ciemności Kira stała się niezwykle czujna.

    Przecież zwyczajne życie, jakie wiodą inne młode osoby w jej wieku, wiązało się w tym przypadku z pewnym ryzykiem. Z ryzykiem tym stopniowo już się oswajała.

    Coś zaszeleściło w krzakach po lewej stronie.

    Odwróciła się gwałtownie. „Czyżby to diabeł?", pomyślała.

    Jednak to nie był diabeł. Ani żaden z jego pomocników. To był Chryzek.

    - Hej! - powitał ją krótko. Jak zwykle miał na sobie czarne ubranie i trudno go było odróżnić od otoczenia. Wyglądał tak, jakby przed chwilą szybko biegł.

    Kira westchnęła z ulgą. - Cholera! Nieźle mnie nastraszyłeś.

    - Dzwoniłem do drzwi, ale nikt nie otwierał.

    - No tak, bezpiecznik! Wyłączyłam prąd. Prawdopodobnie dzwonek jest podłączony do tej linii.

    Chryzek rozglądał się po ciemnym ogrodzie. - Dlaczego biegasz po ciemku po tarasie?

    Kira westchnęła i spojrzała w niebo. - Zaćmienie Księżyca. Chciałam obejrzeć.

    Jasny rogal był teraz tak cienki, że trudno go było zobaczyć gołym okiem.

    Chryzek przez kilka sekund wpatrywał się w niebo, nim udało mu się odkryć maleńki fragment księżycowej tarczy.

    - Hmm - zamruczał, co nie zabrzmiało zbyt mądrze (choć Chryzek, co Kira musiała przyznać, był dość inteligentny). - Nie jest to zbyt ekscytujące.

    - A dla mnie jest - odpowiedziała hardo. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili pragnęła, było to, by ktoś jej uświadamiał, że jest inna niż wszyscy.

    Jej matka była słynną łowczynią wiedźm, której udało się pokonać niezliczone ilości piekielnych potworów i postanowiła tę misję przekazać córce w spadku. Zaś Kira marzyła przy tym przede wszystkim o normalnym życiu.

    Jednak w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Teraz to ona była nosicielką Siedmiu Pieczęci. I bardziej niż Liza, Nils i Chryzek czuła odpowiedzialność, jaka na niej spoczywa.

    - Koncert już się skończył? - spytała.

    Chryzek potrząsnął głową. - Już po dziesiątej. Musieli przyciszyć wzmacniacze. A w ogóle to było nudno.

    To była jeszcze jedna przykrość, jaka spotkała Kirę dzisiejszego wieczoru. Raz do roku na łące koło południowej bramy Giebelstein odbywał się koncert rockowy.

    Występowały zespoły z okolicznych miejscowości. Nic nadzwyczajnego, ale zawsze to jakaś rozrywka. Chodzi się w kółko, wyśmiewa to, co grają, i obserwuje, jak ośmieszają się starsi „młodzieżowcy", gdy wypiją o kilka piw za dużo. Taka małomiasteczkowa atrakcja. A jednak Kira dałaby wiele, aby właśnie dziś móc tam być. Miała teraz swoją „fazę" (jak to określała ciotka Kasandra), co oznaczało, że z byle powodu wybuchała płaczem. I nie chodziło tylko o koncert. Ciotka dobrze to rozumiała, jednak bilety do teatru kupiła przed paroma miesiącami i nic już nie dało się zrobić. - Źle się czujesz? - spytał Chryzek współczująco.

    - Już wszystko dobrze, dziękuję.

    - Jeśli to tylko z powodu tego głupiego koncertu, to…

    Przerwała mu: - Nie, to nie to. Już się dobrze czuję, naprawdę.

    Przez chwilę wydawało się, że Chryzek chce ją objąć ramieniem. „Mój Boże, pomyślała Kira, gdyby Liza to widziała…" Liza była na zabój zakochana w Chryzku. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Poza nim. On zaś zalecał się do Kiry, co sprawiało jej dużą przyjemność. Szczególnie dziś. Pocieszanie dobrze na nią wpływało, nawet jeśli nie przyznałaby się do tego za nic w świecie.

    Jednak Chryzek jej nie objął. Być może się wstydził. Kira wmawiała sobie, że wyglądałoby to nieporadnie.

    Jeśli przez moment między nimi coś zaiskrzyło, to teraz zniknęło bezpowrotnie.

    Chryzek odetchnął głęboko: - Chodź, idziemy do domu.

    Kira spojrzała w niebo. Po jasnej tarczy księżyca nie było już śladu. Jakby pochłonęła go czarna dziura, która teraz mogłaby pochłonąć też ją, Chryzka i cały świat.

    Gdy w domu dopadał ją taki nastrój, piła wywar z dziurawca. Teraz sięgnęła po ciepłą colę, która stała na stole w pokoju. Smakowała jak pomyje.

    Chryzek zamknął drzwi na taras. - Gdzie jest skrzynka z bezpiecznikami?

    Kira odstawiła colę. W tym momencie zdała sobie sprawę, że w całym domu jest ciemno. Czerń napierająca ze wszystkich stron sprawiała wrażenie, jakby do ataku czaiło się stado dzikich panter.

    - Zaraz to zrobię - powiedziała, przesuwając się wzdłuż sofy i wygasłego kominka.

    Gdzieś za nią Chryzek potknął się o rozrzucone klocki Tommy'ego. Przeklinając, upadł na stojący obok fotel i zaczął masować obolałe kolano.

    Kira dotarła do drzwi pokoju. Zanim wyszła, nagle stanęła jak wryta.

    Coś się zmieniło.

    Nie była pewna, co. Jednak coś się na pewno zmieniło.

    Prostokąt drzwi był absolutnie czarny. Korytarz zapełniała ciemność tak gęsta, jakby ktoś rozwiesił szczelną zasłonę. Kira miała wrażenie, że gdyby wyciągnęła rękę, potrafiłaby tę ciemność poruszyć.

    Ciemność nie była niczym niezwykłym. Bez prądu. Bez światła.

    - Uspokój się - powiedziała do siebie. -Nie wpadaj w panikę. Zwłaszcza, że jest tu Chryzek. A poza tym, od kiedy to boisz się ciemności?

    Nigdy się jej nie bała, z całą pewnością. Nawet wtedy, gdy zaczęły im się pojawiać znaki Siedmiu Pieczęci.

    Oświetlenie pieca!

    Oczywiście o to chodzi! Gdy wyłączyła bezpiecznik, małe światełko pod okapem w kuchni nadal się paliło, padając na korytarz i dzięki temu łatwo trafiła do pokoju.

    Teraz jednak było wyłączone.

    Albo nie. Było przykryte. Czymś, co wypełniało cały korytarz.

    - Kiro! - zawołał nagle Chryzek zza jej pleców. - Znaki!

    Nie musiała nawet patrzeć na przedramię, by zrozumieć, o co chodzi. Znów ukazało się Siedem Pieczęci.

    Coś znajdowało się w domu. Przed nią, w korytarzu!

    Szybko cofnęła się o krok i w tym momencie jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Rozpoznała to, co znajdowało się przed nią.

    Nie był to człowiek. Ani monstrum.

    Gałęzie. Prawdziwy gąszcz kolczastych gałęzi. Rozrosły się w korytarzu tak gęsto, tak szczelnie, że światło z kuchni nie mogło się przez nie przebić.

    - Chryzek! - krzyknęła i natychmiast znalazła się koło niego. Pociągnęła go za ramię, by wstał z fotela.

    Nie zadawał żadnych pytań. Widok Pieczęci mówił sam za siebie. Znów się zaczęło.

    Od nowa.

    Kira pobiegła do drzwi na taras i pociągnęła za uchwyt. Ogromna szklana ściana rozsunęła się na boki. Do środka wpadła fala chłodnego powietrza.

    Gdy tylko przekroczyli próg, rozległy się głośne trzaski. Jakby jakiś buldożer przetaczał się przez las.

    Cierniowe gałęzie sunęły z nieodgadnionej ciemności jak macki ośmiornicy.

    Chryzek i Kira z krzykiem uskoczyli w bok. Ogromna wiązka gałęzi wystrzeliła wprost na nich. Część rozszczepiła się jak sieć ogromnego pająka i zaślepiła otwarte drzwi. Kolczasta gęstwina, która wypełniła wejście do domu, wyglądała jak drewniany drut kolczasty.

    Szybko zbiegli z tarasu na trawnik.

    Cień Ziemi powędrował tymczasem dalej, a na niebie znów ukazała się jasna tarcza księżyca.

    Także księżyc zmienił swój wygląd. Na jego powierzchni nie było żadnych ciemniejszych miejsc, żadnych cieni. Był teraz kulą z czystej bieli. Czegoś brakowało.

    Gdy Chryzek poprowadził ją do najbliższego drzewa, zrozumiała.

    - Tam, z przodu! - krzyknął.

    Od oświetlonej księżycowym blaskiem jodły odcinał się ciemny kształt. Smoliście czarny, jakby w tym miejscu zakrzepła ciemność. Tylko kontur, bez głębi.

    Człowiek chudy jak szczapa i płaski jak deska.

    Na plecach miał coś, co przypominało plecak.

    W rzeczywistości była to wiązka gałęzi. Kolczastych gałęzi. Jego kończyny trzęsły się i drgały jak elastyczne macki.

    Kira znowu spojrzała w górę na księżyc. Nie do wiary. Osłupiała.

    Gałęzie na plecach mężczyzny poruszyły się szybciej, stały się dłuższe, rozszerzały się na wszystkie strony jak sieć.

    - Kto to jest, do diabła? - spytał zdumiony Chryzek.

    Kira nie potrafiła oderwać wzroku od czarnej, pozbawionej twarzy postaci.

    - I tak mi nie uwierzysz - wyrzuciła z siebie bez tchu.

    - No, mów w końcu.

    Roześmiała się. Jednak jej śmiech nie był przejawem wesołości, lecz prawdziwej paniki.

    - Tam, z przodu, to jest Człowiek z Księżyca…

    Ciernista t&niec Piosenkarka na scenie poruszała się jak drapieżny kot. Miała na sobie przylegający do ciała kostium. Jej długie czarne włosy falowały i wirowały jak pokryta wężami głowa meduzy. Skakała i tańczyła na wysokich obcasach nad głowami zgromadzonej publiczności z elegancją, jakiej zazdrościły jej wszystkie dziewczyny.

    Jej głos był jasny i czysty; z łatwością górował nad grą instrumentów. Muzycy stali w mroku, poza zasięgiem światła reflektorów. Widać było tylko ich niewyraźne sylwetki na tle sceny. Zaś piosenkarka wyginała swe ciało w potężnych snopach światła, rasowo i ponętnie, czym wprawiała w ekstazę widzów z pierwszych rzędów.

    Nikt o niej wcześniej nie słyszał, jednak wszyscy byli absolutnie zachwyceni.

    Jak na nikomu nieznaną osobę, której nazwiska nie można było znaleźć na plakatach, jej występ był zadziwiająco profesjonalny.

    W końcu wykonała ostatnią piosenkę. Kończyła się ona fajerwerkami, które rozświetliły nie tylko scenę i część łąki, gdzie odbywał się koncert, ale także niebo.

    Aplauz widowni trwał kilka minut. Piosenkarka ukłoniła się i zniknęła za sceną.

    Nie bisowała. Właśnie teraz na niebie cień Ziemi przysłonił Księżyc.

    Znaczna część młodzieżowej widowni rozeszła się i poprzez bramę miejską podążyła ulicami i alejami Giebelstein. Część starszych pozostała na łące; siedząc w małych grupach rozmawiali, palili papierosy, pili colę i piwo.

    Nils spojrzał na zegarek. - W pół do dwunastej - powiedział.

    - Rodzice już się pewnie niecierpliwią.

    Jego siostra, Liza potrząsnęła głową i strzepnęła trawę z minispódniczki. - Chcieli się wcześniej położyć. Nawet się nie zorientują, o której wróciliśmy do domu.

    Odkąd rozpoczęła się przebudowa i remont hotelu Erkerhof, rodzice codziennie wieczorem padali z nóg. Ekipy robotników wymagały ciągłego dozoru, a przecież należało też dbać o gości. Nie było ich wielu, jednak wszyscy wierzyli, że gdy remont zostanie ukończony, to się zmieni.

    - A gdzie się podział Chryzek? - spytała nagle Liza i zaczęła się rozglądać dokoła. Na estradzie pomocnicy wynosili głośniki i zwijali kable.

    - Nie mam pojęcia - odparł Nils, wzruszając ramionami. - Nagle zniknął.

    - Myślisz, że poszedł do… -…do Kiry? - dokończył Nils i mrugnął do siostry. - Zazdrosna?

    - Ha, ha - odpowiedziała jadowicie.

    - Możemy tam pójść. Zobaczymy, co ich tak zajęło.

    Liza skrzywiła się, jednak po chwili skinęła głową. - Możemy.

    Przeszli przez bramę miejską i brukowaną główną ulicą skierowali się na północ.

    Wiele razy musieli skręcać w zaułki wiodące wzdłuż starych warsztatów rzemieślniczych i kamiennych wież. Mijali maleńkie placyki, na których tryskały urokliwe, ozdobne fontanny.

    Dom Ruth znajdował się w zachodniej części Giebelstein, gdzie część murów miejskich była zburzona. Pozwoliło to na rozszerzenie działek budowlanych na zewnątrz. Wszystkie domy miały tutaj olbrzymie ogrody. Niektóre wręcz własne parki.

    Dom, w którym mieszkała Ruth, nie był wyjątkiem. Odziedziczyła go po rodzicach.

    Pracując jako pośrednik w handlu nieruchomościami, do czasu urodzin Tommy'ego wszystkie zarobione pieniądze przeznaczała na ciągłe remonty i renowacje. Jak by na to nie spojrzeć - Ruth mieszkała w jednej z najładniejszych willi w Giebelstein.

    Liza i Nils przeszli przez bramę wejściową.

    W oknach kuchni dostrzegli słabe światło.

    W pozostałych panowała absolutna ciemność. Wysokie stare drzewa łączyły swe korony nad wjazdem i tworzyły szpaler aż do budynku.

    - Wygląda na to, że nikogo nie ma - powiedział Nils, gdy weszli na schody.

    - Salon jest z tyłu - odparła Liza. - Kira ogląda telewizję.

    - Pamiętaj o Chryzku - dociął jej brat. Liza pogardliwie wydęła usta. Już chciała nacisnąć dzwonek, gdy sobie o czymś przypomniała. - Nie powinniśmy dzwonić. Ten mały urwis może się obudzić.

    Nils wzruszył ramionami. - Musimy przejść na drugą stronę.

    Szli wzdłuż ściany willi. Drzewa i krzewy rosły tu prawie przy ścianie budynku.

    Nagle Nils potknął się o pustą konewkę. Po ogrodzie rozniósł się głuchy dźwięk.

    - Dziwne, że nie zapaliły się lampy - powiedział. - Tu powinny być czujniki ruchu.

    - Kira na pewno zapomniała je włączyć - domyśliła się Liza.

    Doszli do rogu domu i skręcili. Przed nimi znajdował się ciemny taras i część ogrodu. W pełnym świetle księżyca jodły i krzewy wyglądały, jakby były powleczone warstwą lodu.

    Za szklaną ścianą salonu było ciemno.

    - A to co takiego? - Nils wskazał na szklane rozsuwane drzwi. Wejście było wypełnione czymś, co wyglądało jak… ogromna kolczasta roślina!

    Liza stanęła jak wryta. Odruchowo spojrzała na przedramię.

    - O nie! - jęknęła cicho.

    Nils też spojrzał na rękę. Zadrżał na całym ciele, gdy rozpoznał u siebie znaki Siedmiu Pieczęci: wyglądały tak, jakby średniowieczny kat wypalił je rozgrzanym żelazem na skórze. Ukazywały się tylko wtedy, gdy groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Poza tym były niewidoczne.

    Rodzeństwo instynktownie przysunęło się do siebie. Zaczęli się nerwowo rozglądać do31 okoła. Jeśli gdzieś tu czyhali na nich przeciwnicy - a znaki Pieczęci jak dotąd nigdy nie kłamały - mieli przed sobą wiele możliwości ukrycia się. Mrok nocy był nieprzenikniony.

    - Chryzek? - zawołała niepewnie Liza. -Kira?

    Nikt nie odpowiedział. Jedynie drzewa szumiały cicho, kołysane przez wiatr.

    Nils podszedł do okna salonu i próbował zajrzeć do środka. - Za ciemno - stwierdził.

    - Myślisz, że oni są w środku?

    - Nie mam pojęcia.

    Liza weszła w plątaninę kolczastych krzewów, które zagradzały wejście do salonu.

    Ostrożnie wyciągnęła rękę przed siebie.

    Nagle krzyknęła z bólu. Z przerażeniem cofnęła rękę i wróciła do brata. Na jej palcu wskazującym pojawiła się kropla krwi.

    - Uważaj! - zawołał Nils i spojrzał na ranę. - Co będzie, jeśli te rośliny okażą się trujące?

    Liza nie mogła wydobyć słowa. Po chwili się uspokoiła. - Lepiej mnie nie strasz.

    - Tylko głośno myślę.

    - Przecież wcale nie brałam tych kolców do ręki - powiedziała i włożyła sobie krwawiący palec do ust.

    Gdy Nils spojrzał na nią zdziwiony, dodała sepleniąc: - Te gałensie się porusają. Wesły na mnie.

