Wiatr zmagał się z każdą sekundą.
-Quil?-spojrzałam na rosłego Indianina.-Nie jestem pewna...
-Nie przejmuj się! Leah nic nie zrobi twojemu chłopakowi!-zaśmiał się. Wysunęłam podbródek do przodu i założyłam ręce na klatce.
-On-nie-jest-moim-chłopakiem.-wycedziłam, posyłając mu nienawistne spojrzenie. Nie wiedzieć czemu, jeszcze zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
-Quil! Przecież ona jest dziewczyną! Jak on może się bić z dziewczyną??- moje niedowierzenie brało górę nad wściekłością na Leah, za to jak mnie nazwała i na Quila, który nie powstrzymał jej i Jacoba przed bójką.
Szczelniej owinęłam się kurtką.
-To kurtka Jake'a.-odpowiedział Quil na moje niezadane pytanie. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.-On jej przecież nie potrzebuje.-zamrugałam zdziwiona jeszcze bardziej.
-Chcesz powiedzieć...że...że ty też wiesz...?-teraz to on przyglądał mi się z niedowierzeniem.
-Czy wiem?-rozpogodził się natychmiast.-Nessie, czy on ci nic nie powiedział??- uśmiechnęłam się niemrawo.
-O czym mi nie powiedział?-było mi trochę wstyd mojej niewiedzy o rzeczach, jak było widać, nader oczywistych.
-Ja też jestem wilkołakiem.-rzekł Quil. Nie potrafiłam zahamować mojej szczęki kiedy pojechała w dół.
-T-ty też?-wykrztusiłam.-Ale...jak...to...ilu was jest?-zamyślił się.
-Hm...nie wiem dokładnie. Tu, w La Push, jest nas około dziesięciu...nie licząc Jake'a i Sama, oni są w końcu Alfą...poza tym Sam ostatnio wyjechał z Emily. Wiesz, podróż poślubna.-uśmiechnął się łobuzersko, jakby chciał podkreślić ciekawość tego co ten Sam i Emily robią na swoim miesiącu miodowym.
-Alfą? Co to znaczy?-spytałam zaciekawiona.
-To znaczy, że obydwaj są naszymi przywódcami. Wiesz, rozkazują nam, te rzeczy...-spojrzał w kierunku polanki. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam Jacoba stojącego tuż przed Leah'ą. Obydwoje wyglądali jakby przymierzali się do skoku.
Zerknęłam na twarz Jacoba. On miał być przywódcą? Nie wiedzieć czemu strasznie śmieszyła mnie ta myśl.
-Czy dwóch Alfa jakoś się nawzajem nie wyklucza?-spytałam. Quil pokiwał głową, a w następnej pokręcił nią.
-I tak, i nie.-odparł, wzruszając ramionami.-Wiesz, jeżeli bardzo się starają mogą przebywać w tej samej okolicy, ale jeżeli ich zdania są odmienne... cóż, wtedy po prostu lepiej uciekać do Nowego Jorku.-uśmiechnęłam się lekko i ponownie przeniosłam wzrok na Jacoba.
-On nie może bić się z dziewczyną.-powiedziałam w końcu. Dziwiła mnie ich nieruchomość. Od dobrych kilku minut stali, wpatrując się w siebie, Jacob z nienawiścią, Leah z wyższością.
Quil westchnął.
-Leah też.-wytrzeszczyłam oczy.
-Co?-spytałam z niedowierzeniem.-O-ona teeż??-moje zdziwienie powoli ustępowało miejsca fascynacji.-Łał.-wydukałam.-Nieźle.
-Czy ja wiem...ostatnio jest bardzo wkurzona...odkąd...odkąd ty jesteś w mieście.-moja szczęka ponownie pochyliła się ku dołowi.
-Dlaczego?-spytałam trochę skrzywdzona.-Co ja jej takiego zrobiłam?
-Uważa, że odciągasz od niej brata.-Quil westchnął.
-Jakiego brata? Ja nie znam żadnego jej brata...-zrozumiałam.-Seth.- wymamrotałam z rosnącym niedowierzeniem.
-Właśnie. Leah twierdzi, że ty i twoja wampirza rodzinka odciągacie go od niej i ich rodziny...a przecież mały chciał tylko na kilka lat wyrwać się z domu.-zaśmiał się ze swojego kiepskiego żartu, ale widząc, że nie mam ochoty na śmiechy i chichy, spoważniał.
-Hej, nie zadręczaj się tym mała. To nie twoja wina.-powiedział po chwili, klepiąc mnie po plecach. Odwróciłam od niego głowę.
