Stanisław Szenic
KRÓLEWSKIE KARIERY WARSZAWIANEK
Była ostatnią miłością ostatniego z Jagiellonów. O jej dzieciństwie i wczesnej młodości skąpe i niepewne doszły nas wieści. Huczek około jej osóbki powstaje dopiero, gdy już z dziewczęcych wyszła lat. Dawna tradycja warszawska głosi, że urodziła się przy ulicy Świętojańskiej w kamienicy oznaczonej obecnie numerem policyjnym 5. W dokumentach potwierdzenia na to brak. Nie wiadomo, czy kamienica wspomniana w XVI wieku należała do Gizów. Nie znany jest również rok urodzenia Barbary, ujrzała światło dzienne pewnie gdzieś po 1550 roku, skąpe i niepewne posiadamy też wiadomości o jej rodzicach.
Rodzina Gizów należała do patrycjatu warszawskiego, jej protoplasta pan Baltazar Giza przybyły z Frankonii otrzymał warszawskie prawo miejskie w 1511 r.
Gizowie od czasów dawni w Urzędach są różni sławni
będzie o nich wiek później w Gościńcu pisał Adam Jarzęmbski, muzyk i budowniczy króla
Władysława IV, wymieniając patrycjuszów Starej Warszawy. Za jego czasów Gizowie posiadali w samej Warszawie aż szesnaście kamienic, nie licząc folwarczków i ról poza obrębem miasta. Była to wówczas rodzina można, jedna z majętniejszych w naszej stolicy.
W drugiej połowie XVI wieku, gdy głośno już było o warszawskiej kochance króla Zygmunta Augusta, w dokumentach radzieckich miasta Warszawy natrafiamy na pięciu przedstawicieli rodziny Gizów.
Pisownia nazwiska nie jest ustalona, spotykamy rozmaite odmiany: Girz, Gysz, Giż, Gijza, Gnize, Gisius, Gissa, Giza, ostatnie brzmienie jest właściwe.
Nie usiłując ustalić wzajemnego ich pokrewieństwa, należy najpierw wymienić pana Jakuba Gizę, który dzierżył zaszczytne stanowisko szafarza, czyli kasjera Starej Warszawy, żonaty zaś był z Jadwigą Fukier, córką znanej patrycju- szowskiej rodziny. Dalej jest rajca miejski Baltazar Giza, jest dzierżawca przewozu przez Wisłę, bezimienny jakiś Giż, jest Jan Giza, poeta, zwący się zgodnie z duchem czasu Gysaeus, jest wreszcie pani Anna Gizyna, wdowa po Janie Gizie, również rajcy miejskim, który nie żył już, gdy Barbara zamieszkała na zamku warszawskim. On to przypuszczalnie był ojcem Barbary. O swarliwej pani Annie, matce Barbary, niejedno jeszcze usłyszymy.
Nie doszedł nas żaden konterfekt Barbary, może nawet nie zdążono sporządzić jej portretu, wczesna śmierć Zygmunta Augusta przerwała krótkotrwałe amory. Bezimienny dworzanin
Zygmunta Augusta, który w swym anonimowym pamiętniku sporo przekazał wiadomości o Barbarze, raz pisze, „iż była ona podłej urody", na innym znów miejscu stwierdza, „iż była podob- niej w miernej urodzie, jednak Pan ją bardzo miłował“. Według ustnej tradycji Gizanka miała być uderzająco podobna do zmarłej drugiej żony Zygmunta Augusta, ukochanej Barbary Radziwiłłówny, i głównie podobieństwo rysów z niezapomnianą zmarłą miało skłonić ku niej serce osamotnionego króla. Barbarze Radziwiłłównie na pewno jednej rzeczy zarzucić nie można — braku urody, chociaż więc stworzenie sobie obrazu Barbary Gizanki pozostawione jest fantazji czytelników, śmiało można przyjąć, że w galerii pięknych warszawianek poczesne zajmuje ona miejsce.
Pierwsze pewniejsze o Barbarze wiadomości mówią, że matka wychowywała ją w klasztorze „poza murami Warszawy, ażeby jej dobre obyczaje wczepić“. Inna relacja twierdzi, że Gizanka przebywała w klasztorze „dla uniknięcia nierządu“. Widać matka wdowa nie bardzo umiała sobie poradzić z wychowaniem rozbudzonej córki. Mowa tu o klasztorze panien bernardynek, położonym na szczycie skarpy między murami miejskimi a bernardyńskim kościołem św. Anny, mniej więcej tam, gdzie obecnie trasa WZ z tunelu wychodzi ku Wiśle. Panny bernardynki założyły swój klasztor gdzieś w połowie XVI wieku, żyły w ubóstwie z pracy rąk i jałmużny, nie przestrzegały klauzury ścisłej, pielęgnowały chorych na mieście. Stąd też pewnie ułatwione było nawiązywanie kontaktów z wychowankami
klasztornymi. Nie znamy rozkładu zajęć w szkole prowadzonej przez panny bernardynki dla córek mieszczan warszawskich, nacisk był jednak położony na te „dobre obyczaje“. W przypadku Barbarki szkoła egzaminu nie zdała. Młodą Gi- zankę poznał pokojowiec królewski Mikołaj Mni- szech, w nawiązaniu znajomości pośredniczył kupiec żydowski Egidius czy Egidzy, pozostający w wielkiej zażyłości z bratem Mikołaja, krajczym koronnym Jerzym Mniszchem. Egidius chodził do klasztoru panien bernardynek z towarami i ułatwił Mikołajowi widzenie się z Gizanką. Wkrótce mieszczki warszawskie poczęły opowiadać sobie na ucho, że Gizankę odwiedza często w klasztorze jakaś mniszka nazwiskiem Opacka, lecz że pod strojem mniszki ukrywa się młody pokojowiec królewski Mikołaj Mniszech. Skoro zaś Warszawa liczyła wtedy mieszkańców około 14 000, nie było jeszcze gazet i tym skwapliwiej podchwytywano wiadomości szeptane, można przypuszczać, że zaloty do pięknej Barbarki niebawem wiadome były w całym grodzie.
Relacje, w jaki sposób nastąpiła prezentacja Gizanki Zygmuntowi Augustowi, są sprzeczne. Nie wiadomo, czy wykorzystując jej wielkie podobieństwo do zmarłej Barbary Radziwiłłówny podsunęli ją Mniszchowie, chcąc w ten sposób zyskać wpływ na króla, czy też zrobili to inni słudzy królewscy. W późniejszym śledztwie czterech jeszcze dworzan łączono z całą aferą: Lubo- nieckiego, Łepkowskiego, Grota i Wypczyń- skiego.
Nie było rzeczą skomplikowaną wciągnąć Zygmunta Augusta w miłosną kabałę. Król po
to
śmierci Barbary Radziwiłłówny nosił się wprawdzie stale czarno, komnaty jego bywały na znak żałoby kirem okryte, lecz obraz ukochanej żony z upływem czasu bladł coraz bardziej. Trzecie małżeństwo króla z Katarzyną Austriacką, córką cesarza Maksymiliana II, „kobietą zacną, ale brzydką i cierpiącą wielką chorobę“, skończyło się głośnym nieporozumieniem. Zygmunt August poczuł do żony wstręt, nie chciał mieszkać z nią pod jednym dachem i odesłał do Radomia. Królowa nie umiała się pogodzić z złym losem, utyskiwała głośno, oświadczając: „Ciężka jest rzecz komu mąż umrze, ale jeszcze cięższa, kto go ma, a nie mieszka z nim“. Doszło wreszcie do tego, że za odsuniętą królową ujęli się posłowie ziemscy. Na sejmie lubelskim w 1566 r. gromadnie, choć bezskutecznie prosili króla, „aby z małżonką swą tak mieszkał, jako chrześcijańskiemu panu przystoi“. Nie pomogło też nic, że posłów poparli senatorowie, że prymas Uchański w senacie na ten temat głos zabrał i „uklęknął z płaczem, a na twarz swą padł, zaczem się płacz wszystkim z oczu rzucił“. Król porwał się wprawdzie zawstydzony i arcybiskupa z ziemi podniósł, ale na wzruszający monit na razie nic nie odpowiedział. Dopiero nazajutrz w izbie senatorskiej, zdjąwszy czapkę i stojąc, wypowiedział kilka słów. Prosił, aby dano mu już spokój, gdyż mieszkać z królową nie może, „by do tego przyjść miało...“ rzekł nie kończąc zdania i za gardło się chwycił. Królowa utraciła po tej nieudanej ingerencji senatorów wszelką nadzieję pogodzenia się z mężem, opuściła Polskę i wróciła do Wiednia. Starania rozwodowe, które czynił Zygmunt August, pozo-
stały bezskuteczne, unicestwił je nuncjusz papieski Commentoni.
Jak nam przekazuje cytowany bezimienny dworzanin, król po wyjezdzie Katarzyny Austriackiej, „już znaczniej nierządnie mieszkał, przez lat siedem z Zuzanną Orłowską białogłową podobnej urody, która była incerti generis, to jest iękartką jednego kanonika krakowskiego“. Kończy zaś tę swoją relację tak: „...i ona była z troków wypadła, przez pewną jej zdradę i niecnotę wzgardził ją pan“.
Po Zuzannie „sokołem“ królewskim, bo tak Zygmunt August nazywał swoje damy serca, była Anna Zajączkowska, uboga, lecz piękna szlachcianka z fraucymeru siostry królewskiej Anny Jagiellonki. Była to dwórka ambitna, król nie miał wiele zachodu, by ją sprowadzić na drogę niecnoty, trudniej już było wydostać pannę spod opiekuńczych skrzydeł bogobojnej siostry królewskiej. Podstawiony przez starostę piotrkowskiego Andrzeja Szpota szlachcic Mikorski prosił królewnę Annę o oddanie mu panny Zajączkowskiej w małżeństwo. Królewna zezwoliła, a skoro następnie się dowiedziała, „jak brzydkiej intrygi teatrem stał się jej dwór panieński“, ciężko zapadła na zdrowiu. Zajączkowską wywieziono bowiem na zamek Bugaj pod Witowem, o pół mili od Piotrkowa, otoczono licznym dworem, utrzymywano w luksusie, rzekomo nawet sprowadzono ze skarbca tykocińskiego suknie po Barbarze Radziwiłłównie. Król „tam ją chowa jako księżnę, dostatkiem wielkim, sług dosyć, po świętach ma z nią brać ślub“ — pisał z Warszawy w kwietniu 1571 r. Maciej Porębski. Przypuszczenia co do
ślubu były w owym okresie raczej czczą gadaniną wytrąconych z równowagi dworzan, gdy Zajączkowska poczęła się nad nich wynosić. Przezwano ją też pospolicie Zającem. Nie byłoby prostą sprawą dla króla stanąć z piękną Anną na ślubnym kobiercu, chyba by w owych czasach, gdy się szerzyły nowinki religijne, odstąpił od wiary ojców. W niezbyt odległej Austrii, w klasztorze w Linzu, żyła przecież jeszcze Katarzyna Rakuszanka, trzecia jego żona.
Niewesołe być jednak musiały myśli króla, gdy zastanawiał się nad zabezpieczeniem następstwa tronu. Zdrowie mu nie dopisywało, gnębiły go „pedogra i chirarga“, nadto straszne bóle sprawiały mu kamienie pęcherzowe. Zbliżał się do grobu bez pozostawienia potomka. Podniósł wobec nuncjusza myśl o abdykacji, pytał go, czy ojciec święty udzieliłby mu dyspensy, aby mógł przyjąć kapłańskie święcenia. Liczył na to, że skoro zrzeknie się tfonu na rzecz arcyksięcia Karola, pod warunkiem, iż poślubi on królewnę Annę, cesarz nakłoni królową Katarzynę, aby włożyła welon zakonny. Nuncjusz umacniał króla w tym zamiarze, zawiadomił też o nim papieża. Mimo to plotki o zamierzonym małżeństwie króla z Anną Zajączowską nie cichły, znalazły oddźwięk w raporcie posła cesarskiego, opata Cyrusa. Postępowanie Zygmunta Augusta wyraźnie mu jednak przeczyło. Zupełnie nie mógł się zdobyć na wyjazd i odwiedzenie pięknej Anny na zamku Bugaj. Pobyt jego w Warszawie przedłużał się. Zjechał tu z Knyszyna w dniu 16 grudnia 1569 r. i mieszkał już drugi rok. Przedtem tylko od czasu do czasu wpadał na kilka
miesięcy do Warszawy, która nie była jeszcze stolicą Polski. Chociaż król miasto to ukochał ponad inne w Koronie, musiała istnieć przyczyna, która go w grodzie mazowieckim zatrzymywała. Niewątpliwie duże zainteresowanie Zygmunta Augusta wzbudzało wielkie i głośne przedsięwzięcie, budowa stałego mostu przez kapryśną i rozlewną Wisłę, rozpoczęta w 1568 r. z niemałym trudem i wielkim kosztem, ku podziwowi całej Europy. Lecz właściwego powodu należy doszukiwać się gdzie indziej; była to nowa miłość — Barbara Gizanka. Wytoczone po śmierci króla śledztwo ustaliło, że Barbarę przyprowadzono do króla „około Trzech Króli“ 1571 r., a równo w dziewięć miesięcy, bo 8 października, obdarzyła Zygmunta Augusta córką, która otrzymała również imię Barbara.
W ojcostwo Zygmunta Augusta powątpiewano wprawdzie, cytowany bezimienny dworzanin przekazał nam, iż „wiele było domniemania, że była z pomocą, to rzecz doświadczona była, że z żadną żoną i z takimi paniami takiej pociechy nie odniósł“. Słuszne czy niesłuszne, w każdym razie insynuacje te nie trafiały do Zygmunta Augusta. Stanowiska Gizanki na dworze warszawskim nikt i nic zachwiać nie mogło. Król nie zerwał wprawdzie z Anną Zajączkowską, przebywającą w odległym Witowie, lecz nie potrafił się obecnie, gdy został ojcem, obyć bez Gizanki. Pokojowiec Mniszech dwa razy na dzień prowadzi ukochaną do łoża chorego króla, który obdarowuje nowego sokoła iście po królewsku dwudziestu tysiącami czerwonych złotych. Urządza też dla niej pałac pyszny w Bronowie,
pełen marmurów i złota, „niby w Alhambrze maurytańskiej“, dokąd dojeżdża, gdy stan zdrowia się polepsza.
Matka Gizanki i jej siostra Szawłowska stale przebywają na zamku królewskim. O ile w aktach radzieckich dotąd trafiały się wzmianki
0 pozywaniu wdowy Anny Gizyny przed urząd radziecki o rozmaite długi, nawet o należności za towary pobrane jeszcze przez jej nieboszczyka męża, to nagle zmienia się treść zapisek. Wdowa Gizyna występuje teraz z zapisem dla swego zięcia Krzysztofa Szawłowskiego, darowując mu poważną sumkę dwóch tysięcy florenów.
Żyd Egidius, który pierwszy torował drogę królewskiemu „sokołowi“, pierwszy bodaj korzysta z protekcji Barbary. Gdy wychodzi dekret zabraniający Żydom mieszkać w „mieście Starej
1 Nowej Warszawy i jego przedmieściach“, czyni się wyjątek dla Egidiusa. Wbrew postanowieniom artykułu czwartego dekretu, wyraźnie anulującym wszelkie listy ekscepcyjne, nawet królewskie, otrzymuje Egidius zezwolenie na swobodny pobyt w Warszawie.
O względy Barbary ubiegają się nawet możni panowie. Za jej wstawiennictwem ksiądz podkanclerzy Krasiński otrzymuje biskupstwo krakowskie, chociaż „w karierze swojej duchownej stał jeszcze dość nisko, należała mu się więc jakaś mniejsza stolica biskupia, a nawet było wbrew przyjętej praktyce łączyć z pieczęcią podkancler- ską krakowską biskupią stolicę“. Poseł cesarski Cyrus wspomina, że Gizance zawdzięczał województwo krakowskie marszałek wielki koronny Jan Firlej. Był szwagrem Mniszchów, żona jego,
Barbara, była ich rodzoną siostrą. Na dworze królewskim, ku ogólnemu oburzeniu, wyraźnie prym wiodą Mniszchowie, chociaż są to w Polsce homines novi. Przed kilkudziesięciu zaledwie laty, bo w 1533 roku, ojciec ich Mikołaj Wandalin z Wielkich Kończyc Mniszech przeniósł się z Moraw do Polski.
Najbardziej cierpi z powodu takiego układu stosunków Anna Jagiellonka, najmłodsza siostra królewska. Mieszka w Warszawie stale, na zamku królewskim, nie przystosowanym jeszcze do pomieszczenia dużego dworu królewskiego. Nie był to bowiem późniejszy wielki, przez Zygmunta III „w pentagon“ zbudowany gmach ku Krakowskiemu Przedmieściu, lecz o wiele mniejszy, przebudowany zamek książąt mazowieckich, dwupiętrowy budynek, niezbyt obszerny, położony bliżej kolegiaty św. Jana. Gdy w nim zamieszkała obecnie jeszcze Barbara Gizanka z dzieckiem, musiała w tej ciasnocie nieomalże ocierać się o Annę Jagiellonkę. Siostra królewska miała sobie to sąsiedztwo za wielki dyshonor, oburza się, że Gizanka „siada bezwstydnie w oknie z dzieckiem“, że słychać „jak szczenię płacze“, bo takimi wyrazami, nie bardzo ładnie brzmiącymi w ustach królewny, obdarza swoją małą bratanicę. Wreszcie snuje ogólniejsze moralne rozważania, wołając z boleścią, „jako się ta Warszawa nie zapadnie dla grzechu jej“.
Postępowanie królewny Anny, wytłumaczalne i zrozumiałe, nie wpływało na zacieśnienie uczuć braterskich. W 1571 roku Zygmunt August, choć rzadko, ale odwiedzał jeszcze królewnę, pod koniec roku był na weselu jednej z jej panien.
W 1572 r. następuje między rodzeństwem wyraźny rozdźwięk. Gdy umiera Nagórski, marszałek dworu królewny, król przez dłuższy czas nie mianuje następcy, na co Anna Jagiellonka boleśnie utyskuje, podnosząc, że to nie przystoi, skoro odwiedzają ją biskupi, senatorowie i posłowie obcy. Ksiądz podkanclerzy Krasiński, pamiętając widać, co zawdzięcza Gizance, posuwa swoją niechęć do Anny Jagiellonki tak daleko, że każdemu, kto zamierza iść pokłonić się królewnie, mawia:
„Miły bracie, wystrzegam cię, chcesz li łaskę J.K.Mości mieć, nie bywaj u królewny“.
Król wyznacza wreszcie siostrze nowego marszałka dworu w osobie Jana Korneckiego. Sytuacja ulega zasadniczej zmianie, gdy w dniu 29 lutego 1572 r. w Linzu umiera królowa Katarzyna, opuszczona i zapomniana, przeżywszy zaledwie trzydzieści osiem lat. Zygmunt August okazuje po śmierci swej porzuconej małżonki, jeśli nie żal, to co najmniej głębokie wzruszenie. „I płacz niemały udał się królowi J.Mci“ pisze z ironią Czarnkowski.
Zygmunt August, który zaskoczył całą Rzeczpospolitą potajemnym ślubem z Barbarą Radziwiłłówną, mógł zrobić teraz krok jeszcze mniej rozważny. W różnych listach posła Cyrusa, przekazującego w ciągu 1571 r. rozmaite plotki, była mowa o planach poślubienia przez króla to wojewodziny Latalskiej, to wdowy po Krzysztofie Tarnowskim, to znowu — Elżbiety królowej angielskiej. Teraz powszechna opinia niesie, że nie wzgardziłby Gizanką, gdyby miast córki urodziła mu syna. Olbracht Łaski stwierdza, że „król, im się śmierci bliższym czuje, tym bardziej
o następstwo po sobie się troszcząc, myśli o małżeństwie, i którego mógłby mieć potomka“. A opat Cyrus pisze w jednym z listów, że „król ożeniłby się i żebraczką, gdyby mu dała syna". Przy takich nastrojach ogólnych oburzenie panów koronnych wywołuje żądanie wysunięte przez króla na sejmie w Warszawie, aby ustanowić opatrzenie dla jego córki. „My nie wiemy
o żadnym potomku, nie mamy się o czem radzić...“ brzmi ostra odpowiedź senatorów. Arcybiskup Uchański upomina króla, aby się z Bogiem pogodził, posłowie przy końcu sejmu mieli grozić, że jeżeli nie oddali Barbary, przyczyny wszystkiego złego, gwałtem wyrzucą ją z zamku. Dano mu nawet do zrozumienia, że to nie jest jego dziecko, bo u Gizanki bywał kto chciał „za ścianą drewnianą“. To już pewnie było czystą kalumnią, w zacietrzewieniu nie liczono się ze słowami, lecz względów króla dla ukochanej Barbarki nie umniejszyło. Szykuje się do opuszczenia Warszawy. Jest chory. Sprowadzono dla niego Wisłą z Krakowa powóz na pasach, dziesięć kroków długi, na dwanaście do piętnastu osób, który miało ciągnąć szesnaście koni. Na razie król próbuje powozu na przejażdżkach w okolicę, zanim się w dalszą niebezpieczną puści drogę.
Tymczasem Zygmunt August, od długiego już czasu chory, poczuł się znacznie gorzej. Osłabł tak, że nawet dokumentów podpisywać nie mógł. „Wyszły z niego dwa kamienie — pisze bezimienny dworzanin — większe niż bobowe ziarno, a trzeci granowity, także wielki, które go srodze zraniwszy zemgliły go, tak że lecząc się półtora miesiące zemglał“. Zawołał do siebie Augusty
na Rotundusa, sekretarza i wójta wileńskiego, i polecił mu przy zachowaniu ścisłej tajemnicy sporządzić testament. Spółdziedziczkami swego majątku, ruchomego i nieruchomego, ustanawiał trzy swoje siostry, księżnę brunświcką Zofię, kró- lowę szwedzką Katarzynę i królewnę Annę. Osobno Katarzynie i Annie zapisywał po trzydzieści dwa tysiące dukatów jako przysługujące im sumy posażne, dotąd nie odebrane. Nadto darował królewnie Annie — mimo że podówczas w zgodzie z nim nie była — najwięcej ze swoich złotych i srebrnych sprzętów. Był to niewątpliwie duży zapis. Według jakiejś relacji Buondzowanie- go miało prócz sreber przeznaczonych do codziennego użytku leżeć w skarbcu sreber nieużywanych wagi około pięciu tysięcy sześciuset funtów. Zbiór klejnotów oceniany był kiedyś na przeszło milion skudów. Były rzekomo nawet wyższej wartości niż weneckie i papieskie klejnoty. Testament zawierał nadto znaczne zapisy dla kościoła oraz szczegółowe zlecenia odnośnie obrzędów pogrzebowych. Wykonanie ostatniej swojej woli król zlecał również królewnie Annie.
Stosunki z królewną nie uległy mimo to polepszeniu, nadal były jak najgorsze. Wpływała na to w pierwszym rzędzie szokująca Annę Jagiellonkę zażyłość brata z piękną mieszczką warszawską. Gdy morowe powietrze poczęło się zbliżać coiaz bardziej do Warszawy, królewna Anna uważa to za dopust Boży na rozpustny dwór ukochanego brata. „Pan Bóg bardzo się rozgniewał — oświadczyła. — Kaźnią swą karać raczy“. Król postanowił schronić się do ulubionego Knyszyna, położonego wśród lasów w zdrowej okolicy
i stąd dającego lepsze gwarancje uniknięcia zarazy. Gizanka miała jeszcze przed nim wyjechać, a król zwierzył się rzekomo Janowi Chodkiewiczowi, że w zamku knyszyńskim pod opieką litewską zamierza wziąć z nią ślub. Chodkiewicz ujawnił podobno zamiary królewskie innym senatorom, na skutek czego wojewoda sandomierski Piotr Zborowski i marszałek wielki koronny Jan Firlej, w porozumieniu z biskupem Karn- kowskim i kilku innymi senatorami, ułożyli jakoby plan zbrojnego uprowadzenia królewskiej miłośnicy i osadzenia jej w więzieniu. O tych zamierzeniach dowiedział się Jerzy Mniszech, szwagier marszałka wielkiego koronnego Firleja. Aby zapobiec porwaniu, wyjednał, iż królewscy zbrojni trabanci „w dzień i w nocy strzegli Gizanki“.
Trudno ustalić, jak się rzeczy naprawdę miały. Cyrus pisze o obawach, aby król nie przeprowadził w Knyszynie swoich zamiarów, „choćby miał pozostać na samym Księstwie Litewskim“, natomiast zupełnie nie wspomina o planach porwania. Udział marszałka Firleja w planowanym zamachu musi przecież nasuwać wątpliwości, skoro królewskiej kochance zawdzięczać miał województwo krakowskie. Ostatecznie Giżanka wyjechała przed królem i miała oczekiwać go w Mężeninie. Król opuścił Warszawę 19 czerwca 1572 r. Szczegóły pożegnania z Anną, które było już ostatnie w tym życiu, przekazał nam naoczny świadek Łukasz Górnicki, autor Dziejów w Koronie Polskiej. Oddajemy mu głos: „Gdy tedy powietrze szerzyć się gwałtowniej poczęło, król mając z Warszawy, a chory bardzo,
do Knyszyna wyjechać, niż go z łóżkiem na wóz na to urobiony wniesiono, iż nieco sobie brał za obrazę od królewny Anny, siostry swej, i przez niemały czas do siebie jej nie przypuszczał, rzekł mu Karwicki oboźny: Miłościwy królu, a więc tak W.K. Mość odjedziesz stąd z królewną się Jejmością siostrą swą nie pożegnawszy? Ba, miłościwy królu, umrzeć jej pewnie od żalu przyjdzie. Każ jej W.K. Mość przyjść do siebie, do ona
0 to W.K. Mości łzy wylewając prosi. Tu król zamilczawszy trochę, rzekł: Każcież jej przyjść. Przyszła potem królewna i z płaczem przeprosiła króla. A król oddał jej spisany testament, kilka słów do niej rzekłszy. Potem na wóz wnieść się kazał; gdy na wóz był z łóżkiem wstawiony, dwiema jurgieltnikom na wozie przy sobie być kazał, Andrzejowi Boboli a Fabianowi Klińskie- mu; było i pacholąt kilka na wozie, i tak wyjechał z Warszawy“.
Jechał wolno, odpoczywając po drodze. W Tykocinie na zamku, gdzie był królewski skarbiec
1 dokąd polecił sprowadzić także wszelkie swoje skarby z Wilna i Knyszyna, zatrzymał się niecałą dobę. W grodzie w Wiźnie oblatował akt uznający Gizankę szlachcianką, co dało kronikarzowi Orzelskiemu asumpt do stwierdzenia, że „właściwiej by ją nazwać szlachetną nierządnicą“. Następnie król udał się do Knyszyna. Ulubionemu pokojowcowi Mikołajowi Mniszchowi zlecił przesłać Gizance trzynaście tysięcy dukatów oraz szereg skrzyń z różnymi kosztownościami. Na trzy dni przed śmiercią wyprawił innego swego ulubieńca, Stanisława Czarnotul- skiego, z podarunkiem do kobiet, „których rad
dawniej zasięgał i nosił je w miłej pamięci, chociaż cały dwór utrzymywał, ze one to właśnie króla czarami omotały i w chorobę wpędziły“. Stan zdrowia Zygmunta Augusta pogarszał się z dnia na dzień.
„Gdym ja w Knyszynie był w niedzielę — pisze Górnicki — powiedzieli doktorowie królowi przy księdzu biskupie krakowskim, iż lepiej, żebyś W.K. Mość z Panem Bogiem się pojednał, bo acz jeszcze znaków śmiertelnych nie widzimy, jednak od spowiedzi, od przyjęcia Najświętszego Sakramentu bywa to często, że się ludziom na zdrowiu poprawuje. Za tym król: Powinniście to, prawi, byli dawniej mi powiedzieć, a nie cieszyć mnie niepotrzebną pociechą; a otóż jutro, księże biskupie, ja to uczynię, a do tego, co należy, żeby gotowe było. Nazajutrz tedy w poniedziałek 7 julii, Najświętszy Sakrament po spowiedzi i olej święty przyjąwszy, rozdzielił się z tym światem, z niewymownym żalem nas wszystkich sług jego, którzy nie panaśmy mieli, ale dobrotliwego ojca. Lat miał, gdy umarł, 52 bez kilka niedziel...“
Dwór królewski w odległym od "Warszawy Knyszynie rozprzągł się teraz zupełnie. Szereg dworzan przywłaszczyło sobie część skarbów królewskich. Kronikarz Orzelski zanotował, że „...po skonaniu Króla taki okropny widok opuszczenia przedstawiał nieboszczyk, iż nie było czem przykryć nagi trup jego. Dopiero biskup krakowski kazał zrobić całun na ten użytek, a doktor Fogelwerder włożył na ciało zmarłego złoty pierścień z kosztownym kamieniem i łańcuch złoty z krzyżem, nabyty niegdyś przezeń pra
wem spadku po Andrzeju Zebrzydowskim, biskupie krakowskim“.
Głośny skandal wybuchnął dopiero w jakiś czas po śmierci Zygmunta Augusta. Dworzanie, nie należący do kamaryli obu Mniszchów i Gizan- ki, dystansując się od nich, wytoczyli publiczne oskarżenie. Na konwokacji zwołanej do Warszawy w 1573 r. wystąpił w ich imieniu z mową do Senatu sekretarz królewski ksiądz Jan Dymitr Solikowski, późniejszy arcybiskup lwowski. Wywiódł, że „aczkolwiek nie wezwani przez Senat, który zajęty jest obecnie najważniejszymi sprawami Rzeczypospolitej, nie mogli jednak obejść się dworzanie, jako tegoż państwa obywatele miłujący ojczyznę i najwierniejsi słudzy Króla nieboszczyka, bez odezwania się do Senatu w rzeczach bardzo wielkiej wagi“. Po czym podkreślał, że są to „dworzanie ze starodawnych rodów pochodzący, mający herby zacne i ceniący wysoce uczciwe imię, dla którego wiek swój sterali na służbie Królewskiej, chcą się ojczyźnie z fałszywych pogłosek oczyścić i donoszą Senatowi, że Król umarł od napojów i czarów, których wyraźne ślady są na jego trupie, o czem zdadzą sprawę na liczniejszym zjeździe Wilkoc- ki i Stanisław Czarnotulski, świadkowie i widzowie. Sprawcami tej zbrodni są ci, co najniegod- niejszym i niesłychanym w Polsce sposobem łaskę Króla dla siebie skarbili, stręcząc mu niewiasty, w których się rozkoszował i któremi chuć swoją nasycał. Ci urzędnicy poniżyli Króla i godność Senatorską i trzęśli Rzeczpospolitą, tak że od najpodlejszych doradców najgorsze wychodziły rady i Rzeczpospolita już miała runąć w otchłań
zguby. Po śmierci łożniczego, czyli podkomorzego królewskiego, do którego należało przestrzeganie przystojności, całości i porządku łoża Królewskiego, liczni ci rządcę do takiego stopnia poniżenia doprowadzili łoże Królewskie: nasam- przód miasto uroczystego i Pomazańcowi Pana przystojącego poszanowania, z łoża tego zrobili babiloński zamtuz, ogólny stek zbrodni i nieczystości, gospodę ludzi płochych i zgubionych; rozdmuchali nienawiść między Królem i małżonką jego Katarzyną i doprowadzili ich do rozwodu; wprowadziwszy go na rozdroże, podług woli wszystkim rozkazywali; nie mającemu pieczęci wszystko pisali i podpisywali; na nic obrócili obie kancelarie, wybierali dochody, zubożyli Królestwo, nie wypłacali jurgieltów i żołdu żadnego dworzanom i żołnierzom; wszelkie zasoby Rzeczypospolitej albo zabrali albo roztrwonili...“ Po dłuższych wywodach, utrzymanych w tym ogólnym sformułowaniu, ksiądz sekretarz Solikowski przeszedł do konkretniejszych zarzutów.
„Dworzanie sądzą — wywodził — że warto także obejrzeć sprzęty i skarby królewskie oraz wielką sumę portugalskich i innych złotych pieniędzy, którą miał sobie powierzoną Maciej Ża- liński, że konieczność też wymaga rozpatrzyć listy, które podpisane były ręką już prawie konającego króla; należy też wybadać nabytki z tylu darów i ze sprzedaży wszystkich urzędów zebrane. Zdają się godnemi uwagi dworzanom skrzynie naładowane, z których jedną widzieli wynoszoną po nocy strażnicy Stefana Bielawskiego, starosty knyszyńskiego, druga oddana była Mikołajowi Konarskiemu, Prusakowi, do
wódcy straży, a potem nazad wzięta; trzecia zaś po śmierci króla wywieziona na wozie, na którym wożono wprzódy mięso dla dworu. Podczas gdy Infantka Polska, zmuszona morowym powietrzem kilkakrotnie zmieniać miejsce pobytu, narażona jest na niebezpieczeństwo życia i ledwo ma czym się wyżywić z powodu niedostatku, najbezwstydniejsze nierządnice opływają w zagrabione bogactwa. Należy o wszystkiem wybadać świadomego o tym Jakuba piwniczego królewskiego i zmusić go do zdania sprawy“. Wezwaniem senatu do wszczęcia dochodzeń i zadośćuczynienia krzywdom zakończył ks. Solikowski swoje ponure przemówienie.
Senat powołał do przeprowadzenia dochodzeń „Deputację dla inkwizycji w sprawie niegodziwego zagrabienia pieniędzy po Królu nieboszczyku i innych występków“, w skład której weszli: z senatu biskup płocki Piotr Myszkowski, wojewoda sandomierski Piotr Zborowski, kasztelan gnieźnieński Jan Tomicki, kasztelan sieradzki Andrzej Dębowski i kasztelan smoleński Dominik Pac, a ze szlachty po jednym z każdego województwa. Jednym z deputatów szlacheckich był Świętosław Orzelski, z którego opisu bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta niejednokrotnie czerpiemy tu wiadomości. Przesłuchano osoby wskazane przez dworzan, którzy powtórnie w świetnym i wielkim orszaku stanęli przed Deputacją i uroczyście potwierdzili podniesione zarzuty. Ujawnione w toku przesłuchań fakty potwierdziły oskarżenie. Nawet cała gadanina o czarach, w które wówczas przecież ogólnie wierzono, nie była pozbawiona podstaw.
Stanisław Czarnotulski, uwolniony przez Depu- tację od prywatnie złożonej obietnicy pokrycia milczeniem zaklęć i czarów używanych na dworze królewskim, złożył w tym przedmiocie obszerną relację. Wynikało z niej, że przez szereg lat, co najmniej od czasu Sejmu Grodzieńskiego w 1568 r., gdy król ciężką chorobą dręczony spędzał bezsenne dni i noce, tenże Czarnotulski był używany do sprowadzania kobiet gu- ślarek czy znachorek. Chory król szukał w ich praktykach powrotu do zdrowia. Nie wchodząc zbytnio w całą tę ciemną aferę, z długiego zeznania Czarnotulskiego przytaczamy tu tylko opis praktyk lekarskich uprawianych przez jedną z tych guślarek, Korycką, ciotkę pięknej Zuzanny Orłowskiej. Gdy więc Korycka któryś już raz z rzędu na żądanie króla została sprowadzona do Warszawy, po wieczerzy w nocy Zygmunt August poszedł do niej do komory piwniczego, poprzedzany przez Mikołaja Mniszcha, niosącego świecę, oraz Czarnotulskiego, któremu zlecił towarzyszyć sobie. W komorze nie zastali nikogo oprócz Koryckiej i stągwi z wodą. Korycka wziąwszy czarę i zaczerpnąwszy w niej łyżką napój dała skosztować Czarnotulskiemu, resztę kazała wypić królowi. Potem musieli wszyscy odejść, król został sam na sam z Korycką, która mu zaleciła umyć chore i wychudłe ciało w stągwi. Po niejakim czasie Czarnotulski w towarzystwie piwniczego, jednego pachołka i Koryckiej wyszedł nad Wisłę. Widział, jak czarownica wylała ze stągwi wodę do rzeki, myła spodnie odzienie królewskie, wyrwała z niego nitkę i schowała ją. Dziewięć dni jesz
cze bawiła przy królu, podczas których król powrócił do zdrowia i pełen dobrej nadziei, wyraźną stąd okazywał radość. Koryckiej darował siedemset złotych, Zuzannie Orłowskiej zaś gotówką osiemset złotych oraz kolebkę, kolasę i wiele innych rzeczy ogólnej wartości czterech tysięcy złotych. Gdy Czarnotulski odwoził Zuzannę, powiedziała mu, że ciotka jej Korycka podeszła króla i wyrwała ową wyżej wspomnianą nitkę, ażeby mieć króla w swojej władzy i mocy. Czarnotulski wszystko to powtórzył królowi i usilnie go prosił, by kazał odebrać czarami zabrane przedmioty. Król na to machnął ręką i odrzekł, że niewiasty te niejedną jego rzecz u siebie zatrzymały. Czarnotulski jednak nie dał się przekonać i po dłuższym czasie, na krótko przed śmiercią króla, znowu sprawę nieszczęsnej nitki poruszył. Król wtedy zezwolił mu pojechać do obu niewiast; otrzymał też od nich ową nitkę i jakiś zielony kielich z odbitą nóżką.
Realniejszych kształtów niż wszelkie nieuchwytne czary nabierały w świetle zeznań świadków zarzuty dotyczące rozebrania czy roz- kradzenia pieniędzy i ruchomości królewskich, znajdujących się w Knyszynie. Tak więc dowódca straży Mikołaj Konarski zeznał, że we wtorek, na sześć dni przed śmiercią króla, Jerzy i Mikołaj Mniszchowie uprosili go, aby przechował u siebie w piwnicy szkatułę królewską. Mikołaj Mniszech w sobotę tę szkatułę znów odebrał i pod wieczór wywiózł ją z zamku, o czym nie wiedziała ani Gizanka, ani ktokolwiek bądź z jej krewnych, szkatuły tej bowiem nie oddano im wcale. Była to potężna szkatuła, sześć sług ledwo
ją udźwignąć mogło. Zeznał nadto Konarski, że aczkolwiek sam tego nie widział, lecz jak słyszał od naocznych świadków trabantów, słudzy Mikołaja Mniszcha w nocy już po śmierci króla wynosili na podwórze wory naładowane w łożnicy królewskiej. Dworzanin Zieliński zaś twierdził, że w nocy z czwartku na piątek, na cztery doby przed zgonem królewskim, Szawłowski, szwagier Gizanki, odesłał jej z Knyszyna skrzynię naładowaną i że tejże nocy wynoszono też ciężkie wory. Na podstawie zeznań starosty wiz- kiego Grajewskiego ustalono również, że Barbara Gizanka posiadała pieniądze otrzymane ze spadku po królu, według jej twierdzeń trzynaście tysięcy dukatów. Część tej kwoty, mianowicie dziesięć tysięcy złotych, złożyła u niego. Na polecenie wojewody lubelskiego Mikołaja Maciejowskiego obłożono je aresztem. Następnie na skutek listownych interwencji wojewody mazowieckiego Stanisława Ławskiego oraz wojewody lubelskiego Mikołaja Maciejowskiego znowuż sumę tę wydano Gizance. Wezwany przez Deputację wojewoda lubelski nie zaprzeczał swojego w tej sprawie zachowania się i oświadczył, że uczynił to, aby pieniądze nie przeszły w cudze ręce, jak i dlatego, aby dać możność zebrać Gizance dwadzieścia tysięcy złotych i pożyczyć je kasztelanowi kamienieckiemu Hieronimowi Sieniawskie- mu, na którym przecież Rzeczpospolita może ich poszukiwać, jeżeli zechce.
Odczytano wreszcie pismo piwniczego Jakuba, w którym zeznał, że Mikołaj Mniszech i Egi- dzy przyprowadzili królowi Gizankę jeszcze za bytności Zuzanny, że Kniazik kilka nierządnic
sprowadził, że Mniszech miał na pogotowiu jedną z nich, niejaką Zdzadziankę. On jako piw- niczy dostarczał z rozkazu królewskiego Mnisz- chowi wszystkiego co potrzebne. Następnie rozwodził się o różnych darowiznach czynionych na rzecz Gizanki i jej rodziny oraz o wielkim wpływie Gizanki i jej matki na dworze królewskim.
Deputacja pociągnęła następnie do odpowiedzi Mikołaja Mniszcha. Okazał list ręką królewską podpisany i małą pieczęcią przypieczętowany, w którym król rozkazywał mu po swej śmierci oddać Gizance trzynaście tysięcy dukatów w złocie wraz z szkatułką oraz spalić niektóre papiery nikomu ich nie pokazując. Mniszech oświadczył, że otrzymane polecenie wykonał, papiery spalił, a szkatułkę powierzył dowódcy straży Mikołajowi Konarskiemu do schowania, który ją następnie wydał Gizance i jej krewnym. Nadto Mniszech mówił jeszcze obszernie o innych pieniężnych darowiznach króla, między innymi o pożyczeniu z rozkazu królewskiego kwoty pięciu tysięcy dukatów, z czego cztery tysiące oddał Dobrzykowskiemu dla Anny Zajączkowskiej, przebywającej w Witowie, a tysiąc dukatów Marcinowi Falęckiemu w celu wręczenia ich Annie, Infantce Polskiej. Przesłuchiwany Do- brzykowski wspomniał o naszyjniku otrzymanym przez Zajączkowską. Dworzanin Pękowski mówił o praktykach czarowniczych Mniszchów, którzy mieli przy sobie czarowników, Grono- wiusa i Burana, i używali ich do swoich sprawek. Potwierdzali to inni dworzanie, zaś Mniszcho- wie gorąco temu zaprzeczali. Szereg jeszcze osób zeznawało w sprawie rozrządzenia spadkiem po
królu; według relacji Orzelskiego słuszne okazały się oskarżenia wysunięte przez dworzan. Roztrząsano również sprawę podpisywania przez leżącego już na śmiertelnym łożu króla, któremu prowadzono rękę, listów zawierających darowizny. Darowizny w ten sposób wyłudzane miały przynosić pięćdziesiąt tysięcy rocznego dochodu, między innymi Radziwiłł miał otrzymać starostwo szawelskie na Litwie, dające z górą trzydzieści tysięcy złotych rocznej intraty. Kasztelan gdański Jan Kostka podał, że widział się z kupcem gdańskim Janem Bolmanem, powracającym z Knyszyna, który mu pokazał sześć nie wypełnionych blankietów królewskich, wystawionych na pergaminie, podpisanych ręką królewską i jego pieczęcią umocowanych.
