WyobraĹşnia panny Granger Draco i Hermiona


WyobraŸnia panny Granger -

parodyjka "przeciwzakładowa"

ROZDZIAŁ I, w którym dowiadujemy się słów kilka o foremnoœci głównej bohaterki, jej antagonisty, przyjaciół, pajaków, centaurów, przyrody i foremnoœci jako takiej, a także poznajemy przyczynę wszechrzeczy w tym o to utworze na chwałę œwiatu spisanym

Panna Granger, bladolice, szopowłose dziewczę o oczach koloru pałki wodnej siedziało właœnie w przybytku nieœmiertelnoœci, twierdzy czarodziejskiej wiedzy i ostoji erotycznych uniesień hogwarckiej braci (nic bowiem nie tworzy tak romanticznej atmosfery jak dział Ksiąg Zakazanych) i wzdychało. Wzdychało, gdyż życie jest trudne, a gumochłony głupie, a Czarny Pan brzydki. Jednym słowem, wzdychało, gdyż miało problem. Wzdychało zaœ z trudem, albowiem skrzaty uprały bluzeczki Hermiony w proszku, który spowodował ich skrócenie o dwa numery. I wzdychałaby tak może cudna dziewica do końca rozdziału nie zdradziwszy nikomu przyczyny swojej zadumy, gdyby nie to, że rozwiązanie jej problemu właœnie weszło do biblioteki w osobie bladolicego, œniegowłosego Dracona Malfoy'a, o oczach koloru mugolskiego asfaltu.

Hermiona, jako że była nie tylko nieustraszenie odważna, ale i jeszcze inteligentna przez wielkie "i", wyciagnęła w górę brodę, tak, że znalazła się ona prawie w lini prostej z szyją i uniósłszy ręce z opasłym tomiszczem nad głowę poczęła się z luboœcią zagłębiać w jego tekst. W geniuszu swoim panna Granger odgadła bowiem, iż w tej wdzięcznej pozie nie będzie zmuszona patrzeć na potomka szlachetnego, niezywciężonego i nieprzyzwoicie bogatego rodu Malfoy'ów (nie mylić z brazylijską linią, której przedstawiciele trudnili się hodowlą gumochłonów).

Zaiste miałaż ona rację.

"Oby tylko książka nie spadła mi na twarz i nie zniszczyła mi makijażu!" - o takich niezmiernie ważnych sprawach dumała właœnie owa dziewica.

- Ty! - wrzasnął tym czasem potomek tegoż rodu, głosem twardszym niŸli ze œpiżu.

Gryfonka, jako że (jak już wczeœniej zostało wspomniane) odznaczała się IQ godnym Einsteina odgadła z tonu i treœci wypowiedzi Dracona, iz mówi on właœnie do niej. Jako, że wœród cnót wszelakich, które posiadała nie zabrakło i dobrych manier, odłożyła księgę (makijaż został ocalony!) i zapytała uprzejmie:

- Mówisz do mnie?

Jako Panna-Wiem-To-Wszystko lubiła wiedzieć do konca i mieć pewnoœć.

- A tak, szlamo! - zawołał nieustraszenie. - Przybyłem, zobaczyłem i... mówię do ciebie!

Hermiona zamrugała rzęsami posklejanymi od czarodziejskiego tuszu marki Hexen ("Wyschnął! Muszę pamiętać, żeby wysłać sowę ze skargą do tego pożal się Merlinie, zakładu magokosmetycznego!") i łypnęła na niego spokojnie (prędkoœć normalna - dwieœcie szeœćdziesiąt trzy setne sekundy) acz podejrzliwie. Z jej ust karminowych i wykrojonych powabnie z precyzją mugolskiego skalpela jakoby idelanie równe połówki wiœni nie spłynęło ani jedno słowo, bowiem zacna niewiasta kontynuowała jeszcze w swym przepastnym mózgowiu tentegowanie. Tym czasem Draco Malfoy kontynuował wielkim głosem:

- Przybyłem, aby się z tobą założyć, szlamo! - a widząc jej brak reakcji, który stał przed nim i machał do niego przyjaŸnie czerwonym gryfońskim szaliczkiem w złote prążki, dodał: - Zakładaj mi się tu, natychmiast!

- Ale o co? - zapytała Najmądrzejsza Gryfonka. - I dlaczego?

- A dlatego - przedrzeŸniał ją - bo ja jestem bogaty, a ty nie. Bo jestem Œlizgonem, a ty Gryfonką. Bo jestem zły, okrutny, denerwujący i wredny, a ty jesteœ œliczną, delikantą i niewinną masochistką, którą moja seksowna osoba pociąga. Bo Voldemort jest łysy, a bociany zimują w Afryce zamiast zostać tutaj, pieprzone gnidy i ludzie urodzeni w grudniu, muszą się wygrzebywać ze szklarniowej kapusty!

Panna Granger, o Ateno Gryffindooru!, nie musiała używać legilimencji by wyczuć w jego głosie wibrującą wariacko nutkę frustracji, która to odebrana przez jej uszy i przetworzona na impuls nerwowy, obiegła jej neurony owocując w nerwowym centrum dowodzenia jasnym obrazem Dracona, który właœnie w czasie feralnych zim był urodzon. Zadrżało jej serce z rozpaczy i spojrzała na swego odwiecznego wroga przychylniejszym okiem, albowiem namiętnie nienawidziła kapusty.

- A o co się założymy? - zapytała rozważnie.

W duszy Dracona zagrały złote trąby obsługiwane przez stadko czerwonych diabełków. Zgodziła się!!!

- Rozdziewaj się! - rzucił hardo, a włos œniegowy rozwiał mu się malowniczo, bowiem okno było uchylone i wietrzyk wiosenny zaigrał z jego puklami. - Rozdziewaj się szlamo i milcz. Azaliż wy, lwy, nie ze słow, lecz z czynów przecie słyniecie!

- Czy zakładamy się o to, kto pozbędzie się swego kulturowego pancerzyka przyzwoitoœci szybciej? - zainteresowało się logicznie wdzięczne dziewczę, którego poskręcane włosy napawały wietrzyk wiosenny i rzeœki odrazą, więc z nimi sobie beztrosko niefolgował. - Bo inaczej ostatnie twoje słowa, o zły Malfoyu, który mnie pociągasz, muszę uznać za nie mające sensu. A tego bym nie chciała - dodała współczująco, bo była przecież cnotliwą dziewicą i zawsze starała się zachowywać zasady savoir-vivru. Nawet przy konsumpcji pizzy.

- Yyyy... - i nadobny panicz Malfoy pogrążył się w myœleniu.

Pająk sunący mu po bucie i w pocie czoła tkający swoją sieć, zasapał się, przetarł przednim odnóżem umęczone oczy i przysiadł na sznurówce Dziedzica Fortuny Malfoyów. Podumał chwilkę nad marnoœcią życia i zakrzywieniem czasoprzestrzeni, oraz głupotą mugoli, którzy myœlą, że magia nie istnieje, po czym wrócił do swej pracy. Musiał upolować jakąœ muchę na kolację, bo inaczej żona wyrzuci go z domu i będzie musiał płacić alimenty na to stadko rozwydrzonych bachorów, które co gorsza, sam spłodził.

Centaury w lesie obalały kolejna beczkę ognistej wspominając jak pięknie pofolgowały swoim żądzom naprostowując Umbrigide, słońce poczęło się chylić ku zachodowi poziewując, Hermiona zakuła całe trzy podręczniki na pamięć, a jej przyszły przeciwnik zakładowy nadal deliberował nad przedmiotem owego zakładu.

- Mam! - zawołał, a szyby w oknach zadrżały od siły jego głosu. - Toć to nie jest ważne, albowiem ty i tak przegrasz szlamo, a ja wygram i w nagrodę dla mnie, a karę dla ciebie cię wychędożę!

- ...?

- Rozdziewaj się, szlamo, ale już. Czyż nie dotarł do twego, rzekomo, błyskotliwego umysłu geniusz mojego działania? Otóż znając zawczasu wynik rozgrywek, oszczędzimy sobie ich przeprowadzanie, a przejdziemy od razu do kwesti wynagradzania. Patrzymy na to z mojego punktu widzenia, albowiem ty jesteœ szlamą, szlamo, i z zasady twój punkt widzenia, słyszenia, leżenia, tudzież istnienia w ogóle, jest dla mnie nieistotny i tak jakby niebyły.

Kończąc tę pełną mądroœci przemowę młodzieniec stanął nad niewiastą w pozycji ukazującej jej jak bardzo jest gotowy spełnić natychmiast swoją propozycję.

A pająk złowieszczo zwisał mu z ramienia.

Ponieważ zaœ Hermiona tak jakby, a nawet dosłownie jeszcze milczała, Draco był wykorzystał okazję i dodał ku przestrodze:

- Œpieszmy się œpieszno, albowiem mam umówioną wieczorną wizytę u fryzjera.

Hermiona, której opór tlił się jeszcze w czystym sercu, na tę uwagę została rozłożona na łopatki, a wszelkie wątpliwoœci uciekły z krzykiem z jej myœli. Jakoże była pragmatyczna w każdym calu spojrzała na zegarek i fachowo oceniła, ile jeszcze mają czasu i jak ten czas powinni najowocniej spędzić.

Po czym zegar zadzwonił, pająk spadł z ramienia Dracona, jeden z centaurów zakrztusił się ognistą, błyskawica przecieła niebo wrzeszcząc: "Muhahaha!" w wielce wyrazistym gromie, a zacna bohaterka tej opowieœci przypomniała sobie, że nie skończyła jeszcze wypracowania z Eliksirów i ulotniła się z biblioteki z szybkoscią bliską 3,14 km na s.

- Ożesz...

