Kai Meyer
Noc żywych straszydeł
szósty tom serii Siedem Pieczęci
przełożył z języka niemieckiego Roman Niedballa
Dlaczego właściwie on musi być zawsze na czarno? - mruknął Nils, lustrując przy tym swojego przyjaciela Chryzka z góry do dołu. Ten miał na sobie jak zwykle czarne dżinsy i czarną bawełnianą koszulkę. Nikt nigdy nie widział go w innym ubraniu. Kolorowe stroje dla niego nie istniały.
Nils i Chryzek szli obok siebie po łące, obok starego nasypu kolejowego. Liza i Kira podążały za nimi. Wracali do domu z kurhanu, ich tajemnego miejsca spotkań.
Na zachodzie słońce dotykało wierzchołków drzew. Niedługo powinno się ściemnić.
- Co ci przeszkadza w czerni? - rzucił w odpowiedzi Chryzek. Wiedział, że Nils jedynie szuka pretekstu do zrzędzenia. Dziś przyszła kolej na Chryzka, któremu to wcale nie przeszkadzało. Zbyt dobrze znał Nilsa, aby miał się na niego z tego powodu gnie7 f Strach n& wróble Dlaczego właściwie on musi być zawsze na czarno? - mruknął Nils, lustrując przy tym swojego przyjaciela Chryzka z góry do dołu. Ten miał na sobie jak zwykle czarne dżinsy i czarną bawełnianą koszulkę. Nikt nigdy nie widział go w innym ubraniu. Kolorowe stroje dla niego nie istniały.
Nils i Chryzek szli obok siebie po łące, obok starego nasypu kolejowego. Liza i Kira podążały za nimi. Wracali do domu z kurhanu, ich tajemnego miejsca spotkań.
Na zachodzie słońce dotykało wierzchołków drzew. Niedługo powinno się ściemnić.
- Co ci przeszkadza w czerni? - rzucił w odpowiedzi Chryzek. Wiedział, że Nils jedynie szuka pretekstu do zrzędzenia. Dziś przyszła kolej na Chryzka, któremu to wcale nie przeszkadzało. Zbyt dobrze znał Nilsa, aby miał się na niego z tego powodu gniewać. W końcu każdy z nich miewał gorsze dni.
- Co mi przeszkadza? Absolutnie nic! - odparł Nils. - Tylko to jest takie… bez wyobraźni.
- Chryzek uśmiechnął się. - Czarny to mój ulubiony kolor.
Do rozmowy wtrąciła się idąca z tyłu Kira.
- Czarny w ogóle nie jest kolorem. Tak samo jak biały. Nie uważaliście na lekcjach plastyki?
Chryzek i Nils zatrzymali się i spojrzeli na Kirę.
- Przemądrzała! - powiedzieli jednocześnie. Uśmiechnęli się jednak przy tym i dziewczynka nie mogła mieć im za złe tej uwagi.
- A ja uważam, że czarne ciuchy są atrakcyjne - stwierdziła Liza.
Chryzek spojrzał na nią z wdzięcznością, a ona - zawstydzona - odwróciła wzrok.
Kira i Nils wiedzieli, że Liza jest beznadziejnie zakochana w Chryzku. Jedyną osobą, która nadal nie miała o tym pojęcia, był sam Chryzek. Nikt mu o tym nie mógł powiedzieć. Nils uważał, że takie tematy rozmów leżą poniżej jego godności, a Kira sama bardzo lubiła Chryzka - tak jak Chryzek ją, ku utrapieniu Lizy.
Nils uśmiechnął się do siostry. - Dla ciebie nie czarne ciuchy są atrakcyjne, lecz ten, kto je nosi - szepnął jej do ucha.
- Nienawidzę cię - odparła jadowicie Liza.
- Nie wynika to chyba stąd, że ja też jestem chłopakiem, prawda?
Liza najchętniej wydrapałaby mu oczy. Ale co wtedy pomyślałby o niej Chryzek?
Nie, będzie postępowała tak jakby gadanina brata w ogóle nie robiła na niej wrażenia. To będzie wyglądało bardzo dorośle!
- Czy moglibyśmy już iść dalej? Moja ciotka robi dziś kolację - spytała zniecierpliwiona Kira.
- A cóż to będzie dobrego? - zapytał Nils z niewinną miną. - Łodygi kwiatowe w sosie z zielonych liści?
Ciotka Kasandra była zdeklarowaną wegetarianką. Choć Kira ostro protestowała, posiłki w ich domu były bardzo podobne. Kira nie domagała się mięsa. Jednak za każdym razem, gdy proponowała, aby ciotka przygotowała pizzę z pieczarkami lub coś w tym guście, na stole lądowała i tak ta sama jarzynowa papka. Ciotka nie miała złych zamiarów, niestety, było powszechnie wiadomo, że w roli kucharki budzi grozę. Zresztą sama dobrze o tym wiedziała i dlatego nawet nie próbowała gotować czegoś nowego, polegając tylko na wypróbowanych przepisach. Wiedzieli o tym również przyjaciele Kiry i starali się podtrzymać ją na duchu.
Teraz szli już nieco szybciej. Powoli nad Giebelstein zapadał zmierzch, okrywając cieniem także pola i łąki. Odkąd przyjaciele zostali naznaczeni znakami Siedmiu Pieczęci, w ciemnościach mieli się na baczności.
Niespodziewanie Liza stanęła i wskazała na wschód, wprost na pagórek w pobliżu kurhanu.
- Popatrzcie tam, w górze! Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. A któż to taki? - szepnął Nils. Zobaczyli biegnącego mężczyznę. Można było poznać, że jest bardzo zdenerwowany. Jednak co chwilę się zatrzymywał i oglądał za siebie, jakby ktoś go ścigał. Nawet tutaj, w dole można było usłyszeć jego świszczący oddech.
- To jest przecież…- zaczęła Kira. -…Stary Kropf! - dokończyła Liza.
- Kropf? - zapytał Nils. - Dlaczego on leci górą jak głupi?
- Chyba coś się stało - stwierdził Chry-zek. - Prawdopodobnie z jego owcami.
Ruszył przed siebie, a Liza, Kira i Nils podążyli za nim. Gdy znaleźli się u podnóża pagórka, zaczęli pospiesznie wchodzić na jego szczyt. Wciąż musieli pokonywać jakiś żywopłot, ale mieli w tym wprawę. Bawili się tutaj już jako małe dzieci. Żywopłoty były dla nich czymś w rodzaju tajnych ścieżek, które pozwalały niezauważonym przez nikogo włóczyć się po okolicy. Chryzek mieszkał w Giebelstein dopiero od niedawna i choć był najbardziej wysportowany z całej czwórki, to nie zachwycała go perspektywa ciągłego przedzierania się przez krzewy żywopłotów.
Gdy wspinali się w górę, zobaczyli, że stary Kropf biegnie w kierunku Giebelstein. Coraz głośniej przy tym dyszał i sapał. Obawiali się, czy w takim stanie w ogóle da radę dobiec do miasta.
Kropf był pasterzem owiec. Pracował w jednym z największych gospodarstw i był dziwakiem znanym w całym Giebelstein. Uważano go jednak za dobrodusznego oryginała.
W ciągu dnia prawie w ogóle nie można było go spotkać, gdyż wędrował ze swoimi owcami po pagórkach i łąkach. Wieczorami zaś przesiadywał w knajpie i pił na umór.
- Hej, Kropf! - zawołała za nim Kira. Mówiła mu na „ty", gdyż i on do wszystkich tak mówił. Poza tym znała go przecież od lat. Dawniej od czasu do czasu rozdawał spotkanym na ulicy dzieciom cukierki. Jednak niektórzy rodzice nie życzyli sobie tego. Wtedy po prostu wzruszył ramionami i odtąd sam zjadał swoje słodycze.
- Kropf! - zawołał Nils. To poskutkowało. Stary owczarz w biegu obejrzał się za siebie. Przyjaciele zobaczyli jego spanikowaną twarz i wylęknione błyszczące oczy.
- Zaczekaj!
Kropf spojrzał na nich błędnym wzrokiem i zatrzymał się. Pochylił się do przodu i ciężko oddychając czekał, aż dzieci go dogonią.
- Co się stało? - spytała Kira.
- Czy wydarzyło się coś złego? - dopytywała się Liza.
Kropf wydał z siebie płaczliwy dźwięk, pociągnął nosem i spojrzał Lizie prosto w oczy. - Czy wydarzyło się coś złego? - powtórzył. - Tego możesz być pewna!
Chryzek ukradkiem podciągnął rękaw swojej czarnej koszulki do góry. Uważnie obejrzał przedramię, jednak znaki Siedmiu Pieczęci, które pojawiały się u przyjaciół w obliczu diabelskich mocy, wciąż pozostawały niewidoczne. Chryzek odetchnął z ulgą. Gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo, ukazałyby się po kilku sekundach: siedem magicznych znaków, zagadkowych motywów. Wyglądały tak, jakby zostały wytatuowane na ich skórze przez pozaziemskie moce.
Kira uważnie obserwowała starego owczarza. - Czego ty się tak bardzo boisz?
Kropf przełknął ślinę.
- Gdybyście widzieli to co ja, to czym prędzej wzięlibyście nogi za pas. I to bardzo, bardzo szybko!
Przyjaciele spojrzeli na siebie. W końcu Liza spytała: - A więc, co takiego widziałeś?
Owczarz nabrał głęboko powietrza w płuca. - Naprawdę chcecie wiedzieć?
- No, opowiadaj w końcu - ponagliła go Kira.
Kropf skinął głową z rozwagą, popatrzył uważnie na pagórki i chrząknął. Potem szepnął:
- Henrietta została zamordowana!
- Zamordowana? - powtórzyła z niedowierzaniem Kira.
- Kto to jest Henrietta? - zapytał Chryzek.
Liza roześmiała się, jednak nie zabrzmiało to szczególnie wesoło. - Owca.
- Ktoś zamordował owcę? - zdziwił się Chryzek.
- Nie jakąś tam sobie owcę - wtrącił stary owczarz. - Moją Henriettę!
- Jego ulubioną owcę - wyjaśnił po cichu Nils.
- Ale kto mógłby zrobić coś takiego? - spytała Liza.
Kropf parsknął, a potem cicho zapłakał.
- Wiem, kto to był. Widziałem to.
- Kto? - zawołały chórem Kira i Liza. Stary zrobił krótką przerwę, jakby musiał się zebrać na odwagę, by odpowiedzieć.
- Strach na wróble - wyrzucił w końcu z siebie.
Przyjaciele spojrzeli na niego zdumieni.
- Strach… na wróble? - spytał Chryzek.
- Przecież mówię! Muszę biec na policję, żeby to zgłosić. - Kropfa ogarnęła nagle taka wściekłość, jakby chciał komuś skoczyć do gardła.
Oczywiście jednak nic takiego nie zrobił. Zamiast spodziewanego ataku nieoczekiwanie zasłabł i Chryzek z Nilsem musieli go podtrzymać, aby nie upadł.
Ostrożnie pomogli mu usiąść na ziemi. Owczarz spoglądał przed siebie błędnym wzrokiem.
- Czujesz coś? - szepnęła Liza do Kiry.
- Alkohol? - Kira pociągnęła nosem i potrząsnęła głową. - Nie, absolutnie nie.
- No właśnie - mruknęła Liza cicho, żeby owczarz jej nie usłyszał. - On nic nie wypił, a mimo to opowiada takie rzeczy.
Kropf nagle doszedł do siebie. - Henrietta leżała w trawie i była… cała we krwi! A w jej ciele, ze środka mojej Henrietty… sterczał strach na wróble!
- Gdzie to się zdarzyło? - zapytał Chryzek rzeczowo.
Pasterz podniósł rękę i wskazał północny wschód. - Tam, na starej łące.
Właśnie tam wyrastała najwyższa i najbardziej soczysta trawa. Idealne miejsce do wypasania owiec i bydła.
- Moglibyśmy tam pójść i sprawdzić - zaproponował Chryzek.
Kropf złapał go za rękę. - Nie! Nie róbcie tego!
- Dlaczego nie? - Kira pospieszyła Chryz-kowi z pomocą. - Przecież nam ten strach na wróble już nic nie zrobi.
- A jeśli jednak zrobi? - jąkał się Kropf. - Wtedy to ja będę winny.
Chryzek uwolnił ostrożnie ramię z uścisku starego owczarza. - Nic nam się nie stanie.
- Jesteście pewni? - zwątpił Nils. - A może powinniśmy poczekać, aż zjawi się policja?
- W Giebelstein nie ma posterunku. Nim oni się tu pojawią, będzie rano.
Także Lizie nie podobał się pomysł, aby szukać nieżywej owcy w zapadającym zmroku. Ale ponieważ to Chryzek uparł się, aby rozeznać, co się właściwie stało, nie sprzeciwiała się. - No to chodźmy - szepnęła z ciężkim sercem.
- Przegłosowane - stwierdziła Kira, spoglądając na Nilsa.
Ten mruknął coś niezadowolony, jednak po chwili powiedział krótko: - Jak chcecie.
Kropf zerwał się również. - Ale nie mówcie później, że was nie ostrzegałem! - zawołał i zataczając się pobiegł do miasta. Potykając się, zbiegł z pagórka i zniknął w cieniu żywopłotu.
- A więc naprzód! - zakomenderowała Kira. Ruszyli szybko z powrotem w stronę nasypu kolejowego, a potem wzdłuż niego, na wschód. Łąka, o której mówił Kropf, była położona o kilka minut drogi, po tej samej stronie nasypu kolejowego. Niestety, widok zasłaniał łagodny szczyt pagórka.
- Stary chyba kłamie, prawda? - spytała Liza ze strachem.
- Na to wygląda - odparła Kira bez przekonania. Przyjaciele zbyt wiele razem przeszli, aby słowa pasterza owiec potraktować niepoważnie.
- Na moim ramieniu nic nie widać - powiedział Nils. - A u was?
Jak dotąd znaki Siedmiu Pieczęci nie pojawiły się u nikogo.
Weszli na pagórek i z jego szczytu popatrzyli na teren po drugiej stronie.
Przed ich oczyma rozciągała się łąka. Wysoka trawa kołysała się na wietrze i tajemniczo szeleściła. Stado Kropfa przez otwartą kratę wydostało się na sąsiednie pastwisko.
Pilnował go jedynie stary owczarek. Sierść owiec była prawie tak samo siwa, jak włosy ich pana.
Pośrodku łąki leżało coś nieforemnego, białego, z czerwonymi śladami.
- Henrietta - szepnęła Kira.
Szybko zbiegli ze szczytu pagórka, pokonali kolejny żywopłot i zwolnili dopiero wtedy, gdy znaleźli się dziesięć metrów od martwej owcy. Ostrożnie zbliżali się do zwłok.
Co do jednego stary Kropf miał rację: jego ulubiona owca była martwa, to nie ulegało wątpliwości. Wełniana sierść Henrietty nie była już biała. Na szczęście leżała z głową odwróconą w drugą stronę, dzięki czemu nie widzieli jej martwych oczu.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Widok był zbyt okropny.
- To jest takie… podłe - wyrzuciła z siebie Liza. Jej oczy napełniły się łzami.
- Który drań mógł to zrobić? - warknęła Kira.
Nils rzucił jej spojrzenie z ukosa. - Kto powiedział, że to był jakiś drań?
- Kobiety nie robią takich rzeczy - wyjaśniła Liza.
Jej brat zmarszczył brwi. - Na pewno?
Chryzek wtrącił się, nim między rodzeństwem doszło do sprzeczki. - Przecież Kropf nie wspominał ani o kobiecie, ani o mężczyźnie, prawda?
Nils machnął ręką. - On był przecież pijany.
- Wcale nie - zaprotestowała Liza.
Kira potwierdziła. - Przecież byśmy poczuli.
Znów zamilkli i spoglądali na owcę.
Henrietta była faktycznie martwa. Jednak stracha na wróble, o którym mówił Kropf, nigdzie nie było widać.
Kira ciężko westchnęła. - Ona została za-kłuta, prawda?
- Na to wygląda - odparł Chryzek. - Co za przeklęte draństwo!
Liza otarła łzy z policzków. - Kropf mówił, że ten strach na wróble… się wbił… że zakłuł tę owcę.
Chryzek przemógł się i dokładnie obejrzał zwłoki. - To by się mogło zgadzać. - Zatkał nos. - O kurczę, ależ to jest obrzydliwe. - Podniósł się i zrobił krok do tyłu.
- Ej, popatrzcie tylko! - zawołał nagle Nils i wskazał ręką na prawo.
Między żywopłotami mrugały dwa światła. Reflektory! Jakiś samochód kołysał się na wąskiej polnej dróżce i zbliżał do łąki. W każdej chwili mógł się wyłonić z pobliskich krzaków.
- Szybko, zwiewamy stąd! - zdecydowała Kira. - To samochód policji.
- Ale przecież my nie zrobiliśmy nic złego - powiedziała Liza.
- Chcecie, żeby nas zastali przy martwej owcy? - spytała Kira. -Posądzą nas, że to zrobiliśmy. Niby taki głupi kawał.
Nils wykrzywił twarz. - Niezły kawał!
Wykonali szybki w tył zwrot i pobiegli na pagórek. Nim policyjny radiowóz wyjechał zza żywopłotu, zdążyli się ukryć w wysokiej trawie na szczycie.
Niebieski kogut na dachu był wyłączony, więc jedynie zimne białe światło reflektorów wydobyło z mroku łąkę i nieżywą owcę.
Przyjaciele rzucili się w trawę i poprzez jej wysokie źdźbła obserwowali, co dzieje się na dole.
Samochód zatrzymał się. Wysiadło z niego dwóch policjantów i Kropf, który poprowadził mundurowych w stronę zwłok Henrietty.
- Miał szczęście - szepnął Nils. - Widocznie spotkał ten patrol po drodze. W przeciwnym razie nie byliby tu tak szybko!
Od czasu, gdy w Giebelstein zlikwidowano posterunek policji, teren od czasu do czasu patrolowały radiowozy z leżącego w pobliżu większego miasta. Kropf musiał trafić na taki właśnie patrol.
Przyjaciele nasłuchiwali, próbując zrozumieć, o czym mówią mężczyźni na dole.
Nadaremnie. Byli za daleko.
- Chodźcie, idziemy do domu - odezwał się w końcu Chryzek.
Nils zaklął. - Chyba się położyłem w krowim placku.
- A fe! - Kira z obrzydzeniem zatkała sobie nos.
- Czekajcie! - syknęła Liza. - O nie!
- Co jest?