    Nils jęknął. - Musimy znaleźć Kirę i Chry-zka. A jeśli będę musiał wybić szybę…

    - Super pomysł! Zaraz uruchomi się alarm. - Liza rozejrzała się wokół. Nagle coś odkryła.

    - Popatrz! Popatrz tam!

    To było coś w rodzaju przecinki między drzewami. Wyglądało jak ścieżka wycięta w gałęziach i krzakach, jakby jakiś olbrzym w amoku gołymi rękoma pozrywał liście i igły z drzew.

    Liza ruszyła przed siebie, nie czekając na brata.

    - Zaczekaj! - zawołał za nią. - Może powinniśmy się najpierw zastanowić…

    Przerwała bratu, nawet nie oglądając się za siebie: - Chryzek i Kira są gdzieś tam. Potrzebują naszej pomocy. Wiesz to tak dobrze, jak ja.

    Nils westchnął znacząco i pobiegł za siostrą.

    Księżyc osiągnął znów swoją normalną wielkość.

    Gdy znaleźli się w pobliżu, mogli dokładniej przyjrzeć się przecince.

    Nigdy czegoś takiego nie widzieli.

    Wycięcie miało mniej więcej trzy metry szerokości. Ciągnęło się wzdłuż szpaleru drzew, długi korytarz między gałęziami. Po obu stronach wznosił się w górę mur kolczastych krzewów, które łączyły się z koronami drzew. Dziko rosnące, pełne kolców zarośla, ostre jak żyletki, były nieprzyjazne i groźne. Żeby przejść między nimi, trzeba było przezwyciężyć strach.

    - Skąd się to tutaj wzięło? - spytał półgłosem przerażony Nils. Niebezpieczne, kolczaste ściany z obu stron mogły się niespodziewanie połączyć i zgnieść idących.

    - Zapytaj mnie o coś łatwiejszego. - Liza starała się szybko przejść przez przecinkę i nie zwracać uwagi na dziwaczne zjawisko. - Nie mam ochoty o tym myśleć.

    Po około dziesięciu metrach doszli do ostatnich drzew. Kolczasty gąszcz pozostał z tyłu.

    Przed nimi otwarła się przestrzeń pokryta trawą. Kończyła się ogrodzeniem. Za nim były już tylko zielone pagórki i łąki otaczające Giebelstein.

    Zobaczyli, że część ogrodzenia jest zniszczona. Cierniowe gałęzie wdarły się w szcze34 linę, pokrywając poszarpane brzegi płotu, a ich odnogi rozsadziły oczka siatki.

    - Popatrz tam, za wyrwą! - zawołała Liza.

    Zobaczyli dwie małe postaci wbiegające na wzgórze. Jasne światło księżyca padało na łąki i krzewy. Z łatwością można było rozpoznać Kirę i Chryzka.

    Nie byli jednak sami.

    Coś ich ścigało.

    - Co to jest? - własny głos wydał się Lizie zupełnie obcy.

    Trzecia postać powoli wspinała się na wzgórze. Z pleców wyrastały jej długie cienkie macki, które, wijąc się i trzęsąc, wyrywały się do przodu. Była jakieś trzydzieści metrów od uciekinierów. Macki ciągle się wydłużały. Były kanciaste i sztywne. Nie przypominały giętkich macek ośmiornicy.

    - To są gałęzie! - szepnął Nils wystraszony. - Te kolczaste rośliny wychodzą z jego pleców.

    Liza biegła dalej.

    - Zwariowałaś? Myślisz, że im pomożesz? Ze będziesz w stanie się tej… rzeczy przeciwstawić?

    - Więc mamy tu stać i się przyglądać?

    - Nie możemy tego zatrzymać, a cóż dopiero się przed tym bronić.

    Kira i Chryzek zniknęli po drugiej stronie pagórka. Dziwna postać zatrzymała się na szczycie. Wahała się.

    A potem się odwróciła.

    Choć Liza nie mogła rozpoznać twarzy, była pewna, że wzrok istoty z oddali spoczął na niej. Miała wrażenie, jakby od środka zamieniła się w lód.

    Niewidzialne spojrzenie odczuła na własnej skórze jak ukłucia tysiąca igieł.

    Wiedziała, jakie myśli krążą po głowie tajemniczej postaci: czy Nils i Liza są łatwiejszym łupem niż tamci?

    Liza nie miała zamiaru dłużej czekać. Zawróciła, klepnęła Nilsa w ramię i pobiegła w stronę domu. Ten odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że wrócił jej zdrowy rozsądek. Nie tracąc czasu, pobiegł w dół.

    Byli już w połowie przecinki ograniczonej kolczastym gąszczem, gdy Liza nagle się zatrzymała. Drzewa wokół szumiały cicho.

    - To tylko wiatr - uspokajał ją Nils. -Chodź dalej.

    Jednak ona wciąż stała w miejscu. Nie chciała iść dalej, w obawie, że każdy krok

    - Nie możemy tego zatrzymać, a cóż dopiero się przed tym bronić.

    Kira i Chryzek zniknęli po drugiej stronie pagórka. Dziwna postać zatrzymała się na szczycie. Wahała się.

    A potem się odwróciła.

    Choć Liza nie mogła rozpoznać twarzy, była pewna, że wzrok istoty z oddali spoczął na niej. Miała wrażenie, jakby od środka zamieniła się w lód.

    Niewidzialne spojrzenie odczuła na własnej skórze jak ukłucia tysiąca igieł.

    Wiedziała, jakie myśli krążą po głowie tajemniczej postaci: czy Nils i Liza są łatwiejszym łupem niż tamci?

    Liza nie miała zamiaru dłużej czekać. Zawróciła, klepnęła Nilsa w ramię i pobiegła w stronę domu. Ten odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że wrócił jej zdrowy rozsądek. Nie tracąc czasu, pobiegł w dół.

    Byli już w połowie przecinki ograniczonej kolczastym gąszczem, gdy Liza nagle się zatrzymała. Drzewa wokół szumiały cicho.

    - To tylko wiatr - uspokajał ją Nils. - Chodź dalej.

    Jednak ona wciąż stała w miejscu. Nie chciała iść dalej, w obawie, że każdy krok może pobudzić do życia ten niesamowity gąszcz.

    Nils niecierpliwie pociągnął ją za ramię.

    - Musimy uciekać!

    - Te gałęzie… na jego plecach… One ży

- Oczywiście - odpowiedział spokojnie.

    - Ale te tutaj nie żyją, widzisz to przecież! Nie był tego do końca pewien.

    Jednak najgorsze, co mogło się teraz wydarzyć, to gdyby siostra wyczuła w jego głosie obawę i pozostała na miejscu. Liza wiedziała o tym tak dobrze jak on, jednak czasem w szoku zdarza się człowiekowi robić rzeczy, którym sprzeciwia się rozum.

    To było osobliwe. Choć Nils bardzo bał się kolczastych gałęzi, to jednak Lizie brakowało tchu ze strachu. Brat musiał ją ciągnąć za sobą aż do chwili, gdy znów znaleźli się na trawniku przed tarasem.

    Dziewczynka powoli się uspokajała.

    Jeśli mieli stawić czoła jeszcze wielu potworom pochodzącym z królestwa ciemności, to trudno się dziwić, że czasem paraliżował ich strach. To zdarzało się każdemu z nich. I to w najmniej odpowiednich momentach.

    Pobiegli obok domu. W ciemności Nils znów potknął się o konewkę. Liza podtrzymała go, by znów nie upadł.

    Dopiero gdy wybiegli na ulicę i podążyli przez zaułki nocnego Giebelstein, odważyli się spojrzeć za siebie. Nie wiedzieli, czy są ścigani; tyle razy już skręcali w uliczki, a przecież ich przeciwnik mógł czyhać za każdym rogiem.

    Nie wiedzieli też, jak szybko się poruszał. Czy mógł w jednym miejscu wzlecieć w powietrze, by ukazać się w innym? A może potrafił atakować z góry, jak sokół z czarnego nocnego nieba?

    - Nie myśleć o tym! - napominała się Liza. - Tylko o tym nie myśleć!

    Nagle usłyszeli szelest. Za najbliższym rogiem.

    Liza zacisnęła dłonie w pięści. Nienawidziła poczucia bezbronności.

    Na szczęście to tylko pusty papierowy kubek, który po kamiennym bruku toczył wiatr.

    Odetchnęli.

    - Gdzie teraz? - spytał zasapany Nils. Myśli Lizy błądziły jak wylęknione motyle. Obrazy strasznej postaci z gałęziami-mackami, widok uciekających Chryzka i Kiry, wreszcie oni sami uwięzieni w gnieździe kolczastych krzewów. Wszystko to krążyło w jej głowie. Trudno było skupić się na jednej sprawie.

    - Dokąd mogli pobiec Chryzek z Kirą? - spytała cicho.

    Odpowiedź nasunęła jej się prawie natychmiast. Zauważyła też, że Nils wpadł na ten sam pomysł.

    Skinęli głowami w cichym porozumieniu.

    Ostatni głęboki oddech i zaraz potem pobiegli przed siebie.

    Stary kurhan znajdował się poza miastem, za nieczynnym torem kolejowym, który oddzielał Giebelstein od ogromnych obszarów leśnych położonych na północy.

    Droga do niego wiodła ścieżkami wśród gęstych żywopłotów. Oświetlone światłem księżyca łąki falowały, szeleszcząc na wietrze. Gdzieniegdzie widać było skradające się podczas nocnego polowania zwierzęta, które znikały szybko wśród wysokich traw i krzewów.

    Liza i Nils przedostali się przez rosnące po obu stronach nasypu jeżyny i zobaczyli przed sobą kurhan. Wznosił się on na łące, między zarośniętym torowiskiem a brzegiem lasu.

    Na pierwszy rzut oka wydawał się niepozorny. W zamierzchłej przeszłości szczyt pagórka został ścięty i wyłożony kamieniami. Z boku tej budowli wiodło wejście do prasta42 rej komory grobowej. Oczywiście nie było tam żadnych zwłok. Doczesne szczątki celtyckiego księcia, złożone tam przed wiekami, dawno już rozpadły się w proch, a cenne rzeczy, w które został wyposażony, skradli złodzieje. Reszty dokonali w ostatnim stuleciu naukowcy, zabierając stąd materiał do badań.

    Dziś kurhan stał pusty i nikt do niego nie wchodził.

    Nikt poza Kirą, Lizą, Chryzkiem i Nilsem.

    Grobowiec był ich ulubionym miejscem spotkań, choć przedostanie się do niego wymagało pokonania zabarykadowanego wejścia. Dla dorosłych szpary między deskami były zbyt wąskie. Także oni mieli z tym coraz większy problem i łatwo było przewidzieć, że w ciągu roku czy dwóch komora grobowa stanie się dla nich niedostępna.

    Na razie jednak wnętrze kurhanu było prawie ich drugim domem. Przychodzili tutaj, gdy chcieli być sami, z dala od świata dorosłych, bez szkoły i bez „wynieś wreszcie śmieci". Tu byli sami ze sobą.

    Liza i Nils dotarli do wejścia. Było ono zabezpieczone zaporą z belek i desek.

    Aby ją usunąć, potrzebna była piła łańcuchowa. Jednak między belkami znajdowała się wąska szpara.

    Liza już chciała wśliznąć się do środka, gdy Nils ją zatrzymał. - Poczekaj! - szepnął. Potem wetknął głowę w otwór i zawołał: - Hej! Jesteście tam?

    Na kilka sekund zapanowała cisza. Potem jednak z ciemności wyłoniła się blada twarz Kiry.

    Jesteśmy tutaj! - wyszeptała. - Chodźcie do środka, szybko! I starajcie się nie hałasować!

    Po chwili rodzeństwo pokonało szparę między belkami i pomknęło za Kirą w dół, do komory grobowej.

    Chryzek czekał na nich zniecierpliwiony. Rękami osłaniał płomień świecy, by jej blask nie był widoczny poza pomieszczeniem, w którym przebywali.

    - Gdybyśmy wiedzieli, co…- zaczął, lecz Liza wpadła mu w słowo:

    - Widzieliśmy was. Z ogrodu. Cóż to był, do diabła, za facet?

    Kira i Chryzek błyskawicznie spojrzeli na siebie.

    - Człowiek z Księżyca - powiedziała Kira śmiertelnie poważnie.

    Nils oparł się plecami o grubą kamienną ścianę. - Człowiek… -…z Księżyca, naprawdę. - potwierdził Chryzek. - To brzmi idiotycznie, wiem.

    Ale Kira ma rację. Pojawił się zaraz po zaćmieniu Księżyca.

    Kira popatrzyła przenikliwie na Lizę i Chryzka. - Czy od tego czasu spojrzeliście na księżyc? Jego powierzchnia jest pusta!

    - Myślisz, że tak pusta, jak moja książeczka oszczędnościowa? - spytała nieśmiało Liza. Wiedziała, że Kira i Chryzek nigdy nie mówili głupstw, a już zwłaszcza w takiej sytuacji. A jednak wszystko to brzmiało niepoważnie.

    - Na księżycu nie ma już żadnych cieni. Jest biały jak kula bilardowa.

    - I sądzicie - Nils z powątpiewaniem ściągnął usta - że te cienie znajdują się teraz u nas, w Giebelstein? Jako człowiek z krwi i kości?

    Kira nerwowo wzruszyła ramionami. - Tak to przynajmniej wygląda. I jest najlepszym wytłumaczeniem tego, co się wydarzyło.

    Chryzek dodał: - I jedynym.

    Podekscytowana Liza przemierzała komorę tam i z powrotem. Pomieszczenie było zupełnie puste. Nawet kamień, który kiedyś służył jako postument dla pochowanego, został wywieziony. - On nas znajdzie, prawda? - spytała, gdy trochę się uspokoiła. - Zawsze nas znajdują. W końcu znów pojawiły się te Pieczęcie…

    - Hej! - przerwała Kira i podeszła do niej.

    - To przecież nie ma sensu, od nowa się tym przejmować, tak myślę. Nie pozbędziemy się tych znaków.

    - A chcesz tego w ogóle? - spytał Nils za jej plecami.

    Kira odwróciła się do niego. Jej oczy błyszczały zaczepnie. - A jak myślisz?

    Nils ani myślał spuszczać z tonu. - Twoja matka nosiła te znaki przez całe życie. Ty jesteś jej córką. Czasami odnoszę wrażenie, że to wszystko daje ci dziką satysfakcję.

    - Satysfakcję? Być ściganą przez monstrum?

    - Skrzywiła się. - Mogę sobie wyobrazić coś dużo przyjemniejszego.

    - Naprawdę? Może na przykład opiekę nad dzieckiem?

    - Przestań! - krzyknął Chryzek. Nils miał rację, nawet jeśli Kira nie chciała się do tego przyznać. Od czasu, gdy zostali naznaczeni, zawzięła się, aby walczyć z ciemnymi mocami. Świadomie lub nie. Jakby jakaś nie46 widzialna siła zmuszała ją do naśladowania czynów matki.

    Jednak ona miała dopiero dwanaście lat. W przeciwieństwie do swojej matki nie miała pojęcia o magii i czarach. Nie posiadała absolutnie żadnej broni, aby przeciwstawić się demonom - nie wspominając już o Lizie, Nilsie i Chryzku którzy uczestniczyli w tym w mniejszym lub większym stopniu.

    Matka Kiry, nim stanęła po stronie dobra, była członkinią Arkanum - tajnego stowarzyszenia czarownic, które od wczesnego średniowiecza sprowadzało ludzi na drogę zła. Także w dzisiejszych czasach czarownice Arkanum były aktywne. A odkąd Kira i jej przyjaciele nie dopuścili do ponownych narodzin ich władcy, mistrza Abakusa, sekta prześladowała ich. Było tylko kwestią czasu, kiedy znów zaatakuje.

    - Myślisz, że stoi za tym Arkanum? - odezwał się Chryzek w zupełnej ciszy.

    Kira westchnęła. - Kto wie? Czarownice już w czasach rzymskich wznosiły modły do księżyca. Mówi się nawet, że bogini księżyca, Diana, była pierwszą czarownicą.

    Liza popatrzyła na Kirę z zachwytem. -Skąd to wiesz?

    - Poszperałam w kilku książkach, które stoją w biblioteczce ciotki Kasandry.

    Myślę, że przedtem należały one do mojej matki.

    - Księgi czarów? - spytał zafascynowany Nils.

    Kira potrząsnęła głową. - Nie, tylko opracowania na temat czarownic. Nic szczególnego. Prawdopodobnie można je kupić w każdej księgarni.

    - I co dokładnie było tam napisane? - dopytywał się Chryzek.

    - Dużo o torturowaniu czarownic w średniowieczu. Kilka opisów rytuałów. Coś w tym guście. O Arkanum nigdzie się nie wspomina ani słowem. Widać, że utrzymywanie tego w tajemnicy wciąż się udaje.

    Nils uśmiechnął się. - Nic dziwnego, jeśli każdego, kto o tym wie, zamienia się w ropuchę… albo w coś gorszego.

    Chryzkowi ciągle dźwięczało w uszach to, co Kira powiedziała przed chwilą. - Jak nazywała się ta bogini księżyca?

    - Diana, matka księżyca - wyjaśniła. Usiadła w kucki na ziemi. Liza i Chryzek poszli za jej przykładem. Tylko Nils stał w pobliżu wyjścia, spoglądając niespokojnie w tę stronę.

