Kai Meyer
Demony morskich głębin
Przełożył z języka niemieckiego
Roman Niedballa
yiDEOGRAF II Katowice
„GROSIK DLA DZIECKA" — Kupując książkę wydawnictwa Wdeograf II, pomagasz
dzieciom i młodzieży niepełnosprawnej. Jeden grosz z każdej sprzedanej książki,
opatrzonej tym logo, trafia do Fundacji Pomocy Dzieciom I Młodzieży
Niepełnosprawnej im. św. Stanisława Kostki w Katowicach.
TYTUŁ ORYGINAŁU
Sieben Siegel: Dämonen der Tiefe
REDAKCJA Joanna Szewczyk
KOREKTA Jacek Ulg
REDAKCJA TECHNICZNA Damian Walasek
PROJEKT OKŁADKI I ILUSTRACJE Wahed Khakdan
SKŁAD I ŁAMANIE Ewa Mierzwa
Wydanie I, maj 2007
Videograf II Sp. z o.o.
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C
tel.: (032) 348-31-33, 348-31-35, fax: (032) 348-31-25
office@videograf.pl
www. videograf.pl
Text © 2000 Kai Meyer
Original German édition © 2000 by Loewe Verlag GmbH, Bindlach © Copyright for
the Polish édition by Videograf II, Chorzów 2007
ISBN 978-83-7183-471-4
Spis treści
VoX>róż w 5łcbimf...............
KARTHAGO ........................
Kr^5 Cz^m^cli Kraterów .
W sercu ciemności ............
T^jemnicA cr^rowtiic .......
OstAtvłi^ sz*n$* .................
\Avierietii!..........................
M.*tta Westchnień ..........
Sto metrów pod powierzchnią wody ciemny błękit zmieniał się w nieprzeniknioną
ciemność. Żaden promień światła nie przedzierał się przez głębiny. Do małej
kapsuły głębinowej nie docierał już żaden błysk ani refleks świetlny.
Tylko ciemność. Tylko czerń. Tylko lodowata nicość.
Na pokładzie kapsuły znajdowało się sześć osób wtłoczonych w niewielką podłużną
przestrzeń, przypiętych do foteli, które prawie uniemożliwiały wykonywanie
jakichkolwiek ruchów. Wszyscy mieli na sobie białe kombinezony z tworzywa
sztucznego. Dokoła panowała cisza, którą przerywało jedynie bulgotanie
zbiorników balastowych.
Z przodu leżał profesor Rabenson i doktor Bischof, kierownik ekspedycji. Za
nimi, w drugim rzędzie leżały Kira i Liza. Obie wpatrywały się w monitory
zamontowane na suficie kapsuły. Ich ekrany dawały jedy-
7
ną możliwość, aby zobaczyć, co jest na zewnątrz — nawet jeśli nic się tam nie
działo. W kapsule nie było bulajów ani okienek obserwacyjnych.
W ostatnim rzędzie leżeli obok siebie Chryzek i Nils. Oni również wpatrywali się
w monitory. Ci dwaj zazwyczaj mieli odmienne zdanie na każdy temat. Dziś jednak
było inaczej.
— Jest mi niedobrze.
— Mnie jeszcze bardziej.
— Poza tym kręci mi się w głowie.
— A mnie boli głowa.
Kira i Liza spojrzały na siebie. Liza przewróciła oczami, a Kira szepnęła: —-
Banda tchórzy.
— Słyszałem — mruknął Nils.
— No i dobrze — odparła Kira. — Zachowujecie się jak małe dzieci.
Faktycznie: chłopcy już prawie od tygodnia bez przerwy narzekali — odkąd
profesor Ra-benson, ojciec Kiry, zabrał całą czwórkę na pokład stacji naukowej
SIM-1. Mieli przejść coś w rodzaju treningu dla astronautów, aby przygotować się
do podróży w głąb oceanu i przebywania na tajnej platformie badawczej.
8
Chryzek i Nils nie byli zbyt zachwyceni, gdy dowiedzieli się, dokąd mają
wyruszyć w kolejną podróż z profesorem. Do Seattle, miasta położonego na
północnym zachodzie USA, polecieli samolotem. Stąd zabrał ich helikopter
należący do tajemniczego miliardera Simona Simonsa, i zawiózł na SIM-1,
pływające laboratorium w oddalonej od lądu części Wschodniego Pacyfiku.
Cała podróż miała trwać dwa tygodnie. Pierwsze dni zgodnie z planem zajął im
trening. Okazał się on zajmujący i emocjonujący — przynajmniej zdaniem obu
dziewcząt. Teraz jednak, z początkiem drugiego tygodnia, zabawa się skończyła.
Wreszcie rozpoczęła się ich podróż na dno oceanu, do stacji KARTHAGO. Znajdowała
się ona na głębokości prawie pięciu tysięcy metrów, zamocowana na stałe na
zboczu podwodnego łańcucha górskiego.
Jednak już teraz, po pierwszych kilku minutach podwodnej podróży, kierownik
ekspedycji, doktor Bischof miał serdecznie dość ciągłego narzekania chłopców.
— Czy mógłbym prosić o ciszę tam z tyłu? — syknął niezbyt uprzejmie. Ręce miał
cały czas zajęte obsługiwaniem niezli-
9
czonych przycisków i dźwigni na pulpicie sterowniczym kapsuły.
Chryzek i Nils zamilkli niechętnie, a dziewczęta uśmiechnęły się do siebie
porozumiewawczo.
Kapsuła przez trzy kwadranse opuszczała się w głąb oceanu, a jej szperające
reflektory nie natrafiały na nic, co mogłoby się ukazać na monitorach wewnątrz
pojazdu.
Nagle profesor Rabenson krzyknął: — Tam coś było!
— Tak? — Zaskoczony doktor Bischof oderwał wzrok od instrumentów kontrolnych i
spojrzał na monitor zainstalowany powyżej.
— Ja też zauważyłem — potwierdził Chryzek.
— Ja także — dodał szybko Nils, jednak zabrzmiało to tak, jakby chciał jedynie
przekonać innych, że nie zdrzemnął się na kilka minut. Dziewczęta wymieniały
właśnie znudzone spojrzenia, więc nie zauważyły nic nadzwyczajnego, w
przeciwieństwie do profesora.
— A więc co pan zobaczył? — Bischof zwrócił się do ojca Kiry.
— Jakiś ruch w samym rogu ekranu.
10
— Na tej głębokości żyje trochę maleńkich stworzeń — stwierdził Bischof i
uśmiechnął się z wyższością. — Niektóre z nich wyglądają naprawdę strasznie.
— Wiem o tym — odparł poruszony profesor. — Ale to, co było na zewnątrz,
wydawało się przede wszystkim dość duże!
Przygotowywał się przez wiele miesięcy do tej ekspedycji i wiedział dokładnie,
na jakie zwierzęta można się natknąć na tej głębokości. Wycieczka na podwodną
stację KARTHAGO stanowiła część poszukiwań materiałów do jego nowej książki.
Profesor opisał już wiele niezwykłych zjawisk w książkach, które stały się
bestsellerami. Także obecny projekt — o tajemnicach głębin morskich — z
pewnością pobije rekordy sprzedaży.
Niezwykłe zajęcie profesora Rabensona sprawiało, że nieczęsto widywał się z
córką. Odbywał podróże po całej kuli ziemskiej, gdy tymczasem Kira, która
przecież musiała chodzić do szkoły, mieszkała ze swoją ciotką Kasandrą w ospałym
Giebelstein. Jednakże w czasie wakacji ona, Chryzek i rodzeństwo Liza i Nils,
często towarzyszyli profesorowi w jego ekspedycjach. Ojciec Kiry brał na siebie
wszelkie koszty tych
11
podróży. Pozwalały mu na to jego wysokie dochody.
— Nic nie widzę — powiedział doktor Bischof, potrząsając głową. Na jego ekranie
ukazywały się kolejno obrazy z sześciu kamer zainstalowanych w różnych miejscach
kadłuba kapsuły. Wszystkie pokazywały to samo: czerń, czerń, czerń.
— Jak daleko jeszcze do KARTHAGO? — spytała Liza niespokojnie. Jeśli na zewnątrz
rzeczywiście było coś, czego nie powinno tu być, to wolała znaleźć się na
pokładzie stacji tak szybko, jak to tylko możliwe. Unoszenie się w nicości nie
było zbyt przyjemne.
— Jesteśmy teraz około czterech tysięcy metrów pod powierzchnią wody — Bischof
odczytał elektroniczne wskazania jednego z przyrządów. — Oznacza to, że będziemy
opadać jeszcze około dwunastu minut.
Lizą wstrząsnął dreszcz. Przez dwanaście długich minut będą spadać jak kamień w
głębinę, hamowani jedynie przez małe turbiny, zainstalowane od spodu kapsuły. W
ciągu dwunastu minut może się wiele wydarzyć.
— Nie martw się — powiedział Bischof. — Ta kapsuła niejedno wytrzyma. Jej ściany
12
są zbudowane z tytanu grubego na pięć centymetrów. Nawet największa ryba połamie
sobie na nim zęby.
Zasępiona Kira zmarszczyła czoło. — To bardzo dobrze, że w ogóle bierze pan pod
uwagę coś takiego.
— A cóż takiego mogłoby nas zaatakować na tej głębokości? — dopytywał się Nils.
Rękoma mocno trzymał się swojego fotela.
— Absolutnie nic! — ogłosił Bischof kategorycznie.
— To coś znów się pokazało! — zawołał nagle profesor Rabenson. Zwrócił się do
doktora siedzącego na sąsiednim fotelu: — Przecież i pan musiał to widzieć!
Bischof nie odpowiedział. Jego milczenie zaniepokoiło Kirę tak bardzo, że mimo
surowego zakazu odpięła pasy zabezpieczające i ponad oparciem przedniego fotela
spojrzała mu w twarz.
Był blady jak kreda. Dolna warga mu drżała.
— Co się dzieje? — zapytała z obawą w głosie. Nagle poczuła, że robi się jej
gorąco.
Ręce Bischofa krążyły po klawiaturze. — Natychmiast się zapnij! — nakazał Kirze,
nawet się do niej nie odwracając.
13
Dziewczynka szybko wycofała się na swoje siedzenie i umocowała pasy.
— O kurczę — szepnął Nils, a Chryzek z tyłu cicho zaklął.
Liza chwyciła Kirę za rękę i zagryzła wargi, jakby chciała powstrzymać się od
krzyku przerażenia.
— A więc? — zapytał niecierpliwie profesor Rabenson. — Co to było?
Bischof otarł pot z czoła. — Nie mam pojęcia. Na tej głębokości nie powinno być
nic żywego i tak dużego... a nawet o połowę mniejszego.
— Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co to w ogóle było? — dopytywał się Chryzek. —
Ja nic nie widziałem.
Sonar trzeszczał i piszczał tajemniczo.
— Coś tylko przemknęło w świetle naszego reflektora — powiedziała Liza, która
również zauważyła to coś na ekranie. — A potem zaraz znikło.
Zauważyła wprawdzie ruch na ekranie, zdziwiła się jednak, że ojciec Kiry i
doktor potrafili ocenić wielkość tego obiektu. Przecież poruszał się z
niesamowitą szybkością!
Potem jednak jej wzrok padł na jeden ze wskaźników na konsoli. Widocznie
zainsta-
14
lowane na zewnątrz czujniki dokonały pomiarów tajemniczego stworzenia.
„18 metrów" błyszczało krwistą czerwienią na wskaźniku.
Kira spojrzała na wyświetlacz w tym samym momencie, co Liza.
— Jakie zwierzęta mogą być tak wielkie? Kałamarnice olbrzymie? — spytała.
Liza spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma. — Krakeny?
Doktor Bischof i profesor Rabenson potrząsnęli przecząco głowami.
— Krakeny, czyli kałamarnice, mogą, co prawda, osiągać takie rozmiary —
powiedział Bischof — jednak ich macki są zbyt cienkie, aby nasze sensory mogły
je zarejestrować i zmierzyć. — Przełknął ślinę. — Tych osiemnaście metrów to
musiało być coś masywnego. Ciało i mięśnie.
— I zęby — szepnął z tyłu Nils. Profesor Rabenson spojrzał na Bischofa
skonsternowany.
— Zapewniono mnie, że ta podróż w głębiny jest całkowicie bezpieczna. Sam mister
Simons...
Badacz morskich głębin przerwał mu: 15
— Mister Simons siedzi gdzieś na Florydzie i się opala. On tylko finansuje
KARTHA-GO, ale nie ma pojęcia, co się tu naprawdę dzieje. — Bischof
najwidoczniej nie miał zbyt dobrego mniemania o swoim bogatym sponsorze. — A
jeśli chodzi o zagrożenie, to w normalnych warunkach nie występuje.
— „W normalnych warunkach" — Nils po cichu naśladował głos doktora.
— Kapsuła została zbudowana z najtwardszego na świecie metalu — kontynuował
Bischof. — Zapasy tlenu wystarczą na siedemdziesiąt dwie godziny, a więc na dużo
dłużej, niż potrzebujemy. A poza tym mamy łączność radiową ze stacją SIM-1 na
powierzchni.
— Dobry pomysł — powiedział profesor Ra-benson i wziął do ręki mikrofon służący
do porozumiewania się z powierzchnią. Z konsolą sterowniczą łączył go spiralny
kabel.
— Kapsuła do SIM-1 — powiedział. — Ra-benson do SIM-1!
— A cóż takiego chce im pan powiedzieć? — rozgniewał się Bischof. — Ze mają nam
tutaj zrzucić jakiś harpun?
— Kapsuła do SIM-1 — powtarzał profesor, nie zwracając uwagi na słowa doktora.
16
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
— Czy łączność jest zerwana? — zapytała Liza słabym głosem.
Bischof odebrał mikrofon profesorowi.
— Kapsuła do SIM-1 — powiedział głośno.
— Tu Bischof. Hej, chłopcy, co się z wami dzieje? Czy nikt nas nie słyszy?
Odpowiedziała mu cisza.
— Połączenie nie jest zerwane — mruknął Bischof. — Jednak nikt nie odpowiada.
Trzask! Buuum!
Nagle silny wstrząs spowodował, że kapsuła zadrżała. Wszyscy krzyknęli, chwycili
mocniej poręcze foteli i próbowali zapanować nad emocjami.
— Co się, do diabła, dzieje na zewnątrz?
Profesor Rabenson przycisnął jeden z przełączników przy swoim monitorze, aby
powiększyć fragment obrazu. Jednak to, co uderzyło w ich pojazd, zdążyło już
umknąć z pola widzenia kamery. Czerń oceanicznej głębi była jak atłasowa
zasłona.
Kira instynktownie podwinęła rękaw kombinezonu, jednak znaków Siedmiu Pieczęci
nie było widać. Te magiczne znamiona pojawiały się na ramionach dzieci zawsze
wtedy, gdy w pobliżu czaiły się demony, duchy czy
17
czarownice. Teraz jednak takich oznak nie było. To, co zaatakowało małą kapsułę,
zdawało się być naturalnym przeciwnikiem.
Nawet jeśli przy długości osiemnastu metrów miało do tego odpowiednią wagę.
— Przełączę teraz na widok w dół — powiedział Bischof.
Na wszystkich sześciu monitorach ukazał się obraz z kamer, które znajdowały się
na spodzie pojazdu.
Z ciemności zaczął wyłaniać się ledwo widoczny kolos, przypominający zatopiony w
morzu kościół: kanciasty blok metalu, na którym po jednej stronie wznosiła się
wieża naszpikowana sensorami, talerzami radarów i antenami.
Była to KARTHAGO — tajna stacja badawcza, zawieszona na spękanych zboczach
podmorskiego łańcucha górskiego.
Była zamocowana za pomocą niezwykłych sieci z krat i podpór na zboczu góry,
której szczyt kapsuła minęła już jakiś czas temu. Jak wyglądał krajobraz poniżej
stacji, nie można było stwierdzić. Widać było tylko to, co reflektory kapsuły
wydobywały z ciemności. Wszystko inne pozostawało w wiecznym mroku oceanu.
18
— Zaraz będziemy na miejscu! — stwierdził z ulgą Bischof.
W tej chwili w kapsułę znowu coś uderzyło. Tym razem o wiele mocniej. Kira
poczuła silne szarpnięcie i pasy bezpieczeństwa boleśnie wbiły się jej w ciało.
— Widziałem to! — krzyknął Nils. — Jest jeszcze pod nami.
Teraz mogli dokładnie obejrzeć stworzenie — szarobiałe cielsko, wielkie jak
wagon tramwajowy. I potężną płetwę grzbietową, która wyrastała w górę ostra i
spiczasta jak ostrze ogromnego noża.
Lęk i panika sparaliżowały wszystkich.
— Przecież aż tak wielkie rekiny nie istnieją! — rzucił bez tchu profesor
Rabenson. — Czujniki muszą dawać mylny odczyt.
Jednak cyfrowy wskaźnik bezlitośnie wyświetlał: „18 metrów".
— Rekiny tej wielkości wymarły miliony lat temu — wysapał Bischof. — Ostatnie
okazy żyły w czasach dinozaurów. Jeśli takie zwierzę by przetrwało, to byłaby
sensacja na skalę światową!
— Megalodon — szepnął Nils. — Prapra-dziad wszystkich rekinów. Kiedyś w jakiejś
książce zobaczyłem rysunek...
21
Przerwał mu Chryzek: — Jak długo jeszcze? — zawołał do doktora Bischofa, który
poruszał szybko palcami po instrumentach kontrolnych. — Gotowi do dokowania za
dwadzieścia sekund... osiemnaście... szesnaście... — odliczał w dwusekundowych
odstępach.
Spodziewali się, że w każdej chwili ogromny rekin znów zaatakuje. Liza jak w
transie zagryzła dolną wargę, chłopcom pot lał się po twarzach strumieniami.
Kira wcisnęła się w oparcie fotela, jakby od tego zależało jej życie.
Znów! Kolejne uderzenie wstrząsnęło kapsułą. Wszyscy poza Bischofem krzyknęli
przerażeni. Jednak tym razem było to spowodowane kontaktem pojazdu z tytanową
konstrukcją stacji badawczej. Ogromne elektromagnesy złapały kapsułę i z
milimetrową dokładnością przycumowały do jednego z trzech stanowisk na szczycie
wieży.
— Jesteśmy na miejscu — szepnął Bischof i odpiął pasy bezpieczeństwa. — Szybko,
wynośmy się stąd!
Wygramolili się z foteli i na czworakach podążyli do wąskiej śluzy. Po kilku
sekundach znaleźli się w wąskim stalowym tunelu,
22
w którym rozlegały się głośne sapania i gulgoty świadczące o tym, że
ultranowoczesna stacja KARTHAGO wyrównuje ciśnienie wewnętrzne. Wszyscy byli
nieco oszołomieni, a w środku poczuli mdłości.
Potem jednak wszystko to minęło. Po kilku sekundach otwarła się stalowa grodź do
stacji. W końcu mieli pod stopami stały grunt.
— To nie mógł być po prostu jakiś rekin — mamrotał profesor Rabenson, gdy
czekali na możliwość wejścia na teren stacji.
Bischof skinął głową. — Wie pan, co mnie jeszcze bardziej martwi? — szepnął. —
Dlaczego nikt z SIM-1 nie zgłaszał się na nasze wezwanie? Urządzenia wskazywały,
że kontakt został nawiązany, lecz nikt nie odpowiadał.
— Co to oznacza? — zapytała ostrożnie Kira.
