Rozdział XVII
Wielka batalia
Czyli
Wampirzy dom wariatów
CASIDY:
-To jest nie do wytrzymania! Wciąż tylko sobie docinają, a kiedy mówię, żeby się zamknęli robią sobie zawody kto dłużej wytrzyma bez mówienia! GRRR…. - Rzuciłam wściekła szczoteczką do zębów. Mój telefon powoli rozpadał się na kawałki, chyba za mocno go trzymałam.
Minął już tydzień od balu, Anthony postanowił spędzać u mnie całe dnie i noce. Można by powiedzieć, że się do mnie wprowadził. Oczywiście, nie spodobało się to Aidenowi. W odwecie… również przebywał u mnie całą dobę.
-Uspokój się, Cas. - Alice nie była zmartwiona, raczej rozbawiona. - To taka męska rywalizacja o Twoje serce. Wiesz… przypomina mi to miłosny trójkącik Jacob- Bella- Edward hmm…
-Tak? A JA NIE WIDZĘ ŻADNYCH PODOBIEŃSTW! - „Jeden Missisipi, dwa Missisipi, trzy Missisipi”, znałam historię tej „wielkiej wojny o Bellę” na pamięć. Ja- w przeciwieństwie do Bells - wiem czego chce.
-Och, daj spokój. Pozwól im się powydurniać. A tak a propos… gdzie oni teraz są?
-Poszli do lasu na polowanie, jasna cholera, na pewno się kłócą kto upoluje coś większego - Matko jedyna.- Alice zaczęła się śmiać, ale szybko spoważniała.
-A co jeśli będą walczyć?
-Postraszyłam ich. Powiedziałam, że jeśli będą mieli zamiar się bić, to na pewno mi o tym powiesz, a wtedy wyprowadzę się do najsłoneczniejszego miejsca na ziemi. - Uśmiechnęłam się mściwie. Anthony świecił się w słońcu równie mocno, co Aiden.
- Oby Cię posłuchali. - zachichotała. - Zjadłaś śniadanie?
-Już dawno temu. Tak bardzo się kłócili o to, kto ma je zrobić, że postanowili się podzielić. Zapewne domyślasz się jaki był tego skutek - skrzywiłam się - Obudziłam się właśnie wtedy, gdy rozwalili mikrofalówkę. - Westchnęłam. - Oni naprawdę zachowują się jak dzieci. Anthony ma przecież tysiąc lat, a Aiden ponad sto, do cholery! - rozwaliłam baterię prysznicową. Pięknie.
-Kurwa mać! - Pisnęłam jak mała dziewczynka. Alice roześmiała się. Usłyszałam jakieś kłótnie i warczenia z dołu. No tak - wrócili krwiopijcy.
-Alice, kończę już. Szatańskie pomioty, sama rozumiesz
-Haha… Pa, Cas. - Zawahała się - Miłej zabawy! - Rzuciłam telefon na łóżko
*********************************************************
-A ja jestem starszy i silniejszy
- Uważasz swój wiek za zaletę? Ha!
- Przynajmniej lepiej się kontroluję i nie boję się, że ją zjem!
- A ja za to…
-Kurwa, zamknijcie się! - Wrzasnęłam zatrzaskując książkę. Jak zwykle, pokój opanowała grobowa cisza. Po chwili wstałam.
-Idę spać.
-Dobranoc księżniczko
-Dobranoc skarbie - powiedzieli jednocześnie
-Ha! Odezwałeś się!
-Nie! Ty odezwałeś się pierwszy! - Ja pierdolę. Idę z tego domu wariatów. Wściekła zatrzasnęłam drzwi od sypialni.
************************************************************
Niedziela. Dzień wolny, a to oznacza tylko jedno. Cały dzień z wampirami. Siedzieliśmy przy stole.
Gryz.
-Jakby jej się coś stało, to mogę ją uratować jadem!
Gryz
-Ja też, może nie w ten sam sposób co ty, ale w ostateczności….
Gryz
- A ja przynajmniej mogę z nią spać, w każdym tego słowa znaczeniu!
Gryz
-Eeee…. Cas?
-No to teraz go przelicytuj Aiden. - Zrobił obrażoną minę. Nie wiem, czy dlatego, że technicznie nie jest w stanie zasnąć, czy też dlatego, że nie ma zamiaru się ze mną kochać. Nie, nie powiedział mi tego wprost. Słyszałam za to, gdy rozmawiał na ten temat z Alice. Wstałam i ruszyłam w stronę schodów.
-Wiesz Anthony, jakbym miała zamiar z Tobą spać, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu, to już bym to dawno zrobiła. - Ai zrobił wredną minę. Anthony nie wyglądał na urażonego.
***************************************************************
Prawie miesiąc później:
-Gdzie Tony? - Podniosłam wzrok znad książki. Aiden wszedł do pokoju przez okno.
- Poszedł na polowanie. - Wyszczerzył zęby.
-I ot tak zostawił Cię ze mną? - Uniosłam brwi.
