MYI 11


„Z mugolem za pan brat!”

Autor: Pisces Miles

Tłumaczyła: Villdeo

Rozdział XI

Co z Tiarą Przydziału?

- Jesteś pewna, że na pewno tak powiedziała? Nie przejęzyczyłaś się?

- Nie, nie. Ginny powiedziała, że ma Malfoya gdzieś.

- To czemu ciągle za sobą łażą? I zauważyłaś, zawsze go to po pewnym czasie nudziło, a teraz? Podoba mu się.

- To co z Pansy Parkinson? Jak myślisz?

- Eee. Już niedługo nie będzie taka pewna siebie.

- Słuchaj, co ty na to, że Ron się tak wścieka? Może spytamy się Malfoya, co on o tym myśli? Może to tylko taki lekki podryw?

- Bez przesady, liczyłaś na coś więcej?

- Wiesz, nigdy nic nie wiadomo.

Nagle pomruk wśród uczniów na korytarzu ucichł, kiedy rozległ się głos:

- DRACONIE MALFOY!!! ODDAWAJ TO!!! NATYCHMIAST!!! - na końcu korytarza pojawiła się Virginia, cała zziajana. Chyba zbiegała po schodach. Natychmiast wszyscy spojrzeli jak jeden mąż w inny kąt. Draco nawet się nie odwrócił i nadal rozmawiał z Crabbem, Goylem, Pansy i Millicentą.

- Crabbe, czy ktoś mnie wołał? - spytał dobrze nam znany blondyn, nie odwracając się nadal. Specjalnie ją ignorował i, wiedząc, że ją to bardzo denerwuje, włożył ręce do kieszeni.

- Nie udawaj, że mnie nie widzisz, Draconie Malfoy, bo widzisz! - wysapała rozzłoszczona, podchodząc do niego.- I masz mi to oddać, bo poleci twoja głowa, nie moja!

- Słucham? Ach, czyż to nie moja droga kolaborantka, panna Virginia Weasley. Jak się pani czuje? Tak dawnośmy się nie widzieli - powiedział zajadliwie słodkim głosem, uśmiechając się drwiąco.

Zatrzymała się, patrząc na niego.

- Tak, też się cieszę, że pana widzę, Malfoy, ale czy mógłby być pan tak uprzejmy i mi oddać ten eliksir, abym mogła go zanieść do lochów i zamknąć w kredensie? - wyciągnęła rękę.

- Eliksir? Jakiż eliksir? Panno Weasley, jak to tak?

- Oddaj mi to, Malfoy, to jest Veritaserum!- wrzasnęła, doskakując do niego. Na dźwięk słowa Veritaserum wszyscy się cofnęli do tyłu, nawet Ślizgoni. Rudowłosa pchnęła Dracona na ścianę i zaczęła mu obszukiwać kieszenie. W końcu pokazała wszystkim przezroczysty płyn w małej buteleczce. Draco nie protestował, uśmiechając się do niej kpiąco.

- Trochę dyskrecji, Ryjóweczko - powiedział.- Nawet nie byłoby wiadomo, że tego użyłem.

- Oczywiście - zadrwiła, ukrywając flakonik, kiedy Draco chciał go chwycić.- Przecież nie starłbyś się tak bardzo, żeby mnie wykurzyć z lochów, jakbyś go nie potrzebował. Jasne. - poszła w stronę Skrzydła Szpitalnego.- Masz szczęście, takim cudem Veritaserum wróci bezpiecznie do kredensu Snape'a.

- Weasleyówna - poszedł, niestety, za nią.- Jedna kropla.

- Nie.

- Proszę?

- NIE!

Pansy spojrzała na nich wściekłym wzorkiem, odwróciła się i odeszła.

Pozostali patrzyli na nich.

A więc może możliwe, że są przyjaciółmi? A może nie tylko?

***

- Ej, Virginia, kropelka - poprosił, zamykając za sobą drzwi.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie - odpowiedź była tylko jedna. Bawiła się, podrzucając eliksir w górę i łapiąc go. W międzyczasie patrzyła na Dracona, czy nie próbuje go chwycić. - Draco, wiem, co chcesz zrobić. Chcesz to dać Harry'emu albo innemu Gryfonowi, żeby upokorzyć mój dom. Veto.

