Zofia Szleyen
„Bobruś”
(1912 – 1937)
Mam przed sobą dokument rzadkiej wartości: dziennik kazetemowca
znanego wśród warszawskich komunistów - „Bobrusia” (Borucha
Nysenbauma). Pisał te notatki z wewnętrznej potrzeby, a że nie miał przy sobie
w podróży do Hiszpanii nawet zeszytu, użył do tego celu kieszonkowego
kalendarzyka, który mu podarowała na pożegnanie w Warszawie jego ostatnia
„sympatia”, Ala Goldberg.
(…) Z nudów – powiada – wałęsając się po Austrii i innych krajach,
zacząłem w nim notować swoje przygody ' .
'
Por. Dziennik „Bobrusia”, Archiwum Zakładu Historii Partii.
Umieścił na tych karteczkach okres swego życia, rozpoczynający się od
połowy grudnia 1936 roku, to jest od chwili, gdy wszczął starania o wyjazd do
Hiszpanii. Doprowadzają nas one do lutego 1937 r., kiedy „Bobruś” szuka w
Wiedniu dalszych „kontaktów”. Później jest w pamiętniku dłuższa luka
zapełniona w rzeczywistości kilkukrotnie odbywaną karą więzienia za
nielegalne przekroczenie granic krajów pośrednich.
Od czerwca 1937 roku, w przededniu bitwy pod Hueską zaczyna
„Bobruś” prowadzić stałe, obszerne zapiski w „grubym kajecie”, który sobie
kupił w jednym z hiszpańskich miasteczek przyfrontowych.
(…) Najlepiej te notatki uporządkowałbym, gdybym leżał w szpitalu –
wyznaje, ale dodaje zaraz: Nie czekam zresztą wcale, aby mnie zranili, tylko tak
mówię (…) Jako główny cel tej swojej pracy podaje: (…) niechby ten
dzienniczek był odbiciem rzeczywistej prawdy (…) Chcę uwiecznić życie i
wychowanie młodzieży żydowskiej. Oczywiście myśli on tu o własnym
środowisku, środowisku lewicowej młodzieży robotniczej żydowskiego
pochodzenia. Ale „prawda rzeczywista” (o święta naiwności!) musi być
oczywiście pomyślana jako odbicie dziejących się w promieniu jego widzenia
wypadków. Pisze:
(…) Ograniczam się do suchych faktów dziejących się w moim karabinie '
i całym batalionie (jeżeli docierają do mnie). Są to często błahostki i właśnie
dlatego postanowiłem uwiecznić ot, te błahostki, niesnaski, powstające między
nami, sprawy, które zostają szybko zapomniane, bo któż będzie się tu zajmował
drobnostkami? Wszyscy zajmują się poważnymi sprawami wojny, ale przecież
małe sprawy dopiero odzwierciedlają nastroje i myśli towarzyszy. Co prawda,
nie można publikować takich rzeczy, bo mogłyby z czasem zaszkodzić biegowi
naszych spraw, naszemu zwycięstwu, ale dla przyszłych czasów trzeba zostawić
prawdziwą, nagą prawdę. Niech się ludzie przekonają, że nawet wśród tych,
którzy dobrowolnie przyjechali w imię najpiękniejszych i najdonioślejszych
ideałów, nie wszyscy są idealistami (…) Interpretację faktów – zastrzega sobie
„Bobruś” - zostawić należy do czasów późniejszych. Notuje same zjawiska i
fakty.
'
Mowa o CKM - „Bobruś” należał do jego obsługi.
Te zjawiska i fakty – są to przede wszystkim sprawy między ludźmi – i tu
mniej miejsca zabierają opisy bojów i nastrojów walki, niż współżycie między
walczącymi. Obserwuje uważnie i czule ich wzajemne więzi, ich utarczki,
nawet wybuchy złości, czasem nienawiści.
Ludzie mają wady i zalety – rozważa - (…) a człowiek tym się różni od
zwierzęcia, że jeżeli zwierzę odczuwa ból, to krzyczy, człowiek zaś najpierw się
zastanawia, czy jego krzyk podziała i czy podziała tak, jak on sobie tego życzy
(…)
Z takich czy innych rozważań, z opisów wypadków zewnętrznych,
wyłania się przede wszystkim jako „najrealniejsza prawda” - prawda własnej
osobowości autora. Te gęsto zapisane linijki rysują wiernie postać „Bobrusia”,
odbijają jego charakter. Staje przed nami typ rycerza nowych czasów:
młodzieńca poświęcającego swe życie działaniu, którego celem jest
poprawienie przyszłych losów innych ludzi.
Krótko opisuje pożegnanie z matką, ale jak bardzo wymownie. Matka
zamiata kuchnię, zła, nie patrzy na swego „Bobrusia”, który stoi z plecakiem
przed zgromadzoną, liczną rodziną. Zła, że wyjeżdża, a nie mówi dokąd. Nie
mówi dlaczego. Matka nie chce się z synem pożegnać, udaje obojętność.
„Bobruś” wychodzi na ulicę. Tu po chwili dogania go siostra wołając: Pisz
często przynajmniej, wiesz, że mama chora! Na to „Bobruś” mówi do siebie: jej
się wydało, że tak jak w romansach piszą, jeżeli mama zła, to ja już nie zechcę
jej znać (…) „Bobruś” wraca i pada w ramiona matki. Ich łzy się mieszają.