Z zamiarem uchwycenia na gorąco atmosfery, w jakiej rozpatrywano zarzuty podniesione przez dworzan, podano tu w wielkim zresztą skrócie przebieg dochodzeń opisanych przez Orzelskiego. Zaznaczał on już od siebie, iż „zanadtośmy może obszernie się rozwiedli nad zaklęciami i czarami, zawiłym i niegodnym przedmiotem — powodowała nas do spisania wszystkich szczegółów uwaga, że wszystkie te rzeczy daleko jeszcze obszerniej wytaczano przed zacnym zgromadzeniem Deputatów, że każdy, kto je przeczyta, poweźmie wstręt ku życiu tak haniebnie pędzonemu i że potomność się dowie, jakiemi sprawami zaprzątali się przodkowie w najprześwietniej- szym zgromadzeniu...“
W dniu 19 kwietnia 1573 Świętosław Orzel- ski w imieniu Deputacji, w obecności znacznej liczby dworzan i szlachty, przeczytał główne
punkty zeznań osób przesłuchanych, ujęte sumarycznie na piśmie. Stwierdzały „aż nadto wyraźnie na ciele królewskim ślady czarów. Ze świadectwa lekarzy królewskich, Czarnotulskiego, Wilkockiego, biskupa krakowskiego i rozmaitych niewiast, oraz z dokumentów pisemnych okazuje się, że rozpusta królewska była główną przyczyną jego śmierci, że Mikołaj Mniszech i Żyd Egi- dzy przynęcili z klasztoru Gizankę i namówili ją do rozpusty z królem. Ci ludzie podli i nikczemnego rodu zdeptali wszystkie urzędy, sami listy królewskie do woli pisali, pieczętowali, do podpisu królowi podawali i rozdawali; łoże królewskie splugawili, nienawiść między królem i królową wzniecili.- W tymże zamku, w którym bawiła niezamężna Anna, siostra królewska, wraz z innemi dziewicami, mieszkały w jednej łożnicy Zuzanna, w drugiej Gizanka, trzecia u Mniszcha, czwarta u Kniazika, pachołka królewskiego, piąta u Jaszowskiego, który ją potem pojął za żonę, co wszystko stwierdza Jakub piw- niczy i pachołkowie królewscy. Z łaski króla ludzie podłego stanu wielkie mieli znaczenie, jako to: matka Gizanki, Szawłowski i jego żona, Szwab jakiś, Żyd Egidzy, żona notariusza miasta Warszawy i mnóstwo innych, a biskupi, wojewodowie i inni przedniejsi senatorowie nie mieli wstępu do króla i musieli prawie za wrotami na króla oczekiwać. Wszystko było przedajne; ludzie najgorliwsi o dobro Rzeczypospolitej — nienawidzeni. Na Sejmie Warszawskim, ostatnim, który król obchodził, podczas Zielonych Świątek, zbrojni trabanci z rozkazu Jerzego Mniszcha, obawiającego się wojewody sandomierskie-
M
go, i w dzień, i w nocy strzegli łoża Gizanki. Te to łoże bawiło króla, z czego wszystkiego należytą mogłyby dać sprawę Gizanka i Dorota, jeśliby je uwięziono i wzięto na tortury, a starosta knyszyński objaśni o rozmaitych rodzajach napojów, o których ma wiadomość. Dworzanie, jako ludzie szlachetni, prawi, miłujący cnotę a gardzący podłością i występkami, wszystko to odkryli przed Senatem i Deputatami. Wszelkie zasługi, pięknymi przymiotami i cnotą zjednane, nie miały żadnej przed królem wagi; rej wodzili rozpustnicy i nierządnice, skarbiąc łaski królewskie i podając ludzi zacnych w nienawiść królowi.
Mniszchowie i Mniszchów klienci, Gizanka i inne nierządnice, jako też ich posługacze i krewni z tego źródła używają bogatych dochodów. Oprócz tego dworzanie dowiedli im zagrabienia znacznej sumy złota, a Zaleski w oczy to im zarzucił — gdzie zaś się to złoto podziało, nie wiadomo. Konarski świadczy o przyniesieniu doń szkatuły i odebraniu jej potem. Brat starosty knyszyńskiego i strażnicy widzieli, jak nocną porą, złodziejskim sposobem, wykradano z Knyszyna skrzynie i wory. Lekarz FogelwSrder widział, jak inną skrzynię na wóz rzeźniczy złożono i wywieziono. Za życia jeszcze króla uprowadzono trzynaście tysięcy dukatów do wsi Bronowa, nadanej wraz z kilkoma innymi Gizance, a po śmierci króla na przeszłej konwokacji Jerzy Mniszech przyznał się, że szkatuła, od Konarskiego wzięta, tamże przewieziona została. Król, sam ciężką chorobą złożony i prawie konający, wyraźnym głosem dał świadectwo o wielu listach
podpisanych w ten sposób, że prowadzono jego rękę. Czas niejaki przed śmiercią król niezupełnie był przytomny na umyśle, po śmierci zaś jego znaleziono wiele listów i nadań przezeń podpisanych, co stwierdzone być może przez komornych, czyli owych pachołków, do których należy rozdawanie podobnych listów, albo i przez sameż listy, jeżeli pewne osoby je okażą.
Anna, siostra królewska, cierpiała niedostatek, a wszystkie nierządnice królewskie opływały we zbytki; opatrywano je bowiem hojnie nie tylko we wszystkie potrzeby, ale i w wino, o czym zaświadczy szafarz tych darów, najpierwszy raj- fur, Jakub piwniczy, szczególnie jeżeli go spytają o rozpuście, jaka się działa podczas choroby króla. Aczkolwiek okropne są te szczegóły same przez się, jednak tym trafniejsze, że nie ustały ze śmiercią króla, albowiem wielu protektorów pisało do Gizanki do Wiźni, aby nie rozpaczała
0 swojem zbawieniu i ocaleniu całego dobytku,
1 obiecywało jej swoją opiekę. Należy od złotnika lubelskiego wywiedzieć się o łańcuchach złotych króla nieboszczyka, również o tym, że Mikołaj Mniszech już po śmierci króla zagarnął starostwo lubieszowskie odjęte Stanisławowi Osieckięmu“.
Relacje powyższe trzeba jednak przyjąć z pewnym zastrzeżeniem, Orzelski jawnie brał stronę dworzan atakujących Mniszchów i ich stronników.
Jerzy Mniszech, wraz z bratem Mikołajem oraz licznymi krewnymi i adherentami obecny przy odczytaniu sformułowanych na piśmie zarzutów, zgłosił się teraz pierwszy do głosu. Użył
wybiegu formalnego. Oświadczył, że nie zamierza odpowiadać na skrypt napisany przez niewiadomą i nieznaną mu osobę. Zażądał, aby ujawnić autora, po czym w przytomności wszystkich udzieli odpowiedzi.
Szukanie wybiegu proceduralnego, formalnie usprawiedliwione, gdyż oficjalnie nie podniesiono jeszcze oskarżenia i w sprawie dotąd nie wystąpił instygator, oburzyło deputatów. Oświadczyli Mniszchowi, że nie zostali wyznaczeni przez Senat i szlachtę sędziami w tej sprawie, a powołani są jedynie do wysłuchania relacji i też na własne uszy wysłuchali zeznań składanych przez dworzan i inne osoby stanu szlacheckiego. Może więc Mniszech również złożyć zeznania, przyjmą je do wiadomości, jeżeli zaś woli milczeć, to zrelacjonują sprawę w obecnym stanie Rzeczypospolitej, to jest Senatowi i zgromadzonej w Warszawie szlachcie.
Wówczas poprosił o głos Jakub Secygniowski, krewny Mniszchów. W ostrych słowach zaatakował Deputację, przestrzegając deputatów przed przywłaszczeniem sobie atrybutów izby sądowej. „Mniszchowie — wywodził — dadzą należytą odpowiedź przed sądem zwyczajnym, gdy będą prawnie pozwani, gdy wystąpi, kto ich oskarża. Aczkolwiek związkami krwi jesteśmy z nimi złączeni, nie będziemy im pobłażali ani popierali ich sprawy, jeżeli w czym wykroczyli przeciwko Rzeczypospolitej; lecz toż samo pokrewieństwo nakazuje nam bronić ich od nieprawego potępienia. Dwie rzeczy naprzód trzeba wziąć na uwagę: pierwsze, że nie jedni Mniszchowie doświadczyli faworów królewskich, wie
lu innych uprzednio cieszyło się temi względami, zostawało w tymże stopniu, i do nich więc te same zarzuty się stosują. Po wtóre: nie jedni Mniszchowie wtrącili Rzeczpospolitą w taki bez- rząd; znajdzie się wielu senatorów, wielu ze szlachty w tym przypadku, a jeżeli na jednych Mniszchach zacznie się i skończy się kara, będzie to wielką dla nich krzywdą i strasznym pobłażaniem swawoli innych winowajców“.
Nie musiała ta mowa ucieszyć i zadowolić Mniszchów, skoro własny krewny w zakończeniu przemówienia jak by przyznawał, że podnoszone przeciwko nim zarzuty nie są pozbawione podstaw. Toteż Mniszchowie ponownie zabrali głos i oświadczyli, że zarzucono im wiele rzeczy niegodnych i plugawych, lecz że nikt im nie potrafi tych brudów w rzeczy samej dowieść, proszą zatem deputatów, aby karą słusznego odwetu ukarali wszystkich tych, co dowodów nie okażą i zamilkną.
Atmosfera posiedzenia stawała się wyraźnie napięta. Dworzanie występujący przeciwko Mniszchom z oburzeniem odpierali ich insynuacje i podtrzymywali swoje oskarżenia, oświadczając gotowość przedstawienia w każdej chwili żądanych dowodów. W końcu doszło do tego, że głos w dyskusji zabrał nawet jeden z deputatów, miecznik koronny Andrzej Zborowski. Oświadczył, że skoro Mniszchowie tak ostro powstają na obrońców prawdy, on, chociaż pełni teraz urząd deputata, czuje się obowiązany dla dobra Rzeczypospolitej powiedzieć, co wie. Następnie zwrócił się do Mikołaja Mniszcha z zapytaniem, dlaczego udając się do kupca lwow
skiego Ormianina Konstantego o pieniądze i przesyłając mu oblig podpisany imieniem królewskim oraz przypieczętowany przez podkanclerzego koronnego biskupa Franciszka Krasińskiego, żądał równocześnie zachowania całej sprawy w tajemnicy. Ludzie cnotliwi zwykli robić wszystko otwarcie, a nie po kryjomu, wywodził pan miecznik koronny, lecz dalszą mowę przerwała kłótnia powstała między dworzanami a partią mniszchowską. Wszczął się tumult. Wtedy kanclerz wielki koronny Walentyn Dębiński usiłując strony pogodzić wdał się w sprawę i wywiódł, że podniesione zarzuty zapewne nie okażą się zbyt ciężkie, będą to tylko lekkie powszednie grzechy, które łatwo zmyć albo zatrzeć się dadzą. Nie wiadomo, czy taki był jego zamiar, w każdym razie deputaci nie doczekali się dalszych wyjaśnień ze strony Mniszchów
i zamknęli posiedzenie. Następnie zdali sprawę przed województwami.
Teraz Mniszchowie przeszli do działania. Potrafili zjednywać sobie ludzi i powiększać swoje stronnictwo, zapewne też znaczna była liczba osób, które wolały pokryć niepamięcią różne czynności zdziałane w ostatnich latach ostatniego Jagiellona. Polegając na przychylności wielu senatorów, Mniszchowie za pośrednictwem kasztelana bieckiego Stanisława Szafrańca zaczęli się domagać nie tylko oczyszczenia od zarzucanych zbrodni, lecz usiłowali całą winę zwalić na dworzan. Dworzanie zaprotestowali przed Senatem i wywiedli, że odsłaniając występki i zbrodnie popełnione przeciwko Rzeczypospolitej i donosząc o nich Senatowi, spełnili jedynie swój
obowiązek, nie chcą zaś dalej dochodzić swej skargi, skoro nie dano jej biegu, a całą sprawę zdają na sąd Rzeczypospolitej. Ponieważ sprawa nie była ani w Senacie, ani w kole szlacheckim dostatecznie rozpatrzona, odroczono jej rozsądzenie na później, wychodząc z założenia, że podczas bezkrólewia lepiej jest sytuację całą załagodzić.
Mniszchowie, zadowoleni z takiego obrotu sprawy, nie zasypiali gruszek w popiele. W kilka dni później wstawił się za nimi do Anny Jagiellonki kasztelan żarnowski Jan Siemieński. Błagał, aby im przebaczyła, jeżeli w czym przeciwko niej wykroczyli, nie na-nich bowiem jednych ciąży wina, a Rzeczpospolita jeszcze nie ustaliła, czy ta wina godna jest kary, oni zaś jako słudzy królewscy zmuszeni byli czynić, co im król nakazywał. Królewna dałaby obecnie najwyborniejsze świadectwo swojej przezorności, pobożności, dziewiczej wstydliwości i miłosierdzia, jeżeliby ich do dawniejszej łaski swojej przywróciła.
Lecz Infantka okazała się nieubłagana, nie spodziewał się kasztelan Siemieński ostrej odprawy, jakiej mu królewna udzieliła. Odpowiedziała, że jeszcze za życia króla „dotknęło mnie wielkie ubliżenie, bo jedną z mych panien gwałtem porwano, co mnie niemało obrażało; ta panna po najhaniebniejszym życiu okropną śmiercią umarła. Nie byli mi wiadomi sprawcy tej szka- rady, lecz ponieważ kasztelan żarnowski wstawia się do mnie za Mniszchami, widoczne stąd, za czyją stało się to przyczyną. Bezkarnie ujdzie Mniszchom ta zbrodnia, bo nie wypadnie mnie
w tak ciężkiej żałobie dochodzić kary, na którą zasłużyli. Nie mogę im jednak przebaczyć. Bóg przypomni kiedyś moje sieroctwo i pomści się za ciężką moją krzywdę“.
Sprawę przygłuszył rozwój dalszych wypadków, zeszła na dalszy plan podczas perypetii związanych z elekcję Henryka Walezego i obraniem go królem Polski. Trzeba było też zająć się wreszcie uroczystym pogrzebem zwłok Zygmunta Augusta, które według dawnego zwyczaju należało pochować przed inauguracją nowego króla. Ciało Zygmunta Augusta, wywiezione od dawna z Knyszyna, znajdowało się w Warszawie. Orszak żałobny wiozący zwłoki do Krakowa wyruszył z Warszawy dopiero 30 stycznia 1574 r. Rozpoczynali go dworzanie ze swymi pocztami, słudzy królewscy z chorągwią, a z ciałem jechali w odwodzie drabanci. Jedenaście dni trwała ta podróż żałobna na Radom i Miechów. Po odprawieniu uroczystej mszy świętej w kościele Sw. Floriana na Kleparzu kondukt z ciałem królewskim ruszył na Wawel. Naprzód szły tłumy duchowieństwa i dziatwy, należącej do kościołów i szkół, dalej arcybiskup i biskup w infułach i ornatach, potem około tysiąc dwieście osób w czarnych sukniach z zapalonymi świecami. Za nimi postępowali chorążowie wszystkich ziem, każdy ze swoją chorągwią; wszyscy konno. Wielką królewską chorągiew dźwigał chorąży nadworny Bernard Maciejowski. Dalej prowadzono trzydzieści koni pokrytych jedwabnymi oponami, za nimi niesiono trzydzieści trumien pokrytych jedwabnymi, złotem haftowanymi całunami. Potem jechał znany
nam krajczy koronny Jerzy Mniszech na pięknym koniu, w zbroję królewską od stóp do głowy przybrany. Za nim, również konno, dworzanin Garnysz odziany w królewskie szaty. Potem szli senatorowie, wszyscy pieszo. Tuż przed wozem kroczyli: miecznik koronny Andrzej Zborowski, który niósł miecz, wojewoda sandomierski Piotr Zborowski niosący jabłko oraz wojewoda krakowski Jan Firlej z berłem zmarłego króla. Obok wozu z ciałem królewskim szło z każdej jego strony pięćdziesięciu dworzan ze świecami. Za wozem szli posłowie cudzoziemscy: węgierski, szwedzki, wenecki, księcia Ferrary, margrafa Brandenburskiego, księżnej Brunświc- kiej, książąt Prus i Pomorza. Za nimi kroczyła Infantka Anna, prowadzona przez posłów cesarskiego i francuskiego. Potem szło „ogromne mnóstwo niewiast i panien“. Żadne źródło nie przekazało, czy ukryte w tłumie kroczyły również Barbara Gizanka i Anna Zajączkowska. Gdy kondukt stanął na zamku, odśpiewano w katedrze wawelskiej wielką mszę. Nazajutrz w takim samym porządku i z tą samą pompą — tylko że trumnę tym razem niesiono na rękach — kondukt szedł z zamku do innych kościołów, gdzie odprawiane były msze. Wreszcie następnego dnia, to jest 7 lutego, dokończono z równą pompą ceremonii pogrzebowych. Wielką mszę odprawił arcybiskup gnieźnienski Uchański. Kazanie miał opat mogilski, który wysławiał ród króla, wychowanie, małżeńskie związki, obyczaje, cnoty, zasługi względem Rzeczypospolitej, zwycięstwa i całą kolej żywota. Wreszcie przystąpiono do końcowych obrządków. Posłowie
cudzoziemscy rzucali na ziemię broń królewską, to jest hełm, tarczę, miecz i włócznię, które im uroczyście wręczyli senatorowie polscy. Potem Jerzy Mniszech cały w zbroję zakuty wjechał konno do kościoła i spadł z trzaskiem z konia na ziemię. Wreszcie marszałek koronny, będący zarazem wojewodą krakowskim, Jan Firlej — był to jak wiadomo szwagier Mniszchów — po krótkiej przemowie złamał laskę królewską, a kanclerz Dembiński, też kilka słów powiedziawszy, rozbił koronne pieczęcie. Na tym zakończyły się wspaniałe obrządki pogrzebowe ostatniego Jagiellona, nieszczęsnego króla Zygmunta Augusta.
Nie zakończyła się sprawa Mniszchów, znalazła ona burzliwy epilog na uczcie koronacyjnej nowo obranego króla Henryka Walezego. Ucztę koronacyjną odprawiono ze znanym w Polsce przepychem. Wszystkie komnaty zamku wawelskiego ozdobiono kosztownymi, złotą przędzą przetykanymi kobiercami, przywiezionymi z Francji. Stoły gięły się pod ciężarem wielkiej ilości drogich naczyń. Na ucztę zaproszeni zostali wszyscy ambasadorowie mocarstw zagranicznych oraz senatorowie polscy. Król zasiadł na środkowym miejscu u stołu w koronie na głowie, klejnoty królewskie trzymano z tyłu za królem. Uczta była suta, jak zanotowały kroniki — „nie tylko folgowano Cererze, ale i Bachusowi, któremu właśnie poświęcone były owe dni karnawałowe“.
Do dworzan usługujących królowi należał również krajczy koronny Jerzy Mniszech. Stał za stołem królewskim i pełniąc obowiązki swego
urzędu, krajał przynoszone potrawy i podawał je cześnikowi, który znów stawiał je przed królem. Gdy Jan Zieliński, dworzanin zmarłego króla, spostrzegł Mniszcha, zwrócił się posługując się językiem włoskim do króla Henryka Walezego
i oświadczył mu, że Mniszech pozwany jest
o zbrodnię do sądu. Pozostając pod tak ciężkim zarzutem, nie jest godzien usługiwać królowi podczas uczty koronacyjnej. Prosił króla, aby do czasu oczyszczenia się z zarzutu odmówił Mnisz- chowi spełniania jego funkcji. Mniszech gorąco zaprzeczył Zielińskiemu i zbijał jego oskarżenia. Powstała ostra sprzeczka. W rezultacie Mniszech został usunięty od swych funkcji aż do oczyszczenia się przed sądem w zakreślonym mu terminie. Nawet niewątpliwie dla Mniszcha nieprzychylnie usposobiony Świętosław Orzelski zanotował, że „kłótnia ta nie podobała się ani królowi, ani nikomu, bo tak niewcześnie, ni w miejscu, ni w czasie przyzwoitym, wytoczył ją Zieliński przeciw Mniszchowi“.
Sprawa Mniszcha, na nowo przez Zielińskiego wywleczona na światło dzienne, wzburzyła umysły. Zieliński obstawał przy podnoszonych ciężkich zarzutach, Mniszech zaprzeczał, oburzony do żywego. Obie strony wdały się w zażarty spór tocząc burzliwe dysputy. Wreszcie sprawa oparła się o króla, który objawił swoją decyzję przez marszałka koronnego wojewodę Jana Firleja. Nas obecnie musi dziwić, że najbliższy powinowaty oskarżónego, mąż jego rodzonej siostry, nie uważał za stosowne wyłączyć się ze sprawy, lecz współcześni snadź nie widzieli w tym nic uwłaczającego, nie podnoszono Z tego powodu żad-
nych zastrzeżeń. Zastrzeżenia musiał budzić natomiast sam wyrok królewski, usiłujący najwidoczniej dogodzić obu stronom i sprawę załagodzić. Brzmiał on tak: „Ponieważ Zieliński wytoczył sprawę przeciw Mniszchowi w niewłaściwym czasie i miejscu oraz bez dostatecznych dowodów, jest więc pozwanie to nieprawne i przedwczesne, a król ostrzej by je skarcił, gdyby nie miał względu na Zielińskiego oraz na co dopiero rozpoczęte swe panowanie. Król ma i Zielińskiego, i Mniszcha za ludzi dobrej sławy i poważania godnych. Niemniej przeto na Mniszchu ciąży zarzut ze strony króla i Rzeczypospolitej
o pewne występki, zarzut, który może być zmyty przezeń jedynie całkowitym uniewinnieniem się“.
Nie doszły nas żadne zapiski, czy w ogóle i jaki sprawa miała dalszy tok. Może po prostu została pokryta niepamięcią w zamieszaniu powstałym niebawem wskutek ucieczki króla Henryka Walezego z Polski oraz w perturbacjach nowego bezkrólewia. Jerzego Mniszcha uznano widać za oczyszczonego z wszelkich zarzutów, skoro w dwa lata później widzimy go już „posłem od Rzeczypospolitej do powitania króla Stefana Batorego“. Wdzięczna Rzeczpospolita obsypuje wiernego syna zaszczytami, jest starostą sanockim i sokalskim, zostaje kasztelanem radomskim, wreszcie wojewodą sandomierskim. Głośno będzie jeszcze o nim w dziejach, już nie tylko polskich, gdy swą córkę Marynę wyda za cara Dymitra Samozwańca i będzie próbował osadzić ich na tronie moskiewskim, marnotrawiąc na tę nieudaną imprezę olbrzymią swoją fortunę. Brat je
go Mikołaj Mniszech pędził spokojne życie, został starostą łukowskim i z Zofią Działyńską miał dzieci sześcioro.
Również „sokoły“ Zygmunta Augusta powychodziły za mąż. Przekazał nam Orzelski, że „po śmierci króla Zajączkowską pojął za żonę Krzysztof Dunin, z poważnej w Polsce familii, Gizan- ka wyszła za Woronieckiego, a Zuzanna za jakiegoś Mazura Bogatkę“. Bezimienny dworzanin Zygmunta Augusta zanotował zaś, że o bogatą Gizankę „starało się ich niemało z dworu królewskiego, z chudych pachołków, chcąc ją mieć za żonę, którymi gardziła. Ale Woroniecki, kniaź z Wołynia, to po sobie mając, iż był siostrzan- kiem Uchańskich, z których jeden był arcybiskupem gnieźnieńskim, a drugi wojewodą płockim, chcąc mieć z nich obronę, rada go pojęła“. Podobnie jak dawniej przeciwko Gizance pisano wiersze satyryczne, tak obecnie puszczono uszczypliwe pismo atakując księcia Michała Woronieckiego, wyrzucono go nawet z izby poselskiej za zhańbienie się małżeństwem z dawniejszym królewskim „sokołem“. Widać krok taki naruszał szlacheckie tradycje, skoro już dawniej również usiłowano Kościeleckiego wyrzucić z Senatu za to, że ożenił się z Katarzyną Telniczanką, matką dzieci Zygmunta Starego. Wkrótce jednak ukazało się pismo biorące Woronieckiego w obronę, widać pieniądze i wdzięki Barbary robiły swoje. Dalsze jej losy niedokładnie są znane. Z małżeństwa z Woronieckim urodził się w 1586 roku syn Florian, który wstąpił do zakonu dominikanów w Warszawie. Córka jej z Zygmuntem Augustem, Barbara, poślubiła jakiegoś nieznanego
bliżej Jakuba Zawadzkiego. Sama Gizanka umarła młodo, w 1589 r.
Odżyła w legendzie, chociaż są i tacy, którzy twierdzą, że nie z ust ludu warszawskiego, lecz spod pióra Joachima Possela-Posseliusa, lekarza
i nadwornego historiografa Zygmunta III, wyszła cała ta piękna bajeczka. K. Wł. Wójcicki tak ją opowiada:
„Żałosny król Zygmunt, po utracie ulubionej swej żony, Barbary Radziwiłłówny, cień jej przynajmniej oglądać pragnął. W wychowaniu niewieścim młodości swojej nasłuchał się tysiącznych powieści, jakoby dusze osób zgasłych lub same dobrowolnie, lub wywołane sztuką czarodziejską ukazywały się żyjącym. O możności więc nie wątpił, a z chęci swojej zwierzył się dworzanom, ubiegającym się w staraniach zadośćuczynienia pragnieniu swego pana. Sprowadzono zawsząd do dworu ludzi w sztuce czarodziejskiej biegłych
i obiecano sowitą nagrodę, kto by dokazał tego, żeby król widokiem drogiego cienia pocieszonym został. Podjął się tego Twardowski, czego inni nie śmieli, i królowę Barbarę chodzącą przyrzekł pokazać królowi. Zawierza Zygmunt August przyrzeczeniu i oczekuje z największą niecierpliwością czasu oznaczonego po temu. Ostrzega tylko Twardowski króla, aby w milczeniu i w spokoju siedząc, na widok ukazującej się królowej z miejsca swego się nie ruszył, inaczej za duszę i za życie monarchy nie zaręcza. Poddaje się Zygmunt August tak twardemu i trudnemu do zachowania warunkowi, byle dopiął celu swych życzeń. Nadeszła pożądana chwila i wywołana z cieniów śmiertelnych zjawia się mara. Ledwie zdołał
Twardowski na miejscu króla zatrzymać, tak żywo się porwał i chciał lubą marę uściskać, a wtem widmo zniknęło“.
Według różnych uzupełnień tej legendy mistrz Twardowski miał rzeczywiście pokazać stęsknionemu królowi jakąś postać, tylko że nie był nią duch zmarłej Barbary Radziwiłłówny, lecz żywa Barbara Gizanka, udająca wśród dymów fabrykowanych przez czarodzieja Twardowskiego zjawę ukochanej żony królewskiej. Jedno w całej tej legendzie jest pewne. Mistrz Twardowski w czasie ostatniego pobytu króla Zygmunta Augusta nie przebywał w Warszawie, całe romantyczne opowiadanie nie znajduje zatem historycznego potwierdzenia.
Może jednak mimo cały huczek powstały koło jej osoby piękna Barbara Gizanka zasłużyła na to, aby nie rozwiewać legendy, która spowiła dzieje ostatniej miłości ostatniego z Jagiellonów.
Anna Orzelska
o statnią miłością pierwszego Sasa na tronie Jagiellonów, króla Augusta II Mocnego, była również warszawianka, piękna i urocza Anusia. Była naturalną córką tegoż Augusta II
i oczkiem w głowie podczas ostatnich lat jego panowania; sporo historyków zarzuca im nawet grzech kazirodztwa, inni utrzymują, że była met- resą królewską tylko in titulo. Posłuchajmy więc, co o pięknej i uroczej Anusi przekazują nam dokumenty i plotki.
Urodziła się, podobnie jak Barbara Gizanka, na Starym Mieście, w sercu dawnej Warszawy, przychylnym widać królewskim karierom warszawianek. Tradycja nie przekazała, w której rodziła się kamienicy, wymienia się tu ulice Świętojańską bądź Nowomiejską, a wchodząc w sedno sprawy trzeba stwierdzić, że o pierwszych latach Anusi podobnie niepewne jak o Gizance posiadamy wiadomości. Nawet jej panieńskie nazwisko nie jest dokładnie znane, podaje się też różne daty urodzenia z rozbieżnością kilku lat, a przecież ustalenie prawdziwego wieku pięknej kobiety
może być bardzo nęcące. Przez długi czas uważano za główne źródło do lat młodzieńczych Anusi głośną swego czasu książkę La Saxe galante, wydaną po raz pierwszy w Amsterdamie w 1735 r., w trzy lata po śmierci Augusta Mocnego. Książka opisuje barwnie a trochę rozwlekle przygody
i przeżycia miłosne króla Augusta, maluje ponętne sylwetki oficjalnych faworyt królewskich i ich szczęśliwych, chociaż nieraz tylko kilkudniowych rywalek. Nie dziw więc, że w wieku XVIII dzieje Sasa, który większą zyskał sławę w alkowach niż na polach bitew, czytano jakby jakąś powieść. Później historycy sięgnęli do niej jako obfitego źródła obyczajowego. Według La Saxe galante z przyjściem na świat Anusi miały być powiązane następujące wydarzenia.
Jesienią 1701 r. August Mocny zjechał z Drezna do Warszawy, aby podjąć bój z Karolem XII szykującym w Inflantach nową wyprawę na Polskę. Przyjechał z hrabiną Cosel, aktualną swoją faworytą. Nie potrafił jej wyperswadować zamiaru towarzyszenia mu do Polski, uparła się dzielić z nim trudy podróży i przebywała teraz przy jego boku na Zamku warszawskim. Nie przeczuwała, że na nic nie zda się jej obecność, że nie potrafi uchronić się przed nową rywalką, że — choć na krótko — z serca królewskiego wyprze ją piękna mieszczka warszawska. Była nią Henryeta Duval, córka winnego kupca, rodem Francuza. Uroda młodej winiareczki głośna była w Warszawie. Opowiadali o niej cuda oficerowie Augusta głosząc, że w całej Polsce nie ma piękniejszej nad nią kobiety. Król, romansowy z natury, podsłuchawszy kiedyś ich rozmowy, zapra
gnął przekonać się naocznie, ile prawdy tkwi w oficerskich zachwytach. Przy pomocy jednego ze swych adiutantów, pana von Rantzau, krewnego hrabiny Cosel, zorganizowana została nocna wyprawa do pobliskiej winiarni. Rantzau nie zawahał się dla zaspokojenia zachcianki królewskiej narazić na szwank faworów swej kuzynki. Z trudem wyperswadowano jej chęć towarzyszenia królowi w męskim przebraniu, pozorując tajemniczą eskapadę koniecznością spotkania się Augusta Mocnego z panem Towiańskim, siostrzeńcem
i wysłannikiem kardynała-prymasa Radziejowskiego. Wytłumaczono hr. Cosel, że nawiązanie kontaktów z prymasem należy utrzymać w wielkiej tajemnicy, stąd król nie może przyjmować wysłannika prymasa oficjalnie i publicznie na Zamku. Z nadejściem nocy król przebrany za zwykłego oficera udał się do winiarni Duvala w towarzystwie Rantzaua, częstego tu bywalca. Zamówili osobny pokoik, niebawem nadeszła Henryeta, czyli Hanrykta, jak ją podobno zwali warszawiacy, i swą urodą oczarowała przebranego króla. Zaczął jej prawić komplementy, a gdy piękna dziewczyna poczęła w nieznajomym oficerze, zwracającym uwagę swoją olbrzymią postacią, doszukiwać się podobieństwa do króla, August, który już nie był panem swojej namiętności, dał się jej poznać. Zrzucił białą perukę przysłaniającą bujne włosy oraz wierzchnią suknię, spod której błysnął order słonia, bogato wyszywany na kamizelce. Wrażenie było piorunujące. Król wykorzystując oszołomienie czy zaskoczenie młodej Hanrykty począł oświadczać się ze swą miłością i serce swe jej ofiarowywał. Pięk
na dziewczyna na razie zatraciła się, była milcząca, lecz powoli odzyskała zwykły kontenans, znowu poczęła grać i śpiewać. Dniało już, gdy wreszcie król w towarzystwie Rantzaua wrócił na zamek. Tu przy kominku całą noc oczekiwała go hrabina Cosel; przemówili się; chcąc ukryć nową miłość August obsypał ją pieszczotami, nie potrafił jednak uśpić podejrzeń swej metresy. Nie wskórały nic fochy i zaklęcia, z nadejściem nocy znowu rzekomy siostrzeniec prymasa pan To- wiański służyć musiał za szyld, a król pospieszył do Hanrykty. Łatwo mu przyszło przełamać ostatnie opory. Młoda dziewczyna zwierzyła się matce, która uznała za celowe rozproszyć skrupuły nie wskazane wobec tak dostojnego gościa. Gdy król nad ranem wracał z udanej schadzki, znowu w towarzystwie oczekującego go Rantzaua, nocna wyprawa omal że nie zakończyła się krwawą bójką. Czatowali na nich jacyś dwaj gwardziści, z których jeden nosił się podobno z zamiarem poślubienia pięknej winiarki i zaniepokojony długą nocną wizytą jakiegoś oficera u Hanrykty, wyzwał teraz szczęśliwego swego rywala na pojedynek. Rantzau mężnie wysunął się na czoło, chcąc zachować w tajemnicy eskapadę swego suwerena; doszło do skrzyżowania szpad, nie wiadomo, czym by się skończyła cała awantura, gdy nagle nadjechała jakaś karoca. W świetle pochodni eskortujących lokajów obaj gwardziści z przerażeniem w jednym z przeciwników rozpoznali króla. Rzucili się na kolana błagając o łaskę; król okazał się skory do przebaczenia, nie pragnął, aby nocne amory wyszły na światło dzienne.
Nowej miłości nie dało się długo ukryć. Zwróciło uwagę dworzan węszących sensacje, że na pokoje królewskie często przychodzi jakiś kawaler uderzająco piękny, a wizyty jego usiłuje się zachować w tajemnicy. Narzucało się podejrzenie, że szaty męskie ukrywają wdzięki kobiece. Hrabina Cosel, nie ufając swemu królewskiemu kochankowi, potrafiła jakiegoś pokojowca skłonić do powtórzenia jej wieści o tajemniczych wizytach na pokojach króla. Obsypała Augusta nowymi wyrzutami. Próżno tłumaczył się faworycie, że tajemniczym młodzianem jest znowu pewien siostrzeniec polskiego senatora, tym razem kasztelana chełmińskiego Jana Przebendowskie- go, który tą drogą przekazuje wieści o zamiarach
i posunięciach wrogiego królowi stronnictwa, popierającego Leszczyńskiego. Nie zapierał się król, że tajemniczego młodzieńca zatrzymywał w swoich komnatach, lecz tylko tyle czasu, ile trzeba było na wygotowanie odpowiedzi dla kasztelana. Dodał, że odtąd już o młodzieńcu nie słyszał, a gdyby to była niewiasta przebrana po męsku
i miałby do niej słabość, nie byłoby przecież sprawą trudną ją znowu odnaleźć. Nie przekonał faworyty. Cosel wypomniała królowi, że porzuciła dlań męża, i oświadczyła groźnie, że król naraża swe życie, gdyby złamał złożoną jej przysięgę wiecznej miłości, gdyż wówczas nie zawaha się wymierzyć pistolet w jego skroń i sama następnie pozbawi się życia. Nieokiełznana zazdrość pięknej faworyty i niepohamowany temperament zrobiły na królu wrażenie. Henryeta wywietrzała mu już co nieco z głowy, gdy nadto przyszły wiadomości, że wojska szwedzkie zbliżają
się do Warszawy, postanowił wyruszyć w pole przeciwko Karolowi XII. Hrabina Cosel upierała się przywdziać szaty męskie i towarzyszyć mu w bój, ostatecznie zgodziła się na powrót do Drezna. Kochankowie pogodzili się, molestowany przez faworytę August przyznał się do całej awantury z piękną mieszczką warszawską.
Spotkanie obu wojsk skończyło się w lipcu 1702 r. porażką Sasa pod Kliszowem. August Mocny pociągnął do Drezna. Krótko po jego powrocie pani Cosel urodziła córkę. Uradowany August spędzał długie chwile przy łożu faworyty, tutaj też załatwiał niektóre sprawy państwowe, a gdy pewnego dnia minister i sekretarz stanu Bose przedkładał mu depesze, znalazł się wśród nich niepozorny list nadesłany z Warszawy. Król czytał go z wielkim ukontentowaniem, lica okryły mu się rumieńcem, co znów zwróciło uwagę hrabiny Cosel. Gdy wzbraniał się pokazać pismo, zazdrosna metresa nie bacząc na swój strój i obecność ministra Bosego wyskoczyła z łóżka chwytając list. Był od Henryety, która zawiadamiała o urodzeniu córki i pytała, jaką decyzję król poweźmie w sprawie dziecka. Panią Cosel poniósł temperament.
— Należy je utopić — wybuchnęła. — Och, że ja nie mogę utopić również matki.
Wymogła na królu, który dla świętego spokoju się na to zgodził, że nie będzie troszczył się
0 matkę i córkę.
Tak miały według La Saxe galante przedstawiać się dzieje przyjścia na świat małej Anny Katarzyny, bo tymi imionami ochrzczono owoc zakazanej miłości Augusta Mocnego i pięknej war-
1
szawskiej winiareczki. Na książce tej oparli się w zasadzie dawni historycy Warszawy. Stąd jako Anusia Duval weszła córka króla polskiego do kronik naszej stolicy i na ogół nadal pod tym nazwiskiem w nich pokutuje. Na La Saxe galante w dużej mierze również Józef Kraszewski oparł swoją powieść Hrabina Cosel.
Pod lupą krytyczną, jak zobaczymy, niewiele z tych barwnych opowiadań zdołało się ostać. Autorem La Saxe galante był Karol Ludwik, baron Pollnitz, wśród głośnych awanturników XVIII wieku nie ostatnie zajmujący miejsce. Gładki dworak i gracz karciany, protestant z urodzenia, przeszedł na katolicyzm, by otrzymać jakąś kanoniczną prebendę, następnie jeszcze kilkakrotnie zmieniał wyznanie oraz dwory swych suwerenów. W 1729 r. przebywał w Dreźnie, w 1735 r. zaś jako szpieg saski w Berlinie, w 1740 r. został lektorem Fryderyka II. Nie cenił go widać zbytnio król pruski, skoro kiedyś między rogami darowanego mu wołu kazał umieścić tablicę z napisem „Pollnitz, un boeuf“, co snadnie można przetłumaczyć „Pollnitz — osioł“. Baron Pollnitz już od 1734 r. począł wydawać swoje Lettres et Mémoires — Listy
i wspomnienia, w których opisywał poznane kraje i ludzi. W 1735 r. wyszła tyle razy już wspomniana La Saxe galante. Jako powieść miłosną, podobnie jak w kilkadziesiąt lat później wydaną opowieść o kawalerze Faublas, należy ją też oceniać, bynajmniej zaś nie jako ścisłe źródło historyczne. Jest oczywiste, że pan baron Pollnitz nie mógł czerpać z ust naocznych świadków wiadomości o intymnych rozmowach króla prowadzo
nych bez świadków przy kominku czy w alkowie. Skoro się je zaczyna sprawdzać, okazuje się często, że są nieścisłe lub wręcz mylne. W wypadku Anusi dochodzenia ustalają, że hrabina Cosel primo voto baronowa von Hoym dopiero w 1705 r. rozwiodła się z mężem i najwcześniej w tymże, a raczej w następnym roku została me- tresą Augusta II, otrzymując tytuł i nazwisko hrabiny Cosel. Nie mogła zatem w tym charakterze towarzyszyć królowi do Warszawy w 1700 r. ani już w 1702 r. obdarzyć go córką. Niepewny też pozostanie dzień urodzin Anusi. Niemieccy historycy wymieniają ściśle określoną datę, 26 listopada 1707 r. Nie podają, skąd ją zaczerpnęli, jest zaś również mało prawdopodobna. August II zrzekł się bowiem tronu polskiego Pokojem Alt- ranstadzkim z 24 września 1706 r. i po klęsce Karola XII pod Połtawą odzyskał go znowu w 1709 r., a formalnie dopiero na mocy zjazdu warszawskiego w 1710 r. Trudno jakoś przyjąć, aby Anusia miała się urodzić właśnie wtedy, gdy August przestał być królem Polski i przebywał z dala od Warszawy. Urodzenie jej trzeba więc raczej przesunąć na pierwsze lata XVIII wieku, kiedy to jej królewski ojciec przez dłuższy czas bawił w syrenim grodzie. Tylko że wtedy całej tej miłosnej eskapady zazdrosnym adwersarzem w żadnym razie nie mogła być pani Cosel. W naszym opowiadaniu te przydługie rozważania na temat daty urodzin trudno pominąć, posiadają bowiem istotne znaczenie dla uzmysłowienia sobie, czy późniejsze niespodziane wywyższenie pięknej warszawianki na jedną z pierwszych dam Rzeczypospo
litej nastąpiło, gdy liczyła zaledwie siedemnaście wiosen, czy też gdy miała już lat dwadzieścia kilka. Zanim przejdziemy do barwnych i fascynujących dziejów jej życia, trzeba trochę jeszcze uwagi poświęcić ustaleniu jej panieńskiego nazwiska. Występuje u nas, jak już o tym była mowa, przeważnie jako Anusia Duval, córka niezamężnej Henryety Duval. Tymczasem w rzeczywistości, jak podają źródła niemieckie, matka Anusi nazywała się Renard, pochodziła bodaj z Lyonu i wyszła za mąż za warszawskiego handlarza win François Driana. Niemieccy historycy twierdzą nawet, że pan Drian po urodzeniu Anusi, dowiedziawszy się, że nie on, lecz August Mocny jest jej ojcem, udał się do Drezna do króla, ale rzekomo dla nadmiernych żądań wrócił z kwitkiem. Dopiero gdy po jego śmierci wdowa Drian w 1716 r. powtórnie wyszła za mąż, otrzymał ojczym Anusi stanowisko nadzorcy łazienki w Parku Ujazdowskim, wówczas własności Lubomirskich. Historycy niemieccy nie podają nazwiska ojczyma Anusi; nie popełnimy pewnie pomyłki stwierdzając, że nazywał się Klaudiusz Henryk Morel, jego bowiem jako męża panny Rénard, matki Maryanny, jak nazywa Anusię, wymienia nasz znakomity heraldyk ksiądz jezuita Kacper Niesiecki, współczesny opowiadanym tu dziejom. Jego czterotomowy herbarz Korona Polska wyszedł w latach 1728 —1743. O nagłym wyniesieniu rodziny Renard, które zbiegło się z wyniesieniem Anusi, będzie jeszcze mowa.