Liza pokazała im swoje przedramię.
Natychmiast to zauważyli i jednocześnie spojrzeli na własne ręce.
Były tam. Znaki Siedmiu Pieczęci! Jakby świeżo namalowane czarnym atramentem, magiczne znaki graficzne błyszczały na ich skórze.
- Cholera! - zaklął Nils.
- Można to i tak nazwać - potwierdził jego niezadowolenie Chryzek. Bardzo rzadko zdarzało się, aby ci dwaj byli tak zgodni.
W dole, na łące policjanci pomogli wsiąść do radiowozu staremu Kropfowi.
Samochód cofnął, zawrócił i potoczył się powoli między żywopłotami.
Prawdopodobnie policjanci postanowili wrócić na miejsce zdarzenia w towarzystwie weterynarza, który byłby w stanie powiedzieć coś więcej na temat przyczyn śmierci owcy.
- Popatrzcie tam - odezwała się Kira lodowatym głosem.
Po drugiej stronie łąki, tam, gdzie teren zaczynał się wznosić, w odległości ponad pięćdziesięciu metrów od martwej owcy, widać było stojącą sylwetkę.
Znajdowała się dokładnie na szczycie wzniesienia, wysoka i chuda, wzbudzająca respekt. Podarte gałgany łopotały groźnie na jej rozłożonych ramionach.
Strach na wróble.
- Chcę stąd zniknąć - szepnął Nils. Nikt nie protestował.
Błyskawicznie poderwali się i pobiegli z powrotem tą samą drogą, którą tu przybyli. Martwa owca, znaki Siedmiu Pieczęci - a teraz jeszcze strach na wróble. Tego już było za wiele jak na jeden wieczór.
Trzeba schronić się w jakimś bezpiecznym miejscu.
Złapać oddech.
Naradzić się.
Ułożyć jakiś plan.
Na szczycie pagórka strach na wróble odwrócił się skrzypiąc, tak że mógł swoimi czarnymi, ocienionymi oczodołami zobaczyć oddalających się przyjaciół.
A może to tylko wiatr go tak odwrócił? Chłodny, świszczący, wieczorny wiatr…
Głowa z ćwiekiem
Była późna noc, gdy Kira usłyszała cichy brzęk rowerów opieranych o ścianę na podwórku domu. To musieli być Liza i Nils. Chryzek był już na miejscu od kilku minut i teraz huśtał się na krześle przy biurku Kiry. W zamyśleniu obgryzał koniec ołówka. - Już są - szepnęła Kira. - Chodźmy. Chryzek zerwał się z krzesła i podążył za nią. Cicho zeszli ze schodów, co nie było łatwe w starym, częściowo drewnianym domu.
Kira któryś raz z rzędu przeklinała skrzypiące stopnie. Ciotka Kasandra już dawno spała. Zegar ścienny w przedpokoju na dole wskazywał trzecią dwadzieścia.
Dobra godzina, gdy chce się uniknąć spotkania z ludźmi na ulicy. Co najwyżej kilka kotów mogło być świadkami ich schadzki.
- Tak, to oni - szepnęła Kira, gdy wraz z Chryzkiem wyszli przez kuchenne drzwi na podwórko.
Liza i Nils czekali obok swoich rowerów.
Nils westchnął. - Rodzice w ogóle nie chcieli się położyć spać. Ojciec oglądał mecz w telewizji.
- A potem musieliśmy jeszcze czekać, aż zasną - dodała Liza. Było im trochę wstyd, że Chryzek znów okazał się punktualniejszy od nich.
- Nic się nie stało - uspokoiła ich Kira. - O tej porze ulice z pewnością będą już puste.
- Puste to one są natychmiast po zamknięciu urzędów i sklepów - zauważył Chryzek uszczypliwie. Jego ojciec był do niedawna dyplomatą i dlatego Chryzek spędził wiele lat w największych metropoliach świata. Teraz nie mógł się przyzwyczaić do mieszkania w tak małym miasteczku. Od czasu do czasu pozwalał sobie na drobne złośliwości na temat leniwego rytmu życia w Giebelstein oraz jego mieszkańców.
- A nam się tu bardzo podoba! - odparł Nils z naciskiem.
Ku zaskoczeniu wszystkich Chryzek się nie sprzeciwił. - Mnie też - powiedział tylko.
- Póki co, nie zamieniłbym Giebelstein na żadne inne miasto na świecie. - Posłał przy tym Kirze nieśmiały uśmiech. Ta udała, że tego nie widzi. A Liza ze wszystkich sił powstrzymywała się, aby ze złości nie tupnąć nogą.
- Gdy już skończymy tę dziecinną zabawę, to może uda się nam stąd czmychnąć - mruknął Nils, któremu umizgi zakochanych działały na nerwy. Znał Kirę od dzieciństwa i za nic w świecie nie potrafił sobie wyobrazić, że można się w niej zakochać. W istocie, nie uważał jej za osobę rodzaju żeńskiego. Była jego najlepszą przyjaciółką i nic więcej się nie liczyło. No a Liza, no tak, była przecież jego siostrą. Który chłopak mógłby się nią interesować? Wiedział, że w szkole jest kilku chłopców, którzy skrycie się w niej kochają. Uważał jednak, że to tylko żartownisie, którzy widocznie nie mają nic lepszego do roboty. Lepszego - jak na przykład zbieranie masek potworów czy namiętne oglądanie horrorów. Tak, to były sprawy naprawdę ważne w życiu.
Przyjaciele ruszyli pieszo w drogę. Wyszli przez bramę na brukowaną główną ulicę Giebelstein. Kira miała rację: jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było żywej duszy.
Przez północną bramę wydostali się z miasta. Czekało ich jeszcze dwadzieścia minut drogi do łąki.
Gdy dziś wieczorem wracali do domu, czuli wstyd. Ten powrót był po prostu ucieczką. Na dodatek ucieczką przed strachem na wróble! Odkąd nosili znaki Siedmiu Pieczęci, musieli walczyć z wiedźmami z Arkanum, demonicznym bocianem, upadłymi aniołami i bestiami z podziemi. A teraz mieli się przyznać, że przeraził ich zwykły strach na wróble? Myśl o tym, że stchórzyli, bolała ich bardzo i z pewnością chcieli o tym jak najszybciej zapomnieć.
Tak byłoby najlepiej - nie pamiętać o całej sprawie. Jednak magiczne znaki, które kolejny raz ukazały się na ich przedramionach, nie pozwalały na to.
Przyjaciele wiedzieli, że przed klątwą nie ma ucieczki. Od czasu, gdy znaki ukazały się po raz pierwszy, nie było innego wyjścia niż walka z ich przeciwnikami. Nawet gdyby się gdzieś ukryli, to demony ciemności z pewnością by ich odnalazły. Trzeba było się im świadomie przeciwstawić.
Tak więc jeszcze wieczorem postanowili, że nocą pójdą na łąkę. Nie mieli na to absolutnie ochoty. O ileż lepiej byłoby pozostać w ciepłym łóżku, a wrogów tego świata pozostawić samym sobie. Jednak było to niemożliwe. Znów się zaczynało. I nikt nie mógł tego zmienić.
Nocna wędrówka przez pastwiska nie była tak przyjemna jak za dnia. Długie źdźbła traw uginały się pod ciężkimi kroplami rosy. Już po przebyciu kilkuset metrów mieli przemoczone buty i trzęśli się z zimna. W ciemności trudno było omijać wyboje w ziemi, nie wspominając o krowich plackach, z którymi Nils zapoznał się już wieczorem.
W końcu jednak dotarli na łąkę. Od razu zauważyli, że zabita owca zniknęła.
Widocznie zabrano ją po badaniu weterynaryjnym. W ten sposób przynajmniej uniknęli przykrego widoku.
Stracha na wróble też nigdzie nie było.
- Gdzie on się schował? - szepnął Chryzek. Rozglądał się dokoła w skupieniu.
Chłodny wschodni wiatr uginał źdźbła traw i szumiał w ciemnych żywopłotach.
- Może położył się spać? - zakpił Nils. Liza przewróciła oczami. - Bardzo śmieszne.
- Prawda?
Kira także przesłała Nilsowi groźne spojrzenie. - Bądźże cicho! Popatrz lepiej, czy nie ma go w okolicy.
- Jak to: w okolicy? - zapytał Nils. - W jaki sposób niby on miałby się przemieszczać?
- Może po prostu pobiegł? - odparła Liza. I nie był to kolejny żart. Wręcz przeciwnie.
Dzieci spój rżały na siebie. Nikomu nie było do śmiechu. Chcąc nie chcąc, trzeba było wziąć pod uwagę to, co powiedziała Liza. W końcu to widok stracha na wróble spowodował ukazanie się znamion. Żaden normalny chochoł nie wywołałby takiej reakcji- Więc myślicie, że Kropf rzeczywiście miał rację? - Nils powiedział głośno to, o czym wszyscy myśleli. - Że to strach na wróble zabił owcę?
Kira wzruszyła ramionami. - Wygląda na to, że tak. Chyba że znajdziemy inne wyjaśnienie.
Nils przełknął ślinę. - O, cholera!
- To jest okrutne - szepnęła Liza, jakby obawiała się, że strach ich podsłuchuje, ukryty gdzieś w trawie.
- Tak było i z czarownicami - odparł Chryzek. - I z Abakusem. I z czarnym bocianem. I z innymi paskudztwami.
- A więc żywy strach na wróble - stwierdziła ostatecznie Kira. Głośne wypowiedzenie prawdy trochę ją uspokoiło. Zawsze to łatwiej, gdy wiadomo, z czym przyjdzie się zmierzyć.
- Jest tam! - krzyknęła Liza. - Na nasypie!
Było to najbardziej nieprawdopodobne miejsce, jakie można sobie wyobrazić dla stracha na wróble. A jednak Liza miała rację.
Stał na samej górze nasypu, wśród szyn zarośniętych łodygami jeżyn. Niemo.
Sztywno. Czerń ziejąca spod ronda jego zniszczonego kapelusza zdawała się przyciągać spojrzenia przyjaciół. Z trudem oderwali wzrok od widmowej sylwetki i wrócili do rzeczywistości.
- I co teraz? - spytała przerażona Liza.
- Jak to co? - Kira odwróciła się gwałtownie i próbowała nadać swojemu głosowi stanowczy ton. - Idziemy do niego.
- Aby skończyć tak samo jak Henrietta?
- A masz lepszy pomysł?
- W tej chwili nie.
- Chodźcie - przerwał im Chryzek. - Lepiej mieć to już za sobą. Przecież stanie tutaj nie ma żadnego sensu.
Nils pokręcił nosem. - Każda minuta, którą tutaj spędzamy, jest być może przedłużeniem naszego życia.
Liza walnęła go pięścią w plecy. - Ruszaj!
Nils stęknął z bólu, a potem dołączył do pozostałych. Pobiegli przez łąkę, dotarli do żywopłotu na jej północnym krańcu i przedostali się przez zarośla. Po drugiej stronie wznosił się stromy nasyp. W drodze do kurhanu pokonywali go niezliczoną ilość razy. Tym razem wspinaczka wydawała im się o wiele trudniejsza niż zwykle. Może to przez wewnętrzny głos, który ostrzegał ich po raz ostatni: „Nie wchodźcie na górę! Uciekajcie stąd! Znikajcie natychmiast!" Weszli na stare szyny, około dwadzieścia metrów od miejsca, w którym stał strach podparty pojedynczym palem.
Tor kolejowy już od lat był nieczynny. Nie jeździły po nim żadne wagony. Tylko czasem, gdy wiał silny wschodni wiatr, szyny wydawały dźwięk, jakby z oddali nadjeżdżał pociąg -widmo. Było to zapewne tylko złudzenie, ale dzieci za żadne skarby nie odważyłyby się w takim momencie stać na torze. Gdyż nie były absolutnie pewne, czy oto nie zbliża się jakaś siła zagłady, która, choć niewidzialna, może być śmiertelnie niebezpieczna.
Jednak dzisiejszej nocy jedynym zagrożeniem było straszydło, które tkwiło między dwoma zgniłymi belkami podkładów kolejowych. Jego ramiona były wyciągnięte na boki. Jakby chciał utrzymać równowagę. Były suche i kostropate, pokryte starymi, podartymi kawałkami materiału. Jedyną jego nogą był pal, na którym cały się opierał. Kapelusz z szerokim rondem miał głęboko naciągnięty na oczy, jednak nawet w słabym świetle księżyca można było z daleka dostrzec, że głowa jest owinięta czymś ciemnym i grubym. Być może workiem z płótna.
- Podejdę bliżej - powiedział Chryzek.
Kira z Lizą podążyły za nim. Nils po chwili zrobił to samo. Ciekawość zwyciężyła strach. Przypomnieli sobie swoje wcześniejsze triumfy nad bestiami, które wyglądały o wiele groźniej niż ten strach na wróble.
Z pewnością dadzą sobie z nim radę, tak, to jest pewne. „Jeśli będziemy to sobie powtarzać, pomyślała Liza, to w końcu w to uwierzymy".
- Dziwnie pachnie - szepnął Nils, gdy zbliżyli się na odległość czterech kroków do kościstej istoty z drewna i szmat.
- Jakoś tak zatęchłe - zgodziła się Kira.
- Kiedyś znalazłem pod krzakiem nieżywego królika - powiedział Nils. - Została z niego tylko kupka kości i resztki futra. Śmierdział tak samo.
- Czy ty musisz we wszystko wsadzać swój nos? - zauważyła uszczypliwie Liza.
Brat w odpowiedzi zrobił kwaśną minę.
Chryzek pochylił się i podniósł z ziemi długą gałąź. Nie była szczególnie twarda i mocna, ale powinna wystarczyć do tego, co zamierzał zrobić.
Podszedł tak blisko stracha, że końcem kija mógł sięgnąć ronda jego kapelusza.
Jednym zdecydowanym ruchem zsunął go do tyłu. Kapelusz powoli spadł po plecach stracha na ziemię.
Ukazała się głowa owinięta workiem.
- Czy wam przypadkiem nic nie brakuje? - mruknęła Liza.
- Co takiego? - zapytał brat.
- Gdy staliśmy przedtem na łące, on sprawiał wrażenie, jakby nas obserwował.
- No i co?
- Pozwól mi skończyć! On nadal to robi - patrzy na nas. To znaczy… przyszliśmy przecież z innej strony, a on nadal jest zwrócony do nas przodem.
Chryzek zbladł. - Myślisz, że specjalnie odwrócił się w naszą stronę?
- Liza ma rację - powiedziała Kira.
Poczuli gęsią skórkę ze strachu. Choć przeżyli razem wiele przygód, to uczucie było zawsze bardzo nieprzyjemne. Było dla nich znakiem, że stykają się z rzeczami, które po prostu nie powinny istnieć.
Z siłami nadprzyrodzonymi. Z siłami zła.
Chryzek wzruszył ramionami. - Mógłbym spróbować ręką. Chyba nic mi się nie stanie.
- Nie! - powstrzymała go Liza. - Nie dotykaj.
- Dlaczego?
- Sama nie wiem… Coś mi mówi, że nie.
- Mimo to uważam, że powinniśmy sprawdzić, co się kryje pod workiem - powiedział Nils.
Chryzek westchnął. - Spróbuję tą gałęzią.
Końcem kija ostrożnie dotknął stracha. Jego drewniane ramiona zaskrzypiały jak takielunek żaglowca-widma. Poplamiona koszula, która okrywała korpus, wybrzuszyła się przy podmuchu wiatru i zaszeleściła. Dopiero za trzecim czy czwartym razem Chryzkowi udało się rozwiązać worek na cienkiej szyi stracha i przesunąć go do tyłu.
Wszyscy wstrzymali oddech.
Ich oczom ukazała się ludzka czaszka. Koścista maska szkieletu wykrzywiała się do nich. Żółte kości zniszczone przez robaki. Puste czarne oczodoły. Zęby o barwie brudnych kamieni.
- O kurczę - wyrwało się Nilsowi.
- Iii… - wyjęczała Kira.
- Cholera - mruknął Chryzek.
Tylko Liza milczała. Uporczywie wpatrywała się w ciemne oczodoły stracha. W dwie otchłanie, które zdawały się nie mieć dna. Tylko głębia, głębia, głębia.
Potem spojrzała trochę wyżej i zobaczyła ćwiek.
Na pierwszy rzut oka wyglądał jak dziwna biżuteria na czole czaszki. Jak metalowa plakietka, nie większa od koniuszka małe39 go palca Lizy. Okazało się jednak, że była to jedynie główka długiego gwoździa, który tkwił w czaszce jakieś trzy centymetry ponad trójkątnym otworem nosowym.
- Widzicie to? - szepnęła Liza.
Kira skinęła głową. Miała wielką ochotę po prostu podskoczyć do stracha i obejrzeć dokładnie tę rzecz na czole.
- Na tej główce jest coś wyryte - powiedziała i zmrużyła oczy, by móc lepiej przyjrzeć się wzorowi.
- Zgadza się - potwierdził Chryzek. - Coś tam jest wygrawerowane.
- Czy ktoś może rozpoznać, co to jest? - spytała Liza, choć przecież było na to zbyt ciemno.
Kira zaszyła się w krzakach obok szyn i wygrzebała stamtąd bryłę gliniastej ziemi. Uformowała z niej gładką kulkę.
- Podaj mi ten patyk - poprosiła Chryzka.
Wbiła na niego kulkę gliny. Potem podeszła do stracha, by wziąć odcisk główki ćwieka. Była na tyle daleko, że mogła to zrobić bez dotykania stwora.
Potem dokładnie obejrzała zarys wygrawerowanego wzoru. Właściwie nie było w nim nic nadzwyczajnego - okrąg z gwiazdą lub słońcem w środku. Mimo to wszyscy czuli, że oznacza coś ważnego.
Teraz, gdy się przekonali, że są na tropie do rozwiązania zagadki, cofnęli się z ulgą o kilka kroków.
W czasie, gdy Kira, Liza i Chryzek z uwagą przyglądali się glinianemu odciskowi, Nils spojrzał na trawę falującą na pogrążonych w nocnym mroku pagórkach.
- Czy to nie Kropf? - zapytał nagle.
W znacznej odległości od nich maleńka sylwetka biegiem przemierzała jeden z pagórków. Bez wątpienia był to stary owczarz.
- Nieźle się zatacza - powiedziała Liza.
- Musiał chyba coś wypić - potwierdził Chryzek.
Po krótkiej wymianie zdań doszli do wniosku, że Kropf sam dojdzie do siebie. Z pewnością lepiej zostawić go w spokoju. Poza tym dobrze rozumieli jego żal po stracie ukochanej Henrietty.
