Abraham Stern biografia

braham Stern (1769-1842)

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Abraham Stern urodził się w ubogiej rodzinie żydowskiej w Hrubieszowie ok.1769 roku. Jako uczeń tamtejszego zegarmistrza , ów mechanik-samouk zadziwił wszystkich zdolnościami do mechaniki precyzyjnej i pomysłowością konstruktorska. Tu poznał go Stanisław Staszic , zaopiekował się nim i zabrał go do Warszawy. Dzięki tej pomocy Stern zdobył potrzebna wiedze i poświęcił się wynalazczości. Pierwszym jego wynalazkiem był "ruchomy tryangul" , rodzaj dalmierza dla geodetów. Później skonstruował jeszcze konny" wózek topograficzny" do pomiaru sytuacji i niwelowania. Wykreślał on automatycznie jednocześnie sytuacje i profil terenu w dowolnej skali. Ten ostatni wynalazek zyskał mu uznanie Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk. Najważniejszym osiągnięciem Sterna była jego machina rachunkowa przedstawiona w 1812 roku specjalnej komisji Towarzystwa. W komunikacie wygłoszonym 7 stycznia 1813 roku prezes Towarzystwa Staszic tak oto charakteryzuje ów wynalazek : "Do użycia machiny przez Sterna wynalezionej nie trzeba więcej , jak tylko znajomości liczb , a te ustawiwszy , machina sama wydaje rezultat i o ukończeniu ich głosem dzwonka ostrzega . Jest to machina tego gatunku , jaka pierwszy wymyślił i ogłosił w roku 1642 sławny Pascal i nad jakim wynalazkiem pracował nieśmiertelnego imienia Leibniz. Tego ostatniego wynalazek jest tylko w opisie przez niego samego podany . Machina Sterna jest prosta , jest już w modelu wyegekwowana , jest w składzie swego mechanizmu od tamtych rożna , dość pojedyncza do zrobienia i używania łatwa i pełna dowcipu. Autor jej pracuje teraz nad wynalazkiem machiny do "wyciągania pierwiastków." W 1816 roku , podczas pobytu cara Aleksandra 1 w Warszawie z okazji koronacji , Stern demonstrował monarsze działanie swej maszyny do liczenia. Podobno nawet żachnął się , kiedy car dal mu do wykonania zbyt łatwe , jego zdaniem , zadanie . Skarcono go wówczas za brak dworskich manier. Na posiedzeniu Towarzystwa w dniu 13 stycznia 1817 roku wynalazca przedstawił zapowiadaną maszynę do wyciągania pierwiastków kwadratowych , a już 30 kwietnia tego roku Staszic oświadczył zebranym , ze Stern "z dwóch zrobił jedna machinę , wypełniająca działania arytmetyczne z trzynastu liczbami i wyciągającą pierwiastki kwadratowe z ułamkami " Trzeba tu dodać , ze właściwie do dzisiaj nie skonstruowano podobnej maszyny rachunkowej . Wyciąganie pierwiastków jest wprawdzie możliwe przy pomocy zwykłych arytmometrów , ale wymaga znajomości metod rachunkowych i jest bardzo pracochłonne. Ten niewątpliwy sukces przynosi Sternowi 9 lutego 1817 roku powołanie do klasy członków-korespondentów Towarzystwa w " dowód Jego zasług i Jego biegłości w mechanice. Nie obyło się wszakże bez protestów niektórych spośród członków Towarzystwa którzy niechętnie widzieli w swym gronie " starozakonnego chałaciaża ". 4 lutego 1821 roku został Stern członkiem przybranym , wreszcie 3 stycznia 1830 roku członkiem czynnym Towarzystwa. Z zachowanych opisów wynika , ze ostatnia machina Sterna była pod wieloma względami zbliżona do dzisiejszych ręcznych arytmometrów , tzw. kreciołków. Również wprawiano ja w ruch za pomocą korby , cześć dolna przesuwała się w stosunku do górnej , cyfry wyskakiwały w okienkach na tej samej co dziś zasadzie, mnożenie polegało na wielokrotnym dodawaniu , a dzielenie na wielokrotnym odejmowaniu. Wszystko to, wraz z ostrzegającym dzwonkiem i ruchoma wskazówka dla odgraniczenia ułamków dziesiętnych , to chyba zbyt wiele , aby mogło być tylko dziełem przypadku . Istnieją podstawy do przypuszczeń , ze szwedzki konstruktor prototypu nowoczesnych arytmometrów , Wilchelm Odhner (1874 r.) , zapoznał się w Petersburgu ze zgłoszonym w 1844 roku tamtejszej Akademii Nauk wynalazkiem Sterna , udoskonalonym już po śmierci wynalazcy przez jego zięcia , Zeliga Słonimskiego. Stało się wiec to , co przewidywał Stern , kiedy rozgoryczony faktem , ze najlepszy z jego pomysłów nie został urzeczywistniony , napisał w 1818 roku : "Poświęcam teraz wolne chwile na opisanie we wszystkich szczegółach tej machiny , aby szczęśliwy jaki geniusz potrafił ja z czasem ułatwić , a tym samym powszechniejszy z niej użytek sprawić ". Stern był wynalazca wszechstronnym . Na posiedzeniu Towarzystwa 23 listopada 1818 roku zademonstrował swe nowe wynalazki : młocarnie , tartak mechaniczny i żniwiarkę konna . Miał także zainteresowania pozatechniczne - pisał w języku hebrajskim poezje i pisma o treści religijnej , był znawcą literatury hebrajskiej oraz filozofem . Dokonywał również przekładów z hebrajskiego . Od 1818 roku był , jako zaufany Staszica , członkiem dozoru szkół elementarnych dla osób wyznania mojżeszowego , a następnie dyrektorem szkoły rabinów. W 1822 roku został referentem komitetu cenzury ksiąg i pism hebrajskich , a od 1832 był jego przewodniczącym . Ciekawe są jego dojrzale rozważania na temat wynalazczości : "Żaden wynalazek , by na pozór żadnego użytku nie przynoszący , lekce ważon być nie powinien . Bo często się zdąża , że ci , którzy pierwsi wpadli na jaką ważną prawdę w przyrodzeniu , nie dojrząli od razu stosunku jej z innymi , ani też potrafili wyrachować mnóstwa korzyści , które z niej pozna dopiero potomność wyciągnęła. Wszelkie prawdy bliżej lub dalej wspomagają się nawzajem , bo je porównać można do ogniw , przez których połączenie najdłuższy łańcuch pożytków dla społeczeństwa utworzyć się daje ".Wierny ideałom Staszica Stern przez cale życie starał się być pożyteczny. Pracowity żywot zakończył w Warszawie 2 lutego 1842 roku.




R. Alert

Kim był Widzący z Lublina ...

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Gdyby zadać to pytanie przypadkowym przechodniom na lubelskich ulicach, z pewnością zdecydowana większość nie potrafiłaby na nie odpowiedzieć. Nawet po ostatnich uroczystościach odsłonięcia tablicy pamiątkowej, poświęconej tej postaci, które miały miejsce 6 października, w słoneczne południe, na placu Zamkowym. Myślę, że warto przybliżyć naszym czytelnikom tę interesującą, kontrowersyjną i jakby na to nie patrzeć, zasłużoną dla Lublina i jego historii postać. Przyjeżdżający do Lublina z całego świata Żydzi odwiedzają tu dwa miejsca - Majdanek oraz Stary Cmentarz żydowski na Kalinowszczyźnie. Zwłaszcza to drugie miejsce jest szczególne dla Żydów religijnych. Znajduje się na nim nagrobek Jakuba Icchaka Horowitza, zwanego także Lublinerem i Jasnowidzącym z Lublina, zmarłego w 1815 r. Mimo że nagrobek ten nie jest najstarszy na tym cmentarzu, to jednak uważany jest za jeden z najcenniejszych obiektów tej nekropolii. Spowodowane to jest szczególną pozycją Lublinera wśród religijnych Żydów, przede wszystkim wśród chasydów. Dzięki niemu Lublin został rozsławiony na całym świecie. Dzięki niemu też nasze miasto zyskało sobie miano "twierdzy ortodoksji żydowskiej w Królestwie Polskim" i nazwę tą nosić aż do 1939 r. Jakub Icchak Horowitz urodził się w 1745 r. w Józefowie nad Wisłą. Według tradycji chasydzkiej obdarzony był darem jasnowidzenia. Stąd też nazywano go Jasnowidzącym bądź Widzącym (Ha-Hoze). Bardzo wcześnie rozpoznano w nim dar cadykizmu, a on sam będąc zwolennikiem chasydyzmu, nauki swoje pogłębiał na najsłynniejszym w II poł. XVIII w.na ziemiach polskich dworze chasydzkim, u samego Elimelecha z Leżajska, gdzie zetknął się z innymi przyszłymi cadykami, którzy wraz z nim stanowili następnie trzon chasydyzmu w Królestwie Polskim. Przenosząc się z miejsca na miejsce, poprzez Łańcut i prawdopodobnie Kazimierz Dolny, dotarł na przełomie lat 80. i 90. do Lublina, a dokładniej do podlubelskiego, żydowskiego miasteczka Czechów - Wieniawa, gdzie założył swój stały dwór i gdzie w krótkim czasie stał się niekwestionowanym przywódcą chasydów, nie tylko z Lublina i okolic, ale także z całego terenu centralnej Polski i Galicji. Jak pisali już w 1798 r. jego przeciwnicy, chasydzi przybywali do niego "całymi stadami" z terenu Królestwa Polskiego i Galicji, wierząc w jego wielką moc i czynione przez niego cuda. Na jego dworze stale przebywali uczniowie. Wielu z nich w następnych latach założy własne dwory, wśród których największą sławę zyskały sobie Kock Morgenszternów czy Przysucha reb Jakuba Icchaka zwanego Judem. Z czego wynikała tak wielka popularność Lublinera wśród rzesz chasydów ?. Z pewnością ze sławy o jego darze jasnowidzenia i jego wielkiej mocy Przytoczmy tu fragment pisma chasydzkiego charakteryzującego, czym był "praktyczny cadykizm ; pochodzącego z 1788 r : "Bóg ogląda świat oczyma cadyka. Cadyk jest wybrańcem Bożym, przez niego płynie łaska Boga. Cadyk potrafi zapobiec nieszczęściom grożącym narodowi i każdemu Żydowi, czyni cuda, zwalnia uwięzionych, leczy chorych, daje zarobki, usuwa bezpłodność kobiet itp. (...) Orężem, którym działa cadyk, jest żarliwa modlitwa - słowo, którym łączy się z Bogiem. Drugim orężem są cuda, które czyni. Uczoność odgrywa u cadyka podrzędną rolę. Aby spełnić swoje posłannictwo, musi być cadyk wolny od trosk materialnych - i dlatego zwolennicy jego winni mu składać datki (...)". Poza tym zwolennicy jego musieli bezwzględnie mu ufać i wierzyć .Sam Horowitz pogłębił jeszcze naukę o cadykach, stwierdzając, że ten święty ma taką moc, że może ściągać kary niebieskie na wrogów narodu żydowskiego. Taką karą,według samych chasydów, miała być klęska Napoleona w Rosji, ściągnięta na niego dzięki mocy trzech największych, najpotężniejszych cadyków z Królestwa, na czele z Lublinerem. Klęska cesarza Francuzów, uznanego przez Lublinera za Armiliusza, czyli coś w rodzaju Antychrysta, miała zapoczątkować mesjańską erę w dziejach Żydów i wyzwolenie całego narodu żydowskiego. Gdy Lubliner ogłosił te teorie, jego dwór egzystował już w centrum żydowskiego Lublina, w domu przy ul. Szerokiej 28 na Podzamczu, i stanowił ważniejsze miejsce dla Żydów lubelskich, niż historyczna Synagoga Maharszala przy ul. Jatecznej. Jasnowidzący z Lublina miał bardzo wielu zwolenników, równie wielu miał przeciwników Nie brakowało ich w samym Lublinie, a przewodził im oficjalny rabin gminny, Ezriel Horowitz, zwany także Eiserner Kopf - Żelazna Głowa. Lublinera oskarżano o chciwość i nadużywanie trunków, by mógł w ten sposób wprowadzać się w religijną ekstazę. Mówiono o nim, że jest "czarownikiem i szarlatanem, bogacącym się na głupocie naiwnych zwolenników". Sława jego była jednak zdecydowanie większa. Dzięki jego działalności, w Lublinie, przy ul. Szerokiej 2, chasydom udało się już w 1794 r założyć oficjalną chasydzką bóżnicę, rzecz wtedy niespotykana na ziemiach polskich. Jego nauka pokory i radości, znajomość, kabały i dar jasnowidzenia spowodowały, że Lublin na początku XIX w stał się jednym z najaktywniejszych ośrodków życia żydowskiego na ziemiach polskich, a sława naszego miasta przetrwała tragiczną i nie wyjaśnioną do dzisiaj śmierć reb Jakuba Icchaka Horowitza, która miała miejsce 15 sierpnia 1815 r. Według legendy chasydzkiej, trzech cadyków z terenu Królestwa, po klęsce Napoleona, miało przypuścić "szturm niebios", by przyśpieszyć nadejście Mesjasza. Bóg miał ukarać śmiercią niecierpliwych cadyków. Dwaj z nich zmarli w 1814 r., Lubliner, jako nieustępliwy, ukarany został śmiercią tragiczną i niezwykłą - złożony ciężką chorobą, miał być przez tajemne siły wyrzucony z I piętra domu przy ul. Szerokiej 28 na ulicę, gdzie skonał. Pozostawił po sobie jednak pamięć całe rzesze uczniów, sławiące chwałę Lublinera.


Robert Kuwałek

Kazimierz nad Wisłą i jego żydowscy mieszkańcy

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Pierwsze udokumentowane wzmianki o Żydach w Kazimierzu Dolnym pochodzą z 1406 r., a w XVI w. spośród 300 mieszkańców, o których wiemy, że płacili pogłówne, było 50 Żydów. Dzielnica żydowska w Kazimierzu istniała wokół Małego Rynku oraz wzdłuż ulicy Lubelskiej i miała w przeciwieństwie do zabudowy Dużego Rynku charakter drewniany. Do dzisiaj z całej dzielnicy przetrwała odrestaurowana synagoga. Pierwsze wzmianki o kazimierskiej synagodze pochodzą z 1557 r. Kazimierscy Żydzi starali się wtedy o pozwolenie na budowę murowanej synagogi po zniszczeniu przez pożar pierwotnej, drewnianej. Z synagogą kazimierską związanych było wiele legend. Według tradycji Żydów kazimierskich pierwszą synagogę w mieście miał ufundować w podarunku król Kazimierz Wielki. Niektóre kamienie z muru budynku miały pochodzić ze Ściany Płaczu w Jerozolimie. We wnętrzu miały znajdować się zasłony na rodały - parochety, które miały być wykonane przez Esterkę, legendarną kochankę króla Kazimierza Wielkiego. Dla niej to właśnie władca ten, zgodnie z kazimierską legendą, miał wybudować w sąsiedniej Bochotnicy zamek - miejsce sekretnych spotkań obydwojga kochanków. W rzeczywistości obecny budynek synagogi pochodzi z II połowy XVIII w. Dokładny jej opis z okresu międzywojennego pozostawił po sobie badacz kazimierskiej przeszłości i architektury Wacław Husarski, który brutalnie rozprawiał się z pięknymi legendami i krytycznie podchodził do miejscowej historii. Według niego parochet przypisywany Esterce pochodził z XVIII w., a samo wnętrze Wielkiej Synagogi w Kazimierzu miało być typowe, z "naiwną polichromią, ale nie pozbawioną wdzięku". Synagoga w Kazimierzu została zamknięta przez hitlerowców w 1939 r. i w zasadzie do ostatnich dni okupacji przetrwała w nienaruszonym stanie. Dopiero w lipcu 1944 r., gdy front przybliżył się do miasteczka, Niemcy zdewastowali częściowo obiekt, dokonując w nim wielu zniszczeń. Obrazu destrukcji dopełnili miejscowi wandale. Powyrywane zostały ławki z napisami pamiętającymi wiele pokoleń kazimierskich Żydów. Zerwano także wysoki, ośmioczęściowy strop, pokryty fantastycznymi malowidłami o charakterze zwierzęcym oraz widokami grobu Racheli i Ściany Płaczu. Pozostały tylko gołe ściany. Synagoga została zrekonstruowana w 1953 r. i przebudowana z przeznaczeniem na kino. Później, na ścianie synagogi umieszczono także pamiątkową tablicę ku czci kazimierskich Żydów zamordowanych w okresie II wojny światowej. Napis na niej głosi: "Ku czci trzech tysięcy polskich obywateli żydowskiej narodowości, dawnych mieszkańców Kazimierza Dolnego, zamordowanych przez okupanta hitlerowskiego w czasie II wojny światowej." Inną pozostałością po wielowiekowej obecności społeczności żydowskiej w Kazimierzu Dolnym jest częściowo zrekonstruowany kirkut na Czerniawach. Nie jest to najstarszy cmentarz żydowski w miasteczku. Pierwotny zlokalizowany był u wylotu ul. Lubelskiej pod stokiem góry Sitarz. Dzisiaj na jego miejscu znajduje się boisko szkolne. Kiedy powstał ten pierwszy kirkut, tego nie wiadomo. Jego fundacja związana była prawdopodobnie z założeniem gminy żydowskiej w Kazimierzu, czyli można go datować na XV/XVI w. Już pod koniec XVIII w. stary cmentarz znalazł się w strefie zwartej zabudowy miasta, a Komisja Policji Obojga Narodów zalecała, by Żydzi cmentarz zamknęli i założyli nowy na dalekich przedmieściach Kazimierza. Nie zachowały się żadne fotografie i obrazy przedstawiające stary cmentarz żydowski w Kazimierzu, ale zgodnie z relacjami ustnymi, było na nim wiele bogato zdobionych macew zamożnych kupców kazimierskich. Najpiękniejszy miał być jednak nagrobek kazimierskiego cadyka, reb Ezechiela Tauba, zwanego także reb Ezechiel z Kuzmiru (Kuzmir to żydowska nazwa Kazimierza). Ezechiel Taub pochodził z napływowej do Kazimierza rodziny. Był uczniem słynnego cadyka lubelskiego, ojca chasydyzmu w Królestwie Polskim, Jakuba Icchaka Horowitza - "Widzącego z Lublina". Sam reb Ezechiel pochodził z rodziny o głębokich tradycjach chasydzkich. Jego dziad, Salomon z Raciąża był uczniem Baal Szem Towa, założyciela chasydyzmu. Ezechiel Taub przybył do Kazimierza z Ciepielowa koło Iłży, gdzie nie znalazł uznania wśród miejscowych Żydów. Natomiast dla Żydów kazimierskich w krótkim czasie stał się jedną z najważniejszych postaci w gminie. Pomogła mu w tym jego filozofia religijno-życiowa, zalecająca pełną afirmację życia, przyrody i Najwyższego. Nawet nabożeństwa w Yom Kippur miały być według niego odprawiane nie z lamentem, a ze śpiewem. Służba boża miała być żywa i radosna, stąd też Kazimierz i dwór cadyka Ezechiela stał się wkrótce słynny z tradycji radosnych śpiewów religijnych. Do kazimierskiego cadyka tysiącami przybywali jego chasydzi z całej Polski. Opowiadano mnóstwo legend o czynionych przez niego cudach. Jedna z nich mówi, że przy pomocy cudownej laski rebe zatrzymał bieg Grodarza, kazimierskiej rzeczki. Do końca swego życia Ezechiel Taub otoczony był materialną opieką najbogatszych rodów kazimierskich, na czele z najzamożniejszymi i najbardziej wpływowymi Fajersztajnami. Reb Ezechiel zmarł w 1856 r., a jego syn, Samuel Eliasz, przeniósł kazimierski dwór do Dęblina, gdzie powstała nowa tradycja śpiewu chasydzkiego. Do lat 80. XIX w. Kazimierz nie posiadał swojego cadyka i lokalnej dynastii. Dopiero wtedy do miasteczka przybył syn cadyka z Turzyska na Wołyniu, Motełe Twerski z Czarnobyla. Stary cmentarz przy ul. Lubelskiej, podobnie jak kazimierscy Żydzi, nie przetrwał czasów II wojny światowej. Prawdopodobnie fragmenty macew z tego cmentarza znajdują się dzisiaj wmurowane w pomnik na cmentarzu, na Czerniawach. W latach 1940-1942 hitlerowcy nakazali kazimierskim Żydom wybrukowanie macewami ze starego kirkutu chodników prowadzących do klasztoru Reformatów, gdzie mieściła się siedziba Gestapo. Nagrobkami wybrukowano także dziedziniec Magistratu oraz ścieżki prowadzące do szaletów w posesjach zajmowanych przez hitlerowców. Z nagrobków tych udało się uratować kilkadziesiąt, które zgodnie z sugestią prof. Antoniego Michalaka daną robotnikom brukującym nagrobkami chodniki, ułożono napisami do dołu. Niemcy nakazali bowiem skuwanie ornamentyki i napisów. Drugim, odrestaurowanym w 1984 r., cmentarzem żydowskim w Kazimierzu jest kirkut na Czerniawach, położony na stoku wzgórza, przy szosie prowadzącej do Opola Lubelskiego. Cmentarz ten został założony w połowie XIX w. na gruncie podarowanym kazimierskiej gminie przez Motka Herzberga. Również i ten kirkut został zdewastowany w okresie okupacji hitlerowskiej. Na jego terenie hitlerowcy dokonali kilka masowych egzekucji zarówno na Żydach, jak i na Polakach. Do dzisiaj nieznana jest liczba ofiar tych egzekucji. Nagrobki z cmentarza na Czerniawach również wykorzystano do brukowania chodników w miasteczku. Po II wojnie światowej cmentarz został ogrodzony wysokim murem kamiennym, który decyzją władz kazimierskich rozebrano w 1971 r. Ówczesny przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej usiłował nawet rozprzedać wykrojone z terenu kirkutu działki budowlane. Nikt na szczęście nie chciał ich nabyć, nawet za śmiesznie niską cenę. Działo się to w czasie, gdy w PRL zaczęto skrzętnie zacierać ślady po wielokulturowej Rzeczypospolitej. Dobry czas dla Czerniaw nastąpił dopiero w 1984 r. Pod nadzorem Muzeum Nadwiślańskiego, Urzędu Konserwatorskiego i Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Kazimierzu przystąpiono do częściowej rekonstrukcji czerniawskiego cmentarza. W miasteczku zebrano nawet najmniejsze okruchy macew, które przewieziono na kirkut. Tu stanął okazały pomnik-lapidarium, w którym wmurowano zebrane nagrobki i ich fragmenty. Autorem pomnika jest inż. Tadeusz Augustynek. Za pomnikiem stoją na swoich pierwotnych miejscach zachowane prawie całe macewy. Najstarsze z kazimierskich macew pochodzą z połowy XIX w., mimo że ich wygląd wskazuje na to, że mogłyby być one starsze. Efekt ten jest wynikiem działania czasu i warunków atmosferycznych. Najczęściej powtarzającym się motywem na kazimierskich macewach są świece i świeczniki szabasowe - są to nagrobki kobiet. Do nich bowiem należał obowiązek zapalania świec w szabas. Kolejnym częstym motywem są wyrzeźbione dłonie wrzucające drobne monety do puszki, symbolizujące dobroczynność. Są również zbiory ksiąg w otwartej szafie, symbol uczoności w Piśmie, wizerunki lwów, znak imienia Arie Lejb lub być może przynależności do plemienia Judy. Większość kazimierskich macew ma wybitne wartości artystyczne, a cmentarz na Czerniawach jest jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków kazimierskich. W każdą sobotę ktoś anonimowy zapala maleńką lampkę cmentarną przed nie zidentyfikowanym sarkofagiem skrytym skrytym wśród ciemnoszarych macew. Na jednym z nagrobków można znaleźć także kwitlech - karteczki z prośbami, które zmarli mają przekazać Bogu. Ciekawostką jest fakt, że kwitlech te pisane są po polsku, przez prawdopodobnie młodą osobę. Nikt już dzisiaj nie spotka tradycyjnych Żydów w Kazimierzu Dolnym, chociaż przez wieki byli oni nieodłącznym elementem miejscowego krajobrazu. Uwieczniani byli przez kazimierskich malarzy na wielu płótnach - wiele z nich można podziwiać dzisiaj w zbiorach Muzeum Nadwiślańskiego. Przetrwali w literaturze - opisywali kazimierskich Żydów zarówno pisarze polscy, jak i żydowscy. Bywał tutaj Szalom Asz, który miał powiedzieć Witkacemu, że "w Kazimierzu Wisła mówi do mnie po żydowsku". Uwiecznił on kazimierskich Żydów w noweli pt. "Sztetl", której bohaterem jest Chaim, kazimierski przewoźnik przez Wisłę, zamieszkały w pobliskim Wojszynie. Była to postać autentyczna, bardzo malownicza, a zarazem ulubiony model malarzy przebywających przed wojną w Kazimierzu. Osiemdziesięcioletni Chaim dokonał swojego żywota w 1942 r. w obozie zagłady w Bełżcu wraz z tysiącami swoich kazimierskich ziomków. Kazimierscy Żydzi byli częstym motywem twórczości miejscowej pisarki, Marii Kuncewiczowej. Jednym z najsłynniejszych jej kazimierskich utworów, gdzie występują autentyczne postacie miejscowych Żydów, jest powieść "Dwa księżyce". Wiosną 1942 r. rozpoczęła się zagłada kazimierskich Żydów. Wcześniej zamknięto ich w getcie przy ul. Lubelskiej i Małym Rynku. Zniszczono kazimierskie cmentarze żydowskie. W wąwozie Małachowskiego hitlerowcy zorganizowali obóz pracy dla Żydów i Polaków. Gdy przyszła kolej na likwidację kazimierskiego getta, ówczesny burmistrz miasteczka, Tadeusz Ulanowski usiłował pertraktować z niemieckim komisarzem Kazimierza, Ghedem. Za cenę funta złota odroczono pierwszą deportację Żydów z getta. Niestety, tylko na tydzień. W dniu 13 III 1942 r. pierwszy transport kazimierskich Żydów został wysłany najpierw do obozu przejściowego do Opola Lubelskiego, a stamtąd kolejowym transportem do obozu zagłady w Sobiborze. Deportowanych przewożono do Opola furmankami, wielu pędzono na piechotę. Po drodze hitlerowcy zabijali tych, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach. W dniu 30 III 1942 r. deportowano większość kazimierskich Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. Śmierć w hitlerowskich obozach zagłady poniosło około 3000 Żydów z Kazimierza, ponad połowa mieszkańców miasta. Żydowska dzielnica Na Tyłach została spalona. Dzisiaj jej jedynymi świadectwami są odrestaurowana synagoga oraz drewniany budynek jatek rzeźniczych przy Małym Rynku. Zagładę przeżył tylko jeden człowiek - Berek Cytryn. Pod nazwiskiem Bronisław Zieliński przechowywał się najpierw w Bochotnicy, a następnie w Warszawie. Po wojnie ożenił się w Puławach i wyemigrował do Szwajcarii. Nie udało mu się zamieszkać po wojnie w rodzinnym Kazimierzu - "ani starzy, ani nowi polscy mieszkańcy nie chcieli nikogo, kto przypominałby im pomordowanych Żydów". Ostatni z żyjących w Polsce po wojnie kazimierskich Żydów, starszy syn miejscowego aptekarza, Lihzona, który okres wojny przeżył w Rosji, z Polski wyjechał w 1968 r. i osiadł w Szwecji. On również nie mieszkał po wojnie w Kazimierzu. Osiedlił się w Łodzi, gdzie był zwierzchnikiem aptek wojskowych. Pozostałości po kazimierskich Żydach można podziwiać również w kazimierskim Muzeum Sztuki Złotniczej, jedynym tego typu obiekcie w Polsce. Znajdują się tam obiekty kultu religijnego, między innymi srebrne i posrebrzane świeczniki, korony na Torę, kieliszki kiduszowe. W Muzeum Nadwiślańskim znajdują się jeszcze inne materiały dotyczące dziejów kazimierskiej gminy żydowskiej. Są tutaj stare fotografie, żydowski film przedwojenny o Kazimierzu, relacje Polaków o życiu przedwojennego Kazimierza, z których do dzisiaj czerpią badacze kazimierskiej przeszłości.

ubelska gałąź rodu Isaaca Bashevisa Singera

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

W nagrodzonej (Książka kwietnia 1994 Warszawskiej Premiery Literackiej) pracy Agaty Tuszyńskiej (1) pt. Singer, Pejzaże pamięci, swoją drogą bardzo interesującej, znalazło się niesprawiedliwe dla archiwów stwierdzenie, że w tychże (chodziło głównie o wspominane przez autorkę archiwa Lubelszczyzny) bardzo trudno jest znaleźć jakieś informacje na temat przodków Isaaca Bashevisa Singera: ....archiwa w Polsce zostały zniszczone lub wywiezione, nie tylko podczas ostatniej wojny. Znalezienie w nich czegokolwiek jest równie prawdopodobne jak wygrana na loterii. Nie dotyczy to wyłącznie historii Żydów. Materiały są wyrywkowe, a pustych miejsc niekiedy więcej niż miejsc na półkach i w katalogach. Mija się to z prawdą. Gdy szuka się czegoś w lubelskim Archiwum Państwowym, to przy odrobienie dobrej woli odnajdzie się wiele rzeczy wręcz zaskakujących. Tak jest również z genealogią rodziny Singerów. Postanowiłem pójść tropem pani Tuszyńskiej. Podała ona w swojej książce akt ślubu ojca Bashevisa, Pinkasa Singera i jego matki Batszewy z Zylbermanów. Opierając się na danych zawartych w tym dokumencie, zacząłem szukać. Pan młody; Pinkas Singer (w dokumentach jego nazwisko z pewnością zapisano w formie Zingier) pochodził z Tomaszowa Lubelskiego i według metryki ślubnej powinien był urodzić się w 1868 r. W Archiwum Państwowym w Lublinie przechowywane są na szczęście księgi metrykalne tomaszowskiego Okręgu Bożniczego do 1876 r. Po tym roku, księgi z lat 1877-1893 możemy znaleźć w Archiwum Państwowym w Zamościu. Rzeczywiście, księga z 1868 r. jest i figuruje również w niej wpis do alfabetycznego Skorowidza urodzonych w 1868 r., informujący nas, że pod Nr 14 powinien znajdować się akt urodzenia Pinkasa Singera (w Skorowidzu zapisano go jako Pinkwasa Zingiera). Jakież było moje zdziwienie, gdy nie znalazłem tego aktu. Pod Nr 14 kancelista dokonujący wpisów, odnotował fakt urodzenia Matli Rub, córki Ica i Ruchli Rojzy z domu Klank. Coś się nie zgadzało i wygląda na to, że historia zadrwiła sobie z pobożnego chasyda, Pinkasa Singera i tak, jak on odwrócił się od realnego świata, realny świat od samego początku zignorował jego, nie chcąc nawet poinformować potomnych o narodzeniu ojca noblisty. Zadecydował o tym jednak zwykły błąd kancelisty z Tomaszowa, człowieka z pewnością niezbyt dokładnego, a może zmęczonego, który przepisując w 1868 r. księgę metrykalną dwukrotnie wpisał akt urodzenia Matli Rub, osoby, o której nic dzisiaj nie potrafimy powiedzieć, zapomniał natomiast o Pinkasie Singerze. Matla Rub figuruje bowiem w Skorowidzu pod aktem Nr 12. Gdy otworzymy księgę na stronie, na której znajduje się akt Nr 12, okaże się, że obok niego, na sąsiedniej stronie, znajduje się akt Nr 14, gdzie powinniśmy normalnie odnaleźć informację o Pinkasie Singrze. Porównując sąsiednie metryki, dojdziemy do prostego wniosku, że Pinkas Singer urodził się mniej więcej w połowie lutego 1868 r., ale jego aktu urodzenia nie ma - jest tylko wpis do Skorowidza. Mamy jednak wskazówkę, że urodził się w Tomaszowie Lubelskim i zakładając, że rodziny żydowskie nie ograniczały się zazwyczaj do jednego dziecka, postanowiłem cofnąć się w czasie w poszukiwaniu informacji o jego rodzeństwie i rodzicach. Na szczęście w Archiwum lubelskim zachowały się oprócz duplikatów ksiąg Urzędu Stanu Cywilnego wyznania mojżeszowego w Tomaszowie, także unikaty - zbiorcze zapisy urodzeń, małżeństw i zgonów, spisane dla kilku lat w jednej księdze. Sięgnąłem najpierw po księgę małżeństw z lat 1849-1866. W akcie ślubu Pinkasa Singera i Batszewy Zylberman, cytowanym w książce Tuszyńskiej, znajduje się informacja, że rodzice pana młodego, Szmul Singer i Tema Singerowa z domu Szejner, pochodzili z Tomaszowa, więc tu również powinni byli się pobrać. Tak też i było. Ku mojej radości, w zapisach akt małżeństw z 1850 r., pod Nr 26 odnalazłem metrykę ślubu dziadków Isaaca Bashevisa. W dniu 26.VII 1850 r., w mieście Tomaszowie guberni lubelskiej, przed zastępcą rabina, Josefem Rotholtzem, zawarte zostało religijne małżeństwo pomiędzy Szmulem Singerem, kawalerem lat 28, urodzonym w Końskich (ówcześnie w guberni kieleckiej), synem Szaji i Sury Singerów (przypominam, że ich nazwisko pisało się wtedy Zingier), kramarzy z Końskich, zamieszkałym "przy familii" we wsi Hostynne powiat Hrubieszów, a Temą Blimą Szener lat 19, urodzoną w Szczebrzeszynie powiat Zamość, córką Icka Hersza i Hindy Estery z Majsterów, handlarzy zboża w Tomaszowie, zamieszkałej "przy rodzicach". Świadkami uroczystości byli szkolnicy synagogi tomaszowskie: Jankiel Wider i Mordko Borglat, a ślub poprzedzony został trzykrotnymi zapowiedziami w bożnicy w Grabowcu, do której uczęszczał pan młody. Kto z rodziny Singerów mieszkał w Hostynnem, tego nie wiemy. Jego rodzice nie byli obecni na ślubie, ponieważ nie ma ich podpisów pod aktem ślubu, tak, jak figurują podpisy rodziców, Hindy Ester. Jako ciekawostkę warto podać, że obydwoje państwo młodzi potrafili podpisać się własnoręcznie po polsku, co można przeczytać pod ich aktem ślubu. . Obydwoje zamieszkali w Tomaszowie. Nie byli chyba zamożni. Gdy 6.I.1853 r. urodziła się ich pierwsza córka, a ciotka Isaaca Bashevisa jednocześnie, Sura Ita Singer, w jej metryce urodzenia odnotowano, że Szmul Singer był wyrobnikiem, czyli prostym robotnikiem w Ostynie (miejscowość taka nie figuruje w oficjalnym skorowidzu miejscowości, wydanym przed 1939 r. - być może była to jakaś kolonia pod Tomaszowem). W dniu 16.V.1856 r. małżonkom Singer urodził się syn Szymon, a rodzina Singerów mieszkała już w samym Tomaszowie. Ojciec dziecka nadal pozostawał prostym wyrobnikiem. Czy oprócz tych dwojga dzieci i trzeciego Pinkasa, mieli jeszcze jakieś potomstwo - na razie nie wiemy. Księga unikatów aktów metrykalnych kończy się na 1860 r. Brakuje w niej też kilku stron. Trzeba byłoby przeprowadzić kwerendę w księgach duplikatów.  : Za to możemy cofnąć się jeszcze bardziej, w poszukiwaniu genealogii babki Issaca Bashevisa, Temy Blimy z domu Szejner. Posiadamy przecież informację, że urodziła się w Szczebrzeszynie i że w 1850 r. miała 19 lat. Księgi metrykalne wyznania mojżeszowego ze Szczebrzeszyna zachowały się od 1822 r. Już w miarę pobieżnego ich przeglądania, przekonamy się, że rodzina Szejnerów żyła w Szczebrzeszynie w latach trzydziestych XIX w. Było to małżeństwo Icka Hersza i Hindy Ester. Jednakże okazuje się, że Tema Blima Szejner, w momencie swojego ślubu zawyżyła o dwa lata swój wiek w rzeczywistości miała w 1850 r.17 lat, albowiem urodziła się, zgodnie z aktem urodzenia Nr 3, w dniu 1.II.1833 r. Jej ojciec, Icek Hersz Szejner był handlarzem w Szczebrzeszynie. W księdze metrykalnej z 1833 r. jej imię zapisano jako Timkiel Bime, ale błędów w brzmieniu imion i nazwisk żydowskich jest bardzo wiele i wynikają one z zapisu fonetycznego. Kancelista zapisywał je tak, jak słyszał. W księdze z 1827 r. natrafiłem na akt ślubu pradziadków Isaaca. Pod Nr 3 zapisano akt ślubu religijnego, zawartego w dniu l8.II.1827 r. przed rabinem Szczebrzeszyna Zelikiem Perlem, pomiędzy Ickiem Herszem Szejnerem, lat 19, synem Pinkwasa i Rywki, utrzymujących się z Huty Szklanej, a Hindą Ester, lat 20, córką Berka i Biny Feldmanów (tu pojawia się kolejny znak zapytania - Tema Blima przy swoim akcie ślubu będzie miała zapisane, że jej matka pochodziła z rodziny Majster, a nie Feldman - dziś już nie jesteśmy w stanie tego rozwiązać). Rodzice jej byli kramarzami w Szczebrzeszynie. Świadkami uroczystości byli już zwyczajowo szkolnicy szczebrzeskiej synagogi: Lejb Bejlampter i Rachmil Brandel. Zapowiedzi zaś ogłoszono w synagogach w Szczebrzeszynie i Tomaszowie, w domu nowożeńca. Mamy więc kolejną wskazówkę, że Szejnerowie pochodzili właśnie z Tomaszowa i tam najprawdopodobniej, ok.1808 r. Urodził się Icek Hersz Szejner, pradziadek Isaaca Singera. Czy byli zamożni? Tego nie wiemy. Umowy przedślubnej, dotyczącej majątku nie zawarto, a informacja, że Szejnerowie utrzymywali się w Szczebrzeszynie z Huty Szklanej jest zbyt niepełna, by stwierdzić, czy rzeczywiście byli oni jej właścicielami, czy była duża i dochodowa, czy też tylko w niej pracowali? Szczebrzeszyn na początku XIX w. nie był z pewnością dużym centrum handlowym, nie był nawet i średnim tak, jak i nie jest nim obecnie. Więc i prawdopodobnie - bogactwo jego mieszkańców było na miarą wielkości miasta. Z pewnością Żydzi ze Szczebrzeszyna byli bardzo tradycyjni. Tradycyjni pozostali do 1939 r. Singerowie z i Tomaszowa byli chasydami, podobnie jak większość mieszkańców tego miasta, w którym w latach 50 i 60 XIX w. władzę rabinacką sprawowała miejscowa dynastia cadyków - Najhauzowie, w których to rękach urząd ten będzie pozostawał jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Jak stwierdza Agata Tuszyńska w swojej książce o Singerze, jego prababka ze Szczebrzeszyna, Hinda Ester wychowała się w chasydzkim domu. Byla przecież tak pobożna, że nosiła tałes i pielgrzymowała do cadyka Rokeacha z Bełza. Podobne wychowanie musiała dać też swojej córce Temie Blimie. Nie potrafię wyprowadzić genealogii Szmula Singera, dziadka Bashevisa. Urodził się w Końskich, w guberni kieleckiej. Jeżeli zachowały się w miarę pełne księgi metrykalne wyznania mojżeszowego z Końskich, to obecnie należy ich szukać w Archiwum Państwowym w Kielcach. Ale z tego, co widać kobieca tradycja nadawania imion w rodzinie Singerów była bardzo silna. Pinkas Singer, ojciec noblisty, odziedziczył imię po swoim pradziadku Pinkasie Szejnerze ze Szczebrzeszyna i Tomaszowa. Być może i on był pobożnym chasydem. Tego dokumenty już nam nie mówią i nie sądzę, aby udało się jeszcze coś z nich wycisnąć na ten temat. Należy jedynie przyjąć, że Feldmanowie nie wydaliby swojej pobożnej córki za mniej pobożnego od niej mężczyzny. Wszakże zgodnie z aktem ślubu Icka Hersza i Hindy Ester, to rodzice obydwojga zgadzali się na ślub, więc zgodnie z tradycją, już dużo wcześniej musieli się nań umówić. Dokumenty w archiwach zawierają wiele informacji. Trzeba je tylko o to umiejętnie zapytać. Najlepiej osobiście, śledząc ich tekst.




