Przekleństwa chodzą parami

background image

Przekleństwa

chodzą

parami

KOMUNIZM

I

FASZYZM

ERNST NOLTE DO FRANCOIS FURETA, BERLIN, 20 LUTEGO 1996, FRANCOIS FURET DO

ERNSTA NOLTEGO, PARYŻ, 3 KWIETNIA 1996; MAREK RAPACKI, ANNA RUBINOWICZ; Tłum.

Ewa

Michnowska

Gazeta Wyborcza nr 285, wydanie z dnia 05/12/1998GAZETA ŚWIĄTECZNA, str. 12

Wielki spór historyków

Ernst Nolte, Niemiec: Dlaczego moi rodacy poszli za Hitlerem? Niczego nam nie wyjaśnią

slogany typu "szalone idee" czy "naród zbrodniarzy". Katastrofę nazizmu poprzedziło

zwycięstwo bolszewików.
Francois Furet, Francuz: Traktuje Pan faszyzm jako reakcję na komunizm. Ja zaś w obu

ruchach widzę dwie strony ostrego kryzysu nowoczesnej demokracji, które wyłaniają się z

tej samej historii.

W swojej ostatniej książce "Przeszłość pewnego złudzenia", będącej syntezą XX-

wiecznego komunizmu, zmarły przed rokiem wybitny francuski historyk Francois Furet

zamieścił obszerny przypis, poświęcony historykowi niemieckiemu Ernstowi Noltemu i jego

poglądom na temat faszyzmu. Ferdinando Adornato, redaktor naczelny włoskiego miesięcznika
"Liberal", poprosił Noltego, by ustosunkował się do analizy Fureta. Nolte wysłał wówczas do

Fureta list, na który ten odpowiedział. Od lutego 1996 do stycznia 1997 r. obaj historycy

wymienili w sumie osiem listów, które ukazały się we włoskim piśmie. Na przełomie 1997 i

1998 r., już po śmierci Fureta, przedrukował je francuski kwartalnik "Commentaire" (nr 79 i
80); następnie opublikowało w postaci książkowej francuskie wydawnictwo Plon.

Szokująca, niesłuszna, znakomita

O interpretacji faszyzmu, zaproponowanej przez Ernsta Noltego - z książki "Przeszłość
pewnego złudzenia"
Francois Furet do Ernsta Noltego

Pierwsza wojna światowa jest wydarzeniem równie fundamentalnym dla naszego

stulecia, jak rewolucja francuska dla wieku XIX. Wyrosły z niej bezpośrednio wydarzenia i
ruchy będące źródłem trzech "tyranii". Wystarczy przyjrzeć się chronologii: Lenin obejmuje

władzę w 1917 r., Mussolini w 1922; w 1923 r. Hitler ponosi co prawda porażkę, lecz w dziesięć

lat później odnosi sukces. Pozwala to dostrzec właściwą owej epoce wspólnotę społecznych

namiętności pobudzanych przez nieznane dotąd reżimy, które z politycznej mobilizacji
dawnych żołnierzy uczyniły dźwignię całkowitej dominacji jednej partii.

Przed historykiem otwiera się nowa szansa porównywania dyktatur XX wieku. Nie

chodzi już o to, by w momencie, kiedy osiągnęły swój zenit, analizować je za pomocą jednej

kategorii, lecz by prześledzić ich tworzenie się i rozkwit; tylko w ten sposób można dostrzec to,
co w każdej z nich specyficzne i co dla wszystkich wspólne. Warto wreszcie zdać sobie sprawę,

co zawdzięcza historia każdej z owych dyktatur naśladowaniu i zwalczaniu podobnych sobie

reżimów. Imitacja i wrogość nie muszą być zresztą nie do pogodzenia. Mussolini naśladuje

strategię Lenina, by zwalczyć włoski komunizm; stosunki Hitlera i Stalina dostarczają wielu

przykładów wojennego porozumienia.

Ten punkt widzenia, niejako naturalna przesłanka opisu idealnego typu "totalitaryzmu",

background image

pozwala lepiej przyjrzeć się wydarzeniom, skazuje jednak na ryzyko interpretacji zbyt
uproszczonej, podporządkowanej linearnej logice wyjaśniania zdarzeń późniejszych -

wcześniejszymi.

Tak więc faszyzm Mussoliniego z 1919 r. można traktować jako "reakcję" na groźbę

włoskiego bolszewizmu, tworzącego się po wojnie według wzorów bolszewizmu rosyjskiego.
Była to reakcja jedynie w sensie najogólniejszym, ponieważ Mussolini, podobnie jak Lenin,

wyszedł z ultrarewolucyjnego socjalizmu; tym łatwiej było mu naśladować Lenina, by walczyć z

nim jego własną bronią. Zwycięstwo rosyjskiego bolszewizmu w październiku 1917 r. można

by więc potraktować jako początek łańcucha "reakcji"; włoski faszyzm, następnie zaś nazizm
byłyby jedynie odpowiedzią na komunistyczne niebezpieczeństwo, wszelako odpowiedzią w

typowym dla komunizmu rewolucyjnym i dyktatorskim stylu. Tego typu interpretacje mogą

prowadzić, jeżeli nie do usprawiedliwienia, to przynajmniej do częściowego uniewinnienia

nazizmu - jak pokazuje niedawny spór historyków niemieckich na ten temat, Historikerstreit.
Nawet Ernst Nolte, jeden z najlepszych znawców faszyzmu, uległ pokusie takiej interpretacji.

Od 20 lat, a szczególnie od początków dyskusji na temat interpretacji nazizmu, w którą

zaangażowali się w 1987 r. historycy niemieccy, poglądy Noltego były w Niemczech i na

Zachodzie przedmiotem totalnego potępienia: z tego powodu należy im się jeszcze jeden
komentarz.

Jedną z zasług Noltego było nieliczenie się już od dawna z dyrektywą, by nie

porównywać komunizmu z nazizmem; dotyczyła ona całej Europy Zachodniej, szczególnie

Włoch i Francji - głównie jednak obowiązywała w Niemczech. W książce "Faszyzm w swojej

epoce" (1963 r.) Nolte naszkicował w głównych zarysach historyczno-filozoficzną interpretację
XX wieku. System liberalny, dzięki swojej perspektywie zarazem wewnętrznie sprzecznej i

otwartej, stał się matrycą dwóch wielkich ideologii - komunistycznej i faszystowskiej. Pierwsza,

zapoczątkowana przez Marksa, doprowadziła do skrajności "transcendencję" nowożytnego

społeczeństwa; autor rozumiał przez to abstrakcyjną ideę demokratycznego uniwersalizmu,
który ludzkie myśli i działania sytuuje poza granicami natury i tradycji. Faszyzm, wręcz

przeciwnie, chce te granice umocnić, by uniknąć niepokojów nieograniczonej wolności.

Czerpie swe odległe inspiracje z Nietzschego; stąd właśnie bierze się jego wola ochrony "życia"

i "kultury" przed "transcendencją".

Nie można więc rozpatrywać obu tych ideologii osobno: wspólnie obnażają one

radykalnie sprzeczności liberalizmu. Ich wzajemne uzupełnianie się i rywalizacja wypełniają

cały nasz wiek. Tworzą zresztą razem pewien porządek chronologiczny: zwycięstwo Lenina

poprzedziło zwycięstwo Mussoliniego oraz, rzecz jasna, sukces Hitlera. Pierwsze warunkuje
dwa następne. (...) W sferze ideologicznej skrajny uniwersalizm bolszewicki wyzwolił skrajny

nazistowski partykularyzm. W sferze praktycznej - dokonana przez Lenina, w imię

abstrakcyjnego społeczeństwa bezklasowego, eksterminacja burżuazji wywołała panikę w

kraju Europy najbardziej podatnym na groźbę komunizmu: skutkiem tego był triumf Hitlera i

terror - tym razem nazistowski.

Jednak walka Hitlera z przeciwnikami jest z góry skazana na niepowodzenie: on także

uwikłał się w ideę "techniki" i przejmuje metody wroga. Podobnie jak Stalin rozwija przemysł.

Jednocześnie postanawia zniszczyć judeo-bolszewizm - owo dwugłowe monstrum

"transcendencji" społecznej, chcąc zjednoczyć ludzkość pod przywództwem "rasy" germańskiej.
Ta zaprogramowana wojna nie może więc być wygrana; tak oto rozwój nazizmu zanegował

jego podstawową logikę. W tym właśnie duchu Nolte w jednej ze swoich ostatnich książek (...)

wyjaśnia i usprawiedliwia krótki okres zaangażowania Heideggera, swojego późniejszego

mistrza, po stronie nazizmu. Filozof miał swoje racje, by stać się entuzjastą narodowego
socjalizmu, później zaś, by się nim rozczarować.

