Margaret Donaldson
MYŚLENIE
DZIECI
BIBLIOTEKA WIEDZY WSPÓŁCZESNEJ
OMEGA
Margaret Donaldson
MYŚLENIE DZIECI
Wiedza Powszechna
Warszawa 1986
Tytuł oryginału: Children's Minds
Fontana/Collins, Glasgow 1978
Z języka angielskiego tłumaczyły:
Anna Hunca-Bednarska, Ewa Maria HunO
Okładka i strona tytułowa
Józei Cz. Bieniek
Ilustracja na okładce
Tadeusz Kazubek
PRINTED IN POLANO • ' '" .
H l @ Copyright by Państwowe Wydawnictwo
"Wiedza Powszechna"
Warszawa 1985
Redaktor: Teresa Blażejewska
Redaktor techniczny: Ryszard Jankowski
Korektor: Wanda MarMewicz
ISBN 83-214-0517-7
ISSN 0208-9653
Pamięci Jamesa McGarrigle'a
PRZEDMOWA
Na kartach tej książki staram się wykazać,
że materiał, jakim obecnie dysponujemy, zmu-
sza nas niejako do odrzucenia niektórych aspe-
któw teorii Jeana Piageta dotyczącej rozwoju
intelektualnego. Może się wobec tego wydawać
dziwne, iż swoje podziękowania chcę przede
wszystkim skierować do człowieka, którego
pracę zamierzam krytykować. A jednak winna
mu jestem wdzięczność i chciałabym ją tu wy-
razić. Wiele lat temu Jean Piaget był tak dob-
ry, iż przyjął mnie do Institut des Sciences
de 1'Education w Genewie; liczne z moich póź-
niejszych badań były zainspirowane fascyna-
cjami wywołanymi tym pierwszym spotkaniem.
Choć obecnie czuję się zmuszona do odrzucenia
pewnych twierdzeń Piageta, to jednak nie
umniejsza to w niczym mego szacunku dla nie-
go jako człowieka i uczonego o ogromnych za-
sługach. W nauce żadna teoria nie jest ostate-
czna i nikt nie jest tego świadom bardziej niż
sam Piaget. Czuję się także w obowiązku do-
dać, że podczas gdy pierwsze rozdziały tej
książki proponują pewną reinterpretację pro-
blemu, to większość z tego, co powiedziane
jest dalej, nie jest - jak myślę - sprzeczna
z poglądami Piageta, które niejednokrotnie
wywierały niezaprzeczalny wpływ na moje
sądy.
W ostatnich dziesięciu czy dwunastu latach
miałam szczęście pracować w Edynburgu z
bardzo utalentowanym zespołem. W połowie
lat sześćdziesiątych rozpoczęłam badania nad
dziećmi w wieku przedszkolnym, współpracu-
jąc z Rogerem Walesem, Georgem Balfourem,
Robinem Campbellem, Johnem Taylorem i
Brianem Youngiem; przez pewien czas praco-
wała z nami także Eve Curme, zanim wyszła
za mąż za Herberta Clarka i wyjechała do
Ameryki, co odczuliśmy jako wielką stratę. Po-
tem, kiedy odeszli członkowie tej pierwszej
grupy, przybyli nowi: Robert Grieve, Barbara
Wallington, Peter Lloyd, Michael Garman,
Patrick Griffiths, Lesley Hali, Martin Hughes,
James McGarrigle i Alison Macrae. Rozwijając
tezy mojej książki szeroko korzystałam z prze-
prowadzonych przez nich badań; wiele mi także
dały dyskusje prowadzone z nimi przez te
wszystkie lata.
Z wdzięcznością wspominam również naszych
gości z innych części świata, którzy dołączali
do nas na krótsze lub dłuższe okresy, z który-
mi współpraca była tak owocna.
Nie jest możliwe w pełni docenić, a nawet
uświadomić sobie to wszystko, co wpływa na
nasze myślenie. W moim przypadku jednak
jedno oddziaływanie jest - jak sądzę - oczy-
wiste. Mam tu na myśli wpływ, jaki wywarł
na mnie Jerome Bruner, jego głębokie za-
interesowanie związkami między psychologią
i kształceniem oraz rzadko spotykaną zdolność
efektywnego przenoszenia teoretycznych prze-
myśleń w sferę działań praktycznych. Miałam
szczęście pracować w Cambridge i Massachusetts,
w różnych zespołach organizowanych przez
Brunera w celu prowadzenia badań nad proce-
sem uczenia się dzieci - by jak najskuteczniej
im w tym pomagać. Moja książka wiele za-
wdzięcza tym doświadczeniom.
Byłoby wielkim niedopatrzeniem, gdybym
- wracając teraz myślą do Edynburga - nie
wspomniała o dzieciach z naszego eksperymen-
talnego ośrodka wychowawczego oraz o perso-
nelu tej placówki - Muriel Slade i Noveen
Strachan, które tak wzorowo ją prowadziły,
oraz o naszej sekretarce, Janet Panthes, na
której kompetencji i pogodzie ducha możemy
nadal z całym spokojem polegać.
Kilka osób - Robin Campbell, Martin Hu-
ghes, Alison Macrae, Jess Reid i mój mąż,
Stephen Salter - przeczytało rękopis tej książ-
ki w jej wcześniejszej wersji. Wdzięczna je-
stem im wszystkim za oddanie, z jakim to
uczynili, za ich przemyślane komentarze i cen-
ne dla mnie dyskusje.
Na koniec chciałabym podziękować Insty-
tutowi Badań Społecznych - Social Science
Research Council za stypendium naukowe, któ-
re umożliwiło mi spokojną roczną pracę nad
tą książką.
WSTĘP
Oto scena na małym dziedzińcu wewnątrz
zabudowań szkolnych. Nagrzane słońcem pły-
ty dziedzińca, skrzynki pełne różnokolorowych
kwiatów. Na murku, opierając się na łokciach,
leży dziecko. Jest to dziewczynka, w głębokim
skupieniu pogrążona w lekturze. Nie opodal
inne dziecko troskliwie podlewa kwiaty, pod-
czas gdy jakieś inne siedzi oparte o ścianę, z
notesem na kolanach, rysując coś czy pisząc.
Podobnie jak pierwsze dziecko i ono jest całko-
wicie pochłonięte wykonywanym zadaniem.
Wewnątrz budynku otaczającego dziedziniec, na
wyłożonych wesołymi dywanami podłogach
różnymi pracami zajęta jest gromada dzieci,
-podczas gdy nauczyciele spacerują wśród nich,
uśmiechają się, zagadują i zachęcają do dal-
szych wysiłków.
Gdy obserwowałam tę scenę pewnego przed-
południa w maju 1977 roku, przyszło mi na
myśl, że wizytująca tę szkołę osoba pozbawio-
na wiedzy o naszym społeczeństwie mogłaby
odnieść wrażenie, że znalazła się w Utopii,
zwłaszcza gdyby takiego gościa poinformowa-
no, że dzieci, które obserwuje, pochodzą z ro-
dzin zamieszkujących poniekąd upośledzoną
dzielnicę jednego z naszych wielkich miast.
10
Pozwalając memu umysłowi dalej igrać z tą
myślą, zaczęłam się następnie zastanawiać, ja-
kie byłyby odczucia naszego gościa, gdybyśmy
mu dali możliwość obserwowania i prowadze-
nia rozmów z uczniami z niektórych wyższych
klas, będących końcowym etapem naszego sy-
stemu oświatowego (może ze starszymi bra-
ćmi i siostrami dzieci z dziedzińca?), z młodzieżą
wkrótce już mającą opuścić szkołę na zaw-
sze i szczerze z tego zadowoloną. I wyobrazi-
łam sobie naszego gościa, jak czyta nasze ga-
zety i ogląda nasze programy telewizyjne, biją-
ce raz po raz na alarm z powodu oświatowego
krachu: upadku norm, analfabetyzmu, sytuacji
dorastającej młodzieży, której tysiące opuszcza
szkoły bez umiejętności zarobienia na życie w
świecie, w jakim przyszło jej żyć - niezado-
wolonej, rozczarowanej, pokonanej już przed
startem.
Taki gość niewątpliwie bardzo szybko pozbył-
by się złudzeń, iż oto znalazł się w Utopii. Ale
byłby także w wielkim kłopocie, gdyby przyszło
mu wskazać, w czym leży zło.
1 DOŚWIADCZENIE
SZKOLNE
Jeśli możliwa do zdobycia wie-
dza jest w stanie wpływać na roz-
strzygnięcia, ignorancja staje się
hańbiącym występkiem.
A. N. Whitehead
Usprawiedliwianie się "nie wie-
działem" nie ma żadnego zastoso-
wania w naturze. Niewiedza jest
tu winą.
C. G. Jung
Ustalając prawa zmuszające nasze dzieci do
pójścia do szkoły, bierzemy na siebie wspólnie
ogromną odpowiedzialność. Oto na okres oko-
ło dziesięciu lat, z niewielkimi odchyleniami
w zależności od kraju, dzieci są rekwirowane
jak poborowi; ich niedojrzałość w niczym nie
łagodzi arbitralności takiego postępowania. Je-
go istoty nie zmienia też intencja, choćby naj-
szczersza, że te szkolne dośwadczenia są "dla
ich własnego dobra".
Me zaliczam się do zwolenników tego, co
12
zwykło się nazywać społeczeństwem bez szko-
ły". Jestem, przekonana, że potrzebujemy szkół
-- i to teraz bardziej niż kiedykolwiek. Ale
uzasadnienie długiego i narzuconego okresu
"służby państwowej" jest czymś, czego nie
można lekceważyć. Musimy postawić pytanie:
czy doświadczenie szkolne rzeczywiście jest do-
bre dla naszych dzieci i czy jest dobre w stop-
niu, w jakim moglibyśmy je takim uczynić.
Problem ten należy rozważyć z całą powagą i
powracać do niego w miarę jak zmieniają się
warunki i postępuje nasza wiedza.
Stajemy wobec swego rodzaju zagadki.
W ciągu pierwszych paru lat szkoły wszystko
wydaje się przebiegać bardzo dobrze. Dzieci
robią wrażenie chętnych, ożywionych i szczę-
śliwych. W panującej na ogół atmosferze spon-
taniczności zachęcane są one do poszukiwania,
odkrywania i tworzenia. Towarzyszy temu du-
że zaangażowanie nauczycieli o wyższych aspi-
racjach pedagogicznych. Tak jest przeważnie
także w tych warstwach, które pod różnymi
względami dalekie są od społecznego uprzywi-
lejowania. A jednak, kiedy zastanawiamy się,
co się dzieje, gdy dzieci osiągają okres dojrze-
wania, zmuszeni jesteśmy przyznać, że obiecu-
jące zapowiedzi z wczesnych lat szkolnych czę-
sto pozostają nie spełnione. Wiele dzieci opusz-
cza szkołę z gorzkim poczuciem porażki, bez
dostatecznego choćby opanowania tych podsta-
wowych umiejętności, jakich wymaga od nich
społeczeństwo, a tylko mniejiszość wyrasta na
ludzi, którym dana jest radość posługiwania się
twórczą inteligencją.
Problem sprowadza się więc do tego, by zro-
zumieć, dlaczego coś, co zaczyna sią tak obie-
cująco, często kończy się tak źle. I nieuchron-
nie w obliczu tych pytań budzą się wątpliwo-
ści, czy rzeczywiście nauka szkolna zaczyna
się tak pomyślnie, jak to się na początku wy-
13
daje, czy blask pierwszych szkolnych lat nie
zawiera już w sobie cienia tego zmierzchu,
który potem nieubłaganie zapada.
Tak rodzi się presja, by dokonywać zmian
na niższych szczeblach systemu nauczania, a to
wiąże się z realnym niebezpieczeństwem, że
zmiany wprowadzane pod wpływem takich na-
. cisków zamiast postępu spowodują poważny
regres.
W swym artykule zamieszczonym w "Times
Educational Supplement" z 24 czerwca 1977
roku Karl Heinz Gruber przestrzega nas przed
nierozsądnym odrzucaniem dotychczasowych
zdobyczy; przypomina o nich rysując wyraziś-
cie kontrast między naszymi szkołami a szkoła-
mi podstawowymi innych krajów europejskich,
które opisuje jako miejsca nacechowane przy-
krą i sztywną atmosferą, gdzie od samego po-
czątku uczniowie narażeni są na niepokój i lęki
- nierzadko chorobliwe - powodowane stra-
chem przed niepowodzeniem.
Oczywiście nie powinniśmy przywracać ta- .
kiego stanu rzeczy. Ale słuchając ostrzeżeń
Grubera i uczulając samych siebie na straty
wynikające z popełnianych przez nas błędów,
wciąż jednak musimy zadawać sobie pytanie,
czy nasze postępowanie jest w pełni słuszne.
Zasadniczy problem pozostaje bowiem nie
rozwiązany. Nie można zaprzeczyć, że pomimo
chwalebnego zainteresowania naszego szkolni-
ctwa podstawowego tym, by dawać dzieciom
poczucie szczęścia, tak czy inaczej nauczanie
staje się jednak dla wielu z nich doświadcze-
niem zgoła odmiennym, pozbawionym radości.
W rezultacie mamy wielką liczbę jednostek
źle przygotowanych do życia w społeczeństwie
i nieuchronnie świadomych tej nieadekwatno-
ści. Prowadzi to albo do przypisywania pora-
żki własnemu brakowi zdolności, albo -
w całkowicie zrozumiałym odruchu samoobro-
14
ny - do określania tej sfery aktywności jako
bezsensownej. W obu tych przypadkach dzieci
nie chcą mieć dalej do czynienia ze szkołą.
Czym więc usprawiedliwimy długi okres "służ-
by państwowej", który kończy się w taki spo-
sób?
Dla nauczyciela tych smutnych dzieci nau-
czanie jest na ogól doświadczeniem równie po-
zbawionym radości. Dochodzą więc oni do prze-
konania, że ich uczniowie są mało zdolni, a sąd
taki ma charakter obronny. Trudno bowiem
zdecydować się na stwierdzenie, że nauczanie
jest bezsensowne. Jak wówczas mogą uspra-
wiedliwić to, że tego uczę? Pozostawałoby więc
tylko uznanie, że to ja, nauczyciel, nie potra-
fię wywiązać się ze swego zadania.
Dla społeczeństwa jako całości - a przy-
najmniej dla tej jego części, która kontroluje
organizację i funkcjonowanie systemu edu-
kacji - możliwe są dwa wnioski, także o cha-
rakterze obronnym: albo że wielka liczba dzie-
ci jest rzeczywiście beznadziejnie tępa i powin-
na być po prostu "spisana na straty", albo że
wielka liczba nauczycieli nie wykonuje prawi-
dłowo swojej pracy.
Gdzie leży prawda?
Pierwszą rzeczą, którą powinniśmy sobie
uświadomić - w tej generalnie niezręcznej
sytuacji - jest skala trudności, a w kontek-
ście ewolucji ludzkości ogromne nowatorstwo
tego przedsięwzięcia edukacyjnego, jakie pod-
jęły współczesne kultury zachodnie. Nie ma
więc potrzeby przyjmować zbyt silnej postawy
obronnej wobec faktu, że nie poradziliśmy
sobie - jak dotąd -• zadowalająco z tym za-
daniem. Na dalszych stronach tej książki sta-
ram się uzasadnić twierdzenie, iż pewne umie-
jętności, którym przypisujemy najwyższe zna-
czenie w naszym systemie edukacji, są całko-
wicie obce spontanicznym sposobom funkcjo-
15
nowania ludzkiego umysłu. Będę się również
starała wykazać, że istota problemu, jak ro-
zwijać te umiejętności, nie została zrozumiana
dostatecznie dobrze i dostatecznie powsze~
chnie.
Postawy obronne są zwykle wrogami efe-
ktywnego działania, podobnie zresztą jak
i samozadowolenie, o które tak łatwo, gdy się
zrezygnuje z tych postaw. W obecnej sytuacji
samozadowolenie byłoby czymś wręcz zgub-
nym. Jeśli mamy zamiar wytrwać w naszym
edukacyjnym przedsięwzięciu, musimy w try-
bie pilnym nauczyć się lepiej je prowadzić.
Jakkolwiek duży byłby postęp, który już osią-
gnęliśmy, zmarnowany wysiłek i związane
z nim frustracje wciąż jeszcze są zbyt duże, by
się na nie godzić.
Rozwiązanie problemu - każdego problemu
- polega na odkryciu, jak zmienić aktualny
stan rzeczy na stan rzeczy pożądany, a nale-
żący jeszcze do przyszłości. Aby tego dokonać
z pełnym skutkiem, -należy nie tylko mieć
wyobrażenie zakładanego efektu końcowego,
ale i dobre zrozumienie właściwości punktu
startu. Istotne więc jest, aby nauczyciele zda-
wali sobie jasno sprawę z tego, jakimi chcą,
aby dzieci stawały się pod ich kierunkiem, ale
także z tego, jakie te dzieci faktycznie są,
kiedy proces edukacyjny się zaczyna.
Zgromadzono sporo nowego materiału nauko-
wego na temat podstawowych umiejętności
myślowych i językowych, jakimi dzieci dyspo-
nują u progu szkoły. Nadszedł czas, by poddać
rewizji niektóre popularne opinie z tej dzie-
dziny i zapytać, jakie implikacje rewizja taka
za sobą pociąga.
2. ZDOLNOŚĆ
DODECENTRACJI
"Spędziłem ten pierwszy -dzień wydłubując
dziury w papierze, a potem wróciłem do domu.
- Co się stało, kochanie? Więc nie podo-
bało ci się w szkole?
-• W ogóle nie dali mi prezentu.
- Prezentu? Jakiego prezentu?
- Powiedzieli, że dadzą mi prezent.
- Och, nie, z pewnością tego nie powie-
dzieli
- A właśnie, że tak! Powiedzieli: Ty jesteś
Laurie Lee, nieprawdaż? Więc siadaj na razie
tutaj.1 Siedziałem tam cały dzień, ale niczego- v
nie dostałem. Nie pójdą więcej do szkoły".2
Śmiejemy się z tego nieporozumienia z dwu.
przynajmniej powodów: z zaskoczenia wywoła-
nego nagłym rozpoznaniem dwuznaczności tam,
gdzie jej normalnie nie dostrzegamy, i dlatego,
że interpretacja dziecka wzrusza nas nieskry-
waną nieadekwatnością jego oczekiwań, naiw-
nością jego otwartego i pełnego ufności umy-
słu.
W pierwszym naturalnym odruchu epizod
ten łatwo skomentować w taki oto sposób:
dziecko nie zrozumiało dorosłego. Ale wystar-
1 Gra słów w języku angielskim: for the present
- na razie; the present - prezent (iprzyp. tłum.).
a L. Lee, Cider with Rosie. Londotn 1965, s. 50.
i
17
2 Myślenie dzieci
czy krótka chwila refleksji, by spostrzec, że
(na głębszym poziomie) zawiódł tu również
dorosły, zawiodła jego umiejętność wyobrażę-,
nią sobie punktu widzenia dziecka. Nie chodzi
mT"tutaj o skrytykowanie nauczycielki, która
w taki sposób zwróciła się do Lauriego Lee.
Nie możemy zastanawiać się nad każdym sło-
wem wypowiadanym w codziennym pośpiechu.
Jednak zachowanie nauczycielki, aczkolwiek
zrozumiałe, psycholodzy określiliby jako ego-
centryczne. Egocentryczne nie znaczy tutaj sa-
~y molubne, lecz jedynie (z wynikającą z tego te-
rminu dosłownością) skoncentrowane na sobie.
Skoncentrowanie na sobie polega na postrze-
ganiu świata ze swego punktu widzenia, wypły-
wającego z własnej zajmowanej w nim pozycji
(czy to pojmowanej dosłownie, czy też meta-
forycznie); jest to też niemożność uświadomie-
nia sobie, jak może wyglądać ten sam świat, ale
widziany pod innym kątem, lub jakie znacze-
nia będą nieść te same słowa, ale słyszane
i interpretowane przez inny umysł, z odmien-
nym bagażem uprzednio zdobytej wiedzy
i doświadczenia.
Laurie Lee nie wiedział, że szkoła nie jest
miejscem, gdzie normalnie dostaje się prezen-
ty. Nauczycielka to wiedziała, ale nie uświa-
domiła sobie, że Laurie tego nie wie. Jej wie-
dza była dla niej tak oczywista, że prawdo-
podobnie nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że
ktoś inny mógłby o tym nie wiedzieć. Im le-
piej coś znamy, tym większe jest ryzyko, iż
w kontekście tej wiedzy będziemy zachowywać
się egocentrycznie. Stąd im większa przepaść
między nauczycielem a uczniem, tym trudniej-
sze staje się nauczanie, przynajmniej w inte-
resującym nas tu aspekcie.
Ponadto Laurie nie miał prawdopodobnie
pojęcia o innym, "dorosłym", idiiomatycznym
znaczeniu słów for the present, nie miał nawet
18
możliwości rozważenia alternatywnej inter-
pretacji. Również i w tym aspekcie nauczy-
cielka zapomniała o rozmiarach dzielącej ich
przepaści: działała ze swego własnego "cen-
trum" i nie potrafiła dokonać "decentracji", \
czyli wyobrażeniowego wglądu w to, z jakim
znaczeniem może wiązać jej słowa małe dziec- '
ko.
' Wszyscy przejawiamy bardzo silną tenden-
cję do "działania od centrum", w sposób po-
dobny do wyżej opisanego. Jednocześnie jed-
nak mamy także niemałą wprawę w decentra-
cji, w przeciwnym bowiem razie znacznie częś-
ciej dochodziłoby do kompletnego braku poro-
zumienia z innymi, niż to się faktycznie zdarza.
Jeśli jakiś człowiek byłby całkowicie niezdolny
do uwzględnienia punktu widzenia drugiej oso-
by, to mielibyśmy do czynienia z bardzo niedo-
brym rozmówcą. Aby bowiem konwersacja
przebiegała sprawnie, każdy z jej uczestników
musi starać się zrozumieć, co druga osoba już
wie, czego nie wie, czego potrzebuje się do-
wiedzieć, by osiągnąć swe cele, a co chce wie-
dzieć dla własnej przyjemności.
Uważa się, że dzieci poniżej sześciu-siedmiu
lat mają trudności w porozumiewaniu się z te- ,
go właśnie tylko powodu, że trudno im doko- ^
nywać decentracji lub że są wysoce egocentry- *-
czne.
Twierdzenie to w bardzo przekonywającej
formie zostało wprowadzone przez Jeana Pia-
geta, który poparł je dużym materiałem dowo-
dowym i wokół niego zbudował całą swą teorię
dotyczącą myślenia dzieci w wieku przedszkol-
nym i w pierwszych latach szkoły. Skonstruo-
wany przez Piageta system argumentacji jest
tak spójny, a zarazem wiążący tyle różnych
właściwości rozwojowych, iż trudno jest przy-
puścić, by możliwa tu była pomyłka.
A jednak dysponujemju^becnie poważnymi
\
danymi świadczącymi o tym, że pod tym wła-
śnie względem Piaget nie miał racji. Więk-
szość swego materiału empirycznego zgroma-
dził on w ostatnich latach: obmyśliwszy różne
zadania dla dzieci obserwował ich zachowanie
podczas rozwiązywania wynikających z tych
zadań problemów, stawiał im odpowiednie py-
tania i notował odpowiedzi. Jedno z najlepiej
znanych zadań z tej serii dotyczyło potraktowa-
nej dosłownie zdolności przyjmowania punktu
widzenia innej osoby, a więc zdolności roz-
poznawania tego, co widzi drugi człowiek pa-
trzący na tę samą rzecz, ale z innej strony.
Do przeprowadzenia tego eksperymentu po-
trzebny jest trójwymiarowy przedmiot lub
zbiór przedmiotów. Sam Piaget korzystał
z modelu trzech gór.3 Góry te różniły się kolo^
rem i takimi właściwościami, jak śnieg na je-
dnej, dom na wierzchołku drugiej i czerwony
krzyż na szczycie trzeciej.
Dziecko siada za stołem, na którym umie-
szczony został model. Następnie eksperymenta-
tor wyjmuje laleczkę i sadza ją w jakimś
miejscu po przeciwnej stronie stołu. Dziecko
ma odpowiedzieć na pytanie: co widzi lalka?
Słowny opis (np. ona widzi dom na wie-
rzchołku góry po swojej prawej stronie) może
sprawiać dziecku trudność, ponieważ siłą rzeczy '
musi to być opis o dużym stopniu skompli-
kowania. Stosowane są dwie wersje tego
ćwiczenia. W pierwszej prezentuje się dziecku
zbiór dziesięciu obrazków, przedstawiających
model ujęty z różnych stron - dziecko ma
wybrać obrazek pokazujący to, co widzi lalka.
W drugiej wersji dziecko otrzymuje trzy tek-
turowe góry i proszone jest o takie ich usta-
wienie, by wyglądały jak na zdjęciu zrobionym
3 J. Piaget, B. Inhelder, The Child's Conception of
S pace. Londoii 1956.
20
z miejsca, w którym siedzi lalka. Z reguły
dzieci do ośmiu, a nawet dziewięciu latanie
potrafią uporać się z tym zadaniem w'sposób
zadowalający. Wśród dzieci poniżej siedmiu-
-sześciu lat zauważa się silną tendencję do wy-
bierania obrazu lub budowania modelu, które
utożsamiają ich własny punkt widzenia, czyli
przedstawiają dokładnie to, co widzą sami
badani.
Wykorzystując te fakty Piaget wykazuje, że
dzieci są niezdolne do wyobrażeniowej decen-
tracji. Podkreśla, że z jednej strony wiedzą
one doskonale, iż wygląd przedmiotu zmienia
się, gdy obchodzimy go dokoła, ale jednocześnie
utrzymuje, że dzieci są skrępowane tym, co
nazywa "złudzeniem egocentrycznym", jak
tylko poprosi się je, aby przedstawiły obraz
tego, czego same aktualnie nie widzą. Badane
dzieci - twierdzi Piaget - rzeczywiście wyo-
brażają sobie, że widzenie perspektywiczne
lalki jest takie samo jak ich własne, myślą,
że lalka widzi góry tylko w taki sposób, jak
one same je widzą. Trudność dziecka polega na
tym, że nie jest ono w stanie potraktować swe-
go własnego chwilowego punktu widzenia jako
jednego z całego zbioru możliwych punktów "
obserwacji i skoordynować tych możliwości w
jeden spójny system, tak by zrozumieć relacje,
jakie zachodzą między różnymi perspektywami.
Piaget nakłania nas do przyjęcia wniosku,
że zachowanie dziecka w takiej sytuacji umo-
żliwia głęboki wgląd w naturę jego świata.
Świat ten ma składać się przede wszystkim
z "fałszywych absolutów". Polega to na tym,
iż dziecko nie uświadamia sobie faktu, że to,
co widzi, jest zrelatywizowane w zależności
od zajmowanej przez nie pozycji. To co widzi,
traktuje jako prawdę absolutną lub obiektywną
rzeczywistość - oto świat taki, jaki jest fak-
tycznie. Zauważmy, że takie widzenie świata
21
zakłada skrajny brak ciągłości; każda zmiana
pozycji oznacza nagłą w nim zmianę i gwałto-
wne zerwanie z przeszłością. I Piaget tak wła-
śnie uważa, że taki jest świat małego dziecka.
Żyje ono chwilą, nie martwiąc się tym, jak
się rzeczy miały uprzednio i jaka relacja łączy
to, co jest obecnie, z sytuacją poprzednią lub
przyszłą. Świat dziecka jest jak film puszczony
w zwolnionym tempie, mówi Piaget w innym
miejscu.
W żadnym razie nie chcę przez to powie-
dzieć, że według Piageta dziecko nie pamię-
ta wcześniejszych "ujęć". Piageta interesuje
zagadnienie, w jaki sposób te chwilowe stany
są połączone w umyśle dziecka (lub też pozba-
wione tych połączeń). Problem polega na tym,
jak skutecznie dziecko potrafi pojęciowo opa-
nowywać zachodzące zmiany i "przejścia".
Wszystko to ma daleko idące implikacje dla
zdolności dziecka do myślenia i wnioskowania;
do implikacji tych jeszcze powrócimy. Rozważ-
my jednak najpierw, jak dzieci zachowują się
podczas wykonywania zadania, które jest bar-
dzo podobne do zadania "z górami", ale jedno-
cześnie różne od niego pod pewnymi bardzo
istotnymi względami.
, Autorem testu jest Martin Hughes. W swo-
jej najprostszej formie zadanie to wymaga uży-
cia dwu "ścian" przecinających się na kształt,
krzyża oraz dwu laleczek, przedstawiających
policjanta i małego chłopca. Szkic tej sytuacji
widzianej z góry (przed włączeniem chłopca
do "akcji") jest następujący:
W badaniach prowadzonych przez Hughesa
policjant był początkowo umieszczany tak jak
na szkicu, mógł więc widzieć pola B i D, nato-
miast pola A i C zasłaniała mu ściana.
Następnie bardzo starannie przygotowywano,
dziecko do oczekującej je próby, wyjaśniając
mu wszystko tak, by mogło w pełni pojąć sy-
22
poHctaat
dziecko
tuację i zrozumieć, o co jest proszone. Hughes
najpierw umieszczał lalkę-chłopczyka w polu
A i pytał, czy policjant może go widzieć. Potem
powtarzał to pytanie, przemieszczając chłop-
czyka kolejno na pola B, C i D. Następnie sta-
wiał policjanta po przeciwnej stronie twarzą
do ściany dzielącej pola A i C i prosił dziecko,
by ukryło chłopczyka tak, aby policjant nie
mógł go zobaczyć. Jeśli dziecko popełniło jakiś
błąd w tej wstępnej fazie, błąd ten był wy-
jaśniany, a pytanie powtarzane dotąd, aż otrzy-
mana odpowiedź była poprawna.
Popełniane błędy były jednak bardzo nie-
liczne.
Po etapie wstępnym zaczynał się właściwy
test. Zadanie było teraz bardziej złożone.
Wprowadzano drugiego policjanta i umiesz-
czano obu tak jak na poniższym szkicu:
23
Proszono dziecko, by ukryło chłopca przed
dwoma policjantami jednocześnie, co mogło być
wykonane jedynie przy uwzględnieniu i sko-
ordynowaniu dwóch różnych punktów widze-
nia. Próbę tę powtarzano trzy razy, tak aby za
każdym razem inne pole stawało się jedyną mo-
żliwą kryjówką.
dztoefco
Rezultaty testu były zdumiewające. Kiedy
zbadano za jego pomocą trzydzieścioro dzieci
w wieku od trzech i pół do pięciu lat, 90%
odpowiedzi było poprawnych. Nawet dziesię-
cioro najmłodszych dzieci, których przeciętna
wieku wynosiła "trzy lata i dziewięć miesięcy,
udzieliło poprawnych odpowiedzi.
Wówczas Huhges przeszedł do dalszych prób,
stosując bardziej skomplikowany układ ścian,
z pięcioma lub sześcioma polami, i wpro-
24
\vadzajac trzeciego policjanta. Dzieci trzyletnie
napotykały tu więcej trudności, ale wciąż jesz-
cze ponad 60% odpowiedzi było prawidłowych.
Dzieci czteroletnie nadal udzielały poprawnych
odpowiedzi.
Wydaje się niemożliwe, aby otrzymane wy-
niki dało się pogodzić z twierdzeniem Piageta,
że dzieci poniżej siedmiu lat mają - w sensie
dosłownym - wielkie trudności w uwzględnia-
niu punktu widzenia innej osoby, czyli że są
niezdolne do wyobrażenia sobie, co może inna
osoba. Jednak, choć wyniki Huhgesa są nie-
zgodne z twierdzeniem Piageta, musi się zna-
leźć dla nich jakieś wytłumaczenie w kon-
tekście jego odkryć, ponieważ odkrycia te
nie budzą żadnych wątpliwości. Wielu innych
badaczy w pełni potwierdziło, że dzieci posta-
wione wobec problemu "gór" mają rzeczywiście
ogromne trudności z jego rozwiązaniem, ale
nie - jak się obecnie wydaje - z powodu,
jaki sugeruje Piaget. Co więc jest przyczyną
tego stanu rzeczy?
Przede wszystkim musimy zdać sobie spra-
wę z różnic między tymi zadaniami - a jest
ich wiele. Na jedną z nich zwrócił uwagę
Hughes, a mianowicie, że zadanie "z policjan-
tem", chociaż z pewnością wiąże się z koordy-
nacją punktów widzenia, to jednak wymaga
od dziecka tylko ustalenia, czy obiekt będzie
widziany czy nie, natomiast nie pociąga za so-
bą konieczności rozwiązywania takich proble-
mów, jak zmiana: strona prawa - strona le-
wa itp. Dziecko musi więc tylko określić, co
może być widziane, a nie jaki obraz będzie
tworzyć dany obiekt dla patrzącego. Jest zu-
pełnie oczywiste, że wyobrażenie sobie, jak coś
będzie wyglądało z danej pozycji, gdy scene-
ria jest wystarczająco złożona, nie jest łatwe
nawet dla wielu dorosłych. Ale fakty te trudno
uznać za wyjaśnienie, dlaczego małe dzieci, roz-
25
wiązując zadanie "z górami", tak często wybie-
rają swój własny punkt widzenia zamiast innej,
chociażby błędnej perspektywy. Kiedy rozwa-
żamy ten problem biorąc pod uwagę obserwa-
cje Hughesa, trudno uniknąć stwierdzenia, że
dzieci dające "egocentryczne" wypowiedzi w
teście ,,z górami" nie rozumiały dobrze, o co
były proszone. 4
Inaczej jest w zadaniu "z policjantem".
Stworzono tu sy_tuację, która dla dziecka "ma
sens". Hughes ba7dzo~ starannie przygotowy-
wał eksperyment, chcąc aby dzieci zrozumiały
istotę problemu, ale te środki ostrożności oka-
zały się w rzeczywistości w dużej mierze zby-
teczne: dzieci sprawiały wrażenie, że od razu
chwytają całą sytuację. Musimy więc posta-
wić pytanie, dlaczego ten test był dla dzieci
tak łatwy.
Zauważmy, że nie możemy się tu odwołać
do bezpośredniego, faktycznego doświadczenia,
bowiem nieliczne dzieci, jeśli w ogóle jakie-
kolwiek, próbowały chować się kiedyś przed
policjantem. Ale możemy odwołać się do do-
świadczenia uogólnionego; dzieci wiedzą, co to
znaczy próbować skryć się przed kimś. Wiedzą
także, co to znaczy być nieznośnym i pragnąć
uniknąć konsekwencji swego zachowania. Ła-
two jest więc im wyobrazić sobie sytuację,
w której chłopiec chciałby ukryć się przed po-
licjantem, jeśli coś przeskrobał, ponieważ w ta-
kim przypadku obowiązkiem policjanta jest
złapać go, a następstwa tego faktu nie byłyby
miłe.
4 Martin Hughes zastosował uproszczoną wersję
zadania "z górami" ,i stwierdził, że jest możliwe -
przy wielkiej staranności w sposobie przedstawienia
problemu - uzyskanie od dzieci w wieku przed-
szkolnym odpowiednio wysokiej liczby poprawnych
odpowiedzi. Jest to dalszy dowód na to, że dzieci
badane przez Piageta nie [rozumiały dobrze instrukcji.
26
Istotne w tej sytuacji jest to, że motywy
i intencje występujących w niej postaci są
w pełni zrozumiałe, nawet dla trzylatka. Zada-
nie "z policjantem" wymaga od dziecka takich
rodzajów aktywności, które pozostają w zgodzie
z pewnymi bardzo podstawowymi ludzkimi ce-
lami i interakcjami {uciekać i gonić), zawiera
więc pewien ogólny ludzki sens. A zatem wca-
le nie jest trudno przekazać dziecku, czego się
od niego oczekuje: ono pojmuje to natychmiast.
Okazuje się także, że nie sprawia mu trudno-
ści wykonanie zadanego ćwiczenia. Innymi sło-
wy, w takim kontekście dziecko nie ujawnia
żadnych przypisywanych mu przez Piageta
kłopotów z decentracją.
Jeśli chodzi o "ludzką zrozumiałość", to za-
danie "z górami" znajduje się na przeciwsta-
wnym krańcu. Nie ma tu żadnej gry inter-
personalnych motywów, które by je uczyniły
natychmiast zrozumiałym. (Osobnym zagadnie-
niem jest tu kwestia motywów eksperymen-
tatora proszącego dziecko o wykonanie zadania
i motywów dziecka spełniającego tę prośbę).
Zadanie "z górami" jest abstrakcyjne w bar-
dzo istotnym psychologicznie sensie: jest ono
wyabstrahowane ze wszystkich podstawowych
ludzkich celów, odczuć i dążeń. Jest całkowi-
cie "zimnokrwiste", a w żyłach trzyletnich
dzieci płynie krew o zupełnie innej tempera-
turze.
W żadnym przypadku nie oznacza to suge-
stii, że zdolność do chłodnego rozpatrywania
abstrakcyjnych i formalnych problemów nie
jest ważna. Jest to zdolność o ogromnym zna-
czeniu. Wiele z tego, co jest specyficznie lu-
dzkie i wysoko przez nas oceniane, zależy od
tej właśnie zdolności. Ale małe dzieci nie celują
w tej dziedzinie.
Im więc wyżej cenimy ten typ aktywności,
tym ważniejsze staje się usiłowanie zrozumie-
27
nią prawdziwych trudności, które się z nią
wiążą. Im lepiej bowiem je zrozumiemy, tym
skuteczniej będziemy mogli pomóc dzieciom w
ich przezwyciężaniu.
Jedna szczególna przeszkoda stoi na drodze
do osiągnięcia lepszego zrozumienia tego pro-
blemu, a mianowicie to, że ci, którzy problem
ten badają, są na ogół tak bardzo przyzwycza-
jeni do abstrakcyjnych, formalnych sposobów
myślenia, iż trudno im zdać sobie sprawę, że
stopień abstrakcji, który im nie sprawia żadnej
trudności, może dziecko zdezorientować i po-
zbawić zadanie sensu. Innymi słowy, badacza
- podobnie jak nauczycielkę Lauriego Lee -
nierzadko zawodzi umiejętność decentracji.
Może się wydawać, że doszliśmy do kurio-
zalnego poniekąd punktu w naszym rozumo-
waniu, twierdząc iż: a) dzieci nie są egocen-
/ tryczne, b) egocentryczni są uczeni. Ale tak
wcale nie jest. Stwierdzone zostało jedynie, że
wszyscy jesteśmy egocentryczni w pewnych
sytuacjach przez całe życie, a jednocześnie
w innych sytuacjach potrafimy decentrować się
^ z ogromną łatwością. Piaget nie negowałby słu-
szności poglądu, że egocentryzm nigdy nie zo-
staje w pełni przezwyciężony. Dyskusja z nim
dotyczy jedynie zakresu i rozwojowego zna-
czenia egocentryzmu we wczesnym dzieciń-
0 stwie. Pragnę dowieść, iż różnica pomiędzy
dzieckiem a dorosłym jest pod tym względem
mniejsza niż Piaget przypuszcza, a następnie
zamierzam udowodnić, że zasadnicze różnice
leżą gdzie indziej.
Próbując pogodzić rezultaty badań Hughesa
z rezultatami badań Piageta sugerowałam, że
zadanie Hughesa jest dla dziecka łatwe do po-
jęcia, ponieważ zawiera ów "ludzki sens". Opie-
ra się ono na zrozumieniu interakcji dwu uzu-
pełniających się intencji o bardzo podstawo-
wym charakterze: uciekać oraz gonić i złapać.
28
Warto teraz zauważyć, że zdanie sobie sprawy
z takiej uzupełniającej się pary intencji, choć
prostych i elementarnych, wymaga zdolności do
decentracji, która nie polega na dosłownym
zrozumieniu innego punktu widzenia: nie wy-
maga wyobrażenia sobie, co druga osoba widzi
z innej perspektywy, ale tego, co ona czuje__
"lub ^zamierza, _zr obić. Zadanie Hughesa, choć
"pierwotnie ukierunkowane na badanie tego
pierwszego rodzaju decentracji, mówi także
o tym drugim rodzaju. A moim celem jest
zasygnalizowanie, że ten drugi rodzaj decen-
tracji należy do podstawowych ludzkich umie-
jętności.
Pytanie o źródła tych umiejętności prowadzi
nas z powrotem do okresu niemowlęctwa, kiedy
- jak uważa Piaget - króluje najgłębszy ego-
centryzm. Twierdzi on, że w tym początkowym
okresie życia dziecko nie jest zdolne do rozró-
żnienia samego siebie i otaczającego świata, że
nie potrafi przeprowadzić granicy, która póź-
niej najczęściej staje się tak oczywista i sta-
bilna.
Jest to widzenie o stopień czy dwa bardziej
krańcowe niż proste przypisywanie reszcie by-
tu swego własnego punktu widzenia; jeśli za-
przecza się istnieniu reszty świata, neguje się
oczywiście jednocześnie wszelkie inne punkty
widzenia. Samo pojęcie punktu widzenia prze-
staje tu mieć zastosowanie.
Piaget nazywa ten wczesny egocentryzm cał-
kowitym__i _n i_e_ś w i ajLo_ rn_y_rn_- (podkreśle-
"noe"^- M.D.). Jeśli dziecko znajduje się w tym
stanie, to jest nieświadome samego siebie tak
'•samo jak innych ludzi i rzeczy. Świadomość
rozwija się wraz z rozwojem dyferencjacji.
Nie jest nierozsądne zapytać, na jakiej pod-
stawie Piaget, czy ktokolwiek inny, może wy-
snuwać wnioski co do zakresu świadomości
dziecka. W końcu dziecko nie może powiedzieć
29
nam tego bezpośrednio. A więc jedyną możli-
wością jest próba uzyskania informacji ze spo-
sobów zachowania się niemowlęcia.
Głównym dowodem, na jaki Piaget powo-
łuje się w swojej argumentacji, jest następu-
jący fakt: jeśli pięcio- czy sześciomiesięcznemu
dziecku pozwolimy bawić się małą zabawką,
a następnie na jego oczach przykryjemy ją pu-
dełkiem czy kawałkiem tkaniny, to dziecko
z reguły nie uczyni żadnej próby podniesienia
przykrycia i odzyskania zabawki. Dzieje się
tak nawet wtedy, gdy niemowlę wykazuje wie-
le zainteresowania zabawką i gdy wiemy z in-
nych obserwacji, że jest na tyle sprawne ru-
chowo, by dosięgnąć i pochwycić to, co mu jest
potrzebne.
A więc dlaczego dziecko nie stara się odzy-
skać zabawki? Piaget sądzi, że nie robi tego
dlatego, iż zabawka przestaje dla niego istnieć:
na tym etapie rozwoju to, co znika z oczu, zni-
ka także z umysłu.
Człowiek dorosły normalnie myśli o świecie
jako o miejscu, gdzie różne przedmioty trwają
poddane swym własnym prawom, niezależnie
od tego, czy są widziane czy nie; ich istnienie
jest niezależne od człowieka. Niektórzy filozo-
fowie kwestionują ten pogląd i jego założenia,
ale dla większości z nas, na ogół w każdej
chwili naszego życia, jest to przekonanie nie
dające się podważyć; stale kierujemy się nim
w naszym postępowaniu. Kiedy widzimy, że da-
ny przedmiot zostaje przykryty pudełkiem, to
wiemy, że nadal tam jest. Gdyby ktoś podniósł
pudełko i okazałoby się, że przedmiot zniknął,
bylibyśmy bardzo zdziwieni i tłumaczylibyśmy
sobie ten fakt oszustwem albo czarami.
A więc, jeśli dziecko nie zdaje sobie sprawy,
że przedmiot przykryty pudełkiem nadal tam
jest, jeśli nie rozwinęło się w nim jeszcze to,
co nazywamy pojęciem przedmiotu, jego wy-
30
obrażenie świata musi być różne od naszego.
Podobnie, jeśli nie potrafi ono odróżnić siebie
od reszty wszechświata. Nie można myśleć
0 wszechświecie jako o stabilnie trwających
ciałach, poruszających się w czasie i przestrze-
ni, bez krytycznego rozróżniania między tym,
co jest nami, a tym, co nami nie jest. Poprzez
to rozróżnianie nadajemy rzeczom niezależność,
a także sami ją osiągamy.
Widzimy więc, że Piaget wykorzystuje nie-
powodzenie dziecka w szukaniu ukrytego przed-
miotu jako dowód, że pozostaje ono w stanie
głębokiego egocentryzmu wczesnorozwQio.W?go,
1 na pierwszy rzut oka rzeczywiście wydaje
się, że jest to dowód bardzo poważny. Ale ro-
zumując w ten sposób natrafiamy na różne
trudności, z których najważniejsza jest nastę-
pująca: jeśli powodem, dla którego dziecko nie
szuka zabawki, jest całkowity brak pojęcia
przedmiotu, to sposób, w jaki zabawka ta znika
z jego pola widzenia, nie powinien mieć żadne-
go znaczenia dla reakcji dziecka. Jeśli świat
jest dla dziecka serią obrazów, które przycho-
dzą i odchodzą (a to zdaje się zakładać brak
pojęcia przedmiotu), to nie jest istotne, co po-
woduje, że przedmiot znika, dziecko i tak nie
będzie próbowało go odzyskać. Ale to właśnie
nie jest prawdą. Sposób znikania przedmiotu
ma swoje znaczenie.
Jednym ze sposobów ukrycia przedmiotu
przed ludzkim wzrokiem jest całkowite usu-
nięcie z niego światła. Z kolei za pomocą no-
woczesnych kamer telewizyjnych operujących
podczerwienią można fotografować zdarzenia
zachodzące w całkowitych ciemnościach. Mo-
żemy więc spowodować zniknięcie przedmiotu
przez proste zgaszenie świateł w zaciemnio-
nym pokoju, a jednocześnie nadal obserwować
zachowanie dziecka. Eksperyment taki prze-
prowadzili Tom Bower i Jennifer Wishart, któ-
31
rży podali, że w takich warunkach dzieci od-
najdują zabawkę, szybko wybierając właściwy
kierunek. A więc znowu twierdzenie Piageta
dotyczące egocentryzmu zostaje zakwestiono-
wane.