Tłumaczy się zaraz z tego wzruszenia przed sobą: Sam z bólem żegnałem
towarzyszy, a co dopiero matkę, chociaż matka jeszcze nieświadoma (…)
Nieświadoma, to znaczy tutaj nie związana z walką – dla takich bliskich swoich
ma „Bobruś” coś w rodzaju litości. Stwierdza jednak: chociaż są zacofani
politycznie, ale jednak ich kocham.
I jak jeszcze. Później, na frontach nie ma dnia, żeby nie zapisał w
dzienniczku: nie ma listu z domu! Gdy pod Tortosą w chwili wypoczynku leży
pod wieczór na plaży, pisze list do Warszawy. Myśli o Warszawie, gdy o świcie
upada zmęczony w krzakach królewskiego ogrodu Escorial w momencie
przybycia na front madrycki.
Wśród ważnych zdarzeń dnia frontowego notuje wszystkie listy z domu,
2
kiedy je później zaczyna dostawać. Szczęśliwy jest, gdy siostra mu donosi, że
matka przebacza, a nawet jest zadowolona, iż „Bobruś” się znalazł w Hiszpanii.
W podróży do Hiszpanii i na jej terenie następuje twarda konfrontacja
jego poglądów politycznych i wymagań moralnych, jakie stawia adeptom tych
poglądów z materiałem konkretnym, doświadczalnym, z żywymi ludźmi w
boju. Podziwia tych, którzy wcielają w siebie szlachetność prawdziwych
komunistów. Podziwia przede wszystkim niezapomnianego Rwala, którego
nazywa „ojcem Rwalem”. Przeżywa każde jego słowo. Wchłania informacje o
Polakach napoleońskich, którzy tu walczyli i zestawia rolę tamtych z rolą
prawdziwych ochotników wolności. Podziwia i głęboko szanuje Jana
Tkaczowa. Ceni przyjaźń kulturalnego Henia Toruńczyka. Kocha starego swego
kumpla z Warszawy, Józka Rubinsztajna i z nim rozważa gnębiące go
problemy.
Spotykają go też rozczarowania: w podróży do Hiszpanii, która
bynajmniej nie była bezbłędnie organizowana, „Bobruś” napotyka na wiele
trudności. Podróż jego przez kraje Europy z „odpoczynkami” po więzieniach
granicznych, trwa pięć miesięcy... To znów dano mu „fałszywy kontakt” i nie
ma gdzie spać, a to (i to jest znacznie cięższe przeżycie!) towarzysz nie chce
mu pożyczyć nożyka do golenia: niby taki aktywny komunista, a nie chce
koledze pożyczyć nożyka (…) W swych osądach i zasadach moralnych jest
nieugięty. Gdy towarzysz się upił, „Bobruś” go aresztuje, choć inni go bronią,
opierają się tak surowej karze. Wziąłem go siłą – pisze w dzienniczku – bo u
mnie nie ma tego (…) Nie może być moim przyjacielem, kto działa przeciw
partii, albo tutaj nie dopuszcza do wykonywania rozkazów naszej Armii
Ludowej (…)
W obyczajowości żołnierza walczącego jest wiele spraw dyskusyjnych.
Czy wolno zostawić na polu karabin maszynowy, nawet jeżeli sytuacja jest
groźna i trzeba brać pod uwagę ewentualność nagłego odwrotu? Oczywiście,
nie wolno, odpowiada sobie. Więc widząc, że niektórzy towarzysze ogarnięci
paniką zabierają tylko zamek z karabinu, uciekając z pola walki, oburza się i
buntuje. Nie pozwalam! Stawia sprawę na zebraniu dowództwa, choć sam jest
zwykłym żołnierzem.
„Bobruś” to chłopak ambitny i lubi być chwalony. Zapisuje w
dzienniczku powitanie Rwala: A to jest nasz sławny „Bobruś!” Przecież
poskramia się zaraz i dodaje obok zdanie: Kochany towarzyszu Rwal! Chcesz
mi, widać, dodać ducha, ale wiedz, że mnie to niepotrzebne. Żebyś ty wiedział,
ile mam w sobie zapału, ile entuzjazmu do walki (…) Myślę, że kazetemu nie
zawstydzę (…)
Jest niezmiernie wrażliwy na odruchy męstwa, szlachetnej
bezinteresowności. Zapisuje swoje wzruszenie, gdy towarzysze wyprzedzają się
i cisną do ochotniczej patrolki czołowej... Sam „Bobruś” nie zgadza się wstąpić
3
do służby sanitarnej, choć powiada, że pracę tę szanuję, bo jest odpowiedzialna
i niebezpieczna. Idzie do CKM, na pierwszą linię.
Wrażliwość na godność, na „honor” międzynarodowego bojownika
wywoływała u „Bobrusia” czasem akty dość brutalne. Zapisuje taki na przykład
wieczór w Tortosie.
W Tortosie jakże jest pięknie! Płynie tu rzeka Ebro. Jest piękny most.
