Jade West – Buy me, sir
Nazywają go mistrzem marionetek.
Mówią, że jest 'brudny', ciemny i niebezpieczny.
I mają rację.
On jest tym wszystkim, czy mówią, że jest i więcej.
O wiele więcej.
Alexander Henley nie ma pojęcia, że istnieje. Nie wie, jak bardzo go pragnę.
Ale to wszystko się zmieni.
Bo jeśli jest jedna rzecz, którą wiem o mistrzu marionetek, to to, że dobrze płaci za pociąganie 'kobiecych sznurków'.
I będę jego kolejnym zakupem.
Prolog
Melissa
PRZYPUSZCZAM, ŻE TO DESPERACJA ZMUSIŁA MNIE DO STALKINGU CZŁOWIEKA TAK POTĘŻNEGO JAK ALEKSANDER HENLEY.
Oto, co robi z tobą utrata rodziców w nocnym wypadku samochodowym gdy masz zaledwie osiemnaście lat. To sprawia, że jesteś zdesperowana.
Nie z powodu studenckiego życia, które zda się ostatecznie 'psu na budę'. I nie z powodu gwiazd, do których sięgałaś w swoich marzeniach, by zostać adwokatem ds. karnych pewnego dnia. I nawet nie z powodu ogarniającej Cię rozpaczy, z powodu utraty całego Twojego świata - tego miażdżącego duszę bólu, gdy wiesz, że już nigdy ich nie zobaczysz. Pozbieranie całego Twojego 'gówna' do kupy dla dziecka, za które jesteś teraz odpowiedzialna. To sprawia, że jesteś zdesperowana. Mały chłopiec, który jest teraz Twoim wszystkim.
To dla mojego małego brata przyjęłam stanowisko sprzątaczki w Henley Grosvenor Legal.
I dlatego właśnie teraz tu jestem , w apartamencie w Delaney's Spa Resort, z torebką wypchaną dwudziestoma pięcioma patolami i pięknym kutasem Alexandra Henleya w mojej dupie ...
Chyba powinnam zacząć od początku.
Rozdział 1
TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ…
Melissa
JESTEM SPÓŹNIONA. JESTEM SPÓŹNIONA. JESTEM KUREWSKO SPÓŹNIONA.
Strajk w metrze. Kurewsko typowe, dla pierwszego dnia mojej nowej pracy.
Moje odbicie wygląda straszne, gdy przechodzę przez lustrzane przeszklone wejście. Miałam nadzieję, że sprzątanie tak prestiżowej firmy jak Henley Grosvenor będzie
oznaczało coś nieco bardziej stylowego niż drapiąca czapka do baseballu i siatka do włosów, które mi przysłali. Bardziej stylowego niż pasiasty zielono - biały workowaty fartuch, który muszę nosić na bluzce i wykrochmalonej poliestrowej spódnicy . Ale 'żebracy nie mają wyboru'.
- Czyszczenie indukcyjne - mówię nieskazitelnej recepcjonistce.
Łapię oddech i wyciągam pogniecioną instrukcję z mojej kieszeni, gdy ona przygląda się moim rozczochranym włosom. Ma mnie za gówno. Ma to wypisane na twarzy.
- Piąte piętro - mówi. Jesteś spóźniona.
Tak jakby moje płonące policzki nie dawały jasnego dowodu, że wiem o tym. Czuje się zawstydzona , przechadzając się pomiędzy marmurowymi filarami w tak gównianym uniformie. Oznaka minimalnego wynagrodzenia wśród dopasowanych garniturów.
Zwiększam tempo, gdy widzę, że winda jest już otwarta, i biegnę pomiędzy pluszowymi miejscami siedzącymi, aż serce wali mi w piersi. Winda jest już wypełniona po brzegi pracownikami kancelarii adwokackiej z porannymi gazetami i Starbucksem. Wielu z nich patrzy na mnie i widzi, jak nadbiegam, ale żaden nie kiwnie nawet palcem, by przytrzymać mi drzwi.
Poza nim.
Moje serce zacina się w rozpoznaniu, oddech więźnie w gardle, gdy wyciąga rękę i przytrzymuję drzwi dla mnie. Wciskam się do środka i przywieram ciasno do rogu, i chcę tak bardzo podziękować, ale tego nie robię. Nie potrafię. Jego spojrzenie nie dotknęło mojego, ani nawet nie spojrzał w moją stronę.