Dyskusja nad tym, które z wyjaśnień tego
stanu rzeczy okaże się w końcu prawdziwe,
trwa nadal i nadal prowadzone są odpowiednie
badania. Ale Bower proponuje interesujące
i dobrze uzasadnione wytłumaczenie - oma-
wiane tu trudności małego dziecka wiąże z
pojęciem lokalizacji i ruchu.5 Według takiego
ujęcia małemu dziecku przede wszystkim brak
wiedzy o tym, że przedmioty poruszają się
i dzięki temu ten sam przedmiot może pojawiać
się w różnych miejscach, a także różne przed-
mioty mogą ukazywać się w tym samym miej-
scu albo obok siebie, albo jeden wewnątrz dru-
giego. U dziecka pięciomiesięcznego zarysowuje
się już pewne pojęcie ruchu i kształtuje zro-
zumienie, że przedmiot X może przesunąć się
z miejsca A na miejsce B. Dziecko wciąż ma
wiele trudności tego typu jak opisane przez
Piageta, ale wynikają one z faktu, że nie osią-
gnęła ono jeszcze pełnego zrozumienia relacji
przestrzennych, takich jak: na, w, przed, za*
Trudności te nie wypływają z kompletnego
braku pojęcia świata "innych rzeczy".
Wśród "innych rzecz}" we wszechświecie
jest jedna grupa szczególnie ważna dla nie-
mowlęcia, niezależnie od tego, czy jest ono
świadome tego faktu czy też nie. Jest to mia-
nowicie grupa innych osób. Jedną z konsekwen-
cji przeświadczenia o głębokim wczesnym ego-
centryzmie jest przekonanie, że małe dziecko
5 Zob. T.G.R. Bower, A Primer of Infant Deve-
lopment. San Francisco 1977.
6 Nie chodzi nam tutaj o irossumienie słów, lecz
relacji, które są przez nie określane.
32
jest całkowicie nieświadome wyjątkowego zna-
czenia innych ludzi. Oczywiście jest ono w ta-
kim razie także niezdolne do jakiegokolwiek
reagowania na osoby jako osoby i do jakiej-
kolwiek komunikacji z nimi czy do rozumienia
ich intencji. Nieodparte wrażenie, jakiego do-
znaje dorosły w obcowaniu z niemowlęciem,
mianowicie że ma z nim kontakt, musiałoby więc
być iluzoryczne.
Piaget idzie tak daleko, że przyznaje, iż oko-
ło siódmego lub ósmego miesiąca życia dziecko
przez samą ekspresję swej twarzy ujawnia ży-
we zainteresowanie innymi ludźmi. By jednak
nie popaść w sprzeczność z samym sobą, musi
dodać, i robi to rzeczywiście, że mimo to na-
dal w umyśle dziecka nie ma w zasadzie żad-
nego zróżnicowania między inną osobą a resztą
rzeczywistości.7
Jeśli natomiast, nie przyjmiemy założenia,
że niemowlę jest całkowicie pogrążone w swym
egocentryzmie, wolno nam sądzić, że jego za-
interesowanie innymi ludźmi cechuje taka
sama autentyczność, jaką przejawia na ze-
wnątrz, i że niektóre rodzaje osobowych inter-
akcji są co najmniej możliwe już w bardzo
wczesnym stadium rozwoju, że już wtedy mo-
że zachodzić pewien typ autentycznej, dwu-
kierunkowej komunikacji. Ale czy rzeczywi-
ście tak jest? Istnieją tu pewne ryzyko wiary
w coś tylko dlatego, że chcemy w to wierzyć.
Z zasady dorośli doznają większej satysfakcji
emocjonalnej myśląc, że niemowlę, które się
do nich uśmiecha, jest już osobą, niż gdyby
sądzili, że uśmiechy, gesty i wokalizacje dziec-
ka są w przeważającej mierze jedynie odru-
chowe, że są to zaledwie automatyczne wzorce
zachowań pozbawione osobowych znaczeń. Nie-
7 Zob. J. Piaget, The Child's Construction of Rea-
lity. London 1958.
3 Myślenie dzieci
33
zbędna jest więc tu duża ostrożność. Obecnie
jednak wielu badaczy dokładnie obserwujących
interakcje matek i małych dzieci jest przeko-
nanych, że wrażenie osobowej reakcji ze strony
dziecka nie jest w żadnym przypadku złudze-
niem i że próby komunikacji rozpoczynają się
już w pierwszych miesiącach życia. \I tak Je-
rome Bruner przedstawia dane potwierdzające
pogląd"]ze dorosły i dziecko bardzo prędko
osiągają umiejętność wzajemnego obdarzania
się uwagą i komunikowania swych intencji
i tę wczesnorozwojową wzajemność uważa za
istotny punkt wyjścia w nauce języka.8 Do
podobnych wniosków doszedł na podstawie
swych badań Colwyn Trevarthen, który twier-
dzi, iż dane z filmów przedstawiających po-
nad sto interakcji między matkami i ich dwu-
' lub trzymiesięcznymi dziećmi zmuszają do
przyjęcia wniosku, że nawet w tak wczesnym
wieku rozwija się złożona forma wzajemnego
porozumienia. Trevarthen jest przeświadczony""
o tym, że ta forma wczesnego interpersonalne-
go reagowania jest źródłem, z którego wywo-
dzi się cały ludzki intelekt.
Oczywiście, gdy dziecko zaczyna mówić, usi-
, łowania porozumienia się nie mogą już budzić
żadnych wątpliwości i zwykła obserwacja wy-
starcza, by zauważyć, że zdolność do wzaje-
mnej wymiany rozwija się wówczas bardzo
szybko. Ale i wówczas problem egocentryzmu
• nie przestaje być aktualny.
Rozważając swoje obserwacje nad mową
dzieci w wieku przedszkolnym Piaget po raz
pierwszy zaproponował pojęcie egocentryzmu
jako zjawiska wyjaśniającego. "Stwierdził, że
przez większość czasu, kiedy dziecko mówi,
34
"nie usiłuje ono postawić się w sytuacji słu-
chacza".9,
Późniejsze prace ujawniły jednak konie-
czność zakwestionowania nie samego twierdze-
nia, że dziecko czasem nie potrafi postawić się
w sytuacji słuchacza, lecz sugestii, że w ogóle
nie jest ono w stanie tego zrobić. JVIichael Ma^
jjatsps -opisuje eksperyment, podczas którego
proszono małe dzieci, aby komunikowały się
w sprawie zestawu zabawek z osobą dorosłą,
która albo patrzyła na zabawki, albo zamykała
oczy i zakrywała je ręką. (W rzeczywistości
oszukiwała ona zerkając przez palce.) Zada-
niem dziecka było poinformowanie osoby doro-
słej, która zabawka ma być włożona do auta,
a następnie zwieziona z górki. Czasem, kiedy
na przykład dwie identyczne zabawki znajdo-
wały się w dwu różnych miejscach, prowa-
dziło to do ujawnienia znacznego niedostatku
lingwistycznych zasobów dzieci. Nie było im
łatwo dokonać opisu typu: "ta, która jest naj-
bliżej auta". Kiedy dorosły patrzył na zabaw-
ki, dzieci na ogół radziły sobie z problemem
bardzo rozsądnie, pokazując po prostu palcem
tę czy inną. Ale kiedy widziały, że dorosły
nie obserwuje sytuacji, usiłowały, dostarczyć
mu werbalnego opisu nawet wtedy, gdy nie
radziły/sobie z tym zbyt dobrze. Jak przed-
stawia to Maratsos, -dzieci jwyjjazywały dużą_-
wrażliwość na sytuację sjiuenacza. Fakt, że nie-
Tctorzy inni badacze nie wspominają o tak du-
żej wrażliwości tego typu u małych dzieci,
Maratsos tłumaczy tym, że on sam zastosował
bardzo proste zadanie, które mogło być zrozu-
miane przez dziecko.
Peter Lloyd przeprowadził badanie dotyczą-
ce tej samej kwestii, w którym użył zabawki
9 Zob. J. Piaget, Mowa i myślenie u dziecka.
Lwów 1929.
35
przedstawiającej pandę. Prezentował ją dzie-
ciom jako stworzenie, które ,,nie potrafi zbyt
dobrze mówić", a więc potrzebuje pomocy, kie-
dy chce się porozumieć. (Głosu pandzie użyczył
dorosły, który siedział niewidoczny w specjal-
nej kabinie z wmontowanym odpowiednim ek-
ranem umożliwiającym obserwowanie tego, co
działo się w pokoju.) Dzieci pomagały pandzie
z widoczną przyjemnością. Większość z nich
przejawiała dużą wrażliwość w postępowaniu
z pandą i sporo wyrozumiałości wobec jej nie-
kompetencji.
Lloyd stwierdził, że choć dzieci próbowały
pomóc pandzie, nie wykazywały podobnej go-
towości sygnalizowania trudności, kiedy same
potrzebowały pomocy. Nie były skłonne do
wyjawiania, że wiadomość, którą otrzymały,
nie jest właściwa. Rzadko zdarzało się, by pro-
siły o więcej informacji. Ale wiele z nich udo-
wodniło, że są w stanie całkowicie sobie pora-
dzić, jeśli tylko były wyraźnie ośmielone, by
zwrócić uwagę pandzie, ilekroć jej wypowiedź
była niewystarczająca. W sumie niewiele prze-
mawia za tym, że egocentryzm jest poważną
barierą w procesie komunikowania się.
Nieunikniona wydaje się następująca ogólna
konkluzja: ^dolność do decentracji czy też zdol-
ność do wczucia się w punkt widzenia innej
osoby nie są u dzieci w wieku przedszkolnym
tak ograniczone, jak to przez wiele lat utrzy-
mywał Piagetr
Obalenie przeświadczenia o zdecydowanym
egocentryzmie wieku dziecięcego ma daleko
sięgające implikacje. Ale znaczenie tego faktu
będzie bardziej zrozumiałe, gdy go przeanali-
zujemy w świetle ostatnich badań i nowych tez
dotyczących sposobów uczenia się przez dzieci
używania i rozumienia języka. Przejdźmy więc
teraz do rozważań na ten właśnie temat.
36
3. UCZENIE SIĘ JĘZYKA
Ostatnio modne stało się określenie "przy-
swajanie sobie języka" zamiast "uczenie się
mowy". Jest to rezultat pewnego rodzaju re-
wolucji, do której doszło w latach sześćdzie-
siątych i którą zawdzięczamy pracom amery-
kańskiego językoznawcy Noama Chomsky'ego.
Co się tyczy rozwoju wiedzy dziecka o ję-
zyku, centralną tezą Chomsky'ego jest prze-
świadczenie, że od urodzenia wiemy, czym jest
język, jakiego rodzaju system stanowi. Chom-
sky zakłada, że od urodzenia dysponujemy spe-
cjalną wrażliwością na te cechy gramatyki,
które są uniwersalne, nie ograniczone do żad-
nego konkretnego, etnicznego języka. Jesteśmy
więc w stanie szybko rozpoznawać czy też
"wyławiać" sposoby ujawniania się tych cech
w konkretnym języku ludzkim, w obrębie któ-
rego przypadło nam żyć, czy byłby to chiński,
fiński, hebrajski czy jakikolwiek inny język.
Zauważmy przede wszystkim, że w takim
' ujęciu główny ciężar spoczywa na gramatyce.
Najważniejsze jest to, w jaki sposób dziecko
dochodzi -• poprzez swoją znajomość struk-
tury języka i reguł kontrolujących łączenie
jednych słów z drugimi - do formułowania
poprawnych wypowiedzi.
Uprzednio badacze języka dziecięcego po-
37
święcali temu tematowi niewiele uwagi i do-
piero praca Chomsky'ego wywołała nagły
wzrost zainteresowania tym problemem, a było
ono tak wielkie, że przez jakiś czas ignorowano
z kolei niemal wszystkie inne aspekty uczenia
się języka. Początkowo badania stymulowane
przez to zainteresowanie wydawały się potwier-
dzać pogląd, że dzieci opanowują gramatykę
swego języka już w bardzo wczesnym wieku.
Biegłość ta miała ujawniać się w formułowa-
niu przez dziecko reguł gramatycznych na
•własny użytek. Szczególnie wiele uwagi po-
święcano faktowi odsłaniania się takich reguł
w niektórych błędach popełnianych przez dzie-
ci. Udowadniano, że dziecko, które mówi
I bringed it, musiało (oczywiście w pewnym
sensie i prawdopodobnie nieświadomie) sformu-
łować zasadę, że czas przeszły czasowników
tworzy się przez dodanie końcówki ed do for-
my czasu teraźniejszego.1 Błąd wynikałby tu
po prostu ze zbyt szerokiego zastosowania re-
guły, nim jeszcze dziecko zdało sobie sprawę
z istnienia wyjątków. W każdym razie oczy-
wiste było, że formy I bringed it nie mogło
ono nauczyć się przez bezpośrednie naśladowa-
nie dorosłych, ponieważ nie jest prawdopo-
dobne, by mogli oni popełniać błędy tego aku-
rat typu.
W kontekście tym szczególnie ekscytujący
był fakt, iż czasem dzieci zaczynają od popra-
wnej formy I brought, a potem - na jakiś
czas - rezygnują z niej na rzecz formy nie-
poprawnej. Obserwacja ta wydaje się jasno
wskazywać na to, że aktywne budowanie przez
dziecko swojej własnej gramatyki jest pro-
cesem, który może przyćmić inne rodzaje ucze-
1 Czasownik bring tworzy czas przeszły niere-
' gulanntie (przyp. tłum.).
nią się. Badacze dziecięcego języka poświęcili
wiele czasu próbom opisania systemu grama-
tycznego, jakim dziecko posługuje się w każ-
dym stadium swego rozwoju. Zbierali oni ma-
teriał będący rejestrem tego wszystkiego (jak
dalece tylko było to możliwe), co dziecko po-
wiedziało, a następnie starali się wypracować
zestaw reguł, z zastosowaniem których te wła-
śnie wypowiedzi mogły powstać.
W szczytowym okresie zainteresowania opi-
sywaną problematyką mało uwagi poświęcano
jednak takim zagadnieniom, jak: co dziecko
rzeczywiście chce wyrazić za pomocą swoich
wypowiedzi, a jeszcze mniej, w jakim stopnia
rozumie ono słowa wypowiadane przez innych.
Akceptowano powszechnie twierdzenie, że zdol-
ność rozumienia mowy wyprzedza u dziecka
zdolność mówienia. Wyznawana zasada brzmia-
ła: rozumienie wyprzedza proces mowy. Opinia
taka wygląda na zasadę zdroworozsądkową, ale
potwierdziły ją też przeprowadzone badania.
(Warto zapoznać się także z dyskują w rozdzia-
le 6.)
Aby zrozumieć, jaką rolę w końcu lat sześć-
dziesiątych odegrały prace badawcze nad gra-
matyką dziecka, trzeba rozpatrzyć je w po-
wiązaniu z pojęciami, które dominowały wów-
czas w odniesieniu do innych aspektów rozwoju,
umysłu. W szczególności prace nad językiem
dziecka trzeba widzieć w kontekście twierdze-
nia Piageta, że dzieci poniżej siódmego roku
życia mają w znacznym stopniu ograniczoną
zdolność myślenia i wnioskowania. Mówiliśmy
już o tym, że dziecko przedszkolne nie jest •-
według Piageta - w stanie ocenić, jak przed-
miot wygląda, gdy się nań patrzy z innej stro-
ny. Dodajmy jeszcze inne przykłady tego typu
ograniczenia: a więc dziecko ma być przeświad-
czone, że przelewając wodę z jednego naczy-
nia do drugiego, o innym kształcie, zmieniamy
39
objętość wody; dalej - jest ono niezdolne do
uświadomienia sobie, że jeśli czerwony patyk
jest dłuższy od żółtego, a żółty od niebieskie-
go, to czerwony patyk musi być dłuższy od nie-
bieskiego. I tak dalej.
Przez pewien czas - aż do połowy lat sześć-
dziesiątych - duże zainteresowanie wśród psy-
chologów budziły prowadzone w Genewie ba-
dania, na podstawie których formułowano
wniosek, że dziecko poniżej siedmiu lat ma
bardzo ograniczone możliwości intelektualne.
Rozwija ono wprawdzie wiele praktycznych
zdolności, opanowując je bardzo szybko przez
pierwsze osiemnaście miesięcy swego życia, ale
trudno w takim dziecku widzieć myśliciela.
W latach sześćdziesiątych wpływ prac Piage-
ta oraz jego współpracowników osiągnął swój
szczyt. Były one szeroko znane, a wyprowadza-
ne w nich wnioski -• powszechnie akcepto-
wane.
Na tym tle obraz dziecka - twórcy grama-
tyki był szokujący. Jak wyjaśnić fakt, że dzie-
cko, które zbijane jest z tropu przez wiele
sytuacji całkiem prostych i oczywistych dla
dorosłego, zarazem potrafi wypracować sobie
reguły dotyczące tak złożonego systemu, jakim
jest ludzki język?
Choinsky proponuje następującą odpowiedź:
dziecko musi posiadać wysoce specyficzną pre-
dyspozycję do rozumienia takiego rodzaju sy-
stemu, jakim jest język. Musi już rodzić się
z wewnętrznym mechanizmem przyswajania
języka. 2
2 Nie jest moją intencją sugestia, że Chomsky
był pod bezpośrednim wpływem prac Piageta, gdy
postulował istnienie wewnętrznego mechanizmu przy-
swajania języka. Myślę jednak, że dla wielu psycho-
logów twierdzenia Chomsky'ego okazały się bardziej
interesujące, wręcz uderzające dlatego, że były roz-
ważane w kontekście odkryć Piageta. Ponadto teoria
Piageta w wielu punktach pozostaje w konflikcie ze
40
Wewnętrzny mechanizm przyswajania ję-
zyka (w skrócie LAD3) przedstawiany jest
jako rodzaj "skrzynki". Do "skrzynki" tej (któ-
ra jest przypuszczalnie zlokalizowana gdzieś
w centralnym układzie nerwowym) dostaje
się - przez uszy dziecka - materiał językowy.
Na ten "wejściowy" materiał składają się czę-
sto bardzo skrótowe, poszarpane fragmenty
rozmów, jakie dziecko słyszy wokół siebie.
Wewnętrzny mechanizm przyswajania języka
jest jednak bardzo dobrze nastawiony na klu-
czowe cechy ludzkiego języka i z tego nie-
spójnego materiału jest w stanie wychwycić
reguły gramatyczne; jest przy tym tak czuły
i odpowiednio przygotowany, że niemal od ra-
zu wytwarza poprawne hipotezy co do tego,
jakie mogą być te reguły.
Opisany pogląd okazał się niezwykle pocią-
gający. Chyba każdy, kto interesował się tymi
czy pokrewnymi zagadnieniami, uległ przy-
najmniej na jakiś czas jego kuszącej sile. Jedną
z jego konsekwencji było bardzo wyraźne usy-
tuowanie człowieka z dala od innych ssaków, nie
posiadających.podobnego mechanizmu przyswa-
janiajęzyka. Oczywiście koncepcja, że specyfika
człowieka zasadza się na jego umiejętności
uczenia się języka, nie była żadną nowością,
jednak pojęcie specjalnego ludzkiego LAD zmu-
siło jak gdyby badaczy do nowego spojrzenia
na stary podział. 4
stanowiskiem Chomsky'ego. Jednak rzetelne porów-
nanie obu tych teorii wymagałoby napisania osobnej
książki.
3 Skrót od terminu angielskiego: language acąuisi-
tion device (przyp. tłum.).
4 W czerwcu 1966 roku amerykańscy psycholo-
gowie, Allen i Beatrice Gardner.owie, podjęli zupeł-
nie beznadziejną - jak się zdawało - próbę naucze-
nia amerykańskiego języka migowego szympansa
Washoe, próbę, która okazała się wcale nie tak bez-
nadziejna.
41
W roku 1965 Chomsky tak określił swoje
stanowisko: wydaje się zupełnie jasne, że przy-
swojenie języka opiera się na odkrywaniu przez
dziecko tego, co z formalnego punktu widzenia
jest głęboką i abstrakcyjną teorią, a miano-
wicie na generatywnej gramatyce ojczystego ję-
zyka, której wiele pojęć i zasad jest tylko w
odległy sposób powiązanych z doświadczeniem
poprzez długie i zawiłe łańcuchy nieświado-
mych, quasi dedukcyjnych kroków.
Przed Chomskym podkreślano głównie bli-
skie związki między doświadczeniem a proce-
sem uczenia się języka. Tendencje te powra-
cają obecnie, ale w zupełnie odmiennej formie.
W latach trzydziestych, czterdziestych i pięć-
dziesiątych obowiązywała koncepcja uczenia
się języka, która w swych głównych zarysach
pozostała niemal nie zmieniona aż do oma-
wianych czasów. W jej ramach funkcjonowało
wiele różnych teorii, ale podstawową tezą ich
wszystkich było, że słowo uzyskuje swoje zna-
czenie pojawiające się razem z rzeczą, którą
oznacza lub zastępuje. Język pojmowano' jako
ogromną siatkę skojarzeniowych połączeń po-
między oddzielnymi elementami: pojedynczymi
słowami i pojedynczymi rzeczami. Historia
uczenia się języka przez dziecko była więc
historią tworzenia się i umacniania takich wła-
śnie połączeń. Czasami początki tego procesu
wyjaśniano następującymi faktami.
Matka, opiekując się dzieckiem, emituje
dźwęki ludzkiej mowy. Dziecko cechuje na-
turalna tendencja do wydawania - na chybił
trafił - dźwięków wokalizacyjnych. Niektóre
z tych dźwięków wykazują podobieństwo do
dźwięków matki i kojarzą się z ulgą i przy-
jemnością, jakich dziecko doznaje dzięki jej
obecności i opiece. Zaczyna więc ono częściej
• wając zarazem, że dźwięki owe przynoszą
wydawać te właśnie dźwięki niż inne, odkry-
42
satysfakcję nie tylko jemu samemu, ale wy-
wołują również pożądane reakcje rodziców,
I tych dźwięków zaczyna używać od tej pory.
Nie ma w tej chwili potrzeby rozważać, jak
- wychodząc od tej czy innej wersji teorii
asocjacyjnej - psychologowie starali się wy-
jaśnić pełny rozwój języka w całym jego bo-
gactwie i elastyczności. Próby te były czasa-
mi bardzo pomysłowe. Osiągano częściowe
sukcesy, które wyglądały obiecująco. Ale osta-
tecznie wszystkie te wysiłki kończyły się fia-
skiem.
Rewolucja Chomsky'ego była buntem prze-
ciwko asocjacjonizmowi, a jego atak na zna-
czenie, jakie nadawano doświadczeniu, był
sztandarem, pod którym skupiała się "rebelia-
nci". Dziecko wyposażone w wewnętrzny me-
chanizm przyswajania języka potrzebowało do-
świadczenia, to prawda, ale tylko po to, by
uruchomić procesy, które potem już ze swej
natury były od niego zależne w niewielkim
zaledwie stopniu.
W latach siedemdziesiątych doszło do wy-
buchu innego buntu. Trwa on nadal, a choć
łagodniejszy i brak mu silnego przywódcy, to
jednak wciąż przybiera na sile.
W 1972 roku John MacNamara opublikował
artykuł,5 w którym odwrócił niejako obraz
LAD stworzony przez Chomsky'ego. Zamiast
twierdzenia, że dzieci posiadają mechanizm
przyswajania nastawiony na uczenie się języ-
ka, czego rezultatem jest znaczne wyprzedze-
nie przez umiejętności językowe innych funkcji
umysłowych, MacNamara proponuje następu-
jące stanowisko: dzieci są zdolne do uczenia
się języka właśnie dlatego, że dysponują pew-
nymi innymi umiejętnościami, a w szczegól-
5 J. MacNamara, Cognitive Basis oj Language Lear-
ning in Injants. "Psychological Review" 1972, 79, s.
1-13.
ności stosunkowo dobrze rozwiniętą zdolnością
nadawania sensu pewnym typom sytuacji,
mianowicie sytuacjom dotyczącym prostych
i bezpośrednich interakcji między ludźmi.
Aby lepiej to zrozumieć, wyobraźmy sobie
na przykład taką scenę. Angielka znajduje się
w towarzystwie Arabki i jej dwojga dzieci -
siedmioletniego chłopca i małej, trzynasto-
miesięcznej dziewczynki, która właśnie zaczy-
na chodzić, ale boi się zrobić bez pomocy wię-
cej niż parę kroków. Angielka nie zna arab-
skiego, a Arabka i jej syn nie mówią po an-
gielsku. Dziewczynka podchodzi do Angielki
i idzie z powrotem do swej matki. Następnie
odwraca się, jak gdyby chciała rozpocząć po-
wtórny marsz w stronę Angielki. Ale ta uśmie-
cha się, wskazuje na chłopca i mówi: "A teraz
idź do swego brata". Chłopiec natychmiast, ro-
zumiejąc sytuację, choć nie rozumiejąc ani
jednego z wypowiedzianych słów, rozkłada
ramiona. Mała uśmiecha się, zmienia kierunek
i idzie do brata. Podobnie jak starsze dziecko
i ona doskonale zrozumiała sytuację.
Zdarzenie to przebiegało rzeczywiście tak,
jak je opisałam. To, co tu ważne, to fakt, że
słowa "A teraz idź do swego brata" doskonale
pasowały do modelu interakcji. Wszyscy ucze-
stnicy rozumieli sytuację w tym sensie, że
pojmowali nawzajem swoje intencje. Użycie
języka było tu niepotrzebne, ale zaistniało,
a sens wypowiedzi był bardzo łatwy do prze-
widzenia w społecznym kontekście. To, co lu-
dzie mieli na myśli, było zupełnie jasne. Zna-
czenie słów mogło być w zasadzie wywnio-
skowane z samego kontekstu społecznego.
Jest oczywiste, że wystąpił tu pewien rodzaj
skojarzeń i że był on faktycznie potrzebny do
pełnego zrozumienia sytuacji. Wnioskowanie
o tym, co znaczą słowa, było możliwe dlatego,
że pojawiły się one razem z określonymi zda-
44
rżeniami pozajęzykowymi, ale poza tym w wy-
jaśnieniu nie ma podobieństwa do dawnego
asocjacjonizmu. Nowe wyjaśnienie ma całkiem
inny charakter, ponieważ zakłada zupełnie
inną koncepcję natury ludzkiego umysłu.
Według dawnego rozumowania asocjacje by-
ły wytwarzane w sposób zupełnie mechaniczny,
automatyczny. Były one połączeniami pomię-
dzy wyizolowanymi elementami. Osoba, u któ-
rej rozwijały się owe połączenia, była bierna.
Coś jej się przydarzało, czego rezultatem było
skojarzenie między - powiedzmy - słowem
a rzeczą. Skojarzenie było pierwsze. Znaczenie
pojawiało się o tyle, o ile wynikało z procesu
ustanawiania asocjacji.
To nowe wyjaśnienie różni się od poprzed-
niego w zasadniczy sposób. Za pierwotne uwa-
ża się tutaj wychwytywanie znaczeń - zdol-
ność do nadawania sensu rzeczom, a nade
wszystko do nadawania sensu temu, co ludzie
robią (co oczywiście obejmuje także to, co mó-
wią). Według tego poglądu to zdolność dziecka
do interpretowania sytuacji umożliwia mu -
poprzez aktywne procesy wysuwania i spraw-
dzania hipotez, jak i wnioskowanie - dojście
do opanowania języka.
Jest jeszcze jeden ważny warunek, by takie
wyjaśnienie problemu dało się utrzymać: trze-
ba przyjąć, że dziecko jest zdolne do ogólnych
form wnioskowania. Nie zakłada się już tu
bowiem, że uczy się ono języka wykorzystując
specyficzne zdolności przeznaczone do tego
właśnie zadania. Przeciwnie, uczenie się języka
jest teraz ujmowane w ścisłym związku z in-
nymi formami uczenia się, jakie cechują ro-
zwój dziecka.
I rzeczywiście, przez długi okres uczenie się
języka może być związane z zainteresowaniami
pozajęzykowymi bardziej nierozerwalnie, niż
mogłoby to wynikać z naszych dotychcza-
45
sowych rozważań. Może okazać się, że bardzo
długa droga prowadzi od pierwotnego rozu-
mienia tego, co ludzie mają na myśli wypo-
wiadając dane słowa i jednocześnie zachowu-
jąc się w określony sposób - do ostatecznego,
oderwanego rozumienia, co owe słowa znaczą.
Być może przekonanie, że słowa w izolacji coś
znaczą, jest wysoce wyrafinowane i dostępne
jedynie dorosłemu umysłowi, związanemu w
dodatku z naszym kręgiem kulturowym.
Heinz Werner6 opowiada historię badacza,
który interesował się językiem pewnego ple-
mienia Indian północnoamerykańskich. Badacz
ten poprosił raz tubylca, by przełożył na język
swego szczepu angielskie zdanie, które brzmia-
ło: "Biały człowiek upolował dziś sześć nie-
dźwiedzi". Indianin odpowiedział, że jest to
niemożliwe. Zaintrygowało to badacza, popro-
sił więc Indianina o wyjaśnienie. "Jakże mogę
to powiedzieć? - odparł Indianin - żaden
biały człowiek nie jest w stanie upolować sze-
ściu niedźwiedzi w ciągu jednego dnia."
Dla dorosłych przedstawicieli zachodniej kul-
tury, a szczególnie dla tych spośród nich, któ-
rzy są językoznawcami, języki są systemami.
Takim formalnym systemem możemy w for-
malny sposób manipulować. Łatwym, ale nie-
bezpiecznym krokiem byłoby wyciągnięcie
z tego stwierdzenia wniosku, że również ucze-
nie się języka ma charakter formalny.
LAD Chomsky'ego jest mechanizmem dzia-
łającym formalnie. Na swój sposób jest on
równie automatyczny i mechaniczny jak pro-
cesy opisywane przez asocjacjonistów. Mate-
riałem wyjściowym są dane językowe, mate-
riałem końcowym - gramatyka. Nie wydaje
się, by żywe dziecko włączało się w ten pro-
6 H. Werner, Compa.rative Psychology of Mentol
Development. New York 1948.
46
ces zbyt aktywnie (nie mówiąc już •- całko-
wicie). Jakież znaczenie ma w takiej sytuacji
żywa krew płynąca w jego żyłach? Niektóre
teorie asocjacjonizmu dają tu lepszą odpo-
wiedź niż koncepcja Chomsky'ego.
4
NIEPOWODZENIE
W ROZUMOWANIU
CZY NIEPOWODZENIE
W ZROZUMIENIU
Termin "wnioskowanie dedukcyjne" łatwo
odebrać jako coś wywołującego pewien rodzaj
obawy. A przecież w swej istocie myślenie de-
dukcyjne jest czymś naprawdę bardzo prostym.
Jest to wyprzedzanie konkluzji przez uznanie,
że jeśli coś jest prawdziwe, to coś innego rów-
nież musi być prawdą.
A oto przykład. Jeśli ilość słodyczy w czer-
wonym pudełku jest większa niż w pudełku
zielonym, a ilość słodyczy w pudełku zielonym
większa niż w niebieskim, to ilość słodyczy
w pudełku czerwonym musi być większa niż
w pudełku niebieskim. Wniosek taki jest sam
z siebie oczywisty dla każdego normalnego do-
rosłego człowieka.
Sądy o istocie rzeczy możemy formułować
na różne sposoby. Prawdziwość dwóch pierw-
szych twierdzeń - przesłanek sprawia, że
prawdziwość trzeciego - konkluzji - jest
konieczna. Jeśli dwa pierwsze twierdzenia są
prawdziwe, to i trzecie musi być prawdziwe
- nie ma innej możliwości. Prawdziwość dwu
pierwszych twierdzeń nie daje się pogodzić
z fałszywością trzeciego.
Zgodność, możliwość i konieczność to klu-
czowe-.tutaj pojęcia. Ktoś, kto byłby całkowi-
48 ' .
cię pozbawiony ich odczucia, nie mógłby prze-
prowadzić żadnego rozumowania dedukcyjne-
go. (Oczywiście znajomość terminów czy też
zastanawianie się nad tymi kwestiami nie są
potrzebne dla samej umiejętności posługiwa-
nia się dedukcją.)
Pojęcia zgodności, możliwości i konieczności
są bardzo ściśle ze sobą powiązane, ale być
może warto nadmienić, że pojęcie zgodności
wydaje się najbardziej podstawowe. Dyspo-
nowanie pojęciami zgodności i niezgodności
oznacza zrozumienie, że żyjemy w świecie,
w którym istnienie jednego stanu rzeczy może
czasem wykluczać istnienie innego stanu. Jest
to coś tak podstawowego, że nie można wy-
obrazić sobie rzeczywistego świata, w którym
nie działałaby ta zasada. Jeśli jakiś przedmiot
jest drzewem, nie może zarazem być samolo-
tem; jeśli coś jest kołem, nie może jednocześnie
być kwadratem; jeśli jeden obiekt jest większy
od drugiego, to nie może być od niego także
mniejszy.
Problem zgodności pojawia się, gdy tylko ję-
zyk zostaje użyty, choćby w bardzo elemen-
tarnym zakresie, jako narzędzie opisu świata.
Użycie jakiejkolwiek formy języka w celu
sformułowania opisowych stwierdzeń musi
opierać się na uznaniu, iż pewne stany rzeczy
nie mogą istnieć jednocześnie. Gdy tylko dzie-
cko zidentyfikuje dany obiekt jako psa mó-
wiąc: ,,to hau, hau", sąd ten staje się sprze-
czny z nieskończoną liczbą innych sądów, któ-
re mogłyby być wypowiedziane. Utrzymywać
coś to także zaprzeczać. I jeśli dziecko w ja-
kimś sensie by tego nie pojmowało, nie mo-
głoby w ogóle sformułować żadnej sensownej
wypowiedzi, ani też zrozumieć, co inni mają
na myśli, kiedy się do niego zwracają. Z dru-
giej strony, sąd "to hau, hau" jest w oczywisty
sposób zgodny z wieloma innymi sądami, np.
Myślenie dzieci
49
"on jest brązowy", "on jest duży", "to spaniel".
Dziecko musi się nauczyć, które sądy są ze
sobą zgodne, a które nie.
Wydaje się prawdopodobne, iż w najwcze-
śniejszym stadium rozpoznanie tego, co dana
wypowiedź wyklucza, może być bardzo mgli-
ste. Ponadto musi zapewne upłynąć pewien
czas, zanim to fundamentalne zrozumienie, że
pewne rzeczy nie mogą występować jedno-
cześnie, zaczyna być używane jako sposób po-
szerzania wiedzy. I na tym właśnie w praktyce
polega myślenie dedukcyjne. Daje nam ono
wiedzę o pewnych rzeczach bez konieczności
bezpośredniego sprawdzania jej prawdziwości.
Mając jakąś liczbę informacji możemy być
pewni co do niektórych innych rzeczy, nie dy-
sponując na poparcie naszych tez bezpośred-
nim materiałem dowodowym. Co więcej, mo-
żemy nie być w stanie sami zweryfikować da-
nych stwierdzeń, a mimo to wiemy, że możemy
na nich polegać. Dla istoty, która musi borykać
się ze skomplikowanym światem, jest to oczy-
wiście umiejętność niezwykle pożądana. Pozna-
nie jej rozwoju jest bardzo pomocne dla każde-
go, kto interesuje się rozwojem umysłu.
Oczywiście powiedzenie, że pewne zrozumie-
nie istoty zgodności i niezgodności jest niezbę-
dne dla prowadzenia dedukcji, nie wyczerpuje
zagadnienia. Nie jest to jedyna wymagana tu
sprawność. Według Piageta to rozwój zdolno-
ści do decentracji jest czymś kluczowym, bo-
wiem proces wnioskowania wymaga umieję-
tności elastycznej zmiany punktu widzenia.
Aby zilustrować rozumowanie Piageta, roz-
patrzmy zadanie opracowane przez niego sa-
mego i dotyczące problemu, który już trady-
cyjnie bardzo interesuje logików, a miano-
wicie relacji między klasą przedmiotów a ich
podklasami. W zasadzie każdą klasę można po-
dzielić na podklasy - według różnych kry-
50
teriów. Na przykład klasę zabawek można po-
dzielić na zabawki przedstawiające zwierzątka
(na przykład misie) i na zabawki, które nie
przedstawiają zwierząt. Dysponując takim po-
działem mamy możliwość wyprowadzenia róż-
nych prostych wniosków, takich jak ten, że
wszystkie zwierzątka do zabawy są zabawka-
mi, a niektóre zabawki mają postać zwierzątek,
i tak dalej. Podstawowym wnioskiem jest
jednak ten, że jeśli mamy dwie podklasy (czy
też większą ich liczbę), a każda z tych podklas
zawiera co najmniej jeden dany element, to
liczba elementów w całej klasie musi być więk-
sza ndż ich liczba w którejkolwiek podklasie:
liczba zabawek musi być większa niż liczba
zabawek-zwierzątek.
Wszystko to wydaje się oczywiste samo
z siebie, podobnie jak to jest z niektórymi pro-
stymi wnioskami. Ale czy jest to tak proste
również dla dziecka? Piaget twierdzi, że przed
szóstym czy siódmym rokiem życia konkluzje
tego typu nie są dla dziecka wcale tak oczy-
wiste i dla poparcia swojej tezy przytacza na-
stępujący eksperyment.
Dziecku pokazuje się pewną liczbę znanych
mu przedmiotów - może to być bukiet kwia-
tów czy też na przykład koraliki. Jakiekolwiek
przedmioty zostałyby wybrane do tego celu,
muszą one zawsze dzielić się na dwie podkla-
sy w jakiś dostatecznie oczywisty sposób: nie-
które kwiaty muszą na przykład być czerwo-
ne, a inne białe albo niektóre koraliki drew-
niane, a pozostałe na przykład plastikowe. Po-
nadto liczba elementów w obu podklasach -
w standardowej wersji tego zadania - nie po-
winna być jednakowa. l
1 J. Piaget, The Child's Conception of Wumber.
London 1952; B. Inhelder, J. Piaget, The Early
Growth oi Logic in the Child. London 1964.
51
Przypuśćmy, że mamy cztery czerwone
i dwa białe kwiaty. Pytanie, na które dziecko
ma odpowiedzieć, brzmi: Czego jest więcej,
czerwonych kwiatów czy kwiatów? Typową
odpowiedzią dziecka, powiedzmy, pięcioletniego
jest stwierdzenie, że więcej jest czerwonych
kwiatów. Wyniki tego eksperymentu wzbudziły
wiele kontrowersji i sprowokowały podjęcie
wielu dodatkowych badań. Przede wszystkim
jednak powinniśmy przeanalizować, jak jego
wyniki wyjaśnia sam Piaget. Wskazuje on
mianowicie na to, że jeśli dziecko, które dało
przytoczoną wyżej odpowiedź, zapytamy da-
lej co pozostanie na stole, gdy zabierzemy
czerwone kwiaty, odpowie ono natychmiast:
białe kwiaty; a jeśli spytamy, co pozostanie,
gdy zabierzemy wszystkie kwiaty, otrzymamy
odpowiedź: nic. Łatwo więc o wrażenie, że
dziecko wie, co oznaczają użyte terminy, że
w jakimś sensie ma ono pojęcie o tym, że cały
zbiór jest liczniejszy od podzbioru. Ale drugie
i trzecie z zadanych pytań pozwalają dziecku
myśleć kolejno - najpierw o podklasach
(czerwone i białe kwiaty), a potem o całej kla-
sie (kwiaty). Natomiast pytanie: czego jest wię-
cej, czerwonych kwiatów czy kwiatów? wyma-
ga od dziecka jednoczesnego myślenia o pod-
klasie i o klasie. Piaget uważa, że jeśli dziecko
koncentruje się na całości, nie może równo-
cześnie myśleć o częściach, które ją tworzą.
A więc pozornie proste porównanie całości
z częścią okazuje się niemożliwe. Dziecko -
w ujęciu Piageta - nie ma tego szczególnego
rodzaju umysłowej plastyczności, jakiej wyma-
ga udzielenie or :-dzi na pytanie sformu-
łowane tak ja1 ->tku eksperymentu.
Dziecko w ty - myśli kolejno
o oddzielnyc> notrafiąc
^ ze
w -dostatecz-
52
sobą, a więc nie umie także wnioskować o za-
chodzących między nimi relacjach.
Niedostatek ten ma mieć charakter ogólny.
Reakcja małego dziecka na zadanie z "włącza-
niem klas" traktowana jest jako jeden z prze-
jawów ogromnie ważnego i rozlegle oddziały-
wającego ograniczenia, które zazwyczaj jest
przezwyciężane w wieku około siedmiu lat,
kiedy myślenie dziecka - według terminologii
Piageta - staje się "operacyjne". (O tym ter-
minie u Piageta informuje Dodatek.)
Widzieliśmy już, że istnieją uzasadnione po-
wody, by wątpić, czy trudności dziecka z de-
centracją są tak poważne i tak wszechogarnia-
jące jak uważa Piaget. Jednakże żadna z prac
badawczych, które dotąd analizowaliśmy, nie
dotyczyła explicite któregokolwiek z zadań,
które były dla Piageta kryterium przy usta-
laniu początków myślenia operacyjnego. Jest
zupełnie możliwe, że trudności z decentracją
pojawią się, gdy prezentujemy dziecku takie
zadania jak to z "włączeniem klas", a nie wy-
stępują one w pewnych innych kontekstach.
A więc niezbędne są bezpośrednie studia nad
wszystkimi tymi zadaniami.
Bardzo pouczający zbiór eksperymentów
został przygotowany i przeprowadzony przez
Jamesa McGarrigle'a. Miały one na celu wy-
jaśnienie, czy rzeczywiście Piagetowska inter-
pretacja ostoi się wobec skrupulatnej analizy.
Trudno nie zdawać sobie sprawy z tego, co
się dzieje, kiedy dziecko popełnia standardowy
błąd i mówi, że jest więcej czerwonych kwia-
tów niż kwiatów: porównuje ono mianowicie
jedną podklasę z drugą. Często spontaniczne
uwagi dziecka czynią sytuację jeszcze jaśniej-
szą. Dziecko może na przykład powiedzieć:
"Jest więcej czerwonych kwiatów, bo są tylko
dwa białe", albo coś w tym rodzaju. Problem
polega na tym, by odpowiedzieć na pytanie,
53
dlaczego dziecko konfrontuje podklasę z pod-
klasą. Czy dlatego, że nie potrafi porównać
podklasy z klasą, jak to utrzymuje Piaget? Czy
też może dlatego, że myśli ono, iż tego wła-
śnie od niego oczekujemy?2 Czy nie mamy
tu raz jeszcze do czynienia z niepowodzeniem
w komunikowaniu?
Jeśli istotnie to drugie wyjaśnienie jest wła-
ściwe, powinna istnieć możliwość znalezienia
innych sposobów prezentacji problemu - ta-
kich, które uczyniłyby zadanie łatwiejszym lub
trudniejszym. I powinno być też możliwe wy-
krycie tego, co sprawia, że dziecko błędnie
interpretuje zadane mu pytanie. Zauważmy,
że pytanie takie może w pierwszej chwili błę-
dnie zrozumieć nawet człowiek dorosły. Ale
powtórzenie prośby, z ewentualnym zaakcen-
towaniem słowa "kwiaty", szybko skierowuje
go na właściwe tory. Normalnie takie postępo-
wanie jest niewystarczające, by wywołać zmia-
nę w myśleniu małego dziecka, ale sugeruje
ono, że położenie nacisku na całą klasę może
być bardzo pomocne; podobne znaczenie może
mieć zdjęcie akcentu z kontrastu między pod-
kl asami.
McGarrigle próbował skuteczności obu tych
sposobów. By sprawdzić pierwszy z nich, wy-
korzystał cztery zabawki przedstawiające kro-
wy; trzy z nich były czarne, jedna - biała.
^He zwierzęta położył na boku i wyja-
ią". Eksperyment polegał na
- wie, o co
decyduje
ętej przez
.ę czasami
;ieci można
tego typu
imiewa, jak
szystko, o co
porównaniu stopnia trudności dwóch różnych
form pytania: 1. Czego jest więcej, czarnych
krów czy krów (standardowa Piagetowska for-
ma pytania)? 2. Czego jest więcej, czarnych
krów czy śpiących krów? Przy zadawaniu obu
tych pytań krowy pozostawały w pozycji leżą-
cej, a więc w jednym i drugim przypadku sy-
tuacja była identyczna, z wyjątkiem samego
sformułowania pytania. McGarrigle spodziewał
się, że wprowadzenie przymiotnika "śpiące" bę-
dzie podkreśleniem całej klasy.
Średni wiek dzieci wynosił sześć lat. Na
pierwsze pytanie poprawnych odpowiedzi
udzieliło 25% dzieci (dwanaścioro); na pytanie
drugie poprawnych odpowiedzi było 48%
(udzieliło ich dwadzieścioro troje dzieci).
Uzyskana różnica była statystycznie znaczą-
ca - wynik ten mógł być rezultatem zbiegu
okoliczności tylko w jednym przypadku na sto.
Ponadto bardzo podobne wyniki zanotowano
i w innych badaniach. A więc manipulacja sło-
wami, mająca na celu różne rozkładanie ak-
centów w pytaniu (podkreślanie całej klasy),
wpływała na stopień trudności zadania.
Innego materiału użył McGarrigle, aby
sprawdzić, jaka jest skuteczność akcentowania
kontrastu pomiędzy podklasami. Tym razem
wykorzystał następujące zabawki: małego mi-
sia, stoliczek i krzesełko, ułożone w jednej
linii. Cztery krążki, określane jako "stopnie",
oddzielały misia od krzesełka, a dwa następne
leżały pomiędzy krzesełkiem a stolikiem. Wi-
dać to na poniższym rysunku:
55
Materiał ten dawał McGarrigle'owi określo-
ne możliwości; przede wszystkim mógł on
dzięki niemu zmieniać percepcyjny kontrast
między podklasami (wszystkie "stopnie" mo-
gły być tego samego koloru lub też "stopnie"
od misia do krzesełka mogły być jednego ko-
loru, a od krzesełka do stolika - drugiego),
oprócz tego mógł zmieniać swój sposób odno-
szenia się do "stopni" albo wspominając o ich
kolorze, albo też pomijając ten aspekt. McGar-
rigle mógł zatem porównywać ze sobą oddzia-
ływanie zmiennych percepcyjnych i zmien-
nych językowych.
W pierwszym eksperymencie, przeprowa-
dzonym na opisanym wyżej materiale, cztery
stopnie (do krzesełka) były czerwone, dwa dal-
sze - białe. Informowano dziecko, że miś
zawsze idzie po tych stopniach, kiedy chce
przejść do swego krzesełka albo do swego sto-
lika. Następnie zadawano badanemu dwa różnie
sformułowane pytania: 1. Czy więcej jest czer-
wonych stopni prowadzących do krzesełka, czy
też więcej stopni prowadzących do stolika?
2. Czy więcej jest stopni prowadzących do
krzesełka, czy więcej stopni prowadzących do
stolika?
Z grupy trzydzieściorga dwojga dzieci dwa-
naścioro dzieci (38%) odpowiedziało poprawnie
na pierwsze pytanie, natomiast na drugie py-
tanie poprawnych odpowiedzi udzieliło dwa-
dzieścioro jeden dzieci (66%). Różnica była
istotna statystycznie, bowiem prawdopodo-
bieństwo przypadku wynosiło około dwa na
sto.
