Meyer Kai Siedem pieczęci 02 Czarny bocian


Kai Meyer

Czarny bocian

drugi tom serii Siedem Pieczęci

    

    

  Północ. Liza zbudziła się ze snu. Nieśmiało wpatrywała się w ciemności panujące w pokoju. Co ją obudziło? Zdawało jej się, że słyszy jakiś dźwięk. Skrzypienie desek w podłodze. Krzyk sowy. Bicie antycznego zegara na korytarzu.

    W dużych domach czai się mnóstwo dźwięków. Przejmujące grozą odgłosy, które nie dają spokoju w nocy. Nikt nie wiedział tego lepiej niż ona i jej brat, Nils, ponieważ oboje mieszkali w najstarszym i najstraszniejszym ze wszystkich domów w całym Giebelstein - w hotelu Erkerhof.

    Hotel należał do ich rodziców. Żeby do niego dotrzeć, trzeba było wyjść poza bramy miasta, skręcić z głównej drogi w cienistą aleję topolową i skierować się na zachód. Stał na skraju ponurego i mrocznego lasu. W osiemnastym wieku był zamkiem zamieszkanym przez szlachtę, później otworzono tu szpital dla obłąkanych. Wreszcie, przed ponad stu laty gmaszysko przekształcono w hotel.

    Cztery piętra budynku dostojnie wznosiły się nad zieloną pagórkowatą okolicą. Nadano mu kształt podkowy. Jego spadzisty dach pokrywały mchy i porosty. Wewnątrz rozciągał się labirynt krętych korytarzy i wysokich pustych pokojów.

    Ponieważ był to najbardziej przerażający budynek, jaki znały dzieci, dlatego nazwały go „twierdzą więzienną". Liza i Nils uważali to określenie za wyjątkowo trafne, ale ich rodzice nie byli nim zachwyceni. Mieli wystarczająco dużo roboty, żeby utrzymać hotel. Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat temu, kiedy Giebelstein pozostawało jeszcze popularnym celem wycieczek, był on żyłą złota.

    Ale w dzisiejszych czasach turyści przyjeżdżali tu bardzo rzadko. Jeśli zajmowali cztery czy pięć z ponad siedemdziesięciu pokojów, był to już powód do radości.

    W hotelu nie zatrudniano też dodatkowych pracowników. Liza i Nils niejednokrotnie musieli się ostro zabierać do roboty, kiedy rodzice sami nie dawali rady. Był to typowy rodzinny interes. Tyle, że niezbyt dochodowy.

    Na domiar złego rodzice Lizy i Nilsa zamknęli teraz hotel na kilka dni. Zmarła bowiem mieszkająca daleko stąd ciotka matki i oboje z ojcem pojechali na otwarcie testamentu. Liczyli na to, że przypadnie im w udziale choć jakaś mała sumka, pozwalająca na wykonanie w hotelu kilku pilnych napraw.

    Tymczasem dzieci zostały same w domu. Rodzice zgodzili się, by zaprosiły do siebie najlepszych przyjaciół z miasteczka, Kirę i Chryzka. Przez trzy dni mieli „twierdzę" tylko dla siebie.

    Jakim wymarzonym miejscem zabaw mogło być takie stare gmaszysko! Przynajmniej za dnia, kiedy było jasno.

    Mniej po zmroku. A już zupełnie nie o północy. Doprawdy trudno sobie wtedy wyobrazić groźniejsze miejsce.

    Liza spojrzała na budzik koło łóżka. Dziesięć po dwunastej. Bała się, że już nie zaśnie. Nie znosiła bezsennych nocy. Przychodziły jej wtedy do głowy straszne myśli. Albo zasmucające. Nie miała ochoty ani na jedne, ani na drugie.

    Musiała je przegonić. Koniecznie.

    Zirytowana usiadła na łóżku. Nils spał w pokoju obok. Kira i Chryzek zajmowali dwa pokoje gościnne na drugim końcu korytarza. Właściwie wszyscy chcieli obejrzeć kino nocne w telewizji, Noc żywych trupów - tytuł filmu brzmiał naprawdę interesująco - ale potem byli już zbyt zmęczeni.

    Teraz Liza zastanawiała się, czy nie zejść do świetlicy na końcówkę filmu.

    Jednak samotne oglądanie horroru o tej porze, a przede wszystkim w tym domu - nie, to nie był chyba najlepszy pomysł.

    W takim razie książka! Wstała i boso podeszła do regału. Koszula nocna w biało-czerwone prążki sięgała jej do kolan. W pokoju było chłodno i poczuła na nogach gęsią skórkę.

    Wyciągała właśnie rękę po książkę, kiedy usłyszała coś dziwnego.

    Jakiś szept na zewnątrz, za drzwiami.

    Czyżby Kira, Nils i Chryzek zakradli się koło jej pokoju? Czy to ją obudziło?

    Uśmiechnęła się do siebie. Może napędzić im stracha? Nagle odechciało jej się wracać z powrotem do łóżka.

    Podkradła się cicho do drzwi i uchyliła je. Ostrożnie wyjrzała na zewnątrz.

    Korytarz wydawał się opustoszały, ale nie mogli przecież daleko uciec. Nie słyszała też skrzypie10 nia drzwi, co chyba znaczyło, że przyjaciele wciąż są gdzieś na korytarzu.

    Przez chwilę ogarnęły ją wątpliwości. A jeśli chcą ją wystraszyć? Wtedy sama wpadnie w ich zasadzkę.

    Ale nie. Weszliby pewnie do jej pokoju i wystraszyliby ją zaraz po przebudzeniu.

    Na przykład maską potwora, należącą do Nilsa. Albo zapachem którejś z okropnych mieszanek herbacianych cioci Kiry.

    Liza wymknęła się na korytarz, zostawiając uchylone drzwi do pokoju. W którą stronę iść - w lewo czy w prawo? Po prawej były pokoje przyjaciół, po lewej korytarz po kilku metrach skręcał do drugiego skrzydła „twierdzy więziennej".

    Wybrała to drugie. Jeśli to Chryzek postanowił ją nastraszyć, z pewnością poszedł do hotelowej spiżarki. Chryzek był strasznym głodomorem, lecz - cóż za jawna niesprawiedliwość! - przy całym swoim obżarstwie w ogóle nie tył! Wręcz przeciwnie, wciąż pozostawał szczupły i wysportowany. Liza uważała, że wyglądał całkiem nieźle.

    Ciekawe, czy Kira myślała podobnie? Lizie wydawało się, że jej rudowłosa przyjaciółka wpadła mu w oko. Od czasu, kiedy poznali się podczas walki z potężnym czarnoksiężnikiem Abakusem, tych dwoje podejrzanie dobrze się rozumiało - nawet, jeśli otwarcie rzadko mieli to samo zdanie na jakiś temat.

    Dziewczynka dotarła do miejsca, gdzie korytarz skręcał w innym kierunku. Po obu stronach znajdowały się drzwi do pustych pokojów hotelowych. W większości wypełniały je meble pokryte grubą warstwą kurzu. Były to pomieszczenia, do których od wielu lat nikt nie zaglądał.

    Myśl, że wszystkie były kiedyś celami, w których wegetowali obłąkani, nie była zbyt krzepiąca. Liza nauczyła się już nie rozpamiętywać tego, co dawno temu działo się w budynku. Zazwyczaj jej się to udawało.

    Ale nie teraz. Nie w tej godzinie po północy.

    Był to czas, kiedy przeszłość stykała się z teraźniejszością. Godzina zagadkowych odgłosów i zimnych podmuchów powietrza. Godzina trwogi.

    Skradała się, mijając wysokie drzwi, i za każdym razem miała wrażenie, że otwierają się za jej plecami. Kiedy jednak odwracała głowę, wszystkie pozostawały zamknięte.

    Na korytarzach „twierdzy więziennej" przez całą noc włączone było oświetlenie awaryjne. Nie odważyła się zapalić głównego światła, bo wtedy przyjaciele mogliby ją zobaczyć. I byłoby po niespodziance i po przerażeniu na ich twarzach, gdy nagle wyskoczyłaby z ciemności.

    Skręciła jeszcze raz i drugi, aż doszła do balustrady na pierwszym piętrze, otaczającej ogromny hol wejściowy. Wijące się schody prowadziły stąd na parter.

    W dzień przypominały schody z baśniowego pałacu, ale w nocy upodabniały się raczej do stopni z nawiedzonej przez duchy twierdzy.

    Ani śladu po Kirze, Nilsie i Chryzku. Była trochę zdziwiona. Czyżby ją zauważyli i schowali się przed nią? Albo po prostu szli szybciej niż ona?

    Stanęła na szczycie schodów i znowu zaczęła wsłuchiwać się w ciemności.

    Skrzypienie i szelesty w takim starym domu były czymś naturalnym. Tym bardziej ją zdziwiło, że nie słyszała nawet najmniejszego dźwięku. Zupełnie nic. Tak jakby cały budynek wyłożono watą.

    Tam! Znowu szept!

    Liza usłyszała go wyraźnie, ale nie zrozumiała słów. A jednak miała wrażenie, że ktoś wypowiedział jej imię. Czyżby o niej mówi13 li? To jeszcze bardziej rozbudziło jej ciekawość i ile sił w nogach pognała schodami w dół.

    Hol wejściowy był ogromny. Wysoki na trzy piętra. Potężne kolumny podtrzymywały strop. Na ścianach wisiały malowane portrety i pożółkłe zdjęcia z początków istnienia fotografii. Z jednej strony znajdował się ogromny otwarty kominek, z drugiej recepcja. Kontuar był wysprzątany i świeżo wypolerowany, aż błyszczał.

    Nigdzie ani żywej duszy.

    - Liza!

    Wzdrygnęła się z przerażenia, słysząc wyraźnie swoje imię. Znów tylko przenikliwy szept. Wydawało się, że nie dochodzi z daleka.

    Bez wątpienia należał do mężczyzny. Ale Nils miał inny głos, nawet kiedy mówił szeptem. Czyli to pewnie Chryzek…

    Jakieś dziwne było to wszystko.

    - Chryzek? - spytała cicho, podchodząc do schodów. - Chryzek, to ty?

    Milczenie. Nikt nie odpowiadał.

    - To nie jest zbyt zabawne - powiedziała, powoli tracąc cierpliwość.

    Oświetlenie awaryjne dawało żółtawe słabe światło; bardziej zaciemniało, niż oświetlało.  Tu i ówdzie migotała jedna ze starych lamp, w niektórych brakowało żarówek.

    Również oświetlenie w hotelu wymagało remontu. - Liza!

    Znów jej imię. W co z nią grają? Powoli zaczynała żałować, że nie została w łóżku. Przeklęta ciekawość! Teraz stała tu, drżąc z zimna, w samej tylko koszuli nocnej i boso. A przy tym tak strasznie samotna. Bezbronna.

    Tak, to było właściwe słowo. Pytanie tylko, przed czym miałaby się bronić? Była tu przecież tylko ona, Kira, Nils i Chryzek.

    A może nie? „Nie bądź tchórzem!", przywołała się do porządku. A więc dalej.

    Ostatni szept bez wątpienia dobiegał z ogromnych podwójnych drzwi po zachodniej stronie holu. Za nimi była jadalnia, nieczynne pokoje konferencyjne, a na końcu korytarza stara sala balowa.

    Kuchnia, w której spodziewała się znaleźć Chryzka, znajdowała się po drugiej stronie. Czegóż on tu, do diabła, szuka?

    Odważnie ruszyła do podwójnych drzwi. Były lekko uchylone. Zamiast je otworzyć, prześliznęła się przez szparę. To mniej rzucało się w oczy.

    Jadalnia była pusta, podobnie jak inne pomieszczenia w hotelu. Krzesła ustawiono niedbale na stołach, których było tu ponad dwadzieścia. Za każdym z nich mógł się ukryć człowiek. Teraz Liza zaczęła się naprawdę bać. Słyszała, jak wali jej serce. Była o wiele bardziej przejęta, niż chciała się do tego przyznać.

    - Chryzek? - rzuciła niepewnie w mrok. - Kira?

    Nikt jej nie odpowiedział.

    Szybko przemierzyła salę, ale jej obawy okazały się nieuzasadnione - nikt nie wyskoczył zza stołów i nie przestraszył jej nagłym „błaaa!".

    Doszła do kolejnych drzwi i stanęła na ponurym korytarzu, gdzie były wejścia do pokojów konferencyjnych. Wszędzie pustka. Cisza.

    A potem znowu: - Liza!

    - A niech to! - zaklęła i pobiegła w dół korytarzem. - Wiem, że gdzieś tu jesteście. Okej, już mi narobiliście stracha. Wystarczy! No wyjdźcie wreszcie!

    Ale po tych słowach nie usłyszała spodziewanego chichotu. Z cienia nie wyszły też postaci w szlafrokach.

    To był najwyższy czas do odwrotu. Jednak nie chciała tak łatwo dać za wygraną.

    Tym bardziej, że była pewna, iż Chryzek, Nils i Kira od razu by się na nią rzucili, gdyby tylko odwróciła się do nich plecami.

    Dalej. Aż do końca korytarza.

    Zatrzymała się przed wysokim portalem starej sali balowej. Od lat nie odbywały się tu żadne uroczystości. Oślepłe lustra na ścianach, wyblakłe malowidła i sztukateria na suficie przypominały o minionych czasach, kiedy urządzano tu wystawne całonocne bale. Teraz sala z roku na rok coraz bardziej niszczała.

    Smutny widok. Nikt z rodziny nie przychodził tu chętnie. Szczególnie dzieci.

    Stare wahadłowe drzwi zaskrzypiały, kiedy popchnęła je do środka. Nagle stanęła jak wryta. Ręce bezwładnie opadły jej w dół. Drzwi znów się zamknęły, zasłaniając widok.

    Ale Liza już coś zobaczyła. Coś, co przekraczało ludzkie pojęcie!

    W głowie zawyła jej syrena alarmowa. Odwróć się! Zmykaj stąd! Uciekaj!

    Lecz nie ruszyła się z miejsca. Znowu popchnęła drzwi.

    Sala balowa była wypełniona ludźmi. Kobietami i mężczyznami w maskach. Mieli na sobie staromodne ubrania. Stroje balowe jak z czarno-białych filmów. Mężczyźni wbili się we fraki lub fantastyczne mundury. Poruszali się na parkiecie.

    I wszyscy skrywali twarze za groteskowymi maskami, najbardziej dziwacznymi, jakie kiedykolwiek widziała. Nawet maski potworów Nilsa nie wytrzymywały z nimi konkurencji.

    Wahadłowe drzwi już miały się zamknąć, gdy nagle ktoś przytrzymał je od wewnątrz. Dwaj zamaskowani kamerdynerzy (Kamerdynerzy? Tutaj, w hotelu?) kłaniając się, zaprosili ją, by weszła do środka.

    Czuła się jak w transie. Nikt jej nie zauważył. Wokół wirowały pary w staromodnych tańcach, wszędzie, pojedynczo lub w grupkach, stały zamaskowane postacie, trzymając kieliszki i prowadząc rozmowy.

    A mimo to panowała przeraźliwa cisza. Nie było słychać żadnego dźwięku.

    Najmniejszego. Nie rozbrzmiewała muzyka, do której tańczyli, choć Liza ujrzała na końcu sali kwartet smyczkowy z zamaskowanymi muzykami. Nie było też słychać rozmów. Ani kroków, szelestu strojów balowych, strzelania korków szampana.

    „Jestem głucha", pomyślała Liza, wpadając w panikę, i żeby się upewnić, powiedziała na głos: - Jestem głucha!

    Wyraźnie usłyszała swój głos.

    Klasnęła w dłonie. Również ten dźwięk był wyraźny.

    A maskarada trwała dalej. Bezgłośnie. Bezdźwięcznie. Bal duchów.

    Liza cofnęła się i uderzyła w drzwi. Poczuła na plecach chłodne drewno.

    Teraz dokładniej przyjrzała się maskom. Większość z nich przedstawiała zwierzęta, jednak w jakiś groteskowy sposób. Tak jak te smutne mutacje, które widuje się czasami w telewizji: ofiary promieniowania, kaleki, torturowane zwierzęta. Dziwnie zdeformowane, niektóre za duże, inne za małe. Z kłami tam, gdzie nie powinno ich być, lub z rozdwojonym wężowym językiem wychylającym się z pyska ssaka. Owadzie oczy na głowie gada, kocie ślepia na ptasiej twarzy. Sierść i łuski na tej samej czaszce. Bezwłose lwy, brodate jaszczurki.

    Stworzenia z nocnego koszmaru.

    Teraz zauważyła, że większość z nich ślini się i pluje. Niektóre miały kaprawe oczy, wilczy łeb płakał krwistymi łzami.

    Zamarła z przerażenia. Choć chciała, nie mogła się ruszyć. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa.

    Wśród wzburzonego morza przeraźliwych istot jedna szczególnie rzucała się w oczy. Była co najmniej metr wyższa od innych.

