Teresa Southwick
Klejnot pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Penelopa Colleen Doyle nie wierzyła w bajki. Pocałun
kiem nie da się przemienić żaby w pięknego księcia.
W każdym razie mężczyźni, z którymi kiedykolwiek się
całowała, pozostawali żabami albo co gorsza zmieniali się
we wstrętne ropuchy. Przejście przez pałac króla El Zafi-
ru* sprawiło jednak, że zapragnęła uwierzyć w cud.
- Czy jesteśmy już blisko? - zapytała swego ciem-
nookiego przewodnika o oliwkowej karnacji.
- Tak - odparł z miękkim akcentem, zerkając na nią
przez ramię. - To prawie tutaj.
Zapomniała, jak się nazywał. Miała zwykle doskona
lą pamięć, ale sytuacja była daleka od zwykłości. To był
El Zafir - kraina jak z bajki, magiczna, oszałamiająco
piękna. Penelopa znajdowała się w pałacu królów. Szła
korytarzami o marmurowych lśniących posadzkach.
Otwierały się przed nią podwoje pod łukowymi sklepie
niami, prowadzące do kolejnych pysznie umeblo
wanych komnat. Idąc krok po kroku w swoich zwy
kłych butach na płaskim obcasie, miała jednak dość
* El Zafir jest krajem fikcyjnym.
absurdalną ochotę, by zostawić jeden z nich za sobą. Na
wypadek, gdyby musiała wrócić sama tym labiryntem,
którym wydał jej się pałac.
Królewski pałac! Na miłość boską! Jednakże nawet
uczucie paniki, w jaką wprawiała ją świadomość, gdzie
się znajduje, nie było w stanie poderwać jej do działa
nia. Nie spała już ponad dobę. Przekroczenie kilku stref
czasowych wyssało z niej wszystkie siły. Czuła się tak,
jakby całą drogę ze Stanów odbyła na piechotę.
Skręcili korytarzem i zatrzymali się przed potężnymi
mahoniowymi drzwiami. Sklepienie było tak wysokie,
że budząca lęk bariera przypomniała jej scenę z filmu
z King Kongiem i ogromne wrota, które miały zamknąć
gigantowi drogę ucieczki. Penelopa nie byłą małpą ani
tym bardziej gigantem. Miała zaledwie niecałe sto
sześćdziesiąt centymetrów wzrostu.
- Jesteśmy w urzędowym skrzydle pałacu - oznaj
mił jej przewodnik.
- Czy macie jakąś mapkę, z której mogłabym sko
rzystać, by dotrzeć do mego miejsca pracy?
- Nie. - Mężczyzna nie zareagował uśmiechem,
choćby najlżejszym. Jeśli w tym małym, lecz znaczą
cym, bogatym w ropę kraiku nikt nie miał poczucia
humoru, to dwa lata, które planowała tu spędzić, mogły
się okazać bardzo długie.
Przewodnik pchnął drzwi, odsłaniając wyłożony dy
wanami hol w kształcie litery T.
- Proszę za mną.
Śmieszne. Nie przyszłoby jej do głowy ruszyć się tu
gdzieś samodzielnie. Zagubiłaby się chyba na parę
dni i musiano by wysłać za nią ekipę poszukiwaczy.
Czy w El Zafirze można było w ogóle liczyć na czyjąś
pomoc?
Jej przewodnik przeszedł przez kilka pomieszczeń,
otwierając kolejne drzwi, po czym skręcił i wszedł do
otwartego biura. Było większe niż całe jej - co prawda
niewielkie - mieszkanie, a nawet w porównaniu z te
ksańskimi - ogromne.
- Proszę usiąść. - Wskazał gestem piękną skórzaną
kanapę pod ścianą. - Otrzyma pani zaraz wytyczne do
tyczące pani obowiązków.
- Od księżnej Farrah?
- Nie.
A zatem od kogo, chciała zapytać, rozglądając się
wokół w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Nie musia
łaby się zastanawiać, gdyby na drzwiach umieszczono
stosowne tabliczki z nazwiskiem. Można by sądzić, że
w budżecie tak zamożnego kraju znajdzie się parę dol
ców na coś tak banalnego.
Jej przewodnik nie udzielił żadnych dalszych wyjaś
nień. Skłonił się lekko i wyszedł z pokoju. Penelopa
rozejrzała się ponownie. Ponosiły ją nerwy. Kurczące
mu się żołądkowi nie przysłużyłaby się dobrze kofeina,
ale umysłowi pomogłaby z całą pewnością.
Kawy co prawda nie podano, lecz otoczenie było
wręcz oszałamiające. Przed kanapą stało półokrągłe
wiśniowe biurko. Blat był tak wypolerowany, że cze
sząc się, Penny mogła skorzystać z niego jak z lustra.
Co prawda upięcie długich włosów w węzeł z tyłu gło
wy było czynnością prostą i nie wymagało patrzenia.
Na biurku stał komputer z drukarką, skanerem i fa
ksem. Za nim, przy ścianie, znajdowała się kopiarka.
Ciekawe, czy wszystkie pomieszczenia urzędu były tak
świetnie wyposażone. I czy w ogóle ktoś tutaj korzystał
z tego sprzętu? Skoro znajdowała się w technicznym
centrum pałacu, oznaczało to, że skierowano ją do pracy
właśnie tutaj.
Nagłe spostrzegła drzwi po prawej stronie. Kawa...
A gdyby tak zapukać, uchylić je i poprosić o filiżankę?
Nie, nie wypada. Nakazano jej czekać, więc miała cze
kać, i koniec. Westchnęła ciężko i usiadła na kanapie.
Chwilę później westchnęła znowu, ale z całkiem innej
przyczyny. Nigdy w życiu nie było jej tak wygodnie.
Kto by pomyślał, że skórzana tapicerka nie musi być
zimna, a przeciwnie - potrafi być tak bajecznie przy
jemna w dotyku i miękka. Penelopa walczyła ze sobą,
by nie przymknąć oczu. Czekając na polecenia, umo-
ściła się wygodniej.
Rafik Hassan, książę El Zafiru, a zarazem szef krajo
wego MSW oraz MSZ otworzył drzwi gabinetu, by
porozmawiać z asystentem. Dopiero widok pustego
biurka przypomniał mu, że odebrano mu dotychcza
sowego sekretarza. Była to pierwsza sprawa, o której
z samego rana powiadomił go ojciec, król Gamil. Ciot
ka Farrah obiecała, że przyśle mu kogoś w zamian. I oto
na kanapie siedziała młoda kobieta. Nie, nie siedziała,
raczej kuliła się. Czy to właśnie ta osoba na zastępstwo?
Podszedł bliżej i spojrzał na nią z góry. Była ubrana
w luźną sukienkę za kolano, odsłaniającą bardzo zgrab-
ne łydki. Na nogach miała buty na płaskim obcasie.
Przypominała dziecko, tyle że pozbawiony wdzięku
strój opinał się na krągłym kobiecym biodrze. Była
w ogóle nieduża. Niestety nie dało się tego powiedzieć
o brzydkich okularach w czarnej oprawce, szpecących
owal twarzy.
W chwili obecnej okulary były jej niepotrzebne, po
nieważ miała zamknięte oczy. Rafikowi przypomniała
się amerykańska bajka, jedna z serii o Złotowłosej, któ
re czytywał dzieciom swego brata. Dziewczyna na ka
napie miała złotawe włosy. Spała mocno. Czy w tych
okolicznościach miał się poczuć jak jeden z trzech
niedźwiedzi z bajki? Jego braci, Farika i Kamala, po
równanie do amerykańskich niedźwiedzi zapewne nie
szczególnie by ucieszyło. Poza tym jego samego uwa
żano w rodzinie za amanta. Jak więc mógł być niezgrab
nym niedźwiedziem?
- Przepraszam. - Skłonił się przed skuloną dziew
czyną.
Długie gęste rzęsy zatrzepotały. Czy wydawały mu się
długie i gęste tylko dlatego, że powiększały je szkła brzyd
kich okularów? Dziewczyna uniosła powieki. Zobaczył
duże niebieskie oczy i ponowił w myślach pytanie.
- Panno...
- Cześć! - Usiadła prosto i rozejrzała się z wyrazem
absolutnej dezorientacji. Raptem spotkali się wzrokiem.
- Wygląda na to, że nie jestem już w Kansas. -
Ziewnęła, zasłaniając usta delikatną dłonią, lecz zdążył
zauważyć, że zęby miała równe i białe. - To cytat
z amerykańskiego filmu „Czarnoksiężnik z krainy Oz"
- ze sceny, w której Dorotka uświadamia sobie, że jest
bardzo daleko od domu.
- Wiem. - Znał tę baśń, której bohaterowie usiłują
odnaleźć dom, mądrość, odwagę i serce.
- Jesteś zatem Amerykanką? - Pytanie było reto
ryczne, gdyż akcent panny Doyle zdradzał jej pocho
dzenie w sposób oczywisty.
- Owszem. Dopiero co przyleciałam samolotem
z Teksasu.
- Słyszałem.
- Zdziwiłabym się, gdybyś nie wiedział - odpowie
działa z uśmiechem. - Też tutaj pracujesz?
- Tak.
- Biuro musi mieć huk roboty, skoro do jego obsługi
potrzeba aż dwóch urzędników.
Uważała go zatem za urzędnika? A to dobre. Chciał
już sprostować, gdy raptem przesunęła się na brzeg
kanapy i przeciągnęła, unosząc ręce. Pod zapiętą na
guziki sukienką wyprężyły się krągłe piersi. Nie powię
kszały ich żadne grube soczewki, a mimo to widok był
imponujący.
- Dostanę tu gdzieś kawę? - zapytała.
- Zaraz po nią zadzwonię - odpowiedział machinal
nie, wpatrując się w jej wdzięki.
- Och, wspaniale. Będę twoją dozgonną dłużniczką.
Wielkie dzięki.
Rafik podszedł do telefonu na biurku i podniósł słu
chawkę.
- Kawę proszę. Bardzo mocną.
- Wielkie dzięki - powtórzyła.
Gdy znów na nią spojrzał, wpatrywała się w niego
przez okulary z takim samym zainteresowaniem, z ja
kim przed chwilą sam się jej przyglądał.
- Coś nie tak?
- Nie, nie. Przepraszam, że się tak gapię. Ale to
dlatego, że...
- Że?
- Oj, nieważne. - Pokręciła głową. - Pomyślisz, że
jestem lizusem. Jeśli mamy razem pracować, podlizy
wanie się nie byłoby najlepszym początkiem.
- Obiecuję, nic takiego nie pomyślę. - Był szczerze
zaciekawiony. - Czemu masz taką minę? Mam coś na
nosie? Zabrudziłem sobie twarz? Wyglądam dziwnie?
- Oj, nie. Jesteś bardzo przystojny. - Spuściła gło
wę, zmieszana. - Chodzi o to, że jeśli wszyscy faceci
w tym kraju są do ciebie podobni, to... - Zarumieniła
się prześlicznie. - Przepraszam. Mam nadzieję, że się
nie gniewasz za to, co powiedziałam. Po prostu... mało
wiem. Zebrałam trochę wiadomości p tym kraju, ale nie
o... Naprawdę przepraszam. Ale zapytałeś, więc...
- Tak, zapytałem. - Była wyraźnie zmęczona, co
świadczyło o tym, że to, co powiedziała, powiedziała
spontanicznie. Komplement był szczery i czarująco nie
winny. Rafik był bliski zapomnienia jej tego, że uznała
go za urzędnika.
- W Teksasie mężczyzna to kowboj. W opinii wię
kszości kobiet urzędnik to nie chłop. Cóż, nie były
nigdy w El Zafirze.
Rafik nie potrafił osądzić, czy to co usłyszał, miało
mu pochlebiać, czy też powinien się poczuć urażony.
Postanowił jednak dowiedzieć się trochę o teksańskich
kowbojach, oczywiście po cichu. Zdusił też w sobie
chwilową słabość i chęć wybaczenia Amerykance po
myłki. Mimo to, co było dość dziwne, miał ochotę słu
chać jej dalej.
- Masz więc to być asystentką?
Skinęła głową, zdjęła okulary i potarła oczy. Spo
dziewał się, że zobaczy rozmazany tusz. A tu nic.
Dziewczyna nie używała kosmetyków! Jej twarz pozo
stała czysta i gładka.
- Przyleciałam do El Zafiru dziś rano. Miałam być
dwa dni wcześniej, ale loty z północnego Teksasu zo
stały odwołane z uwagi na burze. Tam, skąd pochodzę,
mówi się, że jeśli pogoda jest zła, na ogół wystarczy
chwilę poczekać. Tym razem jednak nie dopisało mi
szczęście.
- A jak do tego doszło, że przyjechałaś do mojego...
do El Zafiru? Panno...
- Doyle. Penelopa Colleen Doyle. Łatwo zapamię
tać, bo rymuje się z oil (ropa), a w ogóle możesz mi
mówić Penny.
- Penny - powtórzył i prawie się roześmiał. Imię ko
jarzyło się z najdrobniejszym angielskim bilonem.
- Zatrudniła mnie księżna Farrah Hassan. Poznałeś ją?
Rafikowi drgnęły usta.
- Spotkaliśmy się raz czy dwa.
- Wspaniała dama, zrobiła na mnie duże wrażenie.
Jest siostrą króla. Mam być jej asystentką.
- Kiedy ci to zaproponowała?
- Miesiąc temu.
- I zjawiasz się dopiero dziś?
Penny kiwnęła głową.
- Musiałam wynająć komuś swoje mieszkanie
i przenieść gdzieś rzeczy.
Wyglądała bardzo młodo. Aż trudno uwierzyć, że
mieszkała sama i była za wszystko odpowiedzialna.
- Ile masz lat?
- U nas, w Stanach, ktoś, kto zadaje takie pytanie,
uważany jest za gbura. Kobiety nie wypada pytać
o wiek. To bardzo niepolityczne.
- Znam się na polityce. - Na kobietach też, dopo
wiedział w myślach. - Wyglądasz tak młodo, że...
- Mam dwadzieścia dwa lata. - Penny wyprostowa
ła się. - Nie musi cię to obchodzić, ale mam wykształ
cenie pedagogiczne, zrobiłam też dyplom z zakresu bi
znesu. W college'u studiowałam jednocześnie dwa kie
runki. Zależało mi na pracy, i to dobrze płatnej. Złoży
łam więc CV w agencji, poprzez którą zamożni ludzie
szukają opiekunek do dzieci. Księżna przejrzała doku
menty i zdjęcia i wybrała między innymi mnie. Szuka
ła, jak twierdził szef agencji, zwykłej niani.
- Zwykłej?
- Właśnie. Nie powinnam pewnie pytać, ale... Jak
myślisz, czemu księżna podkreślała, że zależy jej na
dziewczynie o przeciętnej urodzie?
Nie widział powodu, żeby wyjaśniać, że motywy
takiego, a nie innego wyboru księżnej wiązały się z jego
osobą.
- Nie umiem powiedzieć.
- Ja też. - Wzruszyła ramionami. - Mam odpowied-
nie kwalifikacje, doszłam więc do wniosku, że się do
tej pracy nadaję.
- Rozumiem. - W opinii rodziny był bardzo elo-
kwentny, lecz to proste stwierdzenie zwyczajnej dziew
czyny zbiło go z tropu. Jego znajomość kobiet opierała
się na kontaktach z wysokimi, wyrafinowanymi ślicz
notkami. O małych kobietkach w dużych nieładnych
okularach nie wiedział nic.
- Lubię wychodzić życiu naprzeciw. Jeśli chowasz
głowę w piasek, to widać ci tylko... - Poprawiła oku
lary. - No cóż, całą resztę. Rozumiesz, prawda? Staram
się myśleć trzeźwo. Lepiej brać się z życiem za bary,
niż czekać na cud. Dobrze mówię?
Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, więc uznał,
że zręczniej będzie skierować rozmowę na inny tor.
- A zatem moja... to znaczy, księżna Farrah, prze
prowadziła z tobą interview.
- Tak. Zafundowała mi bilet w obie strony i polecia
łam do Nowego Jorku. Pierwszy raz w życiu leciałam
samolotem. Było super. Ale pojawił się problem z...
Drzwi otworzyły się i posługująca kobieta wtoczyła
do gabinetu wózeczek ze srebrną zastawą i filiżankami
z chińskiej porcelany.
- Dziękuję, Selimo.
- Bardzo proszę, Wasza.
- Zostaw - przerwał gwałtownie. - Zajmę się wszyst
kim sam.
Kobieta ukłoniła się i wyszła. Penny przyglądała się
całej scenie ze zdumieniem.
- Fantastyczne! - rzuciła. - Czy wszyscy tutaj są tak
grzeczni i dyskretni? My w Stanach moglibyśmy po
bierać u was lekcje. Będziesz mi musiał pomóc. Nie
chciałabym nikogo urazie. Jeśli spostrzeżesz, że zacho
wuję się nietaktownie, bardzo proszę; weź mnie na bok
i powiedz. Nie chciałabym wyjść na głupią.
- Jesteś Amerykanką - odparł, jakby to tłumaczyło
wszystko. Uniósł dzbanek i nachylił dzióbek nad jedną
z delikatnych filiżanek.
- Czy mógłbyś nalać kawy i dla mnie? Nie mogę
uwierzyć, że zasnęłam. Muszę się rozkręcić.
- Przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że...
- Mówię za dużo, tak? Owszem, czasem mi się to
zdarza. Dziś jednak rzeczywiście trajkoczę. Pewnie dla
tego, że jestem zmęczona i podenerwowana. Paskudna
mieszanka. Przeszkadza ci to? Księżna nie będzie miała
mi chyba tego za złe?
- Ma bardzo silną osobowość. Cukier, śmietankę?
- Nie, dziękuję.
Podał jej filiżankę.
- Mówiłaś, że...
- Na czym to ja skończyłam? - Napiła się kawy
i pomyślała. - A, mam! No więc poleciałam do Nowego
Jorku na spotkanie z księżną. Nie wiedziałeś o tym? Lot
się opóźnił.
- Z powodu pogody.
Skinęła głową.
- Dobrze zapamiętałeś. Potem nie mogłam się prze
bić przez korki. Nim dotarłam do hotelu - och, mówię
ci, ale cudo - księżna zatrudniła już kogoś innego.
- Nianię o pospolitej urodzie.
- Tak. - Ściągnęła brwi. - Naprawdę nie pojmuję,
dlaczego przeciętność miałaby być kryterium przy za
trudnianiu pracownika. Dziwaczne.
- Faktycznie.
- Tak czy owak, księżna odniosła się do mnie nie
zwykle miło i bezpośrednio. Zaprosiła mnie na lunch.
Pogadałyśmy sobie o życiowych sprawach i poplot
kowałyśmy przy czekoladzie.
- Poplotkowałyście sobie?
- No tak. Wiesz, jak to jest... Gdzie kobiety opo
wiadają sobie rzeczy, które je do siebie zbliżają?
- Ach... Przy czekoladzie. Tak?
Penny kiwnęła głową.
- Piłyśmy chyba goodivę. Pyszota! Nieważne zre
sztą. Ważne, że księżna powiedziała, że się jej podobam
i że potrzebuje asystentki. No i... zatrudniła mnie. To
była propozycja nie do odrzucenia. Sam wiesz, jak do
brze tu u was płacą.
- Faktycznie.
- Ma się zapewniony własny pokój i wyżywienie.
- Naprawdę znakomita oferta pracy.-
- Powiedz, proszę... czy mógłbyś mi przypomnieć,
jak się nazywasz? - Podniosła filiżankę do ust. - Bardzo
to nieładnie z mojej strony, ale zapomniałam. Tłumaczy
mnie wyłącznie zmęczenie. Wyśpię się tylko i zaraz od
zyskam formę. Zazwyczaj świetnie zapamiętuję nazwiska.
- Nie sądzę, żebym ci się przedstawiał.
Szczerze go sobą zaintrygowała. Jak na osobę pada
jącą ze zmęczenia, dysponowała zdumiewającą energią.
Wypoczęta była bez wątpienia jak... Nie mógł sobie
przypomnieć amerykańskiego określenia. Jak piorun
kulisty? Tak, chyba tak. Zdecydowanie taka była Penny
Doyle. Ciekawe, czy tylko w podejściu do pracy, czy
ognisty temperament ujawniał się też w jej życiu osobi
stym - na przykład w związku z mężczyzną?
- Masz taką minę... Czy mam coś na nosie? Ubru
dziłam sobie twarz? Uważasz, że wyglądam dziwnie?
- zażartowała, powtarzając jego niedawne słowa.
- Wcale nie.
- No to zdradź mi, jak się nazywasz. Na pewno nie
jakoś okropnie. Skoro mamy razem pracować, byłoby
niegłupio, gdybym mówiła ci po imieniu.
Rafik wstał i wyprostował się dumnie.
- Nazywam się Rafik Hassan. Jestem księciem, mi
nistrem spraw wewnętrznych i zagranicznych państwa
El Zafir.
Oczy Penny stały się nagle okrągłe. Filiżanka wypad
ła jej z rąk, uderzyła o kolana i spadła na podłogę. Ka
wa, która nie zdążyła wsiąknąć w sukienkę, opryskała
jasny berberyjski dywan. Z otwartych ust panny Doyle
nie wybiegło nawet jedno słowo. Książę Hassan odniósł
autentyczne zwycięstwo. W końcu pozbawił ją mowy.
Rafik przeszedł do domowego skrzydła pałacu i za
pukał do apartamentu ciotki. Usłyszał stłumione „Pro
szę" i wszedł do foyer. Marmurowa posadzka odbiła
echo jego kroków, gdy skierował się prędko do salonu.
Z okien pokoju, rozświetlających całą ścianę, roztaczał
się widok na Morze Arabskie. Miejsce centralne zajmo
wała duża biała sofa, ustawiona na jasnym pluszowym
dywanie. Jedynym akcentem kolorystycznym wnętrza
były obrazy. Siostra ojca była właścicielką słynnej
w świecie kolekcji dzieł sztuki.
Rafik podszedł do ciotki, siedzącej na kanapie w oto
czeniu urzędowych pism i dokumentów.
- Ciociu Farrah, chciałbym z tobą porozmawiać.
- Naturalnie. W czym rzecz?
- Krótko mówiąc, chodzi mi o Penny.
Księżna uśmiechnęła się i nagle odmłodniała. Miała
pięćdziesiąt parę lat, ale była wciąż piękną i atrakcyjną
kobietą. Jej ciemne, uczesane gładko krótkie włosy się
gały kołnierzyka turkusowego żakietu od Chanel.
- Cudowna, nie?
- Jest... jakaś...
- Nie podoba ci się? Dlaczego? - Księżna odłożyła
na bok papiery.
- Usnęła mi na kanapie w gabinecie!
- Biedactwo! No cóż, stało się. Na jej obronę muszę
powiedzieć, że ta twoja kanapa jest bardzo wygodna.
- Westchnęła ze współczuciem. - Penny miała ciężką
podróż. Mówiono mi, że to urocze dziecko uparło się,
by rozpocząć pracę w umówionym terminie. Nie chcia
ła go przesunąć choćby o dzień.
- Powinno się ją ściąć.
- Faktycznie, właściwa nagroda za poświecenie.
- Żartuję.
- Miło mi to słyszeć. - Księżna wybuchnęła śmie
chem. - Tę formę kary rząd uznał za bezprawną, jeszcze
zanim się urodziłam.
- Właściwsze byłoby obcięcie jej języka. O, tak.
Świetny pomysł, jeśli wolno mi mieć w tym względzie
własne zdanie. Kara powinna odpowiadać popełnione
mu przestępstwu.
- Drogi mój, a jakąż to zbrodnię popełniła Penny?
- Jest... - Szukał przez chwilę słów najlepiej odda
jących jego myśli. — Jest kobietą.
- Ach! - Ciotka podniosła głowę. - I stanowi dla
ciebie zagadkę.
- Ależ skąd! W życiu nie spotkałem kobiety, której nie
potrafiłbym rozszyfrować. - Było to maleńkie kłamstew
ko. Owszem, nie spotkał takiej kobiety, aż do dziś.
- Jesteś zatem zaintrygowany?
- Nonsens. - Odwrócił wzrok w stronę balkonu. -
Kompletny absurd.
- Rafik... Powiedz mi, czy byłeś już kiedyś zako
chany?
Nie umiał odpowiedzieć na tak postawione pytanie.
Podobało mu się wiele kobiet. Bywał zauroczony. Ale
- zakochany?
- Nie bawmy się, ciociu. Miłość to luksus, na jaki
nie może sobie pozwolić królewski syn. Żenimy się
z obowiązku, więc i ja ożenię się kiedyś i spłodzę dzie
dzica.