Niestety w bardzo kiepskim momencie bo w tej samej chwili usłyszałam dwa głośne trzaski i cała pokryłam się strzępkami ubrań. Rozpoznałam w nich kawałki błękitnej bluzki, którą widziałam kilkanaście minut temu na Leah'i.
Pospiesznie odwróciłam się plecami do polanki.
-Powiedz Jacobowi, że idę na polowanie.-powiedziałam bez cienia wahania. Nie odchodziła mnie teraz ich reakcja.-I podziękuj Leah'i za gościnę.-dodałam po chwili nie chcąc być niegrzeczna. Ruszyłam prędko przed siebie, nie odwracając się. Usłyszałam tylko jak Quil woła coś za mną. Chyba coś w stylu "Ale to dom Jake'a!"
Ponieważ nigdzie nie było mojej bmki dałam sobie spokój z jej szukaniem i ruszyłam pieszo przez żwirową ulicę. Dopóki nie byłam dostatecznie daleko, aby nie słyszeć odgłosów walki, nie odwróciłam się ani razu. Kiedy w końcu słyszałam już tylko moje kroki na żwirze, zaczęłam biec.
Po kilku minutach znalazłam się w lesie. Poczułam bolesne ukłucie koło serca, kiedy przypomniałam sobie, że kilka kilometrów dalej stoi mój stary dom.
Zaczęłam węszyć.
W moje nozdrza uderzyło kilka zapachów naraz. Po pierwsze ściółka i jagody. Potem świerk...i jodła. Aha, jest jeszcze buk. Ale zwierzęta, zwierzęta, gdzie zwierzęta...
Odwróciłam się błyskawicznie słysząc szelest. Naprężyłam mięśnie szykując się do skoku. Polowanie odświeża umysł. Czuję się wolna od reszty świata, nie istnieje nic poza zapachem...
Jeleń.
Poczułam nagłe pragnienie, kiedy ten cudowny zapach krwi młodego zwierzęcia do reszty mną owładnął. Ugięłam kolana i nasłuchiwałam.
Nagle zza pobliskiego drzewa wyszedł owy jeleń. Powstrzymałam się od natychmiastowego rzucenia się na ofiarę i zagryzłam wargę. Mój umysł był czysty, jak tabula raza, myślałam tylko o pragnieniu. Trzeba poczekać, aż podejdzie bliżej...
Jednym zdecydowanym skokiem znalazłam się przy jeleniu. Ten jednak zdawał się nie zauważać zagrożenia. Kiedy jednak zdał sobie sprawę, że nie jestem zwykłą turystką było za późno.
Moje żeby przebiły jego skórę na karku, a krew wpłynęła w moje usta. Wciąż nie byłam tak dobra w piciu jak Edward, także kilka kropel spadło na ściółkę. Reszta stada pewnie pomyśli, że to jakiś drapieżnik.
Drapieżnik.
Przecież to ja.
Ta nagła myśl zakołatała w mojej głowie i poczułam do siebie obrzydzenie. Odsunęłam się od martwego zwierzęcia, choć wciąż odczuwałam pragnienie. "Najwyżej zjem coś normalnego w domu."-pomyślałam.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na jelenia.
-Chyba powinnam posprzątać.-mruknęłam do siebie, jednak odwróciłam głowę od mojej ofiary. Ruszyłam pędem przed siebie, chcąc zostawić swoje wyrzuty sumienia daleko za sobą.
Dlaczego właśnie teraz poczułam obrzydzenie do samej siebie? Do mojego gatunku? Tego nie wiedziałam. Chciałam tylko dotrzeć do domu i zjeść normalne jedzenie, zachowywać się jak normalny człowiek...wystrzeliłam między drzewa jak rakieta. Nie chciałam dłużej się zadręczać, dlaczego akurat teraz??
Po kilku chwilach zatrzymałam się i kucnęłam. Znalazłam się na dużej polanie. Przypomniała mi się Leah i Jacob, ale szybko odgoniłam od siebie te myśli. Ta polana była większa, i to o wiele. Poza tym miałam nieodparte wrażenie, że już tu byłam, i że z tym miejscem wiąże się coś ważnego.
Ukryłam twarz w dłoniach.
Chciałam przestać myśleć, chciałam nie czuć obrzydzenia, chciałam po prostu zniknąć. Czemu akurat teraz zaczęło mi doskwierać bycie pół-wampirem?
Zadrżałam pod wpływem nagłego wiatru.
Podniosłam głowę, bowiem wiatr nagle ucichł. Po prostu pojawił się na sekundę, a potem zniknął. Tak jakby ktoś szybko biegał...
-Wampir?-wyszeptałam.
-Wiedziałem, że któregoś dnia znowu się spotkamy.-usłyszałam tuż koło mojego lewego ucha.