- Ale jesteś, przecież fajnie by było usłyszeć, co też Bliznowaty o tym wszystkim myśli, albo jak twój brat wyjękuje w nocy imię Granger - Virginia zaczęła się zastanawiać. - Proszę? Virginio?

- Nie! - odrzekła, wchodząc do pracowni. - Snape wraca za dwa dni, jak coś zginie, to znów będzie na mnie. Na ciebie zresztą też. Chcesz mieć szlaban na święta? No, chcesz?

- Nie bądź taka mądra, bo cię pająki za obraz wciągną - odrzekł, rozkładając się jak zwykle na kanapie. Zdmuchnął sobie włosy z twarzy.

- Ktoś tu musi być mądry.

Od wydarzeń z Komnaty Tajemnic rozwinęła się między nimi cieniutka nitka przyjaźni. Owszem, chcieli ją utrzymać w tajemnicy, choć oboje nie bardzo wiedzieli po co ani jak. Przy ludziach nadal wołali do siebie po nazwisku, ale kiedy byli sami takie normalne, naturalne dla nich było Draco i Virginia.

- Jeszcze tylko trzy dni? - spytał Draco, a ona przytaknęła.- To już zleciały trzy tygodnie?

Virginia jeszcze raz kiwnęła głową, otwierając księgę.

- Jutro zaczynają się ferie Bożonarodzeniowe.

- Już dziś - poprawił ją.- Po południu. Po lekcjach.

- Może i tak - wzruszyła ramionami.

- Ciekawe co zada nam Snape, jak wróci.

Odwróciła krzesło, trzymając na kolanach książkę.

- Nie mów mu, że wziąłeś Veritaserum, bo mnie zabije - powiedziała, wstając.

Draco uśmiechnął się złowieszczo.

- Nie gwarantuję niczego.

Virginia spojrzała na niego i wyszła z komnaty z książką.

- Znalazłaś coś o tym zaklęciu wywołującym Mroczny Znak? - zawołała, patrząc na drzwi.

Potrząsnęła głowa, nadal zła na niego.

- To nie tylko moja robota. Czemu zawsze ja dostaję takie wstrętne rzeczy?

Wzruszył ramionami.

- Wiesz może, gdzie jest Snape?

- Nie - odparła, zamyślając się.- Ale mówią, że uciekł z jakąś babą.

Blondas nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- On? A kto by go chciał?

Uśmiechnęła się.

- Nigdy nic nie wiadomo.

- A co z tańcem? W ferie też są zajęcia? - spytał, pochylając się do przodu.

- A bo ja wiem. Może jak uczniowie będą chcieć. Wszystkim się podoba i robią to, co lubią.

- Taa, jaka radość ogarnęła nagle mój pokój wspólny, to sobie nawet nie wyobrażasz - odrzekł sarkastycznym tonem.

- No, ty już nie narzekaj, naprawdę dobrze tańczysz - powiedziała, odwracając głowę.

- Uczyłem się wcześniej, to dla mnie nic nowego. Zanim moja mam wyszła za ojca była tancerką, coś jak Lesley.

- Oo? - Virginia uniosła brew.- Dobrze idzie tobie i Pansy.

Uśmiechnął się kpiąco.

- Może. Ale, wiesz, ona nie jest taka super, jak ci się wydaje. Ona jest jak taka planeta, odbija światło gwiazdy, czyli moje.

- Skromności ci nie brakuje - odpowiedziała cicho, spuszczając głowę.

- Sama nie wyglądasz najlepiej z Fletcheyem. Pouczę cię, chcesz? Ale nie licz, że na zajęciach będą z tobą tańczył, co to, to nie - ostrzegł ją, wstając. Mimo protestów chwycił ją za rękę i podniósł go góry.

- Draco, w szpitalu się chyba nie tańczy - zaśmiała się, kiedy ja okręcił.

- I tak nikogo tu nie ma - odrzekł lekko.

Ćwiczyli to, czego Lesley próbowała ich nauczyć od początku roku. Draco miał wrażenie, że Virginia nie tańczy naprawdę, tylko tak, jakby chciała szybko zakończyć tę zabawę. Pochylił się i spojrzał jej w twarz.

- Nieźle jak na kogoś, kto tańczy dopiero od września - powiedział, uśmiechając się.

