Przy stole panowała krępująca cisza, z której sprawy nie zdawał sobie chyba tylko Jacob, który jadł z wielkim apetytem, jak na gigantycznego wilka przystało.
Odchrząknęłam, jakkolwiek próbując przerwać panującą ciszę i rozejrzałam się po pozostałych.
Charlie nie wyglądał na zadowolonego sposobem jedzenia Jacoba, Carlisle natomiast wyglądał jakby chciało mu się śmiać, a jego wargi co po chwilę nieznacznie unosiły się ku górze. Bella nie wiedziała gdzie podziać oczy, patrząc to na Edwarda, to na Jacoba i tak w kółko. Tymczasem mój ojciec patrzył na Indianina z tak słabo skrywaną nienawiścią, iż można się było łatwo domyślić na jakich są stosunkach między sobą.
Ponownie odchrząknęłam, patrząc na szybko znikające ziemniaki na talerzu Jake'a. On jednak nie robił sobie z całej mojej rodziny nic a nic, zawzięcie pałaszując obiad, ugotowany przeze mnie i Bellę.
W końcu zrezygnowana wzdychnęłam.
Zrozpaczona Bella spojrzała na mnie. Natychmiast rozpoznałam to spojrzenie. "Pomocy"-wołała niemo. Spuściłam wzrok na własne kolana i próbowałam wymyślić cokolwiek co przerwało by tą okropną ciszę.
Kiedy ponownie spojrzałam na moją mamę nie patrzyła się już na mnie tylko na Edwarda. Zobaczyłam, że otwiera usta, lecz w następnej sekundzie je zamknęła. Nie chcąc, żeby wyglądało to idiotycznie przyłożyła natychmiast szklankę z sokiem pomarańczowym do ust.
Odchrząknęłam po raz trzeci i o dziwo, Jacob podniósł nagle głowę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to nie z mojego powodu.
Z gardła Edwarda wydobywał się głuchy warkot.
-Kochanie, proszę...-zaczęła Bella.
-Edwardzie.-przerwał jej łagodnie Carlisle.-Myślę, że powinieneś trochę się ochłodzić na zewnątrz.-warkot nie ustępował.
-Edwardzie.-ponowiłam prośbę mojego dziadka. Tylko, że z moim tonem zabrzmiało to jak rozkaz. Mój tata momentalnie przestał warczeć i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Nessie?-spytał Jacob.-Wszystko okay?
-Nie, Jake, nic nie jest "okay".-w końcu moje zirytowanie wzięło górę.-Czy ktoś mi wyjaśni co tu się dzieje?-zacisnęłam ręce nerwowo na kolanach.- Bello?-ta jednak nawet na mnie nie spojrzała, tylko powędrowała wzrokiem gdzieś za okno.-Edwardzie? Carlisle? Czy ktoś mi wyjaśni co tu się dzieje??
-Renesmee, myślę, że nie powinniśmy tego robić teraz...-zaczął Carlisle, zerkając nieznacznie na Charliego.
Wstałam gwałtownie, niemal przewracając stół.
-Nie, nie, nie! Ja nie chcę z niczym odwlekać! Nie rozumiecie? Już mam dość tajemnic! Właśnie dlatego tu przyjechałam! Bo chcę wiedzieć wszystko, wiedzieć prawdę! Czy to aż takie skomplikowane?-usłyszałam metaliczny brzdęk i zorientowałam się, że to Jacob wypuścił widelec na podłogę.
Wiedziałam też, że gdyby z mojej rodziny chciał go złapać, zrobiłby to bez problemu.
Poczułam, że drżą mi ręce. Nie umiałam już dłużej wytrzymać. Cała moja rodzina ciągle miała przede mną tajemnice. Dlaczego nie pozwolili mi poznać Jacoba? Dlaczego ukrywali przede mną tyle różnych rzeczy? Pytania cisnęły mi się na usta, ale odganiałam je jak natrętne muchy. Szczerze nie miałam ochoty poznawać teraz na nie odpowiedzi.
Chciałam tylko być sama.
Odepchnęłam gwałtownie krzesło do tyłu i ruszyłam biegiem w stronę mojego pokoju. Usłyszałam jak Bella podnosi się z krzesła i jak Carlisle nakazuje jej aby została. Otworzyłam z rozmachem drzwi, pozwalając im, aby uderzyły z trzaskiem w ścianę pokoju. Podeszłam do okna i otwarłam je. Jednym susem znalazłam się na parapecie i poczułam nagły powiew chłodnego wiatru.
Dlaczego ja nie mogłam urodzić się jako wiatr? Dlaczego musiałam być dziwną pokraką, pół-wampirem, pół-człowiekiem, pijącym krew? Dlaczego tak właśnie się stało?
Odpowiedź była prosta.
Miłość.
A konkretnie miłość Belli i Edwarda. Gdyby się nie poznali nie byłoby mnie tutaj, teraz. I kto wie czy nie byłoby tak lepiej? Nie namyślając się ani sekundy zeskoczyłam z parapetu i poczułam jak włosy plączą mi się na wietrze. Teraz już nie umiałam powstrzymać łez. Poleciały ciepłymi strumieniami po moich policzkach nim jeszcze zdążyłam miękko wylądować na trawie. Dobrze, że stąd nie mógł mnie zobaczyć nikt z salonu.
