Mirosław Żelazny - "Prawda w Etyce i Prawda w Estetyce"
Od czasów starożytnych za naczelny cel filozofii uznano dążenie do rozjaśnienia sensu trzech podstawowych idei: prawdy, piękna i dobra. Gdybyśmy te trzy idee ustawili w trzech kątach trójkąta równobocznego idea prawdy jako naczelna i wszechogarniająca usytuowana byłaby w górnym wierzchołku. Piękno i dobro symbolizowałyby natomiast dwie naczelne wartości świata ludzkiego, ku którym prawda miałaby zmierzać. W ostatecznym rozrachunku celem filozofii miałaby być odpowiedź na pytanie co jest prawdą dobra i piękna.
W niniejszym, krótkim artykule z konieczności abstrahować będziemy od problemu, że zarówno idea piękna jak i idea dobra oznaczają tylko pewien ogólny horyzont zawierający w sobie inne wartości. I tak w idei dobra moglibyśmy jako elementy składowe wyróżnić takie wartości, jak zacność, uczciwość, szczerość, bezinteresowność i wiele innych. Pojęcie piękna w takim znaczeniu, w jakim używał go Platon, w kulturze współczesnej chyba już nie funkcjonuje. Jeśli bowiem mówimy o takich wartościach estetycznych, jak wzniosłość, wdzięk, tragizm, czy śmieszność zdajemy sobie sprawę, że nie stanowią one części składowych idei piękna lecz raczej same z siebie tworzą idee alternatywne. Trudność w zestawieniu piękna i dobra najwyraźniej uwidacznia się, gdy zauważymy, że inaczej aniżeli w przypadku pary przeciwieństw zło - dobro, przeciwstawienie piękna i brzydoty nie ma sensu. W etyce zło jest wartością negatywną, w estetyce - brzydota nie koniecznie musi być uznawana za wartość negatywną, przeciwstawioną pięknu. Często staje się ona właściwym celem wysiłku twórców, którzy obrazując ją tworzą wielkie i cenne arcydzieła (przypomnijmy bodaj późne obrazy Goyi).
Jak jednak zaznaczyliśmy, rozważanie tych kwestii nie może mieć miejsca w ramach niniejszego, krótkiego artykułu. I dlatego pojęcia piękna będziemy tu używali na oznaczenie pewnej reprezentatywnej wartości, najczęściej związanej z estetyką, choć, o czym nie należy zapominać, bynajmniej nie wartości jedynej. Przedmiotem etyki i estetyki stają się takie cechy otaczających nas zdarzeń i przedmiotów, które określamy mianem wartości. Współcześnie, wśród wielu niemodnych a bardzo ważnych dla ludzkiego ducha dyscyplin filozoficznych, na jednym z pierwszych miejsc należałoby wymienić teleologię. To ona właśnie rozstrzygała problem czym cechy otaczającego nas świata, zwane wartościami, różnią się od cech, którym tego określenia nie przypisywalibyśmy. W największym uproszczeniu zarysowane w powyższym zdaniu rozróżnienie dałoby się określić następująco: wartości są to cechy chciane lub nie chciane przez człowieka, a więc cechy, do których mamy stosunek wolicjonalny. Wnikliwy czytelnik natychmiast zwróciłby w tym miejscu uwagę, że istota ludzka nie dysponuje właściwie zdolnością bezintencjonalnego postrzegania świata w związku z czym trudno mówić o cechach, które nie byłyby wartościami. Ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii znów wykracza nie tylko poza ramy niniejszego artykułu, ale zdaje się stanowić nierozerwalną trudność dla całej europejskiej filozofii. Nie sprostał jej nawet Husserl, który rozwiązaniu jej poświęcił znaczną, jeśli nie większą część, swego wysiłku filozoficznego.
W nastawieniu potocznym nie sięgamy jednak tak głęboko i nasze myślenie nie rozbija się o takie zasadnicze trudności. Przyjmujemy, że na przykład kolor śniegu jest własnością, której nie przypisujemy żadnej wartości. Natomiast piękny obrazek wiszący na ścianie naszego pokoju jest taką wartością. Analogicznie nie jest dla nas wartością wyraz twarzy sprzedawczyni wydającej nam resztę pieniędzy w czasie zakupów w sklepie. Jest nią natomiast piękna twarz miłej nam osoby.