Można zrozumieć, w jaki sposób i dlaczego dzieła Noltego szokowały powojenną

background image

generację, pogrążoną w poczuciu winy lub obawiającą się, by próby wyjaśnienia faszyzmu nie
osłabiły żywionej doń nienawiści, a może po prostu nastawioną konformistycznie. Dwa

pierwsze powody wydają się szlachetne, więc historyk powinien je uszanować. Lecz zapewne

nie odważyłby się rozważać sowieckiego terroru jako podstawowej przyczyny popularności

faszyzmu lub nazizmu w latach 20. i 30. Pominąłby też zapewne to, co sukces Hitlera
zawdzięczał wcześniejszemu zwycięstwu bolszewizmu i leninowskiej idei przemocy

przekształconej w system rządów oraz co zawdzięczał obsesji Międzynarodówki

Komunistycznej, by rozszerzyć rewolucję na Niemcy. Tego typu interpretacyjne ograniczenia

uniemożliwiają jednak napisanie porządnej historii faszyzmu; system sowiecki staje się
synonimem antyfaszyzmu. Nie dopuszczając do krytyki komunizmu, antyfaszystowska

historiografia utrudnia także samo zrozumienie faszyzmu. Nolte był pierwszym historykiem,

który zerwał z owym tabu.

Należy jednak żałować, że w dyskusji z historykami niemieckimi na temat nazizmu

osłabił on swą interpretację, głosząc skrajną tezę: potraktował Żydów jako zorganizowaną
grupę przeciwników Hitlera, ponieważ byli sprzymierzeni z jego wrogami. Nie dlatego, by był

"negacjonistą" ["negacjoniści", "rewizjoniści" - politycy, naukowcy, publicyści, którzy twierdzą,

że hitlerowcy nie popełnili zbrodni ludobójstwa, w komorach gazowych nie dokonywano
eksterminacji itp. - przyp. red.]. Wielokrotnie dawał wyraz uczuciu zgrozy, jakie ogarniało go na

myśl o nazistowskiej eksterminacji Żydów i o niespotykanej w dziejach, dokonanej na skalę

przemysłową, likwidacji całej rasy. Twierdził co prawda, że jej pierwo-wzorem była likwidacja

klasy burżuazyjnej przez bolszewików, idea Gułagu zaś utorowała drogę obozom w

Oświęcimiu. Ale wymordowanie Żydów nie było, jego zdaniem, jedynie środkiem wiodącym do
zwycięstwa: było zarazem przerażającym celem samym w sobie, efektem zwycięstwa, które

miało doprowadzić do "ostatecznego rozwiązania" [kwestii żydowskiej].

Nie zmienia to faktu, że próbując rozszyfrować antysemicką paranoję Hitlera, Nolte (w

jednej ze swych niedawnych prac) znalazł rodzaj jej "racjonalnego" uzasadnienia w deklaracji
Chaima Weizmanna z września 1939 r., kiedy ten w imieniu Światowego Kongresu Żydów

nawoływał rodaków, by przyłączali się do walki po stronie Anglii. Jest to argument całkowicie

fałszywy i szokujący. Bez wątpienia u jego podłoża tkwi - i krytycy Noltego zarzucają mu to od

20 lat - płynąca z urażonej godności narodowej frustracja; stanowi ona jedną z głównych osi
książek niemieckiego historyka. Ale nawet z taką skazą są one jednymi z najgłębszych dzieł,

jakie powstały na ten temat w ciągu ostatniego półwiecza.

Slogany zamiast namysłu

Ernst Nolte do Francois Fureta

Drogi Kolego,

(...) Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem Pańską książkę "Przeszłość pewnego

złudzenia". Bardzo szybko zorientowałem się, że ustrzegł się Pan ograniczeń, które w
Niemczech zawężają jakąkolwiek refleksję na temat XX wieku, czyniąc ją tym samym
bezowocną. W moim kraju refleksja ta skupiła się niemal wyłącznie na narodowym socjalizmie,

a ponieważ oczywiste są jego katastrofalne skutki, nader często zdarzało się, że trud głębszego

namysłu zastępowano hasłami typu "szalone idee", "specyficzna niemiecka droga" lub "naród

zbrodniarzy". (...) "Stalinizmem" kłopotano się tylko przy okazji omawiania tzw. światowego
ruchu komunistycznego.

Pan natomiast w swojej książce wychodzi od "ideału komunistycznego", widząc w nim

najsilniejszą ideologię XX wieku. Nie ogranicza Pan jednak jej znaczenia do terytorium Rosji,

lecz pisze Pan o "uniwersalnym uroku Października", który zwłaszcza we Francji wzbudził
entuzjazm wielu intelektualistów. (...) Rewolucję październikową i jej światowe oddziaływanie

uważa Pan za fundamentalne wydarzenie polityczne XX wieku. Śledzi Pan owo zjawisko aż do

background image

chwili, gdy (...) traci ono swą wewnętrzną siłę i zostaje ostatecznie uznane za to, czym było od
początku ze względu na swój utopijny charakter - za "złudzenie".

Stawia Pan też inną, równie ważną tezę. Otóż o ile fundamentalne wydarzenie XX wieku

okazuje się ostatecznie złudzeniem, to gwałtownych reakcji, jakie wzbudziło, nie można

sytuować poza wszelkim zrozumieniem ani całkowicie pozbawiać uzasadnienia historycznego.
Zaś pogląd, zgodnie z którym na drugą wielką fascynację wieku należy patrzeć wyłącznie jak na

zbrodnię, trzeba traktować jako pozostałość interpretacji komunistycznej. Taka ocena "innego

wielkiego mitu wieku", tzn. mitu faszyzmu, narazi Pana na ostrą krytykę nawet we Francji, w

Niemczech natomiast może Pan stać się kimś, z kim nie utrzymuje się stosunków
towarzyskich. (...)

Na innej drodze niż Panu udało mi się pokonać wspomniane ograniczenia oraz

opracować koncepcję ideologicznej wojny domowej XX wieku. Ja także skłonny byłbym zawęzić

krąg swoich zainteresowań do narodowego socjalizmu i jego "niemieckich korzeni", gdybym
przypadkiem nie odkrył wpływu, jaki na myśl młodego Mussoliniego, wówczas socjalisty,
wywarli Marks i Nietzsche. (...)

Pana zdaniem smutne jest, że poprzez swoją skrajną interpretację znalazłem

"racjonalne uzasadnienie dla antysemickiej paranoi Hitlera". W rozmowie z Panem nie
potrzebuję chyba podkreślać, że jedyne w swoim rodzaju wydarzenie, jakim była masowa

zagłada całego narodu - "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej", dostarczyło istotnego

usprawiedliwienia badaczom niemieckim, którzy skupili swą uwagę wyłącznie na narodowym

socjalizmie. (...) Chciałbym też dodać, że masowa zbrodnia nie jest mniej przerażająca i godna

potępienia przez to, że można ją racjonalnie i w sposób zrozumiały uzasadnić. (...) Sądzę, że
"ostatecznego rozwiązania" nie sposób zrozumieć bez odwołania się do "mesjanizmu

żydowskiego" i do wyobrażenia, jakie miał o nim Adolf Hitler, a także wielu jego zwolenników.

(...)

Wszystko wskazuje na to, że moje wypowiedzi posłużą w Niemczech, by Pana oczernić,

czy wręcz oskarżyć, gdyż sukces Pana książki cieszy mnie prawie tak samo jak Pana. Myślę

jednak, że w Pana kraju przesądy i histeria nie są tak silne jak w moim.

Trochę Pan przesadził

Francoise Furet do Ernsta Noltego

Drogi Kolego,

Doskonale zdawałem sobie sprawę, że poświęcając Panu ten długi przypis, wyzwolę w

Pana kraju, a także poza nim, uczucia wrogie wobec mojej książki. Na sam fakt, że Pana

cytowałem, kręgi lewicowe reagują niczym psy Pawłowa. (...) Pora zerwać z tym magicznym
myśleniem i nie żałuję, że to zrobiłem. (...) W swoich książkach porusza Pan problemy, które dla

zrozumienia XX wieku mają znaczenie podstawowe, i potępianie Pana prac wynika wyłącznie z
zaślepienia.
Obsesja nazizmu

(...) Zbrodnie nazizmu były tak wielkie, a pod koniec wojny stały się tak oczywiste, że

podtrzymywanie w celach pedagogicznych wspomnienia o nich jest konieczne. Opinia

publiczna uświadomiła sobie, że było w nich coś nowoczesnego i że nie pozostawały one bez

związku z pewnymi cechami naszych społeczeństw. Tym bardziej trzeba strzec się, by znowu
do nich nie doszło. To właśnie uczucie strachu przed nami samymi uformowało podłoże obsesji

antyfaszystowskiej, stając się jednocześnie jej najlepszym uzasadnieniem.

