Teresa Southwick Klejnot pustyni

background image

Teresa Southwick

Klejnot pustyni

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Penelopa Colleen Doyle nie wierzyła w bajki. Pocałun­

kiem nie da się przemienić żaby w pięknego księcia.

W każdym razie mężczyźni, z którymi kiedykolwiek się

całowała, pozostawali żabami albo co gorsza zmieniali się

we wstrętne ropuchy. Przejście przez pałac króla El Zafi-

ru* sprawiło jednak, że zapragnęła uwierzyć w cud.

- Czy jesteśmy już blisko? - zapytała swego ciem-

nookiego przewodnika o oliwkowej karnacji.

- Tak - odparł z miękkim akcentem, zerkając na nią

przez ramię. - To prawie tutaj.

Zapomniała, jak się nazywał. Miała zwykle doskona­

lą pamięć, ale sytuacja była daleka od zwykłości. To był

El Zafir - kraina jak z bajki, magiczna, oszałamiająco

piękna. Penelopa znajdowała się w pałacu królów. Szła

korytarzami o marmurowych lśniących posadzkach.

Otwierały się przed nią podwoje pod łukowymi sklepie­

niami, prowadzące do kolejnych pysznie umeblo­

wanych komnat. Idąc krok po kroku w swoich zwy­

kłych butach na płaskim obcasie, miała jednak dość

* El Zafir jest krajem fikcyjnym.

background image

absurdalną ochotę, by zostawić jeden z nich za sobą. Na

wypadek, gdyby musiała wrócić sama tym labiryntem,

którym wydał jej się pałac.

Królewski pałac! Na miłość boską! Jednakże nawet

uczucie paniki, w jaką wprawiała ją świadomość, gdzie

się znajduje, nie było w stanie poderwać jej do działa­

nia. Nie spała już ponad dobę. Przekroczenie kilku stref

czasowych wyssało z niej wszystkie siły. Czuła się tak,

jakby całą drogę ze Stanów odbyła na piechotę.

Skręcili korytarzem i zatrzymali się przed potężnymi

mahoniowymi drzwiami. Sklepienie było tak wysokie,

że budząca lęk bariera przypomniała jej scenę z filmu

z King Kongiem i ogromne wrota, które miały zamknąć

gigantowi drogę ucieczki. Penelopa nie byłą małpą ani

tym bardziej gigantem. Miała zaledwie niecałe sto

sześćdziesiąt centymetrów wzrostu.

- Jesteśmy w urzędowym skrzydle pałacu - oznaj­

mił jej przewodnik.

- Czy macie jakąś mapkę, z której mogłabym sko­

rzystać, by dotrzeć do mego miejsca pracy?

- Nie. - Mężczyzna nie zareagował uśmiechem,

choćby najlżejszym. Jeśli w tym małym, lecz znaczą­

cym, bogatym w ropę kraiku nikt nie miał poczucia

humoru, to dwa lata, które planowała tu spędzić, mogły

się okazać bardzo długie.

Przewodnik pchnął drzwi, odsłaniając wyłożony dy­

wanami hol w kształcie litery T.

- Proszę za mną.

Śmieszne. Nie przyszłoby jej do głowy ruszyć się tu

gdzieś samodzielnie. Zagubiłaby się chyba na parę

background image

dni i musiano by wysłać za nią ekipę poszukiwaczy.

Czy w El Zafirze można było w ogóle liczyć na czyjąś

pomoc?

Jej przewodnik przeszedł przez kilka pomieszczeń,

otwierając kolejne drzwi, po czym skręcił i wszedł do

otwartego biura. Było większe niż całe jej - co prawda

niewielkie - mieszkanie, a nawet w porównaniu z te­

ksańskimi - ogromne.

- Proszę usiąść. - Wskazał gestem piękną skórzaną

kanapę pod ścianą. - Otrzyma pani zaraz wytyczne do­

tyczące pani obowiązków.

- Od księżnej Farrah?

- Nie.

A zatem od kogo, chciała zapytać, rozglądając się

wokół w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Nie musia­

łaby się zastanawiać, gdyby na drzwiach umieszczono

stosowne tabliczki z nazwiskiem. Można by sądzić, że

w budżecie tak zamożnego kraju znajdzie się parę dol­

ców na coś tak banalnego.

Jej przewodnik nie udzielił żadnych dalszych wyjaś­

nień. Skłonił się lekko i wyszedł z pokoju. Penelopa

rozejrzała się ponownie. Ponosiły ją nerwy. Kurczące­

mu się żołądkowi nie przysłużyłaby się dobrze kofeina,

ale umysłowi pomogłaby z całą pewnością.

Kawy co prawda nie podano, lecz otoczenie było

wręcz oszałamiające. Przed kanapą stało półokrągłe

wiśniowe biurko. Blat był tak wypolerowany, że cze­

sząc się, Penny mogła skorzystać z niego jak z lustra.

Co prawda upięcie długich włosów w węzeł z tyłu gło­

wy było czynnością prostą i nie wymagało patrzenia.

background image

Na biurku stał komputer z drukarką, skanerem i fa­

ksem. Za nim, przy ścianie, znajdowała się kopiarka.

Ciekawe, czy wszystkie pomieszczenia urzędu były tak

świetnie wyposażone. I czy w ogóle ktoś tutaj korzystał

z tego sprzętu? Skoro znajdowała się w technicznym

centrum pałacu, oznaczało to, że skierowano ją do pracy

właśnie tutaj.

Nagłe spostrzegła drzwi po prawej stronie. Kawa...

A gdyby tak zapukać, uchylić je i poprosić o filiżankę?

Nie, nie wypada. Nakazano jej czekać, więc miała cze­

kać, i koniec. Westchnęła ciężko i usiadła na kanapie.

Chwilę później westchnęła znowu, ale z całkiem innej

przyczyny. Nigdy w życiu nie było jej tak wygodnie.

Kto by pomyślał, że skórzana tapicerka nie musi być

zimna, a przeciwnie - potrafi być tak bajecznie przy­

jemna w dotyku i miękka. Penelopa walczyła ze sobą,

by nie przymknąć oczu. Czekając na polecenia, umo-

ściła się wygodniej.

Rafik Hassan, książę El Zafiru, a zarazem szef krajo­

wego MSW oraz MSZ otworzył drzwi gabinetu, by

porozmawiać z asystentem. Dopiero widok pustego

biurka przypomniał mu, że odebrano mu dotychcza­

sowego sekretarza. Była to pierwsza sprawa, o której

z samego rana powiadomił go ojciec, król Gamil. Ciot­

ka Farrah obiecała, że przyśle mu kogoś w zamian. I oto

na kanapie siedziała młoda kobieta. Nie, nie siedziała,

raczej kuliła się. Czy to właśnie ta osoba na zastępstwo?

Podszedł bliżej i spojrzał na nią z góry. Była ubrana

w luźną sukienkę za kolano, odsłaniającą bardzo zgrab-

background image

ne łydki. Na nogach miała buty na płaskim obcasie.

Przypominała dziecko, tyle że pozbawiony wdzięku

strój opinał się na krągłym kobiecym biodrze. Była

w ogóle nieduża. Niestety nie dało się tego powiedzieć

o brzydkich okularach w czarnej oprawce, szpecących

owal twarzy.

W chwili obecnej okulary były jej niepotrzebne, po­

nieważ miała zamknięte oczy. Rafikowi przypomniała

się amerykańska bajka, jedna z serii o Złotowłosej, któ­

re czytywał dzieciom swego brata. Dziewczyna na ka­

napie miała złotawe włosy. Spała mocno. Czy w tych

okolicznościach miał się poczuć jak jeden z trzech

niedźwiedzi z bajki? Jego braci, Farika i Kamala, po­

równanie do amerykańskich niedźwiedzi zapewne nie­

szczególnie by ucieszyło. Poza tym jego samego uwa­

żano w rodzinie za amanta. Jak więc mógł być niezgrab­

nym niedźwiedziem?

- Przepraszam. - Skłonił się przed skuloną dziew­

czyną.

Długie gęste rzęsy zatrzepotały. Czy wydawały mu się

długie i gęste tylko dlatego, że powiększały je szkła brzyd­

kich okularów? Dziewczyna uniosła powieki. Zobaczył

duże niebieskie oczy i ponowił w myślach pytanie.

- Panno...

- Cześć! - Usiadła prosto i rozejrzała się z wyrazem

absolutnej dezorientacji. Raptem spotkali się wzrokiem.

- Wygląda na to, że nie jestem już w Kansas. -

Ziewnęła, zasłaniając usta delikatną dłonią, lecz zdążył

zauważyć, że zęby miała równe i białe. - To cytat

z amerykańskiego filmu „Czarnoksiężnik z krainy Oz"

background image

- ze sceny, w której Dorotka uświadamia sobie, że jest

bardzo daleko od domu.

- Wiem. - Znał tę baśń, której bohaterowie usiłują

odnaleźć dom, mądrość, odwagę i serce.

- Jesteś zatem Amerykanką? - Pytanie było reto­

ryczne, gdyż akcent panny Doyle zdradzał jej pocho­

dzenie w sposób oczywisty.

- Owszem. Dopiero co przyleciałam samolotem

z Teksasu.

- Słyszałem.

- Zdziwiłabym się, gdybyś nie wiedział - odpowie­

działa z uśmiechem. - Też tutaj pracujesz?

- Tak.

- Biuro musi mieć huk roboty, skoro do jego obsługi

potrzeba aż dwóch urzędników.

Uważała go zatem za urzędnika? A to dobre. Chciał

już sprostować, gdy raptem przesunęła się na brzeg

kanapy i przeciągnęła, unosząc ręce. Pod zapiętą na

guziki sukienką wyprężyły się krągłe piersi. Nie powię­

kszały ich żadne grube soczewki, a mimo to widok był

imponujący.

- Dostanę tu gdzieś kawę? - zapytała.

- Zaraz po nią zadzwonię - odpowiedział machinal­

nie, wpatrując się w jej wdzięki.

- Och, wspaniale. Będę twoją dozgonną dłużniczką.

Wielkie dzięki.

Rafik podszedł do telefonu na biurku i podniósł słu­

chawkę.

- Kawę proszę. Bardzo mocną.

- Wielkie dzięki - powtórzyła.

background image

Gdy znów na nią spojrzał, wpatrywała się w niego

przez okulary z takim samym zainteresowaniem, z ja­

kim przed chwilą sam się jej przyglądał.

- Coś nie tak?

- Nie, nie. Przepraszam, że się tak gapię. Ale to

dlatego, że...

- Że?

- Oj, nieważne. - Pokręciła głową. - Pomyślisz, że

jestem lizusem. Jeśli mamy razem pracować, podlizy­

wanie się nie byłoby najlepszym początkiem.

- Obiecuję, nic takiego nie pomyślę. - Był szczerze

zaciekawiony. - Czemu masz taką minę? Mam coś na

nosie? Zabrudziłem sobie twarz? Wyglądam dziwnie?

- Oj, nie. Jesteś bardzo przystojny. - Spuściła gło­

wę, zmieszana. - Chodzi o to, że jeśli wszyscy faceci

w tym kraju są do ciebie podobni, to... - Zarumieniła

się prześlicznie. - Przepraszam. Mam nadzieję, że się

nie gniewasz za to, co powiedziałam. Po prostu... mało

wiem. Zebrałam trochę wiadomości p tym kraju, ale nie

o... Naprawdę przepraszam. Ale zapytałeś, więc...

- Tak, zapytałem. - Była wyraźnie zmęczona, co

świadczyło o tym, że to, co powiedziała, powiedziała

spontanicznie. Komplement był szczery i czarująco nie­

winny. Rafik był bliski zapomnienia jej tego, że uznała

go za urzędnika.

- W Teksasie mężczyzna to kowboj. W opinii wię­

kszości kobiet urzędnik to nie chłop. Cóż, nie były

nigdy w El Zafirze.

Rafik nie potrafił osądzić, czy to co usłyszał, miało

mu pochlebiać, czy też powinien się poczuć urażony.

background image

Postanowił jednak dowiedzieć się trochę o teksańskich

kowbojach, oczywiście po cichu. Zdusił też w sobie

chwilową słabość i chęć wybaczenia Amerykance po­

myłki. Mimo to, co było dość dziwne, miał ochotę słu­

chać jej dalej.

- Masz więc to być asystentką?

Skinęła głową, zdjęła okulary i potarła oczy. Spo­

dziewał się, że zobaczy rozmazany tusz. A tu nic.

Dziewczyna nie używała kosmetyków! Jej twarz pozo­

stała czysta i gładka.

- Przyleciałam do El Zafiru dziś rano. Miałam być

dwa dni wcześniej, ale loty z północnego Teksasu zo­

stały odwołane z uwagi na burze. Tam, skąd pochodzę,

mówi się, że jeśli pogoda jest zła, na ogół wystarczy

chwilę poczekać. Tym razem jednak nie dopisało mi

szczęście.

- A jak do tego doszło, że przyjechałaś do mojego...

do El Zafiru? Panno...

- Doyle. Penelopa Colleen Doyle. Łatwo zapamię­

tać, bo rymuje się z oil (ropa), a w ogóle możesz mi

mówić Penny.

- Penny - powtórzył i prawie się roześmiał. Imię ko­

jarzyło się z najdrobniejszym angielskim bilonem.

- Zatrudniła mnie księżna Farrah Hassan. Poznałeś ją?

Rafikowi drgnęły usta.

- Spotkaliśmy się raz czy dwa.

- Wspaniała dama, zrobiła na mnie duże wrażenie.

Jest siostrą króla. Mam być jej asystentką.

- Kiedy ci to zaproponowała?

- Miesiąc temu.

background image

- I zjawiasz się dopiero dziś?

Penny kiwnęła głową.

- Musiałam wynająć komuś swoje mieszkanie

i przenieść gdzieś rzeczy.

Wyglądała bardzo młodo. Aż trudno uwierzyć, że

mieszkała sama i była za wszystko odpowiedzialna.

- Ile masz lat?

- U nas, w Stanach, ktoś, kto zadaje takie pytanie,

uważany jest za gbura. Kobiety nie wypada pytać

o wiek. To bardzo niepolityczne.

- Znam się na polityce. - Na kobietach też, dopo­

wiedział w myślach. - Wyglądasz tak młodo, że...

- Mam dwadzieścia dwa lata. - Penny wyprostowa­

ła się. - Nie musi cię to obchodzić, ale mam wykształ­

cenie pedagogiczne, zrobiłam też dyplom z zakresu bi­

znesu. W college'u studiowałam jednocześnie dwa kie­

runki. Zależało mi na pracy, i to dobrze płatnej. Złoży­

łam więc CV w agencji, poprzez którą zamożni ludzie

szukają opiekunek do dzieci. Księżna przejrzała doku­

menty i zdjęcia i wybrała między innymi mnie. Szuka­

ła, jak twierdził szef agencji, zwykłej niani.

- Zwykłej?

- Właśnie. Nie powinnam pewnie pytać, ale... Jak

myślisz, czemu księżna podkreślała, że zależy jej na

dziewczynie o przeciętnej urodzie?

Nie widział powodu, żeby wyjaśniać, że motywy

takiego, a nie innego wyboru księżnej wiązały się z jego

osobą.

- Nie umiem powiedzieć.

- Ja też. - Wzruszyła ramionami. - Mam odpowied-

background image

nie kwalifikacje, doszłam więc do wniosku, że się do

tej pracy nadaję.

- Rozumiem. - W opinii rodziny był bardzo elo-

kwentny, lecz to proste stwierdzenie zwyczajnej dziew­

czyny zbiło go z tropu. Jego znajomość kobiet opierała

się na kontaktach z wysokimi, wyrafinowanymi ślicz­

notkami. O małych kobietkach w dużych nieładnych

okularach nie wiedział nic.

- Lubię wychodzić życiu naprzeciw. Jeśli chowasz

głowę w piasek, to widać ci tylko... - Poprawiła oku­

lary. - No cóż, całą resztę. Rozumiesz, prawda? Staram

się myśleć trzeźwo. Lepiej brać się z życiem za bary,

niż czekać na cud. Dobrze mówię?

Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, więc uznał,

że zręczniej będzie skierować rozmowę na inny tor.

- A zatem moja... to znaczy, księżna Farrah, prze­

prowadziła z tobą interview.

- Tak. Zafundowała mi bilet w obie strony i polecia­

łam do Nowego Jorku. Pierwszy raz w życiu leciałam

samolotem. Było super. Ale pojawił się problem z...

Drzwi otworzyły się i posługująca kobieta wtoczyła

do gabinetu wózeczek ze srebrną zastawą i filiżankami

z chińskiej porcelany.

- Dziękuję, Selimo.

- Bardzo proszę, Wasza.

- Zostaw - przerwał gwałtownie. - Zajmę się wszyst­

kim sam.

Kobieta ukłoniła się i wyszła. Penny przyglądała się

całej scenie ze zdumieniem.

- Fantastyczne! - rzuciła. - Czy wszyscy tutaj są tak

background image

grzeczni i dyskretni? My w Stanach moglibyśmy po­

bierać u was lekcje. Będziesz mi musiał pomóc. Nie

chciałabym nikogo urazie. Jeśli spostrzeżesz, że zacho­

wuję się nietaktownie, bardzo proszę; weź mnie na bok

i powiedz. Nie chciałabym wyjść na głupią.

- Jesteś Amerykanką - odparł, jakby to tłumaczyło

wszystko. Uniósł dzbanek i nachylił dzióbek nad jedną

z delikatnych filiżanek.

- Czy mógłbyś nalać kawy i dla mnie? Nie mogę

uwierzyć, że zasnęłam. Muszę się rozkręcić.

- Przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że...

- Mówię za dużo, tak? Owszem, czasem mi się to

zdarza. Dziś jednak rzeczywiście trajkoczę. Pewnie dla­

tego, że jestem zmęczona i podenerwowana. Paskudna

mieszanka. Przeszkadza ci to? Księżna nie będzie miała

mi chyba tego za złe?

- Ma bardzo silną osobowość. Cukier, śmietankę?

- Nie, dziękuję.

Podał jej filiżankę.

- Mówiłaś, że...

- Na czym to ja skończyłam? - Napiła się kawy

i pomyślała. - A, mam! No więc poleciałam do Nowego

Jorku na spotkanie z księżną. Nie wiedziałeś o tym? Lot

się opóźnił.

- Z powodu pogody.

Skinęła głową.

- Dobrze zapamiętałeś. Potem nie mogłam się prze­

bić przez korki. Nim dotarłam do hotelu - och, mówię

ci, ale cudo - księżna zatrudniła już kogoś innego.

- Nianię o pospolitej urodzie.

background image

- Tak. - Ściągnęła brwi. - Naprawdę nie pojmuję,

dlaczego przeciętność miałaby być kryterium przy za­

trudnianiu pracownika. Dziwaczne.

- Faktycznie.

- Tak czy owak, księżna odniosła się do mnie nie­

zwykle miło i bezpośrednio. Zaprosiła mnie na lunch.

Pogadałyśmy sobie o życiowych sprawach i poplot­

kowałyśmy przy czekoladzie.

- Poplotkowałyście sobie?

- No tak. Wiesz, jak to jest... Gdzie kobiety opo­

wiadają sobie rzeczy, które je do siebie zbliżają?

- Ach... Przy czekoladzie. Tak?

Penny kiwnęła głową.

- Piłyśmy chyba goodivę. Pyszota! Nieważne zre­

sztą. Ważne, że księżna powiedziała, że się jej podobam

i że potrzebuje asystentki. No i... zatrudniła mnie. To

była propozycja nie do odrzucenia. Sam wiesz, jak do­

brze tu u was płacą.

- Faktycznie.

- Ma się zapewniony własny pokój i wyżywienie.

- Naprawdę znakomita oferta pracy.-

- Powiedz, proszę... czy mógłbyś mi przypomnieć,

jak się nazywasz? - Podniosła filiżankę do ust. - Bardzo

to nieładnie z mojej strony, ale zapomniałam. Tłumaczy

mnie wyłącznie zmęczenie. Wyśpię się tylko i zaraz od­

zyskam formę. Zazwyczaj świetnie zapamiętuję nazwiska.

- Nie sądzę, żebym ci się przedstawiał.

Szczerze go sobą zaintrygowała. Jak na osobę pada­

jącą ze zmęczenia, dysponowała zdumiewającą energią.

Wypoczęta była bez wątpienia jak... Nie mógł sobie

background image

przypomnieć amerykańskiego określenia. Jak piorun

kulisty? Tak, chyba tak. Zdecydowanie taka była Penny

Doyle. Ciekawe, czy tylko w podejściu do pracy, czy

ognisty temperament ujawniał się też w jej życiu osobi­

stym - na przykład w związku z mężczyzną?

- Masz taką minę... Czy mam coś na nosie? Ubru­

dziłam sobie twarz? Uważasz, że wyglądam dziwnie?

- zażartowała, powtarzając jego niedawne słowa.

- Wcale nie.

- No to zdradź mi, jak się nazywasz. Na pewno nie

jakoś okropnie. Skoro mamy razem pracować, byłoby

niegłupio, gdybym mówiła ci po imieniu.

Rafik wstał i wyprostował się dumnie.

- Nazywam się Rafik Hassan. Jestem księciem, mi­

nistrem spraw wewnętrznych i zagranicznych państwa

El Zafir.

Oczy Penny stały się nagle okrągłe. Filiżanka wypad­

ła jej z rąk, uderzyła o kolana i spadła na podłogę. Ka­

wa, która nie zdążyła wsiąknąć w sukienkę, opryskała

jasny berberyjski dywan. Z otwartych ust panny Doyle

nie wybiegło nawet jedno słowo. Książę Hassan odniósł

autentyczne zwycięstwo. W końcu pozbawił ją mowy.

Rafik przeszedł do domowego skrzydła pałacu i za­

pukał do apartamentu ciotki. Usłyszał stłumione „Pro­

szę" i wszedł do foyer. Marmurowa posadzka odbiła

echo jego kroków, gdy skierował się prędko do salonu.

Z okien pokoju, rozświetlających całą ścianę, roztaczał

się widok na Morze Arabskie. Miejsce centralne zajmo­

wała duża biała sofa, ustawiona na jasnym pluszowym

background image

dywanie. Jedynym akcentem kolorystycznym wnętrza

były obrazy. Siostra ojca była właścicielką słynnej

w świecie kolekcji dzieł sztuki.

Rafik podszedł do ciotki, siedzącej na kanapie w oto­

czeniu urzędowych pism i dokumentów.

- Ciociu Farrah, chciałbym z tobą porozmawiać.

- Naturalnie. W czym rzecz?

- Krótko mówiąc, chodzi mi o Penny.

Księżna uśmiechnęła się i nagle odmłodniała. Miała

pięćdziesiąt parę lat, ale była wciąż piękną i atrakcyjną

kobietą. Jej ciemne, uczesane gładko krótkie włosy się­

gały kołnierzyka turkusowego żakietu od Chanel.

- Cudowna, nie?

- Jest... jakaś...

- Nie podoba ci się? Dlaczego? - Księżna odłożyła

na bok papiery.

- Usnęła mi na kanapie w gabinecie!

- Biedactwo! No cóż, stało się. Na jej obronę muszę

powiedzieć, że ta twoja kanapa jest bardzo wygodna.

- Westchnęła ze współczuciem. - Penny miała ciężką

podróż. Mówiono mi, że to urocze dziecko uparło się,

by rozpocząć pracę w umówionym terminie. Nie chcia­

ła go przesunąć choćby o dzień.

- Powinno się ją ściąć.

- Faktycznie, właściwa nagroda za poświecenie.

- Żartuję.

- Miło mi to słyszeć. - Księżna wybuchnęła śmie­

chem. - Tę formę kary rząd uznał za bezprawną, jeszcze

zanim się urodziłam.

- Właściwsze byłoby obcięcie jej języka. O, tak.

background image

Świetny pomysł, jeśli wolno mi mieć w tym względzie

własne zdanie. Kara powinna odpowiadać popełnione­

mu przestępstwu.

- Drogi mój, a jakąż to zbrodnię popełniła Penny?

- Jest... - Szukał przez chwilę słów najlepiej odda­

jących jego myśli. — Jest kobietą.

- Ach! - Ciotka podniosła głowę. - I stanowi dla

ciebie zagadkę.

- Ależ skąd! W życiu nie spotkałem kobiety, której nie

potrafiłbym rozszyfrować. - Było to maleńkie kłamstew­

ko. Owszem, nie spotkał takiej kobiety, aż do dziś.

- Jesteś zatem zaintrygowany?

- Nonsens. - Odwrócił wzrok w stronę balkonu. -

Kompletny absurd.

- Rafik... Powiedz mi, czy byłeś już kiedyś zako­

chany?

Nie umiał odpowiedzieć na tak postawione pytanie.

Podobało mu się wiele kobiet. Bywał zauroczony. Ale

- zakochany?

- Nie bawmy się, ciociu. Miłość to luksus, na jaki

nie może sobie pozwolić królewski syn. Żenimy się

z obowiązku, więc i ja ożenię się kiedyś i spłodzę dzie­

dzica.