Jakkolwiek więc Husserl lub Kant wykazywaliby słabość takiego stanowiska, gdy idzie o głębszą analizę filozoficzną w życiu codziennym przyjmujemy, że na przykład cechy przedmiotów badań naukowych nie są wartościami, bo nie są chciane czy nie chciane, lecz po prostu są, natomiast cechom ocenianych przez nas zachowań ludzkich lub pięknych zjawisk, jako chcianych bądź nie chcianych, przysługuje określenie wartości.
Etyka i estetyka zajmują się wobec tego w dużej mierze opisem świata nie takiego, jakim on jest, ale jakim chcielibyśmy aby był. Ideał dobra moralnego lub ideał piękna bardzo często przekracza ramy naszych dokonań czy doświadczeń empirycznych.
Tu rodzi się pytanie czy w takim razie w ogóle istnieje coś takiego jak prawda w etyce lub estetyce. W najbardziej obrazowy sposób wątpliwość tę zaprezentował Ludwik Wittgenstein, zwracając uwagę, że o ile w nauce gwarancją prawdy jest efektywna odpowiedź na pytanie jaki świat z konieczności być musi, o tyle w dziedzinie etyki odpowiedź taka okazuje się prawie zawsze niemożliwa. Jeśli przez zło rozumieć będziemy efekt mechanicznego oddziaływania praw natury, odpowiedź na pytanie, co człowiek czynić powinien a czego nie powinien, często okazuje się prosta. Gdybym przykładowo udzielił komuś rady "nie wsadzaj ręki do wrzątku", zaś ten ktoś spytałby "a co będzie jeśli to zrobię", odpowiedź zabrzmiałaby "zrób, to zobaczysz". Jeśli jednak powiem komuś "nie bądź bezdusznym egoistą", to na jego pytanie "a co się stanie, jeśli będę egoistą' nie znajdę już żadnej odpowiedzi. Życie codzienne uczy nas, że nadzieja, iż w życiu doczesnym nagrodą za szlachetne zachowanie jest szczęście osobiste, okazuje się być nadzwyczaj złudną. Znamy przykłady wielu szlachetnych, którzy za swą szlachetność zapłacili najwyższą cenę, a najbardziej wymownym przykładem może być tu los Jezusa Chrystusa. Znamy też przykłady łajdaków, których życie układało się bardzo szczęśliwie i za wyrządzone zło nigdy nie spotkała ich kara. W ostatecznym rozrachunku okazuje się więc, że zbudowanie królestwa szczęśliwości w życiu doczesnym nie jest możliwe, zaś marzenie o ujednoliceniu idei moralności z ideą szczęśliwości wiążemy z nadzieją na życie w zaświatach. Wynika stąd znana i okrutna prawda: jeśli Boga nie ma wszystko wolno. Prawdę tę wielokrotnie napotykamy w najróżniejszych koncepcjach amoralistycznych, propagowanych, aż do II Wojny Światowej, a dzisiaj nie tyle nieuzasadnionych i nie mających zwolenników, ile praktycznie zdemoralizowanych i niemodnych.
Współcześni zwolennicy postmodernizmu niechętnie więc przyznają, że propagowany przez nich kulturowy relatywizm wszelkich wartości, w praktyce musiałby oznaczać również relatywizm wartości moralnych. Przy założeniu skrajnego relatywizmu wartości, praktycznie dopuszczana, a nawet oczywista, mogłaby być teza, że prawda, iż ludzi nie należy mordować z powodu przynależności rasowych lub wyznaniowych przekonań, jest prawdą relatywną, bo z punktu widzenia innych realiów kulturowych masowe ludobójstwo jest moralne, a nawet stanowi formę ulepszenia ludzkiego rodzaju.
Zwolennicy modnej dzisiaj krytyki fundamentalizmu jako rzekomego zagrożenia ludzkości zapominają, że twórcy i ideologowie narodowego socjalizmu, głosili właśnie relatywizm podstawowych wartości, kulturową względność prawdy, amoralizm (symptomatyczna może być tu lektura czołowego ideologa narodowego socjalizmu Rosenberga).