Bischof patrzył po kolei na wszystkich, jakby chciał się upewnić, że zniosą
prawdę.
— SIM-1 nie chciała lub nie mogła nam odpowiedzieć — stwierdził w końcu. — Coś
się tam stało.
Śluza otwarła się z sykiem. Zabrzmiało to jak westchnienie monstrualnego stwora.
KARTHAGO
Stacja była opuszczona. W jej wąskich korytarzach i stalowych komorach nie było
żywej duszy. Tylko głęboko w sercu KARTHAGO brzęczały generatory, a tysiące
kontrolnych lampek i monotonny szum i grzechotanie urządzeń świadczyły o
funkcjonowaniu podwodnej stacji.
— Od trzech miesięcy jestem jedynym, który tu schodzi — powiedział Bischof, choć
wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Tłumaczył się jak dziecko, które stara się
usprawiedliwić nieporządek w swoim pokoju. — Dlatego wiem, jak muszą się czuć
kosmonauci na stacji MIR.
Siedzieli stłoczeni w maleńkiej centrali dowodzenia KARTHAGO. Bischof
przygotował kawę, która wprawdzie dzieciom nie smakowała, ale przyjemnie ich
rozgrzała. Tu, w głębinach temperatura wody wynosiła zaledwie trzy stopnie
powyżej zera. Mimo pracujących generatorów grzewczych, przez
24
KARTHAGO
Stacja była opuszczona. W jej wąskich korytarzach i stalowych komorach nie było
żywej duszy. Tylko głęboko w sercu KARTHAGO brzęczały generatory, a tysiące
kontrolnych lampek i monotonny szum i grzechotanie urządzeń świadczyły o
funkcjonowaniu podwodnej stacji.
— Od trzech miesięcy jestem jedynym, który tu schodzi — powiedział Bischof, choć
wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Tłumaczył się jak dziecko, które stara się
usprawiedliwić nieporządek w swoim pokoju. — Dlatego wiem, jak muszą się czuć
kosmonauci na stacji MIR.
Siedzieli stłoczeni w maleńkiej centrali dowodzenia KARTHAGO. Bischof
przygotował kawę, która wprawdzie dzieciom nie smakowała, ale przyjemnie ich
rozgrzała. Tu, w głębinach temperatura wody wynosiła zaledwie trzy stopnie
powyżej zera. Mimo pracujących generatorów grzewczych, przez
24
tytanowe ściany stacji napływało tak przenikliwe zimno, że aż dostali gęsiej
skórki.
Na jednej ze ścian centrali były zainstalowane monitory, które pokazywały
otoczenie KARTHAGO z różnych perspektyw. Ze względu na konieczność oszczędzania
energii reflektory stacji przez większość czasu były wyłączone. Jednak po tym,
jak zobaczyli ogromnego rekina, Bischof w drodze wyjątku włączył wszystkie.
Szarobiałe światło spłynęło na nagie podwodne zbocze, obejmując rejon około
pięćdziesięciu metrów. Po straszliwym potworze, który zderzył się z kapsułą, nie
było śladu.
W ciągu ostatnich minut Bischof kilka razy podejmował próby nawiązania łączności
z SIM-1 na powierzchni. Wciąż bez rezultatu.
Teraz spróbował ponownie, ale nikt nie odpowiadał. Potrząsnął głową
zdezorientowany. — Naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje na górze. Jedynym
wytłumaczeniem byłaby awaria zasilania. Jednak coś takiego dzieje się jedynie w
czasie niepogody, być może podczas huraganu.
— Gdy opuszczaliśmy SIM-1, niebo było jasnobłękitne — przypomniał Chryzek.
25
— Sztormy na pełnym morzu nadchodzą bardzo szybko — powiedział Bischof. Wszyscy
zrozumieli, że w ten sposób szuka jedynie wyjaśnienia czegoś, co było niepojęte.
— Co się dzieje z rekinem? — zapytała Liza.
— Tutaj, w środku nic nam się nie może stać, prawda? Powiedział pan przecież, że
stacja jest zbudowana z tytanu.
Bischof uśmiechnął się. — KARTHAGO została tak zbudowana, aby przetrwać
trzęsienie ziemi o najwyższej sile ośmiu stopni. Nawet kolizja z okrętem
podwodnym nie jest w stanie nam wyrządzić wiele szkody. — Milczał przez chwilę,
a potem dodał: — Poza tym jestem przekonany, że czujniki podały nieprawdziwe
dane. Osiemnaście metrów to jest absolutnie niemożliwe!
— Ale my przecież to bydlę widzieliśmy!
— sprzeciwiła się Kira.
— Nawet dość dokładnie — stwierdził sarkastycznie Nils. Utworzył z palców
paszczę rekina przed swoimi ustami i udawał, że gryzie Lizę.
— Przestań! — Jego siostrze wcale nie było do śmiechu.
Nils z uśmiechem opuścił ręce i zwrócił się w stronę doktora Bischofa:
26
— A jeśli to jednak był megalodon?
Kierownik stacji spojrzał na niego ze złością. — Carcharodon Megalodon wymarł
dziesięć milionów lat temu. Gdyby chłopcy w twoim wieku nie zaczytywali się w
głupich książkach o dinozaurach, nie musielibyśmy się teraz zajmować takimi
dziecinnymi teoriami.
Teraz głos zabrała Kira: — Przyjmijmy więc, że wskaźniki rzeczywiście się
zepsuły. Cóż więc to było?
— Być może wieloryb, żarłacz olbrzymi — powiedział profesor Rabenson. — One
osiągają długość ponad dwunastu metrów.
Bischof zaprzeczył ruchem głowy. — Nie na głębokości pięciu tysięcy metrów.
Rekiny nie występują poniżej dwóch tysięcy, a do tej głębokości mogą się zbliżyć
tylko nieliczne gatunki.
Ojciec Kiry westchnął. — Wszystko to nie zmienia faktu, że przybyliśmy tutaj w
ściśle określonym celu. KARTHAGO ma być jedynie stacją pośrednią w dotarciu do
Czarnych Kraterów. No i Smoczej Łodzi.
Rzeczywiście, to był prawdziwy przedmiot zainteresowań profesora. Poprzez swoje
kontakty na całym świecie dowiedział się,
27
że multimiliarder i naukowiec-amator Simon Simons odnalazł i umiejscowił na dnie
oceanu wrak statku. Wszystko wskazywało na to, że jest to statek wikingów.
Według wszelkich reguł naukowych, było to niemożliwe. Wikingowie byli w stanie
dopłynąć do wschodnich wybrzeży Ameryki, z pewnością jednak nie mogli się
znaleźć na wschodnim Pacyfiku!
A jednak na zamazanych fotografiach wykonanych przez ekspedycję Simonsa widać
było, że wrak jest bez wątpienia długą łodzią wikingów. Nawet łeb smoka na jego
dziobie był łatwo rozpoznawalny. Kadłub okrętu w zadziwiający sposób nie uległ
przez stulecia rozkładowi, lecz został perfekcyjnie zakonserwowany — cały statek
był skamieniały.
KARTHAGO pełniło rolę stacji pośredniej dla kapsuł badawczych i sond bezzałogo-
wych, które były wysyłane ze stacji SIM-1 w celu zbadania wraku oraz ustalenia,
czy możliwe jest rychłe wydobycie go z dna.
Największym problemem było to, że statek spoczywał wśród Czarnych Kraterów. Te
ostro zakończone kamienne kominy wznosiły się u stóp podwodnego pasma górskiego
28
i tworzyły kształt okręgu. Były to jakby małe wulkany, z których jednak nie
wydobywała się lawa, lecz ciemna cuchnąca breja — gorąca woda z siarką. Falowała
ona gęstymi chmurami w okolicy wraku. Sondy z kamerami dopiero raz przebiły się
przez ten pierścień chmur i dokonały dokładnych zdjęć „długiej łodzi". Poza tym
naukowcom pozostawała jedynie praca za pomocą sonaru.
Profesorowi Rabensonowi udało się po wielu miesiącach przekonać Simonsa, aby
umożliwił mu zbadanie znaleziska. Inni naukowcy, pracujący na jego zlecenie, już
wcześniej dopłynęli do wraku, jednak byli zobowiązani do zachowania tajemnicy.
Ojciec Kiry jako pierwszy uzyskał zezwolenie, by rozpowszechnić zdobyte przez
siebie informacje. Simons miał za to otrzymać część zysków ze sprzedaży książki.
Po raz pierwszy w życiu profesor — niechętnie i bez przekonania — zgodził się na
taki układ.
Gdy Kira dowiedziała się o tym, tak długo namawiała ojca, aż ten w końcu zgodził
się, aby mogła wraz z przyjaciółmi wziąć udział w tej wyprawie. Pierwotnie
planowano, że dzieci pozostaną na pokładzie stacji SIM-1. W końcu profesor dał
się namówić
29
i umożliwił im bezpieczną podróż do KAR-THAGO. Tutaj mieli czekać na jego powrót
z wyprawy do wraku. Rabenson specjalnie w tym celu nauczył się kierowania
ultranowoczesnym pojazdem podwodnym, zacumowanym przy KARTHAGO.
Teraz, z powodu pojawienia się ogromnego rekina, te plany były zagrożone. Kira
wątpiła, czy Bischof pozwoli ojcu na dalszą samodzielną podróż.
— Gdybyśmy mieli pewność, że rekin się oddalił — zastanawiał się Bischof głośno
— moglibyśmy przystąpić do działania. Mamy dostateczną ilość tlenu, a żywności
wystarczy na prawie cztery tygodnie. Poza tym możemy także bez wsparcia z góry
dotrzeć za pomocą kapsuły na powierzchnię oceanu. Ale ten rekin... no, nie wiem.
Myślę, że powinien pan zostać na terenie stacji, profesorze.
Ojciec Kiry parsknął. — Skoro dotarłem aż tutaj, to nie pozwolę, by plany
pokrzyżowała mi jakaś ryba.
— Ona jest większa od pana, bardzo żarłoczna i przede wszystkim szybsza. Jeśli
rzeczywiście jest tak olbrzymia, to może z powodzeniem pływać z szybkością
osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
30
— Mimo to muszę ten wrak zobaczyć na własne oczy — odparł z naciskiem profesor
Rabenson.
Kira właśnie chciała powiedzieć, że nie warto ryzykować życia dla chęci zdobycia
wiedzy, gdy Chryzek wskazał nagle na ścianę pokrytą monitorami.
— On znów tu jest!
Wszyscy równocześnie spojrzeli na ekrany. Rzeczywiście — rekin wrócił!
Poruszając szybko płetwą ogonową, przemieszczał się w kręgach świateł szperaczy,
opuszczał jeden i w oka mgnieniu pojawiał się w następnym. Majestatycznie
przemieszczał się w szarym przytłumionym świetle. Widać go było to w jednym
monitorze, to znów w innym. Był jak schematyczne odbicie ogromnego insekta
oglądanego przez lupę.
Bischof jak torpeda wystartował ze swojego fotela i przecisnął się w stronę
drzwi centrali.
— Co... — zaczął profesor Rabenson, jednak doktor mu przerwał.
— Proszę ze mną, jeśli pan chce. Mam pewien pomysł!
Wybiegł z centrali i pospieszył do kratownicowych schodów prowadzących do wyż-
31
szych pięter stacji. Profesor i dzieci usłyszeli jego kroki na metalowym podłożu
i — po chwili namysłu — podążyli jego śladem.
Gdy w końcu dogonili Bischofa, ten znajdował się w pomieszczeniu ponad centralą
dowodzenia. Właśnie wkładał coś na kształt pocisku do otworu w skomplikowanym
urządzeniu mechanicznym. Aparat przypominał tylną część armatki, a przed nim
ciągnęła się długa rura. Rura wchodziła w ścianę oplecioną kablami i migającą
setkami kontrolnych punktów.
Bischof wskoczył na krzesełko stojące przed jakąś konsolą sterującą i zaczął
włączać klawisze i przyciski.
— Co to takiego? — spytał Nils. Naukowiec nie odpowiedział. W skupieniu
śledził ruchy rekina na ekranie umieszczonym powyżej pulpitu sterowniczego.
Zamiast niego odezwał się profesor Raben-son: — Prawdopodobnie to coś jak
harpun.
— Nie — powiedział Bischof, nie odwracając głowy od przyrządów. — Dzięki temu
urządzeniu mamy możliwość znakowania zwierząt. Podobnie jak się to robi na ziemi
z dzikimi zwierzętami i ptakami. Maleńki nadajnik przekazuje sygnały, które
możemy
32
śledzić na monitorze. W ten sposób w każdym momencie będziemy wiedzieć, gdzie
znajduje się rekin.
— I co nam to da? — zapytał Chryzek.
— Rekin wkrótce przestanie się nami interesować. Będzie się przenosił w inne
miejsca. Jeśli profesor Rabenson czy my wszyscy będziemy chcieli opuścić stację,
to przynajmniej będziemy mieć pewność, że tego bydlaka nie ma w pobliżu.
Kira spojrzała na pulpit ponad ramionami Bischofa. Jeden ze wskaźników wskazywał
dokładnie: „18 metrów". A więc sensory na pokładzie kapsuły nie myliły się. Ten
rekin był większy niż wszyscy jego znani krewniacy i mógł przebywać na
głębokości, na której każda inna ryba zostałaby zmiażdżona jak gumowa kaczuszka.
Doktor nacisnął szybko jakąś kombinację klawiszy i po chwili dziwaczne
harpunowa-te urządzenie wydało z siebie krótkie sapnięcie. W tym momencie na
monitorach dał się zauważyć jasny błysk. W stronę rekina wystrzelił nabój z
nadajnikiem, trafiając go.
Potężne stworzenie drgnęło, uderzyło gwałtownie płetwą ogonową i spokojnie
popłynęło dalej.
35
Bischof odczytał jakieś wskaźniki.
— Trafiony! — ucieszył się i aż podskoczył.
— Szybko, wracamy na dół!
Niedługo potem znów siedzieli w centrali sterowania przy okrągłym stole, którego
blat stanowił wielki monitor. W jego centrum widać było małe czerwone światełko
— oznaczenie miejsca, w którym znajdowała się KAR-THAGO. Teraz okrążało je inne
światełko.
— To działa — szepnęła Kira z przejęciem.
— Daję mu jeszcze najwyżej pół godziny
— powiedział Bischof. — Potem z pewnością zrozumie, że nie ma tu dla niego nic
interesującego. I po prostu popłynie dalej...
— A droga do wraku będzie wolna — zakończył jego wypowiedź profesor Rabenson.
Kira posłała mu dyskretne zatroskane spojrzenie, ale ojciec uśmiechnął się tylko
zachęcająco. — Wszystko będzie dobrze.
Westchnęła i potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie zdoła go przekonać. Był
prawdziwym naukowcem z krwi i kości. Poczuła, że robi się jej gorąco. Podwinęła
rękawy kombinezonu.
Gdy oparła ręce na blacie okrągłego monitora, przez przypadek zobaczyła, że coś
ukazało się jej na przedramieniu.
36
Siedem Znaków. Siedem niezrozumiałych, obcych hieroglifów.
— Pieczęcie! — jęknęła Liza. Ona i chłopcy natychmiast obejrzeli swoje ręce.
Wszyscy mieli je na przedramionach. Ten symbol zostawiła dzieciom matka Kiry, by
ostrzegał je przed siłami zła. Ale Pieczęcie, niestety, przyciągały też
wysłanników ciemności.
— To... to przecież nie może być z powodu tego rekina — jąkał się Nils. — Chodzi
mi o to, że gdy był o wiele bliżej nas, nic nie było widać!
Bischof przyjrzał się znakom na rękach dzieci. — Moja córka też ma fioła na
punkcie takich tatuaży. Ale czy wy nie jesteście przypadkiem za duzi na taką
zabawę?
Nie miał zielonego pojęcia, co oznacza pojawienie się Siedmiu Pieczęci.
Profesor Rabenson otarł sobie pot z czoła, ale nie powiedział ani słowa.
Popatrzył jedynie z troską na Kirę, Lizę, Chryzka i Nilsa.
Kira próbowała dodać sobie odwagi.
— Jeśli nadal masz zamiar opuścić stację — zwróciła się do ojca tonem
nieznoszącym sprzeciwu — to z pewnością będę ci towarzyszyć.
Kraterów
Wpojeździe podwodnym było miejsce dla trzech osób. Chry-zek upierał się, że
dołączy do wyprawy, jednak zarówno Kira, jak i jej ojciec sprzeciwili się temu.
— Kira jest moją córką i dobrze znam jej „pomysły" — zakomunikował profesor. — W
razie konieczności wezmę za nią odpowiedzialność. Reszta pozostanie z doktorem
Bischofem. I koniec dyskusji!
Chryzek obraził się, podczas gdy Liza w sumie była zadowolona, że nie zabrano go
w tę niedorzeczną podróż do wraku. Lubiła go o wiele bardziej, niż to okazywała.
Pojazd spoczywał w wielkiej hali śluzowej na dolnym pokładzie KARTHAGO. Był
węższy niż kapsuła, którą przybyli na stację, i miał trójkątny kształt jak
płaszczka.
38
— Czymś takim można się na tej głębokości najlepiej poruszać — wyjaśnił Bischof.
— Pojazd jest szybszy i zwrotniejszy niż kapsuła, którą już znacie.
Kira wspięła się na tylną część pojazdu z zaciętą miną, by pokazać wszystkim, że
jest zdecydowana towarzyszyć ojcu.
Profesor Rabenson wcisnął się na fotel kierowcy. Ze względu na jego posturę nie
było to łatwe. Na końcu poprawił swój miękki kapelusz — to nakrycie głowy
towarzyszyło mu w każdej wyprawie. Tym razem ze względu na biały kombinezon
wydawało się jednak trochę nie na miejscu.
Wkrótce potem przyjaciele Kiry mogli zobaczyć na jednym z monitorów w centrali
stacji, jak śluza zostaje wypełniona wodą. Gdy błyszczący pojazd opuszczał
wnętrze KARTHAGO, jego turbiny wytworzyły chmurę złożoną z bąbelków powietrza.
Potem zaczął znikać w mrocznej głębi oceanu. Jeszcze przez chwilę można było
pojazd obserwować w kręgach światła reflektorów, aż pochłonęła go bezgłośnie
czarna przepaść.
Liza strasznie się bała o Kirę i jej ojca, jednak wspomniała o tym dopiero, gdy
Chry-zek wyraził swój niepokój.
39
— To przecież kompletne wariactwo — szepnął.
— Zupełnie zbzikowali — zawtórowała mu. — Co Kira sobie myślała?
— To znamiona są winne — powiedział Nils. — Kira usiłuje być taka sama, jak jej
matka.
Liza potrząsnęła głową. — Jej matka całe swoje życie poświęciła polowaniu na
demony, a przecież i tak w końcu ją pokonały.
— Pewne jest tylko to, że ona nie żyje — zauważył Chryzek. — Nawet Kira nie ma
pojęcia, w jaki sposób jej matka umarła.
Doktor Bischof odwrócił wzrok od okrągłego monitora na stole i zmarszczył czoło.
— O czym wy właściwie mówicie? — zapytał z widocznym niezadowoleniem. Był
przekonany, że ta dyskusja to coś na kształt zabawy.
— Nic takiego — odparł szybko Chryzek.
— Absolutnie nic — dodała Liza. Podeszli do badacza i spojrzeli na ekran. Na
szczęście nie było żadnego sygnału o obecności olbrzymiego rekina. W centrum
monitora żarzył się czerwony punkt oznaczający stację, a kilka centymetrów od
niego oddalał się maleńki sygnał świetlny podwodnego pojazdu.