Ale strach ten był od początku instrumentalizowany przez ruch komunistyczny. Owa

instrumentalizacja była najbardziej widoczna tuż po II wojnie, kiedy wraz z klęską Hitlera

background image

historia zdaje się przyznawać certyfikat demokracji Stalinowi, jak gdyby sam antyfaszyzm był
gwarancją wolności. Obsesja antyfaszystowska czyniła, jeśli nie niemożliwym, to w każdym

razie arcytrudnym zadaniem analizę systemów komunistycznych. (...) Należy poddać krytyce tę

wizję, która nabrała mocy teologicznej, by ostatecznie wejść do rzeczywistej historii faszyzmu i

komunizmu. Pan wskazał drogę i za dziesięć czy 50 lat stanie się to oczywiste dla wszystkich.

Pochodzę z innego kraju, ale podobnie jak Pan staram się zrozumieć przedziwną

fascynację, jaką wzbudzały faszyzm i komunizm, dwa wielkie ruchy ideologiczne i polityczne

XX wieku. Pan skupia uwagę na faszyzmie, podczas gdy ja szukałem odpowiedzi na pytanie,

dlaczego umysły ludzkie uwiodła idea komunistyczna. Jednak nie można pojąć żadnego z tych
dwóch obozów, nie uwzględniając drugiego, gdyż pozostają od siebie zależne w swoich

przejawach, emocjach i rzeczywistości historycznej. (...) Ruch faszystowski żywił się

antykomunizmem, komunistyczny zaś - antyfaszyzmem, ale oba łączy nienawiść do świata

burżuazyjnego. (...)

Nie podzielam Pana poglądu w istotnej kwestii. Traktuje Pan faszyzm przede wszystkim

jako REAKCJĘ na komunizm, akcentując to, że pojawił się później niż on oraz że był

zdeterminowany przez precedens Października. Ja w obu ruchach widzę dwa potencjalne

oblicza nowoczesnej demokracji, które wyłaniają się z tej samej historii. (...)

Strach przed komunizmem dał pożywkę partiom faszystowskim, ale słabością tej

interpretacji jest okoliczność, że zaciera ona to, co każdy z reżimów faszystowskich ma

endogenicznego (własnego) i specyficznego, na korzyść tego, co oba zwalczają. Elementy

kulturowe, które systemy te wykorzystują, tworząc swoją "doktrynę", istniały jeszcze przed I

wojną, a zatem poprzedzały rewolucję październikową. Mussolini nie czekał do roku 1917, by
dokonać mariażu idei rewolucyjnej i narodowej. Skrajna prawica niemiecka, a właściwie cała

prawica, nie potrzebowała komunizmu, by nienawidzić demokracji. Narodowi socjaliści

podziwiali Stalina. Zgadzam się, że Hitler żywił szczególną nienawiść do bolszewizmu, ale jako

do produktu końcowego demokratycznego świata burżuazji. Zresztą niektórzy jego zausznicy,
jak Goebbels, nie ukrywali, że bardziej nienawidzą Paryża i Londynu niż Moskwy.

Sądzę więc, że teza traktująca ruch faszystowski jako reakcję na komunizm może

stanowić tylko częściowe wyjaśnienie. Nie sprawdza się, gdy chce się zrozumieć wyjątkowość

faszyzmu włoskiego i niemieckiego, a z pewnością nie pokazuje źródeł tych dwóch postaci
faszyzmu ani ich cech wspólnych ze znienawidzonym reżimem. Wskazując na związek

przyczynowy wynikający z wcześniejszego pojawienia się bolszewizmu, naraża się Pan na

zarzut, że próbuje Pan w pewien sposób usprawiedliwić nazizm. Gułag istotnie poprzedzał

Oświęcim, ale nie należy w tym fakcie upatrywać związku przyczynowo-skutkowego.

Nie zgadzam się również z Pańską analizą "racjonalnych motywacji", jakie przypisuje

Pan antysemityzmowi Hitlera. Obecność wielkiej liczby Żydów w kierownictwach

poszczególnych partii komunistycznych, z rosyjską na czele, jest faktem bezspornym. Hitler i

naziści nie potrzebowali jednak tego faktu, by nadać treść swojej nienawiści do Żydów, bo była
ona starsza niż rewolucja październikowa. (...) Różnimy się w kwestii źródeł nazizmu, bo ja
uważam, że należy ich szukać w samych Niemczech. Przy tym zanim Żydów uczyniono kozłami

ofiarnymi bolszewizmu, byli już kozłami ofiarnymi demokracji. I jeśli prawdą jest, że narażają

się oni na to przekleństwo ze względu na szczególny stosunek do nowoczesnego

uniwersalizmu, to występują tu w obu rolach - jako przedstawiciele burżuazji i jako komuniści,
przy czym pierwsza z nich jest wcześniejsza. (Zresztą sam Pan podkreśla, że choć Żydzi są

licznie reprezentowani w szeregach komunistycznych, można ich też spotkać w pierwszym

szeregu tych, którzy komunizm zwalczali.)

W ten sposób ponownie dochodzimy do kwestii szczególnej agresywności, jaką

wykazywała kultura niemiecka wobec nowoczesnej demokracji - agresywności, która jest

starsza niż bolszewizm. To, co określa Pan jako "racjonalne jądro" nazistowskiego

background image

antysemityzmu, wynika raczej z urojonego nakładania się na siebie dwóch kolejnych, nie
wykluczających się obrazów nowoczesności, ucieleśnianych przez Żydów. Wydaje mi się, że

lektura "Mein Kampf" potwierdza tę interpretację. Bolszewizm jest tam jedynie ostateczną

formą żydowskiego planu zapanowania nad światem. (...)

Najpierw Gułag, potem Oświęcim

Nolte do Fureta

(...) Nikt nie zmuszał Pana, by wypowiadał się Pan pozytywnie o moich pracach,

poświęcając mi tak długi przypis w swojej książce. Sądzę, że najbardziej negatywne
emocjonalne reakcje nie znalazłyby w niej pożywki, gdyby nie Pańska wzmianka o autorze,

uznawanym przez europejską lewicę za "szatańskie nasienie". (...) Czasami zadziwiają mnie, a

nawet śmieszą, przejawy agresji z jej strony. (...) Cóż bowiem innego podkreślali zawsze

wszyscy teoretycy marksizmu, jeśli nie to, że faszyzm był rozpaczliwą i skazaną na klęskę

reakcją burżuazji na zwycięski pochód ruchu socjalistycznego i proletariackiego? (...)
W komunizmie było coś wielkiego

Z drugiej strony, nie kwestionuję tych wrogich mi reakcji, które wydają się zrozumiałe.

Odwoływanie się do marksizmu implikuje, w gruncie rzeczy, pewne zbliżenie do interpretacji

faszystowskiej, która w sposób oczywisty jest głęboko zależna od analizy marksistowskiej. Jeśli
ruchowi komunistycznemu odmówimy prawowitości lub wręcz potraktujemy go jako swego

rodzaju zamach na "cywilizację zachodnią", to waga sprawiedliwości historycznej wychyli się

jednoznacznie na korzyść faszyzmu. Ale ja tak NIE UWAŻAM. Sugeruje Pan ("Le Debat",

marzec-kwiecień 1996), że będę czynił Panu zarzut z tego, iż kiedyś działał Pan we Francuskiej
Partii Komunistycznej. Nie będę.

Gdyby w XIX w. nie było ruchu robotniczego wraz z jego buntem przeciw okrutnym

formom wczesnej gospodarki rynkowej i konkurencji, gdyby I wojna wzbudziła tylko refleksje

pragmatyczne i gdyby nie pojawił się walczący pacyfizm, należałoby zwątpić w ludzkość. Nawet
jeśli historia zadała kłam utopiom głoszonym przez ruch marksistowsko-komunistyczny, to

przecież było w nim coś wielkiego - i ci, którym pozostał obcy, powinni mieć dzisiaj większe

wyrzuty sumienia niż ci, którzy się w niego zaangażowali. (...)