ROZDZIAŁ II, w którym główny bohater, nadobny Adonis Hogwartu ma nie lada problem z umiejscowieniem się w czasie i przestrzeni, które byłoby zgodne z odpowiednimi parametrami tej natury głównej bohaterki zwanej tutaj (co by nastrój podniosły iœcie homerowski utrzymać) Ateną Gryffindooru

Słońce œwieciło, ptaki latały z godnoœcią umieszczając swe fekalia lotem parabolicznym spadające (ze względu na prędkoœć owych podniebnych harcerzy i kierunek łagodnego zefirka) tuż pod nosem nabzydczonego i do sepleniącej harpii z przykurczem skrzydeł podobnego, etatowego charłaka Hogwartu alias Mr. Filch. W tej sielankowej atmosferze powszechnego dobrobytu i wysokiego PKB Draco Malfoy miał problem. A ponieważ w przebiegłoœci swojej nie zamierzał odpuœcić chwalebnego pojedynku rozgrzanych ciał i rozbuchanych żądzy Hermionie Granger, postanowił dzielnie i mężnie (ale bez zbytniego narażania na niewygody swej nowej fryzury) rozwiązać ów kłopot.

I tak siadł pod splątanymi gałęziami dębu, w którego wnętrzu toczyła się właœnie wojna dwóch kalnów korników, przypominająca rozmiarami i stopniem trwałego uszkodzenia najbliższej okolicy bitwę pod Hastings. Siadł i westchnął, wysyłając w powietrze regulaminową porcję dwutlenku węgla, który posiadawszy własną wyższą inteligencję, był wniebowzięty zarówno faktem przebywania tak blisko ciała cudownego meżczyzny, jak i odzyskaną na nowo wolnoœcią. A ponieważ były to uczucia zgoła przeciwstawne (a bynajmniej na przeciwnych biegunach elektrycznego dipola leżały przyczyny tychże uczuć), toteż CO2 zawisł nieruchomo w powietrzu bezbarwną chmurka i począł rozmyœlać. Powiększając swe rozmiary o kolejne zamyœlone cząsteczki wydychane wraz z kolejnymi westchnieniami panicza Malfoya.

Ale zostawmy już jakże interesujące rozterki i autoanalizę dokonywaną właœnie przez jeden z ważniejszych zwiazków chemicznych na tym łez padole i powróćmy do naszego boskiego Adonisa, sprawcy wszechrzeczy.

Otóż Draco Malfoy zakończył właœnie proces myœlowy. A poczuł się po nim tak zmęczony, że postanowił natychmiast umyć włosy. Nic nie działało bowiem tak odprężająco na jego boskie ciało jak œcieranie łoju z mieszków włosowych, tudzież całego platynowego włosa, szamponem marki Sexy Wizard. O zapachu feromonów samców karaczana wschodniego. Ach, ten zwierzęcy magnetyzm!

Tymczasem perfekcyjna Prefektka, największy (i dodajmy jedyny w pełni funkcjonalny, oraz używany często, a mianowicie ZAWSZE) Mózg Wielkiej Trójcy, aktywnie działająca członkini - prezeska-sekretarka-aktywistka-przewodnicząca-reprezentantka międzynarodowa (i miedzyrasowa)-robotnica majestatycznie i groŸnie brzmiącej organizacji W.E.S.Z, a także samozwańczy palec boży na dobry humor wypływający z nieprzyznawania Gryfonom żadnych (absolutnie żadnych) punktów na Eliksirach, Severusa Snape'a, siedziała na schodach prowadzących do zamku. Siedziała bowiem i czekała. W sercu swoim przepastnym, dziewiczym i czystym, odkryła bowiem iże rola jej w tej historii jest już z góry okreœlona, przeznaczona i zaklepana. A nawet opłacona niezłą gażą (Te ksiażki są wszak takie drogie! I tusz Hexen także...). Toteż musiała ją odegrać.

Siedziała i czekała, czytając po raz siedemdziesiąty czwarty Historię Hogwartu. Jak dobrze wiemy, była najlepszą uczennicą od pietnastu pokoleń i postawiła sobie za życiowy cel znać na pamięć całą tę księgę. A nie znała jeszcze położenia wszystkich przecinków!

Zostawmy na chwilę Hermionę. Niech sobie poodgniata poœladki w spokoju. Wszechwiedzące oko autora zwraca się teraz ku głównemu bohaterowi, który szybkim krokiem i z zdeterminowaną miną zmierza właœnie ku bibliotece, wykoncypowawszy sobie, że Hermiona tam właœnie się znajduje.

ROZDZIAŁ III, w którym poznajemy wreszcie przedmiot szlachetnej sztuki gry, zwanej przez naszych bohaterów zakładem i objawia nam się z głoœnym pyknięciem, fanfarami oraz błyskami magicznych, tudzież niemagicznych fleszy, Geniusz panny Granger

Pomińmy milczeniem przeszkody, trudnoœci, iloœć krętych korytarzy i wielce złoœliwych stopni, które Draco Malfoy, młodzieniec, którego uroda była odwrotnie proporcjonalna do jego inteligencji, musiał pokonać zanim ulokował swe boskie i jeszcze na długo stanowiące jedną całoœć (nie tak jak u biednego œw Stasia Kostki) członki w bibliotece. Pomińmy takze milczeniem iloœć godzin przekładających się, dla odmiany, wprost proporcjonalnie na iloœć sińców na krągłych i powabnych poœladkach Hermiony, czekającej na rozwój wypadków na schodach, prowadzących do zamku. Przygody naszych bohaterów w tym czasie, kiedy znosili trudne godziny samotnoœci (Hermiona - ucząc się na pamięć wszystkich siedemset pięćdziesięciu synonimów zaklęcia czyszczącego zęby) i niepokoju (Draco - wydeptując w bibliotece podziemny korytarz, którym dokopał się aż do lochów), nadawałyby się bowiem na osobną opowieœć. Oczywiœcie niezmiernie fascynującą, pasjonującą, och, ach i absolutnie kul. Ograniczymy się więc, do prostego faktu, że w ciągu trzech dni, w czasie których Hermiona uczęszczała na lekcje, jadła, spała, rozmawiała z przyjaciółmi, a nawet oddawała mocz i zdążyła się trzy razy wykąpać w łazience prefektów, kiedy to odkryła, że znów zrobił jej się odcisk na pięcie, Draco czuwał bezustannie, z poœwięceniem godnym lepszej sprawy, a nawet narażeniem własnego życia (Wszak nie jadł i nie pił! - choć to głównie z winy Crabbe'a i Goyla, którzy zjadali za każdym razem jego porcje, które wysyłał do niego troskliwy ojciec chcrzestny znany szerszej publice jako Zły-Seksowny-Przerażajacy-Naczelny-Nietoperz-Hogwartu.), w bibliotece, oczekując swej przeciwniczki. No więc, po owych trzech dniach wreszcie los pozwolił spotkać się naszej dwójce. A było to zdarzenie wielce wiekopomne i godne własnego miejsca w znajomoœci historii przez przeciętnego czytelnika (dla pomocy dodamy, że należy je umieœcić stanowczo PO chrzcie Polski, a nawet bitwie pod Grunwaldem, ale PRZED wybudowaniem pierwszego hotelu na Księżycu). Jakoż postaramy się teraz opisać je jak najdokładniej z niepominięciem tak istotnych szczegółów, jak położenie pająków, ich nastrój, czy stan opróżnionych beczek wina z centaurowej piwnicy.

Draco znajdował się właœnie w dole, który sam wydeptał, gdzieœ na wysokoœci parteru i podglądał przez wyczarowane przez siebie w murze okienko (ha!jakiż on zmyœlny!) puchońskie pałkarki, przebierające się w szatni, gdy, dobiegł go odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Serce jego zadrżało. Chętnie wykonałoby fikołka, ale jako że było zawieszone w osierdziu dosć mocno, na takie harce nie mogło sobie pozwolić. No ewentualnie na małą huœtaweczkę, od tak, dla rozrywki. Krwinki zapulsowały radoœnie i z podnieceniem, a gdyby odznaczały się wyższą inteligencją zapewne zaczęłyby podskakiwać i klaskać w wyimaginowane ręce. Naczynia również nie pozostały obojętne i samoistnie zaczęły zwijać się w rozkoszne sprężynki.

Słowem Draco całym sobą poczuł i zrozumiał, że oto ta której nienawidził, z którą zamierzał się założyć, aby ją upokorzyć, weszła właœnie do komnaty, w której i on się znajdował. Nareszcie, po trzech dniach pełnych wyrzeczeń! A wkażdym razie znajdowałby się tam, gdyby nie utknął w dole, który sam wydeptał.

Młody Malfoy nie poddał się jednak, gdyż serce jego (a dodajmy, że w tej chwili nie tylko serce) było twardsze niż najtwrdszy granit, którego faraonowie, albo raczej ich niewiele posiadający niewolnicy, używali do wznoszenia piramid. Czym prędzej sięgnął za pazuchę i wydobył swą różdżkę (DREWNIANĄ różdżkę!) wypowiadając zaklęcie, które wystrzeliło go z owego podziemnego przejœcia na skróty do lochów, własnej roboty, wprost pod nogi pewnej Gryfonki, o włosach splątanych wielce malowniczo, jakoby krzaki jeżyn wiosną. A właœciwie krzaki jeżyn, o każdej porze roku. Dokładniej zaœ, jeœli mamy być szczerzy, nasz dzielny Adonis - Ulisses rozpłaszczył się na kolanach i dla utrzymania równowagi złapał za bluzkę owo dziewczę. Tak się zaœ złożyło, że bluzeczki Hermiony nadal znajdowały się stanowczo gdzieœ poniżej rozmiaru XS, toteż guziki onej szatki naprężyły się, zmieniły kolor z białego na czerwony, a potem nawet na purpurowy. Zaiste, bolesne to było dla nich doœwiadczenie! I oto nastąpił smutny koniec hermionowych guziczków, któy powinniœmy uczcić minutą ciszy, gdyż były to dobre guziki (nigdy nie myœlały się urywać) i na to zasłużyły. A nastąpił on w ten prosty sposób, iż okrąglutkie i purpurowe już z wysiłku guziczki, zwyczajnie nie wytrzymały siły stalowego ramienia cudnego Dracona (możliwe zresztą, że zadziałał tu jego nieodparty, iœcie malfoyowski urok zimnego drania, wobec którego nawet rzeczy pozornie martwe nie pozostawały obojętne). Wszystkie odpadły rozsypując się po posadzce, a tym samym uwalniając obiecujący biust panny Granger ze swej niewoli.