O wczesnej młodości Anusi żadne źródło nic nam nie przekazuje, trudno coś na ten temat powiedzieć. Nie miała zapewne wesołego dzieciń
stwa, były to dla Warszawy lata ciężkie. W okresie wojny północnej stolica nasza przechodziła z rąk Sasów do rąk Szwedów i na odwrót, kontrybucje i rabunki zmieniających się załóg wojskowych dawały się mieszkańcom we znaki. Groźniejsza niż walczące wojska okazała się dżuma, która wybuchła w 1708 r. i z nawrotami trwała do roku 1712, najstraszniejsza, jaka gnębiła ludność Warszawy. Liczba jej ofiar wynosiła podobno około trzydziestu tysięcy. Klasztory wymarły prawie zupełnie, pałace i dwory stały w większości puste i zabite deskami. Według danych zaczerpniętych z protokołów konfraterni św. Benona ze stu pięćdziesięciu szewców Polaków pozostało przy życiu ośmiu, z trzydziestu sześciu szewców niemieckiej narodowości pozostało trzech, z czterdziestu sług i pachołków miejskich zostało tylko dwóch. Anusia i jej matka straszną dżumę przetrwały, może jej to ofiarą stał się mąż matki Franciszek Drian.
August II odzyskawszy tron polski często przemieszkiwał w Warszawie. W 1712 r. przystąpił do realizacji swoich wielkich planów budowlanych, między innymi do wzniesienia na gruntach położonych między Krakowskim Przedmieściem a Wielopolem, wzdłuż późniejszej ulicy Królewskiej, obszernego pałacu na miejsce nabytego w tym celu pałacu morsztyno- wskiego. Aż do 1725 r. nie ma najmniejszej wzmianki, aby zatroszczył się o swoją warszawską córkę, mieszkającą przecież tuż obok, rzekomo w jakimś domostwie w Parku Ujazdowskim. Pozostanie to niezrozumiałe i trudno silić się na wytłumaczenie. August II słynął z tego, że bar
dzo dbał o swoje dzieci z różnych metres. Nie było tych dzieci zresztą tak dużo. Liczbę trzystu sześćdziesięciu pięciu dzieci, wymienioną przez wątpliwe źródła, która już swą zbieżnością z ilością dni w roku musi nasuwać zastrzeżenia, należy włożyć raz na zawsze między bajki. Bujne życie Augusta Mocnego zaciekawiało nie tylko współczesnych; długi sznur historyków wziął je na swój warsztat, najpoważniejsi z nich nie przypisują mu w sumie tych dzieci więcej niż dziewięcioro.
Ślubne było tylko jedno, syn Fryderyk August, późniejszy król Polski August III, urodzony 17 października 1696 r. Wspólnota małżeńska Augusta Mocnego z żoną Krystyną Eberhardyną margrabiną Bayreuth, którą poślubił 10 stycznia 1693 r., była krótka. Krystyna Eberhardyna nie przeszła na katolicyzm, do Polski nie przyjechała i nie była w Krakowie koronowana jako królowa Polski.
Pierwszą metresą Augusta II zostaje zapewne już na jesieni 1694 r., zatem w niecałe dwa lata po ślubie króla, Aurora hrabina Konigsmark, najpiękniejsza w galerii królewskich faworyt. W dniu 28 października 1696 r., już porzucona przez swego królewskiego kochanka, rodzi Augustowi syna równocześnie z ślubną żoną. Jest nim późniejszy hrabia Maurycy Saski, głośny i świetny wódz na żołdzie francuskim, znany pod nazwą Marszałka Saskiego.
Następczynią Aurory Konigsmark była Polka, księżna Urszula Katarzyna Lubomirska, z domu Bokum, żona wówczas podstolego koronnego, późniejszego wojewody krakowskiego Jerzego
Dominika Lubomirskiego. McUejąc zręcznie w czasie jakiegoś turnieju na widok grożącego królowi niebezpieczeństwa, zwróciła na siebie jego uwagę. Działo się to w 1697 r., sprytne ko- bieciątko liczyło sobie całe siedemnaście lat, rodziło się bowiem w 1680 r. Mąż podstoli koronny przyjął krzywym okiem zaloty królewskie do młodziutkiej żony. Małżeństwo Lubomirskich anulowano w Rzymie, a August Mocny wyrobił swojej nowej faworycie u cesarza tytuł księżnej Cieszyńskiej. Urodziła mu w 1704 r. syna Jana Jerzego, znanego jako Chevalier de Saxe. Był feldmarszałkiem w wojsku saskim.
Gdy księżna Cieszyńska była oficjalną metre- są, urodziła Augustowi II syna również piękna Turczynka Fatyma, branka zagarnięta na Węgrzech w czasie wojny z Turkami przez feldmarszałka von Schöninga. Chowała się następnie w domu kasztelana chełmińskiego Jana Prze- bendowskiego. Synem tym był późniejszy Fryderyk August hr. Rutowski, dzielny żołnierz w różnych armiach, o którym niebawem usłyszymy. Z Fatymą miał August II również córkę Marię Aurorę, urodzoną w 1706 roku, która w 1728 r. poślubiła cześnika koronnego Michała Bielińskiego, rodzonego brata marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego, głośnego z uporządkowania Warszawy, po którym nazwę wzięła ulica Marszałkowska.
Romans Augusta z Henryetą Drian i narodziny Anusi miały być może też miejsce, gdy oficjalną metresą była nowo upieczona młodziutka księżna Cieszyńska. Następczynią księżnej Cieszyńskiej została znana już nam Anna Kon
stancja hrabina Cosel, z domu Brockdorf, żona Adolfa Magnusa barona Hoym, który był dyrektorem Generalnego Kolegium Akcyz, czyli jak byśmy obecnie powiedzieli Naczelnego Urzędu Skarbowego. Z utratą żony posady nie stracił, lecz nadal królowi pomagał gorliwie w realizowaniu planów podatkowych. Z hrabiną Cosel miał August troje dzieci: córki Augustę Konstancję i Fryderykę Aleksandrę oraz syna Fryderyka Augusta, urodzonego w 1712 r. Starsza córka Augusta Konstancja poślubiła w 1725 r. generała Henryka Fryderyka hr. Friesen, ulubieńca króla i późniejszego jego ministra, młodsza Fryderyka Aleksandra wyszła w 1730 r. za podskarbiego nadwornego koronnego Jana Kantego Moszyńskiego.
Wszystkie wymienione tu dzieci Augusta Mocnego, jest ich poza Anusią w sumie ośmioro, to przyrodni bracia i siostry naszej warszawianki. Piękne, dostojne i utytułowane rodzeństwo.
Po dramatycznym uwięzieniu hrabiny Cosel w 1716 r. i osadzeniu jej na resztę życia w kilku pokojach zamku Stolpen została metresą królewską dla odmiany znowu Polka, Maria Magdalena Denhoffowa, Bielińska z domu, córka marszałka wielkiego koronnego Kazimierza Ludwika Bielińskiego, rodzona siostra obu powyżej wymienionych Bielińskich. Niełatwo się połapać we wszystkich tych parantelach. Brat jej Michał ożenił się zatem z naturalną córką jej królewskiego kochanka i Fatymy, Marią Aurorą. Sama Denhoffowa w sercu Augusta Mocnego nie panowała zbyt długo. Już wl719 r. wychodzi za mąż za
pisarza polnego koronnego księcia Jerzego Ignacego Lubomirskiego.
Następną metresą Augusta jest znowu Sakson- ka, panna Erdmuta Zofia von Dieskau. Rozpoczęła swoją służbę u króla w 1720 r., luzuje ją również Saksonka, panna Henryeta von Osterhausen. Żadna z trzech ostatnio wymienionych faworyt nie obdarzyła już króla potomstwem.
Doszliśmy w opisie miłosnych przeżyć i przygód Augusta II nareszcie do chwili, gdy w życie jego wkracza Anusia. Ponieważ August dbał
0 swoje dzieci naturalne jak o rodzone, dawał im pańskie, wytworne wychowanie i starał się, aby im w życiu na niczym nie zbywało, pozostaje tajemnicą, dlaczego o jednej Anusi przez długi okres czasu jak by zupełnie zapomniał. Później będą zresztą chwalić duże oczytanie Anusi i znajomość literatury, co świadczyłoby jednak, że Anusia musiała jak na ówczesne czasy otrzymać staranne wykształcenie, zatem jeszcze jedna nie rozwiązana tajemnica z okresu jej młodości. Wątpliwe też pozostanie, czy spotkanie naszej warszawianki ze starzejącym się ojcem odbyło się rzeczywiście w jednej z pięknych alei świeżo założonego, jeszcze publiczności nie udostępnionego Ogrodu Saskiego, w teatralny sposób, opisany w La Saxe galante. Miał więc Anusię zabiedzoną
1 w bardzo nędznej kondycji odkryć jej brat przyrodni Fryderyk August hr. Rutowski, syn Tur- czynki Fatymy. Był wtedy dowódcą saskiego regimentu gwardii pieszej koronnej, stacjonowanego w Warszawie. Wziął Anusię do swego domu, przyodział pięknie, kazał jej uszyć mundur gwar- dyjski, wyuczył musztry i czekał na okazję za
prezentowania królowi. Okazja nadarzyła się prędko. Po jakiejś rewii regimentu gwardii — byłoby to na wiosnę lub latem 1724 r. — August, przechadzając się ze swym synem po ogrodzie Pałacu Saskiego, żywo dawał wyraz ukontentowaniu z powodu sprawnych obrotów i chwytów gwardzistów. Wtedy napomknął Rutowski, że ma u siebie młodą dziewczynę, która musztrę wojskową wykonuje zgrabniej i zręczniej niż najlepszy mistrz spośród właśnie oglądanych gwardzistów. Zaciekawiony król zapragnął przekonać się o tym naocznie. Posłano po dziewczynę, nadeszła hoża, zgrabna, wysoka, uderzająco piękna w mundurze gwardzisty i kasku na głowie. Król w Anusi, z rysów rzeczywiście do niego podobnej, rozpoznał swoją i Henry ety Drian córkę. Spóźniona miłość ojcowska odezwała się ze zdwojoną siłą. August nie wahał się oficjalnie uznać Anusi za swoją córkę, nadał jej nazwisko i tytuł hrabiny Orzelskiej — według historyka saskiego hr. Vitztuma odnośny akt posiada datę
19 września 1724 r. — wyznaczył wysoką pensję, mieszkanie w pałacu królewskim, osobną służbę i do końca życia nie puszczał od swego boku, coraz nowymi obsypując podarunkami i łaskami iście królewskimi. Dyplom nadający Anusi nazwisko i tytuł hrabiny Orzelskiej nie jest historykom bliżej znany, zaginął lub też nie wypłynął dotąd z archiwów saskich, snują więc tylko domysły, skąd się wzięło to dziwne nazwisko. Istniała w Polsce dawna i historyczna rodzina Orzelskich herbu Dnra. Należał do niej ów starosta radziejowski Świętosław Orzelski, który tak gorąco brał stronę dworzan atakujących
Mniszchów i Gizankę. Anusia | tą rodziną nie miała nic wspólnego, cóż więc mogło skłonić króla do wybrania dla niej tego właśnie nazwiska. Julian Bartoszewicz wysunął domniemanie, jakoby nazwisko dla królewskiej córki utworzone zostało od polskiego herbu koronnego, to jest orła, w ten bowiem sposób August Mocny pragnął zadokumentować królewskie pochodzenie Anusi, a może również urodzenie się jej w Polsce. Istotnie przewidują prawidła heraldyczne, aby nieślubne pochodzenie nobilitowanego zaznaczać przez jakiś zniekształcony emblemat z herbu ojca, w tym wypadku więc pół orła czy orle skrzydło. Są to jednak dygresje, zbaczające już zbytnio z tematu.
Pierwszym znanym dokumentem odnoszącym się do hr. Orzelskiej jest pergaminowy dyplomat własnoręcznie przez Augusta w Grodnie w czasie sejmu dnia 21 listopada 1726 r. podpisany i dnia
20 grudnia tegoż roku do akt Kancelarii Wielkiej wpisany. Zawiera on akt darowizny króla na rzecz Anusi świeżo wykończonego Pałacu Błękitnego w Warszawie.
Równocześnie na tym sejmie grodzieńskim został Jan Renard wraz z rodziną „policzony między rycerstwo polskie“ i obdarzony tytułem barona. W herbie zaś oprócz lisa — renard. znaczy w języku francuskim lis — rzeczywiście otrzymał orle skrzydło. Jan Renard zaś według Niesiec- kiego był bratem matki Anusi, podówczas już nieżyjącej.
O Pałacu Błękitnym, jak przekazał Bartoszewicz, „cuda głoszą podania dawnej Warszawy. Mówią, że król, zajęty rycerską swą miłością dla
córki, zbudował dla niej gmach okazały w przeciągu sześciu tygodni, mówią, że robota odbywała się w porze jesiennej, już pod zimę, że spędzeni ze wszech stron cieśle, mularze i inni budowniczy dzień i noc bezustannie pracpwali, że we dnie przyświecało im słońce przez mgłę jesienną, a w nocy tysiące pochodni rozwidniało widnokrąg, zasnuty czarną osłoną; mówią, że jednocześnie budowano komnaty nowe, a ukończone już przez sztuczne sposoby osuszano, żeby jak najprędzej były gotowe do przyjęcia pani i świetnego jej dworu. Mówią także, że król z tyłu pałacu ogród zakładał dla córki, zaraz obok swojego ogrodu przy gmachu morsztynowskim. Powiadają też, że tajemne sklepienia ułatwiały Augustowi przejście z morsztynowskich komnat do pałacu pięknej Anny. W ogromnej tajemnicy inni już ludzie pracowali pod ziemią nad wykuciem tych sklepień“. Podania ludowe przekazały pełne zachwytu relacje o bogatym urządzeniu wnętrza, ścianach obitych drogimi osłonami, obwieszonych licznymi i olbrzymimi zwierciadłami oraz pięknymi obrazami, o wspaniałych mahoniowych meblach, kobiercach oraz tureckich i perskich dywanach, wreszcie alabastrowych, srebrnych i złotych cackach.
Podania te, jak zazwyczaj bywa z podaniami, zawierają tylko ziarnko prawdy, upstrzonej zbytnio fantazją. Pałac Błękitny nie był budowany od fundamentów. Król, który nabył Pałac Morsztynowski i przekształcił go w późniejszy Pałac Saski, otrzymał w darze od referendarza wielkiego koronnego Stefana Potockiego i jego żony Teresy z Kąckich ogromny gmach, który
przechodził różne koleje losu, a wznosił się między Pałacem Morsztynowskim a reformackim kościołem Św. Antoniego. Gmach ten król tylko przebudował, wprowadzając zresztą wewnątrz i zewnątrz znaczne zmiany. Podobno od blachy dachu błękitną farbą pomalowanego nowo wzniesiony pałac wziął swoją nazwę. Anusia, chociaż kilka zaledwie lat tu mieszkała, tak ściśle się z nim w pamięci ludu warszawskiego skojarzyła, że przetrwała w niej jako „pani Błękitnego Pałacu“ aż do czasów ostatnich. Zadziwiające objawy miłości, jaką August Mocny darzył odkrytą córkę, dawały fantazji ludu warszawskiego coraz nowe podniety. Król nie rozstaje się z Anusią, nie puszcza jej od swego boku, hrabina Orzelska robi honory domu w królewskim pałacu, król urządza dla niej assamble, wymyśla coraz nowe zabawy i festyny.
Blask i przepych, jakimi król otoczył Anusię, dały asumpt do pogłosek, jakoby August żywił dla hr. Orzelskiej więcej niż uczucie ojcowskie. Gdy nadto nie zajęte pozostało stanowisko oficjalnej metresy, podniosły się głosy, że została nią własna córka króla. Głowiły się różne dziejopisy, ile w tych wiadomościach może być prawdy; szalę na niekorzyść Anusi przechyliła Wilhelmina margrabina Bayreuth, rodzona siostra króla pruskiego Fryderyka II. Ona to w swych wspomnieniach szeroko rozpisała się na ten temat, twierdząc, że hr. Orzelska była metresą nie tylko swego ojca, lecz nadto darzyła względami wszystkich swoich braci, „których istniał cały rój“. Braci było ogółem pięciu, w żywej braterskiej zażyłości pozostawał z Anusią tylko jeden
z nich, Fryderyk August hr. Rutowski, zatem już w tym przekazie margrabiny Bayreuth tkwi oczywisty fałsz. Do Augusta II margrabina odnosiła się zaś z jawną niechęcią jako do swego niedoszłego małżonka. Prowadzone po śmierci Krystyny Eberhardyny potajemne pertraktacje
0 rękę Wilhelminy rozbiły się z uwagi na wyznanie katolickie Augusta Mocnego; królewna pruska, jak pisze niemiecki historyk Gervais, „nigdy mu nie darowała, że nie wprowadził jej na tron swego wielkiego państwaT. Wielu historyków niemieckich potraktowało jednak wysoko urodzoną informatorkę, siostrę króla uważanego za wielkiego, jako źródło poważne i ścisłe. Plotkami margrabiny podpierali swoje sądy o sasko-pol- skich obyczajach XVIII wieku. Odezwały się
1 głosy krytyczne, między innymi Korneliusza Gurlitta, najwnikliwszego z apologetów Sasa. Analizując wywody swych kolegów dochodzi do wniosku, że zasłużyli na wytoczenie im sprawy
0 zniesławienie, skoro na podstawie babskiej czczej gadaniny zmontowali zbrodnię kazirodztwa, karaną w XVIII wieku gardłem. Sam zaś wyraża zapatrywanie, że August Mocny, gdy poznał Anusię, miał dobre 55 lat, był schorowany
1 sterany wypadkami życiowymi, wyszły mu już z głowy amory, a dla Anusi nie żywił innych uczuć niż ojcowskie. August Mocny nie był mężczyzną pięknym, słynął raczej ze swej ogromnej siły i potężnego wzrostu. Dawano mu miano Herkulesa, wiadomo, że potrafił złamać podkowę czy zwinąć talara. Co roku na wiosnę zwykł był ważyć się, zachowały się zapisy jego wagi od 1712 r. poczynając. W 1712 r. ważył więc 260
funtów, czyli 121,4 kg (funt saski miał 0,467 kilograma). Otóż jak podaje Gurlitt, August Mocny spadł w ciągu dziesięciu lat na wadze o całe 71 funtów, w 1722 r. ważył bowiem już zaledwie 88,26 kg. Przyczyną takiego spadku wagi miał być według Gurlitta zły stan zdrowia króla, a mianowicie bardzo rozwinięta diabetes mellitus, choroba cukrowa. Na portretach Augusta z tego okresu widać rysującą się koło ust bolesną bruzdę, która przybiera nieraz aż niebieskawy odcień. Zdrowie jego szwankuje też w czasie sejmu grodzieńskiego; gdy wracając z Grodna bawi w Białymstoku, tworzy mu się rana na lewym udzie i dostaje gangreny w nodze. Trzeba było usunąć wielki palec u nogi.
Bardziej jeszcze przekonywający niż wywody Gurlitta jest brak u innych współczesnych pisarzy wiadomości, potwierdzających okropny zarzut niemieckiej margrabiny. Czyż nie odezwałyby się zarówno w Polsce, jak w Niemczech liczne głosy piętnujące z oburzeniem ciężki grzech kazirodztwa, gdy nadto tak wysoko i jawnie miał być popełniony. Tymczasem nawet La Saxe galante, która na czterystu z górą stronach skwapliwie i szeroko opisywała każdą miłosną przygodę Augusta, po odnalezieniu przez króla Anusi stwierdza na stronie czterysta piętnastej bardzo dobitnie, że „wiele dam ubiegało się o zdobycie serca monarchy, lecz bezskutecznie; miłość ojcowska wyparła w nim wszelką miłość obcą. Był wyłącznie zajęty troską urządzenia życia swej ukochanej córce...“ Lubując się w podawaniu skandalicznych wiadomości La Saxe galante nie przepuściłaby okazji pikantnego zakończenia kroniki kró
lewskiego życia, można jej zaufać i śmiało krzywdzące Augusta i Anusię kazirodcze plotki margrabiny potraktować jako oszczerstwo. Natomiast istnieje sporo współczesnych wiadomości, które, jak zobaczymy, mówią o innych przygodach miłosnych pięknej warszawianki.
Po powrocie z Grodna króluje Anusia już we własnym pałacu, niedługo zresztą, gdyż z końcem kwietnia towarzyszy ojcu do Saksonii. Tutaj również Anusia jest niekoronowaną królową, tym bardziej iż w dniu 5 września 1727 r. rozstała się z tym światem Krystyna Eberhardyna, nie kochana żona Augusta Mocnego. Anusia „jouissait de tous les honneurs de Fille légitime“ (korzystała z wszelkich honorów córki ślubnej), pisał autor La Saxe galante. A okazji ku temu było niemało na rozbawionym dworze Sasa. Na początku 1728 r. przybył do Drezna z wizytą król pruski Fryderyk Wilhelm I, któremu towarzyszył, przyjechawszy zresztą z kilkudniowym opóźnieniem, młodociany następca tronu, późniejszy Fryderyk II. August Mocny starał się olśnić swych pruskich sąsiadów, assamble i bale dworskie oraz rewie wojskowe urządzano w nieprzerwanym korowodzie. Wśród pięknych dam oczy mężczyzn przyciągała swą urodą Anusia. Lubiła się ubierać po męsku, występowała w takim stroju zarówno w eskapadach konnych, jak i na balach do menueta. Gdy hr. Rutowski na jakimś balu — miało to zresztą miejsce dopiero w 1729 r. — przedstawił swej siostrze barona Połlnitza, wprowadził go w błąd strój męski Anusi, wziął ją za nadzwyczaj urodziwego mężczyznę.
Urokom pięknej Anusi nie oparł się młodocia
ny następca tronu pruskiego. Margrabina Bayreuth pisze, że brat jej „zakochał się bez pamięci“ w hrabinie Orzelskiej, a względy, jakie począł okazywać pięknej hrabinie, wywołały srogą zazdrość Augusta. Aby położyć temu kres, podsunął król polski Fryderykowi inną piękność. Według margrabiny Bayreuth zaaranżowano to w następujący sposób: „Pewnego wieczora po uczcie król polski zaprowadził króla jakby przypadkiem do nadzwyczaj bogato i z wielkim smakiem umeblowanej komnaty. Ojciec mój z podziwem oglądał wszystkie wspaniałości, gdy nagle podniosła się w górę ściana tapetą pokryta i oczom przedstawił się widok z goła nieoczekiwany. Spoczęły na kobiecie w stroju Ewy, która w pozie niedbałej leżała na sofie. Zjawisko było piękniejsze niż widok Afrodyty czy gracji; ciało białe jak z alabastru i piękniej uformowane niż Wenery medycejskiej we Florencji. Komnatę, gdzie znajdował się taki skarb, oświetlało mnóstwo świec, których blask oślepiał oczy i sprawiał, że piękność tej bogini jeszcze bardziej była olśniewająca. Organizatorzy komedii nie wątpili, że widok ten rozpali serce króla; lecz skutek był wręcz odwrotny. Gdy król spostrzegł piękność, oburzony odwrócił się do niej plecami, a dojrzawszy mego brata, który stał za nim, wypchnął go gwałtownie z pokoju; sam również natychmiast pokój opuścił i cały figiel wziął bardzo za złe. Jeszcze tego samego wieczoru wyraził ostro i dosadnie swoje oburzenie (ministrowi) Grumbkowowi; nie dobierając słów oświadczył mu, że wyjedzie niezwłocznie, o ile takie sceny miałyby się powtórzyć. Inaczej miała się sprawa
z moim bratem. Mimo natychmiastowej reakcji króla miał dość czasu obejrzeć tę Wenus, nie wzbudziła w nim odrazy, jaką wywołała u jego ojca. Podsunął mu ją w tak dziwaczny sposób król polski“.
Pięknością tą była tancerka Formera; została ona pierwszą kochanką młodocianego Fryderyka. Może magrabina Bayreuth nie była daleka od prawdy twierdząc, że August Mocny był o Anusię zazdrosny, podobne uczucie starzejącego się ojca do nieoczekiwanie odzyskanej córki miałoby psychologiczne podłoże. Na pewno zaś August nie pragnął, aby właśnie jego córka wprowadzała w życie królewicza pruskiego, który był wprawdzie już podpułkownikiem, lecz liczył sobie lat... szesnaście. W barokowo bujny i frywolny sposób zapobiegał na razie niepożądanym amorom. Podobno wysłał też Anusię do Warszawy. Cóż natomiast sądzić o tym „zakochaniu się bez pamięci“ Fryderyka, o którym rozpisywała się jego siostra, skoro Anusię tak z miejsca potrafił zapomnieć dla pięknej Formery, powolnej mu na jedno skinienie Augusta Mocnego.
W dniu 12 lutego 1728 r., po prawie czterotygodniowym pobycie, król pruski wraz z synem opuścił Drezno. U młodego pruskiego następcy tronu pobyt na dworze drezdeńskim, naśladującym niedościgniony dwór wersalski, pozostawił niezatarte wrażenie. Po raz pierwszy zobaczył wspaniale wystawione świetne opery włoskie i usłyszał głośnych włoskich artystów. Były to dla wysoce muzykalnego Fryderyka niezapomniane przeżycia. Powrót do ponurego Berlina i wojskowego drylu, poza którym wojskowo-rubaszny je
go ojciec świata nie widział, podziałał na królewicza pruskiego przytłaczająco. Popadł w melancholię i ciężko się rozchorował. „Od powrotu z Drezna — pisała margrabina Bayreuth — popadł w najczarniejszą melancholię. Ucierpiało na tym jego zdrowie, często miewał stany osłabienia, powstała obawa, że wpadnie w suchoty. Kochałam go gorąco i gdy pytałam o powody jego zgryzot, składał je stale na złe traktowanie go przez króla. Usiłowałam pocieszyć go jak umiałam, lecz wszelka fatyga była daremna. Cierpienie pogorszyło się do tego stopnia, że trzeba było wreszcie zawiadomić króla, który dał generalnemu lekarzowi polecenie zbadania następcy tronu i czuwania nad jego zdrowiem. Sprawozdanie, jakie przesłał o stanie zdrowia mego brata, przeraziło króla; następca tronu jest poważnie chory i cierpi na złośliwą febrę, która może spowodować suchoty...“
Czarną melancholię Fryderyka rozpędziła wizyta Augusta Mocnego w Berlinie. Towarzyszyły mu dwie jego naturalne córki, Orzelska i Bielińska. Posłużmy się znowu plotkarskim piórem margrabiny Bayreuth: „Radość z ponownego zobaczenia Órzelskiej i okazywane względy, których dowody dawała mu na potajemnych schadzkach, postawiły go zupełnie na nogi“. Przypuszczać należy, że na tych schadzkach mówili nie tylko o muzyce i literaturze, a chociaż August II z powodu bólów w nodze przyśpieszył wyjazd i Fryderyk II Órzelskiej nie spotkał już nigdy, zachował ją głęboko w pamięci. Po wielu latach tak o niej napisze do Voltaire'a: „Pewna osoba miłości warta natchnęła mnie w zaraniu mojej
młodości dwiema na raz namiętnościami. Łatwo się Pan domyśli, że jedną była miłość, drugą poezja. Ten mały cud natury łączył w sobie wszelkie wdzięki, a nadto smak i takt i pragnął mnie nimi obdarzyć. Udało się to znakomicie w miłości, niezbyt w poezji. Odtąd dość często byłem zakochany, a zawsze — poetą“.
Czas powiedzieć wreszcie coś o tym, jak wyglądała warszawianka, która takie uroki rzuciła na pruskiego Fryderyka. Nie natrafiamy tu na podobne jak u Gizanki trudności, bowiem dochowało się kilka portretów Orzelskiej, niejedno też
o jej urodzie pisali współcześni. Na wystawie miniatur, urządzonej w Warszawie w 1912 r. przez Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, pokazano aż trzy jej miniatury, ale nie wiadomo, czy przetrwały one późniejsze zawieruchy wojenne. Reprodukujemy dwa jej wspaniałe portrety, obydwa pędzla znanych malarzy, jeden Francuza Louis de Silvestre’a, który od 1725 r. był nadwornym malarzem elektorów saskich i królów polskich, drugi weneckiej malarki Rozalby Car- riera. Przedstawiają kobietę pod trzydziestkę — wiek Anusi na portretach przemawia zatem również za umiejscowieniem jej urodzin na samym początku XVIII wieku — kobietę o królewskiej urodzie, z rysów bardzo podobną do Augusta Mocnego. Rysy to raczej regularne, nosek trochę zadarty, piękny owal twarzy, wielkie oczy pełne wyrazu pod ładnie zarysowanymi pełnymi brwiami, czoło piękne i wysokie, jak by się pod nim kłębiły nie puste myśli, lecz zainteresowania dla poezji i literatury. -Uroku tej ślicznej twarzy dodają usta o uśmiechu trochę przekornym a figlar
nym. Nadnaturalnej wielkości portret Silvestre'a, znajdujący się w pałacu w Nieborowie, którego nieopisany wdzięk tylko w części oddaje reprodukcja, daje też wyobrażenie, jak pięknie zbudowana była Anusia. Gdyby wówczas urządzano rewie piękności i Anusia w nich udział brała, to, sądząc z wizerunku w Nieborowie, nie wahałoby się chyba jury przyznać jej pierwszego miejsca.
Minister gabinetu saskiego hr. Manteuffel pisał w liście z daty Drezno 15 czerwca 1725 donosząc o nowo odnalezionej córce królewskiej: „...Jest to szatynka o kibici bardzo wysmukłej i wzrostu ponad średniego; cerę ma o wiele jaśniejszą i bardziej gładką niż zazwyczaj u szatynek; oczy czarne, piękne i pełne wyrazu, włosy bujne w pięknym kasztanowym kolorze, ramiona ślicznie toczone, buziak jak malina etc., jednym słowem będzie to co się zowie kąsek królewski, skoro zakończona zostanie edukacja otrzymana od „la Franzos“. Hr. Manteuffel dodaje, że tak zwano popularnie jej zmarłą matkę, panią Drian.
Nawet niechętna Anusi margrabina Bayreuth pisała: „Choć nie posiadała regularnych, pięknych rysów, było w niej coś bardzo ujmującego; kształtów była doskonałych oraz miała w sobie coś takiego (ein gewisses Etwas), c£> wzbudzało sympatię“. Niemiecki historyk hr. Schwerin dając duchowy wizerunek hr. Orzelskiej pisze, że „zwracała uwagę swoim umysłem, wykształceniem i literackimi zainteresowaniami, a jej dobre serce przejawiało się w niezmiernej dobroczynności“. Potrafiła podobno nagle z wyrazem rozpaczy na twarzy przerwać menueta, zaszyć się
w swoim pokoju i następnego ranka odwiedzać chaty największej biedoty.
Opisaliśmy powyżej wizyty hr. Orzelskiej w Dreźnie i Berlinie. Stałym jej miejscem zamieszkania w tych latach była Warszawa. Tu w Pałacu Błękitnym oraz w Pałacu Saskim, gdzie również Anusia u boku króla czyni honory domu, gromadzą się na wystawnych przyjęciach najbliżsi sercu Augusta Mocnego. Są to jego zięciowie, minister dworu Henryk Fryderyk hr. Friesen i cześnik koronny Michał Bieliński. Z jego żoną Marią Aurorą, córką Turczynki Fa- tymy, a siostrą hrabiego Rutowskiego, Anusia w zażyłej była przyj azni, przez szereg lat nie rozstawały się na krok. Wkrótce jako trzeci zięć doszedł Jan Kanty Moszyński, podskarbi nadworny koronny. Do częstych gości należą również Franciszek Bieliński, podówczas wojewoda chełmiński, podkanclerzy Jan Lipski, referendarz koronny Antoni Dembowski, książę miecznik Lubomirski, dowódca saskich muszkieterów, starosta Zatorski Piotr Dunin, z Sasów dowódca straży przybocznej króla hr. Petro Roberto Lagnos- co i najbliższy doradca Augusta feldmarszałek Jakub Henryk Flemming. Wkrótce do grona tego doszedł wojewodzie smoleński Jan Cetner. Zakochał się po uszy w Anusi i należał do nieodstępnych jej adoratorów.
Są to już nie przerywane szczękiem broni lata panowania Sasów, na dworze królewskim myśli się o zabawie, pije i popuszcza pasa. Nawet dochowało się tego dziwaczne i żenujące potwierdzenie. Na jednej z takich uczt, było to 2 grudnia 1727 r., trzej spośród zaproszonych dygnitarzy
kazali się zważyć przed i po jedzeniu. Byli to: Stanisław Poniatowski, późniejszy kasztelan krakowski i ojciec króla, podówczas podskarbi wielki litewski, podkanclerzy koronny Jan Lipski oraz saski generał Lesgewang. Każdemu z nich przybyło pięć funtów wagi. Trzeba było pasa popuszczać.
Anusia jest oczkiem w głowie starzejącego się króla, towarzyszy mu stale w podróżach, z nim również przebywa w Dreźnie. Gdy kiedyś pobyt hr. Orzelskiej w Saksonii przedłużał się, było to na początku 1729 r., poczęły po Warszawie krążyć pogłoski, że nie wraca, bo urodziła dziecko. Gazety pisane, wówczas bardzo w modzie i z rąk sobie wyrywane — nie tylko dygnitarze, lecz nawet majętniejsza szlachta na wsi utrzymywała do ich pisania stałych w stolicy korespondentów — donosiły: „O graffównie Orzelskiej różne są odgłosy, jedne, że peperit filium, o co inculpatur JP Cetner wojewodzie smoleński, drugie już umorzyły też graffównę, co lepiej cum tempore patebit". Również w źródłach niemieckich jest mowa o tym, że hr. Orzelska została matką. Ojcostwo przypisywano następcy tronu Fryderykowi stwierdzając, że co do czasu mogłoby to się zgadzać. Ponieważ nikomu z zainteresowanych na ustaleniu ojcostwa nie zależało, nikt też prawdy nie dochodził. Hrabina Orzeł- , ska miała wtedy szereg adoratorów, których pomawiano o posiadanie jej względów. Na swobodnym i frywolnym dworze saskim nie wieszano przygód miłosnych i ewentualnych ich owoców u wielkiego dzwonu. Trudno zaś przypuszczać, aby w tym wesołym wirze zabaw pięk
na córka królewska, gdy lat przybywało, zbytnio swej cnoty strzegła.
August powrócił z Drezna do Warszawy w dniu 1 maja 1729 r. W kilka dni po nim przybyła Anusia. Urodziny królewskie 12 maja obchodzono jak zwykle wspaniałym balem, tym razem wydanym przez hrabinę Orzelską w Pałacu Błękitnym. W Warszawie był wtedy spory zjazd najprzedniejszych panów. Bawił tu również książę prymas Teodor Potocki. Wszystkich hr. Orzel- ska zaprosiła na bal, w ogrodzie pałacu przygotowano moździerze, aby wtórowały wznoszonym toastom. Nie udał się jednak Anusi ten bal. Czytamy bowiem w jednej z pisanych gazet: „Za królem przybyła graffówna Orzelska, która 12 mai in applausum natalitorum JKM, dała bal w pałacu swoim, któremu aderat król IMć cum magnatibus et ministris. Książę Prymas i inni biskupi, lubo proszeni, nie byli. Trwała ochota z tańcami blisko godziny drugiej po północy; z armat nie dawano ognia, lubo stały w ogrodzie tegoż pałacu“. Zepsuło widać coś zabawę, skoro wiwatów nie strzelano. Zaproszeni goście nie dopisali. Bartoszewicz przypuszcza, że „dawnym Polakom nie mogło się w głowie pomieścić, żeby kobiecie niezamężnej przystawało dawać bale i wieczory’“, a może biskupi nie przybyli z powodu tych pogłosek o dziecku gdzieś w Saksonii urodzonym.
Mijały trzy lata, odkąd ukoronowany ojciec otaczał Anusię iście królewską opieką. Teraz zaczął myśleć o wydaniu jej za mąż. Dotąd córki wydawał za swych ulubieńców. Wszyscy trzej zięciowie jemu zawdzięczali kariery, dawał im
n
królewszczyzny lub bogate darowizny z własnej szkatuły, posuwał ich na urzędach, mogli być pewni królewskiej protekcji i silni nią stawali się wpływowymi dygnitarzami. Anusi skroń August Mocny postanowił przyodziać mitrą książęcą, wybrał jej na męża księcia Rzeszy Niemieckiej.
Niebogaty to był książę, książątko raczej wśród rzeszy książąt niemieckich, dóbr doczesnych nie posiadał, za to rozległe koligacje. Był nim Karol Ludwik książę Hollstein-Beck, syn Ludwika Fryderyka, pruskiego feldmarszałka i gubernatora Królewca, oraz Luizy Szarloty również księżniczki Hollstein z domu, z linii Augustburg. Pan feldmarszałek miał sporo dzieci, czterech synów i cztery córki. Karol Ludwik był drugim z rzędu. Najstarszy syn, Fryderyk Wilhelm, był generał-majorem w wojsku pruskim, posiadał już w Polsce pewne koneksje, żonaty był z księżniczką Czartoryską, a po jej śmierci poślubił Urszulę Annę hrabiankę Dohna. Obaj młodsi synowie byli kapitanami, jeden w wojsku cesarskim, drugi w pruskim. Z córek tylko najstarsza Dorota znalazła męża, Jerzego Fryderyka Karola margrabiego Brandenburg-Kulmsbach. Małżeństwo to nie było udane, rozwiedli się po siedmiu latach. Kandydat do rączki Anusi, książę Karol Ludwik, urodził się 18 września 1690 r., miał lat prawie czterdzieści, był zatem dobre dziesięć lat starszy od naszej pięknej warszawianki. Dosługiwał się chwały w wojsku saskim, w 1723 r. przeszedł na katolicyzm, był pułkownikiem. Nie posiadamy jego portretu ani opisu, jak wyglądał, wszystko przemawia jednak za tym, że Anusia nie kierowała się sercem wycho-
dząc za mąż. Decyzja jej musi budzić zdziwienie. Przecież jak Polska długa i szeroka po wszystkich rezydencjach magnackich i co większych dworach szlacheckich głośno było o tym, że w Órzelskiej kochał się na zabój wojewodzie smoleński Jan Cetner, podówczas starosta kamionac- ki, a o przychylności Anusi dla niego donosiły nawet gazety pisane. Świetnością rodu nie ustępował ani Bielińskiemu, ani Moszyńskiemu, dwom polskim zięciom Augusta Mocnego. Gdyby Anusia magnatowi polskiemu rękę oddała, miałaby ustaloną w Polsce pozycję, niezależną od faworów dworu saskiego. Wychodząc za mąż za księcia Holsztyńskiego zrywała de facto z Polską, przyszły jej małżonek nie miał indygenatu polskiego, nie posiadał też dóbr dziedzicznych, musiał dosługiwać się łask u obcego dworu i stale
o nie zabiegać. Hr. Orzelska, jak zobaczymy, zdawała sobie sprawę z konsekwencji swojego kroku i zlikwidowała swój majątek w Polsce. Musiała zaś liczyć się z pogorszeniem sytuacji majątkowej w razie śmierci królewskiego ojca.
W tymże roku 1730, gdy Anusia za mąż wychodziła, zjazd gości na dworze saskim w Dreźnie był olbrzymi. Jedne uroczystości goniły drugie. Zaczęło się od ślubu podskarbiego nadwornego Jana Kantego Moszyńskiego z Fryderyką Augustą hrabianką Cosel, czyli Kozłówną, jak ją nazywa znakomity heraldyk Niesiecki. Ślub, który odbył się 18 lutego w Pillnitz, urządzony był jako święto ludowe. Na wielki bal, wydany po bankiecie przez króla, nawet nieproszeni mieli liberus ingressus (wolne wejście), byle tylko przychodzili w „maszkarach“. Zjawił się na nim
incognito niespodziewanie król pruski Fryderyk Wilhelm I, czyli jak mówili Polacy regnant pruski, przez takie określenie wciąż jeszcze dając wyraz swoim zastrzeżeniom przeciw wywyższeniu tronu brandenburskiego. Wszedł na bal również „w maszkarze“, lecz prędko dał się poznać i czule witał Augusta Mocnego.
Natychmiast po ślubie przystąpiono do ostatnich przygotowań wielkiego kampamentu, jak wówczas nazywano olbrzymi przegląd wojsk, coś w rodzaju późniejszych manewrów wojskowych. Kampament ów miał się odbyć pod Tige- nau i Mühlberg. Z nadejściem wiosny wyznaczono obozy poszczególnym oddziałom wojskowym oraz kwatery znakomitym gościom, zjeżdżającym się ze wszystkich stron Europy: z Polski, z całych Niemiec, z Włoch, Francji i Anglii. Gazety wymieniały szeroko przybycie ważniejszych gości, a co dostojniejsi przyjeżdżali „z dworem i suto“. Z Polski między innymi pośpieszyli do Saksonii: książę August Czartoryski, generał gwardii koronnej, Jan Klemens Branicki, chorąży wielki, książę Aleksander Lubomirski, miecznik koronny, Józef Mniszech, marszałek wielki koronny, Antoni Dembowski, referendarz koronny, ksiądz Jan Lipski, podkanclerzy koronny, Michał Potocki, wojewoda wołyński, z żoną i dwoma córkami oraz wielu innych magnatów i karmazynów. Pojechał również pan starosta ka- mionacki Jan Cetner. Każdy zaś z przybywających sadził się na zbytek i przepych, zjeżdżał z licznym pocztem służby.
Hrabina Orzelska z nieodstępną Bielińską wyjechały z Drezna do obozu w dniu 29 kwietnia.