- Tylko kiedy to będzie?

- Gdy uznam, że jestem do tego gotów..- Zerknął

na ciotkę. - Rozmawialiśmy jednak o Penny Doyle. Nie

rozumiem, co to ma z nią wspólnego?

Księżna Farrah splotła ręce na podołku.

- Mówię o tym, ponieważ nie potrafię wyzbyć się

przekonania, że z powodu tragicznej, przedwczesnej

background image

śmierci twojej mamy, jesteś zwichrowany uczuciowo.

Bardzo to smutne. Służba, domowi nauczyciele, prywatne

studia... Gdzieś po drodze umknęła ci szkoła uczuć.

- Otrzymałem znakomite wykształcenie. A co do tej

małej Amerykanki...

- Penny. Wydała mi się jak łyk powietrza. Ale wolno

ci się ze mną nie zgodzić.

Rafik spojrzał na ciotkę i widząc jej minę, zrozumiał,

że musi nad sobą zapanować. Księżna Farrah była ko­

bietą, kimś starszym, kochała ją cała rodzina Hassanów.

Zasługiwała na szacunek, grzeczność i ochronę przed

nieprzyjemnościami. Jednakże błysk w jej oczach spra­

wił, że Rafikowi przeszło przez myśl, że być może to

jemu przydałaby się teraz ochrona.

- Dlaczego miałbym się zgadzać? To zwykła kobieta

z Teksasu. Bez znaczenia i taka mała... Wydaje mi się,

że w Teksasie mieliśmy zawsze potężniejszych sojusz­

ników.

- Owszem. Penny jest wyjątkiem.

- Penny - prychnął wzgardliwie Rafik. - Nawet

imię ma banalne. Bilonik.

- A słyszałeś powiedzenie o pieniążku znalezionym

na szczęście? Że jak się go znajdzie i podrzuci w górę,

to tego dnia wszystko się uda?

- Może i słyszałem. Penny Doyle - rym do oil -

wymruczał i bezwiednie uśmiechnął się, przypominając

sobie jej własne słowa. Dobrze, że stał tyłem do swej

spostrzegawczej ciotki i nie mogła widzieć jego miny.

Księżna zakaszlała. Rafik odwrócił głowę i spo­

strzegł w jej oczach rozbawienie.

background image

- Dobrze się czujesz? - zapytał. Nie do wiary, ale

odniósł wrażenie, że ciotka się z niego nabija.

- Doskonale.

- Więc o co chodzi?

- Właśnie na taką twoją reakcję liczyłam. W tej sy­

tuacji nie muszę dawać ci przestrogi, żebyś zachował

wobec Penny dystans.

- Jeśli to cię, ciociu, niepokoi, to dlaczego ojciec ode­

brał mi dotychczasowego asystenta i zastąpił go kobietą?

Księżna westchnęła, ale tak jakoś dziwnie, jakby tłu­

miła chichot.

- Konieczny mu był ktoś z doświadczeniem. Poza

tym król nie musi się tłumaczyć. Zrobił, co uznał za

stosowne; Penny doskonale odpowiada twoim... po­

trzebom. Potrzebom ministerstwa - dodała. - Na twoim

miejscu zastanowiłabym się dwa razy, zanim poszłabym

z tą sprawą do ojca.

- W porządku. Czuję się jednak urażony twoimi po­

uczeniami.

- Oj, Rafik. Masz opinię podrywacza. Obawiam się

o Penny.

- Dlaczego? Swoim gadulstwem położyłaby trupem

nawet słonia.

- Możliwe, ale... Została skrzywdzona. Przez męż­

czyznę.

Rafik zmienił się na twarzy. Paplanina Penny drażniła

go, ale poza tym... wszystko w niej było takie szczere,

delikatne.

- To znaczy... co się stało?

- Całą tę okropną historię opowiedziała mi w No-

background image

wym Jorku. Miała dwanaście czy trzynaście lat,

gdy umarła jej matka. Wychowywała ją samotnie, była

skromną nauczycielką. Mimo to udało się jej zgroma­

dzić pewien kapitał. Pozostawiła go córce na koncie.

Penny zamierzała otworzyć przedszkole. Jednakże pe­

wien drań zawrócił jej w głowie i na koniec uciekł z jej

pieniędzmi. Od tej pory dziewczyna wystrzega się męż­

czyzn jak zarazy, nie ufa nikomu.

- Ten ktoś to nie mężczyzna. Mężczyzna nie potra­

ktowałby kobiety w taki sposób. Zwłaszcza takiej.

- To znaczy jakiej? - Ciotka uniosła brwi.

- Nieważne. Chciałbym spotkać tego gościa. - Ra-

fik zacisnął zęby. - Końmi bym go rozciągnął, a i tak

byłaby to zbyt łaskawa kara.

- Zgadzam się. - Księżna ciężko pokiwała głową,

ale zaraz uśmiechnęła się łagodnie. - Teraz jednak Pen­

ny jest u nas, zaopiekujemy się nią. To znaczy, ja się nią

zaopiekuję. Moim zdaniem nie mogło stać się lepiej.

- Nie sądzę.

Kiedy zostawił Penny samą, oniemiałą, był nią jedy­

nie rozbawiony i odrobinę zaciekawiony. Teraz, gdy

znał już jej historię, czuł się dziwnie nieswój. Kobiety

nie wywoływały zazwyczaj w jego uczuciach takiego

zamętu. Niedobrze, bardzo niedobrze. Chyba mógłby

jeszcze wpłynąć na decyzję ciotki. Niechby zajęła się

tą dziwną dziewczyną, ale nie przydzielała mu jej do

pracy.

- Rafik, nie rozumiem cię.

- Byłoby znacznie korzystniej, gdyby ojciec oddał

mi mego asystenta. Miałabyś wtedy tę swoją Penny

background image

Doyle do dyspozycji. Obyś się tylko nie zawiodła na

swojej dobroci. Serdecznie ci tego życzę.

Ciotka pokręciła głową.

- Obawiam się, że na odzyskanie dotychczasowego

asystenta nie możesz liczyć. To niemożliwe.

- Dlaczego?

- Nie mam na to wpływu. Leży to w gestii króla.

- Wysłuchałem twojej rady i pomyślałem dwa razy.

Pomówię z ojcem.

- Jak chcesz. A póki co... Za moment mają się za­

cząć przygotowania do międzynarodowej imprezy na

cele dobroczynne. Będzie ci potrzebna pomoc. Kobieca

ręka bardzo się przyda.

- Ty jesteś kobietą i moją prawą ręką w tym przed­

sięwzięciu - zaakcentował z mocą Rafik. - Czy to nie

dość?

- Penny będzie pracowała i ze mną, i z tobą.

Rafikowi absolutnie nie odpowiadało takie rozwią­

zanie. Spróbował innej taktyki.

- Czy to fair wobec panny Doyle? Jesteś, ciociu, bar­

dzo wymagająca wobec swoich pracowników, więc...

- Bez przesady. Nie popełnimy żadnego nadużycia.

Podejrzewam zresztą, że ta dziewczyna potrafi ciężko

pracować.

- A zwłaszcza mówić - jęknął. - Praca w minister­

stwie nie polega na gadaniu.

- To urocza dziewczyna.

- Jeśli dobrze rozumiem, ubiegała się o posadę nia­

ni. Mówisz, że jest urocza. W porządku, niech będzie,

ale miała się zajmować dziećmi Farika.

background image

- Tak. Wydała mi się jednak taka... dynamiczna,

inteligentna. Zdobyła wykształcenie, i to w dwóch kie­

runkach. Jest dyplomowaną przedszkolanką, ale ukoń­

czyła też kurs biznesu, bo, jak mi oznajmiła, wie, że

prowadzenie przedszkola wymaga i takiej wiedzy. Sam

Prescott wystawił jej znakomite referencje.

Młody Prescott pochodził z zamożnej teksańskiej ro­

dziny. Rafik przyjaźnił się z nim od dziecka. Żartowali

czasem, że gdyby Ameryka była królestwem, Sam i je­

go bracia byliby szejkami. Ojcowie znali się dobrze

i prowadzili wspólne interesy.

- Skąd ją zna? - zapytał Rafik.
- Prescottowie pomagają finansowo niezamożnym,

uzdolnionym studentom. Penny została wybrana jako

ich stypendystka. Była jedną z najlepszych studentek

w klasie biznesowej i otrzymała wyróżnienie kierow­

nictwa korporacji Prescotta w Dallas. Mam więc mocne

podstawy, żeby uznać, że jest szybka, bystra, pracowita

i umie zdobywać nowe kwalifikacje.

- I najwyraźniej odpowiedzialność za to spadnie na

mnie. - Rafik spojrzał na ciotkę ponuro, ale nie przejęła

się jego niechęcią.

- Takimi minami możesz sobie straszyć dzieci.

Ale... Rafik... nie wystraszyłeś chyba Penny? - Popa­

trzyła na niego żywo. - Jesteś dyplomatą, reprezentu­

jesz rodzinę. Jeśli...

- Nie mam zwyczaju przerażać dzieci ani kobiet. Tyle

że... Wiesz, przy kawie... no, powstał mały problem.

Dokonał w gruncie rzeczy cudu. Sprawił, że Penny

oniemiała. Na szczęście, kawa zdążyła wystygnąć.

background image

Dziewczyna się nie poparzyła. Miał jednak leciutkie

wyrzuty sumienia, że do tego doprowadził.

- Co z tą kawą? - przynagliła go ciotka.

- Penny upuściła filiżankę.

- Przyczyniłeś się do tego?

- Po prostu się przedstawiłem.

Tak, tyle że przedtem pozwolił jej mniemać, że roz­

mawia z urzędnikiem. Doprowadził do tego, że powie­

działa szczerze, co o nim myśli - że jest bardzo przy­

stojny - czego na pewno by nie zrobiła, gdyby wiedzia­

ła, z kim ma do czynienia.

Ciotka zmarszczyła brwi.

- Gdzie teraz jest Penny?

- U siebie, to znaczy w tym małym mieszkanku,

które dla niej przeznaczyłaś, w gościnnym skrzydle pa­

łacu. Poradziłem jej, żeby cały dzisiejszy dzień uznała

za wolny i odpoczęła po podróży.

- Świetnie. - Księżna z aprobatą kiwnęła głową. -

Cieszę się, że porozmawialiśmy. A zatem, mój bratan­

ku, przypominam ci po raz ostatni. Nie czaruj Penny.

Póki co jest twoją asystentką. Nikim więcej. Interesy

kraju nie mogą ucierpieć po raz kolejny z powodu two­

jej skłonności do amorów i niewątpliwego uroku.

- Dziękuję, ciociu. - Uśmiechnął się.

- To nie miał być komplement. Rafik, nie wygłup się.

Nie rób nic wykraczającego poza zwyczajność. Bądź

wobec Penny naturalny, a w pracy obowiązuje cię zwykła

uprzejmość. To wszystko.

Młody Hassan wyprostował się dumnie.

- Płynie we mnie krew królów El Zafiru. Godne

background image

zachowanie to mój obowiązek. Ty sama, ciotko, uczyłaś

mnie dostojeństwa. Nie rozumiem, dlaczego muszę wy­

słuchiwać tych wszystkich pouczeń.

- Uczyłam cię również szacunku dla starszych. - Prych-

nęła nosem. - Zachowujesz się jak krnąbrny chłopczyk.

- Nie zauważyłem.

- Oczywiście. Nigdy nie zauważasz u siebie żad­

nych mankamentów. Twoi bracia również.

- A co tu mają do rzeczy Farik i Kamal?

- Minister przemysłu naftowego i następca tronu

rzeczywiście nie mają nic wspólnego z naszą rozmową.

Stwierdzam tylko fakt.

- Mężczyźni z królewskiego rodu Hassanów przy­

sięgają wierność swemu krajowi i rodzinie - powie­

dział. - Jesteśmy gwarantami bezpieczeństwa narodu.

Nie możemy sobie pozwolić na błąd.

- Święta to i wielka odpowiedzialność - zgodziła

się ciotka. - A ja znalazłam młodą kobietę, która, głę­

boko w to wierzę, będzie znakomitą asystentką. Chcia­

łabym zatrzymać ją u siebie przez długie lata. Proszę cię

jedynie o to, żebyś nie zrobił nic takiego, co przyspie­

szyłoby jej powrót do Stanów.

- Nie przyszłoby mi to do głowy.

Ciotka skrzywiła się.

- Zaczynam się denerwować, kiedy jesteś taki po­

słuszny.

Otworzył usta, żeby energicznie zaprotestować, lecz

machnęła ręką.

- Idź już. Porozmawiaj z ojcem albo z którymś

z twoich braci. Może oni ci uwierzą.

background image

- Nie jestem taki posłuszny, jak ci się wydaje. -

Z niewiadomej przyczyny czuł potrzebę bronienia się.

Ale zupełnie mu to nie wychodziło.

- Mam jednak nadzieję, że będziesz, dla dobra nas

wszystkich.

Udręczony, stłumił westchnienie, skłonił się lekko

przed ciotką, gdyż tak nakazywał jej wiek i pozycja w ro­

dzinie, i wyszedł. Jego myśli pobiegły natychmiast

w stronę młodej Amerykanki. Inteligentna, zajmująca?

Nie miał pewności, czy zdążył dostrzec te cechy Penny

Doyle. Może więc należało ponownie z nią porozmawiać.

Tylko po to, żeby się przekonać, czy nie ocenił swej nowej

asystentki za nisko. Powinien poznać ją lepiej. Sprawy

w ministerstwie musiały toczyć się gładko.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Penny kręciła się po pokoju. Rozstrojona kawą, którą

zdążyła wypić, ale bardziej słowami Rafika, nie potra­

fiła się wyluzować. Dobrze, że pokój był taki duży

- miała przynajmniej gdzie chodzić. Gdybyż mogła za­

snąć! Sen byłby najlepszą odtrutką na szok i udręczenie

myślą, jak mogła dać się tak głupio zmanipulować księ­

ciu El Zafiru.

Rafik. Niezwykłe imię. Pasowało do niego. Był bar­

dzo przystojny. Nie usprawiedliwiało to jednak jego

zachowania. Był księciem, władcą. Śmiertelnie przera­

żona, przypominała sobie przebieg rozmowy i swoją

bezmyślną paplaninę. Posada w pałacu królewskim to

prawdziwa fucha, bo zarabia się tu ciężki szmal. Oczy­

wiście. Czy znał osobiście księżną Farrah? Tak, rozma­

wiał z nią raz czy dwa. Litości! Powiedziała mu, że jest

przystojny. Owszem, był, ale to wyznanie wyciągnął od

niej sam.

Zakryła twarz dłońmi. Zrobiła z siebie idiotkę.

Dopuścił do tego, chociaż prosiła go o pomoc w chwi­

lach, gdy nie będzie się umiała właściwie znaleźć! Nie

pierwszy raz w życiu dała się tak zmanipulować

mężczyźnie. Nie tak dawno inny zabrał cały jej majątek

background image

i zniknął. Tym razem to jej kazano zniknąć. Na cały

dzień. Miała się zaaklimatyzować i odpocząć. Tylko po

co? Czy ten kacyk szykował się, by o świcie ściąć jej

głowę za impertynencję, jakiej się dopuściła? Może

i niegłupio byłoby umrzeć, tyle że... Bała się przemocy,

gwałtowności i w ogóle... Musiała przyznać, że jeśli

nawet rano dane jej będzie wyzionąć ducha, to ostatnie

godziny życia spędzała w bajecznie pięknym więzieniu.

Ściany w korytarzu były śnieżnobiałe, a duży pokój,

jadalnię i sypialnię zdobiły kolorowe makatki. Róg

sypialni zajmowała niska, miękka kanapa. Z okna

roztaczał się widok na ogród. Oceanu nie było widać,

ale kiedy Penny wyszła na balkon, owionął ją zapach

morza i kwiatów, odurzająca mieszanina woni, jakich

jeszcze nigdy w życiu nie spotkała. W sypialni znajdo­

wała się też duża sofa z toaletką, krzesło i biała otoman-

ka, obita kaszmirem. Co ja tu robię? - pomyślała Penny

po wyjściu dziewczyny, która przyszła pomóc rozpako­

wać jej skromny dobytek. Było to pytanie retoryczne.

Miała tu przebywać tak krótko, że nie powinna się nad

tym zastanawiać. Żeby dać się tak wpuścić w maliny!

O, matko! I po co ten manipulator, ten jakiś tam Rafik

Hassan, książątko udzielne, dał jej wolny dzień? Czy

nie byłoby prościej, gdyby zwyczajnie odesłał ją na

lotnisko?

W jego urzędzie na drzwiach nie było tabliczek z na­

zwiskami, bo i po co. Członków rodziny królewskiej

wszyscy znali. Na co komu tabliczki na drzwiach? Była

niewyspana, fakt, ale nie usprawiedliwiało to tego, co

zrobiła. Zasłużyła na tytuł idiotki roku, albo jakiś tutej-

background image

szy odpowiednik. Ale... Znalazła się w tym kraju po raz

pierwszy i można by to uznać za okoliczności łagodzą­

ce. Została wyprowadzona w pole. Zawinił on, nie ona.

Tyle że Rafik Hassan był księciem, a ona.:.. nikim.

Drgnęła mocno, słysząc pukanie. Koniec, pomyślała.

Żegnaj, Penny. Pozdrawiają cię straceńcy całego świata.

Dobrze, jeśli wyeksmitują cię zaraz na lotnisko i wró­

cisz do ukochanej ojczyzny.

Uchyliła drzwi. W progu stał książę Hassan. Po raz

drugi tego dnia odebrało jej mowę.

- Mogę wejść? - zapytał.

Cofnęła się, otwierając drzwi na całą szerokość.

- Oczywiście. - Mimo wszystko to był jego dom.

Dom? Dobre sobie. Pałac!

- Zmieniłaś się - usłyszała.

- Skądże znowu. Tylko po prostu nie znajduję

słów...

Pokazał na jej spodnie.

- Mam na myśli ubranie.

Patrzył na jej bose stopy, dżinsy, T-shirt z nadru­

kiem. W spojrzeniu księcia dostrzegła coś, czego nie

rozumiała. Czarne oczy... pałały. Tak, to było najwła­

ściwsze określenie. Zbierając informacje o El Zafirze,

a zwłaszcza o panującym w tym kraju rodzie, znalazła

wzmiankę, że nazwisko Hassan daje się tłumaczyć jako

„piękny", „przystojny". Rafik z całą pewnością zasłu­

giwał na nie. Miał gęste, krótko ostrzyżone włosy, ale

falowały leciutko i gdyby je odrobinę zapuścił, na pew­

no by się kręciły. Feministki mogłyby oponować, lecz

Penny była przekonana, że gdyby którejś z nich zdarzy-

background image

ło się spotkać Rafika Hassana, jej świat starłby

w ogniu, i to nie z powodu buntu wobec wszechwładzy

mężczyzn.

- Przyszło więc nam współpracować ze sobą? - za­

pytała.

Skinął głową.

- Jeśli sobie życzysz, poproszę, żeby przyniesiono

nam czekoladę. Poplotkujemy i może uda się nam za­

przyjaźnić.

- Wiesz co? - wybuchnęła. - Ty naprawdę różnisz

się od innych mężczyzn. - Dobry Boże. Nie do wiary,

że coś takiego wyszło z jej ust. Było to absolutnie nie­

stosowne. Dobrze, że powiedziała już coś podobnego,

kiedy myślała, że Rafik jest urzędnikiem. Ale teraz wie­

działa, z kim ma do czynienia. W ogóle brzmiało to

głupio, zalotnie. Nie była flirciarą ani z natury, oni...

och, nigdy nie miała na te sprawy czasu. A jednak swoją

uwagą niebezpiecznie zbliżała się do flirtu. Czy podzia­

łała tak na nią egzotyka El Zafiru? Tutejsze powietrze?

Woda? A może w tym mężczyźnie było coś tajemnicze­

go, co rozbudzało jej pragnienia?

- Jestem inny? - zapytał. Nie wyglądał na urażone­

go. Raczej na zaciekawionego.

- Tam, skąd pochodzę, w telewizji i radiu często na­

dawane są audycje, w których kobiety skarżą się, że

mężczyźni w większości nie słuchają i nie są w stanie

zapamiętać tego, co się do nich mówi.

- Być może coś sobie odpuszczają po to, by zasłużyć

na miano kowboja. Bo prawdziwy mężczyzna w twoim

kraju to kowboj, prawda?

background image

Do licha, słuchać to on naprawdę potrafił. Penny

dostała wypieków.

- Może słuchanie i zapamiętywanie są przeceniany­

mi umiejętnościami.

Błysnął w uśmiechu zębami.

- Z całym szacunkiem - odparł. - Nie zdarzyło mi

się spotkać kobiety, której odpowiadałoby ignorowanie

jej słów.

Czy kobiety zajmowały w jego życiu wiele miejsca?

Nie potrafiła stłumić ciekawości. Z jej lektur wynikało,

że chyba sporo. W kolorowych magazynach znalazła

wiele artykułów opisujących ze szczegółami miłosne

podboje księcia Rafika. Widziała nawet jego zdjęcia.

Tym dziwniejsze wydało jej się teraz to, że od razu go

nie rozpoznała. W osobistym kontakcie nie przypomi­

nał jednak ani trochę owego jednowymiarowego Don

Juana, jakiego kreowała kolorowa prasa. Z iloma kobie­

tami był już związany? Z dziesiątkami? Z setką?

A ona? Z iloma to kowbojami romansowała? Z ani jed­

nym. Z nikim. Zero kontaktów. Które z nich zatem mia­

ło lepsze podstawy do ferowania opinii?

- OK. Masz u mnie plus za umiejętność słuchania

i zapamiętywania.

- Dziękuję. - Rozejrzał się po pokoju. - Mam na­

dzieję, że to mieszkanie cię satysfakcjonuje?

- W życiu nie widziałam piękniejszego.

- Nawet w Teksasie?

- Nigdzie.

- Opowiedz mi trochę o sobie.

Zaskoczył ją tą prośbą. Co takiego królewicza mogła

background image

obchodzić osoba jej pokroju? Jakaś tam pomoc najęta

do opieki nad dziećmi... Raptem zauważyła na palcu

Rafika nalepkę z rysunkiem z kreskówki. Pewnie bawił

się z dziećmi brata i zapomniał ją zdjąć. Dodało jej to

odwagi. Był mimo wszystko człowiekiem z krwi i ko­

ści, któremu czasem zdarza się zrobić coś nie do końca

akuratnego. A propos akuratności... Jak mogła tak się

zapomnieć? Przecież Rafik od dłuższego czasu stał.

- Zechcesz usiąść? - spytała.

Zawahał się, lecz usiadł na kanapie i wskazał Penny

miejsce obok.

- Dziękuję. Siądź, proszę.

Przysiadła, zachowując należytą odległość.

- A zatem, co chciałbyś o mnie wiedzieć?

- Dlaczego zdecydowałaś się wyjechać ze Stanów

i podjąć pracę na drugim końcu świata?

Było po temu tyle powodów.

- Twój kraj rozwija się szybko...

Skinął głową.

- Ciężko nad tym pracujemy. Dlaczego jeszcze?

Miała wrażenie, że Rafik czyta w jej myślach.

- Wydaje mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy.

W królewskim pałacu dobrze się zarabia. - Uśmiechnę­

ła się i odpowiedział jej tym samym.

- Wiem. Pieniądze są dla ciebie ważne?

- Takie pytanie może postawić tylko ktoś, kto nigdy

nie musiał się z nimi liczyć... A w ogóle to... jak po­

winnam się do ciebie zwracać? Wasza wysokość? Jaśnie

panie? Książę?

Czuła, że staje się napastliwa, ale nie potrafiła się

background image

powstrzymać. Taka już była. A poza tym - co miała do

stracenia? I tak już zrobiła z siebie idiotkę. Pytał o pie­

niądze, a przecież przyszedł tu zapewne tylko po to, by

się jej pozbyć.

- Publicznie, książę. Prywatnie, po pracy, najlepiej

po imieniu.

Działo się coś dziwnego. Nie wyrzucali jej! Nie od­

prawiali na lotnisko.

Postanowiła wrócić do kwestii zarobków.

- Pytałeś, czy pieniądze są dla mnie sprawą istotną.

Odpowiem wiec jasno, podstawową. Moja matka przez

całe życie zdobywała je z wielkim trudem.

- A ojciec?

- Nigdy go nie poznałam. Żyłyśmy zawsze tylko we

dwie, ja i mama. Umarła, gdy byłam dzieckiem.

Rafik zmienił się na twarzy.

- Ja też straciłem moją bardzo wcześnie. Matkowała

mi potem ciotka Farrah.

- Mimo wszystko to szczęście. Mną nie miał się kto

zająć. Znalazłam się w domu dziecka i tam się wycho­

wałam.

- Rozumiem.

Rzeczowa reakcja Rafika wydała się Penny najwła­

ściwszą z możliwych. Zwyczajowe „Przykro mi" było­

by kurtuazyjnym stwierdzeniem bez znaczenia.