    Był to ptak, bocian. Miał czarne upierzenie jak u kruka. A krwistoczerwony dziób wymierzony był w Lizę jak miecz. Niemal oskarżycielsko.

    Ale najdziwniejsze były jego oczy. Białe i puste, bez źrenic.

    Nagle tłum się rozstąpił i utorował drogę bocianowi, by mógł podejść do Lizy.

    Dziewczynka spostrzegła, że pod ptasią głową nie ukrywa się człowiek. To było ciało ptaka. Bociani tułów z bocianimi nogami, czarnym upierzeniem, w obrzydliwy sposób pokraczny. Miał ponad trzy metry, a jego nogi były bardzo długie. Jak nogi pająka.

    Liza krzyknęła.

    W tym momencie postacie rozpłynęły się w powietrzu. Tancerze wyblakli jak mgła.

    A potem sala balowa znów była pusta. Wyludniona.

    Oprócz bociana.

    Potworny ptak wciąż tu tkwił i wpatrywał się w dziewczynkę pustymi oczyma. Nigdy nie widziała kogoś tak odrażającego. Strach przeobraził jej ciało w lodową górę.

    Naraz gigantyczny bocian odchylił głowę do tyłu. Otwarł dziób jak nożyczki z czerwonego rogu, a z jego gardła wydobyło się skrzeczenie, jakiego Liza dotąd nie słyszała. Krzyk z czeluści piekielnych.

    Upadła do tyłu. Uderzyła w wahadłowe drzwi, wybiegła na korytarz i pognała, ile sił w nogach. Byle dalej…

    Skrzeczenie ustało. Usłyszała za to dobiegające z sali balowej grzechotanie.

    Kroki, które za nią podążały, skrobanie i drapanie, jakby ptasie szpony wielkości ludzkiej głowy, rysujące posadzkę, robiące bruzdy w drewnie.

    Czarny bocian był tuż za nią.

    Popędziła przez pustą jadalnię, hol wejściowy i po schodach do góry. Zdawało jej się, że korytarze ciągną się w nieskończoność jak gumowe węże.

    W końcu dotarła do swojego pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła je na klucz.

    Na korytarzu zaległa cisza.

    Ani skrzeczenia, ani grzechoczących kroków.

    Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy za oknem trzepot potężnych skrzydeł. Ale kiedy przerażona wyjrzała przez okno, nie zobaczyła nic.

    A jeśli nawet z czerni wyłoniłyby się puste bocianie oczy, to noc ukryłaby je łaskawie pod osłoną ciemności. zarny bocian? Trzymetrowy? - Nils z niedowierzaniem pokręcił głową. - Musiało ci się to przyśnić.

    Liza spojrzała na brata ze złością. Miał włosy jasne jak słoma, podobnie jak ona. - Nic mi się nie przyśniło! - odparowała. - Bocian tam był! W sali balowej na dole!

    Stali na korytarzu przed swoimi pokojami. Przez otwarte drzwi wpadały promienie porannego słońca. Liza miała nadzieję, że nocne wydarzenia w dziennym świetle wydadzą jej się mniej przerażające. Tak jak sny. Ale zamiast tego utwierdziła się tylko w przekonaniu, że spotkanie z bocianem naprawdę miało miejsce.

    Podobnie jak bal maskowy.

    - Odbiło ci - stwierdził Nils, wzruszając ramionami. Liza najchętniej by mu za to przyłożyła.

    Z drugiego końca korytarza dobiegł ich gwizd, a potem słowa: - Piękny poranek, co? To Kira i Chryzek szli do nich.

    Chryzek miał na sobie czarne dżinsy i czarną bluzę. Również jego włosy były czarne jak smoła. Nie trzeba chyba dodawać, jaki był jego ulubiony kolor.

    Wyszczerzył zęby na powitanie i powiedział: - Też jesteście głodni? Co tak stoicie? No dalej, chodźmy na śniadanko.

    Kira skarciła go spojrzeniem: - Nie wszyscy są tak żarłoczni jak ty. - Bez wątpienia zauważyła, że Liza i Nils właśnie się kłócą.

    Ciemnorude włosy opadały jej swobodnie na ramiona. Czasami spinała je mnóstwem gumek i spinek w dziką fryzurę, podobnie jak ciocia Kasandra, ale nie dzisiaj.

    Dziś wyglądała na niewyspaną i nie była w tak dobrym humorze jak Chryzek.

    - No, co jest grane? - spytała niecierpliwie.

    Liza zawahała się chwilę, ale jej brat wszystko wygadał: - Ona twierdzi, że widziała potwory.

    - Nic nie mówiłam o żadnych potworach! - oburzyła się Liza.

    - O, przepraszam, bociana… Oczywiście - zrobił straszną minę, wyszczerzył zęby i wygiął palce jak wilkołak. - I on był taki złyyyy…

    Liza pokazała mu język, choć miała ochotę zrobić coś znacznie gorszego. Nils nie zawsze był takim zrzędą, ale czasem, jak go dopadło, stawał się wprost nieznośny. Tak przynajmniej uważała jego siostra.

    - Jakie potwory? - spytała zaniepokojona Kira.

    Spojrzeli na nią zdziwieni - nawet Liza, która właściwie powinna być wdzięczna za to, że ktoś potraktował ją poważnie.

    Kira przebiegła wzrokiem po ich twarzach: - Czyżbyście nie zauważyli?

    - Niby czego? - spytał Nils. Chryzek westchnął i oparł się plecami o ścianę: - Kira ma na myśli Pieczęcie. Dzisiaj w nocy znów zrobiły się widoczne. - Podniósł prawy rękaw i pokazał siedem znamion na skórze.

    Nils najwidoczniej spał w tej samej bluzie, którą miał teraz na sobie, bo zrobił minę, jakby spadł z księżyca. Gorączkowo podniósł rękaw do góry. Również on miał Siedem Pieczęci.

    Liza skinęła głową. - Zauważyłam je już przy myciu. - I zwróciła się uszczypliwie do brata: - Mycie, mówi ci coś to słowo?

    - Cha, cha… - rzucił naburmuszony Nils.

    Kira przyłożyła swoje przedramię do przedramienia Lizy. Na obu rękach błyszczały znaki. Wyglądały jak pradawne pismo.

    - No więc co z tymi potworami?

    Liza opowiedziała, co jej się przydarzyło w nocy. Tym razem brat jej nie przerywał. Wysłuchał wszystkiego cierpliwie.

    Kiedy skończyła, pośpiesznie zsunęła rękaw. Ale chłód, który poczuła pochodził z jej wnętrza. Już samo wspomnienie piekielnego bociana wywoływało u niej gęsią skórkę.

    Pozostali wcale nie czuli się lepiej. Nawet Nils skrzyżował ręce na piersi, jakby mu się nagle zrobiło strasznie zimno. - I co teraz? - spytał poważnym tonem.

    Kira zamyśliła się i chciała coś powiedzieć, ale Chryzek szybko odsunął się od ściany i ją ubiegł: - Chodźmy najpierw coś zjeść. Jeśli ten bocian miałby nas spożyć na śniadanie, to niech się przynajmniej naje.

    Już mama Kiry była wyznawczynią Siedmiu Pieczęci. Umarła krótko po urodzeniu córki i do swojej śmierci uważana była za najzagorzalszą przeciwniczkę mocy piekielnych. Kiedyś sama była czarownicą, ale szybko wypowiedziała walkę wszystkim

    praktykującym czarną magię. Za pomocą zaklęcia przeniosła znamię Siedmiu Pieczęci na swoją córkę i niechcący również na jej przyjaciół.

    Gdy dzieciom udało się zapobiec wskrzeszeniu czarnoksiężnika Abakusa, zostali naznaczeni Siedmioma Pieczęciami. Zawsze, kiedy znajdowali się w pobliżu istot ze świata ciemności, znamiona na ich rękach robiły się widoczne. I nie działało na nie ani mydło, ani nawet środki czyszczące.

    Miasteczko, w którym mieszkali, było w średniowieczu centrum sztuki czarnoksięskiej. Także dziś ta stara miejscowość z domkami z muru pruskiego i wąskimi uliczkami miała niezwykłą siłę przyciągania mocy ciemności. Jednak w większym stopniu odnosiło się to do nosicieli Siedmiu Pieczęci: byli oni jak magnesy przyciągające stworzenia piekielne. Pieczęcie od stuleci stanowiły symbol tych, którzy przeciwstawiają się złu, czy tego chcą, czy nie. A demony nie rozróżniały, czy chodzi tu o kilkoro dzieci, czy o potężną czarownicę, jak mama Kiry.

    - Jeśli wy nie pójdziecie do diabła, to on przyjdzie do was - stwierdziła ze współczuciem ciocia Kasandra. Wiedziała o matce Kiry więcej, niż im powiedziała, i widać było, jak bardzo martwi ją los dzieci.

    Lecz ciocia nie miała innego wyjścia, jak zaakceptować Siedem Pieczęci - jako przekleństwo lub błogosławieństwo.

    - Twoja matka nawarzyła nam wszystkim piwa - narzekał Nils, kiedy wychodzili z hotelowej kuchni.

    - Gdyby nie moja matka, to Abakus wypiłby ci krew - odparła sucho Kira. - Co, już zapomniałeś?

    Liza skinęła głową: - Gdyby matka Kiry nie obłożyła zaklęciem Księgi Imion, która opętała Abakusa, to wszyscy byśmy już nie żyli.

    Kiedy czarnoksiężnik otworzył księgę, ta zniszczyła go wraz z wiernymi mu czarownicami, zaś dzieciom wypaliła na rękach znaki.

    Ale Nils nie chciał przyznać im racji. Uderzył lewą dłonią w swoje przedramię: - Mnie w każdym razie nie zapytała, czy się na to zgadzam. Siedem Pieczęci, do diabła z tym!

    Chryzek żuł tost ze słonym masłem. - To się może zdarzyć szybciej, niż myślisz, jeśli nie pozbędziemy się tego czarnego bociana.

    - I zwrócił się do Lizy: - Naprawdę myślisz, że to on zorganizował ten bal?

    - W każdym razie on jako jedyny pozostał, kiedy inni rozpłynęli się w powietrzu - odparła, wzruszając ramionami. - Poza tym większość z nich wyglądała jak ludzie w śmiesznych maskach, tylko on wyglądał naprawdę jak… no właśnie jak bocian.

    - Trzymetrowy - wtrącił uszczypliwie Nils. - Z czarnym upierzeniem.

    - Dokładnie tak - rzuciła ze złością Liza.

    - Iz dziobem długim jak miecz. Przypuszczam, że chętnie by ci nim staranował tyłek.

    Kira westchnęła. - Jeśli będziecie tracić czas na kłótnie, to z pewnością to uczyni. Nils opanował się. - No więc?

    - A co powiecie na to, żebyśmy go poszukali? - zaproponował Chryzek.

    - I co wtedy? - spytał Nils. - Chcesz go poprosić, żeby sobie gdzie indziej uwił gniazdko?

    - To jest to! - zawołała Kira. - Gniazdo! Wszystkie bociany mają jakieś gniazda, nie? A gdzie je budują?

    - Na dachu - odparła Liza. Kira skinęła głową. - No to jazda!

    Razem z Chryzkiem i Lizą chcieli już pobiec, ale Nils dalej stał w miejscu.

    Dawniej to zawsze on miał najbardziej zwariowane pomysły, ale od czasu Siedmiu Pieczęci stał się rozsądniejszy, niemal roztropny. Czy to było uboczne działanie znamion?

    - Nie mamy nic, żeby go przegonić - powiedział.

    - Chcemy się tylko rozejrzeć, co tam wyczynia to bydlę - odparła Kira.

    Spojrzał jej w oczy: - Wydaje mi się, że traktujesz to wszystko bardzo lekko.

    - A mamy inne wyjście? - spytała. - Tak samo jak ty nie jestem zachwycona tym czymś na ręce. Ale teraz musimy się jakoś odnaleźć w tej sytuacji.

    Chryzek właśnie kończył jeść ostatni tost: - Możemy spróbować zwabić go żarciem.

    Musiałbym tylko skoczyć do spiżarni i…

    Karcące spojrzenia przyjaciół kazały mu zamilknąć.

    - To była tylko propozycja - mruknął z głupawym uśmiechem.

    Nils wzruszył ramionami i dołączył do reszty. Kira miała rację: nie mieli wyboru. Zostali skazani na Pieczęcie.

    Holem wejściowym wybiegli na zewnątrz. Dziedziniec okolony gmachem w kształcie podkowy wysypano białym żwirkiem. Kamyczki chrzęściły dzieciom pod nogami. Po otwartej stronie placyku rozciągał się pejzaż pełen wzgórz, wśród których leżało Giebelstein. Od pól i pastwisk wiał chłodny wiatr.

    Dzieci spojrzały na górną część budynku. Jego dach przypominał labirynt - liczne ściany szczytowe wyrastały ze spadu jak zadarte nosy, były tu małe wieżyczki i mnóstwo kominów, niektóre normalnych rozmiarów, inne szerokie jak mamucia noga.

    - Widzicie coś? - spytał Chryzek. Podmuch wiatru zwiał mu kosmyk czarnych włosów na twarz. Liza pomyślała, że wygląda teraz dość zuchwale.

    Kira w skupieniu wpatrywała się w kalenice. Ale również ona nic nie dostrzegła.

    - Pudło - mruknęła.

    Akurat w tym momencie Nils coś zobaczył. - Czekajcie! Spójrzcie z tamtej strony! - wskazał dach na południowym skrzydle.

    - Co masz na myśli? - spytała Liza.

    - Spójrzcie uważnie. Tam, z przodu, jakieś dziesięć metrów od anteny satelitarnej.

    Teraz wszyscy to ujrzeli. Ale nie od razu mogli rozpoznać, o co chodzi.

    Ponad krawędzią dachu wystawało coś, co z tej odległości przypominało górę czarnej wełny - wyglądało to trochę jak plątanina kabli pod wieżą stereo Kiry. Z pewnością było tam wgłębienie w dachu.

    - Myślicie, że to to? - spytała Liza. Wolałaby, żeby nic nie znaleźli. Być może wtedy łatwiej byłoby jej przyznać, że to tylko sen. Zniosłaby nawet taką kompromitację.

    - Z pewnością - oświadczył Chryzek. - Chyba, że wasi rodzice założyli tam nielegalne składowisko śmieci?

    - Pewnie, że nie - oburzył się Nils. Kira zmrużyła oczy, by zobaczyć coś więcej.

    - Za daleko - mruknęła.

    - W tym miejscu zbiega się kilka spadów - zauważył Nils. - Wygląda to jak niewielki dziedziniec wewnątrz dachu, tyle że nie sięga do ziemi.

    - Bydlak nie mógł sobie znaleźć lepszego miejsca do zagnieżdżenia - powiedziała Kira ze złością.

    - Nie przyszło wam do głowy, że to mógł być prawdziwy bocian? - spytał Chryzek.

    - Mam na myśli to, że czarne bociany wy34 stępują rzadko, ale istnieją. Widziałem już takie na zdjęciu.

    Kira uniosła brwi: - Czy na tych zdjęciach widać też było duchy w zwierzęcych maskach pląsające z bocianem?

    - Może ten bocian trafił na bal przez nieuwagę?

    - Tak jak ty przedostatniej nocy do spiżarni? - spytała, wyszczerzając zęby w uśmiechu. - Czyżbyście obaj byli lunatykami?

    Chryzek zrobił kwaśną minę i zamilkł.

    - Może ktoś wie, co mamy teraz zrobić? - dopytywał się Nils.

    - Hm… - Kira zamyśliła się. - Chętnie przyjrzałabym mu się z bliska tam, na górze.

    Chryzek przewrócił oczyma: - Wiedziałem, że to powiesz.

    - Naprawdę? - obdarzyła go promiennym uśmiechem. - To się nazywa telepatia.

    Liza zawahała się. - Nie wiem… To znaczy, widziałam już to bydlę i robi wrażenie dość niebezpiecznego.

    - Właśnie - powiedziała Kira. - I jeśli nie podejmiemy żadnych działań, to stanie się niebezpieczne.

    Nils skinął głową: - Na przykład kiedy będziemy się kręcić w pobliżu jego gniazda.    

    A jeśli złożył tam jaja? Nie będzie zadowolony, gdy zbliżymy się zbytnio do miejsca wylęgu.

    - Nie słyszałam jeszcze o demonach, które składają jaja - odparowała Kira.

    - A ja o takich, które wyglądają jak bociany i budują gniazda - odgryzł się Nils.

    - Jeden do jednego - stwierdził Chryzek, kończąc dyskusję. - Zagłosujmy. Kto jest za tym, żeby wdrapać się na dach?

    On i Kira podnieśli ręce, a po chwili z wyraźnym oporem dołączyła do nich Liza.

    Nils poczuł się nagle oszukany przez siostrę. - Ale przecież właśnie mówiłaś, że…

    - Ze to niebezpieczne. I że się boję. Ale myślisz, że prześpię jeszcze jedną noc w tym domu, jeśli to… to coś będzie sobie tam siedzieć na górze?