Draco zaœ znalazł się twarzą dokładnie na przeciw niego. Biedaczek! Miał utrudnione oddychanie w wyniku zderzenia z tą, jakże interesujacą częœcią ciała swego wroga. Mimo to, jak na herosa przystało, zdołał zawołać o pomoc:

- O mamuniu! - wyrwało się z jego piersi, w odpowiedzi na gabaryty innych piersi, które miał okazje właœnie podziwiać.

Zaraz jednak podjął desperacką próbę zebrania z podłogi swego pokruszonego i częœciowo przygniecionego imidża, więc krzyknął rozdzierająco:

- Goyle! Natychmiast przypomnij mi, co miałem robić w sytuacjach kryzysowych!

- Eee... A dlaczego?

- Bo to jest sytuacja kryzysowa!

- Aha... - mruknął bezmyœlnie Greg i odłożył na stolik udko kurczaka (oczywiœcie przeznaczone dla Draco), a siegnął tłustą łapą do kieszeni, zawzięcie w niej grzebiąc.

- A który numer? - zapytał, po chwili mnąc w rękach gruby pliczek kolorowych karteczek.

Malfoy przymknął oczy, próbując się ratować za wszelką cenę i pisnął nienaturalnie wysokim głosem, mającym niewiele wspólnego ze słowiczym trelem, a zdecydowanie więcej z piłą mechaniczną tracą o metal:

- Trzynasty! Zdecydowanie trzynasty!

- Aha... - gruby chłopak w niezwykłym jak na niego skupieniu, zaczął ponownie przypatrywać się œwistkom, studiując znaczki na nich zapisane i zastanawiając się, które z nich są liczbami. Do mugolskiej podstawówki chodził bowiem baaaaardzo dawno i nie mógł sobie przypomnieć jak ta przeklęta trzynastka wyglądała.

- Pospiesz się! -głos Dracona podniósł się o kilka oktaw i niebezpiecznie zbliżał się w kierunku zakresu fal ultradŸwiękowych.

Perspektywa porozumiewania się wyłącznie z delfinami na dalekim lądzie za oceanem, gdzie namietnie wcinają gorące psy i inne œwiństwa (Tak przynajmniej utrzymywał Lucjusz Malfoy, który odwiedził to paskudne miejsce raz w życiu i wypił po zjedzeniu tego czegoœ skrzaci eliksir do czyszczenia muszli klozetowych - Mago-Domestos. Po tym doœwiadczeniu lekarze w Mungo musieli za pomocą magii przeszczepić mu rurę odpływową, zamiast wypalonego przełyku, którą oczywiœcie w tenże przełyk zamienili. I niestety nie było to ani kul, ani przyjemne.) stawała się dla Dracona co raz bardziej realna.

- Mam, mam! - zawołał jego pomagier, wymachując grubą ręką, z której œciekał tłuszcz. -

Sytuacja numer trzynaœcie:

Powtarzać bardzo głoœno, cały czas nie otwierając oczu:

"To tylko piersi Granger, której nienawidzę, bo jest szlamą, uczy się lepiej ode mnie, może bezkarnie przytulać się do Pottera, nosi różowe stringi, i nie urodziła się zimą w kapuœcie! Nienawidzę, jej, nienawidzę jej, nienawidzę jej! I nie, ona WCALE nie jest sexy!!!"

Po tym należy odwrócić się za siebie, trzy razy splunąć na ziemię, podskakując na jednej nodze i trzymając się za prawe ucho.

Uwaga!

Urok nie zostanie odczyniony jeżeli Mars nie był w trzeciej kwadrze, a plamy na Słońcu nie przypominały kształtem bezzębnego gumochłona jedzącego w trzech czwartych zgniłą marchewkę.

Goyle skończył i odetchnął z ulgą. Był bardzo z siebie dumny. Szczerze bowiem wątpił, czy pamięta jeszcze te wszystkie literki i te no... czytanie, jak to się robi, i w ogóle. A tu proszę, taka niespodzianka! Wreszcie będzie mógł się pochwlić czymœ matce, w liœcie. No, jak tylko przypomni sobie jak się... ten tego... no... pisało.

Draco tym czasem już zerwał się na nogi i podskakując zawzięcie, spluwał obficie œliną.

- Kwadra! - ryknął. - WyłaŸ stąd natychmiast i pędŸ do profesor Sinistry. Niech ci powie, czy zgadza się kwadra i plamy na Słońcu. Ale szybko!

Goyle posłusznie opuœcił biblioteczną scenerię, a nasi pierwszoplanowi bohaterzy zostali sam na sam. Hermiona zaœ wreszcie doszła do głosu, który w czasie całego tego zamieszania z wylatującym z baaaardzo głębokigo dołu, ziejącego na œrodku królestwa Madame Pince, Malfoyem, uciekł powiewając w popłochu ogonem. A kiedy do niego doszła, lub raczej, gdy on oœmielił się w końcu powrócić z krainy zwanej w przysłowiach malowniczo, miejscem gdzie pieprz roœnie, wyrzekła tylko jedno słowo:

- Malfoy!

A zawarła w nim wszystko, gdyż było to słowo tak pojemne, jak największe kombi, najszersza trzydrzwoiwa szafa, czy porządna lodówko-zamrażarka marki Whirpool. Następnie zaœ przywołała jednym machnięciem różdżki guziczki i przymocowała je na powrót do białej bluzeczki, kryjąc przed podstępnym i mhrocznym Œlizgonem swe wdzięki.

Dodajmy zaœ, oczywiœcie najzupełniej na marginesie, że ów Œlizgon uważnie œledził lot każdego z guziczków panny Granger, nieœwiadomie ignorując zalecenia z karteczki numer trzynaœcie.

- Ha! Granger! - odparł na to Draco, udowadniając jej tym samym, że w ciągu tych pełnych bólu i niebezpieczeństw dni, nie zapomniał jej nazwiska.

- Co ty wyprawiasz?! - zbulwersowała się Hermiona, chociaż rzecz jasna, dobrze zdawała sobie sprawę z poczynań przeciwnika. W przeciwieństwie do niego, znała bowiem scenariusz tej sztuki, występującej pod powszechnie przyjętą nazwą: "życie". Ponadto zaœ, przeniknęła swym rzutkim umysłem (a przenikalnoœć miał on równą promieniowaniu X) motywy jego działań i w ekspresowo szybkim tempie je zrozumiała.

- Ja? - Draco, jako iż był nie tylko piękny, bogaty, mhroczny, złoœliwy, podstępny, ale jeszcze miał pewne talenty dyplomatyczne, postanowił grać na zwłokę. Tej rozmowy bał się bowiem tak, że sfrustrowane mięœnie stroszyciele stawały mu dęba ile razy o niej pomyœlał. - Ja nic nie wyprawiam. Ja się tylko wydobywałem z tego, no... małego i... eee... zupełnie niewinnego dołka. Tak jakoœ się klepki obsunęły w podłodze.

- Kamiennej podłodze - mruknęła sceptycznie Hermiona, która wœród swych ogromnych rozmiarów przymiotów, posiadała niestety drażniący zwyczaj poprawiania nawet najmniejszych nieœcisłoœci.

- Ty za to się obnażałaœ! - zakrzyknął pełną piersią, wytaczając armatę œredniego kalibru.

Hermiona odpowiedziała salwą z cekaemu:

- Bo rozdarłeœ mi bluzkę!

Malfoy nie miał zamiar wycofać się do okopów. Ta bitwa zmierzała w złym kierunku, co zmuszałoby go do przyjęcia niekorzystnego położenia. A on przecież nigdy nie przegrywał! Zdecydował się na czołgi:

- Milcz, szlamo! - może i była to broń mająca już swoje lata, co jednak nie znaczyło, że utraciła swoją skutecznoœć.

Atena Gryffindoru spurpurowiała i odpowiedziała podobnie:

- Żaden Œmierciojad nie będzie mi rozkazywał!

- Hej! - Draco na chwilę stracił wątek. - Nie jem żadnych trupów!

Hermiona tylko prychnęła, czując dobitnie, że musi zakończyć tę kłótnię, gdyż Malfoy nie rozumie kiedy się go obraża, a to odbiera połowę przyjemnosci z dowalania mu.

- ZejdŸ mi z drogi - powiedziała twardo. - Przyszłam tu po książki, a nie, żeby oglądać twoją szczurzą twarzyczkę!

Draco aż cały spiął się w sobie. Jego wewnętrzny (a nader często bardzo uzewnętrzniający się) Narcyz, załkał z bólu i zwinął się do pozycji płodowej.

Ta zniewaga krwi wymaga!

- Przy okazji... ciekawe czy Granger jest dziewicą - zastanowił się Draco. Głosno zaœ odezwał się do potencjalnej dziewicy w te słowy:

- A ja przyszedłem tu, aby się z tobą założyć, jak już raz rzekłem. Albowiem wymyœliłem już, jak wypada mi postąpić. Otóż ja, cyniczny, bogaty, przystojny i... skromny Draco Malfoy, w przebiegłoœci swojej, założę się z tobą, czy tego chcesz, czy nie. I wychędożę cię takoż, czy tego chcesz... etcetera, etcetera, gdyż przegrasz, albowiem ja jestem... etcetera, etcetera, a ty jesteœ tylko... etcetera, etcetera. Azaliż ty, jako pomiot bezrozumnych mugoli i wychowanek domu tego skończonego głupca i i nieudacznika, zwącego się przeœmiewczo Gryffindoorem, domagasz się nonsensownego dla prawdziwgo czarodzieja, którym w tej izbie jestem tylko tu stojący ja, przedmiotu zakładu, toteż zmuszę cię, abyœ sama go wybrała.