O ile jednak po okrucieństwach ostatniej wojny światowej otwarte propagowanie relatywizmu wartości etycznych okazuje się, w jakimś sensie, nie na miejscu. O tyle czasy współczesne nie mają większych skrupułów w głoszeniu skrajnego relatywizmu wartości estetycznych. Linia rozumowania przebiega tu mniej więcej następująco. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak piękno, wszystkim ludziom podoba się coś, co nie podoba się innym. Po drugie w wyniku umowy społecznej (której mechanizmu postmoderniści nie potrafią jednak zrekonstruować), oraz gier interesu, pewnym zjawiskom przypisane zostaje określenie pięknych bądź brzydkich. Zwolennik antyestetyki głoszący konieczność dekonstruowania ogólnoludzkich wartości nie musi się obawiać, że spotkają go podobne zarzuty jak zwolennika amoralności. Odwrotnie, będzie poszukiwał domniemanego niebezpieczeństwa wynikającego z faktu, że rzekomo ktoś komuś chce narzucić swoje przekonania estetyczne, tak jak gdyby takie narzucanie w praktyce mogłoby być w ogóle możliwe.
Z drugiej strony filozof zajmujący się nieczęsto już dziś spotykaną dziedziną, nazwaną estetyką psychologiczną, bez przerwy będzie się spotykał z oczywistym zarzutem, że prawd w rodzaju "to zjawisko jest piękne" udowodnić się nie da. A jeśli tak, to jaką wartość mają jego dociekania i w jakim sensie w dziedzinie estetyki można w ogóle mówić o istnieniu prawdy. Jak zauważyliśmy powyżej analogiczny zarzut, choć w zupełnie innej perspektywie, można byłoby postawić etykowi. Wybitny żydowski chemik z łatwością udowodniłby hitlerowskiemu oprawcy, że cyklon-B działa zabójczo na ludzki organizm, ale nawet najwybitniejszy żydowski moralista nie potrafiłby udowodnić esesmanowi, że mordowanie ludzi ze względu na przynależność narodową jest czynem złym, którego w żadnym wypadku nie należy popełniać. Etyka i estetyka stają więc wobec podobnych trudności: nie potrafią udowodnić swojej prawdy, w tym sensie w jakim można udowodnić na przykład Twierdzenie Pitagorasa. Ich prawd należy więc poszukiwać na innej drodze, a właściwie na dwóch innych drogach, bo inna będzie droga etyki a inna estetyki. Zanim udamy się tymi drogami musimy jednak przypomnieć, że zaczynają się one w jednym wspólnym punkcie.
Prawda a przeświadczenie
Stwierdzenie "każdemu podoba się coś innego" podobnie jak stwierdzenie "każdy coś innego uważa za dobre", jest tak trywialne, że nie sposób z nim dyskutować. Jednak już stwierdzenie nie ma piękna, bo każdemu podoba się co innego, stanowi elementarne pomieszanie pojęć. Podobać mogą się nam rzeczy brzydkie a nawet estetycznie ohydne. I vice versa. Rzeczy piękne mogą działać na nas w sposób odpychający. Możemy bardzo dobrze czuć się w naszym małym, brzydkim miasteczku, zaś myśl, że znów musimy jechać do, źle nam się kojarzącej, Wenecji może napawać nas odrazą. Nie wynika z tego jednak, że prawdą byłoby stwierdzenie, że nasze miasteczko byłoby ładniejsze od Wenecji. Istnieje bardzo wiele powodów, dla których to, co piękne może nam się nie podobać, a to, co estetycznie wstrętne być nam bardzo miłe. Z analogicznych powodów nie wolno nam uznawać czegoś za dobre lub złe, bo dobrze lub źle kojarzy nam się emocjonalnie. Czyn moralny często musi być dokonywany za cenę stłamszenia własnej woli podmiotu. W stosunkach z drugim człowiekiem często spotykamy się przecież z sytuacją, gdy nasza emocjonalna natura kazałaby nam tego człowieka, zgodnie z utartym powiedzeniem, "udusić gołymi rękoma". Mimo to traktujemy go tak jak uważamy, że powinien być potraktowany wedle prawa moralnego. Nie liczymy z jego strony na wdzięczność, ani na zrozumienie. Nie kierujemy się w stosunku do niego sympatią, a mimo to zachowujemy się tak, jak gdybyśmy obaj podlegali jakiemuś determinującemu nas prawu moralnemu.
