Dalsze losy Nessie Cullen


Prolog

Jak ja to mówię. Niemożliwe staje się prawdą...
Czy ktokolwiek z was wierzy w istnienie wampirów, wilkołaków i innych stworzeń? 
Jeśli nie, to muszę was rozczarować. Nazywam się Reneesme Carlie Cullen i jestem pół człowiekiem i pół wampirem. Zaskoczeni? Nie tak jak ja. Pochodzę z rodziny wampirów. Jestem córką Isabelli i Edwarda Cullen. Moje imię pochodzi od imion moich babć i dziadków. Reneesme od Renee i Esme a Carlie od Carlisle i Charliego. Oczywiście Carlisle i Esme to moi niby przyszywani dziadkowie, jednak mówię do nich raz po imieniu a raz np. dziadku. Trochę pogmatwane, ale da się żyć. Czy mówiłam ile mam lat? Mam niecałe siedemnaście lat. Gdy wreszcie będę pełnoletnia przestanę się rozwijać. Czyli, że na zawsze zostanie mi wygląd taki, jaki będę miała. Przynajmniej tak mi się wydaję.
Jako iż jestem w pewnej części człowiekiem, mogę żywić się zwykłym jedzeniem albo krwią. Oczywiście zwierząt. Carlisle mnie już "tresuje" abym chodziła z nimi na polowanie. 
Inny ważny szczegół? Każdy element mojego życia został już dopasowany. Jacob Black, wilkołak i mój kolega, miał wpojenie we mnie. Chyba wiecie, co to jest wpojenie? Zakochał się na zawsze biedaczek... No i niestety kiedyś znalazłam notatki mojej mamy a w nich pisała data naszego ślubu... Gdzie tu jest sprawiedliwość? Nie ma. Jednak wszystko się zmienia. Na lepsze czy na gorsze... Czytajcie dalej.

Rozdział 1

Otworzyłam niechętnie oczy. Dzisiaj idę do szkoły. Nie ma to jak uczyć się z rodzicami. Jesteśmy rodziną wampirów, więc każdy wygląda tak samo, więc udajemy, że wszyscy jesteśmy adoptowanymi dziećmi Carlisle i Esme. Ja jestem ich nowym nabytkiem. Gdy zeszłam z łóżka. usłyszałam krzyki, więc szybko się przebrałam, złapałam torbę i zeszłam powoli po schodach. Czasami moja ludzka natura bierze górę i wywalam się na tych niebezpiecznych schodach. Usłyszałam kolejny krzyk. Weszłam do rzadko używanej jadalni i zdziwiłam się widokiem, który tam na mnie czekał. Cały pokój ubrudzony był błotem, równierz mieszkańcy. Po chwili na mojej bluzce zagościła wielka plama. Warknęłam i spojrzałam na rzucającego. No tak. Emmet. Zrobił minę niewiniątka, więc myślał, że mu odpuściłam skoro się uśmiechnęłam. Podeszłam do niego. Chyba tylko Alice i Edward wiedzieli co zrobię, bo chichotali. I po minucie na twarzy mojego wujaszka zagościło błotko. Wszyscy śmiali się jak opętani. Po chwili wszedł Carlisle. Na chwilę zapadła cisza, lecz potem znów została zagłuszona. Esme "niechcący" ubrudziła go. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
-Ja...HAHA... Ja otworze!- śmiałam się do rozpuku.
Otworzyłam drzwi a za nimi stał nie kto inny jak Jacob. Uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby i podał mi róże.
-Pozwolisz, że odwiozę Cię do szkoły?
-Jacob... Co ja ci mówiłam o niezapowiedzianych wizytach. Obiecałam Alice, że dam się jej podwieźć..
-Nie przejmuj się. Jedź.- rozległ się głos.
Obok mnie stała wymieniona wcześniej osoba. 
-Pójdę tylko zmienić bluzkę.
I wróciłam do pokoju. Po sekundzie miałam na sobie inną bluzkę.
-Wredny narwany chochlik!- krzyczałam, próbując wyładować złość.
Po chwili poczułam jak robię się wesoła. No tak... Jasper.
-Dzięki.- mruknęłam.-Do zobaczenia, wujku Jazz.
Skrzywił się. Nienawidził tego skrótu. Dlatego go używałam. Wiem. Jestem podła ale cóż... W naszej rodzinie, według "mężczyzn" góruje prawo dżungli. Przeżyje najsilniejszy. Wyszłam z domu. Od razu zauważyłam kierowcę, który miał mnie zawieźć. Otwierał drzwi od strony pasażera. Weszłam i zapięłam pasy, lecz po chwili odpięłam. Zapomniałam, że on jeździ strasznie wolno. Najbardziej uwielbiam jeździć z Edwardem bądź Alice. Strasznie szybko jeżdżą. Jasper też nie jeździ normalnie ale nie jest on zbyt rozmowny. Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. Pożegnałam się zwykłym cześć i ruszyłam w kierunku sekretariatu. Jednak czekała mnie niespodzianka. Moja mama czekała na mnie z planem lekcji. Uśmiechnęłam się i razem z nią weszłam do budynku.
-Szkoda, że nie będziemy mieli razem lekcji. Zawsze mnie od was rozdzielają. W każdej szkole, do której pójdziemy. To jest nie fair. Czemu tak jest?
Moja mama zaśmiała się i powiedziała:
-Widać nas nie lubią. Za niedługo postaramy się wrócić do Forks. Tamto miejsce najbardziej nam przypadło do gustu, więc... Musisz tylko wytrzymać jeden rok...
Spojrzałam na nią przerażona. ROK. Tylko rok. Extra. Nie ma co. Pierwszą miałam historię, więc może nie będzie tak źle. Gdy tylko weszłam wszyscy uczniowie spojrzeli na mnie. Było na co patrzeć. Mimo iż nie byłam w pełni wampirem to byłam blada. Miałam długie, kręcone włosy. Jestem najdziwniejszym wampirem, według Volturi. Chyba kod DNA, o ile takie coś mam, się zmieszał z zbyt wieloma osobami. Moje oczy pokazywały czy nie jestem głodna. A moje włosy pokazywały mój nastrój. Żeby mnie rozszyfrować, nie potrzebny jest Jasper. Zanim poszłam do szkoły musiałam się trochę podszkolić aby na korytarzu moje włosy nie zmieniły nagle koloru. Jestem bardzo złożoną postacią. Chyba wampiry odziedziczają po każdym członku rodziny, biologicznym jak i przyszywanym coś z nimi związanego. Uwielbiam muzykę i gram na fortepianie. To chyba po moim tacie. Przyciągam wiele kłopotów. Po mojej mamie. Uwielbiam majstrować przy samochodach - Rosalie. Lubię grać w szachy. To chyba Jazz lubi. Po Alice mam optymistyczne nastawienie do świata. Po Esme troskę a po Carlisle mam to coś. No wiecie... Potrafię się opanować, nawet gdy czuję krew. Chyba dlatego, że jem też ludzkie rzeczy ale cóż... A po Emmecie odziedziczyłam chęć walki. On sam uważa, że to co najlepsze dostałam właśnie od niego, lecz to mi przysparza samych kłopotów. Musiałam się tłumaczyć, dlaczego złamałam rękę koledze, gdy po prostu jej dotknęłam. Ale możliwe, że to przez to, że mnie wkurzył. 
-Proszę zajmij tą wolną ławkę na końcu.- powiedział do mnie nauczyciel.
Usiadłam pewna siebie. Chłopak przed mną odwrócił się i uśmiechnął. Jednak nie zwracałam na niego uwagi. Po chwili przede mną leżała kartka. Rozwinęłam ją i po każdym słowie, czułam narastający we mnie gniew.

"Cześć Mała. Co powiesz na spotkanie ze mną sam na sam? Jesteś niezłą laską..."

Nie chciałam aby zmienił mi się kolor włosów, więc stanowczo powiedziałam szeptem do niego.
-Możesz tylko pomarzyć...
Uśmiech jednak nie zszedł z jego twarzy. Został jednak spytany, więc musiał się odwrócić. Czekałam i czekałam aż wreszcie zabrzmi dzwonek. No i nastała ta chwila. Szybko udałam się do następnej klasy. Nim się obejrzałam a była ostatnia lekcja. Fizyka. Kto w ogóle wymyślił ten przedmiot?
-Panno Cullen...-zawołał nauczyciel.
-Czego?- warknęłam.
Nie wiem skąd u mnie ta niegrzeczność. Może to przez tego chłopaka?
-Proszę się do mnie zwracać grzeczniej, panno Cullen. Proszę odpowiedzieć na moje pytanie.
-Jakie pytanie?
-Mówimy o obliczaniu masy, panienko. 
-Ee... Czyjej masy?
-Mojej...
-Przykro mi.- powiedziałam.- Skala nie obejmuje takiego ciężaru. Jestem zdziwiona, że podłoga się nie zarwała. Jest zrobiona pewnie z tytanu.
-Dość tego! Wzywam twoich rodziców.
-A proszę bardzo... Stęskniłam się za nimi.
Kurczę...Jak ja się zachowuję. Chyba mam jakiś atak złości czy coś w tym stylu.
-Mogę się przewietrzyć...
-Tak.- odparł chłodno.- Dobrze Ci to zrobi.
Nawet nie zauważył, że zgarnęłam książki i wzięłam ze sobą torbę. Wyszłam ze szkoły. Oczywiście po chwili ktoś niemiło mnie zaskoczył. Dyrektor.
-Proszę do mojego gabinetu.
I ruszyłam za nim. Po paru minutach byłam w jego gabinecie. Wyszedł zadzwonić i wrócił. Czekałam chyba z dwie godziny. Nie mogłam się skupić aby nie zmienił się kolor moich włosów. Nagle do gabinetu wpadł mój dziadek. A nie. Gdy jesteśmy w szkole, to jest moim tatą. Milczałam. Nie mogłam przerwać mojego zamyślenia bo inaczej dokonała by się przemiana.
-Dzień dobry, panie Cullen.- powiedział dyrektor.- Zapewne przeszkodziłem panu w pracy, ale to jest wyjątkowa sytuacja. Pana córka chciała wyjść ze szkoły podczas lekcji.
-Nie prawda!- przerwałam.- Chciałam się przewietrzyć. 
-A więc po co ci ta torba?
Nie musiałam się zastanawiać nad odpowiedzią. Palnęłam po prostu pierwszą, która mi przyszła do głowy.
-Mam tam leki.
-A gdzie one teraz są...?
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc postanowiłam odegrać teatrzyk.
-Mam je w torbie.- mruknęłam i zajrzałam do niej.- Coś takiego! Ukradli je!
Dyrektor prychnął. Carlisle pokręcił niedowierzająco głową i powiedział dyrektorowi:
-Sam się nią zajmę. Przestanie się tak zachowywać. Do widzenia.
-Tak, tak. Do widzenia.
Dziadek wziął mnie za nadgarstek i zaczął prowadzić do swojego samochodu. Otworzył drzwiczki i po chwili jechaliśmy. Pierwszy raz widziałam go tak wkurzonego. Jednak nie patrzyłam więcej na niego. Spojrzałam w okno, niby zafascynowana widokiem. Gdy dojechaliśmy do domu, szybko wyszłam, aby mnie tam nie zamknął... Nim się obejrzałam a już byliśmy w środku. Esme zdziwiona widokiem męża, spojrzała na mnie. Ja tylko wzruszyłam ramionami i chciałam iść, lecz powstrzymał mnie bardzo groźny głos mojego taty.
-CO TO MIAŁO ZNACZYĆ?
-Ale co tatku?- spytałam łagodnie.
-PYSKOWAŁAŚ NAUCZYCIELOWI, CHCIAŁAŚ UCIEC ZE SZKOŁY I KŁAMAŁAŚ DYREKTOROWI PROSTO W OCZY A NA DODATEK CARLISLE MUSIAŁ SIĘ ZWOLNIĆ Z PRACY! LEPIEJ ŻEBYŚ MIAŁA DOBRĄ WYMÓWKĘ...
-Możesz nie krzyczeć? Ja mówię do Ciebie normalnie.- powiedziałam i tym go już totalnej rozgniewałam. Z znikąd pojawiła się moja mama i kazała udać się do pokoju. Z chęcią posłuchałam jej ale i tak słyszałam całą ich rozmowę.

