Znaleźliśmy część tupolewa. Czy będzie przełom w śledztwie?
Fakt | Wtorek, 11 maja 2010
W smoleńskim błocie, dokładnie w miejscu, gdzie miesiąc temu rozbił się prezydencki samolot, nasi reporterzy odnaleźli ważną część tupolewa - wskaźnik podstawowego urządzenia nawigacyjnego, zwanego radiokompasem.
- To może pomóc w ustaleniu przebiegu katastrofy - tłumaczy lotniczy ekspert Grzegorz Sobczak, redaktor naczelny „Skrzydlatej Polski”. - Serdecznie dziękuję za to dziennikarzom Faktu - mówi wyraźnie poruszony minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski (39 l.). - To skandal, że rosyjscy śledczy tego wcześniej nie znaleźli - nie kryje oburzenia jeden z polskich prokuratorów.
Jest 8 maja, wczesne popołudnie, miesiąc po katastrofie. Jesteśmy w Smoleńsku już drugi raz, sprawdzamy, czy Rosjanie rzeczywiście pilnują miejsca katastrofy. Milicjanci są, ale nie reagują. Idziemy po zaoranym polu, wszędzie walają się szczątki wyposażenia samolotu, fragmenty odzieży. Nagle w krzakach znajdujemy jakiś przełącznik. Widać rosyjskie litery, kable.
Czujemy, że to nie zwykły kawałek blachy... Podchodzimy do grupy rosyjskich prokuratorów. Przyjechali zaalarmowani przez dziennikarzy telewizji TVN, którzy znaleźli w błocie polskie płyty CD i oficjalnie to zgłosili śledczym. Jeden z prokuratorów ogląda naszą część. Nieruchomieje i z papierosem w ustach woła kolegę. Obaj są podekscytowani. - Niczego nie ruszaliście, nie przekręcaliście przełączników? - dopytuje nas. - Nie - zapewniamy. - To może być ważna część dla śledztwa. Zbadamy to - mówią nam śledczy i zabierają znalezisko.
Przesyłamy zdjęcia do redakcji w Warszawie. Te trafiają od razu na biurka specjalistów, wśród których jest pilot latający tupolewami. Na razie nieoficjalnie, by sprawdzili, co to za część. Nagle rozdzwaniają się telefony. - Skąd to macie? Gdzie to było? - pyta nas gorączkowo pilot. - Na miejscu katastrofy? Teraz? Niemożliwe! - mówi zaskoczony.
Zna tupolewy jak własną kieszeń, ale rozesłał zdjęcia do kolegów, nawigatorów, by się upewnić. Naradzają się i po kilku godzinach wszystko wiedzą. - To nieprawdopodobne, ale znaleźliście panel ze wskaźnikami samolotowego urządzenia nawigacyjnego SPU-7. To samolotnoje pieregawornoje ustrojstwo, po prostu radiokompas - tłumaczy nam pilot. Wyjaśnia, że dzięki radiokompasowi nawigator określa położenie samolotu względem radiolatarni umieszczonych przy lotniskach. Na jego podstawie ustala i przekazuje pilotom parametry prawidłowego lotu - wysokości i kierunku. To niezbędne urządzenie, zwłaszcza przy kiepskiej widoczności.
- Nawigator wybiera i przełącza właśnie na takim wskaźniku komunikaty radiowe. Musi na bieżąco wiedzieć, jak maszyna leci względem radiolatarni. Komunikaty są mu wysyłane alfabetem Morse'a. To są dwie litery, np. Okęcie ma AD - tłumaczy nam pilot.
Już wiemy, że to ważne urządzenie, ale czy może mieć znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy? - Na pewno na wyjaśnienie jej przebiegu - nie ma wątpliwości Grzegorz Sobczak ze „Skrzydlatej Polski”.
Pilot, który widział nasze zdjęcia ze Smoleńska precyzuje: - Po przełącznikach widać będzie, z kim nawigator usiłował się łączyć przed samą katastrofą i jakie komunikaty odbierał. Zawiadamiamy o znalezisku polskich śledczych. Niedowierzają. Ale gdy widzą zdjęcia, nie kryją zaskoczenia.
- To tabliczka abonencka z kompletu SPU-7, które było dość powszechnie montowane na samolotach produkcji rosyjskiej, także TU-154. Na podstawie miejsca odnalezienia można wnioskować, że jest wysoce prawdopodobne, że znajdowało się na pokładzie, lecz potwierdzić to można tylko na podstawie numeru urządzenia - mówi Faktowi pułkownik pilot Mirosław Grochowski, zastępca szefa polskiej rządowej komisji ds. badania wypadku w Smoleńsku. - W pobliżu lotniska znajdują się zakłady remontowe, które kiedyś dość prężnie działały. Ale nie sądzę, aby urządzenie ktoś sobie po prostu wyrzucił - dodaje.
- To skandal, że znaleźli to dziennikarze, a nie prokuratura i milicja rosyjska - nie kryje wzburzenia jeden z polskich prokuratorów. Przypomina, że po katastrofie pasażerskiego IŁA-62M w podwarszawskim Lesie Kabackim w 1987 roku fragmenty samolotu zbierali zomowcy, którzy często przez głupotę lub dla zabawy przestawiali znalezione przełączniki - to utrudniło potem śledczym wyjaśnienie przyczyn wypadku.
Na wieść o znalezisku minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski podziękował dziennikarzom Faktu. - Za to, że odnaleźli tę część i oddali ją rosyjskiej prokuraturze w takim stanie, w jakim ją znaleźli. To bardzo ważne dla śledztwa.