Robert Kuwałek



(1) artykuł ukazał się pierwotnie w czasopiśmie " Na przykład " i jest polemiką z Agatą Tuszyńską.

Tu już nie ma nic z Singera ...

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Do Biłgoraja ciągnęło mnie od dawna, zwłaszcza po napisaniu i opublikowaniu genealogii rodu Isaaca Bashevisa Singera oraz artykułu o jego dziadku, biłgorajskim rabinie Jakubie vel Jankielu Mordce Zylbermanie. Chciałem skonfrontować rzeczywistość z historycznymi informacjami. Mimo, że w okolicach Biłgoraja bywałem wielokrotnie, przy okazji różnych wyjazdów, przez samo miasto jedynie przejeżdżałem i prawdę mówiąc niewiele mi to dało. Z okien autobusu widziałem jedynie nową zabudowę, ani śladu dawnego żydowskiego Biłgoraja. Nic mi to nie mówiło. Znajomi, którzy znają Biłgoraj sami stwierdzali, że nic tam nie znajdę, ponieważ jest to nowe miasto, pozbawione dawnego ducha. Jednak moje postanowienie było silniejsze, zwłaszcza, że przez panią Agatę Sagan z Warszawy, z którą koresponduję za pomocą e-maila, udało mi się nawiązać kontakt z jej Babcią, panią Marią Sagan, rodowitą mieszkanką Biłgoraja, która pamięta dawne miasto. Wcześniej były jeszcze poszukiwania w bibliotekach, by znaleść chociaż jakieś strzępy informacji na temat rodzinnego miasta matki żydowskiego pisarza. Udało mi się zebrać nieco materiałów i napełniony tą wiedzą wybrałem się do Biłgoraja w grudniową niedzielę, przed świętami Bożego Narodzenia. Jechałem, by spotkać się z panią Marią Sagan, ale też, by schodzić Biłgoraj i znaleść coś, co łączyłoby współczesność z historią. Jakikolwiek ślad po Singerze lub żydowskiej społeczności. Żałowałem, że nie miałem czasu, by po drodze zatrzymać się chociaż na chwilę w Goraju lub Frampolu, dawnych żydowskich miasteczkach, które znalazły się na kartach powieści i opowiadań Isaaca Bashevisa Singera. Bo to przecież i "Szatan w Goraju", uważany przez wiele osób za najlepszą powieść noblisty. Frampol, jako tło występuje w opowiadaniu "Gimpel-Głupek". Jednak mijając te miejscowości, nawet z okien autobusu nie zrobiły one na mnie większego wrażenia. W Goraju wokół rynku stały tylko nowe domy. Singerowski Szatan nie miałby czego tam szukać, zwłaszcza po II wojnie światowej, gdy miejscowi Żydzi zostali wymordowani w tak okrutny sposób, że moce piekielne chyba nie byłyby w stanie sobie tego wyobrazić. Frampol jest też nowym miastem. We wrześniu 1939 r. hitlerowskie lotnictwo wybrało sobie to miasteczko na cel dla ćwiczebnego nalotu. Regularny układ rynku i ulic gwarantował, że można było przećwiczyć skuteczność niszczenia całych skupisk ludzkich. Rzeczywiście, miasto spłonęło w ciągu jednego dnia. Tu też wymordowano całą społeczność żydowską. Dokonano tego na miejscowym cmentarzu żydowskim, w masowej egzekucji. Cmentarz wojnę przetrwał, a nawet zaopiekowała się nim młodzież z miejscowej szkoły. Można na nim znaleść macewy nawet z XVIII w. Nie ma tylko dawnego ducha prowincjonalnego sztetl - żydowskiego miasteczka, którego mieszkańców wraz z ich namiętnościami, przywarami, mądrością i głupotą wskrzeszał w swoich opowiadaniach Isaac Bashevis Singer czy wcześniej przed nim, jeden z ojców literatury w języku jidysz, zamościanin, Icchak Lejbusz Perec. Dawny nastrój maleńkiego Frampola można znaleść nawet u Marii Dąbrowskiej, która była tu w latach 20. i swoje wrażenia opisała w opowiadaniu "Czas zatrzymał się we Frampolu". Może, kiedyś, gdy będę miał więcej czasu uda mi się i w tych miasteczkach znaleść coś z ich dawnego ducha. Nawet, jeżeli ten duch pozostał jedynie w ludzkich wspomnieniach, jak chociażby w opublikowanej niegdyś na łamach "Kameny"legendzie o pięknej karczmarzównie Esterce, która zakochała się w "goju"i na rok przed wybuchem wojny uciekła z domu. Podobno jej dusza błąka się do dzisiaj na wzgórzu pod Frampolem i płacze. Biłgoraj przywitał mnie słoneczną pogodą, topniejącym śniegiem i tłumami ludzi na ulicach. W przedświąteczną niedzielę ludzie robili generalne zakupy na Boże Narodzenie. Tak też było chyba i dawniej, gdy w mieście większość handlu znajdowała się w żydowskich rękach. W soboty miasto, jak i setki innych miasteczek w Polsce, zamierało, a Żydzi świętowali szabas. W niedzielę, mimo nawoływań katolickich moralistów, żydowskie sklepy i sklepiki otwierały się, a chrześcijanie po mszy w kościele robili zakupy. Teraz też, mimo że moraliści nawołują do świętowania niedzieli, polski kapitalizm, nawet bez Żydów, jest silniejszy. Niedzielnym rytuałem stały się zakupy, zwłaszcza przed świętami. Klucząc po całkiem nowych ulicach nie mogłem dostrzec niczego, co mogłoby przypominać stary Biłgoraj. Niby był Rynek, jakieś domy i sklepy, pawilony, wszystko nowe. Nawet kościół z boku Rynku wydawał się być nowy. Dopiero w bocznych uliczkach znalazłem kilka domków chylących się ze starości. Łatwiej je można porównać do chatek, niż do normalnych domów. Czy to miał być ten Biłgoraj, którego szukałem? Rynek był dookoła otoczony przeważnie murowanymi, jednopiętrowymi domami. Na środku Rynku usytuowany był Magistrat, również jednopiętrowy, od strony północnej i południowej, tuż przy Magistracie były małe żydowskie sklepiki, bardzo ubogie. Miały ceglaną podłogę, oświetlenie naftowe, a nawet świecowe, posiadały trochę na półkach towarów spożywczych lub z branży odzieżowej, albo tylko naftę, mydło i świece. Pieców te sklepiki nie miały. Zimą sprzedawcy grzali sobie dłonie nad żelaznymi garnkami, wypełnionymi żarzącymi się węglami drzewnymi. Ponieważ Rynek nie był wybrukowany, więc rosła na nim miejscami trawa i stały kałuże - pasły się na nim żydowskie kozy i popijały wodą. Stefania Kwiecińska, Biłgoraj mojego dzieciństwa, w: Tygodnik Zamojski, Nr 26 (1987). Dzisiaj nie ma już w Rynku żydowskich sklepików, bo i samych Żydów tu nie ma. Ulice są wybrukowane, a istniejące zakłady handlowe świadczą raczej o zamożności Biłgoraja. Nie uświadczy się tu kóz, kupców wystających godzinami w oczekiwaniu na klienta, beczek z naftą. Za to ruch w centrum miasta spory, świadczący o przedświątecznej gorączce zakupów. Singer z pewnością nie poznałby miasta swojej matki, w którym sam często bywał, przyjeżdżając do dziadków. Z każdą chwilą spaceru utwierdzałem się w przekonaniu, że chyba nie znajdę tego, co szukałem. Po drodze na żydowski cmentarz znalazłem tylko jeden ślad wielokulturowości - kościół św. Jerzego, który architekturą od razu przypomina dawną cerkiew. Jest to pozostałość po początkowo unickiej cerkwi, ufundowanej jeszcze w XVIII w., a po powstaniu styczniowym zamienionej na prawosławną. Funkcję kościoła katolickiego pełni od 1919 r., chociaż w samym Biłgoraju i jego okolicach Ukraińcy - tu wyznawcy prawosławia - mieszkali jeszcze do okresu II wojny światowej. Wreszcie dotarłem na cmentarz żydowski - kolejny ślad po wielokulturowości miasta i jedyny chyba po obecności Żydów. Oddalając się od tłumnego targu, całkiem na uboczu, już poza domami mieszkalnymi, a wśród budynków przemysłowych, na niewielkim wzniesieniu znajduje się w zasadzie tylko fragment tego, co zostało z kirkutu. Zaraz za żelaznym parkanem zaczyna się bowiem teren jakiegoś zakładu, a sam obszar cmentarza jest niewielki. Za mały, jak na ludny niegdyś Biłgoraj. W centrum cmentarza znajduje się pomnik, upamiętniający zagładę biłgorajskich Żydów. Niewielkie lapidarium z wmurowanych w ceglaną ścianę fragmentów macew, na których do dzisiaj pozostały ślady interesującej symboliki i kolorowego zdobienia. Na całym obszarze znajduje się zaledwie kilkanaście nagrobków, ale niektóre z nich porażają wręcz naiwną, chociaż przykuwającą uwagę płaskorześbą. Chyba nie stoją na swoim dawnym miejscu, bowiem z dostępnych mi przekazów wiadomo, że obydwa cmentarze żydowskie w Biłgoraju zostały zniszczone przez hitlerowców:

Wchodząc do miasta, wypełniony byłem rozpaczą. Urodziłem się w Biłgoraju i mieszkałem tu przed wojną, a teraz, krocząc w pełni dnia, ledwo poznałem miasto: ulica Lubelska, gdzie znajdowała się synagoga, wielki dom nauki, mały dom nauki, łaśnia, rześnia, cheder Zichron Jankew, stary cmentarz, dom rabina, nowy dom cadyka z Bełza, reb Mordke Rokeacha błogosławionej pamięci, dom spotkań chasydów z Turzyska i Rudnika - wszystko było opuszczone i w południe nie było widać tam żywej duszy. Ulice wybrukowane były nagrobkami z żydowskimi inskrypcjami; wydawało się, że wszystko wygląda jak obszerny cmentarz. Wstąpiłem do sklepu, by kupić masło. Wręczono mi je zapakowane w strony wileńskiej edycji Talmudu. Stałem jak skamieniały, pamiętając, jak ciężko było Żydowi kupić Talmud wileński dla studiującego zięcia. Wydawało mi się, że słyszę jeszcze melodię "Tako rzecze Abaje i Raba". Wychodząc, wyrzuciłem masło i schowałem święty skrawek tekstu.


M. Rapaport, Wizyta w moim mieście Biłgoraju, w: Khurbn Bilgoraj

Tak wyglądał Biłgoraj w chwilę po zagładzie, w 1944 r. Zwiedzanie cmentarza żydowskiego wydaje się być także powrotem do czasu zagłady. Pomnik poświęcony jest właśnie wymordowanym biłgorajskim Żydom. Osobna inskrypcja informuje, że na kirkucie tym spoczywają prochy 200 rozstrzelanych dziewcząt żydowskich. Czy wśród nich była któraś z kuzynek Singera. Wszak rodzina Zylbermanów mieszkała tu do czasów okupacji hitlerowskiej. Czy na tym cmentarzu spoczywają także prochy dziadka Singera? Potwornego czasu wojny z pewnością nie doczekał, a my nigdy nie dowiemy się, gdzie znajduje się jego grób. Pole bez ani jednego drzewa, koszmarne otoczenie fabryczne spowodowały, że wolałem opuścić to miejsce. Do centrum powracałem specjalnie kierując się ulicą Nadstawną, która prowadziła do żydowskiej ulicy Lubelskiej. Poza muzeum - zagrodą sitarską, ani jednego starego domu. Wszystko nowe bloki, tak, jakby Biłgoraj nie miał przeszłości. Podobnie na Lubelskiej, a przecież jeszcze w 1939 r. znajdowała się tutaj synagoga, wymurowana co prawda dopiero w 1875 r., ale stojąca na miejscu dawnej bóżnicy, pochodzącej jeszcze z XVII w. W murowanej synagodze modlił się i wygłaszał kazania do swoich wiernych rabin Zylberman, przed którym biłgorajscy Żydzi czuli podobny respekt, jak jego rodzina. Podobno tylko matka Singera, Batszewa dopuszczana była przez "geniusza z Maciewa", jak nazywano rabina Zylbermana, do poważniejszych rozmów o problemach religijnych. Inne dzieci ignorował, nawet swojego syna Josefa, który był dajanem, czyli sędzią w sądzie rabinackim, w którym zasiadał razem z ojcem. Punktualnie o ósmej, co do minuty, dziadek szedł na modlitwę do synagogi położonej niedaleko domu. Wysoka Stara Bóżnica, z ciężkimi, mosiężnymi lichtarzami u sufitu i okrągłymi oknami, przez które lubiły wlatywać i wylatywać ptaki, zapełniona była prostymi Żydami, rzemieślnikami, którzy wcześnie rano chodzą się modlić. Każdy z nich witał dziadka pełnym szacunku "dzień dobry rabi". Dziadek modlił się głośno, z płomienną żarliwością, zupełnie nie pasującą do jego właściwej mitnagdom surowości. Prości ludzie patrzyli na niego z miłością, dumni, że nie chodzi się modlić razem z chasydami i ich cadykami do bóżnic chasydzkich, lecz modli się wraz z prostym ludem, i to z modlitewnika aszkenazyjskiego. Wczesne modlitwy wiernych rozbrzmiewały w Starej Bóżnicy i budziły długo nie milknące echo. Israel Joshua Singer, Mój dziadek - władca i moja babcia - buntownik, z jidysz przełożyła Natalia Krynicka, w: Midrasz, Nr 12 (1998). Na tejże samej Lubelskiej musiał więc być również dom Zylbermanów, gdzie urodziła się matka obydwu braci Singerów. W domu tym odbywały się także rozprawy sądu rabinackiego, tu przychodziły żydowskie kobiety z prośbą o poradę i modlitwę za chorych i cierpiących. Tu wychowywała się pod czujnym okiem biłgorajskiego rabina jego rodzina. Tu też buntowała się jego żona, prosta Żydówka, że mąż nie okazywał jej szacunku. Po domu tym nie pozostało żadnych śladów, nawet pamiątkowej tablicy na miejscu, w którym stał. Nie ma też śladów po starym cmentarzu żydowskim, z którego nie tylko w czasie wojny usunięto nagrobki, ale ścięto nawet wiekowe dęby, które tam rosły i wywieziono je do Rzeszy. Po Żydach miało nie pozostać żadnego śladu, nawet materialnego. Nie ma też szkół, gdzie studiowano Talmud i Torę. Nikt już nie zajrzy do chasydzkich bóżnic, bo ich też już nie ma. Zmiotła je wojna i jeden hitlerowski nalot we wrześniu 1939 r., który przewrócił cały Biłgoraj do góry nogami.

Zniszczenie Biłgoraja nastąpiło w 1939 r. Zbombardowane było całe centrum miasta. Spłonęły wtedy stary budynek ratusza, kościół parafialny i bóżnica. W centrum miasta znajdowały się dawne koszary. Żydzi mieli tam kaszarnie i składy z naftą, więc to wszystko się paliło. Z parafialnego kościoła spadły wtedy gotyckie wieże. Gdy w kilka dni po nalocie poszłam do centrum, zabłądziłam w swoim rodzinnym mieście. W Rynku i wokół niego były same zgliszcza. Żadnej ulicy nie mogłam poznać.

Wspomnienia p. Marii Sagan, w zbiorach autora artykułu.

Podobno to, co uratowało się po nalocie, zniknęło po wojnie, gdy odbudowywano miasto. Biłgoraj został zabetonowany, chociaż budowane ostatnio budynki tracą kształty socjalistycznego blokowiska. Za to przy Lubelskiej znalazłem symbol nowych czasów i trochę wpływów innej wielokulturowości - znajduje się tam chińska restauracja, której nie omieszkałem nie odwiedzić. Wystrój miły, przypominający coś pomiędzy stylem lekko rustykalnym, nowoczesnością, a nawet być może nawiązujący do sitarstwa. Drzewo, plecionki, dobrze zaopatrzony bar, ale kuchnia taka sobie. Połączenie polskich potraw z chińszczyzną chyba nie wychodzi na dobre ani jednym ani drugim. W każdym razie jest to miejsce, gdzie można chwilę odpocząć w kulturalnej atmosferze. Przynajmniej wtedy gdy byłem, czułem się dobrze. A może by tak, dla atrakcji jakaś żydowska restauracja? W zalewie tanich "hamburgerowni i hotdogowni", tudzież barków, pijalni piwa, można byłoby zdobyć się na odrobinę oryginalności. Wszak przez Biłgoraj przejeżdża wiele osób, udających się na Roztocze lub dalej, na południe. Może chociaż w ten sposób wskrzesić odrobinę przeszłości. Myślę, że wyszłoby to miastu na zdrowie. Tylko niewielki fragment Lubelskiej, sama jej końcówka, to pozostałość dawnego Biłgoraja. Tu znajdują się drewniane domki, których niegdyś było wiele w mieście. Jak wspominała mi pani Maria Sagan, wszystkie były maleńkie i ściśnięte, a mieszkali w nich żydowscy kupcy i rzemieślnicy, wśród których nie brakowało także słynnych biłgorajskich sitarzy. Moja rozmówczyni, która wychowała się przy tej ulicy, mieszka dzisiaj w domu ostatniego biłgorajskiego rabina, Szora, którego hitlerowcy zastrzelili na ulicy. Przedtem przeżył tragedię rodzinną, gdy jego syn odszedł z domu z dziewczyną, której nie akceptowali rodzice. Przed wojną rabin Szor zbierał pieniądze na posagi dla ubogich dziewcząt żydowskich. Jeśdził nawet do Stanów Zjednoczonych, by tam szukać wsparcia dla swojego Komitetu Opiekuńczego, bo przecież każda dziewczyna żydowska powinna mieć posag. Dzisiaj pani Sagan żartobliwie przyznaje się, że jej łóżko znajduje się w dawnym pokoju, gdzie rankami zbierali się mężczyśni, modlący się z rabinem. "śpię na wymodlonym miejscu, więc dlatego tak długo żyję". Dzięki pani Marii poznaję nieco dawną topografię miasta. Przez ulicę Lubelską i Rynek, wokół którego znajdowały się żydowskie sklepy, hurtownie i warsztaty, wraca pamięcią na ulicę Nadstawną, gdzie przeważali katolicy. Ożywiają ci, którzy odeszli na zawsze: dentysta Kaminer i położna Potoker, Wakszul, który przy ulicy 3 Maja miał hurtownię wszystkiego. Przybywa też Hurwic, który handlował sitami oraz bogacz Erbesfeld, zajmujący się eksploatacją lasów i będący właścicielem tartaku. Z pamięci pani Marii pojawiają się sceny żydowskich świąt:

W piątek wszystko już było ugotowane i posprzątane. Na szabas biłgorajscy Żydzi ubierali się odświętnie. Kobiety obowiązkowo w perukach. W sobotę wieczorem Żydzi wychodzili na spacery. Spacerowali po Lubelskiej i w większości widziało się młode małżeństwa. We wrześniu świętowali Kuczki. Na moim podwórku był jeszcze jeden dom, pomiędzy domami znajdowało się zadaszenie - szałas. Tam siedzieli i jedli. Przed Wielkanocą piekli mace i z macy robili też kluski. W Sądny Dzień szli nad rzekę modlić się. Szli w kapeluszach, ze świecami. Stali nad rzeką i modlili się. My mawialiśmy, że gdy nadchodzi Sądny Dzień, to za póśno, żeby siać pszenicę. To byli ludzie z dobrymi sercami. Bardzo pracowici. Biedny mleczarz żydowski chodził po okolicy bez względu na pogodę i skupował mleko. U sitarzy pracowały nawet dzieci. Wśród Żydów byli biedni i bogaci. Może nie byli aż tak bardzo biedni, jak zaniedbani, ale z pewnością byli bardzo dobrzy. Nie było problemów, żeby Polakowi pożyczyli lub sprzedali coś na kredyt. W czasie wojny, jakby mogli, oddaliby wszystko polskim sąsiadom. Jedni nie brali, bo bali się donosów. Inni na tym skorzystali i wzbogacili się.

Wspomnienia p. Marii Sagan, w zbiorach autora artykułu. Sama pani Sagan stwierdziła, że to już nie ten Biłgoraj i nie ci ludzie w nim mieszkają, chociaż nieliczni już starzy mieszkańcy miasta przechowują w swojej pamięci wiele szczegółów z dawnego miasta. Wśród tych wspomnień są i te dobre i te złe czy wręcz tragiczne, jak chociażby z okresu okupacji hitlerowskiej, gdy samo wyjście na ulicę groziło utratą życia. Tragedie tych lat przerażają swoimi okropnościami. Większość biłgorajskich Żydów deportowano w listopadzie 1942 r. do obozu zagłady w Bełżcu. Na ukrywających się polowano w całym mieście, nie oszczędzając nikogo. Potem, w latach 1943-1944 przyszły akcje wysiedleńcze i pacyfikacyjne, które dotknęły polską ludność z okolic miasta. Tragedia goniła tragedię. Nawet wtedy pojawiały się jednak legendy o cudownych ocaleniach, jak chociażby ta o reb Mordechaju Rokeachu, synu słynnego cadyka z Bełza, który przed wojną założył swój dwór w Biłgoraju. W czasie okupacji hitlerowskiej z Biłgoraja trafił do getta w Bochni, skąd wywiózł go węgierski oficer. Przejechali przez granicę Generalnego Gubernatorstwa, Słowacji, a na granicy węgierskiej zaczęły się problemy. Bełzko-biłgorajski cadyk przebrany był w mundur sowieckiego generała, a takiej persony węgierscy strażnicy graniczni nie spodziewali się. Nagle, jakby ze mgły pojawiło się na koniach trzech węgierskich generałów, którzy wyjaśnili żołnierzom, że cadyk-generał powinien wjechać na Węgry. W osobach generałów reb Mordechaj rozpoznał swoich przodków z rodu Rokeachów. Zjawili się jako duchy, w realnych przebraniach, by uratować swojego potomka. Dzisiaj w starym-nowym Biłgoraju chyba trudno zatrzymać się na dłużej, by odnaleść przeszłość. Prędzej odnajdziemy ją w okolicach. Nawet jeżeli nie interesuje nas historia, zawsze możemy podziwiać roztoczańskie lasy. Niedaleko stąd do urokliwego Zwierzyńca i Szczebrzeszyna czy na południe, do Józefowa i Tarnogrodu, w których można odnaleść zabytki dawnej przeszłości - tej polskiej i żydowskiej. Wiele osób, które przyjeżdżają do Lublina, głównie z zagranicy pyta mnie, czy warto jechać do singerowskiego Biłgoraja? Warto przejechać, ale z Singera nic już tutaj nie ma. Chyba, że bardziej będziemy posługiwać się wyobraśnią, niż liczyć na nasz wzrok.