    Nils westchnął. - Powinniśmy wziąć ze sobą lornetkę. I może nóż czy coś w tym stylu.

    - Miecze - powiedziała Kira.

    - Karabiny maszynowe - zaproponował Chryzek - Dynamit - dorzuciła Liza.

    Nils podniósł ręce do góry i dał za wygraną. - Okej, okej… Ale i tak wezmę lornetkę.

    Nieco później, kiedy zaopatrzył się w lornetkę polową ojca, znalezioną w jego gabinecie, zakradli się do jednej z trzech klatek schodowych prowadzących na dach. Stopnie kończyły się podestem otoczonym drewnianą balustradą. Stamtąd troje drzwi prowadziło do różnych pomieszczeń; większość z nich była pusta.

    - Jak można się najszybciej dostać na dach? - spytał Chryzek.

    Nils wskazał sufit nad ich głowami. Znajdował się tam kwadratowy właz, na którym wisiała kłódka rozmiarów ludzkiej pięści.

    - Cholera! - zaklęła Kira.

    W dłoni Nilsa pojawiło się nagle coś srebrnego, czym zabrzęczał jej przed nosem - pęk kluczy.

    - Przyniosłem z gabinetu ojca nie tylko lornetkę - powiedział z chytrym uśmiechem.

    Dziewczynka odetchnęła. - Dobra robota.

    Tymczasem Chryzek przytargał wysoką rozkładaną drabinę, opartą wcześniej o ścianę koło drzwi.

    W mgnieniu oka rozłożył ją i wspiął się na górę.

    - Który to jest? - zapytał, kiedy Nils wręczył mu pęk kluczy.

    - Nie mam pojęcia. Musisz spróbować każdego po kolei.

    Chryzek wdrapał się na samą górę i zaczął wkładać kolejno klucze do kłódki, utrzymując równowagę na najwyższym szczeblu. Drabina stała zaledwie metr od pomostu, za którego balustradą ziała otchłań klatki schodowej. Chłopak sprawiał wrażenie spokojnego, ale gdyby mu się bliżej przyjrzeć, można było zobaczyć krople potu na skroniach. Na pewno nie czuł się teraz dobrze.

    - A jeśli bocian nas usłyszy? - spytała nagle Liza.

    - W dzień śpi - odparł Nils.

    - Kto tak powiedział?

    Nils wzruszył ramionami. - To tylko przypuszczenie.

    - Bardzo uspokajające.

    Wtedy Chryzek syknął z góry: - Udało się.

    I już stalowe uszko kłódki wyskoczyło z zamka. Spojrzał w dół na przyjaciół, by upewnić się, że wszyscy są gotowi do działania. Potem z zadyszką otworzył właz na zewnątrz. Zardzewiałe zawiasy zaskrzypiały przeraźliwie, co słychać było chyba nawet w Giebelstein.

    - Teraz wie, że idziemy - dąsał się Nils. Liza uśmiechnęła się krzywo: - Myślałam, że śpi. Czyż nie były to słowa wielkiego mistrza we własnej osobie?

    - No to właśnie się obudził - odgryzł się Nils.

    Kira miała już powyżej uszu kłótni rodzeństwa. Zawsze było z nimi tak samo: w istocie bratnie dusze, na co dzień żyli ze sobą jak pies z kotem. Trochę jak ona i Chryzek - tylko że oni nigdy nie byli na siebie naprawdę źli. Nie dochodziło między nimi do bójek, tak jak w przypadku Nilsa i Lizy. Zazwyczaj kończyło się na wymianie zakłopotanych spojrzeń, jeśli któreś z nich zrozumiało, że nie ma racji i wstyd mu było przyznać się do porażki.

    Na Chryzka spłynęło dzienne światło. Nad jego głową pojawił się jasny czworokąt.

    Właz na dach stał otworem. Poczuł ostry powiew wiatru.

    - W takim razie do dzieła - szepnął i podciągnął się zwinnie do góry. Po chwili klęczał już na krawędzi włazu i wyciągał ręce do pozostałych.

    - Raczej tu bezpiecznie - zawołał, tłumiąc głos.

    Liza odetchnęła głęboko: - W porządku, ja wchodzę.

    Wściekłość wyparowała z Nilsa w jednej chwili. Wdrapał się za młodszą siostrą i podtrzymał ją, aż wydostała się na dach.

    - Kira, chodź! Teraz ty! - zawołał do niej z góry.

    Kira potrząsnęła głową. - Nie, ty idź pierwszy. Ja na końcu.

    - Nie chcesz, żebym cię przytrzymał?

    - To, że my, dziewczyny, jesteśmy mniejsze od was, nie znaczy, że się wszystkiego boimy.

    Liza zachichotała nad ich głowami.

    - Jak chcesz - mruknął Nils. Spojrzał jeszcze na Kirę z obawą i wydostał się na zewnątrz. Nie zdążył się nawet obrócić, a ona już stała za nim. Teraz wszyscy rozglądali się dokoła.

    Dach „twierdzy" wyglądał jak pejzaż sztucznych wzgórz i dolin. Tu, na szczycie, to falowanie w górę i w dół skosów dachowych robiło jeszcze większe wrażenie niż z dołu. Nie było stąd widać krawędzi dachu, tak daleko rozpościerały się szczyty, wieżyczki i kalenice. Wszystko pokrywał kobierzec z ciemnego mchu, resztki ptasich odchodów i gniazd. Dla gołębi i ich krewniaków dach musiał być prawdziwym rajem. Ale teraz nie było tu po nich śladu. Ustały również trele i śpiewy, które rozbrzmiewały tu zwykle o tej porze roku.

    Przegonił je stąd czarny bocian. Kira zrozumiała, że nie był to, niestety, zwykły ptak. To był demon z głębi piekieł; miał tyle wspólnego z ptakiem, co złota rybka z rekinem ludojadem.

    - Z której strony leży gniazdo? - spytała.

    - O ile to w ogóle jest gniazdo - powątpiewał Nils.

    Liza wskazała na wprost: - Tam, z przodu. Jeśli wdrapiemy się na ten spad, to musimy zobaczyć anteny satelitarne. Stamtąd to zaledwie kilka metrów.

    Przedostali się w miejsce, które wskazała im Liza, i rzeczywiście z pewnej odległości widać było połyskliwe talerze. Ale czarne kłębowisko schowane było za kolejnym spadem. Musieli podejść jeszcze bliżej.

    - A teraz już ani słowa - szepnął Chry-zek. Jakby o tym nie wiedzieli!

    Minęli ogromne anteny satelitarne. Były od nich wyższe o głowę. Gdyby ktoś się za nimi schował… Ale nie, nikogo tam nie było. Ani czarnego bociana, ani demona.

    Ostrożnie wdrapali się na kolejny spad. Był bardziej stromy niż pierwszy i grubiej porośnięty mchem. Kira omal się nie poślizgnęła, ale Chryzek w ostatniej chwili chwycił ją mocno za rękę. Posłała mu uśmiech wdzięczności - sama poczuła, że musiał sprawiać wrażenie wymuszonego - potem znowu się wdrapała.

    Gdy dotarli do kalenicy, w rządku przykucnęli przed krawędzią i wpatrywali się w dół, na drugą stronę spadu.

    Nils miał rację. W tym miejscu dach tworzył rodzaj doliny z łupkowego pokrycia.

    Wyglądała jak kanciasty lej wdzierający się kilka metrów w strukturę budowli.

    Dzieci wstrzymały oddech. Kira mocno ścisnęła szczyt dachu. Jej paznokcie wbiły się w łupek ze zgrzytem, od którego rozbolały ją uszy.

    Obniżenie wyłożone było plątaniną czarnych gałęzi. Było jasne, że to gniazdo ogromnego ptaka. Musiało mieć jakieś sześć metrów długości.

    Kirze ten widok przypominał historię o Sindbadzie i ptaku Roku. Jej ostatnie wątpliwości co do tego, czy przeciwnik jest nie44 bezpieczny, rozwiały się, gdy zobaczyła gniazdo.

    Gałęzie, z których było zbudowane, nie pochodziły z ziemskich drzew. Były kruczoczarne i błyszczące jak rury ze stali. Ich powierzchnia była upstrzona kolcami długimi jak szabla saraceńska. Stworzenie, które czułoby się tu dobrze, nie mogło być z tego świata. Kolce były dobrą obroną przed wrogami. Nie sposób było dostać się do gniazda, nie nabijając się przy tym na któryś z cierni.

    Czarny bocian gdzieś wyfrunął. Jego gniazdo było puste. Chociaż nie całkiem. W środku, zaplątane w cierniste pędy, leżały cztery jajka. Czarne i połyskliwe jak płynna smoła. Każde rozmiarów dużego owczarka.

    - To nie może być przecież… - wyrwało się Chryzkowi, ale nie dokończył zdania.

    Strach odjął mu mowę.

    Nils przyłożył lornetkę do oczu. Ręce mu drżały.

    Kira patrzyła na niego w napięciu: - Czy to coś z bliska wygląda inaczej?

    - Jest większe - odparł szorstko Nils. - Stąd nazwa: szkło powiększające.

    Chryzek uśmiechnął się, widząc kwaśną minę Kiry.

    Chciała się jakoś odgryźć, ale w tym momencie zobaczyła coś kątem oka. Coś dużego! Za nimi! „Nie bądź głupia, to antena satelitarna!", pomyślała.

    Ale ogromny cień za jej plecami poruszył się nagle i rozległ się głośny trzepot skrzydeł. Dzieci uderzył gwałtowny pęd powietrza, prawie zrzucając je z dachu.

    Na skraju anteny z rozpostartymi skrzydłami stał bocian. Był jeszcze większy, niż zapamiętała go Liza, i o wiele większy, niż wyobrażali go sobie Kira, Nils i Chryzek.

    Białe puste oczy podstępnie wpatrywały się w dzieci. Czarne upierzenie wzburzyło się z wściekłości. Ogromne skrzydła, wielkie i rozwarte jak wrota katedry, drżały na wietrze. Pęd powietrza, który przed chwilą omal nie zdmuchnął dzieci, nagle ustał.

    Bociani dziób poświstywał jak krwistoczerwona kosa.

    Pościg!

    Kira chwyciła Chryzka za ręce i odepchnęła na bok. Tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą, czarny bocian trzasnął teraz dziobem, przebijając łupek i belki. Rozbite cegły rozpadły się na wszystkie strony, a wokół wzbił się pył i włókna mchu.

    Jego dziób na chwilę utknął w dachu. To były te trzy, cztery sekundy, które pozwoliły dzieciom uciec. Zwinnie ześlizgnęli się do tyłu, częściowo w szoku, częściowo gnani odwagą, jaka rodzi się w chwilach przerażenia.

    Dotarli do równego gruntu u stóp anteny satelitarnej. Nikt nie odważył się spojrzeć w górę, na bociana, który rozparł się władczo ponad nimi i z przeraźliwym krzykiem próbował uwolnić swój dziób. Bił skrzydłami na wszystkie strony. Podmuchy wiatru uderzały w dach jak gwałtowna wichura.

    Gotując się z wściekłości, bestia wzbiła się w niebo i obserwowała z góry uciekające ofiary.

    Pościg!

    Kira chwyciła Chryzka za ręce i odepchnęła na bok. Tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą, czarny bocian trzasnął teraz dziobem, przebijając łupek i belki. Rozbite cegły rozpadły się na wszystkie strony, a wokół wzbił się pył i włókna mchu.

    Jego dziób na chwilę utknął w dachu. To były te trzy, cztery sekundy, które pozwoliły dzieciom uciec. Zwinnie ześlizgnęli się do tyłu, częściowo w szoku, częściowo gnani odwagą, jaka rodzi się w chwilach przerażenia.

    Dotarli do równego gruntu u stóp anteny satelitarnej. Nikt nie odważył się spojrzeć w górę, na bociana, który rozparł się władczo ponad nimi i z przeraźliwym krzykiem próbował uwolnić swój dziób. Bił skrzydłami na wszystkie strony. Podmuchy wiatru uderzały w dach jak gwałtowna wichura.

    Gotując się z wściekłości, bestia wzbiła się w niebo i obserwowała z góry uciekające ofiary.

    - Dokąd? - wrzasnął Chryzek, do którego dotarło, że właśnie uniknął śmierci.

    - Dalej tu… - wyjąkała Liza.

    - Szybciej! - krzyknął Nils. - Jest nad nami!

    Kira nie mogła się powstrzymać. Spojrzała w niebo.

    Potężny ptak pikował w jej stronę jak samolot bojowy w starych filmach wojennych - z tą różnicą, że nie groziła jej seria z karabinu maszynowego. Jednak myśl, że zaraz nabije się jak szaszłyk na dziób potwora, nie była przyjemniejsza. W myślach już go czuła w plecach.

    - W lewo! - zawołała z całych sił. Wszyscy instynktownie skręcili w tę stronę.

    Lizie uratowało to życie. Czerwony dziób trafił obok. Ale dziewczynka upadła od uderzenia skrzydłem i odrzuciło ją parę metrów w bok. Nils i Chryzek podnieśli ją za ręce i z ulgą stwierdzili, że nic się jej nie stało. Potężne skrzydło cudem nie złamało jej kości.

    Podczas gdy bocian zataczał szeroką pętlę, by ponownie rzucić się na dzieci, te wspięły się na ostatni skos. Potem, nie namyślając się długo, zsunęły się w dół.

    Chryzek ześlizgnął się nad krawędzią włazu i zniknął w ciemności. Rozległ się łoskot, kiedy spadając, przewrócił drabinę. Ale przynajmniej złagodziło to upadek.

    Kira zawahała się na chwilę, a potem skoczyła na oślep w dół. Zawsze lepszych kilka stłuczeń niż dziura w brzuchu. W ostatniej chwili przypomniała sobie, jak blisko znajduje się klatka schodowa. Spadając, widziała zbliżający się podest i balustradę, i ostatecznie wylądowała w bezpiecznym miejscu.

    Potem przyszła kolej na Lizę. Chryzek chciał ją złapać, ale prawie go przygniotła. Dysząc, oboje poderwali się do góry i razem z Kirą utkwili wzrok we włazie.

    Co z Nilsem?

    - Nils! - krzyknęli chórem. Ale Nils nie odpowiadał.

    Minęło prawie pół minuty. Lęk i niepewność stawały się nie do zniesienia…

    Potem zobaczyli w górze ogromny cień - to piekielny bocian wściekle trzepotał skrzydłami.

    Kilka sekund później Nils ześliznął się z włazu. Przyjaciele pomogli mu wylądować.

    - On… zbliżył się… nagle… - wyjąkał, łapiąc powietrze. - Musiałem zrobić unik… Dlatego dopiero teraz.

        - Już dobrze - powiedziała Kira i pogładziła go po ramieniu.- Chodźcie, musimy zejść na dół!

    W tym momencie bocian zajrzał przez właz. Rozwarł dziób i zatrzasnął go tuż nad ich głowami. Oniemiała ze strachu Kira zobaczyła, że koniuszki jej włosów spadły na ziemię; ptak obciął je jak gigantycznymi nożyczkami.

    Uciekli z krzykiem i potykając się, zbiegli schodami w dół. Kira kątem oka dostrzegła, że ptaszysko próbuje przecisnąć się przez właz, ale potem patrzyła już tylko pod nogi. Gdyby się teraz potknęła i złamała nogę… Nie, lepiej nawet o tym nie myśleć!

    Dotarli na drugie piętro, kiedy rozległ się łoskot. Bocian był teraz na klatce schodowej. Słyszeli skrobanie jego pazurów.

    Szedł za nimi.

    Kira znów obejrzała się za siebie i dostrzegła, że potężnym susem zeskoczył ze schodów na półpiętro, nie znalazł punktu oparcia i uderzył w ścianę. Z otwartego dzioba wydobył się przeraźliwy krzyk. Kira wyraźnie czuła wściekłość bociana.

    Promieniowała z niego, jak ciepło z ognia.

    - Tędy! - krzyknął Nils i otworzył podwójne drzwi, prowadzące na główny korytarz na drugim piętrze.

    Wbiegli przez nie, a Chryzek zatrzasnął drzwi właśnie w chwili, kiedy bocian zaczął w nie walić dziobem. Na drewnie pojawiła się rysa w kształcie błyskawicy.

    - Dalej! - krzyknęła Kira. - Dalej!

    Ptak znowu rzucił się na drzwi. Najwyraźniej nie potrafił otworzyć ich klamką.

    Prędzej czy później zrozumie mechanizm lub porąbie drzwi na kawałki…

    Dzieci popędziły korytarzem, minęły kolejne drzwi i znowu zatrzasnęły je za sobą.

    - Dokąd… właściwie… biegniemy? - wydusił z trudem Chryzek. Zaczynało mu już brakować tchu.