Król August udał się tam — jak donosił „Kuryer Polski“ nr XX z 1730 r. — następnego dnia. Równocześnie przynosiła gazeta — jeszcze w formie pogłoski — pierwszą wiadomość o zaręczynach Anusi: „spargitur, że Xże JMć Holsztyński w Wojsku Saskim będący, zaręczył sobie de consensu Króla JMci Jey Mć Pannę Graffo- wą Orzelską“. W następnym numerze pod datą Lipsk 9 maja czytamy: „już tu publicum, że Jey Mć Panna Graffowa Orzelska Xciu IMci de Hol- steyn-Bek w Woysku Saskim Pułkownikowi zaręczona, któremu Król IMć Order Polski konferował. O Akcie zaś weselnym jeszcze nie masz wiadomości, jeżeli się tu nie odprawi podczas przyszłego generalnego popisu Woysk Saskich“. Tak to przez Anusię zaczęły spływać pierwsze łaski na księcia Holsztyńskiego. Trzeba zaś dodać, że w owych czasach nie szafowano hojnie orderami; być „orderowym panem“ to nie lada wyróżnienie. Bywały lata, kiedy orderu Orła Białego nie przyznano w ogóle nikomu, w innych zaledwie jednej lub dwu osobom. W 1730 r. otrzymało order aż sześć osób: oprócz księcia Holsztyńskiego nowo upieczony zięć królewski podskarbi nadworny Jan Kanty Moszyński, król duński Fryderyk IV oraz poseł rosyjski na dworze duńskim książę Paweł Dołgoruki, wreszcie dwaj wybitni stronnicy sascy w Polsce, podkomorzy wielki koronny Krzysztof Towiański i kasztelan trocki książę Jan Fryderyk Sapieha.
Wśród znakomitych gości cudzodziemskich zjechał na kampament również król pruski. Zaraz następnego dnia po jego przyjeździe zaczęły
się generalne popisy wojskowe, często przeplatane dniami odpoczynku, w których dawano opery i urządzano wspaniale assamble. O przyjęciu u hr. Orzelskiej czytamy w „Kuryerze Polskim* pod datą 19 czerwca: „Tego wieczoru blisko stacji J.K.Mci P. Graffowa Orzelska w Namiocie Wielkim Tureckim Wielki Traktament dała, gdzie przy dwóch Stołach J.K.Mć. Xiążęta i Damy Magnificentissime na Obiedzie częstowała. Wieczorem zaś wielkim Balem przy wdzięcznej Muzyce aż do drugiej godziny trwającym z wielką ochotą ten dzień zakończono“. W „Kuryerze Polskim“, zapełnionym prawie wyłącznie plotkami dworskimi i wydarzeniami z życia prywatnego arystokracji, można było wyczytac, że ów bardzo kosztowny namiot hr. Orzelskiej był „Turkom w roku 1683 odebrany“. Niczego widać król August swej ukochanej córce nie odmawiał. Z odrobiną fantazji łatwo sobie wyobrazić, jak w pięknym zdobycznym namiocie króla Sobieskiego przebiegał „wielki traktament“ w czasach saskich. Nie przekazano, czy w obozie ważył się któryś z zaproszonych gości, niejednemu pewnie wagi przybyło.
Po kampamencie nastąpiły przygotowania do ślubu Anny. Imieniny jej obchodzono w tym roku bardzo wystawnie w pałacu królewskim „na Starym Dreźnie, który tureckim zowią“. „Kuryer Polski“ pod datą 22 lipca donosił również, że „akt weselny Xcia Karola Ludwika de Holsztyn-Bek z Jey Mcią Panną Grafówną Orzelską d 6 Augusti w Pilnicy ma celebrań...“ Ostatecznie termin ślubu nie wiadomo z jakich przyczyn uległ kilkudniowemu przesunięciu. Slu-
bu udzielił ksiądz podkanclerzy Jan Lipski -w dniu 10 sierpnia w Dreźnie, zamiast w Pillnitz. Król August z całym dworem znajdował się w kościele, była również młoda królewiczowa Maria Józefa, arcyksiężniczka austriacka; nieobecny „dla słabości“ był jedynie królewicz August. „Tą obecnością dworu i rodziny — pisze Julian Bartoszewicz — chciał August Mocny uczcić córkę swoją. Chciał przez to powiedzieć światu całemu, że Annę Orzelską uważa za członka rodziny saskiej^ nie jako gałązkę wczepioną w drzewo panujących, a jako latorośl wychodzącą z pnia tego i strzelającą bujnym i pięknym kwieciem. Ta obecność rodziny na ślubie Anny Orzelskiej była uprawnieniem córki królewskiej w obliczu Saksonii, Polski i Europy“.
August Mocny był troskliwym ojcem i hojnie wyposażał swoje naturalne dzieci, szczególnie córki. Gdy Marię Aurorę hrabiankę Rutowską wydawał za Michała Bielińskiego, wyznaczył do ułożenia intercyzy ślubnej aż trzech wysokich dygnitarzy państwowych: marszałka wielkiego koronnego Józefa Mniszcha, kanclerza wielkiego koronnego Jana Szembeka i koniuszego litewskiego i feldmarszałka hr. Jakuba Henryka Flem- minga. Sam tę intercyzę podpisał w Warszawie w dniu ślubu 30 września 1724 r. Król dawał pannie Rutowskiej pół miliona tynfów posagu, a pamiętać trzeba, że tynf miał osiemnaście groszy srebrnych, zatem był to posag wspaniały. August obowiązał się sumę wypłacić w dwóch ratach; połowa ulokowana na dobrach w Polsce miała być spłacona we dwa tygodnie po wielkanocnym jarmarku w Lipsku w 1725 r., druga po
łowa, zabezpieczona w Saksonii na dobrach Steyer, miała być spłacona na jarmark lipski latem 1726 r. Ponadto „dla bezpieczeństwa wypłaty całkowitej sumy 500 000 tynfów“ król za- hipotekował ją na wszystkich swoich pałacach w Polsce i na ruchomościach. Aż do zupełnej spłaty kapitałów obowiązywał się płacić państwu Bielińskim odsetki po 6#/o rocznie. Wreszcie zobowiązał się podarować nowożeńcom pałac w Warszawie „z' obiciami i sprzętem potrzebnym“, piękny ekwipaż i konie oraz dać odpowiednią wyprawę pannie młodej. Nie dość na tym: Król obiecywał mieć „respekt“ na zięcia i zobowiązywał się w intercyzie, że mu da sam nieproszony wakanse i starostwa pod warunkiem, aby pan Bieliński wystarał się następnie o dożywocie na tych królewszczyznach dla żony. Żeby zaś miłość pomiędzy państwem młodym była i po ślubie jak przed ślubem, żądał król, aby oboje zapisali sobie nawzajem dożywocie na swoich dobrach wnosząc je do akt grodzkich warszawskich, co państwo Bielińscy istotnie w dniu ślubu spełnili. Intercyzę, która zawierała jeszcze dalsze drobiazgowe dyspozycje i wciągnięta była do Metryki Koronnej, podpisali oprócz króla i państwa młodych: Franciszek Bieliński, cześnik koronny, brat pana młodego, Wincenty, arcybiskup Trapezuntu, nuncjusz, Ludwika Bielińska matka, książę Kazimierz Czartoryski i podskarbi wielki litewski Stanisław Ciołek Poniatowski.
Podobnie hojnie król wyposażył Fryderykę Augustę Konstancję hrabiankę Cosel, wydaną za Jana Kantego Moszyńskiego. Nieznana jest in- tercyza ślubna Moszyńskich, w Metryce Koron
nej jej nie ma, pewnie dlatego, że ślub brali nie w Polsce, lecz w Saksonii. Na Moszyńskiego spadło szereg królewszczyzn. Jeszcze przed ślubem,
4 maja 1729 r., otrzymał przywilej na krajczego wielkiego koronnego, a wkrótce potem, 20 maja 1729 r., król mianował go podskarbim nadwornym koronnym. W dwa lata później nadaje mu starostwo ujskie w Poznańskiem. Było to już drugie posażne starostwo, jeszcze bowiem w 1726 r. otrzymał starostwo inowlodzkie w Łę- czyckiem, 'obejmujące oprócz miasta Inowłodza aż dziewięć wsi. Wreszcie dyplomatem z 27 września 1732 r. król nadał panu Moszyńskiemu i jego żonie „ex singulari respecta dla nich obojga“, jak się wyrażał, ogromne gmachy marywil- skie w Warszawie wraz z ciążącą na nich kwotą 40 000 talarów. Marywil, wystawiony przez kró- lowę Marysieńkę Sobieską dla celów handlowych, przynosił, jeśli go sprawnie administrowano, piękny dochód właścicielom. Wspaniałe dobra w Sieradzkiem, klucz Suchawola, które Moszyński kupił od podstolego sieradzkiego Kazimierza Ostrowskiego, były zdaje się również nabyte jako posag.
Rozpisaliśmy się tak szeroko o wyposażeniu obu tych naturalnych córek królewskich, bo zapewne nie mniej szczodry okazał się August Mocny wobec Anusi, była przecież ukochanym jego dzieckiem. Nie można odtworzyć posagu hr. Orzelskiej. Intercyza ślubna księstwa Holsztyńskich nie jest znana, próżno szukał jej Julian Bartoszewicz po księgach Metryki Koronnej. Jak już
o tym była mowa, hr. Orzelska zdawała sobie sprawę, że przez poślubienie cudzoziemskiego
księcia, nie zadomowionego w Polsce, jak gdyby przekreślała tutaj swoją dalszą karierę. Przypuszczalnie jej posag ulokowany był wyłącznie w Saksonii, w zamian zobowiązała się widocznie nawet do zrezygnowania ze swego wspaniałego pałacu w Warszawie. Jak bowiem inaczej mamy sobie tłumaczyć fakt, że gdy po ślubie księstwo Holsztyńscy przyjeżdżają do Warszawy — po raz pierwszy Anusia nie towarzyszyła ojcu, lecz przyjechała dopiero w pewien czas po nim — księżna Holsztyńska daruje królowi Pałac Błękitny. Jako jej pełnomocnik, z upoważnieniem wszakże męża, występuje pułkownik Jan Rénard, który też już ma urząd polski, jest cześni- kiem nurskim. Aktem, zdziałanym 7 listopada
1730 r. w Metryce Koronnej przed podkancle- rzem Janem Lipskim, księżna Holsztyńska odstępuje cały pałac na własność królowi. Niedługo potem August Mocny daruje ten piękny pałac Marii Zofii z Sieniawskich Denhoffowej, wdowie po wojewodzie połockim i hetmanie polnym litewskim. W dyplomacie darowizny stwierdza wyraźnie, że kieruje się szczególnym dla wojewodziny Denhoffowej uczuciem przyjaźni, ona zaś w kilka miesięcy później, już jako żona księcia generała gwardii koronnej Augusta Aleksandra Czartoryskiego, przekazuje królowi Wilanów, lecz tylko dożywotnio, aż do czasu jego śmierci. August Mocny żył jeszcze niespełna dwa lata, wspaniały pałac Anusi Orzelskiej dostał się więc Czartoryskim prawie darmo. Gdy o nim piszą gazety, nazywany jest „pałac Xcia Jmci Generała quondam Orzelskiej“. A chociaż Orzelska zaledwie cztery lata była jego właścicielką, a wo
bec ciągłych podróży może ze dwa w nim zamieszkiwała, tak się nazwisko jej z tym pięknym gmachem zrosło i w pamięci warszawiaków przetrwało, że, jak pisał Julian Bartoszewicz „każdy z nas wie, gdzie dworzec pięknej Anny Orzel- skiej, chociaż ten dworzec przed nią miał bogatych panów i po niej“.
Po odstąpieniu Pałacu Błękitnego księżna Holsztyńska wraz z mężem zamieszkała w Pałacu Królewskim — tak wówczas nazywano Pałac Saski — w pokojach wyznaczonych młodożeńcom przez króla. Nadal jest pierwszą panią na dworze królewskim, wszyscy oddają hołdy należne ukochanej córce królewskiej, a spieszą z ich oddawaniem, gdy za jej wstawiennictwem pragną uzyskać dowody łaski monarszej.
Młoda księżna promieniuje urodą i pięknymi strojami, zwraca uwagę wspaniałą biżuterią, August Mocny darował jej klejnoty zmarłej królowej, ocenione na półtora miliona talarów. Lecz szczęśliwą Anusi nazwać nie można, małżeństwo nie było udane, brak harmonii u pary książęcej prędko wypenetrowało wścibskie dworskie towarzystwo.
Wypadało według przyjętych zwyczajów, aby młoda księżna złożyła wizytę swej świekrze, która z powodu słabego zdrowia na ślubie nie była
i synowej bogaty upominek przesłała z Królewca, gdzie po śmierci męża zmarłego w 1728 r. nadal mieszkała. Tymczasem „Kuryer Polski“ nr LVI pod datą 17 stycznia 1731 r. doniósł, że książę Holsztyński wyjechał sam jeden pocztą do Królewca dla oddania wizyty matce swojej, „dokąd Xżna JeyMć Małżonka iego dla słabości zdrowia
comitari nie mogła, posłała jednak bardzo bogaty prezent“.
Inaczej postępowała pani Moszyńska. Gdy jej świekra, skromna skarbnikowa podlaska, zjechała w odwiedziny do brata podskarbiego wielkiego koronnego Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego, zamieszkałego w Tarchominie, pani Moszyńska wraz z mężem wyjeżdża jej naprzeciw, by ją witać daleko w drodze przed Tarchominem. Zapewne dumną graffównę Cosel raziła prosta szlachecka matrona z zapadłego Podlasia, lecz umiała zachować pozory przyzwoitości. W słabość zdrowia księżnej Holsztyńskiej zaś trudno było uwierzyć, skoro „Kuryer Polski“ skwapliwie ją pierwszą wymieniał wśród znakomitych gości na balach hucznego karnawału warszawskiego. Księżna Holsztyńska ustępowała pierwszeństwa tylko jednej damie, jeśli z dóbr swoich Pilicy do Warszawy przyjeżdżała. Była nią wdowa po królewiczu Konstantym Sobieskim, Wess- lówna z domu, pani bardzo pobożna i już niemłoda. Stawała na Nowym Mieście u sakramen- tek, gdzie król galant spieszył ją odwiedzić i z honorami należnymi polskiej królewiczowej — bo tak ją wszyscy nazywali — również na zamku u siebie witał. Gdy przybywała na bale, wtedy król tańce z panią Sobieską rozpoczynał.
August Mocny opuścił Warszawę 7 marca
1731 r. Jechał przez Łowicz, gdzie nocował u księdza prymasa Teodora Potockiego. Za królem wyruszyła księżna Holsztyńska, małżonek jej wrócił z Królewca wprost do Drezna w dniu 30 marca. Był jakiś wynędzniały i słaby, lekarze zalecili mu kurację w Karłowych Warach. Udał się
tam 4 czerwca bez żony, która pozostała w Dreźnie. I tutaj na dworze królewskim była przedmiotem czci i podziwu. Imieniny księżnej Anny 26 łipca obchodzono ze zwykłym splendorem, jak doniósł „Kuryer Polski“ „solenny Bał y Kollacya dana była w nowych pokojach nad stayniami na ten festyn kosztownie przybranymi i illuminowa- nymi“. Księżna Holsztyńska tego lata do Polski nie zawitała. 5 stycznia 1732 r. powiła syna, któremu dano imiona Karol Fryderyk. Książę Holsztyński wydał z tej okazji w Dreźnie w dniu
2 lutego wielki bal, „na którym król JMc. P.N.M. przy licznej frekwencji Ich Mciów PP Ministrów y Kawalerów był przytomny, ochota zaś późno w noc trwała“. Urodzenie syna nie zbliżyło małżonków. Książę Ludwik Karol gra w tym związku małżeńskim wyraźnie drugie skrzypce, aż dziw bierze, jak go żona negliżuje. Gdy w podróż wyrusza z należnym córce królewskiej orszakiem i służbą, biedny mąż podróżuje osobno, gdzieś hen za żoną, oddzielnie, bez orszaku i wielkiej służby.
Po przeszło rocznej niebytności w Polsce księżna Holsztyńska w połowie kwietnia 1732 r. wraca do Warszawy. Jak zwykle towarzyszy jej najbardziej kochana siostra przyrodnia, pani cześni- * kowa koronna Bielińska. August Mocny bawił już w Warszawie od pierwszych dni marca. Po wspaniałym kampamencie w Saksonii przygotowywał nowy, jeszcze wspanialszy pod Wilanowem. Chciał nim wzbudzić podziw w całej Europie. Obie siostry jechały pocztą przez Poznań. Księżna Holsztyńska przejeżdżała przez Poznań już kilkakrotnie. Nie wiadomo, co sprawiło, że
zazwyczaj tak oszczędny magistrat i rajcowie wielkopolskiej stolicy tym razem postanowili 1 własnej ochoty wspaniale przyjąć księżnę Holsztyńską. „Kuryer Polski“ już zawczasu donosił, iż na przywitanie księstwa Holsztyńskich Poznań „sforsuje się“. W samej rzeczy, gdy księżna Holsztyńska w dniu 18 kwietnia o godzinie dziewiątej wieczorem szczęśliwie do grodu Przemysława zawitała, cały magistrat wyszedł jej naprzeciw i sadził się na oracje, a armaty biły na jej cześć. Nie bardzo widać ujęli córkę warszawskiej wi- niarki, gdyż mimo tak uroczyste przyjęcie zabawiła w Poznaniu tylko godzinę, tyle ile trzeba było dla krótkiego odpoczynku i przeprzęgu koni. Odpadła zamierzona wielka iluminacja miasta, magistrat i cała ludność odprowadziła księżnę z pochodniami aż do nowego mostu na Warcie, przez który prowadziła droga do Warszawy. Na pożegnanie zagrzmiały znów armaty. W jakąś godzinę potem, gdy już wszystko ucichło, przejechał przez Poznan książę Holsztyński. Nikt go nie witał ani nie żegnał. „Kuryer Polski“ doniósł pod datą 23 kwietnia z Warszawy, że „w niedzielę o godzinie czwartej stanęła tu Xiężna JeyMc Holsztyńska z JeyMcią Panią Bielińską Cześnikową Koronną, za którymi Xiążę JMć Holsztyński nazaiutrz wieczorem tu przybył“. Przygotowano dla niej pokoje w Pałacu Saskim.
Tryb życia księżnej Anny w Warszawie niczym nie różnił się od drezdeńskiego. Również w Warszawie coraz nowe wymyślano zabawy i okazje do przyjęć. 12 maja była gala z powodu urodzin królewskich. W niedzielę 25 maja, po konsekracji księdza podkanclerzego Jana Lipskiego na bis
kupa, król „objadował u zięcia podskarbiego N.K. Otaczała go cała rodzina obecna w Warszawie, księstwo Holsztyńscy, prócz tego inne damy i kawalerowie“. Z Zamku król często jeździł pod Wilanów i Czerniaków, przygotowania do olbrzymiego kampamentu były w pełni. August Mocny zaraz po oddaniu mu Wilanowa przystąpił do rozbudowy pięknego, lipami otoczonego pałacu króla Jana Sobieskiego. Rozszerzył gmach dobudowując skrzydła. Chciał tutaj mieć swoją letnią rezydencję, dla ukochanej córki szykował oddzielne piękne pokoje. Gdy zbliżył się termin rozpoczęcia kampamentu, król przeniósł się do Wilanowa na stałe. Towarzyszyli mu księstwo Holsztyńscy, którzy zajęli przeznaczone dla nich komnaty. Przed mieszkaniem królewskim zaciągnięto wartę z rosłych grenadierów Rutkowskiego, dla których na dziedzińcu pałacowym rozbito namioty. Król codziennie wyjeżdżał w pole przyglądać się postępowi przygotowań do kampamentu lub odbywał lustracje oddziałów wojskowych, bądź regimentów pieszych, bądź konnych. W tych przejażdżkach, jak donosił „Kuryer Polski“, rejestrując wszelkie wydarzenia dworskie „Królowi JMci teraz asystować zwykli XJMć Holsztyńska, JMć P. Bielińska Cześniko- wa Koronna, Xę JMć Holsztyński, JMć Pan Graf Friese, Najwyższy Podkomorzy, JMć Brühl Consiliańus intimas, Ich Mć PP de Loos Koniuszy Najwyższy J.K.Mci, Graff y Generał Rutowski, Graff Promnitz, Briihl, Koniuszy Podróżny, Wolfersdorf, Podłowczy JKMci, JMć P. Rénard, Rochau y Rybiński, Połkownicy, Pop- pelman, Oberleytnant J.K.Mci“. Towarzyszyła
temu świetnemu orszakowi odpowiednia ilość paziów królewskich i hajduków.
W dniu 25 lipca król i jego goście udali się do nowo wystawionej i poświęconej kaplicy pałacowej na mszę św. Po nabożeństwie przeszli wszyscy do ogrodu, pod cień starych lip Sobieskiego. Znajdowały się tutaj kapele zgromadzone ze wszystkich pułków. Zagrzmiały melodyjne tony obozowej muzyki, marsz następował za marszem, a każdy inny. Następnie z rozkazu króla wszystkie kapele razem jednego zagrały marsza. Miłe dźwięki trochę głośno wpadały do ucha pomieszanymi odgłosami trąb, puzonów, fletów i bębnów. W czasie koncertu dano znać królowi, że spod Lwowa nadjechał nowo mianowany wojewoda mazowiecki Stanisław Poniatowski, regi- mentarz koronny, towarzyszyli mu jego szwagrowie książęta Michał i August Czartoryscy. Wobec wakansów na stanowiskach obu wielkich hetmanów, których nie można było mianować z powodu ciągłego zrywania sejmów, regimentarz koronny sprawował najwyższą władzę wojskową. Z chwuą przyjazdu naczelnego wodza nie stało już nic na przeszkodzie rozpoczęciu kampamen- tu, wyznaczonego na 31 lipca. Król kontent zaprosił po koncercie wszystkich obecnych panów na wspaniały obiad do pałacu. Gęsto krążyły u stołów kielichy, spełniano liczne toasty, działa umieszczone w ogrodzie założonym przez króla Sobieskiego grzmiały na wiwat. Po obiedzie piechota atakowała okopy, król i goście bawili się długo i wesoło.
Na dzień następny, była to sobota 26 lipca, przypadały imieniny księżnej Holsztyńskiej. Uro
czystości imieninowe przełożono na niedzielę. Był to chyba szczyt towarzyskich sukcesów pięknej księżnej. Już od rana cisnął się kto żyw do umiłowanej córki królewskiej, która przyjmowała życzenia w Pałacu Wilanowskim. Potem goście udali się „na przedsień pałacową, gdzie pewna białogłowa tańcując na linie różne pokazywała sztuki“, następnie jakaś włoska śpiewaczka przez pół godziny piękne wyciągała trele. Król również przyglądał się przedstawieniu. Zagrzmiały trąby i kotły na znak, że uczta gotowa. Poproszono gości do dwóch ogromnych stołów rozstawionych w gankach pałacu „nad zamiar“, jak pisał „Ku- ryer Polski“, nie spodziewano się tak olbrzymiego zjazdu już w dzień imienin księżnej Holsztyńskiej, na kilka dni przed rozpoczęciem kampa- mentu. Stoły były „wspaniałą inwencją“ przybrane, na pierwszym miejscu zasiadł król, a gościom, żeby w takim natłoku nie popełnić jakiejś gafy przy ich sadowieniu, dano ciągnąć losy z urny i rozsadzano, jak los zrządził. W ten sposób zapobieżono nieporozumieniom i gniewom, nikt nie mógł się czuć dotknięty. „Liczna frekwencja różnych ichmościów'“ była tak wielka, że nie starczyło pokojowców królewskich do roznoszenia potraw, do pomocy przybrano co zwin- niejszych rosłych grenadierów z pułków Prom- nitza i Rutowskiego. Dozór nad całą służbą objął jeden z oficerów saskich, wszystko poszło sprawnie. W różnych miejscach ogrodu wilanowskiego porozmieszczano muzyki pułkowe, kapelę nadworną ustawiono tuż w pobliżu biesiadników. Bezustannie grano marsze wojenne. Niełatwo byłoby dzisiaj odtworzyć ich melodie, zapewne były
między nimi jeszcze marsze, grane w czasie wojny szwedzkiej w obozach obu wrogich wojsk.
Gdy zmrok zapadł, rozbłysły latarnie i lampiony porozwieszane na frontonie pałacu i po całym ogrodzie na drzewach i altanach. Było ich dwadzieścia tysięcy, nie dziw, że szeroko o tym mówiono i wiele ludzi zbiegło się pod Wilanów, aby takie cuda oglądać. Póki nie znano nafty
i elektryczności, miasta i osady tonęły w ciemnościach, a tutaj nagle takie feerie świateł. Od rzeki, co spokojnie płynęła łachą wiślaną, aż po ogród wilanowski widok tylu świateł rozwieszonych na niewielkiej przestrzeni budził zachwyt. Lampiony w ogrodzie były nadto tak rozmieszczone, że z pewnej odległości rzucał się w oczy tworzony przez nie napis: „vivat Anna!" Na cześć księżnej wiwatowano nie tylko przy obu olbrzymich stołach, wznosiło okrzyki również pospólstwo, które cisnęło się tłumnie wokół pałacu i ogrodu. Nie widział dotąd Wilanów, nawet za czasów króla Sobieskiego i królowej Marysieńki, takich tłumów. Przeraziłby się pewnie bohaterski król, gdyby powstał z grobu i zobaczył, co się dzieje w jego wypieszczonej rezydencji. Biesiada przeciągnęła się do godziny jedenastej w nocy, kiedy to król wstawszy od stołu udał się na spoczynek, a „inni Ichmoście w drugim pokoju tańcami dywertowali się do godziny drugiej po północy, z wielkim wszystkich Ichmościów ukontentowaniem“.
30 lipca król z Pałacu Wilanowskiego z liczną świtą przeniósł się do dworca zbudowanego pod Czerniakowem, bliżej Warszawy. Dworzec, nazwany pawilonem, ozdobiono wewnątrz bogato
i gustownie. Prowadziła do niego brama, przegrodzona kopią z buńczukami; tutaj zatrzymywały się karety, z których wychodz.ili panowie, żeby piechotą przez przestronny, ozdobny dziedziniec z małym ogródkiem udać się do nowego mieszkania Augusta. Na dachu pawilonu zawieszono dwie chorągwie, z którymi wiatr igrał swobodnie. Na jednej chorągwi czytano napis: Ne- cesse — na drugiej: et Utile. Rozwijano je wtenczas tylko, kiedy się odbywały ćwiczenia wojenne. Stał pawilon u stóp wyniosłego pagórka — zrobiono na nim schody dla widzów, a niedaleko wysypano baterię, z której osiemnaście armat miało i ogień, i gromy wyrzucać. Istotnie dnia tego przymaszerowała do obozu artyleria z Warszawy, a z nią i pułk grand-muszkieterów saskich.
Nadszedł wreszcie 31 lipca, dzień rozpoczęcia tyle oczekiwanego kampamentu. Podług od dawna już obmyślonego planu całe wojsko ruszyło się z dawnych stanowisk swoich do nowego obozu, wytkniętego na polach czerniakowskich, bliżej pawilonu. Król i liczny tłum widzów przypatrywał się z oddalenia, jak przeciągały te piękne i strojne kolumny wojska w odmierzonych liniach i odstępach. Prowadził je pan regimentarz koronny pieszo, na czele trzeciej kolumny w samym środku, poprzedzony buńczukiem hetmańskim.
1 sierpnia był zjazd u dworu, a wojsko miało dzień odpoczynku. Poprawiano obóz, kopano pagórki, zasypywano doły, żeby nie przeszkadzały wojennym obrotom.
2 sierpnia odbywał się popis generalny całego
wojska. Książę Prymas odwiedził króla w pawilonie i | rąk jego order Orła Białego otrzymał. Potem wsiadł August na karego, pięknego konia, okrytego rzędem bogatym, i przeglądał muszkieterów. Za danym znakiem ruszyli Sasi pod wodzą Lubomirskiego ku obozowi wojsk koronnych. Za nimi jechał książę Prymas w karecie królewskiej | dworem i kawalkatą, następnie generał-adiu- tantowie Rybiński i Rochau, a za nimi buńczuk, który poprzedzał króla samego. Zbliżył się cały ten orszak pod Mokotów, niedaleko od pawilonu. Tu nowy widok uderzył oczy. Konno czekali na króla senatorowie, ministrowie, posłowie zagraniczni i urzędnicy. Król przywitał panów
i ruszył dalej do obozu, a za nim cały orszak konno. Damy w karetach zamykały pochód.
Całą szerokość pól mokotowskich zajmowały nieprzejrzane, nieprzeliczone oddziały piechoty
i jazdy saskiej i polskiej.
Cały program kampamentu ułożono w ten sposób, że po dniu ćwiczeń następował dzień odpoczynku dla wojska, przez króla wykorzystany dla urządzania uczt i bali. Zjazd gości na kampa- ment był olbrzymi. Przybyli biskupi, senatorowie, magnaci, urzędnicy oraz szlachta ziemska. „Chcieliśmy liczyć Willanowskich gości w lipcu
i sierpniu 1732 r. — pisze Julian Bartoszewicz — ale spis nasz obejmując li tylko nagie imiona, już by ogromne zajął kolumny druku“. Tylko zaproszeni lub ulubieńcy królewscy otrzymywali kwatery w Wilanowie czy Czerniakowie, inni, nawet wybitni i znani panowie, musieli najmować mieszkania w Warszawie. Tym na rękę poszedł Generalny Pocztamt Koronny podając do wiadomo
ści w „Kuryerze Polskim“, że „dla przysługi publicznej z niemałym kosztem kilkanaście cugów wystawił, żeby podczas Kampamentu do y z Obozu w przejeżdżaniu się Państwo wygodę mieć mogło, a cugu całego po dwadzieścia y pul tynfa tam y sam płacić tylko potrzeba będzie“. Była to zresztą sumka na owe czasy okrągła. Kampament wzbudzał olbrzymie zainteresowanie również u stałych mieszkańców Warszawy. Gdy zapowiadano ciekawsze jakieś popisy i musztry wojskowe, spieszyli chmarami pod Wilanów. W aktach bractwa św. Rocha przy kościele Św. Krzyża zanotowano, że w któryś dzień uroczysty dla bractwa nie mogło się odbyć posiedzenie, bo nie było zupełnie członków zgromadzenia w kościele. Wylegli wszyscy pod Czerniaków
i Wilanów.
Głośny w całej Europie stał się ten wilanowski kampament. Wśród świetnego towarzystwa pierwszą damą była księżna Holsztyńska, mówiono nawet, że to dla niej w dużym stopniu król urządził te rycerskie zabawy. Księżna Holsztyńska zazwyczaj spieszyła za królem w pole, jechała powozem na czele pięknych i strojnych kobiet, rzadko tylko przyglądając się obrotom wojskowym z pawilonu. Na ucztach i balach ona czyniła honory i królowała. Wszyscy oddawali hołd ukochanej córce królewskiej, jedni szczerze — wdziękom jej i piękności, inni przez wzgląd na króla, wypatrując jego łask i jej protekcji.
Kampament zakończono 18 sierpnia. Wojsko według z góry ułożonych planów rozeszło się do swych zwykłych kwater. W Warszawie wybudowano już zawczasu nowe koszary na Wielo
polu oraz przy Pałacu Kazimierzowskim, gdzie na krótko stanęły pułki Nassau i księcia Sachsen- Gotha. Król powrócił do Warszawy w czwartek
21 sierpnia i zamieszkał w swym pałacu na Krakowskim Przedmieściu, jak go wówczas określano, § potem Saskim nazwano. Goście przybyli na kampament nie wszyscy się zaraz rozjechali, zbliżał się sejm nadzwyczajny. Huczała więc Warszawa nadal od uczt, assamblów i bali.
15 września regimentarz Poniatowski „wyjeżdżał na województwo mazowieckie w licznej assystencji panów i familii Czartoryskich“. Stanął przed kościołem Augustianów na ulicy Piwnej, gdzie go witała licznie zebrana szlachta mazowiecka. Jędrzej Stanisław Załuski, biskup płocki, a nominat łucki, wprowadził go do świątyni. Zagajono jenerał (sejmik generalny), a po wielu mowach dziękczynnych i powinszowa- niach wybrano wysuniętych przez wojewodę deputatów na trybunał koronny. Wieczorem tego dnia Poniatowski w pałacu biskupów krakowskich przy dwudziestu czterech stołach częstował gości.
18 września rozpoczęły się obrady dwunie- dzielnego nadzwyczajnego sejmu. Zakończył się, jak i inne za panowania Augusta, zerwaniem obrad przez liberum veto. Posłowie się rozjechali.
Warszawa wróciła do normalnego życia. Ucichł zgiełk. Wspominano już tylko masy wojsk w ciągu wiosny i lata tu zebrane, powoli zapominano rozgardiasz ^«asi-wojenny i huk artylerii na polach mokotowskich, czerniakowskich, sielskich i wilanowskich.
Księżna Holsztyńska wyruszyła do Drezna 12 października, utartym zwyczajem pocztą przez Poznań, w towarzystwie pani czesnikowej koronnej Bielińskiej. Nie przeczuwała, że wyjeżdża po raz ostatni w pełni blasku ukochanej córki królewskiej i do Warszawy już nie powróci. Książę małżonek wyruszył jak zwykle w kilka godzin za nią. August Mocny wyjechał 19 października w niedzielę o pierwszej po północy, obiecując rychły powrót. Jechał rozstawnymi końmi nadspodziewanie szybko. W poniedziałek nocował w Poznaniu, w nowym domu, wystawionym dla poczty nadwornej, rano przeprawił się przez Wartę i na Kargową pojechał do Drezna, gdzie stanął 22 października.
Uczty, assamble i bale w Dreźnie były jeszcze liczniejsze niż zazwyczaj. Co niedzielę i środę król przyjmował u siebie, nadto czasami i w inne dni. Dwa razy w tygodniu grywano na dworze komedie, to francuską, to włoską. Oczywiście
i wielcy panowie urządzali wielkie przyjęcia. „Kuryer Polski“ nr CLVI doniósł o wspaniałej uczcie urządzonej dla księstwa Holsztyńskich w dniu 26 listopada 1732 r. przez posła francuskiego markiza de Monti „przy wdzięcznych koncertach kapsli“, po czym wszyscy goście udali się na pokoje królewskie nad stajniami, na bal wydany przez Augusta Mocnego.
Kroi przyrzeczenia dotrzymał i 17 stycznia 1733 r. o siódmej godzinie wieczorem, był to piątek, powrócił do Warszawy. Nie przybyła z nim księżna Holsztyńska, spieszył na sejm w czasie ostrej zimy i po bardzo złych drogach. Może dla złej aury zrezygnował z towarzystwa Anusi i nie
zabrał jej z sobą, może nie chciał się rozpraszać. Mówiono, że przyjechał z zamiarem przeforsowania ważkich reform politycznych na sejmie styczniowym. Planów swych nie wykonał. Wskutek uderzenia po drodze odnowiła się dawna rana uda, wywiązała się gangrena. Król cierpiał na silne bóle głowy, miał wysoką gorączkę. Przywołano spowiednika, któremu jakoby oświadczył, iż zdaje sobie sprawę, jak ciężko w życiu grzeszył. Słabość nie pozwalała mu już wyznać szczegółowo wszystkich grzechów, okazując szczerą skruchę, błagał tylko Pana Boga o ich odpuszczenie. Otrzymał absolucję. Umarł przy pełnej świadomości w dniu 1 lutego 1733 r.
Odmieniły się losy Anusi. I znów motywy jej postępowania pozostaną niejasne i tajemnicze, znów przy odtwarzaniu życia pięknej warszawianki stajemy przed zagadką.
Niebawem po śmierci Augusta Mocnego faworyt jego następcy, Augusta III, wszechpotężny minister hr. Aleksander Sułkowski, zażądał od księżnej Holsztyńskiej zwrotu jej wspaniałej biżuterii, ocenionej na przeszło półtora miliona talarów. Twierdził, że są to klejnoty dworskie, własność rodziny królewskiej. Księżnej Holsztyńskiej nie oburzył niewczesny krok nowego faworyta, nawet nie próbowała sprzeciwić się wysuniętemu żądaniu. Oświadczyła, że przez śmierć ojca utraciła wszystko, co było jej drogie, a majątek, dobra doczesne i wątpliwe honory nie przedstawiają dla niej wartości. Na tę decyzję mogli nie mieć wpływu ani hr. Rutowski, ani cześnikowa koronna Bielińska, najbliżsi jej
sercu spośród rodzeństwa, ani wreszcie pułkownik baron Rénard, swego czasu pełnomocnik księżnej Holsztyńskiej do likwidacji jej spraw majątkowych w Polsce. Gdy jednak wkrótce pani ministrowa Maria Franciszka Sułkowska, z domu baronówna Stein, pokazała się u dworu w pięknej nowej biżuterii, w której poznano część brylantów i drogich kamieni księżnej Holsztyńskiej, ujętych w nową oprawę, jawne oszustwo faworyta królewskiego rzucało się w oczy. Trudno zrozumieć dalsze milczenie osób bliskich Anusi, wielkie mieli przecież u dworu wpływy. Hr. Rutowski dosłużył się rangi feldmarszałka saskiego, a żonaty był z jedną z czterech córek księcia miecznika koronnego Aleksandra Lubomirskiego i koniu- szanki saskiej hr. Vitzthum. Pan Michał Bieliński, cześnik koronny, postąpił na województwo chełmińskie, pułkownik Rénard otrzymał starostwo tyszowieckie, umarł feldmarszałkiem wojsk saskich.
Księżna Holsztyńska rozwiodła się z mężem gdzieś w 1733 r. i opuściła Saksonię. Książę Holsztyński służby w wojsku saskim nie rzucił, dosłużył się rangi generała majora kawalerii. Gdy rozgrywały się losy Anusi, przyjechał do Drezna w poselstwie od Stanów Koronnych do nowego Elektora Saskiego dawny wojewodzie smoleński gorący wielbiciel hr. Orzelskiej, pan Jan Cetner, obecnie kuchmistrz wielki koronny. Poślubił niedawno Szczuczankę, córkę podkanclerzego koronnego i wdowę po generale artylerii Janie Kąckim. Gdyby hr. Orzelska rękę Cetnerowi oddała, inaczej potoczyłyby się jej losy, byłaby znaną damą polską, choc Cetner, zostawszy posłem
na sejm koronacyjny, zmarł młodo i bezdzietnie w 1735 r. w Gdańsku.
Księżna Holsztyńska za zgodą swego królewskiego brata Augusta III, który płacił jej roczną rentę, zamieszkała w Wenecji. Wystawne życie bogatych patrycjuszy i urok szumnych zabaw przyciągały do tej perły Adriatyku z całej Europy iudzi żądnych użycia, chociaż dawna potęga pięknego miasta przebrzmiała już i minęła. Nasza piękna księżna mieszkała tutaj lat przeszło dziesięć, zapewne archiwa włoskie posiadają niejeden dokument, który mógłby rzucić trochę światła na jej losy.
W 1745 r. na zaproszenie brata hr. Maurycego Saskiego opuszcza Włochy i udaje się do Francji, do jego posiadłości aux Pipes położonej pod Paryżem. Słynny marszałek, licząc się z wczesną śmiercią, pragnął jej synowi Karolowi Fryderykowi odstąpić jeden ze swoich pułków, mianowicie sławny Royal Allemand. Wkrótce między rodzeństwem dochodzi do ostrej scysji, powody nie są bliżej znane. Marszałek Saski wtedy właśnie kojarzył małżeństwo swej bratanicy, księżniczki saskiej, Marii Józefy, córki Augusta III, z delfinem Ludwikiem, synem króla Ludwika XV. Dalszy pobyt księżnej Holsztyńskiej we Francji uważa za niepożądany i domaga się jej powrotu do Włoch. Czupurna siostra nie chce go słuchać, nawet przebąkuje coś o chęci otworzenia w Paryżu domu gry. Takie przynajmniej zarzuty podnosi przeciwko siostrze zwycięski marszałek w liście z 12 października 1746 r., pisanym z pola bitwy pod Raucoux do wszechwładnego ministra saskiego hr. Briihla. Do listu swego dołącza zaś
następujący konspekt listu, którego wysłania do księżnej Holsztyńskiej domaga się od Briihla. Bardzo musiał być na piękną siostrę rozgniewany, gdyż list do niej miał brzmieć:
„Madame,
Król polecił mi napisać do Pani, że dowie- . dział się ze zdziwieniem, iż opuściła Pani "Wenecję, gdzie zamieszkać Pani zezwolił, i zamierza Pani urządzić się we Francji. Jego Królewska Mość ma powody, by nie aprobować pod żadnym pozorem tego postępku... Życzymy sobie, aby Pani jak najprędzej wróciła do "Wenecji. Z przykrością, Madame, jestem zmuszony przekazać Pani życzenia Króla, mego Pana, w sprawie która nie jest Pani może przyjemna, lecz zapewniam Panią, że jestem Jej prawdziwie oddany i z ubolewaniem zmuszony jestem zaklinać Panią do nieodkładania wyjazdu; Jego Królewskiej Mości byłoby niemiło zwracać się do Króla Arcychrześcijańskiego o wydanie rozkazów w tej materii...“
Widać po powtórnym przeczytaniu przesyłanego konspektu Marszałek Saski uznał go za zbyt ostry, gdyż dopisał na marginesie: „Wasza Ekscelencja może w osnowie listu dodać »Jej Książęca Wysokość« tam, gdzie uzna to za stosowne“.
Hr. Briihl listu tej treści księżnej Holsztyńskiej wysłać nie mógł, gdyż dwór saski wyraził już był zgodę na jej zamieszkanie we Francji, o czym Maurycy Saski nie wiedział. Sprawa się wreszcie jakoś ułożyła, księżna Holsztyńska za zgodą króla Augusta III i Maurycego Saskiego zamieszkała
w Awignonie. Małżeństwo Księżniczki Saskiej Marii Józefy z delfinem doszło również do skutku. Księżniczka Józefa jest matką trzech Królów francuskich: Ludwika XVI, Ludwika XVIII
i Karola X.
Dalsze losy Anusi Orzelskiej nie są bliżej znane, giną w kurzu zapomnianych czy nieodkrytych dokumentów w archiwach niemieckich, francuskich lub włoskich. Umarła w 1769 r., lecz już relacje o miejscu jej śmierci są sprzeczne. Jedne mówią, że umarła we Francji w Awignonie lub w Grenoble, inne, że zakończyła życie w Rzymie. Wydaje się zaś nieprawdopodobne, aby piękna księżna w rozkwicie swej urody miała nagle przestać interesować współczesnych i tak cichaczem, nie pozostawiając wieści o dalszych swych losach, zejść z areny możnych tego świata.
