Wybory prezydenckie na Białorusi, a Polacy i Polska
Problematyka stosunków - mniejszość narodowa a państwo jej zamieszkania zawsze była trudna i złożona. Jednym z jej aspektów jest działalność polityczna a mniejszość narodowa. Wszędzie na świecie działa zasada, że mniejszość narodowa jako zbiorowość nie włącza się do polityki po żadnej stronie: niemiecka mniejszość w Polsce mając dwóch posłów w Sejmie zawsze głosuje jak partia rządząca, Kongres Polonii Amerykańskiej nigdy w wyborach nie wypowiada się po jednej stronie - republikanów czy demokratów. Oczywiście, osobiście każdy Polak na Białorusi, jako obywatel tego panstwa, może być członkiem każdej legalnej partii, ale to już jego wybór osobisty. A włączenie polskiej mniejszości do polityki na Białorusi, jak to zrobila PO na czele z D.Tuskiem, próbujac rękami grupy Gawina-Borys wciągnąć Związek Polaków na Białorusi (ZPB) do walki politycznej po stronie białoruskich nacjonalistów w wyborach prezydenckich 2010 roku, jest nie tylko niedopuszczalne, ale i amoralne.
O tym, że ZPB, podobnie jak i Polska Macierz Szkolna, mają w swym statucie określoną działalność kulturalno-oświatową, a prawo białoruskie zabrania organizacjom społecznym prowadzić działalność polityczną, w Polsce dobrze wiedziano. Wprost stwierdzano, że ZPB powinien być „apolitycznym” stowarzyszeniem, które nie będzie występowało przeciwko reżimowi Łukaszenki, gdyż odbiłoby się to czkawką dla całej mniejszości polskiej. Jak wiadomo pomoc Polski w «demokratyzacji» Białorusi to jedno, a konflikt z wykorzystaniem Polaków jako pątej kolumny to drugie.
Gawin od wielu lat związany jest z białoruską nacjonalistyczną opozycją i w kierunku wsparcia opozycji usiłował upolitycznić działalność polskiego związku. W 2004 roku polskie elity polityczne niesione sukcesem pomarańczowej rewolucji, kalkulowały, że wykorzystają urwany Związek do rozgrywki przeciwko Łukaszence. I poszła walka o demokrację na Białorusi razem z oficerem KGB, wychowankiem akademii KGB ZSRR - T. Gawinem. I co z tego obecnie wynika w Polsce dobrze wiadomo, kiedy to nawet za podejrzenie o współpracę z tymi służbami ludzie tracą stanowiska. A tu podpułkownik KGB ZSRR spotyka się nie tylko z byłym marszałkiem Senatu Andrzejem Stelmachowskim i prowadzi z nim „interesy”, ale też z liderami PO - D.Tuskiem, J.Rokitą oraz ambasadorem RP M. Maszkiewiczem, też zwolennikiem nacjonalistów białoruskich, kosztem Polaków na Białorusi. Z doradcą premiera M.Bućką (byłym dyplomatą w Mińsku) i oczywiście Janem Nowakiem-Jeziorańskim, któremu to tłumaczył, że był tylko byłym wojskowym itd. Widać że ci panowie albo z niewiedzy albo świadomie z jakiść przyczyn szli na taką współpracę…
Szkoda tylko, że się nie pamiętało o Polakach, zwykłych ludziach, którzy swoje przeszli za sowieckich czasów, i teraz mają swoje problemy. Z drugiej strony mamy bardzo niebezpieczną tendencję dzielenia Polaków na Białorusi na „prawdziwych” i „nieprawdziwych”. To skandaliczne, że ludzi nie mających zamiaru brać udziału w robieniu jakiejś nowej kolorowej rewolucji nazywa się „zdrajcami” czy „pseudo-Polakami”. Nikt w Polsce nie ma prawa oceniać tego, kto jest dobrym Polakiem a kto nie. Od 1948 roku nauczanie języka polskiego było zakazane, stali się oni ludźmi drugiej kategorii, ale Polacy przetrwali. A teraz odmawia się im prawa do wjazdu do ojczystego kraju wbrew polskiemu prawu. Nie ma Polaków Łukaszenki i Polaków Tuska - są Polacy na Białorusi. Dobrze, żeby w Polsce to zrozumiano. Powstaje także pytanie: czy to wszystko leży w interesie państwa polskiego, w tym także, aby wyniszczyć moralnie Polaków na Białorusi?
Obecnie do Białorusi, kraju w którym mieszka najliczniejsza i najbardziej zwarta terytorialnie polska mniejszość na Wschodzie, zmienia się stosunek Unii Europiejskiej i USA. Dobitnym przykładem tego jest ostatnia wizyta ministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec w Mińsku, a także wywiady prezydenta Białorusi A. Łukaszenko dla kilku czołowych mediów z Polski, Niemiec, a ostatnio z Francji i USA. Na początku grudnia 2010 roku prezydent Białorusi wystąpił na szczycie krajów OBWE, odbyła się rozmowa szefa MSZ Białorusi S.Martynowa z H. Clinton. Wydarzenia te przeszły w Polsce prawie niezauważone.
Oznaczają one, że polityka izolacji Białorusi, prowadzona przez Unię Europejską (w tym i przez Polskę) przez 15 ostatnich lat (i szczególnie po 2005 roku), okazała się błędna w stosunku do zakładanych celów. Paradoksalnie wychodziło, że taka polityka pchnęła Białoruś w stronę Rosji, chociaż zamiary były zupełnie inne.