Gdy znowu odwrócili się w stronę stracha na wróble, ten stał o wiele bliżej.
Nie było to przywidzenie.
Zbliżył się do nich. Odległość między nim a dziećmi zmniejszyła się o połowę.
- Ale… to przecież niemożliwe - wyjąkał Chryzek.
Nils energicznie kiwnął głową. - On przecież nie ma nóg!
- Czy zauważyliście, w jaki sposób on się poruszał? - spytała Kira.
Potrząsnęli głowami. Wszyscy w tym czasie patrzyli na Kropfa.
- Okej - stwierdził Chryzek. - Starczy tego na dziś. Zmywamy się stąd.
Liza odetchnęła z ulgą. Skoro nawet Chryzkowi trzęsły się kolana, ona nie musiała się wstydzić ściśniętego ze strachu żołądka.
- Wczesnym rankiem… - mruknęła Kira w zamyśleniu.
- Co wczesnym rankiem? - dopytywał się Nils. Jednocześnie nie spuszczał wzroku z nieruchomego teraz stracha.
Kira trzymała w dłoni glinianą kulkę z odciskiem. - Wczesnym rankiem zobaczymy, co się za tym kryje. - Przez chwilę milczała, a potem dodała: - Wiem, kto być może będzie mógł nam o tym coś więcej powiedzieć.
Tej nocy Kirze śniło się lustro.
Nie było duże, sięgało jej najwyżej do podbródka. Jego szerokie ramy błyszczały złoto, pokryte starodawnymi wzorami.
Kira oglądała w nim swoje odbicie. Było jakieś fałszywe - nie zniekształcone, jak w gabinecie krzywych luster, ale po prostu inne. Zimniejsze. Ciemniejsze.
Jakby odbijało jedynie ciemne strony człowieka, jego złe przyzwyczajenia, jego złe ja.
Nagle rozległ się przeszywający dźwięk. Na lustrze pojawiły się rysy pękniętego szkła. Potem cała tafla rozpadła się na tysiąc odłamków. Eksplozja połyskującego srebra i szkła.
Odłamki ze szczękiem upadły na podłogę. Śnieżyca ostrych jak brzytwy lodowych kryształów.
W labiryncie książek
Stary pan Fleck mieszkał wśród książek. Żył dla swoich książek. Oddychał wieloletnim kurzem, który je pokrywał. Krążyły nawet dowcipy, że zjada książki, gdy inni tego nie widzą.
W oczach niektórych był podobny do dziwacznego pana Mohra, właściciela jedynej w Giebelstein księgarni. Na temat obu panów żartowano, obu porównywano. Obaj byli starzy, chodzili przygarbieni i często mówili sami do siebie. I dla obu książki stanowiły sens życia.
Jednak podczas gdy pan Mohr czasami opuszczał swój ciemny sklep, aby pójść do kościoła czy na długi spacer po pagórkach poza miastem, to pan Fleck prawie w ogóle nie oglądał światła dziennego. Jako archiwista miejski w Giebelstein spędzał czas w pomieszczeniach piwnicznych pod ratuszem.
Przechowywano tutaj zapomniane kroniki miejskie. Najstarsze ich tomy pochodziły z czasów średniowiecznych. Pan Fleck odnawiał dokumenty, które często były starsze nawet od budynków w mieście. Odświeżał wyblakły atrament, sklejał podarte stronice, oprawiał te księgi, których okładki uległy zniszczeniu.
I, co było nie mniej ważne, doskonale znał historię Giebelstein. Gdy tylko pytano go 0 kogoś - obojętne, czy była to osobistość, czy zwykły parobek - pan Fleck znał każdego. Gdy były potrzebne dane dotyczące jakiejś osoby, pan Fleck po prostu je pamiętał. Albo przynajmniej wiedział, gdzie można je znaleźć.
Pomieszczenia archiwum miejskiego znajdowały się pod starym ratuszem. Mówiono także, że rozciągają się pod całym rynkiem, jednak nie było co do tego absolutnej pewności. Poza panem Fleckiem nikt nie znał w całości podziemnego archiwum. Niejednokrotnie burmistrzowie miasteczka, których świadkiem nastania i odejścia był stary archiwista, próbowali zbadać plątaninę korytarzy i rzędów regałów. Niektórzy schodzili do podziemnego świata pana Flecka i kazali się po nim oprowadzać. Jednak żadnemu z nich stary archiwista nie pokazał wszystkiego. Zresztą większość z nich tak czy owak nudziła się po dojściu do trzeciego rozgałęzienia korytarzy i pospiesznie wracała na światło dzienne, aby zająć się pilnymi sprawami urzędowymi.
Doszło więc do tego, że pan Fleck królował w swoim archiwum jak władca bez ludu.
Był panem wielu tysięcy ksiąg i dokumentów, których zawartość i katalogowanie stało się całym jego życiem.
Kira, Liza i Nils poznali go dwa lata temu, gdy ich klasa była na wycieczce w ratuszu. Mieli wysłuchać referatu na temat pracy administracji Giebelstein, jednak po kilku minutach poczuli się tym bardzo znudzeni. Odłączyli się więc od grupy i zeszli schodami do podziemi, gdzie wkrótce stanęli przed panem Fleckiem.
Starzec porządnie ich przestraszył, gdy niespodziewanie wyłonił się z mroku swojego królestwa. A jednak, wbrew krążącym plotkom, uznali go wtedy za sympatycznego, choć nieco zdziwaczałego człowieka.
Spontaniczny pomysł Kiry polegał na tym, aby to właśnie jemu pokazać odcisk wzoru na główce gwoździa. Jeśli ten wzór pojawił się kiedykolwiek w historii Giebelstein, to pan Fleck powinien o tym wiedzieć. A także kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach się to zdarzyło.
Dziś była sobota, a więc Liza i Nils musieli przed południem pomóc w pracy rodzicom, właścicielom hotelu Erkerhof. Dlatego Kira i Chryzek sami poszli do ratusza. Obawiali się, że nie zostaną wpuszczeni do pana Flecka, więc przemknęli chyłkiem obok pani siedzącej na portierni. Niezauważeni dotarli do krętych kamiennych schodów, które prowadziły do podziemi.
Po chwili Kira już pukała w ciężkie dębowe drzwi, broniące dostępu do archiwum.
Chryzek, który nigdy dotąd nie widział archiwisty, nie miał pojęcia, co go tu czeka. Zdał się na Kirę.
Drzwi otwarły się. Buchnęło na nich suche, pełne kurzu powietrze. Czuć było zapach jak ze starej szafy na ubrania, która za długo stała na strychu.
Pan Fleck był niskiego wzrostu i w dodatku się garbił, więc nie był wyższy od Chryz-ka. Miał śnieżnobiałe, potargane włosy. Jego twarz była pomarszczona jak opadłe z drzew późną jesienią owoce.
- Czego chcecie, do diabła? - odezwał się zdumiony.
Przez chwilę Kirze przemknęło przez myśl, że zaraz ich stąd wyrzuci. Jednak na twarzy archiwisty pojawił się przyjazny uśmiech. - Kira Rabenson! Tak, oczywiście, przypominam sobie ciebie. Byłaś bardzo żądna wiedzy w czasie ostatnich odwiedzin. A może raczej powinienem powiedzieć, wścibska. - Zaśmiał się cicho. - Jak widzę, przyprowadziłaś jeszcze kogoś. Jak się nazywasz, mój chłopcze?
- Chryzostom Goldenmund, czyli Chryzek Złotousty. Tak nazywają mnie przyjaciele.
Gęste białe brwi starego archiwisty powędrowały w górę. - Chryzostom? Bardzo interesujące. Po grecku „Chryzostom" też oznacza „złotousty", prawda?
Chryzek skinął głową. Urodził się w Atenach, gdzie jego ojciec był dyplomatą.
Rodzice, nie namyślając się długo, nadali mu imię, które było też ich nazwiskiem.
Fleck zaprosił ich do środka i zamknął drzwi.
Wewnątrz było mroczno, tylko nad ogromnym biurkiem paliła się lampa. Jej światło oświetlało miejsce pracy, reszta pomieszczenia była w cieniu. Wszędzie piętrzyły się stosy książek i dokumentów, na niektórych zalegała gruba warstwa kurzu.
W panującej ciemności Kira i Chryzek zauważyli wejścia do wąskich korytarzy utworzonych przez sięgające po sufit regały na książki. Wyglądało to jak wejścia do tuneli wydrążonych przez krety. Z ciemnych otchłani wiało zimne powietrze, pachnące starością i pleśnią. Korytarze te prawdopodobnie kończyły się pod rynkiem. Jeśli pod całym rynkiem naprawdę ciągnął się labirynt korytarzy, to jego powierzchnia musiała być gigantyczna.
Fleck wydobył z ciemności krzesło i usiadł za biurkiem. Potem zapytał Kirę i Chryzka, co ich do niego sprowadza.
Dzieci w drodze do ratusza długo się zastanawiały, co powiedzieć archiwiście.
Całą prawdę? Czy tylko część? A może w ogóle nie wspominać o strachu i odcisku, tylko coś wymyślić?
W końcu jednak zdecydowały, że powiedzą prawdę. Chciały prosić pana Flecka o pomoc, a kłamstwo na samym początku nie było dobrym rozwiązaniem. Tak więc opowiedziały mu, co zaszło. Tylko o znakach Siedmiu Pieczęci nie wspomniały ani słowem. Poza ciotką Kasandrą i ojcem Kiry, profesorem Rabensonem, o magicznych znamionach nie wiedział nikt.
Gdy skończyły swoją opowieść, Kira wyjęła glinianą kulkę. Była twarda i krucha, jednak odcisk nie uległ uszkodzeniu.
Archiwista podniósł się z krzesła i ostrożnie wziął ją do rąk. - Tak, tak… mruczał. - Hm, hm…
Kirze i Chryzkowi wydało się to niezbyt zachęcające, jednak czekali cierpliwie, licząc na to, że pan Fleck wpadnie jeszcze na jakiś pomysł. Podczas gdy ten nadal się zastanawiał, Kirze przemknęło niespodziewanie przez głowę, jak nieprzyjemne jest siedzenie tyłem do ciemnych, podziemnych chodników. Z czarnych czeluści mogło wyjść nie wiadomo co. Szurające stwory. Pełzające kończyny.
Błyszczące szpony. „Nie, przywołała się do porządku, tutaj jesteśmy bezpieczni. Musimy tu być bezpieczni".
Mimo to nie mogła się powstrzymać: obejrzała się dyskretnie, aby stwierdzić z ulgą, że otchłanie korytarzy są puste. To właśnie niosła ze sobą klątwa Siedmiu Pieczęci: wieczną nieufność, ciągłe pamiętanie, by mieć się na baczności. Każdy błąd, każda nieuwaga mogła oznaczać koniec.
Archiwista przeniósł kulkę pod światło lampy. Obracał ją i obmacywał. Prawie obwąchiwał.
W końcu powiedział cicho: - Znak Czarnej Śmierci.
Chryzek spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. - Czarna Śmierć? Ma pan na myśli…
- Zarazę oczywiście - dokończył Fleck. - Najgorszą zarazę, jaka nawiedziła średniowieczną Europę. Były miliony ofiar śmiertelnych. Ogrom cierpienia. I żadnego lekarstwa.
Kira aż się wzdrygnęła. - Nie dotykaliśmy tej czaszki. Czy jest możliwe, że mimo to… no, że się tym zaraziliśmy?
Fleck zaśmiał się.
- Po tylu latach, w czasie których ta czaszka gdzieś tam leżała, wątpię, czy można się jeszcze od niej zarazić. Nie, możecie być spokojni.
Chryzek i Kira wymienili pełne ulgi spojrzenia. Potem dziewczynka znów zwróciła się do archiwisty: - A jaki to ma związek z tym gwoździem?
- W czasach wielkich epidemii szerzyły się zabobony i oszustwa. Ludzie próbowali wszystkiego, co mogłoby opanować zarazę. Ofiary z reguły palono, jednak to niewiele dawało. Choroba rozprzestrzeniała się nadal. Niektórzy usiłowali zapanować nad zarazą za pomocą magii. Między innymi w czaszki zmarłych wbijano poświęcone gwoździe. Chciano w ten sposób wygnać chorobę lub też usunąć z ciał chorych złego ducha. - Fleck odłożył kulkę i wyjął z biurka latarkę elektryczną.
- Zaczekajcie chwilę. Coś wam pokażę.
Wszedł do jednego z korytarzy. Kira i Chryzek widzieli, jak oddala się w kręgu światła. Był coraz dalej. Wydawało się, że tunel między książkami nie ma końca.
W końcu skręcił w prawo, a światło jego latarki zniknęło między ściśle zapełnionymi regałami.
- Gdzie on polazł? - szepnął Chryzek. Kira wydęła usta. - A skąd ja mam to wiedzieć?
Po jakimś czasie archiwista wrócił do swoich gości. Przyniósł drewnianą skrzynkę, nie większą niż pudełko po butach. Jej wieko pokrywały pajęczyny.
- Ostatni raz otwierałem to pudełko ponad trzydzieści lat temu - wyjaśnił i postawił je na biurku. W tym momencie do góry wzbił się tuman kurzu.
- Co to jest? - dopytywał się Chryzek. Fleck uśmiechnął się tajemniczo, a potem podniósł zbutwiałe wieko. Dzieci zbliżyły się, aby zajrzeć do wnętrza.
W skrzynce leżały gwoździe. Wyglądały jak ten, który odkryły w czaszce stracha na wróble. Wszystkie były długości mniej więcej małego palca Kiry. Na główce każdego z nich był wygrawerowany okrąg i symbol gwiazdy.
- O ile wiem, to pochodzą one z czternastego wieku - wyjaśnił archiwista. - Widocznie pozostały z tamtych czasów i tą czy inną drogą trafiły tutaj. Wtedy Giebelstein było miejscem szczególnie mocno dotkniętym zarazą. Jeśli chcecie, to przeszukam kilka kronik i sprawdzę, co się wtedy działo. A także, kto te gwoździe wykonał.
Kira energicznie skinęła głową. - Byłoby wspaniale.
- Możecie dziś wieczorem przyjść jeszcze raz? - zapytał Fleck. -Wtedy z pewnością będę wiedział więcej.
- Jasne - odparł Chryzek. - Żaden problem.
Fleck zamknął skrzynkę i odprowadził dzieci. W drzwiach Kira zwróciła się jeszcze raz do niego:
- Czy przychodzi panu do głowy jakiś powód, dla którego czaszka zmarłego w czternastym wieku na zarazę pojawiła się teraz jako głowa stracha na wróble?
Fleck westchnął cicho. - Wiem o wielu rzeczach, które zdarzyły się tu dawniej.
Jednak to, co wydarzyło się dzisiaj, jest dla mnie niepojęte. - Zakaszlał sucho.
Zabrzmiało to tak, jakby ktoś przewertował starą księgę. - Ludzie powtarzają mi, że żyję przeszłością. Myślę, że jest w tym jakaś racja. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co się dziś wydarzyło w Giebelstein, musicie to zrobić na własną rękę. Ja znam tylko tajemnice historii, a nie te dzisiejsze. - Mrugnął do Kiry.
Gdy wspinali się po schodach w górę, Chryzek szepnął: - Komiczna postać, co?
Jakby w odpowiedzi drzwi do archiwum zamknęły się z ostrym zgrzytem.
Gdy wydostali się na światło dzienne, spotkali Lizę i Nilsa, którzy gwałtownie zatrzymali przed nimi rowery.
- Widzieliście je już? - wysapał Nils.
- Co takiego? - spytała zdumiona Kira. Rozejrzała się wokoło. Rynek był pusty, tylko po drugiej stronie stały dwa samochody. Jakaś starsza pani wyprowadzała dwa pudle na spacer.
Dokoła placu znajdowało się pięć monolitów, które od setek lat wystawały z brukowanej powierzchni. Były to grubo ciosane kamienne bloki o ostro zakończonych wierzchołkach. Kiedyś Nils porównał je do menhira, który w filmie nosił Obelix, i było w tym wiele racji. Prawdopodobnie nawet pan Fleck nie wiedział, od kiedy tu stoją.
- Nie widzę tu nic nadzwyczajnego - powiedział Chryzek.
- Jasne, że nie tu - rzucił pospiesznie Nils.
- Za murami, poza miastem - wyjaśniła Liza. Widocznie zmęczyli się jazdą na rowerach, bo ich oddechy były świszczące jak wiatr w jednym z kominków w hotelu ich rodziców.
- Co takiego jest za miastem? - spytała Kira.
- Zobaczcie to lepiej sami - odparł Nils.
- Natychmiast mów, co się dzieje!
- Strachy na wróble! - wyrzuciła z siebie Liza. - Jest ich tam pełno!
- Co? - krzyknęli jednocześnie Kira i Chryzek.
- Obserwowaliśmy je z dachu hotelu - powiedział Nils. - Stamtąd jest doskonały widok na okolicę.
- Wygląda na to, że zbliżają się do miasta ze wszystkich stron - powiedziała Liza. - To jest jak oblężenie. Albo atak.
- Z bramy miejskiej da się je chyba dokładnie zobaczyć, prawda? - Kira energicznie ruszyła przed siebie, a pozostali podążyli za nią. Liza i Nils prowadzili rowery.
- Czy udało się wam zaobserwować, jak one się poruszają? W jaki sposób dotarły aż do Giebelstein? - zapytał Chryzek, gdy szli główną ulicą w stronę północnej bramy. -
Chodzi mi o to, czy skaczą na tych swoich palach, czy biegną, czy jak?
- Tego nie widać - odparła Liza. - Tak samo jak na nasypie kolejowym. Gdy tylko na chwilkę spuści się z nich wzrok i znów popatrzy, one już są bliżej.
- Wystarczy tylko mrugnąć. Zamknąłem oczy i zaraz otwarłem. I one już zdążyły się zbliżyć. Jakiś metr czy dwa. Powoli, ale systematycznie.
- Ile ich jest? - spytał Chryzek.
- Byliśmy zbyt daleko, by wszystkie dokładnie policzyć. Widzieliśmy ich ponad dziesięć, prawda? - Nils rzucił siostrze pytające spojrzenie.
Liza skinęła głową twierdząco.
Postawili rowery na podwórku przed domem Kiry. Ciotka Kasandra była w herbaciarni od frontu domu; obsługiwała właśnie jednego ze swoich nielicznych klientów. Pozdrowiła ich tylko i zapytała, czy nie chcieliby spróbować kilku nowych gatunków herbaty. Kira pospiesznie odparła, że nie mogą skorzystać z poczęstunku, bo nie mają czasu. Ciotka zaśmiała się ze zrozumieniem. Dobrze wiedziała, że dzieci nie przepadają za jej egzotycznymi mieszankami.
