Podważyłam klapkę od komórki śrubokrętem i patrzyłam jak wyskakuje z zawiasów. Zaczęłam grzebać w zawartości aparatu. Wyjęłam na stół kartę SIM, aby jej nie uszkodzić.
Co za żelastwo.
Już dawno nie powinno działać.
Może to głupie, ale uwielbiam rozbierać różne sprzęty, typu AGD, a potem je zamontowywać na nowo, podnosząc na przykład szybkość okręcania się pralki lub zmniejszając czas potrzebny zmywarce na umycie naczyń.
Może to dziwne.
Ale przynajmniej pomaga na chandrę.
Skupiłam się, starając się nie myśleć co właśnie teraz dzieje się pode mną. Siedziałam w byłym pokoju Belli, przy jej byłym biurku, a jego właścicielka siedziała na dole razem z Carlisle'm, Jacobem i Edwardem, obmyślając co jeszcze można zrobić. Ja, jak wściekły maluch pognałam tu, na górę. Nie miałam ochoty tego słuchać. Dopiero teraz naprawdę uświadomiłam sobie jak bardzo zależy mi na Jacobie. Był dla mnie ważny, ważniejszy niż ktokolwiek inny.
I nie miałam tak po prostu ochoty rozmawiać o jego śmierci.
Poczułam, że do oczy napływają mi łzy, a obraz przede mną się zamazuje. Coś zasyczało i błysnęła iskierka. Trudno. Najwyżej Carlisle kupi mi nową komórkę. Ta i tak była już zbyt zużyta.
Przełknęłam głośno ślinę, próbując zahamować płacz. Niestety jedna mała łza potoczyła mi się po policzku i kiedy już miała spać na blat biurka, niespodziewanie wylądowała na czyimś palcu.
-Nie mów, że płaczesz przeze mnie...-wyszeptał Jacob. Nie podniosłam wzroku, a kolejna łza spadła na stół. Jego dłoń wolno się odsunęła. Po chwili poczułam jak jego ręce zmuszają mnie, żebym wstała. Pohamowałam drżenie wargi i posłusznie się podniosłam. Objął mnie od tyłu ramionami i przez dłuższą chwilę staliśmy w ciszy.
-Przepraszam.-szepnął. Delikatnie wyswobodziłam się z jego uścisku i odwróciłam się do niego, patrząc nań ze zdziwieniem.
-Za co ty mnie przepraszasz?-pokręciłam głową i spuściłam wzrok na podłogę. Kiedy tylko myślałam, że to przez Edwarda...
Potrząsnęłam głową i zerknęłam na Jacoba. Nie zdziwiło mnie to, że nawet nie usłyszałam jak usiadł na łóżku. Podeszłam i siadłam koło niego. Podniosłam niezdecydowana dłoń i położyłam mu ją na ramieniu. Jak on się czuł? Jak ja bym się czuła wiedząc, że niedługo umrę?
-Jacob...-usłyszałam, że na dole wszystkie rozmowy ucichły. Na pewno się nam przysłuchiwali. Lekkie, prawie niedosłyszalne kroki rozległy się na schodach. Były to dwie osoby.-Jacob...-ponowiłam, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał.
Ten ból w jego oczach! Tak bardzo nie chciałam, żeby cierpiał! Ale jak mogłam to zrobić skoro sama czułam się jakbym rozpadła się na kawałki? Jak mogłam pocieszać inną osobę, skoro nawet sama nie umiem się pozbierać??
Nie wiedziałam.
-Jacob...tak bardzo...nie chcę...-słowa plątały mi się na języku.-Chciałabym tylko...żeby...wszytko było jak niedawno.-kiedy w końcu to powiedziałam ciężar, który dźwigałam jakby zelżał.
Odetchnęłam głęboko.
-Chcesz powiedzieć...żeby wszystko było tak jak wtedy, kiedy byłaś w Brazylii?-wymamrotał z wzrokiem utkwionym w drzwiach. Pewnie też usłyszał Edwarda i Bellę.
Jego słowa mną wstrząsnęły.
Że niby co? Czy on nie wiedział? Czy nie widział? Nie widział tego, że mi na nim zależy, że jest dla mnie wszystkim, że ja go...
...kocham?
Nie.
Nie, to przecież...
A jednak!-wypiszczał cichuteńki głosik wewnątrz mnie. Moje prawdziwe "ja". Ono na pewno wiedziało co się ze mną dzieje.
-Jacob, ty głupku...ty niemądry głupku...-pokręciłam głową.-Popatrz na mnie.-z ociąganiem wypełnił moje polecenie. Teraz, albo nigdy!- dopingowało mnie moje "ja". Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam prosto w ciemnoczekoladowe oczy Jacoba.-Jake...-wyszeptałam. Wszystko się we mnie napięło. Czułam się jakbym za chwilę musiała skoczyć na spadochronie. Wydawało mi się nawet, że słyszę sapnięcie Edwarda, kiedy pochylił się jeszcze bliżej drzwi. Cichy szczęk klamki...za jakąś sekundę tu będą, powiedz to!-popędzał mnie Głos. Kolejny krótki, głęboki wdech.-Jake. -dłużej nie mogłam odwlekać. A potem...powiedziałam mu.
