Prof Miroslaw Dakowski Teoria świństwa Afera FOZZ


Dwudziestolecie wejścia Michała Falzmanna w sprawy rabunku Polski przez GRU, WSI i inne mafie. Z
książki Via bank i FOZZ (Dakowski, Przystawa, 1992) przypominam ówczesna atmosferę opisaną przez
Izę Falzmannową. Analizy te zostały napisane już na przełomie 1991/92. A ich aktualność..... MD]
Iza Falzmannowa
Teoria do świństwa
Stereotyp Za najważniejsze w tej sprawie uważam rozchwianie pewnych stereotypów, które utrudniają jej
ogląd, przeszkadzają we właściwej ocenie faktów i osób. Całkowicie fałszywy np. jest obraz Michała, jaki
rozpowszechniła nasza prasa, obraz maniaka przesiąkniętego nienawiścią, zarażonego spiskową teorią
społeczeństwa i węszącego wszędzie działanie KGB, a w najlepszym przypadku obraz samotnego szeryfa
wojującego z narażeniem życia o sprawiedliwość. Najprościej : Michał był człowiekiem traktującym
poważnie to, co robi i co mówi. W naszym kraju człowiek konsekwentny i jednoznaczny, niestety,
traktowany jest często jak idiota. Credo życiowe większości ludzi zawiera tajemnicze zaklęcie: TAK
ALE. Człowiek zapytany np. czy jest katolikiem, przeciwnikiem aborcji, zwolennikiem własności
prywatnej odpowiada najczęściej: tak ale. Znaczy to: jestem katolikiem, ale nie na tyle, żeby codziennie
chodzić do kościoła (jak to robił Michał), jestem przeciwnikiem aborcji, ale nie aż do tego stopnia żeby
mieć pięcioro dzieci, jestem uczciwy, ale nie odmówię przyjęcia drobnej łapówki czy fikcyjnego zlecenia.
To, co powinno budzić szacunek: bezwzględna uczciwość Michała, jego praktyki religijne, jego studia
teologiczne i ogromny zbiór książek z tej dziedziny, nawet w środowisku bliskich znajomych traktowane
było z pewnym lekceważeniem i niedowierzaniem.
Cnota to permanentny brak okazji Taką żartobliwą tezę wielokrotnie słyszałam z ust przyjaciół z
gdańskiej Spółdzielni Robót Wysokościowych "Świetlik" (przemianowanej potem na "Gdańsk"), która
stała się kuznią kadr Kongresu Liberałów. Jesteś taki moralny, bo nikt nigdy nie usiłował cię naprawdę
przekupić mówili do Michała mili gdańszczanie. Nauczyciel, który odmówił przyjęcia prezentu czy
księgowy, który odmówił podpisania fałszywego dokumentu nie mają prawa twierdzić, że przeszli
jakąkolwiek próbę uczciwości miał po prostu inną cenę, której nawet nie znają (a każdy człowiek ma
swoją cenę). Jaki sens ma przytaczanie banalnych rozmów sprzed dziesięciu lat typowych nocnych
rozmów rodaków, które odbywały się w setkach domów i mieszkań. Rozmowy te operowały zużytymi
schematami w rodzaju: dziedzictwo niewoli, rozbiory, walenrodyzm, kończyły się najczęściej na dyskusji
czy powinno się kasować bilety w tramwaju; i gdyby część osób z tego środowiska nie doszła
bezpośrednio do władzy, należałoby je po prostu traktować jako koloryt lokalny. Takie były zabawy i
spory w one lata. Nasi młodzi dyskutanci pracując w PRL-u na styku państwowości i prywatności
najbardziej obiecującym finansowo i najbardziej, co tu ukrywać, kryminogennym na co dzień, z
konieczności, mieli do czynienia z przestępstwem. Aby nakłonić dyrektora technicznego do podpisania
zawyżonego kosztorysu czy zaakceptowania nie przepracowanych faktycznie godzin, dawało mu się
jakieś dobrze płatne, najczęściej fikcyjne zlecenie (to sposób bardziej elegancki) albo, po prostu, wręczało
łapówkę.
Teoria do świństwa Działo się to zresztą wszędzie, jak Polska długa i szeroka poczynając od spółdzielni
studenckich, a kończąc na instytutach naukowych; było dla młodych ludzi szkołą życia i regulatorem
postaw no i, oczywiście, miało swoją "teorię do świństwa": było powszechnie uważane za formę walki z
komunizmem. Podobnie walczył z komuną uczniak jeżdżący na gapę, pijak wybijający szybę w sklepie,
pracownik wysokościowy biorący bez skrupułów pieniądze za nie pomalowany komin i wreszcie
aferzysta zagarniający ogromne sumy. Różnica była tylko ilościowa, a kiedy ilość przechodzi w jakość?