40
Bischof wziął do ręki mikrofon.
— Profesorze? Tu KARTHAGO. Czy pan mnie słyszy? Powtarzam: czy pan mnie słyszy?
KARTHAGO-odbiór!
W odpowiedzi w głośniku rozległ się wyraźny głos ojca Kiry: — Tu pojazd.
Słyszymy. Dobry odbiór, żadnych zakłóceń. Nadal opadamy wzdłuż zbocza gór. Za
kilka minut powinniśmy osiągnąć dno. Pojazd-odbiór!
— Czarne Kratery zobaczy pan dopiero wtedy, gdy będzie pan blisko nich. Proszę z
daleka omijać ich wyloty. Aby trafić na wrak, musi się pan przebijać przez te
ciemne chmury wokół pierścienia kraterów. Proszę uważać, aby w tej gęstej zupie
nie zahaczyć o skały. KARTHAGO-odbiór!
— Wszystko jasne — odparł profesor. Coś nagle zaszeleściło, a potem rozległ się
głos Kiry:
— Hej, kochani! Założę się, że już wam się trzęsą kolana. A przynajmniej taką
mam nadzieję. Założę się, że Chryzek już zdążył powiedzieć, że to wszystko to
jedno wielkie wariactwo. A Liza z pewnością się z nim zgodziła. — Wyraźnie było
słychać, jak chichocze. — Nie martwcie się, z pewnością nam się uda... Do
usłyszenia!
41
Znów coś zaszumiało, a potem profesor powiedział: — Pojazd-bez odbioru!
Bischof przerwał połączenie. Dzieci nie mogły się powstrzymać od gorzkiego
uśmiechu. Chryzek i Liza uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Kira znów
ich przejrzała.
Nils spojrzał na doktora Bischofa. — Proszę powiedzieć, jak często bywał pan
tam, na dole?
Bischof ociągał się z odpowiedzią, chrząknął i pośpiesznie odwrócił wzrok.
— Tylko raz. I żadne, nawet największe rekiny nie zmuszą mnie do ponowienia tej
próby. — Zamilkł, a po chwili dodał ciszej: — Jeśli na naszej planecie istnieje
piekło, to jest ono właśnie tam — w kręgu Czarnych Kraterów.
Na monitorze w podwodnym pojeździe wybuchały jak petardy macki świetlnych meduz.
Zaraz potem te błyszczące stworzenia skupiały się w sobie i znikały w ciemności.
Kira spoglądała ponad ramionami ojca. On sam uważnie studiował wskazania
przyrządów i obsługiwał drążek sterowniczy. Nad pulpitem monitor pokazywał
absolutną czerń, rozpościerającą się przed nimi. Po
42
świetlnych meduzach nie było śladu. Były to pierwsze i jedyne stworzenia, jakie
dotąd spotkali.
Pojazd nadal poruszał się stromo w dół. Na monitorze z boku widać było szary
pył, opadający na zboczu podwodnego łańcucha górskiego. Równie dobrze tak mógł
wyglądać krajobraz jakiejś obcej planety — trudno było znaleźć trafniejsze
porównanie. Morska głębina była zupełnie obcym światem. Ciemnym, zimnym i
budzącym strach.
— Tam na dole jest morskie dno — powiedział profesor. — Tak wielkiej równiny nie
ma nigdzie na powierzchni ziemi. Ten obszar jest większy niż syberyjskie stepy
czy afrykańskie sawanny.
W strumieniu światła reflektora zobaczyli, że górskie zbocze zmienia się w
równinę. Pokrywała ją szara martwa pustynia z zastygłej lawy, pochodząca z
czasów, gdy Ziemia była rozżarzonym, pozbawionym życia kolosem. Zwierzęta, które
tutaj żyły, uciekały od świateł pojazdu. Pasażerowie podwodnego pojazdu nie byli
w stanie ich zauważyć.
Kira czuła, że ma ściśnięte gardło. Ciągle zerkała na swoje przedramię. Znamiona
były cały czas widoczne.
43
Nagle przed nimi wyłoniła się z ciemności dziwaczna formacja stożkowatych skał o
wysokości wielopiętrowego domu mieszkalnego. Na monitorze wyglądało to tak,
jakby łączyły się w długi wał, który z lewej i prawej strony znikał w ciemności.
Animacja komputerowa, która ukazała się na monitorze przed profesorem, dowodziła
jednak, że poszarpane zębate skały tworzyły obszerny krąg. Ich szczyty wypluwały
z siebie ciemne chmury — były podobne do pochodzących z zamierzchłych czasów
kominów fabrycznych.
— Czarne Kratery — szepnął profesor.
— Jak one w ogóle powstały? — spytała Kira. Miała nadzieję, że odpowiedź ojca
trochę ją uspokoi.
— Gdy skorupa ziemi na dole przesunie się, tworzą się szpary i rysy, które
sięgają do wnętrza Ziemi. Często są wielokilometrowej głębokości i sięgają aż do
mającej ponad tysiąc stopni magmy. Woda ogrzewa się i dochodzi do reakcji
chemicznej ze skałą. Masy wody nasączają się metalami, wodorem i siarkowodorem.
Taka ogrzana mieszanina jest wypluwana ponownie w górę. Ten cuchnący czarny
„rosół" wydobywa się ze szczelin i szpar do morza. Na ich obrzeżach latami
osadzają
44
się cząstki metalu i minerałów. Z czasem te osady powiększają się do wielu
metrów i tworzą owe czarne kratery, które widzimy teraz przed sobą. — Profesor
zmniejszył prędkość pojazdu, aby mogli przez moment dokładniej przyjrzeć się
majestatycznym czarnym kominom. — Ta czarna ciecz, która wznosi się z przodu, ma
temperaturę około trzystu pięćdziesięciu stopni. Przez to ogrzewa się również
otoczenie. Przypatrz się dokładnie, a zobaczysz na zboczach kraterów rośliny.
Gdy podpłynęli bliżej, Kira rzeczywiście odkryła macki głębinowych roślin, które
jak kępki włosów chwiały się pod wpływem podmorskich prądów. Na zboczu jednego z
kraterów, całkiem blisko pojazdu wspinał się morski pająk wielkości pokrywy
ulicznego kanału. Kira aż się wzdrygnęła.
— Okay — powiedział profesor. — Przebijemy się teraz przez te gorące chmury, aby
się dostać do wnętrza pierścienia. Tam zaraz powinniśmy zobaczyć wrak.
Dziewczyna głęboko odetchnęła. Dopiero teraz zorientowała się, że kabina
wyraźnie się nagrzała. Na konsoli sterowniczej, wykonanej ze sztucznego
tworzywa, zebrała się para. Poczuła, że zaczyna się pocić.
45
Ojciec przesunął dźwignię do przodu i z całą prędkością skierował pojazd w
stronę groźnych podwodnych chmur.
Gdy wdarli się w bezgraniczne czarne chmury, monitory oślepły.
Bischof po raz kolejny próbował nawiązać kontakt ze znajdującą się na
powierzchni stacją SIM-1. Chryzek niecierpliwie kiwał głową, a Liza i Nils jak
skamieniali oczekiwali na jakąkolwiek odpowiedź.
Ale odpowiedzi nie było.
— Czy absolutnie nic nie może pan już zrobić? — spytała zatroskana Liza.
— Być może jest jeszcze jedna szansa.
— Doktor wyjął spod pulpitu sterowniczego zniszczony segregator z dokumentami.
Zaczął je przerzucać, a potem wstukał wie-locyfrowy kod, który odnalazł w
papierach.
— Niestety, przez pewien czas nie będziemy widzieć, co się dzieje wokół nas.
Dzieci spojrzały na siebie zdziwione.
W tym momencie ciemne prostokąty monitorów zabłysły jasnymi, wyraźnymi konturami
obrazów. Przez kilka sekund wszyscy mrugali oślepionymi oczyma. Gdy w końcu
wzrok im się przyzwyczaił, na monitorach
46
zobaczyli obrazy z tych kamer, które obserwowały wszystkie zakamarki SIM-1.
Chodziło o to, że Simon Simons chciał w swym studiu informatycznym na Florydzie
mieć możliwość dyskretnego obserwowania stacji badawczej i panującego tam
porządku.
Większość monitorów pokazywała korytarze i pomieszczenia z różnymi maszynami. Na
innych były nadbudówki na pokładzie, stalowe relingi, kratownicowe schody i
lądowisko dla helikopterów.
Bischof stał się trupio blady, gdy przyjrzał się kolejno monitorom. — Co, do
diabła... — zaczął, ale nie skończył zdania.
Także dzieciom strach odebrał mowę.
Jedna z kamer ukazywała salę jadalną stacji badawczej. Leżały tam, porozkładane
po całej podłodze, ciała członków załogi. Widać było, że oddychają — a więc
żyli. Sprawiali wrażenie, jakby coś ich głęboko uśpiło.
Monitor powyżej konsoli Bischofa pokazywał czarny jak smoła statek, który został
przycumowany obok stacji.
Na nim oraz na innych monitorach było widać, kto aktualnie kontroluje stację
SIM-1: kobiety w przylegających do ciała ciemnych ubraniach, które przemykały
przez koryta-
49
rze i pomieszczenia. Wszystkie miały długie czarne włosy. Było ich coraz więcej
— przechodziły ze statku po trapie na pływającą wyspę. Zajęły miejsca przy
stanowiskach sterowniczych i maszynach. — Wiedźmy! — szepnęła Liza.
W sercu ciemności
Czarna kipiel rozjaśniała się. Turbiny pracujące na pełnych obrotach wydzielały
bańki powietrza, gdy podwodny pojazd przebijał się przez trujące chmury. Teraz
zniżał się do wnętrza podmorskiego pierścienia kraterów.
Komputerowa animacja graficzna wyraźnie pokazywała, że kratery tworzą idealny
pierścień — praktycznie zbyt idealny, aby mógł być naturalnym wytworem przyrody.
Średnica tej zagadkowej formacji wynosiła nieco ponad kilometr. Składała się z
dwudziestu ośmiu czarnych kraterów, które systematycznie — prawdopodobnie od
milionów lat — wypluwały do oceanu swoje rozżarzone wnętrzności.
W przeciwieństwie do strony zewnętrznej pierścienia, na jego stronie wewnętrznej
nie było żadnych roślin. Mimo gorąca było tu pusto.
51
— Dziwne — mruknął profesor Rabenson. — W normalnych warunkach ciepło sprzyja
powstawaniu życia. Dlatego w pobliżu Czarnych Kraterów spotyka się liczne formy
zwierzęce, od mikroskopijnych jednokomórkowców aż po robaki, pojedyncze gatunki
ryb i płazów, jak ten pająk morski, którego widzieliśmy przedtem. — Profesor
przyjrzał się obrazowi na monitorze. — Tu jednak nic takiego nie występuje.
Tylko pustka.
Podwodny pojazd opuścił ostatecznie czarne chmury i zmierzał w kierunku centrum
okręgu utworzonego przez skalne kratery. Dno było tutaj równe. Porowata
powierzchnia zastygłej lawy wyglądała jak otarta skorupa, jakby jakaś niezwykła
siła poruszyła planetę.
— Mnie się to wszystko nie podoba — powiedziała Kira. — Gdzie właściwie jest ten
idiotyczny wrak?
— Zaraz powinniśmy przy nim być — odparł ojciec.
— A wtedy?
— Zrobimy wokoło niego kilka rund, sfotografujemy go i... no tak, jeśli
odnajdziemy coś interesującego, to możemy za pomocą chwytnego ramienia, w które
wy-
52
posażony jest pojazd, zabrać to do śluzy na pokładzie.
Kira spojrzała na ojca ze zdumieniem. — Chcesz cokolwiek stąd zabrać ze sobą na
górę?
Profesor pogłaskał się po brodzie. — Oczywiście to musi być przedtem oczyszczone
— stwierdził znużony. — To, co wypluwają te kratery, jest bardzo niebezpieczną
mieszaniną. Jednak gdy wydobywane rzeczy oczyści się i zdezynfekuje, nie powinno
być żadnych problemów.
— Wierzysz, że ten miliarder pozwolił ci na własny koszt tutaj nurkować, abyś
mógł mu sprzątnąć sprzed nosa skarby wydobyte z wraku?
Ojciec Kiry uśmiechnął się. — Wartościowe rzeczy już dawno zostały stąd zabrane
przez jego ludzi. Przecież nie jesteśmy pierwszymi, którzy tu przybyli. Jednak,
kto wie, może uda się nam odnaleźć jakiś guzik. A może nawet miecz. A najlepiej
jakiś stary but wikinga! — Na jego twarzy pojawiła się dziecięca ekscytacja.
— But wikinga? — Kira nie wierzyła własnym uszom. — Ryzykujemy nasze życie dla
skamieniałego buta?
53
— Dla nauki, Kiro. Tylko dla nauki.
— Dla twojej następnej książki. I dla stanu twojego konta w banku.
— To nie jest fair — odparł zaskoczony. — Przecież i ty z tego korzystasz.
Kira stwierdziła, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Ojciec i tak zrobi to, co
uważa za słuszne.
Po chwili profesor z zachwytem pomachał pięścią przed ekranem monitora.
— Oto i on!
Przed nimi wyrastał z ciemności dziwaczny kontur. Szary jak dno pokryte lawą i
tak samo pozbawiony życia.
Wrak leżał na boku, zwrócony kilem — spodem łodzi — w kierunku kamer pojazdu.
Wyraźnie można było zauważyć długie burty, których elementy połączone były
cienkimi kołkami. Żaden osad, nawet wszechobecny morski pył nie zanieczyszczał
najmniejszych szpar wraku. Rzeźbiona smocza głowa na dziobie zachowała się
nienaruszona. Jakby łódź dopiero wczoraj opuściła rodzinny fiord na dalekiej
północy. Z tą tylko różnicą, że wszystko, co tutaj widzieli, było skamieniałe.
Perfekcyjnie zakonserwowane.
54
— Wygląda, jakby był całkiem nowy — zdziwiła się Kira.
Jej ojciec skinął głową, przejęty do głębi naukowym znaczeniem tego widoku.
Jednak zaraz popadł w pouczający ton. — To jest prawdziwy smoczy okręt.
Największy typ tak zwanej, długiej łodzi, jakie posiadali wikingowie. Załoga
składała się z prawie siedemdziesięciu ludzi. Takie okręty były używane tylko do
szczególnie długich podróży i łupieżczych wypraw do dalekich krajów.
Przesunął rondo kapelusza do tyłu i podrapał się po głowie. — Zadaję sobie
pytanie, co tych ludzi tutaj przygnało. Wikingowie bardzo rzadko się mylili —
byli wspaniałymi nawigatorami. Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby aż tak oddalali
się od swojego miejsca zamieszkania. Ci ludzie musieli mieć jakieś szczególne
zamiary.
— Może byli kimś w rodzaju badaczy — zastanawiała się głośno Kira.
— Być może — powiedział profesor z powątpiewaniem. — Trzeba zobaczyć, co zawiera
druga strona łodzi. Skieruję nasz pojazd nad wrak.
Z turbinami skierowanymi w dół pojazd przesuwał się powoli nad leżącym w
ciemnoś-
55
ci wrakiem. Reflektory pozostawiały dziwne cienie na skamieniałej łodzi. Czasami
wydawało się wręcz, że między przegrodami i w szczelinach coś się porusza.
— Czy wiadomo, jak długo ta łódź tutaj leży? — spytała Kira.
— Przypuszczalnie tysiąc sto lat. Ale nie jest to pewne.
Pojazd przesuwał się nad skamieniałą głową smoka. Jego zęby były wyszczerzone, a
z pyska wystawał rozdwojony język. Kirze zdawało się, że straszydło ma zamiar
ich połknąć. Jednak bez przeszkód dotarli aż na drugą stronę wraka i wreszcie
mogli obejrzeć jego pokład.
Maszt zatopionej łodzi był ułamany na wysokości około trzech metrów. Sugerowało
to, że katastrofa mogła się wydarzyć w trakcie orkanu. Żagle i olinowanie już
dawno uległy rozkładowi, jednak inne części statku można było dokładnie
rozpoznać: barierki biegnące wzdłuż burty, ławki wioślarzy, a nawet miecz, który
prawdopodobnie tuż przed zatonięciem został w bezsilnej złości wbity w drewno i
razem z nim skamieniał.
— Czy metal może skamienieć? — zapytała Kira zdumiona widokiem broni.
56
— Dobre pytanie — odparł ojciec niepewnie.
Wszystko to było bardzo dziwne. Dziewczyna była prawie pewna, że ukazanie się
znaków Siedmiu Pieczęci ma coś wspólnego z bliskością wraku. Coś tu było nie
tak. Dawało się to nawet wyczuć. W głębinie czyhała jakaś zła siła.
Gdy okrągłe światła reflektorów przesunęły się wzdłuż pokładu, odkryli otwór w
burcie. Powstał prawdopodobnie przy użyciu siły, gdyż jego krawędzie były
poszarpane.
— To wygląda bardzo dziwnie — powiedział profesor. — Popatrz, drewno na
krawędziach jest wyłamane na zewnątrz.
— Jakby pod pokładem znajdowało się coś, co uwolniło się za pomocą siły — dodała
Kira. — Może jakiś więzień?
— Ale kto miałby tyle siły, aby ot tak przedziurawić burtę?
Kira nie spuszczała wzroku z miejsca, gdzie znajdował się spękany otwór w
skamieniałym wraku. Przez moment wydawało jej się nawet, że w ciemności za
wrakiem coś się poruszyło, jednak dokoła było spokojnie.
— Co to za odłamki znajdują się pod dziurą? — zapytała.
57
— Odłamki? Gdzie?
— Tam. — Dotknęła palcem szyby monitora. Gdy podobnie zachowywała się w domu,
ciotka Kasandra przeklinała tak, że uszy więdły, i zmuszała ją do polerowania
ekranu szmatką, dopóki ślady palców całkowicie nie zniknęły.
Profesor Rabenson pochylił się do przodu i także odkrył odłamki poniżej otworu,
na pokrytym zastygłą lawą dnie. Z pewnością były to skamieniałe części burty z
wyrwanego otworu. Mogło to oznaczać tylko jedno: że uwolnienie nastąpiło dopiero
wtedy, gdy statek leżał już na dnie oceanu.
A więc może nawet wczoraj! Albo przed kilkoma godzinami!
— Tato, może lepiej zabierajmy się stąd, dobrze? — powiedziała Kira.
Ojciec spojrzał na nią przenikliwie. — Myślisz, że to z tego powodu pojawiły się
znaki, prawda? Przypuszczasz, że coś się z tego wraku uwolniło. Coś bardzo
złego. Mam rację?
Kira skinęła głową. — Dlaczego w kręgu Czarnych Kraterów nie ma żadnych
zwierząt? I żadnych roślin? Chociaż panujące tu ciepło powinno sprzyjać ich
rozwojowi!
58
— Zamyśliła się na chwilę, a potem kontynuowała:
— Przecież musiał być jakiś powód, że wikingowie oddalili się tak bardzo od
swoich siedzib. Może mieli coś na pokładzie, czego chcieli się za wszelką cenę
pozbyć? I to jak najdalej od domu, by mieć pewność, że nigdy nie wróci. Może
tylko dlatego wybrali się na drugi koniec świata! A potem rozpętała się burza.