Następne co pamiętam to to, że wzięłam kolejny głęboki wdech, kiedy jego ciepłe usta dotknęły moich. Wszystko było cudowne idealne, jego wargi, jego oddech na mojej skórze, jego ręce, jeżdżące w tę i we w tę po moich plecach, jego palce między moimi włosami.
Złapałam go za kark i przyciągnęłam jeszcze bliżej siebie. Czułam go całym moim ciałem, całą sobą i pragnęłam go jeszcze bliżej.
Nie wiem jak długo się całowaliśmy, nie pamiętam reakcji Belli i Edwarda, kiedy otworzyli drzwi, wiem tylko, że trwało to strasznie długo. Plusem było to, że mój ojciec się na nas nie rzucił. Może Bella go powstrzymała? Nie obchodziło mnie to, żyłam chwilą. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewały moje własne słowa, idealne, prawdziwe, szczere. "Kocham cię, Jacob..." "Ja ciebie też"-pragnęłam usłyszeć. Ale to było lepsze, lepsze niż jakiekolwiek zapewnienia ustne. To wszystko było takie cudowne, nierealne....
A potem zemdlałam pod wpływem niedotlenienia.
Kiedy się ocknęłam poczułam nienaturalne ciepło dłoni Jacoba na mojej lewej ręce i zaraz potem zobaczyłam jego twarz. Uśmiechnęłam się niepewnie.
-Hej.-mruknęłam oczarowana.
-Hej.-oparł, uśmiechając się boleśnie.
I przypomniałam sobie co tak naprawdę spowodowało moje wyznanie.
Nie był to Głos, nie byłam to sama ja. Była to nieubłagalnie zbliżająca się kosa w jego kierunku.
Mój uśmiech zniknął. Podniosłam sie i spuściłam nogi na ziemię.
-Cześć, Nessie.-przywitała mnie Bella, która stała u drzwi. Nie odpowiedziałam. Chyba zrozumiała, że zauważyłam brak Edwarda.
-Gdzie on...
-Na polowaniu.-odparła zanim zdążyłam odpowiedzieć. Jacob pochylił się ku mnie nieznacznie i położył mi rękę na ramieniu. Delikatnie ją odtrąciłam. Nie obchodziło mnie to co robi teraz Edward. A jednak kiedy go tu nie było... zabolało.
Teraz musimy wymyślić jak ci pomóc, Jake.-pomyślałam smutno.
Wstałam zdecydowana i zrezygnowana zarazem.
-Rozmawialiście z Carlisle'm, prawda?-nie czekałam na odpowiedź.-Wymyślił coś?-moja nadzieja była dziwnie pomieszana z bezkresnym pesymizmem. Bella oparła się o framugę drzwi. Przez okno do pokoju wpadały pojedyncze promienie słońca, które padały na jej ciemnobrązowe włosy.
Wyglądała cudownie. Nawet teraz.
-Myśleliśmy o wyssaniu krwi poprzez nasze zęby...-zaczęła niepewnie, nie patrząc na mnie.-Ale to zbyt ryzykowne. Poprzez to do ciała Jacoba może wedrzeć się jeszcze więcej jadu, a my możemy odebrać mu dużo krwi.
Bella spuściła wzrok.
Czy myślała o tym co zdarzyło się tu kilka minut temu? Nadal nie wiedziałam dlaczego wyjechaliśmy do Brazylii i odebrała mnie Jacobowi. Nadal nie wiedziałam co to jest wpojenie. Ale coś mi mówiło, że będzie jeszcze wiele czasu na to abym się dowiedziała...
Nagle coś wpadło mi do głowy.
-Bello?-spojrzała na mnie.-Czy dobrze pamiętam, że Carlisle ostatnio przyniósł do domu coś w rodzaju strzykawki mechanicznej?-kiwnęła lekko głową. W mojej głowie zaczął się układać plan.-I prawda, że można ją było zaprogramować w ten sposób, że zamiast całej krwi wysysała w organizmu na przykład same osocze?-ponownie kiwnęła głową, a jej twarz zdradzała, że zaczyna rozumować tak jak ja.-Czy w Forks albo La Push są takie mechaniczne igły?-zwróciłam się w stronę Jacoba, który jako jedyny nic nie skojarzył.
-Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc...od pierwszej przemiany w wilkołaka ani razu nie byłem w szpitalu...-przyznał jakby ze skruchą.
Opadłam na łóżko pod wpływem emocji i zaraz potem zerwałam się energicznie.
-A więc...kierunek szpital!-wykrzyknęłam i nie czekając na nikogo pognałam ile sił w nogach, gdyż od tego zależało życie najważniejszej mi osoby w całym wszechświecie.