Rozdział 2

Nadstawiłam uszy i słuchałam rozmowy moich rodziców. A raczej kłótni...
-Mam już tego dość! Mam dość jej fochów i zachowań!- krzyczał Edward.
-Myślę, że to przez to miejsce. Odkąd tu zamieszkaliśmy zachowywała się tak dziwnie.
Prychnęłam, zapominając, że mnie usłyszą. Usłyszałam warknięcie dobiegające zza okna. Wychyliłam się i ujrzałam jak ktoś wbiega do lasu. Na początku stałam normalnie się przyglądając, lecz moja ciekawość wzięła górę. Zeskoczyłam z okna i powolnym krokiem udałam się w stronę lasu. Gdy byłam już blisko dostałam jakąś paćką. Od razu warknęłam i rzuciłam się na tego kogoś. Oczywiście był to Emmett. Chyba się wystraszył, bo zaczął uciekać. Wbiegł do domu a ja za nim. I w końcu z impetem wpadliśmy na Carlisle i Rosalie rozmawiających o czymś. Rosalie wzięła Emmetta za ucho i pociągnęła za sobą. Ja niestety zostałam sam na sam z dziadkiem.
-Mhm... Cześć dziadku?
-Musimy poważnie porozmawiać...
-Czemu nie. Nie co dzień rozmawia się z własnym dziadkiem.
Wskazał ręką na swój gabinet. Od razu zrozumiałam, więc udałam się w jego kierunku. Usiadłam na krześle na przeciwko biurka i czekałam aż zacznie mówić.
-Reneesme...Czy możesz wytłumaczyć swoje zachowanie?
Pokiwałam głową jednak nie odpowiedziałam. 
-No to powiesz?
-Aa...Tak. Hm...To trochę zbyt proste.
-Proste rzeczy też rozumiem.
-Bo wiesz... To chyba jedyny sposób abyście wreszcie zwrócili na mnie uwagę. Chyba tylko raz na miesiąc, gdy jest wywiadówka, jestem tematem rozmów. Nie chodzi mi o bycie pępkiem świata, ale o odrobinę zainteresowania. Najwięcej czasu poświęcają mi Emmett, Alice i Jasper. Choć czasami też i Esme. Nigdy nie pytacie jak było w szkole. A na dodatek każdy element mojego "życia" zaplanowaliście beze mnie!
Chyba zbyt się rozgadałam. Nie odważyłabym się nigdy spojrzeć teraz mu w oczy. Jednak zrobiłam to. Na stojącym niedaleko lusterku zauważyłam, że moje włosy zrobiły się czarne. Nie ma to jak pokazać uczucia.
-Rozumiem to.- odpowiedział Carlisle.- I masz rację. Postaramy się naprawić nasze błędy, ale mam jeszcze dwie prośby.
-Wal śmiało.- uśmiechnęłam się zapominając o tym co mówiłam wcześniej.
-Po pierwsze. Zmień swoje zachowanie w szkole. A po drugie... O co Ci chodzi z tym "życiem"?
-To ty nic nie wiesz?
Pokręcił przecząco głową. 
-Jak dobrze wiesz, Jacob miał we mnie wpojenie. Pewnego razu natknęłam się na zapiski mojej mamy. Raczej nikt dla żartów nie pisze 11 Grudzień - Ślub Nessie i Jake'a. Po za tym były tam też różne szczegóły. Co będę robić. I w ogóle.
-Nic o tym nie wiedziałem. Porozmawiam o tym z twoimi rodzicami. A na razie to mam pytanie... Zagrasz z nami w baseball?
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
-Będę sędzią, prawda?- zapytałam niepewnie.
-Nie. Będziesz grała. Esme jest sędzią. Będzie nas akurat osiem.
-Nie jestem pewna. Nie umiem grać a nie chcę dać kolejnego powodu do śmiechu Emmettowi.
-Ale możesz mu dać powód do łez także. Ale oczywiście w wampirzym wykonaniu.
Zachichotaliśmy. Pierwszy raz czułam się przy nim swobodnie. Udaliśmy się razem na polanę. Wszyscy tam czekali. Emmett zaczął rżeć jak koń, gdy dowiedział się, że będę z nimi grać. Oznajmił wszem i wobec, że powinniśmy oddalić się ze dwa kilometry, aby nic im się nie stało. Przestał mnie złościć, gdy moje włosy zmieniły odcień na bardzo czerwony. Wzięłam kij podany mi przez Edwarda. Pierwszy raz użyję swoich mocy. Planowałam wykorzystać je, aby ukatrupić wujka Ema, ale powstrzymałam się. Alice rzuciła piłkę i dziw, że ją odbiłam. Szybko pobiegłam zaliczyć bazy i jeszcze bardziej zdziwiona zauważyłam, tak jak pozostali, że pobiłam rekord Edzia.
-Jak tak szybko to zrobiłaś?- spytali.
-Ee... Geny?
Edward uśmiechnął się i krzyknął:
-Moja krew! Ups... Złe stwierdzenie. Sorki.
Zachichotałam. Oczywiście nie wiedział, że mam krew. Oni nie czuli jej, bo jest między nami pewna więź. Jednak gdyby jakiś wampir znienacka się pojawił na pewno by mnie poczuł. Moja krew bardziej przyciąga, bo istnieją tylko dwa pół wampiry. Ale całe szczęście rzadko widujemy nowe wampiry.
-Gramy dalej?
Wszyscy pokiwali ochoczo głowami. Tym razem miałam złapać piłkę. Odbijał Emmett i gdy wybił na środek lasu piłkę pokazałam mu środkowy palec i pobiegłam. Niech ochłoną zanim na mnie nakrzyczą. Po paru minutach znalazłam piłkę i szybko ją odrzuciłam i chciałam wracać, lecz usłyszałam jakiś odgłos. Odwróciłam głowę i coś mignęło mi przed oczami. Ruszyłam w tamtym kierunku nie zważając na to, że mnie wołają. Znalazłam się nad jakimś małym jeziorkiem i wtedy ujrzałam go. Jacob siedział nad brzegiem i uśmiechał się do mnie szelmowsko. Moje włosy zmieniły kolor na jasny czerwień i szybko podeszłam do niego.
-Co ty tu robisz?- spytałam szorstko.
-Chciałem cię zobaczyć na osobności. Wiesz, co do ciebie czuję i chciałbym abyś wreszcie zrozumiała, że nikomu Cię nie oddam.
-JA NIE JESTEM RZECZĄ! I nie ty decydujesz, z kim będę! Może znajdę chłopaka w tej szkole? A może w innej, ale to nie będziesz ty! 
Warknął cicho i nie zauważyłam nawet, kiedy do mnie podszedł. Nie bałam się go, wręcz przeciwnie. Złapał mnie za ramiona i przybliżył. O rany! Chciał mnie pocałować. Szybko wyrwałam mu się i uciekłam. Gdy wybiegłam z lasu na polankę to nikogo nie było prócz Edwarda.
-Ile można na Ciebie czekać?
-Przepraszam. Zgubiłam się.- kłamałam wymówkami, które zdarzyć się nie mogły.
-Słuchaj... Przeprowadzamy się do Forks. Mieszkaliśmy tam najdłużej, ale chyba mieszkańcy nas rozpoznają, lecz nie obchodzą nas już. Mam nadzieję, że zrobisz dobre wrażenie.
Pokiwałam głową, ziewając. Nie wiedziałam nawet, kiedy odpłynęłam do krainy snu.