Należałoby o to zapytać dialektyków z Gazety Wyborczej Dlaczego wspominam o GW? Bo etyka Kalego,
czyli przeświadczenie, że głoszone zasady. nie dotyczą głoszącego, która jest nieświadomą częścią
mentalności większości ludzi, osiągnęła w tym środowisku szczyty.
Zupełnie co innego Znaleziono, bez trudu chyba, specyficzną formułę, którą operuje się do dziś. To
zupełnie co innego, gdy jakiś młody aktorzyna pokazał swoją głupią buzię w TV w czasie bojkotu (w
programie poświęconym zresztą Norwidowi) i został za to starty z powierzchni ziemi, a co innego, kiedy
lider opozycji brata się z gen. Kiszczakiem. Tamto było śmiertelnym grzechem, za który człowiek został
w swoim środowisku praktycznie pozbawiony praw publicznych. To jest aktem chrześcijańskiego
miłosierdzia, wzorcowym gestem pojednania, To zupełnie co innego, gdy jakiś nieszczęsny ziemianin
stracił rodzinę w lochach UB i zdrowie na torturach. Sam jest sobie winien, bo nikt nie kazał mu rodzić się
ziemianinem dostał się po prostu w tryby Historii. Bezczelnością jest to, że żąda jeszcze jakiejś
rehabilitacji. Zupełnie co innego, gdy dzielny opozycjonista zarobił kilka pałek po plecach, jego
męczeństwo powinno przejść do historii, stać się formą specyficznego pomazania, predestynującą do
sprawowania władzy w kraju. I jak dzieci za panią matką młodzi liberałowie twierdzili: To zupełnie co
innego, gdy kradnie nomenklaturowy dyrektor, a zupełnie co innego, gdy chłopak ze "Świetlika". Tamten
kradnąc utwardza beton komuny, a ten go w ten sposób rozbija. Ale co robić, gdy komuna się skończyła, a
oszukujemy nadal? Potrzebujemy nowej "teorii do świństwa". Naginając więc zasady (słabo znanego
przecież w społeczeństwie) liberalizmu osiągnięto to, że pospolite oszustwo i kradzież w oczach wielu
stało się wyczynem. W ten właśnie sposób postrzega się np. aferę "Art. B". Właścicieli tej firmy
przedstawia się jako zdolnych (wręcz na pograniczu genialności) biznesmenów, którzy zdobyli fortunę
wykorzystując istniejące luki prawne. Nawet premier Bielecki wyrażał się o nich podobno z uznaniem, a
pewna moja znajoma intelektualistka opisywała aferę z estetycznym wręcz wzruszeniem. Opinie młodych
praktyków PRL-owskiego szwindlowania z Gdańska prawie idealnie pokrywają się w tej właśnie sprawie
ze stanowiskiem elit intelektualnych. Stanowisko młodych "liberałów" jest zrozumiałe. Chcieliby w
oczach społeczeństwa usankcjonować swoje nie bardzo klarowne poczynania, swój udział w różnych
podejrzanych spółkach. Jednym z pierwszych posunięć Bieleckiego było zniesienie zakazu uczestniczenia
członków rządu w zarządach spółek i firm, a więc zaproszenie do łapownictwa. Jaki jednak interes w
tuszowaniu sprawy FOZZ, w pomniejszaniu winy aferzystów z "Art.B" a nawet w ich gloryfikowaniu
mają elity intelektualne? Własne uczestnictwo w tych aferach czy też efekt typowego wszędzie na świecie
wymieszania elit, który sprawia, że wybitny polityk czy pisarz ma więcej szans na spotkanie w swoim
towarzystwie wybitnego gangstera niż np. pracownik stacji benzynowej ? Nasza sytuacja nie jest jednak
typowa, a gangsterzy pretendują u nas do miana filantropów.