To powiedziawszy spojrzał na nią z błyskiem w oku, który dawał więcej œwiatła niż dwie energooszczędne dwudziestki, a nic nie kosztował. Wyraz triumfu na jego twarzy był tak widoczny, że dałoby się mu nawet zrobić zdjęcie w ciemnoœci i to bez flesza, a jeszcze byłoby przedniej jakoœci! Tak, bohater nasz całą swą postawą wyrażał właœnie dumę i radoœć ze swego chytrego planu. Wyjął nawet różdżkę (nie, nie... w dalszym ciągu DREWNIANĄ różdżkę!), by pokazać, że nie żartuje i jest w jego mocy zmuszenie Hermiony do uległoœci.

Atoli niewiasta, która stała przed nim, zamyœliła się głęboko, ale na szczęœcie nie myœlała tak długo jak on, toteż czytelników uprasza się o nieprzewijanie tekstu o dwanaœcie stron dalej. Potem zaœ łypnęła na niego jednym okiem, długo i przeciągle (drugie w tym czasie strzeliło sobie krótką drzemkę) i rzekła:

- Wobec ogromu twoich argumentów - jeden z nich właœnie niepokojąco sterczał wymierzony prosto w jej... serce - muszę się zgodzić. Ale ostrzegam, nie poddam się łatwo!

Draco zaœ uœmiechnał się drwiąco, ironicznie i w ogóle urzekająco.

- Na to liczyłem. Nie lubię łatwych kobiet. Ile czasu do namysłu potrzebujesz? - zainteresował się rzeczowo, wyciągając kieszonkowy kalendarz.

Musiał sprawdzić, czy wygrywanie zakładu i chędożenie Granger nie będzie kolidowało z jego cudownymi zabiegami upiększającymi w niedawno otwartym salonie zdrowia i urody, w podziemiach Stonehange.

- Ja już się namyœliłam - oœwiadczyła z wyższoœcią hipermądra Hermiona. - Wykonasz dwanaœcie zadań i oto się założymy. Ja uważam, że nie zrobisz ich wszystkich, a ty oczywiœcie wierzysz w swoje siły i twierdzisz, ze podołasz. Jak przegram, wychędożysz mnie jak, kiedy i gdzie zechcesz. Jeœli jednak wygram, nigdy więcej nie nazwiesz mnie szlamą, ani nie obrazisz moich przyjaciół, a ponadto pozwolisz mi transmutować się we fretkę na jeden dzień, który spędzisz ze mną. Jakieœ pytania, czy wszystko jasne przeciwniku?

- Mam dwa - przyznał szczerze Draco, robiąc skruszona minkę. Widać bowiem było, że Herr Hermiona nie pragnie niczego powtarzać, ani wyjaœniać. Ignorując jednak jej groŸnie zmarszczone brwi, pociągane przez dwa wielce wzburzone mięœnie marszczące brwi, ciagnął: - Po pierwsze, dlaczego zakładamy, że ja wierzę w swoje siły?

- Ty zgadziały gryzoniu! Ponieważ na tym polega zakład, że jedna ze stron twierdzi coœ, a druga twierdzi inne coœ! Zupełnie przeciwne coœ! - ryknęła Herr Hermiona.

- Ale, ale...! - zaprotestował gorąco Malfoy. - Nie możemy się zamienić tymi stronami? Ja będę twierdził, że tego nie zrobię, a ty będziesz myœlała, że zrobię, co?

- Nie, to niemożliwe!

- No, proszę cię, Granger! Szlamuniu ty, moja! Brudna krewko, hm? A mówiłem ci już, że jesteœ moją ulubioną... Ha! Co ja mówię?!... Moją najulubieńszą szlamcią w Hogwarcie? A nawet na całym œwiecie! - zapewnił gorąco.

- Nie! Nieeeee! Nie, znaczy nie, Malfoy!

Chłopak westchnął cierpiętniczo, gdy nagle przypomniało mu się coœ jeszcze:

- Hej! A dlaczego mam być twoją... - tu wzdrygnął się, gdyż miał na to słowo alergię, i tak samo, jak po szpinaku, wyskakiwały mu paskudne krosty na arystokratycznych czterech literach - ...fretka?

Jego rozmówczyni, o dziwo!, zarumieniła się mocno i mruknęła niewyraŸnie:

- Bo...mmm...eee...ja bardzo...yh, yh....ty bardzo...uf, uf...misiępodobałeœjakofretka.

Draco zdębiał. Tym razem w całoœci.

Ach! No i aby nie zawieœć naszych drogich czytelników, donoszę uprzejmie, że nasz znajomy pająk jest już w stanie separacji z żoną i właœnie zbiera codzienny przydział much z sieci pod sufitem biblioteki. W tej bowiem walucie (normalnej dla tej rodziny) spłaca swoje alimenty. Zaœ sławne wino centaurów ma się œwietnie. Dojrzewa sobie swoim tempem, ale już niedługo będzie cieszyło się beztroską wolnoœcią i wygodnym mieszkaniem w beczkach, albowiem doszły mnie słuchy, że w sobotę ma się odbyć w Zakazanym Lesie wielka impreza.

ROZDZIAŁ IV, w którym Draco stara się postępować wbrew swoim przekonaniom i życiowemu przeznaczeniu, co miałoby go doprowadzić do wykonania dwunastej częœci zakładu, a karaczany konkurują z pająkami o bycie gwoŸdziem dzisiejszego odcinka

Oto nastał pierwszy dzień próby. Wszystkie koguty na œwiecie, czekały niecierpliwie na wzejœcie słońca, aby obwieœcić czarodziejom donoœnym piskiem, że muszą natychmiast przestać chrapać i zdjąć wreszcie to Silencio z budzika, jeżeli nie mają jednak zmaiaru spędzenia kolejnych szesnastu godzin w pozycji horyzontalnej. Słońce zaœ, ociągało się z wzejœciem niemożebnie, gdyż aktualnie prowadziło negocjacje na temat nieunormowanego czasu pracy z Szefem, oskarżając go o mobingowanie i niepłacenie za nadgodziny. Dyskusja była tak zażarta, że po bezowocnej próbie zagrożenia wybuchem i wygaœnięciem, któa to próba nie zrobiła na Szefie zamierzonego wrażenia (skubaniec, dobrze wiedział, że paliwa helowo-wodorowego wystarczy na tyle, że będzie mógł wykorzystywać biedną Jutrzenkę przez kolejne pięć miliardów lat), zrezygnowane słońce wzeszło zarumienione i nieskore do œwiecenia. Natychmiast temperatura na Plutonie spadła o kolejne sto stopni, zamieniając go w gigantyczną œnieżkę, za to na Karaibach termometry zanotowały zalediwe trzydzieœci stopni, na Saharze Arabowie zobaczyli chmury po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, w Norwegii zima wydała ostatnie tchnienie, pomimo, że był maj, w Polsce powiał zachodni wiatr i diabli wzięli cudowny pomysł urwania się z lekcji w celu zbadania temperatury pobliskich wód gruntowych. W Anglii oczywiœcie spadł deszcz, ale to akurat nikogo nie zdziwiło i nikt tej sprawy nie powiązał z mobingowanym słońcem.

Tymczasem w Hogwarcie toczył się zacięty bój. Walka pomiędzy dwojgiem odwiecznych wrogów, której przyczyna była tak stara jak sam œwiat. Rozgrywka o tyleż pasjonująca, o ile bezlitosna. Gra niebezpieczna, ale konieczna do stoczenia. Za honor, ojczyznę i... chędożenie! Jedna bowiem sprężyna pcha każde istnienie na całym globie, a człowiek w tym tylko jest lepszy od sinic, krabów, żuczków gnojowych, czy surykatek, że on jeszcze oprócz walki o partnera, jest zdolny poœwięcić życie dla złota, srebra, pieniędzy, czekolady i wszelkiej innej waluty wymiennej. Mogą być nawet szkalne kulki. Byle dostać w swoje ręce pożądany obiekt.

Draco myœlał. Nie chciał bowiem przyjąć do wiadomoœci, że jakaœ szlama, której było Granger, może go wykiwać i nie dać się prze... przekonać o słusznoœci jego zamierzeń. Przecież on to robił dla niej! Chciał jej wszystko ułatwić. Wiedział, och wiedział, że ta gryfońska lwica w głębokiej głębi swojego serca, gdzieœ pomiędzy prawym przedsionkiem, a zastawką trójdzielną prawą, pożąda jego boskiej osoby. Wedział, że nienawiœć, którą do siebie odczuwają, tylko podsyca ich pierwotne pragnienia i zupełnie głęboko w dupie miał łysego, pomarszczonego i sepleniącego (Ach, ten rozdwojony język!) Czrnego Pana. Taki maszkaron, który nie miał po co używać szamponu Sexy-Wizard, a z tego powodu był przez Dracona uważany za gatunek niższy, nie mógł mu przeszkodzić w jego prokreacyjno-przyjemnoœciowych planach. Wszak tu chodziło o sprawy ważniejsze niż zrobienie z magicznej Anglii oczyszczalni œcieków, a ze szlam i mugoli - zanieczyszczeń biologicznych, i biologiczno-chemicznych. Szlachetnej krwi potomek niezywciężonego i najbogatszego rodu Malfoy'ów, którego przedstawiciele w lini męskiej od piętnastu pokoleń tracili dziewictwo przed szesnastką, miał teraz inne zadanie. Musiał się pozbyć pewnej przypadłoœci, która dręczyła go od lat i był pewien, że tylko szlamowata Największa Kujonka w Hogwarcie może mu pomóc. Jak się jednak okazało usidlenie jej i wykorzystanie miało wymagać od Dracona poœwięcenia więcej czasu niż pięć wizyt u kosmetyczki pod rząd, toteż dzielny młodzian poprosił swego szefa (zwanego po cichu przez podwładnych Tomciem Łysinką, a przez Nagini - Moim Ssskarbem) o zaległy urlop, niestety płatny. Niestety, a to dlatego, że walutą wymienną w szeregach Czarnego Pana niezmiennie pozostawały Cruciatusy. Tak się waleczny Dracon asfaltooki poœwięcał.