Zawsze postrzegałem marksizm jako ruch bardziej pierwotny, głębiej zakorzeniony, a

faszyzm jako reakcję o charakterze wtórnym, w dużej mierze sztuczną. Dlatego niesłusznie

zarzucano mi, jakoby motorem mego działania był "antykomunizm". Kierowałem się raczej

antyabsolutyzmem, rozumianym jako brak zgody na czyjekolwiek pretensje do posiadania

prawdy absolutnej. Natomiast pretensje Hitlera do posiadania takiej prawdy i jego przekonanie,

że Żydzi "pociągają za sznurki światowej historii", nie zasługują nawet na zaprzeczenie - należy
je po prostu zignorować. (...)
Słowa budują szafot

Ma Pan całkowitą rację, twierdząc, że źródeł narodowego socjalizmu nie można

upatrywać wyłącznie w reakcji na ruch bolszewicki i że jeszcze przed I wojną istniał
bezwzględny niemiecki nacjonalizm. Wyraźny zamiar eksterminacji Żydów został nawet

zapisany w programie nazistów. Rzut oka na dziedzinę, w której Pan się specjalizuje - na

rewolucję francuską - pomógłby zapewne rozjaśnić tę kwestię.

Na długo przed rokiem 1789, w Niemczech również, pojawiały się głosy krytyczne

wobec nurtu oświeceniowego, zarzuty podobne do tych, jakie później kierowali pod jego

adresem jakobini. Jednak tendencje te nabrały innego charakteru w momencie, gdy stracono

króla Ludwika XVI. Sprawy przybrały wówczas "naprawdę poważny obrót". Podobnie sprawy

przybrały dla Hitlera "naprawdę poważny obrót" w momencie, gdy został skonfrontowany z

background image

tym, co nazywał "krwawą rosyjską dyktaturą" i "niszczeniem narodowej inteligencji". Jedynie w
tej perspektywie możliwe jest ustanowienie "związku przyczynowego" między Gułagiem i

Oświęcimiem. (...)

Twierdzenie, że Żydzi byli w historii zawsze u źródeł wszelkiej niesprawiedliwości

społecznej, należy uznać za irracjonalne lub wręcz śmieszne, porównywalne do tez pierwszych
socjalistów i marksistów, piętnujących destrukcyjny charakter własności prywatnej. Jednak

"racjonalne jądro" nazistowskiego antysemityzmu zasadza się na fakcie rzeczywistym: w łonie

ruchu komunistycznego i socjalistycznego dużą rolę odgrywała pewna grupa działaczy

pochodzenia żydowskiego, niewątpliwie ze względu na tradycje uniwersalistyczne i
mesjanistyczne właściwe historycznemu judaizmowi. "Racjonalne" nie oznacza koniecznie

"prawowite" - może znaczyć również "pojmowalne rozumowo" (...).

W średniowieczu "antysemityzm" żywił się opowieściami o rytualnych mordach,

dokonywanych rzekomo przez Żydów na chrześcijanach, ale za racjonalne jądro pogromów
można uznać zmonopolizowanie przez Żydów pożyczek. Można wytłumaczyć racjonalnie te
bunty przeciw "lichwiarzom", ale nie można ich usprawiedliwiać, ponieważ zagrażały

rozwojowi gospodarki kupieckiej. W tym też sensie można mówić o racjonalnym jądrze

nazistowskiego "antysemityzmu". Trudno jednak mówić w tym przypadku o "prawowitości",
gdyż istnienie owego jądra zagrażało procesowi przejścia od ruchu robotniczego do

socjaldemokracji, w której łonie niektórzy Żydzi, jak Otto Bauer czy Leon Blum, odgrywali

istotną rolę. Właśnie z tego powodu wydaje mi się nieuzasadnione twierdzenie, jakoby apologią

nazizmu było uznanie, że był on przede wszystkim reakcją na bolszewizm. (...)

Niemieckie korzenie zła

Furet do Noltego

(...) Jedyna poważna metoda badania (...) komunizmu oraz faszyzmu polega na ich

jednoczesnym rozpatrywaniu jako dwóch stron ostrego kryzysu liberalnej demokracji, który
objawił się w czasie I wojny. Stary zwyczaj, zakorzeniony w europejskiej kulturze politycznej,

nakazuje poddawać krytyce nowoczesną abstrakcyjną demokrację w imię dawnego

społeczeństwa "organicznego" na prawicy oraz "przyszłego" społeczeństwa socjalistycznego

na lewicy.

Po I wojnie, za sprawą leninizmu i faszyzmu, następuje skrajna radykalizacja tej

podwójnej krytyki. (...) Od momentu pojawienia się na scenie europejskiej homo democraticus

cierpi z powodu pozbawienia go przez cywilizację liberalną udziału w prawdziwej

społeczności ludzkiej, której najsilniejszym wyobrażeniem jest powszechny związek

producentów lub narodowa wspólnota obywatelska. Oba te obrazy pojawiają się w historii
rzeczywistej z końcem I wojny. (...)

Obie ideologie głoszą, że pozostają w zasadniczym konflikcie, nie przeszkadza im to

jednak wzmacniać się wzajemnie właśnie poprzez ową wrogość: komunista znajduje dla swej
wiary pożywkę w antyfaszyzmie, a faszysta - w antykomunizmie. Obaj zaś zwalczają wspólnego
wroga, jakim jest burżuazyjna demokracja. (...)

O ile jednak zgodzę się, że bolszewizm i faszyzm są współzależne, to nie sądzę, by można

było je interpretować jedynie na płaszczyźnie następowania po sobie w historii. Komuniści

czynili tak, by podkreślić całkowicie oryginalny charakter rewolucji październikowej, w
opozycji do pochodnego charakteru faszyzmu, ostatniego wcielenia kapitalistycznej dominacji.

(...)

Pan natomiast był podejrzewany przez swoich adwersarzy o próby usprawiedliwiania

faszyzmu, a zwłaszcza nazizmu, poprzez wywodzenie go niejako ze strachu przed
bolszewizmem. W swoim drugim liście odrzuca Pan te oskarżenia, przytaczając dwa

background image

argumenty. Pierwszy opiera się na stwierdzeniu, że w złudzeniu marksistowsko-leninowskim
było coś "wielkiego" - coś, co wynikało z jego uniwersalizmu i usuwało na drugi plan ideę

faszystowską, "wtórną i po części sztuczną". Drugi argument polega na tym, że uznaje Pan, iż

istnieją wcześniejsze niż I wojna i niezależne od bolszewizmu kulturowe korzenie faszyzmu.

Pomniejsza Pan jednak ich znaczenie, porównując je do idei kontrrewolucyjnych we Francji w
okresie ich inkubacji przed egzekucją Ludwika XVI.
Rewolucja kontra rewolucja

(...) Najbardziej istotne w naszej dyskusji wydaje się to, że uznając istnienie trzonu

doktryny faszystowskiej przed rokiem 1914, znacznie osłabia Pan tezę, zgodnie z którą
faszyzm miał być czystą reakcją na bolszewizm. Jeśli zaś będzie się Pan starał tej tezy bronić,

dokonując rozróżnienia pomiędzy ukrytą potęgą idei i siłą historyczną, jaką staje się ona w

wyniku określonego splotu okoliczności, (...) odpowiem, że w "aktualizacji" faszyzmu I wojna

odgrywa prawdopodobnie większą rolę niż rewolucja październikowa.

Jak inaczej wyjaśnić udział, jaki miała w tej "aktualizacji" klęska Niemców czy też

narodowe upokorzenie Włochów? Przywiązuję ogromną wagę do tezy o autonomii politycznej

faszyzmu w stosunku do bolszewizmu lub, jeśli Pan woli, o endogenicznym charakterze

faszyzmu w kulturze europejskiej, gdyż w moim przekonaniu - w porównaniu z
ograniczeniami, jakie kryły się w idei kontrrewolucyjnej - faszyzm jest wreszcie "dostępnym"

rozwiązaniem. Pozwala wykorzystać na nowo urok rewolucji w służbie radykalnej krytyki

zasad z 1789 roku. (...)
Przekleństwo ciąży nad Niemcami

Masakrze Żydów europejskich dokonanej przez Hitlera chce Pan nadać "racjonalne

jądro". Nadal jednak nie potrafię zrozumieć, co oznacza dla Pana "racjonalne". Jeśli ma Pan na

myśli "pojmowalne rozumowo", to chciałbym zwrócić uwagę, że termin ten może odnosić się

do najbardziej szalonych idei. Przypisywanie Żydom odpowiedzialności za wszelkie

niesprawiedliwości społeczne jest równie "irracjonalne", co teoria bolszewizmu jako spisku
Żydów. W obu przypadkach wychodzimy od prawdziwej przesłanki, jaką jest istnienie wielkich

kapitalistów żydowskich czy też obecność pewnej liczby Żydów w pierwszym kierownictwie

partii bolszewickiej, aby następnie wyciągnąć absurdalne wnioski, które mogą otworzyć drogę

zbrodni.