Poszliśmy z kolegami do restauracji. Fundowałem ciastka, chałwę, kino. W
restauracji siedzieliśmy trzy godziny, czekając na jedzenie. A tu jeden Duńczyk,
upity jak świnia, zaczął wyrabiać awantury. Chciałem go wyrzucić, ale
towarzysze nie dali, mówiąc, że się sam uspokoi. Ale on dalej pił, aż się schlał
zupełnie i znów zaczął swoje harce. Zdenerwował mnie. Mówię, aby wyszedł,
bo kompromituje Brygady Międzynarodowe, a on: „Ich antifasista!”
Odpowiedziałem: „Ty nie antyfaszysta, bo zachowujesz się jak faszysta” (…)
poczem za mordę i bęc na ulicę (…)
W pewnym wypadku zasadnicza postawa „Bobrusia” przyczyniła mu
oprócz gorzkich docinków towarzyszy, może i ślad wyrzutów sumienia:
Towarzysz Millerman, ostro skarcony przez „Bobrusia”, a w ślad za tym przez
dowództwo za brak dyscypliny, został karnie wysłany na pierwszą linię frontu –
zginął natychmiast. Wypadek, jakich wiele na wojnie... Towarzysze oskarżają
„Bobrusia” przy różnych okazjach o to, że stał się powodem nieszczęścia.
„Bobruś” się tłumaczy: Millerman pyskował na dowództwo i kapitan i komisarz
kazali go aresztować, więc nie mogłem dopuścić, aby rozkaz nie został
wykonany (…) Ale go to nurtuje.
Gniewają „Bobrusia” i drobniejsze objawy braku powagi: rekruci
hiszpańscy (jak on ich nie lubi za to, że nie byli ochotnikami, że dopiero w
drodze mobilizacji trzeba ich było wcielać do ludowej armii!) z okien wagonu
pociągu na dworcach pod Hueską wykrzykiwali zaczepiając przechodzące
dziewczęta: „Eh, rubia!” (Hej, blondynko!) lub „Morena!” (Brunetko!)
Na froncie aragońskim po raz pierwszy batalion Dąbrowskiego otrzymał
grupę rekrutów hiszpańskich, którzy musieli zajmować przerzedzone szeregi
polskich ochotników. Byli to żołnierze, o których z taką pogardą i oburzeniem
mówi „Bobruś”, że pod przymusem dopiero wzięli broń do ręki.
Rekruci ci byli przeważnie synami chłopskimi z Aragonii, którzy nie
stykali się dotąd z wojną bezpośrednio, a w dodatku znajdowali się w sferze
promieniowania wpływów anarchistycznych. Odsetek analfabetów wśród
chłopów hiszpańskich sięgał wówczas 60 procent – rzadko który zahaczył o
jakąś organizację. Ponadto front aragoński od wielu miesięcy nie brał udziału w
żadnych działaniach wojennych, nawet lotnictwo faszystowskie dawało dotąd
spokój tej prowincji. Młodzi chłopi powołani nagle do wojska wstępowali do
niego bez entuzjazmu. Toteż polscy dowódcy i sami ochotnicy musieli wykazać
dużo dobrej woli i taktu, żeby dokonać jakiegoś „stopienia się”, tak bardzo
4
odmiennych elementów żołnierskich.
Początkowo więc takie reakcje, jak „Bobrusia”, były dość typowe. Nie
rozumie „Bobruś” ponadto, że u Hiszpanów tego rodzaju okrzyki są niemal
odruchem warunkowym, co więcej – prawienie choćby takich schematycznych,
żywiołowych komplementów, to kwestia rycerskich obyczajów. Przy całej
jednak pryncypialności, nawet w sprawach drugorzędnej wagi, jest „Bobruś”
krytycznie myślącym człowiekiem. Dość dużo miejsca w jego dzienniczku
zajmuje trudny problem pogodzenia dyscypliny z szybkością wykonywania
rozkazów:
Towarzysze mówią, że trzeba kontrolować rozkazy dowództwa, bo już były
wypadki zdrady z ich strony. Ja się z nimi zgadzam, ale przecież kontrola nie
oznacza, że każdy rozkaz, nawet taki o odprowadzeniu jakiegoś towarzysza do
sztabu ma być przeze mnie, żołnierza „przefilozofowany” i że tylko, gdy uznam
rozkaz za słuszny, będę go wykonywał. Ładnie byśmy wyglądali. Ja tych starych
wojaków [chodzi tu o dąbrowszczaków przybyłych w okresie, kiedy tworzyły
się milicje ludowe, później przekształcone w armię regularną] naprawdę nie
mogę zrozumieć. Koniecznie warto by te rzeczy porządnie przedyskutować.