Robert Kuwałek

Józefów Biłgorajski - zapomniane miasteczko

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Kilkanaście kilometrów na południowy-wschód od singerowskiego Biłgoraja znajduje się niewielkie miasteczko - Józefów Ordynacki, zwany także Biłgorajskim. Na Lubelszczyźnie znany jest przede wszystkim z przepięknych, roztoczańskich okolic oraz z Festiwalu Ekologicznego, który co roku jest tutaj organizowany w sierpniu. Okolice Józefowa to istny raj dla turystów - ciche, spokojne, pełne lasów. Mało kto jednak w Polsce wie, że tenże sam uroczy Józefów zasłynął przed kilkoma laty w literaturze światowej dotyczącej Holocaustu. W dniu 13 lipca 1942 r. 101 Batalion Policji niemieckiej dokonał w podjózefowskich lasach masowej egzekucji, mordując w ciągu jednego dnia około 1500 Żydów mieszkających wtedy w Józefowie. W ramach likwidacji żydowskiego Józefowa, jego mieszkańców mordowano wtedy także na ulicach i w domach. Pamiętna egzekucja, dokonana na Winiarczykowej Górze opisana została w dwóch wstrząsających publikacjach książkowych, z których jedna doczekała się nawet tłumaczenia na język polski. Pierwszym autorem, który opisał rzeź w Józefowie był Christopher R. Browning z USA. Jest on autorem głośnej na Zachodzie Europy książki pt. "Ordinary Men. Reserve Police Battalion 101 and the Final Solution in Poland". Książka ta, wydana po raz pierwszy w 1988 r., doczekała się już kilku wydań po angielsku i niemiecku. Znaleźć w niej można nie tylko informacje dotyczące Józefowa, ale także innych miejscowości na Lubelszczyźnie, gdzie działał wspomniany batalion. Jest ona o tyle interesująca, że zagładę Żydów poznajemy w niej nie na podstawie relacji ofiar, ale oprawców. Podstawą źródłową są bowiem zeznania niemieckich policjantów, którzy dokonywali egzekucji na Żydach. Fragmenty tej książki w tłumaczeniu polskim możemy znaleźć w mocno dyskusyjnej książce Daniela Jonaha Goldhagena pt. "Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust", Warszawa 1999. Właśnie tu możemy zapoznać się z przetłumaczonymi na język polski zeznaniami Niemców dotyczącymi egzekucji w Józefowie, a także w Łomazach na Podlasiu. Książka Goldhagena wywołała ogromną dyskusję w Niemczech, a niektórzy nawet starali się podwarzyć jej wiarogodność, stwierdzając, że Józefowów w Polsce jest wiele i w zasadzie nie wiadomo, o który autorowi chodzi. Obydwaj autorzy nie pomylili się. Egzekucja odbyła się w Józefowie Biłgorajskim. Upamiętnia ją stosowny pomnik, znajdujący się na skraju lasu, przy szosie z Józefowa do Biłgoraja. Jaki był żydowski Józefów? Zostało po nim nieco domków w Rynku, murowana synagoga z XIX w. na południe od Rynku, w której dzisiaj mieści się biblioteka i niewielki hotelik (zamknięty na cztery spusty, gdy byłem tam w maju tego roku) oraz interesujący, ale zarastający cmentarz żydowski na wzgórzu pod miastem. Żydzi w Józefowie osiedlili się zaraz po założeniu miasta w 1715 r. przez V Ordynata, Tomasza Józefa Zamoyskiego. Powstała wtedy też obok parafii katolickiej, gmina żydowska z własną synagogą, początkowo drewnianą, która wielokrotnie paliła się wraz z pożarami miasta, aż wreszcie w XIX w. wybudowano ją jako murowaną. Od początku istnienia miasta ludność żydowska stanowiła w nim większość mieszkańców. Zamieszkiwali oni przeważnie Rynek, ulicę Sitarską (główną ulicę miasteczka) i drogę prowadzącą do niej. W latach 80. XVIII w. na 120 domów w Józefowie 80 należało do Żydów. Na przykład w Rynku były tylko dwa domy chrześcijańskie. Dzięki obecności Żydów, po I rozbiorze, gdy tereny te przypadły Austrii, Józefów nie utracił statusu miasta. Władze austriackie orzekły bowiem, że o tym, że dana miejscowość jest miastem decydują właśnie Żydzi, którzy mieli być prawdziwymi mieszczanami, zajmującymi się handlem i rzemiosłem. Miasteczka bez Żydów "przestałyby istnieć... Oni są ostatecznie nerwem ich życia". W 1830 r. na 1162 mieszkańców Józefowa Żydów było 849 (73%), w 1840 r. stanowili 60%, w 1860 - 70%, w 1905 r. - 72%. Było to więc miasteczko o jednym z największych odsetku ludności żydowskiej na Lubelszczyźnie. Jak w każdym typowym sztetl Żydzi zajmowali się głównie drobnym handlem, rzemiosłem i do II połowy XIX w. produkcją i wyszynkiem alkoholu. Jednakże w I połowie XIX w. żydowski Józefów zasłynął w Europie środkowo-Wschodniej z hebrajskiej drukarni. W 1820 r. Szaja Wax, w oparciu o funkcjonującą tu papiernię założył "drukarnię ksiąg hebrajskich, chaldejskich i żydowsko-niemieckich". Drukarnia Waxa skutecznie konkurowała z najbardziej znanymi drukarniami żydowskimi w Królestwie Polskim, które funkcjonowały w Warszawie, Lublinie i Hrubieszowie. Książki z józefowskiej oficyny rozprowadzano nie tylko w Królestwie, ale eksportowano je do Rosji, Wołoszczyzny (dzisiejsza Rumunia i Mołdawia), a nawet do Turcji, gdzie tamtejsza społeczność żydowska zamówiła specjalnie "Sefer le-Abraham" ("Księgę Abrahama"). Dzięki funkcjonowaniu drukarni wielu józefowskich Żydów zatrudnionych było przy produkcji i zbycie książek. W latach 40. XIX w. zatrudniała ona 111 osób, a więc było to jedno z największych przedsiębiorstw przemysłowych na Lubelszczyźnie w tym czasie. Drukarnia Waxa została zamknięta na skutek działalności warszawskiej Cenzury Ksiąg Hebrajskich, która zakwestionowała 5 tytułów. Można przypuszczać, że na wyrok cenzury mogła też mieć wpływ konkurencja innych żydowskich drukarni, zwłaszcza stołecznych. Jeszcze w latach 1851-1860 próbowano wznowić działalność drukarni w Józefowie, ale ostatecznie wykończyła ją konkurencja nowoczesnych drukarni żydowskich w Wilnie na Litwie i w Żytomierzu na Ukrainie. Nieco dłużej funkcjonowała papiernia. Ostatnimi jej właścicielami byli Żydzi z pobliskiego Tarnogrodu, Goldman i Gerympter, a potem rodzina Ulrychów. Kres jej działalności położył pożar w 1883 r. W ten sposób na wiele lat upadło znaczenie żydowskiego Józefowa. Miasteczko znane było również ze znacznej ilości żydowskich szynków, nie tylko legalnych, ale i potajemnych. Na tle handlu wódką dochodziło w Józefowie niejednokrotnie do konfliktów z ludnością chrześcijańską. Szlacheccy rządcy Ordynacji, którzy mieli prawo do propinacji skarżyli się na józefowskich Żydów, że są zbyt dużą dla nich konkurencją i rozpijają okolicznych chłopów. Żydzi potrafili także szmuglować alkohol bez wiedzy ordynatów, czym narażali się na konflikty ze strażnikami ordynackimi, ale w większości przypadków codzienność wymuszała spokojne współżycie dwóch grup - Polaków i Żydów. Już w I połowie XIX w. józefowscy Żydzi zgodzili się na posyłanie swoich dzieci do miejskiej szkoły, założonej przez ordynata Stanisława Zamoyskiego. Religijni i tradycyjni Żydzi z Józefowa sami podobno chcieli, by ich dzieci uczyły się języka polskiego. Gmina żydowska w Józefowie mogła też liczyć na pomoc ordynatów. W 1827 r. tenże Stanisław Zamoyski pomógł finansowo w odbudowie synagogi, która utraciła dach podczas burzy. W 1850 r. po pożarze synagogi Ordynacja pomagała przy jej odbudowie. Murowana synagoga powstała w miasteczku dopiero w latach 70. XIX w. W okresie międzywojennym Józefów nadal pozostawał ubogim miasteczkiem, pozostającym na uboczu szlaków handlowych. Lepsze sklepy (oczywiście, na miarę Józefowa) znajdowały się w rynku. Poza tym przeważały stragany, kioski, budki, wielu Żydów prowadziło także handel obnośny. Szkolnictwo żydowskie opierało się na dwóch chederach, które prowadzili Józef Majmon i Naftula Sztern. Ale oprócz przejawów tradycyjnego życia, w okresie międzywojennym pojawiły się także nowoczesne żydowskie partie polityczne, z których najsilniejszymi wydawały się być te, które skłaniały się ku syjonizmowi. Kres bogatemu życiu żydowskiemu w Józefowie położyła, jak wszędzie II wojna światowa. Jeszcze do 1941 r. Żydzi funkcjonowali tu w miarę spokojnie, chociaż we znaki dawała się bieda, pogłębiona w 1940 r. deportacją wysiedlonych z Konina. W tym czasie funkcjonowały jeszcze żydowskie sklepiki, ale już zaczynały się łapanki do robót przymusowych przy budowie dróg i wyrębie lasów. Z biedą pojawił się głód. Jak wspominali ocaleli z likwidacji otwartego getta, "chleb i ziemniaki były luksusem" (T. Richmond, Konin. A Quest, London1996, s. 348). Fatalne warunki, w których bytowali miejscowi Żydzi oraz wielu deportowanych oraz głód, spowdowały, że w mieście, już w lecie 1941 r. zaczęły pojawiać się choroby epidemiczne, przede wszystkim tyfus plamisty. Epidemia tyfusu dotknęła przede wszystkim Żydów deportowanych tu z Konina, którzy przybyli do Józefowa bez podstawowych środków do życia. Z powodu braku odpowiedniego szpitala w miasteczku, chorych wysyłano do szpitala w Szczebrzeszynie, gdzie szybko powstał specjalny oddział epidemiczny. (Z. Klukowski, Dziennik z lat okupacji, Lublin 1959, s. 197.). Pierwsze egzekucje nastąpiły jednak dopiero w maju 1942 r. W dniu 11 maja tego roku rozstrzelano w miasteczku stu kilkudziesięciu Żydów. Dokonało tego tylko trzech gestapowców, którzy urządzili sobie swoiste polowanie na józefowskich Żydów. To, co działo się wtedy na ulicach miasteczka, było tak wstrząsające, że zaszokowani byli nawet cywilni Niemcy, którzy przebywali w Józefowie. Notował o tym wspomniany już dr Zygmunt Klukowski w swoim "Dzienniku z lat okupacji" pod datą 13 maja 1942 r.: W poniedziałek 11 V, po południu 3 gestapowców urządziło straszliwy pogrom Żydów w Józefowie Ordynackim, zabijając sto kilkadziesiąt osób. Nawet Niemiec Becker, trauhender "Alwy", który przypadkowo znalazł się wówczas w Józefowie, opowiadał potem w biurze, że to było coś potwornego, coś, czego nie da się opisać i nie mógł ochłonąć z wrażenia, pomimo że zawsze pienił się na Żydów i mówił, że należałoby ich wszystkich wytępić. (Z. Klukowski, op. cit., s. 261.) Warto tu nadmienić, że kilka dni wcześniej, dokładnie 8 maja 1942 r. sam dr Klukowski był świadkiem pogromu Żydów w Szczebrzeszynie, dokonanego przez "paru uzbrojonych gestapowców z Zamościa". Zamordowano wtedy kilkadziesiąt osób. (Z. Klukowski, op. cit., s. 259-260.) Horror nastąpił jednak dopiero 13 lipca 1942 r., a kresem żydowskiego Józefowa stała się Winiarczykowa Góra. Nieliczni Żydzi józefowscy przeżyli wojnę, uciekając jeszcze we wrześniu 1939 r. do Rosji, wraz z wycofującą się stąd Armią Czerwoną oraz kilka osób, które przechowali Polacy. Opis likwidacji getta w Józefowie zawarty jest zarówno w książce Browninga, jak także w pracy Goldhagena, ale myślę, że warto go w tym miejscu przypomnieć. Poniżej posługuję się cytatem z książki D. J. Goldhagena: Kiedy nadszedł świt, Niemcy zaczęli gromadzić Żydów z getta w Józefowie. Przeczesywali getto małymi grupkami, najczęściej po dwóch, po trzech, wyciągając Żydów z domów. Ludzie z trzeciej kompanii, podobnie jak wszyscy inni, otrzymali bezpośrednio od dowódcy kompanii te same instrukcje, by "w czasie ewakuacji rozstrzeliwać na miejscu starców, chorych, niemowlęta, małe dzieci i wszystkich Żydów, którzy stawiali opór". Niemcy zachowywali się niezmiernie brutalnie, wypełniając z nawiązką rozkazy, nie bawiąc się w transportowanie wielu ludzi do punktu zbornego na rynku, lecz rozstrzeliwując ich na miejscu. Widziałem trupy chyba sześciu Żydów, których moi koledzy zastrzelili, zgodnie, tam gdzie ich znaleźli. Między innymi widziałem kobietę, która leżała zabita w łóżku". Kiedy Niemcy skończyli swoją robotę, zwłoki Żydów poniewierały się po całym getcie. Jak określił to jeden z policjantów, "leżały wszędzie. Przed domami, na progach, na ulicach, aż do rynku". Członek trzeciej kompanii tak opisuje to dzieło: "Wiem także, że rozkaz został wykonany, gdyż idąc przez dzielnicę żydowską w czasie ewakuacji, widziałem martwych starych ludzi i niemowlęta. Wiem także, że podczas ewakuacji, żołnierze przeczesujący tę dzielnicę zabili wszystkich pacjentów żydowskiego szpitala." (D.J., Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust, Warszawa 1999, s. 199). Nie wiadomo, jak wielu ludzi zginęło wtedy we własnych domach i na ulicach. Z pewnością były ich dziesiątki. Niestety, zdarzało się także, że znaleźli się w Józefowie Polacy, którzy wskazywali hitlerowcom ukrywających się Żydów, ale byli też i tacy, którzy Żydów ostrzegali przed niebezpieczeństwem, co umożliwiło niektórym ucieczkę przed egzekucją. Wspominali o tych przypadkach D.J., Goldhagen oraz T. Richmond. W czasie wypędzania Żydów na rynek, w swoim własnym łóżku został zastrzelony ostatni rabin Konina, Jakub Lipszyc (T. Richmond, op. cit., s. 354.) Jego ojciec, Hillel Arie Lipszyc, pół wieku wcześniej piastował urząd rabina w Lublinie. Wypędzonych z domów Żydów zebrano na rynku, a oficerowie niemieccy byli niezadowoleni z faktu, że cała operacja trwała zbyt długo. Była to jednak pierwsza "akcja" 101 batalionu policji, więc hitlerowcy dopiero mieli nabrać wprawy. Po wstępnej selekcji, gdzie z grupy blisko 2000 ludzi zgromadzonych na rynku, wybrano około 400 osób zdolnych do pracy (przeważnie mężczyzn). Następnie ciężarówkami wysłano ich do obozu w Lublinie - prawdopodobnie na Majdanek. Dopiero po selekcji zaczęła się zasadnicza faza egzekucji. Najpierw batalionowy lekarz, dr Schoenfelder udzielił instrukcji, w które miejsce należy celować, by jak najszybciej zabić człowieka. Następnie Żydów ładowano grupami na ciężarówki i wywożono na obrzeża Józefowa do lasu. Egzekucja odbywała się po obydwu stronach drogi prowadzącej do Aleksandrowa i dalej do Biłgoraja, około 1,5-2 km. od Józefowa. Każdy z Niemców miał sobie wybrać ofiarę i wprowadzał ją do lasu. Odwołajmy się po raz kolejny do Goldhagena: Sama kaźń była przerażającym doświadczeniem. Po spacerze przez las każdy z Niemców musiał przystawić pistolet do potylicy klęczącej teraz na ziemi ofiary, która jeszcze przed chwilą szła obok niego, pociągnąć za spust i patrzeć, jak ofiarą, czasami małą dziewczynką, wstrząsają konwulsje, by za chwilę zastygnąć w bezruchu. Niemcy musieli uodpornić się na krzyki ofiar, na płacz kobiet i pisk dzieci. Stojąc tak blisko mordowanych, często byli spryskiwani ich krwią. Jak opowiadał jeden z nich, "dodatkowy strzał uderzył w czaszkę z taką siłą, że oderwana została cała jej tylna część, a krew, kawałki kości i strzępy mózgu opryskiwały strzelających." Sierżant Anton Bentheim utrzymuje, że nie był to epizod, ale raczej zjawisko stałe: "Ludzie z oddziałów egzekucyjnych byli stale poplamieni krwią, kawałkami kości i mózgu. Przylgnęły do ich mundurów." (D.J., Goldhagen, op. cit., s. 202). Godlhagen przytacza zeznanie jednego z niemieckich policjantów, który uczestniczył w tej makabrycznej egzekucji: Żydów tych przyprowadzono do lasu z polecenia sierżanta Steinmetza. My szliśmy z Żydami. Po przejściu dwustu metrów Steinmetz zarządził, by Żydzi położyli się rzędem obok siebie na ziemi. Chciałbym wspomnieć teraz, że były tam jedynie kobiety i dzieci. Dzieci miały mniej więcej po dwanaście lat... Musiałem zastrzelić starą, ponad sześćdziesięcioletnią kobietę. Pamiętam, jak powiedziała mi coś o tym, bym zrobił to szybko... Obok mnie był policjant Koch... Musiał zastrzelić małego chłopca w wieku około dwunastu lat. Powiedziano nam wyraźnie, by trzymać lufę pistoletu dwadzieścia centymetrów od głowy. Najwyraźniej Koch tak nie zrobił, gdyż zanim opuściliśmy miejsce egzekucji, inni koledzy śmiali się ze mnie, ponieważ kawałki mózgu dziecka zabrudziły mi rękaw i nadal tam były. Kiedy zapytałem, dlaczego się śmieje, Koch odparł, wskazując na mózg na moim rękawie: "To mózg mojego Żydka". Mówił to z wyraźną dumą... (D.J., Goldhagen, op. cit., s. 203.) Relacje te są o tyle wstrząsające, że pochodzą z ust oprawców. Masowa egzekucja w Józefowie była pierwszą, której dokonali policjanci ze 101 batalionu. Następne, w Łomazach, Łukowie czy Międzyrzecu Podlaskim wykonywane były z dużo większą wprawą i z jeszcze większym bestialstwem. Razem z Żydami z Józefowa zginęli wtedy deportowani Żydzi z Konina oraz pewna grupa Żydów austriackich. Likwidacja józefowskich Żydów stała się szokiem dla całej okolicy. Wspominał o niej nawet dr Zygmunt Klukowski ze Szczebrzeszyna w swoim "Dzienniku z lat okupacji". Pod datą 17 lipca 1942 r. zanotował: Przed kilkoma dniami Niemcy urządzili straszliwy pogrom Żydów w Józefowie. Miało tam zginąć przeszło 1500 osób, głównie kobiet i dzieci. Mężczyzn wywieźli. (Z. Klukowski, Dziennik z lat okupacji, Lublin 1959, s. 274.) Po likwidacji Żydów kolej przyszła na Polaków. Już w listopadzie 1942 r. nastąpiły wysiedlenia ludności polskiej z okolicznych wsi. W latach 1943-1944 miasteczko kontrolowane było przez polską partyzantkę, a to znowóż spowodowało, że Niemcy urządzali akcje pacyfikacyjne w tym rejonie. W 1944 r. Józefów był całkowicie wypalony i wyludniony, a rynek porastała trawa. Z ponad 3000 mieszkańców sprzed wojny w 1951 r. mieszkało tu zaledwie 953 osoby. Starty wojenne w liczbie ludności miasteczko nadrobiło dopiero w 1989 r., gdy okazało się, że było tu 3050 mieszkańców. Dzisiaj w Józefowie można zwiedzić stosunkowo dobrze zachowane żydowskie ślady. W centrum miasteczka znajduje się odrestaurowany budynek synagogi, w którym mieści się biblioteka, a na piętrze niewielki hotel. Wspominałem już o tym na początku artykułu. sam budynek synagogi, wewnątrz zatracił dawne jej cechy. Widoczne jest jedynie miejsce po Aron ha-Kodesz, natomiast salę modlitewną przecinają półki z książkami i nadbudowane piętra. Na południe od miasta, na stoku niewielkiego wzniesienia zlokalizowany jest cmentarz żydowski, jeden z chyba najlepiej zachowanych tego typu obiektów na Lubelszczyźnie. Przeprowadzone tam w sierpniu 1999 r. prace, mające na celu oczyszczenie jego fragmentu z gęsto rosnących tu krzewów tarniny i olszyny, pozwoliły na odkrycie zaledwie niewielkiego fragmentu tego kirkutu, ale z wyraźnie zachowanymi liniami rzędów grobów kobiet i mężczyzn. Na nagrobkach bardzo czytelna jest symbolika - księgi, świeczniki, złamane świece czy obłamane drzewa. Wydaje się, że odpowiednia opieka nad tym cmentarzem mogłaby doprowadzić do odkrycia większej liczby macew i uczynić z Józefowa miejsce odpowiednie do badań nad żydowską sztuką cmentarną i symboliką związaną ze śmiercią. Na miejscu egzekucji józefowskich Żydów, przy drodze prowadzącej do Aleksandrowa i Biłgoraja, za niewielkim jeziorkiem znajduje się natomiast kamień pamiątkowy ku czci zamordowanych tu 13 lipca 1942 r. Żydów. Kamień ten widoczny jest z szosy, a po wejściu do lasu można zauważyć zarysy masowych mogił. Robert Kuwałek Opracowano na podstawie: Ch. R. Browning, Ordinary Men. Reserve Police Battalion 101 and the Final Solution in Poland, New York 1998. W. Ćwik, Dzieje Józefowa, Lublin 1992. D. J. Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holocaust, Warszawa 1999. Z. Klukowski, Dziennik z lat okupacji, Lublin 1959. T. Richmond, Konin. A Quest, London 1996.

Żydzi Łęczyńscy w latach 60 - tych XIX w. W świetle akt notarialnych

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Kapitalnym materiałem źródłowym do badań nad zamożnością i kulturą materialną jednostek, rodzin i całych społeczności lokalnych stanowią akta notarialne. Znajdujące się w nich testamenty, akta kupna-sprzedaży, umowy handlowe, intercyzy przedślubne czy też inwentarze pośmiertne zawierają wiele cennych informacji na temat minionej codzienności, których próżno by szukać w podręcznikach historii czy pamiętnikach. Dotyczy to również mieszkańców Łęcznej, miasta żyjącego jeszcze 100 lat temu głównie z jarmarków i chociaż już w XIX w. mocno podupadłego gospodarczo, to jednak stanowiącego liczący się w skali guberni ośrodek handlowy. Liczna społeczność żydowska w Łęcznej, skupiająca w swoich rękach miejscowy handel i rzemiosło, niewiele pozostawiła po sobie śladów kultury materialnej. Na podstawie zachowanych do dzisiaj w mieście obiektów trudno jest odtworzyć życie codzienne łęczyńskich Żydów. Na szczęście z pomocą przychodzą nam właśnie wspomniane akta notarialne, głównie księgi notariuszy miasta Lubartowa, gdzie łęczyńscy starozakonni w XIX w. Załatwiali od strony urzędowo-prawnej swoje interesy. Księgi te obecnie znajdują się w zasobie Archiwum Państwowego w Lublinie. Zadałem sobie trud, by wyrywkowo przeszukać lubartowskie księgi notarialne z lat 60-tych XIX w. i wyłowić z nich kilka przykładów dokumentów majątkowych, obrazujących zamożność łęczyńskich Żydów. Znalazłem kilka intercyz (umów majątkowych) przedślubnych, trzy testamenty i trzy inwentarze pośmiertne. Już przy wstępnej kwerendzie nasuwa się myśl, że Żydzi łęczyńscy w XIX w. nie byli zamożną społecznością - niewiele pozostało po nich zapisów notarialnych, przynajmniej tych dokonywanych w Lubartowie. Już sam fakt, że w księgach z lat 1855-1867 odnalazłem tylko kilka ich przykładów, świadczy o tym, że w zasadzie miejscowi Żydzi musieli być tak ubodzy, że po prostu nie mieli co zapisywać w swoich testamentach. Intercyza przedślubna zawierana była zazwyczaj między osobami, które mogły się podzielić ze sobą jakimkolwiek majątkiem. W jeszcze większym stopniu dotyczy to osób spisujących testamenty oraz takich, po których spisywano inwentarze pośmiertne. Gdy studiujemy tego typu dokumenty odnosimy wrażenie, że sporządzone one były przez ludzi należących do zamożniejszej grupy społeczeństwa, a ta w Łęcznej nie była zbyt liczna. Stąd też niezbyt wiele zachowało się takich akt. W księgach za lata 1862-1867 natrafiłem na tylko dwie intercyzy przedślubne. O ich zawarciu informowano zazwyczaj przy spisywaniu aktu ślubu. Obydwie pochodziły z 1867 r. Trzy inwentarze pośmiertne pochodzą z lat 1860-1865 (w tym dwa z 1860 r.), a trzy testamenty z lat 1855-1863. Zaznaczam, że moja kwerenda nie była dokładna i być może, dokonując dodatkowych poszukiwań, nawet w księgach notariuszy lubelskich, znalazłoby się więcej informacji o łęczyńskich Żydach. O tym, że Żydzi w Łęcznej w XIX w. stanowili społeczność w swojej masie ubogą, świadczy nie tylko skąpa liczba zapisów notarialnych. Częste pożary miasta i ogólna sytuacja ekonomiczna Królestwa Polskiego w I połowie XIX w. bardzo mocno nadwyrężyły zasoby majątkowe miejscowych Żydów. Już w 1830 r. miejscowy Dozór Bóżniczny narzekał w piśmie do władz państwowych, że w mieście nie było żadnego Żyda, który nie mógłby dać chociaż kilkanaście złotych na składkę przeznaczoną na utrzymanie obiektów gminnych. Po pożarach miasta w latach 1846 i 1848 łęczyńscy Żydzi byli tak ubodzy, że nie stać ich było na odbudowę spalonej bóżnicy i łaźni. Nic więc dziwnego, że badacz usiłujący dzisiaj zrekonstruować stan zamożności, czy też obraz życia codziennego miejscowych Żydów, ma do dyspozycji niewielką ilość materiału źródłowego o charakterze majątkowym. Jednakże to, co pozostało daje nam pewien obraz społeczności żydowskiej miasta. Przyjrzyjmy się więc jak on wyglądał w latach 60-tych XIX w. Jeden z testamentów, na który natrafiłem, zachował się w formie w miarę dokładnego odpisu w aktach Centralnych Władz Wyznaniowych Królestwa Polskiego, znajdujących się w zasobie warszawskiego Archiwum Głównego Akt Dawnych. Pochodzi on z 1862 r. i spisał go Hersz Rejchstein, z zawodu furman, ale w rzeczywistości człowiek jak na warunki łęczyńskie bardzo zamożny. Testament ten dotyczył głównie zapisu na rzecz Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Łęcznej. Hersz Rejchstein ofiarował bowiem dochody ze swojego sklepu na rzecz ubogich, miejscowych Żydów, modlących się za duszę jego oraz jego żony Rywki Rudy z Geldmanów. Nabożeństwa te miały się odprawiać w gminnej bóżnicy, a wykonawcami testamentu wyznaczono rabina oraz miejscowy Dozór Bóżniczny, któremu powierzono administrację nad sklepem donatora. Z dalszej treści legatu wynika, że Hersz Rejchstein był bardziej zamożnym kupcem, niż furmanem. Posiadał trzy sklepy oraz dom w Łęcznej i drugi dom na Kalinowszczyźnie w Lublinie. Żona Rejchsteina, wspomniana Rywka Ruda otrzymała 5 tysięcy złotych polskich gotówką, czyli 2500 rubli srebrem - sumę jak na owe czasy niebagatelną (ok.1150 rubli kosztował wtedy obszerny dom w Łęcznej) - ponadto ławkę w bóżnicy i trzy czwarte całości majątku po spłaceniu długów męża. Dzieci z ich małżeństwa testamentalnie miały zapewnione dożywocie. Hersza Rejchsteina z pewnością,można było zaliczyć do najzamożniejszych mieszkańców Łęcznej. Nieco mniej informacji wnoszą intercyzy przedślubne. Mowa jest w nich zazwyczaj o darowanych sumach pieniędzy, czy też kosztownościach. Te, dotyczące Żydów łęczyńskich, pochodzące z 1867 r., zachowały się w aktach notariusza miasta Lubartowa, Gracjana Wereżyńskiego. Pierwszą z nich zawarli Abraham Uszer Fiszman, rybak z Łęcznej, wdowiec ze swoją drugą żoną, Hencią Wajtzman, panną lat 17, zamieszkałą w Nadrybiu. Przyszła panna młoda wniosła Fiszmanowi jako posag sumę 300 rubli srebrem w gotówce oraz garderobę, bieliznę, pościel i "inne rzeczy" - jakie, w dokumencie nie podano. Obydwoje pochodzili z pewnością z prostych rodzin, bowiem żadne z nich nie potrafiło podpisać się pod dokumentem nawet w jidisz. Druga intercyza dostarcza nam o wiele więcej informacji i jest o tyle ciekawa, że nie dotyczy ona posagu panny młodej, a wiana, jakim obdarowywał swoją wybrankę przyszły pan młody. Oto Łaja Segal, lat 19, córka łęczyńskiego handlarza Lewka Icka Segala, wychodziła za mąż za drobnego kupca z Lublina (w dokumencie jego zawód podano jako "spekulant") Izraela Goldfedera. Sama nie posiadała żadnej gotówki, a jedynie "odpowiednią garderobę, bieliznę i pościel", przeto pan młody, "powodowany ku niej miłością" zapisał jej z własnego majątku 300 rubli gotówką oraz biżuterię: kolczyki z diamentami wartości 200 rubli, cztery pierścionki z diamentami kosztujące 75 rubli oraz diamentową broszkę za 40 rubli. W akcie znalazła się jednocześnie uwaga, że Łaja Segal, nawet gdyby doszło do rozwodu, mogła to wszystko zachować dla siebie, jednakże z zastrzeżeniem, że jeśliby zmarła bezpotomnie, jej rodzina nie mogła rościć sobie żadnych praw do tego wiana. Można więc stwierdzić, że Łaję Segal postrzegano z pewnością w Łęcznej jako osobę, która zrobiła dobrą partię w Lublinie. Sama Łaja Segal zaliczała się także prawdopodobnie do osób wykształconych, skoro własnoręcznie podpisała się pod aktem ślubu po polsku. Inny charakter mają natomiast inwentarze pośmiertne, spisywane zazwyczaj przez rodziny zmarłych osób, które nie zdążyły przed śmiercią sporządzić testamentu. Inwentarze te wnoszą zazwyczaj najwięcej informacji, nie tylko o zamożności danej rodziny, ale również o wyglądzie domu, w którym zmarły żył i pozostawił swój majątek. Przy takiej bowiem okazji spisywano cały dobytek zmarłego, znajdujący się w jego mieszkaniu. W aktach wspomnianego już notariusza lubartowskiego, Gracjana Wereżyńskiego zachował się jeden taki inwentarz pośmiertny, sporządzony w 1865 r. przez rodzinę zmarłego w podróży i pochowanego w Chełmie w 1861 r. rabina łęczyńskiego, Chila Edelsberga. Postać tego rabina nie figuruje w oficjalnych aktach, dotyczących organizacji Gminy Żydowskiej w Łęcznej. Być może był on nieformalnie działającym duchownym w mieście, ale z drugiej strony w całym inwentarzu nazywano go tytułem rabina łęczyńskiego, a nie duchownego. Zastanawiający jest również fakt, że rodzina wystąpiła dopiero w cztery lata po śmierci męża i ojca o spisanie i podział majątku. W dokumencie występują bowiem wdowa po rabinie i jego dzieci. Na pierwszym miejscu wymieniona została żona rabina, Perla Edelsbergowa z Kupfersztajnów, będąca jednocześnie "głową Rady Familijnej" i opiekunką nieletniego wtedy jeszcze, najmłodszego syna rabina Edelsberga, Abrama Jakuba. Ona również administrowała majątkiem pozostałym po mężu. Oprócz niej i najmłodszego syna, o schedę po ojcu ubiegały się jego pełnoletnie córki: Hinda Gilta Rubinsztajnowa, żona kupca z Łęcznej i Chawa Brucha Lubelska, mieszkająca również w Łęcznej. W akcie spisano cały majątek nieruchomy i ruchomy. Zacznijmy więc od nieruchomości. Do Chila Edelsberga należał w Łęcznej dom, częściowo murowany, oznaczony numerami policyjnymi 253 i 240. Pod jednym dachem, oprócz części mieszkalnej, znajdowały się także zabudowania gospodarcze i stajnia. Całość nieruchomości oszacowano na 1140 rubli srebrem. Następnie przystąpiono do spisywania osobistej garderoby, bielizny i pościeli po zmarłym rabinie. Okazało się jednak, że garderoby i bielizny nie było żadnej, ponieważ "takowe stosownie do objawianych za życia spadkodawcy życzeń jego rozdane zostały biednym". Jednak w tym przypadku możemy posłużyć się podobnym inwentarzem zmarłego w 1867 r. rabina lubelskiego, Joszuy Heszla Aszkenazego, który pozostawił po sobie osobistą garderobę i bieliznę. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że rabin lubelski był zazwyczaj zamożniejszy od łęczyńskiego, zapewne więc jego garderoba była bardziej elegancka i kosztowniejsza. Składały się na nią: atłasowa kapota, tułub atłasowy z futrem królików, tułub dymowy z futrem, chałat atłasowy, szlafrok podbijany futrem, czapka sobolowa i bobrowa, jedwabny kapelusz i wełniany tałes oraz dwa szlafroki - fioletowy i orzechowy. Z powodzeniem możemy przyjąć, że rabin Edelsberg mógł mieć o połowę mniej rzeczy, chociaż z pewnością posiadał futrzaną czapkę i atłasową kapotę, podbijany futrem szlafrok i tałes. Na pościel - w domach żydowskich trzymano jej zazwyczaj sporo - składały się: dwie poduszki, stary piernat, cztery powłoczki, cztery stare prześcieradła, które zabrał ze sobą Abram Jakub Edelsberg, uczący się w Chełmie. W domu pozostały jedynie dwie stare, watowane kołdry. Cała pościel oszacowana została na 10 rubli i 35 kopiejek. Następnie spisano wyposażenie domu rabina, czyli meble. Jak na osobę pełniącą zaszczytny i jakby nie było, w miarę dochodowy urząd, mieszkanie rabina Edelsberga było raczej skromne. W skład jego umeblowania wchodziły proste i jak zaznaczono w dokumencie, stare sprzęty: wyściełana kanapa jesionowa, również jesionowa, politurowana serwantka, komoda, stary fotel sosnowy. Wiele mebli pochodziło z różnych kompletów, jak na przykład sześć starych krzeseł "rozmaitego kształtu". W domu tym znajdowały się także dwa stare jesionowe łóżka, dwie szafy. Nie brakowało również prostych ław i stołów. Te pierwsze mogły z pewnością pełnić także funkcję miejsc do spania. W zasadzie jedynym chyba zbytkownym meblem był okrągły, politurowany stolik. Rodzina Edelsbergów posiadała spotykaną często w mniej zamożnych domach skrzynię, nazywaną tutaj "paką" ze skoblem. Trzymano w niej zapewne ubrania i bieliznę. W skład umeblowania zaliczono także dwie stare beczki. Jak z powyższego widać, nie było to wyposażenie bardzo bogate. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dom Edelsbergów umeblowany był skromnie. Znów sięgnijmy dla porównania do inwentarza po lubelskim rabinie Aszkenazym. Dom Joszuy Heszla Aszkenazego można na tle domu rabina łęczyńskiego uznać za bardzo zamożny, skoro w spisie jego wyposażenia znajdujemy mahoniowe biurko i stolik, dwa zegary jeden wiszący, szafkowy, a drugi stołowy, na mahoniowym postumencie. W domu Aszkenazego był nawet ochrowy stolik do gry w karty, a na ścianach wisiały portrety dwóch rabinów, prawdopodobnie jego ojca Meszullama Zalmana i kuzyna Berisza Aszkenazych, również nadrabinów lubelskich. Było także "staroświeckie" lustro. Zamożność tego domu widoczna była gołym okiem, zaś mieszkanie Edelsbergów, w porównaniu z mieszkaniem lubelskiego nadrabina wydawało się być bardzo siermiężne i skromne. Bardzo interesującą pozycją w inwentarzu łęczyńskiego rabina był spis zatytułowany "Srebra i kosztowności". Dominowały w nim i miały największą wartość przedmioty o charakterze liturgicznym. Niestety, dokument nie podaje ich dokładnego opisu, a jedynie wagę, próbę kruszcu z jakiego zostały wykonane oraz wartość ogólną przedmiotu. Najcenniejszym przedmiotem, który posiadał rabin Chil Edelsberg, była srebrna korona na rodał - wyceniono ją na 39 rubli. W następnej kolejności można wyliczyć srebrną lampę chanukową, posiadającą osiem lichtarzy kosztującą 37 rubli i 50 kopiejek. Oprócz korony, Tora posiadała również i inne zdobienia - była nim srebrna blacha z łańcuszkiem. Ze srebrnych przedmiotów liturgicznych wymieniono również: dwa srebrne lichtarze, dwie srebrne rączki, czyli jady wskazówki do czytania Tory, "hudeseł do zapachu srebrne", czyli balsaminkę. Do balsaminki należała też srebrna "flaszeczka do hudeseł". Oprócz tego w spisie figurują stare łyżki, trzy łyżeczki do kawy, klingi do noży, również trzy, takoż trzy widelce, solniczka, większy kubek i dwa kieliszki do wina, wszystko wykonane ze srebra. Przedmioty ze srebra lub oprawne w srebro znajdowały się również pośród osobistych rzeczy rabina. Były to: srebrna pieczątka z krwawnikiem, okucie do laski, piankowa fajka ze srebrnym i okuciem i dwie drewniane fajki ze srebrną oprawą. Wynika z tego, że rabin Edelsberg mógł być palaczem fajki. Jedyny złoty przedmiot, .który został wymieniony w inwentarzu, to stary, zepsuty zegarek kieszonkowy, wykonany ze "złota francuskiego" - jego wartość oszacowano na 3 ruble. Całość sreber i kosztowności rabinowskich wyceniono na 151 rubli i 67 kopiejek. Nie była to więc oszałamiająca suma pieniędzy, a i przedmioty znajdujące się w domu Edelsbergów nie mogły też być zaliczone do bardzo drogich. Znów posłużmy się przykładem inwentarza lubelskiego rabina. Same tylko lichtarze: dwa stołowe i dwa większe oszacowano tam na 90 rubli. Do tego można dodać srebrny "pająk o sześciu świecznikach", czyli kandelabr wiszący u sufitu, wartości 64 rubli. Inny lubelski bogacz, Majlech Seidenweis w swoim testamencie zapisał dla lubelskich synagog pięć par srebrnych lichtarzy, każda para po 60 rubli. Była tu więc nieporównywalna skala zamożności w stosunku do Łęcznej. Nadal należy nie zapominać, że rabin w małym miasteczku uchodził jednak za osobę zamożną. Wróćmy jednak do domu rabina Edelsberga. Następną grupą przedmiotów, wymienioną w jego inwentarzu są "miedź, mosiądz, cyna i żelazo", czyli po prostu zwykłe naczynia kuchenne. Wśród nich można znaleźć miedzianą tackę do lichtarzy, sześć miedzianych rondli, blachę do pieczenia placków, stary miedziany czajnik. Z mosiądzu wykonane były dwa samowary - większy, wartości 9 rubli figurował w spisie jako zastawiony, co wskazywałoby na to, że rodzina Edelsbergów mogła mieć jakieś kłopoty finansowe. Pod sufitem wisiały mosiężne kandelabry; takież były również lichtarze, służące zapewne do codziennego użytku, w przeciwieństwie do lichtarzy srebrnych, używanych tylko podczas szabatu i świąt. Wśród wyposażenia kuchenno-stołowego wymieniono też cynowe i fajansowe talerze. W domu Edelsbergów nie było więc w ogóle szkła, które przeważnie znajdowało się w posiadaniu zamożnych rodzin. Najcenniejszą i największą pozycją inwentarza pośmiertnego po rabinie Chilu Edelsbergu była jego biblioteka. Wszak rabin był przede wszystkim żydowskim uczonym, szanowanym przez swoich współwyznawców za wiedzę, a nie za zamożność. Ze spisu tytułów, znajdujących się w księgozbiorze łęczyńskiego rabina wynika również konkluzja, że był on człowiekiem reprezentującym typ konserwatywnego, religijnego Żydów. W bibliotece nie było żadnej książki o charakterze świeckim - wszystkie to dzieła religijne. Rozszyfrowanie ich tytułów bez znajomości języka hebrajskiego i żydowskiej literatury religijnej nastręcza obecnie wiele problemów. Do tego należy dodać fakt, że z pewnością wiele z nich podano z błędami, wynikającymi z fonetycznego zapisu. Najkosztowniejszą pozycję w bibliotece łęczyńskiego rabina stanowiła "Bawla" w 25 księgach. Był to Talmud w opracowaniu babilońskim, uchodzący za najbardziej autorytatywny - czyli komentarze do Miszny, źródła tradycji halachicznej, kodeksu postępowania według zasad religii mojżeszowej. "Bawla" w domu Edelsbergów wyceniona została na 30 rubli. W bibliotece znajdowały się także takie księgi, jak "Sznajs" w 6 tomach "Zoje" w trzech tomach (może to była "Księga Zohar", podstawa literatury kabalistycznej?), "Hamuszem wielkie" i "małe" "Esewarber" - wszystkie te pozycje sprawiają dzisiaj trudność z rozszyfrowaniem ich tytułów, ale można założyć, że były one chyba komentarzami rabinicznymi do Tory, pozycjami niezbędnymi w domu rabina. Nie brakowało także "Tanachu", czyli naszego Pięcioksiągu. Cała biblioteka zawierała 74 pozycje, ale niektóre dzieła były nawet w kilku, a nawet w kilkunastu tomach, jak chociażby wspomniana "Bawla", czy "Hamuszem", którego łącznie było 10 tomów. W 5 tomach przechowywane były midrasze, zapisane tutaj jako "Medruszem" - również komentarze biblijne, zawierające także przypowieści oparte na tekście Biblii. Jak przystało na pobożnego Żydów, rabin Edelsberg posiadał "Machsojrem" w pięciu księgach, czyli po prostu machzor - modlitewnik używany w czasie świąt. Obok niego zapisano zwykły modlitewnik, służący do modlitw podczas nabożeństw synagogalnych i modlitw domowych - sidur, w dokumencie określony jako "Sedire szabes". Pozostałe książki były zapewne dziełami autorstwa poszczególnych rabinów. Stanowiły one specjalistyczną literaturę rabiniczną. Wśród nich występują takie tytuły jak: "Kidiszesłajwe", "Gewires", "Targem ab Josef", "Maaschie", "Simchasjontew" (prawdopodbnie można ten tytuł dosłownie przetłumaczyć jako "Radość święta"), "Marszał", "Maramszif" (te zapewne były autorstwa lubelskich rabinów z XVI w.) "Humesz" (również Pięcioksiąg) "Semichas chachumem" i inne, które niewiele mówią współczesnemu polskiemu czytelnikowi. W bibliotece znaleziono także manuskrypt w trzech tomach zatytułowany "Ecechaje". Czyżby świadczyło to, że i sam Chil Edelsberg był autorem religijnym?. W osobnej szafce przy bibliotece znajdowały się natomiast dwie oprawne Tory. Tylko one same miały wartość 150 rubli. Prawdopodobnie rabin Edelsberg prowadził w domu niewielką modlitewnię, do której przychodziło kilka osób. Stąd też zaimprowizowany z szafy Aron ha-Kodesz w którym przechowywano Torę. Całą bibliotekę oszacowano, wliczając w nią dwie wspomniane Tory, na łączną sumę 236 rubli i 55 kopiejek. Była ona więc o wiele cenniejsza niż srebro i kosztowności. Po podliczeniu całości majątku okazało się, że został on oszacowany łącznie z nieruchomościami na ogólną sumę 1679 rubli i 39 kopiejek. Nie stanowiło to jak widać zawrotnej sumy, więc i rodzina nie rościła sobie zbytniej pretensji do całości majątku. Zgodnie z postanowieniem córek rabina, opiekę i administracją nad domem oraz dobytkiem przekazano matce. Jak widać z powyższego, dom rabina nie był wzorem zamożności i prawdopodobnie nie odbiegał od przeciętnego, średniozamożnego domu. Wyróżniała go biblioteka, chociaż jak to się jeszcze okaże, księgozbiory w żydowskich domach wcale nie były taką rzadkością w Łęcznej. Bez wątpienia w Łęcznej żyli także zamożniejsi Żydzi od rabina Edelsberga. Takim przykładem był chociażby łęczyński kupiec Szyja Finkelsztein, który w 1863 r. spisał swój testament przed lubartowskm notariuszem, Konstantym Szaniawskim. W dokumencie tym znajduje się informacja, że wspomniany Finkelsztein posiadał w Łęcznej trzy murowane sklepy - jeden położony w Rynku II Żydowskim, na nieruchomości oznaczonej numerem policyjnym 214, drugi od północnej strony Rynku, a trzeci od południowej strony przy ul. Sklepowej. Do Finkelszteina należało również pół sklepu na nieruchomości Berka Boltera, położonej również w Rynku II Żydowskim. Sklepy te nie były chyba jednak zbyt duże, skoro łącznie sam donator oszacował je na 700 rubli. Były też jeszcze mniejsze sklepiki, jak na przykład sklep Rywki Ruchli Barbanel, która w 1855 r. zapisała go swojemu synowi jako prezent ślubny w wypadku ślubu syna z Rywką Bajlą Wertheim. Sklepik ten, położony przy ul. Kramarskiej miał według aktu wartość 75 rubli. Jeden z łęczyńskich inwentarzy pośmiertnych, spisany w 1860 r., również w Lubartowie, przed notariuszem Stanisławem Krasnodębskim-Gałczyńskim, przynosi nam informacją o tym, czym handlowano wtedy w Łęcznej w żydowskim sklepie. Inwentarz taki spisano po śmierci kupcowej bławatnej Sury z Hochbergów Szrejberowej. Do schedy po niej, zresztą niezbyt wielkiej (większość majątku zamrożona była w udzielonych przez zmarłą pożyczkach) pretendowały jej dzieci: Toka Morgenszternowa, żona kupca korzennego w Łęcznej, Moszka Morgenszterna, Ejdla Nirenbergowa, żona kupca bławatnego Pinkwasa Nirenberga, Srul Dawid Szrejber, "handel bławatny utrzymujący", Matys Szrejber, również kupiec oraz wnuki po zmarłym jej synu Lejbusiu: Chil Zyskind i Jochweta, żyjące przy matce, zamężnej po raz wtóry, mieszkające w Izbicy. Najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała Sura Szrejberowa, były oczywiście nieruchomości: sklep, komórka nad nim, piwnica oraz "dwie stancje " oznaczone nr 214, wychodzące z jedne strony na Rynek, a z drugiej na ul. Rynkową. Nieruchomość tę posiadała jeszcze po swoim ojcu, Mosze Hochbergu. Warta była ona 1200 rubli. I na tym jednak nie kończyły się własności nieruchome Szrejberowej. Należało do niej pięć dziewiątych nieruchomości znajdującej się przy Końskim Targowisku. Dom ten był własnością Hochbergów od 1776 r., co świadczy, jak bardzo zasiedziałą rodziną musieli być w Łęcznej. Tę własność oszacowano na 900 rubli. Sura Szrejberowa miała także jeszcze jeden sklep muirowany, którego położenie określono w inwentarzu następująco: znajdował się on w Rynku, pomiędzy sklepami Icka Frima i Mośka Zajdrnana. Sklepu tego nie zaliczono jednak do ogólnej masy spadkowej, ponieważ był on już wtedy własnością wnuków Sury Szrejberowej, dzieci jej zmarłego syna, Lejbusia Szrejbera. W poczet nieruchomości wpisano także ławki męską i żeńską w synagodze oraz ławkę męską w domu modlitwy. Prawdopodobnie męskie ławki należały niegdyś do jej męża, a że były w każdej gminie żydowskiej wartością dziedziczną, przypadły samej Szrejberowej. Tu warto zaznaczyć, że na luksus posiadania własnej ławki w synagodze mogły pozwolić sobie jedynie osoby zamożne. Przejdźmy jednak do opisu sklepu, a dokładniej towaru, który się w nim znajdował. Cały towar oszacowano na niewielką sumę 26 rubli i 65 kopiejek, ale nie były to eleganckie materiały o dużej wartości, nie było ich też tak wiele. W sklepie znaleziono 15 łokci bawełnianej flanelki w kwiatki, która kosztowała 1 rubla i 68 kopiejek, 14 łokci flanelki w czerwoną i zieloną kratkę za 1 rubla i 20 kopiejek, 20 łokci barchanu w kwiaty, tyleż samo perkaliku w kwiatki oraz "dymki" szaraczkowego koloru. Były też: korcik bawełniany - 13 łokci, czarny perkal -17 łokci, a oprócz tego: biały karton, bawełniane chustki na głowę, chustki do nosa, skarpetki, materiał sztuczkowy na kamizelki i rogowe guziki. Wielkiego wyboru więc nie było, a i wymienione towary, niskiej raczej jakości, przeznaczone były dla niezamożnych klientów łęczyńskich i okolicznych. Studiując ten inwentarz można odnieść wrażenie, że sklep Sury Szrejberowej był jednym z wielu niewielkich sklepików, jakie często spotykało się w małych miasteczkach. Skromne było również wyposażenie jej mieszkania - sosnowe, proste meble: stół, skrzynia, ławy, łóżka oraz komódka malowana na czerwono. Jedynymi przedmiotami zbytku mogły być lustro w "oknowych ramach politurowanych" i zepsuty, drewniany zegar ścienny. Jednakże Sura Szrejberowa pochodziła z bogatej rodziny i niegdyś musiała być zamożną kobietą, o czym przekonamy się poniżej. Już sam fakt, że utrzymywała w domu służącą - wspomniana jest ona w inwentarzu: Rywka Wajs, która obecna była przy śmierci swojej pani - świadczy o tym, że kupcowa musiała mieć na tyle odpowiednie zasoby finansowe, by móc utrzymywać ową pomoc domową. Poza tym na zamożność Szrejberowej wskazuje ta część inwentarza, która mówi o jej pieniądzach ulokowanych w długach, a były to niebagatelne sumy, na warunki Łęcznej nawet bardzo wysokie. Sura Szrejberowa była z pewnością bardzo troskliwą matką, teściową i babką. Swojemu zięciowi, Michlowi Morgenszternowi pożyczyła bowiem 825 rubli na założenie w Łęcznej sklepu. Odpowiednio wyposażyła również swoją wnuczkę, Złatę Morgenszternównę - rodzicom jej pożyczyła na ten cel 360 rubli. Dwaj wnukowie, Ajzyk i Szulim Morgenszternowie także pożyczali od niej pieniądze - pierwszy 175 rubli, a drugi 75 rubli. Szrejberowa opłacała również zakupy biżuterii córki i zięcia. Toka Morgenszternowa pożyczyła od matki 350 rubli, które wydała na kupno bindy wysadzanej perłami i brylantami, zaś Michel Morgensztern wziął od teściowej 80 rubli na brylantowy sygnet. Druga jej córka, Ejdla Łaja Nirenbergowa otrzymała od matki 300 rubli, przez naocznych na posag. Odpowiednie sumy pieniędzy dostali synowie: nieżyjący w tym czasie Lejbuś - 550 rubli, Srul Dawid - 250 rubli i Ma-tys -100 rubli. Jedyne obce osoby, które jako dłużnicy figurują w inwentarzu, to Abrahem Waxbaum i Szymon Wolman; obydwaj winni byli Szrejberowej 300 rubli. Można powątpiewać, czy córki, zięciowie i wnuki czuli się zobowiązani do tego, by matce przed jej śmiercią zwrócić pieniądze. Wszak wszystko pozostawało w rodzinie. Sura Szrejberowa posiadała utopione w długach łącznie 4302 ruble - jak na Łęczną w owym czasie była to astronomiczna suma. Sama zresztą też była zadłużona. Na zakup ozdób brylantowych dla siebie, a być może dla córek (ozdoby te nie figurują w inwentarzu) oraz na kupno książek religijnych (też nie zachował się ich wykaz) pożyczyła od różnych osób 1124 ruble - sumę, za którą w Łęcznej w owym czasie można było kupić dużą nieruchomość. Ciekawym faktem obyczajowym jest, że posagi córek i wnuczek wliczono do masy spadkowej i zaliczono je jako długi dzieci wobec matki. W obecnych czasach wydatki weselne rodziców traktowane są jako rzecz oczywista, przynależna dzieciom. Być może w ten sposób chciano podkreślić również to, że dzieci i wnuki Sury Szrejberowej nie powinny zbyt mocno ubiegać się o schedę po matce i babce. Niestety, nie zachowały się akta podziału majątku po zmarłych osobach, o których wspominam w tym artykule. Nie możemy więc prześledzić, jak on przebiegał i na ile dzieci poczuwały się do obowiązku sprawiedliwego jego podziału po śmierci rodziców. Miała Łęczna również i swoich bogaczy, żyjących ponad przeciętność małego miasteczka. Był nim niewątpliwie Beniamin Dawid Goldman, zmarły podobnie jak Szrejberowa w 1860 r. w Łęcznej. Pozostał po nim obszerny inwentarz pośmiertny. Dokument ten został spisany również przez Stanisława Krasnodębskiego - Gałczyńskiego, notariusza lubartowskiego. Beniamin Dawid Goldman dożył sędziwego wieku. Był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego małżeństwa, z Chają z Goldbergów, która zmarła na ponad 40 lat przed śmiercią Goldmana, miał dwie córki - Złatę Kratką, mieszkającą w Warszawie i Relę Kirszenberg, żyjącą w Lubartowie. Z dokumentu wynika, że ok.1820 r. Beniamin Goldman ożenił się po raz drugi, z Małką z Rotgoldów, która urodziła mu troje dzieci: córkę, Hindę Perlę Tytelman, żyjącą podobnie jak jej przyrodnia siostra Złata, w Warszawie oraz dwóch synów - Josefa Chaima Goldmana mieszkającego na stałe w Staszowie, w ówczesnej guberni radomskiej i Elę Goldmana, kupca w Lublinie. Przez kilkadziesiąt lat swojego życia Beniamin Goldman zgromadził znaczny majątek. To, co z niego pozostało, robiło imponujące wrażenie, jeśli nawet zważy się, że musiał częściowo wyposażyć dzieci. Dokument nie podaje dokładnej informacji, czym trudnił się za życia, ale pośrednio wynika z niego, że musiał mieć do czynienia z handlem, mógł też pełnić rolę faktora - pośrednika handlowego lub też prywatnego bankiera. Nie posiadał własnego sklepu. Inwentarz wymienia tylko jedną nieruchomość należącą do Goldmana. Był to murowany parterowy dom mieszkalny, położony przy Startym Rynku i oznaczony numerem policyjnym 177. Oszacowano go na znaczną sumę 1330 rubli. Za to wyposażenie tego domu świadczyło już o tym, że spotykamy się tutaj z osobą nieprzeciętną, tak pod względem majątkowym, jak i pod względem wykształcenia. Oprócz normalnego umeblowania na które składały się: brzozowa, czarna komoda i druga jesionowa, biurko z dwoma szafkami u góry, pełniące niewątpliwie rolę miejsca do pracy, dwa łóżka, czerwony okrągły stolik, stół sosnowy, blaszane pudło na rodały, sosnowa kanapa, stół przed kanapą, dwa fotele, w tym jeden skórzany, siedem krzeseł wyściełanych słomą i sosnowa paka na towar. W mieszkaniu tym znajdowało się również mnóstwo przedmiotów, które można zaliczyć do bibelotów. Warto tu dodać, że oprócz nich w domu Goldmana znajdowało się także sporo świeczników i lichtarzy - tych ostatnich, mosiężnych było sześć, w tym trzy wyższe. Były również trzy duże świeczniki mosiężne, każdy posiadający po pięć lichtarzy oraz cztery pojedyncze, mniejsze lichtarze. Na ścianie wisiał zegar z porcelanowym cyferblatem. Drugi zegar stał na stole - w dokumencie określono go jako duży. Jeżeli chodzi o wspomniane bibeloty, to w inwentarzu wymieniono cztery tabakierki - dwie rogowe i dwie papierowe. Na biurku znajdowały się, służące jako przyciski do papieru, muszla morska - rzecz prawdopodobnie bardzo rzadko spotykana w Łęcznej w XIX w., przynajmniej w żydowskim domu - oraz marmurowy kamień. Goldman musiał też być amatorem orzechów, skoro posiadał drewnianego dziadka do orzechów. O znacznej zamożności rodziny Goldmanów świadczyła również obecność w ich domu szkła i porcelany. W poprzednich inwentanech, rabina Edelsberga i Szrejberowej nie ma w ogóle o nich wzmianki. Goldmanowie mieli natomiast trzy szklanki, pięć kieliszków złoconych, wykonanych ze szlifowanego szkła i stojących na okrągłej tacy oraz karafkę do wódki. W porcelanie podawano u Goldmanów herbatę - w inwentarzu jest informacja o sześciu porcelanowych filiżankach, dwóch porcelanowych czajniczkach i dwóch porcelanowych imbrykach. Z mniej wartościowego fajansu wykonana była waza. W Łęcznej z pewnością szkło i porcelana uchodziły za przedmioty zbytku, jak w każdym małym miasteczku. Wymienionych w inwentanu sreber nie było zbyt wiele. Składały się na nie: dwie blachy do rodału i kawałek innej blachy, srebrny łańcuszek oraz srebrny kubek. Do kosztowności zaliczono również żelazny medal z podobizną króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Niestety, nie znajdziemy w inwentarzu informacji, z jakiego okresu pochodził ów medal i dlaczego znalazł się w posiadaniu Goldmana. Czy była to pamiątka rodzinną, czy też nagroda za jakieś zasługi? O tym, że Goldman był także człowiekiem eleganckim na miarę swojej zamożności, której bynajmniej nie krył, świadczą znalezione w jego rzeczach jarmułki obszywane złotem oraz "srebrne i złote szychy do pacierzy". Posiadał także tułub obszywany lisami i sukienne kapoty. Nawet na rodały przeznaczono u Goldmanów jedwabne nakrycia. Było ich sześć. Pod koniec spisywania inwentarza Ela Goldnian, syn zmarłego dodał jeszcze kilka srebrnych przedmiotów należących do ojca, a które znalazły się w jego posiadaniu. Wśród tych sreber spisano: cztery stołowe łyżki, trzy srebrne widelce, tyleż srebrnych trzonków do noży, dwie łyżeczki do kawy, zegarek kieszonkowy repetier w srebrnej kopercie wartości 15 rubli oraz rodał w srebrnej oprawie i ze srebrną koroną. Sam ten rodał wart był 90 rubli. Największe jednak wrażenie robi biblioteka. Obok książek religijnych Goldman posiadał wiele pozycji z zakresu literatury świeckiej - rzadkość u religijnego Żydów w małym miasteczku, a już tym większy musiał wzbudzać podziw i szacunek wśród swoich współwyznawców ze względu na swoją uczoność, skoro w jego domowej bibliotece znajdowały się nie tylko książki polskie, ale również niemieckie i rosyjskie. W przypadku książek, oprócz ich tytułów i nazwisk autorów, w dokumencie podano także miejsce i rok wydania. Książki religijne, a było ich 32, wszystkie w języku hebrajskim, pochodziły z najsławniejszych żydowskich oficyn wydawniczych. Z drukarni Waxa w Józefowie wydano w 1845 r. "Cene-Urene" - kolejne wydanie jednej z pierwszych w ogóle książek napisanych w jidisz. Był to zbiór przepisów religijnych dla żydowskich kobiet, opracowany jeszcze w XVI w. i by mógł być łatwiej przyswajalny przez nie znające hebrajskiego żydowskie niewiasty, napisano go w jidisz. Goldman posiadał również modlitewniki, jeden wydany w 1833 r. w Ostrogu na Wołyniu, drugi w Żółkwi koło Lwowa, wydawnictwa warszawskie i książki pochodzące ze Sławuty na Wołyniu. Nie mogło oczywiście zabraknąć Pięcioksiągu i dwóch rodałów. Jednakże współczesnego czytelnika z pewnością zainteresują bardziej książki świeckie. Oprócz książek służących Beniaminowi Goldmanowi do codziennej pracy, jak np. "Rocznik Urzędowy" z 1855 r., czy "Spis Szlachty Królestwa Polskiego" z 1851 r., w spisanej bibliotece znajdowały się także dzieła religijne, dotyczące judaizmu, ale wydane po polsku. Były to : "Kwiaty wschodnie" Buchnera, czyli różne sentencje, wybrane z Talmudu, "Krótki wykład psalmów Dawidowych", wydany w 1806 r., "Modlitwy Izraelitów". Goldman niewątpliwie interesował się również ogólną sytuacją społeczno-polityczną Królestwa Polskiego, a zwłaszcza położeniem Żydów w kraju. Mógł też piastować wysokie stanowisko w łęczyńskiej Gminie Żydowskiej, stąd jego zainteresowanie polityką i obecność w bibliotece takich książek, jak: "Obrona Izraelitów przez Tugenholda" z 1831 r., czy niewiadomego autora "Co powstrzymuje reformę Żydów w kraju naszym i co ją przyspieszyć powinno?", wydane w Warszawie w 1820 r. Jednakże najbardziej zaskakującymi dziełami, wręcz zazwyczaj niespotykanymi w bibliotece pobożnego Żydów, były polskie i niemieckie tłumaczenia dramatów teatralnych: "Maria Stuart - ein Trauerspiel" - w inwentarzu napisano, że nie rozszyfrowano autora tego dzieła, polskie wydanie romansu Waltera Scotta oraz dramat "Machabeusze, czyli wzięcie Jerozolimy". Goldman był niewątpliwie człowiekiem ciekawym świata, a przy tym gruntownie wykształconym. Posiadał bowiem także i rosyjskie książki, jak np. "Kratkaja rossijskaja istorija". Nie sądzę, by Beniamin Goldman był lokalnym zwolennikieln asymilacji, chociaż ze swoją zamożnością mógł sobie na to pozwolić. Na pewno był zaś wykształcony i obyty w świecie. Jego interesy wykraczały również poza granice Łęcznej. W bibliotece znajdowała się bowiem austriacka księga adresowa "Handlungs Gremien und Fabriken. Adressen Buch" wydana w Wiedniu w 1811 r. Czyżby świadczyło to o tym, że Goldman prowadził jakieś interesy handlowe w Austrii lub utrzymywał kontakty z kupcami austriackimi? O tym, że jego interesy wykraczały poza Łęczną przekonamy się z zachowanych w domu Goldmana dokumentów handlowych, ale wracając do spisu książek, należy stwierdzić, że ich zestaw był dość nietypowy jak na Żydów, nawet zamożnego, ale pochodzącego z małego miasteczka. Można byłoby również założyć, że świeckie książki mogły należeć do żony Goldmana lub do którejś z jego córek, ale wtedy byłoby to chyba zaznaczone w inwentarzu. W każdym razie można z powodzeniem stwierdzić, że Beniamin Dawid Goldman był chyba jednym z lepiej wykształconych mieszkańców Łęcznej. Przejdźmy więc do jego interesów. Niektóre z nich ciągnęły się od początku XIX w. Beniamin Goldman musiał dość często służyć pożyczkami wielu osobom, w inwentarzu znalazł się bowiem dość obszerny spis dokumentów i weksli - można rzec, że było to prawdziwe archiwum, nie tylko o charakterze finansowym. Z 1823 r. pochodziły dwa niespłacone długi - były to udzielone przez Goldmana pożyczki - jedna proboszczowi Łęcznej, ks. Machlarskiemu, liczona jeszcze w złotych polskich na sumę 128 zł.p., a druga mieszkańcowi Krasnegostawu, Beniaminowi Jakubowi Wolkamienowi na sumę 287 zł.p. Pieniądze od Goldmana pożyczali również Rosjanie, a dokładniej rosyjscy oficerowie. W 1834 r.150 rubli pożyczył i nie oddał ich aż do śmierci Goldmana praporszczyk (chorąży) wojsk rosyjskich z Petersburga, Arkadiusz Bołgarski. Beniamin Goldman pisał nawet listy w tej sprawie do dowódcy Bołgarskiego, gen. Wikińskiego, do Petersburga. Nie wiadomo, czy dług ten zaciągnięty został w Łęcznej, czy też Goldman bywał w samym Petersburgu? Najwięcej jednak pożyczek zaciągali u Goldmana łęczyńscy Żydzi: Boruch Rywen Edelsztejn był mu winien od 1846 r. 60 rubli, Lewi Icek Lewit od 1847 r.15 rubli, Chaim Kupfersżmidt 45 rubli, Szmul Szabsa Fein aż 180 rubli. Głównym jednakże dłużnikiem był rodzony syn, Josef Goldman. W 1857 r. jego ojciec spłacił na 100 rubli byłą żonę Josefa, Esterkę fiusztejn, w momencie ich rozwodu. Na powtórny ożenek syna Beniamin Goldman wyłożył aż 750 rubli. W dokumentach pozostałych po Beniaminie Goldmanie, oprócz pokwitowań pożyczek znaleziono również i inne papiery, świadczące o tym, że mógł być on wziętym faktorem łęczyńskim i jednocześnie osobą piastującą wysokie stanowisko w Gminie Żydowskiej. W domowym archiwum znajdowały się bowiem akta sukcesorów Zelika Mandelsburga, którym Fryderyk Wilhelm hrabia Kalckreuth, syn właściciela dóbr i miasta Łęcznej był winien 1350 rubli. Goldman pośredniczył również i w innej sprawie dotyczącej hrabiego Kalckreutha, o czym świadczą znalezione wyciągi z kontraktu sprzedaży sklepu. Kontrakt ten zawarty został pomiędzy Adamem Schibilla, pełnomocnikiem hrabiego, a Fajgą Surą Manipulantową. Goldman pośredniczył także i w lubelskich sprawach. W jego papierach znajdował się kontrakt sprzedaży sklepu w Lublinie, podpisany przez Mojżesza i Rochmana Manasiewiczów. Oprócz tego, wśród rozlicznych drobniejszych spraw, znajdowały się także kopie pozwów sądowych dotyczących różnych osób. Miał też Beniamin Goldman kopie dokumentów z XVIII w. Do dzisiaj wzbudzają one zainteresowanie historyków. Były to kopie przywilejów nadawanych łęczyńskim Żydom przez Józefa Seweryna Rzewuskiego, właściciela Łęcznej. W dokumentach odnaleziono kopię przywileju nadanego miejscowym Żydom w dniu lO.III.l753 r., zezwalającego im na wolne szynkowanie trunków. Drugi przywilej, pochodzący z 1760 r., był w zasadzie dokumentem nadania dzierżawy propinacji gorzałczanej łęczyńskiemu Żydowi, Koplowi Szmajłowiczowi. Czyżby obecność tych dokumentów w domu Goldmana świadczyła o tym, że reprezentował on interesy Żydów w.Łęcznej w dość częstych sporach o zachowanie dawnych przywilejów, jakie miały miejsce pomiędzy nimi a dziedzicami łęczyńskimi w I połowie XIX w.? Już na podstawie pośmiertnego inwentarza osoba Beniamina Goldmana jawi się jako bardzo interesująca. Podjęcie dodatkowej kwerendy źródłowej mogłoby rzucić nieco więcej światła na tę postać, wybijającą się znacznie ponad przeciętność łęczyńską. Czytelnik bowiem powinien mieć świadomość faktu, że Beniamin Goldman był nietuzinkową osobą w Łęcznej, tak ze względu na swoje bogactwo (cały jego majątek oszacowano na 2119 rubli), jak i niewątpliwie ze względu na swoje wykształcenie. Była to postać wybitna w lokalnej skali, znacznie różniąca się od opisanych wcześniej na podstawie innych inwentarzy: rabina Edelsberga i Sury Szrejberowej, którzy mieścili się w łęczyńskiej średniej, czy nawet w wyższej klasie zamożności, ale pozostawali daleko w tyle za Goldmanem.