Rozdział 3

-Jesteś gotowa?!- rozległ się wrzask Edwarda.
-JUŻ!- odkrzyknęłam mu.
Jakby zabieranie ważnych rzeczy trwało minutę. Wzięłam plecak i zeszłam na dół. Nic mi nie mogło zepsuć humoru. Przynajmniej tak myślałam. Wywaliłam się na schodach i sturlałam się na dół pod same stopy mojego taty.
-Reneesme, co ty wyczyniasz?
-Urządzam sobie zjazd na dupie, nie widać?- warknęłam, podnosząc się.
-Wyrażaj się. Pamiętaj, co obiecałaś.
-Tak. Wybacz.
-Nie szkodzi. A teraz chodź, bo Jasper się już wkurzył.
Zachichotałam i udałam się na dwór.
-Z kim jadę? Bo chyba nie na piechotę.
-Jedziesz z Carlisle i Esme.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku ich samochodu. Weszłam, przywitałam się i ruszyliśmy do następnego nowego życia. Podróż zatrzymała się, gdy stanęliśmy w korku. 
-Nessie.- powiedziała Esme.- Idź do nich i powiedz dlaczego stoimy. Bella nie pozwala Edwardowi czytać w myślach, więc musimy sobie jakoś radzić.
Otworzyłam drzwiczki od samochodu i ruszyłam w kierunku kabrioletu Rosalie. Nie musiałam tam włazić. Po prostu powiedziałam im i ruszyłam dalej. Następny był samochód Belli i Edwarda. Mieli otwarte okno. A do ostatniego musiałam wchodzić, bo szyby nie były uchylone i był dach. Wślizgnęłam się do środka i powiedziałam im, co i jak. Podziękowali, ja podziękowałam i chciałam już wyjść, kiedy nagle Jasper mnie zatrzymał.
-Nie ruszaj się.- rozkazał mi.
Oczywiście wyglądałam jak rzeźba. Po minucie coś w nas walnęło. Alice pisnęła a ja gapiłam się w okno. Nagle coś otworzyło drzwi z mojej strony i wyciągnęło mnie na zewnątrz. Oczywiście cała rodzina wyskoczyła jak na zawołanie. Całe szczęście, że ludzie nie widzieli. Spojrzałam na porywacza.
-JACOB! Co ty sobie wyobrażasz?!- krzyczałam.
-Przyszedłem do Ciebie, nie widać.
Warknęłam i udałam się do samochodu. Jacob chciał mnie zatrzymać, ale po warknięciu moich wujków i taty nie ruszył się na krok. Wreszcie ruszyliśmy dalej a ja cały czas przeklinałam w duchu na Jacoba. Może to nie były przekleństwa, ale coś takiego jak: skretyniały imbecyl. Jechaliśmy tylko my ulicą. Ja, Esme i Carlisle. Bo oczywiście on jeździł strasznie wolno.
-Nie można szybciej?- zawyłam.
Pokręcili głową.
-O mój Boże! Spójrzcie!- krzyknęłam, a oni jak na zawołanie spojrzeli w kierunku, o którym mowa.- Ślimak nas wyprzedził.
Esme zaczęła się śmiać. Potem Carlisle a ja nie widziałam w tym nic śmiesznego.
-Prooooooooszę... Szybciej!- krzyczałam ale znów pokręcił głową.- Wujek Emmett miał rację.
-A co mówił?
-Że ty po prostu nie umiesz jeździć.
Podziałało. Mój dziadek przyśpieszył, że aż Esme krzyknęła. Po minucie byliśmy pod jakimś domem. Carlisle był wkurzony i szybko wypadł z samochodu...Wziął nasze bagaże i szybko ruszył w kierunku drzwi. My za nim pobiegłyśmy oczywiście.
Wszyscy czekali w środku. Uśmiechnęli się jak nas zobaczyli, ale zaraz potem uśmiech im zrzedł. Carlisle spojrzał na nich surowo. 
-Czy coś się stało?- zapytał niewinnie Edward.
-COŚ? To było bardzo nieodpowiedzialne zachowanie! Przez was pobiłem rekord Edwarda!
Zachichotałam. Jednak szybko spoważniałam jak mój tata na mnie warknął.
-Za karę...
Zanim dokończył Edward i Alice padli na kolana i zaczęli się czołgać do Carlisle.
-Błagam, tylko nie to!- krzyczała Alice.
-Nie rób nam tego!- mówił Edward,
Znów zachichotałam. Tym razem w moje ślady poszli wszyscy oprócz wcześniej wymienionej trójki.
-Daję wam wszystkim karę na samochód! Będziecie szli na piechotę bez wykorzystywania mocy! Jasne?
Chyba zaczęli szlochać po wampirzemu, lecz pokiwali głowami. Esme gdyby mogła to by się popłakała. Carlisle spojrzał na nią błagalnie jednak i ona zaczęła wampszlochać [przyp. aut. płacz wampira]. Przytuliła swoje dzieci i teraz każdy zaczął szlochać. Oprócz mnie, dziadka i mojej mamy. 
-Nie do wiary, co samochód robi z wampirem z obsesją na punkcie szybkiej jazdy.- powiedziałam co ich wyraźnie rozweseliło bo zaczęli się śmiać.
Spojrzałam na Carlisle a ten spojrzał na Edwarda i Alice. Oni zaczęli tańczyć taniec radości śpiewając:
-Koniec kary! Ko-Ko-Koniec kary.
Znów chichot. Tym razem spojrzałam na moją mamę.
-Nie miałaś przypadkiem pilnować, aby nie czytał w myślach?
-Możliwe, ale wolałam, aby wcześniej zaczęli błagać o litość.
Nagle Alice stanęła jak wryta. Ja wiedziałam, o co chodzi, podobnie jak reszta rodziny.
-Co zobaczyłaś?- spytał Jasper troskliwie.
-Volturi. Idą naszym tropem. Chcą zobaczyć Nessie, skoro już fizycznie wygląda na starszą. 
-Kiedy przybędą?- spytał Carlisle.
-Dzisiaj o północy, czyli za jakąś godzinę.
-Dobrze. Musimy się przygotować. Bello, nie używaj swojej mocy. Tylko w razie nagłej potrzeby, gdy Jane będzie chciała użyć swojej.
Pokiwała głową na znak zgody. Teraz zwrócił się do Edwarda.
-Nie czytaj w myślach dopóki nie użyję słów "Wejdźcie". Jasper zero kontrolowania emocji, chyba, że się wkurzą. Reneesme nie pyskuj. Dobrze?
Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Usiedliśmy na kanapie i czekaliśmy, kiedy zegar wybije dwunastą.

Rozdział 4

Przygotowani do wizyty Volturi, siedzieliśmy na kanapie. Po chwili jednak wszyscy powstali. Z niechęcią uczyniłam to samo. I nagle w domu zmaterializowali się jak gdyby nigdy nic sześć postaci. Było pięciu mężczyzn i jedna kobieta.
-A więc to musi być Reneesme.- powiedział jeden z nich.
Podszedł do mnie i wyciągnął rękę w geście powitalnym. Uścisnęłam ją a on mnie przyciągnął i powąchał nadgarstek na co Edward warknął. 
-Pachniesz wspaniale. Nigdy nie czułem takiej krwi. Hm.. Może dlatego, że są tylko dwa pół wampiry. Nie sądziłem nawet, że niepełne wampiry mają krew. Jestem Aro. To jest Marek, Kajusz a to Demetri i Feliks. A ta urocza osóbka to Jane.- wskazywał po kolei każdego z jego towarzyszy. 
Dziewczyna nie przypadła mi do gustu. Spojrzała na mnie z pogardą i niestety odpłaciłam jej tym samym. Niestety? To wręcz fantastycznie. Z chęcią nakopałabym jej do tłustego zada. Edward zachichotał. Chyba usłyszał moje myśli, ale cóż.
-Pozwolisz?- podszedł do mnie wyciągając rękę.
Podałam mu ją i poczułam jakby ktoś mi filtrował głowę. Gdy mnie puścił uśmiechnął się szeroko. 
-Czy pozwolisz, że coś sprawdzimy?
-Ee...Proszę bardzo?- odpowiedziałam.
-Jane.
I stało się to w ułamku sekundy. Wszyscy zasłonili mnie i nie pozwolili do kontaktu z nimi. Jednak ich delikatnie przesunęłam. Byłam ciekawa co chce pokazać. Aro uśmiechnął się z podziwem a moja familia z niedowierzaniem. Jane nagle skoncentrowała się na mnie ale nic się nie stało.
-Już?- spytałam.- Mam wszystkie części ciała...Myślałam, że coś się stanie.
Jane prychnęła i stanęła obok Ara. 
-Bello, czy nie wykorzystujesz swoich zdolności?
Odpowiedziało mu milczenie. 
-Tym razem nie rób tego. Chce coś sprawdzić.
Zniecierpliwiłam się. O co chodziło? Jane znów się skupiła i znów nic się nie stało.
-Ekstra. Może wreszcie zaczniecie?
Tym razem coś poczułam ale to nie był żaden ból. Zaczęłam się śmiać. Jakby ktoś mnie łaskotał. Jednak powtrzymałam się po krótkim czasie.
-Niesamowite. Sądzę, że odziedziczyłaś po Belli te odporności. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko jeśli zostaniemy u was przez jakiś czas...
-Oczywiście, że nie.- powiedział Carlisle.
-Wspaniale.- mruknęłam.-Pokoju wam nie oddam.
Nie wiedziałam, że mam dar rozmieszania bo każdy zachichotał oprócz Jane. Dziwnie się czułam bo każdy patrzył na mnie jak przekąskę. Zniesmaczona udałam się do swojego pokoju. Alice mi powiedziała, który wybrałam. Skoczyłam na łóżko uderzając w coś twardego. Spojrzałam na przyczynę mojego bólu a okazała się nią książka. Nosiła tytuł "Mój przyjaciel małpa". Coś dla Emmeta. Jednak gdy otworzyłam książkę, zauważyłam, że była w niej treść niezgodna z tytułem. Zaczęłam czytać:
"Miliony lat na świecie istnieją wampiry i wilkołaki, lecz nikt nie podejrzewał, że istnieją pół wampiry i pół wilkołaki. Na pół wampiry od lat polują Warlaty [przyp. aut. nazwa wymyślona przeze mnie, określająca pół wilkołaka]. Według mitów są to ludzie, którzy nie muszą się zmieniać. Są dwa razy silniejsi niż przeciętny wilkołak. Najbardziej znane, żyjące do dziś warlaty to Sam Uley i Ricardo Warlatti. Pierwszym pół wilkołakiem był właśnie Ricardo. Od jego nazwiska wywodzi się nazwa tych stworzeń. Jedynym sposobem na zabicie jest ukąszenie przez pół wampira, więc obydwa rodzaje istot powinny się unikać jak ognia. Lepiej, aby nie spotkały się pewnego razu, gdyż po takiej walce zazwyczaj wkraczają Volturi, lecz dzieje się tak, co minimum tysiąc lat...."
Dalej kartka była urwana. Załamałam się. Czyli jak spotkam któregoś z tych istot to zginę? Mam nadzieję, że żaden z nich nie mieszka w Forks. Nagle do mojego pokoju wparowali Aro, Kajusz i Marek.
-Cześć.- rzekł z uśmiechem.- Będziesz jednak musiała nam oddać pokój.
-CO? Nigdy!
-A więc zostajesz z nami?- zapytał Marek, uśmiechając się zabójczo, ale według mnie uśmiechał się jakby ktoś przejechał go kosiarką i dowalił łopatą.
-Dobra. Wygraliście. A i mam pytanie zanim pójdę.
-Wal śmiało.
-Znacie jakiegoś Ricarda Warlatti?
Wszyscy równo warknęli. Nie drgnęłam, bo, po co? Nie mogą mi nic zrobić.
-Poszukujemy go od wielu setek lat. Jednak zawsze jak wystawiamy przynętę, szybko ją łapie i ucieka.
-Więc po to przyszliście.. Po przynętę?
Pokiwali głowami a mnie zrobiło się słabo. Ledwo wyszłam z pokoju. Udałam się do Alice. Oczywiście przyjęła mnie z rozwartymi ramionami. Pewnie ona wie po co przyjechali ale na razie będę udawała, że nie wiem. Może tylko Edward się dowie ale mniejsza o to. Usiadłam na fotelu i pomagałam Alice wybrac coś z ciuchów, które jej zostały. Zaprosiła mnie na zakupy. Zgodziłam się tylko dlatego, że chciałam odwiedzić w Port Angels a ona jechała tam z wszystkimi kobietami z tej rodziny. Nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam. Poczułam tylko jak Alice kładzie mnie na łóżku.