    - Była córką Jupitera, boginią księżyca i łowów. Rzymianie czcili ją w specjalnych świątyniach. Jedna z nich, ta z Efezu, została nawet zaliczona do siedmiu cudów świata. Niektórzy uważali, że Diana była stwórczynią całego życia: ludzi, zwierząt, elfów, karłów… Przynajmniej tak opowiadali. - Kira usiłowała sobie przypomnieć wszystko, co przeczytała na ten temat, ale to nie było takie proste. Zbyt mało uwagi poświęciła lekturze. - W każdym razie w późniejszych czasach, wiele lat po upadku Rzymu czarownice czciły boginię księżyca.

    - Myślałam, że czarownice modliły się do szatana - rzuciła Liza.

    - Kościół w średniowieczu uznał, że związki z szatanem posiada wiele rzeczy: szamaństwo, zielarstwo i tak dalej. I Diana należała do tej grupy.

    - Ale czarownice Arkanum są złe - trwał przy swoim Nils.

    - Och tak - potwierdziła Kira. - One pozostają w związku z szatanem, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak nie zmienia to faktu, że znają starą magię księżycową. A to oznacza, że mogą mieć władzę nad Człowiekiem z Księżyca. I z pewnością to one właśnie go tutaj przysłały.

    - Specjalnie do nas - mruknął Chryzek gniewnie.

    - Super - odezwał się Nils. - I co teraz?

    - Przede wszystkim musimy stwierdzić, kim właściwie jest ten Człowiek z Księżyca - powiedziała Liza stanowczo.

    - Myślisz, że w książkach twojej ciotki może coś być na ten temat? - zapytał Kirę Chryzek.

    - Możliwe. Trzeba je przejrzeć.

    - A więc musimy znów przejść przez łąki -stwierdził Nils. - To nie jest dobry pomysł.

    Chryzek spojrzał na niego rozdrażniony.

    - Masz jakiś lepszy?

    Nils podniósł bezradnie ręce. - Chyba mogę mieć swoje zdanie, nie?

    - Przestańcie się kłócić! - wściekła się Kira.

    - Jeśli wam to nie odpowiada, to pójdę tam sama.

    - To nie wchodzi w rachubę - powiedział szybko Chryzek. - Idę z tobą.

    - Wszyscy idziemy - powiedziała Liza i rzuciła bratu karcące spojrzenie.

    Nils wzruszył ramionami i mruknął: - Jasne, już idę.

    W ten oto sposób znowu ruszyli w drogę. W ciszy opuścili kurhan i stwierdzili z ulgą, że na zewnątrz nie czyha na nich ani Człowiek z Księżyca, ani czarownice Arkanum.

    Nils spojrzał na nocne niebo. - Widzi ktoś latające ryby?

    Każda czarownica z Arkanum nosiła jako znak rozpoznawczy torebkę ze skóry krokodyla. W torebkach tych zamieszkiwały latające żarłoczne ryby morskie. Skąd się tam wzięły i w jaki sposób mogły przeżyć bez wody, nikt nie wiedział.

    Wiadomo było tylko, że ryby pożarły czarne koty, które wcześniej były głównymi sojusznikami czarownic. Od tego czasu służyły jako żywa broń i rzucały się na każdego przeciwnika ze straszliwymi zębiskami. Przyjaciele już kiedyś zetknęli się z tymi rybami i nie mieli ochoty na powtórne spotkanie z nimi.

    Jednak tej nocy niebo było puste i nigdzie nie było widać latających ryb.

    Wspięli się na nasyp i znowu rozejrzeli się, wypatrując możliwych zagrożeń. Żywopłoty, które rozciągały się wśród pagórków na wszystkie strony, stanowiły doskonałą kryjówkę. Jeśli Człowiek z Księżyca rzeczywiście gdzieś tu na nich czatował, to nie mieli żadnej szansy na to, by go wypatrzyć. Z drugiej strony sprawiał on wrażenie, jakby w ogóle nie zachowywał ostrożności. Chowanie się za żywopłotem nie pasowało do niego. Nie miał się czego obawiać.

    Niedługo potem znaleźli się przed murami miejskimi Giebelstein. Stąd było już blisko.

    Nagle Kira zatrzymała się. Gdy przyjaciele spojrzeli na nią, zobaczyli, że jej twarz jest kredowobiała.

    - Co jest? - zapytał Chryzek.

    Kira nie mogła wydusić, o co jej chodzi. -Zapomnieliśmy o kimś - powiedziała w końcu. - O kimś ważnym.

    Przyjaciele wymienili niepewne spojrzenia.

    - O co ci chodzi? - spytała Liza.

    Kira westchnęła głęboko. A potem wypowiedziała tylko jedno, jedyne słowo:

    - Tommy w ogóle nie zachowywał ostrożności. Chowanie się za żywopłotem nie pasowało do niego. Nie miał się czego obawiać.

    Niedługo potem znaleźli się przed murami miejskimi Giebelstein. Stąd było już blisko.

    Nagle Kira zatrzymała się. Gdy przyjaciele spojrzeli na nią, zobaczyli, że jej twarz jest kredowobiała.

    - Co jest? - zapytał Chryzek.

    Kira nie mogła wydusić, o co jej chodzi. - Zapomnieliśmy o kimś - powiedziała w końcu. - O kimś ważnym.

    Przyjaciele wymienili niepewne spojrzenia.

    - O co ci chodzi? - spytała Liza.

    Kira westchnęła głęboko. A potem wypowiedziała tylko jedno, jedyne słowo:

    - Tommy.

    Powrót do jaskini lwa

    - Mały nie płacze - stwierdziła szeptem Liza. - To zły czy dobry znak?

    Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Stali na podjeździe i wpatrywali się w dom. Kirze wydawało się, że korony drzew pochyliły się jeszcze bardziej, gotowe w każdej chwili wyciągnąć swe macki.

Wokół willi panowała cisza. Ciemność jak czarna wata otulała dom. Tylko z okna kuchni sączyło się słabe światło.

    - Sterczenie tutaj jest bez sensu - stwierdził zniecierpliwiony Chryzek. - Chodźmy do środka, zabierzmy tego szkraba i znikajmy.

    - Jasne, Rambo - odparł Nils jadowicie. - Zapomniałeś tylko swojej spluwy.

    Najpierw postanowili, że się rozdzielą: dwoje miało pójść do domu Kiry, by wyszukać w książkach informacje na temat Człowieka z Księżyca, a pozostali mieli zabrać Tommy'ego z domu Ruth i oddać go pod opiekę sąsiadki. Potem jednak zdecydowali, że zostaną razem. Jeśli w ogóle były jakieś szanse w walce z Człowiekiem z Księżyca, to tylko wtedy, gdy mieli przewagę liczebną.

    Przynajmniej tak im się wydawało. „A więc do roboty", pomyślała Kira i przywołała się do porządku.

    Pobiegli podjazdem do wejścia. Kira trzymała w dłoni klucz od domu. Zatrzymali się przed drzwiami i zaczęli nasłuchiwać. Wokoło panowała cisza. Tylko drzewa szumiały na wietrze.

    Podczas gdy Kira otwierała drzwi i wyłączała alarm, przyjaciele obserwowali uważnie otoczenie.

    Po chwili stali już w ciemnym korytarzu. Na jego końcu nadal kłębił się gąszcz kolczastych krzewów. Nikt nie miał ochoty zbliżać się do tej zapory.

    Kira chciała zamknąć drzwi wejściowe, jednak Chryzek ją powstrzymał. - Jedno z nas powinno tu zostać na straży - szepnął.

    Kira skinęła głową. - Kto jest chętny?

    - Mogę ja - zgłosiła się Liza.

    Ku jej zaskoczeniu Chryzek oświadczył stanowczo: - Ja też. To głupota we trójkę wyjmować jedno dziecko z łóżka.

    Kira i Nils pobiegli schodami w górę. Liza oparła się o ścianę obok uchylonych drzwi wejściowych. Nerwowo odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła na Chryzka.

    - Myślisz, że on jest w domu? - spytała szeptem.

    - Człowiek z Księżyca? Nie, raczej nie. Mam nadzieję, że mały berbeć leży jeszcze w swoim łóżku.

    Kolejne sekundy upłynęły w milczeniu. Liza dyskretnie obserwowała Chryzka.

    Wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości, i to jej się w nim podobało.

    Ale nie tylko wygląd Chryzka decydował o jego atrakcyjności w oczach dziewczynki. Gdy był w pobliżu, czuła się bezpieczniej. Zwłaszcza w takich sytuacjach jak ta. Oczywiście nauczyła się całkiem dobrze radzić sobie w trudnych chwilach. Jednak gdy Chryzek był obok niej, wszystko się zmieniało.

    Może polegało to na tym, że jego obecność odwracała uwagę Lizy od innych spraw.

    Od lęków. I kłopotów.

    Od drzwi i ogrodu.

    - Uważaj! - okrzyk Chryzka wyrwał ją nagle z zamyślenia.

    Odwróciła się zaskoczona, a tymczasem z zewnątrz coś uderzyło z impetem w drzwi, które otwarły się prawie na całą szerokość. Liza krzyknęła przerażona i kątem oka dostrzegła, że do środka wlatuje coś błyszczącego, srebrnego, a zaraz potem zawraca i rzuca się w jej kierunku.

    Bez zastanowienia wyskoczyła na zewnątrz i zamknęła za sobą drzwi.

    Latająca ryba uderzyła w nie od środka z całych sił. Nawet przez masywne drewno usłyszała wściekłe kłapnięcia jej szczęk. „Chryzek!, pomyślała spanikowana. Został sam na korytarzu ze straszliwą rybą!" Zaczęła go wołać, ale on nie miał zamiaru się poddawać. Widział, jak ryba uderza w drzwi, szczerzy swoje straszne zęby i zawraca.

    Nagle zwróciła swe wściekłe oczy na Chryzka.

    Jedno kłapnięcie pyskiem i będzie po wszystkim. Ślepa z nienawiści, przepełniona demonicznym gniewem, ogarnięta tylko jedną myślą - zabić swoją ofiarę.

    Chryzek stał w drugim końcu korytarza. Od gęstwiny kolców dzielił go tylko krok.

    Nawet nie przyszło mu do głowy, że miałby się ich bać. Skupił się przede wszystkim na latającej rybie.

    A ta zbliżała się nieuchronnie. Jej rozwarta paszcza była coraz większa. Coraz dłuższe zęby i głębsza gardziel.

    Jeszcze trzy metry, jeszcze dwa…

    Chryzek padł na podłogę.

    Ryba była zbyt szybka, a jej inteligencję przyćmiła nienawiść i złość.

    Przeleciała nad Chryzkiem jak srebrna błyskawica, uderzając w długie, ostre i twarde kolce.

    Nie mogąc się zatrzymać, nadziała się na kolce i pękła jak balon, eksplodując srebrnym szlamem, który pobrudził wszystko dookoła: gałęzie, ściany oraz Kirę, która z Tommym na rękach właśnie zbiegała ze schodów.

    Nils wpadł z tyłu na Kirę. Oboje potknęli się i upadli. Tommy'ego w ostatniej chwili złapał Chryzek, który tymczasem zdążył wstać z podłogi.

    - Gdzie jest Liza? - spytał zaniepokojony Nils, gdy udało mu się stanąć na nogach.

    - Na zewnątrz - odparł Chryzek. Dziecko poruszyło się w jego ramionach.

    Natychmiast wyczuło, że trzyma je ktoś obcy i zaczęło przeraźliwie krzyczeć.

    Kira podbiegła do drzwi wejściowych i otwarła je. Na zewnątrz, na wycieraczce stała Liza. Była odwrócona plecami, nie poruszała się.

    - Liza? - spytała Kira i ostrożnie dotknęła jej ramienia.

    Dziewczynka drżącą ręką wskazała na podjazd.

    Między słupkami bramy, na chodniku stała szczupła kobieta w przylegającym do ciała czarnym stroju. Jej długie włosy powiewały na wietrze. Na nogach miała wysokie buty. Mogła uchodzić za modelkę.

    Była to ta sama piosenkarka, która występowała wieczorem na festynie.

    Na jej ramieniu wisiała pusta torba z krokodylej skóry.

    Rzuciła dzieciom spojrzenie pełne nienawiści i pogardy. Potem odwróciła się na pięcie i zniknęła w ciemności.

    Przekleństwo obce50 Kira zaniosła Tommy'ego do sąsiadki Ruth. Kobieta nie wyglądała na za chwyconą, że została obudzona o tej porze. Nie miała pojęcia o tym, co się wydarzyło w sąsiednim domu. Nie szczędziła Kirze przykrych słów, gdy ta bez ogródek wyjaśniła jej, że nie może w dalszym ciągu zajmować się dzieckiem.

    Kira zostawiła ją z dzieckiem na ręku i wróciła do przyj aciół, którzy w napięciu czekali na nią na ulicy. Liza obgryzała paznokcie.

    Potem poszli do domu Kiry.

    Budynek z pruskiego muru graniczył bezpośrednio z północną bramą miejską. Na parterze znajdowała się herbaciarnia ciotki Kasandry. Na ustawione na półkach puszki z herbatą padało teraz przez okno wystawowe światło jedynej latarni ulicznej.

    

Przekleństwo obce

Kira zaniosła Tommy'ego do sąsiadki Ruth. Kobieta nie wyglądała na za chwyconą, że została obudzona o tej porze. Nie miała pojęcia o tym, co się wydarzyło w sąsiednim domu. Nie szczędziła Kirze przykrych słów, gdy ta bez ogródek wyjaśniła jej, że nie może w dalszym ciągu zajmować się dzieckiem.

    Kira zostawiła ją z dzieckiem na ręku i wróciła do przyjaciół, którzy w napięciu czekali na nią na ulicy. Liza obgryzała paznokcie.

    Potem poszli do domu Kiry.

    Budynek z pruskiego muru graniczył bezpośrednio z północną bramą miejską. Na parterze znajdowała się herbaciarnia ciotki Kasandry. Na ustawione na półkach puszki z herbatą padało teraz przez okno wystawowe światło jedynej latarni ulicznej.

    Kira zaprowadziła przyjaciół przez wąską bramę obok herbaciarni na malutkie podwórko. Było ono ozdobione roślinami w doniczkach i kwiatami w skrzynkach. Po murach pięły się bluszcz i dzikie wino.

    Nagle gwałtownie się zatrzymała.

    Zobaczyła, że tylne drzwi kuchenne są otwarte.

    - Ktoś jest w środku - szepnęła i dała przyjaciołom znak, by się nie ruszali.

    Chryzek odłączył się od grupy i podszedł ostrożnie do otwartych drzwi. Wewnątrz panowała absolutna ciemność.

    - A może ty wyłączasz światło wszędzie tam, gdzie przychodzisz? - zażartował, ale nikt się nie roześmiał.

    - Nie podchodź za blisko - szepnęła Liza.

    Chryzek wyciągnął rękę i po ciemku szukał czegoś po wewnętrznej stronie futryny.

    Gdy znalazł, uniósł brwi w górę.

    - Co tam jest? - spytała Kira, podchodząc do niego.

    Chłopak wyjął rękę. Pomiędzy jego palcami tkwił odłamany pojedynczy kolec. Jeden z opuszków krwawił. - Czy twoja ciotka hoduje może w kuchni jakieś zakazane rośliny?

    Kira zbladła. - On tu jest.

    - Widocznie go przeoczyliśmy - wyjaśnił Chryzek i dodał: - Z powodu Tommy'ego.

    Nils ruszył w stronę bramy. - Spływajmy stąd.

    - Ktoś musi poszukać książek - przypomniał Chryzek.

    Nils spojrzał na niego zmieszany. - Przecież nie wiemy nawet, czy w tych książkach jest coś, co pomoże nam wygrać z tym gnojkiem.

    Kira odwróciła się do niego. - Chryzek ma rację. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to przed nim uciekać. A nasze Pieczęcie będą go do nas prowadziły. Nie mamy… -…żadnego wyboru, wiem - przerwał jej Nils. - To twoje ulubione zdanie.

    Kira westchnęła i ruszyła w stronę drzwi. - Zostańcie tutaj. Rozejrzę się za tymi książkami.

    - Idę z tobą - oświadczył Chryzek. Potrząsnęła głową. - Nie. Ja wiem, gdzie szukać właściwych tomów. Nie potrzebuję ochrony.

    Chryzek zrobił obrażoną minę, odparł jednak: - Jak uważasz.

    Dziewczynka bez słowa zniknęła w ciemnościach kuchni.

    Było zbyt ciemno, by zorientować się, gdzie Człowiek z Księżyca zostawił swoje ślady. Kira pewnie podeszła do szuflady, w której ciotka trzymała latarkę.

    Włączyła ją i zaraz tego pożałowała.

    Sufit kuchni był pokryty pajęczyną kolczastych gałęzi. Sięgały one od drzwi do drzwi i opadały w dół prawie do podłogi. Chociaż wydawało się, że nie są niebezpieczne, bo się nie poruszały, sam ich widok był dla Kiry zbyt wielkim szokiem. Sparaliżował ją strach.

    Ale trudno - musiała iść dalej!

    Musiała się przełamać, aby przejść przez drzwi z kuchni na korytarz. Odnalazła kontakt i nacisnęła go. Reflektorek na suficie ostrym światłem rozjaśnił wszystkie zakamarki korytarza i schodów.