-No, nie do końca. Mieliśmy iść razem, ale jakoś udało mi się go zgubić. - był z siebie widocznie dumny
- No to mamy jakieś dziesięć minut ekstra - prychnęłam. Oszukanie Anthony'ego nie jest łatwe. Kto mógł to wiedzieć lepiej ode mnie?
-Świetnie - Uśmiechnął się i namiętnie mnie pocałował.
- Wiesz, od kiedy się wprowadził, obudziły się w Tobie hormony - powiedziałam ze śmiechem wplatając mu palce we włosy.
-Serio? - Mruknął całując moją szyję.
-Tak, zdecydowanie. Nie, żebym miała coś przeciwko. - Przyciągnęłam go bliżej siebie, po chwili leżał już na mnie. Wsunął ręce pod moje plecy i podniósł mnie do pozycji siedzącej, nie przestając mnie całować. Skoro on nie ma żadnych hamulców, to dlaczego ja mam się kontrolować? Odchyliłam do tyłu jego głowę i wodziłam językiem po jego szyi. Zadziałało. Po chwili cicho jęknął.
-Dość już tego dobrego gołąbeczki - Anthony siedział na parapecie ze znudzoną miną. Zobaczyłam minę Aidena i zaśmiałam się. Wyglądał potwornie głupio, gdy się złościł. Jak mała, pięcioletnia dziewczynka, której ktoś zabrał lizaka.
AIDEN:
Z jednej strony byłem wściekły na Anthony'ego, że nam przerwał. Z drugiej strony, jeszcze chwila i miałbym problem z samokontrolą. Raczej tą męską, niż wampirzą. Telefon zaburczał w mojej kieszeni.
-Tak?
-Aiden, jutro polowanie. - Emmet powiedział rzeczowo
-Co? Ale ja byłem tydzień temu!
-Nie marudź, wszyscy jedziemy.
-No ale szkoła!
- I tak ma być słonecznie. - Rozłączył się. Westchnąłem.
-Co tam? - Zapytała Cas.
-Muszę jechać na polowanie z rodziną. - Skrzywiłem się. Oczy Anthony'ego się zaświeciły.
-Mhm, w porządku -Wzruszyła ramionami. Chyba nie bała się zostać z nim sama.
-Anthony, możemy pogadać?
-Oczywiście. - Wstał. Zeszliśmy na dół do kuchni.
-Radzę Ci uważać. Usłyszę jedno słowo a…
-A co? Pobijesz mnie? - Prychnął. Zawarczałem.
-Tylko ostrzegam Hilson!
CASIDY:
Wstałam rano z potężnym ziewnięciem. Zeszłam na dół. Śniadanie było już na stole. Biały obiekt śmignął mi przed oczami.
-Anthony? Czy ty chodzisz półnagi po MOIM domu?
-Ups, wybacz, nie wiedziałem, że się obudzisz tak szybko. - Usiadł w ręczniku na krześle.
-Mogę się ubrać, jeśli Ci to przeszkadza.
-Taa… Ile razy widziałam Cię nago?
-Hm… kilka na pewno- zamyślił się.
- No właśnie. - „Mówiąc kilka razy, masz na myśli codziennie przez rok?”
-Może kiedy nie ma Aidena, wyjaśnisz mi co Ty tak właściwie odpieprzasz? - Miałam rozgniewaną minę. - Nagle Ci się zachciało o mnie walczyć co?
-Wiesz… Po prostu zdałem sobie sprawę, jak bardzo za Tobą tęsknię. - Uśmiechnął się.
-Bardzo romantyczne Tony! - Dostał gazetą po głowie.
- Ten dzieciak nie jest w stanie Cię obronić - Powiedział z poważną miną.
-Dobre sobie! Czy Ty czasem nie uczyłeś mnie walczyć po to bym SAMA potrafiła się bronić? - Sarkazm w moim głosie był bardzo widoczny. Nic już nie powiedział.
-Daj spokój. Jesteś tu już ponad miesiąc. Nie rozumiesz, co czuję? Wiesz, jak bardzo Cię szanuję, jak bardzo jestem Ci wdzięczna, ale to nie jest miłość Tony.
-Och, nie jestem idiotą Cas. Zdaję sobie sprawę, że mnie nie kochasz…. jeszcze. Ale to się zmieni - Uśmiechnął się z błyskiem w oku. Westchnęłam.
************************************************
Następnego dnia:
-Skoro tu jesteś, to przydaj się na coś. Trenujmy. - Uśmiechnął się z satysfakcją
- Widzę, że się nie zaniedbujesz. Dobrze więc.
Poszliśmy o wiele dalej, niż ostatnio. Trening był bardzo ostry. Po godzinie nie byłam w stanie się ruszać. Z całą stanowczością mogłam jednak stwierdzić, że Anthony też nie wyglądał najlepiej.
-Robisz postępy księżniczko. - Wydyszał. Po chwili leżeliśmy wyczerpani na ziemi. Usłyszałam huk i otworzyłam oczy. Przed nami stało czterech wampirów. Ich oczy były porażająco szkarłatne. Przez chwilę pomyślałam, że to zwykli nomadowie, ale gdy zobaczyłam minę Anthony'ego wszystko stało się jasne.
Zabójcy mojego wujka.
Przyszli po mnie.