- Dziękuję panu za komplement, panie Malfoy - odrzekła z rezerwą.- Schlebia mi pan.

- Te, a wy co?- przed drzwiami stał rozbawiony Charlie. - Myślałem, że to tylko taka ostrożna przyjaźń. I jeśli sobie dobrze przypominam, to Draco Malfoy był według ciebie "Głupkiem, który chce cię upokorzyć".

- Charlie, przymknij się! - powiedziała, kiedy Draco uniósł ją do góry. - No, tylko... Tylko nic nikomu o tym nie mów, dobra?

- A tak w ogóle to co tu się odbywa z tym tańcem? Randka? - spytał, siadając na kanapie.- Co was łączy, co?

- Randka? Nie, chyba nie.- odparł bez śladu zawstydzenia.- A my? Przyjaciele. Nic więcej.

Charlie uniósł brew.

- Przyjaciele? Ślizgon i Gryfonka?

Virginia podziękowała za taniec, jak wypadało i usiadła przy swoim bracie.

- Ta, przyjaciele. Ciągle się kłócimy, przezywamy, nieomal dochodzi do rękoczynów - odpowiedziała.

- Liczę na to - mruknął.

- Ej, Virginia, następna książka sympatycznym atramentem - rzekł Draco, dając jej znak, żeby podeszła.

- Co?! - pisnęła, podchodząc. Blondyn puknął różdżką w pergamin i wyjawiła się ostatnia linijka. - Zabiję Snape'a!!!!

- Chodź, rzeczywiście nie chcę mieć szlabanu na święta - odpowiedział, chwytając ją za rękę i ciągnąc ku drzwiom.

No to mam nadzieję, że będą tylko przyjaciółmi... Pomyślał Charlie, patrząc na drzwi.

***

- Zaraz umrę - ogłosił Draco, siadając na kanapie w Pokoju Wspólnym. Westchnął i położył nogi na stoliczku do kawy przed sobą. Dopiero skończył ostatnie wypracowanie z Virginią, była prawie północ. Rzucił jej tylko na odchodne dobranoc i poczłapał się w stronę lochów, pragnąc tylko snu, którego nie zaznał na dobrą sprawę od dwóch miesięcy.

- Draco - spytał ktoś delikatnym głosem. - Nic ci nie jest?- małe dłonie zaczęły masować mu ramiona, uwalniając go od napięcia. Draco, nieświadomie co prawda, wygiął się do tyłu i odetchnął głęboko.

Pansy byłą niezłą masażystką i nie narzekała przy tym tak, jak zwykle. Przynajmniej teraz. Nie zaprzeczał, że była najlepsza tancerką, ale czuł jednak, że jej talent sięga tylko do jakiejś granicy i Pansy już nic więcej nie zrobi.

- Tak dawno cię tu nie widziałam. Ciągle siedzisz z tamtą Gryfoną - wydymała usta, siadając obok.

Wzruszył ramionami.

- To moja praca.

- Draco? Co tu robisz tak wcześnie? - spytał Crabbe, schodząc ze schodów razem z Goylem i kilkoma innymi Ślizgonami.

- Pracowałem - odchrząknął.- Sami wszyscy wiecie.

- Ciekawa ta praca? Sypiasz z dziewczynami i ci płacą? - zakpił Pucey, kapitan drużyny Quidditcha. Nadal był zły na niego, że przegrali mecz.- Dlatego ci brakuje siły na treningach?

- Nie - orzekł stanowczo Draco.- No wiecie, nawał roboty, którą dał mi Snape do odrobienia z Łasicą.

- Co jest takiego w tej dziewczynie, że jeszcze cię nie znudziła? - zastanowił się Goyle, odwijając z papierka kanapkę z kuchni.

- Racja - Montague, jeden z szukających, usiadł obok niego na zielonej kanapie.- Taa, zawsze jesteś zajęty, kiedy chodzi o ludzi z innych domów, a ta babka jak coś chce od ciebie, to robisz to. Dziwię się, że jeszcze nie ukręciłeś jej karku.

- Jak jej coś będzie, to nie będę miał na kogo zwalać - odparł ze swoim słynnym uśmieszkiem na ustach.

- Jeszcze jedno - powiedziała Hase. - Podobno Weasleyówna chciała cię uwieść, żebyś jej zdradził jakiś sposób na złapanie Pottera.