W eksperymencie tym kontrast percepcyjny
był zawsze obecny, ale jedno z pytań odwo-
ływało się do tego kontrastu, drugie zaś - nie.
Popatrzmy teraz, co się dzieje, kiedy żad-
nego kontrastu percepcyjnego nie ma. Jeśli
wszystkie stopnie będą białe, nadal możliwe
56
będzie włączenie przymiotnika określającego
kolor w jedno pytanie, a pominięcie go w dru-
gim. Tak właśnie uczynił McGarrigle w swym
drugim eksperymencie, w którym wzięła udział
inna grupa dzieci. Tym razem różnica w sfor-
mułowaniu pytania odegrała znacznie mniejszą
rolę. Kiedy użyty został przymiotnik "biały"
(Czy więcej jest białych stopni prowadzących
do krzesełka, czy więcej stopni prowadzących
do stolika?), 56% dzieci odpowiedziało popra-
wnie. Kiedy oznaczenie koloru zostało pomi-
nięte (Czy więcej jest stopni prowadzących
do krzesełka czy stopni prowadzących do sto-
lika?) 69% dzieci dało odpowiedź poprawną.
Różnica ta nie jest statystycznie istotna, nie
ma więc uzasadnienia dla wniosku, że jedno
z pytań było dla dzieci autentycznie trudniej-
sze.
Nawet gdyby nie było różnicy pomiędzy for-
mami pytań, można by próbować uzasadniać,
że brak kontrastu percepcyjnego sprawia, iż
całe to zadanie staje się łatwiejsze niż zadanie
poprzednie, w którym część stopni była kolo-
ru czerwonego. Zauważmy, że jednak niczego
takiego nie stwierdzono. Na zasadnicze pyta-
nie: Czy więcej jest stopni prowadzących do
krzesełka, czy stopni prowadzących do stolika?
poprawnie odpowiedział ten sam w przybliże-
niu procent dzieci (z dwu różnych grup), nie-
zależnie od tego, czy stopnie były tego samego
koloru, czy też zostały bardzo wyraźnie skon-
trastowane kolorystycznie.
Stwierdzenie tych faktów jest bardzo isto-
tne. Ani kontrast percepcyjny, ani zmiana for-
my słownej nie powodowały oddzielnie wyraź-
niejszej różnicy. Gdy jednak oba te czynniki
występowały razem, ich wpływ był ogromny.
Warto również zwrócić uwagę na fakt, że
zmiana sformułowania, tak istotna w zestawie-
niu z kontrastem percepcyjnym, jest sama
57
w sobie niewielka - polega na włączeniu lub
opuszczeniu pojedynczego przymiotnika.
Zadanie "ze stopniami" może wydawać się
odmienne od standardowego Piagetowskiego
zadania ,,z włączeniem klas", ale jest ono bar-
dzo podobne do pewnego wariantu zastosowa-
nego przez samego Piageta. Czasami Piaget
używał do swego eksperymentu zestawu kora-
lików; wszystkie one były drewniane, więk-
szość była koloru brązowego, a kilka białego.
Piaget pytał wówczas dzieci, które koraliki
utworzą dłuższy naszyjnik, brązowe czy białe.
Typową odpowiedzią małego dziecka było:
brązowe, ponieważ są tylko dwa białe. Ale
w przeciwieństwie do materiału McGarrigle'a
wariant Piageta nie dawał możliwości takiego
operowania odpowiednimi zmiennymi języko-
wymi i percepcyjnymi, aby ulegał zmniejsze-
niu kontrast między podklasami. Kontrast
percepcyjny był tu siłą rzeczy zawsze obecny:
koraliki nie mogły być jednego koloru, ponie-
waż wówczas nie istniałyby podklasy. Równie
kontrast percepcyjny nie mógł być pominięt^
w formułowaniu pytania. A więc sytuacja była
dla dziecka - jak to wykazał McGarrigle -
maksymalnie trudna.
Ponadto McGarrigle znalazł takie sformuło-
wanie pytania, które można uznać za najła-
twiejsze z dotychczas przez nas rozpatrywa-
nych. Pyta on mianowicie: Dokąd miś ma
dalej, do krzesełka czy do stolika? W takiej
sytuacji właściwie nie powinno się mówić
o włączaniu klas, a raczej o włączaniu jednej
odległości w drugą. Jednak to, co jest tutaj
szczególnie interesujące, to fakt, że taka forma
pytania nie tylko okazała się najłatwiejsza
(72% dobrych odpowiedzi w jednym badaniu,
a 84% w drugim), ale - co więcej - znacznie
ułatwiała udzielenie poprawnych odpowiedzi
na następujące pytania. I tak na pytanie: Czy
58
więcej stopni prowadzi do krzesła, czy do sto-
łu? odpowiadało teraz poprawnie 88% dzieci.
I nawet wersja "z czerwonymi stopniami" da-
wała wynik w 53% poprawny.
Stąd wniosek, że pytanie zawierające ele-
ment: dokąd jest dalej? pomagało dzieciom
uchwycić intencję eksperymentatora. I kiedy
raz już pojęły one, nad czym mają się zasta-
nawiać, trzymały się tego nawet wówczas, gdy
stawały wobec sformułowania, które normal-
nie zwodziło je na manowce.
Jednakże dla sporej liczby dzieci sformuło-
wanie "z czerwonymi stopniami" nadal pozo-
stawało zbyt trudne: w analizowanym przez
nas eksperymencie 47% badanych dzieci upar-
cie udzielało odpowiedzi z kategorii porówny-
wania podklas, gdy tylko wprowadzano pojęcie
czerwonych stopni. Taki stan rzeczy każe nam
zastanowić się, czy ten sposób interpretowa-
nia zadania przez część dzieci zależny jest od
ich zrozumienia samej sytuacji włączania, czy
też wynika on z jakichś bardziej ogólnych
/rzyczyn.
Aby to rozstrzygnąć, konieczne jest przypa-
trzenie się podobnie sformułowanym pytaniom,
ale nie w kontekście włączania klas. McGarri-
gle przeprowadził takie próby; użył w nich za-
równo zwierzątek, były to krowy i konie, jak
i misia kroczącego po stopniach. Ustawił czar-
ne i białe krowy oraz czarne i białe konie po
obu stronach ścianki tak, aby stały naprzeciw
siebie, podobnie jak na poniższym rysunku:
Ckrowy
C BBcC C
kontoB59
Następnie zadawał dzieciom pytania. Przykła-
dowo przytoczmy jedno z nich: Czego jest
więcej, krów czy czarnych koni? Z trzydzie-
stu sześciorga dzieci tylko pięcioro (14%) odpo-
wiedziało na to pytanie poprawnie. Dlaczego
pozostałe dzieci odpowiadały błędnie?
Wyjaśnienie Piageta nie może dotyczyć tej
sytuacji - to jest oczywiste: nie występuje tu
w ogóle problem włączenia ani też konieczność
równoczesnego objęcia umysłem całości i jej
części składowych. A jednak łatwo stwierdzić,
co czynią dzieci: najczęściej porównują one
czarne konie z czarnymi krowami, możemy
bowiem śledzić ich spontaniczne, dodatkowe
uwagi typu: Więcej jest czarnych koni, bo są
tylko dwie czarne krowy.
Wariant ,,ze stopniami" w wersji nie
uwzględniającej problemu włączenia prowadził
do podobnych rezultatów. W tej wersji miś,
krzesełko i stolik nie były umieszczone wzdłuż
jednej linii, ale zostały ustawione jak na ry-
sunku poniżej.
Tak więc "stopnie prowadzące do krzesełka"
nie stanowiły podzbioru dla "stopni prowadzą-
cych do stolika". Pytania były identyczne jak
60
w oryginalnej wersji "z włączaniem", a mia-
nowicie: 1. Czy więcej jest czerwonych sto-
pni prowadzących do kirzesełka, czy więcej sto-
pni prowadzących do stolika? 2. Czy więcej jest
stopni prowadzących do krzesełka, czy więcej
stopni prowadzących do stolika?
I, podobnie jak poprzednio, pytanie pierwsze
było znacznie trudniejsze. Uwagi czynione
przez dzieci wskazywały na to, że czasem po-
równywały one czerwone stopnie do krzesełka
z podzbiorem czerwonych stopni prowadzących
do stolika. Ale bywało też, że porównanie nie
dotyczyło podzbioru białych stopni. A zdarzało
się również, że dzieci odpowiadały jakby nie
na to pytanie, o czym świadczyły ich wypo-
wiedzi typu: Tu wszędzie są czerwone prowa-
dzące do krzesełka, ale tutaj są białe, albo:
Tutaj wszystkie są czerwone. Można było
odnieść wrażenie, że są to odpowiedzi na takie
na przykład pytanie: Czy więcej jest czerwo-
nych stopni do stolika, czy też więcej czerwo-
nych stopni do krzesełka? Byłoby to więc py-
tanie o pewnego rodzaju porównanie proporcji.
W każdym razie pytania, na które dzieci
odpowiadały, często nie były pytaniami zada-
nymi przez prowadzącego eksperyment. Inter-
pretacje dzieci nie korespondowały z intencja-
mi eksperymentatora; nie były one też po-
prawne w odniesieniu do reguł językowych.
Dzieci nie wiedziały, o co eksperymentatorowi
chodzi. Trudno powstrzymać się od stwierdze-
nia, że nie rozumiały one dokładnie języka,
jakim się do nich zwracano. Jeśli jednak takie
ujęcie zagadnienia wydaje się zbyt krańcowe,
musimy przynajmniej stwierdzić, że jakiś inny
czynnik niż reguły językowe wpływał na ich
interpretację - być może było to coś na
kształt przewidywania, jakie pytanie będzie za-
dane, przewidywania wypływającego z natury
użytego w eksperymencie materiału.
61
Przede wszystkim jednak nie możemy nie
zdawać sobie sprawy z jednego: nie wolne
nam myśleć, że dzieci - w pewien ogólm
sposób - me zwracają dostatecznej uwagi na
język; zbyt istotne okazało się w niektórych
badaniach włączenie lub opuszczenie poiedyn-
czego przymiotnika.
5 CO JEST,
A CO BYĆ MUSI
Piaget nie był odosobniony w swym mnie-
^janiiu, że małe dzieci nie są zdolne do wycią-
: nią wniosków, które dorosłym wydają się
.pełnie elementarne. Do takiego samego prze-
konania dochodzili też wyznawcy całkowicie
'nrzeciwstawnej teorii psychologicznej. Jeden
"i. najwybitniejszych asocjacjonistów •- czy be-
,awiorystów - Clark Hull twierdził, że isto-
ta rozumowania polega na ciągle nowym (bo
zdarzają się nam wciąż nowe sytuacje) łącze-
| niu dwu "segmentów zachowań" dla osiągnięcia
Danego celu. Taki sposób definiowania procesu
szumowania może budzić poważne zastrzeże-
...a, ale przyjmijmy go na razie i popatrzmy,
oO się stanie, gdy opiszemy myślenie dzieci sto-
sując tę koncepcję.
Hull mówił o łączeniu dwóch "segmentów
zachowań" w kontekście badań nad szczurami
uczącymi się dróg w labiryntach - były to
eksperymenty bardzo popularne wśród beha-
wiorystów. "Segmentem zachowania" było w
tym przypadku przebiegnięcie z jednego pun-
ktu labiryntu do drugiego. Omawianą konce-
pcję można by przedstawić następująco. Przy-
puśćmy, że mamy labirynt jak na rysunku.
Przypuśćmy dalej, że szczur uczy się przebie-
63
gania z A do B, by uzyskać jakąś niewielką na-
grodę; z A do C, by uzyskać nagrodę równie
niewielką, wreszcie z C do D, by uzyskj
nagrodę dużo większą. (Wszystkie te etapy ni-
uki przebiegają oddzielnie.) Jeśli następnie
umieścimy szczura w punkcie A i wybierze on
drogę A -> C -> D zamiast drogi A -> B, to mu-
simy uznać, że wywnioskował on, jak dostać
się do punktu D, ponieważ nigdy przedtem nie
przebył jednorazowo drogi z A do D.
Oczywiście zachodzi możliwość, że wybór tej
drogi był przypadkowy (prawdopodobieństwo
wynosi tu 50:50). Ale jeśli postępowałaby w ten
sposób duża liczba szczurów, moglibyśmy wów-
czas mówić, że zwierzęta te stosowały jakiś
rodzaj wnioskowania.
Jednak stan faktyczny jest taki, że nie uzy-
skano podobnego potwierdzenia. Najwidoczniej
szczury nie ujmowały sytuacji w ten sposób.
Co bardziej zadziwiające, materiał uzyskany
w wyniku niektórych badań, zdawał się świad-
czyć, że dzieci poniżej siódmego roku życia
również nie potrafią przeprowadzić podobnego
rozumowania.
Zwolennicy Clarka Hulla -• Howard i Trący
Kendlerowie opracowali test dla dzieci oparty
ewidentnie na jego koncepcji (aczkolwiek nie
zakładali oni biegania po labiryntach). Zada-
nie dawane dzieciom polegało na tym, by na-
uczyć się obsługiwać automat w taki sposób,
aby otrzymać zabawkę. Osiągnięcie celu wy-
magało przejścia dwuetapowego treningu, odpo-
wiadającego dwóm segmentom labiryntu. Ćwi-
czenia na każdym etapie przeprowadzano
z dziećmi oddzielnie. Nauka polegała jedynie
na: 1) przyciskaniu właściwego guzika (jednego
z dwu) w celu otrzymania kulki; 2) wrzucaniu
kulki do otworu (co powodowało uwolnienie
mechanizmu wydającego zabawkę).
Kendlerowie stwierdzili, że dzieci z dużą
łatwością uczyły się oddzielnych zadań etapo-
wych. Kiedy miały wydobyć kulkę, przyciska-
:y odpowiedni guzik, kiedy miały zdobyć
zabawkę za pomocą wręczonej im kulki, potra-
fiły zrobić z niej użytek (wymagało to jedynie
wrzucenia kulki do otworu). Ale w większości
przypadków nie umiały one dokonać "integra-
cji", by użyć terminologii Kendlerów. Nie na-
ciskały guzika, by otrzymać kulkę, i nie kon-
tynuowały potem samodzielnie działania, tzn.
nie posługiwały się kulką w celu uzyskania za-
bawki. W wyniku tego eksperymentu Kendle-
rowie doszli do wniosku, iż dzieci - podobnie
jak szczury - nie są zdolne do dedukcyjnego
wnioskowania. Badanie to przeprowadzono
w latach sześćdziesiątych. Nic więc dziwnego,
że z takim przekonaniem przyjęta została su-
gestia Chomsky'ego o istnieniu wysoce specy-
ficznego mechanizmu nabywania języka.
Jednakże wyniki uzyskane przez Kendlerów
muszą głęboko intrygować każdego, kto obser-
wował dzieci bawiące się w swoim pokoju albo
przysłuchiwał się ich rozmowom - nietrudno
5 Myślenie dzieci
65
wtedy zauważyć, jak często są one w stanie
łączyć w swym umyśle dwa rodzaje danych.
A oto uderzający przykład tego rodzaju
wnioskowania, do którego dzieci wydają się
zdolne, jeśli obserwujemy je, gdy zachowują
się naturalnie - w przeciwieństwie do ich za-
chowania podczas wykonywania testów.
Poniższa rozmowa została przypadkowo na-
grana na taśmę magnetofonową, a więc może-
my zacytować ją bardzo dokładnie. Odbyła się
ona wkrótce po śmierci Donalda Campbella
w czasie próby pobicia rekordu świata w spor-
cie motorowodnym, a w parę miesięcy pc wi-
zycie w szkole badacza Robina Campbella. Roz-
mówcami byli: pięcioletnia dziewczynka ze
wspomnianej szkoły i pewien uczony. Dziecko:
"Czy ten pan Campbell, który był tutaj,
umarł? (dramatyczny akcent położony na sło-
wie "umarł"). Uczony: "nie, z całą pewnością
nie umarł" (bardzo zdziwiony). Dziecko: "Aha,
to musi być dwóch panów Campbellów, bo pan
Campbell umarł, utonął." To dziecko złożyło
razem jeśli nie dwa "segmenty zachowań", to
dwie zupełnie różne informacje: "Pan Camp-
bell, który był tutaj, żyje" oraz "Pan Camp-
bell zmarł" - i wyciągnęło prawidłowy wnio-
sek, przedstawiony jako nieuchronna konse-
kwencja obu przesłanek: "to musi być dwóch
panów Campbellów". W rozumowaniu dzie-
wczynki przyjęte zostało założenie, iż istnienie
żywej osoby pozostaje w sprzeczności ze
śmiercią tej samej osoby. A więc, jeśld pan
Campbell zmarł i pan Campbell żyje, to po
prostu musi być dwóch panów Campbellów!
Jak pogodzić te dwa fakty: że pięcioletnie
dzieci są zdolne do rozumowania tego typu, co
wyżej opisane, a jednocześnie doznają niepo-.
wodzeń w integracji dwu bardzo prostych, od-
dzielnie wyuczonych zachowań, takich jak
w zadaniu opracowanym przez Kendlerów.
66
Sytuacja ta wyda się jeszcze bardziej za-
gadkowa, jeśli zestawić ją z badaniami Mkhae-
la Cole'a i jego współpracowników. Stwier-
dzili oni, że dorosłe osoby z kręgu kultury
afrykańskiej również nie potrafiły uporać się
z zadaniem Kendlerów. Pewne wyjaśnienie za-
gadki zawdzięczamy przeprowadzeniu przez
Cole'a jeszcze innych badań. Opracował on
mianowicie eksperyment analogiczny do zada-
nia Kendlerów, w którym dorośli Afrykanie
uzyskali jednak dużo lepsze wyniki.
Zamiast automatu uruchamianego przez na-
ciskanie guzika Cole zastosował zamkniętą
skrzynkę i dwa pudełka od zapałek, pomalo-
wane każde na inny kolor. W jednym z pude-
łek znajdował się klucz pasujący do zamka
skrzynki. Zauważmy, że są tu nadal obecne
dwa segmenty zachowań (otwórz właściwe
pudełko, aby dostać klucz i użyj klucza do
otwarcia skrzynki), a więc zadanie to formal-
nie jest identyczne z zadaniem Kendlerów. Ale
psychologicznie jest ono zupełnie inne. Teraz
badani nie mieli do czynienia z dziwnym dla
nich mechanizmem, lecz z przedmiotami
0 ustalonych, codziennych znaczeniach; i było
dla nich jasne, czego się od nich oczekuje.
Okazało się, że w takiej sytuacji trudności
z integracją zostały w znacznym stopniu zre-
dukowane.
Szczególnie interesująca jest praca Simona
Hewsona, w której wykazał, iż również dla
małych dzieci zasadniczą trudność stanowi nie
proces dedukcyjny zakładany przez zadanie,
ale wprawiające w zakłopotanie urządzenie
1 stosowana procedura. Kiedy tylko usunięto
te uwarunkowania - w sposób nie powodu-
jący w najmniejszym stopniu zmiany deduk-
cyjnego charakteru problemu - pięcioletnie
dzieci rozwiązywały zadanie równie dobrze jak
67
w
młodzież z college'u w eksperymentach Ken-
dlerów.
Hewson dokonał dwu istotnych zmian. Prze-
de wszystkim w tablicach rozdzielczych mecha-
nizm uruchamiany przyciskami zastąpił przez
dwie szuflady, które dziecko mogło otwierać
i zamykać. Wyeliminował w ten sposób za-
gadkowość z pierwszego etapu nauki. Nastę-
pnie pomagał dziecku zrozumieć, że nie ma nic
magicznego w tej konkretnej kulce, którą wrę-
czał mu na drugim etapie, aby mogło wrzucić
ją do otworu i otrzymać nagrodą. Dziecko nie
rozumie nic z tego, jak to się dzieje, że wrzu-
cona do otworu kulka otwiera drzwiczki. Skąd
ma wiedzieć, że każda inna kulka tej samej
wielkości może równie dobrze spełnić to zada-
nie? A jednak musi ono przyjąć takie założe-
nie, jeśli ma wykonać dane polecenie. Grając
z dziećmi w "grę w zamianę" Hewson spra-
wiał, że zrozumiała stawała się funkcjonalna
równoważność różnych kulek.
Te dwde modyfikacje razem wzięte spowo-
dowały skok we wskaźniku sukcesu z 30% na
90% u dzieci pięcioletnich i z 35% na 72,5%
u dzieci czteroletnich. Natomiast u dzieci trzy-
letnich rezultatem tych zmian był brak jakiej-
kolwiek poprawy, a nawet nieznaczne pogor-
szenie wyników: powody takiej reakcji wciąż
jeszcze wymagają wyjaśnienia.
Możemy więc wysnuć wniosek, że trudności
dzieci z aparatem Kendlerów są rzeczywiście
autentyczne; trudności te nie mogą być jednak
uważane za dowód na to, iż dzieci są niezdolne
do myślenia dedukcyjnego.
Pamiętając o tym wniosku zobaczmy teraz,
jak dzieci zachowują się w sytuacji zupełnie
innego typu.
Bardzo bogatym źródłem informacji jest słu-
chanie wygłaszanych przez dzieci komentarzy
68
oraz pytań stawianych przez nie, kiedy opo-
wiada się im różne historie.
A oto kilka przykładów.
"Ile rzeczy on bierze! On by nie mógł... ma
tylko dwie ręce i nie miałby tam tyle miejsca,
by unieść te wszystkie rzeczy".
(Przesłanki: 1. Piotr rna więcej do niesie-
nia niż dwie ręce mogą unieść; 2. Piotr ma
tylko dwie ręce. Konkluzja: jest niemożliwe,
by Piotr uniósł to wszystko, co niesie w opo-
wiadaniu. Implikowany tu jest krytycyzm wo-
bec opowiadania.)
"Musiała zjeść całą swoją żywność kiedy
indziej."
(Przesłanki: 1. Normalnie w domach znajdu-
je się jedzenie; 2. W tym domu nie ma żadnej
żywności. Konkluzja: wszystko musiało zostać
zjedzone.)
"Ale jak to możliwe, że oni mają się pobrać?
Potrzebny jest także mężczyzna." (Książka za-
wiera ilustrację przedstawiającą ślub, na któ-
rej mężczyzna wygląda jak kobieta. Dziecko
myśli, że rysunek przedstawia dwie kobiety.)
(Przesłanki: 1. Do ślubu potrzebny jest mę-
żczyzna; 2. Na rysunku nie ma żadnego mę-
żczyzny. Konkluzja: to nie może być ślub.)
"Wydaje mi się, że opuściłeś stronę. Nie po-
wiedziałeś, że on ciął skórę."
(Przesłanki: 1. Na jednej ze stron historia
mówiła o krojeniu wyprawionej skóry; 2. Nie
było żadnego nawiązania do cięcia skóry. Kon-
kluzja: została opuszczona strona.)
Dziecko: "Pani nie patrzy".
Nauczycielka: "Proszę?"
Dziecko: "Dlaczego pani nie czyta?"
'Nauczycielka: "Bo już to znam".
(Przesłanki: 1. Kiedy czyta się książkę, pa-
trzy się w nią; 2. Nauczycielka nie patrzy
w książkę. Konkluzja: ona nie czyta książki.)
Jest rzeczą niemożliwą, by mieć świadomość
69
takich przykładów, a jednocześnie utrzymywać.
że dzieci poniżej siedmiu-sześciu lat są niezdol-
ne do dedukcyjnego myślenia. A więc, jeśli
czasem - jak na przykład w pewnych sytua-
cjach eksperymentalnych - dzieci nie wypro-
wadzają wniosków drogą dedukcji, musimy
wnikliwie zbadać, co wtedy zachodzi. Skoro
nie możemy sprawić, by dzieci posługiwały
się dedukcją w wymyślonych przez nas ekspe-
rymentach, podczas gdy możemy obserwować,
jak czynią to spontanicznie, musimy zadać so-
bie pytanie, dlaczego tak się dzieje. Okazuje
się jednak, że - wbrew twierdzeniom Piageta,
Kendlerów i kilku jeszcze innych badaczy -
sprowokowanie dzieci do wnioskowania w sztu-
cznych warunkach eksperymentu nie jest nie-
możliwe. Jest trudniejsze, ale całkiem możliwe.
Barbara Wallington przeprowadziła całą se-
rię badań, które oparte były na następującym
zadaniu: odnaleźć zabawkę w jednym - lub
więcej niż jednym - zestawie pudełek, które
mogły być lub mogły nie być oznaczone gwiaz-
dkami na wieczkach. Barbara Wallington za-
projektowała swoje badania z wielką staran-
nością, kierując się intencją, by dać dzieciom
wszelkie szansę uchwycenia tego, czego się od
nich oczekuje. Rezultaty okazały się- bardzo
odkrywcze.
Dzieciom dostarczano informacji, które' mo-
gły być wykorzystane jako wskazówka w po-
szukiwaniach. Mówiono im na przykład: "Je-
śli na pudełku jest gwiazdka, to w środku
znajduje się malutkie zwierzątko", albo: "Jeśli
na pudełku nie ma gwiazdki, to w środku znaj-
duje się malutkie zwierzątko." Kiedy . dzieci
usłyszały tego typu stwierdzenie, proszono je,
by wskazały, w których pudełkach są zabawki,
i by następnie sprawdziły, ' czy miały
rację. • '..,.-. ,,• ?•-??
70
Wzorzec, według którego dzieci dokonywały
wyboru, oraz odpowiedzi udzielane przez nie
na pytanie, dlaczego wybrały te właśnie pu-
dełka - ukazały wyraźnie, że wiele z nich
przeprowadzało ścisłe rozumowanie w tym
sensie, że stwierdzenie eksperymentatora było
podstawą do wydedukowania wniosków. Bar-
dzo rzadko zdarzało się, by wyciągnięte zostały
wszystkie wnioski, które należałoby uznać za
poprawne, zgodne z kanonami tradycyjnej, for-
malnej logiki - ale nie inaczej było w grupie
dorosłych, którym dano to samo zadanie. Star-
sze dzieci (a "starsze" znaczy tutaj od czterech
lat i trzech miesięcy do czterech lat jedenastu
miesięcy) często odpowiadały dokładnie tak sa-
mo jak dorośli, traktując informację: Jeśli na
pudełku jest gwiazdka... w znaczeniu: Jeśli jest
gwiazdka i tylko wtedy, gdy jest gwiazdka...
i prowadząc dalsze rozumowanie zgodnie z ta-
kim właśnie odbiorem udzielonej informacji.
Niektóre dzieci potrafiły także komentować
swoje wybory używając podobnych sformu-
łowań jako dorośli: to musi być... to powin-
no być... Oto dwa przykłady jako ilustracja.
"Kiedy nie ma gwiazdki, to powinno być zwie-
rzątko w pudełku. Musi być w tym [pudełku
bez gwiazdki], skoro nie ma jej [zabawki] w
tym [pudełku z gwiazdką]." W tym drugim
przypadku podana informacja brzmiała: Jeśli
jest gwiazdka, to wtedy nie ma zwierzątka.
Zaznaczmy, że te uzasadnienia były czynio-
ne po dokonaniu przez dzieci wyboru, ale za-
nim pozwolono im otworzyć wybrane pudełka.
Dzieci poniżej czterech lat stosunkowo rza-
dko udzielały takich wyjaśnień jak przed-
stawione wyżej. Ale nawet najmłodsze dzieci
nie postępowały na chybił trafił. Wykazywały
one tendencję do posługiwania się systema-
tycznymi strategiami poszukiwawczymi, nawet
jeśli strategie te były tak prymitywne i nie
71
powiązane ze słowami eksperymentatora jak
rozpoczynanie od pudełka znajdującego się na
brzegu i posuwanie się wzdłuż szeregu.
Zgromadzono .materiał potwierdzający zało-
żenie, że czasami dzieci ujawniają zdolności do
wnioskowania nawet w warunkach ekspery-
mentu. Peter Bryant i Paul Harris badali, nie-
zależnie od siebie, zdolność dzieci do rozumo-
wania dotyczącego takich relacji, jak ,,równy
z" czy "większy od". (Jest to jeszcze jedna
forma wnioskowania, którą Piaget traktuje ja-
ko kryterium myślenia operacyjnego, a przeto
- według jego teorii - nie dająca się normal-
nie stwierdzić u dzieci poniżej siódmego roku
życia.) Aby zilustrować wyniki uzyskane przez
Bryanta i Harrisa, zapoznajmy się z dwoma
ich eksperymentami. Dotyczyły one zdolności .
dzieci do porównywania wymiarów dwu przed-
miotów za pomocą trzeciego - w praktyce
oznaczało to, że ten pośredniczący przedmiot
służył jako narzędzie pomiaru. Każdy z oma-
wianych tu eksperymentów jest autorstwa jed-
nego z badaczy.
Harris i jego współpracownicy pokazywali
czteroletnim dzieciom dwa paski papieru, .
umieszczone w odległości około trzech stóp od
siebie. Paski te różniły się długością o około
jedną czwartą cala; była to różnica zbyt mała,
by mogła być postrzegana. Tak więc kiedy py-
" tano dzieci, który pasek jest dłuższy, w przy-
bliżeniu połowa ich sądów była poprawna -
rezultatu takiego można się było oczywiście
spodziewać z powodu samej tylko gry przy-
padku. Z kolei wprowadzono trzeci pasek, tej
samej długości, co jeden z już zaprezentowa-
nych. Na krótką chwilę kładziono go wzdłuż
dwu pozostałych, a następnie powtarzano py-
tanie. Teraz większość dzieci odpowiedziała
prawrdłowo. Badanie to wydaje się wyraźnie
potwierdzać, że dzieci były zdolne do zrozu-
72
mienia pomiaru, czyli że były one zdolne do
przeprowadzenia wnioskowania o następującej
strukturze: jeśli A jest równe B i jeśli B jest
dłuższe niż C, to A musi być dłuższe niż C.
Do wniosków podobnych jak Harris - do-
tyczących zdolności dzieci do dokonywania po-
miarów - doszli również Bryant i Kopy ty n-
ska. Posługiwali się oni prostymi, ale bardzo
pomysłowymi pomocami, które pozwoliły im
wykazać, że choć małe dzieci rzadko kiedy
spontanicznie mierzą przedmioty, które mogą
porównać wizualnie, to jednak często używają
narzędzia pomiaru, gdy wizualne porównanie
nie jest możliwe. Autorzy tego eksperymentu
dawali swoim badanym dwie czarne drewniane
bryły, z których każda miała dziurę, i prosili,
aby stwierdziły, który otwór jest głębszy. Zo-
baczenie dna było całkowicie niemożliwe. Po-
między tymi bryłami umieszczony został drew-
niany pręt, którym dziecko mogło posłużyć się
jako narzędziem pomiaru, jeśli zdecydowało się
na taki krok. Nawet w sytuacji, kiedy nie czy-
niono żadnej wzmianki na temat pręta, wiele
dzieci użyło go jako środka do rozwiązania pro-
blemu.
Dokonajmy podsumowania. Z materiału do-
świadczalnego, który dotąd omówiliśmy, wyła-
niają się następujące główne ustalenia:
1. W żadnym stadium swego rozwoju dzieci
nie są tak egocentryczne, jak to twierdził Pia-
get. U wszystkich ludzi przyjmowanie punktu
widzenia innego niż własny łączy się z pew-
nym wysiłkiem, a stopień trudności różni się
pod wieloma skomplikowanymi względami w
zależności od sytuacji. Ale przepaść między
dorosłymi i dziećmi nie jest tu tak wielka, jak
do niedawna sądzono.
2. Zdolność dzieci do dedukcyjnego myśle-
nia nie jest tak ograniczona, jak to przedsta-
wiał Piaget i niektórzy badacze. Zdolność ta
s
przejawia sią najbardziej wyraziście w uwa-
gach, jakie dzieci spontanicznie czynią podczas
słuchania bajek i opowiadań, ale może też być
demonstrowana w sztucznych warunkach eks-
perymentalnych, gdy dzieci mają około czte-
rech lat (a nawet mniej), choć w wielu bada-
niach nie udało się jej ujawnić. W sumie mu-
simy uznać, że przynajmniej u dzieci cztero-
letnich domniemana przepaść dzieląca je od
dorosłych jest dużo mniejsza, niż to twierdziło
wielu badaczy.
3. Zdolność dziecka do uczenia się języka
rzeczywiście może zadziwiać. Ale umiejętność
ta nie jest czymś wyizolowanym z pozostałych
sfer umysłowego rozwoju dziecka. Nie ma ża-
dnego powodu, aby przypuszczać, że rodzi się
już ono z "wewnętrznym mechanizmem przy-
swajania", który umożliwia mu strukturalizo-
wanie i nadawanie sensu słyszanemu językowi,
a jednocześnie zawodzi w strukturalizowaniu
i nadawaniu sensu innym aspektom otoczenia.
Przeciwnie, obecnie wydaje się, że dziecko naj-
pierw nadaje sens sytuacjom (być może, szcze-
gólnie tym, które są nośnikiem jakiejś ludzkiej
intencji), a następnie wykorzystuje ten rodzaj
zrozumienia, aby ułatwić sobie nadawanie sen-
su temu, co się do niego mówi.
Okazuje się więc, że teorie rozwoju języka
i myślenia największej w ostatnich latach do-
niosłości były w pewnych swych aspektach -
oparte na wadliwych założeniach. Nie znaczy to
jednak, by teorie te były całkowicie błędne.
Nie powinniśmy także sądzić, że skoro dzie-
ci nie różnią się tak bardzo od dorosłych, jak
uprzednio myślano, są one w zasadzie zupełnie
takie same jak dorośli. Być może powinniśmy
po prostu gdzie indziej szukać różnic.
6. CO ZOSTAŁO
POWIEDZIANE,
A CO ZROZUMIANE
Niepewnym tworzywem są wy-
powiadane przez nas slowa.
P. Ziff
- Czy w łódce był ktoś z tobą?
- Nie, nie był.
- A co w takim razie robił twój wnuk?
- Ach, on? Był ze mną. Myślałem, że
chcesz wiedzieć, czy w łódce był ktoś, kto tam
nie miał być 1.
W naszej tradycji kulturowej wyrobiony
intelektualnie dorosły człowiek - a więc ten
typ osoby, która uczy w szkole, czy też bada
myślenie i język dzieci - ma świadomość ję-
zyka jako formalnego systemu, którego kate-
gorie umożliwiają opisywanie świata. Dla oso-
by takiej naturalne staje się myślenie o języku
jako o. czymś posiadającym to, co nazwano
"bezczasowym znaczeniem", a więc znaczeniem,
które może być rozważane w oderwaniu od
1 D. L. Sayers, Have his Carcase. London 1971,
s. 112.
75
jakiegokolwiek konkretnego kontekstu i które
nie jest całkowicie wtopione w zdarzenia, w
płynący strumień "realnego życia". Tak wy-
rafinowane spojrzenie na język powoduje, iż
możliwe staje się na przykład skonstruowanie
wyizolowanego zdania i zapytanie następnie:
Co to znaczy? Ale, na ile możemy to stwier-
dzić, tego rodzaju traktowanie języka jest obce
dla podejścia prymitywnego czy "naturalnego".
Przywołajmy jeszcze raz przykład zdania:
"Biały człowiek upolował dziś sześć niedźwie-
dzi", bowiem żaden biały człowiek nie byłby
w stanie tego dokonać. 2
W poprzednich rozdziałach analizowaliśmy
niektóre słabe strony współczesnych teorii do-
tyczących rozwoju myślenia. We wszystkich
tych niedociągnięciach można dopatrywać się
braku dostatecznej uwagi dla różnicy między
językiem, jakiego spontanicznie używają i jak
go pojmują dzieci, a językiem w pojmowaniu
twórców wspomnianych teorii.
Chomsky, co jest oczywiste, myśli o zadaniu
stojącym przed dzieckiem jako o konieczności
uczenia się tego, czym jest język dla osoby
- Oczywiście nawet wyrafinowani intelektualnie
dorośli zwykle nie posługują się językiem bez silnego
związku z kontekstem. Musimy także wystrzegać się
tendencji do traktowania ludów nazywanych przez
nas zazwyczaj "prymitywnymi" jako jednolitej masy,
bez dostrzegania ich specyfiki i .zróżnicowań. Mary
Douglas mówiąc o Dogonach (Dogoni to Murzyni su-
dańscy, których wierzenia związane są w dużym
stopniu z kultem przodków, a sztuka, np. rzeźba, jest
szczególnie interesująca - przyp. tłum.) stwierdza, że
"intelektualna jednolitość, jaką .nadają oni doświad-
czeniu, wypływa z refleksji nad naturą, siłą i skut-
kami używania języka". Co prawda zaraz potem Dou-
glas podnosi kwestie., czy "nie nasuwa się. tu wnio-
sek o istnieniu pewnego stopnia samoświadomości,
który wyraźnie wynosiłby kulturę tego ludu ponad
kategorie kultury prymitywnej".
76
takiej jak on sam. I tak rzeczywiście j?st -
na dłuższą metę. Ale w pierwszym okresie, we
wczesnych latach życia, może być zupełnie ina-
czej.
Mniej bezpośredni jest związek koncepcji ję-
zyka właściwej dorosłym z teorią Piageta, po-
nieważ rozważania nad opanowywaniem tej
sztuki nie są głównym przedmiotem jego zain-
teresowań. Jednak kiedy Piaget zajmuje się
tym zagadnieniem, jest bardziej wrażliwy na
różnice między tym, czym jest język dla doros-
łego, a tym, czym jest on dla dziecka we wczes-
nych stadiach rozwojowych. Natomiast kiedy
Piaget, jako autor eksperymentu, posługuje się
jeżykiem jako częścią swojej metody badania
myślenia dzieci, odnosi się wrażenie, że traci
z oczu wagę tego problemu.
Ze wszystkich Piagetowskich zadań chyba
najlepiej znane są te, które nazwano testami -
stałości. Jest ich wiele: testy stałości liczby,
wagi, długości itp., ale ponieważ zasady dla
wszystkich tych testów są jednakowe, jako
przykładem posłużymy się testem stałości dłu-
gości.
Składa się on z trzech faz. Najpierw poka-
zuje się dziecku dwa patyki równej długości,
ułożone w następujący sposób: nrrmr , i py-
ta, czy patyki te są równej długości. Istotne
jest czy dziecko udzieliło w tej fazie ekspery-
mentu odpowiedzi twierdzącej, w przeciwnym
bowiem wypadku kontynuowanie testu nie ma
sensu. Następnie jeden z patyków zostaje prze-
sunięty (zwykle robi to dorosły prowadzący
badanie) tak, aby poprzednie równe ułożenie
zostało zmienione. Patyki leżą teraz w taki
sposób: ~rznz^r^z^_. Eksperymentator, mó-
wiąc: "A teraz patrz, co ja robię", zwykle wy-
raźnie zachęca dziecko, by zwracało uwagę na
tę transformację. Jest to druga faza testu.
Trzecia faza to po prostu powtórzenie pier-
77
wszego pytania: Czy te patyki są równej
długości? (czy jakiekolwiek byłyby w szcze-
gółach te sformułowania); pytanie to jest
oczywiście stawiane po zakończeniu transfor-
macji przewidzianej w drugiej fazie.
Istotne zasady, wspólne wszystkim warian-
tom testu na stałość, są następujące:
a. Początkowa równość cechy stanowiącej
kryterium (długość, ciężar itd.) połączona jest
z percepcyjnym podobieństwem (patyki uło-
żone są tak, aby ich końce były zrównane, gał-
ki plasteliny mają zarówno taki sam kształt-
jak i taki sam ciężar itd.).
b. Dziecko pytane jest o początkowa rów^
ność cechy-kryterium i akceptuje ją.
c. Pojawia się transformacja, która burzy
podobieństwo percepcyjne, nie wpływając na
cechę-kryterium.
d. Dziecko jest ponownie pytane o cechę-
-kryterium.
Jeśli przy powtórnym zapytaniu dziecko na-
dal potwierdza identyczność cechy-kryterium,
mówimy, że ma ono świadomość stałości dłu-
gości, ciężaru czy jakiegokolwiek innego roz-
ważanego atrybutu. W przeciwnym wypadku
mówimy, że nie potrafiło ono "zachować sta-
łości".
Dzieci poniżej siedmiu lat zwykle doznają
niepowodzeń, gdy prezentujemy im standar-
dowe testy na zachowanie stałości. Piaget tra-
ktuje ten fakt jako jeszcze jeden dowód na
nieumiejętność decentracji oraz wnioskowania.
Prawidłowa odpowiedź - mówi on - zależy od
zdolności do wyprowadzenia wniosku z dwu
przesłanek: 1) dane przedmioty były poprze-
dnio tej samej długości (lub wagi itp.); 2) nic
nie zaistniało, co zmieniłoby tę długość (czy
wagę itp.) - a więc musi z tego wypływać
konkluzja, iż nadal przedmioty te są tej samej
długości, choćby nawet wyglądały inaczej. We-
78
dług Piageta niezdolność do prowadzenia takie-
go rozumowania wypływa z niezdolności do
decentracji zarówno w odniesieniu do bezpoś-
redniej sytuacji percepcyjnej, jak i do relacji
między dwoma następującymi po sobie momen-
tami. Dziecko koncentruje się na jednej właści-
wości w danej sytuacji, a inne pomija - na
przykład jeden patyk nazywa dłuższym, bo
wystaje on z jednej strony, nie biorąc pod
uwagę faktu, że za to z drugiej strony patyk
ten jest cofnięty. Ponadto dziecko koncentruje
się na chwili obecnej, nie potrafiąc wrócić my-
ślą do poprzedniego stanu rzeczy, nie widząc,
że jedna i ta sama czynność jest odwracalna i że
patyki mogą być z powrotem równo ułożone.
Dla Piageta zdolność do myślowego spożytko-
wywania zasady odwracalności jest jedną
z głównych oznak osiągnięcia stadium skon-
kretyzowanego myślenia operacyjnego. (Zob.
Dodatek).
Zastanówmy się, co naprawdę zachodzi, kie-
dy otrzymujemy odpowiedź świadczącą o nie-
zachowaniu stałości. Sytuację tę można spro-
wadzić do następującego opisu: w krótkim
okresie dziecko daje dwie sprzeczne odpowie-
dzi na pytania będące dla dorosłego jednym
i tyra samym pytaniem, mającym to samo zna-
czenie. Przypuśćmy jednak, że dziecko wcale
nie jest nastawione na zwracanie szczególnej
uwagi na to, co każde słowo pytania znaczy
w izolacji. Przypuśćmy, że raczej interpretu-
je ono całą sytuację: co eksperymentator mó-
wi, co robi i co można uznać za jego intencję.
Przypomnijmy, że w drugim etapie prowadzą-
cy badanie zwraca uwagę dziecka na czynność,
za pomocą której zmienia rozważany przez nie
układ. Mówi on: "Patrz, co ja robię". Czyż nie
jest więc słuszne przypuszczenie, że dziecko
będzie myślało o tej zmianie jako o powiąza-
79
nej z następującym po niej faktem, a więc
z następnym pytaniem, jakie mu zadadzą? 3
Możliwość taką rozpatrywały Susan Rosę
i Marion Blank, pytając, co się stanie, jeśli za-
prezentujemy dziecku test stałości w wersji
z jednym sądem, a więc wersję, w której pier-
wsze pytanie zostaje pominięte, a dziecko jest
pytane po zapoznaniu się z przestawaniem
przedmiotów. Autorki te bowiem uważały, że
dziecko może przyjmować powtórzenie pyta-
nia jako "sygnał, że powinno ono zmienić swój
pierwotny sąd, aby potwierdzić spostrzeżenie
zmiany, której właśnie było świadkiem"4.
Stwierdziły one, że sześcioletnie dzieci zrobiły
mniej błędów nie tylko w samym teście w
wersji z jednym sądem, ale także w standardo-
wym teście stałości, który im prezentowano w
tydzień później. Wyciągnięty przez te autorki
wniosek brzmiał: sygnały kontekstowe trakto-
wane przez dorosłych jako nieistotne wcale nie
muszą być takimi dla dzieci.
Różnica między dzieckiem a dorosłym polega
na stopniu ważności, jaką nadaje się czystej
formie lingwistycznej. Wydaje się, że problem
s R. Gelman odnotowała dalszy fakt: kiedy coś
się zmienia, nawet w sytuacji całkowicie bezosobowej,
cecha ulegająca zmianie skłania nas do zwrócenia na
nią uwagi. Gelman opracowała program treningu,
którego celem było uświadomienie dzieciom, że zmia-
na, taka w testach stałości jest nieistotna i powinna
być zignorowana. Pod koniec treningu znacznie popra-
wiły się rezultaty rozwiązywania tych zadań, do któ-
rych dzieci były specjalnie przygotowywane (testy sta-
łości długości i liczby). Udowodniono także pewną po-
prawę w innych testach stałości, w odniesieniu do
których nie przeprowadzono treningu. R. Gelman,
Conservation Acąuisition: A Problem oj Learning to
Attend to Relevant Attributes. "Journal of. Experi-
mental Child Psychology" 1969, 7, s. 167-187.
4 S.A. Rosę, M. Blank, The potency of contex in
children's cognition: Ań illustration through conser-
vation. "Child Development" 1974, ,45,, s. 499-502.
80
polega na tym, czy znaczenie językowe jest
czymś dostatecznie doniosłym, by przezwycię-
żyć znaczenie sytuacji. Czy język ma pier-
wszeństwo? Czy jest on w stanie przezwycię-
żyć dające się uzasadnić oczekiwania?
James McGartrigle opracował inną metodę
dla prób określania, czy odpowiedzi małego
dziecka na pytania dotyczące stałości wynikają
z tendencji, by dawać pierwszeństwo znacze-
niu sytuacyjnemu. Wpadł on na pomysł, by
zdarzenia w drugiej fazie zmienić w taki spo-
sób, by stały się one przypadkowe, a więc nie
wprowadzone przez eksperymentatora i tym
samym nie związane z tym, co ma on na my-
śli, gdy przechodzi do trzeciej fazy i powtarza
początkowe pytanie. W tym celu McGarrigle
wprowadził postać nazwaną "niegrzecznym mi-
siem"; mały ten niedźwiadek wykazywał upo-
dobanie do psot: wyskakiwał ze swego pudełka
i - robiąc bałagan w pomocach do ekspery-
mentu -• "przeszkadzał" w zabawie.