W oczach Hitlera i jego zauszników Żydzi to uosobienie bolszewizmu - ale także

bezpaństwowego kapitalizmu. Dzięki istnieniu Żydów naziści mogą zjednoczyć magicznie w

jednej nienawiści jeden naród, który ma być nosicielem dwóch idei i dwóch sprzecznych ze

sobą systemów społecznych.

Historyk może tu dostrzec źródło owego potężnego i zarazem perwersyjnego urojenia,

że Żydzi są w nowoczesnym świecie narodem najbardziej podatnym na uniwersalizm, a więc na

liberalizm i komunizm jednocześnie - po tym, jak byli narodem najbardziej prześladowanym i
izolowanym przez chrześcijańską Europę, a zarazem (w swym przeświadczeniu, dzięki

któremu przetrwali) narodem wybranym. Jednak ta wyjątkowa cecha nowoczesnego
(zasymilowanego) judaizmu europejskiego, obecna przed II wojną, nie pozwala przypisywać

jakiegoś "racjonalnego jądra" przekonaniu, że eliminując Żydów, będzie się można za jednym

zamachem uwolnić od komunizmu i kapitalizmu. (...)

Gdy mowa o zagładzie Żydów dokonanej przez nazistowskie Niemcy, należy unikać

dwuznaczności - bardziej niż w jakiejkolwiek innej sferze. Nie podejrzewam Pana ani o

antysemityzm, ani o chęć ukrycia zbrodni ludobójstwa, którego ofiarą padli Żydzi, o czym

dobitnie świadczą Pana książki. Ale po cóż wobec tego stwarza Pan wrażenie, że szuka Pan

wyjaśnienia we wcześniejszym wydarzeniu, które miało miejsce w innym systemie, w innym
kraju? (...) Antysemityzm jest uczuciem obcym rewolucji rosyjskiej (nawet jeśli Stalin je później

background image

wykorzystał) i nie sądzę, byśmy w wypowiedziach Hitlera mogli znaleźć porównanie
eksterminacji kułaków i Żydów. (...) Nie potrzebował on sowieckiego precedensu, aby

wymyślić, zaplanować i nakazać likwidację Żydów. (...)

Charakterystyczną cechą nazizmu jako idei i jako systemu jest próba przekształcenia

nienawiści do Żydów, uczucia politycznego powszechnego wówczas w Europie, w masową
zagładę Żydów, fizyczną likwidację całego narodu jako nie przynależącego rzekomo do gatunku

ludzkiego. Nie oznacza to, że niezwykłą historię judaizmu można sprowadzić do tragedii

narodu, który stał się kozłem ofiarnym i ofiarą czasów nowożytnych, ani że uczucia narodowe

są czymś niegodnym, a rola narodów w rozwoju kultury się wyczerpała. Zmusza to jednak
historyka do rozpatrywania "absolutyzacji" uczuć narodowych jako specyficznego przekleństwa

ciążącego nad historią Niemiec. Pozostaje ono dla mnie najbardziej zagadkowym zjawiskiem

XX wieku. (...)

Nie każda rewizja to skandal

Nolte do Fureta

(...) Jeśli dobrze rozumiem, prawdziwa irracjonalność miałaby, Pana zdaniem, polegać na

tym, że Żydów obarczono odpowiedzialnością za dwa całkowicie przeciwstawne systemy

społeczne jednocześnie: za bolszewicką gospodarkę planową oraz za kapitalistyczną
gospodarkę rynkową. Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że już w XIX wieku umysły jak

najbardziej poważne i rozsądne wyznawały pogląd, że socjalizm i kapitalizm są dwiema

stronami tego samego medalu, ponieważ obie te idee przeciwstawiają się państwu

chrześcijańskiemu, ukształtowanemu w tradycji europejskiej. Czy w naszych czasach islamscy
fundamentaliści, a także pionierzy "drogi azjatyckiej", nie wysuwają w gruncie rzeczy tego

samego argumentu?

Poza tym, czy dokonane na Zachodzie przez wielu lewicowych intelektualistów

rozróżnienie między bolszewizmem, który mimo wszystko miał odwoływać się do "ideału
humanistycznego", i faszyzmem, który nadał kształt ideologii wrogiej ludzkości, nie odwołuje

się do tejże koncepcji? (...)

Interpretacja irracjonalna nie ma, moim zdaniem, korzeni "niemieckich". Nie pojawiła

się też dopiero w roku 1917. Nie podzielam też w żadnej mierze przekonania, że faszyzm był
"wyłącznie reakcją na bolszewizm". Prawie połowę książki "Faszyzm w swojej epoce"

poświęciłem prehistorii faszyzmu i nazizmu. Jej przedmiotem nie jest jednak tradycja

"niemiecka", ale tradycja "kontrrewolucyjna", wspólna całej Europie - i sądzę, że Gobineau jest

ważniejszy niż np. Heinrich von Treischke. [Joseph Gobineau - XIX-wieczny pisarz francuski,

m.in. autor tezy o wyższości rasowej i kulturowej Germanów; Heinrich von Treitschke - XIX-
wieczny niemiecki historyk i polityk, jeden z ideologów niemieckiego nacjonalizmu, antysemita

- red.] (...)

Znam dobrze zarzut, że wybranie na temat badań faszyzmu "w swojej epoce" i

traktowanie go jako zjawiska europejskiego jest równoznaczne z "usprawiedliwianiem
Niemiec". Uznałem jednak - i nadal tak uważam - że błądzimy, gdy chcemy zamknąć w

granicach jednego państwa i jednej tylko tradycji narodowej główny nurt epoki. (...)

Twierdzi Pan, że nie podejrzewa mnie Pan o antysemityzm ani o chęć usprawiedliwiania

zbrodni ludobójstwa popełnionej na Żydach, ale, jak się wydaje, nie uważa Pan tego podejrzenia
za całkowicie absurdalne, ponieważ szukałem przyczyn ludobójstwa w innym kraju, a nie w

ojczyźnie zbrodniarzy - w Niemczech. Ale przecież trudno uznać za rewolucjonistę historyka

badającego rewolucję amerykańską, angielską czy francuską - podobnie trudno uznać za

antysemitę historyka, który antysemityzm bada. (...) Niestety, pojęcie "antysemityzmu" jest w
naszych czasach jednym z najbardziej wypaczonych i traktowanych instrumentalnie terminów.

background image

(...)
Od Mojżesza do Lenina

(...) Przekonanie, że marksistowski socjalizm, a nawet leninowski bolszewizm były

całkowicie różne od faszyzmu i całkowicie mu przeciwstawne, utrzymuje się pod różnymi

postaciami, w złagodzonej formie, wśród reformowanych komunistów, a nawet w obozie
liberalnym. Należy przyznać, że przekonanie to ma również pewne "racjonalne jądro". Jednak

spór osiąga apogeum, gdy pojawia się kwestia rzeczywistych rozmiarów "holocaustu", bądź

jego zaistnienie zostaje wręcz podane w wątpliwość. Gniew i oburzenie są tu jak najbardziej

zrozumiałe, gdyż rewizjonistom chodzi jedynie o bezwstydne zanegowanie namacalnych, ściśle
udokumentowanych faktów. Oburzenie to może dotyczyć również postawy, która na argumenty

rewizjonistów każe odpowiadać za pomocą argumentów, a nie procesów. (...)

Ale najpierw chciałbym wyjaśnić, dlaczego w ostatnich latach kwestia rewizjonizmu

nabrała dla mnie takiego znaczenia. (...) Gdy na początku lat 60. pracowałem nad książką
"Faszyzm w swojej epoce" (...), znałem tylko najważniejsze źródła pisane, jak np. oświadczenia
komendanta obozu w Oświęcimiu Rudolfa Hoessa czy opublikowane akta procesu

norymberskiego. (...) Studiowałem pierwsze źródła "koncepcji świata" Hitlera, jego pierwsze

listy, przemówienia, pisma Dietricha Eckarta, dawno zapomnianego poety, w którym Hitler
widział swego mentora, czy wreszcie artykuły [czołowego nazistowskiego ideologa] Alfreda

Rosenberga. (...)