B ędzie to brzmiało jak bajka, a jest najbardziej autentyczną rzeczywistością. Warszawianka była matką panującego księcia, którego losy przez kilka lat w napięciu trzymały całą Europę, warszawianka jest babką i prababką monarchów, miłościwie panujących w różnych krajach Europy. Skoro zaś na nieobalonych tronach królewskich mają zasiąść prawnuki rdzennej warszawianki, podczas gdy ciocie ich czy kuzyni drepczą sobie po polskich brukach i asfaltach, warto wywieść tę arcyciekawą historię.
Zacząć należy od genealogii, podłoża tego rodzaju szkiców, przy czym nie ma podobnych niejasności czy domysłów, jak w poprzednich opowiadaniach. Wchodzimy w epokę nie tak odległą, mnożą się autentyczne dokumenty, im bliżej naszych czasów.
Dziadkiem pięknej Julii po kądzieli był znakomity lekarz warszawski, Franciszek Leopold Lafontaine, na przełomie XVIII wieku postać bardzo popularna w naszej stolicy. Rodem był z Biber, miasteczka w Wirtembergii, gdzie 14
• m
stycznia 1756 r. przyszedł na świat jako syn fabrykanta bliżej nieokreślonych przedmiotów czy też handlarza obrazów. Te dwa nie bardzo z sobą powiązane zawody wymieniają źródła jako zajęcie ojca, stryj zaś był opatem benedyktynów. Zajął się bratankiem, który nie czując powołania do życia w klauzurze, udał się na studia do Stras- sburga i Wiednia, następnie via Tarnów trafił w 1782 r. do Krakowa. Tutaj wkrótce zasłynął jako lekarz. Za namową księcia Michała Poniatowskiego, podówczas biskupa płockiego, przeniósł się w 1787 r. do Warszawy. Król Stanisław August mianował go lejb-chirurgiem, a niebawem konsyliarzem nadwornym. Zamieszkał w pobliżu Zamku, przy Krakowskim Przedmieściu, nr hipoteczny 440, czyli obecny policyjny 61, ożenił się z panną Teresą Korneli czy Cornelly, pochodzącą z Węgier. Gdy w sto lat później rodzina Hauke będzie już miała szerokie książęce paran- tele, w drzewach genealogicznych wyrośnie pannie Cornelly tytuł baronesse, a Lafontaineom przydomek de, który nie zawsze występuje w pierwotnych dokumentach.
Pan Lafontaine poza codzienną praktyką przejawiał żywe zainteresowania naukowe. Jeszcze z Krakowa, na prośbę ks. Izabeli Czartoryskiej, zbadał Krzeszowice i wydał w 1789 r. Opisanie skutków y używania ciepłych siarczystych y zimnych żelaznych kąpieli w Krzeszowicach. W 1791 r. uzyskał zaocznie na uniwersytecie w Halle tytuł doktora medycyny. Naukowych rozpraw napisał sporo, w latach 1801—1802 wydawał nawet czasopismo „Dziennik Zdrowia dla Wszystkich“, które zamiera dla braku abo-
nentów. Różne towarzystwa w kraju i za granicą mianowały go członkiem, z sławą naukowca szła w parze olbrzymia wziętość jako lekarza. Sławiono go szczególnie za umiejętność leczenia chorób oczu.
W nr. 9 dodatku „Gazety Warszawskiej* z dnia 30 stycznia 1796 r. zamieszczono długie podziękowanie pod adresem wziętego okulisty. Czytamy więc, że:
„Zdarzenia tak ważne jak następujące warte są ze wszech miar, aby wiekom potomnym podane były. Przed siedemnastu laty żona moja porodziła dziecko ślepe. Opatrzność chciała, aby nieszczęśliwe to stworzenie wzrosło i aż do siedemnastego roku nic nie widziało“.
Nieszczęśliwy ojciec opisuje następnie dolegliwości biednej niewidomej, po czym wywodzi:
„Zdawało się, iż wydanemu na świat tak wielkiemu nieszczęściu żadna pomoc ludzka zaradzić nie może. Ale skutek przekonał mię zdumiewającym sposobem, iż nic nie jest niepodobnego do wykonania dowcipowi ludzkiemu. Sława znanego już przez pisma uczone Królewskiego Doktora JP. de la Fontaine, który tak wielu ślepym wzrok przywrócił, doszła także do mojei wiey- skiej chaty. Zachęcony tak wielu szczęśliwymi przykładami, pojechałem z moją ślepo zrodzoną córką do Warszawy, szukając gdzie tylko można ratunku. Gdy JP Doktor obejrzał oczy, poznał wnet, że przedsięwzięta operacja potrafi uczynić jakowąś nadzieję. Przyjaciel ten ludzkości zatrzymał więc w domu swoim córkę moją i uskutecznił wkrótce potym jedną z najważniejszych operacją: nieba pobłogosławiły rękę jego
i w czterech niedzielach przywrócił ją do zupełnego zdrowia i używania nayszacowniejszego zmysłu. Wrażenie, jakie czyni widzenie na ślepo zrodzonym, można tylko czuć, ale nie opisać. Pierwszym obiektem, który ujrzała, była jej dobra przyjaciółka. Spostrzeżenie ludzkiej postaci było nad wszelkie spodziewanie. Gdy już do widzenia nieco przyzwyczajona została, spostrzegła razem całe Krakowskie Przedmieście, gdzie się zgromadziło więcej 1 000 Rossyjskich żołnierzy w militarnej okazałości, a więcej jeszcze mieszkańców tego miasta. Na wyrażenie tej sceny po- dziwienia i wszelkiego rodzaju uczucia nie staje mi wyrazów“.
Wreszcie rozczulony ojciec opisuje talenta swej córki, które wychodzą teraz na jaw co dzień, i kończy swój hołd dla znakomitego lekarza tymi słowy:
„Wdzięczność, którą ja, jako ojciec, i widząca teraz córka moja winni jesteśmy sprawcy światła P. Doktorowi La Fontaine nie ma granic, a winnego jej hołdu nie wiedziałem lepiej wyrazić jak przez podanie do wiadomości publicznej tak nadzwyczajnego przypadku i tak szczęśliwie uskutecznionej wielkiej operacji. Dan w Warszawie dnia 29 stycznia 1796 R.
P. Purkiewicz Organista“
Gładki i wyrobiony styl, w jakim ujęto długie podziękowanie, może nasuwać uzasadnione domniemanie, że to jakaś bliska doktorowi Lafon- taine osoba, powodowana chęcią rozsławienia pana konsyliarza, kierowała piórem prostego wiejskiego organisty. Lecz dr Lafontaine zasługiwał na te pochwały, gdyż w pośmiertnym wspomnie
niu, czytanym przez sławnego dra Michała Ber- gonzoniego na posiedzeniu Towarzystwa Królewskiego Warszawskiego Przyjaciół Nauk stwierdzono:
„Widzieć można było jego mieszkanie napełnione zawsze ludźmi każdej klasy i płci, którzy z różnych okolic przybywszy, oczekiwali na niego od godzin najrańszych do najpóźniejszych wieczornych i mieli się za szczęśliwych, gdy dla poratowania siebie od niego rady zasięgali. Nie jest przeto rzeczą rzadką do dnia dzisiejszego spotykać ludzi, którzy przy codziennym otwarciu oczu o nim pamiętając, błogosławią jego pamięć“.
Od natłoku pacjentów pęczniał pugilares, doktor Lafonten, jak go zwą warszawiacy, nabył dobra ziemskie Falęcin pod Czerskiem. Cieszył się uznaniem w społeczeństwie, skoro obok Stanisława Staszica i Stanisława Potockiego wszedł w skład delegacji, która witała Murata, wkraczającego na czele wojsk napoleońskich.
Państwo Lafontaine prowadzili dom otwarty, przyjmowali z staropolską gościnnością. Przekazał Wóycicki, że częstymi u nich gośćmi bywali generałowie Kościuszko, Dąbrowski i książę Józef Poniatowski. Wiadomo też, że dr Lafontaine zbierał obrazy, zgromadził znaczną ich kolekcję.
Gdy przystąpiono do tworzenia wojska w Księstwie Warszawskim, zorganizowanie służby zdrowia książę Józef Poniatowski zlecił doktorowi Lafontaine, mianując go generalnym pro- tochirurgiem, następnie generalnym protomedy- kiem wojsk polskich. Doświadczenia zdobyte na nowym stanowisku wykorzystał generał Lafon-
taine do napisania dziełka: O zdolności fizycznej polskiego żołnierza do stanu wojennego.
Nie sama medycyna zapełniała mu życie, prze- . jawiał również literackie skłonności. Pisuje o literaturze polskiej do czasopism niemieckich, zaznajamiając Niemców z polskim ruchem literackim, co wysoko mu ceni Osiński. Na otwarcie Sejmu Księstwa Warszawskiego w dniu 10 marca 1809 r. grano sztukę Lafontainea Konskryp- cja.
To czynne życie przecina śmierć nieoczekiwanie, z dala od Warszawy i rodziny. Umiera w czasie odwrotu spod Moskwy, w dniu 12 grudnia 1812 r. w Mohylowie. Wiadomość o śmierci dotarła do Warszawy dopiero w kwietniu
1813 r. Na posiedzeniu pośmiertnym, urządzonym ku jego czci przez Towarzystwo Królewskie Warszawskie Przyjaciół Nauk stwierdzi doktor Michał Bergonzoni, inspektor jeneralny służby zdrowia: „Do przybranej ojczyzny takie zawsze okazywał przywiązanie, iż go od najgorliwszych rodaków nie było można rozeznać. Posiadał wielkie umiejętności i udzielać ich kolegom, tudzież młodzieńcom było najmilszym jego upodobaniem. Gdy umysł jego potrzebował odpoczynku, poezją, do której miał Viele łatwości, jak najmilej się bawił. W życiu domowym był słodki, rządny i szczęśliwy“.
Państwo Lafontaine mieli pięcioro dzieci. Troje zmarło w ciągu jednego tygodnia na ospę „naturalną“, jak wówczas nazywano tę chorobę, która przed ogólnym stosowaniem szczepienia wiele pociągała za sobą ofiar. Pozostały dwie córki. O młodszej, Wiktorii, urodzonej w 1795 r.,
wspominamy tylko nawiasowo, że wyszła za mąż za generała Kazimierza Słupeckiego, a po jego śmierci za Lessla. Nas interesuje starsza, Zofia, matka Julii, zresztą i sama prababka europejskich monarchów.
Zofia Lafontaine urodziła się w Warszawie 1790 r. O jej dzieciństwie i młodości niewiele można powiedzieć. Upływało, podobnie jak innych panien z zamożnych domów warszawskiej burżuazji, cicho i spokojnie, o ile do rozbiorów Polski i wojen napoleońskich można w ogóle te słowa odnieść. Zofia, piękna brunetka o wielkich czarnych oczach, otrzymała bardzo staranne wychowanie. Była muzykalna, grała aż na trzech instrumentach, fortepianie, skrzypcach i harfie, śpiewała bardzo ładnie. Mając lat siedemnaście oddała swoją rękę piętnaście iat od niej starszemu pułkownikowi Maurycemu Hauke. W 1807 r. po latach nieobecności powrócił on do Warszawy z legionami generała Dąbrowskiego, jako jego szef sztabu, w aureoli bohatera, ozdobiony Legią Honorową, rzekomo osobiście przypiętą na piersi przez Napoleona za udział w zdobyciu Gdańska.
Ojcem Maurycego Haukego, a więc dziadkiem po mieczu pięknej Julii, był Fryderyk Karol Emanuel, urodzony w 1737 r., żonaty z Salomeą Schweppenhauser. Przybył on do Warszawy w 1782 r. jako sekretarz generała artylerii konnej i starosty warszawskiego hr. Alojzego Briihla. Państwo Hauke prędko zadomowili się w Warszawie. Gdy po rozbiorach hr. Briihl opuszcza Polskę, Fryderyk Hauke „dla miłości swych synów, co się już byli zbratali z młodzieżą polską“
pozostał w Warszawie. Założył prywatną szkołę dla chłopców, czyli jak wówczas mówiono instytut pedagogiczny. Józef Paszkowski, pułkownik artylerii i profesor Szkoły Aplikacyjnej w Królestwie Polskim, pisze w swoich wspomnieniach, że „żyją jeszcze osobiście mi znani Józef hr. Ledóchowski, Stefan Miączyński, Antoni Zawadzki, co wychowani w tym instytucie mile wspominają patryarchalność domową i troskliwość ojcowską, jakich od ojca Maurycego Hau- kego doznawali“. W 1807 r. Fryderyk Hauke został profesorem Liceum Warszawskiego, gdzie jego kolegą był pan Mikołaj Chopin. Fryderyk Hauke umarł 17 czerwca 1810 r. Pochowany jest na Powązkach, grób jego znajduje się naprzeciw grobowca rodziców Chopina.
Państwo Hauke mieli siedmioro dzieci, czterech synów i trzy córki. Najstarsza, Krystyna, poślubiła generała Józefa Hurtiga, Karolina Ludwika wyszła za mąż za cukiernika Karola Les- sla. Z kronikarskiej ścisłości warto o tym wspomnieć, ich protogenitura — to przecież również krewni wszystkich późniejszych książąt i monarchów.
Maurycy Hauke, najstarszy z synów, urodził się 26 października 1775 r. w Seifersdorf w Saksonii, chociaż później w wykazie stanu służby będzie jako miejsce swego urodzenia podawał Warszawę. W 1790 r. w wieku zaledwie lat czternastu, zaciągnął się jako prosty miner do korpusu inżynierów. Przez ojca dobrze przygotowany w sztuce wojennej, był za młody, aby otrzymać stopień oficera. W 1794 r. zostaje podporucznikiem i broni Warszawy zagrożonej
przez Prusaków. Po skończonej kampanii wraca do domu i pomaga ojcu w prowadzeniu instytutu, a w miesiącach letnich trudni się pomiarami geometrycznymi, „wzywany usilnie do tej pracy przez właścicieli ziemskich“. Niedługo pilnuje domowych pieleszy. Skoro do kraju dociera wiadomość o tworzeniu się legionów polskich pod dowództwem generała Henryka Dąbrowskiego, Maurycy otrzymawszy błogosławieństwo ojcowskie spieszy do Włoch. Tam 17 kwietnia 1798 r. w stopniu podporucznika wstępuje w ich szeregi. Odtąd losy jego są ściśle związane z dolą i niedolą legionów, z ich zwycięstwami i klęskami. Dostaje się do niewoli austriackiej po kapitulacji Mantui; uwolniony dzięki wymianie jeńców, mianowany w 1800 r. kapitanem artylerii, wchodzi do sztabu dywizji generała Dąbrowskiego, którego uwagę zwrócił swoimi zdolnościami i dużymi wiadomościami.
W 1807 r. stanął więc bohaterski pułkownik na ślubnym kobiercu z Zofią Lafontaine, ślub odbył się 27 września w warszawskiej katedrze Świętego Jana. Młoda para zamieszkała w Poznaniu, gdzie znajdował się sztab generała Dąbrowskiego. Młodziutka pani pułkownikowa, choć wychwala pierwsze swoje własne mieszkanko, tęskni widać za Warszawą. „Z pewnością odbywały się wczoraj w Warszawie — pisze w liście do rodziców 24 grudnia 1807 r. — uroczystości z okazji urodzin króla, u nas była tylko parada wojskowa przed kościołem Św. Stanisława. A byliście na balu, który z tej okazji wydał marszałek Davoüt? Tutaj nie myśli się o tak fry- wolnych przyjemnościach, nie mówi się nawet
o balu“. W trzy dni po tym gwiazdkowym liście, 27 grudnia 1807 r., Maurycy Hauke otrzymuje nominację na generała brygady. Ukończył co dopiero lat 32, pani generałowa ma skonczonych lat siedemnaście. 26 października 1808 rodzi się syn pierworodny, który otrzymuje imiona Maurycy Kazimierz Napoleon. Dzieci będzie aż jedenaścioro, na razie czasy są wojenne i rozłąka częsta. Generał Hauke w kampanii 1809 r. dowodził brygadą pod komendą generała Zajączka, a w maju tego roku został mianowany komendantem Zamościa, twierdzy przez wojska Księstwa Warszawskiego świeżo na Austriakach zdobytej. Wsławi się na tym stanowisku wspaniałą obroną przeciwko generałowi rosyjskiemu Radiowi. Żona w czasie długotrwałego oblężenia nie mieszka z mężem, lecz u matki w Warszawie lub na wsi w Falęcinie. Za obronę Zamościa otrzymuje stopień generała dywizji, a gdy wraca do Warszawy, witany jest jako bohater. Już podczas zawieszenia broni co patriotyczniejsze warszawianki przesłały bohaterskiemu obrońcy długi wiersz, w którym porównywano go aż z Janem III, a ostatnia strofa oznajmiała:
Ach jakąż radość odbierasz,
Szczęśliwy Zamoyski w niebie,
Gdy czułym okiem spozierasz,
Na godnych potomków siebie.
W Warszawie wręczają nowy „Wiersz od Polek, J. W-mu Generałowi Dywizji Maurycemu Hauke, gubernatorowi Zamościa, ofiarowany w 1813 r. z muzyką na Piano-Forte ułożoną
przez Mikołaja Janickiego (w Warszawie, w fabryce Cybulskiego na Nowym Mieście w pałacu Chodkiewiczów)“, który między innymi głosi:
O, Twe imię brzmiąc świetną chwałą W księgach dziejów uwiecznione 'Przeżyje potomność całą Wały Zamościa bronione.
Ułegłeś wreszcie losowi Bo cóż jest oręż bez chleba Wierny sławie, narodowi Poddałeś się woli Nieba.
Przy nowej organizacji wojska w Królestwie Polskim Hauke otrzymuje nominację na generał- kwatermistrza. Gdy podczas pobytu cara Aleksandra I następuje prezentacja wszystkich generałów i najwyższych cywilnych dygnitarzy, na sali audiencjonalnej wokół generała Haukego robi się pustka, wszyscy stronią od niego pamiętając bohaterską obronę Zamościa przed wojskami rosyjskimi. Sytuacja ulega nagłej zmianie, wszyscy otaczają go kołem, gdy nieoczekiwanie car Aleksander I wyraźnie wyróżnia Haukego oświadczając: „Nazwisko pana jest mi znane z pięknej obrony Zamościa. Szanuję pana, generale, jako człowieka żołnierskiego honoru“. Mianowany zastępcą ministra wojny, wobec nie- obsadzenia stanowiska ministra, pełni faktycznie jego funkcje. Komisja Rządowa Wojny mieściła się w Pałacu Prymasowskim przy ulicy Senatorskiej, tutaj jej szef posiada urzędowe mieszkanie i tutaj w dniu 12 października 1825 r.
rodzi się Julia Teresa Salomea jako dziesiąte dziecko generałostwa Hauke.
Na ojca jej spadają dalsze honory. Dekretem z dnia 2/14 lutego 1826 r. zostaje nobilitowany. Ucieszył się widać pan generał z nowego zaszczytu bardzo, bo chyba na karb jego starań trzeba położyć, że „Kuryer Warszawski“, który zazwyczaj zbywa nobilitację w krótkiej wzmiance rejestrującej sam fakt, tym razem przedrukował in extenso cały długi dekret, i to na pierwszej stronie na pierwszym miejscu, przed wszystkimi innymi wiadomościami. W numerze sobotnim z 26 sierpnia 1826 r. — manipulacje kancelaryjne związane z wystawieniem dekretu nobilitacyjne- go trwały przeszło pół roku — czytali zatem warszawiacy:
„Z Bożej łaski my Mikołaj I Cesarz Wszech Rosji Król Polski etc. etc. Stosownie do Arty: 46 Ustawy Konstytucyjnej Naszego Królestwa Polskiego oraz do postanowienia Królewskiego
0 uszlachceniu z d. 5/17 Czerwca 1817 r. Po wysłuchaniu zdania Deputacji Senatu tym końcem ustanowionej. Na rapport Namiestnika Naszego w rzeczonym Królestwie. Chcąc uznać znakomite zasługi, jakie położyli dla kraju Jenerał Dywizji Maurycy Hauke, Radca Stanu zastępujący Ministra Wojny, oraz zasługi dwóch braci iego, Ludwika, Referendarza Stanu Nadzwyczajnego,
1 Józefa, Podpułkownika w Sztabie Głównym, w części Kwatermistrza Generalnego, postanowiliśmy udzielić i nadać, iakoż niniejszym Dyplo- matem szlachectwa istotnie udzielamy i nadajemy temuż Jenerałowi Dywizji Maurycemu Hauke oraz pomienionym braciom iego, Ludwikowi
i Józefowi, dla nich i dla ich potomków prawych i prostych w linii, tytuł i prawa Szlachciców Polskich. Chcemy, aby odtąd używali prerogatyw do tej godności przywiązanych w całej ichobszer- ności i zupełności. Udzielamy prócz tego JPP Maurycemu, Ludwikowi i Józefowi Hauke i ich potomkom wyż wyrażonym herb Bosak, to iest: Na tarczy wszerz przedzielonej Lew na tylnych łapach wzniesiony, trzymający w przednich Bosak...“
Potem następuje długi opis nadanego herbu, jego barw itp. Natomiast żadnej wzmianki o tym, aby przodkowie Hauke'ów w Holandii byli szlachtą, jak to później potomkowie Fryderyka Haukego będą twierdzić na podstawie ustnych tradycji.
W dniu 1 września 1826 r. Maurycy Hauke zostaje mianowany dowódcą korpusu artylerii i inżynierów. Po trzech latach następuje nowe wywyższenie: w dniu 6 czerwca 1829 r., mianowany senatorem, otrzymuje tytuł hrabiego.
Hauke wsławił się bezinteresownością finansową. Przy kilku swoich funkcjach brał tylko jedną pensję, jako kwatermistrz generalny armii. Inne obowiązki spełniał bezpłatnie, wskutek czego utworzyła się w kasie Komisji Rządowej Wojny znaczna oszczędność, bo aż 1 195 162 złotych polskich. 2 inicjatywy generała Haukego zużyto tę sumę na wystawienie nowych budowli wojskowych, w pierwszym rzędzie koszar. Hauke nie cieszył się sympatią ogółu, opinia publiczna wysuwała szereg przeciwko niemu zarzutów. Powody były złożone, między innymi na ujemny
o nim sąd wpłynęły zapewne duża jego służbi-
stość przy tak autokratycznym i nie łubianym naczelnym wodzu wojska, jakim byl Wielki Książę Konstanty, nadto zachowanie Haukego w czasie śledztwa i sądu przeciwko wojskowym spiskowcom. Rysując zarys jego sylwetki można zgodzić się z sądem profesora Askenazego, że Maurycy Hauke w życiu swym nie kierował się ambicją ani względami kariery, lecz działał zawsze z głębokim przeświadczeniem, iż na obecnej drodze spełnia najlepiej swą powinność względem armii i kraju.
W wieczór wybuchu powstania listopadowego generał Hauke, nie przeczuwając bliskiej tragedii, grał w domu w wista. Gdzieś koło godziny siódmej wpada do salonu szef jego sztabu pułkownik Filip Meciszewski, blady i zemocjonowa- ny, z wiadomością, że na ulicach strzelają, że wybuchło powstanie. Hauke nie daje powstrzymać się żonie, która, jak by wiedziona złowrogimi przeczuciami, usilnie błagała męża, aby pozostał w domu przy rodzinie. Generał zmienia mundur, wsiada na koń i w towarzystwie pułkownika Me- ciszewskiego oraz służącego Michała Różyckiego, jadącego o kilka kroków za nimi, udaje się do miasta. Na Krakowskim Przedmieściu, w pobliżu Pałacu Namiestnikowskiego, spotykają podchorążych ciągnących od strony Belwederu z okrzykiem: „Polacy do broni“. Zapadająca noc była ciemna, padał drobny, jesienny deszcz, już na kilka kroków niewiele było widać. Powstańcy zatrzymali nierozpoznanych jeźdźców pytaniem: — Kto jedzie?
— Generał Hauke i pułkownik Meciszewski — brzmiała odpowiedź.
Różne przekazano wersje tragicznych wypadków, które się teraz błyskawicznie rozegrały. Najbardziej przemawia do przekonania wersja, że obaj jeźdźcy nie dali odpowiedzi i zamierzali wyminąć szkołę prowadzoną przez Wysockiego, Szlegla i kilkunastu belwederczyków. Wówczas powstańcy przyskoczyli i chwycili za cugle konia Haukego. W odpowiedzi pułkownik Meciszew- ski wydobywa pistolet z olster, strzela i rani w nogę podchorążego 2 pułku Tomasza Kicińskiego. Pada kilkanaście strzałów, nie łubiany generał Hauke i jego szef sztabu zsuwają się martwi z koni. Powstańcy nie troszczą się o nich, podejmują przerwany marsz, skręcają w Kozią, ich celem jest Arsenał. Do Haukego leżącego na ziemi z lewej strony Pałacu Namiestnikowskiego tuż przy kamiennym lwie podchodzi wierny służący Michał Różycki. Przywołuje do pomocy dorożkarza, który znalazł się w pobliżu, wspólnie przenoszą ciało do „Ordynansówki“, budynku wojskowego po drugiej stronie ulicy, trochę na ukos od Pałacu Namiestnikowskiego. Tutaj stwierdzono, że generał nie daje żadnych znaków życia, policzono rany na ciele, było ich dziewiętnaście. Jeszcze tej nocy przewieziono zwłoki do kościoła Kapucynów przy ulicy Miodowej i nie zwlekając pochowano generała w podziemiach kościelnych.
Gdy mąż nie wracał, Zofia Hauke sądziła, że znajduje się przy boku Wielkiego Księcia. O tragicznej śmierci i odbytym pogrzebie dowiedziała się podobno dopiero trzeciego dnia. Był to cios straszny, przyszły jeszcze dalsze. Wypadki listopadowe rozbiły całą rodzinę. Synowie generała,
0 ile tylko wiek pozwalał im chwycić za broń, oświadczyli się po stronie powstańców. Najstarszego, Maurycego Kazimierza Napoleona, podporucznika artylerii, powstańcy aresztowali w chwili wybuchu powstania. Nie wiedzieli, czy mogą mu ufać ze względu na stanowisko ojca. Na jego prośbę, a wiedział już o śmierci ojca, pozwolili mu wziąć udział w zdobywaniu Warszawy. Po upadku powstania nie uznał kompromisu, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Drugi z rzędu Władysław Leopold Maurycy, porucznik ułanów, bił się dzielnie, otrzymał Virtuti Militari. Trzeci wreszcie, Maurycy Leopold Józef, urodzony 19 marca
1814 r., również porucznik ułanów, poległ pod Ostrołęką 19 maja 1831 r., przeżywszy zaledwie siedemnaście lat. Obok synów generała walczył w szeregach powstańczych, otrzymawszy również Virtuti Militari, ich stryjeczny brat Teodor Ludwik Maurycy, syn referendarza stanu Ludwika, podporucznik w I kompanii lekkiej pieszej.
Najmłodszy brat generała Haukego, pułkownik Józef, który był adiutantem cara Mikołaja I
1 co dopiero odwoził do Warszawy zdobyte przez Rosjan na Turkach chorągwie, przekazane przez cara Warszawie z historycznymi słowami: „król Mikołaj pomścił króla Władysława Warneńczyka“, otrzymał od cara na wiadomość
o wybuchu powstania rozkaz ponownego udania się do Warszawy. Miał zobaczyć i zdać mu sprawę z tego, co się tam dzieje. Józef Hauke po powrocie złożył Mikołajowi I sumienny raport
o stanie rzeczy jako królowi polskiemu i zarazem
wręczył mu dymisję jako carowi. „Mais vous étez fou, mon enfant... allez dormir (Oszalałej, mój synu, idi spać)“ — miał mu na to powiedzieć zaskoczony car. Gdy sen nie wpłynął na zmianę postanowienia i pułkownik Hauke obstawał przy dymisji, dano mu czterdzieści osiem godzin do namysłu i opamiętania się, a gdy i to nie pomogło, otrzymał dymisję. Wstąpił ponownie do służby w 1834 r.
Zofię Hauke zmogły nieszczęścia kraju i rozbicie rodziny, nie przeżyła śmierci męża i syna. Zmarła 27 sierpnia 1831 r. Pochowano ją obok męża w podziemiach kościoła Kapucynów przy ulicy Miodowej. Dzieci po upływie lat umieszczą zmarłym rodzicom epitafium w prawej bocznej nawie kościoła.
O młodej Julii Hauke, sierocie po zasłużonym i wiernym ministrze wojny Królestwa Polskiego, nie zapomniał dwór petersburski. Chowała się w Instytucie Smolnym. Skoro dorosła, otrzymała ciepłą posadę frejliny dworu u księżniczki Marii, żony następcy tronu Aleksandra, córki wielkiego księcia Ludwika II Hessen-Darmstadt i księżnej Wilhelminy Luizy von Baden. Rodzinne ich księstwo było niewielkie, tytuł książęcy też świeżej daty. Nadał go dopiero Napoleon ówczesnemu landgrafowi heskiemu za przystąpienie do Związku Państw Reńskich. Ale koligacje rodzinne są wyśmienite. Cztery ciotki księżniczki Marii zasiadały na tronach: rosyjskim, szwedzkim, bawarskim i brunświckim. Gdy Maria Heska wychodziła za mąż za carewicza Aleksandra, syna Mikołaja I, ukończyła co dopiero lat szesnaście. Aby w nowym otoczeniu na wielkim dworze peters
burskim, o tyle wspanialszym od cichej prowincjonalnej rezydencji heskiej, nie poczuła się zbyt zagubiona i obca, dla dodania animuszu pojechał z nią nad Newę ukochany brat, towarzysz zabaw dziecięcych, książę Aleksander Heski. Rodził się on 15 lipca 1823, był zaledwie rok starszy od siostry. Zapewne niewielką mógł być ostoją w nowym nieznanym środowisku, nagła podróż na daleką północ miała jego własne życie pchnąć w nieoczekiwanym kierunku, a ponieważ upłynie ono przy boku Julii Hauke, warto poświęcić trochę uwagi temu wybrańcowi losu.
Przy siostrze, dla której na tronie Romanowów otwierały się świetne perspektywy, sam również robił nieoczekiwaną karierę. Już w czerwcu 1840 r. w Darmstadt, dokąd car przybył po synową, otrzymał nominację na kapitana rosyjskiej kawalergardy. Po przyjeździe do Petersburga został pułkownikiem, a z okazji uroczystości ślubnych w dniu 16 kwietnia 1841 r. otrzymał order Św. Andrzeja. Samokrytycznie, jak by dzisiaj powiedziano, zapisał w swoim pamiętniku, że „nikt jeszcze tak tanim kosztem nie zasłużył na order, chyba żeby za zasługę miano policzyć udział w uczcie weselnej przy stole rozstawionym w podkowę, uginającym się pod zastawą i nakryciami ze złota, gdzie po lewej stronie siedziały damy w rosyjskich strojach narodowych, po prawej zaś panowie w wielkiej gali mundurowej“. Wspaniałość uroczystości weselnych zadziwiała nawet najbardziej rutynowanych ambasadorów, otrzaskanych ze zbytkiem na różnych dworach; przesyłali oni swym suwerenom raporty pełne
podziwu. Na jeden z bali maskowych zaproszono czterdzieści dwa tysiące gości.
Nowo mianowany pułkownik nie miał jeszcze osiemnastu lat, cóż się dziwić, że jego wiadomości wojskowe dawały powody do krytyki, a ciągłe zabawy i bale nie sprzyjały opanowaniu musztry wojskowej. Zdarzały się przykre przygody. Na którejś tam z rzędu paradzie, było to w maju 1842 r., przed carem i znajdującą się u jego boku carową defilowały najpierw pułki piesze, po nich kawaleria, na czele swego pułku jechał Aleksander Heski. Właśnie gdy mijał cesarską parę, koń jego zaczął się płoszyć. Nie mógł go uspokoić i z trudem udało mu się zasalutować szablą. Koń przeszedł przed najwyższym wodzem zadem naprzód. Car ściągnął groźnie brwi i szeptem rzekł kilka słów adiutantowi, który galopem dogonił księcia Heskiego przekazując mu uwagi cesarza. Nie dość na tym. Gdy pułki kawaleryjskie na zakończenie ćwiczeń defilują powtórnie, tym razem kłusem, który na dany rozkaz przechodzi w galop, prześladuje Aleksandra Heskiego wyraźny pech. Chociaż zmienił konia, pięknego Adonisa, na rosłego Kyrasiera, też nad nim nie panuje. Koń poniósł i wali wprost na świtę cara. Dopiero zderzenie z koniem jednego z cesarskich oficerów zatrzymało rozbrykane zwierzę. Śmiertelnie przestraszony wrócił książę Aleksander na czoło swojego pułku. Carowa odjechała z damami dworu, car pozostał, odczekał powrotu pułku księcia Heskiego i zwrócił się do strojnego pułkownika nie hamując gniewu: „A więc niechże się pan prędko postara o konia, który spokojnie kroczy przed frontem, słyszy pan. Nie jest pan
ozdobą swojej dywizji, zamieszanie pan tylko robi“.
Można sobie wyobrazić uczucia zwymyślanego młodzieńca. W kołach dworskich opowiadano wprawdzie, że właściwym powodem gniewu cara było zbytnie zainteresowanie, jakie książę Heski okazywał córce cara, wielkiej księżnej Oldze. Nie był tak dalece pożądaną partią dla dworu petersburskiego. Car, kierując się względami politycznymi, zamierzał wydać swą piękną córkę za austriackiego arcyksięcia Stefana, plany jego zresztą spaliły na panewce. Tymczasem, aby położyć tamę niepożądanym flirtom, car wysyła Aleksandra Heskiego na kilkumiesięczny urlop do rodzinnego Darmstadt.
Nowy rok 1843 spędza Aleksander już znowu w Petersburgu. Gdy 20 września 1844 r. care- wiczowa rodzi syna, spada i na jej brata nowy splendor. W wieku lat dwudziestu zostaje gene- rał-majorem pierwszej gwardyjskiej dywizji lekkiej kawalerii. Car traktuje go jednak z wyraźną rezerwą, od miesięcy nie zaszczycił podaniem ręki, zazwyczaj wita trochę ironicznym „Bon jour, illustre“ lub „Bon jour, charmant lancierAleksander nadskakuje od nowa Oldze. Tematu do plotek w tym rozgadanym dworskim towarzystwie dostarcza nabycie przez Aleksandra na jakiejś dobroczynnej wencie akwarelki namalowanej przez wielką księżnę Olgę. Za tę amatorską malaturę zapłacił okrągłą sumkę 420 rubli srebrem. Skomponował też jakiś galop i polecił nuty przyozdobić piękną miniaturą, przedstawiającą oficera w mundurze pułku, którego księżna Olga była szefem. Odbierając dar nie przejrzała nawet
nut, kazała je natychmiast odnieść do swoich apartamentów.
Tego wieczoru niespodziewanie zapytała swego melomana, czy nie zamierza wziąć udziału w nowej wyprawie przeciwko rebeliującej ludności Kaukazu. Gdy również car pytał, czy brat następczyni tronu nie chciałby pokusić się o laury wojskowe, Aleksander zrozumiał, że wypada zgłosić się na wojenną wyprawę. Powziętą przez niego decyzję potraktowano z uznaniem. Chociaż jechał jako wolontariusz, bez żadnych określonych funkcji, przydzielono mu aż dwadzieścia siedem osób służby, z lekarzem, kamerdynerem i kucharzem na czele, oraz trzydzieści siedem koni. Ekspedycja wojenna na Kaukaz pod dowódz- twem hrabiego Woroncewa nie okazała się łatwym przedsięwzięciem, nawet książę Heski został wmieszany w większą bitwę, co mu przyniosło wysokie odznaczenie wojenne, krzyż Sw. Jerzego. Wkrótce opuścił Kaukaz w aureoli bohatera, mimo to na dworze carskim nie przyjęto go zbyt wylewnie. Widocznie obawiano się, aby nie zaczął znowu asystować księżniczce Oldze. Nieproszony otrzymuje urlop, całe sześć miesięcy.
Sy tuacj a ulega zmianie, gdy wielka księżna Olga wychodzi za mąż za króla wirtemberskiego Karola. Książę Aleksander wraca nad Newę, znowu dostarcza tematu do plotek, prowadzi życie zbyt wesołe, nazwisko jego łączą z niejedną wytworną damą, nie gardzi łatwymi zdobyczami wśród aktorek, a co gorsza fraternizuje się z młodymi oficerami i gra wysoko w karty. Znowu reprymenda od cara i nowy dłuższy urlop do rodzinnego kraju. Wraca dopiero na karnawał 1848 r.,
wpada od nowa w wir zabaw, wiele pokus ma życie dworskie dla przystojnego brata przyszłej carowej. Najwyższy już czas, by ustatkował się młody generał. W rodzinie carskiej postanawiają go odpowiednio ożenić. Wybór pada na wielką księżnę Katarzynę, bratanicę cara. Świetna to partia, miałby zapewnioną wielką karierę, toteż nikomu do głowy nie przychodzi, aby książę Heski mógł nie skorzystać z takiej życiowej szansy.
Tymczasem coraz częściej zaczynają łączyć z jego osobą młodą frejlinę carewiczowej, hrabiankę Julię Hauke. Car, gdy kiedyś niespodziewanie wszedł do pokoju Julii, leżącego obok apartamentów jego synowej, zastał tam Aleksandra. W dniu urodzin, 15 lipca 1849 r., gdy książę Heski kończył 26 lat, zwracają uwagę kwiaty przesłane z okolicznościowym wierszykiem przez piękną hrabiankę, która słynie ze swej inteligencji i daru prowadzenia rozmowy. Zachowała się fotografia Julii Hauke z tego okresu. Nie jest na niej ani ładna, ani pociągająca. Widocznie zdjęcie nie udało się, bo źródła pisane mówią o urodzie i wielkim uroku. Musiało tak być w istocie, skoro Aleksander Heski pogardził ręką bratanicy cara i wybrał polską hrabiankę z bardzo świeżym tytułem, sierotę bez majątku i wpływowej rodziny. Nie odtworzymy przebiegu pierwszych dwóch lat tego romansu. Dziennik skrupulatnie przez Aleksandra Heskiego prowadzony ma liczne starannie wykreślone zapiski, a nawet wycięte całe stronice, właśnie dotyczące tych lat. Musiało tam być wiele przeżyć dramatycznych, nie zdziałał nic udzielony znowu przez cara urlop, nie
pomogły żadne perswazje siostry i szwagra, nie pomogły groźne upomnienia najstarszego brata, wielkiego księcia Ludwika III, co miłościwie panował w Hesji. Książę Aleksander uparł się poślubić Julię Hauke. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał opuścić Rosję i że sam przekreśla świetnie zapowiadającą się tutaj karierę, nie liczył się jednak z tak ostrą reakcją cara.
Cały dwór petersburski zajmuje wrogie mu stanowisko, nikt też małej polskiej hrabiance nie może darować takiego małżeńskiego wywyższenia. Jedynie następczyni tronu, bardzo przywiązana do swojej frejliny, żywi uczucia złożone. Rozumie, że Julia zakochała się na zabój w jej urodziwym bracie, lecz pragnęłaby dla niego
o wiele świetniejszego ożenku. Raporty dyplomatów akredytowanych w Petersburgu też są pełne wiadomości o całej tej sprawie i nie znajdują wytłumaczenia dla nierozważnej decyzji księcia Aleksandra, dla takiego uczucia i takiej siły charakteru szwagra przyszłego cara. Polska arysto- kratka Rozalia z książąt Lubomirskich hrabina Rzewuska, która wtedy bawiła w Petersburgu, posunie się jeszcze dalej. W swych pamiętnikach będzie winić cara, że nie potrafił zapobiec całej tej aferze i ustrzec szwagra swego syna przed tak fałszywym krokiem. Jej zdaniem powinien był po prostu zarządzić wydanie Julii Hauke odpowiednio za mąż.
Gdy Aleksander Heski w dniu 4 października
1851 r. po przeszło dziesięciu latach życia wśród blichtru i zaszczytów opuszczał stolicę Rosji, jakże boleśnie musiał odczuć decyzję cara, skreślającą go z szeregów armii rosyjskiej. Był to jawny
dyshonor, objaw carskiego gniewu i niełaski, wszystkie europejskie dwory miały się przez to dowiedzieć, jak się Petersburg ustosunkował do małżeństwa szwagra carewicza z polską hrabianką. Ślub odbył się 28 października 1851 r. Aleksander Heski miał lat dwadzieścia osiem, jego oblubienica była tylko o dwa lata młodsza, w owych czasach kobiety jej lat uchodziły za stare panny.
Młoda para znalazła się w Darmstadt, bynajmniej radośnie tam nie witana; wielki książę Leopold III wyraził wreszcie zgodę jedynie na mor- ganatyczne małżeństwo. Julia Hauke otrzymała dekretem z 5 listopada 1851 r. tytuł hrabiny Battenberg. Niewesołe były perspektywy, Aleksander Heski majątku osobistego nie posiadał, nie miał też żadnego stanowiska. Siedzi więc zupełnie bezczynnie w Darmstadt i nie wie, jak sobie ułożyć życie, tym bardziej że zwiększają się obowiązki. W dniu 15 lipca 1852 r. rodzi się pierwsze dziecko, dziewczynka, która otrzymuje imię Maria. Gdy w rok po ślubie, w październiku
1852 r., rosyjski następca tronu wraz z żoną bawi w Darmstadt, prosi swego starszego szwagra Leopolda III, aby Aleksandrowi zlecił dowództwo nad wielkoksiążęcą armią heską. Otrzymuje odpowiedź wymijającą, dwór darmstadzki nie pogodził się dotąd z morganatycznym małżeństwem księcia Aleksandra. Co gorsza, również sugestia carewicza, wysunięta przy okazji manewrów austriackich, aby księcia Aleksandra przyjąć w stopniu generał-majora do armii austriackiej, pozostaje bez ostatecznej odpowiedzi. Gdy książę Aleksander towarzyszy rosyjskiemu na
stępcy tronu w listopadzie 1852 r. do Wiednia, młody cesarz Franciszek Józef oświadcza im, że najpierw car powinien przywrócić Aleksandrowi dawny stopień w armii rosyjskiej, aby złe języki nie mogły rozgłaszać, iż generał wydalony z armii rosyjskiej bez trudu otrzymał generalskie szlify w armii austriackiej. Zrozpaczony Aleksander pisze do siostry, że car Mikołaj I nie tylko przekreślił jego wojskową karierę w Rosji, lecz w ogóle w Europie. Cesarza Franciszka Józefa nie zadowala odpowiedź cara, że książę Heski nie został pozbawiony szarży, a tylko zwolniony z armii rosyjskiej, bo nie wypadało, aby frejlina dworu została szwagierką rosyjskiej następczyni tronu. Gdy wreszcie car uległ usilnym prośbom swego syna i przywrócił księciu Heskiemu prawo noszenia munduru rosyjskiego, Aleksander otrzymuje w lipcu 1853 r. — w dwa prawie lata po ślubie — nominację na brygadiera w armii austriackiej. I tutaj nie przyjmują go z otwartymi rękami, nie wydaje się, aby miał tak jak kiedyś w Rosji drogę dalszej kariery usłaną różami. Otrzymuje przydział do prowincjonalnego Grazu, musi się z tym pogodzić, choć szczególną wymowę ma fakt, że dowódcą jest tam sędziwy arcyksiążę Jan Habsburg, żyjący w morganatycznym małżeństwie z córką poczmi- strza z Aussee. W Grazu książę Heski i jego piękna żona hrabina Battenberg stają się wkrótce ośrodkiem towarzystwa. W dniu 24 maja 1854 r. rodzi im się syn, który na chrzcie świętym otrzymuje imię Ludwik.