Drzwi zamykają się a on spogląda prosto przed siebie, gdy kobieta znajdująca się przy jego boku streszcza mu dzisiejszy plan dnia. Jej głos jest nosowy i płaczliwy. Dba o wymowę.
Misterrr Cal-der, ten-aaay-emmm. Drunk dri-ving...(Pan Calder, dziesiąta rano, jazda po pijaku… – przyp. tł.)
Wciskam przycisk piątego piętra, jako jeden z niewielu poziomów jest niepodświetlony. Oceniam.
A potem patrzę na niego, starając się , by nie było to aż nadto oczywiste.
Alexander James Henley. Junior.
Mężczyzna, o którym marzę od czterech lat.
Musi być trudno mieć skrót Jr. przy nazwisku całe życie, ale myślę, że tak
się dzieje, gdy przejmujesz imperium od swojego niezwykłego, 'żywej legendy' ojca.
Wygląda tak, jak go zapamiętałam, i tak też pachnie.
'Mocny' niczym żarzące się węgle. Pikantny, jak orientalne kadzidło.
Czarny garnitur, biała koszula, czarny krawat. Jego włosy są takie same, tak ciemne jak jego garnitur. Jego oczy także, tylko teraz pojawiły cieniutkie linie wokół kącików. Pasują do niego.
Nie uśmiecha się, nawet odrobinę. Jego doskonała szczęka, wygląda tak surowo i poważnie. Jego skora jest nieskazitelna, z wyjątkiem maleńkiego znamienia, które ma na prawym policzku.
Moje fantazje o szokującym momencie rozpoznania uschły i umarły. On mnie nie pamięta. Dlaczego miałby pamiętać? Byłam głupim dzieckiem, kiedy wycyganiłam od niego papierosa za bramą mojej szkoły. Widział setki dzieci tego dnia, morze nas
zapakowanych do szkolnej sali , aby być świadkiem jego przemowy motywacyjnej na temat zawodu prawnika. Nazwali to Korporacje dla społeczeństwa. Program rządowy lub inna forma pomocy.
Spóźniłam się tamtego ranka, tak samo jak dziś. Zbyt spóźniona, aby załapać się na poranne sprawdzanie 'listy obecności', postanowiłam zostać na zewnątrz , aby skręcić i wypalić ukradkiem papierosa zanim będę musiała 'wypić piwo, którego nawarzyłam'. Opakowanie było puste. Zostały tylko resztki. Pył i parę skromnych płatków tytoniu,
ledwo wystarczających nawet do najskromniejszego skręta. On tam był ,oparty o ścianę, w skrojonym na miarę garniturze. Zapalał papierosa przed wejściem do środka. Obserwował, jak walczę, by zrobić skręta, po czym zaoferował mi paczkę papierosów.
'Insignia '- delikatna czcionka na pięknym czarnym pudełku. O wiele piękniejsze niż tanie papierosy, które palą dzieciaki ze szkoły.
-Dzięki - powiedziałam.
Zapalił dla mnie zapalniczkę i przyłożył ją do papierosa, który trzymałam w ustach,
a ja pochyliłem się, starając się nie wyglądać jak idiotka, kiedy żołądek podchodził mi do gardła a serce rozpoczęło dziki bieg. Nigdy przedtem nie otarłam się o ' sukces' ,a on wręcz nim cuchnął.
-Wiesz, mógłbyś zostać za to aresztowany...Uśmiechnęłam się, zanim się zaciągnęłam.
-Dostarczanie papierosów osobom małoletnim.
Roześmiał się w taki sposób, że moje serce jeszcze bardziej przyspieszyło.
-Mogą próbować...
Wtedy nie wiedziałam, że był jednym z najlepszych w tym kraju, prawników ds. karnych .Nie wiedziałam, że nazywa się Alexander James Henley Jr. i zatrudnia ponad pięciuset pracowników (personel prawny) w swojej eleganckiej , londyńskiej kancelarii prawnej. Nie miałam pojęcia, że gazety nazywają go ' mistrzem marionetek' albo o tym, że , ma upodobanie do gierek z podduszaniem i brutalnego pieprzenia. Był po prostu eleganckim facetem w garniturze, dopóki się do mnie nie uśmiechnął. I ten uśmiech wystarczył mi, abym oddała moje serce mężczyźnie, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę.
