Civil War [Seria] część II Broniąc twierdzy [Z]

Część II: Broniąc twierdzy

Spis treści



1. Sobota, 11 kwietnia 1

2. Niedziela, 12 kwietnia 18

3. Poniedziałek, 13 kwietnia 29

4. Wtorek, 14 kwietnia 43

5. Środa, 15 kwietnia 56

6. Czwartek, 16 kwietnia 86

7. Piątek, 17 kwietnia 102

8. Czwartek, 16 maja 119

9. Sobota, 13 czerwca 124









1. Sobota, 11 kwietnia



Zegar tykał równomiernie. Wskazówki pokazywały godzinę dwudziestą siedemnaście, ale to nie to go interesowało. Snape’owie. Wszyscy razem, połączeni siłą szczęścia lub nienawiści. Wszyscy, oprócz jednego. Dziwnym było, że nadal używali takich rzadkich umów małżeńskich. Właściwie to przez dziesięć z dwunastu pokoleń. Nie żeby kiedykolwiek musiał się tym przejmować. Severus zawsze patrzył na kontrakt zbyt długo po tym, jak spędził czas z jakąś niefortunną osobą. Przede wszystkim to nie powinno należeć do niego. Gdyby Eversor wykazał się choć śladowymi zdolnościami magicznymi i umiał je kontrolować, dziedzictwo trafiłyby w jego ręce, a Severus nie stałby się odnowionym wrakiem człowieka.

Potter nie wróci. Oni nigdy nie wracają. Uczucie smutnego zrozumienia przywodziło na myśl cytrynę. Ssiesz jedną, a jej sok wypala ci dziąsła. W końcu ciało przyzwyczaja się do kwasu i jego smak staje się znośny. Kwaśny owoc staje się tylko wspomnieniem, który pozostawia słodki posmak na języku. Tak samo było ze łzami Harry’ego – najpierw były dla niego słone, a potem przywodziły na myśl słodycz miodu. Severus odsunął od siebie niezapomniany smak ust chłopaka i podniósł Proroka Wieczornego.

Zaczął właśnie przeglądać główny artykuł, kiedy ciszę gabinetu przerwało ciche pukanie. Zmarszczył brwi i spojrzał na drzwi, zaskoczony. Nikt nie przychodził do niego w weekendy, a w szczególności te w czasie świąt. Może Albus, ale ten zabarykadował się na cały dzień w swoim gabinecie. Miałby mniej do robienia, gdyby nie całe Ministerstwo. Znów rozległo się pukanie.

– Co? – warknął.

Klamka zagruchotała, ale nikt nie wszedł, bo wcześniej zabezpieczył drzwi. Przez masywne drewno mógł usłyszeć słaby głos:

– Mogę wejść, profesorze?

Cholera jasna! Nie był pewien, czy bardziej zaskoczył go sam głos, czy to, że chłopak tak go nazwał. Odłożył gazetę i po chwili otworzył ciężki, mosiężny zamek. Zza drzwi spojrzały na niego zielone oczy, oprawione w okrągłe okulary i otoczone rozczochranymi, czarnymi włosami.

– Co, na bogów, tutaj robisz? – wysyczał Severus.

Potter zmarszczył brwi.

– Myślałem, że pan... że moglibyśmy...

Snape przeklął pod nosem i wciągnął jąkającego się bachora do środka. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Harry stanął na palcach i próbował go pocałować. Severus odepchnął go od siebie.

– Niech pan siada, panie Potter!

Chłopak zamarł na chwilę, ale wykonał polecenie. Kiedy siedział tak na brzegu twardego krzesła, na którym siadali uczniowie już przez dwadzieścia lat, wyglądał jak dziki ptak.

Szczerze powiedziawszy, Severus z chęcią by go pocałował i z przyjemnością pozwolił pocałunkowi przerodzić się w walkę dłoni, ściąganie szat i zwierzęce odgłosy. Minęło prawie siedem lat, jeszcze nigdy wcześniej nie było to tak długo. Nieważne, jak sobie na to zasłużył, pożądanie i odpowiedzialność są całkowicie odmiennymi pojęciami.

Spojrzał z góry na chłopaka.

– Jest jakiś konkretny powód, dla którego chciałeś się ze mną zobaczyć?

Harry zwiesił głowę. Jego dłonie wyglądały jak dwa kocięta, bawiące się na czyichś kolanach.

– Myślałem, że tak – wymamrotał.

Porozmawiaj z nim, Severusie. Musi cię wysłuchać, żeby zrozumieć. Bo ty masz jakiś dobry argument, prawda?

– Chcesz porozmawiać o wczorajszym dniu?

Harry pokiwał głową, poprawiając okulary na nosie. Naprawdę wyglądał znacznie lepiej bez nich. Jego matka była raczej piękną kobietą o dużych oczach i szerokim uśmiechu. Kiedy je ściągnął, Snape mógł zobaczyć twarz Lily za charakterystycznymi rysami Jamesa Pottera.

Severus usiadł niezręcznie za biurkiem. Patrzył na nie zawzięcie, wykrzywiając wargi i zastanawiając się nad sensem tej rozmowy. Na pergaminie przed sobą zobaczył zdjęcie dymiącego domu Diggle’a. Mroczny Znak oświetlał blade inferiusy.

– Myślałem, że chciałby się pan ze mną zobaczyć. – Zielone oczy spojrzały na niego z nadzieją.

– Dlaczego miałbym chcieć się z panem widzieć, panie Potter? – Jego Znak zapiekł na ramieniu i Snape powstrzymał się od grymasu. Poczuł to po raz pierwszy od tamtych kilku skradzionych chwil spokoju, które odegnały ból. Harry wzruszył ramionami, które natychmiast opadły.

– Przepraszam. Chyba nie byłem w tym zbyt dobry, prawda? – Policzki Pottera natychmiast zapłonęły czerwienią.

Severus tylko patrzył na niego. Trzepotanie serca w piersi było raczej niepokojące. Wzmagało je uczucie niepewności lub strach, pożądanie, litość bądź jego własna, uparta determinacja. Machnął ręką.

– Byłeś w porządku. To nie o to chodzi.

W tych zielonych, jak liście w lecie, oczach pojawiła się iskra nadziei.

– Więc o co?

Właśnie, Severusie. O co tutaj chodzi? Nie powinieneś był znaleźć się na tym miejscu. Zdążyłeś już rozwścieczyć członków rady nadzorczej szkoły, o samym Albusie nie mówiąc. Wziął głęboki oddech.

– Nie mam zamiaru wdawać się w romans o czysto fizycznym podłożu z tobą ani nikim innym. – Tylko tak mógł powiedzieć coś najbliższego prawdzie.

Oczy Pottera zwęziły się w cichej groźbie.

– Wie pan, nie musiałem tu w ogóle przychodzić, ale chciałem z panem porozmawiać.

– Co innego mógłbyś tu ze mną robić?

Harry wstał, oplatając pierś ramionami.

– Skąd mam wiedzieć? Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie żeby mi się to w ogóle podobało.

Snape prychnął.

– Zachowywałeś się, jakby tak właśnie było. – Był zaskoczony intensywnością spojrzenia Pottera. Przez jego ciało przepłynęło dziwne, ciepłe uczucie. Nie, na pewno mu o to nie chodziło. Przez chwilę poczuł to powiązanie, dotyk ręki Boga, zanim nihilistyczne myśli odpłynęły. To było tylko i wyłącznie to. Nikt nie mógłby nigdy chcieć Severusa Snape’a na własność.

Potrząsnął głową, odganiając od siebie te myśli.

– Jeśli nadal będziesz patrzył na mnie bez szacunku, będę zmuszony odjąć ci punkty.

– Ty okropny, tłustowłosy draniu...

– Niech pan uważa, panie Potter. Wiem, że Slytherin jest tylko dwadzieścia punktów za Gryffindorem w Pucharze Domów. Byłoby wielką szkodą, gdyby pańskie pyskowanie przechyliło szalę zwycięstwa.

– Wiesz co? Gówno mnie to obchodzi.

– Dziesięć punktów.

– Myślałem, że to coś dla ciebie znaczyło. Możesz stwierdzić, że zwariowałem, ale sądziłem, iż coś nas połączyło. Co z tym całym gadaniem o Sparcie? Tak sobie tylko powiedziałeś? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak cudownie jest myśleć, że nigdy nie będę nikim więcej, niż tylko tanią dziwką.

Z trudem otworzył usta, żeby wypowiedzieć kolejne zdanie:

– Dwadzieścia. Może powinniśmy zobaczyć, jak miewa się Hufflepuff?

– Ty bezduszny sukinsynu! – Harry zamachnął się i pchnął biurko tak mocno, że uderzyło w krzesło Snape’a. Severus odsunął szybko stopy, zanim zostały stratowane przez mebel. Jego prawe ucho zatrzymało się niecały cal przed półką z najbardziej niebezpiecznymi eliksirami. Odetchnął z ulgą i zakodował sobie w głowie, że musi je przełożyć gdzieś indziej, zanim wysadzi szkołę w powietrze.

Nagle został przygwożdżony do krzesła. Szczupłe ramiona objęły jego szyję, a smukłe nogi wcisnęły się pomiędzy jego uda. Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą czerwoną, wykrzywioną wściekłością twarz.

– Powiedz mi – wysyczał Potter – że to nic dla ciebie nie znaczyło. No dalej, do cholery!

Próbował, ale nie mógł.

– Pięćdziesiąt punktów. – Severus odwzajemnił spojrzenie. Chłopak zmarszczył nos ze złości.

Nagle rozgrzane palce chwyciły jego włosy i zacisnęły się na nich. Poczuł ostre paznokcie wbijające się w skórę jego głowy. Syknął z bólu i kiedy Potter zobaczył jego rozchylone usta, od razu go pocałował. Nie było to już takie czułe, jak zeszłego wieczoru. Pocałunek był silny, brutalny, zniewalający i przepełniony nienawiścią. Nie mógł się powstrzymać. Jego dłonie odnalazły drogę do szczupłych bioder chłopaka i zacisnęły się na nich. To było dla niego zbyt dużo, zbyt dużo utraconych żyć, zbyt mało czasu...

Przez mgłę w jego umyśle przedostały się wspomnienia tamtych sześciu lat, które spędził w łóżkach różnych śmierciożerców: Lucjusza, Rosiera, Rookwooda, Macnaira, Narcyzy, Avery’ego, Goyle’a, Notta. Mogło być ich jeszcze więcej, ale wolał o tym nie myśleć, bo wiedział, że bycie ich wdzięczną dziwką było tylko uroczystym obowiązkiem. Od dwunastu lat nigdy nie nazwał tego seksem. To było zobowiązanie, służba, trening. Właśnie to próbował teraz zrobić z Potterem – zabawić się nim, a potem wyrzucić go stąd, żeby znalazł sobie kolejne szeroko otwarte drzwi.

Tym razem łzy nie smakowały słodkim miodem, ale goryczą. Ich usta poruszały się gorączkowo, zbierając z twarzy słone krople. Severus objął ciasno w pasie chłopaka i pomodlił się cicho, żeby ta jedyna osoba, która wróciła do jego komnat, nigdy nie zaznała takiego życia, jakie on miał. Ledwie zauważył, że Harry odsunął się od niego i teraz gładził jego włosy. Pachniał piżmem i wilgotną ziemią. Przez szatę czuł jego żebra, otoczone warstwą młodych mięśni.

– Przepraszam, profesorze.

– Severus.

– Severusie.

Nie rób tego na oczach Pottera, ty cholerny dupku! Jak potem staniesz z nim twarzą w twarz w klasie? Lekcje wydawały się takie odległe. Większość uczniów wyjechała na święta wielkanocne do domów. Zmusił się do głębokiego oddechu, pozwalając znoszonej, szkolnej szacie pochłonąć ostatnie oznaki jego słabości. Odepchnął od siebie Harry’ego delikatnie, ale stanowczo. Nie wiedział, czy powinien czuć ulgę, czy być zawiedziony, kiedy chłopak usiadł na krawędzi biurka.

Potter patrzył uważnie na Snape’a.

– Ile punktów straciłem?

Severus potrząsnął głową.

– Pięć punktów dla Gryffindoru.

– Tylko pięć?

Snape spojrzał na niego, unosząc ostrzegawczo brew.

– Pamiętaj, w jakim jesteś domu, Potter. Łatwiej byłoby mi je odejmować.

Harry przewrócił oczami.

– Dlaczego próbowałeś mnie wyrzucić?

– Miałem swoje powody. – Na Merlina, chłopcze, uciekaj stąd. Nie wiesz, o co prosisz. Wydął wargi i rzucił Potterowi spojrzenie mówiące, że temat jest już skończony.

Harry spojrzał na niego wilkiem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zamarł, kiedy jego wzrok padł na Proroka Wieczornego.

– Dedalus Diggle zginął? – jego cichy głos załamał się.

Severus kiwnął głową.

– Dziś około piątej nad ranem. Nie był może najzdolniejszym czarodziejem, ale rzadko spotyka się osobę, która tak bardzo chciała zniszczyć Czarnego Pana. – Potter podniósł gazetę. Dotknął palcami zdjęcia, a na jego twarzy pojawił się smutny wyraz spowodowany kolejną, niepotrzebną śmiercią.

– Raz na niego wpadłem w sklepie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem czarodziejem. – W głosie Harry’ego słychać było tęsknotę.

Severus pozwolił mu czytać w ciszy. W myślach powtarzał sobie swoją ostatnią wypowiedź – zniszczyć, everse. Jego umysł zalały wspomnienia z przeszłości. To nie był na to odpowiedni czas. Voldemort coraz bardziej pogrążał ich w apokaliptycznej przyszłości, to po prostu nie był odpowiedni czas.

– On coś planuje, prawda?

– Tak. – Severus poczuł, że Potter spochmurniał. Jak na bachora, którego umysł przepełniony był Quidditchem, chłopak miał niesamowitą zdolność postrzegania.

– Wiesz co?

– Jeszcze nie.

– Och.

Siedzieli przez chwilę w ciszy. Severus poczuł dziwne ukłucie winy. Potter pewnie się tego nie spodziewał, kiedy przyszedł tego wieczora do lochów.

– Eee... Będziesz musiał znów wyjechać?

Severus spojrzał w górę i zobaczył strach na młodej twarzy Harry’ego. To go postarzało. Teraz mógł z łatwością uchodzić za dwudziestopięciolatka.

– Tak sądzę.

Potter przygryzł wargę.

– A wrócisz? – Chyba nie był pewien tego, czy chce usłyszeć odpowiedź.

– Nie mam wyjścia, prawda? Ktoś musi pilnować, żebyś pozostał w jednym kawałku. – Fala czerwieni zalała blade policzki Snape’a, kiedy to mówił. – Nie mogę dowiedzieć się wszystkiego z gazety.

Potter siedział przez chwilę w ciszy. Pokój wypełnił odgłos jego drżącego oddechu. Otarł nos o rękaw szaty.

– Eee...

– Tak? Mów głośniej, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć.

Harry spuścił głowę.

– Dlaczego miałbyś od nich odejść? – Spojrzał szybko w górę. – Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz.

Przez moment Severus pomyślał, że mógłby opowiedzieć mu całą pokręconą historię bez wdawania się w szczegóły, które wystraszyłyby dzieciaka na śmierć. Nie wiedział czy dlatego, że chce, żeby został, czy żeby zmusić go do ucieczki.

– To moja osobista sprawa.

Potter kiwnął głową.

– Eee... Mówiłeś, że musisz się czegoś dowiedzieć.

Snape spojrzał na niego chłodno.

– Sugerujesz, że nie potrafię poradzić sobie z czymś, w czym jestem prawdopodobnie największym ekspertem na świecie?

Potter potrząsnął gwałtownie głową.

– Chciałem po prostu wiedzieć, czy nie potrzebujesz pomocy. W końcu, no wiesz, pewnie i tak się w to jakoś wpakuję. Wszystko przez tą głupią starożytną przepowiednię.

– O Dziedzicu Gryffindora?

Harry zaczął się wiercić.

– Myślisz, że nim jesteś? – spytał Severus.

Harry wzruszył ramionami.

– To miałoby sens.

Bachor miał rację. Już wcześniej udało mu się umknąć Voldemortowi. Niestety przepowiednia mówiła, że Dziedzic miał się wykazać w walce. Jak to zwykle bywa, nie było tam mowy o tym, w jakiej walce. Niewątpliwym był fakt, że stoczy on ją ze sługami Czarnego Pana lub z samym Lordem Voldemortem. Krótka i często zapominana część przepowiedni twierdziła, że Dziedzic zakończy legendarną linię Gryffindorów. W gardle Severusa pojawiła się nagle wielka gula – te wersy zawsze były rozumiane, jako wspólna śmierć z Dziedzicem Slytherina.

Skończ z tym, Severusie. Co w ciebie wstąpiło? Jeden numerek na podłodze gabinetu i już zaczynasz martwić się o tą zmorę twojego życia? Rozluźnił palce, które zaczynały powoli drętwieć z zimna lub nerwów, albo niepohamowanego pragnienia, żeby zerwać ich szaty i wykorzystać niesamowite uczucie ocierających się o siebie nagich ciał. Nagle spłynęła na niego dziwna myśl. Przecież zakończenie rodzinnej linii nie musiało się odbywać w jeden sposób. On na pewno nie miał zamiaru płodzić kolejnego Snape’a. A może... Jego wargi wygięły się krzywo. Dobra przepowiednia nigdy nie jest jednoznaczna. Otrząsnął się z zamyślenia.

– Jak myślisz, w jaki sposób miałbym sprowadzać cię regularnie do lochów w celach badawczych bez niepokojenia, powiedzmy, pana Malfoya? Szlaban? – Jego młodszy kuzyn, prawdopodobnie największa z jego niezliczonych porażek.

– Brzmi świetnie. Przecież nikt nie będzie zdziwiony tym, że chcesz zmienić moje życie w piekło.

– Każdego dnia? W czasie wakacji?

Potter wzruszył ramionami.

– Może.

– Mam szczerą nadzieję, że wymyślisz coś lepszego. Jeśli ktokolwiek się dowie, że tak chętnie skazuję się na przebywanie z ludźmi twojego pokroju, moja reputacja strasznie na tym ucierpi.

– Spróbuję. Chociaż nie widzę, żebyś miał lepszy pomysł. – Harry patrzył na niego nerwowo. Na końcu Severus i tak będzie musiał znaleźć inną wymówkę. Jakaś jego część miała nadzieję, że Potter się podda, ale ta druga była ciekawa, ile reguł może złamać ten dzieciak.

Zielone oczy zamigotały za szkłami okularów.

– Nadal cię nienawidzę.

– Gdyby tak nie było, bałbym się o twoje zdrowie psychiczne. – Tak, mały stopień troski mógł wspaniale pasować do nutki złośliwości. Tak samo, jak od początku jego pierwszego roku.

Tak właśnie zachowywał się w stosunku do każdego innego ucznia. Był w końcu nauczycielem i jego obowiązkiem było zapewnienie im bezpieczeństwa, nieważne w jak podły sposób. Potter po prostu miał większy talent do wpadania w tarapaty niż inni. Severus zawsze powtarzał sobie, że kiedy nie będzie już Voldemorta, nigdy więcej nie będzie musiał widywać się z tym dzieciakiem.

Severus nie oczekiwał tego, że Harry pochyli się i spróbuje znów go pocałować. Odskoczył na czas i położył palec wskazujący na tych ciepłych wargach. Poczuł ukłucie straty, ale nie było ono tak nieoczekiwane, jak chciałby przypuszczać.

Harry zmarszczył brwi.

– Co ja zrobiłem?

– Nic. – Nie mógł pozwolić, żeby to się ciągnęło. Tylko naraziłby ich na niebezpieczeństwo, a Snape poświęcił zbyt dużo czasu i wysiłku, żeby ratować chłopaka. Jak miał go ochronić, nawet przed samym sobą? – Tydzień.

Potter spochmurniał.

– Cały tydzień?

Snape pokiwał wolno głową. Tyle czasu wystarczy, żeby wybić im z głowy pomysł pieprzenia się na podłodze jak zwierzęta w rui.

– To co mam robić do tego czasu?

Severus uniósł brew z rozbawieniem.

– A co robią inni chłopcy w zaciszu swojego dormitorium, kiedy nikogo nie ma? – Prawie zachichotał widząc, jak twarz Potter oblewa się czerwienią. Stuprocentowy Gryfon.

– Nie o to mi chodziło.

– Więc o co, panie Potter?

– Ja... – Westchnął. – Zapomnij o tym.

Snape spojrzał na zegar. Był już kwadrans przed dziewiątą.

– Powinieneś już iść. Twoi koledzy zaczną cię szukać, kiedy dowiedzą się, że jesteś sam w lochach.

Harry pokazał mu język, na co Severus obrzucił go spojrzeniem. Nie potrzebował takiej zachęty.

– Nie chciałbym, żeby Gryfoni urządzili mi nalot na gabinet.

– Wczoraj tego nie zrobili.

– Hmm. Może do tego czasu wrócił im rozum.

Potter wyglądał na skrzywdzonego.

– Nie ma ich tu. Nie żeby w ogóle zauważyli, że nie ma mnie w dormitorium – wymamrotał.

– Jestem pewien, że pan Weasley zauważyłby, iż chodzi za kimś, kogo w ogóle tam nie ma. – Severus zdziwił się, kiedy Harry spojrzał na niego wilkiem.

– Musiałby przedtem oderwać się od Hermiony.

Spojrzeli sobie w oczy. Snape poczuł dziwną potrzebę, żeby kazać chłopakowi zostać.

– Spadaj. Mam lepsze rzeczy do robienia w życiu, niż patrzenie na ciebie.

– Ja też. – Potter zeskoczył z jego biurka. – Dlaczego miałbym chcieć uprawiać z tobą seks?

– Gryfońska odwaga.

Harry prychnął i zaśmiał się krótko. To była miła odmiana po jego spojrzeniu, które jeszcze przed sekundą mówiło: Nikt mnie nie kocha. Snape próbował powstrzymać się od wykrzywienia warg. Potter znów pochylił się w jego stronę, ale Severus powstrzymał go, kładąc dłoń na jego piersi.

– Muszę ci przypominać, jak długi jest tydzień, Potter?

– Nie, profesorze. – Stał jeszcze przez chwilę, patrząc na Severusa z dziwną determinacją. Jeszcze raz próbował pochylić się w jego stronę, ale Snape wskazał mu ręką wyjście. Minutę później, kiedy zamknęły się za nim drzwi, Severus pożałował swojej decyzji.





***





O dziewiątej w sobotni wieczór pokój nauczycielski był niezwykle zatłoczony. Większość grona pedagogicznego siedziała nad grą w Czarodziejską edycję zgadywanek.

– Severusie! – zawołała do niego Emily Vector, nauczycielka numerologii. – Chodź tu i pograj z nami.

Prychnął szyderczo.

– Nie sądzę, żeby ta gra była warta mojego czasu.

– Przysuń sobie krzesło. – Filius uśmiechnął się do niego szeroko. – Muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiej porażki. Biją nas na głowę w pytaniach o sport.

– Tak to jest, kiedy grasz przeciwko dwóm najlepszym ścigającym i najlepszemu pałkarzowi, których widziała ta szkoła. – Minerwa uśmiechnęła się psotnie, podczas gdy Emily i Rolanda wyglądały na zadowolone z siebie. – No chodź, Severusie. Będziesz miał świetną zabawę.

Uniósł brew, patrząc na Minerwę.

– W którym kręgu piekielnym uważa się za świetną zabawę wrzeszczenie odpowiedzi na głupie pytania? To tylko świadczy o niskim poziomie inteligencji.

Przewróciła oczami.

– Musisz się odprężyć. Przyjdź potem do mojego gabinetu, mam coś, co lubisz. Tequilę.

Spojrzał na nią drwiąco.

– Nie ma mowy – warknął. Po ostatnim razie już nigdy się do tego nie zbliży. Większość nauczycieli uśmiechnęła się znacząco. Widocznie nabrali pewności siebie. Sara Sprout zachichotała, a Emily i Rolanda spojrzały na siebie i zawyły z radości.

– Poliż sól, poliż, wypij, ssij! – krzyknęły równocześnie.

Severus spojrzał na nie chłodno.

– Dziękuję za tak graficzny opis waszego życia seksualnego. – Ten komentarz zaskoczył go tak bardzo jak innych. Hagrid zaczął przypominać wściekle czerwonego pomidora, a reszta wymieniała zszokowane spojrzenia, próbując stłumić rubaszny śmiech. Snape wykorzystał sytuację i usiadł w wielkim fotelu w rogu pokoju, podnosząc ze stołu kopię Dziennika czarodzieja. Zwykle nie wybierał go do czytania, ale pismo było wystarczająco duże, żeby ukryć jego twarz przed innymi. Mógłby wyjść, ale bycie samym w swoich komnatach było jeszcze gorsze od podrzędnego artykułu z rubryki Wiadomości ze świata.

Przed kominkiem toczyła się prawdziwa bitwa.

– Który szukający powiedział w 1966 roku, że nie ma dobrego meczu bez wynoszenia pałkarza na noszach z boiska? – Co za łatwizna. Przecież każdy, kto interesował się Quidditchem w latach sześćdziesiątych, potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyźni wyglądali na zaskoczonych. Rolanda prychnęła. – No dalej, żaden z was nie ma pojęcia?

– Eee... Możemy się przez chwilę zastanowić? – Siggy Castrus, mistrz starożytnych runów, pochylił się do Flitwicka, żeby omówić sytuację. Hagrid patrzył przed siebie zamglonym wzrokiem, a Hornsby, nauczyciel mugoloznastwa, mruczał coś pod nosem.

Natalia Sinistra uśmiechnęła się z wyższością.

– Już się poddajecie?

– Daj nam pomyśleć, cholibka! Nie będziemy od razu rezygnować! – Minutę później Hagrid westchnął i powiedział:

– Dobra, rezygnujemy. – Wszyscy przyznali mu rację.

– Omar Nicholas – wymamrotał Severus. Kobiety spojrzały na niego z zaskoczeniem.

– Masz rację. – Hooch odłożyła kartę do pudełka. – Omar Nicholas.

– Od kiedy znasz się na Quidditchu? – spytał Siggy po chwili otępienia.

– Od kiedy spędzasz sobotnie wieczory w pracy? Velda na pewno zastanawia się, gdzie jesteś.

– Spędza Wielkanoc u swojego brata w Surrey. Dlaczego z nami nie grasz, do cholery?

– Ponieważ wolę być tutaj. – Twarz Siggy’ego zaczerwieniła się wściekle pod wpływem jego spojrzenia. – Ja... – urwał, czując przeszywający ból w lewym przedramieniu. Był on tak silny, jakby przypiekano mu mięśnie od środka. Przygryzł wargę, żeby nie krzyknąć i odłożył gazetę na stół. – Wybaczcie mi. – Wyprostował się i wyszedł z pomieszczenia.

Stojąc na spiralnych schodach, wiodących go gabinetu dyrektora, podwinął rękaw szaty. Mroczny Znak wyraźnie odznaczał się na jego skórze. Wokół niego tworzyły się bąble krwi wielkości knutów. Jeden z nich pękł i lepka, ciemna krew popłynęła stróżką po jego ramieniu. Poczuł ukłucie bólu tak silnego, że myślał, iż za chwilę zemdleje. Chyba wcześniej zapukał, ponieważ drzwi same się otworzyły.

– Na Merlina. – Albus wciągnął go do środka i od razu zaczął wycierać krew chusteczką w cytryny i kwiat lawendy.

– Myślę, że powinienem już iść, dyrektorze.

– Rozumiem, przyjacielu. – Czułe słowa już nie raniły jego serca. To uczucie zblakło i całkowicie umarło już wtedy, kiedy miał trzydzieści lat. Pozostawiło po sobie niezwykłą (choć czasami chwiejną) przyjaźń i Severus nie był pewien, co by zrobił, kiedy coś stałoby się temu staremu manipulatorowi.

Twarz Albusa przybrała stanowczy wyraz.

– Jest coś, o co muszę się martwić?

– Powinieneś zobaczyć się z Potterem. – Snape przeklął się za to. Mówił bez zastanowienia, a tam gdzie idzie, może się to dla niego skończyć tragicznie. – Minąłem go na korytarzu i widziałem, że jego blizna była spuchnięta. – Albus mruknął coś pod nosem i skierował go w stronę kominka.

– Powodzenia.

Nie skupił się na tym, co usłyszał. Severus kiwnął głową, odbiegając myślami daleko stamtąd. Wszedł w zielone płomienie i nie przestawał patrzeć na zakurzony dywanik przed kominkiem.





***





Tego wieczoru pięciu z nich ucierpiało od Cruciatusa. Severus nie mógł przestać rozmyślać o tym, że jeżeli właśnie to Voldemort robi ze swoimi poplecznikami, to nie chce widzieć, co zrobi z Potterem. Na pewno nie chce też widzieć, co zrobią z nim śmierciożercy. Przez jego szczupłe ciało przeszedł dreszcz i znów pozwolił sobie zapomnieć.

Podczas spotkania niewiele się zdarzyło. Czarny Pan ciągle mówił o Potterze, Ministerstwie i masie innych, wiadomych rzeczy. Z roku na rok stawał się coraz bardziej niezrównoważony. Snape się nie odzywał. Zbyt dużo czasu zajęło mu przekonywanie Voldemorta o swojej wierności, żeby teraz wszystko zepsuć. Kiedy przyszła jego pora, stał spokojnie, dopóki nie poczuł rozżarzonych imadeł, rozdzierających jego duszę i ciało. Upadł na ziemię, wijąc się i krzycząc. Miał wrażenie, że jego klątwa trwała dłużej, niż reszty.

Kiedy się obudził, już nikogo nie było. Jęknął i mrugnął, próbując skupić wzrok.

– Spokojnie, Severusie. Nie możesz na mnie zwymiotować. To nowe szaty. – Miękki kawałek bawełny wytarł metaliczną ciecz z jego ust. Otworzył oczy i wzdrygnął się, widząc jaskrawe światło świeczki. Przynajmniej Lucjusz zdjął ich maski.

Chciał spytać: Co, do cholery, tu robisz?, ale zdołał wydusić z siebie tylko długi, niezrozumiały jęk. Klątwa musiała trwać jedną albo dwie minuty. Gdyby było to więcej czasu, mógłby pożegnać się ze swoim wątpliwym zdrowiem psychicznym. Lucjusz zmarszczył brwi i usiadł sztywno na trawie. Położył głowę Severusa na swoich kolanach i zaczął masować mu skronie.

– Nie chciałem zostawiać mojego maleńkiego kuzyna samego.

Severus zdławił odruch wymiotny. Nienawidził, kiedy Lucjusz go tak nazywał. Malfoy spojrzał na niego z wyższością. Nie powiedziałby tego, gdyby wiedział, że Snape może mu się odciąć.

– Muszę... wrócić – wymamrotał. Kiedy zamknął oczy, nawet lekki nacisk na skroniach wydawał się miły.

– Nie w tym stanie. Jutro Wielkanoc i nie musisz jej spędzać w Hogwarcie. Chodź ze mną, zostań na kilka dni. Draco wrócił do domu.

Severus próbował potrząsnąć głową.

– Muszę wrócić – powtórzył bardziej stanowczo. Chciał z powrotem swoje łóżko, koszulę nocną i gazetę, żeby odciąć się od tego piekła. Na dnie jego świadomości dryfowała myśl, że musi też zobaczyć, co z tym bezużytecznym dzieciakiem Potterów.

Lucjusz pochylił się i musnął jego wargi.

– Przecież wiesz, że tego nie chcesz. – Jeden cienki palec przesunął się delikatnie z jego skroni na wystające policzki. Zadrżał. Lucjusz pewnie pomyślał, że to z przyjemności, ponieważ zrobił to ponownie. W końcu to był Malfoy, mógł to robić, aż zaczęło boleć. – Chodź ze mną. Narcyza nie będzie miała nic przeciwko dzieleniu łóżka.

Złamałby Lucjuszowi kark, gdyby nie był w takim stanie.

– Nie – powiedział, czując suchość w ustach. Jego kuzyn zachichotał.

– Kto by przypuszczał, że zdecydujesz się na celibat?

Severus spróbował usiąść. Mięśnie jego brzucha i nóg były jak galaretka.

– Idź do diabła.

– Na to nie możemy sobie pozwolić. – Delikatne, znienawidzone palce kreśliły małe kółka na jego szyi. – Zastanawiam się... – Szare oczy błysły złowieszczo. – Może nie jesteś aż tak skończony. Przecież jest jeszcze tak dużo małych, pięknych chłopców, których trzeba nauczać.

Snape zdołał przeturlać się z kolan Lucjusza na gęstą, żółtą trawę.

– Znów... nie wiesz... o czym... mówisz.

– Znów? Czy ja kiedykolwiek nie wiedziałem, o czym mówię?

Palce Severusa zadrżały, marszcząc twardą ziemię. Lucjusz prychnął.

– Jeszcze ci nie przeszło? Przecież to było jakieś dwadzieścia lat temu! Ktoś mógłby pomyśleć, że powinieneś nam dziękować za należyte odpłacenie się Eversorowi.

Te szare oczy – tak blade, że Severus przypuszczał, iż Malfoyowie mają w sobie geny albinizmu – spojrzały na niego ostro. Twarz Snape’a upadła na brudną trawę. Nie miał siły wykłócać się o złamane obietnice i okrucieństwa przeszłości. Mimo słabości, próbował się podnieść, ale nie udało mu się.

– Muszę... wracać. Dumbledore... będzie... coś podejrzewał.

– Myślę, że związał ci jaja, żeby mieć cię na oku.

– Tak. – Lepsza taka odpowiedź, niż żadna. – Stary... zboczeniec.

Lucjusz zaśmiał się.

– Jak dobrze, że wróciło ci poczucie humoru. – Severus przeraził się, kiedy poczuł, że oplatają go smukłe ramiona. Malfoy chrząknął. – Robisz się ciężki. – To nie była prawda. Na pewno schudł kilka kilogramów. Ale Malfoyowie nie byli zbytnio silni, od dźwigania mieli Crabbe’ów i Goyle’ów. – Wiesz, jakbyś zmienił zdanie, to Draco wyrósł na całkiem przystojnego młodzieńca.

– Jesteś chory, Lucjuszu – wymamrotał w szatę Malfoya.

– Nie bardziej, niż ty, maleńki kuzynie.

Severus zamknął oczy. Ciepło i obecność drugiego ciała, przyciśniętego do niego były dławiące. Mąciły jego zmysły i zmuszały do zwrócenia resztek obiadu.

– Gdzie teraz?

– Podrzucę cię do Hogsmeade, jeśli tak bardzo chcesz tam wrócić.

Snape kiwnął słabo głową. Może zatrzymać się w lesie i poczekać, aż odzyska siły i będzie mógł znów polegać na swoich nogach.

– Gotowy?

Znów przytaknął. Zdziwił się, że nie rozszczepili się podczas aportacji.





***





Albus nieraz go zadziwiał. Kiedy Snape wszedł chwiejnie do jego gabinetu o czwartej nad ranem, ten nie spał, chodząc wzdłuż pomieszczenia. Severus był wdzięczny za jego krótki uścisk, który zmazał wspomnienie dotyku Lucjusza.

– Dzięki Bogu – wymamrotał Albus w szatę mistrza eliksirów.

– Za bardzo się martwisz. – Snape pozwolił czarodziejowi poprowadzić się do wygodnego fotela. Jego wargi wykrzywił lekki uśmiech, kiedy zobaczył przed sobą miskę wiśni. Nie mógł być taki cyniczny, żeby to przepuścić. Oparł naczynie o swój wklęsły brzuch i zaczął jeść owoce. – Widziałeś się z Potterem?

Albus usiadł w drugim fotelu przed kominkiem. Jego oczy błysnęły, kiedy pytał:

– Mówisz z pełnymi ustami?

Severus obrzucił go spojrzeniem i połknął wiśnie. Dumbledore chrząknął, a błysk w jego oczach zniknął.

– Kazałem mu spędzić noc w skrzydle szpitalnym. Wyglądał, jakby cierpiał od tego samego, co ty.

Snape zamarł. Po ostatnich trzydziestu sześciu godzinach nie chciał słyszeć o kolejnej rzeczy, która ich łączyła. To mogło wszystko skomplikować.

– Doprawdy? – spytał tak normalnie jak mógł.

– Odczuwał już skutki zaklęcia, kiedy go znalazłem. Jest silniejszy, niż przypuszczałem, a to wiele o nim świadczy. Spotkałem go na korytarzu, chyba szedł w stronę lochów.

Severus włożył do ust kilka kolejnych wiśni. Jego palce były komicznie czerwone.

– Taki ból musiał go zdezorientować. To nie było przyjemne.

Albus wydał z siebie dziwny odgłos.

– Severusie – zaczął łagodnie, ku przerażeniu Snape’a. – Może powinieneś spróbować go trochę poznać? Wiem, jak bardzo się różnicie, ale obaj jesteście jak dwie strony tej samej monety.

Severus poczuł, że blednie.

– Dyrektorze?

– Pracując razem, staniecie się potężnymi przeciwnikami dla innych. – Zawsze, kiedy Albus patrzył na niego w ten sposób, wydawało mu się, że jego błękitne oczy przeszywają go na wylot. – Potrzebujemy was wszystkich.

– Hmm. – Kolejna wiśnia. Już niewiele ich zostało. Zlizał sok ze swoich palców, a obrazy, które podsunęła mu jego wyobraźnia, na pewno nie były właściwe. – To nie wydaje się możliwe.

– Dlaczego nie? Mogę z nim porozmawiać. Ty musisz jedynie zaaranżować szlabany po rozpoczęciu semestru, oczywiście. Jeśli ci się uda, spędzisz mile wakacje, nie martwiąc się o zajęcia.

Snape patrzył na niego z obrzydzeniem, zaciskając usta. Zastanawiał się, czy Potter się wygadał. Nie zrobiłby tego. Nie mógłby. Ryzykuje wydalenie ze szkoły tak samo, jak ja zwolnienie. W tych czasach nie powinni oddalać się od Hogwartu.

– My... to może wszystko skomplikować – dokończył. Miał nadzieję, że nie brzmiał za bardzo dwuznacznie.

– Przecież nie proszę cię, żebyś z nim sypiał, Severusie. Chcę po prostu wykorzystać to, co mamy. Z doświadczeniem Harry’ego z Voldemortem i twoją wiedzą mamy spore szanse.

– A jeśli tego nie zrobię? – Zadziwił go jego słaby głos.

Albus odchrząknął i spojrzał na portret Dippeta, który spał, oparty o ramę obrazu.

– W takim razie będziemy musieli obejść się bez tego.

Severus spojrzał na ostatnie trzy wiśnie w misce. Już ich nie chciał.

– Pozwól mi z nim najpierw porozmawiać. Znajdę jakąś wymówkę.

– W porządku.

– Daj mi tydzień. – Spojrzał w ogień. Kusiło go, żeby wrócić do swoich komnat albo ofiarować się dla sprawy. – Nie mogę uwierzyć, że tak zmarnuję czas, ale jeśli to sprawi, iż będziesz szczęśliwy, spróbuję. – Wszystko skończy się, zanim zaczną się zajęcia. Wtedy będzie mógł tu wrócić i powiedzieć Dumbledore’owi, że jego plan zawiódł. Dyrektor wyciągnął rękę i poklepał go po dłoni.

– Dziękuję, przyjacielu. Wiem, że to jest dla ciebie trudne. – Nawet nie wiesz, jak bardzo, Albusie.

– Powinienem iść do łóżka. Nasz kochany Czarny Pan uraczył mnie Niewybaczalnym i teraz chciałbym o tym zapomnieć.

– Przepraszam – wymamrotał łagodnie Albus. – Powinienem był poczekać do rana.

Severus potrząsnął głową.

– Lepiej mieć to juz za sobą. Jutro porozmawiam z tym bachorem.

Dumbledore pomógł mu się podnieść.

– Chyba nie powinieneś go tak nazywać w jego obecności.

– Co powiesz na okropnego dzieciaka? To też pasuje. – Albus posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i Severus wiedział, że lepiej nie naciskać.

Podróż schodami w dół była znacznie szybsza, niż w górę. Czuł, że już nie jest zmęczony. Na pewno nie było tak z powodu pięciu godzin snu w lesie pod peleryną śmierciożercy. Znów nawiedziły go koszmary z nocy, kiedy umarł jego brat. Pomyślał, że miło byłoby wstąpić do kuchni po kubek gorącej czekolady. Zorientował się jednak, że minął już obraz z misą owoców.

Skrzydło szpitalne było pogrążone we śnie. Drzwi gabinetu Poppy dosłownie trzęsły się od odgłosów chrapania, jakby za nimi znajdowało się kilka górskich trolli. Czasami zastanawiał się, czy pielęgniarka posiada w ogóle własne kwatery. Rzucił zaklęcie wyciszające na buty (chociaż nie wiedział, po co) i otworzył drzwi. Jeden ze ścigających Ravenclawu mamrotał coś w poduszkę. Pierwszorocznemu Ślizgonowi – Benebrosusowi Buggle’owi – nadal rosło drzewo na głowie. Na szczęście było to bonsai, inaczej Hufflepuff straciłby więcej, niż dwadzieścia punktów. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył Pottera, leżącego w łóżku pomiędzy dwoma oknami pośrodku.