McGarrigle stwierdził, że z tą wersją zada-
nia (gdzie transformacja była pozornie przy-
padkowa) dzieci radziły sobie o wiele lepiej niż
z wersją tradycyjną: o wiele więcej dzieci
w wieku od czterech do sześciu lat zachowy-
wało stałość, a więc nadal mówiło, że cecha
stanowiąca kryterium pozostała taka sama.5
5 Wnioski te zostały potwierdzone w wyniku nie
opublikowanych badań przeprowadzonych przez Ju-
lie Dockrell z Uniwersytetu w Striling. Wyniki te
oyły bardzo zróżnicowane, zwłaszcza wśród młodszych
dzieci, ale Dockrell zarejestrowała znaczny postęp
w (przypadku zadania z niegrzecznym misiem w po-
równaniu z zadaniem tradycyjnym; pojawienie się
takich rezultatów tylko przez przypadek było moż-
liwe w stosunku 1:1000. Julie Dockrell stwierdziła
również, że dzieci, które najpierw wykonywały za-
danie z niegrzecznym misaem, a potem zadanie tra-
dycyjne, osiągały dużo lepsze wyniki niż dzieci, któ-
re wykonywały te zadania w odwrotnej kolejności.
6 Myślenie dzieci
81
Wyniki te są uderzające, a wyjaśnienie ich
w terminach Piagetowskich wydaje się bardzo
trudne. Z punktu widzenia teorii Piageta nie-
możliwe jest wytłumaczenie, dlaczego czynnik
transformacji miałby mieć tak istotny wpływ.
Musimy jednak wziąć pod uwagą fakt, że
nawet w przypadku wersji z niegrzecznym mi-
siem niektórym dzieciom (30% w grupie osiem-
dziesięciorga dzieci) nie udało się zachować sta-
łości. Co determinowało ich odpowiedzi?
W wyjaśnieniu Piageta mówi się, że wygląd
rzeczy jest ważny. Rozważmy, jak mogą się
one przedstawiać dziecku, które nie jest w sta-
nie dokonać decentracji w trzeciej fazie testu
stałości. Należałoby przyjąć, iż zauważa one
wystający koniec jednego patyka (czy też inny
aspekt różnicy percepcyjnej wprowadzonej w
drugiej fazie). Nie jest jednak w stanie zrów-
noważyć tego lub wyeliminować odwołując się
do kompensacyjnego spostrzeżenia (w naszym
przypadku byłoby to wzięcie pod uwagę, że
z drugiej strony patyk jest krótszy) albo do
pierwotnego podobieństwa pereepcyjnego w fa-
zie pierwszej. A więc zdeterminowane przez
percepcyjną różnicę dziecko odpowiada "nie"
na pytanie: Czy są one takie same?
Można przypuścić, bez odwoływania się do
decentracji, że zdarza się tu coś w rodzaju zdo-
minowania przez wygląd rzeczy. Wiemy, że
ten sam rodzaj dominacji może powstawać tak-
że w inny sposób. Wiemy już, że może rodzić
się konflikt między oczekiwaniami co do tego,
jakie pytanie będzie zadane, a formą językową,
w jakiej pytanie to zostaje w rzeczywistości
wypowiedziane. Mówiliśmy dotąd o oczekiwa-
niach wywodzących się z pewnego rodzaju
ocen dotyczących intencji eksperymentatora.
Ale oczywiście jest też zupełnie możliwe, że
istnieją oczekiwania niezależne od tych ocen.
Aby zilustrować ten problem, sięgnijmy te-
82
raz do wyników innych eksperymentów. Pierw-
szym z nich kierował Peter Lloyd wraz ze mną,
drugim - James McGarrigle i ja.
W pierwszym badaniu zadanie dzieci pole-
gało na osądzeniu, czy pewne twierdzenia są
prawdziwe czy fałszywe - terminy te nie by-
ły jednak używane. Zadbaliśmy o to, by dzie-
ciom wydawało się, że twierdzenia nie po-
chodzą od dorosłego, na wypadek, gdyby auto-
rytet osoby dorosłej był zbyt duży i mógł
wpływać na sądy dzieci. Skorzystaliśmy z za-
bawki - wielkiej pandy, która "mogła uda-
wać", że mówi. Prosiliśmy dzieci, by pomogły
pandzie mówiąc jej, czy ma rację, czy też jest
w błędzie - robiły to z widoczną uciechą.
Pokazywaliśmy dzieciom - i rzekomo także
pandzie - szereg złożony z czterech garaży
oraz zbiór autek. Czasami w zbiorze były trzy
autka, czasem pięć. Wśród twierdzeń, które
miały być ocenione, były następujące: wszy-
stkie autka są w garażach, we wszystkich ga-
rażach są autka.
Kiedy zbiór wszystkich autek składał S:P
z trzech, wszystkie one były wprowadzane do
garaży - w ten sposób pierwsze twierdzenie
było prawdziwe. Oczywiście w tej sytuacji dru-
gie twierdzenie było fałszywe - jeden garaż
pozostawał pusty.
Kiedy natomiast cały zbiór stanowiło pięć
autek, nie mogły one wszystkie jednocześnie
znaleźć się w garażach. W tym wypadku cztery
autka wkładano do garaży, a piąte pozostawia-
no na zewnątrz, na widocznym miejscu. Teraz
więc prawda i fałsz układały się odwrotnie:
pierwsze zdanie było fałszywe, a drugie praw-
dziwe.
Ale nie wszystkie dzieci podzielały te opinie.
Zaobserwowaliśmy pewien wzorzec odpowie-
dzi, który w ogóle nie był przez nas wówczas
6*
oczekiwany. Niektóre dzieci utrzymywały, że
oba zdania są fałszywe, kiedy były tylko trzy
autka, i że oba zdania ^ą prawdziwe, kiedy by-
ło pięć autek. A więc kiedy trzy autka znajdo-
wały się w garażach (których było - przypo-
minam - cztery), dzieci te mówiły pandzie, że
jest w błędzie twierdząc, że wszystkie autka
są w garażach, a kiedy jedno autko pozosta-
wało na zewnątrz czterech zajętych garaży,
mówiły jej, że ma rację twierdząc, że wszystkie
autka są w garażach.
Na pierwszy rzut oka mógłby ktoś przy-
puszczać, że dzieci nie znają znaczenia słowa
"wszystkie", ale dysponowaliśmy innym mate-
riałem pozwalającym na odrzucenie tej suge-
stii. Na przykład dzieci odpowiadały bezbłę-
dnie, kiedy pytaliśmy je, czy wszystkie drzwi
od garaży są zamknięte.
Nasuwa się tu jako możliwe wyjaśnienie,
przynajmniej dla sytuacji z trzema autkami,
że dzieci nie nadawały wyrażeniu "wszystkie
autka" znaczenia: "wszystkie zaprezentowane
autka" (chociaż pokazywano je im z pewnym
podkreśleniem, że są to właśnie "wszystkie
autka"), a raczej rozumiały wypowiedź w ta-
kim sensie, że "wszystkie autka, które należą
do tego zbioru garaży" - coś w rodzaju:
"wszystkie autka, które powinny tam być".
Zauważmy, że kiedy mówimy: Czy położyłaś
na stole wszystkie noże i widelce? możemy
' -L równym co najmniej prawdopodobieństwem
oczekiwać dwojakiego zrozumienia naszych
słów: wszystkie noże i widelce, które będą
potrzebne -• wszystkie noże i widelce trzy-
mane w szufladzie. To, które znaczenie zosta-
nie wybrane, będzie zależało od całościowego
kontekstu, od takich okoliczności, jak to, czy
porządkujemy szufladę, czy też nakrywamy do
stołu.
W każdym razie w eksperymencie, który
omawiamy, było oczywiste, że dzieci odpowia-
dały tak, jak gdyby przez cały czas obserwo-
wały i interesowały się tym głównie, czy gara-
że były zajęte. Tak naprawdę oceniały one
twierdzenie: "wszystkie garaże są zajęte", nie
bacząc na zróżnicowanie formy językowej.
I kiedy mówiły pandzie, że się myli i chciały
wyjaśnić dlaczego, prawie zawsze w ich wypo-
wiedziach pojawiały się pełne lub zajęte gara-
że. Kiedy w czterech garażach znalazły się
wszystkie trzy autka, a panda powiedziała:
Wszystkie autka są w garażach, dzieci mó-
wiły coś takiego: Jesteś w błędzie, bo tutaj
jest jeden pusty. Obserwując je i przysłuchu-
jąc się ich słowom odnosiło się nieodparte wra-
żenie, że pusty garaż był dla nich czymś tak
przykuwającym uwagę, że fakt ten wpływał
na interpretację wszystkiego, co słyszały.
Musimy więc wziąć pod uwagę fakt, że to,
oo dziecko spodziewa się usłyszeć, zależy nie
tylko od czynników, które mogą być wskazów-
kami co do intencji mówcy, ale także od bar-
dziej bezosobowych cech rozważanej przez nie
sytuacji. Drugie przeprowadzone badanie dało
podobne rezultaty. Oba badania były bardzo
zbliżone do siebie, ale w tym drugim dzieci nie
oceniały prawdziwości lub fałszywości twier-
dzeń, lecz odpowiadały na pytania.
Znowu zostały wykorzystane autka i garaże.
Tym razem, autka umieszczone były na dwu
półkach, dokładnie jedna nad drugą. Ponieważ
chcieliśmy, aby można było dokonać porówna-
nia, zależało nam, by dzieci wyraźnie widziały
oba szeregi. Na jednej półce było pięć autek,
na drugiej cztery. Autka ustawione były jedno
pod drugim, poczynając od lewej strony, tak
że "nadprogramowe" autko zawsze wysunięte
było na prawo. Zadawaliśmy dzieciom pytanie:
Czy więcej jest autek na tej półce czy na tej?
Na pytanie to dzieci odpowiadały na ogół
poprawnie i z łatwością. Następnie wprowa-
dziliśmy zmianę. Nad każdym rzędem autek
umieściliśmy rząd garaży. (Nie miały one pod-
łóg i bez trudu mogły być albo nakładane na
autka, albo zdejmowane.) Na półce z czterema
autkami umieściliśmy cztery garaże, a więc
wszystkie garaże w tym rzędzie zostały zajęte.
Na drugiej półce pięć autek zostało nakrytych
rzędem sześciu garaży, jeden garaż pozostał
więc pusty. (Połowie dzieci sytuację tę prezen-
towaliśmy w odwrotnej kolejności: najpierw
pokazywaliśmy garaże, a potem je usuwali-
śmy.) Następnie powtarzaliśmy uprzednio za-
dane pytanie i teraz mniej więcej co trzecie
dziecko zmieniało swój sąd mówiąc, że na pół-
ce z czterema autkami jest ich więcej niż na
półce z pięcioma!
Co począć z tego typu odpowiedziami? Za-
uważamy najpierw interesującą analogię z sy-
tuacją w klasycznym teście stałości (patrz
s. 77). Dziecko odpowiada na pytanie. Zmienia
się coś -- nieistotnego w stosunku do znacze-
nia słów składających się na zadane pytanie
- i dziecko podaje teraz inną odpowiedź.
Czyż więc dzieci dysponują całym zbiorem
różnych znaczeń dla słów i kolejno je stosują?
Jeśli tak, z pewnością nie dokonują przypad-
kowych wyborów, inaczej bowiem trudno by-
łoby wyobrazić sobie całe grupy dokonujące ta-
kich samych przesunięć znaczeniowych. A więc
coś innego niż słowa musi wpływać na inter-
pretację dzieci.
W drugim eksperymencie, podobnie jak
w zwykłym teście stałości, pewien wpływ na
wyniki mogła mieć chęć wyjścia naprzeciw
intencji mówiącego do dzieci. Ale gdy garaże
zostają umieszczone nad autkami, dlaczego
dzieci miałyby wtedy myśleć, że zadaniem ich
jest zwracanie uwagi raczej na to, czy garaże
86
są puste, czy zajęte, niż na przykład na dłu-
gość szeregu, który one tworzą.
Podobnie jest z pierwszym eksperymentem,
tym z pandą - również i tu niełatwo jest wią-
zać wyjaśnienie z intencją. Wydaje się, że na-
leżałoby skupić uwagę na odczytaniu sytuacji
przez dziecko.
U podstaw tej sugestii leżą bardzo podsta-
wowe pojęcia określające sposoby ustosunko-
wania się do świata. Dla naszych rozważań
najistotniejsze jest przeświadczenie, że relację
człowiek-świat od samego początku cechuje
aktywność z naszej strony. Nie siedzimy po
prostu i nie czekamy, aż świat się z nami zde-
rzy. Próbujemy aktywnie go interpretować, na-
dawać mu sens. Zmagamy się z otaczającą nas
rzeczywistością, dokonujemy jej intelektualne-
go rozbioru, kszałtujemy w sobie jej obraz.
Innymi słowy, możemy powiedzieć, że zadawa-
nie pytań jest naszą naturą. Przystępując do
badania świata pełni jesteśmy myśli na jego
temat. Stawiamy hipotezy, które skwapliwie
chcemy sprawdzać. A swoje pytania kieruje-
my nie do innych, ale do samych siebie, sobie
- przez bezpośrednią eksplorację •- zadając
trud znajdowania na nie odpowiedzi. W ten
sposób budujemy to, co modnie nazywa się
modelem świata, a jest pewnym systemem we-
wnętrznych wyobrażeń, pomagającym nam
w antycypowaniu wydarzeń i w podtrzymywa-
niu gotowości do stawiania im czoła.
Zrodzone w ten sposób oczekiwania mają -•
jak wiadomo - wielką siłę. Nakreślony przez
nas obraz rozważanego zjawiska można tak
przedstawić: gdy dziecko słyszy słowa odno-
szące się do sytuacji, którą jednocześnie samo
postrzega, jego interpretacja słów pozostaje
pod wpływem oczekiwań przenoszonych przez
nie na tę sytuację. A więc jeśli dziecko skłon-
ne jest interpretować dany stan rzeczy w ja-
87
kiś określony sposób, przydając jednym jego
cechom więcej wagi niż innym, to ta jego pre-
dyspozycja będzie wpływać na zrozumienie
przez nie słów.
Nie możemy także zapominać o tym, że od-
działywanie to może funkcjonować w obu kie-
runkach, bo prawdą jest również, że sposób
opisania danej sytuacji ma wpływ na jej zin-
terpretowanie przez dziecko. Ostatnio bardzo
znaczące badania przeprowadzili Robert Grie-
ve i jego współpracownicy. Dawali oni dzie-
ciom w wieku przedszkolnym dwa zwykłe pu-
dełka kartonowe; jedno z nich było większe.
Pudełka te raz określano jako "duże pudełko"
i "małe pudełko", raz jako "stół" i "kubek" raz
jako "wanienkę" i "dzidziusia". Dzieciom pole-
cano, by kładły jeden przedmiot w drugi, nad
nim, pod nim. Okazało się, że postępowanie
dzieci było powiązane z tym, jak uprzednio
nazwano pudełka. Działo się tak nawet w przy-
padku bardzo małych dzieci, które miały dwa
i pół roku.
Doszliśmy więc do następującego wniosku:
kiedy dziecko interpretuje to, co do niego mó-
wimy, pozostaje pod wpływem trzech co naj-
mniej czynników (i różnych zachodzących mię-
dzy nimi interakcji): swojej wiedzy językowej,
swojej oceny tego, jakie są nasze intencje (sy-
gnalizowane przez nasze niewerbalne zacho-
wanie), oraz sposobu, w jaki przedstawiałoby
sobie fizyczną stronę sytuacji, gdyby nas w
ogóle tam nie było.
Powstaje więc problem, czy proces interpre-
tacyjny zachodzący u dzieci różni się pod tym
względem od tego samego procesu zachodzące-
go u dorosłych. Być może, w większości przy-
padków nie ma tu istotniejszej różnicy. Oczy-
wiste jest bowiem, że ocena intencji i fizycz-
nego aspektu sytuacji wpływa również na spo-
sób komunikowania się ludzi dorosłych.
89 " ••,. 7
W naszych codziennych rozmowach nie zwa-
żamy na "czyste znaczenie językowe". Ziff po-
daje w swej książce 6 kilka przykładów intere-
sującego nas tu zjawiska. Kiedy np. usłyszy-
my stwierdzenie dotyczące meczu piłki no-
żnej: nikt nie wszedł bez biletu, nie odbierze-
my dosłownie słowa "nikt" i nie pomyślimy,
że obsługa stadionu oraz gracze mieli bilety, bo
inaczej by ich nie wpuszczono. Kiedy interpre-
tujemy słyszane wypowiedzi, ciągle - i zwy-
kle nieświadomie - robimy użytek nie tylko
z naszej wiedzy o języku, ale także z naszej
wiedzy dotyczącej danego stanu rzeczy.
Jednakże musimy przyznać, że poznanie spo-
sobów reagowania dzieci (dopiero co tu przez
nas omówionych) było dla nas niespodzianką.
Rzeczywiście, u osób dorosłych nie spotyka się
podobnych reakcji. Co więc ulega zmianie?
Można wskazać na kilka możliwych źródeł
tego zróżnicowania.
1. Wiedza językowa małego dziecka jest
uboższa lub jest ono mniej pewne siebie pod
tyrn względem, a więc więcej znaczenia przy-
kłada do niewerbalnych rodzajów informacji,
które są dla niego pewniejszym gruntem, (Być
może, różnica ta pojawia się tylko wtedy, gdy
język dziecka jest nieadekwatny; może być
i tak, że dzieci nawykowo poświęcają tego ty-
pu wskazówkom więcej uwagi niż dorośli.)
2. Dziecko nie nauczyło się jeszcze rozró-
żniać pomiędzy sytuacjami, w których oczeku-
je się od niego, że da pierwszeństwo językowi,
i sytuacjami, które tego nie wymagają. Kiedy
dziecko badane jest przez dorosłego, układ taki
bliższy jest sytuacji tego pierwszego typu. Może
jednak dzieci nie są tego świadome, a już z
pewnością nie jest przyjęte - normalnie bio-
rąc - by dorośli je o tym informowali. W ba-
6 P. Ziff, Understanding Understanding. Ithaca 1972.
89
daniach z "mówiącą pandą" zadanie dzieci po-
legało na ocenie tego, co zabawka powiedzia-
ła; specjalnie starano się, by uświadomić to
dzieciom z całą jasnością. A jednak wyniki nie
różniły się istotnie od wyników uzyskanych
w innych badaniach tego typu. W ten sposób
dochodzimy do trzeciej możliwości.
3. Dziecko nie jest w stanie skrupulatnie
śledzić wypowiedzi jako takich, a przynajmniej
jest to dla niego bardzo trudne. Powrócimy
później do problemu, co może utrudniać, a co
ułatwiać tę czynność.
Najpierw jednak musimy rozważyć dane po-
. chodzące z dwu różnych źródeł, a materiał ten
może wydawać się sprzeczny z przeprowadzo-
nym wyżej wywodem. Wywód ten doprowadził
nas do wniosku, że kiedy interpretacja słów
nie jest w zgodzie z intencją mówiącego, to na
ogół przegrywają słowa. Przeprowadzony zo-
stał jednak pewien eksperyment, w którym
znaczenie słów rzeczywiście wydawało się "być
górą" - z groteskowymi rezultatami.
Robin Campbell zgromadził dwadzieścioro
czworo dzieci w wieku od trzech do pięciu lat
i opowiedział im historię, z której pochodzą
następujące fragmenty:
- Bardzo chciała pracować na dużej poczcie,
ale pracowała w filii...
- Kiedy przejeżdżali przez pole, zobaczyli
przebiegającego zająca...
- Potem znów wsiedli do auta i pojechali nad
morze. Kiedy tam dotarli, poszli pospace-
rować po nabrzeżu.
•- Popatrz na ten zamek - powiedział tatuś
Janki - najstarsze skrzydło ma ponad
500 lat...
- Utknęli wśród mnóstwa innych aut, posu-
wających się bardzo powoli. Mam nadzieję,
90
że wkrótce wydostaniemy się z tego korka
- powiedział tatuś Janki. 7
Poproszono dzieci, by narysowały zająca,
nabrzeże, skrzydło itd. Wiele z nich naryso-
wało włosy lub głowę z włosami, klucz,
skrzydło ptaka itd. Zadawano dzieciom rów-
nież takie pytania, jak na przykład:
- Jak wygląda zając? - Dziecko dotyka wło-
sów.
- Czy ty myślisz, że on .mógłby biec przez
pole? - Tak.
- Co to jest nabrzeże? Do czego ono służy?
- do otwierania drzwi.
- Czy ty myślisz, że oni mogli spacerować po
nabrzeżu? - Dziecko kiwa głową. 8
Nie mniej niż 31% reakcji było tego dziwa-
cznego rodzaju.
Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że inter-
pretacje języka dokonywane przez małe dzieci
pozostają pod przemożnym wpływem kontek-
stu, tak że często dzieci te nie potrafią z nale-
żytą uwagą odnieść się do samych słów. Tutaj
mieliśmy przykład sytuacji całkowicie przeciw-
nej: interpretacje zależały tu od słów ujmowa-
nych w izolacji, bez adekwatnego uwzględnia-
nia kontekstu. Użyte tu słowa odbierane były
w bardziej potocznych znaczeniach, wbrew kon-
T I hranch fbra:ntj'| l. gałąź, 2. filia
II hare [he:G] zając .. .. .
hair[h-S] włos
III quay [ki:] nabrzeże
key [ki:] klucz
IV wing [wii]] skrzydło (ptaka, budynku-)
V jam [dzaem] 1. dżem, 2. korek w ruchu .ulicz-
nym (przyp. tłum.),.
8 Pytania te - w formie mówionej i w oderwa-
niu od kontekstu opowiadania i ewentualnie bez po-
wiązania z doświadczeniem życiowym - mogą też
znaczyć: Jak wygląda włos? Czy ty myślisz, że on ^
(tj. włos) mógłby biec przez pole? Co to jest klucz?
Do czego on służy? Czy ty myślisz, że oni mogli
spacerować po kluczu? (przyp. tłum.).
91
tekstom, w których znaczenia te nie miały sen-
su. Dlaczego?
Powinniśmy wziąć pod uwagę przynajmniej
cztery kwestie. Po pierwsze, kontekstem była
opowiadana historia, a w takich opowieściach
mają miejsce różne dziwne i cudowne zdarze-
nia. Po drugie, dzieci prawdopodobnie bardzo
dobrze znały konkretne słowa - lub raczej
słowa podobnie brzmiące: zając, klucz itd. -
w ich znaczeniu, które było bardzo trudne do po-
godzenia z kontekstem opowiadania, natomiast
prawdopodobnie zupełnie nie znane im były ja-
kiekolwiek inne znaczenia. Po trzecie, na wy-
powiedzi dzieci nie wpływał żaden bezpośredni
kontekst o wizualnym, niewerbalnym chara-
kterze. Nie było żadnych autek czy garaży,
żadnych par patyków, krówek czy koni. Po
czwarte, pytania eksperymentatora nie doty-
czyły żadnego konkretnego kontekstu. Badane
słowa były wyrwane z kontekstu (werbalnego),
a zadawane pytania były pytaniami na temat
tych słów, np.: Co to jest nabrzeże? Pod
tymi wszystkimi względami sytuacja była więc
bardzo różna od tych, które rozważaliśmy
wcześniej.
Pozostaje prawdą - i rzeczą wysoce oso-
bliwą - że zamiast narysować jakieś zwierzę
biegnące przez pole, jakiś rodzaj ścieżki
wzdłuż wybrzeża, po której ludzie mogliby spa-
cerować, i jakaś sensowną część zamka - zna-
czna liczba dzieci rysowała włosy, klucz
i skrzydło ptaka, a potem podawała nonsen-
sowne propozycje lub przynajmniej wyrażała
na nie zgodę. O takiej samej skłonności do
przyzwalania na dziwaczność donieśli w swej
pracy Martin Hughes i Robert Grieve. Zada-
wali oni dzieciom (tym razem były to dzieci
w wieku od pięciu do siedmiu lat) pytania, na
które nie można dać odpowiedzi, typu: Czy
mleko jest większe od wody? Dzieci nie od-
92
rzucały tych pytań (z wyjątkiem najmłodszego
w tej grupie, pięcioletniego chłopca, który ro-
ześmiał się od ucha do ucha), a raczej dawały
poważne odpowiedzi i uzasadnienia dla nich
w rodzaju: Mleko jest większe, ponieważ ma
kolor.
Wszyscy psycholodzy zajmujący się proce-
sem rozwoju, wszyscy nauczyciele małych dzie-
ci, a wreszcie wszyscy rodzice powinni z całą
pewnością mieć świadomość takich faktów.
Drugi rodzaj danych, które - jak może się
wydać - pozostają w konflikcie z główną linią
dowodową tego rozdziału, jest zupełnie odmien-
ny. Dotyczy on relacji: użycie lub wytwarzanie
języka a jego rozumienie.
Wywód, który prowadzimy, zakłada, że ła-
twość, z jaką często dzieci przedszkolne zdają
się rozumieć, co do nich mówimy, jest zwo-
dnicza, jeśli traktować ją jako wskazówkę spra-
wności językowej jako takiej. Oczywiście, zwy-
kle dzieci nas rozumieją, ale z pewnością to
nie tylko same słowa są tym, co jest rozumia-
ne; można wykazać, że dzieci w dużym stopniu
opierają się także na wskazówkach innego ty-
pu. Wiadomo, że dzieci przedszkolne często po-
trafią posługiwać się językiem płynnie i z wiel-
ką zręcznością. Przypomnijmy sobie z rozdzia-
łu 5. niektóre sposoby ich reakcji na opowia-
danie: Ile rzeczy on bierze! On by nie
mógł..., ma tylko dwie ręce i nie miałby tam
tyle miejsca, by unieść te wszystkie rzeczy
itd. Wypowiedzi te są przynajmniej w takim
stopniu złożone - syntaktycznie i semanty-
cznie - jak zdania typu: Wszystkie autka są
w garażach. Czy mamy więc powiedzieć, że
zdolność do posługiwania się językiem wyprze-
dza zdolność jego rozumienia?
Na pierwszy rzut oka odpowiedź twierdząca
na to pytanie może wydać się nonsensem. Na
83
pozór nie można używać języka i porozumie-
wać się w zadowalający sposób, jeśli się języka
nie rozumie. Rozumienie wypowiedzi powinno
więc wyprzedzać jej wytworzenie. I rzeczywi-
ście, przeprowadzone były badania ekspery-
mentalne, których wyniki interpretowano sze-
roko jako potwierdzenie takiego stanowiska.
Okazało się jednak, że wielkim uproszcze-
niem jest mówić, iż zrozumienie wyprzedza
, wytworzenie. Rozumienie jest pojęciem bar-
dzo złożonym i przynajmniej dwie kwestie
muszą tu być rozróżnione, jeśli chcemy uniknąć
zamieszania. Po pierwsze, czy dziecko rozumie
słowa, które słyszy, w takim sensie, że należą
one do "jego słownika", że ich znaczenie nie
jest mu zupełnie nie znane? I po wtóre, przyj-
mując, że tak jest w istocie, czy w danej sy-
tuacji rozumie ono słowa w ich kontekście
(werbalnym i niewerbalnym) w taki sposób,
jak to zakłada jego rozmówca?
Powszechnym, ale naiwnym założeniem jest
przeświadczenie, że rozumienie słowa stanowi
alternatywę: wszystko albo nic - albo się je
rozumie, albo nie. Tak nie jest. Znajomość zna-
czenia słowa Wzrasta, podlega rozwojowi
i zmianie. Również proces rozumienia wypo-
wiedzi nie zależy po prostu od dodawania do
siebie znaczeń poszczególnych słów. Jest to
aktywny proces konstruowania i nadawania
sensu całości. Tak więc poprawna interpretacja
słowa przy jednej okazji nie gwarantuje peł-
nego zrozumienia tego słowa w innej sytuacji.
Na przykład Alison Macrae wykazała, że dzie-
cięce interpretacje zdań zawierających przy-
imki określające kierunek: do - od, od we-
wnątrz - na zewnątrz, na - z, pozostawały
pod wpływem sposobu, w jaki prezentowała
ona zadania interpretacyjne. Zmieniając sytu-
ację uzyskiwała ona różne poziomy rozumie-
nia.
Uproszczona koncepcja wytwarzania i rozu-
mienia języka nie uwzględnia jednego faktu,
który w zwykłych warunkach bardzo fawory-
zuje element wytwarzania: kiedy człowiek mó-
wi, to zarazem kontroluje sytuację, może mó-
wić tylko o tym, o czym sam decyduje się
mówić.
Należy podkreślić, że - normalnie rzecz bio-
rąc - mówienie odbywa się na tle nacechowa-
nego znaczeniami kontekstu, który wzmacnia
to, co mówimy, lub przynajmniej nie pozostaje
z tym w konflikcie. Tego konfliktu nie .ma, po-
nieważ dopasowujemy nasze wypowiedzi do je-
go konturów. Uwagę dziecka przyciąga coś, co
je interesuje i o czym zaczyna mówić. Ma do
powiedzenia coś, co jest dla niego ważne,
i czyni to w tej formie, która jest dla niego
najłatwiej dostępna. Kiedy dziecko samo wy-
twarza wypowiedź, nigdy nie zachodzi potrze-
ba, by sprzeciwiało się ono swoim własnym
preferencjom w odczytaniu sytuacji, tj. spo-
sobowi, w jaki spontanicznie sytuację tę po-
strzega. Niekoniecznie jednak dzieje się tak
wtedy, gdy dziecko staje się słuchaczem, tym
bardziej gdy jest tym słuchaczem w formalnej
sytuacji psychologicznego eksperymentu lub
jest uczniem w szkole.
Lois Bloom zdała relację z interesują-
cych obserwacji poczynionych w trakcie pra-
cy z chłopczykiem imieniem Piotr (wiek -•
trzydzieści dwa miesiące). Okazało się, że
Piotr nie potrafił w pełni odtworzyć pewnej
liczby zdań, które sam spontanicznie wypowie-
dział poprzedniego dnia. Kiedy poproszono go,
w trakcie specjalnej zabawy, by powtórzył
zwrot: "Próbuję przestawić tam krówkę", po-
wiedział jedynie: "Krówkę tutaj", a zwrot: "Ty
go tam postawiłeś" powtórzył tylko: "tam po-
stawiłeś". Lois Bloom doszła do wniosku, że
trudność polegała tu na tym, iż powtórzenie
95
zdania nie miało oparcia w żadnym bezpośre-
dnim kontekście czy zachowaniu.
Wyniki badań Dana Slobina i Charlesa Wel-
sha są zgodne z wynikami uzyskanymi przez
Bloom. Ich zdaniem, jeśli prosić się będzie dzie-
ci o powtórzenie wypowiedzi tuż po jej sponta-
nicznym wytworzeniu, prawdopodobieństwo do-
kładnego odtworzenia będzie o wiele większe,
niż gdyby prosić o nie choćby w parę minut
później. Tak więc zdanie: "Jak skończysz jeść
wszystkie jajka, tatusiu, będziesz mógł napić
się kawy", zostało zaraz odtworzone jako: "Po-
tem, jak skończysz jeść wszystkie jajka, wte-
dy będziesz mógł napić się kawy, tatusiu". Ale
kiedy powtórzenie pierwotnego zdania zostało
zaproponowane po dziesięciominutowej prze-
rwie, dziecko potrafiło jedynie powiedzieć:
"Możesz napić się kawy, tatusiu, potem".
Slobin i Welsh sugerują, że w spontanicznej
mowie dziecko ożywiane jest pewną intencją,
która podtrzymuje i przedłuża złożoną wypo-
wiedź. Kiedy intencja zanika, a dziecko musi
reprodukować wypowiedź jako izolowany, czys-
ty język, zadanie to jest już dla niego czymś
całkiem innym. Jest to w pełni zgodne z tym,
co było udowadniane wyżej.
7. MYŚL WYODRĘBNIONA
A WARTOŚCI SPOŁECZNE
Najbardziej swojsko czujemy się wtedy, gdy
z ludźmi i rzeczami mamy do czynienia w kon-
tekście celów i intencji raczej bezpośrednich,
w układach zdarzeń nam znanych. I kiedy roz-
ważamy te rzeczy, nawet werbalnie i z pew-
nym dystansem, na ogół potrafimy to robić
dobrze. Tak długo jak nasze myślenie podtrzy-
mywane jest przez ten rodzaj sytuacyjnego
odbioru (ludzkiego odczuwania) i tak długo jak
tylko wyciągane przez nas w procesie rozu-
mowania wnioski nie są w sprzeczności
z czymś, co wiemy, w co wierzymy lub
w co chcemy wierzyć - nie odczuwamy za-
zwyczaj żadnych trudności. Dlatego nawet dzie-
ci w wieku przedszkolnym nierzadko potrafią
dobrze rozumować na temat zdarzeń w opo-
wiadanych im historiach. Jednakże kiedy wy-
chodzimy poza granice myślenia sytuacyjnego,
następuje dramatyczna zmiana. Myślenie, któ-
re wykracza poza te granice tak, że już dłużej
nie dokonuje się w podtrzymującym konte-
kście znaczących zdarzeń, często nazywane
jest formalnym lub abstrakcyjnym. Ale słowa
te używane są tak wielorako, że aby zmniej-
7 Myślenie dzieci
97
szyć ryzyko zamieszania, najlepiej będzie je tu
pominąć.1
Będę mówiła raczej o "wyodrębnionym",
"czystym" myśleniu, mając nadzieję, iż termin
ten oddaje ideę, że jest to myśl wydobyta ze
starej, prymitywnej matrycy, w której pierwo-
tnie zawarte było całe nasze myślenie.
Łatwo jednak jest dostrzec, dlaczego tak czę-
sto słowo "formalna" stosowane jest w odnie-
sieniu do czystej myśli: jedyna możliwość wyj-
ścia poza granice myślenia sytuacyjnego to
wyrażenie formy lub logicznej struktury rozu-
mowania w taki sposób, który całkowicie by
pomijał treść lub znaczenie. Zobaczmy, o co tu
chodzi, analizując słowa dziecka (cytowane
już w rozdz. 5.), które mówi: "Ale jak to mo-
że być, mają się pobrać? Potrzebny jest także
mężczyzna."
Leżące u podstaw tej wypowiedzi rozumo-
wanie można w oczywisty sposób wyłożyć na-
stępująco: Gdy jest ślub, jest też mężczyzna.
Nie ma tu żadnego mężczyzny. A więc to nie
jest ślub.
Przypatrzmy się teraz formie czy struktu-
rze tego wywodu. Aby to zrobić, musimy naj-
pierw podzielić przytoczone rozumowanie na
oddzielne twierdzenia lub tezy. Wchodzą tu
w grę tylko dwa twierdzenia - razem z ich
negacją: to jest ślub i to jest mężczyzna.
Ale twierdzenia te są nasycone znaczeniem,
którego musimy się pozbyć, jeśli mamy rozwa-
żać czystą formę. Zastąpmy więc pierwszy
składnik - to jest ślub - symbolem p, a dru-
gi - to jest mężczyzna - symbolem q. Rozu-
1 Na przykład ten rodzaj myślenia, o którym tu
mówię, nie powinien być utożsamiany z tyrn, co Pia-
get rozumie przez formalne myślenie operacyjne, ani
też - powiedzmy - z pojmowaniem takich pojęć
abstrakcyjnych, jak nadzieja lub sprawiedliwość.
98
mowanie przedstawia się teraz w sposób nastę-
pujący: jeśli p, to q, nie g, a. więc nie p.
Uderza fakt, że jak tylko rozumowanie przy-
biera taką postać, wielu ludzi traci głowę.
Umysł ludzki nie angażuje się łatwo w mani-
pulacje symbolami pozbawionymi znaczenia.
Czteroletni chłopiec z łatwością prowadzi rozu-
mowanie na temat mężczyzn i ślubów. Więk-
szość z nas musi zmagać się z trudnościami,
gdy ma do czynienia z różnymi p i q.
Jest jednak faktem, którego nie można igno-
rować, że społeczeństwa tego typu co nasze
najwyżej cenią takie właśnie myślenie, któ-
rego skrajnym (choć zarazem elementarnym)
przykładem jest przytoczone wyżej wniosko-
wanie: jeśli p, to q, nie q, a więc nie p. Im
sprawniej radzisz sobie z problemami bez pod-
pierania się myśleniem sytuacyjnym, tym wię-
ksze istnieje prawdopodobieństwo, że będziesz
osiągał sukcesy w naszym systemie edukacyj-
nym, że będziesz chwalony i obsypywany na-
grodami.
Ileś lat temu, kiedy uczono mnie historii
i teorii konstrukcji testów na inteligencję, za-
dałam pytanie: jak wybiera się zadania do tych
testów? Odpowiedziano mi: wybieramy te, któ-
re najtrafniej przewidują sukcesy szkolne. Za-
pytałam wtedy, co decyduje o tym, które za-
dania będą "najlepszymi prorokami", ale nie
otrzymałam satysfakcjonującej odpowiedzi. Po-
stanowiłam więc przyjrzeć się tym testom, by
stwierdzić, jak one w rzeczywistości spraw-
dzają się w zakresie przewidywania sukcesów
szkolnych. Co jest przyczyną niepowodzeń dzie-
ci? Co sprawia im trudności? Aby odpowiedzieć
sobie na te pytania, usiadłam z kilkorgiem
dzieci od dziewięciu do trzynastu lat i poprosi-
łam je, aby rozwiązały pewną liczbę wysele-
kcjonowanych, typowych zadań, mówiąc mi,
-----1
jak to robią. Poleciłam im, by "myślały głośno"
tak dalece, jak to tylko jest możliwe.
Pewnym odkryciem było stwierdzenie, że
wiele błędów należało do kategorii, którą na-
zwałam błędami arbitralnymi. Kiedy pojawia
się taki błąd, przyczyna niepowodzenia leży
w sposobie, w jaki dziecko wiąże swoje rozu-
mowanie z danym problemem. Dochodzi, ono
do błędnej odpowiedzi, ponieważ nie opiera
swych wniosków dokładnie i niezmiennie na
przedstawionych mu przesłankach, wprowadza
nowe własne elementy (często wywodząc je
z istniejącej sytuacji) lub ignoruje częściowo
te, które zostały podane w założeniach.
Istotne dla tego typu problemów jest to, że
wymagają one ścisłego trzymania się podanycn
przesłanek. Problem należy rozpatrywać w izo-
lacji od istniejących realiów. Co oprócz tego
ocenia się jako ważne, co uznaje się za praw-
dziwe - te okoliczności muszą zostać wyłą-
czone. Myślenie musi być czyste. Z natury ta-
kich zadań wynika, iż należy startować od
ograniczonego zbioru przesłanek czy warun-
ków i następnie przez cały czas ściśle je re-
spektować. A więc jeśli dostajesz do rozwią-
zania jakiś problem, np. dotyczący dwóch
chłopców o imionach Pete i Tommy, nie po-
winieneś korzystać z informacji o jakimś rze-
czywistym Petem czy Tommym, których zda-
rzyło ci się znać!
Jednak dzieci pięcio- czy sześcioletnie czę-
sto swobodnie wprowadzają takie informacje.
Bardziej intelektualnie wyrobione dziecko, ale
co najmniej dziewięcioletnie, rzadko będzie to
czynić w sposób rażący, ale w rzeczywistości
może nadal tak właśnie postępować. A oto
przykład. Dwunastoletni chłopiec z poda-
nych zadań wybiera stwierdzenie: "Tommy
chciałby mieć rude włosy" jako wniosek z dwu
przesłanek zakładających związek pomiędzy
100
rudymi włosami a zdolnością do dobrej gry w
piłkę nożna i uzasadnia to mówiąc: "Ponieważ
chciałbym mieć rude włosy". W rezultacie
chłopiec ten pominął dane mu przesłanki na
korzyść alternatywnego (nie wypowiedzianego)
założenia: Wszyscy chłopcy chcą być dobrymi
piłkarzami, właśnie tak jak ja. Oparł się on
na odczuciu sytuacji, zamiast zapytać samego
siebie, jaka konkluzja pozostawałaby w zgodzie
z warunkami zadania.
W słynnym artykule na temat relacji pomię-
dzy logiką a myśleniem Mary Henie opisuje,
]ak prosiła grupę dorosłych o ocenę, czy dany
zbiór wniosków mógł być w rzetelny sposób
wyprowadzony z podanych przesłanek. Badani
byli proszeni o spisanie swych sądów wraz
z uzasadnieniem; wyraźnie powiedziano im, że
mają ocenić logiczną adekwatność wniosków,
a nie ich prawdziwość. A właśnie tego ucze-
stnicy eksperymentu często nie potrafili zrobić.
Oto jedno z zadań i następnie dwie oceny
wraz z uzasadnieniami podane przez bada-
nych. Pewna grupa kobiet dyskutowała na te-
mat swoich problemów związanych z prowa-
dzeniem domu. Pani Shiveirs przełamała lody
mówiąc: "Tak się cieszę, że mówimy o tych
sprawach. To ważne, by mówić o tym, co za-
prząta nasze myśli. Spędzamy tyle czasu w ku-
chni, że oczywiście wiele myślimy o sprawach
gospodarstwa domowego. A więc jest ważne,
by o tym mówić".
Czy zachodzi tu wynikanie? Jeden z bada-
nych powiedział: "Nie. Z tego tylko, że ktoś
spędza wiele czasu w kuchni, nie wypływa
w sposób konieczny, że myśli on wiele o spra-
wach gospodarskich." Ale odpowiedź ta nie
jest oceną, czy konkluzja ("a więc jest ważne,
by o tym mówić") jest bezwarunkowo praw-
dziwa, jeśli przesłanki są prawdziwe. Doszło
•tu do odrzucenia jednej z przesłanek. Irany ba-
101
dany napisał: "Nie. Nie jest ważne, foy mówić
o rzeczach, które zaprzątają nasze myśli, chyba
że .martwimy się nimi, a z tego to nie wynika".
Jest to odrzucenie drugiej przesłanki.
Mary Henie traktuje te odpowiedzi jako ilu-
strację tego, co nazywa "niepowodzeniem w ak-
ceptacji logicznego zadania". Inne typy błędów
polegały na zupełnym pominięciu jednej
z przesłanek, wprowadzeniu dodatkowej prze-
słanki lub przekształceniu przesłanki czy
wniosku w sposób zmieniający pierwotne zna-
czenie.
Szczególnie uderza to, że badanymi Mary
Henie byli studenci uniwersytetu. Nie powinno
więc nas dziwić, że dzieci napotykają trudności
we wnioskowaniu, gdy wymaga ono ścisłego
przestrzegania podanych przesłanek. Musimy
też pamiętać, że opisane prawidłowości zacho-
dzą nawet wtedy, gdy przesłanki nie są wyra-
żane za pomocą abstrakcyjnych symboli. Wy-
starczy, że są one w jakiś sposób kontrower-
.syjne i mogą wzbudzać reakcje emocjonalne,
albo że brakuje im sensu.
Innego interesującego przykładu nieudolno-
ści dorosłych, gdy wymagane jest rozumowa-
nie nie poparte myśleniem sytuacyjnym, do-
starcza praca Petera Wasona i Phdlipsa Joh-
nsona-Lairda. Badali oni, jak wykształceni do-
rośli radzą sobie z odpowiadaniem na pytanie,
czy dana reguła jest prawdziwa. Reguła przez
nich zastosowana miała w zasadzie formę: je-
śli p, to q. Wason i Johnson-Laird nie użyli
symboli tak całkowicie abstrakcyjnych,, zadbali
jednak o to, by ich materiał był odległy od na-
szych zwykłych, codziennych doświadczeń.
Przedstawiona badanym reguła brzmiała na-
stępująco: jeśli na jednej stronie karta ma sa-
mogłoskę, wtedy po drugiej stronie znajduje się
liczba parzysta. Prezentowano cztery karty: na
dwu z nich były litery (jedna oznaczająca spół-
102
głoskę i jedna samogłoskę), a na dwu cyfry
(jedna oznaczająca liczbę parzystą i jedna nie-
parzystą). Następnie mówiono badanemu, że
EK47zadaniem jego jest wskazać te i tylko te karty,
które trzeba odwrócić, jeśli chce się sprawdzić,
czy podana reguła jest prawdziwa czy fałszy-
wa. Poprawna odpowiedź brzmi: odwrócić na-
leży kartę z samogłoską i kartę z liczbą niepa-
rzystą (E i 7); błędna jest odpowiedź wymie-
niająca kartę z liczbą 4.
Okazało się, że inteligentnym dorosłym tru-
dno było zaakceptować to rozwiązanie, a co do-
piero na nie wpaść. Ale przypatrzmy się teraz
innej wersji tego zadania. Posłużyli się nią
w swych badaniach Johnson-Laird, Legrenzi i
Legrenzi. Nie zapominajmy, że jest to to samo
zadanie, jeśli chodzi o strukturę logiczną.
Następnie regułę sformułowano w sposób
następujący: Jeśli list jest zaklejony, .to opa-
trzony jest znaczkiem za pięć pensów. (Było
to jeszcze w czasach, gdy opłata pocztowa za
list zapieczętowany i nie zapieczętowany była
taka sama.) Materiał testowy składał się z czte-
rech kopert:
103
Kiedy zadanie zaprezentowano w taki spo-
sób, okazało się ono stosunkowo łatwe: dwu-
dziestu jeden z dwudziestu czterech badanych
wiedziało, że muszą odwrócić zaklejoną ko-
pertę (aby przekonać się, czy jest na niej z-na-
czek za pięć pensów) oraz list z czteropenso-
wym znaczkiem (aby się upewnić, czy nie jest
on zaklejony). (Zauważmy, iż reguła nie mó-
wi, że list z pięciopensowym znaczkiem musi
być zaklejony, nie ma więc potrzeby, by go "
odwracać.) Natomiast z tych samych dwudzie-
stu czterech badanych tylko dwie osoby roz- ,
wiązały powyższy problem prawidłowo, gdy re-
guła była sformułowana w sposób obcy potocz-
nemu rozumowaniu. Jak ujmują to Wason
i Johnson-Laird: "Reguła, która okazała sią tak
oporna, gdy jej terminy i warunki wynikały z
arbitralnych ustaleń, stawała się banalnie łatwa,
gdy włączono ją w rozwiązywanie rzeczywi-
stego problemu".
Nie .można więc mieć wątpliwości co do tego.
ie przygotowując tak obfity zestaw zadań anga-
żujących czystą myśl sprawiamy, iż usilne dą-
żenie do zdobycia wykształcenia staje się w na-
szym społeczeństwie trudnym przedsięwzię-
ciem - i wiele osób odrzuca ten zamysł już
we wczesnej fazie.
Powracając do moich badań nad zadaniami
w testach na inteligencję - jedynym uzasa-
dnieniem przeświadczenia, że wiele z nich za-
powiada sukcesy w szkole, jest fakt, że dzieci,
które opierają się na myśleniu sytuacyjnym,
na zdrowym rozsądku, nie rozumują . ściśle
według przesłanek i dlatego zadania te wyko-
nują źle.
W tym miejscu warto chyba podkreślić, iż
wyjście poza granice 'myślenia sytuacyjnego
nie odbywa się na zasadzie: wszystko albo nic.
