Szenic Stanisław KRÓLEWSKIE KARIERY WARSZAWIANEK

Stanisław Szenic

KRÓLEWSKIE KARIERY WARSZAWIANEK

Była ostatnią miłością ostatniego z Ja­giellonów. O jej dzieciństwie i wczesnej młodości skąpe i niepewne doszły nas wieści. Huczek około jej osóbki powstaje dopiero, gdy już z dziewczę­cych wyszła lat. Dawna tradycja warszawska głosi, że urodziła się przy ulicy Świętojańskiej w kamienicy oznaczonej obecnie numerem poli­cyjnym 5. W dokumentach potwierdzenia na to brak. Nie wiadomo, czy kamienica wspomniana w XVI wieku należała do Gizów. Nie znany jest również rok urodzenia Barbary, ujrzała światło dzienne pewnie gdzieś po 1550 roku, skąpe i nie­pewne posiadamy też wiadomości o jej rodzicach.

Rodzina Gizów należała do patrycjatu war­szawskiego, jej protoplasta pan Baltazar Giza przybyły z Frankonii otrzymał warszawskie pra­wo miejskie w 1511 r.

Gizowie od czasów dawni w Urzędach są różni sławni

będzie o nich wiek później w Gościńcu pisał Adam Jarzęmbski, muzyk i budowniczy króla

Władysława IV, wymieniając patrycjuszów Sta­rej Warszawy. Za jego czasów Gizowie posiadali w samej Warszawie aż szesnaście kamienic, nie licząc folwarczków i ról poza obrębem miasta. Była to wówczas rodzina można, jedna z majęt­niejszych w naszej stolicy.

W drugiej połowie XVI wieku, gdy głośno już było o warszawskiej kochance króla Zygmunta Augusta, w dokumentach radzieckich miasta Warszawy natrafiamy na pięciu przedstawicieli rodziny Gizów.

Pisownia nazwiska nie jest ustalona, spotyka­my rozmaite odmiany: Girz, Gysz, Giż, Gijza, Gnize, Gisius, Gissa, Giza, ostatnie brzmienie jest właściwe.

Nie usiłując ustalić wzajemnego ich pokre­wieństwa, należy najpierw wymienić pana Jaku­ba Gizę, który dzierżył zaszczytne stanowisko szafarza, czyli kasjera Starej Warszawy, żonaty zaś był z Jadwigą Fukier, córką znanej patrycju- szowskiej rodziny. Dalej jest rajca miejski Balta­zar Giza, jest dzierżawca przewozu przez Wisłę, bezimienny jakiś Giż, jest Jan Giza, poeta, zwący się zgodnie z duchem czasu Gysaeus, jest wreszcie pani Anna Gizyna, wdowa po Janie Gizie, rów­nież rajcy miejskim, który nie żył już, gdy Bar­bara zamieszkała na zamku warszawskim. On to przypuszczalnie był ojcem Barbary. O swarliwej pani Annie, matce Barbary, niejedno jeszcze usły­szymy.

Nie doszedł nas żaden konterfekt Barbary, może nawet nie zdążono sporządzić jej portretu, wczesna śmierć Zygmunta Augusta przerwała krótkotrwałe amory. Bezimienny dworzanin

Zygmunta Augusta, który w swym anonimowym pamiętniku sporo przekazał wiadomości o Bar­barze, raz pisze, „iż była ona podłej urody", na innym znów miejscu stwierdza, „iż była podob- niej w miernej urodzie, jednak Pan ją bardzo mi­łował“. Według ustnej tradycji Gizanka miała być uderzająco podobna do zmarłej drugiej żony Zygmunta Augusta, ukochanej Barbary Radzi­wiłłówny, i głównie podobieństwo rysów z nie­zapomnianą zmarłą miało skłonić ku niej serce osamotnionego króla. Barbarze Radziwiłłównie na pewno jednej rzeczy zarzucić nie można — braku urody, chociaż więc stworzenie sobie obra­zu Barbary Gizanki pozostawione jest fantazji czytelników, śmiało można przyjąć, że w galerii pięknych warszawianek poczesne zajmuje ona miejsce.

Pierwsze pewniejsze o Barbarze wiadomości mówią, że matka wychowywała ją w klasztorze „poza murami Warszawy, ażeby jej dobre oby­czaje wczepić“. Inna relacja twierdzi, że Gizanka przebywała w klasztorze „dla uniknięcia nierzą­du“. Widać matka wdowa nie bardzo umiała so­bie poradzić z wychowaniem rozbudzonej córki. Mowa tu o klasztorze panien bernardynek, poło­żonym na szczycie skarpy między murami miej­skimi a bernardyńskim kościołem św. Anny, mniej więcej tam, gdzie obecnie trasa WZ z tu­nelu wychodzi ku Wiśle. Panny bernardynki za­łożyły swój klasztor gdzieś w połowie XVI wie­ku, żyły w ubóstwie z pracy rąk i jałmużny, nie przestrzegały klauzury ścisłej, pielęgnowały cho­rych na mieście. Stąd też pewnie ułatwione było nawiązywanie kontaktów z wychowankami

klasztornymi. Nie znamy rozkładu zajęć w szko­le prowadzonej przez panny bernardynki dla có­rek mieszczan warszawskich, nacisk był jednak położony na te „dobre obyczaje“. W przypadku Barbarki szkoła egzaminu nie zdała. Młodą Gi- zankę poznał pokojowiec królewski Mikołaj Mni- szech, w nawiązaniu znajomości pośredniczył ku­piec żydowski Egidius czy Egidzy, pozostający w wielkiej zażyłości z bratem Mikołaja, krajczym koronnym Jerzym Mniszchem. Egidius chodził do klasztoru panien bernardynek z towarami i ułatwił Mikołajowi widzenie się z Gizanką. Wkrótce mieszczki warszawskie poczęły opowia­dać sobie na ucho, że Gizankę odwiedza często w klasztorze jakaś mniszka nazwiskiem Opacka, lecz że pod strojem mniszki ukrywa się młody po­kojowiec królewski Mikołaj Mniszech. Skoro zaś Warszawa liczyła wtedy mieszkańców około 14 000, nie było jeszcze gazet i tym skwapliwiej podchwytywano wiadomości szeptane, można przypuszczać, że zaloty do pięknej Barbarki nie­bawem wiadome były w całym grodzie.

Relacje, w jaki sposób nastąpiła prezentacja Gizanki Zygmuntowi Augustowi, są sprzeczne. Nie wiadomo, czy wykorzystując jej wielkie po­dobieństwo do zmarłej Barbary Radziwiłłówny podsunęli ją Mniszchowie, chcąc w ten sposób zyskać wpływ na króla, czy też zrobili to inni słudzy królewscy. W późniejszym śledztwie czte­rech jeszcze dworzan łączono z całą aferą: Lubo- nieckiego, Łepkowskiego, Grota i Wypczyń- skiego.

Nie było rzeczą skomplikowaną wciągnąć Zygmunta Augusta w miłosną kabałę. Król po

to

śmierci Barbary Radziwiłłówny nosił się wpraw­dzie stale czarno, komnaty jego bywały na znak żałoby kirem okryte, lecz obraz ukochanej żony z upływem czasu bladł coraz bardziej. Trzecie małżeństwo króla z Katarzyną Austriacką, córką cesarza Maksymiliana II, „kobietą zacną, ale brzydką i cierpiącą wielką chorobę“, skończyło się głośnym nieporozumieniem. Zygmunt August poczuł do żony wstręt, nie chciał mieszkać z nią pod jednym dachem i odesłał do Radomia. Kró­lowa nie umiała się pogodzić z złym losem, utys­kiwała głośno, oświadczając: „Ciężka jest rzecz komu mąż umrze, ale jeszcze cięższa, kto go ma, a nie mieszka z nim“. Doszło wreszcie do tego, że za odsuniętą królową ujęli się posłowie ziem­scy. Na sejmie lubelskim w 1566 r. gromadnie, choć bezskutecznie prosili króla, „aby z małżon­ką swą tak mieszkał, jako chrześcijańskiemu pa­nu przystoi“. Nie pomogło też nic, że posłów po­parli senatorowie, że prymas Uchański w senacie na ten temat głos zabrał i „uklęknął z płaczem, a na twarz swą padł, zaczem się płacz wszystkim z oczu rzucił“. Król porwał się wprawdzie za­wstydzony i arcybiskupa z ziemi podniósł, ale na wzruszający monit na razie nic nie odpowiedział. Dopiero nazajutrz w izbie senatorskiej, zdjąwszy czapkę i stojąc, wypowiedział kilka słów. Prosił, aby dano mu już spokój, gdyż mieszkać z królo­wą nie może, „by do tego przyjść miało...“ rzekł nie kończąc zdania i za gardło się chwycił. Kró­lowa utraciła po tej nieudanej ingerencji senato­rów wszelką nadzieję pogodzenia się z mężem, opuściła Polskę i wróciła do Wiednia. Starania rozwodowe, które czynił Zygmunt August, pozo-

stały bezskuteczne, unicestwił je nuncjusz papies­ki Commentoni.

Jak nam przekazuje cytowany bezimienny dworzanin, król po wyjezdzie Katarzyny Au­striackiej, „już znaczniej nierządnie mieszkał, przez lat siedem z Zuzanną Orłowską białogłową podobnej urody, która była incerti generis, to jest iękartką jednego kanonika krakowskiego“. Kończy zaś tę swoją relację tak: „...i ona była z troków wypadła, przez pewną jej zdradę i nie­cnotę wzgardził ją pan“.

Po Zuzannie „sokołem“ królewskim, bo tak Zygmunt August nazywał swoje damy serca, była Anna Zajączkowska, uboga, lecz piękna szlach­cianka z fraucymeru siostry królewskiej Anny Jagiellonki. Była to dwórka ambitna, król nie miał wiele zachodu, by ją sprowadzić na drogę niecnoty, trudniej już było wydostać pannę spod opiekuńczych skrzydeł bogobojnej siostry kró­lewskiej. Podstawiony przez starostę piotrkow­skiego Andrzeja Szpota szlachcic Mikorski prosił królewnę Annę o oddanie mu panny Zajączkow­skiej w małżeństwo. Królewna zezwoliła, a skoro następnie się dowiedziała, „jak brzydkiej intrygi teatrem stał się jej dwór panieński“, ciężko zapa­dła na zdrowiu. Zajączkowską wywieziono bo­wiem na zamek Bugaj pod Witowem, o pół mili od Piotrkowa, otoczono licznym dworem, utrzy­mywano w luksusie, rzekomo nawet sprowadzo­no ze skarbca tykocińskiego suknie po Barbarze Radziwiłłównie. Król „tam ją chowa jako księż­nę, dostatkiem wielkim, sług dosyć, po świętach ma z nią brać ślub“ — pisał z Warszawy w kwiet­niu 1571 r. Maciej Porębski. Przypuszczenia co do

ślubu były w owym okresie raczej czczą gadani­ną wytrąconych z równowagi dworzan, gdy Za­jączkowska poczęła się nad nich wynosić. Prze­zwano ją też pospolicie Zającem. Nie byłoby pro­stą sprawą dla króla stanąć z piękną Anną na ślubnym kobiercu, chyba by w owych czasach, gdy się szerzyły nowinki religijne, odstąpił od wiary ojców. W niezbyt odległej Austrii, w klasz­torze w Linzu, żyła przecież jeszcze Katarzyna Rakuszanka, trzecia jego żona.

Niewesołe być jednak musiały myśli króla, gdy zastanawiał się nad zabezpieczeniem następstwa tronu. Zdrowie mu nie dopisywało, gnębiły go „pedogra i chirarga“, nadto straszne bóle spra­wiały mu kamienie pęcherzowe. Zbliżał się do grobu bez pozostawienia potomka. Podniósł wo­bec nuncjusza myśl o abdykacji, pytał go, czy oj­ciec święty udzieliłby mu dyspensy, aby mógł przyjąć kapłańskie święcenia. Liczył na to, że skoro zrzeknie się tfonu na rzecz arcyksięcia Ka­rola, pod warunkiem, iż poślubi on królewnę Annę, cesarz nakłoni królową Katarzynę, aby włożyła welon zakonny. Nuncjusz umacniał kró­la w tym zamiarze, zawiadomił też o nim pa­pieża. Mimo to plotki o zamierzonym małżeń­stwie króla z Anną Zajączowską nie cichły, zna­lazły oddźwięk w raporcie posła cesarskiego, opata Cyrusa. Postępowanie Zygmunta Augusta wyraźnie mu jednak przeczyło. Zupełnie nie mógł się zdobyć na wyjazd i odwiedzenie pięknej An­ny na zamku Bugaj. Pobyt jego w Warszawie przedłużał się. Zjechał tu z Knyszyna w dniu 16 grudnia 1569 r. i mieszkał już drugi rok. Przed­tem tylko od czasu do czasu wpadał na kilka

miesięcy do Warszawy, która nie była jeszcze stolicą Polski. Chociaż król miasto to ukochał po­nad inne w Koronie, musiała istnieć przyczyna, która go w grodzie mazowieckim zatrzymywała. Niewątpliwie duże zainteresowanie Zygmunta Augusta wzbudzało wielkie i głośne przedsię­wzięcie, budowa stałego mostu przez kapryśną i rozlewną Wisłę, rozpoczęta w 1568 r. z niema­łym trudem i wielkim kosztem, ku podziwowi całej Europy. Lecz właściwego powodu należy doszukiwać się gdzie indziej; była to nowa mi­łość — Barbara Gizanka. Wytoczone po śmierci króla śledztwo ustaliło, że Barbarę przyprowa­dzono do króla „około Trzech Króli“ 1571 r., a równo w dziewięć miesięcy, bo 8 października, obdarzyła Zygmunta Augusta córką, która otrzy­mała również imię Barbara.

W ojcostwo Zygmunta Augusta powątpiewano wprawdzie, cytowany bezimienny dworzanin przekazał nam, iż „wiele było domniemania, że była z pomocą, to rzecz doświadczona by­ła, że z żadną żoną i z takimi paniami takiej po­ciechy nie odniósł“. Słuszne czy niesłuszne, w każdym razie insynuacje te nie trafiały do Zygmunta Augusta. Stanowiska Gizanki na dwo­rze warszawskim nikt i nic zachwiać nie mogło. Król nie zerwał wprawdzie z Anną Zajączkow­ską, przebywającą w odległym Witowie, lecz nie potrafił się obecnie, gdy został ojcem, obyć bez Gizanki. Pokojowiec Mniszech dwa razy na dzień prowadzi ukochaną do łoża chorego króla, który obdarowuje nowego sokoła iście po królew­sku dwudziestu tysiącami czerwonych złotych. Urządza też dla niej pałac pyszny w Bronowie,

pełen marmurów i złota, „niby w Alhambrze maurytańskiej“, dokąd dojeżdża, gdy stan zdro­wia się polepsza.

Matka Gizanki i jej siostra Szawłowska stale przebywają na zamku królewskim. O ile w ak­tach radzieckich dotąd trafiały się wzmianki

0 pozywaniu wdowy Anny Gizyny przed urząd radziecki o rozmaite długi, nawet o należności za towary pobrane jeszcze przez jej nieboszczyka męża, to nagle zmienia się treść zapisek. Wdowa Gizyna występuje teraz z zapisem dla swego zię­cia Krzysztofa Szawłowskiego, darowując mu poważną sumkę dwóch tysięcy florenów.

Żyd Egidius, który pierwszy torował drogę królewskiemu „sokołowi“, pierwszy bodaj ko­rzysta z protekcji Barbary. Gdy wychodzi dekret zabraniający Żydom mieszkać w „mieście Starej

1 Nowej Warszawy i jego przedmieściach“, czyni się wyjątek dla Egidiusa. Wbrew postanowieniom artykułu czwartego dekretu, wyraźnie anulują­cym wszelkie listy ekscepcyjne, nawet królewskie, otrzymuje Egidius zezwolenie na swobodny po­byt w Warszawie.

O względy Barbary ubiegają się nawet możni panowie. Za jej wstawiennictwem ksiądz pod­kanclerzy Krasiński otrzymuje biskupstwo kra­kowskie, chociaż „w karierze swojej duchownej stał jeszcze dość nisko, należała mu się więc jakaś mniejsza stolica biskupia, a nawet było wbrew przyjętej praktyce łączyć z pieczęcią podkancler- ską krakowską biskupią stolicę“. Poseł cesarski Cyrus wspomina, że Gizance zawdzięczał woje­wództwo krakowskie marszałek wielki koronny Jan Firlej. Był szwagrem Mniszchów, żona jego,

Barbara, była ich rodzoną siostrą. Na dworze królewskim, ku ogólnemu oburzeniu, wyraźnie prym wiodą Mniszchowie, chociaż są to w Polsce homines novi. Przed kilkudziesięciu zaledwie la­ty, bo w 1533 roku, ojciec ich Mikołaj Wandalin z Wielkich Kończyc Mniszech przeniósł się z Mo­raw do Polski.

Najbardziej cierpi z powodu takiego układu stosunków Anna Jagiellonka, najmłodsza siostra królewska. Mieszka w Warszawie stale, na zam­ku królewskim, nie przystosowanym jeszcze do pomieszczenia dużego dworu królewskiego. Nie był to bowiem późniejszy wielki, przez Zygmun­ta III „w pentagon“ zbudowany gmach ku Kra­kowskiemu Przedmieściu, lecz o wiele mniejszy, przebudowany zamek książąt mazowieckich, dwupiętrowy budynek, niezbyt obszerny, poło­żony bliżej kolegiaty św. Jana. Gdy w nim za­mieszkała obecnie jeszcze Barbara Gizanka z dzieckiem, musiała w tej ciasnocie nieomalże ocierać się o Annę Jagiellonkę. Siostra królewska miała sobie to sąsiedztwo za wielki dyshonor, oburza się, że Gizanka „siada bezwstydnie w ok­nie z dzieckiem“, że słychać „jak szczenię pła­cze“, bo takimi wyrazami, nie bardzo ładnie brzmiącymi w ustach królewny, obdarza swoją małą bratanicę. Wreszcie snuje ogólniejsze moral­ne rozważania, wołając z boleścią, „jako się ta Warszawa nie zapadnie dla grzechu jej“.

Postępowanie królewny Anny, wytłumaczalne i zrozumiałe, nie wpływało na zacieśnienie uczuć braterskich. W 1571 roku Zygmunt August, choć rzadko, ale odwiedzał jeszcze królewnę, pod ko­niec roku był na weselu jednej z jej panien.

W 1572 r. następuje między rodzeństwem wyraź­ny rozdźwięk. Gdy umiera Nagórski, marszałek dworu królewny, król przez dłuższy czas nie mianuje następcy, na co Anna Jagiellonka boleś­nie utyskuje, podnosząc, że to nie przystoi, skoro odwiedzają ją biskupi, senatorowie i posłowie ob­cy. Ksiądz podkanclerzy Krasiński, pamiętając widać, co zawdzięcza Gizance, posuwa swoją nie­chęć do Anny Jagiellonki tak daleko, że każdemu, kto zamierza iść pokłonić się królewnie, mawia:

Miły bracie, wystrzegam cię, chcesz li łaskę J.K.Mości mieć, nie bywaj u królewny“.

Król wyznacza wreszcie siostrze nowego mar­szałka dworu w osobie Jana Korneckiego. Sytua­cja ulega zasadniczej zmianie, gdy w dniu 29 lu­tego 1572 r. w Linzu umiera królowa Katarzyna, opuszczona i zapomniana, przeżywszy zaledwie trzydzieści osiem lat. Zygmunt August okazuje po śmierci swej porzuconej małżonki, jeśli nie żal, to co najmniej głębokie wzruszenie. „I płacz nie­mały udał się królowi J.Mci“ pisze z ironią Czarnkowski.

Zygmunt August, który zaskoczył całą Rzecz­pospolitą potajemnym ślubem z Barbarą Radzi­wiłłówną, mógł zrobić teraz krok jeszcze mniej rozważny. W różnych listach posła Cyrusa, prze­kazującego w ciągu 1571 r. rozmaite plotki, była mowa o planach poślubienia przez króla to woje­wodziny Latalskiej, to wdowy po Krzysztofie Tarnowskim, to znowu — Elżbiety królowej an­gielskiej. Teraz powszechna opinia niesie, że nie wzgardziłby Gizanką, gdyby miast córki uro­dziła mu syna. Olbracht Łaski stwierdza, że „król, im się śmierci bliższym czuje, tym bardziej

o następstwo po sobie się troszcząc, myśli o mał­żeństwie, i którego mógłby mieć potomka“. A opat Cyrus pisze w jednym z listów, że „król ożeniłby się i żebraczką, gdyby mu dała syna". Przy takich nastrojach ogólnych oburzenie pa­nów koronnych wywołuje żądanie wysunięte przez króla na sejmie w Warszawie, aby usta­nowić opatrzenie dla jego córki. „My nie wiemy

o żadnym potomku, nie mamy się o czem ra­dzić...“ brzmi ostra odpowiedź senatorów. Arcy­biskup Uchański upomina króla, aby się z Bogiem pogodził, posłowie przy końcu sejmu mieli gro­zić, że jeżeli nie oddali Barbary, przyczyny wszystkiego złego, gwałtem wyrzucą ją z zamku. Dano mu nawet do zrozumienia, że to nie jest jego dziecko, bo u Gizanki bywał kto chciał „za ścia­ną drewnianą“. To już pewnie było czystą ka­lumnią, w zacietrzewieniu nie liczono się ze sło­wami, lecz względów króla dla ukochanej Bar­barki nie umniejszyło. Szykuje się do opuszczenia Warszawy. Jest chory. Sprowadzono dla niego Wisłą z Krakowa powóz na pasach, dziesięć kro­ków długi, na dwanaście do piętnastu osób, który miało ciągnąć szesnaście koni. Na razie król próbuje powozu na przejażdżkach w okolicę, zanim się w dalszą niebezpieczną puści drogę.

Tymczasem Zygmunt August, od długiego już czasu chory, poczuł się znacznie gorzej. Osłabł tak, że nawet dokumentów podpisywać nie mógł. „Wyszły z niego dwa kamienie — pisze bez­imienny dworzanin — większe niż bobowe ziar­no, a trzeci granowity, także wielki, które go sro­dze zraniwszy zemgliły go, tak że lecząc się półto­ra miesiące zemglał“. Zawołał do siebie Augusty­

na Rotundusa, sekretarza i wójta wileńskiego, i polecił mu przy zachowaniu ścisłej tajemnicy sporządzić testament. Spółdziedziczkami swego majątku, ruchomego i nieruchomego, ustanawiał trzy swoje siostry, księżnę brunświcką Zofię, kró- lowę szwedzką Katarzynę i królewnę Annę. Osobno Katarzynie i Annie zapisywał po trzy­dzieści dwa tysiące dukatów jako przysługujące im sumy posażne, dotąd nie odebrane. Nadto da­rował królewnie Annie — mimo że podówczas w zgodzie z nim nie była — najwięcej ze swoich złotych i srebrnych sprzętów. Był to niewątpliwie duży zapis. Według jakiejś relacji Buondzowanie- go miało prócz sreber przeznaczonych do codzien­nego użytku leżeć w skarbcu sreber nieużywa­nych wagi około pięciu tysięcy sześciuset funtów. Zbiór klejnotów oceniany był kiedyś na przeszło milion skudów. Były rzekomo nawet wyższej wartości niż weneckie i papieskie klejnoty. Testa­ment zawierał nadto znaczne zapisy dla kościoła oraz szczegółowe zlecenia odnośnie obrzędów po­grzebowych. Wykonanie ostatniej swojej woli król zlecał również królewnie Annie.

Stosunki z królewną nie uległy mimo to polep­szeniu, nadal były jak najgorsze. Wpływała na to w pierwszym rzędzie szokująca Annę Jagiel­lonkę zażyłość brata z piękną mieszczką war­szawską. Gdy morowe powietrze poczęło się zbli­żać coiaz bardziej do Warszawy, królewna Anna uważa to za dopust Boży na rozpustny dwór uko­chanego brata. „Pan Bóg bardzo się rozgniewał — oświadczyła. — Kaźnią swą karać raczy“. Król postanowił schronić się do ulubionego Knyszyna, położonego wśród lasów w zdrowej okolicy

i stąd dającego lepsze gwarancje uniknięcia zara­zy. Gizanka miała jeszcze przed nim wyjechać, a król zwierzył się rzekomo Janowi Chodkiewi­czowi, że w zamku knyszyńskim pod opieką litewską zamierza wziąć z nią ślub. Chodkiewicz ujawnił podobno zamiary królewskie innym se­natorom, na skutek czego wojewoda sandomier­ski Piotr Zborowski i marszałek wielki koronny Jan Firlej, w porozumieniu z biskupem Karn- kowskim i kilku innymi senatorami, ułożyli ja­koby plan zbrojnego uprowadzenia królewskiej miłośnicy i osadzenia jej w więzieniu. O tych za­mierzeniach dowiedział się Jerzy Mniszech, szwa­gier marszałka wielkiego koronnego Firleja. Aby zapobiec porwaniu, wyjednał, iż królewscy zbrojni trabanci „w dzień i w nocy strzegli Gizanki“.

Trudno ustalić, jak się rzeczy naprawdę miały. Cyrus pisze o obawach, aby król nie przeprowa­dził w Knyszynie swoich zamiarów, „choćby miał pozostać na samym Księstwie Litewskim“, natomiast zupełnie nie wspomina o planach por­wania. Udział marszałka Firleja w planowanym zamachu musi przecież nasuwać wątpliwości, skoro królewskiej kochance zawdzięczać miał województwo krakowskie. Ostatecznie Giżanka wyjechała przed królem i miała oczekiwać go w Mężeninie. Król opuścił Warszawę 19 czerwca 1572 r. Szczegóły pożegnania z Anną, które było już ostatnie w tym życiu, przekazał nam naoczny świadek Łukasz Górnicki, autor Dziejów w Koronie Polskiej. Oddajemy mu głos: „Gdy tedy powietrze szerzyć się gwałtowniej poczęło, król mając z Warszawy, a chory bardzo,

do Knyszyna wyjechać, niż go z łóżkiem na wóz na to urobiony wniesiono, iż nieco sobie brał za obrazę od królewny Anny, siostry swej, i przez niemały czas do siebie jej nie przypuszczał, rzekł mu Karwicki oboźny: Miłościwy królu, a więc tak W.K. Mość odjedziesz stąd z królewną się Jejmością siostrą swą nie pożegnawszy? Ba, mi­łościwy królu, umrzeć jej pewnie od żalu przyj­dzie. Każ jej W.K. Mość przyjść do siebie, do ona

0 to W.K. Mości łzy wylewając prosi. Tu król zamilczawszy trochę, rzekł: Każcież jej przyjść. Przyszła potem królewna i z płaczem przeprosi­ła króla. A król oddał jej spisany testament, kil­ka słów do niej rzekłszy. Potem na wóz wnieść się kazał; gdy na wóz był z łóżkiem wstawiony, dwiema jurgieltnikom na wozie przy sobie być kazał, Andrzejowi Boboli a Fabianowi Klińskie- mu; było i pacholąt kilka na wozie, i tak wyje­chał z Warszawy“.

Jechał wolno, odpoczywając po drodze. W Ty­kocinie na zamku, gdzie był królewski skarbiec

1 dokąd polecił sprowadzić także wszelkie swoje skarby z Wilna i Knyszyna, zatrzymał się nieca­łą dobę. W grodzie w Wiźnie oblatował akt uznający Gizankę szlachcianką, co dało kroni­karzowi Orzelskiemu asumpt do stwierdzenia, że „właściwiej by ją nazwać szlachetną nierządni­cą“. Następnie król udał się do Knyszyna. Ulu­bionemu pokojowcowi Mikołajowi Mniszchowi zlecił przesłać Gizance trzynaście tysięcy duka­tów oraz szereg skrzyń z różnymi kosztowno­ściami. Na trzy dni przed śmiercią wyprawił innego swego ulubieńca, Stanisława Czarnotul- skiego, z podarunkiem do kobiet, „których rad

dawniej zasięgał i nosił je w miłej pamięci, cho­ciaż cały dwór utrzymywał, ze one to właśnie króla czarami omotały i w chorobę wpędziły“. Stan zdrowia Zygmunta Augusta pogarszał się z dnia na dzień.

Gdym ja w Knyszynie był w niedzielę — pi­sze Górnicki — powiedzieli doktorowie królowi przy księdzu biskupie krakowskim, iż lepiej, że­byś W.K. Mość z Panem Bogiem się pojednał, bo acz jeszcze znaków śmiertelnych nie widzimy, jednak od spowiedzi, od przyjęcia Najświętszego Sakramentu bywa to często, że się ludziom na zdrowiu poprawuje. Za tym król: Powinniście to, prawi, byli dawniej mi powiedzieć, a nie cie­szyć mnie niepotrzebną pociechą; a otóż jutro, księże biskupie, ja to uczynię, a do tego, co na­leży, żeby gotowe było. Nazajutrz tedy w ponie­działek 7 julii, Najświętszy Sakrament po spo­wiedzi i olej święty przyjąwszy, rozdzielił się z tym światem, z niewymownym żalem nas wszystkich sług jego, którzy nie panaśmy mieli, ale dobrotliwego ojca. Lat miał, gdy umarł, 52 bez kilka niedziel...“

Dwór królewski w odległym od "Warszawy Knyszynie rozprzągł się teraz zupełnie. Szereg dworzan przywłaszczyło sobie część skarbów królewskich. Kronikarz Orzelski zanotował, że „...po skonaniu Króla taki okropny widok opu­szczenia przedstawiał nieboszczyk, iż nie było czem przykryć nagi trup jego. Dopiero biskup krakowski kazał zrobić całun na ten użytek, a do­ktor Fogelwerder włożył na ciało zmarłego zło­ty pierścień z kosztownym kamieniem i łańcuch złoty z krzyżem, nabyty niegdyś przezeń pra­

wem spadku po Andrzeju Zebrzydowskim, bis­kupie krakowskim“.

Głośny skandal wybuchnął dopiero w jakiś czas po śmierci Zygmunta Augusta. Dworzanie, nie należący do kamaryli obu Mniszchów i Gizan- ki, dystansując się od nich, wytoczyli publiczne oskarżenie. Na konwokacji zwołanej do War­szawy w 1573 r. wystąpił w ich imieniu z mo­wą do Senatu sekretarz królewski ksiądz Jan Dymitr Solikowski, późniejszy arcybiskup lwow­ski. Wywiódł, że „aczkolwiek nie wezwani przez Senat, który zajęty jest obecnie najważniejszymi sprawami Rzeczypospolitej, nie mogli jednak obejść się dworzanie, jako tegoż państwa oby­watele miłujący ojczyznę i najwierniejsi słudzy Króla nieboszczyka, bez odezwania się do Sena­tu w rzeczach bardzo wielkiej wagi“. Po czym podkreślał, że są to „dworzanie ze starodawnych rodów pochodzący, mający herby zacne i cenią­cy wysoce uczciwe imię, dla którego wiek swój sterali na służbie Królewskiej, chcą się ojczyźnie z fałszywych pogłosek oczyścić i donoszą Sena­towi, że Król umarł od napojów i czarów, któ­rych wyraźne ślady są na jego trupie, o czem zdadzą sprawę na liczniejszym zjeździe Wilkoc- ki i Stanisław Czarnotulski, świadkowie i widzo­wie. Sprawcami tej zbrodni są ci, co najniegod- niejszym i niesłychanym w Polsce sposobem łaskę Króla dla siebie skarbili, stręcząc mu niewiasty, w których się rozkoszował i któremi chuć swoją nasycał. Ci urzędnicy poniżyli Króla i godność Senatorską i trzęśli Rzeczpospolitą, tak że od najpodlejszych doradców najgorsze wychodziły rady i Rzeczpospolita już miała runąć w otchłań

zguby. Po śmierci łożniczego, czyli podkomorze­go królewskiego, do którego należało przestrze­ganie przystojności, całości i porządku łoża Kró­lewskiego, liczni ci rządcę do takiego stopnia poniżenia doprowadzili łoże Królewskie: nasam- przód miasto uroczystego i Pomazańcowi Pana przystojącego poszanowania, z łoża tego zrobili babiloński zamtuz, ogólny stek zbrodni i nieczy­stości, gospodę ludzi płochych i zgubionych; roz­dmuchali nienawiść między Królem i małżonką jego Katarzyną i doprowadzili ich do rozwodu; wprowadziwszy go na rozdroże, podług woli wszystkim rozkazywali; nie mającemu pieczęci wszystko pisali i podpisywali; na nic obrócili obie kancelarie, wybierali dochody, zubożyli Króle­stwo, nie wypłacali jurgieltów i żołdu żadnego dworzanom i żołnierzom; wszelkie zasoby Rze­czypospolitej albo zabrali albo roztrwonili...“ Po dłuższych wywodach, utrzymanych w tym ogól­nym sformułowaniu, ksiądz sekretarz Solikowski przeszedł do konkretniejszych zarzutów.

Dworzanie sądzą — wywodził — że warto także obejrzeć sprzęty i skarby królewskie oraz wielką sumę portugalskich i innych złotych pie­niędzy, którą miał sobie powierzoną Maciej Ża- liński, że konieczność też wymaga rozpatrzyć listy, które podpisane były ręką już prawie ko­nającego króla; należy też wybadać nabytki z ty­lu darów i ze sprzedaży wszystkich urzędów ze­brane. Zdają się godnemi uwagi dworzanom skrzynie naładowane, z których jedną widzieli wynoszoną po nocy strażnicy Stefana Bielaw­skiego, starosty knyszyńskiego, druga oddana była Mikołajowi Konarskiemu, Prusakowi, do­

wódcy straży, a potem nazad wzięta; trzecia zaś po śmierci króla wywieziona na wozie, na którym wożono wprzódy mięso dla dworu. Podczas gdy Infantka Polska, zmuszona morowym powie­trzem kilkakrotnie zmieniać miejsce pobytu, na­rażona jest na niebezpieczeństwo życia i ledwo ma czym się wyżywić z powodu niedostatku, najbezwstydniejsze nierządnice opływają w za­grabione bogactwa. Należy o wszystkiem wyba­dać świadomego o tym Jakuba piwniczego kró­lewskiego i zmusić go do zdania sprawy“. Wez­waniem senatu do wszczęcia dochodzeń i zadość­uczynienia krzywdom zakończył ks. Solikowski swoje ponure przemówienie.

Senat powołał do przeprowadzenia dochodzeń „Deputację dla inkwizycji w sprawie niegodzi­wego zagrabienia pieniędzy po Królu niebosz­czyku i innych występków“, w skład której we­szli: z senatu biskup płocki Piotr Myszkowski, wojewoda sandomierski Piotr Zborowski, kaszte­lan gnieźnieński Jan Tomicki, kasztelan sieradz­ki Andrzej Dębowski i kasztelan smoleński Do­minik Pac, a ze szlachty po jednym z każdego województwa. Jednym z deputatów szlacheckich był Świętosław Orzelski, z którego opisu bez­królewia po śmierci Zygmunta Augusta nieje­dnokrotnie czerpiemy tu wiadomości. Przesłu­chano osoby wskazane przez dworzan, którzy powtórnie w świetnym i wielkim orszaku stanęli przed Deputacją i uroczyście potwierdzili pod­niesione zarzuty. Ujawnione w toku przesłuchań fakty potwierdziły oskarżenie. Nawet cała ga­danina o czarach, w które wówczas przecież ogólnie wierzono, nie była pozbawiona podstaw.

Stanisław Czarnotulski, uwolniony przez Depu- tację od prywatnie złożonej obietnicy pokrycia milczeniem zaklęć i czarów używanych na dwo­rze królewskim, złożył w tym przedmiocie obszerną relację. Wynikało z niej, że przez sze­reg lat, co najmniej od czasu Sejmu Grodzień­skiego w 1568 r., gdy król ciężką chorobą drę­czony spędzał bezsenne dni i noce, tenże Czarno­tulski był używany do sprowadzania kobiet gu- ślarek czy znachorek. Chory król szukał w ich praktykach powrotu do zdrowia. Nie wchodząc zbytnio w całą tę ciemną aferę, z długiego zez­nania Czarnotulskiego przytaczamy tu tylko opis praktyk lekarskich uprawianych przez jedną z tych guślarek, Korycką, ciotkę pięknej Zuzan­ny Orłowskiej. Gdy więc Korycka któryś już raz z rzędu na żądanie króla została sprowadzona do Warszawy, po wieczerzy w nocy Zygmunt August poszedł do niej do komory piwniczego, poprzedzany przez Mikołaja Mniszcha, niosące­go świecę, oraz Czarnotulskiego, któremu zle­cił towarzyszyć sobie. W komorze nie zastali nikogo oprócz Koryckiej i stągwi z wodą. Ko­rycka wziąwszy czarę i zaczerpnąwszy w niej łyżką napój dała skosztować Czarnotulskiemu, resztę kazała wypić królowi. Potem musieli wszyscy odejść, król został sam na sam z Ko­rycką, która mu zaleciła umyć chore i wychu­dłe ciało w stągwi. Po niejakim czasie Czarno­tulski w towarzystwie piwniczego, jednego pa­chołka i Koryckiej wyszedł nad Wisłę. Widział, jak czarownica wylała ze stągwi wodę do rzeki, myła spodnie odzienie królewskie, wyrwała z niego nitkę i schowała ją. Dziewięć dni jesz­

cze bawiła przy królu, podczas których król po­wrócił do zdrowia i pełen dobrej nadziei, wy­raźną stąd okazywał radość. Koryckiej darował siedemset złotych, Zuzannie Orłowskiej zaś go­tówką osiemset złotych oraz kolebkę, kolasę i wiele innych rzeczy ogólnej wartości czterech tysięcy złotych. Gdy Czarnotulski odwoził Zu­zannę, powiedziała mu, że ciotka jej Korycka podeszła króla i wyrwała ową wyżej wspomnia­ną nitkę, ażeby mieć króla w swojej władzy i mo­cy. Czarnotulski wszystko to powtórzył królowi i usilnie go prosił, by kazał odebrać czarami za­brane przedmioty. Król na to machnął ręką i od­rzekł, że niewiasty te niejedną jego rzecz u siebie zatrzymały. Czarnotulski jednak nie dał się prze­konać i po dłuższym czasie, na krótko przed śmiercią króla, znowu sprawę nieszczęsnej nitki poruszył. Król wtedy zezwolił mu pojechać do obu niewiast; otrzymał też od nich ową nitkę i jakiś zielony kielich z odbitą nóżką.

Realniejszych kształtów niż wszelkie nie­uchwytne czary nabierały w świetle zeznań świadków zarzuty dotyczące rozebrania czy roz- kradzenia pieniędzy i ruchomości królewskich, znajdujących się w Knyszynie. Tak więc dowód­ca straży Mikołaj Konarski zeznał, że we wtorek, na sześć dni przed śmiercią króla, Jerzy i Miko­łaj Mniszchowie uprosili go, aby przechował u siebie w piwnicy szkatułę królewską. Mikołaj Mniszech w sobotę tę szkatułę znów odebrał i pod wieczór wywiózł ją z zamku, o czym nie wiedziała ani Gizanka, ani ktokolwiek bądź z jej krewnych, szkatuły tej bowiem nie oddano im wcale. Była to potężna szkatuła, sześć sług ledwo

ją udźwignąć mogło. Zeznał nadto Konarski, że aczkolwiek sam tego nie widział, lecz jak słyszał od naocznych świadków trabantów, słudzy Mi­kołaja Mniszcha w nocy już po śmierci króla wynosili na podwórze wory naładowane w łoż­nicy królewskiej. Dworzanin Zieliński zaś twier­dził, że w nocy z czwartku na piątek, na cztery doby przed zgonem królewskim, Szawłowski, szwagier Gizanki, odesłał jej z Knyszyna skrzy­nię naładowaną i że tejże nocy wynoszono też ciężkie wory. Na podstawie zeznań starosty wiz- kiego Grajewskiego ustalono również, że Barbara Gizanka posiadała pieniądze otrzymane ze spad­ku po królu, według jej twierdzeń trzynaście ty­sięcy dukatów. Część tej kwoty, mianowicie dzie­sięć tysięcy złotych, złożyła u niego. Na polece­nie wojewody lubelskiego Mikołaja Maciejow­skiego obłożono je aresztem. Następnie na skutek listownych interwencji wojewody mazowieckie­go Stanisława Ławskiego oraz wojewody lubel­skiego Mikołaja Maciejowskiego znowuż sumę tę wydano Gizance. Wezwany przez Deputację wojewoda lubelski nie zaprzeczał swojego w tej sprawie zachowania się i oświadczył, że uczynił to, aby pieniądze nie przeszły w cudze ręce, jak i dlatego, aby dać możność zebrać Gizance dwa­dzieścia tysięcy złotych i pożyczyć je kasztela­nowi kamienieckiemu Hieronimowi Sieniawskie- mu, na którym przecież Rzeczpospolita może ich poszukiwać, jeżeli zechce.

Odczytano wreszcie pismo piwniczego Jaku­ba, w którym zeznał, że Mikołaj Mniszech i Egi- dzy przyprowadzili królowi Gizankę jeszcze za bytności Zuzanny, że Kniazik kilka nierządnic

sprowadził, że Mniszech miał na pogotowiu je­dną z nich, niejaką Zdzadziankę. On jako piw- niczy dostarczał z rozkazu królewskiego Mnisz- chowi wszystkiego co potrzebne. Następnie roz­wodził się o różnych darowiznach czynionych na rzecz Gizanki i jej rodziny oraz o wielkim wpły­wie Gizanki i jej matki na dworze królewskim.

Deputacja pociągnęła następnie do odpowiedzi Mikołaja Mniszcha. Okazał list ręką królewską podpisany i małą pieczęcią przypieczętowany, w którym król rozkazywał mu po swej śmierci oddać Gizance trzynaście tysięcy dukatów w zło­cie wraz z szkatułką oraz spalić niektóre papiery nikomu ich nie pokazując. Mniszech oświadczył, że otrzymane polecenie wykonał, papiery spalił, a szkatułkę powierzył dowódcy straży Mikołajo­wi Konarskiemu do schowania, który ją następ­nie wydał Gizance i jej krewnym. Nadto Mni­szech mówił jeszcze obszernie o innych pienięż­nych darowiznach króla, między innymi o po­życzeniu z rozkazu królewskiego kwoty pięciu tysięcy dukatów, z czego cztery tysiące oddał Dobrzykowskiemu dla Anny Zajączkowskiej, przebywającej w Witowie, a tysiąc dukatów Marcinowi Falęckiemu w celu wręczenia ich Annie, Infantce Polskiej. Przesłuchiwany Do- brzykowski wspomniał o naszyjniku otrzyma­nym przez Zajączkowską. Dworzanin Pękowski mówił o praktykach czarowniczych Mniszchów, którzy mieli przy sobie czarowników, Grono- wiusa i Burana, i używali ich do swoich sprawek. Potwierdzali to inni dworzanie, zaś Mniszcho- wie gorąco temu zaprzeczali. Szereg jeszcze osób zeznawało w sprawie rozrządzenia spadkiem po

królu; według relacji Orzelskiego słuszne okazały się oskarżenia wysunięte przez dworzan. Roz­trząsano również sprawę podpisywania przez leżącego już na śmiertelnym łożu króla, któremu prowadzono rękę, listów zawierających daro­wizny. Darowizny w ten sposób wyłudzane mia­ły przynosić pięćdziesiąt tysięcy rocznego docho­du, między innymi Radziwiłł miał otrzymać sta­rostwo szawelskie na Litwie, dające z górą trzydzieści tysięcy złotych rocznej intraty. Ka­sztelan gdański Jan Kostka podał, że widział się z kupcem gdańskim Janem Bolmanem, powraca­jącym z Knyszyna, który mu pokazał sześć nie wypełnionych blankietów królewskich, wysta­wionych na pergaminie, podpisanych ręką kró­lewską i jego pieczęcią umocowanych.