Łódź zatonęła, a z nią to, co było trzymane pod pokładem. Coś, co potrzebowało
tysiąca lat, aby się wyzwolić z więzienia.
W czasie, gdy Kira mówiła, ojciec zbladł jak ściana. — Ja w każdym razie byłbym
bardzo wściekły, gdyby mnie tak długo trzymano w więzieniu.
— Uciekajmy stąd! — powtórzyła z uporem. — Proszę!
Pojazd nadal unosił się nad otworem w burcie statku. Ponieważ łódź leżała na
boku, otwór szczerzył się w ich stronę jak otwarta paszcza.
— Dobrze — powiedział profesor. Już chciał przesunąć drążek w przód, gdy nagle
Kira krzyknęła: — Tam się coś rusza! -Wskazała punkt na monitorze. — Coś jest
pod pokładem!
59
Profesor zdjął rękę z drążka. — Na pokładzie mamy zdalnie sterowaną kamerę.
Moglibyśmy ją skierować przez dziurę do środka wraka. Co o tym myślisz?
Kira bała się, a i ojciec nerwowo przygryzał dolną wargę. Mimo to oboje aż
płonęli z ciekawości. Czego wikingowie mogli się aż tak bać, że zdecydowali się
to zabrać ze sobą w samobójczą odyseję na drugi koniec planety?
Z drugiej strony, co by to nie było, najprawdopodobniej opuściło już statek. A
przynajmniej właśnie stamtąd uciekło. Możliwe, że jednak żyły tu jakieś
zwierzęta, ryby lub robactwo, które uwiły sobie gniazda w głębi wraku.
— Spróbuj z tą kamerą — powiedziała Kira. Profesor skinął głową, pełen nadziei,
ale i obaw.
Po chwili z podwozia pojazdu wysunęło się stalowe ramię i, napędzane śmigłem,
podążyło w kierunku otworu w burcie wraku.
Profesor nacisnął jakiś przełącznik. Na jednym z małych monitorów na bocznej
ścianie pojazdu ukazał się widok z kamery na zewnątrz.
60
Otwór stawał się coraz większy i większy, jednak nadal nie można było rozpoznać,
co porusza się w jego ciemnym wnętrzu.
— Może powinniśmy zachować bezpieczny dystans — zasugerował ojciec Kiry i cofnął
pojazd. Znajdowali się teraz około trzydziestu metrów od zatopionej łodzi.
Następnie włączył zdalnie jedyny reflektor, jaki posiadał robot z kamerą. Wiązka
światła natychmiast rozjaśniła ciemny otwór we wraku, a w chwilę później cała
sonda znikła w jej wnętrzu.
Kira utkwiła wzrok w monitorze.
— Co to jest? — szepnął ojciec, gdy przed obiektywem kamery coś błysnęło
niewyraźnie w blasku reflektora.
— Znów za szybko zniknęło — powiedziała Kira. Zorientowała się, że sama też
nieświadomie mówi cicho, jakby swoimi słowami mogła zbudzić coś, co we wnętrzu
wraku czyhało na swoją ofiarę.
Znów coś błysnęło. I znów. I po raz trzeci.
— Wystarczy — powiedział profesor w napięciu. Przesunął drążek sterowniczy do
przodu i uruchomił turbiny.
— Czekaj! — rzuciła Kira. Musiała wiedzieć, co się ukrywa w środku. Nie chciała
61
też ryzykować utraty sygnałów wysyłanych przez kamerę we wnętrzu wraku.
Profesor zatrzymał pojazd na wysokości ponad dwudziestu metrów od dna morskiego,
by w razie niebezpieczeństwa mogli szybciej ratować się ucieczką.
Nagle coś gwałtownie uderzyło wprost w kamerę!
Coś srebrnego. Łuskowatego.
Na monitorze pojawił się zarys potężnego pyska. Ojciec i córka aż skulili się ze
strachu. Błysnęły zębiska, a w świetle reflektora można było dostrzec głęboką
gardziel. Tylko przez ułamek sekundy. Potem ekran zgasł, a na monitorze
zapanowała ciemność jak atrament rozlany w akwarium.
Jednak Kirze ten moment wystarczył, aby zorientować się, co ukrywa się pod
pokładem skamieniałego wraku. Spotkała to stworzenie już wcześniej, w domu w
Giebelstein i dobrze wiedziała, że trzeba się go bać jak samego diabła.
— Uciekajmy stąd! — krzyknęła.
Profesor włączył pełny ciąg turbin. Pojazd stanął dęba, a następnie w chmurze
wirów i bąbli powietrza rzucił się do przodu ponad
62
wrakiem, w kierunku kręgu Czarnych Kraterów.
Za nimi otwór w burcie zapełnił się stworzeniami, których błyszczące ciała rwały
się, aby wypłynąć na szerokie wody.
Sześć latających ryb, będących podręczną bronią czarownic, rzuciło się za nimi w
pościg.
— Kim one są? — syknął Bischof przez zaciśnięte zęby. W napięciu obserwował
monitory. Prawie wszystkie kamery SIM-1 pokazywały postacie dziwnych kobiet z
rozwianymi czarnymi włosami, ubranych w obcisłe kombinezony. Na pokładzie stacji
badawczej aż się od nich roiło.
Liza, Nils i Chryzek wymienili wystraszone spojrzenia. Dobrze wiedzieli, kim są
te kobiety. Czy mieli doktorowi powiedzieć prawdę?
— Nadam sygnał SOS — powiedział Bischof. — Z KARTHAGO nie będzie on miał
wielkiego zasięgu, jednak, kto wie, może ktoś nas usłyszy.
— Nie wiem, czy to jest dobry pomysł — sprzeciwił się Chryzek. — Te czar... —
przerwał — te kobiety będą wtedy wiedziały, gdzie jesteśmy.
65
— Jednak sygnał SOS jest naszą jedyną szansą — odparł Bischof. Wyraz jego twarzy
wyraźnie wskazywał, że nie zniesie żadnego sprzeciwu.
Zasiadł do aparatury nadawczej i wystukał cyfrowy kod. Rozległ się sygnał
dźwiękowy na znak, że może już mówić.
— Podwodna stacja KARTHAGO do wszystkich, którzy nas słyszą. Wyspa badawcza SIM-
1 została... została zaatakowana — mówił do mikrofonu, akcentując poszczególne
słowa. — Powtarzam: SIM-1 została zaatakowana. Nie wiemy, przez kogo i w jakim
celu. Prosimy pilnie o pomoc!
Powtarzał ten komunikat wielokrotnie, aż w końcu przerwał i wyłączył mikrofon. —
Tak — stwierdził w końcu. — Więcej nie możemy zrobić.
Chryzek w milczeniu potrząsnął głową. Liza i Nils w pełni się z nim zgadzali:
ten sygnał radiowy był być może poważnym błędem. Jeśli Arkanum dowie się, że
ktoś obserwuje SIM-1 z głębin, los załogi KARTHAGO może być przesądzony.
Szczególnie wtedy, gdy dowiedzą się, kto znajduje się na pokładzie podwodnej
stacji.
66
Arkanum było światowym tajnym związkiem straszliwych wiedźm. Te przepiękne, ale
lodowato zimne kobiety były śmiertelnymi wrogami nosicieli znaków Siedmiu
Pieczęci. Od czasu, gdy Kira, Liza, Nils i Chryzek uniemożliwili powrót do życia
ich zmarłemu panu — straszliwemu mistrzowi czarownic Abakusa — stale na nich
polowały. Matka Kiry też była kiedyś członkinią Arkanum, ale potem stała się
jego zaciekłą przeciwniczką zwalczającą siły zła.
Jedno było pewne: gdy czarownice dowiedzą się, że to Kira i jej przyjaciele
znajdują się na pokładzie KARTHAGO, dołożą wszelkich starań, aby ich zniszczyć.
I nie będą musiały się specjalnie wysilać — szczególnie w sytuacji, gdy znajdują
się oni pięć tysięcy metrów pod powierzchnią wody, w czymś tylko nieco lepszym
od blaszanej puszki.
— Co możemy zrobić w tej sytuacji? — zapytał Nils, patrząc na Bischofa z ukosa.
— Może powinniśmy wypłynąć na powierzchnię w kapsule i spróbować porozmawiać z
tymi ludźmi — zastanawiał się głośno Bischof.
— Ale nie bez Kiry i profesora! — odparła Liza gwałtownie.
67
Doktor skinął głową. — Musimy ich zawiadomić, aby jak najszybciej do nas
wrócili.
Nie było żadnego sprzeciwu, więc naukowiec ponownie uruchomił system łączności.
Jednak mimo kilkakrotnych prób nie udało mu się uzyskać połączenia z podwodnym
pojazdem.
Liza prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. — Co... co to znów znaczy? —
zapytała łamiącym się głosem.
— Absolutnie nic — powiedział szybko Bis-chof. — Nie martwcie się. Już podczas
wcześniejszych zanurzeń pojazdu stwierdziliśmy, że krąg Czarnych Kraterów nie
przepuszcza żadnych sygnałów radiowych. Przypuszczamy, że dzieje się tak z
powodu dużej ilości metali ciężkich, jakie się z nich wydobywają. Pojazd
powinien właśnie znajdować się w okolicy wraku. Nie ma więc nic nadzwyczajnego w
tym, że nas nie słyszą.
Nils podbiegł do stołu z monitorami. — Miejsce, gdzie właśnie znajduje się
pojazd, powinniśmy zobaczyć na radarze, prawda?
— Oczywiście. — Bischof usiadł na krześle obok okrągłego stołu. Chryzek i Liza
podążyli za nim. Naukowiec pokazał sygnał wy-
68
syłany przez pojazd i odczytał jakąś wartość u dołu ekranu. — Tutaj. Tak jak
mówiłem. Znajdują się dokładnie w kręgu kraterów, w pobliżu wraku. Liza
odetchnęła.
W tym momencie w centrali rozległ się ostry gwizd. Wszyscy aż podskoczyli ze
strachu.
— Co to było? — zapytał Nils, gdy zdjął ręce z uszu.
— Taki dźwięk rozlega się, gdy nadchodzi wiadomość — powiedział Bischof i
podekscytowany podskoczył do konsoli.
— Z pojazdu? — zapytała Liza.
— Nie — odparł naukowiec. — To z SIM-1. — Zmarszczył czoło. — To jest
osobliwe...
— Co takiego?
— Popatrzcie sami. — Przycisnął jakiś guzik i przeniósł sygnał, który nadszedł,
na monitor.
Na ekranie ukazała się twarz. Nie była to twarz wiedźmy, tylko mężczyzny.
Zaczerwieniona, okrągła, spocona twarz. Włosy miał zlepione na czole. Było
widać, że bardzo się boi. Wyglądał, jakby dopiero co stoczył walkę o życie.
— To Enrique, szef kuchni na SIM-1 — wymamrotał zdenerwowany Bischof.
69
Enrique zaczął mówić. Dźwięk dobiegał z głośnika z pewnym opóźnieniem.
Transmisja rozpoczęła się w środku zdania.
— ...jedyny, który nie stracił jeszcze przytomności — sapał Enrique. — Wszyscy
pozostali są nieprzytomni. Te kobiety przeniosły ich do jadalni. Wystarczy, że
kogoś dotkną i natychmiast zasypia. Mnie udało się uciec. Schowam się teraz w...
nie, lepiej nie powiem gdzie, bo mogą mnie podsłuchiwać. KART-HAGO, czy mnie
słyszysz?
— Tak — powiedział do mikrofonu Bischof. — Słyszymy. — Bez „koniec" albo
„odbiór". Nie było teraz na to czasu.
Liza instynktownie ścisnęła rękę Chryzka. Ten przesłał jej spłoszony uśmiech.
Nils to zauważył, jednak nie był to odpowiedni moment na cięte uwagi. W każdej
sprzyjającej chwili pozwalał sobie na drwiny z uczucia siostry. Teraz jednak sam
szukał kogoś, kto dodałby mu odwagi i pocieszył, gdyby ich położenie się
pogorszyło.
Kucharz rozejrzał się wokół spłoszonym spojrzeniem, a potem kontynuował: — One
nadeszły tu jakby znikąd, krótko po tym, gdy się zanurzyliście. Opanowały całą
wyspę. I one... śpiewają!
70
— Śpiewają? — Bischof miał wrażenie, że się przesłyszał.
Enrique skinął głową. — Tak, śpiewają. Jak w kościele. Ale nie te kobiety, które
są tu, na wyspie. Śpiew dobiega ze statku, który stoi zacumowany obok. Z
ogromnego czarnego statku, którym przybyły. Dochodzi ze środka, jest to jakby...
chór. — Pokręcił czymś poniżej zasięgu kamery. — Spróbuję wzmocnić czułość
mikrofonu. Być może uda się wam to usłyszeć.
Coś zaszumiało i trzasnęło w głośniku, a potem wśród zakłóceń dało się słyszeć
wieloosobowy żeński chór. Melodia była głęboka, monotonna i nieziemsko mroczna.
Pieśń widmowego chóru przenikała słuchaczy do szpiku kości. W życiu nie słyszeli
bardziej niezwykłego śpiewu.
Po kilku sekundach zrozumieli, że głosy powtarzają w kółko dwa słowa:
— Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum, Mater Suspiriorum...
— Ale to jest przecież... — zaczął Nils. Liza skończyła zdanie za brata: — Matka
Westchnień. Jedna z trzech Matek.
Trzy Matki — Mater Tenebrarum, Mater Lacrimarum i Mater Suspiriorum — były
71
władczyniami Arkanum, boginiami wszystkich czarownic. Dzieci jak dotąd nie
wiedziały, czy są to cielesne istoty, czy może duchy, które z tamtego świata
kierowały zbrodniami Arkanum. A może były jeszcze czym innym.
Chryzkowi przyszła do głowy przerażająca myśl: — Czy myślicie, że ona jest na
pokładzie tego statku? To znaczy Matka Westchnień we własnej osobie?
Liza i Nils wymienili przerażone spojrzenia, jednak nikt nie powiedział ani
słowa.
Po chwili Bischof chrząknął i zapytał: — Czy ktoś może mi wyjaśnić, o czym tu
jest mowa?
Na razie nie musieli mu odpowiadać, gdyż zameldował się ponownie wystraszony
kucharz.
— Podsłuchałem część waszych rozmów. One nie wiedzą, że tam jesteście. Wygląda
na to, że KARTHAGO jest najbezpieczniejszym miejscem w promieniu dziesiątek mil
morskich. Jeśli uda mi się uciec do jednej z kapsuł, to będę próbował do was
dotrzeć.
Bischof w milczeniu potrząsnął głową i po chwili zastanowienia powiedział: —
Myślę,
72
że to nie jest dobry pomysł, Enrique. Mamy tu ograniczony zapas tlenu. Kto wie,
jak długo będziemy musieli tu zostać. Ukryj się na pokładzie SIM-1 i spróbuj
dowiedzieć się jak najwięcej o tych kobietach.
Obraz kucharza zamigotał i zniknął na kilka sekund, a potem ukazał się ponownie.
— Przerwa na łączach. Nie słyszę was. Będę próbował dostać się do jednej z
kapsuł. Powtarzam: przypłynę do was!
W głośniku trzaskało i brzęczało jak w ulu. Potem wszystko ucichło i kontakt się
urwał.
— Enrique! — krzyknął Bischof do mikrofonu. — Enrique, słyszysz mnie?
Kucharz nie odpowiadał.
— To głupek! — wybuchnął Bischof.
— Nie może pan przecież robić mu wyrzutów dlatego, że się boi — wtrącił Chryzek.
.— W końcu ma ku temu wszelkie powody
— dodała cicho Liza.
Doktor odwrócił się w stronę dzieci i obserwował je niespokojnie. — Wy jednak
wiecie coś więcej o tej sprawie. Czy profesor ma z tym coś wspólnego?
— Profesor? — Nils wyszczerzył zęby. — I to niemało.
73
Bischof zrobił krok w ich stronę. Widocznie uznał, że to podziała
onieśmielająco. Ale czy mógł im w jakikolwiek sposób zagrozić? Czy mogło być coś
gorszego niż położenie, w jakim się znajdowali?
— Musicie mi powiedzieć, co wiecie — zażądał. — Wszystko.
Chryzek potarł nos. — A już myśleliśmy, że traktuje nas pan jak głupie dzieci —
mruknął sarkastycznie.
— Czy nadal nie rozumiecie, że być może chodzi tu o nasze życie? — Bischof był
teraz już naprawdę wściekły. Liza cofała się, aż poczuła za sobą jeden z
plastikowych pulpitów.
Nils popatrzył na swoją siostrę i Chryz-ka. — Być może rzeczywiście powinniśmy
wszystko opowiedzieć.
— Przecież on i tak nie uwierzy w ani jedno nasze słowo — powiedział Chryzek.
Doktor westchnął. — To pozostawcie mnie, dobrze?
Chłopcy spojrzeli na Lizę, która zaczerwieniła się i westchnęła głęboko. Potem
zaczęła opowiadać o Arkanum i czarownicach.
— Szybko! — zawołała Kira. — Szybciej! Profesor Rabenson zacisnął mocniej spoco-
74
ną dłoń na drążku sterowniczym i przyspieszył.
— One są tak samo szybkie, jak my! — Kira spojrzała na jeden z monitorów, na
którym było widać, co znajduje się z tyłu, za pojazdem. Kamera pokazywała obraz
poprzez wiry i bąble powietrza wytwarzane przez turbiny, dlatego był on niezbyt
wyraźny. Wyglądał jak rozgrzane powietrze nad ogniskiem. Mimo to dziewczyna
rozpoznała sześć srebrnych sylwetek, które podążały ich śladem. Zdawało jej się,
że widzi ich złe ciemne ślepia, choć było to absolutnie niemożliwe. Czuła ich
nikczemność i straszliwą inteligencję.
— To są latające ryby czarownic z Arka-num — wyjaśniła ojcu. Tak naprawdę nie
była pewna, czy ojciec już kiedyś nie spotkał tych stworzeń. Nigdy nie mówił o
czasach, które spędził z matką Kiry. Ciotka Kasandra opowiadała kiedyś
siostrzenicy, że ojciec nie może znieść bólu wspomnień o matce. Jednak Kira
dokładnie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy nie będzie jej można zwieść
takimi wymówkami. W końcu była przez matkę naznaczona — czy to się komuś
podobało, czy nie. Znamion Siedmiu Pieczęci nie
77
można było tak po prostu wywabić jak plam po atramencie.
— Co one tutaj robią? — zapytał profesor, obsługując jednocześnie liczne
urządzenia pokładowe i odczytując wskaźniki.
— Nie mam pojęcia. — Kira upewniła się, że ryby czarownic ich nie doganiają.
Odległość między nimi a pojazdem była teraz stała i utrzymywała się na około
dwudziestu metrach. — Mówiąc poważnie, to nie byłam dotąd pewna, czy to
rzeczywiście są — prawdziwe ryby. Mam na myśli to, że zawsze znajdowały się w
tych przeklętych torbach z krokodylej skóry, noszonych przez wiedźmy, lub latały
w powietrzu! Ale to, że one występują również w morzu, jest dla mnie pewną
niespodzianką.
Kira, Liza, Nils i Chryzek już dwukrotnie spotkali się z żarłocznymi rybami-
zabójcami, które były na usługach czarownic. Raz, gdy uniemożliwili powrót
mistrza czarownic, i drugi raz, gdy księżycowa czarownica zesłała na nich
kolczaste monstrum. W obu przypadkach udało im się pokonać ryby. Jednak tutaj,
na takiej głębokości? W wodzie, która przecież była naturalnym środowiskiem dla
ryb, szanse nie wydawały się zbyt wielkie.