- Tylko kiedy to będzie?
- Gdy uznam, że jestem do tego gotów..- Zerknął
na ciotkę. - Rozmawialiśmy jednak o Penny Doyle. Nie
rozumiem, co to ma z nią wspólnego?
Księżna Farrah splotła ręce na podołku.
- Mówię o tym, ponieważ nie potrafię wyzbyć się
przekonania, że z powodu tragicznej, przedwczesnej
śmierci twojej mamy, jesteś zwichrowany uczuciowo.
Bardzo to smutne. Służba, domowi nauczyciele, prywatne
studia... Gdzieś po drodze umknęła ci szkoła uczuć.
- Otrzymałem znakomite wykształcenie. A co do tej
małej Amerykanki...
- Penny. Wydała mi się jak łyk powietrza. Ale wolno
ci się ze mną nie zgodzić.
Rafik spojrzał na ciotkę i widząc jej minę, zrozumiał,
że musi nad sobą zapanować. Księżna Farrah była ko
bietą, kimś starszym, kochała ją cała rodzina Hassanów.
Zasługiwała na szacunek, grzeczność i ochronę przed
nieprzyjemnościami. Jednakże błysk w jej oczach spra
wił, że Rafikowi przeszło przez myśl, że być może to
jemu przydałaby się teraz ochrona.
- Dlaczego miałbym się zgadzać? To zwykła kobieta
z Teksasu. Bez znaczenia i taka mała... Wydaje mi się,
że w Teksasie mieliśmy zawsze potężniejszych sojusz
ników.
- Owszem. Penny jest wyjątkiem.
- Penny - prychnął wzgardliwie Rafik. - Nawet
imię ma banalne. Bilonik.
- A słyszałeś powiedzenie o pieniążku znalezionym
na szczęście? Że jak się go znajdzie i podrzuci w górę,
to tego dnia wszystko się uda?
- Może i słyszałem. Penny Doyle - rym do oil -
wymruczał i bezwiednie uśmiechnął się, przypominając
sobie jej własne słowa. Dobrze, że stał tyłem do swej
spostrzegawczej ciotki i nie mogła widzieć jego miny.
Księżna zakaszlała. Rafik odwrócił głowę i spo
strzegł w jej oczach rozbawienie.
- Dobrze się czujesz? - zapytał. Nie do wiary, ale
odniósł wrażenie, że ciotka się z niego nabija.
- Doskonale.
- Więc o co chodzi?
- Właśnie na taką twoją reakcję liczyłam. W tej sy
tuacji nie muszę dawać ci przestrogi, żebyś zachował
wobec Penny dystans.
- Jeśli to cię, ciociu, niepokoi, to dlaczego ojciec ode
brał mi dotychczasowego asystenta i zastąpił go kobietą?
Księżna westchnęła, ale tak jakoś dziwnie, jakby tłu
miła chichot.
- Konieczny mu był ktoś z doświadczeniem. Poza
tym król nie musi się tłumaczyć. Zrobił, co uznał za
stosowne; Penny doskonale odpowiada twoim... po
trzebom. Potrzebom ministerstwa - dodała. - Na twoim
miejscu zastanowiłabym się dwa razy, zanim poszłabym
z tą sprawą do ojca.
- W porządku. Czuję się jednak urażony twoimi po
uczeniami.
- Oj, Rafik. Masz opinię podrywacza. Obawiam się
o Penny.
- Dlaczego? Swoim gadulstwem położyłaby trupem
nawet słonia.
- Możliwe, ale... Została skrzywdzona. Przez męż
czyznę.
Rafik zmienił się na twarzy. Paplanina Penny drażniła
go, ale poza tym... wszystko w niej było takie szczere,
delikatne.
- To znaczy... co się stało?
- Całą tę okropną historię opowiedziała mi w No-
wym Jorku. Miała dwanaście czy trzynaście lat,
gdy umarła jej matka. Wychowywała ją samotnie, była
skromną nauczycielką. Mimo to udało się jej zgroma
dzić pewien kapitał. Pozostawiła go córce na koncie.
Penny zamierzała otworzyć przedszkole. Jednakże pe
wien drań zawrócił jej w głowie i na koniec uciekł z jej
pieniędzmi. Od tej pory dziewczyna wystrzega się męż
czyzn jak zarazy, nie ufa nikomu.
- Ten ktoś to nie mężczyzna. Mężczyzna nie potra
ktowałby kobiety w taki sposób. Zwłaszcza takiej.
- To znaczy jakiej? - Ciotka uniosła brwi.
- Nieważne. Chciałbym spotkać tego gościa. - Ra-
fik zacisnął zęby. - Końmi bym go rozciągnął, a i tak
byłaby to zbyt łaskawa kara.
- Zgadzam się. - Księżna ciężko pokiwała głową,
ale zaraz uśmiechnęła się łagodnie. - Teraz jednak Pen
ny jest u nas, zaopiekujemy się nią. To znaczy, ja się nią
zaopiekuję. Moim zdaniem nie mogło stać się lepiej.
- Nie sądzę.
Kiedy zostawił Penny samą, oniemiałą, był nią jedy
nie rozbawiony i odrobinę zaciekawiony. Teraz, gdy
znał już jej historię, czuł się dziwnie nieswój. Kobiety
nie wywoływały zazwyczaj w jego uczuciach takiego
zamętu. Niedobrze, bardzo niedobrze. Chyba mógłby
jeszcze wpłynąć na decyzję ciotki. Niechby zajęła się
tą dziwną dziewczyną, ale nie przydzielała mu jej do
pracy.
- Rafik, nie rozumiem cię.
- Byłoby znacznie korzystniej, gdyby ojciec oddał
mi mego asystenta. Miałabyś wtedy tę swoją Penny
Doyle do dyspozycji. Obyś się tylko nie zawiodła na
swojej dobroci. Serdecznie ci tego życzę.
Ciotka pokręciła głową.
- Obawiam się, że na odzyskanie dotychczasowego
asystenta nie możesz liczyć. To niemożliwe.
- Dlaczego?
- Nie mam na to wpływu. Leży to w gestii króla.
- Wysłuchałem twojej rady i pomyślałem dwa razy.
Pomówię z ojcem.
- Jak chcesz. A póki co... Za moment mają się za
cząć przygotowania do międzynarodowej imprezy na
cele dobroczynne. Będzie ci potrzebna pomoc. Kobieca
ręka bardzo się przyda.
- Ty jesteś kobietą i moją prawą ręką w tym przed
sięwzięciu - zaakcentował z mocą Rafik. - Czy to nie
dość?
- Penny będzie pracowała i ze mną, i z tobą.
Rafikowi absolutnie nie odpowiadało takie rozwią
zanie. Spróbował innej taktyki.
- Czy to fair wobec panny Doyle? Jesteś, ciociu, bar
dzo wymagająca wobec swoich pracowników, więc...
- Bez przesady. Nie popełnimy żadnego nadużycia.
Podejrzewam zresztą, że ta dziewczyna potrafi ciężko
pracować.
- A zwłaszcza mówić - jęknął. - Praca w minister
stwie nie polega na gadaniu.
- To urocza dziewczyna.
- Jeśli dobrze rozumiem, ubiegała się o posadę nia
ni. Mówisz, że jest urocza. W porządku, niech będzie,
ale miała się zajmować dziećmi Farika.
- Tak. Wydała mi się jednak taka... dynamiczna,
inteligentna. Zdobyła wykształcenie, i to w dwóch kie
runkach. Jest dyplomowaną przedszkolanką, ale ukoń
czyła też kurs biznesu, bo, jak mi oznajmiła, wie, że
prowadzenie przedszkola wymaga i takiej wiedzy. Sam
Prescott wystawił jej znakomite referencje.
Młody Prescott pochodził z zamożnej teksańskiej ro
dziny. Rafik przyjaźnił się z nim od dziecka. Żartowali
czasem, że gdyby Ameryka była królestwem, Sam i je
go bracia byliby szejkami. Ojcowie znali się dobrze
i prowadzili wspólne interesy.
- Skąd ją zna? - zapytał Rafik.
- Prescottowie pomagają finansowo niezamożnym,
uzdolnionym studentom. Penny została wybrana jako
ich stypendystka. Była jedną z najlepszych studentek
w klasie biznesowej i otrzymała wyróżnienie kierow
nictwa korporacji Prescotta w Dallas. Mam więc mocne
podstawy, żeby uznać, że jest szybka, bystra, pracowita
i umie zdobywać nowe kwalifikacje.
- I najwyraźniej odpowiedzialność za to spadnie na
mnie. - Rafik spojrzał na ciotkę ponuro, ale nie przejęła
się jego niechęcią.
- Takimi minami możesz sobie straszyć dzieci.
Ale... Rafik... nie wystraszyłeś chyba Penny? - Popa
trzyła na niego żywo. - Jesteś dyplomatą, reprezentu
jesz rodzinę. Jeśli...
- Nie mam zwyczaju przerażać dzieci ani kobiet. Tyle
że... Wiesz, przy kawie... no, powstał mały problem.
Dokonał w gruncie rzeczy cudu. Sprawił, że Penny
oniemiała. Na szczęście, kawa zdążyła wystygnąć.
Dziewczyna się nie poparzyła. Miał jednak leciutkie
wyrzuty sumienia, że do tego doprowadził.
- Co z tą kawą? - przynagliła go ciotka.
- Penny upuściła filiżankę.
- Przyczyniłeś się do tego?
- Po prostu się przedstawiłem.
Tak, tyle że przedtem pozwolił jej mniemać, że roz
mawia z urzędnikiem. Doprowadził do tego, że powie
działa szczerze, co o nim myśli - że jest bardzo przy
stojny - czego na pewno by nie zrobiła, gdyby wiedzia
ła, z kim ma do czynienia.
Ciotka zmarszczyła brwi.
- Gdzie teraz jest Penny?
- U siebie, to znaczy w tym małym mieszkanku,
które dla niej przeznaczyłaś, w gościnnym skrzydle pa
łacu. Poradziłem jej, żeby cały dzisiejszy dzień uznała
za wolny i odpoczęła po podróży.
- Świetnie. - Księżna z aprobatą kiwnęła głową. -
Cieszę się, że porozmawialiśmy. A zatem, mój bratan
ku, przypominam ci po raz ostatni. Nie czaruj Penny.
Póki co jest twoją asystentką. Nikim więcej. Interesy
kraju nie mogą ucierpieć po raz kolejny z powodu two
jej skłonności do amorów i niewątpliwego uroku.
- Dziękuję, ciociu. - Uśmiechnął się.
- To nie miał być komplement. Rafik, nie wygłup się.
Nie rób nic wykraczającego poza zwyczajność. Bądź
wobec Penny naturalny, a w pracy obowiązuje cię zwykła
uprzejmość. To wszystko.
Młody Hassan wyprostował się dumnie.
- Płynie we mnie krew królów El Zafiru. Godne
zachowanie to mój obowiązek. Ty sama, ciotko, uczyłaś
mnie dostojeństwa. Nie rozumiem, dlaczego muszę wy
słuchiwać tych wszystkich pouczeń.
- Uczyłam cię również szacunku dla starszych. - Prych-
nęła nosem. - Zachowujesz się jak krnąbrny chłopczyk.
- Nie zauważyłem.
- Oczywiście. Nigdy nie zauważasz u siebie żad
nych mankamentów. Twoi bracia również.
- A co tu mają do rzeczy Farik i Kamal?
- Minister przemysłu naftowego i następca tronu
rzeczywiście nie mają nic wspólnego z naszą rozmową.
Stwierdzam tylko fakt.
- Mężczyźni z królewskiego rodu Hassanów przy
sięgają wierność swemu krajowi i rodzinie - powie
dział. - Jesteśmy gwarantami bezpieczeństwa narodu.
Nie możemy sobie pozwolić na błąd.
- Święta to i wielka odpowiedzialność - zgodziła
się ciotka. - A ja znalazłam młodą kobietę, która, głę
boko w to wierzę, będzie znakomitą asystentką. Chcia
łabym zatrzymać ją u siebie przez długie lata. Proszę cię
jedynie o to, żebyś nie zrobił nic takiego, co przyspie
szyłoby jej powrót do Stanów.
- Nie przyszłoby mi to do głowy.
Ciotka skrzywiła się.
- Zaczynam się denerwować, kiedy jesteś taki po
słuszny.
Otworzył usta, żeby energicznie zaprotestować, lecz
machnęła ręką.
- Idź już. Porozmawiaj z ojcem albo z którymś
z twoich braci. Może oni ci uwierzą.
- Nie jestem taki posłuszny, jak ci się wydaje. -
Z niewiadomej przyczyny czuł potrzebę bronienia się.
Ale zupełnie mu to nie wychodziło.
- Mam jednak nadzieję, że będziesz, dla dobra nas
wszystkich.
Udręczony, stłumił westchnienie, skłonił się lekko
przed ciotką, gdyż tak nakazywał jej wiek i pozycja w ro
dzinie, i wyszedł. Jego myśli pobiegły natychmiast
w stronę młodej Amerykanki. Inteligentna, zajmująca?
Nie miał pewności, czy zdążył dostrzec te cechy Penny
Doyle. Może więc należało ponownie z nią porozmawiać.
Tylko po to, żeby się przekonać, czy nie ocenił swej nowej
asystentki za nisko. Powinien poznać ją lepiej. Sprawy
w ministerstwie musiały toczyć się gładko.
ROZDZIAŁ DRUGI
Penny kręciła się po pokoju. Rozstrojona kawą, którą
zdążyła wypić, ale bardziej słowami Rafika, nie potra
fiła się wyluzować. Dobrze, że pokój był taki duży
- miała przynajmniej gdzie chodzić. Gdybyż mogła za
snąć! Sen byłby najlepszą odtrutką na szok i udręczenie
myślą, jak mogła dać się tak głupio zmanipulować księ
ciu El Zafiru.
Rafik. Niezwykłe imię. Pasowało do niego. Był bar
dzo przystojny. Nie usprawiedliwiało to jednak jego
zachowania. Był księciem, władcą. Śmiertelnie przera
żona, przypominała sobie przebieg rozmowy i swoją
bezmyślną paplaninę. Posada w pałacu królewskim to
prawdziwa fucha, bo zarabia się tu ciężki szmal. Oczy
wiście. Czy znał osobiście księżną Farrah? Tak, rozma
wiał z nią raz czy dwa. Litości! Powiedziała mu, że jest
przystojny. Owszem, był, ale to wyznanie wyciągnął od
niej sam.
Zakryła twarz dłońmi. Zrobiła z siebie idiotkę.
Dopuścił do tego, chociaż prosiła go o pomoc w chwi
lach, gdy nie będzie się umiała właściwie znaleźć! Nie
pierwszy raz w życiu dała się tak zmanipulować
mężczyźnie. Nie tak dawno inny zabrał cały jej majątek
i zniknął. Tym razem to jej kazano zniknąć. Na cały
dzień. Miała się zaaklimatyzować i odpocząć. Tylko po
co? Czy ten kacyk szykował się, by o świcie ściąć jej
głowę za impertynencję, jakiej się dopuściła? Może
i niegłupio byłoby umrzeć, tyle że... Bała się przemocy,
gwałtowności i w ogóle... Musiała przyznać, że jeśli
nawet rano dane jej będzie wyzionąć ducha, to ostatnie
godziny życia spędzała w bajecznie pięknym więzieniu.
Ściany w korytarzu były śnieżnobiałe, a duży pokój,
jadalnię i sypialnię zdobiły kolorowe makatki. Róg
sypialni zajmowała niska, miękka kanapa. Z okna
roztaczał się widok na ogród. Oceanu nie było widać,
ale kiedy Penny wyszła na balkon, owionął ją zapach
morza i kwiatów, odurzająca mieszanina woni, jakich
jeszcze nigdy w życiu nie spotkała. W sypialni znajdo
wała się też duża sofa z toaletką, krzesło i biała otoman-
ka, obita kaszmirem. Co ja tu robię? - pomyślała Penny
po wyjściu dziewczyny, która przyszła pomóc rozpako
wać jej skromny dobytek. Było to pytanie retoryczne.
Miała tu przebywać tak krótko, że nie powinna się nad
tym zastanawiać. Żeby dać się tak wpuścić w maliny!
O, matko! I po co ten manipulator, ten jakiś tam Rafik
Hassan, książątko udzielne, dał jej wolny dzień? Czy
nie byłoby prościej, gdyby zwyczajnie odesłał ją na
lotnisko?
W jego urzędzie na drzwiach nie było tabliczek z na
zwiskami, bo i po co. Członków rodziny królewskiej
wszyscy znali. Na co komu tabliczki na drzwiach? Była
niewyspana, fakt, ale nie usprawiedliwiało to tego, co
zrobiła. Zasłużyła na tytuł idiotki roku, albo jakiś tutej-
szy odpowiednik. Ale... Znalazła się w tym kraju po raz
pierwszy i można by to uznać za okoliczności łagodzą
ce. Została wyprowadzona w pole. Zawinił on, nie ona.
Tyle że Rafik Hassan był księciem, a ona.:.. nikim.
Drgnęła mocno, słysząc pukanie. Koniec, pomyślała.
Żegnaj, Penny. Pozdrawiają cię straceńcy całego świata.
Dobrze, jeśli wyeksmitują cię zaraz na lotnisko i wró
cisz do ukochanej ojczyzny.
Uchyliła drzwi. W progu stał książę Hassan. Po raz
drugi tego dnia odebrało jej mowę.
- Mogę wejść? - zapytał.
Cofnęła się, otwierając drzwi na całą szerokość.
- Oczywiście. - Mimo wszystko to był jego dom.
Dom? Dobre sobie. Pałac!
- Zmieniłaś się - usłyszała.
- Skądże znowu. Tylko po prostu nie znajduję
słów...
Pokazał na jej spodnie.
- Mam na myśli ubranie.
Patrzył na jej bose stopy, dżinsy, T-shirt z nadru
kiem. W spojrzeniu księcia dostrzegła coś, czego nie
rozumiała. Czarne oczy... pałały. Tak, to było najwła
ściwsze określenie. Zbierając informacje o El Zafirze,
a zwłaszcza o panującym w tym kraju rodzie, znalazła
wzmiankę, że nazwisko Hassan daje się tłumaczyć jako
„piękny", „przystojny". Rafik z całą pewnością zasłu
giwał na nie. Miał gęste, krótko ostrzyżone włosy, ale
falowały leciutko i gdyby je odrobinę zapuścił, na pew
no by się kręciły. Feministki mogłyby oponować, lecz
Penny była przekonana, że gdyby którejś z nich zdarzy-
ło się spotkać Rafika Hassana, jej świat starłby
w ogniu, i to nie z powodu buntu wobec wszechwładzy
mężczyzn.
- Przyszło więc nam współpracować ze sobą? - za
pytała.
Skinął głową.
- Jeśli sobie życzysz, poproszę, żeby przyniesiono
nam czekoladę. Poplotkujemy i może uda się nam za
przyjaźnić.
- Wiesz co? - wybuchnęła. - Ty naprawdę różnisz
się od innych mężczyzn. - Dobry Boże. Nie do wiary,
że coś takiego wyszło z jej ust. Było to absolutnie nie
stosowne. Dobrze, że powiedziała już coś podobnego,
kiedy myślała, że Rafik jest urzędnikiem. Ale teraz wie
działa, z kim ma do czynienia. W ogóle brzmiało to
głupio, zalotnie. Nie była flirciarą ani z natury, oni...
och, nigdy nie miała na te sprawy czasu. A jednak swoją
uwagą niebezpiecznie zbliżała się do flirtu. Czy podzia
łała tak na nią egzotyka El Zafiru? Tutejsze powietrze?
Woda? A może w tym mężczyźnie było coś tajemnicze
go, co rozbudzało jej pragnienia?
- Jestem inny? - zapytał. Nie wyglądał na urażone
go. Raczej na zaciekawionego.
- Tam, skąd pochodzę, w telewizji i radiu często na
dawane są audycje, w których kobiety skarżą się, że
mężczyźni w większości nie słuchają i nie są w stanie
zapamiętać tego, co się do nich mówi.
- Być może coś sobie odpuszczają po to, by zasłużyć
na miano kowboja. Bo prawdziwy mężczyzna w twoim
kraju to kowboj, prawda?
Do licha, słuchać to on naprawdę potrafił. Penny
dostała wypieków.
- Może słuchanie i zapamiętywanie są przeceniany
mi umiejętnościami.
Błysnął w uśmiechu zębami.
- Z całym szacunkiem - odparł. - Nie zdarzyło mi
się spotkać kobiety, której odpowiadałoby ignorowanie
jej słów.
Czy kobiety zajmowały w jego życiu wiele miejsca?
Nie potrafiła stłumić ciekawości. Z jej lektur wynikało,
że chyba sporo. W kolorowych magazynach znalazła
wiele artykułów opisujących ze szczegółami miłosne
podboje księcia Rafika. Widziała nawet jego zdjęcia.
Tym dziwniejsze wydało jej się teraz to, że od razu go
nie rozpoznała. W osobistym kontakcie nie przypomi
nał jednak ani trochę owego jednowymiarowego Don
Juana, jakiego kreowała kolorowa prasa. Z iloma kobie
tami był już związany? Z dziesiątkami? Z setką?
A ona? Z iloma to kowbojami romansowała? Z ani jed
nym. Z nikim. Zero kontaktów. Które z nich zatem mia
ło lepsze podstawy do ferowania opinii?
- OK. Masz u mnie plus za umiejętność słuchania
i zapamiętywania.
- Dziękuję. - Rozejrzał się po pokoju. - Mam na
dzieję, że to mieszkanie cię satysfakcjonuje?
- W życiu nie widziałam piękniejszego.
- Nawet w Teksasie?
- Nigdzie.
- Opowiedz mi trochę o sobie.
Zaskoczył ją tą prośbą. Co takiego królewicza mogła
obchodzić osoba jej pokroju? Jakaś tam pomoc najęta
do opieki nad dziećmi... Raptem zauważyła na palcu
Rafika nalepkę z rysunkiem z kreskówki. Pewnie bawił
się z dziećmi brata i zapomniał ją zdjąć. Dodało jej to
odwagi. Był mimo wszystko człowiekiem z krwi i ko
ści, któremu czasem zdarza się zrobić coś nie do końca
akuratnego. A propos akuratności... Jak mogła tak się
zapomnieć? Przecież Rafik od dłuższego czasu stał.
- Zechcesz usiąść? - spytała.
Zawahał się, lecz usiadł na kanapie i wskazał Penny
miejsce obok.
- Dziękuję. Siądź, proszę.
Przysiadła, zachowując należytą odległość.
- A zatem, co chciałbyś o mnie wiedzieć?
- Dlaczego zdecydowałaś się wyjechać ze Stanów
i podjąć pracę na drugim końcu świata?
Było po temu tyle powodów.
- Twój kraj rozwija się szybko...
Skinął głową.
- Ciężko nad tym pracujemy. Dlaczego jeszcze?
Miała wrażenie, że Rafik czyta w jej myślach.
- Wydaje mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy.
W królewskim pałacu dobrze się zarabia. - Uśmiechnę
ła się i odpowiedział jej tym samym.
- Wiem. Pieniądze są dla ciebie ważne?
- Takie pytanie może postawić tylko ktoś, kto nigdy
nie musiał się z nimi liczyć... A w ogóle to... jak po
winnam się do ciebie zwracać? Wasza wysokość? Jaśnie
panie? Książę?
Czuła, że staje się napastliwa, ale nie potrafiła się
powstrzymać. Taka już była. A poza tym - co miała do
stracenia? I tak już zrobiła z siebie idiotkę. Pytał o pie
niądze, a przecież przyszedł tu zapewne tylko po to, by
się jej pozbyć.
- Publicznie, książę. Prywatnie, po pracy, najlepiej
po imieniu.
Działo się coś dziwnego. Nie wyrzucali jej! Nie od
prawiali na lotnisko.
Postanowiła wrócić do kwestii zarobków.
- Pytałeś, czy pieniądze są dla mnie sprawą istotną.
Odpowiem wiec jasno, podstawową. Moja matka przez
całe życie zdobywała je z wielkim trudem.
- A ojciec?
- Nigdy go nie poznałam. Żyłyśmy zawsze tylko we
dwie, ja i mama. Umarła, gdy byłam dzieckiem.
Rafik zmienił się na twarzy.
- Ja też straciłem moją bardzo wcześnie. Matkowała
mi potem ciotka Farrah.
- Mimo wszystko to szczęście. Mną nie miał się kto
zająć. Znalazłam się w domu dziecka i tam się wycho
wałam.
