Groza Stanisław PAMIĄTKI I WSPOMNIENIA

Groza Stanisław

PAMIĄTKI I WSPOMNIENIA


PRZEMOWA.

wspomnienia, które na świat wydaję, może nie jednego z czytelników za­stanowią , a może i oburzą; iż w nich po większej części są fakta domowe, mniej ob­chodzące publiczność. Pragnąc z tego uspra­wiedliwić się, wyjaśniam następnie :

Od lat porannych, miałem zwyczaj czv- - nić rozmaite wyiinki, lub zbierać pisma, któ­re się mi najwięcej podobały; i takowemi to, mój zbiór pomnożyłem. Wszakże za granicą, rzec mogę, podobne zbiory dość często ogła­szają się, i są niejako kopalnią dla głów mło­dych , chcących pracować w zawodzie lite-

rackim, a mianowicie belletrycznym: bo rozmaitość przedmiotów, jest poglądem róż­nych stron świata, i maluje obraz ludzi, co do ich skłonności, wypadków, zdań, a na­wet co do samego wysłowienia się.

Pragniemy szczerze literatury nie klassy- cznej, nie romantycznej, ale narodowej; litora byłaby wiernem odbiciem życia i czy­nów społecznych , i litóraby dla następnych podała wizerunek przeszłości w prawdziwem świetle. Zda mi się, ze zbiór mój, acz szczupły i wr swoim zakresie i ilości, przed­staw ia jednak epoki różne czasu, i rozmaity sposób widzenia rzeczy; a osoby występujące na widownią świata, im były ukrytsze, tem rzetelniej malują stan swojej duszy, i tein bardziej są wybitniejsze. Takoż w nim znaj­dzie czytelnik zamiłowanie Boga, religii, cnót i nauk, a odrazę od występków: są to więc pobudki najważniejsze w każdem dziele, i są podstawą naszej narodowości, a tem sa­mem i literatury krajowej.

Jeśli dziś usiłowania.dążą, mieć filozofią Narodow o-Slowiańską, i jej pierw iastki zna-

chodzą w przeszłosci naszej, cale odrębne, przeciwne i wyższe od ludów sąsiednich, a mianowicie Gicrmanów ; czernilibyśmy tych mieć nie mogli w samej literaturze nado­bneji ją odróżnić i oryginalną uczynić od drugich narodów ? W lahich więc chęciach i przclionaniti, pracowałem nad owym Zbio­rem ; co mi nie jedną chwilę zabrał, i nie- jaho obcowałem z temi osobami, htóryeh potok czasu juz uniósł do wieczności, lub są świadkiem moich dni, niegdyś błogich, a dziś posępnym kirem obrytych!...

Wreszcie w szczerości wyznam : iż ze śmiercią niespodzianą najdroższej żony mo­jej , gdy mię nic nie uspokajało , i len cios bodzący boleśnie raził; prosiłem Boga o . wytrwałość i pociechę. On to więc natchnął mię tą myślą, abym jej i drugich osób zbie­rał pamiątki, drogie wspomnienia ; i w: nich niejako odżył, i zbolałą pohrzepił dusze...

Płahał Jung przy grobach żony i dzięci swoich; i nie jeden dzień, a nawet całe noce przy nich strawił: bo z niemi zdawał się roz­mawiać , niemi się ufny w nieśmiertelność

pocieszał; ii godzina za godziną przecieknie, czas jak fala po lali przepłynie, a 011!—on znowu ujrzy icli, i z niemi nazawsze połączy się. 1 ty nasz wieszczu drogi, Janie Kocha­nowski! płakałeś i bolałeś nad stratą swojej Orszuli : łzy nam dotąd wyciskają twoje Treny; lecz dusza Iwoja iłez czuła, kiedy ani najlepszą zoną, ani drugicmi dziećmi ukoić się nie dala. Wtem skołotany burzą, gdy stoisz w obronie krw i bliskiej,.jak łabędź wśród śpiewu, jak wdzięczna nota instru­mentu, uciekłeś nagle, i do lepszej przenio­słeś się ojczyzny, byś się na wieki ulubioną swą śpiewaczką pocieszał...

I ja niestety!—co miałem najdroższego, utraciłem : — a gdy jeden rozmową niemą pociesza! się, drugi pieśnią rzewną, uspa­kajał duszę; — dla mnie, gdy się tylko po­równać mogę—jedyna pociecha , jedyny bal­sam na ranę, kiedy piękne i tkliwe wspo­mnienia jej wysokich cnót i anielskiej do­broci, zewsząd się odbiły, i bez zarumienie­nia mogłem tu umieścić. — Będzie to hołd winny jćj przymiotom duszy i serca, od za*

smuconego i osierocialego męża;—będzie to wieniec, Mory ręka kochająca dozgonnie a, i na jej grób zaniosła!....

Pisałem \1 (trudnią 1846 r. Bezimiennie.

Kilka słów o życiu i pismach. Benedykta Hulewicza,

przez Wydawcę.

-—(#>«!

I^omimo znacznych usposobień i talentu, zaledwie o Be­nedykcie Hulewiczu jest wzmianka, w Historii Litera­tury Bentkowskiego. Pan Bejła w swoich Mięszaninach, umieścił go między polskiemi Bardami, skreśliwszy mniej dokładną biografią. Mając sposobność poznania jego pozostałej żony; od niej więc i drugich jeszcze osób, powziąłem niektóre szczegóły obszerniejsze, lak ożyciu jego, jak i pracach literackich, które tu umieszczam, dla dopełnienia liczby pisarzy wieku Slanisława Augusta.

Benedykt Hulewicz, syn Kazimierza podstarosly Kra- sny-slawskiego i Magdaleny z Leńkiewiczów, urodził się r. 1750 we wsi Ujłowie w Galicii. Odbierał edukacią

h

«

we Lwowie u Jezuitów, i posiadał dokładnie języki, ła­ciński, Francuzki i niemiecki. Zapanowania Cesarza Jó­zefa, był we Lwowie urzędnikiem: (Krejzbauflem) pó­źniej na Wołyń przeniósłszy się, gdzie rodzice jego wsie Turopin i Werbę dziedziczyli; czas długi pisarzem ziem- stwa Wrłodzimirskiego, dalej tegoż podsędkicm, później posłem Czernichowskim i Wołyńskim na sejmy do War­szawy, w końcu deputatem na trybunał Lubelski, zostawał.

Z tak publicznego zawodu życia Hulewicza, odkrywa się: iż był pracownikiem na on czas zawołanym, i na sejmach miewał głosy, dość ważnej treści; oczern mię upewniała taż pozostała żona.

Podczas pobytu swojego w Warszawie, chociaż wdo­wiec, nie urodziwy i lat 40 mający, umiał jednak przez swój rozum, dowcip i żywy temperament, podbić serce rozwodzącej się pięknej Balbiny z Jurkowskich Dobro- czyńskiej, i ogniste listy do niej pisywał; których mi taż, jako drogie pamiątki, w liczbie 44 okazała , i z któ­rych 3 dla pięknego stylu i niepoślednich myśli, w zbio­rze tym umieściłem.

Rodzice jego , pomimo dwóch wsi wspomnionych na Wołyniu, trzymali przez zastaw na Rusi niegdyś Czerwo­nej wspomnioną wieśUjłów, od Franciszka Salezego Po­tockiego, Wojewody Kijowskiego, niedaleko miasta Kry- stynopola, rezydencii tegoż. Tam więc często bywając, Benedykt Hulewicz miał porę zawiązania przyjazni pra­wie od dzieciństwa, ze Slanisławem Szczęsnym Potockim,

w

;>

synem Wojewody. To więc było islolną pobudką, iż Hulewicz trzymał się zawsze strony tegoż magnata; bo nawcl później mial od niego na Ukrainie bardzo zyskowne dzierżawy, wsie Berestowiec i Oradówkę;a lisi Stanisława Szczęsnego Potockiego w interesie kraju r. 1790 d. 20 marca z Wiednia do tegoż pisany, okazuje dowodnie, jaką w nim pokładał ufność, przyjaźń, i jak go chciał mieć organem swoim.

Byl znany osobiście Królowi, najpierwszym dygni­tarzom i literatom polskim. W Tulczynie miał dobre za- . chowanie z Trembeckim i Tomaszewskim; lecz w żadne polemiki z niemi nie wdawał się. Pomimo tłumaczenia Elegij miłosnych Owidiusza, które w Lublinie r. 1811 były przedrukowane, pisał on Ody w polskim, i prze­kładał wiersze rozmaite z obcych języków; lecz za życia tak porozdawał, iż w rękach żony nic się prawie nie zo­stało. Okazywano mi wprawdzie sztambuch córki tegoż Sofronii, rażonej epilepsią; lecz i tam nieszczególnego nie znalazłem, oprócz, lisLów do tejże i Księcia Katu- zowa, które tu umieszczam. Mówiono takoż, że mial pisać do Księcia Namiestnika Zajączka, i od tego po­chlebną otrzymał odpowiedź; wszelako i tych, pomimo* usiłowania, dostać nie mogłem. Niemniej z pamięci de­klamowano mi przed łaty list tegoż, pisany do Ignacego Loskiewicza podkomorzego Winnickiego, starego kawa­lera ; gdzie znajdowałem wiele wesołości, erudycii, ero­tycznych nnśli, i dowcipu Krasickiego.

J;

f>

P. Bejła mianuje Benedykta Hulewicza , jak równie innych, Bardem i prawdziwym narodowym poetą; prze­cież nie z pism, lecz dla ciągłych jego facecii, giesty- kulacii i smiesznego opowiadania, opierając się na tej zasadzie: iż z różnobarwnej fantazii wydobywał przed­mioty i wydarzenia. Zdanie takowe zda mi się mniej Iraine: bo czy lo Bard, czy poeta narodowy, miał i ma wyższe stanowisko. Bardowie u Celtów i Gallów, za święte osoby były poczytane, i na wzór wieszczów Grec­kich, zagrzewali pieśniami swemi do bojów, i im często przewodniczyli. Poetami prawdziwie narodowenii w tych czasach, ukazali się Szyller, Goele, Walter Scott i piewca Walenroda: czyż podobna, aby ludzi żartobliwych i dworujących, można brać za jedno zlemiż? Prawdziwy poeta, jesl-to rzadki gicniusz w swojem powołaniu, lub w wysokim stopniu posiadający talent, klóry zarówno wy­lewa swe myśli, czy to ustnie, czy na piśmie, z zadzi­wieniem i nauką słuchacza (*). Nieprzeczę, że Hulewicz miał wielką dozę dowcipu, i sposobów rozśmieszenia słu­chających, na co przywodzę niektóre przykłady; wsze­

(*) Mówi bowiem August Cieszkowski: “Każdy niemal znakomity poeta, skoro tylko nn to uroczyste nazwisko zasliigujr, jest zarówno wieku i kraju swego mędrcem.” Ze. 1. k. 144. Bi­blio. War. z r. 1846. Harol Czerniawski, autor Charaktery­styki Tańców, tak wyjaśnia, co jest poeta i poezya? “Portn, jest to wielkie serce i wielki rozum w jedni, w pełni, w twór* czćj sile i mocy; n*jpodolinirj*zy wizerunek Bo<;t: dzirła jego będą nosiły cechę Boskich utworów. Poezya, lo duch^

lako nie nazwę go poetą narodowym lub Kardem: bo lakicli znakomitych zdolności nic posiadał, a u i go sława tak głośnym uczyniła. Iłył to w świecić uczonym znakomity literat i mówca, a w prywatnem życiu praw­dziwy komik i trefniś, klórvch dawniej utrzymywano po

m *

dworach pilnujących, i klórycb anegdoty nie w jednej Encyklopedii komicznej zebrano.

Hulewicz przy małym wzroście, był dość otyły, sma­głej cery, mocno ospowaty, dużego nosa, małych piwnych oczów, zacienionych nawisłemi brwiami, nad klóremi |>anowała duża głowa, z czołem wzniosłem i sterczącemi policzkami. Wielu utrzymywało, iż pomimo tak odraża­jącej postaci, umiał do siebie przywiązywać, mając czułe i dobre serce* tak dla swoich, jakoteż włościan wsi Sto- dulce, klórą na Podolu przed śmiercią na dziedzictwo nabył. Przemilczeć jednak niepodobna, iż wiek xvm. wielki wpływ na niego wywarł, i rozkosz materialna tak nim owładała , że nawet w późnym wieku, nie był od niej wolen. Przez niewslrzemięźhwe życie, podlegał roz­maitym słabościom; lecz najwięcej dręczyły go reuma­tyzm, asma, a na apoplexią r. 1817 d. 15 kwietnia żvcie skończył.

« *

Sposób opawiadania miał szczególnie zajmujący: bo

i

co w zespolenia myśli i czucia, przez materią przegląda: ona jak promień ftloncn, przez łzawą chmurę ziemi do nan nię przedziera. Pocijb jeit córą głowy i »erca.**—Ze*zjt 77. Bi- l>li, >V«r. I8i7. r.

s

komiczno-mimiczny. Wybornie imitował szczekanie psów, śpiew swojskiego ptaslwa, krzyki i swary bab i dziadów szpitalnych, złe organy, i nędznie śpiewającego organisty. Mieszkając we wsi liniowcach, niedaleko miasteczka Ja­nowa, był prawie domownikiem Rafała Chołoniewskiego miecznika koronnego. Doniesiono raz, iż 6 koni białych z karelą Hulewiczowską ciągnie ku zamkowi: oczekuje go z upragnieniem miecznik: mija półgodziny, godzina, a lego jak niema lak niema. Wreszcie poczęto śledzić; gdzieby się znajdował: tyra czasem on w przedpokoju prawi różne androny i baje, a czeladź dworna aż się kładzie od śmiechu. W drugiem zdarzeniu, okazał Hu­lewicz przytomność umysłu i dowcip. Na Ukrainie przed lały trzymając posessią, włościanie lamejsi po ukończe­niu, moc pretensii do niego utworzyli. Usprawiedliwiając się przed dziedzicem, że są fałszywe i nakłaniane, takie­go użył lorlelu. Prosi, aby ten serio doniósł groma­dzie, że lę wieś Hulewiczowi odprzedał. Gdy się lak siało: wówczas zapytał się na osobności gromady, czy- liby nie mieli pretensij do dawnego dziedzica. Wkrótce la ogromny regeslr zaczęła dyktować; który w kilka go- * dżin spisawszy, przyniósł do owego dziedzica, i przeko­nał, jak są niesprawiedliwe i jedne i drugie.

Dodać jednak winienem, że slan włościan, i dobre % niemi obchodzenie się, wielce go zajmowały. W te­stamencie bowiem jego nie dokończonym, czytałem: iż pragnął dla swojej wsi Slodulce, nadać prawne prze-

pisy, aby wedle łych postępowano. Nadto pragnął tęż ustawę w akta publiczne wnieść i zaslrzedz, aby w ra­zie naruszenia jej, włościanie mieli zupełne prawo, pro- cessować nadużywających.

List do Księcia Ko tu z owa, pi­sany po łacinie przez Hule­wicza.

PllZEKLAD K. MICHAŁA ŁOMNICKIEGO PttOllOSZCZA BARSKIEGO.

Benedykt Hulewicz Michałowi Ililiariona, Księciu Ilu- leuiszczów Kotuzowi, zdrowia i pokoju! %

7

fiinziwsz się podobno Miłościwy Książe, że do ciebie Polak życzliwy, i najwierniejszy Twój przyjaciel, tym przemawia językiem; który zapomniany, zużywania wy­łączony, i zepsuciem wieku prawie zniszczony, zaledwie przez kogo zrozumianym być może. Lecz jeżeli mimo Twej wrodzonej skromności, przyszloby Ci, dzieło Twoje

Rzymskim bohaleróm podobne, rozważać; możesz-że wziąśe za złe, że tu o Tobie» tym samym językiem, którvm Liwiusz Karnillów i Fabiuszów, Tulliusz Juli-

V

usza Cezara, Flakkus Augusta, Mecenasa i Agryppę, Miniusz z Tacytem Trajana opiewali; ja przemówić za­mierzam?— A chociaż tym dostojnym pisarzom, naj­mniej wyrównać zdołam , chociaż nieudolność i starością już skolotany umysł, godnie Twych bohaterskich czy­nów opiewać nic starczą; chciałbym przynajmniej, aby przed Tobą, pamięć Rzymian Twą dzielnością wskrzeszo­na , wraz z spauialym ich językiem, odrodzić się nie­jako i rozkwitnąć zdołała.

Dzielny ów Furins Kamillus, walecznością swoją, Gallów, zniszczeniem Rzymu grożących, odparł i rozpro­szył ; a rozpaczających obywateli, już Rzym opuścić ma­jących, wstrzymał i od niesławy zbaw ił. Lecz Ty Książe! nie gwarem gęsi obudzony, ale miłością ojczyzny zagrza­ny, tenże sam lud dotąd zwycięzki, od granic ojczystych podobnie odparłeś!

Lecz najsprawiedliwiej, jeśli Cię owemu wielkiemu .Fabiuszowi, mądremu Kunktatorowi, przyrównam. Od- niesionem pod Kannami zwycięztwern, nadęły straszliwy Annihal, gdy już na zagładę Rzymu, swawolą rozhukane "iódl zastępy; a lud naglącem niebezpieczeństwem prze­rażony, w trwodze nic więcej nie wolał, tylko Annibal " bramach! niezłomny tym czasem Fabmsz, juko prawy Rzymianin, zwolna działając, Rzymskie ocalił dziedziny.

Już starożytne i Jawnością swoją wieki wyprzedza­jące miasto Moskwy, jako niegdy spaniały Ilion, w po­żerających płomieniach niszczało, a płaczliwe głosy nie­wiast, krzyk niemowląt, ojcowskie Alexandra rozdzierały serce; gdy łaską Wszechmocnego Ty wodzem okrzykniony, Najjaśniejszego Pana wyrokowi powolny, «Strzeż Narodu, by nie poniósł krzywdy”—przezorną i baczną zwłoką osłabiając wroga, potem wstępnym go bojem łamiąc— własność posad Kuskich, szczęśliwieś odzyskał i wrócił!

Czyliż zręczniej i pomyślniej Juliusz Cezar, wiódł niegdyś wojnę z Gallami? On bowiem pięć lal z tym bitnym bojując ludem, zaledwie go uległym mógł wi­dzieć. Ty zaś Hetmańską w ciągu tylko dwóch miesięcy, dzierżąc buławę, przyszedłeś, spojrzał i zwyciężył!— Cóż jeszcze o innych rzec mogę narodach, Twą dzielną zwalczonych prawicą? — Saxonowie, Bawary, Włochy Wirlembergi, Weslfalczycy, uwięzieni, nie bezkarnie silnego ramienia Twojego, doświadczyć musieli!

Olo więc waleczny Książe! witam Cię drugim Pa­wiem Emiłim, który Syrię, Cylicię, Partów, Milrydata i Antioclia pokonawszy, Perseusza nakoniec przy tryum­falnym wozie, zwycięzkiemu ludowi na widok postawił.

Lecz pocóż długi szereg dziejów mam przywodzić? gdy owej chwały, o którą inni bohaterowie przez czas nie mały dobijać się musieli, Tyś w jednym dostąpił pół­roczu !

Już nakoniec świetny Książe, nieprzyjaciel llossyi

odbiegi, umknął, skrył się, zniszczał! Ty więc (mówię z Horacym) Ty dzielny wodzu! Twej zajaśniej Ojczyznie! Wstąp uwieńczony na tryumfalny rydwan, oddaj pokłon, nie już Jowiszowi Slatorowi, ale w naczelnej świątyni, Mierozdzielnej Trójcy: Patronowi Twemu Michałowi Ś. wonne zapal kadzidła: u nóg niezwyciężonego Alexand«a zwycięzkic znamiona i zgrucliolane złóż orły: wdzięcznej ojczvzny uściskaj łono: zbłąkanym współrodakom moim, wyjednaj przebaczenie; i na Hulewicza już starością schy­lonego , a serdecznym czczącego Cię pokłonem, pomny, żyj długo i szczęśliwie!!

Pisnlem w Twej w)o«ci miaiteezka

Hnjęróilku, d. 9 Styczniu 1813 r.

——

P. n. p. Nie wątpię, że Ci wdzięczna Ojczyzna po­mnik tryumfalny, wystawić nie zaniedba. Chciałbym ażeby na nim len wyryło napis:

Bogu WszECimoC!\r.Mu, Potężni-mu.

Pod Najszczęśliwszym Pilnowaniem, Niezwy­ciężonego ALEXAjNI)RA I. Imperatora całty Hossy i, zawsze Najmilościwszcg-o.

MICHAŁOWI IIILAtUOMCIi: KSIĘCIU SMOLEŃSKIEMU

HOLEWSZCZÓW

K O T U Z O W I.

«

W oswobodzeniu Rossy i drugiemu Kamil 1 c m u.

W rozwadze, przezorności i waleczności, zwycięzcy Annibala, Fabiuszowi wielbieniu

R ó w n e m u.

Pokonanych Gallów, Julliuszowi Cezarowi

Powtórnemu.

Zwyciężonych, Sa\onów, Bawarów, Wło­chów, Wirtcmhergów, Westfalczyliów,

Pawiowi Emiliuszowi

Podobnemu.

Senat i Naród Rossyjshi, dzielnemu Wodzowi.

Białoruś swojemu Księciu.

CAŁE PAŃSTWO

OJCU OJCZYZNY.

Stawi, wznosi i poświęca. Roku Zbawienia 1812 d. etc. etc.

/

List tenże po Łacinie.

Benedictus Hulewicz, Michaeli llihrionidi, Principi Huleniszczów Kotuzow. S. 1'!

Miraris forlasse Princeps Celsissime, hene me- rilmn , erga Te Polontnn et inlimum atnicum , Te afjari cupicnlcm , co uli idwmałe, ifuod ab sole tum9 ex sociali consortio exclusum9 cl injuria lemporum pene exlinclum 9 vix ab alujuo inlellitji polcsl, Sed si scposila innala Tibi modcstia, tjesla Tua lioma- norum Ducibus simillima, pensarc wlis} po lais nc acyre fcrre? si Tc eadcm Unijna, tjua Łiuitts Camil- los et Fab los , Tultius, Julium Cacsarum9 Flaccns Autjuslum , Maccenalem et Ayrippum; Plinitts cum Tacilo, Trajanuin $ allot/ui inlcndam? El licet his divini$ scriploribus, minimc aequi pcrandum mc

censeum 9 licet exiyuum iugenimn , el senio tńgor animi fraclus, digne Tua Clarissima facta, entt- dcare non valet$ congruum iamen esse opinor, ut memoria Uomanonttn Tua forlitudine rediviva^ una cum splendida corum lingua , ad Tuos posila ocm- los j renasci el reflorescere ffueat.

Jndilus Ule Furius Cumillus, guanta dexlcrilalc Gallos delendans Jtomam minilantes , depolil cl diapersil, et desperantes concives , Rotnam reli- ijuendam mcdilanlcs, ab iniijuo abduxit proposilo. Tu princeps, non aiiscmm garrilu excitalus , patriae inusus pielate , eandem gcntem semper vi- tricem , « finibus Patriae repulistil

Quid aegttius, « Fabio illo inuximo sagacissimo CunclatorijfV comparaoero ?—lnflalus slrenuus Anuibal parta ad Cannas vicloria , ad exlir- pandam Jtomam debacchaulem duxcrat excrcilum, subito pcriculo gens pertcrrita, dcsperatis rebus, m7ii7 aliud guam, jinnibal adporlasl voci ferare poteratj infraclus tamen Fabius vcre Itomanus, cunclando, /łamanam rcstituit.

t/rtm i7/« , saecula vin-

eeiis urbs Moscovia, sicut olim amptum Ilium, flarn- mis consumenda exarsceral$ planctus mulierum, </e- mii/m* infantum, patcrna Alexandri laniebal vi- scera; cw/miYommc? T« Diclalor apellalus9 Clemcnlissimi Domini, J5carc nc detrimcnti

Jtes publica palialurtle er cl o obsegnens^—sagaci cnnclntione hasłem debililans, i/io.v /o/7i utjijrcssu frangens 9 feliciter ltussiae, resliltiiati rem.

Annc dexlerius ? an feliews 9 Julius Caesar helium cum Gallis gesserat? Ule guin ijuennlo mili­tarni, ł/m: z7/run belicomnn populum , redigere in po- teslatcm valueral. Z« duomm menaium apatio, eliwam Diclatoris gestans^ venisli^ indisli et vicistH..

(/hi*/ f/c eelcris dicam JSationibns, polcnli Tua profligalis dextera? Saxones 9 llavari, Ilali, ł iV- frestphalenses, amissa libertate, stretneum Tuum non impune experti aunt brachium !

En Te celsissime Princeps! altcrum Panlum limilium , gni Sgriis 9 (Jilieiis, Parthis, Milridale et . Antiochio projligalis, Perseum denigue cttrnti su o triumphali adjungens, uictori populo speclan- </««* dedit.

Al guid ego lougam faclonnn sericm, »i wr- morf7m> reuocare sludeo ? cum A/mc gloriam <putm eaeteri duces, longo Łemporis, luerati mml spacio9 2 w mho a/a* adeptua scmelri!...