Winda zatrzymuję się z brzękiem na piątym piętrze. A ja muszę przeciskać się pomiędzy ciałami odzianymi w garnitury, aby dotrzeć do wyjścia. Mój łokieć muska ramię Aleksandra i przez maleńką chwilę, on się uśmiecha.
A potem...już go nie ma.
Drzwi zamykają się i zabierają go, a ja pomimo dużego spóźnienia obserwuję, jak kolejne numery pięter migają na wyświetlaczu. Szóste, siódme, ósme, aż do...osiemnastego piętra. Ekscytuje mnie fakt, że jest w tym samym budynku, co ja. Tak, jak myślałam. W końcu dlatego podjęłam pracę tutaj, na drugim końcu miasta. Podczas rekrutacji, pytali nas 'dlaczego wybraliśmy pracę w firmie, tak odległej od naszego miejsca zamieszkania?'. Uraczyłam ich grzecznościową formułką, o tym, jak wielki mam szacunek do pracy pana Henleya. I wygląda na to, że to łyknęli.
Faza pierwsza zakończona sukcesem.
Jestem tu i go spotkałam. Już go widziałam.
Odchodzę, aby znaleźć moje miejsce pracy. Z uśmiechem na twarzy.
JESTEM JEDNYM Z DZIESIĘCIU PRACOWNIKÓW SPRZĄTAJĄCYCH , ZACZYNAJĄCYCH DZISIAJ PRACĘ. WSZYSCY WYGLĄDAMY TAK SAMO.
Pomieszczenie wypełnione pasiastymi, zielono- białymi sługusami, którzy potrzebują instrukcji, jak prawidłowo używać mopa. Mniemam, iż tym dla nich jesteśmy - tanią siłą roboczą, niezdolną do osiągnięcia czegokolwiek więcej w naszym życiu.
-Jesteśmy dumni z naszych standardów zawodowych.- powiedział nam nasz kierownik.
-Wszystko musi być doskonałe. Zawsze perfekcyjnie.
Moja fantazja o byciu przydzieloną do biura pana Henleya Jr, zostaje bardzo szybko zweryfikowana przez rzeczywistość, gdy zostajemy podzieleni na pary. Kuchnia przy stołówce, oto gdzie zostałam przydzielona. Zeskrobywanie zaschniętego tłuszczu i oleju kuchennego, usuwanie odpadów żywnościowych i dezynfekcja toalet pracowniczych, ciągnących się wzdłuż korytarza. Toalet, co do których wątpię, by Alexander Henley, kiedykolwiek z nich korzystał.
Jestem w parze z dziewczyną o imieniu Sonya i teraz obie kierujemy się na siódme piętro. Widzę, jaka jest ładna, nawet w tym gównianym uniformie. Jej skóra ma ciemny, głęboki odcień, a jej oczy są koloru spalonej umbry (jasno brązowe przyp. tł.) - dokładnie taki sam odcień miała jedna z kredek woskowych, które posiadałam jako dziecko. Została też pobłogosławiona najgrubszymi rzęsami jakie kiedykolwiek widziałam, i włosami, które połyskują nawet przez siatkę ochronną. Ma warkocze spięte w kok, który opada na jej kołnierzyk, jak 'kula zwiniętej liny'.
-Jak myślisz, kochanie? - spytała.
-Niezła herod- baba z tej naszej kierowniczki, czyż nie?
Wzruszyłam ramionami.
-Wydaje się być w porządku.
Sonya przewróciła oczami.
-Dała mi mnóstwo upomnień za wcześniejsze korzystanie z ruchomych schodów.
Ponoć korzystanie z nich przez nas - personelu sprzątającego niższej rangi - jest zabronione.
- Zabronione?
-Nasz wygląd nie jest zbyt miły dla oczu. Nie chcą , by większa grupa sprzątaczek po nich paradowała, niczym po wybiegu. Jak, sądzę.
Kusiło mnie, żeby powiedzieć jej, że sam Alexander Henley przytrzymał dla mnie drzwi dzisiejszego ranka, ale zrezygnowałam.
-Więc, będziemy musiały codziennie wspinać się na siódme piętro?
-Zapewne. Chyba powinnyśmy się cieszyć, że nie pracujemy na najwyższym piętrze?!Chociaż wątpię, abyśmy kiedykolwiek tam pracowały. Nawet, gdybyśmy bardzo chciały. Tam mieści się gabinet pana Henleya.