Naprawdę – jak pogodzić zasady dyscypliny i szybkie wykonywanie rozkazów z
kontrolą żołnierskich dołów nad dowództwem? (…)
Nie tylko ten problem zostaje otwarty – zresztą był to, w okresie
przerastania milicji w regularną armię, jeden z głównych tematów wszelkich
narad wojskowo-politycznych w tej wojnie... „Bobruś” nie pozwala sobie na
wahanie – jak wszyscy walczący po tej słabszej wojskowo stronie: Musimy
zwyciężyć (…) powtarza sobie po morderczej bitwie pod Hueską na froncie
aragońskim. Są chwile, kiedy patrzy na niebo usiane faszystowskimi:
niemieckimi i włoskimi samolotami, bezkarnie bombardującymi czerwonych
żołnierzy i bezbronne wioski i... wyskakuje ze skóry, zwłaszcza, kiedy jest na
drugiej linii i nie w akcji, i buntuje się przeciw własnej bezsilności:
Na pierwszej linii chociaż się ostrzeliwują, a my co? Lotnictwo nadlatuje,
a ty tylko, co chwila, spodziewasz się śmierci i nie masz nawet czystego
sumienia umrzeć, bo (…) gdybym zabił choć jednego s... syna, łatwiej by było
umierać! Stwierdza zaraz potem z całą szczerością: „Sam referowałem o
okropnościach wojny, ale okazuje się, że nic nie wiedziałem. Zabici. To coś
strasznego! Widziałem żołnierza zabitego w ataku. Miał na palcu sygnet z
inicjałami PC ' . Zmasakrowana twarz, zalana przyschniętą krwią, zaciśnięte
palce chwytają kępkę trawy i piasek: widać strasznie się męczył przed śmiercią
(…) Tak, kochany towarzyszu. Sygnet twój mówił na czyj zew tu przybyłeś i w
imię czego oddałeś swe młode, szlachetne życie (…) Długo stałem nad ciałem,
aż mnie sanitariusze odpędzili (…)
' Partido Comunista (hiszpański).
5
Tak, jestem zasadniczym przeciwnikiem wojny, a oto biorę w niej udział
(…), by raz na zawsze położyć kres źródłom wojen. By ludzie zamiast
mordować się nawzajem żyli w zgodzie, bo świat jest naprawdę piękny.
Świat jest piękny – widzi to. Pod Hueską działa na „Bobrusia” czar
krajobrazu. Staje jak wryty. Za mną ciemne góry i góry przede mną. Jak tu
pięknie! Serce mi się ściska na myśl o poległych towarzyszach – zginęło niemal
całe dowództwo! - i szuka pocieszenia, niby romantyczny bohater w
niewzruszonych czarach przyrody. I, jak romantyczny bohater, czuje, że wiatr
pociesza [go], pieszcząc łagodnie twarz, jakby mówił: nie upadaj na duchu,
musimy zwyciężyć (…)
Krajobraz i spokój w naturze przenoszą go niezmiennie myślą do
polskiego krajobrazu, do Polski.
Piękna noc letnia. Księżyc świeci, stoję na warcie, wszyscy towarzysze
zmęczeni z gorączki śpią. Tylko inne patrolki łażą tu i tam. Mówią, że ostatnia
patrolka Garibaldiego zbłądziła w tych górach i przepadła,
najprawdopodobniej wzięto ją do niewoli (…) Żal. Przypomina się góra w
Kazimierzu nad Wisłą, kiedyśmy ze Szmelkiem, Kucykiem i innymi spacerowali
w zeszłym roku.
(…) W Tortosie na tarasie kawiarni – jak cudnie! Drzewa się chwieją,
cichy wiaterek (…) Chętnie bym tu zaprosił znajomą dziewczynę warszawską
(…)
Znów na warcie.
Obrazy mi się kolejno przesuwają. Ostatnie Święta Wielkiej Nocy w
Modlingu pod Wiedniem, kiedy nad ranem stałem w polu i marzyłem: „Kiedy
nareszcie będę w tej Hiszpanii?” Wówczas starałem się sam siebie oszukać i
wmawiałem sobie, że oto te pola to pola hiszpańskie i że nie stoję, jak
beznadziejny podróżnik, ale jak żołnierz na posterunku. Dopiero spojrzenie na
moje ubranie wyprowadziło mnie z tej pięknej fantazji. Ale teraz nie muszę
fantazjować, stoję naprawdę na posterunku i to jeszcze przy CKM-ie! Jaki
dumny jestem z tego! Jaki szczęśliwy, że brałem udział w ostatnim odparciu
faszystowskiego ataku! Że dotychczas tylko słowami (moralnie!)
przeciwstawiałem się zalewowi barbarzyństwa, a teraz bronią! I to bardzo
skuteczną, bo z maszynką w ręku! Ach, ale człowiek nigdy nie jest zadowolony.
Zdawałoby się, że mam wszystkie powody, by być szczęśliwym, osiągnąwszy
szczyt swych marzeń (…) ale tak nie jest. Tak bym chciał stać na posterunku
gdzieś pod Warszawą! Tak, moje osobiste, indywidualne marzenie, by dotrzeć
do Hiszpanii, spełniło się, ale moje marzenie społeczne? Zdławić faszyzm tu i w
Polsce – to będzie kosztowało jeszcze wiele wysiłków. Chciałbym doczekać się
tej chwili zwycięskiego powrotu do Polski walczącej!