Schodami wąskiego starego domu dostali się na poddasze. Tu, wśród rozgrzebanej pościeli, porozrzucanych wszędzie książek i czasopism oraz plakatów z pozaginanymi rogami, było królestwo Kiry. Dziewczynka przez okno w dachu wyprowadziła przyjaciół na zewnątrz.
Dom, w którym mieszkała wraz z ciotką, graniczył ze średniowiecznymi murami miejskimi Giebelstein. Dach domu stykał się z jedną z dwóch baszt północnej bramy i tylko w ten sposób można się było dostać do jej wnętrza. Wejścia od strony ulicy były zabarykadowane drewnianymi belkami, ale przez dach wiodła droga do jednego z okienek strzelniczych. Było ono na tyle szerokie, że dzieci mogły przecisnąć się przez nie do środka. Nie pierwszy raz korzystały z tego przejścia, kiedyś nawet uciekały tędy przed kolczastym monstrum, które czarownica z Arkanum zmusiła do polowania na nich. Cudem udało im się wtedy ocalić życie.
Teraz wspinali się na strome schody we wnętrzu baszty. Po chwili stanęli na wąskiej platformie, otoczonej murem z blankami. Rozpościerał się stąd wspaniały widok na Giebelstein i okolicę.
Pejzaż był zdominowany przez falującą zieleń. Zbocza pagórków pokrywały soczyste łąki, usiane wiosennymi kwiatami. Gdzieniegdzie wznosiły się pojedyncze drzewa, w cieniu których owce i krowy szukały schronienia przed słońcem. Wszystko było poprzecinane siatką żywopłotów służących nie tylko jako granice pastwisk, ale także do ochrony przed wiatrem. Był to idylliczny obraz, pełen ciepła i słońca.
Dziś dookoła rozsiane były ciemne sylwetki strachów. Cienkie, kościste, z rozpostartymi ramionami, na których jak skrzydła nietoperzy łopotały podarte ubrania. Było ich więcej niż dziesięć. Znacznie więcej.
- Przecież to cała armia! - wyrzucił z siebie Chryzek, przełykając ślinę.
- Na to wygląda - szepnęła Kira jak zaczarowana. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku. Były wszędzie, wokół całego miasta. Co najmniej pięćdziesiąt strachów na wróble. Ale któż mógł wiedzieć, ile kryło się za kolejnymi pagórkami?
Najbliższe były oddalone o jakieś pięćset, sześćset metrów. Jednak to mogło się szybko zmienić.
- Co one mają zamiar zrobić, gdy wejdą do miasta? - spytała Liza.
- Widziałaś przecież, co zrobiły z Henriettą - odparł Nils.
Dziewczynka wzdrygnęła się na to wspomnienie.
- Nie wiem, jak by zareagowały, gdyby je potraktować piłą łańcuchową albo ogniem. W końcu są tylko z drewna - zastanawiał się Chryzek - Nie byłabym taka pewna - odparła Kira.
- Wydaje się, że jest w nich jakieś życie, jeśli posuwają się do przodu, prawda?
Kto wie, co w nich tkwi? A przede wszystkim: kto im wydaje rozkazy?
- Arkanum! - zawołał Nils złowieszczo.
Odkąd przyjaciele udaremnili zmartwychwstanie czarnoksiężnika Abakusa, musieli się stale liczyć z atakiem ze strony Arkanum, tajnego związku czarownic.
- To mogłoby być to - zgodziła się Kira.
- Jednak dopóki nie jesteśmy pewni, powinniśmy być ostrożni z takimi przypuszczeniami, bo mogą odwrócić naszą uwagę od innych możliwości.
Chryzek próbował policzyć strachy widoczne na pagórkach, jednak szybko się zniechęcił. - Myślicie, że każdy ma czaszkę kościotrupa?
- A skąd wzięłyby tyle tych szkieletów z czasów zarazy? - spytała Liza. - Przecież po tylu wiekach powinny już dawno zamienić się w proch.
- To zależy od tego, gdzie leżały - powiedział Nils. - Jeśli ziemia była bardzo gliniasta, to kto wie, może powstrzymała rozkład. Przynajmniej kości.
Kira zmarszczyła czoło. - Chętnie bym sobie obejrzała taką rzecz z bliska. - Żartujesz? - odparł zaszokowany Nils. - Chcesz, żeby cię znaleziono na łące z palem w brzuchu, jak owcę Kropfa?
Liza chrząknęła. - Gdy wyjeżdżaliśmy z Nilsem z domu, zauważyłam jednego stracha w parku koło hotelu.
Nils rzucił jej chmurne spojrzenie. - Musiałaś to koniecznie powiedzieć?
Policzki Kiry płonęły z podniecenia. Zdarzało się to wtedy, gdy dziedzictwo jej dawno zmarłej matki - nieustraszonej łowczyni czarownic i przeciwniczki Arkanum - brało w niej górę nad własnymi myślami. Liza, Nils i Chryzek wiedzieli, że ostatnio zdarza się to coraz częściej. Choć Kira nie pamiętała swojej matki, to wydawało się, że jakaś jej część nadal w niej żyje.
- Jeśli jeden z tych strachów stoi u was w parku, to jest to idealna sytuacja! - wykrzyknęła Kira. - Możemy go w spokoju zbadać. A jeśli coś by nam groziło, zawsze możemy uciec do hotelu. W środku nas nie dostaną.
Nilsowi opadła szczęka. - Wspaniały pomysł. Doskonały, naprawdę… - mruknął z przekąsem.
Jednak Chryzek natychmiast przyszedł Kirze z pomocą. - Też myślę, że powinniśmy spróbować. Mamy czas. Pan Fleck kazał nam przyjść do archiwum dopiero dziś wieczorem.
Gdy Chryzek poparł propozycję Kiry, także Liza nie mogła się wycofać: - Jedźmy tam. Poza tym i tak musimy ostrzec rodziców.
Nils potrząsnął głową. - A co mamy im powiedzieć? Że Giebelstein zostało zaatakowane przez strachy na wróble? W „nagrodę" za takie wieści mogę od razu znów kosić trawniki.
Trawniki wokół hotelu Erkerhof były bardzo rozległe.
Kira ruszyła w powrotną drogę. - W każdym razie jest to jedyna rozsądna rzecz, jaką możemy zrobić.
Pozostali pospieszyli za nią. Przez otwór strzelniczy znów przeleźli na dach, a stamtąd do zagraconego pokoju Kiry.
Niedługo potem wzięli rowery z podwórka i skręcili w główną ulicę. Nils wiózł Chryzka na bagażniku. Przed domem Goldenmundów zatrzymali się na chwilę i zaczekali na Chryzka, który wyniósł swój rower z piwnicy. Potem przez południową bramę pomknęli za miasto. Po kilkuset metrach skręcili w długą topolową aleję, która prowadziła wprost do hotelu Erkerhof.
Był on położony w niewielkiej odległości od miasta, na łagodnym wzniesieniu, pod lasem. Kształtem przypominał podkowę, otwartą stroną zwrócony na wschód, z widokiem na pagórkowaty teren. Większa część parku znajdowała się na północ od budowli, jednak wąski pas zieleni rozciągał się też wzdłuż tylnej, zachodniej ściany.
I tam właśnie Liza i Nils zauważyli stracha na wróble. Stał wtedy na obrzeżu lasu, w głębokim cieniu wśród drzew.
Teraz go jednak nie było.
- On tutaj był, naprawdę! - zapewniła Liza, rzucając uważne spojrzenie na Chryzka. „A może on myśli, że sobie tego stracha wyobraziłam?", przyszło jej do głowy.
Jednak nie, Chryzek wiedział, że Liza nie jest histeryczką, która chce się przed nim popisać. Absolutne zaufanie przyjaciół do siebie nawzajem było jedną z najważniejszych broni w walce przeciwko siłom ciemności.
- Gdzie on mógł zniknąć? - spytał Chryzek, prześwietlając park wzrokiem. Wszyscy zsiedli z rowerów i oparli je o tylną ścianę hotelu, w pobliżu wąskich drzwi wejściowych. Przed kilkuset laty, gdy był to zamek niecnego barona Moorsteina, znajdowało się tu wejście dla służby.
Park był zdziczały i zarośnięty. Rodzice Nilsa i Lizy mieli i tak wielki kłopot, aby utrzymać ogromny hotel. Na park nie starczało pieniędzy. Jedynie Nils, zmuszony koniecznością, walczył czasem z bujną roślinnością za pomocą kosiarki do trawy. Krzewy i prastare drzewa rosły tak jak im się podobało. Pnie i gałęzie były powleczone siatką pnączy. Spomiędzy guzowatych korzeni wyrastały w górę gęste pokrzywy.
Za potężnym bukiem od miesięcy znajdowało się potężne mrowisko, od którego lepiej było się trzymać z daleka.
- O, jest z tamtej strony! - zawołała nagle Liza. Odkryła stracha za gęstym krzakiem jałowca. Widać mu było jedynie głowę owiniętą workiem oraz rozpostarte ramiona. Płaska, bez wyrazu twarz stracha była skierowana w stronę przyjaciół.
Jakby obserwował ich już od dłuższego czasu.
- Czekajcie - powiedział Nils. Zniknął w wąskich drzwiach i po chwili ukazał się z długimi grabiami w dłoniach. Znalazł je wśród narzędzi w piwnicy.
- Czy on się poruszył? - zapytał.
- Ani centymetra - rzucił w odpowiedzi Chryzek. Nils ruszył do przodu z wyciągniętymi przed siebie grabiami. Pozostali ruszyli za nim. Musieli okrążyć krzak jałowca. W napięciu patrzyli, czy strach na wróble zwróci się w ich stronę. Jednak niesamowita postać nie poruszyła się.
- Być może on chce, byśmy poczuli się bezpiecznie - szepnęła Kira.
- Jasne - powiedział Nils. - Aż nagle zawoła „buuu!", a my padniemy martwi ze strachu. - Wyciągnął grabie tak daleko przed siebie, że stalowymi zębami mógł dotknąć brudnych szmat stracha.
- Uważaj! - zawołała Kira. Sama nie zdawała sobie sprawy, dlaczego. Gdy straszydło stało tak jak teraz, było raczej martwą przeszkodą, która bardziej denerwowała, niż wywoływała poczucie zagrożenia. A jednak nie wolno im było zapominać, co się stało z biedną owcą Kropfa.
Nilsowi udało się zerwać z twarzy stracha okrywający ją materiał. Nie byli zaskoczeni, gdy ukazała się kolejna ludzka czaszka. Nie była tak dobrze zachowana, jak ta pierwsza. Prawie w ogóle nie miała zębów. W lewym oczodole widać było przylepioną pustą muszlę ślimaka.
- W piwnicy jest denaturat - powiedział Nils. - Może byśmy spróbowali go podpalić?
Jakby w odpowiedzi na te słowa, spomiędzy szmat stracha na wróble rozległo się przeciągłe skrzypienie. Silne uderzenie wiatru rozwiało jego okrycie. Wydawało się, że długie kończyny chcą dotknąć Nilsa. Wystraszony chłopak cofnął się o krok.
- Przyniosę denaturat - zawołał pospiesznie, nim pozostali zdążyli zareagować.
Wkrótce przytaszczył zardzewiały kanister.
- Czy on się poruszył? - zapytał.
Kira potrząsnęła głową. Wskazała na kanister. - Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?
- A masz lepszy?
Chryzek złapał grabie, które Nils odłożył na bok. Spróbował nimi poruszyć straszydło. Daremnie.
- Stoi w ziemi jak zabetonowany - mruknął zniechęcony.
- Czy myślicie, że spalenie tylko jednego z nich ma jakiś sens? - spytała Liza.
- Moim zdaniem na zewnątrz jest ich jeszcze ze trzydzieści lub czterdzieści. Nim uda nam się spalić choć połowę, to część z nich będzie już od dawna w mieście.
- Powinniśmy przynajmniej sprawdzić, jak reagują na ogień. - Nils odkręcił kanister, a dzieci szybko się cofnęły.
Właśnie się zamierzył i chciał spryskać stracha, gdy Kira nagle zawołała: - Cholera, popatrzcie do tyłu!
Za nimi stały dwa inne strachy na wróble. Jeden z nich był oddalony zaledwie o trzy metry.
- Przecież to jest niemożliwe! - krzyknął Chryzek.
Nie wiedzieli, co się rzeczywiście stanie, gdy znajdą się zbyt blisko straszydeł. Jednak już sama myśl, że w niezauważalny sposób mogą ich okrążyć, wywoływała strach. Wciąż mieli przed oczyma widok martwej owcy.
- Myślę, że nie powinieneś tego robić - powiedziała Liza, wskazując na kanister w rękach brata.
Nils spojrzał najpierw na przyjaciół, a potem na strachy, które ich zaskoczyły.
Jego pewność siebie gdzieś się ulotniła.
- Może masz rację - powiedział cicho.
- Zakręć kanister i postaw go na ziemi - poleciła Kira. - Nie powinniśmy ich złościć.
- Strachy na wróble - złościć? - Chryzek potrząsnął głową. Jednak dobrze wiedział, że od czasu, gdy nosili znaki Siedmiu Pieczęci, wszystko było możliwe.
- Popatrzcie! Jeden się zbliżył! - krzyknęła Liza. - Zauważyliście?
Potrząsnęli głowami. Znów byli odwróceni. Musieli się przyzwyczaić do tego, żeby stale mieć strachy na oku. Tylko tak można było uniknąć niespodzianek.
- Spływamy stąd! - zadecydowała Kira.
- Tak - przyznał jej rację Chryzek. - Myślę, że to jest najlepsze rozwiązanie.
Przez wąskie drzwi dostali się do wnętrza hotelu i zamknęli wejście za pomocą ciężkiej, stalowej sztaby. Dla pewności chłopcy przyciągnęli jeszcze skrzynię z narzędziami ogrodniczymi..
Zaraz też zaczęli szukać rodziców Lizy i Nilsa. Sprawdzili wszystkie pokoje w hotelu, zanim odkryli, że samochód dostawczy, którym przywożono żywność i inne drobne zakupy, nie stoi na podwórku. Widocznie rodzice pojechali do miasta.
- Nie macie teraz żadnych gości, prawda? - zapytała Kira.
- Nie - odparł Nils. - Ani jednego. Dopiero w następny poniedziałek przyjedzie kilku.
Kira z ulgą skinęła głową. - W porządku. Wracamy do Giebelstein.
- A może powinnaś opowiedzieć ciotce, co się wydarzyło? - zaproponowała Liza.
- A ciszej dodała: - Lub, co się jeszcze wydarzy.
Kira potrząsnęła głową. - Będzie się tylko niepotrzebnie martwiła.
Ale Liza trwała przy swoim: - Może ona będzie wiedziała, co powinniśmy zrobić, aby powstrzymać strachy na wróble.
- Pojedźmy najpierw do miasta - przerwał im Chryzek. - Potem zastanowimy się, co dalej.
Pobiegli na podwórko, wskoczyli na rowery i popędzili do miasta topolową aleją.
W czasie jazdy zauważyli między drzewami chude postacie.
Zastygłe, nieme.
Z rozwianymi, podartymi koszulami, postrzępionymi kapeluszami i rozpostartymi szeroko ramionami.
Horrori Stary Kropf zniknął - powiedziała ciotka Kasandra, stawiając na sklepowej ladzie dzbanek do herbaty.
- Kilku ochotników szuka go poza murami, wśród pagórków.
Dzieci poruszyły się niespokojnie.
- Kropf? - spytała Liza drżącym głosem.
- Zniknął?
Ciotka potwierdziła skinieniem głowy. Jak zawsze miała na sobie długą suknię z grubego lnu. Burzę jej błyszczących czerwonych włosów podtrzymywało na głowie mnóstwo klamer i spinek. - Według mnie to on leży gdzieś w trawie kompletnie pijany. I śmierdzi z daleka. Nie raz już tak było - stwierdziła.
- To dlaczego ludzie go szukają? - dopytywał Chryzek.
- Czy słyszeliście, że ktoś zabił jedną z jego owiec? - spytała ciocia. - Otóż on rozpowiadał o tym wszystkim spotkanym ludziom. Wczoraj wieczorem urządził sobie spacer po knajpach i zawrócił ludziom w głowach swoją gadką. W końcu był już tak pijany, że niektórzy rzeczywiście zaczęli się o niego martwić. A gdy dziś rano nie pojawił się u rolników po owce, zaczęto go szukać. Pytano we wszystkich sklepach, czy ktoś go nie widział.
Kira spojrzała znacząco na przyjaciół. Liza zachęcająco pokiwała głową.
- Ciociu… - zaczęła Kira nieśmiało. -Tak?
Kira westchnęła. - Musimy ci coś pokazać.
Kasandra zbladła. - Chyba nie znów te…
Aż się cofnęła, gdy dzieci wyciągnęły w jej kierunku odsłonięte ramiona. Widniały na nich wyraźnie magiczne znaki.
Osunęła się na krzesło przy drewnianym stoliku pod oknem wystawowym. - O nie! - jęknęła. - Dłońmi zwiniętymi w pięści pomasowała sobie skronie, odetchnęła głęboko i spytała: - Czarownice?
- Tego nie wiemy - powiedział Chryzek. - Ale to może mieć coś wspólnego z Kropfem. I z jego owcą.
- A także ze strachami na wróble - dodał Nils.
- Jakimi strachami na wróble?
Opowiedzieli jej, co się wydarzyło. O odkryciu na nasypie kolejowym, wizycie u miejskiego archiwisty i straszydłach w parku koło hotelu Erkerhof. Kira wydobyła nawet odcisk znaku z czaszki zmarłego na zarazę i pokazała ciotce.
- A więc znów się zaczęło… - powiedziała ciotka Kasandra. Przyjaciele zazwyczaj nie wtajemniczali jej w szczegóły swoich potyczek z siłami zła. Teraz jednak sytuacja była zbyt poważna. W końcu całe Giebelstein było zagrożone przez straszydła, które niepowstrzymanie zbliżały się do miasta od strony pagórków.
Kasandra zamknęła na chwilę oczy i zamyśliła się. - Nie ma sensu ostrzegać ludzi. Wielu rolników używa strachów na wróble, nic w tym nadzwyczajnego. Czy udało się wam już czegoś dowiedzieć?