Jam ergo Princeps Cclsissimi! hostis Itussiac abjit, e.vces*i7, cuflsi/, erupit. Tny (ul cum Iłoratio dicam) lucern redtle Tuae I)ux bone, Palriat! eon• scende triumphulem laurealus currum: redde uala9 non Jovi Statori, at*/ in capilali Templo , Indwi- */««<? Triuitati: Tutelati Tuo Diuo Michaeli? /ic-

tmnn thtu ibuli incemle: adpedes Itwiclissimi et Cle- inrntissitni Abwundri^ łraphea et semifraclas tujuilas dcpone: sinum yestienlis pttlriae amplccterc: deviis wim Concwihus Mniam cxora $ cl senio depresai Httlcuien , devolo , Te proset/uentis eullu memor^ vtve el ouleL..

I)al>nm iii Tun ditionc oppido Haj- proclek, <1. 9 Januar. 1813 aniio.

P. S. i\on dnbito, tjnin grata Patria arcitm trwmphalem Tibi erigendum curabil. Łrgas, t/itac hoc in monumentu cxarata esse wllnn :

D. 0. 3/.

łSmb Faustissimis Auspitiis huuctissimi

ALEXAJ\DItI1. Totius Itossiae lMi*i:n.iTtints

Semper Augusti.

MICHAELI łiiLAHIOMDł SM OL EXSIA E PiiiMWt

ULLEMSZCZÓrr

li o r u z ó rr.

In aahumda Ii u s s i a 9 altcro C amillo.

Cunctalionc, sagacitate , Fortiludine Annibalis irictori) Fabio Maximo

Par i.

Profligatis Gallis, JuZ/o Caesari Se cu n do.

Domitis Saxonis, Iiavaris , 1 ta lis , Hrtembergis,

Veslphaliensibuti,

Paulo Emilio S i m i l i.

/ha* , populosgue It u ssiae 9 strenuo D U C /.

Alba Ilussia, ai/o Principi.

iXTEGRUM IMPEHII M IUSS1AE,

PATIU PAT MAE.

Exlulit) extrnit, erexit. Anno salutis Itti2. d. etc.

«

List odpowiedny Księcia Kotu- z, owa, takoż w języku łaciń­skim pisany.

I* II Z K K ł. A Ił T K C 0 */.

»<*-«

Michał hskjże Koluzow Smoleński. lionedylitowi Hulewiczowi zdrowia!

%

Ijist Twój, w języku zawsze dla mnie ulubionym pi­sany, najczulszych wyrażłn pełny, odebrałem. Przyjaźń Twoja i życzliwe chęci Twego ku mnie serca, nieskoń­czenie dla mnie miłe i szacowne nazawsze zostaną!—Cho­ciaż znamienite dla ojczyzny wypadki, w samej rzeczy nad najświetniejsze dzieje Rzymian s«\ wyższe; gdy jednak przeświadczony jesieni, że jedno potędze Niebieskiej,

przypisane być powinny; zatem napisu, przez Ciebie na

pomnik ofiarowanego, skromność przyjąć nie dozwala, i taką rzecz potomności zostawić doradza. Dosyć dla mnie chwały, że do sprawy, tyle dla całej Europy ważnej, z woli Wszechmocnego Boga i Najdobrotliwszego Mo­narchy, za pierwsze narzędzie wybrany zostałem; i że to, czego Ojczyzna i Niezwyciężony Ojciec Ojczyzny ode mnie oczekiwali, z pomocą Opatrzności, po większej czę­ści dokonać mi pozwolono zostało. Co się tycze Polaków, twoich wspól-obywateli, pragnę aby przekonani zoslali: że gdy zawsze najżyczliwszym przyjacielem, oraz po­średnikiem dla nich bvłem; tak równie i na dalszy czas.

» ' • * statecznie zjednakiem sercem, być ku nich nie przestanę. Nakoniec bądź przeświadczony, że dowudy Twojej ku mnie przyjaźni, nigdy z pamięci mojej wygładzone nic będą; a sprzyjać Tobie calem sercem, ani wusilności, ani życzeniu, nigdy nie ustanę. Bądź zdrów. Datum d. 18 marca 1813 r. z miasta Kalisza (*).

Lislu Kwiecia Kotnzowo łnciiYOurfjo, >v niniejszym Zbiorze nie raoglein zamieście, dln odległości miejsca włabcicicllii tjcliie.

«

List Benedykta Hulewicza do Szambelanowej Dabraczyń- skiej 8 maja 1790 r.

Z domu, czy tak pisać?

Najłaskawsza Pani!

Oto w tę chwilę pióro biorę, w której wczora wszystko straciłem z widoku. Okropna pamiątka pozwalając słody­czy ostatecznej w oddaleniu, gorzko przypomina, co pod pozorem grzeczności wzrosłe, moc niewidoma w naj­trwalsze przemieniła przywiązuje. Opisać pani stan duszy mojej, jest to osnowa, którą wprzytoinności nawet łatwiej oko i westchnienie llómaczy, w oddaleniu niespokojność i tę­sknota świadczy. Szukam Cię wszędzie śliczna Halbiuiu; choc Cię mam przy sobie. Pragnę widzieć; chociaż oczy­ma duszy uslawnie patrzę: każda akcya łłuszy, każde

p

tchnienie poświęcone Tobie, nie uspokaja ognia który, mię trawi. Wesołemu z pozyskania Ciebie, bojaźń mo­cniejsza utraty, zasępia czoło; a doświadczenie z wieku, owe to światło okrutne, przyćmione passią, rozumu oświecając za kąty, samej pieszczocie szerzyć się nie do­puszcza. Bywało Balliiniu różnie; człowiek zdradzał i by­wał zdradzony: kochał bez wzajemności, i śmiał się z cu­dzych ogniów dla siebie. Wszystko z wiekiem pochle­biało: zerwane jedną ręką pęta, druga bez zastanowie­nia się że pierwsze ciążyły, kładła na siebie. Choroba i zatrudnienie dały odpocząć chwilę. Szukało się wszę­dzie zdrowia, niebyło go; lecz była spokojność. Kowel na koniu! ów Kowel! najnamiętniejsza życia mego epoka, otworzył nową scenę: pozwolił poznać osobę, uczuć moc wdzięków i doświadczyć ich skutków. I lałem sobie, będąc w miłości libertynem : wszystkie jej artykuły, mia­łem za wymysł, i dzido kwitnącego w swych uniesieniach wieku; a w tej chwili nawykałem do lekkiego porusze­nia, i czerpałem jad z chlubą zTwoich oczu. Słało się:— cale moje zwycięztwo na tem się zasadza, iż poznawszy żem nie obojętny w twych oczach, uczułem gwałtowność przywiązania; które, jak nasienie w suchu rzucone, nade słów Twoich i iwt odwilżenie ożywiło. Kocham

o •

Balhiniu ! jak dwódziesto-letni chłopiec; ale doświadcze­nie od pierwszego uczucia, aż do lat *10 ciągle, przy­pominając boleść z odmiany, przestrzega: iż te więzy zbyt trwałe, * now y objekt nie rozerw ie, czas nie uleczy, zda-

rżenie nie odmietli, i dwie tylko zoslawuje ostateczności, albo być szczęśliwym w posiadaniu ukochanej osoby, albo resztę życia dojęczyć w rozpaczy. Wszystko lo aż nadto prawda, wszystko być może.... Poddać się przeznacze­niu trzeba, oddać się twojej wspaniałości, cierpieć wiele, pochlebiać trochc i czekać końca. Niewiele zyska Pani laurów, że serce poczciwe podbiwszy, odrzuci go:—mój « upadek zapewne ostatni, choć mi będzie najprzykrzej- szym, będę go umiał dźwigać choć bezsilnie. Była pię­kną, mówiła do serca, obiecywała szczęście, uczyniła sobie igraszkę, rzuciłem się na Jej pocisk niezręcznie, zostałem pobity, bezbronny, sam jeden, od Laudona z armią wdzięków. To myślę moja Pani bez Ciebie!... Ty, jeżeli moje zniewolenie łudzi, tryumfuj!—bom u- padl:—jeżeli stateczność, równy w Tobie sentyment two­rzy jak we mnie, ciesz się!—bądź spokojną!—bo masz czego żądasz.—Każdemu twemu zamiarowi odpowiadam; a najbezpieczniej bądź tuką, jakim mię mieć żądasz:— bom cały Twój.

Benoit.

\

List tegoż do tejże.

D. 8 Czetnuca 1790 r. % łVarsia\vy>

—»»♦«—!

<

Pani moja Najłaskawsza!

Śliczna jesteś i ślicznie piszesz: pieszczoua ręka odpo-

wiadając Twoim wdziękom, co może wyobrażenie kre­ślić najtkliwszego, co może nadzieja utworzyć najpo­wabniejszego, to wszystko stawi w oczach przyjaciela... przyjaciela lego; który przypadkiem poznawszy moc two­ich wdzięków, nie umiał Cię niczein zobowiązać, prócz ofiarą serca.... Jeżeli miłość stateczna będzie dla Twoich przymiotów dostateczną ofiarą, ja szczęśliwy!... jeżeli przywiązanie moje, masz zamiar nagrodzić wzajemno­ścią, już jestem Twój cały! Lecz jeśli pominąwszy pro­stotę, ważyć będziesz czułość z obojętnością, rozkosz

z niesmakiem, przymioty z wadami; jeżeli przytomna, jednem tchnieniem wrazisz pieszczotę, i tąż ręką odep­chniesz amanta; jeżeli w nieprzytomności ożywiać będzie ręka tęsknotę w przyjacielu, a obaezywszy innego, ża­łować poczniesz twego wyrazu, i serce przyświadczać nie będzie, co ręka napisała; Balbino!—zrobisz to, co umiesz, zrobisz to, co możesz; ale nie zrobisz nic szcze­gólniejszego , zrobisz to, co pospolitość robi; a Twoja piękna dusza, warta wyższego i niepospolitego dzida!...

Ja Cię nauczę, jak masz nademną panowaj. Za­ufaj twoim wdziękom, iż mię podbiły: porzuć bojaźń, rozkazuj śmiało, daj się obawiać twojej niełaski, przyj­muj moje proźby rzadko, ale przecie przyjmuj, bądź otwartą, nie oświadczaj więcej jak czujesz; jeżeli się przy- wiążesz-, ufaj: oto są Twoje prawa!

Jażto, abym był u Groszkowskiogo, trzeba mi przy­pominać? i w tein mię krzywdzisz. Byłem, mówiłem z nim: w tvm tygodniu poda Defensorowi Twoje obrony, fpodflewa się pomyślności etc. etc. Dalej sam interes.

9

s

List tegoż do tejże.

D. 18 Grudnia 1700 r,

m>®«

I^auhmu! noc całą strawiłem niespokojny!... Wczoraj /apal twój nadzwyczajny, otworzył mi twoje serce. Po­znałem w niem umieszczone cnoty, rzadkie u kobiet: statek, przywiązanie, wdzięczność, pamięć, litość; cze­go podobno rzadki amant, na czas długi wysłużyć sobie może. W tłómaczeniu swem rozrzewniona, zapomniałeś w czyje uszy te jękliwe kładłaś tony; a cłioć trochę ostró- żna, zakończyłaś, że nie kochasz. Uczuło jednak serce moje przywiązanie, iż Twoje dla mnie łaski, są jak le promyki słoneczne, które dobrotliwe słońce, niekiedy na ziemię pod cieniem rzuci ukrytą. Albo jak owego czystego źródła wylew, który wezbrany, obdarzywszy od­ległą łąkę swoją wilgocią, jakby żałując lego, znów z szu-

jnem do swojej powraca głowy... Ach Balbiniu!... czuję to i widzę: że serce Twoje poczciwe, choć dawnych więzów obwinia ciężar, choć nowemi zaplątać się żąda, nic może jednak bezsilną ręką ostatniego stale zadzior- gnąc ogniwa; bo Ci się zdaje, iż stare pęto już oswo­jone z bliznami, mniej zadaje holu: nowe Cię ściska, nowe. Cię razi... Otoż to moje ealo-nocne myśli... Po­rankowa robota z jękiem kryśli, co czuję. Konkluzja mewie czego chce: być spokojnym nie można... być ko­chanym podobno nie podobna... i zostać, jak z wczoraj­szego wypadło, którem Ci czytał pisma, z niczego nic. Adieu !

»

<S»SS»Sa5*«SSSe»S*gSS®S«K8SS*»SS®S»RS«S3e®

Wyjątki z Listu tegoż do córki.

Ihiitt 20 Listopada lit 10 i\ z ffnlowite.

v

»*»« :

lirnoś mi droga Solronio! nic odpisała na mój lisi pier­wszy: jednak ja nie przestoję lobie śpiewać. Słaba* więc nie pisy.esz: ja zdrów, mnji\e lwój obraz przed mojmi oczyma, przypomniałem sobie ów czas szczęśliwy, kie­dym zoslał ojcom, a pużnićj nauczycielem twoim.

Już szczebiotalarł, źt: Adam /. ojjrndłi Za jrr/.ecb wygnany, w pocie sprawifił ziemię. Abuibnm ojcem wielkiego nnroditj Hozimiożył żydów obfite pletnie.

Józel pr/.irdany, wyrwał * {jlodii*

Tam Izraela zaszczepił siemię:

A ftdy Faraon lud Hoży {'Oiii,

Zajpiwil z wojskiem wśród morr-hiej lotiL

Wie«l*ial#ś co I»% 1 lud Alen i Sparły,

Co Kzyutii (jJouiif, co Europy {'roiły*

Mdłą ręką krain przewracając kartv,

Znałaś Księstwa, Królestwa i wolne narody.

Stosując w l>ryvI;ti ton lr/rei i czwarty*

Błędne struny rą<**kauit ]ąc/.>Uś do znoiły*

Po miłej pracv w* spoczynku {;oi!?mie,

- De projundis (*) śpiewułaś Twórcy po łacinie.

* Upojony więc dumną chlubą z twojćj zdalności, po­kazałem cię w Tulczynie mojemu Potockiemu: on cię polubił: wszyscy ci przyklaskują; a ja zaślepiony my­ślałem : m oj a Sufronia z katedry jak Korynna * gadać będzie, wHzymie; w Paryżu bmry zwycięzcom rozda,

i zostanie pierwszego Konsula żona.

/

Ctilym lą radością j*oił więyów J>li?nvj Tyś się jat* pączek róź.y rozwijała,

A nim na głowie dostrzegał snwiy.iiy* ,

Boś rnojrin hn>lwpui, ojczyzną si^ *tnla.

Wstr/ą**ła nalura owoc iia?.hyl żyźny;

Wnet >Jaho.4ć nęka, Ijinie źywoAć caht.*.»

Tak nad Sofimiią — ł/nnii Kropiąc tieef Śpiewam jak Orfeusz po swej Kurydyrc!....

Ale courage Mndemoisello! Pudigia i filozofia chrze- ściańska, ta cnót mistrzyni, każe cierpieć i spodziewać %

się: — bo sarkać na nieszczęście, nie mogąc zwalczyć, jest podłością duszy.

(*) ISnlm Darnin 1**9 o<I lycli stów znrzyofjafy **«?•

Nie w naszej mocy zdrowie lub majątek;

Bug, los, natura (ćm włada.

ii o z. 11 iii i mola, to szc?.vścia |)oczt)lck ,

Wielkim jest ^ Mo to posiada.

Szczery przyjaciel i spokojny kątek,

Wierny czeladnik , pokój od sąsiada,

Istotne szczęścia powaby !

Mąż z losem walczy}—a ulega slaby.

Ty Sofronio! kochaj Boga,

Zapobiegaj ludzkiej biedzie :

Ta do szczęścia prawa droga,

Ten nie zbłądzi , kio nią idzie.

Nie harda.w pomyślności, znoś srogości losu,

1 zbieraj prawą korz)ść z mniej plennego kłosu.

Patrz luba córko! jakto kłamstwo, choć niewinne zaszkodzi. Twoja przyjaciółka zwiedziona twoją obietnicą, ulrząsla się i słaba:

Od twój kłamliwej swawoli,

Jeszcze dotąd bok ją boli.

Adieu luba Sofronio! piękną w samotności mam za­bawę, bo z Tobą. Dla slarpgo dosyć, gdy ma bytdobrv, umie kochać żonę, dzieci, pracuje dla nich, i niemi się rozrywa. Encore adieu! Twój Ojciec.

%

II.

0

Wspomnienie

o K. Julianie Miclialewskim Rektorze Bazylianów Humańskieh.

»Iako uczeń i wielbiciel znakomitego talentu, mam za świętą powinność, wspomnieć In o księdzu Michniewskim, zwłaszcza przedstawiając jego niektóre pisma. Nie ma­jąc wprawdzie źródeł dostatecznych, więcej przedstawię ze słyszenia, łub to, co sam w wieku młodzieńczym do­patrzyłem.

Julian Michałowski urodził się w początkach pano­wania Stanisława Augusta, w okolicach miasteczka Haj- szyna , w Województwie niegdyś Braclawskiem leżącego, ze szlachetnych rodziców. Poslawa jego piękna, wzrost ciała okazały, rysy twarzy szlachetne, wzrok pełen o- gnia, wszystko to dodawało wiele wdzięku;, lecz nad wszystko dar jego wymowy, porywał i zachwuał.

Po ukończeniu studiów w klasztorze głównym Pocza- jowskim, wysiany był kosztem swojego duchowieństwa do Rzymu, na dalsze nauki: tam zabawiwszy lal kilka, wrócił do kraju, był profesorem wymowy i języka fran- cuzkiego, tak w szkole Wlodzirnirskićj, Barskiej, jak pó­źniej llumańskiej. Około roku 1808 został Hektorem Bazylianów Huniańskuh, a dalej sekretarzem prowincjo­nalnym ; i odtąd miał slab; mieszkanie w Poczajowie, gdzie jak mię upewniano, po lalach siedmdziesięciu kil­ku, życia dokonał. Jeszcze w roku 1829 będąc w Po­czajowie , widziałem go wraz z szanownym księdzem Sie- rocińskim, niegdyś nauczycielem moim Matematyki.

Ciągle on zajmował się literaturą; do czego mu wielce dopomogły gruntownie posiadane języki, łaciński, wioski i Francuzki. Za jego natchnieniem powstała biblio­teka znaczna w klasztorzeIlumańskim, w pięknej sali, o* bok narzędzi fizycznych i mechanicznych, ustawiona.

* «' V « '

Przy tych pomocach, tłómuczył on tragików włoskich, Melaslazego, Alfiorego i innych; a ucząca się młodzież, chciwie zbierała wszelkie jego pisma, i wzajem sobie udzielała. Do tćj liczby i ja należałem: jakoż dotąd cho­wam, jako drogą pamiątkę, tragedią Meropa w 3. ak­tach, którą on z Allierego na polską przełożył prozę; i inne wyimki, które lu w częśei przedstawiam. Niemniej pisywał rozmaiło wiersze, dość gładkie: złych mam u siebie na śmierć Biskupa unickiego Liwińskiego Elegią, z której dla ciekawości czytelników, wyjątek zrobiłem*

Wyznać jednak należy, że metyle zdolności w poe- zyi, ile wymowie okazał. Lat kilka słurhiwalem jego kazań i exort, w kościele, a dawniej lyle ludnym i roz­ległym w mieście Humaniu. Pomnę, iż pod czas dni za-, dusznych, przedstawiał on sąd ostateczny Pański, i kary na występnych. Ohrazy lak h\ly nialowirzne i przera­żające, wymowa, lak piorunująca, żeśmy prawie dr/ęłi za wymówieniem, jak Irąba Archanioła zagrzmi, i świat żywych i umarłych powstanie. Cóż dopiero za poruszę- nic było* kiedy wohec urzędników i wielu znakomitych osób, przybyłych na to kazanie, wspomniał o zbrodni przekupnego sędziego; wszyscy jakby mocą elektryczną, rzucili oczyma na obecnego, i ledwie mu nie rzekli:— Popraw się! bo zginiesz....

Równej piękności była Exorta na śmierć Eligiego D/icrżka, i wiele iunvch. Czytałem takoż drukowaną f « •

i

mowę tegoż, w czasie poświęcenia Kościoła Poczajow- skiego; gdzie obok drugich, swemi wyrażeniami i po- toczystością okresów, znacznie górowuła. Najgłośniej­szy jednak sławę mu przyniosła mowa, klóru miał wśród kilkudziesięciu kaznodziei, na pogrzebie Sluni^awa Szczęsnego Potockiego generała od infanlerii, w Tul- czynie. Powszechne bowiem, jakby dla drugiego Bosu- elta, zyskała oklaski; od familii zmarłego znakomitą na­grodę; wkrótce zoslała wydrukowaną, i jej exemplarze moc osóh rozebrało.

Wprawdzie nie mówił on wszystkiego na pamięć; co-

7

*

kolwiek czytał, a reszto wyslowiał się z pamięci. Jed­nak deklamacia la, tyle była zachwycającą, iż mimo- wolnie przywiązywała słuchacza, i nie pozwalała mu na moment oderwać się. Zda mi się, że nic podobnego doląd nie słyszałem; i jednę tylko deklamacją artysty Malinowskiego, w dramacie Dziadów, za większą i o- gnistszą poczytuję.

Być może, że imaginacia młodego umysłu, zwięk­szona powszechną sławą, w olbrzymich kształtach len talent przechowała: być może, iż wtenczas nie słysząc znakomitszych, la czarująca muzyka duszy i serca, na wieki we mnie zabrzmiała, wszelako szczerze wyznam, że jako dziś sławiemy się Chołoniewskim, Ostapowi- czem; tak w ówczas w okolicach naszych, słynął Mi- chalewski. Temperamentu był żywego: w potocznej mowie wesół i dowcipny; lecz niekiedy stawał się mil­czący, wtenczas melancholia go trapiła, której skutki nieszczęśliwe objawiły się, pod czas pobytu swojego w Humaniu: za staraniem jednak lekarzy, odzyskał i przytomność i dawny humor. Łagodnym był nader i przystępny dla uczniów. Bod czas swojego rektorslwa, gdy professor wymowy xiądz Kotkowski, w klassaeh wyższych ćwiczenia w prozie lub wierszu zadawał; on niekiedy swoim ulubieńcom, podstawiał własne wiersze, co niemal całą klassę w zadumieme i zazdrość wprawia- , ły. Z tych pamiętuemi zostały mi, Żale Orfeusza na śmierć Eurvdvki: wówczas to uczeń KmiliaifSzelerhow-

ski tryumfował, a my upadłszy na ducliu, zaledwie j>» wielu szperaniach i długim czasie, odkryliśmy istotne- "o tvcb wierszo w aulora.

O •

Cieniu drogi! przyjm te skromne wspomnienia, za duwód niewygasłej mojej wdzięczności; bo gorliwość two­ja nie tylko słowy, któreś nain tylekrotnie wyrzekł, ale własueini czynami, wspierała nasze umysły młode i nie­rozważne, do osi<)gnieiiia oświaty, tego jedynego dobra, którego grób nawet wydrzeć niczdola człowiekowi.

/

t

Mowa K. BIŁolialewskiego

przy publiczum szkół otwarciu w Barze roku 1804.

Rex nosler tst anitHUsi cum est snluber, hot inculumi cactcra manent in o/fitio , parcnt et obtemparant. Seneca.

Królem naszym jest umysł; który gdy jest atdrów, wszystkie inne władze są w granicach, powodują się niU( i są podlegle.

ii tego samego miejsca, i w podobnej otwarcia szkół okoliczności, już kilkakrotnie glos ust moich, do uszu wielu z was tu przytomnych dochodził. Pragnąłem w was natchnąć tego żywego i nicspracowanego ducha, któ­ryby was w przykrym prawda nieco, ale najważniejszym

* edukucyi ciągu ożywiał. Z tej przyczyny okazałem wam, w pierwszej mowie niezliczone użytki, klóre nauka i na

całe narody, i na szczególne osoby zlewa; te cuda, któ­re rozum ludzki silną oświecenia wsparły pomocą, po­działu! w Europie. W powlórnem mojem mówieniu, wszedłszy w szczególne każdej z osobna nauki opisanie, starałem się wysławić je przed oczyma waszemi, w tej szlachetnej, ozdobnej i użytecznej postaci, w jakiej się one istotnie znajdują. INakouiec w trzeciej mowie, czy­niłem w obliczu waszem, wyobrażenie prawdziwej edu­kacji, zastanawiając się nad jej istotą, nad jej potrze­bą, i nad jej użytkami. Teraz zaś, kiedy mi jeszcze raz do was mówić należy, celem mówienia mojego będą dal­sze uwagi, o najwyższem edukacyi dziele, o edukacyi mówię wziętej nie w całej swej rozciągłości, ale w pierw­szej zasadzie, to jest: o uformowaniu serca i obyczajów młodzieńca.

Jest wprawdzie potrzebna dla dobra społeczności ludzkiej, we wszystkich swoich trzech oddziałach wzięta, młodzieży edukacya. Lecz jako ciało, małą istoty na­szej składa cząstkę; jako umysł, wrażeniami ciała i du­szy kierowany, pośrednią między tein i dwiema różnemi, a jednak cudownie połączouomi istotami, trzyma miarę; lak dusza sama włuduąca całą machiną człowieka, dotąd niewybadanym sposobem, dusza mówię sama, szczegól­ną jego uwagę zwracać na siebie powinna. Edukacya zatem iizyczua, która rzeskość i zdrowie ciału nadaje, edukacya umysłu, która ozdabia człowieka, wielu uży- lecznemi umiejętnościami, ustąpić powinny miejsca edu-

kacyi moralnej, która gruntem poczciwości i cnoty na- paja serce, nieslartem aż do samej śmierci piętnując się na niem wrażeniem.