Robert Kuwałek

Spór o łęczyńskiego rabina

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Żydowska gmina wyznanowa w Łęcznej, w I połowie XIX w. zasłynęła jako jeden z prężniejszych ośrodków rozwijającego się w Królestwie Polskim chasydyzmu. Owo niewielkie miasteczko, stanowiące centrum handlu końmi, a przez to nawiedzane dość licznie przez Żydów, nie tylko z najbliższej okolicy, do 1843 r. było siedzibą chasydzkiego dworu cadyka Szlomo Jehudy Lejba Łecznera, ucznia takich wielkich cadyków, jak Jakub Icchak Horowic z Lublina, uważany za "ojca chasydyzmu" w Królestwie i Jakub Izaak z Przysuchy. Łeczner, z racji swojej pozycji był autorytetem nie tylko dla łęczyńskich chasydów, ale i pewnością miał swoich zwolenników na całej Lubelszczyźnie, a nawet w Królestwie Polskim. Dzięki jego obecności Łęczna stała się znacznym ośrodkiem żydowskiego życia religijnego, miejscem pielgrzymek religijnych Żydów. Samo miasto w połowie XIX w. Liczyło 1679 Żydów, co stanowiło 64,3 % ogółu mieszkańców miasta, którzy w 1865 r. posiadali murowaną synagogę oraz dwa domy modlitwy - murowany i drewniany; rytualną łaźnię oraz cmentarz. Sama gmina żydowska obejmowała w tym czasie, oprócz samej Łęcznej, skupiska żydowskie w Puchaczowie i Cycowie, a nawet w latach 50-tych XIX w. rabini Łęczyńscy musieli obsługiwać Siedliszcze w pow. chełmskim, stanowiące osobną "parafię żydowską" czyli Gminę Wyznaniową, ale najprawdopodobniej pozbawioną w tym czasie własnej obsługi rabinackiej. W XIX w. gminy żydowskie niewiele przypominały swoja organizacja dawne, staropolskie kahały (kehilot), cieszace sie szeroka autonomią religijną i społeczno-gospodarczą oraz polityczną. Od 1821 r., kiedy to zniesiono kahały, a na ich miejsce powołano dozory bożnicze, władze Królestwa Polskiego usiłowały kontrolować wszelkie przejawy żydowskiego życia religijnego i społecznego, obwarowując licznymi przepisami funkcjonowanie dozorów i rabinatów, ograniczjąc ich dzialalność li tylko do sfery religijno-filantropijnej. Inna rzecz, że nie zawsze władzom udawało się kontrolować wszystko, co związane było z żydowskim życiem religijno-społecznym. Przykładem tego może być obsada łęczyńskiego rabinatu po śmierci w 1843 r. cadyka Łecznera (pochowany był na łęczyńskim cmentarzu żydowskim). Chociaż władze w Królestwie programowo zwalczały chasydyzm, starając się nie dopuszczać ani cadyków do urzędowego gminnego rabinatu, ani nawet najbardziej zamożnych chasydów do stanowisk gminnych, to w Łęcznej, w 1848 r. Stanowisko gminnego rabina zdobył właśnie syn cadyka Szlomo Jehudy, Joszua Lejb Ostrowski, kontynuujący naukę ojca, co świadczyło dobitnie o pozycji chasydyzmu w Łęcznej okolicy, albowiem stanowisko rabina pochodziło we wszystkich gminach z wyboru, którego dokonywali wszyscy mężczczyźni wyznania mojżeszowego w danej gminie, którzy nie korzystali z dobroczynności gminnej. Wybór Ostrowskiego na stanowisko gminnego zastępcy rabina spowodował wybuch sporów w ramach łęczyńskiej gminy pomiędzy chasydami a misnagdami, ortodoksyjnymi przeciwnikami chasydyzmu. W donosie Menasze Zylbera do władz gubernialnych w Lublinie; cytowanym w dokumentacji naukowej P. Sygowskiego, opracowanej na temat łęczyńskiej synagogi, czytamy na temat rabina Joszuy Lejba Ostrowskiego: "Jest rabinem hussytów, zwykle zgromadzają się do niego na każde święta z różnych miast, równie niektórzy nasi mieszkańcy także się zgromadzają do niego. Chcąc chodzić w ubiorze żydowskim uzyskał od klasy niższej i również od niektórych z klasy wyższej mieszkańców podpisów na zastępcę rabina... do czego zupełnie nie jest zdolny przez dwa lata poprzednie najwięcej przesiadywał we wsi Sosnowicy". Z pewnością władze prowadziły przeciwko Ostrowskiemu jakieś dochodzenie, chociażby tylko z tego powodu, że był chasydem, ale i jednocześnie musiały w końcu zgodzić się na zajmowane przez niego stanowisko, skoro był rabinem łęczyńskim aż do 1856 r., kiedy to opuścił Łęczną i objął stanowisko duchownego, najpierw we Włodawie,a następnie w Ostrowie Lubelskim. Kolejny rabin, który przybył do Łęcznej, zaproszony przez tutejszych Żydów, pochodził z zachodniej części Królestwa Polskiego. Był to Chaim Boruch Kowartowski, sprawujący do 1856 r. funkcję duchownego żydowskiego w Raciążu w guberni płockiej. Żydzi łęczyńscy, pisząc do lubelskiego gubernatora o wyborze Kowartowskiego na stanowisko rabina miejscowej Gminy, tak charakteryzowali jego kwalifikacje: "znana osoba z dobrą konduitą, cnotliwy i posiadający nauki, kwalifikujący się do pełnienia obowiązków rabina". W rzeczywistości, oficjalnie, Chaim Boruch Kowartowski objął w Łęcznej stanowisko zastępcy rabina, a nie pełnego rabina. Było to posunięcie zwyczajowe w małych miasteczkach, gdzie niezbyt zamożne gminy żydowskie nie były w stanie uposażyć odpowiednio rabina tak, jak to czyniły gminy w większych miastach. Nadrabini rezydowali w tym czasie w miastach gubernialnych, np. w omawianym okresie funkcję nadrabina lub rabina gubernialnego, (tak tytułowano to stanowisko w oficjalnych dokumentach) w Lublinie sprawował Jehoszua Heszel Aszkenazy. W miastach powiatowych działali rabini, natomiast w małych miasteczkach, jak to było w przypadku Łęcznej, gmina posiadała zastępców rabinów, co nie znaczy, że nie cieszyli się oni takim uznaniem, jak rabini w dużych miastach, czego dowodem jest to, że do poprzedniego łęczyńskiego rabina i cadyka, Joszuy Lejba Ostrowskiego po porady religijne zwracali się Żydzi z innych miast. Chaim Boruch Kowartowski, gdy obejmował swoje stanowisko w Łęcznej miał 38 lat, był więc człowiekiem stosunkowo młodym. Nie był chasydem, a fakt, że jego wybór nie spotkał się z żadnym , zastrzeżeniem zarówno władz, jak i miejscowych Żydów, świadczy o tym, że rzeczywiście musiał mieć dobre wykształcenie rabinackie i opinię uczonego żydowskiego. Do Łęcznej przybył z doskonałymi referencjami - jego wiedzę talmudyczną poświadczało aż trzech rabinów: nadrabin płocki Lejzer Wolf Cohn, który zaświadczył m.in., że rabin Kowartowski wykształcenie zdobył w prywatnej szkole żydowskiej w Raciążu, czyli w chederze - religijnej szkole, w której nie wykładało się przedmiotów świeckich oraz prawdopodobnie pobierał jakieś nauki u innego rabina, nadrabin lubelski Joszua Heszel Aszkenazy i rabin bełżycki Kelman Icek Jakubson. Dobrą opinię o nim wystawiały zarówno władze gubernialne w Płocku, jak i policyjne. Dozór bożniczny w Łęcznej zapewnił mu natomiast roczną pensję w wysokości 90 rubli srebrnych (dla porównania, nadrabin lubelski Aszkenazy zarabiał w tym czasie 1OO rubli srebrnych rocznie), mieszkanie, opał i światło do tego mieszkania oraz wszystkie dochody rabinackie, jakie zwyczajowo przysługiwały rabinom w Gminie Żydowskiej w Łęcznej. Były to przede wszystkim dobrowolne opłaty za porady religijne udzielane pojedynczym osobom, ale również i opłaty sądowe za rozstrzyganie spraw w bejt-dinie - sądzie rabinackim, który zwłaszcza w małych miasteczkach, żyjących tradycyjnym życiem żydowskim, cieszył się większym uznaniem Żydów, niż sądy państwowe, a jego wyroki, ferowane właśnie przez rabina, dotyczyły nie tylko spraw o charakterze religijnym, ale także majątkowym i rodzinnym. Dodatkowym dochodem rabinów były również zwyczajowe opłaty za koszerowanie żywności, przede wszystkim rabini posiadali udziały w sprzedaży koszernego mięsa i koszernej mąki, poprzez wyznaczenie podległych sobie szochetów - rzeźników i dzierżawców - sprzedaży mąki na mace. Niejednokrotnie - mimo oficjalnego zakazu władz w tej sprawie, jego pozycja podparta była sankcją cheremu-klątwy, wykluczającej z gminy "grzesznika" lub opozycjonistę, co jeszcze w II połowie XIX w., w małych, tradycyjnych gmśnach równało się dla takiej osoby śmierci społecznej, nieistnieniu dla współwyznawców. Była to jeszcze jedna pozostałość pozycji staropolskich kahałów, z którą władze Królestwa, a następnie carskie nie potrafiły sobie poradzić aż do 1915 r. Nie zlikwidowały jej też całkowicie władze polskie po 1918 r. Tak więc pozycja rabinów, wynikająca z ich uczoności, władzy religijno społecznej (a niejednokrotnie i nieformalnie politycznej) oraz oczywiście z zamożności, plasowała ich w kręgu małomiasteczkowej arystokracji żydowskiej. Chociaż byli oficjalnie tylko najemnymi urzędnikami, piastującymi swoje stanowisko na mocy kontraktu z gminą, w rzeczywistości posiadali o wiele szersze kompetencje, niż tylko zwykli nauczyciele zasad religijnych, jak to ich określali przedstawiciele władzy. Posiadali przede wszystkim wielki autorytet wśród swoich współwyznawców, ograniczający się nie tylko do spraw religii. W przypadku rabina Kowartowskiego, jego pozycja była o tyle silniejsza, że obsługiwał on także drugą gminę żydowską, wspomniane na początku Siedliszcze. Nie wpływało to oczywiście korzystnie na życie religijne Żydów łęczyńskich, którcy skarżyli do lubelskiego gubernatora, że rabin Kowartowski zaniedbuje ich w posłudze religijnej na skutek wyjazdów do Siedliszcza, zwłaszcza w okresie jarmarków, kiedy to do Łęcznej przybywało wielu Żydów, nawet z odległych miejscowości, a w synagodze nie miał kto odprawić nabożeństw i rozstrzygać sporów majątkowych. Wobec takiej sytuacji grupa Żydów łęczyńskich, przede wszystkim chasydów z Łęcznej i Puchaczowa, ściągnęła do miasta chasydzkiego rabina z Piszczaca rodem pochodzącego z Łęcznej (urodził się tutaj w 1813 r.), Chila Gertnera, by służył pomocą religijną rabinowi Kowartowskiemu, zastępując go podczas jego nieobecności w Łęcznej. Gertner miał sprawować obrządki religijne przede wszystkim podczas jarmarków. Gdy w 1860 r. Chil Gertner przybył z Piszczaca do Łęcznej wywołało to całą burzę wśród miejscowych Żydów, zwłaszcza zamożnych zwolenników rabina Kowartowskiego, podobnie jak on misnagdów, przeciwnych wpływom chasydzkim w gminie. Grupa "znamienitych" żydowskich mieszkańców miasta wystąpiła do gubernatora lubelskiego o pozbawienie Gertnera nominacji na duchownego, którą władze dały mu w momencie przybycia do Łęcznej. Zarzuty ich były bardzo ciężkie i dotyczyły głównie niemoralnego zachowywania się Chila Gertnera jako duchownego, w czasach, gdy pełnił tę funkcję w latach 1848-1852 w Czemiernikach. Władze gubernialne w Lublinie przeprowadziły w tej sprawie śledztwo, zakrojone na szeroką skalę. Opinię o Gertnerze musiały wydać gminy żydowskie w Czemiernikach i Piszczacu oraz rabin Chaim Boruch Kowartowski, któremu podległ ten duchowny. Rzeczywiście, zarzuty stawiane Gertnerowi potwierdziły się, gdy z Czemiernik nadeszło oficjalne pismo tamtejszego Dozoru Bożniczego oraz protokół śledztwa przeprowadzonego wśród czemiernickich Żydów. Znalazło się tam stwierdzenie, że Chil Gertner, będąc duchownym w Czemiernikach, "lubiał się zabawiać i było podejrzenie, że oddawał się trunkom". Stało się to powodem cofnięcia Gertnerowi przez gubernatora nominacji na łęczyńskiego duchownego. Jednakże przychylną opinię wydał o nim Dozór Bożniczy w Piszczacu i dyplomatycznie wypowiedział się o nim sam rabin Kowartowski, który chociaż niechętny chasydyzmowi, postanowił, że zatrzyma Gertnera przy sobie, "na praktyce". Postawa jego podyktowana była prawdopodobnie obawą, że Żydzi łęczyńscy wystąpią przeciwko niemu z jeszcze ostrzejszymi zarzutami o zaniedbanie obowiązków, a tym samym mógł utracić posadę w Łęcznej. Rabin Kowartowski stwierdził, że przyjmie Chila Gertnera na praktykę, by przekonać się o jego zdolnościach rabinackich. Nie ostudziło to sporów pomiędzy łęczyńskimi Żydami. Zamożni misnagdzi nadal wysyłali do Lublina listy z oskarżeniami na Gertnera, motywując je tym, że zjednał sobie pospólstwo w Łęcznej i przestawał w "towarzystwie ludzi ordynarnych". Były to typowe zarzuty, stawiane chasydom przez ich przeciwników, niezależnie od tego czy byli to ortodoksyjni misnagdzi, czy też asymilujący się maskile, podchodzący do religii w ogóle liberalnie (tych ostatnich w tym czasie w Łęcznej jeszcze nie było, pojawili się dopiero po 1918 r.). Chasydów oskarżano przede wszystkim o ciemnotę, uleganie zabobonom, walkę z reformami społeczno-byczajowymi i niemoralne prowadzenie się, przede wszystkim alkoholizm, kojarzony z radosnym obchodzeniem świąt przez chasydów. Wszystkie te cechy miały charakteryzować pospólstwo, niezamożne masy żydowskie, ulegające wpływom cadyków. Przeciwnicy chasydyzmu nie wnikali w to, że właśnie owi cadycy, a także wielu zwykłych chasydów, było nie tylko osobami dobrze wykształconymi religijnie; ale i bardzo zamożnym i, a przez to cieszącymi się dużym uznaniem w swoich środowiskach. Po stronie Gertnera, w Łęcznej stanęli nie tylko prości Żydzi, ubodzy chasydzi, pragnący mieć w mieście swojego duchownego. Pod listem biorącym w obronę Chila Gettnera, wysłanym do lubelskiego gubernatora, widnieją podpisy także zamożnych kupców żydowskich z Łęcznej i Puchaczowa. W końcu zdecydowała opinia rabina Kowartowskiego, który cieszył się u gubernatora opinią lojalnego poddanego. Gubernator przychylił się do jego prośby o pozostawienie Gertnera na stanowisku łęczyńskiego duchownego i w 1861 r. zamknął jego sprawę. W ten sposób władze najprawdopodobniej chciały uniknąć większego zaognienia sporu, co w efekcie niejednokrotnie kończyło się zamieszkami pomiędzy Żydami, co dość często zdarzało się jeszcze nawet w końcu XIX wieku, jak to miało miejsce w Kraśniku w 1867 r., czy w Tyszowcach w 1882 r., kiedy to doszło nawet do zdemolowania gminnej boznicy przez chasydów, niezadowolonych z wyboru przeciwnego im rabina.