Podobnie jak w całej Europie, również w Grazu kwitnie mania wirujących stolików, seanse
odbywają się co wieczór. W dzienniku Aleksander Heski skwapliwie zapisuje, że między innymi objawiał im się duch Aleksandra Macedońskiego przepowiadając dalsze losy oficerów biorących udział w seansie, a co gorsza zdradzając też różne pośliznięcia ich pięknych żoneczek. Aż dziw bierze, że obok wydarzeń politycznych notował i takie zaświatowe sensacje. Mania seansów spirytystycznych przybiera jeszcze na sile, gdy Turcja wypowiada Rosji wojnę i wśród oficerów garnizonu w Grazu wzrasta chęć zapuszczenia wzroku w przyszłość. Położenie księcia Heskiego komplikuje się, nosi bowiem mundur państwa, które bierze stronę Turcji, podczas gdy w sercu pragnie zwycięstwa Rosji. Daje temu wyraz w listach, pisząc do siostry i szwagra o swej „miłości do Rosji, którą nadal uważa za prawdziwą ojczyznę“. Z uczuć księcia zdają sobie sprawę w Wiedniu, otrzymuje przeniesienie do Werony. Na wypadek ewentualnej wojny przeciwko Rosji pragną go jak najdalej odsunąć od ewentualnego frontu. W swym dzienniku kwituje przeniesienie zapiskiem: „Jest to dowód, że cesarz przypomniał sobie moje wyjątkowe położenie oraz nadto że postanowiono prowadzić wojnę przeciwko Rosji“. Nie doszło do czynnego udziału Austrii w wojnie krymskiej.
Gdy 18 lutego 1855 r. umiera Mikołaj I i na tron carów wstępuje Aleksander II, zwraca się niebawem do cesarza Franciszka Józefa, aby udzielono urlopu jego szwagrowi na przyjazd do Rosji. Czule przyjęty przez cara i carową, bierze udział we wspaniałych uroczystościach koronacyjnych w Moskwie. Ich punktem kulminacyj-
nym jest wielka uczta dla ludu, w której na przestrzeni czternastu kilometrów kwadratowych rozstawiono stoły dla trzystu tysięcy osób. Medal pamiątkowy wybity z okazji koronacji wręcza car również swemu szwagrowi, który po zakończeniu uroczystości wraca do swego garnizonu w Weronie. Tutaj sytuacja jego nie ulega poprawie, cesarz austriacki traktuje go nadal trochę z góry i przez ramię. Gdy para cesarska robi objazd prowincji włoskich, książę Heski notuje w swym dzienniku z przekąsem, że w "Wenecji, dokąd udał się na powitanie, cesarzowa wcale się do niego nie odzywała, a w Weronie, gdzie wraz z żoną zaproszono go na galowe diner, hrabiny Battenberg nie poproszono do prywatnych apartamentów. Podczas cercie, gdy cesarz podchodził do pań, stojącej na ich czele hrabiny Battenberg ostentacyjnie nie zaszczycił żadnym słowem. Nadto w jakiś czas potem odrzucono prośbę przeniesienia go do Mediolanu i to z uwagi na morganatycznie poślubioną żonę. Małżeństwo zaś jest bardzo szczęśliwe. 5 kwietnia 1857 r. rodzi się w Weronie trzecie dziecko, syn. Ojcami chrzestnymi są car i sędziwy marszałek Radetzky, otrzymuje więc imiona Aleksander Józef.
Nie darmo książę Heski był jednak szwagrem potężnego władcy, który darzył go przyjaznią. Niebawem dwory europejskie zwracają się o jego dobre usługi w powikłanych po wojnie krymskiej stosunkach politycznych. Pośredniczy przy zaaranżowaniu spotkania cara z cesarzem Napoleonem III, a następnie z cesarzem Franciszkiem Józefem. Nagrodą za to pośrednictwo jest nadanie mu prawa noszenia munduru rosyjskiego ge
nerała gwardii, austriacki order Leopolda oraz upragnione przeniesienie do Mediolanu, siedziby generalnego gubernatora. Był nim arcyksiążę Ferdynand Maksymilian, który wrogie we włoskich prowincjach nastroje antyaustriackie usiłował łagodzić przez prowadzenie bardzo wystawnego dworu. Codziennie o godzinie szóstej urządzano wytworne obiady na większą ilość osób, z orkiestrą i tłumem służby wyfraczonej w stylu Ludwika XV, w pudrowanych perukach, z bukiecikami róż w butonierce. Nie osiągało to zamierzonych skutków, nastroje antyaustriackie w prowincjach włoskich wzrastają, co moment wybuchają jakieś demonstracje, położenie oficerów austriackich staje się coraz trudniejsze. Hrabina Battenberg rodzi 5 października 1858 r. czwarte dziecko, syna Henryka. Książę Aleksander spędza święta Bożego Narodzenia 1858 r. w rodzinnym Darmstadt, gdzie dekretem z 26 grudnia wielki książę Ludwik III obdarza swoją morga- natyczną bratową i jej dzieci tytułem księżnej czy książąt Battenberg. Wiadomości z Włoch są coraz groźniejsze, przebąkuje się o zbrojnym wyzwoleniu prowincji zajętych przez Austrię. Aleksander Heski przerywa urlop i wraca do Mediolanu. Z końcem kwietnia 1859 r. dochodzi do działań wojennych Austriaków przeciwko zjednoczonym armiom piemoncko-francuskim. Brygada księcia Heskiego bierze udział w potyczce pod Montebello, zakończonej przegraną Austriaków. Książę Heski zostaje generałem dywizji. Za udział w bitwie pod Solferino otrzymuje najwyższe austriackie odznaczenie wojenne, order Marii Teresy.
Znowu skorzystano z dobrych usług księcia Heskiego, który udał się do kwatery Napoleona III i pośredniczył w zawarciu pokoju. Przynosi mu to nowe wywyższenie, wkrótce zostaje dowódcą korpusu. W Wiedniu zorientowano się, że w przywróceniu dobrych stosunków z Rosją szwagier cara, noszący mundur austriackiego generała, może oddawać nieocenione usługi. Zmienia się również stosunek dworu wiedeńskiego do jego żony, świeżo upieczonej księżnej Battenberg. W niepamięć poszły niedawne nietakty czy oznaki niechęci, odczuwanej w Weronie. Teraz zapraszana jest do Schönbrunnu na obiad w najściślejszym gronie rodziny cesarskiej. Do sali jadalnej kroczy obok cesarzowej przed cesarzem, siedzi po jego prawej stronie. Dawną frejlinę traktują jak równą sobie księżniczkę krwi. Nowa taktyka nie pozostaje bez zamierzonych skutków, książę Aleksander chętnie podejmuje się działania w interesie Austrii. Minister spraw zagranicznych hr. Rechberg otrzymał od Franciszka Józefa polecenie wtajemniczenia księcia Heskiego w bieg spraw i stosunków austriacko-rosyjskich. Aleksander w licznych listach do cara wyjaśnia motywy zagranicznej polityki prowadzonej przez dwór wiedeński, wreszcie pośredniczy w spotkaniu Franciszka Józefa z carem w Warszawie, dokąd udaje się też regent pruski. Książę Heski towarzyszy cesarzowi austriackiemu w przekonaniu, że spotkanie trzech monarchów może doprowadzić do wznowienia dawnego przymierza Św. Trójcy, które zapewniło Europie tyle lat pokoju, i że w ten sposób powstrzymany zostanie pochód sił rewolucyjnych. Taki był bodaj tok jego myśli,
jakimi dzielił się ze swym szwagrem. Rozmowy warszawskie, prowadzone bez rezultatów pod koniec października 1860 r., przyniosły pełne rozczarowanie. Ulica warszawska zareagowała demonstracjami, które książę-kanclerz Gorcza- kow starał się wobec cara wytłumaczyć pobytem w Warszawie cesarza austriackiego. Odwołano zapowiedziane wielkie manewry kawalerii i zamierzone polowanie w lasach skierniewickich, monarchowie przyspieszyli wyjazd. Sugestie polityczne księcia Heskiego rozpłynęły się, zanim przybrały jakieś realniejsze kształty. Notuje w dzienniku: „Los zaiste sprzysiągł się przeciw temu niefortunnemu spotkaniu“.
Nie doszło nas, o czym pisał do żony z jej rodzinnego miasta, nie wiemy, czy udał się do kościoła Kapucynów na grób teściów lub choćby stanął przed obeliskiem wzniesionym na Placu Saskim z rozkazu Mikołaja I „Polakom w d. 17 (29) listopada 1830 r. poległym za wierność swojemu monarsze“, na którym wśród siedmiu nazwisk wyryte było również nazwisko hr. Hau- kego. Nic nam też nie wiadomo, czy poświęcił towarzystwo tylu monarchów i mężów stanu, aby złożyć wizytę swojej szwagierce Zofii Salomei, mieszkającej w Warszawie, rodzonej siostrze żony. O prawie dziewięć lat starsza od Julii, wyszła za mąż za swego stryjecznego brata, majora Aleksandra Jana Józefa Haukego, naczelnika straży pożarnej w Warszawie. Równie żywej inteligencji jak Julia, parała się piórem. Miała wówczas ustalone już w Warszawie nazwisko jako autorka książek dla dzieci, między innymi wydanego w 1856 r. Abecadła z obrazkami dla Zyg-
musia oraz w 1859 r. Teatru dla dzieci. Poza tym była współpracowniczką pierwszego wydawanego w Warszawie czasopisma dla ludu „Czytelnia Niedzielna“. Przebieg zaś kariery jej męża zdaje się świadczyć, że cieszył się on względami cara Aleksandra II, który był przecież szwagrem jegoż znowu szwagra, księcia Aleksandra Heskiego. Z naczelnika warszawskiej straży pożarnej został zarządzającym księstwem łowickim, następnie prezesem dyrekcji teatrów rządowych, wreszcie generał-majorem i głównozarządzają- cym pałacami cesarskimi w Królestwie Polskim. Żona otrzymała tytuł damy dworu cesarzowej Aleksandry Teodorówny.
Książę Heski wraca pod koniec listopada do swego korpusu we Włoszech, lecz stosunki nie układają się przyjemnie. Powstają tarcia pomiędzy nim a generałem brorii Benedekiem, głównodowodzącym wojsk w prowincjach włoskich, pozostałych jeszcze przy Austrii. Niejaki generał Ramming pisze studium o bitwie pod Solferino
i robi księciu Heskiemu zarzut, że wskutek ospa- . łości w marszu nadszedł ze swoją dywizją na pole bitwy z dwugodzinnym opóźnieniem. Książę Heski, który za tę bitwę otrzymał order Marii Teresy, przeciwstawia się wysuwanym zarzutom z powodzeniem, mimo to rodzi się w nim niechęć do dalszej służby w armii austriackiej. Gdy tarcia z Benedekiem nie ustają, żali się na niego u cesarza, wreszcie wnosi o udzielenie długiego urlopu chorobowego. Spędza go w rodzinnym Darmstadt, gdzie księżna Battenberg rodzi 24.IX.1864 r. piąte i ostatnie dziecko, syna, który po cesarzu austriackim otrzymuje imiona Franciszek Józef.
Gdy car obiecuje pomoc finansową przy nabyciu odpowiedniej siedziby w Darmstadt, Aleksander Heski decyduje się, skoro przedłużenie urlopu natrafia na trudności, skwitować służbę austriacką. Osiadają w Heiligenberg pod Darmstadt licząc na to, że rozległe koligacje, wizyty utytułowanych krewnych oraz wyjazdy do nich uprzyjemnią im życie wśród niemieckich książąt.
Na razie nowy, zupełnie niespodziewany zgrzyt. Jest nim powstanie styczniowe. Wśród młodzieży, która śpieszy do lasu, znajduje się młody, dziewiętnastoletni siostrzeniec księżnej Battenberg, Aleksander Hauke, pierworodny syn warszawskiej szwagierki, Zofii Salomei Hauke. Rozpoczął studia w pobliskim Heidelbergu. Może fakt, że nieomal spod jego boku pobiegł do walki z carem, wyprowadził tak z równowagi wytwornego księcia. W dzienniku określił bratanka żony jako „vilain petit républicain rouge (szkaradny czerwony republikanin)“. W kilka tygodni potem młody powstaniec poległ w nierównej walce, w potyczce pod Złoczowem dnia 15 lutego 1863 r.
Księżna Battenberg pragnęła okazywać we wszystkim lojalność carskim powinowatym, na czym jej mężowi tak bardzo zależało. Ona sama również całą przyszłość swych dzieci pokładała w protekcji ukoronowanych krewnych, a tu nagle nowa przykrość, o wiele głośniejsza, najchętniej by ją wykreślili z wszelkich wspomnień. Broń przeciwko carowi podniósł jeszcze jeden członek najbliższej rodziny, a postępek trudno kłaść na karb młodzieńczej zapalczywości, skoro „buntownikiem“ jest chwałą okryty pułkownik
wojsk rosyjskich Józef Hauke. Był to stryjeczny brat księżny Battenberg, syn owego pułkownika
i adiutanta Mikołaja I, który po wybuchu powstania listopadowego zażądał dymisji. Józef Hauke junior, urodzony w 1834 r., osierocony przez ojca, gdy miał trzy lata, chował się z dala od rodziny i Polski w korpusie małoletnich, a gdy ukończył lat dziesięć, w korpusie paziów w Carskim Siole. Nawet języka polskiego się nie nauczył, za to gdy ukończył korpus paziów, został podporucznikiem huzarów gwardii, a liczył sobie wtedy lat siedemnaście. W 1858 r., w wieku lat dwudziestu czterech, jest już podpułkownikiem
i oficerem ordynansowym przy carze. Gdy go car w tym charakterze wysłał do Paryża z listem odręcznym do cesarza Napoleona III, tutaj na przyjęciu u ministra Walewskiego hr. Włodzimierz Ledóchowski, były adiutant księcia Józefa spod Raszyna, zwraca mu uwagę, że jest przecież Polakiem, że cała jego rodzina tak ściśle jest związana z sercem Polski, Warszawą. Przyjechawszy do Warszawy, podczas dłuższego pobytu u swoich stryjecznych rodzeństwa, Aleksandra i Zofii Hauke, poznaje kraj ojczysty. Po powrocie do Petersburga pogardza świetną służbą na dworze carskim i prosi o przeniesienie na Kaukaz, dokąd zabiera z sobą służącego Polaka, aby móc z nim mówić w ojczystym języku. W walkach z walecznymi szczepami górskimi okrywa się chwałą, zostaje pułkownikiem i zyskuje wśród współtowarzyszy broni przydomek „lwa kaukaskiego“. Gdy dochodzą do niego wiadomości o strzałach carskich żołnierzy oddanych w 1861 r. do bezbronnej ludności Warszawy, nie chce nosić car
skiego munduru, podaje się do dymisji. Jedzie do Polski i 21 stycznia 1863 r. żeni się z siostrą pułkowego kolegi, Marią Elżbietą Kaczanowską, córką właściciela dóbr Kowalówka na Podolu. Matka jego nie chce uznać synowej, o świetniejszej marzyła dla syna partii. Teraz wdaje się w całą sprawę rodzina, aby chociaż skłonić go do cofnięcia dymisji. Pisze też list księżna Battenberg, wyrażając zdziwienie z powodu zamiarów „lwa kaukaskiego“. Dołącza wyciąg z listu wielkiego księcia Michała, ówczesnego naczelnego wodza, pełen uznania dla nowo mianowanego pułkownika, z życzeniem, aby zmienił zamiar i pozostał w wojsku. Interwencja księżnej Battenberg pozostała bez skutku. Mało tego, Józef Hauke, przybierając pseudonim Bosak, zgłasza swój akces do powstania i we wrześniu 1863 r. zostaje mianowany wodzem naczelnym w stopniu generała na województwa krakowskie i sandomierskie. Zyskuje sławę jednego z najzdolniejszych dowódców powstania, jako jeden z ostatnich złoży broń, uchodząc za granicę.
Wśród tych kłopotów, wywołanych rewolucyjnymi wystąpieniami krewnych żony, książę Aleksander Heski tym radośniej przyjął zaproszenie angielskiej królowej Wiktorii na chrzciny jej wnuczki, która po babce otrzymała również imię Wiktoria, a była córką jego bratanka Ludwika Heskiego i Alicji księżniczki Wielkiej Brytanii i Irlandii. Królowa Wiktoria wśród areopa- gu monarchów europejskich zajmowała jedno z pierwszych miejsc. Dla księcia Aleksandra, bez ziemi, obciążonego małżeństwem morganatycz- nym, to zaproszenie dworu brytyjskiego jest nie-
wątpliwie wyróżnieniem życzliwego losu. W najśmielszych marzeniach nie przeczuwał, że najmłodsza córka angielskiej monarchini poślubi jednego z jego synów. Mało tego: że również wnuczka królowej Wiktorii, przy której chrzcie miał asystować na szarym końcu po panujących książętach, zostanie jego synową.
Lecz nie uprzedzajmy wypadków. Na razie je- dzie do Anglii i przyrzeka donieść swej siostrze, czy mają jakąś podstawę kursujące po dworach europejskich pogłoski, jakoby królowej Wiktorii śmierć jej ukochanego męża Alberta „pomieszała trochę klepki“. Przyjęciem na dworze brytyjskim jest oczarowany, na zamku Windsor mieszka w Great Tower, olbrzymiej wieży wznoszącej się na stromej skale. Śmieszy go trochę, że przed każdym posiłkiem, a więc o dziewiątej rano na bre- akfest, o drugiej na lunch i o ósmej na diner, zjawia się po niego uroczysty kamerdyner, przybrany w grubą żałobę dworską, i przez długi korytarz, krocząc przed nim, prowadzi go do sali jadalnej. Przykro odczuwa rygorystycznie przestrzegany na zamku Windsor zakaz palenia tytoniu. Ponieważ nie może obyć się bez swoich cygar, więc korzystając z tego, że ulokowano go w odosobnionej wieży, późnym wieczorem pali je. Przychodzą do niego nawet potajemnie dwaj synowie Wiktorii, książę Walii, pózniejszy król Edward VII, i książę Alfred, późniejszy panujący książę Sachsen-Coburg i Gotha, by zaciągnąć się ulubionym dymem. Boją się surowej matki
i baczą, żeby ich nikt ze służby przy tej zakazanej przyjemności nie przychwycił.
Książę Heski donosi siostrze, że królowej bry-
tyjskiej nie można nazwać piękną, zniekształcają ją obwisłe policzki i dziwaczny strój angielskiej wdowy, ale pogłoski o pomieszanym jakoby umyśle są wyssane z palca. Przeciwnie, sądzi, że królowa wie, czego chce, a jej polityczne poglądy są trzeźwe i słuszne. Najwidoczniej uważano Aleksandra Heskiego za wymarzoną tubę do przekazywania wiadomości, przeznaczonych dla potężnego władcy rosyjskiego. Gdy bowiem wraca przez Paryż i przyjęty jest przez Napoleona III, cesarz Francji zadaje mu pytanie: „Czy nie można by stworzyć z dawnego Księstwa Warszawskiego niezawisłego królestwa?“
Sam Aleksander bynajmniej nie próżnuje
i przesyła carowi szczegółowe sprawozdanie opisując wrażenia i obserwacje poczynione w obu zachodnich stolicach, w liście do siostry zaś dodaje, że „nie wierzy w wojnę, wszczętą z powodu Polski“. Rozwój wypadków potwierdził w pełni słuszność jego politycznej analizy.
Po powrocie do Darmstadt ogarnia go znów błogi spokój cichej, prowincjonalnej rezydencji książęcej, na który się zresztą nieraz wraz z żoną skarży, gdy sobie przypominają przyjęcia i zabawy na świetnym dworze petersburskim. Panujący książę stroni od życia dworskiego, nawet jego żądnej zabaw synowej, księżnej Alicji (córce królowej Wiktorii), nie udaje się rozruszać teścia. 'Wydarzeniem w Heiligenberg, rezydencji księcia Aleksandra pod Darmstadt, staje się każdorazowy przyjazd cara lub carowej, gdy w przejeździe do wód do Francji czy Włoch zatrzymują się u nich kilka dni. Wówczas znakomitych gości śpieszy powitać niejeden książę niemiecki. Kie
dyś, było to we wrześniu 1864 r., oprócz cara przybyli do Heiligenberg: król pruski, pięciu wielkich książąt i cały zastęp pomniejszych. Razem z najbliższą świtą było około stu osób, prawdziwy kongres książąt. Odpowiednie ugoszczenie z zachowaniem dworskiej etykiety sprawiało niejeden kłopot, gospodarze byli radzi, gdy rozjechała się ta wielka kawalkada.
Wydarzeniem w księstwie heskim, o którym długo i szeroko się opowiadało, było przyjęcie zorganizowane dla księcia Aleksandra i jego małżonki przez miasteczko Battenberg, gniazdo wymarłego hrabiowskiego rodu, po którym księżna Battenberg i jej dzieci wzięli nazwisko. Uroczystość omal nie skończyła się tragicznie. Książęcą parę, która nadjechała wraz z trojgiem najstarszych dzieci w karocy, witała na granicy miasteczka cała jego ludność z burmistrzem i magistratem miasta na czele, banderą konną w malowniczych regionalnych strojach, dziewicami w bieli i młodzieżą szkolną, czysto wymytą, w świątecznych ubraniach, z kwiatami w ręku. Pocztmistrz in persona wsiadł na kozioł karocy, aby miast stangreta zawieźć dostojnych gości do miasteczka, nad którym na wzgórzu wznosi się dawny zamek hrabiów Battenberg. Wjazd odbywał się poprzez szereg bram triumfalnych, domy były odświętnie przybrane kwiatami i flagami, biły dzwony kościelne, strzelano z flint i moździerzy. Burmistrz miał do dostojnych gości przemówienie przy bramie honorowej, wzniesionej na uliczce biegnącej w górę do zamku. Tymczasem ciężka karoca na stromej uliczce poczęła obsuwać się do tyłu. Podbiegli członkowie klubu gimnastycznego i pod-
parli wielkie kola karety. Nagle konie, bądź wystraszone niezwykłym rozgardiaszem, bądź nieumiejętnie powożone przez pocztmistrza, nie przywykłego spełniać funkcji prostego stangreta, odwróciły się i ruszyły w tył. Nie było siły zdolnej ich powstrzymać. Na dodatek w powstałym harmiderze jeden z jeźdźców bandery przewrócił się z koniem na stojące w pobliżu dziewczęta. Powstał krzyk nie do opisania. Jadący w karecie po kolei wyskakiwali w ramiona stojącej przy drodze ludności. Ostatni wyskoczył profesor Hager, nauczyciel drugiego z rzędu syna księcia Heskiego, Aleksandra Battenberg, gdy dalsze pozostanie w rozpędzonej karecie groziło już wprost niebezpieczeństwem. Na szczęście obeszło się bez jakichkolwiek poważniejszych obrażeń, wszyscy byli szczęśliwi, gdy znaleźli się w gospodzie, gdzie przygotowano wspólną ucztę z dostojnikami miasta i powiatu, landratem, pastorem, nadleśniczym, pocztmistrzem itd.
Właściciel gospody, który doglądał usługującej służby, zwracał uwagę swą brązowofioletową za- puchniętą twarzą. Okazało się, że miał brać udział w banderze, lecz zwalił się nieszczęśliwie z konia już w przeddzień, podczas prób powitania książęcej pary. Landrat i pastor wygłosili dłuższe przemówienie. Skoro jeszcze dodać, że całe przyjęcie odbywało się w upalny dzień lipcowy, kiedy termometr wskazywał dwadzieścia pięć stopni w cieniu, można sobie wyobrazić, z jakim zadowoleniem dostojni goście powitali zakończenie hołdowniczej uroczystości. Książę Aleksander pisał do carowej, że wzruszyła go mimo wszystko serdeczność, z jaką byli „przyjmo
wani przez tę niezepsutą ludność, której nowoczesne wychowanie nie pozbawiło jeszcze najlepszych cech“.
Podczas wojny prusko-austriackiej w 1866 r. książę Aleksander obejmuje dowództwo ósmego korpusu, złożonego z wojsk 'Wirtembergii, Badenii i Hessen-Darmstadt, operującego po stronie Austrii przeciwko Prusom. Jak było do przewidzenia, rozbieżne interesy trzech tych państw nie dały się pogodzić, książę Heski otrzymywał sprzeczne instrukcje i korpus jego nie miał okazji do okrycia się wojenną chwałą. Nieudana wyprawa wojenna powiększyła u niego niechęć do polityki Prus, dążących do hegemonii w Niemczech, pogłębiła zaś nienawiść Bismarcka do księcia, przeciwstawiającego się jego planom.
Z radością przyjmuje zaproszenie do Petersburga na ślub następcy tronu carewicza Aleksandra z księżniczką duńską Dagmar. Po powrocie żywi nadzieję, że car, jak zapowiadał, zaprosi go, aby mu towarzyszył na wystawę światową 1867 roku w Paryżu. Na próżno oczekuje zaproszenia. Aleksander II stracił serce dla ślicznej dwudziestoletniej, o całe dwadzieścia siedem lat od niego młodszej księżniczki Katarzyny Dołgoruki. Miłość była wzajemna, schadzki zakochanych na dworze petersburskim nie dawały się ukryć, carowa niebawem dowiedziała się o wszystkim. Ignoruje nową miłość podobnie jak poprzednie, sądząc, że równie prędko się skończy. Gdy spotkania nie ustają, wdaje się w sprawę rodzina młodej księżniczki, wysyłają ją do krewnych w Neapolu. Car proponuje Katarzynie Dołgoruki spotkanie w Paryżu w czasie wystawy światowej, oczywi
ście nie zamierza już brata swojej żony zabierać tam jako niewygodnego świadka. Przyjeżdża jedynie w towarzystwie synów dnia 1 czerwca do Paryża, gdzie w Pałacu Elizejskim potajemnie przyjmuje wizyty swojej uroczej kochanki.
O tym romansie szwagra, który przemienił się w trwały związek, Aleksander Heski miał się dowiedzieć dopiero później, na razie martwi się, że nie pojechał z carem. Wkrótce potem dochodzi go wieść, że do cara, wracającego z wspaniałej rewii wojskowej na Polu Marsowym, oddał kilka strzałów z rewolweru Polak Berezowski. Tylko przytomność umysłu członka carskiej świty udaremniła zamach.
W następnym roku car z żoną w drodze do Kissingen, modnego wówczas badu niemieckiego, spędza szereg dni w Heiligenberg. We dnie parady wojskowe i polowania, wieczorami seanse spirytystyczne mają rozweselać cesarskich gości. W seansach tych, na których funkcje spirytystycznego medium pełni głośny w całej Europie Hume, uczestniczy car. Przeciągają się one do północy. Carowa niedomaga, ma daleko posuniętą gruźlicę, pluje krwią i nie bierze udziału w denerwującym wywoływaniu duchów.
W tych ostatnich latach, gdy car coraz bardziej przywiązuje się do Katarzyny Dołgoruki, carowa szuka oparcia w swoim bracie. Car prosi go również, aby opiekował się siostrą i towarzyszył jej w wyjazdach do wód. Książę Aleksander zaś troszczy się — dorastające dzieci wymagają zwiększonych finansowych nakładów — o dodatkowe źródła dochodów. Między innymi staje na czele towarzystwa budowy kolei w Rosji,
do którego władz należy również niejaki książę Sergiusz Dołgoruki. Towarzystwo musiało widać wykorzystywać wpływy dygnitarzy zasiadających w jego władzach naczelnych, skoro car był zmuszony wydać tajny ukaz zabraniający urzędnikom państwowym udziału w tego rodzaju spółkach eksploatacji dróg żelaznych.
Czas zająć się dziećmi Julii Hauke. Zaczęły dorastać i trzeba było znaleźć dla nich odpowiednie stanowiska. Nie było to łatwe, aspiracje mieli wielkie, pieniędzy prawie żadnych. Urodzeni w małżeństwie morganatycznym nie mieli nawet zwykłych w rodach książęcych eks- pektatyw na bogate spadki czy pomniejsze trony.
Z najstarszą córką Marią najmniej było kłopotu. Wyrosła na śliczną i uroczą pannę, przyciągającą wzrok wszystkich. Nawet starego cesarza niemieckiego Wilhelma I, będzie to miało miejsce w kilka lat po ślubie Marii, w czasie wizyty w Darmstadt, tak ujęły jej wdzięki, że nagle na oczach wszystkich chwycił jakieś srebrne serce leżące na gzymsie kominka, przyłożył je najpierw do swego lewego boku, po czym położył u jej stóp.
Księżniczka Maria zakochała się w młodym hrabim Gustawie Erbach-Schónberg, potomku mediatyzowanej rodziny, który w kilkadziesiąt lat później, zapewne będą tu działały wpływy jego ustosunkowanych szwagrów, otrzyma tytuł książęcy. Wyborowi Marii nie sprzeciwiają się rodzice, ślub odbył się 29 kwietnia 1871 r. Car Aleksander II książęco obdarował bratanicę żony, ofiarowując jej pięćdziesiąt tysięcy rubli „na szpilki“ i wspaniałą broszę brylantową, carowa
ze swej strony dała jeszcze brylanty, wspaniałe srebra, suknię ślubną i drogocenne koronki.
Z chłopcami były kłopoty. Mało wykazywali chęci do nauki, profesorowie na nich nieraz się skarżyli i książę Aleksander zmuszony był chwytać za rózgę. Wyrośli na pięknych młodzieńców,
o ich urodzie głośno mówiono na dworach europejskich. Mieli otwarte kariery w służbie wojskowej. Najstarszy, Ludwik, wyraził chęć wstąpienia do marynarki brytyjskiej. Pertraktacje z dworem angielskim przeciągały się, wreszcie admiralicja wyraziła zgodę i Ludwik został przyjęty do szkoły marynarki, a równocześnie robił starania o naturalizację w Anglii. Oczywiście że bratanek carowej będzie miał otwartą drogę do kariery, dworowi angielskiemu zależy na dobrych stosunkach z władcą olbrzymiego państwa rosyjskiego. Młodsi marzą również o karierze wojskowej, na razie są jeszcze za młodzi, nadal uczą się w domu.
Omawiając pierwsze kroki dorastających dzieci wyprzedziliśmy ważne wypadki polityczne, wojnę prusko-francuską. W końcu maja 1870 r. car udał się na kurację do Ems. Nie towarzyszy mu tym razem żona,.przyjechała natomiast księżna Dołgoruki, chociaż w Ems bawi równocześnie książę Aleksander Heski. Przebywają tutaj również na kuracji król pruski i Bismarck, którego niechęć do Aleksandra Heskiego, przeciwnika jego polityki zjednoczenia Niemiec pod hegemonią Prus, coraz ostrzejsze przyjmuje formy. Błyskawiczne zwycięstwa wojsk niemieckich, które w ciągu czterech tygodni od wybuchu wojny doprowadziły do kapitulacji armii francuskiej pod
Sedanem w dniu 1 września 1870 r., jednają przyszłemu kanclerzowi zjednoczonych Niemiec coraz więcej zwolenników. Książę Heski pozostaje sceptyczny.
Wśród prusko-niemieckich wyczynów patriotycznych w rodzinę Battenbergów przykro godzą wieści o bracie stryjecznym księżnej, generale Józefie Hauke-Bosaku. Osiadł on jako emigrant polityczny wraz z rodziną w Szwajcarii, w Ca- rouge pod Genewą. Gdy po katastrofie sedań- skiej we Francji ogłoszono rząd republikański, Gambetta powołał Garibaldiego do objęcia dowództwa nad partyzancką armią wogezką. Do jej szeregów zgłosił się generał Józef Hauke-Bo- sak. Garibaldi powierzył mu dowództwo pierwszej brygady. W szeregach armii walczącej przeciwko najeźdźczym armiom niemieckim Bosak poczuł się w swoim żywiole, dał dowody męstwa
i nieustraszonej odwagi osobistej. Zginął od kuli pruskiej w dniu 21 stycznia 1871 r., w Bois de Chene w pobliżu Dijon, gdy sam prowadził swoich żołnierzy do ataku.
„Polska, ziemia heroizmu i męczeństwa, znowu straciła jednego z najmężniejszych swych synów, jenerała Bosaka“ — tymi słowy zaczynał Garibaldi swój rozkaz dzienny z dnia 20 stycznia 1871 r., Gambetta zaś przesłał wdowie pozostałej w Szwajcarii następujący list:
„Pani! wybacz mi, iż ośmielam się oderwać Ją na chwilę od łez i boleści, przepełniających Jej duszę po otrzymaniu strasznej nowiny, lecz uważam za swój święty obowiązek wypowiedzieć uczucia, jakie żywi rząd nasz względem Jej sławą okrytego męża.
Jenerał Bosak-Hauke ofiarował wspaniałomyślnie Rzeczypospolitej Francuskiej miecz swój
i oddał jej też swe życie, jak gdyby był jednym z jej synów, i za takiego też go uważamy. Nadejdą lepsze dni i wówczas będziemy mogli zastanowić się, zebrać myśli i oddać zasłużoną sprawiedliwość tym wszystkim, którzy poświęcili krew swą i życie dla obrony Francji, oraz spłacić dług wdzięczności zaciągnięty względem tych, którzy w dniach niebezpieczeństwa skupili się około naszego sztandaru, zapominając o swych własnych sprawach. Zanim to nastąpi, może Pani liczyć na moją gotowość, iż z całym oddaniem uczynię, co w mojej mocy, aby uczcić pamięć Jej bohaterskiego męża. Proszę też, aby Pani bez wahania zechciała ożywiać nasze wspomnienia, a będę się uważał za szczęśliwego, gdy będę mógł na jej wezwanie odpowiedzieć.
Przyjmij Pani razem z wyrazami sympatii
i współczucia upewnienia o moim głębokim oddaniu
Leon Gambetta“
Pogrzeb generała Bosaka odbył się z wojskowymi honorami w Dijon, przy tłumnym udziale ludności mimo wczesnej godziny rannej. W Bois de Chene wystawiono w następnym roku pomnik ze składek publicznych, jedną z ulic w Dijon nazwano ulicą Bosaka, a wdowa po nim otrzymała dwa tysiące franków rocznej pensji.
Zwycięstwo i zjednoczenie Niemiec nie pozostało bez wpływu na dalsze zamiary Aleksandra Heskiego. Stara się o ułożenie stosunków z dwo
rem niemieckim. Na przeszkodzie stanie mu kanclerz Bismarck, który nie zapomina urazy
i pozostaje wrogiem Battenbergów.
W dniu 11 maja 1872 r. księżna Dołgoruki rodzi H Pałacu Zimowym w Petersburgu syna. Carowa musi sobie zdawać sprawę, że nie może być mowy o jakiejś przelotnej pasji jej męża. W stanie zdrowia chorej następuje znaczne pogorszenie, car prosi więc szwagra, aby towarzyszył siostrze podczas pobytu na Krymie. Następnego roku książę Heski jedzie za nią do Sorrento. W Pompei, które zwiedzają, dostojni goście otrzymują zezwolenie przeprowadzenia własnoręcznie wykopalisk. Efekt jest nieoczekiwany: nieumiejętnie użyte szpadle niszczą jakieś piękne łoże rzymskie z rzeźbami z kości słoniowej.
W styczniu 1874 r. książę Aleksander udaje się do Petersburga na ślub swej siostrzenicy, wielkiej księżnej Marii, z księciem Alfredem Edin- burg, synem królowej angielskiej Wiktorii. Uroczystości ślubne są wspaniałe, podobnie jak posag książęcej oblubienicy: milion rubli od państwa rosyjskiego, milion od cara, sześćset tysięcy rubli własnych oszczędności, oraz dożywotnia renta w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy rubli rocznie.
Przejście księżnej Julii Battenberg na protestantyzm w dniu 12 maja 1875 r. odbyło się cicho. Zapewne względy na karierę dzieci skłoniły ją do tego kroku.
Gdy 24 kwietnia 1877 r. Rosja niosąc oswobodzenie Słowianom na Bałkanach wypowiada wojnę Turcji, Aleksander Battenberg, zwany ogólnie Sandro, podówczas dwudziestoletni pod
porucznik w heskich dragonach, rwie się do wojenki, którą może odbyć przy boku cara, swego wuja. Na osobistą prośbę cara cesarz niemiecki robi dla niego jednego wyłom w zakazie, zabraniającym oficerom niemieckim udziału w tej wojnie. Młody Sandro jest oczarowany przyjęciem zgotowanym mu przez ukoronowanych krewnych w Petersburgu, jedynie z carewiczem jakoś nie znajduje wspólnego języka. Z carskich stajni móże sobie wybrać trzy wierzchowce, po czym wyrusza w sztabie cara na front. Bierze udział w oblężeniu Plewny, a gdy pada Adria- nopol, wraca w grudniu 1877 r. znów przy boku cara do Petersburga. Nic go tu nie wiąże, ledwo przyjechał, prosi o ponowne wysłanie do Bułgarii. Kwaterę główną przeniesiono tymczasem do San Stefano, gdzie właśnie w czasie jego powrotu nastąpiło podpisanie traktatu. Przewiduje się ogłoszenie niezawisłości Serbii, Rumunii
i Czarnogóry oraz utworzenie księstwa Bułgarii sięgającego aż do brzegów Morza Śródziemnego. Olbrzymi wzrost wpływów Rosji na Bałkanach pogłębia rozdźwięk istniejący między państwem carów a Austro-Węgrami i Anglią.
Błahe wydarzenie, którego mimowolnymi bohaterami są obydwaj najstarsi synowie księżnej Battenberg, doprowadza królowę angielską do jakiegoś paroksyzmu gniewu i robi wiele zamieszania na dworze angielskim. Flota brytyjska znajdowała się przed Konstantynopolem, u którego wrót zatrzymała się armia rosyjska. W skład floty wchodził pancernik „Sultan“, na którym odbywał służbę ks. Ludwik Battenberg. Sandro pragnąc zobaczyć się z dawno niewidzianym
bratem, skorzystał z urlopu udzielonego mu przez wielkiego księcia Mikołaja, głównodowodzącego armią rosyjską, i udał się do Konstantynopola. Za pośrednictwem ambasadora niemieckiego księcia Reuss zawiadomił Ludwika o swym przyjeździe. Pojawienie się jego na ulicach Konstantynopola w mundurze rosyjskim* wywołało sensację, tłumy lewantyńczyków szły za nim krok w krok. Zmuszony był schronić się do ambasadora Reussa, aby przebrać się w ubranie cywilne. W ambasadzie niemieckiej, gdy właśnie siedział przy śniadaniu, odnalazł go dawno niewidziany angielski brat, odziany w strojny mundur porucznika marynarki. Zaprasza go do siebie na pancernik, którego komendantem jest książę Alfred Edinburg, mąż ich ciotecznej siostry, wielkiej księżnej rosyjskiej Marii. Anglicy przyjmują księcia Sandro nad wyraz serdecznie. Po zwiedzeniu pancernika „Sułtan“ ks. Edinburg osobiście zawozi Sandra na statek admiralski „Aleksandra“ i przedstawia admirałowi Hornby, który go oprowadza po swoim okręcie; na koniec pokazują mu jeszcze najnowszy typ okrętu wojennego, pancernik „Temeraire“.
Gdy do Anglii dociera wiadomość o tej wizycie, stara queen wpada w niepohamowany gniew uważając, że wielki książę Mikołaj posłał Sandro na przeszpiegi do floty brytyjskiej, gdzie go nadto „fetowano“ i pokazano wszystkie typy pancerników, nawet ostatni model wyrzutni torpedowej. Rozkazuje swego nieroztropnego syna Alfreda Edinburga pozbawić dowództwa pancernika „Sułtan“ na czas pozostawania floty na
Morzu Marmara, a książę Ludwik Battenberg zostaje natychmiast przeniesiony na inny okręt do Anglii. Sandro jest oburzony, ze posądzono go o szpiegostwo, i listownie wylewa swoje żale cioci carowej, która znowu pisze listy do księcia Aleksandra Heskiego, pełne złości na „queen, tę "szaloną, starą ciotę“. Carową zaś zarzuca jej córka Maria depeszami z Malty, dokąd przybył pancernik „Sultan“ z księciem Edinburgiem. Wywodzi całkiem logicznie, że jeżeli ma być mowa o zdradzie, to popełnili ją wszyscy brytyjscy oficerowie z admirałem Hornby na czele, a nie wyłącznie jej mąż Alfred z kuzynem Ludwikiem Battenberg. Ludwik tymczasem, odwołany do Anglii, udał się w drogę powrotną lądem i zatrzymał w Darmstadt. Tutaj po naradzie z ojcem postanowił, wobec stawianych mu zarzutów, skwitować służbę w marynarce brytyjskiej.