- Nie - odparła Kira. - Dziś wieczorem mamy znów przyjść do miejskiego archiwum.
Być może pan Fleck będzie wiedział coś więcej.
Kasandra skinęła głową. - Byłoby wspaniale. To mądry człowiek. Trochę zdziwaczały, ale mądry. I bardzo oczytany. Myślę, że ma nawet informacje na temat Abakusa i Arkanum.
- Nigdy nam o tym nie mówiłaś! - powiedziała Kira z wyrzutem.
- Po co jeszcze i jego wciągać w te sprawy? - spytała ciotka. - Wystarczy, że spotkało to twoich przyjaciół.
Chryzek zapewnił gorliwie: - To żaden problem.
- Naprawdę żaden - dodała Liza.
Nils potwierdził: - Nie, wszystko w porządku.
Ciotka uśmiechnęła się. - Kira powinna się cieszyć, że ma takich przyjaciół. - Spojrzała uważnie na siostrzenicę. - Zdajesz sobie z tego sprawę?
Kira zaczerwieniła się. - Tak, tak - powiedziała niepewnie. Cała ta sytuacja w gruncie rzeczy ją peszyła. - I co teraz zrobimy?
- Nie możemy nic zrobić, póki nie odwiedzimy pana Flecka - powiedział Chryzek.
- Najpierw musimy dowiedzieć się czegoś więcej o zwłokach zmarłych na zarazę i ich przeszłości.
- Czy mogę wam jakoś pomóc? - spytała ciotka. Najchętniej zamknęłaby dzieci w pokoju, aby nie narażały się na kolejne niebezpieczeństwa. Wiedziała jednak dobrze, że to nie ma sensu. Od klątwy Siedmiu Pieczęci nie było ucieczki. Jeśli przyjaciele nie stawią czoła swojemu losowi, to los i tak przyjdzie do nich. W tym przypadku w postaci strachów na wróble.
- Zostań tutaj - powiedziała Kira do cioci. - I miej oczy i uszy otwarte.
Chryzek spojrzał na Kirę. - Sądzisz, że powinniśmy spróbować odnaleźć Kropfa?
- To chyba w tej chwili najrozsądniejsze. Liza była tego samego zdania. - Może będziemy mu mogli jakoś pomóc?
- Oby nie stało się z nim to samo, co z jego owcą - powiedział Nils, Ciotka Kasandra drżącymi rękoma nalała sobie herbaty do filiżanki. - Mój Boże, mój Boże, mój Boże… - szeptała. Wypiła łyk i sparzyła sobie język.
Chryzek skrzywił się i wskazał na filiżankę. - Co to jest?
- Herbata z okruszyn chleba.
Dzieci skrzywiły się i szybko podeszły w stronę drzwi. Nie mogło ich spotkać nic gorszego niż wypicie tego paskudztwa!
- Uważajcie na siebie, dobrze? - zawołała za nimi ciotka Kasandra. - Słyszeliście?
- Jasne! - odparła Kira i zamknęła drzwi. Rozległ się brzęk zawieszonego u góry dzwonka.
Nie wzięli ze sobą rowerów, gdyż na łąkach tylko by przeszkadzały. Pobiegli przez miejską bramę, potem kawałek drogą na północ, by przez niewidoczną dziurę w żywopłocie wydostać się na pastwiska.
Każde miało w ręku baton z płatków kukurydzianych, zwędzony z kuchni ciotki Kasandry. Batony były sycące i smaczne. Żuli je, przedzierając się przez wysoką trawę. Było już popołudnie, a oni nie jedli jeszcze obiadu.
Po szukających Kropfa nie było śladu. Widocznie byli z innej strony miasta lub też zakończyli już poszukiwania, przekonani, że staremu owczarzowi nie mogło się stać nic złego i prędzej czy później znów będzie im zawracał głowę swoimi opowiastkami.
Na północy wznosił się opasany murem pagórek, na którym, pośrodku cmentarza stał kościół po wezwaniem św. Abakusa. To tam trzy wiedźmy próbowały niegdyś pobudzić do życia mistrza czarownic z Arkanum - Abakusa. Jego sarkofag od wieków był złożony w krypcie tego właśnie kościoła. Kira i jej przyjaciele udaremnili ten zamiar. To wtedy zetknęli się z tajemnicą Siedmiu Pieczęci: na ich przedramionach zaczęły pojawiać się niezmywalne, jakby wypalone znaki.
Dziś jednak nic nie wskazywało na to, że w tych prastarych murach niegdyś działo się coś złego. Słońce padało na wysoką wieżę z dzwonami, odcinając ją ostrym kontrastem od gromadzących się nad lasem chmur. Wokół murów krążyło stado głośno kraczących wron.
Przyjaciele nie mieli pojęcia, gdzie szukać owczarza. Przyjęli więc jako punkt wyjściowy okolice kościoła.
Szybko minęli plebanię u podnóża pagórka. Kira ujrzała za oknem bladą twarz proboszcza Berga. Przyglądał się im podejrzliwie. Ani ona, ani jej przyjaciele nie chodzili regularnie do kościoła, a ich nagłe pojawienie się wzbudziło nieufność księdza. Mimo to nie wyszedł do nich. Wolał ich obserwować przez okno.
Może myślał, że go nie zauważyli.
Pobiegli krętą drogą w górę i dotarli do kamiennej, zwieńczonej łukiem bramy cmentarza. Tu Kira znów się odwróciła i uważnie rozejrzała po okolicznych wzgórzach. W odległości kilkuset metrów naliczyła cztery strachy na wróble. Dwa z nich, które stały najbliżej przyjaciół, odwróciły się w ich stronę. Pozostałe spoglądały na miasteczko.
- Chodźcie, sprawdzimy na cmentarzu - zaproponował Nils.
Wiedzieli, że stary Kropf wielokrotnie tutaj kierował swe kroki, aby w spokoju opróżnić butelkę taniego wina. Siadał wtedy w trawie, opierał się o któryś z kamiennych pomników i bełkotał coś niezrozumiale. Kiedyś był to smutny widok, jednak dziś daliby wiele, żeby znaleźć owczarza w takich okolicznościach.
Znaczyłoby to, że nic mu się nie stało.
Cmentarz sprawiał wrażenie spokojnego miejsca. Mech na starych grobowcach błyszczał srebrzyście od rosy. Niektóre groby były zarośnięte wysokimi chwastami. Kilka trzmieli brzęczało wokół żółtych polnych kwiatów.
Przyjaciele uważnie przejrzeli przejścia między pomnikami i płytami nagrobnymi.
Polne myszy i wrony uciekały przestraszone. Potem okrążyli kościół, ale nigdzie nie znaleźli Kropfa.
Chryzek wdrapał się na cmentarny mur i rozejrzał się wokoło.
Tymczasem Kira kucnęła w trawie i głęboko westchnęła. - Od dawna już nie czułam się taka bezradna - powiedziała ze smutkiem.
Liza położyła jej rękę na plecach. - Ach, przestań… Już gorzej z nami bywało.
Przynajmniej nie musimy ciągle walczyć o życie.
- A Giebelstein? - zapytała Kira z wyrzutem. - Co się stanie, jeśli straszydła wejdą do miasta?
- Przecież nie wiemy, co się stanie - powiedziała Liza.
- Lepiej by było, gdyby tam w ogóle nie weszły.
Chryzek wskazał na wschód. - Hej, czy to nie Kropf?
Dzieci natychmiast znalazły się obok niego.
Około stu metrów od nich, za szczytem następnego pagórka stał ktoś zwrócony do nich plecami. Miał na sobie to samo ubranie, które ubiegłej nocy nosił Kropf, gdy go widzieli zataczającego się na pastwisku.
A jednak to nie Kropf tam stał.
Postać miała rozpostarte ręce. Jak strach na wróble.
- Dlaczego jakiś strach na wróble ma na sobie rzeczy Kropfa? - wypowiedział Nils to, nad czym zastanawiali się wszyscy.
Liza głośno przełknęła ślinę. - O kurczę!
Wybiegli z cmentarza najszybciej jak się dało i zaczęli się wspinać na sąsiedni pagórek. Gdy byli na dole, stracili straszydło z oczu. Dopiero gdy zbliżyli się do szczytu, przed oczyma znów pojawiła im się straszliwa postać. Była teraz odwrócona. Kapelusz zakrywał jej twarz.
To było bez wątpienia ubranie Kropfa. Jego długi płaszcz pasterski powiewał na wietrze. Pod nim można było rozpoznać wyblakłą roboczą koszulę.
Przyjaciele stanęli jak wryci kilka metrów od stracha.
- Jasna cholera! - zaklął Nils. Tylko on był w stanie wydobyć z siebie głos.
Pozostali zesztywnieli ze strachu.
Z miejsca, w którym się znaleźli, mogli zajrzeć pod szerokie rondo kapelusza stracha i zobaczyć, co spogląda na nich pustymi oczodołami.
Tym razem czaszka nie była zakryta workiem. Zobaczyli, że nie była wcale pożółkła czy zniszczona, jak głowy innych straszydeł, lecz naga i biała.
Ta czaszka nie przeleżała setek lat w ziemi.
Nie miała też wbitego ćwieka. Tylko trupi grymas miała taki sam jak pozostałe.
- To jest… - Liza nie była w stanie dokończyć. Nie musiała tego robić. Wszyscy zrozumieli, że tym razem nie jest to ktoś zmarły na zarazę wieki temu.
Chryzek bełkotał coś niezrozumiale, Nils nerwowo drapał się po głowie, a Lizie nogi trzęsły się jak w febrze. Jedynie Kira pozostała na zewnątrz niewzruszona.
Dziedzictwo jej matki było silniejsze niż przerażenie.
Ubranie Kropfa.
Czaszka Kropfa.
Strachy na wróble uczyniły go jednym z nich. nie mogę uwierzyć, że mieliśmy tyle szczęścia - szepnął Chryzek, gdy wchodzili do ratusza. - Gdybyśmy złapali jednego z tych strachów - gołymi rękami oczywiście - to teraz wyglądalibyśmy prawdopodobnie jak ten biedny Kropf.
- Wcale nie mamy pewności - powiedziała Kira.
- Ja w każdym razie wolałbym się o tym nie przekonywać na własnej skórze - zauważył Nils uszczypliwie.
Pani na portierni była zajęta interesantami, więc nie zorientowała się, że dzieci błyskawicznie przemknęły koło niej. Na schodach prowadzących do podziemi nie spotkały nikogo. Nic dziwnego: tu tylko czasami trafiał ktoś, kto pomylił drogę. A urzędników ratusza nie interesowała przeszłość. Zbyt wiele mieli kłopotów z teraźniejszymi sprawami.
Kira zapukała do drzwi archiwum. Już po chwili pan Fleck zaprosił ich do środka.
- Wcześnie przyszliście - powiedział. Stanęli wokół biurka archiwisty. Kira i Chryzek zauważyli, że wyrosły tu nowe stosy starych ksiąg. Niektóre składały się z dziesięciu czy piętnastu tomów ułożonych na sobie. Gdy pan Fleck zamknął drzwi, zachwiały się jak tajemnicze morskie rośliny w łagodnie falującej wodzie.
- Znalazłem dla was kilka rzeczy. - Usiadł za biurkiem i nerwowo przerzucał foliały i luźne dokumenty.
Liza rozglądała się wokoło zmieszana. Z ciemnych zakamarków archiwum wiało jej w plecy zimne powietrze. Także Chryzek je czuł - było jak wiatr, który wieje z tuneli na stacjach metra, gdy zbliża się pociąg. Powietrze, które jest pchane przez coś wielkiego i masywnego. Teraz miał takie samo wrażenie: jakby z mrocznych korytarzy coś gwałtownie się do nich zbliżało, coś, co pchało przed sobą zimne powietrze.
Jednak w korytarzach nie było nic. Tylko czerń. Całkowita ciemność.
Liza pomyślała, że gdyby codziennie musiała tu przebywać, na pewno by zwariowała.
Całkiem sama w takich podziemiach i prawie bez światła. A wszędzie tylko książki, książki, książki.
Pan Fleck wreszcie znalazł to, czego szukał: spod stosów papierów leżących na biurku wyciągnął parę czarnych aksamitnych rękawiczek. Naciągnął je na kościste palce i ostrożnie podniósł coś z podłogi.
Był to zwój papieru o długości ramienia dorosłego człowieka.
- Gdybym go dotknął bez rękawiczek, mógłby się rozlecieć - wyjaśnił i spojrzał na dzieci. Stał nieco pochylony do przodu, jedynym źródłem światła była lampa nad jego głową. Twarz ukryta była w cieniu, tylko oczy błyszczały mu w ciemności. Liza pomyślała, że jego oczy są tak samo pożółkłe jak sterty papieru, wśród których żył.
- To jest mapa - powiedział. Zdjął z niej wąski skórzany pasek, rozwinął i ostrożnie rozłożył na wolnej od papierzysk części biurka.
- Dobry Boże, chyba pochodzi z epoki kamiennej - mruknął Nils.
Choć kolory i linie były wyblakłe, dało się rozpoznać, że jest to mapa Giebelstein i jego okolic. Miasto wyglądało na znacznie mniejsze niż obecnie. Przestrzeń między murami tylko w połowie wypełniały budynki.
Nie było jeszcze nasypu kolejowego, jedynie kurhan był wyraźnie zaznaczony.
- Z jakich czasów pochodzi ta mapa? - spytała Liza.
- Z około tysiąc czterysta trzydziestego roku - odparł pan Fleck. - Plus minus dziesięć lat.
Przyjaciele spoglądali na mapę zafascynowani, jakby między wyblakłymi liniami i symbolami leżał klucz do rozwiązania ich problemów.
- Tę mapę sporządzono kilkadziesiąt lat po epidemii zarazy - wyjaśnił archiwista. - Mimo to, znajduje się tu pewna wskazówka, która może być użyteczna.
- Jaka? - dopytywała się Kira.
- Popatrz tutaj. - Pan Fleck wskazał palcem w aksamitnej rękawiczce miejsce na zachód od miasta, głęboko w lasach, które w czasach powstania mapy były o wiele większe i z pewnością również bardziej gęste.
Nils wzruszył ramionami. - Nic nie widzę.
- Popatrz uważnie, młody człowieku. Tutaj, przed moim palcem wskazującym.
Dzieci pochyliły się nad mapą. Rzeczywiście, odkryły w tym miejscu mały czarny krzyżyk.
- Co to jest? - spytał Nils. - Skarb? Liza przewróciła oczami. - Naoglądałeś się za dużo filmów o piratach.
Jej brat parsknął pogardliwie: - To lepsze niż romanse. - Ułożył usta jak do pocałunku i cmoknął głośno.
- Ha, ha - skomentowała Liza spokojnie. - Przekomiczne!
Kira posłała im wściekłe spojrzenie. - Czy nie możecie choć przez chwilę być poważni?
Brat i siostra wymienili zabójcze spojrzenia, a potem skupili się na mapie.
Na twarzy archiwisty pojawił się dyskretny uśmiech: - Niestety, ten krzyżyk nie wskazuje skarbu, bardzo mi przykro. To jest grób. - Zrobił krótką przerwę, po czym powiedział z naciskiem: - Właśnie tam pochowano wtedy zmarłych na zarazę.
- Najpierw jednak wbito im w głowy te ćwieki? - spytała Kira.
- Tak. Zamiast jak zwykle spalić zwłoki, pochowano je w tamtym miejscu. W środku lasu.
- Aby nikt ich nie odnalazł - stwierdziła Liza.
- Przynajmniej na to wygląda - zgodził się pan Fleck.
- Ciekawe dlaczego po tylu latach te ciała nie rozpadły się w proch? - zapytał Chryzek.
Archiwista zmarszczył czoło. - Chyba znalazłem na to odpowiedź.
Kira wybiegła już myślami w przyszłość. W tym momencie nic im nie da zastanawianie się, dlaczego zwłoki zmarłych zachowały się przez tak długi czas.
O wiele bardziej interesowało ją, kto wydobył ich czaszki z ziemi. I w jakim celu przemienił je w żywe straszydła. W mordercze strachy na wróble.
- Kto był w tamtym czasie odpowiedzialny za grzebanie zwłok zmarłych? - spytała.
Pan Fleck roześmiał się. Jego zęby były jeszcze bardziej żółte niż jego skóra. - Wiedziałem, że o to zapytasz. - Schylił się i wyciągnął spod biurka ciężką starą księgę. Była większa niż atlasy, których używali w szkole, i co najmniej pięć razy grubsza.
Archiwista zaznaczył kawałkiem papieru jedno miejsce w księdze. Teraz otworzył ją na zaznaczonej stronie i położył na innych książkach.
- Dosyć długo trwało, nim udało mi się odnaleźć odpowiedni fragment - powiedział. - Oto on.
Nils rzucił okiem na tekst. - Czy to po łacinie?
- W rzeczy samej.
- Potrafi pan to odczytać?
- Naturalnie. - Pan Fleck uśmiechnął się pobłażliwie. - W innym wypadku książki w tym archiwum byłyby dla mnie w większości bezwartościowe. W czasach, gdy uczeni mnisi zapisywali w księgach to, co się zdarzyło w świecie, łacina była najważniejszym językiem pisanym.
Nils skinął głową poruszony. Strasznie mu to imponowało. Jedyne zdanie łacińskie, jakie opanował, było ostatnim zdaniem w jego szkolnym podręczniku: „Publius rusticus est - Publiusz jest rolnikiem". To wszystko, co mu zostało z nauki tego języka. Żadna sensacja.
- W tej kronice opisano dokładnie, co się działo w tamtych czasach - wyjaśnił pan Fleck i z uwagą spojrzał na dzieci. - W większości są to zapiski dotyczące szerzenia się epidemii, symptomów choroby i jej wpływu na życie w tej okolicy.
Jednak jest też mowa o pewnym medyku czy uzdrowicielu, który zajmował się chorymi. Nazywał się Boralus.
- Boralus… - powtórzyła Kira. Czy nie słyszała już kiedyś tego imienia? Nie mogła sobie przypomnieć. A jednak odezwał się w jej głowie dzwonek ostrzegawczy.
Czy znów dało o sobie znać dziedzictwo matki?
Pan Fleck obserwował ją z zaciekawieniem. Jej zainteresowanie imieniem uzdrowiciela zaskoczyło go. - Boralus był znanym i szanowanym człowiekiem.
Pojawił się w tej okolicy prawie w tym samym czasie, gdy w Giebelstein zaczęła szerzyć się zaraza. Napisano, że uleczył wielu ludzi. Tych jednak, których nie zdołał uratować, kazał pogrzebać w lesie.