Gangsterzy czy filantropi ? pyta społeczeństwo, któremu elity intelektualne wmawiają uparcie, że nasi
rodzimi gangsterzy to właściwie filantropi. To oni dla dobra społeczeństwa zgodzili się przyjąć na swoje
barki upiorny ciężar posiadania i dla dobra tego społeczeństwa tworzą klasę średnią (nikt jakoś nie pyta
innych członków społeczeństwa czy nie byliby gotowi na takie straszne poświęcenie?). Od dłuższego czasu
elity kolportują i przemycają do świadomości społecznej inne, równie absurdalne tezy, jak np. to, że
zupełnie obojętne jest, kto jest właścicielem domu czy fabryki. Własność prywatna jako taka jest
dobrodziejstwem, cudownym panaceum na wszelkie wady życia społecznego. Jest całkowicie obojętne, w
jaki sposób ta własność powstała. Tak jak obojętne jest, co stało się centrum krystalizacji w roztworze:
może nim być nawet jakiś brudek, jeżeli wokół tego centrum powstanie piękna krystaliczna struktura. Od
czasu do czasu nasze elity wyrażają zdumienie, że pomimo wystarczającej ilości brudów nie chcą jakoś
rosnąć czyste kryształy. Aby pokazać absurdalność tej tezy, przez sprowadzenie do niedorzeczności,
zaproponowałam gorącej jej zwolenniczce, aby jej mąż, Francuz, zaczął płacić czynsz swoim lokatorom:
przecież to zupełnie obojętne, kto jest właścicielem domu? Zareagowała oczywistym oburzeniem. Jeżeli,
jak twierdzi Kuroń, wszystko jedno, kto jest właścicielem, doskonale może być nim były komunista, który
stanie się przez to automatycznie antykomunistą, to dlaczego np. nie oddać fabryki Wedla jego
spadkobiercom? mógłby zapytać naiwny dyskutant. A nie, a fe, a jeszcze czego? wykrzykują elity.
Dlaczego? Czy tylko dlatego, że układ w Magdalence zagwarantował komunistom miękkie lądowanie i
twórcy tego układu chcą szlachetnie wywiązać się z podjętych zobowiązań? I dlatego, że wielu z nich
zajmuje odziedziczone po rodzicach, a zagrabione przez komunę prawowitym właścicielom domy i
mieszkania (punkt siedzenia określa punkt widzenia nie wypada już przecież pisać, że byt określa
świadomość).
Brzydki fundamentalizm To też, ale nie tylko. Nasze elity intelektualne boją się jak diabeł święconej
wody jednoznaczności światopoglądowej, którą nazywają fundamentalizmem i dla samej zasady, nie tylko
we własnym interesie, nie chcą dopuścić do rozliczeń z komunizmem, do prawdziwej reprywatyzacji, do
tryumfu prawa i sprawiedliwości. Skąd geneza takich postaw? Większość członków naszych elit
intelektualnych i politycznych jest rodzinnie obciążona grzechem niejednoznaczności. Pochodzą z
domów, w których mawiało się: "co oni zrobili z tym krajem?" Zapominając przy tym dyskretnie, że
sami są z tych domów, w których pisało się ody na cześć Stalina, a w zamkniętym gronie opowiadało na
jego temat dowcipy. Jak bardzo trzeba być skręconym psychicznie, żeby będąc dzieckiem ubeckiego
generała i korzystając z wszystkich związanych z tym przywilejów szczerze wierzyć, że jest się
opozycjonistą? Żeby walczyć teoretycznie z tym, co się praktycznie popiera? Tylko ten, kto trochę znał to
środowisko, może (przynajmniej częściowo) zrozumieć stan specyficznego zapętlenia wewnętrznego
ludzi z niego się wywodzących. To tak jakby oglądać świat z głową schowaną między nogami
powiedziała mi kiedyś znajoma. Aby rozwiązać swój dylemat wewnętrzny, pogodzić się z własną
przeszłością, stosuje się równolegle dwie strategie, nie dostrzegając ich wzajemnej sprzeczności.
Społeczeństwo to głupi bezmyślny tłum, twierdzą od lat przedstawiciele establishmentu. Tym samym
osobom, które kiedyś twierdziły, że przez swoją niską świadomość klasową społeczeństwo nie chce
docenić dobrodziejstw socjalizmu, łatwo przychodzi teraz mówić, że to przez swoje populistyczne
tęsknoty ludzie nie chcą docenić dobrodziejstw kapitalizmu (a raczej tej wersji pseudokapitalizmu, którą
serwują nam pseudoliberałowie). Fakt, że społeczeństwo nie chciało socjalizmu, nie pochwalało jego
ideologii i praktyki, nie akceptowało socjalistycznych struktur i socjalistycznej władzy, nie przeszkadza
naszym intelektualistom twierdzić, bez dostrzegania jakiejkolwiek sprzeczności, że wszyscy byli uwikłani,
że wszyscy uczestniczyli w budowie systemu, dobrowolnie lub pod przymusem. Zarzucanie ludziom
będącym ofiarami systemu, że ten system współtworzyli, ma taki sam sens jak zarzucanie poglądów
faszystowskich więzniom obozu koncentracyjnego. A przecież podobne nonsensy wypowiadają ludzie
bynajmniej nie głupi. Po co to robią? Przede wszystkim po to, żeby nie dopuścić do jednoznacznej oceny
własnej przeszłości, do klarownego i jednoznacznego obrazu świata. Najlepszą w ich sytuacji strategią jest
mgławicowość poglądów, zacieranie konturów i zacieranie w ten sposób własnych śladów.