- Kiedy ktoś kończy osiemnaście lat, władze powia­

dają: jesteś dorosły, radź sobie sam.

- Absurd. Człowiek w tym wieku jest przecież jesz­

cze dzieckiem.

Wzruszyła ramionami.

background image

- Być może. Ja w każdym razie postanowiłam zdo­

być wykształcenie.

- I zdobyłaś. Jesteś dyplomowaną przedszkolanką,

ukończyłaś kurs biznesu. Ciotka twierdzi, że wspierał

cię materialnie Sam Prescott.

- To prawda. Państwo Prescottowie byli dla mnie

bardzo łaskawi. Prawdę powiedziawszy, to właśnie ich

syn zasugerował mi, żebym pomyślała o podjęciu pracy

w El Zafirze.

Sam Prescott wiedział, że zależało jej na założeniu

własnego przedszkola, a została pozbawiona środków.

Durna! Wolała nie przyznawać się Rafikowi, jak do tego

doszło. Przyglądał się jej tak badawczo, że aż się zlękła,

czy nie zdoła zajrzeć w głąb jej duszy. Miała nadzieję.,

że niczego się nie domyśla i o niczym nie wie. Na

pewno nie życzyłby sobie, żeby w jego urzędzie praco­

wała taka naiwniaczka jak ona.

- Znam Sama Prescotta od dziecka - powiedział.

- Masz jakiś konkretny powód, żeby zarobić duże pie­

niądze? Chcesz zgromadzić kapitał, bo?

Bo przyrzeczenie to rzecz święta. Ze swoim postano­

wieniem nosiła się od dawna, znaczyło dla niej wszyst­

ko. Ale co to mogło obchodzić księcia Hassana?

- Marzę o założeniu przedszkola, najchętniej przy

dużej instytucji. Byłoby przez nią częściowo finanso­

wane.

- Dlaczego?

- Co, dlaczego? Jesteś biznesmenem, więc na pewno

rozumiesz. Sponsorowanie przez instytucję zwiększyło­

by szansę, że przedsięwzięcie się uda.

background image

- Jasne, ale ja pytam, dlaczego myślisz o przedszko­

lu, a nie o czymś innym?

- Lubię dzieci. - Napotkała jego spojrzenie i zasko­

czyło ją, że nie było w nim znudzenia. Przeciwnie. Jeśli

nawet książę Rafik jedynie udawał zainteresowanie, ro­

bił to znakomicie. Poczuła się pewniej. - Myślę, że to

dziedziczne - wyznała. - Moja mama kochała swój za­

wód. Zajmowała się nauczaniem początkowym. Zanim

poszłam do szkoły, zmagała się z kosztami opieki nade

mną. Mówiła zawsze, że nie powinno tak być, żeby

matka była zmuszona wybierać między dostatkiem

w domu a stworzeniem dziecku perspektywy właściwe­

go rozwoju.

- Przedszkole mogłoby spełniać oba te warunki?

- Tak. Dopóki kobiety stanowią część świata pracy

- a myślę, że to się nie zmieni - przyzwoita, wartościo­

wa opieka nad dziećmi będzie ogromnym problemem

i wyzwaniem.

- W moim kraju również.

- Naprawdę?

Penny usadowiła się wygodniej. Przesunęła się

z brzeżka kanapy w głąb i chociaż mebel był niski, nie

dosięgnęła stopami podłogi. Rafik zauważył, że paz­

nokcie u nóg miała polakierowane na czerwono. Ode­

brał to jako niespodziankę i cos... ekscytującego. Pod­

winęła nogi na bok i położyła łokieć na oparciu. Złote

włosy, przedtem spięte w ciasny węzeł na karku, były

teraz rozpuszczone do pasa. Aż prosiły się o to, by za­

nurzył w nich palce mężczyzna.

Od momentu, gdy Penny otworzyła mu drzwi, Rafik

Skan i ebook pona

background image

walczył ze sobą i wrażeniem, jakie na nim zrobiła.

W workowatej sukience, jaką miała na sobie wcześniej,

zdążyła go zaintrygować. Dżinsy jednak podkreślały jej

wąską talię i szczupłe, zgrabne nogi. Fizycznie stano­

wiła kompletne zaprzeczenie typu kobiet, które wpadały

mu w oko... A mówiąc o oczach - mierzyła go teraz

zza szkieł wielgachnych okularów. Najwyraźniej czeka­

ła na to, co powie. Tak, oczywiście. Gdybyż tylko pa­

miętał, o czym mówili...

- Nie sądziłam, że w El Zafirze wiele kobiet pracuje

poza domem - powiedziała.

Ach, jasne. Rozmawiali o przedszkolach.

- Coraz więcej wykształconych kobiet poświęca się

karierze zawodowej. Długo, za długo, nie dostrzegali­

śmy w nich ogromnego potencjału rozwoju kraju.

- W takim razie opieka nad dziećmi staje się i tutaj

problemem.

- Zgadza się.

- Powiedz mi... Dlaczego twemu bratu tak zależało

na nowej opiekunce do dzieci?

Oczywiste pytanie. Jak mógł sądzić, że nie padnie

z jej ust? Właśnie... usta. Wcześniej, gdy ciągle mówi­

ła, nie zauważył, jakie są. A były prześliczne/Zapragnął

nagle poznać ich smak. Może, gdyby ją pocałował,

zapomniałaby o sprawie domowych piastunek. Odsunął

prędko tę myśl. Penny miała być jego tymczasową asy­

stentką. Nikim więcej. Powinien o tym pamiętać i za­

pomnieć, jak kusząco prezentowała się w dżinsach. Był

jej zwierzchnikiem. A ona dawno przestała być dziec­

kiem. On czuł się przy niej stary.

background image

- Muszę iść - powiedział. - Czeka na mnie praca.

Penny podniosła się również. Maleńka. Sięgała mu

zaledwie do ramienia. Odezwał się w nim nagle instynkt

opiekuńczy. Taki sam budziły w nim dzieci. Ta zaska­

kująca reakcja wynikała zapewne z tego, że przebywał

zawsze z dużo wyższymi kobietami. Żadnej z nich nie

zapragnął nigdy odgrodzić sobą od wszystkich nie­

szczęść świata.

- O której mam się stawić w pracy?

- Przychodź na dziewiątą. A co do stroju...

- Wiem. Twoja ciotka już mnie w tej kwestii zorien­

towała. Żadnych spodni. W waszym kraju kobieta powin­

na mieć zakryte ręce, a spódnica musi być za kolano.

- Tak.

Powinien się cieszyć, że nie musi jej nic wyjaśniać,

lecz - choć to może dziwne - żałował, że w El Zafirze

kobieta nie mogła pokazywać się w pracy w dżinsach.

- A zatem... do jutra.

- Do jutra.

- Nie mogę się już doczekać - przyznała spontanicz­

nie Penny.

Rafik czuł podobnie. Jeszcze się nie rozstali, a już

palił się do ponownego z nią spotkania.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Penny zamknęła swoje mieszkanko i wyszła na ko­

rytarz. Miała dziś zjeść kolację w towarzystwie całej

rodziny Hassanów. Czekała na to wydarzenie z utęsk­

nieniem. To nie miała być bajka, a rzeczywistość. Spot­

kanie z królewską rodziną. Ze wszystkimi jej członka­

mi. Naraz, w tym samym czasie.

Po tygodniu, jaki upłynął od przyjazdu do El Zafiru,

poruszała się już w pałacu pewniej - i to bez kompasu.

Znała drogę do jadalni. Tylko jak utrzymać się na no­

gach? Trzęsły się niczym drzewa w czasie huraganu.

Gdyby zaproszenie wyszło jedynie od księżnej... Czy

odmówiłaby wtedy? Chyba nie. Nieładnie jest kąsać

rękę chlebodawcy, a poza tym naprawdę polubiła i sza­

nowała księżną Farrah.

Gdybyż jeszcze umiała opanować zdenerwowanie...

Schodząc po schodach, Penny przytrzymywała się

wypolerowanej, mahoniowej poręczy. Na każdym stop­

niu leżał berberyjski dywanik. Na dole skręciła w lewo

i pchnęła podwójne drzwi jadalni. Nie mówić za dużo,

nie mówić za dużo, powtarzała w myślach.

Zajrzała do sali. Zamierzała przyjść wcześniej, zająć

swoje miejsce, nim wszyscy się zgromadzą, a oto...

Zamarło w niej serce. Rodzina Hassana była już

background image

w komplecie. Penny szybko policzyła osoby. Tak, byli

wszyscy. Czyżby się spóźniła? Okropność! Nienawidzi­

ła się spóźniać, zwracać na siebie powszechnej uwagi.

Dobrze przynajmniej, że nikt nie siedzi jeszcze za sto­

łem. Stół. Ha! Ale długi! Istny pas startowy lotniska

- tyle że bez świateł pozycyjnych i nakryty przepięk­

nym obrusem.

Penny pokręciła nadgarstkiem i spojrzała na zegarek.

Zrobiła wszystko, by przyjść dziesięć minut przed cza­

sem i złapać oddech. Ale nic z tego. A to pech! Przyszło

jej zasiąść do stołu z jedyną chyba rodziną królewską

na świecie, która okazała się punktualniejsza od zapro­

szonego personelu. Z całej duszy nienawidziła spóź-

nialstwa. I swojej nerwowości. Z tych właśnie przyczyn

jej pierwsze spotkanie z Rafikiem wypadło tak fatalnie.

Spóźnialstwo i zdenerwowanie to wstęp do katastrofy.

Już raz dostała nauczkę.

Tymczasem jej nerwy dosłownie tańczyły kankana.

Sam fakt, że tyle dostojnych osób zgromadziło się

w jednym miejscu, wystarczył, by drżała jak w febrze.

Jak ktoś taki jak ona miał się zachować w obecności

królów? Ostrożnie, tylko ostrożnie, myślała, tłumiąc

nerwowy chichot, który mógł się przerodzić w histerię,

gdyby komuś spadło nakrycie głowy, powiedzmy koro­

na, albo gdyby, Boże broń, ktoś upuścił filiżankę kawy.

Utkwiła wzrok w swoim zwierzchniku. Przyciągnął

jej spojrzenie jak magnes przyciąga metal. Książę Rafik

rozmawiał z braćmi. W pewnej chwili uśmiechnął się.

Natychmiast zniknął gdzieś poważny, władczy męż­

czyzna, z którego widokiem zdążyła się oswoić. W tym

background image

momencie był już nie tylko przystojny, ale wprost osza­

łamiający. Przewspaniały. Pod Penny znów zatrzęsły się

nogi. Czuła się o wiele swobodniej, gdy występował

wobec niej w roli zwierzchnika, kiedy był po porostu

księciem, a nie mężczyzną, który zwyczajnie się uśmie­

chał albo nawet żartował, że najlepiej byłoby jej uciąć

język.

Rafik.

Powiedział, żeby prywatnie zwracała się do niego po

imieniu. Czy istniała jakaś reguła co do liczby osób,

w których obecności sytuacja stawała się publiczna? Na

przykład teraz? Czy to spotkanie należało uznać za pry­

watne, czy publiczne? Czy zwracając się do Rafika po­

winna używać tytułu, czy też określenie „Wasza wyso­

kość" brzmiałoby w gronie rodziny niestosownie? Od­

dałaby duszę za znajomość etykiety.

Pomyślała z niechęcią o swojej czarnej, zapiętej pod

szyję, sukience z długim rękawem. Młodziutka ekspe­

dientka ze sklepu, w którym ją kupiła, stwierdziła, że

w czerni nigdy nie wypadnie się niewłaściwie. Błąd.

Popełniła błąd, zawierzając gustowi nastolatki o różo­

wych włosach. Wielki błąd. Ale cóż, nie miała pienię­

dzy, by go naprawić.

- O, jesteś - Księżna Farrah, w ciemnozielonej je­

dwabnej kreacji, pasujących do sukni pantoflach na wy­

sokim obcasie i brylantowych kolczykach w uszach,

podeszła do Penny.

- Dobry wieczór, wasza wysokość. - Penny rozej­

rzała się nerwowo. - Mam nadzieję, że się nie spóź­

niłam. Powiedziała pani, o siódmej.

background image

- Jesteś w samą porę, moja droga. Gamilu... -

zwróciła się do króla. Dostojny władca skłonił się.

- Witam panią, panno Doyle. Bardzo mi miło, że

będzie pani z nami na kolacji.

- To dla mnie wielki zaszczyt. - Księżna Farrah

przypatrywała się jej przyjaźnie. Zapewniała, że będzie

to zwykły wieczór w rodzinnym gronie, a tu... - Czy...

Czy zawsze do kolacji ubieracie się państwo tak pięknie

i kolorowo?

Księżna roześmiała się.

- Trzy do czterech razy w tygodniu. W pozostałe

wieczory przynajmniej jedno z nas uczestniczy w ofi­

cjalnych, urzędowych spotkaniach, a te wymagają już

innych, bardziej oficjalnych strojów.

- A te nie są oficjalne? - Penny usłyszała swój zmie­

niony głos. Brzmiał głupio, jak pisk. Och, jakże się za

to nienawidziła.

- Wielkie nieba, nie! - zaśmiała się księżna.

Penny skuliła się z zażenowania. Najpewniej już te­

raz wszyscy się z niej w duchu śmiali albo zaraz zaczną.

W swojej bezstylowej sukience czuła się jak brzydkie

kaczątko wśród łabędzi.

- Czyli tak właśnie w domu królów wygląda luz

- brnęła dalej.

- Można to i tak nazwać - odparł król.

- Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam być nietaktow­

na - bąknęła Penny, chociaż król nie wyglądał na ura­

żonego. - Po prostu nie mam o niczym pojęcia. Jeszcze

raz bardzo dziękuję za łaskawe zaproszenie. Wreszcie

wiem, po kim synowie waszej wysokości odziedziczyli

background image

urodę. - Pomyślała prędko, że komplement nigdy niko­

go nie urazi, choćby nawet i króla.

Dostojnik roześmiał się i podziękował dwornym

ukłonem.

- Farrah ma rację. Jesteś faktycznie jak powiew

świeżego wiatru. Pochlebiasz mi, i to otwarcie.

- Przeciwnie, wasza wysokość. W pochlebstwie nie

ma szczerości. Zapewniam, że mówię absolutną pra­

wdę. - Nie potrafiła powstrzymać się od zerknięcia na

Rafika.

Był bardzo podobny do ojca.

Król Gamil miał pięćdziesiąt parę lat, ale wyglądał

na czterdziestolatka i nie byłoby pustym pochlebstwem,

gdyby powiedziała, że z powodzeniem można by go

wziąć za starszego brata jego trzech zabójczo przystoj­

nych synów. Zastanawiające, dlaczego nie ożenił się

powtórnie. I dlaczego również księżna Farrah była oso­

bą samotną.

- Chcielibyśmy uroczyście powitać cię w naszym

kraju - powiedział.

- Spodziewałam się - dodała księżna, podnosząc do

ust kryształowy kieliszek - że Rafik zaprosi cię na ro­

dzinną kolację zaraz po twoim przyjeździe. Wypadło

mu to widać z głowy, więc sama się tego podjęłam.

Penny pomyślała, że Rafik zwlekał najzupełniej

świadomie, obawiając się, że mogłaby na przykład ob­

lać czymś jego garnitur od Armaniego. Ich wzajemne

kontakty w pracy układały się poprawnie, nie sądziła

jednak, by do końca życia, choćby się bardzo starała,

potrafiła zapomnieć tamten żenujący incydent. Jeszcze

background image

przez tysiące lat będzie się w El Zafirze opowiadać

o głupiutkiej Amerykance.

Rafik podszedł do nich.

- Dobry wieczór, Penny. - Skłonił się przed nią lek­

ko, jak przedtem ojciec.

- Cześć - odpowiedziała z zadyszką w głosie. O,

jakże wygodnie byłoby móc usprawiedliwić swój zmie­

niony ton pospiesznym schodzeniem po schodach.

- Podać ci szampana? - zapytał.

- Tak. Dziękuję. Nigdy jeszcze go nie piłam. - Za­

czynało się. Czuła, jak narasta w niej potrzeba wyrzu­

cania z siebie słów z prędkością karabinu maszynowe­

go. Zaczerpnęła powietrza i spojrzała na Rafika. -

Ostrzegam cię z całą szczerością, lepiej się trochę od­

suń. Proszę...

- A to dlaczego? - Utkwił w niej wzrok. - W dniu

przyjazdu do nas piłaś kawę zapewne nie pierwszy raz

w życiu, a mimo to nie ocaliło to dywanu w moim ga­

binecie.

- Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?

- Jak łaskawie zauważyłaś, słucham i zapamiętuję

wszystko. - Uśmiechnął się leciutko. - Nie boję się,

więc pozwól, że popatrzę z bliska, jak pijesz pierwszego

szampana w życiu.

- Mój syn ma doprawdy lwie serce. - Królowi we­

soło zabłysły oczy.

Rafik uśmiechnął się do ojca i podszedł do lokaja ze

srebrną tacą. Penny poprawiła okulary na nosie i wzięła

z ręki księcia kryształowy kieliszek z pieniącym się zło­

tym trunkiem. Czuła się jak guwernantka ze starego

background image

romansu. Jak dziewczyna, którą na czas ważnych towa­

rzyskich spotkań odsyła się na poddasze.

- Rafik... - odezwała się księżna. - Byłeś chyba

bardzo zajęty, skoro do tej pory nie zaprosiłeś Penny na

naszą wspólną kolację. Jest to, że tak powiem, zwycza­

jowa procedura. Każdego nowego pracownika zapra­

szamy na wieczór w naszym gronie, by wszyscy mogli

się poznać osobiście.

- Żeby w pałacu działo się jak w dobrej rodzinie

- skomentowała Penny.

- Właśnie - uśmiechnął się król. - Z perspektywy

lat widzę, że nasz obyczaj ma głęboki sens. Doceniony

pracownik lepiej się stara. Panno Doyle... Czy uważa

mnie pani za sprytnego tyrana?

- Przeciwnie, wasza wysokość. W strategii tej do­

strzegam zwykłą zapobiegliwość i odwieczny zmysł

rozsądku.

Księżna dotknęła jej ramienia.

- Wybacz, moja droga. Przeprosimy cię teraz, gdyż

musimy pomóc Joharze zająć się dziećmi Farika.

- Moim zdaniem nic im nie brakuje - zaoponował

król, ale ugiął się pod spojrzeniem swej siostry i skłonił

się uprzejmie. - Tak, tak, Farrah ma rację. Proszę wy­

baczyć...

Penny, skonsternowana, spojrzała na Rafika. W pra­

cy z nim czuła się pewnie. Wydawał jej polecenia i sta­

rała się wypełnić je jak najlepiej. Ani razu nie dał jej

odczuć, że jest niezadowolony, a gotowa była się zało­

żyć, że gdyby coś mu nie odpowiadało, toby tego nie

przemilczał.

background image

Wytworzyła się pewna rutyna. Rano Penny zajmowała

się pocztą elektroniczną. Drukowała korespondencję

i kładła ją na biurku swego zwierzchnika. Potem, dosto­

sowując się do stref czasowych, odpowiadała w jego imie­

niu na telefony, pisała listy na maszynie i potwierdzała

terminy spotkań. Zarezerwowane były na nie popołudnia.

Książę wchodził i wychodził, a Penny siedziała w biurze

i odbierała kolejne informacje. Zgodnie z tym, co powie­

działa Rafikowi, w okresie studiów odbyła praktykę

w Prescott Internationale w Dallas, sekretarzując Samowi.

Bardzo dużo się wtedy nauczyła. El Zafir był niewielkim

krajem, ale jej tutejsze obowiązki sprowadzały się do po­

dobnych zajęć. Czuła się pewnie, praca nie nastręczała jej

problemów ani trudności. Obecnie jednak granica między

pracą a prywatnością zamazywała się. Penny nie wiedzia­

ła, jak się zachować.

Spojrzała na Rafika z nadzieją, że rozpocznie rozmo­

wę. Robiła, co mogła, by nie mówić za dużo, ale raptem

w pełni dotarł do niej sens powiedzenia, że cisza może

być ogłuszająca. Przedłużające się milczenie było nie­

znośne.

- Może nie powinnam - zaczęła - ale pozwolę sobie

powiedzieć, że masz piękny dom. Ten pokój jest prze­

cudny.

- Dziękuję.

- Kandelabry są absolutnie genialne. Chociaż, przy­

znam, zastanawia mnie, kto utrzymuje je w takiej czy­

stości. Ich polerowanie musi być okropnie nudne.

Rafik spojrzał na sufit.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

background image

.— Dla ciebie to oczywiste i naturalne, ale spójrz...

- Uniosła rękę z kieliszkiem. - Tam jest przynajmniej

tysiąc kryształków, a każdy lśni jak brylantowa łezka.

Fantastyczna sprawa.

- Owszem. - Patrzył na nią.

Co to miało znaczyć? W biurze pochłaniała go praca.

Jej samej okazywał tyleż uwagi, co na przykład faksowi

czy kopiarce. Jednakże teraz w wyrazie jego oczu spo­

strzegła uwagę, coś przenikliwego, jakby chęć odgad­

nięcia jej najsekretniejszych myśli. Ogarnęło ją wewnę­

trzne drżenie i nagle Penny zmieszała się. Naturalna

łatwość mówienia zawodziła.

- Czy zastawa ma prawdziwe złocenia? - zapytała,

czując, że plecie.

- Tak sądzę.

- A sztućce? To też złoto?

- Złoto. - Błysnęły mu oczy. Domyśliła się, że go

bawi. Prawie pękał ze śmiechu. - Szczere złoto.

- Żartujesz?

- Ani trochę.

- W życiu nie widziałam równie pięknego pomiesz­

czenia... Ten obrus na stole, ozdoby na ścianach i

w ogóle. - Wzruszyła ramionami. - Czy te orchidee

i róże to żywe kwiaty?

- Tak. Dopiero co ścięte. Powąchaj, jak pachną. -

Uśmiechnął się. - Nie kłamię.

- Robisz sobie ze mnie żarty.

- Zraniłaś mnie do żywego.

- A pewnie, pewnie - odpowiedziała cierpko. - Pra­

wie widzę krew.

background image

- Nie żartujesz? - Jego twarz roziskrzył uśmiech,

oszałamiający jak światło kandelabra.

- Ja? Czy ktoś taki jak ja mógłby sobie pozwolić na

żarty? - Rozejrzała się. Widziała braci Rafika, Farika

i następcę tronu, księcia Kamala, oraz ich siostrę, księż­

niczkę Joharę, zajmującą się teraz dziećmi tego pierw­

szego - parą bliźniąt. Mały Nuri w garniturku i Hanna

w prostej zielonej sukieneczce wyglądali prześlicznie.

Nawet dzieci ubrane były dzisiaj stosowniej od niej.

- Dobrze, że jest to zwykła rodzinna kolacja - po­

wiedziała.

- Bo?

Penny zerknęła na swoją taniutką sukienkę.
- Nie jestem odpowiednio...

Nim zdążyła skończyć, rozległ się delikatny dźwięk

kryształu. Księżna leciutko zastukała w kieliszek.

- Zajmijcie, proszę, miejsca. Zaraz podadzą kolację.

Penny, siedzisz przy Rafiku, obok Hanny i Nuriego.

Akt drugi, pomyślała Penny. Boże, ratunku. Obym

tylko niczego nie rozlała.

Rafik odsunął jej krzesło. Owionął go zapach per­

fum, a kiedy siadała, sukienka opięła jej plecy i biodra.

Od dnia przyjazdu widywał ją wyłącznie w luźnych

workowatych sukienkach. Nie wytrzymywały porów­

nania z dżinsami, więc nawet tani ciuszek, w którym

wystąpiła dzisiaj, to już było coś.

Włosy, niestety, upięła. Parę niesfornych kosmyków

wymknęło się jednak z ciasnego splotu, pieszcząc jej

szyję. Rafika ogarnęło najzupełniej absurdalne pragnie­

nie, by musnąć wargami delikatne miejsce nad uchem.

background image

Zganił się w myślach. Głupia zachcianka. Najzupełniej

niestosowna.

Penny spojrzała na niego i prędko poprawiła okulary.

- Dziękuję. To takie... przychodzi mi do głowy tyl­

ko jedno słowo... dworne. Nigdy w życiu nikt nie sa­

dzał mnie w taki sposób do stołu.

- Cała przyjemność po mojej stronie.
Nie zdziwiło go to, co powiedziała. Przeciwnie, zna­

jąc jej pochodzenie, odczuł jeszcze większy szacunek.

Ktoś - wszystko jedno, kobieta czy mężczyzna - kto

w takich warunkach osiągnął tyle co Penny, musiał być

doprawdy silny duchem.

Penny upiła łyk szampana i odstawiła kieliszek.

- Szczerze mówiąc, nie powiedziałam całej prawdy.

W domu dziecka raz pewien chłopiec odstawił mi

krzesło. Tyle że, kiedy miałam usiąść, wyciągnął je

spode mnie i klapnęłam na podłogę.

- Wredny mały...