Tymczasem Hermiona wymysliła diabelski plan. Nie mając czasu na długie starcie z Malfoyem (wszak terminy egzaminów goniły!) postanowiła wykończyć go w pierwszej rundzie rozgrywki. Toteż w ten deszczowy sobotni poranek, kiedy pająki czyœciły pajęczyny, a karaczany malowały odwłoki wojenną czerwienią, owoc małżeńskich obowiązków Narcyzy Malfoy, de domo Black, został zmuszony do zniesienia wizyty rudego hermioninowego sierœciucha. Ten zaœ, wielce obrażony zdegradowaniem z roli pupila, do funkcji listonosza, nie tylko pogryzł i obœlinił notkę, którą miał doręczyć (Draco prawie wyrywał mu ją z gardła), ale w akcie słusznego gniewu podrapał adresatowi nieszczęsnego karteluszka, dwa kaszmirowe swetry (leżały na łóżku, bo Draco nie mógł się zdecydować, który ubrać), a na koniec uprowadził pojemniczek hiperdrogiego żelu do włosów marki: "Let's do it!" w charakterze piłki. Zdesperowany właœciciel owego specyfiku gonił go ofiarnie przez trzy korytarze, dopóki niecne zwierzę nie zepchnęło szklanego mazidła ze schodów, powodując jego unicestwienie.

(W tym miejscu autorka czuje się zobowiązana zaznaczyć, iż żel do włosów spowodował œmierć Bazziego - karaczana-samobójcy, który nie wykorzystując nawet tych kilku zwojów nerwowych, które posiadał, nie wpadł na to, by uskoczyć przed pryskającą cieczą.

Kolonia Spod-Drzwi do lochu nr piętnaœcie, dziękuje Krzywołapowi, za uwolnienie jej od ewolucyjnej pomyłki (alias Bazzi), psującej opinie wszystkim przebiegłym, inteligentnym i odważnym karaczanom.

Podpisano:

Furher czwartej kolonii obywatelskiej Spod-Drzwi karaczanów afrykańskich.)

Malfoyowi nie pozostawało nic innego jak pogodzenie się z tą bolesną stratą i przygładzenie włosów zwykłym zaklęciem ciężkiego opadania. Wyglądały na niemniej przylizane niż zwykle.

Następnie zabrał się za rozszyfrowanie listu Hermiony.

Malfoy! Wcale nie drogi memu sercu i nie pociagający, który na pewno przegra i... Wcale na ciebie nie lecę!!!

W Pokoju Życzeń zostawiłam dla ciebie fiolkę z Eliksirem Wielosokowym działającym jeden dzień. Kiedy już się zamienisz, pamiętaj że NIE MOŻESZ ANI RAZU OBRAZIĆ HARREGO!!! Inaczej czeka Cię gorzka porażka i nigdy nie dowiesz się jaki mam rozmiar stanika, muhahaa! Nie żebym chciała, żebyœ się dowiedział. Jestem pewna, że nie dasz rady.

Ach! I oczywiœcie NIE MOZESZ unikać Harrego, a wręcz przeciwnie. Myœlę, że zrozumiesz co mam na myœli, kiedy zażyjesz eliksir. Pękasz już, Malfoy?

Hermiona - dla Ciebie - panna Granger.

PS. Znajdziesz wywar w Pokoju Życzeń jeœli pomyœlisz, że szukasz pomieszczenia, w którym mógłbyœ coœ ukryć. Ha! Może nawet to Ci się nie uda!

Oby nie twoja Her... panna Granger.

Draco westchnął. Następnie wykonał cały szereg czynnoœci, które ostatecznie zaowocowały zdobyciem eliksiru i niechętna konsumpcją tegoż. W momencie, kiedy Najlepsza Partia w Anglii obejrzała w lustrze swą nową postać, œwiat zatrzymał się w miejscu.

Zdezorientowane słońce mrugnęło trzy razy (co było objawem ciężkiego myœlenia, połączonego z nerwacją), zaklęło nieprzyzwoicie i spróbowało kopnąć zastygnietą w półobrocie ziemię. Siła doœrodkowa spadła w ekspresowym tempie pozbawiając biegun południowy kilkunastu pingwinów, a Argentynę durnego prezydenta. W Hogwarcie natomiast, dwa gumochłony Hagrida zakończyły konkurs na tego kto zje największą iloœć kapusty. Neville oblał się kawą podczas œniadania. Lunie, coœ przypominającego skrzyżowanie jelonka rogacza i zmierzchnicy trupiej główki, zeżarło rzodkiewkowy kolczyk, a Ron obudził się pod wpływem erotycznego koszmaru z włochatym ptasznikiem, w różowych skarpetkach, w roli głównej. Jednym słowem - œwiat stanął, a Hogwart korzystając z okazji fiknął dzikiego koziołka.

A potem z pewnej nienanoszalnej częœci zamku, w Szkocji, na Wyspach Brytyjskich, daleko od równika, rozległ się przepełniony cierpieniem, ogłuszający krzyk.

Słońce zatkało uszy i postanowiło nie zawracać sobie więcej głowy tą durną błękitną planetą, zamieszkaną przez dziwaczną, dwunożną formę życia.

A Draco Malfoy ze zgrozą stwierdził, że zamienił się w siostrę Łasica alias najnowszą dziewczynę Harrego Pottera.

Biorąc pod uwagę fakt, iż była zaledwie dziewiąta rano, był to dopiero początek tego koszmaru. Koszmar zaœ niebezpiecznie ewoluował w kierunku misji samobójczej, kiedy Draco z miną skazańca zbliżał się w stronę stołu Gryfonów (dodajmy, że nadal miał na sobie męską jedwabną koszulę ze srebrną lamówką i zielone dopasowane jeansy). Stadium horroru grożącego porażeniem psychicznym osiągnął, gdy tylko Hermiona złoœliwym szeptem poinformowała go, że przebieg pierwszego zadania zreferuje Collin Creevey, który został we wszystko wtajemniczony.

(O jego wyborze na skrobiącego piórem œwiadka tej historii, zdecydował fakt iż był Gryfonem, a żadna z postaci o nazwisku Weasley się nie nadawała, gdyz mogłaby być zagrożeniem dla fizycznej cłoœci ciała Dracona. Parvati i Lavender - tym bardziej odpadały. Nie proœmy Hermionę by łamała kanon w sposób tak drastyczny.)

Zaiste był to dla Malfoya trudny dzień. Oto, co sekretarzowi panny Granger udało się zanotować:

Œniadanie

Harry: Czeœć kochanie! (cmok)

Malfoy: (gwałtowne skrzywienie i zaprezentowanie pokazowego odruchu wymiotnego zamaskowanego sztucznym, głupawym œmieszkiem) Heeeej Harry! (przesadnie słodko)

Harry: Dzisiaj rano mamy trening, pamiętasz?

Malfoy: (z wyjątkowo głupią miną) Jaki trening, Po... Pączusiu?

Harry Potter marszczy brwi.

Hermiona: (szturchając Malfoya za ramię i z trudem opanowując złoœliwy œmieszek) Quidditcha, oczywiœcie. Czyżbyœ zapomniała, że jesteœ w drużynie, Ginny?

Malfoy: (głupia mina jw) Kto ja?

Harry: Ty, ty. Dobrze się czujesz?

Malfoy wyjmuje karteczkę i notuje na niej: "Nazywam się Ginny. Wyjątkowo paskudnie!".

Malfoy: Uhm...

Harry: A co ty tam masz? (wyciaga rękę i próbuje zabrać Malfoyowi kartkę)

Malfoy: (z przerażeniem i odrazą w oczach) NIE DOTYKAJ MNIE, TY ZBOCZEŃCU!!!

Harry: (zamurowany) Eeee...? Co powiedziałaœ?

Malfoy: (zarumieniony, tłumaczy kulawo) Mowiłe..am: "Nie łaskocz mnie, ty napaleńcu!"

Harry: (z rumieńcem trzy razy sliniejszym do malfoyowego) Nnna...ppaleńcu?

Hermiona wchodzi pod stół tłumiąc chichot.

Malfoy: (zniesmaczony, krzywiąc się w sposób typowy dla siebie, ale niepasujący do Ginny) A ty co, Puchonek jesteœ, czy jak?

Scena kończy się przyjœciem Rona i odwróceniem uwagi Harrego od jego dziwnej dziewczyny.

Trening

Malfoy najpierw próbuje włamać się do szatni Œlizgonów, potem zostaje przyłapany przez Katie Bell na wyjœciu z męskiej toalety. Wreszcie, wychodzi na boisko i jedyne trzy razy nie łapie kafla uparcie wypatrując znicza.

Harry: Co ty dziœ robisz, Ginny? Jesteœ chora?

Malfoy: (zagłuszany przez wyjący wiatr) Spadaj Potter!

Harry: Poradzisz sobie? Nie zgadzam się! Zaraz kończymy trening i zaprowadzę cię do Madame Pomfrey. Powiedz tylko, czy coœ cię boli?

Malfoy: (waląc głową w miotłę, mruczy do siebie coœ o tym, że Granger go tu nie słyszy, a potem) Nie zniosę tego dłużej, aaa! (do Pottera) Zaraz cię walnę!

Harry: (przerażony) Na Godryka! Ona woła: "zaraz spadnę"! Już lecę, najdroższa. Wytrzymaj!

Przez kolejne 10 minut Malfoy uciekał Harry'emu naokoło bramek po obu stronach boiska, a złapany, niczym złoty znicz, próbował wmówić swemu domniemanemu wybawcy, że wiatr go zniósł. Autor tej notki pragnie nadmienić, że w owym czasie podmuchy wiatru akurat ustały.

Szpital

Pani Pomfrey: Och, Ginny! Co ci jest, moja droga?

Malfoy: (odwracając się plecami do Harrego) Nienawidzę Pottera!

Pani Pomfrey: Przepraszam, nie dosłyszałam.

Harry: Ginny chyba mówiła, że najadła się sera. Może... była tam trucizna?! Trzeba ją ratować! Biegnę po bezoar!