    Kira zawsze myślała, że kiedy ratuje się własne życie, to budzą się w człowieku nadzwyczajne siły. Ale to nie była prawda - wszyscy męczyli się dwa razy szybciej niż zazwyczaj. Myśl, co się z nimi stanie, gdy dopadnie ich bocian, odbierała im wszelkie siły.

    - Musimy się ukryć! - zawołała Liza. W oddali pękły drzwi na klatkę schodową.

    Po kilku sekundach również kolejne drzwi zadrżały od bocianich ataków na oślep.

    Na swoich długich nogach ptak był o wiele szybszy od dzieci.

    - Tam! - wskazał Nils, kiedy dotarli do skrzyżowania korytarzy.

    Jeszcze jedne drzwi. Kolejne odroczenie.

    "W końcu dostali się do innej klatki schodowej. Była o wiele ciaśniejsza niż pierwsza; dawniej służyła zapewne jako wejście dla służby.

    Potykając się, pobiegli na pierwsze piętro, a stamtąd na parter.

    - Moglibyśmy schować się w chłodni - powiedział przejęty Nils. - W hotelu są trzy, ale tylko jedna czynna. Dwie pozostałe stoją puste. W drzwi ze stali to bydle może walić, aż jego dziób zacznie przypominać akordeon.

    Wszyscy uznali to za dobry pomysł - tym bardziej, że nie mieli innych. Chociaż Kirze niezbyt przypadło do gustu schronienie w chłodni. Jak niby mieli sprawdzić, czy na zewnątrz jest już bezpiecznie? I czy demon nie miał piekielnie dużo czasu? Może będzie tak siedzieć przed drzwiami przez całe lata, kiedy ich wygłodzone ciała dawno rozpadną się w proch.

    Nieważne. Nie mieli czasu, żeby rozważyć wszystkie możliwości. Teraz chodziło tylko o to, by ratować skórę.

    Nad nimi słychać już było skrobanie ptasich szponów na parkiecie.

    Kira i Chryzek pobiegli za rodzeństwem do ogromnej opustoszałej kuchni hotelu.

    Pomieszczenie było wyłożone białymi kafelkami. Kirze przyszły na myśl pokazywane w telewizji piwnice komisariatów policji, miejsca, w których mężczyźni w białych kitlach kroją zwłoki zamordowanych, zawsze jedząc przy tym kanapki.

    Metalowe blaty stołów połyskiwały srebrzyście. Z okapów i regałów zwisały liczne garnki, chochle i łyżki. Kiedy dzieci otwarły drzwi, przeciąg rozhuśtał te naczynia. Niektóre obijały się o siebie, wydając przy tym dźwięk podobny do dzwoneczków na wietrze, cichy stalowy szept.

    Bocian miotał się na korytarzu, niespełna dwadzieścia metrów za nimi. I wciąż się zbliżał.

    - No jazda, szybciej, szybciej! - krzyknął Nils i pobiegł pierwszy. Trzy chłodnie stały koło siebie - troje żelaznych drzwi otwieranych i zamykanych za pomocą kół jak włazy łodzi podwodnych.

    - Które są wyłączone? - spytała Kira z paniką w głosie.

    Nils zawahał się. - Nie wiem…

    Zdawali sobie sprawę, że nie ma czasu sprawdzać wszystkich drzwi po kolei.

    Musieli się natychmiast zdecydować, nawet jeśli miałoby tam panować minus dziesięć stopni.

    Nils wciąż stał niezdecydowany i gapił się na drzwi.

    Bocian mógł w każdej chwili wpaść do kuchni.

    Kira odepchnęła Nilsa i dopadła do pierwszego lepszego koła. Stalowe drzwi otwarły się do wewnątrz.

    - Wszyscy do środka! Pośpieszcie się!

    W pomieszczeniu było zimno, ale regały były puste. Kiedy Kira zatrzasnęła drzwi i przekręciła koło, poczuła, że chłód nie jest sztuczny. Owszem, było zimno, ale dlatego, że nie działało tu ogrzewanie. Temperatura nie spadła poniżej zera.

    Wtem rozległ się wysoki, upiorny krzyk, przytłumiony prawie całkowicie przez stalową grodź. Drzwi zadrżały od kilku prób szturmu, aż w końcu ptaszysko przekonało się, że nie może dostać się do dzieci.

    - A jeśli uda mu się sforsować te drzwi? - spytała Liza cichutko. - Albo ściany?

    Kira wystraszyła się. Szczerze mówiąc, wcześniej nie przyszło jej to do głowy.

    Widziała, że Nilsowi i Chryzkowi też nie. Chłopcy spoglądali teraz wyjątkowo nieszczęsnym wzrokiem.

    - Jeśli demon potrafiłby przechodzić przez ściany, to nie musiałby niszczyć tych drzwi na innych piętrach - powiedziała w końcu.

    - Nasi rodzice nieźle się wkurzą - prorokował Nils.

    Chryzek uśmiechnął się gorzko: -Jeśli ci się poszczęści, to może wcale tego nie dożyjemy.

    - Bardzo śmieszne - zauważyła Liza ze złością.

    Nils zastanawiał się dalej: - A jeśli po prostu bawi go niszczenie? Kto wie, czy właśnie nie stoi przed drzwiami i nie próbuje swoich magicznych sztuczek, a potem nagle trach! i drzwi same się rozpadną.

    - Wielkie dzięki - wyjąkała Liza. - Naprawdę wielkie dzięki.

    - Przestań świrować! - powiedziała zdenerwowana Kira. - To też nam wcale nie pomaga. Teraz musimy zobaczyć, czy uda nam się kiedyś stąd wyjść.

    Nils parsknął: - Możemy grzecznie poprosić o to tego bydlaka.

    - Możemy go poprosić, żeby zadowolił się jednym z nas - odparował Chryzek i spojrzał na Nilsa z wściekłością.

    - A tak na serio, to chyba mam pomysł - powiedziała Kira.

    - Jaki mianowicie?

    Nerwowo odgarnęła rude kosmyki z czoła. - Zastanówcie się. Dlaczego demon w ogóle się tu pojawił?

    - Zwabiło go Siedem Pieczęci - odpowiedziała Liza. - To jasne.

    - Naprawdę? Jesteś całkowicie pewna?

    - Chryzek zmarszczył czoło. - Co masz na myśli?

    Na twarzy Kiry pojawił się uśmiech.- Coś nie gra w całej tej sprawie.

    - Co mianowicie?

    - No, gdyby demon był tu sam, to też nie miałabym wątpliwości, że jest tu tylko z powodu Pieczęci. Ale co z duchami, które Liza widziała zeszłej nocy?

    Powiedziała, że nawet jej nie zauważyły. Zgadza się?

    Liza skinęła głową: - Zgadza się. Nie licząc kamerdynerów, którzy otwarli mi drzwi.

    Kira nie dała się zbić z tropu: - Może zobaczyły nadchodzącego ducha albo jakiś chciał wyjść z sali.

    Liza wzruszyła ramionami. - Być może.

    - Więc jeśli duchy cię nie widziały, to nie mogą tu być z naszego powodu albo z powodu Pieczęci. W przeciwnym razie by cię zaatakowały.

    - Wyręczył je w tym bocian - zauważył Nils.

    - Zaraz, do bociana dojdę za chwilę. Najpierw duchy: jeśli są tu nie z naszego powodu, muszą mieć jakiś inny. Coś, co zdarzyło się w tym budynku w przeszłości.

    Spojrzeli po sobie. To, co mówiła, zaczynało nabierać sensu.

    Kira ciągnęła dalej: - Z tego, jak Liza opisała ich stroje, wynika, że żyli kilkaset lat temu, zanim to gmaszysko stało się hotelem, jeszcze zanim zamieszkali tu obłąkani.

    - No i? - spytał Chryzek.

    - Wcześniej twierdza więzienna była zamkiem jakiegoś szlachcica, prawda?

    - Tak.

    - Wiecie coś o tym facecie?

    Nils zastanowił się. - To był baron. Nazywał się Moorland czy jakoś tak.

    - Moorstein - poprawiła go Liza. - Gdy żył jeszcze nasz dziadek, to mi o nim opowiadał. Dziadek był jednym z tych ludzi, którzy nie spoczną, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego o domu, w którym mieszkają.

    Wiedział o nim dużo, nawet spisywał to w specjalnej księdze i rysował drzewa genealogiczne… no, takie właśnie rzeczy. Byliśmy wtedy z Nilsem całkiem mali.

    Ale bardzo dobrze pamiętam, że baron nazywał się Moorstein. Musiał być prawdziwym pustelnikiem. Żył w całkowitym odosobnieniu wśród swoich książek.

    Kira znowu pokiwała głową, jakby to wszystko potwierdzało jej teorię. - Niech zgadnę: krążyły pogłoski, że baron miał konszachty z diabłem?

    Nils machnął ręką rozczarowany: -Ach, daj spokój… Znamy to z lekcji historii.

    W okresie polowań na czarownice każdego, kto jakoś odstawa! od innych ludzi, uznawano za sługę szatana. Może baron chciał tylko spokoju.

    - Może - zgodziła się Kira. - Ale jeśli ten, który się tu zaszył, rzeczywiście wywoływał duchy?

    - Nawet jeśli - odparła Liza - to ten baron nie żyje już od dwustu lat. I to w końcu nie jego ducha tu widziałam.

    Kira zgodziła się. - Myślę, że to, co widziałaś, to w ogóle nie były duchy ludzi tylko demonów!

    - Czy coś takiego w ogóle istnieje? - zdziwił się Chryzek.

    - Dlaczego nie? - nie była to właściwie odpowiedź na jego pytanie, ale powstrzymała go od dalszego drążenia sprawy. Kira mówiła dalej: - To pasuje nawet do tego, co mówił wasz dziadek, bo skąd się tu niby wzięli uczestnicy balu, skoro baron nikogo nie zapraszał?

    - Powiedzmy, że masz rację. Ale co to wszystko ma wspólnego z bocianem?

    Kira westchnęła: - Gdybym to ja wiedziała… Przypuszczam, że baron Moorstein wywoływał duchy w sali balowej. Z pewnością były to mniejsze stworzenia, które potrafiłby przywołać każdy trzeciorzędny czarnoksiężnik, w przeciwieństwie do naszego przyjaciela za drzwiami. On jest chyba zupełnie innego kalibru.

    - No i? - Chryzek wciąż nie rozumiał, do czego zmierza Kira.

    - Nie wiem, co łączy bociana, barona i bal demonów, ale przypuszczam, że uda nam się pozbyć tego bydlaka, kiedy odkryjemy ten związek.

    - Lepsze to niż nic - zgodził się Chryzek. Liza skinęła głową: - Też tak myślę.

    - Mówiliście, że dziadek spisał swoje odkrycia - powiedziała Kira. - Zostały po nim jakieś notatki?

    - Jakieś musiały zostać - odparł Nils.

    - A gdzie?

    - Jeśli już, to w bibliotece - rzuciła gorączkowo Liza. Udzieliła jej się wola działania Kiry.

    Kira zamyśliła się: - Biblioteka znajduje się przecież na parterze, w północnym skrzydle, prawda? To dobrze, nie musimy wchodzić po schodach. Jeśli się pośpieszymy…

    - To bocian i tak nas złapie - wszedł jej w słowo Nils. - Tylko czeka, żebyśmy wyszli.

    Chryzek wziął głęboki oddech: - Chodziło tylko o próbę.

    Nils zrobił wielkie oczy: - Chyba mi odbiło, że w ogóle z wami o tym rozmawiam.

    Kira znowu pomyślała, że Pieczęcie znacznie przyhamowały śmiałość Nilsa. Zrobił się bardzo rozsądny. Jednocześnie zadawała sobie pytanie, jakie zmiany znaki spowodowały w niej samej. I czy w ogóle jakieś. Jeśli tak, to czy tylko ona nie zauważyła przemiany?

    A co z Chryzkiem i Lizą? Jak na nich działają Pieczęcie? Być może z czasem się to wyjaśni.

    - Nie mamy wyboru - powiedziała w końcu Kira.

    Chryzek skinął głową: - Też uważani, że to warte ryzyka. W przeciwnym razie umrzemy tu z głodu.

    - Co dla ciebie z pewnością byłoby najstraszniejsze - dogryzł mu Nils. - Ale co robić… Może macie rację. Wchodzę w to.

    Chryzek spojrzał na Lizę: - A co z tobą?

    - Jestem bardzo dobra w rozszyfrowywaniu cudzych charakterów pisma - odrzekła z uśmiechem. - Jak widać, nie pozostaje mi nic innego, tylko pójść z wami.

    Kira uśmiechnęła się do niej i odwróciła do drzwi. Przyłożyła palec do ust, dając do zrozumienia, żeby byli cicho. Przysłuchiwała się w napięciu.

    Z zewnątrz nie dobiegał żaden odgłos.

    - Naprawdę wierzysz, że sobie poszedł? - spytała Liza.

    - Bądź co bądź, posiada gniazdo, którego musi strzec.

    Powątpiewanie, które odmalowało się na twarzach przyjaciół, uświadomiło jej, że użyła słabego argumentu.

    - Wszyscy gotowi? - spytała i chwyciła koło na drzwiach. - No to jazda!

    Po tych słowach otwarła stalową grodź.

    Bibliotek* pierwszy rzut oka kuchnia wydawała się pusta. Ogromne pomieszczenie było ciche i opustoszałe. Tylko niektóre chochle i garnki kołysały się lekko na uchwytach. Niedawno ktoś tędy przechodził.

    Chryzek spoglądał Kirze przez ramię, wpatrując się w szparę w drzwiach.

    - Chyba nic nam nie grozi - szepnął.

    - Tak jak na dachu - zauważył cierpko Po kolei wychodzili na zewnątrz. Na razie nic się nie działo. Kirze wydało się mało prawdopodobne, żeby bocian schował się za drewnianymi kredensami; był w końcu na to za duży.

    Spojrzała na wysoki strop.

    Uff! Również tam nie czaiło się czarne ptaszysko.

    Nils przykucnął przed drzwiami do chłodni. Nils koniuszkami palców dotykał marmurowych kafli. - W każdym razie nie wymyśliliśmy sobie tego wszystkiego - mruknął.

    - Popatrzcie na te ślady.

    Cała posadzka była porysowana. Niektóre wgłębienia miały szerokość palca. Stwór kroił pazurami kamień jak masło.

    Schyleni, spoceni ze zdenerwowania, skradali się wzdłuż kredensów. Dobrze znali z telewizji sceny takie jak ta: potwór w każdej chwili mógł wyskoczyć z ukrycia i rzucić się na nich. Na białych kaflach filmowa krew wyglądała tak dekoracyjnie.

    Ale to była rzeczywistość.

    Kira czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. To był jej pomysł, żeby wyjść z chłodni. A jeśli przyniesie im to zgubę? „Nie myśl o tym", mówiła sobie w duchu. „Spróbuj zachować spokój i skup się".

    Dotarli do drzwi kuchennych. Przejście było otwarte. Na zewnętrz leżał dywan rozdarty szponami demona. Nils miał rację: rodzice nie będą zadowoleni, gdy zobaczą, co się stało podczas ich nieobecności.

    Korytarz prowadził do holu wejściowego. Musieli przejść przez ogromną salę.

    Rozglądali się nerwowo dookoła, wodzili wzrokiem po balustradach wyższych pięter i z lękiem śledzili każdy cień. Bociana nigdzie nie było. Kira nie mogła uwierzyć, że miała rację. Czyżby rzeczywiście wrócił do swojego legowiska na dachu?

    Następny korytarz. Trzeba minąć wiele zamkniętych drzwi. Powoli zaczęła wierzyć, że uda im się dotrzeć cało do biblioteki.

    Nagle z holu wejściowego dobiegł ich głośny szum: bicie potężnych skrzydeł.

    Bocian sfrunął z dużej wysokości na ziemię. Dzieci zobaczyły, że wyhamował przed marmurową posadzką i wyciągnął tyczkowate nogi.

    - O nie! - krzyknęła przeraźliwie Liza. A potem wszyscy zaczęli uciekać, ile sil w nogach.

    Piekielny bocian wciąż miał jeszcze rozpostarte skrzydła, kiedy rzucił się za nimi w pościg. Rozzłoszczony nie zauważył, jak wąski jest ten korytarz. Uderzył skrzydłami we framugę drzwi. Drewno poszło w drzazgi, a w powietrze wzbiły się wióry.

    Jednak ściana po obu stronach drzwi była mocniejsza. Potwór odbił się od niej z krzykiem. Zatrzymał się na kilka sekund, oglądając badawczo swoje skrzydła. Nie były złamane.

    Niezgrabność ptaszyska dała dzieciom przewagę. Do biblioteki pozostało jeszcze jakieś piętnaście metrów. Jej drzwi były otwarte na oścież. Kira dostrzegła za nimi niekończące się regały, ciasno zapełnione książkami.

    - Uda nam się! - krzyknął Nils Za plecami usłyszeli ogłuszający krzyk.