78
Kirę martwiło coś jeszcze: tam, gdzie pojawiały się te ryby, zawsze w pobliżu
znajdowały się też wiedźmy. Z nieznanych powodów Arkanum musiało mieć swoje
interesy w kręgu Czarnych Kraterów i w zatopionym wraku.
W tym momencie jednak nie było czasu na snucie dalszych rozważań.
— Przed nami znajdują się Czarne Kratery
— szepnął ojciec, gdy ciemne chmury zakryły szczelnie widok na głównym
monitorze.
— Muszę poruszać się wolniej.
— Ale dlaczego? — spytała zdenerwowana Kira.
— Gdyż turbiny nie mogą wchłonąć zbyt wiele cząstek metalu z tej chmury. Jeśli
osiądą na stałe, to silniki odmówią posłuszeństwa. A wtedy już nigdzie nie
dotrzemy. — Wciągnął głęboko powietrze. — Musielibyśmy tu zostać, aż Czarne
Kratery usmażyłyby nas na małym ogniu.
Kira usiłowała nie okazywać strachu, jednak było to coraz trudniejsze. W
napięciu wsłuchiwała się w coraz cichszą wibrację maszyn, gdy pojazd wytracał
prędkość.
W następnej chwili Czarne Kratery ogarnęły swoimi chmurami cały kadłub podwod-
79
nego pojazdu i całkowicie uniemożliwiły zobaczenie czegokolwiek na zewnątrz.
Także kilku krwiożerczych ryb, które pojawiły się tuż za nimi.
Dziewczyna, wstrzymując oddech, oczekiwała uderzenia potężnych rybich paszcz.
Zewnętrzna część pojazdu była zbudowana z najtwardszego stopu metali na świecie,
jednak Kira nie była pewna, czy to powstrzyma bestie. Przecież nie były
zwyczajnymi zwierzętami, tylko demonicznymi potworami o zębach ostrych jak
brzytwy i szczękach mocnych jak stal.
Jednak straszliwy atak bestii nie nastąpił. Pojazd unosił się przez krąg
Czarnych Kraterów prawie bezszelestnie. Ciszę zakłócał jedynie przytłumiony
odgłos motorów i nieregularne piski sonaru.
Bez problemów dotarli na drugą stronę morskiej otchłani i znaleźli się ponownie
w czystej wodzie, którą rozświetlały reflektory pojazdu.
— Widzisz je? — zapytał ojciec gorączkowo. Głos wciąż mu się łamał.
— Nie. — Kira wytężyła wzrok, by cokolwiek zobaczyć w wodnych falach za nimi.
Straszliwych ryb nigdzie nie było. Żadnych
80
lśnień, żadnych pojedynczych błysków ich pancernych łusek.
Pojazd był już ponad pięćdziesiąt metrów od zatrutego wału wokół Czarnych
Kraterów, a bestii nadal nie było widać.
Osiemdziesiąt, sto metrów. I ani jednej ryby.
— Nie dopadną nas! Być może nie mogą opuścić kręgu kraterów! — triumfowała Kira
z ulgą. — Tak, to musi być to! Nie potrafią opuścić tego przeklętego kręgu!
Ojciec zwiększył teraz prędkość, silniki zawyły i pojazd szybko wznosił się w
górę, gdzie w ciemności królowała stacja KARTHAGO.
— One są uwięzione w kręgu Czarnych Kraterów — mruczała Kira. — A mnie strasznie
zależy na tym, żeby się dowiedzieć, dlaczego.
czarownic
Kira nie mogła się doczekać, kiedy śluza w końcu się otworzy. Przyjaciele już
czekali, by rzucić się jej na
szyję.
Profesor rozejrzał się wokół, jakby kogoś szukał. — A gdzież to podziewa się
Bischof?
— W centrali — odparł Chryzek. — Powiedział, że nie chce spuścić z oka radaru.
Ojciec Kiry odsunął dzieci i oddalił się ciężkim krokiem. — Muszę z nim pilnie
porozmawiać.
Tymczasem Kira opowiedziała im, co odkryli w kręgu czarnych kraterów. A Liza
przekazała przyjaciółce wiadomość o czarownicach, rozmowie z kucharzem i
niesamowitym śpiewie.
— Oznacza to, że SIM-1 została zdobyta przez prawdziwy statek czarownic —
podsumowała Kira, wzdychając głęboko. —
82
A przy naszym pechu to Mater Suspiriorum jest obecna na pokładzie. Jasna
cholera...
— Enrique, ten kucharz, chce spróbować uciec stamtąd w jednej z kapsuł i
dołączyć do nas — powiedział Nils.
— Przecież nie można mu tego brać za złe, prawda? — Kira nerwowo poprawiła rude
loki. — To chyba jasne, że chce się ukryć przed zgrają rozbestwionych wiedźm!
Chryzek przez cały czas patrzył przed siebie. Teraz spojrzał na Kirę. —
Zastanawiam się nad tym kręgiem Czarnych Kraterów. Dlaczego tam wszystko jest
jakby wymarłe? I jaki to ma związek z rybami czarownic?
Liza skinęła głową. — Też chciałabym wiedzieć, czego one szukają we wraku
smoczego okrętu. I dlaczego on ma dziurę w burcie?
— Wikingowie coś w tym wraku uwięzili — powiedziała Kira. — Wtedy, gdy zatonął.
Coś złego — poczułam to dokładnie, będąc w pobliżu zatopionej łodzi. I co by to
nie było, mogło się tam znajdować jeszcze do niedawna.
— Co znaczy: jeszcze do niedawna? — spytał Nils.
— Nie mam pojęcia. Kiedyś to coś zrobiło dziurę w burcie i wydostało się na
zewnątrz.
83
Może przed paru laty, a może przed kilkoma godzinami.
— Jednak gdyby wikingowie więzili na statku ryby czarownic, znaczyłoby to, że
one istniały już przed tysiącem lat — rozważała Liza. — A przecież Arkanum nie
istnieje aż tak długo.
— Jasne — odparła Kira. — Dlatego ja też nie wierzę, że pod pokładem były ryby.
To musiało być coś innego, coś silniejszego, straszliwszego. Być może jakiś
demon.
Przyjaciele w milczeniu skinęli głowami.
W końcu głos zabrał Chryzek: — A gdyby było tak: demon się uwolnił, jednak jego
złe promieniowanie ciągle jeszcze wypełnia wrak i jego otoczenie. I to ono
właśnie wygnało stamtąd wszystkie żyjące stworzenia.
— A krąg Czarnych Kraterów sam stał się miejscem złych mocy — wtrąciła Liza.
— Sama nie wiem — zaczęła Kira. — Mam takie wrażenie, że jest o wiele gorzej. —
Gdy mówiła, że ma takie wrażenie, to często znaczyło, że przemawia przez nią
duchowe dziedzictwo matki. W takich sytuacjach często wiedziała o rzeczach, o
których nie powinna mieć pojęcia. Jakby matka już po śmierci udzielała jej rad i
wskazówek.
84
— Co masz na myśli? — zapytał zniecierpliwiony Nils, gdy Kira nagle zamilkła.
— No tak, wiedźmy na SLM-1, ryby czarownic na smoczym statku na dnie morza — to
przecież nie może być przypadek! Arkanum musi mieć jakiś szczególny interes w
kręgu Czarnych Kraterów. A wszystko to jest związane z wrakiem. I z rybami. —
Zrobiła pauzę i zamyśliła się. Potem mówiła dalej:
— Złe promieniowanie wokół wraku musi mieć jakąś moc, straszną moc.
Przypuszczam, że ta straszliwa aura zniszczyła całe życie w kręgu Czarnych
Kraterów, podobnie jak zakaźna choroba, tylko o wiele skuteczniej. Ryby i
morskie stawonogi oraz inne drobne stworzenia w środku kręgu zmieniły się w
demony. A potem walczyły między sobą i pożerały się, aż pozostały tylko
najsilniejsze i najstraszliwsze — ryby czarownic.
Chryzek masował sobie kark. — To by znaczyło, że ryby czarownic kiedyś były
normalnymi zwierzętami. Nieszkodliwymi rybami głębinowymi.
— Do czasu, gdy przemieniło je złe promieniowanie wraku — dodała Kira.
— A więc jesteście przekonani, że krąg Czarnych Kraterów jest ich takim jakby m
i e j-
85
scem narodzin? — zapytał Nils z wybałuszonymi oczyma.
Kira skinęła głową. — Jeśli nasze przypuszczenia są słuszne, to być może
natrafiliśmy na jedną z największych tajemnic Arka-num.
— I to by tłumaczyło, dlaczego wiedźmy tu są — powiedziała Liza. — One przybyły
po posiłki!
—Tak właśnie jest—stwierdziła Kira z wściekłą satysfakcją.
— A dlaczego ryby nie mogły was dopaść przez chmury Czarnych Kraterów? — spytał
Nils.
— Też sobie zadawałam to pytanie — odparła Kira. — Myślę, że z tego samego
powodu, dla którego promieniowanie wraku nie ogarnęło ani mnie, ani ojca. Ani
Bischofa oraz innych badaczy, którzy już w tym kręgu byli.
Zrobiła krótką przerwę, by nadać swoim słowom jeszcze większą wagę: — To ten
metal! Czarne Kratery wypluwają cząstki metali ciężkich z wnętrza ziemi. Ta
ciemna breja jest pełna tych cząstek. Aura wraku jest być może przez to
powstrzymywana — tak samo jak zainfekowane przez nią stworzenia.
86
A nas ochronił pancerz z tytanu, z którego został zbudowany podwodny pojazd.
Liza pokiwała głową. — Oznacza to także, że każde zwierzę, które trafi do kręgu,
zostaje przez to promieniowanie zamienione w demona, bo nie jest przecież
chronione przez pancerz z tytanu.
— Dokładnie tak — stwierdziła Kira. — Lub też jest zaraz pożerane przez ryby
czarownic.
— Jednego wciąż nie rozumiem — powiedział Nils. — Jeśli te bestie nie mogą
opuścić kręgu Czarnych Kraterów, to w jaki sposób docierają do wiedźm na
powierzchni?
— Poprzez magię — rzucił Chryzek. — Jakżeby inaczej?
— To wszystko tylko spekulacje — wtrącił Nils, potrząsając z powątpiewaniem
głową. — Tak naprawdę przecież niczego nie wiemy.
— Jednak to ma sens — sprzeciwiła się jego siostra. — Wiedźmy przybywają
prawdopodobnie tutaj w regularnych odstępach czasu, być może co kilka miesięcy
lub lat. Dzięki magii ściągają ryby na powierzchnię. To są takie jakby żniwa.
— A różnica ciśnień? — przypomniał Nils przemądrzałym głosem.
87
— Człowieku, to jest właśnie magia — odparła Liza z naciskiem. — Nie jestem
czarownicą, nie mam pojęcia, jak to działa. Jednak pod każdym względem brzmi
logicznie.
— Może do tego jest potrzebna szczególnie silna moc? — zastanawiała się Kira.
— Mater Suspiriorum! — sapnął Chryzek. — Matka Westchnień. Dlatego właśnie ona
jest na pokładzie! Gdyż nikt nie posiada takiej mocy, jak ona!
Liza pstryknęła palcami. — Właśnie! — Stopniowo wszystkie elementy układanki
zaczęły do siebie pasować, jak kawałki rozbitego naczynia. — I wiecie co? To ma
przynajmniej jedną dobrą stronę.
-Jaką?
— Nie wiem, odkąd te ryby służą czarownicom, jednak chyba już dość długo. Jeśli
więc zła aura pochodzi rzeczywiście z w n ę -t r z a wraku, to otwór w jego
obudowie też może istnieć bardzo długo. A to z kolei oznacza, że demon, który
był tam więziony, wydostał się już przed kilkudziesięciu, może i kilkuset laty.
— Wierzycie, że mógł bez przeszkód opuścić krąg Czarnych Kraterów? — zapytał
Chryzek.
88
— Na to wygląda! Gdyby tam jeszcze był, to z pewnością by nas zaatakował —
powiedziała Kira. — Albo się stamtąd wydostał — być może jest o wiele
potężniejszy od małych ryb — albo po prostu zdechł z głodu. W końcu w takim
otoczeniu nie było nic do jedzenia.
— Czy demony mogą umrzeć z głodu?
— Dlaczego nie?
Chryzek, który był stale głodny i przy całej swojej żarłoczności — ku rozżaleniu
zazdrosnych dziewcząt — wcale nie tył, chrząknął znacząco. — To mi się podobało,
dobry pomysł.
— Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar teraz jeść? — zapytał Nils i przewrócił
oczyma.
— I co z tego? A wy nie jesteście głodni? Postanowili, że wrócą do ojca i
Bischo-
fa w centrali i zajmą się zgromadzonymi w KARTHAGO zapasami. W tej chwili i tak
nie mogli nic innego zrobić.
Większość zapasów jedzenia na pokładzie głębinowej stacji badawczej stanowiły
rzeczy lekkostrawne: zapakowane próżniowo kromki chleba, cienkie jak papier,
które należało posmarować masłem orzechowym lub marmoladą. Były też dostępne w
znacznej ilości batoniki czekoladowe. Poza tym kilkaset tub z jedzeniem dla
astronautów oraz
89
niektóre dania do odgrzania w kuchence mikrofalowej.
Chryzek rzucił się na batoniki oraz kanapki z masłem orzechowym, a Nils po
chwili przyłączył się do niego. Kira i Liza pozostały przy suchych kromkach
chleba, które żuły bez apetytu.
— Enrique się rzeczywiście udało! — krzyknął nagle Bischof. Wszyscy przestali
jeść. Chryzek zakrztusił się i straszliwie kaszlał.
— Zbliża się do nas z góry kapsuła — zawiadomił Bischof. — Nie przypuszczałem,
że mu się to uda.
— Czy mamy kontakt głosowy? — zapytał profesor Rabenson.
Bischof potrząsnął głową. — Z nieznanych powodów nie mamy łączności. Być może
Enrique jest tak zajęty sterowaniem kapsułą, że zapomniał włączyć aparaturę na
odbiór. W końcu jest tylko kucharzem na SIM-1, a nie doświadczonym badaczem
głębin morskich. Po przyjęciu do pracy przeszedł, co prawda, krótki kurs obsługi
ważniejszych urządzeń na pokładzie, ale brakuje mu doświadczenia. Powinien się
cieszyć, jeśli uda mu się dotrzeć do nas cało i zdrowo.
90
niektóre dania do odgrzania w kuchence mikrofalowej.
Chryzek rzucił się na batoniki oraz kanapki z masłem orzechowym, a Nils po
chwili przyłączył się do niego. Kira i Liza pozostały przy suchych kromkach
chleba, które żuły bez apetytu.
— Enrique się rzeczywiście udało! — krzyknął nagle Bischof. Wszyscy przestali
jeść. Chryzek zakrztusił się i straszliwie kaszlał.
— Zbliża się do nas z góry kapsuła — zawiadomił Bischof. — Nie przypuszczałem,
że mu się to uda.
— Czy mamy kontakt głosowy? — zapytał profesor Rabenson.
Bischof potrząsnął głową. — Z nieznanych powodów nie mamy łączności. Być może
Enrique jest tak zajęty sterowaniem kapsułą, że zapomniał włączyć aparaturę na
odbiór. W końcu jest tylko kucharzem na SIM-1, a nie doświadczonym badaczem
głębin morskich. Po przyjęciu do pracy przeszedł, co prawda, krótki kurs obsługi
ważniejszych urządzeń na pokładzie, ale brakuje mu doświadczenia. Powinien się
cieszyć, jeśli uda mu się dotrzeć do nas cało i zdrowo.
90
Spojrzał na Nilsa, który z kanapką z masłem orzechowym w dłoni zbliżył się do
okrągłego stołu z monitorem radaru. — Hej, uważaj no! — zawołał oburzony. —
Pobrudzisz całą szybę!
Nils natychmiast cofnął się od stołu i przejechał palcem po szkle.
Bischof zrobił się czerwony jak burak. — Zostaw to! To nie jest stół kuchenny! —
Odsunął chłopca na bok i zerknął na ekran, szukając śladów zanieczyszczeń. W tym
momencie dostrzegł kolejny sygnał, który zbliżał się do KARTHAGO.
— O nie! — wykrztusił.
— Co się stało? — spytał profesor. Doktor wskazał na monitor radaru. — To
światełko, tutaj...
— To przecież ten rekin! — jęknął Chry-zek.
Badacz potwierdził skinieniem głowy. — Nasz przyjaciel najwidoczniej zmienił
plany i raczy nas kolejną wizytą.
Profesor Rabenson zbladł. — Możemy się cieszyć, że nie pojawił się wtedy, gdy
byliśmy z Kirą na pokładzie podwodnego pojazdu.
— Rzeczywiście — szepnął Bischof. — Byłem pewny, że go już nigdy nie zobaczymy.
91
Nils spojrzał na niego z dezaprobatą. — Za wcześnie na takie wnioski.
Bischof spojrzał na Nilsa zachmurzony, ale powstrzymał się od komentarzy.
— Ile czasu zajmie mu dotarcie do nas? — spytała Kira.
Doktor podrapał się w głowę. — W tej chwili nie porusza się nawet z prędkością
podwodnego pojazdu, jednak jeśli się postara, może być równie szybki, a nawet
szybszy. To oznacza, że będzie mu potrzebnych około dwudziestu... no, najwyżej
dwudziestu pięciu minut.
— A kapsuła? — spytała Liza.
W centrali zapadła lodowata cisza. Jeśli kapsuła dotrze do KARTHAGO w tym samym
czasie co olbrzymi rekin, może to oznaczać dla Enrique katastrofę.
Bischof pierwszy odzyskał głos i potwierdził to, czego wszyscy się obawiali: —
Kapsuła potrzebuje dokładnie tyle samo czasu. Wygląda na to, że oba obiekty
dotrą tu o tej samej porze.
— No to pięknie — wycedził profesor przez zęby. — A my nie możemy w żaden sposób
ostrzec Enrique.
— Przecież już tego doświadczyliśmy — powiedział Bischof. — Rekin uderzył w nas,
ale nie zaatakował... myślę o zębach.
92
— Mógłby je sobie wyłamać na naszym tytanowym pancerzu — odparł profesor.
— Prawda?
— Tak, to prawda. Jednak niektóre części na zewnętrznej powłoce kapsuły są
bardzo czułe. Jeśli rekin odgryzie czujniki, uszkodzi stery albo nawet
unieruchomi turbiny...
Kira spojrzała na niego z wyrzutem. — Tego nam pan nie powiedział, gdy sami
siedzieliśmy w kapsule!
— A co by to zmieniło? — odparł doktor.
— Nie chciałem was niepotrzebnie martwić.
Chryzek chrząknął. — Jeśli ten rekin tu wrócił, to znaczy, że gdzie indziej nie
znalazł pożywienia. A więc będzie próbował znowu z nami. I tym razem będzie się
bardziej starał niż za pierwszym razem.
— Myślisz, że zaatakuje stację? — spytała Liza.
Chryzek skinął głową. — Stację i kapsułę Enrique.
Bischof niechętnie przyznał mu rację.
— Obawiam się, że może tak być. Stacji nie może wyrządzić żadnej szkody, ale
kapsule... — Nie musiał kończyć. I tak wszyscy wiedzieli, co ma na myśli.