Zrzecby się potrzeba rozumu, trzeba przesądnego entuziasly wziąść na siebie postać, aby utrzymywać, iż edukacya w dwóch pierwszych wzięła względach, nie powinna ściągać wielkiej baczności czułego rządu, oko­ło kierowania młodzieży. Potrzebuje każdy z żyjących zdrowia; bo lo jest najistotniejszą, doczesną, z natury , samej wynikającą szczęśliwością. Potrzebuje społeczność, jakiegokolwiek ona jest składu, zdrowych obywateli i mieszkańców; bo ci tylko sami, do odbywania spólnych powinności są zdolni. Potrzebna jest zatem edukacya fizyczna; należy, aby członki młodzieńca, od dzieciń-

i

siwa od nicczynności ochronione, coraz nowej nabierały mocy; należy, aby istota, której ruch sama nadała ua- lura, przez sromolne rozpieszczenie, nie stawała się głazem i ciężarem, którą cudze dźwigać muszą ramiona; aby chleb, który pod domowym zjada dachem, nie był cblebern niesprawiedliwością wyciśnionym; aby kraj w ty­lu potrzebach oczekujący wsparcia, zamiast pomocy, u- ciskującego w nim nie znalazł brzemienia. Potrzebna jest edukacva fizyczna, jeszcze raz powtarzam; i chociaż o moralnej w ciągu teraźniejszej mowy, mieć rozprawę przedsięwziąłem, nie wyłączam jednak fizycznej.

Również uznaję potrzebę ukszlałcenia umysłu: bu gdy rozum jest najszlachetniejszym darem, podnoszącym

nas nad sleri; wszystkich innych żyjących islol; wydo­skonalenie więc lego, tak szanownego daru, obojęlnem być niepowinno. Prawdziwym przeto jesieni, wraz z ca­łą powszechnością, wszelkich w człowieku umiejętności wielbicielem! Ani sławny Rousseau w nieśmierlelneni swojem o edukacyi dziele, tak wiele użytecznych dla lu­dzi prawd objawiwszy, nie pociągnie przekonania moje­go , abym wierzył: iż światło nauk, samo z swej na­tury kiedykolwiek było, lub kiedykolwiek w najpóźniejsze czasv, dla narodów szkodłiwein bvć bv modo; owszem są ozdobą, są podporą, są zaszczytem rodzaju ludzkie­go wszelkie nauki. I myli się każdy, klokolwiekby chciał rozumieć, że dar rozumu, od natury człowiekowi na­dany, nie potrzebuje ukszlałcenia: bo jako rola z siebie sama żyżna, bez uprawy pracowitego gospodarza, za­miast bujnych płodów, wydałaby same tylko nieużytecz­ne, albo nawet i zdrowiu szkodzące zielska; lak i na­siona rozumu, chociaż naturalnie w człowieku zaszcze­pione, bez dzielnej pomocy doświadczenia i instrukcji, byłyby pnzesądnem zmysłów samych omamieniem pollu* mione.

Człowiek oświecony, w miarę głębszych które pojął wiadomości, jest nad innych podniesiony, a wewnętrz­na jego wartość, w którem towarzystwie żyje, ściąga dla niego szacunek: bo człowiek laki, najużyteczniejszym tegoż towarzystwa stać się może członkiem. Lecz czyż się nim staje istotnie? Każdyż to z tych szczęśliwych gie-

u

niuszów, przed któremi prawdy, słabym umysłom nie­dostępno , odkrywają się jaśnie; każdyż to z tycli dowci­pów zadziwiających , klóre za jednym że tak rz« kę my­śli rzutem, najzawilsze wybadują trudności; każdyż to, z tych osobliwych ludzi, stał się prawdziwie szacownym, przez przyłożenie wyższego swojego pojęcia, do pospo­litego dobra? Ach! smnlnem codziennie doświadcze­niom, i oplakanenii przykłady, których niezmierną licz­bę dzieje świata, przed oczami naszemi stawią, aż nadto przekonywamy się, że dar samego oświecenia, służył nieraz za narzędzie najhaniebniejszej zbrodni. Cezar wkładający więzy na własny kraj, był najoświeceńszym w swoim wi^ku mężem. Twierdzić ogólnie można, że ledwie nie wszyscy niegodziwi ludzie, przez najczarniej­sze wsławieni niecnoty, uczonemi byli. I la to zapewne sprawiedliwa uwaga, była przyczyną pobudzającą, wsła­wionego z dobroci serca monarchę Wespaziaua Cesarza, że solistów z całego państwa swego wygnać rozkazał. Ho ci zmjśłeni mędrkowie, zakładając grunt swojej nauki, na długich płaszczach i zarosłych brodach, kazili pro­stotę obyczajów i zasady poczciwości, przez wymyślone swoje, ani z rozumem ani cnotą niezgodne krętarslwa i błędy. Niemasz panowie! niemasz niebezpieczniejsze­go ludzkości nieprzyjaciela, jako człowiek przy nauce, dobrych pozbawiony obyczajów: bo umiejętność, która do wsparcia społeczności służyć powinna, staje się nie dla jednego narzędziem, do łatwiejszego zbrodni dopięcia.

A ztąd łatwo się każdy przekonać powinien, jak za­szczepienie dobrych w młodzieńcu obyczajów, jest naj­istotniejszym doskonalej edukacyi fundamentem. Kiedy ogromny Rzym, szybkim krokiem zbliżał się do upad­ku, kunszla i nauki coraz w nim wzrost swój brały. Szczycił się naówczas Wirgiliuszem i Horacym; ale ani Regnlus, ani Paweł Emiliusz, ani który bądźkolwiek z dawniejszych bohatyrów, już się w nim więcej nie od­rodził. Na miejscu szlachetnej prostoty, zagniezdziła się sromotna zbytku miłość: ubóstwo i pracowitość, którvch żaden z dawnych Rzymian nie wzdrygał się, poszły w po­gardę, a wierność i gorliwość dla ojczyzny, pochlebstwem, osobistością i zdrady, skażone zostały. Nieszczęśliwy ko­niec1 tego narodu, który panował nad światem, pamięt­ną dla najpóźniejszych pokoleń być powinien, nauką: że i powszechna całych społeczności szczęśliwość, i szczę­śliwość domowa, od zachowania czystych obyczajów za­wisła. Tak dalece, że im gdzie dokładniej nieskazitelność obyczajów jest zaszczepiona, im mniejsza liczba miesz­kańców, i im rzadziej ze ścisłych, moralności granic wy­kracza; tern szczęśliwość wszystkich obywateli jest po­wszechniejsza. A przeciwnie, czegóż po łolrowskich fior­dach , czegóż po dziczy dolnych pozbawionej obyczajów, do klassy nierozumnych zwierząt bliżej, nie zaś do szla­chetnego ludzi rodzaju przystępujących, czegóż mówię po nich spodziewać się można? Możeż lam świętość praw

narodów być dochowana, gdzie jej nawet nie mają wy-

* 8

obrażenia? Mogąż tam wspólne, między jednejże spo­łeczności obywatelami, dochować się obowiązki, gdzie niepohamowany zapęd namiętności, gdzie rozbujała swa­wola, całym praw staje się zbiorem? Możeż lam domo­wa, wewnętrzna i słodka panować spokojiiość, gdzie sa­me nawet natury uslawy, są potargane? gdzie imiona do­broczynności , sprawiedliwości, wdzięczności. żadnego liie mają znaczenia? Bo pozwólmy, iżby społeczność łych

niemoralnych obywateli, i najsurowsze i najsprauiedliw-

i

sze nawet miała prawa; i jakiejże z nich możnaż spo­dziewać się korzyści? Qttid leges, sine moribus!' muc profwitint (*). Jeżeli bowiem ci, którzy stróżami być po­winni , najpierwsi tychże praw okażą się gwałciciele, je­żeli zasady postępowania wszjslkich innych, lymże sa­mym prawom wprost są przeciwne; jakaż moc zmusić może człowieka, do działania lego, w czem żadnego dla siebie nie upatruje doLra? Gdzie na wylanie krwi współ­brata, na wydarcie cudzej własności, obojęlnćm spo­ziera się okiem; tam cnota przez sarnę swą piękność, zdziczałych serc nie pociągnie zapewne; tam topór naj­surowszej każni, wkorzenionego nie wytępi występku. Sama tylko najdzielniejsza edukacyi potęga, lego cudu dokazać może: jej dziełem jest, najdziksze uśmierzać umysły, najlępsze zaostrzyć pojęcia, najnieczulsze serca do zamiłowania cnoly pociągnąć. Władza edukacyi jest

O Cói htl prawa , bez obyczajów? (Mo napruzuo ptm&tutisj.

bez porównania większa, a niżeli wtadza praw. Prawo, jeżeli do niego edukacya młodego nie usposobi umysłu, staje się przykrym i nieznośnym tyranom: bo godzi na odebranie najmilszej człowiekowi rzeczy, to jest wolności działania; a te kary, co prawo na winowajców rozciąga, zdaje się umysłowi nieprzekonanemu, że go już chłosz- czą. Edukacya przeciwnie, jest panią słodką i łagodną, nieprzyjaciólką gwałtu i przymusu. Nigdy ona nie dzia­ła, jak tylko drogą przekonania, rozumu i prawdy: jej lekcye zaczynają się z urodzeniem, że tak powiem czło­wieka, z jego się razem wiekiem wzmacniają i rosną, głę­bokie z czasem wypuszczają korzenie, z pamięci i rozu­mu przechodzą do serca, przez doświadczenie i nałóg, przemieniają się codziennie w obyczaje młodzieńca; a tak, drugą staje się w nim naturą, która się odmienić więcej nie może, a która aż do końca życia, w sercu je­go miejsce prawodawcy zastępować będzie. Niemasz lak nie poskromionego, ani tak nieczynnego temperamentu, którychhy edukacya łagoduą swoją powagą, powstrzymać lub ożywić nie mogła. Nadaremnie więc w dopiero rozpo­czętym XIX wieku, wskrzesiciele odrzuconego Epikurej­czyków systematu, chcą nas przekonać: że bohalyrowie szlachetność swoich postępków, zbrodniarze wszelkie swo­je niecnoty, mechanicznemu ciała swego winni składo­wi; że organizacya człowieka, cały dalszy ciąg życia je­go wskazuje. Nauka la; najzbawienniejszym Religii na­szej zasadom, najpierwszym zdrowej moralności przepi-

sóm, wprost będąc przeciwną, sama z siebie upada; i też same niepokonane dowody, które ze świętości praw objawionych wyszły, i wolność człowieka czynienia źle i dobrze najjaśniej okazały, le mówię dowody, na jej zwalczenie aż nadlo są dostateczne. I jakże więc? istota najwyższych doskonałości pełna, Stworzyciel wszystkich żyjących i nieżyjących rzeczy, jeszcze we wnętrznościach maiki, laką człowieka mógłby nadać organizacyą, aby był krzywoprzysiężcą, zdrajcą kraju, mężobójcą, i aby inne najhabniejsze dopełniał zbrodnie? z tą nie zwal­czoną koniecznością, iżby żadna moc, sam nawet naj­dzielniejszy wpływ edukacyi, powstrzymać go nie mógł? Nieszczęśliwe narody! Zginęłyście, jeżeli ta niebezpiecz­na nauka, kiedykolwiek do waszego wnidzie przekona­nia. Lecz nie! żadna społeczność do lego stopnia zaśle­pioną być nigdy nie może. Wynalazek podobny, może się tylko mieścić w kilku zapalonych głowach, nowo­ściami świat omamić pragnących (*). Oddajmy sprawie*

(*) Dzisiejsi badacze Frcnologii i Fiziognomonii, pragnąc się usprawiedlić z lego zarzutu, tnów-ią: ze dusza, je*l jedna* Iłowa u ludzi, przez Stwórcę dana; ale orga­

nizm ciała, jest mniej luli więcej doskonały, i przez Opatrz­ność zostawiono ludziom, aby go doskonalili, luli od złych skłonności, Ku dobrym i Mz)nchclnvm wiedli. Zl«qd wnoszą: ze postrzeżenia (falla, Spurhejtna, Lawnteru i ich zwolenni* ków, nie są przeciwne woli i dobroci Uoci, a moralność zytkuje na tero, bo piętna powierzcbowuc jakich zdroźnośei dostrzegłszy, Kzuka ona tiroilliów zaradczych, i>u ich popra­wie i tfprostowuniu. Przypisck Wydawcy.

/i 9

dliwość dwóm działaczom najsilniejszym, którzy sami tyl­ko, wahającą się na wszelkie niepewności ludzkość, tylu namiętnościami skołataną, przy porcie nieskażonych o- byczajów i cnoty zachować mogą. Oddajmy mówię spra­wiedliwość/W/ju/ tej córce nieba, na oświecenie nie­dołężnego człowieka zesłanej, i rozumowi! za przewod­nika od samej natury nam danemu; pod przewództwo tych dwócli niemylnych rządzców, pierwsze młodości naszej oddawszy lala, nie zboczemy z drogi, do praw­dziwej szczęśliwości nas prowadzącej.

Szlachetni młodzieńce! szczęśliwi jesteście, jeśli o- debrawszy od najpierwszcgo dzieciństwa, piękne z cnot­liwych rodziców wzory, pójdziecie potem pod straż i o- ko, bacznych młodości waszej dozorców: przezorną ich kierowani opieką, przy pięknych zdobiących was talen­tach , staniecie się poczciwemi z nałogu, staniecie się rozkoszą familii, podporą kraju. Nieszczęśliwi przeciw­nie > jeżeli odlał niemowlęctwa zaciągnąwszy wad, nie znajdziecie dosyć czułych rządzców, klórzyhy wady te, wF młodych waszych wykorzenili sercach. Z przeciągiem życia, powiększyłyby się wasze nałogi, i uczyniłyby was ciężarem lej społeczności, w której żyć będziecie. Ale wasz wiek, wasz stan, wasze dobru, wołają na was, iżbyście czerpali i ze źródła oświecenia, i ze szkoły o- byczajiiośei, które otwarte przed wami sloją. Teraz jesl pora: chwytajcież jej się, bo prędko przeminie, i nigdy zwróconą być nie może. U lo tu w tem miejscu, upie-

ką dobroczynnego Monahciu, Au-:xam>ry I, najłaskaw­szego nauk Opiekuna, zaszczyconem, my nauczyciele, ze słodyczą wszelkie dla waszego dobra poświęcimy pra­ce; bylebyśmy tej w późniejsze lata dożyli chluby, iż- bvśmy wiedzieli umysły wasze oświecone nauką, a ser­ca ozdobione cnotą. 0 oby oczy nasze! przed skona­niem spozierały na was, jako na użyteczne kraju człon­ki, okryte zaszczytami, chwalą i powszechną miłością.

WyjątŁi z Mowy Tegoż

poil czas pogrzebu Stanisława Szczęsnego Potockiego, Gcuerato,'od Inlanteryi, roku 1805 dnia 31 Marca mianćj.

tCl flcvcruut cum ouniis pepulns Iirnrt, etu Hłd^Ho. t-i6. /. Much. C. 9.

I opłakiwał go cały naród Izraela, |»lnr£cai wiclluiu.

l^iunY mała roślinka zwolna, przez niedostatek ożywia­jących soków osłabiona, sama z siebie zachwiana, pod gwałtem niezbyt nawet silnego wiatru upada, w okniża- j;\cej ją okolicy, najmniejszego nie czyni to wrażenia, drobny nawet przy jej pniu czołgający się owad, nie czuje jej upadku.

Lecz kiedy ii\h ogromny, na bujnej wyżywiony zi«- mi, rozrodzonemi gałęziami szeroko zajmujaoy prze-

strzoii, różne czasów zniósłszy przemiany, tysiącznym w długim lal ciągu oparłszy się nawałnościóm, wali się nakoniec pod natarczywością niepowstrzymanego losu; brzmi odgłos zwalenia jego w dalekie okolice, pod cię­żarem jego wielkości wstrząsa się ziemia, i wiele in­nych drobniejszych krzewów, od niego żywionych, za jego zwaleniem usycha.

Podobieństwo to, zgromadzeni na ten smutny ob­rządek Panowie! łatwo z was każdy do dzisiejszego przy­stosuje widoku. Spojrzenie na zwłoki zmarłego kogo bądźkołwiek z ludzi, rzeczą być nie może obojętną. Bo nalura w sercach naszych chęć życia zaszczepiwszy, za­szczepiła w nich razem okropne wzdrygnienie na widok obumarłego ciała, któreśmy niedawno ożvwionem wi-

U * «

dzieli. Umierać jest lo los wszystkim ludziom pospolity; ale liczne wieki od początku świata dotąd uplynione, nie nauczyły nas jeszcze, poglądać na śmierć z obojętno­ścią; i choćby liczba tych wieków niezmiernie przecią- gnioną była, nigdy nas nie nauczą. Filozofia, najwię­cej zaś Religia, la pocieszycielka niedołężnego człowie­ka , podają nam wprawdzie dzielne pobudki do po­wstrzymania zbytku naszej czułości, co z samej naszej natury wypływa; żadna jednak moc niezdoła ją zupeł­nie osuszyć. Musimy zatem czuć okropność na widok śmierci; lecz nie w każdym czasie, i nie w każdym przy­padku w równym stopniu.

Zycie człowieka ogólnie mówiąc, jako islności nie­

śmiertelną duszą udarowanej, w jednym porządku stwo­rzenia umieszczonej, życie mówię każdego człowieka w tym ogólnym względzie, równego jest szacunku. Ale w stosunku społeczności i całych narodów i szczególnych lamilij, życie człowieka jednego, jest częstokroć cen­niejsze, nad życie wielu tysięcy innych. Ma wprawdzie swoję cenę każdy żołdak, w szykach pólku stojący; ale na życiu jego nie waży się los narodu. Gdy zginie na placu, traci w nim kraj niedojrzaną, że tak powiem ca­łości swojej cząsteczkę: niechże wódz, którego bacz­ność do wszystkiego się rozciąga, upadnie pod ciosem nieszczęśliwego losu; aż oto tysiączne żołdaki idą w roz­sypkę i po utraceniu jednej osoby, cały naród dźwiga jarzmo nieznośne. I la to jest najsprawiedliwsza i nie­zawodna przyczyna, za co śmierć wielkich mężów, za­wsze za sobą wie'kie zciągała wzruszenia; bo ich życie ze szczęśliwością wielkiej osób liczby, ściśle połączone

9

były. Pismo Święte, piękny nam tego daje dowód, kie­dy opisując bohaterską śmierć wodza Izraelskiego, wy­raża: Et factm est planetas magtius, i stał się płacz wielki; bo bohater praw Bozkich i Religii, wart był łez obfitych.

*

Niech mi się teraz godzi, bliżej do celu mojego mó­wienia przystąpić, facłus est planeins magnwt, stał się płacz wielki: ach nieinałyż płacz! od pamiętnej dnia 14 Marca godziny, rozciągną! się i po naszych stronach... Łzy bolesue, oblawszy mury tutejszego pałacu, skropiw-

szy ulice całego Tulczyna, wdarłszy się.do najjaśniej­szych miasla kątów, od strapionego domu, od niepo­cieszonej żony, od rozkwilonych dziatek, przedarły się w dalekie okolice, przeszły aż do serc przyjaciół, sług i poddanych. Świadkiem byłem, i spólnikiem lej pow­szechnej żałoby. Kiedy smutny brżęk dzwonów rozbi- jąjąc powietrze, doszedł w Humaniu do uszów wszyst­kich nas mieszkańców, już od niejakiego czasu, o nie­bezpiecznym naszego dobroczyńcy zdrowiu stanie uprze­dzonych; kiedy pierwszy raz dał się słyszeć % len głos • okropny, już umarł!... rozpacz wyryła się na twarzy każ­dego, a niemy żal obficie łzami oznaczony, po wszyst­kich się rozciągnął stronach. Nie było stanu ludzi, nie było wieku, któryby nie miał udziału w lej powszech­nej boleści. Lecz nie w samym tylko Humaniu, tak dotkliwy okazywał się widok. Wieść o śmierci dobro­czynnego pana, rychło po całej obszernej rozciągnęła się dziedzinie, i łzami sta tysięcy ludu, natychmiast oblana była.... W kim natura twardość duszy zaszcze­piła, kto obojętne na wszystko żywi w sobie serce; niech­by był wlenczas zajrzał do chat wiejskich, a gorzka ża- * łość niewinnej prostoty, nieohłudnic na czołach i star­ców i młodzieńców' wyryta, nauczyłaby go czułości.

Jakoż żal ten powszechny, wartości męża, którego­śmy stracili, oczywistym jest dowodem. Zejście dobro­czynnego pana, ojca poddanych, który na wszystkich okrążających siebie, hojne zlewał dobrodziejstwa, jest

pysznym tryumfem, którego nie oklaski, ale łkauia są ozdobą. Takie było zejście Stanisława Szczęsnego Po­tockiego, generała od infauleryi i wielu orderów kawa­lera, którego szanowne zwłoki, w tej trumnie są zło­żone. W obalinacb tego jestestwa, które na lem śmier- telnem łożu złożone widzicie, przed którćm ani poch­lebstwo płaszczyć się, ani podłość czołgać się już niema przyczyny, w obalinacb mówię lego jestestwa! niegdyś lak wielkiego męża, macie dowód tej wielkiej prawdy, iż wszystko na świecie jest znikome. Patrzcie! patrzcie! jak na tej okropnej scenie, sama wielkość niszczeje. W grobie ginie wielkość zewuętrzua człowieka; a pamięć tylko dobroczynnego życia, w długie po nim trwa wieki. Po- pruchuieją koście, cała materialna człowieka istność zniszczeje; stawa jednak prawdziwej cnoty, w dalekie pokolenia słynąć będzie etc. etc. etc.

Kiedy zwrócimy oko na życie jego domowe, iłeż cnót rozkosznych, ile owoców dobroczynności nie po­strzeżemy! A chociaż to, co się domowem czjli prywat* nem życiem nazywa, zdaje się mieć bardzo szczupłe w swojem znaczeniu granicę, i jednę tylko familię do­tyka; wielka jednak i co do tego punktu, znajduje się różnica. Czyj dóm, kilku albo kilkunastu osób liczbą, określonym być może, życie takiego pana, złe lub do­bre, w ogólnym wzięto względzie, ma znaczenie do swojego ograniczenia stosowne; lecz kiedy do życia pa*

na, bytność zła lub dobra licznych ludu tysięcy zawisła, kiedy całe prowiucye, przez ich cnolę są szczęśliwe, a przez ich zbytki jęczą w ucisku; na ówczas prywatne nawet podobnych osób życie, inną na siebie bierze po­stać , i w miarę rozciąglejszego wpływu, do szczęśliwo­ści powszechnej lub nieszczęścia, staje się godneui więk­szej chwały, albo większego złorzeczenia elc. etc. etc.

Lecz za cóż mam ranić serca wasze, wspomnieniem dowodów jego ojcowskiej czułości, codziennie wam o- kazywanych? są one nieslarlem piętnem, na waszych wyryte duszach, a pamięć najukochańszego z ojców, trwałą aż do samego zaręczam zaniesiecie grobu. Wspo, mnę więc o innych, których los z życiem jego byl po­łączony. Był Potocki ojcem licznego potomstwa; lecz dzieci jego w drugim uważane rzędzie, składają liczbę nierównie większą. Ilu sług ilu poddanych; tylu można policzyć przez ojcowską jego troskliwość, przysposobio­nych dzieci. Jednych poulałością zaszczycał, drugich dobrodziejstwy obdarzał. Trudnił się losem wszystkich troskliwie; a wartniejszych wznosił do stopnia ich zasłu­dze odpowiadającego, pamięć o nich następcom zale­ciwszy. Te nie zmyślone jęki slu-lysięcznego ludu, które się wznoszą do niebios, to powszednie licznych przy­jaciół rozrzewnienie, tak mocno na twarzy każdego wv- nte, ta rozpacz sług po stracie ojca i pana, którą na czole każdego łatwo wjczylać można, nie sąż najjasniej-

szyiu dowodem, że życie jego było źródłem szczęśliwo­ści wielu ? Przy ogromnym interesów gmachu, przy ciężkiej pracy czułego baczenia, nad tak obszerną dzier* zawą, w ostatnich lalach życia, pomyślność familii, sług i poddanych, zajmowała go jedynie. Oderwany od in­teresów publicznych, w których w calem życia ciągu, nie mógł się oprzeć zawadom, szukał przy schyłku w samej naturze uspokojenia; a la dobra matka, otworzyła przed nim łono, swoich obfitości i niewyczerpanych pociech. Wzrastające w ogrodach jego rośliny, pięknie rozwijające się przed oczami jego kwiaty, uciszyły czułe serce, wie­lu niepomyślnościami udręczone. Przy tych niewinnych zabawach, oLworzył ou obliLe dobroczynności źródło, obszernie i daleko płynące. Dobroczynność ta, z pomię­dzy wielu iuuycli stanów, w ogólności na cały stan du­chowny, a w szczególności na nasze Bazyliańskie zgro­madzenie, obficie się wylała. Ten wielko-myślny pan, z pradziadów gorliwość prawdziwego katolika wyssaw­szy, Religii świętość zawsze szanował, a jej ministrom nigdy wspaniałego nie odmawiał wsparcia etc. etc.