    - Nie, nic z tego! - lamentowała Liza. W tej samej chwili bocian przedostał się przez drzwi w korytarzu. Sadził za dziećmi wielkimi susami - po dwa, trzy metry.

    Nils pierwszy dotarł do biblioteki. Chryzek, Liza i Kira wpadli tuż za nim. Nils mocno zatrzasnął drzwi i przekręcił tkwiący w zamku klucz. Pozostali w popłochu rozglądali się dokoła, czym można by zabarykadować drzwi. W przeciwnym razie potwór z pewnością wyważy je tak jak poprzednie.

    - Tam! To się nadaje! - krzyknęła Kira, wskazując nowoczesną szafę na kółkach, zupełnie nie pasującą do zabytkowego wyposażenia biblioteki. Musieli ją kupić rodzice Lizy i Nilsa. Stała na małych kółkach i miała obrotowe metalowe drzwi.

    Szybko! - krzyknął Chryzek i już w trójkę przesuwali masywny mebel po parkiecie.

    Nils stał przy drzwiach. Po chwili rozległ się grzmot. Chłopak cofnął się. Znowu słychać było grzmot, a po nim odgłos pękania i rozpryskiwania. Tam, gdzie wcześniej stał Nils, z drzwi wystawał teraz ogromny dziób.

    Odczekali chwilę, aż bocian go wyciągnie, i wtoczyli ciężki mebel przed drzwi.

    Kira nacisnęła pedał blokujący kółka.

    Ptaszysko stukało teraz jak dzięcioł, tak szybko, że trudno było rozróżnić jedno uderzenie od drugiego.

    Cofnęli się w głąb biblioteki. Metalowa szafa drżała, ale opierała się atakom potwora.

    W końcu dał za wygraną. Za drzwiami coś jeszcze zaszeleściło, a potem znowu zapadła cisza.

    Dzieci nie były w stanie wydusić słowa. Najpierw musiało do nich dotrzeć, że już drugi raz wymknęli się bocianowi. Ale jak długo to jeszcze potrwa?

    Kira rozejrzała się. Biblioteka była robiącym duże wrażenie pomieszczeniem, ze ścianami zapełnionymi regałami aż do samego sufitu. Sądząc po wypłowiałych grzbietach książek, nie było tu egzemplarza liczącego mniej niż pięćdziesiąt czy nawet sto lat. Zgromadzono w niej chyba z dziesięć tysięcy tomów.

    Na ścianie naprzeciwko drzwi zionął otwór ogromnego kominka, tak dużego, że można by nad nim upiec woła. Teraz jednak nie płonął tam ogień, również popiół został starannie wymieciony. Przed nim stał komplet skórzanych foteli z zagłówkiem, równie starych jak książki i regały. W powietrzu unosił się zapach papieru i kurzu.

    - Czy ktoś w ogóle korzysta z tego pomieszczenia? - spytała Kira, w której strach zmieniał się powoli w fascynację.

    Nils wzruszył ramionami: - Nasz ojciec czasem tu przychodzi, kiedy chce mieć trochę spokoju. Jest też otwarte dla gości hotelowych, ale prawie nikt tu nie zagląda.

    Chryzek chodził w tę i z powrotem, mierząc wzrokiem regały. - Gdzie są te zapiski waszego dziadka? - spytał niecierpliwie.

    Liza podeszła to starego drewnianego se-kretarzyka, wbudowanego między regałami.

    - Jeśli jeszcze istnieją, muszą być gdzieś tutaj. Tu zawsze siedział i spisywał wyniki swoich badań.

    Próbowała otworzyć kolejne szuflady, na próżno. W końcu przekręciła ukryty pod spodem zamek i otwarła skrytkę pod blatem biurka.

    - Tu są! - zawołała radośnie. Wyciągnęła pięć czy sześć brulionów. Wyglądały jak zeszyty szkolne, tylko grubsze i oprawione w skórę.

    Kira, Nils i Chryzek podeszli do niej i patrzyli, jak porównuje daty na okładkach. Pismo było pełne zawijasów i częściowo wypłowiałe.

    - To musi być tu - rzekła w końcu. Kira, przyglądając się zapiskom, doszła do wniosku, że nie jest w stanie przeczytać ani słowa. Tym większym zaskoczeniem był dla niej fakt, że Liza bez trudu potrafi je odszyfrować. Może to ta ukryta umiejętność, którą obdarzyły ją Pieczęcie?

    - Tutaj zaczynają się wpisy na temat barona Moorsteina - powiedziała Liza i przebiegła wzrokiem kilka wersów.- Tylko kilka stron odnosi się do niego. Pewnie nasz dziadek nie dowiedział się o nim zbyt dużo. Mam wam to przeczytać?

    - Nie możesz tego po prostu streścić? - spytał Chryzek, który w obliczu staromodnego pisma obawiał się równie staromodnych sformułowań.

    Liza skinęła głową. Czuła się dumna, że tylko ona potrafi odszyfrować tekst. W pośpie72 chu opadła na fotel. Stara skóra zapiszczała, jakby zagnieździła się tu mysia rodzina.

    Podczas gdy ona studiowała zapiski, Kira i chłopcy chodzili bez celu po bibliotece. Nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Nie mieli głowy do tego, by dokładniej przyjrzeć się książkom. Wciąż bali się ataku czarnego bociana.

    - Tak - powiedziała Liza. - Skończyłam.

    I zaczęła opowiadać, czego dowiedziała się o baronie Moorsteinie.

    W 1707 roku baron wydał rozkaz wybudowania zamku na wzgórzu, na południe od Giebelstein. Po czterech latach, kiedy zakończono budowę, wprowadził się do swojego nowego domostwa. Od tej chwili nie było o nim niemal żadnych wieści. Na nieliczną służbę zatrudnioną w domu składali się skryci, zamknięci w sobie ludzie, których niezwykle jasna cera zdradzała, że rzadko wychodzili na światło dzienne. W miasteczku widywano ich tylko wtedy, gdy odwiedzali targ, żeby kupić żywność. Mieszkańcy Giebelstein, którzy cieszyli się na bale i polowania, byli zawiedzeni: do zamku Moor-steina nie przybywali goście, a jeśli już, to były to tajemnicze postaci z krajów, o których chłopi i kupcy nigdy nie słyszeli.

    Dalsze zapiski pochodziły dopiero z 1784 roku. W tym czasie baron musiał mieć już ze sto lat. Niepojęte, tym bardziej, że ludzie umierali wówczas w dużo młodszym wieku niż teraz.

    Tamtego roku podobno odważył się wypowiedzieć najpotężniejsze zaklęcie. Już dawno mówiło się w Giebelstein, że zawarł on pakt z siłami zła, żeby przedłużyć sobie życie. Ale wtedy, w 1784 roku, posunął się za daleko.

    Jeśli wierzyć pogłoskom, zamierzał wywołać demona stojącego w piekielnej hierarchii nieporównanie wyżej niż te, które zaklinał do tej pory. By urzeczywistnić swój zamiar, musiał zwabić do zamku wiele drugorzędnych duchów piekielnych, które miały zostać oddane w ofierze temu demonowi. Bez takiej ofiary upiór nigdy by się nie zjawił, nie wspominając już o zapewnieniu baronowi nieśmiertelności, której tak pragnął.

    Podobno Moorsteinowi rzeczywiście udało się omamić biesy niższego rzędu wizją szatańskiego balu i złożyć je wszystkie w ofierze. Potem miał się rzekomo udać do swoich pokojów w piwnicy zamku i oczekiwać Księcia Ciemności.

    Nikt nie wie, co zdarzyło się potem. W każdym razie od tego czasu nie widziano w Giebelstein nikogo ze służby barona. Zamek wydawał się opustoszały. Dopiero wiele lat później kilku śmiałków z miasteczka odkryło położone pod ziemią piwnice barona i znalazło tam też jego samego, martwego pośród swoich czarnoksięskich ksiąg i aparatury. Nie wiadomo, co było przyczyną jego śmierci.

    Mieszkańcy Giebelstein zostawili wszystko tak, jak zastali. Również szkielet barona pozostał nietknięty. Zamiast pogrzebać zmarłego, zamknęli zamkowe piwnice na cztery spusty. Obawiali się, że ktoś mógłby się tam włamać; jeszcze większym przerażeniem napawała ich myśl, że ktoś mógłby wymknąć się na zewnątrz.

    Jednak wokół opustoszałego zamku nadal panował spokój. Od tej pory nie słyszano już ani o baronie, ani o jego demonie.

    Kiedy Liza skończyła opowieść, Kirze cisnęły się na usta pytania: - Czy te piwnice jeszcze istnieją? A jeśli tak, to czy ktoś z was zna do nich wejście?

    Liza i Nils spojrzeli na siebie niespokojnie. - Chyba nie chcesz tam schodzić?

    Głos Kiry drżał z podniecenia: - Ale to jest przecież rozwiązanie naszego problemu!

    - Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi - stwierdził Nils.

    Również Chryzek spoglądał na nią ze zdumieniem: - Byłoby pięknie, gdybyś nam to zechciała wyjaśnić.

    Kira stała się jeszcze bardziej rozgorączkowana: - Ten demon, z którym mamy do czynienia, to z pewnością ten sam, którego wywołał baron!

    - Ale czego on tu znowu szuka? - spytał Nils. - Żadne „znowu" - odparła zniecierpliwiona. - Każde dziecko wie, że w królestwie duchów i demonów czas płynie inaczej niż u nas.

    Chryzek uniósł brwi ze zdziwienia: - Każde dziecko to wie?

    Kira machnęła ręką: - No tak, prawie każde. Ciocia Kasandra tak kiedyś powiedziała. W każdym razie być może zaklęcie barona zadziałało dopiero teraz.

    Prawdopodobnie stary Moorstein umarł tam, na dole ze starości, daremnie czekając na przybycie demona. Stąd też duchy martwych demonów w sali balowej. Pewnie nie daje im spokoju, że po78 zwoliły się oszukać człowiekowi. Prawdopodobnie będą straszyć co noc, dopóki bocian nie zniknie.

    - No to świetnie - powiedziała Liza.

    - No i? - spytał Nils.

    Teraz Chryzek włączył się do rozmowy: - Wiem, co Kira ma na myśli. Jeśli uda nam się wedrzeć do piwnicy i odwrócić rytuał barona, to może to bydlę zniknie.

    - Pięknie i wspaniale! - zawołała Liza. - Ale my przecież nie mamy zielonego pojęcia o tym, jak przeprowadzić takie zaklęcie, nie wspominając o jego odwróceniu!

    Kira westchnęła: - Prawdopodobnie trzeba tylko zmienić ustawienie aparatury.

    Wymalować kredą na ziemi krąg i zamieść parę ziół pod szafę. Coś w tym stylu.

    Zobaczy się, jak już będziemy w piwnicy.

    - To szaleństwo! - krzyknął Nils.

    - To nasza jedyna szansa - odparła żarliwie Kira.

    Liza przyznała jej rację: - Też tak myślę. Mimo to Nils ma rację. To szaleństwo.

    Po chwili Nils wyznał: - Liza i ja wiemy, gdzie znajduje się wejście. Jest zabarykadowane ciężką belką. Ktoś, prawdopodobnie nasz dziadek, postawił przed nim regał na wina.

    Ale my z Lizą znaleźliśmy drzwi już przed kilku laty. Byliśmy jednak wtedy za słabi, żeby podnieść belkę - poza tym nie wiedzieliśmy, co się tam znajduje.

    Myśleliśmy, że jakaś stara komórka. Piwnice nie są tu zbyt duże.

    - Prawdopodobnie jednak są duże - zaprzeczyła Kira. - Ich największa część leży za tymi drzwiami. Być może czeka tam na nas cały labirynt korytarzy i pomieszczeń.

    Przy słowie „labirynt" wszystkim przebiegł dreszcz po plecach, nawet Kira dostała gęsiej skórki.

    - Okej - powiedział w końcu Chryzek. - Najlepiej będzie, jak się rozdzielimy.

    - Rozdzielimy? - powtórzył z niedowierzaniem Nils, marszcząc czoło.

    - Tak. Dwoje z nas będzie odwracało uwagę bociana, podczas gdy pozostali zejdą do piwnicy.

    - To naprawdę wspaniały pomysł! - rzucił Nils drwiąco. - Odwracać uwagę bociana.

    Kto jest na tyle zmęczony życiem, żeby się tego podjąć?

    - Ja - odparł Chryzek, wzruszając ramionami.

    Liza zareagowała, zanim zdążyła pomyśleć o konsekwencjach; pokusa, by pobyć sam na sam z Chryzkiem, była zbyt silna: - Ja pójdę z tobą - powiedziała stanowczo i posłała mu nerwowy uśmiech.

    Kira ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciółkę, a potem westchnęła głęboko: - To znaczy, że my z Nilsem schodzimy do piwnicy.

    Ten był naburmuszony, lecz już się nie sprzeciwiał. Przyznał, że to jedyna droga, żeby przegonić demona.

    - No to wszystko jasne - powiedział Chryzek, przymierzając się do odsunięcia szafy na kółkach.

    - Czy nie powinniśmy z tym trochę poczekać? - spytał Nils cicho. - To znaczy, dopóki się nie upewnimy, że bocian nie czeka na nas na zewnątrz.

    Kira potrząsnęła głową i pomogła Chryz-kowi odsuwać szafę. - On wciąż będzie tam na nas czekać, dopóki czegoś nie zdziałamy.

    Nils jęknął cicho, a potem zaczął im pomagać.

    Tylko Liza stała nieruchomo, wpatrując się w kominek. Kamienne palenisko było teraz pokryte sadzą. Mogłaby przysiąc, że wcześniej było czyste.

    Powoli, jak w transie, okrążyła skórzane fotele i podeszła do kominka. Jej ruchy były sztywne i mechaniczne.

    Rozchodził się tu intensywny zapach zimnego popiołu. A teraz znowu coś posypało się z komina na ziemię.

    - Liza! - zawołał za jej plecami Chryzek w drugiej części biblioteki.

    Nie zwróciła na to uwagi. Przerażenie odebrało jej mowę. Jak zaczarowana wstąpiła na kamienne palenisko. Otwór był na tyle duży, że można by sobie urządzić w nim piknik.

    Zobaczyła, że z szybu spada leniwie samotne czarne pióro. Huśtając się i obracając, obniża się jak w zwolnionym tempie. Gdy upadło w sam środek kupki sadzy, Liza powoli podniosła głowę i spojrzała w górę.

    Sadza bezgłośnie posypała się na ziemię. Dziewczynka znowu zobaczyła, że z góry coś się przybliża.

    W szybie komina pojawił się zarys sylwetki demona.

    Coś spadło jej na twarz. Kłapnęło nad czołem, zaledwie o włos. Z czerni wydobył się dziób jak żądło gigantycznego owada, miotając się w przód i w tył.

    Liza krzyknęła.

    Czyjeś ręce chwyciły ją z tyłu i pociągnęły za ramiona.

    Biegła, nie widząc, dokąd. Dała się prowadzić. Przez bibliotekę. Do otwartych drzwi. Na korytarz.

    - Szybko! - wrzasnął Chryzek. - Chodź już, szybko!

    Za nimi rozległ się łoskot. Smród sadzy rozszedł się po korytarzu, kiedy demon wysuwał się z szybu kominowego.

    Liza zamrugała oczami, żeby pozbyć się sadzy z oczu, i obejrzała się przez ramię.

    Czarny bocian otrzepywał pióra, roztaczając wokół siebie chmurę pyłu. W pośpiechu rozpoczął pościg. Dużymi susami przeskoczył fotele i rzucił się w kierunku dzieci.

    - Gdzie są…

    Nim zdążyła dokończyć, Chryzek odpowiedział: - Już w drodze do piwnicy.

    We dwójkę pędzili co tchu przez korytarz w stronę opustoszałego holu wejściowego, który rozpościerał się przed nimi.

    Za nimi gnał demon.

    - Co teraz? - krzyknęła przerażona Liza. Chryzek uśmiechnął się do niej w biegu; nie wyglądał jednak na wesołego, raczej jakby go coś bolało.

    - Teraz - dyszał wyczerpany - robimy to, czego się podjęliśmy. Odwracamy uwagę tego bydlaka.

    - Ale jak?

    - Biegniemy. Tak szybko, jak umiemy. I jeśli będziemy mieć szczęście, to może nawet wystarczająco szybko.

    Kira zeszła za Nilsem po schodach prowadzących do piwnicy. Gdzieś w oddali rozległ się hałas. To pewnie bocian rozpoczął polowanie na Chryzka i Lizę. Kira, o której można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest pobożna, teraz zaczęła się żarliwie modlić. Oby nic im się nie stało.

    - Musimy się pospieszyć - szepnęła do Nilsa.

    - Wiem. Ale na dole jest ciemno jak w grobie.

    I tak rzeczywiście było. Wyższe stopnie rozjaśniało jeszcze światło z parteru, ale kiedy schody zakręcały, z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej. Nie mieli latarki, tylko trójramienny świecznik, który zabrali po drodze z komody. W połowie zapełnioną paczkę zapałek znaleźli w szufladzie poniżej.