95
Wciągnął głęboko powietrze do płuc, a potem powiedział: — Musimy przygotować
wszystko na przybycie Enrique. Wieża KARTHAGO ma na górze trzy stacje dokowania,
ale tylko jedna jest aktywna — ta, w której spoczywa nasza kapsuła. Duża śluza
na samym dole jest zajęta przez podwodny pojazd. W tej sytuacji musimy
przygotować jedną z dwóch pozostałych stacji na górze. — Zwrócił się do ojca
Kiry: — Najlepiej będzie, jeśli- pan, profesorze, zostanie tutaj i będzie
obserwował przyrządy, jak długo się da.
Profesor Rabenson skinął głową.
— A wy — Bischof zwrócił się do dziewcząt — przygotujcie jedną z kabin dla
naszego przyjaciela Enrique. Po takiej ucieczce z pewnością nie będzie się czuł
dobrze. Musimy więc być przygotowani na przyjęcie na pokład chorego lub rannego.
Kira i Liza skinęły głowami.
— A teraz wy — Bischof zwrócił się do chłopców. — Pójdziecie ze mną do wieży.
Być może będę potrzebował waszej pomocy.
Nils wyprostował się jak żołnierz na apelu i przyłożył dłoń do czoła. — Tak
jest, panie komendancie!
96
Bischof spojrzał na niego z wyrzutem, a potem wszyscy przystąpili do działania.
Profesor został sam. Wzdychając opadł na jeden z foteli i wnikliwie przyglądał
się punktom świetlnym, które zbliżały się do siebie z dwóch różnych stron. Miał
uczucie, że są to drapieżne ptaki w czasie ataku na ofiarę.
Sześć tysięcy metrów nad stacją KARTHAGO czarownice wycofywały się z SIM-1 i
pośpiesznie przenosiły się na pokład swojego czarnego statku.
Ich praca na sztucznej wyspie badawczej została zakończona. Starały się, aby
nikt nie przeszkodził im w wypełnieniu zadania. Gdy były tu po raz ostatni,
wyspy badawczej jeszcze nie było. Stanowiła przeszkodę, a każdy członek jej
załogi był zagrożeniem.
Jednak Arkanum nie zezwalało na żadne ryzyko. A już na pewno nie dziś i nie w
tym miejscu.
Mężczyźni i kobiety, leżący w transie w sali jadalnej, będą spać jeszcze przez
wiele godzin, zanim odzyskają przytomność i stwierdzą, że zaszło tu coś
nadzwyczajnego. Było wątpliwe, czy będą w stanie zrozumieć choć odrobinę z tego,
co się stało. Nie będą nic pamiętać.
97
Wiedźmy wymazały z ich pamięci wydarzenia ostatnich godzin.Podobnie postąpiły z
pamięcią pokładowego komputera. Nawet on nie wskazywał, że w pobliżu przebywał
obcy statek.
Gdy już ostatnie czarownice opuściły wyspę, czarny statek ruszył w drogę.
Dostojnie stalowy gigant odwrócił się o czterdzieści pięć stopni i popłynął
przez wzburzone morze na zachód.
Po przebyciu dwóch kilometrów maszyny ponownie zamarły. Statek zastopował,
ciągle w zasięgu wzroku mając wyspę badawczą. Znajdował się teraz dokładnie
ponad kręgiem Czarnych Kraterów, które spoczywały sześć kilometrów poniżej, w
wiecznej ciemności.
W kabinach i salonach statku rozległo się głuche, głębokie brzęczenie. Dźwięk
unosił się ponad statkiem i zalegał jak niewidzialna mgła na otwartym morzu.
Niesamowity, monotonny śpiew dochodził z wszystkich otworów statku, sączył i
ciągnął z iluminato-rów, by opaść w głębię oceanu.
Mater Suspiriorum, śpiewały głosy. I ciągle od nowa: Mater Suspiriorum... Mater
Suspiriorum...
98
W stalowych, wnętrznościach statku budziło się z głębokiego snu coś jeszcze,
coś, co było nabrzmiałe od głębokich zmór nocnych i snów.
Swojego ducha z niebytu snu uwalniała Matka Westchnień, kierując czarne
spojrzenie na czuwający, prostoduszny świat.
Profesor Rabenson w pierwszej chwili pomyślał, że urządzenia na KARTHAGO za-
strajkowały. Pochylił się do przodu, aż nosem prawie dotknął szyby monitora obok
pulpitu sterowniczego.
Nie, to nie była żadna pomyłka. To, co widział, działo się naprawdę. Nie było co
do tego żadnych wątpliwości.
Uderzył pięścią w przycisk wewnętrznego interkomu: — Doktorze Bischof! Mam coś
takiego, co powinien pan sobie obejrzeć! — Po chwili dodał z naciskiem: —
Szybko!
Monitory KARTHAGO już nie były ciemne. Na zewnątrz wśród pyłów czerni oceanu
wzbierała jasność.
U podstawy podwodnego pasma górskiego, ponad łańcuchem czarnych kraterów wprost
w górę wystawała z głębin błyszcząca świetlna kolumna. Oświetlała morską głębinę
jak ogromna migocąca rura neonu.
Kira właśnie układała prześcieradło, gdy z głośnika w maleńkiej kabinie rozległ
się głos ojca. Brzmiał niespokojnie. Bardzo niespokojnie.
Liza, która wkładała poszewkę na poduszkę, aż się wzdrygnęła ze strachu. — Cóż
się znów stało? Jeszcze jedna katastrofa?
— Chodź! — Kira poderwała się i wybiegła z kabiny.
Liza pospieszyła za nią. Pędziły przez stalowe korytarze KARTHAGO. Na piętrze
usłyszały głośne kroki na metalowej podłodze. To Bischof i chłopcy też biegli do
centrali.
Po przybyciu na miejsce wszyscy stłoczyli się przed ścianą, na której znajdowały
się monitory. Prostokąty ekranów były teraz jasne.
To, co zobaczyli wokół stacji badawczej, wyglądało mniej więcej tak, jak obraz z
pierwszego lądowania na Księżycu: białoszara pu-
102
stynia, chropowata i poorana. A kilometr pod nimi, od podstawy gór, z centrum
kręgu Czarnych Kraterów biła wprost w górę świetlista kolumna. Jej silne światło
docierało prawdopodobnie aż do powierzchni morza.
— Mater Suspiriorum — szepnęła Liza.
— To musi być coś takiego, jak laserowe miecze w „Wojnach gwiezdnych" — zauważył
Nils i spojrzał ponuro na Bischofa. Wiadomo było, że doktor uważa takie
porównania za absurdalne i dziecinne. Mimo to Nils dodał: — To w ten sposób
zapewne wyciągają na górę ryby czarownic.
Kira pochyliła się nad jednym z monitorów i próbowała rozróżnić szczegóły w
świetlnej kolumnie. Miała nadzieję, że zobaczy ryby, które będą wędrowały ku
powierzchni. Jednak światło było zbyt jaskrawe i za bardzo oddalone. Już po
kilku sekundach poczuła, że pieką ją oczy.
Bischof przezwyciężył strach. — Tak czy owak, wygląda na to, że niczego nie
jesteśmy w stanie zmienić. Co może nie jest takie złe... — Odwrócił się w stronę
drzwi. — Chodźcie, wracamy do swoich zajęć. Enrique i rekin powinni tu być za
kilka minut.
103
W całym zamieszaniu wszyscy kompletnie zapomnieli o biednym kucharzu.
Kira z trudem oderwała wzrok od monitorów. Coś przecież musi się dać zrobić!
Wiedziała, że uratowanie Enrique jest teraz najważniejsze.
Niedługo potem wraz z Lizą przygotowywała w kabinie wszystko na przyjęcie
kucharza. Przyjaciółka wyjęła apteczkę i otwarła jej wieczko. Możliwości pomocy
medycznej na pokładzie KARTHAGO były ograniczone, można było co najwyżej
opatrzyć kilka ran.
Na górze, w wieży stacji Bischof z chłopcami kończył przegląd śluzy. Wszystkie
trzy miejsca dokowania leżały na samym szczycie wieży. Jedno z nich dzieci
widziały, gdy przybyły na stację. Za każdym z nich znajdował się oddzielny tunel
ze śluzą. Ciasne stalowe rury mogły pomieścić maksymalnie po sześć osób. Nowo
przybyli musieli tutaj w ścisku oczekiwać na zakończenie wyrównywania ciśnienia.
Dla Enrique przygotowano środkową śluzę. Bischof był przekonany, że autopilot
bezbłędnie potrafi zacumować kapsułę. Zakładając, że nie nastąpią żadne
zakłócenia ze
104
strony olbrzymiego rekina. A tego się właśnie najbardziej obawiali. Nieświadom
niczego kucharz nie miał pojęcia, na jakie niebezpieczeństwo się naraża.
— Wróćcie z powrotem do centrali i przyślijcie do mnie profesora — powiedział
Bischof do Chryzka i Nilsa. — Po tym wszystkim, co Enrique przeszedł, wyrównanie
ciśnienia będzie dla niego ciężką próbą. Może nawet stracić przytomność. Wtedy
profesor będzie musiał mi pomóc go nieść.
— Ale przecież my też możemy to zrobić — powiedział oburzony Chryzek.
— W takiej sytuacji, mimo wszystko, wolę mieć kogoś dorosłego u swego boku —
odpowiedział doktor.
Chłopcy wymienili niezadowolone spojrzenia, potem jednak podporządkowali się
jego woli.
I tak nie udałoby im się go przekonać, że od czasu, gdy nosili znaki Siedmiu
Pieczęci, dokonali więcej, niż był w stanie sobie wyobrazić. Opowieści Lizy o
Arkanum wysłuchał cierpliwie, jednak było widać, że wcale w to nie wierzy.
Pewnie wyciągnął z tego tylko taki wniosek, że wszystko to jest zbyt
skomplikowane, aby sobie tym zaprzątać głowę.
105
Wolał myśleć o ważniejszych sprawach — na przykład: jak przeżyć w tych
warunkach.
Chryzek i Nils pospieszyli do centrali i przekazali profesorowi, że Bischof na
niego czeka. Jednak ojciec Kiry wysłał chłopców z powrotem.
Nils pochylił się nad monitorem radaru. — Popatrz, rekin się nie spieszy. Przy
odrobinie szczęścia kapsuła przybędzie tu przed nim.
— Przypuszczalnie on już dawno jej nie widzi. Teraz Enrique może dodać gazu —
powiedział Chryzek.
Nils skinął głową i umilkł.
Liza przeglądała otwartą apteczkę koło łóżka. — Myślisz, że to wystarczy? Na
wypadek, gdyby wiedźmy wzięły tego Enrique w obroty?
— To wtedy nie byłby w drodze do nas — odpowiedziała Kira. — One nie wypuściłyby
go tak po prostu ze swoich łap.
— Mimo to mógł się poranić w trakcie ucieczki. Myślę o tym — jasne, że tak nie
musi być — ale co zrobimy, jeśli on będzie rzeczywiście w tak złym stanie, jak
się obawia Bischof?
106
Kira zastanowiła się. — Może powinnyśmy przynieść jeszcze kilka dużych bandaży z
ambulatorium? Jeśli tutaj wszystko będzie przygotowane, to przynajmniej będziemy
mogły spróbować mu pomóc.
— Dobrze — zgodziła się Liza.
Ambulatorium na KARTHAGO znajdowało się na najniższym piętrze wieży, w pobliżu
głównej śluzy. Ta w ogóle nie była podobna do trzech stacji dokowania na
szczycie. Główna śluza zajmowała największe pomieszczenie w całej stacji. Była
to niska hala, w centrum której leżał pojazd podwodny. Gdy ten miał startować,
już tutaj następował proces wyrównywania ciśnienia. Całe pomieszczenie było
wtedy zalewane wodą i otwierała się wielka na całą ścianę grodź, aby pojazd mógł
wpłynąć do oceanu.
Drzwi ambulatorium znajdowały się dokładnie naprzeciwko wejścia do śluzy
głównej. Oba te pomieszczenia zajmowały w całości najniższe piętro stacji.
Centrala i kabiny załogi znajdowały się na pierwszym piętrze, a wyżej były
laboratoria badawcze i przejście do wieży z jej stacjami dokowania ciężkich
kapsuł.
Kira i Liza wbiegły do ambulatorium i stanęły wśród regałów ciasno zapełnionych
pu-
107
dełkami i skrzynkami pełnymi bandaży i opatrunków, lekarstw i sprzętu
medycznego. Było tu nawet wyposażenie sali operacyjnej. W środku małego
pomieszczenia stała kozetka dla chorych.
— A może właśnie tutaj powinnyśmy przygotować wszystko na przyjęcie Enrique,
zamiast w kabinie — powiedziała Liza.
— Myślę, że Bischof chce mu oszczędzić długiej drogi ze stacji dokowania.
Zaczęły szukać wszystkiego, co wydawało się niezbędne do szybkiego opatrzenia
rannego.
Na szczycie wieży Bischof pocąc się spoglądał na komunikat widoczny na ścianie.
— Kapsuła dokuje — powiedział zmęczonym głosem.
Profesor Rabenson wsłuchiwał się w ciszę. W pewnej chwili jakby z oddali dobiegł
go metaliczny chrzęst i grzechotanie.
— Czy wszystko w porządku? — spytał z powątpiewaniem.
Bischof skinął głową uspokajająco. — Jak dotąd wszystko przebiega zgodnie z
planem.
— Będę spokojniejszy, jeśli to zobaczę — powiedział profesor. W wieży nie było
kamer, które przekazywałyby obraz z zewnątrz.
108
— Proszę się nie martwić.
Jeszcze nie skończył wypowiadać tych słów, gdy coś z głośnym łoskotem
wstrząsnęło tytanowymi ścianami stacji. Profesor i Bischof musieli się
podeprzeć, aby nie upaść.
— Co to było, do diabła?! — krzyknął ojciec Kiry.
Bischof był blady jak ściana. — Obawiam się, że to był nasz wielki szary
przyjaciel. — Zaczerpnął głęboko powietrza, a potem spróbował odczytać coś z
elektronicznych wskaźników. — Rekin uderzył w kapsułę, a ta odbiła się od naszej
wieży.
— Co za potwór! — Nils zerwał się z miejsca. — Ale to walnęło!
Z centrali dobiegał wysoki zmienny sygnał. Alarm!
— Czy doktor Bischof nie zapewniał, że stacja jest zabezpieczona przed
trzęsieniami ziemi? — Chryzek wiercił się niespokojnie na fotelu dowódcy i
rozglądał bezradnie na wszystkie strony.
Przed nimi na monitorach olbrzymi rekin wykonał okrążenie wokół stacji i
szykował się do kolejnego ataku na kapsułę. Autopilot usiłował właśnie skierować
podwodny pojazd na właściwy kurs, gdy rekin zbliżył
109
się do kapsuły i uderzył ją swoim potężnym ogonem.
— O nie! — jęknął Chryzek.
Nils opadł na fotel przed ścianą z monitorami. Gdy patrzył na atak morderczego
rekina, robiło mu się niedobrze. Chciał się odwrócić, zamknąć oczy, ale nie
mógł. Ciekawość wzięła górę nad strachem. Wbrew swojej woli spoglądał na
monitory, a jakaś niewidzialna siła trzymała go na fotelu i uniemożliwiała
ucieczkę.
Wskutek tego ataku kapsuła została odrzucona na wiele metrów z właściwego kursu
obliczonego przez komputer. Stoczyła się po ścianach stacji w dół jak kamień.
Odnalazła jednak równowagę i w strumieniu bąbli powietrza wznosiła się znów w
górę.
Pojazd był oddalony zaledwie o kilka metrów od stacji dokowania, gdy osiemna-
stometrowy kolos zaatakował po raz trzeci. Tym razem rzucił się w stronę kapsuły
z otwartą paszczą — czarną otchłanią otoczoną mnóstwem wielkich zębów. Okrągłe
oczy napastnika zdawały się błyszczeć złośliwie, gdy jak okręt wojenny
zaatakował swoją stalową zdobycz.
110
Chryzek gorączkowo krzątał się przy stanowisku kontrolnym. Nils zauważył to i
zdziwił się: — Co ty wyprawiasz?
— Ustawię reflektory w kierunku rekina. Może się ich przestraszy. Niezwykła
jasność musi go zmylić, a być może strumienie światła całkiem go odstraszą.
— Albo też wzmogą jego agresję — rzucił Nils cicho, jednak nie próbował odwieść
Chryzka od tego zamiaru. Każdy pomysł warto było wypróbować.
Chryzek ustawiał reflektory na klawiaturze regulacyjnej, która zajmowała dwa
rzędy u góry pulpitu. Wszystkiemu przyjrzał się wcześniej, gdy obsługiwał ją
Bischof. Miał teraz nadzieję, że wszystkie czynności wykonuje prawidłowo.
Olbrzymi rekin zbliżył się w okamgnieniu. Chłopcu udało się jednak skierować
część reflektorów w pożądanym kierunku. Ostatnim przyciskiem zapalił światła,
które oślepiły bestię.
Rekin wyraźnie się przestraszył. Jego cielsko zafalowało gwałtownie. Nie miał
powiek, nie mógł więc chronić swoich oczu. Już po sekundzie był oślepiony.
— To działa! — zawołał zachwycony Nils.
111
Rekin minął kapsułę w odległości wielu metrów i zaatakował niecelnie. O mało nie
uderzył przy tym w skalne zbocze i tylko silnym uderzeniem płetw udało mu się w
ostatnim momencie zmienić kierunek.
Chryzek odetchnął. Jego atak przy użyciu reflektorów zapewnił kapsule tak
potrzebny czas. Na ekranach monitorów było widać, jak pojazd wchodzi w silny
strumień magnetyczny, a ten przyciąga go do stacji dokowania.
— Udało się! — Bischof nie potrafił ukryć radości i ulgi.
— Kapsuła przycumowała? — profesor wprost nie mógł w to uwierzyć.
— Tak! — cieszył się Bischof. Szybko obsługiwał przyciski na pulpicie. — Zobaczy
się... cholera, żeby tylko Enrique włączył odbiornik. W przeciwnym razie będę
musiał otworzyć grodź do śluzy stąd.
— Może pan to zrobić?
Bischof wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Brałem udział w projektowaniu tej stacji.
Tutaj wszystko się może zdarzyć. Więc szczególnie staraliśmy się zabezpieczyć na
wypadek takich zdarzeń, jak to.
112
Gdy poza zasięgiem wzroku otwarł się właz do kapsuły, rozległ się mały syk.
Profesor miał możliwość obserwowania przez okna lub kamery tego, co dzieje się
na terenie śluzy. Jednak nie zrobił tego. Wraz z Bi-schofem mieli obserwować
sytuację dopiero wtedy, gdy zostanie zakończone wyrównywanie ciśnienia i otworzą
się drzwi do wieży. Profesor przygotowywał się do przyjęcia rannego.
— Teraz wyrównam ciśnienie. — Bischof nacisnął kombinację przycisków. Z wnętrza
śluzy dobiegł łagodny szelest, jakby z zepsutego balonu uchodziło powietrze.
— Jak długo to potrwa? — spytał profesor.
— Jakieś dwie, trzy minuty — powiedział Bischof. — Technika na KARTHAGO jest
najnowocześniejsza, taka, jaką stosuje się obecnie w dziedzinie badań
podwodnych. Pan Simons jest hojnym sponsorem, jeśli pan wie, o czym mówię.
Profesor uważnie wsłuchiwał się w odgłosy wydawane przez generatory i zadawał
sobie pytanie, w jakim stanie będzie się znajdował biedny kucharz. Godne podziwu
było to, że udało mu się ukryć przed kilkudziesięcioma czarownicami z Arkanum.