Pokój ryknął śmiechem. Nie obchodziło ich, że to środek nocy, Snape nigdy nie zwracał im uwagi, a inni nauczyciele nie mieli tu wstępu.

- Draco, proszę, powiedz, że takie sieroty boże cię nie obchodzą - odparła Pansy, układając swoja głowę na jego ramieniu. Chłopcy gwizdnęli. Draco, choć w duszy chciał już iść spać, nie odepchnął jej.

- Co jest? - kilka dziewczyn wyszło z sypialni. - Piżama-party we Wspólnym? - ziewnęła Millicenta.

- Tak, obserwujemy, jak daleko posunie się panna Parkinson dzisiejszej nocy - zażartował Montague. Pansy spojrzała na niego i jeszcze bardziej wtuliła się w Dracona.

Nagle ktoś zaczął walić w wejście. Montague podniósł się, żeby otworzyć.

W progu stała Virginia. Draco uniósł brwi.

- Hej, czy to nie tamta dziweczka, która chce nam zabrać Dracona?- zakpił Montague, prychając. - Kto by powiedział, że Gryfonki są aż tak odważne.

- Co robisz w naszym pokoju wspólnym, Weasley?- rzuciła Pansy.

Virginia zmarszczyła brwi, dotykając różdżki ukrytej w szacie. Na wszelki wypadek. Spojrzała na Dracona, który tez na nią spojrzał, ale prychnął - zupełnie jak inni.

- Profesor McGonagall kazała wam powiedzieć, że dzisiejszy obiad jest wcześniej, o szóstej i wszyscy macie być punktualni, albo zostaną wam odjęte punkty. Kazała też przypomnieć, że jutro wraca profesor Snape i macie się odpowiednio zachowywać - ogłosiła poważnym tonem. Było jej zimno. Chyba ze strachu.

Montague pochylił się do przodu i uniósł jej podbródek jednym palcem.

- Moja łóżko pomieści nas oboje, mała, zostań na noc.

Reszta wybuchła śmiechem.

Virginia spojrzała na niego i uderzyła go w rękę.

- Zabieraj łapy.

I wyszła, nawet się nie oglądając. Jej długie włosy powiewały za nią jak ruda flaga.

- Dziwka - mruknął Montague, kiedy kamienna ściana zamknęła się.

- Słuchaj, się przejmujesz, to tylko Gryfonka, w dodatku Weasleyówna - odparła wesoło Millicenta.

- Masz rację.

***

- Ginny, robisz się gorsza od Hermiony, jedyne miejsca, jakie ostatnio odwiedzasz, to biblioteka, lochy, skrzydło szpitalne, studio i posiłki - zauważył Ron, wchodząc do komnaty. Virginia byłą cała obłożona książkami. Było popołudnie Bożego Narodzenia i większość Gryfonów siedziała w pokoju wspólnym. Virginia jak zwykle wstała rano po bibliotece poszła do pracowni. Dracona nie widziała do rana.

- Ginny, dziś jest Boże Narodzenie, a ty się uczysz. Naprawdę jesteś gorsza od Hermiony - zgodziła się Lavender.

Virginia wzruszyła ramionami.

- Mam trochę do roboty. Aha, przeszkadzam wam? - spytała zimno i zebrała swoje manatki, po czym wstała i zaczęła iść w kierunku wieży. Harry chwycił ją za rękę.

- Gin, naprawdę nam przykro za tą historię z wliksirem wielosokowym, ale dziś są święta Bożego Narodzenia, święto rodzinne. I to my, Gryfoni, jesteśmy twoją rodziną, a nie biblioteka. Wybaczysz nam?

- Tak, Ginny, naprawdę nam przykro - dodała Parvati.

Rudowłosa westchnęła.

- No dobra. Nie umiem się długo gniewać na kogoś, macie szczęście.

Harry uśmiechnął się i posadził ją na kanapie.

- Co tam u was? - spytał Charlie od progu, chodząc do pokoju wspólnego i trzymając Lesley za rękę.

- Hejka, Charlie, siadajcie - przywiał ich Ron.

- Rodzinny dzień Gryfonów.- powiedział jego straszy brat.- Dawno takiego nie obchodziłem.

- Lesley, czy w Święta też będą zajęcia taneczne? - spytała Lavender.