Rozdział 5

Obudziłam się wcześnie jak to w moim zwyczaju, czyli o czwartej rano. Szybko przebrałam sie i umyłam i zeszłam na dół. Nikogo nie było a ja byłam głodna. Weszłam do kuchni i zgarnęłam jakieś produkty aby zrobić sobie kanapkę. Jeszcze mogę jeść takie rzeczy, całe szczęście. Jednak to nie wystarczyło. Pierwszy raz tak dziwnie się czułam. Jakbym miała wyssać krew ludzi z całego miasta. Poczułam zawroty głowy i zemdlałam. Obudziłam się na kanapie. Nade mną pochylał się Carlisle. 
-Co... Co się stało?- zapytałam z trudem.
-Zemdlałaś. Każdy z nas poczuł się źle, bo Jasper się zezłościł. Marek chyba specjalnie go drażnił, lecz nie wychodziło. Dopiero gdy popchnął Alice... 
-Ale dlaczego tak na mnie podziałało?
-Twoje komórki ludzkie i psychika są wrażliwsze, przez to, że jesteś pół wampirem. Ale jest inna sprawa.
Jego ton głosu spoważniał. Skierował wzrok na Volturi. Zrobiłam to samo. Wszyscy czekali na mnie z uśmiechem. Uśmiech Jane był taki... inny. Jestem znawcą min i wiem, że taka oznacza, że mogę już nie wrócić do domu.
-Nigdzie nie jadę.- powiedziałam na wstępie.
-Musisz jechać. Warlat kieruje się twoim tropem. Volturi obiecali zapewnić ci opiekę. My nie damy rady cię obronić.
U jego boku pojawiła się reszta rodziny. Każdy był smutny. Jakoś nie wierzyłam, że ośmioro dorosłych wampirów nie dałoby rady jednemu pół wilkołakowi. Był jak dwa wilkołaki, więc dlaczego sobie by nie poradzili. To śmieszne.
-Genialny pomysł. Pozbyć się balastu...
-To nie tak Nessie...-zaczęła moja mama.
-Jasne. Trzeba było mnie zabić. Oszczędzilibyście sobie przynajmniej kłopotów.
Chcieli mnie zatrzymać lecz ja tylko wbiegłam na górę. Spakowałam potrzebne rzeczy i wyskoczyłam z plecakiem przez okno. Nie wiem co mną kierowało. Czemu uciekałam? Miałam dość. Co chwila przeprowadzki a tu nagle chcą mnie się pozbyć. Pewnie tylko ja stałam im na drodze do prawdziwego szczęścia. Usłyszałam szelest. 
-Mam nadzieję, że to warlat.- szepnęłam do siebie.- Niech skończy ze mną. Każdy się ucieszy.
Jednak jak daleka byłam od prawdy. To tylko Jacob. Jak zwykle mnie śledzi.
-Czego chcesz?!- warknęłam.
-Zaprowadzę cię do domu.- odpowiedział zły.
Pierwszy raz był chyba na mnie wkurzony. Jednak ja ruszyłam dalej. Miałam go dość. Był dobrym przyjacielem ale jako mojego chłopaka albo męża bym go nie chciała. Wampir i wilkołak. Co jeszcze? Może lew ożeni się z gazelą? Jesteśmy jak dwa sople lodu. Nie przyciągamy się bo jesteśmy tacy sami. Potrzebuję kogoś, kto jest inny. Kto zrozumie dlaczego nie lubię tego albo tego. Jake nie dał za wygraną. Złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Poczułam na swoich ustach jego wargi. Odepchnęłam go z niebywałą siłą.
-Jak śmiesz mnie dotykać?!- krzyknęłam ze łzami w oczach.- Zostaw mnie w spokoju. Stracę cierpliwość i zrobię ci krzywdę więc odejdź raz na zawsze!
Pierwszy raz mnie posłuchał. Boże, co ja zrobiłam? Co się ze mną dzieję? Mam tego dość. Usiadłam na kamieniu kawałek dalej od domu. Ciekawe czy mnie wytropią. Czy Volturi potrafią się pohamować aby nie skosztować krwi? Sprawdzę to. Wyjęłam z plecaka poręczny scyzoryk, który dostałam od Emmeta. Powiedział, że jeśli będę chciała, będę mogła nastraszyć bandziora (przyp. aut. czyli mnie xD), że sama się zabiję. Może to zrobię? Przyłożyłam ostrze do żył. Czy pół wampir może się wykrwawić? To kolejny punkt do sprawdzenia. Pociągnęłam jednym ruchem nóż i odpłynęłam.
***
Otworzyłam oczy. Czyżbym jeszcze żyła? Jeśli tak to wielka szkoda. Ale przynajmniej spełnię resztę zadań do wykonania przed śmiercią. Nagle przede mną stanęła moja mama. Miała łzy w oczach. Jak to możliwe? Szybko mnie przytuliła i wyjąkała:
-Nigdy...więcej...tego nie rób!
-Mam jeszcze wiele punktów, więc powinnaś poczekać.
Zaśmiała się, lecz po chwili zauważyła, że nie żartuje. Nagle znowu ktoś mnie przytulił. Tym razem była to Esme. Potem byłam wyściskana przez Alice i Rosalie a następne przez mojego tatę, Jaspera i Carlisle. Emmet tylko mi przywalił. Poczułam jakby moja ręka się złamała, więc jęknęłam za co oberwało się mojemu wujkowi. Wszyscy byli przestraszeni moim zachowaniem. Mam nadzieję, że mnie zostawią. Mam jeszcze parę pomysłów. Zobaczę czy mogę się powiesić, utopić, poderżnąć gardło. Nagle mój tata warknął. Spojrzałam na niego. Jego oczy wyrażały gniew. 
-Nawet o tym nie myśl.- prawie krzyknął.- Jeszcze jedna taka wpadka a uziemię cię do końca życia.
-No właśnie!- krzyknęłam.- Pogrzebanie żywcem. Myślicie, że zadziała na mnie?
Esme momentalne zbladła a Alice pisnęła. Nagle zrobiło mi się wesoło. Spojrzałam na Jaspera. 
-Nie lubię tego!- powiedziałam.- Chyba, że to nie ty. Będziemy mieli nareszcie dowód, że jestem nienormalna.
Nareszcie zachichotali. Wszyscy wychodząc pożegnali się ze mną. No nie wszyscy. Zostały ze mną: Rosalie, Alice, Esme i Bella. Babski wieczór? Nie dziękuje.
-Musimy pogadać...
-O czym?- zapytałam niepewnie.
-O tym co przeczytałaś w książce.
Odetchnęłam z ulgą i wygodnie ułożyłam się na łóżku, robiąc miejsce dziewczynom.
-To co przeczytałaś jest prawdą ale nie do końca szczerą. Warlaty polują na wampiry i pół wampiry. Bardziej wola to drugie, lecz nie przyciągają ich bardzo. Lubią wampiry, które lubią się kontrolować. Takie jak my. Volturi trochę nagięli fakty, ale nie myśleli, że się nabierzesz.
-Aha. To teraz rozumiem. Przepraszam za moje zachowanie.
-Nie szkodzi.- powiedziały i każda po kolei uścisnęła mnie i wyszły z pokoju. Położyłam się wygodnie i zasnęłam. Pierwszy raz byłam tak bardzo zmęczona. Ale jeszcze przed snem zanuciłam pieśń religijną, którą śpiewało się wieki temu. Brzmiała tak: "Panie Boże, o nic więcej nie proszę, byle byś tylko szatana wyjął z mej duszy".

Rozdział 6

Jak to zwykle bywa, wstałam rano, szybko się ubrałam i zeszłam porozmawiać. Wstanie jednak okazało się znacznie trudniejsze bo moje nogi odmówiły posłuszeństwa, więc wyrąbałam się. Ale całe szczęście nikt nie słyszał. Albo przynajmniej nikt nie przyszedł. Bo na pewno każdy słyszał. Oczywiście była cała moja rodzina i Volturi. Aro jak zwykle powitał mnie swoich uśmiechem, chociaż ja go w kółko obrzucałam pogardliwym spojrzeniem. Mam nadzieję, że się nie zakochał bo to zrujnowało by mi plany.
-Cześć.- powiedziałam na wstępie.- Nie wyjeżdżam.
-Wyjeżdżasz...- odpowiedzieli mi.
-Ale mam inny pomysł. Warlat wyczuwa krew pół wampirów?
-Na 100 km. Ledwo udało nam się zatuszować tą krew. Ale do czego zmierzasz?- spytał mój dziadek.
-Że moglibyśmy zastawić pułapkę.
-Tak. Ale potrzebna jest przynęta...- odpowiedział Edward i nagle spojrzał na mnie spojrzeniem mordercy.- Nie zgadzam się.
-Gdybym się skaleczyła on by zapewne przyszedł a wtedy wy go byście capnęli.
-To nie najgorszy pomysł.- przytaknęli Volturi.
-Nie zgadzam się.- powiedziała moja mama.
-Aja się nie zgadzam na ucieczkę. W razie co możecie mnie podszkolić w walce..- mruknęłam na co Emmett pisnął z zachwytu. Spoważniał kiedy dostał w głowę od swojej żony.
-Więc... Kto jest za?
Do góry ręce podnieśli: Jane, Aro, Kajusz, Feliks, Demetrii, Marek, Rosalie, Jasper, Alice, Carlisle, Emmett.
-A kto przeciwko?
Ku mojej uciesze ręce podnieśli: Edward, Bella i Esme. Uśmiechnęłam się triumfująco i zapytałam:
-Kto mnie nauczy się bronić?
Wszyscy podnieśli ręce oprócz trójki przegranych. Zgodziłam się na lekcje przemienne. W kolejności od najstarszego do najmłodszego. Emmett śmiał się z trójki Volturi bo to oni byli najstarsi. Jednak oberwał mocno od Jane. Teraz już wiem jak to działa. A kto go obronił? Oczywiście ja. Jane się to nie spodobało i tym razem udało się jej sprawić aby bolało. Tym razem reszta rzuciła mi się na pomoc. Kiedy przestała zaśmiałam się. Wszyscy spojrzeli na mnie z niepokojem.
-Widzisz do czego doszło, Jane?
Spojrzała na mnie pytająca, na co ja wybuchłam śmiechem.
-Nie szanują cię...
-Mylisz się.
-Szanują Cię ze strachu, bo się boją. To nie jest szacunek. Jesteś zwykłą, małą, głupią i nienormalną wampirzycą, która nie potrafi poradzić sobie z tym co ją spotkało a jak na zawołanie przyszła nowa zdolność. Jak byłaś człowiekiem musiałaś być nadętą sz****, nie mylę się, prawda?
Tym razem nie poczułam bólu mimo jej starań. Wstałam i podeszłam pewnym krokiem, mimo, iż to nie byłam ja. Coś mną zawładnęło. Próbowałam się zatrzymać ale nie pomogło.
-Trzeba poczuć aby zrozumieć.
Wszyscy zdziwili się słowami, które wydobywają się z moich ust. Moja ręka zawędrowała do jej twarzy a gdy jej dotknęła, Jane zaczęła zwijać się z bólu. Chciałam przerwać lecz nie mogłam. W końcu zemdlałam. 
***
Co się stało? To jedyne pytanie, które wypowiedziałam gdy się obudziłam. Wiem, że coś mnie opętuje. Jestem tego pewna na sto procent, tylko jak to powiedzieć Carlisle'owi aby nie uznał mnie za szaloną. Powoli się podniosłam a widok, który zauważyłam sprawił na moim ciele dreszcze. Byłam otoczona przez strażników Volturi a moja rodzina pewnie ponosi za mnie konsekwencje.
-Przepraszam...- zaczęłam.
Wszyscy odwrócili się w moim kierunku a jeden z nich złapał mnie za ramię i zaczął gdzieś prowadzić. To na pewno nie był mój dom. Doszliśmy do jakiś drzwi a kiedy je otworzyli, łzy popłynęły mi po twarzy.