Z zamiarem uchwycenia na gorąco atmosfery, w jakiej rozpatrywano zarzuty podniesione przez dworzan, podano tu w wielkim zresztą skrócie przebieg dochodzeń opisanych przez Orzelskie­go. Zaznaczał on już od siebie, iż „zanadtośmy może obszernie się rozwiedli nad zaklęciami i czarami, zawiłym i niegodnym przedmiotem — powodowała nas do spisania wszystkich szczegó­łów uwaga, że wszystkie te rzeczy daleko jeszcze obszerniej wytaczano przed zacnym zgromadze­niem Deputatów, że każdy, kto je przeczyta, po­weźmie wstręt ku życiu tak haniebnie pędzone­mu i że potomność się dowie, jakiemi sprawami zaprzątali się przodkowie w najprześwietniej- szym zgromadzeniu...“

W dniu 19 kwietnia 1573 Świętosław Orzel- ski w imieniu Deputacji, w obecności znacznej liczby dworzan i szlachty, przeczytał główne

punkty zeznań osób przesłuchanych, ujęte suma­rycznie na piśmie. Stwierdzały „aż nadto wyraź­nie na ciele królewskim ślady czarów. Ze świa­dectwa lekarzy królewskich, Czarnotulskiego, Wilkockiego, biskupa krakowskiego i rozmaitych niewiast, oraz z dokumentów pisemnych okazuje się, że rozpusta królewska była główną przyczy­ną jego śmierci, że Mikołaj Mniszech i Żyd Egi- dzy przynęcili z klasztoru Gizankę i namówili ją do rozpusty z królem. Ci ludzie podli i nikczem­nego rodu zdeptali wszystkie urzędy, sami listy królewskie do woli pisali, pieczętowali, do pod­pisu królowi podawali i rozdawali; łoże królew­skie splugawili, nienawiść między królem i kró­lową wzniecili.- W tymże zamku, w którym bawiła niezamężna Anna, siostra królewska, wraz z innemi dziewicami, mieszkały w jednej łożnicy Zuzanna, w drugiej Gizanka, trzecia u Mniszcha, czwarta u Kniazika, pachołka kró­lewskiego, piąta u Jaszowskiego, który ją potem pojął za żonę, co wszystko stwierdza Jakub piw- niczy i pachołkowie królewscy. Z łaski króla lu­dzie podłego stanu wielkie mieli znaczenie, jako to: matka Gizanki, Szawłowski i jego żona, Szwab jakiś, Żyd Egidzy, żona notariusza miasta Warszawy i mnóstwo innych, a biskupi, woje­wodowie i inni przedniejsi senatorowie nie mieli wstępu do króla i musieli prawie za wrotami na króla oczekiwać. Wszystko było przedajne; lu­dzie najgorliwsi o dobro Rzeczypospolitej — nie­nawidzeni. Na Sejmie Warszawskim, ostatnim, który król obchodził, podczas Zielonych Świą­tek, zbrojni trabanci z rozkazu Jerzego Mnisz­cha, obawiającego się wojewody sandomierskie-

M

go, i w dzień, i w nocy strzegli łoża Gizanki. Te to łoże bawiło króla, z czego wszystkiego nale­żytą mogłyby dać sprawę Gizanka i Dorota, je­śliby je uwięziono i wzięto na tortury, a starosta knyszyński objaśni o rozmaitych rodzajach na­pojów, o których ma wiadomość. Dworzanie, jako ludzie szlachetni, prawi, miłujący cnotę a gardzący podłością i występkami, wszystko to odkryli przed Senatem i Deputatami. Wszelkie zasługi, pięknymi przymiotami i cnotą zjednane, nie miały żadnej przed królem wagi; rej wodzili rozpustnicy i nierządnice, skarbiąc łaski królew­skie i podając ludzi zacnych w nienawiść kró­lowi.

Mniszchowie i Mniszchów klienci, Gizanka i inne nierządnice, jako też ich posługacze i krew­ni z tego źródła używają bogatych dochodów. Oprócz tego dworzanie dowiedli im zagrabienia znacznej sumy złota, a Zaleski w oczy to im za­rzucił — gdzie zaś się to złoto podziało, nie wia­domo. Konarski świadczy o przyniesieniu doń szkatuły i odebraniu jej potem. Brat starosty knyszyńskiego i strażnicy widzieli, jak nocną po­rą, złodziejskim sposobem, wykradano z Kny­szyna skrzynie i wory. Lekarz FogelwSrder widział, jak inną skrzynię na wóz rzeźniczy zło­żono i wywieziono. Za życia jeszcze króla upro­wadzono trzynaście tysięcy dukatów do wsi Bro­nowa, nadanej wraz z kilkoma innymi Gizance, a po śmierci króla na przeszłej konwokacji Jerzy Mniszech przyznał się, że szkatuła, od Konar­skiego wzięta, tamże przewieziona została. Król, sam ciężką chorobą złożony i prawie konający, wyraźnym głosem dał świadectwo o wielu listach

podpisanych w ten sposób, że prowadzono jego rękę. Czas niejaki przed śmiercią król niezupeł­nie był przytomny na umyśle, po śmierci zaś jego znaleziono wiele listów i nadań przezeń podpisanych, co stwierdzone być może przez ko­mornych, czyli owych pachołków, do których należy rozdawanie podobnych listów, albo i przez sameż listy, jeżeli pewne osoby je okażą.

Anna, siostra królewska, cierpiała niedostatek, a wszystkie nierządnice królewskie opływały we zbytki; opatrywano je bowiem hojnie nie tylko we wszystkie potrzeby, ale i w wino, o czym za­świadczy szafarz tych darów, najpierwszy raj- fur, Jakub piwniczy, szczególnie jeżeli go spyta­ją o rozpuście, jaka się działa podczas choroby króla. Aczkolwiek okropne są te szczegóły same przez się, jednak tym trafniejsze, że nie ustały ze śmiercią króla, albowiem wielu protektorów pi­sało do Gizanki do Wiźni, aby nie rozpaczała

0 swojem zbawieniu i ocaleniu całego dobytku,

1 obiecywało jej swoją opiekę. Należy od złot­nika lubelskiego wywiedzieć się o łańcuchach zło­tych króla nieboszczyka, również o tym, że Mi­kołaj Mniszech już po śmierci króla zagarnął starostwo lubieszowskie odjęte Stanisławowi Osieckięmu“.

Relacje powyższe trzeba jednak przyjąć z pew­nym zastrzeżeniem, Orzelski jawnie brał stronę dworzan atakujących Mniszchów i ich stronni­ków.

Jerzy Mniszech, wraz z bratem Mikołajem oraz licznymi krewnymi i adherentami obecny przy odczytaniu sformułowanych na piśmie za­rzutów, zgłosił się teraz pierwszy do głosu. Użył

wybiegu formalnego. Oświadczył, że nie zamie­rza odpowiadać na skrypt napisany przez nie­wiadomą i nieznaną mu osobę. Zażądał, aby ujawnić autora, po czym w przytomności wszystkich udzieli odpowiedzi.

Szukanie wybiegu proceduralnego, formalnie usprawiedliwione, gdyż oficjalnie nie podniesio­no jeszcze oskarżenia i w sprawie dotąd nie wy­stąpił instygator, oburzyło deputatów. Oświad­czyli Mniszchowi, że nie zostali wyznaczeni przez Senat i szlachtę sędziami w tej sprawie, a powołani są jedynie do wysłuchania relacji i też na własne uszy wysłuchali zeznań składanych przez dworzan i inne osoby stanu szlacheckiego. Może więc Mniszech również złożyć zeznania, przyjmą je do wiadomości, jeżeli zaś woli mil­czeć, to zrelacjonują sprawę w obecnym stanie Rzeczypospolitej, to jest Senatowi i zgromadzo­nej w Warszawie szlachcie.

Wówczas poprosił o głos Jakub Secygniowski, krewny Mniszchów. W ostrych słowach za­atakował Deputację, przestrzegając deputatów przed przywłaszczeniem sobie atrybutów izby sądowej. „Mniszchowie — wywodził — dadzą należytą odpowiedź przed sądem zwyczajnym, gdy będą prawnie pozwani, gdy wystąpi, kto ich oskarża. Aczkolwiek związkami krwi jesteśmy z nimi złączeni, nie będziemy im pobłażali ani popierali ich sprawy, jeżeli w czym wykroczyli przeciwko Rzeczypospolitej; lecz toż samo po­krewieństwo nakazuje nam bronić ich od niepra­wego potępienia. Dwie rzeczy naprzód trzeba wziąć na uwagę: pierwsze, że nie jedni Mnisz­chowie doświadczyli faworów królewskich, wie­

lu innych uprzednio cieszyło się temi względami, zostawało w tymże stopniu, i do nich więc te same zarzuty się stosują. Po wtóre: nie jedni Mniszchowie wtrącili Rzeczpospolitą w taki bez- rząd; znajdzie się wielu senatorów, wielu ze szlachty w tym przypadku, a jeżeli na jednych Mniszchach zacznie się i skończy się kara, będzie to wielką dla nich krzywdą i strasznym pobła­żaniem swawoli innych winowajców“.

Nie musiała ta mowa ucieszyć i zadowolić Mniszchów, skoro własny krewny w zakończe­niu przemówienia jak by przyznawał, że podno­szone przeciwko nim zarzuty nie są pozbawione podstaw. Toteż Mniszchowie ponownie zabrali głos i oświadczyli, że zarzucono im wiele rzeczy niegodnych i plugawych, lecz że nikt im nie po­trafi tych brudów w rzeczy samej dowieść, pro­szą zatem deputatów, aby karą słusznego odwe­tu ukarali wszystkich tych, co dowodów nie okażą i zamilkną.

Atmosfera posiedzenia stawała się wyraźnie napięta. Dworzanie występujący przeciwko Mniszchom z oburzeniem odpierali ich insynua­cje i podtrzymywali swoje oskarżenia, oświad­czając gotowość przedstawienia w każdej chwili żądanych dowodów. W końcu doszło do tego, że głos w dyskusji zabrał nawet jeden z depu­tatów, miecznik koronny Andrzej Zborowski. Oświadczył, że skoro Mniszchowie tak ostro po­wstają na obrońców prawdy, on, chociaż pełni teraz urząd deputata, czuje się obowiązany dla dobra Rzeczypospolitej powiedzieć, co wie. Na­stępnie zwrócił się do Mikołaja Mniszcha z za­pytaniem, dlaczego udając się do kupca lwow­

skiego Ormianina Konstantego o pieniądze i przesyłając mu oblig podpisany imieniem kró­lewskim oraz przypieczętowany przez podkan­clerzego koronnego biskupa Franciszka Krasiń­skiego, żądał równocześnie zachowania całej sprawy w tajemnicy. Ludzie cnotliwi zwykli ro­bić wszystko otwarcie, a nie po kryjomu, wywo­dził pan miecznik koronny, lecz dalszą mowę przerwała kłótnia powstała między dworzana­mi a partią mniszchowską. Wszczął się tumult. Wtedy kanclerz wielki koronny Walentyn Dę­biński usiłując strony pogodzić wdał się w spra­wę i wywiódł, że podniesione zarzuty zapewne nie okażą się zbyt ciężkie, będą to tylko lekkie powszednie grzechy, które łatwo zmyć albo za­trzeć się dadzą. Nie wiadomo, czy taki był jego zamiar, w każdym razie deputaci nie doczekali się dalszych wyjaśnień ze strony Mniszchów

i zamknęli posiedzenie. Następnie zdali sprawę przed województwami.

Teraz Mniszchowie przeszli do działania. Po­trafili zjednywać sobie ludzi i powiększać swoje stronnictwo, zapewne też znaczna była liczba osób, które wolały pokryć niepamięcią różne czynności zdziałane w ostatnich latach ostatnie­go Jagiellona. Polegając na przychylności wielu senatorów, Mniszchowie za pośrednictwem ka­sztelana bieckiego Stanisława Szafrańca zaczęli się domagać nie tylko oczyszczenia od zarzuca­nych zbrodni, lecz usiłowali całą winę zwalić na dworzan. Dworzanie zaprotestowali przed Sena­tem i wywiedli, że odsłaniając występki i zbrod­nie popełnione przeciwko Rzeczypospolitej i do­nosząc o nich Senatowi, spełnili jedynie swój

obowiązek, nie chcą zaś dalej dochodzić swej skargi, skoro nie dano jej biegu, a całą sprawę zdają na sąd Rzeczypospolitej. Ponieważ sprawa nie była ani w Senacie, ani w kole szlacheckim dostatecznie rozpatrzona, odroczono jej rozsą­dzenie na później, wychodząc z założenia, że podczas bezkrólewia lepiej jest sytuację całą za­łagodzić.

Mniszchowie, zadowoleni z takiego obrotu sprawy, nie zasypiali gruszek w popiele. W kilka dni później wstawił się za nimi do Anny Jagiel­lonki kasztelan żarnowski Jan Siemieński. Bła­gał, aby im przebaczyła, jeżeli w czym przeciw­ko niej wykroczyli, nie na-nich bowiem jednych ciąży wina, a Rzeczpospolita jeszcze nie usta­liła, czy ta wina godna jest kary, oni zaś jako słu­dzy królewscy zmuszeni byli czynić, co im król nakazywał. Królewna dałaby obecnie najwybor­niejsze świadectwo swojej przezorności, poboż­ności, dziewiczej wstydliwości i miłosierdzia, jeżeliby ich do dawniejszej łaski swojej przywró­ciła.

Lecz Infantka okazała się nieubłagana, nie spodziewał się kasztelan Siemieński ostrej odpra­wy, jakiej mu królewna udzieliła. Odpowiedzia­ła, że jeszcze za życia króla „dotknęło mnie wielkie ubliżenie, bo jedną z mych panien gwał­tem porwano, co mnie niemało obrażało; ta pan­na po najhaniebniejszym życiu okropną śmiercią umarła. Nie byli mi wiadomi sprawcy tej szka- rady, lecz ponieważ kasztelan żarnowski wsta­wia się do mnie za Mniszchami, widoczne stąd, za czyją stało się to przyczyną. Bezkarnie ujdzie Mniszchom ta zbrodnia, bo nie wypadnie mnie

w tak ciężkiej żałobie dochodzić kary, na którą zasłużyli. Nie mogę im jednak przebaczyć. Bóg przypomni kiedyś moje sieroctwo i pomści się za ciężką moją krzywdę“.

Sprawę przygłuszył rozwój dalszych wypad­ków, zeszła na dalszy plan podczas perypetii związanych z elekcję Henryka Walezego i obra­niem go królem Polski. Trzeba było też zająć się wreszcie uroczystym pogrzebem zwłok Zygmun­ta Augusta, które według dawnego zwyczaju na­leżało pochować przed inauguracją nowego kró­la. Ciało Zygmunta Augusta, wywiezione od da­wna z Knyszyna, znajdowało się w Warszawie. Orszak żałobny wiozący zwłoki do Krakowa wyruszył z Warszawy dopiero 30 stycznia 1574 r. Rozpoczynali go dworzanie ze swymi pocztami, słudzy królewscy z chorągwią, a z cia­łem jechali w odwodzie drabanci. Jedenaście dni trwała ta podróż żałobna na Radom i Miechów. Po odprawieniu uroczystej mszy świętej w ko­ściele Sw. Floriana na Kleparzu kondukt z cia­łem królewskim ruszył na Wawel. Naprzód szły tłumy duchowieństwa i dziatwy, należącej do kościołów i szkół, dalej arcybiskup i biskup w infułach i ornatach, potem około tysiąc dwie­ście osób w czarnych sukniach z zapalonymi świecami. Za nimi postępowali chorążowie wszystkich ziem, każdy ze swoją chorągwią; wszyscy konno. Wielką królewską chorągiew dźwigał chorąży nadworny Bernard Maciejow­ski. Dalej prowadzono trzydzieści koni pokry­tych jedwabnymi oponami, za nimi niesiono trzydzieści trumien pokrytych jedwabnymi, zło­tem haftowanymi całunami. Potem jechał znany

nam krajczy koronny Jerzy Mniszech na pięk­nym koniu, w zbroję królewską od stóp do gło­wy przybrany. Za nim, również konno, dworza­nin Garnysz odziany w królewskie szaty. Potem szli senatorowie, wszyscy pieszo. Tuż przed wo­zem kroczyli: miecznik koronny Andrzej Zbo­rowski, który niósł miecz, wojewoda sandomier­ski Piotr Zborowski niosący jabłko oraz woje­woda krakowski Jan Firlej z berłem zmarłego króla. Obok wozu z ciałem królewskim szło z każdej jego strony pięćdziesięciu dworzan ze świecami. Za wozem szli posłowie cudzoziemscy: węgierski, szwedzki, wenecki, księcia Ferrary, margrafa Brandenburskiego, księżnej Brunświc- kiej, książąt Prus i Pomorza. Za nimi kroczyła Infantka Anna, prowadzona przez posłów ce­sarskiego i francuskiego. Potem szło „ogromne mnóstwo niewiast i panien“. Żadne źródło nie przekazało, czy ukryte w tłumie kroczyły rów­nież Barbara Gizanka i Anna Zajączkowska. Gdy kondukt stanął na zamku, odśpiewano w katedrze wawelskiej wielką mszę. Nazajutrz w takim samym porządku i z tą samą pompą — tylko że trumnę tym razem niesiono na rękach — kondukt szedł z zamku do innych kościołów, gdzie odprawiane były msze. Wreszcie następne­go dnia, to jest 7 lutego, dokończono z równą pompą ceremonii pogrzebowych. Wielką mszę odprawił arcybiskup gnieźnienski Uchański. Ka­zanie miał opat mogilski, który wysławiał ród króla, wychowanie, małżeńskie związki, obycza­je, cnoty, zasługi względem Rzeczypospolitej, zwycięstwa i całą kolej żywota. Wreszcie przy­stąpiono do końcowych obrządków. Posłowie

cudzoziemscy rzucali na ziemię broń królewską, to jest hełm, tarczę, miecz i włócznię, które im uroczyście wręczyli senatorowie polscy. Potem Jerzy Mniszech cały w zbroję zakuty wjechał konno do kościoła i spadł z trzaskiem z konia na ziemię. Wreszcie marszałek koronny, będący zarazem wojewodą krakowskim, Jan Firlej — był to jak wiadomo szwagier Mniszchów — po krótkiej przemowie złamał laskę królewską, a kanclerz Dembiński, też kilka słów powie­dziawszy, rozbił koronne pieczęcie. Na tym za­kończyły się wspaniałe obrządki pogrzebowe ostatniego Jagiellona, nieszczęsnego króla Zy­gmunta Augusta.

Nie zakończyła się sprawa Mniszchów, zna­lazła ona burzliwy epilog na uczcie koronacyjnej nowo obranego króla Henryka Walezego. Ucztę koronacyjną odprawiono ze znanym w Polsce przepychem. Wszystkie komnaty zamku wawel­skiego ozdobiono kosztownymi, złotą przę­dzą przetykanymi kobiercami, przywiezionymi z Francji. Stoły gięły się pod ciężarem wielkiej ilości drogich naczyń. Na ucztę zaproszeni zo­stali wszyscy ambasadorowie mocarstw zagra­nicznych oraz senatorowie polscy. Król zasiadł na środkowym miejscu u stołu w koronie na gło­wie, klejnoty królewskie trzymano z tyłu za kró­lem. Uczta była suta, jak zanotowały kroniki — „nie tylko folgowano Cererze, ale i Bachusowi, któremu właśnie poświęcone były owe dni kar­nawałowe“.

Do dworzan usługujących królowi należał również krajczy koronny Jerzy Mniszech. Stał za stołem królewskim i pełniąc obowiązki swego

urzędu, krajał przynoszone potrawy i podawał je cześnikowi, który znów stawiał je przed królem. Gdy Jan Zieliński, dworzanin zmarłego króla, spostrzegł Mniszcha, zwrócił się posługując się ję­zykiem włoskim do króla Henryka Walezego

i oświadczył mu, że Mniszech pozwany jest

o zbrodnię do sądu. Pozostając pod tak ciężkim zarzutem, nie jest godzien usługiwać królowi podczas uczty koronacyjnej. Prosił króla, aby do czasu oczyszczenia się z zarzutu odmówił Mnisz- chowi spełniania jego funkcji. Mniszech gorąco zaprzeczył Zielińskiemu i zbijał jego oskarżenia. Powstała ostra sprzeczka. W rezultacie Mniszech został usunięty od swych funkcji aż do oczysz­czenia się przed sądem w zakreślonym mu termi­nie. Nawet niewątpliwie dla Mniszcha nieprzy­chylnie usposobiony Świętosław Orzelski zanoto­wał, że „kłótnia ta nie podobała się ani królowi, ani nikomu, bo tak niewcześnie, ni w miejscu, ni w czasie przyzwoitym, wytoczył ją Zieliński przeciw Mniszchowi“.

Sprawa Mniszcha, na nowo przez Zielińskiego wywleczona na światło dzienne, wzburzyła umy­sły. Zieliński obstawał przy podnoszonych cięż­kich zarzutach, Mniszech zaprzeczał, oburzony do żywego. Obie strony wdały się w zażarty spór tocząc burzliwe dysputy. Wreszcie sprawa oparła się o króla, który objawił swoją decyzję przez marszałka koronnego wojewodę Jana Firleja. Nas obecnie musi dziwić, że najbliższy powino­waty oskarżónego, mąż jego rodzonej siostry, nie uważał za stosowne wyłączyć się ze sprawy, lecz współcześni snadź nie widzieli w tym nic uwła­czającego, nie podnoszono Z tego powodu żad-

nych zastrzeżeń. Zastrzeżenia musiał budzić natomiast sam wyrok królewski, usiłujący najwi­doczniej dogodzić obu stronom i sprawę załago­dzić. Brzmiał on tak: „Ponieważ Zieliński wyto­czył sprawę przeciw Mniszchowi w niewłaści­wym czasie i miejscu oraz bez dostatecznych do­wodów, jest więc pozwanie to nieprawne i przed­wczesne, a król ostrzej by je skarcił, gdyby nie miał względu na Zielińskiego oraz na co dopie­ro rozpoczęte swe panowanie. Król ma i Zie­lińskiego, i Mniszcha za ludzi dobrej sławy i po­ważania godnych. Niemniej przeto na Mniszchu ciąży zarzut ze strony króla i Rzeczypospolitej

o pewne występki, zarzut, który może być zmy­ty przezeń jedynie całkowitym uniewinnieniem się“.

Nie doszły nas żadne zapiski, czy w ogóle i ja­ki sprawa miała dalszy tok. Może po prostu zo­stała pokryta niepamięcią w zamieszaniu powsta­łym niebawem wskutek ucieczki króla Henryka Walezego z Polski oraz w perturbacjach nowego bezkrólewia. Jerzego Mniszcha uznano widać za oczyszczonego z wszelkich zarzutów, skoro w dwa lata później widzimy go już „posłem od Rzeczypospolitej do powitania króla Stefana Ba­torego“. Wdzięczna Rzeczpospolita obsypuje wiernego syna zaszczytami, jest starostą sanoc­kim i sokalskim, zostaje kasztelanem radomskim, wreszcie wojewodą sandomierskim. Głośno bę­dzie jeszcze o nim w dziejach, już nie tylko pol­skich, gdy swą córkę Marynę wyda za cara Dy­mitra Samozwańca i będzie próbował osadzić ich na tronie moskiewskim, marnotrawiąc na tę nie­udaną imprezę olbrzymią swoją fortunę. Brat je­

go Mikołaj Mniszech pędził spokojne życie, został starostą łukowskim i z Zofią Działyńską miał dzieci sześcioro.

Również „sokoły“ Zygmunta Augusta powy­chodziły za mąż. Przekazał nam Orzelski, że „po śmierci króla Zajączkowską pojął za żonę Krzy­sztof Dunin, z poważnej w Polsce familii, Gizan- ka wyszła za Woronieckiego, a Zuzanna za ja­kiegoś Mazura Bogatkę“. Bezimienny dworzanin Zygmunta Augusta zanotował zaś, że o bogatą Gizankę „starało się ich niemało z dworu królew­skiego, z chudych pachołków, chcąc ją mieć za żonę, którymi gardziła. Ale Woroniecki, kniaź z Wołynia, to po sobie mając, iż był siostrzan- kiem Uchańskich, z których jeden był arcybisku­pem gnieźnieńskim, a drugi wojewodą płockim, chcąc mieć z nich obronę, rada go pojęła“. Po­dobnie jak dawniej przeciwko Gizance pisano wiersze satyryczne, tak obecnie puszczono uszczypliwe pismo atakując księcia Michała Wo­ronieckiego, wyrzucono go nawet z izby posel­skiej za zhańbienie się małżeństwem z dawniej­szym królewskim „sokołem“. Widać krok taki naruszał szlacheckie tradycje, skoro już dawniej również usiłowano Kościeleckiego wyrzucić z Se­natu za to, że ożenił się z Katarzyną Telniczanką, matką dzieci Zygmunta Starego. Wkrótce jednak ukazało się pismo biorące Woronieckiego w obro­nę, widać pieniądze i wdzięki Barbary robiły swoje. Dalsze jej losy niedokładnie są znane. Z małżeństwa z Woronieckim urodził się w 1586 roku syn Florian, który wstąpił do zakonu domi­nikanów w Warszawie. Córka jej z Zygmuntem Augustem, Barbara, poślubiła jakiegoś nieznanego

bliżej Jakuba Zawadzkiego. Sama Gizanka umarła młodo, w 1589 r.

Odżyła w legendzie, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że nie z ust ludu warszawskiego, lecz spod pióra Joachima Possela-Posseliusa, lekarza

i nadwornego historiografa Zygmunta III, wy­szła cała ta piękna bajeczka. K. Wł. Wójcicki tak ją opowiada:

Żałosny król Zygmunt, po utracie ulubionej swej żony, Barbary Radziwiłłówny, cień jej przy­najmniej oglądać pragnął. W wychowaniu nie­wieścim młodości swojej nasłuchał się tysiącznych powieści, jakoby dusze osób zgasłych lub same dobrowolnie, lub wywołane sztuką czarodziejską ukazywały się żyjącym. O możności więc nie wątpił, a z chęci swojej zwierzył się dworzanom, ubiegającym się w staraniach zadośćuczynienia pragnieniu swego pana. Sprowadzono zawsząd do dworu ludzi w sztuce czarodziejskiej biegłych

i obiecano sowitą nagrodę, kto by dokazał tego, żeby król widokiem drogiego cienia pocieszonym został. Podjął się tego Twardowski, czego inni nie śmieli, i królowę Barbarę chodzącą przyrzekł po­kazać królowi. Zawierza Zygmunt August przy­rzeczeniu i oczekuje z największą niecierpliwo­ścią czasu oznaczonego po temu. Ostrzega tylko Twardowski króla, aby w milczeniu i w spokoju siedząc, na widok ukazującej się królowej z miej­sca swego się nie ruszył, inaczej za duszę i za życie monarchy nie zaręcza. Poddaje się Zygmunt Au­gust tak twardemu i trudnemu do zachowania warunkowi, byle dopiął celu swych życzeń. Na­deszła pożądana chwila i wywołana z cieniów śmiertelnych zjawia się mara. Ledwie zdołał

Twardowski na miejscu króla zatrzymać, tak ży­wo się porwał i chciał lubą marę uściskać, a wtem widmo zniknęło“.

Według różnych uzupełnień tej legendy mistrz Twardowski miał rzeczywiście pokazać stęsknio­nemu królowi jakąś postać, tylko że nie był nią duch zmarłej Barbary Radziwiłłówny, lecz żywa Barbara Gizanka, udająca wśród dymów fabry­kowanych przez czarodzieja Twardowskiego zjawę ukochanej żony królewskiej. Jedno w całej tej legendzie jest pewne. Mistrz Twardowski w czasie ostatniego pobytu króla Zygmunta Augusta nie przebywał w Warszawie, całe ro­mantyczne opowiadanie nie znajduje zatem hi­storycznego potwierdzenia.

Może jednak mimo cały huczek powstały koło jej osoby piękna Barbara Gizanka zasłużyła na to, aby nie rozwiewać legendy, która spowiła dzieje ostatniej miłości ostatniego z Jagiellonów.

Anna Orzelska

o statnią miłością pierwszego Sasa na tronie Jagiellonów, króla Augusta II Mocnego, była również warszawianka, piękna i urocza Anusia. Była naturalną córką tegoż Augusta II

i oczkiem w głowie podczas ostatnich lat jego pa­nowania; sporo historyków zarzuca im nawet grzech kazirodztwa, inni utrzymują, że była met- resą królewską tylko in titulo. Posłuchajmy więc, co o pięknej i uroczej Anusi przekazują nam do­kumenty i plotki.

Urodziła się, podobnie jak Barbara Gizanka, na Starym Mieście, w sercu dawnej Warszawy, przychylnym widać królewskim karierom war­szawianek. Tradycja nie przekazała, w której ro­dziła się kamienicy, wymienia się tu ulice Święto­jańską bądź Nowomiejską, a wchodząc w sedno sprawy trzeba stwierdzić, że o pierwszych latach Anusi podobnie niepewne jak o Gizance posiada­my wiadomości. Nawet jej panieńskie nazwisko nie jest dokładnie znane, podaje się też różne daty urodzenia z rozbieżnością kilku lat, a przecież ustalenie prawdziwego wieku pięknej kobiety

może być bardzo nęcące. Przez długi czas uważa­no za główne źródło do lat młodzieńczych Anusi głośną swego czasu książkę La Saxe galante, wy­daną po raz pierwszy w Amsterdamie w 1735 r., w trzy lata po śmierci Augusta Mocnego. Książka opisuje barwnie a trochę rozwlekle przygody

i przeżycia miłosne króla Augusta, maluje ponęt­ne sylwetki oficjalnych faworyt królewskich i ich szczęśliwych, chociaż nieraz tylko kilkudnio­wych rywalek. Nie dziw więc, że w wieku XVIII dzieje Sasa, który większą zyskał sławę w alko­wach niż na polach bitew, czytano jakby jakąś powieść. Później historycy sięgnęli do niej jako obfitego źródła obyczajowego. Według La Saxe galante z przyjściem na świat Anusi miały być powiązane następujące wydarzenia.

Jesienią 1701 r. August Mocny zjechał z Drezna do Warszawy, aby podjąć bój z Karolem XII szykującym w Inflantach nową wyprawę na Pol­skę. Przyjechał z hrabiną Cosel, aktualną swoją faworytą. Nie potrafił jej wyperswadować za­miaru towarzyszenia mu do Polski, uparła się dzielić z nim trudy podróży i przebywała teraz przy jego boku na Zamku warszawskim. Nie przeczuwała, że na nic nie zda się jej obecność, że nie potrafi uchronić się przed nową rywalką, że — choć na krótko — z serca królewskiego wy­prze ją piękna mieszczka warszawska. Była nią Henryeta Duval, córka winnego kupca, rodem Francuza. Uroda młodej winiareczki głośna była w Warszawie. Opowiadali o niej cuda oficerowie Augusta głosząc, że w całej Polsce nie ma pięk­niejszej nad nią kobiety. Król, romansowy z na­tury, podsłuchawszy kiedyś ich rozmowy, zapra­

gnął przekonać się naocznie, ile prawdy tkwi w oficerskich zachwytach. Przy pomocy jednego ze swych adiutantów, pana von Rantzau, krew­nego hrabiny Cosel, zorganizowana została nocna wyprawa do pobliskiej winiarni. Rantzau nie za­wahał się dla zaspokojenia zachcianki królewskiej narazić na szwank faworów swej kuzynki. Z tru­dem wyperswadowano jej chęć towarzyszenia królowi w męskim przebraniu, pozorując tajemni­czą eskapadę koniecznością spotkania się Augusta Mocnego z panem Towiańskim, siostrzeńcem

i wysłannikiem kardynała-prymasa Radziejow­skiego. Wytłumaczono hr. Cosel, że nawiązanie kontaktów z prymasem należy utrzymać w wiel­kiej tajemnicy, stąd król nie może przyjmować wysłannika prymasa oficjalnie i publicznie na Zamku. Z nadejściem nocy król przebrany za zwykłego oficera udał się do winiarni Duvala w towarzystwie Rantzaua, częstego tu bywalca. Zamówili osobny pokoik, niebawem nadeszła Henryeta, czyli Hanrykta, jak ją podobno zwali warszawiacy, i swą urodą oczarowała przebra­nego króla. Zaczął jej prawić komplementy, a gdy piękna dziewczyna poczęła w nieznajomym ofi­cerze, zwracającym uwagę swoją olbrzymią po­stacią, doszukiwać się podobieństwa do króla, August, który już nie był panem swojej namięt­ności, dał się jej poznać. Zrzucił białą perukę przysłaniającą bujne włosy oraz wierzchnią suk­nię, spod której błysnął order słonia, bogato wy­szywany na kamizelce. Wrażenie było piorunu­jące. Król wykorzystując oszołomienie czy za­skoczenie młodej Hanrykty począł oświadczać się ze swą miłością i serce swe jej ofiarowywał. Pięk­

na dziewczyna na razie zatraciła się, była mil­cząca, lecz powoli odzyskała zwykły kontenans, znowu poczęła grać i śpiewać. Dniało już, gdy wreszcie król w towarzystwie Rantzaua wrócił na zamek. Tu przy kominku całą noc oczekiwała go hrabina Cosel; przemówili się; chcąc ukryć nową miłość August obsypał ją pieszczotami, nie potrafił jednak uśpić podejrzeń swej metresy. Nie wskórały nic fochy i zaklęcia, z nadejściem nocy znowu rzekomy siostrzeniec prymasa pan To- wiański służyć musiał za szyld, a król pospieszył do Hanrykty. Łatwo mu przyszło przełamać ostatnie opory. Młoda dziewczyna zwierzyła się matce, która uznała za celowe rozproszyć skru­puły nie wskazane wobec tak dostojnego gościa. Gdy król nad ranem wracał z udanej schadzki, znowu w towarzystwie oczekującego go Rant­zaua, nocna wyprawa omal że nie zakończyła się krwawą bójką. Czatowali na nich jacyś dwaj gwardziści, z których jeden nosił się podobno z zamiarem poślubienia pięknej winiarki i zanie­pokojony długą nocną wizytą jakiegoś oficera u Hanrykty, wyzwał teraz szczęśliwego swego rywala na pojedynek. Rantzau mężnie wysunął się na czoło, chcąc zachować w tajemnicy eskapa­dę swego suwerena; doszło do skrzyżowania szpad, nie wiadomo, czym by się skończyła cała awantura, gdy nagle nadjechała jakaś karoca. W świetle pochodni eskortujących lokajów obaj gwardziści z przerażeniem w jednym z przeciw­ników rozpoznali króla. Rzucili się na kolana błagając o łaskę; król okazał się skory do prze­baczenia, nie pragnął, aby nocne amory wyszły na światło dzienne.

Nowej miłości nie dało się długo ukryć. Zwró­ciło uwagę dworzan węszących sensacje, że na pokoje królewskie często przychodzi jakiś kawa­ler uderzająco piękny, a wizyty jego usiłuje się zachować w tajemnicy. Narzucało się podejrze­nie, że szaty męskie ukrywają wdzięki kobiece. Hrabina Cosel, nie ufając swemu królewskiemu kochankowi, potrafiła jakiegoś pokojowca skło­nić do powtórzenia jej wieści o tajemniczych wi­zytach na pokojach króla. Obsypała Augusta no­wymi wyrzutami. Próżno tłumaczył się fawory­cie, że tajemniczym młodzianem jest znowu pe­wien siostrzeniec polskiego senatora, tym razem kasztelana chełmińskiego Jana Przebendowskie- go, który tą drogą przekazuje wieści o zamiarach

i posunięciach wrogiego królowi stronnictwa, po­pierającego Leszczyńskiego. Nie zapierał się król, że tajemniczego młodzieńca zatrzymywał w swo­ich komnatach, lecz tylko tyle czasu, ile trzeba było na wygotowanie odpowiedzi dla kasztela­na. Dodał, że odtąd już o młodzieńcu nie słyszał, a gdyby to była niewiasta przebrana po męsku

i miałby do niej słabość, nie byłoby przecież spra­wą trudną ją znowu odnaleźć. Nie przekonał fa­woryty. Cosel wypomniała królowi, że porzuciła dlań męża, i oświadczyła groźnie, że król naraża swe życie, gdyby złamał złożoną jej przysięgę wiecznej miłości, gdyż wówczas nie zawaha się wymierzyć pistolet w jego skroń i sama następnie pozbawi się życia. Nieokiełznana zazdrość pięk­nej faworyty i niepohamowany temperament zrobiły na królu wrażenie. Henryeta wywie­trzała mu już co nieco z głowy, gdy nadto przy­szły wiadomości, że wojska szwedzkie zbliżają

się do Warszawy, postanowił wyruszyć w pole przeciwko Karolowi XII. Hrabina Cosel upie­rała się przywdziać szaty męskie i towarzyszyć mu w bój, ostatecznie zgodziła się na powrót do Drezna. Kochankowie pogodzili się, molestowa­ny przez faworytę August przyznał się do całej awantury z piękną mieszczką warszawską.

Spotkanie obu wojsk skończyło się w lipcu 1702 r. porażką Sasa pod Kliszowem. August Mocny pociągnął do Drezna. Krótko po jego po­wrocie pani Cosel urodziła córkę. Uradowany August spędzał długie chwile przy łożu fawory­ty, tutaj też załatwiał niektóre sprawy państwo­we, a gdy pewnego dnia minister i sekretarz stanu Bose przedkładał mu depesze, znalazł się wśród nich niepozorny list nadesłany z Warszawy. Król czytał go z wielkim ukontentowaniem, lica okry­ły mu się rumieńcem, co znów zwróciło uwagę hrabiny Cosel. Gdy wzbraniał się pokazać pismo, zazdrosna metresa nie bacząc na swój strój i obec­ność ministra Bosego wyskoczyła z łóżka chwy­tając list. Był od Henryety, która zawiadamiała o urodzeniu córki i pytała, jaką decyzję król po­weźmie w sprawie dziecka. Panią Cosel poniósł temperament.

Należy je utopić — wybuchnęła. — Och, że ja nie mogę utopić również matki.

Wymogła na królu, który dla świętego spokoju się na to zgodził, że nie będzie troszczył się

0 matkę i córkę.

Tak miały według La Saxe galante przedsta­wiać się dzieje przyjścia na świat małej Anny Ka­tarzyny, bo tymi imionami ochrzczono owoc za­kazanej miłości Augusta Mocnego i pięknej war-

1

szawskiej winiareczki. Na książce tej oparli się w zasadzie dawni historycy Warszawy. Stąd ja­ko Anusia Duval weszła córka króla polskiego do kronik naszej stolicy i na ogół nadal pod tym nazwiskiem w nich pokutuje. Na La Saxe galante w dużej mierze również Józef Kraszewski oparł swoją powieść Hrabina Cosel.

Pod lupą krytyczną, jak zobaczymy, niewiele z tych barwnych opowiadań zdołało się ostać. Autorem La Saxe galante był Karol Ludwik, ba­ron Pollnitz, wśród głośnych awanturników XVIII wieku nie ostatnie zajmujący miejsce. Gładki dworak i gracz karciany, protestant z urodzenia, przeszedł na katolicyzm, by otrzy­mać jakąś kanoniczną prebendę, następnie jeszcze kilkakrotnie zmieniał wyznanie oraz dwory swych suwerenów. W 1729 r. przebywał w Dreź­nie, w 1735 r. zaś jako szpieg saski w Berlinie, w 1740 r. został lektorem Fryderyka II. Nie ce­nił go widać zbytnio król pruski, skoro kiedyś między rogami darowanego mu wołu kazał umie­ścić tablicę z napisem „Pollnitz, un boeuf“, co snadnie można przetłumaczyć „Pollnitz — osioł“. Baron Pollnitz już od 1734 r. począł wy­dawać swoje Lettres et Mémoires — Listy

i wspomnienia, w których opisywał poznane kra­je i ludzi. W 1735 r. wyszła tyle razy już wspom­niana La Saxe galante. Jako powieść miłosną, podobnie jak w kilkadziesiąt lat później wydaną opowieść o kawalerze Faublas, należy ją też oce­niać, bynajmniej zaś nie jako ścisłe źródło histo­ryczne. Jest oczywiste, że pan baron Pollnitz nie mógł czerpać z ust naocznych świadków wiado­mości o intymnych rozmowach króla prowadzo­

nych bez świadków przy kominku czy w alko­wie. Skoro się je zaczyna sprawdzać, okazuje się często, że są nieścisłe lub wręcz mylne. W wy­padku Anusi dochodzenia ustalają, że hrabina Cosel primo voto baronowa von Hoym dopiero w 1705 r. rozwiodła się z mężem i najwcześniej w tymże, a raczej w następnym roku została me- tresą Augusta II, otrzymując tytuł i nazwisko hrabiny Cosel. Nie mogła zatem w tym charakte­rze towarzyszyć królowi do Warszawy w 1700 r. ani już w 1702 r. obdarzyć go córką. Niepewny też pozostanie dzień urodzin Anusi. Niemieccy historycy wymieniają ściśle określoną datę, 26 lis­topada 1707 r. Nie podają, skąd ją zaczerpnęli, jest zaś również mało prawdopodobna. August II zrzekł się bowiem tronu polskiego Pokojem Alt- ranstadzkim z 24 września 1706 r. i po klęsce Karola XII pod Połtawą odzyskał go znowu w 1709 r., a formalnie dopiero na mocy zjaz­du warszawskiego w 1710 r. Trudno jakoś przyjąć, aby Anusia miała się urodzić właś­nie wtedy, gdy August przestał być kró­lem Polski i przebywał z dala od Warszawy. Urodzenie jej trzeba więc raczej przesunąć na pierwsze lata XVIII wieku, kiedy to jej królew­ski ojciec przez dłuższy czas bawił w syrenim grodzie. Tylko że wtedy całej tej miłosnej eska­pady zazdrosnym adwersarzem w żadnym razie nie mogła być pani Cosel. W naszym opowiada­niu te przydługie rozważania na temat daty uro­dzin trudno pominąć, posiadają bowiem istotne znaczenie dla uzmysłowienia sobie, czy później­sze niespodziane wywyższenie pięknej warsza­wianki na jedną z pierwszych dam Rzeczypospo­

litej nastąpiło, gdy liczyła zaledwie siedemnaście wiosen, czy też gdy miała już lat dwadzieścia kilka. Zanim przejdziemy do barwnych i fascy­nujących dziejów jej życia, trzeba trochę jeszcze uwagi poświęcić ustaleniu jej panieńskiego naz­wiska. Występuje u nas, jak już o tym była mo­wa, przeważnie jako Anusia Duval, córka nie­zamężnej Henryety Duval. Tymczasem w rze­czywistości, jak podają źródła niemieckie, mat­ka Anusi nazywała się Renard, pochodziła bo­daj z Lyonu i wyszła za mąż za warszawskiego handlarza win François Driana. Niemieccy histo­rycy twierdzą nawet, że pan Drian po urodzeniu Anusi, dowiedziawszy się, że nie on, lecz August Mocny jest jej ojcem, udał się do Drezna do króla, ale rzekomo dla nadmiernych żądań wrócił z kwitkiem. Dopiero gdy po jego śmierci wdowa Drian w 1716 r. powtórnie wyszła za mąż, otrzy­mał ojczym Anusi stanowisko nadzorcy łazienki w Parku Ujazdowskim, wówczas własności Lubo­mirskich. Historycy niemieccy nie podają nazwi­ska ojczyma Anusi; nie popełnimy pewnie po­myłki stwierdzając, że nazywał się Klaudiusz Henryk Morel, jego bowiem jako męża panny Rénard, matki Maryanny, jak nazywa Anusię, wymienia nasz znakomity heraldyk ksiądz jezui­ta Kacper Niesiecki, współczesny opowiadanym tu dziejom. Jego czterotomowy herbarz Korona Polska wyszedł w latach 1728 —1743. O na­głym wyniesieniu rodziny Renard, które zbiegło się z wyniesieniem Anusi, będzie jeszcze mowa.