- Rozumiem.
Rzeczowa reakcja Rafika wydała się Penny najwła
ściwszą z możliwych. Zwyczajowe „Przykro mi" było
by kurtuazyjnym stwierdzeniem bez znaczenia.
- Kiedy ktoś kończy osiemnaście lat, władze powia
dają: jesteś dorosły, radź sobie sam.
- Absurd. Człowiek w tym wieku jest przecież jesz
cze dzieckiem.
Wzruszyła ramionami.
- Być może. Ja w każdym razie postanowiłam zdo
być wykształcenie.
- I zdobyłaś. Jesteś dyplomowaną przedszkolanką,
ukończyłaś kurs biznesu. Ciotka twierdzi, że wspierał
cię materialnie Sam Prescott.
- To prawda. Państwo Prescottowie byli dla mnie
bardzo łaskawi. Prawdę powiedziawszy, to właśnie ich
syn zasugerował mi, żebym pomyślała o podjęciu pracy
w El Zafirze.
Sam Prescott wiedział, że zależało jej na założeniu
własnego przedszkola, a została pozbawiona środków.
Durna! Wolała nie przyznawać się Rafikowi, jak do tego
doszło. Przyglądał się jej tak badawczo, że aż się zlękła,
czy nie zdoła zajrzeć w głąb jej duszy. Miała nadzieję.,
że niczego się nie domyśla i o niczym nie wie. Na
pewno nie życzyłby sobie, żeby w jego urzędzie praco
wała taka naiwniaczka jak ona.
- Znam Sama Prescotta od dziecka - powiedział.
- Masz jakiś konkretny powód, żeby zarobić duże pie
niądze? Chcesz zgromadzić kapitał, bo?
Bo przyrzeczenie to rzecz święta. Ze swoim postano
wieniem nosiła się od dawna, znaczyło dla niej wszyst
ko. Ale co to mogło obchodzić księcia Hassana?
- Marzę o założeniu przedszkola, najchętniej przy
dużej instytucji. Byłoby przez nią częściowo finanso
wane.
- Dlaczego?
- Co, dlaczego? Jesteś biznesmenem, więc na pewno
rozumiesz. Sponsorowanie przez instytucję zwiększyło
by szansę, że przedsięwzięcie się uda.
- Jasne, ale ja pytam, dlaczego myślisz o przedszko
lu, a nie o czymś innym?
- Lubię dzieci. - Napotkała jego spojrzenie i zasko
czyło ją, że nie było w nim znudzenia. Przeciwnie. Jeśli
nawet książę Rafik jedynie udawał zainteresowanie, ro
bił to znakomicie. Poczuła się pewniej. - Myślę, że to
dziedziczne - wyznała. - Moja mama kochała swój za
wód. Zajmowała się nauczaniem początkowym. Zanim
poszłam do szkoły, zmagała się z kosztami opieki nade
mną. Mówiła zawsze, że nie powinno tak być, żeby
matka była zmuszona wybierać między dostatkiem
w domu a stworzeniem dziecku perspektywy właściwe
go rozwoju.
- Przedszkole mogłoby spełniać oba te warunki?
- Tak. Dopóki kobiety stanowią część świata pracy
- a myślę, że to się nie zmieni - przyzwoita, wartościo
wa opieka nad dziećmi będzie ogromnym problemem
i wyzwaniem.
- W moim kraju również.
- Naprawdę?
Penny usadowiła się wygodniej. Przesunęła się
z brzeżka kanapy w głąb i chociaż mebel był niski, nie
dosięgnęła stopami podłogi. Rafik zauważył, że paz
nokcie u nóg miała polakierowane na czerwono. Ode
brał to jako niespodziankę i cos... ekscytującego. Pod
winęła nogi na bok i położyła łokieć na oparciu. Złote
włosy, przedtem spięte w ciasny węzeł na karku, były
teraz rozpuszczone do pasa. Aż prosiły się o to, by za
nurzył w nich palce mężczyzna.
Od momentu, gdy Penny otworzyła mu drzwi, Rafik
Skan i ebook pona
walczył ze sobą i wrażeniem, jakie na nim zrobiła.
W workowatej sukience, jaką miała na sobie wcześniej,
zdążyła go zaintrygować. Dżinsy jednak podkreślały jej
wąską talię i szczupłe, zgrabne nogi. Fizycznie stano
wiła kompletne zaprzeczenie typu kobiet, które wpadały
mu w oko... A mówiąc o oczach - mierzyła go teraz
zza szkieł wielgachnych okularów. Najwyraźniej czeka
ła na to, co powie. Tak, oczywiście. Gdybyż tylko pa
miętał, o czym mówili...
- Nie sądziłam, że w El Zafirze wiele kobiet pracuje
poza domem - powiedziała.
Ach, jasne. Rozmawiali o przedszkolach.
- Coraz więcej wykształconych kobiet poświęca się
karierze zawodowej. Długo, za długo, nie dostrzegali
śmy w nich ogromnego potencjału rozwoju kraju.
- W takim razie opieka nad dziećmi staje się i tutaj
problemem.
- Zgadza się.
- Powiedz mi... Dlaczego twemu bratu tak zależało
na nowej opiekunce do dzieci?
Oczywiste pytanie. Jak mógł sądzić, że nie padnie
z jej ust? Właśnie... usta. Wcześniej, gdy ciągle mówi
ła, nie zauważył, jakie są. A były prześliczne/Zapragnął
nagle poznać ich smak. Może, gdyby ją pocałował,
zapomniałaby o sprawie domowych piastunek. Odsunął
prędko tę myśl. Penny miała być jego tymczasową asy
stentką. Nikim więcej. Powinien o tym pamiętać i za
pomnieć, jak kusząco prezentowała się w dżinsach. Był
jej zwierzchnikiem. A ona dawno przestała być dziec
kiem. On czuł się przy niej stary.
- Muszę iść - powiedział. - Czeka na mnie praca.
Penny podniosła się również. Maleńka. Sięgała mu
zaledwie do ramienia. Odezwał się w nim nagle instynkt
opiekuńczy. Taki sam budziły w nim dzieci. Ta zaska
kująca reakcja wynikała zapewne z tego, że przebywał
zawsze z dużo wyższymi kobietami. Żadnej z nich nie
zapragnął nigdy odgrodzić sobą od wszystkich nie
szczęść świata.
- O której mam się stawić w pracy?
- Przychodź na dziewiątą. A co do stroju...
- Wiem. Twoja ciotka już mnie w tej kwestii zorien
towała. Żadnych spodni. W waszym kraju kobieta powin
na mieć zakryte ręce, a spódnica musi być za kolano.
- Tak.
Powinien się cieszyć, że nie musi jej nic wyjaśniać,
lecz - choć to może dziwne - żałował, że w El Zafirze
kobieta nie mogła pokazywać się w pracy w dżinsach.
- A zatem... do jutra.
- Do jutra.
- Nie mogę się już doczekać - przyznała spontanicz
nie Penny.
Rafik czuł podobnie. Jeszcze się nie rozstali, a już
palił się do ponownego z nią spotkania.
ROZDZIAŁ TRZECI
Penny zamknęła swoje mieszkanko i wyszła na ko
rytarz. Miała dziś zjeść kolację w towarzystwie całej
rodziny Hassanów. Czekała na to wydarzenie z utęsk
nieniem. To nie miała być bajka, a rzeczywistość. Spot
kanie z królewską rodziną. Ze wszystkimi jej członka
mi. Naraz, w tym samym czasie.
Po tygodniu, jaki upłynął od przyjazdu do El Zafiru,
poruszała się już w pałacu pewniej - i to bez kompasu.
Znała drogę do jadalni. Tylko jak utrzymać się na no
gach? Trzęsły się niczym drzewa w czasie huraganu.
Gdyby zaproszenie wyszło jedynie od księżnej... Czy
odmówiłaby wtedy? Chyba nie. Nieładnie jest kąsać
rękę chlebodawcy, a poza tym naprawdę polubiła i sza
nowała księżną Farrah.
Gdybyż jeszcze umiała opanować zdenerwowanie...
Schodząc po schodach, Penny przytrzymywała się
wypolerowanej, mahoniowej poręczy. Na każdym stop
niu leżał berberyjski dywanik. Na dole skręciła w lewo
i pchnęła podwójne drzwi jadalni. Nie mówić za dużo,
nie mówić za dużo, powtarzała w myślach.
Zajrzała do sali. Zamierzała przyjść wcześniej, zająć
swoje miejsce, nim wszyscy się zgromadzą, a oto...
Zamarło w niej serce. Rodzina Hassana była już
w komplecie. Penny szybko policzyła osoby. Tak, byli
wszyscy. Czyżby się spóźniła? Okropność! Nienawidzi
ła się spóźniać, zwracać na siebie powszechnej uwagi.
Dobrze przynajmniej, że nikt nie siedzi jeszcze za sto
łem. Stół. Ha! Ale długi! Istny pas startowy lotniska
- tyle że bez świateł pozycyjnych i nakryty przepięk
nym obrusem.
Penny pokręciła nadgarstkiem i spojrzała na zegarek.
Zrobiła wszystko, by przyjść dziesięć minut przed cza
sem i złapać oddech. Ale nic z tego. A to pech! Przyszło
jej zasiąść do stołu z jedyną chyba rodziną królewską
na świecie, która okazała się punktualniejsza od zapro
szonego personelu. Z całej duszy nienawidziła spóź-
nialstwa. I swojej nerwowości. Z tych właśnie przyczyn
jej pierwsze spotkanie z Rafikiem wypadło tak fatalnie.
Spóźnialstwo i zdenerwowanie to wstęp do katastrofy.
Już raz dostała nauczkę.
Tymczasem jej nerwy dosłownie tańczyły kankana.
Sam fakt, że tyle dostojnych osób zgromadziło się
w jednym miejscu, wystarczył, by drżała jak w febrze.
Jak ktoś taki jak ona miał się zachować w obecności
królów? Ostrożnie, tylko ostrożnie, myślała, tłumiąc
nerwowy chichot, który mógł się przerodzić w histerię,
gdyby komuś spadło nakrycie głowy, powiedzmy koro
na, albo gdyby, Boże broń, ktoś upuścił filiżankę kawy.
Utkwiła wzrok w swoim zwierzchniku. Przyciągnął
jej spojrzenie jak magnes przyciąga metal. Książę Rafik
rozmawiał z braćmi. W pewnej chwili uśmiechnął się.
Natychmiast zniknął gdzieś poważny, władczy męż
czyzna, z którego widokiem zdążyła się oswoić. W tym
momencie był już nie tylko przystojny, ale wprost osza
łamiający. Przewspaniały. Pod Penny znów zatrzęsły się
nogi. Czuła się o wiele swobodniej, gdy występował
wobec niej w roli zwierzchnika, kiedy był po porostu
księciem, a nie mężczyzną, który zwyczajnie się uśmie
chał albo nawet żartował, że najlepiej byłoby jej uciąć
język.
Rafik.
Powiedział, żeby prywatnie zwracała się do niego po
imieniu. Czy istniała jakaś reguła co do liczby osób,
w których obecności sytuacja stawała się publiczna? Na
przykład teraz? Czy to spotkanie należało uznać za pry
watne, czy publiczne? Czy zwracając się do Rafika po
winna używać tytułu, czy też określenie „Wasza wyso
kość" brzmiałoby w gronie rodziny niestosownie? Od
dałaby duszę za znajomość etykiety.
Pomyślała z niechęcią o swojej czarnej, zapiętej pod
szyję, sukience z długim rękawem. Młodziutka ekspe
dientka ze sklepu, w którym ją kupiła, stwierdziła, że
w czerni nigdy nie wypadnie się niewłaściwie. Błąd.
Popełniła błąd, zawierzając gustowi nastolatki o różo
wych włosach. Wielki błąd. Ale cóż, nie miała pienię
dzy, by go naprawić.
- O, jesteś - Księżna Farrah, w ciemnozielonej je
dwabnej kreacji, pasujących do sukni pantoflach na wy
sokim obcasie i brylantowych kolczykach w uszach,
podeszła do Penny.
- Dobry wieczór, wasza wysokość. - Penny rozej
rzała się nerwowo. - Mam nadzieję, że się nie spóź
niłam. Powiedziała pani, o siódmej.
- Jesteś w samą porę, moja droga. Gamilu... -
zwróciła się do króla. Dostojny władca skłonił się.
- Witam panią, panno Doyle. Bardzo mi miło, że
będzie pani z nami na kolacji.
- To dla mnie wielki zaszczyt. - Księżna Farrah
przypatrywała się jej przyjaźnie. Zapewniała, że będzie
to zwykły wieczór w rodzinnym gronie, a tu... - Czy...
Czy zawsze do kolacji ubieracie się państwo tak pięknie
i kolorowo?
Księżna roześmiała się.
- Trzy do czterech razy w tygodniu. W pozostałe
wieczory przynajmniej jedno z nas uczestniczy w ofi
cjalnych, urzędowych spotkaniach, a te wymagają już
innych, bardziej oficjalnych strojów.
- A te nie są oficjalne? - Penny usłyszała swój zmie
niony głos. Brzmiał głupio, jak pisk. Och, jakże się za
to nienawidziła.
- Wielkie nieba, nie! - zaśmiała się księżna.
Penny skuliła się z zażenowania. Najpewniej już te
raz wszyscy się z niej w duchu śmiali albo zaraz zaczną.
W swojej bezstylowej sukience czuła się jak brzydkie
kaczątko wśród łabędzi.
- Czyli tak właśnie w domu królów wygląda luz
- brnęła dalej.
- Można to i tak nazwać - odparł król.
- Proszę mi wybaczyć. Nie chciałam być nietaktow
na - bąknęła Penny, chociaż król nie wyglądał na ura
żonego. - Po prostu nie mam o niczym pojęcia. Jeszcze
raz bardzo dziękuję za łaskawe zaproszenie. Wreszcie
wiem, po kim synowie waszej wysokości odziedziczyli
urodę. - Pomyślała prędko, że komplement nigdy niko
go nie urazi, choćby nawet i króla.
Dostojnik roześmiał się i podziękował dwornym
ukłonem.
- Farrah ma rację. Jesteś faktycznie jak powiew
świeżego wiatru. Pochlebiasz mi, i to otwarcie.
- Przeciwnie, wasza wysokość. W pochlebstwie nie
ma szczerości. Zapewniam, że mówię absolutną pra
wdę. - Nie potrafiła powstrzymać się od zerknięcia na
Rafika.
Był bardzo podobny do ojca.
Król Gamil miał pięćdziesiąt parę lat, ale wyglądał
na czterdziestolatka i nie byłoby pustym pochlebstwem,
gdyby powiedziała, że z powodzeniem można by go
wziąć za starszego brata jego trzech zabójczo przystoj
nych synów. Zastanawiające, dlaczego nie ożenił się
powtórnie. I dlaczego również księżna Farrah była oso
bą samotną.
- Chcielibyśmy uroczyście powitać cię w naszym
kraju - powiedział.
- Spodziewałam się - dodała księżna, podnosząc do
ust kryształowy kieliszek - że Rafik zaprosi cię na ro
dzinną kolację zaraz po twoim przyjeździe. Wypadło
mu to widać z głowy, więc sama się tego podjęłam.
Penny pomyślała, że Rafik zwlekał najzupełniej
świadomie, obawiając się, że mogłaby na przykład ob
lać czymś jego garnitur od Armaniego. Ich wzajemne
kontakty w pracy układały się poprawnie, nie sądziła
jednak, by do końca życia, choćby się bardzo starała,
potrafiła zapomnieć tamten żenujący incydent. Jeszcze
przez tysiące lat będzie się w El Zafirze opowiadać
o głupiutkiej Amerykance.
Rafik podszedł do nich.
- Dobry wieczór, Penny. - Skłonił się przed nią lek
ko, jak przedtem ojciec.
- Cześć - odpowiedziała z zadyszką w głosie. O,
jakże wygodnie byłoby móc usprawiedliwić swój zmie
niony ton pospiesznym schodzeniem po schodach.
- Podać ci szampana? - zapytał.
- Tak. Dziękuję. Nigdy jeszcze go nie piłam. - Za
czynało się. Czuła, jak narasta w niej potrzeba wyrzu
cania z siebie słów z prędkością karabinu maszynowe
go. Zaczerpnęła powietrza i spojrzała na Rafika. -
Ostrzegam cię z całą szczerością, lepiej się trochę od
suń. Proszę...
- A to dlaczego? - Utkwił w niej wzrok. - W dniu
przyjazdu do nas piłaś kawę zapewne nie pierwszy raz
w życiu, a mimo to nie ocaliło to dywanu w moim ga
binecie.
- Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?
- Jak łaskawie zauważyłaś, słucham i zapamiętuję
wszystko. - Uśmiechnął się leciutko. - Nie boję się,
więc pozwól, że popatrzę z bliska, jak pijesz pierwszego
szampana w życiu.
- Mój syn ma doprawdy lwie serce. - Królowi we
soło zabłysły oczy.
Rafik uśmiechnął się do ojca i podszedł do lokaja ze
srebrną tacą. Penny poprawiła okulary na nosie i wzięła
z ręki księcia kryształowy kieliszek z pieniącym się zło
tym trunkiem. Czuła się jak guwernantka ze starego
romansu. Jak dziewczyna, którą na czas ważnych towa
rzyskich spotkań odsyła się na poddasze.
- Rafik... - odezwała się księżna. - Byłeś chyba
bardzo zajęty, skoro do tej pory nie zaprosiłeś Penny na
naszą wspólną kolację. Jest to, że tak powiem, zwycza
jowa procedura. Każdego nowego pracownika zapra
szamy na wieczór w naszym gronie, by wszyscy mogli
się poznać osobiście.
- Żeby w pałacu działo się jak w dobrej rodzinie
- skomentowała Penny.
- Właśnie - uśmiechnął się król. - Z perspektywy
lat widzę, że nasz obyczaj ma głęboki sens. Doceniony
pracownik lepiej się stara. Panno Doyle... Czy uważa
mnie pani za sprytnego tyrana?
- Przeciwnie, wasza wysokość. W strategii tej do
strzegam zwykłą zapobiegliwość i odwieczny zmysł
rozsądku.
Księżna dotknęła jej ramienia.
- Wybacz, moja droga. Przeprosimy cię teraz, gdyż
musimy pomóc Joharze zająć się dziećmi Farika.
- Moim zdaniem nic im nie brakuje - zaoponował
król, ale ugiął się pod spojrzeniem swej siostry i skłonił
się uprzejmie. - Tak, tak, Farrah ma rację. Proszę wy
baczyć...
Penny, skonsternowana, spojrzała na Rafika. W pra
cy z nim czuła się pewnie. Wydawał jej polecenia i sta
rała się wypełnić je jak najlepiej. Ani razu nie dał jej
odczuć, że jest niezadowolony, a gotowa była się zało
żyć, że gdyby coś mu nie odpowiadało, toby tego nie
przemilczał.
Wytworzyła się pewna rutyna. Rano Penny zajmowała
się pocztą elektroniczną. Drukowała korespondencję
i kładła ją na biurku swego zwierzchnika. Potem, dosto
sowując się do stref czasowych, odpowiadała w jego imie
niu na telefony, pisała listy na maszynie i potwierdzała
terminy spotkań. Zarezerwowane były na nie popołudnia.
Książę wchodził i wychodził, a Penny siedziała w biurze
i odbierała kolejne informacje. Zgodnie z tym, co powie
działa Rafikowi, w okresie studiów odbyła praktykę
w Prescott Internationale w Dallas, sekretarzując Samowi.
Bardzo dużo się wtedy nauczyła. El Zafir był niewielkim
krajem, ale jej tutejsze obowiązki sprowadzały się do po
dobnych zajęć. Czuła się pewnie, praca nie nastręczała jej
problemów ani trudności. Obecnie jednak granica między
pracą a prywatnością zamazywała się. Penny nie wiedzia
ła, jak się zachować.
Spojrzała na Rafika z nadzieją, że rozpocznie rozmo
wę. Robiła, co mogła, by nie mówić za dużo, ale raptem
w pełni dotarł do niej sens powiedzenia, że cisza może
być ogłuszająca. Przedłużające się milczenie było nie
znośne.
- Może nie powinnam - zaczęła - ale pozwolę sobie
powiedzieć, że masz piękny dom. Ten pokój jest prze
cudny.
- Dziękuję.
- Kandelabry są absolutnie genialne. Chociaż, przy
znam, zastanawia mnie, kto utrzymuje je w takiej czy
stości. Ich polerowanie musi być okropnie nudne.
Rafik spojrzał na sufit.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
.— Dla ciebie to oczywiste i naturalne, ale spójrz...
- Uniosła rękę z kieliszkiem. - Tam jest przynajmniej
tysiąc kryształków, a każdy lśni jak brylantowa łezka.
Fantastyczna sprawa.
- Owszem. - Patrzył na nią.
Co to miało znaczyć? W biurze pochłaniała go praca.
Jej samej okazywał tyleż uwagi, co na przykład faksowi
czy kopiarce. Jednakże teraz w wyrazie jego oczu spo
strzegła uwagę, coś przenikliwego, jakby chęć odgad
nięcia jej najsekretniejszych myśli. Ogarnęło ją wewnę
trzne drżenie i nagle Penny zmieszała się. Naturalna
łatwość mówienia zawodziła.
- Czy zastawa ma prawdziwe złocenia? - zapytała,
czując, że plecie.
- Tak sądzę.
- A sztućce? To też złoto?
- Złoto. - Błysnęły mu oczy. Domyśliła się, że go
bawi. Prawie pękał ze śmiechu. - Szczere złoto.
- Żartujesz?
- Ani trochę.
- W życiu nie widziałam równie pięknego pomiesz
czenia... Ten obrus na stole, ozdoby na ścianach i
w ogóle. - Wzruszyła ramionami. - Czy te orchidee
i róże to żywe kwiaty?
- Tak. Dopiero co ścięte. Powąchaj, jak pachną. -
Uśmiechnął się. - Nie kłamię.
- Robisz sobie ze mnie żarty.
- Zraniłaś mnie do żywego.
- A pewnie, pewnie - odpowiedziała cierpko. - Pra
wie widzę krew.
- Nie żartujesz? - Jego twarz roziskrzył uśmiech,
oszałamiający jak światło kandelabra.
- Ja? Czy ktoś taki jak ja mógłby sobie pozwolić na
żarty? - Rozejrzała się. Widziała braci Rafika, Farika
i następcę tronu, księcia Kamala, oraz ich siostrę, księż
niczkę Joharę, zajmującą się teraz dziećmi tego pierw
szego - parą bliźniąt. Mały Nuri w garniturku i Hanna
w prostej zielonej sukieneczce wyglądali prześlicznie.
Nawet dzieci ubrane były dzisiaj stosowniej od niej.
- Dobrze, że jest to zwykła rodzinna kolacja - po
wiedziała.
- Bo?
Penny zerknęła na swoją taniutką sukienkę.
- Nie jestem odpowiednio...
Nim zdążyła skończyć, rozległ się delikatny dźwięk
kryształu. Księżna leciutko zastukała w kieliszek.
- Zajmijcie, proszę, miejsca. Zaraz podadzą kolację.
Penny, siedzisz przy Rafiku, obok Hanny i Nuriego.
Akt drugi, pomyślała Penny. Boże, ratunku. Obym
tylko niczego nie rozlała.
Rafik odsunął jej krzesło. Owionął go zapach per
fum, a kiedy siadała, sukienka opięła jej plecy i biodra.
Od dnia przyjazdu widywał ją wyłącznie w luźnych
workowatych sukienkach. Nie wytrzymywały porów
nania z dżinsami, więc nawet tani ciuszek, w którym
wystąpiła dzisiaj, to już było coś.
Włosy, niestety, upięła. Parę niesfornych kosmyków
wymknęło się jednak z ciasnego splotu, pieszcząc jej
szyję. Rafika ogarnęło najzupełniej absurdalne pragnie
nie, by musnąć wargami delikatne miejsce nad uchem.
Zganił się w myślach. Głupia zachcianka. Najzupełniej
niestosowna.
Penny spojrzała na niego i prędko poprawiła okulary.
- Dziękuję. To takie... przychodzi mi do głowy tyl
ko jedno słowo... dworne. Nigdy w życiu nikt nie sa
dzał mnie w taki sposób do stołu.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Nie zdziwiło go to, co powiedziała. Przeciwnie, zna
jąc jej pochodzenie, odczuł jeszcze większy szacunek.
Ktoś - wszystko jedno, kobieta czy mężczyzna - kto
w takich warunkach osiągnął tyle co Penny, musiał być
doprawdy silny duchem.