Rozdział 7

Łzy popłynęły mi po twarzy a potem ryknęłam śmiechem. 15 strażników Volturi zostało pokonanych przez 8 wampirów z rodziny Cullenów. Wszyscy spojrzeli w moim kierunku. Nagle uświadomiłam sobie, co się ze mną działo, więc na mojej twarzy zawitał ogromny banan. Wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie. W moich oczach tańczyły dawne iskierki radości.
-Wiem, co mi się stało! Przypomniałam sobie! Kiedyś czytałam książkę. To co się ze mną działo to objawy mocy u pół wampirów. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam.
-Czyli masz... jakąś moc?
-Tak. O już wiem jak działa. Mogłabym wypróbować na kimś z was.
Jako chętny zgłosił się mój tata. Skupiłam się, oczywiście tak aby nie zwalić kloca, i przeczytałam jego myśli.
-Myślisz o tym jak cudownie byłoby się stąd wydostać.- powiedziałam.
Wszyscy spojrzeli na mnie przerażeni a szczególnie Edward.
-Skąd wiesz?
-Moja moc polega na tym, że mogę pobrać czyjąś moc i używać ją przez jakiś czas. Wydaje mi się, że przez kilka godzin ale nie jestem pewna. Zaprezentuje jeszcze raz.
Tym razem rozległ się histeryczny płacz. Albo raczej wampirze szlochanie. To jeden ze strażników rozpaczał. Każdy spojrzał na Jaspera, jednak on tylko wzruszył ramionami. Potem ich wzrok padł na mnie a ja sprawiłam, że tamten się uspokoił.
-To... niesamowite!- krzyknął Aro.
-Ale nie oddamy jej.- przerwał mu Carlisle.- Wracamy do domu.
I ruszyliśmy. Nikt nas nie zatrzymywał, więc spokojnie wyszliśmy z tej "jaskini". Potem jakimś skradzionym autem pojechaliśmy na lotnisko. Kupiliśmy dziewięć biletów do Olimpii aby stamtąd ruszyć do Forks. Nie byłam w szkole od zapewne tygodni, więc trochę zaległości się narobiło. Chyba moja rodzina też o tym pomyślała bo tak jak ja skrzywiła się. Tylko Esme była radosna, bo tym razem nie będzie siedziała sama w domu. Wszyscy oprócz mnie i Carlisle, który chodzi do pracy, nie będzie musiał chodzić do szkoły. W końcu mieszkańcy nadal ich pamiętają, więc nie mogą zwracać na siebie uwagi. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Mój pokój był jak zwykle najmniejszy ale cóż zrobić. Jestem tylko pół wampirem. Położyłam się na łóżku. Rozmyślałam jak przeprosić za moje dotychczasowe zachowanie. Nagle poczułam jakby ktoś mnie przebijał. Spojrzałam na swój brzuch. Była krew! Coś niedobrego się ze mną działo. Powoli wstałam i jeszcze więcej krwi wyleciało mi z brzucha. Krzyknęłam.
***
-Co z nią jest?!- krzyknął Edward, szarpiąc Renesmee aby się obudziła.
-Nie wiem!- pierwszy raz krzyknął Carlisle.
Nessie szarpała się jakby coś się działo w jej głowie. A tak właśnie było. Nawet Volturi, którzy postanowili wpaść do nich, trochę się przejęli, bo u wampirów to rzadki widok, zapaść w sen i mieć koszmary. Ale ona była pół wampirem.
***
Wszystko wróciło do normy. Mój brzuch był taki jak wcześniej, czyli w całości. Na razie nie czułam ból Nagle rozległo się warknięcie. Obróciłam się i moim oczom ukazał się jakiś dziwny wilk. 
-Wilkołak?- spytałam samą siebie.
Jednak to nie mógł być wilkołak. Był dziwnie podobny do człowieka... Chwilę się zastanowiłam.
***
-Warlat!- krzyknęła.
Wszyscy znajdujący się w pokoju spojrzeli po sobie przerażeni. A więc to koszmar. Bo nie może to się dziać na jawie. Przecież leży tutaj. Nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Znów zaczęła się szarpać. Edward ją przytrzymał. Nim się obejrzeli, z jej ramienia zaczęła lecieć jakaś czerwona ciecz. Podwinęli rękaw a wtedy ich oczom ukazał się przerażający widok. Na jej ramieniu była wielka rana, z której ciekła krew. Carlisle szybko się zajął nią. Całe szczęście, że nie działała ona tak jak powinna na wampiry. Nie zwracali w ogóle na nią uwagi. Volturi nawet potrafili się powstrzymać przed rzuceniem się na nią.
***
Strasznie mnie bolała ręka. Ale mnie zadrapał. Zaczęłam szybko biec. Ten las wydawał mi się znajomy. Zaraz powinnam wyjść na polankę. I dotarłam. Zatrzymałam się, bo coś tu nie grało. Dlaczego tutaj jestem? Przecież poszłam spać. Dziwne. Nagle zza krzaków wyskoczył warlat. Zaczął szczerzyć kły na imię, szczeknął i już się rzucił, kiedy ktoś go odepchnął. Poczułam od razu, że to wampir, jednak go nie znałam. Był nieziemsko przystojny, ale większość wampirów tak właśnie wyglądają. Jednak jakaś nieznana siła mnie do niego przyciągała. Mój wybawiciel został odrzucony bardzo daleko w las, a ja poczułam jak znów mnie ugryzł. Warlaty muszą mieć specjalną zdolność, aby wedrzeć się do ludzkiej psychiki, więc... mocno się skupiłam. Po chwili ból ustąpił i to warlat zaczął piszczeć z bólu. Niestety to ja miałam litość bo przestałam, ale niepotrzebnie to zrobiłam. Znów się na mnie rzucił, lecz tym razem w mojej obronie znów stanął tajemniczy nieznajomy. Zamknęłam oczy i skupiłam się aby uciec z tego pół koszmaru i pół bajki. W największym koszmarze mojego "życia" poznałam największą miłość mego "życia". Czy to normalne? Ja jestem dziwna, więc to nie może być normalne. Otworzyłam oczy. Udało się! Leżałam na łóżku, a nade mną pochylała się moja cała rodzina. Poczułam ogromny ból, więc nie mogłam się ruszyć. Przypomniałam sobie tego chłopaka...A mój tata spojrzał na mnie dziwnie. Rzuciłam mu błagalne spojrzenie, aby nikomu nic nie mówił, a ten tylko pokiwał głową i wskazał na drzwi. Stał w nich Jacob. Miał w oczach zarazem smutek jak i radość. Widać cieszył się, że żyję, ale smucił, że nadal mnie boli. Podszedł do mnie i przytulił. Nie miałam mu tego za złe. W końcu to nie jego wina, że wpoił się w osobę, która nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Nie mogę z nim być. Nie kocham go i raczej wątpię, aby to się zmieniło. Może kiedyś znajdzie się lekarstwo na wpojenie, a tymczasem muszę to znosić. Edward spojrzał na mnie smutno. Też uważał to za niepotrzebne, ale niestety na razie nikt nie mógł nam pomóc. Spojrzałam na rękę, na której był bandaż. A więc z moim ciałem działo się to, co w głowie? Niesamowite. Gdyby ludzie wiedzieli o tym, od razu było by to na pierwszych stronach gazet przez kolejne dziesięć lat. Ale nie wiedzą o nas. Jedynie wymyślają jakieś niestworzone historie. Hrabia Drakula to jakiś chory wymysł. Był ktoś taki, ale nie był wampirem. Aro mi opowiedział, jak to było. Ciekawa historia. A właśnie... Aro. Patrzy się na mnie tak jakoś... dziwnie. Zupełnie jakby był... zakochany?! Nie! To niemożliwe. Czy może być jeszcze gorzej?! Ups! Tego pytania się nie zadaję, bo wtedy jest gorzej. No i oczywiście, tak się stało. Do mojego pokoju wpadł jakiś kamień, rozbijając szybę. podniosłam go i zauważyłam przyczepioną do niego kartkę. Schowałam ją do kieszeni. Nagle do pokoju wpadła cała rodzina i Volturi, którzy wyszli porozmawiać jakąś godzinę temu, podczas gdy ja prowadziłam monolog w myślach. Nawet moje drugie ja nie chciało mi odpowiedzieć.
-Co się stało?- spytała Esme, patrząc na zbite okno.
-To moja wina. Bawiłam się kamieniem, bo wyszłam na dwór i go niechcący rzuciłam. Przepraszam.
-Nic się nie stało.
Edward widać nie mógł mi nic przeczytać w myślach. Spojrzał tylko na mnie powątpiewająco i wyszedł za resztą. A ja odwinęłam kartkę. Pisało na nie:
"Spotkaj się ze mną, dziś na polanie o północy."
Żadnego podpisu, ani nic. Co to w ogóle jest? Iść? Nie. Jak się zdecyduję, Alice mnie zobaczy. To za pół godziny. Pójdę się przespacerować. W końcu to chyba mogę. Wyszłam z pokoju i udałam się do drzwi, kiedy rozległo się warknięcie. to mój tata siedział na kanapie z moją mamą i patrzyli na mnie, jak na jakąś oszustkę z telenoweli.
-Idę się przejść.- oznajmiłam i wyszłam.
Nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję. Miałam zegarek. Zostało mi dwadzieścia pięć minut. Zdążę. Pobiegłam szybko tam gdzie trzeba i czekałam. Została minuta. Pół minuty. Dwadzieścia sekund. Dziesięć. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...