Promień księżyca oświetlał jego spuchnięte czoło. Severus skrzywił się, widząc sczerniałe pęcherze na jego jasnej skórze. Dzięki zaklęciom Poppy, były one znacznie mniejsze niż wcześniej. Skóra naokoło nadal była czerwona i opuchnięta, a sama blizna wyraźnie odznaczała się na czole. Najdziwniejszym w tym wszystkim był spokojny wyraz jego twarzy.

Chłopak wydymał wargi i wyglądem przypominały one serce, jednak nie takie, o którym zwykł mawiać Lockhart w szkole. Wyglądały dobrze na jego szczupłej twarzy, która dopiero zaczynała dojrzewać. Przesunął wzrokiem po jego kościach policzkowych i dziwnie drobnej szczęce. Nigdy nie zastanawiał się, jak wygląda Harry Potter, kiedy śpi. Patrząc na jego przeszłość, powinien wyglądać tak jak Severus: rzucać się w łóżku i krzyczeć. Przynajmniej tak mówili mu inni. On tylko pamiętał obrazy z koszmarów.

Potter drgnął. Zakwilił cicho i obrócił się na bok. Koce przesunęły się wraz z nim, odsłaniając jego plecy. Cóż, przecież nie może się przeziębić, prawda? Lepszy okropny dzieciak od kichającego, okropnego dzieciaka. Severus podszedł do niego z wahaniem i wyciągnął koc z jego uścisku, okrywając nim śpiące ciało. Było niezwykle ciepłe. Severus od lat nie czuł ciepła podczas snu. Nie myśląc o tym, musnął wargami jego bliznę. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi skrawek zieleni spod krótkich, gęstych brwi.

Myślał intensywnie, spiesząc z powrotem do swoich kwater w lochach. Tydzień. Tylko tydzień i wszystko wróci do normy. Jednak jakaś część jego umysłu była tym zawiedziona.











2. Niedziela, 12 kwietnia



Zawsze zadziwiało go to, jak bardzo obłudny może być świat. Mimo tego że Severus wziął przed snem Eliksir Nasenny, obudził się o dziewiątej. W Wielkiej Sali już nikogo nie było, a na stole stał tylko talerz z ostygłymi jajkami i bukiet lilii. Pokój nauczycielski był podobnie wyludniony. Wchodząc do pomieszczenia, zobaczył przerażonego Filiusa i stado królików. Jeden próbował przegryźć mu różdżkę.

– Dobry króliczek. Nie, to nie jest marchewka. Eee, może mógłbyś mi pomóc, Severusie?

Snape westchnął i mamrocząc zaklęcie, zamienił zwierzęta z powrotem w butelki. Minerwa mogła ponarzekać później. Z tą myślą wyszedł.

Kilka lat temu czytał pewien fragment Biblii. Znalazł ją w kącie domowej biblioteki Malfoyów. Przebrnął przez dziesięć stron, po czym odłożył z obrzydzeniem książkę. Jak taki oklepany i propagandowy stek bzdur mógł stać się podstawą dla całej religii? Właściwie to kilku religii, jeśli dobrze pamiętał.

Za każdym razem, kiedy zabierał się do tej lektury, stawał się coraz bardziej sceptyczny. Przebrnął przez ostatnią część, Apokalipsę, czy coś w tym rodzaju i prawie się zakrztusił, kiedy zorientował się, kim naprawdę byli złowróżbni czterej jeźdźcy. W głębi serca nazywał Pottera Wojną, Pettigrew Głodem, Lupina Zarazą, a Blacka Śmiercią, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos. Wystarczyło mu to, że niektórzy czarodzieje wzywali imienia Boga i Chrystusa. Skutek uboczny małżeństw z mugolami. To, że on i ludzie jego pokroju skazani byli na łaskę Śmierci przez tą... książkę i nadal świętowali w imię religii chrześcijańskiej zawsze wywoływało u niego mdłości.

W wielkanocny poranek świat był dla niego szczególnie okrutny. Doprowadzenie do łez pierwszorocznej dziewczynki za śpiewanie o wielkanocnym zajączku sprawiło mu przyjemność. Poza tym był zadowolony, kiedy mógł zamknąć się w swoim gabinecie i przejrzeć dokładnie ostatnie wydania Proroka.

Czekał do dziesiątej. Żadnego Pottera. To go nie zdziwiło, przecież Poppy nie wypuściłaby wcześniej swojego pacjenta. Szczerze powiedziawszy, Harry spędzał więcej czasu w skrzydle szpitalnym niż na zajęciach. Zadziwiającym było to, że dzieciak w ogóle miał czas na naukę między treningami Quidditcha, zachwycaniem się nad szalonym zbiegiem z Azkabanu i walką z Voldemortem.

Przy lewej ręce Snape’a leżały na stosie wydania Proroka z poprzedniego miesiąca. Kiedy otworzył pierwszą gazetę, poczuł rosnący ból głowy. Dochodząc do połowy, jego wnętrzności skręcały się z obrzydzenia. Severus odrzucił od siebie gazetę, zerwał się z krzesła i wkładając głowę w zielone płomienie, zawołał skrzata domowego. Kilka minut później w spokoju popijał herbatę.

Czekał do jedenastej. Jego filiżanka była pusta i właśnie wsunął do ust ostatnią kostkę cukru, pozwalając jej rozpuścić się na języku. Podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Potter?

Rozległy się trzy stuknięcia, a po nich kolejne cztery. To tylko Minerwa. Severus otrząsnął się szybko z czegoś, co w innych okolicznościach mogłoby być uznane za podniecenie.

– Czego chcesz? – warknął.

– Niczego. Pomyślałam, że chciałbyś przeczytać gazetę.

Kiedy otwierał drzwi, nie był w ogóle rozczarowany. Minerwa miała na sobie kapelusz, którego rondo otaczały małe jajka. Wyraźnie malował je niemowlak z dużym astygmatyzmem. Kiedy na nie patrzył, jego żyła na skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować.

– Wiesz, że naprawdę zwariowałaś?

– Pff. Tobie też życzę smacznego jajka.

– Proszę. Jakbym w ogóle miał coś wspólnego z tym świę...

– Słyszałam to już w zeszłym roku, Severusie. Mógłbyś odpuścić raz na dziesięć lat.

– Po prostu daj mi tę gazetę. Chcę pracować.

Wcisnęła mu ją w dłoń. Prorok Niedzielny był trzy razy grubszy od zwykłego i zapełniony rzeczami (takimi jak reklamy), które są ważne dla kogoś, kto chce wyłożyć nimi kocią kuwetę.

– Nad czym tak pracujesz? Mam nadzieję, że nie oceniasz wypracowań.

Patrzył na nią w ciszy. Jeśli by coś powiedział, tylko by ją zdenerwował. Oprócz bycia dziwakiem, była także jego oddaną przyjaciółką i nie chciał opowiadać jej o ponurych rzeczach, które robił za zamkniętymi drzwiami gabinetu.

– Ach. – Posłała mu smutny uśmiech. W Minerwie cudownym było to, że potrafiła myśleć i trzymać język za zębami, kiedy to było potrzebne. – Jeśli chciałbyś czyjegoś towarzystwa, będę w pokoju nauczycielskim. Dziś są Mistrzostwa Szkoły w Zgadywankach.

– I przeze mnie miałabyś je opuścić? Jakie to wzruszające.

– Wzruszające? Postawiłam na to dziesięć galeonów, a ty jesteś lepszy niż encyklopedia.

Zmusił się do uśmiechu. Tylko to mógł teraz zrobić.

Zmarszczyła brwi.

– Mój biedaku, masz sińce pod oczami.

– Minerwo.

– Albus mi powiedział.

– Ach. – Cóż, byłby zły, kiedy dyrektor powiedziałby komuś jeszcze. W razie wypadku, Minerwa musiała znać niektóre szczegóły. Zastanawiał się, jak dużo wie i instynktownie wiedział, że pewnie więcej, niż to, dlaczego wyszedł szybko z pokoju nauczycielskiego poprzedniego wieczora. Pochyliła się do przodu i pogładziła jego policzek. Snape warknął pod nosem, ale niczego nie powiedział.

Minerwa poklepała go po ręce.

– No dalej, wracaj do pracy. Tylko nie zapomnij czegoś zjeść.

– A kiedykolwiek zapomniałem?

Rzuciła mu chłodne spojrzenie, ale już się nie odezwała. Może jego szaty naprawdę stawały się coraz większe. Ostatnio nawet nie miał czasu, żeby się tym martwić. Minerwa odeszła.

Podszedł do biurka i rozwinął Proroka. Od razu wypadły z niego błyszczące kartki. Westchnął z irytacją i rzucił je na podłogę. Potem jakiś skrzat domowy je posprząta.

Na pierwszej stronie umieszczone było kolorowe zdjęcie domu Diggle’a. Płomienie zostały ugaszone, ale na niebie nadal unosił się Mroczny Znak.

... Nie znaleziono jeszcze żadnych sprawców. Jednakże kilka godzin później Mroczny Znak pojawił się także nad Londynem. Nie był on powiązany z żadnym niemiłym incydentem i mógł być po prostu kiepskim żartem...

– Co oni, do cholery, wyprawiają? – Rzucił okiem na dalsza część tekstu, po czym przejrzał resztę gazety.

Nadeszła dwunasta, a razem z nią skrzat domowy z tacą pełną kanapek i filiżanką kawy. Zjadł dwie, póki nie zorientował się, że są z pastą jajeczną. Severus nienawidził pasty jajecznej. Odłożył tacę i wrzucając kostkę cukru do kawy zastanawiał się, czy Chester Hornsby znów przez przypadek wziął jego pieczonego kurczaka z serem. Może kiedyś odeśle mu gazety na zajęcia z mugoloznastwa nie pobrudzone kawałkami jajek. To jednak nie było teraz ważne. Głupi dziennikarze. Gdzie dokładnie w Londynie?

Nadeszła trzynasta. Severus złożył gazetę i wrócił do starszych numerów. Zajmowało mu to zbyt dużo czasu. Jeśli nie będzie czytał szybciej, zwariuje. Jakaś jego część zastanawiała się, gdzie podziewał się Potter.

Wpadła do niego Emily i błagała, żeby przyłączył się do gry w zgadywanki. Sybilla chciała się pojawić w pokoju nauczycielskim, co dawało kobietom przewagę. Mężczyźni zaczęli straszyć je buntem. Nie żeby Sybilla była w ogóle pomocna. Jej strategia polegała na przepowiadaniu śmierci przeciwników i mruczeniu pod nosem:

– Wiedziałam, że nie zgadną. – Minerwa na pewno kogoś przeklnie przed zachodem słońca. Severus przewrócił oczami i zgodził się uczestniczyć w grze, jeśli Emily wywrze pozytywny nacisk na swoją drużynę. Równie dobrze mógł odmówić.

Czternasta i nadal żadnego słowa od Pottera ani Emily. Zdusił w sobie uczucie niepokoju, ponieważ to był Potter. Naprawdę nienawidził tego dzieciaka. To był smutny zbieg okoliczności, że właśnie z nim złamał swój celibat i teraz zaczął się martwić o tego kochającego Quidditch łobuza. Nie mógł mieć lepszego wyczucia czasu. Próbował przekonać się, że nie miałby nic przeciwko, gdyby zachowywali się tak, jak wcześniej. Przecież zainteresowanie Pottera przeminie. Nie chciał myśleć o tym, że to właśnie przez strach kazał chłopakowi odejść.

O piętnastej jego podłoga pokryta była stosem gazet. Severus oparł się na biurku, krzyżując na nim ramiona i chowając w nich głowę. Napięcie w ramionach przyprawiało go o mdłości. Biegło od jego oczu, przez szyję do drobnych mięśni w dole jego pleców, próbując rozerwać je na pół. Może to oznaczało koniec wewnętrznych walk na temat Voldemorta, Gryfonów i jeszcze wielu rzeczy, ale pozostawiło po sobie denerwujące uczucie, że jego egzystencja miała przysłużyć się dobru świata. Jęknął i podniósł się, chwytając gazetę z lutego.

Nadeszła szesnasta i zaczynał się naprawdę martwić. Poppy nie powinna go tak długo przetrzymywać. Może powinienem... utopić głowę w kwasie, żeby pozbyć się takich myśli. Byłoby lepiej, gdyby Potter się tu już nie pokazywał. Wybierając między pracą, a odrzucaniem zalotów napalonego nastolatka, wolał odrzuca... pracować. Severus przetarł spuchnięte oczy. Przypomniał sobie, że trzymał te gazety stanowczo za blisko siebie. Starzejesz się, Severusie. Najpierw nie możesz nawet odpowiednio napastować ucznia, a teraz ślepniesz. To miał być przecież skutek masturbacji. Krótkie pukanie do drzwi oderwało go od jego myśli.

Nie trzeba mówić, że był zawiedzio... ucieszony, kiedy usłyszał kolejne, denerwujące pukanie Emily. Uśmiechnęła się do niego, kiedy otworzył drzwi.

– Przegraliście, faceci!

– Myślę, że zauważyłaś, iż moja nieobecność wyłączyła mnie z rywalizacji. Co się stało? Sybilla postanowiła zostać w swojej wieży?

– Zaklęcie unieruchamiające.

– Na jak długo?

– Około piętnaście minut. Próbowała odpowiedzieć na pytanie i o mało nie straciliśmy mnóstwa punktów. Minerwa chciała zamienić ją w karalucha.

– Tak byłoby lepiej. Żal mi tylko innych karaluchów. – Był zadowolony, kiedy usłyszał jej parsknięcie.

– Sybilla nie jest taka zła. Musisz być po prostu delikatny.

– Tak. Tak delikatny, jak inni są w szczególnych przypadkach u świętego Munga.

Vector znowu parsknęła śmiechem.

– Jesteś brutalny.

– W tej szkole uczy tylko dwóch Ślizgonów. Jeden z nich musi dbać o honor domu.

Emily pokazała mu język. Severus warknął ze zdziwieniem, kiedy go objęła. Jej czoło prawie rozbiło mu nos.

– Puść mnie, obłąkana kobieto! – krzyknął. – Co się dziś stało z wszystkimi ludźmi?

– Co? – Emily odsunęła się od niego i próbowała wyglądać na skrzywdzoną.

– Przez to, że Minerwa chciała mnie wycałować, a ty chcesz mnie zgnieść w uścisku, będę musiał zamknąć się w moim gabinecie, żeby uwolnić się od damskiej populacji.

Wzruszyła ramionami.

– Przecież jesteś gejem. I tak cię... – przerwała na chwilę. – ... to nie rusza. A my musimy mieć kogoś do kochania.

– Do kochania? – Uniósł podejrzliwie brew.

– No wiesz, do przytulania, całowania, kochania.

– Idź gnębić Filiusa.

– Próbowałam. Chyba go wystraszyłam.

– Nie dziwię się. W końcu zaatakowała go kobieta wzrostu drzewa! – Emily, pałkarz szkolnej drużyny Quidditcha, mierzyła około sześciu stóp. Grała wystarczająco długo, żeby nabrać trochę masy mięśniowej. Skrzyżowała nonszalancko ramiona na piersi i uniosła chłodno brew. Jej usta wykrzywiał łagodny uśmiech.

– Musimy znaleźć ci chłopaka.

Severus obrzucił ją spojrzeniem.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

Vector wzruszyła ramionami przepraszająco.

– Jeśli nie pozwalasz nam się do ciebie kleić, musimy spróbować planu B. – Severus warknął na nią i zatrzasnął drzwi. Usłyszał stłumiony głos Emily:

– Więc mogę cię z kimś umówić?

– Nie! Zostaw mnie w spokoju, obłąkana kobieto!

– Dobrze. Porozmawiam z moim bratem. Jest trochę dziwaczny, ale myślę, że moglibyście...

– Nie potrzebuję chłopaka! Ani ty, ani ktokolwiek inny nie będzie się wtrącał do moich prywatnych spraw! Nie ważne, czy one w ogóle istnieją!

– Próbuję tylko pomóc! Na rany Chrystusa, ty żałosny... – odeszła, mrucząc zapamiętale.

Severus oparł się o drzwi. Chciał tylko rozpracować to, co dzieje się z Voldemortem i zabić egoistycznego dupka, żeby w końcu znaleźć jakąś wymówkę. Zanim zdążył dojść do biurka, usłyszał ponowne pukanie. Na Merlina!

– Kto tym razem?

– Zajączek wielkanocny.

Severus jęknął i schował twarz w dłoniach. Nie potrzebował teraz Pottera. Chciał być sam. Szczególnie po ostatniej nocy. Przynajmniej to próbował sobie wmówić. Jeśli posłuchałby cichego głosiku w jego głowie, musiałby przyznać, że nie ma nic przeciwko towarzystwu Harry’ego.

Kiedy otworzył drzwi, zobaczył tego okropnego dzieciaka przeżuwającego coś, co wcześniej było czekoladowym zającem. Teraz figurka wyglądała jak francuski arystokrata z 1789 roku. Ten widok nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

– Jak uroczo.

Potter wyciągnął spod pachy pudełko i podał mu je.

– Przyniosłem ci to. – Spojrzał podejrzliwie i wziął od niego to obrzydlistwo zastanawiając się, czym zostało zatrute. Powstrzymywał się od zdarcia opakowania mając nadzieję, że się nie rozpuści.

– Ron i Hermiona je przysłali – wytłumaczył Potter z ustami pełnymi czekolady. – Rano przyleciała sowa.

– Na to wygląda. – Snape spojrzał na fioletowe opakowanie. Cadbury. – Co to? Mugolskie słodycze?

Harry kiwnął głową i odgryzł kolejny kawałek czekolady. Jego wargi były całe brązowe i zapewne tak samo słodkie. Na Merlina, pieprzyć to! Nie, przestań, Severusie!

– ‘rawie tak ‘obre jak z ‘iodowego Królestwa – powiedział niewyraźnie Potter. Spojrzał w górę z nadzieją. – Więc mogę wejść?

Severus zmarszczył brwi, ale odsunął się, żeby go wpuścić.

– Co ty tu robisz?

– A jak myślisz? – Wsunął kolejny duży kawałek czekolady do ust. Sposób, w jakim to robił był dziwnie fascynujący: zaczął od krótkiej szyi, później zjadł łapy, a teraz dobierał się do piersi. To było niemoralne i jednocześnie dokładne. Wskazał dłonią stos gazet, które już przejrzał, leżących na podłodze.

– Możesz zacząć od tego. Spisz wszystko, co wyda ci się przydatne i nie odzywaj się.

– Ale...

– Chcesz, żebym odebrał ci punkty?

– Jeśli w taki sposób jak wczoraj, to mi pasuje. – Harry zlizał z ust czekoladę. Severusowi nie pomagał fakt, że ostatnią osobą, która go całowała był Lucjusz. Teraz poczuł większą pokusę, niż chciałby przyznać.

– Zapewniam cię, że nic nie będzie takie jak wczoraj. – Usiadł za biurkiem, chwytając kolejny numer Proroka. – Albo przedwczoraj.

– Dlaczego nie?

– Powiedziałem, żebyś się nie odzywał. Czy ten zając wyżarł ci mózg?

– Dlaczego jesteś takim kutasem nie do zniesienia?

– Jakoś w piątek nie sądziłeś, że mój kutas jest nie do zniesienia. – Severus uśmiechnął się wrednie, widząc, jak twarz Harry’ego staje się czerwona.

– Ty tłustowłosy draniu.

– Okropny bachorze. Przypuszczam, że przyszedłeś tu, żeby pracować, więc zrób to. – Rzucił Potterowi pióro i pergamin, a sam zaczął czytać gazetę.

Mruknął z irytacją, kiedy Harry zaczął zlizywać czekoladę ze swoich palców i zniknął za biurkiem, podnosząc gazety. Pochylił się nad meblem, ale dzieciak nie mógł go zobaczyć. Severus odwinął opakowanie prezentu z roztargnieniem i ułamał kawałek zajęczego ucha, po czym powrócił do najbardziej przydatnej części artykułu.

Przez godzinę czytał niecierpliwie, czując pieczenie w oczach i ból w karku. Chyba powinien pozwolić Rolandzie zrobić sobie masaż. Cholera. Prawie udało mu się uwolnić od jej żenującego zachowania. Nie rusza mnie, bo uwierzę. Zauważył na palcu ślad po czekoladzie, więc zlizał go. Diabelskie słodycze, wszędzie się przyczepią. Nie chciał nawet myśleć, czy ma coś na twarzy. Stłumiony chichot oderwał go z tego zamyślenia.

– Cicho bądź – nakazał.

– Przepraszam. – Po chwili usłyszał prychnięcie, po czym zza biurka wydobył się krótki śmiech.

– Odłóż te komiksy. Pięć punktów od Gryffindoru.

– No przepraszam. – Na powrót zapadła błogosławiona cisza. Im mniej będzie słyszeć tego małego kretyna, tym mniej będzie chciał go z powrotem. Sumując wydarzenia z jego życia, nie miał bladego pojęcia, czemu dzieciak w ogóle wrócił.

Wiesz dobrze dlaczego. Mimo tego, co ty przeżyłeś, pierwszy raz powinien być przyjemną rzeczą, która tworzy specyficzną, emocjonalną więź między dwoma osobami. Jej siła zależy od jego poczucia własnej wartości. Patrząc na to, jak niskie mniemanie ma o sobie Potter, jeśli nie będziesz ostrożny, to utkwisz z nim. To byłaby bardzo niedobra rzecz, Severusie. Nie zapominaj o tym. W jego ślizgońskim umyśle nadal obracały się wszystkie trybiki. Severus mógł zanalizować i złamać daną osobę po pięciu minutach, jeśli tego potrzebował i najczęściej miał rację w osądach. Unikał tego z Potterem, ponieważ... cóż, wtedy musiałby przyjąć do wiadomości fakt, że Harry nie był tak denerwujący jak jego głupi ojciec. I ponieważ musiałby od nowa nurzać się w swojej przeszłości. Cholerne blizny.

– Eee... Profe... Severusie?

Snape zamarł, słysząc z jego ust swoje imię. To było prawie jak zaproszenie.

– Co? – warknął.

– Czy któryś śmierciożerca nie nazywał się przypadkiem Mulciber?

– Quernus Mulciber?

– Tak sądzę. – Chłopak wyglądał na wytrąconego z równowagi. Mulciber został ułaskawiony niedługo po Igorze. Severus pochylił się i zobaczył, że Harry trzyma w dłoni ulotkę Antyków u Mulcibera. Właśnie zamykali sklep.

– Dziwne. – Wyciągnął rękę i wziął od niego kawałek pergaminu. – Był własnością jego rodziny od trzech pokoleń.

– Może się nim znudził?

Severus potrząsnął głową. Oparł się z powrotem i zaczął czytać słowa, napisane małym druczkiem u dołu kartki.

– Nie, ten głupek ciągle o nim mówił. Prędzej zjadłby swojego syna, niż zamknął interes. – Sklep znajdował się blisko Ministerstwa Magii. Zastanowił się nad tym dziwnym zbiegiem okoliczności.

– To nam w czymś pomoże? – Nie zauważył, że Potter wstał z podłogi i stanął za oparciem jego krzesła.

– Hmm. Może. Słyszałem, że Quernus był ostatnio w nienajlepszej sytuacji finansowej. – Przez dwa miesiące mówił tylko o starych talerzach, na które wydał fortunę. Możliwe, że dlatego właśnie musiał zamknąć sklep. Severus myślał o tym, patrząc na gustowną ulotkę w kolorach czerni i sepii. Obecność ciepłego ciała Harry’ego dokładnie za nim była podnosząca na duchu jak tarcza, chroniąca go przed tym, przed czym nie mógł sam się obronić. To działało na jego umysł jak napęd.

Dwa ważne wydarzenia niebezpiecznie blisko siebie w ciągu dwóch dni. Nie musiały być ze sobą powiązane, ale Severus wolał ich nie lekceważyć. Jego towarzysze byli zwykle bardziej ostrożni. Ale dlaczego działania śmierciożerców zaczęły się w Londynie, skoro każdy wiedział, że Voldemort chce zdobyć Hogwart? A może wcale nie chce? Miał zbyt mało informacji, żeby wyciągnąć jakieś wnioski, a reszta z nich na pewno nie ukaże się tak szybko. To było niemożliwe, żeby Voldemort zaatakował centrum brytyjskiego czarodziejskiego świata, chociaż to dałoby mu łatwy dostęp do reszty Europy...

Jego myśli zostały przerwane przez nagły dotyk małych dłoni na ramionach. Harry Potter zaczął je masować. Severus odskoczył.

– Przestań. Jesteś strasznie spięty.

– Nie jestem spięty. Dziesięć punktów od Gryffindoru.

– O nie. Snape zabrał punkty Gryffindorowi. Jak my to przeżyjemy? – Te bezczelne dłonie znów złapały go za ramiona i pociągnęły do tyłu. Zaczęły kreślić stanowczo małe kółka na jego mięśniach. Severus poczuł, że się odpręża. Chciał powiedzieć coś chłopakowi, ale nie wiedział, na co się zdecydować: przestań w tej chwili czy jeśli przestaniesz, zobaczysz, ile punktów możesz jeszcze stracić. Struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa i z jego ust wydobył się tylko słaby, gardłowy jęk.

Potter zachichotał.

– Nie możesz sobie często na to pozwolić, prawda?

– A ty mógłbyś, kiedy Czarny Pan dyszałby ci w kark? – Palce zawahały się na chwilę.

– Robię, co w mojej mocy.

Snape zmarszczył brwi i obrócił głowę, spoglądając na dzieciaka. Kiedy Potter patrzył w dół, jego grzywka odsłaniała bliznę. Nie była już zakrwawiona, ale skóra wokół niej była nadal czerwona. Na czole widniały ślady po ciemnych strupach. Poppy musiała coś z nimi zrobić – jego nadal były wielkie. Przynajmniej przestały piec.

Potter spojrzał na niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Severus poczuł się dziwnie.

– Śniłem o tobie zeszłej nocy.

– Cudownie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że brałem udział w nocnych projekcjach owładniętego hormonami ucznia. – Widać, że charakter odziedziczył po matce.

– To nie było tak! Śniło mi się, że odwiedziłeś mnie w Skrzydle Szpitalnym. Ty... – Jego policzki zaróżowiły się wściekle. - ... nakryłeś mnie kołdrą. I... pocałowałeś moją bliznę. – Jego cała twarz stała się czerwona i odwrócił wzrok ze wstydu. – Przepraszam. To było głupie z mojej strony.

Nie, to było głupie z mojej strony.

– Hmm. Tylko tego można się po tobie spodziewać. – Palce przesunęły się z jego szyi w dół. Severus oparł głowę na piersi chłopaka. Wszystkie napięte mięśnie rozluźniły się pod wpływem tego dotyku. Oślepiający, przeraźliwy ból został zastąpiony słodkim zapomnieniem. Juz dawno nie czuł się tak zrelaksowany. – Dziesięć punktów od Gryffindoru.

– Tak właśnie myślałem. – Potter oparł swój miękki podbródek na jego głowie. To było miłe, przypominało mu chwile spędzone z babcią. Jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło i mógł sobie prawie przypomnieć, jak to jest być kochanym...

Severus otworzył nagle oczy i odsunął się.

– Wynoś się stąd!

– Co ja zrobiłem? – Potter wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Skulił się, kiedy Snape do niego podszedł.

– Jesteś uczniem, a ja twoim nauczycielem. Nie masz prawa traktować mnie w tak intymny sposób.

– Przynajmniej ja nie wciskałem swojego penisa do twojego tyłka! – Potter zadrżał, zaciskając dłonie w pięści. To byłoby takie łatwe, złapać go za kark i wykopać za drzwi jak bezczelnego szczeniaka. Nie mógł tego jednak zrobić. W głębi serca czuł potrzebę uczucia i nie mógł fizycznie wyrzucić stąd tego bachora.

Severus spróbował się wyprostować, ale jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Spięły się, naciskając na kręgosłup i zmusiły do utrzymania postawy rozwścieczonego węża. Cholera! Nie teraz! Nie musisz zachowywać się jak drapieżnik względem niego czy też innej osoby! Odwrócił się i objął ramionami.

– Wyjdź. Proszę.

– Dlaczego?

– Bo ja tak mówię.

– To nie jest odpowiedź.

– Jest, ty głupi chłopaku. – A jeśli zostaniesz, to nie wiem, czy będę mógł powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, do czego już nigdy nie mogę dopuścić. Dlaczego musiałeś tu wrócić? Severus nie słyszał, co mówił Potter, ponieważ starał się odbudować mury wokół swojego serca, które runęły po dwudziestu latach.

– Spytałem, czy mam przyjść ponownie jutro, profesorze.

Snape zamknął oczy. Nie ważne jak bardzo tego chcę, nie powinieneś tu wracać. Pokiwał głową powoli. Poczuł do siebie jeszcze większy wstręt.

– Dobrze. Um... Nie wiem, o której przyjdę. W tym tygodniu mamy codziennie trening Quidditcha. Kazałem całej drużynie pozostać w szkole, więc muszę tam być. No wiesz, jestem teraz kapitanem.

– Wiem, głupi dzieciaku. Wszyscy to wiedzą. Harry Potter, sławne bóstwo Quidditcha. Pewnie nawet odległe stada pufków pigmejskich wiedzą, że jesteś kapitanem. – Krew przepływająca szybko przez jego mózg powodowała zawroty głowy.

– Nie musisz być aż tak wstrętny. Nie wszyscy są tu prymusami.

Severus już się nie odezwał. Drzwi zaskrzypiały i zamknęły się z głuchym trzaśnięciem. Schował twarz w dłoniach. Cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że ma iść do Emily, Minerwy, Rolandy bądź innej niezagrożonej części grona nauczycielskiego i pozwolić im się kochać. To nie byłoby to samo.





***





W Wielkiej Sali jadali ze wszystkimi, którzy zostali na święta w szkole. Mężczyźni przy stole prezydialnym rzucali mu wściekłe spojrzenia, a kobiety uśmiechały się szeroko. Severus nie podnosił głowy, żeby nie widzieć Pottera. Zważywszy na to, że chłopak ciągle spoglądał w jego stronę. Nie wiesz, że muszę wszystkiego żałować, ty okropny bachorze? Idź do jakiegoś ładnego chłopca. Znajdź sobie kogoś, kto nie zamieni twojego życia w więzienie. Jego wewnętrzne błagania nie powstrzymały go. Nadal czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu. Nie chciał w nie patrzeć.

Severus spojrzał na swoją jagnięcinę. Przypomniał sobie coś z mugolskiej Biblii. Jezusa, Jeshuę czy jakkolwiek mu było na imię, nazywano właśnie Barankiem Bożym. Zjadanie go było kolejnym niewybaczalnym grzechem. Kanibalizm był tym jednym okrucieństwem, którego mistrz eliksirów nigdy się nie dopuścił. Nie chciał czuć się winny za coś, na co nie zasłużył.

Marszcząc nos, Snape odsunął od siebie jak najdalej talerz z mięsem. To nie pomogło, tylko brudziło każdą kolejną potrawę: kukurydzę, pudding, ziemniaki w mundurkach, zieleninę, której nienawidził przez trzydzieści lat. Coś przewróciło się boleśnie w jego brzuchu.

Po Sali potoczył się dźwięk odsuwanego krzesła. Wszystkie pięć stołów poderwało głowy i odprowadziło go spojrzeniami do wyjścia. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że Harry także był wśród nich.

















3. Poniedziałek, 13 kwietnia



Pukanie. Znowu. Żyła na skroni Severusa pulsowała niemiłosiernie.

– Na brodę Merlina, kogo muszę zabić, żeby mieć odrobinę spokoju? – wymamrotał pod nosem, po czym dodał głośniej: – Jeśli nie masz nic ważnego, to się odpieprz.

– Jestem dyrektorem, Severusie. – Albus zachichotał. – Wszystko, co robię jest ważne. – Snape odłożył na biurko stos denerwująco kiepskich wypracować, które poprawiał i otworzył drzwi. Dumbledore wyglądał na zadowolonego, że jego mały plan się powiódł. – Mogę wejść?

– Skoro nalegasz. – Severus wpuścił go do środka i patrzył krzywo, jak starzec zajmuje jego miejsce.

– Ach – westchnął Albus, odchylając się w krześle. – Sama wygoda. Chyba powinienem częściej cię odwiedzać.

– Mogę coś dla pana zrobić, dyrektorze?

W błękitnych jak letnie niebo oczach pojawiły się iskierki.

– Dlaczego ludzie, którzy znają mnie od dawna, nadal się tak do mnie zwracają?

– Więc czego, do cholery, chcesz, ty stuknięty staruchu? – Może trudno mu było wypowiedzieć te słowa, ale to tylko dowodziło, jak bardzo ekstremalna była sytuacja. Snape nie spał ostatnio zbyt dobrze. Miał koszmary o Harrym: krzyczącym, związanym, rozpadającym się na kawałki, a on tylko stał, zbyt przerażony,by coś zrobić.

– Philia mówiła mi prawie to samo przy wielu okazjach. Byłaby z ciebie dumna.

To było całkowicie szczere stwierdzenie, powiedziane z całkowicie szczerą radością. Snape poczuł krew napływającą do policzków.

– Dziękuję, profesorze – wymamrotał.

Dumbledore westchnął ciężko.

– Stare psy znają się na nowych sztuczkach. – Odchrząknął. – Jak ci idzie z panem Potterem?

– Obawiam się, że będę zmuszony go zabić przed końcem tego tygodnia. – Zabić albo zerżnąć do utraty przytomności. Sam sobie wybierz.

– Jest aż tak źle?

– Tak.

Dumbledore wyglądał na zranionego, a Severus musiał na chwile zamknąć oczy. Przypatrywał się wielu tragediom ze stoickim spokojem, ale nie mógł znieść widoku zgarbionego starca, opuszczającego ze smutkiem wzrok. Gdyby to nie była jego wina, wszystko byłoby znacznie łatwiejsze.

– Mogę spytać, w czym tkwi problem? – Łagodne oczy spojrzały na niego z błaganiem.

– Jest w ogóle jakiś sposób, żeby cię przed tym powstrzymać?

Albus przekrzywił głowę.

– Hmm... nie. Co jest nie tak?

Severus przebiegł palcami po klamce. Nie była to jednak zwykła klamka, ale żelazny krążek z dużą zasuwą. Podniósł go z roztargnieniem i pozwolił wysunąć się z dłoni. Każdą komórką mojego ciała i z całej duszy nienawidzę go i wszystkiego, czym jest. Nigdy więcej nie chcę już go widzieć. Jednocześnie chcę spoglądać na tą twarz każdego dnia. Z wszystkich pięciu intymnych chwil w ciągu ostatnich piętnastu lat, tylko ta spędzona z nim znaczyła więcej niż zwykłe zło konieczne. A potem ten mały bachor wrócił.

– Za bardzo się różnimy.

– Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają.

Severus wzruszył ramionami.

– Przestań. Co niby miałoby przyciągnąć do siebie mnie i Pottera?

– Jeszcze się zdziwisz, mój przyjacielu.

Snape uniósł brew i oparł zimny podbródek na dłoni.

– Mów dalej, proszę – wymamrotał sucho.

– Kroczycie tą samą ścieżką, która zbliży was do siebie jak dwa magnesy o przeciwnych biegunach. Oczywiście, kiedy obaj to zaakceptujecie.

Snape westchnął ciężko.

– Voldemort?

– Uczucie. Obaj posiadacie niezaspokojoną potrzebę uczucia.

– Albusie! – Severus stężał. – Jak możesz coś takiego sugerować?

– Wysłuchaj mnie do końca. – Starzec usadowił się głębiej w krześle, kładąc dłonie na brzuchu, ukrytym pod jaskrawym, żółto – niebieskim materiałem. – Znamy twoją przeszłość, Severusie. Może Harry nie przeżył tak wielu rzeczy, ale ma na swoich barkach własny, męczący ciężar. Nie wątpię, że jest silny, dzielny i lojalny do bólu. Nie mam także wątpliwości, że zbyt mało ludzi okazało mu prawdziwą troskę, mimo tego, jak wielu chciało mu pomóc.

– A teraz pewnie oczekujesz, że stracę rozum i zacznę dbać o tego dzieciaka.

Dumbledore mógł samym wzrokiem zmanipulować ludzi. Był w tym tak dobry, jak dziadek Severusa.

– Chcę tylko, żebyś dał mu szansę w imię wyższego dobra. Kiedy ci w końcu zaufa, będzie zdeterminowany, żeby ci się odwdzięczyć.

Potter już tego dowiódł.

– A co z twoją gadką o wspólnym sypianiu?

– Nigdy nie kazałem wam ze sobą sypiać. Proszę tylko, żebyś dał mu szansę. – Dumbledore uniósł chłodno brew. – Możesz okazać mu troskę i uczucie bez żadnych intymnych kontaktów. Jesteś zbyt rozważny, żeby wdawać się w romans z uczniem.

Snape spojrzał na niego zimno. Coś ukrytego głęboko w jego duszy zniknęło.

– Oczywiście, dyrektorze. – Przypomniał sobie o czymś. – Albusie?

– Tak?

– Co chcesz przez to osiągnąć?

Dumbledore złożył dłonie i oparł na nich podbródek.

– Chcę połączyć wasze umiejętności w walce z Voldemortem, co pomoże unicestwić go i jego popleczników.

– Co jeszcze?

Albus uśmiechnął się.

– Jestem aż tak przewidywalny?

Snape obrzucił go spojrzeniem. Starzec nigdy nie robił niczego bez ukrytych motywów. Powinien był trafić do Slytherinu.

Dumbledore mówił dalej:

– Chciałbym raz na zawsze udowodnić ci, że pod twoją cielesną maską nadal mieszka przyzwoity człowiek. Popełniłeś więcej bezinteresownych czynów, niż inni, których kiedykolwiek znałem, mimo tego, co przeżyłeś. Nie mogę nawet wyrazić, jak upokarzającym jest porównywanie cię do zwykłych śmiertelników. Ale ty nadal nie chcesz przyjąć do wiadomości, że jesteś kimś więcej, niż tylko zbitym chłopcem. Może kiedy dojdziesz do porozumienia z Harrym, on pokaże ci te części siebie, o których chciałeś zapomnieć.

Severus odchrząknął. Nie mógł spojrzeć Albusowi w oczy. Nie mógł poprawie wyrazić, że wszystkie przyzwoite rzeczy, które zrobił, były niczym w porównaniu z popełnionymi przez niego zbrodniami. Nie mógł powiedzieć starcowi, że już nigdy nie przypomni sobie tych części siebie, o których dawno zapomniał.

– A co z Potterem?

Smutne spojrzenie, które posłał mu starszy czarodziej, zmroziło krew w jego żyłach.

- Ach. – Więc mam pilnować, żeby nie zamienił się w Harry’ego Snape’a. Dusza chłopaka była zniszczona już zanim wyrósł z pieluch. Pewnie nawet nie wie, że przyszłość została zaplanowana bez jego zgody. Nie dziwię się, że tego nienawidzi. Severus objął się ramionami. Powietrze w gabinecie stało się dziwnie chłodne. – Wiesz, że może mi się nie udać.

Albus wstał i powoli się rozciągnął. Zatrzymał się na chwilę i pogłaskał pomarszczona dłonią napięte łopatki mistrz eliksirów.

– Wierzę w ciebie, przyjacielu.

Po kilku minutach w jego umyśle nadal dźwięczał dźwięk zasuwy. Przepraszam, Albusie. Cokolwiek bym nie zrobił, będziesz mną strasznie zawiedziony. Oparł głowę na biurku i próbował spokojnie oddychać.





***





... Narcyza uśmiechnęła się do niego łagodnie i zaczęła masować jego skronie. Przycisnął twarz do jej podbrzusza, kiedy cienkie, chłodne palce prześlizgnęły się na jego włosy. Jasne kosmyki łaskotały jego twarz, szyję i zaplątywały się wokół uszu. Odrzuciła włosy do tyłu.

– Jak się czujesz, kochanie?

Severus wyciągnął ramiona i objął nimi jej talię. Nim zdążył coś powiedzieć, krzyknął krótko. Nie mógł nabrać wystarczająco dużo powietrza, kiedy poczuł coś przeraźliwie znajomego. Spojrzał gorączkowo w dół. Zdziwił się, widząc jasną głowę Lucjusza poruszającą się powoli i ostrożnie. Patrzył na niego zafascynowany. W gardle zaczął formować się głęboki jęk, ale nie mógł pozwolić, żeby opuścił jego usta. Po prostu nie mógł. Przełknął ciężko i odpowiedział kobiecie:

– Dobrze.

– Chwyć mnie. Wspaniale. Nikt już nigdy więcej cię nie skrzywdzi. – Nie opowiedział jej zbyt wiele, tylko to, że raz zdarzyło się coś, co bardzo go zraniło. Ścisnął ją mocno. Otoczył go słodki zapach drzewa sandałowego i mydła. Narcyza zawsze pachniała tak samo. Ponownie wykrzyknął w obrzydliwej przyjemności, zaciskając oczy i błagając w duchu, żeby ten Niszczyciel zostawił go w spokoju.