    Migocący blask świecy tylko trochę rozjaśnił czający się ze wszystkich stron mrok. Kira i Nils widzieli najwyżej na dwa, trzy metry, dalej każdy promień światła pochłaniała ciemność.

    Kręte schody wiodły wciąż niżej i niżej. To nie była zwykła piwnica, za bardzo sięgała w głąb budynku.

    Kira bawiła się tu kiedyś z Nilsem i Lizą, ostatni raz chyba jakieś trzy lata temu. Ojciec Nilsa nie znosił, kiedy dzieci wałęsały się na dole - mówił, że to zbyt niebezpieczne. Czyżby wiedział o sekretnych drzwiach? W końcu sam też dorastał w tym domu. Ale czy przeczuwał, dokąd prowadzą?

    W końcu dotarli do ostatniego stopnia. Wreszcie równe podłoże. Płomień świecy rozjaśnił tonące w ciemności wysokie sklepienie. Podziemne pomieszczenie było ogromne. W kilku rzędach stały tu regały na wino, zapełnione pokrytymi kurzem butelkami. Wszędzie roznosił się zapach korka i sfermentowanych owoców.

    - Teraz nie możemy się brzydzić pająków - zauważył Nils.

    Kira otrząsnęła się. - A co to niby ma znaczyć?

    - Ze tu aż się od nich roi. Tłuste krzyżaki, kosarze. Wszystko, czego dusza zapragnie.

    - Wspaniale - Kira poczuła się jeszcze gorzej. Właściwie nie bała się pająków, ale też nie bardzo paliła się do tego, by jakiegoś spotkać na swej drodze.

    Nils wymacał staromodne pokrętło. Można było usłyszeć odgłos mechanizmu, lecz żarówki na suficie nie zapaliły się. - Cholera! - zaklął. - To było do przewidzenia. W hotelu jest tak dużo rzeczy do remontu, że piwnica na pewno będzie ostatnia.

    Kira jęknęła: - W takim razie musimy sięgnąć po świece.

    - Drzwi są z tej strony. - Nils wyciągnął rękę w ciemność.

    Pognali wzdłuż rzędów półek. Szybko zauważyli, że płomień świecy gaśnie, gdy idą za szybko. Co za ironia losu! Na górze Chryzek z Lizą uciekają przed demonem i są na nich całkowicie skazani, a im tutaj nic się nie udaje z tak błahego powodu jak oświetlenie!

    Musieli trochę zwolnić. Płomień uniósł się do góry i krąg światła nieco się powiększył.

    - Daleko jeszcze? - spytała zniecierpliwiona Kira.

    - Dziesięć, piętnaście metrów. Oczywiście była to tylko odległość do drzwi. Ile czasu im zajmie, zanim dostaną się do gabinetu alchemika, tego nie byli w stanie przewidzieć.

    W półmroku po kamiennej podłodze przemknął szczur.

    - Nic dziwnego, że prawie nie macie gości - powiedziała Kira głównie po to, by przytłaczająca cisza piwnicy stała się mniej przerażająca.

    - To nie ma nic wspólnego ze szczurami - odparł poważnie Nils.

    Kira zrozumiała, że poczuł się dotknięty.

    - Przykro mi - powiedziała. Wzruszył ramionami: - Rodzice już o tym myśleli, żeby sprzedać hotel i się stąd wyprowadzić.

    - Co?! - zawołała. - Nigdy o tym nie mówiliście.

    - Rozmawiali o tym krótko przed wyjazdem. Jeżeli ze spadku nic nie będzie, to prędzej czy później będą musieli zamknąć interes.

    - Ale nie możecie się tak po prostu wyprowadzić! - Myśl, że mogłaby stracić dwójkę najlepszych przyjaciół, była nie do zniesienia.

    Nils nie odpowiedział. Po kilku krokach milczenie znów stało się nieznośne, a potem nagle zawołał: - Jest tam, z przodu! Za regałem, po twojej lewej stronie.

    Kira odstawiła świecznik na ziemię. Wspólnie zabrali się za przesuwanie regału do przodu. Już wkrótce między ścianą a meblem utworzyła się szpara, na tyle szeroka, by się przez nią przecisnąć.

    Kira oświetliła świecznikiem wilgotny mur za regałem. We wnęce rzeczywiście znajdowały się drzwi. Półokrągłe i bardzo niskie. W poprzek nich była przymocowana belka. Teraz trzeba ją tylko wyjąć z podpór. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Belka była strasznie ciężka i dzieci z trudem ją podniosły i rzuciły na ziemię. Zbyt późno pomyślały o tym, że hałas mógł ostrzec kogoś, kto pozostawał za drzwiami.

    Nonsens! Drzwi nie otwierano od tak dawna.

    Coś poruszyło się na ręce Kiry. Najpierw sądziła, że ma to coś wspólnego z Siedmioma Pieczęciami, ale okazało się, że to tłusty pająk krzyżak biegnie jej po skórze. Zapiszczała i strzepnęła go na ziemię.

    Nils zachichotał nerwowo: - Ostrzegałem cię.

    Wzięła głęboki oddech, ciągle zesztywniała z obrzydzenia: - Chodźmy dalej.

    Mimo zardzewiałych zawiasów, bez trudu dało się otworzyć drzwi. Ze zgrzytem poruszyły się do wewnątrz. Dorosły musiałby się schylić, żeby przejść pod kamiennym łukiem, ale Kira i Nils byli odpowiedniego wzrostu.

    Przed nimi pojawił się korytarz z gołymi ścianami. Mrok był tak nieprzenikniony, jak gdyby cały tunel zasnuł się pajęczyną z czarnej przędzy.

    - Bardzo zachęcające, prawda?- mruknął Nils.

    Kira skinęła głową. - I nad czymś takim mieszkałeś przez dwanaście lat.

    Chłopak uśmiechnął się smutno: - Byłbym wdzięczny, gdybym mógł mieszkać przez następnych dwanaście.

    Ich oczy spotkały się, a potem Kira powoli poruszyła świecznikiem. Sygnał do wymarszu.

    Na trzęsących się nogach ruszyli do przodu.

    Kira myślała intensywnie. Żadnych ludzi nie było w piwnicy od dwustu lat. Co wzbudzało w niej taki lęk? Świadomość, że w pobliżu nie było człowieka.

    Ale ktoś inny może tak?

    Nagle ogarnęła ją pewność, że musiał istnieć ważny powód, żeby zaryglować drzwi.

    Może dziadek Nilsa i Lizy nie wiedział wszystkiego o tej piwnicy. I być może to coś więcej niż tylko zabobony skłoniły wtedy ludzi do zamknięcia przejścia.

    Całkiem możliwe, że Kira i Nils popełnili poważny błąd.

    Ale tylko w ten sposób mogli uratować Lizę i Chryzka.

    Musieli iść dalej. W ciemność.

    Gdzieś przed nimi rozległ się odgłos. Coś twardego, ostrego skrobało po kamieniu.

    Coś oddychało.

    Srok Liza poczuła, że Chryzek trzyma ją za rękę. Przez kilka chwil wszystko inne straciło znaczenie: skrzecząca bestia za ich plecami, ucieczka bez wyjścia, śmiertelny lęk… Wszystko to stało się drugorzędne.

    Chryzek trzymał ją za rękę. Tylko to liczyło się dla niej w tej chwili.

    A potem ją puścił i różowe obłoczki wokół Lizy rozwiały się, a zza nich wyjrzała kruczoczarna noc, trwoga i wyczerpanie.

    Wciąż byli uciekinierami, ale teraz w prawdziwych opałach.

    Czarny bocian wciąż deptał im po piętach. Był niecałe dwadzieścia metrów od nich.

    Najpierw próbowali znowu dostać się do kuchni. Ale nie udało się, bo odciął im drogę w holu wejściowym. Musieli wymknąć się na lewo, jak najdalej od kuchni, przez opustoszałą jadalnię i jedną z sal konferencyjnych.

    Teraz dysząc, szturmowali wąskie schody prowadzące na wyższe piętra. Próba, by uwolnić się od demona, nie powiodła się. Tylko ciasnota klatki schodowej opóźniała nieco pościg.

    Chryzek puścił dłoń Lizy, żeby otworzyć drzwi na górnym pomoście. Kiedy przez nie przeszli, zatrzasnął je. Ale potwór szybko się uczył; ta przeszkoda nie zatrzymała go nawet w połowie tak długo, jak poprzednia.

    - Komoda! - wskazał ciężki mebel na prawo od drzwi.

    Liza zrozumiała. W okamgnieniu przysunęli komodę do drzwi. Kolorowy wazon, który na niej stał, spadł i potłukł się.

    Nie było czasu zastanawiać się, co powiedzą rodzice.

    - Dalej! - krzyknął Chryzek, chwycił Lizę za rękę i pociągnął za sobą.

    Szturmem zdobyli korytarz, podczas gdy bocian grzmiał od drzwi jak burza.

    Za kolejnym zakrętem dotarli do zniszczonych drzwi. To tu dostali się, kiedy uciekali z dachu. Liza widziała, że Chryzek nie bardzo orientuje się w labiryncie korytarzy. Byli zależni jedynie od tego, czy zdoła zachować jasność myślenia. - Żelazną zasadą wszystkich horrorów jest to, że bohaterowie zawsze biegną w niewła93 ściwym kierunku - szepnął do niej. - Zamiast pędzić na zewnątrz, gdzie jest pełno dróg ucieczki, wbiegają na schody i chowają się w jakimś ślepym zaułku, czekając, aż potwór ich dopadnie. Liza nie rozumiała, do czego zmierza.

    - I wiesz, co jest niesprawiedliwe? - ciągnął dalej. - Jeśli my uciekniemy na zewnątrz, to bocian na pewno nas złapie. To znaczy, że w tej chwili robimy to, co należy, nawet, jeśli w horrorach jest dokładnie na odwrót.

    - A co ma być w tym niesprawiedliwego?

    - Ze to bydlę i tak nas złapie.

    Szczerość Chryzka poruszyła Lizę do głębi. Jednocześnie jego rozpacz stała się dla niej bodźcem do działania. Jeśli on nie mógł ich uratować, to ona sama musiała coś zrobić. Coś wymyślić, coś w rodzaju koła ratunkowego…

    - Mam! - krzyknęła nagle. Zanim zdążył zareagować, podbiegła do niego i przejęła dowództwo. Teraz to ona chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Co za interesujące uczucie!

    Wybrała drogę przez roztrzaskane drzwi na główną klatkę schodową.

    - Jaa… i - Właściwie dokąd chcesz się dostać? - spytał zdyszany. Choć był wysportowany, powoli tracił już siły.

    - Zobaczysz.

    Spojrzał w górę na schody. Nagle przejrzał jej zamiary. - Na dach? Liza, już tam byliśmy. I nie wyszło nam to na dobre.

    Minęli drugie piętro i pokonali ostatnie stopnie prowadzące na podest. Z oddali, na dole coś klekotało. Czarny bocian znów nabrał wiatru w żagle.

    - Zastanów się! - ostro na niego napadła. Prawie sama się siebie wystraszyła. - Na górze są jego jajka. Nie dopuści do tego, żeby coś im się stało.

    - Kolejny powód, żeby ominąć je szerokim łukiem - odciął się.

    - A jeśli jedno z jajek dostanie się w nasze ręce? Wtedy trzy razy się zastanowi, zanim nas zaatakuje.

    Chryzek gapił się na nią częściowo pod wrażeniem, częściowo przerażony. Z całą pewnością nie spodziewał się po niej tak śmiałego planu. W duszy pękała z dumy.

    - Okej - warknął w końcu. - To chyba najlepszy plan, jaki mamy.

    Skinęła głową. Szybko ustawili drabinę pod otwartym włazem na dach. Jasne słońce świeciło im w twarz. Dużo bardziej pasowałaby północ. I pełnia. Być może również stado nietoperzy na niebie.

    Poniżej, na klatce schodowej bocian dotarł do drugiego piętra. I gnał dalej.

    Krzyczał jak opętany, jakby podejrzewał, co planują jego ofiary.

    Wspięli się na pierwszą krzywiznę i po drugiej stronie znów ześlizgnęli się w dół. Pomimo słońca i suchego powietrza mech na dachówkach był wciąż bardzo śliski. Obluzowane gonty okazywały się zdradzieckimi pułapkami. Ostry wiatr targał ich ubrania.

    Ze szczytu mogli już dostrzec antenę satelitarną.

    Tuż za nią znajdowała się kalenica zakrywająca bocianie gniazdo.

    Liza zacisnęła pięści. Dadzą radę! Muszą dać radę! To ich jedyna szansa.

    Pędzili po dachu, minęli antenę satelitarną i wspięli się na ostatnie ceglane wzniesienie.

    Liza tylko raz obejrzała się za siebie. Za stromizną, którą pokonali przed chwilą, rozpościerały się czarne skrzydła demona. Jego dziób wyglądał tak, jakby cały ściemniał ze złości, miał teraz barwę broczącej krwi.

    Dotarli do kalenicy. Wydawało się, że teraz wystarczy po prostu nad nią przeskoczyć i ześlizgnąć się na drugą stronę.

    Ale oboje wiedzieli, że w kolejnym obniżeniu znajduje się gniazdo piekielnego bociana z ciernistymi gałęziami i kolcami, które tylko czekały, żeby nadziać niecierpliwych natrętów.

    Nie, musieli działać ostrożniej.

    Demon był już w połowie drogi do gniazda. Jeszcze kilka sekund i pochwyciłby ich ostrymi jak brzytwa pazurami. Czas uciekał, musieli działać szybciej, bardziej zdecydowanie… Ześlizgnęli się równocześnie do gniazda.

    Oboje zamarli.

    Gniazdo nadal leżało w zagłębieniu. Gałęzie koloru herbaty połyskiwały w ostrym słońcu jak stal. Ciernie wyrastały do góry jak miecze.

    Jednak coś się zmieniło.

    Jaja były pęknięte. Na środku gniazda leżały rozbite czarne skorupy.

    Potomstwo demona już się wykluło.

    Ale gdzie teraz było? Nic się nie poruszało, ani śladu życia. Młode musiały się rozpierzchnąć i plątać gdzieś wokół domu.

    Nagle rozległ się ogłuszający krzyk bociana, rozpościerającego skrzydła przed Chryzkiem i Lizą. Dziób miał uniesiony w górę jak broń przygotowana do śmiertelnego ciosu.

    Chryzek chwycił ją za rękę, a ona przytuliła się do niego.

    Białe źrenice bociana wydawały się jeszcze jaśniejsze. Jego złość przerodziła się w triumf. „Tak blisko Chryzka", myślała Liza. „I właściwie już prawie martwa".

    I gdzie tu sprawiedliwość?

    Cztery potwora i… - co to jest? - spytał wystraszony Nils. Kira, ze świecznikiem w ręku, stanęła jak wryta. - Skąd mam to niby wiedzieć?

    Odgłosy skrobania ucichły, ustał również cichy oddech. To, co czaiło się w ciemności, bez wątpienia było żywe. Czekało. I po dwustu latach odczuwało wilczy głód.

    Kira zastanawiała się, czy zdmuchnąć świece. W blasku płomienia byli jak żywe tarcze dla pazurów, kłów i dziobów.

    - Myślisz, że to on? - spytał Nils drżącym głosem.

    - Bocian? Tu, na dole?

    Nie odpowiedział. Kira czuła, że podobnie jak ona najchętniej by się odwrócił i uciekł. „Pomyśl o Lizie i Chryzku", przywołała się do porządku. „Oni ci ufają".

    Ale jeśli będzie martwa, to nic dla nich nie zdziała.

        W napięciu wsłuchiwała się w ciemność. Nic się nie poruszało.

    - A jeśli to tylko wiatr? - spytała. Nilsa to wcale nie uspokoiło. - To nie brzmiało jak wiatr.

    - A może szczury?

    - Słyszałaś kiedyś oddech szczura?

    - Być może to był zakatarzony szczur. - Zdusiła w sobie lęk i zrobiła kolejny krok do przodu. - Chodź już. Kto wie, jak długo Liza i Chryzek jeszcze wytrzymają.

    W piwnicy było chłodno. Mimo to Nils starł rękawem pot z czoła.

    Słowa Kiry poskutkowały. Dołączył do niej i poszli dalej razem.

    Korytarz wydawał się nie mieć końca. Jeszcze tylko raz z ciemności dobiegły ich szeleszczące dźwięki. Gdy Kira błyskawicznie skierowała świece w tamtą stronę, ujrzeli, że coś małego i ciemnego znika w cieniu. Więc jednak szczury.

    A może nie?

    Nagle mur skończył się. Korytarz rozszerzał się w pomieszczenie. Nie było duże, wszystkie cztery ściany były słabo widoczne w kręgu światła. Niedaleko od wejścia znajdował się zmurszały regał. Stojące na nim książki wyglądały tak, jakby przy pierwszym dotknięciu miały się rozlecieć w proch.