Zarówno więc w przypadku sądów etycznych jak i estetycznych obowiązuje nas następujące rozróżnienie: po pierwsze postrzegane przez nas wartości są zawsze przedmiotem przeświadczenia. Przeświadczenie jest zawsze co do swej treści prawdziwe, mówi bowiem tylko o tym, w jakim stanie duchowym znajduje się przejawiający je podmiot. Prawdą jest więc uczucie typu "ten człowiek jest tak wredny" i fakt tego mojego odczucia jest prawdą. Prawdą jest też stwierdzenie "ta piosenka disco-polo bardziej mi się podoba od Sonaty Księżycowej Beethovena", bo kojarzy mi się z przemiłymi przeżyciami nad morzem, zaś sonata Beethovena z koncertem w filharmonii, na który musiałem iść po bardzo nieudanym dniu, choć zupełnie nie miałem na to ochoty. Równocześnie jednak muszę sobie zadać pytanie czy ten człowiek, który tak mnie odpycha rzeczywiście musi być moralnie osądzony jako tak zły, że na przykład powinienem odmówić mu pomocy? I wtedy okazuje się, że o swoich stanach emocjonalnych nie bardzo mogę rozmawiać. Będąc do kogoś emocjonalnie uprzedzonym trudno przy użyci słów przekonać kogoś innego, aby był równie uprzedzony. Tu nie wystarcza stwierdzenie "on tak źle mnie potraktował", ale trzeba wykazać, że swym postępowaniem wyrządził zło, które narusza jakieś zasady moralne i wtedy najprawdopodobniej uda mi się wykazać, że ten człowiek postąpił źle, ale absurdem byłoby oczekiwać, żeby ludzie podzielający ten mój negatywny sąd podzielili również moje negatywne odczucia. Taka antynomia często staje się zresztą udziałem nas samych: przeświadczenie, iż ktoś uczynił źle kazałoby mi tego kogoś zniszczyć, ale rozum zmusza mnie, ażebym wbrew własnym emocjom potraktował go tak, jak karze mi optymalne widzenie dobra.
Analogicznie ucząc estetyki, już na pierwszych zajęciach, staram się wpłynąć na studentów, ażeby w swoich osądach wyzbyli się stwierdzeń "podoba mi się" lub "nie podoba mi się". Prowadząc zajęcia, jako ilustracji używam reprodukcji obrazów malarskich, nagrań muzycznych, filmów puszczanych z kaset. Jako młody pracownik naukowy często uważałem za klęskę pedagogiczną fakt, że dzieło sztuki używane jako ilustracja piękna, nie wzbudziło powszechnego zachwytu. Dziś zdaję sobie sprawę, że nie istnieją jednoznaczne mechanizmy działające na ludzkie upodobania niezależnie od warunków. Zajęcia okazują się jednak nieudane, jeśli bodaj jeden student uparcie nie chce przejść z płaszczyzny przeświadczenia, na płaszczyznę sądu. Pada wtedy stwierdzenie "mnie to się nie podoba" odnoszące się do przeświadczenia i stanowiące de facto kres wszelkiej dyskusji.
Wspólną cechą zarówno estetyki jak i etyki jest więc to, że obydwie dyscypliny interesują się sądami o wartościach a nie żywionymi względem nich przeświadczeniami. Zarówno jedne jak i drugie sądy bezwzględnie powinny zgłaszać pretensję do bezinteresowności, tzn. powinny być formułowane w taki sposób, ażeby można było o nich dyskutować. Specyfika jednych i drugich sądów powoduje jednak, że gwarancja prawdziwości rozumiana jest w nich w różny sposób.