Smukłe, cienkie palce Lucjusza pogładziły jego bok i brzuch. Jeden z nich przesunął się po czarnych włosach, biegnących w dół. Eversor nigdy tego nie robił. To zawsze były tylko zimne dłonie na jego biodrach i srogie usta na innych partiach jego ciała. Zaczynał powoli, delikatnie, wznosząc go na wyżyny przerażającej przyjemności, kończąc brutalnie tak, że Severus czuł, jakby wszystkie wnętrzności miały przebić mu się przez skórę. Nikt by tego nie chciał. Severus z pewnością nie chciał przypominać sobie o tamtych wydarzeniach. Miękki język Lucjusza wyrwał go z zamyślenia, wyzwalając kolejną falę emocji. Snape jęknął.

Blade palce wplotły się w jego włosy. Oczywiście Narcyza nalegała, żeby wcześniej je umył, ale nie zdążył ich rozczesać. Teraz schły, układając się w nieporządne fale. Kilka mokrych kosmyków przyczepiło się do szaty kobiety. Jej błękitne oczy były tak jasne, że ich kolor łatwo można było pomylić z bielą. Nieskazitelną skórę szpecił wyraźny rumieniec. Z tego co czytał, tak właśnie wyglądały anioły. Były doskonałe i olśniewające – tak twierdziła mugolska książka z biblioteczki Malfoyów. Mało z tego go interesowało. Jednakże kilka wersów oczarowało go swoją poetyckością i ukrytą głębią. W dzienniku trzymał rysunki żony swojego kuzyna, otoczonej przez sześć skrzydeł, trzymających jej mściwe ciało wysoko ponad pozostałościami Niszczyciela i jego ognistego miecza.

W jego podbrzuszu zaczęło kumulować się ciepło. To nie był ten przeszywający ból, który został z niego wyrwany jeszcze przed dziesiątymi urodzinami. Uczucie przywodziło na myśl zapaloną świecę, której wosk nie ranił skóry, ale parzył ją, pozostawiając po sobie ślady. Severus zmusił się do spojrzenia w dół. Lucjusz miał zamknięte oczy, a jego jasne włosy drażniły ziemistą skórę przy każdym najmniejszym ruchu. Severus przesunął z wahaniem ramię z talii Narcyzy i skierował dłoń w stronę głowy Malfoya. Kosmyki nie zamieniły się w czarne.

Lucjusz spojrzał w górę i spróbował się uśmiechnąć. Nagle przyspieszył, ssąc mocniej, ale nie brutalniej. Severus zaczął dyszeć. Przy każdym gwałtownym wydechu z jego ust wydobywał się cichy okrzyk. Ścisnął głowę kuzyna, trzymając się jej tak mocno, jak deski ratunku przed nadchodzącym sztormem. Patrzył na niego, widząc światło świec odbijające się w kropelkach potu na jego brzuchu i w warstwie śliny, która zostawiały po sobie usta Lucjusza. Purpurowy członek kontrastował silnie z różowymi wargami, które go okalały. Delikatne, blade ręce odpoczęły na chwilę, zatrzymując w miejscu wątłe ciało Malfoya, z którym tak wiele razy miał już kontakt. Po raz pierwszy w życiu zrozumiał ludzkie piękno. Ogień odbijający się w tych stalowoszarych oczach przyćmiewał blaskiem ostatnią świecę. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki, po czym rozlała się po nim fala gorąca, biegnąca...

Natarczywe pukanie wyrwało go z koszmaru. Był to ten typ snów, których nienawidził: dzikie w swej piękności, przerażające w swojej radości, dopóki się nie obudził.

– Kto tam? – spytał zachrypniętym głosem.

– A jak myślisz? – Cholera, chłopak ma wyczucie czasu. Severus zaczął podnosić się z krzesła. Coś całkowicie nieoczekiwanego i niechcianego zderzyło się z kantem biurka. Jęknął z bólu.

– Przyjdź po kolacji – zawołał.

– Właśnie z niej wracam.

Snape przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazywały wyraźnie, że jest siódma trzydzieści siedem. Serce zabiło mu mocniej, kiedy zorientował się, że spał prawie trzy godziny. Prorok codzienny leżał na biurku, nieprzeczytany do końca i mokry od potu, śliny lub łez. Dotknął wilgotnych miejsc. Ślina. Nic innego nie mogło być takie śliskie.

Spojrzał w dół. Spadaj, idioto. Jednak ta część ciała nie chciała go posłuchać, ku jego coraz większej irytacji. Widocznie nie miała zamiaru opadać. Zostały mu tylko dwa wyjścia: mógł otworzyć drzwi różdżką lub powiedzieć Potterowi, żeby się odwalił. Oczywiście wiedział doskonale, że druga opcja się nie powiedzie. Przeklął pod nosem i wymamrotał długie zaklęcie.

Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Harry wszedł ciężko do środka, wyglądając na wykończonego. Jego szkolna torba wylądowała na podłodze z trzaskiem.

– Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, jak to jest spaść z miotły z dwudziestu stóp po tym, gdy tłuczek walnął cię w brzuch?

– Wyobrażam sobie, że to bolesne.

– No nie gadaj. – Usiadł ostrożnie na krześle. – A potem każdy zaczyna panikować, bo mówisz, że nie chcesz zostać w łóżku. – Potrząsnął gwałtownie torbą. – Uwolniłem się od nich, ponieważ powiedziałem im, że polubiłeś dawanie szlabanów w wakacje. Nie wiem, jak mogli to kupić. Chociaż jesteś takim dupkiem, który mógłby to zrobić.

Snape’a uniósł brew niewzruszenie i spojrzał na swojego... ucznia.

– Pięć punktów od Gryffindoru. I dlaczego właściwie przyniosłeś tu szkolną torbę?

– Chcesz znać prawdę czy to, co im powiedziałem? – Wyjął podręcznik do transmutacji i otworzył go. Chłopak skrzywił się i poprawił na krześle.

– Oba.

Potter włożył pióro do ust i possał je przez chwilę, po czym zaczął gryzmolić na marginesie.

– Powiedziałem im, że kazałeś mi przynieść ze sobą książki. Pomiędzy dziewięciogodzinnymi treningami i spędzaniem reszty dnia w twoim żałosnym towarzystwie, nie mam czasu na odrobienie zadań domowych.

– Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś unikał mojego żałosnego towarzystwa.

Potter obrzucił go dziwnym spojrzeniem. Syknął, odchylając się na krześle.

– Ała. Masz może jeszcze pod ręką tamtą pelerynę? Była całkiem wygodna.

Severus tylko patrzył na niego przez chwilę. Obecny stan pewnej części jego ciała nie polepszał sytuacji.

– Dlaczego? – spytał podejrzliwie.

– Nie martw się, nie przyszedłem tu, żeby cię uwieść. Teraz nawet nie miałbym na to siły. Upadłem na plecy, nadal trochę mnie bolą.

– Co powiedziała na to pani Pomfrey?

– Nie poszedłem do niej.

Severus prawie wstał z miejsca.

– Dlaczego nie, na brodę Merlina? Przecież mogłeś się poważnie uszkodzić! Do cholery, mogłeś się zabić! Jesteś aż tak arogancki, żeby po tym wszystkim przychodzić do mojego gabinetu, po to tylko, żeby paść trupem w...

– Ona tylko próbowałaby mnie tam trzymać, a nie chcę spędzać kolejnej nocy w skrzydle szpitalnym. Poza tym Toby Gill rzucił na mnie czar, zanim uderzyłem w ziemię. Nic mi nie będzie. – Harry próbował na nowo umościć się na krześle, ale coś mu przeszkadzało, ponieważ ciągle krzywił się i pojękiwał.

Severus westchnął ciężko.

– Chodź tu i pokaż mi swoje plecy. – Potter spojrzał na niego kompletnie zdziwiony. – No dalej. Przecież już je widziałem.

Harry nie poruszał się przez chwilę. Jednak cierpiał wystarczająco mocno, żeby skazywać się na to, co miało zaraz nastąpić. Severus przypomniał sobie w samą porę, żeby skrzyżować nogi, ukrywając w ten sposób denerwującą pozostałość po jego śnie. Przeklął cicho, kiedy Potter odwrócił się od niego i podwinął szatę. Na szczęście stał przodem do drzwi i nie mógł zobaczyć wyraźnego drgnięcia nabrzmiałego organu Severusa. Gdy Snape zobaczył plecy chłopaka, natychmiast odsunął od siebie te bardziej zwierzęce myśli. Potter sapnął, kiedy mistrz eliksirów dotknął dwóch wielkich siniaków pokrywających jego spuchnięta skórę.

– Jest tak źle?

– To zależy od tego, jak definiujesz słowo źle. Wszystko jest w porządku, gdyby porównać to do wlecenia z impetem w sam środek góry. Jasna cholera, chłopcze, to wygląda, jakby rosły ci skrzydła!

– Chciałbym. Nie wiedziałem, że tak mocno zderzyłem się z ziemią.

Severus był zdziwiony tym, że zaśmiał się krótko. Odwrócił się w stronę półek i ściągnął z nich fiolkę i mały słoiczek. Podał Harry’emu eliksir.

– Wypij trochę tego.

– Co to jest?

– Trucizna.

Potter prawie upuścił naczynie.

– Twoje poczucie humoru nadaje się do gruntownej naprawy. Nie wspominając o twoim wzroku. Jakbyś nie zauważył, fiolka jest podpisana.

Harry spojrzał na etykietę. Eliksir Przeciwbólowy. Snape westchnął widząc, jak chłopak opróżnił prawie całą fiolkę.

– Pięć łyków w zupełności wystarczy.

– Przepraszam.

– Nieważne. I tak byś nie przedawkował. Jeśli twoi gryfońscy przyjaciele uwierzyli, że dałem ci szlaban, teraz tak łatwo cię z niego nie wypuszczę. Nie obchodzi mnie, że chciałbyś jeszcze raz narazić swoje życie. – Severus odkręcił słoiczek. Znajdowała się w nim maść receptury jego dziadka, która działała nie tylko na widoczne uszkodzenia, ale także na obite mięśnie. Była silniejsza od tego, co używa Poppy, ale jej używanie nie było przyjemne. Zmarszczył nos, czując swąd spalonej gumy. – To tylko i wyłącznie twoja wina – wymamrotał Snape. – Jeśli poszedłbyś od razu do skrzydła szpitalnego, Pomfrey na pewno potraktowałaby cię delikatniej.

– Pospiesz się. Zimno mi. – Faktycznie, na gładkich plecach Harry’ego pojawiła się gęsia skórka. Skóra była niesamowicie ciepła w dotyku. Severus skupił się na rozległym siniaku biegnącym od łopatek chłopaka. Maść była bardzo śliska i szczypała jego palce. Harry wzdrygnął się.

– Nie ruszaj się.

Potter nie posłuchał.

– Mam cię najpierw unieruchomić?

– Nie, proszę pana – warknął.

– Więc przestań podskakiwać jak pierwszoroczniak w Miodowym Królestwie. – Severus starał się być tak szybki i delikatny jak tylko potrafił. Mięśnie chłopaka musiały być poważnie uszkodzone. Na szczęście maść działała błyskawicznie i jak tylko nałożył ostatnią warstwę fioletowej mazi, większa część obrzęku zniknęła. – Odwróć się.

– Dlaczego?

– Bo ja tak mówię. Ten tłuczek mógł ci coś zrobić.

– Tam nie mam żadnych siniaków.

– Powiedziałem, żebyś się odwrócił.

Potter zaczął ściągać szatę. Severus chwycił go za biodra i obrócił gwałtownie w swoją stronę. Po chwili stanął twarzą w twarz z wypukłością, której się nie spodziewał. Nieskazitelne podbrzusze Harry’ego oblało się czerwienią i Snape nie musiał patrzeć w górę, żeby zobaczyć, jakie jeszcze części jego ciała się zarumieniły.

– Cóż – wydusił z siebie. Jego własny stan nie polepszał sytuacji. – Myślę, że niedługo samo się zagoi. Wracaj do swojej pracy domowej.

Harry pokiwał głową, zaciskając mocno oczy, a jego twarz przybrała kolor piwonii. Pozwolił swojej szacie upaść na podłogę, po czym usiadł na krześle. Po chwili mistrz eliksirów usłyszał raczej zbyt szybkie skrobanie pióra.

Severus próbował skupić się ponownie na wilgotnym Proroku codziennym, ale mu się nie udawało. Nie mógł przestać myśleć o oczywistej reakcji chłopaka na jego dotyk oraz o swojej własnej pulsującej erekcji. To jest śmieszne. To był zwykły odruch. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie podnieciłby się w tej sytuacji. Już nie. To jakiś absurd. Przecież to Harry pieprzony Potter! Podniósł gazetę i ścisnął ją w dłoni. Czuł, jakby gałki oczne chciały mu się przebić do wnętrza czaszki. Spojrzał z obrzydzeniem na pergamin i rzucił go dzieciakowi.

– Masz. Chciałeś szlabanu, to teraz go dostaniesz. Przeczytaj to i opowiedz mi o wszystkim, co może mieć wspólnego ze śmierciożercami, Lordem Voldemortem lub ogólnie czarną magią.

Potter gapił się na rolkę pergaminu leżąca na jego książce. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią z mieszaniną zdumienia i irytacji.

– Ale ja... muszę jeszcze to dokończyć. Nawet nie zabrałem się za eliksiry...

Severus położył łokcie na biurku, opierając głowę na dłoni.

– Zaliczę ci pracę domową, jeśli każdego dnia będziesz zdawał mi relację z tego, co było napisane w Proroku. – Jego oczy pulsowały bólem. Czuł, jakby ktoś wydrapał mu rogówki. Mrugnął zawzięcie i spojrzał do przodu. Ku jego przerażeniu, jego wzrok padł na kolana Harry’ego. Był w tym samym stanie, co kilka minut temu.

Potter spojrzał na niego nerwowo, unosząc brwi. Czy w jego oczach błysnęła nadzieja?

– Umm, dziękuję, profe... Severusie.

– Upewnij się, że będą z tego jakieś efekty. Na koniec wystawię ci ocenę.

Harry pokiwał głową i odgarnął włosy z czoła. Po strupach zostały tylko czerwone ślady. Wyglądały jak wyblakłe plamy. Naprawdę szkoda. Snape znowu się na tym przyłapał, więc zganił się w myślach. Przecież w tym bachorze nie było tak dużo atrakcyjności. Był tylko kolejnym gamoniem, który przewinął się przez jego zajęcia, wynosząc z nich jak najmniej. Więc przestań się gapić na jego krocze i skup się na ważniejszych rzeczach, Severusie! Natychmiast!

– Coś nie tak, profesorze?

– Co? – warknął.

– Spytałem, czy coś się stało. – Potter zgarbił się. Zadrżał lekko, kiedy książka zsunęła mu się na kolana.

Severus spojrzał na niego ze znużeniem.

– Może powinienem zostawić cię na chwilę sam na sam z Transmutacją dla zaawansowanych? Zapewniam cię, że jest to świetny tekst, ale na pewno nie tak podniecający.

Potter poderwał głowę do góry i obrzucił go spojrzeniem.

– Przepraszam. Jeśli to panu przeszkadza, mogę sobie iść. – Lata pracy jako szpieg nauczyły Snape’a myślenia o czymś, a potem robienia czegoś zupełnie innego. Nie umiał jednak połączyć obu tych umiejętności. Zanim zdążył nawet otworzyć usta, Potter wstawał już z krzesła i wciskał książkę do torby, którą zasłaniał dziwnie przód swojego ciała.

– Niech się pan sam zajmie swoją pieprzoną pracą. – Skierował się w stronę drzwi. Wnętrzności Severusa skręciły się boleśnie.

– Potter.

Chłopak spojrzał na niego w ciszy, mrużąc oczy. Przez rozciągająca się chwilę Severus zastanawiał się nad swoją dumą. Na pewno na tym ucierpi. Sama myśl wywoływała odruchy wymiotne. Nigdy nie wybaczyłby sobie tego, jeśli zmusi Harry’ego do zostania, ale też tego, że pozwoli mu odejść. Wyprostował się, opierając dłonie na skórzanych oparciach krzesła. Spojrzał w oczy chłopakowi i wstał. Jakaś część jego zastanawiała się, w jaki sposób, do cholery, wpakował się w tak poniżającą sytuację. Próbował zachować resztki godności, podczas gdy Potter się na niego gapił.

– Umm...

– Tak, panie Potter. To jest to, o czym pan myśli. – Nie mógł spojrzeć swojemu uczniowi w oczy.

– Przeze mnie?

Severus spojrzał na niego wyniośle.

– Jeśli musisz już wiedzieć, to przerwałeś mi raczej intensywny sen. – To nie było kłamstwo, ale i tak nie było przyjemne.

Harry otworzył szeroko oczy, patrząc z niedowierzaniem.

– Obudziłeś się taki twardy?

Severus zadrżał.

– Za to powinienem ci odjąć punkty.

Potter parsknął śmiechem, natychmiast zakrywając usta.

– O mój Boże. Nadal budzisz się z porannym drągiem?

– Tak, jeżeli już musisz to tak nazywać! Prawie każdy mężczyzna doświadcza tego chociaż raz w życiu.

– Myślałem, że to, no wiesz, przechodzi z czasem.

Severus uniósł brew.

– Jeżeli robisz aluzje do mojego wieku, to mam trzydzieści dziewięć lat. Powinieneś już wiedzieć, że tacy mężczyźni nadal mają swoje libido. Zanikanie z czasem zależy od osoby. Z tego co wiem, to nawet dyrektor Dumbledore na to jeszcze cierpi.

Harry zmarszczył brwi ze zdenerwowania.

– Wiesz, przeżyłbym bez tego obrazu w mojej głowie. – Spojrzał w dół. – Cholera, zadziałało!

– Hmm. – Severus skrzyżował ramiona z irytacji. – Chciałbym móc powiedzieć to samo.

Potter przysunął się do niego z wahaniem.

– Mógłbym zawsze...

– Niech pan siada, panie Potter! Od kiedy tydzień liczy sobie dwa dni? – Dzieciak zarumienił się wściekle.

– Przepraszam – wymamrotał i osunął się na krzesło.

Severus spojrzał na niego złowrogo. Pomodlił się do bezbożnego wszechświata, żeby Harry nie zauważył silnego drgnięcia erekcji z przodu jego szat.

– Zacznij czytać. Tekst leży na podłodze. – Usiadł za biurkiem, podczas gdy Potter otwierał gazetę. Oparł się i spróbował wymyślić jakiś dobry powód, dla którego Quernus miałby zamknąć swój sklep. Nie mógł się skupić.

Po pierwsze, okazało się, że nieważne, co znajdzie Potter, nadal było mnóstwo rzeczy, których on sam nie wiedział. Przede wszystkim nie znał imion większości śmierciożerców. Jeśli do tego pogorszy mu się wzrok, będzie musiał użyć drastycznych środków – okularów. Wystarczy, że wyglądam jak sęp. Teraz będę wyglądał jak ślepy sęp!

Po drugie, ta cholerna część ciała w jego spodniach zaczynała pulsować. Pomyślał nad udaniem się na kilka minut do swoich kwater, ale to byłoby zbyt podejrzane, gdyby wyszedł w takim stanie, a wrócił w zupełnie innym. Próbował się uspokoić. Jednak nawet, gdy zamykał oczy, widział tą miękką czuprynę czarnych włosów oraz sposób, w jakim chłopak przygryzał wargę, próbując się skupić. Pewnie nie wie nawet, że to robi.

Po trzecie, zaczynało go dopadać zmęczenie. Oparł się do tyłu i spojrzał na sufit. Sklepienie gabinetu było zrobione z tego samego ciemnoszarego granitu, co reszta lochów. Ten jednak był bardziej szorstki, ponieważ nie starł się przez tysiące lat tak, jak podłoga. Z kamienia wystawały zardzewiałe, żelazne obręcze. Ich błyszczące części migotały w słabym świetle. Snape zdał sobie sprawę, że to słabe oświetlenie mogło być przyczyną jego słabnącego wzroku. Zanotował sobie w głowie, żeby przynieść tu kilka świeczników. Przynajmniej nie zrujnuje do reszty oczu Harry’ego. Zmarszczył brwi. Przecież nie chcesz, żeby wracał, Severusie. Dlaczego martwisz się o jego wzrok?

Snape spojrzał w dół. Ciemna głowa była pochylona nad tekstem, a wargi chłopaka wydęte. Ten obraz tworzył kontrast do tego spokoju, który widział tamtej nocy.

– Dlaczego ciągle tu przychodzisz?

Potter spojrzał w górę.

– Co?

– Mógłby pan kiedyś popisać się elokwencją, panie Potter. Pięć punktów od Gryffindoru. Pytałem, dlaczego ciągle tu przychodzisz?

– Mówiłem ci już. Ja... tak jakby lubię... no wiesz.

– Zdajesz sobie sprawę, że już nigdy do tego nie dojdzie? Radziłbym ci znaleźć sobie jakiegoś pięknego młodzieńca...

– Lubię dziewczyny.

– Nie powiedziałbym. Minus pięć punktów za przerywanie nauczycielowi. Radziłbym ci znaleźć sobie jakiegoś pięknego młodzieńca bądź dziewczynę, nie obchodzi mnie to, i wykorzystywać ich do swoich seksualnych potrzeb.

– Dlaczego miałbym coś takiego robić, do cholery?

Severus uniósł brew.

– Słucham?

– Lubię z tobą rozmawiać. Myślałem, że miło spędzamy razem czas. Poza tym... – Wyprostował się na krześle, a jego oczy ściemniały ze złości. - ... Podobało mi się to, co mówiłeś o Sparcie.

– To właśnie robię na co dzień, panie Potter. Nauczam.

– Wiesz, to brzmiało na dużo więcej, niż tylko zwykłą lekcję mugoloznastwa.

Miał rację. To było dokładnie tym, czym miało być: obietnicą ochrony. Nie chciał na razie myśleć o tym, czy będzie miał siłę (lub słabość), żeby jej dotrzymać.

– Odpowiedziałeś na to, dlaczego wróciłeś w sobotę. A co z wczorajszym i dzisiejszym dniem?

Potter spojrzał na niego ponuro.

– Po prostu chciałem.

– Dlaczego miałbyś chcieć? Nasz dobry, mały Gryfon ryzykuje swoją reputację. Co by powiedzieli inni, gdyby zobaczyli cię w pobliżu lochów? Twoje wizyty nie mają żadnych wartości estetycznych, a ja chętnie odbiorę ci punkty za każde naruszenie regulaminu. Jaki masz powód, żeby tu wracać?

Potter wymamrotał coś pod nosem.

– Mów głośniej, ty mały, wstrętny bachorze. Chcesz pobić rekord w liczbie utraconych punktów?

– Lubię cię – warknął. – Przynajmniej wtedy, kiedy nie jesteś takim tłustowłosym draniem.

– Zawsze jestem tłustowłosym draniem, panie Potter. Tak jak pan na zawsze pozostanie wstrętnym bachorem.

– Zamknij się.

– Dziesięć punktów.

– Też mi coś. Tłustowłosy, pierdolony drań. – Oczy Pottera zwęziły się na chwilę, po czym chłopak wrócił do lektury Proroka. Severus oparł głowę na oparciu krzesła i starał się nie myśleć o denerwującej erekcji, pulsującej stale w jego spodniach.





***





Tej nocy księżyc świecił niezwykle jasno. Jego promienie przedostawały się przez okno, niosąc ze sobą obietnicę spokojnego snu i oświetlając każdy przedmiot w jej pokoju: srebrny kociołek, zakurzony od miesięcy nieużywania, półki uginające się pod ciężarem grubych ksiąg z wyświechtanymi okładkami, zarysowanymi stronicami, artefaktami, przypominającymi o przeszłości. Jasne światło padało także na herb Ravenclawu, kolejnego domu, z którym nie miał dobrego kontaktu, na miękkie róże, które zrywał na jej każde urodziny, dopóki nie przyłapał go Malfoy Senior. Pokój wydawał się taki pusty, wszystkie rzeczy mieniły się w świetle księżyca jak zjawy.

Doszedł do niego stłumiony odgłos stóp. To tylko w pokoju obok. Severus wstrzymał oddech, drętwiejąc ze strachu. Usłyszał skrzypnięcie, gdy drzwi otworzyły się na oścież, po czym zamknęły cicho. Każda inna osoba mogłaby to przeoczyć.

Wsunął prawą dłoń pod poduszkę. Musi to zrobić dzisiejszej nocy. Stawia na szali swoją duszę lub zdrowie psychiczne. Usłyszał kroki przy swoim łóżku. Zatrzymały się. Zbyt blisko, zbyt blisko niego, na miłość Merlina, zbyt blisko. Czarny cień przesłonił promienie księżyca. No dalej, Severusie, zrób to! Wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę potwora, kroczącego przez jego prywatne piekło.

– Wygląda na to, że nasz maleńki czarodziej bawi się swoją różdżką. Nie umiesz się chować.

- Av... ava... – Zakrztusił się. – Avia! – Znów zobaczył jasny księżyc na ciemnym niebie. Zawierał w sobie odpowiedź na jego pytanie: ciszę. Był sam pośród ciszy. Była coraz bliżej, potwór się zbliżał, jego niebieskie oczy błyszczały w świetle śmierci...

– Severusie! – Eversor potrząsał go za ramiona. Instynktownie sięgnął po różdżkę, żeby dokończyć zaklęcie. – Niech się pan obudzi, profesorze!

– Zostaw mnie w spokoju! Av...

Ale to nie był głos Eversora. Jego był przecież miękki, głęboki i idealny. Na Boga, samym głosem mógłby uwieść własnego brata. Severus spojrzał w górę.

– Potter – wykrztusił.

– Krzyczał pan coś o... Av... – Jego zielone oczy były szerokie ze strachu. – Co się stało?

– Nie twoja sprawa – wymamrotał, pochylając się nad biurkiem i zbierając rolki pergaminu. Poczuł gorzki smak w ustach i zorientował się, że jego erekcja opadła. – Skończyłeś już?

– Nie, profesorze. Krzyczał pan.

– Już to mówiłeś. – Jego ręce się trzęsły, a serce waliło w piersi. Krzyknął zaskoczony, kiedy poczuł miękkie, nabrzmiałe wargi przyciskające się do jego policzka.

– Umm... mam coś panu przynieść?

– Nie. Powiedziałem, żebyś zostawił mnie w spokoju! – Nieważne, do kogo się wtedy zwrócił. Nie chciał przypominać sobie, iż mimo tego że jego dzień był wolny od tortur, duchy nigdy nie pozwalały mu spać w nocy. – Wracaj do pracy.

Harry kiwnął słabo głową i wrócił na swoje krzesło. Przedtem jednak chwycił w swoją dłoń jedną ziemistą rękę o długich palcach i ścisnął ją. Potem zbyt często na niego spoglądał.

Severus patrzył na chłopaka. Chciał koniecznie pozbyć się duszącego uczucia wdzięczności. Tylko jedna osoba obudziła go w taki sposób, ale to było dawno. Do jego niezmiennej, gorzkiej i samotnej rzeczywistości, której groziła niewypowiedziana groźba tykającego w kieszeni zegarka, wdarła się myśl o tym, że nie może pozwolić sobie na ponowne wyzbycie się tego uczucia.











4. Wtorek, 14 kwietnia



– Chyba nie masz nowych siniaków, prawda? – Severus podniósł groźnie słoiczek maści.

– Nie, ale ty je zarobisz, jeśli nie odłożysz tego gówna! – Potter zsunął się na krzesło. Nie odskoczył, kiedy jego plecy dotknęły oparcia.

– Grozisz nauczycielowi? Piętnaście punktów od Gryffindoru.

– Wiesz, że jesteś podłym palantem?

– Wszyscy mi to mówią. – Rzucił dzieciakowi kolejny numer Proroka. – Przeczytaj to. Po godzinie oczekuję pełnego streszczenia.

– Już ja ci streszczę, ty...

– Mówiłeś coś?

– Nic.

– Pięć punktów.

– Dupek.

- Bachor. Zamknij się i zacznij pracować. – Severus był zadowolony widząc, jak Harry wykonuje polecenie. Nie minie zbyt wiele czasu zanim się podda i opuści samotnie lochy. Chcąc pozbyć się niemiłego ukłucia na samą tą myśl, Severus zajął się szybko układaniem fiolek w szafce.

Znał je prawie na pamięć. Jeżeli nie potrafiłby dostrzec Mikstury Melodyjnego Głosu, mógł ją znaleźć trzy półki niżej od fioletowego słoika z maścią na siniaki. Jeśli stałby się daltonistą lub niebezpieczny eliksir wzniecający ogień wyparowałby mu sprzed oczu, dziwnie zaokrąglona fiolka z Płynnym Krzykiem z łatwością wskazałaby mu jego miejsce. Jednak i tak mrużył oczy, patrząc na etykiety.

Na półkach nie stały żadne z naprawdę niebezpiecznych substancji. Jeśli by tak było, musiałby się nieźle tłumaczyć dwa lata temu przed prawdziwym Alastorem Moodym. Jeden zapomniany słoik mógłby go kosztować wydłużone wakacje w Azkabanie. Przejechał długim palcem po niewiarygodnie gładkiej powierzchni błyszczącego szkła. Tylko one się liczyły. Tylko je naprawdę kochał i wmawiał sobie, że tylko ich potrzebował.

– Ty leniwy draniu. Tylko dlatego kazałeś mi odwalać za ciebie całą robotę?

Snape spojrzał na niego ponad fiolką w swoich dłoniach. Jego oczy piekły od ciągłego mrużenia.

– Kazałem ci przestać?

Potter przewrócił oczami.

– Świetnie. Nasz mistrz eliksirów jest ślepy. Mogę się z tobą zamienić miejscami? I tak poza tym, to mógłbyś posadzić mnie dalej od Neville’a.

– Przez twoje głupie uwagi ty i pan Longbottom będziecie ze sobą pracować do końca roku. Masz jakieś obiekcje?

– Możesz to tak ująć.

– Ile jeszcze punktów chcesz stracić?

– Tak dużo, żebyś się w końcu zamknął, ty tłustowłosy draniu.

– Dwadzieścia punktów, wstrętny bachorze.

Potter warknął:

– Możesz przestać mnie tak nazywać?

– Nie. Dziękuję za poinformowanie, że jestem tłustowłosym draniem. Ty za to jesteś najbardziej wstrętnym bachorem, jaki zaszczycił tą szkołę.

Harry rzucił rolkę pergaminu na biurko.

– Wiesz co? To koniec. Wychodzę i już tu nie wrócę. – Zarzucił torbę na ramię i skierował się do wyjścia.

– Upewnij się, że zamkniesz za sobą drzwi.

Potter zamarł. Severus przywrócił na twarz maskę obojętności, podczas gdy jego wnętrzności zamieniły się w lód.

– No dalej. Chyba nie masz zamiaru znikać w chmurze dymu? Nie muszę ci przypominać, że w tej szkole nie można się aportować, a poza tym nawet nie wiesz, jak to się robi.

Potter odwrócił się i przez chwilę Snape zobaczył ukłucie bólu w jego zielonych oczach. Jego pierś zalała fala zimna, kiedy zorientował się, że chłopak nie chce odchodzić tak mocno, jak on nie chce go stąd wypuszczać. Nie żartował. Naprawdę chce tu przychodzić. Nie, to niemożliwe. Potter mógłby mieć każdego w czarodziejskim świecie... i wiesz, że chce właśnie kogoś, kto nie oceniałby go jak chodzącego boga.

Nie pozwolił sobie myśleć o tym od zeszłego piątku. Był rozdarty między niezwykłą czułością, a niewyraźnym uczuciem bycia wykorzystanym. Przecież nikt nie przychodził do Snape’a po zrozumienie. To nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Był zbyt zdezorientowany, żeby dać się ogarnąć przerażeniu. Jeśli pozwolisz mu się do ciebie zbliżyć, w końcu się znudzi i znajdzie sobie kogoś innego. Nikt nie chciałby spędzić setki lat w towarzystwie kogoś takiego, jak ty. Bądź tak dobry i odeślij go do innego łóżka. Może tam znajdzie szczęście. Nie pomagało mu to, że Harry upuścił torbę na kamienną podłogę i stał na środku pokoju z zawstydzoną miną.

– Więc chyba będziesz musiał mnie najpierw nauczyć, prawda?

– Uwierz mi, panie Potter, są rzeczy, których trzeba cię nauczyć szybciej.

– Na przykład? – Harry skrzyżował ramiona na piersi.

Do cholery jasnej... on naprawdę nie żartował.

– Manier.

– Czy kiedykolwiek dałeś komuś normalną odpowiedź?

– Nie, jeśli mam w tej sprawie coś do powiedzenia. I uważaj na usta, jeśli nie chcesz ich stracić.

– Więc nie będzie już więcej całowania? – Wydął wargi w najbardziej denerwujący, sarkastyczny i przesadny sposób. Severus miał ochotę zamienić je w grudę stali. Kretyn miałby za swoje, gdyby upadł na twarz. Wysunął powoli różdżkę z cienkiej kieszeni wewnątrz długiego rękawa szaty.

– Expelliarmus!

Wyśliznęła mu się z dłoni, zanim zdążył ją do końca wyjąć. Potter złapał ją w powietrzu i uśmiechnął się z wyższością. Severus zadrżał z wściekłości.

– Oddawaj, chłopcze, albo stracisz pięćdziesiąt punktów.

– Chyba nie powinieneś mnie uczyć pojedynkowania.

– Nie masz pojęcia o prawdziwym pojedynkowaniu się, ty arogancki dzieciaku. Każdy szanujący się śmierciożerca zrównałby cię teraz z ziemią.

– Więc lepiej mnie tego naucz.

– Nie miałbyś z nimi szans. – Severus zdziwił się, kiedy różdżka odbiła się od jego ramienia. Objął ją dłonią i szybko skierował w stronę Pottera. – Powinieneś bardziej uważać na to, komu ufasz.

– Miałeś już wiele okazji, aby mnie zabić, Snape. Nadal żyję.

– Może kazano mi tego nie robić.

Potter zmarszczył brwi.

– Co?

Musi się czegoś nauczyć.

– Może mój pan chce cię sam wykończyć. Accio corpus!

Ciało Harry’ego wystrzeliło przez pokój tak szybko, że jego buty zaskrzypiały o podłogę. Severus chwycił go brutalnie za kark.

– No dalej, chłopcze. Nie obchodzi mnie, kim jesteś ani to, jaką bliznę masz na czole. Jak powiedziałem, każdy szanujący się śmierciożerca...

– Ale ty...

Snape uniósł brew.

– Jak możesz być tego do końca pewien?

Potter zadrżał w jego uścisku, wytrzeszczając oczy.

– Accio... – Nie miał nawet przygotowanej różdżki. Snape okręcił luźny materiał uczniowskiej szaty wokół swojej dłoni.

– Za bardzo mi ufasz. Przyszedłeś do znanego śmierciożercy po radę. On cię zerżnął, a ty wróciłeś po więcej. Obawiam się, że twój przyjaciel, Moody, byłby strasznie zawiedziony.

– Ja... – Jego zęby zazgrzytały. Jak na dzielnego Gryfona, Potter zachowywał się nieraz jak dziecko.

Nagle coś twardego uderzyło mocno w jego szczękę. Severus syknął z bólu i cofnął się.

– Na Merlina, po co to zrobiłeś? – ryknął.

Harry nadal zaciskał pięści. Jego oczy były zamglone z wściekłości.

– Jak mogłeś, ty... – Uniósł różdżkę, jednak Severus go uprzedził.

– Expelliarmus!

Wyfrunęła z rąk Pottera, mimo że próbował ją utrzymać w opuchniętej, drżącej pięści.

– Na bogów, chłopcze, siadaj na krześle! Jeszcze dostaniesz zawału.

– Jesteś śmierciożercą!

– Chciałem coś z ciebie wykrzesać! I zapamiętaj sobie, że byłem śmierciożercą. Naprawdę sądzisz, że Albus Dumbledore zaprosiłby do grona nauczycielskiego znanego poplecznika Lorda Voldemorta? – Jego szczęka pulsowała bólem. Rano na pewno zostaną siniaki. Sięgnął ponownie po maść, wciskając różdżkę Pottera za pasek. – Zdziwiłbyś się, gdybyś...

Nagle drzwi otwarły się na oścież. Wleciał przez nie błyszczący miecz z rękojeścią wysadzaną rubinami i pomknął w stronę Pottera. Severus wyciągnął ramię i odciągnął chłopaka. Właśnie taką broń trzymał Albus w swoim gabinecie. Na boga. Chyba nie chciała go zabić?

Zorientował się, że Harry się na niego gapi. Snape doskonale rozumiał dlaczego. Przecież latające miecze nie są codziennym widokiem w jego gabinecie. Jednak w oczach Harry’ego zobaczył jeszcze jedno uczucie. Była to panika, która powoli zamieniała się w strach. Był to ten sam wyraz twarzy, który gościł u Severusa za każdym razem, kiedy zakładał swoją maskę. Potter odezwał się słabym głosem:

– Kurwa, miałem rację.

Zauważył, że coś było wyryte na ostrzu, tuż pod jelcem.

– Miałeś – powiedział Severus.

Harry wyciągnął rękę z wahaniem i chwycił za klingę. Zabłysła czerwonym i złotym światłem, a chłopak upadł na kolana. Snape złapał go szybko. Przyciągnął niemożliwego dzieciaka do piersi i oparł brodę na czuprynie czarnych włosów. Potter przycisnął miecz do brzucha.

W wyobraźni Severusa pojawił się idealny obraz: ostrze wsparte o ziemię, Harry patrzący na nie, podczas gdy Severus obejmował wątłe ciało kogoś tak młodego swoimi długimi ramionami. Snape doskonale wiedział, jak to jest być zmuszonym do czegoś, kiedy nie ma się głosu w tej sprawie. Przycisnął twarz do miękkich włosów, które nadal delikatnie pachniały potem. Zrozumiał, że chłopak trzymał go w miejscu, zacieśniając wokół niego zgięte ramiona.

– Ile już wiesz? – spytał cicho Severus.

– Że umrę. – Smukłe, silne ciało przysunęło się jeszcze bliżej. – Ostatni potomek. Profesor Dumbledore już dawno powiedział mi o przepowiedni.

– Powiedział ci, że umrzesz?

Potter potrząsnął głową.

– Znalazłem to w bibliotece. Umm... – Zaczął szeptać: – Zszedłem tam późno w nocy i szperałem w Dziale Ksiąg Zakazanych. Chyba nawet Hermiona o tym nie wie. Nie powiedziałem jej.

– Panie Potter, nie musi pan ponosić strasznej śmierci, żeby zakończyć rodzinną linię.

Harry obrócił głowę, żeby na niego spojrzeć.

– Co masz na myśli?

– Nie możesz być aż tak głupi.

Chłopak przez chwilę się nie odzywał. Nagle stężał.

– Ale ja lubię dziewczyny! – Zdawał się jeszcze bardziej przybliżyć do swojego nauczyciela.

– Może jeśli będziesz miał szczęście, Voldemort tylko cię wykastruje.

Harry pisnął i Severus uśmiechnął się lekko.

– A mogę być po prostu gejem? – spytał szybko.

– Mi to nie robi żadnej różnicy. – Tak naprawdę robiło, ale nie miał zamiaru tego powiedzieć. Nie jeśli chciał odrobiny spokoju. Spokój jednak był wielce przereklamowany. Przestań, Severusie. To się nie może zdarzyć i dobrze o tym wiesz.

– Nienawidzę cię.

– Nie tak bardzo... – wymamrotał Snape w miękką czuprynę na głowie Pottera. – ...jak ja ciebie, ty okropny dzieciaku.

– Nie jestem okropnym dzieciakiem.

– Szybko zorientujesz się, że jednak jesteś. Tak samo, jak ja jestem tłustowłosym draniem.

Nie odzywali się przez chwilę. Severus słyszał serce Harry’ego bijące wraz z jego własnym. Kiedy jedne cichło, drugie nadrabiało, posyłając ciche wibracje wzdłuż klatki piersiowej wprost do kręgosłupa. Jakaś część jego umysłu ciągle powtarzała jeden wers niejasnej przepowiedni:



... uczynki Slytherina na zawsze przerwą linię Gryffindorów i nie będzie już kolejnego...



Napadła go dziwna myśl. To głupie, Severusie. Na świecie jest mnóstwo innych Ślizgonów. Jestem pewien, że panna Ravenclaw nie miała na myśli wielkiej miłości prawnuka Gryffindora do swojego nauczyciela. Chodzi o Voldemorta, tak, jak to inni od zawsze mówią. W gabinecie było słychać tylko dźwięk ich oddechów, ognia trzaskającego w kominku i zegarka, wygrywającego ciche tik tak w jego kieszeni.

– Severusie?

– Hmm?

– Mogę zostać z tobą na noc?

Snape westchnął.

– Potter...

– Nie o to mi chodzi. Nie chcę być po prostu sam.

Severus zacisnął usta.

– Nie ma mo...

Harry wbił mu łokcie w żebra. W gardle Severusa pojawiła się wielka gula. Odcinała mu dopływ powietrza do płuc. Jeżeli nic nie powie, to się udusi.

– Zobaczymy.

– Dziękuję – wymamrotał Harry, nadal ściskając tak samo mocno miecz i Severusa. Snape przysunął się do niego na chwilę, delektując się niewiarygodnym ciepłem, zapachem ziemi i dotykiem jedwabistych kosmyków na twarzy. Taka sytuacja już się nie powtórzy, więc musiał ją zapamiętać. Już za późno, żeby o tym tak łatwo zapomnieć.