Wiem królkiein mówienia ciągu, kiedy nie mogę w całej pełności wewnętrznego wytlómaczyć czucia, do was wszystkich, klórzy lu przytomni jeslescie, ostat­nie obracam słowa, z charakteru mojego napominając was! iżbyście pominęli na śmierć, klora jest końcem, w jakim bądż-kolwitk stanie żyjącego człowieka. Wiel-

kość imienia i bogactw upada, najczerstwiejszy slan zdrowiu, w oka mgnieniu mknie, przyszłość straszliwa zakryła jest przed oczami człowieka, godzina śmierci niepewna, a jednak konieczna. I cóż więc czynić? W tym smutnym lecz naturalnym stanie, żyć trzeba poczciwie i po chrześeiańsku. Niech tylko życie nasze, z powin­nościami naszego sianu będzie zgodne; a zapewniam, że śmierć z powierzchowności lak okropna, pożyteczną w istocie zostaje. Dobre imie tu na ziemi, będzie trwało po nas; a w przyszłości sprawiedliwy Sędzia, obfitą wy­mierzy nam nagrodę. Po tę nagrodę już poszedł Stani­sław. Przed obliczem Sędziego Koga, stają za nim jego cnoty, stają za nim wołania ludu od wielu dni powtarza­ne, stają za nim jęki przyjaciół i smutnego domu, z gło­sem tylu tysięcy strapionych, łączymy i my wszyscy tu przytomni, głosy nasze do tronu Miłościwego Pana, iż­by dusza Stanisława od win, którym każdy z ludzi pod-

- lega, oczyszczona, jak najrychlej z swoim złączyła się Slwórcą, i umieszczona w przybytku nieskończonej szczę- ślmuści, ścięte imie jego błogosławiła na wieki.

-—♦ *:«e«—

Weturia czyli tryumf macie­rzyńskiej miłości.

Rzeoz wzięta z historyka Liwiusza.

PRZEZ TECOŻ.

<

Już ku muróm rzymskim, pod dowództwem Marcinsza Koriolana zbliżali się Wolskowie: ich sz\ki do potyczki wiedziono, śpiesz;ly'ochoczo, mając na czele lak wa­lecznego męża, gdzie nie bojaźń przegranej, ale samo zuycięzlwo postępować zdawało się. Tuż przy nich je­chał pyszny Koriolan , niosąc w rozjąlrzonem sercu, ży­wą pamięć odebranej zniewagi. Zaledwie zoczy! zdale- ka migające się ojczyste mury, gdy w nim gniew z całą potęgą nienawiści zawrzał, a zemsta jak groźna fala, ze wnętrza jego wylewała się. Rzuca przeto wzrok groźny na miasto, i potrząsając głową, wolności Latynńw za­graża.

r»o

W tom z pod Rzymskich pagórków, ukazał się nie­spodzianie orszak niewiast, których suknie porozdzie­rane , rozpuszczone włosy, i na czołach wyryty okropny przestrach, świadczyły o hliskietn niebezpieczeństwie. Między niemi, jedna i żałością większą przejęła, i po­ważniejsza w spojrzeniu , przodkowala: za klórą zaraz postępowała druga, w pierwszym młodości wieku, do której łona tuliło się przyjemne niemowlę, co niezna- jąc okrutnego losu, igrało z zasłoną okrywającą głowę matki.

Na ten widok niespodziany, zdumiałe szyki wstrzy­mały się nagle, zapomniawszy wojennego zapału. Lilo- ściwe Niebo, dając niewiastom pleć słabą, dały razem moc zwyciężenia czułością serc najokrutniejszych. Tu Koriolan zsiadł z konia, i zbliżył się ku niewiastom; lecz co za widok! na czele innych poznaje Weturię, mat­kę swoję, a przejęły czuciem nadzwyczajnem, jakie na­tura w sercach dzieci wzbudzić tylko może, — Malko! ach Malko! zawołał;—wtciu dla podziwu i swojej czu­łości, więcej wyrzec nie mogąc, wyciągnął ku niej ręce, by mógł uściskać. Lecz matka cofnęła się o kilka kro­ków, i zasłoniwszy się podniesioną prawicą od jego u- ścisków,—Nie! Nie! — wykrzyknie surowym i podnie­sionym głosem,— nie jest ten synem moim, kto nie jest Synem Rzymu!...

Na taki glos maiki, klórą szanować od dzieciństwa był nawykł, na jej spojrzenia groźne, skłonił głowę l\o-

riolan i zamilkł. Matka zaś dalej mówiła. — I pocóż te wojska? pocożeś wodzem Wolsków, narodu lak odwie­cznie Rzymianom nieprzyjaznego?...

Poco? pytasz mię matko! odrzekł Koriolan nieco uspokoiwszy się, — po co?—Ach nie mnie! ale Rzymu niewdzięcznego zapytaj. Zapomniałaś może, że ja po­śród laurów chwały i honoru zrosły,—ja— przez moje zasługi, władzy najwyższej godzien, głupim.niewdzięcz­nego pospólstwa głosem, od rządu konsularnego ode­pchnięty zostałem? Zapomniałaś może, iż jeden niego­dziwy Trybun, pewnie najpodlejszy potomek Plebejskie- go rodu, na mnie, w którego żyłach najczyściejsza krew płynie Patryciuszów, krew bohalyrów, na mnię mówię! którego ramieniem Rzym ocalony, ośmielił się wyrok śmierci wydać? Zapomniałaś może powszechnej radości, uszczypliwych żartów i dowolnego śmiechu, które zno­sić musiałem od pospólstwa wówczas, gdy mię wygnań­cem kraju ogłoszono; jak gdyby za mojera nieszczęściem, przybyło więcej Rzymowi sławy, lub królestw?... I tyż matko! pytasz jeszcze, zkąd pochodzi, że uzbrojony na czele wojsk nieprzyjacielskich, idę przeciw Rzymowi?..

Ach Koriolanie! i kogoż oswoję nieszczęścia, ko- goż! prócz siebie samego oskarżać możesz?—

Cóż znowu! mnie samego?—

» o

Tak jest niestety! Wejdź tylko w siebie, i rozpatrz

własne serce; a wtenczas oddasz hołd prawdzie, i u*

znasz twoje wielkie błędy... Czyż nie ty jesteś ów okrut-

10

nik! co wrzosie panuj^cogo gloilu w Rzymie* wstrzyma­łeś umyślnie na morzu okryta Sycylijskie, by lud oglo- dzony zmusić, do droższego pożądanej żywności kupna? Czyliż nie ly! ów nie ubłagany nieprzyjaciel wszelkiego gminnego rządu, wykrzykując często w szalonym zapę­dzie przeciwko Trybunom? Nie chcialżeś zniszczyć ich władzy! lej władzy, w której pospólstwo zwykło pokładać całą swoją nadzieję i chlubę? Nie lyż jesleś, co jedną ręką podnosząc nader cenę żywności, drugą wyciągałeś miecz na karki Trybunów, by pospólstwu nie zostawić innego wyboru! jak najhaniebniejszą niewolę, lub śmierć same? Idźże teraz, i chlub się twojemi zasługami.

Ach matko! i cóż to wspominasz? Już mogłem być tak małego serca, abym cierpliwie znosił tę przemoc gminu, gminu! który na tu się urodził, by deptał po­wagę Senatu i Pntryciuszów? Abym wreszcie sam widział miecz jednego podłego Trybuna, nad głową moją? Lecz jakież to są prawa ludu, i on sam czymże jest? oto je­dna pogardy godna zgraja, urodzona w barłogu, wycho­wana i zrosła na łonie podłości, bez światła, honoru, lekka jak wiatr, i lak do nowości skłonna, że co dziś kocha, tern się wczoraj brzydziła, niezdatna do rządze­nia sobą, a niecierpiąca umiarkowanego wędzidła. Dla udręczenia nas i hańby, narzuciła ów okrutny Trybunat, u którego sama jest podlą służebnicą. O matko! wierz mi: jeśli lud Rzymski jesl czymsiś, jeśli nie jęczy pod jarzmem iirisku, jakby winien: jestto skutek dobroczyn­

ności senatu i nas, nas Palryciuszów! a dziś, len po­dły molloch, śmie podnosić głowę, obierać się sędzią, uciskać magnatów, karać śmiercią lub wygnaniem,* i w sa­mem nawet Kapilolium, o zgrozo! natrząsać się zsena- lu, i gardzić prawami.

Powstrzymaj o synu ten gorączkowy zapal! Nic, nie jest lo darem senatu powaga, którą się lud Rzym­ski szczyci. Prawa jego nie są przywłaszczone, lub przemocą nabyte: krwią własną, strumieniami na czę­stych wojnach rozlaną, kupił on sobie swobodę, i tą najdroższą ceną, nabył prawa wpływania do rządu; a ty dziś! chciałbyś moc jego obalić. 1 cóż się stanie z Rzy­mem na ów czas, gdy całą powagę w samych Patryciu- szach umieścisz? wzrósł on do lej wielkości i potęgi, nad czem sam durniejesz; ale wzrósł wspólną między Patry- eiuszami i Plebejami zgodą, i wspólnemi działając siła­mi. Znieśże tę,zgodę, odbierz ludowi prawa, lak drogo przez niego kupione; a ujrzysz albo upadek Rzymu, al­bo lyrana na Ironie. Lud Rzymski pragnąłby udzielić wszystkim swoich swobód ; ale lęka się bardzo owych wydzierców. Pokąd skromnym okazywał się Koriolan, był on miłością Rzymu: godła chwały dała mu ojczyzna, i najświelniejszemi laury skroń jego wieńczyła; lecz skoro pycha zapaliła jego serce, skoro ambicia, chciwość i zbytki, wznieciły w nim złośliwą myśl uciemiężenia po­spólstwa; wówczas lud widząc zagrożone swe prawa, już więcej w dobrym i zacnym Koriolanie, nie widział bo-

lialyra i stróża swoich wolności, ale niesLely! dla jego dumy, lękał się ujrzeć tyrana.

Ja zaś lvrau Rzvmu! O matko! możeszże tak o-

4 V

kropną potwarz na mnie ciskać? Ja tyran Rzymu! Rogowie nieśmiertelni! ja, który tylu jeńców, do tryumfalnego wo­zu Rzymian przykułem; ja, który na placu okropnych wojen, wlasnemi piersiami zasłaniałem moich wspól-bra- ci, i który nieraz z narażeniem własnego, życie współ­rodaków okupiłem, jaż mam być tyranem Rzymu? Ach pomnij przecie na pole Anciackie i Koryolskie! nie by­łoby już Rzymu, gdybym rozpierzchnionych żołnierzy moją odwagą i namową, napowrót na plac nie przywo­łał, i tryumfującym nieprzyjaciołom, nie wydarł prawie zwycirztwa. Wzywam na świadectwo wszystkich żołnie­rzy i wodzów, wzywam samych moich przeciwników; ale co mówię! oto najdowodniejsze moje świadectwa, te chwalebne blizny, które dla dobra powszechnego ode­brałem.

To rzekłszy, rozerwał suknią, i na widok publiczny okazał piersi okryte bliznami. Odwróciła Wreturia wzrok swój, od tak przerażającego widoku, a tkliwość macie­rzyńska łzy z jej oczów wycisnęła. Obecni Wolskowie, kLórzy dotąd w cichości zostawali, poczęli szemrać i marsowego nabierać ducha; gdy Koriolau lak kończył.— Te to są znaki, okazując na rany, te dowody mojej am­bicji, chciwości i zbytku. 0 niewdzięczny Rzymie! wisi nad tobą, jakby na skrzydłach fatalna godzina, która

za haniebne postępowanie, żałować ci nakaże. Czterdzie­ści tylko staj jestem od ciebie; ale jutro! jutro niegodzi­wy gminie, sprawiedliwie mię nazwiesz tyranem...

0 zaślepiony! odrzekła matka, i któż cię sędzią własnej ojczyzny postanowił?

Ojczyzna, nie mająca żadnego nademną względu, bez wykroczenia, chyba za to, żem walecznością i krwią własną powiększył jej chwałę, ojczyzna mówię niewdzię­czna! zniesławiła mię, potępiła na wygnanie, odtąd nic z nią nie mam wspólnego; ona pierwsza potargała te ogniwa, co mnie lak silnie łączyły. Tak więc zostawiony samemu sobie, uwolniony od obowiązków obywalela, czas jesl i pora, abym okazał moje prawa, i pomścił się za laką niesprawiedliwość.

Więc dobrze, dopełnijże chwalebnego czynu, i za­cznij uajpierwej ode mnie. Pogrąż miecz w tych wnętrz­nościach! są one aż nadto winne, bo nosiły jednego z najohydniejszych wyrodków: ukarz więc mój występek,

acz mimowolny! A kiedy zbroczysz krwią macierzyńską

•* « • ■ i

zbójeckie ręce, postępuj dalej w swoich zbrodniach: oto włóż kajdany na własną ojczyznę, zesromoć ją, spustosz, powywracaj świątynie i ołtarze.

Ach matko! o śmierć mię przyprawiasz. Pierwej, niżbym przyszedł do lej bezbożności, niech mściwa Jo­wisza ręka, piorunem mię przeszyje.

Za cóż to drżenie, taka lękliwość? Wzdrygasz się

przebić macierzyńskie tono, a pragniesz śmiertelnym cio­sem ugodzić ojczyznę? Cożeś mi winien? olo kilka pro­mieni światła, oto jedne nędzne życie; a dur ten, tak jest błahy, że go i najlichsza z mojej płci, udzielićby ci mogła. Ale Rzym synu! ale ojczyzna! ona ci dala wszysU ko. Urodziłeś się wolnym, pomiędzy temi starożylnemi murami, w tym przybytku świętym wszelkich cnót, praw­dziwej wielkości i przykładu. Rzuć okiem na twoje przod­ki: oto Brutus! wierny ojczyznie, złośliwe syny sam wła­sną rękę zabija: olo Iloraciusz! sam staje przeciw całej Toskanii: olo Scewola! bez zmarszczenia nawet pali rę­kę, za ten przypadkowy występek, że go w wymierzo- nyni razie zdradziła. Ty sam tejże ojczyznie, własną odwagą, rnęzką wytrwałość, poświęcającą się duszę, le obyczaje czyste, i ów wysoki do chwały zapał, winien jesteś. I laką to ojczyznę, tę pierwszą nas wszystkich rodzicielką, dziś zniszczyć zamyślasz?... Pomyśl więc i zadrżyj!...

0 matko droga! jakiemiż ścieszkami do pokonania mojej słabości postępujesz? jakiejże ofiary ode mnie wy­magasz?...

I jakże! więc chesz nagrody bez walczenia? Nie! niemasz tam chwały, gdzie niemasz znojów. Wymagam ofiary godnej ciebie, godnej syna Rzymu i mojego. Wy­magam po sercu twojem lego, czegohyś sam nikomu od­mówić nie mógł i nie powinien. Jeśli bowiem od przed­sięwzięcia bezbożnego powstrzymasz swoje ręce; jeśli

Rzymowi, klóry przez moje usta żebrze, dozwolisz po­koju; jeśli prośbami maiki, wzruszy się Iwe serce; jeśli ojco-bójcze żelazo odrzucisz od siebie, ty bohalyrem swo­jej ojczyzny, bobatyrem naszego wieku, miłością Rzy­mu, chwali pokolenia, i podziwem potomności staniesz się!... Lecz jeśli wytrwasz w niecnym zamiarze, jeśli poniesiesz śmierć, spustoszenie i niewolą Rzymowi, nie­stety! staniesz się obrazem przestrachu i obrzydliwości; a może z kości pozabijanych współ-braci, powstanie ja­ki mszczący się Brutus, co świat od podobnej potwory uwolni. A gdybyś nawet osiadł na tronie; rozumiesz, że i wtenczas będziesz szczęśliwym? Okropne' zgryzoly, te nieodstępne towarzyszki występku, pożerać ci będą serce w każdym czasie i momencie: tysiące mar połączy się, bv cię raziły w samym nawet spoczynku. Ujrzysz w śród cichości i głębokiej nocy, krążące kolo twego łoża wy- bladle cienie zabitych i pomordowanych; a sącząc krew z ran otwartych, z okropnym jękiem pytać się poczną,

o przyczynę twojego szaleństwa. W tak opłakanym sta­nie, nie będzieszże drżał na widok każdego Rzymianina? nie będzieszże mial dziennej i nocnej wojny z żywemi i umarłemi? a co więcej, nie będzieszże w ustawicznym z samym sobą niepokoju?... Ach Koriolanie! ach synu! jeśli własna twoja spokojność. chwała i szczęście są mi- łenii, zrzeknij się gniewu, i przybierz zuowu szanowne imie syna ojczyzny. Oto cię błagam przez nasze bogi: oto proszę i modlę przez lę waleczną rękę, co nas o-

cnlala, a którą teraz do mojego serca przytulam i łzami oblewam. O niepuszczę jej! niepuszczę! pokąd nie dasz przyrzeczenia, że przebaczysz Rzymowi. Ty milczysz! ty swoje spojrzenie ode mnie odwracasz?... Ach towa­rzyszki! padnijmyż do nóg, i zwyciężmy tozakamieniałe serce!... Bogowie! co z wysokości niebioslosem Rzvmu

u • •

władacie, uwieńczcież szczęśliwym skutkiem, ten ostat­ni macierzyńskiej miłości wysiłek. Niech go wzruszy żal powszechny! plącz własnej żony, która z tkliwością po- gląda, i ręce ku niemu wyciąga! to wreszcie kwilenie niemowlęcia, tego opuszczonego sieroty, a jego syna!...

To rzekłszy, porywa z łona matki niemowlę, i po­dając ojcu, uklęka wraz z drugiemi. Widok tak czuły i przerażający, sprawił plącz i jęczenie, i stał się przy­czyną, że sami nawet Wolskowie poczęli krzyczeć:—Po­kój! pokój! pokój!—Koriolan podobnież do łez rozczu­lony, podniósł matkę, a tuląc dziecinę, rzekł nakoniec:— Zwyciężyłaś mię najdroższa matko! niech Rzym odtąd cieszy się pokojem; ale on jest skutkiem macierzyńskiej tryumfującej miłości. Tę odpowiedź potwierdziły tysiącz­ne odgłosy; a Wołskowie natychmiast ku swoim grani­com oddalili się.

go, ltiskupii unickiego, r. ISO? d. 23. Stycz­nia zmarłego;

1MI/KZ TKOOŻ NAPISANEJ / u> Humaniu łlntkawaućj*

0 Tl! który w tęsknocie im piistyrli y/iein tonie,

\\ yilartv l»v<liM* <l/.ieciom i kochanej żonie,

|łr/p/- smutne pienia (llojjim przeniesione wiekiem, L/.V {jor/.kie W7.liu<l/a*£ w każdym, ktokolwiek jest

e/.łekiem.

0 ty! klórv pr/.v boncie pełni ciężkiej bieily,

Tak dotkliwie* się skar/jl, wspomóż mif Owidy!

1 ja leż plac/.*; jak ty, o oby! \t\ oi»jey ] te nonie marzenia, i te tl/ientie znoje,

I len serca niepokój, i »lus/.y mej jęki,

Mojjły l»\e wsparte tkliwym stylem t w oj ój ręki. Slii«i/uii*ś płakał, wyznaję, boś postrada! żonę, Postradałeś ojczyznę, diieci ulubionej

Lecz i żnin mojego pobudki niemałe,

Dzieli ęo razem /e mną zgromadzenie całe.

To jest tiilla serca , podług Iwejyo zdania (*),

Kto plącze razem z nnnti, poi holu ochrania.

Ale w &wieżćm zdarzeniu , po okropnej wieści, lin więcej jest pLiczących, teiu więcej boleści.

Z natury człowiek w biedzie lito&cią się cieszy;

Lecz cznje sum teł; ciszej w pośród smutnych rzeszy. Ach! gorzką mam pociechę w sercu udręczony, Patrzeć na Izy mych braci, słyszeć śmierć i dzwony. Tacyt, w groźnym dla Hzymu pisząc dzieje wieku, (**), Chciał siv /rzec duru, który natura w człowieku

Zaszczepiła, chciał mówię , .

Aby razem z milczeniem wziął niepamięć w zysku. Ach i ja ! w tłumie uczuć, już bliski rozpaczy. Wzywam Nieba, niech znnsły przytłumić mi raczy, Niech uie cierpię, gdy serce lak ciężko się bije,

Niech w niem (rwa spokojniejsza pamięć póki żyję. Cały skład moich członków ruchy niespokojne Miotają, dusza czuje niedoznaną wojnę:

Wtym stanie, to co całą istuość moją nęka,

Drżąca nie chce wyrazić, choć ją zmuszam ręka;

A umysł udręczony najstraszliwszym razem, Na|>rzemian, to krew burzy, to mię czyni głazem.

(') Solatium tst iniseris 9 totios hahuinse dolori.i. i)vid. Pocie­chą jest nieszczęśliwego, mieć towarzysza niedoli.

(“) Siemortnm tfuofjiic ipsam voee perdidis.iemtts, si tam in ho- słra poiesiatc esset, oblwisei, tjttam taccre. Tacitus.

O gdyUysmy mogli utrącać pamięć wrux zmową! i gdjUy w na­szej !))!» mocy, eheialhym i zapomnieć i zamilczeć.

Arii umarłoś Slefauic! śmierć nielilościwa Z żalem całej owczarni? pasterza porywa.

Przeszedł dzień, ten dzień smutny, w księdze przezna­czenia

C/arnvni rytv kolorem , między zmarłych cienia

I ciebie wlrąca* ciebie! którego dni drogie, • * Zapłaciłbym iiićiu życiem , gdyby losy srogie lkrzcstuJy lift korzystnej dla wszystkich przemianie; Jjb>m konał z hłodyczn , ty byś źjł Stefanie!...

—•*»»*««*>—

III.

@ ©£@28 lloz maiły cli Oiób*

m w /;>

List Stanisława Szczęsnego Po­tockiego Generała od Arty­lerii, do Andrzeja Odyńca Wojskiego Podolskiego,

r. 1789 d. 21 Lutego t Tulczyna.

Wielmożny Mości Panie Wojski mniejszy Podolski, i Dobrodzieju!

]\ikogo podobno w krajach Rzeczy-pospolilej niema,.kló- rjby czy pamięcią niezasiąguął, czy z dawniejszych przy­kładów dostatecznie nic był przeświadczony, jakie rewo- hicie i wzburzenia wewnętrzne krajowe, zadawały Pań­stwom R. P. i Jej mieszkańcom klęski; żebym nie przy­pominał dawniejszych nieszczęść, ostatnie w oczach na­szych prawie działańe, serca nasze wzruszyć powinny, i do wspólnego zbudzić starania; abyśmy pokój pożą­dany i bezpieczeństwo życia i majątków naszych, roztropną czynnością utrzymać mogli. Widzieliśmy jeszcze nic-

dawno, domy nasze krwią zbroczone, wsie i miasteczka trupami zasłane, ludne i już zamożne siedliska w perzynę obrócone, i samych siebie niszczące; a nakoniec spusto­szony kraj—Bójmy się kochani współ-bracia, odnowie­nia lak smutnej sceny! Niech przynajmniej nieszczęścia nas nauczą , jak roztropnemi być należy, aby ojczyznę, a z niemi majątki i liczne dziatki nasze ocalić. Przezorne Jego Królewskiej Mości Pana naszego miłościwego, złą­czone z konfederowanemi II. P. stanami rozkazy do woj­ska krajowego, utrzymanie spokojności publicznej za cel mające, dostaLeczuie przez lę garstkę wojska wykonane być nie mogą, jeżeli JO. JW. WMę. Panowie dziedzice, posessorowie dóbr w tem województwie leżących, i ich rządzcy, do jednego wraz z nami nie będą chcieli dążyćcelu.

Wieści, które się po kraju rozeszły o buntach chłop­skich , a które nawel i płonnie rozgłoszone, nigdy bez szkody krajowej być nie mogą; (gdyż industria, handel, i gospodarstwo, przyszłych obawa mniemanych klęsk, przerywa), największej warte są attencji; nietylko żeby zapobieżyć wcześnie skulkóm, tyle nieszczęść za sobą wiodącym, ale nawet aby też płonnym wieściom, szerzyć się nie dozwolić, które szczęśliwość krajową przerywają. 'Któż bowiem szczęśliwym w zakącie domu swego być może, w ustawicznej zostając bojaźni?

Przeświadczony jestem, że i pospólstwo nasze czuje dotąd, jakie dawniejsze zgraje buntownicze, im samym przynosiły klęski; i że lud, im liczniejszy, im ludniej-

szy, tem jrst nieszczęśliwszy, gdy zwierzchnego rządu, który bezpieczeństwa kraju majątków i życia przestrze­ga , zrzuca hamulce. Do tego już publicznego prawie przekonania, gdy JO. JW. WMę. Tanowie dziedzice, p«* sessorowie i ich rządzcy, ostrzegać zechcą swych podda­nych ; że ich własne dobro , od spokojności publicznej zawisło: prawda da się uczuć i prostym umysłom, a do­broć Panów i ludzkość, serca ich zniewoli. Sprawiedli­wością, roztropnością i dobrocią, lepiej się spokojność krajowa utrzymuje, niż więzami i chłostą, która więcej rozjątrzać zwykła.