    Także tutaj ciągnęły się pojedyncze odnogi gałęzi po ścianach i suficie. Na szczęście nie było tak źle jak w kuchni. Prawdopodobnie Człowiek z Księżyca nie przebywał tu długo.

    Odetchnęła głęboko i bez zastanowienia wbiegła schodami na piętro. Właśnie tam znajdowała się podręczna biblioteka ciotki Kasandry.

    Pomieszczenie to w pełni zasługiwało na swoją nazwę. Od podłogi aż do sufitu stały regały ciasno wypełnione książkami. Także na dywanie piętrzyły się stosy tomów z różnych czasów: od zniszczonych, popularnych wydań, do prastarych foliałów. W większości tematyka książek dotyczyła ezoteryki, okultyzmu i zasad przygotowywania mieszanek egzotycznych herbat. Na drzwiach wisiał plakat z festiwalu w Wood-stock. Nad wysiedzianym fotelem dyndał wachlarz w kształcie ogromnego konopnego liścia, który można było uruchomić za pomocą sznurka.

    Nigdzie nie było widać kolczastych gałęzi. Kończyły się na schodach. Człowiek z Księżyca musiał zawrócić, gdy stwierdził, że w domu nikogo nie ma. Kira aż się wzdrygnęła na myśl, co by się stało, gdyby ciotka wraz z Ruth dzisiejszego wieczora nie pojechały do teatru.

    Podeszła do regału, na którym stały książki o przesądach i pierwotnych religiach. Jeśli miała coś znaleźć, to tylko tutaj.

    Daremnie szukała tomu, który już w tytule miałby słowo „księżyc". W końcu bezwiednie wyjęła książkę napisaną po angielsku. Jej tytuł brzmiał: CuriousMyths of the Middle Ages, co w tłumaczeniu znaczyło „osobliwe mity średniowiecza". Nazwisko autora - S. Bering-Gould absolutnie nie wskazywało, czy chodzi o mężczyznę, czy o kobietę. Tom pochodził z roku 1867 i jego kartki były już bardzo zniszczone.

    Miała szczęście: jedną z legend w nim opisanych była legenda o Człowieku z Księżyca.

    Włożyła książkę pod pachę i przez jakiś czas szukała jeszcze innych źródeł, jednak nie znalazła już niczego na ten temat. Chryzek będzie musiał zająć się jej odkryciem. Jego ojciec, zanim osiadł z rodziną w Giebelstein, był dyplomatą. A Chryzek spędził dzieciństwo w sześciu różnych krajach. Znał sześć języków, w tym cztery płynnie. Tłumaczenie nie powinno być dla niego problemem.

    Wyszła z biblioteki i zaczęła schodzić ze schodów, gdy z dołu nadbiegli przyjaciele. Bez tchu, z paniką w oczach pokonywali kolejne stopnie.

    - On… nadchodzi! - wyjąkał Chryzek, który biegł pierwszy.

    Kira poczuła, że ze strachu kurczy się jej żołądek. - Gdzie on jest?

    - Na podwórku… Zablokował wejście… tymi gałęziami.

    - Zaraz nadejdzie od ulicy! - zawołała Liza. - Jakby czekał na to, aż wpadniemy w pułapkę.

    Kira nie zastanawiała się długo. - Szybko, na górę!

    Jej pokój znajdował się na poddaszu. Przez okno można się było wydostać na zewnątrz. To już było jakieś wyjście, lepsze niż czekanie na schodach, aż kolce odetną im drogę ucieczki.

    W pokoju Kiry jak zwykle panował bałagan. Musieli omijać rozrzucone ubrania, pootwierane książki i komiksy, płyty kompaktowe i sportową torbę, która leżała na podłodze nie rozpakowana od ostatniej lekcji wychowania fizycznego. Kira pierwsza znalazła się przy oknie w dachu i otwarła je szybko. Zimne, nocne powietrze ostudziło jej twarz.

    Po dachu można się było w miarę bezpiecznie wspiąć do jednej z wież bramy miejskiej. Na dole wejście do niej zabito deskami, lecz istniało przejście przez stare strzelnice. Przyjaciele już niejednokrotnie korzystali z tej drogi. Wieża była prawie tak samo dobrą kryjówką jak kurhan.

    Droga wiodła wzdłuż rynny. Za nią była przepaść i podwórko. Gdzieś w dole był Człowiek z Księżyca ze swoimi cierniowymi mackami. O ile nie podążał już ich śladem w domu.

    - Cholera, cholera, cholera! - przeklinał Nils, który jako ostatni znalazł się na dachu. Jego nachylenie było bardzo duże, a dachówki omszałe. Na szczęście od wielu dni nie padało, więc ryzyko pośliźnięcia było niewielkie. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że niebezpieczeństwo czyni człowieka nieuważnym. Chryzek na chwilę stracił równowagę i o mało nie stoczył się w przepaść. Dziewczynkom w ostatniej chwili udało się go podtrzymać. Idący za nimi Nils wciąż przeklinał jak szewc.

    Kira, która szła pierwsza, dotarła do strzelnicy wieży. Już miała się przecisnąć do środka, gdy za jej plecami coś niespodziewanie wystrzeliło w górę.

    Była to eksplozja kolczastych gałęzi, które wyskoczyły jak bicze. Ich końce były postrzępione. Wszystkie końcówki macały wokół siebie, szukając w powietrzu łupu, ofiary.

    Jedna z kolczastych macek uderzyła tuż obok Nilsa. Jej ostre końcówki rozprysły się na wszystkie strony. Dźwięk, jaki przy tym powstał, przypominał pisk kredy po szkolnej tablicy.

    Kira wskoczyła do wnętrza wieży. Za nią pośpieszyli Chryzek i Liza. W końcu wciągnęli Nilsa.

    Nikt nie miał pojęcia, jak długo będą tu bezpieczni przed pościgiem Człowieka z Księżyca. Jeśli zauważył ich na dachu, los przyjaciół był przesądzony. Należało przypuszczać, że trafi i tutaj.

    - Musimy zejść na dół! - zawołał Chryzek i skierował się w stronę połamanych schodów.

    - A potem? - dopytywał się zdyszany Nils.

    - Wyjście jest zabarykadowane. Nikt tam nie przejdzie.

    - Nikt od zewnątrz - potwierdziła Kira.

    - Ale od środka musi się udać. Jeśli tylko dostatecznie mocno popchniemy belki.

    Liza nerwowo przeczesała palcami mokre od potu włosy. - Obojętne, co zrobimy.

    Byle szybko.

    Tak więc, potykając się i klnąc, dotarli do wąskich schodów w dół. Perspektywa śmierci w objęciach straszliwych kolczastych pnączy sprawiła, że zbiegli z nich, ile sił w nogach.

    Na parterze wieży było za mało miejsca dla całej czwórki. Chłopcy stanęli na przedzie i zaczęli plecami napierać na barykadę z desek, która zastępowała drzwi. Konstrukcja była od zewnątrz uszkodzona, więc mieli ułatwione zadanie.

    Już po chwili drewno zaczęło pękać w wielu miejscach. Gdy Nils narzekał na obolałe plecy, Chryzkowi udało się je wyważyć.

    Potykając się, wypadł na ulicę, wywrócił się, ale natychmiast wstał. Pozostali podążyli za nim. Z pobliskiej bramy dochodziło skrzypienie i chrobotanie. Był to znak, że Człowiek z Księżyca nieuchronnie się do nich zbliża.

    Musieli stąd zniknąć. Natychmiast.

    Wybiegli przez bramę na główną ulicę, która o tej porze była zupełnie pusta.

    Potem skręcili na drogę, która prowadziła do polnej ścieżki. Biegli teraz w osłonie wysokiego żywopłotu z głogu, w kierunku nasypu kolejowego i kurhanu.

    - Nie w stronę kurhanu… - wysapał Nils. - Wiedźma będzie wiedziała, że tam idziemy.

    Kira przyznała mu rację. - Jeśli ona to wie, wie to również Człowiek z Księżyca.

    - A więc dokąd? - spytała Liza.

    - Okrążymy miasto - zaproponował zdyszany Chryzek. - Ze wschodu można lepiej obserwować wzgórza, gdyby nas nadal ścigał.

    Szybkość, z jaką biegli, wydawała się ich jedynym atutem przeciwko Człowiekowi z Księżyca. Póki udawało im się uniknąć kolczastych macek, mogli ciągle uciekać - pod warunkiem, że nie wmanewrują się w sytuację bez wyjścia.

    Propozycja Chryzka była całkiem sensowna. Na otwartej przestrzeni mieli większe szanse, że nie zostaną złapani.

    Przełażąc przez drewnianą kratę, zeszli z polnej drogi i znaleźli się na łące.

    Tereny okalające Giebelstein były w większości wykorzystywane jako pastwiska dla bydła. Pól uprawnych prawie w ogóle tu nie było. W świetle słonecznym pagórki tryskały soczystą zielenią, a nad nimi roznosił się wspaniały zapach świeżej trawy. Noc jednak odbierała im urok. Wszystko wyglądało jak w czarno-białym filmie.

    Musieli pokonać wiele płotów, przeciskać się przez krzewy i przecinać polne drogi. Kira wiele razy oglądała się za siebie, jednak po Człowieku z Księżyca nie było śladu. Albo udało im się go zgubić, albo też po71 stanowił przeciąć im drogę. To jednak wydawało się niemożliwe - nie wiedział przecież, dokąd pobiegli. A może jednak? Należało pamiętać, że jedna z czarownic z Arkanum postanowiła wykorzystać tego potwora do swoich celów. Czarownice miały też sposoby na to, aby spoglądać w przyszłość.

    Nie w ucieczce był jednak ratunek. Bezpieczni będą dopiero wtedy, gdy pokonają czarownicę i jej sługę. Łatwo powiedzieć. Książka, którą Kira dźwigała pod pachą, była bardzo ciężka.

    Jeśli nie znajdą w niej sposobu, aby zniszczyć Człowieka z Księżyca lub przynajmniej zmusić go do ucieczki - ich sytuacja z pewnością nie będzie przedstawiała się różowo.

    Wspięli się na szczyt pagórka, jakieś pięćset metrów od zachodnich murów Giebelstein. Trawa sięgała im tutaj prawie do bioder, a każdy krok sprawiał, że w górę wzbijały się obłoki pyłu.

    Widok na miasto był stąd względnie dobry. Chmury nie zasłaniały świecącego w pełni księżyca. Prześladowcy nigdzie nie było widać.

    Schronili się w wysokiej trawie, a Chryzek zaczął wertować książkę. Rozdział o Czło72 wieku z Księżyca był na początku. Zawierał zaledwie dwadzieścia stron, więc przeczytanie angielskiego tekstu nie trwało długo.

    - No i co? - spytała zniecierpliwiona Liza. - Co tam jest napisane?

    - Człowiek z Księżyca to mit - odpowiedział Chryzek. Na jego twarzy malowało się rozczarowanie.

    - Mit? Coś takiego… - parsknął pogardliwie Nils.

    - Zaraz! - Kira ruchem ręki zmusiła go do milczenia. Nie miała zamiaru tak szybko się zniechęcać. - Opowiedz nam wszystko. Co mówią mity? Kim jest ten Człowiek z Księżyca? Skąd się wziął?

    Chryzek przerzucił pożółkłe strony. - Jest wiele różnych historii na ten temat.

    Jednak w każdej z nich pierwotnie był to normalny człowiek, który został wygnany na księżyc za przestępstwa, które popełnił.

    - Przez kogo? - spytała Liza. - Przez Boga?

    - Także w tej sprawie istnieją przeróżne wersje. Dla przykładu jedna z nich mówi, że to Mojżesz przeklął tego człowieka, gdy przyłapał go na zbieraniu chrustu w szabat. Żydom w czasie tego święta nie wolno wy75 konywać żadnej pracy, nawet tak prostej jak zbieranie chrustu.

    Nils pokręcił głową. - No ale chyba Mojżesz w tym przypadku trochę przesadził, prawda?

    - Ta historia też nie jest zła - Chryzek wskazał jeden z akapitów. - Według tego, co tu piszą, pewien mężczyzna poszedł w niedzielę po chrust do lasu. Po drodze spotkał obcego człowieka, który upomniał go, że powinien teraz iść do kościoła. Obcy zapytał: „Dlaczego pracujesz, stary człowieku? Czy nie wiesz, że dziś jest niedziela?" Stary roześmiał się i odpowiedział: „Czy to niedziela na ziemi, czy też poniedziałek w niebie, mnie jest wszystko jedno". Na to obcy bardzo się rozzłościł i zawołał: „A więc od tej chwili już zawsze będziesz nosił na plecach tę wiązkę drewna! Jeśli nie potrafisz na ziemi czcić niedzieli, poniedziałek w niebie będzie dla ciebie trwał wiecznie!" I tym przekleństwem tajemniczy obcy wygnał starego człowieka na zawsze do wnętrza tarczy księżyca.

    Liza potrząsnęła głową. - Nie wiedziałam, że istnieją także chrześcijańscy czarownicy.

    Chryzek wzruszył ramionami. - Istnieją jeszcze inne wersje tej samej historii, jednak

    w gruncie rzeczy opowiadają to samo. Zawsze jakiś mężczyzna jest karany za to, że w święto zbierał drzewo na opał.

    - Nic dziwnego, że jest wściekły na swój los i że biega tutaj teraz w amoku - stwierdziła zamyślona Kira.

    Nils nerwowo kiwał głową. Nie wyglądał na zachwyconego. - Niezła historia, naprawdę - mruknął. - A czy nie piszą w tej książce, jak tego typa wysłać z powrotem na księżyc?

    Liza roześmiała się. - Coś w stylu: jeśli nie macie pod ręką żadnego Mojżesza, wypowiedzcie następujące słowa…

    Chryzek potrząsnął głową. - Niestety. Tu w ogóle nie ma mowy o tym, że mógłby wrócić z powrotem na ziemię. Ta czarownica musi być rzeczywiście potężna, skoro udało się jej to uskutecznić.

    - Przynajmniej jako piosenkarka była niezła - stwierdził cynicznie Nils.

    Liza spojrzała na niego ostrzegawczo, jednak nie powiedziała nic.

    Kira westchnęła. - Wygląda na to, że musimy wyrwać zło razem z korzeniami. - Ładnie powiedziane. - Nils uśmiechnął się krzywo. - Przepraszam, a co to właściwie oznacza?

    - Czarownicę - powiedział Chryzek. Liza skinęła głową. - Jeśli moglibyśmy pobić ją jej własną bronią…

    - Jej własną bronią? - przerwał Nils ostro.

    - No tak, super, bardzo dobrze. Pójdziemy do niej, przywalimy jej w nos i…

    - Już kiedyś nam się to udało, nie zapominaj o tym - wpadła mu w słowo Kira. -A wtedy były to trzy czarownice.

    - I Abakus - uzupełniła Liza.

    - Poza tym straciła swoją rybę.

    - Ona jest przeklętą czarownicą! - wykrzyknął Nils. - I z pewnością ma wiele innych sposobów, by z nami skończyć.

    - Gdyby tak było, to dlaczego całą robotę musi za nią odwalać Człowiek z Księżyca? - zapytała Kira.

    Nils rozłożył ręce. - Chcecie naprawdę pójść do niej i ją…

    - Zabić - powiedział Chryzek.

    - Zamordować - szepnęła Liza.

    - Zmasakrować - stwierdziła Kira.

    Nils z niedowierzaniem potrząsnął głową.

    - Zwariowaliście!

    - Zwariujemy, jeśli się nie pospieszymy - Chryzek zamknął książkę i wstał. - Chodźcie, idziemy.

    Wszyscy się podnieśli, także Nils. Miał minę, jak gdyby mu kazano połknąć pół kilo rybiej ikry.

    - Kompletnie zbzikowali - mamrotał, gdy schodzili ze wzgórza. - Kompletnie zbzikowali.

Śpiew czarownica

Estrada stała na drugim końcu łąki. Była pusta. Światło księżyca odbijało się od stalowej konstrukcji. Chłodny nocny wiatr poruszał zasłonami z tyłu jak armią latających widm. Wszystkie urządzenia techniczne zostały zdemontowane, pozostało tylko rusztowanie z deskami sceny i płachtami materiału, które wyglądało jak szkielet stalowego dinozaura. Kirze ta ogromna konstrukcja przypominała ołtarz, na którym Aztekowie składali ofiary z ludzi. Wysoka na około piętnaście metrów i podwójnie szeroka, robiła wrażenie. A w nocy wydawała się wręcz groźna.

    Nigdzie nie było żywej duszy. Łąka była zupełnie pusta. Ostatni uczestnicy festynu zapełnili teraz knajpki i bistra, które czekały na nich w labiryncie uliczek Giebelstein.

    - W ciemności duże przestrzenie są jeszcze bardziej przerażające niż jakieś katakumby czy lasy - wyszeptała Liza drżącym głosem.

    - Przypomnę ci o tym, gdy następnym razem wyjedziemy z profesorem - odparł cicho jej brat. Miał na myśli ojca Kiry, profesora Ra-bensona, który w czasie wakacji zawsze zabierał córkę i jej przyjaciół w jakąś zagraniczną podróż. Profesor był znanym specjalistą od niewyjaśnionych zjawisk, a jego książki na ten temat były bestsellerami na całym świecie. Specjalizował się w UFO, reinkarnacji i baśniowych stworach. Ciągle podróżował po różnych zakątkach ziemi, badał ruiny zaginionych kultur, schodził do katakumb starych katedr czy skalistych świątyń dawno zapomnianych królów. Z powodu tych ciągłych podróży Kira od śmierci matki mieszkała u swojej ciotki Kasandry, siostry profesora. Dziewczynka mogła szczerze powiedzieć, że prawie w ogóle nie zna swojego ojca.