Delikatnie odepchnął chłopaka od siebie. Przy okazji wsunął różdżkę z ostrokrzewu do kieszeni Harry’ego.

– Nadal czekam na twoje streszczenie, Potter. – Zaskoczył go jego łagodny głos.

– Oczywiście, profesorze. – W jednej chwili miecz wylądował na jego biurku. Harry usiadł z powrotem na krześle i przysunął do siebie rolkę pergaminu. Wskazał różdżką na szkolną torbę i bez podnoszenia głowy powiedział: - Accio pióro!

Severus tylko go obserwował. Dzieciak miał wiele do zrobienia, ale mało czasu na nauczenie się wszystkich potrzebnych rzeczy. Z małą pomocą na pewno mu się uda.





***





Wszyscy wiedzieli, że podróżował ze swojego gabinetu do prywatnych kwater przez kominek, przez co nie wzbudzał podejrzeń swoją nieobecnością na korytarzach. Jak zwykle pomyślą, że pracował do późna. Harry podążył za nim.

Severus nadal mamrotał zaklęcia, kierując różdżkę na swoje szaty, kiedy ogień wyrzucił z siebie ubrudzonego sadzą ucznia.

– Widzę, że jesteś w jednym kawałku. Dobrze, że zostawiliśmy miecz w gabinecie. Nie chciałbym tłumaczyć Albusowi, dlaczego nadziałeś się na niego w moim własnym mieszkaniu. – Odwiesił szatę na hak.

– Cóż. – Harry wstał z podłogi i poklepał się po piersi, tworząc czarną chmurę sadzy. – To lepiej, niż gdybyś miał się tłumaczyć, na co jeszcze się nadziałem. – Zamarł nagle, po czym zachichotał, zasłaniając dłonią usta. – Naprawdę to powiedziałem?

– Obawiam się, że tak. Zapomniałeś swojej torby.

Potter rozejrzał się dookoła.

– Cholera. – Zerknął na Snape’a. – Mogę po prostu wziąć ją ze sobą jutro?

– Powiedziałeś, że masz do dokończenia esej z transmutacji.

Potter prychnął, na co Severus westchnął ciężko.

– Pięć punktów od Gryffindoru. Nie dotykaj niczego. – Chwycił mały kociołek z proszkiem Fiuu, leżący na gzymsie i wszedł do kominka. – Gabinet.

Natychmiast podniósł się ogień. Po minucie mężczyzna wrócił, niosąc ze sobą ciężką torbę i zastanawiając się, ile stłuczonych fiolek z rzadkimi eliksirami zastanie. Zamiast tego zobaczył Harry’ego przypatrującego się półkom z książkami.

– Mówiłem, żebyś niczego nie dotykał – warknął Severus.

– Mogłeś mi powiedzieć, jeśli chciałeś, żebym tu lewitował. Tylko patrzę.

– Pięć punktów.

Harry obrzucił go spojrzeniem.

– Dupek.

– Bachor. Kiedy skończysz, wyślę cię do domu. – Severus umościł się w swoim fotelu. Sięgnął po Ostatniego jednorożca.

– Myślałem, że pozwoliłeś mi zostać.

– Powiedziałem, że zobaczymy. Doszedłem do wniosku, że przebywanie w prywatnych kwaterach sam na sam z uczniem jest niezgodne z regulaminem szkoły. W takim wypadku pozwolenie, żeby ten uczeń spał w moim łóżku, jest niedopuszczalne!

– Taa, a uprawianie seksu na podłodze twojego gabinetu jest całkowicie w porządku.

Severus zmrużył oczy.

– Chcesz wrócić teraz? Już prawie północ. Jestem pewien, że za kilka minut i tak musisz wyciągnąć swoją drużynę z łóżek.

– Możesz się w końcu zamknąć?

– A ty? – Snape machnął ręką w kierunku drugiego fotela stojącego przed kominkiem. – Siadaj i pisz to wypracowanie.

– Oczywiście, profesorze. – Potter chwycił torbę i wymamrotał coś pod nosem, opadając na fotel, który wyglądał jak nowy. Używała go tylko i wyłącznie Emily, która zawsze zawracała mu głowę podczas dyżurów w gabinecie. Mebel stanowił kontrast w porównaniu z drugim, który był wytarty i wyblakły po osiemnastu latach siedzenia w nim. Potter podkulił nogi i oparł się o oparcie. Książka do transmutacji leżała otwarta na jego udzie, a rolka pergaminu na stronie, której akurat nie czytał. Severus przestał go obserwować i pozwolił mu pracować.





***





Gdy zamknął wreszcie swoją ulubiona książkę, dochodziło wpół do drugiej. Jego oczy strasznie piekły, ale nie musiał czytać całego tekstu, ponieważ niektóre fragmenty znał na pamięć. Snape spojrzał na Harry’ego.

– Na Merlina, Potter. Mogłeś powiedzieć, że jesteś zmęczony. – Wstał z fotela i potrząsnął śpiącym chłopakiem. – Obudź się, ty bezużyteczny dzieciaku.

– Mmm... – Potter mlasnął. – Jeszcze pięć minut.

– Już po pierwszej. Musisz wrócić do dormitorium.

– Jeszcze nie, Sev... – Odwrócił głowę i z powrotem zasnął.

Severus przetarł piekące oczy wierzchem dłoni. Przychodziły mu do głowy tylko dwa wyjścia z tej sytuacji: mógł przetransportować tego kretyna do pokoju wspólnego i zostawić go na kanapie lub zanieść do łóżka. Pierwsza opcja wydawała się mądrzejsza. Snape wyciągnął delikatnie książkę i pióro z rąk chłopaka i włożył je do torby. Zarzucił ją na ramię i pochylił się, żeby podnieść Harry’ego. Torba przechyliła się na drugą stronę i gdy wyprostował kolana, uczeń wylądował z powrotem w fotelu. Potter wymamrotał pod nosem:

– To tylko tłuczek. Niech pałkarze się nim zajmą. – Na jego twarzy znów zagościł spokój.

Severus westchnął. Poczuł w piersi ukłucie smutku. Z dziwną łagodnością przebiegł kciukiem po krótkich rzęsach Harry’ego. Potter przesunął się w kierunku jego ręki. Już nie jest dzieckiem. Dzieci nie powinny przechodzić tego, co on. A niech cię piekło pochłonie, Voldemort.

– Idziemy do łóżka, Potter.

Snape położył torbę na podłodze i spróbował ponownie podnieść Harry’ego. Burknął pod nosem. Po chwili dzieciak leżał dziwacznie w jego ramionach. To było o wiele łatwiejsze osiemnaście lat temu. Kiedy się tak zestarzałeś, Severusie? Snape podszedł do łóżka i pochylił się nad nim, a Harry wylądował z miękkim plaśnięciem na bordowej pościeli. Jego buty po chwili stały równo przy nogach łóżka. Severus odsunął kołdrę i nakrył nią dokładnie chłopaka.

Ogień zaczynał wygasać. Snape rzadko rozpalał świeże drewno, tej nocy nic się nie zmieniło. W pomarańczowym blasku płomieni Potter wyglądał na znacznie więcej niż siedemnastolatka. Severus mógł zobaczyć cienie pod jego kośćmi policzkowymi, a kiedy zdjął mu okulary, także wokół jego oczu. Mimo tego nadal wyglądał spokojnie.

Nie było mowy o spaniu we własnym łóżku tak samo, jak wkładaniu znoszonej koszuli nocnej. Snape rozsiadł się wygodnie w fotelu, mrucząc pod nosem o byciu wyrzuconym z własnej sypialni. Tu było mu znacznie wygodniej, niż na rozwalającej się kanapie. Położył dłonie na kolanach i po chwili jego powieki zaczęły opadać. W ostatnich momentach świadomości czuł zbliżającą się do niego przeszłość.





***





... Ich oczy obserwowały go uważnie, wypalając na skórze niewidzialne ślady. Nie wiedział, co było gorsze: te oczy czy łańcuchy. Gorąca, wąska struga krwi minęła o cal jego sutek, który został wcześniej prawie oderwany. Czerwona ciecz wsiąkła w zachłanną szatę zanim zdążyła popłynąć dalej. Rozluźnił nadgarstki. Syknął, czując rozchodzący się po jego ciele chłód.

– Nie musisz tego robić, Moody! Przyszedłem tu z własnej woli!

– Tak samo, jak naznaczyłeś swoje ramię, co, Snape?

– Nie jestem już jednym z... – Nagły trzask sprawił, że zobaczył w pomieszczeniu białe gwiazdy.

– Spokojnie, dziewczynko. Nie wyciągniemy niczego z kogoś ze złamaną szczęką.

– Przepraszam, proszę pana.

Severusowi udało się skupić na dziwnie znajomej kobiecie z wściekle rudymi włosami. Jej butelkowo – zielone oczy błyszczały groźnie, a pięści okryte rękawiczkami to zaciskały się, to rozluźniały.

– Nie jestem już jednym z nich! – nalegał. – Spytajcie Albusa Dumbledore’a.

– Tak, Albus powiadomił nas, że przyjdziesz. Powiedział, że nie musimy cię upilnować, żebyś tu dotarł.

– Mimo tego wyciągnąłeś mnie z mojego pokoju w środku nocy.

– Jesteś śmierciożercą.

- No już, spokojnie, Irene. Musisz się czegoś nauczyć. – Duże, ciemne oczy znów zwróciły się w jego stronę. Tylko cienkie blizny utrzymywały twarz Moody’ego w jednym kawałku. – A dlaczego nie? Jesteś naszym specjalnym gościem, chłopcze. Musimy cię jakoś wyróżnić. Jestem pewien, że Tom wymieni te drzwi. To wszystko przez to, że nie otwierałeś.

– Była trzecia w nocy! Którą mamy teraz, czwartą? Przecież spałem!

– Wiesz, że nie widzimy przez drzwi. Równie dobrze mogłeś wymknąć się przez okno. A teraz... – Moody przykucnął i spojrzał na Severusa. - ... skąd mam wiedzieć, że opuściłeś tych skurwysynów?

– Masz moje słowo. – Modlił się cicho, żeby nie pytali o informacje, których nie chciał dawać, ale wiedział, że to zrobią. W końcu nie ma boga, który mógłby go wysłuchać.

– Twoje słowo, tak? Zobaczymy, ile jest ono warte. – Moody sięgnął za pasek i wyciągnął znajomą różdżkę: cis i włos jednorożca, trzynaście cali, sztywna i idealna do uroków. Przynajmniej to powiedział pan Ollivander, gdy Babcia zabrała go do sklepu w dniu jego szóstych urodzin. Balansowanie na granicy życia i śmierci, wyrwana niewinność, idealna różdżka dla Severusa Snape’a. Auror dotknął jej koniuszka swoją i powiedział: – Priori Incantatem!

Pojawiła się ciemna mgiełka. Drgnęła i zaczęła się powiększać, ukazując raz po raz strzępy krótkich, czarnych włosów. Severus jęknął gardłowo, kiedy pojawiła się w niej cała głowa, z której patrzyły na niego niebieskie oczy. Eversor. Jego przezroczysty, niewyraźny jak obraz malowany akwarelami wzrok był obrzydliwie ponury. Severus zbyt wcześnie upadł z łokciami przywiązanymi do kolan. Strzępy ubrania zacisnęły się boleśnie wokół jego szyi, nadgarstków, pasa. Poczuł, jakby żebra miały przebić się przez jego plecy. Spojrzał w górę.

– Co ja ci zrobiłem, braciszku?

Oko Moody’ego drgnęło, a kobieta wyprostowała się nienaturalnie.

– Ciekawe odkrycie. – Moody powiedział sucho: – Uden, wyjdź stąd. Idź się wyśpij albo coś. Muszę porozmawiać z naszym przyjacielem na osobności.

– Myślę, że powinnam to zobaczyć, Alastorze. To znaczy, proszę pana. – Krowa umiała się tylko ślinić. Coś niepokojącego błysnęło na jej skórze. Severus zamknął oczy.

– Uwierz mi, że będziesz miała wiele okazji, żeby to jeszcze zobaczyć. Musimy przetrzeć sobie nowe szlaki, żeby czegoś dokonać.

- Ale...

– Wynoś się stąd, Reenee. To rozkaz.

Przerwa.

– Oczywiście, proszę pana.

Drzwi zaskrzypiały dwa razy, po czym w końcu się zamknęły. Snape mógł poczuć bardziej niż usłyszeć kroki osoby okrążającej go. Ciągłe stuk, stuk, gdy drewniana noga przemieszczała się po podłodze. Dźwięk rozchodził się po jego kręgosłupie i przez kości wbijał się w mózg jak ostry paznokieć. Moody w końcu zatrzymał się przed nim.

– A więc to tak. Ten zamordowany to twój brat.

Severusowi zachło w ustach.

– Zmusili mnie do tego.

– Trudno mi w to uwierzyć. Adstringo! – Duszące łańcuchy zacisnęły się jeszcze ciaśniej. Severus zakrztusił się, kiedy został na chwilę pozbawiony powietrza. Krew uwięziona w jego dłoniach i stopach zaczęła płynąć przez żyły z zawrotną prędkością w poszukiwaniu tlenu. – Wiesz co? Gdyby Albus nie kazał mi przysięgać, już dawno gniłbyś w Azkabanie. Jednak słowo Aurora ma swoje znaczenie.

– Puść mnie, Moody. Nie jestem już jednym z nich! – Różdżka stuknęła w jego lewe ramię.

– Jeżeli masz Znak, to jesteś. A teraz, chłopcze, będziesz tu spokojnie siedział i opowiesz mi, dlaczego z twojej różdżki wydobył się obraz twojego brata. I jeszcze jedno: Aperio Oculi!

Snape otworzył szeroko oczy. Próbował je zamknąć, ale jakaś niewidzialna siła trzymała jego powieki w miejscu. Zaszły łzami, kiedy podrażnił je delikatny powiew, ale zawiodły go, zanim zdążył wziąć kolejny oddech. Jego płuca chciały przestać pracować, podczas gdy wzrok jego oprawcy wypalał ziemistą skórę.

– Profesorze, niech się pan obudzi. – Ktoś jeszcze był w pomieszczeniu. To dziwne, że nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi. Ten głos był gardłowy i niski, a jednocześnie nierówny i słodki. Nie mógł zobaczyć innej twarzy. Drobne dłonie poluźniły łańcuchy.

– Zmusili mnie do tego, przysięgam.

– Imperius? – spytał Moody znudzonym głosem.

– Torturowali go na moich oczach.

– Kogo torturowali, Severusie? Obudź się, proszę...

– Dlaczego mieliby torturować twojego brata? I jak cię zmusili, żebyś go wykończył?

– Nie wiem, dlaczego to robili – skłamał. – Ale nie mogłem im pozwolić... na to wszystko. Puść mnie, proszę! Uratowałem go.

Eversor przechylił głowę i prychnął.

– Proszę, Sev, obudź się. – Drobne dłonie przebiegły po jego policzkach, ustach, włosach. Gdy dotknęły jego oczu, zaklęcie zostało zerwane i pochłonęła go miłosierna ciemność. – Proszę!

Moody coś mówił, ale Severus nie mógł go zrozumieć. Słowa stawały się odległe i niewyraźne. Otworzył z wahaniem oczy. Wszystko wydawało się przezroczyste. Głowa Eversora obróciła się w miejscu i zniknęła. Łańcuchy opadły i zdziwił się, kiedy poczuł, że jest podnoszony. Przycisnął twarz do piersi, która była zbyt płaska i twarda jak na jego Babcię, ale tak samo ciepła. Jak dom. Ogarnęła go przyjemna ciemność i koszmar całkowicie się rozmył...





***





... Ramię, oplatające jego plecy, było otulone ciepłym materiałem. Niemożliwie tłuste włosy zostały odgarnięte do tyłu i nareszcie leżały na jego karku. Kościsty kciuk wyznaczał drogę wokół jego cienkich warg. To nie mógł być sen, ale ta sytuacja nie mogła być także rzeczywista. Kciuk został zastąpiony przez pełne winy westchnienie, powiew ciepłego powietrza i delikatne muśnięcie ust.

– Tłustowłosy drań.

Severus niechętnie podążył do krainy snu...





***





Obudziło go rozdzierające pukanie. Jęknął. Trzy stuknięcia, przerwa, potem dwa, po czym potoczyła się ich niezliczona seria, która skończy się tylko wtedy, kiedy otworzy drzwi. Co, do cholery, Emily robi tu tak późno w nocy i jak trzeźwa jest, że mnie tu znalazła? Zmusił się do otworzenia oczu i zobaczył...

Puste łóżko. Miał dziwne uczucie, że było w tym coś nie w porządku. Ale co, skoro odkąd było ono jego, nikt więcej w nim nie spał. Nigdy. Oprócz Pottera.

Usiadł gwałtownie. W zasięgu wzroku nie widział torby Harry’ego, a pomięte prześcieradło obok powiedziało mu, że spał tu ktoś jeszcze. Severus oparł łokcie na kolanach i zwiesił głowę. Natarczywe pukanie Vector nie pozwalało mu spokojnie myśleć.

Spojrzał szybko na stół i zobaczył, że dochodziło południe. Albo północ. Westchnął ciężko i zszedł z łóżka. Zorientował się, że nadal był ubrany. Skierował się więc w stronę drzwi, aby zobaczyć, co chciała od niego ta stuknięta wiedźma.











5. Środa, 15 kwietnia



Część 1



– Wstawaj, śpiąca królewno! Matko, jak ty wyglądasz? – Kapelusz Emily był przekrzywiony, a jej długi nos pobrudzony sadzą. Wyglądała, jakby goniła tłuczek przez całą szkołę.

– Co ty tu robisz, do cholery?

– Mój drogi Severusie – zaczęła, chwytając go za ramię. Warknął słabo. – Idziemy do Hogsmeade.

– I znowu chcesz mnie tam zaciągnąć.

Emily zmarszczyła nos.

– Wiesz dobrze, że nie. Poza tym nie mogłabym tego zrobić, jeśli w ogóle bym tu nie przyszła, prawda?

– Baw się dobrze i zapamiętaj: to Rehydratus Perfecticus, a nie Dehydratus Perfecticus. Tym razem wypij ten niebieski.

Przewróciła oczami.

– Powinieneś spędzić czas poza zamkiem. Czy ty w ogóle pamiętasz, czym jest słońce?

– Masz na myśli te wiązki fotonów, emitowane przez główne ciało niebieskie naszego układu planetarnego? – Skrzyżował ramiona na piersi.

Rzuciła mu poirytowane spojrzenie.

– I my zachodzimy w głowę, dlaczego nikogo sobie nie znalazłeś. – Westchnęła teatralnie i weszła bez pytania do jego mieszkania, od razu kierując się w stronę szafy.

– Emily... – Ściągnął z głowy koszulkę, którą przed chwilą mu rzuciła. – Wypchaj się, Emily. Nie mam teraz czasu.

– Nie ma mowy. Idziesz z nami.

– A mogę spytać, kto jeszcze... Wyłaź natychmiast z mojej szafy! – Zakrył ręką oczy, kiedy zaczęła przeszukiwać bokserki. Po chwili zrzucił z głowy kolejną część ubioru. – Profesor Vector, proszę zostawić w spokoju moje rzeczy i wynosić się z tego mieszkania, zanim sam cię stąd usunę!

– Denerwujesz się, bo kobieta grzebie ci w majtkach.

– Emily... – zaczął ostrzegawczo.

Potrząsnęła głową i zamknęła szafę.

– Spotkamy się w pokoju nauczycielskim.

– Zapewniam cię, że mnie tam nie będzie. – Pewnego dnia, może nawet dzisiaj, Vector przekroczy niewidzialną granicę i nie będzie mogła już tu wrócić. – Miłego dnia.

– Miodowe Królestwo urządza aukcję na specjalne, dwudziestofuntowe pudło wiśniowych czekoladek. – Jej szeroko otwarte oczy i psotny uśmiech nie były idealnym obrazem niewinności.

Severus mrugnął.

– Słucham?

– Te, które tak bardzo lubisz, z likierem. Niestety aukcja jest dziś wieczorem i musisz tam być, żeby ją wygrać. Chyba będę musiała pójść do kogoś innego.

Severus przygryzł dolną wargę. Zazwyczaj nikt nie mógłby zaciągnąć go do Hogsmeade wbrew jego woli. Jednak to była poważna sytuacja. Z chęcią zdobyłby dwudziestofuntowe pudło wiśniowych czekoladek i kilka punktów dla Slytherinu. Na szczęście los ofiarował mu metabolizm, który mógłby zawstydzić samego kolibra.

– Pomyślę o tym.

Vector uśmiechnęła się do niego i pocałowała lekko w usta. Natychmiast wytarł wargi.

– Za pół godziny na górze?

– Powiedziałem, że o tym pomyślę! Zostaw mnie już w spokoju, ty stuknięta babo!

– Chcesz zrobić dla kogoś coś dobrego, a on... – Zatrzasnęła za sobą drzwi, mamrocząc zapamiętale.

Severus myślał gorączkowo. Przez kilka sekund rozważał pozostanie w lochach. Jeśli tego nie zrobi, nigdy nie dadzą mu spokoju. Spojrzał na ubrania, które nadal trzymał w swoich bladych z wściekłości dłoniach. Poczuł niemiłe ukłucie w żołądku, widząc slogan wydrukowany na bokserkach: Ryzyko z każdym kęsem. Rzucił bieliznę i koszulkę z napisem Duma Slytherinu na pomarszczoną kołdrę i udał się do łazienki, żeby wziąć kąpiel.





***





– ... oj, tak. O to chodzi, kochaniutka, właśnie tak. Mocniej... – Hagrid odrzucił głowę do tyłu i jęknął. Penny zachichotała, Filius oblał się czerwienią, a Minerwa próbowała usilnie zachować kamienną twarz.

Rolanda przygryzła wargę. Stała na krześle z jednym ramieniem zarzuconym na szyję Hagrida, a drugim wciskającym się brutalnie w jego kręgosłup. Severus usłyszał trzask kości i skrzywił się.

– No już! – Poruszyła jeszcze kilka razy pięścią i zeskoczyła ze stołka.

– Uratowałaś mi życie, cholibka. – Hagrid uderzył głową o stół i westchnął. – Jakbym nie widział się z Olimpią w przyszłym tygodniu, poprosiłbym cię o rękę.

Rolanda poklepała go po ramieniu.

– Nie chciałbyś żyć zgodnie z moimi zasadami. Pobudka o piątej, sześć kółek wokół boiska nawet w środku zimy. Dopiero potem zaczyna się zabawa. Severusie! Wyglądasz...

– Jeszcze jeden krok, Hooch, a zamienię cię w ślimaka, zanim zdążysz mrugnąć okiem.

– Widzę, że jesteś w dobrym humorze. – Prychnęła i pochyliła się z powrotem nad kubkiem kawy.

Snape obrzucił pomieszczenie chłodnym spojrzeniem i usiadł tak daleko od swoich kolegów, jak tylko mógł. Niestety, został mu tylko ciemny kąt z rozklekotanym fotelem. Na środku stołu stała taca z kanapkami z wołowiną, które najprawdopodobniej przygotował Siggy. Chwycił jedną i schował się za poranną gazetą. Przynajmniej spróbuje wykorzystać ten czas.

Po kilku zdaniach głównego artykułu (Zdradzieckie wydarzenia w Ministerstwie Magii, autorstwa Rity Skeeter) odrzucił Proroka z obrzydzeniem. Przed jego oczami rysowała się nieprzyjemna wizja. Severus wiedział doskonale już od kilku miesięcy, że w końcu do tego dojdzie. Jednak tak naprawdę niedawno zaczął się tym przejmować, po tym, kiedy jego Znak przypomniał mu o sobie. Nie powinieneś być aż taki stary, Severusie. To wszystko przez Voldemorta. Jeśli szybko nie znajdziesz sobie czegoś, żeby zająć myśli, to kopniesz w kalendarz. Starał się zignorować mały głosik w głowie, który mówił, że już znalazł takie coś i teraz musi mieć jaja, żeby to przyjąć.

Twardy łokieć odwrócił jego uwagę od rozmyślań.

– Chodźmy stąd. To miejsce zamienia się w dom wariatów. Przez ostatnie dziesięć minut spotkałam sześciu uczniów, proszących mnie o pomoc przy pracy domowej!

Uniósł brew, patrząc na Vector.

– Więc chcesz opuścić tą oazę spokoju... – Wskazał ręką na panią Hooch, która waliła pięścią w plecy Flitwicka tak mocno, że ten prawie spadał ze swojego fotela. - ... jaką jest pokój nauczycielski i udać się do jaskini maniaków?

– Masz lepszy pomysł?

– Szczerze powiedziawszy, to tak. Chciałbym spędzić ten dzień, zamknięty w swoim gabinecie. – Z Harrym Potterem. Przestań, Severusie! – Mam dużo pracy i za mało czasu w ciągu wakacji.

– A ja nie i na pewno nie pójdę sama z Rolandą.

– Kłótnia kochanek?

Emily zmrużyła oczy i prychnęła.

– Bardzo zabawne, Snape. – Severus wiedział doskonale, jak śmieszna jest myśl o Emily i Rolandzie razem. Po pierwsze, obie były kompletnie heteroseksualne (Vector prawdopodobnie bardziej niż Hooch). Westchnęła i zrobiła coś, co zawsze bardzo go denerwowało: położyła głowę na jego ramieniu. – Nie masz zamiaru zapytać?

– Nie. I tak mi o tym opowiesz. – Delikatnie odepchnął ją od siebie, na co oparła się całym ciałem o stół. Emily była strasznie dziecinna jak na swój wiek.

– Zgadnij.

Snape zamknął oczy.

– Ile ty masz lat?

– Cicho bądź. – Poprawiła swój kapelusz, który teraz spoczywał na czubku głowy, pokrytej burzą zabawnych loków. Emily jednak nie wyląduje w najbliższym czasie na okładce Szalonej Czarownicy, nie ważne, jak wygląda jej czupryna. – Niekiedy wydaje mi się, że ty znajdziesz sobie stałego partnera wcześniej niż ja.

– Znów nasłuchałaś się H.M.S. Pinafore.

Podniosła głowę i obrzuciła go spojrzeniem.

– I co z tego? – Vector odsunęła krzesło. – No dalej. Cały dzień przed nami, musimy złożyć nasze zamówienia.

– Trzy Miotły czy Pod Świńskim Łbem?

– Miotły. Jak ostatnim razem poszłam do Świńskiego Łba, to Hagrid musiał mnie nieść z powrotem.

– Jakim cudem zostałaś nauczycielką? – Severus wstał z miejsca i przeszedł z nią przez Salę Wejściową. Przy drzwiach dogoniła ich Hooch.

– Ktoś musi stanowić przeciwwagę do twojego przyjaznego usposobienia – wymamrotała pod nosem Vector. Snape prychnął i szedł dalej. Lochy wołały go do siebie. Nikt jeszcze nie odpowiedział mu w taki sposób. Vector chwyciła go za łokieć. – Hej, przepraszam, słonko.

– Doprawdy.

Położyła ręce na biodrach i rzuciła mu zirytowane spojrzenie. Rolanda patrzyła tylko pomiędzy nimi.

– No wiecie, mogłam się z wami spotkać już na miejscu...

- Albo tylko ze mną. – Emily starała się kontrolować grymas, wykrzywiający jej twarz. Severus był niezmiernie wdzięczny za ciężkie, zielone kotary, które oddzielały ich od uczniów, wracających z obiadu. Mimo braku dojrzałości, tendencji do dramatyzowania po obejrzeniu musicali komediowych i tego, jak często zachodziła mu za skórę, Emily nadal była jednym z najbliższych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miał. I chyba jedynym prawdziwym. To, że chciał ją udusić przy wielu okazjach, było nieważne.

– Pewnie chcesz, żebym teraz wsiadł na miotłę. – Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na nią z góry.

Vector pociągnęła nosem.

– Cóż... jeśli naprawdę chcesz iść, to mógłbyś zapłacić nasz rachunek.

– Nasz rachunek, kobieto? Myślisz, że jestem jakimś milionerem?

– Sądząc po tym, ile wydałeś do tego czasu, to tak. Szczerze, kiedy ostatnio kupiłeś sobie nową szatę? – Pociągnęła go za rękaw. Materiał był wytarty na łokciu, a mankiet zszywany niezliczoną ilość razy.

– W życiu są ważniejsze rzeczy niż haute couture*. Chyba że pomyliłaś mnie z Gilderoyem Lockhartem. – Emily chciała mu coś odpowiedzieć, ale temat był już skończony. Rolanda z rozwagą nie mówiła ani słowa.

Przechodząc przez boczne drzwi przy stole prezydialnym, Severus starał się nie zwracać uwagi na to, że Potter mu się przyglądał. Próbował nie patrzeć w jego stronę. Prawie mu się udało.





***





W środowe popołudnie sklep Derwisza i Bangesa był prawie opustoszały. Stara czarownica z jednym zębem wystającym z ust, wyglądająca, jak ofiara Densangueo, przeglądała półkę zawaloną przecenionymi książkami. Severus z radością zauważył dwie autorstwa Lockharta. Czarodziej przy ladzie opierał głowę na łokciu. Co chwilę zasypiał, po czym podrywał gwałtownie głowę, która zaraz znów opadała na wytarte drewno. Snape go zignorował. Od razu skierował się na tył sklepu.

Emily i Hooch pewnie nadal chichotały wściekle i komentowały tyłek każdego biednego mężczyzny, który przechodził przez drzwi. Dlaczego Albus zatrudnia kobiety, które myślą tylko o jednym? Zanim je zostawił, rzucił im groźne spojrzenie, które uchroniło jego pośladki. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Gdyby Emily nie była taka perfidna, w ogóle by się z nią nie zadawał. Nie odzywali się do siebie przez jakiś czas, zanim nie powiedział jej w całkowitej tajemnicy o śmierciożercach. W kolejnym dniu znów była nie do wytrzymania i dobijała się do jego drzwi. Musiał odpowiedzieć jej na kilka pytań. Ciągle starała się udawać, że to była zwykła rozmowa, a nie przesłuchanie. Jak na Ślizgona, Emily była świetnie zorientowana, co do społecznych zachowań.

Severus zastanawiał się, jak zareagowałaby na to, że przespał się z Harrym Potterem. Nie, żeby ktokolwiek miał się o tym dowiedzieć. To już się przecież więcej nie powtórzy. Nieważne, że czuł stratę, patrząc na puste łóżko. On jest dzieckiem, Severusie. I twoim uczniem. Nie powinno cię obchodzić, jak wygląda, mówi i że w niektórych sytuacjach zachowuje się, jak dorosły. Nadal jest dzieckiem. Nie wierzył w to do końca. Dzieciak dużo przeszedł z Voldemortem i na pewno przez to dojrzał. Tak naprawdę było w nim tak mało dziecka, jak w Severusie, kiedy miał siedemnaście lat.

Oczywiście to nie zmieniało faktu, że nienawidził tej nędznej kreatury. Okropny bachor. Potter mógł sobie dożyć dwustu lat, ale nadal nim będzie.

Część tylnej ściany sklepu była poświęcona składnikom eliksirów. Ten fragment pomieszczenia był słabo oświetlony, a półki zakurzone. Wyglądało to żałośnie w porównaniu z Apteką na Pokątnej. Zawsze jednak tu zaglądał. Tak jak mówiła Babcia:

– Czasami możesz znaleźć coś wartościowego w najmniej oczekiwanym miejscu, Nepos**. Teraz podaj mi kwas trikarboksylowy. Przysięgam, że jeśli Mundungus Fletcher znów będzie narzekał, następnym razem sam będzie musiał robić sobie eliksir na kaca.

Severus zaczął przeglądać zakurzone buteleczki i uśmiechnął się do siebie. Babcia miała rację. Raz znalazł nawet trochę jedwabiu Nephili, chociaż aptekarz z dołu ulicy upierał się, że nie ma go w całej Wielkiej Brytanii. Szkoda, że odpowiednich ludzi nie można było znaleźć w tak szczęśliwy sposób. Już dawno nauczył się, że kiedy chodzi o nich, to nie ma prostych odpowiedzi na żadne pytania.

Stwierdził z lekkim zawodem, że nie znajdzie tu nic nowego. W środowe poranki do Dziwacznych Wywarów przybywał nowy towar. Powinien być już do tego czasu na półkach. Snape odwrócił się na pięcie, żeby wyjść.

Z jakiegoś powodu jego uwagę przyciągnęła mała wystawa okularów do czytania. Zawsze tam była, jednak nigdy jej nie zauważył. Przez moment tylko na nie patrzył. Były brzydkie, a większość miała kształt połówek księżyca, tak jak nosił Dumbledore czy Babcia. Zobaczył jedne z oprawkami w kwiaty. Takie same, jak babcine. Nigdy nie rozumiał, dlaczego tak bardzo lubiła różowy. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak absurdalnie wyglądałby w takiej parze na nosie.

Chcąc pozbyć się jakichkolwiek myśli o tym cholerstwie, chwycił najlepiej wyglądające okulary – lekko prostokątne, z połowicznymi, czarnymi oprawkami, nic specjalnego – i wcisnął je na nos.

Już od dawna nie czuł takiej ulgi.

Były zaczarowane, więc od razu dopasowały się do jego wzroku. Severus spojrzał w małe lusterko. Musiał pochylić głowę, żeby dobrze się zobaczyć, a okulary zjechały mu na czubek nosa. Poprawił je, ale nie chciały się utrzymywać. Zerknął ukradkiem w stronę Maści na Wszystko Dziadka Klaudiusza, ale nic się nie działo. To było dziwne uczucie i zorientował się z małym zdziwieniem, że nie czuł tego przynajmniej od dwóch lat. Do ostatniego piątku zwalał to wszystko na zmęczenie. Nie, duży chłopczyku, po prostu ślepniesz. Za dużo razy bawiłeś się światłem, prawda? Chyba pora na to, żeby znaleźć sobie miłego czarodzieja i ułożyć sobie przyszłość. Nie, żeby ktokolwiek cię zechciał.

Ale... – kontynuował cichy głosik – ... młody Potter mógłby chcieć, jeśli dałbyś mu chociaż cień szansy. Potrząsnął głową, żeby pozbyć się tych myśli. Głosik nie wiedział, co mówił. Snape’owie nie osiągali szczęścia – większość na to nie zasługiwała. Przede wszystkim nie mógłby przypuszczać, że uwielbiany, legendarny Harry Potter chciałby mieć coś do czynienia z zabaweczką śmierciożerców.

Severus skierował się w stronę lady, ściągając z nosa źle leżące okulary. Odchrząknął, budząc tym śpiącego mężczyznę. Czarodziej podskoczył i spojrzał nieprzytomnie na pusty stół. Był jednym z byłych uczniów Snape’a. Severus podniósł okulary.

– Chyba szuka pan tego, panie Wilkins. – Sprzedawca zarumienił się wściekle. Mógł mieć około trzydziestu lat.

– Umm... oczywiście, profesorze. Eee... tylko to? – Jego głos podskoczył o oktawę, kiedy się zająknął.

– A widzisz coś innego w moich dłoniach?

– Nie, proszę pana. – Szybko wypisał paragon. – To będzie pięć galeonów i dwa sykle. Proszę. – Jego ręka tak bardzo się trzęsła, że pisma nie dało się odczytać. Severus rzucił monety na ladę. Od razu się od niej odbiły.

– Nawet nie wiesz jak bardzo cieszy mnie to, że masz jeszcze inne umiejętności, w których wykazujesz taką kompetencję, jak na eliksirach – skomentował sucho. Robert Wilkins zawsze opuszczał lochy z oceną, która nawet nie dorastała do czubka głowy Filiusa. Nawet gdyby się postarała.

– Tak, ppproszę pana. Dziękuję, pprofesorze Snape – zająknął się.

– To nie był komplement.

– Och.

Severus wyszedł na ulicę, zamiatając przy tym szatą podłogę ciemnego, zatłoczonego sklepu. Był całkowicie zadowolony z tego, co zrobił. Żadna jego porażka nie powinna umknąć karze.





***





Pudełko czekoladek trafiło do kogoś innego.

Oczywiście nie można było liczyć na tak wiele. Pięćdziesiąte urodziny Miodowego Królestwa były najważniejszym wydarzeniem dla ludzi uzależnionych od słodyczy. Łatwo można go było zachęcić pustymi obietnicami, które potem trudno było dotrzymać. Emily kupiła mu pięciofuntowe pudełko wiśniowych czekoladek (więcej dostanie w dniu jej wypłaty) na przeprosiny i nawet Rolanda wcisnęła mu paczkę Żelowych Ślimaków, ale Severus nie mógł przeżyć tego, że miał okazję spędzić cały dzień w gabinecie, przeglądając Proroka. Wrócił na błonia, ciągnąc za sobą ukochaną Zmiataczkę Szóstkę, jak niewiernego psa. To był dowód na to, na ile można wierzyć Vector, kiedy była pijana.

Boisko do Quidditcha stało puste. Nie było także na jego drodze, ale starał się przekonać siebie, że w ciemności nie widział dobrze drogi. Wyobraził sobie, że w słabym świetle księżyca widzi zarys sylwetek graczy Gryffindoru, goniących kafel i uciekających przed tłuczkami. W jego myślach ich kapitan wykrzykiwał pozycje. Musiał przyznać, że dzieciak znał się na Quidditchu. Severus już od bardzo dawna nie interesował się tą grą. Umiał jednak poznać dobrego gracza, kiedy go zobaczył, a Potter był jednym z najlepszych. W porównaniu do niego, Wroński i Nicholas mogli się schować.

Kolacja już dawno się skończyła. Vector i Hooch zjadły coś w Hogsmeade, ale Snape nie miał na to czasu, ponieważ spędził go w Dziwacznych Wywarach. Właścicielka apteki, Millicenta, kłóciła się z nim, że Penicillium notatum była jedyną bakterią, z której wytwarzało się aktywne składniki do leczenia Clostridium veneficium. Oczywiście to była bzdura. Potrzebne były do tego P. notatum oraz P. chrysogenum, nie wspominając o magicznym szczepie Streptomyces. W końcu wynalazłem, to wiem!

Miał ochotę na dobre jedzenie, chociaż nigdy nie jadł zbyt dużo. Może Potter nie będzie miał nic przeciwko, kiedy przeniosą ten szlaban do kuchni. To była całkowicie absurdalna myśl. Zganił się za nią w myślach. Już samą karą było oglądanie tego bachora. Odgłos kroków Snape’a roznosił się po pustym korytarzu, wiodącym do jego gabinetu. Był on ciemny, oświetlony tylko przez kilka pochodni, które pokrywały sufit wszechobecną sadzą. Przypomniał sobie, że musi porozmawiać z Filchem o dodatkowym oświetleniu.

Severus sprawdził zegarek, zanim otworzył drzwi. Było już po ósmej, trochę później, niż zwykle przychodził Potter. To jednak nie miało znaczenia – dzieciak i tak przyjdzie. Nigdy nie opuścił okazji, kiedy mógł zamienić życie Snape’a w piekło. Kiedy wszedł do gabinetu, zauważył skrawek pergaminu, czekający na niego na podłodze.



Byłem tu trzy razy, ale nikt nie otworzył drzwi. Wrócę jutro. H.



Pierś Severusa ogarnęło najdziwniejsze uczucie. To było, jakby szron zmroził nagle okno, które przestało istnieć. Zimno pozostało, delikatne kawałki lodu tańczyły w powietrzu, obejmując jego płuca i przenikając do środka. Odłożył notkę na biurko i odwiesił torbę z ukochanymi słodyczami, przykrywając je płaszczem. Wilgotne lochy wysysały z niego całą resztę ciepła.

Usiadł za biurkiem, żeby przeczytać gazety, które wcześniej przejrzał Potter. Sięgnął po okulary i wsunął je na nos. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się samotny w swoim odosobnieniu.





***





Potter opuścił wiele informacji. Oczywiście nie mógł wiedzieć, że nagłe wahanie ceny korzenia mchu oznacza, że jego dwaj najwięksi dostawcy – przede wszystkim Horacy Nott – zaczęli zajmować się czymś innym, niż dawnym hobby. Ogromny datek Lucjusza na rzecz oddziału dziecięcego Szpitala Św. Munga miał tylko zatuszować dużą wypłatę z jego skrytki u Gringotta. Nie było żadnego naturalnego powodu na spadek populacji nietoperzy w Hogsmeade, chociaż te nieśmiałe zwierzęta mogą być wystraszone cichym, powietrznym zwiadem.

Do czasu, kiedy Severus ułożył sobie to wszystko w głowie, jego brzuch burczał wściekle z głodu. Miał ochotę go zignorować. Tylko jego nowe samopoczucie i informacje, które nakarmiły jego ślizgoński umysł, powstrzymywały go od siedzenia w gabinecie. Tym różnił się od Babci: jej mądrość całkowicie przeważyła chytrość. Mogła spędzić lata nad jedną formułą, polegając na wybuchach intuicji i łamała się, kiedy miała połączyć ze sobą całkowicie odmienne fakty. Wstał z krzesła, pochylając się nad biurkiem tak, że jego okulary zjechały z nosa. Zostawił je obok tego cholernego miecza.