Penny upiła łyk szampana i odstawiła kieliszek.
- Szczerze mówiąc, nie powiedziałam całej prawdy.
W domu dziecka raz pewien chłopiec odstawił mi
krzesło. Tyle że, kiedy miałam usiąść, wyciągnął je
spode mnie i klapnęłam na podłogę.
- Wredny mały...
- Chcesz powiedzieć: łobuziak.
- Drań. Ale nich będzie. Łobuziak.
Nie zauważył w niej śladu użalania się nad sobą.
Opowiedziała to zwyczajnie - ot, stało się, mała sprawa
z przeszłości. Zbliżało ją to do niego. Zwykłe zwierze
nie, jak przy czekoladzie. Uśmiechnął się. Ta mała ko
bietka, skrzywdzona przez los, ale nie pokonana, napra
wdę go zaciekawiała.
- Co sądzisz o szampanie? - zapytał, patrząc, jak
Penny zbliża kieliszek do ust.
- Ekspert ze mnie żaden, to już wiesz, ale... Owszem,
bardzo mi smakuje.
Droczenie się z Penny sprawiało Rafikowi przyje
mność. W pracy tego nie robił, co w praktyce oznacza
ło, że właściwie nigdy, poza dniem, kiedy przyjechała,
nie miał do tego okazji. Dopiero dziś... I było tak jak
przy poznaniu. Penny robiła zdziwione oczy, rumieniła
się. Uwielbiał ją do tego prowokować. Nieprawda, że
zapomniał o tradycji zapraszania pracowników na ro
dzinną kolację. Po prostu nie miał pewności, czy widy
wanie się z Penny poza pracą, byłoby z jego strony
najmądrzejsze.
Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, król wstał.
- Chciałbym w tym gronie powitać naszą nową
urzędniczkę. Pewnie zdążyliście ją już poznać. Wszyst
kiego najlepszego, Penny. - Uniósł kieliszek. - Życzę
ci, żebyś czas spędzony w El Zafirze mogła uznać za
korzystny i przyjemny.
- Dziękuję, wasza wysokość.
Przez parę minut służba krzątała się wokół stołu,
roznosząc gorącą zupę. Rafik kątem oka obserwował
Penny. Niemal fizycznie czuł jej napięcie. Dopiero kie
dy wszyscy zaczęli jeść, sięgnęła po łyżkę, leżącą naj
dalej od talerza.
- Penny - zagaił król. - Czy póki co jesteś zadowo
lona
z pobytu u nas?
Czemu miałaby nie być? - pomyślał Rafik. Zapro
ponowano jej wysokie wynagrodzenie. Miała dach nad
głową i pełne utrzymanie. Była efektywna i świetnie
zorganizowana. Ze swoich obowiązków wywiązywała
się znakomicie. Co więc mogłoby jej nie odpowiadać?
Spojrzała na jego ojca.
- Bardzo, wasza wysokość.
- Podoba ci się nasz kraj? - zapytał Farik.
- Mało co jeszcze widziałam, nie miałam sposobno
ści. Z ręką na sercu mogę jednak powiedzieć, że wszyst
ko tutaj - ogarnęła gestem salę -jest piękne, zupełnie
inne od świata, z którego pochodzę.
- Opowiedz nam o Stanach - poprosiła żywo Johara.
Penny spojrzała na wpatrzoną w nią nastolatkę.
- Ze wszystkich miejsc, jakie dane mi było poznać
w Ameryce, najbliższe El Zafirowi wydaje mi się ran-
czo Prescottów. Znacie państwo tę rodzinę i klimat ich
domu.
- Bardzo dobrze - przytaknął król
- Co jeszcze widziałaś? - spytał Rafik.
- Moje życie... - zerknęła na niego onieśmielona
- było dosyć monotonne. Nie sądzę, żebym mogła pań
stwa zaciekawić.
Księżna osuszyła delikatnie usta batystową chusteczką.
- Przeciwnie. Interesuje nas wszystko, co cię do
tyczy.
Rafik, podobnie jak cała rodzina, słuchał z uwagą,
jak opowiadała o swoim dzieciństwie i o zdobywaniu
wykształcenia dzięki stypendiom, nagrodom i pożycz
kom dla studiującej niezamożnej młodzieży. Król spy
tał, czy polubiła młodego Prescotta i czy poznała oso
biście ojca Sama. Kierunek, w jakim potoczyła się roz
mowa, pozwolił Penny ominąć epizod z oszustem i hi
storię utraty odziedziczonych po matce pieniędzy.
Dobrze się stało. Była to bądź co bądź jej prywatna
sprawa i wolała zachować ją dla siebie.
Służba tymczasem sprzątnęła stół po pierwszym da
niu i wniosła drugie.
- Bardzo bym chciała studiować w Ameryce - po
wiedziała Johara.
- To za daleko - odparł stanowczo król Gamil.
- A Kamal, Farik i Rafik? - sprzeciwiła się nastolat
ka.-Wszyscy się tam uczyli,
- Chłopcy to co innego.
- Nie rozumiem dlaczego.
Rafik przyglądał się Penny. Bunt jego młodziutkiej
siostry wyraźnie ją zaciekawił. Bo też był to prawdziwy
problem. Ojciec wielokrotnie odmawiał prośbie Johary,
lecz uparta nastolatka nie godziła się z jego stanowi
skiem i podkreślała to przy każdej okazji. Obstając przy
swoim, automatycznym ruchem sięgnęła po talerzyk
Nuriego i pokroiła chłopczykowi mięso. Penny sponta
nicznie zrobiła to samo z jedzeniem Hanny.
- Dziękuję. - Dziewczynka była wyraźnie onie
śmielona.
- Nie ma za co - odszepnęła Penny. Książę Kamal
spojrzał na nią.
- W najbliższym czasie zadbamy o to, żebyś zoba
czyła wszystko, czym nasz kraj może się poszczycić.
Myślę, że Rafik chętnie zorganizuje ci taką wycieczkę.
A póki co... jak ci idzie praca? Odpowiada ci to, czym
się zajmujesz?
Penny poprawiła okulary. Nawet grube szkła nie były
w stanie ukryć entuzjazmu w jej oczach.
- Jest super. Masa roboty. Lubię taki młyn.
Farik przyjrzał się jej uważnie.
- A Rafik? Nie stwarza ci problemów?
- Żadnych. - Zerknęła na niego z biciem serca. -
Jest cierpliwy, wszystko wyjaśnia, uczy mnie...
- Na przykład czego? - Kamal uśmiechnął się prze
wrotnie.
- Wprowadza mnie w problematykę El Zafiru. Od
kogo mogłabym dowiedzieć się więcej, jak nie od szefa
MSW i MSZ waszego kraju?
Obaj bracia Rafika roześmiali się. Wiedział dobrze,
że próbują dać mu prztyczka. To prawda, do decyzji
ciotki w sprawie przydzielenia mu Penny w charakterze
asystentki odniósł się bardzo sceptycznie, ale póki co
miał w tej dziewczynie nadzwyczajną pomoc. Był jej
głęboko wdzięczny również za to, że nie przejawiała
najmniejszych skłonności, by stać się jego nałożnicą jak
zwolniona niedawno piastunka dzieci Farika, której za
chciało się amorów. Naturalne zachowanie Penny było
bardzo przyjemnym dodatkiem do jej zdyscyplinowania
w pracy. Sam się sobie dziwił, że nurtowało go, czy
w ogóle ją obchodził.
- Tęsknisz za Ameryką? - spytała Johara.
Penny zastanowiła się przez moment.
- Nie bardzo mam tam za czym tęsknić. Odpowiem
ci więc szczerze - nie.
- W jakiej fazie są przygotowania do balu dobro
czynnego? - Król zwrócił się do księżnej Farrah.
- Układamy listę gości. Zaproszeni zostaną możli
wie najzamożniejsi. Chodzi o to, by ze zgromadzonego
funduszu mogło skorzystać jak najwięcej głodujących
dzieci na całym świecie.
- Szczytny cel - przytaknęła Penny. - Znam te spra
wy z doświadczenia. Chodziłam do klasy, w której jak
na dłoni widać było, co uniemożliwia niektórym z nas
naukę. Prawda aż kłuła w oczy, głodny uczeń nie potrafi
się skupić. Żeby właściwie przyjmować wiedzę, czło
wiek musi być syty.
- Jasne - kiwnęła głową księżna. - Ja na przykład
nie potrafię myśleć, kiedy mnie ssie w dołku.
Rafik uniósł się lekko. Temat głodu na świecie za
wsze go pasjonował.
- Chodzi o coś więcej niż chleb z masłem. Dziecko
musi czuć się bezpieczne i chronione, zawsze i pod każ
dym względem. Jest to niemożliwe, jeśli nie ma nawet
pewności, czy w ogóle i od kogo dostanie jeść. Moim
zdaniem coś się naprawdę zmieni dopiero wtedy, gdy
wyrośnie pokolenie nie znające głodu i lęku. Jak mówi
Penny, na początku trzeba nakarmić, a dopiero potem
uczyć. Pusta głowa nie pracuje.
Maluchy siedzące przy stole zareagowały śmiechem.
Książę Farik spojrzał krytycznie na swoje pociechy.
- Widzę właśnie dwójkę dzieci, które powinny lepiej
zadbać o swój rozum.
Kątem oka Rafik uchwycił ruch pod blatem stołu.
Penny owinęła dłoń serwetką w taki sposób, że rogi
stanęły jak uszy królika. Poruszyła ręką i uniosła ją.
Królik podskoczył. Dzieci ogarnął zachwyt.
Rafik patrzył na Penny. W uśmiechu jej pełnych ust
była sama słodycz. Policzki zabarwił ciepły róż.
- Tatku, zobacz, Penny zrobiła zwierzątko - za-
szczebiotała Hanna i rozchichotała się na dobre.
- Przepraszam - bąknęła Penny. - Dzieciaki nudzą
się jak mopsy, wiec pomyślałam, że mogłoby je to zająć.
Księżna Farrah skinęła głową.
- O tej porze robią się nieznośne. Farik wysyła je
spać pod opieką niani. Gdzieś ty się tego, moja droga,
nauczyła? Na jakimś kursie?
- Nie, nie. - Penny wróciła myślami do dawnych
czasów. - Pokazała mi tę sztuczkę pewna wychowaw
czyni w domu dziecka. Z uwagi na wiek nie nadawałam
się do adopcji, ale mogłam pomagać nowo przyjętym
maluchom. Dzięki takim rozśmieszankom zaczynały się
uśmiechać.
Czarodziejka, pomyślał Rafik.
Podano deser i kawę. Dzieci księcia Farika rzuciły
się na krem przybrany kolorowymi słodyczami.
- Niewiele im trzeba, zaraz się cieszą - skomento
wał troskliwy dziadek.
Czy komuś kiedykolwiek zależało na radości małej
osieroconej Penny? - myślał Rafik. Miał wrażenie, że
po latach czuła się znacznie pewniej w kontakcie
z dziećmi niż z dorosłymi. Kto by ją za to winił, wie
dząc, jak została potraktowana przez łotra, który skradł
jej serce i ostatnie pieniądze? Pragnął ochronić ją przed
każdym najmniejszym cierpieniem.
- No, moje szkraby, pora spać - powiedział czule
książę Farik. Dzieci zaprotestowały chórem, ale ich oj
ciec wstał. - Idziemy na górę, do Crystal.
- Jak sobie radzi nowa niania? - spytał brata Kamal.
- Odpowiada wymaganiom... - Farik ściągnął brwi.
- Czyli jest z urody... przeciętna?
- Taki warunek postawiła ciotka. Poza tym nie zdradza
zainteresowania naszym drogim Rafikiem. Dobre i to.
Uwadze Rafika nie uszło jednak dziwne poirytowa
nie Farika ani fakt, że nie wysłał dzieci pod opieką
Johary, lecz postanowił pójść z nimi sam. Było to do
prawdy niezwykłe. Po ich wyjściu Penny podniosła się
od stołu.
- Późno już... Chyba też powinnam już powiedzieć
państwu dobranoc.
Rafik wstał.
- Mam nadzieję, że był to dla ciebie miły wieczór.
- Bardzo...
- Penny - przerwała im księżna Farrah. - Czy Rafik
wspomniał ci, że za parę tygodni złoży nam oficjalną
wizytę amerykański dyplomata wysokiego szczebla?
- Zauważyłam wzmiankę o tym w urzędowym ter
minarzu. Planowane jest zwiedzanie miasta i zapozna
nie gościa z najnowszymi technologiami w przemyśle
naftowym.
- Zamierzamy też wydać z tej okazji oficjalne przy
jęcie.
Z twarzy Penny odbiegła krew.
- Czy mam być obecna?
- Bardzo by mi na tym zależało.
- Czy... czy wymaga tego moje stanowisko?
- To nie jest obowiązek, jeśli o to ci chodzi - po
wiedział Rafik.
- Rozumiem. W takim razie - zwróciła się do księż
nej - pozwolę sobie odmówić. Wybaczcie państwo. Do
branoc.
Rafik odprowadził ją do drzwi i nagle uczuł na ra
mieniu dłoń ciotki.
- Dlaczego... -żachnął się.
- Pozwól jej wyjść.
- Ale... Chcę wiedzieć, dlaczego odmówiła. Zależy
mi na jej obecności. - Wyrwało mu się to niepotrzebnie
i zabrzmiało żałośnie. Miał nadzieję, że tylko on to
dosłyszał.
- Dlaczego? - Ciotka przyjrzała mu się z przekor
nym zaciekawieniem.
- Dziwne, żeby Amerykanka zatrudniona w naszym
MSZ nie uczestniczyła w obiedzie wydanym na cześć
jej rodaka. Mogłoby to zostać źle odebrane. - Wy
brnąłem, pomyślał z ulgą.
- Jeśli chcesz, powiem ci, dlaczego odrzuciła zapro
szenie.
- Bardzo proszę. - Potarł dłonią kark. —W przeciw
nym razie pójdę i sam zażądam wyjaśnień.
- Chcesz ją zadręczyć? Biedactwo...
- Ależ skąd! Chcę po prostu znać powód.
Ciotka westchnęła ciężko, jakby miała do czynienia
z tępakiem.
- Rafik, to nie takie proste. Ty tego nie zrozumiesz.
- Oczywiście, że zrozumiem.
- Oj... nie wiem. Nasza Penny zwyczajnie nie ma
się w co ubrać.
W życiu by się do tego nie przyznał, ale naprawdę
nie obchodził go jej strój. Co za różnica, jak była ubrana
Penny? Nikt lepiej od niego nie wiedział, że strój nie
świadczy o człowieku. Bezustannie narzucały mu się
piękne kobiety z całego świata. Wydawały krocie na
najmodniejsze kreacje. I co z tego? Raz po raz przeko
nywał się o tym, że nawet najwspanialszy ubiór nie
przesłoni płytkiej osobowości.
- Kupię jej coś odpowiedniego. Za parę dni muszę
być w Paryżu i zastanawiałem się, czy nie zabrać Penny
ze sobą. Przydałaby mi się, bo mam masę spraw do
załatwienia, a czy jest lepsze miejsce, gdzie mogłaby
uzupełnić swoją garderobę?
Ciotka uśmiechnęła się ironicznie, jakby naprawdę
miała go za głupka.
- Tylko nie powtarzaj, proszę, że nic nie rozumiem
- ostrzegł.
- Ani mi to w głowie - odpowiedziała. - Powiem ci
jedynie, że Penny jest dumna, taka sama jak ty i twoi
bracia. Nie przyjmie od ciebie nic.
- Ale zajmuje określone stanowisko. Będę wymagał
od niej uczestnictwa w bardzo licznych urzędowych
spotkaniach. Musi - rozłożył ręce sfrustrowany - mieć
się w czym pokazać.
Ciotka uśmiechnęła się. Zrozumiał, że myśli o jego
niedawnym gwałtownym sprzeciwie wobec przydzielenia
mu asystentki - kobiety. Nie chciał wiec iść w zaparte.
- Powiem ci, jak nie należy postępować z taką wra
żliwą osóbką, jaką jest Penny Doyle.
Rafik poczuł się tak, jakby miał zaraz otrzymać klucz
do duszy swej asystentki.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Nie mieszaj fizycznego zauroczenia z miłością -
powiedziała ciotka ni z gruszki, ni z pietruszki. - Dla
Penny to dwie różne sprawy.
Bez sensu, a poza tym - czy to miał być ów wielki
sekret? Nigdy nie mylił seksu z miłością. Nigdy nie był
zakochany. Bywał, owszem, zauroczony i kilkakrotnie
zastanawiał się nad ożenkiem. Ostatecznie jednak roz
myślał się. Nigdy nie owładnęło nim głębokie uczucie.
Prawdę mówiąc, uważał, że ma szczęście. Doświadcze
nia jego starszych braci, ojca i ciotki utwierdzały go
w przekonaniu, że miłość wyłącznie komplikuje życie
i lepiej obyć się bez takich problemów. Ożenić się
z obowiązku, owszem, można - i to zawsze. Wystarczy
chcieć.
- Wybacz, ciociu, ale cię nie rozumiem.
- Przepraszam. Nie sądziłam, że będę zmuszona tłu
maczyć ci wszystko łopatologicznie. Jeśli chodzi o ko
biety, masz, jak mówią, spore doświadczenie.
- Nie wierz we wszystko, o czym ci donoszą.
- A pewnie, pewnie. - Uśmiechnęła się. - Ale, wi
dzisz, Penny to skromna dziewczyna, jeszcze prawie
dziecko.
- Prawie - przytaknął. Jeśli miał szczęście, to jego
ciotka, wielka dama, której uwadze nie uchodziło pra
wie nic, przeoczyła fakt, że się z nią absolutnie nie
zgadzał. Chociaż jego asystentka kryła się na ogół ze
swoją kobiecością, widział ją w dżinsach. Nie była
dzieckiem, o nie.
- Kobiece kształty nie świadczą o niczym - konty
nuowała księżna, jakby czytała w jego myślach. - Pen
ny jest dziewicą.
Rafik darzył ciotkę wielkim szacunkiem, ale wiado
mość tę przyjął nader sceptycznie. Większość Amery
kanek, jak słyszał, traci cnotę przed ukończeniem szkoły
średniej. Penny, zgodnie z tym, co sama wyjawiła, była
związana z mężczyzną. Fakt, przydarzyła się jej znajo
mość ze zwykłym pętakiem, ale w to, że zachowała
niewinność, nie wierzył.
- Wiesz nawet o sprawie tak intymnej? Skąd?
Księżna machnęła ręką.
- To oczywiste, Rafik.
- Nie dla mnie. A ten łobuz, który ukradł jej pienią
dze? Była z nim związana, wiec trudno uwierzyć, że nie
skorzystał też z innych jej walorów.
- Nawet jej nie tknął.
- Powiedziała ci to? - Jeśli tak, to w przypadku ko
biet czekolada rozwiązywała języki lepiej niż alkohol.
Chociaż... Penny i bez czekolady i alkoholu potrafiła
gadać jak najęta. Raz już tego doświadczył.
Ciotka odpowiedziała mu wyniosłym spojrzeniem.
- Popełniłabym grubą niedyskrecję, gdybym konty
nuowała ten temat. Niech ci wystarczy to, co powie-
działam: Penny nigdy nie przeżyła zbliżenia z mężczy
zną. Przyjechała do El Zafiru nieskalana - i taka po
zostanie.
- Jestem człowiekiem honoru - odparł wzburzony
Rafik, mierząc swoją krewną stalowym wzrokiem męż
czyzny z rodu Hassanów. - Nie zajmuję się rozdziewi-
czaniem panienek.
Księżna skrzywiła się.
- Wierzę, mój książę. Masz swój honor, ale... jesteś
mężczyzną. Nie powinno cię urażać to, że przypominam
ci o moralności.
- Dziękuję ci, ciociu, za troskę, lecz twoje pouczenia
są zbędne. Dobranoc...
- Poczekaj, jest jeszcze jedna sprawa.
- Słucham. - Rafik bardzo się starał zachowywać
uprzejmie, lecz naprawdę miał już dość tej rozmowy.
Chyba nawet jako nastolatek nie czuł w sobie tyle
buntu.
- W dniu przyjazdu Penny przedstawiłam ci moje
zalecenia dotyczące traktowania jej w taki sposób, by
w pałacu mógł panować spokój. Pamiętasz, co powie
działam?
- Że mam nie robić nic wykraczającego poza zwy
czajność. Że obowiązuje mnie uprzejmość w pracy, że
mam być naturalny, grzeczny i... na tym koniec.
- Zgadza się. Wobec tego rozumiesz, dlaczego nie
wolno ci zabierać Penny do Paryża?
- Absolutnie nie rozumiem. W podróżach związa
nych z interesami kraju zawsze towarzyszył mi asy
stent. Teraz Penny jest moim pracownikiem, a ci są tam,.
gdzie ich potrzebuję. Nie widzę w tym nic nadzwyczaj
nego.
- Skłonna byłabym zgodzić się z tobą, gdyby twoim
asystentem był mężczyzna. Ale w tej sytuacji,.. - Rzu
ciła mu znaczące spojrzenie.
- No tak. - Kiwnął głową, choć dusił się ze złości.
- Wracamy do zagadnienia mojej reputacji.
- Nie powinieneś bagatelizować tej sprawy. Być mo
że opinie na twój temat są przesadzone. Nie wiem. Ale,
jak się mówi, nie ma dymu bez ognia. Sam sobie nawa
rzyłeś piwa.
- Nie, nie ja, tylko plotkarze, którym ufasz. - Ciotka
chciała coś powiedzieć, lecz uniósł rękę. Nie miał za
miaru dalej się tłumaczyć. - Dość, ciociu Farrah. Daję
ci tylko słowo, że nie skompromituję Penny ani w El
Zafirze, ani gdzie indziej.
Skłonił się i wyszedł, czując, że za moment nie stać
go już będzie na grzeczność.
Penny zjadła lunch u siebie i wyszła z mieszkania,
by wrócić do ministerstwa. Najczęściej lunch przyno
szono do gabinetu i posilali się z Rafikiem, nie przery
wając pracy, ale dziś był zajęty na mieście. Zauważyła,
że od czasu kolacji w rodzinnym gronie w zachowaniu
jej zwierzchnika zaszła subtelna zmiana. Miała wraże
nie, że z nią leciutko flirtował. Owszem, mogło się tak
wydawać, ale wiedziała swoje. Już raz się nabrała, i co?
Wynik jej pierwszego i - jak to sobie postanowiła -
ostatniego flirtu w życiu był wiadomy. Tamto fiasko
mogło oznaczać koniec marzeń o wypełnieniu obietni-
cy, jaką dała umierającej matce. Dzięki mądrej radzie
Sama Prescotta, by postarała się o pracę w El Zafirze,
miała szansę zebrać od nowa kapitał niezbędny do
otworzenia przedszkola. Nie wolno było jej zmarnować,
dopuszczając do sytuacji, w której na drodze do wypeł
nienia najświętszego przyrzeczenia stanąłby mężczy
zna. Choćby i książę.
Rafik tymczasem wystawiał jej postanowienia na
ciężką próbę. Gdy czasem dotykał jej ręki, mogło to być
przypadkowe, ale mogło też oznaczać próbę pieszczoty.
A patrzył na nią czasem tak, że wystarczyłaby iskierka,
by wzniecić w niej pożar.
Po południu miał wyjechać do Paryża. Dałoby jej to
parę dni oddechu, ale i - co raptem sobie uświadomiła
- pustki. Tak, bardzo by jej go brakowało. Wchodząc
do ministerstwa, usłyszała śmiech. Otworzyła drzwi ga
binetu Rafika i... zobaczyła niesłychaną scenę. Na nie
sławnej pamięci kanapie, gdzie zasnęła pierwszego
dnia, leżał jej szef przygnieciony przez małego bratan
ka. Hanna klaskała i zaśmiewała się z rozłożonego na
cztery łopatki wujka.
- Rozumiem, że wasza wysokość ma ważne bizne
sowe spotkanie. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Bawimy się w kowbojów i Indian - stwierdził Nu
i. - Ja jestem kowbojem.
- A ja udaję konia - wymruczał Rafik.
- Zad czy szyję? - zażartowała.
- Co wolisz. - Zrobił zabawną minę. - W Teksasie
nie odpowiada to zapewne wyobrażeniu supermężczy-
zny, ale...
Penny wybuchnęła śmiechem.
- Są takie chwile, nieczęsto, ale są, kiedy wolała
bym, żebyś nie zapamiętywał wszystkiego tak dokład
nie. Powiem wprost, niejeden kowboj mógłby ci poza
zdrościć męskości i to w paru dziedzinach. Czy teraz
darujesz mi tamtą głupią uwagę?