Rozdział 8

I jest równo północ. Usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Wyszedł z nich... Aro?! Co to ma znaczyć? To jest chyba jakiś cholernie nie śmieszny żart! Odwróciłam się i chciałam iść, ale zmaterializował się szybko koło mnie i chwycił za ramię. Oczywiście nie obyło się bez zobaczenia moich wspomnień.
-Masz ochotę zdradzić Jacoba?- zakpił, gdy skończył już szukać w przeglądarce google w mojej głowie. 
Internet, cudowna rzecz. Bez niej moja mama nie dowiedziałaby się, że Edward jest wampirem.
-Nie mam ochoty go zdradzić, bo z nim nie jestem.- warknęłam i wyrwałam moją rękę.- A poza tym, to kto Ci pozwolił się ze mną spotykać?
-Myślisz, że potrzebuje czyjejś zgody?- zaśmiał się.- To ja tu jestem królem. A ten chłopak ,którego widziałaś, jest wampirem, który ma wygląd dwudziestolatka ale tak naprawdę ma sześćdziesiąt siedem. Długo się żyje na tym świecie, więc się wszystkich zna. Może mógłbym was zapoznać, w zamian za...
-Bez erotycznych spraw.- wtrąciłam, bo wiedziałam co może sobie wymyślić.
-Nie martw się. Nie o to chodzi. Może... Pomożesz nam z tym warlatem?
-A niby jak?
-Przynęta. Nic Ci nie zrobi, dzięki twojej umiejętności. A my potrzebujemy go, aby znaleźć ją.
-Kogo znaleźć?
-Nie wiemy jak się nazywa, ale jest wampirem o zbyt potężnej mocy. Co chwila nam się wymyka.
-A jaką ma moc?
-Potrafi przywrócić wampirowi życie na czas, który wybierze. Ten wampir, gdy zostanie zmieniony w człowieka, przechodzi powolny proces starzenia się, czyli doda mu się do życia, np. rok. Jednak jest to bardzo ważna moc dla wampirzyc.
-Nie rozumiem...
-Ile wampirzyc chciałoby mieć dziecko?
Pomyślałam, że wiele. Rosalie, Alice i... Esme. 
-A to dziecko będzie wampirem?
-Tak. Mimo iż jego matka będzie przez pewien czas człowiekiem, to i tak będzie wampirem. To co... Pomożesz?
-Zamiast spotkania z tym chłopakiem, czy mogę poprosić w zamian aby...
-Chcesz spytać swoje ciocie i babcię o to, czy chcą mieć dziecko? Jeśli będą chciały, to się zgodzę. Ale tylko jedna para. Nie więcej... To na prawdę trudne wychować trójkę małych wampirków. A poza tym, one rosną tylko do trzynastego roku życia... Zupełnie jak Jane i Alec. [ pamiętajcie, to moja historia ^^] To jak będzie?
-Umowa stoi!
I wyciągnęłam rękę, którą on uścisnął. Wróciłam do domu, zapominając, że teraz Alice i Edward o wszystkim wiedzą. No może raczej nie zapomniałam, bo o tym mówię, ale skończmy już ten temat. Weszłam do domu i cała rodzina już na mnie tam czekała. Widać nie za bardzo wiedzieli o co chodzi. Uśmiechnęłam się patrząc na kobiety w domu.
-Czy mogę porozmawiać z kobietami w tym domu. W cztery oczy. Bez podsłuchiwania?
Niechętnie pokiwali głowami i wyszli z domu, a nim się obejrzałam, zniknęli w gęstym lesie. Spojrzałam na nie. To będzie trudna decyzja, ale wiedziałam kto powinien otrzymać to dziecko.
-Słuchajcie. Sprawa jest bardzo poważna. Zgodziłam się pomóc przy tym... warlacie. Okazało się, że tak naprawdę chodzi tu o wampirzycę, która ma bardzo ważne zdolności. Potrafi bowiem przywrócić wampirowi życie na pewien czas.
-No i..?- Esme i Alice nie rozumiały.
Rosalie wciągnęła gwałtownie powietrze.
-Która z nas?- spytała.
-Musicie same o tym zadecydować.
-Ale o czym?- spytała Alice.
-Słyszałyście o pewnej wampirzycy, która może przywrócić wampirowi życie?
-Tak. A co ma to wspólnego z nami?- spytała Esme.
-Że może przywrócić którejś z was życie na rok, a jak myślicie? Co w rok można osiągnąć?
Wszystkie trzy spojrzały na siebie. Esme od razu wypaliła:
-Ja nie chcę mieć dziecka. Myślę, że wystarczycie mi wy. Alice lub Rosalie, to moja decyzja.
Obydwie córki spojrzały na matkę z czułością. Uśmiechnęłam się do niej na pociechę, że zrezygnowała z czegoś takiego. Zwróciłam się do moich cioć:
-A więc... Która z was chce mieć dziecko?
Rosalie chciała coś powiedzieć, ale Alice ją wyprzedziła:
-Oddaję pierwszeństwo Rose. Uważam, że w pełni zasługuje na takie błogosławieństwo. Jeśli Emmett się zgodzi, oczywiście. Ale raczej nie ma nic do powiedzenia. Będziesz wspaniałą matką.
I stało się coś niemożliwego. Rosalie się popłakała. Przytuliła nas razem a potem każdego z osobna.
-A co z Bellą?- spytała Esme.
-Chyba ja jej wystarczę. Ma już dziecko a wy nie macie własnych.. rodzonych. Ale rozumiem, że ty Esme, traktujesz ich jak rodzone. Dlatego zrobię dla Ciebie coś innego. Porozmawiam z Carlislem. 
-Ale po co?- spytała pani domu.
-Nie zauważyłaś? Kiedy ostatnio byliście gdzieś razem?
- ...
-No właśnie. Dobrze wiesz, że ty powinnaś być na pierwszym miejscu a nie ta jego cholerna praca. W ogóle ja nawet nie pamiętam jak wygląda, a mam dobrą pamięć. Nie pamiętam jego głosu. Jego przestróg i złości. Kiedy razem graliśmy w baseball? 
-Ona ma rację.- powiedziała Alice.- Porozmawiaj z nim. 
Reszta też ochoczo pokiwała głowami. Uśmiechnęłam się i krzyknęłam, że mogą wracać. Po pięciu minutach pojawili się w pokoju. Nie słyszeli nas. Rozpoznałam po ich zachowaniu. Nagle drzwi się otworzyły a do środka wszedł pan Cullen. Oczywiście Carlisle. 
-Witajcie. Wpadłem na sekundkę. Widzieliście moją teczkę?
-Tak. Zaraz Ci przyniosę.- powiedziała Esme i zniknęła.
Podeszłam do mojego dziadka i podałam mu wizytówkę, którą zrobiłam dawno temu. 
-Spotkanie? Po co?- zdziwił się mój dziadek.
-Nie pytaj. Żadnej wymówki nie przyjmuję. Masz się stawić punktualnie. Zrozumiano?- rzekłam jak jakiś żołnierz, na co Jasper niespokojnie drgnął. 
Spojrzałam na niego przepraszająco. Uśmiechnął się i pokiwał na znak, że się nie gniewa. Carlisle też pokiwał głową. Esme podała mu teczkę, on tylko podziękował i wyszedł. Esme smutno spojrzała na miejsce gdzie zniknął. Jak on tak może? Nawet jej nie pocałował na pożegnanie. Wyszłam z domu. Musiałam się przewietrzyć. Usiadłam na kamieniu, znajdującym się kilka kilometrów od domu. Chyba mnie nie usłyszą z takiej odległości. Ześlizgnęła się i upadłam na trawę. Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Zero chmur. Wiele gwiazd. Księżyc wspaniały...
Usłyszałam dźwięk łamanych gałęzi. Pewnie Aro robi mi niespodziankę. Powoli wstałam, ale ten kogo ujrzałam. był w pewnym sensie całkiem mi obcy.
-Nic Ci nie jest?- spytał wspaniały, aksamitny głos, przez który zrobiło mi się słabo.
Pokręciłam głową. Patrzyłam w jego piękne, bursztynowe oczy. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. Podszedł i usiadł obok mnie. 
-Jestem Renesmee.- przedstawiłam się.- A ty?
Postać wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją. Odpowiedział mi jednym a tak wspaniałym słowem...

Rozdział 9

Postać wyciągnęła w moim kierunku dłoń. Uścisnęłam ją. Odpowiedział mi jednym a tak wspaniałym słowem...
-Pobudka!
Potrząsnął mną. POBUDKA?!
Nagle ujrzałam przed sobą nie tego chłopaka, ale mojego tatę.
-TATO!
-Co?
-Wszystko zepsułeś!
I uciekłam w las. Byłam tak blisko do poznania jego imienia. Chciałam usiąść na kamieniu, lecz potknęłam się i upadłam na szkło. Co ono w ogóle tu robi? Zaczęła mi lecieć krew. I wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jakieś zwierze się na mnie rzuciło. Kopnęłam je i chciałam uciec, jednak ugryzło mnie w nogę. Poczułam straszny ból. Jednak ktoś się rzucił na tego stwora. A więc to ta pułapka. Volturi przybyli trochę za wolno. Oczywiście moja rodzina pojawiła się chwilę później. Moja mama od razu mnie przytuliła i chciała podnieść, lecz nie mogła. Czyżby zabrakło jej siły? Poczułam się ociężała... Nagle przed moimi oczami zapanowała ciemność...
***
Otworzyłam oczy. Wszyscy się nade mną pochylali i obserwowali moje ciało. 
-Co jest?- zapytałam.
Moja mama znów mnie przytuliła.
-Czy Cię przypadkiem nie ugryzł ten warlat?
-Ugryzł...- zdążyłam odpowiedzieć.
Zaschło mi w gardle i mój dziadek chyba się kapnął. Podał mi szklankę wody., Zdawało mi się jakbym jednym łykiem wypiła całą szklankę.
-Moja noga...- wyspałam.
Od razu na nią zerknęli. Był tam czerwony ślad po ugryzieniu. 
-Co mamy zrobić?- zwrócili się do Aro.
-Trzeba wyssać jad, zanim dotrze do serca. Przez to może umrzeć.
Nagle ujrzałam jakąś wampirzycę. Była bardzo ładna... Szła w stronę naszego domu.
-Zawracaj!- krzyknęłam.
Zaczęłam się szarpać. Zaczęłam nagle pobierać wszystkie umiejętności z otoczenia. W drzwiach pojawił się Marek i Kajusz. Ten drugi trzymał za ramię tą kobietę.
-Mamy ją.
-Umowa...- ledwo powiedziałam.
-Przykro mi, ale nie możemy pozwolić na zagrażające nam, wampirom, dziecko.
Jednak było za późno. Pobrałam jej umiejętność i dotknęłam Rosalie. Upadła. Emmett chciał się już na mnie rzucić, lecz został powstrzymany przez Aro.
-Umowa, to umowa Kajuszu. Wierzę, że nie przysporzą nam kłopotów.
Uśmiechnęłam się. Jedyny normalny. I znów poczułam ból. Z moich oczu poleciały strumykami łzy. Nie mogłam kontrolować moich mocy. Nagle wszystko stało się jasne. Dzisiaj mam urodziny. Osiemnaste. Chyba czas umrzeć. Wiem, że ja, jako pół wampir, nie mogę żyć jak normalna "pijawka". Kolejny ból. To było nie do zniesienia... 
-Proszę...- mruknęłam.
Wszyscy zwrócili się do mnie. Rosalie jako człowiek.
-Co się stało?
-Proszę...- powtórzyłam.
-O co?- spytała troskliwie moja mama.
-Zabijcie mnie...
Coś się stłukło. Nagle zaczęły się krzyki. Nie rozumiałam zbyt wiele. Cullenowie nie zgadzali się, lecz Volturi byli gotowi spełnić moją prośbę. 
-Trzeba spełnić ostatnie życzenie umierającego.- powiedział Kajusz.
Odpowiedziało mu warknięcie.
-Nie!- krzyknęła moja mama.- Nie pozwolę na to. To jest moja córka!
-Wolisz by cierpiała?- rozległ się głos.
Jak zwykle musiał tu przyjść Jacob.
-A ty wolisz ją stracić?- warknęła Alice.
-Ja się nie zgadzam.- powiedzieli równocześnie wszyscy Cullenowie.
Jęknęłam z bólu. Coś mnie jakby zabijało od wewnątrz i zewnątrz. 
"Niech mnie zabiją"- myślałam.
-Jak chce zginąć, to zróbcie to!- krzyknął Jake.
-NIE!- odkrzyknęli.- Ona nie wie co mówi.
Zebrało mi się na wymioty.
-Miska...
Wszyscy byli zaskoczeni tym co powiedziałam. Jednak podali mi ją. I nie minęła sekunda jak zwymiotowałam. Rozległo się warknięcie i do środa wpadła cała sfora Jacoba i Sama. Leah można powiedzieć, polubiła mnie, więc podeszła do mnie i dotknęła czoła. Było strasznie gorące.
-Przydałby się chyba lód.- oznajmiła.
-Leah?- mruknęłam.
-Tak... Jestem tu.
-Proszę.. Oszczędź mnie.
-Co?
-Zabij mnie, proszę.
-Wytrzymaj. Chyba chcesz poznać tego TN?
Uśmiechnęłam się i wyobraziłam jego twarz. Ból od razu ustał. 
-Pomogło.. Dzięki.
Uśmiechnęła się triumfująco. 
-Wydaje mi się, że odkryłam coś ważnego. Jeśli będę umierająca, lub wyzdrowieje, zrobię to coś. A teraz... Macie coś do jedzenia?
Zaśmiali się. Esme od razu pobiegła do kuchni i wróciła z tacką naładowaną człowieczymi przysmakami. Zjadłam wszystko i od razu poczułam przypływ energii.
-Da się mnie wyleczyć?- spytałam.
-Spróbujemy wyssać ten jad. Tyle, że będzie bolało.
-Ból to moje drugie imię.- zażartowałam.
Wszyscy zachichotali, mrucząc pod nosem: "Wróciła".
-Wiecie co? 
-Co?
-Chyba nadal jestem głodna...
Znów rozległ się śmiech, lecz i tym razem przynieśli mi jedzenie. Zjadłam z wielkim apetytem, i poczułam jak wirus się cofa.
-Dajcie więcej..
-Co? Nie za dużo?- spytali.
-Czuję, że ta bakteria się wycofuje.. Chyba nie lubi ludzkiego żarcia.
I tak podali mi jeszcze sporo jedzenia, jedząc sami przy okazji, nie powiem już co. W końcu zamknęłam oczy i zasnęłam. Wszyscy zachichotali. Lecz dali mi spokój. Znów śnił mi się Tajemniczy Nieznajomy (TN).