Skrzaty domowe rozpierzchły się po pomieszczeniu, kiedy tylko przeszedł przez to idiotyczne malowidło. Severus od razu się rozweselił – spędził wystarczającą ilość czasu, upewniając się, że będą schodzić mu z oczu. Mimo tego że były strasznie użyteczne, mdliła go ich chęć pomocy. Prędzej kopnie w kalendarz, nim pozwoli im zaciągnąć się do swojej zgrai. Gdyby jeszcze było tego mało, kilka z nich zaczęło nosić ubrania. To było obrzydliwe. Krążyły pogłoski, że Albus im płacił. Zgredek, były skrzat Lucjusza (gdziekolwiek się podziewał), chyba najlepszy, jakiego miał nieprzyjemność poznać, nigdy nie zgodziłby się na coś takiego. Powinny wiedzieć, gdzie jest ich miejsce.

Jedna nieśmiała kreatura wystawiła głowę w jego kierunku.

– Czy S... S... Sissy mogłaby coś dla pana zrobić?

– Nie muszę znać twojego imienia. Chcę, żebyście zostawili mnie samego, idioci. I znajdźcie mi jakieś wiśnie. – Tak naprawdę nie miał na nie ochoty, ale przynajmniej w ten sposób te głupie stworzenia dadzą mu spokój. Kiedy przyszedł tu po raz pierwszy, niczego nie zażądał, więc zasypały go ofertami. W końcu doszli do cichego porozumienia: przyniosą mu JEDNĄ rzecz, a on nie użyje ich jako królików doświadczalnych.

Snape nie chciał myśleć o królikach doświadczalnych, kiedy kroił w kostkę swoją cebulę. Jedną z zalet obycia z eliksirami była umiejętność gotowania. Gdyby kiedykolwiek opuścił Hogwart, w co szczerze wątpił, mimo beznadziei, którą zaszczepiali w nim znudzeni uczniowie, nie miałby żadnych problemów z przygotowaniem jedzenia.

Po jego prawej stronie pojawiły się wiśnie. Ich głęboka, nieprzemijająca czerwień zawsze sprawiała, że czuł się bezpieczny. Wsunął jedną do ust i przywołał do siebie olbrzymiego pomidora, stawiając patelnię na kuchenkę. Szybko się nagrzała, powodując, że spadające nań masło zasyczało i rozpłynęło się, kończąc swą niedolę. Cierpienie pomidora było znacznie dłuższe, tak jak kalafiora, kilku ząbków czosnku i szczypty imbiru. Często używał właśnie tych przypraw: czosnku i imbiru. Dobre do eliksirów i dobre na trawienie.

Jego nocny kurczak smażył się na patelni, a on wpatrywał się w ogień. Czerwone wiśnie pobrudziły jego palce i usta. Zlizał ten kolor najlepiej, jak mógł. Słodycz pozostała. Jego umysł podsuwał mu ciągle te same szczegóły.

Voldemort coś planuje. Jeśli przepowiednia jest prawdziwa, to coś stanie się w ciągu dwóch pełni księżyca. To będzie... początek czerwca. Cholerny Potter, dlaczego musiał przywoływać do siebie miecz właśnie teraz? Nawet nie miałem czasu, żeby samemu do tego dojść! Ktoś powinien wygłosić przepowiednie o dzieciakach, które nie mogą pojawić się wtedy, kiedy potrzeba. Przestań, Severusie. Musisz wrócić do pracy. Starał się utrzymać jeden tor myśli, ale zbyt często mu umykały. Poczuł wszechogarniająca złość. Nie musiał myśleć o Potterze, kiedy losy całego świata dyszały mu w kark.

Nagle usłyszał dźwięk odsuwającego się obrazu. Spojrzał szybko do tyłu. Nikt. Albo to skrzat domowy, albo ktoś niewidzialny. Zdusił w sobie nadzieję.

– Kto tu jest? – warknął.

– Se... Profesorze? – Fruwająca w powietrzu głowa Pottera pojawiła się na tle ściany. Wyglądał na trochę zdziwionego, ale nie zmartwionego, kiedy ściągał pelerynę. Przewiesił ją przez ramię. Snape nie mógł się powstrzymać i pomyślał o tamtym jednorożcu, którego krew zebrał kilka lat temu. Strużka toksycznej cieczy popłynęła po jego szyi i zaschła, błyszcząc ponuro w świetle księżyca.

– Z tego, co wiem, to masz rację. Jest pierwsza w nocy, panie Potter. Dziesięć punktów od Gryffindoru. Co, na bogów, tu robisz?

– Zgłodniałem.

– Odeśpij to.

Potter zaczął się wiercić.

– Nie mogłem zasnąć – wymamrotał.

Severus uniósł brew, możliwe, że w nadziei.

– Tak? Ten cały Quidditch jeszcze cię nie wykończył?

Harry potrząsnął głową i usiadł na krześle. Jego włosy były w jeszcze większym nieładzie, niż zazwyczaj. Snape powstrzymał się od chęci przygładzenia ich.

– Co ty tu robisz? – spytał Harry.

– Niektórzy z nas mają pozwolenie, żeby włóczyć się po zamku bez peleryny niewidki – otworzył usta, żeby powiedzieć dzieciakowi, że ma wracać do swojej wieży, w przeciwnym wypadku odejmie mu punkty. Zamiast tego jego umysł podsunął mu pytanie: – Chciałbyś trochę kurczaka?

Harry wzruszył ramionami. Wyglądał na zbitego z tropu.

– Myślę, że tak. A jakiego?

– Z curry.

– Kurczak z curry? – Potter spojrzał na niego dziwnie.

– Chyba, że wolałbyś wrócić do wieży.

Po tym stwierdzeniu Harry uznał, że z chęcią zostanie. Snape przywołał dwie duże miski z kurczakiem i z roztargnieniem nałożył na widelec trochę mięsa, podczas gdy Potter tylko patrzył na zawartość swojego naczynia.

– Co do niego dodali?

– Składniki eliksirów.

Widelec Harry’ego upadł na stół.

– Co?

Severus obrzucił go spojrzeniem, starając się ukryć groźny uśmieszek. Są tacy łatwowierni.

– Korzeń imbiru, kminek, nasiona kolendry, paprykę, czosnek... Mam mówić dalej?

– Jadalny kminek? – Harry uniósł spory kawałek kalafiora i spojrzał na niego nerwowo.

– Oczywiście. Mam ci to udowodnić?

– Umm... Nie, dziękuję. – Chcąc udowodnić, że mówi prawdę, Harry włożył przyprawione szafranem warzywo do ust. Przeżuwał je przez chwilę z namysłem, po czym wziął większy kęs. – Szkoda, że nie miałem skrzata domowego, kiedy dorastałem. Gotują o niebo lepiej, niż ciotka Petunia.

– Dziękuję.

Potter przełknął i spojrzał na niego podejrzliwie.

– Ty to zrobiłeś?

– Posiadam kilka przyziemnych umiejętności. Moje życie nie składa się tylko z warzenia eliksirów i nadstawiania karku.

– Och.

Dalej jedli w ciszy. Harry dokończył swoje danie pierwszy, prawdopodobnie, żeby zaimponować Severusowi. Kurczak był trochę mdły. Był tak roztargniony, że musiał zapomnieć o soli. (Ta ciotka Petunia musiała być fatalna w kuchni. Nic dziwnego, że Potter zawsze wyglądał tak chudo.) Na szczęście nie miał takiego problemu z eliksirami. Może powinienem zacząć gotować w kociołku. To nie był dobry pomysł – Babcia zawsze powtarzała mu, że należy oddzielać przygotowywanie eliksirów i jedzenia. Poza tym, nie będzie marnował dobrego kociołka, używając go trzy razy w ciągu roku.

– Jak twoja szczęka? – Nagłe pytanie Harry’ego wyrwało go z zamyślenia.

– Szczęka?

– Tam, gdzie cię uderzyłem. Przepraszam za tamto.

– Nic mi nie jest. – Raz posmarował siniaka maścią, a potem szybko o tym zapomniał. Ohydna mikstura była bezzapachowa, jak już pokryło się nią skórę.

– Jesteś pewien? Pozwól mi spojrzeć.

Snape próbował protestować, ale ciepłe palce Pottera znalazły się na jego chłodnej skórze, zanim zdołał coś powiedzieć. Chłopak ocenił:

– Nie widzę, żeby coś było nie tak.

– Przed chwilą powiedziałem ci, że nic mi nie jest. – Severus obrzucił go spojrzeniem, ale nie miał siły odepchnąć od siebie delikatnych palców. To było jak... te dłonie, które zerwały z niego łańcuchy. Nie przypominał sobie tego, dopóki Potter go nie dotknął. Ten nowy głos ze snu, gorączkowy, ale zarazem kojący, także należał do niego. Severus zamrugał. – Co się stało ostatniej nocy?

– Co masz na myśli? – Głos Harry’ego wzrósł z nerwów o całą oktawę.

– Dlaczego znalazłem się w łóżku, po tym, jak zasnąłem na krześle?

– Och. – Chłopak zacisnął dłonie na szacie. – Obudziłem się i usłyszałem, jak jęczysz. Potem wykrzyczałeś, że nie jesteś jednym z nich. Chodziło o śmierciożerców?

Severus nie mógł spojrzeć mu w oczy.

– Tak. – Chłopak już po raz drugi odwiedził prywatne piekło Snape’a. O dwa razy za dużo. Wcześniej tylko Albus tego doświadczył.

– Nie chciałeś się wybudzić. Pomyślałem, że wygodniej ci będzie w łóżku i... umm... – Potter potarł swój nos. - ... wyglądałeś na niespokojnego, więc zostałem na trochę. Mam nadzieję, ze nie masz nic przeciwko.

– Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko czemuś, co robisz, kiedy normalni ludzie śpią? Chyba, że zapolujesz na Voldemorta albo wystawisz się bezmyślnie na niebezpieczeństwo.

Harry uśmiechnął się cwaniacko.

– Czy ty się o mnie martwisz? – droczył się.

Severus spojrzał na niego szyderczo.

– Straciłem mnóstwo czasu pilnując, żebyś pozostał w jednym kawałku, żebyś mógł dokonać tego, czego potrzebujesz, żeby być szczęśliwy, kiedy będziesz się uganiał za swoimi samolubnymi zachciankami.

– Przepraszam. Nie wiedziałem, że się mną przejmujesz. – Ramiona Pottera opadły, kiedy zgarbił się, siedząc przy brzegu stołu.

– A jednak – wyszeptał Severus, zanim zdążył się powstrzymać. Cichy głosik, którego starał się usilnie stłamsić, zachichotał radośnie.

– Proszę pa... Sev?

– Nie mów tak do mnie. Jestem Severusem.

– Więc, Severusie, myślałem, że mnie nienawidzisz. – Potter powiedział to tak, jakby sam w to nie wierzył. Jego oczy zwęziły się za tymi śmiesznymi okularami.

– Można kogoś nienawidzić i jednocześnie interesować się, co dzieje się z tą osobą. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek przestał żywić do ciebie to uczucie, Potter. Zrobiłeś już tyle, żeby uczynić moje życie bardziej skomplikowanym i wątpię, żebyś przestał, zanim całkowicie je zmienisz.

– Nienawistny, tłustowłosy drań.

– Okropny, nędzny bachor.

– Całe szczęście, że ja też cię nienawidzę.

Severus spojrzał na niego ze znużeniem.

– A kilka dni temu wmawiałeś mi, że mnie lubisz. Zaczynasz majaczyć przez te treningi.

Harry prychnął.

– Nie, żebyś wiedział cokolwiek o Quidditchu! – I tu się mylisz. Nie, żebyś kiedykolwiek się o tym dowiedział. – Poza tym, nie lubię ciebie.

– A co miałeś na myśli, mówiąc: Lubię cię? Zapomniałeś, jak się mówi po angielsku?

– Lubię, kiedy nie jesteś takim beznadziejnym palantem. Jesteś... nie wiem... sądzę, że interesujący. – Potter posłał mu jadowite spojrzenie. – To nie znaczy, że lubię ciebie.

– Ale lubisz mnie na tyle, żeby ze mną sypiać.

– Nie sypiam z tobą! Ja tylko... – Potter zasłonił usta dłonią. Cała jego skóra, która nie była pokryta ubraniem, oblała się zaskakującym odcieniem czerwieni. – Lepiej już pójdę – wymamrotał.

– Jak ja to przeżyję? – Severus chciał powiedzieć to ze złośliwością, żeby w końcu dotarło to do chłopaka i zraniło go. Jednak wydawało mu się, że wyszło tak, jakby mówił to szczerze. Bo tak było, stary. Ponownie przypomniał swojemu denerwującemu głosikowi, żeby się zamknął. Harry opuścił rękę.

– Słucham?

– To miało zabrzmieć sarkastycznie.

– Nie udało ci się. – Potter odgarnął nieposkromione włosy z czoła. Nie pomogło to im. W słabo oświetlonej kuchni widać było ciemny zaczątek zarostu na policzkach i podbródku chłopaka. Najprawdopodobniej za kilka tygodni dojrzeje i przejdzie ostatnią fazę fizycznego wkraczania w dorosłość. Zielone oczy przykuły jego wzrok i zorientował się, że się gapi. Harry zamrugał. – Co?

– Po prostu zastanawiam się, jak ktoś taki, jak ty, może nas wszystkich uratować.

Potter prychnął.

– Może powinieneś mi pokazać, jak to zrobić. Nie żebym kiedykolwiek się o to prosił.

– Niech mi pan uwierzy, panie Potter. Jest wiele rzeczy, które chciałbym panu zademonstrować. – Na bogów, Severusie! Czy możesz być jeszcze bardziej dwuznaczny? Nie jestem pewien, czy ci się udało.

– Czego mógłby mnie nauczyć taki brzydki, tłustowłosy drań z wielkim nochalem, jak ty? – Jego głos był teraz niski, prawie chrypiący. Wyzywający, ale nie wściekły. Piegowate policzki Harry’ego pokryły się lekką czerwienią. Spuścił głowę. – Przepraszam. – Potter, ze swoimi ściągniętymi z frustracji wargami i opuszczonymi ramionami, wyglądał na jeszcze mniejszego, niż był w rzeczywistości.

Severus ugryzł się w język, zanim odparł:

– Mogę ci pokazać, jak używać swojego rozumu, zamiast składować w nim odpady. Dawno byś już to wiedział, gdybyś przez ostatnie siedem lat poświęcał uwagę moim zajęciom.

– Uważałem.

Severus odchylił się w krześle i założył ramiona na piersi.

– Więc dobrze. Zobaczymy, czy zapamiętałeś to: co mi wyjdzie, kiedy dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?

– Wywar żywej śmierci. – Potter spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Jaka jest standardowa dawka?

– Umm... dwie uncje.

– Możemy uznać, że to był szczęśliwy traf. – Severus podrapał się po szyi, po czym od razu oderwał od niej rękę, kiedy zorientował się, że zrobił to w obecności Pottera. – Jaki jest stosunek nalewki z piołunu do sproszkowanego korzenia asfodelusa w wywarze?

Potter zastanawiał się przez chwilę. Jego oko drgnęło nerwowo.

– Pięć do jednego?

– Sześć do jednego. Formuła podstawowa zawiera dwie uncje pięcioprocentowej nalewki z piołunu i dziesięć centymetrów sześciennych sproszkowanego korzenia asfodelusa. Jak długo trzyma się to na ogniu?

– Umm. Wydaje mi się, że nie powinno się tego w ogóle robić.

Severus uniósł brew.

– Naprawdę? Dlaczego?

Potter podparł podbródek na pięści.

– Wiedziałem to. – Zacisnął oczy. – Umm... asfodelus utleni się i pozbawi eliksir swoich właściwości.

– Co się stanie, kiedy ktoś zażyje utleniony wywar żywej śmierci?

Potter wzruszył ramionami.

Severus uśmiechnął się krzywo.

– Wypiłem go raz. Spędziłem pół dnia wymiotując, a drugą połowę na wyobrażaniu sobie wielkiego chochlika kornwalijskiego, próbującego przebić ścianę za pomocą kija pałkarza. – Babcia dała mu popalić za branie eliksiru, który miał sprawić, że Syriusz Black, jego niechętny partner na zajęciach tamtego roku, uwierzyłby, że zabił Severusa. Miała też do niego pretensje, że odwrócił się i nie zwracał uwagi na to, co robi Black.

Harry tylko patrzył na niego. Jego niesamowite oczy błysnęły, a na twarzy pojawił się uśmieszek.

– Spędziłeś pół dnia na wymiotowaniu?

– Stan mojego żołądka nie jest twoją sprawą. – Severus walczył ze wstydliwym wyrazem twarzy i myślą, że całkiem dobrze się bawi (i że Potter pewnie też). Odchrząknął. – Co możesz powiedzieć o utlenionym wywarze żywej śmierci, patrząc na ten przykład?

Harry przeczesał ręką włosy i uśmiechnął się nikczemnie.

– Że pewnie Syriusz brał go od czasu do czasu.

Po chwili na twarzy Severusa pojawił się podobny grymas.

– Nie zdziwiłbym się.

Potter spojrzał w dół. Błysk w jego oczach był zaraźliwy. Po chwili prychnął i potrząsnął głową.

– Przysięgam, że po tym, jak przypomina mi o odnoszeniu na czas książek do biblioteki, można by pomyśleć, iż w Hogwarcie był wcieleniem anioła.

Severus zaśmiał się głośno, ale od razu się uspokoił. Nagły uśmiech na ustach Harry`ego sprawił, że zaczął się zastanawiać, kiedy zapalił ogień w kominku.

– Skąd wiesz, że tak nie było? – spytał z nutą drażliwego sarkazmu. Harry przewrócił oczami.

– Profesor Lupin mi powiedział. Sądząc po tym, co mówił to nie jestem pewien, jak Syriusz przeżył w szkole te siedem lat. Chyba nie ma takiego punktu w regulaminie, którego by nie złamał.

– Na przykład? – Severus uśmiechnął się złośliwie.

Harry wypuścił powietrze.

– Nie wiem, od czego zacząć. – Spojrzał tajemniczo w górę. – Chyba nie powinienem ci o tym opowiadać.

– Wiem, ale dotąd cię to nie powstrzymywało. – Brzuch Severusa wypełnił się małymi piórkami, gdy usłyszał słodki chichot Pottera.

– Nie mów nikomu, dobrze?

– Komu miałbym powiedzieć? Dyrektorowi? Wątpię, że dawałby potem więcej szlabanów.

Potter zarumienił się lekko.

– Dzięki. Na Merlina, o czym mi opowiadał Lupin? – Harry zamyślił się i zaczął wyliczać: – Wymykanie się do dormitorium dziewczyn, spanie w Zakazanym Lesie z powodu zakładu z moim tatą, nałożenie Zaklęcia Nawilżającego na stół Slytherinu, a potem Temulentus, żeby wszystko z niego zjeżdżało, rozpylenie psich feromonów na szaty ślizgońskiej drużyny Quiddicha przed sprawdzianem z opieki nad magicznymi stworzeniami...

– Egzamin praktyczny z psidwaków***. Już o nim zapomniałem. – Usta Severusa wykrzywił lekki uśmiech. – Zawsze podejrzewałem o to Blacka albo Pot... twojego ojca.

– Co się wtedy stało?

Snape odchylił się w krześle i zmrużył oczy z przyjemności.

– W drużynie było trzech uczniów z trzeciego roku. Tego samego, co my. Profesor Kettleburn musiał wysłać ich do skrzydła szpitalnego, żeby mogli się pozbyć stada napalonych psów, ocierających się o ich nogi.

– Chyba żartujesz! – Oczy Harry’ego były rozszerzone i błyszczały w świetle świec. Severus musiał odsunąć się od zielonych, psotnych iskierek zanim mógłby zrobić coś strasznie niestosownego.

– Wcale nie. Reszta z nas była wniebowzięta – egzamin został odwołany i mogliśmy zająć się czymś ciekawszym. Świergotnikami****, jeśli dobrze pamiętam. To chyba był jedyny żart Blacka, który wyszedł innym na korzyść.

Harry zachichotał.

– Nie byłeś zły o drużynę Quidditcha?

– A dlaczego miałbym być? To mnie nie dotyczyło, a poza tym już wtedy mieliśmy puchar.

– Bezduszny, tłustowłosy drań. Nawet się nie martwisz o swoją drużynę.

– A ty myślisz tylko o sporcie, uparty, okropny bachorze.

– Nie jestem okropnym bachorem. – Harry zamknął oczy i uniósł wyniośle brwi. Jego pełne wargi błagały o pocałunek. Tydzień, Severusie. Niekiedy czas mija stanowczo za wolno.

– Widocznie jesteś, skoro szkolny król przestępczości martwi się, że coś knujesz. – Niech Bóg ma go w swojej opiece, kiedy Black dowie się, co zrobił jego chrześniak. Znowu trafi do Azkabanu, a Snape nie będzie mógł świętować, bo będzie martwy.

– Syriusz po prostu nie chce, żebym powtarzał jego błędy. Przynajmniej tak mówił profesor Lupin. Chociaż nieraz myślę, że nie chce, żebym się trochę zabawił.

– Hmm. – Severus założył kosmyki włosów za ucho. Powinien je umyć. – Wolałbym, żebyś mnie nie wabił do wejścia do jaskini wściekłej bestii.

Potter zwiesił głowę i pociągnął nosem.

– Więc nie będziesz robił za przyzwoitkę na wycieczce Hagrida na Posępną wyspę?

– Chyba masz już dosyć zmartwień z finałowym meczem przeciwko Slytherinowi, że nie trzeba ci dokładać jeszcze kwintopedów, prawda?

Harry wzruszył ramionami. Na jego twarzy nadal gościł uśmiech. Mógł sobie być okropnym bachorem, ale była w nim swego rodzaju piękność, która zdawała się zapominać o wszystkich okrucieństwach Snape’a.

– Skopiemy im tyłki. Bez urazy, oczywiście.

– Nic się nie stało.

Potter wyglądał na szczerze zdziwionego.

– Naprawdę?

– Mogę mieć do ciebie pretensje, jeśli chcesz, ale to nie jest tego warte.

Twarz Harry’ego oblała się czerwienią. Jego uśmiech jeszcze bardziej złagodniał.

– Dzięki.

– W końcu obaj dobrze wiemy, jak skończy po tym twój tyłek...

– Dureń! – Harry obrzucił go spojrzeniem, na co Snape się zaśmiał.

Zapadła cisza, ale nie była ona w żaden sposób niezręczna. Severus niczego nie analizował, nie obmyślał, nie słuchał kłócących się ze sobą głosików w jego mózgu, ponieważ po raz pierwszy się nie spierały. Jego ręka leżała płasko na stole. Jedna z dłoni Pottera zaczęła się przesuwać ostrożnie w jej stronę. Snape nie ruszył się, żeby ją powstrzymać. Po raz pierwszy od... cóż, piątku, naprawdę dobrze spędzał czas. Nieśmiały uśmiech Harry’ego powodował niesamowite uczucie, rozchodzące się po jego piersi...

Odgłosy zza portretu sprawiły, że podskoczyli. Severus wskazał szybko na pelerynę niewidkę. Potter wciągał ją na siebie, kiedy ta cholerna gruszka zachichotała. Na szczęście Harry zdążył zabrać jeszcze pustą miskę i zniknął całkowicie, zanim dyrektor wszedł do środka.

– Dobry wieczór, Severusie. A może powinienem powiedzieć dzień dobry?

– Dzień dobry, Albusie. Co ty tu robisz? – Snape kaszlnął, kiedy poczuł, że Potter wsuwa się pod stół. Tym sposobem ukrył dźwięk peleryny szeleszczącej na kamiennej podłodze. Nie żeby Dumbledore był zły, widząc ich razem.

– Po obudzeniu zorientowałem się, że burczy mi w brzuchu. Obawiam się, że jedynym lekarstwem będzie ciasto melasowe, które zostało z obiadu. Powinieneś był to zobaczyć. Skrzaty domowe przeszły same siebie.

– Coś mnie zatrzymało.

Albus pokiwał głową z zamyśleniem. Zaczął przeszukiwać szafki, stojące obok drzwi.

– Rolanda wspominała, że poszedłeś z nimi. Cieszę się, że przebywasz więcej na zewnątrz. Kiedy znajdziesz kogoś, z kim będziesz spędzał czas, wyjdzie ci to na dobre. – Severus poczuł wielką gulę w gardle. Może miała coś wspólnego także z głową, ocierającą się o jego kolano?

– Mam dużo pracy, dyrektorze. Nie sądzę, że będę mógł... – Dumbledore odwrócił się do niego z ciastem w dłoni i spojrzał ostro. - ... dołączyć do nich ponownie. – Snape zmarszczył brwi. – Chce mi pan coś powiedzieć?

Dumbledore przypatrywał się przez chwile słodyczom na talerzyku.

– Wiesz może, co stało się z mieczem z mojego gabinetu? Zginął gdzieś wczorajszego wieczora i nie mogę go znaleźć.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Severus nie wiedział, jak odpowiedzieć na proste pytanie zadane przez osobę, która wielokrotnie ratowała mu życie. Jeśli tego nie zrobi jednak, konsekwencje będą straszliwe.

– Chyba słyszałem, jak Potter mówił, że wyleciał skądś i próbował go zaatakować. – Opuścił wzrok.

– Tego się właśnie obawiałem. Zaczęło się, Severusie. Dziedzic Gryffindora został odnaleziony i nie mamy zbyt wiele czasu, żeby dowiedzieć się, gdzie nastąpi ostateczne starcie.

– Tak, dyrektorze. – Potajemnie wsunął dłoń pod stół, żeby dotknąć głowy Pottera. Zanim zdążył to zrobić, Harry chwycił ją swoją ręką.

– Pewnie nie wiesz, co sprawiło, że przywołał do siebie miecz?

– Wydaje mi się, że pewnego rodzaju kłótnia.

– Musiała być niezwykle zacięta. Zastanawiam się, z kim – wymamrotał Albus, po czym potrząsnął głową. – Ktoś mógłby pomyśleć, że Ravenclaw mogła wyrazić się jaśniej, mówiąc o naszej wyspie i niepełnych dwóch księżycach. – Albus uśmiechnął się gorzko. – Słyszałeś cokolwiek podejrzanego?

– Nic, dyrektorze. Ostatnio jednak wydarzyło się coś dziwnego w Londynie i Hogsmeade.

– Hmm... racja. Masz jakieś sugestie, dlaczego wyczarowano Mroczny Znak?

Severus potrząsnął głową.

– Niestety nie, dyrektorze. To jasne, że żaden szanujący się śmierciożerca nie zrobiłby tak oczywistej rzeczy.

– A reszta z nich?

Snape uśmiechnął się krzywo.

– Możliwe. – Ścisnął dłoń pod stołem, a Harry odwzajemnił uścisk. – Do końca tygodnia mogę mieć więcej informacji.

– Miejmy nadzieję, że nie. Nie chciałbym, żebyś musiał wracać do tej siedziby żmij. – Albus zatrzymał się na chwilę. – Jesteś całkowicie pewien, co do Harry’ego?

Pod jego skrońmi pojawił się na chwilę mały ból zdrady.

– Wystarczająco.

Albus włożył palec do ciasta melasowego i z roztargnieniem zlizał z niego brązowy syrop.

– Miejmy nadzieję, że przepowiednia się myli. Strasznie polubiłem tego chłopca.

Severus zwilżył wargi.

– Albusie, a co, jeśli przepowiednia została źle zrozumiana? – Snape poczuł wbijające się w jego dłoń małe paznokcie. Strząsnął je nadgarstkiem i splótł palce z palcami Harry’ego. Na pewno chłopak mu o tym przypomni, ale nie mógł być tak okrutny, żeby niczego nie robić.

– Co masz dokładnie na myśli, Severusie? – Albus spojrzał na niego uważnie. – Chyba nie sądzisz, że...

– Zawsze jest taka możliwość, dyrektorze. Może po prostu nigdy nie będzie miał dzieci. Kilka razy już się to zdarzało.

– Mam szczerą nadzieję, że masz rację. – Albus uśmiechnął się. – Może to twoje wieczne działanie?

Severus zamarł nieznacznie, a Harry podskoczył w miejscu.

– Dyrektorze?

– Może musisz to powiedzieć, żeby tak się stało. Dzięki Bogu, że Tiara Przydziału poznała się na twoim przebiegłym charakterze.

– Słucham? – Wiedział doskonale, co miał na myśli Dumbledore. Po tylu latach wątpienia w siebie mógł jednak pozwolić mu połechtać swoje ego.

Albus uniósł brwi. Znał dobrze każdą reakcję Snape’a, ale na szczęście nadal dawał się nabrać.

– Jeszcze nie widziałem w żadnym domu takiego pobocznego myślenia, jak u ciebie. Chyba właśnie dlatego nie trafiłeś do Gryffindoru. – Prawie się tam znalazł, ale nigdy tego nikomu nie powiedział, oprócz Babci.

– Miałbym chcieć mieć coś wspólnego z tą bandą?

Harry uderzył go w kolano, za co Severus go kopnął. Zakaszlał w samą porę, żeby ukryć bezczelne prychnięcie. Z trudem jednak powstrzymał się od uśmiechu, który wypływał na jego usta.

– Uważaj, Severusie. Nigdy nie wiesz, gdzie chowa się jakiś Gryfon. – Dyrektor obrzucił go spojrzeniem, ale jego oczy błyszczały radośnie. – Nie wszyscy chcą cię dopaść.

– Oczywiście, dyrektorze.

– Chyba złapał cię kaszel, więc idź do Poppy.

– Tak, dyrektorze.

Albus spojrzał na niego łagodniej, niż chciałby przyjąć do wiadomości.

– Wyśpij się. Przed nami ciężki dzień.

– Tak zrobię. Dobranoc, Albusie.

– Dobranoc, Severusie.

Harry czekał, aż portret się zamknie i usiadł z powrotem obok Snape’a. Kichnął.

– Tam jest mnóstwo kurzu. Chyba skrzaty domowe jeszcze nie posprzątały.

– Hmm. – Severus chwycił kawałek peleryny i podsunął go sobie pod oczy. – Widzę, co masz na myśli. – Po chwili zorientował się, że Potter nadal trzyma jego rękę. Zaraz potem zauważył, że on także ściska jego dłoń. – Co miał pan zamiar robić pod stołem, panie Potter?

Harry zarumienił się.

– Myślałem, że będzie chciał usiąść. – Dzieciak zaczął się wiercić w miejscu. – Chyba nie myślisz, że miał rację, prawda?

Snape potrząsnął głową.

– Miejmy nadzieję, że nie.

Potter westchnął ciężko.

– Przynajmniej nie umrę jako prawiczek. – Uśmiechnął się krzywo, słysząc niski śmiech Severusa. Jednak w jego zielonych oczach pozostał strach. Harry ziewnął.

– Powinieneś wrócić do łóżka. Do swojego – dodał szybko Snape.

– Wiem. Trening zaczyna się o siódmej trzydzieści.

– Potrafisz wstać tak wcześnie?

Harry obrzucił go spojrzeniem.

– Dla Quidditcha zawsze. Gdyby to był trening eliksirów, pewnie przespałbym cały dzień!

– I dlatego kusi mnie to, żeby zrobić z ciebie królika doświadczalnego. – Za późno zorientował się, co powiedział i odchrząknął. Potter zasłonił usta wolną ręką i zachichotał.

– Nie jestem królikiem doświadczalnym!

– Minus pięć punktów za pyskowanie.

– Tłustowłosy drań. – Potter puścił jego dłoń. Zamiast założyć z powrotem pelerynę, zrobił coś całkiem niespodziewanego: pochylił się w jego stronę, żeby Snape mógł odczytać jego intencje i czekał.

Severus otworzył usta, żeby przypomnieć mu, że tydzień jeszcze się nie skończył, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nawet nie zorientował się, że w ten sposób wyraził swoją zgodę, dopóki nie przycisnęły się do niego miękkie wargi. Z jego gardła zniknęła wielka gula i poczuł nagle krew dopływającą do jego serca. Harry odsunął się, różowy na twarzy i czekał na jakiekolwiek oznaki złości. Severus nie mógł się na nie zdobyć.

– Wracaj do łóżka.

Został nagrodzony łagodnym uśmiechem. Potter naciągnął na siebie pelerynę i po chwili portret zamknął się za nim, pozostawiając Severusa samego ze słodko – gorzkim wspomnieniem ust chłopaka.





* haute couture – fr. wysokie krawiectwo; ubrania szyte na zamówienie, w pojedynczych egzemplarzach, obecnie często ekstrawaganckie

** nepos – łac. wnuk

*** psidwaki – bardzo podobne do terierów odmiany jack russell, lecz mają rozwidlone ogony (zob. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć)

**** świergotniki – afrykańskie ptaki o wyjątkowo jaskrawym upierzeniu; spotyka się pomarańczowe, różowe, żółte oraz cytrynowozielone (zob. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć)











Część 2



Ubrania wylądowały na jego głowie.

– Wynoś się stąd.

Severus oparł się na łokciach i zmrużył oczy.

– Co?

– Ubieraj się i wypierdalaj. Po ostatnim razie nie mam zamiaru dłużej skazywać się na towarzystwo takiego ścierwa, jak ty. I to przed pracą.

– Ale...

– Ubieraj się i wynocha. – Walden wyciągnął z szafki długi, czerwony szlafrok i zarzucił go na siebie. – Cholerna, męska dziwka – wymamrotał pod nosem.

Severus zamarł. Patrzył, jak Walden zaciska pas wokół smukłej talii. Blade oczy zwęziły się i zerknęły w jego stronę. Nagle poczuł się strasznie mały.

– Zrobiłem coś nie tak?

– Pomyślmy. Nie wykonałeś tego, co ci kazałem. To chyba się zalicza, prawda? – Macnair spojrzał z arogancją z góry na młodzieńca, którego kilka minut temu bezgłośnie chwalił. W jasno oświetlonym, białym pokoju Severus mógł zobaczyć zirytowanie na jego twarzy. – Nigdy nie będziesz mógł być jednym z nas, jeśli nie nauczysz się słuchania i wykonywania rozkazów. – Wyszedł w pośpiechu z pokoju.

Uważając na swoje obolałe pośladki, Severus wsunął na siebie bokserki i zimowy płaszcz. Na podłodze znalazł swoje buty i skarpetki, leżące pod zwiniętym kocem, po czym niechętnie podszedł do kominka.

– L’Maison du Mal Foi – powiedział beznamiętnie. Nie zauważył nawet wirowania swojego ciała oraz nagłego bólu w ramieniu. Musiał je sobie otrzeć o przelatujące kominki.

Kiedy wypadł z paleniska i leżał na dywaniku, nie chcąc się ruszyć, zauważył, że w salonie siedzi Narcyza.

– Co się stało, kochanie?

– Nic, Cyziu. – Ręka bolała niemiłosiernie. Proste złamanie dolnego odcinka kości ramienia, wyrecytował z pamięci. Trzeba zastosować Zaklęcie Zrostu lub Czar Regenerujący Ossisa. To dla niego nic trudnego. Kości były łatwe do leczenia. Kości były sztywne. Zawsze miał problemy z czymś miękkim, kruchym, zmiennym.

Usłyszał, jak szepcze zaklęcie. Po chwili z jego szat zniknęła sadza.

– Chodź tu i opowiedz mi o wszystkim.

– To nic takiego. – Mimo tego wstał z miejsca i podtrzymując złamaną kończynę lewą ręką, zwinął się w kłębek na kanapie, kładąc głowę na jej kolanach. – Walden mnie wyrzucił.

– Biedne dziecko. – Jej smukłe palce, teraz spuchnięte od szycia, zaczęły masować jego skronie. Nie dotykała jego włosów. Nie umył ich od początku Świąt Bożonarodzeniowych. Dokładnie przed tym, jak Walden zaprosił go do siebie po raz pierwszy. Nie na seks, oczywiście, ale żeby mógł obejrzeć kolekcję średniowiecznych kociołków, które były w jego rodzinie od pokoleń. Wtedy się zaczęło. Zawsze zaczyna się od takich rzeczy. Nadal jednak czuł wdzięczność za okazaną mu wtedy uwagę.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz? – wymamrotał, przyciskając twarz do jej brzucha.

– Chciałam dokończyć ten arras. Palce mi zdrętwiały. – Faktycznie, były trochę sztywne.

– Skończył ci się lek?

– Przepraszam, złotko. Nie mogę tego pić. Wiem, że chciałeś dobrze, ale... – Westchnęła. - ... po prostu tak okropnie smakuje. Zawsze się krztuszę.

– Przepraszam. – Jego ramię pulsowało bólem. Będzie musiał je naprawić, zanim pójdzie do łóżka. – Postaram się jutro coś z tym zrobić.

Przesunęła dłonią po jego ręce, na co się skrzywił.

– Uderzyłeś się w ramię?

Pokiwał głową. Ładnie pachniała, trochę miodem i cytrynami. To było dziwne. Ten zapach sprawiał, że nie potrafił racjonalnie myśleć. Wzmagał się za każdym razem, kiedy krzywił się na jej dotyk.

– Biedactwo. Musimy iść z tym do lekarza, kochanie. Nie wiem, jak to wyleczyć.

– Ale ja wiem – powiedział znudzonym tonem. Podniósł się niechętnie i z trudem wyciągnął różdżkę z kieszeni w rękawie. To był jego własny pomysł: długa kieszeń przytwierdzona Zaklęciem Trwałego Przylepca. Działało niesamowicie. Machnął różdżką niezręcznie, mówiąc: – Ossis Regeneratis Humerus Dexter! – Skoncentrował się i poczuł, że ból mija, a kości zrastają się w jedną. Narcyza uniosła swoje delikatne, jasne brwi.

– Jestem pod wrażeniem. Chcesz zostać uzdrowicielem?

Severus potrząsnął głową.

– Nie. Wiesz, że będę badaczem. – Nagły dotyk miękkiej dłoni na plecach posłał iskry w dół jego ciała. Jego kręgosłup wygiął się tak, jak pod wpływem pieszczot Lucjusza. Nigdy nie doświadczył tego z Waldenem, Evanem lub Augustusem. Narcyza była bliska ideałowi.

– Jestem pewna, że będziesz w tym wspaniały – wyszeptała i pocałowała go.

Severus był trochę zaskoczony. Nigdy nie całował kobiety w taki sposób, a na pewno nie żony swojego kuzyna. To wydawało się być... złe. Ona należała do Lucjusza. Poczuł nieznany mu jeszcze impuls, że ktoś powinien przyjść i go uratować.

To było głupie. Dlaczego ktoś miałby mnie ratować od Narcyzy? Pierwszy szok szybko minął i instynktownie zaczął oddawać pocałunek. To było inne, niż całowanie Lucjusza: delikatniejsze, bardziej uległe, młodzieńcze, mimo że była od niego starsza. Zamknął oczy i poczuł skurcz, przemieszczający się od jego głowy aż do bioder. Severus oderwał się od niej, dysząc lekko.

– Lucjusz... nie będzie... zły?

Mlecznobiała skóra Narcyzy była pokryta różowym rumieńcem. Kontrastowała z bielą jej włosów, rzęs, brwi i wodnistym kolorem jej oczu. Jej usta natomiast były krwistoczerwone. Uśmiechnęła się do niego.

– Nie, jeśli zrobię to z tobą, kotku.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście. – Chwyciła jego dłoń, spoczywającą na jej szyi i przesunęła ją na swoją drobną pierś. Jej usta wyznaczyły linię wzdłuż jego gardła. – Absolutnie... – Pocałowała go. - ... kompletnie... pewna. – Jej ręka zaczęła pieścić wewnętrzną część jego uda. Severus przymknął oczy. Z wahaniem i ciekawością zacisnął palce i zaskoczyła kurcząca się w szybkim tempie brodawka. Była znacznie szersza i grubsza od tych zdobiących ciała, które znał. Otworzył szeroko oczy. Jego umysł zasnuty był mgłą zastanowienia i analitycznego myślenia.

Narcyza nie powstrzymywała go, kiedy rozwiązywał jej jedwabny szlafrok i zsuwał go z jej ramion, ani kiedy ściągnął z niej cienką, błękitną koszulę nocną. Jej skóra była idealna – nie było na niej żadnych blizn oprócz czerwonego Znaku wypalonego na jej lewym ramieniu. Lucjusza był czarny, Waldena jeszcze czarniejszy, ale Cyzi nie mógł być ciemniejszy od koloru jej krwi. Przesunął po nim palcami, ale niczego nie wyczuł. Znak był całkowicie gładki. Każdy z nich był.

Czerwone piersi, unoszące się na jej różowej skórze, bardziej go fascynowały, niż podniecały. Z czystej ciekawości pochylił się i złożył na jednej pocałunek. Narcyza wydała z siebie cichy odgłos, jak fala uderzająca o brzeg. Poczuł ciepło, formujące się w dole jego brzucha, więc objął jej plecy i przyciągnął do siebie. Jeszcze więcej wodnistych odgłosów. Jej szczupłe palce musnęły skórę tuż pod linią jego włosów.

Rozsądna część jego umysłu podziwiała każdą krzywiznę smukłego ciała, które pieściły jego dłonie. Jedna na plecach, starająca się przeciwstawić sobie mit i rzeczywistość. Jej łopatki były jak skrzydła, rosnące pod skórą. Oczyma wyobraźni widział kruche pióra – niektóre białe jak promienie słońca, inne jak lód – czekające, by zaczerpnąć wolności. Przesunął palcem wzdłuż jej kręgosłupa, co wywołało głębokie westchnienie. Zatrzymał się dopiero, docierając do szorstkiego fragmentu skóry.