- Zastanowię się. Ale jeśli nazwiesz mnie Maselnicz-
ką, nie odpowiadam za konsekwencje.
- Oglądałeś stare westerny.
- Owszem.
- Wujku, teraz ja! - zawołała Hanna, lecz Nuri entu
zjastycznie uderzył piąstką w mocne plecy Rafika. - Je
szcze nie! Wujku, zrzuć mnie. No, spróbuj.
Chłopczyk zapiszczał z radości, gdy Rafik zaczaj się
otrząsać. Niesamowite! - pomyślała Penny. Władca
kraju, a baraszkuje z dziećmi. Gdyby był zwyczajnym
mężczyzną, gdyby nie przyrzekła sobie unikać wszel
kich związków, miałaby prawdziwy problem. Ale Rafik
był, kim był, a ona postanowiła dobrze zarobić i wrócić
do domu. Zauroczenie nim mogło się wypalić. Jej
marzenie - nigdy. A zatem nie ma się nad czym zasta
nawiać. Żadnych rojeń. Tylko spokój, praca, jasny
układ.
- Hej, co się tu dzieje?
W progu pojawiła się Crystal, ciemnowłosa piastun
ka dzieci księcia Farika. Nosiła okulary. Penny popra
wiła własne szkła. Śmieszne, pomyślała. To jakaś plaga.
Ciekawe, dlaczego do pracy w pałacu Hassanów za
trudniano Amerykanki o słabym wzroku?
- Cześć. - Uśmiechnęła się Penny. - Rafik daje
dzieciom show. Udaje rozszalałego mustanga. Zakazał
nam jednak nazywać go Maselniczką.
Crystal z uśmiechem kiwnęła głową.
- Roy Rogers, co?
- Faktycznie - odpowiedział Rafik. - Widzę, że
zdążyłyście się poznać.
- Nie było o to trudno - przyznała Penny. - Moje
mieszkanko sąsiaduje ze skrzydłem rodzinnym pałacu.
Pokój Crystal jest tuż, tuż. Widujemy się często.
Rafik spojrzał na nianię.
- Odchorowałaś już przygodę na pustyni?
Penny słyszała, że Farika i Crystal złapała burza na
pustyni. Nie groziło im śmiertelne niebezpieczeństwo,
ale skontaktowali się przez komórkę z pałacem, by po-
wiadomić rodzinę, że zatrzymają się na noc w namio
cie. Penny wyobrażała sobie, że musiało to być wspa
niałe przeżycie. Przeszło jej przez myśl, że bardzo by
chciała znaleźć się gdzieś sam na sam z Rafikiem.
- Nic mi się nie stało - odparła Crystal. - Książę i ja
jechaliśmy konno przez pustynię i zaskoczyła nas burza
piaskowa. Przeczekaliśmy noc w namiocie. Nic wiel
kiego.
- Niby tak. - Rafik podniósł się lekko z wczepio
nym w jego plecy Nurim. - Ale mój brat postąpił roz
sądnie, przeczekując burzę. W takich warunkach łatwo
się zgubić. Zaciera się szlak, nie widać nawet gwiazd.
Pustynia pochłonęła wielu nieodpowiedzialnych łudzi,
którzy zbagatelizowali niebezpieczeństwo.
- Nawet tutaj, w pałacu - Penny usiadła przy biurku
- było w czasie tej burzy trochę straszno. W szarpanych
wichrem ścianach zwiewnego namiotu musieliście od
czuwać prawdziwą grozę.
Crystal uśmiechnęła się.
- Nie nazwałabym książęcego namiotu zwiewnym.
Ale, owszem, chwilami było mi trochę nieswojo. Cieszę
się, że dzieci przebywały wtedy w domu.
- Zajęła się nimi Johara. Zresztą my wszyscy... -
Rafik odwrócił głowę do ściskającego go za szyję bra
tanka i musnął palcem jego policzek. - Spędzanie czasu
z tymi maluchami to prawdziwa przyjemność.
Crystal kiwnęła głową.
- Tak się cieszę. Opieka nad dziećmi często spada
wyłącznie na służbę. - Roześmiała się, jakby umniej
szała swoje znaczenie. - W tym wypadku służbą jestem
ja, ale... Nie czuję się w waszym domu jak służąca. Nie
wiem, jak to powiedzieć... Po prostu to bardzo budują
ce pracować u rodziny, którą tak serdecznie obchodzi
dobro dzieci.
- Dla nas to oczywiste - odparł Rafik. - Hassano-
wie zawsze dbali o dzieci, a Farik... Dla niego dzieci
to największy skarb. Chętnie się z nimi pobawię, gdy
byś chciała kiedyś po południu pozwiedzać miasto.
- Bardzo dziękuję. - Crystal ciepło odwzajemni
ła jego uśmiech. - I tak sobie myślę, że wszystkie te
plotki na temat pańskiej reputacji są, jak by tu powie
dzieć, grubo przesadzone. Jestem o tym głęboko prze
konana.
- Ciotka dokonała mądrego wyboru, zatrudniając cię
u nas - podziękował jej Rafik.
A ja? - pomyślała Penny. Księżna Farrah wybrała
również mnie. Czy to nie było mądre? Dławiła ją za
zdrość. Tyle się naczytała o księciu playboyu. A prze
cież dla niej był wyłącznie uprzejmy. Nie wyglądał na
gracza, więc wrażenie, że odrobinkę z nią flirtował, wy
nikało zapewne wyłącznie z jej własnych pragnień. Je
śli kogoś tu można było oskarżać o pewną nieszczerość,
to tym kimś była ona sama.
- Chodźcie, opowiem wam bajkę - powiedziała
Crystal, gdy Rafik zdjął chłopczyka z pleców, i prędko
zabrała dzieci.
Zostali tylko we dwoje. Rafik popatrzył na swoją
asystentkę i zamarzyło mu się, by los pozwolił mu -jak
bratu - spędzić noc na pustyni z młodą kobietą, choćby
i przeciętną, odpowiadającą wymogom stawianym
zwykłym nianiom. Penny ubiegała się o tę samą posadę,
spełniała ponoć te same warunki. A jednak im dłużej
z nią obcował, tym mniej pospolita mu się wydawała.
Chętnie by ją sobie podporządkował. Przestrogi ciotki
jedynie dolewały oliwy do ognia... Raptem ogarnęła go
irytacja. Ta mała kobietka w wielgachnych okularach
zajmowała w jego myślach stanowczo za dużo miejsca.
Zauważył, że uśmiechnęła się leciutko.
- Zastanawiam się, czy... - Wstała od biurka i od
wróciła się do niego plecami, przeglądając notatki.
- Czy co?
- To nie moja sprawa, przepraszam.
Od kiedy to jego asystentka cenzurowała swoje wy
powiedzi?
- Ale... O czym myślisz? Powiedz, proszę.
- OK. Sam tego chciałeś.
Dostrzegł w jej oczach cień smutku. Co ją tak gnę
biło?
- Penny, w czym rzecz?
- Kiedy wyjedziesz do Paryża, zrobi się tu martwo.
- Będzie ci mnie brakowało?
- Tak - odpowiedziała prosto.
Z dnia na dzień podobała mu się coraz bardziej, toteż
bił się z myślami, czy zabrać ją do Paryża, czy jednak
nie. Do obsługi interesów ktoś zaufany naprawdę bardzo
by mu się przydał. A Penny... Przecież mieszkaliby
w hotelu, w osobnych pokojach. Pomyślał, żeby zabrać
jeszcze kogoś trzeciego, w charakterze przyzwoitki, ale
natychmiast uznał to za zbyteczne. Nigdy nie mylił
miłości z seksem. Ta pierwsza nigdy mu się nie przyda
rzyła, a seks nie wchodził w rachubę, ponieważ dał sło
wo ciotce, że nie tknie Penny. A zatem co komu zaszko
dzi, jeśli zabierze ją ze sobą? Powiedziała, że będzie jej
go brakowało. Jak w tej sytuacji mógł ją zostawić?
- Chciałabyś pojechać ze mną? Nie żartuję - dodał,
widząc, że podejrzewa go o żart.
- Do Francji?
- Paryż, o ile wiem, leży we Francji.
- Ale... Lecisz o... - Zerknęła na zegar. - Za dwie
godziny powinieneś być na lotnisku. Wasz rządowy sa
molot już czeka.
- Owszem, i co z tego.
- Musiałabym się spakować.
- Wielka mi sprawa.
Penny przyłożyła rękę do czoła , jakby zakręciło się
jej w głowie.
- Wszystko tak nagle... Szkoda, że nie powiedziałeś
mi wcześniej.
- Nie powiedziałem, bo...
Bo co? Bo ciotka... Gdzieś miał jej zakazy! Był
księciem, szefem MSW i MSZ kraju. Skoro w podróży
zagranicznej potrzebował asystentki, to miał prawo ją
zabrać. Nie musiał się nikomu tłumaczyć.
- Jedziesz ze mną.
Penny klasnęła w ręce, zupełnie jak córeczka Farika.
- Jadę do Paryża?!
W swoim uniesieniu była taka piękna, że Rafik miał
ochotę porwać ją w ramiona, lecz nim się to stało, wy
biegła z gabinetu.
Z chwilą wejścia na pokład prywatnego samolotu
Hassanów, Penny przeszła błyskawiczny kurs wiedzy
o życiu bogatych i sławnych ludzi. Przeżyła szok, któ
rego chyba nie chciała. W drodze do hotelu minęli wie
żę Eiffla i Łuk Triumfalny, a przedtem Rafik polecił
szoferowi, by podwiózł ich do Wersalu. Ze śmiechem
przyjął stwierdzenie Penny, że co prawda pałac w El
Zafirze jest piękny, ale takie cudo architektury mogli
zbudować wyłącznie Francuzi.
Potem znaleźli się w hotelu. Był prosty w wystroju
i bardzo elegancki. Marmurowe posadzki, perskie dy
wany, atłasy, złoto i kwiaty, wszędzie kwiaty. Penny
otrzymała własny apartament, połączony z apartamen
tem Rafika wewnętrznymi drzwiami. We dwoje zajmo
wali cale piętro hotelu.
Pierwsza doba upłynęła im w szalonym tempie. Od-
byli masę spotkań w interesach, a wieczór zakończyli bi
znesową kolacją. Rano objechali schroniska dla bez
domnych i przytułki, mieszczące się w części Paryża, któ
rej nikt nie reklamował turystom. Widok nędzy podłamał
Penny. Rafik przekazał osobiste zaproszenie dla dyploma-
ty francuskiego na bal dobroczynny w El Zafirze.
Po tym prawdziwym maratonie Penny odpoczywała
u siebie, leżąc z uniesionymi nogami, gdy nagle rozleg
ło się pukanie i do pokoju, nie czekając na zaproszenie,
weszła nader energiczna kobieta w asyście dziewczyny
niosącej wieszak z ubraniami. Kobieta przedstawiła się
jako madame Giselle i oznajmiła, że jego wysokość
książę Rafik Hassan polecił przynieść duży wybór stro
jów i prosi o przymierzenie. Bez żadnych zobowiązań
- dodała.
Penny była w siódmym niebie. Zwiedziła Paryż,
a teraz miała okazję posmakować mody. Rafik wymy
ślił to znakomicie. Mogła poprzymierzać ubrania, a nie
musiała - co byłoby ogromnie żenujące - szukać spo
sobu, by dyplomatycznie dać właścicielce salonu do
zrozumienia, że nie stać ją nawet na skarpetki, nie mó
wiąc już o kreacjach z drogiego butiku. Stała więc
przed trzyskrzydłowym lustrem w hotelowym pokoju,
a madame Giselle przyglądała się jej w kolejnych stro
jach, doradzała, zachęcała albo kręciła nosem.
W czarnym kostiumiku z wykończonym białą la-
mówką żakietem i spódnicą za kolano Penny bardzo się
sobie podobała.
- Świetny - westchnęła. - Niestety, nie na moją kie
szeń. Wielka szkoda...
- O to niech już panią głowa nie boli.
Tak mógł mówić wyłącznie ktoś, kto nie musiał się
martwić sprawami finansowymi. Ale wobec madame
Giselle Penny mogła być przynajmniej szczera. Były
bez wątpienia po tej samej stronie, i chyba należało
postawić sprawę jasno. Francuzka trafiła jak kulą w płot
i wbrew swoim nadziejom nie miała szansy na dobry
zarobek.
- Jak się pani domyśliła, że ten kostium będzie na
mnie pasował? - zapytała.
- Jego książęca mość polecił przynieść małe rozmia
ry. Ma dobre oko - pochwaliła. - Pewnie nie pierwszy
raz ubiera kobietę.
- Też tak sądzę. A właściwie... nie mam pojęcia.
- Rasowy mężczyzna. Gdybym była dwadzieścia lat
młodsza, to... Ho, ho, podbić serce takiego panicza...
- rozmarzyła się i prędko zmieniła ton. - A zatem ten
kostiumik odpowiada pani?
- Podoba mi się wszystko, co tu widzę.
- Doskonale. Przejdźmy więc teraz do strojów wie
czorowych.
Penny przymierzyła kilka sukienek rozmaitej długo
ści - za kolano i do połowy łydki. Wszystkie były ele
ganckie i pasowały na nią jak ulał.
- Jeszcze ta. - Madame Giselle zdjęła z wieszaka
plastikowy ochraniacz i rozpięła go. - Proszę.
Penny popatrzyła z zachwytem na leciutką czarną
sukienkę bez ramiączek.
-Cudo!
- Zgadzam się. - Odwiesiła srebrną kreację, w którą
Skan i ebook pona
przed chwilą ubrana była Penny - Przymierzaj, moja
złota.
Musiała zdjąć biustonosz, więc przeszła do łazienki,
zostawiając uchylone drzwi.
- Skromnisia - zażartowała z niej madame Giselle.
- Myślisz, że nie widziałam tego, co tam masz, setki
razy?
- Ale nie mnie! - zawołała wesoło Penny, nie za
mierzając przepraszać za skromność.
Sukienka była lekka jak piórko i bardzo miękka. Pen
ny wciągnęła ją na siebie od dołu i raptem uzmysłowiła
sobie, że sama się nie zapnie. Przyciskając górę do
piersi, wyszła z łazienki.
- Madame, proszę mnie zapiąć. Nie mogę... Och!
W pokoju był Rafik. Nie słyszała, kiedy wszedł. Po
czuła, że palą ją policzki. I bez patrzenia w lustro wie
działa, że jest cała czerwona, ale ponieważ nie byłaby
w stanie oderwać oczu od Rafika, choćby nawet miało
od tego zależeć jej życie, nie groziło jej oglądanie do
wodów swego zażenowania.
- Jego wysokość prosił, żeby go zawiadomić, gdy
będzie pani przymierzała tę suknię - wyjaśniła madame
Giselle.
Rafikowi płonęły oczy.
- Odwróć się - powiedział, robiąc gest palcem. -
Zapnę cię z tyłu.
Obróciła się jak manekin, chwytając w lustrze ich
odbicie i spojrzenie Rafika. Jego ciepły oddech poru
szył leciutko jej włosy i owiał szyję. Zadrżała. Nisko na
plecach poczuła dotknięcie mocnych palców. Miała
wrażenie, że usłyszy zaraz syk, jakby przykładano jej
rozżarzoną pieczęć, lecz dobiegł do niej jedynie szelest
zapinanego suwaka. Sukienka opięła się na jej figurze.
Już. Penny odetchnęła głęboko. Powinna odzyskać swo
bodę, lecz było to dalekie od prawdy. Zerknęła w lustro.
To, jak wyglądała, mówiło samo za siebie.
Sukienka była długa, niemal do ziemi, lecz Penny
mimo to czuła się obnażona. Podejrzewała, że Rafik
wie, co dzieje się w jej duszy, że widzi jej rozedrganie.
Raptem wyjął spinki podtrzymujące włosy, zdjął jej
okulary i podał madame Giselle. Francuzka położyła je
na toaletce i dyskretnie opuściła pokój. Byli sami.
- Pięknie ci w tej sukni - powiedział Rafik, odgar
niając jej włosy na plecy. - Wiedziałem, że tak będzie.
- Sam ją wybrałeś? - Dotknęła koronki osłaniającej
przylegający do figury jedwab.
- Wybrałem wszystko. Madame Giselle przefakso-
wała mi zdjęcia ubrań, które uznała za odpowiednie, a ja
dokonałem ostatecznego wyboru.
- Masz dobry gust. - Penny oddychała z trudem.
Rafik był za przystojny, za gorący, stał za blisko. Nie
radziła sobie z taką intensywnością doznań.
- Wiem, co mi się podoba. - Wzruszył ramionami.
- Jeśli jest to wyrazem dobrego gustu...
- Czy jest w ogóle coś, w czym nie czujesz się pew
ny swego?
- Nie.
Pozbawiona okularów, Penny widziała w lustrze
swoje nieco zamazane odbicie. Przesunęła dłońmi
w dół spódnicy.
- Przymierzając te stroje, czułam się jak w bajce, ale
dlaczego zadałeś sobie tyle trudu? Przecież zaraz i tak
wrócą do salonu.
W tej samej chwili madame Giselle wbiegła z powro
tem do pokoju.
- Wasza wysokość, wszystko, co książę wybrał, pa
suje jak ulał. Nie wymaga żadnych poprawek.
- Znakomicie - odparł, nie odrywając oczu od od
bicia Penny. - Wyekspediuj zatem ubrania do samolotu.
Odlatujemy wieczorem.
- Co takiego? - Penny błyskawicznie odwróciła się
od lustra. Czar prysł.
- Potrzebna ci była stosowna garderoba. No i prob
lem z głowy. Masz się już w czym pokazać na dyplo
matycznym przyjęciu. - Podszedł do drzwi.
- O, nie. Nie tak prędko, ekscelencjo.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Ekscelencjo? - Rafikiem aż wstrząsnął sarkazm
w głosie Penny. Działo się coś złego, ale co? Nie miał
pojęcia.
- Jesteśmy sami, więc powiem wprost: Nie każ wysy
łać tych wszystkich strojów. Nie możesz...
- Mogę - odparł cierpliwie. - Słyszałaś, wydałem
już polecenie.
- Da się je jeszcze odwołać. Nie stać mnie na takie
rzeczy. - Oczy Penny zogromniały i stały się jeszcze
bardziej niebieskie. Był w nich przestrach.
- Ach, więc to tym się tak martwisz - powiedział
z wyraźną ulgą. - Zupełnie niepotrzebnie. Rachunkiem
obciążą mnie.
- I sądzisz, że to w porządku? Sprawa załatwiona?
- Tak.
Przestrach w oczach Penny zamienił się w irytację.
Dziwne. Czym się tu irytować? Miała się już w co
ubrać, więc...
- Tak? I to wszystko, co masz do powiedzenia? -
Oparła ręce na biodrach i popatrzyła na niego z urazą.
Nawet rozdrażniona, a może właśnie dzięki swemu
poirytowaniu, wyglądała prześlicznie. Nie był w stanie
oderwać od niej oczu. Patrzył na unoszące się w gniewie
piersi, na odsłonięte ramiona. Wyobrażał ją sobie w tej
sukni, lecz rzeczywistość przerosła jego oczekiwania.
Poczuł w żyłach rozpaloną krew.
- Nie ma o czym mówić. - Ochrypł nagle. Nic
dziwnego, odbył tyle spotkań, paryskie powietrze było
zanieczyszczone, ale żeby aż tak... Co jeszcze miałby
jej wyjaśniać?
- Naprawdę? Możesz tak myśleć, ale ja też mam swoje
zdanie i chcę ci powiedzieć, że... Po pierwsze, obkupy-
wanie mnie wydaje mi się absolutnie niestosowne.
- Przeciwnie. Jako pracownik ministerstwa musisz
mieć się w co ubrać, gdy reprezentujesz je podczas ofi
cjalnych spotkań.
- Jeśli obawiasz się, że skompromituję ciebie albo
rodzinę królewską, to nie bój się. Zamierzam godnie
reprezentować dom Hassanów i wasz kraj. Obkupię się,
kiedy tylko na moim koncie zgromadzi się wystarcza
jąca suma.
- Nie ma potrzeby. Zrobiłaś już zakupy.
- Nie ja. Ty. Gdybym kupiła choćby jedną z tych kre
acji, to straciłabym ze swych oszczędności... nie chcę
nawet myśleć ile. Zresztą, chodzi nie tylko o to, że nie stać
mnie na takie luksusy. Po prostu za nic nie oddalę się od
swego celu z powodu jakichś głupich szmatek.
- Myślisz o założeniu przedszkola. - Skinął głową.
- Rozumiem cię, naprawdę. I nie bój się. Nikt ci tego
marzenia nie odbierze. Nie musisz niczego poświęcać.
Wszystko to przebiegło nie tak, jak zaplanował. Do
tej pory chyba tylko biżuteria, którą komuś tam ofiaro
wał, wywołała tyle emocji, co to ubranie z paryskiego
domu mody. Sfinansował jedynie garderobę konieczną
Penny na stanowisku asystentki ministra, a w efekcie
- rozpętała się burza. Nie miał zwyczaju wycofywać się
ze swych posunięć, zwłaszcza gdy chodziło o sprawy
tak banalne. Nie znał w ogóle mentalności Ameryka
nek, czy też jego rozumieniu wymykały się reakcje tej
jednej?
- Masz rację. Nie muszę niczego poświęcać. Ma
dame Giselle zatrzyma swoje ciuchy.
- Powiedziałem ci już, że pokrywam koszty. - Bez
dyskusyjnym tonem starał się zakończyć rozmowę, lecz
kiedy Penny pokręciła głową, zupełnie jak ciotka Far-
rah, gdy pouczała go, jak powinien postępować ze swo
ją asystentką, pojął, że nic nie wskórał.
Dostojna cioteczka musiała przeoczyć coś bardzo
ważnego, gdyż zupełnie sobie nie radził.
- Od kiedy to jestem laleczką, którą miałbyś ubie
rać? W niczym nie przypominam Barbie. Fizycznie je
stem zupełnie nie w jej typie. Nie mam długich nóg
ani... - Pokazała z tyłu, czego jej brakuje.
Zdaniem Rafika wyglądała prześlicznie. Sukienka
odsłaniała górę piersi. Były nieduże, krągłe i mocne,
a ramiona - gładziuteńkie. Świerzbiły go palce, iżby
ich dotknąć, ale się nie ośmielił. Ryzyko urażenia Penny
było zbyt duże, by mógł poddać się pokusie.
- Nie wiem, co cię tak złości - powiedział, postana
wiając jeszcze raz przemówić jej do rozsądku. - Proszę,
nie zrozum mnie źle. W twojej sytuacji ubiór nie jest
sprawą osobistego wyboru. Zgadzam się z tobą całkowi
cie, strój nie czyni człowieka i nie świadczy o jego walo-
rach. Jednakże stanowisko asystentki ministra... Czy na
prawdę muszę się powtarzać? Twój zewnętrzny wizerunek
jest w pewnym sensie wizytówką mego kraju. Każdy in
teligentny człowiek to rozumie. Ciotka powiedziała mi, że
nie przyjęłaś zaproszenia na raut, bo po prostu nie masz
się w czym pokazać, W ogóle o tym nie pomyślałem, ale
poszedłem tropem kobiecych domysłów i... Zwyczajnie
usunąłem ci te przeszkody. To był mój obowiązek. Tego
wymaga wizerunek państwa. Tylko dlatego...
- Czyżby?
Szczerze powiedziawszy, wolałby teraz nie widzieć
wyrazu jej nie przesłoniętych okularami oczu.
- Wyłącznie. Gdyby, powiedzmy, zabrakło ci w pra
cy spinaczy czy papieru do drukarki, też bym musiał
uzupełnić braki.
- Mam rozumieć, że wszystkie te markowe stroje
znaczą dla ciebie tyle co biurowy sprzęt?
- Dokładnie. - Uśmiechnął się. - Wiedziałem, że je
steś bystra.
- Ale nie cwana. Za ubrania, które noszę, powinnam
zapłacić. Nie zamierzam tracić oszczędności na zbytki.
A za twoją propozycję pokrycia kosztów dziękuję, ale
z niej nie skorzystam.
- Jestem twoim zwierzchnikiem. Nakazuję ci przy
jąć te ubrania. To rozkaz.
Niesamowite! Rafik nerwowo przeganiał włosy. Od
kiedy to szejk, największy amant w rodzinie Hassanów,
musiał rozkazywać kobiecie przyjęcie prezentu? I dla
czego było dla niego takie ważne, żeby Penny mu się
podporządkowała? Zagłębianie się w motywy nie miało
teraz sensu. Musiał postawić na swoim. Może po
mogłoby mu małe pochlebstwo? Albo, jak by wolała
Penny, szczery komplement?