Nie próbowałam nawet otrzeć łez i w głębi duszy zastanawiałam się czemu tak w ogóle płaczę? Może dlatego, że przez te lata w Brazylii ten ból przed brakiem zaufania był kumulowany? Może po prostu nie mogłam już wytrzymać tego, że nie ufa mi własny ojciec i matka?
Tego nie wiedziałam.
Po prostu pozwoliłam łzom moczyć moje policzki.
Pognałam przed siebie, nie bardzo wiedząc gdzie biegnę. Chciałam tylko uciec od tego domu, w którym oni wszyscy siedzieli. Dlaczego nie mogli mi dzisiaj wszystkiego powiedzieć? Nagle coś sobie uświadomiłam.
Charlie.
Przecież tak naprawdę on nic nie wiedział.
Pociągnęłam nosem i przyspieszyłam tempo. "To wcale ich nie usprawiedliwia."-pomyślałam.-"Nie mieli prawa trzymać przede mną tylu sekretów."
Ogarnęły mnie drzewa. Ich korony były tak gęste, że prawie nie było widać słońca. Niedługo i tak miało zajść, jednak wolałam nie biegać po lesie sama w ciemności. Wiedziałam, że i tak nic mi się nie stanie. Ale jednak się bałam.
Tylko czego? Samotności? Nie, to nie była dobra odpowiedź. Wciąż nie mogłam nic wymyślić kiedy poczułam nagły i urwany powiew wiatru.
Stanęłam.
-Nie chcę rozmawiać. Już jest za późno.-rzuciłam w kierunku Edwarda.
-Nessie...
-Nie mów tak do mnie!-mój krzyk zaskoczył nas oboje. Zakryłam usta dłonią i cofnęłam się o krok.-Ja...-pokręciłam głową i pozwoliłam kolejnym wodospadom łez swobodnie wypłynąć mi z oczu.-Dlaczego?- wymamrotałam.
-Dlaczego co?
-Dlaczego mi nie powiedzieliście? O Jacobie?-wampir zadarł głowę i zobaczyłam, że jego nozdrza się minimalnie rozszerzyły.
-Ten pies tu idzie.-odparł.
-Odpowiedz na pytanie.-ponowiłam, opierając się o pień najbliższego drzewa i powoli zsuwając sie na ziemię.-Nie mam zamiaru stąd odejść.
-Renesmee...-zaczął ostrożnie.
-Odpowiedz.-ponagliłam z zaciętą miną. Otarłam mokre ślady łez z policzków i spojrzałam mu prosto w oczy.
Wyglądał na zagubionego.
-Renesmee, chodź stąd.
-Nie ruszę się.
-Nie chodzi mi o las. Chodzi mi o Forks. Wyjedźmy razem. Z powrotem do Brazylii. Będzie dobrze. I wtedy wszystko ci wyjaśnimy.-wyciągnął do mnie dłoń, ale ja pokręciłam głową.
-Nie.
-Renesmee...
-Powiedziałam: nie.-gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka. Ale obydwoje wiedzieliśmy, że to nie był zwykły wilk. Edward zaklął pod nosem.
-Córeczko...-zaczął na powrót przybierając minę dobrego ojca.
-Nie, Edwardzie. Ja chcę tu zostać. Ja...lubię Jake'a. I ty tego nie zmienisz cokolwiek się między wami stało.-sama zdziwiłam się moim słowom. Praktycznie nie znałam Indianina. Ale coś wewnątrz mnie mówiło powiedz to! To przeznaczenie!
A ja to powiedziałam.
-Renesmee...naprawdę, wszystko ci wyjaśnię. Tylko obiecaj, że wrócimy do Brazylii.-westchnęłam.
-Edwardzie. Ja. Lubię. Jacoba.-sens tych słów początkowo do niego nie dotarł.
-Co?-zapytał niemal szeptem kiedy pojął co powiedziałam.
-To co usłyszałeś. Nie obchodzi mnie to co stało się między wami. Ja go lubię. I chcę tu zostać. Niedawno ocalił mnie z waszego prezentu. Tak, mam na myśli bmkę.-dodałam, widząc jego pytające spojrzenie.-Zacięła się kierownica i hamulec. Umarłabym, gdyby nie Jacob.-ostatnie zdanie wypowiedziałam na tyle głośno, żeby usłyszał je też Indianin gdyby był w pobliżu.
Na twarzy Edwarda odbiły się po kolei różne emocje, poprzez strach i na bólu skończywszy.
-Czy ty nie rozumiesz tego co on zrobił? Nie rozumiesz, dziecko? -wypowiedział te słowa ze wstrętem, krzywiąc się.-On się w ciebie wpoił!
I w następnej chwili zobaczyłam wielkiego wilka, który wyskoczył zza drzew, rzucającego się do gardła Edwardowi.