- Chcesz powiedzieć: łobuziak.

- Drań. Ale nich będzie. Łobuziak.
Nie zauważył w niej śladu użalania się nad sobą.

Opowiedziała to zwyczajnie - ot, stało się, mała sprawa

z przeszłości. Zbliżało ją to do niego. Zwykłe zwierze­

nie, jak przy czekoladzie. Uśmiechnął się. Ta mała ko­

bietka, skrzywdzona przez los, ale nie pokonana, napra­

wdę go zaciekawiała.

- Co sądzisz o szampanie? - zapytał, patrząc, jak

Penny zbliża kieliszek do ust.

- Ekspert ze mnie żaden, to już wiesz, ale... Owszem,

bardzo mi smakuje.

background image

Droczenie się z Penny sprawiało Rafikowi przyje­

mność. W pracy tego nie robił, co w praktyce oznacza­

ło, że właściwie nigdy, poza dniem, kiedy przyjechała,

nie miał do tego okazji. Dopiero dziś... I było tak jak

przy poznaniu. Penny robiła zdziwione oczy, rumieniła

się. Uwielbiał ją do tego prowokować. Nieprawda, że

zapomniał o tradycji zapraszania pracowników na ro­

dzinną kolację. Po prostu nie miał pewności, czy widy­

wanie się z Penny poza pracą, byłoby z jego strony

najmądrzejsze.

Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, król wstał.

- Chciałbym w tym gronie powitać naszą nową

urzędniczkę. Pewnie zdążyliście ją już poznać. Wszyst­

kiego najlepszego, Penny. - Uniósł kieliszek. - Życzę

ci, żebyś czas spędzony w El Zafirze mogła uznać za

korzystny i przyjemny.

- Dziękuję, wasza wysokość.

Przez parę minut służba krzątała się wokół stołu,

roznosząc gorącą zupę. Rafik kątem oka obserwował

Penny. Niemal fizycznie czuł jej napięcie. Dopiero kie­

dy wszyscy zaczęli jeść, sięgnęła po łyżkę, leżącą naj­

dalej od talerza.

- Penny - zagaił król. - Czy póki co jesteś zadowo­

lona

z pobytu u nas?

Czemu miałaby nie być? - pomyślał Rafik. Zapro­

ponowano jej wysokie wynagrodzenie. Miała dach nad

głową i pełne utrzymanie. Była efektywna i świetnie

zorganizowana. Ze swoich obowiązków wywiązywała

się znakomicie. Co więc mogłoby jej nie odpowiadać?

Spojrzała na jego ojca.

background image

- Bardzo, wasza wysokość.

- Podoba ci się nasz kraj? - zapytał Farik.

- Mało co jeszcze widziałam, nie miałam sposobno­

ści. Z ręką na sercu mogę jednak powiedzieć, że wszyst­

ko tutaj - ogarnęła gestem salę -jest piękne, zupełnie

inne od świata, z którego pochodzę.

- Opowiedz nam o Stanach - poprosiła żywo Johara.

Penny spojrzała na wpatrzoną w nią nastolatkę.

- Ze wszystkich miejsc, jakie dane mi było poznać

w Ameryce, najbliższe El Zafirowi wydaje mi się ran-

czo Prescottów. Znacie państwo tę rodzinę i klimat ich

domu.

- Bardzo dobrze - przytaknął król

- Co jeszcze widziałaś? - spytał Rafik.

- Moje życie... - zerknęła na niego onieśmielona

- było dosyć monotonne. Nie sądzę, żebym mogła pań­

stwa zaciekawić.

Księżna osuszyła delikatnie usta batystową chusteczką.

- Przeciwnie. Interesuje nas wszystko, co cię do­

tyczy.

Rafik, podobnie jak cała rodzina, słuchał z uwagą,

jak opowiadała o swoim dzieciństwie i o zdobywaniu

wykształcenia dzięki stypendiom, nagrodom i pożycz­

kom dla studiującej niezamożnej młodzieży. Król spy­

tał, czy polubiła młodego Prescotta i czy poznała oso­

biście ojca Sama. Kierunek, w jakim potoczyła się roz­

mowa, pozwolił Penny ominąć epizod z oszustem i hi­

storię utraty odziedziczonych po matce pieniędzy.

Dobrze się stało. Była to bądź co bądź jej prywatna

sprawa i wolała zachować ją dla siebie.

background image

Służba tymczasem sprzątnęła stół po pierwszym da­

niu i wniosła drugie.

- Bardzo bym chciała studiować w Ameryce - po­

wiedziała Johara.

- To za daleko - odparł stanowczo król Gamil.

- A Kamal, Farik i Rafik? - sprzeciwiła się nastolat­

ka.-Wszyscy się tam uczyli,

- Chłopcy to co innego.

- Nie rozumiem dlaczego.

Rafik przyglądał się Penny. Bunt jego młodziutkiej

siostry wyraźnie ją zaciekawił. Bo też był to prawdziwy

problem. Ojciec wielokrotnie odmawiał prośbie Johary,

lecz uparta nastolatka nie godziła się z jego stanowi­

skiem i podkreślała to przy każdej okazji. Obstając przy

swoim, automatycznym ruchem sięgnęła po talerzyk

Nuriego i pokroiła chłopczykowi mięso. Penny sponta­

nicznie zrobiła to samo z jedzeniem Hanny.

- Dziękuję. - Dziewczynka była wyraźnie onie­

śmielona.

- Nie ma za co - odszepnęła Penny. Książę Kamal

spojrzał na nią.

- W najbliższym czasie zadbamy o to, żebyś zoba­

czyła wszystko, czym nasz kraj może się poszczycić.

Myślę, że Rafik chętnie zorganizuje ci taką wycieczkę.

A póki co... jak ci idzie praca? Odpowiada ci to, czym

się zajmujesz?

Penny poprawiła okulary. Nawet grube szkła nie były

w stanie ukryć entuzjazmu w jej oczach.

- Jest super. Masa roboty. Lubię taki młyn.

Farik przyjrzał się jej uważnie.

background image

- A Rafik? Nie stwarza ci problemów?

- Żadnych. - Zerknęła na niego z biciem serca. -

Jest cierpliwy, wszystko wyjaśnia, uczy mnie...

- Na przykład czego? - Kamal uśmiechnął się prze­

wrotnie.

- Wprowadza mnie w problematykę El Zafiru. Od

kogo mogłabym dowiedzieć się więcej, jak nie od szefa

MSW i MSZ waszego kraju?

Obaj bracia Rafika roześmiali się. Wiedział dobrze,

że próbują dać mu prztyczka. To prawda, do decyzji

ciotki w sprawie przydzielenia mu Penny w charakterze

asystentki odniósł się bardzo sceptycznie, ale póki co

miał w tej dziewczynie nadzwyczajną pomoc. Był jej

głęboko wdzięczny również za to, że nie przejawiała

najmniejszych skłonności, by stać się jego nałożnicą jak

zwolniona niedawno piastunka dzieci Farika, której za­

chciało się amorów. Naturalne zachowanie Penny było

bardzo przyjemnym dodatkiem do jej zdyscyplinowania

w pracy. Sam się sobie dziwił, że nurtowało go, czy

w ogóle ją obchodził.

- Tęsknisz za Ameryką? - spytała Johara.

Penny zastanowiła się przez moment.

- Nie bardzo mam tam za czym tęsknić. Odpowiem

ci więc szczerze - nie.

- W jakiej fazie są przygotowania do balu dobro­

czynnego? - Król zwrócił się do księżnej Farrah.

- Układamy listę gości. Zaproszeni zostaną możli­

wie najzamożniejsi. Chodzi o to, by ze zgromadzonego

funduszu mogło skorzystać jak najwięcej głodujących

dzieci na całym świecie.

background image

- Szczytny cel - przytaknęła Penny. - Znam te spra­

wy z doświadczenia. Chodziłam do klasy, w której jak

na dłoni widać było, co uniemożliwia niektórym z nas

naukę. Prawda aż kłuła w oczy, głodny uczeń nie potrafi

się skupić. Żeby właściwie przyjmować wiedzę, czło­

wiek musi być syty.

- Jasne - kiwnęła głową księżna. - Ja na przykład

nie potrafię myśleć, kiedy mnie ssie w dołku.

Rafik uniósł się lekko. Temat głodu na świecie za­

wsze go pasjonował.

- Chodzi o coś więcej niż chleb z masłem. Dziecko

musi czuć się bezpieczne i chronione, zawsze i pod każ­

dym względem. Jest to niemożliwe, jeśli nie ma nawet

pewności, czy w ogóle i od kogo dostanie jeść. Moim

zdaniem coś się naprawdę zmieni dopiero wtedy, gdy

wyrośnie pokolenie nie znające głodu i lęku. Jak mówi

Penny, na początku trzeba nakarmić, a dopiero potem

uczyć. Pusta głowa nie pracuje.

Maluchy siedzące przy stole zareagowały śmiechem.

Książę Farik spojrzał krytycznie na swoje pociechy.

- Widzę właśnie dwójkę dzieci, które powinny lepiej

zadbać o swój rozum.

Kątem oka Rafik uchwycił ruch pod blatem stołu.

Penny owinęła dłoń serwetką w taki sposób, że rogi

stanęły jak uszy królika. Poruszyła ręką i uniosła ją.

Królik podskoczył. Dzieci ogarnął zachwyt.

Rafik patrzył na Penny. W uśmiechu jej pełnych ust

była sama słodycz. Policzki zabarwił ciepły róż.

- Tatku, zobacz, Penny zrobiła zwierzątko - za-

szczebiotała Hanna i rozchichotała się na dobre.

background image

- Przepraszam - bąknęła Penny. - Dzieciaki nudzą

się jak mopsy, wiec pomyślałam, że mogłoby je to zająć.

Księżna Farrah skinęła głową.

- O tej porze robią się nieznośne. Farik wysyła je

spać pod opieką niani. Gdzieś ty się tego, moja droga,

nauczyła? Na jakimś kursie?

- Nie, nie. - Penny wróciła myślami do dawnych

czasów. - Pokazała mi tę sztuczkę pewna wychowaw­

czyni w domu dziecka. Z uwagi na wiek nie nadawałam

się do adopcji, ale mogłam pomagać nowo przyjętym

maluchom. Dzięki takim rozśmieszankom zaczynały się

uśmiechać.

Czarodziejka, pomyślał Rafik.

Podano deser i kawę. Dzieci księcia Farika rzuciły

się na krem przybrany kolorowymi słodyczami.

- Niewiele im trzeba, zaraz się cieszą - skomento­

wał troskliwy dziadek.

Czy komuś kiedykolwiek zależało na radości małej

osieroconej Penny? - myślał Rafik. Miał wrażenie, że

po latach czuła się znacznie pewniej w kontakcie

z dziećmi niż z dorosłymi. Kto by ją za to winił, wie­

dząc, jak została potraktowana przez łotra, który skradł

jej serce i ostatnie pieniądze? Pragnął ochronić ją przed

każdym najmniejszym cierpieniem.

- No, moje szkraby, pora spać - powiedział czule

książę Farik. Dzieci zaprotestowały chórem, ale ich oj­

ciec wstał. - Idziemy na górę, do Crystal.

- Jak sobie radzi nowa niania? - spytał brata Kamal.

- Odpowiada wymaganiom... - Farik ściągnął brwi.

- Czyli jest z urody... przeciętna?

background image

- Taki warunek postawiła ciotka. Poza tym nie zdradza

zainteresowania naszym drogim Rafikiem. Dobre i to.

Uwadze Rafika nie uszło jednak dziwne poirytowa­

nie Farika ani fakt, że nie wysłał dzieci pod opieką

Johary, lecz postanowił pójść z nimi sam. Było to do­

prawdy niezwykłe. Po ich wyjściu Penny podniosła się

od stołu.

- Późno już... Chyba też powinnam już powiedzieć

państwu dobranoc.

Rafik wstał.

- Mam nadzieję, że był to dla ciebie miły wieczór.

- Bardzo...

- Penny - przerwała im księżna Farrah. - Czy Rafik

wspomniał ci, że za parę tygodni złoży nam oficjalną

wizytę amerykański dyplomata wysokiego szczebla?

- Zauważyłam wzmiankę o tym w urzędowym ter­

minarzu. Planowane jest zwiedzanie miasta i zapozna­

nie gościa z najnowszymi technologiami w przemyśle

naftowym.

- Zamierzamy też wydać z tej okazji oficjalne przy­

jęcie.

Z twarzy Penny odbiegła krew.

- Czy mam być obecna?

- Bardzo by mi na tym zależało.

- Czy... czy wymaga tego moje stanowisko?

- To nie jest obowiązek, jeśli o to ci chodzi - po­

wiedział Rafik.

- Rozumiem. W takim razie - zwróciła się do księż­

nej - pozwolę sobie odmówić. Wybaczcie państwo. Do­

branoc.

background image

Rafik odprowadził ją do drzwi i nagle uczuł na ra­

mieniu dłoń ciotki.

- Dlaczego... -żachnął się.

- Pozwól jej wyjść.

- Ale... Chcę wiedzieć, dlaczego odmówiła. Zależy

mi na jej obecności. - Wyrwało mu się to niepotrzebnie

i zabrzmiało żałośnie. Miał nadzieję, że tylko on to

dosłyszał.

- Dlaczego? - Ciotka przyjrzała mu się z przekor­

nym zaciekawieniem.

- Dziwne, żeby Amerykanka zatrudniona w naszym

MSZ nie uczestniczyła w obiedzie wydanym na cześć

jej rodaka. Mogłoby to zostać źle odebrane. - Wy­

brnąłem, pomyślał z ulgą.

- Jeśli chcesz, powiem ci, dlaczego odrzuciła zapro­

szenie.

- Bardzo proszę. - Potarł dłonią kark. —W przeciw­

nym razie pójdę i sam zażądam wyjaśnień.

- Chcesz ją zadręczyć? Biedactwo...

- Ależ skąd! Chcę po prostu znać powód.

Ciotka westchnęła ciężko, jakby miała do czynienia

z tępakiem.

- Rafik, to nie takie proste. Ty tego nie zrozumiesz.

- Oczywiście, że zrozumiem.

- Oj... nie wiem. Nasza Penny zwyczajnie nie ma

się w co ubrać.

W życiu by się do tego nie przyznał, ale naprawdę

nie obchodził go jej strój. Co za różnica, jak była ubrana

Penny? Nikt lepiej od niego nie wiedział, że strój nie

świadczy o człowieku. Bezustannie narzucały mu się

background image

piękne kobiety z całego świata. Wydawały krocie na

najmodniejsze kreacje. I co z tego? Raz po raz przeko­

nywał się o tym, że nawet najwspanialszy ubiór nie

przesłoni płytkiej osobowości.

- Kupię jej coś odpowiedniego. Za parę dni muszę

być w Paryżu i zastanawiałem się, czy nie zabrać Penny

ze sobą. Przydałaby mi się, bo mam masę spraw do

załatwienia, a czy jest lepsze miejsce, gdzie mogłaby

uzupełnić swoją garderobę?

Ciotka uśmiechnęła się ironicznie, jakby naprawdę

miała go za głupka.

- Tylko nie powtarzaj, proszę, że nic nie rozumiem

- ostrzegł.

- Ani mi to w głowie - odpowiedziała. - Powiem ci

jedynie, że Penny jest dumna, taka sama jak ty i twoi

bracia. Nie przyjmie od ciebie nic.

- Ale zajmuje określone stanowisko. Będę wymagał

od niej uczestnictwa w bardzo licznych urzędowych

spotkaniach. Musi - rozłożył ręce sfrustrowany - mieć

się w czym pokazać.

Ciotka uśmiechnęła się. Zrozumiał, że myśli o jego

niedawnym gwałtownym sprzeciwie wobec przydzielenia

mu asystentki - kobiety. Nie chciał wiec iść w zaparte.

- Powiem ci, jak nie należy postępować z taką wra­

żliwą osóbką, jaką jest Penny Doyle.

Rafik poczuł się tak, jakby miał zaraz otrzymać klucz

do duszy swej asystentki.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Nie mieszaj fizycznego zauroczenia z miłością -

powiedziała ciotka ni z gruszki, ni z pietruszki. - Dla

Penny to dwie różne sprawy.

Bez sensu, a poza tym - czy to miał być ów wielki

sekret? Nigdy nie mylił seksu z miłością. Nigdy nie był

zakochany. Bywał, owszem, zauroczony i kilkakrotnie

zastanawiał się nad ożenkiem. Ostatecznie jednak roz­

myślał się. Nigdy nie owładnęło nim głębokie uczucie.

Prawdę mówiąc, uważał, że ma szczęście. Doświadcze­

nia jego starszych braci, ojca i ciotki utwierdzały go

w przekonaniu, że miłość wyłącznie komplikuje życie

i lepiej obyć się bez takich problemów. Ożenić się

z obowiązku, owszem, można - i to zawsze. Wystarczy

chcieć.

- Wybacz, ciociu, ale cię nie rozumiem.

- Przepraszam. Nie sądziłam, że będę zmuszona tłu­

maczyć ci wszystko łopatologicznie. Jeśli chodzi o ko­

biety, masz, jak mówią, spore doświadczenie.

- Nie wierz we wszystko, o czym ci donoszą.

- A pewnie, pewnie. - Uśmiechnęła się. - Ale, wi­

dzisz, Penny to skromna dziewczyna, jeszcze prawie

dziecko.

background image

- Prawie - przytaknął. Jeśli miał szczęście, to jego

ciotka, wielka dama, której uwadze nie uchodziło pra­

wie nic, przeoczyła fakt, że się z nią absolutnie nie

zgadzał. Chociaż jego asystentka kryła się na ogół ze

swoją kobiecością, widział ją w dżinsach. Nie była

dzieckiem, o nie.

- Kobiece kształty nie świadczą o niczym - konty­

nuowała księżna, jakby czytała w jego myślach. - Pen­

ny jest dziewicą.

Rafik darzył ciotkę wielkim szacunkiem, ale wiado­

mość tę przyjął nader sceptycznie. Większość Amery­

kanek, jak słyszał, traci cnotę przed ukończeniem szkoły

średniej. Penny, zgodnie z tym, co sama wyjawiła, była

związana z mężczyzną. Fakt, przydarzyła się jej znajo­

mość ze zwykłym pętakiem, ale w to, że zachowała

niewinność, nie wierzył.

- Wiesz nawet o sprawie tak intymnej? Skąd?

Księżna machnęła ręką.

- To oczywiste, Rafik.

- Nie dla mnie. A ten łobuz, który ukradł jej pienią­

dze? Była z nim związana, wiec trudno uwierzyć, że nie

skorzystał też z innych jej walorów.

- Nawet jej nie tknął.

- Powiedziała ci to? - Jeśli tak, to w przypadku ko­

biet czekolada rozwiązywała języki lepiej niż alkohol.

Chociaż... Penny i bez czekolady i alkoholu potrafiła

gadać jak najęta. Raz już tego doświadczył.

Ciotka odpowiedziała mu wyniosłym spojrzeniem.

- Popełniłabym grubą niedyskrecję, gdybym konty­

nuowała ten temat. Niech ci wystarczy to, co powie-

background image

działam: Penny nigdy nie przeżyła zbliżenia z mężczy­

zną. Przyjechała do El Zafiru nieskalana - i taka po­

zostanie.

- Jestem człowiekiem honoru - odparł wzburzony

Rafik, mierząc swoją krewną stalowym wzrokiem męż­

czyzny z rodu Hassanów. - Nie zajmuję się rozdziewi-

czaniem panienek.

Księżna skrzywiła się.

- Wierzę, mój książę. Masz swój honor, ale... jesteś

mężczyzną. Nie powinno cię urażać to, że przypominam

ci o moralności.

- Dziękuję ci, ciociu, za troskę, lecz twoje pouczenia

są zbędne. Dobranoc...

- Poczekaj, jest jeszcze jedna sprawa.

- Słucham. - Rafik bardzo się starał zachowywać

uprzejmie, lecz naprawdę miał już dość tej rozmowy.

Chyba nawet jako nastolatek nie czuł w sobie tyle

buntu.

- W dniu przyjazdu Penny przedstawiłam ci moje

zalecenia dotyczące traktowania jej w taki sposób, by

w pałacu mógł panować spokój. Pamiętasz, co powie­

działam?

- Że mam nie robić nic wykraczającego poza zwy­

czajność. Że obowiązuje mnie uprzejmość w pracy, że

mam być naturalny, grzeczny i... na tym koniec.

- Zgadza się. Wobec tego rozumiesz, dlaczego nie

wolno ci zabierać Penny do Paryża?

- Absolutnie nie rozumiem. W podróżach związa­

nych z interesami kraju zawsze towarzyszył mi asy­

stent. Teraz Penny jest moim pracownikiem, a ci są tam,.

background image

gdzie ich potrzebuję. Nie widzę w tym nic nadzwyczaj­

nego.

- Skłonna byłabym zgodzić się z tobą, gdyby twoim

asystentem był mężczyzna. Ale w tej sytuacji,.. - Rzu­

ciła mu znaczące spojrzenie.

- No tak. - Kiwnął głową, choć dusił się ze złości.

- Wracamy do zagadnienia mojej reputacji.

- Nie powinieneś bagatelizować tej sprawy. Być mo­

że opinie na twój temat są przesadzone. Nie wiem. Ale,

jak się mówi, nie ma dymu bez ognia. Sam sobie nawa­

rzyłeś piwa.

- Nie, nie ja, tylko plotkarze, którym ufasz. - Ciotka

chciała coś powiedzieć, lecz uniósł rękę. Nie miał za­

miaru dalej się tłumaczyć. - Dość, ciociu Farrah. Daję

ci tylko słowo, że nie skompromituję Penny ani w El

Zafirze, ani gdzie indziej.

Skłonił się i wyszedł, czując, że za moment nie stać

go już będzie na grzeczność.

Penny zjadła lunch u siebie i wyszła z mieszkania,

by wrócić do ministerstwa. Najczęściej lunch przyno­

szono do gabinetu i posilali się z Rafikiem, nie przery­

wając pracy, ale dziś był zajęty na mieście. Zauważyła,

że od czasu kolacji w rodzinnym gronie w zachowaniu

jej zwierzchnika zaszła subtelna zmiana. Miała wraże­

nie, że z nią leciutko flirtował. Owszem, mogło się tak

wydawać, ale wiedziała swoje. Już raz się nabrała, i co?

Wynik jej pierwszego i - jak to sobie postanowiła -

ostatniego flirtu w życiu był wiadomy. Tamto fiasko

mogło oznaczać koniec marzeń o wypełnieniu obietni-

background image

cy, jaką dała umierającej matce. Dzięki mądrej radzie

Sama Prescotta, by postarała się o pracę w El Zafirze,

miała szansę zebrać od nowa kapitał niezbędny do

otworzenia przedszkola. Nie wolno było jej zmarnować,

dopuszczając do sytuacji, w której na drodze do wypeł­

nienia najświętszego przyrzeczenia stanąłby mężczy­

zna. Choćby i książę.

Rafik tymczasem wystawiał jej postanowienia na

ciężką próbę. Gdy czasem dotykał jej ręki, mogło to być

przypadkowe, ale mogło też oznaczać próbę pieszczoty.

A patrzył na nią czasem tak, że wystarczyłaby iskierka,

by wzniecić w niej pożar.

Po południu miał wyjechać do Paryża. Dałoby jej to

parę dni oddechu, ale i - co raptem sobie uświadomiła

- pustki. Tak, bardzo by jej go brakowało. Wchodząc

do ministerstwa, usłyszała śmiech. Otworzyła drzwi ga­

binetu Rafika i... zobaczyła niesłychaną scenę. Na nie­

sławnej pamięci kanapie, gdzie zasnęła pierwszego

dnia, leżał jej szef przygnieciony przez małego bratan­

ka. Hanna klaskała i zaśmiewała się z rozłożonego na

cztery łopatki wujka.

- Rozumiem, że wasza wysokość ma ważne bizne­

sowe spotkanie. - Uśmiechnęła się szeroko.

- Bawimy się w kowbojów i Indian - stwierdził Nu­

­i. - Ja jestem kowbojem.

- A ja udaję konia - wymruczał Rafik.

- Zad czy szyję? - zażartowała.

- Co wolisz. - Zrobił zabawną minę. - W Teksasie

nie odpowiada to zapewne wyobrażeniu supermężczy-

zny, ale...

background image

Penny wybuchnęła śmiechem.

- Są takie chwile, nieczęsto, ale są, kiedy wolała­

bym, żebyś nie zapamiętywał wszystkiego tak dokład­

nie. Powiem wprost, niejeden kowboj mógłby ci poza­

zdrościć męskości i to w paru dziedzinach. Czy teraz

darujesz mi tamtą głupią uwagę?

- Zastanowię się. Ale jeśli nazwiesz mnie Maselnicz-

ką, nie odpowiadam za konsekwencje.

- Oglądałeś stare westerny.

- Owszem.

- Wujku, teraz ja! - zawołała Hanna, lecz Nuri entu­

zjastycznie uderzył piąstką w mocne plecy Rafika. - Je­

szcze nie! Wujku, zrzuć mnie. No, spróbuj.