Nie chciał wzbudzać podejrzeń Narcyzy, więc przycisnął usta do drugiej piersi. Palcem wyznaczył drogę wokół znamienia i zorientował się, że jest on w kształcie pofałdowanego serca. Środek był trochę lepiący i zasyczała, kiedy przez przypadek go dotknął. Nie musiał tam patrzeć, żeby wiedzieć, że jest tak samo czerwony jak serce.

W myślach przejrzał wszystkie notatki Babci: albinizm, zwiększona podatność na promieniowanie słoneczne, brak melaniny, zagrożenie rakiem skóry. Nie miał jednak pojęcia, co to dokładnie było – Babcia nigdy nie uczyła go skomplikowanych aspektów mikrobiologii i diagnozy. Skupiała się raczej na tajnikach sztuki ważenia eliksirów, między innymi tych, o których nie słyszało jeszcze środowisko uzdrowicieli.

– Chcę zobaczyć twoje plecy – wyszeptał, delikatnie przygryzając jej ramię. Oparła się wygodnie o oparcie kanapy, a jej długie włosy przykryły znaczną część jej klatki piersiowej. Kilka razy odwróciła się do niego, uśmiechając się i przymykając oczy. Severus przesunął językiem po jej nienarodzonych skrzydłach i otrzymał w odpowiedzi cichy jęk. To właśnie te delikatne dźwięki go podniecały. Trudno było mu się skoncentrować na tym, co robił. Przycisnął swoje ubrane ciało do jej nagich pleców, a nagły impuls w biodrach sprawił, że przysunął się jeszcze bliżej niej. Zatopił zęby w jej skórze, żeby powstrzymać westchnienie.

Patrząc ponownie na znamię w kształcie serca w dole jej lekko zakrzywionego kręgosłupa, nadal nie wiedział, co to jest. Wyglądało jak rak płaskokomórkowy, którego zdjęcia widział w bibliotece Babci. Poczuł nagłe uczucie w piersi: Narcyza była matką, siostrą, przyjaciółką, a teraz jego ekscentryczną kochanką i widok znamienia w kształcie serca na jej plecach raniło także jego serce.

– Masz tam jakąś ranę, Cyziu.

– Hmm. Nie martw się tym. Po prostu rób to, co wcześniej, kochanie. – Jej głos był niski, prawie jak pomruk. Brzmiał trochę męsko, a to nie pomagało mu się skoncentrować.

– Byłaś z tym u lekarza?

– To tylko małe ugryzienie, Severusie. Samo zniknie. – Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, obróciła się i założyła ręce na jego szyję. Całując go powoli, dokładnie i delikatnie, odpięła wszystkie spinki od jego szaty i zdjęła mu ją przez głowę. Czarny materiał upadł na mahoniowy parkiet, a zaraz po nim znalazła się tam jedwabna koszula.

Usiadła mu na kolanach, tylko kilka cali od jego smukłej piersi i chwyciła jedną, ziemistą dłoń. Przesunęła ją ze swoich pleców na kępkę jasnych włosów w dole jej brzucha. Severus był trochę zdziwiony, ponieważ nie widział tam niczego więcej. Oczywiście wiedział wszystko o fizjologii i anatomii, ale inną rzeczą jest o tym czytać, a inną widzieć to na własne oczy.

– Co mam teraz zrobić? – Poczuł się, jakby nagle znalazł się na egzaminie z mugoloznastwa na siódmym roku i musiał wytłumaczyć dokładny mechanizm działania brytyjskiego rządu na przestrzeni wieków.

– Po prostu odkrywaj, złotko. Powiem ci, kiedy będzie dobrze. – Przesunęła jego dłoń w dół i prawie podskoczył, kiedy poczuł gorącą ciecz i kwaśny zapach. Przygryzł wargę i z wahaniem dotknął lepkich części skóry. Westchnęła i wydała z siebie ciche: – Och. – Zerknął na jej twarz i z powrotem na miejsce, otoczone jasnymi włosami. Spróbował tego jeszcze raz, delikatnie kreśląc drogę wewnątrz fałdu. Narcyza jęknęła i poruszyła się niespokojnie na jego kolanach.

Oczywiście znalazł tam wiele innych rzeczy. Przypomniał sobie wszystkie informacje z podręczników, żeby wiedzieć, gdzie co jest: zewnętrzne wargi sromowe, podatne na dotyk i pokryte gęstymi włosami łonowymi. Wargi wewnętrzne, gładkie, rozciągliwe i nabrzmiałe. Łechtaczka, twarda wypukłość z maleńkim napletkiem była jedyną znajomą mu rzeczą. Jego biodra drgnęły, gdy usłyszał jej jęk po tym, jak pogłaskał palcem skórę wokół niej. Ominął całkowicie cewkę moczową. Dziwnym było dla niego to, że znajdowała się tam tak oddzielnie. Na końcu była wagina, trochę bardziej wilgotna niż reszta i gorętsza, niż mógł się spodziewać. Narcyza westchnęła cicho, kiedy wsunął w nią palec i z ciekawością zaczął pieścić drżące ścianki. Po chwili wycofał się i spojrzał na blado – przeźroczysty śluz, pokrywający jego dłoń.

Przyglądając się dłoni z ciekawością, podniósł ją i polizał koniuszek palca. Smak był cierpki i przypominał trochę to, jak pachniały róże Malfoyów. Narcyza jęknęła gardłowo na ten widok, więc wsunął cały palec do ust, nie pozwalając sobie skosztować więcej dziwnej substancji. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Zerknął na nią, szukając w jej spojrzeniu aprobaty. Dostał ją, kiedy odchyliła się i oparła stopy o jego ramiona.

– Zrób dokładnie to samo, ale użyj języka.

– Języka? – Jego wnętrzności przewróciły się. Szczerze powiedziawszy czuł, jakby chciały się wydostać przez jego usta. Otworzył oczy z przerażeniem. Obciągał już Lucjuszowi i swoim pozostałym dwóm partnerom (Evan nie był do tego skory), ale ich penisy były na zewnątrz. Łechtaczka była ukryta, tajemnicza, niechętna i nawet nie mógł zobaczyć jej całej. Narcyza pokiwała głową.

– Poradzisz sobie. – Pogłaskała swoją wypielęgnowaną nogą bok jego szyi. Kiedy spojrzał na nabrzmiałe, czerwone płatki sromu otoczone przez jasne włosy, jego wnętrzności zaprotestowały wściekle. Po raz pierwszy od pół roku, odkąd odrzucił chore uczucia Eversora, poczuł się, jakby miał tylko piętnaście lat. Po raz kolejny powróciło uczucie, że ktoś powinien go teraz uratować, jakaś postać o drobnych dłoniach i niewiarygodnie miękkich włosach. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, kim była. Pochylił się i zamknął oczy, z czystego strachu, ciekawości i potrzeby zaspokojenia.

Gęste włosy drapały jego usta. Były chyba wszędzie i pierwsze kilka sekund spędził, wyciągając je spomiędzy zębów. Jego nozdrza wypełnił silny zapach róż i poczuł na języku kwaśny smak. Narcyza położyła rękę na jego ramieniu i naprowadziła go, ruszając biodrami. Nie zdziwiło go to, że skierowała go w stronę swojej nabrzmiałej łechtaczki. Severus odsunął kciukami wargi sromowe tak mocno, żeby mógł mieć łatwy dostęp. Przesunął sztywnym językiem po powiększonym organie. Syknęła z bólu.

– Delikatniej, słonko. Nie możesz tego od razu robić.

– Przepraszam – wymamrotał. Nie wiedząc, co robić, rozluźnił język i pogładził nim całą powierzchnię. Jednak jego koniuszek przez przypadek zesztywniał i trącił kawałek skóry nad łechtaczką. Narcyza zadrżała i jęknęła. Jej dłoń ściskała jego ramię, dając mu do zrozumienia, że ma skupić się na tym obszarze.

Zauważył, że to wszystko nie różniło się zbytnio od zabawy napletkiem. Skorzystał ze swojego doświadczenia, przystosowując je do znacznie mniejszej powierzchni i innej faktury. Kobiecość Narcyzy była tak delikatna, że z każdym jego najmniejszym ruchem czuł drżące mięśnie i widział maleńki kawałek skóry odkrywający nabrzmiałą łechtaczkę. Znów usłyszał gardłowe jęczenie, równomierne i nieraz przerywane przez ciche westchnięcie lub niski krzyk. Zaczęły go boleć usta i nie mógł znieść tego smaku, ale nie przestawał. Nie chciał jej zawieść.

Po chwili znów zaczął gładzić językiem samą łechtaczkę. Narcyza zaczęła się wyrywać, wydając z siebie ostry krzyk, który posłał falę gorąca w dół jego brzucha.

– Nie przestawaj, kotku. Właśnie tam... – Robił dokładnie to, co mu mówiła. Jego język zaczął drętwieć i kilka razy się poślinił. Musi być lepsze wyjście.

Wpadł mu do głowy pewien pomysł. Wykorzystał coś znajomego: objął wargami trochę skóry i zaczął ssać. Narcyza chwyciła za poduszki nad jej głową i krzyknęła. Severus pomyślał, że to dobry znak. Po chwili dodał kilka ruchów językiem. Jej kobiecość była tego samego kształtu, co penis, pokryta napletkiem i nabrzmiała, z małym rozcięciem na czubku. Myślenie w taki sposób pomagało mu utrzymać usta jeszcze bliżej. Zaczął ssać jeszcze mocniej, na co jęknęła głośno. Otworzył oczy i zobaczył, że jej skóra była czerwona i pokryta plamkami. Jednak nie odbierało to jej piękna.

Pogładził ją językiem po raz ostatni, po czym zaczęła nieprzerwanie zawodzić. Mięśnie zadrżały konwulsyjnie, łechtaczka uniosła się i nabrzmiała, a z jej wnętrza popłynął mętny śluz, który go zaskoczył. Spłynął na kremową kanapę i ściemniał, schnąc szybko. Narcyza dyszała ciężko. Ściągnęła z twarzy poduszkę i spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.

– Nieźle... – powiedziała. - ... jak na pierwszy raz.

Severus uśmiechnął się do niej. Jego ego zamruczało jak rozpieszczony kociak. Dostał gęsiej skórki, co nie miało nic wspólnego z jego pulsującą erekcją. Spróbowała usiąść, ale była na to za słaba. Pomógł jej najlepiej, jak potrafił. Od razu oparła się o jego pierś. Pocałował łagodnie czubek jej głowy, na co wyciągnęła rękę i nakierowała go na swoje usta. Zamarł. Już nawet Lucjusz nie pocałuje go po tym, jak jego wargi znajdowały się... tam.

– Dlaczego?

– Bo chciałam.

– Ale przed chwilą...

Przyłożyła palec do jego ust.

– Wiem.

Jego pierś wypełniło ciepłe uczucie. Nie była to zwykła wdzięczność, nawet nie to, co czuł do Lucjusza i miało być miłością. To było... uznanie, zrozumienie. Jakby jego wysiłek znaczył coś więcej, niż sam orgazm. Jakaś część jego umysłu była zajęta ta myślą, gdy całował ją powoli i delikatnie.

– Połóż się, kochanie – wyszeptała.

– Co? Co chcesz zrobić?

– A jak myślisz, głuptasku? Zerżnę cię do nieprzytomności.

Zamarł. Nagle jego świadomość zaczęła się domagać tamtych drobnych dłoni. Severus jeszcze nigdy w nikim nie był. Nie było żadnej alternatywy, chyba że planowała użyć na sobie transmutacji. Skrzyżował ramiona na piersi i spytał:

– Jesteś... Jesteś pewna, że już... możesz? To znaczy, po tym... – Przerwał, widząc jej krzywy uśmiech.

– Kobiety są inne od mężczyzn, kotku. Szybciej odzyskujemy siły. – Wyciągnęła rękę w stronę jego nogi, na co się wzdrygnął. – Nie mów, że się boisz.

Potrząsnął głową, po czym niechętnie nią pokiwał. Cyzia poklepała go po policzku.

– Nic cię nie zaboli. To nie będzie się różniło od Lucjusza.

– Będzie – wydusił z siebie. Napięcie w jego mięśniach groziło ich uszkodzeniem. Wokół jego ust zasychała właśnie warstwa śluzu. Zaczęła go szczypać, więc przetarł ją wierzchem dłoni. Jego umysł usilnie starał się znaleźć jakąś wymówkę. – Co, jeśli zajdziesz w ciążę?

– Nie martw się, już o to zadbałam. – Ach. Magiczna kontrola urodzeń. To jednak nie zmniejszyło jego przerażenia. To jest irracjonalne, Severusie. Nic się nie stanie. Spodoba ci się i wiesz dobrze, że Cyzia nigdy by cię nie skrzywdziła. Pogładziła go po brzuchu. – Byłeś już kiedyś... na górze?

– Nie – wyszeptał. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. Narcyza położyła dłoń na jego piersi.

– Połóż się, Severusie. Będę bardzo delikatna. – Jak zwykle w takich typu sytuacjach, poddał się. Ostrożnie zsunęła jego zielone bokserki i usiadła na jego udach. Po kilku ruchach jej ręką był już gotowy – fizycznie, oczywiście.

– Nie odchodź, Cyziu. Nigdy.

Uśmiechnęła się do niego łagodnie.

– Nigdy. – Pochyliła się do przodu, trzymając jedną rękę na jego wklęsłym brzuchu, a drugą chwyciła jego męskość. Naprowadziła go i po chwili poczuł obcą wilgoć, przenikające ciepło i zdał sobie sprawę z wszystkich obietnic, które nigdy nie zostały spełnione...



Ocknął się.

– Harry! – Snape chwycił kołdrę po swojej prawej stronie i trzymał ją, mimo tego że wiedział, iż nikogo tam nie ma. Spojrzał w ciszy na koce, które zrzucił z łóżka. Jedna dawka i jesteś uzależniony. Jeden koszmar i już nie możesz sobie z nim poradzić. Wiedział, że mógłby, gdyby chciał.

Spojrzał na zegar. Czwarta czterdzieści siedem. Jeśli będzie miał szczęście, prześpi jeszcze dwie i pół godziny. Tylko tyle snu zazna tej nocy. Severus przewrócił się na plecy i przerzucił ramię przez puste łóżko. Nie mógł zdecydować czy to mu pomogło, czy nie.











6. Czwartek, 16 kwietnia



Myślodsiewnia była prezentem od Emily. Kiedyś powiedziała do niego:

– Jeśli nie wyrzucisz z głowy niepotrzebnych rzeczy po to, żeby zabawić się z nami w pubie, to twoja łepetyna zamieni się w kosz na śmieci. – Po tym stwierdzeniu skomentował zdrowie jej wątroby i fakt, że ktoś dopuścił taką wredną wiedźmę do dzieci. Uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała: – Niegrzeczną, ale nie wredną. – To był całkowity przypadek, że wręczyła mu myślodsiewnię na urodziny po tym, jak opowiedział jej o śmierciożercach.

Po jego koszmarze z wczorajszej nocy musiał zdecydować, czy zrobił kiedykolwiek coś dobrego w życiu. W Wielkanoc Narcyza i Lucjusz przywitali go odpowiednio w swoim domu. Ominął tą część wspomnienia – coś, czego nauczył się od Albusa – i zatrzymał się, oglądając w ciszy światło świec, tańczące na śpiącej twarzy Lucjusza. Od pasa w dół zakrywała go pognieciona niebieska kołdra i wyglądał, jakby chciał stopić się w jedno z poduszką, którą przyciskał ramionami do piersi. Kilka kosmyków włosów w kolorze najbledszego piasku przykleiło się do jego czoła razem z zasychającym potem.

– Biedny Luc – wyszeptała Cyzia, głaszcząc palcami nagi brzuch Severusa. – Nie wyspał się ostatniej nocy.

– Co robili?

Wzruszyła ramionami.

– Nie chciał mi powiedzieć. Myślę, że to ma coś wspólnego z Bristolem. – Torturowano tam sześciu mugoli, po czym powieszono ich na moście.

– Nie było cię tam?

– Nie, kochanie. To była po prostu mała zabawa po naszym spotkaniu, a ja nie czułam się zbyt dobrze. Szkoda, bo by mi się podobało. – Pochyliła się i pocałowała go delikatnie. – Nie martw się o mnie. To nic poważnego.

Severus miał ochotę ja przytulić. Tylko dwa razy przejrzał wspomnienie kolejnego poranka, kiedy Narcyzę przewieziono do szpitala, gdzie poroniła. Było tak dużo krwi, czerwone, zasychające plamy szpeciły jej błękitny szlafrok i podłogę jadalni, a jej skóra szybko bladła. Zbyt delikatne tkanki i nie udało mu się tego powstrzymać. Lucjusz spędził resztę dnia, ukrywając twarz w dłoniach, podczas gdy pielęgniarki pytały, czy czegoś potrzebuje. Severus odpowiadał za niego. Tylko to mógł zrobić dla swojego przyjaciela, ponieważ miał wrażenie, że ten cały bałagan to jego wina. To były właśnie jego żałosne przeprosiny.

Severus ze wspomnienia chwycił i pogłaskał jej dłoń.

– Co z twoimi palcami? – Westchnęła ciężko.

– Kotku, wiem, że próbowałeś, ale to nie działa. – Patrzyła na niego przepraszająco. Przywołał na twarz wyraz smutku. – Jeśli w ten sposób poczujesz się lepiej, to powiem ci, że ładnie smakuje. – Oczywiście, że ładnie. Eliksir, wyglądający jak płynne złoto, zawierał dużą dawkę olejku cynamonowego.

Objął ją krótko.

– Obróć się, zrobię ci masaż.

Szybko wykonała polecenie. Narcyza z chęcią zignorowałaby samego Voldemorta po to tylko, żeby ktoś zrobił jej masaż. Severus usadowił się nago na jej biodrach. (Na ten widok w gardle jego starszej osoby utworzyła się wielka gula. Wiedział, że to niemożliwe. Najprawdopodobniejszą przyczyną było trzymiesięczne stosowanie nowego eliksiru, ale nadal była szansa, że właśnie w tym momencie ją skrzywdził.) Odgarnął jej włosy i przebiegł palcami po jej łopatkach. Zamruczała cicho.

– Jak tylko dorośniesz, rozwiodę się z Lucjuszem i wyjdę za ciebie – wymamrotała, przyciskając twarz do poduszki.

Severus uśmiechnął się nerwowo. Podskoczył, gdy Lucjusz obrócił się we śnie.

– Żartuję, kochanie. Możesz znaleźć sobie kogoś lepszego od takiej starej baby, jak ja.

– Nie sądzę. – Przynajmniej wtedy tak mu się wydawało. To, że Narcyza była kobietą, sprawiało mu pewne problemy, ale sądził, że po jakimś czasie by się do nich przyzwyczaił. Jej skóra była tak miękka, nieskazitelna. Severus spróbował przywołać z pamięci obraz innych pleców z trzema pieprzykami u góry po prawej stronie.

Cyzia uśmiechnęła się do niego.

– Oczywiście, że tak.

– Jak?

Spojrzała na niego z zamyśleniem.

– Popatrzmy... Na pewno będzie miał tak ciemne włosy, jak ty... i będzie grał w Quidditcha. – Zachichotała, słysząc jego prychnięcie.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z żadnym graczem w Quidditcha!

– Oczywiście, że chcesz! Nie pamiętasz, jak wzięliśmy cię na mecz Falcona? Wtedy, kiedy umawiałam się z Lucjuszem. Spodobało ci się.

– Miałem wtedy dziesięć lat! Wszyscy wiedzą, że dziesięciolatkowie to idioci. – Spojrzał ukradkowo w dół, a jego ciało częściowo upuściło napięcie. Otwarta rana i zaczerwienienie na jej plecach było niczym więcej niż cienką blizną, gojącą się na jej jasnej skórze. Przez kolejne dwadzieścia lat przeklinał się za ratowanie jej życia. To było niebezpieczne, głupie i okrutne, żeby okłamywać babcię, że to było coś innego i zmuszać ją do eksperymentalnego leczenia. Nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, iż jest w ciąży – ryzykowanie kolejnego życia było ponad jego możliwości. Miał cholerne szczęście, że babcia była geniuszem.

– Może i są idiotami, ale nie chciałeś stamtąd wyjść, póki Omar Nicholas nie podpisał ci się na szacie.

Młody Severus zrobił jej malinkę, na co parsknęła śmiechem.

– Masz ją jeszcze?

Potrząsnął głową.

– Nie. Eversor... – przerwał. Jęknęła głośno i przewróciła się na plecy. Przez jej twarz przebiegł wyraz bólu, po chwili zastąpiony smutkiem. Pogłaskała go po policzku.

– Biedaczek. Wiesz, że już nie musisz widywać tego charłaka.

Mrugnął.

– Obiecujesz?

Uśmiechnęła się do niego.

– Obiecuję, słonko.

Coś przewróciło się w jego żołądku. Gdyby wtedy trochę pomyślał, wiedziałby, że to były kłamstwa. Nie, nie zrobił w życiu niczego dobrego. Nigdy. Memento vitae*, pomyślał posępnie i wyszedł z myślodsiewni. Ktoś pukał do drzwi.

– Profesorze! – Jasna cholera. Chłopak ma wyczucie czasu!

– Przestań walić w te drzwi albo odbiorę ci punkty – warknął, odkładając myślodsiewnię z powrotem na półkę. Nie lubił, kiedy była w jego pokoju. Było w niej zbyt wiele złych wspomnień, które i tak oglądał każdej nocy.

Snape zdziwił się, patrząc na zegar – o ósmej rano bachor powinien znajdować się pięćdziesiąt stóp nad boiskiem. Warcząc pod nosem, otworzył drzwi i zobaczył Pottera przemoczonego do suchej nitki. Mimo że jego włosy przykleiły się do głowy, nadal próbowały odstawać we wszystkie strony.

– Nie powinieneś właśnie teraz spadać z miotły?

– Zwariowałeś? Widziałeś, jaka jest pogoda? – Harry drżał na całym ciele, a jego usta były prawie niebieskie. Snape wpuścił go do środka. Krótkim machnięciem różdżki osuszył Pottera i rozpalił ogień w kominku.

– Unikam wychodzenia na zewnątrz. Powinieneś już to zauważyć.

– Na dworze szaleje jakieś tornado. Pani Hooch kazała nam wracać, wiatr wieje chyba dziewięćdziesiąt mil na godzinę.

– Komuś coś się stało? – Snape od razu pożałował tego, że spytał.

Potter spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– A od kiedy to martwisz się o gryfońską drużynę Quidditcha?

– Im więcej was będzie leżeć w Skrzydle Szpitalnym, tym większe szanse na zwycięstwo dla Slytherinu – wymyślił na poczekaniu. Harry nie wyglądał na zranionego. Patrzył na niego z irytacją, jakby to była wina Severusa, że nie mógł ryzykować życia w tej durnej grze.

– Jesteś taki bezinteresowny – wymamrotał sucho dzieciak. Usiadł na swoim nędznym krześle. Od kiedy to jest jego krzesło? Jego usta nadal były sine i drżały. Snape jęknął, przywołał do siebie pelerynę i okrył nią Pottera. Harry zacisnął ją wokół siebie, zatrzymał się na chwilę, a potem jeszcze mocniej się w nią wtulił. – Dzięki – wyszeptał.

– Nie ma za co. Jakby to wyglądało, gdyby jakiś uczeń zamarzł mi w gabinecie?

- A już myślałem, że się przejmujesz. – Harry ściągnął okulary i wytarł je w szatę. – Dlaczego nie otworzyłeś od razu? Stałem tam jakieś pięć minut.

– Nie pomyślałeś, żeby sobie sam otworzyć?

– Próbowałem. Alohomora nie zadziałało.

– Oczywiście, że nie, ty głu... – Zdziwił się mocno, że sądził, iż podał Potterowi hasło. – Tyle razy włóczyłeś się po zamku, że pewnie znasz jeszcze inne zaklęcia.

– To robota Hermiony.

– No tak, panna Granger odwala całą brudną robotę, a ty i pan Weasley zbieracie laury. Więc to ona ukradła mi skórę boomslanga?

Harry obrzucił go spojrzeniem.

– Nie! Ona nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego! – wykrzyczał zbyt gwałtownie.

Severus przewrócił oczami.

– Jest pan strasznym kłamcą, panie Potter. To pewnie jedna z cech Gryfonów. – Nie mógł zdobyć się na to, żeby ukarać jednego z przyjaciół Harry’ego za coś, co zrobił pięć lat temu. To nie w twoim stylu, Severusie. Ktoś mógłby pomyśleć, że przymykasz oko na wybryki tego niemożliwego chłopaka. – Co ty tu robisz? Nie powinieneś czekać na koniec huraganu?

– Eee... Powiedziałem, że dostałem szlaban na dzisiejszy wieczór i muszę przyjść tu, żeby go omówić, skoro nie mam treningu. Chcieli wiedzieć, co zrobiłem, że muszę się z tobą użerać w przerwie świątecznej.

– Hmm. Przyznaję, że jestem ciekawy, co im powiedziałeś. – Severus skrzyżował ramiona i zastanowił się, od jakiego czasu zaczyna cywilizowane rozmowy z tymi podludźmi, zwanymi uczniami. Przynajmniej z jednym z nich.

– Po prostu wspomniałem, że idę się z tobą pobzykać.

Snape przełknął i próbował krzyknąć w tym samym czasie, po czym zaczął się krztusić. Jego serce biło w zawrotnym tempie. Znów zakaszlał, kiedy ślina dostała się tam, gdzie nie powinna. Harry wyciągnął rękę i poklepał go po plecach. Dysząc ciężko, zdołał spytać:

– Co zrobiłeś?

Potter podniósł dłonie w geście poddania.

– Żartowałem! Przecież nie mówiłem poważnie! Powiedziałem im, że przyszedłem w piątek, żeby cię o coś spytać i zrzuciłem eliksiry z półki, za co kazałeś mi szorować swój gabinet. Przepraszam, myślałem, że cię to rozśmieszy. – Na jego ramieniu spoczęła drobna dłoń. – Przepraszam. Mogę ci coś przynieść? Chcesz się napić?

Oddech Snape’a zwolnił, ale nadal świszczał cicho. Spojrzał załzawionymi oczami w górę na Pottera, który patrzył na niego z zaniepokojeniem. Zagryzł różową, dolną wargę. Nagle do umysły Severusa dostał się obraz tego, o czym wcześniej mówił ten dzieciak.

– Właśnie za to powinienem ci kazać wyszorować mój gabinet! – Zakaszlał, a Harry zaczął masować delikatnie jego ramię. – Ty głupi chłopaku. Wiesz, co by się stało, jeśli...

– Wyrzuciliby mnie ze szkoły, a ciebie zwolnili – powiedział to tak spokojnie. Harry obszedł jego krzesło i stanął za nim, opierając go o oparcie. Odgarnął z jego ramion kosmyki czarnych włosów tak, że teraz opadały na jego plecy. Te drobne dłonie, które zawsze odganiały jego koszmary, zaczęły masować go, pozbywając się z jego ciała całego napięcia. Snape jęknął przez przypadek zachęcająco.

– Przepraszam – wymamrotał Harry. – Nie pomyślałem.

– Oczywiście, że nie. Ty cholerny, idiotyczny dzieciaku! Jeszcze do ciebie nie dotarło, że koniecznie musisz być tam, gdzie jesteś?

– Masując ci ramiona?

– Ta... Nie! W Hogwarcie! – Poczuł, że zaczyna odpływać, za bardzo zrelaksowany w towarzystwie chłopaka. To mogło być niebezpieczne. Severus po powrocie Voldemorta nie czuł się do końca swobodnie nawet przy Albusie albo Emily. Odchylił głowę, żeby spojrzeć na tego kretyna. – Jesteś teraz najważniejszym czarodziejem i jednocześnie najbardziej zagrożonym. Ktoś musi dbać o twoje bezpieczeństwo.

Potter mrugnął, patrząc na niego.

– Profesorze, martwi się pan o mnie czy o Dziedzica Gryffindora?

Severus wydął wargi. Mógł powiedzieć jedną z dwóch rzeczy: coś oczywistego albo prawdę. Ku swojemu zdziwieniu wybrał drugą opcję.

– Jestem opiekunem Slytherinu, Potter. Nie obchodzi mnie żaden wasz Dziedzic.

Powinno go to zdziwić, gdy te różowe wargi przycisnęły się do jego własnych. Jednak nie powinno to, że przylgnął szybko do delikatnego dotyku, którego tak bardzo mu brakowało. Przez cały czas, kiedy Harry ssał łagodnie jego dolną wargę, pieszcząc jego szyję i przesuwając palcami po podbródku, ogarniał go niewiarygodny spokój. Na nic się zdał twój pomysł dotyczący tego jednego tygodnia, Severusie. Nie przeszkadzało mu to tak mocno, jakby chciał. Jęknął w myślach, kiedy Potter się od niego odsunął.

– Nienawidzę cię, tłustowłosy palancie.

– I vice versa, wstrętny bachorze.

Severus zmusił się, żeby oderwać wzrok od tego łagodnego spojrzenia. Zostawiło ono po sobie w jego wnętrzu żywy płomień albo bryłę lodu. Nie mógł zdecydować, co dokładnie. To było jak wejście do gorącej kąpieli – uczucia, które to wywoływało, były zbyt silne, żeby je od razu zidentyfikować. Zadrżał, gdy Harry ponownie zaczął masować jego kark. Potter spytał szybko:

– Mogę ci w czymś teraz pomóc?

– Zawsze możesz wyszorować mój gabinet. W końcu byłoby trochę podejrzane, gdybyś tego nie zrobił.

Harry zachichotał.

– Ale nie mogę obiecać, że nie będzie potem wyglądał znacznie gorzej.

– Chyba zauważyłeś, że żartowałem, prawda?

– Severus Snape zażartował? Szybko, sprawdź to w przepowiedni! To musi gdzieś tam być.

Snape uśmiechnął się krzywo.

– Dziesięć punktów, panie Potter. Nie mam pojęcia, jakim cudem wmówiłeś im jeszcze, że musisz tu przynosić książki.

– Powiedziałem im, że kazałeś mi uwarzyć sobie środki czyszczące. – Ciepły podbródek spoczął z wahaniem na jego głowie. Severus nie odskoczył, ale poczuł ogarniający go dziwny spokój. – Wiesz, że jesteś dupkiem.

– Zawsze chciałem opanować do perfekcji tą umiejętność.

Potter nie odzywał się przez chwilę. Jego ręce jednak nadal pozbywały się napięcia z mięśni Snape’a. Po dłuższym czasie powiedział:

– Boję się.

Severus spojrzał na miecz, który leżał na jego biurku. Od tamtej pory go nie odstawił. W głosie Pottera usłyszał echo swoich własnych słów: Nie odchodź.

– Ja też – wyszeptał. Nigdy.

To była obietnica, której dotrzyma za wszelką cenę.





***





Doprawdy. Ten dzieciak mógłby przespać nawet atak śmierciożerców na szkołę.

– Wstawaj, Potter. – Severus szturchnął go lekko. Miał nadzieję, że jego gabinet był w lepszym stanie. Nie mógł tego oczywiście sprawdzić bez robienia bałaganu. Cztery godziny po kłótni o Quidditcha przy obiedzie Severus odłożył Proroka i zobaczył Pottera, zwiniętego na rozłożonej pelerynie Snape’a. Nadal trzymał w ręku szczotkę do szorowania. – Obudź się, Harry.

– Nie śpię. – Schował twarz w połach szaty.

– Dziesięć punktów, Potter.

Nic.

– Dwadzieścia.

Harry obrócił się na drugi bok, mamrocząc cicho. Severus zmarszczył brwi.

– Pięćdziesiąt punktów, panie Potter.

– Mhmm.

Snape jęknął pod nosem.

– Dwieście punktów od Gryffindoru!

– Wypchaj się, tłustowłosy dupku. – Harry ponownie wymamrotał coś pod nosem. Severus uniósł brew.

Po kilku sekundach na głowę Pottera wylało się pięć litrów lodowatej wody. Usiadł gwałtownie, wytrzeszczając oczy i kaszląc.

– Miło, że nas pan zaszczycił, panie Potter.

– Po cholerę to zrobiłeś?

– Może wolałbyś zaklęcie zamrażające?

– Spróbuj choć raz wyszorować swój gabinet to zobaczysz, jak bardzo się zmęczysz. – Potter skrzyżował ramiona i wydął wargi. Snape zlitował się nad dzieciakiem i osuszył go machnięciem różdżki.

– Już kiedyś to zrobiłem. Myślisz, że dlaczego kazałem ci posprzątać? – Spojrzenie, jakie rzucił mu Potter zmusiło go do zastanowienia się, czy kiedykolwiek utemperuje tego bezczelnego dzieciaka.

– Pierdolony drań.

– Wstrętny, leniwy bachor.

– Nie jestem leniwy! To ja siedziałem na tyłku przez kilka godzin i sprzątałem twój gabinet!

– I jakże ten tyłek jest uroczy. – Snape uśmiechnął się krzywo, widząc, jak Potter oblewa się czerwienią. – Już prawie pora kolacji, wiatr nadal wieje zbyt mocno, a ja muszę ci coś pokazać.

Potter wstał powoli i odwiesił pelerynę na hak.

– Skąd wiesz, że mocno wieje?

– Nie wiem, ale żaden z twoich kolegów jeszcze nie zaczął cię szukać. Chociaż pewnie odzyskali rozumy i stwierdzili, że dziewięciogodzinne treningi to za dużo, a oni przecież mają prace domowe. Byliby zdziwieni, gdyby dowiedzieli się, iż ich mocarny kapitan śpi na podłodze gabinetu mistrza eliksirów.

– To może od razu powiedzmy im, co jeszcze robiłem na tej podłodze – wymamrotał Harry. Severus rzucił mu chłodne spojrzenie. – Co chciałeś mi pokazać? Mam nadzieję, że nie twoje przyrodzenie.

– Jeśli pan sobie dobrze przypomina, panie Potter... – odparł Snape, oblizując palec i wertując kartki na biurku. - ... to już widział pan moje przyrodzenie. Kilka dni temu nawet chciał pan to powtórzyć.

– Cóż... – Potter wykręcił nerwowo palce. - ... to było kilka dni temu. – Podszedł szybko do biurka z opuszczoną twarzą i czerwonymi policzkami. Snape spojrzał w górę, trochę zdziwiony, ale zdeterminowany, żeby tego nie pokazać po sobie. Nie chciał przyznać się przed samym sobą do uczucia miękkości w kolanach.

– Więc co chciałeś mi pokazać? – spytał ponownie Harry.

– To. – Severus podał mu kartkę, zapełnioną drobnym, kanciastym pismem. Początek był napisany po łacinie. Spędził nad tym trochę czasu, żeby przetłumaczyć wszystko dla chłopaka. Obserwował, jak Potter zagryza wargę. Chciał po prostu usłyszeć jego zdanie, a Harry był najbardziej odpowiednią osobą. Potem pokaże to Albusowi, ale najpierw musi się przekonać, czy wszystko było takie jasne, jak myślał.

Prorok powtarzał bezmyślnie te same strzępki informacji: nic konkretnego, ale prawie zawsze skupiał się na Hogwarcie. W żadnym innym miejscu nie powtarzał się szereg podobnych zdarzeń. Inną rzeczywistą możliwością był Londyn, ale reszta była po prostu dziełem przypadku – Quernus zamykający swój sklep nie był w końcu dla nich niczym podejrzanym. Prawie podskoczył w miejscu, gdy Harry przysunął się bliżej i z roztargnieniem przebiegł palcami po plecach Severusa.

– Chyba nie powinno być tu Edynburga.

– Dlaczego nie?

– Bo nie dzieje się tam tak wiele rzeczy. Spójrz. – Harry wskazał palcem na pergamin. – Tylko jeden Mroczny Znak i to na dodatek morderstwo. Wspominałeś także o szkodnikach. Przecież nie atakowałyby miasta tylko dlatego, że mieszka tam Nott, który handluje korzeniem mchu. – Spojrzał w górę. – Pewnie już to przemyślałeś. Nie jestem zbyt oczywisty?

Severus potrząsnął głową.

– Nie, mów dalej.

Harry zastanawiał się przez chwilę.

– Większość rzeczy dzieje się w pobliżu Londynu i Hogsmeade.

– Mógłbyś mi coś powiedzieć?

– Co?

– Gdybyś był Czarnym Panem, to gdzie byś zaatakował?

Harry pokręcił się przez chwilę.

– Tutaj.

– Dlaczego?

– Bo ja tu jestem. – Chłopak może i miał rację, ale...

– To wszystko działo się, zanim próbował cię zabić ten głupi miecz. Voldemort może sobie przypuszczać, kim jesteś, ale nie ma żadnego dowodu. Zawsze jest także możliwość, że wyślą cię do Londynu w trakcie bitwy.

Chłopak stężał, a Severus przerwał swój wywód. Objął ramiona Harry’ego z wahaniem. Były bardziej umięśnione od jego i prawie tak samo szerokie, mimo ich wyraźnej różnicy wzrostu. To był właśnie skutek siedzenia przez dziewięć godzin dziennie na miotle. Potter oparł policzek o jego ramię.

– Możemy to nazwać planem B?

Severus momentalnie zamarł. Męczyło go to, co w niedzielę powiedziała Emily. Może to właśnie pan jest planem B, panie Potter. Nie chciał o tym myśleć, ale też nie chciał, żeby to wszystko odeszło. Minęło zbyt dużo czasu, odkąd czuł, że ktoś rozumiał jego pieprzone życie.

– Nie mówmy tego, czego nie jesteśmy do końca pewni. Voldemort zawsze skupiał się przede wszystkim na Hogwarcie. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałby zmieniać swoje plany. To byłoby nielogiczne. Na razie to miejsce jest najbezpieczniejsze w całym czarodziejskim świecie.

Potter zastanowił się przez chwilę.

– Jakoś sobie poradzę. – Niemożliwy dzieciak upuścił pergamin na biurko i objął ramionami szczupłą pierś Severusa. Oparł policzek bardzo blisko miejsca, gdzie gwałtownie zabiło serce Snape’a. – Nie powinienem być w Gryffindorze.

Severus wplótł palce we włosy tak miękkie, jak królicze futro.

– Dlaczego nie?

– Nadal się boję, a Gryfoni muszą być odważni.

– Odwaga i strach nie do końca się wykluczają. – Severus czekał na odpowiedź, ale ta nie nadeszła. – Gdzie indziej miałbyś trafić? Do Hufflepuffu?

Harry potrząsnął głową i wyszeptał ze wstydem:

– Do Slytherinu.

– Panie Potter, chyba nie muszę panu przypominać, że ja jestem Ślizgonem? – Głos Severusa był niski i łagodny, trochę nawet drażniący. – Tiara Przydziału przydzieliła cię dokładnie tam, gdzie miałeś trafić.

– Najpierw chciała do Slytherinu. No wiesz, za pierwszym razem.

– I dlaczego tego nie zrobiła?

– Poprosiłem ją o to. – Próbował uwolnić się z uścisku, ale Severus mu na to nie pozwolił. Nie szamotał się jednak.

– Posłuchaj mnie przez chwilę, Potter. – Poczekał na głosy sprzeciwu, ale żadnych nie usłyszał. – Dawno temu ktoś powiedział mi, że to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy o wiele bardziej niż to, do czego zmuszają nas inni. Ty byłeś Gryfonem od momentu, kiedy potrafiłeś walczyć o swoje i bronić swojego zdania. – I dlatego właśnie ty nigdy nie miałeś takiej szansy, Severusie. – Nie byłby z ciebie dobry Ślizgon. – Harry unikał jego wzroku.

– Dlaczego nie? – spytał, widocznie nie będąc do tego przekonanym.

– Po pierwsze, nie przeżyłbyś nawet jednego dnia, bo nie pozwoliłbym na żadne twoje popisy. Kto pozwolił ci zatrzymać pelerynę niewidkę? Na każdą klasę nałożyłbym alarm, przez który nie mógłbyś wejść do środka niezauważony.

Potter zaśmiał się lekko.

– Myślałem, że Ślizgoni powinni łamać zasady.

– Naginać, zmieniać, jeśli to możliwe. Ale łamać? Przecież nie ma nic fascynującego w robieniu dokładnie tego, czego ktoś zabronił. Po to jest odwaga.

Usta Harry’ego wygięły się w uśmiechu.

– To właśnie profesor Dumbledore powiedział ci, że nasze wybory ukazują to, kim jesteśmy, prawda?

Snape uniósł brew.

– Wszystkim opowiada takie rzeczy?

Potter potrząsnął głową.

– Nie. To znaczy, tak, ale powiedział mi coś w tym stylu na końcu drugiego roku. Zaraz po tym, jak wyszedłem z Komnaty Tajemnic.

– Nie wierzysz mu?

Harry spojrzał na chwilę w górę. Jego pięści zacisnęły się na tyle szaty Severusa.

– Nie wiem.

Severus odsunął go na odległość ramion. Palce, zaciskające się na jego ubraniu, rozluźniły się łatwiej niż powinny.

– Co cię może do tego przekonać?