Jeżeliby jednak te sposoby, które podaję, nie były skuteczne, prośbą jest moją, aby JO. JW. WMę. Pa­nowie dziedzice, posessorowie i ich rządzcy, widząc, że się w jaki sposób wzruszać może spokojność publiczna, mnie uwiadamiać jako najspieszniej i dokładniej raczyli; a zapewne nieomieszkam lam się sam znajdować, dla zapobieżenia złemu, gdzie obywatel będzie w niebezpie­czeństwie. Dopraszaćsię przy tein mam honor, aby ob­winionych o wzniecenie buntów, do bliższych krajowego wojska komend odesłać, końcem tych dochodzenia prawdy, i zabezpieczenia wczesnego, niżeli się zle rozszerzyć może. Wziętość WW. Mę. Pana i kredyt w kraju, najlepiej wspól-ziomków do tego zachęcić potrafi.

Oddaję mię jego przyjaźni, z prawdziwem upowaźe-* niem zostając, WWM. Pana Dobr. szczerze życzliwym i najniższym sługą etc.

Kopia Listu Stanisława Trem­beckiego do K. J. P. oŁoło r. 1800 pisanego.

- O.■ ■

Monseigncur!

#

Stylu do mnie użytego, nie przewidziałem i nie mogłem się spodziewać. Kiedy komu dystyngowane ciągle oświad­czają względy; jest w tem trochę barbarzyństwa, chcieć rozmyślnie takowe serca odpychać i obrażać.

Rzecz, o klórą chodziło, jest lakowa. Mnie zrujno­wanemu zupełnie, Król naznaczył 1,000 dukatów na opłacenie części długów moich, i nieuskutećzniwszy u- marł. Udaję się do jego synowca, i proszę go samego rozpoznać tę pretensiją. Jeżeli mi ją sam przysądzi, do­

brze jest; jeżeli nie przysądzi, i tem się kontentuję bez dalszej appellacji. Już na lem wszystko-by się było skoń­czyło; i nie potrafię zgadnąć, czcmu się nie skończyło.

Oddaję pod sąd której-kolwiek osoby, czy z grubych czy obyczajnych narodów, czyli tu w czemkolwiek uchy* biłem. Książe Synowiec, życząc sobie zatrzymać to, co mi stryjowska destynowała sprawiedliwość, i niechcąc sum być sędzią, cboć go o to proszono, odsyła mię do kommissji.

Aż póty niemam na to nic odpowiedzieć: wszystko to jest w naturze. Jedna ztąd dla mnie wynika szkoda, że niemam szczęścia, jako widzę, od Księcia być zna­nym. Żeby więc o innie błędnej nie miał opinji, obie­cuję mu, i niechybnie dotrzymam; iż jeżeli przypadkiem kommissia tę kwotę przysądzi, tegoż samego dnia, któ­rego się jej dotknę, rozdam ją na uboższych ode mnie, aby prosili Boga, żeby on tym, którym znakomite zwykł dawać męztwo, wszelkich także innych udzielać raczył darów'....

Tu koniec interesu. Teraz niech mi się spytać go­dzi, jaka przymuszała potrzeba, aby bilet Książęcy do mnie, napełniony był persyllazem (*), od początku do końca? Ustępując w każdej innej mierze, mam sobie za obowiązek przeslrzedz, że z lakowej strony, ja mocniejszy jestem; ale do osób, którym cokolwiek należy względu,

(*) Wyra* francuzie, znaczy szyderstwo.

używać go nie zwykłem , a nawzajem ani do mnie uży­wanego nie lubię, a czasem i nie ścierpię. Jesieni zpro- fessyi miłośnik prawdy: wvrazileui był, iż niewiem, czy kio więcej nademnie dla Króla podjął hazardów1; i lo jesl najczyściejszą prawdą. Na to Książe odpisuje, iż wie, że ja dla Króla robiłem wiersze.

Były niegdyś wieki tak grube, lak ciemne, w' któ­rych rozumiano: iż człowiek umiejący pisać, albo czylać, niewieściuch jest, i do niczego więcej zdać się nie może. W naszych czasach, insze jest zdanie; i gdyby świa­dectwo za sobą samym nie było podejrzane, powiedział­bym: iż ani mnićj ani więcej, ale właśnie lyle znam się

9

z ruszniczyrn prochem ,* ile z piaskiem do posypywania. Jeżeli lo być może, na kolanach proszę, aby leniu Książe na gole słow-a wierzyć raczył. Niechcę podnosić wiele in­nych nieprzyzwoitych i przykrych biletu wyrazów; bo to mogłoby mię zaraz zaprowadzić dalej, niż pragnę.

Zostaję mi najpokorniej suplikować o jednę łaskę, i już nigdy więcej o żadną drugą, a la jesl: aby Książe Jegomość, wszelkiego do mnie pisywania, łaskawie prze­siać raczył nazawsze; gdyż lo mogłoby mię uczynić nie­szczęśliwszym, niż doląd jestem; co b;loby przeciwko wspaniałości i słuszności etc.

NftKłtOI

.MWHH^M^WtMM««łM»888ł8»»H»»»Si881łMmMMMłMMMHlH.

I

List Dyonizego Korzeniowskie­go, Sędziego Winnickiego, do TadeuszaKopczyńsbiegoDe- putata Sądu Gł. Kij o w. r. 1815. z Winnicy.

W rozmowie z W. Zabłockim, dowiedziałem się o chęci JW. P. D. umieszczenia w tutejszych szkołach JP. Igna­cego. Mam i ja jednego syna, któremu na Onufreja rok ósmy skończył się; oddaję go także do szkół. Mam przeze mnie sposobionego człeka, niejakiego Meleniewskiego, którego ojciec, dawniej woźny Pt. Machnowieckiego, u- hogo żyje w Machnówce. Aże w czasie examitiów przed pięcią laty, widziałem lego biednego chłopaka, i z pilno­ści i z obyczajów chwalonego; więc dla zasługi przed Bo­giem , ofiarowałem koszt na utrzymywanie om>jjo w szku-

łach. Nie zawiódł ou mojej nadziei, i nauki i obyczaje udoskonalił. Ma zalety najpiękniejsze; i lak jesl dobrego serca: że mimo wielu żądania, bez mojej woli nie chce żadnych innych przyjąć obowiązków, ale poświęca się do uformowania mego svna. Świadkiem lego wszystkie*

O • g «

go jesl W. Zabłocki, i przystaje na lo, aby Ignaś był jemu powierzony. Jednak ja odwołuję się do decyzii JM. Pana Dohr. Wyznam oraz, że lego Meleniewskiego figura nie jest pokaźna; ale my ani tancmistrza, ani komedianta, do dozoru dziatek potrzebywać nie możemy. Sumieniem ręczę, że w.naukach i obyczajach, dozór będzie dokładny. Jeżeli to zda się J\V. Panu Dobr. lo ja znajdę ukonten­towanie wypełnić jego wolę.

Mieliśmy rozkosz patrzeć na wysoki postępek mło­dzieży w tej szkole. Prawda, że i dawniej z tutejszych uczniów, szkoła Krzemieniecka, hrylanlowala koronę chwały swojej; w liczbie klórych był P. Piotr, Czarnomski, Sieńkiewicze, Iiłotnicki, Sawicki, Sienkiewicz osobny, i wielu innych. Jednak len rok nieporównaną pokazał wyższość. Wybrany dyrektor gimnazium Ksiądz Macie­jowski , i odmienieni professorowie, szczęśliwe zjednali skutki swojej pracy, przez Irafne wpojenia ambicii, emu- lacii, i sam gust do nauki w serca młodzieńców. Co bar­dzo dotykalnie osłodziło rodzicom i opiekunom, ich ł,rudy i koszta dla dzieci robione. Było speklalorów w czasie eNaminów publicznych, więcej 200 osób, przez całe Irzy

dni; którzy zapewne nie odmówią sprawiedliwego świa­dectwa, godnym tym nauczycielom należnego.

Przyjemną jest dla mnie rozkoszą, przypomnieć mię szanownym laskom i sercu J\V. Pana Dóbr. klónm mnie i działki moje nazawsze oddaję, z winnem uszano­waniem etc.

——

*

List H. Błotnickiego f do Dyo- nizego Korzeniowskiego Sę­dziego.

11. 1815 z Wilnu.

»|»

List W. Pana Dobr. z przyłączonemi rubli assygnacyj* nych 1,000 odebrałem, i zaraz je oddałem Ludwikowi, klóry dotąd bawi w Wilnie. Wdzięczen jestem za zaufa­nie, które W. Pan we mnie pokładasz. Lecz ile z jednej strony przyniosły mi ukontentowania jego wyrazy, tak chlubne dla mnie; tyle z drugiej ucierpiałem na tem, że Ludwik przez dziwactwa swoje, acz warte nagany, zasmucił serce szanownego ojca swego. Będąc teraz bli­żej niego, miałem sposobność zajrzenia do jego serca: widziałem lam szczere przywiązanie do swoich rodziców, między innemi gruntownemi cnotami umieszczone, i przekonałem się; że jeśli zbyt oczewiste pozory, są prze­ciw niemu, istota jednakże jest za nim. Darujesz mi tedy W. Pan Dobr. jeśli się ośmielę usprawiedliwiać tego

dziwacznego , ale razem poczciwego angiomana. Łatwo jest bronić tej sprawy, którą rozsądza przywiązany oj­ciec ; gdzie patron jest przyjacielem oskarżonego, a len jest sędziego synem. Martwi to W. Pana, że Ludwik potrzebując pieniędzy, nie prosi o nie swego ojca. Ale Ludwik pisząc z Warszawy do W. Pana o pieniądze, przy­rzekł że to będzie raz ostatni. Pamięta 011 o lem bardzo dobrze; i to było przyczyną, że ze swojemi potrzebami nie zgłosił się do niego. Prawda, że wtem razie to, coby było uczciwą dumą względem obojętnej osoby, staje się dziwactwem, gdy jest zastosowane do ejca. Ale Lud­wika głowa, tak jest nabiła fałszywym honorem, jego serce napełnione tak żywemi pamiątkami nie zawdzięczo- nych dobrodzirjshv, klóremi jest obsypany od W. Pana Dobr.; iż wtem razie zapomniał o Lem, żc to jest spra­wa z ojcem, zapomniał, że nie jesl w jego n'ocy wy­nagrodzić dostatecznie, wszystkich trosków rodzicielskich. Kie wymawiam go w tym względzie zupełnie. Czuję tylko, że byłoby to za nadto surowa kara za dziwactwo, być posądzonym o niewdzięczność, i mieć do wyrzucenia zmartwienia lej osoby, której wszystko winien, i która teraz karząc go za niepamięć, przysyła mu 1,000 rubli na zaspokojenie tych potrzeb, z klóremi nie chciał się do niej zgłosić. Może być, że przyjaźń dla Ludwika, nie pozwala mi patrzeć bezslronnem okiem na jego czynno­ści. Jeżeli więc za gorliwie mówię na jego obronę, racz

to W. Pan Dobr. przypisać lej pobudce, a razem moje-

13

mu nie doświadczeniu, któro jeszcze nie może gruntownie sądzić o rzeczach. Niechciej jednak rozumieć, abym po­dobnie utrzymywał, kiedy z nim rozmawiam: pobłaża­jący obrońca t jest wtenczas najsurowszym jego oskarży­cielem.

Co się tycze jego ulubionej Anglii, i zamiaru konie­cznego jej zwiedzenia; jest-lo wszystko płodem zapalonej jego imaginacii. Wymyślił on sobie ideał doskonałości kraju, którego wszyscy mieszkance bez najmniejszego wyjątku, są odważni, szczerzy, prosto-duszni; i len umieścił w Anglii. Odtąd wyobrażenie tej ziemi obieca­nej, stało się przedmiotem wszystkich jego myśli, zatru­dnień i zabiegów-. Wszystkie inne kraje, są napełnione stworzeniami płasko-myślącemi, które nie żyją, lecz we- gietują tylko. Lecz kiedy się bliżej przypatrzy swoim doskonałym Anglikom; kiedy się przekona, że i w tym ideale doskonałości ludzkiej, są tchórze, zdrajcy i nie­uki; kiedy ciężka ręka doświadczenia, wyrwie mu z przed oczów ten omamiający pryzmat, przez który zapatruje się na Anglią; w ten czas powróci spokojnie do Bochen- nik, i z równem ukontentowaniem liczyć będzie sterty na toku, jak teraz chciałby czem prędzej widzieć okręty na morzu. l\a taką chorobę, niema innego lekarstwa, jak czas i doświadczenie. To jest wszystko, com mógł wyrazić o Ludwiku: przystępuję teraz do własnego in­teresu, etc.

*>0®®®®®®e®e®®®®®®©®®S®Qe®®S®ee©8S®®©®®*

Mowa Ludwika Kropińskiego G. W. F. przy rozdawaniu me­dalów i listów pocbwalnycli uczniom Liceum Wołyńskie­go dnia 30 Czerwca 1820 roku w Krzemieńcu.

Od czasu założenia lej świetnej szkoły, gorliwością ś. p. Tadeusza Czackiego utworzonej , ofiarami obywatel- skiemi i czynną opieką Księcia Kuratora wspartej, a dobrodziejstwy Najjaśniejszego Cesarza Ali^andka I. obsy­panej, i do stopnia Liceum wyniesionej; po raz piętnasty szanowni wspóJ-ziomkowie zbieracie się w to miejsre, dla przekonania się o korzyściach, jakie uczniowie odnieśli z nauk, v tvm instytucie dawanych. r « # «

Poslęp uczniów wielki, którego świadkami byliśmy, dowodzi zdatności i usiłowań nauczyciełów, a pilnego przykładania się uczniów; ale z nauk rozszerzających

powszechne światło, jakże złe dla kraju, jakże złe dla całej społeczności ludzkiej wynikłyby skutki, gdyby się nie łączyły z niemi cnoty i dobre obyczaje.

Żyjemy w wieku, w którym więcej niż kiedy wrą młode namiętności, w wieku, w którym nie o tyle nauki

się ^zniosły, o ile, czysta zniżyła się moralność. Żądza nowości, wielkie zarozuinienie osobie, pogarda nawet religii, a z nich wynikające albo obojętność na wszystko, albo zapał do nadzwyczajności, są to cechy,. któremi po wielu miejscach i krajach, odznacza się wychodząca na świat młodzież. Dzięki tobie, uginający się pod lalami zasług, zastępco dyrektora! dzięki wam, światli i gorli­wi nauczyciele Liceum Wołyńskiego! żeście tej rozsze­rzającej się po cnlej Europie zarazy, w wasze nie wpu­ścili mury; dzięki i Tobie, świetna jutrzenko przyszłości naszej, szlachetna młodzi! żeś jej nieprzyjęta. Nieusta- wajcie w tym zawodzie: pomnijcie, żc ten jest prawdzi­wym dobroczyńcą rodu ludzkiego, kto cnoty i dobre obyczaje w młode wpaja serca; ten jest przeznaczony do szczęścia i uszczęśliwienia, kto je w sercu przyjmuje. Człowiek młody, który przy pierwszym na świat wstępie, swoje nauki i talenta skromności, rozum rozsądkowi, a serce rnotóm nazawsze pod slraż poddaje, staje się człe­kiem doskonałym, i dopełnia swego przeznaczenia: z ta­kich bowiem tylko ludzi, ulwarzają się prawie obywa­tele, nicskażeni urzędnicy, nieodtączający ludzkości od odwagi ryccrze, przykładni kapłani, słowem, ci wszyscy

na których się związki towarzyskie, polega i chwała Tro­nu i Narodów , szczęście osobiste i dobro powszechne wspierają; takich to nam mężów zbiegłe wydawały wie­ki; takich niedawno nawet zgon opłakiwaliśmy. Mylne mniemania, szkodliwe krajowi uprzedzenia, że Polak za granicą więcej i łatwiej nauczyć się może (ego, co Polak umieć i czuć powinien. Zapomnieliśmy, że sławnych Polaków orężem, nauką i radą, umieszczonych w rzędzie wielkich ludzi, niemały poczet liczemy; a przecież każdy z nich na rodzinnej ziemi, zbierał pierwsze wrażenia tych wielkich cnót, talentów i czynów, klóremi później siebie i kraj wsławili.

Do pociech więc, jaką nam dziś sprawia korzysta­jąca z nauk, i ugruntowana w moralności młodzież, do­dajmy i tę nadzieję, że przesąd wychowania dzieci za granicą, przesąd im i krajowi szkodliwy, wkrótce u nas nazawsze zginie; i że młodzież, w tym jedynie celu obce zwiedzać kraje będzie, aby czyste pożytki w nich ze­brane, na ojczystą przeniosła ziemię.

Ach! czyż mogę szlachetna młodzi, wśród marzeń

0 twojem i naszem szczęściu, nie wspomnieć imion twych dobroczyńców? Najpierwszym z nich i największym, był Tadeusz Czacki, założyciel tej szkoły; w której każdy przedmiot, każde miejsce, każde zgromadzenie, i ledwie że nie każda chwila, stawia przed nami jego obraz, jego dla was poświęcania się , jego trudy i prace, jego życie

1 zgon. On to zapominał o sobie, aby o was pamiętał;

on to wprowadzając was na drogę cnoty i szczęścia, ni­czego dla was nie skąpił: wszystko w nim było wielkie, serce ikliwe, sumienie bez skazy, dusza dzielna, prawe obywatelstwo! Szli za jego przykładem Czech i Feliński: oba równie jak Czacki, wśród prac i trudów około wa­szego dobra, zbyt wcześnie dokonali życia.

Naśladując ich cnoty i gorliwość obywatelską, postę­pując za niemi do tej najpiękniejszej chwały, którą wdzię­czność pokoleń w wiecznym utrzymuje blasku, nagrodź im kochana młodzi, ich dla ciebie ofiary, nagrodź te wielkie straty, jakie oni w tylu znakomitych poniosły miej­scach. Ale któż wie? może to was, o bogdujby lak było! Bóg przeznaczył na ich zastąpienie!...

Wy uczniowie ! celujący pilnem przykładaniem się do nauk, i ścisłem dopełnieniem waszych obowiązków, przy­stąpcie do odebrania nagród , przez władzę edukacyjną wam przeznaczonych, przyjmując je z ręki płci pięknej, której wszyscy i zawsze winniśmy cześć, uszanowanie i obronę. Idźcie i świadectwami pocieszcie naprzód łych, od których wzięliście życie, i wschodzącej młodości winiliście wychowanie; a wszędzie gdzie was los poprowadzi nieście w sercach wdzięczność, dla waszych dobroczyńców znikłych

i żyjących, wdzięczność dla waszych nauczycielów, dla miej­sca nawet tego; gdzie was nauczano czuć i szanować IIoca, cnoty i prawa, jedyne źródła, z których serca ludzkie czerpać mogą pociechy nadzieję i samo szczęście, etc.

——

ara«WSW«SVVV.VtVV.,.VAWl^VW-,,WI®

List odpowiedni E. Mieli a ła Łomnickiego F. B. do Wydawcy

ii. 1822 % Baru.

——+•&<*+*—

Bardzo słodka i wdzięczna dla mnie odezwa jego; ale szacując go, niewiem co mam odpowiedzieć, gdy uwa­żam , że nad moje siły, ważny na mnie obowiązek wkła­dać raczysz. Pochlebia lo miłości własnej, i zaszczyL mi czyni, że mąż zacny, miłośnik nauki mądrości, obiera mię za sędziego prac swoich. Przypominam jednak sobie

o sławnym Molierze, który gdy skończył jaką sztukę te­atralną, zawsze chciał mieć zdanie o niej swojej kucharki: więc odczytywał przed nią, co napisał; a gdy widział, że ją opisy albo rozśmieszały , albo rozrzewniały lub po­ruszały, pewnym był piękności w dziele zamkniętych. Podobnie nieśmiertelny de la Fonlaine, nigdy nie zaczy-

* O « v

nał pisać, pokąd żony swojej nie zasiągnął zdania ; cho­

ciaż żona jego na literaturze i rymopistwie, najmniej się znała. Te dwa przykłady tyle mię ośmielają, że uprzej­mie proszę pana, abyś mi prac swoich literackich, do odczytania powierzyć raczył. Spis onych zapowiada nie­winność zamiaru, i owego ducha pisarskiego, który nie­rozłączną ma przyjaźń z mądrością. Nie należy łączyć pisarzów, usiłujących poprawnie, niewinnie, a tem sa­mem użytecznie pracować, do onych autoro-manicznych ichmościów, kiórzy piszą albo dla tego, by dla próżnej sławy, światem zakłócili, albo jak mówią: swoje trzy gro­sze wścibiają, by się tylko wcisnąć w regestr pisarzów. Znam sposób myślenia jego: kuchasz mądrość, szanu­jesz czci godną wiarę naszę, lubisz porządek życia to­warzyskiego; więc pisarzem być możesz, a podobnych pisarzów nawet miliony nie uszkodzą, nie znudzą, i po­dobać się mogą. Takowe piśmiennictwo, możnaby po­równać do obszernej łąki; gdzie kwiaty, krzewy, zioła i ziółka, w rozlicznych kształtach, barwach rosnące i roz­łożone, jednym’ dają zdrowie, drugich wonią rzezwią i posilają, tych rozmaitością i pięknością bawią i zachwy­cają. Czekam więc z upragnieniem prac pańskich, wy* znając uszanowanie obójgu, etc.

List do Wydawcy Brata Ale acandra

Ił. 1 liii 7 z f T ilna.

«——.

r#

liBiRRAJ.EM się oddawna do brata napisać; ale zawsze tyle przeszkód było, iż najszczersze chęci upadać musiały. Teraz korzystając ze zręczności, jaką mi Pan B. podał, postanowiłem poprzedzające uchybienie nagrodzić.

Niedawno byłem n księdza Aloizego Osińskiego. Mąż ten pracowity i uczony, napisał 'jedno dzieło dla litera­tury dość ważne, zawierające w sobie rozbiory celniej­szych polskich pisarzy. Wniem pozwolił mi odczytać artykuł bardzo pochlebny, o Kazaniach księdza Grozy; co większa, przyrzekł mi pozwolić zupełnie wypisać to miejsce, co wkrótce uczynię, i bratu przyszlę; samych zaś kazań trudno dostać, a może uie tak prędko.

Dotychczas, wszystko mi idzie jak najpomyślniej:

obce literatury, coraz stają się dostępniejszemi; i mam

nadzieję , że z czasem języki starożytne i celniejsze euro*

/

pejskie nieźle znać będę. Lecz przeczuwam, iż kurs moich nauk przeciwnie za kres trzech lal, i nie myślę wstąpić do stanu nauczycielskiego aż wtenczas, gdy się zupełnie godnym jego uczuję; chociaż on zawsze jest punktem, do którego wszystkie moje usiłowania zwracają się, etc.

List Wydawcy dc Brata Ale- xandra

R. 1828 z Jltyszek.

Dowiedziałem się, iż wyjeżdżając od rodziców, miałeś Irochę nieprzyjemności; a lem rozżalony, zamiar wejścia do zakonu oświadczyłeś. Zdziwiło mię to nie mało; i nie sądzę, byś w lak daleką wpadł rozpacz. Rodzice nasi starzy, nieznając zmiany wieku, sądzą, jak bywało za dni ich młodości, że Wilno lak powinno spieniężać mło­dzież, jak niegdyś Lublin. Moment jeden rozwagi, po­winien cię był wyprowadzić z tej nieprzyjemności; a jeśli serce bolało, i żal był niewstrzymany, wspomnieć wy­padło , że wylałeś łzę dla łych, którzy zajęci twojem do­brem , z uniesieniem dawali ci przestrogi.

Rodzice, jak słodki wyraz dla nas! gdy ich dotąd mamy,

i gtly cię gasnący prawie ojciec t i podeszła matka, mogli jeszcze żegnać, i wzywać Najwyższego za twoją dolą! Obraz ten, wyższy jest nad wszelkie użalenia, i spodzie­wam się; że twoje dobre serce, znowu cię zwróciło do nich, i już w Wilnie goreje ląż sarną synowską miłością, z jaką do nich pospieszałeś. Unosiłeś się zapewne nad Karpińskim, jakim on był synem: naśladujmyż go w tej cnocie: i gdy on policzek niewinny przeniósł z łagodno­ścią; wyrazy napomnień przyjm za pamiątkę drogą na cale życie. Może one będą przewodnikiem w niejednem wydarzeniu: meże na L-ezdroźu jakiem, wskażą ci prawą drogę, i wkońcu wyrzekniesz z Karpińskim: *>Hodzicc! wasze słowa do grobu zachowałem,”

Zakon f który miał być twoją ulgą, jakże znowu mo- cnem jest lekarstwem , na twoje użalenia. Mając tyle światła, zapewne umiesz się nad tem zastanowić; lecz kochając cię, daruj, że i ja niektóre uwagi przełożę. Niejednokrotnie i bez uprzedzenia są zdania wielu, iż każdy stan może mieć godnych i cnotliwych ludzi: gdy

jednak zakon, związany jest duchownemi i swieckiemi \

przepisami; chcąc przeto godnie im odpowiedzieć, po­trzeba Stoickiej stałości, a nie rozpaczy, wielkiego na­mysłu, a nie wieku unoszonego namiętnościami, doświad-, czenia i niejako mędrca rozwagi, który wszystko na­reszcie nazwawszy próżnością, samej tylko cnocie i niebu wznosi ołtarze. Serce twoje czule, unoszące się nad leni wszyslkiem, co jest piękne, wzniosłe i uderzające; wiek,

co tylko zaczyna ruzkwilać, unaż! czy są zdalne do przyjęcia lak mocnego postanowienia. Doświadczenie tysiączne stwierdziło: że każdy stan, a szczególnie'du­chowny, bez rozwagi obrany, słoje się nie pociechą, uspo­kojeniem, i nagrodą obiilą w przyszłości; ale częstokroć udręczeniem, męką, i jeszcze zgorszeniem dla drugich.