Te słowa wywołały u mnie dreszcze.
Odsuwamy się na bok, gdy kolejna para sprzątaczek przejeżdża obok nas mechaniczną polerką do podłóg. Jednak Sonya nie przestaje mówić.
-Wygląda na to, że nie przyjmuję tam również swoich najelegantszych klientów. Spotyka się z nimi nieco niżej. Tak przynajmniej słyszałam.- Westchnęła.
-Myślę, że widziałem go dziś rano, jadąc z parkingu podziemnego. Tylko przez sekundę...
-Naprawdę? Oczywiście, nie mogłabyś go przeoczyć, prawda? Jest wspaniały na epicką skalę.
Uśmiecham się.
- Tak, taki właśnie jest.
Sonya szturcha mnie łokciem.
- Jedyna zaleta pracy tutaj. Ech, co ja bym dała żeby zostać osobistą sprzątaczką ( dziwką - sami wybierzcie, to słowo ma takie właśnie znaczenia :D przyp. tł.) pana Henleya?
Otwieram tylne wejście na stołówkę.
- Może mogłybyśmy coś zrobić, aby awansować na to miejsce.
Sonya wybucha śmiechem.
-Awansować do pracy na osiemnastym piętrze? Taa, jasne....
- Mówię poważnie.- odpowiadam - Dlaczego, by nie?
Sonya znajduję szafkę z materiałami, do której zostałyśmy skierowane i przegląda jej zawartość.
-Bo...no cóż...nie wiem. - wzrusza ramionami. - Ponieważ uważam, że każdy tutaj, chce pracować na osiemnastym piętrze. Pewnie węszyłabym na jego terenie i ocierała się o jego eleganckie biurko, gdybym tylko miała taką szansę. Och, och... Alexandrze! Taak! Uważam, że Twoje mahonie są cudowne! (nie pytajcie mnie, co Sonya miała na myśli xD :D- przyp. tł.).Spogląda na mnie roześmianymi oczyma i pociąga nosem dla lepszego efektu. To zabawne, bardzo zabawne...Tak zabawne, że wybucham śmiechem. Myślę, że bardzo polubię Sonyę.
- Wszyscy mówią na mnie Lissa. -mówię i wyciągam do niej rękę.
-Wszyscy mówią na mnie Sonnie - odpowiada i potrząsa moją wyciągniętą dłonią.
Po czym, wręcza mi butelkę środka odtłuszczającego i gąbkę do mycia naczyń, sama zaś chwyta beczkę mleczka do czyszczenia.
- Takie już moje pieprzone szczęście, że dostałam tą gównianą podłogę do umycia. - jęczy. - Dwie ostatnie sprzątaczki, które się tym zajmowały zostały wylane .Kurewsko niewdzięczna robótka na stołówce, jak to mówią.
Ogarnia mnie przerażenie, rodem z horroru.
-Wylali? Skąd o tym wiesz?
Sonya, postukuję się po nosie.
- Uwielbiam wiedzieć, co się dzieję. Zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewczyn, które sprzątały w dziale IT. Wszystko mi opowiedziała. To ona myła tą podłogę nim awansowała. Musiała ostro popracować swym pieprzonym, rozkosznym tyłeczkiem, aby porzucić tą gównianą fuchę. Stwierdziła, że wolałaby sprzedać nerkę niż tu wrócić.
- Wspaniale...
- Taa, życie jest kurewsko różowe. Mam nadzieję, że wytrzymamy co najmniej miesiąc, mam czynsz do zapłacenia.
- Ja również. - odpowiadam. -Mam też małego braciszka, którym się opiekuję. Wyciągam z kieszeni fartucha telefon i pokazuję jej, jego zdjęcie, ustawione jako wygaszacz.
-Ma na imię Joseph.
- Aww, jest słodziutki, kochanie. Ma Twoje oczy.
- Oczy naszego taty.
Biorę do ręki komórkę i przyglądam się mojemu braciszkowi.
Naprawdę mamy takie same oczy. Duże, niebieskie, o bezczelnym wyrazie. Joseph - podobnie, jak ja - ma ziemistą cerę oraz mysi kolor włosów. Lecz ja, nie mam jego uroczych dołeczków, które odziedziczył po naszej mamie.
Staram się o tym nie myśleć. Nie teraz...