Potter cały zesztywniał, jakby porażony prądem. Stał przez chwilę w ciszy, mrużąc oczy w zamyśleniu.

– Myślę, że czas.

– Nic więcej? Tylko czas?

Wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Gdybym wiedział, co się dzieje, to by pomogło.

Snape uśmiechnął się chytrze.

– Właśnie po to tu jestem, panie Potter. Może.... – Przesunął palcem po linii włosów chłopaka. - ... dzięki ślizgońskiej przebiegłości i gryfońskiej głupocie uda nam się zmusić towarzysza Voldemorta do zmiany planów? – Cholera, Albusie. Czy chociaż raz nie możesz się mylić?

Severus poczuł pod dłonią, jak Harry mruga z zaskoczeniem, po czym nagle się uspokaja.

– Więc to oznacza więcej szlabanów?

– Jeśli jesteś gotów sobie na nie zasłużyć.

Potter uniósł brew w taki sposób, że zniknęła pod jego grzywką.

– Świetnie, zasłużyć sobie. Co mam niby zrobić? Wrzucić Malfoyowi kociołek na głowę?

– Gwarantuję ci, że z łatwością zarobisz szlaban, a nawet kilka. Jeśli będziesz tego nadużywał, każę ci pracować z panem Filchem.

Snape ponownie się uśmiechnął, widząc jak Harry spogląda na niego z przesadnym obrzydzeniem. Poluźnił uchwyt i spojrzał na zegarek.

– Matko, już za pięć szósta. Musisz iść na kolację.

– A ty nie idziesz? – Harry wyglądał prawie na zranionego.

– To byłoby zbyt podejrzane, gdybyśmy weszli razem do Wielkiej Sali, nie sądzisz? Wystarczy, że spędziłeś w moim gabinecie dziesięć godzin. Może powinienem cię przekląć, żeby ta cała szopka wyglądała przekonująco. – Zaczął wyciągać różdżkę.

– Nie, dzięki. – Potter podniósł dłonie w obronnym geście. – Jeśli ktokolwiek będzie pytał, powiem, że kazałeś mi wypić jeden z eliksirów Neville’a.

– A jak potem wytłumaczę to, że zmartwychwstałeś?

Harry prychnął.

– Pomyślę o tym.

– Mam taką nadzieję. Nie powinieneś marnować swoich neuronów.

Potter obrzucił go spojrzeniem, które mówiło - Bardzo śmieszne – po czym pokazał nauczycielowi środkowy palec.

– Widzisz? Umiesz posługiwać się prostymi znakami. Może nauczysz się też jeść widelcem?

– Ten widelec to możesz sobie wsadzić, tłustowłosy dupku. – Nagle oblał się czerwienią. Severus otworzył szeroko oczy, udając oburzonego.

– To będzie kolejne dziesięć punktów za beznadziejną aluzję.

– Zamknij się. – Gdyby tylko usłyszeli go jego przyjaciele. Już nigdy nie mógłby spojrzeć uczniowi w oczy. Potter stanął na palcach i przycisnął wargi do ust Severusa. Ten oddał pocałunek. Już nie było żadnych wątpliwości ani pytań. Tak miało po prostu być. W jego uchu rozbrzmiał niski, ochrypły szept: – I nie, nie pogardzę ponownym widokiem twoich klejnotów.

Zanim Severus zdążył odpowiedzieć na tak pobudzające stwierdzenie, Potter chwycił miotłę, stojącą przy drzwiach i wybiegł z pomieszczenia. Po kilku chwilach Snape nadal stał za swoim biurkiem z trzepoczącym sercem i zegarkiem, tykającym w dłoni. Zamknął go powoli i wsunął z powrotem do kieszeni.





***





Gryfońska drużyna quidditcha ciągle na niego spoglądała. Potter stał tyłem do stołu prezydialnego i zawzięcie gestykulował. Pewnie opowiadał o wszystkich okropnościach, których doświadczył na przedłużonym szlabanie. Minerwa usiadła na końcu stołu po tym, jak zatrzymała się gwałtownie przed uczniowskim stołem. Zerknęła w górę i posłała Severusowi spojrzenie które mówiło: Jak mogłeś zrobić coś takiego uczniowi? Właśnie takiego wzroku oczekiwał, gdyby dowiedziała się, co naprawdę zrobił temu chłopakowi.

Snape dźgnął widelcem małego pomidora i zaczął wydłubywać z niego mak, którym był ozdobiony. Przeżuł go powoli, smakując kwaśne warzywo z mnóstwem małych pestek. Tworzyło to nieprzyjemny kontrast w porównaniu z makiem. Jadł jednak wolno, pozwalając sobie na taką karę. Nawet już z tym nie walczysz, Severusie. Jesteś żałosnym, brzydkim, okaleczonym, słabym, obleśnym staruchem. Nawet tego nie poczuł. Niewinność chłopaka zdawała się na niego działać. Jego szczere starania zaprowadziły Snape’a do tego, że teraz myślał, iż może na to zasługuje.

– Możesz podać mi sól, Severusie?

Uniósł brew i obrzucił Arkadię spojrzeniem, popychając w jej stronę mały pojemnik. Jej brązowe oczy stały się nagle okrągłe i zaczęła szybko posypywać łyżkami soli swój cytrynowy sos. Zauważyła to dopiero po minucie.

– Ups. Chyba powinnam zrzucić kilka kilogramów.

– Tylko kilka? – wymamrotał pod nosem. Oblała się czerwienią i odwróciła od niego. Wszystko w Penny było okrągłe: jej policzki, dłonie, brzuch. To tak, jakby schowała się w wielkiej skorupie przed czarną magią, z która miała walczyć. Chyba po tych wszystkich latach Albus wie, że nie mam zamiaru z nikim rozmawiać?

Dalej jadł w ciszy. Emily usiadła na końcu stołu i plotkowała z Rolandą. Po chwili zaczęła szarpać kosmyk włosów i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Czasami zastanawiał się, jakim cudem w ogóle trafiła do Slytherinu. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, kiedy zostanie opiekunem domu. Wyobraził to sobie i pomyślał, ze nikt nie powinien być na to skazany.

Jadł właśnie szynkę, kiedy dopadł go potworny ból. Snape upuścił widelec i położył ostrożnie lewe przedramię na kolanach. Miał nadzieję, że krople potu na jego czole nie były zbyt podejrzane. Ktoś dotknął jego drżącego ramienia.

– Wszystko w porządku?

– Tak, profesor Arkadio. – Przed jego oczami zaczęły tańczyć czarne plamy. Ktoś krzyczał. Spojrzał w górę i zobaczył Gryfonów, skupionych wokół Harry’ego. Chłopak opierał się na łokciach i chował twarz w dłoniach. Jego plecy podnosiły się i opadały w zawrotnym tempie. Ktoś coś do niego powiedział, a ten potrząsnął głową, rozcierając ręką czoło. Albus podszedł do bachora. Dotknął jego drżących ramion, wyszeptał coś, po czym Harry wstał niepewnie z miejsca. Przez chwilę spojrzenie błękitnych oczu zatrzymało się na Severusie i już wiedział, co robić.

Snape podparł się na prawej ręce i odsunął krzesło od stołu. Zastanowił się, czy powinien iść najpierw do gabinetu dyrektora. Tak bardzo chcesz poczuć smak Cruciatusa? Wrócił pospiesznie do swoich komnat, patrząc cały czas tylko pod nogi. Nikt za nim nie podążał. Nawet Ślizgoni wydawali się bardzo zajęci Potterem. Wszyscy Ślizgoni. Oddychaj, Severusie. Nic mu nie będzie, Albus się nim zajmie.

Maska była zimna jak lód. Dotarł do niego chłód lochów, więc otulił się szczelniej wyświechtaną szatą. Włożył mały pakunek pod poły peleryny i podwinął rękaw. Znak odznaczał się wyraźnie na bladej skórze. Severus prawie zwrócił kolację, widząc krew, spływającą po jego ramieniu i zamieniającą się w strupy.

Po omacku odnalazł swoją własną wersję eliksiru przeciwbólowego: gorzką, gęstą, naszpikowaną morfiną maź. Jeśli wziąłby większą dawkę, mogłaby go zabić. Jednak była znacznie lepsza od tradycyjnego eliksiru na ból. Była także przeznaczona do użytku zewnętrznego. Trzęsącymi się dłońmi natarł nią Mroczny Znak. Zredukuje to ból na tyle, żeby mógł iść.

Nie pamiętał przejścia przez Zakazany Las, ale aportował się do słabo oświetlonego, zakurzonego pokoju w starym domu Riddle’ów. Jego ubrania były przemoczone, a z włosów kapały krople zimnego deszczu. Miał opuchnięte dłonie, więc włożył je pod ramiona.

Razem było ich około dwudziestu. Ogień z kominka oświetlał ich maski i rzucał ponure cienie na perski dywan. Glizdogon kulił się przed ogniem. Żaden inny śmierciożerca nie był tak niski, gruby i nie miał srebrnej dłoni, błyszczącej w słabym świetle. Drżał cały.

– Przybyłeś – wysyczał głos osoby siedzącej w starym, skórzanym fotelu przed kominkiem.

– Tak, mój panie. – Snape pochylił głowę. Nawet jeśli Czarny Pan nie mógł tego zobaczyć, jego poplecznicy mogli. Rozejrzał się dookoła. Kilku z nich się chwiało. Herbert Goyle opierał się ciężko o ścianę. Wyglądał, jak zraniony goryl.

– Dlaczego tak późno? – Jedwabisty, wysoki głos Voldemorta pieścił jego zmysły, jak ptasie pióra. Severus bał się myśleć, jaki byłby tego efekt, jeśli nie wziąłby swojego eliksiru.

– Właśnie jedliśmy kolację, mój panie. To byłoby zbyt podejrzane, gdybym tak szybko wyszedł.

– Podejdź do mnie.

Zawartość jego żołądka przewróciła się szybko. Snape zmusił się do ruszenia z miejsca i stanął przed fotelem. Voldemort siedział z założonymi na siebie nogami, opierając łokieć na oparciu. Głaskał swój podbródek w zamyśleniu.

– Uklęknij.

Severus zrobił to, co musiał. Chwycił w dłoń skraj niesamowicie szorstkiej szaty Czarnego Pana i podniósł ją do ust. Prawą dłoń oparł na kościstym kolanie. Peleryna była w kolorze pomiędzy krwistą czerwienią a czernią. Kontrastowała silnie z śmiertelnie bladą skórą. Severusowi zakręciło się w głowie.

– Mój panie. – Snape przygotował się psychicznie na nadchodzący ból. Zamiast tego, cienkie palce odrzuciły jego kaptur i zaczęły pieścić jego włosy.

– Twój dziadek byłby z ciebie dumny.

– Dziękuję, panie. – Severus drżał na całym ciele. Każdy śmierciożerca by się tak zachowywał, czekając na niszczącą siłę. Przepraszam, dziadku. Tak bardzo przepraszam.

– Jesteś do niego podobny, ale włosy masz po babce. I twoje oczy... Curtus miał oba innego koloru. To bardzo rzadkie. – Kościste palce spoczęły na jego karku. Snape słyszał dookoła niepewne oddechy innych śmierciożerców i czuł blisko siebie obecność Glizdogona. Dywan pod jego kolanami był jak rozkładające się ciało. Voldemort uniósł głowę Severusa i uśmiechnął się do niego okrutnie. – Mój wierny sługa. – Słodkie słowa były nożami, wbijającymi się w jego pierś.

– To prawda, mój panie.

Czerwone oczy zabłyszczały w parodii szczęścia. Severus wzdrygnął się, kiedy zimne palce zacisnęły się na jego karku. Zamknął oczy i poczuł, że jego maska jest zsuwana. Szorstki język musnął jego skórę i zatrzymał się na ustach. Po chwili jednak podążył do jego ucha.

– Chytrze – wyszeptał Voldemort tak, aby inni nie usłyszeli. – Chyba obaj powinniśmy być wdzięczni, że nikt nie wątpi w twoją lojalność.

– Panie?

Wokół niego rozległ się cichy chichot. Snape starał się utrzymać spokój i się nie ruszać. Voldemort przyglądał się mu z lekkim uśmiechem. Patrząc na jego bezruch, wężowe źrenice, ukrytą doskonałość jego wymęczonego ciała, Severus zastanawiał się, kiedy kobra ukąsi i czy uda mu się przed tym uchronić.

– Od dzisiaj zajmiesz się obserwacją Dziedzica Gryffindora. Zdobyłeś już jego zaufanie. Jeśli nie, to prędko powinieneś. Odwróć jego uwagę, ochraniaj go. Osłab do tego stopnia, że będę mógł go z łatwością pokonać.

Severus nie mógł zgrywać głupka. Pewnie Walden dzięki swoim znajomościom w Ministerstwie dowiedział się o Harrym i wszystko wyśpiewał.

– Tak, mój panie. – Coś zaczęło kruszyć się w jego duszy.

– Severusie? – Delikatne palce wyznaczały zimny szlak na jego skórze.

– Tak, panie?

Voldemort wyciągnął różdżkę.

– To za to, że nie powiedziałeś mi wcześniej.

Przez jego ciało przetoczył się niewyobrażalny ból, opanowując każdy nerw. Severus starał się z tym walczyć tak mocno, jak mógł. Klęczał na podłodze i trząsł się gwałtownie, a jego nos, usta, oczy... Boże, moje oczy! Moje oczy! Jego wzrok przysłoniła plama czerwieni, a klątwa przedarła się do jego mózgu. Zaczął krzyczeć.

– AVIA! AVIA! ERIPI! AMABO!

Na skraju świadomości pomyślał, że ją zobaczył. Wyciągała do niego dłoń. Spróbował ją pochwycić. Bliżej, jeszcze bliżej, już prawie mu się udało...

Wszystko stało się czarne.





* Memento vitae – łac. pamiętaj o życiu













7. Piątek, 17 kwietnia



Drobna dłoń odgarnęła włosy z jego twarzy. Severus obrócił się słabo w jej stronę. Niewyraźnie pamiętał, że został przyniesiony do domu, dokładnie wykąpany i włożony do łóżka. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, jak się tu dostał – przecież nie przez aportację. Uderzył go znajomy, słodki, duszący zapach. Coś ciepłego okalało jego skórę. Słońce. Skrzydło szpitalne. Otworzył oczy, oczekując widoku Poppy i pragnąc Harry’ego.

– Dzień dobry, słonko.

Był zbyt słaby, żeby podskoczyć.

– Co ja tu robię, Cyziu?

– Śpisz. – Uśmiechnęła się zimno, co pasowało doskonale do wyrazu obrzydzenia na jej twarzy. – Nie nadajesz się do utrzymywania towarzystwa.

– Gdzie jest Lucjusz?

– Poszedł gdzieś z Draco.

Zawartość jego żołądka obróciła się wściekle. Snape zorientował się, że jest dokładnie tam, gdzie nigdy nie chciał się znaleźć: nagi, w łóżku z Narcyzą Malfoy. Przynajmniej mógł to być Lucjusz. Ta myśl zagotowała krew w jego żyłach.

– Muszę już iść.

– Później, kochanie. Oberwałeś niezłym Cruciatusem. To tylko i wyłącznie twoja wina. Powinieneś był wspomnieć wcześniej, że Potter jest Dziedzicem.

– Nie pomyślałem.

Jej wodnisty śmiech go nie zaskoczył.

– Żadna nowość. – Narcyza pochyliła się, jakby chciała go pocałować. Odsunął się, na co ona zadrwiła: – Chyba nie sądzisz, że mogłabym położyć usta na takiej dziwce jak ty.

Severus obrócił się na bok i podwinął kołdrę tak, że zasłaniała go dokładnie od pasa w dół. Oddychał ciężko przez nos, a zimne powietrze przedostawało się do jego płuc, karmiąc zalążek wściekłości.

– Zostaw mnie samego.

– Cokolwiek zechcesz. – Oparła się o jego plecy. Na biodrach poczuł delikatny dotyk jej drobnego biustu. Jego wnętrzności zaprotestowały. – Mam powiedzieć skrzatowi domowemu, żeby przyniósł ci śniadanie?

– Nie, dziękuję. – Czekał, zaciskając wargi, kiedy ona zawiązywała ciasno wokół pasa błękitny szlafrok, który był koloru jej oczu. Wszystko w tym pokoju było niebieskie, białe lub bladozielone. Czuł, jakby topił się w jeziorze w słoneczny dzień.

– Twoje łachmany są w szafie. – Wyszła. Severus wpatrywał się jeszcze długo w drzwi i zastanawiał, co w ogóle w niej widział. Zamknął oczy i mimo promieni słonecznych, padających na jego nagie plecy, poddał się zmęczeniu po Cruciatusie.



***





... Szurał butami o posadzkę i zastanawiał się, skąd wzięła się ta durna tradycja dawania komuś pluszowych misi. Przed jego oczami tańczyły obrzydliwie różowe ściany z namalowanymi zwierzętami, które pewnie miały być słodkie. Jeśli ktoś by mnie pytał, to one są cholernie przerażające. Niedźwiadek, tak podobny do tego, którego trzymał w ręku, mrugnął do niego i uśmiechnął się wrednie. Odpłynął wraz z resztą.

– Może pan wejść, panie Snape. Pokój 308, czwarte drzwi na prawo. – Szeroki uśmiech pielęgniarki zniknął, kiedy zobaczyła jego grymas.

Od śmierci Eversora był tylko dwa razy sam na sam z Lucjuszem. Na szczęście, były to tylko krótkie spotkania, trochę napięte, ale owocne. Nadal byli z tej samej krwi, może nie tak blisko jak kiedyś (musiał jednak podziękować tej aurorskiej suce za podsunięcie mu wymówki), a Lucjusz był szczęśliwy, że nadal jest jednym z nich. Narcyza... Cyzia może i była śmierciożerczynią, ale zawsze witała go z otwartymi ramionami, ciepłym uśmiechem i dłońmi, w których mógł ukryć swoją twarz.

Na drzwiach do pokoju 308 wisiała plakietka z napisem: Rodzina Draco Gajusza. Zapukał i czekał, aż ktoś mu otworzy, ściskając w dłoni brązowego misia. Lucjusz rozpromienił się na jego widok.

– Udało ci się, maleńki kuzynie.

– Oczywiście, że tak. Teraz chciałbym zobaczyć mojego maleńkiego kuzyna. – Zmusił się do uśmiechu – zimnego i bardziej cynicznego po siedzeniu przez siedem tygodni w celi Ministerstwa – i pozwolił się uściskać. Narcyza siedziała na łóżku, owinięta w kołdrę koloru oczu Dumbledore’a.

Potrząsnął głową, żeby pozbyć się tego porównania. Pracodawca Severusa pojawiał się ostatnio zbyt często w jego myślach. Szczerze powiedziawszy, to od kilku miesięcy. Snape podejrzewał, że mógłby zaufać temu człowiekowi. Jednak kiedy przypomniał sobie te wszystkie rzeczy, które pokrótce opowiedział Albusowi, całkowite zaufanie byłoby krokiem do tyłu.

Lucjusz pochylił się w jego stronę i wyszeptał:

– Tylko nie mów nic o braciszkach i siostrzyczkach. Było mnóstwo... komplikacji. – W jego głosie słychać było nutę bólu. Uczucie winy prawie zwaliło Snape’a z nóg. Po tych sześciu latach nadal nie poznał skutków ubocznych tamtego eliksiru. Lucjusz puścił go i popchnął w stronę łóżka. Cyzia spojrzała w górę. Jej spojrzenie było dziwnie niewzruszone.

– Witaj, Severusie.

– Cześć, Cyziu. Moje gratulacje. – Nie odwzajemniła jego uśmiechu. Trzymała w ramionach błękitne zawiniątko. Położył na łóżku pluszowego misia i powiedział: – Hej, Draco.

– Przecież wiesz, że ci nie odpowie. Ma dopiero jeden dzień.

Severus skrzywił się. To nie była jego Cyzia.

– Wiem. Nie jestem kompletnym ignorantem. W końcu teraz pracuję z dziećmi.

– Słyszałam, słonko. Chyba teraz chciałbyś go potrzymać. – Brzmiała bardzo zaborczo, ale to zrozumiałe po tym, co powiedział mu Lucjusz.

– No dalej. Trochę wierzga, ale przyzwyczaisz się. – Lucjusz poklepał go po ramieniu. Wyglądał na szczęśliwszego, niż kiedykolwiek, ale zarazem przytłoczonego.

– Jeśli jesteś tego pewien...

Wyciągnął ramiona, a Cyzia z dużym wahaniem podała mu zawiniątko. Po chwili przyciskał do siebie małe, kwilące dziecko. Odsunął delikatnie materiał i zobaczył czerwoną skórę i włosy koloru promieni słońca. Brak pigmentów u Draco sprawił, że serce Snape’a uspokoiło się. Nie mógłby mieć tego drugiego genu ode mnie.

– Jest piękny.

– Prawda? – Lucjusz pochylił się delikatnie nad jego ramieniem. Wyciągnął rękę i pogładził palcami miękki, drobny policzek. Draco ziewnął i obrócił twarz do piersi Severusa. Otworzył na chwilę oczy – były tak samo srebrne, jak te Lucjusza. Snape poprawił instynktownie dziecko, leżące w jego ramionach. Ogarnęło go dziwne ciepło.

– Myślę, że cię lubi, maleńki kuzynie. Może bardziej się nadajesz do nauczania, niż myślałem.

– To praca, która daje nam łatwy dostęp do Hogwartu. Po prostu skorzystałem z okazji. – Poczuł wstyd przez to, że kłamał w obecności Draco. Przed oknem, za którym rozciągała się styczniowa panorama zaśnieżonego miasta, stało bujane krzesło. Podszedł go niego i usiadł ostrożnie tak, żeby nie przeszkadzać maleńkiemu chłopcu. Narcyza wydała z siebie zduszony okrzyk, ale kiedy spojrzał w jej kierunku, udawała, że przygląda się swoim paznokciom.

Lucjusz kaszlnął.

– Cyziu, kochanie, chyba nie masz nic przeciwko temu, że zostawię waszą trójkę na minutę? Muszę... no wiesz...

– Idź, Luc. Porozmawiam sobie z Severusem.

Lucjusz westchnął z ulgą, pocałował ją szybko i zniknął za drzwiami. Severus nie odzywał się, zafascynowany miękkim, ciepłym zawiniątkiem, spoczywającym w jego ramionach.

– Chyba będziesz go niańczył.

– Co? – Spojrzał ze zdziwieniem na Narcyzę, zaskoczony jej ostrym tonem.

– Przecież jesteś dobry w służeniu, prawda? Od prostytucji do opieki nad dzieckiem.

– O czym ty, do cholery, mówisz?

– Doskonale wiesz, o czym mówię. Wiem, że bzyknąłbyś się z kim popadnie, ale z charłakiem? I to własnym bratem? – Obrzuciła go spojrzeniem, marszcząc nos tak, jakby wąchała coś obrzydliwego. – Wystarczyło chyba, że zerżnąłeś własnego kuzyna i jego żonę. Musieliśmy być wspaniałą odskocznią od bratniej miłości.

Jego wnętrzności zacisnęły się wściekle.

– Cyziu...

– Jesteś chory, Severusie.

– Cyziu! – Trząsł się cały. Draco obrócił się i zaczął płakać. – To nie była moja wina! Eversor...

– Był charłakiem, a ty jesteś czarodziejem. Nie mógłby cię dotykać, chyba że tego sam chciałeś.

Jego oczy zaszkliły się, a po policzku spłynęła duża łza. Za nią potoczyły się kolejne. Zaczęły kapać na błękitny kocyk.

– To był twój pomysł, prawda?

– A co mi zrobisz, kiedy przyznam ci rację? Mnie też zabijesz? Może jeszcze Draco? Przecież wiesz, że nie będzie już kolejnych. Oddaj mi go, cały się przemoczy. Nie pozwolę, żeby taka dziwka jak ty, narażała mojego syna. – Spojrzała na niego zimno.

Severus przycisnął do siebie małego chłopca tak długo, jak mógł. Jego umysł otaczało uczucie bólu i zdezorientowania. Przyrzekł sobie: Cokolwiek się stanie, Draco, będę cię chronił. Nie pozwolę ci zamienić się w swoich rodziców. Tylko nie upodabniaj się też do mnie. Oddał Narcyzie chłopca i tak szybko, jak mógł, dopadł do drzwi i wybiegł, próbując ukryć łzy...



Obudził się, czując na sobie promienie słońca. Był uwięziony przez zieloną pościel w łóżku Malfoyów. Severus podciągnął kolana do piersi i objął je ramionami. Zawiódł Draco. W całym swoim życiu zatracił siebie na więcej sposobów, niż chciałby sobie przypomnieć. Właśnie w tym momencie chciał, żeby Harry był przy nim.





***





Draco wyrósł na całkiem urodziwego młodzieńca. Siedział na błyszczącej kanapie, trzymając na kolanach swoją pracę domową. Był już prawie tak wysoki, jak jego ojciec. Zbyt wysoki na szukającego. Powinien był przestać grać cztery temu. Jego nos był spalony od słońca. To nie było nic dziwnego, ale Severus nie mógł tego tolerować. Przecież było tyle eliksirów, żeby temu zapobiec.

– No dalej, profesorze, niech mi pan podpowie.

– Nie. Ja skończyłem moje zadanie domowe długo przed tym, jak się urodziłeś.

– Więc?

Miał wielką ochotę odjąć punkty swojemu własnemu domowi.

– Jak masz zamiar się czegoś nauczyć, kiedy dam ci gotowe odpowiedzi?

Draco spojrzał na niego ponuro i znów powrócił do swojej książki. Jego do połowy dokończony esej na temat odkrycia antidotów na różne trucizny (zamierzone i niezamierzone) leżał na niskim, mahoniowym stoliku. Był niewiele trudniejszy od podobnego wypracowania, które zadał im kiedyś na czwartym roku i Snape nie był zdziwiony, że Draco chciał czyjejś pomocy.

– Słyszałeś o Quernusie? Całkiem śmieszna sprawa. – Lucjusz uśmiechnął się złośliwie. Zarzucił jedną rękę za oparcie kanapy. Z łatwością mógłby pochylić się i złapać Draco za ramię.

– Zamyka swój sklep. Co w tym śmiesznego? – odpowiedział ostrożnie Severus.

Lucjusz prychnął.

– Nie słyszałeś? To takie zabawne! Pamiętasz te siedemnastowieczne talerze, o których opowiadał?

Snape pokiwał głową. Rozbije je o głowę Mulcibera, jeśli kiedykolwiek jeszcze o nich wspomni.

– Były podrobione, przynajmniej większość z nich. Jakaś wiedźma z Plymouth zbiła fortunę na naiwnych kolekcjonerach. Kompletnie go oskubała. To była taka hańba, więc musiał zamknąć sklep, bo teraz już nikt by mu nie uwierzył.

Severus zmusił się do śmiechu, ale to było nic w porównaniu z rechotem Lucjusza, który odrzucił swoją jasną głowę do tyłu, a jego srebrne oczy błyszczały w blasku świec razem z perfekcyjnymi białymi zębami. Był tak samo urodziwy jak jego syn, ale to była tylko skorupa. Ślady zniszczenia na jego psychice były zbyt widoczne dla Snape’a.

– Może teraz przestanie nas zanudzać. – Severus uśmiechnął się wrednie.

– Mam taką nadzieję. Chyba nie zniósłbym kolejnego wykładu na temat historii porcelany.

– Racja. – Severus kaszlnął krótko. – Nie chcę psuć wam popołudnia, ale naprawdę muszę już wracać. – Wspominał juz o tym piąty raz.

– Jesteś tego pewien? – Lucjusz wyglądał na prawdziwie przygnębionego. Snape nie mógł zrozumieć, dlaczego.

– Obawiam się, że tak. Profesor Dumbledore staje się coraz bardziej podejrzliwy. Od ukazania się Znaku nad Londynem zadaje mnóstwo pytań.

– Masz rację. – Lucjusz machnął leniwie dłonią. – Poczekaj do jutra, to zobaczysz.

Severus zmrużył bacznie oczy.

– Co tym razem zrobiłeś, Lucjuszu?

Lekki uśmiech posłał dreszcze w dół kręgosłupa Severusa.

– Nie ja.

– W takim razie kto?

Jasne oczy błysnęły.

– To był pomysł Cyzi.

Snape zadrżał na całym ciele. Lucjusz i Narcyza wspaniale do siebie pasowali.

– Mam nadzieję, że to nie jest coś, co może nas zdradzić?

Lucjusz potrząsnął głową. Złożył ręce i upadł na kanapę tak samo, jak Draco.

– Taka mała terrorystyczna gonitwa. Pomysł Narcyzy jest trochę nudny, ale nastraszy szlamy. Nie martw się, nie namierzą nas. – Uśmiechnął się niewinnie. – Chciałbym, żebyś tam był, Severusie. Miałbyś niezłą zabawę.

– Mi jakoś nie pozwalasz sobie pomagać. Kiedy mam się niby bawić? – Draco był zirytowany.

– Kiedy skończysz szkołę. Najpierw dokończ pracę domową. Nie pozwolę, żeby ta szlama była znów lepsza od ciebie. Nieraz się zastanawiam, dlaczego mianowali cię prefektem.

Draco jęknął, ale wymamrotał:

– Tak, ojcze. – Jednak tu nie chodziło o to, że Granger także była prefektem ani o to, że była o wiele mądrzejsza. Nigdy nie tolerowałeś kogoś, kto był drugi, Lucjuszu. Olśniewająca, szalona żona, inteligentny kuzyn... Nikt nie wychodził z domu Malfoyów z kompletną duszą. Taka była cena.

Severus wyciągnął zegarek i zobaczył, że dochodziła czwarta. Niestety, przespał południe.

– Naprawdę powinienem już iść, Lucjuszu. Starzec pewnie już wysłał misję poszukiwawczą.

– Szkoda, że sam nie zacznie szukać. To przynajmniej ułatwiłoby nam pracę.

Severus zmusił się do lekkiego uśmiechu. W głębi serca zastanawiał się, czy udałoby mu się chwycić pogrzebacz, uderzyć nim Lucjusza i aportować się, zanim Draco by się zorientował. – Wiem, o czym mówisz. – Usiadł w ciszy na szmaragdowozielonym fotelu, który od wielu lat był jego. Myślał o tym, jak bardzo ułatwiłoby mu pracę, gdyby Voldemort nagle kopnął w kalendarz. Przypomniał sobie jego rozkazy z wczorajszej nocy. Odsunął tą myśl na bok. Lepiej się nad tym nie zastanawiać, póki nie dotrze bezpiecznie do Hogwartu. – Gdzie jest...

– A jak myslisz? Chyba już nie zapomniałeś.

Severus potrząsnął głową.

– Oczywiście, że nie. Przepraszam, nie jestem jeszcze do końca sobą.

– Czas ci nie sprzyja, maleńki kuzynie.

Snape obrzucił Lucjusza gorzkim spojrzeniem, widząc, że ten uśmiecha się z satysfakcją. Powstrzymywał się przed wyciągnięciem różdżki. Nie przy Draco. Nie dziwiło go to, że jego twarz i ciało starzały się szybciej, niż Malfoya. Jak będę wyglądać w wieku czterdziestu siedmiu lat? Jeśli, oczywiście, tego dożyję.

– Maleńki kuzynie? – Draco uśmiechnął się wrednie. – Nadal cię tak nazywa?

– Wie pan, panie Malfoy, że punkty będę odbierał w swoim czasie. Niech mnie pan do tego nie zmusza. – Spojrzał groźnie na Draco, póki chłopak nie przełknął ciężko i wrócił do swojej pracy domowej. Lucjusz uśmiechnął się, a Snape wstał i przeciągnął się. – Miłej przerwy świątecznej, Draco. Zobaczymy się w przyszłym tygodniu.

Dzieciak tylko coś odburknął.

– Jesteś pewien, że nie chcesz zostać do kolacji? – spytał Lucjusz, odprowadzając Severusa do garderoby z płaszczami.

– Całkowicie. – Snape założył swoją szatę i stuknął różdżką w ścianę, póki nie pojawiła się ukryta skrytka. Na haku wisiała jego maska i peleryna. Na ten widok poczuł odruchy wymiotne, więc szybko sięgnął i schował przedmioty. Materiał, okalający jego ciało był ciepły i na swój sposób podnoszący na duchu. Pachniał ziemią, tak jak trening Quidditcha w deszczowy dzień. Poczuł się znacznie bezpieczniej, jakby był otoczony przez mocny pancerz.

– Nie zachowuj się jak ktoś obcy, Severusie. Przecież wiesz, że cię kochamy. – Lucjusz skrzywił się, widząc spojrzenie, którym obrzucił go Snape.

– Nie zmuszaj mnie, Lucjuszu – wysyczał przez zęby.

Palant, który nie dotrzymuje obietnic, już się nie odezwał.

Severus aportował się w Zakazanym Lesie. Wydawało mu się, że z tej odległości może dojrzeć zamek. Zdawał się być całe mile od niego. Zaczął się przedzierać powoli przez mech i liście. Niedługo będzie się ściemniać, a chodzenie w Lesie po ciemku było niebezpieczne. Nie żeby kiedykolwiek było tu całkowicie jasno. Gałęzie łamały się pod jego stopami. Raz po raz jego buty zatapiały się w błotnistej ziemi. Starał się skoncentrować swoje myśli: Wróć do domu, porozmawiaj z Albusem, popracuj, poczekaj na Harry’ego. Wróć do domu, porozmawiaj z Albusem, popracuj, poczekaj na Harry’ego...

Wyszedł z Lasu w pobliżu chatki Hagrida akurat wtedy, kiedy niebo na wschodzie robiło się stalowoszare, a to na zachodzie zapowiadało nadejście płomieni. Wielki, czarny kształt skoczył mu na plecy i zanim Severus zdążył zareagować, leżał twarzą w ziemi. Mlasnęła pod nim.

– HAGRID!

– Kieł! Złaź z profesora! Przepraszam, profesorze Snape. On po prostu chce się zaprzyjaźnić. Kieł! Zejdź z psora! – Hagrid pociągnął śliniącą się kupę sierści za kark. Snape leżał przez chwilę na ziemi, przypominając sobie, że zabijanie zwierząt swoich kolegów (nie ważne, jak bardzo wielkich, mokrych i denerwujących) tylko wkurzy Albusa. Kieł zaskamlał żałośnie. Severus podniósł się na łokciach i przybrał groźne spojrzenie.

– Mam nadzieję, że kiedy następnym razem wyjdę z Lasu, nie będzie mnie atakował śliniący się potwór, Hagrid. – Poczuł się trochę lepiej (ale nie mniej mokro), gdy Hagrid opuścił głowę i nerwowo wykręcił palce.

– Przepraszam, psorze. On po prostu chciał pokazać, że pana lubi.

Snape podniósł się na nogi. Mając mniej niż sześć i pół stopy, mógł w ten sposób uchwycić perspektywę kogoś, na kogo patrzy się z góry. Zwykle on to robił. Mimo czerwonego koloru twarzy Hagrida, efekt zmalał, kiedy spojrzał w górę.

– Boję się pomyśleć, co jeszcze lubi. – Skierował się w stronę zamku i wyciągając z kieszeni różdżkę, zaczął nią wymachiwać, starając się pozbyć błota i psiej śliny. Niestety nie udało mu się uwolnić od smrodu Malfoya.

Nad boiskiem do Quidditcha zobaczył latające sylwetki. Było trochę za późno na trening, musiała być już pora kolacji. Severus podszedł bliżej tylko i wyłącznie z czystej ciekawości, żeby zobaczyć ich czerwone szaty powiewające na wietrze. Było ich tylko sześciu. Dziwne. Zastanawiał się, czy Harry naprawdę tak mocno cierpiał ostatniej nocy. Jeden ze ścigających, Toby Gill, zauważył go i krzyknął coś do reszty. Wylądowali na ziemi, rzucając mu zimne spojrzenia.

– Nie ma tu Pottera – warknęła Natalie MacDonald.

– A gdzie jest?

– Po co to panu? – John Avon, którego starszy brat grał dla Slytherinu, ścisnął swoją miotłę tak mocno, że jego knykcie zbielały.

– Dziesięć punktów od Gryffindoru, Avon. Będzie więcej, jeśli nie odłożysz zaraz tej miotły. – Avon burknął coś pod nosem i upuścił miotłę. Severus skrzyżował ramiona. – Potter miał się stawić w moim gabinecie na szlabanie o ósmej – skłamał. – Zastanawiam się, czy będzie miał trochę rozumu, żeby się pojawić, skoro znalazł sobie coś bardziej interesującego do roboty, niż ta durna gra.

– Jest w skrzydle szpitalnym i to dzięki panu.

– Wytłumacz to, MacDonald.

Zaczęła się wiercić, ale jej zwężone, brązowe oczy nie przestawały go obserwować. – Nie widział pan, jak zemdlał podczas kolacji, profesorze? Opowiadał nam, co kazał mu pan robić, ale żeby czyścić całą podłogę szczoteczką do zębów?

To był jego pomysł! Nawet nie skończył.

– W ten sposób upewniam się, że nie przewróci mi się na półki z eliksirami. Nie będziecie tego kwestionować.

– Będziemy, jeśli przez to stracimy Puchar! Tylko dlatego, że chce pan, żeby Ślizgoni wygrali...

– Dwadzieścia punktów, Gill. Ktoś jeszcze chce się wypowiedzieć?

Syknęli coś pod nosem, ale żadne się nie odezwało.

– Nie? Bardzo dobrze. – Odsunęli się, kiedy ruszył w ich kierunku. Nie musiał tego robić, żeby dotrzeć do zamku (będzie musiał przez to wejść tylnym wejściem), ale w ten sposób przypomniał im o swojej pozycji.

Nie zatrzymywał się nawet po to, aby odłożyć haniebne dowody swojego wcześniejszego zachowania. Podszedł do kamiennego gargulca i warknął gorzko:

– Wiśniowe czekoladki. – Skrzyżował ramiona i tupiąc nogą czekał, aż schody zabiorą go na górę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nigdy nie pozwalały ludziom po sobie wbiegać.

Albus wyglądał na bardzo zmęczonego. Miał cienie pod oczami, a wokół ust utworzyły się nowe zmarszczki.

– Będę potrzebował kolejnych wakacji, jeśli znów coś się stanie tobie i panu Potterowi. – Próbował zmusić się do uśmiechu, ale uwiązł on gdzieś pomiędzy smutnym grymasem i półuśmiechem.

Snape poczuł się nieswojo. Myśl, że Harry’emu stało się coś strasznego, wypaliła dziurę w jego sercu. Do tego pogłębił ją widoczny stres Albusa. Wszedł do środka tak szybko, jak umiał i zamknął za sobą drzwi.

– Nakazano mi chronić Pottera i uniemożliwić mu przygotowanie przed bitwą z Voldemortem.

Dumbledore pokiwał głową.

– To nie jest wcale zaskakujące. Voldemort ma powody, żeby się bać.

– Przepowiednia?

Dyrektor przytaknął ponuro.

– Przepowiednie bardzo często się mylą, dyrektorze. – Od razu pożałował tego, co powiedział. – Przecież obaj wiemy, że są źle rozumiane – dodał bez wahania, mimo uścisku w sercu.

– To prawda. – Albus rozsiadł się w swoim fotelu, patrząc w przestrzeń przez złożone palce. – Zeszłej nocy nałożyłem na niego zaklęcia ochronne. Powinny zablokować najgorsze napady złości Voldemorta.

– Sądzi pan, że też mógłbym...? – Dumbledore uśmiechnął się słabo i jego pierś wypełniło uspokajające ciepło. – A jak on...

– Poppy powinna go niedługo wypuścić. A jeśli mówimy już o...

– Podwójnie doświadczyłem niesamowitej przyjemności płynącej z tortur, a potem obudziłem się w tym przeklętym domu. – Severus uśmiechnął się do siebie gorzko. – W moim wieku to już przesada, a Lucjusz z chęcią mi o tym przypomniał.

– To byłoby przesadą dla każdego, mój stary przyjacielu. – Dumbledore wskazał jeden z foteli, stojących przed jego biurkiem. Severus usiadł, ale wolałby wrócić z powrotem do swoich lochów, żeby w spokoju pomyśleć.

Zbyt wiele myśli pałętało się po jego głowie. Pośród całego pulsującego bałaganu snuło się denerwujące przeczucie, że ktoś śmie uważać Harry’ego tylko za narzędzie. Czy nikt się nie zorientował, że zanim został Chłopcem, Który Przeżył był tylko wstrętnym bachorem? Wystarczy złamać jedno niepisane prawo i już cały magiczny świat stawia go na piede... Powstrzymał się. Severus nie był pewien, co martwiło go bardziej: czy to, że tak pomyślał, czy to, iż zatrzymał to z własnej woli. Nie rób tego, Severusie. Chcesz go przekląć na zawsze? To było bezcelowe. Dzieciak ze swoimi ciepłymi ustami, delikatnymi dłońmi i denerwującym samozaparciem na dobre zadomowił się w jego sercu.

– Zrobiliście jakieś postępy?

– Żadnych, dyrektorze. – Przynajmniej nie takie, o których chciałbyś wiedzieć.

Albus zaczął bawić się opakowaniem po Czekoladowej Żabie.

– Będziesz próbował, jeśli cię o to poproszę?

– Możesz poprosić.