Chłopczyk zapiszczał z radości, gdy Rafik zaczaj się

otrząsać. Niesamowite! - pomyślała Penny. Władca

kraju, a baraszkuje z dziećmi. Gdyby był zwyczajnym

mężczyzną, gdyby nie przyrzekła sobie unikać wszel­

kich związków, miałaby prawdziwy problem. Ale Rafik

był, kim był, a ona postanowiła dobrze zarobić i wrócić

do domu. Zauroczenie nim mogło się wypalić. Jej

marzenie - nigdy. A zatem nie ma się nad czym zasta­

nawiać. Żadnych rojeń. Tylko spokój, praca, jasny

układ.

- Hej, co się tu dzieje?

W progu pojawiła się Crystal, ciemnowłosa piastun­

ka dzieci księcia Farika. Nosiła okulary. Penny popra­

wiła własne szkła. Śmieszne, pomyślała. To jakaś plaga.

Ciekawe, dlaczego do pracy w pałacu Hassanów za­

trudniano Amerykanki o słabym wzroku?

- Cześć. - Uśmiechnęła się Penny. - Rafik daje

background image

dzieciom show. Udaje rozszalałego mustanga. Zakazał

nam jednak nazywać go Maselniczką.

Crystal z uśmiechem kiwnęła głową.

- Roy Rogers, co?

- Faktycznie - odpowiedział Rafik. - Widzę, że

zdążyłyście się poznać.

- Nie było o to trudno - przyznała Penny. - Moje

mieszkanko sąsiaduje ze skrzydłem rodzinnym pałacu.

Pokój Crystal jest tuż, tuż. Widujemy się często.

Rafik spojrzał na nianię.

- Odchorowałaś już przygodę na pustyni?
Penny słyszała, że Farika i Crystal złapała burza na

pustyni. Nie groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo,

ale skontaktowali się przez komórkę z pałacem, by po-

wiadomić rodzinę, że zatrzymają się na noc w namio­

cie. Penny wyobrażała sobie, że musiało to być wspa­

niałe przeżycie. Przeszło jej przez myśl, że bardzo by

chciała znaleźć się gdzieś sam na sam z Rafikiem.

- Nic mi się nie stało - odparła Crystal. - Książę i ja

jechaliśmy konno przez pustynię i zaskoczyła nas burza

piaskowa. Przeczekaliśmy noc w namiocie. Nic wiel­

kiego.

- Niby tak. - Rafik podniósł się lekko z wczepio­

nym w jego plecy Nurim. - Ale mój brat postąpił roz­

sądnie, przeczekując burzę. W takich warunkach łatwo

się zgubić. Zaciera się szlak, nie widać nawet gwiazd.

Pustynia pochłonęła wielu nieodpowiedzialnych łudzi,

którzy zbagatelizowali niebezpieczeństwo.

- Nawet tutaj, w pałacu - Penny usiadła przy biurku

- było w czasie tej burzy trochę straszno. W szarpanych

background image

wichrem ścianach zwiewnego namiotu musieliście od­

czuwać prawdziwą grozę.

Crystal uśmiechnęła się.

- Nie nazwałabym książęcego namiotu zwiewnym.

Ale, owszem, chwilami było mi trochę nieswojo. Cieszę

się, że dzieci przebywały wtedy w domu.

- Zajęła się nimi Johara. Zresztą my wszyscy... -

Rafik odwrócił głowę do ściskającego go za szyję bra­

tanka i musnął palcem jego policzek. - Spędzanie czasu

z tymi maluchami to prawdziwa przyjemność.

Crystal kiwnęła głową.

- Tak się cieszę. Opieka nad dziećmi często spada

wyłącznie na służbę. - Roześmiała się, jakby umniej­

szała swoje znaczenie. - W tym wypadku służbą jestem

ja, ale... Nie czuję się w waszym domu jak służąca. Nie

wiem, jak to powiedzieć... Po prostu to bardzo budują­

ce pracować u rodziny, którą tak serdecznie obchodzi

dobro dzieci.

- Dla nas to oczywiste - odparł Rafik. - Hassano-

wie zawsze dbali o dzieci, a Farik... Dla niego dzieci

to największy skarb. Chętnie się z nimi pobawię, gdy­

byś chciała kiedyś po południu pozwiedzać miasto.

- Bardzo dziękuję. - Crystal ciepło odwzajemni­

ła jego uśmiech. - I tak sobie myślę, że wszystkie te

plotki na temat pańskiej reputacji są, jak by tu powie­

dzieć, grubo przesadzone. Jestem o tym głęboko prze­

konana.

- Ciotka dokonała mądrego wyboru, zatrudniając cię

u nas - podziękował jej Rafik.

A ja? - pomyślała Penny. Księżna Farrah wybrała

background image

również mnie. Czy to nie było mądre? Dławiła ją za­

zdrość. Tyle się naczytała o księciu playboyu. A prze­

cież dla niej był wyłącznie uprzejmy. Nie wyglądał na

gracza, więc wrażenie, że odrobinkę z nią flirtował, wy­

nikało zapewne wyłącznie z jej własnych pragnień. Je­

śli kogoś tu można było oskarżać o pewną nieszczerość,

to tym kimś była ona sama.

- Chodźcie, opowiem wam bajkę - powiedziała

Crystal, gdy Rafik zdjął chłopczyka z pleców, i prędko

zabrała dzieci.

Zostali tylko we dwoje. Rafik popatrzył na swoją

asystentkę i zamarzyło mu się, by los pozwolił mu -jak

bratu - spędzić noc na pustyni z młodą kobietą, choćby

i przeciętną, odpowiadającą wymogom stawianym

zwykłym nianiom. Penny ubiegała się o tę samą posadę,

spełniała ponoć te same warunki. A jednak im dłużej

z nią obcował, tym mniej pospolita mu się wydawała.

Chętnie by ją sobie podporządkował. Przestrogi ciotki

jedynie dolewały oliwy do ognia... Raptem ogarnęła go

irytacja. Ta mała kobietka w wielgachnych okularach

zajmowała w jego myślach stanowczo za dużo miejsca.

Zauważył, że uśmiechnęła się leciutko.

- Zastanawiam się, czy... - Wstała od biurka i od­

wróciła się do niego plecami, przeglądając notatki.

- Czy co?

- To nie moja sprawa, przepraszam.

Od kiedy to jego asystentka cenzurowała swoje wy­

powiedzi?

- Ale... O czym myślisz? Powiedz, proszę.

- OK. Sam tego chciałeś.

background image

Dostrzegł w jej oczach cień smutku. Co ją tak gnę­

biło?

- Penny, w czym rzecz?

- Kiedy wyjedziesz do Paryża, zrobi się tu martwo.

- Będzie ci mnie brakowało?

- Tak - odpowiedziała prosto.

Z dnia na dzień podobała mu się coraz bardziej, toteż

bił się z myślami, czy zabrać ją do Paryża, czy jednak

nie. Do obsługi interesów ktoś zaufany naprawdę bardzo

by mu się przydał. A Penny... Przecież mieszkaliby

w hotelu, w osobnych pokojach. Pomyślał, żeby zabrać

jeszcze kogoś trzeciego, w charakterze przyzwoitki, ale

natychmiast uznał to za zbyteczne. Nigdy nie mylił

miłości z seksem. Ta pierwsza nigdy mu się nie przyda­

rzyła, a seks nie wchodził w rachubę, ponieważ dał sło­

wo ciotce, że nie tknie Penny. A zatem co komu zaszko­

dzi, jeśli zabierze ją ze sobą? Powiedziała, że będzie jej

go brakowało. Jak w tej sytuacji mógł ją zostawić?

- Chciałabyś pojechać ze mną? Nie żartuję - dodał,

widząc, że podejrzewa go o żart.

- Do Francji?

- Paryż, o ile wiem, leży we Francji.

- Ale... Lecisz o... - Zerknęła na zegar. - Za dwie

godziny powinieneś być na lotnisku. Wasz rządowy sa­

molot już czeka.

- Owszem, i co z tego.

- Musiałabym się spakować.

- Wielka mi sprawa.

Penny przyłożyła rękę do czoła , jakby zakręciło się

jej w głowie.

background image

- Wszystko tak nagle... Szkoda, że nie powiedziałeś

mi wcześniej.

- Nie powiedziałem, bo...

Bo co? Bo ciotka... Gdzieś miał jej zakazy! Był

księciem, szefem MSW i MSZ kraju. Skoro w podróży

zagranicznej potrzebował asystentki, to miał prawo ją

zabrać. Nie musiał się nikomu tłumaczyć.

- Jedziesz ze mną.

Penny klasnęła w ręce, zupełnie jak córeczka Farika.

- Jadę do Paryża?!

W swoim uniesieniu była taka piękna, że Rafik miał

ochotę porwać ją w ramiona, lecz nim się to stało, wy­

biegła z gabinetu.

Z chwilą wejścia na pokład prywatnego samolotu

Hassanów, Penny przeszła błyskawiczny kurs wiedzy

o życiu bogatych i sławnych ludzi. Przeżyła szok, któ­

rego chyba nie chciała. W drodze do hotelu minęli wie­

żę Eiffla i Łuk Triumfalny, a przedtem Rafik polecił

szoferowi, by podwiózł ich do Wersalu. Ze śmiechem

przyjął stwierdzenie Penny, że co prawda pałac w El

Zafirze jest piękny, ale takie cudo architektury mogli

zbudować wyłącznie Francuzi.

Potem znaleźli się w hotelu. Był prosty w wystroju

i bardzo elegancki. Marmurowe posadzki, perskie dy­

wany, atłasy, złoto i kwiaty, wszędzie kwiaty. Penny

otrzymała własny apartament, połączony z apartamen­

tem Rafika wewnętrznymi drzwiami. We dwoje zajmo­

wali cale piętro hotelu.

Pierwsza doba upłynęła im w szalonym tempie. Od-

background image

byli masę spotkań w interesach, a wieczór zakończyli bi­

znesową kolacją. Rano objechali schroniska dla bez­

domnych i przytułki, mieszczące się w części Paryża, któ­

rej nikt nie reklamował turystom. Widok nędzy podłamał

Penny. Rafik przekazał osobiste zaproszenie dla dyploma-

ty francuskiego na bal dobroczynny w El Zafirze.

Po tym prawdziwym maratonie Penny odpoczywała

u siebie, leżąc z uniesionymi nogami, gdy nagle rozleg­

ło się pukanie i do pokoju, nie czekając na zaproszenie,

weszła nader energiczna kobieta w asyście dziewczyny

niosącej wieszak z ubraniami. Kobieta przedstawiła się

jako madame Giselle i oznajmiła, że jego wysokość

książę Rafik Hassan polecił przynieść duży wybór stro­

jów i prosi o przymierzenie. Bez żadnych zobowiązań

- dodała.

Penny była w siódmym niebie. Zwiedziła Paryż,

a teraz miała okazję posmakować mody. Rafik wymy­

ślił to znakomicie. Mogła poprzymierzać ubrania, a nie

musiała - co byłoby ogromnie żenujące - szukać spo­

sobu, by dyplomatycznie dać właścicielce salonu do

zrozumienia, że nie stać ją nawet na skarpetki, nie mó­

wiąc już o kreacjach z drogiego butiku. Stała więc

przed trzyskrzydłowym lustrem w hotelowym pokoju,

a madame Giselle przyglądała się jej w kolejnych stro­

jach, doradzała, zachęcała albo kręciła nosem.

W czarnym kostiumiku z wykończonym białą la-

mówką żakietem i spódnicą za kolano Penny bardzo się

sobie podobała.

- Świetny - westchnęła. - Niestety, nie na moją kie­

szeń. Wielka szkoda...

background image

- O to niech już panią głowa nie boli.

Tak mógł mówić wyłącznie ktoś, kto nie musiał się

martwić sprawami finansowymi. Ale wobec madame

Giselle Penny mogła być przynajmniej szczera. Były

bez wątpienia po tej samej stronie, i chyba należało

postawić sprawę jasno. Francuzka trafiła jak kulą w płot

i wbrew swoim nadziejom nie miała szansy na dobry

zarobek.

- Jak się pani domyśliła, że ten kostium będzie na

mnie pasował? - zapytała.

- Jego książęca mość polecił przynieść małe rozmia­

ry. Ma dobre oko - pochwaliła. - Pewnie nie pierwszy

raz ubiera kobietę.

- Też tak sądzę. A właściwie... nie mam pojęcia.

- Rasowy mężczyzna. Gdybym była dwadzieścia lat

młodsza, to... Ho, ho, podbić serce takiego panicza...

- rozmarzyła się i prędko zmieniła ton. - A zatem ten

kostiumik odpowiada pani?

- Podoba mi się wszystko, co tu widzę.

- Doskonale. Przejdźmy więc teraz do strojów wie­

czorowych.

Penny przymierzyła kilka sukienek rozmaitej długo­

ści - za kolano i do połowy łydki. Wszystkie były ele­

ganckie i pasowały na nią jak ulał.

- Jeszcze ta. - Madame Giselle zdjęła z wieszaka

plastikowy ochraniacz i rozpięła go. - Proszę.

Penny popatrzyła z zachwytem na leciutką czarną

sukienkę bez ramiączek.

-Cudo!

- Zgadzam się. - Odwiesiła srebrną kreację, w którą

Skan i ebook pona

background image

przed chwilą ubrana była Penny - Przymierzaj, moja

złota.

Musiała zdjąć biustonosz, więc przeszła do łazienki,

zostawiając uchylone drzwi.

- Skromnisia - zażartowała z niej madame Giselle.

- Myślisz, że nie widziałam tego, co tam masz, setki

razy?

- Ale nie mnie! - zawołała wesoło Penny, nie za­

mierzając przepraszać za skromność.

Sukienka była lekka jak piórko i bardzo miękka. Pen­

ny wciągnęła ją na siebie od dołu i raptem uzmysłowiła

sobie, że sama się nie zapnie. Przyciskając górę do

piersi, wyszła z łazienki.

- Madame, proszę mnie zapiąć. Nie mogę... Och!

W pokoju był Rafik. Nie słyszała, kiedy wszedł. Po­

czuła, że palą ją policzki. I bez patrzenia w lustro wie­

działa, że jest cała czerwona, ale ponieważ nie byłaby

w stanie oderwać oczu od Rafika, choćby nawet miało

od tego zależeć jej życie, nie groziło jej oglądanie do­

wodów swego zażenowania.

- Jego wysokość prosił, żeby go zawiadomić, gdy

będzie pani przymierzała tę suknię - wyjaśniła madame

Giselle.

Rafikowi płonęły oczy.

- Odwróć się - powiedział, robiąc gest palcem. -

Zapnę cię z tyłu.

Obróciła się jak manekin, chwytając w lustrze ich

odbicie i spojrzenie Rafika. Jego ciepły oddech poru­

szył leciutko jej włosy i owiał szyję. Zadrżała. Nisko na

plecach poczuła dotknięcie mocnych palców. Miała

background image

wrażenie, że usłyszy zaraz syk, jakby przykładano jej

rozżarzoną pieczęć, lecz dobiegł do niej jedynie szelest

zapinanego suwaka. Sukienka opięła się na jej figurze.

Już. Penny odetchnęła głęboko. Powinna odzyskać swo­

bodę, lecz było to dalekie od prawdy. Zerknęła w lustro.

To, jak wyglądała, mówiło samo za siebie.

Sukienka była długa, niemal do ziemi, lecz Penny

mimo to czuła się obnażona. Podejrzewała, że Rafik

wie, co dzieje się w jej duszy, że widzi jej rozedrganie.

Raptem wyjął spinki podtrzymujące włosy, zdjął jej

okulary i podał madame Giselle. Francuzka położyła je

na toaletce i dyskretnie opuściła pokój. Byli sami.

- Pięknie ci w tej sukni - powiedział Rafik, odgar­

niając jej włosy na plecy. - Wiedziałem, że tak będzie.

- Sam ją wybrałeś? - Dotknęła koronki osłaniającej

przylegający do figury jedwab.

- Wybrałem wszystko. Madame Giselle przefakso-

wała mi zdjęcia ubrań, które uznała za odpowiednie, a ja

dokonałem ostatecznego wyboru.

- Masz dobry gust. - Penny oddychała z trudem.

Rafik był za przystojny, za gorący, stał za blisko. Nie

radziła sobie z taką intensywnością doznań.

- Wiem, co mi się podoba. - Wzruszył ramionami.

- Jeśli jest to wyrazem dobrego gustu...

- Czy jest w ogóle coś, w czym nie czujesz się pew­

ny swego?

- Nie.

Pozbawiona okularów, Penny widziała w lustrze

swoje nieco zamazane odbicie. Przesunęła dłońmi

w dół spódnicy.

background image

- Przymierzając te stroje, czułam się jak w bajce, ale

dlaczego zadałeś sobie tyle trudu? Przecież zaraz i tak

wrócą do salonu.

W tej samej chwili madame Giselle wbiegła z powro­

tem do pokoju.

- Wasza wysokość, wszystko, co książę wybrał, pa­

suje jak ulał. Nie wymaga żadnych poprawek.

- Znakomicie - odparł, nie odrywając oczu od od­

bicia Penny. - Wyekspediuj zatem ubrania do samolotu.

Odlatujemy wieczorem.

- Co takiego? - Penny błyskawicznie odwróciła się

od lustra. Czar prysł.

- Potrzebna ci była stosowna garderoba. No i prob­

lem z głowy. Masz się już w czym pokazać na dyplo­

matycznym przyjęciu. - Podszedł do drzwi.

- O, nie. Nie tak prędko, ekscelencjo.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Ekscelencjo? - Rafikiem aż wstrząsnął sarkazm

w głosie Penny. Działo się coś złego, ale co? Nie miał

pojęcia.

- Jesteśmy sami, więc powiem wprost: Nie każ wysy­

łać tych wszystkich strojów. Nie możesz...

- Mogę - odparł cierpliwie. - Słyszałaś, wydałem

już polecenie.

- Da się je jeszcze odwołać. Nie stać mnie na takie

rzeczy. - Oczy Penny zogromniały i stały się jeszcze

bardziej niebieskie. Był w nich przestrach.

- Ach, więc to tym się tak martwisz - powiedział

z wyraźną ulgą. - Zupełnie niepotrzebnie. Rachunkiem

obciążą mnie.

- I sądzisz, że to w porządku? Sprawa załatwiona?

- Tak.

Przestrach w oczach Penny zamienił się w irytację.

Dziwne. Czym się tu irytować? Miała się już w co

ubrać, więc...

- Tak? I to wszystko, co masz do powiedzenia? -

Oparła ręce na biodrach i popatrzyła na niego z urazą.

Nawet rozdrażniona, a może właśnie dzięki swemu

poirytowaniu, wyglądała prześlicznie. Nie był w stanie

oderwać od niej oczu. Patrzył na unoszące się w gniewie

background image

piersi, na odsłonięte ramiona. Wyobrażał ją sobie w tej

sukni, lecz rzeczywistość przerosła jego oczekiwania.

Poczuł w żyłach rozpaloną krew.

- Nie ma o czym mówić. - Ochrypł nagle. Nic

dziwnego, odbył tyle spotkań, paryskie powietrze było

zanieczyszczone, ale żeby aż tak... Co jeszcze miałby

jej wyjaśniać?

- Naprawdę? Możesz tak myśleć, ale ja też mam swoje

zdanie i chcę ci powiedzieć, że... Po pierwsze, obkupy-

wanie mnie wydaje mi się absolutnie niestosowne.

- Przeciwnie. Jako pracownik ministerstwa musisz

mieć się w co ubrać, gdy reprezentujesz je podczas ofi­

cjalnych spotkań.

- Jeśli obawiasz się, że skompromituję ciebie albo

rodzinę królewską, to nie bój się. Zamierzam godnie

reprezentować dom Hassanów i wasz kraj. Obkupię się,

kiedy tylko na moim koncie zgromadzi się wystarcza­

jąca suma.

- Nie ma potrzeby. Zrobiłaś już zakupy.
- Nie ja. Ty. Gdybym kupiła choćby jedną z tych kre­

acji, to straciłabym ze swych oszczędności... nie chcę

nawet myśleć ile. Zresztą, chodzi nie tylko o to, że nie stać

mnie na takie luksusy. Po prostu za nic nie oddalę się od

swego celu z powodu jakichś głupich szmatek.

- Myślisz o założeniu przedszkola. - Skinął głową.

- Rozumiem cię, naprawdę. I nie bój się. Nikt ci tego

marzenia nie odbierze. Nie musisz niczego poświęcać.

Wszystko to przebiegło nie tak, jak zaplanował. Do

tej pory chyba tylko biżuteria, którą komuś tam ofiaro­

wał, wywołała tyle emocji, co to ubranie z paryskiego

background image

domu mody. Sfinansował jedynie garderobę konieczną

Penny na stanowisku asystentki ministra, a w efekcie

- rozpętała się burza. Nie miał zwyczaju wycofywać się

ze swych posunięć, zwłaszcza gdy chodziło o sprawy

tak banalne. Nie znał w ogóle mentalności Ameryka­

nek, czy też jego rozumieniu wymykały się reakcje tej

jednej?

- Masz rację. Nie muszę niczego poświęcać. Ma­

dame Giselle zatrzyma swoje ciuchy.

- Powiedziałem ci już, że pokrywam koszty. - Bez­

dyskusyjnym tonem starał się zakończyć rozmowę, lecz

kiedy Penny pokręciła głową, zupełnie jak ciotka Far-

rah, gdy pouczała go, jak powinien postępować ze swo­

ją asystentką, pojął, że nic nie wskórał.

Dostojna cioteczka musiała przeoczyć coś bardzo

ważnego, gdyż zupełnie sobie nie radził.

- Od kiedy to jestem laleczką, którą miałbyś ubie­

rać? W niczym nie przypominam Barbie. Fizycznie je­

stem zupełnie nie w jej typie. Nie mam długich nóg

ani... - Pokazała z tyłu, czego jej brakuje.

Zdaniem Rafika wyglądała prześlicznie. Sukienka

odsłaniała górę piersi. Były nieduże, krągłe i mocne,

a ramiona - gładziuteńkie. Świerzbiły go palce, iżby

ich dotknąć, ale się nie ośmielił. Ryzyko urażenia Penny

było zbyt duże, by mógł poddać się pokusie.

- Nie wiem, co cię tak złości - powiedział, postana­

wiając jeszcze raz przemówić jej do rozsądku. - Proszę,

nie zrozum mnie źle. W twojej sytuacji ubiór nie jest

sprawą osobistego wyboru. Zgadzam się z tobą całkowi­

cie, strój nie czyni człowieka i nie świadczy o jego walo-

background image

rach. Jednakże stanowisko asystentki ministra... Czy na­

prawdę muszę się powtarzać? Twój zewnętrzny wizerunek

jest w pewnym sensie wizytówką mego kraju. Każdy in­

teligentny człowiek to rozumie. Ciotka powiedziała mi, że

nie przyjęłaś zaproszenia na raut, bo po prostu nie masz

się w czym pokazać, W ogóle o tym nie pomyślałem, ale

poszedłem tropem kobiecych domysłów i... Zwyczajnie

usunąłem ci te przeszkody. To był mój obowiązek. Tego

wymaga wizerunek państwa. Tylko dlatego...

- Czyżby?

Szczerze powiedziawszy, wolałby teraz nie widzieć

wyrazu jej nie przesłoniętych okularami oczu.

- Wyłącznie. Gdyby, powiedzmy, zabrakło ci w pra­

cy spinaczy czy papieru do drukarki, też bym musiał

uzupełnić braki.

- Mam rozumieć, że wszystkie te markowe stroje

znaczą dla ciebie tyle co biurowy sprzęt?

- Dokładnie. - Uśmiechnął się. - Wiedziałem, że je­

steś bystra.

- Ale nie cwana. Za ubrania, które noszę, powinnam

zapłacić. Nie zamierzam tracić oszczędności na zbytki.

A za twoją propozycję pokrycia kosztów dziękuję, ale

z niej nie skorzystam.

- Jestem twoim zwierzchnikiem. Nakazuję ci przy­

jąć te ubrania. To rozkaz.

Niesamowite! Rafik nerwowo przeganiał włosy. Od

kiedy to szejk, największy amant w rodzinie Hassanów,

musiał rozkazywać kobiecie przyjęcie prezentu? I dla­

czego było dla niego takie ważne, żeby Penny mu się

podporządkowała? Zagłębianie się w motywy nie miało

background image

teraz sensu. Musiał postawić na swoim. Może po­

mogłoby mu małe pochlebstwo? Albo, jak by wolała

Penny, szczery komplement?

- W tej sukience jest ci naprawdę super. Niestety, nie

nadaje się na oficjalne przyjęcie w El Zafirze, bo jest za

bardzo wydekoltowana, ale...

- Tym bardziej nie widzę powodu, żeby tracie pie­

niądze. Naprawdę, nie mogę...

- Ale ja mogę. Stać mnie. Poleci do El Zafiru.

- Nawet beze mnie?