O wczesnej młodości Anusi żadne źródło nic nam nie przekazuje, trudno coś na ten temat po­wiedzieć. Nie miała zapewne wesołego dzieciń­

stwa, były to dla Warszawy lata ciężkie. W okre­sie wojny północnej stolica nasza przechodziła z rąk Sasów do rąk Szwedów i na odwrót, kon­trybucje i rabunki zmieniających się załóg woj­skowych dawały się mieszkańcom we znaki. Gro­źniejsza niż walczące wojska okazała się dżuma, która wybuchła w 1708 r. i z nawrotami trwała do roku 1712, najstraszniejsza, jaka gnębiła lud­ność Warszawy. Liczba jej ofiar wynosiła podob­no około trzydziestu tysięcy. Klasztory wymarły prawie zupełnie, pałace i dwory stały w większo­ści puste i zabite deskami. Według danych zaczer­pniętych z protokołów konfraterni św. Benona ze stu pięćdziesięciu szewców Polaków pozostało przy życiu ośmiu, z trzydziestu sześciu szewców niemieckiej narodowości pozostało trzech, z czter­dziestu sług i pachołków miejskich zostało tylko dwóch. Anusia i jej matka straszną dżumę prze­trwały, może jej to ofiarą stał się mąż matki Franciszek Drian.

August II odzyskawszy tron polski często przemieszkiwał w Warszawie. W 1712 r. przy­stąpił do realizacji swoich wielkich planów bu­dowlanych, między innymi do wzniesienia na gruntach położonych między Krakowskim Przedmieściem a Wielopolem, wzdłuż później­szej ulicy Królewskiej, obszernego pałacu na miejsce nabytego w tym celu pałacu morsztyno- wskiego. Aż do 1725 r. nie ma najmniejszej wzmianki, aby zatroszczył się o swoją warszaw­ską córkę, mieszkającą przecież tuż obok, rzeko­mo w jakimś domostwie w Parku Ujazdowskim. Pozostanie to niezrozumiałe i trudno silić się na wytłumaczenie. August II słynął z tego, że bar­

dzo dbał o swoje dzieci z różnych metres. Nie było tych dzieci zresztą tak dużo. Liczbę trzy­stu sześćdziesięciu pięciu dzieci, wymienioną przez wątpliwe źródła, która już swą zbieżno­ścią z ilością dni w roku musi nasuwać zastrzeże­nia, należy włożyć raz na zawsze między bajki. Bujne życie Augusta Mocnego zaciekawiało nie tylko współczesnych; długi sznur historyków wziął je na swój warsztat, najpoważniejsi z nich nie przypisują mu w sumie tych dzieci więcej niż dziewięcioro.

Ślubne było tylko jedno, syn Fryderyk August, późniejszy król Polski August III, urodzony 17 października 1696 r. Wspólnota małżeńska Augusta Mocnego z żoną Krystyną Eberhardyną margrabiną Bayreuth, którą poślubił 10 stycznia 1693 r., była krótka. Krystyna Eberhardyna nie przeszła na katolicyzm, do Polski nie przyjecha­ła i nie była w Krakowie koronowana jako kró­lowa Polski.

Pierwszą metresą Augusta II zostaje zapewne już na jesieni 1694 r., zatem w niecałe dwa lata po ślubie króla, Aurora hrabina Konigsmark, naj­piękniejsza w galerii królewskich faworyt. W dniu 28 października 1696 r., już porzucona przez swego królewskiego kochanka, rodzi Augu­stowi syna równocześnie z ślubną żoną. Jest nim późniejszy hrabia Maurycy Saski, głośny i świet­ny wódz na żołdzie francuskim, znany pod naz­wą Marszałka Saskiego.

Następczynią Aurory Konigsmark była Polka, księżna Urszula Katarzyna Lubomirska, z domu Bokum, żona wówczas podstolego koronnego, późniejszego wojewody krakowskiego Jerzego

Dominika Lubomirskiego. McUejąc zręcznie w czasie jakiegoś turnieju na widok grożącego królowi niebezpieczeństwa, zwróciła na siebie jego uwagę. Działo się to w 1697 r., sprytne ko- bieciątko liczyło sobie całe siedemnaście lat, ro­dziło się bowiem w 1680 r. Mąż podstoli koronny przyjął krzywym okiem zaloty królewskie do młodziutkiej żony. Małżeństwo Lubomirskich anulowano w Rzymie, a August Mocny wyrobił swojej nowej faworycie u cesarza tytuł księżnej Cieszyńskiej. Urodziła mu w 1704 r. syna Jana Jerzego, znanego jako Chevalier de Saxe. Był feldmarszałkiem w wojsku saskim.

Gdy księżna Cieszyńska była oficjalną metre- są, urodziła Augustowi II syna również piękna Turczynka Fatyma, branka zagarnięta na Wę­grzech w czasie wojny z Turkami przez feld­marszałka von Schöninga. Chowała się następ­nie w domu kasztelana chełmińskiego Jana Prze- bendowskiego. Synem tym był późniejszy Fryde­ryk August hr. Rutowski, dzielny żołnierz w różnych armiach, o którym niebawem usły­szymy. Z Fatymą miał August II również córkę Marię Aurorę, urodzoną w 1706 roku, która w 1728 r. poślubiła cześnika koronnego Michała Bielińskiego, rodzonego brata marszałka wielkie­go koronnego Franciszka Bielińskiego, głośnego z uporządkowania Warszawy, po którym nazwę wzięła ulica Marszałkowska.

Romans Augusta z Henryetą Drian i narodzi­ny Anusi miały być może też miejsce, gdy oficjal­ną metresą była nowo upieczona młodziut­ka księżna Cieszyńska. Następczynią księżnej Cieszyńskiej została znana już nam Anna Kon­

stancja hrabina Cosel, z domu Brockdorf, żona Adolfa Magnusa barona Hoym, który był dyre­ktorem Generalnego Kolegium Akcyz, czyli jak byśmy obecnie powiedzieli Naczelnego Urzędu Skarbowego. Z utratą żony posady nie stracił, lecz nadal królowi pomagał gorliwie w realizo­waniu planów podatkowych. Z hrabiną Cosel miał August troje dzieci: córki Augustę Konstan­cję i Fryderykę Aleksandrę oraz syna Fryderyka Augusta, urodzonego w 1712 r. Starsza córka Augusta Konstancja poślubiła w 1725 r. generała Henryka Fryderyka hr. Friesen, ulubieńca króla i późniejszego jego ministra, młodsza Fryderyka Aleksandra wyszła w 1730 r. za podskarbiego nadwornego koronnego Jana Kantego Moszyń­skiego.

Wszystkie wymienione tu dzieci Augusta Mocnego, jest ich poza Anusią w sumie ośmio­ro, to przyrodni bracia i siostry naszej war­szawianki. Piękne, dostojne i utytułowane ro­dzeństwo.

Po dramatycznym uwięzieniu hrabiny Cosel w 1716 r. i osadzeniu jej na resztę życia w kilku pokojach zamku Stolpen została metresą królew­ską dla odmiany znowu Polka, Maria Magdalena Denhoffowa, Bielińska z domu, córka marszałka wielkiego koronnego Kazimierza Ludwika Bie­lińskiego, rodzona siostra obu powyżej wymienio­nych Bielińskich. Niełatwo się połapać we wszystkich tych parantelach. Brat jej Michał oże­nił się zatem z naturalną córką jej królewskiego kochanka i Fatymy, Marią Aurorą. Sama Den­hoffowa w sercu Augusta Mocnego nie panowa­ła zbyt długo. Już wl719 r. wychodzi za mąż za

pisarza polnego koronnego księcia Jerzego Igna­cego Lubomirskiego.

Następną metresą Augusta jest znowu Sakson- ka, panna Erdmuta Zofia von Dieskau. Rozpo­częła swoją służbę u króla w 1720 r., luzuje ją również Saksonka, panna Henryeta von Oster­hausen. Żadna z trzech ostatnio wymienionych faworyt nie obdarzyła już króla potomstwem.

Doszliśmy w opisie miłosnych przeżyć i przy­gód Augusta II nareszcie do chwili, gdy w życie jego wkracza Anusia. Ponieważ August dbał

0 swoje dzieci naturalne jak o rodzone, dawał im pańskie, wytworne wychowanie i starał się, aby im w życiu na niczym nie zbywało, pozostaje ta­jemnicą, dlaczego o jednej Anusi przez długi okres czasu jak by zupełnie zapomniał. Później będą zresztą chwalić duże oczytanie Anusi i zna­jomość literatury, co świadczyłoby jednak, że Anusia musiała jak na ówczesne czasy otrzymać staranne wykształcenie, zatem jeszcze jedna nie rozwiązana tajemnica z okresu jej młodości. Wąt­pliwe też pozostanie, czy spotkanie naszej war­szawianki ze starzejącym się ojcem odbyło się rzeczywiście w jednej z pięknych alei świeżo za­łożonego, jeszcze publiczności nie udostępnionego Ogrodu Saskiego, w teatralny sposób, opisany w La Saxe galante. Miał więc Anusię zabiedzoną

1 w bardzo nędznej kondycji odkryć jej brat przy­rodni Fryderyk August hr. Rutowski, syn Tur- czynki Fatymy. Był wtedy dowódcą saskiego regi­mentu gwardii pieszej koronnej, stacjonowanego w Warszawie. Wziął Anusię do swego domu, przyodział pięknie, kazał jej uszyć mundur gwar- dyjski, wyuczył musztry i czekał na okazję za­

prezentowania królowi. Okazja nadarzyła się prędko. Po jakiejś rewii regimentu gwardii — by­łoby to na wiosnę lub latem 1724 r. — August, przechadzając się ze swym synem po ogrodzie Pałacu Saskiego, żywo dawał wyraz ukontento­waniu z powodu sprawnych obrotów i chwytów gwardzistów. Wtedy napomknął Rutowski, że ma u siebie młodą dziewczynę, która musztrę wojskową wykonuje zgrabniej i zręczniej niż naj­lepszy mistrz spośród właśnie oglądanych gwar­dzistów. Zaciekawiony król zapragnął przekonać się o tym naocznie. Posłano po dziewczynę, nade­szła hoża, zgrabna, wysoka, uderzająco piękna w mundurze gwardzisty i kasku na głowie. Król w Anusi, z rysów rzeczywiście do niego podob­nej, rozpoznał swoją i Henry ety Drian córkę. Spóźniona miłość ojcowska odezwała się ze zdwojoną siłą. August nie wahał się oficjalnie uznać Anusi za swoją córkę, nadał jej nazwisko i tytuł hrabiny Orzelskiej — według historyka saskiego hr. Vitztuma odnośny akt posiada datę

19 września 1724 r. — wyznaczył wysoką pensję, mieszkanie w pałacu królewskim, osobną służbę i do końca życia nie puszczał od swego boku, co­raz nowymi obsypując podarunkami i łaskami iście królewskimi. Dyplom nadający Anusi naz­wisko i tytuł hrabiny Orzelskiej nie jest history­kom bliżej znany, zaginął lub też nie wypłynął dotąd z archiwów saskich, snują więc tylko do­mysły, skąd się wzięło to dziwne nazwisko. Ist­niała w Polsce dawna i historyczna rodzina Orzelskich herbu Dnra. Należał do niej ów sta­rosta radziejowski Świętosław Orzelski, który tak gorąco brał stronę dworzan atakujących

Mniszchów i Gizankę. Anusia | tą rodziną nie miała nic wspólnego, cóż więc mogło skłonić kró­la do wybrania dla niej tego właśnie nazwiska. Julian Bartoszewicz wysunął domniemanie, ja­koby nazwisko dla królewskiej córki utworzone zostało od polskiego herbu koronnego, to jest orła, w ten bowiem sposób August Mocny prag­nął zadokumentować królewskie pochodzenie Anusi, a może również urodzenie się jej w Polsce. Istotnie przewidują prawidła heraldyczne, aby nieślubne pochodzenie nobilitowanego zaznaczać przez jakiś zniekształcony emblemat z herbu oj­ca, w tym wypadku więc pół orła czy orle skrzydło. Są to jednak dygresje, zbaczające już zbytnio z tematu.

Pierwszym znanym dokumentem odnoszącym się do hr. Orzelskiej jest pergaminowy dyplomat własnoręcznie przez Augusta w Grodnie w czasie sejmu dnia 21 listopada 1726 r. podpisany i dnia

20 grudnia tegoż roku do akt Kancelarii Wielkiej wpisany. Zawiera on akt darowizny króla na rzecz Anusi świeżo wykończonego Pałacu Błękit­nego w Warszawie.

Równocześnie na tym sejmie grodzieńskim zo­stał Jan Renard wraz z rodziną „policzony mię­dzy rycerstwo polskie“ i obdarzony tytułem ba­rona. W herbie zaś oprócz lisa — renard. znaczy w języku francuskim lis — rzeczywiście otrzymał orle skrzydło. Jan Renard zaś według Niesiec- kiego był bratem matki Anusi, podówczas już nieżyjącej.

O Pałacu Błękitnym, jak przekazał Bartosze­wicz, „cuda głoszą podania dawnej Warszawy. Mówią, że król, zajęty rycerską swą miłością dla

córki, zbudował dla niej gmach okazały w prze­ciągu sześciu tygodni, mówią, że robota odby­wała się w porze jesiennej, już pod zimę, że spę­dzeni ze wszech stron cieśle, mularze i inni bu­downiczy dzień i noc bezustannie pracpwali, że we dnie przyświecało im słońce przez mgłę je­sienną, a w nocy tysiące pochodni rozwidniało widnokrąg, zasnuty czarną osłoną; mówią, że jednocześnie budowano komnaty nowe, a ukoń­czone już przez sztuczne sposoby osuszano, żeby jak najprędzej były gotowe do przyjęcia pani i świetnego jej dworu. Mówią także, że król z ty­łu pałacu ogród zakładał dla córki, zaraz obok swojego ogrodu przy gmachu morsztynowskim. Powiadają też, że tajemne sklepienia ułatwiały Augustowi przejście z morsztynowskich komnat do pałacu pięknej Anny. W ogromnej tajemnicy inni już ludzie pracowali pod ziemią nad wyku­ciem tych sklepień“. Podania ludowe przekazały pełne zachwytu relacje o bogatym urządzeniu wnętrza, ścianach obitych drogimi osłonami, obwieszonych licznymi i olbrzymimi zwiercia­dłami oraz pięknymi obrazami, o wspaniałych mahoniowych meblach, kobiercach oraz turec­kich i perskich dywanach, wreszcie alabastro­wych, srebrnych i złotych cackach.

Podania te, jak zazwyczaj bywa z podaniami, zawierają tylko ziarnko prawdy, upstrzonej zbytnio fantazją. Pałac Błękitny nie był budowa­ny od fundamentów. Król, który nabył Pałac Morsztynowski i przekształcił go w późniejszy Pałac Saski, otrzymał w darze od referendarza wielkiego koronnego Stefana Potockiego i jego żony Teresy z Kąckich ogromny gmach, który

przechodził różne koleje losu, a wznosił się mię­dzy Pałacem Morsztynowskim a reformackim kościołem Św. Antoniego. Gmach ten król tylko przebudował, wprowadzając zresztą wewnątrz i zewnątrz znaczne zmiany. Podobno od blachy dachu błękitną farbą pomalowanego nowo wznie­siony pałac wziął swoją nazwę. Anusia, chociaż kilka zaledwie lat tu mieszkała, tak ściśle się z nim w pamięci ludu warszawskiego skojarzyła, że przetrwała w niej jako „pani Błękitnego Pała­cu“ aż do czasów ostatnich. Zadziwiające objawy miłości, jaką August Mocny darzył odkrytą cór­kę, dawały fantazji ludu warszawskiego coraz no­we podniety. Król nie rozstaje się z Anusią, nie puszcza jej od swego boku, hrabina Orzelska robi honory domu w królewskim pałacu, król urządza dla niej assamble, wymyśla coraz nowe zabawy i festyny.

Blask i przepych, jakimi król otoczył Anusię, dały asumpt do pogłosek, jakoby August żywił dla hr. Orzelskiej więcej niż uczucie ojcowskie. Gdy nadto nie zajęte pozostało stanowisko ofi­cjalnej metresy, podniosły się głosy, że została nią własna córka króla. Głowiły się różne dziejopisy, ile w tych wiadomościach może być prawdy; sza­lę na niekorzyść Anusi przechyliła Wilhelmina margrabina Bayreuth, rodzona siostra króla prus­kiego Fryderyka II. Ona to w swych wspomnie­niach szeroko rozpisała się na ten temat, twier­dząc, że hr. Orzelska była metresą nie tylko swego ojca, lecz nadto darzyła względami wszystkich swoich braci, „których istniał cały rój“. Braci było ogółem pięciu, w żywej brater­skiej zażyłości pozostawał z Anusią tylko jeden

z nich, Fryderyk August hr. Rutowski, zatem już w tym przekazie margrabiny Bayreuth tkwi oczywisty fałsz. Do Augusta II margrabina od­nosiła się zaś z jawną niechęcią jako do swego niedoszłego małżonka. Prowadzone po śmierci Krystyny Eberhardyny potajemne pertraktacje

0 rękę Wilhelminy rozbiły się z uwagi na wyzna­nie katolickie Augusta Mocnego; królewna prus­ka, jak pisze niemiecki historyk Gervais, „nigdy mu nie darowała, że nie wprowadził jej na tron swego wielkiego państwaT. Wielu historyków niemieckich potraktowało jednak wysoko uro­dzoną informatorkę, siostrę króla uważanego za wielkiego, jako źródło poważne i ścisłe. Plotkami margrabiny podpierali swoje sądy o sasko-pol- skich obyczajach XVIII wieku. Odezwały się

1 głosy krytyczne, między innymi Korneliusza Gurlitta, najwnikliwszego z apologetów Sasa. Analizując wywody swych kolegów dochodzi do wniosku, że zasłużyli na wytoczenie im sprawy

0 zniesławienie, skoro na podstawie babskiej czczej gadaniny zmontowali zbrodnię kazirodz­twa, karaną w XVIII wieku gardłem. Sam zaś wyraża zapatrywanie, że August Mocny, gdy po­znał Anusię, miał dobre 55 lat, był schorowany

1 sterany wypadkami życiowymi, wyszły mu już z głowy amory, a dla Anusi nie żywił innych uczuć niż ojcowskie. August Mocny nie był męż­czyzną pięknym, słynął raczej ze swej ogromnej siły i potężnego wzrostu. Dawano mu miano Herkulesa, wiadomo, że potrafił złamać podko­wę czy zwinąć talara. Co roku na wiosnę zwykł był ważyć się, zachowały się zapisy jego wagi od 1712 r. poczynając. W 1712 r. ważył więc 260

funtów, czyli 121,4 kg (funt saski miał 0,467 ki­lograma). Otóż jak podaje Gurlitt, August Moc­ny spadł w ciągu dziesięciu lat na wadze o całe 71 funtów, w 1722 r. ważył bowiem już zaledwie 88,26 kg. Przyczyną takiego spadku wagi miał być według Gurlitta zły stan zdrowia króla, a mianowicie bardzo rozwinięta diabetes mellitus, choroba cukrowa. Na portretach Augusta z tego okresu widać rysującą się koło ust bolesną bruzdę, która przybiera nieraz aż niebieskawy odcień. Zdrowie jego szwankuje też w czasie sejmu gro­dzieńskiego; gdy wracając z Grodna bawi w Bia­łymstoku, tworzy mu się rana na lewym udzie i dostaje gangreny w nodze. Trzeba było usunąć wielki palec u nogi.

Bardziej jeszcze przekonywający niż wywody Gurlitta jest brak u innych współczesnych pisarzy wiadomości, potwierdzających okropny zarzut niemieckiej margrabiny. Czyż nie odezwałyby się zarówno w Polsce, jak w Niemczech liczne głosy piętnujące z oburzeniem ciężki grzech kazirodz­twa, gdy nadto tak wysoko i jawnie miał być po­pełniony. Tymczasem nawet La Saxe galante, która na czterystu z górą stronach skwapliwie i szeroko opisywała każdą miłosną przygodę Au­gusta, po odnalezieniu przez króla Anusi stwier­dza na stronie czterysta piętnastej bardzo dobit­nie, że „wiele dam ubiegało się o zdobycie serca monarchy, lecz bezskutecznie; miłość ojcowska wyparła w nim wszelką miłość obcą. Był wyłącz­nie zajęty troską urządzenia życia swej ukochanej córce...“ Lubując się w podawaniu skandalicz­nych wiadomości La Saxe galante nie przepuści­łaby okazji pikantnego zakończenia kroniki kró­

lewskiego życia, można jej zaufać i śmiało krzywdzące Augusta i Anusię kazirodcze plotki margrabiny potraktować jako oszczerstwo. Na­tomiast istnieje sporo współczesnych wiadomości, które, jak zobaczymy, mówią o innych przygo­dach miłosnych pięknej warszawianki.

Po powrocie z Grodna króluje Anusia już we własnym pałacu, niedługo zresztą, gdyż z końcem kwietnia towarzyszy ojcu do Saksonii. Tutaj również Anusia jest niekoronowaną królową, tym bardziej iż w dniu 5 września 1727 r. rozstała się z tym światem Krystyna Eberhardyna, nie ko­chana żona Augusta Mocnego. Anusia „jouissait de tous les honneurs de Fille légitime“ (korzystała z wszelkich honorów córki ślubnej), pisał autor La Saxe galante. A okazji ku temu było niemało na rozbawionym dworze Sasa. Na początku 1728 r. przybył do Drezna z wizytą król pruski Fryderyk Wilhelm I, któremu towarzyszył, przy­jechawszy zresztą z kilkudniowym opóźnieniem, młodociany następca tronu, późniejszy Fryde­ryk II. August Mocny starał się olśnić swych pruskich sąsiadów, assamble i bale dworskie oraz rewie wojskowe urządzano w nieprzerwanym korowodzie. Wśród pięknych dam oczy męż­czyzn przyciągała swą urodą Anusia. Lubiła się ubierać po męsku, występowała w takim stroju zarówno w eskapadach konnych, jak i na balach do menueta. Gdy hr. Rutowski na jakimś balu — miało to zresztą miejsce dopiero w 1729 r. — przedstawił swej siostrze barona Połlnitza, wpro­wadził go w błąd strój męski Anusi, wziął ją za nadzwyczaj urodziwego mężczyznę.

Urokom pięknej Anusi nie oparł się młodocia­

ny następca tronu pruskiego. Margrabina Bay­reuth pisze, że brat jej „zakochał się bez pamięci“ w hrabinie Orzelskiej, a względy, jakie począł okazywać pięknej hrabinie, wywołały srogą za­zdrość Augusta. Aby położyć temu kres, podsu­nął król polski Fryderykowi inną piękność. We­dług margrabiny Bayreuth zaaranżowano to w następujący sposób: „Pewnego wieczora po uczcie król polski zaprowadził króla jakby przy­padkiem do nadzwyczaj bogato i z wielkim sma­kiem umeblowanej komnaty. Ojciec mój z podzi­wem oglądał wszystkie wspaniałości, gdy nagle podniosła się w górę ściana tapetą pokryta i oczom przedstawił się widok z goła nieoczeki­wany. Spoczęły na kobiecie w stroju Ewy, która w pozie niedbałej leżała na sofie. Zjawisko było piękniejsze niż widok Afrodyty czy gracji; ciało białe jak z alabastru i piękniej uformowane niż Wenery medycejskiej we Florencji. Komnatę, gdzie znajdował się taki skarb, oświetlało mnó­stwo świec, których blask oślepiał oczy i sprawiał, że piękność tej bogini jeszcze bardziej była olśnie­wająca. Organizatorzy komedii nie wątpili, że widok ten rozpali serce króla; lecz skutek był wręcz odwrotny. Gdy król spostrzegł piękność, oburzony odwrócił się do niej plecami, a doj­rzawszy mego brata, który stał za nim, wy­pchnął go gwałtownie z pokoju; sam również na­tychmiast pokój opuścił i cały figiel wziął bardzo za złe. Jeszcze tego samego wieczoru wyraził ostro i dosadnie swoje oburzenie (ministrowi) Grumbkowowi; nie dobierając słów oświadczył mu, że wyjedzie niezwłocznie, o ile takie sceny miałyby się powtórzyć. Inaczej miała się sprawa

z moim bratem. Mimo natychmiastowej reakcji króla miał dość czasu obejrzeć tę Wenus, nie wzbudziła w nim odrazy, jaką wywołała u jego ojca. Podsunął mu ją w tak dziwaczny sposób król polski“.

Pięknością tą była tancerka Formera; została ona pierwszą kochanką młodocianego Fryderyka. Może magrabina Bayreuth nie była daleka od prawdy twierdząc, że August Mocny był o Anu­się zazdrosny, podobne uczucie starzejącego się ojca do nieoczekiwanie odzyskanej córki miałoby psychologiczne podłoże. Na pewno zaś August nie pragnął, aby właśnie jego córka wprowadzała w życie królewicza pruskiego, który był wpraw­dzie już podpułkownikiem, lecz liczył sobie lat... szesnaście. W barokowo bujny i frywolny sposób zapobiegał na razie niepożądanym amorom. Po­dobno wysłał też Anusię do Warszawy. Cóż na­tomiast sądzić o tym „zakochaniu się bez pamię­ci“ Fryderyka, o którym rozpisywała się jego sio­stra, skoro Anusię tak z miejsca potrafił zapom­nieć dla pięknej Formery, powolnej mu na jedno skinienie Augusta Mocnego.

W dniu 12 lutego 1728 r., po prawie czteroty­godniowym pobycie, król pruski wraz z synem opuścił Drezno. U młodego pruskiego następcy tronu pobyt na dworze drezdeńskim, naśladują­cym niedościgniony dwór wersalski, pozostawił niezatarte wrażenie. Po raz pierwszy zobaczył wspaniale wystawione świetne opery włoskie i usłyszał głośnych włoskich artystów. Były to dla wysoce muzykalnego Fryderyka niezapomniane przeżycia. Powrót do ponurego Berlina i wojsko­wego drylu, poza którym wojskowo-rubaszny je­

go ojciec świata nie widział, podziałał na króle­wicza pruskiego przytłaczająco. Popadł w me­lancholię i ciężko się rozchorował. „Od powrotu z Drezna — pisała margrabina Bayreuth — po­padł w najczarniejszą melancholię. Ucierpiało na tym jego zdrowie, często miewał stany osłabie­nia, powstała obawa, że wpadnie w suchoty. Ko­chałam go gorąco i gdy pytałam o powody jego zgryzot, składał je stale na złe traktowanie go przez króla. Usiłowałam pocieszyć go jak umia­łam, lecz wszelka fatyga była daremna. Cierpie­nie pogorszyło się do tego stopnia, że trzeba było wreszcie zawiadomić króla, który dał generalne­mu lekarzowi polecenie zbadania następcy tronu i czuwania nad jego zdrowiem. Sprawozdanie, jakie przesłał o stanie zdrowia mego brata, prze­raziło króla; następca tronu jest poważnie chory i cierpi na złośliwą febrę, która może spowodo­wać suchoty...“

Czarną melancholię Fryderyka rozpędziła wi­zyta Augusta Mocnego w Berlinie. Towarzyszyły mu dwie jego naturalne córki, Orzelska i Bieliń­ska. Posłużmy się znowu plotkarskim piórem margrabiny Bayreuth: „Radość z ponownego zo­baczenia Órzelskiej i okazywane względy, któ­rych dowody dawała mu na potajemnych schadz­kach, postawiły go zupełnie na nogi“. Przypusz­czać należy, że na tych schadzkach mówili nie tylko o muzyce i literaturze, a chociaż August II z powodu bólów w nodze przyśpieszył wyjazd i Fryderyk II Órzelskiej nie spotkał już nigdy, zachował ją głęboko w pamięci. Po wielu latach tak o niej napisze do Voltaire'a: „Pewna osoba miłości warta natchnęła mnie w zaraniu mojej

młodości dwiema na raz namiętnościami. Łatwo się Pan domyśli, że jedną była miłość, drugą po­ezja. Ten mały cud natury łączył w sobie wszel­kie wdzięki, a nadto smak i takt i pragnął mnie nimi obdarzyć. Udało się to znakomicie w miło­ści, niezbyt w poezji. Odtąd dość często byłem zakochany, a zawsze — poetą“.

Czas powiedzieć wreszcie coś o tym, jak wy­glądała warszawianka, która takie uroki rzuciła na pruskiego Fryderyka. Nie natrafiamy tu na podobne jak u Gizanki trudności, bowiem docho­wało się kilka portretów Orzelskiej, niejedno też

o jej urodzie pisali współcześni. Na wystawie mi­niatur, urządzonej w Warszawie w 1912 r. przez Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, pokazano aż trzy jej miniatury, ale nie wiadomo, czy prze­trwały one późniejsze zawieruchy wojenne. Re­produkujemy dwa jej wspaniałe portrety, oby­dwa pędzla znanych malarzy, jeden Francuza Louis de Silvestre’a, który od 1725 r. był na­dwornym malarzem elektorów saskich i królów polskich, drugi weneckiej malarki Rozalby Car- riera. Przedstawiają kobietę pod trzydziestkę — wiek Anusi na portretach przemawia zatem rów­nież za umiejscowieniem jej urodzin na samym początku XVIII wieku — kobietę o królewskiej urodzie, z rysów bardzo podobną do Augusta Mocnego. Rysy to raczej regularne, nosek trochę zadarty, piękny owal twarzy, wielkie oczy pełne wyrazu pod ładnie zarysowanymi pełnymi brwia­mi, czoło piękne i wysokie, jak by się pod nim kłębiły nie puste myśli, lecz zainteresowania dla poezji i literatury. -Uroku tej ślicznej twarzy do­dają usta o uśmiechu trochę przekornym a figlar­

nym. Nadnaturalnej wielkości portret Silvestre'a, znajdujący się w pałacu w Nieborowie, którego nieopisany wdzięk tylko w części oddaje repro­dukcja, daje też wyobrażenie, jak pięknie zbudo­wana była Anusia. Gdyby wówczas urządzano rewie piękności i Anusia w nich udział brała, to, sądząc z wizerunku w Nieborowie, nie wahało­by się chyba jury przyznać jej pierwszego miejsca.

Minister gabinetu saskiego hr. Manteuffel pi­sał w liście z daty Drezno 15 czerwca 1725 do­nosząc o nowo odnalezionej córce królewskiej: „...Jest to szatynka o kibici bardzo wysmukłej i wzrostu ponad średniego; cerę ma o wiele ja­śniejszą i bardziej gładką niż zazwyczaj u szaty­nek; oczy czarne, piękne i pełne wyrazu, włosy bujne w pięknym kasztanowym kolorze, ramiona ślicznie toczone, buziak jak malina etc., jednym słowem będzie to co się zowie kąsek królewski, skoro zakończona zostanie edukacja otrzymana od „la Franzos“. Hr. Manteuffel dodaje, że tak zwano popularnie jej zmarłą matkę, panią Drian.

Nawet niechętna Anusi margrabina Bayreuth pisała: „Choć nie posiadała regularnych, pięk­nych rysów, było w niej coś bardzo ujmującego; kształtów była doskonałych oraz miała w sobie coś takiego (ein gewisses Etwas), c£> wzbudzało sympatię“. Niemiecki historyk hr. Schwerin da­jąc duchowy wizerunek hr. Orzelskiej pisze, że „zwracała uwagę swoim umysłem, wykształce­niem i literackimi zainteresowaniami, a jej dobre serce przejawiało się w niezmiernej dobroczyn­ności“. Potrafiła podobno nagle z wyrazem roz­paczy na twarzy przerwać menueta, zaszyć się

w swoim pokoju i następnego ranka odwiedzać chaty największej biedoty.

Opisaliśmy powyżej wizyty hr. Orzelskiej w Dreźnie i Berlinie. Stałym jej miejscem zamie­szkania w tych latach była Warszawa. Tu w Pa­łacu Błękitnym oraz w Pałacu Saskim, gdzie również Anusia u boku króla czyni honory do­mu, gromadzą się na wystawnych przyjęciach najbliżsi sercu Augusta Mocnego. Są to jego zię­ciowie, minister dworu Henryk Fryderyk hr. Friesen i cześnik koronny Michał Bieliński. Z jego żoną Marią Aurorą, córką Turczynki Fa- tymy, a siostrą hrabiego Rutowskiego, Anusia w zażyłej była przyj azni, przez szereg lat nie rozstawały się na krok. Wkrótce jako trzeci zięć doszedł Jan Kanty Moszyński, podskarbi na­dworny koronny. Do częstych gości należą rów­nież Franciszek Bieliński, podówczas wojewoda chełmiński, podkanclerzy Jan Lipski, referendarz koronny Antoni Dembowski, książę miecznik Lu­bomirski, dowódca saskich muszkieterów, staro­sta Zatorski Piotr Dunin, z Sasów dowódca stra­ży przybocznej króla hr. Petro Roberto Lagnos- co i najbliższy doradca Augusta feldmarszałek Jakub Henryk Flemming. Wkrótce do grona te­go doszedł wojewodzie smoleński Jan Cetner. Za­kochał się po uszy w Anusi i należał do nieod­stępnych jej adoratorów.

Są to już nie przerywane szczękiem broni lata panowania Sasów, na dworze królewskim myśli się o zabawie, pije i popuszcza pasa. Nawet do­chowało się tego dziwaczne i żenujące potwier­dzenie. Na jednej z takich uczt, było to 2 grudnia 1727 r., trzej spośród zaproszonych dygnitarzy

kazali się zważyć przed i po jedzeniu. Byli to: Stanisław Poniatowski, późniejszy kasztelan kra­kowski i ojciec króla, podówczas podskarbi wiel­ki litewski, podkanclerzy koronny Jan Lipski oraz saski generał Lesgewang. Każdemu z nich przybyło pięć funtów wagi. Trzeba było pasa po­puszczać.

Anusia jest oczkiem w głowie starzejącego się króla, towarzyszy mu stale w podróżach, z nim również przebywa w Dreźnie. Gdy kiedyś po­byt hr. Orzelskiej w Saksonii przedłużał się, było to na początku 1729 r., poczęły po Warszawie krążyć pogłoski, że nie wraca, bo urodziła dziec­ko. Gazety pisane, wówczas bardzo w modzie i z rąk sobie wyrywane — nie tylko dygnitarze, lecz nawet majętniejsza szlachta na wsi utrzymy­wała do ich pisania stałych w stolicy korespon­dentów — donosiły: „O graffównie Orzelskiej różne są odgłosy, jedne, że peperit filium, o co inculpatur JP Cetner wojewodzie smoleński, dru­gie już umorzyły też graffównę, co lepiej cum tempore patebit". Również w źródłach niemiec­kich jest mowa o tym, że hr. Orzelska została matką. Ojcostwo przypisywano następcy tronu Fryderykowi stwierdzając, że co do czasu mogło­by to się zgadzać. Ponieważ nikomu z zaintere­sowanych na ustaleniu ojcostwa nie zależało, nikt też prawdy nie dochodził. Hrabina Orzeł- , ska miała wtedy szereg adoratorów, których pomawiano o posiadanie jej względów. Na swobodnym i frywolnym dworze saskim nie wie­szano przygód miłosnych i ewentualnych ich owoców u wielkiego dzwonu. Trudno zaś przy­puszczać, aby w tym wesołym wirze zabaw pięk­

na córka królewska, gdy lat przybywało, zbytnio swej cnoty strzegła.

August powrócił z Drezna do Warszawy w dniu 1 maja 1729 r. W kilka dni po nim przyby­ła Anusia. Urodziny królewskie 12 maja obcho­dzono jak zwykle wspaniałym balem, tym razem wydanym przez hrabinę Orzelską w Pałacu Błę­kitnym. W Warszawie był wtedy spory zjazd najprzedniejszych panów. Bawił tu również ksią­żę prymas Teodor Potocki. Wszystkich hr. Orzel- ska zaprosiła na bal, w ogrodzie pałacu przygo­towano moździerze, aby wtórowały wznoszonym toastom. Nie udał się jednak Anusi ten bal. Czy­tamy bowiem w jednej z pisanych gazet: „Za królem przybyła graffówna Orzelska, która 12 mai in applausum natalitorum JKM, dała bal w pałacu swoim, któremu aderat król IMć cum magnatibus et ministris. Książę Prymas i inni biskupi, lubo proszeni, nie byli. Trwała ochota z tańcami blisko godziny drugiej po północy; z armat nie dawano ognia, lubo stały w ogrodzie tegoż pałacu“. Zepsuło widać coś zabawę, skoro wiwatów nie strzelano. Zaproszeni goście nie do­pisali. Bartoszewicz przypuszcza, że „dawnym Polakom nie mogło się w głowie pomieścić, żeby kobiecie niezamężnej przystawało dawać bale i wieczory’“, a może biskupi nie przybyli z powo­du tych pogłosek o dziecku gdzieś w Saksonii urodzonym.

Mijały trzy lata, odkąd ukoronowany ojciec otaczał Anusię iście królewską opieką. Teraz za­czął myśleć o wydaniu jej za mąż. Dotąd córki wydawał za swych ulubieńców. Wszyscy trzej zięciowie jemu zawdzięczali kariery, dawał im

n

królewszczyzny lub bogate darowizny z własnej szkatuły, posuwał ich na urzędach, mogli być pewni królewskiej protekcji i silni nią stawali się wpływowymi dygnitarzami. Anusi skroń August Mocny postanowił przyodziać mitrą książęcą, wybrał jej na męża księcia Rzeszy Niemieckiej.

Niebogaty to był książę, książątko raczej wśród rzeszy książąt niemieckich, dóbr doczes­nych nie posiadał, za to rozległe koligacje. Był nim Karol Ludwik książę Hollstein-Beck, syn Ludwika Fryderyka, pruskiego feldmarszałka i gubernatora Królewca, oraz Luizy Szarloty również księżniczki Hollstein z domu, z linii Augustburg. Pan feldmarszałek miał sporo dzieci, czterech synów i cztery córki. Karol Ludwik był drugim z rzędu. Najstarszy syn, Fryderyk Wil­helm, był generał-majorem w wojsku pruskim, posiadał już w Polsce pewne koneksje, żonaty był z księżniczką Czartoryską, a po jej śmierci po­ślubił Urszulę Annę hrabiankę Dohna. Obaj młodsi synowie byli kapitanami, jeden w wojsku cesarskim, drugi w pruskim. Z córek tylko naj­starsza Dorota znalazła męża, Jerzego Fryderyka Karola margrabiego Brandenburg-Kulmsbach. Małżeństwo to nie było udane, rozwiedli się po siedmiu latach. Kandydat do rączki Anusi, ksią­żę Karol Ludwik, urodził się 18 września 1690 r., miał lat prawie czterdzieści, był zatem dobre dziesięć lat starszy od naszej pięknej warszawian­ki. Dosługiwał się chwały w wojsku saskim, w 1723 r. przeszedł na katolicyzm, był pułkow­nikiem. Nie posiadamy jego portretu ani opisu, jak wyglądał, wszystko przemawia jednak za tym, że Anusia nie kierowała się sercem wycho-

dząc za mąż. Decyzja jej musi budzić zdziwienie. Przecież jak Polska długa i szeroka po wszyst­kich rezydencjach magnackich i co większych dworach szlacheckich głośno było o tym, że w Órzelskiej kochał się na zabój wojewodzie smo­leński Jan Cetner, podówczas starosta kamionac- ki, a o przychylności Anusi dla niego donosiły nawet gazety pisane. Świetnością rodu nie ustępo­wał ani Bielińskiemu, ani Moszyńskiemu, dwom polskim zięciom Augusta Mocnego. Gdyby Anu­sia magnatowi polskiemu rękę oddała, miałaby ustaloną w Polsce pozycję, niezależną od fawo­rów dworu saskiego. Wychodząc za mąż za księ­cia Holsztyńskiego zrywała de facto z Polską, przyszły jej małżonek nie miał indygenatu pol­skiego, nie posiadał też dóbr dziedzicznych, mu­siał dosługiwać się łask u obcego dworu i stale

o nie zabiegać. Hr. Orzelska, jak zobaczymy, zdawała sobie sprawę z konsekwencji swojego kroku i zlikwidowała swój majątek w Polsce. Musiała zaś liczyć się z pogorszeniem sytuacji majątkowej w razie śmierci królewskiego ojca.

W tymże roku 1730, gdy Anusia za mąż wy­chodziła, zjazd gości na dworze saskim w Dreź­nie był olbrzymi. Jedne uroczystości goniły dru­gie. Zaczęło się od ślubu podskarbiego nadwor­nego Jana Kantego Moszyńskiego z Fryderyką Augustą hrabianką Cosel, czyli Kozłówną, jak ją nazywa znakomity heraldyk Niesiecki. Ślub, który odbył się 18 lutego w Pillnitz, urządzony był jako święto ludowe. Na wielki bal, wydany po bankiecie przez króla, nawet nieproszeni mie­li liberus ingressus (wolne wejście), byle tylko przychodzili w „maszkarach“. Zjawił się na nim

incognito niespodziewanie król pruski Fryderyk Wilhelm I, czyli jak mówili Polacy regnant prus­ki, przez takie określenie wciąż jeszcze dając wy­raz swoim zastrzeżeniom przeciw wywyższeniu tronu brandenburskiego. Wszedł na bal również „w maszkarze“, lecz prędko dał się poznać i czule witał Augusta Mocnego.

Natychmiast po ślubie przystąpiono do ostat­nich przygotowań wielkiego kampamentu, jak wówczas nazywano olbrzymi przegląd wojsk, coś w rodzaju późniejszych manewrów wojsko­wych. Kampament ów miał się odbyć pod Tige- nau i Mühlberg. Z nadejściem wiosny wyznaczo­no obozy poszczególnym oddziałom wojskowym oraz kwatery znakomitym gościom, zjeżdżają­cym się ze wszystkich stron Europy: z Polski, z całych Niemiec, z Włoch, Francji i Anglii. Ga­zety wymieniały szeroko przybycie ważniejszych gości, a co dostojniejsi przyjeżdżali „z dworem i suto“. Z Polski między innymi pośpieszyli do Saksonii: książę August Czartoryski, generał gwardii koronnej, Jan Klemens Branicki, chorą­ży wielki, książę Aleksander Lubomirski, miecz­nik koronny, Józef Mniszech, marszałek wielki koronny, Antoni Dembowski, referendarz ko­ronny, ksiądz Jan Lipski, podkanclerzy koron­ny, Michał Potocki, wojewoda wołyński, z żoną i dwoma córkami oraz wielu innych magnatów i karmazynów. Pojechał również pan starosta ka- mionacki Jan Cetner. Każdy zaś z przybywają­cych sadził się na zbytek i przepych, zjeżdżał z licznym pocztem służby.

Hrabina Orzelska z nieodstępną Bielińską wy­jechały z Drezna do obozu w dniu 29 kwietnia.