- W tej sukience jest ci naprawdę super. Niestety, nie
nadaje się na oficjalne przyjęcie w El Zafirze, bo jest za
bardzo wydekoltowana, ale...
- Tym bardziej nie widzę powodu, żeby tracie pie
niądze. Naprawdę, nie mogę...
- Ale ja mogę. Stać mnie. Poleci do El Zafiru.
- Nawet beze mnie?
Rafikowi zrobiło się zimno. Powrót do kraju bez
Penny był czymś absolutnie nie- do przyjęcia.
- Dlaczego miałabyś nie wracać? - Spojrzał jej
w oczy. - Masz dobrze płatną posadę, odkujesz się.
Penny zacisnęła usta i zwiesiła ramiona. Czy kapitu
lowała?
- Co racja, to racja - wycedziła przez zęby. -
A przysięga przysięgą. Nie mogę sobie pozwolić na
utratę takiej pracy.
- Słusznie.
- Poproszę panią Giselle. - Chciała go wyminąć.
- Niech mnie rozepnie.
- Daj spokój, sam to zrobię.
Dotknął jej ramienia i poczuł, że się dusi. Opuścił
dłoń i odszukał metalowy zameczek, starając się nawet
nie musnąć pleców Penny. Och, gdyby tak... gdyby
mógł... Grały w nim wszystkie zmysły. Pot wystąpił
mu na czoło. Dobrze, że zaraz odlatywali. Kolejna noc
z Penny po drugiej stronie drzwi wystawiłaby na ciężką
próbę jego gwałtownie słabnącą siłę woli.
Penny odwróciła się do niego przodem, przytrzymu
jąc czarną koroneczkę na piersiach.
- Skoro sam mówisz, że etykieta El Zafiru nie ze
zwala na pokazywanie się w takich sukienkach, to nie
rozumiem, dlaczego upierasz się, żeby ją zabrać. Nie
zapłacę za nią. Nigdy jej nie włożę.
- Mylisz się, maleńka - szepnął, gdy wybiegła do
łazienki. - Włożysz.
Tyle że to on był tym jedynym mężczyzną na świecie,
któremu miało być dane ją w niej oglądać.
Z błyskawicznej podróży do Paryża wrócili do El
Zafiru późnym wieczorem. Rano całą tę wyprawę Penny
gotowa byłaby uznać za wytwór fantazji, gdyby nie
widok wypełniających szafę strojów. Po co to wszyst
ko? Po co Rafik wydał tyle pieniędzy? Oczywiście.
Zależało mu na wizerunku El Zafiru. Nie na niej. Bajki
są dobre dla dzieci. A jednak... Trudno jest tak zupełnie
nie marzyć.
Rafik pojawił się w urzędzie później niż zwykle.
- Nie pozwoliłaś sobie pospać dłużej po podróży?
- zapytał na przywitanie. - Chcesz dziś pracować?
- Oczywiście. A zresztą czuję się wypoczęta. Dla
czego pytasz?
- Nie jesteś należycie ubrana.
- Przeciwnie. - Zastanawiała się, czy zauważy, że
nie założyła nic z przywiezionych z Paryża ubrań i czy
go to zirytuje.
- Dlaczego nie włożyłaś czegoś nowego?
Pytanie za milion dolarów. Czy potrafiłby ją w ogóle
zrozumieć? Dziewczyna z jej życiorysem nie mogła so
bie pozwolić na to, by patrzeć darowanemu koniowi
w zęby, podobnie jak nie stać ją było na markowe ciu
chy z Paryża. Takie brewerie były dla Rafika czymś
naturalnym, bo miał forsy jak lodu. Dla niej jednak był
to cios w jej elementarne zasady i wyznawany pogląd
na życie - nigdy niczego nie dostaje się za darmo.
- Skoro boisz się, że przyniosę ci wstyd...
- Daj spokój.
- OK. - Okręciła się z krzesłem i spojrzała na ekran
komputera, żeby sprawdzić grafik.
- Masz dziś dość luźny dzień. Przełożyłam pewne
sprawy na później, bo zapowiadałeś wyjazd. Żadnych
gości nie będzie. Spotkań na mieście też. W związku
z tym nikt poza tobą nie będzie mnie oglądał w tym...
- Stroju bez wdzięku - przerwał. - Miałem nadzie
ję, że zobaczę cię w czymś ładnym,
- To jest zwyczajny dzień, wolałam więc własne ciu
chy. Dla równowagi - ale to określenie jest ci chyba obce.
- Niekoniecznie. Tyle że sposób, w jaki demonstru
jesz tę postawę, jest tyleż interesujący, co buntowniczy.
- Całe życie się buntuję.
Rafik uśmiechnął się. Penny poczuła żywsze bicie
serca. A więc nie gniewał się, tylko, jak bywało, droczył
się z nią. O, jak dobrze! Dopiero teraz dotarło do niej,
jak bardzo bała się jego niechęci, a tymczasem wcale
jej nie odczuwała. Miły, uprzejmy człowiek. Byłoby
o wiele prościej, gdyby taki nie był. Jej życie jawiło się
pasmem niezawinionych ciosów. Marzenia przekreśliła
jedna głupia pomyłka. Na ciosy była przygotowana.
O błędach nie mogło już być mowy. Rafik patrzył na
nią tak serdecznie, że nagle poczuła się jak na karuzeli.
Nienawidziła u siebie takich stanów. Należało wziąć się
w garść, stworzyć dystans.
- Skoro roboty jest niedużo, to skorzystam z tej rzad
kiej okazji. Wreszcie sobie pojeżdżę... - powiedział.
- Dobry pomysł. Nie martw się, wszystkiego dopilnuję.
- Chciałbym, żebyś wybrała się ze mną.
- No... nie wiem. Byłoby bardzo miło gdzieś się
przejechać, ale...
- Nie samochodem. Konno. Siedziałaś kiedyś
w siodle?
- Nie. To znaczy, tak. Raz czy dwa. Kiedyś naszą
grupę z domu dziecka zaproszono na ranczo. Mieliśmy
okazję przejechać się na wałachach, które nie mogły nas
kopnąć ani zabić. Ale to było tak dawno...
- I to tam poznałaś kowbojów? - zapytał szczerze
zdumiony.
- Nie. - Uśmiechnęła się.
- No to gdzie?
- W szkole, w sklepie. Widywałam ich na ulicy,
w barach.
- Chodziłaś do barów?
- Nie. - Wybuchnęła śmiechem. - Tak tylko powie
działam, żeby się przekonać, czy słuchasz. Nie miałam
czasu się bawić. Praca, szkoła, studia...
- Masz więc tym większy i ważniejszy powód, żeby
mi towarzyszyć.
- Jest robota...
- Przed chwilą mówiłaś o równowadze. Ponoć nie
wiem, co to jest, ale chodzi chyba o zachowanie umiaru
i właściwych proporcji. Innymi słowy, człowiek powi
nien pracować, ale również odpoczywać i bawić się. Do
tej pory nie zauważyłem, żebyś potrafiła rozkładać swój
czas na te sprawy równomiernie.
- I myślisz pewnie: oj, ta Penny, ciągle tylko pracuje
i pracuje, ale zabawy z nią żadnej. Nudziara.
Rafik uśmiechnął się szeroko.
- Z ust mi to wyjęłaś. Wiem, nie umiesz jeździć
konno, ale... Potrenujemy. Nie chciałabyś nauczyć się
czegoś nowego?
- Przeciwnie, tylko że... Dlaczego właśnie ty miał
byś dawać mi lekcje?
- Rozumiem. Nie odpowiadam ci jako trener.
- Nie, nie. Nie miałam zamiaru cię urazić. Po prostu
nie chcę być ci kulą u nogi. Jest okazją, żebyś odpoczął,
poszalał na koniu, nie odbieraj sobie przyjemności.
- A uczenie ciebie to nie jest przyjemność, tak? Po
zwól, że sam to rozstrzygnę.
- OK. Ale... nie mam ubioru do konnej jazdy.
- Wystarczą dżinsy.
- Dżinsy? W El Zafirze? Ależ to niestosowne.
- Stosowne, i to jak najbardziej. Przecież wybiera
my się na konie, a nie na przyjęcie dyplomatyczne. No
więc? Jedziesz ze mną?
- OK - rzuciła prędko, a kiedy zobaczyła błysk
w jego oczach, poczuła, że jej serce szaleje z radości.
Co się działo? Co się zmieniło? Nic. Wspólną przejażdż
kę należało potraktować jak wszystko, co znała już z co
dziennej pracy z Rafikiem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rafik przytrzymał wodze i gładząc chrapy konia,
spojrzał w górę na Penny.
- Nie masz stracha? Na pewno? Jeśli chcesz, usiądę
z tobą. Przyzwyczaisz się do konia, nabierzesz pew
ności.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawdę nie trzeba. Jest świetnie. Czuję konia,
a on mnie. Może w poprzednim życiu byłam kowboj
ką? Albo jesteś genialnym trenerem, albo też konna
jazda jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Czuję
się jak ryba w wodzie.
Od godziny Rafik uczył swoją uzdolnioną sportowo
asystentkę podstaw jazdy konnej. I doprawdy nie poj
mował, co aż tak fascynowało go w tej kobiecie. Mówi
się, że mężczyznę pociąga najbardziej to, czego nie
może zobaczyć. Przecież jednak kobiece wdzięki nigdy
nie robiły mu wody z mózgu. '
Śmignąć na koniu i ochłonąć... O tak, w tej chwili
naprawdę by mu się to przydało.
- Skoro czujesz się pewnie...
- Najzupełniej. Ale nie na tyle, by popędzić przez
pustynię. - Uśmiechnęła się zarumieniona. - Może
jutro...
-Świetnie. Co prawda chętnie pościgałbym się
z wiatrem, ale pędzić na złamanie karku nie będę. Jak
to mówią w twoim kraju, wypuścimy dzieciaczki na
dwór i popatrzymy, co potrafią. - Wskoczył w siodło.
Penny rozejrzała się i odetchnęła głęboko.
- Fantastyczny dzień!
Och, jak by chciał umieć nie zwracać uwagi na to,
jak się poruszała, jak przy każdym stąpnięciu konia
falowały jej piersi, pośladki, jak napinały się nogi w ob
cisłych dżinsach. .
- Nigdzie chyba nie widziałam tak niebieskiego nie
ba. Nawet w Teksasie.
- A niebo nad Teksasem to superniebo, tak jak kow
boj to superman. - Zerknął na nią z siodła.
- Nigdy mi tego nie zapomnisz, co?
- Nigdy.
Nie mógł zapomnieć tego, co powiedziała ciotka. Że
jej dyplom ukończenia college'u świadczy o tym, że jest
bystra i niezwykle chłonna. Dziś wolałby, żeby nie
uczyła się tak prędko. Miałby wtedy pretekst, żeby ją
podtrzymywać, obejmować... Przeklinał fakt, że wi
dział z bliska jej szczupłe ramiona, odsłonięte w czarnej
sukience mierzonej w Paryżu. Wspomnienie tamtej
chwili podnieciło go jeszcze bardziej. Dałby wszystko,
by moc uczyć ją życia, by dzięki niemu poznała zmy
słowy taniec miedzy kobietą a mężczyzną. Co też mu
się roiło? Dom Hassanów dopiero co ochłonął po aferze,
na jaką naraziła go zwykła niańka, która nie potrafiła
zapanować nad sobą. Zniszczyła mu reputację, naraziła
na śmieszność. Teraz jednak przeżywał coś znacznie
niebezpieczniejszego. Przeżywał - to za mało powie
dziane. To nie była cicha fascynacja. Rafik płonął, au
tentycznie wiedziony na pokuszenie, by uwieść swoją
podwładną. I to nie jakąś tam nachalną dziewczynę, ale
osobę z woli ciotki nietykalną.
- Nie bałabyś się pojechać trochę szybciej? - zapy
tał. - Chciałbym ci coś pokazać.
Penny zareagowała entuzjastycznie.
- O, tak. Przyspieszmy. O niczym bardziej nie
marzę.
Och, ty mała bestyjko, pomyślał. Nie wyzywaj losu,
gdy masz do czynienia z mężczyzną takim jak ja. Naj
chętniej bym cię całą zjadł.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł
dwornie.
Jechali w milczeniu, póki za jarzącymi się w słońcu
pagórkami złotego piasku nie pojawiła się zielona tra
wa, palmy i woda.
- Oaza - powiedziała z zachwytem Penny. - Za
trzymamy się?
- Tak. - Rafik podjechał do palmy nad jeziorkiem,
ześliznął się z siodła, przywiązał konia i zajął się Penny.
Gdy przełożyła nogę przez siodło, ujął ją w talii i lekko
opuścił na ziemię. Poczuł, że zadrżała.
- Chodź, ochłodzimy się. - Wyjął z sakwy dwie
butelki z czystą wodą, przemył twarz i spryskał szyję.
Penny zrobiła to samo, a potem zaczęła łapczywie pić,
zalewając sobie usta. Och, jakże by chciał być kimś
mniej honorowym! Ileż by dał, by nie zarzekać się przed
ciotką, że jej podopiecznej nic z jego strony nie grozi.
W jego objęciach Penny rzeczywiście nie groziłoby nic.
Obroniłby ją przed całym światem.
Penny otarła usta wierzchem dłoni.
- Fantastyczne miejsce! Istny cud. I to w samym
sercu pustyni.
- Istny cud - powtórzył z uśmiechem, przytrzymu
jąc jej spojrzenie.
- Naśmiewasz się ze mnie.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo patrzysz tak jakoś dziwnie i masz dziwny ton.
Jakbyś chciał powiedzieć, że... Ale to przecież niepra
wda, więc... No nie, robisz sobie żarty.
- Nigdy w życiu! Słowo daję, jesteś ładna. Bystra
i inteligentna. Ciągle czekam... co nowego mi powiesz
- dodał prędko, żeby jej nie spłoszyć.
- Dziękuję. Dziewczyna taka jak ja musi ruszać gło
wą i pracować ciężej niż inni.
- Dlaczego? I co masz na myśli, mówiąc „dziewczy
na taka jak ja"? Czyli jaka?
- Pospolita. Nie przemawia przeze mnie żal. W ży
ciu gra się kartami, jakie się dostało. Trzeba jedynie
umieć maksymalnie wykorzystać atuty. - Zwinęła listek
trawy i cicho gwizdnęła. - Wyobraź sobie taką sytu
ację: do urzędu wchodzi ładna dziewczyna. I co? Wy
starczy, że jest urodziwa, a rozwiązuje to od razu wiele
spraw. Ja nie przyciągam uwagi ładną buzią, więc muszę
kombinować, zgodnie z porzekadłem: Jeśli nie jesteś
ładna, spróbuj przynajmniej być inteligentna. - Roze
śmiała się. - A swoją drogą, jak ty możesz być inteli
gentny? Nie wystarczy, że jesteś pięknym mężczyzną?
Rafik wybuchnął śmiechem.
- Pięknym? Mężczyznom na ogół nie zależy na ta
kich komplementach.
- Wiesz, o czym myślę. Jesteś panem i władcą,
w dodatku przystojniejszym od przeciętnego szejka, ale
przecież mimo wszystko chodzisz po ziemi. Nasze do
świadczenia są jednak skrajnie odmienne. Nie potrafisz
pojąć, co to znaczy walczyć stale z poczuciem bezdom
ności, samotnością, świadomością, że jest się kimś bez
znaczenia.
- Chcesz czekolady? - Zrobiłby wszystko, byle tyl
ko rozpędzić chmury zbierające się w jej błękitnych
oczach.
- Jesteś też mądry. Pytałam już o to, ale powiedz mi,
czy jest w ogóle coś, z czym sobie nie radzisz?
Tak, chciał powiedzieć. Z zakazami. Bardziej niż
czegokolwiek w świecie pragnął teraz spędzić smutek
z jej twarzy, a mógł to zrobić tylko w jeden sposób.
- Penny... - Wstał z trawy i pociągnął ją za rękę.
Raptem znalazła się w jego ramionach.
- Co robisz? -wyszeptała drżącym głosem.
- Chcę cię pocałować. - Zdjął jej okulary, wsunął je
do tylniej kieszeni spodni i położył jej dłoń na swoim
ramieniu.
- Wiem.
Kiedy dotknął wargami jej słodkich jak miód ust,
poczuł się tak, jakby odlatywał na czarodziejskim dy
wanie. Serce biło mu tak mocno, że miał wrażenie, że
rozerwie mu pierś. Uniósł głowę i popatrzył na Penny.
Jej piękne błękitne oczy paliły się żywym blaskiem.
Unoszone w szybkim oddechu piersi falowały. Rozchy
liła usta. Tak. Dobrze. Tego chciał. Pragnął jej aż do
bólu. Pocałował ją mocniej, pewniej, ale jej wargi były
jak z drewna, a ciało sztywne z napięcia. Jakby nigdy
w życiu nie znajdowała się w takiej sytuacji. Czy więc
faktycznie, jak twierdziła ciotka Farrah, Penny nie znała
mężczyzny? Była przecież zaręczona, więc...
- Penny... nie zaciskaj ust. Chcę tylko...
- O, matko!
- Nie bój się. Nauczę cię całować.
Odsunęła się o krok.
- Jestem wykończona. Muszę wracać.
- Ale...
- Pora jechać. Nie uważasz, że już czas?
Spóźniła się z tą decyzją. Gdyby podjęła ją pięć mi
nut wcześniej, ominęłoby ją straszliwe upokorzenie.
Oto brzydkie kaczątko dostało w prezencie łaskawy po
całunek i nie umiało się zachować. Wstyd, okropność.
Czemu jej to zrobił?
- Penny...
- Słuchaj - odwróciła się do niego gwałtownie - je
śli koniecznie musisz to wiedzieć, nie mam wprawy
w całowaniu. Prawdę mówiąc, moje doświadczenie
w tym względzie sprowadza się do zera.
- A z tym łobuzem, z którym byłaś zaręczona... Nie
całowaliście się?
- Skąd wiesz o tej sprawie? - Domyśliła się od razu,
bo zwierzyła się tylko jednej jedynej osobie. - Od ciot
ki, tak?
- Tak. - Patrzył na nią wyczekująco. Zrozumiała, że
nigdzie się nie ruszą, póki nie wyjaśni mu tej najwstyd-
liwszej pomyłki swego życia. Gdyby nie był władcą,
powiedziałaby mu po prostu: odczep się, albo i mocniej.
Nagłe zobaczyła w jego oczach litość. Tego już było za
wiele. O nie, ani słowa. Za nic nie obnażyłaby przed
nim swojej duszy. Podeszła do konia. Zapamiętała na
szczęście, że najpierw trzeba konia odwiązać, a dopiero
potem wspiąć się na siodło. Rafik był faktycznie świet
nym trenerem. Całować też by ją nauczył. A niech to...
Czuła się jak idiotka. Ściągnęła wodze, ruszając w kie
runku, z którego przyjechali. Łzy zamgliły jej wzrok,
otarła oczy i dopiero wtedy przypomniała sobie, że oku
lary zostały w kieszeni Rafika.
Po chwili dogonił ją i ich konie szły obok siebie.
Rafik wyciągnął rękę i podał jej okulary. Oprawka była
przełamana na pół.
- Przepraszam - powiedział. - Zapomniałem, że je
mam. Sprawię ci nowe.
- Dziękuję. A na przyszłość proszę, żadnych roz
mów nie związanych z pracą.
- Jak sobie życzysz.
Nic nie układało się w jej życiu
- Wybaczcie, proszę. - Następca tronu skłonił się lek
ko. - Otóż nasza ciotka poznała pannę Matlock w czasie
swej ostatniej wizyty w Stanach. Ali jest pielęgniarką.
Księżna zaproponowała jej objęcie posady przełożonej na
oddziale kobiecym w budującym się jeszcze szpitalu.
- Ciocia Farrah powinna zostać w tym kraju mini
strem pracy - skomentował Rafik. - Wykazuje niezwy
kły talent w wyszukiwaniu nam doborowych kadr. -
Zrobił oko do brata, a Ali roześmiała się.
- Kusząca propozycja. Jestem doprawdy pod wraże
niem. El Zafir w ogóle mnie oszołamia.
- W takim razie skorzystaj z oferty. Widzę same plu
sy - powiedział Kamal.
- Nie sądzę, żeby mój narzeczony skakał z radości
na wiadomość, że podejmuję pracę gdzieś na końcu
świata.
- Jesteście po słowie? - Książę nie wyglądał na ura
dowanego.
- Owszem.
- No cóż. Szczęściarz... ale dla naszego szpitala to
duża strata. Nie wydajesz mi się jednak osobą, która
przejeżdżałaby taki szmat drogi, gdyby oferta w ogóle
jej nie zaciekawiła.
- Wasza wysokość sądzi, że zna mnie aż tak dobrze?
Penny miała ochotę odciągnąć swoją rodaczkę na bok
i poradzić jej, żeby trzymała się z dala od urodziwego
Hassana i jego niedźwiedzich przysług. Dotknęła na
brzmiałych od pocałunków warg i zerknęła na Rafika.
Dzięki Bogu, że im przerwano, gdyż gotowa była zrobić
z siebie jeszcze większą idiotkę.
- Muszę iść — powiedziała. - Powinnam zobaczyć,
czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Wasza wy
sokość mi wybaczy?
- Naturalnie - odpowiedział Kamal, a Rafik skłonił
się przed panną Matlock.
- Ja również się pożegnam. Odprowadzę Penny.
- Nie!
To prawda, chciała mu uciec, ale nie powinna zare
agować tak ostro. Wszyscy troje mieli stropione miny.
- Przepraszam, nie chciałabym być źle zrozumiana.
Nie trudź się, Rafiku. Skoro książę Kamal nie zdołał
przekonać Ali, to tobie z pewnością się to uda.
Nim ktokolwiek zdążył się odezwać, pobiegła do pała
cu. Wchodząc do sali balowej, wiedziała już, że po raz
drugi w życiu popełniła błąd. Groziło jej zakochanie się
w kimś nieosiągalnym. Byłaby naprawdę głupia, gdyby
pozwoliła sobie na choćby jeden krok w tym kierunku.
W rozmowie z Crystal wyraziła na głos to, co my
ślała jej przyjaciółka. To oczywiste, że Rafik nigdy nie
poprosiłby jej o to, by przymierzyła zgubiony na balu
pantofelek. A gdyby nawet, to i tak pantofelek by nie
pasował. Byłby dla niej za mały. Tak jak ona była za
mała dla księcia. Nie pasowała do książęcych ramion.
Siła uczucia dla Rafika przerażała ją. Dawne, nieuda
ne doświadczenie nauczyło ją ostrożności. Podejrzewa
ła, że to okaże się znacznie boleśniejsze. Tym razem
mogła stracić wszystko - nie tylko pracę i szansę na
zrealizowanie wymarzonego celu, ale serce i duszę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Rafik gładził chrapy wierzchowca, spoglądając raz
po raz na wiodącą z pałacu ścieżkę. Koń prychnął i rzu
cił łbem, wyczuwając zniecierpliwienie swego pana.
Faktycznie, Rafik irytował się. Penny powinna już tu
być. Nakazał osiodłać dwa konie, a teraz czekał u wrót
stajni, wdychając rześkie wiosenne powietrze.
Stało się zwyczajem, że rano przed pracą jeździli
konno. Rafik odkrył, że rozpoczynanie dnia w taki spo
sób dobrze mu służy, chociaż obawiał się, że ważniejsza
od fizycznego wysiłku, pomocnego w radzeniu sobie ze
stresem, jest dla niego możliwość pobycia z Penny. Dziś
jednak był szczególnie spragniony ruchu, dosłownie go
roznosiło. Nie widział jej przez cały weekend, a właści
wie od momentu, gdy uciekła mu w końcu balu z ogro
du. Starała się ukryć, że ucieka - ale tak właśnie było.
A teraz spóźniała się. Ogarnął go niepokój.
Myślał o niej bezustannie. Tak gwałtowna potrzeba
posiadania kobiety była mu zupełnie obca. Czy to mi
łość? Prychnął głośno, a koń w odpowiedzi rzucił łbem.
- Nie, przyjacielu - mruknął do niego Rafik - to nie
możliwe. Miłość w życiu mężczyzny to tylko słabość
i cierpienie. Jestem wolny, wolny, wolny...