Ale stosunki Polska- Białoruś wyglądają nadal jak za czasów sankcji. Na tym tle oficjalna polityka Polski o niezbędności zachowania niezależności Białorusi poprzez wsparcie w niej jednej opcji politycznej wygląda zupełnie paradoksalnie. Wtedy, gdy polska dyplomacja walczy o «demokrację» na Białorusi, poświęcając polską mniejszość narodową na korzyść białoruskich nacjonalistów, inni sąsiedzi Polski - jak na przykład Litwa i Niemcy - aktywnie prowadzą interesy z Białorusią. O tym już pisałem na stronach „Myśli Polskiej”.
Jak wiadomo na 19 grudnia 2010 roku rozpisane zostały wybory prezydenckie. Zarejestrowano 10 kandydatów na prezydenta. Wsród nich jest nawet Polak spod Grodna, który jednak publicznie tego nie eksponuje i nie podejmuje polskich tematów na Białorusi - Jarosław Romańczuk. Każdy z nich otrzymał możliwość wystąpienia dwa razy po pół godziny w najlepszym czasie telewizyjnym. Mógł zwrócić się do wyborców oraz uczestniczyć w debatach, a także występować w całym kraju. Z tych możliwości nie skorzystał A.Łukaszenka, który oświadczył, że «nie widzi takiej potrzeby!». Opozycyjni kandydaci natomiast wykorzystali możliwość zwrócenia się do wyborców bez żadnej cenzury. Stwierdzili nawet, że ich rejestracja (9) była błędem reżymu, bowiem czas ich zwrócienia się do narodu bez cenzury zwiększyl się 9 razy!
Jak wiadomo R. Sikorski podczas spotkania z prezydentem Łukaszenko uparcie mówił o potrzebie zachowania standardów demokratycznych podczas wyborów, ale jakość zapomniał powiedzieć, że jego rząd kontynuje haniebny zakaz wjazdu etnicznych Polaków do kraju ojczystego. Na pytanie ze strony dziennikarzy polskich gazet A.Łukaszenka stwierdzil: «Zapewniałem ministrów, że wybory będą absolutnie uczciwe i przejrzyste. Podkreślam: u nas wybory prezydenckie zawsze były całkowicie demokratyczne! Dlaczego? Bo procenty wynikające z głosowania zawsze odpowiadały rozkładowi sił. Zadam pytanie i to wcale nieretoryczne. Skoro wiem, że według ostatnich danych mam poparcie rzędu 68 procent, a pozostali badani mówią, że nie wiedzą, na kogo zagłosować, to po co miałbym fałszować wybory?» Na to nie odreagował polski minister… Nic dziwnego, bo podczas tej rozmowy jego „starszy brat” minister spraw zagranicznych Niemiec H. Westerwelle wyrażnie powiedział, zwracajc się do Łukaszenki, że Niemcy chcą widzieć w nim przyszłego partnera. W tym kontekście polski dziennikarz podczas wywiadu mówił o braku demokracji z powodu nieograniczalności kadencji prezydenta i stwierdził: «W Rosji to niemożliwe, dlatego Władimir Putin nie jest już prezydentem» Otrzymał na to odpowiedź: «Naprawdę? A kim jest Putin?» Odpowiedź wspomnianego dziennikarza była już naiwna, że «oficjalnie nie może być prezydentem». Komentarz A. Łukaszenki do tego pokazał nielogiczność polskiego stanowiska: «Nieważne, co można oficjalnie, a co nie. Nieoficjalnie możemy robić, co chcemy. Kazachstan - światło demokracji, będę tak długo, jak zechcę. Tadżykistan, Turkmenia, Azerbejdżan. Cała postradziecka przestrzeń tak żyje. O czym tu mówić… A że w Polsce to niemożliwe? No cóż, Polacy tak zadecydowali».
W odróżnieniu od innych kandydatów na prezydenta A.Łukaszenka uznaje istnienie Polaków na Białorusi. W tym wywiadzie stwierdzil: «Ja ministrowi Sikorskiemu dwukrotnie mówiłem: u nas nie ma polskiej mniejszości, są natomiast etniczni Polacy, obywatele Białorusi… To nasi Polacy, odnosimy się do nich z szacunkiem, ja także - i to z powodów osobistych. W 1994 roku (podczas pierwszych wyborów prezydenckich), gdy na prezydenta kandydował Polak Stanisław Szuszkiewicz, Polak Zianon Paźniak i pół-Polak, pół-Żyd Wiaczesław Kiebicz (wszyscy trzej deklarują, że są Białorusinami), otrzymałem 90 procent głosów ludności polskiej». I dodał: «niedawno usiłowano skłonić Jarosława Romańczuka, Polaka - to młody człowiek, występuje ze swoim programem gospodarczym, który ja uważam za śmieszny, ale on w niego szczerze wierzy - by zrezygnował na korzyść Sannikaua czy Nieklajeua». Obaj jak wiadomo są uznawani za prorosyjskich kandydatów na prezydenta Białorusi.
Z tego wynika że Polacy na Białorusi, w swojej masie jako świadoma grupa narodowa, nie chcą mieszać się do politycznej walki wewnętrznej, a w dodatku nie mają zaufania do opozycji, która wykazała już, że do Polski i Polaków z miłością się nie pali. A w ogóle nawet niezależni komentatorzy nie dają dużych szans żadnemu z kandydatów opozycji. Ale to już zupełnie inny temat. Tylko zostaje pytanie: czy warto było polskim politykom poświecać swą mniejszość narodową na Białorusi dla cudzych interesów, żeby i teraz jeszcze raz tak sromotnie przegrać.
Antoni Kuczyński, Grodno