- A te ćwieki? - spytała Liza.
- Zostały wykute z polecenia Boralusa. Myślę, że przez ówczesnego wiejskiego kowala. Boralus osobiście wbijał je w głowy zmarłych. Był całkowicie przekonany, że zatrzymają chorobę w zmarłych i nie będzie się przenosiła na innych.
Okoliczności wskazywały, że miał rację. Przynajmniej w oczach jemu współczesnych, zabobonnych ludzi. Niedługo po tym, jak grób w lesie został zapełniony, zaraza znikła z Giebelstein.
Chryzek zamyślił się: - Wygląda na to, że ten Boralus sam tę chorobę tutaj przywlókł, prawda? A potem, gdy już miał, czego chciał - mianowicie odpowiednią liczbę zwłok - pozwolił chorobie, aby odeszła.
Teoria Chryzka była dla jego przyjaciół oczywista, jednak przysłuchiwał się jej także archiwista. Kirze, Lizie i Nilsowi takie myślenie nie było obce. Przeżyli już o wiele bardziej nieprawdopodobne i straszliwe historie. Dorosłemu człowiekowi pomysł Chryzka mógł się wydać co najmniej dziwny.
Dlatego też zdumienie wszystkich wywołał fakt, że pan Fleck nie wyglądał na zaskoczonego. Nic na to nie wskazywało.
Zamiast tego powoli skinął głową. - Mogło tak być, rzeczywiście.
Liza spojrzała na archiwistę z niedowierzaniem: - Pan wierzy w coś takiego?
- Dlaczego nie? - odparł z uśmiechem.
- Jeśli ktoś przeczytał te wszystkie książki, które ja przeczytałem, musi rad nierad zaakceptować istnienie sił nadprzyrodzonych - tak jak istnienie istot, które uosabiają dobro i zło. Boralus mógł być i jednym, i drugim. Z jednej strony świetlaną postacią, jak to przedstawiają kroniki, a z drugiej łotrem. I to odpowiada twojej teorii, Chryzku, prawda?
Chryzek energicznie skinął głową.
Kira przyglądała się wnikliwie panu Fleckowi: - Pan zna prawdę o Siedmiu Pieczęciach, prawda?
Pozostali spojrzeli na nią z przestrachem, jednak ona nie zwracała na to uwagi.
Była przekonana, że pan Fleck wie o wiele więcej, niż chce powiedzieć.
Archiwista uśmiechnął się tajemniczo. - Być może. - Nagle z trzaskiem zamknął ciężką księgę i zniknął na chwilę w tumanie kurzu. - Ale w tym momencie nie o to chodzi. Pozwól, ze zostaniemy przy Boralusie. I przy strachach na wróble.
Kira chrząknęła. - Czy znalazł pan o nim więcej informacji? Skąd przybył? Co się z nim później stało?
- Skąd przybył, nie wiem. Nie znalazłem też żadnej wzmianki o jego śmierci.
Jeśli chodzi o zawartość starych kronik, to on równie dobrze jeszcze ciągle mógłby straszyć w Giebelstein. - Pan Fleck ostatnią uwagę potraktował jako żart, jednak dzieciom na samą myśl przebiegł po plecach lodowaty dreszcz. - To mógłby rzeczywiście robić, prawda? - dodał pan Fleck ponuro. - Mam na myśli: straszyć wokoło.
- Kto wie? - szepnął Chryzek.
Liza nagle poczuła przenikliwy chłód. - Właściwie to dlaczego tu jest tak zimno? - poskarżyła się.
Pan Fleck skrzywił się: - Gdybyś spędziła tutaj kilkadziesiąt lat, przestałabyś go czuć.
- A więc co jeszcze mamy? Czy mamy więcej informacji o Boralusie? - spytała Kira.
- Wiem, gdzie mieszkał - odpowiedział archiwista. - Ten dom ciągle jeszcze stoi.
- Naprawdę? - zdziwił się Nils.
To stara zagroda w lesie - wyjaśnił archiwista. - Oczywiście na przestrzeni wieków była wielokrotnie przebudowywana. Raz nawet, w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym roku spłonęła do fundamentów. Jednak pojedyncze elementy zachowały się z czasów, gdy mieszkał tam Boralus: fragmenty murów, stara studnia, część piwnic. Poza tym jest jeszcze coś charakterystycznego dla późniejszych właścicieli tego domu: mieszkali tam samotnie i uchodzili za wyjątkowych dziwaków.
Chryzek przerwał mu podniecony: - Jeśli przyjąć, że to Boralus stoi za pojawieniem się strachów na wróble, to klucza do tej zagadki można by szukać w jego domu. Albo u obecnego właściciela.
Kira spojrzała na starą mapę. - Czy to jest tutaj? - Wskazała miejsce na mapie, gdzie był zaznaczony mały domek.
- Skąd to wiesz? - spytał zirytowany archiwista.
- Tak sobie… pomyślałam - odparła zmieszana. Prawdę mówiąc, sama nie bardzo wiedziała, jak na to wpadła. Znów poprzez dziedzictwo matki. Czasem te obce wspomnienia napędzały jej stracha.
- To jest ta zagroda - potwierdził pan Fleck. Znów spojrzał uważnie na Kirę.
- Znam to miejsce - powiedział Nils. - Kiedyś roznosiłem gazety…
- Dokładnie przez trzy dni - przerwała mu Liza ironicznie.
Nils posłał siostrze rozgniewane spojrzenie. - W każdym razie byłem tam kiedyś.
Nigdzie nie było widać żywej duszy. Szybko porzuciłem gazetę i uciekłem stamtąd.
- Czy orientuje się pan, kto jest właścicielem tej zagrody? - spytał Chryzek.
- Należy do pewnego rolnika. Nazywa się Samuel Wolf. Żyje samotnie i nie ma dzieci.
- Nie znam go - powiedziała Liza. Kira potrząsnęła głową. - Ja też nie.
- Wolf nieczęsto zagląda do miasta - powiedział pan Fleck. - Ma kilka kawałków pola na obrzeżu lasu, które uprawia. W Giebelstein prawie ogóle nikt go w nie zna.
Chryzek westchnął i spojrzał na Nilsa. - Ile czasu zabierze nam przejazd rowerami do tej zagrody?
- Około pół godziny.
- Czekajcie - ostrzegła Kira. - Myślę, że mimo wszystko powinniśmy najpierw obejrzeć sobie ten grób. Lub to, co z niego zostało.
- Powiedz jeszcze, że chcesz zabrać ze sobą szpadel? - zakpił Nils.
Kira nawet się nie uśmiechnęła. - Naprawdę myślisz, że to jest jeszcze potrzebne?
Grób zwartych
Jeszcze nigdy nie zapuszczali się tak głęboko w las. Miejsce, gdzie na mapie oznaczony był grób zmarłych na zarazę, znajdowało się daleko od nielicznych leśnych dróg. Wepchnęli rowery w kolczaste krzaki, gdzie nie było ich widać.
Resztę drogi musieli pokonać pieszo.
Było już prawie ciemno. Nadciągała noc, wypełniając las szarym mrokiem. Tu i tam, w cieniu krzewów iskrzyły się oczy nocnych myśliwych.
- Nie mamy ze sobą latarki - narzekał Nils. - Czy może mi ktoś powiedzieć, jak mamy cokolwiek zobaczyć, jeśli przez przypadek odnajdziemy po ciemku ten idiotyczny grób?
- A może poszedłbyś przodem? - zaproponowała siostra. - Gdy tylko wpadniesz w jakąś dziurę, będziemy wiedzieć, że jesteśmy na miejscu.
Kira i Chryzek wymienili błyskawiczne spojrzenia - tych oboje chyba nigdy nie przestanie się droczyć.
Błądzili po gęstwinie około dwudziestu minut, aż w końcu znaleźli. To Chryzek nagle się potknął. Kira w ostatniej chwili złapała go za ramię. W przeciwnym razie wywinąłby koziołka głową w dół.
Było zbyt ciemno, by mogli wszystko dokładnie obejrzeć. Jednak to, co zobaczyli, wystarczyło im w zupełności.
Przed nimi znajdował się labirynt wykopów. Wyglądały jak okopy ze starego filmu wojennego. Zagłębienia prowadziły w różnych kierunkach, krzyżowały się między starymi drzewami. W wielu miejscach korzenie były oczyszczone z ziemi. Wykopy nie układały się w jakiś system, raczej wyglądało na to, że zwłoki były pochowane w przypadkowych miejscach. Labirynt grobów miał co najmniej dwadzieścia na dwadzieścia metrów, a być może ciągnął się znacznie dalej i szerzej. Wieczorny mrok mógł skrywać jeszcze inne mogiły.
- To musi być prywatny teren - powiedział Chryzek. - W przeciwnym razie rzuciłoby się to leśniczemu w oczy.
Kira przyznała mu rację. - Prawdopodobnie należy do tego rolnika, o którym mówił pan Fleck.
- Do Samuela Wolfa - dodał Nils.
Liza na dźwięk tego nazwiska dostawała gęsiej skórki, choć sama nie wiedziała, dlaczego. W końcu nie mieli przecież żadnych dowodów, że Wolf był w całą rzecz zamieszany.
Kira spojrzała na Chryzka. - Pomożesz mi? - I zanim zdążył odpowiedzieć, już zaczęła schodzić do najbliższego grobu. Chryzek trzymał ją mocno za rękę, aby nie osunęła się do wykopu.
- Dziękuję - wysapała, gdy znalazła się na dole. - Ale tu mokro.
- To musi być woda gruntowa - powiedziała Liza. - Przecież od dawna nie padało.
Grób był głęboki na prawie trzy metry. Rzeczywiście, na dnie było wiele kałuż.
Kira próbowała je omijać, idąc wzdłuż brzegów.
- Czekaj! - zawołał Chryzek. Z przysiadu wskoczył do grobu i wylądował niedaleko Kiry, w błocie, oblewając jej nogi.
- Wielkie dzięki - mruknęła, dotykając mokrych nogawek. - Obrzydliwe. I mokre.
- Przepraszam.
Nils wskoczył następny, a na końcu Liza.
- Cholera! - zaklęła Kira. - A kto nam pomoże się stąd wydostać?!
O tym w ogóle nie pomyśleli! Jak pokonać wysokie i strome ściany grobu bez pomocy z góry? Poza tym ziemia na ścianach była wilgotna i osypywała się, gdy się ją poruszyło.
- Patrzcie! - krzyknął nagle Nils, wskazując na coś, co wystawało ze ściany grobu obok niego.
Liza zaczerpnęła powietrza. - To jest… -…kość - dokończył Chryzek łamiącym się głosem.
Gdy rozejrzeli się wokoło, ku swojemu zaskoczeniu odkryli, że z dna i ścian grobu wystają blade piszczele rąk i nóg, a nawet wiele uszkodzonych ludzkich czaszek. W ich oczodołach było pełno błota i korzeni. Ten, kto rozkopał mogiłę zmarłych na zarazę, zrobił to niezbyt gruntownie.
- Potrzebował tylko czaszek - stwierdziła Kira. - Innych kości nie ruszał.
- Ale przecież tutaj też są czaszki - zauważył Nils.
Tylko takie, które zostały zgniecione przez ziemię - powiedziała Kira. - Przy tym wypadły z nich ćwieki. Popatrzcie, widocznie potrzebował tylko tych czaszek, w których zachowały się ćwieki.
Rzeczywiście, znajdowali niewiele czaszek i to tylko całkiem zniszczonych.
Nigdzie nie było takiej, w której tkwiłby ćwiek.
Liza rozglądała się dookoła z trwogą. - Jeśli teraz ziemia się obsunie, to będziemy pogrzebani nie tylko przez błoto, ale i przez kości zmarłych na zarazę.
Czy macie tego świadomość?
- Fajnie, że nam o tym przypominasz - odparł Nils.
- Chodźcie, pójdziemy jeszcze kawałek dalej, nim zrobi się całkiem ciemno - powiedziała Kira i ruszyła raźniej do przodu.
Nils potrząsnął głową. - Przecież już jest całkiem ciemno! A przynajmniej prawie całkiem.
Chryzek tylko wzruszył ramionami i ruszył za Kirą. Liza po krótkim wahaniu dołączyła do nich. Nilsowi nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo.
Nawet jeśli wnętrze grobu zmarłych na zarazę budziło wielką grozę, to Kiry nic nie było w stanie powstrzymać. A przynajmniej nie jej własny lęk.
Zatrzymała się gwałtownie dopiero wtedy, gdy z ciemności wyłonił się przed nią jakiś kształt.
- Tylko nie to! - szepnął przerażony Nils.
Na dnie grobu stał strach na wróble ze zwróconą w ich kierunku twarzą, owiniętą workiem. Jego rozpostarte ramiona zajmowały całą przestrzeń między ścianami grobu i zagradzały dalszą drogę.
- One wiedzą, że tutaj jesteśmy - szepnęła Kira.
- Kto? - spytała Liza.
- Strachy na wróble. Albo siły, które je kontrolują. Boralus. Być może Samuel Wolf.
- Dalej już nie przejdziemy - powiedział Chryzek.
Kira skinęła głową. - Wracamy natychmiast.
Pobiegli tam, skąd przyszli. Ciągle potykali się o ludzkie kości, które wystawały z dna grobu. Raz musieli się pochylić, gdyż na wysokości głowy ze ściany wystawała ludzka piszczel.
Szybciej, szybciej, szybciej…
Jednak nic to nie dało - byli już oczekiwani.
Drugi strach na wróble stał w miejscu, gdzie dostali się do grobu. Także ten spoglądał na nich niemo i blokował drogę.
- Próbują nas osaczyć! - zawołał Chry-zek. W jego głosie słychać było paniczny strach.
Kira, Liza i Nils czuli to samo. Nagle ogarnął ich straszliwy lęk. Liza już wyobrażała sobie, jak zmieniają się w potworne straszydła. Z naciągniętymi słomianymi kapeluszami, z powiewającymi szmatami na plecach… Poczuła się tak źle, że najchętniej by się poddała.
Nils pierwszy pokonał strach. - Czy tam, z przodu nie było odgałęzienia? - zawołał.
Przebiegli jeszcze z powrotem niecałe dziesięć metrów, gdy z prawej strony pojawiło się odgałęzienie do innego grobu. Jednocześnie zobaczyli ze zgrozą, że pierwszy strach znacznie się do nich zbliżył. Stał oddalony o dwa kroki od rozgałęzienia. Kilka sekund później odciąłby im jedyną drogę ucieczki.
W panice rzucili się do drugiego grobu. Ten prowadził poprzez wijące się na dnie i po ścianach korzenie potężnego dębu, spomiędzy których wystawały ludzkie kości.
Chryzek biegł teraz pierwszy. I jako pierwszy zobaczył to, czego w duchu wszyscy się obawiali.
Na końcu tego grobu czekał na nich kolejny strach. Z szeroko rozpostartymi ramionami. Martwymi oczami. W milczeniu.
Teraz nie było już dokąd uciekać.
Byli uwięzieni.
A przy każdym mrugnięciu, każdym odwróceniu wzroku mordercze straszydła zbliżały się nieuchronnie.
Z korytarzy miejskiego archiwum wiało zimne powietrze. Pan Fleck wyraźnie to czuł. I to go niepokoiło.
Spędził tu tyle lat, że od dawna był przyzwyczajony do podziemnych przeciągów. „Zimno?", pytał czasami, gdy odwiedzający go goście marzli i dostawali gęsiej skórki. „Tutaj?". Śmiał się przy tym w duchu. Podobało mu się, że ludzie w Giebelstein uważali go za osobliwą i tajemniczą postać.
Teraz jednak po raz pierwszy naprawdę odczuwał lodowate powietrze dochodzące z głębi archiwum. Drżał na całym ciele. Okrył się swetrem. Potem uważnie rozejrzał się wokół siebie.
Był teraz w takiej części piwnic, do której zaglądał tylko sporadycznie. Leżały tu książki tak stare i zakurzone, że zapomniał o ich istnieniu. Ta część archiwum znajdowała się głęboko pod rynkiem miasta, w najdalszym kącie drugiej części piwnic, poziom niżej od pozostałych korytarzy i pomieszczeń. Zalegał tu kurz grubości palca, a wiszące pajęczyny miały grubo ponad dwieście lat.
Pan Fleck przez moment czuł, że ogarnia go lęk. Gdyby latarka przestała świecić, byłby uwięziony w całkowitej ciemności. Światło lampy wiszącej nad biurkiem tu nie docierało. Mogły minąć godziny, nim udałoby mu się dotrzeć do schodów wiodących na powierzchnię.
Na szczęście lampa funkcjonowała bez zarzutu.
Tylko nadzwyczajne zimno nie dawało mu spokoju.
- Halo? - rzucił pytanie w ciemność skrywającą regały z książkami. -Jest tam ktoś?
To było głupie, dobrze o tym wiedział. Nikt nie nadchodził.
Nie, był tu sam. Sam jak palec. I po raz pierwszy, odkąd był odpowiedzialny za stan archiwum, ta myśl go przerażała. „Jesteś stary, pomyślał. Bardzo stary".
Jednak wiedział też, że Kira i jej przyjaciele zajmowali się sprawami, które mogły się dla nich źle skończyć. W świecie duchów i demonów nie było sprawiedliwości i jasnych reguł gry. Nie było współczucia, a za każdą winę bezlitośnie karano.
Odłożył latarkę na jeden z regałów, by świeciła wprost na książkę, którą trzymał w dłoniach. Był to jeden z najstarszych tomów w całym archiwum, napisany ręcznie i jeszcze starszy od tych kronik, które pokazał dzieciom. Znalazł w nim coś interesującego. Informację, która była tak ważna, że należało ją im jak najszybciej przekazać. Od tego zależał ich los, a może nawet los całego Giebelstein.
Otóż pan Fleck znalazł sposób, jak pokonać strachy na wróble.
Zamknął księgę i wziął ją pod pachę. Z regału zabrał latarkę i ruszył ku wąskim schodom, które prowadziły na wyższy poziom piwnic archiwum.
Jednak do nich nie dotarł.
Nagle usłyszał przed sobą czyjeś kroki. Szara ciemność zmieniła się w absolutną czerń. Wyglądało to jak wir, który wysysał ciemność z powietrza, wciągał w siebie i formował z niej coś nowego. Jakby dziurę. Przepaść. Bramę do świata umarłych, potępienie, absolutne zło.
A z bramy wyszły istoty.
Przypominały ludzi, lecz były tylko niewyraźnymi zarysami ludzkich sylwetek.
Błyszczały jak mglista poświata, którą z tyłu oświetlały piekielne płomienie.