    Po przeciwnej stronie znajdowało się przejście prowadzące do kolejnego tunelu.

    Wtem rozległ się przeraźliwy krzyk.

    - To jest… - zaczął Nils. Nie starczyło mu czasu, żeby dokończyć zdanie.

    Kira instynktownie się skuliła. Coś śmignęło nad jej głową, zaplątało się w jej włosy i pociągnęło do tyłu. Krzyknęła głośno z bólu, upadła na podłogę i stłukła sobie kość ogonową. Przez dłuższą chwilę nie mogła złapać tchu, przed oczyma zamigotały jej jasne punkty.

    Nils w ułamku sekundy znalazł się przy niej. Chwycił krzyczącego stwora, który wczepił się pazurami w jej włosy.

    Kira bardzo dobrze znała ten krzyk.

    Ale stworzenie w rękach Nilsa było takie małe!

    Małe, lecz krwiożercze. Czerwony dziób, nie dłuższy niż nóż do chleba, siekł dłonie chłopca, rozdzierając skórę jak pergamin.

    Nils krzyknął. Jego palce rozwarły się odruchowo. Potwór uciekł.

    Gdy Kira upadła, świecznik potoczył się na ziemię. Jedna ze świec wciąż płonęła, pozostałe zgasły podczas uderzenia. Jednak w sła103 bym półmroku można było dostrzec, że to mały bociani demon.

    Sięgał Nilsowi zaledwie do kolan. Był odrażający. Jego ciało było jeszcze bardziej nieproporcjonalne i zdeformowane niż ciało dużego bociana. Nogi w porównaniu z czarno upierzonym ciałem wyglądały na jeszcze dłuższe i cieńsze, jeszcze bardziej pajęcze. Białe oczy jakby się żarzyły, odbijając płomień świecy.

    Był też szybki. O wiele zwinniejszy niż dorosły bocian.

    Stał na środku pomieszczenia przyczajony, wpatrując się w nich. Dziewczynka właśnie stawała na nogi, kiedy dotarło do niej, dlaczego stwór nie rzucił się na nich już w korytarzu: czekał na swoich krewniaków.

    W tej chwili z ciemności wyłoniły się trzy pozostałe bociany i dołączyły do pierwszego.

    Gniazdo demona na dachu. Cztery jaja.

    A teraz cztery młode.

    Ale, do diabła, jak zeszły na dół?

    Duży bocian musiał je tu przysłać zaraz po wykluciu. Miały strzec sekretnej piwnicy. A to z kolei oznaczało, że przejrzał plan przyjaciół.

    Kira przeklinała samą siebie. Musi się w końcu pozbyć wrażenia, że ma do czynienia ze zwierzętami. Przeciwnicy byli inteligentni. Mogli uknuć własne plany i pokrzyżować plany swoich wrogów.

    Nils podniósł świecznik z ziemi. Skierował go w stronę bocianów jak broń. Razem z Kirą zaczęli się powoli cofać. Krok po kroku.

    Stwory huśtały się na cienkich pajęczych nóżkach gotowe do skoku. W każdej chwili mogły zaatakować.

    Dziewczynka drżącymi rękoma wymacała pudełko zapałek w kieszeni spodni. Otwarła je. Wyciągnęła zapałkę.

    Jeszcze jeden krok i poczuła z tyłu twardą krawędź regału na książki.

    Jeden z bocianów zrobił ostrzegawczy krok do przodu, w stronę dzieci. Skrzywił głowę i przyglądał się im z podstępną ciekawością. Dopiero co się wykluł, ludzie byli mu całkowicie obcy.

    - Książkę! - wycedziła Kira przez zęby.

    - Co? - Nils jak zahipnotyzowany wpatrywał się w stworzenia u swoich stóp.

    - Jakąś książkę - powtórzyła szeptem. - Obojętnie jaką. Szybko!

    Trzy pozostałe bociany również ruszyły do przodu. Osiem pustych, białych ślepi beznamiętnie patrzyło na dzieci. Ostre jak brzytwa dzioby otwierały się od czasu do czasu. Słychać było ich oddech i szelest czarnych piór.

    Kira trzymała w jednej ręce pudełko zapałek, a w drugiej zapałkę. - Weź wreszcie jedną z tych cholernych książek!

    Nils w końcu zrozumiał. Powoli sięgnął do tyłu, wyciągnął jeden z zakurzonych tomów z regału i podał go Kirze. Musieli być ostrożni, każdy zbyt gwałtowny ruch mógł sprowokować młode do ataku.

    Dziobate głowy przekrzywiały się to w jedną, to w drugą stronę. Ich ciekawość była jeszcze większa od żądzy mordu. Ale to w każdej chwili mogło się zmienić.

    Kira wzięła głęboki oddech.

    Potarła zapałkę o pudełko z siarką.

    Gdy rozbłysł płomień, bociany wszczęły alarm. Na krótką chwilę ich patykowate nogi ugięły się, przygotowując się do odwrotu.

    Wszystko poszło o wiele szybciej, niż spodziewała się Kira. Księga zapłonęła, gdy tylko przyłożyła do niej zapałkę. Prastare stronice natychmiast stanęły w ogniu. Przez stulecia papier zupełnie wysechł, a kurz dopełnił reszty.

    Księga zmieniła się w kulę ognia.

    Nils z dzikim okrzykiem rzucił ją między potwory.

    Spadła na podłogę jak kometa, rozpryskując się pod wpływem uderzenia. Zmurszałe strony rozpadły się, tworząc chmurę z tysiąca drobnych kawałeczków papieru. A każdy z nich płonął.

    Na bociany spłynął deszcz ognia.

    Ich krzyk stał się przeraźliwy. Wybuchła panika. Płomienie zajęły pióra.

    Teraz straciły wszelkie zainteresowanie dziećmi. Być może były zwinne, ale brakowało im doświadczenia, żeby rozpoznać śmiertelne zagrożenie. Było już za późno.

    Kolejny raz okazało się, że piekielne bociany nie są ptakami. Spod upierzenia wyłoniła się czarna, pokryta łuskami skóra, gadzie ciało. Płomienie objęły je jak ognie św. Elma.

    Kira chciała właśnie podpalić kolejną książkę, ale nie było to już potrzebne.

    Demony zaczęły uciekać. Płonąc, rzuciły się przez korytarz w stronę piwnicy z winem.

    Dzieci nie mogły zobaczyć, co się z nimi stało.

    W powietrzu zawisł gryzący dym. Palił ich w oczy i utrudniał oddychanie.

    Kira rzuciła nietkniętą księgę z powrotem na regał. Jej kartki, uderzając o drewno, rozpadły się w pył. Cienkie kłaczki wyzierały ze skórzanych okładek jak rój szarych owadów.

    - Tam! - krzyknął Nils i pobiegł przez kłęby dymu ku następnemu rozgałęzieniu korytarza.

    Podążyła za nim. Wciąż jeszcze trzymał świecznik z płonącą świecą. Kiedy szli korytarzem prowadzącym głębiej do tajemnej piwnicy, zatrzymała Nilsa, chwytając go za ramię. Szybko zapaliła dwie pozostałe świece. Oddychało im się już łatwiej, ale dym w dalszym ciągu przesłaniał słabe światło płomienia.

    - Myślisz, że nie żyją? - spytał, kiedy ruszyli dalej.

    - Ja bym na pewno nie żyła, gdybym się paliła tak jak one.

    - Ale… to były demony!

    - A teraz mięso z grilla.

    Nils rzucił jej spojrzenie z ukosa: - Nie bądź taka gruboskórna!

    Od razu wiedziała, o co mu chodzi. Dotąd miała nadzieję, że znak Siedmiu Pieczęci nie ma na nią wpływu. Ale stopniowo docierało do niej, że sama się zmieniła, tak jak pozostali. Nils stał się rozsądniejszy i stracił skłonność do ryzyka. Liza zrobiła się bardziej pewna siebie i wciąż chciała podejmować intelektualne wyzwania, takie jak hieroglify jej dziadka. Tylko Chryzka nie znała wystarczająco długo, by móc stwierdzić, czy się zmienił.

    Zaś co do niej samej, to czuła się coraz bardziej związana z dziedzictwem swojej matki. Nils miał rację: stała się ostatnio szorstka i gruboskórna, tak jakby walka z piekielnymi stworami nie zasługiwała nawet na wzruszenie ramion.

    Czyli to była przemiana, która się w niej dokonała. Stawała się coraz bardziej podobna do matki albo raczej do wyobrażeń o niej.

    Maskarada? Może. Kira nie była superin-kwizytorką, która lewą ręką pokonuje zgrzytające zębami demony, a prawą pokazuje diabłu środkowy palec.

    Jeszcze nie.

    - Kira!

    Glos Nilsa wyrwał ją z zamyślenia.

    - Popatrz na to! - powiedział stłumionym głosem, trzymając świecznik w wyciągniętej do przodu ręce.

    Korytarz kończył się schodami. Ponad dziesięć stopni w dół do położonego w głębi pomieszczenia. Słabe światło świec nie było w stanie oświetlić całej podziemnej izby czy raczej hali. Ale z łatwością odkryli w głębi ogromną pięcioramienną gwiazdę, pentagram z jasnych kamyczków, ułożonych na stałe w kamiennej posadzce.

    Baron Moorstein nie zajmował się rysunkami kredą - urządził laboratorium na całą wieczność, licząc, że zyska sobie nieśmiertelność.

    W środku pentagramu leżał zbielały szkielet barona.

    Czaszka wpatrywała się czarnymi oczodołami w pustkę. Klatka piersiowa zapadła się, ale wciąż można było odtworzyć dokładny zarys ciała. Szkielet leżał dokładnie tam, gdzie przestraszeni mieszkańcy Giebelstein pozostawili go przed dwustu laty.

    Te fragmenty ścian, które można było dostrzec w świetle świec, były zastawione regałami i szafami. Na półkach stały książki, resztki zwojów i przybory alchemiczne. Szklane kolby, tygle i dziwaczne zestawy do przeprowadzania doświadczeń pokryte były grubą warstwą kurzu.

    Na ścianie widać było gigantyczny kominek, większy niż ten w bibliotece. Teraz zrozumieli, w jaki sposób młode bociana dostały się do piwnicy.

    Pokonywali właśnie schody prowadzące do kuchni czarownic, gdy raptem Nils przystanął.

    - Słyszysz to? - spytał szeptem. Również Kira stanęła bez ruchu: - Co takiego?

    - Tam!

    Tak, miał rację. Coś tam było. Odległe, lecz zbliżające się szybko trzaski i uderzenia.

    - O nie! - krzyknęła. Oboje odwrócili wzrok w stronę kominka.

    Kira dodała sobie animuszu. "Wyrwała chłopcu świecznik z ręki i wielkimi susami zeszła po schodach.

    - Musimy stąd uciekać! - zawołał do niej. Kira tymczasem dotarła już na dół. - Nie po to tak daleko zaszliśmy, żeby się teraz tak zwyczajnie poddać.

    Nils przerażony gestykulował rękami: - Spaliliśmy jego dzieci! Nie polubi nas za to.

    - To się dobrze składa. Ja też za nim nie przepadam.

    - Na pewno zrobi to na nim kolosalne wrażenie.

    Kira spojrzała na kominek. Z góry sypała się sadza jak czarny deszcz.

    Wzburzony Nils przestępował z nogi na nogę, skubał włosy i przeklinał jak szewc. W końcu przemógł się i podszedł do Kiry.

    Dziewczynka weszła do pentagramu i przykucnęła obok szkieletu Moorsteina. Koniuszkami palców dotknęła zbielałej czaszki.

    Nils nie ruszał się. - Jeszcze złapiesz świerzb - ostrzegł ją.

    - Raczej gruźlicę.

    - Co?

    - Od dotykania zwłok nie można złapać świerzbu, tylko gruźlicę… To znaczy, jeśli ktoś ma pecha.

    Trzaski stały się głośniejsze. Potem rozległ się pełen nienawiści krzyk.

    Nils szeroko otworzył oczy: - Naprawdę sądzisz, że to jeszcze ma znaczenie?

    Z komina wyleciał obłok sadzy i dzieci okryła czerń.

    W ciemności dachu. Trzy minuty wcześniej. Liza i Chryzek wczepili się w siebie. Bocian stał wysoko nad nimi. Sprawiał wrażenie jeszcze większego i potężniejszego. Z rozłożonymi skrzydłami wyglądał jak czarny anioł.

    Liza nie mogła inaczej: spojrzała prosto w oczy stwora, w białe, bezdenne oczodoły, w których mieściło się tak wiele fałszu i zła. Obojętnie, co czekało ją za chwilę, nic nie mogło być gorsze od tego spojrzenia. Przezroczyste powieki przesuwały się co rusz przed gałkami ocznymi bociana i sprawiały wrażenie podstępnego mrugania. Rozległ się krzyk.

    Liza potrzebowała dobrych paru chwil, żeby zorientować się, że nie wydobył się z gardła demona.

    Bocian odwrócił głowę i spojrzał na dach. Ogromne skrzydła uderzały w tę i we w tę. Wcześniej triumfował, a teraz sprawiał wrażenie zdenerwowanego, niemal zmartwionego.

    Chryzek mocniej uścisnął dłoń Lizy. - Co się dzieje? - spytał niemal bezgłośnie.

    - Skąd mam wiedzieć?- odparła. Jej glos był ochrypły, brzmiał jak głos kogoś obcego.

    Krzyk powtórzył się. Tym razem trwał dłużej.

    Piekielny bocian podkulił jedną nogę i przeniósł ciężar ciała na drugą. Był w szoku. Dobiegające odgłosy były stłumione i odległe, jakby pochodziły z wnętrza domu.

    - No tak - wymknęło się cicho Chryzkowi. W innej sytuacji pewnie uderzyłby się przy tym w czoło, ale jego palce wciąż były sztywne i zaciśnięte.

    - Co masz na myśli? - spytała.

    - Jego młode. Potomstwo z jaj. To jego dzieci tak krzyczą.

    Liza przestraszyła się. - Myślisz, że Kira i Nils zostali przez nie…

    Pokręcił przecząco głową. - Czy wtedy tak by się przejmował? - ruchem głowy wskazał bociana.

    Teraz stracił on wszelkie zainteresowanie Lizą i Chryzkiem. Jego długa szyja kołysała się jak wąż przy dźwiękach fletu.

    Potem gwałtownie się obrócił i wydał z siebie okrzyk gniewu. Dużymi susami zaczął biec po dachu i nagle zniknął za szczytem.

    Dzieci zamarły z przerażenia. Dopiero po chwili mogły się ruszyć. Chryzek poderwał się pierwszy, lekko się zachwiał, ale utrzymał równowagę. Potem pomógł Lizie wstać.

    - Dalej, za nim! - krzyknął, rozpoczynając pościg za demonem.

    - Za nim? - Liza zatrzymała się. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

    Chryzek obejrzał się zniecierpliwiony. - Co, nie chcesz się dowiedzieć, dokąd poleciał?

    - Cieszę się, że żyję!

    - Potem też się będziesz mogła z tego cieszyć.

    - Ale… - Żadnego „ale". Liza, proszę, obiecaliśmy im to.

    - Obiecywaliśmy, że odwrócimy jego uwagę. Ale raczej nam się to nie udało.

    Chryzek był zdecydowany. - No to idę sam - powiedział stanowczo.

    Liza pomyślała, że to nie dzieje się naprawdę.

    Ach, do diaska…

    - Czekaj! - krzyknęła za nim. - Już idę.

    Uśmiechnął się przelotnie, kiedy go doganiała. Potem pomagali sobie nawzajem we wspinaczce na podwyższenie, za którym przed chwilą zniknął potwór.

    Gdy dotarli na górę, stwierdzili, że w obniżeniu znajduje się potężny komin.

    Zardzewiała pokrywa spoczywała na czterech żelaznych prętach, wysoko ponad otworem, tak że mógłby się tu przecisnąć i dostać do szybu nawet ogromny bocian.

    Na kamiennej fudze powiewała na wietrze kępka czarnych piór.

    Komin nie był zbyt wysoki i leżał dokładnie na środku dachu. Z dołu nie było go widać.

    - Dokąd prowadzi? - zapytał Chryzek. Liza zmarszczyła czoło.

    - Nie mam pojęcia.

    - Do biblioteki?

    - Nie, na pewno nie. Biblioteka jest zupełnie gdzie indziej.

    Zeszli ze spadu i zbliżyli się do obmurowania komina. Chryzek stanął na palcach, ale nie był w stanie zajrzeć do wnętrza szybu ponad wystającą częścią.

    Z głębi znów dobiegł przeraźliwy krzyk, który po chwili ucichł. Liza zadrżała na całym ciele, gdy usłyszała trzaski i szelesty wydobywające się z komina. Szyb był zbyt cia120 sny, by bocian mógł w nim rozpostrzeć skrzydła.

    Chryzek zaczął okrążać komin i badać mur.

