ZDZISŁAW LUBOMIRSKI: POŁOŻENIE RADY REGENCYJNEJ. SPRAWA RZĄDU OGÓLNONARODOWEGO I PERTRAKTACJI
Z PRZEDSTAWICIELAMI OBOZU PIŁSUDCZYKOWSKIEGO.
POWRÓT PIŁSUDSKIEGO Z MAGDEBURGA I ODDANIE MU WŁADZY
W lipcu 1917 r. nastąpiło aresztowanie Piłsudskiego, a w lipcu 1918 r. napisat on do mnie list, wykradziony mi zresztą później. Piłsudski w liście tym domagał się sądu nad nim, by wyjaśniono, za co jest aresztowany. Nie potrzebuję pana zapewniać, iż interweniowaliśmy bezustannie u władz niemieckich o zwolnienie Piłsudskiego, niestety, bezowocnie. Niemcy go uważali za swego niebezpiecznego wroga.
10 listopada otrzymaliśmy wiadomość od Niemców, że Piłsudski nazajutrz przyjedzie do Warszawy. Rankiem 10 listopada pojechałem na kolej. Przybył tam również Adam Koc, stojący na czele POW, który też się jakoś o terminie przyjazdu komendanta dowiedział i karetę dla marszałka przygotował. Ja Koca wówczas prawie że nie znałem, on się patrzył na mnie krzywym okiem, a ja obojętnym. Rewolucja już była zaczęta, wiadomość o abdykacji cesarza już do Warszawy dotarła, na dworcu panował jednak jeszcze porządek. Gdy Piłsudski wyszedł z wagonu z Sosnkowskim, podszedł do niego pierwszy Koc i coś mu zaraportował. Z kolei ja przywitałem się z marszałkiem i zaprosiłem go do siebie na herbatę. Wobec tego wsiadł do mej maszyny i pojechaliśmy na Frascati. Tam przedstawiłem Piłsudskiemu stan rzeczy, wyraziłem przekonanie, że powinien prędzej czy później objąć władzę w Warszawie. Piłsudski na to mi odpowiedział: Ja muszę pojechać do Lublina (7 listopada powstał rząd lubelski). Chciał nawet tam zaraz jechać, ja mu to odradzałem, tłumaczyłem, że jest to rząd jednostronny, partyjny.
Jest to rząd mój, rząd moich przyjaciół — odpowiadał na to Piłsudski.
Na szczęście przewidując ten bieg wypadków, rano tego samego dnia wysłałem telegram do Koła Polskiego w Berlinie i do Komisji Likwidacyjnej w Krakowie wzywając przedstawicieli do Warszawy w celu utworzenia rządu narodowego i złożenia w jego ręce władzy przez Radę Regencyjną; uczyniłem to wprawdzie bez porozumienia z kolegami z Rady Regencyjnej, ale w przekonaniu, że oni to zaakceptują. Ten argument podziałał nieco na Piłsudskiego, dalej jednak na mój zarzut, iż rząd lubelski nie jest rządem ogólnonarodowym, ale partyjnym, odpowiadał: Tak, ale jest on na wolnej ziemi.
— Panie komendancie, mam przekonanie, że tu też lada dzień ziemia będzie wolna — dowodziłem.
No, ja zobaczę — mówił komendant.
Jakoż, gdy w parę godzin później odwoziłesn Komendanta na ulicę Moniuszki nr 2, na ulicy już zauważaliśmy pierwsze oznaki rewolucji: żołnierze niemieccy rozbrajali oficerów, przechodnie krzyczeli „Niech żyje Polska". To najwięcej trafiło Piłsudskiemu do przekonania, tak że powiedział:
Może być, że ja już nie pojadę do Lublina, ale tu Daszyńskiego sprowadzę. — I został.
— Teraz z kolei przez najbliższe trzy dni odbywało się przekazywanie władzy przez Radę Regencyjną Piłsudskiemu — ciągnie dalej ks. Zdzisław Lubomirski. — Konferowaliśmy nie na Zamku, ale w mieszkaniu regenta Ostrowskiego (który był chory), w pałacu Krasińskich przy Krakowskim Przedmieściu, tam gdzie dziś mieszka minister Beck. Trudno nam było zdecydować się na formę przelania władzy. Piłsudski śpieszył się i groził:
No, jak nie wiecie, jak to zrobić, to ja pojadę do Wilna.