W Iwej młodości drogi bracie! porzuć tak niewczesne zamiary. Wszystko przed tobą kwitnie: wszystko mówi, że będziesz na świecie potrzebnym. Oddawaj się nauce z rozwagą, szanuj zdrowie, staraj się o miłość ludzką; a przy tak miłym układzie, i tych zdolnościach jakie po­siadasz, nie lękaj się wszelkich zawad, jakie na drodze życia przytralić się mogą: jedne sam pokonasz, drugie ludzie dobrzy dopomogą, wreszcie do trzecich nas wezwij, a kochając cię, dźwigać i naszemi ramiony będziemy, aby ci ulżyć. Może pomimo usiłowań, nie otrzymasz na­uczycielstwa: nie smuć się! mając rozum, znajdziesz wszędzie miejsce, i zdołasz chlubnie przejść zakres ży­wota swego. Wiem, że nie wzdychasz do hutusa: Mi- nerwu i Appollo są twemi bóstwami: otóż tą drogą po- i stępuj śmiało, jaką przedsięwziąłeś; a będąc cnotliwym

i światłym, już tem samem staniesz się szczęśliwym.

o ŁOI ©»©*<►

X#B»aBi9«8BKfflmi8fiH«iiaaKaBiSURB8K8E!aBS!3QtolttB«MI

List Alexandra Stankiewicza D. M. do Teressy Kozłowskiej

11$3 7 r. z Ilzymu,

*»»««««M

Ijist pani z 3 lulego odebrałem we Florencii, przed sa­mym wyjazdem. Wsześcio-dniowej podróży do Rzymu, wyrazy mile tego listu, były treścią myśli moich. Roz­siałem je ponad Arnem, na wierzchu Apeninu, ponad Tybrem, po całej klassycznej ziemi, którą przejechałem. 0! dobra i najlepsza pani, jaki ja żal czuję, że się od nas odsunąć chcecie! Czy to nawet być może? Czy do­prawdy myślicie dalej szukać pokoju i szczęścia? Lękam się bardzo obrazić was obojga, kiedy powiem: że to jest zły zamiar, którego łudzące korzyści, zawiodą was.

O bym złym hyl prorokiem! ale radzę, abyście się do­brze zastanowili, nim postanowienie zrobicie. Mam na­dzieję, że jeszcze was ten liścik na Podolu zastanie, i zwróci waszę uwagę do przedmiotu, który jakkolwiek

już był ze wszech stron obejrzany przez was, aleśeie go zapewne nie widzieli zlej strony, z której ja na-niego patrzę. Na miejscu i kamień porasta! wiąże się z ziemią która go dźwiga, rozkłada się i psuje, kiedy go z niej poruszą; a myż ludzie, za nic byśmy mieli wszystkie stosunki, które nas wiążą zbliższemi? Czyż na Podolu nie macie takich, którzy was szanują i kochają? dla któ­rych nareszcie potrzebnemi staliście się w wieloraki spo­sób? Jakkolwiek interes zawładną! ludźmi; przecież są dotąd wyższe dusze które się iunemi pobudkami rządzą. Do tych liczby zawszeście należeli, i należeć nie przesta­niecie. Pomimo zobojętnienia do dobrego, jakie się rodzi ze stosunków z ludźmi , dusze do których Pan Bóg za­gląda , ockną się z obojętności, i uczują w sobie nową energią do wytrwania, w rozpoczętym chwalebnym za­miarze. Wszystko com powiedział, ściąga się do kocha­nego P. Iguacego, który zrażony przeciwnościami, za­pomina na chwilę tylko o tćm uniesieniu szlachetnem, co go na Podole sprowadziło (*); a przyjaźńże? a instytut? a sieroty nasze, których czucia do harmonii usposobić zamyślał? To były piękniejsze cele! umiał się podnieść do ich wyższości; czyżby mu dzisiaj zabrakło siły, do utrzymania się na tern wyższem stanowisku? Najmilsi moi przyjaciele! pomyślcie tjlko, że nawet Bóg, nie wje-

i

(*) [gnący Kozłowski Podołaniu SartyMa, wsławiony przez <lori»- Menie ślicznych śpiewów do dumy KoHńsI.irjyo, iiapivnnćj przez Nojjdana Z.;ilr*liit'];o, i do piosnek ro/muitycli Czrrzotn.

dnej chwili świat stworzył: niechże i kochany P. Ignacy na lala rozciągnie to, cohy gorliwość jego w jednym mie­siącu wznieść chciała; i niech go umacnia ta nadzieja że Ilóc. dobrym zamiarom zawsze błogosławi! Nie przepra­szam nawel za te uwagi, które smieni posyłać; mam na­wet prawo spodziewać się, że się nad niemi zastanowi­cie. Przyrośliście nam do serca, i kiedy się oddzieracie od niego, z holu to do was mówię!

Zasępiłem się tą myśli) t i mgła osiadła na wszystkich pięknościach, o których zamierzyłem pisać. Nim się wy­biję z lego tumanu , muszę sobie długo wmawiać, że się zastanowicie nad zamiarem nowym, że go zaniechacie, że was zaslauę albo w domu naszym, albo w waszym pięknym Teresinie. 0 gdyby mnie tą razą, przeczucie nie zawiodło! zdaje mi się, że P. Ignacy wzruszy się. prawdą żalu mojego, i uczuje w sobie dawne dla mnie przyjaźń i przywiązanie; a pari dopomoże ubłagać swe- £0 męża, aby wytrwał w dawniejszych zamiarach. Ja ani na chwilę nie posądzałem pani, o udział w tej smutnej . dla mnie nowinie. Pani tylko wtóruje dla harmonii, która jest Ireścią jej życia. I mieliżbyśmy was stracić? nie wierzę i nie wierzę! a gdjbym musiał wierzyć, to ze smutkiem i żalem.

*

Dziękuję pani za przysłana piosnkę: już mi się tę­skni bardzo za naszomi piosnkami. Chociaż wszystko pię­kne , czemu się tu przysłuchuje nie jest dla mnie cudze

i obojętne; ale mocą nałogu, tkliwiej do mnie mówią

le melodye, na których wypieściłem duszo moję. Kosiń­ski , klaleczka, biały nasz gołąbek, grają ustawicznie w duszy, i już ich nic nic zastąpi. Słyszałem Marina Fa- liera Donizetlego! Cóż to za piękna Opera! boję się wy­stąpić ze zdaniem ; ale przekładałbym tę operę nawet nad Korinę. Signora Karolina Unglier, urodzona z polki, śpiewała rolę żony Faliera. Oklaski, wieńce, sonety, okrzyki, uwielbienia, niebyły nigdy sprawiedliwiej od­dane. Byłem kilkanaście razy na tej operze , zrozumia­łem muzykę, i zapewne nic piękniejszego we Włoszech nie usłyszę.

Tu w Rzymie jużem w ogóle przejrzał, co jest naj­ciekawszego do widzenia. Każdej sali opis, których lak pełno w Watykanie, stanowi grubą broszurę, za którą się płaci 3 pawły: nie mogę się nawet porywać na opi­sanie tych piękności w ogóle, a cóż dopiero w szczegó­łach? Całegoby życia nie wystarczyło, na przeczytanie samych napisów. W Watykanie jest 20 dziedzińców, każdy z nich otoczony w czworobok trzy piętrowym gmachem. Na każdym piętrze wiele salonów, a w każdym z nich tłum cudów sztuki. Wszystkie jednak wrażenia, jakie się odbierają, maleją i nikną na widok ruin kolizenm , i

bazvliki Ś. Piotra. Dwie cvwilizacve tak różne w swvch «i * » •

dążeniach, wysiłkiem tym swojej wielkości wzmogły się:

pogaństwo nic większego od Kolizeum wybudować nie

mogło, chrześciaństwo nic większego od swej bazyliki

nie wybuduje. Wspaniałość jej, piękność i przepych,

15

nikną w wielkości, która jedna mogła tylko być emble­matem znaczenia Cliryslianizmu. Lubię lej jej wielkość, gubię się w niej i korzę się: bo i wieki i gieniusze i po­kolenia , co się dojćj wzniesienia przyłożyły, małość mi moją pokazują.

Z Rzymu każdy wyjechać musi pokornym: bo rozum swój i siły, porównał z gieniuszem i mocą clnześeiań- stwa , a ostygłą swą wiarę, z gorącym entuzjazmem pier­wszych wyznawców; jedna Arena Kolizeum, wypita morze krwi pierwszych męczenników ! Przy łych dwóch olbrzy­mich budowach , lak różnego znaczenia; bo jedna jest jakby ofiarne kadzidło ducha, a druga była prassą krwi wyciśniętej z ludzkości, dla zabawy jej samej; przy tych dwóch budowach, wszystko co się widzi nie uderza. Warstaty Torwaldsena, i całej rzeszy skulptorów i ma­larzy, tak przepełnione kolosalnemi postaciami i obraza­mi, zdają się być warslalami pigmejczyków; a ich arcy­dzieła, punkcikami ledwo dojrzanemi, klóreby w jednej kaplicy S. Piotra, jednego kątka zapełnić nie mogły.

Może po lislach innych, które mam pisać, rozrzucę tam i ówdzie inną jaką okoliczność mojej podróży, o której tu nie zrobiłem wzmianki; chociaż życzyłbym sobie dó pani, o wszyslkiem pisać. Pani zawsze tak dobra, tak łaskawa, że pisząc do niej, nie lękam się ani krytyki, ani jej znudzenia. Na dzisiaj będzie już lego. Do widzenia się nie za długo.

»©■«

Kopia Listu J... Zr. do A... Cx... z Gruzii.

l dni moje latami rachuję, i zdaje mi się, że już nas kilka wieków przedziela; a przecież lo rok nie cały, jakiem zniknął z pod nieba ziomków moich. .Boleśnie być daleko od lycli, których się kocha i szanuje; ale stokroć boleśniej, nie mieć nadziei widzenia ich kiedykolwiek: w takim wypadku, ja się znajduję!.... Wtedy to serce się krwawi, i łza rozczulenia, łza wiecznego pożegnania to­czy się po licach ! Przecież rzadkie to są chwile zapomnie­nia się: bo rzeczywistość obudzą zemdloną mą odwagę, i ożywia duszę jakimś nieznanem męzlwem. Przeszłe

życie moje było spokojne: lekkie bowiem moralne cier­pienia r urozmaicały tylko dobry byt uprzedni. Dziś w krótkim czasie ucierpiałem dosyć, i myślałem wiele; a wszystko tak lekko przeszło, że i śladu cierpień nie

zostawiło. Jestem zdrów zupełnie, o nawet wesoły. Spie­szę na miejsce mojego przeznaczenia, nad morze Kaspij­skie : tam mię czekają armaty, do których przeznaczono. Jestem przeto artylerzystą : w tym oddziale wojska, znaj­dę dhmmysłu mojego pokarm: matematyka bowiem przy­da mi się teraz.

Jakkolwiek podróż moja do Tyflisu przelotna była; proszę mi jednak pozwolić, abym dał choć lekki rys okolic, i ludzkości tutejszej. Nie było wprawdzie czasu, robić postrzeżenia i badania gruntowne; więc napiszę tylko com widział i słyszał. Dziesiątego marca wyjecha­łem, i leciałem dzień i noc, z rzadkim pól-godzinnym spoczynkiem, aż do ziemi Dońskiej. Z przyczyny wy­lewu Donu, zabawiłem dwa dni nad tą rzeką obszerną i rybną: żona pewnego kozaka przyjęła nas na kwalerę, i z ludzkością Europejską podejmowała. Dwa dni przemi­nęły nieznacznie, wśród przyjemnej gawędki z gospody­nią domu. Ona mi chwaliła nasze strony: bo Kozakom Donu, dobrze jest w Polsce; ja się rozpytywałem o szcze­góły Dońskiej ziemi. Odjeżdżając, kozaczka żegnała mię ze łzami, i dawała pieniądze na dalszą drogę, których nie przyjąłem: poleciłem się tylko jej błogosławieństwu, które mi dawała, długo stojąc w ganku, i spoglądając ku stronie, w- którą mię statek po Donie unosił. liaz je­szcze z nad brzega rzeki, pożegnałem tę gościnną i do­brą kobietę! Szczęśliwy traf zrządził, że trzech moich kolegów dopędziło mię nad Donem, i wszyscy razem

przebywaliśmy tę rzekę. Płynęliśmy wzdłuż rzeki z milę: podwakroć narażeni byliśmy na rozbicie statku, od o- gromnych brył lodu, z pędem toczących się po wezbra­nym Donie.

Po rozłączeniu się z towarzyszami, leciałem długo, i stanąłem w Stawropolu. Po siedmiodniowym pobycie, wyjechałem do Tyflisa. To miasto leży nad rzeką Kur, zbudowane z kamienia w guście wschodnim: domy bez dachów kilko-piątrowe, po większej części niebielone, lub żółto farbowane. Patrząc.z wysoka i przez daleko-widz, wydaje się ono pod górą jakby gruzy zburzonego miasta: malowny to jest widok, pięknych niby rozwalin. Na górze ponad miastem panuje twierdza, jeszcze przez Carów Gruzińskich zbudowana. Ludnośćjego, przedstawia praw­dziwy obraz wschodu: Gruzini, Ormianie, Tatarowie, Turcy, Persowie, Grecy i Rossianie, snują się w różnych kierunkach, zajęci swojemi interesami. Ormianie trzy­mają handel w swym ręku; ale jestto najniemorainiejszy lud, ze wszystkich wschodnich tu osiadłych. Życie Gru-

9 • • w

ziuów jest miękkie, zniewieściałe, nie zajmują się han­dlem: męższczyzni tylko jedzą, spią i wałęsają się po mieście dzień cały. Przemysłu u nich mało, chyba tylko dla nieodbitych potrzeb. Kobiety Gruzyjskie, które je­szcze nie przyjęły cywilizacji Rossyjskiej, chodzą pokryte białemi prześcieradłami od głowy do stóp, i zakrywają twarz przed męższczyznami obyczajem wschodu; po wię­kszej części są próżniaczki, nieoprzątne, mieszkają bru­

dno, niewygodnie, i nie starają się o ulepszenie bytu. Z powierzchowności bardzo do Izraelitek podobne: twa­rze mają aziatyckie: są między niemi niektóre piękne; lecz cóż, kiedy dziewczyna od lat prawic 12 zaczyna się malować, przez co wszystkie prędko tracą świeżość, i starzeją się przed rokiem 30. Stare kobiety, są szkara­dne. Iune, które weszły w związki małżeńskie z Ros- sianami, noszą się niby po Europejsku: ale żaden strój Europejski, nie przemieni charakteru Azjatyckiego, który się w ich powierzchowności przebija. Kobiety tutejsze są w ogólności bardzo lubieżne. Cywilizacjia Rossyjska, roz­szerza się Lu coraz bardziej: wpływ jej widać już po części, w powierzchowności i obyczajach mieszkańców. Wieleby jeszcze można powiedzieć oTyllisie, Uruzii, krajach przed i za Kaukazkich ; ale ani czas, ani oko­liczności pozwalają mi lego. Powiem tylko, że klimat Gruzii i wszystkich krajów za-Kaukazkich jest gorący: nadbrzeża tylko morz Czarnego i Kaspijskiego, chłodzone są wiatrami od ich wód, tudzież okolice przyległe śnież­nym górom Kaukazu, zresztą upały nieznośne. W Ab­chazji, starożytnej Kolchidzie, gdzie ów Jazon po złole runojezdził, dziś ma powietrze niezdrowe; rzadko kio zlamląd zdrów powrócił. Śmiertelność tam panuje wielka, lłzecz dziwna, że okolica, której wszystkie żywioły śmier­cią grożą; obfituje we wszystkie płody rajskich krain. Wino, pomarańcze, cytryny, figi, granaty, daktyle, ana­nasy, i wicie innych mnie nieznanych, są tam powszc-

%

clmym owocom: tulipany, gieorginie, i przepyszne kwia­ty wschodu rosną tam dziko po polach, lasach i gó­rach. Bażantów i cietrzewi, takie mnóstwo, jak u nas wróbli. Tygrysy, lamparty, hieny, szakale, i inne dra­pieżne zwierzęta, wałęsają się bezkarnie, po tej śmier­telnej krainie. Niezdrowość klimatu, między innemi przyczynami, zdaje się pochodzić z małej ludności w tych stronach. Dowodem tego jest to, że w pierwiastkach zajęcia i budowania twierdz przez Rossian w tych stro­nach, śmiertelność była wielka ; z postępem czasu i po­mnożeniem ludności, zmniejszyła się stopniowo, a dziś już jest bardzo nieznaczna: gdy się kraj ten zaludni znacznie, klimat będzie znośny.

Ostatniego dnia Maja, wyjechałem wraz z drugiemi z Tyflisu, aby się przeprawić na drugą stronę gór. Szli­śmy samym środkiem, wąwozem, wciągu którego znaj­dują się wojenne posty Rossyjskie. W około wysokie gó­ry, groźue swe czoła, wieczną bielą pokryte, kryją da­leko w niebiosach; a chmury, jakby upokorzone maje­statem gór, wałęsają się z pokorą w niższej ich części. Mimowolny strach przejmuje, idąc wązką drogą wzdłuż ogromnych wiszących skal, gotowych runąć co chwila, i w proch zamienić zuchwałego podróżnego. Patrząc na te olbrzymie góry, ze składu swego i kształtu zaraz poka­zują, że są dziełem wulkanu, a nie wód potopu. By­łem na najwyższej podnioslości Kaukazu, na górze Krzy­żowej , tak nazwanej od postawionego lam krzyża, przez

Rossyjskiego Majora. Ztarntąd z wielkim łoskotem i szu­mem, spadają mnogie strumienie na obie strony gór: powiększone coraz w swój objętości, dają początek rze­kom wielkim, Kurze, Terekowi i innym, które do Kas­pijskiego lub Czarnego morza, z wielkim pędem lecą.

Mieszkańcy gór, są Osietyńcy, Czeczeńcy, Czerkiesi, Lesgini i t. p. Myśmy tylko Osietyńców w wąwozie na­potykali. Auły ich, to jest wioski, pod górami porozrzu­cane, są to murowane, czworograniaste budowy bez da­chów i okien, żadnych sprzętów' prócz ogniska na środ­ku sakli, to jest izby, na którem wieczny utrzymuje się ogień: dymu zawsze pełno, nędza wokoło, naród gru­by, dziki, niby ochrzczony, ale żadnych obowiązków dirześcianina nieznający. Męższczyzni nic nie robią: ko­biety przygotowują szczupłe i skąpe jedzenie dla męż- szczyzn i dzieci. Szaszka, to jest pałasz wygięty, twar­dy i ostry bardzo, strzelba, pistolety i koń siodłany, są całym majątkiem gorała: tak uzbrojony każdy, puszcza się nocą na wycieczkę, i rąbie w kawałki kogo napad­nie. Karabin oprzeć się nie może twardości szaszki; jak dziecko slómkę nożykiem, tak gorał szaszką karabin przecina. Górale biją się zuchwale: uderzają na piecho­tę i kawalerią. Teraz allakują ich ze 4 stron, ze wszyst­kich stron otaczają góry twierdzami, aby tym sposobom powstrzymać napady górali, i zabezpieczyć zdobyte kraje.

Gdy to piszę, wysiaduję kwarantanę, o dwie wior­sty od Ekatcrynodaru. Wysiedziawszy, udam się do Mo-

t

zdoku, i dalej pójdę ponad rzeką Terckiem ku Ki/Jaro­wi , a potem w dół między górami i Kaspijskiem morzem, do twierdzy Temirchan-Szury, która leży między twier­dzą Tarki i Hujnak, niedaleko Derbentu. O kilkadzie­siąt mil będę od mego rodzonego brata.

Ale dosyć już o tych stronach i ludziach. Daleko milszy obraz okolic, w których państwo podkomorstwo znajdują się* Szczęście domowe, rodzina liczna, kocha­jąca się, Antoś, przyszła nadzieja i pociecha rodziców takich; wszystko to staje mi często przed oczy, często we śnie widzę całą tę błogosławioną rodzinę. Są to szczęśliwe dla mnie chwile: wtedy zapominam, o rze­czywistości : slaje się wesołym, i pieszczę się tym pię­knym widokiem, w wyobraźni mojej przedstawionym. O gdybym choć raz jeszcze, ujrzał drogich państwa, ich całą rodzinę, i kochanego Antosia! Ale takie gody, nie dla mnie już!.,. No teraz dosyć, jeśli choć to jedno pi­smo rąk ich dojdzie...

Iladbym pisać wiele, radbym duszę i serce moje, na len papier przelać, abv stanąć przed państwem pod- komorslwem, jakim jest teraz po nowych wypadkach, nowych cierpieniach, i nowem doświadczeniu. Chciał­bym pokazać, że dusza moja więcej nabrała hartu, niż go miała pierwej: ale jakże to wypowiedzieć? jak roz- analizować ducha? który tysiącem elementów sprzecz­nych karmiony, błąka się jeszcze w odmęcie uczuć i my­śli; jak ów żeglarz, którego statek burzą morską j'or-

16

t

wany, raz się w przepaść pogrąża, to znowu falami mor- skiemi pod obłoki wznosi. Tak chodząc często osamot­niony ponad Terekiem, gdy cisza szumem wody głuszo­na, a oko w pól-kolu okolicy umieszczone, widzi na czystym błękicie, zrysowany śnieżny wieniec gór gubią­cych się w niebie; wtedy dusza moja, do duszy owego żeglarza podobna, jednem tylko oddycha uczuciem, je* dnę myśl przypuszcza tylko... o Bogu! I5o i cóż są rze­czy tego świata? czem jest człowiek?... Kiedy upałem znękany, legnę w polu pod cieniem jakiego drzewa, u* tkwię oko w niebiosa, kiedy spojrzę, na całą naturę, a pulem wkoło siebie, na te drobne owady i robaczki, dla których może wkrólce ciało moje pokarmem*się sta­nie; wtedy... wtedy zrywam się, z miejsca, przyśpie­szam kroku, i czarne myśli, które mi słabość ludzkiej natury przypominają, a potem.... umrzeć, przerywam. Żegnam drogich państwa! etc. etc.

*

GRA W Ii AKTY.

Wyjątek z próby myślenia, r. 1841;

napisany przez E... Łukaszewicza.

»♦«—

Owa są rodzaje chorób, którym powszechnie ulegają ludzie: moralne i fizyczne, czjli choroby duszy i ciała. Obie są wynikłością przyczyn rozmaitych, lak fizycznych jak i moralnych, na które najczęściej człowiek sam się nastręcza, albo je ściąga. Opuszczając z uwagi choroby fizyczne, drugich źródło znajdujemy w samych sobie, czyli w woli naszej, a która głównym jest czynnikiem wszelkich działań moralnych. Aby wola była dobrze skierowana i niebłądzila, winna się ciągle opierać, na dwóch gruntownych podstawach przewodnictwa naszego, religii i rozsądku; (*) wówczas to namiętności nasze,

(*) Pomimo /.dania Clozofn nnszrjjo )»nnn T. o rozsądku, jnl«o Mlai)/.y wyzssc^o rzędu, nnjtrafnirj zda mi *i<; Hrodziii*ł«i w swych myślach rozmaitych powiedział: “ Zdrowy rozsą­

owe żądze rozkoszy, dobra i piękności, okażą się wc właściwem świetle, i będą skierowane do przyzwoilego, i zgodnego z powinnościami towarzyskiemi celu.

Jeśli wola uczvni rozbrat z temi naczelnemi mistrza- mi, lub tylko pozornie słucha, a wewnątrz głuszy su­mienie; łacniej pójdzie za panującą skłonnością, i spro­wadzi chorobę moralną, częstokroć nionleczoną. Czło­wiek moralnie chory, jest jakby przestawał być człowie­kiem ; część większa sił jego duszy, zostaje w uśpieniu, myśl silna i wzniosła obumiera, serce ziębnie, egoizm jakby wstanie gorączkowym wzmaga się, nie zna lito­ści, wyrozumienia i potrzeb drugiego; i tylko zmysło­wość objąwszy panowanie, wiedzie go najczęściej na błę­dne drogi, ciemne ostępy, urwiste skały, o które on najczęściej roztrąca się, upada i ginie. Człowieka obłą­kanego namiętnością, i będącego w nałogu, rzadkie jest

i

opamiętanie; i jedna tylko rzec można łaska Doża, wjr- wie go z tej otchłani, i wróci zgubionego społeczności. Jakże smutny koniec podobnego! Olo śmierć jego, ża­dnej łzy nie wyciśnie: żal, litość lub wdzięczność, nie zawiodą go do grobu; a częstokroć złym jego przykła­dem zepsuty, w miejscu wspomnień rzewnych ciska na

dek ji‘ł»t (rieiiitiMzcm (lwórcq) ludzkości. l)o cze^o domie- ścić należy i (<; mysi drują le^oł niepoślednią, i prawic no­wą. Mylne mniemanie, Inlszywy system, ziiiijd(| *lronni- ko»v, u nawel wiclliiciclów; ale nichlusznosć sjirnwiu obu­rzenie. To dowodzi, ze acrce ludzkie więcej warte niz ro-

£UM.

jego mogiłę przekleństwa. Podobnie. nieszczęśliwych, o jakże wielka liczba na świecie!...