Podobnie jak to,
113
że potrafił im zabrać sprzed nosa jedną z kapsuł. Powodzenie tak śmiałego czynu
graniczyło z cudem.
Gdy się nad tym dokładnie zastanowił, wydawało się to po prostu niemożliwe.
Syk skończył się. Grodź do tunelu śluzy zaczęła się otwierać.
Profesor i Bischof wyprężyli się.
W mroku tunelu coś błysnęło.
A potem obaj poznali prawdę.
Nie przybył do nich żaden człowiek. Enrique nie mógł dotrzeć do kapsuły. Arkanum
przygotowało dla nich niespodziankę.
Tunel był pełen latających ryb. Było ich ponad dziesięć, a może więcej.
Skierowały swoje złe oczy i otwarte paszcze w stronę mężczyzn.
rawyła syrena alarmowa. Jej długi przenikliwy dźwięk rozległ się w korytarzach i
pomieszczeniach KARTHAGO.
Zaraz potem w głośnikach dało się słyszeć głos Bischofa.
— Uwaga, dzieci! Musicie teraz słuchać uważnie! Zamknijcie wszystkie grodzie,
zabarykadujcie się tam, gdzie teraz jesteście! Natychmiast!
Chryzek spoglądał na ekrany monitorów. Wokół stacji wciąż pływał wściekły
ogromny rekin. Zmyliło go ostre światło reflektorów w połączeniu z wszechobecną
jasnością poświaty czarownic. Krążył wokół wieży KARTHAGO i wpatrywał się w obie
zacumowane na jej szczycie kapsuły.
— Co się znów stało? — zapytał przestraszony Nils, gdy usłyszał zdenerwowany
głos naukowca, płynący z głośnika.
117
— Nie mam pojęcia — rzucił w odpowiedzi Chryzek.
— Zamknijcie natychmiast wszystkie drzwi! — powtórzył Bischof. — Tutaj są...
Przerwał, a zamiast niego odezwał się profesor. Głos prawie mu się łamał.
— Latające ryby czarownic! — krzyknął do mikrofonu. — Arkanum nas oszukało!
Kapsuła była pełna latających ryb. Jakieś dziesięć, dwadzieścia sztuk.
Zamknijcie drzwi tam, gdzie jesteście! Szybko!
Nils pobiegł do wejścia do centrali. Spojrzał na zewnątrz, na korytarz.
— Co tam widzisz? — Chryzek zeskoczył z fotela dowódcy. Był tak zdenerwowany, że
zaplątał się we własne nogi i padł jak długi na podłogę, omal nie uderzając
skronią w kant stołu z monitorem radaru.
— Nic — odpowiedział Nils cicho.
— Zamknij drzwi! — krzyknął Chryzek, podnosząc się z podłogi.
Nils spojrzał uważnie na korytarz, który skręcał po kilku metrach. To stamtąd
dochodziły tajemnicze szelesty. — O nie! — szepnął.
— Człowieku, drzwi! — krzyknął Chryzek. Jednym susem znalazł się obok Nilsa i
uderzył pięścią w przycisk zamykający śluzę.
118
Zza zakrętu korytarza wyłoniły się rozpędzone latające ryby — łańcuch
błyszczących polujących ciał, srebrne, błyszczące łuski i zę-
Śluza zamknęła się z metalicznym dźwiękiem.
Z zewnątrz coś w nią uderzyło jak pięść olbrzyma. Jeszcze raz. I jeszcze raz.
Coraz więcej latających krwiożerczych ryb uderzało w grodź. Rozwścieczone
szukały sposobu, by wedrzeć się do środka.
Na szczęście wielowarstwowe tytanowe drzwi odpierały ataki bestii.
Nils jakby obudził się z transu. — Bardzo... bardzo... mi przykro — szepnął. —
Byłem jak... jak sparaliżowany.
— Już dobrze — powiedział Chryzek i poklepał go po plecach. — Już dobrze.
Nils skinął głową i głęboko odetchnął. Po chwili jednak wpadł w panikę.
— A dziewczyny? — zapytał cicho.
Kira i Liza właśnie wyszły z laboratorium, gdy w głośnikach rozległy się
alarmujące słowa Bischofa i profesora.
— Zamknijcie drzwi, obojętnie, gdzie teraz jesteście! — wołał profesor. —
Szybko!
119
— Latające ryby czarownic? — szepnęła przejęta Liza.
— Chodź do środka! — zawołała Kira, która szła szybciej niż przyjaciółka.
Wciągnęła Lizę przez wejście do hali głównej śluzy. W środku spoczywał podwodny
pojazd. Dziewczęta zostawiły tam pudełka z bandażami, które przed chwilą wzięły
z ambulatorium.
— Gdzie jest przycisk zamykający drzwi?
— Kira rozglądała się w popłochu dokoła.
— Widzisz go gdzieś?
— Być może z drugiej strony — podpowiedziała Liza.
Przebiegły przez salę tak szybko, jak się dało. Na przeciwległej ścianie
migotały liczne lampki, ale przycisku nigdzie nie było widać.
— No to pięknie! — Kira zrozumiała, że mają problem. Główną śluzę można było
uruchomić tylko z centrali — nic dziwnego: ciśnienie wody uniemożliwiało
zainstalowanie tu pulpitu sterowniczego. Na stalowych ścianach nie było nic,
poza kilkoma sygnałami świetlnymi.
— Z powrotem do ambulatorium — zaproponowała Liza.
120
Kira skinęła głową i zaczęła biec.
Obie jednocześnie zwróciły uwagę na pojazd podwodny, a tymczasem przez otwartą
śluzę wleciała latająca ryba. Poruszała się z taką prędkością, że trudno jej
było się zatrzymać. Siłą bezwładności leciała jeszcze metr czy dwa.
— Cholera! — zaklęła Kira.
Za pierwszą rybą ukazały się trzy następne. Diabelskie potwory nadleciały tu od
zamkniętych drzwi centrali. Potrafiły z dużej odległości zwęszyć ludzkie ofiary.
— Co teraz? — krzyknęła Liza.
— Do pojazdu!
Kira żwawo skoczyła do otwartego włazu podwodnego pojazdu. Liza poszła w jej
ślady. Kirze udało się zamknąć śluzę za pomocą przycisku. Drugim uruchomiła
monitory. Obrazy z kamer pojazdu można było oglądać na ekranach wewnątrz.
— Nadlatują!
Na głównym monitorze widać było, jak kolejne ryby dostają się do wnętrza hali
przez główną śluzę. Profesor miał rację: Kira naliczyła ponad dwadzieścia sztuk.
Było to największe stado latających ryb, jakie kiedykolwiek widziała.
Prawdopodobnie nikt nie
121
spotkał dotąd tylu bestii — albo spotkał, ale tego nie przeżył.
Na zewnątrz huczało stado rozwścieczonych ryb. Uderzały w tytanową powłokę
pojazdu, jednak nie udało im się uszkodzić metalu. Zwyczajną stal mogłyby
pokonać, ale nie najtwardszy metal na świecie.
Kira ze złością nacisnęła nadajnik, a z głośnika rozległ się głośny gwizd.
Dziewczęta na chwilę musiały zatkać sobie uszy dłońmi.
Potem Kira krzyknęła do mikrofonu: — Ta-to? Czy mnie słyszysz?
Odbiornik skrzeczał i syczał, aż w końcu zgłosił się profesor: — Tak, Kiro,
słyszymy cię. Gdzie się schowałaś?
— Siedzimy z Lizą w podwodnym pojeździe w hali głównej śluzy. Na zewnątrz jest
dużo latających ryb, ale w środku chyba jesteśmy bezpieczne. A co się dzieje z
wami? Wszystko w porządku?
— Doktor Bischof i ja czujemy się dobrze. Gdy tylko ryby nadleciały ze śluzy,
uciekliśmy do naszej kapsuły. Jesteśmy tu uwięzieni, ale ryby nie przedostaną
się przez stalowy tunel śluzy. — Zamilkł na chwilę, a potem dodał: — Mamy
nadzieję, że rekinowi nie
122
przyjdzie do głowy, aby zaatakować nasze kapsuły na szczycie wieży.
Rekin! W tym zamieszaniu całkiem o nim zapomnieli!
Liza pochyliła się obok Kiry przy mikrofonie. — Chryzek? Nils? Czy nas
słyszycie?
— Głośno i wyraźnie — rozległ się głos Chryzka z głośnika. — Jesteśmy w centrali
dowodzenia.
— Zamknij grodź głównej śluzy! — krzyknęła Liza. — Musisz się pospieszyć. To
ważne.
Kira spojrzała z ukosa na przyjaciółkę i w mig pojęła, co zamierza zrobić.
Oczywiście, grodź! Jeśli wszystkie latające ryby zostaną odseparowane w hali
głównej śluzy, dzieci znów będą mogły się swobodnie poruszać po całej stacji.
— W jaki sposób mam to zrobić? — spytał Chryzek.
Teraz włączył się Bischof: — Siedzisz przy pulpicie sterowniczym, prawda? -Tak.
— Z twojej prawej strony znajduje się mały ekranik, taki wąski. Za nim jest
kilka przycisków.
— Już znalazłem.
123
— Dobrze. Wstukaj teraz liczbę trzydzieści pięć. Powinna się wyświetlić na
ekraniku.
— Jest — odparł Chryzek. — Trzydzieści pięć.
— To jest kod dla grodzi w głównej śluzie. Naciśnij teraz enter.
Minęło kilka sekund i dziewczęta zobaczyły, że grodź się zamyka. Ryby krążyły
chaotycznie dookoła. Potem zorientowały się, że zostały uwięzione. Podjęły ostry
atak na stalowe wrota, jednak nic nie mogły wskórać.
— Czy u was, w wieży na górze, są jeszcze ryby? — spytała Kira przez mikrofon.
— Nie widzimy tego, co dzieje się poza kapsułą — odpowiedział ojciec. — Myślę
jednak, że nie ma ich tutaj. Nie uderzają w drzwi.
— Przed centralą też nie ma ryb — powiedział Chryzek. — Mogę to sprawdzić na
monitorze. Korytarz jest pusty.
— Dobrze — stwierdziła Kira z mściwą satysfakcją. — A więc rzeczywiście
wszystkie są u nas, w głównej śluzie. — Spojrzała na Lizę. — Chryzek? —
powiedziała po chwili.
-Tak?
— Czy będziesz mógł z centrali napełnić śluzę?
124
Milczał przez chwilę, a potem odezwał się niepewnie: — Chodzi ci o to, żebym
wyrównał ciśnienie, zalał śluzę wodą i otwarł wrota?
— Właśnie o to mi chodzi.
Głos zabrał Bischof. — Powiem ci, co powinieneś zrobić, chłopcze. Myślę, że
twoja mała przyjaciółka ma dobry pomysł.
— Ja nie jestem małą przyjaciółką Chryzka, — oburzyła się Kira.
— Nie. Jasne, że nie. — Wszyscy mogli sobie łatwo wyobrazić uśmiech na twarzy
Bischofa.
Naukowiec wyjaśnił Chryzkowi, których przycisków powinien użyć i jakie dźwignie
nacisnąć.
Po kilku minutach Chryzek stwierdził: — Okay, myślę, że się uda. Będę zaczynał.
Czy u was wszystko w porządku, Kiro?
-Tak. '
— Lizo?
Liza uśmiechnęła się i pochyliła do mikrofonu: — U mnie też, Chryzku.
— Dobrze. — Coś zaszumiało, a sygnały świetlne na ścianach śluzy zaczęły nerwowo
migać. — Ciśnienie jest wyrównywane — powiedział Chryzek.
Kira i Liza obserwowały główny monitor w pojeździe. Ryby krążyły wokół niego bez
125
przeszkód, zaglądając do każdego zakątka hali. Zdawało się, że nie wyczuwają
zmiany ciśnienia. Przemiana spowodowana przez złą aurę wraku uodporniła je na
takie działania, podczas gdy każde inne stworzenie zostałoby zgniecione. Demony
na usługach Arka-num potrafiły tak samo dobrze manewrować w głębinach, jak i w
powietrzu, ponad powierzchnią oceanu.
— Na ryby to w ogóle nie działa — powiedziała Kira.
— Zobaczymy, co się stanie, gdy napełnię halę wodą — odparł Chryzek.
Liza odciągnęła Kirę od mikrofonu. — Co się dzieje z rekinem? — szepnęła. — Czy
nie sądzisz, że on może przez otwarte wrota dostać się do środka?
Kira potrząsnęła energicznie głową. — Jeśli on jest rzeczywiście tak głodny, jak
przypuszczamy, to przede wszystkim rzuci się na te przeklęte ryby. Albo one na
niego. Ale my jesteśmy tutaj z pewnością bezpieczne.
— To zabrzmiało tak, jakbyś sama siebie usiłowała o tym przekonać.
Kira tylko wzruszyła ramionami i znów podeszła do nadajnika. — Możesz teraz
zatopić halę, Chryzku.
126
Przez otwory, które przygotowano w całej powierzchni śluzy, zaczęła się wdzierać
morska woda. Jej poziom podnosił się tak szybko, że w ciągu kilku minut hala
zapełniła się po sufit. Zdenerwowane ryby zbiły się w małą ławicę, a potem znów
popłynęły w różnych kierunkach. Najwidoczniej nie pojęły, co się wydarzyło.
Gdy hala śluzy zapełniła się wodą, Chry-zek otworzył wrota. We wnętrzu zapanował
sztuczny półmrok, przez co ryby stały się jeszcze bardziej oszołomione.
Większość z nich natychmiast wypłynęła na wolność. Kira miała nadzieję, że będą
podążały do swoich władczyń na powierzchni. Nie była pewna, czy im się to uda.
Zauważyła, że ryby były stare. Niektóre prawie nie miały łusek i były pokryte
bliznami — to znak, że już przez długi czas były w służbie czarownic. Arkanum
wychodziło z założenia, że ryby już nie wrócą. Dlatego do stacji KART-HAGO
zostały wybrane najstarsze i najsłabsze. Prawdopodobnie załoga tylko temu
zawdzięczała ocalenie. Gdyby ryby były młode i wypoczęte, to nie mieliby żadnych
szans.
Teraz już tylko cztery szkaradne bestie okrążały podwodny pojazd. Były mądrzej-
127
sze niż ich towarzyszki. Wiedziały, że dopóki tu będą, dziewczęta pozostaną
uwięzione w pojeździe.
— Tam, na zewnątrz! — krzyknęła nagle Liza, wskazując na boczny monitor.
Obok otwartej bramy płynęło biało-szare cielsko rekina, wielkie jak łódź
podwodna. Robił właśnie jedną z nieprzerwanych rund wokół stacji. Jeszcze nie
widział hali i znajdującego się w niej pojazdu. Jak długo jednak dziewczęta
mogły czuć się bezpieczne?
— Kira? — Usłyszały zniekształcony głos profesora. — Kiro, jak się czujecie?
— U nas wszystko w porządku. Większość ryb odpłynęła, ale cztery są jeszcze w
hali.
— Do diabła! — przeklinał Chryzek. — I co teraz? Dopóki te bydlaki tam są, nie
mogę wypompować wody z hali i was wypuścić.
Kira nie odpowiedziała, tylko wyłączyła nadajnik.
— Co robisz? — spytała zdziwiona Liza.
— Musimy coś omówić. A ja nie chcę, aby mój ojciec nas usłyszał.
Liza uśmiechnęła się krzywo. — Masz jakiś zwariowany pomysł, prawda?
— Tylko troszkę zwariowany — odparła Kira z uśmiechem. — Mam pewien plan. We-
128
dług naszej teorii jest przecież tak: wszystkie ryby, które wpływają w krąg
Czarnych Kraterów, stają się demonami, prawda? Liza skinęła głową.
— A jeśli teraz trafi tam rekin — kontynuowała Kira — to zostanie największą
diabelską rybą czarownic wszech czasów!
— I być może pożre nasz pojazd jednym kłapnięciem paszczy! — powiedziała
przerażona Liza.
Kira roześmiała się. — Albo statek czarownic.
— Jak to sobie wyobrażasz?
— Przyjmijmy, że Nils ma rację i ta kolumna świetlna ponad kręgiem jest
rzeczywiście strumieniem trakcyjnym. Wtedy wszystko, co do niego trafi, zostanie
wciągnięte w górę! Wiedźmy z pewnością mają na statku coś na kształt izby
przyjęć, gdzie lądują demoniczne ryby. Gdyby tylko udało nam się zwabić rekina w
krąg Czarnych Kraterów, gdy jeszcze istnieje połączenie ze statkiem...
Liza zrozumiała, co zamierza przyjaciółka. I wcale jej się to nie spodobało. —
Miałybyśmy zwabić rekina do kręgu, aby przemienił się w demona i został
wciągnięty na statek czarownic?
129
— Właśnie tak. Nawet jeśli natychmiast nie przerobi tam wszystkiego na mielonkę,
to z pewnością wygryzie im w kadłubie całkiem ładną dziurę.
— Chcesz zatopić statek czarownic! Przy pomocy rekina! — Zdenerwowana Liza
zakręciła się w kółko. Cała się trzęsła, od stóp do głów. — To przecież
szaleństwo! Jeśli nawet uda nam się dotrzeć do kręgu, to strumień pociągnie nas
razem z rekinem. A ja nie chcę być na tym statku, gdy trafi tam rekin!
— Ja też tego nie chcę — powiedziała Kira. — Musimy to tak urządzić, żeby rekin
wpłynął do kręgu, a my przedtem zrobimy unik.
— Jasne — odparła Liza cynicznie. — A już w ogóle nie stanowi problemu to, że
obie nie mamy zielonego pojęcia, jak sterować tym pojazdem.
— Bischof musi nam pomóc przez radio. Ja też się trochę przyglądałam, gdy
płynęliśmy z ojcem w dół.
— To czyste szaleństwo i ty o tym dobrze wiesz.
— Masz lepszą propozycję?
Liza potrząsnęła głową ze smutkiem.
130
Przyjaciółka posłała jej promienny uśmiech. — A więc?
— Zgoda — szepnęła Liza. — Będziesz za to odrabiała za mnie przez tydzień
zadania domowe, gdy tylko wrócimy do domu.
Kira uśmiechnęła się. — Przez cały tydzień?
— Przez dwa, jeśli chcesz się targować. Kira porwała przyj aciółkę w ramiona i
przytuliła. — Przecież damy radę, co?
— Z pewnością — odparła Liza bez przekonania.
Kira zasiadła ponownie przy nadajniku i włączyła go.
Natychmiast rozległ się głos jej ojca: — ... się stało? Nie mamy łączności.
Odezwijcie się, jeśli możecie!
— Już jesteśmy — powiedziała Kira do mikrofonu.
Profesor nie mógł złapać tchu. — Doktor Bischof i ja dołączyliśmy do chłopców w
centrali. Wszystkie ryby odpłynęły. Co się stało z łącznością?
— Wyłączyłam nadajnik. Musiałyśmy z Lizą coś omówić.
Zaległa głucha cisza. Prawdopodobnie zrozumieli, że, dziewczęta mają jakiś plan.
131
— I? — odezwał się w końcu profesor. Przyjaciółki spojrzały na siebie, a potem
Kira wszystko im opowiedziała.