Odkryłem wówczas broszurę autorstwa Eckarta, zatytułowaną "Bolszewizm od

Mojżesza do Lenina. Dialog pomiędzy Adolfem Hitlerem i mną". (...) Lektura ta utwierdziła mnie

w przekonaniu, jakiego nabrałem po lekturze "Mein Kampf", że Hitler był prawdziwie
fanatycznym ideologiem, dla którego antykomunizm i antysemityzm tworzyły jedność, w

stopniu wcześniej nie spotykanym. Hitler - socjobiolog, dla którego narody i rasy stanowiły

rzeczywistość fundamentalną i ostateczną, "żywe substancje z ciała i krwi" - nie mógł wymyślić

niczego innego niż Oświęcim. (...)

Na tym podstawowym założeniu opieram całą interpretację epoki. Gdyby skrajni

rewizjoniści mieli rację, twierdząc, że nie było "holocaustu" rozumianego jako powszechne i

systematyczne środki eksterminacji podjęte na szczytach państwa (...), musiałbym wówczas

złożyć następujące, unieważniające moją własną interpretację, wyznanie: uważałem Hitlera za
ideologa powodowanego żądzą eksterminacji; tymczasem był on politykiem, który - tak jak inni

politycy - rzucał w celach psychologicznych poważne groźby pod adresem swoich

przeciwników, ale jeśli chodzi o "kwestię żydowską", nie chciał niczego innego niż syjoniści -

rozstania się dwóch narodów po nieudanej próbie wspólnego życia. W czasie ostatniej wojny -
musiałbym przyznać - to nie dwa państwa powodowane ideologią stanęły przeciwko sobie,

zdecydowane na wzajemną eksterminację, ale chodziło po prostu o przedłużenie walk

pomiędzy wielkimi mocarstwami I wojny; nazizm nie był "zniekształconą kopią bolszewizmu",

ale walczył jedynie o przetrwanie Niemiec zepchniętych do defensywy w wyniku polityki
światowej.

Żaden autor nie godzi się chętnie, by jego dzieło legło w gruzach, i mam żywotny interes

w tym, by rewizjoniści - w każdym razie ci skrajni - NIE MIELI racji. Ale właśnie dlatego czuję

się przez nich sprowokowany (...). Właśnie dlatego czuję się zmuszony do postawienia pytania,

czy dysponują dowodami, czy też w istocie są to jedynie spętani kłamstwami agitatorzy. (...)

W 1984 r. odbył się w Stuttgarcie kongres, w którym wzięli udział najwięksi znawcy

problematyki Holocaustu. (...) Jeden z nich skrytykował tezę obowiązującą wtedy w Niemczech i

uchodzącą za nienaruszalną, zgodnie z którą eksterminacja Żydów została "postano-wiona"

podczas tzw. konferencji w Wannsee. Inny zauważył, że w Oświęcimiu nie mogło zginąć - jak
wówczas oficjalnie podawano - 2,5 mln Żydów; liczba ta nie mogła przekroczyć miliona. (Kilka

background image

lat później istotnie na pamiątkowych tablicach w Oświęcimiu liczbę "cztery miliony"
zastąpiono liczbą "od jednego do półtora miliona".) Jeszcze inny zwrócił uwagę, że cyklon B,

"co często bywa pomijane", był często stosowany do zwalczania robactwa, a jego użycie było

niezbędne w obozach, gdzie panował tyfus. (...)

Podobne szczegółowe poprawki nie różnią się istotnie od pewnych stwierdzeń

"rewizjonistów", np., że pierwsze zeznania komendanta obozu w Oświęcimiu Hoessa zostały

wymuszone w drodze tortur, czy że warunki techniczne nie pozwalały na codzienną kremację

24 tys. zwłok, a w kostnicach przy obozowych krematoriach w czasie epidemii tyfusu

odnotowywano codziennie blisko 300 "naturalnych" zgonów. (...)

Pojawiają się też twierdzenia innego rodzaju: ich autorzy zaprzeczają, jakoby w

komorach gazowych w ogóle dokonywano eksterminacji. (...) Jednak nawet jeśli zostałyby one

definitywnie odrzucone, nie wystarczyłoby to, by uchylić pytanie, czy rewizjonizm opierający

się na dowodach nie jest skrajną formą korekt w istocie uzasadnionych? Jestem skłonny
odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, bo czymże byłaby nauka, jeśliby zrezygnowała z
przysługującego jej prawa krytyki (...)?

Pozostaje jednak dowód według mnie nieporównanie bardziej przekonujący niż

wszystkie argumenty rewizjonistów - owo stwierdzenie z testamentu politycznego Hitlera:
winny, to znaczy judaizm, poniósł zasłużoną karę.

Chciałbym, aby choć jeden ze znanych ekspertów lub badaczy archiwów - wyznawców

poglądów ustalonych raz na zawsze - napisał książkę, w której bez widocznego gniewu czy

oburzenia spisałby argumenty rewizjonistów i szczegółowo je przeanalizował. W rezultacie

doszlibyśmy do wyniku porównywalnego z wcześniejszymi badaniami argumentów
rewizjonistów, podanego w następującej formie: "Z pewnością należy stwierdzić, że..., ale w

najmniejszym stopniu nie zmienia to sedna sprawy".

Natomiast za całkowicie fałszywy uważam pogląd, że jeśli istota sprawy jest

niepodważalna, to twierdzenia szczegółowe nie wymagają już badań, a wszelkie wątpliwości
wynikają ze złych intencji. (...)

Niemcy spełniły wolę Hitlera

Furet do Noltego

(...) Element "racjonalny", o którym Pan mówi, polega na tym, że Żydzi tworzą na całym

świecie grupę ludzi szczególnie podatnych na uniwersalizm demokracji zarówno na

płaszczyźnie politycznej, jak filozoficznej. (...) Fakt ten jest bezdyskusyjny i może stanowić

przedmiot racjonalnych dociekań. (...) Pozwala jednocześnie uchwycić szczególną naturę

nowoczesnego antysemityzmu w porównaniu z antysemityzmem średniowiecznym. Obie
wymienione formy nienawiści do Żydów nie wykluczają się i mogą kumulować swoje skutki.

Jednak najdawniejsza nienawiść ma swoje korzenie w chrześcijaństwie - w odmowie

uznania przez Żydów boskości Chrystusa, podczas gdy ta najświeższa ma inną treść, gdyż

polega na oskarżaniu Żydów o ukrywanie za fasadą abstrakcyjnego i uniwersalnego świata
pieniędzy i praw człowieka, woli panowania nad światem; by ją urzeczywistnić, zaczynają oni

od spisku przeciwko poszczególnym narodom. (...)

Zgadzam się, że wyobrażenie antysemity o Żydach kształtuje nie tylko dziedzictwo

historyczne, ale także suma obserwacji dotyczących ich udziału w gospodarce kapitalistycznej,
ich uczestnictwa w ruchach lewicowych oraz w sferze duchowej w krajach demokratycznej

Europy. Wydaje mi się jednak, że przejście od myślenia racjonalnego do irracjonalnego polega

właśnie na przemianie tego rodzaju osądu - który można nazwać "racjonalnym" nawet

wówczas, gdy służy tylko ubolewaniu nad takim stanem rzeczy - w ideologię wykluczenia czy

background image

eksterminacji. Zmiana dokonuje się niedostrzegalnie, poprzez podkreślanie roli, jaką odgrywają
Żydzi w mobilizacji mas i w działaniach politycznych. W ten sposób Żydzi przestają być

przedstawiani i analizowani ze względu na to, kim są, ale zaczynają być postrzegani jako

aktywni uczestnicy antynarodowego spisku. Przeciwnicy liberalnej demokracji mogą ich

wybrać na kozła ofiarnego.
Kiedy nauka wiedzie do zbrodni

Traktowanie rewolucji październikowej jako wyniku międzynarodowego spisku Żydów

zaliczyć wypada do tego typu wyobrażeń. W pierwszym kierownictwie partii bolszewickiej

było istotnie wielu Żydów (...), ale jest to spostrzeżenie, z którego nie sposób wydedukować
istnienia spisku. Oskarżenie to nie ma nic wspólnego z racjonalnym myśleniem i analizą

historyczną.

Pisze Pan, że w naszym stuleciu, nie posuwając się do idei spisku, analizowano

kapitalizm i bolszewizm jako dwie strony tego samego medalu: nowoczesności opętanej myślą
o twórczym indywidualizmie w opozycji do wspólnoty chrześcijańskiej lub narodowej. Myślę,
że jest to jedna z tych konstrukcji filozoficznych, które mogą prowadzić do ideologii

antysemickiej, gdyż Żydzi są tu syntetycznym wcieleniem kapitalizmu i bolszewizmu. (...) Należy

zachować jak największy dystans pomiędzy myślą naukową a ideologią.