Ich kontury były postrzępione, ścieśniały się ze sobą lub rozchodziły. Nie miały twarzy, a w miejscu czoła światło z ich wnętrza było szczególnie intensywne.
Dokładnie tam, gdzie Boralus wbijał zmarłym na zarazę ćwieki.
Pan Fleck cofnął się. Zdawało mu się, że lodowata pięść zaciska się na jego szyi. Nie wiedział, czy to tylko złudzenie, czy rzeczywiście duchy dosięgają go swymi szponami.
Przycisnął księgę mocno do siebie, odwrócił się i pobiegł w przeciwnym kierunku.
Tylko te schody prowadziły na górę. Zjawy odcięły go od jedynego wyjścia. Jak miał ostrzec Kirę i jej przyjaciół, jak przekazać im niezbędne do ocalenia wiadomości?
Zatrzymał się i rozejrzał wokoło. Trzy niesamowite zjawy połyskiwały w ciemności na drugim końcu korytarza, tam, gdzie prowadził on do schodów. Postępowały za nim powoli. Wiedziały, że znalazł się w pułapce. Miały dość czasu, aby go dosięgnąć i zabić. Pan Fleck nie miał wątpliwości, że pojawiły się tu właśnie po to.
Boralus - tylko on mógł za tym stać.
Musiał wiedzieć, że archiwista coś odkrył. Boralus wielogłowy. Demon z najgłębszych otchłani świata zmarłych.
Boralus, bóg zmarłych.
Duchy nadchodziły teraz ze wszystkich stron. Za regałami widać było ich blade martwe światło. Poruszały się wzdłuż sąsiedniego regału, by odciąć mu drogę. „Co mam teraz zrobić?", pomyślał gorączkowo pan Fleck.
Duchy zbliżały się.
- Korzenie! - zawołał Chryzek i pokazał w dół. Straszydła skryły się na końcu grobu. Zastygły w ciemności bez ruchu. Jednak gdy tylko przyjaciele odwracali od nich wzrok, natychmiast się zbliżały.
Kira zrozumiała, o czym myślał Chryzek. Uciekając, mijali korzenie potężnego dębu. Były stare, pokryte guzami i twarde jak kamień. Mieli nadzieję, że mogą posłużyć do wspięcia się po ścianie grobu i wydostania z niego.
Wołanie Chryzka odwróciło ich uwagę od trzeciego straszydła. Gdy Liza spojrzała w jego stronę, był już oddalony od nich tylko o dwa metry.
- Szybko! - zawołała Kira.
- Zaczekaj - odparła Liza. - Musimy mieć te straszydła na oku. Dwoje z nas musi patrzeć do przodu, a dwoje do tyłu. Wtedy nie będą mogły się zbliżyć.
Postanowili, że Kira i Nils będą spoglądać do przodu, a w tym czasie Liza i Chryzek mają obserwować strachy z tyłu. W ten sposób zbliżyli się powoli do potężnego korzenia dębu.
Nils spróbował się wspiąć jako pierwszy. Kira wiedziała, że nie wolno jej teraz nawet mrugnąć. Musiała mieć na oku oba straszydła z przodu. Nawet jedno mrugnięcie mogło wystarczyć, by dopadły ich demoniczne stwory.
Nils wydostał się na górę. Potem Liza i Chryzek. Z brzegu grobu obserwowali stra121 szydła, aby Kira jako ostatnia mogła wdrapać się na górę.
- Wreszcie się udało - powiedział z ulgą Nils, gdy znów wszyscy byli razem.
- Nie ciesz się za wcześnie - ostrzegł go Chryzek. - Jeszcze nie udało się nam z tego miejsca wydostać. Kto wie, ile ich jeszcze wałęsa się po lesie.
- Co teraz? - dopytywała się Liza.
- Idziemy do zagrody Wolfa - powiedziała Kira.
- A potem? - zapytał Nils. - A jeśli ten Boralus już tam na nas czeka?
- Mam taką nadzieję - wycedziła Kira. - Czy możemy mu sprawić zawód?
Liza czasami miała uczucie, że Kira zapomina, iż jeszcze nie jest dorosła. I że nie ma takiego doświadczenia w walce z wiedźmami, jak jej matka. Była tylko dziewczyną noszącą znaki Siedmiu Pieczęci. Jak mieli walczyć z Boralusem, jeśli nie mieli pojęcia, czy w ogóle mogą go pokonać?
Liza podejrzewała, że Chryzek i Nils myślą tak samo. Jednak wiedziała też, że ich przyjaciółka jest strasznie uparta. Ale przynajmniej w jednym Kira miała rację - dla nich wszystkich był to obowiązek i zarazem droga ucieczki. Musieli przeciwstawiać się potworom takim jak Boralus.
Idąc tyłem, oddalili się od straszliwego grobu w las. Jak długo się dało, utrzymywali trzy strachy w zasięgu wzroku. W końcu odwrócili się i pobiegli przed siebie, ile sił w nogach.
Nikt ich nie zatrzymywał. Żadne straszydła. Żaden pałający nienawiścią demon.
Boralus musiał wiedzieć, że to nie było potrzebne. Przyjaciele sami do niego przyjdą. Nie musi czynić wysiłków, aby ich zwabić do lasu.
Było już całkiem ciemno, gdy zobaczyli zagrodę. Siedzibę Boralusa. Prastare serce jego mocy.
Posiadłość nie była duża i wyglądała na zaniedbaną. Dom był pochylony, a w dachu widać było dziurę prowizorycznie załataną deskami. Powierzchnia podwórka była rozjeżdżona kołami traktora. Po lewej stała stajnia, jednak nie dochodziły z niej żadne dźwięki. Prawdopodobnie od dawna nie było już w niej bydła. Także dom sprawiał wrażenie opuszczonego. We wszystkich oknach było ciemno.
- Z tamtej strony - szepnęła Liza, pokazując na lewo. Stała tam duża stodoła.
Jej wielkie podwójne wrota były zamknięte. Przez szpary widać było łagodny blask palących się świec.
Kira skinęła głową. - On musi być w środku.
- Kto? - spytał Nils. - Boralus czy Wolf?
- Demony nie potrzebują światła świec - stwierdziła Kira.
- A więc Wolf - powiedział Chryzek.
- Wejdziemy do środka?
- Przecież po to tu przyszliśmy - odparł Nils.
Przekradli się przez ciemne podwórko. W powietrzu czuć było odrażający smród.
Liza pokręciła nosem. - To nie śmierdzi jak chlew, prawda?
- Jak zgnilizna - powiedziała Kira. Nils, Chryzek i Liza wymienili spojrzenia, jednak nic nie powiedzieli. W takich momentach Kira nie była sobą. Niewiele rzeczy wywierało na niej wtedy wrażenie. A wewnętrzne napięcie było widoczne również na jej twarzy.
Dotarli do wrót i przez szeroką szparę w drewnianych deskach zajrzeli do środka.
Na ścianach wisiały narzędzia. Niektóre służyły do napraw, inne do prac w gospo124 darstwie, jeszcze inne prawdopodobnie pochodziły z czasów, kiedy rolnik sam prowadził ubój zwierząt. Straszne, zakrzywione noże i piły do kości wisiały na metalowych ostrych hakach. Stal na klingach była wyblakła i pordzewiała.
Wyglądało na to, że od lat nie były w użyciu, jednak nadal wyglądały groźnie.
- Słabo mi - szepnęła Liza.
- Mnie też - powiedział Chryzek.
Na środku szopy siedziała w kucki jakaś postać. To musiał być ten mężczyzna, którego szukali - Wolf! Wokół niego paliło się siedem ustawionych w koło świec.
Wyglądał młodo, najwyżej na trzydzieści pięć lat. Ale jego włosy były białe jak śnieg. Jakby na skutek głębokiego szoku utraciły swój naturalny kolor. Ciało miał suche i kościste, jakby wychudzone.
Głowę spuścił w dół. Nie było widać, czy ma zamknięte oczy. Ręce z dłońmi otwartymi ku górze trzymał na kolanach. Za nim stał, niczym ołtarz ze stali i rdzy, gigantyczny kombajn zbożowy.
- Czy on śpi? - zapytał cicho Nils.
- Wygląda jakby medytował, czy coś takiego - odparła Liza.
- Jakby był w transie - powiedziała Kira. Nils odetchnął. - Więc powinniśmy się postarać, aby tak zostało. Przynajmniej nas nie złapie.
- Gdzie jest Boralus? - spytał Chryzek. - Może to on jest Boralusem?
- Nie mam pojęcia - odparła Kira. - Popatrzcie, przed nim coś leży na ziemi.
Rzeczywiście, wyglądało to jak kawałek szkła. Albo odłamek lustra. Na powierzchni coś się poruszało.
- Muszę zobaczyć, co to jest - powiedziała Kira i już wyrywała się do bramy.
- Chyba nie chcesz do niego podejść? - szepnął oburzony Nils.
Ale dziewczynka nacisnęła jedną z obluzowanych desek w bramie i wśliznęła się do wnętrza stodoły. Nils z irytacją uderzył się dłonią w czoło, a Liza i Chryzek głęboko westchnęli. Po chwili poszli w ślady przyjaciółki.
Gdy przeciskali się przez szparę, Kira zbliżyła się do mężczyzny znajdującego się w środku kręgu utworzonego przez świece. Nadal siedział w bezruchu.
Nilsowi rzuciło się w oczy, że na warsztacie, którego przedtem nie mogli zobaczyć, leżały liczne nowoczesne narzędzia. Były tam między innymi ciężkie wiertarki, piła spalinowa, pistolet do wstrzeliwania kołków w ściany. Widocznie Wolf jeszcze niedawno ich używał. Stanowiło to jakąś poszlakę, że on i Boralus to nie ta sama osoba. Chyba demon zawładnął nim dopiero jakiś czas temu.
Kira była już prawie na środku stodoły. Bała się głębiej odetchnąć. Ostrożnie kucnęła koło świec, by spojrzeć mu w twarz.
Jego oczy były szeroko otwarte.
Cofnęła się przerażona, zderzając się przy tym z Chryzkiem. Oboje by upadli, gdyby nie podtrzymali ich Liza i Nils.
Wolf tego nie zauważył. Wciąż jakby nieobecny duchem, spoglądał na ziemię, na wyszczerbiony kawałek zwierciadła.
- On jest w transie - stwierdziła podekscytowana Kira.
- Jesteś pewna, że on nas teraz rzeczywiście nie słyszy? - szepnęła Liza.
- W tym momencie na pewno nie. Także Chryzek ruszył teraz w stronę Wolfa. Kira pospieszyła za nim.
Bardzo powoli i ostrożnie przekroczyli krąg palących się świec. Liza i Nils patrzyli jak zaczarowani, gdy tamci pochylili się, by spojrzeć na lustrzany odłamek.
Ostre światła drgały na powierzchni szkła. Nie były to jednak ich odbicia.
Wydawało się, że coś jest w środku szkła. Albo za nim.
Kira wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć odłamka, jednak Chryzek powstrzymał ją gwałtownie. - Żartujesz? Nie możesz tego zrobić!
- A dlaczegóż by nie?
- Bo… bo… - jąkał się Chryzek -…bo to może być niebezpieczne.
Kira roześmiała się. - Boisz się?
- O ciebie.
Liza słyszała te słowa. Jej twarz stała się purpurowa. Dlaczego nie znalazła się obok Chryzka, gdy ten zbliżał się do rolnika? Wtedy to ona chciałaby podnieść odłamek. I może usłyszałaby to samo, co Kira przed chwilą.
Nils delikatnie dotknął ramienia siostry.
- Hej - szepnął cicho i ze współczuciem.
- Nic sobie z tego nie rób. To przecież nic nie znaczyło.
Liza była tak zaskoczona jego reakcją, że prawie zapomniała o Kirze i Chryzku. Z wdzięczności posłała Nilsowi promienny uśmiech.
Tymczasem Kira sięgała po szkło, a Chryzek wpatrywał się w nieruchomą twarz rolnika. Gdyby ten choć odrobinę się poruszył, natychmiast odciągnąłby przyjaciółkę do tyłu. Na czoło wystąpiły mu krople potu.
Kira jeszcze raz głęboko westchnęła, zacisnęła palce na krawędziach szkła i podniosła je z ziemi. Potem szybko podeszła do Chryzka.
Wtedy Wolf gwałtownie obudził się z transu. Z jego otwartych ust wydobył się straszliwy dźwięk. Ni to krzyk, ni to pełne boleści wycie.
Dzieci rzuciły się w stronę wrót. Tam jednak zwyciężyła ciekawość. Zatrzymały się i popatrzyły na Wolfa, który mozolnie podnosił się ze swego miejsca.
Nagle jakby ktoś spuścił z łańcucha groźnego psa.
Wolf zaczął szaleć, machał rękami wokół siebie, ruszył naprzód i boksował powietrze. Nie przestawał też wydawać straszliwych okrzyków. Przy tym absolutnie nie zauważał przyjaciół w okolicy wrót.
- On jest gdzie indziej - powiedziała oszołomiona Kira. - To znaczy… jego duch.
Przyjaciele nie zrozumieli dokładnie, co miała na myśli, wiedzieli jednak, że ma ra129 cję. Jakże często Kira bezwiednie sięgała do doświadczeń swojej matki. I - jak zawsze - rozumiała rzeczy, które leżały poza zasięgiem jej wiedzy.
- Panuje nad nim Boralus. Dlatego od wielu dni nic nie jadł i nie pił. Demon zachował go przy życiu. Wolf był jego sługą, jego niewolnikiem. - Kira obejrzała lustrzany odłamek, który teraz znów wyglądał jak normalne szkło. - W jakiś sposób przerwałam łączność między nimi.
Musiała przerwać, bo Wolf niespodziewanie wypadł z kręgu wyznaczonego przez świece i ruszył w stronę wrót. Liza, Kira, Chryzek i Nils rozbiegli się w różne strony. Jednak wychudzony człowiek nadal się nimi nie interesował. Krzycząc i wymachując rękoma, wydostał się na podwórko.
Czwórka przyjaciół błyskawicznie zebrała się przy bramie. Przylgnęli do ściany i stamtąd śledzili szalonego rolnika.
To, co zobaczyli, wstrząsnęło nimi do szpiku kości.
Na podwórzu aż roiło się od strachów na wróble. Było ich ze czterdzieści.
- To jest przecież… - zaczął Nils. -…cała armia - jęknął Chryzek.
Jakże nieszkodliwie wyglądały! Znów stały zupełnie nieruchome, jedynie szmaty poruszały się na ich drewnianych kończynach. Czaszki miały owinięte lnianymi workami.
Wolf skrzeczał i śmiał się bezrozumnie, biegał między straszydłami jak swawolne dziecko, pociągał za zwisające szmaty i robił do nich miny.
- Wolf przygotował je na polecenie Bora-lusa - powiedziała Kira. - Wydobył z grobów czaszki i powkładał je strachom na wróble. Wtedy Boralus dał im życie lub to, co taki demon za życie uważa. A teraz one są nie do powstrzymania.
Rolnik coraz szybciej biegał zygzakiem między straszydłami. Dwa razy prawie nie wbiegł z powrotem do stodoły. Przyjaciele z przestrachem cofali się do środka.
Jednak w ostatniej chwili skręcał i nadal biegał po podwórku. W pewnej chwili jeden ze strachów znalazł się naprzeciw niego.
Wolf był tak rozpędzony, że nie potrafił go już wyminąć. Z krzykiem wpadł na rozpostarte ramiona straszydła.
I wydarzyło się coś, czego dzieci nie były w stanie wytłumaczyć. Zderzenie wywołało jakąś reakcję. Magiczny proces.
Przemianę.
Wolf cofnął się, ale było już za późno.
Powoli rozpostarł ramiona. Wyprostował nogi, ścisnął je mocno ze sobą, aż jego ciało przybrało kształt krzyża.
Liza odwróciła się. Wiedziała, co się stanie. Również chłopcy ze wstrętem patrzyli w innym kierunku. Tylko Kira obserwowała ten przerażający, ale i fascynujący proces przemiany.
Gdy jakiś czas później Liza ze strachem zerknęła na podwórko, Wolf zniknął.
Zamiast niego stał nowy strach na wróble. Na jego drewnianym korpusie wisiało ubranie rolnika, a na karku bielała świeża czaszka.
Chryzek wdrapał się na olbrzymi kombajn po drugiej stronie stodoły. Stamtąd przez szparę w ścianie rozejrzał się po okolicy. Po chwili odwrócił się załamany do przyjaciół.
- One są wszędzie - szepnął zrezygnowany. - Straszydła nas okrążyły.
Pan Fleck był przekonany, że wybiła jego ostatnia godzina. Nawet wtedy, gdy duchy wokół niego zamieniły się w blade opary i rozpadły w nicość.
Nie wiedział, że dokładnie w tym samym momencie Kira podniosła z ziemi odłamek szkła. Nie miał też pojęcia, że Boralus sterował duchami za pomocą energii, którą pobierał od biednego rolnika Wolfa. Gdy połączenie między tymi dwoma zostało zerwane, również duchy utraciły swoją moc.
Na tyle szybko, na ile pozwalał mu wiek, pan Fleck pobiegł po schodach w górę i zbliżył się do biurka, nadal trzymając pożółkłą księgę. Zabrał ze sobą skrzynkę z ćwiekami, którą pokazywał Kirze i jej przyjaciołom.
Potem, pokonując kolejne schody, wybiegł na zewnątrz. Przez pusty i ciemny rynek pospieszył do małej herbaciarni przy północnej bramie. Wiedział, że należy ona do ciotki Kiry. Ze środka, przez okno wystawowe dobiegało światło, odbijając się od bruku ulicy.
Zaniepokojona Kasandra Rabenson przemierzała sklep tam i z powrotem, od czasu do czasu pijąc wystygłą herbatę. Miała jak najgorsze przeczucia. Nie powinna tak łatwo wypuszczać dzieci od siebie. Powinna ich zatrzymać.
Nagle usłyszała dzwonek, a po chwili do sklepu wtoczył się pan Fleck. Pod jedną pachą miał książkę, pod drugą skrzynkę.
- Pani Rabenson! - krzyknął zdenerwowany. - Szybko! Czy ma pani samochód?
Ciotka Kasandra skinęła głową. Była blada jak kreda.
- A więc naprzód! - zawołał archiwista i ruszył do tylnych drzwi sklepu, wiodących na podwórko. - Proszę się pospieszyć! Wyjaśnię pani wszystko po drodze.