Sonya zastanawia się, czy zadać mi jakieś pytanie. Widzę to. Widzę jej udrękę, więc przedstawiam jej okrojoną wersję tego, jak zginęli moi rodzice. Mówię jej, że zginęli zeszłej wiosny w wypadku samochodowym, którego sprawca zbiegł.
- Cholera, przykro mi - mówi.
I widzę w jej oczach ,że tak naprawdę jest.
- Musisz płacić za opiekę nad dzieckiem? To dziadostwo bywa bardzo kosztowne.
Potrząsam przecząco głową.
-Mam przyjaciela, Deana. Jest super. Bardzo mi pomaga. Jestem szczęściarą.
Szczęściarą...Niezły żart...
- Przyjaciela, przyjaciela? No wiesz...- pyta i przewraca oczami.
Uśmiecham się. - Nie. To tylko przyjaciel. Relacja czysto platoniczna.
I rzeczywiście tak jest. Nigdy nie postrzegałam go 'w ten sposób'. Nigdy nikogo nie postrzegałam 'w ten sposób', poza Alexandrem Henleyem.
Na razie pasował mi status dziewicy. Do tej pory skupiałam się przede wszystkim na otrzymaniu, jak największej ilości szóstek (w szkole - przyp. tł.).
Gdy chowam telefon, Sonnie przypatruję mi się uważnie, jakby zastanawiała się, czy dopuścić mnie do jakichś poufnych informacji. Przynajmniej, mam nadzieję, że o to właśnie chodzi.
-Potrafisz zachować tajemnicę, prawda?
Gdy przytakuję, Sonnie podaję mi swój telefon. Z wyświetlacza spoglądają na mnie - ze słodkimi uśmiechami- dwie śliczne, małe dziewczynki.
- Mam dwie małe córeczki. - mówi.- Nie mów o tym nikomu. Nie wspominałam o tym podczas rekrutacji. Obawiałam sie, że mnie nie przyjmą. Samotna matka i te wszystkie problemy z zapewnieniom dzieciom opieki, podczas , gdy jestem w pracy...
- Mnie zatrudnili.
Sonya uśmiecha się w odpowiedzi.
- Załóżmy, że jesteś odważniejsza i bardziej skłonna do ryzyka niż ja.
Odważniejsza albo zbyt zdesperowana by się tym przejmować.
Wzruszam ramionami.
- Posiadanie obowiązków rodzinnych nie sprawia, że gorzej od innych szorujemy ich piekarniki, nieprawdaż?
- Robimy to lepiej- odpowiada. - Dużo lepiej. Musimy. Mamy gęby do wykarmienia.
Nie myli się.
Sonnie nachyla się ku mnie z konspiracyjnym uśmiechem.
- Może ich zaskoczymy? - pyta.- Pokażmy im, że my małe sługusy z siódmego piętra, potrafimy poradzić sobie z tą fuchą. Mogłybyśmy uczynić to miejsce, tak czystym, jakim nigdy go nie widzieli. Wystarczająco czystym, aby mogli jeść lunch wprost ze swoich eleganckich muszli klozetowych. Tak, pokażmy im.
- Liczysz na awans? Na wyższe piętro?
Sonnie przytakuję.
-Tak, na wyższe piętro. Mam na myśli awans na osiemnaste piętro. Do diabła, nigdy nie należałam do życiowych zwycięzców, przynajmniej do tej pory, ale to nie oznacza, że nie wiem wszystkiego o sprzątaniu.
Uśmiecham się.
- Osiemnaste piętro? Chcesz powęszyć na terytorium Alexandra Henleya?
Sonnie wybucha śmiechem.
-Tak, do diabła!
-No to mamy umowę, partnerze. – stwierdzam.
MOJE STOPY BOLĄ, JAK SKURWYSYN, GDY ZDEJMUJĘ BUTY PRZY DRZWIACH WEJŚCIOWYCH DO MIESZKANIA. OTO, JAK SIĘ KOŃCZY KUPOWANIE TANIEGO OBUWIA. Pęcherzami i cierpieniem.
Głos Deana ledwo się przebija przez piosenkę przewodnią jakiejś bajki, która dobiega z salonu.
- Lissa właśnie wróciła do domu. Chodźmy przywitać się z Twoją biedną, zmęczoną siostrą.
Moje serce nabrzmiewa do granic, gdy Dean pojawia się w korytarzu i podaje mi w ramiona uśmiechniętego małego faceta. Niewiedza to błogosławieństwo.