    - Czego szukasz? - spytała, mając złe przeczucie.

    - Tego! - rozległo się po drugiej stronie muru.

    Niechętnie podążyła za nim. Od razu wiedziała, co miał na myśli. Żelazne szczeble prowadziły do góry na mur, aż do wylotu - i bez wątpienia również na dół, do wnętrza szybu. W głąb domu.

    - Chyba nie chcesz…

    Chłopak uśmiechnął się szeroko. - Możesz się chyba wspinać, co?

    - Przede wszystkim mogę spaść. I to nawet dość głęboko. Dość szybko. I śmiertelnie.

    Wcale jej nie słuchał. Wspiął się już na dolne szczeble i szarpał je, by sprawdzić ich wytrzymałość. - Trzymają się mocno - oznajmił tonem znawcy.

    - Tym lepiej dla ciebie - powiedziała Liza. - Może spadając uderzysz się o któryś z nich w głowę, zanim dolecisz na ziemię.

    - Bardzo śmieszne.

    - Cholera, Chryzek! Chyba nie chcesz tam naprawdę schodzić?

    - A masz lepszy pomysł?

    - Ta bestia jest na dole.

    - Tak, podobnie jak Kira. I twój brat. Zacisnęła pięści. Najchętniej przemówiłaby mu do rozumu..

    Wszedł na górę. Usiadł okrakiem na balustradzie. Schylił się ostrożnie i zajrzał do szybu.

    - Ciemno - zauważył.

    Liza przewróciła oczami: - Ach!

    Znów się uśmiechał w ten urzekający sposób, a ona prawie odchodziła od zmysłów.

    Nie mogła mu mieć niczego za złe, kiedy się tak uśmiechał. Ani niczego mu odmówić, nawet wtedy, gdy była na niego wściekła..

    - Więc? - zapytał podstępnie, jakby dobrze wiedział, jak na nią działa.

    Boże, czyżby naprawdę to wiedział? Poczuła, że robi się czerwona jak burak.

    Pospiesznie wdrapała się po szczeblach, właściwie tylko po to, żeby patrzeć pod nogi i nie widzieć płomiennych ust Chryzka.

    Zrobiło jej się niedobrze, gdy zajrzała do szybu.

    - Naprawdę chcesz to zrobić? - spytała jeszcze raz.

    Chryzek uśmiechnął się. O, ludzie…

    Czarna chmura sadzy rozlała się wokół Kiry i Nilsa jak atrament ośmiornicy. Świece zamigotały i zgasły.

    Z miejsca zrobiło się zupełnie ciemno. Kirę ogarnęło nagle to straszne uczucie, że unosi się w środku obcego wszechświata, w którym wygasły wszystkie gwiazdy.

    - Kira? - głos Nilsa drżał. Odkaszlnęła z ustami pełnymi sadzy. - Tutaj.

    - Musimy się stąd zabierać - wysapał.

    Ale wcale o tym nie myślała. Była spadkobierczynią swojej matki. Naznaczoną Siedmioma Pieczęciami. Była…

    Coś z hukiem spadło na palenisko kominka. Nie mogli nic zobaczyć, ale wystarczyło, że usłyszeli wściekłe krzyki bociana. Był tutaj. W piwnicy.

    Zaledwie kilka metrów od nich. Czyjaś dłoń zacisnęła się Kirze na ramieniu.

    Dziewczynka znieruchomiała ze strachu.

    - To ja - szepnął jej do ucha Nils.

    - Tutaj, weź to. - Wcisnęła mu do ręki świecznik i zapałki. - Zapal światło.

    Szybko.

    Nie pytał, dlaczego nie zrobiła tego sama. Gdzieś obok usłyszała pocieranie zapałki o siarkę. Potem przekleństwo. Zapałka była złamana. Nie ma płomienia. Ciągle bez światła.

    Nagle szum potwora przemierzającego podziemną halę. Pazury drapiące kamień.

    Chrapliwy oddech jak u młodych bocianów, tylko silniejszy, jakby ktoś podkręcił głośność.

    - Myślisz… myślisz, że widzi w ciemności? - wyjąkał Nils. Pudełko zapałek znowu zaszeleściło.

    - Nie mam pojęcia. - Jednak była pewna, że demon, zrodzony z czystej ciemności, bez źrenic, z całą pewnością jest niezależny od światła.

    Było to dla nich poważne zagrożenie; on ich widział, ale oni jego nie.

    Nilsowi udało się zapalić zapałkę. Zamigotał słaby płomyk.

    Coś wyłoniło się z ciemności w kierunku światła. Dokładnie w stronę Nilsa. Coś krwistoczerwonego. Ostrego. Śmiertelnie niebezpiecznego i szybkiego jak błyskawica.

    Dziób nie trafił w niego, ponieważ w tej samej chwili chłopiec przykucnął, żeby podnieść świecznik z ziemi.

    Widząc dziób demona nad sobą, Nils krzyknął i upadł. Już drugi raz miał szczęście, bo tym razem uszedł cało przed ostrymi pazura124 mi stwora. Zgubił przy tym zapałkę i światło znów zgasło.

    Kira szybko przeszła na drugą stronę. Daleko od demona. Daleko od Nilsa.

    Prawą ręką chwyciła czaszkę barona i porwała ze sobą.

    - Hej! - ryknęła, najgłośniej jak umiała. - Hej, spójrz tutaj!

    Krzyki Nilsa ustały. Przez chwilę obawiała się najgorszego. Potem jednak usłyszała pospieszne, oddalające się w ciemności kroki.

    - Hej, bydlaku! - krzyknęła roztrzęsiona. Czuła na przemian przypływ euforii i paniki. Miała wrażenie, że wyraźnie czuje adrenalinę w swoim ciele.

    - Nils, zapal światło!

    Potwór zrogowaciałymi pazurami drapał posadzkę. Coraz bliżej było słychać jego chrapliwe sapanie. - Światło, do jasnej cholery!

    Demon pędził do niej. Czuła to, niemal przenikała ją jego zła aura. Nogi zrobiły jej się jak z waty.

    Rozbłysnął płomień zapałki. Blask, jaki rzucał w ciemności, nie zasługiwał na to, by nazwać go światłem.

    Jednak wystarczył.

    - Tutaj! - krzyknęła, trzymając czaszkę jak kulę bowlingową z wskazującym i środkowym palcem w oczodołach. - Wiesz, co to jest?

    Demon - stwór złożony z nienawiści, gniewu i czarnych piór - zbliżył się do niej. Rozdziawił dziób.

    Kira zamachnęła się i rzuciła w niego czaszką.

    W słabym świetle zapałki zobaczyła, że kula pędzi w stronę demona, prosto do otwartego dzioba.

    Szczęki zamknęły się. Może odruchowo. W obronie.

    Ale efekt był wprost przeciwny.

    Bocian zmiażdżył dziobem zmurszałą czaszkę, która rozpadła się w chmurę pyłu i kruchych odłamków kości.

    Coś zaryczało, ale nie był to demon. Brzmiało to jak wichura hulająca w izbie na wieży, jak pisk paznokci drapiących powierzchnię tablicy w szkole, jak krzyk milionów upadłych dusz.

    Coś, co przypominało huragan, rosło wokół demona, od podłogi do góry, aż w końcu go zakryło.

    I porwało ze sobą.

    Kira widziała czerwony dziób wystający ze ściany cyklonu i kręcący się wokół własnej osi.

    Potem w ciągu jednej chwili bocian zniknął. Podobnie jak wichura. Nagle zapanowała cisza. Światło zamigotało.

    - Au!

    Kira obróciła się gwałtownie i zobaczyła, że Nils skacze dokoła i potrząsa ręką - to wypalająca się zapałka przypaliła mu koniuszki palców. Teraz leżała na ziemi, płomyk jeszcze pełgał, ale zaraz zgasł.

    I znów ciemność.

    - Kira? Nils?

    To przecież… głos Chryzka!

    - Jesteście tu? - spytała gdzieś w ciemności Liza.

    Rozległ się łoskot, a potem oboje zaklęli pod nosem.

    - Jesteśmy tu - odpowiedziała Kira słabym głosem. -Jesteśmy… tutaj!

    Nils potarł kolejną zapałkę o pudełko i tym razem udało mu się zapalić wszystkie trzy świece.

    Chryzek i Liza zamrugali oczami. Oboje od stóp do głów byli pokryci sadzą i pajęczynami. Stali przed otwartym kominkiem i rozglądali się wokół.

    - Gdzie jest… - zaczęła Liza, ale Kira jej przerwała: - Nie ma go. - Podniosła się i zatoczyła w kierunku Nilsa, pomagając mu wstać. Chryzek i Liza podbiegli do nich.

    Nils wpatrywał się w Kirę. - Jak to zrobiłaś?

    Opowiedziała przyjaciołom o czaszce barona.

    - Skąd wiedziałaś, że to tak podziała na bestię? - zapytał Chryzek.

    - Nie wiedziałam.

    Nils, zdenerwowany, odgarnął włosy z czoła. Posypała się sadza. - Nie wiedziała.

    To cudownie.

    Kira uśmiechnęła się do niego: - Kiedy zobaczyłam szkielet leżący w środku pentagramu, zrozumiałam, że to musiała być część rytuału. Rozumiecie? Baron sam się złożył w ofierze, żeby wywołać demona. Zdecydował się na śmierć, pewnie w nadziei, że demon z wdzięczności przywróci go do życia.

    - Wzruszyła ramionami. - Jak na kogoś, kto całe życie zajmował się demonologią, był bardzo prostoduszny.

    - Raczej sklerotyczny - poprawił ją Nils.

    - Ten facet miał… ile? Sto trzy lata?

    Liza skinęła głową. - Tak było napisane w notatkach dziadka.

    Kira ciągnęła dalej: - Szkielet był częścią rytuału. Gdy zniszczono czaszkę, całe zaklę130 cie zostało obrócone w niwecz. Demon wrócił tam, skąd przybył.

    - Ale został zniszczony czy nie?

    - Nie ma go. To najważniejsze - powiedziała Kira i po chwili dodała nieco ciszej: - Miejmy nadzieję.

    Nils odwrócił się i podszedł przez pentagram do resztek szkieletu. Zaczął rozdeptywać kości na proch.

    Pozostali wpatrywali się w niego ze zdumieniem.

    - Tak dla pewności - rzucił po chwili. Wciąż nikt się nie odzywał.

    Nils chrząknął i zaczął zgarniać nogami kurz na kupkę.

    Potem zapytał zmieszany: - Czy ktoś tu widział miotłę?

    Dwa dni później Chryzek i Kira siedzieli w herbaciarni cioci Kasandry. Na zewnątrz coś nagle zaterkotało.

    To Liza i Nils położyli swoje rowery na chodniku i wparowali przez drzwi.

    Rozległ się dźwięk dzwoneczka nad wejściem.

    - Są z powrotem! - krzyknął Nils. Kira i Chryzek zamarli. - Demony? Liza roześmiała się: - Prawie. Nasi rodzice.

    Kira spojrzała na Chryzka. Oboje odetchnęli z ulgą.

    Ciocia Kasandra wyszła z zaplecza z parującym imbrykiem w rękach. - Tak sobie właśnie myślałam, że się tu dziś pojawicie. Specjalnie zrobiłam kilka filiżanek więcej. - Jak zawsze zdawała się nie zauważać nieszczęśliwych min Lizy i Nilsa.

    Ich zdaniem herbaciane mieszanki cioci były niezdatne do spożycia.

    Jak zawsze miała na sobie sukienkę z naturalnego lnu. Jasnorude włosy upięła licznymi spinkami i gumkami na czubku głowy, ale i tak sterczały na wszystkie strony. Była piękną kobietą, a podobieństwo Kiry do niej było uderzające.

    Kasandra była siostrą ojca Kiry, profesora Rabensona, i z pewnością najwspanialszą ciocią, jaką można sobie wymarzyć.

    Chryzek pokręcił nosem, kiedy poczuł przykry zapach w swojej filiżance. Potem przypomniał sobie, po co przyszli tu Liza i Nils.

    - Więc wasi rodzice - zaczął złowieszczo - czy już… czy już widzieli drzwi?

    - I podłogi? - dodała Kira - A co powiedzieli na pożar w piwnicy?

    - Czy byli już w sali balowej?

    Liza i Nils spojrzeli po sobie z rozbawieniem. - Ciotka naszej matki:- zaczęła Liza, ale Nils przerwał jej kaznodziejskim tonem: - Świeć Panie nad jej duszą.

    - Tak, oczywiście - zauważyła Liza z tłumionym uśmiechem - w każdym razie była bogata.

    - Bardzo bogata - powiedział Nils. Chryzek i Kira przysłuchiwali się temu z niedowierzaniem.

    Tylko ciocia Kasandra jak zawsze myślała praktycznie: - To będzie można wreszcie wyremontować tę starą budę.

    - Właśnie - potwierdził Nils. - Od piwnic aż po dach.

    Liza z dumą pokiwała głową. - Będziemy mieli duży basen.

    - Kryty - wtrącił Nils - I saunę.

    - Kino domowe.

    - Z nowym odtwarzaczem.

    - Nowe gry.

    Ciocia Kasandra westchnęła: - To ta kupa pieniędzy szybko się rozejdzie.

    - A co rodzice powiedzieli na drzwi? - zapytała jeszcze raz Kira.

    - Ach, nie wiedzą jak się nazywają z powodu tego spadku… - machnęła ręką Liza.

    Poza tym wszędzie będą zakładane nowe drzwi. I nowe futryny. Nowe parkiety. I w ogóle wszystko nowe.

    - Nowobogaccy - skomentowała ciocia i napiła się herbaty.

    Kira uśmiechnęła się do niej i zwróciła się do przyjaciół: - To znaczy, że was nie ukarali? Nils pokręcił głową: - Nie.

    - A co im naopowiadaliście? - chciał wiedzieć Chryzek.

    Liza zachichotała: - Ze jeździliśmy po korytarzach na rolkach.

    Kira podniosła z niedowierzaniem lewą brew: - Drzwi wyglądają tak, jakby na rolkach jeździło stado słoni.

    Nils wyszczerzył zęby: - Powiedzieliśmy, że Chryzek jeszcze nie ma wprawy.

    - Ja? - wykrzyknął Chryzek.

    Nils i Liza parsknęli śmiechem. - To był tylko żart.

    Ciocia Kasandra chrząknęła i powiedziała: - A teraz napijcie się herbaty, zanim wystygnie.

    Kiedy zauważyła opór na twarzach dzieci, dodała z diabolicznym grymasem:

    - Macie chyba powód, by wznieść toast, co?

    

    

Inne, pasjonujące przygody Kiry i jej przyjaciół poznacie,

kupując pierwszy i kolejne tomy serii

Siedem pieczęci

    Powrót czarnoksiężnika

    W Giebelstein pojawia się dziwna kobieta, która w torebce z krokodylej skóry nosi ogromną latającą rybę. Czego szuka w kościele św. Abakusa? Prawda jest bardziej przerażająca, niż Kira jest w stanie sobie wyobrazić. Ma ona ścisły związek z pochodzeniem dziewczynki. Czwórce przyjaciół grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, bowiem do akcji wkroczył czarnoksiężnik z Arkanum…

    

    Tajemnicze katakumby

    Czwórka przyjaciół wyjeżdża z ojcem Kiry do Toskanii. W ruinach starego klasztoru San Cosimo profesor chce rozwikłać zagadkę z czasów średniowiecza.

    Pewnego dnia jego amerykańska koleżanka, która pomagała mu w badaniach, znika bez śladu. Młodzi tropiciele demonów próbują ją odszukać. W katakumbach pod kaplicą natrafiają na straszne znalezisko…

    

    Następne tomy będą się ukazywać co miesiąc:

    Kolczaste monstrum

    Anioły cienia

    Noc żywych straszydeł

    Demony morskich głębin

    Diabelskie Halloween

    Brama do zaświatów

    Księżycowy wędrowiec

    

    



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Meyer Kai Siedem pieczęci 04 Kolczaste monstrum
Meyer Kai Siedem pieczęci 03 Tajemnicze katakumby
Meyer Kai Siedem pieczęci 06 Noc żywych straszydeł
Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin
Meyer Kai Siedem pieczęci 07 Demony morskich głębin
Meyer Kai Siedem pieczęci 01 Powrót czarnoksiężnika
Meyer Kai Merle 02 Merle i kamienne światło
Meyer Kai Lodowy ogień
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Sieben Siegel 03 Die Katakomben Des Damiano
Meyer Kai Merle 03 Merle i szklane słowo
Stephanie Meyer The Twilight Saga 02 New Moon
Chima Cinda Williams Siedem Królestw 02 Wygnana Królowa
Siedem pieczęci zła
Meyer, Kai Wellenläufer 2 Die Muschelmagier
Meyer, Kai Frostfeuer
Meyer Kai Lodowy ogień 2
Roman Mazurkiewicz Siedem pieczęci Bogurodzicy

więcej podobnych podstron