- Jak będziecie chcieli - uśmiechnęła się. - Ale jestem trochę zajęta. Poza tym sami też możecie korzystać ze studia. Mam coś do roboty i muszę to skończyć, zanim znów pójdziecie do szkoły, znaczy, na lekcje.

- Nasz trening jest w czwartek - powiedział Dean. - Będzie fajnie.

- Claude powiedział, że boisko jest zawsze wolne i możemy tam być, ile nam się żywnie podoba - dodał Colin.

- Rok Mugola był strzałem w dziesiątkę - powiedział Charlie, uśmiechając się.

- Tak, nawet Ślizgoni wyglądają, jakby się dobrze bawili - Ron uśmiechnął się złośliwie.

- Ty, a jak tam twoje eliksiry? - spytał Seamus Virginię.

Wzruszyła na to ramionami, trochę nieswojo się czując.

- No, sami wiecie, trochę tego, trochę tamtego, masło maślane. Czasami zastanawiam się, czy Snape czyta te wypracowania, które mu daję.

- A co badacie? - zaciekawiła się Hermiona.

- Głównie czarną magię i te duperele. Tylko nie wiem po co mu tyle referatów o Sami-Wiecie-Kim.

- Co?! - pisnęła Geraldine. - Ale.. ale....

- Przecież ja tylko o nim pisze, a nie przywołuję - odparła sucho Virginia.

- Przejdźcie proszę od Wielkiej Sali, profesor Dumbledore wrócił i podobno przyjeżdża jakiś gość. Załóżcie też swoje szkolne szaty i mundurki, proszę o schludność, bez żadnych ozdóbek - oznajmiła im McGonagall, nawet nie wchodząc do środka. Nie była ostatnio w humorze, przecież kiedy Dumbledore'a nie było w szkole, musiała przejąć jego obowiązki.

- Gościa?

Gryfoni spojrzeli po sobie.

***

- Co jest grane, o czym nie wiemy?- spytał Ron, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Poprzedniego wieczoru sala została przyozdobiona kolorami wszystkich domów. Wszyscy byli ciekawi, co się takiego dzieje. W Boże Narodzenie zawsze mogli ubierać się w to, co chcieli, a w dodatku teraz nikomu nie pozwolono wyjechać do domu.

Gryfoni usiedli przy swoim stole, patrząc ciekawie na nauczycielski. Było dostawionych przynajmniej dziesięć krzeseł, stały wydawały się być dłuższe niż zwykle.

Nareszcie, kiedy pojawił się Dumbledore, pomruk trochę ucichł. Wielu uczniów było ciekawych, gdzie też był dyrektor.

- Kochani - zaczął, wstając, a w jego niebieskich oczach jak zwykle iskrzyła dobroć.- Miło mi, że wróciłem do Hogwartu i miło mi znów was widzieć. Miło mi także, że w naszej szkole będzie uczył się nowy uczeń. Niech wejdą Prefekci Naczelni.

Chłopak z Hufflepuffu i dziewczyna ze Slytherinu weszli, trzymając dwie tiary przydziału.

- To ja jestem najlepszą tiarą na świecie! - krzyknął czarny, podniszczony, mający swoje lata kapelusz.

- No i dobrze, ale ja jestem nowa i ładniejsza, i, przede wszystkim, czystsza. A ciebie kto by chciał? - pisnęła srebrna.

Prefekci postawili tiary na stole.

- Naszym nowym uczniem jest Adrian Bradley, szesnastolatek, którego profesor Snape uprzejmie eskortował z Azkabanu do Hogwartu - powiadomił ich Dumbledore.

Cisza jak makiem zasiał.

Drzwi otworzyły się i wszedł czarnowłosy chłopak o miłej aparycji. Miał na sobie czarną hogwardzką szatę, za nim stał Snape. Oczy Braldeya były niebieskie jak morze, jak ocean. To jedyne trafne skojarzenie. Jak zimny ocean.

- To najmłodszy więzień Azkabanu - syknął Seamus do pozostałych Gryfonów.- Prorok Codzienny o nim pisał w wakacje. Nie miałem pojęcia, że on chodzi do szkoły!