Król August udał się tam — jak donosił „Kuryer Polski“ nr XX z 1730 r. — następnego dnia. Równocześnie przynosiła gazeta — jeszcze w formie pogłoski — pierwszą wiadomość o zarę­czynach Anusi: „spargitur, że Xże JMć Holsz­tyński w Wojsku Saskim będący, zaręczył sobie de consensu Króla JMci Jey Mć Pannę Graffo- wą Orzelską“. W następnym numerze pod datą Lipsk 9 maja czytamy: „już tu publicum, że Jey Mć Panna Graffowa Orzelska Xciu IMci de Hol- steyn-Bek w Woysku Saskim Pułkownikowi za­ręczona, któremu Król IMć Order Polski konfe­rował. O Akcie zaś weselnym jeszcze nie masz wiadomości, jeżeli się tu nie odprawi podczas przyszłego generalnego popisu Woysk Saskich“. Tak to przez Anusię zaczęły spływać pierwsze łaski na księcia Holsztyńskiego. Trzeba zaś do­dać, że w owych czasach nie szafowano hojnie orderami; być „orderowym panem“ to nie lada wyróżnienie. Bywały lata, kiedy orderu Orła Białego nie przyznano w ogóle nikomu, w innych zaledwie jednej lub dwu osobom. W 1730 r. otrzymało order aż sześć osób: oprócz księcia Holsztyńskiego nowo upieczony zięć królewski podskarbi nadworny Jan Kanty Moszyński, król duński Fryderyk IV oraz poseł rosyjski na dwo­rze duńskim książę Paweł Dołgoruki, wreszcie dwaj wybitni stronnicy sascy w Polsce, podko­morzy wielki koronny Krzysztof Towiański i ka­sztelan trocki książę Jan Fryderyk Sapieha.

Wśród znakomitych gości cudzodziemskich zjechał na kampament również król pruski. Za­raz następnego dnia po jego przyjeździe zaczęły

się generalne popisy wojskowe, często przeplata­ne dniami odpoczynku, w których dawano opery i urządzano wspaniale assamble. O przyjęciu u hr. Orzelskiej czytamy w „Kuryerze Polskim* pod datą 19 czerwca: „Tego wieczoru blisko sta­cji J.K.Mci P. Graffowa Orzelska w Namiocie Wielkim Tureckim Wielki Traktament dała, gdzie przy dwóch Stołach J.K.Mć. Xiążęta i Da­my Magnificentissime na Obiedzie częstowała. Wieczorem zaś wielkim Balem przy wdzięcznej Muzyce aż do drugiej godziny trwającym z wiel­ką ochotą ten dzień zakończono“. W „Kuryerze Polskim“, zapełnionym prawie wyłącznie plot­kami dworskimi i wydarzeniami z życia prywat­nego arystokracji, można było wyczytac, że ów bardzo kosztowny namiot hr. Orzelskiej był „Turkom w roku 1683 odebrany“. Niczego wi­dać król August swej ukochanej córce nie odma­wiał. Z odrobiną fantazji łatwo sobie wyobrazić, jak w pięknym zdobycznym namiocie króla So­bieskiego przebiegał „wielki traktament“ w cza­sach saskich. Nie przekazano, czy w obozie wa­żył się któryś z zaproszonych gości, niejednemu pewnie wagi przybyło.

Po kampamencie nastąpiły przygotowania do ślubu Anny. Imieniny jej obchodzono w tym roku bardzo wystawnie w pałacu królewskim „na Starym Dreźnie, który tureckim zowią“. „Kuryer Polski“ pod datą 22 lipca donosił rów­nież, że „akt weselny Xcia Karola Ludwika de Holsztyn-Bek z Jey Mcią Panną Grafówną Orzelską d 6 Augusti w Pilnicy ma celebrań...“ Ostatecznie termin ślubu nie wiadomo z jakich przyczyn uległ kilkudniowemu przesunięciu. Slu-

bu udzielił ksiądz podkanclerzy Jan Lipski -w dniu 10 sierpnia w Dreźnie, zamiast w Pillnitz. Król August z całym dworem znajdował się w kościele, była również młoda królewiczowa Maria Józefa, arcyksiężniczka austriacka; nie­obecny „dla słabości“ był jedynie królewicz August. „Tą obecnością dworu i rodziny — pi­sze Julian Bartoszewicz — chciał August Mocny uczcić córkę swoją. Chciał przez to powiedzieć światu całemu, że Annę Orzelską uważa za człon­ka rodziny saskiej^ nie jako gałązkę wczepioną w drzewo panujących, a jako latorośl wycho­dzącą z pnia tego i strzelającą bujnym i pięknym kwieciem. Ta obecność rodziny na ślubie Anny Orzelskiej była uprawnieniem córki królewskiej w obliczu Saksonii, Polski i Europy“.

August Mocny był troskliwym ojcem i hojnie wyposażał swoje naturalne dzieci, szczególnie córki. Gdy Marię Aurorę hrabiankę Rutowską wydawał za Michała Bielińskiego, wyznaczył do ułożenia intercyzy ślubnej aż trzech wysokich dygnitarzy państwowych: marszałka wielkiego koronnego Józefa Mniszcha, kanclerza wielkiego koronnego Jana Szembeka i koniuszego litew­skiego i feldmarszałka hr. Jakuba Henryka Flem- minga. Sam tę intercyzę podpisał w Warszawie w dniu ślubu 30 września 1724 r. Król dawał pannie Rutowskiej pół miliona tynfów posagu, a pamiętać trzeba, że tynf miał osiemnaście gro­szy srebrnych, zatem był to posag wspaniały. August obowiązał się sumę wypłacić w dwóch ra­tach; połowa ulokowana na dobrach w Polsce miała być spłacona we dwa tygodnie po wielka­nocnym jarmarku w Lipsku w 1725 r., druga po­

łowa, zabezpieczona w Saksonii na dobrach Steyer, miała być spłacona na jarmark lipski la­tem 1726 r. Ponadto „dla bezpieczeństwa wy­płaty całkowitej sumy 500 000 tynfów“ król za- hipotekował ją na wszystkich swoich pałacach w Polsce i na ruchomościach. Aż do zupełnej spłaty kapitałów obowiązywał się płacić pań­stwu Bielińskim odsetki po 6#/o rocznie. Wresz­cie zobowiązał się podarować nowożeńcom pałac w Warszawie „z' obiciami i sprzętem potrzeb­nym“, piękny ekwipaż i konie oraz dać odpo­wiednią wyprawę pannie młodej. Nie dość na tym: Król obiecywał mieć „respekt“ na zięcia i zobowiązywał się w intercyzie, że mu da sam nieproszony wakanse i starostwa pod warunkiem, aby pan Bieliński wystarał się następnie o doży­wocie na tych królewszczyznach dla żony. Żeby zaś miłość pomiędzy państwem młodym była i po ślubie jak przed ślubem, żądał król, aby oboje zapisali sobie nawzajem dożywocie na swoich do­brach wnosząc je do akt grodzkich warszawskich, co państwo Bielińscy istotnie w dniu ślubu speł­nili. Intercyzę, która zawierała jeszcze dalsze drobiazgowe dyspozycje i wciągnięta była do Metryki Koronnej, podpisali oprócz króla i pań­stwa młodych: Franciszek Bieliński, cześnik ko­ronny, brat pana młodego, Wincenty, arcybiskup Trapezuntu, nuncjusz, Ludwika Bielińska matka, książę Kazimierz Czartoryski i podskarbi wielki litewski Stanisław Ciołek Poniatowski.

Podobnie hojnie król wyposażył Fryderykę Augustę Konstancję hrabiankę Cosel, wydaną za Jana Kantego Moszyńskiego. Nieznana jest in- tercyza ślubna Moszyńskich, w Metryce Koron­

nej jej nie ma, pewnie dlatego, że ślub brali nie w Polsce, lecz w Saksonii. Na Moszyńskiego spa­dło szereg królewszczyzn. Jeszcze przed ślubem,

4 maja 1729 r., otrzymał przywilej na krajczego wielkiego koronnego, a wkrótce potem, 20 ma­ja 1729 r., król mianował go podskarbim na­dwornym koronnym. W dwa lata później na­daje mu starostwo ujskie w Poznańskiem. Było to już drugie posażne starostwo, jeszcze bowiem w 1726 r. otrzymał starostwo inowlodzkie w Łę- czyckiem, 'obejmujące oprócz miasta Inowłodza aż dziewięć wsi. Wreszcie dyplomatem z 27 września 1732 r. król nadał panu Moszyńskiemu i jego żonie „ex singulari respecta dla nich oboj­ga“, jak się wyrażał, ogromne gmachy marywil- skie w Warszawie wraz z ciążącą na nich kwotą 40 000 talarów. Marywil, wystawiony przez kró- lowę Marysieńkę Sobieską dla celów handlo­wych, przynosił, jeśli go sprawnie administrowa­no, piękny dochód właścicielom. Wspaniałe dobra w Sieradzkiem, klucz Suchawola, które Moszyński kupił od podstolego sieradzkiego Ka­zimierza Ostrowskiego, były zdaje się również nabyte jako posag.

Rozpisaliśmy się tak szeroko o wyposażeniu obu tych naturalnych córek królewskich, bo za­pewne nie mniej szczodry okazał się August Moc­ny wobec Anusi, była przecież ukochanym jego dzieckiem. Nie można odtworzyć posagu hr. Orzelskiej. Intercyza ślubna księstwa Holsztyń­skich nie jest znana, próżno szukał jej Julian Bar­toszewicz po księgach Metryki Koronnej. Jak już

o tym była mowa, hr. Orzelska zdawała sobie sprawę, że przez poślubienie cudzoziemskiego

księcia, nie zadomowionego w Polsce, jak gdyby przekreślała tutaj swoją dalszą karierę. Przypu­szczalnie jej posag ulokowany był wyłącznie w Saksonii, w zamian zobowiązała się widocznie nawet do zrezygnowania ze swego wspaniałego pałacu w Warszawie. Jak bowiem inaczej mamy sobie tłumaczyć fakt, że gdy po ślubie księstwo Holsztyńscy przyjeżdżają do Warszawy — po raz pierwszy Anusia nie towarzyszyła ojcu, lecz przyjechała dopiero w pewien czas po nim — księżna Holsztyńska daruje królowi Pałac Błę­kitny. Jako jej pełnomocnik, z upoważnieniem wszakże męża, występuje pułkownik Jan Ré­nard, który też już ma urząd polski, jest cześni- kiem nurskim. Aktem, zdziałanym 7 listopada

1730 r. w Metryce Koronnej przed podkancle- rzem Janem Lipskim, księżna Holsztyńska od­stępuje cały pałac na własność królowi. Niedłu­go potem August Mocny daruje ten piękny pałac Marii Zofii z Sieniawskich Denhoffowej, wdo­wie po wojewodzie połockim i hetmanie polnym litewskim. W dyplomacie darowizny stwierdza wyraźnie, że kieruje się szczególnym dla woje­wodziny Denhoffowej uczuciem przyjaźni, ona zaś w kilka miesięcy później, już jako żona księ­cia generała gwardii koronnej Augusta Aleksan­dra Czartoryskiego, przekazuje królowi Wila­nów, lecz tylko dożywotnio, aż do czasu jego śmierci. August Mocny żył jeszcze niespełna dwa lata, wspaniały pałac Anusi Orzelskiej dostał się więc Czartoryskim prawie darmo. Gdy o nim pi­szą gazety, nazywany jest „pałac Xcia Jmci Ge­nerała quondam Orzelskiej“. A chociaż Orzelska zaledwie cztery lata była jego właścicielką, a wo­

bec ciągłych podróży może ze dwa w nim zamie­szkiwała, tak się nazwisko jej z tym pięknym gmachem zrosło i w pamięci warszawiaków prze­trwało, że, jak pisał Julian Bartoszewicz „każdy z nas wie, gdzie dworzec pięknej Anny Orzel- skiej, chociaż ten dworzec przed nią miał boga­tych panów i po niej“.

Po odstąpieniu Pałacu Błękitnego księżna Hol­sztyńska wraz z mężem zamieszkała w Pałacu Królewskim — tak wówczas nazywano Pałac Saski — w pokojach wyznaczonych młodożeń­com przez króla. Nadal jest pierwszą panią na dworze królewskim, wszyscy oddają hołdy na­leżne ukochanej córce królewskiej, a spieszą z ich oddawaniem, gdy za jej wstawiennictwem prag­ną uzyskać dowody łaski monarszej.

Młoda księżna promieniuje urodą i pięknymi strojami, zwraca uwagę wspaniałą biżuterią, Au­gust Mocny darował jej klejnoty zmarłej królo­wej, ocenione na półtora miliona talarów. Lecz szczęśliwą Anusi nazwać nie można, małżeństwo nie było udane, brak harmonii u pary książęcej prędko wypenetrowało wścibskie dworskie towa­rzystwo.

Wypadało według przyjętych zwyczajów, aby młoda księżna złożyła wizytę swej świekrze, któ­ra z powodu słabego zdrowia na ślubie nie była

i synowej bogaty upominek przesłała z Królewca, gdzie po śmierci męża zmarłego w 1728 r. nadal mieszkała. Tymczasem „Kuryer Polski“ nr LVI pod datą 17 stycznia 1731 r. doniósł, że książę Holsztyński wyjechał sam jeden pocztą do Kró­lewca dla oddania wizyty matce swojej, „dokąd Xżna JeyMć Małżonka iego dla słabości zdrowia

comitari nie mogła, posłała jednak bardzo bo­gaty prezent“.

Inaczej postępowała pani Moszyńska. Gdy jej świekra, skromna skarbnikowa podlaska, zjecha­ła w odwiedziny do brata podskarbiego wielkie­go koronnego Franciszka Maksymiliana Ossoliń­skiego, zamieszkałego w Tarchominie, pani Mo­szyńska wraz z mężem wyjeżdża jej naprzeciw, by ją witać daleko w drodze przed Tarchominem. Zapewne dumną graffównę Cosel raziła prosta szlachecka matrona z zapadłego Podlasia, lecz umiała zachować pozory przyzwoitości. W sła­bość zdrowia księżnej Holsztyńskiej zaś trudno było uwierzyć, skoro „Kuryer Polski“ skwapli­wie ją pierwszą wymieniał wśród znakomitych gości na balach hucznego karnawału warszaw­skiego. Księżna Holsztyńska ustępowała pierw­szeństwa tylko jednej damie, jeśli z dóbr swoich Pilicy do Warszawy przyjeżdżała. Była nią wdo­wa po królewiczu Konstantym Sobieskim, Wess- lówna z domu, pani bardzo pobożna i już nie­młoda. Stawała na Nowym Mieście u sakramen- tek, gdzie król galant spieszył ją odwiedzić i z ho­norami należnymi polskiej królewiczowej — bo tak ją wszyscy nazywali — również na zamku u siebie witał. Gdy przybywała na bale, wtedy król tańce z panią Sobieską rozpoczynał.

August Mocny opuścił Warszawę 7 marca

1731 r. Jechał przez Łowicz, gdzie nocował u księdza prymasa Teodora Potockiego. Za kró­lem wyruszyła księżna Holsztyńska, małżonek jej wrócił z Królewca wprost do Drezna w dniu 30 marca. Był jakiś wynędzniały i słaby, lekarze za­lecili mu kurację w Karłowych Warach. Udał się

tam 4 czerwca bez żony, która pozostała w Dreź­nie. I tutaj na dworze królewskim była przed­miotem czci i podziwu. Imieniny księżnej Anny 26 łipca obchodzono ze zwykłym splendorem, jak doniósł „Kuryer Polski“ „solenny Bał y Kollacya dana była w nowych pokojach nad stayniami na ten festyn kosztownie przybranymi i illuminowa- nymi“. Księżna Holsztyńska tego lata do Polski nie zawitała. 5 stycznia 1732 r. powiła syna, któ­remu dano imiona Karol Fryderyk. Książę Hol­sztyński wydał z tej okazji w Dreźnie w dniu

2 lutego wielki bal, „na którym król JMc. P.N.M. przy licznej frekwencji Ich Mciów PP Ministrów y Kawalerów był przytomny, ochota zaś późno w noc trwała“. Urodzenie syna nie zbliżyło mał­żonków. Książę Ludwik Karol gra w tym związ­ku małżeńskim wyraźnie drugie skrzypce, aż dziw bierze, jak go żona negliżuje. Gdy w podróż wyrusza z należnym córce królewskiej orszakiem i służbą, biedny mąż podróżuje osobno, gdzieś hen za żoną, oddzielnie, bez orszaku i wielkiej służby.

Po przeszło rocznej niebytności w Polsce księż­na Holsztyńska w połowie kwietnia 1732 r. wra­ca do Warszawy. Jak zwykle towarzyszy jej naj­bardziej kochana siostra przyrodnia, pani cześni- * kowa koronna Bielińska. August Mocny bawił już w Warszawie od pierwszych dni marca. Po wspaniałym kampamencie w Saksonii przygoto­wywał nowy, jeszcze wspanialszy pod Wilano­wem. Chciał nim wzbudzić podziw w całej Euro­pie. Obie siostry jechały pocztą przez Poznań. Księżna Holsztyńska przejeżdżała przez Poznań już kilkakrotnie. Nie wiadomo, co sprawiło, że

zazwyczaj tak oszczędny magistrat i rajcowie wielkopolskiej stolicy tym razem postanowili 1 własnej ochoty wspaniale przyjąć księżnę Hol­sztyńską. „Kuryer Polski“ już zawczasu donosił, iż na przywitanie księstwa Holsztyńskich Poznań „sforsuje się“. W samej rzeczy, gdy księżna Hol­sztyńska w dniu 18 kwietnia o godzinie dziewią­tej wieczorem szczęśliwie do grodu Przemysława zawitała, cały magistrat wyszedł jej naprzeciw i sadził się na oracje, a armaty biły na jej cześć. Nie bardzo widać ujęli córkę warszawskiej wi- niarki, gdyż mimo tak uroczyste przyjęcie zaba­wiła w Poznaniu tylko godzinę, tyle ile trzeba było dla krótkiego odpoczynku i przeprzęgu ko­ni. Odpadła zamierzona wielka iluminacja mia­sta, magistrat i cała ludność odprowadziła księżnę z pochodniami aż do nowego mostu na Warcie, przez który prowadziła droga do Warszawy. Na pożegnanie zagrzmiały znów armaty. W jakąś godzinę potem, gdy już wszystko ucichło, przeje­chał przez Poznan książę Holsztyński. Nikt go nie witał ani nie żegnał. „Kuryer Polski“ doniósł pod datą 23 kwietnia z Warszawy, że „w nie­dzielę o godzinie czwartej stanęła tu Xiężna JeyMc Holsztyńska z JeyMcią Panią Bielińską Cześnikową Koronną, za którymi Xiążę JMć Holsztyński nazaiutrz wieczorem tu przybył“. Przygotowano dla niej pokoje w Pałacu Saskim.

Tryb życia księżnej Anny w Warszawie niczym nie różnił się od drezdeńskiego. Również w War­szawie coraz nowe wymyślano zabawy i okazje do przyjęć. 12 maja była gala z powodu urodzin królewskich. W niedzielę 25 maja, po konsekracji księdza podkanclerzego Jana Lipskiego na bis­

kupa, król „objadował u zięcia podskarbiego N.K. Otaczała go cała rodzina obecna w War­szawie, księstwo Holsztyńscy, prócz tego inne damy i kawalerowie“. Z Zamku król często jeź­dził pod Wilanów i Czerniaków, przygotowania do olbrzymiego kampamentu były w pełni. Au­gust Mocny zaraz po oddaniu mu Wilanowa przystąpił do rozbudowy pięknego, lipami oto­czonego pałacu króla Jana Sobieskiego. Rozsze­rzył gmach dobudowując skrzydła. Chciał tutaj mieć swoją letnią rezydencję, dla ukochanej cór­ki szykował oddzielne piękne pokoje. Gdy zbli­żył się termin rozpoczęcia kampamentu, król przeniósł się do Wilanowa na stałe. Towarzyszyli mu księstwo Holsztyńscy, którzy zajęli przezna­czone dla nich komnaty. Przed mieszkaniem kró­lewskim zaciągnięto wartę z rosłych grenadierów Rutkowskiego, dla których na dziedzińcu pałaco­wym rozbito namioty. Król codziennie wyjeżdżał w pole przyglądać się postępowi przygotowań do kampamentu lub odbywał lustracje oddziałów wojskowych, bądź regimentów pieszych, bądź konnych. W tych przejażdżkach, jak donosił „Kuryer Polski“, rejestrując wszelkie wydarzenia dworskie „Królowi JMci teraz asystować zwykli XJMć Holsztyńska, JMć P. Bielińska Cześniko- wa Koronna, Xę JMć Holsztyński, JMć Pan Graf Friese, Najwyższy Podkomorzy, JMć Brühl Consiliańus intimas, Ich Mć PP de Loos Koniuszy Najwyższy J.K.Mci, Graff y Generał Rutowski, Graff Promnitz, Briihl, Koniuszy Po­dróżny, Wolfersdorf, Podłowczy JKMci, JMć P. Rénard, Rochau y Rybiński, Połkownicy, Pop- pelman, Oberleytnant J.K.Mci“. Towarzyszyła

temu świetnemu orszakowi odpowiednia ilość pa­ziów królewskich i hajduków.

W dniu 25 lipca król i jego goście udali się do nowo wystawionej i poświęconej kaplicy pałaco­wej na mszę św. Po nabożeństwie przeszli wszy­scy do ogrodu, pod cień starych lip Sobieskiego. Znajdowały się tutaj kapele zgromadzone ze wszystkich pułków. Zagrzmiały melodyjne tony obozowej muzyki, marsz następował za marszem, a każdy inny. Następnie z rozkazu króla wszyst­kie kapele razem jednego zagrały marsza. Miłe dźwięki trochę głośno wpadały do ucha pomie­szanymi odgłosami trąb, puzonów, fletów i bęb­nów. W czasie koncertu dano znać królowi, że spod Lwowa nadjechał nowo mianowany woje­woda mazowiecki Stanisław Poniatowski, regi- mentarz koronny, towarzyszyli mu jego szwagro­wie książęta Michał i August Czartoryscy. Wo­bec wakansów na stanowiskach obu wielkich hetmanów, których nie można było mianować z powodu ciągłego zrywania sejmów, regimentarz koronny sprawował najwyższą władzę wojskową. Z chwuą przyjazdu naczelnego wodza nie stało już nic na przeszkodzie rozpoczęciu kampamen- tu, wyznaczonego na 31 lipca. Król kontent za­prosił po koncercie wszystkich obecnych panów na wspaniały obiad do pałacu. Gęsto krążyły u stołów kielichy, spełniano liczne toasty, działa umieszczone w ogrodzie założonym przez króla Sobieskiego grzmiały na wiwat. Po obiedzie pie­chota atakowała okopy, król i goście bawili się długo i wesoło.

Na dzień następny, była to sobota 26 lipca, przypadały imieniny księżnej Holsztyńskiej. Uro­

czystości imieninowe przełożono na niedzielę. Był to chyba szczyt towarzyskich sukcesów pięknej księżnej. Już od rana cisnął się kto żyw do umi­łowanej córki królewskiej, która przyjmowała życzenia w Pałacu Wilanowskim. Potem goście udali się „na przedsień pałacową, gdzie pewna białogłowa tańcując na linie różne pokazywała sztuki“, następnie jakaś włoska śpiewaczka przez pół godziny piękne wyciągała trele. Król również przyglądał się przedstawieniu. Zagrzmiały trąby i kotły na znak, że uczta gotowa. Poproszono gości do dwóch ogromnych stołów rozstawionych w gankach pałacu „nad zamiar“, jak pisał „Ku- ryer Polski“, nie spodziewano się tak olbrzymiego zjazdu już w dzień imienin księżnej Holsztyń­skiej, na kilka dni przed rozpoczęciem kampa- mentu. Stoły były „wspaniałą inwencją“ przy­brane, na pierwszym miejscu zasiadł król, a go­ściom, żeby w takim natłoku nie popełnić jakiejś gafy przy ich sadowieniu, dano ciągnąć losy z urny i rozsadzano, jak los zrządził. W ten spo­sób zapobieżono nieporozumieniom i gniewom, nikt nie mógł się czuć dotknięty. „Liczna frek­wencja różnych ichmościów'“ była tak wielka, że nie starczyło pokojowców królewskich do rozno­szenia potraw, do pomocy przybrano co zwin- niejszych rosłych grenadierów z pułków Prom- nitza i Rutowskiego. Dozór nad całą służbą objął jeden z oficerów saskich, wszystko poszło spraw­nie. W różnych miejscach ogrodu wilanowskiego porozmieszczano muzyki pułkowe, kapelę nad­worną ustawiono tuż w pobliżu biesiadników. Bezustannie grano marsze wojenne. Niełatwo by­łoby dzisiaj odtworzyć ich melodie, zapewne były

między nimi jeszcze marsze, grane w czasie woj­ny szwedzkiej w obozach obu wrogich wojsk.

Gdy zmrok zapadł, rozbłysły latarnie i lam­piony porozwieszane na frontonie pałacu i po ca­łym ogrodzie na drzewach i altanach. Było ich dwadzieścia tysięcy, nie dziw, że szeroko o tym mówiono i wiele ludzi zbiegło się pod Wilanów, aby takie cuda oglądać. Póki nie znano nafty

i elektryczności, miasta i osady tonęły w ciem­nościach, a tutaj nagle takie feerie świateł. Od rzeki, co spokojnie płynęła łachą wiślaną, aż po ogród wilanowski widok tylu świateł rozwieszo­nych na niewielkiej przestrzeni budził zachwyt. Lampiony w ogrodzie były nadto tak rozmiesz­czone, że z pewnej odległości rzucał się w oczy tworzony przez nie napis: „vivat Anna!" Na cześć księżnej wiwatowano nie tylko przy obu olbrzymich stołach, wznosiło okrzyki również pospólstwo, które cisnęło się tłumnie wokół pa­łacu i ogrodu. Nie widział dotąd Wilanów, nawet za czasów króla Sobieskiego i królowej Marysień­ki, takich tłumów. Przeraziłby się pewnie boha­terski król, gdyby powstał z grobu i zobaczył, co się dzieje w jego wypieszczonej rezydencji. Bie­siada przeciągnęła się do godziny jedenastej w no­cy, kiedy to król wstawszy od stołu udał się na spoczynek, a „inni Ichmoście w drugim pokoju tańcami dywertowali się do godziny drugiej po północy, z wielkim wszystkich Ichmościów ukon­tentowaniem“.

30 lipca król z Pałacu Wilanowskiego z liczną świtą przeniósł się do dworca zbudowanego pod Czerniakowem, bliżej Warszawy. Dworzec, na­zwany pawilonem, ozdobiono wewnątrz bogato

i gustownie. Prowadziła do niego brama, prze­grodzona kopią z buńczukami; tutaj zatrzymy­wały się karety, z których wychodz.ili panowie, żeby piechotą przez przestronny, ozdobny dzie­dziniec z małym ogródkiem udać się do nowego mieszkania Augusta. Na dachu pawilonu zawie­szono dwie chorągwie, z którymi wiatr igrał swo­bodnie. Na jednej chorągwi czytano napis: Ne- cesse — na drugiej: et Utile. Rozwijano je wten­czas tylko, kiedy się odbywały ćwiczenia wojen­ne. Stał pawilon u stóp wyniosłego pagórka — zrobiono na nim schody dla widzów, a niedaleko wysypano baterię, z której osiemnaście armat miało i ogień, i gromy wyrzucać. Istotnie dnia te­go przymaszerowała do obozu artyleria z War­szawy, a z nią i pułk grand-muszkieterów sas­kich.

Nadszedł wreszcie 31 lipca, dzień rozpoczęcia tyle oczekiwanego kampamentu. Podług od daw­na już obmyślonego planu całe wojsko ruszyło się z dawnych stanowisk swoich do nowego obo­zu, wytkniętego na polach czerniakowskich, bli­żej pawilonu. Król i liczny tłum widzów przy­patrywał się z oddalenia, jak przeciągały te pięk­ne i strojne kolumny wojska w odmierzonych liniach i odstępach. Prowadził je pan regimentarz koronny pieszo, na czele trzeciej kolumny w sa­mym środku, poprzedzony buńczukiem hetmań­skim.

1 sierpnia był zjazd u dworu, a wojsko miało dzień odpoczynku. Poprawiano obóz, kopano pagórki, zasypywano doły, żeby nie przeszka­dzały wojennym obrotom.

2 sierpnia odbywał się popis generalny całego

wojska. Książę Prymas odwiedził króla w pawi­lonie i | rąk jego order Orła Białego otrzymał. Potem wsiadł August na karego, pięknego konia, okrytego rzędem bogatym, i przeglądał muszkie­terów. Za danym znakiem ruszyli Sasi pod wodzą Lubomirskiego ku obozowi wojsk koronnych. Za nimi jechał książę Prymas w karecie królewskiej | dworem i kawalkatą, następnie generał-adiu- tantowie Rybiński i Rochau, a za nimi buńczuk, który poprzedzał króla samego. Zbliżył się cały ten orszak pod Mokotów, niedaleko od pawilo­nu. Tu nowy widok uderzył oczy. Konno czekali na króla senatorowie, ministrowie, posłowie za­graniczni i urzędnicy. Król przywitał panów

i ruszył dalej do obozu, a za nim cały orszak konno. Damy w karetach zamykały pochód.

Całą szerokość pól mokotowskich zajmowały nieprzejrzane, nieprzeliczone oddziały piechoty

i jazdy saskiej i polskiej.

Cały program kampamentu ułożono w ten spo­sób, że po dniu ćwiczeń następował dzień odpo­czynku dla wojska, przez króla wykorzystany dla urządzania uczt i bali. Zjazd gości na kampa- ment był olbrzymi. Przybyli biskupi, senatoro­wie, magnaci, urzędnicy oraz szlachta ziemska. „Chcieliśmy liczyć Willanowskich gości w lipcu

i sierpniu 1732 r. — pisze Julian Bartoszewicz — ale spis nasz obejmując li tylko nagie imiona, już by ogromne zajął kolumny druku“. Tylko zapro­szeni lub ulubieńcy królewscy otrzymywali kwa­tery w Wilanowie czy Czerniakowie, inni, nawet wybitni i znani panowie, musieli najmować mie­szkania w Warszawie. Tym na rękę poszedł Ge­neralny Pocztamt Koronny podając do wiadomo­

ści w „Kuryerze Polskim“, że „dla przysługi pu­blicznej z niemałym kosztem kilkanaście cugów wystawił, żeby podczas Kampamentu do y z Obozu w przejeżdżaniu się Państwo wygodę mieć mogło, a cugu całego po dwadzieścia y pul tynfa tam y sam płacić tylko potrzeba będzie“. Była to zresztą sumka na owe czasy okrągła. Kampament wzbudzał olbrzymie zainteresowa­nie również u stałych mieszkańców Warszawy. Gdy zapowiadano ciekawsze jakieś popisy i mu­sztry wojskowe, spieszyli chmarami pod Wila­nów. W aktach bractwa św. Rocha przy kościele Św. Krzyża zanotowano, że w któryś dzień uro­czysty dla bractwa nie mogło się odbyć posiedze­nie, bo nie było zupełnie członków zgromadzenia w kościele. Wylegli wszyscy pod Czerniaków

i Wilanów.

Głośny w całej Europie stał się ten wilanowski kampament. Wśród świetnego towarzystwa pierwszą damą była księżna Holsztyńska, mó­wiono nawet, że to dla niej w dużym stopniu król urządził te rycerskie zabawy. Księżna Holsztyń­ska zazwyczaj spieszyła za królem w pole, jecha­ła powozem na czele pięknych i strojnych kobiet, rzadko tylko przyglądając się obrotom wojsko­wym z pawilonu. Na ucztach i balach ona czy­niła honory i królowała. Wszyscy oddawali hołd ukochanej córce królewskiej, jedni szczerze — wdziękom jej i piękności, inni przez wzgląd na króla, wypatrując jego łask i jej protekcji.

Kampament zakończono 18 sierpnia. Wojsko według z góry ułożonych planów rozeszło się do swych zwykłych kwater. W Warszawie wybu­dowano już zawczasu nowe koszary na Wielo­

polu oraz przy Pałacu Kazimierzowskim, gdzie na krótko stanęły pułki Nassau i księcia Sachsen- Gotha. Król powrócił do Warszawy w czwartek

21 sierpnia i zamieszkał w swym pałacu na Kra­kowskim Przedmieściu, jak go wówczas określa­no, § potem Saskim nazwano. Goście przybyli na kampament nie wszyscy się zaraz rozjechali, zbli­żał się sejm nadzwyczajny. Huczała więc War­szawa nadal od uczt, assamblów i bali.

15 września regimentarz Poniatowski „wyjeż­dżał na województwo mazowieckie w licznej assystencji panów i familii Czartoryskich“. Sta­nął przed kościołem Augustianów na ulicy Piw­nej, gdzie go witała licznie zebrana szlachta ma­zowiecka. Jędrzej Stanisław Załuski, biskup płocki, a nominat łucki, wprowadził go do świą­tyni. Zagajono jenerał (sejmik generalny), a po wielu mowach dziękczynnych i powinszowa- niach wybrano wysuniętych przez wojewodę de­putatów na trybunał koronny. Wieczorem tego dnia Poniatowski w pałacu biskupów krakow­skich przy dwudziestu czterech stołach częstował gości.

18 września rozpoczęły się obrady dwunie- dzielnego nadzwyczajnego sejmu. Zakończył się, jak i inne za panowania Augusta, zerwaniem obrad przez liberum veto. Posłowie się rozje­chali.

Warszawa wróciła do normalnego życia. Ucichł zgiełk. Wspominano już tylko masy wojsk w ciągu wiosny i lata tu zebrane, powoli zapo­minano rozgardiasz ^«asi-wojenny i huk artylerii na polach mokotowskich, czerniakowskich, siel­skich i wilanowskich.

Księżna Holsztyńska wyruszyła do Drezna 12 października, utartym zwyczajem pocztą przez Poznań, w towarzystwie pani czesnikowej ko­ronnej Bielińskiej. Nie przeczuwała, że wyjeżdża po raz ostatni w pełni blasku ukochanej córki królewskiej i do Warszawy już nie powró­ci. Książę małżonek wyruszył jak zwykle w kil­ka godzin za nią. August Mocny wyjechał 19 października w niedzielę o pierwszej po północy, obiecując rychły powrót. Jechał rozstawnymi końmi nadspodziewanie szybko. W poniedziałek nocował w Poznaniu, w nowym domu, wysta­wionym dla poczty nadwornej, rano przeprawił się przez Wartę i na Kargową pojechał do Drez­na, gdzie stanął 22 października.

Uczty, assamble i bale w Dreźnie były jeszcze liczniejsze niż zazwyczaj. Co niedzielę i środę król przyjmował u siebie, nadto czasami i w inne dni. Dwa razy w tygodniu grywano na dworze komedie, to francuską, to włoską. Oczywiście

i wielcy panowie urządzali wielkie przyjęcia. „Kuryer Polski“ nr CLVI doniósł o wspaniałej uczcie urządzonej dla księstwa Holsztyńskich w dniu 26 listopada 1732 r. przez posła francus­kiego markiza de Monti „przy wdzięcznych kon­certach kapsli“, po czym wszyscy goście udali się na pokoje królewskie nad stajniami, na bal wy­dany przez Augusta Mocnego.

Kroi przyrzeczenia dotrzymał i 17 stycznia 1733 r. o siódmej godzinie wieczorem, był to pią­tek, powrócił do Warszawy. Nie przybyła z nim księżna Holsztyńska, spieszył na sejm w czasie ostrej zimy i po bardzo złych drogach. Może dla złej aury zrezygnował z towarzystwa Anusi i nie

zabrał jej z sobą, może nie chciał się rozpraszać. Mówiono, że przyjechał z zamiarem przeforso­wania ważkich reform politycznych na sejmie styczniowym. Planów swych nie wykonał. Wskutek uderzenia po drodze odnowiła się daw­na rana uda, wywiązała się gangrena. Król cier­piał na silne bóle głowy, miał wysoką gorączkę. Przywołano spowiednika, któremu jakoby oświadczył, iż zdaje sobie sprawę, jak ciężko w życiu grzeszył. Słabość nie pozwalała mu już wyznać szczegółowo wszystkich grzechów, oka­zując szczerą skruchę, błagał tylko Pana Bo­ga o ich odpuszczenie. Otrzymał absolucję. Umarł przy pełnej świadomości w dniu 1 lutego 1733 r.

Odmieniły się losy Anusi. I znów motywy jej postępowania pozostaną niejasne i tajemnicze, znów przy odtwarzaniu życia pięknej warsza­wianki stajemy przed zagadką.

Niebawem po śmierci Augusta Mocnego fawo­ryt jego następcy, Augusta III, wszechpotężny minister hr. Aleksander Sułkowski, zażądał od księżnej Holsztyńskiej zwrotu jej wspaniałej bi­żuterii, ocenionej na przeszło półtora miliona ta­larów. Twierdził, że są to klejnoty dworskie, własność rodziny królewskiej. Księżnej Hol­sztyńskiej nie oburzył niewczesny krok nowego faworyta, nawet nie próbowała sprzeciwić się wysuniętemu żądaniu. Oświadczyła, że przez śmierć ojca utraciła wszystko, co było jej dro­gie, a majątek, dobra doczesne i wątpliwe ho­nory nie przedstawiają dla niej wartości. Na tę decyzję mogli nie mieć wpływu ani hr. Rutowski, ani cześnikowa koronna Bielińska, najbliżsi jej

sercu spośród rodzeństwa, ani wreszcie pułkow­nik baron Rénard, swego czasu pełnomocnik księżnej Holsztyńskiej do likwidacji jej spraw majątkowych w Polsce. Gdy jednak wkrótce pani ministrowa Maria Franciszka Sułkowska, z domu baronówna Stein, pokazała się u dworu w pięknej nowej biżuterii, w której poznano część brylan­tów i drogich kamieni księżnej Holsztyńskiej, uję­tych w nową oprawę, jawne oszustwo faworyta królewskiego rzucało się w oczy. Trudno zrozu­mieć dalsze milczenie osób bliskich Anusi, wielkie mieli przecież u dworu wpływy. Hr. Rutowski dosłużył się rangi feldmarszałka saskiego, a żona­ty był z jedną z czterech córek księcia miecznika koronnego Aleksandra Lubomirskiego i koniu- szanki saskiej hr. Vitzthum. Pan Michał Bieliń­ski, cześnik koronny, postąpił na województwo chełmińskie, pułkownik Rénard otrzymał staro­stwo tyszowieckie, umarł feldmarszałkiem wojsk saskich.

Księżna Holsztyńska rozwiodła się z mężem gdzieś w 1733 r. i opuściła Saksonię. Książę Hol­sztyński służby w wojsku saskim nie rzucił, dosłu­żył się rangi generała majora kawalerii. Gdy roz­grywały się losy Anusi, przyjechał do Drezna w poselstwie od Stanów Koronnych do nowego Elektora Saskiego dawny wojewodzie smoleński gorący wielbiciel hr. Orzelskiej, pan Jan Cetner, obecnie kuchmistrz wielki koronny. Poślubił nie­dawno Szczuczankę, córkę podkanclerzego ko­ronnego i wdowę po generale artylerii Janie Kąckim. Gdyby hr. Orzelska rękę Cetnerowi od­dała, inaczej potoczyłyby się jej losy, byłaby zna­ną damą polską, choc Cetner, zostawszy posłem

na sejm koronacyjny, zmarł młodo i bezdzietnie w 1735 r. w Gdańsku.

Księżna Holsztyńska za zgodą swego królew­skiego brata Augusta III, który płacił jej roczną rentę, zamieszkała w Wenecji. Wystawne życie bogatych patrycjuszy i urok szumnych zabaw przyciągały do tej perły Adriatyku z całej Euro­py iudzi żądnych użycia, chociaż dawna potęga pięknego miasta przebrzmiała już i minęła. Na­sza piękna księżna mieszkała tutaj lat przeszło dziesięć, zapewne archiwa włoskie posiadają nie­jeden dokument, który mógłby rzucić trochę światła na jej losy.

W 1745 r. na zaproszenie brata hr. Maurycego Saskiego opuszcza Włochy i udaje się do Francji, do jego posiadłości aux Pipes położonej pod Pa­ryżem. Słynny marszałek, licząc się z wczesną śmiercią, pragnął jej synowi Karolowi Frydery­kowi odstąpić jeden ze swoich pułków, mianowi­cie sławny Royal Allemand. Wkrótce między rodzeństwem dochodzi do ostrej scysji, powody nie są bliżej znane. Marszałek Saski wtedy wła­śnie kojarzył małżeństwo swej bratanicy, księż­niczki saskiej, Marii Józefy, córki Augusta III, z delfinem Ludwikiem, synem króla Ludwika XV. Dalszy pobyt księżnej Holsztyńskiej we Francji uważa za niepożądany i domaga się jej powrotu do Włoch. Czupurna siostra nie chce go słuchać, nawet przebąkuje coś o chęci otworzenia w Pa­ryżu domu gry. Takie przynajmniej zarzuty pod­nosi przeciwko siostrze zwycięski marszałek w liście z 12 października 1746 r., pisanym z pola bitwy pod Raucoux do wszechwładnego ministra saskiego hr. Briihla. Do listu swego dołącza zaś

następujący konspekt listu, którego wysłania do księżnej Holsztyńskiej domaga się od Briihla. Bardzo musiał być na piękną siostrę rozgniewa­ny, gdyż list do niej miał brzmieć:

Madame,

Król polecił mi napisać do Pani, że dowie- . dział się ze zdziwieniem, iż opuściła Pani "We­necję, gdzie zamieszkać Pani zezwolił, i zamie­rza Pani urządzić się we Francji. Jego Królew­ska Mość ma powody, by nie aprobować pod żadnym pozorem tego postępku... Życzymy so­bie, aby Pani jak najprędzej wróciła do "Wene­cji. Z przykrością, Madame, jestem zmuszony przekazać Pani życzenia Króla, mego Pana, w sprawie która nie jest Pani może przyjemna, lecz zapewniam Panią, że jestem Jej prawdziwie oddany i z ubolewaniem zmuszony jestem zakli­nać Panią do nieodkładania wyjazdu; Jego Kró­lewskiej Mości byłoby niemiło zwracać się do Króla Arcychrześcijańskiego o wydanie rozka­zów w tej materii...“

Widać po powtórnym przeczytaniu przesyła­nego konspektu Marszałek Saski uznał go za zbyt ostry, gdyż dopisał na marginesie: „Wasza Eks­celencja może w osnowie listu dodać »Jej Ksią­żęca Wysokość« tam, gdzie uzna to za stosowne“.

Hr. Briihl listu tej treści księżnej Holsztyńskiej wysłać nie mógł, gdyż dwór saski wyraził już był zgodę na jej zamieszkanie we Francji, o czym Maurycy Saski nie wiedział. Sprawa się wreszcie jakoś ułożyła, księżna Holsztyńska za zgodą kró­la Augusta III i Maurycego Saskiego zamieszkała

w Awignonie. Małżeństwo Księżniczki Saskiej Marii Józefy z delfinem doszło również do skut­ku. Księżniczka Józefa jest matką trzech Królów francuskich: Ludwika XVI, Ludwika XVIII

i Karola X.

Dalsze losy Anusi Orzelskiej nie są bliżej znane, giną w kurzu zapomnianych czy nieodkrytych dokumentów w archiwach niemieckich, fran­cuskich lub włoskich. Umarła w 1769 r., lecz już relacje o miejscu jej śmierci są sprzeczne. Jedne mówią, że umarła we Francji w Awignonie lub w Grenoble, inne, że zakończyła życie w Rzy­mie. Wydaje się zaś nieprawdopodobne, aby piękna księżna w rozkwicie swej urody miała na­gle przestać interesować współczesnych i tak ci­chaczem, nie pozostawiając wieści o dalszych swych losach, zejść z areny możnych tego świata.

B ędzie to brzmiało jak bajka, a jest naj­bardziej autentyczną rzeczywistością. Warsza­wianka była matką panującego księcia, którego losy przez kilka lat w napięciu trzymały całą Europę, warszawianka jest babką i prababką mo­narchów, miłościwie panujących w różnych kra­jach Europy. Skoro zaś na nieobalonych tronach królewskich mają zasiąść prawnuki rdzennej warszawianki, podczas gdy ciocie ich czy kuzyni drepczą sobie po polskich brukach i asfaltach, warto wywieść tę arcyciekawą historię.