Robert Kuwałek

Łęczyńscy rabini na przełomie XIX i XX w

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Rzecz, ku przypomnieniu czytelnikom, dotyczyła sporów, do jakich dochodziło przy wyborze jednego z najwybitniejszych rabinów w Łęcznej, Chaima Borucha Kowartowskiego. Pomimo walki pomiędzy jego zwolennikami, tradycyjnymi łęczyńskimi Żydami, wywodzącymi się z grupy mitnagdim (hebrajski termin, określający ortodoksyjnych przeciwników chasydyzmu) a dość silnymi chasydami łęczyńskimi, rabin Kowartowski sprawował w Łęcznej swoją funkcję aż do swojej śmierci w 1885 r. i zakorzenił się w Łęcznej do tego stopnia, że rodzina Kowartowskich uważana była przez miejscowych Żydów za tutejszą i cieszyła się doskonałą opinią wśród swoich współwyznawców. Rabin Chaim Boruch Kowartowski zmarł w Łęcznej i tu został pochowany, na miejscowym cmentarzu żydowskim.

Rabin Chaim Boruch Kowartowski, jak przystało na religijnego i tradycyjnego Żyda, dał odpowiednie wykształcenie swoim dzieciom. Jego syn, Sucher Ber Kowartowski został również rabinem, ale funkcję swoją sprawował nie w Łęcznej, ale w dość odległej od miasteczka Dubience, również w typowym żydowskim miasteczku - sztetl. Sucher Ber Kowartowski pełnił tam swoją funkcję od 1897 r. i był dubieńskim rabinem jeszcze w 1923 r. Podobnie, jak ojciec cieszył się doskonałą opinią władz i swoich współwyznawców. Dlaczego nie pozostał w Łęcznej - tego, niestety nie wiadomo. Być może w Dubience założył rodzinę i jako syn uznanego rabina, co prawda pochodzącego z prowincjonalnego miasteczka, został zaproszony przez tamtejszą gminę żydowską do pracy i posługi.

Z rodziny Kowartowskich w Łęcznej pozostała na początku XX w. wnuczka rabina Chaima Borucha i o jej roli będę jeszcze mówić w tymże artykule.

Po śmierci starego rabina Kowartowskiego Łęczna pozostawała przez kilka lat bez oficjalnego, urzędowego duchownego. Funkcję tę pełnił członek Dozoru Bóżniczego, czyli Zarządu Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, Chaim Szyja Biderman. W oficjalnych dokumentach określano go mianem "pełniący obowiązki rabina". Tak więc nie był to człowiek wybrany przez gminę na rabina, a jedynie zastępujący go w czynnościach urzędowych i z racji wiedzy religijnej i prawnej uznany przez władze za osobę godną zastępować duchownego. Za swoje czynności otrzymywał nawet roczną pensję w wysokości 150 rubli.

Nie wiadomo jakim rabinem był Biderman, natomiast nie był chyba zbyt dobrym urzędnikiem, albowiem, gdy przygląda się łęczyńskie księgi metrykalne dla wyznania mojżeszowego z tego okresu, to zaskakującym faktem jest, że brakuje w nich wpisów dotyczących małżeństw. W niektórych księgach, w miejscu, gdzie powinny znajdować się akty ślubów, można zauważyć nawet ślady po wycinaniu stron. świadczyć to może o dwóch sytuacjach: albo Biderman nie miał prawa do udzielania ślubów i łęczyńscy Żydzi jeśdzili do sąsiednich gmin żydowskich, na przykład do Siedliszcza albo nawet do Chełma, albo ktoś celowo zniszczył tę część ksiąg w okresie póśniejszym. Dla mnie, osobiście, bardziej wiarygodną wersją jest ta pierwsza hipoteza. Biderman nie miał prawa do pełnienia wszystkich funkcji rabinackich. Po co bowiem byłoby niszczyć tylko fragmenty ksiąg?

Swoją funkcję Biderman sprawował do 1889 r. W międzyczasie do miasteczka napływały kandydatury z różnych stron Królestwa Polskiego od osób, które posiadały wykształcenie rabinackie. Przez krótki czas rabinem łęczyńskim był nawet Icek-Ber Arkow z Siedlec. O posadę rabina starał się także rodowity łęczynianin, Chil Litman, urodzony w Łęcznej w 1862 r., który w miasteczku ukończył nawet szkołę miejską i przez pewien czas pracował w łęczyńskim Magistracie jako kancelista odpowiedzialny za spisywanie dokumentów dotyczących łęczyńskich Żydów. Chil Litman musiał mieć również wykształcenie rabinackie. O posadę rabina w Łęcznej Litman starł się dwukrotnie - raz w 1887 r., a powtórnie w 1893 r., gdy w tym czasie był rabinem w Józefowie nad Wisłą, w powiecie puławskim (ówcześnie nowoaleksandryjskim). W Łęcznej też mieszkała jego cała rodzina. Niestety, dwukrotnie jego kandydatura nie znalazła uznania wśród łęczyńskich Żydów i nawet władze rosyjskie, w tym przypadku gubernator lubelski, w ogóle nie uwzględniły jego podań.

Wracając do roku 1889, ostatecznie łęczyńska społeczność żydowska zdecydowała się na kandydaturę rabina Lipy Ringelhajma. Niestety, nie posiadamy zbyt wielu wiadomości na temat jego wcześniejszej kariery. Natomiast w samej Łęcznej Ringelhajm szybko zyskał sobie wielu przeciwników, początkowo głównie z kręgów miejscowych chasydów. Zaczęło się od drobnego faktu, a mianowicie od żądania rabina o podniesieniu mu rocznej pensji ze 150 rubli na 300. Ringelhajm motywował swoją prośbę faktem, że Żydzi łęczyńscy powinni dysponować większymi zasobami gotówki, skoro w miasteczku organizowane były słynne nie tylko na gubernię lubelską, ale i na całe Królestwo Polskie jarmarki. Rzeczywiście, jarmarki łęczyńskie cieszyły się w tym czasie znaczną sławą, ale nie miały już tak wielkiego znaczenia. Ówczesna prasa lubelska donosiła, że bywały w Łęcznej takie jarmarki, które bardziej przypominały prowincjonalne targi, na które przybywali jedynie ubożsi prowincjonalni kupcy, a raczej handlarze i wtedy nie można było mówić o rozkręcaniu większych interesów handlowych. Cierpiała na tym lokalna społeczność Łęcznej, przede wszystkim Żydzi, do których należał monopol w łęczyńskim handlu. Bywały jednak również i takie jarmarki, które przyciągały zamożnych kupców żydowskich i chrześcijańskich z Lublina, Chełma, a nawet Warszawy. Jednakże nie na samych jarmarkach bazowała egzystencja Łęcznej. Na codzień było to senne, prowincjonalne miasteczko, którego mieszkańcy ledwo mogli zarobić na skromną egzystencję.

Nic też dziwnego, że łęczyńscy Żydzi, przede wszystkim chasydzi ostro wystąpili przeciwko rabinowi Ringelhajmowi, którego przed władzami rosyjskimi oskarżyli o zachłanność finansową i dorabiane do pensji nielegalnym udzielaniem porad religijnych. Łęczyński chasyd, Mordko Szajman wystąpił w 1890 r. do samego gubernatora lubelskiego ze skargą na rabina Ringelhajma, że ten wykorzystywał swoje stanowisko do zdzierania z miejscowych Żydów nadmiernych opłat za posługi i porady religijne. Sprawę do rozpatrzenia gubernator przekazał naczelnikowi powiatu lubartowskiego i ten dość szybko wyciszył cały konflikt, winą za jego powstanie obarczając oczywiście nie rabina, którego popierały władze, a łęczyńskich chasydów. Rosyjski urzędnik stwierdził w swoim raporcie do gubernatora, że skargi na rabina wynikają z tradycyjnej, chasydzkiej wrogości do wykształconego i lojalnego wobec władz Ringelhajma. Z treści tego raportu wynikałoby, że Lipa Ringelhajm pochodził z grupy mitnagdim, przeciwnych chasydzkiej obecności i działalności w Łęcznej.

Z drugiej strony, na pozór powinno wydawać się dziwnym, że chasydzi występowali przeciwko tradycyjnemu sposobowi zarobkowania rabinów. Zazwyczaj, oprócz stałej pensji, rabin miał prawo do wszelkich dodatkowych dochodów, które pochodziły z porad religijnych oraz wykonywania funkcji sądowniczej w bejt-dinie, czyli sądzie rabinackim. Powaga tej instytucji, zwłaszcza w małych, tradycyjnych gminach była wielka. Rabini sądzili nie tylko w sprawach religijnych, ale także w handlowych i karnych, jeżeli zahaczały one o kwestie religijne, a że w tradycji żydowskiej praktycznie całość życia religijnego Żyda podlega regułom religijnym, więc sąd rabinacki zazwyczaj zastępował sądy świeckie, do których Żydzi zwracali się niezbyt chętnie. Stąd też rabini mieli możliwość dodatkowego zarobku i z pewnością możliwość tę skrzętnie wykorzystywali, zwłaszcza że oficjalne pensje w prowincjonalnych miasteczkach były niewielkie, a często wypłacano je nieregularnie.

Inna kwestia, że niejednokrotnie rabini, zwłaszcza ci, którzy mieli poparcie władz, usiłowali wykorzystywać swoje stanowisko do pomnożenia majątku i sami decydowali o cenach za posługę religijną, zawyżając je do wysokości, której nie byli w stanie zapłacić ubożsi Żydzi. Rabin miał także prawo do pobierania opłat za spisywanie dokumentów metrykalnych - świadectw urodzeń, małżeństw i zgonów. Pełnił bowiem funkcję urzędnika stanu cywilnego. Przy tego typu opłatach również dochodziło do konfliktów na tle finansowym, gdy rabini samowolnie podnosili ich cenę.

Konflikt taki miał miejsce również w Łęcznej i dotyczył właśnie rabina Lipy Ringelhajma. Oskarżenie Szajmana z 1890 r. zostało odrzucone przez władze rosyjskie i prawdopodobnie naczelnik powiatu lubartowskiego nawet nie zadał sobie trudu, by sprawę dogłębnie wyjaśnić. Wystarczyło, że Szajman był chasydem, a tych Rosjanie uważali za "sektę wrogą rosyjskiemu imperium". Sprawę więc oddalono. Okazało się jednak, że nie na długo.

Ponownie wypłynęła ona w 1892 r., gdy do gubernatora lubelskiego wpłynęła kolejna skarga na rabina Ringelhajma, napisana przez Josefa Goldfarba i Noecha Frochtmana. Podobnie, jak Szajman, ci dwaj łęczyńscy Żydzi oskarżyli miejscowego rabina o samowolne podnoszenie opłat za posługi religijne oraz o zawyżanie cen za wpisy do ksiąg metrykalnych. Rabin Ringelhajm musiał stracić chyba wiele w oczach swoich łęczyńskich współwyznawców, skoro w liście do gubernatora zwrócono się z prośbą o zdjęcie go ze stanowiska. Z drugiej strony łęczyńscy Żydzi mieli żal do władz rosyjskich, że Ringelhajm został przez nie mianowany na to stanowisko w Łęcznej. Wynikałoby z tego, że prawdopodobnie w 1889 r. w Łęcznej nie odbyły się normalne wybory na stanowisko rabina, a Ringelhajm zawdzięczał swoją pracę głównie poparciu naczelnika powiatu lubartowskiego i gubernatora w Lublinie.

Tym razem władze przeprowadziły śledztwo w tej sprawie, które wykazało, że Lipa Ringelhajm dopuścił się zarzuconych mu czynów i wykorzystywał swoje urzędowe stanowisko do nielegalnego wzbogacenia się. Sam rabin próbował bronić się w tej sprawie, twierdząc, że padł ofiarą chasydzkiego spisku, mającego na celu wyrzucenie go z Łęcznej i sprowadzenia tu chasydzkiego rebego. Władze w obliczu faktów pozostały niewzruszone na wyjaśnienia Ringelhajma i w 1893 r. na mocy decyzji gubernatora lubelskiego dotychczasowy rabin został zwolniony ze swojego stanowiska, a naczelnik powiatu lubartowskiego ogłosił organizację wyborów na nowego rabina.

Do Łęcznej napłynęło sporo kandydatur od chętnych na objęcie stanowiska urzędowego rabina. Między innymi wtedy właśnie z podaniem o przyjęcie go do Łęcznej wystąpił wspomniany już Chil Litman.

Oprócz niego na stanowisko rabina kandydowali: Lejzor-Izrael Kirszenbaum, pochodzący z Radomia, ale ówcześnie mieszkający w Łęcznej, Jankiel Leder, "drobny adwokat" z Brzezin koło Łodzi, Szmul-Symcha Gutfinger z Lublina i Juda Newler aż z Bajewa w guberni mohylewskiej, czyli z głębi imperium rosyjskiego. Kandydatury Newlera, prawdopodobnie jako litwaka, za którymi nie przepadali tradycyjni Żydzi z Królestwa Polskiego oraz Gutfingera, którego prawdopodobnie nikt nie znał w Łęcznej odpadły na samym początku walki wyborczej.

Natomiast w głosowaniu przedstawicieli gminy wybory wygrał Lejzor-Izrael Kirszenbaum. Głosowało na niego 87 osób spośród 112 uprawnionych do głosowania. Warto tu dodać, ze prawo do wyboru rabina lub członków Zarządu Gminy mieli jedynie mężczyśni, ojcowie rodzin, którzy płacili stały podatek na utrzymanie instytucji gminnych. Kirszenbaum cieszył się również poparciem władz rosyjskich. Z pewnością musiał być wcześniej znany w Łęcznej i miejscowi Żydzi musieli go szanować jako autorytet religijny.

Zgodnie z informacjami znajdującymi się w materiale archiwalnym pochodzącym z Archiwum Państwowego w Lublinie, Lejzor-Izrael Kirszenbaum urodził się w 1861 r. w Radomiu. Tam też w 1885 r. ukończył 2-letni kurs języka rosyjskiego dla nauczycieli szkół elementarnych. Władze rosyjskie zwracały baczną uwagę na znajomość języka państwowego wśród rabinów. Ich powinnością było także wygłaszanie okolicznościowych, lojalistycznych kazań w synagodze w trakcie nabożeństw odprawianych z okazji państwowych świąt rosyjskich, głównie związanych z uroczystościami rodzinnymi członków dworu carskiego. Rosyjskie władze prowincjonalne wysoko premiowały tych rabinów, którzy przy tychże okazjach potrafili wygłosić po rosyjsku odpowiednią przemowę, chwalącą panującego cara. Niektóre takie przemówienia były nawet publikowane i rozsyłane po gminach żydowskich. Dzięki ukończeniu kursów nauczycielskich Lejzor-Izrael Kirszenbaum prawdopodobnie pełnił funkcję nauczyciela żydowskiego w Łęcznej. Być może prowadził tutaj prywatny cheder - religijną szkółkę. Dlatego też musiał również znać język rosyjski, bez znajomości którego nie otrzymałby koncesji na prowadzenie szkoły.

Egzaminy ze znajomości prawa rabinackiego i państwowego Kirszenbaum zdał dopiero w 1893 r., czyli przed samymi wyborami na stanowisko rabina w Łęcznej. Reprezentował prawdopodobnie ugrupowanie mitnagdim, ale cieszył się chyba ogólnym szacunkiem, skoro nie wpłynęła na niego żadna skarga ze strony łęczyńskich Żydów. Sam naczelnik powiatu lubartowskiego uznał, że Kirszenbaum był najlepszym kandydatem na stanowisko łęczyńskiego rabina. W swoim uzasadnieniu, odrzucając kandydaturę Jankiela Lerera z Brzezin stwierdził, że adwokat nie pasuje na stanowisko rabina w Łęcznej, "gdzie wśród społeczności żydowskiej ciągle panują intrygi i klauzy". Była to krótka, aczkolwiek dobitna charakterystyka łęczyńskich Żydów. Owe wspomniane w dokumencie "klauzy" były niczym innym, jak tylko prywatnymi domami modlitwy, w których skupiało się życie poszczególnych chasydzkich grup w miasteczku. Tu, oprócz modlitwy, zapadały także decyzje o wielu sprawach gminnych i społecznych. A że poszczególne grupy chasydzkie nie żyły raczej ze sobą w zgodzie, więc stąd wynikały przeróżne spory pomiędzy nimi. Do tego dochodził konflikt pomiędzy chasydami w ogóle, a tradycyjnymi ortodoksami. O Żydach zasymilowanych jeszcze prawdopodobnie wtedy w Łęcznej nie było mowy. Zbyt prowincjonalna i mała była ta gmina, by powstało tu środowisko asymilujących się postępowców, których zarówno chasydzi, jak i mitnagdim traktowali jako "grojse apikorsim" - "wielkich grzeszników", wręcz odstępców od wiary.

Lejzor-Izrael Kirszenbaum ze swoją ortodoksją pasował do miejscowej tradycyjnej gminy, której w tym czasie nie zaprzątały problemy wpływu świeckich idei wśród społeczności żydowskiej. Rabinem łęczyńskim nie był długo, bowiem już w 1907 r. na stanowisku tym znajdował się rodowity łęczynianin Henoch Gringlas, zięć Bidermana, rabina z lat 80. XIX w.

Sam Lejzor-Izrael Kirszenbaum wyjechał z Łęcznej jeszcze przed 1907 r. do Lublina, gdzie w podlubelskiej Wieniawie objął stanowisko rabina urzędowego, a po 1917 r., gdy Wieniawa została włączona w granice Lublina stał się członkiem lubelskiego rabinatu. Rabin Kirszenbaum był ostatnim na tym stanowisku na żydowskiej Wieniawie. Zginął w marcu 1942 r. w komorach gazowych w Bełżcu wraz z tysiącami Żydów lubelskich i wieniawskich. Z pewnością stanowisko na podlubelskiej Wieniawie było nieco lepiej płatne, niż w Łęcznej, chociaż wieniawscy Żydzi uchodzili w Lublinie za najuboższych.

W jakich okolicznościach Henoch Gringlas został rabinem w Łęcznej, tego nie wiadomo. Być może zadecydował o tym fakt, że Gringlas był mężem wnuczki poprzedniego rabina, Chaima Szyi Bidermana. W każdym razie teściowi swojemu nie dorównał. O ile Biderman, chociaż był jedynie pełniącym obowiązki rabina, zapisał się w Łęcznej jako człowiek z głęboką znajomością religii, prawa i tradycji, o tyle Gringlas spotkał się z dość silną opozycją łęczyńskich Żydów.

Żydowscy mieszkańcy Łęcznej skarżyli się na niego, podobnie jak niedawno jeszcze na rabina Ringelhajma, że wykorzystuje swoje stanowisko do celów majątkowych, a przy tym zaniedbuje swoje obowiązki religijne - nie chciał dokonywać wpisów do ksiąg metrykalnych, ani nawet uczestniczyć przy ceremonii obrzezania.

W tym czasie natomiast mieszkał już w Łęcznej Abraham-Rachmil Bromberg, którego traktowano jako kandydata na rabina i który już od 1906 r. zajął się nielegalną, w świetle rosyjskich przepisów, posługą religijną. Henoch Gringlas, w momencie, gdy część łęczyńskich Żydów wystąpiła przeciwko niemu, skierował do gubernatora lubelskiego skargę na Bromberga. Oskarżył go o buntowanie gminy przeciwko urzędowemu rabinowi. Miało to polegać na tym, że Abraham-Rachmil Bromberg stworzył w Łęcznej "partię" swoich zwolenników, którzy nawoływali do bojkotu Gringlasa, nie chcieli dopuszczać go do sprawowania obrzędów religijnych, a nawet nawoływali do rozpisania nowych wyborów na stanowisko urzędowego rabina. W świetle słów Gringlasa Bromberg miał nawet grozić klątwą rabinacką - cheremem tym, którzy popierali urzędującego rabina.

Sam Henoch Gringlas miał również swoich zwolenników w Łęcznej, którzy u gubernatora w Lublinie zabiegali, by Bromberga wysiedlić z miasta w jego rodzinne strony, czyli do guberni radomskiej.

Kim był Abraham-Rachmil Bromberg, który stał się powodem nowego konfliktu pomiędzy łęczyńskimi Żydami? Pochodząc z guberni radomskiej, w poszukiwaniu pracy znalazł się na Lubelszczyśnie pod koniec XIX w. Przez krótki czas sprawował funkcję urzędowego rabina w niewielkiej gminie żydowskiej, w Kamionce koło Lubartowa, a stamtąd przeniósł się do Firleja. Rezygnację z funkcji w Kamionce motywował złym stanem zdrowia. Natomiast w Firleju, gdzie przebywał w latach 1901-1906 był zwykłym duchownym żydowskim dla lokalnej, małej społeczności żydowskiej. W tym czasie Firlej nie posiadał statusu samodzielnej gminy żydowskiej. Pod koniec 1906 r. osiadł w Łęcznej, skąd pochodziła jego żona. Osoba jej jest w tym momencie bardzo ważna. Żoną Abrahama-Rachmila Bromberga była wnuczka Chaima Borucha Kowartowskiego. Stąd też owa koligacja zadecydowała, że wielu łęczyńskich Żydów traktowała Bromberga jako spadkobiercę uznanego przez lata w miasteczku przywódcy religijnego i społecznego.

Gdy Bromberg przybył do Łęcznej miał 27 lat. Wynikałoby stąd, że urodził się w 1879 r. Według jego zwolenników, którzy interweniowali w jego sprawie u gubernatora lubelskiego, Abraham-Rachmil Bromberg zakupił w Łęcznej dom i początkowo zajął się handlem, ale z racji tego, że ogólnie w miasteczku wiedziano, że wcześniej był on rabinem, więc łęczyńscy Żydzi zwracali się do niego z prośbami o porady religijne. Czasami prowadził również prywatne nauczanie jako mełamed - religijny nauczyciel w domach zamożniejszych łęczyńskich Żydów. Wśród najzamożniejszych przedstawicieli społeczności żydowskiej w mieście cieszył się również poparciem.

Władze rosyjskie, które usiłowały rozstrzygnąć ów spór, same stwierdzały, że Bromberg nigdy nie występował oficjalnie przeciw Gringlasowi, natomiast poparcie, jakiego doznał ze strony zamożniejszej grupy mieszkańców Łęcznej z pewnością nie podobało się urzędowemu rabinowi.

Cały konflikt miał znamiona rywalizacji pomiędzy dwoma rodami, które odgrywały dużą rolę wśród łęczyńskich Żydów. Jak już było wspomniane, Henoch Gringlas był zięciem Jakuba-Dawida Bidermana, którego ojciec pełnił funkcje rabinackie w Łęcznej w latach 80. XIX w., po śmierci Chaima Borucha Kowartowskiego. Sam Jakub-Dawid Biderman pełnił w latach 1906-1908 funkcję przewodniczącego Zarządu Żydowskiej Gminy Wyznaniowej. Był więc niewątpliwie postacią cieszącą się znacznym autorytetem i mającą szerokie wpływy zarówno wśród lokalnej społeczności, jak i u władz rosyjskich. Oczywiście, aktywnie popierał również swojego zięcia. Posiadanie rabina za zięcia związane było nie tylko z autorytetem, ale także z materialnymi korzyściami.

Naczelnik powiatu lubartowskiego, który w 1907 r. raportował o sytuacji w Łęcznej do gubernatora w Lublinie, stwierdzał, że obecność dwóch rabinów w Łęcznej w przeszłości nie była niczym wyjątkowym. Za czasów urzędowania Lejzora Kirszenbauma drugim duchownym w Łęcznej był Chaim Szyja Biderman, a jego działalność nie powodowała żadnych konfliktów w miasteczku. Przynajmniej nie były one widoczne dla władz rosyjskich. Rosyjski urzędnik stwierdzał, że trudno ustalić, kto w zaistniałym sporze miał rację - "każdy Żyd chwali głowę swojej partii". Obydwaj, Bromberg i Gringlas posiadali zdane egzaminy rabinackie, ale jak sam naczelnik powiatu stwierdzał, Gringlas na tym stanowisku w mieście był pierwszy i posiadał więcej zwolenników.

Dla władz rosyjskich był to nie lada dylemat. Żaden z nich nie był posądzony o nielojalność. Poza tym obydwaj cieszyli się dużym autorytetem w Łęcznej. Mimo, że za Brombergiem opowiadała się mniejszość, ale była to zamożna mniejszość, od której zależały i finanse gminne i układ stosunków w łonie miejscowej społeczności. Wśród zwolenników Bromberga znajdowali się między innymi najbogatsi kupcy łęczyńscy - Chaskiel Goleman oraz bracia Icek i Dawid Handelmanowie.

Do apogeum konfliktu doszło w trakcie trwania jarmarku łęczyńskiego w 1907 r., kiedy to zwolennicy Henocha Gringlasa zbierali na łęczyńskich rynkach podpisy pod petycją adresowaną do gubernatora lubelskiego, w której znajdowała się prośba o wysiedlenie Bromberga z Łęcznej. W odpowiedzi na to zwolennicy Abrahama-Rachmila Bromberga przesłali do Lublina pismo oskarżające Gringlasa o buntowanie biedniejszych Żydów przeciw bogatszym. Grupa łęczyńskich Żydów, występująca przeciw Gringlasowi stwierdziła, że właśnie Henoch Gringlas oraz jego teść, Jakub-Dawid Biderman stali się prowodyrami całego konfliktu. Oczywiście, jak w każdym tego typu piśmie, łęczyńscy Żydzi powoływali się na fakt, że dotychczas tutejsza gmina żyła zgodnie i spokojnie, co raczej mijało się z prawdą.

W swojej własnej obronie wystąpił także sam Abraham Bromberg. W liście do gubernatora ze stycznia 1908 r. wyjaśnił, że nigdy nie występował ani przeciwko władzom, ani przeciwko innym rabinom. Według Bromberga, Gringlas nigdy nie przedstawił żadnych dowodów na to, by on buntował Żydów w Łęcznej. Na dowód tego przedstawiał świadectwo lubartowskiego rabina Szlomy Puda, który zaświadczał, że Bromberg sprawując funkcję duchownego w Firleju, osadzie należącej do Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Lubartowie, nigdy nie wystąpił przeciwko lubartowskim rabinom.

Atmosfera wokół osoby Bromberga musiała być w Łęcznej nieciekawa, skoro wystąpił on przeciwko Gringlasowi nie tylko do gubernatora w Lublinie, ale także podał go do sądu o zniesławienie oraz napisał skargę do samego Senatu w Petersburgu. W mieście musiało zawrzeć. W świetle zachowanych dokumentów wydaje się, że cała ta sprawa stanowiła również dla władz rosyjskich poważny problem. Sami łęczyńscy Żydzi byli nią poruszeni do tego stopnia, że groziło to zamieszkami w łonie lokalnej społeczności, co też zdarzało się niejednokrotnie w innych miasteczkach na Lubelszczyśnie.

Niewątpliwie dużą rolę musiały odgrywać również kwestie finansowe. Gringlasa oskarżano o dokonywanie przekupstw wśród uboższych Żydów, by móc za ich pomocą wpływać na władze. Pieniędzmi musieli również sypnąć i zamożni zwolennicy Bromberga. natomiast nie był to tylko dawny spór pomiędzy chasydami a misnagdami. Gdyby tak było, władze rosyjskie miałyby uproszczone rozwiązanie. Występując przeciw chasydom, poparłyby misnagdów. W tym przypadku spór toczył się pomiędzy dwoma tradycyjnymi, ortodoksyjnymi rabinami, którzy potrafili wykazać się dogłębną wiedzą talmudyczną.

Abraham Bromberg uchodził za wielkiego znawcę Talmudu, w oczach zamożnych Żydów łęczyńskich z racji ożenku z wnuczką Chaima Borucha Kowartowskiego, stawał się jego następcą. Zresztą logiczna, a nie oparta na emocjach, jak u Gringlasa, korespondencja z władzami rosyjskimi wskazywała na to, że Bromberg znał nie tylko prawo talmudyczne, ale także państwowe. Na swoją obronę powoływał się nie tylko na przepisy religijne, które mówiły o tym, że posługi religijnej może udzielać każdy religijny Żyd, bez względu na to, czy posiada państwową nominację, czy też nie. Wystarczy, że za godnego przewodnictwa duchowego uzna go gmina. W tym miejscu Bromberg powołał się na precedens sprawy Abrahama Goldina z Kijowa, który nie posiadając oficjalnego pozwolenia dokonywał obrzezań, ponieważ życzyła sobie tego część gminy kijowskiej. świadczy to, że Bromberg musiał być rzeczywiście człowiekiem o dogłębnej wiedzy o sprawach religijno-prawnych dotyczących ludności żydowskiej w Rosji.

Władze rosyjskie czując się bezradne wobec argumentacji Bromberga skierowały sprawę do rozstrzygnięcia do innych żydowskich autorytetów religijnych - rabinów urzędowych Warszawy i Włocławka. Ci oczywiście opowiedzieli się za Brombergiem.

W 1910 r. konflikt został ostatecznie rozstrzygnięty na korzyść Abrahama-Rachmila Bromberga. Władze rosyjskie nakazały przeprowadzenie dodatkowych wyborów urzędowego rabina w Łęcznej i podczas głosowania Bromberg większością głosów został wybrany przez żydowską społeczność urzędowym rabinem w miasteczku

Abraham-Rachmil Bromberg był prawdopodobnie ostatnim łęczyńskim rabinem. Swoją funkcję sprawował aż do czasów II wojny światowej. Zmarł pod koniec 1939 r. w Łęcznej, na szczęście nie doczekawszy ostatecznej zagłady społeczności, nad którą sprawował opiekę religijną. Doczekał się także prawdopodobnie jeszcze nagrobka na cmentarzu żydowskim w Łęcznej, ale dzisiaj próżno szukać na łęczyńskim kirkucie nawet śladów jego grobu. Był niewątpliwym autorytetem moralnym i społecznym oraz indywidualnąścią wśród inteligencji żydowskiej w mieście. W nekrologu, który ukazał się po jego śmierci w okupacyjnej "Gazecie Żydowskiej" określono go mianem wybitnego autora dzieł i artykułów o charakterze filozoficzno-religijnym. Niestety, prawdopodobnie dzieła te uległy zagładzie wraz z całą społecznością żydowską Łęcznej.