Reakcję można było przewidzieć. Ojciec nazwał Kirę szaloną. Także Chryzek i Nils
usiłowali im wybić z głowy ten pomysł. Tylko doktor Bischof jako jedyny uznał
plan za możliwy do realizacji. Nie był w stanie zrozumieć wszystkiego, co się
tutaj działo, jednak szybko się uczył. Zaufał Kirze i nie zważał już na to, że
była tylko kilkunastoletnią dziewczyną.
Gdy Kira odpowiedziała już na wszystkie argumenty ojca i chłopców, do głosu w
końcu doszedł Bischof. — Pojazd ma autopilota — powiedział. — Mogę stąd
wprowadzić potrzebne dane nawigacyjne. Jedno, o co będziecie musiały martwić się
same, to skręt tuż przed kręgiem. Zaraz wyjaśnię, jak to należy zrobić. Czy
czujecie się na siłach, aby tego dokonać?
— Jasne — odparła Kira i mrugnęła do Lizy. Przecież będą musiały sobie jakoś
radzić.
— Proszę więc słuchać uważnie — powiedział Bischof.
— Już się robi — odparła Kira pewnym głosem. — Niech pan mówi, doktorze!
M^tk* Westchnień
Pojazd opuścił halę, wpłynął do oceanu i natychmiast nabrał największej
prędkości.
Akurat we właściwym czasie.
Zaraz potem na wrota śluzy padł ogromny cień. Potężne szczęki chwytały samą wodę
— dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się podwodny
pojazd.
Kira i Liza gorączkowo obserwowały, jak rekin rozpoczyna za nimi pościg. Również
cztery diabelskie ryby wypłynęły na wolność. One jednak nie ścigały ani
dziewcząt, ani rekina. Popłynęły w górę, widocznie chcąc się dostać na statek
swoich pań — czarownic. We wzburzonej wodzie nie było ich widać.
Kira zbliżyła się do mikrofonu. — Jesteśmy na zewnątrz.
— A gdzie jest rekin? — zapytał ojciec przez głośnik.
— Za nami. Jakieś trzydzieści metrów.
133
— Dobrze — powiedział Bischof. — To znaczy, że złapał przynętę.
Liza spojrzała ponuro na Kirę. — Czy on powiedział przynęta?
— Chyba tak.
— Dobrze mu tak mówić. Siedzi sobie zadowolony w swoim fotelu dowódcy, podczas
gdy my czujemy na plecach oddech tego prehistorycznego bydlaka.
— Bardzo mi przykro — powiedział Bischof, który usłyszał słowa Lizy. — Obie
jesteście bardzo odważne. Nie wiem, czy stać by mnie było na coś takiego.
Liza nie darzyła doktora sympatią, ale rozchmurzyła się, słysząc te słowa.
Gdy przyrządy i monitory pojazdu zbliżyły się do kraterów, pokryły się wilgocią.
Nawet stalowa siatka mikrofonu straciła swój połysk. Dziewczęta były mokre od
potu, jednak w ogóle nie zdawały sobie z tego sprawy. Wciąż śledziły ruchy
olbrzymiej bestii, która skradała się za nimi w głębinach.
— To się nam nie uda! — szepnęła Liza. — On może przegryźć na pół nasz pojazd.
— Smacznego — mruknęła Kira. Rzeczywiście, wyglądało na to, że rekin
zbliżył się do nich — wbrew temu, co mówił
134
Bischof, twierdząc, że według radaru odległość między pojazdem a rekinem nie
zmienia się.
— Jak szybko płynie rekin? — spytała Liza.
— Według naszych wskazań prawie sześćdziesiąt kilometrów na godzinę — odparł
doktor.
— Czy ktoś nie mówił, że on jest w stanie popłynąć nawet osiemdziesiąt? —
dopytywała się Kira.
W centrali na chwilę zapanowała przytłaczająca cisza. Z głośnika dobiegały tylko
trzaski.
— Teoretycznie osiemdziesiąt — powiedział w końcu Bischof.
— Teoretycznie znaczy także, że może być jeszcze szybszy, prawda? — Liza otarła
sobie pot z czoła.
— To jest właściwie niemożliwe — odparł szybko Bischof.
— Właściwie — powtórzyła Kira z rezygnacją. — To nam daje cień nadziei,
rzeczywiście.
Autopilot prowadził pojazd w dół, do podstawy podwodnego łańcucha górskiego.
Podwodny pejzaż nadal migotał w świetle wywo-
135
lanego przez wiedźmy strumienia. Błyszcząca świetlna kolumna wznosiła się w
górę, łącząc krąg Czarnych Kraterów z powierzchnią wody. Był to majestatyczny,
ale i wzbudzający lęk widok.
Rekin płynął ukośnie w dół, blisko dna. Wydawało się, że w ogóle nie porusza
płetwą ogonową, a jednak potrafił w decydującym momencie utrzymać mordercze
tempo.
Osiemnaście metrów żelaznych mięśni. Osiemnaście metrów żarłocznej śmierci.
— Nie wierzę w to, co pokazuje ten głupi radar — powiedziała Liza. — Na moje oko
to on się ciągle zbliża.
— Tak — potwierdziła Kira. — Na moje też.
— To złudzenie — wtrącił Bischof. Dziewczęta natychmiast zorientowały się, że
kłamie. Widocznie bał się, że wpadną w pani-kę.
Kira spojrzała na pulpit i odczytała aktualną prędkość pojazdu. — Sześćdziesiąt
dwa — mruknęła.
— Co mówią wasze wskaźniki o szybkości rekina? — spytała Liza.
— Sześćdziesiąt osiem — powiedział profesor Rabenson.
136
— Czy możemy płynąć szybciej?
— Nie w tej chwili — odparł doktor. — Muszę was przyhamować, żebyście mogły
pokonać skręt u podnóża gór. W przeciwnym razie pojazd wbiłby się w dno.
Liza oddychała głęboko, próbując się skoncentrować. Starała się myśleć o czymś
innym, jak radzono w filmach i książkach. Oczywiście było to niemożliwe. Jak
można sobie w takiej sytuacji wyobrażać coś miłego i spokojnego?
Pojazd dotarł do podnóża stoku i przybrał pozycję horyzontalną. Teraz ruszył do
przodu wzdłuż równego dna. Stopniowo jego szybkościomierz doszedł do
siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.
— Teraz widzimy dokładnie krąg Czarnych Kraterów — powiedziała Kira.
Na głównym monitorze popękany pierścień skał coraz bardziej się zbliżał. Kolumna
światła w jego wnętrzu wypełniała czarne chmury nad kraterami niezwykłym
migotaniem, jakby w ciemnych oparach zabłąkała się ławica latających ryb.
Rekin ciągle się zbliżał.
— Jeszcze pięćdziesiąt metrów — jęknęła Liza, zerkając na tylny monitor. —
Najwyżej.
139
Odległość pojazdu od rekina wydawała się mniejsza od długości jego ciała. Było
tylko kwestią czasu, kiedy je dopadnie.
W kabinie pojazdu dźwięczał metalicznie głos Bischofa: — Kiro, musisz się teraz
przygotować do sterowania pojazdem. — Zanim opuściły stację, naukowiec wyjaśnił
im przez radio bardzo dokładnie, co należy zrobić, aby wyłączyć funkcję
autopilota i poprowadzić pojazd ręcznie.
Kira wykonała niezbędne czynności. Jej ruchy były szybkie i zdecydowane. — Okay!
— Jeszcze trzydzieści sekund.
— Zaraz nas będzie miał — syknęła Liza przez zaciśnięte zęby.
Kira chwyciła obiema rękami dźwignię sterującą.
— Jeszcze dziesięć sekund — powiedział Bischof.
Rekin był już tylko trzy metry od pojazdu. Jego zęby, widoczne w tylnym
monitorze, przypominały białe odłamki potłuczonej porcelany.
— Teraz!
Gdy Kira wyłączyła autopilota, pojazdem silnie wstrząsnęło. Cały jego ciężar
spoczywał teraz w jej dłoniach. Wyprężyła ciało. Na
140
pulpicie błyskały światełka i wskaźniki. Rozległ się głośny pisk, być może
sygnał alarmu.
Nie było czasu, by się tym zająć.
Jednym gwałtownym ruchem pociągnęła ster. Pojazd położył się na boku, okręcił
wokół własnej osi, a potem ostro skręcił w lewo, przez postrzępioną odnogę chmur
kraterów, aż do czystej wody.
Rekin stał się ofiarą swej potężnej siły. Przeleciał obok pojazdu jak torpeda.
Nie był w stanie skręcić. Wpadł do wnętrza czarnych oparów, a te go połknęły.
Przez moment było jeszcze widać jego ciemną sylwetkę na tle świecącej jasno
kolumny. Potem zniknął z monitora.
Kira i Liza patrzyły na siebie w milczeniu. Chciały krzyczeć, chciały się
cieszyć, ale nie mogły wydobyć głosu.
Kira nacisnęła kilka przycisków. W milczeniu przysłuchiwały się trzaskom, gdy
autopilot ponownie obejmował sterowanie pojazdem, aby przewieźć je bezpiecznie
do stacji.
Rekin z ciemnych oparów wpadł w błyszczące światło.
Zmieniał się. Siły, którym nie był w stanie się przeciwstawić, ciągnęły go i
szarpały, de-
141
formując cielsko. Rosły mu zęby, aż zaczęły wystawać z paszczy jak białe klingi.
Płetwa ogonowa powiększyła się, a jej końce wyostrzyły. W oczach pojawiły się
złe błyski, obłąkańcze i palące. A w głębi cielska rozszalał się ogień jak w
centrum hutniczego pieca.
Potem moc Mater Suspiriorum wciągnęła go w górę, ku powierzchni oceanu.
Śpiącego Enrique znaleźli po wyrównaniu ciśnienia, gdy opuścili ogromną halę
śluz w SIM-1.
Czarownice musiały go pokonać, zanim zdążył uciec w jednej z kapsuł. Profesor
Ra-benson wyczuł u niego puls, podniósł mu powieki i zajrzał w oczy.
— Wszystko w porządku — wyjaśnił. — Enrique śpi głęboko i mocno. Poza tym chyba
nic mu nie jest.
Kira stała między Lizą, Nilsem i Chryz-kiem. Odetchnęła głęboko. Zarówno
kucharza, jak i innych ludzi na pokładzie wyspy badawczej wiedźmy mogły równie
dobrze zamienić w żaby. Albo w pająki. Mogły też po prostu wszystkich zabić.
Także mężczyzn i kobiety w sali jadalnej, na których natrafili w drodze na
pokład.
142
Wszyscy jeszcze spali. Załoga KARTHAGO postanowiła nie mówić ludziom na SIM-1,
co się wydarzyło. Z pewnością uznaliby ich za szaleńców.
Jednak najbardziej nieprawdopodobny widok ujrzeli, gdy wkroczyli na pokład wyspy
badawczej.
Czarny statek czarownic tonął w morzu. Powoli i prawdopodobnie już od dłuższego
czasu. Nie zanurzał się ukośnie, lecz znikał równomiernie coraz głębiej pod
powierzchnią.
Między wyspą badawczą a tonącym statkiem było około dwóch kilometrów, a jednak
dzieci mogły zaobserwować, że na jego pokładzie poruszają się nerwowo maleńkie
sylwetki. Jak w mrowisku. Żadna nie zauważyła obserwatorów przy relingu wyspy,
nie miały pojęcia, że załoga KARTHAGO powróciła cało na powierzchnię. Wiedźmy
miały teraz całkiem inne zmartwienia.
Kira wraz z przyjaciółmi wróciła w samą porę, aby obserwować, jak tonie statek
czarownic.
Nagle po prawej stronie okrętu ocean podniósł się. Wprost w górę z głębin
wystrzelił monstrualny kolos. Jak wszystkie latające ryby, również i on potrafił
opuścić wodę
143
i unosić się w powietrzu. Z daleka przypominał kanciasty przysadzisty sterowiec.
Był teraz jeszcze większy, pewnie miał ze trzydzieści metrów długości i paszczę
czarną i wielką jak tunel na autostradzie.
Musiał się wydostać z wnętrza statku, gdzie rozerwał kadłub potężnymi zębiskami.
Teraz szykował się do ataku na pokład. Był zbyt wielki i potężny, aby jego siłę
i działania mogły kontrolować zwyczajne czarownice. Ich moc wystarczała jedynie
dla innych ryb. W tej bestii znalazły swego mistrza — a na dodatek same go
stworzyły.
Na dziobie statku pojawiła się samotna sylwetka. Jej długie czarne szaty
powiewały na wietrze, a głowę okrywał kaptur. Była zwrócona plecami do
obserwatorów na odległej wyspie.
— Czy to jest... — zaczął szeptem Nils, jednak nie dokończył zdania.
Nikt nie odpowiedział. Wszyscy zrozumieli, kogo mają przed sobą.
Postać wyciągnęła ręce w górę i na kilka sekund świat zatrzymał się w miejscu
jak na fotografii. Morze i fale zamarły, wiatr przestał wiać, a potężny,
monstrualny rekin zawisł w powietrzu w bezruchu z otwartą do ataku paszczą.
144
Z rąk postaci wytrysnęły błyskawice, wżar-ły się w ciało lecącej ryby i
rozerwały ją. Nad tonącym statkiem czarownic na moment błysnęła eksplozja tak
jasna, że obserwatorzy na wyspie musieli odwrócić wzrok.
Gdy znów spojrzeli, rekina już nie było.
Podobnie jak czarownic i ciemnej sylwetki na dziobie statku.
Zamiast tego nad statkiem unosiło się stado czarnych ptaków. Mew z czarnymi
piórami. W środku stada widać było czarnego orła morskiego. Był większy i
majestatyczny jak wódz, który prowadzi swoje wojska z pola bitwy.
Statek tonął teraz szybciej. Po kilku sekundach połknęło go morze. Zanurzał się
coraz głębiej i głębiej jak kamień. Sześć tysięcy metrów pod powierzchnią uderzy
w dno i spocznie w centrum kręgu Czarnych Kraterów. Pogrzebany na zawsze.
Stado skierowało się na wschód, gdzie za widnokręgiem był ląd. Orzeł przewodził
stadu, a mewy towarzyszyły mu w milczeniu, bez dzikich wrzasków, jakie wydają
prawdziwe ptaki.
Leciały w ciszy, świadome doznanej klęski. I w milczeniu znikły w błękicie
nieba.
iKai Meyer
W serii „Siedem Pieczęci" ukazały się:
Powrót czarnoksiężnika
W Giebelstein pojawia się dziwna kobieta, która w torebce z krokodylej skóry
nosi ogromną latającą rybę. Czego szuka w kościele Św. Abakusa? Prawda jest
bardziej przerażająca, niż Kira jest w stanie sobie wyobrazić. Ma ona ścisły
związek z pochodzeniem dziewczynki. Czwórce przyjaciół grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo, bowiem do akcji wkroczył czarnoksiężnik z Arka-num...
Czarny bocian
Paczka przyjaciół jest przekonana, że ma rodzinny hotel Erkerhof tylko dla
siebie. Ale tak nie jest. Olbrzymi czarny bocian, który pojawił się; w sali
balowej, nie j est przywidzeniem—istnieje naprawdę, i do tego jest groźny.
Siedem Pieczęci na ramieniu Kiry pokazuje wyraźnie, że demony powróciły. W walce
z nimi trzeba położyć na szali coś więcej niż życie czwórki młodych ludzi...
Tajemnicze katakumby
Czwórka przyjaciół wyjeżdża z ojcem Kiry do Toskanii. W ruinach starego
klasztoru San Cosimo profesor chce rozwikłać zagadkę z czasów średniowiecza.
Pewnego dnia jego amerykańska koleżanka, która pomagała mu w badaniach, znika
bez śladu. Młodzi tropiciele demonów próbują ją odszukać. W katakumbach pod
kaplicą natrafiają na straszne znalezisko...
Kolczaste monstrum
Zaćmienie Księżyca trwa tylko kilka minut. Jednak w tym krótkim czasie coś się
zmieniło: Księżyc nie ma już ciemnych plam na swoje powierzchni. Jest teraz
czystą, białą kulą. W jego poświacie pojawia się nieziemski stwór, któremu z
pleców wyrastają kolczaste gałęzie. Oplata nim Kirę i chłopców, popychając ich
prosto w łapy groźnej księżycowej czarownicy...
Anioły cienia
Kira, Liza, Nils i profesor Rabenson przymusowo lądują na opustoszałej wyspie
Agnis. Oczekuje tam na nich pozaziemska siła — Azachiel, podający się za
upadłego anioła. Żąda od nich wydania legendarnego zabytku, na który natrafili w
dawnej twierdzy granicznej Lachis. Ale czy mogą mu zaufać? W czasie, gdy próbują
podjąć właściwą decyzję, nadciąga straszne niebezpieczeństwo...
Noc żywych straszydeł
Wygląda jak zwykły strach na wróble, ale po chwili Kira dostrzega trupią czaszkę
przymocowaną do jego szyi. Zaraz potem wokół Giebelstein pojawia się coraz
więcej straszydeł. Stoją w bezruchu i milczą. A jednak wydaje się, jakby się
zbliżały, aby dokonać oblężenia miasta, aby mu zagrozić. Przyjaciele muszą je
powstrzymać, póki nie stanie się coś strasznego...
pasjonujące przygody Kiry i jej przyjaciół poznacie, kupując kolejne tomy serii
„Siedem Pieczęci"
Diabelskie Halloween
Jest 31 października. Całe miasto świętuje Halloween. Na szkolnej zabawie
pojawia się nagle niezwykły gość, który wyraźnie szuka niektórych uczniów. To
dawny dyrektor szkoły, ale przecież on od wielu lat nie żyj e! Kira, Liza, Nils
i Chryzek chcą zabrać ze szkoły maskę potwora, którą nosił Nils, nie
podejrzewając, że może to być tak brzemienne w skutki. Nagle na oczach
pozostałych znika Liza. I rozpoczyna się prawdziwy koszmar...
Brama do zaświatów
Są porażająco piękne. I są dziełem szatana. Nimfy, które pojawiają się w cieniu
dawnych nagrobków, są bezlitosne: uprowadzają Kirę w zaświaty, do Morga-ny —
czarnej królowej królestwa ważek. Jednak po stronie Kiry staje kobieta, która
jest do niej łudząco podobna. Ma na imię Dea i jest czarownicą...
Księżycowy wędrowiec
Stary nasyp kolejowy po nuro wznosi się nad łąkami wokół Giebelstein. Tory
rozchodzą się w różnych kierunkach, a zardzewiałe szyny prowadzą donikąd. Pewnej
nocy coś wypełza z lasu.To coś czai się, nasłu chuje, czeka.
Liza i Chryzek chcą spę dzić razem beztroski wie czór. W końcu umówili się po
raz pierwszy. Jednak na drodze do magicznego te atru cieni w świetle księ życa
pojawiają się ciemne sylwetki. I przysuwają się coraz bliżej...
Druk i oprawa: Drukarnia Narodowa SA w Krakowie
Księżycowy wędrowiec
Stary nasyp kolejowy po nuro wznosi się nad łąkami wokół Giebelstein. Tory
rozchodzą się w różnych kierunkach, a zardzewiałe szyny prowadzą donikąd. Pewnej
nocy coś wypełza z lasu.To coś czai się, nasłu chuje, czeka.
Liza i Chryzek chcą spę dzić razem beztroski wie czór. W końcu umówili się po
raz pierwszy. Jednak na drodze do magicznego te atru cieni w świetle księ życa
pojawiają się ciemne sylwetki. I przysuwają się coraz bliżej...
Drukarnia
Druk i oprawa: Narodowa SA w Krakowie