Grający zapamiętale w karty, dni i nocy nad niemi trawjący, najsprawiedliwiej mogą Lu być zaliczeni. Ta bowiem namiętność jest jedną z tych, gdzie upadek sił moralnych, odrętwienie duszy, i zaślepienie rozsądku, najwidoczniej odkrywa się. Zważmy tylko gruntownie na­turę lej skłonności, i jej następstwa, a snadno o tein przekonamy się. Jakiż cel grających? oto rzadko dla za­bawy i przerwy myśli, i wtenczas mówiąc szczerze, win­ni grać bez pieniędzy, i w gry niehazardowne; ale nie­stety!... grają najczęściej dla ogrania i złupienia bliźnie­go, dla wydarcia mu najpotrzebniejszego grosza, lub zbogacenia się od bogacza, który zaślepiony pychą, zwykł sypać garściami złoto, nie dla biednych i cierpiących, ale na pokonanie zlej karty, i pognębienie z nim grają­cych. O ileż w takicłi celach niskich! jest niecnych środ­ków? Gdzież mamy przepisy na podobne zatrudnienia?

9

czy może w przepisach Świętej Ewangiełii? u tego pra­wodawcy Boskiego! który pod czas goszczenia na ziemi, słomki nawet nie przełamał, a cóż dopiero powiedzieć

o krzywdach bliźniego? Czy może w ustawach moral­nych społeczności, lub w samych prawach, co wynikły z potrzeb, zwyczajów i obyczajów człowieka, długim pasmem wieków utrwalonych? Nigdzie gier hazardow- nych i zabójczycli nieniasz dozwolonych; a więc są to nadużycia społeczne, są to wrzody gubiące ciału Iowa-

rzyskie, które nakształt cielesnych, ahv nie groziły u* padkiem, winne być wyprowadzone i uleczone.

W wiekach pierwotnych, co my slarożylnemi na zwaliśmy, nigdzie nie napotykamy owego szulerstwa: były rozpusty i nałogi innego rodzaju; lecz kostcrstwo i gry w karty, dopiero ukazały się w wiekach średnich, kiedy feudalizm dumny, sprowadził na swe zamki rycer­skie roty, i kiedy odkryło w wieku XIV. papier i ryło- wnictwo, a dalej w XV. druk; ów szczęśliwy i zbawien­ny wynalazek, od kłórego światło po całej rozchodzić się poczęło Europie. Zdawało się, że rozrywka i od­pędzenie nudy od człowieka , nie powinny wyrodzić złych skulków; tymczasem ‘nietnasz w świecie takowej rzeczy, klórejhy człowiek nie nadużył, i z najlepszej nie zgotował dla siebie zabójczego ciosu (*). Czytamy w na- szćm prawodawstwie pod r. Ili47: że gry dla zabawy sąpozwolone; ale przylotu domieszc^ono, że tylko te, co nie są zakazane i szkodliwe. Nadto powiedziano: że rodzice nieodpowiadają za długi synów' szulerów, ani gracz na graczu n c u prawa zyskać nie może. Wielkie to są prawdy i zakazy: bo to są pamiątki mądrego pa­nowania Kazimierza Wielkiego, klóre później we 2.

(*) Jest w Iiistoryi powszechnej Bredowu; ze jjry w karty przez Arabów tlo NMocli dostały si^; lecz pewien iSiemiec około r. 1330 poc/qł je przez drzeworyty wyciskać, i w ryclilejszy obif|[ puścił tuli, iż >v roku 1307 pomiędzy wieśniakami w W irtcjul>c'sl«ićai znane zostały. We Kraticii od roku 1 f00

«

Cfiii w karty l»>la juz panującą, i dalsze jej poslępr.

wieki, groźniej jeszcze objawiły się, gdy zalecono aby wszelkich koslerów i graczów, psujących po miastach ludzi, wypędzano i rózgami ćwiczono.

Zapatrując się okiem historycznem na ypłynione wieki, jak cnoly tuk i występki, maj;* swoje epoki, w klórych jedne mniej drugie więcej, wywierają wpływ swój na społeczność. Były czasy, że junactwo i zapał rycerski przeważał nad wszystkiem; a wtenczas burdy, napady i prawo odwetu, zapalały każdego serce i u- mysł; gdzie nawet nauka Chrystusa, la słodka pocie­cha duszy, nie mogła ich uspokoić i uśmierzać. Były znowu czasy scholastyczne, gdzie najwięcej ślęczano nad księgą, i wynajdowano tesla do sporów i argumentów; zkąd wynikły km ki i gwary szkolnictwa, i nawzajem prześladowano się o Keligią ogniem i mieczem; lecz dzię­ki Najwyższemu, iż kraj nasz mniej od drugich przelał krwi, za te uprzedzenia i nietolerancją. Były takoż czasy ciemnoty i pogrążenia umysłu w opilstwie; i tu nasz rodak dowiódł, że pijąc, umiał dotrwać kroku naj­lepszemu z zagranicznych, i był to wiek prawdziwie Ba- chanuliów rzymskich; gdzie w odurzonym wirze, na to tylko pozwalaliśmy, co w tej skłonności pochlebiało, a na nic takiego, coby nas przyprowadzić mogło do opamię­tania i trzezwości. Jakoż ów sławny ksiądz Konarski, co podawał zbawienne rady, nieraz palrzał, jak książkę jego o poprawie ll/.ądu w różnych miejscach albo spotwa­rzano, albo palono. Wreszcie były czasy ostatnie, nace­

chowane wprzód pieniaclwem, a później lubieżnością i rozpustą: dziś zaś mówiąc otwarcie, niezem tak L;ir- dziej jak szulerią, która za każdym lal dziesiątkiem, ni­by pożar lub gwałtowna powódź, ogarnia coraz, i staje się ogólniejszą chorobą pici obu. Rzecz pewna, kiedy wszyscy grzeszą, zdaje się nie jednemu , że ńieinasz grze­chu: ho niema konlraslu, coby jak kolor od koloru, lak winnego od niewinnego odróżnił, i okazał dotykal­nie; ale w takim razie, są to już zgubione społeczeń­stwa, i stojące nad przepaścią, jak były niegdyś Lidia, Babilonia, Grecia, ltzym, i inne narody. Cóż bowiem zapala do cnót, poświęcenia się i miłości chrześciań- skiej! jeśli nie czyste sumienie, i wolne od nałogów ser­ce? a przeciwnie, każda zła namiętność wolnie puszczo­na, stanie się nam oporem, i swą gnuśnością i dręt­wieniem umysłowem, wszyslko zgubi lub podkopie.

Źródłem do zajęcia się grą, jest począlkowie dla mło­dych próżniactwo, lekkomyślność, i niezamiłowanie się w pracy. Dalej złe towarzystwa, które ich ciągną ku sobie: bo każdy pragnie mieć wielu podobnych, a tćm bardziej w grze upatrując na nieukach swoje niecne zy­ski. Nareszcie zbytek i chciwość, są lo jakby dwie kró­lowe lej namiętności, co pod berło swoje młodych i sta­rych, uczonych i nieuków, panów i ubogich, dygnita­rzy i prostą szlachtę, męższczyzn i niewiast, zgoła wszel­kiego stanu ludzi, jako wiernych swych poddanych za- ciąg8j«lf i niemi opiekują się. Zabawa i rozrywka, jest

tylko pięknym pozorem do lej słabości: bo w nnszym wieku obłudy i egoizmu, niemasz czegoby nie ubarwio­no najpiękniejszem mianem; jestlo świecąca się politu­ra, co się rychło ściera i plami. Lecz po cóż la zaba­wa niszczy familije, gubi człeka, i wpędza go w najo­kropniejsze występki? Tu dosyć wspomnieć nu ów dram- mat 30-letniego szulera, klóry Francyja wydala; a który w najżywszych farbach na scenie całej Europy przedsta­wiony, dowodzi oczywiście, jak opłakane, jak okropne, jak niecne skutki tej namiętności! W prawdzie grający po wyższych towarzystwach, bywają lepszego zdania, i więcej przewidujący; wszelako wszyscyśmy słabi, ślepi i zapamiętali: jeśli więc i ci, nie poruczą się religii i rozsądkowi, wpadną wr nałóg, zrzucą maskę szlachet­nych i uczciwych ludzi, i wkońcu staną się podobni dru­gim, zarazą i biczem własnej społeczności.

Gdyby stawiono do wyboru pijaka, lubieżnika i szu-

i

lera: długoby rozmyślać należało, który jest mniej szkodliwy ludziom i sobie. Jeśli pijak zabija swoję przy­tomność, zdrowie, i staje się bydlęciem; zdarza się niekiedy, iż nie rozprasza swojego mienia. Lubieżnik, gdy wyniszcza własne siły, zapala niezgodę, nieład, i kazi swoje i drugich obyczaje, być może skrzętnym i nietrwoniącym dochody. Szuler zaś, rzadko ma zdro­wie, rzadziej cnotę a zawsze niszczy swój i cudzy ma­jątek: bo bogaty szuler, jestlo rzadki fenix, a zawsze

odradzający się z ruiny nie ostrożnych i zaślepionych

17

ludzi. Zgoła szulmtwo, pomiędzy pierwszemi wadami, śmiało postawić można; i dla tego nasi przodkowie, gdy jeszcze cnotą i męztuem, za zacnych i dobrych Jagiel­lonów słynęli, shzegli .się gier hazanlownych. jakby po­wietrza. Wiek lo dopiero Ludwika XIV a później Wal- terowska filozofia, na materializmie całe opiera szczę­ście i dobro najwyższe, przyniosły i do nas le sztuki niskie Lahirrów, Choillów, i innych wielu mistrzów ko- ła szulerskiego.

Aby więc podać w tem większe obrzydzenie ową skłonność, a przynajmniej mniej zepsutych, powstrzymać N. i opamiętać; dajemy tu wyjątek z Satyry Krasickiego, która do najcelniejszych utworów' tego rodzaju należy.

AftsamMe: niosą karły, i sztony i murki;

A jako bankierówie 113 walne jarmarki,

Zasiadają szulory, w wielkie dzieła wprawne,

Koło nicli, jak na smyczy, pacienly sławne.

'len nony kabalisla zaczyna kwerendy,

Stawił na piątkę z asein połowę arendy :

Tamten zazdro^nem okiem patrząc na kolegę,

Sypie na kralkę pełną pszenicy komiogę.

Przebrał niżnik , ów niżnik, co się byl tak wsławił, Zgniótł Antoni złoczyńcę, i w komin wyprawił. Marcin damie łeb urwał za dwa łaszly żvta,

mm'

Klnie Jędrzej nieszczyśliwy i zybami zgrzyta;

A-że sąsiad na takąż , jak on kartę stawia,

Dąsa się na sąsiada, mruczy i przymawia,

1 ów pr/rgrul i westchnął, a Jędrzej się cieszy.

/

119

*

Coraz więcej zgromadza fcysk szulerskiej rzeszy: Złoto brzęczy, len daje, a tamten odbiera.

Ow, źc pr/.egrał, za siebie coraz się ohziera,

Ktoś idu przyniósł nieszczęście. Piotr przeorat na kralkę, Byłby i więcej przebrał; szczęściem postrzegł halkę, Posunął się, a miejsca gdy lepszego siąga,

Już nietrwożny jak siedzi, zgrał się do szeląga.

Zgrał się, a nowy Tytan zjadłością rozżarty,

Jak Ossę i Pelion , rzucił w górę karty.}

Wyzywa, a w perorach żwawo rozpoczętych,

Bliiżui żywych , umarłych , i grzesznych i świętych. Piotr więcej jeszcze przegrał, przecież się uśmiecha, Smiecłi w uściech, a Izy w oczach; więc tajemnie wzdycha, Trójka niegdyś pomyślna , a teraz zdradliwa, Poczwórnćm złem padnieniem zgubiła go marnie,

O sierocone złoto, chciwy bankier garnie :

Niemasz czasu i żegnać mili towarzysze!

Poszedł smutny, siadł w kącie, i satyry pisze.

Pisz bracie! dobre będą, piękne i zbawienne.

W drugim kącie na losy płaczący odmienne ,

Co najwięliszą pociechą strapionego gracza ,

Znalazł Łukasz nieszczęsnych awantur słuchacza.

Za nic Hzymu i Aten sławne oratory Na ówczas, kiedy szuler płaczliwe perory Hozpoczyna, wybornym sposobem i kształtem;

Jakim los rozjuszony niesłychanym gwałtem Srożyłsię, jak tylekroć szczęsne i wygrane,

Owe karty z kabały, karty doznawane,

Odmieniły się wszystkie, odmieniły nagle;

A gdy dął wiatr pomyślimy w rozpuszczone żagle ,

%

Gdy ju/. okręl ku mecie dążył w bystrym biegu,

Gdy już porlu dotykał, rozbił się ua brzegu.

Ko/bil się!., umilkł mówca... westchnął... głową kiwnął: Kozhił się!., powtórzył słuchacz, i żałośnie zjewnął.

Wrzask—o co? Jak niewrzeazezeć!—zrski oczewiste

>

Stracił Jan : wielkim głosem wolom uroczyste,

Co w zaklęciu wskroś serca słyszących przenika, Czyni—że f;rać nie będzie... i stawia niżnika.

Stawia zdrajcę, co tyle złota na bank wegnał,

Stawia na pożegnanie; przegrał... nie pożegna] 5 A losów nieszczęśliwych dopełniając miarki, Pozbywszy gotowizny, gra teraz na marki.

Zle rzecz sądzić z pozoru. O marki! o sztony!

Któżby zgadł , żeście czasem warte miliony!

Spytaj Juua, opowie, kościanemi znaki,

Jak z sług pany, a z panów stały się żebraki.

Piotr koutent, Piotr, co wczoraj tr/.ysta nie żałował. Dziś wziął rewanż, trzy wygrał, do kieszeni schował. Oszukał, bo grać przestał, tych, co wczoraj grali, Jęczą nad sro^ą zemstą; więc się ich użali:

Niech wygrane odbiory:—-Mawił, przebrał: — drugą,

1 ta poszła;—nie baui^c z odgrywaniem dłtigo,

Co chciał pocieszyć niby /.awstydzont* Iraiily,

Dal pięćset w gotowiznie, a tysiąc na fauly.

Przegrał ! lecz pięknie przebrał y nie oszczędza zbioru, Ale przebrał na ^ouo, a lo dług bonom.

Niech z głodu utr, klną pana służący niepłatni,

Żebrak 011 na potrzeby, na zbytki dostatni.

Iłićrnszv dług kart u niż za»lug niż ruolv,

Woli płacić za łiralkę, niż wspoiuód/. sieroty.

%

ftie l;a/,al lal; Król Polslii, lecz kazał c^cruienny^

A /.bylek coraz w głupich zapędach odmienny,

W tein tylko jest stateczny, że nie cnotę wdzięczy.

To nie honor zapłacić, gdy sierota jęczy,

Kiedy płacze rzemieślnik, sługa strawion prac;*}

A honor, gdy się zbytki i nie cnoty płacą!...

Jan objął po rodzicach majętność dostatnią,

Wjechał w miasto, a w padłszy* w filutow.ską matnią', W takie go faciendy wprawił kunszt łotrowski,

Ze w rok poszły inlraty, i summy i wioski.

Cóż teraz czyni?—oto widząc w worku pustki,

Z szóstek robi siódemki, a z siódemek szóstki.

Żyje więc jeszcze lepiej, nr/, kiedy był panem;

A teraźniejszym dobrze d\r%gując stanem,

Kto wie, jeśli co przegra!, uazad nie odkupi.

A jak zdradę postrzegli? Albo to Piotr głupi?

W yćwiczył się on nieźle. Są mistrze uczeni,

Co kiedy zechcą źołądź uczynią z czcrwieui,

Co pnnUla z kinala, a gdy karta zmyka,

Z króla kralkę uczynią,'a tuza z tiiżnika.

Świat się wypolerował. Bngdajhy był d/.iki!

Bogdaj wiecznie przepadły tuzy i ntżuiki!

Dla głupieli się zaczęły, mądrzy je przejęli;

I co Iły się kartami tylko bawić mieli,

Tracą na nich czas drogi, majątek i ennlę;

A zbrodni filuterskicli przejmując orliotę,

Os/ul.ani, utratni, zdrajcę i oszusty,

Płacą głupstwu dań z zdzierswa, zbytków i ro/pusty.

/

t

RAJSKA BRAMA.

Ustronie Stanisława Starzyńskiego.

Opisane phzkz tegoż n. 1842.

INikhozważm a łakomi, przez cały bieg życia swojego szukają tylko bogactw i zbiorów; samochwalcy, ubiegają się o zewnętrzną powagę, dostojeńsLwa, pochlebiające ich dumie; ale ani jedni ani drudzy, nigdy skutkiem swych zamiarów, nie są zupełnie zadowolnieui. Mędrzec tylko umiarkowany, używa rzetelnej rozkoszy: w spo- kojnem'i cichem ustroniu, osięga on prawe szczęście, co dla pierwszych zaledwie jest zrozuinianćrii. Takim jest znany nam poeta Stanisław Starzyński! Lutnia jego od- dawna przesiała przesyłać slodko-brzmiące swe dźwięki, zamilkły jej struny; ale duch wieszcza w całej swej ist­nieje świetności, w całym poetycznym blasku. Dusza

%

jogo nie czołga się po ziemi, pośród czcicieli bałwanów złotych, pośród dumy i niskich namiętności, wylęgających się w gniezdzie zepsutego serca. On żyje w krainie ide­ału, i wznosi się do czystych i niewinnych rozkoszy.

Drogi nam poeta , którego ziomkowie nie przestają z uwielbieniem wspominać, przebywa najczęściej w ci- cliem zamiejskiem ustroniu. Zamieszkawszy bowiem w Kamieńcu, wybrał sobie za miejsce swych marzeń, maleńką osiadlość o trzy wiorsty od miasta, i nazwał ją Rajską Bramą. Osiadlość ta jest położona na wysokiej skale, u stóp której szybko przerzyna się Smotrycz. Z tamtej strony rzeki t piętrzy się pasmo gór skalistych, u stóp których rozciąga się miasteczko Zińkowce, okryte licznemi sadami. Cały len piękny krajobraz, przy zacho­dzie słońca, odbijając się w przejrzystych nurtach Smo- trycza, przedstawia czarujący widok, i napawa duszę jakimś smętnem zachwyceniem; a klórem przejmują się tylko ci, co są zdolni uczuć powaby pięknej natury. Gust Starzyńskiego w krótkim czasie, dziwnie tę ustroń przy­stroił. Porządne długie aleje, pozwalają swobodniej jeszcze cieszyć się tym widokiem : na miejscach niegdyś chwa­stem okrytych, rozrzucone na pięknej darni rozmaite klomby, zieleniejące się drzewa i kwiaty, z balsamiczną wonią; słowem mały ów zakącik, dotąd zaledwie znany, przywdziany w skromną, lecz pełną wdzięku, polną uroku szatę, dzisiaj tłumnie sprowadza okolicznych mieszkań­ców. KLóż lam nie pospieszy, ażeby się nie nacieszył tak

ustrojoną naturą? Któż tam nic pospieszy, aby swą duszę nie napoił słodyczą z towarzystwa tak znakomitego wie­szcza ?

4

On zaś, zrzuciwszy z siebie brzemie światowych za-

* • biegów, skołatany wiekiem, w tej cipzy, szuka rzetelne­go szczęścia na ziemi. Natura zawsze była żywiołem jego poetyckiego ducha; natura jest i dziś źródłem jego roz­koszy. Na jej łonie składa on swoje, troski, swoje nie- pokoje, i więzy towarzyskości, a szuka swobodnych wcza­sów i cichego szczęścia. O jakże go obficie znajduje!....

Kopia listu Ignacego Jagiełły Frofessora Literatury Staro­żytnej, do Hrabiego Edwarda Raczyńskiego.

Ii. 1843 z Winnicy*

9

W szystkim powszechnie znane są w sprawie oświece­nia, i dla dobra wspóNziomków, położone wasze zasługi, szczodrobliwe i wspaniałe poświęcenie majątku, tudzież własnych prac i nieustannych trudów, na wydawanie tylu dzieł szacownych, dla .języka i dziejów'naszego na­rodu ; a co wszystko na niewzruszonej posadzie lak mo­cno ustaliło waszą chwalę; że obok czcigodnych i świet­nych zasługami, co do oświecenia imion, łomnickich,

Zamojskich, Konarskich, Załuskich, Ossolińskich, Czac- w t

kich, z uwielbieniem i wasze! wspominać będzie po­tomność.

*

Wam to jodynie przypisać należy, źc od niejakiego czasu, naksztalt Florencii pod Medyceuszami, Poznań stal się znakomitym przytułkiem uczonych Polaków, dość czysto i poprawnie ojczystym językiem piszących.

Z łych powodów nic dziwnego, że uwagi moje nad Literaturą i Krytyką Michała Grabowskiego, już dawno napisane, i ściągające się jedynie do języka polskiego, wam JW. Hrabio! jako pierwszemu i jedynemu opie­kunowi, mam zaszczyt oliarować i prosić, abyście ła­skawie raczyli poruczyć, komu należy, wydanie ich wTy- godniku albo Orendowniku Poznańskim: bo dla młodych i jeszcze niedoświadczonych pisarzy, mam je za potrzebne i pożyteczne (*).

Przepraszając najmocniej za moję śmiałość w trudze­niu was; mam honor zostawać z wysokiem poważaniem czci i uwielbienia, godnej osoby waszej JW. Hrabio!

(*) Wydane zonlaly tt Ormilewniku nft roli 1843,

List Fani H. J. do Pani J. £Ł

11. 1840.

Jak się też ma Lwoje zdrowie? czy już przeszedł ów czas trwogi i niepokojów? słowem czy cię Bóc udarowal syn­kiem lub córeczką? Lisi twój ostatni, mocno mię za* smucił; bo w nim objawiał się stan duszy twojej, mio- tany strachem i niepewnością. Nic dziwnego! podobny kryzys dla każdej kobiety, nie jest urokiem swobody: sam ówczesny stan, nastręcza mimowolnie na jakieś smutne przeczucia; ale za usunięciem przyczyny, wszyst­ko znika, wracają dawne siły, a z niemi i spokojność wewnętrzna. Znając to, niebardzo lękam się o ciebie; a potem, tak wzorowa kobieta, jak Ty moja droga jesteś! powinna żyć długo, nie tylko dla szczęścia własnej ro­dziny, gdyż to byłby egoizm, ale jeszcze dla pięknego przykładu w związkach społecznych* Bo któż nie przyzna

lej prawdy? że zacna niewiasta, ma nieskończenie wielki wpływ na dobro ogółu całego; i chociaż jej przysługi niewidoczne i mato znaczące, nie uderzają swym bla­skiem; lecz każdy moralnie wykształcony człowiek, oce­niając je godnie, szacunek i uwielbienie czuć będzie w duszy. Takim niewiastom udziela Bó»; siły, do prze­bycia wielkich cierpień: życie ich nie niknie zalada do­legliwością i chorobą; gdyż Opatrzność chce mieć wize­runki piękne w żyjących na ziemi. Lecz jakże znowu te nieszczęśliwe! co dla marnych zamiarów, zdeptały pra­wa Boskie i ludzkie; jak to uczyniła dobrze nam znana Fani i\... serce boli, iż przez źle skierowaną wolę, zo­stała wymazaną z rzędu zacnych niewiast. Ja zawsze w takim luzie, więcej czuję w* duszy żalu, jak wzgardy. Salonowe wychowanie, częstokroć je sprowadza % drogi prawej; a czytanie ciągłe romansów francuzkich, doko­nywa lo , co w pryncypiach salonowego świata zaszcze­pionym było.

O moja droga! niech nigdy twoja córka nie będzie salonową damą! niech nie ma łych mądrości, która naj­częściej opłacają się poniżeniem i hańbą, nie tylko wła­sną, ale całej pici naszej. Iio kobieta koniecznie dla cnoty i do cnót jest stworzona: jej upadek jest straszny i wielki, kiedy się staje bez powrotu do czystej i nieska­lanej sławy; która, jak promień niebieski, przyświecać powinna jej dzieciom i mężowi, w pielgrzymstwie życia doczesnego. Nasze babki i matki, nie odbierały salono*

wego wychowania, znając tylko ciche i skromne ustronie rodzinnego domku: każda miłowała krajową mowę, książ­kę w niej napisaną, śpiewek rodzinny, aby niekiedy po pracy umilić chwilę mężowi: mniej było umiejętności, nauki i wygórowanej czułości; ale za to więcej szczęścia domowego, prawdziwych cnót, poszanowania praw Bo­skich i ludzkich. To też nie rozwodziły się, nie latały za granicę, nie szukały środków na nudy; bo każda miała na głowie dopatrzenie gospodarki, dziatek, czeladki; i Bóg błogosławił, i lepiej było na święcie!... Szkoda żeśmy w XIX wieku, za nadto przemądrzały! Zdaje się nam, że dziś jest wielka staranność o wychowanie kobiet: liczą się bowiem rozlicznych nauk i kunsztów, oddają się literaturze trochę własnej, a daleko więcej obcej, sięgają nawcL do lilozofii Kanta, Szelinga, Hegla, codziennie prawie czytają romanse francuzkie, któremi jak lawą są zarzucane; a przecież nic się z tego nie wyradza jak tylko w miejscu naturalności i zamiłowania swoich obowiązków, owa nieszczęśliwa exaltacia, próżność, lenistwo i kokie- lerija, z których powstają lub brudne sceny życia, lub czczość i nuda w duszy, gdy przyjdzie wszystko, do rze- czywislego życia zastosować. Mąż bowiem nie bohatyr powieściowy, a dni pożycia małżeńskiego, nie idealnem nadziemskiem szczęściem; z tego więc fałszywego zapatry­wania się, o jak wiele złego dla kobiet wypływa!...