Robert Kuwałek

Demon niezgody w Tyszowcach

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Był rok 1881. Rok szczególny w historii Żydów zamieszkujących Królestwo Polskie i całe Imperium Rosyjskie. Na wiosnę tego roku od bomby zamachowca zginął w stołecznym, a zarazem bardzo odległym od Tyszowiec, Petersburgu car Aleksander II. Zaraz po jego śmierci przez Rosję przewaliła się fala pogromów antyżydowskich. Jeden z nich miał miejsce również w Warszawie. Zginęły 2 osoby, a blisko tysiąc rodzin żydowskich utraciło majątek. To, że akcja ta została sprowokowana przez władze carskie, by mogły one zaraz wprowadzić w życie antysemityzm państwowy, wiedziały tylko oświecone warstwy żydowskie i polskie w stolicy Królestwa Polskiego. Czy wiedziały o tym rzesze biedoty zamieszkujące liczne miasta i miasteczka, tego nie wiemy. Z pewnością echa tego wydarzenia dotarły także do sennej mieściny w powiecie tomaszowskim, Tyszowiec, zamieszkałych wtedy przez ponad 2 tysiące ubogich i ortodoksyjnych Żydów. Z pewnością napełniły ich serca niepokojem, ale tyszowieccy Żydzi mieli wtedy swoje problemy, które im z pewnością, w porównaniu z wydarzeniami warszawskimi wydawały się o wiele bardziej ważniejsze. W łonie gminy żydowskiej w Tyszowcach zapanował duch niezgody i niepokoju, który doprowadził do skandalicznych wydarzeń. Dla sztetl Tyszowce i jego mieszkańców były one nie mniej tragiczne, jak pogrom dla warszawskich Żydów. Próżno byłoby szukać w ówczesnych Tyszowcach oświeconych Żydów, których nazwalibyśmy zasymilowaną inteligencją, mogącą przewodzić masom ubogich i tradycyjnych współwyznawców. W Tyszowcach czas zatrzymał się, a główną rolę, jak nakazywała odwieczna tradycja, odgrywał rabin, mędrzec, którego zadaniem miało być przewodzenie całej gminie. W 1881 r. był nim Moszek Icek Wielwelewicz i on to stał się powodem niepokojów wśród tyszowieckich Żydów. Nie wiemy, skąd pochodził i gdzie wcześniej piastował stanowisko rabina. Nie wiemy nawet, ile miał lat. Z pewnością był tradycyjnym rabinem, wywodzącym się z grupy tych duchownych żydowskich, dla których chasydyzm był herezją, a jego zwolennicy przedstawicielami wrogiej odwiecznej tradycji sektantami. To właśnie podejście spowodowało, że chasydzi tyszowieccy nie mogli ścierpieć Wielwelewicza w osadzie. Zaczęło się od częstych i dość prozaicznych w tych czasach skarg tyszowieckich Żydów na swojego rabina, wysyłanych do władz rosyjskich, a dokładnie aż do gubernatora w Lublinie, że rabin wraz z koszernymi rzeźnikami nałożył wysokie ceny na koszerne mięso, a gwarancją ich utrzymania miała być nieprawnie nałożona klątwa rabinacka na wszystkich tych, którzy próbowaliby sprowadzać mięso z innych miast. Obawa przed mocą klątwy - cheremu była wśród tradycyjnych, małomiasteczkowych Żydów wielka. Każdy, kto byłby nią obłożony, praktycznie stawałby się osobą wyrzuconą poza nawias całej religijnej społeczności. Cherem oznaczał w praktyce śmierć cywilną i religijną każdego Żyda. Ale cherem też od wielu już lat zakazany był przez władze. Stąd najmniejsza skarga zastraszonych Żydów powodowała ostrą reakcję tychże władz. W tym przypadku jednak władze nie dopatrzyły się znamion wielkiego przestępstwa, skoro poza zwykłym upomnieniem rabina sprawę wyciszyły. Nie wygasł jednak ferment wśród tyszowieckich Żydów i tym razem chasydzi postanowili zadziałać przeciwko Wielwelewiczowi nie czekając na interwencję władz. Już na początku 1882 r. do gubernatora lubelskiego wpłynął list od samego rabina Moszka Icka Wielwelewicza, skarżącego się na tyszowieckich chasydów, że ci ostro go prześladują i prowadzą przeciwko niemu agitację w osadzie, podburzając wiernych i rozpalając ich umysły. Rabin doskonale sobie zdawał sprawę z faktu, że władze rosyjskie, chociaż niechętne Żydom, staną w obronie jego urzędu i czci, gdyż w szczególny sposób Rosjanie nie cierpieli niepodatnych na żadne reformy chasydów. Prawodopodbnie w wyniku listu rabina jakiś urzędnik powiatowy z Tomaszowa musiał udać się do biednych Tyszowiec, grzęznących w błocie i brudzie i nic z jego wizyty nie wynikło. Tyszowieccy Żydzi, skłóceni ze sobą, w obliczu wrogiej im władzy, mieszającej się w ich sprawy, zgodnie z odwiecznym zwyczajem odmówili jakichkolwiek zeznań. Urzędnik wyjechał z Tyszowiec, a rabin Wielwelewicz pozostał w osadzie, skazany na dalsze prześladowania ze strony chasydów, którym musiał mocno zajść za skórę i bynajmniej nie przyczyniła się do tego tylko podwyżka ceny koszernego mięsa. Co było rzeczywistym powodem sporu, nie wiadomo i już z pewnością się nie dowiemy, bo rozegrał się on tylko między tyszowieckimi Żydami, a z oficjalnych dokumentów znamy tylko skutki wojny Wielwelewicza z chasydami. Emocje musiały być bardzo silne. Chasydzi woleliby widzieć na stanowisku rabinackim w Tyszowcach zapewne któregoś z wielu cadyków. Wszak w nie tak odległym od osady, powiatowym Tomaszowie Lubelskim, oficjalnym rabinem, zatwierdzonym przez władze był cadyk Majer Najhauz, przywódca tomaszowskich chasydów, a stanowisko to otrzymał po swoim ojcu, który też był cadykiem. Tyszowce też nie chciały być z pewnością gorsze. W tym samym 1882 roku doszło na tle sporu o rabina tyszowieckiego do zamieszek pomiędzy Żydami w osadzie. Ich miejscem stał się gminny dom modlitwy, miejsce religijnych spotkań chasydów oraz ich przeciwników, tradycyjnych misnagdów. Tyszowce były zbyt ubogą osadą, by mogły tu istnieć osobne modlitewnie dla tych dwóch grup tak, jak miało to miejsce chociażby w Tomaszowie, czy w gubernialnym Lublinie, gdzie przy ul. Szerokiej 2 istniała duża chasydzka bóżnica. W Tyszowcach wszyscy musieli modlić się razem, ale miejsce modlitwy nie gwarantowało wcale, że obydwie grupy w uniesieniu religijnym zapomną o swoich sporach. Tak więc dom modlitwy stał się miejscem i zarazem ofiarą ostrych wystąpień tyszowieckich Żydów. W czasie jednej z wielu kłótni o obsadę stanowiska rabina, kiedy zabrakło już słownych argumentów, sięgnięto po pięści i kamienie. Chasydzi i misnagdzi w ten sposób próbowali rozwiązać swoje spory. Czy w zajściu tym uczestniczył sam rabin Wielwelewicz, nie wiadomo. Zachowane dokumenty nic o tym nie mówią. W każdym razie powybijano okna w domu modlitwy, a i z pewnością kilka osób poniosło lekkie uszczerbki na zdrowiu. Bójka była tak ostra, że do Tyszowiec wezwano rosyjską Straż Ziemską, odpowiednik dzisiejszej żandarmerii. Dopiero widok carskich żandarmów z bronią w ręku ostudził wojownicze zapały obydwu stron. I znów, jak rok temu, rozpoczęto śledztwo, które zakończyło się jedynie lakonicznym stwierdzeniem faktu, że chasydzi nie chcą widzieć Wielwelewicza jako rabina w Tyszowcach. Nie mogąc go zmusić do mniej lub bardziej dobrowolnego sposobu odejścia z osady, uprzykrzali mu życie na wszelkie sposoby. Do władz carskich wysyłano donosy, że rabin jest zdziercą, bo samowolnie podnosi opłaty za posługę religijną. Oskarżono go nawet o przestępstwa przeciwko państwu rosyjskiemu. Niejaki Szmuel Sand w swoim donosie z 1884 r. opisał, że Moszek Icek Wielwelewicz, urzędowy rabin w Tyszowcach, miał zajmować się bardzo intratnym przemytem do pobliskich Austro-Węgier Żydów, którzy chcieli uniknąć służby w carskim wojsku. Kolejne ekipy śledcze, przysyłane do Tyszowiec z Tomaszowa, czy nawet Lublina, nie mogły jednak udowodnić żadnego z tych zarzutów. Albo takie fakty nie miały w ogóle miejsca, albo też tyszowieccy Żydzi nie chcieli zeznawać przeciwko swojemu rabinowi. Jednakże atmosfera wokół Moszka Wielwelewicza była gęsta. On sam z coraz większym trudem znosił prowadzoną przeciwko niemu wojnę podjazdową. Tyszowce również z pewnością kipiały niczym wulkan. W końcu atmosfera musiała być już tak napięta, że w 1889 r. rabin Wielwelewicz uciekł z Tyszowiec aż do guberni łomżyńskiej. Prawdopodobnie znalazł sobie tam spokojniejsze miasteczko. Jego funkcje w Tyszowcach przejął prosty szkolnik synagogi, który nie miał prawdopodobnie nawet odrobiny rabinackiego wykształcenia. Wyjazd rabina z osady utrzymywany był przez niego w takiej tajemnicy, że władze o tym fakcie dowiedziały się dopiero po kilku dniach. Czy zakończyło to spór pomiędzy tyszowieckimi Żydami, czy z rabinem Wielwelewiczem osadę opuścił także demon niezgody - nie wiadomo. O nowego rabina było trudno. Nikt nie palił się nawet na tę posadę w powiatowym Tomaszowie, który przeżywał podobne spory, nie mówiąc już o takiej głębokiej prowincji, jaką nawet na skalę guberni lubelskiej były Tyszowce. Władzom pozostawało jedynie smutne stwierdzenie, że w całym powiecie nie było ani jednej osoby, która mogłaby zająć wakujące stanowiska rabinów w Tomaszowie i Tyszowcach. Wśród ubogich tradycyjnych Żydów tyszowieckich trudno było zrobić karierę wybitnego mędrca. Najwyżej można było obcować z demonami, które powodowały ciągły niepokój wśród niewykształconego tłumu. Na koniec warto pokusić się o jeszcze jedną myśl. Sprawa rabina Wiewelowicza nie była w tym czasie odosobniona. Walki pomiędzy chasydami a misnagdami na Lubelszczyźnie trwały od dawna i niejednokrotnie przybierały one o wiele bardziej tragiczny efekt, niż w Tyszowcach. Wystarczy powiedzieć, że w Grabowcu koło Hrubieszowa konflikt taki, jak w Tyszowcach, mający miejsce w 1883 r. zakończył się spaleniem domu rabina, a kilkanaście lat wcześniej, w Kraśniku, w 1867 r. doszło do podpalenia wręcz części całego miasta, właśnie na tle wyboru na stanowisko rabina przeciwnika chasydów. Można więc rzecz, że spory takie stanowiły swoisty folklor na lubelskiej prowincji. Robert Kuwałek P.S. Opracowane na podstawie zasobu Archiwum Państwowego w Lublinie. Zespół archiwalny Rząd Gubernialny Lubelski Wydział IV Administracyjny, sygn. 1881:47, 1882: 91, 1883:15, 1886:16, 1886:85 oraz Kancelaria Gubernatora Lubelskiego, sygn. 1882:376.

połeczność żydowska w Ostrowie Lubelskim

Z Strona o Żydach lubelskich

Skocz do: nawigacji, wyszukiwanie

Na stronach internetowych http://www.nizkor.org, dokładnie w pliku grup dyskusyjnych znalazły się fragmenty tłumaczenia na język angielski Księgi Pamięci Ostrowa Lubelskiego. Możemy tam znaleźć rozdział wstępny dotyczący ogólnej historii Ostrowa, który prezentuję poniżej oraz dwa wspomnienia: Mishy Eckhausa z Melbourne w Australii oraz jego żony Broni Wasserman-Eckhaus. Niestety, nie ma tłumaczeń części dotyczącej okresu międzywojennego, życia politycznego i społeczno-kulturalnego w Ostrowie w tym czasie. Nie ma też tłumaczeń wspomnień dotyczących losu Żydów ostrowskich w okresie II wojny światowej. Wspomnienia małżeństwa Eckhausów dotyczą co prawda czasów Zagłady, ale obydwoje w tym czasie przebywali w Kowlu na Wołyniu. Dla osób interesujących się Lubelszczyzną bardziej wartościowe są ich relacje z okresu przed 1939 r.

Chciałbym zaprezentować naszym czytelnikom rozdział wstępny, poświęcony ogólnym dziejom Żydów w Ostrowie Lubelskim. Część ta jest o tyle interesująca, że autor jej, Isidore Last, oparł ją zarówno na literaturze polskiej, jak i obcojęzycznej (niemieckiej, angielskiej i izraelskiej). W zasadzie wydawać by się mogło, że artykuł ten powinien prezentować historię Ostrowa Lubelskiego w miarę obiektywnie, jednakże oprócz dość szerokiej bibliografii można zauważyć w nim sporo osobistych przemyśleń p. Lasta, które niejednokrotnie mijają się z podstawową faktografią historyczną dotyczącą dziejów Polski i samego Ostrowa. Dlatego też postanowiłem, publikując artykuł dr Isidore Lasta, uzupełnić go o pewne komentarze i informacje pochodzące z polskiej literatury historycznej. Na szczęście Ostrów Lubelski doczekał się nie tylko artykułów na temat swojej przeszłości, ale także w ubiegłym roku ukazała się monografia pt. "Dzieje Ostrowa Lubelskiego".(Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998). Oprócz tego wykorzystałem artykuły dotyczące Ostrowa Lubelskiego opublikowane w tomie artykułów "Lubartów i Ziemia Lubartowska", w 1991 r. Moje uzupełnienia zapisane są kursywą po każdym fragmencie tekstu Lasta. Chciałbym w ten sposób ukazać, jak często w różny sposób można pisać tę samą historię i jak często ocena opisywanych faktów historycznych uzależniona jest od wzajemnych uprzedzeń lub tylko stereotypów. Dotyczy to zarówno autorów polskich, jak i żydowskich.

Informacje na podstawie Księgi Pamięci Ostrowa Lubelskiego, wydanej w Izraelu przez byłych mieszkańców Ostrowa. (Źródło wtórne: http:// www. nizkor.org)

Ostrów znajduje się nad małą rzeczką Tyśmienicą, na Lubelszczyźnie (dokładnie na południowym Podlasiu - przyp. R.K.), około 35 km. na północny-wschód od Lublina. Wokół Ostrowa znajdują się torfowiska. W dawnych czasach cały ten obszar porośnięty był wielkimi lasami. Obecnie, pomiędzy Ostrowem a Parczewem znajdują się jedynie Lasy Parczewskie. Parczew jest sąsiednim miastem dla Ostrowa, położonym od niego około 16 km. na północ. Innym sąsiednim miastem jest Lubartów, położony 29 km. na zachód od Ostrowa. Pierwsze wzmianki o Ostrowie pochodzą z końca XII w. Powstała tu osada, położona w pobliżu wschodniej granicy Królestwa Polskiego. Do XV w. Ostrów funkcjonował jako wieś. Po 1442 r. Istniał tu już drewniany kościół. W dniu 25 I 1548 r. król Zygmunt I Stary nadał Ostrowowi prawa miejskie. Miasto otrzymało także przywilej organizacji jarmarków w soboty. XVI w. był okresem, w którym cały region wokół Ostrowa rozwijał się. Pięć lat wcześniej, w 1543 r. założony został Lubartów. W tym samym czasie sąsiedni Parczew odgrywał znaczną rolę w dziejach Polski. Odbywały się tutaj Sejmy, które były sceną ważnych negocjacji pomiędzy Polską a Litwą. W XVI w. wybudowany został niedaleko Parczewa drewniany zamek. Wtedy też została zorganizowana gmina żydowska w Parczewie, która w 1566 r. liczyła około 60 Żydów. Uwzględniając niewielki dystans pomiędzy Parczewem a Ostrowem, możemy przyjąć, że pierwsi Żydzi przybyli do Ostrowa z Parczewa, głównie pod koniec XVI w. i na początku XVII w.


Pierwsza wzmianka o Żydach w Ostrowie Lubelskim pochodzi z 1565 r. O trzech żydowskich gospodarzach w mieście wzmiankuje "Lustracja województwa lubelskiego" z tego okresu. Jeden z tych gospodarzy zamieszkiwał własny dom, dwóch je wynajmowało. Do Ostrowa musieli przybyć przed 1565 r. W 1581 r., gdy po raz kolejny przeprowadzano rewizję dóbr ostrowskich, liczba Żydów w mieście nie zwiększyła się, o czym świadczy podatek o stałej wysokości, którzy musieli płacić żydowscy mieszkańcy miasta. ( za R. Szczygieł, Lokacja miasta Ostrowa i jego dzieje do końca XVI w., w : Lubartów i Ziemia Lubartowska, Lubartów 1990, s. 18 oraz S. Kuszyk, Historia Ostrowa od połowy XVII w. do 1939 r., w: Lubartów i Ziemia Lubartowska, Lubartów 1990, s. 35.) Jako uzupełnienie tej informacji należy dodać, że trzecią grupą narodowościową i wyznaniową byli Rusini, którzy napłynęli tu później od Żydów. Nieco później wybudowali tu własną cerkiew. ( R. Szczygieł, Ostrów Lubelski w XVI w. Lokacja miasta na prawie niemieckim, w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998, s. 68.)


Był to okres relatywnie dobrego położenia polskich Żydów, którzy cieszyli się protekcją królów Polski. Owa prosperity została przerwana w połowie XVII w. na skutek powstania Chmielnickiego. Jego Kozacy wymordowali na Ukrainie i w południowo-wschodniej Polsce dziesiątki tysięcy Żydów. W 1648 r. większość lubelskich Żydów zostało wymordowanych przez polskich chłopów, którzy sami siebie nazywali Kozakami. Żydzi ostrowieccy prawdopodobnie uciekli przed zabójstwami.


W tym miejscu należy się pewne wyjaśnienie. Autor artykułu traktuje ówczesnych chłopów, którzy uczestniczyli w powstaniu Chmielnickiego na Lubelszczyźnie jako Polaków, w sensie dzisiejszego rozumienia narodowości, z czym należałoby się nie zgodzić. Po pierwsze nie posiadamy dokładnych relacji o tym, żeby chłopi na Lubelszczyźnie przyłączyli się do Kozaków, a już z pewnością nie oni atakowali Lublin. Na Lubelszczyznę, a dokładnie w okolice Zamościa dotarły główne wojska kozacko-tatarskie Chmielnickiego, pochodzące z Ukrainy i to zagony tatarskie pustoszyły wtedy Lubelszczyznę, aż poKrasnystaw. Mordowano wtedy na równi Żydów i Chrześcijan. Pod Lublin wojska kozackie wraz z armią moskiewską podeszły dopiero w 1655 r. Kolejną kwestią jest problem poczucia przynależności narodowej ówczesnych chłopów. Aż do XIX w. chłopi na ziemiach polskich nie posiadali poczucia silnej świadomości narodowej. O pewnej tożsamości i samoidentyfikacji decydowała przynależność religijna - było się katolikiem, unitą lub prawosławnym. Trudno więc powiedzieć, że to polscy chłopi mordowali Żydów w XVII w. W rzeczywistości Ostrów nie poniósł żadnych strat w okresie powstania Chmielnickiego. Zniszczenie miasta nastąpiło dopiero w okresie "Potopu" szwedzkiego. Ostrów został spalony w 1657 r., w czasie najazdu wojsk siedmiogrodzkich, ale miasto spalił oddział wojsk polskich rotmistrza Moszkowskiego. Twierdzenie o udziale "polskich chłopów" w mordowaniu Żydów w okresie powstania Chmielnickiego wynika prawdopodobnie jednocześnie z niewiedzy autora w połączeniu z jego antypolskimi uprzedzeniami. (Informacje na podstawie: S. Kuszyk, op. cit., s. 24-25.)



W okresie XVII i XVIII w. polscy królowie gwarantowali ostrowskim Żydom nowe przywileje handlowe. Przywileje te spowodowały rozwój miasta jako lokalnego ośrodka handlowego. W 1660 r. całe miasto spłonęło, ale nawet ten fakt nie przerwał jego rozwoju na dłuższy czas. Pierwsza znana liczba Żydów w mieście pochodzi z 1676 r. W Ostrowie mieszkało wtedy 60 Żydów. Około pięćdziesięciu lat później miasto zostało spustoszone podczas Wojny Północnej pomiędzy Rosją a Szwecją. W 1718 r. mieszkało tutaj tylko czterech Żydów. Przypuszczamy, że pewna liczba Żydów parczewskich musiała przenieść się w tym czasie do Ostrowa, który nie był poszkodowany na skutek wojny.


Ostrów ucierpiał znacznie na skutek Wojny Północnej. Nie był to może wynik bezpośrednich działań wojennych, ale głównie na skutek przemarszów własnych wojsk polskich i gwałtów, jakich dopuszczali się żołnierze na mieszczanach. Działania te, mające miejsce w latach 1712-1718 doprowadziły do całkowitego upadku miasta. Oddziały polskie nie oszczędziły nawet kościoła parafialnego, który został obrabowany. Ruina gospodarcza doprowadziła do masowego eksodusu mieszkańców miasta, zarówno Chrześcijan, jak i Żydów. W 1718 r. pozostało tu zaledwie 20 mieszczan, w tym 4 Żydów. ( za S. Kuszyk, op. cit., s. 28-29).


Liczba Żydów w Ostrowie gwałtownie rosła w ciągu XVIII w. W 1765 r. mieszkało tu 344 Żydów, co było wzrostem o około 500% w porównaniu z 1676 r. Ten rozwój gminy żydowskiej wzbudził zaniepokojenie lokalnych polskich władz i 21 lipca 1789 r. król Stanisław August ograniczył wolności ostrowskich Żydów. Owe restrykcje mogły być związane z rozwojem Ostrowa jako lokalnego centrum katolickiego. W 1755 r. wybudowany został tutaj piękny kościół katolicki. Kościół pozostał do dzisiaj i jest jedynym obiektem, z którego miasto może być dumne.



Ograniczenie przywilejów dla Żydów w Ostrowie nie wiązało się z rozwojem katolicyzmu, a z walką ekonomiczną pomiędzy chrześcijańskimi a żydowskimi mieszczanami. Ci pierwsi czuli się zagrożeni wzrastającym udziałem Żydów w lokalnym handlu oraz faktem, że miejscowi Żydzi wykupywali domy w obrębie rynku. Przepisy starosty parczewskiego z II połowy XVII w. zezwalały Żydom na osiedlanie się w obrębie Koziego Rynku. W 1678 r. tenże starosta zezwolił im na budowę niewielkiej bóżnicy. Było to jedynie potwierdzenie dawnego przywileju króla Władysława IV, który w 1643 r. zezwolił ostrowskim Żydom na posiadanie w mieście własnych domów, browarów i słodowni oraz na budowę synagogi na wzór parczewskiej. Na mocy tego samego przywileju Żydzi w Ostrowie mogli "handle wszelakie odprawować". Wokół miasteczka i w samym miasteczku zajmowali się oni sprzedażą trunków, w dzierżawionych od szlachty karczmach. Zarówno pojedynczy Żydzi, jak i sam kahał ostrowski pełnili tu także rolę lokalnych bankierów, zajmując się obrotem pieniędzy i pożyczkami. Wcześniej musiała tu istnieć już niewielka, drewniana bóżnica, ponieważ we wspomnianym przywileju znajduje się wzmianka, że Żydzi mogli stawiać domu na placu po dawnej bóżnicy. Nowa synagoga miała stanąć za rynkiem, na placu zakupionym od mieszczanina Trocia Pajuty. Synagoga ta musiała zostać zniszczona w . Jop, Ostrów Lubelski w XVII - XVIII w., w: Dzieje Ostrowa... op. cit., s.79, 84-90.)



Polska rola w Ostrowie zakończyła się w 1795 r., po trzecim rozbiorze Królestwa Polskiego (Rzeczypospolitej - przyp. R.K.). Od 1795 r. do 1815 r. Ostrów należał do Cesarstwa Austriackiego. W 1815 r. po pokonaniu Napoleona przez Rosję, cała centralna Polska przyłączona została do Cesarstwa Rosyjskiego. Rosyjskie panowanie w Ostrowie trwało dokładnie 100 lat, aż do 1915 r. Pod panowaniem rosyjskim Ostrów został włączony do guberni siedleckiej. W związku z tym zmieniona została nazwa miasta z Ostrów Lubelski na Ostrów Siedlecki. Zgodnie z "Encyklopedią Żydowską", wydaną w końcu XIX w. w Petersburgu ("Jevrejskaja Encyklopedia"), Ostrów należał do miejsc, w których Żydzi nie byli prześladowani w swoich prawach do osadnictwa. W 1856 r. w Ostrowie było 851 Żydów, stanowiących 33% wszystkich mieszkańców, których wtedy było 2579. W 1897 r. mieszkało tutaj 3221 Żydów i był to wzrost o 278% w ciągu 41 lat. Wzrostu tego nie można tłumaczyć tylko przyrostem naturalnym, więc możemy przypuszczać, ze do Ostrowa przybyło wtedy wielu Żydów z innych miejsc. Liczba polskich mieszkańców także wzrosła, lecz nie tak szybko, jak żydowskich. W 1897 r. w Ostrowie mieszkało 2858 chrześcijan i stanowili oni mniejszość w ogólnej liczbie 6079 mieszkańców. Większość mieszkańców Ostrowa była żydowska (53%). Wydaje się, że w tym czasie Ostrów przeżywał swój największy rozwój. W końcu XIX w., gdy została wybudowana linia kolejowa, miasto zaczęło tracić na znaczeniu. Nieszczęśliwie, linia kolejowa nie przecięła miasta i w rzeczywistości stało się ono tylko punktem lokalnego handlu. Był to także czas wielkiej emigracji żydowskiej z Europy Wschodniej do Ameryki i wielu ostrowskich Żydów wyemigrowało także.



Jeżeli chodzi o XIX w., we wspominanym przeze mnie zbiorze artykułów nie ma w zasadzie wzmianek na temat Żydów w Ostrowie. S. Kuszyk wspomina jedynie, że "handel detaliczny prowadzony był przeważnie przez ludność żydowską, stanowiącą spory procent mieszkańców miasta". Dla polskiego autora ważniejsze były kwestii prześladowania unitów na tym terenie. W Ostrowie bowiem, obok parafii rzymskokatolickiej, do której należało większość chrześcijańskich mieszkańców miasta, istniała do 1875 r. parafia greckokatolicka, którą w brutalny sposób zlikwidowały władze carskie. Nie obyło się bez użycia siły fizycznej wobec opornych unitów, którzy nie chcieli przejść na prawosławie. Jednakże w artykule S. Kuszyka nie wiele znajdziemy wzmianek na temat Ostrowa w II połowie XIX w., nie wspominając już o dokładniejszych informacjach na temat ludności żydowskiej. Był to typowy trend dla historiografii polskiej sprzed 1988-1989, pomijającej w badaniach regionalnych wielonarodowościowy skład małych miasteczek, zajmującej się jednocześnie tylko ludnością chrześcijańską, która stanowiła bardzo często mniejszość w niewielkich ośrodkach miejskich. Zdarzały się prace, które prawie całkowicie pomijały udział ludności okresie wojen XVII w., skoro we wspomnianym dokumencie starosty parczewskiego jest mowa o wybudowaniu niewielkiej bóżnicy dla stałych, żydowskich

mieszkańców Ostrowa. Na podstawie badań i ustaleń S. Jopa, kahał ostrowski miał powstać i ukształtować się pomiędzy 1565 a 1634 r. W XVIII w. był on już całkowicie zorganizowany i obejmował większość terenu katolickiej parafii Ostrów oraz dodatkowo 5 wsi i miasteczko Sosnowica w województwie brzeskim już na pobliskim terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Można przypuszczać, że już długo przed 1634 r. istniała tu synagoga, a społeczność żydowska była dobrze zorganizowana. Synagoga ostrowska znajdowała się na Kozim Rynku, który stanowił centrum osadnictwa żydowskiego w mieście. Oprócz tego Żydzi zamieszkiwali pobliską ulicę Żabią i równoległą do niej Starozakonną. Ten obszar można określić mianem swoistej dzielnicy żydowskiej w Ostrowie. Od II połowy XVII w. datują się też ostre spory pomiędzy żydowskimi i chrześcijańskimi mieszkańcami Ostrowa. Chrześcijańscy mieszczanie, jak już wcześniej było wspomniane dążyli do znacznego ograniczenia roli Żydów w mieście. Starali się uzyskać to za pomocą interwencji u monarchów polskich. Już w 1693 r. król Jan III Sobieski uwzględnił prośby chrześcijańskich mieszczan i zakazał Żydom prowadzenia handlu w mieście. Podobny zakaz wydał król August II Mocny w 1722 r. Z drugiej strony Żydzi bronili się przed tymi restrykcjami, interweniując u starostów, u których często znajdowali zrozumienie. W 1732 r. ostrowscy Żydzi zostali oskarżeni o podpalenie ratusza w Ostrowie, gdzie przechowywano dokumenty i przywileje miejskie. Chodziło wówczas również o konflikt na tle podatkowym. S. Kuszyk w swoim artykule nie wspomina o przywileju Stanisława Augusta Poniatowskiego z 1789 r., ale żydowskiej w dziejach danej miejscowości lub marginalizowały jej znaczenie. Na szczęście w nowych monografiach wielu miejscowości coraz częściej możemy znaleźć wzmianki na temat dziejów lokalnych społeczności nie tylko polskich, ale także żydowskich czy też ukraińskich. Nadal jednak w wielu niewielkich miejscowościach, gdy wspomina się o konieczności podjęcia badań naukowych nad dziejami Żydów, temat ten traktowany jest co najmniej jako egzotyczny, a w wielu przypadkach jako mocno dyskusyjny. Wciąż też pokutuje przekonanie wśród regionalnych badaczy, że gdy podejmuje się już temat żydowskiej przeszłości małych miasteczek, należy jedynie pisać o pozytywnych przejawach współżycia polsko-żydowskiego, a unikać wyjaśniania sytuacji konfliktowych. Podobny wniosek można wyciągnąć z artykułu M. Mądzika w najnowszej publikacji o Ostrowie, gdzie poza danymi statystycznymi i kilkoma ogólnymi informacjami nie można zbyt wiele znaleźć na temat ludności żydowskiej w Ostrowie. Interesujące są natomiast dane statystyczne, które zostały zawarte w tym artykule, obrazujące skład etniczno-wyznaniowy Ostrowa od końca XVIII w. do początków XX w. Stanowią one cenne uzupełnienie dla informacji podanych przez I. Lasta.

Skład etniczno-wyznaniowy Ostrowa Lubelskiego

Źródło: M. Mądzik, Ostrów Lubelski w latach 1795-1918, w: Dzieje Ostrowa.. op. cit., s.144.



Wracając do artykułu p. Lasta, a dokładniej do wspomnianego przez niego wzrostu liczby ludności żydowskiej, trudno zgodzić się z jego tezą, że do Ostrowa musiało napłynąć wielu Żydów z zewnątrz. Wszelkie badania dotyczące II połowy XIX w. na ziemiach polskich wskazują właśnie na wielki przyrost naturalny, który w tym okresie przyczynił się do wzrostu liczby ludności w trzech zaborach. Powodem tej sytuacji był gwałtowny rozwój przemysłu i handlu na ziemiach polskich i migracje ze wsi do miast. Trudno jednak przypuszczać, żeby do Ostrowa, który był po 1864 r. jedynie osadą o bardzo prowincjonalnym charakterze, napłynęło wielu Żydów. Natomiast wydaje się, że naturalną koleją rzeczy, że z ubogiego miasteczka wielu z nich emigrowało nie tylko do Ameryki, ale także przenosiło się do większych miast, gdzie łatwiej można było znaleźć pracę. O tym, że przed I wojną światową Ostrów jednak rozwijał się dość prężnie, świadczy fakt, że w 1913 r. mieszkało tutaj już około 8000 mieszkańców. Jedyną interesującą wzmianką, którą podał M. Mądzik jest informacja, że w 1876 r. gmina żydowska w Ostrowie rozpoczęła budowę nowej synagogi, z powodu zniszczenia starej. Żydzi w Ostrowie nie mogli być zamożną społecznością skoro jeszcze w 1888 r. budynek nowej synagogi nie był gotowy. Postępy w pracach budowlanych zależały bowiem od zamożności samej gminy i, oczywiście ofiarności członków społeczności żydowskiej. (S. Kuszyk, op. cit. s. 43, 49-51, M. Mądzik Ostrów Lubelski w latach 1795-1918, w: Dzieje Ostrowa... op. cit., s. 151.)

Nie wiemy niczego ważnego o Ostrowie na początku XX w. Wiadomo jest jedynie, że w okresie Rewolucji 1905 r. stacjonował tutaj rosyjski oddział i że pomiędzy żołnierzami rozwijały się działania rewolucyjne. Latem 1915 r., w drugimi roku I wojny światowej, Ostrów został zajęty przez wojska niemieckie, najwidoczniej bez żadnej bitwy. Niemiecka okupacja trwała do 1918 r.

W rzeczywistości, w 1915 r. wokół Ostrowa toczyły się walki. Miasto zostało ostrzelane przez niemiecką artylerię i spłonęło w nim wiele domów. Do dzisiaj w murach miejscowego kościoła znajdują się pociski, wmurowane na pamiątkę tamtych wydarzeń. Walki wokół Ostrowa toczyły się także w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Na krótki czas miasto zostało nawet opanowane przez bolszewików. Skutkiem działań wojennych był między innymi eksodus mieszkańców Ostrowa, którzy uciekali przed walkami. Z około 8000 ludności w 1916 r. pozostało jedynie 2500. W 1919 r. w Ostrowie mieszkało 4648 osób. Jeżeli chodzi o ludność żydowską na przełomie XIX i XX w. możemy przyjąć, że ostrowscy Żydzi stanowili, jak w większości małych miasteczek na Lubelszczyźnie i Podlasiu typową ortodoksyjną społeczność, z silnymi wpływami chasydyzmu. Z chasydzkich rodzin

pochodziło chociażby małżeństwo Eckhausów, którzy wspominają Ostrów w okresie I wojny światowej i zaraz po niej. Nie było tu świeckiej szkoły żydowskiej, bo nie było tez środowiska świeckich Żydów. Jak w każdym sztetl główną rolę odgrywał rabin i najzamożniejsi, religijni Żydzi, którzy zasiadali w Dozorze Bóżniczym. Nie było mowy o żydowskiej inteligencji, a żydowska edukacja opierała się na chederach. Żydzi w Ostrowie zajmowali się obróbką i handlem skórami, który był domeną osób zamożniejszych. Jak wspomina Misha Eckhaus, większość ostrowskich Żydów była jednak uboższa i dla wielu z nich o wiele bardziej atrakcyjniejszymi miejscami dla znalezienia źródeł utrzymania były już chociażby pobliski Parczew i Lublin. Inni wyjeżdżali do Warszawy lub Łodzi, jeszcze inni decydowali się na emigrację za ocean. Okres I wojny światowej przyniósł także zubożenie ludności żydowskiej. Nie wystarczało jedzenia. Przez pewien czas sklepy i warsztaty były zamknięte, a na ulicy działało coś w rodzaju kuchni ludowej, gdzie z kotła podawano wszystkim zupę. Po przejściu działań wojennych część sklepów i warsztatów została ponownie otwarta, ale i tak nędza spowodowana wojną była wielka. Innym problemem, o którym wspominał Misha Eckhaus, były napady na Żydów w czasie wojny bolszewickiej. W 1920 r. na terenie tym działała osławiona Dywizja Białoruska gen. Bułak-Bałachowicza, złożona z najgorszych szumowin, rekrutujących się z dawnej armii rosyjskiej, kryminalistów polskich, ukraińskich, białoruskich, a także żydowskich, która urządzała napady na małe miasteczka. Żołnierze Bałachowicza dokonali na Lubelszczyźnie i Podlasiu kilkudziesięciu pogromów i napadów na niewielkie miejscowości. Napady takie miały miejsce chociażby w Lubartowie, Włodawie, gdzie zamordowano 12 Żydów, Zamościu, gdzie ofiarą "białoruskich" partyzantów padło 4 Żydów. Jak wspomina Misha Eckhaus, żołnierze Bałachowicza grasowali także w okolicach Ostrowa, a w samym miasteczku dokonali pogromu, podczas którego zginęła jedna osoba. Żołnierzom Bałachowicza mieli pomagać miejscowi Polacy. Z. Zaporowski, powołując się na meldunki Wojska Polskiego z 1920 r. podał również informację, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. Ostrów został zajęty w dniu 12 czerwca 1920 r. przez bolszewików. Stacjonowali oni tutaj zaledwie dobę, ale mocno dali się we znaki ludności. Żydzi powitali czerwonoarmistów entuzjastycznie i niektórzy z nich świadczyli nawet usługi szpiegowskie, wskazując bolszewikom miejsce postoju wojsk polskich oraz informując, gdzie zamieszkiwały rodziny żołnierzy polskich. Bolszewicy raczej nie docenili tych usług i dokonali bardzo wielu rabunków w żydowskich sklepach i warsztatach. W okolicach Ostrowa okradli również miejscowych chłopów, którym zabrali konie i wozy. Być może owa współpraca żydowsko-bolszewicka, która z pewnością nie dotyczyła całej społeczności żydowskiej, spowodowała, że Polacy niechętnie odnosili się do Żydów, a niektórzy z nich uczestniczyli w pogromie dokonanym przez żołnierzy Bałachowicza. Pogrom ten prawdopodobnie nastąpił już po wyparciu bolszewików z Ostrowa. Do zaostrzenia się stosunków polsko-żydowskich w Ostrowie przyczyniły się dawne animozje, być może nawet akcja bojkotu Żydów zainicjowana przez endecję w 1912 r. Jej echa z pewnością dotarły i do Ostrowa. (S. Kuszyk, op.cit., s.51-52, A. Hartglas, Na pograniczu dwóch światów, Warszawa 1996, s. 213-214, M. Eckhaus, Życie pomiędzy dwoma wojnami, w: Księdze Pamięci Ostrowa Lubelskiego, Z. Zaporowski, W okresie Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1939, w: Dzieje Ostrowa... op. cit., s. 203.).



W listopadzie 1918 r. zostało utworzone państwo polskie i zgodnie z zarządzeniem nowej administracji Ostrów powrócił znów do starej nazwy - Ostrów Lubelski. Zgodnie ze spisem ludności z 1921 r. liczba Żydów w Ostrowie wynosiła nie więcej niż 1267 osób. Liczba ta ukazuje znaczny spadek żydowskiej populacji w Ostrowie w porównaniu z 1897 r. Liczba ludności chrześcijańskiej (2546) także zmniejszyła się, ale tylko o około 10%. Ogólna liczba mieszkańców wynosiła 3813, a Żydzi stanowili w niej ponad jedną trzecią. Liczba Żydów we wsiach wokół Ostrowa była następująca: Bobryk - 11, Drozdówka - 11, Głębokie - 16, Kolechowice - 42, Krasne - 50, Zamość (Zamoście) - 17. razem z żydowskimi mieszkańcami tych wsi, żydowska gmina w Ostrowie liczyła 1414 Żydów. Chociaż przyrost naturalny ludności żydowskiej był stosunkowo duży w tym czasie, to liczba Żydów w Ostrowie zmniejszyła się po 1921 r., ponieważ wielu z nich opuściło miasto. Lata dwudzieste i trzydzieste były okresem dużej aktywności politycznej wśród ostrowskich Żydów, łącznie z ruchem syjonistycznym. Był to także okres aliji Żydów z Ostrowa do Palestyny (Pan Faiershtein był prawdopodobnie pierwszym "ole" - emigrantem z Ostrowa). Ten okres żydowskiego życia w Ostrowie zostało dobrze opisane we wspomnieniach opublikowanych w tej książce, dlatego też nie będziemy dłużej zajmować się tym tematem.