Sądy etyczne
W formie najrozmaitszych przekazów historycznych wielcy moraliści powtarzali starą prawdę: królestwo moje jest nie z tego świata. Etyka nie ma swojego przedmiotu rozumianego jako wydarzenie, które można byłoby uznać za złe lub dobre. Nie da się przytoczyć czynu stanowiącego wzorzec dobra, nie da się nawet znaleźć kategorycznych, praktycznych zasad mówiących jakie typy zachowań, w każdych okolicznościach, należy uznać za złe, a jakie za dobre. Nawet Dekalog, fundamentalny kodeks przestrzegany przez kulturę europejską zawiera tylko hipotetyczne nakazy moralne. Pozbawienie kogoś życia, przywłaszczenie sobie cudzej własności bez wiedzy właściciela, traktowanie w specyficzny sposób rodziców powszechnie uważane za zachowania złe, które w pewnych szczególnych sytuacjach mogą okazać się zachowaniami dobrymi. Mimo to etyka potrafiła wypracować sobie system praw moralnych mówiący o tym jak powinniśmy postępować. Jedne z nich noszą nazwę imperatywów kategorycznych. Nazwa ta kojarzona jest na ogół z filozofią Kanta, ale można ją chyba użyć w szerszym kontekście kultury oświeceniowej. Imperatywy te oznaczają naczelne zasady pozwalające nam z kolei na formułowanie zasad bardziej szczegółowych, odnoszących się do sytuacji konkretnych. Sformułowane więc zostają ogólne przykazania w rodzaju: dbaj o wspólne dobro i nie wynoś ponad nie swego partykularnego interesu, uznawaj człowieczeństwo tak siebie jak i innego człowieka za wartość najwyższą. Innymi słowy, nawet za cenę poczucia jednostkowego nieszczęścia buduj powszechny porządek tworzący ogólnoludzką społeczność.
Oczywiście nawet najdoskonalej zbudowany porządek społeczny nie jest w stanie sam z siebie zapewnić szczęścia ani człowiekowi ani ludzkości. Nierozstrzygnięte pozostaje tu pytanie o cel ostateczny i dlatego przede wszystkim w perspektywie etyki religijnej pojawia się pytanie o możliwość zjednoczenia idei moralności i szczęśliwości w życiu pozaziemskim. W tym kontekście ostatecznym celem etyki ma być nie odpowiednia organizacja społeczeństwa ziemskiego (choć też jest to bardzo ważny cel pośredni), ale taka przemiana ludzkiego charakteru, ażeby mógł dostąpić owego ostatecznego, zaświatowego ideału jedności szczęścia z moralnością. W każdym jednak wypadku praca człowieka nad samym sobą, poszukiwanie relacji łączących go z innymi ludźmi, organizacja międzyludzkiej wspólnoty czy dążenie do niewyobrażalnej zmysłowo szczęśliwości ludzkiej dokonują się na drodze realizacji pewnego prawodawstwa. Wysiłek życia moralnego faktycznie oznacza więc ciągłą budowę systemu praw prowadzących do dającego się wyczuć, ale nie dającego się uprzedmiotowić ostatecznego celu. Prawdą jest to, co pozwala nam iść tą drogą ku nieznanemu celowi, nieprawdą zaś to, co nas z tej drogi oddala.