Rafikowi zrobiło się zimno. Powrót do kraju bez

Penny był czymś absolutnie nie- do przyjęcia.

- Dlaczego miałabyś nie wracać? - Spojrzał jej

w oczy. - Masz dobrze płatną posadę, odkujesz się.

Penny zacisnęła usta i zwiesiła ramiona. Czy kapitu­

lowała?

- Co racja, to racja - wycedziła przez zęby. -

A przysięga przysięgą. Nie mogę sobie pozwolić na

utratę takiej pracy.

- Słusznie.

- Poproszę panią Giselle. - Chciała go wyminąć.

- Niech mnie rozepnie.

- Daj spokój, sam to zrobię.

Dotknął jej ramienia i poczuł, że się dusi. Opuścił

dłoń i odszukał metalowy zameczek, starając się nawet

nie musnąć pleców Penny. Och, gdyby tak... gdyby

mógł... Grały w nim wszystkie zmysły. Pot wystąpił

mu na czoło. Dobrze, że zaraz odlatywali. Kolejna noc

z Penny po drugiej stronie drzwi wystawiłaby na ciężką

próbę jego gwałtownie słabnącą siłę woli.

background image

Penny odwróciła się do niego przodem, przytrzymu­

jąc czarną koroneczkę na piersiach.

- Skoro sam mówisz, że etykieta El Zafiru nie ze­

zwala na pokazywanie się w takich sukienkach, to nie

rozumiem, dlaczego upierasz się, żeby ją zabrać. Nie

zapłacę za nią. Nigdy jej nie włożę.

- Mylisz się, maleńka - szepnął, gdy wybiegła do

łazienki. - Włożysz.

Tyle że to on był tym jedynym mężczyzną na świecie,

któremu miało być dane ją w niej oglądać.

Z błyskawicznej podróży do Paryża wrócili do El

Zafiru późnym wieczorem. Rano całą tę wyprawę Penny

gotowa byłaby uznać za wytwór fantazji, gdyby nie

widok wypełniających szafę strojów. Po co to wszyst­

ko? Po co Rafik wydał tyle pieniędzy? Oczywiście.

Zależało mu na wizerunku El Zafiru. Nie na niej. Bajki

są dobre dla dzieci. A jednak... Trudno jest tak zupełnie

nie marzyć.

Rafik pojawił się w urzędzie później niż zwykle.

- Nie pozwoliłaś sobie pospać dłużej po podróży?

- zapytał na przywitanie. - Chcesz dziś pracować?

- Oczywiście. A zresztą czuję się wypoczęta. Dla­

czego pytasz?

- Nie jesteś należycie ubrana.

- Przeciwnie. - Zastanawiała się, czy zauważy, że

nie założyła nic z przywiezionych z Paryża ubrań i czy

go to zirytuje.

- Dlaczego nie włożyłaś czegoś nowego?

Pytanie za milion dolarów. Czy potrafiłby ją w ogóle

background image

zrozumieć? Dziewczyna z jej życiorysem nie mogła so­

bie pozwolić na to, by patrzeć darowanemu koniowi

w zęby, podobnie jak nie stać ją było na markowe ciu­

chy z Paryża. Takie brewerie były dla Rafika czymś

naturalnym, bo miał forsy jak lodu. Dla niej jednak był

to cios w jej elementarne zasady i wyznawany pogląd

na życie - nigdy niczego nie dostaje się za darmo.

- Skoro boisz się, że przyniosę ci wstyd...

- Daj spokój.

- OK. - Okręciła się z krzesłem i spojrzała na ekran

komputera, żeby sprawdzić grafik.

- Masz dziś dość luźny dzień. Przełożyłam pewne

sprawy na później, bo zapowiadałeś wyjazd. Żadnych

gości nie będzie. Spotkań na mieście też. W związku

z tym nikt poza tobą nie będzie mnie oglądał w tym...

- Stroju bez wdzięku - przerwał. - Miałem nadzie­

ję, że zobaczę cię w czymś ładnym,

- To jest zwyczajny dzień, wolałam więc własne ciu­

chy. Dla równowagi - ale to określenie jest ci chyba obce.

- Niekoniecznie. Tyle że sposób, w jaki demonstru­

jesz tę postawę, jest tyleż interesujący, co buntowniczy.

- Całe życie się buntuję.

Rafik uśmiechnął się. Penny poczuła żywsze bicie

serca. A więc nie gniewał się, tylko, jak bywało, droczył

się z nią. O, jak dobrze! Dopiero teraz dotarło do niej,

jak bardzo bała się jego niechęci, a tymczasem wcale

jej nie odczuwała. Miły, uprzejmy człowiek. Byłoby

o wiele prościej, gdyby taki nie był. Jej życie jawiło się

pasmem niezawinionych ciosów. Marzenia przekreśliła

jedna głupia pomyłka. Na ciosy była przygotowana.

background image

O błędach nie mogło już być mowy. Rafik patrzył na

nią tak serdecznie, że nagle poczuła się jak na karuzeli.

Nienawidziła u siebie takich stanów. Należało wziąć się

w garść, stworzyć dystans.

- Skoro roboty jest niedużo, to skorzystam z tej rzad­

kiej okazji. Wreszcie sobie pojeżdżę... - powiedział.

- Dobry pomysł. Nie martw się, wszystkiego dopilnuję.

- Chciałbym, żebyś wybrała się ze mną.

- No... nie wiem. Byłoby bardzo miło gdzieś się

przejechać, ale...

- Nie samochodem. Konno. Siedziałaś kiedyś

w siodle?

- Nie. To znaczy, tak. Raz czy dwa. Kiedyś naszą

grupę z domu dziecka zaproszono na ranczo. Mieliśmy

okazję przejechać się na wałachach, które nie mogły nas

kopnąć ani zabić. Ale to było tak dawno...

- I to tam poznałaś kowbojów? - zapytał szczerze

zdumiony.

- Nie. - Uśmiechnęła się.

- No to gdzie?

- W szkole, w sklepie. Widywałam ich na ulicy,

w barach.

- Chodziłaś do barów?

- Nie. - Wybuchnęła śmiechem. - Tak tylko powie­

działam, żeby się przekonać, czy słuchasz. Nie miałam

czasu się bawić. Praca, szkoła, studia...

- Masz więc tym większy i ważniejszy powód, żeby

mi towarzyszyć.

- Jest robota...

- Przed chwilą mówiłaś o równowadze. Ponoć nie

background image

wiem, co to jest, ale chodzi chyba o zachowanie umiaru

i właściwych proporcji. Innymi słowy, człowiek powi­

nien pracować, ale również odpoczywać i bawić się. Do

tej pory nie zauważyłem, żebyś potrafiła rozkładać swój

czas na te sprawy równomiernie.

- I myślisz pewnie: oj, ta Penny, ciągle tylko pracuje

i pracuje, ale zabawy z nią żadnej. Nudziara.

Rafik uśmiechnął się szeroko.

- Z ust mi to wyjęłaś. Wiem, nie umiesz jeździć

konno, ale... Potrenujemy. Nie chciałabyś nauczyć się

czegoś nowego?

- Przeciwnie, tylko że... Dlaczego właśnie ty miał­

byś dawać mi lekcje?

- Rozumiem. Nie odpowiadam ci jako trener.

- Nie, nie. Nie miałam zamiaru cię urazić. Po prostu

nie chcę być ci kulą u nogi. Jest okazją, żebyś odpoczął,

poszalał na koniu, nie odbieraj sobie przyjemności.

- A uczenie ciebie to nie jest przyjemność, tak? Po­

zwól, że sam to rozstrzygnę.

- OK. Ale... nie mam ubioru do konnej jazdy.

- Wystarczą dżinsy.

- Dżinsy? W El Zafirze? Ależ to niestosowne.

- Stosowne, i to jak najbardziej. Przecież wybiera­

my się na konie, a nie na przyjęcie dyplomatyczne. No

więc? Jedziesz ze mną?

- OK - rzuciła prędko, a kiedy zobaczyła błysk

w jego oczach, poczuła, że jej serce szaleje z radości.

Co się działo? Co się zmieniło? Nic. Wspólną przejażdż­

kę należało potraktować jak wszystko, co znała już z co­

dziennej pracy z Rafikiem.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Rafik przytrzymał wodze i gładząc chrapy konia,

spojrzał w górę na Penny.

- Nie masz stracha? Na pewno? Jeśli chcesz, usiądę

z tobą. Przyzwyczaisz się do konia, nabierzesz pew­

ności.

Uśmiechnęła się szeroko.

- Naprawdę nie trzeba. Jest świetnie. Czuję konia,

a on mnie. Może w poprzednim życiu byłam kowboj­

ką? Albo jesteś genialnym trenerem, albo też konna

jazda jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Czuję

się jak ryba w wodzie.

Od godziny Rafik uczył swoją uzdolnioną sportowo

asystentkę podstaw jazdy konnej. I doprawdy nie poj­

mował, co aż tak fascynowało go w tej kobiecie. Mówi

się, że mężczyznę pociąga najbardziej to, czego nie

może zobaczyć. Przecież jednak kobiece wdzięki nigdy

nie robiły mu wody z mózgu. '

Śmignąć na koniu i ochłonąć... O tak, w tej chwili

naprawdę by mu się to przydało.

- Skoro czujesz się pewnie...

- Najzupełniej. Ale nie na tyle, by popędzić przez

pustynię. - Uśmiechnęła się zarumieniona. - Może

jutro...

background image

-Świetnie. Co prawda chętnie pościgałbym się

z wiatrem, ale pędzić na złamanie karku nie będę. Jak

to mówią w twoim kraju, wypuścimy dzieciaczki na

dwór i popatrzymy, co potrafią. - Wskoczył w siodło.

Penny rozejrzała się i odetchnęła głęboko.

- Fantastyczny dzień!

Och, jak by chciał umieć nie zwracać uwagi na to,

jak się poruszała, jak przy każdym stąpnięciu konia

falowały jej piersi, pośladki, jak napinały się nogi w ob­

cisłych dżinsach. .

- Nigdzie chyba nie widziałam tak niebieskiego nie­

ba. Nawet w Teksasie.

- A niebo nad Teksasem to superniebo, tak jak kow­

boj to superman. - Zerknął na nią z siodła.

- Nigdy mi tego nie zapomnisz, co?

- Nigdy.

Nie mógł zapomnieć tego, co powiedziała ciotka. Że

jej dyplom ukończenia college'u świadczy o tym, że jest

bystra i niezwykle chłonna. Dziś wolałby, żeby nie

uczyła się tak prędko. Miałby wtedy pretekst, żeby ją

podtrzymywać, obejmować... Przeklinał fakt, że wi­

dział z bliska jej szczupłe ramiona, odsłonięte w czarnej

sukience mierzonej w Paryżu. Wspomnienie tamtej

chwili podnieciło go jeszcze bardziej. Dałby wszystko,

by moc uczyć ją życia, by dzięki niemu poznała zmy­

słowy taniec miedzy kobietą a mężczyzną. Co też mu

się roiło? Dom Hassanów dopiero co ochłonął po aferze,

na jaką naraziła go zwykła niańka, która nie potrafiła

zapanować nad sobą. Zniszczyła mu reputację, naraziła

na śmieszność. Teraz jednak przeżywał coś znacznie

background image

niebezpieczniejszego. Przeżywał - to za mało powie­

dziane. To nie była cicha fascynacja. Rafik płonął, au­

tentycznie wiedziony na pokuszenie, by uwieść swoją

podwładną. I to nie jakąś tam nachalną dziewczynę, ale

osobę z woli ciotki nietykalną.

- Nie bałabyś się pojechać trochę szybciej? - zapy­

tał. - Chciałbym ci coś pokazać.

Penny zareagowała entuzjastycznie.

- O, tak. Przyspieszmy. O niczym bardziej nie

marzę.

Och, ty mała bestyjko, pomyślał. Nie wyzywaj losu,

gdy masz do czynienia z mężczyzną takim jak ja. Naj­

chętniej bym cię całą zjadł.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł

dwornie.

Jechali w milczeniu, póki za jarzącymi się w słońcu

pagórkami złotego piasku nie pojawiła się zielona tra­

wa, palmy i woda.

- Oaza - powiedziała z zachwytem Penny. - Za­

trzymamy się?

- Tak. - Rafik podjechał do palmy nad jeziorkiem,

ześliznął się z siodła, przywiązał konia i zajął się Penny.

Gdy przełożyła nogę przez siodło, ujął ją w talii i lekko

opuścił na ziemię. Poczuł, że zadrżała.

- Chodź, ochłodzimy się. - Wyjął z sakwy dwie

butelki z czystą wodą, przemył twarz i spryskał szyję.

Penny zrobiła to samo, a potem zaczęła łapczywie pić,

zalewając sobie usta. Och, jakże by chciał być kimś

mniej honorowym! Ileż by dał, by nie zarzekać się przed

ciotką, że jej podopiecznej nic z jego strony nie grozi.

background image

W jego objęciach Penny rzeczywiście nie groziłoby nic.

Obroniłby ją przed całym światem.

Penny otarła usta wierzchem dłoni.
- Fantastyczne miejsce! Istny cud. I to w samym

sercu pustyni.

- Istny cud - powtórzył z uśmiechem, przytrzymu­

jąc jej spojrzenie.

- Naśmiewasz się ze mnie.

- Dlaczego tak myślisz?

- Bo patrzysz tak jakoś dziwnie i masz dziwny ton.

Jakbyś chciał powiedzieć, że... Ale to przecież niepra­

wda, więc... No nie, robisz sobie żarty.

- Nigdy w życiu! Słowo daję, jesteś ładna. Bystra

i inteligentna. Ciągle czekam... co nowego mi powiesz

- dodał prędko, żeby jej nie spłoszyć.

- Dziękuję. Dziewczyna taka jak ja musi ruszać gło­

wą i pracować ciężej niż inni.

- Dlaczego? I co masz na myśli, mówiąc „dziewczy­

na taka jak ja"? Czyli jaka?

- Pospolita. Nie przemawia przeze mnie żal. W ży­

ciu gra się kartami, jakie się dostało. Trzeba jedynie

umieć maksymalnie wykorzystać atuty. - Zwinęła listek

trawy i cicho gwizdnęła. - Wyobraź sobie taką sytu­

ację: do urzędu wchodzi ładna dziewczyna. I co? Wy­

starczy, że jest urodziwa, a rozwiązuje to od razu wiele

spraw. Ja nie przyciągam uwagi ładną buzią, więc muszę

kombinować, zgodnie z porzekadłem: Jeśli nie jesteś

ładna, spróbuj przynajmniej być inteligentna. - Roze­

śmiała się. - A swoją drogą, jak ty możesz być inteli­

gentny? Nie wystarczy, że jesteś pięknym mężczyzną?

background image

Rafik wybuchnął śmiechem.

- Pięknym? Mężczyznom na ogół nie zależy na ta­

kich komplementach.

- Wiesz, o czym myślę. Jesteś panem i władcą,

w dodatku przystojniejszym od przeciętnego szejka, ale

przecież mimo wszystko chodzisz po ziemi. Nasze do­

świadczenia są jednak skrajnie odmienne. Nie potrafisz

pojąć, co to znaczy walczyć stale z poczuciem bezdom­

ności, samotnością, świadomością, że jest się kimś bez

znaczenia.

- Chcesz czekolady? - Zrobiłby wszystko, byle tyl­

ko rozpędzić chmury zbierające się w jej błękitnych

oczach.

- Jesteś też mądry. Pytałam już o to, ale powiedz mi,

czy jest w ogóle coś, z czym sobie nie radzisz?

Tak, chciał powiedzieć. Z zakazami. Bardziej niż

czegokolwiek w świecie pragnął teraz spędzić smutek

z jej twarzy, a mógł to zrobić tylko w jeden sposób.

- Penny... - Wstał z trawy i pociągnął ją za rękę.

Raptem znalazła się w jego ramionach.

- Co robisz? -wyszeptała drżącym głosem.

- Chcę cię pocałować. - Zdjął jej okulary, wsunął je

do tylniej kieszeni spodni i położył jej dłoń na swoim

ramieniu.

- Wiem.

Kiedy dotknął wargami jej słodkich jak miód ust,

poczuł się tak, jakby odlatywał na czarodziejskim dy­

wanie. Serce biło mu tak mocno, że miał wrażenie, że

rozerwie mu pierś. Uniósł głowę i popatrzył na Penny.

Jej piękne błękitne oczy paliły się żywym blaskiem.

background image

Unoszone w szybkim oddechu piersi falowały. Rozchy­

liła usta. Tak. Dobrze. Tego chciał. Pragnął jej aż do

bólu. Pocałował ją mocniej, pewniej, ale jej wargi były

jak z drewna, a ciało sztywne z napięcia. Jakby nigdy

w życiu nie znajdowała się w takiej sytuacji. Czy więc

faktycznie, jak twierdziła ciotka Farrah, Penny nie znała

mężczyzny? Była przecież zaręczona, więc...

- Penny... nie zaciskaj ust. Chcę tylko...

- O, matko!

- Nie bój się. Nauczę cię całować.

Odsunęła się o krok.

- Jestem wykończona. Muszę wracać.

- Ale...

- Pora jechać. Nie uważasz, że już czas?

Spóźniła się z tą decyzją. Gdyby podjęła ją pięć mi­

nut wcześniej, ominęłoby ją straszliwe upokorzenie.

Oto brzydkie kaczątko dostało w prezencie łaskawy po­

całunek i nie umiało się zachować. Wstyd, okropność.

Czemu jej to zrobił?

- Penny...

- Słuchaj - odwróciła się do niego gwałtownie - je­

śli koniecznie musisz to wiedzieć, nie mam wprawy

w całowaniu. Prawdę mówiąc, moje doświadczenie

w tym względzie sprowadza się do zera.

- A z tym łobuzem, z którym byłaś zaręczona... Nie

całowaliście się?

- Skąd wiesz o tej sprawie? - Domyśliła się od razu,

bo zwierzyła się tylko jednej jedynej osobie. - Od ciot­

ki, tak?

- Tak. - Patrzył na nią wyczekująco. Zrozumiała, że

background image

nigdzie się nie ruszą, póki nie wyjaśni mu tej najwstyd-

liwszej pomyłki swego życia. Gdyby nie był władcą,

powiedziałaby mu po prostu: odczep się, albo i mocniej.

Nagłe zobaczyła w jego oczach litość. Tego już było za

wiele. O nie, ani słowa. Za nic nie obnażyłaby przed

nim swojej duszy. Podeszła do konia. Zapamiętała na

szczęście, że najpierw trzeba konia odwiązać, a dopiero

potem wspiąć się na siodło. Rafik był faktycznie świet­

nym trenerem. Całować też by ją nauczył. A niech to...

Czuła się jak idiotka. Ściągnęła wodze, ruszając w kie­

runku, z którego przyjechali. Łzy zamgliły jej wzrok,

otarła oczy i dopiero wtedy przypomniała sobie, że oku­

lary zostały w kieszeni Rafika.

Po chwili dogonił ją i ich konie szły obok siebie.

Rafik wyciągnął rękę i podał jej okulary. Oprawka była

przełamana na pół.

- Przepraszam - powiedział. - Zapomniałem, że je

mam. Sprawię ci nowe.

- Dziękuję. A na przyszłość proszę, żadnych roz­

mów nie związanych z pracą.

- Jak sobie życzysz.

Nic nie układało się w jej życiu

background image

- Wybaczcie, proszę. - Następca tronu skłonił się lek­

ko. - Otóż nasza ciotka poznała pannę Matlock w czasie

swej ostatniej wizyty w Stanach. Ali jest pielęgniarką.

Księżna zaproponowała jej objęcie posady przełożonej na

oddziale kobiecym w budującym się jeszcze szpitalu.

- Ciocia Farrah powinna zostać w tym kraju mini­

strem pracy - skomentował Rafik. - Wykazuje niezwy­

kły talent w wyszukiwaniu nam doborowych kadr. -

Zrobił oko do brata, a Ali roześmiała się.

- Kusząca propozycja. Jestem doprawdy pod wraże­

niem. El Zafir w ogóle mnie oszołamia.

- W takim razie skorzystaj z oferty. Widzę same plu­

sy - powiedział Kamal.

- Nie sądzę, żeby mój narzeczony skakał z radości

na wiadomość, że podejmuję pracę gdzieś na końcu

świata.

- Jesteście po słowie? - Książę nie wyglądał na ura­

dowanego.

- Owszem.
- No cóż. Szczęściarz... ale dla naszego szpitala to

duża strata. Nie wydajesz mi się jednak osobą, która

przejeżdżałaby taki szmat drogi, gdyby oferta w ogóle

jej nie zaciekawiła.

- Wasza wysokość sądzi, że zna mnie aż tak dobrze?

Penny miała ochotę odciągnąć swoją rodaczkę na bok

i poradzić jej, żeby trzymała się z dala od urodziwego

Hassana i jego niedźwiedzich przysług. Dotknęła na­

brzmiałych od pocałunków warg i zerknęła na Rafika.

Dzięki Bogu, że im przerwano, gdyż gotowa była zrobić

z siebie jeszcze większą idiotkę.

background image

- Muszę iść — powiedziała. - Powinnam zobaczyć,

czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Wasza wy­

sokość mi wybaczy?

- Naturalnie - odpowiedział Kamal, a Rafik skłonił

się przed panną Matlock.

- Ja również się pożegnam. Odprowadzę Penny.
- Nie!

To prawda, chciała mu uciec, ale nie powinna zare­

agować tak ostro. Wszyscy troje mieli stropione miny.

- Przepraszam, nie chciałabym być źle zrozumiana.

Nie trudź się, Rafiku. Skoro książę Kamal nie zdołał

przekonać Ali, to tobie z pewnością się to uda.

Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, pobiegła do pała­

cu. Wchodząc do sali balowej, wiedziała już, że po raz

drugi w życiu popełniła błąd. Groziło jej zakochanie się

w kimś nieosiągalnym. Byłaby naprawdę głupia, gdyby

pozwoliła sobie na choćby jeden krok w tym kierunku.

W rozmowie z Crystal wyraziła na głos to, co my­

ślała jej przyjaciółka. To oczywiste, że Rafik nigdy nie

poprosiłby jej o to, by przymierzyła zgubiony na balu

pantofelek. A gdyby nawet, to i tak pantofelek by nie

pasował. Byłby dla niej za mały. Tak jak ona była za

mała dla księcia. Nie pasowała do książęcych ramion.

Siła uczucia dla Rafika przerażała ją. Dawne, nieuda­

ne doświadczenie nauczyło ją ostrożności. Podejrzewa­

ła, że to okaże się znacznie boleśniejsze. Tym razem

mogła stracić wszystko - nie tylko pracę i szansę na

zrealizowanie wymarzonego celu, ale serce i duszę.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Rafik gładził chrapy wierzchowca, spoglądając raz

po raz na wiodącą z pałacu ścieżkę. Koń prychnął i rzu­

cił łbem, wyczuwając zniecierpliwienie swego pana.

Faktycznie, Rafik irytował się. Penny powinna już tu

być. Nakazał osiodłać dwa konie, a teraz czekał u wrót

stajni, wdychając rześkie wiosenne powietrze.

Stało się zwyczajem, że rano przed pracą jeździli

konno. Rafik odkrył, że rozpoczynanie dnia w taki spo­

sób dobrze mu służy, chociaż obawiał się, że ważniejsza

od fizycznego wysiłku, pomocnego w radzeniu sobie ze

stresem, jest dla niego możliwość pobycia z Penny. Dziś

jednak był szczególnie spragniony ruchu, dosłownie go

roznosiło. Nie widział jej przez cały weekend, a właści­

wie od momentu, gdy uciekła mu w końcu balu z ogro­

du. Starała się ukryć, że ucieka - ale tak właśnie było.

A teraz spóźniała się. Ogarnął go niepokój.

Myślał o niej bezustannie. Tak gwałtowna potrzeba

posiadania kobiety była mu zupełnie obca. Czy to mi­

łość? Prychnął głośno, a koń w odpowiedzi rzucił łbem.

- Nie, przyjacielu - mruknął do niego Rafik - to nie­

możliwe. Miłość w życiu mężczyzny to tylko słabość

i cierpienie. Jestem wolny, wolny, wolny...

A jednak nie był wolny od zazdrości i lęku. Miał też

background image

pewność, że Penny pragnęła go tak samo mocno, jak on

jej. W przeciwnym razie nie odpowiadałaby tak gorąco

na pocałunki... Spodziewał się, że jak zawsze do tej

pory i ta fascynacja zblednie, a tymczasem potężniała

w nim z każdym dniem.

No, nareszcie. Penny szła w jego stronę.
- Cześć! - rzuciła zadyszana, nie patrząc mu

w oczy.

- Spóźniasz się.

- Przepraszam. Ale jestem i chcę ci powiedzieć, że

nie mogę...

- Nie szkodzi. Odbijemy to sobie jutro.

- Nie, nie. Jedź sam. Rzecz w tym, że... nie będę

już z tobą jeździć konno. Ani dziś, ani... wcale.