Zacząć należy od genealogii, podłoża tego ro­dzaju szkiców, przy czym nie ma podobnych niejasności czy domysłów, jak w poprzednich opowiadaniach. Wchodzimy w epokę nie tak od­ległą, mnożą się autentyczne dokumenty, im bli­żej naszych czasów.

Dziadkiem pięknej Julii po kądzieli był zna­komity lekarz warszawski, Franciszek Leopold Lafontaine, na przełomie XVIII wieku postać bardzo popularna w naszej stolicy. Rodem był z Biber, miasteczka w Wirtembergii, gdzie 14

m

stycznia 1756 r. przyszedł na świat jako syn fa­brykanta bliżej nieokreślonych przedmiotów czy też handlarza obrazów. Te dwa nie bardzo z so­bą powiązane zawody wymieniają źródła jako zajęcie ojca, stryj zaś był opatem benedyktynów. Zajął się bratankiem, który nie czując powołania do życia w klauzurze, udał się na studia do Stras- sburga i Wiednia, następnie via Tarnów trafił w 1782 r. do Krakowa. Tutaj wkrótce zasłynął jako lekarz. Za namową księcia Michała Ponia­towskiego, podówczas biskupa płockiego, prze­niósł się w 1787 r. do Warszawy. Król Stanisław August mianował go lejb-chirurgiem, a niebawem konsyliarzem nadwornym. Zamieszkał w pobliżu Zamku, przy Krakowskim Przedmieściu, nr hi­poteczny 440, czyli obecny policyjny 61, ożenił się z panną Teresą Korneli czy Cornelly, pocho­dzącą z Węgier. Gdy w sto lat później rodzina Hauke będzie już miała szerokie książęce paran- tele, w drzewach genealogicznych wyrośnie pan­nie Cornelly tytuł baronesse, a Lafontaineom przydomek de, który nie zawsze występuje w pierwotnych dokumentach.

Pan Lafontaine poza codzienną praktyką prze­jawiał żywe zainteresowania naukowe. Jeszcze z Krakowa, na prośbę ks. Izabeli Czartoryskiej, zbadał Krzeszowice i wydał w 1789 r. Opisanie skutków y używania ciepłych siarczystych y zim­nych żelaznych kąpieli w Krzeszowicach. W 1791 r. uzyskał zaocznie na uniwersytecie w Halle tytuł doktora medycyny. Naukowych rozpraw napisał sporo, w latach 1801—1802 wydawał nawet czasopismo „Dziennik Zdrowia dla Wszystkich“, które zamiera dla braku abo-

nentów. Różne towarzystwa w kraju i za granicą mianowały go członkiem, z sławą naukowca szła w parze olbrzymia wziętość jako lekarza. Sła­wiono go szczególnie za umiejętność leczenia cho­rób oczu.

W nr. 9 dodatku „Gazety Warszawskiej* z dnia 30 stycznia 1796 r. zamieszczono długie podziękowanie pod adresem wziętego okulisty. Czytamy więc, że:

Zdarzenia tak ważne jak następujące warte są ze wszech miar, aby wiekom potomnym poda­ne były. Przed siedemnastu laty żona moja poro­dziła dziecko ślepe. Opatrzność chciała, aby nie­szczęśliwe to stworzenie wzrosło i aż do siedem­nastego roku nic nie widziało“.

Nieszczęśliwy ojciec opisuje następnie dolegli­wości biednej niewidomej, po czym wywodzi:

Zdawało się, iż wydanemu na świat tak wiel­kiemu nieszczęściu żadna pomoc ludzka zaradzić nie może. Ale skutek przekonał mię zdumiewa­jącym sposobem, iż nic nie jest niepodobnego do wykonania dowcipowi ludzkiemu. Sława znane­go już przez pisma uczone Królewskiego Dokto­ra JP. de la Fontaine, który tak wielu ślepym wzrok przywrócił, doszła także do mojei wiey- skiej chaty. Zachęcony tak wielu szczęśliwymi przykładami, pojechałem z moją ślepo zrodzoną córką do Warszawy, szukając gdzie tylko można ratunku. Gdy JP Doktor obejrzał oczy, poznał wnet, że przedsięwzięta operacja potrafi uczy­nić jakowąś nadzieję. Przyjaciel ten ludzkości zatrzymał więc w domu swoim córkę moją i uskutecznił wkrótce potym jedną z najważniej­szych operacją: nieba pobłogosławiły rękę jego

i w czterech niedzielach przywrócił ją do zupeł­nego zdrowia i używania nayszacowniejszego zmysłu. Wrażenie, jakie czyni widzenie na ślepo zrodzonym, można tylko czuć, ale nie opisać. Pierwszym obiektem, który ujrzała, była jej do­bra przyjaciółka. Spostrzeżenie ludzkiej postaci było nad wszelkie spodziewanie. Gdy już do wi­dzenia nieco przyzwyczajona została, spostrzegła razem całe Krakowskie Przedmieście, gdzie się zgromadziło więcej 1 000 Rossyjskich żołnierzy w militarnej okazałości, a więcej jeszcze miesz­kańców tego miasta. Na wyrażenie tej sceny po- dziwienia i wszelkiego rodzaju uczucia nie staje mi wyrazów“.

Wreszcie rozczulony ojciec opisuje talenta swej córki, które wychodzą teraz na jaw co dzień, i kończy swój hołd dla znakomitego lekarza tymi słowy:

Wdzięczność, którą ja, jako ojciec, i widząca teraz córka moja winni jesteśmy sprawcy świa­tła P. Doktorowi La Fontaine nie ma granic, a winnego jej hołdu nie wiedziałem lepiej wyra­zić jak przez podanie do wiadomości publicznej tak nadzwyczajnego przypadku i tak szczęśliwie uskutecznionej wielkiej operacji. Dan w Warsza­wie dnia 29 stycznia 1796 R.

P. Purkiewicz Organista“

Gładki i wyrobiony styl, w jakim ujęto długie podziękowanie, może nasuwać uzasadnione do­mniemanie, że to jakaś bliska doktorowi Lafon- taine osoba, powodowana chęcią rozsławienia pa­na konsyliarza, kierowała piórem prostego wiej­skiego organisty. Lecz dr Lafontaine zasługiwał na te pochwały, gdyż w pośmiertnym wspomnie­

niu, czytanym przez sławnego dra Michała Ber- gonzoniego na posiedzeniu Towarzystwa Królew­skiego Warszawskiego Przyjaciół Nauk stwier­dzono:

Widzieć można było jego mieszkanie napeł­nione zawsze ludźmi każdej klasy i płci, którzy z różnych okolic przybywszy, oczekiwali na nie­go od godzin najrańszych do najpóźniejszych wieczornych i mieli się za szczęśliwych, gdy dla poratowania siebie od niego rady zasięgali. Nie jest przeto rzeczą rzadką do dnia dzisiejszego spotykać ludzi, którzy przy codziennym otwar­ciu oczu o nim pamiętając, błogosławią jego pa­mięć“.

Od natłoku pacjentów pęczniał pugilares, do­ktor Lafonten, jak go zwą warszawiacy, nabył dobra ziemskie Falęcin pod Czerskiem. Cieszył się uznaniem w społeczeństwie, skoro obok Sta­nisława Staszica i Stanisława Potockiego wszedł w skład delegacji, która witała Murata, wkracza­jącego na czele wojsk napoleońskich.

Państwo Lafontaine prowadzili dom otwarty, przyjmowali z staropolską gościnnością. Przeka­zał Wóycicki, że częstymi u nich gośćmi bywali generałowie Kościuszko, Dąbrowski i książę Jó­zef Poniatowski. Wiadomo też, że dr Lafontaine zbierał obrazy, zgromadził znaczną ich kolekcję.

Gdy przystąpiono do tworzenia wojska w Księstwie Warszawskim, zorganizowanie służby zdrowia książę Józef Poniatowski zlecił dokto­rowi Lafontaine, mianując go generalnym pro- tochirurgiem, następnie generalnym protomedy- kiem wojsk polskich. Doświadczenia zdobyte na nowym stanowisku wykorzystał generał Lafon-

taine do napisania dziełka: O zdolności fizycznej polskiego żołnierza do stanu wojennego.

Nie sama medycyna zapełniała mu życie, prze- . jawiał również literackie skłonności. Pisuje o li­teraturze polskiej do czasopism niemieckich, za­znajamiając Niemców z polskim ruchem literac­kim, co wysoko mu ceni Osiński. Na otwarcie Sejmu Księstwa Warszawskiego w dniu 10 mar­ca 1809 r. grano sztukę Lafontainea Konskryp- cja.

To czynne życie przecina śmierć nieoczekiwa­nie, z dala od Warszawy i rodziny. Umiera w czasie odwrotu spod Moskwy, w dniu 12 gru­dnia 1812 r. w Mohylowie. Wiadomość o śmierci dotarła do Warszawy dopiero w kwietniu

1813 r. Na posiedzeniu pośmiertnym, urządzo­nym ku jego czci przez Towarzystwo Królewskie Warszawskie Przyjaciół Nauk stwierdzi doktor Michał Bergonzoni, inspektor jeneralny służby zdrowia: „Do przybranej ojczyzny takie zawsze okazywał przywiązanie, iż go od najgorliwszych rodaków nie było można rozeznać. Posiadał wiel­kie umiejętności i udzielać ich kolegom, tudzież młodzieńcom było najmilszym jego upodoba­niem. Gdy umysł jego potrzebował odpoczynku, poezją, do której miał Viele łatwości, jak najmi­lej się bawił. W życiu domowym był słodki, rządny i szczęśliwy“.

Państwo Lafontaine mieli pięcioro dzieci. Tro­je zmarło w ciągu jednego tygodnia na ospę „na­turalną“, jak wówczas nazywano tę chorobę, która przed ogólnym stosowaniem szczepienia wiele pociągała za sobą ofiar. Pozostały dwie córki. O młodszej, Wiktorii, urodzonej w 1795 r.,

wspominamy tylko nawiasowo, że wyszła za mąż za generała Kazimierza Słupeckiego, a po jego śmierci za Lessla. Nas interesuje starsza, Zofia, matka Julii, zresztą i sama prababka europej­skich monarchów.

Zofia Lafontaine urodziła się w Warszawie 1790 r. O jej dzieciństwie i młodości niewiele można powiedzieć. Upływało, podobnie jak in­nych panien z zamożnych domów warszawskiej burżuazji, cicho i spokojnie, o ile do rozbiorów Polski i wojen napoleońskich można w ogóle te słowa odnieść. Zofia, piękna brunetka o wielkich czarnych oczach, otrzymała bardzo staranne wy­chowanie. Była muzykalna, grała aż na trzech instrumentach, fortepianie, skrzypcach i harfie, śpiewała bardzo ładnie. Mając lat siedemnaście oddała swoją rękę piętnaście iat od niej starszemu pułkownikowi Maurycemu Hauke. W 1807 r. po latach nieobecności powrócił on do Warszawy z legionami generała Dąbrowskiego, jako jego szef sztabu, w aureoli bohatera, ozdobiony Legią Honorową, rzekomo osobiście przypiętą na pier­si przez Napoleona za udział w zdobyciu Gdań­ska.

Ojcem Maurycego Haukego, a więc dziadkiem po mieczu pięknej Julii, był Fryderyk Karol Emanuel, urodzony w 1737 r., żonaty z Salomeą Schweppenhauser. Przybył on do Warszawy w 1782 r. jako sekretarz generała artylerii konnej i starosty warszawskiego hr. Alojzego Briihla. Państwo Hauke prędko zadomowili się w War­szawie. Gdy po rozbiorach hr. Briihl opuszcza Polskę, Fryderyk Hauke „dla miłości swych sy­nów, co się już byli zbratali z młodzieżą polską“

pozostał w Warszawie. Założył prywatną szkołę dla chłopców, czyli jak wówczas mówiono in­stytut pedagogiczny. Józef Paszkowski, pułkow­nik artylerii i profesor Szkoły Aplikacyjnej w Królestwie Polskim, pisze w swoich wspomnie­niach, że „żyją jeszcze osobiście mi znani Józef hr. Ledóchowski, Stefan Miączyński, Antoni Za­wadzki, co wychowani w tym instytucie mile wspominają patryarchalność domową i troskli­wość ojcowską, jakich od ojca Maurycego Hau- kego doznawali“. W 1807 r. Fryderyk Hauke został profesorem Liceum Warszawskiego, gdzie jego kolegą był pan Mikołaj Chopin. Fryderyk Hauke umarł 17 czerwca 1810 r. Pochowany jest na Powązkach, grób jego znajduje się naprzeciw grobowca rodziców Chopina.

Państwo Hauke mieli siedmioro dzieci, czte­rech synów i trzy córki. Najstarsza, Krystyna, poślubiła generała Józefa Hurtiga, Karolina Lu­dwika wyszła za mąż za cukiernika Karola Les- sla. Z kronikarskiej ścisłości warto o tym wspo­mnieć, ich protogenitura — to przecież również krewni wszystkich późniejszych książąt i mo­narchów.

Maurycy Hauke, najstarszy z synów, urodził się 26 października 1775 r. w Seifersdorf w Sa­ksonii, chociaż później w wykazie stanu służby będzie jako miejsce swego urodzenia podawał Warszawę. W 1790 r. w wieku zaledwie lat czternastu, zaciągnął się jako prosty miner do korpusu inżynierów. Przez ojca dobrze przygo­towany w sztuce wojennej, był za młody, aby otrzymać stopień oficera. W 1794 r. zostaje pod­porucznikiem i broni Warszawy zagrożonej

przez Prusaków. Po skończonej kampanii wraca do domu i pomaga ojcu w prowadzeniu instytu­tu, a w miesiącach letnich trudni się pomiarami geometrycznymi, „wzywany usilnie do tej pracy przez właścicieli ziemskich“. Niedługo pilnuje domowych pieleszy. Skoro do kraju dociera wia­domość o tworzeniu się legionów polskich pod dowództwem generała Henryka Dąbrowskiego, Maurycy otrzymawszy błogosławieństwo ojcow­skie spieszy do Włoch. Tam 17 kwietnia 1798 r. w stopniu podporucznika wstępuje w ich szeregi. Odtąd losy jego są ściśle związane z dolą i niedo­lą legionów, z ich zwycięstwami i klęskami. Do­staje się do niewoli austriackiej po kapitulacji Mantui; uwolniony dzięki wymianie jeńców, mia­nowany w 1800 r. kapitanem artylerii, wchodzi do sztabu dywizji generała Dąbrowskiego, które­go uwagę zwrócił swoimi zdolnościami i dużymi wiadomościami.

W 1807 r. stanął więc bohaterski pułkownik na ślubnym kobiercu z Zofią Lafontaine, ślub odbył się 27 września w warszawskiej katedrze Świętego Jana. Młoda para zamieszkała w Po­znaniu, gdzie znajdował się sztab generała Dą­browskiego. Młodziutka pani pułkownikowa, choć wychwala pierwsze swoje własne miesz­kanko, tęskni widać za Warszawą. „Z pewnością odbywały się wczoraj w Warszawie — pisze w liście do rodziców 24 grudnia 1807 r. — uroczy­stości z okazji urodzin króla, u nas była tylko parada wojskowa przed kościołem Św. Stanisła­wa. A byliście na balu, który z tej okazji wydał marszałek Davoüt? Tutaj nie myśli się o tak fry- wolnych przyjemnościach, nie mówi się nawet

o balu“. W trzy dni po tym gwiazdkowym liście, 27 grudnia 1807 r., Maurycy Hauke otrzymuje nominację na generała brygady. Ukończył co do­piero lat 32, pani generałowa ma skonczonych lat siedemnaście. 26 października 1808 rodzi się syn pierworodny, który otrzymuje imiona Mau­rycy Kazimierz Napoleon. Dzieci będzie aż je­denaścioro, na razie czasy są wojenne i rozłąka częsta. Generał Hauke w kampanii 1809 r. do­wodził brygadą pod komendą generała Zajączka, a w maju tego roku został mianowany komen­dantem Zamościa, twierdzy przez wojska Księ­stwa Warszawskiego świeżo na Austriakach zdo­bytej. Wsławi się na tym stanowisku wspaniałą obroną przeciwko generałowi rosyjskiemu Ra­diowi. Żona w czasie długotrwałego oblężenia nie mieszka z mężem, lecz u matki w Warszawie lub na wsi w Falęcinie. Za obronę Zamościa otrzymuje stopień generała dywizji, a gdy wraca do Warszawy, witany jest jako bohater. Już pod­czas zawieszenia broni co patriotyczniejsze war­szawianki przesłały bohaterskiemu obrońcy dłu­gi wiersz, w którym porównywano go aż z Ja­nem III, a ostatnia strofa oznajmiała:

Ach jakąż radość odbierasz,

Szczęśliwy Zamoyski w niebie,

Gdy czułym okiem spozierasz,

Na godnych potomków siebie.

W Warszawie wręczają nowy „Wiersz od Po­lek, J. W-mu Generałowi Dywizji Maurycemu Hauke, gubernatorowi Zamościa, ofiarowany w 1813 r. z muzyką na Piano-Forte ułożoną

przez Mikołaja Janickiego (w Warszawie, w fa­bryce Cybulskiego na Nowym Mieście w pałacu Chodkiewiczów)“, który między innymi głosi:

O, Twe imię brzmiąc świetną chwałą W księgach dziejów uwiecznione 'Przeżyje potomność całą Wały Zamościa bronione.

Ułegłeś wreszcie losowi Bo cóż jest oręż bez chleba Wierny sławie, narodowi Poddałeś się woli Nieba.

Przy nowej organizacji wojska w Królestwie Polskim Hauke otrzymuje nominację na generał- kwatermistrza. Gdy podczas pobytu cara Ale­ksandra I następuje prezentacja wszystkich ge­nerałów i najwyższych cywilnych dygnitarzy, na sali audiencjonalnej wokół generała Haukego ro­bi się pustka, wszyscy stronią od niego pamięta­jąc bohaterską obronę Zamościa przed wojskami rosyjskimi. Sytuacja ulega nagłej zmianie, wszy­scy otaczają go kołem, gdy nieoczekiwanie car Aleksander I wyraźnie wyróżnia Haukego oświadczając: „Nazwisko pana jest mi znane z pięknej obrony Zamościa. Szanuję pana, ge­nerale, jako człowieka żołnierskiego honoru“. Mianowany zastępcą ministra wojny, wobec nie- obsadzenia stanowiska ministra, pełni faktycz­nie jego funkcje. Komisja Rządowa Wojny mieś­ciła się w Pałacu Prymasowskim przy ulicy Se­natorskiej, tutaj jej szef posiada urzędowe miesz­kanie i tutaj w dniu 12 października 1825 r.

rodzi się Julia Teresa Salomea jako dziesiąte dziecko generałostwa Hauke.

Na ojca jej spadają dalsze honory. Dekretem z dnia 2/14 lutego 1826 r. zostaje nobilitowany. Ucieszył się widać pan generał z nowego zasz­czytu bardzo, bo chyba na karb jego starań trze­ba położyć, że „Kuryer Warszawski“, który za­zwyczaj zbywa nobilitację w krótkiej wzmiance rejestrującej sam fakt, tym razem przedrukował in extenso cały długi dekret, i to na pierwszej stronie na pierwszym miejscu, przed wszystkimi innymi wiadomościami. W numerze sobotnim z 26 sierpnia 1826 r. — manipulacje kancelaryjne związane z wystawieniem dekretu nobilitacyjne- go trwały przeszło pół roku — czytali zatem warszawiacy:

Z Bożej łaski my Mikołaj I Cesarz Wszech Rosji Król Polski etc. etc. Stosownie do Arty: 46 Ustawy Konstytucyjnej Naszego Królestwa Polskiego oraz do postanowienia Królewskiego

0 uszlachceniu z d. 5/17 Czerwca 1817 r. Po wy­słuchaniu zdania Deputacji Senatu tym końcem ustanowionej. Na rapport Namiestnika Naszego w rzeczonym Królestwie. Chcąc uznać znakomi­te zasługi, jakie położyli dla kraju Jenerał Dy­wizji Maurycy Hauke, Radca Stanu zastępujący Ministra Wojny, oraz zasługi dwóch braci iego, Ludwika, Referendarza Stanu Nadzwyczajnego,

1 Józefa, Podpułkownika w Sztabie Głównym, w części Kwatermistrza Generalnego, postanowi­liśmy udzielić i nadać, iakoż niniejszym Dyplo- matem szlachectwa istotnie udzielamy i nadaje­my temuż Jenerałowi Dywizji Maurycemu Hau­ke oraz pomienionym braciom iego, Ludwikowi

i Józefowi, dla nich i dla ich potomków prawych i prostych w linii, tytuł i prawa Szlachciców Pol­skich. Chcemy, aby odtąd używali prerogatyw do tej godności przywiązanych w całej ichobszer- ności i zupełności. Udzielamy prócz tego JPP Maurycemu, Ludwikowi i Józefowi Hauke i ich potomkom wyż wyrażonym herb Bosak, to iest: Na tarczy wszerz przedzielonej Lew na tylnych łapach wzniesiony, trzymający w przednich Bo­sak...“

Potem następuje długi opis nadanego herbu, jego barw itp. Natomiast żadnej wzmianki o tym, aby przodkowie Hauke'ów w Holandii byli szlachtą, jak to później potomkowie Fryderyka Haukego będą twierdzić na podstawie ustnych tradycji.

W dniu 1 września 1826 r. Maurycy Hauke zostaje mianowany dowódcą korpusu artylerii i inżynierów. Po trzech latach następuje nowe wywyższenie: w dniu 6 czerwca 1829 r., miano­wany senatorem, otrzymuje tytuł hrabiego.

Hauke wsławił się bezinteresownością finanso­wą. Przy kilku swoich funkcjach brał tylko jedną pensję, jako kwatermistrz generalny armii. Inne obowiązki spełniał bezpłatnie, wskutek czego utworzyła się w kasie Komisji Rządowej Wojny znaczna oszczędność, bo aż 1 195 162 złotych polskich. 2 inicjatywy generała Haukego zużyto tę sumę na wystawienie nowych budowli wojsko­wych, w pierwszym rzędzie koszar. Hauke nie cieszył się sympatią ogółu, opinia publiczna wysuwała szereg przeciwko niemu zarzutów. Powody były złożone, między innymi na ujemny

o nim sąd wpłynęły zapewne duża jego służbi-

stość przy tak autokratycznym i nie łubianym naczelnym wodzu wojska, jakim byl Wielki Książę Konstanty, nadto zachowanie Haukego w czasie śledztwa i sądu przeciwko wojskowym spiskowcom. Rysując zarys jego sylwetki można zgodzić się z sądem profesora Askenazego, że Maurycy Hauke w życiu swym nie kierował się ambicją ani względami kariery, lecz działał za­wsze z głębokim przeświadczeniem, iż na obecnej drodze spełnia najlepiej swą powinność wzglę­dem armii i kraju.

W wieczór wybuchu powstania listopadowego generał Hauke, nie przeczuwając bliskiej tragedii, grał w domu w wista. Gdzieś koło godziny siódmej wpada do salonu szef jego sztabu puł­kownik Filip Meciszewski, blady i zemocjonowa- ny, z wiadomością, że na ulicach strzelają, że wy­buchło powstanie. Hauke nie daje powstrzymać się żonie, która, jak by wiedziona złowrogimi przeczuciami, usilnie błagała męża, aby pozostał w domu przy rodzinie. Generał zmienia mundur, wsiada na koń i w towarzystwie pułkownika Me- ciszewskiego oraz służącego Michała Różyckiego, jadącego o kilka kroków za nimi, udaje się do miasta. Na Krakowskim Przedmieściu, w pobliżu Pałacu Namiestnikowskiego, spotykają podcho­rążych ciągnących od strony Belwederu z okrzy­kiem: „Polacy do broni“. Zapadająca noc była ciemna, padał drobny, jesienny deszcz, już na kilka kroków niewiele było widać. Powstańcy zatrzymali nierozpoznanych jeźdźców pyta­niem: — Kto jedzie?

Generał Hauke i pułkownik Meciszew­ski — brzmiała odpowiedź.

Różne przekazano wersje tragicznych wypad­ków, które się teraz błyskawicznie rozegrały. Najbardziej przemawia do przekonania wersja, że obaj jeźdźcy nie dali odpowiedzi i zamierzali wyminąć szkołę prowadzoną przez Wysockiego, Szlegla i kilkunastu belwederczyków. Wówczas powstańcy przyskoczyli i chwycili za cugle konia Haukego. W odpowiedzi pułkownik Meciszew- ski wydobywa pistolet z olster, strzela i rani w nogę podchorążego 2 pułku Tomasza Kiciń­skiego. Pada kilkanaście strzałów, nie łubiany generał Hauke i jego szef sztabu zsuwają się mar­twi z koni. Powstańcy nie troszczą się o nich, po­dejmują przerwany marsz, skręcają w Kozią, ich celem jest Arsenał. Do Haukego leżącego na zie­mi z lewej strony Pałacu Namiestnikowskiego tuż przy kamiennym lwie podchodzi wierny słu­żący Michał Różycki. Przywołuje do pomocy dorożkarza, który znalazł się w pobliżu, wspól­nie przenoszą ciało do „Ordynansówki“, budyn­ku wojskowego po drugiej stronie ulicy, trochę na ukos od Pałacu Namiestnikowskiego. Tutaj stwierdzono, że generał nie daje żadnych znaków życia, policzono rany na ciele, było ich dziewięt­naście. Jeszcze tej nocy przewieziono zwłoki do kościoła Kapucynów przy ulicy Miodowej i nie zwlekając pochowano generała w podziemiach kościelnych.

Gdy mąż nie wracał, Zofia Hauke sądziła, że znajduje się przy boku Wielkiego Księcia. O tra­gicznej śmierci i odbytym pogrzebie dowiedziała się podobno dopiero trzeciego dnia. Był to cios straszny, przyszły jeszcze dalsze. Wypadki listo­padowe rozbiły całą rodzinę. Synowie generała,

0 ile tylko wiek pozwalał im chwycić za broń, oświadczyli się po stronie powstańców. Najstar­szego, Maurycego Kazimierza Napoleona, pod­porucznika artylerii, powstańcy aresztowali w chwili wybuchu powstania. Nie wiedzieli, czy mogą mu ufać ze względu na stanowisko ojca. Na jego prośbę, a wiedział już o śmierci ojca, pozwolili mu wziąć udział w zdobywaniu War­szawy. Po upadku powstania nie uznał kompro­misu, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Drugi z rzędu Władysław Leopold Maurycy, porucznik ułanów, bił się dzielnie, otrzymał Virtuti Militari. Trzeci wresz­cie, Maurycy Leopold Józef, urodzony 19 marca

1814 r., również porucznik ułanów, poległ pod Ostrołęką 19 maja 1831 r., przeżywszy zaledwie siedemnaście lat. Obok synów generała walczył w szeregach powstańczych, otrzymawszy rów­nież Virtuti Militari, ich stryjeczny brat Teodor Ludwik Maurycy, syn referendarza stanu Lud­wika, podporucznik w I kompanii lekkiej pie­szej.

Najmłodszy brat generała Haukego, pułkow­nik Józef, który był adiutantem cara Mikołaja I

1 co dopiero odwoził do Warszawy zdobyte przez Rosjan na Turkach chorągwie, przekazane przez cara Warszawie z historycznymi słowami: „król Mikołaj pomścił króla Władysława War­neńczyka“, otrzymał od cara na wiadomość

o wybuchu powstania rozkaz ponownego udania się do Warszawy. Miał zobaczyć i zdać mu spra­wę z tego, co się tam dzieje. Józef Hauke po po­wrocie złożył Mikołajowi I sumienny raport

o stanie rzeczy jako królowi polskiemu i zarazem

wręczył mu dymisję jako carowi. „Mais vous étez fou, mon enfant... allez dormir (Oszalałej, mój synu, idi spać)“ miał mu na to po­wiedzieć zaskoczony car. Gdy sen nie wpłynął na zmianę postanowienia i pułkownik Hauke obstawał przy dymisji, dano mu czterdzieści osiem godzin do namysłu i opamiętania się, a gdy i to nie pomogło, otrzymał dymisję. Wstąpił po­nownie do służby w 1834 r.

Zofię Hauke zmogły nieszczęścia kraju i roz­bicie rodziny, nie przeżyła śmierci męża i syna. Zmarła 27 sierpnia 1831 r. Pochowano ją obok męża w podziemiach kościoła Kapucynów przy ulicy Miodowej. Dzieci po upływie lat umieszczą zmarłym rodzicom epitafium w prawej bocznej nawie kościoła.

O młodej Julii Hauke, sierocie po zasłużonym i wiernym ministrze wojny Królestwa Polskiego, nie zapomniał dwór petersburski. Chowała się w Instytucie Smolnym. Skoro dorosła, otrzymała ciepłą posadę frejliny dworu u księżniczki Marii, żony następcy tronu Aleksandra, córki wielkiego księcia Ludwika II Hessen-Darmstadt i księżnej Wilhelminy Luizy von Baden. Rodzinne ich księ­stwo było niewielkie, tytuł książęcy też świeżej daty. Nadał go dopiero Napoleon ówczesnemu landgrafowi heskiemu za przystąpienie do Związ­ku Państw Reńskich. Ale koligacje rodzinne są wyśmienite. Cztery ciotki księżniczki Marii za­siadały na tronach: rosyjskim, szwedzkim, bawar­skim i brunświckim. Gdy Maria Heska wycho­dziła za mąż za carewicza Aleksandra, syna Mi­kołaja I, ukończyła co dopiero lat szesnaście. Aby w nowym otoczeniu na wielkim dworze peters­

burskim, o tyle wspanialszym od cichej prowin­cjonalnej rezydencji heskiej, nie poczuła się zbyt zagubiona i obca, dla dodania animuszu pojechał z nią nad Newę ukochany brat, towarzysz za­baw dziecięcych, książę Aleksander Heski. Ro­dził się on 15 lipca 1823, był zaledwie rok star­szy od siostry. Zapewne niewielką mógł być osto­ją w nowym nieznanym środowisku, nagła po­dróż na daleką północ miała jego własne życie pchnąć w nieoczekiwanym kierunku, a ponie­waż upłynie ono przy boku Julii Hauke, war­to poświęcić trochę uwagi temu wybrańcowi losu.

Przy siostrze, dla której na tronie Romanowów otwierały się świetne perspektywy, sam również robił nieoczekiwaną karierę. Już w czerwcu 1840 r. w Darmstadt, dokąd car przybył po syno­wą, otrzymał nominację na kapitana rosyjskiej kawalergardy. Po przyjeździe do Petersburga zo­stał pułkownikiem, a z okazji uroczystości ślub­nych w dniu 16 kwietnia 1841 r. otrzymał order Św. Andrzeja. Samokrytycznie, jak by dzisiaj po­wiedziano, zapisał w swoim pamiętniku, że „nikt jeszcze tak tanim kosztem nie zasłużył na order, chyba żeby za zasługę miano policzyć udział w uczcie weselnej przy stole rozstawionym w podkowę, uginającym się pod zastawą i nakry­ciami ze złota, gdzie po lewej stronie siedziały damy w rosyjskich strojach narodowych, po pra­wej zaś panowie w wielkiej gali mundurowej“. Wspaniałość uroczystości weselnych zadziwiała nawet najbardziej rutynowanych ambasadorów, otrzaskanych ze zbytkiem na różnych dworach; przesyłali oni swym suwerenom raporty pełne

podziwu. Na jeden z bali maskowych zaproszo­no czterdzieści dwa tysiące gości.

Nowo mianowany pułkownik nie miał jeszcze osiemnastu lat, cóż się dziwić, że jego wiadomości wojskowe dawały powody do krytyki, a ciągłe zabawy i bale nie sprzyjały opanowaniu musztry wojskowej. Zdarzały się przykre przygody. Na którejś tam z rzędu paradzie, było to w maju 1842 r., przed carem i znajdującą się u jego bo­ku carową defilowały najpierw pułki piesze, po nich kawaleria, na czele swego pułku jechał Ale­ksander Heski. Właśnie gdy mijał cesarską parę, koń jego zaczął się płoszyć. Nie mógł go uspo­koić i z trudem udało mu się zasalutować szablą. Koń przeszedł przed najwyższym wodzem za­dem naprzód. Car ściągnął groźnie brwi i szep­tem rzekł kilka słów adiutantowi, który galopem dogonił księcia Heskiego przekazując mu uwagi cesarza. Nie dość na tym. Gdy pułki kawaleryj­skie na zakończenie ćwiczeń defilują powtórnie, tym razem kłusem, który na dany rozkaz prze­chodzi w galop, prześladuje Aleksandra Heskie­go wyraźny pech. Chociaż zmienił konia, piękne­go Adonisa, na rosłego Kyrasiera, też nad nim nie panuje. Koń poniósł i wali wprost na świtę cara. Dopiero zderzenie z koniem jednego z cesarskich oficerów zatrzymało rozbrykane zwierzę. Śmier­telnie przestraszony wrócił książę Aleksander na czoło swojego pułku. Carowa odjechała z dama­mi dworu, car pozostał, odczekał powrotu pułku księcia Heskiego i zwrócił się do strojnego puł­kownika nie hamując gniewu: „A więc niechże się pan prędko postara o konia, który spokojnie kroczy przed frontem, słyszy pan. Nie jest pan

ozdobą swojej dywizji, zamieszanie pan tylko robi“.

Można sobie wyobrazić uczucia zwymyślanego młodzieńca. W kołach dworskich opowiadano wprawdzie, że właściwym powodem gniewu cara było zbytnie zainteresowanie, jakie książę Heski okazywał córce cara, wielkiej księżnej Oldze. Nie był tak dalece pożądaną partią dla dworu peters­burskiego. Car, kierując się względami politycz­nymi, zamierzał wydać swą piękną córkę za austriackiego arcyksięcia Stefana, plany jego zre­sztą spaliły na panewce. Tymczasem, aby poło­żyć tamę niepożądanym flirtom, car wysyła Ale­ksandra Heskiego na kilkumiesięczny urlop do rodzinnego Darmstadt.

Nowy rok 1843 spędza Aleksander już znowu w Petersburgu. Gdy 20 września 1844 r. care- wiczowa rodzi syna, spada i na jej brata nowy splendor. W wieku lat dwudziestu zostaje gene- rał-majorem pierwszej gwardyjskiej dywizji lek­kiej kawalerii. Car traktuje go jednak z wyraźną rezerwą, od miesięcy nie zaszczycił podaniem rę­ki, zazwyczaj wita trochę ironicznym „Bon jour, illustre“ lub „Bon jour, charmant lancierAle­ksander nadskakuje od nowa Oldze. Tematu do plotek w tym rozgadanym dworskim towarzy­stwie dostarcza nabycie przez Aleksandra na ja­kiejś dobroczynnej wencie akwarelki namalowa­nej przez wielką księżnę Olgę. Za tę amatorską malaturę zapłacił okrągłą sumkę 420 rubli sre­brem. Skomponował też jakiś galop i polecił nuty przyozdobić piękną miniaturą, przedstawiającą oficera w mundurze pułku, którego księżna Olga była szefem. Odbierając dar nie przejrzała nawet

nut, kazała je natychmiast odnieść do swoich apartamentów.

Tego wieczoru niespodziewanie zapytała swe­go melomana, czy nie zamierza wziąć udziału w nowej wyprawie przeciwko rebeliującej ludno­ści Kaukazu. Gdy również car pytał, czy brat następczyni tronu nie chciałby pokusić się o laury wojskowe, Aleksander zrozumiał, że wypada zgłosić się na wojenną wyprawę. Powziętą przez niego decyzję potraktowano z uznaniem. Cho­ciaż jechał jako wolontariusz, bez żadnych okre­ślonych funkcji, przydzielono mu aż dwadzieścia siedem osób służby, z lekarzem, kamerdynerem i kucharzem na czele, oraz trzydzieści siedem ko­ni. Ekspedycja wojenna na Kaukaz pod dowódz- twem hrabiego Woroncewa nie okazała się łatwym przedsięwzięciem, nawet książę Heski zo­stał wmieszany w większą bitwę, co mu przynio­sło wysokie odznaczenie wojenne, krzyż Sw. Je­rzego. Wkrótce opuścił Kaukaz w aureoli boha­tera, mimo to na dworze carskim nie przyjęto go zbyt wylewnie. Widocznie obawiano się, aby nie zaczął znowu asystować księżniczce Oldze. Nie­proszony otrzymuje urlop, całe sześć miesięcy.

Sy tuacj a ulega zmianie, gdy wielka księżna Olga wychodzi za mąż za króla wirtemberskiego Ka­rola. Książę Aleksander wraca nad Newę, znowu dostarcza tematu do plotek, prowadzi życie zbyt wesołe, nazwisko jego łączą z niejedną wytwor­ną damą, nie gardzi łatwymi zdobyczami wśród aktorek, a co gorsza fraternizuje się z młodymi oficerami i gra wysoko w karty. Znowu repry­menda od cara i nowy dłuższy urlop do rodzin­nego kraju. Wraca dopiero na karnawał 1848 r.,

wpada od nowa w wir zabaw, wiele pokus ma życie dworskie dla przystojnego brata przyszłej carowej. Najwyższy już czas, by ustatkował się młody generał. W rodzinie carskiej postanawiają go odpowiednio ożenić. Wybór pada na wielką księżnę Katarzynę, bratanicę cara. Świetna to partia, miałby zapewnioną wielką karierę, toteż nikomu do głowy nie przychodzi, aby książę Heski mógł nie skorzystać z takiej życiowej szansy.

Tymczasem coraz częściej zaczynają łączyć z jego osobą młodą frejlinę carewiczowej, hra­biankę Julię Hauke. Car, gdy kiedyś niespodzie­wanie wszedł do pokoju Julii, leżącego obok apartamentów jego synowej, zastał tam Aleksan­dra. W dniu urodzin, 15 lipca 1849 r., gdy ksią­żę Heski kończył 26 lat, zwracają uwagę kwiaty przesłane z okolicznościowym wierszykiem przez piękną hrabiankę, która słynie ze swej inteligen­cji i daru prowadzenia rozmowy. Zachowała się fotografia Julii Hauke z tego okresu. Nie jest na niej ani ładna, ani pociągająca. Widocznie zdję­cie nie udało się, bo źródła pisane mówią o uro­dzie i wielkim uroku. Musiało tak być w istocie, skoro Aleksander Heski pogardził ręką bratanicy cara i wybrał polską hrabiankę z bardzo świeżym tytułem, sierotę bez majątku i wpływowej rodzi­ny. Nie odtworzymy przebiegu pierwszych dwóch lat tego romansu. Dziennik skrupulatnie przez Aleksandra Heskiego prowadzony ma licz­ne starannie wykreślone zapiski, a nawet wycięte całe stronice, właśnie dotyczące tych lat. Musia­ło tam być wiele przeżyć dramatycznych, nie zdziałał nic udzielony znowu przez cara urlop, nie

pomogły żadne perswazje siostry i szwagra, nie pomogły groźne upomnienia najstarszego brata, wielkiego księcia Ludwika III, co miłościwie pa­nował w Hesji. Książę Aleksander uparł się po­ślubić Julię Hauke. Zdawał sobie sprawę, że bę­dzie musiał opuścić Rosję i że sam przekreśla świetnie zapowiadającą się tutaj karierę, nie li­czył się jednak z tak ostrą reakcją cara.

Cały dwór petersburski zajmuje wrogie mu stanowisko, nikt też małej polskiej hrabiance nie może darować takiego małżeńskiego wywyższe­nia. Jedynie następczyni tronu, bardzo przywią­zana do swojej frejliny, żywi uczucia złożone. Rozumie, że Julia zakochała się na zabój w jej urodziwym bracie, lecz pragnęłaby dla niego

o wiele świetniejszego ożenku. Raporty dyploma­tów akredytowanych w Petersburgu też są pełne wiadomości o całej tej sprawie i nie znajdują wy­tłumaczenia dla nierozważnej decyzji księcia Aleksandra, dla takiego uczucia i takiej siły cha­rakteru szwagra przyszłego cara. Polska arysto- kratka Rozalia z książąt Lubomirskich hrabina Rzewuska, która wtedy bawiła w Petersburgu, posunie się jeszcze dalej. W swych pamiętnikach będzie winić cara, że nie potrafił zapobiec całej tej aferze i ustrzec szwagra swego syna przed tak fałszywym krokiem. Jej zdaniem powinien był po prostu zarządzić wydanie Julii Hauke odpo­wiednio za mąż.

Gdy Aleksander Heski w dniu 4 października

1851 r. po przeszło dziesięciu latach życia wśród blichtru i zaszczytów opuszczał stolicę Rosji, jak­że boleśnie musiał odczuć decyzję cara, skreślają­cą go z szeregów armii rosyjskiej. Był to jawny

dyshonor, objaw carskiego gniewu i niełaski, wszystkie europejskie dwory miały się przez to dowiedzieć, jak się Petersburg ustosunkował do małżeństwa szwagra carewicza z polską hrabian­ką. Ślub odbył się 28 października 1851 r. Ale­ksander Heski miał lat dwadzieścia osiem, jego oblubienica była tylko o dwa lata młodsza, w owych czasach kobiety jej lat uchodziły za stare panny.

Młoda para znalazła się w Darmstadt, bynaj­mniej radośnie tam nie witana; wielki książę Leo­pold III wyraził wreszcie zgodę jedynie na mor- ganatyczne małżeństwo. Julia Hauke otrzymała dekretem z 5 listopada 1851 r. tytuł hrabiny Battenberg. Niewesołe były perspektywy, Ale­ksander Heski majątku osobistego nie posiadał, nie miał też żadnego stanowiska. Siedzi więc zu­pełnie bezczynnie w Darmstadt i nie wie, jak so­bie ułożyć życie, tym bardziej że zwiększają się obowiązki. W dniu 15 lipca 1852 r. rodzi się pier­wsze dziecko, dziewczynka, która otrzymuje imię Maria. Gdy w rok po ślubie, w październiku

1852 r., rosyjski następca tronu wraz z żoną ba­wi w Darmstadt, prosi swego starszego szwagra Leopolda III, aby Aleksandrowi zlecił dowódz­two nad wielkoksiążęcą armią heską. Otrzymuje odpowiedź wymijającą, dwór darmstadzki nie pogodził się dotąd z morganatycznym małżeń­stwem księcia Aleksandra. Co gorsza, również su­gestia carewicza, wysunięta przy okazji manew­rów austriackich, aby księcia Aleksandra przy­jąć w stopniu generał-majora do armii austriac­kiej, pozostaje bez ostatecznej odpowiedzi. Gdy książę Aleksander towarzyszy rosyjskiemu na­

stępcy tronu w listopadzie 1852 r. do Wiednia, młody cesarz Franciszek Józef oświadcza im, że najpierw car powinien przywrócić Aleksandro­wi dawny stopień w armii rosyjskiej, aby złe ję­zyki nie mogły rozgłaszać, iż generał wydalony z armii rosyjskiej bez trudu otrzymał generalskie szlify w armii austriackiej. Zrozpaczony Ale­ksander pisze do siostry, że car Mikołaj I nie tyl­ko przekreślił jego wojskową karierę w Rosji, lecz w ogóle w Europie. Cesarza Franciszka Jó­zefa nie zadowala odpowiedź cara, że książę Heski nie został pozbawiony szarży, a tylko zwolniony z armii rosyjskiej, bo nie wypadało, aby frejlina dworu została szwagierką rosyjskiej następczyni tronu. Gdy wreszcie car uległ usil­nym prośbom swego syna i przywrócił księciu Heskiemu prawo noszenia munduru rosyjskiego, Aleksander otrzymuje w lipcu 1853 r. — w dwa prawie lata po ślubie — nominację na bryga­diera w armii austriackiej. I tutaj nie przyjmują go z otwartymi rękami, nie wydaje się, aby miał tak jak kiedyś w Rosji drogę dalszej kariery usłaną różami. Otrzymuje przydział do prowin­cjonalnego Grazu, musi się z tym pogodzić, choć szczególną wymowę ma fakt, że dowódcą jest tam sędziwy arcyksiążę Jan Habsburg, żyjący w morganatycznym małżeństwie z córką poczmi- strza z Aussee. W Grazu książę Heski i jego pię­kna żona hrabina Battenberg stają się wkrótce ośrodkiem towarzystwa. W dniu 24 maja 1854 r. rodzi im się syn, który na chrzcie świętym otrzy­muje imię Ludwik.