- Ma szesnaście lat, to oczywiste, że będzie chodził do szkoły. Tylko nie było nic o tym, że pójdzie do Hogwartu - odrzekła Parvati, patrząc na nowego, który zaczął iść w stronę stołu nauczycielskiego.

Nie był wyższy od innych uczniów w swoim wieku. Jednak wrażenie robiły jego kruczoczarne, długie, proste włosy aż do pasa, związane luźno w kitkę.

- Wygląda jak dziewczyna - mruknął Dean. Kiedy Adrian usiadł na stołku, nadal panowała cisza.

- A widzisz, mnie lubią bardziej! - krzyknęła srebrna tiara, kiedy McGonagall położyła ją na głowie nowego. Od razu krzyknęła:

- TANIEC!!!

Virginia usłyszała, jak kilka dziewczyn z jej zajęć zachichotało. Oczywiście, był przystojny i naprawdę pociągający, ale wyglądał na trochę... Dziwnego. No i był więźniem Azkabanu.

- Nie, bo ja jestem najlepsza! - krzyknął tiara Przydziału. Najbardziej zaskakujące było chyba dla uczniów to, że kapelusz może także mówić głośno, nie tylko szemrać do ucha.

- Hmm... jesteś bardzo sprytnym uczniem, jak Harry Potter pięć lat temu. Zostałeś wypuszczony z Azkabanu? Szesnastolatek uwięziony, kiedy miał lat trzynaście, szósty rok... gdzie cię umieścić?

Wszyscy uczniowie czekali, wstrząśnięci.

- Nie widzę cię w Hufflepuffie, nie, to nie dla ciebie, Ravenclaw jest zbyt łagodny... hmm...? Gryffindor...? Nie, chyba nie... Slytherin? Zobaczmy....

Wszystkie pary oczu były utkwione w podniszczonej, starej tiarze, która wybierała miejsce zamieszkania nowego ucznia. Nic nie wypowiedziała od pięciu minut!

- Przecież ona pasuje do Slytherinu jak ulał, nad czym się tu zastanawiać! - wymamrotał Ron.

Virginii było gorąco, nie wiadomo z jakiego powodu. Sekundę później tiara krzyknęła jakby z bólu i upadła na podłogę. Była rozdarta prawie na pół.

- O Merlinie! - krzyknęła McGonagall, łapiąc kapelusz. Niektórzy nauczyciele i uczniowie wstali, żeby lepiej się przyjrzeć.

- Gryffindor... - wyszeptała tiara.

Poruszenie związane z upadkiem tiary było niezwykłe. Wszyscy patrzyli na Adriana, gapiącego się w dyszący kapelusz.

- Minerwo, zabierz Tiarę do mojego gabinetu i zobacz, co może poradzić Fawkes - rzekł ponuro Dumbledore, patrząc na nakrycie głowy.

McGonagall kiwnęła tylko i wyszła tylnymi drzwiami.

- Przykro mi z powodu tego wydarzenia, Adrianie, ale cóż... Witaj w Gryffindorze - ciągnął dalej dyrektor.- Spodziewam się, że w razie potrzeby każdy uczeń poda pomocną dłoń naszemu nowemu przyjacielowi.

Adrian kiwnął głową i zszedł z podwyższenia, a długi kitka powiewała za nim. Wszystkie pary oczu były zwrócone tylko ku niemu. Kiedy usiadł przy stole Gryfonów, obok Virginii. Odwrócił się i uśmiechnął, wyciągając do niej rękę.

- Miło cię spotkać, Ginny Weasley.

Koniec rozdziału XI



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
11 Dobór dławików zwarciowych
Skazy krwotoczne seminarium 28 11 07
Zarz[1] finan przeds 11 analiza wskaz
11 Siłowniki
11 BIOCHEMIA horyzontalny transfer genów
PKM NOWY W T II 11
wyklad 11
R1 11
CALC1 L 11 12 Differenial Equations
Prezentacje, Spostrzeganie ludzi 27 11
zaaw wyk ad5a 11 12
budzet ue 11 12
EP(11)
W 11 Leki działające pobudzająco na ośrodkowy układ
Zawal serca 20 11 2011
11 Resusc 2id 12604 ppt
11 pomiay dlugosci tasma
Psychologiczne podstawy edukacji 11
11 Ch organiczna AMINOKWASY I BIAŁKAid 12388 ppt

więcej podobnych podstron