Niestety, w opublikowanych w 1990 r. artykułach dotyczących Ostrowa, nie dowiemy się też wiele na temat żydowskiego życia politycznego. S Kuszyk wspomina tylko, że część ludności żydowskiej sprzyjała Komunistycznej Partii Polski, ale w następnym zdaniu dodał też, że "Żydzi mimo swojej odrębności narodowościowej, kulturalnej i wyznaniowej wpisali się w karty historii Polski jako dobrzy obywatele". Autor ten podał także liczbę ludności żydowskiej, zamieszkującej Ostrów w 1928 r. W mieście żyło wtedy 1763 Żydów na ogólną liczbę mieszkańców wynoszącej 4683, co stanowiło 37,5% ogółu mieszkańców miasta. Dokładną statystykę dotyczącą ludności żydowskiej w Ostrowie podaje Z. Zaporowski, łącznie z informacją o składzie narodowościowym poszczególnych ulic w Ostrowie. W 1921 r., w miasteczku zamieszkiwało 2501 katolików, 1267 osób wyznania mojżeszowego i 45 prawosławnego. Przed samym wybuchem II wojny światowej, w dniu 1 VII 1939 r., skład wyznaniowo-narodowościowy mieszkańców Ostrowa przedstawiał się następująco: katolicy - 2992 (59,9%), wyznanie mojżeszowe - 1994 (36,6%), prawosławni - 45 (0,9%), grekokatolicy - 3 (0,06%). Według danych z tego samego roku, Żydzi w Ostrowie zamieszkiwali głównie centrum miasta, w tym kilka wybranych ulic. Najwięcej Żydów mieszkało przy ul. 3 Maja - 365 osób (w tym czasie mieszkało tam zaledwie 6 katolików), ul. Ministra Pierackiego - 634 Żydów, 196 katolików i 3 grekokatolików, w Rynku - 129 Żydów i 8 katolików, przy Floriańskiej - 131 Żydów i 19 katolików, przy Żabiej - 232 Żydów i 34 katolików, przy Garbarskiej - 152 Żydów i 7 katolików oraz przy Szlachtuzowej - 62 Żydów i 3 katolików. Było też kilka uliczek, gdzie mieszkali sami Żydzi - Przejazd (23 Żydów), plac Wolności (19), Lubartowska (70). Były też ulice, gdzie Żydzi stanowili mniejszość lub nie mieszkali przy nich w ogóle. By zilustrować życie polityczne Żydów ostrowskich należałoby sięgnąć do dokładniejszych badań archiwalnych. W Archiwum Państwowym w Lublinie znajdują się bowiem niekompletne materiały archiwalne, na podstawie których można ustalić, jakie organizacje polityczne i od kiedy istniały w Ostrowie w okresie międzywojennym. Tam też znajdują się nazwiska wybitniejszych działaczy politycznych z Ostrowa. Z. Zaporowski wspomina, że większość ostrowskich Żydów była ortodoksyjna i na arenie miejskiej widać było głównie działalność właśnie ortodoksów, którzy zasiadali w okresie międzywojennym w Radzie Miejskiej, tworząc frakcję żydowską. Radnymi żydowskimi w Ostrowie byli: Aron Chil Szulman, Moszko Hersz Szapiro, Boruch Szapiro oraz Salomon Goldwerg. Oprócz Rady Miejskiej, wspólną polsko-żydowską organizacją była w Ostrowie Ochotnicza Straż Pożarna, w której czwarta sekcja złożona była wyłącznie z Żydów, którymi kierował Chaim Frydman. Z. Zaporowski podaje również dokładną informację, opartą na materiałach archiwalnych z Archiwum Państwowego w Lublinie, na temat Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Ostrowie. Oprócz Ostrowa obejmowała ona kilkanaście miejscowości z terenu 4 okolicznych gmin wiejskich, w których zamieszkiwali Żydzi. Łącznie ostrowska Gmina Wyznaniowa liczyła mniej niż 4500 wyznawców w 1920 r.

Żydowska Gmina Wyznaniowa w Ostrowie - 1920 r.

Źródło: Z. Zaporowski, op. cit., s. 211, na podstawie Archiwum Państwowe w Lublinie, Akta miasta Ostrowa Lubelskiego, sygn. 128.

Żydowska Gmina Wyznaniowa w Ostrowie w okresie międzywojennym była nie tylko niewielka, jeżeli chodzi o liczbę wyznawców, ale także borykała się z rozlicznymi problemami finansowymi. Z powodu niezamożności miejscowych Żydów brakowało pieniędzy na podstawowe wydatki, łącznie z pensją rabina. Jeszcze we wczesnych latach 20. rabin Dawid Lejb Nalkenbaum, by utrzymać siebie i rodzinę musiał zajmować się dodatkowo rzezactwem. Pod opieką Gminy znajdowała się synagoga w Ostrowie, dwa cmentarze - jeden w miasteczku, drugi w Sosnowicy, dwie mykwy - również w Ostrowie i Sosnowicy, a w Ostrowie dodatkowo dom starców i była to chyba jedyna instytucja dobroczynna, na utrzymanie której było stać ostrowską Gminę Żydowską. Sytuacja taka charakterystyczna była dla większości miasteczek na Lubelszczyźnie, gdzie miejscowe gminy żydowskie były zbyt ubogie, by prowadzić aktywniejszą działalność religijno-dobroczynno-oświatową. Jedynie w większych miastach takich, jak Lublin, Zamość, Chełm czy Puławy, gminy żydowskie utrzymywały lub dotowały sieć szkolnictwa żydowskiego. Problemem dla ostrowskiej Żydowskiej Gminy Wyznaniowej był spór z Żydami z Sosnowicy, którzy przez cały okres międzywojenny starali się o utworzenie samodzielnej gminy, zwłaszcza że posiadali cmentarz, mykwę i dom modlitwy, a więc instytucje, które stanowiły podstawę funkcjonowania samodzielnej gminy. Ostrowska Żydowska Gmina Wyznaniowa na początku okresu międzywojennego pozostawała, jak w większości przypadków w małych miasteczkach, pod wpływem tradycyjnych ortodoksów. Myślę, że dokładniejsze badania archiwalne mogłyby przynieść wiele nowych informacji, czy w latach 30. w Ostrowie zaktywizowały się inne żydowskie grupy polityczne, które starałyby się zdobyć wpływy w Gminie. Natomiast na podstawie wydanej w 1929 r. Księgi Adresowej Polski można ustalić następujące informacje. Pomimo faktu, że ludność żydowska stanowiła w mieście mniejszość mieszkańców, to jednak zdominowała ona handel i rzemiosło. Tylko Żydzi zajmowali się w mieście handlem bydłem i końmi. Na 12 garbarni, 11 należało do Żydów. Tylko Żydzi zajmowali się handlem skórami, krawiectwem, szewstwem czy piekarstwem. Do nich też należał drobny handel. Natomiast do Polaków należały cegielnie, jedyny w miasteczku młyn czy też jedyna restauracja. Warto tu zaznaczyć, że w Ostrowie funkcjonowały dwa zakłady fotograficzne - jeden z nich miał żydowskiego właściciela - był nim B. Szapiro. Żyd był także jedynym introligatorem w Ostrowie - B. Bratman. Jedynym lekarzem był także Żyd - dr Zallel Last. Opierając się na wspomnieniach małżonków Eckhaus, można stwierdzić, że w okresie

międzywojennym tradycyjna i ortodoksyjna dotychczas społeczność żydowska w Ostrowie zaczęła się zmieniać, głównie jeżeli chodzi o młode pokolenie. Młodzi Żydzi z Ostrowa przestawali być religijni, chociaż, jak wspomina Misha Eckhaus religijne partie żydowskie w miasteczku były aktywne. Młodzi zafascynowani byli syjonizmem. Wielu z nich przyciągał Bund, inni stawali się komunistami, inspirowanymi Rewolucją Październikową w Rosji. Lewicowe organizacje w Ostrowie musiały mieć wielu zwolenników, jeżeli uwzględni się fakt, że było to niezamożne miasteczko, w którym młodzież nie miała zbyt wielu szans na zdobycie jakiejkolwiek pracy, nie mówiąc już o dobrze płatnych posadach. Młodzież wyżywała się w życiu politycznym, powstawały stowarzyszenia kulturalne i zawodowe. Była to prawdziwa rewolucja obyczajowa i polityczna w małych żydowskich miasteczkach na Lubelszczyźnie, gdy dzieci z religijnych, często chasydzkich domów emancypowały się i wstępowały do różnych organizacji politycznych i kulturalnych. Wspomniany Misha Eckhaus, zaraz po bar micwie postanowił usamodzielnić się i wstąpił najpierw do Organizacji Syjonistów-Rewizjonistów (prawicowy, nacjonalistyczny odłam syjonizmu), gdzie należał do młodzieżowej organizacji Betar, kierowanej przez Wartzmana i Leibla Szafrana. Następnie, pod wpływem przyjaciół, stał się komunistą. Co ciekawe Eckhaus pochodził z zamożnego, chasydzkiego domu, gdzie nigdy nie było większych problemów z utrzymaniem. Za swoje zafascynowanie komunizmem Eckhaus został aresztowany w 1932 r. i w więzieniu przesiedział do 1935 r. Wybory młodych ludzi były przeróżne. Żona Mishy Eckhausa, Bronia Wasserman-Eckhaus wspomina, że w chasydzkich rodzinach w Ostrowie pewną rewolucją kulturalną był już sam fakt, że dzieci, w sekrecie przed rodzicami, najczęściej ojcem, uczyły się języków rosyjskiego i polskiego. Ten proces nastąpił jednak zapewne jeszcze przed samym wybuchem I wojny światowej lub zaraz po niej. Lata dwudzieste i trzydzieste były już bowiem czasem, w którym żydowskie życie polityczne w Ostrowie było już silnie rozwinięte. (S. Kuszyk, op. cit., s.53-54, 58 oraz M. Eckhaus, op. cit. i B. Wasserman-Eckhaus, Wspomnienia z lat wojny, w: Księga Pamięci Ostrowa Lubelskiego, Księga Adresowa Polski, Warszawa 1929, s. 572, Z. Zaporowski, op. cit., s. 211-215.)

W dniu 1 września 1939 r. wojska niemieckie zaatakowały Polskę i zaczęła się II wojna światowa. Ostrów znajdował się głęboko na tyłach, więc ludzie obawiali się jedynie bombardowań. Chociaż niemieckie samoloty często przelatywały nad Ostrowem, na szczęście nie znalazły to nic cennego dla swoich bomb. W połowie września Niemcy wkroczyli nagle od zachodu do Lublina i od północy do Siedlec i Włodawy, zbliżając się do Ostrowa. Polskie linie uformowane zostały przez armię gen. Przedrzymirskiego około 20-40 km. od Ostrowa. Polska kawaleria skoncentrowana była w Parczewie, pod dowództwem gen. Andersa, który później został Naczelnym Wodzem polskiej armii na uchodźstwie. 17 września zajęty został Lublin, a kawaleria została przesunięta z Parczewa na południe, prawdopodobnie przez Ostrów, z rozkazem zatrzymania pochodu Niemców. Tego samego dnia Niemcy zajęli Włodawę, położoną około 60 km. od Ostrowa. Mimo wszystko wojska Przedrzymirskiego posuwały się dalej. 17 września Związek Radziecki zaatakował Polskę. Ta inwazja zniszczyła całkowicie polską obronę prawie kompletnie, ale także uratowała życie wielu Żydom, którzy znaleźli możliwość ucieczki przed nazistami. Wojska radzieckie posuwały się na zachód prawie bez oporu i już 22 września znalazły się na wschodnim brzegu Bugu, niedaleko Włodawy. Ostrów oraz Parczew, a także tereny wokół nich zostały się prawie na tydzień wyzwolone spod niemieckiej okupacji, pomimo bliskości armii niemieckiej. Owo opóźnienie przybycia Niemców można wytłumaczyć ostatnim przejawem polskiego oporu. Ostatni przejaw polskiego oporu został rozbity przez Niemców, przy asyście Rosjan 5 października. Owa bitwa, ostatnia bitwa podczas kampanii niemiecko-polskiej, miała miejsce około 40 km. od Ostrowa (pod Kockiem - przyp. R.K.). Ostrów został zajęty przez Niemców pod koniec września. Od początku niemieckiej okupacji polscy Żydzi zostali pozbawieni wszystkich praw i poddani wielu prześladowaniom. Jedną z pierwszych akcji były przymusowe przesiedlenia ludności żydowskiej. W listopadzie 1939 r. Żydzi z Lubartowa zostali przesiedleni do Parczewa i Ostrowa, chociaż później powrócili do swoich domów. W końcu 1939 r. przywódcy hitlerowscy zadecydowali przesiedlić Żydów z różnych terenów na Lubelszczyznę, planując stworzyć tutaj żydowski rezerwat. Wielu Żydów zostało przesiedlonych do Ostrowa. Plan stworzenia żydowskiego rezerwatu upadł w lecie 1940 r. Fizyczna zagłada polskich Żydów zaczęła się w lutym 1942 r. na Lubelszczyźnie. Pośród pierwszych ofiar byli lubelscy Żydzi, którzy 16 marca zostali wysłani na śmierć do obozu zagłady w Bełżcu. Wiosną 1942 r. Niemcy zaczęli przesiedlać Żydów z różnych krajów okupowanych na Lubelszczyznę, albo prosto do obozów śmierci lub do kilku gett. 13 i 15 kwietnia 1942 r. przybyły do Lubartowa dwa transporty słowackich Żydów, głównie kobiet i dzieci. 330 spośród tych Żydów natychmiast zostało skierowanych do Ostrowa. Na początku maja 1942 r. został wysłany tajny rozkaz do lokalnego szefa policji (Kreishauptmanna) (W rzeczywistości niemieckie słowo "Kreishauptmann" oznacza starostę - przyp. R.K.), by przygotował do wysłania Żydów z małych miasteczek w dystrykcie lubelskim. W odpowiedzi z 19 V 1942 r. Kreishauptmann Ziegenmayer zaproponował w pierwszym rzędzie deportację z sześciu miast, włączając w to Ostrów. Liczba Żydów w Ostrowie, wskazana przez Ziegenmayera, miała wynosić 3062. Liczba ta zawierała także 300 słowackich Żydów. W 1921 r. było tutaj zaledwie 1267 Żydów, więc możemy przypuszczać, że w maju 1942 r. większość Żydów w Ostrowie nie była miejscowego pochodzenia. Żaden późniejszy rozkaz niemiecki, dotyczący losu ostrowskich Żydów, nie jest nam znany. Zgodnie z informacjami podanymi przez ocalałych, Żydzi zostali przepędzeni z Ostrowa do Lubartowa w październiku 1942 r. Po drodze wielu z nich zostało zabitych. Żydzi, którzy dotarli do Lubartowa w większości zostali deportowani w dniu 11 października 1942 r. razem z lubartowskimi Żydami do Bełżca i Sobiboru. Ostrowscy Żydzi zostali wysłani na śmierć w czasie, gdy nazistowska maszyneria fizycznej destrukcji polskich Żydów pracowała pełną parą. Większość Żydów z większych miast takich, jak Warszawa, Kraków, Lublin już nie żyła. Zostali zamordowani w obozach śmierci wybudowanych wiosną 1942 r. na Lubelszczyźnie, niedaleko od Ostrowa. Jesienią 1942 r. ostrowscy Żydzi prawdopodobnie wiedzieli, może niedokładnie, o tych okropnych faktach.



Powyższe informacje, zawarte w artykule dr Lasta, możemy uzupełnić o fakty przytoczone przez Janinę Kiełboń w jej artykule, dotyczącym okresu II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej w Ostrowie. Autorka oparła się na materiałach archiwalnych, znajdujących się w zasobie Archiwum Państwowego w Lublinie oraz w Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku w Lublinie. Jeżeli chodzi o okupacyjne losy ludności żydowskiej w Ostrowie Lubelskim, to zachowała się między innymi korespondencja Rady Żydowskiej (Judenratu) w Ostrowie. Jak zauważyła J. Kiełboń, mimo stosunkowo znacznej ilości dokumentów z okresu okupacji, zachowanych dla Ostrowa, posiadają one jednak wiele luk, które z pewnością można byłoby uzupełnić, przeprowadzając wywiady ze starszymi mieszkańcami Ostrowa, zarówno w Polsce, jak i w Izraelu. Cennym źródłem byłoby przetłumaczenie między innymi wspomnień okupacyjnych opublikowanych w Księdze Pamięci Ostrowa Lubelskiego. Jak zauważyła J. Kiełboń, liczba mieszkańców Ostrowa Lubelskiego, zarówno Żydów, jak i Polaków, wzrosła po wrześniu 1939 r. Do miasta napłynęli uchodźcy z większych, bombardowanych miast. Od początku okupacji hitlerowskiej Niemcy kierowali tu również Polaków i Żydów wysiedlonych z ziem włączonych do Rzeszy. Na początku okupacji hitlerowskiej liczba ludności żydowskiej w Ostrowie wynosiła 2110 osób. Zgodnie z niemieckimi dokumentami Ostrów zaliczano do największych skupisk ludności żydowskiej w powiecie radzyńskim. Jednocześnie pewna liczba ludności żydowskiej uciekła we wrześniu 1939 r. do Związku Radzieckiego. Według oficjalnych danych Wydziału Emigracyjnego przy Radzie Żydowskiej w Lublinie, miało to być 21 osób, chociaż wydaje się, że liczbę tę należałoby powiększyć o kilkadziesiąt osób, które opuściły Ostrów bez wiedzyoficjalnych czynników żydowskich czy niemieckich. Jednakże już wkrótce, bo 15 grudnia 1939 r. do Ostrowa i okolicznych miejscowości skierowano transport około tysiąca Żydów wysiedlonych z Poznańskiego. Miesiąc wcześniej, czasowo w mieście przebywało około 500 Żydów wysiedlonych tutaj z Lubartowa. Jednakże te osoby w ciągu I półrocza 1940 r. powróciły do swoich rodzinnych domów. Następny transport do Ostrowa trafił już w okresie Operacji "Reinhardt". Była to grupa 500 słowackich Żydów, deportowana do Ostrowa w dniach 13 i 15 kwietnia 1942 r., o czym wspomina w swoim artykule dr Last. W 1941 r. w Ostrowie mieszkało już 3000 Żydów. Wśród nich mogły znajdować się osoby, które uciekły tu z większych miast, gdzie w tym czasie tworzono już getta. Z pewnością przybyła tutaj też pewna grupa Żydów lubelskich, których częściowo zmuszono do opuszczenia miasta w marcu 1941 r. We wrześniu 1942 r., według danych Rady Głównej Opiekuńczej, przytaczanych przez J. Kiełboń, w Ostrowie mieszkało 3409 Polaków, 3270 Żydów i 26 Ukraińców. Dane te możemy traktować jako ostateczne, albowiem już w październiku nastąpiło wysiedlenie ostrowskich Żydów. Następne dane dotyczące liczby ludności Ostrowa pochodzą już z okresu po deportacji, a mianowicie z marca 1943 r. W tym czasie w Ostrowie mieszkało zaledwie 3247 osób, a więc zabrakło ponad 50% mieszkańców. Byli to właśnie Żydzi, którzy zostali deportowani do obozów zagłady. Już w październiku 1939 r. w Ostrowie powołano Radę Żydowską - Judenrat. W 1941 r. liczyła ona 12 osób, a w jej skład weszli: Isidor Flatner jako przewodniczący, Zelman Wasąg jako jego zastępca, Abram Kac jako sekretarz. Członkami Rady byli: Jankiel Goldsztein, Berko Sznajder, Zelman Pejsach, Majer Sztyglic, Lejzor Rozmaryn, Herszek Worcman, Szmul Białowicz, Josef Borak i Abram Rozmaryn. Kim byli ci ludzie przed wojną i jak zachowywali się jako członkowie Judenratu, bez dokładniejszych badań, opartych głównie na wspomnieniach, trudno dzisiaj ustalić. Ostrowski Judenrat stanął przed wieloma problemami. Większość miejscowych Żydów była biedna, a dodatkowo musieli utrzymać kilkuset wysiedlonych Żydów z innych miast. W Ostrowie, w domach żydowskich panowała ciasnota. Brakowało żywności i ubrań, a tragiczne warunki higieniczne i zdrowotne spowodowały wybuch epidemii tyfusu na przełomie 1941 i 1942 r. Otrzymywane przez Judenrat ostrowski wsparcie z Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Lublinie i Krakowie okazywały się zbyt skromne, by pomóc wszystkim cierpiącym i potrzebującym. W samym Ostrowie powołano zresztą delegaturę Żydowskiej Samopomocy Społecznej z Lublina. Jej członkami byli: Leo Lewinson, Motek Kapłan, Szlama Klein, Chana Wucenmacher, Dawid Szymon Winder, Martin Hecht, Szapse Salomonowicz, Erna Koźmiński, Hirsz Majer Nakler, Samuel Zierler, Benno Heymann i Salomon Kalinowski. Siedzibą tej instytucji stała się synagoga. Tu też prawdopodobnie ulokowano część wysiedlonych. Zgodnie z zarządzeniami okupanta ludności żydowskie zakazano publicznego odprawiania modlitw i organizacji uroczystości o charakterze religijnym. Naturalną koleją rzeczy w wielu miastach synagogi i bóżnice wykorzystywano jako schroniska dla uchodźców lub jako pomieszczenia dla kuchni ludowych. W innych miastach hitlerowcy po prostu często zniszczyli synagogi, już na początku okupacji. Szybko okazało się, że ŻSS w Ostrowie niewiele mogła zdziałać dla miejscowych Żydów. Członkowie tej instytucji nie mogli na przykład poruszać się poza terenem Ostrowa, by dokonać kontroli warunków życia Żydów w sąsiednich miejscowościach. Wszystkie ich prośby o możliwość wyjazdu poza Ostrów załatwiane były przez władze niemieckie negatywnie. Oprócz Judenratu i ŻSS, w Ostrowie, jak w każdej miejscowości powołano Żydowską Służbę Porządkową, czyli policję żydowską, która w większości miejscowości nie cieszyła się dobrą sławą. Jej członków wykorzystywano do egzekwowania zarządzeń niemieckich. W trakcie likwidacji skupisk żydowskich policjanci żydowscy zmuszani byli do uczestnictwa w obławach. Niektórzy z nich wykonywali te czynności ze swoistą nadgorliwością, licząc, ze za dobrą służbę u Niemców zostaną oszczędzeni. Zazwyczaj hitlerowcy likwidowali ich na samym końcu, jako zbędnych świadków zagłady. Priorytety rasowe były ważniejsze, niż gorliwa służba dla okupanta. Jak zachowywała się żydowska policja w Ostrowie, też niestety, nie wiemy. Prawdopodobnie pewne informacje na ten temat można byłoby znaleźć w Księdze Pamięci Ostrowa. Wiadomo natomiast jest, że w 1941 r. Żydowska Służba Porządkowa w Ostrowie liczyła 13 osób. Jej szefem był Mendel Zyman, a poszczególnymi członkami zostali: Jurgens Kiwi, Leon Kalinowski, Jojna Kamleź, Lejb Szymon Brochsztajn, Jakub Zaklikowski, Zelik Liebhaber, Majer Zunenszajn, Dawid Kirszenbaum, Beniamin Zelman Brochsztajn, Szachne Szulman, dr Ulrich Davis i Eliaser. Niektóre z imion i nazwisk policjantów wskazują, że w Ostrowie musiała przebywać także pewna grupa Żydów niemieckich. świadczą o tym chociażby imiona Jurgensa Kiwiego i dr Ulricha Davisa, niespotykane wśród polskich Żydów. Zagłada ostrowskich Żydów nastąpiła 7 października 1942 r., ale jeszcze wcześniej, już w trakcie trwania "Akcji Reinhardt", latem tego samego roku hitlerowcy dokonali egzekucji na 50 ostrowskich Żydach. W dniu deportacji Żydów z Ostrowa, spędzono ich na rynku i rozkazano ustawić się w kolumnę marszową. W tym samym czasie hitlerowcy przeszukiwali żydowskie domy i zabijali w nich tych, którzy próbowali się ukryć. Żydów z Ostrowa popędzono pieszo na stację kolejową do Lubartowa. W trakcie tego marszu ku śmierci strzelano do osób słabych, które nie wytrzymywały tempa. W samym Ostrowie pozostało zaledwie 20 Żydów. Byli to chorzy, których w czasie akcji wysiedleńczej przeniesiono do budynku synagogi. Hitlerowcy obiecali im, że podstawią po nich podwody. W rzeczywistości, zaraz po wypędzeniu Żydów z Ostrowa, owi chorzy zostali rozstrzelani na miejscu. Według Janiny Kiełboń, opierającej się na artykule Tatiany Berenstein i Adama Rutkowskiego pt. "Żydzi w obozie koncentracyjnym na Majdanku (1941-1944)", opublikowanego w Biuletynie ŻIH w 1966 r., Żydzi z Ostrowa wraz z ich współwyznawcami z Lubartowa, mieli być deportowani na Majdanek, gdzie ich zgładzono. Według Księgi Pamięci Lubartowa transport ten miał trafić częściowo na Majdanek, natomiast inną jego część skierowano do obozu zagłady w Treblince. Jeszcze inne źródło, jakim jest opracowanie izraelskiego historyka Icchaka Arada, informuje, że transport z Lubartowa z dnia 11 X 1942 r. miał trafić częściowo do Sobiboru. W jego zestawieniach transportów, które dotarły do tego obozu, znajduje się informacja, że do Sobiboru deportowano w tym dniu około 3000 Żydów z Lubartowa. Prawdopodobnie wśród nich znajdowali się także ostrowscy Żydzi, przynajmniej część z nich. Oprócz Żydów z Ostrowa i Lubartowa na śmierć deportowano w tym dniu także Żydów z Kamionki i Tarłowa, a także prawdopodobnie z pobliskiego Firleja. Z samego Ostrowa uratować miało się kilkoro dzieci, których przechowywali Polacy. (Khurban Lewartow (Księga Pamięci Lubartowa), Paris 1947, s. 8-9 oraz J. Kiełboń, Ostrów Lubelski w latach II wojny światowej, w: Lubartów i Ziemia Lubartowska... op. cit., s. 61, 64-65, 70, J. Kiełboń, Ostrów Lubelski w latach okupacji hitlerowskiej, w: Dzieje Ostrowa.., op. cit., s. 244, Y. Arad, Belzec, Sobibor, Treblinka The Operation Reinhardt. Deathcamps, Bloomington 1987.)

Jest wątpliwym, że w Ostrowie istniały jakieś kontakty pomiędzy Żydami i polskim ruchem podziemnym i partyzantami, chociaż warunki dla takich kontaktów były lepsze, niż w wielu innych miastach. Ruch oporu w Ostrowie oraz wokół niego był bardzo aktywny. Pierwsza grupa oporu została sformowana w Ostrowie wcześnie, już jesienią 1940 r. (A. Respondek, nauczyciel), a wiele grup zostało stworzonych w latach 1941-1942 (W. i K. Markiewiczowie, K. Sidor itd.). Wiele z nich związanych było z komunistyczną GL. Lasy Parczewskie znajdujące się kilka kilometrów od Ostrowa służyły jako centrum partyzanckie zimą 1941/1942. Nie wiemy nic definitywnego o stosunku polskiego podziemia w Ostrowie do Żydów. Najprawdopodobniej los Żydów nie był interesujący dla polskiego ruchu. Zostało to dobrze zilustrowane na podstawie wspomnień L. Doroszewskiego, który opisuje organizacje podziemne w Ostrowie i sytuację od początku 1940 r. bez jakiejkolwiek wzmianki o Żydach. Jakkolwiek, mówiąc, że większość grup miało komunistyczne podłoże, mamy nadzieję, że nie były one wrogo nastawione do Żydów. Stosunek partyzantów do Żydów wokół Ostrowa nie był w rzeczywistości negatywny. Byli oni (partyzanci) głównie sowieckimi żołnierzami, którzy uciekli z niemieckiej niewoli. Pierwszym dowódcą tych partyzantów był sowiecki oficer Dawid (zginął w walce w 1943 r.). Jego prawdziwe imię jest nieznane, ale opierając się na jego pseudonimie, mógł on być Żydem. Wiosną 1942 r. grupa Dawida połączyła się z 8 partyzantami pod dowództwem "Fiodora" (Teodora-Fiodora Alberta), byłego sowieckiego oficera polskiego pochodzenia. "Fiodor" współpracował później z żydowskimi partyzantami. Pierwsza bitwa partyzantów "Fiodora" miała miejsce w listopadzie 1942 r. Partyzanci próbowali odeprzeć Niemców atakujących las, gdzie ukrywała się grupa parczewskich Żydów. Nieszczęśliwie patryzanci zostali zmuszeni do odwrotu, a większość Żydów zamordowano na miejscu. W dniu 17 grudnia 1942 r. oddział "Fiodora" zdobył Ostrów, zabijając policjanta i raniąc kilku innych. Wiosną 1943 r. został sformowany oddział żydowskich partyzantów Chila Grynszpana, operujący głównie w lasach parczewskich razem z oddziałem "Fiodora". W drugiej połowie 1943 r. i na początku 1944 r. Ostrów pozostawał pod kontrolą komunistycznej AL. Tylko w kwietniu 1944 r. Niemcy odbili Ostrów po krótkiej bitwie. Wojska sowieckie wkroczyły do Ostrowa 22 lipca 1944 r.

Konspiracja antyhitlerowska w Ostrowie zaczęła się rozwijać już pod koniec 1939 r. Pierwszą organizacją konspiracyjną był Związek Walki Zbrojnej. Założycielem ZWZ w Ostrowie był nauczyciel, Antoni Jakuszko-"Wierny". W pierwszych miesiącach 1941 r. organizacja liczyła już 84 członków. W dniu 23 marca 1941 r. ZWZ w Ostrowie została rozbita przez niemieckie aresztowania. Aresztowano osiem osób, ale uderzenie było tak silne, że doprowadziło do rozbicia organizacji. Te osoby, które uniknęły aresztowania, przeszły do innych organizacji, głównie do Batalionów Chłopskich i częściowo w 1944 r. do Armii Ludowej, która dominowała na tym terenie od 1943 r. Ostrów był także siedzibą placówki Armii Krajowej. Rzeczywiście, brakuje informacji, żeby polska konspiracja do 1943 r. interesowała się specjalnie losem Żydów. Zresztą trudno przypuszczać, żeby w prowincjonalnym Ostrowie istniała jakaś żydowska organizacja konspiracyjna. Czujność ludności żydowskiej w prowincjonalnych miasteczkach została dodatkowo osłabiona faktem, że do końca 1941 r. masowe aresztowania i egzekucje dotykały głównie ludność polską. W marcu 1941 r. hitlerowcy przeprowadzili masowe aresztowania w Ostrowie i okolicach, które dotknęły głównie polską inteligencję. Aresztowano wtedy 41 osób, które po pobycie w więzieniu na Zamku Lubelskim zostały wywiezione do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu i Dachau. Spośród tej grupy w obozach zginęło 31 osób. raz po raz Niemcy urządzali akcje odwetowe w okolicznych wsiach, podczas których ginęli niewinni ludzie. Nic więc dziwnego, że do wiosny 1942 r. ludność polska mogła czuć się bardziej zagrożona represjami. Dopiero zagłada ludności żydowskiej mogła doprowadzić do pojawiania się jakiś spontanicznych przejawów oporu żydowskiego. Takimi aktami oporu był chociażby fakt próby ukrywania się podczas "akcji" lub ucieczka młodzieży żydowskiej do lasu. W oparciu o te osoby mogły dopiero powstać żydowskie oddziały partyzanckie lub grupowe obozy rodzinne w lasach, w których próbowały się ukryć całe grupy Żydów. Takie miejsce schronienia dla uciekających przed deportacjami Żydów powstało we wrześniu 1942 r. w Lasach Parczewskich. Grupa Żydów z Parczewa, Sosnowicy, prawdopodobnie także z Ostrowa ukryła się na uroczysku "Altana". Na podstawie materiałów źródłowych i relacji świadków ustalono, że w "Altanie", w specjalnych schronach podziemnych ukrywało się kilkuset Żydów oraz grupa zbiegłych z obozu w Białej Podlaskiej jeńców sowieckich. Ukrywającym się pomagała ludność polska mieszkająca we wsiach: Białka, Makoszka, Plebania Wola, Jedlanka i Sosnowica. Osłonę zbrojną stanowił oddział GL oraz partyzanci "Fiodora". Późną jesienią i zimą 1942 r. ukrywających się namierzyli Niemcy z Parczewa i Lubartowa. W dniach 3-6 grudnia 1942 r. trwała obława w Lasach Parczewskich, w których uczestniczyły: I Batalion Żandarmerii, III Oddział Policji Konnej oraz 22 Pułk Policji - wszystkie oddziały pod dowództwem kpt. Kurta Rogalla. Partyzanci nie byli w stanie obronić się przed doskonale uzbrojonymi Niemcami i musieli się wycofać, pozostawiając ukrywających się w schronach. Hitlerowcy dokonali rzezi. Zamordowano około 100 Żydów, a zapędzonym Polakom kazano ich zakopywać. Niektórym Żydom udało się uciec i ukryć w innych rejonach Lasów Parczewskich. Pokłosiem tej akcji były również represje wobec Polaków. Hitlerowcy przeprowadzili pacyfikację Białki, w której rozstrzelano 96 Polaków, oskarżonych o udzielanie pomocy Żydom. Powstały w 1943 r. żydowski oddział Chila Grynszpana aż do wyzwolenia czuwał nad ukrywającymi się Żydami. W lutym 1944 r. połączył się z oddziałem, założonym przez Samuela Jegera, sformowanym pierwotnie w okolicach Garbowa w okolicach Lublina. Po śmierci Jegera jego oddział przeszedł do Lasów Parczewskich. Obydwa żydowskie oddziały zostały podporządkowane dowództwu GL-AL. Jeżeli chodzi o stosunki z inną partyzantką, to zgodnie z informacjami zawartymi w pracy M. Gilberta, żydowscy partyzanci oraz ukrywający się Żydzi mieli wiele problemów z partyzantką sowiecką. Podstawowym problemem dla żydowskich partyzantów była kwestia uzbrojenia. Gdy Chil Grynszpan rozpoczynał swoją walkę, jego oddział dysponował zaledwie dwoma karabinami i jednym pistoletem. Dopiero po serii akcji na Niemców można było się dozbroić. Inną formą zdobycia uzbrojenia były zakupy. Tych starano się dokonywać za pośrednictwem sowieckich partyzantów. Często zdarzało się, że brali od ukrywających się Żydów pieniądze, a następnie znikali i więcej nie pojawiali się. Ze strony sowieckich partyzantów zdarzały się także gwałty na żydowskich kobietach. Jedna z ukrywających się, Sara z Parczewa, została zamordowana przez sowieckiego partyzanta, gdy usiłowała się obronić przed gwałtem. M. Gilbert nie podaje żadnych informacji na temat stosunków pomiędzy żydowską i polską partyzantką. Prawie w ogóle nie ma na ten temat informacji w polskich opracowaniach. Prawdopodobnie stosunki te musiały być równie ambiwalentne, jak stosunki z partyzantką sowiecką. Dokładniejsze informacje na ten temat znajdują się zapewne w Księgach Pamięci Ostrowa i Parczewa. By zebrać jak najwięcej faktów na ten temat trzeba byłoby sięgnąć również po wspomnienia starszych mieszkańców okolicznych wsi. Tym bardziej jest to potrzebne, że generacja pamiętająca II wojnę światową coraz bardziej się wykrusza. Jest to więc ostatnia chwila, by zebrać interesujący i ważny materiał historyczny. Do końca hitlerowskiej okupacji, w lipcu 1944 r., w Lasach Parczewskich przetrwało około 200 Żydów w obozach rodzinnych. Gdy zastanowimy się nad porównaniem historiografii polskiej i żydowskiej w kontekście powyższego artykułu, nasuwa się jedna, podstawowa refleksja. Bazując na tych samych faktach historycznych, chociaż często na różnych źródłach, obraz wspólnej przeszłości w wielu fragmentach będzie różny. Wpływ na ten fakt ma przede wszystkim różna tradycja, inaczej prowadzone badania, uprzedzenia i stereotypy, niejednokrotnie nawet brak elementarnej wiedzy czy nawet prób wzajemnego zrozumienia się. Wspominałem w powyższym artykule, że przez wiele lat polska historiografia, która bazowała na badaniach regionalnych nie zauważała lub nie chciała zauważać przeszłości żydowskiej. Wiele jest tego przyczyn i nie jest to miejsce na większą dyskusję na ten temat. Jednakże owo zaniedbanie z polskiej strony doprowadziło do stanu, gdy historycy nie bardzo wiedzą, jak opisywać wspólną przeszłość. Martyrologia Żydów nadal nie jest niczym wyjątkowym - jest tylko częścią martyrologii społeczeństwa polskiego. Całkowicie zamazuje to widzenie Holocaustu w Polsce, a tym samym zniekształca jego obraz. jest to o tyle niepokojące, że następnie młodsze pokolenia nie rozumieją specyfiki Shoah. Podobnie można powiedzieć o historiografii żydowskiej. Tragedia Holocaustu przysłoniła jej fakt, że Polacy też cierpieli w czasie II wojny światowej. Może nie byli w całości, jako naród skazani na Zagładę, a jedynie ponosili konsekwencje bardzo ciężkiej okupacji hitlerowskiej, ale jednak cierpienie to odbiło się bardzo mocno na mentalności i psychice polskiego społeczeństwa. Powoduje to wiele nieporozumień zarówno wśród Żydów, jak i Polaków. Wina leży po obydwu stronach. Polskie cierpienie przysłania Holocaust, podobnie jak Holocaust przysłania polskie przeżycia. Oczywiście, nie chcę porównywać obydwu cierpień. Holocaust był wyjątkową zbrodnią XX wieku, który doprowadził do zniszczenia kwitnącą kulturę i zatarł ślady po wielowiekowej koegzystencji Żydów i Polaków. Szczególnie mocno odczuwa się to w polskich miasteczkach takich, jak Ostrów Lubelski. Gdzie po zagładzie Żydów zniszczona została synagoga i zdewastowany został cmentarz żydowski. Zbrodnia nastąpiła więc nawet w krajobrazie architektonicznym. Wszystko to doprowadziło do stopniowego wypierania z pamięci ludzi, którzy niegdyś zamieszkiwali polskie miasta i miasteczka, stanowiąc w nich często zdecydowaną większość mieszkańców. Brak wiedzy na ten temat, uprzedzenia, przeradzające się we wzajemne pretensje, wcale nie ułatwiają pracy historykom, ale pracę taką należy wykonywać, by chociaż w ten sposób budować wspólną przeszłość. (Za: J. Kiełboń, Ostrów Lubelski w latach okupacji, w: Dzieje Ostrowa..., op. cit., s. 241-243, M. Gilbert, Atlas of the Holocaust, London 1989, s. 122-123, J. Sroka, Schronisko ludności żydowskiej, w: Słowo Podlasia, 1988, Nr 6 z dn. 11 II, s. 4 oraz tegoż autora, Mówią świadkowie i dokumenty, w: Słowo Podlasia, 1988, Nr 15 z dn. 14 IV, s. 11.)