Sąd estetyczny
W odróżnieniu od etyki, estetyka posiada swój przedmiot empiryczny, a sądy bezinteresowne są tutaj o wiele łatwiejsze. Klasycy tej dyscypliny podkreślali, że czystość sądu estetycznego, w sensie jego bezinteresowności, jest tym łatwiejsze, w im większym stopniu przedmiot tego sądu wolny jest od władzy pożądania. Z tego względu niezależnie od uwarunkowań kulturowych i upodobań osobistych, łatwo zgodzimy się w swym sądzie co do piękna przyrody nieożywionej: zachodu słońca, tęczy, płatka śniegu pod mikroskopem, widoku planet sfotografowanych przez sondę kosmiczną. Sądy, w których czysto estetyczna władza sądzenia przeplata się z interesownością, okazują się trudniejsze. Dlatego o wiele trudniej będzie nam się porozumieć w kwestii sądów dotyczących ciała ludzkiego, gdzie na władzę sądzenia nakłada się władza pożądania biologicznego czy też w przypadku dzieła sztuki, które postrzegamy przez pryzmat interesu kultury, do której przynależymy. To, co obce i niezrozumiałe, często nie podoba nam się właśnie dlatego, bo jest obce i niezrozumiałe, czyli trudne. Do słuchania awangardowej muzyki lub zrozumienia nowatorskiego obrazu widz często musi być przygotowany tak samo jak do wysłuchania wykładu matematycznego. Teza, iż odbiór wartości dzieł sztuki wymaga zrozumienia wymogów kultury, w których te dzieła powstawały, jest zupełnie oczywista i nie ma potrzeby z nią dyskutować. Tym, co łączy wszystkich ludzi, i co sprawia, że wybitne dzieła jakiejś kultury mogą stać się dziełami powszechnymi jest jednak możliwość przekonania się o ich wartościach, a więc uczenia się prawdy, w której mają być one odczytane. Nie do przyjęcia jest więc, skądinąd bardzo niejasna teza, że wartość piękna jest całkowicie subiektywna i całkowicie relatywna kulturowo. W sferze, jeśli można to tak nazwać, materialnej relatywizm ten jest oczywisty. Autor niniejszego artykułu nie rozumie muzyki dodekafonicznej, nie wie co wpędza w zachwyt Indonezyjczyków wykonujących swe tańce w rytm obcych mu rytmów, nie pojmował też treści większości obrazów malarstwa współczesnego, które oglądał w czasie wizyty w Tate Galery. Jego niezrozumienie w żadnym wypadku nie oznacza, że neguje on wartości tych dzieł sztuki. Nie rozumie ich tak, jak nie rozumiałby wykładu prowadzonego dla studentów piątego roku matematyki. Istota uznania dzieła sztuki za tak piękne, że wchodzi ono w zakres kultury ogólnonarodowej, wbrew często się nasuwającym, naiwnym interpretacjom, bynajmniej nie polega na zmowie jakiejś grupy krytyków, najczęściej nie jest też efektem sterowanej socjologicznie kariery. Wielcy geniusze swoich czasów, którzy wielkość swą osiągnęli dzięki układom i znajomością, prawie zawsze zostają zapomniani, gdy wymiera popierające ich wpływy pokolenie. I odwrotnie. Prawdziwi geniusze często nie są doceniani przez zakleszczonych w koleinach swych myśli i panujących układach kumoterskich, krytyków. Twórców takich być może odkryje dopiero kolejne pokolenie bezinteresowne w tym sensie, że odporne na stare układy interesów.
Estetyczna wartość wielkiego dzieła sztuki nie jest więc ani przedmiotem kumoterskiego układu, ani uogólniającego się subiektywnego przeświadczenia. Jest prawdą opierającą się na esencji, o której można dyskutować.
Inaczej jednak aniżeli w przypadku sądów etycznych, esencja dzieła sztuki nie może być formułowana w formie teorii wzajemnie determinujących się pojęć, tzn. nikomu nie można napisać przepisów w jaki sposób tworzyć genialne dzieło (tak jak tworzymy kodeks etyki normatywnej). Esencję tę stanowi idea dzieła sztuki, czyste niematerialne wyobrażenie piękna doskonałego, ku któremu przedmiot zwany dziełem sztuki ma zmierzać. Dwuwarstwowość tak pojmowanego dzieła sztuki najwyraźniej postrzegamy w muzyce. Muzyka nie jest przedmiotem materialnym zwanym dźwiękiem, percypując ją percypujemy bowiem nie tylko fragment, który oto właśnie brzmi, ale jakoś odbieramy swoim wnętrzem całość utworu. Ta całość, to co już nie gra w dźwięku, ale wciąż gra w naszej duszy, to właśnie jej idea.