Podobnie jak w całej Europie, również w Gra­zu kwitnie mania wirujących stolików, seanse

odbywają się co wieczór. W dzienniku Alek­sander Heski skwapliwie zapisuje, że między innymi objawiał im się duch Aleksandra Mace­dońskiego przepowiadając dalsze losy oficerów biorących udział w seansie, a co gorsza zdradza­jąc też różne pośliznięcia ich pięknych żoneczek. Aż dziw bierze, że obok wydarzeń politycznych notował i takie zaświatowe sensacje. Mania sean­sów spirytystycznych przybiera jeszcze na sile, gdy Turcja wypowiada Rosji wojnę i wśród ofi­cerów garnizonu w Grazu wzrasta chęć zapusz­czenia wzroku w przyszłość. Położenie księcia Heskiego komplikuje się, nosi bowiem mundur państwa, które bierze stronę Turcji, podczas gdy w sercu pragnie zwycięstwa Rosji. Daje temu wy­raz w listach, pisząc do siostry i szwagra o swej „miłości do Rosji, którą nadal uważa za praw­dziwą ojczyznę“. Z uczuć księcia zdają sobie sprawę w Wiedniu, otrzymuje przeniesienie do Werony. Na wypadek ewentualnej wojny prze­ciwko Rosji pragną go jak najdalej odsunąć od ewentualnego frontu. W swym dzienniku kwi­tuje przeniesienie zapiskiem: „Jest to dowód, że cesarz przypomniał sobie moje wyjątkowe poło­żenie oraz nadto że postanowiono prowadzić wojnę przeciwko Rosji“. Nie doszło do czynnego udziału Austrii w wojnie krymskiej.

Gdy 18 lutego 1855 r. umiera Mikołaj I i na tron carów wstępuje Aleksander II, zwraca się niebawem do cesarza Franciszka Józefa, aby udzielono urlopu jego szwagrowi na przyjazd do Rosji. Czule przyjęty przez cara i carową, bierze udział we wspaniałych uroczystościach korona­cyjnych w Moskwie. Ich punktem kulminacyj-

nym jest wielka uczta dla ludu, w której na prze­strzeni czternastu kilometrów kwadratowych rozstawiono stoły dla trzystu tysięcy osób. Medal pamiątkowy wybity z okazji koronacji wręcza car również swemu szwagrowi, który po zakoń­czeniu uroczystości wraca do swego garnizonu w Weronie. Tutaj sytuacja jego nie ulega popra­wie, cesarz austriacki traktuje go nadal trochę z góry i przez ramię. Gdy para cesarska robi objazd prowincji włoskich, książę Heski notuje w swym dzienniku z przekąsem, że w "Wenecji, dokąd udał się na powitanie, cesarzowa wcale się do niego nie odzywała, a w Weronie, gdzie wraz z żoną zaproszono go na galowe diner, hra­biny Battenberg nie poproszono do prywatnych apartamentów. Podczas cercie, gdy cesarz pod­chodził do pań, stojącej na ich czele hrabiny Bat­tenberg ostentacyjnie nie zaszczycił żadnym sło­wem. Nadto w jakiś czas potem odrzucono proś­bę przeniesienia go do Mediolanu i to z uwagi na morganatycznie poślubioną żonę. Małżeństwo zaś jest bardzo szczęśliwe. 5 kwietnia 1857 r. rodzi się w Weronie trzecie dziecko, syn. Ojcami chrzest­nymi są car i sędziwy marszałek Radetzky, otrzy­muje więc imiona Aleksander Józef.

Nie darmo książę Heski był jednak szwagrem potężnego władcy, który darzył go przyjaznią. Niebawem dwory europejskie zwracają się o jego dobre usługi w powikłanych po wojnie krymskiej stosunkach politycznych. Pośredniczy przy za­aranżowaniu spotkania cara z cesarzem Napo­leonem III, a następnie z cesarzem Franciszkiem Józefem. Nagrodą za to pośrednictwo jest nada­nie mu prawa noszenia munduru rosyjskiego ge­

nerała gwardii, austriacki order Leopolda oraz upragnione przeniesienie do Mediolanu, siedziby generalnego gubernatora. Był nim arcyksiążę Fer­dynand Maksymilian, który wrogie we włoskich prowincjach nastroje antyaustriackie usiłował ła­godzić przez prowadzenie bardzo wystawnego dworu. Codziennie o godzinie szóstej urządzano wytworne obiady na większą ilość osób, z orkie­strą i tłumem służby wyfraczonej w stylu Lud­wika XV, w pudrowanych perukach, z bukieci­kami róż w butonierce. Nie osiągało to zamierzo­nych skutków, nastroje antyaustriackie w pro­wincjach włoskich wzrastają, co moment wybu­chają jakieś demonstracje, położenie oficerów austriackich staje się coraz trudniejsze. Hrabina Battenberg rodzi 5 października 1858 r. czwarte dziecko, syna Henryka. Książę Aleksander spę­dza święta Bożego Narodzenia 1858 r. w rodzin­nym Darmstadt, gdzie dekretem z 26 grudnia wielki książę Ludwik III obdarza swoją morga- natyczną bratową i jej dzieci tytułem księżnej czy książąt Battenberg. Wiadomości z Włoch są co­raz groźniejsze, przebąkuje się o zbrojnym wy­zwoleniu prowincji zajętych przez Austrię. Alek­sander Heski przerywa urlop i wraca do Medio­lanu. Z końcem kwietnia 1859 r. dochodzi do działań wojennych Austriaków przeciwko zjed­noczonym armiom piemoncko-francuskim. Bry­gada księcia Heskiego bierze udział w potyczce pod Montebello, zakończonej przegraną Austria­ków. Książę Heski zostaje generałem dywizji. Za udział w bitwie pod Solferino otrzymuje najwyż­sze austriackie odznaczenie wojenne, order Marii Teresy.

Znowu skorzystano z dobrych usług księcia Heskiego, który udał się do kwatery Napoleo­na III i pośredniczył w zawarciu pokoju. Przy­nosi mu to nowe wywyższenie, wkrótce zostaje dowódcą korpusu. W Wiedniu zorientowano się, że w przywróceniu dobrych stosunków z Rosją szwagier cara, noszący mundur austriackiego ge­nerała, może oddawać nieocenione usługi. Zmie­nia się również stosunek dworu wiedeńskiego do jego żony, świeżo upieczonej księżnej Battenberg. W niepamięć poszły niedawne nietakty czy ozna­ki niechęci, odczuwanej w Weronie. Teraz zapra­szana jest do Schönbrunnu na obiad w najściślej­szym gronie rodziny cesarskiej. Do sali jadalnej kroczy obok cesarzowej przed cesarzem, siedzi po jego prawej stronie. Dawną frejlinę traktują jak równą sobie księżniczkę krwi. Nowa taktyka nie pozostaje bez zamierzonych skutków, książę Aleksander chętnie podejmuje się działania w in­teresie Austrii. Minister spraw zagranicznych hr. Rechberg otrzymał od Franciszka Józefa polece­nie wtajemniczenia księcia Heskiego w bieg spraw i stosunków austriacko-rosyjskich. Aleksander w licznych listach do cara wyjaśnia motywy za­granicznej polityki prowadzonej przez dwór wie­deński, wreszcie pośredniczy w spotkaniu Fran­ciszka Józefa z carem w Warszawie, dokąd udaje się też regent pruski. Książę Heski towarzyszy ce­sarzowi austriackiemu w przekonaniu, że spot­kanie trzech monarchów może doprowadzić do wznowienia dawnego przymierza Św. Trójcy, które zapewniło Europie tyle lat pokoju, i że w ten sposób powstrzymany zostanie pochód sił rewolucyjnych. Taki był bodaj tok jego myśli,

jakimi dzielił się ze swym szwagrem. Rozmowy warszawskie, prowadzone bez rezultatów pod koniec października 1860 r., przyniosły pełne rozczarowanie. Ulica warszawska zareagowała demonstracjami, które książę-kanclerz Gorcza- kow starał się wobec cara wytłumaczyć pobytem w Warszawie cesarza austriackiego. Odwołano zapowiedziane wielkie manewry kawalerii i za­mierzone polowanie w lasach skierniewickich, monarchowie przyspieszyli wyjazd. Sugestie po­lityczne księcia Heskiego rozpłynęły się, zanim przybrały jakieś realniejsze kształty. Notuje w dzienniku: „Los zaiste sprzysiągł się przeciw temu niefortunnemu spotkaniu“.

Nie doszło nas, o czym pisał do żony z jej ro­dzinnego miasta, nie wiemy, czy udał się do ko­ścioła Kapucynów na grób teściów lub choćby stanął przed obeliskiem wzniesionym na Placu Saskim z rozkazu Mikołaja I „Polakom w d. 17 (29) listopada 1830 r. poległym za wierność swojemu monarsze“, na którym wśród siedmiu nazwisk wyryte było również nazwisko hr. Hau- kego. Nic nam też nie wiadomo, czy poświęcił towarzystwo tylu monarchów i mężów stanu, aby złożyć wizytę swojej szwagierce Zofii Salo­mei, mieszkającej w Warszawie, rodzonej sio­strze żony. O prawie dziewięć lat starsza od Julii, wyszła za mąż za swego stryjecznego brata, ma­jora Aleksandra Jana Józefa Haukego, naczelnika straży pożarnej w Warszawie. Równie żywej in­teligencji jak Julia, parała się piórem. Miała wówczas ustalone już w Warszawie nazwisko ja­ko autorka książek dla dzieci, między innymi wy­danego w 1856 r. Abecadła z obrazkami dla Zyg-

musia oraz w 1859 r. Teatru dla dzieci. Poza tym była współpracowniczką pierwszego wyda­wanego w Warszawie czasopisma dla ludu „Czy­telnia Niedzielna“. Przebieg zaś kariery jej męża zdaje się świadczyć, że cieszył się on względami cara Aleksandra II, który był przecież szwagrem jegoż znowu szwagra, księcia Aleksandra Heskie­go. Z naczelnika warszawskiej straży pożarnej został zarządzającym księstwem łowickim, na­stępnie prezesem dyrekcji teatrów rządowych, wreszcie generał-majorem i głównozarządzają- cym pałacami cesarskimi w Królestwie Polskim. Żona otrzymała tytuł damy dworu cesarzowej Aleksandry Teodorówny.

Książę Heski wraca pod koniec listopada do swego korpusu we Włoszech, lecz stosunki nie układają się przyjemnie. Powstają tarcia pomię­dzy nim a generałem brorii Benedekiem, głów­nodowodzącym wojsk w prowincjach włoskich, pozostałych jeszcze przy Austrii. Niejaki generał Ramming pisze studium o bitwie pod Solferino

i robi księciu Heskiemu zarzut, że wskutek ospa- . łości w marszu nadszedł ze swoją dywizją na pole bitwy z dwugodzinnym opóźnieniem. Książę Heski, który za tę bitwę otrzymał order Marii Teresy, przeciwstawia się wysuwanym zarzutom z powodzeniem, mimo to rodzi się w nim niechęć do dalszej służby w armii austriackiej. Gdy tarcia z Benedekiem nie ustają, żali się na niego u cesarza, wreszcie wnosi o udzielenie długiego urlopu cho­robowego. Spędza go w rodzinnym Darmstadt, gdzie księżna Battenberg rodzi 24.IX.1864 r. piąte i ostatnie dziecko, syna, który po cesarzu austriackim otrzymuje imiona Franciszek Józef.

Gdy car obiecuje pomoc finansową przy nabyciu odpowiedniej siedziby w Darmstadt, Aleksander Heski decyduje się, skoro przedłużenie urlopu na­trafia na trudności, skwitować służbę austriacką. Osiadają w Heiligenberg pod Darmstadt licząc na to, że rozległe koligacje, wizyty utytułowa­nych krewnych oraz wyjazdy do nich uprzyjem­nią im życie wśród niemieckich książąt.

Na razie nowy, zupełnie niespodziewany zgrzyt. Jest nim powstanie styczniowe. Wśród młodzieży, która śpieszy do lasu, znajduje się młody, dziewiętnastoletni siostrzeniec księżnej Battenberg, Aleksander Hauke, pierworodny syn warszawskiej szwagierki, Zofii Salomei Hauke. Rozpoczął studia w pobliskim Heidelbergu. Mo­że fakt, że nieomal spod jego boku pobiegł do walki z carem, wyprowadził tak z równowagi wytwornego księcia. W dzienniku określił bra­tanka żony jako „vilain petit républicain rouge (szkaradny czerwony republikanin)“. W kilka tygodni potem młody powstaniec poległ w nie­równej walce, w potyczce pod Złoczowem dnia 15 lutego 1863 r.

Księżna Battenberg pragnęła okazywać we wszystkim lojalność carskim powinowatym, na czym jej mężowi tak bardzo zależało. Ona sama również całą przyszłość swych dzieci pokładała w protekcji ukoronowanych krewnych, a tu na­gle nowa przykrość, o wiele głośniejsza, najchęt­niej by ją wykreślili z wszelkich wspomnień. Broń przeciwko carowi podniósł jeszcze jeden członek najbliższej rodziny, a postępek trudno kłaść na karb młodzieńczej zapalczywości, skoro „buntownikiem“ jest chwałą okryty pułkownik

wojsk rosyjskich Józef Hauke. Był to stryjeczny brat księżny Battenberg, syn owego pułkownika

i adiutanta Mikołaja I, który po wybuchu po­wstania listopadowego zażądał dymisji. Józef Hauke junior, urodzony w 1834 r., osierocony przez ojca, gdy miał trzy lata, chował się z dala od rodziny i Polski w korpusie małoletnich, a gdy ukończył lat dziesięć, w korpusie paziów w Car­skim Siole. Nawet języka polskiego się nie na­uczył, za to gdy ukończył korpus paziów, został podporucznikiem huzarów gwardii, a liczył sobie wtedy lat siedemnaście. W 1858 r., w wieku lat dwudziestu czterech, jest już podpułkownikiem

i oficerem ordynansowym przy carze. Gdy go car w tym charakterze wysłał do Paryża z listem od­ręcznym do cesarza Napoleona III, tutaj na przyjęciu u ministra Walewskiego hr. Włodzi­mierz Ledóchowski, były adiutant księcia Józefa spod Raszyna, zwraca mu uwagę, że jest przecież Polakiem, że cała jego rodzina tak ściśle jest zwią­zana z sercem Polski, Warszawą. Przyjechawszy do Warszawy, podczas dłuższego pobytu u swo­ich stryjecznych rodzeństwa, Aleksandra i Zofii Hauke, poznaje kraj ojczysty. Po powrocie do Petersburga pogardza świetną służbą na dworze carskim i prosi o przeniesienie na Kaukaz, dokąd zabiera z sobą służącego Polaka, aby móc z nim mówić w ojczystym języku. W walkach z wa­lecznymi szczepami górskimi okrywa się chwałą, zostaje pułkownikiem i zyskuje wśród współto­warzyszy broni przydomek „lwa kaukaskiego“. Gdy dochodzą do niego wiadomości o strzałach carskich żołnierzy oddanych w 1861 r. do bez­bronnej ludności Warszawy, nie chce nosić car­

skiego munduru, podaje się do dymisji. Jedzie do Polski i 21 stycznia 1863 r. żeni się z siostrą puł­kowego kolegi, Marią Elżbietą Kaczanowską, cór­ką właściciela dóbr Kowalówka na Podolu. Mat­ka jego nie chce uznać synowej, o świetniejszej marzyła dla syna partii. Teraz wdaje się w całą sprawę rodzina, aby chociaż skłonić go do cof­nięcia dymisji. Pisze też list księżna Battenberg, wyrażając zdziwienie z powodu zamiarów „lwa kaukaskiego“. Dołącza wyciąg z listu wielkiego księcia Michała, ówczesnego naczelnego wodza, pełen uznania dla nowo mianowanego pułkowni­ka, z życzeniem, aby zmienił zamiar i pozostał w wojsku. Interwencja księżnej Battenberg pozo­stała bez skutku. Mało tego, Józef Hauke, przy­bierając pseudonim Bosak, zgłasza swój akces do powstania i we wrześniu 1863 r. zostaje miano­wany wodzem naczelnym w stopniu generała na województwa krakowskie i sandomierskie. Zy­skuje sławę jednego z najzdolniejszych dowód­ców powstania, jako jeden z ostatnich złoży broń, uchodząc za granicę.

Wśród tych kłopotów, wywołanych rewolu­cyjnymi wystąpieniami krewnych żony, książę Aleksander Heski tym radośniej przyjął zapro­szenie angielskiej królowej Wiktorii na chrzciny jej wnuczki, która po babce otrzymała również imię Wiktoria, a była córką jego bratanka Lud­wika Heskiego i Alicji księżniczki Wielkiej Bry­tanii i Irlandii. Królowa Wiktoria wśród areopa- gu monarchów europejskich zajmowała jedno z pierwszych miejsc. Dla księcia Aleksandra, bez ziemi, obciążonego małżeństwem morganatycz- nym, to zaproszenie dworu brytyjskiego jest nie-

wątpliwie wyróżnieniem życzliwego losu. W naj­śmielszych marzeniach nie przeczuwał, że naj­młodsza córka angielskiej monarchini poślubi jed­nego z jego synów. Mało tego: że również wnucz­ka królowej Wiktorii, przy której chrzcie miał asystować na szarym końcu po panujących ksią­żętach, zostanie jego synową.

Lecz nie uprzedzajmy wypadków. Na razie je- dzie do Anglii i przyrzeka donieść swej siostrze, czy mają jakąś podstawę kursujące po dworach europejskich pogłoski, jakoby królowej Wiktorii śmierć jej ukochanego męża Alberta „pomieszała trochę klepki“. Przyjęciem na dworze brytyjskim jest oczarowany, na zamku Windsor mieszka w Great Tower, olbrzymiej wieży wznoszącej się na stromej skale. Śmieszy go trochę, że przed każ­dym posiłkiem, a więc o dziewiątej rano na bre- akfest, o drugiej na lunch i o ósmej na diner, zja­wia się po niego uroczysty kamerdyner, przybra­ny w grubą żałobę dworską, i przez długi kory­tarz, krocząc przed nim, prowadzi go do sali jadalnej. Przykro odczuwa rygorystycznie prze­strzegany na zamku Windsor zakaz palenia ty­toniu. Ponieważ nie może obyć się bez swoich cygar, więc korzystając z tego, że ulokowano go w odosobnionej wieży, późnym wieczorem pali je. Przychodzą do niego nawet potajemnie dwaj synowie Wiktorii, książę Walii, pózniejszy król Edward VII, i książę Alfred, późniejszy panują­cy książę Sachsen-Coburg i Gotha, by zaciągnąć się ulubionym dymem. Boją się surowej matki

i baczą, żeby ich nikt ze służby przy tej zakaza­nej przyjemności nie przychwycił.

Książę Heski donosi siostrze, że królowej bry-

tyjskiej nie można nazwać piękną, zniekształcają ją obwisłe policzki i dziwaczny strój angielskiej wdowy, ale pogłoski o pomieszanym jakoby umyśle są wyssane z palca. Przeciwnie, sądzi, że królowa wie, czego chce, a jej polityczne poglądy są trzeźwe i słuszne. Najwidoczniej uważano Aleksandra Heskiego za wymarzoną tubę do przekazywania wiadomości, przeznaczonych dla potężnego władcy rosyjskiego. Gdy bowiem wra­ca przez Paryż i przyjęty jest przez Napoleo­na III, cesarz Francji zadaje mu pytanie: „Czy nie można by stworzyć z dawnego Księstwa Warszawskiego niezawisłego królestwa?“

Sam Aleksander bynajmniej nie próżnuje

i przesyła carowi szczegółowe sprawozdanie opi­sując wrażenia i obserwacje poczynione w obu zachodnich stolicach, w liście do siostry zaś do­daje, że „nie wierzy w wojnę, wszczętą z powodu Polski“. Rozwój wypadków potwierdził w pełni słuszność jego politycznej analizy.

Po powrocie do Darmstadt ogarnia go znów błogi spokój cichej, prowincjonalnej rezydencji książęcej, na który się zresztą nieraz wraz z żo­ną skarży, gdy sobie przypominają przyjęcia i za­bawy na świetnym dworze petersburskim. Panu­jący książę stroni od życia dworskiego, nawet jego żądnej zabaw synowej, księżnej Alicji (córce królowej Wiktorii), nie udaje się rozruszać teścia. 'Wydarzeniem w Heiligenberg, rezydencji księcia Aleksandra pod Darmstadt, staje się każdorazo­wy przyjazd cara lub carowej, gdy w przejeździe do wód do Francji czy Włoch zatrzymują się u nich kilka dni. Wówczas znakomitych gości śpieszy powitać niejeden książę niemiecki. Kie­

dyś, było to we wrześniu 1864 r., oprócz cara przybyli do Heiligenberg: król pruski, pięciu wielkich książąt i cały zastęp pomniejszych. Ra­zem z najbliższą świtą było około stu osób, praw­dziwy kongres książąt. Odpowiednie ugoszczenie z zachowaniem dworskiej etykiety sprawiało nie­jeden kłopot, gospodarze byli radzi, gdy rozje­chała się ta wielka kawalkada.

Wydarzeniem w księstwie heskim, o którym długo i szeroko się opowiadało, było przyjęcie zorganizowane dla księcia Aleksandra i jego mał­żonki przez miasteczko Battenberg, gniazdo wy­marłego hrabiowskiego rodu, po którym księżna Battenberg i jej dzieci wzięli nazwisko. Uroczy­stość omal nie skończyła się tragicznie. Książęcą parę, która nadjechała wraz z trojgiem najstar­szych dzieci w karocy, witała na granicy miastecz­ka cała jego ludność z burmistrzem i magistratem miasta na czele, banderą konną w malowniczych regionalnych strojach, dziewicami w bieli i mło­dzieżą szkolną, czysto wymytą, w świątecznych ubraniach, z kwiatami w ręku. Pocztmistrz in per­sona wsiadł na kozioł karocy, aby miast stangre­ta zawieźć dostojnych gości do miasteczka, nad którym na wzgórzu wznosi się dawny zamek hrabiów Battenberg. Wjazd odbywał się poprzez szereg bram triumfalnych, domy były odświętnie przybrane kwiatami i flagami, biły dzwony ko­ścielne, strzelano z flint i moździerzy. Burmistrz miał do dostojnych gości przemówienie przy bra­mie honorowej, wzniesionej na uliczce biegnącej w górę do zamku. Tymczasem ciężka karoca na stromej uliczce poczęła obsuwać się do tyłu. Pod­biegli członkowie klubu gimnastycznego i pod-

parli wielkie kola karety. Nagle konie, bądź wy­straszone niezwykłym rozgardiaszem, bądź nie­umiejętnie powożone przez pocztmistrza, nie przywykłego spełniać funkcji prostego stangreta, odwróciły się i ruszyły w tył. Nie było siły zdol­nej ich powstrzymać. Na dodatek w powstałym harmiderze jeden z jeźdźców bandery przewrócił się z koniem na stojące w pobliżu dziewczęta. Po­wstał krzyk nie do opisania. Jadący w karecie po kolei wyskakiwali w ramiona stojącej przy dro­dze ludności. Ostatni wyskoczył profesor Hager, nauczyciel drugiego z rzędu syna księcia Heskie­go, Aleksandra Battenberg, gdy dalsze pozosta­nie w rozpędzonej karecie groziło już wprost nie­bezpieczeństwem. Na szczęście obeszło się bez ja­kichkolwiek poważniejszych obrażeń, wszyscy byli szczęśliwi, gdy znaleźli się w gospodzie, gdzie przygotowano wspólną ucztę z dostojni­kami miasta i powiatu, landratem, pastorem, nad­leśniczym, pocztmistrzem itd.

Właściciel gospody, który doglądał usługującej służby, zwracał uwagę swą brązowofioletową za- puchniętą twarzą. Okazało się, że miał brać udział w banderze, lecz zwalił się nieszczęśliwie z konia już w przeddzień, podczas prób powita­nia książęcej pary. Landrat i pastor wygłosili dłuższe przemówienie. Skoro jeszcze dodać, że całe przyjęcie odbywało się w upalny dzień lip­cowy, kiedy termometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni w cieniu, można sobie wyobrazić, z jakim zadowoleniem dostojni goście powitali zakończenie hołdowniczej uroczystości. Książę Aleksander pisał do carowej, że wzruszyła go mi­mo wszystko serdeczność, z jaką byli „przyjmo­

wani przez tę niezepsutą ludność, której nowo­czesne wychowanie nie pozbawiło jeszcze najlep­szych cech“.

Podczas wojny prusko-austriackiej w 1866 r. książę Aleksander obejmuje dowództwo ósmego korpusu, złożonego z wojsk 'Wirtembergii, Ba­denii i Hessen-Darmstadt, operującego po stronie Austrii przeciwko Prusom. Jak było do przewi­dzenia, rozbieżne interesy trzech tych państw nie dały się pogodzić, książę Heski otrzymywał sprzeczne instrukcje i korpus jego nie miał okazji do okrycia się wojenną chwałą. Nieudana wy­prawa wojenna powiększyła u niego niechęć do polityki Prus, dążących do hegemonii w Niem­czech, pogłębiła zaś nienawiść Bismarcka do księ­cia, przeciwstawiającego się jego planom.

Z radością przyjmuje zaproszenie do Peters­burga na ślub następcy tronu carewicza Aleksan­dra z księżniczką duńską Dagmar. Po powrocie żywi nadzieję, że car, jak zapowiadał, zaprosi go, aby mu towarzyszył na wystawę światową 1867 roku w Paryżu. Na próżno oczekuje zaproszenia. Aleksander II stracił serce dla ślicznej dwudzie­stoletniej, o całe dwadzieścia siedem lat od niego młodszej księżniczki Katarzyny Dołgoruki. Mi­łość była wzajemna, schadzki zakochanych na dworze petersburskim nie dawały się ukryć, ca­rowa niebawem dowiedziała się o wszystkim. Ig­noruje nową miłość podobnie jak poprzednie, są­dząc, że równie prędko się skończy. Gdy spotka­nia nie ustają, wdaje się w sprawę rodzina młodej księżniczki, wysyłają ją do krewnych w Neapolu. Car proponuje Katarzynie Dołgoruki spotkanie w Paryżu w czasie wystawy światowej, oczywi­

ście nie zamierza już brata swojej żony zabierać tam jako niewygodnego świadka. Przyjeżdża je­dynie w towarzystwie synów dnia 1 czerwca do Paryża, gdzie w Pałacu Elizejskim potajem­nie przyjmuje wizyty swojej uroczej kochanki.

O tym romansie szwagra, który przemienił się w trwały związek, Aleksander Heski miał się do­wiedzieć dopiero później, na razie martwi się, że nie pojechał z carem. Wkrótce potem dochodzi go wieść, że do cara, wracającego z wspaniałej rewii wojskowej na Polu Marsowym, oddał kil­ka strzałów z rewolweru Polak Berezowski. Tyl­ko przytomność umysłu członka carskiej świty udaremniła zamach.

W następnym roku car z żoną w drodze do Kissingen, modnego wówczas badu niemieckiego, spędza szereg dni w Heiligenberg. We dnie pa­rady wojskowe i polowania, wieczorami seanse spirytystyczne mają rozweselać cesarskich go­ści. W seansach tych, na których funkcje spiry­tystycznego medium pełni głośny w całej Europie Hume, uczestniczy car. Przeciągają się one do pół­nocy. Carowa niedomaga, ma daleko posuniętą gruźlicę, pluje krwią i nie bierze udziału w de­nerwującym wywoływaniu duchów.

W tych ostatnich latach, gdy car coraz bar­dziej przywiązuje się do Katarzyny Dołgoruki, carowa szuka oparcia w swoim bracie. Car prosi go również, aby opiekował się siostrą i towarzy­szył jej w wyjazdach do wód. Książę Aleksander zaś troszczy się — dorastające dzieci wymagają zwiększonych finansowych nakładów — o do­datkowe źródła dochodów. Między innymi sta­je na czele towarzystwa budowy kolei w Rosji,

do którego władz należy również niejaki książę Sergiusz Dołgoruki. Towarzystwo musiało widać wykorzystywać wpływy dygnitarzy zasiadają­cych w jego władzach naczelnych, skoro car był zmuszony wydać tajny ukaz zabraniający urzęd­nikom państwowym udziału w tego rodzaju spółkach eksploatacji dróg żelaznych.

Czas zająć się dziećmi Julii Hauke. Zaczęły dorastać i trzeba było znaleźć dla nich odpo­wiednie stanowiska. Nie było to łatwe, aspira­cje mieli wielkie, pieniędzy prawie żadnych. Urodzeni w małżeństwie morganatycznym nie mieli nawet zwykłych w rodach książęcych eks- pektatyw na bogate spadki czy pomniejsze trony.

Z najstarszą córką Marią najmniej było kło­potu. Wyrosła na śliczną i uroczą pannę, przy­ciągającą wzrok wszystkich. Nawet starego ce­sarza niemieckiego Wilhelma I, będzie to miało miejsce w kilka lat po ślubie Marii, w czasie wi­zyty w Darmstadt, tak ujęły jej wdzięki, że na­gle na oczach wszystkich chwycił jakieś srebrne serce leżące na gzymsie kominka, przyłożył je najpierw do swego lewego boku, po czym poło­żył u jej stóp.

Księżniczka Maria zakochała się w młodym hrabim Gustawie Erbach-Schónberg, potomku mediatyzowanej rodziny, który w kilkadziesiąt lat później, zapewne będą tu działały wpływy jego ustosunkowanych szwagrów, otrzyma tytuł książęcy. Wyborowi Marii nie sprzeciwiają się rodzice, ślub odbył się 29 kwietnia 1871 r. Car Aleksander II książęco obdarował bratanicę żo­ny, ofiarowując jej pięćdziesiąt tysięcy rubli „na szpilki“ i wspaniałą broszę brylantową, carowa

ze swej strony dała jeszcze brylanty, wspaniałe srebra, suknię ślubną i drogocenne koronki.

Z chłopcami były kłopoty. Mało wykazywali chęci do nauki, profesorowie na nich nieraz się skarżyli i książę Aleksander zmuszony był chwy­tać za rózgę. Wyrośli na pięknych młodzieńców,

o ich urodzie głośno mówiono na dworach euro­pejskich. Mieli otwarte kariery w służbie woj­skowej. Najstarszy, Ludwik, wyraził chęć wstą­pienia do marynarki brytyjskiej. Pertraktacje z dworem angielskim przeciągały się, wreszcie admiralicja wyraziła zgodę i Ludwik został przy­jęty do szkoły marynarki, a równocześnie robił starania o naturalizację w Anglii. Oczywiście że bratanek carowej będzie miał otwartą drogę do kariery, dworowi angielskiemu zależy na do­brych stosunkach z władcą olbrzymiego pań­stwa rosyjskiego. Młodsi marzą również o ka­rierze wojskowej, na razie są jeszcze za młodzi, nadal uczą się w domu.

Omawiając pierwsze kroki dorastających dzie­ci wyprzedziliśmy ważne wypadki polityczne, wojnę prusko-francuską. W końcu maja 1870 r. car udał się na kurację do Ems. Nie towarzyszy mu tym razem żona,.przyjechała natomiast księż­na Dołgoruki, chociaż w Ems bawi równocześnie książę Aleksander Heski. Przebywają tutaj rów­nież na kuracji król pruski i Bismarck, którego niechęć do Aleksandra Heskiego, przeciwnika je­go polityki zjednoczenia Niemiec pod hegemo­nią Prus, coraz ostrzejsze przyjmuje formy. Błys­kawiczne zwycięstwa wojsk niemieckich, które w ciągu czterech tygodni od wybuchu wojny do­prowadziły do kapitulacji armii francuskiej pod

Sedanem w dniu 1 września 1870 r., jednają przyszłemu kanclerzowi zjednoczonych Niemiec coraz więcej zwolenników. Książę Heski pozo­staje sceptyczny.

Wśród prusko-niemieckich wyczynów patrio­tycznych w rodzinę Battenbergów przykro go­dzą wieści o bracie stryjecznym księżnej, generale Józefie Hauke-Bosaku. Osiadł on jako emigrant polityczny wraz z rodziną w Szwajcarii, w Ca- rouge pod Genewą. Gdy po katastrofie sedań- skiej we Francji ogłoszono rząd republikański, Gambetta powołał Garibaldiego do objęcia do­wództwa nad partyzancką armią wogezką. Do jej szeregów zgłosił się generał Józef Hauke-Bo- sak. Garibaldi powierzył mu dowództwo pierw­szej brygady. W szeregach armii walczącej prze­ciwko najeźdźczym armiom niemieckim Bosak poczuł się w swoim żywiole, dał dowody męstwa

i nieustraszonej odwagi osobistej. Zginął od kuli pruskiej w dniu 21 stycznia 1871 r., w Bois de Chene w pobliżu Dijon, gdy sam prowadził swo­ich żołnierzy do ataku.

Polska, ziemia heroizmu i męczeństwa, zno­wu straciła jednego z najmężniejszych swych synów, jenerała Bosaka“ — tymi słowy zaczy­nał Garibaldi swój rozkaz dzienny z dnia 20 stycznia 1871 r., Gambetta zaś przesłał wdowie pozostałej w Szwajcarii następujący list:

Pani! wybacz mi, iż ośmielam się oderwać Ją na chwilę od łez i boleści, przepełniających Jej duszę po otrzymaniu strasznej nowiny, lecz uważam za swój święty obowiązek wypowiedzieć uczucia, jakie żywi rząd nasz względem Jej sła­wą okrytego męża.

Jenerał Bosak-Hauke ofiarował wspaniało­myślnie Rzeczypospolitej Francuskiej miecz swój

i oddał jej też swe życie, jak gdyby był jednym z jej synów, i za takiego też go uważamy. Nadej­dą lepsze dni i wówczas będziemy mogli zasta­nowić się, zebrać myśli i oddać zasłużoną spra­wiedliwość tym wszystkim, którzy poświęcili krew swą i życie dla obrony Francji, oraz spłacić dług wdzięczności zaciągnięty względem tych, którzy w dniach niebezpieczeństwa skupili się około naszego sztandaru, zapominając o swych własnych sprawach. Zanim to nastąpi, może Pani liczyć na moją gotowość, iż z całym oddaniem uczynię, co w mojej mocy, aby uczcić pamięć Jej bohaterskiego męża. Proszę też, aby Pani bez wa­hania zechciała ożywiać nasze wspomnienia, a będę się uważał za szczęśliwego, gdy będę mógł na jej wezwanie odpowiedzieć.

Przyjmij Pani razem z wyrazami sympatii

i współczucia upewnienia o moim głębokim od­daniu

Leon Gambetta“

Pogrzeb generała Bosaka odbył się z wojsko­wymi honorami w Dijon, przy tłumnym udzia­le ludności mimo wczesnej godziny rannej. W Bois de Chene wystawiono w następnym roku pomnik ze składek publicznych, jedną z ulic w Dijon nazwano ulicą Bosaka, a wdowa po nim otrzymała dwa tysiące franków rocznej pensji.

Zwycięstwo i zjednoczenie Niemiec nie pozo­stało bez wpływu na dalsze zamiary Aleksandra Heskiego. Stara się o ułożenie stosunków z dwo­

rem niemieckim. Na przeszkodzie stanie mu kanclerz Bismarck, który nie zapomina urazy

i pozostaje wrogiem Battenbergów.

W dniu 11 maja 1872 r. księżna Dołgoruki rodzi H Pałacu Zimowym w Petersburgu syna. Carowa musi sobie zdawać sprawę, że nie może być mowy o jakiejś przelotnej pasji jej męża. W stanie zdrowia chorej następuje znaczne po­gorszenie, car prosi więc szwagra, aby towarzy­szył siostrze podczas pobytu na Krymie. Następ­nego roku książę Heski jedzie za nią do Sorrento. W Pompei, które zwiedzają, dostojni goście otrzymują zezwolenie przeprowadzenia własno­ręcznie wykopalisk. Efekt jest nieoczekiwany: nieumiejętnie użyte szpadle niszczą jakieś piękne łoże rzymskie z rzeźbami z kości słoniowej.

W styczniu 1874 r. książę Aleksander udaje się do Petersburga na ślub swej siostrzenicy, wiel­kiej księżnej Marii, z księciem Alfredem Edin- burg, synem królowej angielskiej Wiktorii. Uro­czystości ślubne są wspaniałe, podobnie jak po­sag książęcej oblubienicy: milion rubli od pań­stwa rosyjskiego, milion od cara, sześćset tysięcy rubli własnych oszczędności, oraz dożywotnia renta w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy rubli rocznie.

Przejście księżnej Julii Battenberg na prote­stantyzm w dniu 12 maja 1875 r. odbyło się ci­cho. Zapewne względy na karierę dzieci skłoniły ją do tego kroku.

Gdy 24 kwietnia 1877 r. Rosja niosąc oswo­bodzenie Słowianom na Bałkanach wypowiada wojnę Turcji, Aleksander Battenberg, zwany ogólnie Sandro, podówczas dwudziestoletni pod­

porucznik w heskich dragonach, rwie się do wo­jenki, którą może odbyć przy boku cara, swego wuja. Na osobistą prośbę cara cesarz niemiecki robi dla niego jednego wyłom w zakazie, zabra­niającym oficerom niemieckim udziału w tej wojnie. Młody Sandro jest oczarowany przyję­ciem zgotowanym mu przez ukoronowanych kre­wnych w Petersburgu, jedynie z carewiczem ja­koś nie znajduje wspólnego języka. Z carskich stajni móże sobie wybrać trzy wierzchowce, po czym wyrusza w sztabie cara na front. Bierze udział w oblężeniu Plewny, a gdy pada Adria- nopol, wraca w grudniu 1877 r. znów przy boku cara do Petersburga. Nic go tu nie wiąże, ledwo przyjechał, prosi o ponowne wysłanie do Buł­garii. Kwaterę główną przeniesiono tymczasem do San Stefano, gdzie właśnie w czasie jego po­wrotu nastąpiło podpisanie traktatu. Przewiduje się ogłoszenie niezawisłości Serbii, Rumunii

i Czarnogóry oraz utworzenie księstwa Bułgarii sięgającego aż do brzegów Morza Śródziemnego. Olbrzymi wzrost wpływów Rosji na Bałkanach pogłębia rozdźwięk istniejący między państwem carów a Austro-Węgrami i Anglią.

Błahe wydarzenie, którego mimowolnymi bo­haterami są obydwaj najstarsi synowie księżnej Battenberg, doprowadza królowę angielską do jakiegoś paroksyzmu gniewu i robi wiele zamie­szania na dworze angielskim. Flota brytyjska znajdowała się przed Konstantynopolem, u któ­rego wrót zatrzymała się armia rosyjska. W skład floty wchodził pancernik „Sultan“, na którym odbywał służbę ks. Ludwik Battenberg. Sandro pragnąc zobaczyć się z dawno niewidzianym

bratem, skorzystał z urlopu udzielonego mu przez wielkiego księcia Mikołaja, głównodowo­dzącego armią rosyjską, i udał się do Konstan­tynopola. Za pośrednictwem ambasadora nie­mieckiego księcia Reuss zawiadomił Ludwika o swym przyjeździe. Pojawienie się jego na uli­cach Konstantynopola w mundurze rosyjskim* wywołało sensację, tłumy lewantyńczyków szły za nim krok w krok. Zmuszony był schronić się do ambasadora Reussa, aby przebrać się w ubra­nie cywilne. W ambasadzie niemieckiej, gdy właśnie siedział przy śniadaniu, odnalazł go dawno niewidziany angielski brat, odziany w strojny mundur porucznika marynarki. Za­prasza go do siebie na pancernik, którego ko­mendantem jest książę Alfred Edinburg, mąż ich ciotecznej siostry, wielkiej księżnej rosyjskiej Marii. Anglicy przyjmują księcia Sandro nad wy­raz serdecznie. Po zwiedzeniu pancernika „Suł­tan“ ks. Edinburg osobiście zawozi Sandra na statek admiralski „Aleksandra“ i przedstawia admirałowi Hornby, który go oprowadza po swoim okręcie; na koniec pokazują mu jeszcze najnowszy typ okrętu wojennego, pancernik „Temeraire“.

Gdy do Anglii dociera wiadomość o tej wizy­cie, stara queen wpada w niepohamowany gniew uważając, że wielki książę Mikołaj posłał San­dro na przeszpiegi do floty brytyjskiej, gdzie go nadto „fetowano“ i pokazano wszystkie typy pancerników, nawet ostatni model wyrzutni tor­pedowej. Rozkazuje swego nieroztropnego syna Alfreda Edinburga pozbawić dowództwa pan­cernika „Sułtan“ na czas pozostawania floty na

Morzu Marmara, a książę Ludwik Battenberg zostaje natychmiast przeniesiony na inny okręt do Anglii. Sandro jest oburzony, ze posądzono go o szpiegostwo, i listownie wylewa swoje żale cioci carowej, która znowu pisze listy do księcia Aleksandra Heskiego, pełne złości na „queen, tę "szaloną, starą ciotę“. Carową zaś zarzuca jej cór­ka Maria depeszami z Malty, dokąd przybył pancernik „Sultan“ z księciem Edinburgiem. Wywodzi całkiem logicznie, że jeżeli ma być mowa o zdradzie, to popełnili ją wszyscy bry­tyjscy oficerowie z admirałem Hornby na czele, a nie wyłącznie jej mąż Alfred z kuzynem Lud­wikiem Battenberg. Ludwik tymczasem, odwo­łany do Anglii, udał się w drogę powrotną lądem i zatrzymał w Darmstadt. Tutaj po nara­dzie z ojcem postanowił, wobec stawianych mu zarzutów, skwitować służbę w marynarce bry­tyjskiej.

Starą królowę Wiktorię gniew i złość opuściły równie nagle, jak przyszły. Uznała za wystarcza­jące i przekonywające tłumaczenie Sandro Bat- tenberga, że nigdy by się nie zgodził na wystę­powanie w roli szpiega, w jego towarzystwie nie znajdował się przecież żaden Rosjanin, a z wi­zytą do floty przybył na wyraźne zaproszenie. Przeniesienie Ludwika Battenberg na inny okręt przedstawiono obecnie jako przesunięcie w nor­malnym toku służby, pozbawione jakiejkolwiek sankcji karnej. Tylko carowa nie mogła się opa­nować. W liście do brata w Darmstadt współ­czuła Sandro, „ofierze tej wściekłej staruchy, która się uspokoiła, skoro narobiła przykrości“. Podobno całą tę awanturę spowodował amba­

sador angielski w Konstantynopolu, Layard, roz­złoszczony o to, że nie on, a niemiecki ambasa­dor Reuss pośredniczył w spotkaniu obu książąt Battenberg. Mniejsza już o nich, ostatecznie byli młodymi porucznikami z bardzo świeżą morga- natyczną mitrą, ale zamieszany w całą tę aferę syn królowej Wiktorii książę Edinburg był przecież zięciem cara. Epizod ten jakby w krzy­wym zwierciadle pokazuje nastroje panujące w Anglii, wywołane wzrostem wpływów Rosji na Bałkanach.