Do okropności wojny żołnierz się przyzwyczaja i w pewnej chwili
6
„Bobruś” z uczuciem zdumienia stwierdza w sobie jakąś skamieniałość. Gdy na
stanowisku, pod Madrytem, dowiaduje się o śmierci bliskiego towarzysza,
Bernarda, jest w trakcie jedzenia obiadu. Podniesiona do ust łyżka na chwilę
zatrzymuje się w drodze. Bernard?! Przecież tak niedawno jeszcze rozmawiali
w Warszawie! Cóż to się ze mną stało? - rozważa ze zdumieniem „Bobruś” -
przecież zginął jeden z moich najbliższych towarzyszy walki, a ja... nic? Coś
czuję wewnątrz, głęboko, ale cały jestem jak z kamienia (…). Po chwili
wyjmuje z kieszeni fotografię Bernarda, która mu kładzie przed oczy całe
krótkie i ofiarne życie przyjaciela: udział w strajku w fabryce czapek
wojskowych, bojówka. Bojówką dowodził Bernard. Siostra Bernarda i żona...
która zawsze na wolności była wtedy, kiedy „Bobruś” siedział i na odwrót.
Po tej uwadze, wyniku samoanalizy, że jest jak z kamienia, „Bobruś”
zapisuje w swym dzienniku pięć stronic wspomnień o Bernardzie, o jego życiu
i o jego walce... A kończy je tak: Do księgi moich oskarżeń przeciw faszystom
dochodzi jeszcze jedna, ciężka skarga: zapłacimy im za wczoraj i za dziś!
Nie, „Bobruś” nie był tknięty „wojenną znieczulicą”. Pamięta towarzyszy
poległych równie silnie, jak żyjących. I gdy strzela z żyjącymi do
faszystowskich okopów, powtarza w myśli nazwiska ostatnio poległych i
„zemsta na wrogu” dyktuje rytm grania jego maszynki. Za każdą serią z
karabinu powtarza w myśli, lub na głos: Za Jankowiaka! Za Bernarda! Za
Lucacsa (…)
„Bobruś” jest bacznym obserwatorem nie tylko wypadków toczących się
w kręgu jego widzenia, śledzi w napięciu sytuację międzynarodową. Nie
odrywa się na chwilę ani od Polski, ani od walczących Chin, zdając sobie
sprawę z powiązania losów całego obozu antyfaszystowskiego świata ze
sprawą Republiki Hiszpańskiej. Oburza się na hiszpańskich anarchistów, którzy
tkwiąc na pierwszej linii frontu dopuszczają do tego, że rdzewieją im karabiny
maszynowe! I jeszcze naszym ochotniczym mechanikom nie pozwolili dojść do
maszyn, gdy je chcieli naprawiać! Oburza się na sabotażowe stanowisko
smutnej pamięci Komitetu Nieinterwencji ' , który pod płaszczykiem nie
mieszania się w wewnętrzne sprawy Hiszpanii ustanowił prawdziwą blokadę
Republiki, coraz silniej przez to odizolowanej od Francji, która przestała
sprzedawać broń Rządowi Frontu Ludowego i zamknęła granicę pirenejską dla
ochotników. Rozważa układ sił politycznych i zapisuje te swoje rozważania, w
pewnym momencie dość alarmujące: (…) Jest lipiec 1937 roku. Kraj Basków
zajęty. Bilbao padnie lada chwila.
'
Komitet Nieinterwencji – składał się z przedstawicieli 27 państw. Powstał we
wrześniu 1937 roku dla pilnowania przestrzegania przyjętego przez te państwa
zobowiązania niemieszania się do wojny domowej w Hiszpanii. W praktyce
działalność komitetu była równoznaczna z blokadą Republiki Hiszpańskiej, która
pozbawiona została możliwości otrzymywania broni. Nie przeszkodziła natomiast
wojskowej interwencji Włoch i Niemiec hitlerowskich po stronie rebeliantów.
7
Sądząc z ostatnich wiadomości ze świata – pisze „Bobruś” w swym
pamiętniku – to kwestia wojny światowej wisi na włosku. Na wschodzie grozi
Japonia, tu w Hiszpanii Niemcy i Włochy. We Francji też reakcja się szykuje,
czego dowodem wielka ilość znalezionej broni i amunicji u jednego faszysty. A
w Polsce? Niestety! Sk...syny z PPS i Stronnictwa Ludowego uważają za
największego wroga (…) naszą partię. Czytałem numer „Zielonego Sztandaru”.
Okazuje się, że nie tylko „Bund”, ale oni wszyscy prowadzą tę samą politykę.
Wszystko zależy od naszej partii – czy zdoła wywrzeć nacisk na masy dołowe
tych stronnictw (…) A tu dochodzi jeszcze, że anarchiści wystąpili z Rządu
Katalońskiego! To może zaostrzyć sytuację. Bardzo to wszystko zawikłane.
Według mnie – notuje „Bobruś” swoje zdanie na najważniejsze w tych
czasach zagadnienie – to lepiej dla naszej sprawy rozpocząć teraz tę wojnę
(której nie można uniknąć), by odciągnąć siły, kiedy faszyści ze swoją przewagą
militarną gromią nasze pozycje (a to państwa uzbrojone dobrze!). Bilbao już
padło, a nie trzeba zapominać, że jeżeli im się uda zgnieść lud hiszpański, to ich
pozycja strategiczno-wojskowa i moralna (bo jednak zdusili lud!) będzie lepsza.