    - Tutaj nie ma nikogo - powiedział rozczarowany Chryzek, rozglądając się po łące.

    Od estrady dzieliło ich około stu metrów. W trawie leżały papierowe talerzyki i plastikowe kubki. Wokół roznosił się zapach zwietrzałego piwa, moczu i zimnego sosu do szaszłyków.

    - Scena będzie rozebrana dopiero jutro -mruknęła Kira. - Przeczytałam w gazecie.

    - Czytasz gazety? - zakpił Nils. - Pewnie tylko porady kosmetyczne.

    - W naszej gazecie nie ma takiej rubryki, głupku.

    - Liza uśmiechnęła się niepewnie. - Nils też czyta gazety. Wszystko o wynikach meczów piłkarskich.

    - Uspokójcie się! - wtrącił się Chryzek. Kira, Nils i Liza wymienili zdumione spojrzenia. Nils, udając obrażonego, potrząsał dłonią jakby poparzył sobie palce.

    - Tam z przodu coś jest - powiedział Chryzek. - Ktoś.

    Teraz ujrzeli to wszyscy. Na estradzie był jakiś cień. Nikt nie zauważył, skąd się tu wziął.

    - Czarownica! - wyjąkała Liza.

    - Możemy ją obrzucić papierowymi talerzykami - rzucił Nils drwiąco.

    - Uciszcie się! - syknął Chryzek.

    Kira spoglądała na kobietę, która zachowywała się tak, jakby była w transie, nieobecna i milcząca. Wiedźmy takie jak ta były śmiertelnymi wrogami jej matki.

    Czarownice Arkanum. Także Kira odnajdywała w sobie całe pokłady nienawiści wobec tego tajnego związku czarownic. Było tak od czasu, gdy przejęła misję matki.

    Chryzek rzucił Kirze pytające spojrzenie:

    - Myślisz, że ona może nam coś zrobić z tak dużej odległości?

    Kira wzruszyła ramionami. - Idę do niej.

    - Co takiego? - krzyknęli równocześnie Liza i Nils.

    - Muszę z nią porozmawiać.

    - Z pewnością bardzo jej na tym zależy -zauważył Nils. - Nim cię usmaży, albo obedrze ze skóry, albo…

    - Ona znała moją matkę - przerwała mu Kira. - Myślę, że była przy jej śmierci.

    Liza wytrzeszczyła oczy. - Czy to ona zamordowała twoją matkę? Jesteś tego pewna?

    - Mam przeczucie.

    - O kurczę - szepnął Nils.

    - Nie powinnaś tego robić. - Chryzek próbował przemówić Kirze do rozsądku. - Nils ma rację. Ona cię zabije. - Po chwili dodał z ociąganiem: - Tak jak twoją matkę.

    - Twoja matka nie chciałaby tego. Jesteś przecież bezbronna - powiedziała Liza.

    Kira potrząsnęła głową, jakby argumenty przyjaciół były malutkimi szkodnikami, które przyczepiły się do jej włosów. Zrzuciła je z siebie, by twardo pozostać przy swoim.

    - Porozmawiam z nią.

    Nils zaczął się teraz naprawdę bać o przyjaciółkę. - To nie wchodzi w rachubę.

    Nawet jeśli będę musiał cię osobiście stąd zabrać.

    Kira odwróciła się do niego. W jej oczach płonął szczególny ogień, który zmusił go do milczenia. Być może było to echo sił, które posiadała jej matka - sił magicznych. Nils był zdumiony, że nie jest w stanie wydobyć z siebie słowa.

    Dziewczynka ruszyła naprzód. Powoli, ale zdecydowanie oddalała się od przyjaciół. Szła sama przez łąkę. Samotna, mała, niknąca sylwetka.

    - Ona przecież nie może nas tu tak zostawić - powiedział Nils.

    - Nie możemy jej na to pozwolić - stwierdziła Liza. Trzęsła się ze zdenerwowania i strachu o siebie, ale przede wszystkim o Kirę.

    - Ona chyba wie, co robi - odparł Chryzek.

    - Wcale nie byłbym tego pewien - wtrącił Nils.

    Liza skinęła głową. - Musimy iść za nią.

    - Przecież wyraźnie powiedziała, że chce iść sama - powiedział Chryzek. - Wierzę, że wie, co robi.

    Nils parsknął pogardliwie, co w jego przypadku było oznaką bezradności. Gdy nie wiedział, co robić dalej, często wszczynał kłótnie. Tym razem jednak nie chciał tego robić. Sytuacja była zbyt poważna.

    Czarownica stała jak sparaliżowana na środku sceny. Jej sylwetka była jedynie ciemniejszą plamą na tle zasłon, które poruszały się na wietrze. Czarne włosy okalały jej jasną twarz. Czy patrzyła na Kirę i czy widziała też Lizę, Nilsa i Chryzka - tego z tej odległości nie dało się stwierdzić.

    Liza z odrazą przypomniała sobie, jak wraz z setkami innych uczestników festynu przed kilkoma godzinami oklaskiwała tę kobietę. Wszyscy byli bezwiednymi uczestnikami straszliwego rytuału. Dziewczynka nie miała już wątpliwości, że występ wiedźmy podczas koncertu był sposobem na przywołanie Człowieka z Księżyca. Współczesnym wariantem prastarego, magicznego obrzędu. „Tak, pomyślała, my wszyscy jesteśmy częściowo winni temu, co się stało i co się jeszcze wydarzy".

    Rozum nakazywał działanie, jednak wskazywał także na niebezpieczeństwo, w jakim się znaleźli.

    Czarownica spoglądała na Kirę nieruchomo. Czekała.

    Czekała, aż Kira do niej podejdzie.

    Ona jednak miała na tyle rozsądku, że zbliżyła się jedynie na odległość dziesięciu kroków. Zatrzymała się i spojrzała kobiecie w oczy. Teraz wpatrywały się w siebie jak dwa walczące na arenie psy. Żadna się nie odezwała. Ani czarownica, ani dziewczynka. Oglądały się uważnie, szukając wzajemnych słabości.

    W końcu Kira odezwała się pierwsza:

    - Czego od nas chcesz? - Wiedziała, że kobieta zrozumie jej słowa nawet wtedy, gdy zapyta bardzo cicho, poruszając tylko wargami.

    Czarownica się poruszyła. Jednak zamiast wyciągnąć ręce przed siebie i zacząć wygłaszać tajemnicze formułki, co byłoby normalne u każdej wiedźmy, przekrzywiła tylko na moment głowę. Potem usiadła w kucki na brzegu sceny. Zaśmiała się przy tym, rozbawiona jak mała dziewczynka. Wyglądała w tej pozie bardzo niewinnie, prawie bezradnie.

    - Czego od was chcę? - powiedziała cicho. - Zabić was. Zabić ciebie. Tak jak twoją matkę - miała piękny głos i Kira mogła sobie wyobrazić, jak wspaniale musiał brzmieć, gdy śpiewała. Nic dziwnego, że publiczność była zachwycona.

    - Kto cię przysłał? - spytała Kira. - Trzy Matki?

    Trzy Matki były władczyniami Arkanum. Czarnymi boginiami kręgu czarownic. Nikt ich nie znał, nikt ich nie widział na własne oczy. Jednak miały potężną władzę.

    Nie było czarownicy na całym świecie, która nie czułaby szacunku, słysząc ich imiona.

    Mater Tenebrarum. Mater Suspiriorum. Muter Lacrimarum.

    Matka Ciemności. Matka Smutku. Matka Łez.

    - Matki wiedzą, że tutaj jestem - powiedziała czarownica. - One wiedzą o wszystkim. Ale to nie one mnie tu wysłały. Nie przeceniaj swojego znaczenia, Kiro Raben-son. Jesteś niczym. Tylko dzieckiem.

    - Noszę znaki Siedmiu Pieczęci. Wiedźma poważnie skinęła głową. - Tak jak twoi przyjaciele. Czworo dzieci, każde ze znakami Siedmiu Pieczęci. To daje w sumie dwadzieścia osiem Pieczęci. I dokładnie tyle razy będziecie umierali, jeśli nie przysięgniecie wiecznego posłuszeństwa.

    - Posłuszeństwa? - zdumiała się Kira. A więc Arkanum nie chciało ich śmierci za wszelką cenę? Ale jaką korzyść miałyby mieć czarownice z pozyskania ich?

    Czy za magicznymi znakami kryła się o wiele większa moc, niż Kira podejrzewała?

    Czy czarownice miały podstawy, aby obawiać się jej, Lizy, Nilsa i Chryzka?

    - Chcecie, abyśmy do was dołączyli? - spytała z powątpiewaniem.

    Czarownica nadal się śmiała. - Tylko ty, Kiro Rabenson. Twoi przyjaciele są nieważni. - Podniosła przy tym powoli prawą rękę, jakby chciała w ten sposób wystrzelić w ich stronę niewidzialny pocisk.

    - Nie! - Dziewczynka zrobiła gwałtowny krok do przodu.

    Czarownica zachichotała i opuściła rękę. - Boisz się o nich? Czy mamy to zaliczyć do twoich słabych punktów?

    Słabych punktów? O czym gada ta małpa? Kira była nastolatką. Słabych punktów miała, jak wiadomo, wiele.

    A może jednak - choć wydawało się to absolutnie niemożliwe - rozporządzała siłami, o których nic nie wiedziała? Może rzeczywiście była niebezpieczna dla czarownic z Arkanum?

    Jeśli tak, brakowało jej tylko czegoś w rodzaju instrukcji obsługi: proszę postępować zgodnie z rysunkami numer jeden do cztery, a czarownice natychmiast znikną w żółtych, siarczanych chmurach…

    - Jeśli cokolwiek uczynisz moim przyjaciołom, nigdy nie zostanę jedną z was - powiedziała twardo.

    Czarownica wzruszyła ramionami. - A więc umrzesz. Dla mnie nie ma żadnej różnicy- A co powiedzą na to Trzy Matki, jeśli odmówię?

    - Odmówić? Moim zadaniem jest cię przekonać lub usunąć. Zgadnij, co sprawi mi więcej przyjemności?

    - Człowiek z Księżyca już od dłuższego czasu usiłuje nas zabić.

    - A może on chce wam tylko napędzić strachu?

    - Aby mnie tutaj zwabić?

    - Przebiegłe dziecko! Czekałam na ciebie. To trwało dłużej, niż myślałam.

    Kira spojrzała na czarownicę przenikliwym wzrokiem. - Czy to ty zabiłaś moją matkę?

    Po tym pytaniu zapadło milczenie jak wyczuwalny, namacalny mur. Po chwili czarownica powiedziała: - Znałam twoją matkę, Kiro Rabenson. Widziałam, jak umierała. Ale to nie ja jestem odpowiedzialna za jej śmierć. Nie mogłam jej zabić, nawet jeśli tego chciałam. Twoja matka miała wielką władzę.

    - Kirę zaskoczył głęboki szacunek, z jakim wiedźma wypowiedziała te słowa.

    Czarownica natychmiast to zauważyła i dodała ze złością: - Ona była potężna, Kiro Rabenson, ale ty nie jesteś. Jeśli zechcę, umrzesz tu i teraz.

    Dziewczynka nie wiedziała, w jaki sposób straciła życie jej matka. Dawniej, gdy była jeszcze małym dzieckiem, ojciec i ciotka Kasandra zawsze mówili o wypadku.

    Ze w rzeczywistości stało za tym Arkanum dowiedziała się dopiero, gdy usłyszała o jego istnieniu. W istocie słowa czarownicy były pierwszym potwierdzeniem jej przypuszczeń.

    Zebrała się na odwagę i powiedziała: - Nie sądzę, aby mi się u was podobało.

    Arkanum… to brzmi tak nudno jak nauka łaciny.

    - Starała się, aby zabrzmiało to jak najbardziej naiwnie.

    Czarownica uśmiechnęła się słodko, jednak jej oczy zdradzały, że ogarnia ją złość. - W szeregach Arkanum wcale nie jest nudno. Nie ma nic bardziej męczącego niż być zawsze dobrym. Tego problemu nie znamy. Nigdy nie jesteśmy dobre.

    Dlatego też u nas nigdy nie jest nudno.

    Oczywiście Kirze nie chodziło o nudę czy żarty. Nie rozważała też nigdy, nawet w snach, wstąpienia do Arkanum. Choćby miała za to otrzymać nie wiadomo co.

    Potrzebowała czasu do namysłu. Czasu, by wreszcie wpaść na pomysł, który może przynieść ratunek.

    - Zdradź mi coś - zażądała.

    - Co chcesz wiedzieć?

    - Jaką trzeba mieć moc, aby posłuszeństwo okazywał nawet Człowiek z Księżyca?

    Czarownica uśmiechnęła się, nie potrafiąc ukryć zadowolenia z pochlebstwa. - Jestem czarownicą księżycową. Są też inne: od nieba, wodne, ziemskie, nocne, dzienne, zaświatów… jest nas nieskończenie wiele. Nikt nie jest bardziej morderczy niż czarownice śmierci, nikt bardziej kochliwy niż czarownice miłości.

    I nikt nie zna się lepiej na mocy gwiazd niż my, czarownice księżycowe.

    Kira udawała, że stopniowo ulega urokom Arkanum. - Czy ja też mogłabym zostać kimś takim, czarownicą zaświatów czy księżycową, jak ty?

    - My, wiedźmy księżycowe, zyskujemy moc przez nasz śpiew. Jeśli potrafisz śpiewać, być może zostaniesz jedną z nas. Tak, myślę, że mogłabyś rzeczywiście…- zaczęła się uważnie przyglądać Kirze. - Czy to by ci się podobało?

    - Całkiem możliwe. - Dziewczynka udawała teraz, że jest pod wrażeniem. - Czy nauczysz mnie wtedy piosenek, dzięki którym będę mogła panować nad Człowiekiem z Księżyca?

    - Tak, zrobię to. Ja albo inne czarownice księżycowe.

    - A jaką czarownicą była moja matka?

    - Zdrajczynią - odparła lodowato kobieta ze sceny. - Odwróciła się od Arkanum i z nim walczyła. W istocie nigdy nie była jedną z nas.

    - Czy ja mogę być potężniejsza od niej?

    - To wiedzą tylko Trzy Matki - odparła czarownica. Kira nie była pewna, czy nie było to tylko retoryczne stwierdzenie, jakiego ludzie używają, mówiąc „Bóg wie".

    A może czarownica rzeczywiście była przekonana, że taką wiedzę posiadają tylko Trzy Matki.

    - A twój śpiew? Jak to działa? - spytała Kira z niewinną miną.

    Przez moment wydawało się, że czarownica zwietrzyła podstęp.

    - Myślę - dodała pośpiesznie - że jeśli mam zostać jedną z was, to powinnam dowiedzieć się czegoś więcej…

    Czarownica nadal obserwowała Kirę nieufnie. Dziewczynka miała wrażenie, że próbuje czytać w jej myślach. Usiłowała więc nie myśleć o niczym, co by zdradziło jej prawdziwe uczucia.

    Widocznie udało jej się to, gdyż po chwili wiedźma skinęła głową. - Śpiew umożliwia połączenie - powiedziała. - Tak można by to nazwać. Sieć czarów, która łączy Księżyc z Ziemią. Można to porównać z falami radiowymi. Jest nadajnik i odbiornik, dwa punkty, w których magia księżycowa jest szczególnie silna. Jednym z nich jest sam Księżyc, drugi znajduje się tutaj, w pobliżu. Takie połączenie działa na Człowieka z Księżyca jak, powiedzmy, winda.

    - Czy on będzie musiał tu pozostać już na zawsze?

    Czarownica potrząsnęła głową. - Nawet Arkanum nie jest aż tak zepsute, aby sprowadzać takie straszydło, nie znając możliwości pozbycia się go. Nie, Kiro Rabenson, winda wozi swoich pasażerów w obu kierunkach. Człowiek z Księżyca wróci na miejsce swojego zesłania tą samą drogą, jaką tu przybył.

    - Czy on o tym wie?

    Czarownica zmarszczyła czoło. - Chyba nie wpadłaś na pomysł, aby mu to powiedzieć? - zaśmiała się perliście. - Kiro, Kiro, Kiro… On ciebie nie zrozumie. On nie rozumie nikogo. Życie na wygnaniu na ciemnej stronie księżyca pozbawiło go rozumu. Tylko moja księżycowa magia zmusza go do posłuszeństwa. Mów do niego, co chcesz… Może jego ból będzie łatwiejszy do zniesienia, jeśli uda mu się ciebie zamknąć w kolczaste okowy.

    Kira zrobiła krok do tyłu, potem drugi.

    Czarownica nagle wstała z miejsca. Wyglądała przerażająco, gdy stała wysoko, na skraju sceny, majestatycznie jak królowa w czerni.

    - Prawie udało ci się mnie oszukać - zaśmiała się złośliwie. - Niestety, za taką próbę należy się kara śmierci.    

    Rękami zrobiła w powietrzu błyszczący znak, który na sekundę uniósł się w ciemności jak płonący opar. Zamknęła oczy i położyła głowę na ramieniu, trzymając ręce po bokach. Potem zaczęła cicho śpiewać. Bardzo spokojnie i melodyjnie.