Świat nie jest czarno biały mówią, szkoda tylko, że w tych cieniach i półtonach chcą ukryć cały jego
brud. Wszystkie tradycyjne podziały tak twierdzą straciły teraz sens. Podziały na lewicę i prawicę,
prześladowanych i prześladujących. Ale w jaki sposób ustalić kto jest, a kto nie jest w porządku? To my
decydujemy, kto jest komunistą, zdają się mówić przedstawiciele wąskiej grupy opiniotwórczej. W ten
sposób komunistą przez swój rzekomo komunistyczny sposób myślenia, np. przez domaganie się ...
dekomunizacji może być człowiek, który całe lata spędził w komunistycznym więzieniu, a antykomunistą
ten, kto go do tego więzienia wsadził bo teraz myśli, a przynajmniej mówi jak trzeba. Nawet gen.
Kiszczak zachwalany jest ostatnio jako twórca postępowego nurtu w partii, a więc prawdziwy Ojciec
nowego ładu. Tym, którzy szukają prawdy (w każdym sensie tego słowa) przeciwstawia się relatywizm
moralny, relatywizm w ocenie historii i ludzi. Twierdzi się (nawet Ojciec Salij tak robi), że poszukujący
prawdy grzeszą pychą, że kierują się nienawiścią. Nienawiść, pychę, kompleksy i wiele innych rzeczy
zarzucano Michałowi w czasie jego samotnej walki o finansową niezależność naszego państwa. To
oczywiste nieporozumienie.
Człowiek obrzydliwie jednoznaczny Aby pragnąć przerwania rujnującego kraj rabunku nie trzeba
nienawidzić. Wystarczy zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy, chyba że się w tym rabunku brało
udział. Wtedy instynkt samozachowawczy nakazuje zupełnie co innego. Michał nie był zarozumiały, nie
uważał się za doskonałego, nie gardził ludzmi ani nie miał w stosunku do nich kompleksów. Co
powodowało zatem, że jego (prominentni zresztą) rozmówcy reagowali na jego wypowiedzi histeryczną
często odrazą? Otóż w oczach ludzi, którzy nie bez przyczyny na co dzień posługują się hasłem:
Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje, Michał był nieprzyzwoicie, obrzydliwie i po
prostacku wręcz jednoznaczny. Nie było w nim nic ze swojaka, który rozumie doskonale, że krzyczymy:
"wolność i sprawiedliwość" dopóki sami nie dopchamy się do koryta. Potem zaczynamy krzyczeć: "precz
z populistyczną demagogią". Również ze swojaka katolika, który wie dobrze, że to Pan Bóg jest dla niego,
a nie on dla Pana Boga. Intelektualiście, który po n-tej ewolucji światopoglądowej ogląda świat trzymając
głowę między nogami, człowiek taki jak Michał, który stoi prosto, wydaje się nieuchronnie głupi i
prymitywny. Ale w takim razie chroń nas Panie Boże przed skomplikowanymi wewnętrznie
intelektualistami.
Michał Falzmann a  MÓZGI WSI
Zbliża się 20 lat od ujawnienia przez Michała Falzmanna mechanizmów rabunku finansów Polski, m.inn.