A jednak nie był wolny od zazdrości i lęku. Miał też
pewność, że Penny pragnęła go tak samo mocno, jak on
jej. W przeciwnym razie nie odpowiadałaby tak gorąco
na pocałunki... Spodziewał się, że jak zawsze do tej
pory i ta fascynacja zblednie, a tymczasem potężniała
w nim z każdym dniem.
No, nareszcie. Penny szła w jego stronę.
- Cześć! - rzuciła zadyszana, nie patrząc mu
w oczy.
- Spóźniasz się.
- Przepraszam. Ale jestem i chcę ci powiedzieć, że
nie mogę...
- Nie szkodzi. Odbijemy to sobie jutro.
- Nie, nie. Jedź sam. Rzecz w tym, że... nie będę
już z tobą jeździć konno. Ani dziś, ani... wcale.
Rafik zaniepokoił się na dobre. Miał dziwne wraże
nie, że Penny najchętniej w ogóle by do niego nie wy
szła i że zjawiła się wyłącznie dlatego, że tak nakazy
wała uczciwość.
- Polubiłem nasze wspólne spacery - powiedział.
- Masz jakiś szczególny powód, żeby mi w nich nie
towarzyszyć?
Penny podeszła do swego konia i pogładziła jego
chrapy. Drżała jej ręka.
- W najbliższym czasie zostanie ci zapewne zwrócony
dawny asystent, a mnie przejmie księżna Farrah. Będę
miała nowe obowiązki. By szybko dostosować się do
nowej sytuacji, powinnam poświęcić im cały swój czas.
Niepokój i irytacja Rafika zamieniły się w gniew.
Starał się zapanować nad sobą, nad uczuciem odrzuce
nia. Odrzucenie przez kobietę nie mieściło mu się w gło-
wie, lecz najgorsze było to, że kobietą tą była Penny.
A przecież wszystko zdawało się świadczyć o tym, że
mógł liczyć na wzajemność.
- Kłamczucha - powiedział miękko i zobaczył, że
spięła się cała, jakby na nią krzyknął. Zrozumiał, że się
nie mylił. Dlaczego więc Penny kręciła?
- Nie sądziłam, że masz o mnie tak niskie mniema
nie - powiedziała cicho.
- Oceniałem ci bardzo wysoko. Aż do teraz.
- Przykro mi. Nie rozumiesz mnie, wiem, ale czuję,
że tak będzie najlepiej. - Chciała odejść, lecz przytrzy
mał ją za rękę. Nie zamierzał puścić Penny bez uzyska
nia szczerej odpowiedzi na kilka pytań. Chciał też, żeby
zrozumiała, że nic jej z jego strony nie grozi, że nie ma
powodu do obaw.
- Nie skończyliśmy jeszcze rozmowy - powiedział
z naciskiem.
- Wszystko zostało już powiedziane.
- Przeciwnie. Ja ze swej strony mam ci bardzo wiele
do wyjaśnienia.
- Nie przyniesie to nic dobrego.
- Czy ty się mnie boisz? - Odwrócił ją do siebie
i spojrzał prosto w oczy.
- Nie potrafię... - Pokręciła głową. - Proszę cię,
puść mnie.
- Czy postępujesz w ten sposób dlatego, że całowali
śmy się w ogrodzie? Czy nie potrafisz się z tym uporać?
- Nie, nie. To znaczy... tak. Nigdy w życiu czegoś
takiego nie przeżywałam.
Uśmiechnął się z satysfakcją.
- Rozumiem. A zatem boisz się uczuć, które były ci
dotąd obce.
- To nie tak. - Rozejrzała się nerwowo, jakby szu
kała możliwość ucieczki, aż w końcu utkwiła w Rafiku
zrozpaczone spojrzenie. - To zbyt skomplikowane, zro
zum. Proszę cię, daj mi spokój.
Gotów był dać jej wszystko. Wszystko prócz zgody
na to, żeby go opuściła. Marzył, by jej dotknąć, ująć
w dłonie twarz i znów całować się z nią do utraty tchu.
Nie był w stanie myśleć o niczym innym. Wyciągnął
rękę, założył jej włosy za ucho i pocałował w szyję, tuż
przy obojczyku. Drżące westchnienie Penny rozpaliło
go do białości. Nie mylił się. Ona też go pragnęła.
Dlaczego więc, och, dlaczego, zdecydowała się go od
trącić? Popatrzył na nią. Miała zamknięte oczy, rozchy
lone usta, oddychała płytko i szybko. Widok jej takiej
- czystej, jeszcze niewinnej, a już na granicy oddania
-sprawił, że Rafik zrozumiał jedno. Musiał ją zdobyć,
zatrzymać przy sobie.
Raptem usłyszał kroki. Odwrócił głowę i zobaczył
ciotkę. Księżna Farrah szła w ich kierunku, ubrana
w bryczesy, białą bluzkę i buty do konnej jazdy. Najwy
raźniej wybierała się na przejażdżkę. Na jej twarzy ma
lował się wyraz dezaprobaty. Zapamiętał z dzieciństwa,
jak bardzo bał się takiej miny - u niej i u ojca.
- Rafik! Co to ma znaczyć?
Penny prędko wyzwoliła się z jego objęć.
- Witaj, Penny - rzuciła księżna, wpatrując się
w swego bratanka twardym wzrokiem. - Widzę, że po
zwoliłeś sobie zlekceważyć moje zalecenia.
Co miał powiedzieć? Przyłapała go na gorącym
uczynku.
- Ciociu Farrah, muszę ci coś wytłumaczyć. Ja...
Machnęła ręką.
- Zawiodłam się na tobie, Rafiku.
- Wasza wysokość - odezwała się Penny. - Nic się
nie stało. Naprawdę. Przyszłam tu tylko po to, żeby
powiedzieć Rafikowi, że nie będę już mogła jeździć
z nim na konne spacery.
- Tak, tak. I widzę, jak stara się odwieść cię od tej
decyzji. Ostrzegałam cię, mój bratanku. Ale nie powin
nam mieć złudzeń. Mężczyźni nie różnią się od chłop
ców. W każdym wieku palicie się do tego, czego się
wam zabrania.
Rafik wyprostował się dumnie.
- Jestem księciem, mężczyzną z rodu Hassanów.
- A ja kobietą, która zna cię od dziecka. Myślisz, że
nie wiem, co się tutaj dzieje?
- Tak. Nie wiesz.
- Grubo się mylisz, mój drogi. Mam tylko nadzieję,
że zachowasz się jak należy.
Rafik spojrzał na Penny i zobaczył w jej oczach
przerażenie. Pragnął przytulić ją do siebie, uspoko
ić, wyjaśnić, że... Że co? Z jakiej racji miał się ko
rzyć przed ciotką? Miał do powiedzenia swojej asy
stentce coś niezmiernie ważnego i nie życzył sobie przy
tej rozmowie niczyjej obecności. Skłonił się przed
paniami.
- Wybaczcie, muszę być teraz w ministerstwie.
A z tobą, Penny, pomówię później.
Odprowadziła go wzrokiem. Miał ładny, sprężysty
chód, lecz było w nim teraz coś drapieżnego. Zauroczo
na i roztrzęsiona, nie słuchała gniewnych słów jego
ciotki, ale zaraz dotarł do niej ich sens. Czyżby faktycz
nie księżna Farrah wyrwała ją w ostatniej chwili z pa
zurów wilka?
- Wasza wysokość... Jak mam rozumieć stwierdze
nie, że mężczyźni są jak chłopcy? Że pragną tego, co
zakazane? Czy chodzi o Rafika?
- Pozwól, że najpierw o coś cię zapytam. Czy mój
bratanek cię pocałował?
- Nie.
Księżna zmrużyła oczy.
- A zatem to, co przed chwilą widziałam, było złu
dzeniem? Muszę ci powiedzieć, że mam wyjątkowo
dobry wzrok. Jesteśmy na pustyni, ale nie sądzę, żeby
to była fatamorgana. Mogę się jednak mylić. Wiadomo,
czasem się to zdarza. Utrzymujesz zatem, że Rafik cię
nie pocałował?
- Tak.
- Wobec tego darujmy sobie niedawny epizod. Za
pytam inaczej: Czy... - księżna utkwiła w Penny prze
nikliwe spojrzenie. - Czy Rafik kiedykolwiek cię poca
łował? Tylko nie próbuj kręcić, bo i tak się domyślę.
Prawdomówność to jedna z twoich najlepszych cech.
Zauważyłam ją od razu, kiedy tylko się poznałyśmy. Nie
skłamałabyś nawet za cenę życia.
- A jak w El Zafirze karze się za kłamstwo? Wyrwa
niem języka? Ukamienowaniem?
- Karą jest życie pozbawione szczęścia - odparła
łagodnie księżna. Była to dla Penny odpowiedź gorsza
niż wszystko, co mogła usłyszeć.
- Tak, całowałam się z Rafikiem - powiedziała.
- Z własnej inicjatywy? Pamiętaj, nie wolno kłamać.
Nie chowaj już tej ręki za plecami, dziecino. Nie wy
magam od ciebie przysięgi.
Penny opuściła ramiona. Napięcie zelżało. Miała do
wyboru tylko jedno - powiedzieć prawdę.
- OK, w porządku. Rafik pocałował mnie pierwszy.
Ale...
- Było to dla ciebie miłe? Całowałaś się z nim
z przyjemnością? - W głosie księżny pojawił się nie
zrozumiały dla Penny ton... nadziei.
- Och... było mi cudownie, fantastycznie. Wasza
wysokość, czuję, że coś tu jest nie tak, jak powinno, ale
nic nie rozumiem. Czego nie wolno Rafikowi? Czego
mu się zabrania?
- Ciebie, moja droga.
- Mnie?! - Penny przycisnęła dłonią serce i pokrę
ciła głową. - Teraz to już naprawdę jestem głupia. Są
chwile, i ta właśnie do nich należy, gdy ogromnie bra
kuje mi matki.
Księżna wzięła ją za ręce.
- Rozumiem. I mam nadzieję, że choć trochę ci ją
zastępuję. Czuwam nad tobą, choć może o tym nie wiesz.
Penny uzmysłowiła sobie nagle, że od początku ma
w tej dziwnej wielkiej damie prawdziwe oparcie. Od
śmierci matki nikt nie budził w niej takiego zaufania.
- Dziękuję, czuję to, ale... Kto zabronił Rafikowi
mnie całować? Księżno...
- Ja. Zakazałam mu tego przed waszym wyjazdem
do Paryża. Powiedziałam, że nie żyłaś z mężczyzną. Że
przyjechałaś do nas nieskalana, i że taka masz pozostać,
póki...
- Wasza wysokość... Między mną a Rafikiem nigdy
do niczego nie doszło. Zapewniam, że to się nie zmieni.
Księżna pogładziła ją po ręce. Penny gotowa była
jednak przysiąc, że sprawiła jej zawód. Czym - nie
miała pojęcia.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Penny siedziała przy ozdobnym biurku w apartamen
cie księżnej i rozpisywała grafik najbliższych zajęć
swej zwierzchniczki, która wyjechała na oględziny ko
biecego oddziału szpitala. Zadzwonił telefon.
- Sekretariat księżnej Farrah. Dzień dobry. Mówi
Penny Doyle. Słucham.
- Muszę z tobą porozmawiać - usłyszała głęboki
głos Rafika i mocno zabiło jej serce. - W bardzo ważnej
sprawie.
- Masz do dyspozycji dawnego asystenta. Nie pra
cuję już w ministerstwie.
- Wiem. Przejęła cię ciotka. Nie zmienia to jednak
faktu, że chciałbym z tobą pomówić.
- Jestem bardzo zajęta. - Penny spojrzała na ideal
nie uporządkowane biurko i westchnęła, porównując je
w myślach ze swoim niedawnym miejscem pracy, gdzie
zawsze kłębiło się od spraw i papierów. Od czasu, gdy
była tam po raz ostatni, minęły trzy przeraźliwie martwe
dni. Tęskniła za Rafikiem ogromnie i nienawidziła się
za to.
-: Unikasz mnie - powiedział ze skargą w głosie.
- Nie wiedziałam, że szukasz kontaktu...
- Nie odpowiadasz na moje telefony, a kiedy jesteś
wolna, zamykasz się w mieszkaniu. Nie widuję cię
w miejscach, gdzie zazwyczaj bywałaś po pracy.
Czy wiedział zatem nawet to, co lubiła robie w godzi
nach pozasłużbowych? Uwielbiała jeździć konno, ale wią
zało się to przede wszystkim z jego osobą, z możliwością
pobycia z nim dłużej. Prawdę mówiąc, najbardziej pasjo
nowała ją praca u jego boku.
Księżnej Farrah nie odpowiadało jednak to, że zbli
żyli się do siebie, że się całowali. Jeszcze tego samego
dnia, zaraz po porannej rozmowie przy stajni, król oddał
Rafikowi dawnego asystenta, a ją przekazał do dyspo
zycji swej siostry.
- Penny... jesteś tam?
- Jestem. - Zacisnęła dłoń na słuchawce.
- Chciałbym, żebyśmy zjedli dziś razem kolację.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
Dlaczego?! Bo była wystraszona i głęboko zraniona.
Miała pewność, że Rafik próbował ją uwieść tylko po
to, żeby się przekonać, czy potrafi - ot, tak, dla sportu.
Ani przez moment nie wątpiła w to, że by się mu to
udało. A jednak, mimo wszystko, niewidywanie się
z nim wytworzyło w jej życiu straszliwą pustkę. Miała
świadomość, że się zakochała, i było jej z tym źle. Wy
starczyłoby, żeby Rafik spojrzał jej w twarz, a wszyst
kiego by się domyślił. Nie mogła sobie pozwolić na
zwolnienie z pracy. Gorsza od miłości do nieosiągalne
go dla niej mężczyzny byłaby w jej życiu tylko jedna
sprawa - utrata szansy na dotrzymanie przyrzeczenia,
które dała umierającej matce.
- Po prostu nie mogę.
- Żadne wytłumaczenie. Życzę sobie zjeść dziś z to
bą kolację. O siódmej masz być u mnie. Aha, i włóż
czarną sukienkę. - Umilkł i słyszała w słuchawce tylko
ciężki oddech. - Penny... To rozkaz. Słyszysz? Rozkaz
księcia El Zafiru. - Przerwał połączenie.
Rafik był ostatnim człowiekiem na ziemi, jakiego
chciałaby teraz widzieć, ale i jedynym, którego widoku
pragnęła z całej duszy. Nie potrzebował wydawać rozka
zów. Stała, rozgorączkowana, przed jego apartamentem.
Zapukać już, czy dać sobie jeszcze chwileczkę? Opuściła
dłoń na udo, wygładzając sukienkę - czarną, jak sobie
życzył Rafik, ale nie tamtą, koronkową, o jakiej zapewne
myślał. Zapamiętała na zawsze wyraz jego twarzy, gdy
stała przed lustrem w paryskim hotelu. Nigdy w życiu
żaden mężczyzna nie patrzył na nią takim wzrokiem. Ma
rzyła, żeby choć jeszcze jeden jedyny raz zobaczyć
w oczach Rafika takie uniesienie i zachwyt, lecz to się nie
miało stać. Puk, puk, zabiło jej serce. Rafik otworzyć
natychmiast. Miał na sobie smoking? Nie, pomyłka, był
to tylko ciemny garnitur. Zwyczajny strój na wieczór.
Penny stłumiła histeryczny śmiech. Rafik Hassan nigdy,
ale to przenigdy, cokolwiek by miał na sobie, nie wyglądał
zwyczajnie. Był najbardziej niepospolitym i niebezpiecz-
nym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała.
- A sukienka? - rzucił nerwowo. - Miała być...
- Jest czarna, jak sobie życzyłeś.
- Owszem, czarna. Mój błąd, że nie powiedziałem
wprost, o którą mi chodzi.
I nagle zobaczyła to, czego tak pragnęła - twarz Ra-
fika miała ten sam wyraz jak wtedy w Paryżu, Płonęły
mu oczy. Wpatrywał się w nią, wstrzymując oddech.
A przecież - nie miała na sobie tamtej sukienki.
- Nie każdej kobiecie jest tak ładnie w czerni jak
tobie. Wyglądasz przepięknie, chociaż wolałbym cię
w tamtej sukni. I z rozpuszczonymi włosami.
- Nie wydałeś mi takiego polecenia.
Uśmiechnął się lekko.
- Następnym razem na pewno o tym nie zapomnę.
Zresztą nieważne. Zaraz to zmienimy.
Stanął za nią i dopiero teraz spostrzegła duże lustro,
w którym oboje się odbijali. Powoli wyjął spinki z jej
włosów, a kiedy loki opadły lśniącą kaskadą na ramiona
i biust, zanurzył w nich dłonie, obejmując ją ramionami.
- Złoto - szepnął - piękne, szczere złoto.
Wyswobodziła się prędko. O tak, mówić czułe słów
ka to on umiał. Dwulicowy diabeł!
- O czym chciałeś ze mną rozmawiać? - Odwróciła
do niego twarz.
- Jest w tobie jakiś niepokój - odparł. - Spieszysz
się na samolot?
Nie wiedział, jak bliski był prawdy. Zastanawiała się
nad wyjazdem, i to poważnie.
- Niekoniecznie. Chcę po prostu wiedzieć, jaki jest
cel naszego spotkania.
- Dojdę do tego. Najpierw jednak napijmy się szam
pana.
- Mamy coś uczcić?
Bal na cele charytatywne okazał się wielkim sukce-
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
sem, ale tego
- Jesteś inteligentna, zajmująca, łatwo i szybko się
uczysz. Możesz być prawdziwą podporą mężczyzny.
Jesteś mądra.
Do czego zmierzał? Obserwowała go w przyćmio-
nym świetle świec. Wyglądał nieskazitelnie. Był świeżo
ogolony, zresztą jak zawsze. Nie przypominała sobie,
żeby kiedykolwiek widziała go zarośniętego. Ach,
oczywiście. Był chodzącą doskonałością, jej natomiast
brakowało sporo nawet do przeciętności. Takich dwoje
ludzi nigdy się ze sobą nie porozumie. Kręciło się jej
w głowie. Czy to możliwe, żeby wstawić się jednym
kieliszkiem szampana? Co prawda, przez cały dzień
mało co jadła...
- Pozwolisz, że usiądę? - zapytała.
Skłonił się lekko.
- Przepraszam, oczywiście.
Odstawił swój kieliszek, ujął Penny za rękę i posadził
ją na sofie. Zatonęła w miękkich poduszkach i wes
tchnęła rozanielona.
- O, jak cudnie. Wiesz, rozbolały mnie nogi w tych
szpilkach. Kosztowały krocie, a są tak samo niewygod
ne jak przeciętne pantofle, które noszą zwykłe kobiety.
Rafik przyklęknął przy niej. Ujął lewy pantofel, zdjął
go z jej stopy i postawił na stoliku do kawy.
- Co... co ty robisz?
Zaraz potem dotarło do niej, że Rafik pyta, czy nie
chciałaby się przebrać w coś wygodniejszego. Widziała
takie sceny na filmach. Uwodził ją, najzwyczajniej
w świecie uwodził, choć robił to w tak miły sposób.
Przypomniała sobie Paryż. Boże święty, gdyby w tej
chwili posunął się do próby rozpięcia jej sukni, gotowa
by mu jeszcze w tym pomóc!
- Wasza wysokość...
-
Jesteś zła? - Ściągnął brwi.
- Skąd wiesz?
- Bo zwracasz się do mnie tak oficjalnie. Nie rozu
miem, co cię irytuje.
..-. Bawisz się mną. Myślałeś, że jestem taka naiwna,
że możesz mnie uwieść i... do widzenia?
- O czym ty mówisz?
- Twoja ciotka powiedziała mi wszystko.
- Wszystko, to znaczy co?
- Że przed naszym wyjazdem do Paryża zakazała ci
mnie tknąć. Że mężczyźni to duzi chłopcy. Że zawsze
chcą tego, czego im nie wolno. A ty wiesz, że... że
jestem... że ja nigdy... że jeszcze nie...
- Nie kochałaś się z mężczyzną.
- Tak. - Odetchnęła głośno. -I wszystko to, czuło
ści w oazie, szałowe ciuchy z Paryża, bzdury o tym, że
zabijesz każdego faceta, który ośmieliłby się mnie choć
dotknąć...
Targnęła nią taka rozpacz, że nie mogła dłużej mó
wić. Powietrza! Jakże by chciała wierzyć, że mu na niej
zależy! Jakże tęskniła za jakaś prawdziwą przynależno
ścią do rodziny, do czegokolwiek. Należeć do kogoś...
O, Boże! A ten tutaj przez cały czas jedynie się bawił,
Śmiał się z niej w kułak.
- Jesteś tak samo niegodziwy, jak tamten drań, który
udawał, że mnie kocha, a zależało mu wyłącznie na
forsie!
Rafik poderwał się z kolan.
- Jak możesz mnie tak obrażać?! Porównywać z ta
kim łajdakiem?
- Jeśli pantofelek pasuje... - powiedziała zroz
paczona. - Zresztą nieważne... Musisz naprawdę po
pracować nad swoimi technikami uwodzenia. Po co ci
to całe gadanie, że jestem niby taka niezwykła, zajmu
jąca, że łatwo się wszystkiego uczę...
- Dodam jeszcze, że byłabyś na pewno wspaniałą
matką?
- Słucham?! - Poderwała się z kanapy tak szybko,
że zakręciło się jej w głowie. Odstawiła pełny kieliszek
na stolik.
- I żoną. Chcę, żebyś wyszła za mnie.
- Ja? Dlaczego? Co się stało? - Strzeliła palcami.
- Ach, rozumiem. Ojciec powiedział ci, że pora już,
żebyś się ożenił. Z odpowiednią osobą, oczywiście.
Rafik pokręcił głową.
- Nie. To moja osobista decyzja.
Penny odebrało mowę. Każda dziewczyna czeka na
oświadczyny. Niejednej marzy się nawet książę z bajki.
Jej też dawno temu to się zdarzało. Tyle że książę ze
snów przysięgał jej dozgonną miłość. Przemogła ucisk
w gardle.
- Wybacz, ale chyba nie usłyszałam oświadczyn. To,
co mówisz, brzmi tak, jakbym przeszła pomyślnie jakieś
interview przed objęciem posady.
- No cóż. Żona księcia z panującego rodu zajmuje
w moim kraju bardzo szczególną pozycję. Muszę kie
rować się racją stanu.
- Przepraszam cię, ale ja tego nie kupuję. Już raz
zostałam wystrychnięta na dudka. Nie zrozum mnie źle.
Przewyższasz tamtego człowieka o całe niebo znacze
niem, kulturą, wszystkim. Ale nie dam się nabrać.
- Nabrać? Na co?
- Na ten teatr. Na podłe przedstawienie. Proponujesz
małżeństwo dziewczynie, która dałaby wszystko za to,
żeby mieć prawdziwą rodzinę. Jeśli na to pójdę, prze
śpisz się ze mną, a rano powiesz mi: zwiewaj, mała.
- Gdybyś była mężczyzną, nie darowałbym ci tych
słów - wycedził, wylewając przez ramię resztki szam
pana z kieliszka.
Penny zrozumiała, że przekroczyła wszelkie granice.
Nie potrafiła się jednak uspokoić. Umierała z bólu
i uderzała na oślep. Zawsze rani się jednak tych, których
się kocha. Czy to nie głupie? Przecież naprawdę kochała
Rafika i każdym nerwem, całą swoją istotą pragnęła
jego miłości. Chciała usłyszeć, że ją kocha. Śmieszne,
babskie łzy stanęły jej w oczach.
Rafik przyglądał się jej oszołomiony.
- Powiem ci prawdę. Zakazy ciotki Farrah doprowa
dzały mnie do szału i stanowiły ciężką próbę. Zakazany
owoc kusi, to prawda. Wkrótce jednak sam zacząłem
dostrzegać twoją wartość. Jesteś bystra, lojalna, lubię
twój zmysł humoru, szanuję uczciwość. Masz wykształ
cenie pedagogiczne, które na pewno pomoże ci właści
wie wychować dzieci, i kwalifikacje do pracy w mini
sterstwie. Poza tym... reagujesz tak genialnie na mój
dotyk, pocałunki... Nie mam najmniejszych wątpliwo
ści, że potrafisz być fantastyczną żoną.
- Czy ty mnie kochasz? - zapytała drżącym głosem.
- A co z tym wszystkim ma wspólnego miłość? -
Skrzywił się i spojrzał na swój pusty kieliszek. - Po co
komplikować sprawy? Będzie nam razem dobrze, bar
dzo dobrze. Musisz wyjść za mnie.
- Właśnie to chciałam usłyszeć.
A zatem, nie kochał jej i nigdy by nie pokochał.
Podniosła pełne łez oczy.