    Jednak pozorny urok tych dźwięków był zwodniczy. Krył się za nimi straszliwy rozkaz.

    Za sceną, z drugiej strony czarnych zasłon coś się poruszyło. Coś trzaskało, szczękało i jakby pękało.

    Kira zrozumiała. Cały czas był tutaj Człowiek z Księżyca. Za sceną. Oddalony od niej zaledwie o kilka metrów.

    Czekał aż czarownica go wezwie. Dotąd jedynie bawił się ze swoimi ofiarami.

    Teraz na serio przystępował do dzieła.

    Przez zasłony, jak eksplozja, wystrzeliły cierniowe gałęzie. Był to atak śmiertelnie niebezpiecznych kolców, które przeskoczywszy nad sceną zwarły się jak pięść. Błyskawicznie, jak stado głodnych piranii, rzuciły się w kierunku Kiry. Oplatały teraz całą scenę, w centrum której nadal była wiedźma.

    Kira odwróciła się i zaczęła biec.

    Tuż za nią cierniowe macki rozgrzebywały ziemię, aż wkręciły się w trawę tam, gdzie stała jeszcze przed chwilą.

    - Szybko! - krzyknęła do przyjaciół, którzy patrzyli przerażeni, jak Kira ucieka przed mackami.

    Słyszała, że kolczaste gałęzie rozrywają za nią ziemię o wiele mocniej i potężniej niż w czasie pierwszego ataku w ogrodzie willi.

    Prawdziwa walka rozpoczęła się dopiero teraz.

    Kira już nie oglądała się za siebie. Wiedziała, co zobaczy, wiedziała też, że strach osłabi jej siły. Biegła więc dalej. Biegła, ile sił w nogach. Wydawało jej się, że nogi niosą ją same, byle dalej od zagrożenia. Szybciej, coraz szybciej, w bezpieczne miejsce.

    Jednak i to było złudne. Nic nie było bezpieczne - uświadomiła to sobie dobitnie, gdy podbiegła do przyjaciół i ujrzała na ich twarzach przerażenie. Nie było bezpiecznego miejsca, nie było ratunku.

    Człowiek z Księżyca znów deptał im po piętach. Był żądny mordu bardziej niż kiedykolwiek.

    Gdzieś z oddali słychać było melodyjny śpiew czarownicy.

    Kira spojrzała na przyjaciół. Stali w miejscu jak wryci. Jaki sens miało czekanie, aż ona do nich dobiegnie?

    - No, biegnijcie już! - krzyknęła. - Cholera jasna, ruszajcie wreszcie!

    Liza, Nils i Chryzek jakby obudzili się z jakiegoś snu. Jak lunatycy, którzy odzyskali świadomość, gdy znaleźli się na szczycie dachu i są jeszcze tak bardzo pogrążeni w majakach, że mogą spaść w śmiertelną przepaść.

    Jednak oni nie spadli. Przeciwnie: pozbierali się niespodziewanie szybko. I w końcu zaczęli biec.

    Kira nie miała ani chwili, by odetchnąć. Czuła, że wróg depcze jej po piętach.

    Zdyszana dołączyła do przyjaciół i już we czwórkę rozpoczęli bieg o życie.

    Rozpaczliwa plan Nad wzgórzami, w czerni nocy pojawiła się błyskawica. Zaraz potem rozległ się ogłuszający grzmot. - Burza - szepnęła Kira, nie zwalniając tempa biegu. - Musimy się pospieszyć, bo może być za późno.

    Przyjaciele nie wiedzieli, o co jej chodzi. Jednak byli zbyt zmęczeni, aby jeszcze wdawać się w dyskusje. Było jasne, że Kira coś planuje i było to lepsze niż brak pomysłu na uwolnienie się od Człowieka z Księżyca.

    Ciągle ich ścigał, słyszeli trzaskanie jego kolczastych macek wśród pagórków.

    Ich przewaga zwiększała się, jednak przeciwnik tym razem nie pozwalał im się zbytnio oddalić. Podążał ich śladem i wcześniej czy później musiał ich dogonić.

    Liza obliczyła, że był około dwustu metrów za nimi. Gdy się odwracali, mogli go zobaczyć, chociaż jego sylwetka ginęła cza100 sem wśród krzaków. Wyczuwali, że zbliża się niepowstrzymanie jak siła przyrody.

    Jak burza.

    Liza nie miała pojęcia, czego dowiedziała się Kira w rozmowie z czarownicą.

    Stali zbyt daleko, by zrozumieć ich słowa.

    Nie było innego wyjścia - musieli Kirze zaufać.

    Znów podążali na północ. Biegli polnymi drogami, przeciskali się pod płotami z drutu kolczastego, wspinali na drewniane kraty ogrodzeń.

    Dopiero gdy wyrósł przed nimi nasyp kolejowy, Liza i chłopcy zrozumieli, dokąd prowadzi ich Kira.

    - Przecież niedawno rozmawialiśmy o tym, że do kurhanu nie… - zaczął Nils, lecz Kira gwałtownie mu przerwała:

    - Wiem, o czym mówiliśmy. Jednak czasem trzeba zmieniać plany.

    - Czarownica będzie wiedziała, dokąd biegniemy - rzucił Chryzek. Był w najlepszej kondycji, ale i jemu ten maraton dawał się we znaki.

    Choć nie widzieli za sobą Człowieka z Księżyca, to czuli jego obecność. A jednak pokusa, by się zatrzymać i odpocząć, była wielka. Jakiś głos szeptał wciąż Lizie, że niewidoczny wróg to żaden wróg.

    Kosztowało ją wiele wysiłku, aby nie zwracać uwagi na te podszepty.

    Biec. Ciągle biec naprzód.

    Wdrapali się na nasyp kolejowy, raniąc się o krzaki jeżyn, i w końcu stanęli między zardzewiałymi szynami. Pomiędzy nimi rosły wysokie do kolan chwasty.

    Jakieś małe zwierzątko zaszeleściło w zaroślach i ukryło starannie przed zakłócającymi spokój.

    Liza obejrzała się za siebie. Stąd, z najwyższego miejsca w okolicy powinno być widać Człowieka z Księżyca. Jednak dokładnie w tym samym momencie kłębiasta chmura przysłoniła księżyc, zapowiadając nadciągającą burzę. Krajobraz pogrążył się w ciemności.

    - Dalej! - krzyknęła Kira tonem nie znoszącym sprzeciwu.

    Ku zdumieniu wszystkich Chryzek zatrzymał się i złapał Kirę za ramiona. - Czekaj - powiedział. - Czy możesz nam najpierw wyjaśnić, co w ogóle zamierzasz?

    - Nie ma teraz na to czasu. On jest gdzieś tam w dole. Dogoni nas, jeśli nie będziemy nadal biegli - powiedziała i skryła się w ciemnościach nocy. Nawet światła Giebelstein były teraz blade jak gwiazdy na niebie.

    - Przecież to nic nie da, jeśli ukryjemy się w kurhanie - powiedziała Liza błagalnym tonem. - Przecież on nas i tak znajdzie.

    Nils skinął głową. - On jest być może powolny, ale z pewnością nie jest ślepy.

    Kira spojrzała na przyjaciół ponuro, a potem odwróciła się i zbiegła z nasypu. - Możecie ze mną iść lub zostać. Jak wolicie.

    Liza była bardzo zdziwiona. - Ona zachowuje się, jakby nie była sobą.

    Chryzek to potwierdził. - Zachowuje się jak jej matka.

    - A w każdym razie dokłada wszelkich starań, by taką być - warknął Nils.

    - Mimo wszystko ma rację - podsumowała Liza. - Musimy biec dalej. Wcześniej czy później Człowiek z Księżyca tu dotrze.

    Chryzek i Nils skinęli głowami i wszyscy ruszyli ścieżką, którą wcześniej podążyła Kira. Znów widać było błyskawice, a po kilku sekundach rozlegały się grzmoty. Księżyc był znów widoczny i wszystko wokół pokryło się jego białym światłem. Burza, która nadciągała ze wschodu, była tuż tuż. Nocne niebo nad horyzontem migotało fioletowymi błyskami.

    Kira szła na przedzie, jakieś dziesięć metrów przed nimi. Gdy zauważyła, że podążają jej śladem, zatrzymała się i poczekała, aż ją dogonią. To, co zawsze opanowywało ją w takich chwilach - duch matki lub własna przesadna ambicja - nie pozostawało w niej na długo. Ciągle jeszcze spod maski zimnej łowczyni demonów przebijała dobrze znana, dziewczęca Kira. Liza odetchnęła z ulgą, wciąż jednak bała się o przyjaciółkę.

    Wspólnie dotarli do podnóża kurhanu. Porośnięty wysoką trawą stok wznosił się łagodnie. Na szczyt nie prowadziła żadna ścieżka, jedynie wydeptany szlak, który sami ostatnio tu wytyczyli. Już od dawna nikt poza nimi tu nie przychodził. Grób w kurhanie był ich królestwem.

    A jednak Kira i tak rozejrzała się na wszystkie strony.

    Gdy pokonali wzniesienie, Nils już chciał przedostać się do środka, ale Kira powstrzymała go: - Nie, zaczekaj. Zostaniemy tu, na zewnątrz.

    - Ale on nas tutaj natychmiast zauważy - zaprotestował.

    Kira zignorowała jego słowa i spojrzała w niebo. Kolejne chmury przysłoniły księżyc. I znowu zrobiło się ciemno.

    - Do diabła! - zaklęła.

    - Kiro - spróbowała Liza jeszcze raz. - Musisz nam powiedzieć, o co chodzi!

    Dlaczego tutaj jesteśmy?

    - Najpierw musimy wspiąć się na samą górę. Tam wam wszystko opowiem.

    Chryzek wymienił z Nilsem ponure spojrzenie, jednak żaden z nich się nie sprzeciwił. Kłótnia była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowali. - Kira pierwsza wspięła się na kamienny szczyt kurhanu. Jego powierzchnia była spadzista, jednak można się było na niej utrzymać. Średnica budowli miała około trzydziestu metrów. Ze spoin i szpar wyrastały dmuchawce i dziki bluszcz.

    Gdy dotarli do centralnego miejsca kamiennego dachu, rozejrzała się uważnie.

    Chmura akurat zeszła z tarczy księżyca, ale tuż za nią postępował front burzowy.

    Gdy ten przesunie się jeszcze trochę, zakryje skutecznie księżyc i tej nocy nie będzie on już widoczny. Pozostało im kilka minut.

    Przyjaciele dołączyli do Kiry. Wszyscy czuli się bezbronni. Musieli być doskonale widoczni już z daleka, gdyż światło księżyca padało na jasną powierzchnię kopuły. Stali w centrum tej sceny. „Jak lizaki na strzelnicy", pomyślała roztrzęsiona Liza. Dopiero teraz poczuła, że jest jej zimno. Jej minispódniczka nie nadawała się do takich nocnych eskapad.

    Chmura powędrowała dalej, a pagórek zalało światło księżyca.

    Kira zamknęła oczy. - Czujecie? - spytała cicho. „Co ona bredzi?", przeleciało Lizie przez głowę.

    Jednak Kira po paru sekundach znowu otwarła oczy i spojrzała uważnie na przyjaciółkę. - Taki słaby sygnał… nie czujecie tego?

    Kiro, proszę! - powiedział Chryzek. Jego głos brzmiał ostro, prawie groźnie. - Co my tu, do diabła, robimy?

    Nagle, nim zdążyła odpowiedzieć, Nils krzyknął:

    - On nadchodzi!

    I rzeczywiście, Człowiek z Księżyca wspiął się na nasyp, zatrzymał się i patrzył na nich w milczeniu. Czarna sylwetka bez twarzy, powłoka owinięta cierniowymi wąsami. Liza nawet z tej odległości rozpoznała straszliwe kolce.

    Monstrum ruszyło naprzód. Bez przeszkód przedarło się przez gąszcz jeżyn.

    Pozostała po nim jedynie wyrwana w krzewach ścieżka usłana plątaniną cierni.

    Wyglądało to podobnie jak w ogrodzie willi. Najpóźniej za pięć minut powinien być na kurhanie.

    - Musimy go tutaj zwabić - przerwała milczenie Kira. - Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, to może uda nam się go pozbyć.

    Pozostali patrzyli na nią zdezorientowani.

    - Kiro, czy jesteś pewna, że…- zaczął Chryzek, jednak ona przerwała mu:

    - Nie, nie jestem pewna - rzuciła wyzywająco. - Jednak to jest jakaś szansa.

    - A dlaczego akurat tutaj? - zapytał Nils. W innej sytuacji uznałby, że Kira dostała pomieszania zmysłów. Jednak dobrze ją znał i wiedział, że musi się czymś kierować.

    - Co ci powiedziała czarownica? - drążyła temat Liza.

    Kira popatrzyła w górę na księżyc, potem na przeciwnika, który nieuchronnie się zbliżał. - Powiedziała, że istnieje połączenie między księżycem a pewnym miejscem w pobliżu Giebelstein. Magia księżycowa funkcjonuje jak winda, która przywiozła tutaj Człowieka z Księżyca. Może go też zabrać z powrotem.

    - No i? - dopytywał się Nils.

    - Pozwól jej skończyć - upomniała brata Liza.

    - Aby ustanowić połączenie, potrzebny jest nadajnik i odbiornik. Tak powiedziała czarownica. Dokładnie takie były jej słowa: nadajnik i odbiornik. Dwa bieguny, między którymi zaistnieje coś… nie wiem dokładnie, coś jak pole siłowe. - Znowu spojrzała w dół pagórka. Było widać, że swój plan realizuje z obawą. A właśnie teraz zbliżała się jego decydująca faza. - Księżyc jest nadajnikiem, to pewne. Pozostaje więc pytanie, gdzie jest odbiornik. Dla mnie tylko jedno miejsce w okolicy kojarzy się z magią księżycową.

    Liza spojrzała na kopułę kurhanu, na którym stali. - Myślisz, że…

    - Celtowie wszystkie swoje budowle orientowali według nieba - wyjaśniła szybko Kira. - Ich kamienne kręgi i place ofiarne leżą na liniach, które prowadzą do określonych gwiazd lub do księżyca.

    Kira miała rację. Omawiali tę sprawę już w szkole, zwłaszcza że w okolicy Giebelstein znajdowało się wiele celtyckich miejsc kultu. Kurhan był największym i najbardziej spektakularnym z nich, ale były też i inne: zarośnięte mchem głazy narzutowe w dolinach leśnych strumieni, groby książąt zbadane jeszcze w dziewiętnastym wieku przez naukowców lub splądrowane przez poszukiwaczy skarbów, a nawet pozostałości kamiennych kręgów. Te ostatnie występowały w lasach na północy.

    Już przed dwoma tysiącami lat, a może i dawniej celtyckie plemiona modliły się w tych okolicach do bóstw księżyca lub słońca. Miały prymitywne, oparte na gwiazdach kalendarze i chowały swych zmarłych w poświęconej ziemi.

    Liza nie kryła podziwu dla Kiry. Skojarzenie księżycowej magii Arkanum z rolą kurhanu było genialnym pomysłem. A może nawet ich jedynym ratunkiem.

    - Więc myślisz, że… - odezwał się Chryzek i spojrzał na cienie kolczastych macek, które zbliżały się do pagórka -…stoimy na czymś w rodzaju ziemskiej stacji owego połączenia z księżycem?

    - Właśnie tak - potwierdziła Kira. - Człowiek z Księżyca pojawił się tutaj, gdy skończyło się zaćmienie. I powinien zostać stąd znowu wysłany na zesłanie.

    - Po tym, jak wykona swoje zadanie - dodał Nils.

    Kira potrząsnęła energicznie głową. - Musimy go tu tylko zwabić. No, taką przynajmniej mam nadzieję.

    - Sądzisz, że magia księżycowa sama zabierze go na górę? - spytała Liza, która jako pierwsza pojęła, do czego zmierza Kira.

    Dziewczynka skinęła głową.

    Nils miał jednak nietęgą minę. - Zapomniałyście o dwóch rzeczach. Po pierwsze: on będzie wiedział, co go czeka, a więc nie będzie chciał wejść na górę. I po drugie: jego macki są wystarczająco długie, by nas złapać bez wchodzenia tutaj.

    - Sięgną najwyżej do połowy kopuły - pocieszyła go Kira. - Musimy tylko pozostawać na brzegu, a wtedy nas nie dosięgnie. „To będzie taka mała zabawa w berka", pomyślała Liza. Strach zupełnie ją paraliżował. Myślenie o takich rzeczach, jak długość macek, było uspokajające.

    Odwracało uwagę od tego, co nadchodziło z dołu.

    - Wszystko to brzmi pięknie w teorii - powiedział Chryzek z powątpiewaniem.

    Liza dała mu kuksańca i wskazała na podstawę pagórka. Człowiek z Księżyca właśnie zaczął na niego wchodzić.

    - Zapomnij o teorii - syknęła. - Z dołu nadchodzi praktyka.

    

Człowiek z Księżyca wchodził na wzniesienie, na którym znajdował się kurhan. Od grobowca dzieliło go najwyżej dwadzieścia metrów.

    Przyjaciele pośpiesznie pobiegli do tyłu, na drugi kraniec kopuły. Stąd jednak nie widzieli przeciwnika.

    - Czekajcie - powiedział Nils. - Musimy przecież wiedzieć, z której strony on okrąża grobowiec.