Starą królowę Wiktorię gniew i złość opuściły równie nagle, jak przyszły. Uznała za wystarczające i przekonywające tłumaczenie Sandro Bat- tenberga, że nigdy by się nie zgodził na występowanie w roli szpiega, w jego towarzystwie nie znajdował się przecież żaden Rosjanin, a z wizytą do floty przybył na wyraźne zaproszenie. Przeniesienie Ludwika Battenberg na inny okręt przedstawiono obecnie jako przesunięcie w normalnym toku służby, pozbawione jakiejkolwiek sankcji karnej. Tylko carowa nie mogła się opanować. W liście do brata w Darmstadt współczuła Sandro, „ofierze tej wściekłej staruchy, która się uspokoiła, skoro narobiła przykrości“. Podobno całą tę awanturę spowodował amba
sador angielski w Konstantynopolu, Layard, rozzłoszczony o to, że nie on, a niemiecki ambasador Reuss pośredniczył w spotkaniu obu książąt Battenberg. Mniejsza już o nich, ostatecznie byli młodymi porucznikami z bardzo świeżą morga- natyczną mitrą, ale zamieszany w całą tę aferę syn królowej Wiktorii książę Edinburg był przecież zięciem cara. Epizod ten jakby w krzywym zwierciadle pokazuje nastroje panujące w Anglii, wywołane wzrostem wpływów Rosji na Bałkanach.
Książę Sandro Battenberg wrócił do Hesji w nimbie bohatera wojennego. Cesarz niemiecki Wilhelm I wyraził życzenie, aby wstąpił do pułku Gardes du Corps w Poczdamie, w którym służyła śmietanka niemieckiej arystokracji, członkowie najfeudalniejszych rodów. Wyglądało na to, że drugi syn Julii Battenberg, gdy w odwrotną niż starszy brat wyruszył stronę świata, również na dobrą postawił kartę.
Na Kongresie Berlińskim, którego zadaniem miało być uporządkowanie stosunków europejskich, pogmatwanych przez rywalizujące z sobą państwa, poszły w niepamięć postanowienia traktatu z San Stefano. W wyniku antyrosyjskiej polityki mocarstw zachodnich okrojono granice nowo tworzonego państwa bułgarskiego. Zamiast przewidzianych w tym traktacie stu sześćdziesięciu czterech tysięcy km kw. z ludnością cztery i pół miliona objęła Bułgaria sześćdziesiąt cztery tysiące km kw. i milion osiemset pięćdziesiąt tysięcy ludności. Z części południowej utworzono samodzielną, przy Turcji zostającą prowincję, dla której na wyraźne żądanie An
glii i Austro-Węgier stworzono nową nazwę „Wschodnia Rumelija“, aby jej mieszkańcom niczym nie przypominać, że są Bułgarami, odciętymi od swego Kraju. Ustalono również, że przyszły władca bułgarski nie może być członkiem żadnej z panujących rodzin europejskich. Okupację Bułgarii przez Rosję ograniczono do dziewięciu miesięcy, przy czym Rosji zlecono misję zorganizowania przyszłej władzy rządowej. Gdy zaczęto się rozglądać za odpowiednim kandydatem, książę Aleksander Heski w bardzo zręczny sposób umiał wysunąć kandydaturę swego syna Aleksandra. Może był to już ukryty jego zamysł, gdy wysyłał Sandro na wojnę. Car miał innych kandydatów na nowo stworzony tron, oświadczył więc wymijająco, że synowi swego szwagra nie życzy tak uciążliwego stanowiska. Aleksander Heski sucho odpowiedział: „Porucznik może się odważyć na wszystko“. Zręcznie wykorzystując rozległe stosunki potrafił kandydaturę swego syna zasugerować pozostałym mocarstwom. Bułgarskie zgromadzenie narodowe w Trnowa w dniu 29 kwietnia 1879 r. jednogłośnie księciem Bułgarii wybrało Aleksandra Battenberga. Telegraficzną wiadomość o wyborze otrzymał młody książę w wspaniałym kasynie pułku Gardes du Corps, gdzie mu pułkowi koledzy urządzili pierwszą szumną owację. "Wyglądało na to, że udział w wojnie świetnie mu się opłacił. Ukończył co dopiero dwadzieścia dwa lata, całe życie było przed nim. Porucznik odważył się jednak na zbyt wiele, koniec nie wieńczył dzieła.
Bułgarzy zamierzali wysłać delegację po no-
wego władcę do Darmstadt, lecz car przeparl, aby książę Aleksander przybył do niego do Li- wadii. Darzył syna swego szwagra szczerą sympatią, obiecywał mu silne poparcie na nowej drodze życia. Mianował go generał-majorem, nie dość na tym, podobnie jak innym suwerenom dał mu szefostwo pułku, był nim 9 pułk dragonów.
Gdy doszło do omawiania spraw finansowych przyszłego władcy bułgarskiego, którego lista cywilna była niezbyt wysoka — ustalono ją na sześćset tysięcy franków rocznie — car ofiarował młodemu księciu okrągłą sumę pięciu milionów franków, i to z sum zaoszczędzonych na kosztach okupacji Bułgarii. Chociaż dla biednego Battenberga był to iście królewski majątek, odmówił przyjęcia, prosząc o wypłacenie dopiero w razie ożenku na odpowiednią instalację w Sofii przyszłej księżnej. Wziął tylko drobną sumę na pokrycie kosztów podróży okrężnej po dworach europejskich, do których udał się z wizytami. Wyruszył po wręczeniu mu aktu wyboru przez przybyłą do Liwadii delegację bułgarską. Zaczął od Wiednia, potem udał się do Berlina, gdzie wizyta u Bismarcka, nieprzychylnie usposobionego dla rodziny heskiej, nie należała do miłych. Natomiast w Londynie królowa Wiktoria obu urodziwych Battenbergów, Ludwika i Aleksandra, przyjęła na wspólnej audiencji ciepło i nad wyraz przychylnie, jak by pragnęła zatrzeć niemiłe wspomnienia rzekomej afery szpiegowskiej w Turcji.
Ż Londynu książę Aleksander udał się przez Konstantynopol, gdzie sułtan potraktował go jeszcze zimniej niż Bismarck, do Warny. Przy
jechał do swego państwa z strasznym rozstrojem żołądka, co składano na karb orientalnej kuchni w Konstantynopolu. Szalała wtedy okropna wichura, morze było wzburzone, książę śmiertelnie blady wyszedł na ląd. Uroczystości powitania i osiem dni trwający objazd kraju były w tych warunkach jednym pasmem cierpień. Niełatwe czekały go zadania, niełatwe było też zewnętrzne położenie Bułgarii. Powołał rząd, który uważano ogólnie za zbyt konserwatywny. Bułgaria, jak na owe czasy, otrzymała liberalną konstytucję, Aleksander dążył do jej zmiany. Skarży się w listach do cara na stosunki, jakie zastał, zapowiada swoją wizytę w Petersburgu, gdzie zamierza przeforsować szereg żądań, przede wszystkim zmianę konstytucji i udzielenie mu większej samodzielności oraz odwołanie ministra wojny Parenzowa.
Książę Aleksander Heski w liście do cara popiera dążenia syna. Umówiono przyjazd jego oraz dwóch najstarszych synów do Petersburga na dzień 17 lutego 1880 r. Pociąg spóźnił się coś przeszło pół godziny, a drobne to na pozór wydarzenie miało uratować życie cara i jego gości. Aleksander II, jak zazwyczaj, przyjął szwagra bardzo serdecznie w westibulu Pałacu Zimowego. Chciał go zaprowadzić do przeznaczonych dla niego pokoi, ale książę Aleksander prosił, by mógł najpierw powitać siostrę. W chwili gdy obydwaj wkraczali na wielki korytarz pałacowy, nastąpiła straszliwa detonacja, podłoga zachwiała się pod nogami, gęsta chmura dymu i kurzu okryła wszystko, światła gazowe wybuchły, aby zgasnąć zupełnie, powstała ogólna
panika. Z ciemności odezwał się jakiś głos, że to spadł olbrzymi kandelabr i spowodował eksplozję gazową. Car pobiegł niezwłocznie do apartamentów księżnej Dołgoruki; uspokoił się dopiero wtedy, gdy się przekonał, że jest cała i zdrowa. Książę Aleksander Heski, nie wiedząc, co się stało z carem, pobiegł z następcą tronu i wielkim księciem Włodzimierzem do żółtego salonu, gdzie według ustalonego protokołu mieli właściwie już wszyscy siedzieć przy rodzinnym diner. Oczom ich przedstawiło się straszliwe spustoszenie. I tu większość świateł zgasła, gdzieniegdzie tylko jakiś gazowy płomyk świecił w ciemnościach. Wielki stół sterczał rozwalony wśród licznych skorup najpiękniejszej porcelany, rozbitych wspaniałych kryształów i powyginanych sreber, wszystkie szyby wyleciały, jedna ze ścian pękła na wylot. Gdzieś z dołu dochodziły straszliwe jęki rannych. Opuszczając żółty salon natknęli się na cara. Właśnie złożono mu raport, że w podziemiach głównego odwachu, który znajduje się pod żółtym salonem, jacyś spiskowcy wysadzili olbrzymią minę. Dzięki opóźnieniu familijnego diner nikt z carskiej rodziny i gości nie poniósł szwanku, natomiast siła wybuchu wysadziła kamienne flizy podłogi w odwachu i w jej gruzach, spadłych do piwnicy, pogrzebała siedemdziesięciu żołnierzy fińskiego pułku gwardii. Jest jedenastu zabitych i czterdziestu czterech rannych, wśród nich trzydziestu żołnierzy odniosło ciężkie rany.
Szyby wyleciały prawie wszystkie w całym Pałacu Zimowym, okna apartamentów carowej, wychodzące na tyły pałacu, pozostały nietknięte.
Carowa po ataku bólów otrzymała zastrzyk morfium i pogrążona w głębokim śnie, nawet nie słyszała strasznej eksplozji. Zaimprowizowano naprędce diner w pokoju sypialnym następcy tronu, gdzie szyby również pozostały całe. Tutaj z pewnym trudem wśród zamieszania i ciemności przyprowadzono obu książąt Battenberg, którzy nadjechali w kilka chwil po ojcu.
Nikt nie ma apetytu i półmiski pozostają prawie że nietknięte. Car jest przygnębiony, wygląda, jak by w ciągu ostatniej godziny postarzał się o kilka lat.
Po tej zaimprowizowanej uczcie idą wszyscy do carowej, która nic jeszcze nie wie o nieudanym zamachu. Dopiero nazajutrz po śniadaniu dowiaduje się całej prawdy. Dochodzenia ustaliły, że rewolucjoniści potrafili umieścić wśród robotników pracujących w pałacu swoich ludzi. Ułatwiły im to niesnaski między marszałkiem dworu hr. Adelbergiem a policją, której funkcji nie chciał rozszerzyć na personel pałacu. Nawet przekazana przez kanclerza Bismarcka za pośrednictwem rosyjskiego ambasadora w Berlinie wiadomość niemieckiej policji o planowanym wysadzeniu którejś części Pałacu Zimowego w dniu 17 lutego nie potrafiła uśmierzyć sporu hr. Adelberga z policją. Rewolucjoniści mieli ułatwione zadanie i codziennie pod swymi narzędziami przynosili dynamit. Sporządzono olbrzymią bombę zegarową, która wybuchła w ściśle oznaczonej godzinie, gdy już według programu rodzina carska wraz z heskimi krewnymi miała się znajdować w żółtym salonie.
Wśród zamieszania wywołanego zamachem
książę bułgarski nie znajdował dobrej atmosfery do przeforsowania swych żądań, udało mu się jedynie uzyskać zgodę na odwołanie ministra wojny Parenzowa. O zmianie konstytucji i nadaniu większych uprawnień księciu car nie chciał słyszeć. Również plany znalezienia odpowiedniej towarzyszki życia na samotnym tronie bułgarskim nie zostały uwieńczone pomyślnym skutkiem. Matka raiła Sandro jakąś księżniczkę, która mu się nie podobała; pragnąłby poślubić młodą księżniczkę Jusupow, piękną i do tego spadkobierczynię olbrzymiego majątku. Tu znowu jej ojciec zachowywał się wstrzemięźliwie, wynajdywał odpowiedzi wymijające, nie dając ostatecznej odmowy. Księżna Julia Battenberg, która wolała dla syna bogatą żonę zamiast niepewnego tronu, zarzucała codziennie męża i synów w Petersburgu depeszami. „Na Boga, zdecydujcie się — brzmiała jedna z nich. — Czas upływa, a okazja to jedyna, kariera Aleksandra jest niczym wobec takiej partii. Spala mnie niepokój. Odpowiadajcie“. Odżyły widać wspomnienia jej młodości, gdy dla biednej frejliny spokrewnienie z jedną z najbogatszych rodzin Rosji musiało być nieosiągalnym szczytem najśmielszych marzeń.
Książę bułgarski opuszcza Petersburg z głębokim rozżaleniem. Nie uzyskał żądanych koncesji, a zdaje sobie coraz lepiej sprawę, że w okrojonym państewku, przy niewyjaśnionych stosunkach politycznych i gmatwającej się polityce europejskiej sprawowanie rządów* będzie coraz trudniejsze nasuwało problemy.
|H kilka miesięcy po powrocie do Darmstadt,
w dniu 3 czerwca 1880 r., książę Aleksander Heski otrzymuje od cara depeszę: „L’âme de notre chère Marie est en ciel (Dusza naszej drogiej Marii jest w niebie)“. Carowa zmarła w nocy we śnie, pokojowa zastała rano jej martwe zwłoki. Aleksander spieszy do Petersburga, uroczystości pogrzebowe, zazwyczaj trwające miesiąc, skrócono do tygodnia.
Car znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że ślubne jego dzieci będą miały mu za złe powziętą decyzję, lecz, widocznie w stałej obawie śmierci z powodu ciągle ponawianych zamachów, nie chciał dłużej zwlekać. W sześć tygodni po zgonie carowej zawarł morganatyczny związek z księżną Katarzyną Dołgoruki. Chciał legitymować troje dzieci pochodzących ze związku z nią, nadał im nazwisko książąt Juriewskich i zabezpieczył materialnie. Chociaż ślub w dniu 18 lipca odbył się w małym bocznym salonie Pałacu Zimowego, w obecności trzech tylko osób, w najściślejszej tajemnicy, niedługo zdołano ją zachować. Książę Aleksander Heski nie bardzo wiedział, jak przyjąć nieoczekiwaną wiadomość. Syn pisał mu z Bułgarii: „Powtórny ożenek cara początkowo strasznie mnie rozgniewał, powoli uspokoiłem się, gdy pomyślałem, że car jest najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem w świecie, że jego zbolałe serce lgnie do jedynej osoby, która go jeszcze nie oszukała. Przebacz mu, kochany Ojcze, wierzę, że Twoja anielsko dobra zmarła siostra pobłogosławi Cię za ten czyn miłości wobec jej męża, którego tak niewymownie kochała, chociaż wiedziała, że zboczył na bezdroża". Wreszcie car sam tłuma
czy w liście do Aleksandra Heskiego przyczyny i powody swego kroku i dodaje: „...Moja żona zna Ciebie z moich opowiadań i wie, że mam w Tobie oddanego przyjaciela, od czterdziestu lat wypróbowanego w niezmiennej przyjaźni. Muszę Ci więc powiedzieć, że nauczyła się już cenić i kochać Ciebie, zanim miała okazję Cię poznać. Mam śmiałość polecić ją Tobie i Julii i wierzę, że Wy z miłości ku mnie choć trochę darzyć ją będziecie przyjaźnią. Co się zaś tyczy uczuć, które ja dla Was żywię, to wiecie dobrze, że nie zmienią się one nigdy i Wy zawsze we mnie znajdziecie dawnego przyjaciela i oddanego brata Aleksandra“.
Nie miał okazji potwierdzić tych słów czynem. W dniu 13 marca 1881 r. bomba rzucona, gdy sankami wracał z przeglądu niedzielnej zmiany warty, oberwała mu obydwie nogi do kolan, rozerwała prawą rękę i zraniła twarz. Zmarł wkrótce z upływu krwi. Do Darmstadt nadeszła wiadomość tego samego dnia wieczorem. Pilny dworski telegram wręczono Aleksandrowi Heskiemu w operze podczas przedstawienia „Latającego Holendra“ Wagnera. Natychmiast udał się do Petersburga. Zastał jeszcze trumnę niezamkniętą, głowa cara zeszpecona raną była okryta woalem, obok leżały długie warkocze wspaniałych ciemnych włosów księżnej Jurie- wskiej-Dołgoruki, które obcięła na znak rozpaczy i żałoby.
Śmierć cara Aleksandra II pociągnęła za sobą zasadnicze zmiany w życiu księcia Aleksandra Heskiego. Nowy car Aleksander III wyłącza go zupełnie z wielkiej polityki, nie wtajem
nicza w żadne wydarzenia i nie korzysta z jego dobrych usług, brak również listów carowej, które tyle zawierały wiadomości o wydarzeniach na dworach europejskich. Skończyła się jego zakulisowa działalność mediacyjna.
Na uroczystości koronacyjne w 1883 r. udaje się do Moskwy wraz z księciem bułgarskim. Odbyły się one z niebywałym przepychem, obcych książąt zjechało się około sześćdziesięciu. Z olbrzymiego skarbca carów wydobyto wspaniała klejnoty koronne, na koronie cara lśniło sześćdziesiąt wielkich i prawie pięć tysięcy mniejszych brylantów, wśród nich pięćdziesiąt olbrzymich pereł. Berło przykuwało wzrok olbrzymim brylantem, słynnym Kohinorem, który kiedyś tkwił w oku złotego lwa, strzegącego tronu wielkiego mogoła w Delhi, i wpadł w ręce wojsk angielskich, gdy w 1788 r. zdobyły indyjską stolicę. Żona arcyksięcia Karola Ludwika Habsburga, reprezentująca na koronacji cesarza Franciszka Józefa, otrzymała, by nie razić skromnością przy takim przepychu, klejnoty koronne cesarzowej austriackiej oraz co wspanialszą biżuterię cesarskiej rodziny.
W orszaku koronacyjnym udającym .się na Kreml książę Heski, jako rodzony wuj cara, je- dzie w najbliższym jego orszaku, zaraz po księciu Edinburg, szwagrze cara, i carewiczu Mikołaju. Niebawem rozluźnienie zażyłości z rodziną carską staje się ogólnie widoczne.
Na balu galowym w dniu 28 maja jako tancerki przydziela mu się damy niżej szeregowane w dworskiej hierarchii, a co gorsza, zarówno on, jak i książę bułgarski nie są proszeni na ko-
lację rodzinną do carowej. Daje upust swemu rozżaleniu i zastrzega się, że nigdy już nie ujrzą go na dworskich uroczystościach w Rosji. Był w istocie wówczas po raz ostatni w państwie carów.
Jeszcze gorzej ułożyły się stosunki z księciem bułgarskim. Nie przeforsowawszy swego czasu w Petersburgu rozszerzenia swych uprawnień, potrafił je uzyskać od nowo wybranego, przychylnego mu Sobranija bułgarskiego. Nie umiał natomiast ułożyć swej współpracy z oficerami rosyjskimi, oddelegowanymi na służbę w Bułgarii. Ciągłe ich skargi i żale na władcę bułgarskiego, poczynającego sobie zbyt samowolnie i nieraz jawnie wbrew interesom Rosji, jątrzą cara Aleksandra III. Niebawem dochodzi do otwartych niesnasek. Rosyjski pułkownik Tim- mler, który kierował bułgarskim ministerstwem wojny, przy toaście wzniesionym na jakimś bankiecie za zdrowie panującego księcia zamiast wychylić, ostentacyjnie odsunął kieliszek. Po bankiecie książę Aleksander oświadczył mu, że winien w ciągu czterdziestu ośmiu godzin przekroczyć granicę, inaczej będzie pociągnięty pod sąd wojenny. Otrzymał na to wyzywającą odpowiedź: „Być przegnanym przez Waszą Wysokość, książę, jest w Rosji najlepszą rekomendacją“. Na żądanie Aleksandra car odwołał wprawdzie pułkownika Timmlera, lecz wysłanie następcy przeciąga się bardzo. Wreszcie książę jedzie do Petersburga. Nie wykazał zdolności mediacyjnych, zepsuł sobie stosunki z ministrem spraw zagranicznych Giersem. Po długich staraniach uzyskał delegowanie do Bułgarii dwóch
rosyjskich generałów na stanowiska ministra wojny i spraw wewnętrznych. Również z nimi nie ułożyły się stosunki. W Petersburgu zaczynają księcia Aleksandra bułgarskiego uważać za ukrytego wroga Rosji, listy cara do niego są coraz bardziej oficjalne i suche, początkowo pisał do niego „Kochany Kuzynie“ i Kończył z „szczerze serdecznymi uczuciami“, później już tylko „Wasza Wysokość“, zginęło również słówko „serdecznie“.
Sytuacja staje się coraz bardziej naprężona, trzej oddani Aleksandrowi adiutanci, oficerowie rosyjscy, otrzymują rozkaz powrócenia do Rosji w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Jednego z nich Aleksander zamierzał mianować ministrem wojny, czemu się jawnie sprzeciwił poseł rosyjski w Sofii. Aleksander powoli zastępuje rosyjskich oficerów bułgarskimi, co jest źle widziane nad Newą, zwłaszcza gdy wpłynął na Sobranije, aby zwolniono wszystkich oficerów rosyjskich niższych stopni.
Ma poparcie dworów: angielskiego, austriacko-węgierskiego i tureckiego, natomiast niemiecki jawnie dezaprobuje jego politykę, w szczególności Bismarck nie życzy sobie ewentualnego na tym tle pogorszenia stosunków z Rosją. Gdy Aleksander Bułgarski w czasie jednej ze swych podróży do Niemiec był przyjęty na audiencji przez cesarza Wilhelma I w Berlinie, ten ma dla niego wiele słów krytyki. Między innymi zwraca mu uwagę, że w listach do cara nie zachowywał należnej monarsze atencji. Aleksander zaprzecza twierdząc, że we wszystkich urzędowych listach ściśle trzyma się wymaganych form,
jedynie w listach prywatnych pisał jak kuzyn do kuzyna. „Kuzyn, kuzyn — brzmi poirytowana odpowiedź cesarza Niemiec — cesarz jest cesarzem, mój własny syn pisząc do mnie kończy list słowami najniższy poddany“. Na zakończenie cesarz daje mu radę, aby pogodził się z dworem rosyjskim. Bismarck stawia sprawę jeszcze otwarciej. Oświadcza, że Niemcy pragną pokoju z Rosją i nie poprą nikogo, kto temu stanie na przeszkodzie, w Bułgarii zaś, która Niemiec nie interesuje, książę może się utrzymać tylko przy poparciu rosyjskim. Krytykuje jego posunięcia polityczne, robi mu ostry zarzut z powodu utworzenia orderu bułgarskiego, do czego jako suzeren nie miał prawa.
Aleksandrowi, który czuł się przede wszystkim księciem niemieckim, trudno było pogodzić się z tak jawnym dezawuowaniem jego planów przez dwór berliński. Nagle wydaje się, że los szykuje mu odmianę, niespodziewana szansa otwiera się w domu następcy tronu Fryderyka Wilhelma. Żona jego, księżna Wiktoria, najstarsza córka królowej angielskiej Wiktorii, jest matką trzech córek. Najstarsza z nich, również Wiktoria, zwana Vicky, nie bardzo ładna, wchodzi powoli w wiek małżeński, kończy lat siedemnaście. Matka wśród ewentualnych kandydatów do ręki córki od dawna zwróciła uwagę na pięknego Battenberga, pod którego urokiem córka zostawała jeszcze za czasów jego służby w poczdamskim pułku Gardes du Corps. Obecnie następczyni tronu forsuje swój małżeński projekt, zyskuje poparcie męża i chociaż oboje zdają sobie sprawę, że małżeństwo musi napot
kać na największe sprzeciwy Rosji i najbardziej wrogo nastawić Bismarcka, węszącego w tym intrygi dworu angielskiego, dochodzi do potajemnych zaręczyn córki z księciem bułgarskim. Zaręczyny mają na razie by<£ zachowane w najściślejszej tajemnicy, książę Aleksander obowiązuje się nie wspomnieć o nich nawet ojcu. W polityce Niemiec decydował jednak Bismarck, akcje księcia bułgarskiego na dworze berlińskim stały zatem bardzo nisko i plany małżeńskie wbrew kanclerzowi nie miały de facto żadnych szans.
Rozluźnienie stosunków z dworem carskim przeżywali bardzo głęboko wszyscy członkowie rodziny Battenberg, dążący niezachwianie do zajęcia poczesnego miejsca w kręgu monarchów europejskich. Zażyłość z dworem carskim była dotychczas ostoją tych dążeń. Nieoczekiwanie otwiera się nowa droga. Najstarszy Battenberg, książę Ludwik, zaręczył się ze swoją bratanicą Wiktorią, córką panującego księcia Heskiego Ludwika IV i Alicji, księżniczki Wielkiej Brytanii i Irlandii, a zatem wnuczką królowej Wiktorii. Na ślub ich w Darmstadt zjeżdża królowa angielska Wiktoria ze swoją najmłodszą, niezamężną jeszcze córką Beatrycze, przybywa angielski następca tronu książę Walii z małżonką, rosyjski wielki książę Sergiusz, zaręczony z księżniczką Elżbietą Heską, siostrą panny młodej. Przyjeżdża również Aleksander książę bułgarski. W Darmstadt podczas uroczystości ślubnych zdradza ojcu, że już przed rokiem w ścisłej tajemnicy, lecz z wiedzą jej rodziców zaręczył się z księżniczką Wiktorią Pruską. Księżnę Julię Bat-
tenberg, której tak często w życiu przypominano jej własny morganatyczny związek, rozpiera duma. Synowie jej sięgają po żony z największymi koligacjami, nie darmo królową Wiktorię nazywają matką i babką europejskich monarchów. Obie narzeczone są jej wnuczkami.
Plany małżeńskie księżniczki Wiktorii Pruskiej zyskują aprobatę królowej Wiktorii. Sądzi, że małżeństwo to zbliży księcia bułgarskiego do Anglii i oddali od Rosji. Gdy stary cesarz Wilhelm I dowiaduje się o planach małżeńskich swojej synowej, jako szef domu Hohenzollernów i cesarz Niemiec zabrania wnuczce spotkać się z księciem Aleksandrem, który zatrzymał się w Berlinie w drodze powrotnej ze ślubu brata. Wtedy wdaje się w sprawę przybyły również do Berlina książę Walii i pośredniczy w tajemnym spotkaniu młodych w Poczdamie. Wśród łez wywołanych piętrzącymi się trudnościami obiecują sobie wierność i , wieczną miłość. Planowanego małżeństwa nie dało się ukryć, niebawem mówi
o nim cała dworska societa Berlina.
Głos zabrał też wszechwładny kanclerz Bismarck. Oświadcza on Aleksandrowi Bułgarskiemu, że zamierzone małżeństwo krzyżuje jego politykę i nigdy, dopóki jest kanclerzem, nie może się na nie zgodzić, przekonany zaś jest, że żaden inny kanclerz na jego miejscu nie mógłby tego małżeństwa zaakceptować. Wszystko to przedstawił również cesarzowi dodając, że sprawa miałaby inny aspekt, gdyby książę Aleksander zrezygnował z tronu bułgarskiego, a cesarz niemiecki wyraził zgodę na małżeństwo swej wnuczki z generałem księciem Battenbergiem. On
jako kanclerz nie sprzeciwiałby się wówczas związkowi. Gdy prasa dowiedziała się o małżeńskich projektach i zamieściła krótką o nich wzmiankę, Bismarck zacietrzewił się i głośno napiętnował całą sprawę jako intrygę królowej angielskiej, która pragnie wbić klin w przyjaźń niemiecko-rosyjską, oraz przeklinał jej córkę, następczynię tronu niemieckiego, że spowodowała przyjazd księcia Aleksandra Bułgarskiego. Przyznawał mu zresztą, że po matce odziedziczył „piękność, brawurę i skłonność do intryg, właściwe polskiej nacji“.
W rodzinie cesarskiej tworzą się wyraźnie dwa obozy. Następca tronu oraz jego żona popierają z wszech miar projekt małżeński, cesarz niemiecki oraz obydwaj synowie następcy tronu, książę Wilhelm (późniejszy cesarz Wilhelm II) i książę Henryk, zwalczają go jak najostrzej. Cesarz Wilhelm I odstępuje od przestrzeganego zwyczaju urządzania oficjalnego diner dla monarchy, który zawitał do Berlina, i księciu bułgarskiemu go nie urządza. Ma to być widomym dowodem jego negatywnego stosunku do Batten- berga. Wówczas, rzecz niezwykła, o której rozprawia się szeroko, diner urządza następca tronu. Nie poproszono na nie wprawdzie dam, lecz za to cały korpus dyplomatyczny. Podczas diner następca tronu wychylił, co prawda w sposób dyskretny, kielich za zdrowie księcia bułgarskiego, przy czym cicho wzniósł toast: „Pionierowi kultury niemieckiej na wschodzie“. Siedzący po drugiej stronie księcia podsekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych hr. Hatzfeld zauważył: „Całe szczęście, że tego nikt nie sły
szał“. Po diner następczyni tronu znalazła stosowną chwilę, aby księciu potajemnie ofiarować złoty medalion z miniaturką córki i jej włosami.
Bismarck wykorzystał wrogie do Battenberga nastawienie księcia Wilhelma i spowodował, że na uroczystość pełnoletności carewicza Mikołaja nie pojechał nad Newę, jak by wypadało, niemiecki następca tronu Fryderyk Wilhelm, lecz właśnie syn jego. Udzielił młodemu księciu Wilhelmowi dokładnych instńikcji, jak się ma zachować wobec cara, aby go „uspokoić co do Bułgarii“. Książę Wilhelm w rozmowie z carem dezawuuje też zupełnie księcia bułgarskiego, oświadcza, że nie może być mowy o projektowanym małżeństwie i oziębieniu przez to stosunków Niemiec z Rosją. Gdy car podkreśla swoje niezadowolenie z postępowania i polityki Aleksandra i zaznacza, że „nie zostanie już długo tam na dole“, książę Wilhelm odpowiada, że „zapewne nie byłoby to żadne straszne nieszczęście“. Car jest rozrzewniony stanowiskiem gościa, wpada w świetny humor i proponuje młodemu księciu Wilhelmowi bruderszaft.
Książę Wilhelm po powrocie do Berlina pozostaje nadal pod urokiem cara i w listach do Petersburga donosi mu nawet o drobnych zajściach na dworze niemieckim, nie waha się też oczerniać, bo trudno użyć innego słowa, swych rodziców. Tak na przykład w liście z 19 czerwca
1884 r. między innymi pisze:
„Dzisiaj usłyszałem z ust mego ojca nie bardzo uspokajające rzeczy. Prowadziliśmy rozmowę
o garnizonie w Petersburgu, sprawach wojskowych etc., wreszcie na temat różnych politycz
nych osobistości, również księcia bułgarskiego, odnośnie którego zauważyłem, że nie jest w tej chwili w Rosji bardzo popularny. Na to nastąpił nagły wybuch mego ojca, który w zupełnie niewiarygodny sposób rozwodził się o rządzie rosyjskim i jego pozbawionym czci traktowaniu tego znakomitego (!) monarchy. On (papa) obrzucił rząd wyrazami: kłamstwo, zdrada etc., wreszcie nie ma tak mocnego określenia, jakiego by nie użył, aby odmalować rząd w czarnych barwach.
Na próżno próbowałem odbić wszystkie te ciosy i wykazać, że według mego rozumienia sprawa się inaczej przedstawia, a słowo „kłamać“ nie jest wyrazem, na który mógłbym zezwolić w odniesieniu do Ciebie i Twego rządu. Na to nazwał mnie zrusyfikowanym rusofilem, któremu przewrócono w głowie. Pan Bóg jeden wie, co jeszcze. Potem naszkicował mi, w jaki sposób należałoby u nas robić politykę. Był to niewypowiedziany galimatias, ukoronowany twierdzeniem, że książę bułgarski został przez Bea- consfielda i wielkie mocarstwa tam umieszczony, aby Wam zagrozić! i nie pozwolić Wam posunąć się dalej do Turcji! Wielki Boże, powiedziałem, przecież otrzymał pieniądze, urzędników i rosyjskich oficerów, w jaki sposób może zagrozić Rosji Rosjanami? Na to nowa eksplozja, że nie znam się nic na polityce, niczego nie rozumiem, lecz on się lepiej wyznaje, bo czytał, co książę Tobie pisał, i że on ma rację. Jednym słowem, Kochany Kuzynie, książę bułgarski — by fair means and fuli — owinął sobie moją matkę naokoło palca i tym samym naturalnie także
ojca... Lecz ci Anglicy mnie nie wzięli w rachubę...“
W innym zaś liście ten przyszły władca Niemców pisał:
„Za kilka dni będziemy tu oglądać księcia Walii, wcale się nie zachwycamy tą nieoczekiwaną postacią — przepraszam, jest to Twój szwagier — ze swoim fałszywym i intryganckim charakterem będzie niewątpliwie usiłował tu i ówdzie poprzeć sprawę Bułgara, którego Allah oby zesłał do piekieł, jak mówią Turcy, bądź też troszkę uprawiać z damami zakulisową politykę. Zrobię, co będę mógł, aby roztoczyć nad nimi nadzór, lecz człowiek nie może dojrzeć wszystkiego“.
Inaczej odnosi się do całej sprawy dwór wiedeński. Tutaj bynajmniej nie mają zamiaru pozostawić Bułgarii swojemu losowi i chcą udzielić Aleksandrowi pewnego poparcia. Oświadczono mu to, gdy po niefortunnym pobycie w Berlinie w drodze powrotnej do Bułgarii zatrzymał się w Wiedniu. Minister spraw zagranicznych hrabia Kalnoky w długiej rozmowie z ambasadorem niemieckim księciem Reuss prosił
o przedstawienie obaw rządu austro-węgierskie- go co do polityki Niemiec wobec Bułgarii. Ambasador Reuss w swym raporcie przesłanym z tej rozmowy do Berlina między innymi przytaczał słowa hr. Kalnoky, który twierdził, że choć nie można księcia bułgarskiego stawiać za wzór, nie należy go pozbawiać wszelkiej pomocy. Bismarck swoim zwyczajem raport upstrzył na marginesie uwagami i przy słowach „pozbawiać wszelkiej
■pomocy“ dopisał: „A dlaczegożby nie“, przy słowie „wzór“ zaś —„Polack!“ z wykrzyknikiem, które to słowo jak wiadomo w języku niemieckim i ustach arystokraty ma najbardziej obraźliwy wydźwięk. Bismarcka znowu poniosła pruska nienawiść do Polaków.
W odpowiedzi przesłanej ambasadorowi księciu Reuss szczwany Bismarck między innymi pisał o Battenbergu: „Pan ten jest dla mnie dowodem, jak niewielka ilość polskiej krwi, która w nim płynie, dominuje nad obfitszą niemiecką, którą ma po swoich nie-polskich przodkach różnego rodzaju“. Dodaje, że radził mu, aby stanowisko, które zawdzięcza cesarzowi Aleksandrowi II, „sprzedał Aleksandrowi III za możliwie wysoką cenę“. Zlecał zaś ambasadorowi, aby w dyskretny sposób przeciwdziałał sympatiom, jakie dla księcia bułgarskiego zdają się żywić miarodajne koła wiedeńskie, przy czym wyrażał przypuszczenie, że ma to miejsce wskutek polskich i angielskich wpływów.
W jednej z późniejszych instrukcji dla ambasadora księcia Reuss kanclerz Bismarck w ocenie intencji przypisywanych księciu bułgarskiemu dał się jeszcze bardziej ponieść swej nienawiści do niego, skoro pisał: „Ogarniającemu całą Europę sprzysiężeniu polskiemu, dążącemu do wielkich wojen i zamieszek, skierowanemu przeciwko pokojowi i ustrojowi monarchistycznemu, afilowany jest moim zdaniem również książę bułgarski, wobec czego nie mam do niego zaufania ani też powodu, aby go popierać“.
Podobnie oceniał zresztą Aleksandra Batten- berga rosyjski minister spraw zagranicznych
Giers, nazywając go „komediantem, który nie zapiera się swej polskiej matki“.
Książę Aleksander tymczasem wróciwszy do swego państwa przekonał się, że przeciwnicy chwytają się każdej intrygi, byle tylko dyskredytować go w oczach Bułgarów i Europy. Jeszcze zanim powrócił do Bułgarii, przesłano z Berlina poprzez „Agence Havas“ do Sofii telegraficzną wiadomość, że książę oświadczył się o rękę pruskiej księżniczki Wiktorii, otrzymał jednak odpowiedź odmowną od niemieckiego cesarza, gdyż nie cieszy się u niego dobrą opinią. Z kół rosyjskich zaś szły wieści, że odmowa nastąpiła z powodu wenerycznej choroby księcia. Inni znów powiadali, że książę ku ogólnemu zdumieniu w czasie pięciu lat panowania w Bułgarii nie zbliżył się do żadnej kobiety, a przyczyną tego są jego „tureckie“ upodobania, dla których swego czasu car był zmuszony odwołać adiutantów księcia. Plotki te godziły w niego tym bardziej, że w Bułgarii mężczyzna, który się usamodzielniał, zakładał natychmiast rodzinę, jeśli się zaś nie żenił, uważano go za niemoralnego i nieho- norowego. Musiało to zachwiać pozycję księcia Aleksandra w oczach Bułgarów, nadto uniemożliwić mu zawarcie małżeństwa, a tym samym stworzenie dynastii i ugruntowanie tronu.
Wzburzony pisze do rodziców rozpaczliwe listy: „Nawet Wam wyrazić nie mogę, jak bardzo cierpię w tej sytuacji. Przeciwko takim środkom walki jestem bezbronny. Obrzucono mnie błotem w Europie i Bułgarii; czy nie byłoby mądrzej i bardziej honorowo ustąpić, póki można to zrobić z honorem, zamiast czekać, aż wyrzucą mnie
oczernionego i zniesławionego. Kochany Papo — tak jak sprawy stoją, sądzę, że byłoby dobrze, gdybyś napisał do cara i otwarcie mu powiedział, że nie mogę zostać w Bułgarii nie żeniąc się. Małżeństwa z arcyksiężniczką Marią Antoniną poniechałem na wyraźne żądanie Rosji, a to z Vicky nie wychodzi z tych samych przyczyn. Inny związek mi nie świta.
Może cesarz Aleksander oświadczy, gdy zobaczy, że to poważne, iż nic nie ma przeciwko Vicky, wtedy wszystko może jeszcze się ułożyć, jeśli nie, to przynajmniej jeszcze czas ustąpić obecnie. Moje ustąpienie musiałbym uważać za wybawienie — żyć nadal w tak okropnych stosunkach jest zupełnie nie do pomyślenia... Samych bolesnych rozczarowań i gorzkich doświadczeń doznałem — rozdźwięk między cesarzem i mną jest nie do naprawienia, nienawidzę cesarza i nigdy nie zdołam mu zapomnieć, co mi uczynił... Jestem zupełnie złamany i cierpię strasznie pod brzemieniem tych stosunków. Dlaczego Pan Bóg dopuścił do śmierci świętej pamięci cesarza? Z nim załamała się jedyna podpora mego stanowiska“.
Książę Heski znał swego syna, wiedział, że nie można każdego jego słowa kłaść na wagę złota. Po nastrojach depresji następowały nagle wybuchy optymizmu i przysyłał depesze pełne najśmielszych nadziei. Tym razem sytuacja wydawała się być w istocie groźna.
Los uśmiechnął się jednak znowu rodzinie Bat- tenberg, tym razem także w Anglii, co zresztą pogłębiło niechęć Bismarcka do niej. Trzeci syn księżnej Julii, Henryk Battenberg, zaręczył się
z księżniczką Beatrycze, najmłodszą córką królowej Wiktorii. Miała lat dwadzieścia siedem, nie pierwszej zatem była młodości, i podczas którejś wizyty u siostry w Darmstadt zakochała się w równie urodziwym, jak obydwaj jego starsi bracia Battenbergu. Służył w feudalnym pułku huzarów w Bonn i był o dobry rok od niej młodszy, zwano go ogólnie Liko. Królowa Wiktoria początkowo słyszeć nie chciała dla swej ostatniej ukochanej córki o zięciu z morganatyczną plamą w rodowodzie. Miała nadzieję, że to przelotny afekt. Księżniczka Beatrycze wysuwane trudności bardzo brała do serca, schudła, straciła apetyt, bolesny wyraz jej twarzy stał się powodem wielu plotek w całym dworskim towarzystwie, tyle że prasa była wówczas powściągliwa i nie rozpisywała się o sercowych sprawach brytyjskiej księżniczki. Nieliczne szczegóły można obecnie znaleźć w pamiętnikach i listach.
Wreszcie uczucie zwyciężyło. Królowa Wiktoria nie chce młodym stawiać dalszych przeszkód, Henryk zawiadamia rodziców o swoim szczęściu listem tryskającym radością. Łatwo to zrozumieć, przecież najstarsza siostra jego narzeczonej, starsza od niej o siedemnaście lat Wiktoria, o której nieraz już tutaj była mowa, jest żoną niemieckiego następcy tronu Fryderyka Wilhelma, będzie on więc szwagrem przyszłego cesarza Niemiec Fryderyka Wilhelma III.
Gdy dwór angielski rozesłał oficjalne zawiadomienia o zaręczynach, reakcja dworu berlińskiego była bardzo ostra i przykra. Cesarzowa Augusta pisze do królowej Wiktorii, że książę Henryk Battenberg ma podobno być małym i nic
nie znaczącym człowiekiem, nie zna go i nie pragnie tego rodzaju znajomości. Można sobie wyobrazić furię starej queen na tego rodzaju niegrzeczności ze strony pruskich krewnych. Nowemu wywyższeniu rodziny Battenberg dziwił się nawet książę bułgarski. Pisał do swych rodziców:
„Nie można wprost docenić wagi zaręczyn Liko, z powodu których składam Wam z całego serca życzenia; jak ten chłopak to zrobił, aby rozpalić tak Beatrycze, pozostanie dla mnie zagadką; bo przecież prawdę powiedziawszy Liko nie jest na równym z nią poziomie umysłowym. Dobrze zauważyłem, że tych dwoje na wiosnę słało sobie zakochane spojrzenia, lecz nie brałem tego poważnie, nigdy nie przypuszczałem bowiem, że queen wyrazi swą zgodę... Jak dziwne są jednak losy naszej rodziny! Jak też się to wszystko skończy“. Po czym przechodząc do spraw osobistych, pisze, że za pośrednictwem niemieckiej następczyni tronu otrzymał pierścionek i list od jej córki optymistyczny mimo wszelkie trudności. Ludwik mu pisał, że następczyni tronu pragnie podobno, aby abdykował i żenił się z Vicky; gdyby jemu wprost to zaproponowała, uczyniłby to chętnie, uważając takie rozwiązanie sprawy bułgarskiej za najlepsze, gdyż nikt nie wie, jak mu już wszystko ciąży i jak bardzo czuje się w Bułgarii osamotniony.