Malfoy: (na stronie, z miną wielce pogardliwą) Idiota.

Pani Pomfrey: Spokojnie, panie Potter. Dziewczyna nie wygląda na zatrutą. Nie ma objawów. Zaraz ją zbadam.

Zabiera Malfoya za parawan. Malfoy ma minę prawie szczęœliwą, co prawdopodobnie wiąże się z opuszczeniem towarzystwa Harrego przynajmniej na kilka minut.

Długa chwila milczenia, którą autor tej notki umilał sobie wpatrywaniem się w kąt pokoju, gdzie stary pająk reperował naderwaną pajęczynę.

Pani Pomfrey: Jesteœ zdrowa, Ginny. Tylko trochę rozkojarzona. Podam ci eliksir na zmęczenie i możesz wracać do swojego chłopaka.

Malfoy: Tylko nie to!

Pani Pomfrey: Dlaczego nie? Jesteœ uczulona?

Malfoy: Uczulona? Raczej przeczulona.

Pani Pomfrey: (trochę zdziwona) Ale skąd ta pewnoœć? Czy miałaœ już jakieœ objawy?

Malfoy: (z miną ważniaka) Wielokrotnie. Dostaję szału jak tylko go widzę.

Pani Pomfrey: (załamując teatralnie ręce) Na Merlina! Napady szału na sam widok?! Straszne! W takim razie nie będę się upierać.

Malfoy: (trochę zdziwony) Cieszę się, że pani mnie rozumie. To które łóżko mam zająć?

Pani Pomfrey: (oczy wielkoœci spodków) Łóżko? Ależ, moja droga! Możesz już iœć.

Malfoy patrzy na nią jak desperat.

Malfoy: Ale przecież mówiła pani...

Pani Pomfrey: Wiem co mówiłam, ale nie ma innego eliksiru, który mogłabym ci podać, skoro na ten jesteœ uczulona.

Malfoy: (z bezbrzeżnym zdumieniem) Na eliksir? Raczej na Pottera!

Pani Pomfrey: (podejrzliwie) Co proszę?

Malfoy: (przeklinając w duchu swoją tendencję do głoœnego myœlenia) Do zera! Mówiłam, że szanse wyzdrowienia spadły do zera. Ach... Eeeee... To ja już pójdę.

Malfoy opuszca szpital w towarzystwie Harrego, a jego twarz wyraża Ÿle skrywaną niechęć.

Pokój Wspólny

Malfoy próbował zamelinować się w dormitorium Ginny, ale został przez Hermionę odnaleziony i wyciągnięty na œwiatło dzienne tzn. do Pokoju Wspólnego. Gdzie musiał zagrać trzy razy w szachy z Ronem, i co najmniej piętnaœcie razy wypowiadał pierwsze "w" z Wieprzleja. Przez cały ten czas musiał znosić twoarzystwo Harrego, który za namową Hermiony, zaprosił go na romantyczną randkę nad jeziorem.

Randka nad jeziorem

Harry: (z miną Mickiewicza piszącego: "Litwo, ojczyzno moja") Kocham cię, Ginny!

Obejmuje Malfoya, który natychmiast się cofa.

Malfoy: Zamknij się! (nieco ciszej, rozglądając się trwożliwie w poszukiwaniu podsłuchujacej Hermiony) O cholera!

Harry: Ginny, co ty powiedziałaœ? Ja miałbym się zamknąć?

Malfoy: (stropiony - wypatrzył Hermionę za krzakami, mierzącą do niego z różdżki i uœmiechajacą się szyderczo) Powiedziałam... eee... zamknij się i mnie po..., po..., przytul!

Zaskoczony Harry przytula Malfoya, który ma minę, jakby cierpiał niewysłowione katusze.

Po dłuższej chwili milczenia:

Harry: ( maksymalnie wzruszony) Chciałbym ci coœ dać.

Malfoy: (patrzy nieco przychylniejszym okiem) Prezenciiiik?!

Autor jest pewnien, że Malfoy wie o małej fortunce, która spoczywa w skarbcu Harrego Pottera.

Harry: (wyjmując pierœcionek) Wyjdziesz za mnie, kiedy skończymy szkołę?

Malfoy: (baaardzo piskliwie, przyciskając ramiona do piersi) Nigdy!!! Ale pierœcionek możesz dać.

Harry: (ogłuszony - dosłownie i w przenoœni) Co?!

Malfoy: (po zerknięciu na wyszczerzoną triumfalnie Hermionę) Nigdy bym ci nie odmówiła.

Harry wypuszcza z ulgą powietrze i chce ją pocałować) Tak się cieszę.

Malfoy: ( z pełnym przekonaniem) A ja nie. Och, eee... boli mnie brzuch. Muszę lecieć.

Ucieka, zostawiając oniemiałego Harrego.

I w ten oto sposób, dzięki swej œlizgońskiej przebiegłoœci, a także szarym komórkom, których czasem używał, boski Adonis Hogwartu, Draco Malfoy, zaliczył pierwsze zadanie, co było nie w smak Hermionie, gdyż zamierzała go zniszczyć.

Czekała właœnie na swego rywala w pustej klasie Transmutacji, aby mu ogłosić, że przeszedł do kolejnej rundy.

Tymczasem pająki zasiedliły trzy kolejne nieużywane sale lekcyjne, a karaczanom udało się dostać do kuchni w formacji butelkowej, w której to przeprowadziły zwycięski desant na przechowywane przez skrzaty produkty mięsne. Szczególnie ucierpiały zapasy baraniny, którą rzeczone insekty sobie upodobały. Zaowocowało to wyrzuceniem z uczniowskiego jadłospisu tego gatunku mięsa, na co najmniej tydzień.

(Pretensje należy zgłaszać bezpoœrednio do siedziby karaczanów Spod -drzwi.)

ROZDZIAŁ V w którym Draco dopuszcza się szeregu czynów bohaterskich, acz zbędnych, Hermiona coraz poważniej zastanawia się nad kupnem bielizny w srebrne wężyki, a pająki stają przed dziejowym zadaniem, czego z resztą karaczany im cholernie zazdroszczą

Draco czuwał. Nie spał i czuwał. Albowiem była noc, a on miał zadanie do wykonania. Wiadomo zaœ, że czyny maœci wszelakiej, aczkolwiek niebezpiecznej wykonuje się najlepiej w nocy. Co by słońce w oczy nie œwieciło, zapewne.

Toteż, Draco czuwał. Asfaltowe œlepia wlepił w bezkresna czerń Zakazanego Lasu, otaczającego go zewsząd. A Las prychnął wielce złowrogo i odwrócił się zniesmaczony takim bezczelnym gapieniem się na jego tyły. W wyniku tego nagłego ruchu przestrzeni, wydawałoby się, niematerialnej, nasz dzielny bohater znalazł się nagle w pozycji horyzontalnej na jakiejœ odludnej, zapuszczonej polance.

A stado leœnych mrówek, których mrowisko przygniótł, poruszyło synchronicznie aparatami gębowymi bardzo złowieszczo. Co z pewnoœcią miało wieszczyć Malfoyowi rychły i całkowicie bolseny koniec.

Ale, ale... nie wyprzedzajmy faktów!

Na czym toœmy skończyli? Aha! No tak... mamy obrażony i odwrócony Zakazany Las, mamy zaroœnietą polankę i Dracona z twarzą w lepkiej kałuży a tyłkiem na mrowisku. I cóż z tego wyniknie? Przygoda, oczywiœcie. Niebanalna przygoda, co zapewne jest spowodowane faktem, iż zdobywanie cnoty Hermiony Granger nie mogło być zwyczajne.

Draco zdecydował się przywrócić swe boskie ciało do pionu po trzysta dziewięćdziesiątym ugryzieniu czarnej mrówki (pseudonim operacyjny: Niunia) i wytrzymaniu trzynastu minut pod wodą, oddaloną od wszelakich kategori klasowych o odległoœć jak z Tokio do Berlina. Zdecydowany nie gapić się już i nie wygryzać zębami trawy, tudzież nie być wygryzanym przez mrówcze komando, spojrzał na ciemna œcieżkę przed sobą i natychmiast zamknął oczy.

Czekał.

I doczekał się.

Njapierw liœcie zaszeleœciły w wyjątkowo głoœnej kłótni, oburzone tym, że je budzą i przeszkadzają w swobodnym pochłanianiu tlenu. Potem œcieżka zatrzeszczała w proteœcie przeciwko notorycznemu deptaniu jej godnoœci. Wreszcie, z wątpliwej jakoœci œpiewem na ustach, wyłoniła się przed zdumionymi oczyma Dracona mała procesyjka, na czele której malowniczo kołysząc wielgachnymi ramionami i ptasimi główkami, szli Crabbe i Goyle.

- Co. To. Ma. Znaczyć?! - wycedził, używając dla lepszego efektu zaklęcia zwierającego zęby. - Czy ja się prosiłem o grupkę pielgrzymkową, hę? Pytam się was o coœ, wy gargulce zatracone!

Vinc i Greg wymienili się nieprzytomnymi spojrzeniami. Prawdę mówiąc było ciemno jak nieprzymierzając w snapeowych oczach, a w dodatku obaj byli krótkowidzami, więc i tak niczego na swoich twarzach nie dojrzeli. Nie żeby jakakolwiek myœl w ogóle przypadkiem tam zabłądziła.

- Ten tego... no, boœmy szukali przewodnika jak chciałeœ, szefie.

- Aha - mruknął złowieszczo Draco, przylizując sobie włosy w sposób, którym wyrażał największe wzburzenie.

- I... - podjął Greg. - Ta reszta się sama znalazła. To są te jakieœ... wolontejusze, Draco. Mówią, że za darmo robią.

- Za drakę - dopowiedziało coœ z tyłu, a Malfoy przybrał kolor buraczkowy, gotów z desperacją bronić swego boskiego ciała.

Odetchnął trzy razy, czując, że z nadmiaru emocji roœliny zużyły dzisiaj znacznie więcej tlenu niż zwykle i niewiele mu już pozostawiły, po czym zdecydował cóż czynić należy.