    Mieli nadzieję, że Człowiek z Księżyca wejdzie na górę i stanie w centrum magicznego kręgu. Jeśli kopuła naprawdę spełniała taką rolę. Kira była o tym święcie przekonana.

    - Wierzysz, że on tę magię wyczuwa? - spytała Liza brata.

    Nils pokiwał głową z przekonaniem. -Przecież tutaj wylądował. Nie może być aż tak głupi, aby tego nie pamiętać.

    - Czarownica mówiła, że on jest szalony - wtrąciła Kira. - Kto wie, czy rzeczywiście sobie to przypomni.

    - To jest właściwie loteria - stwierdził Chryzek całkiem spokojnie, jakby pogodził się z myślą, że konfrontacja z Człowiekiem z Księżyca jest nieunikniona. Liza podziwiała jego opanowanie. Ona sama najchętniej zeskoczyłaby z kopuły i uciekła do lasu.

    - Uwaga! - zawołała nagle Kira. - Z lewej! Odwrócili się i błyskawicznie pobiegli w przeciwnym kierunku. Lizę o mały włos uderzyłby kolczasty bicz.

    Przebiegli teraz na drugą stronę kopuły. Liza przypomniała sobie, jak grała z bratem w berka w pokojach i klatkach schodowych hotelu rodziców. Jedno uciekało wokół stołów i foteli, a drugie usiłowało przeciąć mu drogę. Zabawa kończyła się zwykle dopiero wtedy, gdy im się znudziła albo gdy byli zmęczeni.

    A dziś? Jak długo potrwa cała ta zabawa, zanim się zmęczą? Czy Człowiek z Księżyca może ich godzinami gonić po kopule, sam na nią nie wchodząc?

    Najgorsze było to, że ciągle tracili go z oczu.

    Kira była zrozpaczona. - Jeśli front burzowy przykryje księżyc, to połączenie zostanie zerwane.

    Skąd to wiedziała? Może miała takie przeczucie. Raczej jednak był to wpływ matki. W ostatnim czasie często miała wrażenie, że myśli, które przychodzą jej do głowy, nie są jej własnymi myślami. Czy choć cząstka matki żyła w niej nadal?

    W niej? Czy w jej głowie mieszkał duch podobny do tych, które gościły w salach starych zamków? „Kira, żywy zamek z duchami". O kurczę! - to mogła być niezła atrakcja turystyczna. Zakładając oczywiście, że uda się tę noc przeżyć.

    Tym razem atak nastąpił z prawej. Z nocnego mroku wyłoniły się kolczaste macki.

    Błyszczały srebrzyście w świetle księżyca.

    Kirę ogarnęły wątpliwości. Jeśli rzeczywiście istnieje połączenie między księżycem a kurhanem, to dlaczego ani ona, ani jej przyjaciele nie zostali dotąd wessani?

    Kolczaste gałęzie uderzały w niebo po jednej stronie kurhanu jak rozczapierzone palce kolczastych demonów. Były długie na dziesięć, piętnaście metrów.

    Błyskawicznie wyskakiwały do przodu i uderzały w kamienną kopułę, gotowe pociąć każdego, kto stanie im na drodze. Przyjaciele jednak byli już po drugiej stronie kurhanu, dostatecznie daleko, aby uniknąć spotkania z nimi.

    Wtem wydarzyło się coś dziwnego.

    Kolczaste macki zatrzymały się na moment, a potem podniosły jak węże, którym ktoś nadepnął na ogon. Równocześnie niewidzialne dłonie podniosły je wysoko w górę, kilka metrów nad poziom kopuły.

    Człowiek z Księżyca porwał swoje macki z ogromną siłą do tyłu, usiłując uwolnić je od ciągnącego w górę, straszliwego wiru.

    - To działa! - szepnęła Kira.

    Chryzek skinął głową z przejęciem. - Masz rację. Wygląda to tak, jakby coś wciągało go do nieba.

    - Na księżyc - poprawiła go Kira i w tym samym momencie skoczyła naprzód z dzikimi okrzykami, skierowanymi do przeciwnika. „Chce go zwabić", pomyślała spanikowana Liza.

    Chociaż Człowiek z Księżyca przekonał się, co się dzieje z jego mackami, nie potrafił wyciągnąć z tego żadnych logicznych wniosków. To, co powiedziała czarownica, było prawdą: stracił rozum. Nie był w stanie rozpoznać zbliżającego się niebezpieczeństwa.

    Liza najchętniej krzyknęłaby z radości, ale uświadomiła sobie, że jeszcze długo nie będą bezpieczni.

    Przeciwnik też chciał im o tym przypomnieć, bo kolczaste macki znów zaczęły uderzać, tym razem z lewej strony. Łatwo mogły złapać Lizę i Chryzka, jednak ich cel był inny.

    - Kira!

    Liza zawołała przyjaciółkę i równocześnie rzuciła się do ucieczki. Macki uderzały tuż za nią, polując na Kirę.

    Gdy dziewczynka zobaczyła zbliżające się jak w zwolnionym tempie macki, instynktownie upadła na bok i z rozpostartymi rękami potoczyła się w dół kopuły.

    Gałęzie uderzały w kamienie u dołu. Cała kopuła drżała pod wściekłymi uderzeniami.

    Kira wstała i zobaczyła, że przyjaciele biegną w inną stronę. Zaczęła szyderczo nawoływać wroga. Pozostali ociągali się jeszcze chwilę, a potem także zaczęli wołać.

    Pierwszy raz, odkąd wszedł na szczyt pagórka, mogli znów go zobaczyć. Jak cień, który zbliżając się do ściany, przybiera określoną postać, rósł ponad kopułą kurhanu. Jego stopy poruszały kamienie, jego macki wykonywały dziki taniec jak stado szarańczy.

    Kira dołączyła do przyjaciół. Stojąc na skraju budowli, z lękiem obserwowali, jak Człowiek z Księżyca porusza się po kopule. Jego pierwsze kroki były mocne i pewne. Po chwili zauważyli jednak, że walczy o zachowanie równowagi.

    Niespodziewanie jego macki wystrzeliły w górę jak lina do bungee. Podniósł głowę i popatrzył w niebo. W jego spojrzeniu widać było bezgraniczne zdziwienie.

    Front burzowy prawie już dotarł do Giebelstein. Za kilka chwil jego chmury będą zasłaniać księżyc.

    - Szybciej! - szepnęła Kira. - To musi przebiegać szybciej!

    Człowiek z Księżyca zaczął się poruszać. Jego brzegi zaczęły się strzępić.

    Wyglądał, jakby z głowy i pleców wydobywał mu się słaby dym. Potem stawał się on gęstszy, falujący. Rozległ się szkaradny krzyk, jakiego nie jest w stanie wydobyć z siebie żaden człowiek. Chudy jak szczapa korpus podnosił się w górę, był coraz dłuższy, choć stopy nadal tkwiły na ziemi. W kilka sekund powiększył się dwukrotnie. Stawał się przy tym coraz chudszy i włóknisty. Fragmenty jego sylwetki odrywały się od ciała, strzelały jak kule karabinowe w górę i znikały w jasnej tarczy księżyca. Burza ciemnych elementów podążała w stronę nocnego nieba. Człowiek z Księżyca stawał się coraz cieńszy i dłuższy. Wkrótce był już tylko kreską łączącą kopułę kurhanu z księżycem. W końcu stracił kontakt z ziemią i jak na naprężonej gumce, wystrzelił wprost na księżyc. Przyjaciele zauważyli, że na jego jasnej powierzchni znowu powstały plamy. Cienie, które płynnie się rozdzielały i wypełniały potężne kratery.

    Od kipiącego nieba oderwała się błyskawica i z trzaskiem złamała drzewo na skraju lasu. Słup ognia, który się pojawił, po chwili zgasł.

    Następny grzmot był tak głośny, że przyjaciele wreszcie wyrwali się z odrętwienia.

    - Musimy natychmiast zejść na dół! - zawołał Chryzek, złapał Lizę za rękę i pociągnął ją za sobą. Zeskoczyli na trawę i padli na ziemię. Kira i Nils poszli w ich ślady.

    Burzowe chmury całkowicie zasłoniły księżyc. Ciemność jak ogromny kruk opanowała okolicę. Pierwsze ciężkie krople deszczu spadły im na twarz.

    - Uciekajmy stąd! - zawołał Nils i chciał zbiec z pagórka. Kira i Liza dołączyły do niego.

    - Nie! - krzyknął Chryzek. Deszcz lał się teraz z nieba strumieniami. - Idziemy do grobowca. Tam będziemy bezpieczni.

    Kira, Liza i Nils przyznali mu rację.

    Po chwili przeciskali się przez szparę w deskach do wnętrza grobowca. W środku panowały egipskie ciemności. Kira, która szła jako pierwsza, posuwała się powoli wzdłuż ściany, dotykając jej rękami. Kamienie pod jej palcami były lodowato zimne.

    Doszła do miejsca, gdzie opadający chodnik łączył się z komorą grobową. Nils zaczął przeklinać, gdyż w ciemności zderzył się z Lizą i otarł sobie plecy o kamienną ścianę.

    Kira zaczęła przeszukiwać podłogę na czworakach. Znalazła małe pudełko, w którym przechowywali świece i zapałki. Za nią Liza, Nils i Chryzek przepychali się do podziemnego pomieszczenia. Nawet tutaj było doskonale słychać ulewę. Tak samo potężne uderzenia błyskawic, które przetaczały się po okolicy. Za każdym razem ściany grobowca drżały.

    Kira wyjęła zapałkę z pudełka i próbowała rozniecić ogień. Zaiskrzyło na krótko, jednak płomień się nie ukazał. Zaklęła pod nosem, wyrzuciła zapałkę i wyjęła następną. Tym razem miała więcej szczęścia. Jasny płomień oświetlił pomieszczenie.

    Ktoś tu był. Nieproszony gość.

    Kirze ze strachu zapałka wypadła z dłoni. Przyjaciele niczego nie zauważyli, jednak ona była całkiem pewna. Ktoś oprócz nich znajdował się w komorze. Stał przy przeciwnej ścianie i rzucał ogromny cień na mury.

    Teraz znów panowała tu ciemność.

    Nikt nie odezwał się słowem. Dopiero Chryzek przerwał milczenie: - Zapalisz w końcu zapałkę, czy nie!

    Kira trzęsącymi się rękoma próbowała wyjąć ją z pudełka. - Tu ktoś jest - powiedziała z trudem.

    - Gdzie? - spytał Nils. Jego głos odbijał się głucho od prastarych ścian.

    Zapaliła kolejną zapałkę. Mały płomień dawał odrobinę światła, jednak to nie wystarczyło, by oświetlić całe pomieszczenie.

    Miejsce, w którym zobaczyła cień, było teraz puste. Zapaliła teraz jedną ze świec.

    - Kiro - głos Lizy był tylko słabym szeptem.

    Kira spojrzała na przyjaciółkę i zobaczyła jej szeroko otwarte, pełne strachu oczy. Nils wskazywał coś za plecami Kiry.

    Odwróciła się…

    I napotkała wzrok czarownicy.

    - Witaj, Kiro Rabenson.

    Skoczyła jak oparzona w stronę przyjaciół stojących w wejściu. Jej palce kurczowo zacisnęły się na świecy. Prawie w ogóle nie czuła, że gorący wosk wylewa się jej na dłonie.

    Czarownica stała bez ruchu. Opierała się plecami o ścianę, a ręce wyciągnęła przed siebie. Jej przylegający do ciała czarny dres zdawał się wsysać światło świecy. Wyglądała tak samo widmowo jak Człowiek z Księżyca. Jej jasną twarz o delikatnym owalu okalały czarne włosy. Była bardzo piękna, jak wszystkie czarownice z Arkanum.

    - Nie możecie przede mną uciec - powiedziała łagodnie. - Nawet nie próbujcie.

    Chryzek, Liza i Nils jej nie słuchali. Błyskawicznie pobiegli korytarzem do wyjścia. Drewniana bariera była nienaruszona i wiedźma musiałaby prześlizgiwać się przez szparę jak wąż. Liza przecisnęła się na zewnątrz, Nils zaraz za nią.

    Chryzek chciał pójść w ich ślady, gdy zorientował się, że nie ma z nimi Kiry.

    Zdezorientowany zatrzymał się w miejscu. Strach sparaliżował go na dobre.

    - Kira! - zawołał i popatrzył za siebie, w głąb korytarza. Zobaczył jej sylwetkę w blasku świecy. - Kiro, do diabła, chodź tutaj!

    Jednak ona się nawet nie poruszyła. Utkwiła wzrok w czarownicy, która nadal stała bez ruchu, opierając się o ścianę.

    Chryzek pospiesznie zawrócił. Ogarnął go lęk o Kirę. Nie zwracał uwagi na własne bezpieczeństwo, na straszliwą moc wiedźmy. Za wszelką cenę chciał wydobyć przyjaciółkę z opresji.

    A ona myślała o czymś zupełnie innym. Nadal patrzyła prosto w piękną twarz czarownicy.

    Czego jeszcze chcesz? - spytała zaczepnie. - Przecież nie możesz mnie zabić.

    - Nie?

    - Już dawno byś to zrobiła. - Kira przejrzała grę wiedźmy jeszcze wtedy, gdy sprzeciwi126 ła się jej przed sceną. Całe jej postępowanie, groźby były tylko maskaradą.

    Czarownica bez władzy, jaką dawał jej księżyc, była tylko zwyczajną kobietą.

    Młodą i nieco zbyt szczupłą. Nie miała dość siły, aby pokonać Kirę i jej przyjaciół.

    - Wygrałaś. Ale tylko dzisiaj…- Księżycowa wiedźma łagodnie odsunęła się od muru i podeszła do Kiry. Z ciekawością wpatrywała się w oczy dziewczynki, jakby ta była okazem w gablocie. - Jesteś tam, w środku, prawda? Gdzieś we wnętrzu twojej córki.

    Kira natychmiast pojęła, że czarownica mówiła nie do niej. Ona rozmawiała z jej matką!

    Na twarzy czarownicy pojawił się złośliwy uśmiech. - Kira Rabenson… i jak brzmią imiona twoich przyjaciół? Liza, Nils i Chryzek, prawda? Ważne imiona, bez wątpienia. Zapamiętamy je sobie. Wszystkie!

    Jej słowa były teraz znów skierowane do Kiry.

    - Arkanum nikomu nie daruje - kontynuowała. - Ani matce, ani córce, ani przyjaciołom.

    Chryzek wszystko słyszał, jednak nie wtrącał się. Coś nie pozwalało mu brać udziału w tym spotkaniu. Między Kirą a czarownicą działo się coś trudnego nawet do nazwania. Można było odnieść wrażenie, że rozmawiają ze sobą w obcym języku, którego nie zna nikt, poza nimi. Oczywiście Chryzek słyszał słowa i wiedział, co znaczą. Zdawało mu się jednak, że między wierszami odbywa się jeszcze inna rozmowa. Było to wzajemne testowanie i ocena przeciwnika.

    Jednak żadna walka się nie odbyła. Przynajmniej nie dzisiejszej nocy.

    - Człowiek z Księżyca jest znów tam, gdzie powinien być - powiedziała Kira.

    Własne słowa dodały jej odwagi. Jakby jej ulżyło, że słyszy swój głos, a nie głos swojej matki. - Próbowałaś nas pokonać, czarownico, i przegrałaś. Masz z pewnością rację: Arkanum nie daruje nikomu. Ale czy Trzy Matki darują tobie?

    Czarownica zaśmiała się. Był to dźwięczny śmiech - o wiele za piękny dla tak czarnej duszy. - To cię nie powinno obchodzić, Kiro Rabenson. Ani twojej matki.

    Być może jeszcze się zobaczymy. A być może już nigdy. Jednak zawsze, gdy spojrzysz wprost na księżyc, poczujesz moją obecność. Będę cię obserwowała. Bądź czujna.

    Kira znalazła kiedyś w piwnicy porcelanową lalkę. Jej twarz była biała i nieskazitelna, a cała lalka była kunsztownie wykonana i z pewnością wartościowa.

    Gdy jednak ją odwróciła, zauważyła, że tył głowy był uszkodzony. W powstałym otworze osiedlił się pająk-krzyżak.

    Musiała o tym pamiętać, mając teraz przed sobą czarownicę. Za perfekcyjną maską kryła się dusza żarłocznego drapieżnika. Bezlitosnego i zimnego.

    Na zewnątrz znów uderzył piorun.

    - Trzymaj się, moje dziecko - powiedziała wiedźma. - Księżyc jest pokryty grubą warstwą chmur. Nie chcę, aby czekał.

    Minęła Kirę, na Chryzka nawet nie spojrzała i spokojnym krokiem poszła chodnikiem w górę. Bez trudu prześliznęła się przez szparę w deskach i przeszła obok Lizy i Nilsa. Ci stali w deszczu zdrętwiali ze strachu. Weszła na nasyp kolejowy i zniknęła w ciemnościach.

    Chryzek położył Kirze rękę na plecach.

    - Wygraliśmy - powiedział cicho. - Dzisiejszej nocy wygraliśmy.

    Kira powoli skinęła głową, ale chłopak zauważył, że myślami jest gdzie indziej.

    Gdzieś w oddali. Być może w górze, na niebie, w noc131 nym mroku. W poszukiwaniu życia na księżycu.

    A może wsłuchiwała się w siebie? W głos matki gdzieś głęboko w swoim wnętrzu?