Rafik zaniepokoił się na dobre. Miał dziwne wraże­

nie, że Penny najchętniej w ogóle by do niego nie wy­

szła i że zjawiła się wyłącznie dlatego, że tak nakazy­

wała uczciwość.

- Polubiłem nasze wspólne spacery - powiedział.

- Masz jakiś szczególny powód, żeby mi w nich nie

towarzyszyć?

Penny podeszła do swego konia i pogładziła jego

chrapy. Drżała jej ręka.

- W najbliższym czasie zostanie ci zapewne zwrócony

dawny asystent, a mnie przejmie księżna Farrah. Będę

miała nowe obowiązki. By szybko dostosować się do

nowej sytuacji, powinnam poświęcić im cały swój czas.

Niepokój i irytacja Rafika zamieniły się w gniew.

Starał się zapanować nad sobą, nad uczuciem odrzuce­

nia. Odrzucenie przez kobietę nie mieściło mu się w gło-

background image

wie, lecz najgorsze było to, że kobietą tą była Penny.

A przecież wszystko zdawało się świadczyć o tym, że

mógł liczyć na wzajemność.

- Kłamczucha - powiedział miękko i zobaczył, że

spięła się cała, jakby na nią krzyknął. Zrozumiał, że się

nie mylił. Dlaczego więc Penny kręciła?

- Nie sądziłam, że masz o mnie tak niskie mniema­

nie - powiedziała cicho.

- Oceniałem ci bardzo wysoko. Aż do teraz.

- Przykro mi. Nie rozumiesz mnie, wiem, ale czuję,

że tak będzie najlepiej. - Chciała odejść, lecz przytrzy­

mał ją za rękę. Nie zamierzał puścić Penny bez uzyska­

nia szczerej odpowiedzi na kilka pytań. Chciał też, żeby

zrozumiała, że nic jej z jego strony nie grozi, że nie ma

powodu do obaw.

- Nie skończyliśmy jeszcze rozmowy - powiedział

z naciskiem.

- Wszystko zostało już powiedziane.

- Przeciwnie. Ja ze swej strony mam ci bardzo wiele

do wyjaśnienia.

- Nie przyniesie to nic dobrego.

- Czy ty się mnie boisz? - Odwrócił ją do siebie

i spojrzał prosto w oczy.

- Nie potrafię... - Pokręciła głową. - Proszę cię,

puść mnie.

- Czy postępujesz w ten sposób dlatego, że całowali­

śmy się w ogrodzie? Czy nie potrafisz się z tym uporać?

- Nie, nie. To znaczy... tak. Nigdy w życiu czegoś

takiego nie przeżywałam.

Uśmiechnął się z satysfakcją.

background image

- Rozumiem. A zatem boisz się uczuć, które były ci

dotąd obce.

- To nie tak. - Rozejrzała się nerwowo, jakby szu­

kała możliwość ucieczki, aż w końcu utkwiła w Rafiku

zrozpaczone spojrzenie. - To zbyt skomplikowane, zro­

zum. Proszę cię, daj mi spokój.

Gotów był dać jej wszystko. Wszystko prócz zgody

na to, żeby go opuściła. Marzył, by jej dotknąć, ująć

w dłonie twarz i znów całować się z nią do utraty tchu.

Nie był w stanie myśleć o niczym innym. Wyciągnął

rękę, założył jej włosy za ucho i pocałował w szyję, tuż

przy obojczyku. Drżące westchnienie Penny rozpaliło

go do białości. Nie mylił się. Ona też go pragnęła.

Dlaczego więc, och, dlaczego, zdecydowała się go od­

trącić? Popatrzył na nią. Miała zamknięte oczy, rozchy­

lone usta, oddychała płytko i szybko. Widok jej takiej

- czystej, jeszcze niewinnej, a już na granicy oddania

-sprawił, że Rafik zrozumiał jedno. Musiał ją zdobyć,

zatrzymać przy sobie.

Raptem usłyszał kroki. Odwrócił głowę i zobaczył

ciotkę. Księżna Farrah szła w ich kierunku, ubrana

w bryczesy, białą bluzkę i buty do konnej jazdy. Najwy­

raźniej wybierała się na przejażdżkę. Na jej twarzy ma­

lował się wyraz dezaprobaty. Zapamiętał z dzieciństwa,

jak bardzo bał się takiej miny - u niej i u ojca.

- Rafik! Co to ma znaczyć?

Penny prędko wyzwoliła się z jego objęć.

- Witaj, Penny - rzuciła księżna, wpatrując się

w swego bratanka twardym wzrokiem. - Widzę, że po­

zwoliłeś sobie zlekceważyć moje zalecenia.

background image

Co miał powiedzieć? Przyłapała go na gorącym

uczynku.

- Ciociu Farrah, muszę ci coś wytłumaczyć. Ja...

Machnęła ręką.

- Zawiodłam się na tobie, Rafiku.

- Wasza wysokość - odezwała się Penny. - Nic się

nie stało. Naprawdę. Przyszłam tu tylko po to, żeby

powiedzieć Rafikowi, że nie będę już mogła jeździć

z nim na konne spacery.

- Tak, tak. I widzę, jak stara się odwieść cię od tej

decyzji. Ostrzegałam cię, mój bratanku. Ale nie powin­

nam mieć złudzeń. Mężczyźni nie różnią się od chłop­

ców. W każdym wieku palicie się do tego, czego się

wam zabrania.

Rafik wyprostował się dumnie.

- Jestem księciem, mężczyzną z rodu Hassanów.

- A ja kobietą, która zna cię od dziecka. Myślisz, że

nie wiem, co się tutaj dzieje?

- Tak. Nie wiesz.

- Grubo się mylisz, mój drogi. Mam tylko nadzieję,

że zachowasz się jak należy.

Rafik spojrzał na Penny i zobaczył w jej oczach

przerażenie. Pragnął przytulić ją do siebie, uspoko­

ić, wyjaśnić, że... Że co? Z jakiej racji miał się ko­

rzyć przed ciotką? Miał do powiedzenia swojej asy­

stentce coś niezmiernie ważnego i nie życzył sobie przy

tej rozmowie niczyjej obecności. Skłonił się przed

paniami.

- Wybaczcie, muszę być teraz w ministerstwie.

A z tobą, Penny, pomówię później.

background image

Odprowadziła go wzrokiem. Miał ładny, sprężysty

chód, lecz było w nim teraz coś drapieżnego. Zauroczo­

na i roztrzęsiona, nie słuchała gniewnych słów jego

ciotki, ale zaraz dotarł do niej ich sens. Czyżby faktycz­

nie księżna Farrah wyrwała ją w ostatniej chwili z pa­

zurów wilka?

- Wasza wysokość... Jak mam rozumieć stwierdze­

nie, że mężczyźni są jak chłopcy? Że pragną tego, co

zakazane? Czy chodzi o Rafika?

- Pozwól, że najpierw o coś cię zapytam. Czy mój

bratanek cię pocałował?

- Nie.

Księżna zmrużyła oczy.

- A zatem to, co przed chwilą widziałam, było złu­

dzeniem? Muszę ci powiedzieć, że mam wyjątkowo

dobry wzrok. Jesteśmy na pustyni, ale nie sądzę, żeby

to była fatamorgana. Mogę się jednak mylić. Wiadomo,

czasem się to zdarza. Utrzymujesz zatem, że Rafik cię

nie pocałował?

- Tak.

- Wobec tego darujmy sobie niedawny epizod. Za­

pytam inaczej: Czy... - księżna utkwiła w Penny prze­

nikliwe spojrzenie. - Czy Rafik kiedykolwiek cię poca­

łował? Tylko nie próbuj kręcić, bo i tak się domyślę.

Prawdomówność to jedna z twoich najlepszych cech.

Zauważyłam ją od razu, kiedy tylko się poznałyśmy. Nie

skłamałabyś nawet za cenę życia.

- A jak w El Zafirze karze się za kłamstwo? Wyrwa­

niem języka? Ukamienowaniem?

- Karą jest życie pozbawione szczęścia - odparła

background image

łagodnie księżna. Była to dla Penny odpowiedź gorsza

niż wszystko, co mogła usłyszeć.

- Tak, całowałam się z Rafikiem - powiedziała.

- Z własnej inicjatywy? Pamiętaj, nie wolno kłamać.

Nie chowaj już tej ręki za plecami, dziecino. Nie wy­

magam od ciebie przysięgi.

Penny opuściła ramiona. Napięcie zelżało. Miała do

wyboru tylko jedno - powiedzieć prawdę.

- OK, w porządku. Rafik pocałował mnie pierwszy.

Ale...

- Było to dla ciebie miłe? Całowałaś się z nim

z przyjemnością? - W głosie księżny pojawił się nie­

zrozumiały dla Penny ton... nadziei.

- Och... było mi cudownie, fantastycznie. Wasza

wysokość, czuję, że coś tu jest nie tak, jak powinno, ale

nic nie rozumiem. Czego nie wolno Rafikowi? Czego

mu się zabrania?

- Ciebie, moja droga.

- Mnie?! - Penny przycisnęła dłonią serce i pokrę­

ciła głową. - Teraz to już naprawdę jestem głupia. Są

chwile, i ta właśnie do nich należy, gdy ogromnie bra­

kuje mi matki.

Księżna wzięła ją za ręce.

- Rozumiem. I mam nadzieję, że choć trochę ci ją

zastępuję. Czuwam nad tobą, choć może o tym nie wiesz.

Penny uzmysłowiła sobie nagle, że od początku ma

w tej dziwnej wielkiej damie prawdziwe oparcie. Od

śmierci matki nikt nie budził w niej takiego zaufania.

- Dziękuję, czuję to, ale... Kto zabronił Rafikowi

mnie całować? Księżno...

background image

- Ja. Zakazałam mu tego przed waszym wyjazdem

do Paryża. Powiedziałam, że nie żyłaś z mężczyzną. Że

przyjechałaś do nas nieskalana, i że taka masz pozostać,

póki...

- Wasza wysokość... Między mną a Rafikiem nigdy

do niczego nie doszło. Zapewniam, że to się nie zmieni.

Księżna pogładziła ją po ręce. Penny gotowa była

jednak przysiąc, że sprawiła jej zawód. Czym - nie

miała pojęcia.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Penny siedziała przy ozdobnym biurku w apartamen­

cie księżnej i rozpisywała grafik najbliższych zajęć

swej zwierzchniczki, która wyjechała na oględziny ko­

biecego oddziału szpitala. Zadzwonił telefon.

- Sekretariat księżnej Farrah. Dzień dobry. Mówi

Penny Doyle. Słucham.

- Muszę z tobą porozmawiać - usłyszała głęboki

głos Rafika i mocno zabiło jej serce. - W bardzo ważnej

sprawie.

- Masz do dyspozycji dawnego asystenta. Nie pra­

cuję już w ministerstwie.

- Wiem. Przejęła cię ciotka. Nie zmienia to jednak

faktu, że chciałbym z tobą pomówić.

- Jestem bardzo zajęta. - Penny spojrzała na ideal­

nie uporządkowane biurko i westchnęła, porównując je

w myślach ze swoim niedawnym miejscem pracy, gdzie

zawsze kłębiło się od spraw i papierów. Od czasu, gdy

była tam po raz ostatni, minęły trzy przeraźliwie martwe

dni. Tęskniła za Rafikiem ogromnie i nienawidziła się

za to.

-: Unikasz mnie - powiedział ze skargą w głosie.

- Nie wiedziałam, że szukasz kontaktu...

- Nie odpowiadasz na moje telefony, a kiedy jesteś

background image

wolna, zamykasz się w mieszkaniu. Nie widuję cię

w miejscach, gdzie zazwyczaj bywałaś po pracy.

Czy wiedział zatem nawet to, co lubiła robie w godzi­

nach pozasłużbowych? Uwielbiała jeździć konno, ale wią­

zało się to przede wszystkim z jego osobą, z możliwością

pobycia z nim dłużej. Prawdę mówiąc, najbardziej pasjo­

nowała ją praca u jego boku.

Księżnej Farrah nie odpowiadało jednak to, że zbli­

żyli się do siebie, że się całowali. Jeszcze tego samego

dnia, zaraz po porannej rozmowie przy stajni, król oddał

Rafikowi dawnego asystenta, a ją przekazał do dyspo­

zycji swej siostry.

- Penny... jesteś tam?

- Jestem. - Zacisnęła dłoń na słuchawce.

- Chciałbym, żebyśmy zjedli dziś razem kolację.

- Nie mogę.

- Dlaczego?

Dlaczego?! Bo była wystraszona i głęboko zraniona.

Miała pewność, że Rafik próbował ją uwieść tylko po

to, żeby się przekonać, czy potrafi - ot, tak, dla sportu.

Ani przez moment nie wątpiła w to, że by się mu to

udało. A jednak, mimo wszystko, niewidywanie się

z nim wytworzyło w jej życiu straszliwą pustkę. Miała

świadomość, że się zakochała, i było jej z tym źle. Wy­

starczyłoby, żeby Rafik spojrzał jej w twarz, a wszyst­

kiego by się domyślił. Nie mogła sobie pozwolić na

zwolnienie z pracy. Gorsza od miłości do nieosiągalne­

go dla niej mężczyzny byłaby w jej życiu tylko jedna

sprawa - utrata szansy na dotrzymanie przyrzeczenia,

które dała umierającej matce.

background image

- Po prostu nie mogę.

- Żadne wytłumaczenie. Życzę sobie zjeść dziś z to­

bą kolację. O siódmej masz być u mnie. Aha, i włóż

czarną sukienkę. - Umilkł i słyszała w słuchawce tylko

ciężki oddech. - Penny... To rozkaz. Słyszysz? Rozkaz

księcia El Zafiru. - Przerwał połączenie.

Rafik był ostatnim człowiekiem na ziemi, jakiego

chciałaby teraz widzieć, ale i jedynym, którego widoku

pragnęła z całej duszy. Nie potrzebował wydawać rozka­

zów. Stała, rozgorączkowana, przed jego apartamentem.

Zapukać już, czy dać sobie jeszcze chwileczkę? Opuściła

dłoń na udo, wygładzając sukienkę - czarną, jak sobie

życzył Rafik, ale nie tamtą, koronkową, o jakiej zapewne

myślał. Zapamiętała na zawsze wyraz jego twarzy, gdy

stała przed lustrem w paryskim hotelu. Nigdy w życiu

żaden mężczyzna nie patrzył na nią takim wzrokiem. Ma­

rzyła, żeby choć jeszcze jeden jedyny raz zobaczyć

w oczach Rafika takie uniesienie i zachwyt, lecz to się nie

miało stać. Puk, puk, zabiło jej serce. Rafik otworzyć

natychmiast. Miał na sobie smoking? Nie, pomyłka, był

to tylko ciemny garnitur. Zwyczajny strój na wieczór.

Penny stłumiła histeryczny śmiech. Rafik Hassan nigdy,

ale to przenigdy, cokolwiek by miał na sobie, nie wyglądał

zwyczajnie. Był najbardziej niepospolitym i niebezpiecz-

nym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała.

- A sukienka? - rzucił nerwowo. - Miała być...

- Jest czarna, jak sobie życzyłeś.

- Owszem, czarna. Mój błąd, że nie powiedziałem

wprost, o którą mi chodzi.

background image

I nagle zobaczyła to, czego tak pragnęła - twarz Ra-

fika miała ten sam wyraz jak wtedy w Paryżu, Płonęły

mu oczy. Wpatrywał się w nią, wstrzymując oddech.

A przecież - nie miała na sobie tamtej sukienki.

- Nie każdej kobiecie jest tak ładnie w czerni jak

tobie. Wyglądasz przepięknie, chociaż wolałbym cię

w tamtej sukni. I z rozpuszczonymi włosami.

- Nie wydałeś mi takiego polecenia.

Uśmiechnął się lekko.

- Następnym razem na pewno o tym nie zapomnę.

Zresztą nieważne. Zaraz to zmienimy.

Stanął za nią i dopiero teraz spostrzegła duże lustro,

w którym oboje się odbijali. Powoli wyjął spinki z jej

włosów, a kiedy loki opadły lśniącą kaskadą na ramiona

i biust, zanurzył w nich dłonie, obejmując ją ramionami.

- Złoto - szepnął - piękne, szczere złoto.

Wyswobodziła się prędko. O tak, mówić czułe słów­

ka to on umiał. Dwulicowy diabeł!

- O czym chciałeś ze mną rozmawiać? - Odwróciła

do niego twarz.

- Jest w tobie jakiś niepokój - odparł. - Spieszysz

się na samolot?

Nie wiedział, jak bliski był prawdy. Zastanawiała się

nad wyjazdem, i to poważnie.

- Niekoniecznie. Chcę po prostu wiedzieć, jaki jest

cel naszego spotkania.

- Dojdę do tego. Najpierw jednak napijmy się szam­

pana.

- Mamy coś uczcić?

Bal na cele charytatywne okazał się wielkim sukce-

background image

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

sem, ale tego

background image

- Jesteś inteligentna, zajmująca, łatwo i szybko się

uczysz. Możesz być prawdziwą podporą mężczyzny.

Jesteś mądra.

Do czego zmierzał? Obserwowała go w przyćmio-

nym świetle świec. Wyglądał nieskazitelnie. Był świeżo

ogolony, zresztą jak zawsze. Nie przypominała sobie,

żeby kiedykolwiek widziała go zarośniętego. Ach,

oczywiście. Był chodzącą doskonałością, jej natomiast

brakowało sporo nawet do przeciętności. Takich dwoje

ludzi nigdy się ze sobą nie porozumie. Kręciło się jej

w głowie. Czy to możliwe, żeby wstawić się jednym

kieliszkiem szampana? Co prawda, przez cały dzień

mało co jadła...

- Pozwolisz, że usiądę? - zapytała.

Skłonił się lekko.

- Przepraszam, oczywiście.

Odstawił swój kieliszek, ujął Penny za rękę i posadził

ją na sofie. Zatonęła w miękkich poduszkach i wes­

tchnęła rozanielona.

- O, jak cudnie. Wiesz, rozbolały mnie nogi w tych

szpilkach. Kosztowały krocie, a są tak samo niewygod­

ne jak przeciętne pantofle, które noszą zwykłe kobiety.

Rafik przyklęknął przy niej. Ujął lewy pantofel, zdjął

go z jej stopy i postawił na stoliku do kawy.

- Co... co ty robisz?

Zaraz potem dotarło do niej, że Rafik pyta, czy nie

chciałaby się przebrać w coś wygodniejszego. Widziała

takie sceny na filmach. Uwodził ją, najzwyczajniej

w świecie uwodził, choć robił to w tak miły sposób.

Przypomniała sobie Paryż. Boże święty, gdyby w tej

background image

chwili posunął się do próby rozpięcia jej sukni, gotowa

by mu jeszcze w tym pomóc!

- Wasza wysokość...

-

Jesteś zła? - Ściągnął brwi.

- Skąd wiesz?

- Bo zwracasz się do mnie tak oficjalnie. Nie rozu­

miem, co cię irytuje.

..-. Bawisz się mną. Myślałeś, że jestem taka naiwna,

że możesz mnie uwieść i... do widzenia?

- O czym ty mówisz?

- Twoja ciotka powiedziała mi wszystko.

- Wszystko, to znaczy co?

- Że przed naszym wyjazdem do Paryża zakazała ci

mnie tknąć. Że mężczyźni to duzi chłopcy. Że zawsze

chcą tego, czego im nie wolno. A ty wiesz, że... że

jestem... że ja nigdy... że jeszcze nie...

- Nie kochałaś się z mężczyzną.

- Tak. - Odetchnęła głośno. -I wszystko to, czuło­

ści w oazie, szałowe ciuchy z Paryża, bzdury o tym, że

zabijesz każdego faceta, który ośmieliłby się mnie choć

dotknąć...

Targnęła nią taka rozpacz, że nie mogła dłużej mó­

wić. Powietrza! Jakże by chciała wierzyć, że mu na niej

zależy! Jakże tęskniła za jakaś prawdziwą przynależno­

ścią do rodziny, do czegokolwiek. Należeć do kogoś...

O, Boże! A ten tutaj przez cały czas jedynie się bawił,

Śmiał się z niej w kułak.

- Jesteś tak samo niegodziwy, jak tamten drań, który

udawał, że mnie kocha, a zależało mu wyłącznie na

forsie!

background image

Rafik poderwał się z kolan.
- Jak możesz mnie tak obrażać?! Porównywać z ta­

kim łajdakiem?

- Jeśli pantofelek pasuje... - powiedziała zroz­

paczona. - Zresztą nieważne... Musisz naprawdę po­

pracować nad swoimi technikami uwodzenia. Po co ci

to całe gadanie, że jestem niby taka niezwykła, zajmu­

jąca, że łatwo się wszystkiego uczę...

- Dodam jeszcze, że byłabyś na pewno wspaniałą

matką?

- Słucham?! - Poderwała się z kanapy tak szybko,

że zakręciło się jej w głowie. Odstawiła pełny kieliszek

na stolik.

- I żoną. Chcę, żebyś wyszła za mnie.

- Ja? Dlaczego? Co się stało? - Strzeliła palcami.

- Ach, rozumiem. Ojciec powiedział ci, że pora już,

żebyś się ożenił. Z odpowiednią osobą, oczywiście.

Rafik pokręcił głową.

- Nie. To moja osobista decyzja.

Penny odebrało mowę. Każda dziewczyna czeka na

oświadczyny. Niejednej marzy się nawet książę z bajki.

Jej też dawno temu to się zdarzało. Tyle że książę ze

snów przysięgał jej dozgonną miłość. Przemogła ucisk

w gardle.

- Wybacz, ale chyba nie usłyszałam oświadczyn. To,

co mówisz, brzmi tak, jakbym przeszła pomyślnie jakieś

interview przed objęciem posady.

- No cóż. Żona księcia z panującego rodu zajmuje

w moim kraju bardzo szczególną pozycję. Muszę kie­

rować się racją stanu.

background image

- Przepraszam cię, ale ja tego nie kupuję. Już raz

zostałam wystrychnięta na dudka. Nie zrozum mnie źle.

Przewyższasz tamtego człowieka o całe niebo znacze­

niem, kulturą, wszystkim. Ale nie dam się nabrać.

- Nabrać? Na co?

- Na ten teatr. Na podłe przedstawienie. Proponujesz

małżeństwo dziewczynie, która dałaby wszystko za to,

żeby mieć prawdziwą rodzinę. Jeśli na to pójdę, prze­

śpisz się ze mną, a rano powiesz mi: zwiewaj, mała.

- Gdybyś była mężczyzną, nie darowałbym ci tych

słów - wycedził, wylewając przez ramię resztki szam­

pana z kieliszka.

Penny zrozumiała, że przekroczyła wszelkie granice.

Nie potrafiła się jednak uspokoić. Umierała z bólu

i uderzała na oślep. Zawsze rani się jednak tych, których

się kocha. Czy to nie głupie? Przecież naprawdę kochała

Rafika i każdym nerwem, całą swoją istotą pragnęła

jego miłości. Chciała usłyszeć, że ją kocha. Śmieszne,

babskie łzy stanęły jej w oczach.

Rafik przyglądał się jej oszołomiony.

- Powiem ci prawdę. Zakazy ciotki Farrah doprowa­

dzały mnie do szału i stanowiły ciężką próbę. Zakazany

owoc kusi, to prawda. Wkrótce jednak sam zacząłem

dostrzegać twoją wartość. Jesteś bystra, lojalna, lubię

twój zmysł humoru, szanuję uczciwość. Masz wykształ­

cenie pedagogiczne, które na pewno pomoże ci właści­

wie wychować dzieci, i kwalifikacje do pracy w mini­

sterstwie. Poza tym... reagujesz tak genialnie na mój

dotyk, pocałunki... Nie mam najmniejszych wątpliwo­

ści, że potrafisz być fantastyczną żoną.

background image

- Czy ty mnie kochasz? - zapytała drżącym głosem.

- A co z tym wszystkim ma wspólnego miłość? -

Skrzywił się i spojrzał na swój pusty kieliszek. - Po co

komplikować sprawy? Będzie nam razem dobrze, bar­

dzo dobrze. Musisz wyjść za mnie.

- Właśnie to chciałam usłyszeć.

A zatem, nie kochał jej i nigdy by nie pokochał.

Podniosła pełne łez oczy.

- Tylko mi tu nie płacz - powiedział twardo. - To

rozkaz.

- Wydaje ci się, że możesz uzyskać wszystko, co

chcesz na rozkaz albo za pieniądze? - Podniosła się, otarła

twarz i pokazała mu mokre od łez palce. - Widzisz? Nie

jesteś w stanie zmienić faktu, że płaczę. Nie można kupić

miłości. Miłość to dar serca, dar nieprzymuszonej woli.

Pozwól, że będę szczera aż do bólu. Prędzej połknę szkło,

niż zostanę twoją żoną. Czego jednak najbardziej mi żal,

to tego, że w tej sytuacji mogę się prawdopodobnie na

zawsze pożegnać z myślą, że kiedykolwiek dane mi bę­

dzie założyć przedszkole pamięci mojej matki.