Nie trzeba się łudzić, że oni zwyciężając lud hiszpański, przestaną (…)
Odwrotnie! Rozzuchwaleni bezkarnością własnych morderczych wyczynów
rzucą się na Francję i zduszą ją z obu stron. Więc dla nas jest konieczne
rozpocząć tę wojnę wtedy, kiedy nam to jest wygodne. A wygodniej jest walczyć,
kiedy Hiszpania jest nasza, nie faszystowska.
Bo trudno i darmo – przy takim układzie sił, w jakim się teraz znajduje
Republika (prawdziwa blokada, już nie tylko wojskowa, ale i handlowa:
ostatnio zatopiono jeszcze jeden okręt handlowy), a ciągle się powiększają siły
Franco regularnymi armiami Niemiec i Włoch, więc nie widzę, abyśmy mogli
im dać radę. Nie może młoda, z elementami anarchistycznymi, armia ludowa,
słabo uzbrojona, prawie bez pomocy kraju sąsiedniego przezwyciężyć
regularne armie najgroźniejszych państw faszystowskich. Tym bardziej że
ostatnio Niemcy i Włochy jawnie oświadczyły, że będą robić, co im się zechce.
Na zakończenie tych, jedynych w pamiętniku pesymistycznych
wywodów znajdujemy pełne nadziei pytanie: A może nie mam racji?
Cała zresztą postawa „Bobrusia”, tak charakterystyczna dla tych, którzy
walcząc i ginąc śpiewali: „Nie zabraknie z nas ani jednego, by zniszczyć
faszystów i zgnieść” ' tchnie tą właśnie nadzieją, że wbrew wszystkiemu,
wbrew groźnemu stosunkowi sił, wbrew knowaniom Komitetu Nieinterwencji,
ulegnie zmianie układ sił na terenie międzynarodowym, że Hiszpanie z terenów
okupowanych przez Franco przechodzić będą nadal na stronę wojsk
republikańskich, że nic nie zdoła zagrodzić drogi postępowi, którego symbolem
dla świata stała się Armia Hiszpańskiej Republiki.
'
Z refrenu hymnu dąbrowszczaków.
8
„Bobruś” zdaje sobie sprawę, że: by osiągnąć to trudne, a tak konieczne
zwycięstwo potrzebne są wysiłki i poświęcenie wszystkich, że każdy drobny
błąd jednostki rzutuje na sumę ogólną błędów i przekroczenie pewnej granicy
tych błędów może odroczyć zwycięstwo. A więc dba o szacunek żołnierza dla
broni. Robi wielki skandal, gdy stwierdza, że zginęła jedna skrzynka z
amunicją. „Każe” jej szukać. Mniej świadomi żołnierze reagują na samą formę
tego „żądania”, stwierdzają, że rozkazy przyjmują tylko od dowódcy. „Bobruś”
w ten sposób zdobywa nieprzyjaciół wśród prymitywniejszych i mniej
politycznie wyrobionych towarzyszy. A sam przecież może świecić
przykładem. Gdy deszcz pada i nie ma derek, wieczorem zdejmuje z siebie
marynarkę i nakrywa nią... karabin maszynowy, aby nie zardzewiał. Niechęć do
„Bobrusia” wyzwala raz dość niebezpieczną sytuację: dwaj towarzysze zwabili
go na stronę, do lasu, i pobili. Jest boleśnie zdumiony: czym ich zraził? Szybko
jednak przechodzi nad wypadkiem do porządku dziennego, zwłaszcza, że jeden
z żołnierzy został surowo ukarany, drugi wyznał swą winę i przeprosił.
Bolesne miejsce w ambicji „Bobrusia” zawsze zajmuje sprawa
antysemityzmu. Choć w szeregach partyjnych mało się z nią stykał
bezpośrednio, wyczulony jednak na najlżejsze nastroje tego rodzaju, stawia
sobie za punkt honoru: wykazać, że towarzysze żydowscy bynajmniej nie są
mniej odważni od innych. Zależy mu na tym, aby ludzie skłonni do
charakteryzowania „specyficznych cech żydowskich” oceniali człowieka na
podstawie jego moralnej wartości i jego czynów, a nie na żadnej innej
podstawie. Stawia sobie za cel aby tę opinię, jakoby Żydzi byli tchórzami,
zmienić tu, w Hiszpanii, wywalczyć to. Bo – myśli z goryczą - (…) choćby ten
Srulek Erlich, trzy razy ranny, a nie chciał zostać na tyłach, w Albacete, na
funkcji, tylko ciągnie z nami z frontu na front. A Bernard, a Józek (…) A on sam
wreszcie!
Ucieczką w smutkach, pocieszeniem po stratach, jest powrót myślą do
Polski i wspomnień walki politycznej w Polsce. Po śmierci Bernarda śpiewa te
smutne a tak piękne dumki ukraińskie. Po śmierci Jankowiaka śpiewa tak
lubianą przez dąbrowszczaków piosenkę: „Góralu, czy ci nie żal...” Sam układa
naiwniutkie, ale żarliwe teksty, które wyśpiewuje sam i w chórze. Cieszy się,
gdy go proszą o zaintonowanie pieśni. Śpiew jest tu jak bojowa funkcja
żołnierza pięknej sprawy.