W piekle
Iza spoglądała gorączkowo na przyjaciół. - I co my teraz zrobimy? - spytała załamana.
- Mam pewien pomysł - szepnął Chry-zek. Jednak ton głosu zdradzał, że sam nie bardzo wierzy w jego powodzenie.
- To znaczy? - zapytał Nils.
Jednak Chryzek już się odwrócił i właśnie wdrapywał na kombajn. Po chwili siedział za kierownicą. Gorączkowo przyglądał się urządzeniom w kabinie giganta.
- Umiesz tym choć trochę kierować? - zawołał do niego Nils.
- Nie wiem. Ale mogę spróbować. Kluczyk jest w stacyjce.
- O ile wiem, to dotąd mieszkałeś tylko w wielkich miastach - powiedziała Liza.
Ona całe życie spędziła w Giebelstein, a mimo to nie miała pojęcia, jak prowadzić traktor. A cóż dopiero takiego potwora.
Chryzek nie odpowiedział. Sam nie bardzo wierzył, że mu się uda.
Nils wdrapał się do Chryzka. - Pozwól mi.
- Tobie? - zdziwiła się siostra.
- Domowa kosiarka do trawy jest przecież czymś w rodzaju traktora - odparł Nils z udawaną pewnością siebie. - W gruncie rzeczy kombajn zbożowy jest przecież tylko jej większym bratem, prawda?
Tymczasem Kira podbiegła do wrót i obserwowała znajdujące się na podwórku straszydła. Jednak było ich za wiele. Gdy patrzyła w prawo lub w lewo, część z nich przybliżała się w zagadkowy i bezgłośny sposób.
Ze stodoły rozległ się nagle głośny stukot.
- To one! - zawołała Liza. - Są już przy zewnętrznej ścianie.
- Lepiej żeby te straszydła zbyt łatwo nie przenikały przez ściany - rzucił Nils. Cały czas grzebał w rozruszniku maszyny. W końcu mu się udało.
Silnik kombajnu zaczął pracować z niesamowitym hukiem. Szare kłęby spalin wypełniły całą stodołę.
- Ostrożnie tam z przodu! - zawołał Nils.
Liza błyskawicznie odskoczyła na bok, a jej brat poruszył jakąś dźwignią.
Potężne stalowe noże z przodu kombajnu zbożowego zaczęły się poruszać z trzaskiem.
- Tymi szablami moglibyśmy załatwić wiele straszydeł - powiedział Chryzek.
Poklepał Nilsa po plecach. - Dobra robota.
- Szybko, chodźcie do nas! - zawołał Nils do dziewczyn.
Kira i Liza wdrapały się na kombajn. Na ławeczce ze sztucznej skóry było za mało miejsca dla wszystkich. Chryzek stał za oparciem, zaraz obok przymocowanego pasami, zapasowego kanistra z benzyną. Trzymał się mocno. Dziewczyny stanęły obok Nilsa.
- Brama! - krzyknęła Liza.
Z zewnątrz cały czas dochodziło stukanie.
Nils zrobił wściekłą minę. - Nie mamy ani chwili do stracenia! - Jednocześnie wprawił kombajn w ruch. Głodne ostrza połknęły krąg świec ustawionych przez Wolfa.
- Pochylcie głowy! - krzyknął Chryzek i przednia listwa z nożami uderzyła w zbutwiałą bramę stodoły. Na szczęście nikt nie został zraniony przez padające wrota. Jedynie Nils miał na czole drobne zadraśnięcie.
Teraz skierował stalowego potwora na podwórze.
Maszyną wstrząsnęły szarpnięcia i drżenia. Jak od trzęsienia ziemi. Nils przetoczył się przez pierwszego stracha. Słychać było pęknięcia i trzaski, gdy jego długie kończyny między nożami kombajnu zmieniały się w małe kawałki drewna.
- To działa! - zawołała podekscytowana Kira.
Kolejne straszydła rozpadały się pod niszczącą siłą kombajnu. Maszyna rozdrabniała je i szatkowała. Podczas gdy Nils z napięciem patrzył przed siebie, pozostali obserwowali straszydła, które nie stały na drodze pojazdu, by trzymać je w szachu. Nie mogli jednak nic zrobić, gdyż ciągle nowe strachy na wróble pojawiały się na skraju lasu lub wyrastały wprost przed kombajnem.
Pod nożami maszyny padało straszydło za straszydłem. Kawałki drewna fruwały w powietrzu i lądowały obok przyjaciół.
- Jedź szybciej! - zawołał Chryzek do Nilsa.
- Nie da się. Jest ich za wiele. Noże niedługo się zapchają.
Rzeczywiście, kombajn potoczył się jeszcze trzy, cztery metry i zatrzymał wraz z ostatnim stęknięciem silnika. W środku armii straszydeł.
Z zablokowanych noży i spod maski silnika wydobywał się gęsty dym. Kombajn miał ścinać zboże na polach, a nie las drewnianych strachów na wróble.
Dzieci rozglądały się gorączkowo wokół siebie. Z trzech stron otaczały ich niezliczone straszydła. Wszystkie miały zwrócone w ich stronę twarze bez wyrazu, twarze z worków. Puste oczodoły kierowały w stronę przyjaciół na kombajnie.
Byli uwięzieni. Maszyna wznosiła się jak samotna wyspa w morzu straszydeł.
Znajdowali się około dwóch i pół metra nad ziemią. Przynajmniej byli wyżej od straszydeł. Mimo to prędzej czy później mogły ich tam dopaść.
Na kilka sekund zaniemówili ze zgrozy. Jako pierwsza głos odzyskała Kira. - Z powrotem! - krzyknęła przeraźliwie. - Musimy wrócić do stodoły!
- Ale przecież właśnie stamtąd uciekamy! - rzucił oburzony Nils.
- A jednak tam jesteśmy bezpieczniejsi niż na zewnątrz.
Przecinka, którą wyrąbał kombajn, stawała się coraz węższa. Z obu stron przybywały ciągle nowe strachy.
- One próbują odciąć nam odwrót! - zawołała Liza.
Dziewczynki ześlizgnęły się z maszyny na ziemię. Nils poszedł w ich ślady. Tylko Chryzek pozostał na górze. Zobaczył, że na leśnej drodze pojawił się samochód.
To był volkswagen garbus ciotki Kasandry!
- Co ona tutaj robi? - krzyknął Nils, lecz nikt mu nie odpowiedział. Nie było czasu, aby się nad czymkolwiek zastanawiać. Musieli natychmiast uciekać do stodoły.
Auto zatrzymało się gwałtownie, gdy tylko pasażerowie zdali sobie sprawę, co się dzieje na podwórku. Ciotka zatrąbiła, chcąc odwrócić uwagę straszydeł od przyjaciół. Jednak one nie zareagowały. Wciąż zastawiały im drogę ucieczki.
Szybciej! - krzyknęła Kira i zaczęła biec. Za nią Liza. Nils spieszył za dziewczynkami. Chryzek już chciał zsunąć się z kombajnu, gdy zauważył, że pan Fleck powoli wysiada z garbusa.
- Tutaj, trzymaj to! - zawołał archiwista i z całej siły rzucił w jego stronę małą drew140 nianą skrzynkę. Jak w zwolnionym tempie poszybowała ponad głowami straszydeł i wylądowała bezpiecznie w rękach Chryzka. Chłopak uszkodził sobie skórę na palcach od ostrych kantów skrzynki, ale wcale się tym nie przejął. Natychmiast zrozumiał, o co chodzi: w skrzynce znajdowały się ćwieki, których nie zużyto podczas zarazy, a które pan Fleck odkrył w swoim archiwum.
- Co mam z tym zrobić? - zawołał. Archiwista machał starą księgą. - Tu jest napisane, że jeden ćwiek ma moc magiczną. Jednak dwa odwracają ten proces. Wbij drugi ćwiek każdemu strachowi, a one umrą!
- Wspaniały pomysł! - odparł Chryzek. - Ale jak mamy tego dokonać?
- Chryzku! - wrzasnęła Kira. Wszyscy troje byli już przy zniszczonych wrotach stodoły. - Pospiesz się!
Strachy na wróble prawie całkowicie zatarasowały drogę. Chryzek skoczył na ziemię i pochylony umykał zygzakami między stworami. Gdy dobiegł do stodoły, pierwsze strachy na wróble wspięły się już na kombajn.
Liza słyszała, co pan Fleck wołał do Chryzka. Wbiegła do stodoły i wzięła z warsztatu Wolfa pistolet do wstrzeliwania kołków.
Służył on do wbijania nie tylko kołków, ale także gwoździ w deski. Pozwalało to uniknąć ciężkiego wbijania młotkiem. Regulatorem można było ustawić wielkość gwoździ.
- Być może tym się uda - powiedziała, dołączając do przyjaciół.
Pan Fleck owinął skrzynkę jedwabną chustką ciotki Kasandry, aby wieczko nie otwarło się, gdy ją rzucał. Chryzek otworzył skrzynię i zaczął ładować pistolet antycznymi ćwiekami. Nie wszystkie pasowały, gdyż były wykonane ręcznie. Po pewnym czasie udało mu się jednak naładować nimi magazynek.
- Nadchodzą z tyłu! - zawołał Nils, wskazując tylną ścianę stodoły.
Stały tam trzy straszydła z rozpostartymi ramionami. Na oko tylna ściana nie była uszkodzona. A więc nawet ściany nie stanowiły dla nich przeszkody.
- Wypróbuj! - powiedziała Kira. Chryzek wycelował w jednego ze strachów i nacisnął spust. Pierwszy ćwiek z głuchym odgłosem trafił w belkę, niedaleko niego.
Drugi strzał był celny. W pierwszym momencie nic się nie stało. Potem jednak rozległ się dźwięk podobny do trzaskania ognia. Jednak nigdzie nie było widać płomieni. Za144 miast tego straszydło po prostu się rozpadło. Pozostała po nim jedynie kupka szmat i kawałki drewna. Tylko te ślady wskazywały, kto stał tu przed chwilą.
Przyjaciele wydali okrzyk radości. - To działa! - zawołała Kira z ulgą. Liza objęła brata.
Chryzek strzelił jeszcze raz. I znów. Strachy rozpadały się, jakby nigdy nie było w nich życia.
- Chodźcie! - Kira skoczyła na wąskie drewniane schody, prowadzące na piętro stodoły. Kiedyś przechowywano tam siano, teraz było tam pusto.
Pusto, z jednym wyjątkiem.
Na środku pomieszczenia stało stłuczone lustro. Była to tylko bogato zdobiona rama, z której wystawały pojedyncze odłamki, jak zęby przedpotopowego potwora.
Przed ramą, na drewnianej podłodze leżały liczne błyszczące odłamki. Wyglądały jak srebrne puzzle, które czekały, aż ktoś je poskłada.
To było lustro ze snu Kiry.
Gdy przyjaciele zbliżyli się ostrożnie do znaleziska, okazało się, że na jego powierzchni wirują jakieś kształty i światła.
- Boralus - szepnęła Kira. - To on tam jest, pod odłamkami.
- Kto stłukł to lustro? - spytał Nils. Kira otarła pot z czoła. - Wolf. Tylko on mógł to zrobić. Gdy się zorientował, że Boralus zdobywa nad nim władzę, próbował w ten sposób się go pozbyć. Jednak było już za późno.
- No to mam pewien pomysł - powiedział Nils. Nim zdołali go powstrzymać, skoczył w sam środek odłamków i zaczął je niszczyć. Ze szkła wydostawały się świetlne szpile, które próbowały dobrać się do jego butów. Jednak to nie powstrzymało Nilsa.
Pozostali przyłączyli się do niego. Szkło lustra było bardzo stare i przez to łamliwe. Już po chwili na podłodze pozostała tylko kupka drobnego srebrnego kurzu. Kształty i światła znikły.
Kira głęboko odetchnęła. - Chyba w ten sposób nie pokonaliśmy Boralusa. Ale przynajmniej zniszczyliśmy jedną z dróg, poprzez które przenika on do naszego świata.
- Czy w ten sposób udało się przegnać także strachy na wróble? - spytał Chryzek.
Jakby w odpowiedzi na to pytanie jedno ze straszydeł stanęło na piętrze, przy schodach. Nikt nie zauważył, w jaki sposób się tam znalazło.
Chryzek wymierzył w niego i wypalił. Pierwszy strzał był niecelny, ale już drugi trafił prosto w worek na czaszce intruza. Po chwili jego członki spadły z łomotem w dół.
- Ej, dzieci! - rozległ się z zewnątrz głos pana Flecka.
Przyjaciele podbiegli do przedniej ściany, gdzie znajdował się szeroki otwór, przez który kiedyś podawano siano. Stąd mieli doskonały widok na całe podwórze.
Pan Fleck stał pośrodku placu, niedaleko zepsutego kombajnu. Gdy ich zobaczył, odetchnął z ulgą. Obok niego stała ciocia Kasandra.
Natomiast po strachach na wróble nie pozostało ani śladu.
- Nie ma ich! - zawołał Chryzek radośnie.
Nils pokiwał głową. - Dobrze by było. Popatrz na dół.
Chryzek, Kira i Liza wychylili się przez otwór, by spojrzeć na zewnętrzną ścianę stodoły, na zniszczone wrota. Przed nimi stały straszydła z twarzami skierowanymi do wnętrza szopy.
- Wszystkie są na parterze! - zawołała ciotka Kasandra. - Obok was… tak, dokład147 nie tam jest drabina. Czy dacie radę po niej zejść?
Rzeczywiście. Z prawej strony wejścia do stodoły stała oparta o ścianę, długa drabina.
- Jest o wiele za nisko! - krzyknął Nils. - Nie uda się!
Liza odkryła, że obok schodów zebrało się już całe stado straszydeł. Były oddalone tylko o kilka metrów. Nawet gdyby Chryzek strzelał bardzo celnie, to i tak nie zdążyłby zniszczyć wszystkich, zanim by ich dopadły.
W tym momencie Chryzek wyskoczył przez otwór na zewnątrz. Przez chwilę zatrzymał się na rozwalonych wrotach, a zaraz potem znalazł się na drabinie. Pozostali ostrożnie poszli w jego ślady. Gdy wszyscy znaleźli się już na ziemi, ostatni strach znikał we wnętrzu stodoły.
Za nimi zawył silnik. Ciotka Kasandra siedziała za kierownicą garbusa i okrążała szerokim łukiem stodołę. Fleck siedział obok niej. W rękach miał zapasowy kanister z kombajnu i w czasie jazdy przez otwarte drzwi rozlewał benzynę na ziemię.
W krótkim czasie straszydła zostały okrążone. Garbus z piskiem opon zatrzymał się obok dzieci na obrzeżach lasu.
- Uważajcie! - zawołała ciocia. Wyskoczyła z auta. W dłoni miała srebrną zapalniczkę. Ustawiła wysoki płomień i rzuciła ją z bezpiecznej odległości w rozlany strumień benzyny.
Wokół stodoły z piekielnym trzaskiem wystrzeliły w górę płomienie, które po kilku sekundach zajęły drewniane ściany.
- Czy rzeczywiście wszystkie są w środku? - spytała Kira, patrząc na ciotkę.
Kasandra skinęła głową. Jej twarz błyszczała od potu. - Zwabiliście je wszystkie. To było bardzo sprytne.
Przyjaciele patrzeli na siebie ze zdziwieniem. Zwabili? Oni?
- No tak - podsumował Chryzek. - Właściwie myśmy tylko uciekali.
Pan Fleck wskazał na pistolet w dłoniach Chryzka. - A jednak wygląda na to, że broniliście się zapamiętale, prawda?
Chryzek uśmiechnął się. Liza stwierdziła w duchu, że wygląda przy tym bardzo zuchwale.
Po kilku minutach już cała stodoła była w ogniu. Z jej wnętrza dochodziły obce odgłosy, wysokie ostre tony, które jedynie z daleka mogły uchodzić za krzyki.
Przyjaciele oddalili się powoli z ciotką Kasandrą i panem Fleckiem z zasięgu morderczego gorąca.
- Co się stało ze strachami na wróble, które były na wzgórzach? - spytała Liza.
- One osaczyły całe Giebelstein.
Pan Fleck uśmiechnął się uspokajająco. - One wszystkie są tutaj. Boralus je wezwał, gdy się zorientował, że odkryliście jego praktyki.
- A skąd dowiedział się pan o działaniu ćwieków? - dopytywał się Nils.
Pan Fleck otworzył książkę. - Tu jest wszystko zapisane. To, co się dzisiaj stało, nie jest pierwszym takim przypadkiem. W siedemnastym wieku Boralus już raz próbował zniszczyć Giebelstein. Wtedy sprzeciwiła mu się pewna odważna kobieta. Nazywała się Dea. - W tym momencie ciotka Kasandra posłała archiwiście karcące spojrzenie, a on szybko zamknął książkę i ściszonym głosem mówił dalej:
- To ona zamknęła demona w lustrze. Potrzebował wiele czasu, aby ze swego więzienia znaleźć drogę do władzy nad żywymi. Udało mu się przed kilkoma dniami.
- Biedny pan Wolf… - powiedziała Liza ze smutkiem.
Kira wyciągnęła ręce po książkę. - Czy mogę to sobie wypożyczyć?
Pan Fleck i ciotka Kasandra spojrzeli na siebie. Archiwista potrząsnął głową. - Bardzo mi przykro, archiwum nic nie wypożycza. Nie jestem przecież żadną publiczną biblioteką.
- A poza tym - dodała Kasandra - będziesz sobie znów nabijała głowę nowymi bujdami.
Liza i Nils wyszczerzyli do siebie zęby w uśmiechu. Także Chryzek uśmiechnął się ukradkiem. Wydawało się, że Kira zaraz wpadnie we wściekłość, jednak szybko się uspokoiła. Była zbyt zmęczona, aby po tym wszystkim jeszcze użerać się z dorosłymi. Może później uda się jej przekonać pana Flecka i będzie mogła rzucić okiem na księgę. „Dea, pomyślała. Jakie niezwykłe imię! Czy po łacinie nie znaczy to »bogini«?
Jak bardzo osobliwą i interesującą kobietą musiała być!" Dzieci spoglądały w ogień. Cała stodoła stała w płomieniach. Budynek palił się wraz ze znajdującymi się w środku straszydłami. Żar docierał do miejsca, gdzie się znajdowali.
Gdy w końcu płonący dach zawalił się, w nocne niebo wystrzelił snop iskier. Świeciły jak gwiazdy w ciemności, a po chwili powoli opadły. Rozbłyskiwały ostatni raz, skrząc się jaśniej niż kiedykolwiek przedtem.
I gasły.