Z całą godnością, na jaką było ją stać, pokuśtykała

w jednym pantoflu przez pokój. Dopiero w holu zdjęła

drugi i pobiegła przez pałac. Kołatała w jej sercu na­

dzieja, że Rafik wyjdzie za nią; że spróbuje ją zatrzy­

mać, ale tego nie zrobił. Może i dobrze się stało, gdyż

najlepiej płacze się bez świadków.

- Coś ty zrobił? Co zrobiłeś Penny?

Z samego rana do pokoju Rafika jak burza wtargnęła

ciotka Farrah.

background image

- Nie rozumiem. - Cofnął się przed nią. - G co cho­

dzi? Co miałbym jej zrobić?

Całą noc nie spał. Nie pojmował, co się działo. Sło­

wa, z jakimi Penny wyszła od niego, wytworzyły w nim

bolesną pustkę, coś, czego nigdy nie doświadczył i

z czym nie dawał sobie rady. Dlaczego zapytała, czy ją

kocha? Na miłość boską...

- Co, nie wiem, ale na pewno coś zrobiłeś.

- Jeśli komuś tu się stała krzywda, to tym kimś je­

stem ja - odparł, przykładając dłoń do piersi.

- A co takiego złego cię spotkało? No, Rafiku...

- Sceptyczny ton ciotki dotknął go do żywego. Tego,

co powiedziała Penny, nie byłby w stanie zapomnieć

nigdy.

- Nie zgodziła się wyjść za mnie.

- Co ty mówisz?! Ależ to... fantastyczne.

Surowe spojrzenie ciotki złagodniało. Uśmiechała

się! Rafik potrząsnął głową, jakby miało mu to pomóc

rozjaśnić myśli.

- Naprawdę nie rozumiem. Obraziła mnie, a ty po­

wiadasz, że to... fantastyczne.

Ciotka zajrzała mu w oczy.

- Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że zwlekasz

z ożenkiem, gdyż w głębi duszy czekasz na miłość?

- Nie. - Aż do poznania Penny jego życie toczyło się

tak, jak sobie życzył. Było może nieco puste, ale do tej

myśli nie przyznałby się, choćby go włóczono końmi.

- Pozwól, że ci powiem to, co widzę. Jesteś z natury

prymusem. Nawet jako dziecko umiałeś domagać się

swego i nie dawałeś się zepchnąć na bok braciom. Mu-

background image

sisz grać pierwsze skrzypce i myślisz, że zawsze masz

rację.

- Bo mam.

- Kobiety, które ci się podobały, miały podobny cha­

rakter. Więc dowiedz się, w takich związkach nie rodzi

się miłość i są z góry skazane na niepowodzenie. Dla­

tego postanowiłam działać.

- Nie rozumiem.

- Wiedziałam, że Penny będzie kimś w sam raz dla

ciebie.

- O czym ty, ciociu, mówisz?

- Kiedy spotkałam się z nią w Nowym Jorku, posada,

o którą się ubiegała, była już obsadzona. - Ciotka przeszła

do saloniku i usiadła bokiem na brzeżku kanapy.

- To już wiem. - Rafik podszedł bliżej i stanął przed

dzielącym ich stoliczkiem do kawy, na którym leżał

pantofelek Penny. Na jego widok przeszył go ostry ból,

jakby w serce wbijał mu się cieniutki obcas.

- Wiesz również i to, że lubię Penny za jej świeżość

i prostolinijność. Rozmawiałam z nią i z minuty na mi­

nutę rosło we mnie przekonanie, że jest to kobieta

wprost wymarzona dla ciebie. Ktoś, kto cię trochę utem-

peruje i nie pozwoli się bez reszty zawojować.

- Czy ojciec o wszystkim wie?

- Mój brat i ja działamy ręka w rękę.

- Odebrał mi mojego asystenta po to, by jego miej­

sce zajęła Penny?

- Tak. Znakomite posunięcie, jeśliby mnie ktoś pytał

o zdanie.

- Znakomite! A wydawać by się mogło, że aranżo-

background image

wane małżeństwa w rodzinie królewskiej to już prze­

szłość. Czyżby w El Zafirze obyczaj ten kwitł w naj­

lepsze?

Delikatnie zarysowane brwi ciotki uniosły się władczo.

- Gdyby synowie mojego brata nie byli w tym

względzie tak oporni, obyłoby się bez interwencji. Tak,

widzę, o co chcesz spytać. Kamala i Farika też to doty­

czy, ale jeśli szepniesz im choć stówko, gorzko tego

pożałujesz,

- Będę milczał jak grób.

- Dziękuję. Teraz pozostało już tylko namówić tę

pannę Matlock...

- Wszystko to pięknie, cioteczko. Ale ja zapropono­

wałem Peany małżeństwo. I nie pojmuję, dlaczego je­

stem z tego powodu obwiniany.

- Biedaczka dopiero co wyszła ode mnie. Była bli­

ska płaczu.

Rafik aż się zatrząsł.

- Czy ktoś ją skrzywdził? Powiedz mi tylko kto. Już

ja mu dam popalić.

- Mam wrażenie, że tym kimś jesteś ty. Wyglądasz

okropnie, więc myślę, że cena jest wysoka. Rafik, prze­

śpij się, bo naprawdę... - Pokręciła głową. - Coś ty jej

powiedział?

- Same dobre rzeczy. Że jest mądra, inteligentna,

dowcipna, uczciwa, że łatwo się uczy, więc... Że mog­

łaby być świetną żoną i matką.

- A o miłości nie wspominałeś? Ani słowa?

- Dlaczego wy kobiety macie fioła na punkcie jakie­

goś tam uczucia? Co z tym wszystkim ma wspólnego

background image

uczucie? Małżeństwo w rodzinie królewskiej to insty­

tucja.

Ciotka westchnęła ciężko.

- Nie dziwię się zatem, że Penny poprosiła mnie

o skrócenie umowy o pracę. Wraca do Stanów.

Rafik miał wrażenie, że uczucie pustki rozerwie go

na strzępy.

- Penny wyjeżdża?

Odwrócił się raptownie i potarł dłonią kark.

- Słuchaj, chłopcze. Czy ty jesteś chory?

- Nie.

Ciotka podeszła do niego i delikatnie położyła dłoń

na jego ręce.

- To co ci jest?

- Nie wiem. To ból. Nigdy w życiu nie bytem taki

udręczony. Czuję się tak, jakby otworzyła się we mnie

jakaś otchłań. Jakby miała mnie zaraz wessać. Co to

jest, ciociu? Co to znaczy?

- Jesteś księciem ropuchem.

Rafik przeganiał włosy, usiłując zapanować nad fru­

stracją.

- Nie sądzę, żeby twoje przytyki, choćby nawet do­

wcipne, były szczególnie pomocne.

- Przepraszam, nie potrafiłam ugryźć się w język.

Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?

- Wytłumacz mi, dlaczego tak potwornie źle się czuję.

- No cóż... To miłość.

Rafik znieruchomiał.

- Nie wierzę.

- Właśnie tego się obawiałam. - Ciotka znów usiad-

background image

ła na kanapie. - Wiem, wiem. Wydawało ci się, że

w gruncie rzeczy wszystkie kobiety są takie same. Ale

to nieprawda. Spotykasz wreszcie tę jedną, jedyną, któ­

rej nie możesz zapomnieć. I to jest właśnie miłość. Ba­

łam się już, że pozostaniesz na zawsze sam.

- I postanowiłaś interweniować.
- Tak.

- Wyjaśnij mi zatem, dlaczego powiedziałaś Penny,

że zabroniłaś mi jej tknąć.

- Bo zapytała.

- Nie zrobiłaby tego, gdybyś mi w jej obecności tak

nie przygadała.

Ciotka wzruszyła ramionami.

- Musiałam posunąć sprawy do przodu. Zdążałeś

donikąd.

- Widać taki już mój los. - Wsparł ręce na biodrach.

Starał się do tego nie przyznać, ale ciotka mogła mieć

rację. Jedynym wytłumaczeniem jego cierpień była mi­

łość. Miłość do Penny. Ale co miał z tym zrobić?

- Zapytała mnie - wyznał po chwili niechętnie -

czy ją kocham.

- I co odpowiedziałeś?

Westchnął ciężko.

- Powiedziałem, że miłość mogłaby jedynie skom­

plikować nasz związek. Że będzie nam razem dobrze.

Na koniec rozkazałem: ma za mnie wyjść, i koniec.

- Niesamowite! A co na to Penny?

- Powiedziała, że prędzej połknie szkło, niż zostanie

moją żoną.

Księżna Farrah drgnęła.

background image

- Mój ty biedaku - szepnęła ze współczuciem.

- Nie potrzeba mi litości, ciociu. Potrzebuję twojej

pomocy. Sama to, jak mówią, nagrałaś. Co mam robić?

Penny powiedziała, że jestem gorszy niż ten łajdak,

który ją okradł.

- Jejejej! Wiesz, na czym polega twój błąd? Nie?

Naprawdę? Zrozum, nie rozpoznałeś miłości. Inaczej

niż ty, nasza Penny zaznała słodyczy matczynego uczu­

cia, ale los odebrał jej to za wcześnie. Penny wie, co to

jest miłość, lecz boi się, ponieważ ma głęboką świado­

mość, czym jest utrata kochanej osoby i odtrącenie. Je­

steście naprawdę dobraną parą.

- Możliwe, ale co z tego?

- Musisz do niej pójść i wybić jej z głowy myśl

o wyjeździe.

- Tylko jak?

- Powiedz jej, co czujesz. Szczerze i do końca. A co,

to wiesz wyłącznie ty sam. - Podniosła się, objęła dłoń­

mi jego twarz i ucałowała. - Powodzenia.

Kiedy wyszła, Rafik popatrzył na leżący na stoliku

pantofelek. „Dobrana z was para", powiedziała ciotka.

Potrzebował Penny. Była pokarmem jego duszy, powie­

trzem, bez którego umierał. Wziął do ręki pantofelek

i pogładził go.

- Ty i ja - powiedział na głos - mamy ten sam prob­

lem. Bez pary jesteśmy bezużyteczni.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Penny zdjęła okulary i wtarła oczy. Czuła piasek pod

powiekami. Po nieprzespanej nocy czuła się zmęczona.

Trochę to śmieszne... Opuszczała El Zafir w takim sa­

mym stanie, w jakim przyjechała. Koło się zamykało,

wracała do punktu wyjścia. No, może niedokładnie. Na

początek usnęła w gabinecie Rafika. Na koniec zapro­

ponował jej małżeństwo bez miłości. Dwa upokorzenia,

ale o jakże nierównej sile! Pierwsze skazało ją na chwi­

lowe ośmieszenie, drugie - złamało jej serce.

Tamtego pierwszego dnia wypełniały ją radość i en­

tuzjazm. Oto ziściło się jej marzenie. Otwierała się przed

nią szansa. Mogła zawalczyć z losem, odkuć się i wy­

pełnić dane matce przyrzeczenie. Z biegiem czasu na­

dzieja ta umacniała się. Penny zaczynała też wierzyć

w swoją -szczęśliwą gwiazdę.

Kiedy jednak wybiła północ, oba marzenia znikły,

a ściślej mówiąc rozpadły się w proch. Zrozumiała, że

Rafik jej nie kocha. Nic już nie było możliwe. Stała

teraz w drzwiach balkonu i patrzyła na ogród. Pokocha­

ła El Zafir, kraj, jego klimat, rodzinę Hassanów. Pożeg­

nanie z księżną Farrah okazało się trudniejsze, niż przy­

puszczała. A z Rafikiem... Rozstanie z nim było czymś

rozdzierającym. Nie mogła jednak zostać tu dłużej. Po-

background image

wiedziała mu, że prawdopodobnie jej marzenie o otwar­

ciu przedszkola nigdy się nie ziści. A jednak... W głębi

duszy nie zrezygnowała. Osiągnięcie celu wymagało po

prostu kolejnych poświęceń, pomysłowości, pracy. Ze­

brała już pewien kapitał, ale w najbliższej przyszłości

nie mogła liczyć na posadę, która przynosiłaby miesiąc

w miesiąc tak wysokie dochody. A zatem wszystko mu­

siało się odwlec. Matka na pewno zrozumiałaby jej de­

cyzję. Zrozumiałaby, że związek z mężczyzną nie

odwzajemniającym uczucia, przerasta siły jej córki.

Ktoś pukał do drzwi. Penny prosiła niedawno, by ktoś

ze służby pomógł jej znieść bagaże, więc pewnie przy­

szedł. Pora się zbierać. Przechodząc przez pokój, spoj­

rzała na czarną koronkową sukienkę z Paryża. Wczoraj­

szego wieczoru przewiesiła ją przez oparcie krzesła.

Marzyła, żeby ubrać się w nią na spotkanie z Rafikiem,

ale kategorycznie sobie tego zabroniła. Łzy zaszkliły jej

oczy. Była w tej sukience piękna. Nie, inaczej - czuła

się w niej piękna, gdyż wyrażały to oczy Rafika. A te­

raz... płakała. Nieważne, przecież wyjeżdżała. Kogo

mogłyby obchodzić jej zaczerwienione oczy.

- Penny... - W progu stał Rafik. Wyglądał mizer­

nie, jakby nie spał od kilku dni. Był zarośnięty, prawie

niechlujny w nieświeżej koszuli i wymiętych spod­

niach. Czy po tym, co wczoraj powiedziała, przestało

mu zależeć na wyglądzie? Z największym trudem po­

wstrzymała się od przeprosin.

- Wasza wysokość...

- Proszę cię, zamknij drzwi.

- To rozkaz?

background image

- Wygląda na to, że jedynie w ten sposób mogę co­

kolwiek na tobie wymóc.

Penny zamknęła drzwi.

- Słucham. Nie sądziłam, że mamy sobie jeszcze coś

do powiedzenia.

Rafik wyjął zza pleców satynowy pantofelek.

- Zostawiłaś go u mnie.

- Dziękuję. Ale niepotrzebnie mi go zwracasz. Dru­

gi zostawiam w sypialni.

- Ten do pary?

- A który? Znajdziesz tam zresztą również wszyst­

kie stroje z Paryża. Z prawdziwą radością obejrzałabym

sobie twego asystenta w części tych kreacji. Miały słu­

żyć do pracy w ministerstwie. Ciekawe, jak teraz...

- Nie te rozmiary - odburknął Rafik. - Zresztą nie­

ważne. Wyjeżdżasz bez pożegnania?

- Wczoraj powiedzieliśmy sobie wszystko.

- Nie sądzę.

- Ty chyba nie rozumiesz...
- Słuchaj, kupiłem teren pod twoje przedszkole.

Ten, o którym kiedyś rozmawialiśmy. Pamiętasz, mó­

wiłem ci, że należałoby się pospieszyć, bo po powrocie

do Stanów mogłabyś przeżyć rozczarowanie, jeśli ktoś

sprzątnąłby ci go sprzed nosa. Jest już twoją własnością.

- Niemożliwe!

Rafik wyjął kopertę z kieszeni narzuconej na ramio­

na kurtki.

- Proszę. Są tu wszystkie dokumenty, a także nazwi­

ska osób i telefony do agencji nieruchomości, z którą

pertraktowałem, oraz do przedstawiciela banku, w któ-

background image

rym masz konto. Pamiętasz, mówiliśmy o tym, że część

twoich zarobków będzie wpływała na subkonto, prze­

znaczone wyłącznie na cele związane z budową przed­

szkola. Zgodziłaś się na to.

- Tak, ale... - Penny drżącymi palcami przekartko-

wała dokumenty. - Dajesz mi taki prezent?

Wzruszył ramionami.

- Przedszkole jest dla ciebie sprawą wielkiej wagi.

- Prawda, ale... Po tym, co ci wczoraj powiedzia­

łam? I przecież wyjeżdżam.

- Ciotka bardzo cię polubiła. Uważa, że wyjeżdżasz

z mojej winy i ma do mnie pretensje. Faktycznie, po­

zbawiam ją zdolnej asystentki.

Penny odwróciła głowę. Szkliły się jej oczy.

- Będzie mi bardzo brakowało księżnej Farrah.

- Nikogo więcej?

Ciebie, chciała powiedzieć. Ale nie mogła.

- Żałuję, że muszę wyjechać przed wygaśnięciem

umowy. Księżna jednak zrozumiała moje intencje. Po­

wiedziała, że nie będzie mnie zmuszała do pozostania

w El Zafirze, skoro miałabym być nieszczęśliwa.

- A jesteś? Penny... Odwróć twarz. Spójrz na mnie.

Pokręciła głową.

- Muszę wracać do domu.

- Tu jest twój dom.

- Nie.

Stanął za nią i zacisnął dłonie na jej przedramionach.

Miała ochotę oprzeć się o niego, poddać mu się, ale

pozwoliła jedynie, by odwrócił do siebie jej twarz.

- Mówi się, że dom jest tam, gdzie nasze serce. Chcę

background image

usłyszeć z twoich własnych ust, że to nie tu. - Płonęły

mu oczy. - Znam cię dobrze. Nie potrafisz kłamać. Po­

wiedz, że wracając do Stanów, nie zostajesz sercem

tutaj, przy mnie.

Penny czuła, że zbiera się jej na płacz. Nie chciała,

żeby widział jej łzy.

- Zachowam swój pobyt w El Zafirze w najlepszej

pamięci.

- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała - powiedział z roz­

paczą.

- Nie zostanę. Za nic.

- Ależ to absurd. Poprosiłem cię o rękę.

- Ale ja tak nie mogę, nie potrafię. Zawsze uważa­

łam, że sprawę osobistego szczęścia powinnam włożyć

między bajki. Teraz już wiem, że mój minimalizm byłby

błędem.

- Nie możesz wyjechać. Jeśli to zrobisz, stanę się

nędzarzem.

- Śmieszne. Masz wszystko, co da się kupić. I dość

pieniędzy, by kupić to, czego mieć nie chcesz.

- Wszystko co mam, to straszliwy ból. - Przyłożył

rękę do piersi. - O tu. Dawniej było tam serce.

- Dawniej?

- Tak. Zostało mi skradzione.

W Penny zagrały nerwy. Zaśpiewała w niej nadzieja.

- Przez kogo? Czyje teraz jest?

- Twoje. - Porwał ją w ramiona. - Jestem sobą, peł­

nym człowiekiem, tylko wtedy, gdy mam cię przy sobie.

Kręciło się jej w głowie. Nadzieja, pożądanie, wytę-

sknione pragnienie bliskości, wszystkie te uczucia po-

background image

tężniały w niej wbrew rozsądkowi. Milcz, serce! Milcz!

Krzyczało w niej wszystko.

- Proszę cię, nie baw się mną.

- Co ty mówisz! Masz rację. Dysponuję fortu­

ną, mógłbym zaspokoić wszystkie swoje zachcianki.

Ale zrozum, musisz to zrozumieć. Pragnę ciebie. Na

całym świecie nie ma drugiej Penny Doyle. Jesteś dla

mnie kimś bezcennym. Klejnotem na pustyni mojego

życia.

- Nie wiem, co powiedzieć...

- To proste. Powiedz tylko, że zostajesz, i zdejmij

mi z piersi ten przeokropny ciężar.

Nie powiedział wciąż tego, co pragnęła, co musiała

usłyszeć. Gdyby Rafik nie zdobył się na wyznanie uczu­

cia, w ich związku nigdy nie byłoby równości.

- Przykro mi, że cierpisz przeze mnie - powiedziała.

- Ale nie usłyszałam nic, co kazałoby mi zostać. Zadrę­

czałabym się tylko. Po co mi to, no powiedz, po co?

Z gardła Rafika wydobył się teraz okrzyk radości

mężczyzny, który wie, wie na pewno, co musi zrobić.

Penny znała go jednak bardzo dobrze. Nie powiedziałby

nic, co nie byłoby prawdą. Wstrzymała oddech. W tej

chwili ważyła się cała jej przyszłość i szczęście.

- Zależy ci na czułych słówkach. - Zajrzał jej

w oczy. - Pamiętasz, pytałaś mnie kiedyś, czy jest coś,

na czym się nie znam. Z czym sobie nie radzę.

- Pamiętam. Z zakazami.

- To też, ale dowiedz się: nie znam się na... miłości.

Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

- Przyznajesz więc, że miłość się liczy? Że to nie

background image

tylko niepotrzebne komplikacje, zwłaszcza w życiu

mężczyzny?

Uśmiechnął się przekornie i nagle spoważniał.

- Mogę przyznać wyłącznie jedno. Że cię kocham.

- Rafik...

- A ty? Nie mówisz nic o swoich uczuciach.

- Przecież wiesz.

- Nie wiem. Powiedziałaś, że prędzej połkniesz

szkło, niż zostaniesz moją żoną. W sprawach miłości

jestem kompletnie zielony. Gdybym usłyszał pewne sło­

wa, byłaby to dla mnie najwyższa nagroda. - Objął

czule jej policzek. - Powiedz, że mnie kochasz. Wydaje

mi się, że widzę to w twoich oczach. Ale powiedz,

potwierdź, że mam rację.

Zamknął oczy i przytulił ją do siebie.

- Jest mi dobrze. Zostaniesz?

- W charakterze twojej asystentki?

Śmiech zagrał mu w piersi.

- Chyba już to przerabialiśmy. Nie podoba mi się

twoja odpowiedź.

- To zacznij jeszcze raz. Czuję w powietrzu magię.

Puścił ją, wziął za rękę i chwycił ze stolika panto­

felek.

- Chodź ze mną.

Zaprowadził ją do salonu i posadził delikatnie na

sofie. Przyklęknął na kolano, objął dłonią jej łydkę

i zdjął ze stopy zwykłe brązowe czółenko.

- Penny Doyle, czy wyjdziesz za mnie?

- Wiesz... - Spojrzała na niego ze śmiechem. - Ja

też nie mam wprawy w miłosnych scenach, ale z ksią-

background image

żek i filmów pamiętam, że kiedy mężczyzna się oświad­

cza, to nie zsuwa kobiecie butów, tylko raczej coś wsu­

wa. Zazwyczaj pierścionek, na palec.

- Jest taka bajka... o księciu, dziewczynie i szkla­

nym pantofelku. Bardzo ładna i ma szczęśliwe zakoń­

czenie. - Bez trudu nałożył Penny czarną, satynową

szpileczkę. - Pasuje, nie uważasz?

- To mój pantofel. Dziwne, gdyby nie pasował.

- Nie drocz się ze mną. To dla mnie bardzo ważna

chwila. Kocham cię. Mam zaszczyt prosić cię o rękę.

Penny zsunęła się z kanapy i uklękła przed Rafikiem.

- To ja czuję się zaszczycona. Zostanę twoją żoną.

Ale... mam pewną prośbę.

- Rozumiem. Chcesz doglądać budowy przedszko­

la. Możemy więc spędzić miodowy miesiąc w Stanach.

Pomogę ci. A po powrocie do El Zafiru namówię ojca,

żebyś objęła stanowisko ministra edukacji i zajęła się

rozwojem placówek opieki nad dziećmi w naszym kra­

ju. Tutaj też jest to bardzo potrzebne.

Serce Penny wypełniała po brzegi miłość. Otrzymała

więcej, niż ośmieliłaby się marzyć.

- To prawda - powiedziała. - Ale nie o to chciałam

cię prosić.

- A o co?

- Proszę, żebyś całował mnie przynajmniej raz

dziennie tak jak wtedy, w ogrodzie na balu. Dzięki tobie

uwierzyłam, że życie może być bajką. Chciałabym, że­

byśmy nigdy nie utracili tej wiary.

- Wielkie to dla mnie szczęście - uśmiechnął się

z miłością - że nie potrafię odmówić ci niczego. Obym

background image

tylko umiał sprawić, by spełniły się wszystkie twoje

marzenia.

Rafik Hassan, wszechwładny szejk i książę El Zafiru

wziął w ramiona niepozorną Penny Doyle, przypie-

czętowując pocałunkami obietnicę szczęścia. Jego przy­

szła żona, uparta dziewczyna z Teksasu, która uważała

się za przeciętną, miała być dla niego zawsze najcudow­

niejszym klejnotem pustyni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Teresa Southwick Niewinne kłamstwo
590 Southwick Teresa Przepis na szczęście
34 Romans z Szejkiem Southwick Teresa Królewski dar 5
13 Southwick Teresa Niewinne kłamstwo
Southwick Teresa Imperium rodzinne 06 Zaręczyny we Florencji(1)
Southwick Teresa Harlequin Romans 590 Przepis na szczęście
R928 Southwick Teresa Różowy płomień
13 Southwick Teresa Niewinne kłamstwo
Southwick Teresa Niewinne klamstwo(1)
606 Southwick Teresa Ostatni kawaler z rodu
13 Southwick Teresa Bracia z Bha Khar 02 Niewinne kłamstwo (Romans z szejkiem 13)
34 Southwick Teresa Królewski dar
Southwick Teresa Trzeba je tulić i kołysać
Southwick Teresa Harlequin Romans 1007 Idealny partner
590 Southwick Teresa Przepis na szczęście
opinia naucz o dz w wieku przedszk, Kopia Teresa

więcej podobnych podstron