Podczas odwrotu, nieskończenie smutny, nagle usłyszał śpiew. To śpiewał
znany śpiewak batalionowy, Kurek, zwany „Kiepurą”. „Bobruś” mobilizuje się
natychmiast. I moje serce się rozśpiewało. Gdy biedny „Kiepura” zostaje ciężko
ranny i z urwanymi przez pocisk nogami zostaje zabrany z pola, „Bobruś”
dusząc szloch śpiewa...
Tak jak i innych dąbrowszczaków, jest dla niego przeżyciem wiersz
Broniewskiego czy Majakowskiego. Zapisuje w dzienniczku, że dziś Henio
9
Toruńczyk mówił w okopie wiersz Broniewskiego. A gdy w drodze na front
„Bobruś”, zmordowany dźwiganiem karabinu lokuje się w ciężarówce, nabiera
sił, słuchając, jak Tomek Wiśniewski deklamuje „Lewą marsz” Majakowskiego
i wnet tworzy chór powtarzający po każdej strofce: „lewa, lewa!”
Przed atakiem na froncie madryckim pisze list do warszawskiej
kazetemowej Dzielnicy Śródmieście. Gdy leży na słońcu nad rzeką Manzanares
podczas krótkiego wypoczynku, wspomina znów swój, jedyny chyba urlop w
Polsce, w Kazimierzu nad Wisłą. Wspomniałem naszą dziką plażę i wspólne
śpiewy, nawet do ciemnych cel defensywy zatęskniłem. Co za paradoks!
Bynajmniej nie chce mi się wracać do faszystowskiego więzienia, tylko tak mnie
ciągnie do moich najbliższych, którzy tam siedzą zamknięci. Dużo
przecierpiałem po więzieniach, a jednak teraz chciałbym znaleźć się na
Centralniaku, lub na Mokotowie, pogadać z towarzyszami, opowiedzieć im o
naszym polskim wojsku walczącym tu, o sławie, jaką zdobyli w Hiszpanii
robotnicy i chłopi Polski. Chciałbym też po prostu dowiedzieć się, jaką akcję
prowadzą dziś więźniowie polityczni i kto jest ich naczelnikiem? Ach, co za
refleksje mi się nasuwają! Tak bym chciał znaleźć się na mojej kochanej
Dzielnicy, chociaż tyle zdrowia przy niej straciłem, a może właśnie dlatego, że
kosztowała mnie tyle wysiłku?
Walka „Bobrusia” o wolność Hiszpanii nie jest wyłącznie dążeniem do
realizacji hasła politycznego. Kojarzy się ona z rosnącym przy spotkaniach z
miejscowymi ludźmi uczuciem więzi niemal rodzinnej. Co myśli kobieta spod
Toledo, która tu sama siedzi z tobołkami przy drodze? Wygląda na chorą, taka
blada. Siedzi tak nieruchomo i patrzy na nas. Co jej przez głowę przechodzi?
Co myśli o swym mężu, o którym dawno nie ma wiadomości, albo ma i wie, że
nie żyje, czy o swym gnieździe domowym, które zmuszona była opuścić? Czy o
swych bliskich (…) Boli mnie ten jej milczący ból. Już nie jest w stanie
krzyczeć. A może już tyle krzyczała, że sił jej zabrakło? Długo przyglądałem się
jej, myśląc o tragedii ludu hiszpańskiego, aż moi poszli naprzód i musiałem ich
doganiać.
Bierze też stronę hiszpańskich chłopów i w ich imieniu żąda na zebraniu
kompanijnym, aby za winogrona, które dąbrowszczacy dostają masami od
tutejszych rolników, płacono, gdyż ludność głoduje, o wiele gorzej
zaprowiantowana niż żołnierz frontowy. Tutaj następuje ciekawa z punktu
widzenia obyczajów partyjnych sprawa: na partyjnej naradzie jeden z
towarzyszy mówi, że głosował przeciw płaceniu za winogrona, gdyż większość
żołnierzy była przeciw wnioskowi „Bobrusia”, a komuniści nie powinni
odrywać się od mas. Z projektu, skądinąd słusznego, zrezygnowano. „Bobruś”
nie krytykuje takiego stawiania sprawy, ale opisuje go w ironicznym tonie.
Ale i „Bobruś” ma swoje ludzkie słabości: lubi być szanowany. Marzy o
tym, żeby pojechać do Madrytu – jest właśnie nadzwyczajna okazja: obraduje
10
Kongres Pisarzy Antyfaszystów. Wielkie nazwiska światowej sławy. Wysłano
delegację. „Bobrusia” nie ma wśród delegatów. Żałuje, ale nie tyle mu przecież
chodzi o honor, co o obejrzenie Madrytu. Takie podobno piękne miasto!
„Bobruś” myśli o nim jak wszyscy. Madryt staje się dla niego cenną legendą,
którą trzeba chronić i obronić za wszelką cenę. Choćby raz, choćby jeden dzień
przebyć w Madrycie! Ale sam przemawiał przeciw dawaniu urlopów w takiej
ciężkiej sytuacji frontowej, chce jednak choćby spojrzeć na te ulice! Na gmach
Telefonica, gdzie toczyły się boje, na koszary Montana... Wówczas „Bobruś”
decyduje się na podstęp.