Rozdział 10

Od tygodnia leżę już w łóżku. Jad został wyssany, ale nadal nie mam siły się podnieść. Rosalie świetnie sobie radzi jako człowiek, a Emmett stara się jej nie zrobić krzywdy. W tym. Jeśli wiecie co mam na myśli.
Do Jacoba się nie odzywam. Dobrze zrobił popierając moje zdanie, ale żeby krzyczeć na moją rodzinę? To już przesada. Cały czas obsypuje mnie upominkami, przeprasza, daje kwiaty, ale to mu nie pomoże. Mam plan. Znalazłam książkę w pokoju Kajusza. Wiem, nie powinnam, ale coś mnie tak pchnęło. I w ten oto sposób dowiedziałam się, jak uwolnić kogoś z wpojenia. To naprawdę dziwne, nie uważacie? Czy powinnam uwolnić Jacoba? On tak naprawdę mnie nienawidzi, za to jako ból sprawiałam mojej mamie. Ale ja nie chciałam...
Moje rozmyślania przerwała moja rodzina. Weszli uśmiechnięci od ucha do ucha.
-Co jest?- spytałam.
-Rosalie się udało.
-Jest w ciąży?!- krzyknęłam.
Wszyscy radośnie pokiwali głowami. Ze szczęścia wyskoczyłam z łóżka, co bardzo zdziwiło Carlisle'a. Według niego nie powinnam chodzić przez rok. Ale przesadza.
-Gdzie oni są? Muszę im pogratulować!
-W salonie. Emmett przechodzi depresję.
Uniosłam brwi. Depresje? Nie wnikam. Zbiegłam na dół, nucąc najładniejszą piosenkę jaką znam. Oczywiście byli tam, gdzie mieli być. Rose uśmiechnęła się do mnie, a ja podbiegłam do niej i przytuliłam. Spojrzałam na Emmetta, który w ogóle się nie ruszał. Walnęłam go w ramię i dopiero się ocknął.
-Gratulacje, ojczulku.- powiedziałam śpiewnie.
Uśmiechnął się blado i znów zapadł w "śpiączkę". Zachichotałam i zaczęłam wykonywać tańczyć taniec radości. W moim wykonaniu można nazwać to tańcem-wyglebańcem. Wszyscy, którzy zeszli zaczęli się ze mnie śmiać, lecz ja się tym nie przejęłam. Wybiegłam na dwór i zaczęłam jak szalona biegać po ogrodzie. Nie wiedziałam dlaczego, ale cóż... jak się cieszyć to na maksa.
Zaczęłam robić dodatkowo salta. To było dziwne...
-Chyba mi już przeszło...- mruknęłam, upadając na ziemie.- Power mi się skończył. Au!
Od razu przenieśli mnie do mojego pokoju. Tak jak sądziłam przyszedł Jacob. Nadal go nie lubiłam, ale cóż. On tu siedzi, ja tu siedzę (bo nie mam wyjścia) więc zagadałam do niego...
-Co słychać w sforze?
-Jak zwykle nudy. Jak Bella była człowiekiem...
I zamilkł. Oczywiście, bo to, że Bella stała się tak szybko wampirem, było moją winą. Gdyby nie ja, cały świat byłby lepszy. Przynajmniej według niego. Uśmiechnęłam się, bo wydaje mi się, że zaczyna być tym Jacobem bez wpojenia. Zaczyna mnie ignorować, nie być na każde moje zawołanie. Widać żywi się moją niechęcią a ja jego. Dzięki temu żyjemy... (taa... jasne).
Nagle usłyszałam bardzo dziwny dźwięk. Wstałam delikatnie, mając troszeczkę więcej sił. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam... Volturi. Właśnie kłócili się z moją rodziną. Zeskoczyłam na dół. I wtedy usłyszałam rozmowę...
-Podaj rękę Jasperze!- krzyknął Aro.
-Nie!
-Narażasz się na gniew Volturi! Chyba nie chcesz abyście wszyscy zginęli?!
Chcąc czy nie chcąc podszedł do nich. Aro po minucie warknął.
-A więc to Ciebie szukaliśmy przez wiele lat. Nie do wiary, że udało Ci się utrzymać dwudziestu nowonarodzonych. To pewnie dzięki twojemu darowi, nieprawdaż? Hm... Oszczędzę was wszystkich.
Zachłysnęłam się powietrzem. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
-Ale coś za coś.- dodał Kajusz.
Spojrzałam na niego niepewnie. Uśmiechnął się złośliwie.
-Jedno z was ma dołączyć do nas. Ale tylko osoba z darem.
-Nie!- powiedział stanowczo Carlisle.- Nie oddamy wam ani Alice, ani Edwarda, ani Belli.
-A kto mówił, że chodzi o nich?- zakpił Kajusz.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie i wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Zanim Kajusz do mnie doskoczył, został powalony przez mojego tatę. Jasper rzucił się na Aro, a Emmett (który o dziwo się ocknął) na Marka. Rachu ciachu i po piachu (xP) No może niezupełnie. Cullenowie są oszczędni. Oszczędzają energię i zbirów.
Puścili Volturi i chcieli odejść jednak oni nie odpuścili. I nie wiadomo jak, zanim skoczyli na nich, warknęłam. Znów skupili wzrok na mnie.
-Opanujcie się! Jesteśmy tak naprawdę jedną wielką rodziną, a prowadzicie bezużyteczne wojny. Spójrzcie na siebie. Tak bardzo boicie się stracić władzę, że podejrzewacie każdego o zdrady i jakieś inne cuda niewidy. 
Chyba coś zrozumieli bo pokiwali głowami. Jednak tak mi się tylko wydawało. Nagle Demetrii i Feliks przynieśli jakiegoś wampira. Podnieśli go i wtedy mnie olśniło. To był ON. Pamiętam go dokładnie. Każdy skrawek jego twarzy. Jednak u mnie się uśmiechał. Zawarczałam groźnie. Widać tego oczekiwali, bo Aro chciał już wydać znak, aby zabić, jednak nie dałam im szansy. Rzuciłam się na nich i jednym ruchem uwolniłam go. Potem pociągnęłam za sobą do lasu. Był trochę zdziwiony, lecz gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, złapał mnie za gardło i przygniótł do drzewa.
-Ktoś ty?!- warknął.
-Renesmee, idioto. I nie ma za co.
Jednym ruchem odtrąciłam go. Warknęłam i chciałam udać się z powrotem do domu. Jednak tym razem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
-Chyba nie masz zamiaru wracać!
-Dlaczego nie?
-Bo Cię zabiją!
-Wiesz... mi to wisi, tobie to wisi. Więc... niech dalej to wisi i powiewa.
Nie ma co, rozgadałam się. Wyszarpałam się i chciałam iść, lecz znów mnie przytrzymał.
-Nie chcę Cię mieć na sumieniu. Zostań!
-Na sumieniu?! Weź lepiej stul ten swój dziób i mnie posłuchaj! Uratowałam Cię, bo wiedziałam, że coś nas łączy. Śniłeś mi się, ale teraz wiem, że to pomyłka, więc mnie zostaw i daj zginąć!
Odepchnęłam go i pobiegłam w drogę powrotną. Całe szczęście nie pobiegł za mną. Zobaczyłam jedynie jak Kajusz wydziera się na Aro i na Marka. Spokojnie weszłam do ogrodu. Wszyscy byli źli, lecz rozweselili się jak mnie ujrzeli. Mama od razu mnie przytuliła i powiedziała:
-Jestem z Ciebie taka dumna!
Nie wiedziałam o co jej chodzi i miałam nadzieję, że się dowiem...