- Stanąć w szeregu, ale już! - zakomendrował, próbując w ciemnoœci rozróżnić sylwetki swych nowych kompanów.

Zrazu zdało się, że nikt, oprócz z dawna nawykłych do posłuszeństwa osiłków, nie usłucha. Potem jednak zakotłowało się, czerń zafalowała, œcieżka skrzypnęła, liœcie zaszeleœciły wœciekle, huknęło, błysnęło i œwisnęło. I nic. Aż wreszcie zniecierpliwony całą sytuacją Las, wypluł stadko najróżniejszej maœci stworów.

- No, no - mruknął Draco, gdyż słownik angielsko-...(tu wpisać dowolny inny język na œwiecie) wypadł mu z kieszeni szaty, w związku z czym nie wiedział jak ma wyrazić emocje nim targające.

Pierwszy od lewej osobnik wydał mu się najbardziej ludzki. Podszedł, zmierzył wzrokiem imponujące metr dziewięćdziesiąt i chrząknął.

- Kto zacz?

- Obieżyœwiat - odparł grobowy głos.

- Kto?

- Obieżyœwiat - grobowy głos ani drgnął.

- Obie...obiegówka? Obierek? Obiecanka-cacanka? Cholera, nie da się jakoœ proœciej? - stęknął dziedzic najwiekszej fortuny w Anglii i przyległoœciach.

- Bruce Lee - emocje grobowego głosu nadal na wodzy, a nawet w padoku i owies chrupią.

- No to brzmi lepiej. Obrus! Że też od razu na to nie wpadłem. Ty jesteœ przewodnikiem? - zagaił.

- Nie - grobowy głos był nie do zdarcia (może dlatego, że założył łańcuchy na koła)

- No to kim?

- Ja tu tylko sprzątam - padło.

- Aha - Malfoy jęknął przeciagle i rzucił spojrzenie o sile kałasznikowa w kierunku swych tępych kumpli. - W takim razie będziesz mi czyœcił ubranie podczas wyprawy.

Z nadzieją płonącą w szarych oczach, jak sztuczny ogień na Sylwestra, podszedł do kolejnego indywiduum.

- Mary Sue - przedstawiło się zjawisko i w iœcie zjawiskowy sposób zawisnęło mu na szyji, niemalże przyduszając. - Och, zawsze chciałam przeżyć przygodę! Och, och!

- Czy ty jesteœ przewodnikiem? - zapytał ze strachem Draco, kiedy już udało mu się uwolnić od jej rąk, których używała w charakterze macek.

Zapadła cisza, którą tak naprawdę w tej scenie zastąpił kaskader, bo cisza miała już doœć obrażeń na ciele spowodowanych tym ciągłym i bezsensownym zapadaniem. W każdym razie, nastąpiła przerwa w dialogu, którą to Draco wykorzystał na zapalenie różdżki w celu obejrzenia czegoœ więcej poza ciemnoœcią w promieniu kilku kroków. Na pierwszym planie wykwitło mu dziewczę złotowłose, błękitnookie, spowite w różowe i purpurowe tiule z srebrnym diademem we włosach i torebką z twarzą Dody na przedniej klapie. Chłopak nachylił się bliżej i zauważył, że Mary Sue mruga.

Z westchnieniem udał się do następnej osoby.

- Ty jesteœ...

- Sybilla Trelawney - dokonczył nauczycielka Wróżbiarstwa.

Malfoy zdążył tylko rozdziawić ze zdziwienia usta.

- No co! - fuknęła niezrażona. - Przyda wam się ktoœ ze szklaną kulą pod pachą - to mówiąc zademonstrowała coœ co zdecydowanie bardziej przypominało akwarium dla złotej rybki, niż atrybut jasnowidza. - Ha! A w Drużynie Pierœcienia mieli takiego jednego z kulą. Ta kula to się chyba pala...palancir, nie, nie... palancik nazywała. Ha! I oni w tej kuli widzieli takie oko, jak chcesz to ci pokażę. A potem...

Ale Draco już nie słuchał, przekilnając Vinca i Grega niebywale soczyœcie.

- I nawet mnie nie zapytał, czy jestem przewodnikiem - mruknęła do siebie Trelawney. - A przecież mogłabym nim być. Byłabym œwietnym przewodnikiem, ot co! A nie jestem nim tylko dlatego, że nie wiem, gdzie idziemy. I z miejsca mnie zdyskwalifikowali. Ba! Cóż za niesprawiedliwoœć rządzi dzisiaj tym œwiatem!

- Next, please - poprosił znudzonym tonem, w zasięgu różdżki dostrzegając młodego centaura.

- Ależ tak! Ty na pewno jesteœ moim przewodnikiem.

- Gwiazdy - powiedział rozmarzonym głosem. - Gwiazdy nas poprowadzą.

- Ale znasz œcieżkę, prawda? - dopytywał się chłopak. - Nie narazisz mnie na wpadnięcie do jakiegoœ rowu?

- Gwiazdy wiedzą wszystko. Zdaj się na ich łaskę.

- Gwiazdy widzą rowy na takim zadupiu jak to? - drążył podejrzliwie. - Wolałbym jednak, zebyœ to ty znał drogę.

- Gwiazdy mówią do wybranych. Tylko im udzielają łaski przemawiania.

- No tak, tobie jej na pewno nie poskąpiły - Malfoy klepnął przyjaŸnie centaura po plecach. - A teraz bądŸ grzeczny i powiedz mi, czy jestes moim przewodnikiem, czy nie?

- Gwiazdy wybierają drogę. Nie można się jej sprzeciwić.

- I wiesz co? Twoje gwiazdy poproszę o pomoc na ostatku. Kiedy będę chciał znaleŸć drogę na szubienicę - podsumował Draco i spiesznie się oddalił, stając oko w oko z wystraszonym skrzatem.

- Zgredek? - zapytał, niedowierzając.

"Wszedzie poznałbym ten długi nos."

- Ttttak jest, sir. Zawsze do usług, sir. Panienka Hermiona wysłała mnie tu, zebym był przedstawicielem naszej, ttto... znaczy mojej, rasy. Mówiła, że każda nacja na œwiecie musi mieć swego rzecznika.

Draco aż przysiadł na rosłym głazie narzutowym (który specjalnie w tym celu tam stał), podziwiając odblask intelektu panny Granger, który właœnie był mu objawion. Z wrażenia, aż zapomniał zapytać, czy Zgredek jest przewodnikiem. Na szczęœcie posłuszny skrzat znał już wszystkie miny swego pana i pospieszył z herbatą. Draco przełknął szybko i dostrzegłszy koniec, stojący w kolejce za Zgredkiem i machający szaliczkiem w czerwone pasy, zwrócił się ponownie do swych sługusów.

- Gdzie jest przewodnik? - zawołał. - Sprowadziliœcie mi bandę łamag i odmieńców. A ja tylko chciałem przewodnika po tym wielkim, ciemnym, i odwróconym Zakazanym Lesie!

- Spokojnie, szefie - pocieszył Vinc, wyjmując z kieszeni przyciasnego mundurka maleńką postać. - Mam go tutaj.

- Pająk - szepnął Malfoy, czując wyraŸnie, że go mdli. - Tylko tego braaa...

- Ta... tylko mnie brakowało - dokończył wesoło pajączek, zacierając odnóża. - Cuccie go, ale już.

Draco został potraktowany Ÿle wymierzoną Enervatą, która wywołała u niego efekt, równy wypiciu dwudziestu siedmiu kaw w odstępach siedmio minutowych. Otworzył oczy, potoczył nimi histerycznie, upewniając się, że Mary Sue wciąż mruga i nie próbuje go zamordować przez serdeczny uœcisk. Wtedy zobaczył pająka i z cichym westchnieniem spróbował znów zemdleć.

- Nic z tego! - zakrzyknął dzielny przedstawiciel stawonogów. - Jestem Gandalf-Czarujący-Pająk i zaprowadzę cię do miejsca gdzie roœnie krwiożercza marchewka potrzebna twej lubej do trującej sałatki.

Widząc zaœ, że mina jego rozmówcy nie przybrała przychylniejszego wyrazu, zawołał:

- I dobra, przyznaję się! Umiem tańczyc kankana! Byłem nawet na mistrzostwach w sukience Funi. Pożyczyła mi, bo ma do mnie słaboœć. Tak powiedziała. Zdobyłem nawet drugie miejsce. Jestem niezły, co?!

- Znasz drogę? - przerwał mu sceptycznie Malfoy.

- Tak - rzekł twardo Gandalfik.

- Obyœmy doszli, gdzie należy - zawyrokował blondyn. - Bo jak nie, to zrobię z ciebie kadłubek i kankana już sobie raczej nie potańczysz.

- Zdziwiłbyœ się - mruknął cichutko pajączek, po czym czując się zatrudnionym na pełnym etacie i z pełnym wymiarem œwiadczeń zdrowotnych, przypiął się jedwabną siecia do szaty Dracona.

Podążali. A droga ich była długa, toteż umilali ją sobie pokazami kankana autorstwa Gandalfika i postępującą emanacją głupoty Vinca i Grega. A Bruce Lee, zwany przez Dracona, Obrusem, czyœcił mu ubrania. Słowem, nie było tak Ÿle.

- Już za tym zakrętem - szepnął ostrzegawczo pajączek, dyndając na nitce zawieszonej do malfoyowego ucha. - Przygotuj się dzielny Adonisie, albowiem walka ta nie będzie łatwa.

Nasz odważny bohater skorzystał natychmiastowo z jego słów. Wypchnął przed siebie Crabbea i Goylea, po czym stanął pod drzewem i czekał.

Cisza znów zapadła, tym razem osobiœcie, jakoże zwiększono jej gażę o 120 mln dolarów, a powietrze ani drgnęło. Zza zakrętu dało się słyszeć tylko miarowy chrzęst, jakby chrupanie w zadumie surowej marchewki.