Książę Sandro Battenberg wrócił do Hesji w nimbie bohatera wojennego. Cesarz niemiecki Wilhelm I wyraził życzenie, aby wstąpił do puł­ku Gardes du Corps w Poczdamie, w którym służyła śmietanka niemieckiej arystokracji, człon­kowie najfeudalniejszych rodów. Wyglądało na to, że drugi syn Julii Battenberg, gdy w odwrot­ną niż starszy brat wyruszył stronę świata, rów­nież na dobrą postawił kartę.

Na Kongresie Berlińskim, którego zadaniem miało być uporządkowanie stosunków europej­skich, pogmatwanych przez rywalizujące z sobą państwa, poszły w niepamięć postanowienia traktatu z San Stefano. W wyniku antyrosyj­skiej polityki mocarstw zachodnich okrojono granice nowo tworzonego państwa bułgarskiego. Zamiast przewidzianych w tym traktacie stu sześćdziesięciu czterech tysięcy km kw. z ludno­ścią cztery i pół miliona objęła Bułgaria sześć­dziesiąt cztery tysiące km kw. i milion osiemset pięćdziesiąt tysięcy ludności. Z części południo­wej utworzono samodzielną, przy Turcji zostają­cą prowincję, dla której na wyraźne żądanie An­

glii i Austro-Węgier stworzono nową nazwę „Wschodnia Rumelija“, aby jej mieszkańcom ni­czym nie przypominać, że są Bułgarami, odcięty­mi od swego Kraju. Ustalono również, że przy­szły władca bułgarski nie może być członkiem żadnej z panujących rodzin europejskich. Oku­pację Bułgarii przez Rosję ograniczono do dzie­więciu miesięcy, przy czym Rosji zlecono misję zorganizowania przyszłej władzy rządowej. Gdy zaczęto się rozglądać za odpowiednim kandy­datem, książę Aleksander Heski w bardzo zręcz­ny sposób umiał wysunąć kandydaturę swego syna Aleksandra. Może był to już ukryty jego zamysł, gdy wysyłał Sandro na wojnę. Car miał innych kandydatów na nowo stworzony tron, oświadczył więc wymijająco, że synowi swe­go szwagra nie życzy tak uciążliwego stano­wiska. Aleksander Heski sucho odpowiedział: „Porucznik może się odważyć na wszystko“. Zręcznie wykorzystując rozległe stosunki potra­fił kandydaturę swego syna zasugerować pozo­stałym mocarstwom. Bułgarskie zgromadzenie narodowe w Trnowa w dniu 29 kwietnia 1879 r. jednogłośnie księciem Bułgarii wybrało Aleksan­dra Battenberga. Telegraficzną wiadomość o wy­borze otrzymał młody książę w wspaniałym ka­synie pułku Gardes du Corps, gdzie mu pułkowi koledzy urządzili pierwszą szumną owację. "Wy­glądało na to, że udział w wojnie świetnie mu się opłacił. Ukończył co dopiero dwadzieścia dwa lata, całe życie było przed nim. Porucznik od­ważył się jednak na zbyt wiele, koniec nie wień­czył dzieła.

Bułgarzy zamierzali wysłać delegację po no-

wego władcę do Darmstadt, lecz car przeparl, aby książę Aleksander przybył do niego do Li- wadii. Darzył syna swego szwagra szczerą sym­patią, obiecywał mu silne poparcie na nowej dro­dze życia. Mianował go generał-majorem, nie dość na tym, podobnie jak innym suwerenom dał mu szefostwo pułku, był nim 9 pułk dragonów.

Gdy doszło do omawiania spraw finansowych przyszłego władcy bułgarskiego, którego lista cywilna była niezbyt wysoka — ustalono ją na sześćset tysięcy franków rocznie — car ofiaro­wał młodemu księciu okrągłą sumę pięciu milio­nów franków, i to z sum zaoszczędzonych na kosztach okupacji Bułgarii. Chociaż dla biednego Battenberga był to iście królewski majątek, od­mówił przyjęcia, prosząc o wypłacenie dopiero w razie ożenku na odpowiednią instalację w Sofii przyszłej księżnej. Wziął tylko drobną sumę na pokrycie kosztów podróży okrężnej po dworach europejskich, do których udał się z wizytami. Wyruszył po wręczeniu mu aktu wyboru przez przybyłą do Liwadii delegację bułgarską. Zaczął od Wiednia, potem udał się do Berlina, gdzie wizyta u Bismarcka, nieprzy­chylnie usposobionego dla rodziny heskiej, nie należała do miłych. Natomiast w Londynie kró­lowa Wiktoria obu urodziwych Battenbergów, Ludwika i Aleksandra, przyjęła na wspólnej audiencji ciepło i nad wyraz przychylnie, jak by pragnęła zatrzeć niemiłe wspomnienia rzeko­mej afery szpiegowskiej w Turcji.

Ż Londynu książę Aleksander udał się przez Konstantynopol, gdzie sułtan potraktował go jeszcze zimniej niż Bismarck, do Warny. Przy­

jechał do swego państwa z strasznym rozstrojem żołądka, co składano na karb orientalnej kuchni w Konstantynopolu. Szalała wtedy okropna wi­chura, morze było wzburzone, książę śmiertelnie blady wyszedł na ląd. Uroczystości powitania i osiem dni trwający objazd kraju były w tych warunkach jednym pasmem cierpień. Niełatwe czekały go zadania, niełatwe było też zewnętrz­ne położenie Bułgarii. Powołał rząd, który uwa­żano ogólnie za zbyt konserwatywny. Bułgaria, jak na owe czasy, otrzymała liberalną konsty­tucję, Aleksander dążył do jej zmiany. Skarży się w listach do cara na stosunki, jakie zastał, zapo­wiada swoją wizytę w Petersburgu, gdzie zamie­rza przeforsować szereg żądań, przede wszyst­kim zmianę konstytucji i udzielenie mu większej samodzielności oraz odwołanie ministra wojny Parenzowa.

Książę Aleksander Heski w liście do cara po­piera dążenia syna. Umówiono przyjazd jego oraz dwóch najstarszych synów do Petersburga na dzień 17 lutego 1880 r. Pociąg spóźnił się coś przeszło pół godziny, a drobne to na pozór wy­darzenie miało uratować życie cara i jego gości. Aleksander II, jak zazwyczaj, przyjął szwagra bardzo serdecznie w westibulu Pałacu Zimowe­go. Chciał go zaprowadzić do przeznaczonych dla niego pokoi, ale książę Aleksander prosił, by mógł najpierw powitać siostrę. W chwili gdy obydwaj wkraczali na wielki korytarz pałaco­wy, nastąpiła straszliwa detonacja, podłoga za­chwiała się pod nogami, gęsta chmura dymu i kurzu okryła wszystko, światła gazowe wybu­chły, aby zgasnąć zupełnie, powstała ogólna

panika. Z ciemności odezwał się jakiś głos, że to spadł olbrzymi kandelabr i spowodował eksplo­zję gazową. Car pobiegł niezwłocznie do apar­tamentów księżnej Dołgoruki; uspokoił się do­piero wtedy, gdy się przekonał, że jest cała i zdro­wa. Książę Aleksander Heski, nie wiedząc, co się stało z carem, pobiegł z następcą tronu i wiel­kim księciem Włodzimierzem do żółtego salonu, gdzie według ustalonego protokołu mieli właści­wie już wszyscy siedzieć przy rodzinnym diner. Oczom ich przedstawiło się straszliwe spustosze­nie. I tu większość świateł zgasła, gdzieniegdzie tylko jakiś gazowy płomyk świecił w ciemnoś­ciach. Wielki stół sterczał rozwalony wśród licz­nych skorup najpiękniejszej porcelany, rozbitych wspaniałych kryształów i powyginanych sreber, wszystkie szyby wyleciały, jedna ze ścian pękła na wylot. Gdzieś z dołu dochodziły straszliwe jęki rannych. Opuszczając żółty salon natknęli się na cara. Właśnie złożono mu raport, że w podziemiach głównego odwachu, który znaj­duje się pod żółtym salonem, jacyś spiskowcy wysadzili olbrzymią minę. Dzięki opóźnieniu familijnego diner nikt z carskiej rodziny i gości nie poniósł szwanku, natomiast siła wybuchu wy­sadziła kamienne flizy podłogi w odwachu i w jej gruzach, spadłych do piwnicy, pogrzeba­ła siedemdziesięciu żołnierzy fińskiego pułku gwardii. Jest jedenastu zabitych i czterdziestu czterech rannych, wśród nich trzydziestu żołnie­rzy odniosło ciężkie rany.

Szyby wyleciały prawie wszystkie w całym Pałacu Zimowym, okna apartamentów carowej, wychodzące na tyły pałacu, pozostały nietknięte.

Carowa po ataku bólów otrzymała zastrzyk morfium i pogrążona w głębokim śnie, nawet nie słyszała strasznej eksplozji. Zaimprowizowano naprędce diner w pokoju sypialnym następcy tronu, gdzie szyby również pozostały całe. Tutaj z pewnym trudem wśród zamieszania i ciem­ności przyprowadzono obu książąt Battenberg, którzy nadjechali w kilka chwil po ojcu.

Nikt nie ma apetytu i półmiski pozostają pra­wie że nietknięte. Car jest przygnębiony, wyglą­da, jak by w ciągu ostatniej godziny postarzał się o kilka lat.

Po tej zaimprowizowanej uczcie idą wszyscy do carowej, która nic jeszcze nie wie o nieuda­nym zamachu. Dopiero nazajutrz po śniadaniu dowiaduje się całej prawdy. Dochodzenia usta­liły, że rewolucjoniści potrafili umieścić wśród robotników pracujących w pałacu swoich ludzi. Ułatwiły im to niesnaski między marszałkiem dworu hr. Adelbergiem a policją, której funkcji nie chciał rozszerzyć na personel pałacu. Nawet przekazana przez kanclerza Bismarcka za po­średnictwem rosyjskiego ambasadora w Berlinie wiadomość niemieckiej policji o planowanym wysadzeniu którejś części Pałacu Zimowego w dniu 17 lutego nie potrafiła uśmierzyć sporu hr. Adelberga z policją. Rewolucjoniści mieli ułatwione zadanie i codziennie pod swymi na­rzędziami przynosili dynamit. Sporządzono ol­brzymią bombę zegarową, która wybuchła w ściśle oznaczonej godzinie, gdy już według programu rodzina carska wraz z heskimi krew­nymi miała się znajdować w żółtym salonie.

Wśród zamieszania wywołanego zamachem

książę bułgarski nie znajdował dobrej atmosfery do przeforsowania swych żądań, udało mu się je­dynie uzyskać zgodę na odwołanie ministra woj­ny Parenzowa. O zmianie konstytucji i nadaniu większych uprawnień księciu car nie chciał sły­szeć. Również plany znalezienia odpowiedniej towarzyszki życia na samotnym tronie bułgars­kim nie zostały uwieńczone pomyślnym skut­kiem. Matka raiła Sandro jakąś księżniczkę, któ­ra mu się nie podobała; pragnąłby poślubić mło­dą księżniczkę Jusupow, piękną i do tego spadko­bierczynię olbrzymiego majątku. Tu znowu jej ojciec zachowywał się wstrzemięźliwie, wynaj­dywał odpowiedzi wymijające, nie dając osta­tecznej odmowy. Księżna Julia Battenberg, któ­ra wolała dla syna bogatą żonę zamiast niepew­nego tronu, zarzucała codziennie męża i synów w Petersburgu depeszami. „Na Boga, zdecyduj­cie się — brzmiała jedna z nich. — Czas upły­wa, a okazja to jedyna, kariera Aleksandra jest niczym wobec takiej partii. Spala mnie niepo­kój. Odpowiadajcie“. Odżyły widać wspomnie­nia jej młodości, gdy dla biednej frejliny spo­krewnienie z jedną z najbogatszych rodzin Ro­sji musiało być nieosiągalnym szczytem najśmiel­szych marzeń.

Książę bułgarski opuszcza Petersburg z głę­bokim rozżaleniem. Nie uzyskał żądanych kon­cesji, a zdaje sobie coraz lepiej sprawę, że w okrojonym państewku, przy niewyjaśnionych stosunkach politycznych i gmatwającej się poli­tyce europejskiej sprawowanie rządów* będzie coraz trudniejsze nasuwało problemy.

|H kilka miesięcy po powrocie do Darmstadt,

w dniu 3 czerwca 1880 r., książę Aleksander He­ski otrzymuje od cara depeszę: „L’âme de notre chère Marie est en ciel (Dusza naszej drogiej Marii jest w niebie)“. Carowa zmarła w nocy we śnie, pokojowa zastała rano jej martwe zwło­ki. Aleksander spieszy do Petersburga, uroczy­stości pogrzebowe, zazwyczaj trwające miesiąc, skrócono do tygodnia.

Car znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Zda­wał sobie sprawę, że ślubne jego dzieci będą miały mu za złe powziętą decyzję, lecz, widocz­nie w stałej obawie śmierci z powodu ciągle po­nawianych zamachów, nie chciał dłużej zwle­kać. W sześć tygodni po zgonie carowej zawarł morganatyczny związek z księżną Katarzyną Dołgoruki. Chciał legitymować troje dzieci po­chodzących ze związku z nią, nadał im nazwisko książąt Juriewskich i zabezpieczył materialnie. Chociaż ślub w dniu 18 lipca odbył się w małym bocznym salonie Pałacu Zimowego, w obecności trzech tylko osób, w najściślejszej tajemnicy, niedługo zdołano ją zachować. Książę Aleksan­der Heski nie bardzo wiedział, jak przyjąć nie­oczekiwaną wiadomość. Syn pisał mu z Bułgarii: „Powtórny ożenek cara początkowo strasznie mnie rozgniewał, powoli uspokoiłem się, gdy po­myślałem, że car jest najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem w świecie, że jego zbolałe serce lgnie do jedynej osoby, która go jeszcze nie oszukała. Przebacz mu, kochany Ojcze, wierzę, że Twoja anielsko dobra zmarła siostra pobłogosławi Cię za ten czyn miłości wobec jej męża, którego tak niewymownie kochała, chociaż wiedziała, że zboczył na bezdroża". Wreszcie car sam tłuma­

czy w liście do Aleksandra Heskiego przyczy­ny i powody swego kroku i dodaje: „...Moja żo­na zna Ciebie z moich opowiadań i wie, że mam w Tobie oddanego przyjaciela, od czterdziestu lat wypróbowanego w niezmiennej przyjaźni. Muszę Ci więc powiedzieć, że nauczyła się już cenić i kochać Ciebie, zanim miała okazję Cię poznać. Mam śmiałość polecić ją Tobie i Julii i wierzę, że Wy z miłości ku mnie choć trochę darzyć ją będziecie przyjaźnią. Co się zaś tyczy uczuć, które ja dla Was żywię, to wiecie dobrze, że nie zmienią się one nigdy i Wy zawsze we mnie znajdziecie dawnego przyjaciela i oddanego bra­ta Aleksandra“.

Nie miał okazji potwierdzić tych słów czy­nem. W dniu 13 marca 1881 r. bomba rzuco­na, gdy sankami wracał z przeglądu niedzielnej zmiany warty, oberwała mu obydwie nogi do kolan, rozerwała prawą rękę i zraniła twarz. Zmarł wkrótce z upływu krwi. Do Darmstadt nadeszła wiadomość tego samego dnia wieczo­rem. Pilny dworski telegram wręczono Aleksan­drowi Heskiemu w operze podczas przedstawie­nia „Latającego Holendra“ Wagnera. Natych­miast udał się do Petersburga. Zastał jeszcze trum­nę niezamkniętą, głowa cara zeszpecona raną była okryta woalem, obok leżały długie warko­cze wspaniałych ciemnych włosów księżnej Jurie- wskiej-Dołgoruki, które obcięła na znak rozpa­czy i żałoby.

Śmierć cara Aleksandra II pociągnęła za so­bą zasadnicze zmiany w życiu księcia Aleksan­dra Heskiego. Nowy car Aleksander III wyłą­cza go zupełnie z wielkiej polityki, nie wtajem­

nicza w żadne wydarzenia i nie korzysta z jego dobrych usług, brak również listów carowej, które tyle zawierały wiadomości o wydarze­niach na dworach europejskich. Skończyła się jego zakulisowa działalność mediacyjna.

Na uroczystości koronacyjne w 1883 r. udaje się do Moskwy wraz z księciem bułgarskim. Od­były się one z niebywałym przepychem, obcych książąt zjechało się około sześćdziesięciu. Z ol­brzymiego skarbca carów wydobyto wspaniała klejnoty koronne, na koronie cara lśniło sześć­dziesiąt wielkich i prawie pięć tysięcy mniej­szych brylantów, wśród nich pięćdziesiąt olbrzy­mich pereł. Berło przykuwało wzrok olbrzymim brylantem, słynnym Kohinorem, który kiedyś tkwił w oku złotego lwa, strzegącego tronu wiel­kiego mogoła w Delhi, i wpadł w ręce wojsk angielskich, gdy w 1788 r. zdobyły indyjską sto­licę. Żona arcyksięcia Karola Ludwika Habsbur­ga, reprezentująca na koronacji cesarza Fran­ciszka Józefa, otrzymała, by nie razić skrom­nością przy takim przepychu, klejnoty koronne cesarzowej austriackiej oraz co wspanialszą bi­żuterię cesarskiej rodziny.

W orszaku koronacyjnym udającym .się na Kreml książę Heski, jako rodzony wuj cara, je- dzie w najbliższym jego orszaku, zaraz po księ­ciu Edinburg, szwagrze cara, i carewiczu Mi­kołaju. Niebawem rozluźnienie zażyłości z ro­dziną carską staje się ogólnie widoczne.

Na balu galowym w dniu 28 maja jako tan­cerki przydziela mu się damy niżej szeregowa­ne w dworskiej hierarchii, a co gorsza, zarówno on, jak i książę bułgarski nie są proszeni na ko-

lację rodzinną do carowej. Daje upust swemu rozżaleniu i zastrzega się, że nigdy już nie ujrzą go na dworskich uroczystościach w Rosji. Był w istocie wówczas po raz ostatni w państwie carów.

Jeszcze gorzej ułożyły się stosunki z księciem bułgarskim. Nie przeforsowawszy swego czasu w Petersburgu rozszerzenia swych uprawnień, potrafił je uzyskać od nowo wybranego, przy­chylnego mu Sobranija bułgarskiego. Nie umiał natomiast ułożyć swej współpracy z oficerami rosyjskimi, oddelegowanymi na służbę w Buł­garii. Ciągłe ich skargi i żale na władcę bułgar­skiego, poczynającego sobie zbyt samowolnie i nieraz jawnie wbrew interesom Rosji, jątrzą cara Aleksandra III. Niebawem dochodzi do otwartych niesnasek. Rosyjski pułkownik Tim- mler, który kierował bułgarskim ministerstwem wojny, przy toaście wzniesionym na jakimś bankiecie za zdrowie panującego księcia zamiast wychylić, ostentacyjnie odsunął kieliszek. Po ban­kiecie książę Aleksander oświadczył mu, że wi­nien w ciągu czterdziestu ośmiu godzin prze­kroczyć granicę, inaczej będzie pociągnięty pod sąd wojenny. Otrzymał na to wyzywającą od­powiedź: „Być przegnanym przez Waszą Wy­sokość, książę, jest w Rosji najlepszą rekomen­dacją“. Na żądanie Aleksandra car odwołał wprawdzie pułkownika Timmlera, lecz wysła­nie następcy przeciąga się bardzo. Wreszcie ksią­żę jedzie do Petersburga. Nie wykazał zdolności mediacyjnych, zepsuł sobie stosunki z ministrem spraw zagranicznych Giersem. Po długich stara­niach uzyskał delegowanie do Bułgarii dwóch

rosyjskich generałów na stanowiska ministra wojny i spraw wewnętrznych. Również z nimi nie ułożyły się stosunki. W Petersburgu zaczy­nają księcia Aleksandra bułgarskiego uważać za ukrytego wroga Rosji, listy cara do niego są co­raz bardziej oficjalne i suche, początkowo pisał do niego „Kochany Kuzynie“ i Kończył z „szcze­rze serdecznymi uczuciami“, później już tylko „Wasza Wysokość“, zginęło również słówko „serdecznie“.

Sytuacja staje się coraz bardziej naprężona, trzej oddani Aleksandrowi adiutanci, oficerowie rosyjscy, otrzymują rozkaz powrócenia do Rosji w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Jednego z nich Aleksander zamierzał mianować minist­rem wojny, czemu się jawnie sprzeciwił poseł ro­syjski w Sofii. Aleksander powoli zastępuje ro­syjskich oficerów bułgarskimi, co jest źle wi­dziane nad Newą, zwłaszcza gdy wpłynął na Sobranije, aby zwolniono wszystkich oficerów rosyjskich niższych stopni.

Ma poparcie dworów: angielskiego, austriac­ko-węgierskiego i tureckiego, natomiast niemiec­ki jawnie dezaprobuje jego politykę, w szczegól­ności Bismarck nie życzy sobie ewentualnego na tym tle pogorszenia stosunków z Rosją. Gdy Aleksander Bułgarski w czasie jednej ze swych podróży do Niemiec był przyjęty na audiencji przez cesarza Wilhelma I w Berlinie, ten ma dla niego wiele słów krytyki. Między innymi zwra­ca mu uwagę, że w listach do cara nie zachowy­wał należnej monarsze atencji. Aleksander za­przecza twierdząc, że we wszystkich urzędo­wych listach ściśle trzyma się wymaganych form,

jedynie w listach prywatnych pisał jak kuzyn do kuzyna. „Kuzyn, kuzyn — brzmi poiryto­wana odpowiedź cesarza Niemiec — cesarz jest cesarzem, mój własny syn pisząc do mnie koń­czy list słowami najniższy poddany“. Na za­kończenie cesarz daje mu radę, aby pogodził się z dworem rosyjskim. Bismarck stawia sprawę jeszcze otwarciej. Oświadcza, że Niemcy pragną pokoju z Rosją i nie poprą nikogo, kto temu stanie na przeszkodzie, w Bułgarii zaś, która Niemiec nie interesuje, książę może się utrzymać tylko przy poparciu rosyjskim. Krytykuje jego posunięcia polityczne, robi mu ostry zarzut z powodu utworzenia orderu bułgarskiego, do czego jako suzeren nie miał prawa.

Aleksandrowi, który czuł się przede wszyst­kim księciem niemieckim, trudno było pogodzić się z tak jawnym dezawuowaniem jego planów przez dwór berliński. Nagle wydaje się, że los szykuje mu odmianę, niespodziewana szansa otwiera się w domu następcy tronu Fryderyka Wilhelma. Żona jego, księżna Wiktoria, najstar­sza córka królowej angielskiej Wiktorii, jest matką trzech córek. Najstarsza z nich, również Wiktoria, zwana Vicky, nie bardzo ładna, wcho­dzi powoli w wiek małżeński, kończy lat sie­demnaście. Matka wśród ewentualnych kandy­datów do ręki córki od dawna zwróciła uwagę na pięknego Battenberga, pod którego urokiem córka zostawała jeszcze za czasów jego służby w poczdamskim pułku Gardes du Corps. Obec­nie następczyni tronu forsuje swój małżeński projekt, zyskuje poparcie męża i chociaż oboje zdają sobie sprawę, że małżeństwo musi napot­

kać na największe sprzeciwy Rosji i najbardziej wrogo nastawić Bismarcka, węszącego w tym intrygi dworu angielskiego, dochodzi do pota­jemnych zaręczyn córki z księciem bułgarskim. Zaręczyny mają na razie by<£ zachowane w naj­ściślejszej tajemnicy, książę Aleksander obowią­zuje się nie wspomnieć o nich nawet ojcu. W po­lityce Niemiec decydował jednak Bismarck, ak­cje księcia bułgarskiego na dworze berlińskim stały zatem bardzo nisko i plany małżeńskie wbrew kanclerzowi nie miały de facto żadnych szans.

Rozluźnienie stosunków z dworem carskim przeżywali bardzo głęboko wszyscy członkowie rodziny Battenberg, dążący niezachwianie do za­jęcia poczesnego miejsca w kręgu monarchów europejskich. Zażyłość z dworem carskim była dotychczas ostoją tych dążeń. Nieoczekiwanie otwiera się nowa droga. Najstarszy Battenberg, książę Ludwik, zaręczył się ze swoją bratanicą Wiktorią, córką panującego księcia Heskiego Ludwika IV i Alicji, księżniczki Wielkiej Bry­tanii i Irlandii, a zatem wnuczką królowej Wik­torii. Na ślub ich w Darmstadt zjeżdża królowa angielska Wiktoria ze swoją najmłodszą, nieza­mężną jeszcze córką Beatrycze, przybywa an­gielski następca tronu książę Walii z małżonką, rosyjski wielki książę Sergiusz, zaręczony z księż­niczką Elżbietą Heską, siostrą panny młodej. Przyjeżdża również Aleksander książę bułgarski. W Darmstadt podczas uroczystości ślubnych zdradza ojcu, że już przed rokiem w ścisłej ta­jemnicy, lecz z wiedzą jej rodziców zaręczył się z księżniczką Wiktorią Pruską. Księżnę Julię Bat-

tenberg, której tak często w życiu przypominano jej własny morganatyczny związek, rozpiera du­ma. Synowie jej sięgają po żony z największymi koligacjami, nie darmo królową Wiktorię nazy­wają matką i babką europejskich monarchów. Obie narzeczone są jej wnuczkami.

Plany małżeńskie księżniczki Wiktorii Prus­kiej zyskują aprobatę królowej Wiktorii. Sądzi, że małżeństwo to zbliży księcia bułgarskiego do Anglii i oddali od Rosji. Gdy stary cesarz Wil­helm I dowiaduje się o planach małżeńskich swojej synowej, jako szef domu Hohenzollernów i cesarz Niemiec zabrania wnuczce spotkać się z księciem Aleksandrem, który zatrzymał się w Berlinie w drodze powrotnej ze ślubu brata. Wtedy wdaje się w sprawę przybyły również do Berlina książę Walii i pośredniczy w tajemnym spotkaniu młodych w Poczdamie. Wśród łez wy­wołanych piętrzącymi się trudnościami obiecują sobie wierność i , wieczną miłość. Planowanego małżeństwa nie dało się ukryć, niebawem mówi

o nim cała dworska societa Berlina.

Głos zabrał też wszechwładny kanclerz Bis­marck. Oświadcza on Aleksandrowi Bułgarskie­mu, że zamierzone małżeństwo krzyżuje jego po­litykę i nigdy, dopóki jest kanclerzem, nie może się na nie zgodzić, przekonany zaś jest, że żaden inny kanclerz na jego miejscu nie mógłby tego małżeństwa zaakceptować. Wszystko to przed­stawił również cesarzowi dodając, że sprawa miałaby inny aspekt, gdyby książę Aleksander zrezygnował z tronu bułgarskiego, a cesarz nie­miecki wyraził zgodę na małżeństwo swej wnu­czki z generałem księciem Battenbergiem. On

jako kanclerz nie sprzeciwiałby się wówczas związkowi. Gdy prasa dowiedziała się o mał­żeńskich projektach i zamieściła krótką o nich wzmiankę, Bismarck zacietrzewił się i głośno napiętnował całą sprawę jako intrygę królo­wej angielskiej, która pragnie wbić klin w przy­jaźń niemiecko-rosyjską, oraz przeklinał jej cór­kę, następczynię tronu niemieckiego, że spowo­dowała przyjazd księcia Aleksandra Bułgarskie­go. Przyznawał mu zresztą, że po matce odzie­dziczył „piękność, brawurę i skłonność do in­tryg, właściwe polskiej nacji“.

W rodzinie cesarskiej tworzą się wyraźnie dwa obozy. Następca tronu oraz jego żona popierają z wszech miar projekt małżeński, cesarz niemiec­ki oraz obydwaj synowie następcy tronu, książę Wilhelm (późniejszy cesarz Wilhelm II) i książę Henryk, zwalczają go jak najostrzej. Cesarz Wilhelm I odstępuje od przestrzeganego zwy­czaju urządzania oficjalnego diner dla monar­chy, który zawitał do Berlina, i księciu bułgar­skiemu go nie urządza. Ma to być widomym dowodem jego negatywnego stosunku do Batten- berga. Wówczas, rzecz niezwykła, o której roz­prawia się szeroko, diner urządza następca tronu. Nie poproszono na nie wprawdzie dam, lecz za to cały korpus dyplomatyczny. Podczas diner następca tronu wychylił, co prawda w sposób dyskretny, kielich za zdrowie księcia bułgarskie­go, przy czym cicho wzniósł toast: „Pionierowi kultury niemieckiej na wschodzie“. Siedzący po drugiej stronie księcia podsekretarz stanu w mi­nisterstwie spraw zagranicznych hr. Hatzfeld zauważył: „Całe szczęście, że tego nikt nie sły­

szał“. Po diner następczyni tronu znalazła sto­sowną chwilę, aby księciu potajemnie ofiarować złoty medalion z miniaturką córki i jej włosami.

Bismarck wykorzystał wrogie do Battenberga nastawienie księcia Wilhelma i spowodował, że na uroczystość pełnoletności carewicza Mikołaja nie pojechał nad Newę, jak by wypadało, nie­miecki następca tronu Fryderyk Wilhelm, lecz właśnie syn jego. Udzielił młodemu księciu Wil­helmowi dokładnych instńikcji, jak się ma za­chować wobec cara, aby go „uspokoić co do Buł­garii“. Książę Wilhelm w rozmowie z carem dezawuuje też zupełnie księcia bułgarskiego, oświadcza, że nie może być mowy o projekto­wanym małżeństwie i oziębieniu przez to sto­sunków Niemiec z Rosją. Gdy car podkreśla swoje niezadowolenie z postępowania i polityki Aleksandra i zaznacza, że „nie zostanie już dłu­go tam na dole“, książę Wilhelm odpowiada, że „zapewne nie byłoby to żadne straszne nieszczę­ście“. Car jest rozrzewniony stanowiskiem go­ścia, wpada w świetny humor i proponuje mło­demu księciu Wilhelmowi bruderszaft.

Książę Wilhelm po powrocie do Berlina pozo­staje nadal pod urokiem cara i w listach do Petersburga donosi mu nawet o drobnych zaj­ściach na dworze niemieckim, nie waha się też oczerniać, bo trudno użyć innego słowa, swych rodziców. Tak na przykład w liście z 19 czerwca

1884 r. między innymi pisze:

Dzisiaj usłyszałem z ust mego ojca nie bardzo uspokajające rzeczy. Prowadziliśmy rozmowę

o garnizonie w Petersburgu, sprawach wojsko­wych etc., wreszcie na temat różnych politycz­

nych osobistości, również księcia bułgarskiego, odnośnie którego zauważyłem, że nie jest w tej chwili w Rosji bardzo popularny. Na to nastąpił nagły wybuch mego ojca, który w zupełnie nie­wiarygodny sposób rozwodził się o rządzie ro­syjskim i jego pozbawionym czci traktowaniu tego znakomitego (!) monarchy. On (papa) obrzu­cił rząd wyrazami: kłamstwo, zdrada etc., wre­szcie nie ma tak mocnego określenia, jakiego by nie użył, aby odmalować rząd w czarnych bar­wach.

Na próżno próbowałem odbić wszystkie te ciosy i wykazać, że według mego rozumienia sprawa się inaczej przedstawia, a słowo „kłamać“ nie jest wyrazem, na który mógłbym zezwolić w odniesieniu do Ciebie i Twego rządu. Na to nazwał mnie zrusyfikowanym rusofilem, które­mu przewrócono w głowie. Pan Bóg jeden wie, co jeszcze. Potem naszkicował mi, w jaki sposób należałoby u nas robić politykę. Był to niewy­powiedziany galimatias, ukoronowany twier­dzeniem, że książę bułgarski został przez Bea- consfielda i wielkie mocarstwa tam umieszczony, aby Wam zagrozić! i nie pozwolić Wam posu­nąć się dalej do Turcji! Wielki Boże, powiedzia­łem, przecież otrzymał pieniądze, urzędników i rosyjskich oficerów, w jaki sposób może za­grozić Rosji Rosjanami? Na to nowa eksplozja, że nie znam się nic na polityce, niczego nie rozu­miem, lecz on się lepiej wyznaje, bo czytał, co książę Tobie pisał, i że on ma rację. Jednym sło­wem, Kochany Kuzynie, książę bułgarski — by fair means and fuli — owinął sobie moją matkę naokoło palca i tym samym naturalnie także

ojca... Lecz ci Anglicy mnie nie wzięli w ra­chubę...“

W innym zaś liście ten przyszły władca Niem­ców pisał:

Za kilka dni będziemy tu oglądać księcia Walii, wcale się nie zachwycamy tą nieoczeki­waną postacią — przepraszam, jest to Twój szwagier — ze swoim fałszywym i intryganckim charakterem będzie niewątpliwie usiłował tu i ówdzie poprzeć sprawę Bułgara, którego Allah oby zesłał do piekieł, jak mówią Turcy, bądź też troszkę uprawiać z damami zakulisową politykę. Zrobię, co będę mógł, aby roztoczyć nad nimi nadzór, lecz człowiek nie może dojrzeć wszyst­kiego“.

Inaczej odnosi się do całej sprawy dwór wie­deński. Tutaj bynajmniej nie mają zamiaru po­zostawić Bułgarii swojemu losowi i chcą udzie­lić Aleksandrowi pewnego poparcia. Oświad­czono mu to, gdy po niefortunnym pobycie w Berlinie w drodze powrotnej do Bułgarii za­trzymał się w Wiedniu. Minister spraw zagra­nicznych hrabia Kalnoky w długiej rozmowie z ambasadorem niemieckim księciem Reuss prosił

o przedstawienie obaw rządu austro-węgierskie- go co do polityki Niemiec wobec Bułgarii. Am­basador Reuss w swym raporcie przesłanym z tej rozmowy do Berlina między innymi przytaczał słowa hr. Kalnoky, który twierdził, że choć nie można księcia bułgarskiego stawiać za wzór, nie należy go pozbawiać wszelkiej pomocy. Bismarck swoim zwyczajem raport upstrzył na marginesie uwagami i przy słowach „pozbawiać wszelkiej

pomocy“ dopisał: „A dlaczegożby nie“, przy słowie „wzór“ zaś —„Polack!“ z wykrzykni­kiem, które to słowo jak wiadomo w języku nie­mieckim i ustach arystokraty ma najbardziej obraźliwy wydźwięk. Bismarcka znowu ponio­sła pruska nienawiść do Polaków.

W odpowiedzi przesłanej ambasadorowi księ­ciu Reuss szczwany Bismarck między inny­mi pisał o Battenbergu: „Pan ten jest dla mnie dowodem, jak niewielka ilość polskiej krwi, która w nim płynie, dominuje nad obfitszą nie­miecką, którą ma po swoich nie-polskich przod­kach różnego rodzaju“. Dodaje, że radził mu, aby stanowisko, które zawdzięcza cesarzowi Aleksandrowi II, „sprzedał Aleksandrowi III za możliwie wysoką cenę“. Zlecał zaś ambasado­rowi, aby w dyskretny sposób przeciwdziałał sympatiom, jakie dla księcia bułgarskiego zdają się żywić miarodajne koła wiedeńskie, przy czym wyrażał przypuszczenie, że ma to miejsce wsku­tek polskich i angielskich wpływów.

W jednej z późniejszych instrukcji dla amba­sadora księcia Reuss kanclerz Bismarck w ocenie intencji przypisywanych księciu bułgarskiemu dał się jeszcze bardziej ponieść swej nienawiści do niego, skoro pisał: „Ogarniającemu całą Eu­ropę sprzysiężeniu polskiemu, dążącemu do wielkich wojen i zamieszek, skierowanemu prze­ciwko pokojowi i ustrojowi monarchistycznemu, afilowany jest moim zdaniem również książę bułgarski, wobec czego nie mam do niego zaufa­nia ani też powodu, aby go popierać“.

Podobnie oceniał zresztą Aleksandra Batten- berga rosyjski minister spraw zagranicznych

Giers, nazywając go „komediantem, który nie zapiera się swej polskiej matki“.

Książę Aleksander tymczasem wróciwszy do swego państwa przekonał się, że przeciwnicy chwytają się każdej intrygi, byle tylko dyskre­dytować go w oczach Bułgarów i Europy. Jesz­cze zanim powrócił do Bułgarii, przesłano z Ber­lina poprzez „Agence Havas“ do Sofii telegrafi­czną wiadomość, że książę oświadczył się o rękę pruskiej księżniczki Wiktorii, otrzymał jednak odpowiedź odmowną od niemieckiego cesarza, gdyż nie cieszy się u niego dobrą opinią. Z kół rosyjskich zaś szły wieści, że odmowa nastąpiła z powodu wenerycznej choroby księcia. Inni znów powiadali, że książę ku ogólnemu zdumie­niu w czasie pięciu lat panowania w Bułgarii nie zbliżył się do żadnej kobiety, a przyczyną tego są jego „tureckie“ upodobania, dla których swe­go czasu car był zmuszony odwołać adiutantów księcia. Plotki te godziły w niego tym bardziej, że w Bułgarii mężczyzna, który się usamodziel­niał, zakładał natychmiast rodzinę, jeśli się zaś nie żenił, uważano go za niemoralnego i nieho- norowego. Musiało to zachwiać pozycję księcia Aleksandra w oczach Bułgarów, nadto uniemoż­liwić mu zawarcie małżeństwa, a tym samym stworzenie dynastii i ugruntowanie tronu.

Wzburzony pisze do rodziców rozpaczliwe li­sty: „Nawet Wam wyrazić nie mogę, jak bardzo cierpię w tej sytuacji. Przeciwko takim środkom walki jestem bezbronny. Obrzucono mnie bło­tem w Europie i Bułgarii; czy nie byłoby mądrzej i bardziej honorowo ustąpić, póki można to zro­bić z honorem, zamiast czekać, aż wyrzucą mnie

oczernionego i zniesławionego. Kochany Papo — tak jak sprawy stoją, sądzę, że byłoby dobrze, gdybyś napisał do cara i otwarcie mu powie­dział, że nie mogę zostać w Bułgarii nie żeniąc się. Małżeństwa z arcyksiężniczką Marią Anto­niną poniechałem na wyraźne żądanie Rosji, a to z Vicky nie wychodzi z tych samych przy­czyn. Inny związek mi nie świta.

Może cesarz Aleksander oświadczy, gdy zo­baczy, że to poważne, iż nic nie ma przeciwko Vicky, wtedy wszystko może jeszcze się ułożyć, jeśli nie, to przynajmniej jeszcze czas ustąpić obecnie. Moje ustąpienie musiałbym uważać za wybawienie — żyć nadal w tak okropnych sto­sunkach jest zupełnie nie do pomyślenia... Sa­mych bolesnych rozczarowań i gorzkich do­świadczeń doznałem — rozdźwięk między cesa­rzem i mną jest nie do naprawienia, nienawidzę cesarza i nigdy nie zdołam mu zapomnieć, co mi uczynił... Jestem zupełnie złamany i cierpię stra­sznie pod brzemieniem tych stosunków. Dlacze­go Pan Bóg dopuścił do śmierci świętej pamięci cesarza? Z nim załamała się jedyna podpora me­go stanowiska“.

Książę Heski znał swego syna, wiedział, że nie można każdego jego słowa kłaść na wagę złota. Po nastrojach depresji następowały nagle wybuchy optymizmu i przysyłał depesze pełne najśmielszych nadziei. Tym razem sytuacja wy­dawała się być w istocie groźna.

Los uśmiechnął się jednak znowu rodzinie Bat- tenberg, tym razem także w Anglii, co zresztą pogłębiło niechęć Bismarcka do niej. Trzeci syn księżnej Julii, Henryk Battenberg, zaręczył się

z księżniczką Beatrycze, najmłodszą córką kró­lowej Wiktorii. Miała lat dwadzieścia siedem, nie pierwszej zatem była młodości, i podczas któ­rejś wizyty u siostry w Darmstadt zakochała się w równie urodziwym, jak obydwaj jego starsi bracia Battenbergu. Służył w feudalnym pułku huzarów w Bonn i był o dobry rok od niej młod­szy, zwano go ogólnie Liko. Królowa Wiktoria początkowo słyszeć nie chciała dla swej ostatniej ukochanej córki o zięciu z morganatyczną pla­mą w rodowodzie. Miała nadzieję, że to przelot­ny afekt. Księżniczka Beatrycze wysuwane trudności bardzo brała do serca, schudła, straciła apetyt, bolesny wyraz jej twarzy stał się powo­dem wielu plotek w całym dworskim towarzyst­wie, tyle że prasa była wówczas powściągliwa i nie rozpisywała się o sercowych sprawach bry­tyjskiej księżniczki. Nieliczne szczegóły można obecnie znaleźć w pamiętnikach i listach.

Wreszcie uczucie zwyciężyło. Królowa Wik­toria nie chce młodym stawiać dalszych prze­szkód, Henryk zawiadamia rodziców o swoim szczęściu listem tryskającym radością. Łatwo to zrozumieć, przecież najstarsza siostra jego na­rzeczonej, starsza od niej o siedemnaście lat Wik­toria, o której nieraz już tutaj była mowa, jest żoną niemieckiego następcy tronu Fryderyka Wilhelma, będzie on więc szwagrem przyszłego cesarza Niemiec Fryderyka Wilhelma III.

Gdy dwór angielski rozesłał oficjalne zawia­domienia o zaręczynach, reakcja dworu berliń­skiego była bardzo ostra i przykra. Cesarzowa Augusta pisze do królowej Wiktorii, że książę Henryk Battenberg ma podobno być małym i nic

nie znaczącym człowiekiem, nie zna go i nie pragnie tego rodzaju znajomości. Można sobie wyobrazić furię starej queen na tego rodzaju niegrzeczności ze strony pruskich krewnych. No­wemu wywyższeniu rodziny Battenberg dziwił się nawet książę bułgarski. Pisał do swych ro­dziców:

Nie można wprost docenić wagi zaręczyn Liko, z powodu których składam Wam z całego serca życzenia; jak ten chłopak to zrobił, aby rozpalić tak Beatrycze, pozostanie dla mnie za­gadką; bo przecież prawdę powiedziawszy Liko nie jest na równym z nią poziomie umysłowym. Dobrze zauważyłem, że tych dwoje na wiosnę słało sobie zakochane spojrzenia, lecz nie brałem tego poważnie, nigdy nie przypuszczałem bo­wiem, że queen wyrazi swą zgodę... Jak dziwne są jednak losy naszej rodziny! Jak też się to wszystko skończy“. Po czym przechodząc do spraw osobistych, pisze, że za pośrednictwem nie­mieckiej następczyni tronu otrzymał pierścionek i list od jej córki optymistyczny mimo wszelkie trudności. Ludwik mu pisał, że następczyni tro­nu pragnie podobno, aby abdykował i żenił się z Vicky; gdyby jemu wprost to zaproponowała, uczyniłby to chętnie, uważając takie rozwiąza­nie sprawy bułgarskiej za najlepsze, gdyż nikt nie wie, jak mu już wszystko ciąży i jak bardzo czuje się w Bułgarii osamotniony.

W lipcu 1885 r. Aleksander Heski jedzie do Londynu na ślub. Uroczystości weselne odbyły się z większą niż zazwyczaj pompą, chciano w ten sposób pokryć nierówność związku i przy­głuszyć liczne w Anglii głosy krytyki. Królowa

angielska wydając za mąż swą piątą i ostatnią córkę zauważyła, ze „chyba rzadko się zdarza­ło, aby przed ołtarzem klęczała para równie szczęśliwa“. Dwór berliński zignorował ślub, nie było mowy, aby następczyni tronu, nawet sama bez męża, mogła pojechać na uroczystości. Ce­sarz niemiecki Wilhelm I, żywy i nieopanowany w swych odruchach — kiedyś przecież aż srebrne serce kładł u nóg młodej Marii Battenberg — był również oczarowany urodą Henryka Battenber- ga. Gdy go kiedyś zobaczył na jakimś przyjęciu u ambasadora angielskiego w Berlinie, zwrócił się do niego: „Niech sobie pan zatka uszy“, po czym rzekł do obecnych: „Nie widziałem jeszcze nigdy piękniejszej rodziny jak ci Battenbergo- wie“. Teraz ma już dość tych urodziwych męż­czyzn, nie na rękę mu ten nowy ożenek z córką królowej angielskiej, podczas gdy on tak ostre założył veto przeciwko małżeństwu swojej wnuczki z Aleksandrem Battenbergiem.