Nie jest to sprawa zrobienia pojedynczego kro-
ku, który uczyniłby nas zdolnymi do skutecz-
104
nego posługiwania się czystym, wyodrębnio-
nym myśleniem we wszelkich okolicznościach
i warunkach. Tak więc dziecko, które zaczęło
uczyć się podchodzenia do pewnych problemów
bsz opierania się na dotychczasowym doświad-
czeniu, nie staje się przez' to natychmiast bie-
głe w posługiwaniu się np. takim systemem
opartym na myśleniu formalnym, jakim jest
matematyka. Bywa tak, że w traktowaniu nie-
których systemów formalnych osiąga się po-
tem w życiu swobodę, a w traktowaniu innych
nie; właściwie tak dzieje się najczęściej.
Zmierzanr do wykazania, że nie można opa-
nować żadnego formalnego systemu bez nau-
czenia się wychodzenia na parę choćby kro-
ków poza granice myślenia sytuacyjnego i że
problem udzielania dzieciom pomocy w tym
względzie we wczesnej fazie nauki szkolnej
(a nawet wcześniej) nie został właściwie roz-
poznany i nie jest na ogół odpowiednio rozwią-
zywany. I dlatego osiągane przez nas w kształ-
ceniu rezultaty to skromna liczba sukcesów
i zatrważająco duża ilość porażek. Palące jest
pytanie, jak tego uniknąć. W zasadzie są tu
dwie wyraźne możliwości. Albo zmienić system,
wartości, albo znaleźć sposoby na to, by przed-
sięwzięcie edukacyjne nie było tak zniechęca-
jące, by z lepszym skutkiem uczyć czystego
myślenia.
Zmiany w systemie wartości mogą być różne-
go rodzaju. Najbardziej oczywiste jest bezpo-
średnie deprecjonowanie intelektu; tendencja
taka przejawia się obecnie dość powszechnie w
stwierdzeniach typu: "Komu zależy na tych
wszystkich pedantycznych nudziarstwach, nie
mających nic wspólnego z życiem?" Ale takie'
"antyintelektualne" stwierdzenia nie oddają
wartości dominujących w kulturze dzisiejszych
czasów. L oczy wiście pozbawione sensu pedan-
tyczne ńudziarstwa mają z życiem wiele wspól-
105
nego - jak dobrze wiemy. Paradoksem jest
bowiem, że najbardziej efektywne praktyczne
działania - na przykład w dziedzinie techniki
-• byłyby nie do pomyślenia, gdybyśmy mieli
zarzucić wymagające wiele żmudnego trudu
zadanie funkcjonowania bez oparcia się na
świecie rzeczy znanych. Aby kierować światem
-z maksymalną kompetencją, trzeba uwzglę-
dniać strukturę rzeczy. Trzeba osiągnąć wpra-
wę w manipulacji systemami i wydobywaniu
form i wzorów z kontekstów. Jest to prawda,
którą - jako gatunek - uświadamialiśmy so-
bie powoli. Gdybyśmy kiedykolwiek wspomnia-
ną aktywność porzucili, drogo musielibyśmy za
to zapłacić.
Możemy jednak zmienić system wartości bez
odmawiania znaczenia działaniom intelektu-
alnym. Po prostu możemy położyć znacznie
większy nacisk na inne wartości i w ten spo-
sób relatywnie zmniejszyć wagę przypisywaną
intelektowi. W pewnych krajach - na przy-
kład w Chinach - podejmowane były powa-
żne próby w tym kierunku. W Wielkiej Bry-
tanii wypowiedziano pewną ilość frazesów, ale
niewiele się zmieniło. Ludzie, którzy w swej
pracy wykorzystują własne ręce lub inne swe
talenty, to najczęściej ci, którzy doznali niepo-
wodzeń w zdobywaniu wykształcenia lub -
mimo znacznej presji - uparcie je odrzucali
i w związku z tym wykonują pracę zarobkową
bez angażowania swego intelektu. Dzieje się
tak nawet w tych przypadkach, kiedy wyra-
źnie widać, że czyste myślenie i inne rodzaje
kompetencji powinny iść w parze.
Przypatrzmy się wydziałom politechnicznym
^ naszych uniwersytetów. Nauczają one mate-
matyki i fizyki - i tak być powinno. Nie uczy
się tam natomiast działań praktycznych. Można
ukończyć wydział mechaniczny nigdy nie ma-
jąc w ręku frezarki czy tokarki. Uważa się, że
106
te rzeczy są odpowiednie tylko dla techników.
A z kolei matematyka i fizyka powyżej ele-
mentarnego poziomu pozostają poza zasięgiem
wiedzy przeznaczonej dla techników.
Jeden z naszych największych myślicieli-
-pedagogów Alfred North Whitehead był głę-
boko przekonany, że podział ten jest zły dla
wszystkich zainteresowanych. Swoje obawy
• wyraził w znakomitym eseju zatytułowanym
Kształcenie techniczne i jego stosunek do na-
uki i literatury. Sformułował tam myśl, którą
uznał za pedagogiczny pewnik - "nauczając
poniesiesz klęskę tak szybko, jak tylko zapo-
mnisz, że twoi uczniowie mają ciała". I dodał:
"Jest sporne, czy ludzka ręka kształtowała lu-
dzki mózg, czy też ludzki mózg kształtował
rękę. Niewątpliwie jednak zachodzi tu powią-
zanie bliskie i obustronne" 2
Paradoksalny jest fakt, że czyste myślenie,
choć z definicji wymagające umiejętności wy-
izolowania się z życia, najbujniej rozkwita, gdy
łączy się z działaniem. W istocie Whitehead
uważał, że rozdzielenie tych dwu sfer działal-
ności ludzkiej może z dużym prawdopodobień-
stwem okazać się zgubne dla naszej cywili-
zacji.
Separacja ta sięga początków zachodniej kul-
tury - nawet początków umiejętności pisania
i czytania. Whitehead odnalazł jej ślady w pla-
tońskim ideale kształcenia w kierunku ogól-
nym - a więc w nauce myślenia i wyrabiania
estetyzmu, gdzie jedynym przedmiotem roz-
ważań było wydawanie poleceń. Ale możemy
cofnąć się do czasów jeszcze dawniejszych -r-
do niezwykle pod tym względem wymownego
tekstu egipskiego, którego oryginał pochodzi
2 Ą,N, Whitehead, Technical Education and its Rela-
tion to Science and Literaturę. [W:] A. N. White-
head (red.), The Aims oi Education. London, 1932. :
107
prawdopodobnie z roku 2000 p.n.e. Tekst ten
znany jest jako Satyra na rzemieślników, a za-
wiera napomnienia ojca skierowane do syna,
wysłanego do szkoły pisania, gdzie miał przy-
gotowywać się do wykonywania zawodu skryby.
A oto kilka wyjątków:
"Widziałem, jak okładają prostaka - powi-
nieneś nakłonić swe serce do nauki pisania.
I spostrzegłem, jak można zostać wybawionym
od swych obowiązków [sic!] - zobacz, nie ma
niczego, co przewyższa pisanie. [,..]
Widziałem przy wrotach pieca człowieka pra-
cującego w metalu. Palce jego były na kształt
krokodyli, a cuchnął bardziej niż rybia
ikra. [...]
Drobny przedsiębiorca budowlany dźwiga gli-
nę. [...] Jest brudniejszy od -świń od dreptania
pod jej ciężarem. Jego ubranie jest sztywne
od błota. [•••]
Wytwórca strzał, jest on bardzo nieszczęśliwy,
"dy idzie na pustynię [szukać krzemiennych
ostrzy].
Lepsze jest to, co daje swemu osłowi, niż to,
co jego praca [jest warta]. [...]
Pracz pierze na brzegu [rzeki], sąsiad kroko-
dyla. [...]
Patrz, nie ma żadnego zawodu wolnego od
nadzorcy - z wyjątkiem pisarza: on jest nad-
zorcą. [...]
Patrz, nie ma pisarza, któremu brakowałoby
jedzenia z królewskiego domu - życie, dobro-
byt, zdrowie! [...]
Jego ojciec i jego matka dziękują Bogu, a on
cieszy się życiem! Pamiętaj o tych rzeczach -
podaję tu je, byś miał je przed oczyma, ty i
dzieci twoich dzieci".
Tekst ten (który w szkołach pisania w cza-
sach dziewiętnastej dynastii w Egipcie dawano
dzieciom jako ćwiczenie do przepisywania,
, prawdopodobnie po to, aby zaszczepić im wła-
108
ściwe postawy) plastycznie przedstawia po-
glądy, które wcale nie są rzadkością także dzi-
siaj. Ale nie ma żadnej wątpliwości co do tego,
że jednym z powodów utrzymywania się po-
działu na czyste myślenie i działanie jest fakt,
iż wielu młodych ludzi ani nie rozsmakowało
się w intelektualnym aspekcie uczenia się, ani
nie rozwinęło w sobie uzdolnień w tym kie-
runku. Próba dojścia do wprawy w formach
aktywności intelektualnej określanej tu jako
czysta jest dla większości ludzi daremna lub
budzi odrazę. (Oczywiście, jeśli okazuje się ona
daremna, będzie niewątpliwie odczuwana jako
budząca odrazę - o czym będzie jeszcze mowa
dalej.) Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy ską-
pej ilościowo, zadowolonej z siebie elity inte-
lektualnej, przekonanej, iż to jedno osiągnię-
cie jest wystarczającym usprawiedliwieniem
całej jej egzystencji i bezpośrednim powodem
jej wyższości.
Powróćmy więc teraz do kwestii, czy musi
być tak, że większość dzieci nie potrafi osią-
gnąć umiejętności posługiwania się czystą my-
ślą. Czy tylko nieliczni z nas są 'w stanie na-
uczyć się wychodzenia poza granice potoczne-
go myślenia zdroworozsądkowego i funkcjono-
wać tam z powodzeniem? Wątpię w to. O ile
ma sens głoszenie, że wszyscy posiadamy pe-
wien genetycznie zdeterminowany intelektu-
alny potencjał, co do którego poszczególne je-
dnostki zawsze będą się różnić (podobnie jak
i pod innymi względami), o tyle nie ma żad-
nego uzasadnienia przypuszczenie, że większość
z nas - czy każdy z nas - jest w stanie
uświadomić sobie granice swoich możliwości.
Nie jest nawet pewne, czy myślenie w katego-
riach górnych granic w ogóle ma sens. Istnieją
- jak na to wskazuje Jerome Bruner -• na-
rzędzia umysłu, tak samo jak narzędzia ruchu,
, i w obu tych wypadkach rozwój jakiegoś istot-
109
nego nowego narzędzia niesie z sobą możliwość
porzucenia starych ograniczeń. Podobnie brzmią
słowa Davida Olsona: "Inteligencja nie jest
czymś, co posiadamy, a co jest niezmienne;
jest czymś, co udoskonalamy posługując się
techniką lub czymś, co tworzymy odkrywając
nową technikę."3 Technika, którą Olson ma
przede wszystkim na myśli, to system utrwa-
lania mowy i czynienia jej widzialną, co nazy-
wamy pisaniem. ...
____________________________________ . . . , ' ' ~: f 'l'
3 D. R. Olson, Culture Technology and Intettect.
[W:] L. B. Eesnick (red.) The Neturale of Intettiyenęe.
Hillsdale 1976. ' .. '
8
DLACZEGO DZIECI
UWAŻAJĄ, ŻE NAUKA
SZKOLNA JEST TRUDNA
Obraz młodej istoty ludzkiej, jaki wyłania
się z dotychczasowych rozważań, zawiera na-
stępujące najbardziej istotne rysy:
1. Już od najwcześniejszych chwil życia
dziecko dąży do zrozumienia świata: zadaje py-
tania, chce wiedzieć. (Staje się to wyraźne,
kiedy pytania mogą już być formułowane wer-
balnie, a dzieje się tak prawdopodobnie nawet
przed pojawieniem się mowy.) Od bardzo wcze-
snego stadium dziecko ma też cele i intencje:
chce działać. To zadawanie pytań i te usiłowa-
nia aktywności zawierają w sobie pewne pry-
mitywne poczucie istnienia możliwości, która
wykracza poza proste uświadomienie sobie,
jaka dana rzecz jest, a jaka może być.
2. Poczucie istnienia różnych możliwości,
które pojawia się wraz z pragnieniem zdobycia
wiedzy, pociąga za sobą przede wszystkim pro-
ste uświadomienie sobie własnej niewiedzy. l •
1 Dzieci jednak nie zawsze ujawniają świadomość
własnej niewiedzy. Czas.ami udzielają odpowiedzi
z wyraźną pewnością siebie, także w sytuacjach, w
których w żaden sposób nie mogą danej rzeczy wie-
dzieć na pewno -• nie mając siódmego zmysłu! Jest.
to faktycznie jeden z wielu błędów .^samowolnych"
111
("Tam za rogiem może być tygrys, nie spraw-
dzałem"), a następnie próbę spożytkowania
rozważań co do zgodności i niezgodności w ce-
lu poszerzenia zakresu tego, co znane, i zre-
dukowania niepewności. To, co możliwe, staje
się więc tym, co nie prowadzi do konfliktu
z czymś akceptowanym jako realne. Cokolwiek
do takiego konfliktu prowadzi, jest niemożliwe.
Mamy tu do czynienia z wnioskowaniem de-
dukcyjnym. Ale trzeba zauważyć, że nie jest
to rozumowanie, które normalnie nazywamy
formalnym wioskowaniem dedukcyjnym -
nie jest tak, dopóki uwaga koncentruje się na
konflikcie z czymś realnym w znanym świecie,
• a nie na konflikcie z tym, co przywykliśmy na-
zywać danym, a więc jedynie postulowanym,
co zdecydowaliśmy się akceptować jako prze-
słankę, na której oprzemy rozumowanie. Jest
to rozróżnienie podnoszone w rozważaniach nad
rozumowaniem zawartych w poprzednim roz-
dziale. Wnioskowanie formalne należy do my-
ślenia wyodrębnionego, czystego.
3. Poczucie istnienia możliwości, które poja-
wia się wraz z pragnieniem, by działać, pocią-
- "samowolnych", bo lekceważących pewne krępu-
jące elementy zawarte w problemach. Wykryłam je
w trakcie moich wcześniejszych badań nad myśle-
niem dzieci, ostatnio zaś Gilberte Pieraut-Le Bon-
niec zaobserwowała wiele innych przykładów tego
zjawiska. Stwierdziła ona, że gdy temat dotyczył ko-
loru jakiegoś ukrytego przedmiotu, dzieci pomiędzy
piątym a ósmym rokiiem życia skłonne były po pro-
stu mówić, jaki to kolor, bez cienia niepewności i bez
oznak uświadamiania sobie różnicy między domysłem
a decyzją opartą na solidnej informacji. Są to za-
dziwiające obserwacje. Nie ma jednak żadnych wąt-
pliwości, że już nawet dzieci znacznie młodsze są
w stanie zdać sobie sprawę z istnienia stanu niepew-
ności. Gdy tylko zaczynają spontanicznie zadawać
autentyczne pytania od razu widać, że mają one pew-
.ne poczucie luki we własnej wiedzy. _-.-,'
112
ga za sobą z jednej strony pewną antycypację-
celu, stanu rzeczy, który może zostać powołany
^dtr4stn7enia, z drugiej zaś •- pewne zrozumie-
nie sposobów, działań, które można podjąć, aby
cel ten osiągnąć. Najbardziej prawdopodobne
wydaje się jednak, że we wczesnych stadiach
życia dominuje świadomość celu i że spekula-
cje na temat możliwej aktywności - zwłasz-
cza te o bardziej systematycznym charakterze
- przychodzą później. Należy rozróżnić po-
między próbą rozmaitych działań podjętych dla
osiągnięcia celu a refleksją nad nimi jako nad
pewną możliwą serią kroków - refleksją, któ-
ra poprzedza podjęcie działania. Ta druga ak-
tywność - rod/aj planowania - zakłada cza-
sowe zawieszenie zewnętrznego działania, by
zamiast tego skierować uwagę do wewnątrz,
na procesy myślowe. Rozwój przebiega od
świadomości tego, co jest na zewnątrz, do świa-
domości tego, co wewnątrz.
4. Prawda ta dotyczy także rozwoju spraw-
ności językowych. Umiejętności te osiągane s-j,
zanim dochodzi się do ich świadomości.^Św4a-
doruość_ tego, c czym mówi - rzeczy zewnę-
trznych, do HóYycn odnosi się język - jest dla
dziecka normalnie ważniejsza niż świadomość
tego, za pomocą czego mówi - słów, których
_używa. Z kolei dziecko staje się świadome kon-
_kretnych słów, zanrnT w~ogóle~~zacznie zdawać
sobie sprawę z reguł, które determinują nastę-
~pT>Wańie tych słów po sobie, czy reguł, które
"Kontrolują ich wypowiadanie. (Prawdę powie-
dziawszy nawet refleksyjnie nastawiony doro-
sły ma bardzo ograniczoną świadomość tego,
co zachodzi w jego własnym umyśle.)
Zanim u dziecka rozwinie się pełna świado-
mość języka, we wczesnych stadiach, język
jest dla niego osadzony w strumieniu towarzy-
szących wypowiedziom zdarzeń:- Dopóki tak
jest, dziecko nie interpretuje słów w izolacji
8 Myślenie d/iecł
113
- ono interpretuje sytuację. Jest bardziej za-
interesowane nadawaniem sensu temu, co lu-
dzie robią, gdy mówią, niż zastanawianiem się
nad tym, co znaczą poszczególne słowa. ^Osta-
tecznie dziecko może nie być świadome języ-
ka, ale jego świadomość innych ludzi jest nie-
zmiernie wyostrzona.) Jednocześnie w naturze
dziecka leży strukturyzowanie lub nadawanie
sensu sytuacjom, nawet gdy nie padają w nich
słowa, i czasami wydaje się, że kiedy słowa są
wypowiadane, dziecięca interpretacja wypo-
wiedzi pozostaje pod silnym wpływem jego
własnej, niezależnej strukturyzacji kontekstu.
, Jeśli jakaś jedna cecha danej sytuacji jest dla
dziecka szczególnie uderzająca, jeśli jest to ce-
cha, którą dziecko z dużym prawdopodobień-
stwem samo by komentowało, wówczas cecha
ta może stać się magnesem wpływającym na
jego interpretację słyszanych słów. Jak silne
może być działanie tego magnesu, nie jest jesz-
cze całkowicie jasne.
5. ; Dziecko, które próbuje ustalić, co inni
Judzie mają na myśli,""musi być: .zdolne zaró-
wno do rozpoznawania cudzych intencji, jak
i samo je posiadać. A takie dziecko w żacdnym
razie nie jest całkowicie niezdolne do decen-
tracji. Na pewno nie potrafi ono, jak każdy
ż nas, czasami uwzględnić relatywności wła-
snego punktu widzenia, ale niewątpliwie może
tego uniknąć. A więc egocentryzm nie pozba-
wia dziecka umiejętności Komunikowania się
z dorosłymi i traktowania ich w sposób osobo-
wy. W rzeczywistości relacje personalne stają
się tym, co formuje matrycę, w ramach której
zachodzi proces uczenia się.
Jeśli naszkicowany wyżej obraz jest w swym
głównym zarysie prawdziwy, to normalne dzie-
cko przychodzi do szkoły z dobrze utrwalony-
mi umiejętnościami w zakresie myślenia. Ale
myślenie jego skierowane jest na zewnątrz, na
lii
realny, znaczący, zmieniający się, oszałamia-
jący świat. Aby osiągnąć powodzenie w naszym
systemie szkolnym, dziecko musi nauczyć się
skupiać na samym języku i myśleniu, musi
stać się zdolne do kierowania własnymi pro-
cesami myślowymi w refleksyjny sposób.
Musi nauczyć się nie tylko po prostu mówić,
ale decydować, co powiedzieć, nie po prostu
interpretować, ale oceniać możliwe interpreta-
cje. Jego system pojęciowy musi poszerzyć się,
aby uległa zwiększeniu zdolność reprezentowa-
nia samego siebie. Musi stać się zdolne do
operowania symbolami.
Podstawowym systemem symbolicznym do-
stępnym dla dziecka w wieku przedszkolnym
jest język mówiony. Pierwszy krok więc to
,konceptualizacja języka --zdobywanie świa-\
doiHDŚc1~Jef5""odręhnej struktury, uwalnianie
go 5ó! powiązania ze zdarzeniami. 2 Dzieci, któ-
re~Tozpocżynając naukę w szkole mają już ten
krok za sobą lub przynajmniej poczyniły pe-
wien ruch w pożądanym kierunku, zyskują
od razu ogromną przewagę.
Barbel Inhelder wraz z zespołem próbowała
uczyć dzieci radzenia sobie z zadaniami Piage-
ta dotyczącymi włączania klas. W książce, w
której zrelacjonowane są te badania, autorki
poruszają problem różnic pomiędzy dziećmi
z odmiennych środowisk i pytają, czy spra-
wność językowa jest tu istotna. Dochodzą do
wniosku, że język jako taki nie ma nic wspól-
V
30 Eve Clark, na podstawie materiałów dotyczą-
cych świadomości językowej małych dzieci, propo-
nuje przyjęcie sześciu poziomów świadomości; do naj-
wcześnieszych zalicza monitorowanie własnej mowy
(spontaniczne poprawki itp.), a najbardziej złożonym
(i ostatnim w rozwoju) jest refleksja nad rezultatem
wypowiedzi. Według Eve Clark ten ostatni rodzaj
świadomości wydaje się wymagać sprawności w
myśleniu o strukturze języka w sposób niezależny od'
praktyki językowej.
8* 115
nego z sukcese.ni, ale podają, że zauważyły pe-
wne zróżnicowanie w postawie względem słów
eksperymentatora. Dzieci, które miały lepsze
warunki rozwojowe w domu, na ogół z wię-
ksza uwagą traktowały słowa zawarte w py-
taniu, rozważały je, analizowały przed poda-
niem odpowiedzi. Dzieci mniej społecznie
uprzywilejowane wykazywały natomiast silną
tendencje do podstawiania bardziej natural-
nego pytania w -miejsce tego, które zadał
eksperymentator.3
Jest oczywiste, że istnieją bardziej lub mniej
naturalne sposoby opisywania pewnych sytu-
acji czy zdarzeń. Alison Macrae wskazuje, że
jest bardziej prawdopodobne, iż osoba dorosła
powie: "Kwiaty stoją na telewizorze" niż: "Te-
lewizor jest pod kwiatami." I podaje dalej, że
już czteroletnie dzieci odbierają drugą wersję
jako dziwaczną, ponieważ starają się jej unikać
nawet w sytuacjach tak zaaranżowanych, by
zachęcać je do zbudowania wypowiedzi w ten
sposób. (Nawiasem mówiąc, nie było żadnej
wątpliwości co do umiejętności dzieci posłu-
giwania się słowem "pod"; udowodniły to
wspomniane autorki w innych kontekstach.)
Idąc dalej, nienaturalnym stwierdzeniom odpo-
wiadają nienaturalne pytania. Jeśli jest czymś
osobliwym powiedzieć: "Telewizor jest pod
kwiatami" to tak samo osobliwe jest pytanie:
,,Czy telewizor jest pod kwiatami?" Podobnie,
jeśli dziwacznie brzmi stwierdzenie, że jest
więcej kwiatów niż czerwonych kwiatów, to
i dziwaczne jest pytanie, czy tak jest. W ksią-
3 Robert Grieve i jego współpracownicy potwierdzi-
li powyższe spostrzeżenia. Zaobserwowali oni, że
małe dziecko jest bardzo skłonne do "przemienia-
nia naszych pytań na bardziej mu odpowiadające1'
i omówili problemy, jakie się z tym wiążą dla
eksperymentatora.
116
żce o uczeniu dzieci radzenia sobie z zadaniami
Piageta Barbel Inhelder, Hermine Sinclair
i Magali Bovet mimochodem niejako poczyniły
uwagę o nienaturalnych pytaniach, ale uwaga
ta trafia w sedno rzeczy. Zauważona przez nie
różnica sprowadza się do traktowania języka
w pewnym stopniu oderwania od kontekstu.
I bardzo łatwo jest zorientować się, jakiego
typu przygotowanie może tu dać bardziej wy-
kształcony i intelektualnie wyrobiony dom.
Jako wykształceni dorośli tak przywykliśmy
do słowa pisanego, że rzadko zastanawiamy
się nad tym, jak drastycznie język pisany ró-
żni się od mówionego. Wypowiadane słowo
istnieje przez krótką chwilę jako jeden z ele-
mentów w plątaninie zmieniających się zda-
rzeń, z której musi zostać uwolnione, jeśli ma
być oddzielnie analizowane - a pote.ni ginie.
Słowo napisane trwa. Jest na stronicy, wyra-
źne, trwałe. Możemy powrócić doń jutro. Z sa-
mej swej natury może ono być zupełnie wolne
od niejęzykowego kontekstu. 4 Możemy je pod-
nieść i wsunąć do kieszeni czy aktówki. Kiedy
dziecko zacznie w szkole uczyć się czytania,
może przynieść elementarz ze szkoły do do-
mu i przeczytać maimie te same słowa, które
wcześniej tego dnia czytało w klasie nauczy-
cielowi. Tak więc pierwsze spotkania dziecka
z książkami prawdopodobnie dostarczają mu
4 Oczywiście, ilustracje w książce tworzą pew-
nego rodzaju kontekst 'niejęzykowy. Także wiele tek-
stów pisanych w naszym otoczeniu - oznaczenie dro-
gowe, opakowanie mydła, reklama telewizyjna - jest
bardzo mocno osadzonych w kontekście. Okazuje się,
że niektóre dzieci przedszkolne potrafią nauczyć się
czytać w dużym stopniu poprzez kontakt z tym ro-
dzajem "publicznego druku". Interesujące rozważania
na temat dzieci, które zaczęły czytać przed pójściem
do szkoły, można znaleźć w książce M. Clark,
Younp Fluent Readers. London 1976.
117
o wiele więcej korzystnych okazji do uświa-
domienia sobie praw właściwych językowi niż
wcześniejsze spotkania ze słowem mówionym.
Oczywiście w niektórych domach istnieją
warunki do pobudzania świadomości języka
mówionego. Niektórzy rodzice rozmawiają ze
swymi dziećmi o słowach, grają z nimi w gry
słowne itd. Ale większość tylko mówi za po-
mocą słów. Stan faktyczny jest taki, że wiele
dzieci przychodzi do szkoły nie mając nawet
wyobrażenia o tym, że istnieją odrębne słowa,
że strumień mowy może być podzielony na ta-
kie jednostki. Jest prawdą, jak to wykazali
Fox i Routh, że do czwartego roku życia dzieci
nie są w stanie podzielić mowy na coraz to
mniejsze "kawałki", kiedy się je do tego za-
chęca. Jednakże jest niewątpliwe, że wiele
z nich nigdy nie pomyślałoby o zrobieniu cze-
goś takiego. Także wiele dzieci pięcioletnich ma
^bardzo pogmatwane pojęcie o tym, co oznacza
wyraz "słowo", jak to wykazała Jess Reid
w swoim bardzo oryginalnym studium na te-
mat wyobrażeń o procesie czytania, z jakimi
dzieci przychodzą do szkoły, rozwijanych po-
tem podczas pierwszego roku nauki. Spostrze-
żenia te potwierdził i szerzej zinterpretował
John Downing.
Dla wielu dzieci najwcześniejsze spotkanie
ze słowem pisanym nie jest bezpośrednie: na-
stępuje w sytuacji, gdy dorosły czyta mu na
głos opowiadanie. Jest to już w pewnym sen-
sie język wolny od kontekstu, ale doświadcze-
nie słuchacza prawdopodobnie nie potęguje
świadomości w takim stopniu jak bezpośrednie
borykanie się ze słowami na stronicy (z powo-
dów, o których będzie mowa dalej). Uderza fakt,
że kiedy małe dzieci słuchają opowiadań, bar-
dzo rzadko zadają pytania na temat języka da-
nej opowieści. Zadają one wiele pytań sondu-
jących na temat motywów i intencji bohate-
118
rów, struktury akcji - można by rzec - zna-
czenia opowiadania. Rzadko zaś pytają o zna-
czenie słów, nawet gdy z całą pewnością nie
mogą ich znać.
W wypowiedziach dzieci, nagrywanych pod-
czas słuchania przez nie opowiadań (cytaty
z tych wypowiedzi przytaczałam w rozdzia-
le 4), można znaleźć jedynie trzy pytania do-
tyczące znaczenia słów i tylko jedno pytanie
dotyczące innego aspektu języka.
Trzy pytania o znaczenie słów były nastę-
pujące:
Co to jest palankin?
Kto to jest kulis?
Co to znaczy cichy jak myszka. Przepraszam,
co to znaczy cichy jak myszka?
Dwa pierwsze pytania pochodziły od dzie-
cka prawie pięcioletniego, które uczyło się już
czytać; dziewczynka ta wykazywała wielkie
zainteresowanie drukiem, gdy tylko cokolwiek
do czytania wpadło jej w ręce. Trzecie pyta-
nie pochodziło również od dziewczynki niemal
pięcioletniej, która nie rozpoczęła jeszcze nauki
czytania, ale miała bardzo wykształconych ro-
dziców.
Czwarte pytanie zadało dziecko niespełna
trzyletnie. Kiedy czytająca osoba wypowiedzia-
ła zdanie: "I wtedy myśliwy zaprzyjaźnił się
był z tygrysem", dziecko zapytało wysokim z
podniecenia głosem: "Dlaczego był?" Było to
więc pytanie o strukturę gramatyczną, było ono
jednak całkowicie odosobnione (nawiasem mó-
wiąc, zapytana osoba miała duże trudności
z udzieleniem odpowiedzi). Żadne inne pytanie
tego rodzaju już się nie pojawiło.
Nie znaczy to jednak, by małe dzieci w ogó-
le były niezdolne do zadawania jakichkolwiek
pytań dotyczących relacji między słowami
a rzeczami. Jednym z najwcześniej przez dzie-
cko zadawanych pytań jest: Cio to? Wystę-
119
puje ono często w pierwszym stadium wytwa-
rzania języka, które na ogół dzieci osiągają
przed ukończeniem drugiego roku życia; py-
tanie to jest przez dorosłych traktowane jako
prośba o podanie nazwy przedmiotu. Wydaje
się więc dziwne, że próba dowiedzenia się, co
znaczy jakieś słowo - będąca przecież pyta-
niem dotyczącym tej samej relacji, ale uję-
tej z odwrotnej strony - przychodzi tak wy-
raźnie później.
Jednakże nie jest tak całkowicie jasne, czy
ta wczesna prośba dziecka o nazwę jest tym,
czym wydaje się być. Nie jest pozbawione pod-
staw podejrzenie, że dla małego dziecka na-
zwa przedmiotu może stać na równi z przed-
miotu tego - powiedzmy - ciężarem czy ko-
lorem, być po prostu jego cechą wśród innych
cech, a więc bardziej czymś zbliżonym do czę-
ści przedmiotu niż do części jakiegoś odrębne-
go, formalnego systemu zwanego językiem.
Interpretację tę bardzo popierał Wygotski,
wskazując, że podobne zjawisko może być do
pewnego stopnia prawdziwe także dla niewy-
robionych intelektualnie dorosłych. Przytoczył
on historię wieśniaka, którego nie zdumiało
tak bardzo to, że można było określić wielkość
gwiazd, jak to, że można było nadać im
imiona.
Samo więc pytanie o nazwę nie dowodzi, że
język jest rozumiany jako odrębny system.
Wydaje się, że - mówiąc ogólnie - zrozumie-
nie to przychodzi powoli i że pod wpływem
naukT czytania może potęgować się świadoma
refleksja, której wytworem jest to zrozumie-
nie. Wieśniak Wygotskiego ,z pewnością mu-
siał być analfabetą.
Jest rzeczą jasną, że świadomość języka ja-
ko odrębnego systemu powiązana jest z proce-
sem oddzielania tego, co zostało powiedziane,
od tego, co zostało zrobione, lub od tego, co
120
w danej sytuacji było w jakiś sposób szcze-
gólnie uderzające. Tym samym świadomość ta
nie jest obojętna dla powodzenia w radzeniu
sobie z takimi testami Piageta, jak testy na za-
chowanie stałości czy włączanie klas, czy też
z innymi zadaniami wymagającymi wniosko-
wania.
Jak to zauważyli Inhelder i jej współpra-
cownicy, niektóre dzieci analizują dokładnie
to, o co je pyta eksperymentator, podczas gdy
inne podstawiają własne, bardziej naturalne
pytania. Aczkolwiek jest oczywiste, że ten
ostatni sposób nie może pomyślnie funkcjono-
wać, to jednak musimy być ostrożni z wycią-
ganiem wniosku, iż pewien stopień refleksyj-
nej świadomości języka jest wszystkim, co de-
cyduje o sukcesie. Wydaje się, że w grę wcho-
dzi tu również.jjroWęm kontroli - do jakiego
stopnia dziecko potrafi utrzymać uwagę oraz
odrzucić- to, co nieistotne^.,.A.. małe dzieci
mają~ ż tym trudności. Na przykład Lesley
Hali.....przeprowadziła eksperymenty, podczas
których prosiła badane dzieci, by oceniały na
podstawie obrazków, czy podawane im twier-
dzenia są prawdziwe czy fałszywe, a następnie
rejestrowała ruchy oczu podczas oglądania
obrazków i podejmowania decyzji. Hali stwier-
dziła, że dzieci czteroletnie były w stanie or-
ganizować do pewnego stopnia swoje wzorce
poszukiwań wówczas, gd,y nie prezentowano >
im żadnych obrazków nie związanych z tema-
tem. Gdy takie obrazki pojawiały się, przycią-
gały one wzrok skuteczniej niż jakakolwiek
próba zwrócenia uwagi na zadanie. Innymi
słowy, przemyślana kontrola, którą dzieci sto-
sowały w tym przypadku, okazała się całkiem
niewielka. Omawiana tu kwestia kontroli jest
istotą zdolności do myślenia czystego, które -
jak widzieliśmy - wymaga trzymania się pro-
blemu oraz przezwyciężania rozpraszającego
121
b
wpływu wiedzy, wiary i percepcji, nie mają-
cych z nim nic wspólnego.
Okazuje się jednak, że stwierdziwszy, jak
ważna jest zdolność do kontrolowania własnych
procesów myślowych, nie odchodzimy zbyt
daleko od problemu świadomości. Interesuje
nas ona jako samoświadomość dziecka - jego
bardziej ogólna świadomość własnych procesów
-myślowych, ponieważ, jak słusznie mówi Wy-
gotski: "kontrola jakiejś funkcji oznacza jej
^.świadomość". Jeśli dziecko zaczyna kontrolo-
wać swoje myślenie i kierować nim w opisa-
ny wyżej sposób, to musi być tego świadome.
Nadal nie mamy wystarczających informacji
o tym, jak rozwija się samoświadomość, choć
Piaget ogłosił rezultaty serii swych bardzo inte-
resujących badań.5 Zastosowana tam metoda
polegała na daniu dzieciom pewnej liczby
zadań do wykonania i spowodowaniu, by mó-
wiły one o swych własnych działaniach. Za-
dania mogą być bardzo łatwe i nie sprawiać
dzieciom żadnych trudności, na przykład
czołganie się na rękach i kolanach. Mogą to
być także problemy bardziej złożone, jak
np. zagadka "Wieże Hanoi". Mamy trzy kijki,
na jeden z nich nałożone" .są krążki o różnej
średnicy (największy znajduje się na dole).
Zadanie polega na przełożeniu tych krążków
na jeden z pozostałych kijków, przy czym
wolno jednorazowo . przesunąć tylko jeder
krążek i nie wolno nigdy umieścić większego
krążka nad mniejszym.
Odkrycia i argumentacja Piageta są skom-
plikowane, ale jeden moment pojawia się tam
z całą wyrazistością, a mianowicie, że^ś-wja^
< domość - z reguły - ujawnia się, gdy robi-
my przerwę i konsekwentnie, zamiast po pro-
5 J. Piaget, The Crasp of Consciousness. London }
1977. ., . j
122
stu działać, zatrzymujemy się, by rozważać
możlwości stojących przed nami działań.
Wzmagamy świadomość tego, co realne, po-
przez rozważanie tego, co jest możliwe. W ta-
kim więc stopniu jesteśmy świadomi tego, co
robimy, w jakim zdajemy sobie sprawę z te-
go, czego nie robimy, a co moglibyśmy robić.
Pojęcie wyboru ma tu znaczenie zasadnicze.
Co wiec sprawia, że zatrzymujemy się i my-
ślimy na temat naszego myślenia, co czyni nas
zdolnymi do dokonania wyboru, by ukierunko-
wać nasze myślenie raczej w tę, a nie inną stro-
nę? Nie możemy oczekiwać, że znajdziemy
jakąś 'prostą odpowiedź na tak postawione py-
tanie, ale zobaczymy raz jeszcze, jak uczenie
się czytania może pomóc w zrozumieniu tego
problemu. Dziecko, które uczy się czytać, jest
t w sytuacji, która z dużym prawdopodobień-
stwem zachęci je, by zaczęło rozważać możli-
wości w odniesieniu przynajmniej do jednego
ważnego aktu myśle-nia: zrozumienia znaczenia.
Jak wyraziło się jedno z dzieci: "Musisz za-
trzymać się i pomyśleć. To jest trudne." W grę
wchodzą tu te same argumenty, które były
istotne w rozważaniu kwestii rozwoju świa-
domości samego języka, dwa momenty kry-
tyczne: że słowo pisane jest trwałe; że może
ono być wolne od kontekstu pozajęzykowego.
Kontekst pozajęzykowy nie działa tutaj -- jak
to się często dzieje w języku mówionym - aby
determinować jedną interpretację, kształtując
znaczenie i wyłączając potrzebę wyboru; i da-
lej - trwały charakter druku oznacza, że
można się zatrzymać i pomyśleć, że także dzie-
cko ma szansę rozważenia możliwości - ten
rodzaj szansy, którego mogło nie mieć nigdy
dotąd.
Okazuje się więc, że te istotne cechy języka
pisanego, które pobudzają świadomość języka,
mogą także ułatwiać kształtowanie się świado-
123
mości własnego myślenia i w związku z tym
mogą być istotne dla rozwoju samokontroli in-
telektualnej, z licznymi konsekwencjami dla
rozwoju tych typów myślenia, które są charak-
terystyczne dla logiki, matematyki i nauk przy-
rodniczych.
9. CO MOŻE
ZDZIAŁAĆ SZKOŁA
Jak powszechnie wiadomo, kiedy dzieci wstę-
pują do szkoły, wielka przepaść dzieli te, któ-
re są lepiej przygotowane do nauki, od tych,
które przygotowane są najsłabiej. Istotne więc
jest, by wcześnie zmniejszyć tę różnicę, jeżeli
bowiem nie zostanie ona szybko zniwelowana,
zacznie się powiększać. Tak właśnie dzieje się
z różnicami tego rodzaju. Niektórzy mogliby
powiedzieć, że kiedy dzieci osiągają wiek szkol-
ny, jest już za późno albo że nic nie można
zrobić bez bezpośredniej interwencji w tych
zaniedbanych domach. Nie sądzę, by ich argu-
menty mogły tu być decydujące (co wcale nie
podważa wartości wysiłków podejmowanych
na etapie przedszkolnym czy też w pracy z ro-
dzicami).
Rozdział ten poświęcony jest sprawie, co mo-
żna zrobić, by wszystkim dzieciom zapewnić
dobry start w nauce szkolnej. A ponieważ nie-
które dzieci bardziej potrzebują tej pomocy,
dla nich właśnie postępowanie nauczyciela mo-
że mieć zasadnicze znaczenie. Z powodów, któ-
re rozważane były w poprzednim rozdziale, sa-
dzę, że wczesne opanowanie czytania jest na-
wet ważniejsze, niż się zwykło uważać.
Po pierwsze, trzeba uprzytomnić sobie, jak
125
O
ogromne mogą być problemy pojęciowe, które
dziecko napotyka na początku, szczególnie je-
śli dom rodzinny nie dal mu odpowiedniego
przygotowania. Przede wszystkim dziecko mo-
że - jak wiemy - mieć niską refleksyjną
świadomość języka mówionego, nawet jeśli
potrafi używać go właściwie w codziennych
sytuacjach. Po drugie, może ono nie mieć jas-
nego wyobrażenia o tym, jakim rodzajem akty-
wności jest czytanie. Jess Reid podaje, że nie-
które dzieci, nawet po trzech czy czterech mie-
siącach chodzenia do szkoły nie potrafią po-
wiedzieć, w jaki sposób listonosz orientuje się,
do którego domu zanieść list lub skąd ich ma-
my wiedzą, do którego wsiąść autobusu. I nie
rozumieją też, co tak naprawdę będzie robił
dorosły, gdy rozkładając gazetę mówi: A te-
raz bądź cicho!
Tak więc przygotowanie do czytania powin-
no zawierać - jako najważniejszy składnik -
próby pobudzenia u dzieci świadomości języ-
ka mówionego. Nie chodzi tu po prostu o po-
maganie dzieciom w bardziej efektywnym po-
sługiwaniu się mową-, ale o zwracanie ich uwa-
gi na to, co robią mówiąc. Na przykład wiele
z nich nigdy przedtem "nie uświadomiło sobie,
że potok mowy, który od lat wytwarzają oraz
interpretują bez zastanawiania się nad nim,
złożony jest ze słów. Uświadomienie to jest
jednak nieodzowne, jeśli mają one sensownie
postępować z pogrupowanymi i ułożonymi w
wiersze znakami na papierze, które odpowia-
dają językowi mówionemu - co teraz dzieci
widzą już wyraźniej. Świadomość tej odpowie-
dzialności - nawet samego jej istnienia, nie
mówiąc już o jej naturze - nigdy nie może być
uważana za rzecz oczywistą. Bardzo istotne jest
upewnienie się, czy dziecko rozumie, iż znaki
na papierze są pisaną wersją mowy. Ważne
jest również, by następnie dziecko zrozumiało
126
specjalne funkcje i użyteczność tej pasanej
wersji (jest to przecież pomoc dla naszej pa-
mięci, sposób porozumiewania się na odległość
itd.). Jeśli te wstępne działania będą starannie
przeprowadzone, dziecko zrozumie sens i cel
tego, co ma robićji będzie mu oszczędzone po-
czucie oszołomienia,- jakie wiąże się z walką
0 opanowanie czynności, której natury nie ro-
zumie.
Kiedy nauka czytania jest już rozpoczęta,
sposób jej prowadzenia może mieć daleko idą-
ce konsekwencje. Wszyscy wiemy, że umieję-
tność czytania i pisania ma wielkie znaczenie
praktyczne dla kogoś żyjącego w społeczeń-
stwie takim jak nasze. Ale, jeśli argumenty
z poprzednich rozdziałów są trafne, to proces
nauczania początkowego może mieć istotny
-- choć zwykle nie podejrzewany - wpływ
na rozwój myślenia. Wpływ ten może realizo-
wać się poprzez pobudzanie niezwykle isto- ,
tnych form intelektualnej samoświadomości ,
1 samokontroli.
Jest rzeczą bezdyskusyjną, że różne meto-
dy nauki czytania mogą decydować o róż-
nym stopniu nasilenia tego wpływu. Kluczo-
wym momentem będzie to, czy dziecku daje się
czas do namysłu. W późniejszym etapie naucza-
nia dużą wagę przywiązujemy do szybkiego
czytania. Z pewnością jest rzeczą bardzo uży-
teczną dla dorosłego, by umiaŁ on szybko czy-
tać, gdy jest to potrzebne. Ale szybkość i re-
fleksyjne myślenie są sobie przeciwstawne w
każdym wieku. Zagadnienia te omówił w swo-
jej książce LA. Richards. 1
Jeśli chcemy we wczesnych stadiach wzmóc
rozwój sprawności refleksyjnych, to nie mo-
żemy wymagać szybkości i poczucia pewności.
Dziecko, od którego oczekujemy natychmia-
1 I. A. Richards, How to Read a Page, London 1943.
V 12?
stowego podawania właściwych dźwięków, kie-
dy bombardujemy je pojedynczymi i wyizolo-
wanymi słowami, w ogóle nie będzie rozważać
możliwości interpretacji. Jeśli nie zna odpo-
wiedzi, będzie pod presją zgadywać na chybił
trafił, nie robiąc pauzy na refleksję i nie
uświadamiając sobie, co robi. Ucząc dzieci czy-
tania metodą "migającej kartki" nie tylko po-
zbawiamy je możliwości refleksji, zastanowie-
nia się nad odpowiedzią, ale nie dajemy mu
również możliwości zrealizowania innego wa-
runku wstępnego, jakim jest uważne rozpa-
trzenie różnych możliwości, czynność ta bowiem
może zachodzić tylko wówczas, gdy sytuacja
jest dostatecznie ustrukturalizowana, tak aby
możliwości były zredukowane do jakiegoś da-
jącego się opanować zbioru. Sam czas tu nie
wystarcza. Nikt - ani dziecko, ani dorosły -
nie oszacuje możliwości w sytuacji, gdy jest
ich nieskończenie dużo. Chociaż słowa na stro-
nicy wolne są od kontekstu pozajęzykowego
(nie licząc ilustracji), to jednak - normalnie
biorąc - występują one w kontekście języko-
wym, pojawiają się w mających znaczenie zda-
niach i akapitach. I właśnie ten kontekst mo-
że być wykorzystany do uwidocznienia struktu-
ry języka.
Najlepsze wyniki osiągniemy, jeśli do rozwa-
żań możliwości znaczeniowych damy dziecku
do przeczytania tekst zawierający podobną li-
czbę słów znanych i nie znanych, których nie
może ono być całkowicie pewne. Znane i swoj-
skie części tekstu powinny być tak skonstruo-
wane, aby naprowadzić ucznia na łatwy do opa-
nowania zbiór możliwości wyboru, gdy napotka
on słowo nie znane. Jeszcze jeden wymóg musi
tu być spełniony: gramatyczna struktura tekstu
nie może być zbyt odległa od form gramatycz-
nych właściwych mowie dziecka. Język pisany
różni się od mówionego pod wieloma względa-
128
mi jeszcze tu przez nas nie rozważanymi. Jego
rozwój przez wieki spowodował wypracowanie
form literackich - inwersji, idiomatyki, różne-
go rodzaju figur stylistycznych, które w dużym
stopniu zróżnicowały język, którym mówimy i
którym piszemy. Możemy na przykład napisać:
"Nie pojadę nad morze, ponieważ nie mam pie-
niędzy." W mowie, a nie w piśmie wyrazimy
się: Jjak mnie te nogi bolą", "namyślże się",
"powiedz no mi".2 Są to tylko nieliczne przy-
kłady, ale różnice te odnoszą się także do bu-
dowy zdań.