poprzez FOZZ i podobne struktury. Wyniki swych wielomiesięcznych badań opisał. Obok umieszczam
jeden z artykułów Michała z sierpnia 1990 r., opublikowany w CDN Głos Wolnego Robotnika. Było to
jawnie już wydawane pismo podziemne. Nr. 294, pisane sierpień 1990 r. Wtedy oficerowie UOP (dla
młodzieży: Urząd Ochrony Państwa) zaproponowali Michałowi pracę u nich nad tą sprawą. Po dłuższej
merytorycznej rozmowie z 5-ma oficerami Michał zapytał:  Kto z Panów jest z nowego naboru? Płk
Fąfara:  Ależ proszę pana, my jesteśmy starzy fachowcy!  A, to w takim razie dziękuję rzekł Michał i
poszedł sobie. Po paru miesiącach podjął jednak prace nad ta sprawą w NIK (dla mł.: Najwyższa Izba
Kontroli), choć uważał, że jego przyszły szef  to KGB , lub jest  ich wolontariuszem . Po trzech
tygodniach od rozpoczęcia pracy w NIK pisze 21 kwietnia 1991 r. w tajniejszym ze swych notesów:
 Krzyś z Izą namawiają mnie, bym dalej pracował. Uważam, że powinienem wymówić władza w Polsce
jest nadal w rękach KGB. Dalsza praca to osobiste śmiertelne niebezpieczeństwo, szans na sukces nie
widzę żadnych . Jednak poczucie obowiązku wobec Polski zwycięża. Pracuje jeszcze trzy miesiące, nim
dopadnie Go  karząca ręka prywatyzującej się GRU (Gławnoje Razwieditielnoje Uprawlienije
sowieckie struktury szpiegowskie) , czy może Grupy Y w  tutejszej filii zwanej WSI. Zginał 18 lipca
1991 r.
Sąsiedni artykuł, napisany przez MF przed etapem badań tej sprawy w NIK, wykazuje:
Precyzję diagnoz i odwagę Michała Falzmanna; diagnozy te przez następne lata zostały potwierdzone.
Wielkie rozmiary bezczelności, pewności bezkarności i poczucia siły wśród władz Funduszu, kolejnych
ministerstw Finansów, licznych likwidatorów Funduszu, zespołów biegłych mających określić wielkość
strat Polski, prokuratur. Skutkiem ich  działalności było opóznienie procesu karnego FOZZ o co
najmniej siedem lat, a więc przedawnienie zarzutów. Skracanie terminów  przedawnień zlecane, czy
dyktowane było sejmowi. Skutecznie. Ledwo wspomnę agenturalną, szkodliwa dla polski działalność
mediów, wtedy przezwanych me®diami.  Dziennikarze zaniżali szacowane straty w zależnoÅ›ci od
poleceń ich oficerów i okoliczności od stu razy do dziesięć tysięcy razy. Więcej w naszej książce o FOZZ,
niestety ciągle aktualnej (wolałbym, by zrabowane pieniądze zostały odebrane, winni w więzieniach, a
sprawa osądzona i dla opinii zapomniana...). Proces cywilny wytoczony autorom książki  Via bank i
FOZZ , M. Dakowskiemu i Jerzemu Przystawie przez PHZ Universal i Dariusza Tytusa
Przywieczerskiego (dalej DTP) toczył się przez przeszło 13 lat (1993-2006). W trakcie tego procesu na
sesjach sądu mec. S. reprezentujący  PHZ Universal i DTP często podsypiał, a zawsze demonstrował
swą niewiedze o sprawie. Pod koniec procesu mec. S.  reprezentował już taki Universal, który z PHZ
Universal nie miał już (po kolejnych przemianach własnościowych) nic wspólnego, a od paru lat był już
 zbankrutowany . Mecenas dowiedział się o tym na sali sądowej, od likwidatora tej mutacji firmy
Universal. Itp, itd. Samego DTP pod koniec procesów (tak procesu  naszego cywilnego, jak i karnego
FOZZ) nie było w kraju, bo go  sprawiedliwość wypuściła po raz kolejny za granicę. Przed paru laty
 sprzedawał gwozdzie w USA, dziennikarze tam łatwo go znalezli i u niego w firmie byli, ale śledczy i
prokuratorzy  nie mogli go umiejscowić . MÓZG, prawda?
Mirosław Dakowski 13 lutego 2009


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ANTY Prawo i Sprawiedliwość afera FOZZ(1)(2)
pawlikowski, fizyka, szczególna teoria względności
Teoria i metodologia nauki o informacji
teoria produkcji
Cuberbiller Kreacjonizm a teoria inteligentnego projektu (2007)
Teoria B 2A
Teoria osobowości H J Eysencka
silnik pradu stalego teoria(1)
Rachunek prawdopodobieństwa teoria
Teoria konsumenta1 2
niweleta obliczenia rzednych luku pionowego teoria zadania1
Teoria wielkiego podrywu S06E09 HDTV XviD AFG
koszałka,teoria sygnałów, Sygnały i przestrzenie w CPS

więcej podobnych podstron