Gdy Aleksander wrócił do Bułgarii, otrzymał niespodziewanie w Warnie dnia 18 września

1885 telegraficzną wiadomość z Philippopel, sto­licy Wschodniej Rumeliji, że ludność chwyciła za broń przeciwko Turkom i żąda połączenia z Bułgarią pod Aleksandrem jako władcą złą­czonego państwa. Aleksander postanawia nie pytając zainteresowanych mocarstw o zdanie, stanąć na czele ruchu. Depeszuje do Heiligen­berg: „Udaję się do Philippopel. Niech mi Bóg dopomoże“, na co otrzymuje depeszę ojca: „Przerażony w najwyższym stopniu, nie wierzę, aby obecna chwila miała być korzystna, niech Cię Pan Bóg ma w Swej pieczy“.

Cel wytknięty przez powstańców był właści­wie spełnieniem dawnych żądań Rosji, wysu­niętych w traktacie z San Stefano, które pod­czas Kongresu Berlińskiego udaremniły przede wszystkim Anglia i Austria, bojąc się wzrostu wpływu Rosji na Bałkanach. Teraz jednak sy­tuacja uległa zmianie. Książę bułgarski usiłuje prowadzić politykę niezależną w sprawach gos­podarczych. Gdy chodziło o budowę kolei, wziął jawnie stronę Austrii dając koncesję grupie au­striackich bankierów na linię uwzględniającą gospodarcze interesy Austrii. Wzrost jego wła­dzy nie byłby w Rosji mile widziany. Car daje się ponieść jawnej i głębokiej niechęci i rozkazuje wszystkim oficerom rosyjskim w armii bułgar­skiej podać się natychmiast do dymisji. Nie dość na tym, ponadto rozkazem dziennym z 5 listo­pada 1885 r. skreśla Aleksandra z listy oficerów armii rosyjskiej.

Ten ostatni krok wywołał żywą reakcję qtieen, która domagała się, aby książę Aleksander Hes­ki chwycił za pióro i napisał do cara jak wuj do siostrzeńca wytykając mu ostro niecny postępek. Książę Heski wzdraga się to zrobić, nie chce ją­trzyć jeszcze bardziej sytuacji. Położenie Ale­ksandra Bułgarskiego nie wydaje się łatwe, wzro­stu jego władzy obawia się również król Serbii Milan, który osiągnąwszy zgodę Austro-Wę- gier — Serbię traktują one jako sferę swych wpły­wów — wypowiada Bułgarii wojnę. Wszystkim w Europie wydaje się, że nadszedł kres Aleksan­dra Bułgarskiego. Jego bliscy drżą wprost o jego życie, Bismarck cieszy się, że król Milan wresz­cie ukróci znienawidzonego Battenberga, car pi-

sze do księcia Heskiego list, w którym tłumaczy powody zmuszające go do tak ostrych posunięć wobec jego syna. Wywodzi, że jego postępowa­nie spowodowało wojnę z sąsiadami, zajęcie tery­torium bułgarskiego, zagrożenie stolicy i nędzę ludu, a wszystko to — rezultaty nierozważnej polityki.

Tymczasem rozwój wypadków wkrótce za­dał kłam tym wszystkim pesymistom. Można by snadnie przypuszczać, że w Aleksandrze Batten­berg odezwała się krew Hauke’ów, dziada Mau­rycego i stryja Józefa. Pod jego wodzą armia bułgarska w bitwie pod Sliwmcą w dniach 19 do 21 listopada pobiła Serbów i w pościgu za nimi przekroczyła granicę. Przez Europę przechodzi powiew podziwu i sympatii dla dzielnego wład­cy bułgarskiego. Rodzice jego między innymi otrzymują depeszę od królowej angielskiej: „Bóg czuwał w swej łasce nad Waszym bohaterskim synem, Wasze serca przepełnione być muszą wdzięcznością, a ja mogę dodać, że również mo­je“. Książę Heski uważa teraz, że nadeszła odpo­wiednia chwila, aby carowi odpisać, co sądzi

0 skreśleniu Aleksandra z listy oficerów armii rosyjskiej. Nie dobiera słów, list można zrozu­mieć tylko jako zerwanie stosunków z siostrzeń­cem. W Berlinie Wiktoria matka i córka Vicky nie posiadają się z radości. Vicky jest niezmiernie dumna z swego narzeczonego i żałuje tylko, że nie może uciec, przywdziać męskiego stroju

1 z młodym księciem pójść na wojnę.

Entuzjazm ich dla Battenberga pogłębia jedynie niechęć okazywaną mu przez cesarza Wilhelma, młodego księcia Wilhelma i kanclerza

Bismarcka. Górę biorą nastroje przeciwko Bat- tenbergowi, nawet Austria na prośbę króla Mi­lana gotowa jest udzielić Serbom wojskowej pomocy. Aleksander Heski, który ze swego Heiligenberg czuwa nad synem i siedzi rozwój wypadków, na wiadomość o zamierzonej inter­wencji Austro-Węgier przesyła mu do Śliwnicy depeszę: „Błagam Cię, skoro tylko staniesz na terytorium serbskim, przyjmij zawieszenie broni nie posuwając się w głąb kraju“. Aleksander sto­suje się do tej rady. Pragnąc wykorzystać nową sytuację i załagodzić naprężone stosunki z carem przypomina w rozkazie do wojska, że wycho­wawcami zwycięskich żołnierzy bułgarskich byli oficerowie rosyjscy; chce przez to podkreślić ich zasługi w odniesionym zwycięstwie.

Rozwój wypadków w Bułgarii śledzi cała Europa z najwyższym zainteresowaniem. Gdy w dniu 22 sierpnia 1886 r. książę Aleksander Heski wraca z jakiegoś przyjęcia wieczornego do domu, żona z widocznym wzburzeniem i okrzy­kiem „Sandro prisonier (Sandro w niewoli)“ wrę­cza mu dodatek nadzwyczajny „Frankfurter Zeitung“ zawierający wiadomość, że w nocy z 20 na 21 sierpnia spiskowcy obezwładnili księ­cia bułgarskiego i zawlekli na statek, wywożąc w nieznanym kierunku. Następnie utworzyli rząd rewolucyjny wyraźnie prorosyjski.

Wiadomości nadchodzące z Bułgarii, a właści­wie brak dokładnych i pewnych wiadomości, nie­pokoją nie tylko najbliższą rodzinę Sandra. Ży­we zainteresowanie losem bohaterskiego księcia przejawiają w Berlinie następca tronu i jego ro-

dżina, w Anglii zaś królowa Wiktoria, przeby­wająca w swej letniej rezydencji Balmoral.

Książę Heski depeszuje do wszystkich mini­sterstw spraw zagranicznych z prośbą o powia­domienie, czy mają jakieś wiadomości o miejscu pobytu syna. Znikąd nic pewnego. Król Karol Rumuński odpowiada mu z Castell Pelesz, że „wszelkie usiłowania nawiązania kontaktu z San­drem nie dały rezultatu... Połączenie z Sofią jest przerwane, my pełni serdecznego współczucia i boleśnie dotknięci wydarzeniem — Karol“.

Takie wiadomości nie mogą przyczynić się do uspokojenia rodziny w Darmstadt; w Sofii u bra­ta z wizytą znajdował się najmłodszy Battenberg, Franciszek Józef.

Pierwsza pomyślna depesza nadchodzi do Darmstadt od księcia Henryka z Balmoral; „Właśnie nadeszła wiadomość, że w Sofii kontr­demonstracje i Aleksander ogłoszony znowu księ­ciem’“. Potwierdza ją wkrótce między innymi depesza króla Karola: „Statek przypłynął o szó­stej wieczorem do Reni... W Sofii rząd rewolu­cyjny upadł, cały kraj za Sandrem, niech Bóg dopomoże...“

W Balmoral tymczasem, dokąd ostatnie wia­domości jeszcze nie dotarły, królowa angielska według jej własnych słów jest przerażona — „horrified". Królowa Wiktoria znana była ze swoich uczuć rodzinnych, potajemnego narzeczo­nego berlińskiej wnuczki, tego „kochanego, dziel­nego, tak srogo doświadczonego, heroicznego, szlachetnego, młodego suwerena Bułgarii“, trak­tuje już jako członka rodziny. Poleca więc swo­im ministrom, aby występowali z należnym

naciskiem i odpowiednio energicznie, skoro „utracono obecnie jednego z najdzielniejszych i najmędrszych monarchów na kontynencie, któ­ry ponadto jest wiernym przyjacielem Anglii“.

Ludwik Battenberg, zaopatrzony przez nią w duże środki pieniężne, wraz z żoną, która uparła mu się towarzyszyć, wyrusza niezwłocz­nie na poszukiwanie brata, aby mu pomóc radą i czynem.

Wreszcie po czterech dniach, 25 sierpnia po południu, nadchodzi do Heiligenberg depesza przesłana już osobiście przez uwolnionego księ­cia: „Zostałem dzisiaj jako jeniec przekazany posterunkowi rosyjskiej żandarmerii w Reni. Na rozkaz Petersburga uwolniony, udaję się przez... Lwów do Wrocławia, skąd przekażę dalsze wie­ści... jestem zupełnie złamany niewymownymi cierpieniami, jakich doznałem“.

Książę Aleksander Heski, który z Heiligen­berg koordynuje rodzinną akcję ratowniczą, po­leca synowi Ludwikowi udać się niezwłocznie do Wrocławia i tam poinformować Sandro o nie­znanym mu rozwoju wypadków w Sofii, gdzie nowy rząd bułgarski w istocie domaga się powro­tu ich księcia.

Następnego dnia, 26 sierpnia o godzinie 11 wieczorem, zjawia się w Heiligenberg u księcia Heskiego gość zupełnie nieoczekiwany. Jest nim lekarz, profesor dr Langenbuch, sekretny wy­słannik niemieckiej następczyni tronu Wiktorii. W czasie ostatniej wojny bułgarsko-serbskiej był on wysłany przez berliński Czerwony Krzyż do Sofii i zyskał wielkie względy u księcia Aleksan­dra Bułgarskiego, który pragnął go, wprawdzie

bezskutecznie, zatrzymać na stałe w Bułgarii. Dr Langenbuch, zachowując swoją misję w naj­głębszej tajemnicy, oświadcza zdumionemu księ­ciu Heskiemu, że jeden z książąt Dołgorukich wyjedzie w dniu 27 sierpnia do Sofii, wydelego­wany przez cara, i stanie na czele rządu. Następ­czyni tronu żąda wobec tego stanowczo, aby książę Aleksander Bułgarski niezwłocznie powró­cił do Bułgarii i ubiegł Dołgorukiego. Nadto dr Langenbuch twierdzi, jakoby cesarz Wilhelm I wskutek rozpaczy wnuczki Vicky zrewidował swoje stanowisko w sprawie małżeństwa, nawet kanclerz Bismarck miał się okazać bardziej ustęp­liwy.

Jak dowiódł przebieg wypadków, nie od­powiadało to prawdzie, lecz Aleksander Heski przyjął miłe dla jego syna wiadomości chętnym uchem. Gdy do tego nadszedł jeszcze pilny urgens Henryka Battenberga, aby Sandro dla opanowania sytuacji spieszył do Bułgarii, książę Heski wśród nocy budzi urzędników poczto­wych i depeszuje do komenderującego generała we Lwowie księcia Wilhelma Wirtemberskiego: „Upraszam Cię, abyś zechciał mego syna w moim imieniu wezwać do spiesznego powrotu do Buł­garii na skutek bardzo ważnych i miarodajnych wieści (przez dra Langenbuch). Proszę dodać, że dr L. przybył do nas“. Również królowa angiel­ska depeszowała do księcia Ludwika, aby swego brata dla utrzymania pokoju Europy skłonił do najspieszniejszego powrotu.

Gdy książę bułgarski dotarł do Lwowa, gdzie spotkały go owacje ze strony publiczności, a ksią­żę Wirtemberski zaprosił na obiad, wahał się po-

czątkowo, co czynić. Nie wyjaśniła sytuacji de­pesza, jaka nadeszła w godzinach wieczornych z Balmorału, gdyż treść była zupełnie zniekształ­cona, jedynie podpis „gra.ndma.ma" pozwalał się domyślać, że zawiera zalecenia starej queen. Gdy następnego dnia rano przybył do Lwowa Ludwik Battenberg, pierwszą jego czynnością było wy­słanie telegramu do Balmoral, potwierdzającego nadejście depeszy, której jednak nie można od- cyfrować, zawierającego zatem prośbę o zawoa- lowane podanie treści. Nadeszła nowa depesza, tym razem bez podpisu, lecz za to czytelna: „Sens depeszy: zaklinam-śpieszny powrót wobec prawdziwych uczuć ludu“.

Pod wpływem tych wiadomości i namowy Ludwika, który wręczył mu większą sumę pie­niędzy, Aleksander zdecydował się na niezwłocz­ny powrót. 28 sierpnia rano depeszował do ojca: „Jadę do Bułgarii, dokąd przybędę jutro rano. Niech mi Bóg pomoże“. Przecenił jednak swoje siły. Ogólnie zwraca uwagę jego mizerny wy­gląd i przygnębienie, choć jest entuzjastycznie witany. Konsul rosyjski w Rustszuk zdołał go przekonać, że sprzysiężenie przeciwko niemu poparło co najmniej dwie trzecie ludności, brała zas w nim udział większość oficerów. Skłonił go też do wysłania carowi depeszy tłumaczącej po­wody powrotu. Znalazł się w niej niepotrzebny passus: „Od Rosji otrzymałem moją koronę, je­stem gotów złożyć ją w ręce cara“, chociaż wła­śnie z takiego sformułowania byli bardzo dumni zarówno Aleksander, jak i Ludwik, który mu pomagał ułożyć depeszę. Nie zdali egzaminu z politycznego wyrobienia, car wykorzystał nie­

opatrzne słowa. Oddepeszował: „Nie godzę się na powrót, którego złe skutki przewiduję. Wasza "Wysokość powinna teraz wiedzieć, co czynić na­leży“. Nie dość na tym, wymianę depesz ogło­szono w rosyjskim „Dzienniku Urzędowym“.

Książę Aleksander Bułgarski okazał talent organizatorski i wojskowy, do męża stanu w trudnych warunkach nowo powstającego pań­stwa wyraźnie nie dorósł. Niewybaczalne zadra­żnienie stosunków | carem i jego doradcami było tego niezbitym dowodem, świadczyła też o tym nieopatrzna depesza. Ojciec smutnie zanotował w swym dzienniku: „Depesza była wielkim poli­tycznym błędem, kompromituje go wobec zwo­lenników w Bułgarii i podżega nieprzyjaciół do nowych zamachów. Teraz pozostaje tylko pręd­kie, możliwie honorowe ustąpienie“. Synowi zaś, oburzonemu na dany mu „policzek“, depeszu­je: „Odpowiedź cesarza i jej opublikowanie jest oburzające, pozostawia wybór między nowymi rosyj.skimi zamachami a dobrowolną abdykcją“. Również na dworze niemieckiego następcy tronu zrozumiano, że nie ma innego wyjścia niż abdy­kacja. Za pośrednictwem dra Langenbucha suge­rują Aleksandrowi Heskiemu, aby poprosił kan­clerza Bismarcka o wyjednanie u cara dobrego traktowania zwolenników swego syna w Bułgarii po jego wyjeździe. Tę prośbę kanclerz Bismarck spełnił niezwłocznie, wyczuwa się, z jakim zado­woleniem przyjął skreślenie Battenberga z sza­chownicy europejskich rozgrywek politycznych.

Aleksander Bułgarski wraca do Sofii z powzię­tą jeszcze w drodze decyzją abdykowania. Brak przedstawicieli dyplomatycznych Rosji

i Niemiec przy powitaniu dowodzi, że nie ma in­nego wyjścia. Dnia 9 września 1886 r. opuszcza Sofię i wraca do Niemiec. Jeszcze w Sofii otrzy­mał depeszę Bismarcka: „Gdyby Wasza Wyso­kość zamierzała wrócić do Niemiec, cesarz nie mógłby Panu udzielić audiencji, gdyż prasa opo­zycyjna w Niemczech w sposób niepohamowa­ny zaatakowała politykę cesarza". Zrozumiał, że w Bismarcku ma nadal nieprzebłaganego wro­ga, nie udobruchało go złożenie korony bułgar­skiej. Kamieniem obrazy pozostał projekt matry­monialny. Ale zarówno następczyni tronu, jak jej zakochana córka nie miały zamiaru zrezygno­wać, chociaż uroczy Sandro znalazł się w takim impasie.

Aleksander osiadł w Heiligenberg, sytuacja jego była beznadziejna, nie posiadał majątku ani stanowiska, również położenie jego rodziny nie przedstawiało się różowo. Z dworem rosyjskim nastąpiło de facto zerwanie stosunków, cesarz niemiecki jest im także niechętny, nie ma już

o tym mowy, aby ktoś zapragnął skorzystać z mediatorskich usług księcia Aleksandra Heskie­go. Zapewnione kariery mają Ludwik i Henryk Battenbergowie w Anglii, lecz dla ich rodziny w Niemczech stara queen też nic w tym układzie stosunków nie wymyśli.

Smutno zaczął się nowy rok 1887. W listach armii niemieckiej, gdzie Aleksander Battenberg figurował a la suite dwóch pułków, skreślono mu tytuł „Książęca Wysokość“. Niemiecki następca tronu zawiadomił księcia Heskiego, że jego sta­rania o pozostawienie Aleksandrowi dawnej ty- tulatury udaremnił kanclerz Bismarck. Małym

promykiem nadziei jest wiadomość przekazana z dworu następcy tronu za pośrednictwem mar­szałka hr. Radolińskiego, że „tutaj“ ufa się w do­bre ułożenie przyszłego życia. Car Aleksander III natomiast zwrócił się listem z 16 stycznia 1887 r. do cesarza Wilhelma I z prośbą, aby jako naj­wyższy suweren książąt niemieckich wymógł na Aleksandrze Battenberg pełną rezygnację z ewen­tualnego powrotu do Bułgarii. Wilhelm I prośbę zaakceptował, nawet jak by tłumaczył się, że dał mu swego czasu szarżę w armii niemieckiej mimo „związków i błędów rodziny jego matki w Pol­sce“, gdyż mniemał w ten sposób odznaczyć krewnego i przyjaciela cesarskiego dworu rosyj­skiego.

Podczas gdy car i cesarz niemiecki, a raczej Bismarck, bo Wilhelm I realizował tu polityczną linię wszechwładnego kanclerza, zgodną rozwi­jali działalność, aby raz na zawsze księciu Ale­ksandrowi Battenberg zamknąć drogę powrotu do Bułgarii, niemiecka następczyni tronu księżna Wiktoria nie myślała zrezygnować z raz powzię­tego planu. Nadal poruszała wszystkie sprężyny, aby potajemne narzeczeństwo wreszcie przypie­czętować głośnym ślubem. Pragnęła go może na­wet bardziej niż córka. Nie chodziło tu już tylko

o spełnienie zamysłów osobistych, lecz o poli­tyczną rozgrywkę ze znienawidzonym kancle­rzem, o rozluźnienie związków z Rosją i zbliże­nie Niemiec do Anglii. Wpływy księżnej Wikto­rii wzrosną niebawem, skoro tylko mąż jej Fryderyk Wilhelm zasiądzie na tronie. Cesarz Wilhelm I przekroczył dziewięćdziesiątkę i trze­ba było się liczyć lada dzień z jego śmiercią.

Przyszłość nie zarysowywała się dla niej jednak różowo. Następca tronu był ciężko chory, w krtani utworzyło się nabrzmienie, szereg leka­rzy podejrzewało, że to rak, czemu znów żywo przeczył sławny lekarz angielski Mackenzie, spe­cjalnie sprowadzony do Berlina. Jemu powierzo­no leczenie Fryderyka Wilhelma.

Książę Aleksander Battenberg, bo tak go ofi­cjalnie znów nazywano po rezygnacji z tronu bułgarskiego, uważał się nadal za związanego słowem danym pruskiej księżniczce w odmiennej zupełnie sytuacji, aż do czasu, póki matka jej, księżna Wiktoria, go zeń nie zwolni. Rycerski Aleksander dochowywał wiary mimo ponownie wyrażony sprzeciw cesarza Wilhelma I, jego su- werena. Słowa danego nie złamał, chociaż serce jego wybrało inną, pokochał gorącym uczuciem primadonnę opery w Darmstadt, Joannę Loisin- ger. Była córką sekretarza pewnego austriackiego generała, kolegi księcia Aleksandra Heskiego z okresu wspólnej ich służby w włoskich pro­wincjach okupowanych przez Austro-Węgry. Generał ten trzymał do chrztu córkę swego sekre­tarza, a gdy wyrosła na skończoną piękność i pragnęła zrobić karierę, głos zaś miała cudow­ny, ojciec chrzestny chciał swej chrzestnej córce ułatwić ciernistą drogę śpiewaczki operowej. Przy poparciu Aleksandra Heskiego umieścił młodziutką adeptkę Polihymnii w dworskiej operze w Darmstadt. Gdy po powrocie z Buł­garii na cześć Aleksandra Battenberga dano w operze przedstawienie, na którym publiczność uczciła go entuzjastycznym powitaniem i okrzy­kami „Niech żyje bohater spod Śliwnicy“, z miej­

sca zakochał się w pięknej, śpiewaczce. Podko- chiwał się w niej jego najmłodszy brat Franciszek Józef, podkochiwał się też liczący pod pięćdzie­siątkę wielki książę Heski Ludwik IV. Wszyscy trzej nie opuszczali żadnej opery, w której śpie­wała, zazwyczaj nawet na próbach siedzieli w głębi książęcej loży. Gdy panna Loisinger śpie­wała rolę Violetty w „Traviacie“, wystawionej w Darmstadt po raz pierwszy w styczniu 1888 r., zakwestionowała podczas prób dekorację aktu III, twierdząc, że wśród takich mebli trudno z przejęciem zagrać umierającą kochankę. Re­żyser bronił ostro swej wystawy, wreszcie stwier­dził, że nie ma po prostu środków na inną. Wy­wiązała się między nimi żywa wymiana zdań, którą przerwał nagle z książęcej loży głos heskie­go władcy: „Ależ, łaskawa pani, proszę bardzo wyszukać sobie u nas, co pani tylko zechce, całe urządzenie zamku mego jest do pani dyspozycji“. Nie potrzeba dodawać, że reżyser nagle znalazł w teatralnych rekwizytach meble odpowiadające gustom primadonny i dostosował się do jej ży­czeń, nie trzeba było niczego pożyczać z wielko­książęcej rezydencji. Rola Violetty stała się wiel­kim sukcesem panny Loisinger.

Książę Aleksander długo nie chciał słuchać głosu serca, wydawało mu się, że obie damy, za­równo potajemna narzeczona, której od lat już nie widział, jak i piękna śpiewaczka, muszą po­stępowanie jego uważać za wiarołomne i pełne fałszu. Uczucie wzięło górę, zyskał wzajemność, Joanna Loisinger pokochała go równie głęboko. Otwarcie przedstawił jej swoją dziwaczną sytu­ację, szanse małżeństwa z córką przyszłego ce­

sarza Niemiec po swojej abdykacji uważał za równe zeru. Nie wiedział zaś, jak długo dziwacz­ne położenie może się przeciągnąć, obawiał się, że może to trwać jeszcze lata całe.

Rzadko i tylko przy oficjalnych okazjach wi­duje swoją ukochaną, panna Loisinger pokazuje się zawsze w towarzystwie matki. Zakocha­ny książę niczym sztubak kieruje swoje kroki w okolice teatru, rad jest, gdy może zamienić z nią kilka słów, godzinami sterczy w oknie za firanką z lornetką w ręku, by choć z daleka zo­baczyć piękną śpiewaczkę. Gdy wyjechał do Francji, przesyła jej po powrocie swój portret, a w liście wyraża: „nieśmiałą prośbę, żeby por­tret ten Pani przypominał jednego z Jej naj­szczerszych adoratorów. Aby zaś mój obraz miał pendant, przywiozłem Pani z Nicei na dowód, że i tam o Pani marzyłem — obraz najpiękniejszej śpiewaczki, jaką znam — i byłbym uszczęśliwio- ny, gdyby Pani oglądała jak najczęściej swoją tak piękną i czarującą twarz“. Do listu oprócz port­retu księcia było dołączone śliczne małe zwiercia- dł°.

Wywiązuje się między nimi coraz żywsza ko­respondencja, przechodzą w listach na ty, książę się skarży, że nawet nie pocałował swej ukocha­nej. Korespondują codziennie, gdy opóźnia się od niej list, Aleksander posyła co chwilę służącego, by zobaczył, czy jest już coś w skrzynce. Oczy­wiście tak żywe uczucie nie mogło pozostać w ukryciu. Eks-książę bułgarski nie opuszcza ża­dnego przedstawienia, gdy śpiewa panna Loisin­ger. Gay kiedyś śpiewaczka potknęła się o nieo­patrznie na scenie pozostawiony rekwizyt i upa-

dła, działo się to pod koniec aktu i zaraz spusz­czono kurtynę, książę wyskoczył śmiertelnie bla­dy ze swej loży i pobiegł za kulisy. „Co się stało? — zwróci! się do niej. — Czy pani się ska­leczyła? Proszę wziąć mój powóz i jechać do do­mu, zaklinam panią“. Słowa te słyszeli wszyscy aktorzy obecni na scenie, upadek okazał się nie­groźny, księcia spieszącego za kulisy widziało wiele osób. Plotki kursujące po Darmstadt na­brały nowej pożywki, wreszcie po miesiącach do­trą nawet na dwór angielski w raporcie angiel­skiego attaché militaire w Berlinie, pułkownika Leopolda Swaine’a.

Położenie księcia Aleksandra, o ile chodziło

o jego sytuację życiową, było równie pogmatwa­ne i niewesołe. Siedział bezczynnie w domu ro­dziców, majątku nie posiadał, żadne z europej­skich mocarstw nie kwapiło się teraz z przyję­ciem go do czynnej służby wojskowej, a było to jedyne jego métier. Nieraz dawał temu wyraz, iż nie w polityce, lecz w prawdziwym życiu żoł­nierskim widzi swoje powołanie.

Z Bułgarii tymczasem nadchodziły coraz czę­ściej propozycje i wezwania, aby wrócił na tron. Powrotu pragnął naród bułgarski, pragnęło woj­sko; delegacja bułgarska wysłana pod przewod­nictwem ministra Stoilowa do Wiednia, Berlina, Paryża i Londynu celem wyszukania kandydata na tron bułgarski spotkała się z Aleksandrem w Kolonii i zaklinała go, aby powrócił, lecz Ale­ksander odmawiał. Jeszcze szereg mniej lub wię­cej jawnych usiłowań przekonania go pozostało bez rezultatu. Stoilow zaproponował mu wresz­cie, żeby po wybraniu go władcą przez ogólne

zgromadzenie narodowe Bułgarii przyjął telegra­ficznie wybór, mianował rząd oraz wydał do na­rodu manifest, iż przybędzie do kraju po uzna­niu go przez mocarstwa. Gdy Aleksander odmó­wił, zaproponowano koronę bułgarską jego ojcu sądząc, że w ten sposób z czasem były władca jednak wróci na dawny tron. Aleksander Heski po naradzie z synem odmówił również, zdawali sobie obydwaj sprawę, że i wybór ojca spotka się z odmową cara.

W dniu 7 lipca 1887 r. księciem Bułgarii został jednogłośnie wybrany książę Ferdynand Coburg. Gdy sobie uprzytomnić, że Bułgaria w wojnie światowej znalazła się w obozie przeciwrosyj- skim, nie można odmówić racji carowi, że się tak bronił przeciwko zależnemu od Niemiec księciu na jej tronie.

Gdy klamka zapadła i powrót na tron bułgar­ski był zamknięty, Aleksander Battenberg za­pragnął ostatecznie wyjaśnić swoją sytuację. Zdawał sobie sprawę, że mogła być mowa o po­ślubieniu księżniczki pruskiej, gdy dysponował tronem i milionem franków dochodu z podwyż­szonej listy cywilnej. Biedny książę bez ziemi sta­wał się kandydatem nie do przyjęcia, dwór nie­miecki odmiennie niż angielski nie akceptował tego rodzaju małżeństw swoich księżniczek.

Dość miał wszystkich fałszywych blasków i blichtrów, chciałby zrzec się tytułu, poślubić pannę Loisinger i wieść ciche życie rodzinne. Lecz czuje się nadal związany danym słowem, jakże pragnie, aby go z niego zwolniono. Pisał do księżnej Wiktorii Pruskiej 20 grudnia 1887 r.:

Kocham córkę Pani wiernie i prawdziwie,

r

szczerze ofiarowałem jej swego czasu moją rękę

i dziś jak przed czterema laty jestem każdego czasu gotów dotrzymać słowa; miałem nadzieję, że córka Pani będzie ze mną szczęśliwa, lecz tak jak się dzisiaj sprawy przedstawiają, gdy stały się tak strasznie poważne, czuję się zmuszony prosić Waszą Cesarską Wysokość o pomoc w wyjściu z tej sytuacji. Proszę zatem Waszą Cesarską Wy­sokość bez najmniejszych względów na moją oso­bę zadecydować o losach księżniczki, córki Pani,

i zachować przekonanie, że do końca mego życia nie zapomnę wielkiej dobroci, jaką mi Pani za­wsze okazywała“.

Trudno było napisać wyraźniej, lecz księżna Wiktoria ani myśli zrezygnować z raz powzięte­go zamiaru wydania córki za uroczego Sandro. W dniu 9 marca 1888 r. umiera cesarz Wilhelm I, krótko przed ukończeniem dziewięćdziesiątego pierwszego roku życia. Nowemu cesarzowi Fry­derykowi Wilhelmowi III wróżą bardzo krótki żywot, choroba jego robi zatrważające postępy, oddychać może już tylko przez rurkę umieszczo­ną w krtani, z otoczeniem rozmawia przy pomo­cy małych karteczek, na których pisze pytania

i odpowiedzi.

Cesarzowa Wiktoria rozwija zdwojoną ener­gię, cesarz, który w gruncie rzeczy już małżeń­stwa córki z Battenbergiem nie pragnie, ustępuje żonie i listownie zaprasza księcia Aleksandra, aby mu zrobił przyjemność odwiedzenia go w Charlottenburgu w dniu 2 kwietnia, to jest w drugie święto wielkanocne. Zamierzał go mia­nować dowódcą korpusu gwardii oraz odznaczyć orderem Pour le Merite.

Teraz ruszył do kontrataku kanclerz Bismarck. W dniu 31 marca na audiencji przypomniał ce­sarzowi dane Rosji zobowiązanie, że Niemcy nie dopuszczą do powrotu Battenberga na tron buł­garski, a jako dodatkowe argumenty przytoczył pochodzenie księcia oraz jego rodzinę, której członkowie łamią przysięgę złożoną na sztandar

i walczą w szeregach rebeliantów, jak na przy­kład wuj księcia. Skłonił cesarza, aby telegraficz­nie odwołał przyjazd Battenberga. Nie pomogła interwencja cesarzowej, która sama zjawiła się, nie przywołana, pod koniec audiencji i bezsku­tecznie usiłowała zmienić decyzję. Cesarz zażą­dał od kanclerza złożenia obszernego memoran­dum wyjaśniającego wszystkie pro i contra spra­wy. Bismark poszedł w nim zbyt daleko, bo śmieszyć nas tylko może, gdy Aleksandra Batten- berga wymieniał także jako kandydata na tron Polski w razie wybuchu wojny Austro-Węgier przeciwko Rosji.

Rozgrywka szła dalej, wyglądało, że górę bie­rze cesarzowa, skoro w dniu 4 kwietnia poleciła marszałkowi dworu hr. Radolińskiemu, aby przygotował uroczyste zaręczyny na dzień 12 kwietnia. Bismarck był przeciwnikiem groźnym,- nie przebierał w środkach, nie wahał się rozpę­tać wielkiej burzy prasowej. Pierwszy artykuł, zawierający formalny apel do narodu niemiec­kiego, aby zwrócił się przeciwko nierównemu

i niepożądanemu związkowi, ukazał się w zbli­żonej do Bismarcka „Kölnische Zeitung“ w dniu

5 kwietnia 1888 r. Był to dzień urodzin Sandra, który kończył trzydzieści jeden lat i wśród sto­sów życzeń otrzymał od panny Loisinger piękny

jej portrecik. Nie przeczuwał, że rozpęta się taka polemika prasowa wokół jego osoby. Ataki pod­chwyciły inne pisma, potworzyły się w Niem­czech dwa obozy, przeciw i za małżeństwem. Bismarck zagroził dymisją i zwyciężył. Do ofi­cjalnych zaręczyn nie doszło. Teraz kanclerz po­szedł na ustępstwa z cesarzową godząc się na po­nowne rozpatrzenie sprawy za jakiś czas. Grał na zwłokę, liczył się z prędką śmiercią cesarza. W rozmowach prywatnych Bismarck obrzucał cesarzową stekiem oszczerczych wymyślań. O ile wierzyć zaprzyjaźnionej z nim baronowej Spit- zenberg, to oświadczył jej, że córce cesarza wma­wia się raczej całą sprawę, najgorsza jest ta „śred­nia Vicky“, czyli cesarzowa. Wściekła to baba, gdy ogląda jej obraz, dreszcz strachu go przecho­dzi przed niewyżytą zmysłowością bijącą z jej oczu. Ona jest zakochana w tym Battenbergu

i pragnie go tylko mieć wokół siebie, jak jej mat­ka jego braci... Kto wie z jak kazirodczymi my­ślami...

W postępowaniu Bismarcka w całej tej aferze Battenbergów wyczuwa się jego osobistą niena­wiść, przecież po wyborze księcia Koburg na tron bułgarski Aleksander Battenberg przestał być figurą, którą należało brać pod uwagę w po­ciągnięciach politycznych cesarstwa niemieckiego.

Cesarzowa Wiktoria jeszcze nie chciała dać za wygraną. Nie dała się przekonać nawet swej matce, starej queen, gdy pod koniec kwietnia przybyła z wizytą do umierającego zięcia. Kró­lowa angielska znała całą prawdę z raportu puł­kownika Swaine’a, nadto Ludwik Battenberg na cichą prośbę Aleksandra od dłuższego już czasu

starał się królową przekonać, że nie ma innego wyjścia niż rozwiązanie narzeczeństwa.

Cesarzowa Wiktoria wymogła jednak na swym mężu, że w testamencie jako swoją ostat­nią wolę polecił najstarszemu synowi wydać Wi­ktorię za księcia Aleksandra Battenberga. Fryde­ryk Wilhelm III umarł 15 czerwca 1888 r. Jego syn Wilhelm II, który do Battenbergów podob­ne żywił uczucia jak Bismarck, ani myślał speł­niać ostatnie życzenie ojca. W dniu 17 czerwca, w dwa dni po śmierci ojca — zapewne znał już treść testamentu — napisał do Aleksandra Bat- tenberga, że po naradzie z najwyższym doradcą swego rządu zarówno z politycznych, jak i z ro­dzinnych względów nie może aać zezwolenia na zamierzony związek.

Księżniczka pruska Wiktoria wyszła 19 XI 1890 r. za mąż za księcia Adolfa Schaumburg- Lippe (opowiadano, że na jej decyzji zaważył fakt, iż książę z urody przypominał ukochanego Sandro), a po jego śmierci za niebieskiego ptaka Aleksandra Zubkowa. Dziwaczne los czasami płata figle. Ostatni władca Niemiec, cesarz Wil­helm II, który nie dopuścił do małżeństwa sio­stry z księciem Battenbergiem, wytykając mu morganatyczne pochodzenie, został na starość szwagrem głośnego awanturnika.

Aleksander Battenberg wiedział, że nigdy nie uzyska zgody swej matki na poślubienie śpie­waczki operowej. Nie mogła przejść do porząd­ku nad rezygnacją Aleksandra z tronu bułgar­skiego, wkładano w jej usta nawet wypowiedź, że wolałaby widzieć syna raczej na marach niż przegnanego z Bułgarii. Trzymała się potem kur­

czowo nadziei, ze małżeństwo z córką cesarza niemieckiego będzie choć w części ekwiwalen­tem przegranej bułgarskiej. Gdy i ta nadzieja poczynała niknąć, patrzyła z przerażeniem na rosnące uczucie syna do Joanny Loisinger. Wie­działa przecież z własnych przeżyć, że piękna, inteligentna i świadoma swego celu kobieta po­trafi postawić na swoim.

Aleksander utrzymywał na razie w tajemnicy swoje zamiary matrymonialne. Czynił to z uwa­gi na stan zdrowia ojca, którego ścięły z nóg burzliwe przejścia dwóch lat ostatnich. Wywią­zała się choroba żołądka, było podejrzenie, że to rak. Ostatni zapis w dzienniku księcia Heskiego, w którym tyle zanotował ważnych wydarzeń politycznych, pod datą 8 grudnia 1888 r. brzmiał: „Męczy mnie bardzo czkawka“. Zmarł 15 grudnia tego roku.

Aleksander Battenberg zrezygnował z tytułu książęcego i za zezwoleniem wielkiego księcia Heskiego Ludwika IV przyjął w 1889 r. nazwis­ko hrabiego Hartenau od wioski, którą swego czasu posiadał jego ojciec. Nie było jeszcze końca jego niepowodzeniom. Wiedział, że w Niemczech służyć w wojsku nie może. Jeszcze za życia ojca

i z jego poparciem zwrócił się do cesarza Fran­ciszka Józefa o przyjęcie go w randze pułkow­nika do pułku dragonów, którego szefem i la suitę był książę Aleksander Heski. Otrzymał od­powiedź odmowną, mimo usilnych jego starań nie chciano zmienić decyzji.

Postanowił zawrzeć związek małżeński nie bardzo wiedząc, gdzie i jak ma pędzić życie we dwoje. Zawierał małżeństwo w ścisłej tajemnicy

już ze Względu na ciężką żałobę po ojcu. Pod ko­niec stycznia wyjeżdżają oboje z Darmstadt, każde w innym kierunku, on przez Wiedeń do Wenecji, ona do Mentony. Aleksander nie za­trzyma! się w Wenecji, zostawił tylko polecenie przesyłania mu poczty, skierowanej tutaj dla niepoznaki, i pospieszył za ukochaną. Slub odbył się cicho w Mentonie, ale tajemnicy nie udało się zachować, wiadomo, że w teatrze wiedzą zawsze o wszystkim. Wielki książę Heski, by kres poło­żyć plotkom, kazał umieścić w dzienniku urzę­dowym oficjalną wzmiankę. Wrażenie w całej Europie było olbrzymie, prasa rozpisała się o byłym księciu bułgarskim. Teraz nie ulegało wątpliwości, że Aleksander Hartenau Battenberg ostatecznie zrezygnował z myśli powrotu na tron bułgarski.

Młoda para zamieszkała w Mediolanie. W lu­tym 1890 r. hr. Hartenau udał się do Wiednia, aby uzyskać przyjęcie do armii austro-węgier- skiej. Prośbę wreszcie uwzględniono. Otrzymał nominację na drugiego pułkownika pułku pie­choty im. Leopolda II, króla Belgów, nr 27, sta­cjonowanego w Grazu, a niebawem został jego dowódcą. W dniu 16 stycznia 1890 r. urodził się szczęśliwej parze syn, któremu dano starobułgar- skie imię Assen, a w dwa lata później, 24 paź­dziernika 1892 r. — córka, nazwana Zwetana. W dniu 17 listopada 1893 r., w ósmą rocznicę bitwy pod Sliwnicą, Aleksander ku rozpaczy nie­utulonej żony rozstał się nieoczekiwanie z tym światem. Cierpiał na wrzody żołądka, dołączyło się zapalenie otrzewnej. Burzliwe było jego ży­cie, choć dożył tylko trzydziestu sześciu lat.

Julia Battenberg niewiele przeżyła najgłośniej­szego z swych synów. O jej ostatnich latach nic powiedzieć nie można, przebrzmiały bez echa. Zmarła w Heiligenberg w dniu 19 września 1895 r. Nie doczekała się małżeństwa najmłod­szego syna Franciszka Józefa, który jedyny spo­śród braci miał wyższe studia i uzyskał doktorat filozofii. W 1891 r. ogłosił pracę pt. Die volks­wirtschaftliche Entwicklung Bulgariens. Utrwa­lił monarsze koligacje Battenbergów, poślubiając

6 maja 1897 r. w Cetinji Annę księżniczkę Czar­nogóry, siostrę królowej włoskiej Heleny, żony Wiktora Emanuela.

Osobliwe były losy uroczej warszawianki Julii Hauke-Battenberg i jej pięknych synów. Ży­wo interesowały opinię publiczną, a miały zna­leźć trwałe uwiecznienie w gotajskich kalenda­rzach genealogicznych.

Wspominając tylko fakty najbardziej warte zapamiętania można podać, że:

Najstarszy syn Julii, Ludwik Battenberg, w czasie pierwszej wojny światowej, aby Angli­kom nie przypominać niemieckiego brzmienia swego nazwiska, zmienił je na Mountbatten. Jego najstarsza córka, Wiktoria Alicja, wnuczka Julii Hauke, poślubiła Andrzeja księcia Greckiego, ich syn zaś ks. Filip Edinburg-Mountbatten został księciem-małżonkiem obecnej królowej angiel­skiej Elżbiety.

Najmłodszy syn Ludwika Battenberga, lord Ludwik Franciszek Mountbatten, był w latach 1947/48 ostatnim wicekrólem Anglii w Indiach.

Na tronie zasiadła również druga wnuczka Julii, córka jej syna Henryka, księżniczka Wi­

ktoria Eugenia. Była żoną króla hiszpańskiego Alfonsa XIII.

Wyliczanie dalszych koligacji potomstwa Julii Hauke rozsadziłoby ramy naszego opowiadania. Piękna Julia nie stała się tematem legendy war­szawskiej. Zapomniała o swym mieście rodzin­nym, lecz wśród warszawianek, co królewskie zrobiły kariery, nie ostatnie zajmuje miejsce.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szenic Stanisław PITAVAL WARSZAWSKI TOM 1
warszawa łazienki królewskie pałac na wodzie
Kartki z dziejow fragment W książęcej i królewskiej Warszawie
Zamek Królewski w Warszawie, ODK, Nowożytna polska
Wyspiański Stanisław Warszawianka Lelewel Noc listopadowa
Stanisław Wyspiański Warszawianka i inne, Opracowanie Wstępu BN
Wyspiański Stanisław Warszawianka
Wyspiański Stanisław Warszawianka Lelewel Noc listopadowa
Stanislaw Wyspianski Warszawianka [opracowane]
Kolęda warszawska 1939 Baliński Stanisław
33 Stanisław Wyspiańśki Warszawianka
Stanisław Wyspiański Dramaty o powstaniu listopadowym Warszawianka Noc listopadowa Lelewel
33 Stanisław Wyspiańśki Warszawianka
Stanisław Wyspiański Warszawianka
Stanislaw Wyspianski Warszawianka
Brzozowski, Stanisław Drog i i zadania nowoczesnej filozofii w Kultura i życie , Warszawa 1973
Brzozowski, Stanisław Kant W stulecie śmierci w Kultura i zycie , Warszawa 1973
19 Stanisław Trembecki, Sofijówka, wydał J Snopek, Warszawa 2000 (BPPO, t 1) Ewa Ziarek

więcej podobnych podstron