Dzieci muszą uczyć się opanowywania form
literackich, ale najlepiej oswajać je z możliwo-
ściami znaczeń, gdy na początku pozwoli się
im mieć do czynienia z bliską im strukturą 4~
języka mówionego.3 Formy literackie powin-^ l
ny być wprowadzane stopniowo wraz z rozwo- y
jem wiedzy dziecka. 3
Jestem zobowiązana Jess Reid za wiele
wspólnych rozmów, które pomogły mi dużo
wyraźniej zobaczyć te problemy. Jej program
nauki czytania, napisany razem z Joan Low, 4
jest jedynym mi znanym, który w pełni u-
względnia omawiane tu postulaty.
Nadzieja zasadza się więc na przeświadcze-
2 Odniesione do polszczyzny i podane tu za Sty-
listyką polską Haliny Kurkowskiej i Stanisława Sko-
rupki. Warszawa 1966 (przyp. tłum.)
3 Jestem przekonana, że odnosi się to nawet do
dzieci, które dzięki słuchaniu opowiadań czytanych
im w domu od lat mają już pewną znajomość struk-
tury języka pisanego jako różniącej się od języka
mówionego. Tym bardziej dotyczy to dzieci, które,
były pozbawione tej wiedzy lub zetknęły się z nią
w ograniczonym stopniu. Dla tych dzieci jest sprawą
najważniejszą, by czytać im opowiadania w szkole;
opowiadania te powinny być koniecznie odpowiednio
dobrane zarówno ze względu na jakość języka, jak
ł walory treści.
4 J. F. Reid, J. Low, Link-up. Edinburgh 1972.
9 Myślenie dzieci
129
niu, że czytania można uczyć w taki sposób,
by rozwijać refleksyjną świadomość dziecka.
Mam tu na myśli nie tylko świadomość języka
jako systemu symboli, ale również świadomość
własnych procesów myślowych. Nie umniejsza-
jąc wagi czytania, nie ma jednak powodu przy-
puszczać, że jest ono jedynym sposobem reali-
zacji tego celu. Jak to ujmuje Wygotski,
"wszystkie wyższe funkcje mają wspólne:
świadomość, abstrakcję i kontrolę".5 Był on
przekonany, że każdy przedmiot szkolny może
przyczyniać się do rozwoju świadomości i ref-
leksji co nazywa głównym osiągnięciem lat
szkolnych. Ale oczywiście znowu wiele zależeć
będzie od sposobu nauczania. Na przykład, je-
śli uczymy dziecko posługiwania się systemem
dziesiętnym bez dania mu możliwości zrozu-
mienia, że jest to system jeden z wielu możli-
wych, to - cytując jeszcze raz Wygotskiego-^
- "nie opanuje ono systemu, ale przeciwnie,
będzie przezeń skrępowane".
Oczywiście, takie wyzwolone myślenie jest
wynikiem, a nie punktem startu. Nie możemy -
zaczynać nauki arytmetyki od wykładu na te-
mat pojęcia podstawy liczbowej. Ale już od
pierwszych chwil nauczania możemy mieć
świadomość, czego chcemy nauczyć, jakie po-
jęcia przybliżyć, i pod kątem tego celu praco-
wać z dziećmi. I możemy próbować pomóc
dziecku w osiągnięciu pewnego stopnia zrozu-
mienia ogólnej istoty procesu uczenia się, do
którego ma właśnie przystąpić, tak aby zanim
"zejdzie ono w dół", do chaosu szczegółów,
miało przynajmniej elementarne pojęcie o cha-
rakterze rzeczy, do poznania której dąży.
Zilustrowaliśmy to już w odniesieniu do czy-
tania, ale stwierdzenia te odnoszą się w jedna-
kowym stopniu do wszystkich przedmiotów.
Trzeba jednak również zdawać sobie sprawę
z tego, że przekazanie małemu dziecku tej
pierwszej, ważnej istoty danego przedmiotu nie
jest wcale łatwe.6 Po pierwsze, stawia to nau-
czyciela wobec bardzo dużych wymagań w za-
kresie nauczania decentracji (zob. rozdz. 2).
Wiedza dorosłego o ogólnej naturze przedmio-
tów, których naucza się dzieci, gdy po raz
pierwszy przekroczą próg szkoły, jest tak do-
skonale ustabilizowana, że skutecznie blokuje
zrozumienie tego, w czym należy dzieciom po-
móc.
Podobnie przedstawia się sprawa z wydawa-
niem poleceń. Przykład Lauriego Lee jest ja-
skrawym obrazem związanego z tym ryzyka.
W ogóle niełatwo jest dawać małym dzieciom
"samowystarczalne" instrukcje czy polecenia.
Często polecenie nie może być poprawnie zin-
terpretowane bez informacji, których samo nie
zawiera, a których dziecku może brakować. Im
mniejsze dziecko i im większa przepaść między
środowiskiem szkoły a środowiskiem jego do-
mu rodzinnego, tym większe zachodzi tu nie-
bezpieczeństwo. Na przykład, kiedy powiemy
dziecku: "popatrz na obrazek, który następuje
po tym obrazku", to jeśli nie jest ono obezna-
ne z konwencją dotyczącą porządkowania przez
nas rzeczy na stronicy, nie będzie w stanie
spełnić polecenia. Czy w takim razie ma być
oceniane jako tępe?
Nie jest możliwe, aby nauczyciel - chociaż-
by nie wiem jak wrażliwy i obdarzony wy-
5 L. S. Yygotsky, Thought and Ląnguage Cam-
bngde 1962.
130
8 Nie tylko małe dzieci potrzebują pomocy tego
typu. Student, który w szkole był bardzo dobry w
matematyce, ale który prawie nie uczył się fizyki,
przyznał, że miał znaczne kłopoty w początkowym
okresie nauki fizyki na uniwersytecie, bowiem nie
uprzytamniał sobie istoty różnicy pomiędzy matema-
tyką a fizyką.
131
obraźnią oraz dobrze poinformowany - mógł
w pełni przewidzieć wszystkie trudności tego
typu. Musimy więc zapytać, czy możemy zro-
bić coś więcej w tej sprawie, by dzieci mówi-
ły nam, kiedy czegoś nie rozumieją, i by pro-
siły nas o więcej informacji. Peter Lloyd
stwierdził w wyniku przeprowadzonych przez
siebie badań (opisanych w rozdz. 2), że dzieci
w wieku przedszkolnym rzadko kiedy sponta-
nicznie proszą o informację, gdy przekazana
im wiadomość jest niewystarczająca, ale czę-
sto robią to, gdy spotkają się z wyraźną zachę-
tą. 7 Takie "uczenie pytania się" ma wartość .
samo w sobie, ponieważ zakłada uświadomienie
sobie przez dziecko własnej niepewności co do
interpretacji słów nauczyciela. W ten sposób
samoświadomość dziecka będzie wzrastaćJ
JDzieci oczywiście różnią się ogromnie pod
względem gotowości wyrażania swego zacie-
kawienia czy zaintrygowania. Żywo stoi mi
przed oczyma jedno przedszkolne dziecko, któ-
re wbrew konkluzji Petera Lloyda sprawiało
wrażenie, że nigdy nie pozostawi niczego bez
nader badawczej indagacji każdej dostępnej
mu dorosłej osoby. Zawsze będziemy spotykać
się z indywidualnymi różnicami.
Nauczyciele są skłonni upatrywać indywi-
dualne różnice przede wszystkim w tym, i ja-
ką łatwością dane dziecko można nauczyć no-
wej rzeczy. Wygotski zwraca uwagę na fakt,
że z punktu widzenia pedagogiki cenniejsze
jest wiedzieć, co dziecko może zdziałać z pew-
ną nieznaczną pomocą niż, co potrafi ono osią-
gnąć bez pomocy. Jak jest tego świadom ka-
żdy nauczyciel, dwoje dzieci może nie różnić
się w tym, co potrafią zrobić samodzielnie-,'
a jednocześnie różnić się pod względem poda-
7 P. Lloyd, Communication in Pre-school Children,
Edinburgh University 1975 (nie opublikowana rozpra-
wa doktorska).
132
tności na pomoc nauczyciela. Jeden z -możli-
wych punktów widzenia to stwierdzenie, że
ktoś, komu trudno jest pomagać, nie jest
jeszcze gotowy do nauki i należy pozostawić
go w spokoju, aż uda mu się tę gotowość osią-
gnąć. Można też powiedzieć, że ktoś, komu tru-
dno jest pomóc, bardziej tej pomocy potrze-
buje, a następnie spróbować dowiedzieć się. do-
kładnie, jakie są jego potrzeby i na czym po-
legają jego braki, ponieważ, jak ujmuje to
Bruner, być -gotowym do uczenia się jakiejś
umiejętności, to być już wyposażonym w inne
umiejętności, wymagane jako warunek wstę-
pny .x.'"Istota sztuki nauczania leży we właści-
wym decydowaniu, jaka pomoc jest potrzebna
w danym wypadku i w jaki sposób można jej
najlepiej udzielić. Jest rzeczą oczywistą, że nie
ma na to żadnych recept. Może jednak warto
powiedzieć kilka słów o rodzajach pomocy,
która - jak się wydaje - mogłaby tu być cen-
na.
Zagadnieniem tym zajął się Robert Siegler.
Zainteresował się on znanym problemem na-
zywanym "równoważeniem szalek": jak powie-
dzieć, która strona prostej wagi ramiennej od-
chyli się w dół, kiedy zostaną zawieszone okre-
ślone ciężarki? Siegler prowadził eksperyment
z dziećmi pie.cioletnimi i ośmioletnimi; począ-
tkowo wydawało się, że i jedne, i drugie dzie-
ci podchodzą do tego typu problemów w ten
sam sposób, ale kiedy przeprowadzono doświad-
czenie zwane przez Sieglera problemem kon-
fliktowym, opinia ta uległa zmianie. Doświad-
czenie to polegało na tym, że na jednym ra-
mieniu umieszczano więcej ciężarków, ale w
mniejszej odległości od punku zawieszenia,
a na drugim mniej ciężarków, ale w większej
odległości. W ten sposób uwaga skoncentrowa-
na na samym ciężarze byłaby źródłem jednej
konkluzji, a uwaga skoncentrowana na samej
138
•odległości - źródłem innej. W przypadku dzie-
ci ośmioletnich można było zauważyć tenden-
cję do wykorzystywania obserwacji z doświad-
czenia "z problemem konfliktowym" i do wy-
pracowywania reguł bardziej adekwatnych i na
wyższym poziomie; dzieci pięcioletnie w ogóle
nie poddawały się takiemu wpływowi.
.Można więc powiedzieć, że dzieci pięciole-
tnie nie były "gotowe do nauki", przynajmniej
pod tym względem. Ale to niczego nie wyja-
śnia.. Dlaczego nie potrafiły one skorzystać
. z .własnego doświadczenia? Siegler kontynu-
ował badania, aby znaleźć odpowiedź na to
pytanie. Wyciągnął on wniosek, że różnica bie-
rze, się ze sposobu, w jaki dzieci "kodują" pfp-
blem lub przedstawiają go sobie. Istotne jest
więc, co konkretnie brały one pod uwagę lub
zapamiętywały ze struktury problemu. Siegler
stosp.wał dwa sposoby określania tego, co było
kodowane na początku eksperymentu. Naj-
pierw przeprowadził indywidualne obserwacje
pewnej liczby dzieci podczas rozwiązywania,
przez nie problemu, zadawał im pytania i noto-
wał ich komentarze. Następnie pokazywał dzie-
ciom różne konfiguracje ciężarków na haczy-
kąchj ale zamiast skłaniać je do przewidywa-
nia polecał, by przypatrzyły się dobrze wadze,
a. nast.ępnie odtworzyły taką samą konfiguracje
na innej wadze już po usunięciu pierwszej.
"Wartość tej reproduktywnej procedury pole-
gała .na dostarczeniu informacji o tym, co dzie-
cko zauważało niezależnie od swych zdolności
do trafnych przewidywań. Tymi metodami Sie-
gler wykazywał, że dzieci pięcioletnie brały
zwykle pod uwagę liczbę ciężarków na każdym
ramieniu wagi, zaś ignorowały ich odległość
od środka zawieszenia. Problem polegał więc
na znalezieniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego
młodsze dzieci kodują odległość z gorszym efek-
tem niż ciężar i co można by na to poradzić.
134 -
Siegler starał się to rozwikłać. Zadał sobie
na przykład pytanie, czy dzieci te nie potrze-
bują po prostu więcej czasu dlo podołania za-
daniu tego typu, stwierdził jednak, że czyn-
nik ten nie ma tu większego znaczenia. Próbo-
wał też oddziaływać na dzieci przez powiedze-
nie im po prostu, co mają zapamiętać, ale i to
nie niwelowało roli, jaką odgrywał wiek.
W końcu Siegler podawał bardzo wyraźne in-
strukcje i ćwiczył z dziećmi kopiowanie konfi-
guracji. "Zrób to tak. Naprzód policz ciężarki
po tej stronie - raz, dwa, trzy, cztery. Teraz
policz, na którym haczyku od środka wagi cię-
żarki są zawieszone - raz, dwa, trzy. A więc
mów sobie: cztery ciężarki na trzecim haczy-
ku" itd. Potem eksperymentator demonstro-
wał sam ćwiczenie, następnie rozwiązywał za-
danie z dzieckiem i wreszcie dziecko samo ro-
biło siedem samodzielnych prób (eksperymen-
tator stał jednak obok i wskazywał dziecku
błędy, jeśli je popełniało).
W końcowej fazie eksperymentu pięciolatki,
które nauczono w ten sposób odwzorowywać
konfiguracje, włączono do tego samego do-
świadczenia na przewidywanie "z problemem
konfliktowym", które poprzednio nie wytworzy-
ło żadnego widocznego procesu uczenia się u ich
rówieśników. I wtedy osiągnięto inny rezultat:
dzieci pięcioletnie, podobnie jak ośmioletnie,
okazały się zdolne do korzystania z własnego
doświadczenia i bardziej skutecznie uczyły
się rozwiązywania problemów z przewidywa-
niem. Nadal ich postępy nie były tak duże jak
u ośmiolatków, ale różnica w porównaniu z po-
przednim doświadczeniem była wyraźna. Dzie-
ci te były bardziej gotowe do nauki.
W żadnym wypadku nie można być pew-
nym, w jakim stopniu wyniki otrzymane
przez Sieglera nadają się do zastosowania, ale
wydaje się prawdopodobne, że uchwycił on
135
zjawisko bardzo rozpowszechnione. Jeśli chce-
my rozwiązać problem, jest oczywiście pożą-
dane, byśmy - co najmniej - potrafili zare-
jestrować te cechy, które są istotne dla jego
rozwiązania. A przecież istnieją lepsze i gorsze
sposoby przedstawiania tych cech - sposoby,
które ułatwiają lub utrudniają manipulowanie
.nimi.3 A więc bardzo istotne w pracy nauczy-
ciela może być pomaganie dzieciom w dostate-
cznym wyobrażeniu problemu, który mają roz-
wiązSfć. ~' ----- •
Wnioski z badań Sieglera nad gotowością
-można więc uznać za poparcie koncepcji, iż
ważne jest, by pomóc dzieciom we właściwym
zrozumieniu istoty zadań szkolnych, które
przed nimi stoją. Wcześniej, kiedy twierdze-
nie to eksponowałam, zrozumienie istoty zada-
nia rozważaliśmy na bardzo ogólnym pozio-
mie: co to są za czynności czytanie, pisanie,
liczenie lub cokolwiek innego i jaki jest ich
cel? Teraz mówimy raczej o tym, jak istotne
jest dojście do bardziej szczegółowego przy-
bliżenia sobie struktury zdania. Czytanie znów
może tu być dobrą ilustracją.
Podczas gdy na najogólniejszym, wstępnym
poziomie dziecko powinno zrozumieć, że te
zinaki, które widzi na papierze, odpowiadają
w pewien bliżej nie określony sposób językowi
mówionemu, późniejszym jego zadaniem jest
poznanie szczegółów tej odpowiedniości. Jed-
nak pomiędzy ostatecznym ogólnym zrozumie-
niem, że istnieje odpowiedniość, a ostateczną
szczegółową wiedzą, co zastępuje każda kon-
figuracja liter, rodzi się pytanie pośrednie
o naturę tej odpowiedniości.
Dla dziecka najbardziej oczywistą hipotezą
" Frapujące tego przykłady podaje J. S. Bruner
w rozdz. 3 publikacji: Toward a Theory oj Instruc-
tion. New York 1966.
136 -
jest, że relacja ta to jeden do jednego. Tak
więc kiedy tylko uprzytomnł sobie, że napisa-
ne słowa składają się z liter, a słowa mówione
z dźwięków, najprawdopodobniej przyjmie na
wstępie założenie, że każda litera odpowiada,
jednemu i tylko jednemu dźwiękowi.
Jest to - jak wiemy - nieprawda. I jeśli,
dziecko uwierzy, że ma do czynienia z tego ty-
pu strukturą, szybko zetknie się z poważnymi
trudnościami. A jednak często nauczyciele sy-
stematycznie utwierdzają dzieci w tym błę-
dzie, tak łatwym dla nich do zaakceptowania,
ucząc je, że litera e odpowiada dźwiękowi [e]
- na przykład w słowie hen - choć jasne jest,,
że nie można w żaden sposób zrobić postępu,
w czytaniu nie napotykając słów typu be czy
me (wym: [bi:], [mi:] - przyp. tłum.).
Jest prawdą, że po tej fałszywej ogólnej re-
gule często następują inne, ukierunkowane na
jej korygowanie, takie jak na przykład ta.
o "magicznym e na końcu wyrazu, które spra-
wia, że samogłoska mówi swoje imię". Ale cho-
ciaż istnieje słowo here (wym. [hi<5] - przyp,
tłum.), to istnieją także - na nieszczęście -
słowa there (wyra. [5sd] -• przyp. tłum.) i we~
re (wym. [we':] - przyp. tłum.).
Problem polega wiec na tym, czy istota od-
powiedniości między jednostkami pisanej a mó-
wionej angielszczyzny nie powinna być wyja-
śniana dziecku już wówczas, gdy zaczyna ono
analitycznie patrzeć na napisane słowa, zwra-
cając uwagę na litery i ich porządek. Rzecz.
tak się ma, że dla większości liter oraz dla nie-
których grup literowych istnieją całe zestawy
ewentualności w systemie dźwiękowym. Za-
chodzi tu odpowiedniość nie jeden do jed-
nego, ale jeden do n, a więc jeden do dwu, je-
den do trzech czy więcej.9 Tak więc litera
8 Oczywiście istnieje także zbiór odpowiedników
idących w odwrotnym kierunku, a mianowicie od!
137
c może być wymawiana tak jak w słowie ca-
ndle [kśendl] - (przyp. tłum.) albo tak jak
w słowie icing faisir]] - przyp. tłum.).
Niemal powszechnie przyjmuje się, iż dzie-
ciom nie trzeba mówić prawdy o systemie,
z którym będą mieć do czynienia, ponieważ
nie poradzą one sobie z takim stopniem złożo-
ności. Sądzę, że takie stanowisko jest błędne.
U, jego podstaw - moim zdaniem - leży nieu-
miejętność istotnego rozróżnienia >- dojrzenia
różnicy między zrozumieniem istoty systemu
a opanowaniem wszystkich jednostkowych
wzorców relacji. Nauczenie się pełnego zesta-
wu tych odpowiedniości nieuchronnie zabiera
dziecku pewien czas. Problem polega po pro-
stu na tym, czy dziecko łatwiej się z tym upo-
ra, jeśli zostanie prawidłowo poinformowane
o istocie tego, co je czeka.
Nie ma żadnego powodu przypuszczać, że
pięcioletnie dzieci nie są w stanie pojąć syste-
mu zawierającego różne możliwości. Stwierdzi-
liśmy już, że od maleńkośei dzieci wykazują
pewną zdolność do rozumienia sytuacji otwar-
tych na więcej możliwości niż jedna. Wiedzą
one bardzo dobrze, że możemy iść pieszo albo
jechać rowerem. Wiedzą także, że jeśli dziecka
nie ma w szkole, to albo może mieć odrę, albo
leżeć z powodu przeziębienia, albo być na wa-
garach. Barbara Wallington wykazała, że przy-
najmniej od trzech i pół roku dzieci potrafią
zrozumieć twierdzenia takie, jak: "ten domek
jest albo w tym pudełku, albo w tym", i po-
sługiwać się nimi.
dźwięków do symboli pisanych. Tak wiać dany
dźwięk może 'być reprezentowany w więcej niż je-
den sposób, np. k przez literę fc, literę c lub 'itery cfc.
Ale ta -relacja dźwięku do napisanego symbolu istotna
jest dla pisania zgodnego z ortografią, a nie dla czy-
tania. Jest oczywiste, że należy pomóc dziecku w uni-
knięciu kłopotów związanych z tymi faktami.
Obecnie często brak jest tej .pomocy.
Nie dzieje się tak, by małe dzieci sponta-
nicznie formułowały hipotezy określające alter-^
natywy, ale to już jest inne zagadnienie. Tym
bardziej więc, jeśli w systemie, z którym dzie-
ci mają do czynienia, wchodzą w grę różne
możliwości, trzeba im o tym powiedzieć. 10 Po-
twierdzają ten pogląd Gibson i Levin. Doszli
oni do wniosku, że "istota systemu odpowied-
niości powinna być "'dzTŚckii' ujawniona tak.
szybko, jak tylko jest to możliwe, jeśli transfer
ma być zoptymalizowany". Dzieci zrozumieją
wówczas, jakiego rodzaju rzeczy mają się-
uczyć. Taki sposób postępowania nie tylko bu-
dziłby największe nadzieje na opanowanie
umiejętności dekodowania słów. Miałby on inną
ogólną zaletę - jeśli cała argumentacja tej
książki oparta jest na słusznych przesłankach
- mianowicie zaletę stymulowania refleksyjne-
go myślenia i świadomości procesów myślo-
wych. :•'-•'••'
Dzieci, nawet te zupełnie małe, nie pozwa-
lają, by je biernie prowadzić. Wykazują akty-
wność w inwencji i odkrywczości, wykorzystu-
jąc jako punkt wyjścia to, co im powie;my,; Ale
powinniśmy starać się nie utrudniać im zada-
nia, co czynimy stawiając je w takich punktach
startu, z których prowadzi droga niepotrzebnie
długa i trudna. Przypomina mi się tu historia
człowieka, który zapytany, jak dotrzeć do
Little Boglington, odpowiedział: "Gdybym był
panem, nie rozpoczynałbym z tego miejsca".
Lauren Resnick, pisząc o swych dociekaniach
dotyczących nauczania matematyki, z całą siłą
podkreśla, że nie wolno nie doceniać siły, z ja-
ką dziecko dąży do aktywności twórczej. Do-
wodzi ona, że "stoimy nie tyle przed wyborem
M E. J. Gibson, H. Levin, The Psychology of Rea-
ding. Cambridge 1975.
138
139
pomiędzy nauczanie.ni poprzez reguły i naucza-
niem poprzez odkrywanie, ile przed proble-
mem wynalezienia takich reguł nauczania, któ-
re zwiększą prowdopodobieństwo odkrywa-
nia". u I dalej podkreśla, iż nie mogą mieć
szansy na spełnienie tego wymogu reguły, któ-
re zaciemniają strukturę zadania.
Jednak niezależnie od tego, jak byśmy stali
się biegli w prezentowaniu struktury zadania
i w pomaganiu dziecku w jej przyswojeniu, nie
oszukujmy się. Uczący się, jeśli wykazuje ak-
tywność, będzie popełniał błędy, dobrze więc
będzie poświęcić nieco uwagi roli błędu w pro-
cesie uczenia się i temu, jak możemy to wyko-
rzystać.
Według niektórych teorii dotyczących kształ-
cenia nie jest dobrze, jeśli popełnia się jakie-
kolwiek błędy, i ważną funkcją nauczyciela
jest chronienie uczniów przed ich popełnia-
niem, poprzez planowanie każdego ich kroku,
tak by mogli uniknąć pułapek. Zapatrywaniom
pedagogicznym tego rodzaju towarzyszy na
ogół pogląd, że zasadniczym motywem uczenia
się jest udzielana z zewnątrz nagroda lub ka-
ra. Według tej koncepcji uczenie się następuje
wtedy, gdy prawidłowe reakcje są utrwalane,
a reakcje błędne hamowane - na tym miała-
by polegać istota rzeczy. Może się więc wyda-
wać, że najlepsza metodą jest zapobieganie
pojawianiu się błędnych reakcji w ogóle.
Niewątpliwie zdarzają się pewne sytuacje
związane z uczeniem się, kiedy pogląd taki
znajduje potwierdzenie, kiedy unikanie błędów
jest korzystne. Ale jest także całkiem jasne,
że błąd może odgrywać w rozwoju myślenia
konstruktywną rolę. Wiaćfómo" obecnie, że po-
11 L. B. Resnick, Task analysis in instructional
desisn: Some cases from mathematics. [W:] D. Klahr
(red.), Cognition and Instruction. Hillsdale 1976.
140
jawienie się. błędu może być oznaką postępu
(co wcale niFTTTusi znaczyć, by każdy błąd
mógł być interpretowany w ten sposób). Oka-
zuje się, że zwykle możemy obserwować wy-
stępowanie następującej sekwencji: .-'najpierw
dziecko podchodzi do zadania prawidłowo, po-
tem zaczyna systematycznie popełniać błędy,
wreszcie powraca do tego, co pozornie wydaje
się jego, pierwszą poprawną reakcją.
Można by tu podać wiele przykładów, ale
jeden jest pod pewnymi względami szczegól-
nie interesujący, a przedstawiły go w swym
artykule,Annette Karmiloff-Smith i Barbel In-
helder. (Żądaniem dzieci było zrównoważenie
zestawu klocków umieszczonych w poprzek wą-
skiej belki. Czasem ciężar klocków rozłożony
był równomiernie wzdłuż ich długości, tak że
punkt ciężkości pokrvwał się ze środkiem geo-
metrycznym, czasem jeden koniec klocka był
bardziej obciążony. Kiedy ciężar nie był rozło-
żony symetrycznie, różnice pomiędzy końcami
klocka mogły być widoczne lub nie, bywało,
że niektóre klocki były obciążane wkładanym
do ich wnętrza metalem. W zadaniu tym czę-
sto najmłodszym badanym zdarzały się sukce-
sy, podczas gdy starsi doznawali niepowodzeń,
a jeszcze starszym udawało się je wykonać.
Wydaje się, że sytuacja polegała tutaj na
tym, że małe dzieci kładły klocki niemal wy-
łącznie, ,,na czucie", a nie kierowały się żad-
ną teorią. Po prostu brały po kolei każdy
klocek i równoważyły go. Ale wkrótce pojawiły
się prymitywne teorie - autorki nazwały je
"teoriami_w^działaniu". Dzieci zaczęły próbo-
wać działać systematycznie i według reguł. Za-
uważamy, że nie było tu nauczania - dzieci
wypracowywały reguły spontanicznie.
Oczywiście często zdarzało się, że dzieci nie
formułowały reguł, którymi się posługiwały,
choć wypowiadały uwagi typu: "rzeczy zawsze
141
równoważą się w środku". Ale nawet bez tak
wyraźnych stwierdzeń można było wyciągnąć
wniosek o istnieniu reguł na podstawie obser-
wacji zachowania dzieci, podobnie jak o dzia-
łaniu pewnych reguł gramatycznych możemy
wnioskować z mowy dzieci na długo przedtem,
nim one same potrafią coś na ich temat powie-
dzieć. Taka właśnie sytuacja wystąpiła w
opisywanym eksperymencie: w środkowym
stadium swego działania dzieci podnosiły obcią-
żony asymetrycznie klocek i wyraźnie ignoru-
jąc "czucie" umieszczały go na belce w środko-
wym punkcie jego długości. Klocek spadał.
Dzieci ponawiały próbę i klocek oczywiście
znów spadał. Ale czasami reguła "punktu śro-
dkowego" sprawdzała się, ponieważ w niektó-
rych klockach ciężar rozłożony był równomier-
nie. Ten częściowy sukces wydawał się wy-
starczający dla podtrzymania teorii na pewien
czas. Wygląda na to, że dzieci
, zc musay^jurno^
cnić swą pierwszą teorię, zanim były w stanie
ją zsnodyjikfówać, aby radzić sobie z przeczą-
cymi jej_przykładami. A potem ta , zmodyfi-
kowana teoria wykazywała tendencję do rozwi-
jania się obok teorii pierwotnej zamiast prze-
zwyciężyć ją raptownie.,
Nie jest niczym zaskakującym, że reguły
wymyślane w celu radzenia sobie ze skompli-
kowanym systemem -muszą być jnieodpowie-
< dnie i upraszczane, \12 tak że stosowanie ich w
pewnych wypadkach może prowadzić do błę-
du. Interesujący jest sposób, w jaki te nieade-
kwatne reguły są zastępowane przez inne,
a błędy przezwyciężane.
W rozważanym przez nas przypadku sytu-
acja była taka, że dziecko mogło wyraźnie wi-
12 Fakt, że tworzone przez dziecko hipotezy są
początkowo uproszczone, może być argumentem za
podawaniem dzieciom uproszczonych reguł, bo w ten
sposób "naśladujemy naturę". Moim zdaniem jednak
142
dzieć, iż jego teoria jest błędna. Czasami nie
jest to tak oczywiste, a mylenie się bez wie-
dzy o tym z pewnością nie ma większej war-
tości! A więc, jeśli mamy zamiar wykorzysty-
wać w procesie kształcenia pojawianie się błę-
dów, musimy zapytać, jak sprawić, by dzieci
stały się świadome swych_Jbłędów; jak pomóc '
inT^w dojściu ^3o*"kfytycznej konstatacji: je-
stem w błędzie.13
Istnieje słynny historyczny przykład takie-
go, postępowania, którego bohaterem jest wie-
lki nauczyciel. W dialogu zatytułowanym Meno
Platon opisuje, jak Sokrates udzielał młodemu
niewolnikowi lekcji geometrii. Niewolnik przy-
szedł na lekcję z błędnym przekonaniem, że
jeśli podwajamy powierzchnię kwadratu, to
tym samym podwajamy długość jego boków.
A więc, jeśli kwadrat - dwie stopy na dwie
- ma powierzchnię równą czterem stopom
kwadratowym, to kwadrat o powierzchni dwa
razy większej, równej ośmiu stopom kwadrato-
wym, będzie mieć boki podwójnej długości,
czyli równe czterem stopom.
Sokrates poprzez kolejne następujące po so-
bie jpjtania_da.ży do tego, by doprowadzić
chłopca do sprzeczności z jego własnym po-
.glądem^ Teraz uznaje on, że jego pierwotne
przekonanie było błędne i że nie wie, jak dłu-
gie boki będzie miał nowy kwadrat, jeśli jego
uzasadnienie takie jest wysoce problematyczne. To,
co dziecko wypracowuje dla siebie, ma w jego umyśle
zupełnie inny status niż to, co mówi mu autoryta-
tywny dorosły. Inną rzeczą jest mądre wykorzysty-
wanie błędów powstających spontanicznie, a inną
dopuszczenie błędów dla uproszczenia wstępnej fazy
nauczania.
11 Musimy także zadać sobie pytanie, jak możemy
pomóc dziecku, by stając wobec własnego błędu mo-
gło go przezwyciężyć bez poczucia porażki i chęci wy-
cofania się z procesu uczenia. Ale o tym później
(zob. rozdz. 10).
143
powierzchnia zostanie podwojona. Kiedy ten
moment zostaje osiągnięty, Sokrates czyni na-
stępującą uwagę: Na początku nie wiedział,
jaki jest bok kwadratu o powierzchni ośmiu
stóp kwadratowych. Nie wie tego i teraz, ale
wtedy imyślał, że wie, i odpowiadał śmiało, nie
czując zakłopotania. Teraz jednak czuje się
zakłopotany. Nie tylko nie zna odpowiedzi -
on nawet nie myśli, że ją zna. Innymi słowy,
jest teraz świadom swego b'ędu. Sokrates do-
wodzi, że wprawiając chłopca w zakłopotanie
stawia go na silnej pozycji, teraz bowiem bę-
dzie on chciał wiedzieć. iTak długo jak wydawa-
ło mu się, że wie, nie było żadnej nadziei na
zmianę jego stanowiska, był on bowiem zado-
wolony z siebie. 'Ale nie może być zadowolo-
ny ze swego stanu niewiedzy i zamętu. Będzie
się chciał z niego wyzwolić.
Pierwsze y, tych twierdzeń trudno kwestio-
nować. Aie co z drugim? Czy rzeczywiście
chłopiec zechce wyzwolić się ze swego stanu?
Czy nie będzie tylko zniechęcony i zrezygno-
wany?
Co sprawia, że chcemy się uczyć?
10
PRAGNIENIE NAUKI
Już w bardzo wczesnym okresie swego życia;
ludzkie niemowlęta przejawiają silną dążność'
do tego, by panować nad otoczeniem. W tym,
co chcą robić, ogranicza je powolny rozwój;
umiejętności kontrolowania własnych ruchów.
Nazywanie niemowląt "bezradnymi" jest więc
uprawnione w tym sensie, że nie radzą sobie
one z otoczeniem na tyle dobrze, by utrzymać:
się przy życiu bez pomocy. Tym bardziej inte-
resujące jest odkrycie, że pragnienie opanowa-
nia otoczenia pojawia się już w tym okresie
bezsilności i nie wywodzi się z niczego innego,
ani też nie jest uzależnione od żadnej innej
nagrody, prócz dążności do zdobycia kompe-
tencji i kontroli.
Od pewnego czasu szeroko akceptuje się^
przeświadczenie, że niemowlęta - i inne stwo-•/
rżenia - uczą się robić różne rzeczy, ponieważ *
określone działania prowadzą do otrzymania
nagród. Nie ma żadnego powodu, by wątpić, \
że tak faktycznie jest. Ale swego czasu rów-;j
nie powszechne było przekonanie, że skutecz-
ne nagrody (przynajmniej we wczesnych sta-
diach) muszą być bezpośrednio związane z ta-
kimi podstawowymi psychologicznymi motora-
mi działania, jak pragnienie czy głód. Innymi
10 Myślenie dzieci i""-
•słowy, dziecko nauczy się czegoś tylko wów- f
czas, jeśli otrzyma jedzenie lub picie bądź ja- f
kąś inną formę fizycznego komfortu.
Obecnie wiemy, że wcale jak_nie_-}est. Nie-
mowlęta uczą się zachowywać w otaczającym
je świecie w określony, przynoszący efekt spo-
sób, gdy jedyną nagrodą jest sukces. Aby zi-
lustrować te zagadnienia, sięgnijmy do badań
Hansa Papouśka.
Papousek rozpoczął od stosowania mleka
w zwykły sposób, aby nagrodzić niemowlęta,
które badał, i nauczyć je wykonywania pro-
stych ruchów, takich jak zwracanie głowy
w jedną czy drugą stronę. Zauważył on, że
dziecko, które miało już dość picia, nie przyj-
mowało mleka, ale nadal wykonywało wy-
uczoną reakcję z wyraźnymi oznakami przy-
jemności. Zaczął więc obserwować reakcje
dzieci w sytuacjach, kiedy nie dostawały one
mleka. Szybko stwierdził, że już czteromie-
sięczne niemowlęta potrafiły nauczyć się zwra-
cania głowy w prawo lub w lewo, jeśli ruch
ten "wywoływał" zapalenie się światełek.-
W rzeczy samej dzieci były zdolne do wyucze-
nia się całkiem skomplikowanych sekwencji
skrętów głowy, aby wywołać wspomniany
efekt; potrafiły na przykład wykonywać na
przemian ruchy w lewo i w prawo albo na
przemian podwójne ruchy (dwa w lewo, dwa
w prawo), wreszcie potrafiły nawet wykony-
wać po trzy kolejne skręty w jedną stronę.
Światełka Papouśka umieszczone były do-
kładnie przed dziećmi, tak że mógł on doko-
nać interesującej obserwacji, iż czasem dzieci
wcale nie odwracały się powtórnie, by przy-
patrzyć się dokładnie światłom, choć śmiały
się i gaworzyły, kiedy światła się zapalały.
Papousek wyciągnął z tych faktów wniosek,
że tym, co głównie sprawiało dzieciom przy-
jemność, był nie widok światełek, ale sukces
146
osiągany w rozwiązywaniu problemu, w opa-
_ńowywaniu nowej umiejętnościJ Jeśli ma on
rację - a istnieje wiele innychrobserwacji po-
twierdzających jego konkluzję - to możemy
przyjąć, iż istnieje pewna podstawowa ludzka ]
dążność do nadawania światu sensu i do pod- /
dawania go rozmyślnej kontroli. j
Papousek dowodzi dalej, że to, co robią dzie-
ci próbując osiągnąć wspomnianą kontrolę, to
dopasowywanie pojawiających się informacji
o świecie z pewnego rodzaju wewnętrznym
"standardem". A to jest równoznaczne z uzna-
niem, że są już one zaangażowane w budowa-
nie pewnego rodzaju modelu z fragmentów
świata - pewnej umysłowej reprezentacji te-
go, jaki on jest. Dzieci doznają satysfakcji,
kiedy model i świat pasują do siebie, i niezado-
wolenia, gdy tego dopasowania brak, kiedy
oczekiwany rezultat się nie pojawia i światła
się nie zapalają. Papousek mówi o "wzmożo-
nym napięciu, a w końcu o zaniepokojeniu
i oznakach niezadowolenia", które się wów-
czas pojawiają.
W najprostszym nawet wyobrażeniu sobie
tego, co wchodzi w grę w procesie adaptacji,,
zupełnie naturalnie przychodzi na myśl wyją- ..
śnienie, że dyssatysfakcja pojawia się wtedy,, p*
kiedy zawodzą przewidywania. Gdy tylko
przedstawiciel jakiegoś gatunku zaniecha po-
legania na instynktownych wzorcach zachowa-
nia i zamiast tego zaczyna opierać się na bu-
dowaniu wewnętrznych reprezentacji i prze-
widywaniach, wówczas trafność tych przewi-
dywań staje się istotna dla jego przetrwania.
A więc uprzytomnienie sobie niezgodności mię-
dzy naszą koncepcją świata, a tym jakim on
jest, powinno w naturalny sposób wzbudzać
w nas chęć, by lepiej ten świat poznać. We-
dług różnych teorii dotyczących rozwoju inte-
ligencji, ten rodzaj konfliktu w poznawaniu
147
jest dla nas nie do zaakceptowania, gdyż jest to
zawsze coś, od czego staramy się uwolnić.
W późniejszym stadium rozwoju konflikt ten
może istnieć w odniesieniu do różnych form
realności. Wadzi narn, gdy uświadomimy so-
bie, że wyznajemy dwa sprzeczne przekonania.
I tak być powinno, ponieważ jest oczywiste, że
różne części modelu powinny do siebie paso-
•wać.
Rozważania te nawiązują do tego, co zostało
powiedziane w poprzednim rozdziale na temat ]
•edukacyjnej wartości świadomości błędu. Ale •
.są jeszcze dwa inne momenty, o których trze-
ba teraz wspomnieć. Po pierwsze, nie tylko
wtedy próbujemy rozwiązać niezgodności, gdy
znajdujemy się pod presją związanych z nimi
zdarzeń. Czasami zdecydowanie sami je wy-
szukujemy, tak jakbyśmy lubili mieć do czy-
nienia - z rzeczami, których nie rozumiemy, z
tym, co prowokuje nas intelektualnie. Po
drugie, możemy też, przeciwnie, bać się ze-
tknięcia z niezgodnością, bać się uświadomie-
nia sobie, że jesteśmy w błędzie. Wtedy zdarza
się, iż podejmujemy kroki defensywne unika-
jąc sytuacji, które łączą się z prawdopodobień-
stwem pojawienia się sprzeczności. Wycofuje-
, my się.
Reakcje te są względem siebie przeciwsta-
; wne, a różnica między nimi ma zasadnicze
znaczenie edukacyjne. Kształcenie powinno
wzmagać gotowość do "wzięcia się za bary"
z zaistniałym konfliktem poznawczym, a na-
wet do szukania go i cieszenia się na tę próbę
sił. Powinno ono także zmierzać do ograni-
czenia reakcja obronnych i wycofujących. Ale
często wydaje się, że osiągany efekt jest aku-
rat odwrotny. Przyczyny tego zjawiska nie mo-
gą być jasne bez rozpatrzenia innego tematu
- rozwoju obrazu siebie.
Jesteśmy istotami, które zadają pytania, wy-
148
. dają sądy dotyczące wartości, przyjmują pew-
f ne rzeczy jako dobre i ważne, a inne jako złe
1 i bezwartościowe, jesteśmy istotami, które bu-
dują model świata. Z biegiem czasu w mode-
, le te włączane są pewne reprezentacje nas sa-
j' mych jako części świata. Nieuniknione jest
:' więc w pewnym momencie pytanie, jaką war-
tość przedstawiamy my sami.' I również odpo-
"wiedź na to pytanie ma dla każdego z nas
ogromne znaczenie.
Kiedy dziecko po raz pierwszy zadaje sobie
to pytanie i jak stara się na nie odpowiedzieć?
Jeden oczywisty sposób to próba odkrycia, ja-
ką wartość nadają mu inni ludzie. Wraz z roz-
wojem dojrzałości, kiedy dziecko dysponuje
już najprawdopodobniej wypracowanym przez
siebie niezależnym systemem wartości, sądy in-
nych ludzi mogą stracić na znaczeniu. Ale
wtedy, kiedy jest ono jeszcze małe, na pewno
wywierają one wielki wpływ na jego samo-
ocenę.
Staram się tutaj udowodnić, że istnieje coś
takiego jak podstawowe, usilne dążenie ludz-
kie, by być efektywnym, kompetentnym i nie-
zależnym, by rozumieć świat i sprawnie dzia-
łać. Przypominam sobie osiemnastomiesięczną
dziewczynkę, nieco nad wiek rozwiniętą wer-
balnie, która we wszystkich sytuacjach, w któ-
rych oferowano jej pomoc, odpowiadała nie-
zmiennie: ,,Ja sarnia"". Do tego podstawowego
dążenia, by umieć sobie radzić, w naszym krę-
gu kulturowym • dodana została bardzo silna
społeczna aprobata pewnych typów kompe-
tencji, fachowości. Można spierać się o to, że '
pod pewnymi względami nie popieramy dąże-
nia do zdobywania kompetencji, że zbyt dłu- ^^J
go utrzymujemy nasze dzieci w zbytniej za- A f
leżności, nie dając im okazji do ćwiczenia wła- V
snej niemałej zdolności do przedsiębiorczego ,
i odpowiedzialnego działania. Trudno jest za- &
\
149
pewne, by działo się inaczej w złożonej, wiel-
komiejskiej społeczności, z rozwiniętą techni-
ką. Jednak przynajmniej w systemie kształce-
nia na pewno istnieje silna społeczna aprobata
kompetencji w bardziej formalnych umiejętno-
ściach myślenia.'A więc dziecko, które wstgn-
pując do szkoły odnosi sukcesy w radzeniu sobie
z tego typu nowymi wymaganiami, jest wy.soko_
oceniane przez nauczycieli. Zbyt często nato-
miast pozbawiane jest pochwał dziecko, które-
, mu "początkowo się to nie udaje. W obu \vy-
/ padkach dziecko bardzo szyblco odkrywa, jak
jest oceniane. Często dzieci mają wyrobione^
• ztlatne"" na temat własnej kompetencji pozna-.
^ ".wczej nawet przed rozpoczęciem nauki szkol-_
, nej. Podkreślając to, Marion Blank przytacza '
uwagi typu "jestem głupi", "nie potrafię", "je- x
stem tępy", "nie wiem jak", wygłaszane przez
niektóre dzieci przedszkolne postawione wobec
pewnych wymagań poznawczych.
Nie ma żadnej wątpliwości, że Jeśli widzimy,
iż nie radzimy sobie z jakimś rodzajem wy-
magania,1 to skłonni jesteśmy do poddania się
i unikania go w przyszłości. Bruner zakreśla
ostre różnice pomiędzy "stawiającymi czoła"
i "nastawionymi obronnie", przyrównując jed-
nych do "grających w tenisa", a drugich do
"walczących zaciekle o to, by pozostać poza
kortem tenisowym".
Oczywiście różna jest ludzka wytrzymałość
na spadające zewsząd ciosy, na ciągłe niepo-
wodzenia i porażki. Znana jest legenda o Ro-
bercie Bruce1, który obserwował nieustępli-
1 Autorka nawiązuje tutaj do powszechnie w
Wielkiej Brytanii znanej legendy o szkockim boha-
terze narodowym, królu Robercie I, wywodzącym się
z anglo-normańskiej rodziny Bruce'ów. Robert I
Bruce (koronował się w r. 1306, zmarł w 1329) całą
swą aktywność poświęcił wyzwalaniu Szkocji spod
dominacji angielskiej. Losy jego i jego rodziny były
150
wość pająka, z jaką snuł swą sieć. Ale pająk
nie ma żadnego obrazu siebie, który mógłby
być narażony na szwank, a Robert Bruce był
dojrzałym człowiekiem, bez wątpienia silnym
i prężnym.
A oto co T. S. Szasz mówi na ten temat: Lu-
dzie, którzy uparcie oceniają innych, są jak mi-
kroorganizmy powodujące choroby: każdy
z nich okupuje, pasożytuje i często niszczy
swoją ofiarę i zawsze ci, których opór jest ma-
ły, są najbardziej wystawieni na atak. Dlatego
ci, których system immunologiczny jest słaby,
najłatwiej nabawiają się chorób, a ci, których
społeczny system obronny niedomaga, a więc
młodzi, i starzy, chorzy i biedni, najbardziej na-
rażeni są na ubliżające im określenia.
Jeśli dziecko jest określane jako takie, któ-
re ciągle doznaje niepowodzeń, niemal z pew-
nością dozna ich, w każdym razie w tych rze-
czach, które są cenione przez osoby oceniające,
i być może uderzy później w tych, którzy tak
je ocenili
A więc wiemy przynajmniej, czego unikać.
Musimy jednak znaleźć sposób na to, by nie
było to postępowanie powierzchowner-pozor-
ne. Jeśli nie będziemy faktycznie szanować
i cenić dzieci,,obawiam się, że odkryją to one
bardzo szybko. Samo unikanie gnębienia dzie-
ci ubliżającymi określeniami - jakkolwiek nie-
zmiernie istotne - nie wystarczy. Potrzeba tu
jeszcze czegoś więcej. Kiedy przychodzi do sa-
mooceny, nawet małe dziecko nie jest całko-
• wicie zależne w swych sądach od innych lu-
dzi; często widzi ono samo, jak działa. Paąui-
ta McMichael w interesującym studiuńi nad
dramatyczne, a legenda mówi, iż zgnębiony przez
Anglików, znajdujący się w beznadziejnej sytuacji
Robert czerpał cierpliwość i wiarę w sukces z obser-
wacji pająka wytrwale snującego swą sieć (przyp.
tłum.). T. S. Szasz, The Second Sin. London 1974.