Dowiaduje się, że żołnierze potrzebujący pomocy dentystycznej, bywają
wysyłani na dzień do Madrytu, do specjalisty. Błyskawicznie „Bobruś”
11
przegląda swoje zęby. A jakże, jest! Ma jeden ząb do usunięcia. Melduje się
(przy okazji widzi, że jest więcej takich „pomysłowych” żołnierzy i że są to nie
zawsze ci najsumienniejsi...) do dentysty w celu usunięcia zęba. Miał „Bobruś”
pecha: okazało się, że właśnie zmieniono to zarządzenie, gdyż znalazł się na
miejscu towarzysz dentysta, który usuwa chore zęby. Daje więc sobie wyrwać
(cóż było robić) ów nieszczęsny ząb-pretekst i wraca z obolałym dziąsłem i
goryczą rozczarowania na swój posterunek, do swego CKM, na front.
„Bobruś” wszakże doczekał się wyjazdu na krótki urlop do Madrytu i to
oficjalnie, a nawet z pewnym „honorem”, gdyż przyjechał jako członek chóru
dąbrowszczaków dla nagrania w madryckim radiu polskich pieśni. Pisze o tym
jego przyjeździe do Madrytu Józek Suliński, jego stary kumpel z Warszawy:
Swymi dziecinnymi oczyma oglądał te miasto bohaterskie, o którym dziś
opowiadają legendy w na wpół rozwalonych chatach Nowogrodczyzny, lub na
poddaszach Bałut czy Ochoty. Zobaczył to miasto, o którym marzył w drodze do
Hiszpanii, w drodze, która trwała pięć miesięcy (…)
W swym wspomnieniu o „Bobrusiu” Józek Suliński opisuje, jak go
poznał w Warszawie. Dla tych dwudziestotrzylatków to już dawne czasy (…)
Wśród najlepszych z „Pioniera”, którzy przechodzą do KZMP znajduje
się i „Bobruś”. Od wtedy datuje się moja znajomość z nim. Dziś, po tylu latach,
nie pamiętam już, gdzie go po raz pierwszy widziałem: czy na podpunkcie (…)
czy na masówce pod fabryką, czy może w piwnicach defy warszawskiej, gdzie
„Bobruś” był częstym gościem (…)
(…) Pamiętam go z warszawskiego więzienia „Centralniaka”. Słaby i
wymęczony poprzednio odsiedzianym wyrokiem w Płońsku, „Bobruś” był jak
zawsze na czele walki o prawa i warunki ludzkie dla więźniów politycznych (…)
Administracja więzienia odseparowała go od nas jako „niebezpiecznego”
W więzieniu należał do najczęściej karanych: karcer, izolacja, zakaz
otrzymywania wałówek.
(…) Jego praca na wolności zdobywa mu zaufanie i szacunek towarzyszy
i kierownictwa. Zostaje wybrany sekretarzem dzielnicy jednej z najliczniejszych
organizacji dzielnicowych warszawskiego KZMP i pracuje czynnie w związku
metalowców aż do wyjazdu do Hiszpanii.
Jedno zatem marzenie – Madryt, „Bobruś” zdołał zrealizować. Drugie,
mniejsze, dotyczyło ambicji „pisarskich”, gdyż „Bobruś” pisał dużo, cenił
zwłaszcza humor w gazetce żołnierskiej, w swoich pamiętnikach narzeka na
redakcję Dąbrowszczaka, że nie dość często zamieszczała jego korespondencję,
której wzorem były humoreski Zoszczenki. Jedną z tych humoresek
Dąbrowszczak umieścił dopiero po śmierci „Bobrusia”, w tym samym numerze,
w którym Józek Suliński napisał swoje, równie ostatnie, o „Bobrusiu”
wspomnienie...
12
Ostatnie kartki pamiętnika „Bobrusia” zapisane są pod datą 17 sierpnia.
Dzieliło go wówczas kilka dni od ofensywy na Saragossę.
W tej operacji śmiałej i ambitnej – opanowanie miasteczka Villamayor de
Gallego stanowiło fragment ofensywy sił republikańskich na Saragossę –
bataliony polskie poniosły straszliwą porażkę. Dostały się w nieprzyjacielskie
okrążenie i tylko dzięki niesłychanej przytomności i energii dowództwa, trzony
polskich batalionów zdołały się przedrzeć na tyły, odstępując od Villamayor de
Gallego. Straty były jednak bardzo bolesne.
W jednym z najcenniejszych dąbrowszczackich wierszy „Na Saragossę”
Ilji Szapiro znajdujemy strofę, w której „Bobruś” nie został zapomniany:
(…) Miasteczko małe, Villamayor de Gallego,
cmentarzu ponury najlepszych Bobrusiów, Józków i Paulów ' ,
serce moje zostanie na zawsze tam daleko -
zostanie pomnikiem naszej walki, śmierci i przedśmiertnych bojów.
' Józek – Józef Rubinsztajn. Paul – Paweł Wiśnia, Polak studiujący w Paryżu, jeden
z organizatorów rekrutacji ochotników do brygad międzynarodowych w Hiszpanii.
Zginęli wraz z „Bobrusiem” pod Villamayor de Gallego.
O „Bobrusiu” nie zapomniano: z jego imieniem i z imieniem innych
poległych na ustach szli później dąbrowszczacy do następnych bojów.