Wielcy twórcy malarscy, tacy jak Michał Anioł czy van Gogh, całe życie przeżywali straszliwe rozterki, gdyż uważali, że obraz stworzony przez nich na płótnie i tynku jest niedoścignioną karykaturą ideału tkwiącego w ich duszy. Artyści nie zdawali sobie sprawy, że ich wysiłek nie jest jednak bezcelowy. Jak słusznie podkreślają hermeneuci, pod wpływem obrazu w duszy widza powstać może ten sam ideał, co w duszy artysty, a może nawet ideał doskonalszy (Chopin natchnienie dla swej muzyki szukał na wiejskich weselach, bo kto lepiej rozumiał jej ducha, aniżeli muzykujący chłopi). Prawda dzieła sztuki polega więc na tym, że po pierwsze musimy znaleźć tkwiącą u jego podłoża ideę, po drugie musimy na temat tej idei dyskutować. Znakomity dyrygent, który chciałby ze swą orkiestrą wykonać nowo odkryty utwór Beethovena, najpierw sam musiałby mieć w swych myślach wyobrażenie jak ten utwór powinien idealnie zabrzmieć. Później będzie toczyć dyskusję zwracając na przykład uwagę pewnej skrzypaczce, że niektóre takty powinna zagrać inaczej. Idea dzieła sztuki stanowi więc tę warstwę esencjalną, o której możemy dyskutować, i która staje się podstawą prawdy estetycznej.
Prawda etyczna i przedmiot estetyki
Brak własnego przedmiotu empirycznego etyka stara się sobie rekompensować używając w zastępstwie przedmiotu estetycznego. Gdy chcemy jakiś uczynek określić jako dobry podkreślając, że chodzi nam o wyobrażenie empiryczne, uczynek taki nazywamy "pięknym". Pojęcie piękna stosowane jest tu jednak w innym znaczeniu niż w estetyce klasycznej. Jeżeli działalność Matki Teresy z Kalkuty określilibyśmy mianem działalności "pięknej" nie można zapominać, że pojęcie piękna jest tu tylko alegorią, bo cóż pięknego, w sensie czysto estetycznym, może być w działalności przygarbionej staruszki w znoszonym habicie, która na brudnych ulicach Bombaju niesie pomoc umierającym nędzarzom.
Średniowieczne obrazy, freski i tryptyki przedstawiające wizje sądu ostatecznego, znakomicie przedstawiają istotę nurtującego nas problemu. Piekło, jako synonim nieszczęścia, przedstawiane jest zawsze w sposób bardzo obrazowy, to prawda, że diabły mają wstrętne twarze, ale to nie estetyka stanowi tu kwintesencję dramatu. Jest nią rzeczywiste, fizyczne cierpienie potępionych grzeszników. Karl Jaspers mówił, że cierpienie jest sytuacją graniczną, znakomicie wyobrażalną, odnoszącą ostateczne zwycięstwo nad ludzką egzystencją. Dlatego życie codzienne najlepiej uczy nas czym ono jest - bólem, odepchnięciem, beznadzieją. Szczęście nie jest w ludzkim życiu sytuacją graniczną, jest w najwyższym stopniu sytuacją możliwą, co więcej wobec nieuchronności cierpienia i śmierci nie dającą się na trwałe zatrzymać. Dlatego życie codzienne nie daje nam okazji, abyśmy mogli wypracować sobie jakąś wizję jego ostatecznej postaci. Regulatywna idea wiecznej szczęśliwości malowana po jednej stronie tryptyków zmaga się z sytuacją graniczną cierpienia odtwarzaną po stronie drugiej. W zmaganiu tym ponosi klęskę. Brzydkim twarzom diabłów łatwo jest przeciwstawić piękne twarze aniołów, a przerażonym twarzom grzeszników natchnione oblicza zbawionych. W przypadku grzeszników wiemy jednak co stanowi powód ich przerażenia. Za twarzami zbawionych kryje się jakaś tajemnica, której nie potrafimy przeniknąć, czasem symbolizowana przez uchylone drzwi, z poza których rozlewa się jasna poświata. Pozbawiona swej empirycznej strony wyobraźnia etyczna używa tutaj symboliki estetycznej dla zobrazowania idei swego ostatecznego celu. Jest to jedna z pierwszych płaszczyzn, na której dostrzegamy jak ściśle oba typy wartościowania, etyczny i estetyczny, są ze sobą powiązane.