Y
151
relacjami pomiędzy umiejętnością początkową
czytania a obrazem samego siebie dochodzi do
wniosku, że w tych dziecięcych ocenach wła-
snej kompetencji jest wiele obiektywnej praw-
dy. /Przyznając, że nie potrafią wykonywać
różnych rzeczy tak dobrze jak inne dzieci,
przyjmują one rzeczywistość. 2/
Tak więc bardzo ważne w pracy nauczyciela
lub rodziców w roli nauczycieli jest prowadze-
nie dziecka ku takim zadaniom, które będzie,
ono w stanie dobrze wykonać, lecz "rueśSbyt t.
łatwo, nie bez pewnego wysiłku, nie bez trud- r
ności w osiąganiu mistrzostwa, w przezwycięża- '
niu błędów, w znajdowaniu twórczych rozwią-
zań. Oznacza to ocenianie umiejętności dziec-
ka z wrażliwością i dokładnością, poznanie sto-
pnia jego pewności siebie i zasobu energii,
przychodzenie mu z pomocą, gdy popełnia
błędy.
l Sądzę, że większość nauczycieli zaakceptuje
powyższe postulaty, ale praktyczna ich reali-
zacja to rzecz wcale niełatwa, a także nie ma
tu żadnych ogólnych recept na sukces. Jednak-
że warto zapoznać się z cennym omówieniem
prób tego typu nauczania, przedstawionym
przez Marion Blank3 w jej książce. Autorka
-, podkreśla, że istotne jest, aby pozwolić poja-
I ' wiać się błędom, ale o efektywności jakiego-
kolwiek nauczania decyduje to, w jaki sposób
j nauczyciel potraktuje błędne odpowiedzi. Blank
podaje wiele własnych praktycznych sugestii,
lecz przyznaje, że nie jest możliwe podanie
reguł ujmujących dokładnie stosowanie jej te-
chnik - umiejętności te pozostają nadal sztu-
2 P. McMichael, Self-esteem, Behaviour and Early
Reading SkiUs in Infant School Children. [W:] J. F.
Reid, H. Donaidson (red.) Reading: Problems and
Practices. London 1977.
3 M. Blank, Teaching Learning in the Preschoot.
CoJumbus, Ohio 1973.
f
152
ką. Oczywiście wiele zależy od osobowości
dziecka. Metody pracy z dzieckiem biernym,
wycofującym się nie będą miały zastosowania
w postępowaniu z dzieckiem impulsywnym,
hiperaktywnym. A jeśli dziecko funkcjonuje
słabo, konieczne jest skoncentrowanie się, by
bezzwłocznie pomóc mu w pokonaniu trud-
ności.
Musimy tu zaznaczyć, że Marion Blank opra-
cowała swe techniki dla nauczania indywidu-
alnego. W pełni zdaje sobie ona sprawę z tru-
dności zastosowania ich w nauczaniu grupo-
wym. Jest jednak faktem, że ten typ naucza-
nia, którym interesuje się Blank, ma ogromne
znaczenie i że poszerzanie zakresu jego zasto-
sowania będzie z pewnością bardzo korzystne.
Trao^cyjnj__meJoji^.=K:.z^chęcania dzieci, by __
chciały się uczy.ć^tegOj^czego my chcemy "je
nauczyć, Je*sFnagradzanie_ sukcesów: przywile-'
jami, gratyfikacjami, różnymi "złotymi gwia-
zdami" czy innymi odznakami. (Traktycje^tej /g
towarzyszy podwójne, bardzo poważneyryzyltp. ML.
Pierwsze jest or7vw7i'eto -Ji~ '-- •
f ~ ~ j
.___-j-j jjuuwojne, oardzo po ważne (ryzyko.
Pierwsze jest oczywiste dla każdego oźdro-
wym rozsądku; ryzyko drugie o wiele mniej
rzuca się w oczy. Oczywiste ryzyko istnieje
w stosunku do tych dzieci, które nie otrzymu-
ją "gwiazdek", ponieważ jest to właśnie jeden
ze sposobów określenia ich jako "nieudaczni-
ków". Drugie ryzyko dotyczy wszystkich dzie-
ci - zarówno "wygrywających", jak i "prze-
grywających". Jesteśmy obecnie w posiadaniu
znacznej liczby dowodów prowadzących do
wniosku, że jeśli aktywność jest ^nagradzana
jakąś nominalną nagroHą^czy odznaczeniem -
czymś zupełme_^ejwne^r^n^m__w.. stosunku do
niej - to mniejsze jest Prawdopodobieństwo,
że aktywność_ta_pójawi sięjS?ojitanicznie_w sy-
J^uacjaćh, kiedy nie będzie nagrody, i mniejsze
jest prawdpp_pj}pjDiejisJ^^
wtedy" radość. Wykazały to liczne eksperymen-.
153
ty z osobami w wieku od trzech-czterech lat
do wieku dojrzałego.
Jeden z tych eksperymentów, autorstwa
M. R. Leppera i jego współpracowników, prze-
prowadzony został w przedszkolu.4 Pewnej
grupie dzieci dano materiały do sporządzenia
rysunków i zapowiedziano, że dostaną nagro-
dę za rysowanie, do którego dzieci skrzętnie
się zabrały. Innym dzieciom wręczono takie
same materiały, ale bez obietnicy nagród.
W parę dni potem wszystkim dzieciom dano
okazję do użycia znowu tych samych materia-
łów w sytuacji, gdy dostępne były także liczne
inne zabawki. Postawione pytanie brzmiało:
czy grupy te będą się różniły ilością czasu spę-
dzonego na rysowaniu?
Jeśli za kryterium przyjmiemy nie czas spę-
dzony spontanicznie na jakimś działaniu, ale
własną ocenę badanych, ile radości sprawiło
im dane zajęcie, to uzyskamy potwierdzenie
r, wniosku, że zewnętrzna, materialna nagroda
if*ma tendencję do zmniejszania przyjemności.
Dzieci (i dorośli), którym dano nagrody za zro-
bienie czegoś, upatrywały na ogół w swoim
działaniu mniejszą własną przyjemność niż
dzieci, których nie nagrodzono. I są nawet do-
wody na to, że jakośJL-wytworu może się obni-
żać w przypadku czynności nagradzanej.
Wyniki tych i podobnych eksperymentów
prowadzą oczywiście natychmiast do następne-
go pytania: czy jeśli powiemy dziecku, że dob-
rze coś robi, to także je nagradzamy i w re-
zultacie, być może, stwarzamy takie samo
ryzyko jak w przypadku dawania nagrody?
r
4 M. R. Lepper, D. Greene, R. E. Nisbett, Under-
mining Children's Intrinsic Interest with Extrinsic
Rewards: A Test of the "Over-justtfication" Hypothe-
sis. "Journal of Personality and Social Psyehology"
1973, 28, s. 129-137.
Ostatecznie pochwała werbalna jest czymś wr
rodzaju nagrody. I oczywiście, podobnie jak
przedmiot materialny, jest ona czymś zewnętrz-
nym w stosunku do aktywności, jest czymś
dodanym po zakończeniu pracy.
Dostępne nam dane sugerują, że efekty spo-
wodowane powiedzeniem komuś, że zrobił coś
dobrze, nie są tożsame z efektami wywołanymi
daniem mu nagrody. Na przykład R. Ander-
son, S. T. Manoogian i J. S. Reznick5 prze-
prowadzili badanie bardzo podobne do ekspe-
rymentu Leppera (opisanego wyżej), z tym że
zawierało ono element chwalenia dzieci za ry-
sunki. Wyniki Leppera zostały potwierdzone:
Dawanie nagród materialnych wiązało się z
późniejszym zmniejszeniem czasu spędzonego
na rysowaniu. Ale werbalna zachęta wywołała
skutek wręcz przeciwny. I dobrze, że tak się'
"dzieje. Gdyby było inaczej, nauczyciele stanę- -f
liby wobec niepokojącego dylematu. Dzieci
•"""bowiem muszą wiedzieć, jak sobie radzą
"z zadaniami. Jak widzieliśmy, często oceniają -"
"one siebie trafnie, a niektóre zadania po- >
"kazują to bardzo wyraźnie.' Małe dzieci, które
miały ustawiać klocki na wąskiej belce, same
mogły zobaczyć, czy klocki były w stanie rów-
nowagi (albo utrzymywały się na belce, albo
spadały). Mogły wypracowywać teorie, odkry-
wać ich nieadekwatność, tworzyć nowe teorie
- wszystko bez jakiejkolwiek zewnętrznej na-
grody. Fakty te przemawiają za odkrywczym
uczeniem się. Nie jest możliwe, by we wszy-
stkich typach edukacji w równym stopniu
wymyślać takie sytuacje, w których dziecko
samo mogłoby zobaczyć wynik swych wysił-
5 R. Anderson, S. T. Manoogian, J. S. Reznick,
The Undermining and Enhancing of Intrinsic Motiva-
tion in Preschool Children. "Journal of Personality
Social Psychology" 1976, 34, s. 915-922.
154
155
ków. Często musimy mu o tym powiedzieć...
Dziecko musi usłyszeć informacje w rodzaju:
"Dobrze, zrobiłeś to poprawnie" lub "nie, to
jest źle, spróbuj jeszcze raz."6
Komentarze takie oczywiście nie dostarcza-
ją jedynie zobiektywizowanej wiedzy o osią-
gniętych rezultatach. Ich znaczenie jest więk-
sze. Bezspornie nie są one obojętne. Ale, być
może, dla zrozumienia różnicy pomiędzy po-
chwałą a "złotą gwiazdką" istotne będzie na-
kreślenie kontrastu między nagrodą a uzna-
niem oraz uzmysłowienie sobie, jak silna jest
nasza potrzeba zakomunikowania własnych
osiągnięć bliźnim i uzyskania od nich potwier-
dzenia. I tak Gerard Manley Hopkins, który
uważał, że jego powołanie jako jezuity nie da-
je się pogodzić z publikowaniem za życia wła-
snej poezji, odkrywa w swych listach - zwła-
szcza w listach do Roberta Bridgesa - jakie
to było dla niego trudne: "Jest to moim pro-
blemem, że w różnych sprawach potrzebuję
tak bardzo zachęty jak zboże deszczu". I stwier-
dza mężnie: "potem już czuję się niezale-
żny."7 Ale wielu z nas nigdy nie osiąga tego
rodzaju niezależności. A z pewnością jest ona
nieosiągalna dla małych dzieci.
Nie od rzeczy będzie przytoczenie tu badań
Anderson i jej kolegów. Prowadzący ekspery-
ment rozpoczynał od okazania zaciekawienia
tym, "jak chłopcy i dziewczynki rysują obra-
zki", a potem uparcie odmawiał zamanifesto-
8 Zauważmy, że jeśli powiemy dziecku "dobrze"
niezależnie od tego, czy zrobiło ono daną rzecz dobrze
czy źle, to wartość informacyjna naszego komenta-
rza okaże sią żadna. Umiejętność podania prawdziwej
informacji, a jednocześnie subtelna zachęta jest pra-
wdziwą sztuką.
7 G. M. Hopkins, Letter to Robert Bridges, 17 May
1885. [W:] C.C. Abbott (red.), The Letter s oj Ge-
rard Manley Hopkins to Robert Bridges. London 1935.
156
wania jakiegokolwiek zainteresowania tym fa-
ktem. Dziecko mogło pokazywać rysunek, pró-
bując - jak to ujmuje raport z badania -
"wywołać jakąś formę uznania czy potwierdze-
nia", ale nie uzyskiwało niczego. Ekspery-
mentator ignorował wszelkie takie próby, od-
wracając się i mówiąc: "Jestem teraz zajęty".
Nie jest dla nas niespodzianką, że dzieci, któ-
re tak potraktowano, wykazywały potem naj-
większy spadek czasu poświęconego na ryso-
wanie.
Pozostaje nie rozwiązana kwestia, dlaczego \
zewnętrzne materialne nagrody przynoszą na v
ogół negatywne efekty.. Najlepiej do wszy- '
stkich znanych faktów pasuje wyjaśnienie, że
. najbardziej cieszymy się i angażujemy z naj-
" większą gotowością w te działania, które od-
czuwamy jako dobrowolnie przez nas wybra-
ne. Nie lubimy być kontrolowani, lubimy kon-
trolować sami siebie. W takim stopniu, w ja-
kim nagroda spostrzegana jest jako środek
kontrolowania naszego zachowania, zmniejsza
ona nasze zainteresowanie i przyjemność.
Oczywiście możemy ciężko pracować, aby
otrzymać nagrodę, a także pracować tak długo,
dopóki oczekujemy na większą nagrodę, ale-
jest raczej mało prawdopodobne, że będziemy
kontynuować nasze działanie, gdy nagroda zo-
stanie wycofana.
Bardzo trafnie ilustruje ten problem nastę-
pująca opowieść, przytoczona w książce E. L.
Deciego. 8
"W małym, południowym miasteczku, tyra-
nizowanym przez Klan, pewien żydowski kra-
wiec był na tyle zuchwały, że otworzył swą
pracownię przy głównej ulicy. Aby wypędzić
go z miasta, Klan zorganizował bandę małych
obdartusów, którzy mieli za zadanie dokuczać'
8 E. L. Dęci, Intrinsic Motivation. New York 1975.
15T
f -
C
snu. Dzień w dzień wystawali przed wejściem
do jego warsztatu i wrzeszczeli: "Żyd! 2yd!".
Sytuacja krawca stawała się poważna. Wziął
on sobie tę sprawę tak bardzo do serca, że
zaczął nad nią rozmyślać w bezsenne noce. W
końcu, zrozpaczony, wpadł na pewien pomysł.
Następnego dnia, gdy mali chuligani przy-
szli, by z niego szydzić, podszedł do drzwi i po-
wiedział: Od dzisiaj każdy chłopak, który za-
woła za mną "Zyd", dostanie srebrny pienią-
żek. I wyjąwszy monety z kieszeni, dał każde-
mu po jednej.
Zadowoleni z zysku chłopcy powrócili na-
stępnego dnia i zaczęli wykrzykiwać: "Żyd!
Żyd!". Krawiec wyszedł, uśmiechając się. Wło-
żył rękę do kieszeni i dał każdemu z chłop-
ców niklową monetę mówiąc: Srebrna moneta
to za dużo - dziś mogę dać tylko po niklowej.
Chłopcy odeszli zadowoleni, ponieważ mimo
wszystko niklowe pięć pensów to także pie-
niądz.
Jednak gdy powrócili następnego dnia, by
go wygwizdać, krawiec dał każdemu tylko po
pensie.
- Dlaczego dzisiaj dostaliśmy tylko po pen-
sie? - wrzasnęli.
- To wszystko, co mogę dać.
- Ale dwa dni temu dał pan każdemu sreb-
rną monetę, a wczoraj dostaliśmy niklowe. To
nie jest uczciwe, panie.
- Bierzcie lub nie bierzcie. Nie dostatnie-
cie więcej.
- Czy myśli pan, że będziemy wołać na pa-
na "Żyd" za jednego nędznego pensa?
- To nie wołajcie.
I nie wołali".
Wszystkie te rozważania prowadzą do za-
sadniczego dylematu, żywotnego dla tych, któ-
rzy chcą uczyć -młodych ludzi. Wiąże się on
z kwestią kontroli. Małe dziecko nie jest zdol-
ne do samodzielnego decydowania, czego po-
winno się uczyć: jego ignorancja jest po pro-
stu zbyt duża. Wymaga ono także naszej po-
mocy podczas procesu uczenia się. Obrazowo
mówi o tym Whitehead: "Ostatecznie dziecko-
jest spadkobiercą długich wieków cywilizacji
i byłoby absurdem pozwalać mu na wędrów-^
kę w intelektualnym labiryncie ludzi epoki h
lodowcowej".9
Nie powinniśmy także zapominać nigdy
o tych dzieciach, które nauczywszy się wołać-
"Żyd" za srebrne dziesięć pensów, nie chcą wy-
konywać swego zadania, gdy zapłata się skoń-
czyła. Istnieją także wyraźne dowody na to,
że jeśli próbujemy stosować kontrolę nie po-^
przez nagrodę, lecz karę - negatywne efekty
są jeszcze większe. Jeśli po rozstaniu z nami
uczniowie odwrócą się od tego, czegośmy ich
nauczyli, cała nauka pójdzie na marne.
Ci, którzy są najbardziej świadomi tego'
drugiego niebezpieczeństwa, skłonni są nazy-
wać siebie "postępowymi" i są orędownikami
"wolności". Ci, którzy są głęboko świadomi
pierwszego niebezpieczeństwa - pozostawienia1
dzieci, by same wędrowały po intelektualnych-
labiryntach prehistorii - są zwolennikami
"formalnej edukacji i dyscypliny".
Widzę tylko jedno rozwiązanie tego dylema- .
tu: jest nim stosowanie takiej kontroli, jaka; /
jest potrzebna, ale robienie tego lekką ręką,. J
bez rozsmakowywania się w kontrolowaniu. J)
Ostatecznie kontrola może być mniej lub bar- f
dziej natrętna, mniej lub bardziej związana r
z popisywaniem się. Wiele zależy także od te-
go, co dla nauczyciela jest celem kontroli. Je-
śli ostatecznym celem kontroli jest to, by oka-
zała się ona niepotrzebna, jeśli nauczyciel wy-
raźnie pragnie, by dzieci stały się istotami O
9 A. N. Whitehead, Technical Education...
158
kompetentnymi, samookreślającymi się, odpo-
wiedzialnymi, i wierzy, że są one do tego zdol-
ne - jestem przekonana, że wówczas ryzyko
odrzucenia nauki będzie o wiele mniejsze. Po-
wracamy więc do problemu, czy nauczyciele
rzeczywiście .szanują .dzieci i pozwalają im to
dostrzec. | Jeśli warunek ten będzie spełniony,
wówczas kierowanie uczniem w ustrukturyzo-
•wanym otoczeniu nie będzie postrzegane jako
działanie wartownika stojącego przed więzien-
nymi kratami.
11
UMYSŁY PRZYSZŁOŚCI
; Doszliśmy więc do tego, w czym tkwi istota
rzeczy. Zanim przyjdą do szkoły, wszystkie
normalne dzieci są w stanie wykazać swoje
umiejętności jako istoty myślące i użytkowni-
cy języka, i to w stopniu, który musi wzbu-
dzać • nasz szacunek, pod warunkiem!. jednak,
i-re .mają do czynienia z życiowymi sytuacjami
tf\ ypełnionymd znaczeniami, w których odnaj-
'?>} ują swoje cele i intencje i potrafią rozpozna-
rr] rac podobne cele i intencje u innych i reago-
7 > vać na nie. (Czasami, jak w przypadku opowia-
dania, wystarczy, że dzieci widzą te cele i in-
tencje u innych.) Te ludzkie motywacje są ma-
trycą, w której osadzone jest myślenie dziecka.
Podtrzymują one i ukierunkowują jego myśli
i mowę, tak samo jak na ogół podtrzymują my-
śli i mowę dorosłych, nawet tych wyrafinowa-
nych intelektualnie.
:;Myslenie dziecka i jego język pozostają w
tym sensie całkowicie w granicach zdrowego
rozsądku, jednak dziecko jest tego faktu w du-
: żym stopniu nieświadome. Posiada ono świa-
i domość zewnętrznego świata, z którym ma do
czynienia, oraz swoich celów w tym świecie.
A więc nie może nie zdawać sobie sprawy z te-
go, że samo jest tego świata przedstawicielem
H Myślenie dzieci
161
i że się z nim boryka. Ma ono jednak tylko
bardzo ograniczoną świadomość środków, ja-
kich używa do radzenia sobie w różnych sy-
tuacjach, i nie zastanawia się nad tym w ode-
rwaniu od kontekstu, w jakim je stosuje. Dzie-
cko wykorzystuje swoje zdolności w służbie
swych bezpośrednich celów domagających się
ich spełnienia. Ale nie zauważa, jak je stosuje,
nie może więc rozmyślnie środków tych przy-
woływać po zniknięciu konkretnego celu.
Kształcenie, tak jak uformowało się ono
w naszym kręgu kulturowym, wymaga od
dziecka właśnie tego, by potrafiło ono przy-
woływać siły swego umysłu na żądanie woli
i wykorzystywać je do radzenia sobie z pro-
blemami, które nie wynikają z przyswojonych
już wzorców, a są "upozowane", prezentowane
w izolacji i, przynajmniej początkowo, przez
osobę, której cele są niejasne.
Zrozumienie, że takie wymagania są niena-
turalne - i takie one w pewnym sensie rze-
czywiście są - skłoniło wielu oddanych spra-
wie pedagogów do głoszenia poglądu, iż wszel-
kie wymagania powinny być minimalne i że
dzieciom powinno się raczej oferować sposo-
bności uczenia się, zachęcać je do zadawania
pytań, pomagać im rozwiązywać problemy,
gdy autentycznie tego pragną, i że powinny one
spontanicznie wyrażać same siebie i nie odczu-
wać skrępowania.
Tego rodzaju argumentacja nawiązuje czę-
sto explicite lub implicite do takich metafor
jak użyta przez Froebla: obraz dziecka jako
rosnącej rośliny, która może skarłowacieć ma-
jąc za glebę ciemną, zimną i oschłą tradycyjną
klasę szkolną lub też ulec przytłumieniu przez
surowego nauczyciela.
Ryzyko to jest dostatecznie realne. Ale dzie-
ci ludzkie nie są roślinami, dla których moż-
liwy jest tylko jeden, naturalny model wzro-
stu. Są one istotami obdarzonymi bogactwem
różnorodnych możliwości i potencjalnie są w sta-
nie w ostatecznym rozrachunku kierować swo-
im losem. Dzieci mogą zdobyć świadomość siły
własnych umysłów i decydować, do jakich ce-
lów ją wykorzystają. Jednakże nie mogą tego
dokonać bez pomocy, a nawet w najlepszym
wypadku byłby to proces długi i powolny
i tylko nieliczni mogliby dokonać istotnego
postępu.
Carl Gustaw Jung nie był zbyt zachwycony
ludźmi, których. opisywał jako "intelektuali-
stów". Tak mówił on o jednym z pacjentów,
którego zachowanie potępiał: "Pacjent ten na-
prawdę nie był kryminalistą, lecz jedynie tak
zwanym intelektualistą, który tak bardzo wie-
rzył w siłę rozumu, że mógł myślą wycofać
zło, jakie popełnił". Ale to materializowanie
się niebezpieczeństw wynikających z niezró-
wnoważonego rozwoju intelektu nie przyćmiło
tego, co Jung nazywa siłą i godnością inte-
lektu. Bardzo jasno określił on także funkcje
szkoły: "Szkoła to faktycznie środek potęgu-
jący w celowy sposób integrację świadomości".
A rozwój świadomości jest tym, "czego dzieci
potrzebują bardziej niż czegokolwiek innego".
Zbliża się tu Jung, cokolwiek nieoczekiwanie,
do Wygotskiego, który traktuje świadomość
i zamierzoną biegłość jako główną zasługę
szkolnych lat. 1
Należałoby teraz uchwycić to, w jakim sto-
pniu rozwój świadomości powiązany jest z roz-
wojem intelektu. Terminy te nie są synoni-
miczne, ponieważ rozwój świadomości ma
0 wiele szersze implikacje, jednakże powiąza-
nie z rozwojem intelektualnym jest bliskie
1 głębokie. Jeśli zdolności intelektualne mają
1 C. G. Jung, The Development of Personality.
Londau 1954.
162
li*
163
się rozwijać, dziecko musi uzyskać pewien sto-
pień kontroli nad swoim własnym myśleniem,
a nie może tego osiągnąć, gdyż nie jest świa-
dome myślenia. Osiąganie kontroli to wyłu-
skiwanie myśli z jej prymitywnych, nieświa-
domych zakotwiczeń w bieżącym życiu w
świecie oraz w interakcjach z innymi ludźmi.
Oznacza to nauczenie się wychodzenia poza
granice myślenia sytuacyjnego. Od ruchu tego
zależą wszystkie wyższe zdolności intelektu-
alne.
Proces wykraczania poza granice zdrowego
rozsądku jest nienaturalny w tym sensie, że
nie zachodzi spontanicznie. Sama możliwość te-
go procesu jest rezultatem wielu wieków roz-
woju kultury i nie realizuje się w życiu po-
jedynczego dziecka, o ile bogactwo tej kultury
nie zostanie włączone w długotrwały wysiłek
ukierunkowany na ten właśnie cel.
W innym jednak sensie proces ten wcale nie
jest nienaturalny - jest on jedynie podsyca-
niem ukrytej siły. I oczywiście nie wymaga ani
surowej czy represyjnej dyscypliny, ani ślepej
musztry, ani tego rodzaju tłumiących instru-
kcji, które doprowadziły w przeszłości wielu
wrażliwych ludzi do odrzucenia "formalnego
szkolnictwa", a Williama Blake'a skłoniły do
napisania następujących słów:
Ale iść do szkoły w letni ranek
Och, to zabiera całą radość!
Pod okrutnym okiem wyczerpana
Spędza dzień dziatwa rozwzdychana. ;• ,
I naprawdę nie wolno doprowadzać do po-
wstawania takich odczuć, w przeciwnym bo-
wiem razie cel nigdy nie zostanie osiągnięty.
Taki był wniosek zamykający poprzedni
rozdział. Rozdział pierwszy zaś rozpoczynał się
stwierdzeniem, że szkoła obecnie jest dla wielu
164
dzieci' żałosnym doświadczeniem, mimo często
pomyślnych początków, i że jak najszybciej
trzeba coś zrobić, by to zmienić.
W dzisiejszych czasach dzieje się tak głów-
nie dlatego, że żałosną rzeczą jest być zmu-
szanym do robienia czegoś, w czym stale do-
znajemy niepowodzeń. Starszym dzieciom czę-
sto nie udaje się sprostać wymaganiom szkoły
i zdają sobie one sprawę z tego, że są klasy-
fikowane jako tępe, choćby broniły się przed
tą opinią jak najenergiczniej. "Interesujemy
się tym, w czym jesteśmy dobrzy" - by za-
cytować proste stwierdzenie Brunera, ujmu-
jące tę zasadniczą prawdę. I tak wiele naszych
dzieci rośnie w atmosferze nudy i zniechę-
cenia.
Jedna droga, która wydaje się prowadzić ku
wyjściu z tej sytuacji, wiąże się - jak stwier-
dziliśmy - z tym, by sz;koła nie stawiała wy-
magań sprawiających kłopoty. Spełnienie tego
warunku pozwala dzieciom przez jakiś czas
swawolić w poczuciu szczęśliwości, a niezado-
wolenie nie ujawnia się aż do późnych lat
szkolnych, kiedy to żądania społeczeństwa co
do umiejętności pisania, czytania, liczenia, nau-
kowego podejścia itd. nie mogą już dłużej być
odrzucane czy też odsuwane na bok.
Ponieważ wymagania te wypływają z głę-
boko zakorzenionych wyobrażeń na temat
wartości społecznych, niełatwo jest je zmienić.
Praktyczna użyteczność umiejętności intele-
ktualnych nie jest jedynie składnikiem sadów
o wartości, ale jest dostateczną wartością sama
w sobie. Czy nam się to podoba czy nie, po-
trzebujemy tych umiejętności i - jako zbio-
rowość - wiemy o tym.
Problem polega więc na tym, czy musimy
akceptować jako nieunikniony fakt. że tylko
zdecydowana mniejszość ludzi może rozwinąć
się intelektualnie tak, by osiągnąć wysoki sto-
pień kompetencji. Wierzę, że nie musimy ak-
ceptować tego stanu rzeczy. Sądzę, że nie roz-
poznano istoty trudności, na które natrafia
umysł ludzki próbując umiejętności te opano-
wać. Chociaż od dawna wiemy, że myślenie
abstrakcyjne jest trudne, niedostatecznie jasno
i powszechnie zrozumiane, co determinuje wy-
chodzenie poza granice zdrowego rozsądku
i uczenie się operowania własnym myśleniem
w nowy, "czysty" sposób, wolny od starych
uzależnień, które je podtrzymują, ale i krę-
pują. Jestem przekonana, że wreszcie poznamy
te sprawy, będziemy w stanie pomóc wielu
dzieciom, by nauczyły się myśleć kompetentnie
według nowych formuł, jeśli tylko zdecyduje-
my się na udzielenie im pomocy. I próbowałam
też dać pewne praktyczne propozycje w tym
zakresie. Oczywiście, wiele jeszcze trzeba od-
kryć, by wiedzieć, jak to robić. Wielkim błę-
dem jest założenie, że kiedy wiedza jest już
osiągnięta, zastosowanie jej do praktycznych
celów następuje automatycznie. Nie widzę
jednak żadnego powodu, by wątpić, że właści-
wy i należycie sterowany wysiłek oraz dosta-
teczne społeczne zaangażowanie pozwoliłoby
zastosować zdobytą wiedzę w taki sposób, by
osiągnąć tu istotną zmianę. A co potem? Czy
znaleźlibyśmy się z powrotem u bram raju?
Czy raczej (jako że porównanie to nie jest cał- "
kiem trafne) u bram nowego raju - jakiegoś
nieba intelektualistów?
Tu wchodzimy w sferę wyobrażeń, na któ-
rych opiera się pewien rodzaj literatury scien-
ce fiction, obliczony na przejmowanie dre-
szczem większości z nas. I ten dreszcz grozy
wcale nie jest nieuzasadniony.
Wspomniane wyobrażenia odnajdujemy w
obrazie, który kreuje - by wzbudzić doń
wstręt - C. S. Lewis, gdy jeden z jego łajda-
ków "nakłania do krzewienia obiektywizmu":
166
"Nim pójdziemy dalej - powiedział Frost -
muszę was prosić, byście byli całkowicie obie-
ktywni. Zarówno uraza, jak i lęk są zjawiska-
mi chemicznymi. Nasze reakcje na siebie są
zjawiskami chemicznymi. Relacje społeczne są
reakcjami chemicznymi [...]. Wzajemne powią-
zania poprzez subiektywne uczucia zaufania
i sympatii okażą się bezużyteczne. Wszystkie
te uczucia, w zasadzie, będą mogły zostać wy-
tworzone zastrzykami."
I dalej (znów wypowiedź Frosta): "W no-
wym wieku to, co dotąd było jedynie intele-
ktualnym zaczątkiem rodzaju ludzkiego, ma
stać się, poprzez stadia przejściowe, samym
rodzajem ludzkim [...]. Jednostka stanie się sa-
mą głową, a rodzaj ludzki - samą Techno-
kracją."2
Na pewno nie przypadkiem postaci tej Le-
wis dał nazwisko Frost.3
Nazwanie intelektu "zimnym" jest dostate-
cznie uzasadnione. Intelekt jest zimny już
z samej definicji, bowiem musi działać w ode-
rwaniu od sfery uczuciowej i wszystkich .,cie-
płokrwistych" powiązań łączących ten typ
funkcjonowania z emocjami. "Oderwany" to
prawie jakby "uwolniony od ciała". Nie ozna-
cza to oczywiście, że jednostka musi stać się
"zimna" w rezultacie rozwijania intelektualnej
kompetencji. Tylko całkowicie jednostronny
rozwój, powodujący - jak przedstawia to Jung
- "pogwałcenie uczuciowych wartości", wy-
wołuje podobny efekt. I - poniekąd parado-
ksalnie - jeśli skuteczniej będziemy pomagać
ludziom rozwijać się intelektualnie, niebezpie-
czeństwo takiej jednostronności będzie mniej-
sze. Panująca od dawna tyrania intelektu nie-
2 C. S. Lewis, That Hideous Strength: a Modern
Fairy Tale for Grownups. London 1945.
a Frost - mróz (przyp. tłum.).
367
się z sobą ryzyko spaczeń indywidualnych
i społecznych. /
Podejrzewam, że poddawanie się tej tyranii
możemy przypisać dwóm jednocześnie oddzia-
łującym czynnikom: pierwszy to ogromna pra-
ktyczna użyteczność sprawności intelektual-
nych (przejawiająca się w różnym stopniu od
•czasów, kiedy po raz pierwszy użyto' pisma
do sporządzania jakiegoś rejestru, aż do cza-
isów, kiedy to matematycy brytyjscy złamali
niemiecki szyfr Enigma podczas drugiej wojny
światowej); * drugi czynnik to rzadkość poja-
wiania się tych sprawności. Nie staną się one
mniej użyteczne, ale zapytajmy, co by się zda-
rzyło, gdyby nie były one tak rzadkie.
Nie byłoby mądrą rzeczą lekceważyć spo-
łeczne zmiany, które mogłyby wtedy nastąpić.
Nie mówimy bowiem jedynie o nauczeniu
większej liczby ludzi poprawnego pisania czy
też tabliczki mnożenia - byłyby to skromne,
bezpieczne osiągnięcia, na które jest aktualnie
wielkie zapotrzebowanie. To można by bez
wątpienia osiągnąć, ale byłaby to najmniej
istotna ze wspomnianych zmian.
: Istnienie w społeczeństwie silnej elity inte-
lektualnej, o zdecydowanym poczuciu wyższo-
ści nie jest bynajmniej czymś nowym. Tak by-
ło 2000 lat temu przed Chrystusem w Egipcie,
(kiedy - jak i obecnie - umiejętność czyta-
nia i pisania oraz inne towarzyszące im spraw-
ności były traktowane jako sposób podniesie-
nia statusu społecznego jednostki i współ-
istniały - tak jak obecnie - z pogardą dla
pracy fizycznej.
Co się od tego czasu zmieniło to fakt, że nasi
4 Rozszyfrowanie niemieckiej maszyny kodującej
nazwanej Enigma było przede wszystkim zasługą
trzech polskich matematyków: Pajewskiego, <Róży-
okiego i Zygalskiego. Przykre, że trzeba dawać .takie
sprostowania (przyp. tłum.). .-..-..••
168
l
metalowcy czy pracownicy pralni wszyscy
uczęszczali do szkół podstawowych i mają --
być może - ostrzejsze poczucie osobistego nie-
powodzenia niż ich poprzednicy w staroży-
tnym 'Egipcie. Radykalna zmiana oznaczałaby,
że większość naszych dzieci opuszczałaby
współczesne szkoły pisania z przeświadczeniem
osiągniętego sukcesu. Oczywiście nie wszystkie
dzieci mogą być prymusami. Ale jeśli znajdzie-
my sposób na to, by zmniejszyć nasze zaafe-
rowanie klasyfikowaniem uczniów, to możemy
sprawić, by opuszczali oni szkołę z poczuciem
osiągniętego sukcesu i szacunku dla siebie.
A.kiedy opuszczą szkołę, co się z nimi sta-
nie? Co poczną ze swoim życiem? Jak wyko-
rzystają swoje umiejętności? Już te pytania
ujawniają, że jeśli większość naszych obywa-
teli stałaby się zdolna do tego, by ćwiczyć swo-
je zdolności intelektualne, musielibyśmy dojść
do przypisywania większej wartości przynaj-
mniej . niektórym umiejętnościom i funkcjom
- tym, które są niezbędne do życia •- ponie-
waż nie traktowalibyśmy wtedy zajęć jako wy-
niku edukacyjnych niepowodzeń.
Być może niepowodzenia szkolne są wygo-
dne i dlatego tak wiele ich tolerujemy od tak
dawna: Whitehead nazywa lekkomyślną iner-
cją sposób, w jaki wciąż jeszcze traktujemy
dzisiaj problem edukacji.
Nie będzie łatwo zatrudnić przy naszych
obecnych liniach produkcyjych pełną wigoru,
ufną w swoje siły młodą populację wycho-
waną na edukacyjnych sukcesach. Możemy
więc stanąć wobec konieczności uczynienia
pracy w naszych fabrykach - i gdzie indziej
- bardziej atrakcyjną. Jeśli zadanie wprowa-
dzenia zmian w szkolnictwie wykonamy rze-
czywiście dobrze, nie będziemy mogli dziwić
się, że satysfakcja ekonomiczna będzie niewy-
starczająca. W końcu może się okazać, że nie-
169
zbędne będzie poważne rozważenie tego, by
nadać pracy wyższą rangę, by mogła sprawiać
zadowolenie.
Na szczęście zamiłowanie człowieka do pra-
cy manualnej jest trudne do stłumienia. Mo-
żliwe nawet, że pogardę dla niej możemy przy-
pisać temu właśnie faktowi. Być może dawno
temu, kiedy zaczynała się cywilizacja umysło-
wa, wydawało się, że jedynym sposobem spra-
wienia, by ludzie cenili intelekt i pracę nad
jego rozwojem, było wszczepianie im lekcewa-
żenia dla sprawności ciała.
Radość z bezpośredniego wciągnięcia ciała
w aktywność przychodzi w życiu dziecka
wcześnie i spontanicznie. Jak już stwierdzili-
śmy, nie jest to wcale radość bezmyślna, ale
też nie refleksyjna. Późniejsze ćwiczenie zdol-
ności refleksyjnych może także przynosić ra-
dość, ale nie jest to radość, która przychodzi
sama. Im bardziej fachowa będzie pomoc ko-
nieczna do jej wywołania, tym mniejsza bę-
dzie potrzeba korzystania z "trików" takich
jak Satyra na rzemieślników, by utrzymać nie-
chętnych w akademickiej harówce bez wy-
tchnienia.
A więc, jeśli w końcu będziemy w stanie
pomagać dużej liczbie ludzi w osiąganiu inte-
lektualnej satysfakcji, ibędziemy mieli więcej
swobody, by zająć się rozwojem ludzkich moż-
liwości innego typu. Oczywiście nie powinno
wówczas być zbyt trudne przywrócenie szacun-
ku ludzkiej dłoni. A efektem tego byłoby
prawdopodobnie ogromne wyzwolenie twórczej
energii.
Dalsze spekulacje pozostawiam futurologom.
Ale jeśli nie zechcemy spróbować i prób tych
kontynuować, by - zgodnie z uzyskaną wie-
dzą pomagać naszym dzieciom w sprostaniu
wymaganiom, jakie na nie nakładamy, nie mo-
żemy nazywać ich tępymi. Raczej siebie po-
winniśmy nazwać obojętnymi lub bojaźliwymi.
170
DODATEK
PIAGETA TEORIA ROZWOJU
INTELEKTUALNEGO
Główny temat tej książki to dyskusja z pew-
nymi poglądami Jeana Piageta: starałam się
dyskusję tę uczynić zrozumiałą dla czytelnika
zupełnie nie przygotowanego. Nie zapobiegłam
jednak temu, by czytelnik nie wyniósł z le-
ktury niepełnego wyobrażenia o teoretycznych
twierdzeniach Piageta, którego teoria rozwoju
intelektualnego jest zwartą konstrukcja, a tyl-
ko niektóre partie książki oddały w sposób wła-
ściwy to, co pragnęłam przekazać. Niniejszy do-
datek jest próbą zrównoważenia tej dyspro-
porcji przez nakreślenie pełniejszego obrazu
poglądów Piageta. Nie będę tutaj próbowała
prezentować dowodów, jakimi Piaget popiera
swoje wywody, będę je przytaczać jedynie
okazjonalnie dla zilustrowania pewnych jego
twierdzeń, nie będę też .podejmować kryty-
cznej analizy omawianego materiału. Celem
moim jest zwięzłe i jasne przedstawienie głów-
nych założeń teorii Piageta.
Ogólny charakter teorii
Piaget początkowo kształcił się jako zoolog
i kiedy zajął się zachowaniem człowieka, pró-
bował umieścić je w szerszym kontekście za-
chowania innych istot żyjących. Kluczowym
171
jego pytaniem jest: jak zwierzęta adaptują się
do swego środowiska? Inteligencja człowieka
jest więc traktowana jako jeden ze środków
służących tej adaptacji.
Ważne jest uświadomienie sobie, że w cen-
trum uwagi Piageta nie iznajdują się różnice
między ludźmi, a więc nie chodzi tu o testy
na inteligencję w zwykłym rozumieniu. Pra-
gnie on odkryć - i wyjaśnić -- normalny
przebieg rozwoju. Wierzy bowiem, że istnieje
prawidłowy przebieg rozwoju - potencjalna
siła, z pomocą której wszyscy podążamy, choć
czynimy to w różnym tempie i niektórzy do-
chodzą dalej niż inni.
Skoncentrowanie się na tym, co jest wspólne
wszystkim, związane jest z faktem, że Piaget
Jest zarówno zoologiem, jak i epistemologiem,
co znaczy, że szuka odpowiedzi na ogólne py-
tania dotyczące charakteru wiedzy. Jest on
przekonany, że na pytania ;te nie można odpo-
wiedzieć bez uwzględnienia tego, jak wiedza
rozwija się i wzrasta. A więc oba jego zainte-
resowania: biologiczne i epistemologiczne, zbie-
gają się w badaniu intelektualnego rozwoju
człowieka.
Rozwój ten, oczywiście, może być analizo-
wany tak jak przejawia się w życiu jednostek
lub też jak przejawia się w historii gatunków,
w rozwoju takich dziedzin wiedzy jak mate-
matyka lub nauki przyrodnicze. Piaget intere-
suje się obiema tymi kwestiami. Zajmiemy się
tutaj tylko jego twierdzeniami dotyczącymi
rozwoju w wymiarze życia jednostki. Aby zro-
zumieć te twierdzenia, najlepiej rozpocząć
od rozważenia tego, co Piaget mówi na temat
adaptacji biologicznej w ogóle.
Cechy adaptacji biologicznej
Samoregulacja i równowaga. Według Piage-
ta istotną cechą żywych organizmów jest to,
172
że są one systemami samoregulującymi się.
W odróżnieniu od przedmiotów martwych mo-
gą dokonywać "konserwacji" swoich struktur
lub naprawiać je w wypadku zagrożenia czy
uszkodzenia. Jako przykład posłużyć tu mogą
dwa znane fakty z dziedziny fizjologii: potra-
fimy odbudować tkanki, gdy zatniemy się
w palec, i umiemy utrzymywać temperaturę
ciała na tym samym poziomie (z małymi od-
chyleniami) nawet wtedy, gdy temperatura
wokół nas wykazuje duże wahania.
Tak wiec żywe organizmy próbują wobec
niebezpieczeństwa osiągnąć pewien rodzaj sta-
bilnej organizacji. Kiedy ini się to całkowicie
nie udaje, umierają. Ponieważ w końcu wszy-
stkie żywe organizmy umierają, doskonała ada-
ptacja nigdy nie zostaje osiągnięta: zawsze
może nadejść jakieś nowe zagrożenie i spowo-
dować porażkę. Niewątpliwie jednak im szerszy
zakres zdarzeń, z którymi zwierzę może sobie
poradzić, tym większe są jego szansę. Nie-
które zwierzęta są bardzo dobrze przystoso-
wane do specyficznego, wybranego środowiska,
ale nie odznaczają się elastycznością. Nie po-
trafią zmienić swego zachowania, gdy docho-
dzi do zmiany środowiska. Istoty ludzkie nato-
miast mają wybitną zdolność dostosowywania
swych reakcji do nowych warunków.
Kiedy zwierzę osiąga pewien rodzaj harmo-
nii ze swym środowiskiem - lub satysfakcjo-
nujący wzorzec interakcji - Piaget mówi, że
jest ono w równowadze. Równowaga ta jednak
nie powinna być rozumiana jako stan odpo-
czynku. Jest to stan ciągłej aktywności, w toku
której organizm kompensuje lub niweluje za-
burzenia systemu -• rzeczywiste lub przewi-
dywane. Znaczy to, że kompensacja może być
przygotowaniem się do jakiegoś spodziewanego
zła, które nastąpi, jeśli nie będzie przeciw-
działania.
Asymilacja i akomodacja. Piaget przypisuje
wielkie znaczenie aktywności. Żywa istota nie
tylko reaguje, ale także podejmuje działania.
Adaptacja to nie wyłącznie bierna zmiana po-
wstała pod wpływem presji, która ją wywołuje
- na podobieństwo sytuacji, gdy ciasto zmie-
nia kształt podczas ugniatania. Różnica polega
na tym, że żywa istota ma do zachowania ja-
kąś organizację. A więc jednym z aspektów
adaptacji biologicznej jest wysiłek, by dosto-
sowywać środowisko do własnych, istniejących
w organizmie struktur, by w pewnym sensie
dokonać jego aneksji, włączenia. Dosłowne
włączenie zachodzi na przykład wtedy, gdy
zwierzę trawi pożywienie. Piaget ten proces
adaptacyjny nazywa asymilacją.
Oczywiście jednak pęd do asymilacji nie mo-
że być skuteczny, jeśli występuje w pojedynkę.
Jeśli zwierzę ma się pomyślnie adaptować, mu-
si (modyfikować swoje zachowania w spo-
sób uwzględniający właściwości przedmiotów,
z którymi ma do czynienia. Może na przykład
pić płyny, ale żywność w postaci stałej .musi
przeżuć, jeśli w ogóle ma dojść do jej asymi-
lacji. Asymilacja nie pojawia się więc nigdy
w czystej formie, ale zawsze jest równo-
ważona przynajmniej przez jakiś komponent
akomodacji. Akomodacja to wysiłek, by dopa-
sować zachowanie organizmu do środowiska.
Zatem te dwa procesy są przeciwstawne, ale
zarazem uzupełniają się.
O asymilacji i akomodacji można co praw-
da myśleć jako o oddzielnych procesach,
w rzeczywistości w żadnym akcie adaptacyj-
nym nie można ich rozgraniczyć. Nie jest mo-
żliwe, by obserwując zachowanie zwierzęcia
powiedzieć: teraz dokonuje asymilacji, a teraz
akomodacji. Oba procesy zachodzą razem, są
nierozerwalnie połączone. To właśnie dzięki ich
połączonemu funkcjonowaniu zwierzę może
174
osiągnąć zarówno ciągłość, jak i nowość. Asy-
milacja działa w kierunku zachowania struktur,
akomodacja - w kierunku zróżnicowania,
wzrostu i zmiany.
Zachowanie adaptacyjne zawsze zawiera coś
z każdej z tych dwu komponent. Piaget często
powołuje się na niektóre zabawy małych dzieci
jako na przykład zachowania bogatego w ten-
dencje asymilacyjne. Często bowiem dziecko
nie interesuje się obiektywnymi cechami
przedmiotów, którymi się bawi. Stary kawa-
łek drewna może służyć jako lalka, okręt lub
samolot, w zależności od potrzeb i zaintereso-
wań w danej chwili. Z kolei naśladowanie do-
staroza przykładu szachowania, które jest głów-
nie (nigdy całkowicie) akomodacyjne, ponie-
waż jest próbą działania w sposób kształtowa-
ny przez cechy świata zewnętrznego.