Z filozoficznego punktu widzenia demokrację kapitalistyczną i socjalistyczną krytykę

owej demokracji można rozpatrywać jako wywodzące się z tej samej historii, wyrosłe z tego

samego podłoża. Nie sposób jednak wyprowadzić stąd ani nazistowskiego antysemityzmu, ani

jedynej w swoim rodzaju tragedii europejskiej XX wieku, w której przypadku Hitler okazał się

najbardziej skutecznym wspólnikiem bolszewizmu. Jednym z najtrudniejszych zadań historyka
jest próba zrozumienia, w jaki sposób wyobraźnia polityczna homo democraticus dosłownie

poddaje się szaleństwu.
Co nazistowskie, co niemieckie

(...) Czytając Pana dzieła, zawsze czułem, jak bardzo historia Niemiec rani Pana

patriotyzm (...). Hitlerowska apokalipsa jest wydarzeniem bez precedensu, a potępienie

moralne, jakie dotknęło Niemcy po ostatniej wojnie, nie ma odpowiednika w historii innych

narodów. Bez trudu zatem potrafię sobie wyobrazić podłoże egzystencjalne, na którym wyrosło

Pana dzieło historyczne; rozumiem też pasję, z jaką próbował Pan oddzielić w zbrodniach III
Rzeszy to, co nazistowskie, od tego, co niemieckie.

Zgadzam się, że osobowość Hitlera odegrała tu kluczową rolę. Bez niego i bez jego

geniuszu politycznego ukierunkowanego na zło historia mogła potoczyć się inaczej. (...) Ale

niemiecka machina wojenna do końca wypełniła misję, jaką wyznaczył jej Fuehrer. Nie można
też zapominać, że kultura niemiecka przed i po I wojnie światowej była nośnikiem

nacjonalistycznej, rewolucyjnej i "antynowoczesnej" przemocy. Oczywiście idee tego typu były

wówczas w Europie powszechne, jednak nie ulega wątpliwości, że w Niemczech weimarskich
trafiały na szczególnie podatny grunt. Jeśli upadek nazizmu przybrał w Niemczech postać

apokalipsy, to nie tylko ze względu na "totalny" charakter wojny, ale również dlatego, że
dyktatura nazistowska WYKORZENIŁA Niemcy z ich tradycji, wykorzystując zarazem pewne jej

elementy dla swoich potrzeb. (...)
Krwawi heroldowie, fałszywi prorocy

To, że faszyzm i komunizm nie są potępiane w równym stopniu, wynika przede

wszystkim z odmiennego charakteru obu ideologii (...). Pokonany faszysta, herold dominacji

silnych, pozostawia po sobie tylko swoje zbrodnie - podczas gdy komunista, prorok wyzwolenia

ludzi, nawet w chwili swego politycznego i moralnego upadku ciągnie zyski ze szlachetności

swych intencji. (...) Poza tym komunizm rozpadł się od wewnątrz, nie został zaś pokonany. Jego

background image

ofiarami są przede wszystkim narody byłego ZSRR, podczas gdy nazistowskie Niemcy
dokonywały zbrodni głównie poza swymi granicami. Zachód okazał niewiele współczucia

dalekim narodom Europy Wschodniej, natomiast prześladowania nazistowskie odczuł w sposób

konkretny.

W ten sposób dochodzimy do eksterminacji Żydów, która stanowi punkt kulminacyjny

zbrodni popełnionych w naszym stuleciu w imię ideologii politycznej. Nie usprawiedliwia ona

innych zbrodni: ani masakry "kułaków" w latach 30., ani mordu w Katyniu, ani też potworności

"wielkiego skoku" w Chinach czy ludobójstwa w Kambodży. Jednak zasadnicza różnica między

Holocaustem a innymi politycznymi postaciami Zła polega na tym, że zamiar eksterminacji
Żydów dotyczy mężczyzn, kobiet i dzieci jedynie dlatego, że URODZILI SIĘ Żydami, niezależnie

od jakichkolwiek zrozumiałych powodów wynikających z walki o władzę. Terror antysemicki

pozbawiony był jakiegokolwiek związku ze sferą polityki, w której się narodził.

Druga grupa powodów związana jest z rolą odgrywaną przez naród żydowski w historii

ludzkości, a zwłaszcza Europy. Historii tego biblijnego ludu nie da się oddzielić ani od dziejów
starożytnych, ani od dziejów chrześcijaństwa. Przetrwał on jako prześladowany świadek innej

niż chrześcijańska obietnicy w średniowieczu. Ma nieproporcjonalny w stosunku do liczby

swych członków udział w kształtowaniu się nowoczesnych narodów i formowaniu demokracji.
Skazując Żydów na męczeństwo, próbując ich zgładzić, naziści niszczą cywilizację europejską

rękami jednego z najbardziej cywilizowanych narodów Europy. My, Europejczycy - nie tylko

Niemcy - wciąż nie potrafimy się otrząsnąć z tego nieszczęścia. (...)

Herezja stała się komunałem

Nolte do Fureta

(...) Zgadzam się z Pana stwierdzeniem, że w oczach opinii publicznej komunizm

zajmuje uprzywilejowaną pozycję w stosunku do swego najbardziej zajadłego przeciwnika - ale

czy nie należałoby ruchu, którego intencje wydają się szlachetne, a który w rzeczywistości
wszędzie, gdzie zapanował przy użyciu przemocy, pochłonął gigantyczną liczbę ofiar, oceniać

surowiej niż partię, której intencje z góry można określić jako złe? (...)
Zwalczać imperializm

Główną tezę książki "Faszyzm w swojej epoce" można sformułować tak: nawet w

okresie międzywojennym Niemcy stanowiły część Europy, a ich zejście na złą drogę było

jedynie nadaniem skrajnej postaci ówczesnej ogólnej tendencji; w tym momencie powinny były

szukać linii przewodniej swej historii, nie ulegać presji zewnętrznej i odrzucić nacjonalistyczną

pokusę.

Wśród niemieckich historyków nie było znacznych różnic, jeśli chodzi o taką ocenę

wydarzeń, ale pokolenie roku 1968 postanowiło, że musi zwalczać "zachodni imperializm".

Postulowało również "uznanie NRD", a zatem akceptację podziału Niemiec na dwa państwa. Ci
młodzi ludzie byli zapewne przekonani, że NRD jako państwo socjalistyczne uosabia mimo

pewnych "deformacji" najlepsze możliwości Niemiec i że kiedyś stanie się fundamentem, na
którym zbuduje się zjednoczone, socjalistyczne Niemcy w łonie socjalistycznej Europy (...). Nie

utożsamiano się co prawda z NRD, ale kierowano uwagę prawie wyłącznie na "zbrodnie

nazizmu"; koncepcję, zgodnie z którą ruchy i reżimy totalitarne miały dwojaką postać,

uznawano za przestarzałą - więcej, uchodziła ona za wynaturzenie albo wręcz nikczemność.

Akceptacja podziału Niemiec stała się zatem nakazem moralnym. Do jakiego stopnia

moje stanowisko było sprzeczne z powszechnym konsensem obowiązującym w RFN, stało się

jasne, gdy we "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się 6 czerwca 1986 r. mój artykuł ["O

przeszłości, która nie chce przeminąć", głośny tekst, sugerujący, że okrucieństwa faszyzmu
były w dużym stopniu odpowiedzią na okrucieństwa bolszewizmu - red.]. Wywołał on prawie

background image

powszechne oburzenie, które z czasem zyskało miano "sporu historyków". W artykule tym nie
odnosiłem się do "kwestii niemieckiej", którą w tym kontekście uważałem za drugorzędną. (...)

Ówczesny prezydent RFN [Richard von Weizsaecker], jak się zdawało, położył kres

kontrowersji, zajmując oficjalne stanowisko, w którym ostatecznie opowiedział się po stronie

moich adwersarzy. Tymczasem zaledwie rok później rozpadł się system komunistyczny w
Europie Wschodniej. (...) Stawianie obok siebie Hitlera i Stalina, czy też Oświęcimia i Gułagu,

stało się wkrótce komunałem. W ten sposób doszliśmy do sytuacji obecnej. (...)
Kapitalizm spuszczony z łańcucha

Dotychczasowy skrajnie autorytarny system gospodarki planowej, bez etapu

przejściowego czy wyjaśnień, został zastąpiony systemem konkurencji i pluralizmu

politycznego. Niemcy z Zachodu doszli do wniosku, że "kapitalizm" (...), pozbawiony

historycznego przeciwnika, zatraca cechy charakterystyczne, które sprawiały, że jako "system

liberalny" i rzeczywista demokracja był godny obrony, a nawet cieszył się powszechną
sympatią. W sytuacji gdy przeciwnicy tego systemu nie mieli już do zaoferowania
alternatywnej propozycji, odżyły debaty na temat jego monstrualności i charakteru

sprzecznego z naturą ludzką. Nasiliło się wrażenie, zresztą nie tylko w Niemczech, że

prawdziwe decyzje, dotyczące np. unii walutowej czy kwestii imigrantów, podejmowane są w
Brukseli i w Waszyngtonie pod presją anonimowych procesów, bez najmniejszego udziału

zwykłych obywateli. (...)