Rozdział 11

Nigdy nie byłam tak zaskoczona. O co chodziło? Żadnej groźby śmierci? To było naprawdę dziwne. Odsunęłam moją mamę i spojrzałam na Volturi. Ci akurat byli źli na mnie. W oczach Jane widać było kpinę. Warknęłam w jej stronę. Jednak się tym nie przejęła, bo tylko uśmiechnęła się szyderczo, a ja poczułam ból. Upadłam, jednak po chwili wstałam.
-Niespodzianka! Pamięć zawodzi.- powiedziałam złośliwie.
Po chwili ona upadła i krzyczała z bólu. Kajusz warknął i zrobił krok w moją stronę, jednak nie mógł się rzucić, bo Emmett także zrobił krok. Obudził się! Cóż za zjawisko! Obydwoje warczeli, więc przerwałam tą nauczkę, którą dawałam Jane. Spojrzałam na nich i powiedziałam:
-No więc? Jaka kara?
Aro uśmiechnął się i podszedł do mnie.
-Największą karą dla Ciebie będzie, jak wyjedziesz na miesiąc. Odgrodzimy Cię od twojej rodziny, przyjaciół i psów.
-Psów? Chyba se żartujesz. Równie dobrze oni mogą nazywać nas pijawkami.
-Nieważne. Wyjedziesz na MIESIĄC. Zrozumiane?
-A kto mnie będzie niby pilnować?
-My.
-Wy?
-Tak. Jedziesz z nami do Voltery.
-CO?!- wrzasnęłam.
-Właśnie tak. Będziesz z nami polowała, z nami rozmawiała, z nami wychodziła, z nami spała...
Mój tata warknął. Tak samo reszta Cullenów. Nawet Carlisle tak uczynił. Uśmiechnęłam się i rzekłam:
-Kto mnie niby zmusi?
-Raczej nie jesteś aż tak bardzo waleczna. Wystarczy jedno uderzenie, a pójdziesz z nami.
-Sprawdź to.- warknęła.
Ktoś się zamachnął i rozległ się huk. To Kajusz wymierzył mi solidny policzek. Zaśmiałam się.
-Och Kajuszu. Nie stać Cię na nic więcej?
Kolejne zamachnięcie i kolejne uderzenie. Jednak w ogóle nie bolało mnie to. No może troszeczkę, ale jak na pół wampira i pół człowieka nieźle się trzymam. Kolejny raz chciał mnie uderzyć, jednak ktoś złapał jego rękę. Oczywiście Emmett. Moi rodzice po prostu zamknęli oczy i starali się nie myśleć o tym, że mnie biją.
-Wystarczy.- warknął.
-A co mi zrobisz osiłku?
-Ja? Raczej nic. Ale wątpię abyś był silniejszy ode mnie.
-My mamy tu wspaniałe dary, Emmecie.- warknął.
-My mamy lepsze.- zaśmiał się złośliwie.- Dar Jane znika przy Belli, Edward słyszy wasze myśli, Alice widzi przyszłość a co najważniejsze...
-Renesmee potrafi kopiować moc. Wiem. Właśnie dlatego najbardziej ją pragnę. Cóż... Jest lepsza niż wszystkie dary wampirów razem wzięte, tylko trzeba nauczyć ją zatrzymać na zawszę cudzą moc. Na pewno potrafi zabrać komuś te dary, jednak nie umie. A więc Renesmee, czy pojedziesz z nami? Chyba nie chcesz znów, aby Kajusz Cię uderzył?
-Chcę.- odparłam beznamiętnie i znów dostałam.
-Dziewczyno, to do niczego nie prowadzi.- pierwszy raz odezwał się Marek.- Trochę nas podręczysz i gotowe.
-Hm... A z kim będę chodziła na polowania?
-Z Kajuszem.- odparł Aro.
-A nie mogę z Markiem?
-Możesz. A chcesz?
-Chcę. Wolę jego niż tamtego.
-A więc pakuj się. Wyruszamy za chwilę.
-Chyba mogę się pożegnać?
-Jasne. Masz pół godziny.
Pobiegłam szybko na górę i spakowałam wszystkie rzeczy. Zmieściłam się w jednym, wielkim bagażu. Zeszłam z ni na dół, gdzie pożegnałam się z rodziną. Esme płakała razem z Bellą, Rosalie była smutna. Najgorzej było z Emmettem. Biedaczysko się rozpłakało i nie chciało mnie wypuścić z objęć. Strasznie się do mnie przywiązał chłopak. Też się przez niego pobeczałam, więc poklepałam go jeszcze po plecach i wyślizgnęła się z jego objęć. Podeszłam do Jaspera i Alice. Z chłopakami jest ciężko, boja jestem zawsze mediatorem w ich związkach, że tak powiem. Też się rozpłakał, no bo kto kurcze rozwiąże ich problemy miłosne, jak nie ja? Pożegnałam się z resztą i ruszyłam za Volturi. Marek jak dżentelmen wziął mój bagaż i pobiegliśmy na lotnisko. Wsiedliśmy w samolot do Włoch Czekałam aż dolecimy, a w między czasie zasnęłam.
***
Ktoś mną potrząsnął, więc otworzyłam oczy. Kajusz pochylał się nade mną i uśmiechał się drwiąco.
-Jesteśmy na miejscu.
Podniosłam się i poczułam ogromny ból głowy. Jak na zawołanie pojawił się Marek z aspiryną. Że też wie, do czego służy.
-Dzięki.- mruknęłam.
Chciałam wstać, lecz nie miałam siły. Zawroty głowy miałam. 
-Chyba zaraz zwymiotuje.
-Nie w samolocie. Chodź.
Ruszyłam powoli za Volturi. Jak na zawołanie byli na miejscu Alec, Feliks, Demetri i paru innych mi nieznanych. Zeszłam po schodach akurat gdy zajechały trzy wielkie, czarne limuzyny. Uśmiechnęłam się w duchu i czekałam, aż podjedzie ich prawdziwi wóz.
-Wsiadasz?- zapytał grzecznie Aro.
Zatkało mnie.
-To... wasze auta?
-Pewnie. Jedne z najlepszych. A teraz wsiadaj.
Posłusznie podeszłam do nich, a Marek otworzył mi drzwi. Uśmiechnęłam się ciepło do niego i wsiadłam. Po paru godzinach dojechaliśmy na miejsce, a moim oczom ukazał się plac. Tutaj podobno mój tata chciał się zabić z miłości do mamy. Mojej, nie jego. Zaprowadzili mnie do zejścia. Oczywiście jak zwykle ktoś zechciał mi pomóc. Tym razem każdy, oprócz Kajusza, który prychnął. 
-Nie dzięki. Poradzę sobie.
I zeskoczyłam. Nawet nie było słychać kiedy zeskoczyłam, w przeciwieństwie do reszty. Po długim czasie doszliśmy do holu. Przywitała nas Gianna.
-Witajcie o wielcy!
I ukłoniła się. Parsknęłam śmiechem. Jakby mieli ją zamienić w wampira .Zaprowadzili mnie do pewnego miejsca, a moim oczom ukazał się ktoś.
-ALE Z CIEBIE OSZUST!- krzyknęłam wściekła.

Rozdział 12

-TY WREDNY OSZUŚCIE!- darłam się jak opętana.
Tajemniczy wampir mnie oszukał. Pracował dla Volturi od początku. Ma zdolność nawiedzania kogoś w snach. Popapraniec. Już ja mu pokażę. Pobrałam moc od Jane i sprawiłam aby poczuł trochę bólu. Jęknął i upadł.
-Naucz się szacunku idioto!- warknęłam.- Nie wolno nikogo oszukiwać. Jak ja cię nienawidzę.
Nagle w głowie zaświtała mi pewna myśl. Skoro mnie oszukali to..
-Wracam do domu.- warknęłam i skierowałam się w stronę wyjścia.
Jednak postanowili mi przeszkodzić. Wszyscy stanęli ramię w ramie zagradzając mi wyjście.
-Chyba jednak nie chcecie tego robić. Oszukaliście mnie i moją rodzinę, więc mam prawo wrócić do domu.
-Chyba nie chcesz żeby zginęli.- zasyczał Kajusz.
-Nic im nie zrobicie.- zaśmiałam się.
-Skąd ta pewność?- spytał.
-Bo się mnie boicie.
W moich oczach można było dostrzec złowrogi błysk. Uśmiechnęłam się, bo widziałam jak się cofają. Ruszyłam w kierunku wyjścia. Od razu mi ustąpili. Jeden z nich przytrzymał mi nawet drzwi. Po godzinie wyszłam na zewnątrz. Jak wrócić do domu? Może zbajeruję jakiegoś kasjera na lotnisku? Podeszłam do jednego z nich. Od razu spojrzał na mnie z pożądaniem. Bingo!
-Przepraszam, ale czy nie mógłby pan mi załatwić jakiegoś transportu do Olympi? Zostałam porwana i chcę wrócić do rodziny.- załkałam.
Od razu podziałało. Facet wyjął bilet i mi go podał, a potem zaprowadził do bramki lotniskowej.
-Dziękuję. Jak się panu odwdzięczę?
-Odwiedź mnie kiedyś.
-Z chęcią.- uśmiechnęłam się i wsiadłam.
Zajęłam miejsce obok... JACOBA?! Co on tu do cholery robił?!
-Mogę wiedzieć co tu robisz?- przerwałam mu rozmyślanie.
Spojrzał na mnie zaskoczony i się uśmiechnął.
-Byłem na wycieczce. A ty?
-Zostałam porwana. Ciekawe historie się nam przydarzają.- mruknęłam.
-Tak. Bardzo.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam, ale obudziłam się gdy dolecieliśmy. Wyszłam z samolotu. Podeszłam do mapy. Pięknie. Sporo drogi przede mną. Udałam się do lasu. Musiałam odsunąć się od ludzi. Chciałam już ruszyć, ale usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Rzuciłam się w tamtym kierunku i powaliłam przeciwnika na ziemię. No tak. Nie ma to jak Jacob.
-Musisz za mną łazić?- spytałam pomagając mu wstać.
-Muszę. Chciałem wrócić z tobą. Mam nadzieję, że mi pozwolisz.
-Pewnie. Wystarczyło spytać.
No i pobiegłam. Po chwili mnie dogonił, lecz "troszkę" przyśpieszyłam. Po kilku godzinach byliśmy na miejscu i przyjacielsko się rozstaliśmy. Szybko dobiegłam do domu i czekała tam na mnie niemiła niespodzianka. Na dworze wszyscy Cullenowie byli przywiązani do drzew i na dodatek pilnowani przez Volturi. 
-Co tu się dzieje?!- krzyknęłam.
Wszyscy zwrócili głowy w moim kierunku i uśmiechnęli się.
-Postanowiliśmy trochę zabawić twoich krewnych.
Warknęłam ostrzegawczo do Kajusza i podeszłam do mojego taty i jednym pociągnięciem go uwolniłam. Demetri złapał mnie za rękę, jednak odtrąciłam ją.
-Nie dotykaj mnie.
Zaśmiał się wrednie i znów chciał mnie dotknąć, kiedy coś z całej siły go popchnął. No może nie coś tylko ktoś.
-Jacob! Co ty wyprawiasz!- wydarłam się.
-Ratuję cię?
-Sama bym se świetnie poradziła.
-Jasne.
Nagle coś mnie z całej siły popchnęło i złamałam drzewo. Pięknie! Spojrzałam na agresora. No tak. Kajusz Volturi. Mój ulubieniec. Już ja mu pokażę ból. Złapałam trochę mocy Jaspera. Sprawiłam, że zaczął się mnie bać. Cofnął się o parę kroków. I wtedy się na niego rzuciłam. Przyłożyłam mu parę razy i oderwałam rękę. No to był akurat wypadek, ale cóż. Jęknął z bólu i zrzucił mnie z siebie. 
-To był wypadek. Wybacz. A teraz... Uwolnijcie ich.- warknęłam ostrzegawczo do strażników.
Od razu to zrobili. To trochę dziwne, ale cóż. Chwila... 
-Gdzie jest Rosalie?!
-Jest w domu.- warknął Emmett i ruszył w jego kierunku.
Jednak przejście zostało zagrodzone.
-Chyba przyszedł czas na ostateczną walkę.- zarechotał Kajusz.- Za tydzień o północy na waszej polance. 
-Świetnie. Zgnieciemy was na wiór!
Wszyscy zaśmiali się i zniknęli szybko. 
-To mamy przechlapane.- mruknęłam.
Nie ma to jak bitwa. Osiem wampirów na stu innych. Ale będzie świetna zabawa. Normalnie aż boki zrywać ze śmiechu. 
-Myślicie, że ktoś nam pomoże?
-Pewnie. Poprzednim razem byli chętni to i tym razem.
Uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że wszyscy chętnie się zjawią i nam pomogą.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dalsze losy rodziny Cullen 1 10
Dalsze losy rodziny Cullen 1 10
Dalsze losy Edwarda i Belli Cullenów
Dalsze losy 7, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 14, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy Edwarda i Belli II
Dalsze losy 5, Dalsze losy Renesmee
DALSZE LOSY I JAKOSC ZYCIA PACJ Nieznany
Dalsze losy 18, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 13, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 12, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 15, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy Edwarda i Belli V, SAGA ZMIERZCHU, Dalsze losy Edwarda i Belli
Dalsze losy Edwarda i Belli II, SAGA ZMIERZCHU, Dalsze losy Edwarda i Belli
Dalsze losy 6, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy Edwarda i Belli I, Dalsze losy Edwarda i Belli
Dalsze losy 11, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 4, Dalsze losy Renesmee
Dalsze losy 3, Dalsze losy Renesmee

więcej podobnych podstron