Przebywanie w domu to najlepsze uczucie na świecie. Lepsze nawet niż wdychanie zapachu Alexandra Henleya.
-Cześć, malutki mężczyzno!
Joseph uśmiecha się, ale wyraźnie widać, że jest bardziej zainteresowany kreskówkami niż mną. Łzy ulgi kłują mnie pod powiekami, gdy orientuję się, że nie płakał cały dzień, ale to nie powstrzymuję narastającego poczucia winy. Pierwszy dzień z dala od niego zawsze będzie trudny do przetrwania. Naprawdę nie chcę tego robić - podrzucać go Deanowi, za każdym razem , gdy muszę iść do pracy. Nie chcę go nikomu podrzucać, ale alternatywa jest znacznie gorsza. Alternatywa to życie z zasiłków i marne perspektywy na przyszłość. To nie jest życie, jakie chcę zaoferować Joe. To nie jest życie, jakiego chcieliby dla nas nasi rodzice.
Sadzam go z powrotem na jego worku - pufie, a on natychmiast wlepia wzrok w kreskówkowego psa na ekranie.
-Więc? - zachęca Dean. - Jak tam pierwszy dzień w pracy?
Podążam w kierunku kuchni, a on idzie za mną i chwyta dwa kubki, gdy włączam czajnik.
- Ciężki, długi i męczący.- robie krótką przerwę.- Gówniany...
-Gówniany? Serio?
Potrząsam głową.
-Nah, nie było tak źle. Poznałam kogoś. Sonny. Wydaje się być w porządku.
-Jesteście już przyjaciółkami?
Przytakuję i leciutko się uśmiecham.
-...i widziałam Go.
- I co? Widok jego prawniczego tyłka uleczył Twoje zaślepienie/zauroczenie ? (jego osobą przyp. tł.)
Potrząsam głową.
-Niezupełnie...
Tak dużo chce mu powiedzieć. Chce mu powiedzieć, że Alexander Henley nadal pachnie tak dobrze, jak zapamiętałam. Chce też mu powiedzieć, że znamię, które Alexander Henley ma na policzku jest idealnym malutkim kółkiem, i że w kącikach jego oczu pojawiły się cieniutkie linie (i są nowe).Cztery lata temu ich nie było.
Chciałabym też opowiedzieć mu o tym, jak to złamałam zasady i skorzystałam z windy (pomimo, iż jest to surowo zabronione), a On przytrzymał dla mnie drzwi.
Dean stoi tuż obok mnie i wyraźnie czeka, aż podam mu więcej szczegółów, a ja zdaję sobie sprawę, że się uśmiecham...i milczę.
- Nie rozpoznał mnie. - przyznaję.- Cóż, ale wcale nie musiał, czyż nie?
- Nikt by Cię nie rozpoznał w tym gównianym uniformie, Lisso. Na Boga, jest kurwa ohydny.
- Nawet jeśli, to było lata temu. Poczęstował mnie tylko papierosem. Jestem pewna, że ledwo pamięta moją szkołę, a co dopiero mnie.
- Po prostu nie daj się aresztować za stalking.- odpowiada Dean.- To nie tak, że on nie potrafi wnieść przeciwko Tobie oskarżenia.
Dean żartuję, ale nie do końca...
On wie wszystko o moich tendencjach do stalkingu (do prześladowania przyp. tł.). Był moim wspólnikiem w wielu podobnych okolicznościach.
Ale nie tym razem. Tym razem ma za zadanie opiekować się Joe, gdy ja będę myć toalety, by zarobić pieniądze.
- Więc, jaki jest plan? - pyta. - Tylko mi nie mów, że nie masz żadnego. Ty zawsze masz plan.
- Mam zamiar awansować do pracy na osiemnastym piętrze.- odpowiadam. - On tam pracuję.
- A potem co? Masz nadzieję, że lubi prążkowane czapki i poliester?
Potrząsam głową. Robi się zabawnie. Bardzo zabawnie.
Zakładam Deanowi na głowę swoją prążkowaną czapkę.
- A potem zamierzam trochę powęszyć na jego terenie.
Dean z łatwością chwyta o co mi chodzi.
- Nie jestem do końca pewien, czy to był żart. - stwierdza
Uśmiecham się, wzruszam ramionami i robię nam herbatę w milczeniu. Ponieważ - mówiąc szczerze - wcale nie jestem pewna, czy żartowałam...