Ale moja droga! ty może w tej chwili jesteś chorą, cierpiącą; a ja cię męczę lak długą gadaniną. Serce mi

się ściska na tę myśl, i pragnęłabym jak najrychlej, mieć pomyślną o Tobie wiadomość; abym znowu w mo­jej wyobraźni, widziała cię otoczoną urokiem szczęścia domowego , które w waszem cnolliwem gronie, lak słu­sznie dla siebie obrało przybytek. Zegnam cię dłonią szczerej przyjaźni, i błogosławię twoje działki, etc.

»

1.T1

<*#%/>•«« |T* #.*#* *«

> 4 '• 4 * 4 * ** •> 4S»-«*t «> !>■ *M

List Szymona Konopackiego do Wydawcy.

Roku ffi43 z Ławrynowiec —<•»»««••—

Czarna moja pieczęć, uprzedzi W. Pana Dobr. o nie­szczęściu, jakiego w upłynionyra roku na całe życie do­znałem; jeśli życiem nazwać się godzi, samotność za­ludnioną siedmiorgiem biednych moich sierot. Lat sze­snaście, przeszło jako dzień cichy, jasnymi bez najmniej­szej chmurki. Żona moja prawie nie czytała romansów; lecz serce jej było źródłem uczuć, jakie tylko po książkach wyobraźnia, ku chwale jej płci wystawia. Ztąd wnosić można, jaką stratę poniosłem dla dziatek i siebie. Jestem dziś jakoby z raju wygnany; a głównym zda się grze­chem , było prawie nadludzkie szczęście. Widok przecież tego gronka sierót, wskazuje potrzebę życia; a więc da­lej pcham taczkę moję, ale już z nią nie jestem szczę­śliwy...

Polecając mię łaskawemu jego sercu, składam oboj­gu szanownym Pańslwu, elc.

IV.

It S> 2 S 2®

O zmarłćj i. p, Wincencie x Oilyńców Grozowej.

Dzirf płaczemy samotni, dalecy od Ciebie!

Lecz ten smutek , przeszłości nigdy nie zagrzebie; Bo z niej wykwita zloty kwiat wspomnienia.

AXT0XI DaSZUKWICZ.

Ty nie po ziemi błądzisz! ty cieszysz się w Niebie! Ty jasoiejesz w anielskiej Cherubinów chwale!

S

A my stroskani po Tobie,

Płaczem w żałobie .. •

Bronisław Olszewski.

\

MOWA

Podczas pogrzebu'tf. p. Wincenty z Odyftców Grozowśj, Księdza Kazimierza Piekarskiego, r. 1840 d. 10 Kwietnia w Kościele Machuo- wieckim miana.

' —— i

Omylna jest piękność, i marny powab! Mewia- sta bojąca się Bo^a, ta będzie pochwalona.

Z yriypowitici Salomonn.

Tb słowa wyrzekł niegdyś Mędrzec Pański, z natchnie­nia Ducha S.; o którym mówi pismo Boże: że przed nim i po nim nie było podobnego, klóremuby i księga przyrodzenia, i przepaść serca, i siła rozumu ludzkiego, bardziej były znajome. Doznawał on w swem życiu wszyst­kiego , i wszystkiego doświadczył: rozkosze, bogactwa, godności, stały gotowe na jego zawołanie. Lecz kiedy próżnością sławy i wielkości zniechęcony, a rzeczywisto-

ścią świata przejęły, poznał, iż wszystko ma swój koniec, wszystko przemija; przeto opisujcie przymioty dobrej i rządnej kobiety, wyrzekł w uniesieniu Ducha: omylna jest piękność, i marny powab! niewiasta bojąca się Bo­ga, ta będzie pochwalona. Tu jakby chciał powiedzieć: wszystka piękność i uroda, wszelki wdzięk i umiejętność przemilenia się, cała wytworność etykiety, jest jednem 1 nic, jest bańką mydlaną, jest pslrym motylem, pędza­nym od dzieci po łące; a tylko bojazń Boża, chęć podo­bania się jemu, umiejętność życia, podług zasad i prze- »

pisów Iteligii Świętej; o to! zaczem upędzać się, czego naśladować, i czego przestrzegać w sobie , jest obowiąz­kiem prawego chrześcijanina.

Jakoż dowód tego, znajduje się dziś przed oczyma naszemi. I czy liż ś. p, Wincenta Grozowa, nie była u* darowana od natury tem wszystkiem, co my językiem ludzkim nazywamy pięknem? Brakłoż jej urody, brakło przymiotów wyższego wychowania ? Nie znanaż jej była szkoła wytworności i dobrego gustu? Jej czerstwa budo­wa, sam wiek, który według naszej rachuby do połowy nie dobiegał, nie obiecywały jej długiego i wesołego pasma dni, przy tak kochającym małżonku? a przecież! wszystko to piękne, dobre, pełne nadziei i otuchy, gdzież się podziało?...

Wszyscy dziś w mowach pogrzebowych, radzi słucha* ją pochwał osób zmarłych: lecz gdy te, według ich sro­giego, bo ludzkiego sądu, są mniej odpowiedne cnotom

i życiu osoby; wówczas pokąlne, nawet i publiczne pogło­ski dają się słyszeć, iż mówca zbyt się uprzedził o cno­tach zmarłego: wpatrując się bowiem w dobrą stronę jego życia, przypomniał, że przeciwna ważona na szali słuszności, zdolna zaćmić to, co wartem było pochwały.

Ją zaś, stosownie do głosu Wiary i Religii v odrzeknę

t

lakierni słowy niemyluemi pisma S. “o umarłych albo nic, albo dobrze;*’ co nie dla tego mówię, bym się lękał sądu drugich, lub się bał splamić pochlebstwem, miejsce po­święcone prawdzie. O nie! szanowni słuchacze! Wszyst­ko, co mam i mogę powiedzieć na pochwalę zmarłej, małćm jest i niewystarczającem, w stosunku do rzetel­nego sądu o jt\j życiu i cnotach; a których całkowity obraz skreślić, nie jest moim zamiarem. Przestanę zatem na pochwale jej pobożności, i tem niemyłnem przywiązaniu rodzinnem; co wedle wyrazów Pawła S. sianą za wszystko. Pobożność prawdziwa , dobrze zrozumiana, w duchu

S. Religii naszej, nie jest cnolą dziwaczną , według zda­nia ludzi, mających złe wyobrażenie o wierze; nie zasa­dza się ona na ciągłych modłach, ustawie/nem czuwaniu, lub trapieniu ducha swego, z zaniedbaniem powinności własnego sianu; nie zasadza się takoż na samych unie­sieniach się w slerę pojęć religijnych wtenczas, kiedy nasze zatrudnienia i prace, wołają lub czekają na nas; ale zasadza się na ciągłem i ustawicznem pełnieniu swo­ich obowiązków, byleby le były uświęcone myślą, po­kornego poddania się woli Boga, przy pamięci najego

obecność. Taka*to pobożność, acz mniej może trafnie tu

skreślona, była przewodniczką wszystkich kroków zmarłej.

Panie! zawołał niegdyś Dawid, kto będzie mieszkał

w przybytku Twoim? lub kto odpocznie na górze Two- i

jej Świętej? Ten, odpowiada sam sobie, który chodzi bez zmazy i czyni sprawiedliwość, który mówi prawdę w sercu swojem, który nie czyni zdrady językiem swoim, ani uczynił bliźniemu swemu złego, i żełżywości prze­ciwko niemu nie przyjął. Któż w tych słowach Psalmisty, nie widział żywego obrazu ś. p. Wincenty Grozowej? Gdyby wam samym, którzyście dokładniej znali jej duszę, przyszło skreślić takowy; czyliżbyście dobierali innych > * * wyrazów, lub innych kolorów? Bo czyliż choć raz do-

* strzegliście, aby posiadała sztukę, pokrywać myśli serca, obłudną mową? Czyliż jej słowa, niebyły napiętnowane prawdziwą chrześcijańską szczerością? Czyliż się kiedy­kolwiek oddała zgubnemu zwyczajowi, skracania sobie nudów, kosztem sławy bliźniego? lub wyliczania i po­większania cudzych błędów? Wiadomo, że posiadała tyle mądrości Chrześcijańskiej, iż mową, uczynkiem, i calem swem postępowaniem, często bywała nauką, wsparciem i pomocą drugich. Jej obejście się i sposób traktowania w rozmowie? jej prawdziwa a nie wymuszona gościnność, napełniły mię rzetelnym szacunkiem ku jej osobie; z te­go to względu, rzucam kilka kwiatów skromnej pochwały, na jej mogiłę, mającą być długo i długo nieuleczoną raną boleśnych wspomnień, dis goduego jej małżonka.

t

Cóż mam wyrzec o przywiązaniu jej rodzinnym, lej miłości prawej i braterskiej? o której tak wzniosie izba- wiennic w liście do Koryntian S. Paweł napisał. Cho­ciażbym, mówi on , mial proroctwo, i wiedział wszystkie tajemnice, wszystkie nauki, i miałbym wszystką miarę tak, iżbym góry przenosił, a miłości nie miał; niczem jest. Taką to miłością, gorzało serce zmarłej. Łzy i łka­nia tego grona rodziny i krewnych, tych sług, i tych kmiotków gromadnie tu zebranych, świadczą aż uadlo o moich wyrazach. Cóż! kiedy rzucę okiem, na tę rozbo- lałąi we łzach tonącą synowicę, która ją za matkę, a ta za swoję córkę, wzajem się obrały? O wiele potrzeba mieć serca, wiele pamięci i daru; by cudze dzieeie, lak się mogło przywiązać, i niejako przelać tę macierzyńską miłość, co się tylko z mlekiem nabywa. A przecież zacni słuchacze! widzicie ten przykład na zmarłej; która nie tylko za życia, ale i za grobem swoję dobroć rozciąga, zapewniwszy jej dożycia fundusz, i dawszy lak cnotliwe wychowanie. Czyłiż mam jeszcze wspomnieć i o twoich

Izach i boleści, szanowny jej małżonku! lub o tobie je­dyny i ukochany bracie? Ach! są to wszystko naoczne świadki, jej dobroci, jćj cnót, i tych przymiotów, któ­rych wspomnienie serce wasze rozdziera, i na tym padole, płacz, jęki i czarną żałobę, zdaje się tylko rozpościerać.

Lecz uspokójcie się o Ludzie! przestańcie łkać i łzy wylewać! jako mający żywą wiarę w miłosierdziu Pari- skiem: on©, wedle słów jego, większe jest, niźli grzechy

całego świaln; i Bór. tylko jeden, co nas pocieszyć i pro­sto poprowadzić, po lej pielgrzymce żywota naszego, może! Jeśli bowiem ś. p. Grozowa posiadała tyle cne-l chrześcijańskich, i lak umiała zniewalać serca; weszła zatem na drogę nieśmiertelności, na której więcój zyskuje, mźli tu utraca. Jeśli bowiem oddala się z towarzystwa

*

żyjącego stworzenia, to się zbliża do orszaku Świętych; jeśli się oddala z majątku podległego ruinie, to zbliża się do skarbów nieskazitelnych Bóstwa; jeśli oddala się od oblubieńca, mającego takoż umrzeć, to się zbliża do oblu­bieńca żyjącego wiecznie; jeśli nakoniec oddala się od burzliwego i niszczącego wszystko czasu, to się zbliża do spokojnej i błogiej wieczności!...

Szanowna i godna Rodzino! przyznaję, że martwe zwłoki ś. p. Wincenty Grozowej, ciężką goryczą napa­wają serce twoje: ale ponieważ jej życie, jak i nasze, było i jest tylko ciągiem śmierci, bo razem żyć i umierać zaczynamy; ponieważ lal trzydzieści kilka tocząc walkę ze ściganą śmiercią, skończyła nareszcie życie pełne nie­pokojów i udręczeń, jako nieoddzielnych od natury ludz­kiej, na które S. Hiob użalając się, mawiał: iż wyglądał końca dni swoich, jako niewolnik spieczony skwarem słońca, pośród szerokich pól, szuka cienia; ponieważ lą drogą poszli dziadowie i pradziadowie nasi, i codziennie tam idących widzimy: otrzyj przeto gorzkich łez potoki, i obmyi oczy swe w najsłodszym źródle wiary; ona to nam wskazuje górną i wiekuistą ojczyzną , w nagrodę

za wszelkie Irmly dla niej podjęte. Ach luba niebian kra­ino! gdyby nie twój widok, pocieszał nasze nędze i nasze utrapienia, którcżby nieszczęśliwsze stworzenie było od człowieka ?...

Podawszy tedy choć pokrótce rys życia zmarłej; zwróć­my teraz oczy na siebie samych, iż za każdą godzinę o tęż granicę doczesnej podróży, rozbijamy się. Przestrze­gają nąe o tem , codziennie bijące godziny; przestrzega­ją ponure jęki dzwonów; przestrzegają te świece, które rzucając blade promienie, o gasnącem człowieka życiu donoszą. A przeto wieku młody! nie ufaj w kwiecie mło­dości: wszakże tysiące podobnych kwiatów, grotem śmierci uderzone* omdlały, zwiędły, i znikły; wszakże częstokroć, dziś nam kolebkę, a jutro trumnę przynoszą. Wy leż! którym zima wieku, pobieliła głowę siwizną, odchylajcie z oczu waszych zasłonę, niedającą dojrzeć luż otwierają­cego się pod nogami waszemi grobu. Nareszcie wy wszyscy! których smutny obrzęd, na to sprowadził miejsce, czy­tajcie na tym teatrze śmiertelności, iż w kilku deskach zbitych, wszystkiesię układy i wielkości doczesne kończą: że człowiek, to szczypta piasku, którego prochy śmier­telny powiew codziennie rozprasza; źe to luman dymu, który się dla tego w górę wznosi, aby tam rozszedl się i zniknął; że to cień posępny, który w lakitj mierze gi­nie, w jakiej się światło wieczności zbliża. Sama więc tylko cnota, za granicę życia przechodzi, i gościniec do szczęśliwej otwiera wieczności.

\

\

Sędzio przedwieczny! któryś objawił światu, jak ci jest miłe narodu ludzkiego zbawienie, okaż miłosierdzie swoje nad tą lepianką rąk Twoich! która nie sercem, bo Cię zawsze kochała, ale ułomnością ludzką mogła wczem * przewinić; w tern tedy miłosierdziu Twojem, rozkaż cho­rom Anielskim, przyjąć ją u bramy wysokiego Nieba, gdzie niech z Tobą żyje w wiecznym pokoju! Amen.

a

. List Ignacego Kopczyńskiego do Brata Wydawcy.

Itoku 1840 % Holodek.

——•

l^itZEZ lak czas długi nie mając od ciebie kochany Ale- \andrze! wiadomości, ucieszyłem się nią bardzo, nim doczytałem list twój do smutnej katastrofy, a wkońcu zadrżałem, i list mi z rąk wypadł. Cóż to za okropne zdarzenie! jaki grom niespodziany, przeszył nasze serca boleścią niewypowiedzianą. Wszyscy kochaliśmy ją szczerze: bo to był anioł dobroci; i z niemałem leż roz­rzewnieniem przyjęliśmy takową stratę. Biedny brat Sylwester! czemże dzisiaj życie dla niego? Każde wspo­mnienie przeszłości, boleśnym razem przeszywać będzie pierś jego. Lecz cóż robić! trzeba się zgodzić z wolą Boga... Takto kochany Alexandrze! i bezbożny i cnot-

<

t

liwy, próg wieczności zarówno przestąpić musi. Cho­ciaż koniec wszystkiemu co ziemskie, choć śmierci fa­talna ręka przecina życie; prawdy te bolesne, jedna tyl­ko myśl osładza: że dla cnotliwych zgasłych, wdzięczna pamięć, piękny przykład, i uwielbienie u pozostałych na ziemi przechowywa się. Wspomnienie o nich obiega dalekie strony: przy skonie ich smucą się i boleją, a z pochodni ich zasług, buduje się potomność. Stało się, niech zacna Wincenta, odpoczywa w Bonu!... Du­sza jej czysta, stanęła przed Panem Zastępów; a bogaty po niej spadek, rozebrali wieczność, grób, rodzina, i przyjaciele....

Jakże mi przykro, że nie mogę zaraz w tych smut­nych chwilach waszych, przybyć i podzielać z wami stan obecny waszego położenia: darujcie mi to, darujcie! ale za polepszeniem cokolwiek zdrowia mojej żony, natych­miast przylecę, bym was przekonał o stałem ku wam przywiązaniu etc. etc.

List wydawcy do Wincentego Popowsliiego, krewnego zmarłej.

Koku 1846 z Bezimiennej.

HUMM

Długo i długo zbierałem się do napisania tego listu: bo niedola co mię spotkała, nie tylko wytrącała pióro z rąk, ale wszystko otoczywszy chmurą boleści i smut- \ ku, zaledwie pozostawia mi życie. Zgadniecie zapewne szanowni krewni, o emu piszę, co len wstęp znaczy. Już najdroższej mej żony niemasz na tej ziemi! znikła ona z oczów, jak owe zachodzące wiosenne słońce, co po sobie jakąś rzewność całej naturze udziela. Smutno,

i bardzo mi smutno! gdy za pierwszem poznaniem, lak bolesną wieścią, list pierwszy napełniam. Nigdym się niespodziewał tak okropnej zmiany dla siebie: dni 12. wzmagającej się gorączki, mimo rady lekarzy, były dla

nie] zabójczym ciosem, a dla mnie na całe życie cięż­kim żalem. Mieliśmy nieodmienny zamiar w tym roku odwiedzić ich, i tak chwalone okolice nad-dniestrzań- skie; ale len cios zgubny wszystko zniweczył, zburzył, a nawet po tak drogim przyjacielu, wszystko mi w czar­ny kolor przebrał. Bral Pius i moia rodzina, przez swoję dobroć, naprzemiau w moim domku goszczą i po­cieszają. Mieliśmy razem pisać do szanownych krew­nych; lecz on wyjechał do siebie, a ją chcąc jaką ul­gę znaleźć, kreślę te wyrazy do tych osób, co pomimo związku krwi, przez same szlachetne uczucia, zdołają wejść w moje położenie, i współczuciem łaskawie od- powimizą. Straciłem najlepszą żonę lat 26 pożycia, by­ły to 20 godzin, które niczem nagrodzone nie będą; a jej skon, zda mi się, był to lekki zefir, co się ledwie ziółek dotknął....

4

O to jest cała Ireś; mojego nieszczęścia: darujcie szanowni krewni! gdy i wam nie jednę łzę wycisuę; ale ludzka rzecz, wspólnie płakać, pocieszać się i wza­jem wspierać. Poznawszy lak dobrze W. Sędziego,

i pokochawszy go, nie mogłem wstrzymać się, bym o leni nieszczęiciu nie napisał, i przed nim nie wynurzył żal serca mojego etc.

List odpowiedny Wincentego Popowskiego do Wydawcy.

Hokn I84(i i 3Hchal6wki.

J^ociiant kuzynie! w tym momencie odczytałem pi­smo twoje. 0 IJoże! twoja żona, i la najbliższa krewna moja, dobra Wincenta, już nie żyje!.. Okropua i przedr wczesna śmierci!.. Otóż podróż mojej Pauliny i dzieci, już do niej udecydowana!.. 0 lóż ich upragnione żądania, poznania onej!.. Podzielam smutek twój bracie: stra­ta prawdziwego przyjaciela w życiu człowieka, jest wiel­ka.' Wchodzę w cierpienia szlachetnej duszy twojej: do łez męża, przyjmij 1 moje. Jednakże nie posuwaj zada* leko uniesień twoich i żalu: zgryzoty napawają jadem wnętrzności nasze, niszczą stan organiczny, i samo je­stestwo; a człowiek, najprzedniejszy ulwor Boga, ob-

1

darzony rozumom i wolą, możeż bez grzechu, niszczyć dzieło Jego?. Nie, kochany bracie! wszystko od Boca: Jego wola świela: szanujmy ją; a nadzieja nagrody w przy­szłości, niech osładza cierpkie ch;vile życia lego.

Bracie! wiele ci obowiązany jesieni za twoje pismo: ono dowodzi' pamięć, i dobroć serca jogo. Ja ruszyć się z domu nie mogę: bądź łaskaw odwiedź kuzynów i prawdziwych przyjaciół w Michalówce. Sądzę że i pan Pius kompanią zrobi: chociaż oddaleni miejscem, bądźmy sobie bliscy sercami etc. etc.

i

\

\

Dumanie o Bogu.

Antonikco G. (#)

l&TÓż (o jest laki, co le światy stworzył? Co Lvlc cudów udzialne b\ł w Alanie?

»

1 kto ftrunt j<*£0 potęgi założył?

Nieraz ja .sobie czynię to pytanie.

Nieraz myśl moja pędem błyskawicy, Dążąc do nieba loly nieści^lemi, Koztimów ludzkich dothnęU granicy;

1 znów musiała powracać do ziemi.

(*) Wiersz ten był ulnluony zony mojej, i własną ręką przepi­sany w jej ttialecie znajdował się. On nuni posługuje,! %a tlro|pe wspniitniniie, i jest niejako zamknięciem tego sliioru: iio Bń« winien hy«* początkiem t koncern wszelkich spraw człowieka.

c

Bo/.e mój! Ro/.k niepojęty wiecznie!

Przebacz mi przebhcz uniesienia moje;

t

Ze lego Puna cheę poznać koniecznie, litóry mi eod/.irń /lewa Ja-d; swych zdroje.

Gdy na te {'wiazdy świcqcc w noc ciemną, Gtly na to słońce oczy moje. zwrócę,

Króre jnź tylu widziało przede ntni\y

1 'tylu ujrzy j;dy stę w' proch obrócę;

Pytam wras, pytam o wy ziemni ludzie!

Czyli/. przypadek ii»ój;ł to wszystko zrzędzie? Miliony światów, niepojęty cudzie! '

I\r;\żi|, i ui^dy niewolno im zbudzić.

Mo;;łoź się wszystko w powietrzu i wodzie Samo utworzyć? ta ziemia , te tiicUn;

By to utrzymać w takiej dziwnej zgodzie,

Do tego auwet Bo<;\ ju& potrzeba.

Próżno szyderstwem pokonać mię chcecie. Kładźcie mię w słabych uabożnisiów r/.ędćie, Odmówcie miejsca na całym Mu świećie; Zuwsze Bóg mieszkać w mojej duszy będzie.

Przyjdzie ta chwila, uic minie niho^o,

Kiedy śmierć władzę swą rozcii^nie^sroftii, * Gdy wsparcia ludzi wymagać daremnie; Westchnie przyjaciel, i w yjdzie ode mnie.

Od grobu mego i zona się wróci.

Dziatwa zapłacze, potem mm; przesnuici. li lóż wstąpi za ibi ii2| w to wieczne mieszkanie Twoja opieka, mój wieczysty Panie!

t

Napróżno inędrcc, wy z twnrzą surową! Straszyć mię chcecie, że nie mogę ożyć. C/emuż mię wskr.esić nie może na nowo Ten, który zdołał z niczego mię'stworzyć?...

Lecz jaki powód, jaki cel? mówicie.

Ja wiem, żem jemu niepotrzebny na nie.... Lecz że 011 dobry, potężny, widzicie,

A moja wdzięczność i ufność bez granic.

Ach tak jest! śmierci gdy bramę otworze, Ufam, że ujrzę Ciebie bez wątpienia;

Lecz nim przed Tobą stanę wielki Hoże! Wysłuchaj modłów twojego stworzenia.

Daj mi być dobrym, daj być sprawiedliwym, Niechaj me ebwile użytecznie płyną;

Niech płochą mową, czynem niegodziwym, Nie będę nigdy 7gorszenia przyczyną.

Choć największego oddal blask znaczenia, Gdy masz być przez nie narzędziem ucisku; Ani takiego dopuść poniżenia,

Bym kiedy prawdy wyrzekł się dla zysku.

kOMKC.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Groza Stanisław PAN JUSTYNIAN ŻENIĄCY SIĘ
Groza Stanisław HRABIA ŚCIBOR NA OSTROWCU Tom 1 2
Groza Stanisław POWIEŚCI PODOLSKO UKRAIŃSKIE Tom 1 2
Groza Stanisław MYŚLI NIEKTÓRE
Stanisława Jasińska Pamiątka po Stefanie Garczyńskim
Wspomnienie Stanisława Duczymińskiego ps Niemira żołnierz NSZ, PAS
Stanisław Szot Ze wspomnień oficera GL i AL
ODEZWA TOWARZYSTWA OPIEKI NAD UNITAMI, Kozicki Stanisław
Głosy po śmierci Papieża, # Autobiografie,biografie,wspomnienia i pamiętniki
Rozwojówka-skrót od Małgosi, Psychologia, II rok, Psychologia rozwoju człowieka - Stanisławiak
Wspomnienia i refleksje, Psychologia DDA, DDD
IV ŻC+ Wspomnienia S Bukar 7 04
Cackowski wspomnienia
Antologia Legiony w bitwach (wspomnienia)
O Romanie Dmowskim Wspomnienia narodowców z 1939 roku
HLN CZ-III R-06, Kozicki Stanisław
Na placu boju, Rodzinne wspomnienia, Piosenki, patriotyczne

więcej podobnych podstron