Robert Kuwałek

Bibliografia

Arad Y., Belzec, Sobibor, Treblinka. The Operation "Reinhardt". The Deathcamps, Bloomington 1988.

Eckhaus M., Życie pomiędzy dwoma wojnami, w: The Memorial Book of Ostrow Lubelski, red. D. Shtokfish, Israel, b.r.w.

Eckhaus-Wasserman B., Moje wspomnienia z czasów wojny, w: The Memorial Book of Ostrow Lubelski, red. D. Shtokfish, Israel, b.r.w.

Gilbert M.., Atlas of the Holocaust, London 1989.

Hartglas A., Na pograniczu dwóch światów, Warszawa 1996.

Jop S., Ostrów Lubelski w XVII-XVIII w., w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998.

Kiełboń J., Ostrów Lubelski w latach II wojny światowej, w: Lubartów i Ziemia Lubartowska, Lubartów 1991.

Tegoż autora, Ostrów Lubelski w latach II wojny światowej, w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998.

Księga Adresowa Polski, Warszawa 1929.

Księga Pamięci Lubartowa (Khurban Lewartow), Paris 1947.

Kuszyk S., Historia Ostrowa od połowy XVII wieku do 1939, w: Lubartów i Ziemia Lubartowska, Lubartów 1991.

Last I., The History of Ostrow Lubelski, Poland, w: The Memorial Book of Ostrow Lubelski, red. D. Shtokfish, Israel, b.r.w.

Mądzik M., Ostrów Lubelski w latach 1795-1918, w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998.

Sroka J., Schronisko ludności żydowskiej, w: Słowo Podlasia, 1988, Nr 6 z dn. 11 II, s. 4.

Tegoż autora, Mówią świadkowie i dokumenty, w: Słowo Podlasia, 1988, Nr 15 z dn. 15 II, s. 11.

R. Szczygieł, Lokacja miasta Ostrowa i jego dzieje do końca XVI w., w: Lubartów i Ziemia Lubartowska, Lubartów 1991.

Tegoż autora, Ostrów Lubelski w XVI w. Lokacja miasta na prawie niemieckim, w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998.

Zaporowski Z., W okresie Drugiej Rzeczypospolitej, w: Dzieje Ostrowa Lubelskiego, red. R. Szczygieł, Ostrów Lubelski 1998.

Osadnictwo żydowskie

Osadnictwo żydowskie nie ma zbyt długiej historii na Lubelszczyźnie. Mimo to z biegiem czasu region stał się obszarem działania wielu ruchów religijnych i kulturalnych Żydów polskich. Początki osadnictwa żydowskiego na Lubelszczyźnie poza miastami Chełmem, Lublinem i Kazimierzem sięgają połowy XVI wieku. Wówczas właśnie, wraz z rozwojem rolnictwa nastawionego na eksport zboża, Żydzi stali się ważnym elementem wspierającym zmiany w gospodarce. Ich osadnictwo inicjowała głównie szlachta, zapewniająca im szerokie przywileje gospodarcze i autonomię religijną. Trwające nadal osadnictwo żydowskie w miastach królewskich wywoływało tymczasem silny opór miejscowego mieszczaństwa, które obawiając się konkurencji ze strony obcych wymuszało często przywilej "De non tolerandis Judeis", nakazujący Żydom zamieszkiwanie poza obszarem murów miejskich. Spowodowało to, że w wielu miejscach wytworzyły się z czasem zamknięte gminy żydowskie, rządzące się innymi regułami niż reszta społeczności miejskiej . Ta izolacja miała jednak dla Żydów także pewne pozytywne strony, ułatwiając zachowanie tożsamości kulturalnej i spójności etnicznej. Po paru wiekach stała się jednak przekleństwem. Wytworzenie się osobnych, podmiejskich dzielnic żydowskich nie oznaczało jednak całkowitego odosobnienia ludności chrześcijańskiej i żydowskiej. Obie strony kontaktowały się nieustannie. Na przestrzeni XVI-XVII wieku wytwarzała się z wolna specjalizacja ludności żydowskiej w zakresie handlu i usług: Polska nie była wyjątkiem. Były to zajęcia typowe dla Żydów całej Europy. Rozwój gmin żydowskich został na pewien czas zahamowany przez powstanie chłopskie Chmielnickiego w latach 1648-1654, kiedy to wiele gmin padło ofiara rozruchów. Dotknęły one między innymi Kraśnika, Biłgoraja i Tomaszowa. Ludność żydowska charakteryzowała się dużym przyrostem naturalnym. Sprawiło to, że w wielu miejscowościach proporcje mieszkańców zmieniały się szybko na korzyść Żydów, niektóre zamieszkałe były przez nich już w 50%. Należały do tej grupy w połowie XVIII wieku Głusk, Józefów Ordynacki, Kraśnik, Lubartów i Łęczna. W XIX wieku takich miejscowości było już ponad sto, pojawiły się także zamieszkałe wyłącznie przez Żydów. Za ludźmi przyszła ich kultura. Zaczęto budować bożnice, mykwy, szpitale , cmentarze. W Lublinie otwarto jesziwę, gdzie pobierał naukę m.in. kodyfikator praw talmudycznych Żydów aszkenazyjskich, Mosze Isserle. Działali i inni, na przykład tacy jak wielki obrońca wyznania mojżeszowego, Jaakow z Bełżyc czy propagator wiedzy świeckiej wsród mas ,Israel ben Mosze. Kształcił się u niego m.in. twórca Haskali, Mendelsohn. Ważna rolę w rozwoju kultury żydowskiej odegrali cadykowie chasydzcy i ich dwory, skupiające dużą część życia duchowego. Należeli do nich między innymi Jaakow Icchak Horowic , Szlomo Lejb z Łęcznej,menachem Mendel z Kocka czy Mordechaj Josef Leiner. Reprezentantami kultury świeckiej byli Israel Joszua i Icchak Baszewis Singerowie, związani z Biłgorajem, Icchak Lejbusz Perec z Zamościa czy skrzypek Henryk Wieniawski z Lublina. Życie wspólne dwóch narodowości przez długie wieki układało się poprawnie i zgodnie mimo sporadycznych waśni i niepokojów, obie społeczności potrafiły odnaleźć drogę porozumienia. Sytuacja ta zmieniła się w czasie po roku 1939. Po rozpoczęciu wojny część Żydów zbiegła do ZSRR przekraczając Bug. Pozostali zostali skoncentrowani w gettach. Następnie zgładzono ich na Majdanku i w innych miejscach kaźni .Wielu Polaków z narażeniem życia swojego i swoich bliskich ratowała żydowskich współobywateli a wypadki szmalcownictwa były rzadkie i potępiane przez społeczeństwo oraz jego władze podziemne.



Kock

Otrzymał prawa miejskie w 1417 r. Był własnością biskupią a następnie miastem królewskim. Żydzi zamieszkali w Kocku dopiero w XVII w. Tworzyli silną społeczność. Mieszkał tutaj między innymi cadyk Menachem Mendel Morgenstern który zginął w pierwszych dniach września 1939 r. Większość życia spędził w małej izbie, obok swojego domu modlitw. Przez specjalne okienko podawano mu pożywienie .Wysłuchiwał przez nie modlitw. Do dziś w miasteczku stoi jego dom.Przed wojną istniała tutaj również jesziwa . W Kocku znajduje się kirkut, położony za miastem, a na nim w miejscu ohelu cadyka betonowy grobowiec ( na zdjęciu powyżej ). Można też zobaczyć kilka charakterystycznych macew, zrobionych z głazów narzutowych. Za miastem jest mały kopiec, poświęcony Berkowi Joselowiczowi, żyjącemu w latach 1760 - 1809. Napis na głazie brzmi : "Berek Joselewicz - Józef Berkoowel Berkiewicz ur. w Kretyndze na Litwie w 1760r. Pułkownik Wojsk Polskich, szef szwadronu 5 - ego Pułku Strzelców Konnych Wielkiego Księstwa Warszawskiego, kawaler krzyżów Legii Honorowej i Virtuti Militari. Zginął w bitwie pod Kockiem1809 roku. Tu pochowany. Nie szacherką, nie kwaterką, lecz on krwią dorobił sławy. W stuletnią rocznicę zgonu. 1909."



Lubartów

Miasto było lokowane w 1543, jako własność prywatna. Gmina żydowska była już zorganizowała się w XVI w. Posiadała dwa cmentarze. W roku 1819 utworzono nowy kirkut, który ostatnio uporządkowano, a z pozostałych macew utworzono lapidarium. Z nagrobków można wywnioskować, iż gmina żydowska była zamożna. Żydzi stanowili do ostatnich dni października 1942 ponad 50% ludności Lubartowa. Wówczas właśnie wywieziono żydowskich mieszkańców do obozów zagłady. Z drugiego cmentarza pochodzącego z XVII w. do dziś nic nie pozostało.

Michów

To małe miasteczko, na drodze z Puław do Lubartowa. Po jego żydowskich mieszkańcach niewiele pozostało. Z cmentarza nie pozostało nic, podobnie jak i z bożnicy. Jedynym śladem społeczności żydowskiej w tym miejscu są księgi metrykalne w których odnaleźć można między innymi nazwiska Berengutów i Luksemburgów. 10 maja 1942 roku do Sobiboru przybył transport 2500 Żydów z Michowa, tak zakończyła się historia tej społeczności.

Parczew

Parczew był miastem królewskim lokowanym w 1401 r.Zygmunt August zezwolił w nim na zamieszkiwanie Żydów w roku 1564 r. chociaż gmina żydowska istniała tutaj już dużo wcześniej. Władysław IV w 1633 odnowił przywilej posiadania przez gminę synagogi i kirkutu. Natomiast samo miasto żydowskie istniało poza murami miasta, a jego mieszkańcy zajmowali się zazwyczaj handlem. Przed samą wojna społeczność żydowska stanowiła 50 % mieszkańców. Większość z nich znalazła się w gettcie utworzonym tutaj przez Niemców. W 1942 r getto zostało zlikwidowane, a mieszkańcy zostali wywiezieni do Treblinki. W obrębie lasów parczewskich działał oddział Aleksandra Skotnickiego ,w którym walczyli zbiegli Żydzi. W miasteczku pozostały dwa budynki po synagogach ,przy ulicy Piwonia oraz przy ulicy Żabiej. Jest także rytualna mykwa, wzniesiona w XX. W domu na ulicy Zjednoczenia 31mieściła się świetlica żydowska. Po cmentarzu nie pozostał żaden ślad, dziś jest to park. Historię parczewskich Żydów kończy pogrom jaki miał miejsce 5 lutego 1946 roku. Rozpoczął się od wejścia do miasta odziałów WiN z obwodu włodawskiego.

Międzyrzec Podlaski

Miasto było pierwotnie lokowane w 1477 roku, jako miasto prywatne. Żydzi zamieszkiwali tutaj już od 1520, a w 1644 znajdujemy pierwsze wzmianki o domu modlitwy. Z czasem ,jak w innych tego typu miejscowościach zaczęło wyodrębniać się " miasto żydowskie " ze swoją synagogą zbudowaną 1718 roku, jatkami i mykwą. W 1827 na ogólną liczbę 4609 mieszkańców 3012 stanowili Żydzi, co daje 65,4%. W okresie między wojennym toczyło się tutaj bujne życie kulturalne, istniały dwie drukarnie, wychodziło Podlaszier Lebn , dzieci uczyły się w gimnazjum , szkołach powszechnych ( obie instytucje były żydowskie ). W przededniu wojny na 18 tys. mieszkańców aż 10 tys. stanowili starozakonni. W 1940 roku Niemcy utworzyli tutaj getto, w którym umieszczono 20 tys. ludzi z Międzyrzeca i okolic. Było ono miejscem przejściowym przed ostatnią drogą do Treblinki.Rok 1943 był momentem w którym nastąpiła likwidacja żydowskiego getta ,a co za tym idzie także miejscowej społeczności.Pozostałością po Żydach jest nowy cmentarz przy ul. Brzeskiej ,na którym dzięki ofiarności Żydów z Nowego Jorku. Zgromadzono i wmurowano przeszło 200 nagrobków. Znajduje się tu także pomnik upamiętniający ofiary zagłady.

Piaski

Dziś już nie spotkamy żadnego żydowskiego handlarza na targu w Piaskach. Miejscowość ta rozpoczęła swoje istnienie w 1456 roku gdy otrzymała praw miejskie. Pierwsze zapiski o Żydach pojawiają się w 1578 roku, ale murowana bożnica w Piaskach pojawia się dopiero w 1785 roku. Zapewne życie w tej miejscowości płynęło leniwie pomiędzy odbywającym się targiem a szabasem. Jesienią 1943 roku hitlerowcy zniszczyli budynki gminy, a jej członkowie zostali zamordowani. Istnieje do dziś nowy kirkut z nagrobkami z początku wieku, jest tam również zbiorowa mogiła 1320 Żydów. W rynku można zobaczyć murowany "dom żydowski ", gdzie dolna część służyła do prowadzenia handlu. Istnieje też młyn Josefa Hochmana, zbudowany w 1922.

Krasnystaw

Krasnystwaw był pierwotnie wsią , która w 1394 roku uzyskała prawa miejskie. Żydzi przybyli około 1548 roku.Już niedługo, bo w 1554 roku miasto uzyskało przywilej "De non tolerandis Judeaeis" co wpłyneło na wykształcenie się miasta żydowskiego. Przywilej ten funkcjonował w Krasnymstawie do 1811 roku, kiedy to wybuchł wielki pożar, a starozakonni mieli wspomóc odbudowę. Bardzo szybko stali się znaczącym elementem w tej miejscowości .Na początku dwudziestego wieku stanowili ok. 22% ludności W przededniu II wojny światowej w Krasnymstawie mieszkało przeszło 11 tys. Żydów. Większość z nich została wymordowana w Bełżcu. Do dnia dzisiejszego zachował się budynek murowanej bożnicy, pozostałe dwie już nie istnieją. Zachował się w niej ogólny rys architektoniczny, elewacja oraz dach. Na cmentarzu założonym w 1890 roku stoi parę zniszczonych nagrobków.

Wojsławice

Wojsłowice jako miasto zaczęły funkcjonować w 1440 roku. Na dobre Żydzi osiedlili się tutaj dopiero po XVI w ,a od XVIII w. pojawili się tutaj frankiści. Po oskarżeniu o mord rytualny w 1761 roku wyznawcy religii mojżeszowej musieli opuścić miasto, by powtórnie do niego wrócić w 1780 roku, gdy znowu uzyskali prawo osiedlania się w Wojsławicach. Tuż przy miejskim targu rozpoczynała się dzielnica żydowska. Gmina dysponowała dwiema bożnicami, jedną zbudowana w 1780 roku, a drugą ok. 1890 roku. Istniały także dwa cmentarze. Stary, funkcjonujący od początku istnienia gminy oraz nowy datowany na połowę XIX w. W przededniuwojny Wojsławice liczyły 2300 mieszkańców, z czego 1235 było Żydami, co daje 57 % ogółu mieszkańców.

Izbica

Były to silny ośrodek chasydyzmu. Mieszkał tutaj cadyk Mordechaj Josef Leiner oraz jego syn cadyk Jakow Leiner, napisał on "Bejt Ya'akow". Sama Izbica zawdzięcza swoje istnienie społeczności żydowskiej, gdyż ze względu na nią przekształcona została z wsi w miasto królewskie. Żydzi stanowili przeszło 90 % ludności miasteczka. Posiadali swój kahał oraz najpierw drewnianą,a następnie murowaną bożnicę. XVII wieczny kirkut stał się dla żydowskich mieszkańców wspólnym grobem w listopadzie 1942 roku. Na cmentarzu znajduje się obelisk rodziny Ginerów oraz płyta pamiątkowa, ku czci pomordowanych. W centrum możemy zobaczyć typową żydowską zabudowę handlową.

Szczebrzeszyn

Szczebrzeszyn od poł.2 XIV w. funkcjonował jako miasto prywatne. Pierwsza wzmianka, dotycząca Żydów pochodzi z 1597 roku. Podczas powstania Chmielnickiego gmina poniosła duże straty wśród swoich członków, opisał to Meir ben Szumuel. W Szczebrzeszynie odbyła się także w roku 1701 sesja żydowskiego Sejmu Czterech Ziem. Z czasem coraz większe znaczenie nabierał w Szczebrzeszynie chasydyzm, który szczególnie nasilił się po tym, gdy osiedlił się tam cadyk Elimelech Hurwicz. Niestety istnienie gminy żydowskiej w Szczebrzeszynie zostało brutalnie przerwane przez wojnę, w 1942 roku 3200 szczebrzeszyńskich Żydów wywieziono do Bełżca. Pozostałościami po Żydach w tej miejscowości są cmentarz oraz synagoga. Synagoga zbudowana została w stylu późnorenesansowym na pocz. XVII w.. Zniszczona częściowo przez Kozaków w roku 1648.Kolejnych zniszczeń doznała dopiero z rąk niemieckich okupantów. Powtórnie odbudowana w latach 1957-63, została przekształcona w Dom Kultury. Lecz zachowano tak na zewnątrz, jak i wewnątrz budynku wiele elementów, świadczących o jej pierwotnym przeznaczeniu Cmentarz żydowski jest unikalny na Lubelszczyźnie. Datowany na 1593 rok, był zdewastowany przez Niemców, a mimo to posiada przeszło 400 nagrobków. Duża ich część pochodzi z XIX w. i XX w. ale można też spotkać z nagrobki z poł. XVIII. Na kirkucie można zauważyć wyraźnie wyodrebnioną część kobiecą i męska, nagrobki posiadają typową ornamentykę funebralną taką jak: świeczniki ( groby kobiece ), rajskie ptaki i korony. Niestety i tutaj widać ząb czasu.Trzeba szybkiej pomocy dla ratowania jedynego w swoim rodzaju zabytku, jakim jest cmentarz żydowski w Szczebrzeszynie.



Józefów Biłgorajski

Miejscowość ta należała do ordynacji Zamojskich, którzy założyli miasto w roku 1725 na miejscu uprzednio istniejącej wsi, Majdanu Nepryskiego.Żydzi mieszkali tutaj od samego początku. Szybko stworzyli tutaj swoje miasto żydowskie a ich liczebność sięgała w 1789 roku przeszło 57 % na 850 mieszkańców. Szczyt liczebności ludność żydowska osiągnęła w 1921 roku kiedy to 78 % tutaj mieszkających stanowili Żydzi (na 1344 mieszkańców). W Józefowie funkcjonowała słynna drukarnia, tłocząca druki hebraistyczne. Duże znaczenie osiągnęli tutaj chasydzi którzy posiadali swoją synagogę. Podczas okupacji stworzono w miasteczku getto. Józefów był w roku 1942 światkiem tragedii, kiedy to 2 tys. Żydów zostało zamordowanych na Winiarczykowej Górze, gdzie dziś stoi pamiątkowy kamień. Do dnia dzisiejszego przetrwała w mieście synagoga, która jest ostatnio remontowana. Kirkut znajduje się natomiast poza obrębem miasta i pierwotnie był otoczony od strony Józefowa murem kamiennym, który podczas wojny częściowo rozebrali Niemcy. Ludność miejscowa dokończyła dzieła zniszczenia. Podobny los spotkał macewy, których jednak przetrwało około 400. Cmentarz podzielony jest na część kobiecą i męską. Na nagrobkach dominują ornamenty zwierzęce, w tym renifery, oraz liczne złamane drzewa, które oznaczają przerwany nagle ludzki żywot.

Tomaszów Lubelski

Tomaszów Lubelski położony jest na gruntach wcześniej już istniejącej osady zwanej Rogóźno, wzmiankowanej w1422 roku. Tomasz Zamojski lokował Tomaszów w 1621roku a Żydzi zamieszkali w nim, dostając szereg przywilejów dotyczących cmentarza, którego zdewastowane resztki istnieją do dzisiaj. Macewy z niego pochodzące zostały wykorzystane przez okupantów niemieckich do brukowania ulic i budowy domów w centrum miasta. Gmina żydowska poniosła wysokie straty podczas powstania Chmielnickiego, lecz z czasem podniosła się ze zgliszczy i szybko odbudowała swoje znaczenie. W XIX w. wśród 4736 starozakonnych dominował chasydyzm. W okresie międzywojnia Żydzi tomaszowscy posiadali swoje organizacje kulturalno -oświatowe, wychodził Tomaszower Cajtung. W przeddzień września 1939 gmina liczyła 6 tys. , co stanowiło 43 % ludności. We wrześniu 1939 roku, gdy armia radziecka wycofywała się na wschód, przeszło 4,5 tys. Żydów udało się razem z nią. Pozostali zostali zgładzeni w 1942 roku w Bełżcu i Sobiborze.

Łaszczów

Łaszczów był pierwotnie wsią prywatną, a dopiero w 1549 roku otrzymał prawa miejskie . Żydzi stali się mieszkańcami tego miasteczka dopiero w połowie XVII w. Szybko jednak nastąpiły zmiany w strukturze demograficznej miejscowości. W 1897 roku Żydzi stanowili aż 90,3 % mieszkańców. Tak duży ich udział utrzymał się do II wojny światowej. W miasteczku możemy obecnie zobaczyć resztki budynków należących do żydowskiej gminy wyznaniowej. Są to bożnica i dom kahalny. Budynki te pierwotnie stanowiły fragmenty zamku zniszczonego podczas potopu szwedzkiego, którego resztki przekazano Żydom. Po kirkucie założonym prawdopodobnie w XVIII w. pozostała jedna macewa, datowana na 1827 r.

Bełżec

Nigdy nie był wielkim skupiskiem żydowskim, ani nie posiadał znaczącej gminy. Mimo to Bełżec stał się symbolem zagłady. Hitlerowcy utworzyli tutaj obóz zagłady, w którym w latach 1941-1943 uśmiercono przeszło 600 tys. osób. Dla przestrogi przyszłych pokoleń na miejscu kaźni stoi pomnik.



Tarnogród

Lokowany był jako miasto królewskie w 1569 r. Dwa lata później uzyskał przywilej, zakazujący mieszkania Żydom w obrębie murów miejskich. Przywilej ten został zniesiony w 1580 r. przez Stefana Batorego, który dodatkowo dał Żydom prawo handlu, budowania oraz osiadania w mieście. Tarnogród przeszedł następnie w ręce Zamojskich. Miasto poniosło duże straty podczas powstania Chmielnickiego, lecz szybko je nadrobiło. W listopadzie 1942 roku Niemcy zamordowali 2 tys. żydowskich mieszkańców na miejscu, a pozostałych zgładzili w Bełżcu. W Tarnogrodzie znajduje się zachowany budynek synagogi; posiada on barokową bryłę, a została wzniesiona prawdopodobnie po 1686 r. Na wschód od synagogi znajduje się kirkut, który założono na podstawie przywileju z 1686 roku. Mieszkańcy Tarnogrodu wystawili dwie tablice pamiątkowe ,poświęcone ich żydowskim współmieszkańcom, którzy zginęli w ogniu ostatniej wojny.



Biłgoraj

Podobnie jak inne tego typu miasta w regionie, był początkowo miastem prywatnym, lokowanym w roku 1578 . Żydzi dość późno zaczęli zamieszkiwać w Biłgoraju. W 1728 roku otrzymali prawo posiadania cmentarza oraz bożnicy. Ludność żydowska z racji swoich profesji handlowych zamieszkiwała przy rynku oraz przyległych uliczkach. Gdy spłonęła stara bożnica, przystąpiono do budowy w 1875 nowej już murowanej. Powstał także nowy kirkut. Dość szybko gmina ta rosła w siłę, gdyż pod koniec XIX w. Żydzi stanowili już 65,8 % mieszkańców. W Biłgoraju spędzili swoje dzieciństwo Israel Joszua i Icchak Baszewis Singerowie. Icchak starał się następnie przedstawić klimat tego miasteczka na kartach swojej twórczości, za którą otrzymał nagrodę Nobla. W Biłgoraju przed wojną mieściła się drukarnia religijna, mieszkał też chasydzki cudotwórca Motele Rokeach. Podobnie jak gdzie indziej, w ostatnich latach uporządkowano tu miejsca wiecznego spoczynku, a z fragmentów rozbitych nagrobków utworzono lapidarium. Wystawiono także pomnik pamięci Żydów pomordowanych w ostatniej wojnie.

Łęczna

Miasto Łęczna było lokowane w 1467 roku . Pierwsze zapiski na temat Żydów pochodzą z 1502 roku. W północnej części miasta powstała dzielnica żydowska. Na ulicy Bożniczej istniała synagoga, pierwotnie drewniana, a od 1648 roku murowana. Odbudowano ją po pożarze z 1846 roku. Zniszczona w czasie II wojny światowej i dewastowana także później , obecnie została odrestaurowana i mieści muzeum, w którym znajduje się wiele pamiątek po Żydach. W południową jej ścianę wmurowano tablicę ku czci pomordowanych. W Łęcznej w latach 1668 - 1685 obradował Waad Arba Aracot (sejm żydowski). Od I poł. XIX duże znaczenie mieli chasydzi, miał tutaj swoją siedzibę cadyk Salomo Jehuda Lejb Łęczner (zm. w 1843). Przed samą wojną ludność żydowska liczyła 2300 na ogólną liczbę 4340 mieszkańców. W 1942 roku została ona w większości wywieziona do obozów zagłady w Sobiborze i Trawnikach, pozostali zostali zamordowani w Łęcznej w kwietniu 1943 roku.





Włodawa

Włodawa była miastem prywatnym Sanguszków, a swoje prawa miejskie otrzymała w XV i XVI w. Żydzi dość szybko się tutaj osiedlili. Pierwotnie tutejsza gmina należała do kahału w Brześciu. W trakcie powstania Chmielnickiego w 1648 roku została doszczętnie zniszczona wraz z Żydami, którzy się tutaj schronili. Pierwsza drewniana bożnica pojawiła się w 1684 roku, a następnie wybudowano w latach 1764 - 1774 murowaną; była ona częściowo fundowana przez Czartoryskich. Do dziś istnieje mimo dewastacji przez Niemców podczas II wojny światowej. Mieści się w niej obecnie muzeum. Z biegiem czasu gmina rozrastała się i Żydzi liczyli w 1857 roku 4304 mieszkańców na ogólną liczbę 9293 włodawian. Natomiast przed samą wojną było ich w mieście 60,7 %. Gmina posiadała: dwie duże synagogi, domy modlitwy, dom kahalny, szkolę Talmud - Tora, mykwę i trzy cmentarze (niestety nie ostały się do dnia dzisiejszego ). Wielu Żydów zbiegło z tutejszego getta w 1942 roku do oddziałów partyzanckich. Do tutejszego getta trafili w 1942 roku Żydzi z Mielca i Wiednia. W październiku tegoż roku nastąpiła ich eksterminacja w Sobiborze. Potem powstało nowe getto dla schwytanych w okolicznych lasach, ich spotkał także podobny los.



Chełm

Chełm jest grodem, który istniał już w XIII wieku. Pierwsze zapiski o Żydach datują się na 1492 rok. Gmina w roku 1566 uzyskała szereg przywilejów od króla Zygmunta Augusta. Od XVI w. istniała tutaj jesziwa. Tutejsza społeczność podobnie jak w innych miejscowościach na wschodzie przechodziła trudne chwile podczas powstania Chmielnickiego, kiedy to zginęło 400 jej członków. XIX wiek zaznaczył się silnymi wpływami chasydzkimi w mieście. Mieszkał tutaj rabin Nata, który był założycielem lokalnej dynastii rabinów. Chasydzi posiadali także swoją bożnice. Rok 1903 był rokiem spisu obiektów kahalnych z którego wynikało iż gmina posiada: jedną synagogę, jeden dom modlitwy, sześć szkół modlitewnych, czterdzieści pięć chederów, dwie łaźnie, dwie mykwy, cmentarz. Wychodziły także żydowskie gazety. Do dzisiejszego dnia przetrwały jedynie budynek synagogi, zbudowanej w 1914 roku następnie zniszczonej przez Niemców a w ostatnich latach została odbudowana. Cmentarz natomiast ze swoimi 100 nagrobkami popada w ruinę, mimo iż jest XVI wiecznym zabytkiem. Część macew Niemcy użyli do brukowania ulic w mieście. W 1939 roku na 31 tys. mieszkańców starozakonni stanowili połowę ludności miasta. Egzekucje po wkroczeniu do Chełma Niemców rozpoczęły się od pierwszego dnia a eksterminacja nasiliła się w latach 1942 i 1943 wtedy znaczną część Żydów wywieziono do Sobiboru i Majdanka.

Markuszów

Markuszów jest starą miejscowością. Pierwotnie była to wieś, wzmiankowana pierwszy raz w roku 1317. A następnie, od roku 1553, miasto. Najstarsze zapiski o Żydach pochodzą z lat 30 - tych XVII w. W 1681 roku uzyskali oni przywilej postawienia synagogi, która niestety nie przetrwała do dzisiejszych dni. Istnieją natomiast resztki kirkutu. W 1942 miejscowi Żydzi zostali w celu eksterminacj wywiezieni do Sobiboru, inni natomiast zostali zgładzeni na terenie miasta żydowskiego.



Kazimierz Dolny

Na Lubelszczyźnie nie można nie zobaczyć Kazimierza nad Wisłą, słynącego ze swojego niezapomnianego uroku. Jest on celem wielu wycieczek Żydów z całego świata. Kazimierz to miasto wciąż tętniące życiem, przed wojną mieszkała tutaj duża zbiorowość żydowska. Dzieje Kazimierza zaczynają się w XI w. od małej osady, która z czasem uzyskała prawa miejskie. Kazimierz ma swoje legendy, jedną z nich jest opowieść o Esterce, kochance króla Kazimierza Wielkiego, dla której miał on zbudować zamek w Bochotnicy oraz podziemny tunel, łączący jej zamek z jego. Żydzi zbudowali swoje miasto wokół Małego Rynku i ul.Lubelskiej. Dopiero przywilej króla Jana III Sobieskiego, pozwolił im budować się na terenie całego miasta. Żydzi zajmowali się głównie handlem zbożem oraz drewnem spławianym na północ, stąd też Kazimierz nazywany jest też "małym Gdańskiem". Do dziś możemy zobaczyć budynki składów zbożowych , tak zwane spichlerze. W Kazimierzu mieszkał i tworzył cady Ezechiel ben Cwi-Hirsz Taub, był on uczniem Jaakowa Icchaka Horowica. Zasłynął on tworzeniem utworów chasydzkich, ponieważ twierdził że "nie może odczuwać radości szabatu bez nowej melodii " W okresie międzywojnia tętniło tutaj też żydowskie życie intelektualne. Przyjeżdżali malarze : Efraim i Mensze Seidenbeutelowie, Natan Korzen oraz poeci, pisarze. Druga wojna światowa zniszczyła ten świat. 3 tys. żydowskich mieszkańców 1942 roku zostało skazanych na śmierć, kiedy to wysłano ich do obozu w Bełżcu. Tylko nieliczne zabytki mogą świadczyć o życiu kazimierskich starozakonnych. Są to synagoga, obecnie kino, pierwotnie drewniana (w 1557 spłonęła), a potem murowana oraz resztki nowego kirkutu, na którym zebrano macewy z terenu miasta (Niemcy wybrukowali nimi plac przed siedzibą gestapo). Warto przyjechać i zobaczyć to miasto, szczególnie w dniach kiedy odbywa się tutaj Festiwal Sztuki Ludowej, by zapoznać się z ludową kulturą



Annpol

Nie ma już praktycznie śladu po gminie żydowskiej, która tutaj się znajdowała. Parę świeczników w izbie pamięci, dom z tzw. kuczą, pusty plac po starym kirkucie i parę macew na nowym. Były tutaj dwie synagogi, jedna murowana a druga drewniana. Przed wojną żyło tutaj 1251 Żydów na 1714 mieszkańców. W większości zginęli oni w pobliskiej kopalni, która stała się ich grobem na zawsze.

Kraśnik

Kraśnik pojawia się pierwszy raz jako posiadłość prywatna. Miasto posiadało przywilej "De non tolerandis Judnaeis", zniesiony w 1548 roku. Żydzi kraśniccy specjalizowali się w handlu z Gdańskiem oraz Lublinem. Stanowili zwartą i silną społeczność . W 1593 roku posiadali bożnicę, dom rabina i kantora oraz szpital - wszystkie te budowle mieściły się w południowym narożniku rynku przy ul. Żydowskiej. Według spisu z 1625 roku starozakonni stanowili przeszło 11 % społeczności a w 1787 roku liczyli już 64 % ,to jest 2416 Żydów. W tym czasie wykupili w mieście wiele budynków, łącznie z ratuszem. Posiadali także silną pozycję w Sejmie Czterech Ziem, gdzie mieli stale swoich trzech przedstawicieli. Do dnia dzisiejszego zachowały się dwie bożnice i kirkut. Po pożarze z 1637 roku postawiono nową bożnice na innym miejscu ( stara mieściła się w części południowej rynku ). Ona także została zniszczona przez pożar, w 1861 roku, została jednak odbudowana i zrekonstruowana. Mogła pomieścić 300 mężczyzn i 400 kobiet. Nie ominęły jej dewastacje drugiej wojny światowej. Dziś jest w trakcie odbudowy. Obok tej synagogi stoi też bożnica dodatkowa. Zbudowana w latach 1823 - 1857 i była przeznaczona dla 200 mężczyzn. Gmina Żydowska w Kraśniku posiadała cztery cmentarze. Dwa najstarsze zostały zrujnowane podczas wojny. Z pozostałych dwóch ocalały tylko resztki. Założone zostały prawdopodobnie na przełomie XIX i XX wieku. Niestety, miejscowa ludność wykorzystała część macew jako materiał do dróżek w ogrodach. Na kirkucie znajduje się pomnik ku pamięci miejscowych Żydów.



Zaklików

Żydzi w Zaklikowie mieszkali już w XVI w. Stanowili nieliczną społeczność. Lokalne prawo zakazywało posiadania im zabudowań w centrum. Mimo tego w 1921 roku 46,6 % mieszkańców było Żydami. Cała społeczność zginęła podczas wojny. Jej ślady to budynek bożnicy oraz resztki nagrobków na kirkucie przy ul. św. Anny.



Bełżyce

Żydzi w Bełżycach pojawili się w XVI w. i podobnie jak w innych miejscowościach zajmowali się głównie handlem. Do znanych osobistości tego miasteczka należy zaliczyć Jakowa Nahmana , znanego lekarza. Społeczność żydowska stale rosła a Bełżyce coraz bardziej przypominały typowe miasto polsko - żydowskie. W szczytowym momencie, przed samą II wojną światową, społeczność starozakonna osiągnęła 2100 członków. Rok 1940 stał się przełomowy w historii tej gminy. Niemcy przywieźli tutaj najpierw Żydów ze Szczecina, następnie z Krakowa i Lublina. Październik 1942 był początkiem transportów do Majdanka, a w następnym roku doszło do likwidacji całego getta.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Abraham Stern
Anatol Stern biogram
Lubelski wynalazca ABRAHAM STERN
ABRAHAM STERN
Abraham Stern 2
Jasieński, Stern, Czyżewski biogramy
Biography of Abraham Lincoln
biograficzne
BIOGRAFIE POLSKICH TURYSTÓW
06 Powolanie Abrahamaid 6362
my biography, opracowania tematów
UNICEF, Audrey Hepburn ♥, biografia
Głosy po śmierci Papieża, # Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
Adolf Nowaczyński biografia
Sokrates biografia
09 biografie, Kulturoznawstwo, Teatr
American Biographies
biografie psychopatologia, Psychopatologia

więcej podobnych podstron