Wreszcie 14 listopada podpisaliśmy dokument. Z początku mieliśmy przekazać Piłsudskiemu tylko władzę wojskową, potem jednak przekazaliśmy mu całą władzę z zastrzeżeniem utworzenia rządu narodowego, w ręce którego władzę złoży. Nazajutrz, 15 listopada, Piłsudski powołał rząd ludowo-robotniczy Daszyńskiego, którego potem wobec silnej opozycji zastąpił Moraczewski. W związku z czym udałem się zaraz do Piłsudskiego, który mieszkał wówczas u Świrskiego na ul. Mokotowskiej i tam doszło między nami do b. ostrej wymiany zdań w sprawie utworzenia rządu Daszyńskiego. Rozstaliśmy się bardzo chłodno. /.../
---
6 listopada zgłosiło się u mnie czterech panów: Patek, Sokal, Artur Śliwiński i jeszcze jeden, którego nazwiska nie pamiętam [Stolarski], mówiąc, że przychodzą w ważnej i pilnej sprawie. Urzędowałem wtedy sam w Radzie Regencyjnej. Ostrowski bowiem leżał chory u siebie, a ks. Kardynał Kakowski też był nieobecny. Panowie ci oświadczyli mi, co następuje:
— Endecki rząd p. Świerzyńskiego zrobił na was zamach, wyście rząd rozpędzili i dobrzeście zrobili. My, rozumiejąc, iż musi istnieć źródło legalnej władzy, aby przeszkodzić powstawaniu rozmaitych rządów, oświadczamy, iż jesteśmy gotowi przyjąć rząd z nominacji księcia, jako jedynego regenta, i ten rząd popierać. Dymisja dwu członków Rady Regencyjnej jest zdaniem naszym niezbędna, gdyż w ten sposób zdejmiemy z przyszłego rządu stempel zaborczego źródła władzy, toteż jako przedstawiciele lewicy prosimy, by dwaj regenci się zrzekli swych funkcji na rzecz księcia. Do rządu zaś niech książe wybierze kogo chce, my tylko prosimy, by na jego czele nie stanął endek.
Odpowiedziałem tym panom, że mnie samemu trudno jest im dać odpowiedź. Zaproponowali, że zostawią mi czas do porozumienia się z regentami i że za dwie godziny wrócą po odpowiedź. Zastanowiwszy się sam z kolei nad wyrażoną mi propozycją, doszedłem do wniosku, że jest to ostatni sposób utrzymania w kraju ładu i porządku. Wobec czego skomunikowałem się zaraz telefonicznie z arcybiskupem Kakowskim i poprosiłem go o przybycie niezwłocznie do regenta Ostrowskiego. U tego ostatniego miało też miejsce w pół godziny potem jedno z najbardziej burzliwych posiedzeń Rady Regencyjnej.
Zaraz na początku posiedzenia przedstawiłem zebranym zrobioną mi propozycję, mówiąc, iż powtarzać ją tu jest mi raczej nieprzyjemnie - sytuacja moja była tu przecież delikatna, wyglądać mogło, że ja sam pragnę posiąść władzę. Gdy tylko skończyłem mówić, ks. Kardynał Kakowski bierze pióro i arkusz papieru do ręki i zaczyna pisać akt zrzeczenia się urzędu. Ale obecnym był przy tym nieboszczyk ksiądz prałat Chełmicki - sekretarz generalny Rady Regencyjnej - który rzuca się do ks. Kakowskiego, błagając, by tego nie robił. Ja - podniecony - może się wtedy zanadto uniosłem, gdyż krzyknąłem:
— Księże prałacie, to księdza w niczym nie obchodzi! - I stanąłem przed nim z takim ruchem i takim wzrokiem, iż on, wahając się, wyszedł z pokoju.
Teraz przemówił z kolei śp. Regent Ostrowski. Powiedział:
— Ja przysięgałem w katedrze, że władzę oddam albo w ręce regenta albo w ręce króla. Dlatego teraz zrzec się jej nie mogę.
Na to zawołał z miejsca kardynał Kakowski:
— Ja dostojnego pana zwalniam z przysięgi!
Ostrowski jednak nie objawił chęci ustąpienia. Wobec czego zabrałem głos i oświadczyłem:
— Proszę panów! Ja tu nie chcę na panów wpływać, jestem jednak osobiście głęboko przekonany, że proponowane nam teraz przez lewicę wyjście jest jedyną drogą utrzymania ładu i porządku w państwie oraz legalnego źródła władzy. Ja może do tego nie dorosłem, ale gotów jestem tę odpowiedzialność na siebie przyjąć, rozumiejąc, że innego wyjścia nie ma.
Na to Ostrowski powiedział:
— Ja tego nigdy nie zrobię.
— Zgadzam się - rzekłem z kolei - i odpowiedź odmowną tym panim za pół godziny odniosę.
Jakoż, gdy w umówionym czasie przyszli ciż sami czterej panowie do mnie, powiedziałem, że niestety mam odmowną dla nich odpowiedź.
Na drugi dzień rano powstał rząd lubelski - kończy książę. I dodaje:
— Gdy nazajutrz omawiałem sprawę nowego rządu w Lublinie z komendantem "Wehrmachtu", generałem Minkiewiczem, ten nie ukrywał rozpaczy z obrotu rzeczy. "Jaka szkoda, że książę mi nic o tym wczoraj nie powiedział! - mówił. - Ja bym ekscelencję regenta Ostrowskiego ze wszelkimi honorami pod opieką dwu żandarmów do Maluszyna odwiózł, książę zostałby regentem i nie byłoby rządu lubelskiego."
---
W rzeczywistości całe społeczeństwo polskie było wyraźnie wrogo usposobione dla państw centralnych i kierowało sympatie swe ku Francji i Entancie/.../
Piłsudskiemu zarzucam, szczególnie w początkach jego działalności, zbytnią słabość. Już 12 listopada po jego przemowie na placu Zamkowym tłum w jego obecności zaciągnął czerwony sztandar na wieżę zamkową za jego zezwoleniem./.../
Głównym zarzutem jest, że Piłsudski, wbrew oświadczeniu i podpisowi, utworzył rząd socjalistyczny walki klasowej, a nie rząd narodowy, do czego był zobowiązany./.../
Za: „Bunt Młodych nr 11 z 25 VI 1936 i „Niepodległość” 1937, nr 15, strony 235-240.