    W końcu wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech.

    - Chodź - powiedział Chryzek. - Nie powinnaś być tu sama.

    Kira pomyślała: „Nie jestem sama. Nigdy nie byłam".

    Skinęła głową i poszła za Chryzkiem w sam środek burzy.

    

Zemsta Tommy'ego

Z dziecięcego wózka dobiegał głośny płacz. Kira westchnęła, a Chryzek i Nils zatkali sobie uszy. Jedynie Liza wykazała zrozumienie i współczucie. Przeszła obok Kiry i schyliła się nad krzyczącym w poduszkach dzieckiem. Mówiła do niego uspokajająco, podała mu pluszową małpkę, by mógł się do niej przytulić.

    Wreszcie Tommy zamilkł i zadowolony zaczął wymachiwać zabawką.

    - To jest poniżające - mruknęła Kira. Była w złym humorze. - Mam dość.

    - Nie bierz tego tak poważnie - powiedziała Liza.

    Kira spojrzała na nią z błyskiem w oczach. - Ten ton zostaw sobie dla tego bachora… Ja z pewnością nie wrzeszczałam tak, żeby ludzie patrzyli na moją opiekunkę, jakby była dzieciobójczynią.

    Liza roześmiała się. Chryzek też się uśmiechnął. Jedynie Nils, podobnie jak Kira, nie był w nastroju. - Czy dla czegoś takiego nie ma przedszkoli?

    - Tommy jest jeszcze na to za mały - wyjaśniła Liza. - A poza tym on jest całkiem słodki.

    - Słodki? - odezwali się równocześnie Kira i Nils. Chryzek znów się uśmiechnął.

    Gdy tylko mały zrozumiał nieprzyjazny ton, natychmiast zaczął znowu krzyczeć.

    Znajdujący się w pobliżu przechodnie na głównej ulicy zatrzymywali się i spoglądali z zaciekawieniem na przyjaciół.

    - Oni chyba myślą, że jesteśmy potworami - odezwał się Chryzek.

    - Ze go torturujemy, mówiłam przecież - potwierdziła ponuro Kira. - Jeszcze ktoś wezwie policję.

    Po przeżyciach ostatniej nocy była to jednak niezbyt groźna perspektywa.

    Zwyciężyli Człowieka z Księżyca i zmusili czarownicę do ucieczki. Czy po tym wszystkim mieli się czego bać?

    W każdym razie Tommy dokładał ku temu wszelkich starań. Krzyczał i wył, aż doszli do południowej bramy miasta.

    Zatrzymali się po zewnętrznej stronie i spojrzeli na łąkę, na której odbył się festyn. Młodzi mężczyźni, rozebrani do pasa lub ubrani w koszulki, demontowali właśnie scenę. Roboty były już zaawansowane: większość stalowych prętów, z których wzniesiona była konstrukcja, leżała już poukładana na przyczepie ciągnika. Ze wszystkich stron słychać było nawoływania i uderzenia metalu o metal.

    Liza pochyliła się nad wózkiem już z mniejszym entuzjazmem i wetknęła misia w ramiona Tommy'ego. Przestał krzyczeć i mamrotał coś niewyraźnie, co na dłuższą metę było nie mniej denerwujące.

    Kira spojrzała błagalnie w niebo. - Dobry Boże, oszczędź mi takiego utrapienia.

    - Odkąd to się modlisz? - z miłym uśmiechem zapytał Chryzek.

    - To było tylko coś w rodzaju zwrotu retorycznego.

    Nils z ciekawością przyglądał się robotnikom na scenie. - Ktoś z nich musi wiedzieć, jak nazywa się ta czarownica. Przecież tutaj występowała.

    - Możesz iść i zapytać - podpowiedziała Liza bez wielkiego entuzjazmu.

    - I to właśnie zrobię - powiedział z przekonaniem.

    Pobiegł na przełaj przez łąkę, na której właśnie zbierano porozrzucane śmieci.

    Przyjaciele zauważyli, że rozmawia z jednym z pracowników i że ten odesłał go do kogoś innego. Nils podszedł do mężczyzny ubranego w ciemny garnitur, który chyba bardzo niechętnie opuścił swoje biuro w ratuszu; widocznie to on był człowiekiem odpowiedzialnym za koncert. Nils zamienił z nim kilka słów. Mężczyzna potrząsnął głową i odszedł.

    Nils wrócił do przyjaciół. Tommy wył teraz, jakby go smażyli na rożnie.

    - Zgadnijcie, jakim imieniem przedstawiła się organizatorom. Do trzech razy sztuka.

    - Nie mam pojęcia - oświadczył Chryzek.

    - Diana - zdradził Nils.

    Kira uśmiechnęła się krzywo. - Bogini księżyca.

    - Typowa mania wielkości - skwitowała Liza.

    Kira westchnęła i odwróciła wózek w kierunku miasta. Już chciała ruszyć, gdy Nils powiedział: - I wiecie co? Nikt nie widział jej muzyków.

    - Przecież oni byli na scenie - odparła Liza. - Na sto procent ich widzieliśmy.

    - Cały czas stali w cieniu.

    - Oni byli cieniami - poprawiła go Kira. Wprawdzie nie była na koncercie, ale nie miała co do tego wątpliwości. Wiedźmy z Arkanum z pewnością mają więcej trików w swoim repertuarze, niż ona i jej przyjaciele mogli sobie wyobrazić w najśmielszych snach.

    Nikt nie miał pojęcia, co na to powiedzieć. W milczeniu poszli znów przez bramę do głównej ulicy, a pasażer wózka kontynuował swój „występ".

    - Nie mam pojęcia, co ciotka Kasandra opowiedziała Ruth na temat jej ogrodu i tak dalej. Ale to, że teraz musimy pilnować Tommy'ego, jest po prostu nie w porządku. - Kira zastanowiła się chwilę, a potem dodała: - Jeśli potraktować to poważnie, to w końcu go uratowaliśmy.

    Liza ściągnęła usta. - Za twoje myto jeszcze cię obito… jeśli już jesteśmy przy zwrotach retorycznych i przysłowiach.

    - Och, nasza Liza - odezwał się Chryzek ze złośliwym uśmiechem. - Zawsze ma takie mądre powiedzenie pod ręką.

    Liza skrzywiła się. - Nie słyszałeś nigdy, że kobiety są zawsze mądrzejsze od mężczyzn?

    - Dlatego my lepiej gramy w piłkę - odparł na to Nils.

    Dziewczęta wydały okrzyk wojenny, a Tom-my wtórował im, ile sił w płucach.

    Z przeciwnej strony nadjechał samochód ciężarowy. Podskakujące na jego przyczepie metalowe elementy konstrukcji estrady tak hałasowały, że zagłuszyły nawet malca w dziecięcym wózku.

    Kira spojrzała na ciężarówkę, która przyhamowała przed północną bramą i powoli przejechała pod niskim łukiem. Potem zniknęła w oddali.

    Dziewczynce przez moment zdawało się, że coś błyska wysoko ponad murami bramy, blask pełni księżyca, błysk na błękicie nieba.

    Jeśli było to oko, które ją obserwowało, to zaraz się zamknęło, gdyż zaraz potem księżyc zbladł i tego dnia już się nie pokazał.

    Gdzie indziej…

    Niecałe dziesięć kilometrów od Giebelstein, na najwyższym pagórku W ˇw okolicy wznosi się metalowa kopuła. Jest biała i błyszcząca jak ogromny śnieżny bałwan, którego głowa stopiła się na słońcu. Wznosi się ku niebu na ponad trzydzieści metrów.

    Dla kogoś, kto się na tym nie zna, kopuła ta może przypominać tylną część latającego spodka, który przy upadku wbił się głęboko w ziemię. Inni porównywali tę dziwną budowlę do pomnika grobowego, jeszcze inni kojarzyli ją z trupią czaszką. Ale byli i tacy, którzy twierdzili, że jest to wystawiony w górę wielki palec.

    Prawda była zupełnie inna: biała kopuła na szczycie pagórka kryła w sobie obserwatorium astronomiczne - na dodatek jedno z najnowocześniejszych w całym kraju, a może i na kontynencie. Tylko w południowej i środkowej Ameryce, Chile i Nowym Meksyku znajdują się teleskopy mające lepsze parametry.

    Posiadaczowi tej budowli, czcigodnemu doktorowi Juliuszowi Karfunklowi, to ludzkie gadanie było zupełnie obojętne. Wraz ze swoim zespołem badaczy kosmosu używał obserwatorium już od lat. W tym czasie dokonali tylu odkryć, że naukowcy z całego świata zielenieli z zazdrości.

    Najważniejszym i najbardziej spektakularnym z nich było bez wątpienia to dotyczące nagłego zniknięcia Człowieka z Księżyca oraz jego ponowne pojawienie się po kilku godzinach.

    Wszyscy - każde dziecko i z pewnością każdy naukowiec - wiedzieli, że tak zwany Człowiek z Księżyca był tylko zbiorowiskiem cieni i kraterów na powierzchni ziemskiego satelity.

    Dla ludzi, którzy gołym okiem patrzyli w górę na księżyc, te ciemne struktury mogły przybrać postać człowieka z wiązką chrustu na plecach. Jednak dla naukowców z obserwatorium, którzy za pomocą teleskopu obserwowali księżyc z tak bliska, jak

    a może i na kontynencie. Tylko w południowej i środkowej Ameryce, Chile i Nowym Meksyku znajdują się teleskopy mające lepsze parametry.

    Posiadaczowi tej budowli, czcigodnemu doktorowi Juliuszowi Karfunklowi, to ludzkie gadanie było zupełnie obojętne. Wraz ze swoim zespołem badaczy kosmosu używał obserwatorium już od lat. W tym czasie dokonali tylu odkryć, że naukowcy z całego świata zielenieli z zazdrości.

    Najważniejszym i najbardziej spektakularnym z nich było bez wątpienia to dotyczące nagłego zniknięcia Człowieka z Księżyca oraz jego ponowne pojawienie się po kilku godzinach.

    Wszyscy - każde dziecko i z pewnością każdy naukowiec - wiedzieli, że tak zwany Człowiek z Księżyca był tylko zbiorowiskiem cieni i kraterów na powierzchni ziemskiego satelity.

    Dla ludzi, którzy gołym okiem patrzyli w górę na księżyc, te ciemne struktury mogły przybrać postać człowieka z wiązką chrustu na plecach. Jednak dla naukowców z obserwatorium, którzy za pomocą teleskopu obserwowali księżyc z tak bliska, jak ludzie okruszki chleba na talerzu, Człowiek z Księżyca był tylko bajką, którą wyśmiewali lub opowiadali swoim dzieciom przed snem.

    Fakt, że akurat ludzie specjalizujący się w rozwiązywaniu różnych problemów naukowych stwierdzili zniknięcie Człowieka z Księżyca, był dla jednych nie do wyjaśnienia, dla innych nie do wiary.

    Nikt jednak nie był bardziej zmieszany niż sam doktor Juliusz Karfunkel. Coś takiego nie zdarzyło się ani jemu, ani nikomu innemu.

    Powierzchnia satelity była wymyta do czysta. Wypucowana ze wszystkich cieni i ciemnych plam. Jak waza do zupy po ostatnim płukaniu.

    Doktor Karfunkel starał się wyjaśnić to zjawisko, jednak nie istniało żadne jego naukowe wytłumaczenie. Wszystko wskazywało na to, że jakieś pozaziemskie istoty oświetliły księżyc gigantycznym reflektorem i w ten sposób zlikwidowały wszelkie cienie. Wyjaśnienie to doktor uznał za najbardziej prawdopodobne i przedyskutował je ze swoimi współpracownikami w obserwatorium.

    Doktor należał do ludzi, którzy mocno wierzą w istnienie życia na innych planetach.

    Był pewien, że UFO przybywa na naszą planetę i że stale jacyś ludzie są uprowadzani i badani przez obcych.

    Gdy jednak opowiedziano mu o czarownicach, o magicznej mocy Arkanum i o fakcie, że Człowiek z Księżyca jest jednak czymś więcej niż tylko zbiegiem cieni z pylastej pustyni uwolnionej przez ocean, aż trząsł się ze śmiechu.

    Nic więc dziwnego, że nie podejrzewał niczego, gdy dwa dni po owym niewyjaśnionym przypadku siedział samotnie w obserwatorium i uzbrojonym okiem obserwował powierzchnię księżyca.

    Za kilka godzin nadejdzie świt. Współpracownicy doktora leżą jeszcze w łóżkach.

    On sam siedział na krześle pośrodku stalowej konstrukcji, na której spoczywał kilkutonowy teleskop. Kamery przenosiły uzyskane obrazy powierzchni księżyca na wiele monitorów. Wszystko zostanie zarejestrowane, każde odstępstwo od normy automatycznie przeliczone przez komputery i wydrukowane w postaci diagramów i tabel.

    Jednak doktor nie miał czasu, aby spojrzeć na tony papieru, które drukarki wypluwały w dużych ilościach do pojemników. Wpa144 trywał się jak zaklęty w ekrany monitorów.

    W obserwatorium panowała głęboka cisza. Stalowe sale i korytarze były puste.

    Tylko czasem popiskiwały urządzenia elektroniczne lub szumiała laserowa drukarka.

    - To przecież niemożliwe - wyrwało się doktorowi już trzeci raz, odkąd stwierdził najnowsze zmiany na powierzchni księżyca.

    To było coś innego niż przed dwoma dniami. Tym razem jasność nie ogarnęła nagle całej powierzchni księżycowej tarczy. Nie, tym razem była to tylko maleńka, poruszająca się plamka czerni. Na powierzchni monitora nie była większa od paznokcia. Chodziło o odprysk ciemności, który był częścią ciemnego masywu na brzegu Krateru Kopernika, na południe od Morza Deszczów.

    W pierwszej chwili doktor pomyślał, że chodzi o kawałek księżycowej skały o średnicy wielu kilometrów, który z nieznanych powodów oderwał się od powierzchni i znalazł w przestrzeni kosmicznej.

    Potem przyszło mu na myśl, że jest to satelita, który opuścił atmosferę ziemską i znalazł się w polu widzenia teleskopu.

    Jedno tylko nie ulegało wątpliwości - kawałek ciemności, który oderwał się od cienia Człowieka z Księżyca, nadlatywał dokładnie w kierunku Ziemi.

    Do Europy.

    Do obserwatorium.

    Wprost poprzez teleskop na doktora…

    Wszystko odbyło się bardzo szybko. Tak szybko, że doktor Karfunkel nie miał czasu, aby się pochylić.

    Plama wielkości paznokcia oderwała się od ekranu monitora jak czarna kropla oleju i w ułamku sekundy trafiła w oko doktora.

    Było to uczucie, jakby przez otwarte okno wpadła fala polarnego powietrza.

    Jednak to nie było polarne powietrze.

    Doktor przestał widzieć na prawe oko. Ta ciemność była zimniejsza od najzimniejszego miejsca na Antarktydzie, zimniejsza nawet od kosmosu.

    Jednak po chwili już nic nie czuł. W całkowitym spokoju wyłączył urządzenia i postanowił zakończyć pracę. Czas pojechać do domu. Czas w końcu położyć się spać.

    Później, podczas mycia, zauważył łagodną wypukłość, która zaznaczyła mu się na plecach, między łopatkami.

    A rano, być może następnego dnia pojawią się maleńkie kolce, które w tym miejscu od środka będą usiłowały przebić skórę.

    Jednak on nie będzie się spodziewał niczego złego. Podobnie jak nie będzie przywiązywał wagi do faktu, że następnego dnia w komputerze nie pozostanie żadna informacja o owym zagadkowym fenomenie.

    Tak naprawdę nie będzie myślał o niczym.

    To będzie robił za niego ktoś inny. Ktoś, kto poczuł się zdradzony. Przez czarownicę z Arkanum, a także przez grupkę młodzieży, która zwabiła go w pułapkę na kopule kurhanu.

    W końcu mógł się zemścić.

    Człowiek z Księżyca ma teraz ludzkie ciało.

    I będzie czekać. Czekać, aż przyjdzie czas. Nim nastąpi właściwy moment, aby uwolnić się z ciała doktora ze smagającymi, kolczastymi mackami. Z planami pełnymi nienawiści i niezgody. „Wróciłem, myśli Człowiek z Księżyca swoim mózgiem z czystego cienia.

    Wasz świat powinien być taki, jak mój. Mieszanka pyłu, zimna i doskonałej ciemności.

    A wtedy w końcu zostanę waszym królem. Waszym cesarzem. Waszym Bogiem".

    



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Meyer Kai Siedem pieczęci 02 Czarny bocian
Meyer Kai Siedem pieczęci 03 Tajemnicze katakumby
Meyer Kai Siedem pieczęci 06 Noc żywych straszydeł
Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin
Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin
Meyer Kai Siedem pieczęci 01 Powrót czarnoksiężnika
Meyer Kai Lodowy ogień
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Sieben Siegel 03 Die Katakomben Des Damiano
Meyer Kai Merle 03 Merle i szklane słowo
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Wellenläufer 2 Die Muschelmagier
Meyer, Kai Frostfeuer
Meyer Kai Lodowy ogień 2
Roman Mazurkiewicz Siedem pieczęci Bogurodzicy
Meyer, Kai Sieben Siegel 09 Tor Zwischen Den Welten
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Sieben Siegel 10 Mondwanderer

więcej podobnych podstron