Aczkolwiek możemy mieć do czynienia ze
skrajnościami tego typu, adaptacja jest naj-
skuteczniejsza, kiedy zachodzi odpowiednia
równowaga pomiędzy tymi dwiema tendencja-
mi. Aby ją opisać, Piaget posługuje się słowem
"równowaga". A kiedy stwierdza, że pewne
rodzaje równowagi między asymilacją i ako-
modacja mogą pojawiać się na wszystkich po-
ziomach rozwoju, dowodzi, że w miarą jak
dziecko rośnie, osiąga bardziej satysfakcjonu-
jące formy równowagi. (Osiągnięcie to jest łą-
czone ze wzrostem zdolności do decentracji.)
Inteligencja człowieka - przebieg
rozwoju
Zdobycie szerszego środowiska. Adaptacja
polega na dążeniu do rozwoju zdolności radze-
nia sobie w szerszym środowisku, a inteligen-
cja człowieka pozwala mu ją osiągnąć w uni-
kalnym stopniu. Większość zwierząt adaptuje
175
się jedynie do rzeczy bliskich w czasie i prze-
strzeni; dotyczy to również dzieci ludzkich.
Ale nasze dzieci wraz z rozwojem stają się
zdolne do osiągnięcia wiedzy i do myślenia
o przedmiotach i zdarzeniach bardzo odległych.
Jednym z głównych zainteresowań Piageta
jest ukazanie, jak zachodzi ta przemiana. .
Ciągłość i zmiana. Chociaż Piaget kładzie
nacisk na to, że rozwój jest ciągły, dopuszcza
jednak istnienie stadiów. Oczywiście w każ-
dym takim stadium można obserwować poja-
wienie się wielu na pozór różnych wzorów za-
chowań. Podkreśla się jednak, że u podstaw
leży pewna wspólna struktura, która je wyja-
śnia i nadaje stadium jednolitość. Przejście do
nowego stadium oznacza więc, że zaszła jakaś
) autentycznie fundamentalna reorganizacja. Nie
ma jednak żadnej wyraźnej przerwy pomiędzy
stadiami i nie ma żadnych początków czegoś
całkowicie nowego.
Kolejność i tempo. Główne stadia następują
po sobie ,w porządku, co do którego utrzymuje
się, że jest taki sam dla wszystkich dzieci. Ale
dzieje się tak nie dlatego, że stadia te są nie-
jako z góry zaprogramowane lub całkowicie
zdeterminowane przez dojrzewanie. Przyczyna
leży w tym, że każde stadium jest następ-
stwem stadium poprzedzającego. Tak więc
wcześniejsza konstrukcja jest niezbędna dla
późniejszej. Kolejność stadiów jest taka sama ,
dla wszystkich dzieci, ale tempo ich następo- i
wania bynajmniej nie jest jednakowe. Poda-
wane przez Piageta przedziały wieku mają
charakter przybliżeń: możliwe są duże od nich
odchylenia. Utrzymuje się, że imamy do czy-
nienia z trzema głównymi stadiami czy okre-
sami oraz pewnymi podstadiami. ,
Stadium sensoryczno-motoryczne (od urodze-
nia do około osiemnastego miesiąca życia)- j
Dziecko po urodzeniu się jest w stanie wyko- i
nać tylko bardzo ograniczone czynności. Na
pierwszy rzut oka wydaje się, że możliwości
dziecka są ubogie - jest to pewna suma odru-
chowych reakcji, takich jak ssanie czy połyka-
nie. Jednak odruchów tych nie można trakto-
wać jako izolowanych reakcji, ponieważ są one
włączone w szerszy wzorzec spontanicznej, ry-
tmicznej aktywności, a dziecko ma już zdolność
uruchomienia złożonych procesów asymilacji i
akomodacji, które przemienia sztywne odruchy
w zadziwiająco elastyczne wzorce zachowań,
zanim skończy się pierwsze stadium.
W tym czasie (przez serię podstadiów -•
Piaget wyróżnia ich sześć) odruchy rozwijają
się w zorganizowane wzorce czy schematy za-
chowań, które mogą być używane intencjo-
nalnie. Dziecko staje się zdolne do wymyśla-
nia nowych sposobów wykonywania różnych
czynności. Może rozwiązywać pewne proble-
my na poziomie praktycznym. Na przykład po-
trafi znaleźć sposób wydobycia przedmiotów,
które są poza jego bezpośrednim zasięgiem,
używając do tego prostych narzędzi.
Zmiany te można dosyć łatwo zauważyć
obserwując zachowanie dziecka. Ale jedno-
cześnie Piaget twierdzi, że najważniejsza trans-
formacja, jaka zachodzi w dziecku, nie może
być bezpośrednio obserwowana. Uważa on, że
dziecko jest niezdolne do poczynienia jakiego-
kolwiek rozróżnienia między sobą a reszta
świata. Początkowo nie wie ono nawet, że
istnieje: coś innego, i tym samym faktycznie
nie wie,' że samo istnieje. Jest całkowicie ego-
centrycżne.
Zrozumienie, co Piaget ma tu na myśli, jest
bardzo istotne dla uchwycenia tego, że egocen-
tryzm, jaki dostrzega on w tym okresie, jest
całkowicie nieświadomy. Dziecko nie ma ża-
dnej samoświadomości, żadnego powiązania
176:
177
z takimi pojęciami, jak "nadmierne zajmowa-
nie się sobą" lub "egoizm".
W okresie sensoryozno-motorycznym nastę-
puje proces redukowania tej głębokiej, prymi-
tywnej nieświadomości. Dziecko zaczyna od-
różniać siebie od reszty świata. Przed końcem
tego okresu ma już utworzone pojęcie sfery
przedmiotów niezależnych od niego .samego
i jego działań. Wie, że rzeczy istnieją nadal tak-
że wtedy, kiedy nie może ich zobaczyć czy
też w jakiś inny sposób odczuć ich obecności.
Piaget twierdzi, że dowodem na to, iż ta pod-
stawowa zmiana zachodzi w okresie senso-
ryczno^motorycznym, jest zachowanie się dzie-
cka w sytuacji, gdy rzecz, którą ono się bawi,
zostanie schowana, na przykład przez przy-
krycie tkaniną. Mniej więcej do szóstego mie-
siąca życia dziecko w ogóle nie czyni próby,
by rzeciz tę odsłonić. Ma to oznaczać, że nie
dysponuje ono jeszcze żadnym pojęciem przed-
miotu, żadną koncepcją niezależnego istnienia
innych rzeczy. Piaget twierdzi, że stopniowy
postęp w konstruowaniu takiego pojęcia wi-
doczny jest we wzrastającej zdolności dziecka
do znajdowania odpowiedzi na pytanie, gdzie
zniknął przedmiot - najpierw w takim pro-
stym przypadku jak wyżej opisany, potem
w sytuacjach bardziej złożonych, kiedy przed-
miot przemieszczany jest z jednego miejsca
w inne.
Rozwój pojęcia przedmiotu uważa się więc
za blisko związany z postępującą naprzód orga-
nizacją ruchów w przestrzeni, zarówno ruchu
obiektów, jak i przemieszczania się samego
dziecka. Zakończenie tego stadium oznacza, że
dziecko potrafi podążać za przedmiotem wyko-
nując serię ruchów, nawet jeśli przedmiot ten
nie jest dla niego przez cały czas widoczny,
oraz że potrafi znaleźć w przestrzeni własną
drogę, zbaczając z trasy i powracając do miej-
sca wyjścia. Piaget twierdzi, że zdolności te1
zależne są od utworzenia podstawowej stru-
ktury nazwanej grupą przemieszczeń.
Termin "grupa" jest zdefiniowany i zilustro-
wany w następnym podrozdziale. Na razie mo-
żemy powiedzieć, że najważniejszą cechą gru-
py - w sensie jej związku z teorią Piageta
- jest odwracalność. Kiedy grupa przemie-
szczeń jest już raz ustalona, dziecko może
"odwrócić" ruch z A do B, tak by powrócić
do A. Znaczenie tej kwestii stanie się jaśniej-
sze, gdy będziemy omawiać rozwój w okresie
operacji konkretnych.
Okres operacji konkretnych (w przybliżeniu
od osiemnastu miesięcy do jedenastego roku
życia). Ten długi okres podzielony został na
dwa podokresy. W trakcie pierwszego z nich
nazwanego okresem przedoperacyjnym i trwa-
jącego aż do około siódmego roku życia dzie-
cka, przygotowywane są operacje konkretne; w
trakcie drugiego ustalają się one i umacniają.
Według omawianej teorii dowodem na to, że
operacje działają, jest reagowanie dziecka na
zadanie związane z włączaniem klas (zob. s. 52)
lub z pojęciem stałości (zob. s. 71). Kiedy na
przykład dziecko wnioskuje, że liczba przed-
miotów w zbiorze musi pozostać taka sama,
choć ich układ w przestrzeni uległ zmianie,
mówimy, że wnioskuje tak ono dzięki zrozu-
mieniu, że oryginalny układ można przywró-
cić, odwracając jedynie ruchy, które go zm'e-
niły. Myślenie tego dziecka stało się więc od-
wracalne.
Ten rodzaj myślowej elastyczności jest ści-
śle powiązany z postulowanym wzrostem zdol-
ności decemtracji i - jak się utrzymuje - za-
leży od rozwoju struktur operacyjnych. Ale
czym są te struktury? W teorii Piageta słowo
"operacja" ma ściśle określone znaczenie. Aby
to dostrzec, trzeba pamiętać o trzech rzeczach.
179
Po pierwsze, operacje są działaniami. To praw-
da, że nie są one fizycznymi manipulacjami,
ponieważ przeprowadzane są tylko w umyśle.
Jednakże są to działania i biorą się one z fi-
zycznych aktów w okresie sensoryczno-mo-
torycznym. Po drugie, akty, z których się one
wywodzą, nie są jakimikoiwiek aktami. Są to
takie akty, jak łączenie, porządkowanie, roz-
dzielanie i ponowne łączenie przedmiotów,
a więc akty o bardzo dużym stopniu ogólności.
Po trzecie, operacje nie mogą istnieć samo-
dzielnie, a tylko w zorganizowanym systemie
operacji; organizacja ta ma zawsze formę gru-
py lub ugrupowania.
Istotę organizacji grupowej łatwo będzie
zrozumieć, gdy posłużymy się następującym
prostym przykładem. W każdej grupie musi
istnieć jakiś zbiór elementów. Weźmy przykła-
dowo zbiór dodatnich i ujemnych liczb całko-
witych. Musi też być możliwe przeprowadzenie
jakiejś operacji na tych elementach. Rozwa-
żmy operację dodawania. Spełnione muszą być
następujące cztery warunki:
1. Skład
Jeśli operacja przeprowadzana jest na ja-
kichś dwu elementach, to jej wynikiem jest
również jakiś element, co oznacza, że nigdy
nie wychodzi się poza system. (Jeśli dodasz je-
dną liczbę do drugiej, to otrzymasz trzecią
liczbę.)
2. Skojarzeniowość
Kolejność, w jakiej przeprowadzane są dwie
następujące po sobie operacje, nie gra roli. (Je-
śli dodasz trzy do czterech, a potem dodasz
dwa, to otrzymasz ten sam wynik, jaki otrzy-
małbyś dodając cztery do dwu, a potem doda-
jąc trzy.)
3. Tożsamość
Wśród elementów zawsze jest jeden i tylko
189
l
jeden tożsamy. Element tożsamy połączony
z innymi elementami nie powoduje ich zmia-
ny. (W przypadku dodawania liczb elementem
takim jest zero. Jeśli do danej liczby dodasz
zero, to otrzymasz po prostu tę właśnie liczbę.)
4. Odwracalność
Każdy element odpowiada innemu elemen-
towi, będącemu jego odwrotnością. Element
dodany do swojej odwrotności daje w wyniku
element tożsamy. (Dodatnie i ujemne liczby
są swoją odwrotnością. Jeśli dodasz trzy do
minus trzech, to otrzymasz zero.)
Grupa jest strukturą matematyczną. Ale
Piaget jest przeświadczony, że ma ona wielkie
znaczenie psychologiczne, ponieważ może być
wykorzystana do precyzowania istoty pewnych
podstawowych struktur ludzkiej inteligencji,
poczynając od pierwszej organizacji tej inteli-
gencji na poziomie praktycznym aż do jej
organizacji końcowej, na wysoce abstrakcyj-
nym, symbolicznym poziomie. Jednak podczas
operacji konkretnych okazuje się, że struktura
grupowa nie całkiem odpowiada strukturom
umysłu. Na przykład nie odpowiada dokładnie
strukturze klas i podklas; jeśli ktoś próbuje
dodać klasę do niej samej, stwierdza, że nie
otrzymuje nowej klasy - tak 'jak byłoby to
w przypadku liczb. (Trzy plus trzy równa się
sześć, ale klasa psów dodana do klasy psów
równa się jedynie klasie psów.)
Z powodu tych trudności Piaget wprowadza
poiącie ugrupowania. Ugrupowanie jest rodza-
jem wariantu grupy, specjalnie zaadaptowa-
nym, aby można było uwzględniać struktury
klasyfikacji, serii itp. Bardziej szczegółowe
informacje znajdzie czytelnik u samego. Pia-
geta.1
1 J. Piaget, Logic and Psychology. Manchester 1953.
181
Należy zauważyć, że pomimo różnic między
grupą i ugrupowaniem, warunek odwracalności
jest w pewnej postaci zawsze aktualny - jest
to bardzo istotny element teorii Piageta. Tak
więc, jeśli dwie podklasy są dodawane do sie-
bie w celu utworzenia całościowej klasy, zaw-
sze możliwe jest odjęcie jednej K nich. A gdy
myślenie staje się operacyjne, możliwe jest.
wykonywanie tego w umyśle.
Praca przygotowawcza w okresie poprzedza-
jącym operacje polega głównie na rozwoju
zdolności dziecka do przedstawiania sobie rze-
czy. Jak wiemy, struktura grupowa istnieje już
przed zakończeniem okresu sensoryczno-moto-
rycznego, ale tylko na poziomie praktycznym.
Następnym krokiem jest jej internalizacja.
Piaget niezmiennie obstaje jednak przy twier-
dzeniu, że internalizacja struktury nie jest ane-
ktowaniem jej w całości - podobnie jak w
ogóle wiedza nie oznacza otrzymywania goto-
wych kopii rzeczywistości. Internalizacja ozna-
cza przebudowę na nowym planie. Praca
z okresu sensoryczno-imotorycznego musi być
powtórzona, ale teraz elementami budowy są
symbole myślowe - są to raczej akty umysłu
niż ciała. Dziecko dwu- czy trzyletnie może
układać przedmioty w szereg, rozstawiać je
i znów przysuwać do siebie. Dziecko siedmio-
czy ośmioletnie potrafi myśleć o robieniu tych
rzeczy.
Jednakże te nowe, symboliczne akty są na-
dal ściśle związane z konkretnymi przedmio-
tami, na których były wykonywane pierwotne
działania fizyczne. Dziecko nadal myśli głów-
nie o wykonywaniu czynności na fizycznych
przedmiotach - porządkuje je, klasyfikuje,
układa w serie itd. Stąd nazwa: okres operacji
konkretnych.
Kiedy Piaget porównuje inteligencję senso-
ryczno-motoryczną z inteligencją okresu ope-
182
racji konkretnych, mówi o trzech głównych
aspektach, które decydują, że ta druga wyka-
zuje postęp w stosunku do poprzedniej.
Inteligencja sensoryczno-niotoryczna jest -
po pierwsze - bardziej statyczna, mniej ruch-
liwa. Analizuje ona rzeczy jedną po drugiej,
nie radząc sobie z obrazem całości. (Przychodzi
tu na myśl wolno puszczany film, niemal ciąg
klatek z nieruchomymi obrazami.) Inteligen-
cja 'Operacyjna o wiele lepiej daje sobie radę
z przechodzeniem jednego stanu w drugi
i z dostrzeganiem łączących je relacji.
Po drugie - inteligencja sensoryczno-mo-
toryezna dąży jedynie do praktycznego sukce-
su. Myślenie operacyjne zaś nastawione jest
bardziej na wyjaśnienie i zrozumienie. Zmia-
na ta łączy się z rozwojem świadomości, dzię-
ki któremu osiągamy lepszą świadomość jak
dążyć do celu. Po trzecie - ponieważ inteli-
gencja sensoryczno-motoryezna ograniczona
jest do rzeczywistych czynności, wykonywa-
nych na rzeczywistych przedmiotach, ma ona
wąski zakres w czasie i przestrzeni. Działania
symboliczne mogą iść o wiele dalej. Teorety-
cznie zakres takich działań może być nieogra-
niczony, aż po nieskończoność i wieczność. .
W praktyce podlega on nadal znacznym ogra-
niczeniom, dopóki myślenie tkwi w stadium
konkretnym.
Okres operacji formalnych. Myślenie tego
okresu, 'kiedy już raz zostało ustabilizowane, •
jest myśleniem inteligentnego dorosłego. Naj-
ważniejszą jego cechą jest zdolność logicznego
rozumowania, w którym wychodzi się od
przesłanek i wyciąga wnioski z nich wypły-
wające. I nie ma już teraz znaczenia - we-
dług omawianej teorii - czy przesłanki są
prawdziwe czy nie: są one akceptowane po
prostu jako postulaty.
/ 181
Ta umiejętność pracy opartej na postulatach
i hipotezach leży u podstaw nie tylko myślenia
logiczno-matematycznego, ale także tego ro-
dzaju aktywności, która jest charakterysty-
czna dla nauki. Formalne myślenie operacyjne
może rozważać hipotezy, dedukować wypły-
wające z nich wnioski i wykorzystywać je do
sprawdzania hipotez. Może się to odbywać
w drodze systematycznych eksperymentów,
które umożliwiają uświadomienie sobie na
przykład korzyści płynących z utrzymywania
jednego elementu stałego, podczas gdy inne
ulegają zmianie. A następnie można iść dalej,
formułując ogólne reguły oparte na wynikach
eksperymentów.
Piaget usiłuje na różne sposoby ująć istotne
zmiany, jakie zachodzą między stadium kon-
kretnym i formalnym. Mówi na przykład, że
podczas gdy osoba znajdująca się na poziomie
operacji konkretnych jest nadal skupiona na
manipulowaniu rzeczami, nawet jeśli dokonuje
tego w umyśle, osoba będąca na poziomie ope-
racji formalnych jest zdolna do manipulowania
tezami lub pojęciami. Może ona rozumować na
bazie werbalnych twierdzeń. Piaget wymienia
następujący przykład. Edith ma jaśniejsze wło-
sy niż Susan. Edith ma ciemniejsze włosy niż
Lily. Która z nich ma najciemniejsze włosy?
Zadanie to przedstawia znaczny stopień trud-
ności dla wielu dziesięcioletnich dzieci. Ale je-
śli zostanie przedstawione przy użyciu trzech
lalek, które trzeba uszeregować, stanie się zu-
pełnie łatwe.
Piaget wykorzystuje tę różnicę, by raz jesz-
cze potwierdzić, że rozwój operacji formalnych
jest sprawą rekonstrukcji na nowym planie
tego, co zostało osiągnięte w poprzednim okre-
sie.
W tym ujęciu proces rekonstrukcji prowa-
dzi do dalszego ważnego osiągnięcia, które
184'
chyba można określić jako przesunię-
cie w relacji między tym, co jest rzeczywiste,
a tym, co jest możliwe. Osoba na poziomie ope-
racji, formalnych wykazuje tendencję do-roz-
poczynania od tego, co możliwe. Oznacza to, że
rozważając problem, najprawdopodobniej za-
cznie ona rozpatrywać w systematyczny spo-
sób; różne możliwości. Tak więc fakty umiesz-
czone zostają w szerszym kontekście. Zaczyna
ona o nich myśleć jako o w pewnym sensie
zrealizowanej części szerszego uniwersum, za-
wierającego to, co mogłoby być.
Może najlepszą ilustracją istoty tego prze-
sunięcia jest zadanie polegające na znalezie-
niu takiego połączenia bezbarwnych chemika-
liów, by otrzymać żółtą ciecz. Osoba na pozio-
mie operacji formalnych będzie systematycznie
sprawdzać wszystkie możliwe kombinacje.. Ty-
powe dla niej będzie to, że - odwrotnie niż
dziecko w okresie operacji konkretnych - nie
zaprzestanie prób po znalezieniu pierwszej
funkcjonującej metody. Będzie kontynuować
poiszukiwania, aż odkryje cały system.
Na koniec Piaget raz jeszcze wykorzystuje
pojęcie grupy, gdy opisuje struktury Jeżące
u. podstaw formalnego 'myślenia operacyjnego.
Sugeruje on, że elementarne ugrupowania
okresu operacji konkretnych zastępowane są
tęjrąz przez jedną grupę zwaną INRC. 2 Nieste-
ty, .niemożliwe jest podanie adekwatnego : opisu
tej grupy bez konieczności zawiłych wyjaśnień.
Czytelnicy, którzy pragną dowiedzieć się o. tym
czegoś więcej, powinni zajrzeć do książki Pia-
geta Logic and Psychology. •, ;
2ITNfRC jest grupą, której elementami s^ cztery
przekształcenia: tożsamość I, negacja N, wzajemność
R i korelacja C (przyp. tłum.).
185
Inteligencja człowieka - pojęcia
teoretyczne
Rola działania. Piaget twierdzi, że nie ma
żadnej przerwy pomiędzy najprostszymi rodza-
jami zachowania adaptacyjnego a najwyżej roz-
winiętymi formami inteligencji. Jedno wy-
rasta z drugiego. A więc nawet kiedy inteli-
gencja osiąga punkt, w którym operuje naj-
bardziej abstrakcyjną wiedzą, źródeł tej wie-
dzy należy szukać w działaniu.
Piaget ciągle powtarza, że wiedza nie przy-
chodzi z zewnątrz w gotowej formie. Nie jest
kopią rzeczywistości, odbieraniem wrażeń, tak
jak gdyby nasze umysły były kliszą fotogra-
ficzną. Nie jest też wiedza czymś, z czym się
rodzimy. Musimy ją zbudować. Robimy to wol-
no, przez wiele lat.
Rola dojrzewania. Teoria Piageta nde inte-
resuje się szczególnie dojrzewaniem. Nasze my-
ślenie nie staje się bardziej intelektualne tylko
dlatego, że dorastamy. Prawdą jest, że Piaget
przyznaje pewną rolę dojrzewaniu układu ner-
wowego. Ale nie jest ono niczym więcej jak
otwieraniem możliwości lub czasowym ich
ograniczeniem. Możliwości te muszą natomiast
być zrealizowane za pomocą innych środków.
Rola funkcji symbolicznej w ogóle i języka
w szczególności. Piaget podkreśla, że sam ję-
zyk nie tworzy inteligentnej myśli. Traktuje
on język jako jedną z manifestacji tego, co na-
zywa ogólną funkcją symboliczną. Kiedy fun-
kcja ta po raz pierwszy zaczyna się ujawniać
(co normalnie dzieje się w drugim roku życia),
dziecko staje się zdolne do przedstawiania nie-
obecnych przedmiotów i zdarzeń za pomocą
symboli lub znaków. Piaget rozróżnia sym-
bole, które przypominają przedstawione przez
nie rzeczy, od znaków, które zastępują rzeczy
w sposób całkowicie arbitralny. Symbole mogą
186
być prywatne i osobiste, podczas gdy znaki są
konwencjonalne i kolektywne. A zatem język
jest systemem znaków.
Ogólna funkcja symboliczna przejawia się
nie tylko w początkach języka, ale także w za-
bawach przedmiotami wyobrażającymi dla
dzieci różne inne obiekty oraz w opóźnionym
naśladowaniu (to jest naśladowaniu modela,
który już nie jest obecny). Piaget jest prze-
konany, że uwewnętrznione naśladowanie jest
źródłem wyobraźni myślowej.
Oczywiście wielkie znaczenie w rozwoju my-
ślenia ma ogólna zdolność przedstawiania sobie
rzeczywistości. Na przykład istotna różnica po-
między inteligencją sensoryczno-motoryczną
a inteligencją operacyjną polega na tym, że ta
ostatnia jest uwewnętrzniona - to jest fun-
kcjonuje na poziomie reprezentacji. Piaget
przyznaje, że im wyżej rozwinięta inteligencja,
tym istotniejszy jest język w ścisłym tego sło-
wa znaczeniu (to znaczy język w odróżnieniu od
innych manifestacji funkcji symbolicznej). Nig-
dy jednak nie jest on skłonny uznać, że język
jest źródłem myśli. Dla niego początków myśli
należy szukać w działaniu.
Rola środowiska społecznego. Piaget zgadza
się z tym, że na tempo, w jakim przechodzimy
poszczególne okresy rozwojowe, wywiera
wpływ środowisko społeczne i kulturowe (cho-
ciaż porządek stadiów pozostaje nie zmieniony.)
Wszystko zależy jednak od tego, czy dziecko
jest w stanie asymilować to, czego dostarcza
mu środowisko. A to z kolei jest uzależnione
od jego własnych konstruktywnych wysiłków.
Jednocześnie Piaget uznaje wagę wymiany
pojęć dla rozwoju myśli, a w szczególności dla
wzmocnienia świadomości istnienia innych pun-
któw widzenia.
Decentracja.3 Pojęcia decentracji i egocen-
Ząb. rozdz. 2.
187
tryzniu są według koncepcji Piageta ściśle ze
sobą powiązane. Spadek egocentryzmu równa
się wzrostowi zdolności decentracji, to jest
swobodnego przechodzenia od jednego punktu
widzenia do drugiego czy to w dosłownym,
czy metaforycznym znaczeniu.
W swych wcześniejszych dziełach Piaget opi-
sał ten proceis głównie w kategoriach zmniej-
szającego się egocentryzmu. Później na ogół
s wolał mówić o centracji i decentracji, ale nie
wiąże się to z żadną radykalną zmianą w jego
myśli i oczywiście nie oznacza, by przypisywał
w tym czasie mniejsze znaczenie temu pierw-
szemu pojęciu. Jeśli w ogóle widzieć u niego
jakąś zmianę w akcentach, to należałoby po-
wiedzieć, że jeszcze większy nacisk kładziony
jest na ten termin niż we wcześniejszych dzie-
łach. Pojęcie zmniejszającego się egocentry-
zmu było u Piageta pierwotnie ściśle skoja-
rzone ze wzrostem socjalizacji. Ostatnio Piaget
wyraził się: "Ale jest ono o wiele bardziej
ogólne i bardziej podstawowe dla wiedzy we
wszystkich jej formach".4
Według tej koncepcji, kiedy myśl jest
"scentrowana" 'przez nieumiejętność uwolnie-
nia się od jednego punktu widzenia, asymilacja
wywiera wpływ zniekształcający, nie zostaje
osiągnięta należyta równowaga pomiędzy asy-
milacją i akomodacją i zdobyta wiedza o rze-
czywistości może być jedynie subiektywna.
Proces ulepszania tej wiedzy nie polega na do-
dawaniu nowyjh bitów informacji. Chodzi tu
raczej o rozwijanie zdolności elastycznego prze-
chodzenia od jednego punktu widzenia do dru-
giego - i z powrotem - aby zbliżyć się do
obiektywnego spojrzenia na całość.
Doświadczenie fizyczne, doświadczenie logi-
czno-matematyczne i abstrakcja refleksyjna.
Doświadczenie, tak jak terminu tego używa
Piaget, pociąga za sobą nabywanie nowej wie-
dzy poprzez działania na przedmiotach. Ale
proces ten pozwala na rozwój różnych typów
wiedzy. Możemy więc mówić, odpowiednio,
o różnych typach doświadczenia. Dwa jego ty-
py najważniejsze dla teorii Piageta to doświad- i
czenie fizyczne i doświadczenie logiczno-ma- :
tematyczne. :
Doświadczenie fizyczne dostarcza wiedzy
o cechach przedmiotów, na których odbywają ;
się działania. Doświadczenie logiczno-matema-
tyczne daje wiedzę nie o przedmiotach, ale
o samych działaniach i ich rezultatach. Z do-
świadczenia fizycznego można na przykład po-
znać ciężar przedmiotów lub dowiedzieć si?,
że przy innych cechach równych ciężar zwię-
ksza się wraz ze wzrostem objętości. Waga
przedmiotu istnieje i bez naszych działań.5 Ale
poprzez nasze działania możemy wprowadzić
w świat cechy, których tam przedtem nie było.
Na przykład możemy wziąć pewną liczbę ka-
myków i ułożyć je w szereg. Wprowadzamy
więc element uporządkowania. Przypuśćmy, że
następnie policzymy kamyczki i otrzymamy
pewną ich liczbę, następnie zmienimy uporzą-
dkowanie, policzymy kamyki i znów otrzyma-
my te samą liczbę. Stwierdzimy więc, jak po-
daje Piaget, że liczba elementów w zbiorze jest
niezależna od ich uporządkowania. Uważa on
to za dobry przykład wiedzy opartej na do-
świadczeniu logiezno-matematycznym. Odkry-
4 J. Piaget, Piaget's Theory. [W:] P. H. Mussen
(red.~).'Carmichael's Mcmual of Child Psychology, t. I.
New York 1970, s. 710. . :
5 Zauważmy jednak, że skoro normalnie dowia-
dujemy się o wadze przedmiotu przez podniesienie
go, nasza wiedza nie jest niezależna od działania. Tak
więc Piaget udowadnia, że fizyczne doświadczenie
nigdy nie jest "czyste", lecz zawsze zakłada przy-
najmniej pewien logiczno-matematyczny komponent.
188'
189
liśmy bowiem relację pomiędzy dwoma dzia-
łaniami, a nie - lub nie tylko - właściwości
przynależne kamykom.
Trzeba koniecznie zauważyć, że rodzaje dzia-
łania, które daje doświadczenie logiczno-mate-
matyczne, są tego samego typu jak te, które
są podstawą dla struktur operacyjnych.
Mówiąc o doświadczeniu logiezno-matema-
tycznym Piaget raz jeszcze podkreśla, że na-
wet najwyższe formy abstrakcyjnego myślenia
mają źródło w działaniu. Twierdzi on, że wnio-
ski, które są wyprowadzane w drodzie dedu-
kcji i wydają się zupełnie oczywiste, muszą
być w początkowej fazie weryfikowane w dzia-
łaniu. Przypuśćmy na przykład, że dziecko
stwierdza, iż może jakiś zbiór przedmiotów po-
dzielić na dwie równe części, rozdzielając
pjreedmioty na przemian po jednym. Czy będzie
ono wiedziało, bez uprzedniej próby, że jeśli
jeden przedmiot zostanie dodany do całości
zbioru, to nie będzie już możliwe podzielenie
go na dwie równe części we wspomniany wy-
żej sposób? Odpowiedź Piageta brzmi: w sta-
dium przedoperacyjnym dziecko nie będzie te-
go wiedziało, ale później stanie się to dla nie-
go zupełnie jasne.
To właśnie przy okazji dyskusji nad tym, jak
zachodzi taka zmiana, Piaget wprowadza po-
jęcie abstrakcji refleksyjnej. Uczy on, że za-
równo doświadczenie fizyczne, jak i doświad-
czenie logiczno-matematyczne angażują my-
ślenie abstrakcyjne. W przypadku doświadcze-
nia fizycznego przykładowo wiedza o ciężarze
jest również osiągana z włączeniem pewnego
rodzaju abstrakcji, który polega na pominięciu
innych cech przedmiotu, takich jak objętość
czy kształt. Ciężar zostaje więc wyabstrahowa-
ny, "wyjęty z całości", aby mógł być rozpa- i
trzony. Bardziej skomplikowany jest proces, i
kiedy wyabstrahowujemy cechę z naszych wła- }
i
190
r
snych działań. Piaget dowodzi, że nie wystar-
czy wówczas po prostu pominąć inne cechy.
W dodatku niezbędna tu jest nowa konstru-
kcja. Mówiąc słowami Piageta: "abstrakcja
rozpoczynająca się od działań nie polega jedy-
nie na izolowaniu lub braniu pod uwagę wy-
odrębnionych elemenów, ale koniecznie wyma-
ga rekonstrukcji za pomocą elementów rzuto-
wanych lub "odbijanych" od niższego poziomu
na wyższy".6 Jest to ten typ rekonstrukcji, któ-
ry ma na przykład pojawić się wtedy, gdy
zachodzą operacje konkretne.
Są dwa powody, dla których Piaget określa
jako refleksyjną abstrakcję rozpoczynającą się
od działań. Po pierwsze, faktycznie używa on
metafory o refleksie-odbiciu: konstrukcja na
poziomie niższym jest "odbijana" czy rzuto-
wana na poziom wyższy. Po wtóre, omawianą
zmianę cechuje wzrost refleksji w sensie za-
stanawiania się i świadomości.
Równoważenie. Wskazywaliśmy już na zna-
czenie równowaga w omawianej teorii. Równo-
ważnie jest ogólną nazwą procesu, dzięki któ-
remu osiągana jest lepsza równowaga. Pojęcie
to jest bardzo blisko spokrewnione z pojęciem
samoregulacji. Równoważenie jest procesem
samoregulacji i jako takie ukierunkowane jest
na korygowanie lub kompensowanie każdego
zaburzenia systemu. W miarę jak proces ten
rozwija się w czasie, stany ograniczonej lub
częściowej równowagi (np. z okresu sensorycz-
no-motorycznego) zastępowane są przez te, któ-
re charakteryzują się zdolnością do kierowania
większą liczbą możliwych sytuacji, większą ak-
tywnością, trwałością i stabilnością.
Jednym z kluczowych założeń Piageta jest
to, że udoskonalenie równowagi wiąże się ści-
' E. W. Beth, J. Biaget,:-M"rftómatżcai Epistemology
and Psychology. DordriSCht^HoiHahd 1966, s. 241.
191
śle z osiągnięciem większego stopnia odwra-
calności. DoiSkonała odwracalność operacji jest
cechą, do której Piaget stale powraca. Tak
więc w zadaniu na stałość długości dziecko
najpierw spostrzega dwa patyczki równej dłu-
gości dokładnie zrównane. Następnie widzi ono
przesunięcie jednego patyczka - zrównanie
ulega likwidacji. Zaburzenie to zostanie jed-
nak skompensowane, jeśli dziecko rozumie, że
ruch przesunięcia może być ściśle zrównowa-
żony lub zniesionyy przez ruch w przeciwnym
kierunku. A więc równość zostaje zachowana
i utrzymana równowaga.
Ten rodzaj stabilności ma się rozwijać jako
rezultat procesów równoważenia.
Równoważenie i uczenie się. Piaget często
dyskutuje na temat relacji pomiędzy równo-
ważeniem i uczeniem się. Dla niego uczenie się
nie jest absolutnie synonimiczne z rozwojem.
Raczej jest skłonny postawić znak równości
między uczeniem się i nabywaniem wiedzy z
jakiegoś zewnętrznego źródła, przeciwstawiając
im nabywanie wiedzy, dla którego źródłem
jest czyjaś własna aktywność. Tak więc, jeśli
dziecko stanie się zdolne do zachowania sta-
łości dzięki temu, że ktoś podał mu prawidło-
wą odpowiedź, lub dzięki temu, że zostało na-
grodzone, gdy zdarzyło mu się podać popraw-
ną odpowiedź, z pewnością będzie to uczenie
się. Ale Piaget jest przekonany, że nie nastę-
puje wtedy żaden zasadniczy rozwój. Zasadni-
czy rozwój dokonuje się bowiem za sprawą
aktywnych konstrukcji i samoregulacji.
Piaget nie wyklucza możliwości, że pewne
specyficzne próby uczenia się np. zachowania
stałości mogą nie być bez znaczenia; szcze-
gólnie jeśli robi się to za pomocą metody, któ-
ra przewiduje stawianie dzieci wobec czegoś, co
je dziwi lub zmusza do uświadomienia sobie
sprzeczności. Takie doświadczenie może bowiem
wywołać nowy wysiłek adaptacyjny dziecka i
w ten sposób uruchomić proces równoważenia.
Jednakże to, czy nauczanie przyniesie jakąś
istotną zmianę, zależy od osiągniętego już przez
dziecko stadium: "Uczenie się jest podporząd-
kowane poziomowi rozwoju, jaki osiągnął pod-
miot."7
Na zakończenie chciałabym raz jeszcze pod-
kreślić, że pisząc ten Dodatek próbowałam je-
dynie przedstawić twierdzenia Piageta - bez
dokonywania ich oceny.
7 J. Piaget, Piagefs Theory..., s. 716.
192
BIBLIOGRAFIA
Anderson R., Manoogian S. T., Reznick J. S. The
undermining and enhancing of intrinsic motivation
in preschool children, "Journal of Personality and
Social Psychology" 1976, 34, 915-922,
Bloom L. Talking, understanding and thinking. W:
Schiefelbusch R, L., Lloyd L. L. (red.) Language Per-
spectives - Acąuisition, Retardation and Interven-
tion, Nerw York 1974.
Baudouin de Caurtenay J. Spostrzeżenia nad języ-
kiem dziecka, Wrocław 1974.
Bokus B. Proces konstruowania tekstu przez male
dziecko w toku interakcji werbalnej z dorosłym.
,,Psychologia Wychowawcza" 1978, 21 4, 397-407.
Chomsky N. Aspects of the Theory oj Syntax, Cam-
bridge 1965.
Downing J. Children's concepts of language in lear-
ning to read, "Educational Research" 1970, 12,
106-112.
Pox B., Routh D. K. Analysing spoken language into
words, syllables and phonemes: a developmental
study, "Journal of Psycholinguistic Research" 1975,
4, 331-342.
Gelman R. Conseruation acąuisition: A problem, of
learning to attend to relevant attributes, "Journal
ol Expmimeatal Child Psychology" 1969, 7, 167-187.
Geppertowa L., Przełącznikowa M., Szuman S.
O rozwoju języka i myślenia dziecka (red. Szu-
man S.), Warszawa 1968.
194
Grieve R., Hoogenraad R., Murray D. On the child's
use of lexis and syntax in understanding locatire
instructions, "Cognition" 1977, 5, 235-250.
Hali L. C. Linguistic and perccptual constraints o"
scanning strategies: some developmental studies
(Nic publikowana praca doktorska obroniona na
Uniwersytecie w Edynburgu, 1975.)
Henie M. The relationship between logie and thin-
king, "Psychologiioal Reviaw" 1962, 69, 366-378.
Inhelder B., Piaget J. Od logiki dziecka do logiki mło-
dzieży. Rozprawa o kształtowaniu się. formalnych
struktur operacyjnych, Warszawa 1970.
Inhelder B., Sinclair H., Bovet M. Apprentissage et
Structures de la Connaissance, Paris 1974.
Kaczmarek L. Kształtowanie się mowy u dziecka,
Poznań 1953.
Kurcz I. Psycholingwistyka - przegląd problemów
badawczych, Warszawa 1976.
Kurcz I. (red.) Studia z psycholingwistyki ogólnej
i rozwojowej, Wrocław 1983.
Lepper M. R., Greene D., Nisbett R. E. Undermining
children's intrinsic interest with extrinsic rewards:
A test of the "over-justification" hypothesis. "Jour-
nal of Personality and Social Psychology" 1973, 28,
129-137.
McGarrigle J., Donaldson M. Conservation accidents,
"Cognition" 1974, 3, 314-350.
McMichael P. Self-estcem, behaviour and early rea-
ding skills in infant school children. W: Reid J. F.,
Donaldson H. (red.) Reading: Problems and Practi-
ces, London 1977.
Mcnamara J. Cognitire basis of language learning in
infant s, "Psychological Reyiew" 1972, 79, l-13.
Mussen P. H. (red.) Podręcznik metod badania rozwo-
ju dziecka, Warszawa 1970.
Papouśek H. Individual rariability in learned respon-
ses in human infants. W: Robinson R. J. (red.)
Brain and Early Behaviour, London 1969.
Piaget J. Dokąd zmierza edukacja, Warszawa 1977.
195
Piaget J. Jak sobie dziecko świat przedstawia?
Lwów-Warszawa 1933.
Piaget J. Mowa i myślenie u dziecka, Lwów-War-
szawa 1929.
Piaget J. Narodziny inteligencji dziecka, Warszawa
1966.
Piaget J. Psychologia i epistemologia, Warszawa 1977.
Piaget J. Rozwój ocen moralnych dziecka, Warszawa
1967.
Piaget J. Równoważenie struktur poznawczych: cen-
tralny problem rozwoju, Warszawa 1981.
Piaget J, Sąd i rozumowanie u dziecka, Lwów 1939.
Piaget J. Studia z psychologii dziecka, Warszawa 1966.
Piaget , J., Przełącznikowa M. Narodziny inteligencji
dziecka, Warszawa 1966.
Piaget J., Szemińska A. Genesis del numer o en el
nino, Buenos Aires 1967.
Przełącznikowa M. Odzwierciedlenie cech przedmio-
tów i zjawisk w mowie dzieci w wieku przed-
szkolnym, Kraków 1959.
Przełącznikowa M., Kielar M. Rozumienie odrębności
gramatycznej i semiotycznej klas wyrazów (części
mowy) przez dzieci od 3 do 15 lat, "Przegląd Peda-
gogiczny" 1973, 1-2, 33-52.
Przełącznikowa M., Makiełło-Jarża G. Psychologia
rozwojowa, Warszawa 1980.
Savić S. Aspekty werbalnej komunikacji dorosły-
-dziecko. Nabywanie pytań. "Psychologia Wycho-
wawcza" 1975, 18, 5, 629-640.
Shugar G. W. Intencja dziecka: funkcjonalny rozwój
wczesnych wypowiedzi, "Psychologia Wychowaw-
cza" 1977, XX (5), 461-477.
Shugar G. W. Interakcja, koordynacja linii działania
i funkcjonowanie językowe. Badania nad małymi
dziećmi w warunkach zróżnicowania sytuacyjnego,
Wrocław 1982.
Shugar G. W. Metoda analizy opisowej czynności ma-
łego dziecka w okresie opanowywania mowy, "Psy-
chologia Wychowawcza" 1971, XIV (2), 152-162.
Shugar G. W. Nabywanie języka jako sposób działa-
nia, "Studia Psychologiczne" 1976, 15, 131-153.
Shugar G. W. Wzajemne zależności między mową i
aktywnością badane drogą analizy strumienia za-
chowania się we wczesnym okresie opanowywania
języka, "Studia Psychologiczne" 1975, 14, 189-210.
Shugar G. W., Smoczyńska M. (red.) Badania nad roz-
wojem języka dziecka, Warszawa 1980.
Smoczyński P. Przyswajanie przez dziecko podstaw
systemu językowego, Łódź 1955.
Sołdaczuk B. Relacje między aktami mowy "direc-
tive" i "commissive" w interakcji dziecko-dziecko
i dziecko-dorosły. Praca magisterska, Instytut Psy-
chologii Uniwersytetu Warszawskiego 1980.
Szuman S. Rola działania w rozwoju umysłowym ma-
łego dziecka, Wrocław 1955.
Szuman S. (red.) O rozwoju języka i myślenia dziec-
ka, Warszawa 1968.
Wason P. C., Johnson-Laird P. N. Psychologu of Reaso-
ning: Structure and Conte.nt, London 1972.
Wlodarski Z. Rola werbalizacji w procesach pamięci
u dzieci, Wrocław 1968.
Wygotski L. S. Narzędzie i znak w rozwoju dziecka,
Warszawa 1978.
Wygotski L. S. Wybrane prace psychologiczne, War-
szawa 1971.
Zarębina M. Kształtowanie się systemu językowego
dziecka, Wrocław 1965.
196
SPIS TREŚCI
PRZEDMOWA............. 7
WSTĘP............. . . 10
1. DOŚWIADCZENIE SZKOLNE....... 12
OLNOŚC DO DECENTRACJI...... 17
3. UCZENIE SIĘ JĘZYKA 37
4. NIEPOWODZENIE W ROZUMOWANIU CZY NIE-
POWODZENIE W ZROZUMIENIU...... 48
5. CO JEST, A CO BYĆ MUSI........ 63
6. CO ZOSTAŁO POWIEDZIANE, A CO ZROZU-
MIANE .............. 75
7. MYŚL WYODRĘBNIONA A WARTOŚCI SPO-
ŁECZNE ............. 37
^~\
( 8JDLACZEGO DZIECI UWAŻAJĄ, ŻE NAUKA
v- SZKOLNA JEST TRUDNA........ Ul
(9) CO MOŻE ZDZIAŁAĆ SZKOŁA ...... 125
fw) PRAGNIENIE NAUKI.......... 145
11. UMYSŁY PRZYSZŁOŚCI . . ..... 161
DODATEK.............. 171
Piageta teoria rozwoju intelektualnego . . . 17,1
Ogólny charakter teorii......... m
Cechy adaptacji biologicznej....... 172
Inteligencja człowieka - przebieg rozwoju . . 175
Inteligencja człowieka - pojęcia teoretyczne ise '
BIBLIOGRAFIA ............ 194
"OMEGA" 1985
389. G. Białkowski Stare i nowe drogi fizyki. Fizyka
dnia dzisiejszego
354. S. Żółkiewski Wiedza o kulturze literackiej,
wyd. 2
273. B. Suchodolski Kim jest człowiek?, wyd. 4
391. P. Raths Między snem a dniem
392. B. Kowalska Sztuka w poszukiwaniu mediów
393. L. Czechowski Planety widziane z bliska
344. R. Gryglewski, A. Szczeklik Sercu na ratunek,
wyd. 2
394. J. Churgin Jak policzyć niepoliczalne
395. Z. Jarosiński Postacie poezji '•
387. V. A. Gheorghiu Hipnoza, wyd. 2 ,
"OMEGA" 1986
/~
Ukazały się: ,f
396. E. Hankiss Pulapki społeczne . )
286. K. Dąbrowski Trud istnienia L
397. L. Falandysz W krągu kryminologii radykalnej
398. P. Jakeś Posłańcy kosmosu
399. W. W. Jędrzejczak Zagadka tworzenia krwi
W przygotowaniu: ',
T. Dzierżykray-Rogalski Rytmy i antyrytmy biolo-
giczne
N. Daniłowa Przyroda a nasze zdrowie
ISBN 83-214-0517-7
ISSN 0208-965,3
PW "Wiedza Powszechna" Warszawa 1986
Wydanie I. Nakład 9700 + 300 egz.
Ark. wyd. 8. Ark. druk 12/5
Papier druku sat. kl .IV. 71 g 83X104
Oddano do składania w listopadzie 1985 r.
Druk ukończono w czerwcu 1986 r.
ZGK - Zakład nr 5 w Bytomiu. Zam. 9113/5 - P-48
Cena zł 120