W lipcu 1885 r. Aleksander Heski jedzie do Londynu na ślub. Uroczystości weselne odbyły się z większą niż zazwyczaj pompą, chciano w ten sposób pokryć nierówność związku i przygłuszyć liczne w Anglii głosy krytyki. Królowa
angielska wydając za mąż swą piątą i ostatnią córkę zauważyła, ze „chyba rzadko się zdarzało, aby przed ołtarzem klęczała para równie szczęśliwa“. Dwór berliński zignorował ślub, nie było mowy, aby następczyni tronu, nawet sama bez męża, mogła pojechać na uroczystości. Cesarz niemiecki Wilhelm I, żywy i nieopanowany w swych odruchach — kiedyś przecież aż srebrne serce kładł u nóg młodej Marii Battenberg — był również oczarowany urodą Henryka Battenber- ga. Gdy go kiedyś zobaczył na jakimś przyjęciu u ambasadora angielskiego w Berlinie, zwrócił się do niego: „Niech sobie pan zatka uszy“, po czym rzekł do obecnych: „Nie widziałem jeszcze nigdy piękniejszej rodziny jak ci Battenbergo- wie“. Teraz ma już dość tych urodziwych mężczyzn, nie na rękę mu ten nowy ożenek z córką królowej angielskiej, podczas gdy on tak ostre założył veto przeciwko małżeństwu swojej wnuczki z Aleksandrem Battenbergiem.
Gdy Aleksander wrócił do Bułgarii, otrzymał niespodziewanie w Warnie dnia 18 września
1885 telegraficzną wiadomość z Philippopel, stolicy Wschodniej Rumeliji, że ludność chwyciła za broń przeciwko Turkom i żąda połączenia z Bułgarią pod Aleksandrem jako władcą złączonego państwa. Aleksander postanawia nie pytając zainteresowanych mocarstw o zdanie, stanąć na czele ruchu. Depeszuje do Heiligenberg: „Udaję się do Philippopel. Niech mi Bóg dopomoże“, na co otrzymuje depeszę ojca: „Przerażony w najwyższym stopniu, nie wierzę, aby obecna chwila miała być korzystna, niech Cię Pan Bóg ma w Swej pieczy“.
Cel wytknięty przez powstańców był właściwie spełnieniem dawnych żądań Rosji, wysuniętych w traktacie z San Stefano, które podczas Kongresu Berlińskiego udaremniły przede wszystkim Anglia i Austria, bojąc się wzrostu wpływu Rosji na Bałkanach. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie. Książę bułgarski usiłuje prowadzić politykę niezależną w sprawach gospodarczych. Gdy chodziło o budowę kolei, wziął jawnie stronę Austrii dając koncesję grupie austriackich bankierów na linię uwzględniającą gospodarcze interesy Austrii. Wzrost jego władzy nie byłby w Rosji mile widziany. Car daje się ponieść jawnej i głębokiej niechęci i rozkazuje wszystkim oficerom rosyjskim w armii bułgarskiej podać się natychmiast do dymisji. Nie dość na tym, ponadto rozkazem dziennym z 5 listopada 1885 r. skreśla Aleksandra z listy oficerów armii rosyjskiej.
Ten ostatni krok wywołał żywą reakcję qtieen, która domagała się, aby książę Aleksander Heski chwycił za pióro i napisał do cara jak wuj do siostrzeńca wytykając mu ostro niecny postępek. Książę Heski wzdraga się to zrobić, nie chce jątrzyć jeszcze bardziej sytuacji. Położenie Aleksandra Bułgarskiego nie wydaje się łatwe, wzrostu jego władzy obawia się również król Serbii Milan, który osiągnąwszy zgodę Austro-Wę- gier — Serbię traktują one jako sferę swych wpływów — wypowiada Bułgarii wojnę. Wszystkim w Europie wydaje się, że nadszedł kres Aleksandra Bułgarskiego. Jego bliscy drżą wprost o jego życie, Bismarck cieszy się, że król Milan wreszcie ukróci znienawidzonego Battenberga, car pi-
sze do księcia Heskiego list, w którym tłumaczy powody zmuszające go do tak ostrych posunięć wobec jego syna. Wywodzi, że jego postępowanie spowodowało wojnę z sąsiadami, zajęcie terytorium bułgarskiego, zagrożenie stolicy i nędzę ludu, a wszystko to — rezultaty nierozważnej polityki.
Tymczasem rozwój wypadków wkrótce zadał kłam tym wszystkim pesymistom. Można by snadnie przypuszczać, że w Aleksandrze Battenberg odezwała się krew Hauke’ów, dziada Maurycego i stryja Józefa. Pod jego wodzą armia bułgarska w bitwie pod Sliwmcą w dniach 19 do 21 listopada pobiła Serbów i w pościgu za nimi przekroczyła granicę. Przez Europę przechodzi powiew podziwu i sympatii dla dzielnego władcy bułgarskiego. Rodzice jego między innymi otrzymują depeszę od królowej angielskiej: „Bóg czuwał w swej łasce nad Waszym bohaterskim synem, Wasze serca przepełnione być muszą wdzięcznością, a ja mogę dodać, że również moje“. Książę Heski uważa teraz, że nadeszła odpowiednia chwila, aby carowi odpisać, co sądzi
0 skreśleniu Aleksandra z listy oficerów armii rosyjskiej. Nie dobiera słów, list można zrozumieć tylko jako zerwanie stosunków z siostrzeńcem. W Berlinie Wiktoria matka i córka Vicky nie posiadają się z radości. Vicky jest niezmiernie dumna z swego narzeczonego i żałuje tylko, że nie może uciec, przywdziać męskiego stroju
1 z młodym księciem pójść na wojnę.
Entuzjazm ich dla Battenberga pogłębia jedynie niechęć okazywaną mu przez cesarza Wilhelma, młodego księcia Wilhelma i kanclerza
Bismarcka. Górę biorą nastroje przeciwko Bat- tenbergowi, nawet Austria na prośbę króla Milana gotowa jest udzielić Serbom wojskowej pomocy. Aleksander Heski, który ze swego Heiligenberg czuwa nad synem i siedzi rozwój wypadków, na wiadomość o zamierzonej interwencji Austro-Węgier przesyła mu do Śliwnicy depeszę: „Błagam Cię, skoro tylko staniesz na terytorium serbskim, przyjmij zawieszenie broni nie posuwając się w głąb kraju“. Aleksander stosuje się do tej rady. Pragnąc wykorzystać nową sytuację i załagodzić naprężone stosunki z carem przypomina w rozkazie do wojska, że wychowawcami zwycięskich żołnierzy bułgarskich byli oficerowie rosyjscy; chce przez to podkreślić ich zasługi w odniesionym zwycięstwie.
Rozwój wypadków w Bułgarii śledzi cała Europa z najwyższym zainteresowaniem. Gdy w dniu 22 sierpnia 1886 r. książę Aleksander Heski wraca z jakiegoś przyjęcia wieczornego do domu, żona z widocznym wzburzeniem i okrzykiem „Sandro prisonier (Sandro w niewoli)“ wręcza mu dodatek nadzwyczajny „Frankfurter Zeitung“ zawierający wiadomość, że w nocy z 20 na 21 sierpnia spiskowcy obezwładnili księcia bułgarskiego i zawlekli na statek, wywożąc w nieznanym kierunku. Następnie utworzyli rząd rewolucyjny wyraźnie prorosyjski.
Wiadomości nadchodzące z Bułgarii, a właściwie brak dokładnych i pewnych wiadomości, niepokoją nie tylko najbliższą rodzinę Sandra. Żywe zainteresowanie losem bohaterskiego księcia przejawiają w Berlinie następca tronu i jego ro-
dżina, w Anglii zaś królowa Wiktoria, przebywająca w swej letniej rezydencji Balmoral.
Książę Heski depeszuje do wszystkich ministerstw spraw zagranicznych z prośbą o powiadomienie, czy mają jakieś wiadomości o miejscu pobytu syna. Znikąd nic pewnego. Król Karol Rumuński odpowiada mu z Castell Pelesz, że „wszelkie usiłowania nawiązania kontaktu z Sandrem nie dały rezultatu... Połączenie z Sofią jest przerwane, my pełni serdecznego współczucia i boleśnie dotknięci wydarzeniem — Karol“.
Takie wiadomości nie mogą przyczynić się do uspokojenia rodziny w Darmstadt; w Sofii u brata z wizytą znajdował się najmłodszy Battenberg, Franciszek Józef.
Pierwsza pomyślna depesza nadchodzi do Darmstadt od księcia Henryka z Balmoral; „Właśnie nadeszła wiadomość, że w Sofii kontrdemonstracje i Aleksander ogłoszony znowu księciem’“. Potwierdza ją wkrótce między innymi depesza króla Karola: „Statek przypłynął o szóstej wieczorem do Reni... W Sofii rząd rewolucyjny upadł, cały kraj za Sandrem, niech Bóg dopomoże...“
W Balmoral tymczasem, dokąd ostatnie wiadomości jeszcze nie dotarły, królowa angielska według jej własnych słów jest przerażona — „horrified". Królowa Wiktoria znana była ze swoich uczuć rodzinnych, potajemnego narzeczonego berlińskiej wnuczki, tego „kochanego, dzielnego, tak srogo doświadczonego, heroicznego, szlachetnego, młodego suwerena Bułgarii“, traktuje już jako członka rodziny. Poleca więc swoim ministrom, aby występowali z należnym
naciskiem i odpowiednio energicznie, skoro „utracono obecnie jednego z najdzielniejszych i najmędrszych monarchów na kontynencie, który ponadto jest wiernym przyjacielem Anglii“.
Ludwik Battenberg, zaopatrzony przez nią w duże środki pieniężne, wraz z żoną, która uparła mu się towarzyszyć, wyrusza niezwłocznie na poszukiwanie brata, aby mu pomóc radą i czynem.
Wreszcie po czterech dniach, 25 sierpnia po południu, nadchodzi do Heiligenberg depesza przesłana już osobiście przez uwolnionego księcia: „Zostałem dzisiaj jako jeniec przekazany posterunkowi rosyjskiej żandarmerii w Reni. Na rozkaz Petersburga uwolniony, udaję się przez... Lwów do Wrocławia, skąd przekażę dalsze wieści... jestem zupełnie złamany niewymownymi cierpieniami, jakich doznałem“.
Książę Aleksander Heski, który z Heiligenberg koordynuje rodzinną akcję ratowniczą, poleca synowi Ludwikowi udać się niezwłocznie do Wrocławia i tam poinformować Sandro o nieznanym mu rozwoju wypadków w Sofii, gdzie nowy rząd bułgarski w istocie domaga się powrotu ich księcia.
Następnego dnia, 26 sierpnia o godzinie 11 wieczorem, zjawia się w Heiligenberg u księcia Heskiego gość zupełnie nieoczekiwany. Jest nim lekarz, profesor dr Langenbuch, sekretny wysłannik niemieckiej następczyni tronu Wiktorii. W czasie ostatniej wojny bułgarsko-serbskiej był on wysłany przez berliński Czerwony Krzyż do Sofii i zyskał wielkie względy u księcia Aleksandra Bułgarskiego, który pragnął go, wprawdzie
bezskutecznie, zatrzymać na stałe w Bułgarii. Dr Langenbuch, zachowując swoją misję w najgłębszej tajemnicy, oświadcza zdumionemu księciu Heskiemu, że jeden z książąt Dołgorukich wyjedzie w dniu 27 sierpnia do Sofii, wydelegowany przez cara, i stanie na czele rządu. Następczyni tronu żąda wobec tego stanowczo, aby książę Aleksander Bułgarski niezwłocznie powrócił do Bułgarii i ubiegł Dołgorukiego. Nadto dr Langenbuch twierdzi, jakoby cesarz Wilhelm I wskutek rozpaczy wnuczki Vicky zrewidował swoje stanowisko w sprawie małżeństwa, nawet kanclerz Bismarck miał się okazać bardziej ustępliwy.
Jak dowiódł przebieg wypadków, nie odpowiadało to prawdzie, lecz Aleksander Heski przyjął miłe dla jego syna wiadomości chętnym uchem. Gdy do tego nadszedł jeszcze pilny urgens Henryka Battenberga, aby Sandro dla opanowania sytuacji spieszył do Bułgarii, książę Heski wśród nocy budzi urzędników pocztowych i depeszuje do komenderującego generała we Lwowie księcia Wilhelma Wirtemberskiego: „Upraszam Cię, abyś zechciał mego syna w moim imieniu wezwać do spiesznego powrotu do Bułgarii na skutek bardzo ważnych i miarodajnych wieści (przez dra Langenbuch). Proszę dodać, że dr L. przybył do nas“. Również królowa angielska depeszowała do księcia Ludwika, aby swego brata dla utrzymania pokoju Europy skłonił do najspieszniejszego powrotu.
Gdy książę bułgarski dotarł do Lwowa, gdzie spotkały go owacje ze strony publiczności, a książę Wirtemberski zaprosił na obiad, wahał się po-
czątkowo, co czynić. Nie wyjaśniła sytuacji depesza, jaka nadeszła w godzinach wieczornych z Balmorału, gdyż treść była zupełnie zniekształcona, jedynie podpis „gra.ndma.ma" pozwalał się domyślać, że zawiera zalecenia starej queen. Gdy następnego dnia rano przybył do Lwowa Ludwik Battenberg, pierwszą jego czynnością było wysłanie telegramu do Balmoral, potwierdzającego nadejście depeszy, której jednak nie można od- cyfrować, zawierającego zatem prośbę o zawoa- lowane podanie treści. Nadeszła nowa depesza, tym razem bez podpisu, lecz za to czytelna: „Sens depeszy: zaklinam-śpieszny powrót wobec prawdziwych uczuć ludu“.
Pod wpływem tych wiadomości i namowy Ludwika, który wręczył mu większą sumę pieniędzy, Aleksander zdecydował się na niezwłoczny powrót. 28 sierpnia rano depeszował do ojca: „Jadę do Bułgarii, dokąd przybędę jutro rano. Niech mi Bóg pomoże“. Przecenił jednak swoje siły. Ogólnie zwraca uwagę jego mizerny wygląd i przygnębienie, choć jest entuzjastycznie witany. Konsul rosyjski w Rustszuk zdołał go przekonać, że sprzysiężenie przeciwko niemu poparło co najmniej dwie trzecie ludności, brała zas w nim udział większość oficerów. Skłonił go też do wysłania carowi depeszy tłumaczącej powody powrotu. Znalazł się w niej niepotrzebny passus: „Od Rosji otrzymałem moją koronę, jestem gotów złożyć ją w ręce cara“, chociaż właśnie z takiego sformułowania byli bardzo dumni zarówno Aleksander, jak i Ludwik, który mu pomagał ułożyć depeszę. Nie zdali egzaminu z politycznego wyrobienia, car wykorzystał nie
opatrzne słowa. Oddepeszował: „Nie godzę się na powrót, którego złe skutki przewiduję. Wasza "Wysokość powinna teraz wiedzieć, co czynić należy“. Nie dość na tym, wymianę depesz ogłoszono w rosyjskim „Dzienniku Urzędowym“.
Książę Aleksander Bułgarski okazał talent organizatorski i wojskowy, do męża stanu w trudnych warunkach nowo powstającego państwa wyraźnie nie dorósł. Niewybaczalne zadrażnienie stosunków | carem i jego doradcami było tego niezbitym dowodem, świadczyła też o tym nieopatrzna depesza. Ojciec smutnie zanotował w swym dzienniku: „Depesza była wielkim politycznym błędem, kompromituje go wobec zwolenników w Bułgarii i podżega nieprzyjaciół do nowych zamachów. Teraz pozostaje tylko prędkie, możliwie honorowe ustąpienie“. Synowi zaś, oburzonemu na dany mu „policzek“, depeszuje: „Odpowiedź cesarza i jej opublikowanie jest oburzające, pozostawia wybór między nowymi rosyj.skimi zamachami a dobrowolną abdykcją“. Również na dworze niemieckiego następcy tronu zrozumiano, że nie ma innego wyjścia niż abdykacja. Za pośrednictwem dra Langenbucha sugerują Aleksandrowi Heskiemu, aby poprosił kanclerza Bismarcka o wyjednanie u cara dobrego traktowania zwolenników swego syna w Bułgarii po jego wyjeździe. Tę prośbę kanclerz Bismarck spełnił niezwłocznie, wyczuwa się, z jakim zadowoleniem przyjął skreślenie Battenberga z szachownicy europejskich rozgrywek politycznych.
Aleksander Bułgarski wraca do Sofii z powziętą jeszcze w drodze decyzją abdykowania. Brak przedstawicieli dyplomatycznych Rosji
i Niemiec przy powitaniu dowodzi, że nie ma innego wyjścia. Dnia 9 września 1886 r. opuszcza Sofię i wraca do Niemiec. Jeszcze w Sofii otrzymał depeszę Bismarcka: „Gdyby Wasza Wysokość zamierzała wrócić do Niemiec, cesarz nie mógłby Panu udzielić audiencji, gdyż prasa opozycyjna w Niemczech w sposób niepohamowany zaatakowała politykę cesarza". Zrozumiał, że w Bismarcku ma nadal nieprzebłaganego wroga, nie udobruchało go złożenie korony bułgarskiej. Kamieniem obrazy pozostał projekt matrymonialny. Ale zarówno następczyni tronu, jak jej zakochana córka nie miały zamiaru zrezygnować, chociaż uroczy Sandro znalazł się w takim impasie.
Aleksander osiadł w Heiligenberg, sytuacja jego była beznadziejna, nie posiadał majątku ani stanowiska, również położenie jego rodziny nie przedstawiało się różowo. Z dworem rosyjskim nastąpiło de facto zerwanie stosunków, cesarz niemiecki jest im także niechętny, nie ma już
o tym mowy, aby ktoś zapragnął skorzystać z mediatorskich usług księcia Aleksandra Heskiego. Zapewnione kariery mają Ludwik i Henryk Battenbergowie w Anglii, lecz dla ich rodziny w Niemczech stara queen też nic w tym układzie stosunków nie wymyśli.
Smutno zaczął się nowy rok 1887. W listach armii niemieckiej, gdzie Aleksander Battenberg figurował a la suite dwóch pułków, skreślono mu tytuł „Książęca Wysokość“. Niemiecki następca tronu zawiadomił księcia Heskiego, że jego starania o pozostawienie Aleksandrowi dawnej ty- tulatury udaremnił kanclerz Bismarck. Małym
promykiem nadziei jest wiadomość przekazana z dworu następcy tronu za pośrednictwem marszałka hr. Radolińskiego, że „tutaj“ ufa się w dobre ułożenie przyszłego życia. Car Aleksander III natomiast zwrócił się listem z 16 stycznia 1887 r. do cesarza Wilhelma I z prośbą, aby jako najwyższy suweren książąt niemieckich wymógł na Aleksandrze Battenberg pełną rezygnację z ewentualnego powrotu do Bułgarii. Wilhelm I prośbę zaakceptował, nawet jak by tłumaczył się, że dał mu swego czasu szarżę w armii niemieckiej mimo „związków i błędów rodziny jego matki w Polsce“, gdyż mniemał w ten sposób odznaczyć krewnego i przyjaciela cesarskiego dworu rosyjskiego.
Podczas gdy car i cesarz niemiecki, a raczej Bismarck, bo Wilhelm I realizował tu polityczną linię wszechwładnego kanclerza, zgodną rozwijali działalność, aby raz na zawsze księciu Aleksandrowi Battenberg zamknąć drogę powrotu do Bułgarii, niemiecka następczyni tronu księżna Wiktoria nie myślała zrezygnować z raz powziętego planu. Nadal poruszała wszystkie sprężyny, aby potajemne narzeczeństwo wreszcie przypieczętować głośnym ślubem. Pragnęła go może nawet bardziej niż córka. Nie chodziło tu już tylko
o spełnienie zamysłów osobistych, lecz o polityczną rozgrywkę ze znienawidzonym kanclerzem, o rozluźnienie związków z Rosją i zbliżenie Niemiec do Anglii. Wpływy księżnej Wiktorii wzrosną niebawem, skoro tylko mąż jej Fryderyk Wilhelm zasiądzie na tronie. Cesarz Wilhelm I przekroczył dziewięćdziesiątkę i trzeba było się liczyć lada dzień z jego śmiercią.
Przyszłość nie zarysowywała się dla niej jednak różowo. Następca tronu był ciężko chory, w krtani utworzyło się nabrzmienie, szereg lekarzy podejrzewało, że to rak, czemu znów żywo przeczył sławny lekarz angielski Mackenzie, specjalnie sprowadzony do Berlina. Jemu powierzono leczenie Fryderyka Wilhelma.
Książę Aleksander Battenberg, bo tak go oficjalnie znów nazywano po rezygnacji z tronu bułgarskiego, uważał się nadal za związanego słowem danym pruskiej księżniczce w odmiennej zupełnie sytuacji, aż do czasu, póki matka jej, księżna Wiktoria, go zeń nie zwolni. Rycerski Aleksander dochowywał wiary mimo ponownie wyrażony sprzeciw cesarza Wilhelma I, jego su- werena. Słowa danego nie złamał, chociaż serce jego wybrało inną, pokochał gorącym uczuciem primadonnę opery w Darmstadt, Joannę Loisin- ger. Była córką sekretarza pewnego austriackiego generała, kolegi księcia Aleksandra Heskiego z okresu wspólnej ich służby w włoskich prowincjach okupowanych przez Austro-Węgry. Generał ten trzymał do chrztu córkę swego sekretarza, a gdy wyrosła na skończoną piękność i pragnęła zrobić karierę, głos zaś miała cudowny, ojciec chrzestny chciał swej chrzestnej córce ułatwić ciernistą drogę śpiewaczki operowej. Przy poparciu Aleksandra Heskiego umieścił młodziutką adeptkę Polihymnii w dworskiej operze w Darmstadt. Gdy po powrocie z Bułgarii na cześć Aleksandra Battenberga dano w operze przedstawienie, na którym publiczność uczciła go entuzjastycznym powitaniem i okrzykami „Niech żyje bohater spod Śliwnicy“, z miej
sca zakochał się w pięknej, śpiewaczce. Podko- chiwał się w niej jego najmłodszy brat Franciszek Józef, podkochiwał się też liczący pod pięćdziesiątkę wielki książę Heski Ludwik IV. Wszyscy trzej nie opuszczali żadnej opery, w której śpiewała, zazwyczaj nawet na próbach siedzieli w głębi książęcej loży. Gdy panna Loisinger śpiewała rolę Violetty w „Traviacie“, wystawionej w Darmstadt po raz pierwszy w styczniu 1888 r., zakwestionowała podczas prób dekorację aktu III, twierdząc, że wśród takich mebli trudno z przejęciem zagrać umierającą kochankę. Reżyser bronił ostro swej wystawy, wreszcie stwierdził, że nie ma po prostu środków na inną. Wywiązała się między nimi żywa wymiana zdań, którą przerwał nagle z książęcej loży głos heskiego władcy: „Ależ, łaskawa pani, proszę bardzo wyszukać sobie u nas, co pani tylko zechce, całe urządzenie zamku mego jest do pani dyspozycji“. Nie potrzeba dodawać, że reżyser nagle znalazł w teatralnych rekwizytach meble odpowiadające gustom primadonny i dostosował się do jej życzeń, nie trzeba było niczego pożyczać z wielkoksiążęcej rezydencji. Rola Violetty stała się wielkim sukcesem panny Loisinger.
Książę Aleksander długo nie chciał słuchać głosu serca, wydawało mu się, że obie damy, zarówno potajemna narzeczona, której od lat już nie widział, jak i piękna śpiewaczka, muszą postępowanie jego uważać za wiarołomne i pełne fałszu. Uczucie wzięło górę, zyskał wzajemność, Joanna Loisinger pokochała go równie głęboko. Otwarcie przedstawił jej swoją dziwaczną sytuację, szanse małżeństwa z córką przyszłego ce
sarza Niemiec po swojej abdykacji uważał za równe zeru. Nie wiedział zaś, jak długo dziwaczne położenie może się przeciągnąć, obawiał się, że może to trwać jeszcze lata całe.
Rzadko i tylko przy oficjalnych okazjach widuje swoją ukochaną, panna Loisinger pokazuje się zawsze w towarzystwie matki. Zakochany książę niczym sztubak kieruje swoje kroki w okolice teatru, rad jest, gdy może zamienić z nią kilka słów, godzinami sterczy w oknie za firanką z lornetką w ręku, by choć z daleka zobaczyć piękną śpiewaczkę. Gdy wyjechał do Francji, przesyła jej po powrocie swój portret, a w liście wyraża: „nieśmiałą prośbę, żeby portret ten Pani przypominał jednego z Jej najszczerszych adoratorów. Aby zaś mój obraz miał pendant, przywiozłem Pani z Nicei na dowód, że i tam o Pani marzyłem — obraz najpiękniejszej śpiewaczki, jaką znam — i byłbym uszczęśliwio- ny, gdyby Pani oglądała jak najczęściej swoją tak piękną i czarującą twarz“. Do listu oprócz portretu księcia było dołączone śliczne małe zwiercia- dł°.
Wywiązuje się między nimi coraz żywsza korespondencja, przechodzą w listach na ty, książę się skarży, że nawet nie pocałował swej ukochanej. Korespondują codziennie, gdy opóźnia się od niej list, Aleksander posyła co chwilę służącego, by zobaczył, czy jest już coś w skrzynce. Oczywiście tak żywe uczucie nie mogło pozostać w ukryciu. Eks-książę bułgarski nie opuszcza żadnego przedstawienia, gdy śpiewa panna Loisinger. Gay kiedyś śpiewaczka potknęła się o nieopatrznie na scenie pozostawiony rekwizyt i upa-
dła, działo się to pod koniec aktu i zaraz spuszczono kurtynę, książę wyskoczył śmiertelnie blady ze swej loży i pobiegł za kulisy. „Co się stało? — zwróci! się do niej. — Czy pani się skaleczyła? Proszę wziąć mój powóz i jechać do domu, zaklinam panią“. Słowa te słyszeli wszyscy aktorzy obecni na scenie, upadek okazał się niegroźny, księcia spieszącego za kulisy widziało wiele osób. Plotki kursujące po Darmstadt nabrały nowej pożywki, wreszcie po miesiącach dotrą nawet na dwór angielski w raporcie angielskiego attaché militaire w Berlinie, pułkownika Leopolda Swaine’a.
Położenie księcia Aleksandra, o ile chodziło
o jego sytuację życiową, było równie pogmatwane i niewesołe. Siedział bezczynnie w domu rodziców, majątku nie posiadał, żadne z europejskich mocarstw nie kwapiło się teraz z przyjęciem go do czynnej służby wojskowej, a było to jedyne jego métier. Nieraz dawał temu wyraz, iż nie w polityce, lecz w prawdziwym życiu żołnierskim widzi swoje powołanie.
Z Bułgarii tymczasem nadchodziły coraz częściej propozycje i wezwania, aby wrócił na tron. Powrotu pragnął naród bułgarski, pragnęło wojsko; delegacja bułgarska wysłana pod przewodnictwem ministra Stoilowa do Wiednia, Berlina, Paryża i Londynu celem wyszukania kandydata na tron bułgarski spotkała się z Aleksandrem w Kolonii i zaklinała go, aby powrócił, lecz Aleksander odmawiał. Jeszcze szereg mniej lub więcej jawnych usiłowań przekonania go pozostało bez rezultatu. Stoilow zaproponował mu wreszcie, żeby po wybraniu go władcą przez ogólne
zgromadzenie narodowe Bułgarii przyjął telegraficznie wybór, mianował rząd oraz wydał do narodu manifest, iż przybędzie do kraju po uznaniu go przez mocarstwa. Gdy Aleksander odmówił, zaproponowano koronę bułgarską jego ojcu sądząc, że w ten sposób z czasem były władca jednak wróci na dawny tron. Aleksander Heski po naradzie z synem odmówił również, zdawali sobie obydwaj sprawę, że i wybór ojca spotka się z odmową cara.
W dniu 7 lipca 1887 r. księciem Bułgarii został jednogłośnie wybrany książę Ferdynand Coburg. Gdy sobie uprzytomnić, że Bułgaria w wojnie światowej znalazła się w obozie przeciwrosyj- skim, nie można odmówić racji carowi, że się tak bronił przeciwko zależnemu od Niemiec księciu na jej tronie.
Gdy klamka zapadła i powrót na tron bułgarski był zamknięty, Aleksander Battenberg zapragnął ostatecznie wyjaśnić swoją sytuację. Zdawał sobie sprawę, że mogła być mowa o poślubieniu księżniczki pruskiej, gdy dysponował tronem i milionem franków dochodu z podwyższonej listy cywilnej. Biedny książę bez ziemi stawał się kandydatem nie do przyjęcia, dwór niemiecki odmiennie niż angielski nie akceptował tego rodzaju małżeństw swoich księżniczek.
Dość miał wszystkich fałszywych blasków i blichtrów, chciałby zrzec się tytułu, poślubić pannę Loisinger i wieść ciche życie rodzinne. Lecz czuje się nadal związany danym słowem, jakże pragnie, aby go z niego zwolniono. Pisał do księżnej Wiktorii Pruskiej 20 grudnia 1887 r.:
„Kocham córkę Pani wiernie i prawdziwie,
r
szczerze ofiarowałem jej swego czasu moją rękę
i dziś jak przed czterema laty jestem każdego czasu gotów dotrzymać słowa; miałem nadzieję, że córka Pani będzie ze mną szczęśliwa, lecz tak jak się dzisiaj sprawy przedstawiają, gdy stały się tak strasznie poważne, czuję się zmuszony prosić Waszą Cesarską Wysokość o pomoc w wyjściu z tej sytuacji. Proszę zatem Waszą Cesarską Wysokość bez najmniejszych względów na moją osobę zadecydować o losach księżniczki, córki Pani,
i zachować przekonanie, że do końca mego życia nie zapomnę wielkiej dobroci, jaką mi Pani zawsze okazywała“.
Trudno było napisać wyraźniej, lecz księżna Wiktoria ani myśli zrezygnować z raz powziętego zamiaru wydania córki za uroczego Sandro. W dniu 9 marca 1888 r. umiera cesarz Wilhelm I, krótko przed ukończeniem dziewięćdziesiątego pierwszego roku życia. Nowemu cesarzowi Fryderykowi Wilhelmowi III wróżą bardzo krótki żywot, choroba jego robi zatrważające postępy, oddychać może już tylko przez rurkę umieszczoną w krtani, z otoczeniem rozmawia przy pomocy małych karteczek, na których pisze pytania
i odpowiedzi.
Cesarzowa Wiktoria rozwija zdwojoną energię, cesarz, który w gruncie rzeczy już małżeństwa córki z Battenbergiem nie pragnie, ustępuje żonie i listownie zaprasza księcia Aleksandra, aby mu zrobił przyjemność odwiedzenia go w Charlottenburgu w dniu 2 kwietnia, to jest w drugie święto wielkanocne. Zamierzał go mianować dowódcą korpusu gwardii oraz odznaczyć orderem Pour le Merite.
Teraz ruszył do kontrataku kanclerz Bismarck. W dniu 31 marca na audiencji przypomniał cesarzowi dane Rosji zobowiązanie, że Niemcy nie dopuszczą do powrotu Battenberga na tron bułgarski, a jako dodatkowe argumenty przytoczył pochodzenie księcia oraz jego rodzinę, której członkowie łamią przysięgę złożoną na sztandar
i walczą w szeregach rebeliantów, jak na przykład wuj księcia. Skłonił cesarza, aby telegraficznie odwołał przyjazd Battenberga. Nie pomogła interwencja cesarzowej, która sama zjawiła się, nie przywołana, pod koniec audiencji i bezskutecznie usiłowała zmienić decyzję. Cesarz zażądał od kanclerza złożenia obszernego memorandum wyjaśniającego wszystkie pro i contra sprawy. Bismark poszedł w nim zbyt daleko, bo śmieszyć nas tylko może, gdy Aleksandra Batten- berga wymieniał także jako kandydata na tron Polski w razie wybuchu wojny Austro-Węgier przeciwko Rosji.
Rozgrywka szła dalej, wyglądało, że górę bierze cesarzowa, skoro w dniu 4 kwietnia poleciła marszałkowi dworu hr. Radolińskiemu, aby przygotował uroczyste zaręczyny na dzień 12 kwietnia. Bismarck był przeciwnikiem groźnym,- nie przebierał w środkach, nie wahał się rozpętać wielkiej burzy prasowej. Pierwszy artykuł, zawierający formalny apel do narodu niemieckiego, aby zwrócił się przeciwko nierównemu
i niepożądanemu związkowi, ukazał się w zbliżonej do Bismarcka „Kölnische Zeitung“ w dniu
5 kwietnia 1888 r. Był to dzień urodzin Sandra, który kończył trzydzieści jeden lat i wśród stosów życzeń otrzymał od panny Loisinger piękny
jej portrecik. Nie przeczuwał, że rozpęta się taka polemika prasowa wokół jego osoby. Ataki podchwyciły inne pisma, potworzyły się w Niemczech dwa obozy, przeciw i za małżeństwem. Bismarck zagroził dymisją i zwyciężył. Do oficjalnych zaręczyn nie doszło. Teraz kanclerz poszedł na ustępstwa z cesarzową godząc się na ponowne rozpatrzenie sprawy za jakiś czas. Grał na zwłokę, liczył się z prędką śmiercią cesarza. W rozmowach prywatnych Bismarck obrzucał cesarzową stekiem oszczerczych wymyślań. O ile wierzyć zaprzyjaźnionej z nim baronowej Spit- zenberg, to oświadczył jej, że córce cesarza wmawia się raczej całą sprawę, najgorsza jest ta „średnia Vicky“, czyli cesarzowa. Wściekła to baba, gdy ogląda jej obraz, dreszcz strachu go przechodzi przed niewyżytą zmysłowością bijącą z jej oczu. Ona jest zakochana w tym Battenbergu
i pragnie go tylko mieć wokół siebie, jak jej matka jego braci... Kto wie z jak kazirodczymi myślami...
W postępowaniu Bismarcka w całej tej aferze Battenbergów wyczuwa się jego osobistą nienawiść, przecież po wyborze księcia Koburg na tron bułgarski Aleksander Battenberg przestał być figurą, którą należało brać pod uwagę w pociągnięciach politycznych cesarstwa niemieckiego.
Cesarzowa Wiktoria jeszcze nie chciała dać za wygraną. Nie dała się przekonać nawet swej matce, starej queen, gdy pod koniec kwietnia przybyła z wizytą do umierającego zięcia. Królowa angielska znała całą prawdę z raportu pułkownika Swaine’a, nadto Ludwik Battenberg na cichą prośbę Aleksandra od dłuższego już czasu
starał się królową przekonać, że nie ma innego wyjścia niż rozwiązanie narzeczeństwa.
Cesarzowa Wiktoria wymogła jednak na swym mężu, że w testamencie jako swoją ostatnią wolę polecił najstarszemu synowi wydać Wiktorię za księcia Aleksandra Battenberga. Fryderyk Wilhelm III umarł 15 czerwca 1888 r. Jego syn Wilhelm II, który do Battenbergów podobne żywił uczucia jak Bismarck, ani myślał spełniać ostatnie życzenie ojca. W dniu 17 czerwca, w dwa dni po śmierci ojca — zapewne znał już treść testamentu — napisał do Aleksandra Bat- tenberga, że po naradzie z najwyższym doradcą swego rządu zarówno z politycznych, jak i z rodzinnych względów nie może aać zezwolenia na zamierzony związek.
Księżniczka pruska Wiktoria wyszła 19 XI 1890 r. za mąż za księcia Adolfa Schaumburg- Lippe (opowiadano, że na jej decyzji zaważył fakt, iż książę z urody przypominał ukochanego Sandro), a po jego śmierci za niebieskiego ptaka Aleksandra Zubkowa. Dziwaczne los czasami płata figle. Ostatni władca Niemiec, cesarz Wilhelm II, który nie dopuścił do małżeństwa siostry z księciem Battenbergiem, wytykając mu morganatyczne pochodzenie, został na starość szwagrem głośnego awanturnika.
Aleksander Battenberg wiedział, że nigdy nie uzyska zgody swej matki na poślubienie śpiewaczki operowej. Nie mogła przejść do porządku nad rezygnacją Aleksandra z tronu bułgarskiego, wkładano w jej usta nawet wypowiedź, że wolałaby widzieć syna raczej na marach niż przegnanego z Bułgarii. Trzymała się potem kur
czowo nadziei, ze małżeństwo z córką cesarza niemieckiego będzie choć w części ekwiwalentem przegranej bułgarskiej. Gdy i ta nadzieja poczynała niknąć, patrzyła z przerażeniem na rosnące uczucie syna do Joanny Loisinger. Wiedziała przecież z własnych przeżyć, że piękna, inteligentna i świadoma swego celu kobieta potrafi postawić na swoim.
Aleksander utrzymywał na razie w tajemnicy swoje zamiary matrymonialne. Czynił to z uwagi na stan zdrowia ojca, którego ścięły z nóg burzliwe przejścia dwóch lat ostatnich. Wywiązała się choroba żołądka, było podejrzenie, że to rak. Ostatni zapis w dzienniku księcia Heskiego, w którym tyle zanotował ważnych wydarzeń politycznych, pod datą 8 grudnia 1888 r. brzmiał: „Męczy mnie bardzo czkawka“. Zmarł 15 grudnia tego roku.
Aleksander Battenberg zrezygnował z tytułu książęcego i za zezwoleniem wielkiego księcia Heskiego Ludwika IV przyjął w 1889 r. nazwisko hrabiego Hartenau od wioski, którą swego czasu posiadał jego ojciec. Nie było jeszcze końca jego niepowodzeniom. Wiedział, że w Niemczech służyć w wojsku nie może. Jeszcze za życia ojca
i z jego poparciem zwrócił się do cesarza Franciszka Józefa o przyjęcie go w randze pułkownika do pułku dragonów, którego szefem i la suitę był książę Aleksander Heski. Otrzymał odpowiedź odmowną, mimo usilnych jego starań nie chciano zmienić decyzji.
Postanowił zawrzeć związek małżeński nie bardzo wiedząc, gdzie i jak ma pędzić życie we dwoje. Zawierał małżeństwo w ścisłej tajemnicy
już ze Względu na ciężką żałobę po ojcu. Pod koniec stycznia wyjeżdżają oboje z Darmstadt, każde w innym kierunku, on przez Wiedeń do Wenecji, ona do Mentony. Aleksander nie zatrzyma! się w Wenecji, zostawił tylko polecenie przesyłania mu poczty, skierowanej tutaj dla niepoznaki, i pospieszył za ukochaną. Slub odbył się cicho w Mentonie, ale tajemnicy nie udało się zachować, wiadomo, że w teatrze wiedzą zawsze o wszystkim. Wielki książę Heski, by kres położyć plotkom, kazał umieścić w dzienniku urzędowym oficjalną wzmiankę. Wrażenie w całej Europie było olbrzymie, prasa rozpisała się o byłym księciu bułgarskim. Teraz nie ulegało wątpliwości, że Aleksander Hartenau Battenberg ostatecznie zrezygnował z myśli powrotu na tron bułgarski.
Młoda para zamieszkała w Mediolanie. W lutym 1890 r. hr. Hartenau udał się do Wiednia, aby uzyskać przyjęcie do armii austro-węgier- skiej. Prośbę wreszcie uwzględniono. Otrzymał nominację na drugiego pułkownika pułku piechoty im. Leopolda II, króla Belgów, nr 27, stacjonowanego w Grazu, a niebawem został jego dowódcą. W dniu 16 stycznia 1890 r. urodził się szczęśliwej parze syn, któremu dano starobułgar- skie imię Assen, a w dwa lata później, 24 października 1892 r. — córka, nazwana Zwetana. W dniu 17 listopada 1893 r., w ósmą rocznicę bitwy pod Sliwnicą, Aleksander ku rozpaczy nieutulonej żony rozstał się nieoczekiwanie z tym światem. Cierpiał na wrzody żołądka, dołączyło się zapalenie otrzewnej. Burzliwe było jego życie, choć dożył tylko trzydziestu sześciu lat.
Julia Battenberg niewiele przeżyła najgłośniejszego z swych synów. O jej ostatnich latach nic powiedzieć nie można, przebrzmiały bez echa. Zmarła w Heiligenberg w dniu 19 września 1895 r. Nie doczekała się małżeństwa najmłodszego syna Franciszka Józefa, który jedyny spośród braci miał wyższe studia i uzyskał doktorat filozofii. W 1891 r. ogłosił pracę pt. Die volkswirtschaftliche Entwicklung Bulgariens. Utrwalił monarsze koligacje Battenbergów, poślubiając
6 maja 1897 r. w Cetinji Annę księżniczkę Czarnogóry, siostrę królowej włoskiej Heleny, żony Wiktora Emanuela.
Osobliwe były losy uroczej warszawianki Julii Hauke-Battenberg i jej pięknych synów. Żywo interesowały opinię publiczną, a miały znaleźć trwałe uwiecznienie w gotajskich kalendarzach genealogicznych.
Wspominając tylko fakty najbardziej warte zapamiętania można podać, że:
Najstarszy syn Julii, Ludwik Battenberg, w czasie pierwszej wojny światowej, aby Anglikom nie przypominać niemieckiego brzmienia swego nazwiska, zmienił je na Mountbatten. Jego najstarsza córka, Wiktoria Alicja, wnuczka Julii Hauke, poślubiła Andrzeja księcia Greckiego, ich syn zaś ks. Filip Edinburg-Mountbatten został księciem-małżonkiem obecnej królowej angielskiej Elżbiety.
Najmłodszy syn Ludwika Battenberga, lord Ludwik Franciszek Mountbatten, był w latach 1947/48 ostatnim wicekrólem Anglii w Indiach.
Na tronie zasiadła również druga wnuczka Julii, córka jej syna Henryka, księżniczka Wi
ktoria Eugenia. Była żoną króla hiszpańskiego Alfonsa XIII.
Wyliczanie dalszych koligacji potomstwa Julii Hauke rozsadziłoby ramy naszego opowiadania. Piękna Julia nie stała się tematem legendy warszawskiej. Zapomniała o swym mieście rodzinnym, lecz wśród warszawianek, co królewskie zrobiły kariery, nie ostatnie zajmuje miejsce.