– Będziesz próbował dalej dla dobra nas wszystkich, Severusie?

Snape wziął głęboki oddech i po chwili wolno go wypuścił. Nie sądzę, żebym mógł się powstrzymać, jeśli spróbuję. Przykro mi, Albusie.

– Tak, dyrektorze. – Ale pomimo tego, jak widzi go cały świat, ja będę go traktował tak, jak na to zasługuje: jak najbardziej znienawidzonego, okropnego, małego bachora, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Do cholery, przecież ktoś musi się nim zająć.

– Dziękuję. – Napięcie, którego wcześniej Severus nie zauważył, odpłynęło całkowicie z ciała dyrektora. Zastanowił się przez chwilę, czy zawsze tam było. – Dowiedziałeś się czegoś jeszcze?

– Tak, dyrektorze. Mroczny Znak nad Londynem.

Albus pokiwał głową.

– Tak?

– Najwyraźniej to jakaś forma zastraszenia ze strony śmierciożerców. Zrobią to pewnie jutrzejszej nocy.

Albus przytaknął.

– Wiesz kto jest w to zamieszany?

– Lucjusz Malfoy, ale też jego żona, ponieważ to był jej pomysł.

– Ach. – Albus zacisnął szczękę. – Muszę ostrzec Yves, żeby uważali.

Severus okręcił się na krześle. To, że Dumbledore tak przejął się wybrykami Narcyzy świadczyło o jego ufności w Snape’a. Z tego co wiedział Albus, Narcyza przygotowała także inny specyficzny wypadek w nocy, w której umarł Eversor. Nikt na to nie zasługiwał, nawet Niszczyciel. Snape miałby problem z wpadnięciem na jej wiele pomysłów. Nawet Lucjusz musiał zredukować jej zapędy z uwagi na jego niezaspokojony głód do niewymownych. Było ich tylko kilku, ale ich pomysłowość przyprawiłaby niejednego śmierciożercę o koszmary.

– Mogę już iść, dyrektorze? Chciałbym wrócić do pracy.

Albus pokiwał głową.

– Oczywiście, przyjacielu. – Coś w jego błękitnych oczach sprawiło, że Severus poczuł, jakby już ułożyli dla niego napis nagrobny. Może to nie miało nic wspólnego z nim. Wyglądało raczej jak wielki smutek i tęsknota za końcem tej straszliwej wojny. Nie chciał myśleć o tym, że śmierć mogła zostać pokutą. Nigdy nie myślałem, że Dziedzic cholernego Gryffindora może być czymś więcej, niż tylko symbolem).

Severus wstał szybko, rzucił Albusowi pożegnalne spojrzenie i wszedł do kominka. Sieć Fiuu w jego gabinecie była tak zaczarowana, żeby rozpoznawała tylko i wyłącznie jego obecność. Już po raz drugi zdziwił się, że pomyślał, iż dał Potterowi dostęp do prywatnej części swojego życia. To jest coraz bardziej niebezpieczne, Severusie. Taka otwartość może zabić was obu.

Albo, odezwał się cichy głosik w jego głowie, utrzymać przy życiu.

Usiadł za swoim biurkiem. Kiedy tylko to zrobił, stały się dwie rzeczy: zorientował się, że nie ma dzisiejszej gazety i ktoś zapukał do drzwi. Puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk. To nie była Minerwa, bo ona zawsze stukała po cztery razy, ani Emily. To był ktoś zupełnie nowy. Słyszał już kiedyś to pukanie, ale nie mógł przypisać go do żadnej osoby.

– Czego chcesz? – warknął.

– Wpuść mnie. Nie będę z tobą rozmawiał przez drzwi.

Nie pamiętał nawet, kiedy je otworzył. Potter po prostu znalazł się przed nim, cały blady i z cieniami pod oczyma. Jego blizna była pokryta strupami – wyglądała, jakby wcześniej płonęła. Spojrzał ponuro w górę.

– Wyglądasz jak worek gówna.

– Dwadzieścia punktów za język, panie Potter.

Dzieciak przewrócił zapadniętymi oczyma i podszedł. Snape zamknął za nim drzwi i zabezpieczył je. Harry zgarbił się.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie zostaję na noc w szpitalu. – Wnętrzności Severusa przewróciły się. – Czuję się, jakbym spędził godzinę pod Cruciatusem. Nie mogę już tam siedzieć. Pani Pomfrey po prostu mnie wypuściła. Będziesz teraz na mnie zły?

– Kogoś, kto był pod wpływem tej klątwy przez tak wiele czasu w ciągu dwudziestu czterech godzin, nazwałbym prawie martwym. Chyba nie masz zamiaru robić niczego dzisiejszego wieczoru. Powinieneś odpoczywać.

Harry zmarszczył brwi.

– Coś się stało? Nic ci nie jest, prawda?

Severus uniósł brew i zajął ponownie krzesło.

– Takie nieprzewidywalne i raczej dziecinne zachowanie Czarnego Pana jest normalne i mam nadzieję, że to doświadczenie nie skróci znacząco mojego życia, tak jak to się dzieje w niektórych przypadkach. – Zamarł, kiedy Harry położył podbródek na jego głowie i objął ręką jego ramiona.

– Przykro mi.

– Niby dlaczego? Chyba że Lord Voldemort jest pod wpływem twojego Imperiusa i każesz mu mnie torturować, żeby uciec od końcowego egzaminu.

– Cii. – Harry oparł swoje drugie ramię na oparciu krzesła i upuścił rolkę pergaminu na kolana Snape’a. – Zrobiłem ci coś.

Żołądek Severusa wypełnił się galaretą.

– Spóźniłeś się, Potter. Walentynki były dwa miesiące temu. – Musiał się bardzo postarać, żeby nie zadrżeć podnosząc pergamin. Kiedy to robił, poczuł dziwny dreszcz, wychodzący się z czubka jego głowy. Rozszerzył oczy ze zdumienia i sapnął przez zdrętwiałe wargi. Odwrócił się, żeby spojrzeć na Harry’ego. Chłopak zachichotał i irytacja Severusa natychmiast się rozpłynęła.

– Dlaczego miałbym chcieć podarować walentynkę takiemu tłustowłosemu, perwersyjnemu dupkowi? W skrzydle szpitalnym było strasznie nudno, więc przejrzałem gazetę i zaznaczyłem bardziej interesujące rzeczy.

– Dlaczego myślałeś, że sam nie mógłbym tego zrobić?

Harry wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Tylko... myślałem, że to docenisz. – Jego blade wargi wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. – Przepraszam.

Snape po prostu się na niego gapił. Ogarnęło go dziwne uczucie. Było ciepłe, pełne wdzięczności i czegoś, z czym już miał kiedyś do czynienia: uznania. Jego rozum wysłał mu słabe ostrzeżenie zanim jego ciało mogło się powstrzymać i po chwili zrozumiał, że całuje Pottera. Wplótł ciepłe palce w te niesforne włosy i przyciągnął delikatne ciało do siebie. Pieścił językiem gorące wargi Harry’ego. Jego nos płonął od rozpalonych oddechów tak mocno jak wszystkie nerwy, płynące od jego głowy w dół kręgosłupa. Chłopak nadal był niedoświadczony, ale starał się naśladować ruchy Severusa.

On jest mój, Voldemorcie. Nieważne, co powiesz i zrobisz, on nadal będzie MÓJ. Jeśli go chcesz, będziesz musiał najpierw się mnie pozbyć.

– Jesteś... – Jęknął, czując na sobie gorączkowy dotyk palców. – ... bezczelnym... – Kolejny pocałunek. - ... zarozumiałym, aroganckim i wstrętnym...

Ramię, obejmujące Severusa zsunęło się na jego plecy. Palce zaczęły pieścić jego skórę w nieumiejętny sposób, ale nadrabiały to entuzjazmem. Harry otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie miał na to szansy. Ręka przytrzymująca jego szyję i paznokcie wbijające się w jego kark zmusiły go do jęku. Severusowi wydawało się, że usłyszał ciche:

– Tłustowłosy dupek.

– Wstrętny bachor. – Podniósł się, ciężko oddychając i pozwolił Harry’emu opleść ramiona wokół jego szyi. Ciepło i ciężar ciała, przyciskającego się do jego własnego i balansującego na palcach u stóp było tym, czego potrzebował. Natarczywa i nabrzmiewająca erekcja otarła się o udo Severusa. Po chwili on sam był w podobnym stanie. Jednakże był drugi. W tej sytuacji większość rzeczy taka była.

Ręka spoczywająca na plecach Harry’ego przesunęła się jeszcze bardziej w dół. Zatrzymała się na chwilę tuż ponad słodkim zakrzywieniem pleców. Potter poruszył biodrami i westchnął cicho. Zieleń jego oczu została całkowicie pochłonięta przez czarne źrenice, kiedy Severus objął dłonią umięśnione pośladki. Jego palce spoczęły na delikatnej skórze w miejscu, w którym zaczynały się jego smukłe nogi. Chłopak jęknął z desperacją.

– Proszę...

Snape przerwał pocałunek i odsunął się, żeby spojrzeć na Harry’ego. Miękka skóra była zarumieniona i zaczynała błyszczeć pod cienką warstwą potu. Na twarzy Pottera pojawił się wyraz pożądania i paniki, podsyconej przez podniecenie. Jego okulary były przekrzywione, więc Severus zdjął je delikatnie, przeczesując palcami wilgotne, niesforne kosmyki.

– O co prosisz?

Potter przełknął ślinę. Unikał nieśmiało jego wzroku.

– O to, co zrobiłeś w zeszłym tygodniu.

– Nie. – Nie pozwól mu zamienić się tylko w odbiorcę twojej przyjemności.

– Nie? – spytał Harry cienkim i zduszonym głosem. Wyglądał na przerażonego.

Severus zaczął podwijać ręką uczniowską szatę.

– Usiądź.

Potter zajął miejsce na krześle. Snape’owi udało się z małą pomocą podciągnąć materiał do pasa chłopaka. Proste białe majtki były napięte i wybrzuszone. Uklęknął i zsunął je po krótkich, umięśnionych nogach, ciągle utrzymując z Harrym kontakt wzrokowy. Złożył delikatny pocałunek na bladym, lekko rozsuniętym udzie.

– Będziesz musiał mi wybaczyć. Dawno tego nie robiłem.

– Chcesz...? – Wyraz przerażenia na jego twarzy został zastąpiony przez ciekawość i szok.

– Jeśli będziesz cicho, to sam się dowiesz. – Severus podniósł się na chwilę i pocałował go lekko po raz ostatni. Na pewno nie dostanie już więcej. Musiał się postarać, żeby nie zamykać oczu i ich tak nie pozostawić. Patrzenie w górę pomoże mu w odgadnięciu, czy robi coś źle, czy dobrze i ile zapomniał przez te osiemnaście lat. Jego serce zacisnęło się natychmiast sprawiając, że poczuł się jak piętnastolatek.

Ciepłe uda zadrżały pod jego dotykiem. Pochylił głowę i dotknął wargami rozgrzanej skóry. To było całkowicie nieznane mu uczucie. Jego serce zabiło szybciej, kiedy Harry wydał z siebie cichy odgłos. To rozwiało trochę jego wątpliwości. Ostatni był Oktawian, w noc zanim Severus skończył dwadzieścia jeden lat. Ale to nie jest Oktawian Travers. To jest Harry Potter. Na Merlina, Harry Potter. O mało nie odskoczył. Powstrzymał go denerwujący głosik: Właśnie tak, Severusie. To jest twój Harry.

Zgodził się z nim i rozchylił wargi.

– O mój boże. – Harry jęknął głośno, kiedy Severus wsunął do ust ciepłą, twardą główkę. Spoczęła na jego języku, który ochraniał ją przed ostrymi, zakrzywionymi zębami. Te zęby były kolejnym dowodem na to, że Potter powinien uderzyć się w głowę. Nikt nie mógł chcieć Severusa Snape’a, chyba że do wyładowania emocji. Był tylko narzędziem, zabawką, chłopcem, który zastępował im piekło na ziemi. Gdyby mógł ochronić siedzącego przed nim ufnie chło... młodego mężczyznę przed podobnym losem, mógłby nawet pozwolić mu się zniszczyć.

Bardzo powoli, tak żeby nie przestraszyć Harry’ego, wsunął członek głęboko do ust. Czubek jego nosa otarł się o kręcone włosy. Duszny, ciężki zapach, silniejszy od normalnego zapachu chłopaka, wypełnił jego nozdrza i płuca, zatapiając jego mózg w falach endorfin. Długie palce przesunęły się wzdłuż klatki piersiowej Harry’ego. Cichy pisk, tak podobny do odgłosów wydawanych przez króliki, sprawił, że zadrżał. Cofnął głowę, po czym znów objął wargami męskość i wsunął ją do ust. Harry jęknął przeciągle.

Po chwili znalazł stały rytm. Cofał się, ssąc lekko, po czym znów pochłaniał przyrodzenie chłopaka, przesuwając jego delikatną jak jedwab skórę. Ręka Pottera zacisnęła się ciasno na jego włosach. Druga pogłaskała czarne kosmyki włosów i spoczęła na jego karku. Spojrzał w górę. Harry miał zamknięte oczy, jego pierś unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, a głowa była oparta o tył krzesła. Severus zerknął na jego rozchylone usta, wydające z siebie niskie odgłosy wraz z każdym ruchem warg mistrza eliksirów. Chłopak rozwarł mocniej nogi, zachęcając go do przysunięcia się.

– Nie przestawaj – wyszeptał szybko, prawie błagalnie. – Proszę, Severusie, nie przestawaj. – Ten głos wyzwolił w nim niesamowite pożądanie i z ukłuciem strachu poruszał się dalej, smakując delikatnej, młodzieńczej skóry i słodkogorzkiego posmaku niewinności. – O mój boże, Severusie... Sev... – Z jego ust wydobył się krótki krzyk. To zdrobnienie brzmiało na spuchniętych wargach Harry’ego jak imię boga. Na jego języku pojawiła się kropelka przezroczystej cieczy.

Mi Harry, nunquam deser me.* Pojedyncza kropla potu spłynęła powoli po jego nosie i wylądowała na kosmykach czarnych włosów. Przyspieszył, poruszając głową w górę i w dół. Czuł, jakby wraz z każdym odgłosem Harry’ego wokół jego serca rósł potężny balon. Biodra chłopaka zadrżały konwulsyjnie i znowu, i znowu. Jego głowa opadła na pierś. Te jęki były dla niego niczym muzyka. Osłabione, drżące palce nie odsunęły się od jego głowy.

– Proszę – wymruczał Harry. – Sev, proszę... O boże... – Jego biodra wystrzeliły w górę, wbijając członek głębiej do ust Severusa, a głowa odchyliła się na oparcie. Snape ssał tak mocno, na ile był w stanie. Chłopak krzyknął krótko, zesztywniał i doszedł w jego chętnych ustach, oblewając podniebienie słodkogorzkim płynem. Język Snape`a zaczął piec. Severus nie ruszał się, zbierając wargami ostatnie kropelki, zanim nie pomyślał, że może tym skrzywdzić swojego Harry’ego. Powoli odsunął się, całując przy tym malejącą główkę penisa.

Czarny materiał szaty kontrastował silnie z bladą skórą Harry’ego, błyszczącą teraz od potu. Chłopak dysząc, osunął się na krześle, a jego ręce opadły z ramion Severusa, kiedy ten uniósł się na kolanach. Cienie na policzkach i wokół oczy chłopaka zamieniły się z szarych na lekko zaczerwienione. Snape odsunął się, żeby pozwolić mu odetchnąć. Opuścił głowę i spojrzał na podłogę, czując w żołądku niemiłe ukłucie smutku. Nie bądź samolubny. Nie możesz go zatrzymać. Kto by ciebie chciał?

– Powinieneś odpocząć – wyszeptał.

– Nie. Wolę zostać z tobą.

Severus spojrzał w górę i zmarszczył brwi. Harry opierał się o tył wysokiego krzesła i ściskał słabo oparcie. Pomiędzy krótkimi rzęsami pojawił się błysk zieleni. Dlaczego, na boga, chciałbyś zostać z czymś takim jak ja? Nie powiedział tego na głos – nie był pewien, czy chciał usłyszeć odpowiedź. Wątłe palce musnęły jego twarz. Zanim zdołał się powstrzymać przed przytuleniem się do nich, Harry pochylił się i przycisnął usta do warg Severusa.

Snape zamarł. Tylko Narcyza całowała go po... tym. Jako zwykła męska prostytutka, całował tylko garstkę osób, którym wcześniej sprawiał przyjemność. A on... Harry uczynił go równym sobie przez zwykły dotyk ust. To było jak obietnica. Może tylko krótkotrwała, ale jednak. Był za bardzo zdezorientowany, żeby protestować, kiedy Harry pchnął go na biurko i uklęknął między jego nogami.

– Przepraszam – wyszeptał, odwracając wzrok. – Nie wiem, jak...

– Nie dziwi mnie to – odparł Severus, oczekując tego, co miało zaraz nastąpić.

– Proszę... – Harry odnalazł skraj jego szaty, po czym jego dłoń powędrowała w górę. Znów się pocałowali – Severus nie był pewien, kto zrobił to pierwszy – i nie przerywali, dopóki nie zabrakło im powietrza. Harry przesunął się, żeby podciągnąć materiał. Jego druga ręka odgarnęła z twarzy Snape’a zabłąkany kosmyk włosów. Severus sapnął, kiedy Harry rozpiął rozporek spodni i dotarł do jego pulsującej erekcji, która natychmiast zareagowała na ten dotyk.

Jęknął w usta Harry’ego, kiedy poczuł pierwsze ściśnięcie dłoni chłopaka. Snape’owie nigdy nie odnajdują takiego szczęścia. Nigdy. Zadrżał, a po jego ciele rozeszło się niewyobrażalne ciepło. Trzymał się kurczowo tego młodzieńca, który był gotowy przyjąć tak wiele, w szczególności po tym, ile zła wyrządził mu Severus. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy zorientował się, że przed publiką nadal może urządzić Harry’emu piekło na ziemi. Z jego gardła wydostał się dźwięk, przypominający zarówno jęk, jak i szloch.

– Zrobiłem coś nie tak?

Severus potrząsnął głową. Położył swoją rękę zachęcająco na dłoni Harry’ego. Chłopak oparł czoło o jego.

– Tłustowłosy drań.

– Wstrętny ba... o boże. – Przez jego ciało przetoczyły się nagle iskry. Cała jego samokontrola, lata treningu jako szpieg i dziwka zniknęły w okamgnieniu przez Harry’ego Pottera, pieszczącego go z przymkniętymi oczyma i wyrazem zapomnienia na twarzy. To nie była miłość. To nie mogła być miłość, ale zrozumienie. Po tym, co wyrządziła mu miłość, teraz mógł przyjąć tylko to drugie uczucie.

Severus zostawił rękę na plecach Harry’ego. To zapewniało go, że ta cała sytuacja była prawdziwa. Dłoń ściskająca jego szyję jeszcze bardziej mu o tym przypomniała. Fale przyjemności przetaczały się coraz szybciej przez jego lędźwie. Spuścił wzrok z ciekawości i jęknął, widząc dłoń Harry’ego poruszającą się na jego członku, którego delikatna skóra co chwilę znikała mu z oczu. Poczuł niesamowite gorąco i zobaczył kropelki cieczy wydostające się z purpurowej główki penisa. Zakręciło mu się w głowie. Spojrzał ponownie na zaróżowioną twarz Harry’ego, na co ten się uśmiechnął.

Widoczna czułość na jego twarzy sprawiła, że Severus poczuł się dumny. To uczucie wypełniało go od środka, wprawiając w ruch jego biodra i zmuszając go do ochrypłego krzyku. Wszystko nagle się zamazało. Jakimś cudem udało mu się skupić wzrok na chłopaku. Z jego ust nie schodził uśmiech. Raczej jeszcze bardziej się pogłębiał i błyszczał, oświetlając całe pomieszczenie swoim pięknem.

Snape opadł na biurko. Pulsujący w ich dłoniach członek próbował walczyć o więcej, ale był na straconej pozycji. Z tych kilku sytuacji w jego życiu, które mógł nazwać stosunkiem, do Pottera należały aż dwie. Z tej perspektywy reszta z nich przyblakła, przynajmniej na tą chwilę. Obserwował cicho, jak Harry przygląda się białej spermie, spływającej mu po ręce.

– Ciekawe, jak... – wymamrotał. Severus uniósł natychmiast brew, kiedy Harry polizał swoją dłoń. Członek Snape’a drgnął, nie zważając na jego wiek. Potter skrzywił się. – Naprawdę dziwnie smakuje.

– A czego się spodziewałeś? – odparł Snape. – Lata pracy z toksycznymi eliksirami mają przecież swoje efekty.

Harry otworzył szeroko oczy, na co Severus uśmiechnął się szyderczo.

Chłopak obrzucił go spojrzeniem i pocałował.

– Dupek.











8. Czwartek, 16 maja



Niechętnie odesłał Harry’ego przed piątą. To była ich pierwsza wspólna noc po pokonaniu Voldemorta i ich nieme przyzwolenie było trochę inne od poprzednich – tak się przynajmniej wydawało.

Severus był całkowicie oszołomiony, kiedy otworzył drzwi swojego gabinetu i zobaczył parę cholernie błyszczących okularów. Nigdy nie pozwoli Potterowi dowiedzieć się, że na twarzy Snape’a zwykle gości wyraz pod tytułem: Nie jesteś warty mojego czasu, ty głupi robaku. Tak naprawdę to nie wątpił, że Harry może wrócić, ale zawsze jest jakaś różnica między wierzeniem w coś, a rozmyciem wszystkich wątpliwości przez radosny błysk w zielonych oczach i delikatny uśmiech na miękkich, różowych wargach.

To oczywiście nie powstrzymywało go przed sprawdzeniem, czy dzieciak odrobił wcześniej pracę domową. W końcu Harry powinien myśleć o swojej przyszłości.

Nie był do końca pewien, kiedy zorientował się, że już nie ma żadnej honorowej wymówki, żeby dawać chłopakowi nocne szlabany. To mogło być wtedy, kiedy różowe wargi przyciskały się do jego ust, jak tylko zamknął drzwi. A może wtedy, gdy kłócili się o jego faworyzowanie Draco i podobieństwo Severusa do pewnego ptaka. Mogło to być także podczas tych zapierających dech w piersiach pięknych momentach, kiedy patrzył w dół na błyszczącą twarz Harry’ego, wołającego jego imię i czuł męskość chłopaka głęboko w sobie. A może podczas tych niezliczonych godzin, podczas których Potter budził się, składał na jego piersi delikatny pocałunek i ponownie zasypiał.

Większość grona nauczycielskiego myślała, że zmiana zachowania Harry’ego ma związek z jego blizną. Rzucali Snape’owi pełne dezaprobaty spojrzenia, kiedy ten robił z niewinnego ucznia kozła ofiarnego. Minerwa prawie się do niego nie odzywała. Przez jakiś czas to nie był żaden problem. Efekty jego postępowania pozostały, a częściowe odosobnienie nie było niczym nowym. Albus jednak wiedział lepiej i Severus zaczął czuć się winnym.

Dumbledore otworzył drzwi. Jego fioletowy szlafrok był przewiązany zielono – złotym paskiem. Uśmiechnął się szeroko.

– Dzień dobry, Severusie. Cóż za miła niespodzianka. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. Jak się czujesz?

Świetnie. Cudownie. Nigdy wcześniej nie czułem się lepiej. Chyba zaraz zwymiotuję.

– Przeżyję. Ma pan kilka minut, dyrektorze?

– Dla ciebie zawsze, przyjacielu. – Dumbledore wpuścił go do środka i wskazał ręką krzesło przed swoim biurkiem. Niebo za oknem nadal było różowe. – A teraz... – odparł Albus, odgarniając swoje długie włosy, żeby móc usiąść w swoim ukochanym fotelu. – ... W czym ci mogę pomóc w ten miły i wolny od Voldemorta poranek? – Jego oczy błyszczały radośnie. Już dawno tego nie widział.

Severus zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że jego knykcie zbielały.

– Chodzi o Pottera.

Albus pokiwał głową.

– Rozumiem, że bardzo ci pomógł w twoich badaniach. Jestem z was dumny, z was obu. – Na twarzy starszego czarodzieja zagościł wyraz całkowitego uwielbienia. – Mam nadzieję, że nagła zmiana w naszej sytuacji nie doprowadzi do zerwania waszego rozejmu.

– Co do tego, dyrektorze, to... – Severusowi zaschło w gardle. Opuścił głowę i spojrzał na swoje trzęsące się dłonie. – Albusie, ja... – Po raz pierwszy Snape nie wiedział, co powiedzieć. Zaczął powoli wykręcać sobie palce na kolanach. – On i ja...

– Na Merlina – powiedział cicho Dumbledore. Snape’a ogarnęło poczucie zawiedzenia. Przyjął na siebie zbyt wiele i teraz musi za to zapłacić. Nie może tu zostać i pozwolić swojemu Harry’emu cierpieć. – Severusie...

– Przykro mi, dyrektorze. Moja rezygnacja powinna niedługo pojawić się na pańskim biurku. – Spojrzał w górę.

Albus mrugnął, zaciskając usta.

– To moja wina.

Snape potrząsnął gwałtownie głową.

– Bzdura. To zaczęło się zanim przyszedł pan, żeby ze mną porozmawiać.

– Kiedy?

– Dzień wcześniej – wyszeptał Severus. Jego płuca zacisnęły się wściekle, kiedy mówił: – Obawiam się, że od tamtego czasu moje zachowanie nie było właściwe.

Albus uniósł brew w zaskoczeniu.

– Może powinienem był spytać cię o to wcześnie. Czuję się teraz trochę niepotrzebny. – Snape nie odpowiedział. Zakręciło mu się w nosie, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.

– Uspokój się, przyjacielu. – Dumbledore obszedł biurko i wytarł łzę turkusową chusteczką ozdobioną maleńkimi, żółtymi kaczuszkami. – Przynajmniej nadal potrafisz być o jeden krok przede mną.

– Przepraszam, dyrektorze.

– To bardzo poważna sytuacja, Severusie. Nie chcę mieć do czynienia ze skandalem i jestem pewien, że Harry także chciałby go uniknąć.

– Tak, proszę pana.

– Nie sądzę też, żeby Rada Nadzorcza była zadowolona wiedząc, że Bohater z Hogsmeade ma nielegalny romans ze swoim nauczycielem.

Severus zacisnął usta. Harry wzdrygnął się, kiedy usłyszał, jak nazwał go tym razem Prorok. Snape niechętnie sięgał po gazetę od szesnastego, czyli dnia ataku i czuł, że mógłby przeżyć kilka kolejnych lat bez niej.

– Oczywiście, że nie, dyrektorze.

– Kochasz go?

Snape podniósł gwałtownie głowę, a jego oczy zwęziły się.

– Co to za pytanie?

– Całkiem proste, Severusie. Kochasz Harry’ego?

Snape wykręcił szatę w dłoniach. Zacisnął oczy i odpowiedział:

– Nie mów mu o tym.

– Nie przyznałeś mu się? – spytał Albus.

Severus potrząsnął szybko głową. Nigdy nie byłby w stanie tego komuś powiedzieć. Nigdy więcej.

– A on cię kocha?

– Nie wiem. – Miał nadzieję, nawet większą, niż by chciał się do tego przyznać. Samo zrozumienie mogłoby to wszystko uczynić, ale nie mógł prosić o tak wiele. – Przykro mi, Albusie. Nie chciałem, żeby to wszystko się wydarzyło. – Przerwał na chwilę. – Wiem, że to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłem, ale... bez jego pomocy nie ukończyłbym swoich badań.

– Tak?

– On... Nie wiem, od czego zacząć, dyrektorze. – Severus zwilżył usta. – Gdyby nie on, teraz pewnie bylibyśmy pod władzą Lorda Voldemorta... – przerwał.

– Ach. – Twarz Albusa wyglądała na zamyśloną.

Severus rozwinął szybko:

– Tylko dzięki niemu byliśmy w stanie przewidzieć działania śmierciożerców. Jest całkiem bystry, kiedy wie, jak używać swojego mózgu. – Słaby uśmiech Dumbledore’a uspokoił go trochę. – Niech pan nie wini Pottera za moje postępowanie. Biorę na siebie całą odpowiedzialność.

Psikus Narcyzy, który polegał na podrzucaniu bomb do rur, wysadził w powietrze ponad połowę domów szlam. To było coś, czego żaden auror nie próbował się doszukiwać, ani żaden śmierciożerca nie ośmielił użyć. Po tym incydencie wypadki nagle ustały. Severus w tym czasie przygotowywał się do letnich wakacji i przynajmniej dwa razy w tygodniu był wzywany do Ministerstwa. To Harry zapewnił go, że połączył ze sobą wszystkie szczegóły. To Harry stawał zwykle za jego fotelem i masował mu kark. To właśnie Harry odwracał jego uwagę od kłopotów owocnymi rozmowami, swoim cichym towarzystwem, zarumienioną skórą, niecierpliwymi dłońmi, cichymi jękami i okrzykami.

Właśnie on, w pierwszym tygodniu maja zgodził się z tym, że śmierciożercy znów zaczęli działać w Londynie wokół Ministerstwa Magii. Przynęta była aż nadto widoczna. Nawet ci durni aurorzy powinni byli na to wpaść. Oczywiście tak się nie stało i cała odpowiedzialność i ciężar spadły z impetem na Severusa i Harry’ego.

Albus obserwował go uważnie. Jego oczy już nie błyszczały, ale miały w sobie to znajome, pełne zadumania światło.

– Więc to o twoim ciągłym działaniu wspominała Rowena.

– Możliwe. Przepowiednie często się mylą.

– Jeśli powiesz mi jeszcze, że któryś z was jest w ciąży, to chyba nic mnie już nie zdziwi.

Snape prychnął cicho. Przez jego beznadzieję przebił się krótki, stłumiony uśmiech.

– Odejdę, jak tylko znajdzie pan dla mnie zastępstwo, dyrektorze.

Ciepła, pomarszczona dłoń spoczęła na jego plecach.

– Co on do ciebie czuje?

Severus zmarszczył brwi.

– Słucham?

– Nie będę powtarzał dwa razy prostego pytania. W moim wieku nie mam już na to czasu. – Ta aluzja sprawiła, że Snape zadrżał.

– Nie wiem. – Bał się mieć jakąkolwiek nadzieję. Nadzieja może wszystko zniszczyć. Odsunął poły płaszcza i wyciągnął nieśmiertelnik. Przez ponad tydzień trzymał go razem z różdżką w ukrytej kieszeni. Schował go tam przed pójściem na bitwę. Kawałek blaszki był dla niego zbyt cenny, żeby go stracić. – Potter ma podobny. Zabrałem mu je w Hogsmeade.

– Nie mówił nic o tym przez miesiąc. Nosił ze sobą coś, co mogłoby was obciążyć winą i znów spektakularnie złamał kilka punktów szkolnego regulaminu, za które jego ojciec dostawał szlaban prawie każdego wieczoru, a ty nie wiesz?

– Nie, dyrektorze.

Albus westchnął ciężko.

– Jesteś tak samo uparty jak twoja babcia i dwa razy bardziej sceptyczny. Nie przyjmuję twojej rezygnacji.

Severus mrugnął z zaskoczenia.

– Albusie?

– Czekałem prawie dwadzieścia lat na kogoś, kto się o ciebie zatroszczy, Severusie. To niewłaściwe, że jest nim uczeń, ale nie mogę znów ci czegoś zabraniać. – Albus potarł łagodnie wierzch bladej dłoni Snape’a. – Możesz sobie mówić, że jestem słabym albo stukniętym starcem, ale nie będę was zatrzymywał, jeśli obaj zrozumiecie konsekwencje tej sytuacji i zachowacie to w tajemnicy.

Severus pokiwał głową. To była automatyczna reakcja – słowa może i teoretycznie miały sens, ale nie do końca je rozumiał.

– Dziękuję, proszę pana.

– Nie musisz mi dziękować. Macie przed sobą jeszcze dużo czasu, żeby to zrobić. – Albus przerwał na chwilę. – Jak dużo mu powiedziałeś?

– O czym? – Jego wnętrzności przewróciły się wściekle. Nie powiedział Harry’emu nawet o rozkazie Voldemorta. Boże, co jeszcze mógł ukryć?

– O Eversorze.

To imię brzmiało dla niego jak dzwon pogrzebowy. Narcyza... Lucjusz... Jak? Severus uniósł wyniośle brwi.

– Nie widzę, co ma to wspólnego z naszą sytuacją, dyrektorze.

– Przecież to ma ze sobą wiele wspólnego, Severusie. Jeśli naprawdę zależy ci na Harrym, to musisz mu powiedzieć. Jak wiele razy budziłem cię, kiedy przez sen błagałeś, żeby przestał?

Zbyt wiele. Spędził siedem tygodni w lochach Ministerstwa i czeluściach swojego umysłu, mając tylko Albusa za towarzysza. To właśnie w zamkniętej celi zaczęły się jego koszmary, które nigdy nie ustąpiły. Jednak już nie śnił tak często o Eversorze. Ten wątpliwy zaszczyt przypadł aurorom, śmierciożercom i innym złowieszczym kreaturom. Prędzej wskrzesiłby z popiołów Voldemorta, niż pozwolił, żeby Harry kiedykolwiek dotarł do tego przedsionka piekieł.

– Powiem mu.

– Obiecaj mi to, Severusie.

Złamał to przyrzeczenie, zanim w ogóle opuściło jego wargi.

– Obiecuję.

Albus uśmiechnął się łagodnie. Objął mocno Severusa i pocałował go w policzek.

– Taka odwaga zawstydziłaby niejednego Gryfona, przyjacielu.

Snape nic nie odpowiedział. Był pewien, że kiedy otworzyłby usta, zacząłby płakać.











9. Sobota, 13 czerwca



Nie da się rozwiązać logicznych problemów, kiedy czyjaś głowa niemiłosiernie boli. Severus oparł się ciężko o poduszkę i spróbował zignorować uczucie pulsującego ciepła w skroniach. To nie był zwykły ból głowy, już raczej jakby ktoś przypalał mu nerwy gorącym pogrzebaczem. Kiedy tylko poczuje się lepiej, musi spytać o to Poppy. Ona nigdy nie zadawała zbyt wielu pytań, a on nie lubił na nie odpowiadać.

Harry’ego tu nie było. Severus wolał mieć połamane żebra i być torturowanym do nieprzytomności, niż odesłać go na krótką chwilę do dormitorium. Nawet po tym, co zrobili śmierciożercy, potrzebował czegoś, co będzie go trzymać przy życiu. Zaborcza obecność Harry’ego odpędzała także jakichkolwiek gości. Teraz, kiedy go nie było, Snape czekał z niemiłym uczuciem w żołądku na nieuchronne drwiny i szyderczy śmiech swoich kolegów.

Nadal nie żałował żadnej chwili. Może oprócz tego pierwszego tygodnia, który zmarnował.

– Severusie? – Głos Poppy wyrwał go z zamyślenia. – Przyszła Emily. Mam ją wpuścić?

Emily. Ona dopiero zobaczy ironię tej sytuacji. Pokiwał głową sztywno – teraz każdy jego najmniejszy ruch taki był. Poppy wymamrotała coś pod nosem i otworzyła drzwi. Pojawiła się w nich wysoka i tęga kobieta, a jednocześnie tak prosta i piękna. Zanim stanęła w nogach jego łóżka nie dotarło do niego to, że szła bardzo wolno, jej szare oczy były zamglone, a ręce trzymała w kieszeniach.

– Obawiam się, że miałaś rację – wydusił. – Znalazłem partnera szybciej, niż ty.

Mrugnęła.

– Jak się czujesz?

– Przeżyję. – To nie była jego Emily. – Nie skomentujesz mojego wyglądu, który pewnie teraz nie jest w żaden sposób formalny?

– Nie sądzę, żeby ci się to spodobało.

Severus wskazał jej krzesło, na którym zwykle siedział Harry.

– Przepraszam, ale nie mogę zostać.

– Dlaczego się tak spieszysz, skoro te zmory z naszych koszmarów wyjeżdżają teraz na kolejne wakacje?

Nie odpowiedziała, szurając butem po podłodze. Severus chciał właśnie otworzyć usta, żeby spytać, czy tak bardzo go nienawidzi, kiedy powiedziała:

– Nie wierzę... Z tych wszystkich ludzi, Severusie, to właśnie ty...

– I ty mi to mówisz?

Uniosła brew patrząc na niego.

– Nie możesz wkładać tego do jednej kategorii, chyba że zrobiłam coś, kiedy byłam kompletnie pijana, a ty mi o tym nie powiedziałeś. Osobiście, to nie sądziłam, że mógłbyś posunąć się aż tak daleko. – Emily wygladała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Przepraszam. Minie trochę czasu, zanim się do końca przyzwyczaję.

– Wiem.

– Cholera, Severusie. – Po jej płaskim policzku spłynęła pojedyncza łza. Od razu ją wytarła. – Poznałam cię prawie dwadzieścia lat temu i myślałam, że naprawdę cię znam, a teraz dzieje się takie coś. Wszystko, co umiesz powiedzieć, to Wiem? A potem sobie wyszedłeś i prawie umarłeś, ty skurwysynu! Czy ty nigdy nie myślisz o innych? – Jej głos był boleśnie wysoki.

Snape skrzyżował ramiona na piersi. Jęknął, kiedy poczuł swoje obolałe mięśnie i połamane żebra. Nie chciał doprowadzać Emily do płaczu.

– To co mam teraz zrobić?

– Puknąć się w głowę! Może wtedy zmądrzejesz! Ile on ma lat, osiemnaście?

– Siedemnaście.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Boże, to jeszcze dziecko!

– Harry Potter jest takim samym dorosłym jak ja i był nim już od dłuższego czasu. Znasz jeszcze jakieś inne dziecko, które pokonało najpotężniejszego czarnoksiężnika w tym stuleciu?

– Nie, ale nie znam też Pottera.

Severus zamknął oczy.

– Chyba sobie żartujesz, Emily.

– Cóż, może żarty są ci teraz potrzebne. Dlaczego sądzisz, że nie ucieknie od ciebie, kiedy pozna jakiegoś przystojniaka? Pomyśl o tym. Przecież my tak robiliśmy, kiedy mieliśmy siedemnaście lat.

– Ja nie – wyszeptał Snape. Wtedy zajmował się śmierciożercami, a w szczególności dwoma.

Draco był jednym z tych, których dopadło Zaklęcie Letargu rzucone przez Penny, które miało powstrzymać uczniów przed panikowaniem, ale raczej zaniepokoiło śmierciożerców. Severus przypomniał sobie szybko oczy Narcyzy, kiedy przyszła odwiedzić syna po tym, jak odzyskał przytomność. Były zaczerwienione i zwężyły się, kiedy mówiła:

– To powinieneś być ty. – Znalazła sposób, żeby zemścić się na nim po stracie Lucjusza. A tylko uratowałem jej życie. Poprosił w duchu o to, żeby Harry wrócił. Jego przyjaciele jednak dziś wyjeżdżali i Severus nie mógł zabronić mu się pożegnać.

Vector objęła się ramionami.

– Cóż, byłeś wtedy śmierciożercą. To dowód na to, jak bardzo jesteś normalny. – Po jej policzkach spływały liczne łzy, ale zatrzymywała szloch za trzęsącymi się wargami. Emily prychnęła i wytarła nos swoim rękawem. – On cię zrani.

– Może. – Ciągnął o wiele łagodniej: – Nie wiem, jak długo bym przeżył, gdyby go nie było.

Vector próbowała zdusić szloch, ale jej się nie udawało. Potrząsnęła głową, machnęła ręką w jego stronę i skierowała się do drzwi.

– Muszę już iść – wydusiła, zanim zamknęła za sobą drzwi.

Severus oparł się o poduszki i wpatrywał w sosnowe drzwi, czekając, aż się otworzą. Harry powinien niedługo wrócić. Do tej pory musi poradzić sobie z kolejnym cierniem wbitym w jego serce. Czuł się, jakby właśnie stracił najlepszego przyjaciela. Najprawdopodobniej tak jest, Severusie. Odepchnął tą myśl i próbował skupić się na Harrym.

Nie do końca mu się to udało.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Civil War [Seria] część VI Wściekły pies [M]
Civil War [Seria] część I Wyruszając na wojnę [M]
Civil War [Seria] część V Inny punkt widzenia [M]
Civil War [Seria] część IV Dom w płomieniach [Z]
Civil War [Seria] część III Trzymaj się mojego serca [M]
Seria Civil War [Z]
Strukturalizm i stylistyka (część II)
WYKŁAD Mechanika Ogólna Część II
Alkoholizm -część II
Pierwszy rok dziecka rozwój czesc II od urodzenia do 6 do 12 m cy
część II
ABC tynków część I i II
2009 czerwiec Egzamin pisemny czesc II
metoda 3R - cześć. II, PG, rok2
Ćwiczenia aparatu mowy CZĘŚĆ II
Walka klasykow z romantykami, materiały- polonistyka, część II
2008 styczeń Egzamin pisemny czesc II
sciagi SOCJOLOGIA czesc II, Studia-PEDAGOGIKA, Socjologia
PRZYROST, prawo cywilne, prawo cywilne część II, Zobowiązania

więcej podobnych podstron