- Tylko mi tu nie płacz - powiedział twardo. - To
rozkaz.
- Wydaje ci się, że możesz uzyskać wszystko, co
chcesz na rozkaz albo za pieniądze? - Podniosła się, otarła
twarz i pokazała mu mokre od łez palce. - Widzisz? Nie
jesteś w stanie zmienić faktu, że płaczę. Nie można kupić
miłości. Miłość to dar serca, dar nieprzymuszonej woli.
Pozwól, że będę szczera aż do bólu. Prędzej połknę szkło,
niż zostanę twoją żoną. Czego jednak najbardziej mi żal,
to tego, że w tej sytuacji mogę się prawdopodobnie na
zawsze pożegnać z myślą, że kiedykolwiek dane mi bę
dzie założyć przedszkole pamięci mojej matki.
Z całą godnością, na jaką było ją stać, pokuśtykała
w jednym pantoflu przez pokój. Dopiero w holu zdjęła
drugi i pobiegła przez pałac. Kołatała w jej sercu na
dzieja, że Rafik wyjdzie za nią; że spróbuje ją zatrzy
mać, ale tego nie zrobił. Może i dobrze się stało, gdyż
najlepiej płacze się bez świadków.
- Coś ty zrobił? Co zrobiłeś Penny?
Z samego rana do pokoju Rafika jak burza wtargnęła
ciotka Farrah.
- Nie rozumiem. - Cofnął się przed nią. - G co cho
dzi? Co miałbym jej zrobić?
Całą noc nie spał. Nie pojmował, co się działo. Sło
wa, z jakimi Penny wyszła od niego, wytworzyły w nim
bolesną pustkę, coś, czego nigdy nie doświadczył i
z czym nie dawał sobie rady. Dlaczego zapytała, czy ją
kocha? Na miłość boską...
- Co, nie wiem, ale na pewno coś zrobiłeś.
- Jeśli komuś tu się stała krzywda, to tym kimś je
stem ja - odparł, przykładając dłoń do piersi.
- A co takiego złego cię spotkało? No, Rafiku...
- Sceptyczny ton ciotki dotknął go do żywego. Tego,
co powiedziała Penny, nie byłby w stanie zapomnieć
nigdy.
- Nie zgodziła się wyjść za mnie.
- Co ty mówisz?! Ależ to... fantastyczne.
Surowe spojrzenie ciotki złagodniało. Uśmiechała
się! Rafik potrząsnął głową, jakby miało mu to pomóc
rozjaśnić myśli.
- Naprawdę nie rozumiem. Obraziła mnie, a ty po
wiadasz, że to... fantastyczne.
Ciotka zajrzała mu w oczy.
- Czy nie przyszło ci nigdy do głowy, że zwlekasz
z ożenkiem, gdyż w głębi duszy czekasz na miłość?
- Nie. - Aż do poznania Penny jego życie toczyło się
tak, jak sobie życzył. Było może nieco puste, ale do tej
myśli nie przyznałby się, choćby go włóczono końmi.
- Pozwól, że ci powiem to, co widzę. Jesteś z natury
prymusem. Nawet jako dziecko umiałeś domagać się
swego i nie dawałeś się zepchnąć na bok braciom. Mu-
sisz grać pierwsze skrzypce i myślisz, że zawsze masz
rację.
- Bo mam.
- Kobiety, które ci się podobały, miały podobny cha
rakter. Więc dowiedz się, w takich związkach nie rodzi
się miłość i są z góry skazane na niepowodzenie. Dla
tego postanowiłam działać.
- Nie rozumiem.
- Wiedziałam, że Penny będzie kimś w sam raz dla
ciebie.
- O czym ty, ciociu, mówisz?
- Kiedy spotkałam się z nią w Nowym Jorku, posada,
o którą się ubiegała, była już obsadzona. - Ciotka przeszła
do saloniku i usiadła bokiem na brzeżku kanapy.
- To już wiem. - Rafik podszedł bliżej i stanął przed
dzielącym ich stoliczkiem do kawy, na którym leżał
pantofelek Penny. Na jego widok przeszył go ostry ból,
jakby w serce wbijał mu się cieniutki obcas.
- Wiesz również i to, że lubię Penny za jej świeżość
i prostolinijność. Rozmawiałam z nią i z minuty na mi
nutę rosło we mnie przekonanie, że jest to kobieta
wprost wymarzona dla ciebie. Ktoś, kto cię trochę utem-
peruje i nie pozwoli się bez reszty zawojować.
- Czy ojciec o wszystkim wie?
- Mój brat i ja działamy ręka w rękę.
- Odebrał mi mojego asystenta po to, by jego miej
sce zajęła Penny?
- Tak. Znakomite posunięcie, jeśliby mnie ktoś pytał
o zdanie.
- Znakomite! A wydawać by się mogło, że aranżo-
wane małżeństwa w rodzinie królewskiej to już prze
szłość. Czyżby w El Zafirze obyczaj ten kwitł w naj
lepsze?
Delikatnie zarysowane brwi ciotki uniosły się władczo.
- Gdyby synowie mojego brata nie byli w tym
względzie tak oporni, obyłoby się bez interwencji. Tak,
widzę, o co chcesz spytać. Kamala i Farika też to doty
czy, ale jeśli szepniesz im choć stówko, gorzko tego
pożałujesz,
- Będę milczał jak grób.
- Dziękuję. Teraz pozostało już tylko namówić tę
pannę Matlock...
- Wszystko to pięknie, cioteczko. Ale ja zapropono
wałem Peany małżeństwo. I nie pojmuję, dlaczego je
stem z tego powodu obwiniany.
- Biedaczka dopiero co wyszła ode mnie. Była bli
ska płaczu.
Rafik aż się zatrząsł.
- Czy ktoś ją skrzywdził? Powiedz mi tylko kto. Już
ja mu dam popalić.
- Mam wrażenie, że tym kimś jesteś ty. Wyglądasz
okropnie, więc myślę, że cena jest wysoka. Rafik, prze
śpij się, bo naprawdę... - Pokręciła głową. - Coś ty jej
powiedział?
- Same dobre rzeczy. Że jest mądra, inteligentna,
dowcipna, uczciwa, że łatwo się uczy, więc... Że mog
łaby być świetną żoną i matką.
- A o miłości nie wspominałeś? Ani słowa?
- Dlaczego wy kobiety macie fioła na punkcie jakie
goś tam uczucia? Co z tym wszystkim ma wspólnego
uczucie? Małżeństwo w rodzinie królewskiej to insty
tucja.
Ciotka westchnęła ciężko.
- Nie dziwię się zatem, że Penny poprosiła mnie
o skrócenie umowy o pracę. Wraca do Stanów.
Rafik miał wrażenie, że uczucie pustki rozerwie go
na strzępy.
- Penny wyjeżdża?
Odwrócił się raptownie i potarł dłonią kark.
- Słuchaj, chłopcze. Czy ty jesteś chory?
- Nie.
Ciotka podeszła do niego i delikatnie położyła dłoń
na jego ręce.
- To co ci jest?
- Nie wiem. To ból. Nigdy w życiu nie bytem taki
udręczony. Czuję się tak, jakby otworzyła się we mnie
jakaś otchłań. Jakby miała mnie zaraz wessać. Co to
jest, ciociu? Co to znaczy?
- Jesteś księciem ropuchem.
Rafik przeganiał włosy, usiłując zapanować nad fru
stracją.
- Nie sądzę, żeby twoje przytyki, choćby nawet do
wcipne, były szczególnie pomocne.
- Przepraszam, nie potrafiłam ugryźć się w język.
Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?
- Wytłumacz mi, dlaczego tak potwornie źle się czuję.
- No cóż... To miłość.
Rafik znieruchomiał.
- Nie wierzę.
- Właśnie tego się obawiałam. - Ciotka znów usiad-
ła na kanapie. - Wiem, wiem. Wydawało ci się, że
w gruncie rzeczy wszystkie kobiety są takie same. Ale
to nieprawda. Spotykasz wreszcie tę jedną, jedyną, któ
rej nie możesz zapomnieć. I to jest właśnie miłość. Ba
łam się już, że pozostaniesz na zawsze sam.
- I postanowiłaś interweniować.
- Tak.
- Wyjaśnij mi zatem, dlaczego powiedziałaś Penny,
że zabroniłaś mi jej tknąć.
- Bo zapytała.
- Nie zrobiłaby tego, gdybyś mi w jej obecności tak
nie przygadała.
Ciotka wzruszyła ramionami.
- Musiałam posunąć sprawy do przodu. Zdążałeś
donikąd.
- Widać taki już mój los. - Wsparł ręce na biodrach.
Starał się do tego nie przyznać, ale ciotka mogła mieć
rację. Jedynym wytłumaczeniem jego cierpień była mi
łość. Miłość do Penny. Ale co miał z tym zrobić?
- Zapytała mnie - wyznał po chwili niechętnie -
czy ją kocham.
- I co odpowiedziałeś?
Westchnął ciężko.
- Powiedziałem, że miłość mogłaby jedynie skom
plikować nasz związek. Że będzie nam razem dobrze.
Na koniec rozkazałem: ma za mnie wyjść, i koniec.
- Niesamowite! A co na to Penny?
- Powiedziała, że prędzej połknie szkło, niż zostanie
moją żoną.
Księżna Farrah drgnęła.
- Mój ty biedaku - szepnęła ze współczuciem.
- Nie potrzeba mi litości, ciociu. Potrzebuję twojej
pomocy. Sama to, jak mówią, nagrałaś. Co mam robić?
Penny powiedziała, że jestem gorszy niż ten łajdak,
który ją okradł.
- Jejejej! Wiesz, na czym polega twój błąd? Nie?
Naprawdę? Zrozum, nie rozpoznałeś miłości. Inaczej
niż ty, nasza Penny zaznała słodyczy matczynego uczu
cia, ale los odebrał jej to za wcześnie. Penny wie, co to
jest miłość, lecz boi się, ponieważ ma głęboką świado
mość, czym jest utrata kochanej osoby i odtrącenie. Je
steście naprawdę dobraną parą.
- Możliwe, ale co z tego?
- Musisz do niej pójść i wybić jej z głowy myśl
o wyjeździe.
- Tylko jak?
- Powiedz jej, co czujesz. Szczerze i do końca. A co,
to wiesz wyłącznie ty sam. - Podniosła się, objęła dłoń
mi jego twarz i ucałowała. - Powodzenia.
Kiedy wyszła, Rafik popatrzył na leżący na stoliku
pantofelek. „Dobrana z was para", powiedziała ciotka.
Potrzebował Penny. Była pokarmem jego duszy, powie
trzem, bez którego umierał. Wziął do ręki pantofelek
i pogładził go.
- Ty i ja - powiedział na głos - mamy ten sam prob
lem. Bez pary jesteśmy bezużyteczni.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Penny zdjęła okulary i wtarła oczy. Czuła piasek pod
powiekami. Po nieprzespanej nocy czuła się zmęczona.
Trochę to śmieszne... Opuszczała El Zafir w takim sa
mym stanie, w jakim przyjechała. Koło się zamykało,
wracała do punktu wyjścia. No, może niedokładnie. Na
początek usnęła w gabinecie Rafika. Na koniec zapro
ponował jej małżeństwo bez miłości. Dwa upokorzenia,
ale o jakże nierównej sile! Pierwsze skazało ją na chwi
lowe ośmieszenie, drugie - złamało jej serce.
Tamtego pierwszego dnia wypełniały ją radość i en
tuzjazm. Oto ziściło się jej marzenie. Otwierała się przed
nią szansa. Mogła zawalczyć z losem, odkuć się i wy
pełnić dane matce przyrzeczenie. Z biegiem czasu na
dzieja ta umacniała się. Penny zaczynała też wierzyć
w swoją -szczęśliwą gwiazdę.
Kiedy jednak wybiła północ, oba marzenia znikły,
a ściślej mówiąc rozpadły się w proch. Zrozumiała, że
Rafik jej nie kocha. Nic już nie było możliwe. Stała
teraz w drzwiach balkonu i patrzyła na ogród. Pokocha
ła El Zafir, kraj, jego klimat, rodzinę Hassanów. Pożeg
nanie z księżną Farrah okazało się trudniejsze, niż przy
puszczała. A z Rafikiem... Rozstanie z nim było czymś
rozdzierającym. Nie mogła jednak zostać tu dłużej. Po-
wiedziała mu, że prawdopodobnie jej marzenie o otwar
ciu przedszkola nigdy się nie ziści. A jednak... W głębi
duszy nie zrezygnowała. Osiągnięcie celu wymagało po
prostu kolejnych poświęceń, pomysłowości, pracy. Ze
brała już pewien kapitał, ale w najbliższej przyszłości
nie mogła liczyć na posadę, która przynosiłaby miesiąc
w miesiąc tak wysokie dochody. A zatem wszystko mu
siało się odwlec. Matka na pewno zrozumiałaby jej de
cyzję. Zrozumiałaby, że związek z mężczyzną nie
odwzajemniającym uczucia, przerasta siły jej córki.
Ktoś pukał do drzwi. Penny prosiła niedawno, by ktoś
ze służby pomógł jej znieść bagaże, więc pewnie przy
szedł. Pora się zbierać. Przechodząc przez pokój, spoj
rzała na czarną koronkową sukienkę z Paryża. Wczoraj
szego wieczoru przewiesiła ją przez oparcie krzesła.
Marzyła, żeby ubrać się w nią na spotkanie z Rafikiem,
ale kategorycznie sobie tego zabroniła. Łzy zaszkliły jej
oczy. Była w tej sukience piękna. Nie, inaczej - czuła
się w niej piękna, gdyż wyrażały to oczy Rafika. A te
raz... płakała. Nieważne, przecież wyjeżdżała. Kogo
mogłyby obchodzić jej zaczerwienione oczy.
- Penny... - W progu stał Rafik. Wyglądał mizer
nie, jakby nie spał od kilku dni. Był zarośnięty, prawie
niechlujny w nieświeżej koszuli i wymiętych spod
niach. Czy po tym, co wczoraj powiedziała, przestało
mu zależeć na wyglądzie? Z największym trudem po
wstrzymała się od przeprosin.
- Wasza wysokość...
- Proszę cię, zamknij drzwi.
- To rozkaz?
- Wygląda na to, że jedynie w ten sposób mogę co
kolwiek na tobie wymóc.
Penny zamknęła drzwi.
- Słucham. Nie sądziłam, że mamy sobie jeszcze coś
do powiedzenia.
Rafik wyjął zza pleców satynowy pantofelek.
- Zostawiłaś go u mnie.
- Dziękuję. Ale niepotrzebnie mi go zwracasz. Dru
gi zostawiam w sypialni.
- Ten do pary?
- A który? Znajdziesz tam zresztą również wszyst
kie stroje z Paryża. Z prawdziwą radością obejrzałabym
sobie twego asystenta w części tych kreacji. Miały słu
żyć do pracy w ministerstwie. Ciekawe, jak teraz...
- Nie te rozmiary - odburknął Rafik. - Zresztą nie
ważne. Wyjeżdżasz bez pożegnania?
- Wczoraj powiedzieliśmy sobie wszystko.
- Nie sądzę.
- Ty chyba nie rozumiesz...
- Słuchaj, kupiłem teren pod twoje przedszkole.
Ten, o którym kiedyś rozmawialiśmy. Pamiętasz, mó
wiłem ci, że należałoby się pospieszyć, bo po powrocie
do Stanów mogłabyś przeżyć rozczarowanie, jeśli ktoś
sprzątnąłby ci go sprzed nosa. Jest już twoją własnością.
- Niemożliwe!
Rafik wyjął kopertę z kieszeni narzuconej na ramio
na kurtki.
- Proszę. Są tu wszystkie dokumenty, a także nazwi
ska osób i telefony do agencji nieruchomości, z którą
pertraktowałem, oraz do przedstawiciela banku, w któ-
rym masz konto. Pamiętasz, mówiliśmy o tym, że część
twoich zarobków będzie wpływała na subkonto, prze
znaczone wyłącznie na cele związane z budową przed
szkola. Zgodziłaś się na to.
- Tak, ale... - Penny drżącymi palcami przekartko-
wała dokumenty. - Dajesz mi taki prezent?
Wzruszył ramionami.
- Przedszkole jest dla ciebie sprawą wielkiej wagi.
- Prawda, ale... Po tym, co ci wczoraj powiedzia
łam? I przecież wyjeżdżam.
- Ciotka bardzo cię polubiła. Uważa, że wyjeżdżasz
z mojej winy i ma do mnie pretensje. Faktycznie, po
zbawiam ją zdolnej asystentki.
Penny odwróciła głowę. Szkliły się jej oczy.
- Będzie mi bardzo brakowało księżnej Farrah.
- Nikogo więcej?
Ciebie, chciała powiedzieć. Ale nie mogła.
- Żałuję, że muszę wyjechać przed wygaśnięciem
umowy. Księżna jednak zrozumiała moje intencje. Po
wiedziała, że nie będzie mnie zmuszała do pozostania
w El Zafirze, skoro miałabym być nieszczęśliwa.
- A jesteś? Penny... Odwróć twarz. Spójrz na mnie.
Pokręciła głową.
- Muszę wracać do domu.
- Tu jest twój dom.
- Nie.
Stanął za nią i zacisnął dłonie na jej przedramionach.
Miała ochotę oprzeć się o niego, poddać mu się, ale
pozwoliła jedynie, by odwrócił do siebie jej twarz.
- Mówi się, że dom jest tam, gdzie nasze serce. Chcę
usłyszeć z twoich własnych ust, że to nie tu. - Płonęły
mu oczy. - Znam cię dobrze. Nie potrafisz kłamać. Po
wiedz, że wracając do Stanów, nie zostajesz sercem
tutaj, przy mnie.
Penny czuła, że zbiera się jej na płacz. Nie chciała,
żeby widział jej łzy.
- Zachowam swój pobyt w El Zafirze w najlepszej
pamięci.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała - powiedział z roz
paczą.
- Nie zostanę. Za nic.
- Ależ to absurd. Poprosiłem cię o rękę.
- Ale ja tak nie mogę, nie potrafię. Zawsze uważa
łam, że sprawę osobistego szczęścia powinnam włożyć
między bajki. Teraz już wiem, że mój minimalizm byłby
błędem.
- Nie możesz wyjechać. Jeśli to zrobisz, stanę się
nędzarzem.
- Śmieszne. Masz wszystko, co da się kupić. I dość
pieniędzy, by kupić to, czego mieć nie chcesz.
- Wszystko co mam, to straszliwy ból. - Przyłożył
rękę do piersi. - O tu. Dawniej było tam serce.
- Dawniej?
- Tak. Zostało mi skradzione.
W Penny zagrały nerwy. Zaśpiewała w niej nadzieja.
- Przez kogo? Czyje teraz jest?
- Twoje. - Porwał ją w ramiona. - Jestem sobą, peł
nym człowiekiem, tylko wtedy, gdy mam cię przy sobie.
Kręciło się jej w głowie. Nadzieja, pożądanie, wytę-
sknione pragnienie bliskości, wszystkie te uczucia po-
tężniały w niej wbrew rozsądkowi. Milcz, serce! Milcz!
Krzyczało w niej wszystko.
- Proszę cię, nie baw się mną.
- Co ty mówisz! Masz rację. Dysponuję fortu
ną, mógłbym zaspokoić wszystkie swoje zachcianki.
Ale zrozum, musisz to zrozumieć. Pragnę ciebie. Na
całym świecie nie ma drugiej Penny Doyle. Jesteś dla
mnie kimś bezcennym. Klejnotem na pustyni mojego
życia.
- Nie wiem, co powiedzieć...
- To proste. Powiedz tylko, że zostajesz, i zdejmij
mi z piersi ten przeokropny ciężar.
Nie powiedział wciąż tego, co pragnęła, co musiała
usłyszeć. Gdyby Rafik nie zdobył się na wyznanie uczu
cia, w ich związku nigdy nie byłoby równości.
- Przykro mi, że cierpisz przeze mnie - powiedziała.
- Ale nie usłyszałam nic, co kazałoby mi zostać. Zadrę
czałabym się tylko. Po co mi to, no powiedz, po co?
Z gardła Rafika wydobył się teraz okrzyk radości
mężczyzny, który wie, wie na pewno, co musi zrobić.
Penny znała go jednak bardzo dobrze. Nie powiedziałby
nic, co nie byłoby prawdą. Wstrzymała oddech. W tej
chwili ważyła się cała jej przyszłość i szczęście.
- Zależy ci na czułych słówkach. - Zajrzał jej
w oczy. - Pamiętasz, pytałaś mnie kiedyś, czy jest coś,
na czym się nie znam. Z czym sobie nie radzę.
- Pamiętam. Z zakazami.
- To też, ale dowiedz się: nie znam się na... miłości.
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Przyznajesz więc, że miłość się liczy? Że to nie
tylko niepotrzebne komplikacje, zwłaszcza w życiu
mężczyzny?
Uśmiechnął się przekornie i nagle spoważniał.
- Mogę przyznać wyłącznie jedno. Że cię kocham.
- Rafik...
- A ty? Nie mówisz nic o swoich uczuciach.
- Przecież wiesz.
- Nie wiem. Powiedziałaś, że prędzej połkniesz
szkło, niż zostaniesz moją żoną. W sprawach miłości
jestem kompletnie zielony. Gdybym usłyszał pewne sło
wa, byłaby to dla mnie najwyższa nagroda. - Objął
czule jej policzek. - Powiedz, że mnie kochasz. Wydaje
mi się, że widzę to w twoich oczach. Ale powiedz,
potwierdź, że mam rację.
Zamknął oczy i przytulił ją do siebie.
- Jest mi dobrze. Zostaniesz?
- W charakterze twojej asystentki?
Śmiech zagrał mu w piersi.
- Chyba już to przerabialiśmy. Nie podoba mi się
twoja odpowiedź.
- To zacznij jeszcze raz. Czuję w powietrzu magię.
Puścił ją, wziął za rękę i chwycił ze stolika panto
felek.
- Chodź ze mną.
Zaprowadził ją do salonu i posadził delikatnie na
sofie. Przyklęknął na kolano, objął dłonią jej łydkę
i zdjął ze stopy zwykłe brązowe czółenko.
- Penny Doyle, czy wyjdziesz za mnie?
- Wiesz... - Spojrzała na niego ze śmiechem. - Ja
też nie mam wprawy w miłosnych scenach, ale z ksią-
żek i filmów pamiętam, że kiedy mężczyzna się oświad
cza, to nie zsuwa kobiecie butów, tylko raczej coś wsu
wa. Zazwyczaj pierścionek, na palec.
- Jest taka bajka... o księciu, dziewczynie i szkla
nym pantofelku. Bardzo ładna i ma szczęśliwe zakoń
czenie. - Bez trudu nałożył Penny czarną, satynową
szpileczkę. - Pasuje, nie uważasz?
- To mój pantofel. Dziwne, gdyby nie pasował.
- Nie drocz się ze mną. To dla mnie bardzo ważna
chwila. Kocham cię. Mam zaszczyt prosić cię o rękę.
Penny zsunęła się z kanapy i uklękła przed Rafikiem.
- To ja czuję się zaszczycona. Zostanę twoją żoną.
Ale... mam pewną prośbę.
- Rozumiem. Chcesz doglądać budowy przedszko
la. Możemy więc spędzić miodowy miesiąc w Stanach.
Pomogę ci. A po powrocie do El Zafiru namówię ojca,
żebyś objęła stanowisko ministra edukacji i zajęła się
rozwojem placówek opieki nad dziećmi w naszym kra
ju. Tutaj też jest to bardzo potrzebne.
Serce Penny wypełniała po brzegi miłość. Otrzymała
więcej, niż ośmieliłaby się marzyć.
- To prawda - powiedziała. - Ale nie o to chciałam
cię prosić.
- A o co?
- Proszę, żebyś całował mnie przynajmniej raz
dziennie tak jak wtedy, w ogrodzie na balu. Dzięki tobie
uwierzyłam, że życie może być bajką. Chciałabym, że
byśmy nigdy nie utracili tej wiary.
- Wielkie to dla mnie szczęście - uśmiechnął się
z miłością - że nie potrafię odmówić ci niczego. Obym
tylko umiał sprawić, by spełniły się wszystkie twoje
marzenia.
Rafik Hassan, wszechwładny szejk i książę El Zafiru
wziął w ramiona niepozorną Penny Doyle, przypie-
czętowując pocałunkami obietnicę szczęścia. Jego przy
szła żona, uparta dziewczyna z Teksasu, która uważała
się za przeciętną, miała być dla niego zawsze najcudow
niejszym klejnotem pustyni.