Crabbe i Goyle nie wrócili, a młody centaur ułożył dla nich w okamgnieniu (tudzież w czasie jednego mrugnięcia Mary Sue) piekną pieœń żałobną, składajacą się ze słów:

"Gwiazdy tak chciały."

I było to bardzo trafne, skądinąd, okreœlenie sytuacji.

Draco pogładził w zamyœleniu brodę.

- Sybillo! - zawołał, a szurnięta nauczycielka podpłynęła w swych zwiewnych chustach do niego. - Czy wiesz, co jest za tym zakrętem?

- Oczywiœcie, że nie - warkneła zirytowana, ale zaraz wzrok jej padł na szklane akwarium, które tuliła do piersi. - Ach, już patrzę.

- Marchewka - stwierdziła. - Czerwona, soczysta marchewka. Stąd chrupanie. Czy mogę już odejœć?

- Tak, tak - Draco najwyraŸniej niezrażony, machnął skwapliwie ręką. - Ale w tamtą stronę, proszę.

Trelawney posłała mu maksymalnie urażone spojrzenie po czym zniknęła za zakrętem.

A biedna cisza nawet nie zdążyła zapaœć, gdyż ubiegł ją odgłos walenia o ziemię czymœ cieękim, zastąpiony zaraz przez mordercze chrupanie.

Draco zmarszczył brwi i szybko policzył na palcach swoje szanse.

- Centaur - zdecydował.

"Ma kopyta i łuk, może da radę' - zastanawiał się.

Centaur najpierw popatrzył na gwiazdy, potem na drogę przed sobą, wreszcie na Dracona.

Tego ostatniego obdarzył lekceważącym ruchem brwi i poszedł.

Tym razem cos œwisnęło, potem drzewa jakby się zakołysały, gwiazdy pobladły ze zgrozą, a na koniec chrupanie przecięło umęczona ciszę, która korzystając z chwilowej nieuwagi obecnych znów zapadła.

Draco pokręcił głową ze zmartwieniem. Robiło się niedobrze.

Obejrzał się za siebie i chciał zawołać Mary Sue, ale ona akurat przycupnęła na kamieniu i płakała nad swym złamanym tipsem. W mężnym potomku arystokratycznej rodziny Malfoy ozwało się dżentelmeńskie serce, więc zostawił zgnebioną białogłowę w spokoju i skinął władczo na Obrusa i Zgredka.

- Wy dwaj - zaczął. - Co prawda był z was największy pożytek, nie licząc oczywiœcie Gandalfa, ale niestety nie został mi już nikt, kogo mógłbym posłać bez narażenia losu drogocennych marchewek. IdŸcie tam i zdobądŸcie je, a zapiszecie się na kartach historii wszystkich ras.

To mówiąc, wysłał ich na spotkanie przeznaczenia, a samotna łza spłynęła mu po policzku w obliczu rozstania z tak zacnymi druhami.

Ach, życie, życie, jakie ty okrutne!

Tym razem chrupanie było głoœniejsze i jakby bardziej zadowolone.

Draco obejrzał się za siebie i zobaczył, że Mary Sue przestała płakać po tipsie, a teraz płacze nad złamanym obcasem.

Westchnął długo i bardzo boleœnie, po czym zawołał przez ramię:

- Marie Susie (dawała się podejœć tym francuskim^^), idziemy na zakupy!

- Zakupy? - pięknoœć natychmiast przestała płakać i drobnymi kroczkami bieżała do niego prędziutko. - A do manikirzystki zdążymy?

- Zdażymy, zdążymy - zapewnił, myœląc, że załapią się raczej jako entree dla krwiożerczych marchewek.

Ale cóż było robić!

"Cziłała kurna dens radoœci" - pomyœlał, w przypływie wisielczego humoru i mając za obstawę pająka dyndającego z lewego ucha i Marię Zuzannę, drobiacą małe kroczki w jednym obcasie, po prawej, zagłębił się w Las.

A za zakrętem...

... wyłonił się wąż, który ledwie ich ujrzał, wyprężył się jak struna i zastygł w oczekiwaniu.

- A fe! - zakrzyknął nasz Adonis w przypływie rycerskoœci. - Tak się bewstydnie przed damą prężyć i to jeszcze ledwo po jej zoczeniu!

Wąż nic na to nie rzekł, tylko błyskawicznie zwinął się i długim ogonem obalił ich oboje na ziemię, w ten sposób, że Draco wylądował przyciskając lewe ucho do wilgotnej gleby.

I tak oto zginął Gandalf-Czarujacy-Pająk, który na tym uchu był się dyndał. A wraz z nim umarła nadzieja na bezpieczny powrót do domu.

Skoro zaœ nadzieja umiera ostatnia, Draco, Mary Sue (tu następuje ciag imion francuskich, hiszpańskich, arabskich i włoskich), a nawet wąż i krwiożercze marchewki powinni paœć trupem. Tak się jednak nie stało. A co się stało, to się stało i już się raczej nie odstanie, więc nie ma co płakać.

- Cholera, nie dam rady - powiedział wąż bardzo zrezygnowanym tonem, po czym zwinął się do pozycji jajowej i zaczął płakać.

Draco zerwał się z ziemi, a Mary Sue zaczęła mrugać.

- Jak to? - zdziwił się. - Nie pożresz nas?

- Nieeee - pisnął wąż bardzo cienko, jak rozkapryszony dzieciak, który nie dostał ulubionej zabawki. - Ona się nie zmieœci! - poskarżył się.

Na widok płaczącego, dwumetrowego boa w Draconie obudziły się instynkta macierzyńskie. Prawie z nienawiœcią spojrzał na Mary.

- Biedaku - pogłaskał węża uspokajająco po trójkątnym łbie. - To pewnie przez te jej tiule, bufki, falbanki, stelarze i tafty. Jest za szeroka.

- Taaaak! - zawył rozdzierajaco wąż, pogrążając się w żalu.

Tymczasem Mary Sue przestała mrugać.

- Za szeroka?! - pisnęła gniewnie, udowadniając, że wężowi brakuje znacznie więcej do ultradŸwięków, niż jej. - Ja ci dam za szeroką. Ja ci zaraz pokażę!

Draco chciał zaprotestować, bo w porę pojął grozę sytuacji, ale było już za póŸno. Okazało się, że cały skomplikowany strój dziewczęcia trzymał się na jednym, fikuœnym guziczku, który teraz został błyskawicznie odpięty.

Nie miał nawet czasu na przyjrzenie się idelanym proporcjom ciała Dziewczyny-Która-Miała-Wiele-Imion, gdyż wąż skoczył na nią i jednym kłapnięciem paszczy połknął pannę w całoœci, odgryzając jedynie stopy. Po czym z tą samą werwą wyrwał z ziemi jedną marchewkę, którą schrupał w obecnoœci zapadniętej ciszy i Dracona.

- I już? - spytał Malfoy. - Już wszystko w porządku?

- Tak, dziekuję, przyjacielu - odparł wąż i kurtuazyjnie wytarł ubroczony krwią pysk o najbliższe drzewo. - Była całkiem smaczna.

- Ale dlaczego nie zjadłeœ stóp? - zainteresował się jego rozmówca.

- Bo często œmierdzą. Taki nawyk. Poza tym legenda zobowiązuje. Sam rozumiesz - krwiożercze marchewki.

- Nie rozumiem - przyznał się uczciwie arystokrata.

- A to prosta sprawa - wyjaœnił z nonszalancją wielki gad. - Połykam jakiegoœ idiotę, który tu idzie po marchewkę, zamiast się do spożywczaka wybrać. Stopy zostawiam, to się troche krwi zawsze znajdzie. Wreszcie zagryzam marchewką, co by witaminy A mieć dużo, no i mamy. Krwiożercze marchweki, bo z krwią pożerane. Prosta sprawa.

- A - mruknął niepwenie Malfoy, coraz bardziej przerażony obrotem sytuacji. - Ale ja mam różdżkę! - zawołał. - Będę się bronił!

- Przed kim? - zdiwił się uprzejmie wąż. - Przede mną? Bracie, mnie się limit posiłków na dzisiaj wyczerpał. Ta mała była na deser. Teraz to sobie możesz rwać marchewek ile zechcesz. A tą różdżkę to lepiej schowaj, bo jeszcze nią sobie oko wydłubiesz.

No i Draco rwał, bo cóż miał robić? Opłakiwać stratę swoich kolegów?

Ależ skąd! Był przecież arystokratą. Poza tym miał inne rzeczy na głowie. Na przykład powrót do Hogwartu.

A kiedy wreszcie przybył, zobaczył Hermionę i zwyciężył kolejny etap zakładu, poszedł spać.

A panna Granger zaczęła się zastanawiać nad kupnem kompletu bielizny w srebrne wężyki.

A karaczany syczały złowieszczo, bo w tym rozdziale prawie nie było o nich mowy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aeth - Przypadek z piĂłrem, FF Draco Hermiona
Kitiara uth Matar - Czysta krew, FF Draco Hermiona
bored2hyperness - TatuaĹĽe, FF Draco Hermiona
Siła nieśmiałych marzeń, FF Draco Hermiona
Kitiara uth Matar - ręka boga, FF Draco Hermiona
Nagini i Kitiara - Szlaban, FF Draco Hermiona
Tenebris69 - Błędny ognik, FF Draco Hermiona
Erythros - Publiczne Okazywanie Uczuć, FF Draco Hermiona
Kitiara uth Matar - Szlama, FF Draco Hermiona
Nagini - Ten pierwszy raz, FF Draco Hermiona
lovecat - telefon, FF Draco Hermiona
Hermiona I Draco szlaban komnata
Abstrakcyjne wyobraĹĽenie elementĂłw systemu komputerowego
Praca mag Promocja a kształtowanie wyobraźni ekonomicznej (2)
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
List ĹĽaka do panny, Rozrywka, FILOLOGIA POLSKA, FILOLOGIA POLSKA, PIERWSZY ROK - pierwszy semestr
wyobrazenia wyobraznia, Studia, Pedagogika
2 WyobraĹşnia antropologiczna

więcej podobnych podstron