Obawiam się, że "kapitalizm" spuszczony z łańcucha, dominujący nad całym światem,

pozostawi pustkę, która może zostać z kolei zapełniona przez upraszczający i deformujący

historię "antyfaszyzm", podobnie jak system ekonomiczny uniformizuje świat. Jednak tak
długo, jak przyszłość taka może być odczuwana jako zagrożenie, dozwolony jest sprzeciw

wobec niej. Nie chodzi tu o narzucenie jakiejś innej wizji przyszłości, ale o przekonanie, że

świadomości, iż ludzie mogą potrzebować refleksji historycznej, nie dostarczy nikomu

komputer i nie zastąpią informatyczne banały. (...)

Nie bawmy się w proroków

Furet do Noltego

(....) Na tyle, na ile historyk jest więźniem swoich czasów, wyrośliśmy z dwóch

odmiennych sytuacji. We Francji powojennej, w czasie moich studiów, dominowała w życiu

intelektualnym marksistowska filozofia historii. (...) Koniec II wojny, któremu towarzyszyło

odkrycie przez opinię publiczną zbrodni nazistowskich, zdawał się oznaczać wyrok trybunału

Historii, a Armia Czerwona otrzymała kredyt zaufania, gdyż złożyła najwyższą daninę,

spełniając wielki obowiązek ludzkości, jakim było pokonanie Hitlera.
W komunizmie ratunek

(...) Francja została militarnie zmiażdżona przez Niemcy w 1940 r.; nastał niesławnej

pamięci reżim Vichy. Ciążyło to nad wyzwolonym krajem w latach 1944-45. Dla młodego

Francuza mógł być wówczas pocieszeniem rozkwit, co prawda późny, ruchu oporu wobec
nazistowskiej okupacji. Ruch ten przynosił jednak, w stosunku do czasów Trzeciej Republiki,

której upadek był ostateczny, tylko dwie nowe idee: gaullistowską i komunistyczną.

Słabością pierwszej z nich, w stosunku do tradycji lewicowej, było wąskie, narodowe

spojrzenie (tendencja niebezpieczna, jak pokazała historia dopiero co pokonanego faszyzmu)
oraz uciekanie się do osoby męża opatrznościowego (postawa w oczach wyznawców idei

republikańskich bardzo podejrzana). Druga kryła w sobie projekt narodowego odrodzenia

poprzez uniwersalizm demokracji. Oferowała - albo zdawała się oferować - lekarstwo

zdruzgotanemu i zdradzonemu przez swoje elity narodowi. Młody Francuz z mojego pokolenia,
który dorastał w czasie wojny, nie biorąc w niej udziału, mógł żywić złudzenie, że idea

background image

komunistyczna to kwintesencja demokracji, a zarazem sposób, by przyczynić się do odrodzenia
narodowego. Tak było w moim przypadku.

Sytuacja młodego Niemca (jak Pan wówczas) wydaje się całkowicie odmienna. Niemcy

po wojnie musiały przemyśleć narodową katastrofę nazizmu, który sprowadził na nie

potępienie całego świata, były natomiast - jako kraj częściowo podbity przez Armię Czerwoną
- odporne na urok idei komunistycznej. (...) We Francji antykomunizm jest odrzucany ze

względów ideologicznych, natomiast w Niemczech w grę wchodzą wymuszone przez sytuację

ostrożność i umiarkowanie.

Tak więc punktem wyjścia były dla nas dwie całkowicie odmienne sytuacje polityczne i

odmienny klimat intelektualny. Ale nie trwało to długo, gdyż w połowie lat 50. znalazłem się

wśród tych francuskich intelektualistów zaangażowanych w komunizm, którzy jako pierwsi się

z nim rozstali. (...)
Antykomunistyczna lewica

Nasza sytuacja staje się porównywalna, ale w latach 60., po rewolcie studenckiej, nasze

drogi znów się rozchodzą. Wspomniał Pan, że ruch ten doprowadził do potępienia

"zachodniego imperializmu", a jednocześnie do swego rodzaju rehabilitacji NRD w oczach

młodych ludzi. W ten sposób komunizm znalazł się w Pana kraju pod ochroną, zyskał z
opóźnieniem swego rodzaju immunitet, którym cieszył się od 15 czy 20 lat we Francji. W moim

kraju "rewolucja" 1968 roku miała odwrotne skutki. (...) Znamienne jest, że w połowie lat 70.

przyjęto w nim entuzjastycznie dzieło Sołżenicyna; uczyniło tak nawet wielu byłych maoistów.

Innymi słowy, wydarzenia z roku 1968 przyczyniły się we Francji do wzmocnienia

antykomunizmu. (...)
Melancholia

Trafnie zauważył Pan, że - paradoksalnie - upadkowi sowieckiego komunizmu

towarzyszyło przesunięcie się sympatii europejskiej opinii publicznej na lewo. Im bardziej

kapitalizm triumfuje, tym bardziej wydaje się znienawidzony. Wraz z upadkiem ZSRR stracił on
jeden ze swych najmocniejszych atutów, który czynił z niego znak firmowy wolnego świata.

Pozbawiony został swego najlepszego argumentu - antykomunizmu. Krytyka wyrządzanych

przezeń szkód jest bardziej swobodna, otwarta i prostsza, odkąd stała się wolna od obowiązku

równoczesnego sławienia policyjnego socjalizmu.

Co ciekawe, nikt nie rozlicza lewicy europejskiej z okazywanej owemu socjalizmowi

życzliwości i wsparcia. Może się ona zadowolić krytykowaniem społeczeństwa

demokratycznego jako niedemokratycznego, to znaczy niezdolnego do tego, by sprostać

stwarzanym przez siebie oczekiwaniom bądź zrealizować swe obietnice. Od tej pory lewica
oddaje się jedynie odwiecznemu marzeniu nowoczesnej demokracji o oddzieleniu demokracji

od kapitalizmu, zachowaniu tej pierwszej i wyeliminowaniu tego drugiego - podczas gdy razem

tworzą tę samą historię.

Oto melancholijne tło końca naszego wieku. Zamknięci w jednej tylko perspektywie

historycznej, zmierzamy w stronę uniformizacji świata i alienacji jednostek wobec procesów
ekonomicznych, skazani na ograniczanie skutków tego zjawiska i nie mając wpływu na jego

przyczyny.

Historyk musi jednak zawsze przeciwstawiać się temu, co w jego epoce zaczyna

wyglądać na fatalizm, bo wie, że tego rodzaju zbiorowe oczywistości są efemeryczne. Siły, które
działają na rzecz uniwersalizacji świata, są tak potężne, że stwarzają nieprzewidziane i

niezgodne z prawami historycznymi łańcuchy okoliczności i sploty zdarzeń. Dziś mamy mniej

powodów niż kiedykolwiek, by odgrywać rolę proroków. Zrozumienie i wyjaśnianie

przeszłości nie jest już takie proste.

background image

* Fragment z książki Fureta "Przeszłość pewnego złudzenia" za wydaniem polskim (Warszawa
1996, Volumen), tłumaczenie Joanny Górnickiej-Kalinowskiej.
Extraits du livre FASCISME ET COMMUNISME de Francois Furet et Ernst Nolte, A Plon, 1998

Demitologizator

Francois Furet (ur. 1927) zaczynał po II wojnie jako działacz i publicysta Francuskiej

Partii Komunistycznej, ale opuścił ją po XX Zjeździe KPZR (1956), gdy wyszła na jaw skala

zbrodni systemu sowieckiego. Potem szukał jeszcze "trzeciej drogi", uczestniczył w

intelektualnych perypetiach zwolenników socjalizmu z ludzką twarzą, ale stopniowo zdawał
sobie sprawę z

jałowości tych poszukiwań i oddalał się od lewicy.

Najpierw, na przełomie lat 70. i 80., jako historyk (profesor w CNRS, francuskim odpowiedniku

PAN, oraz rektor słynnej Szkoły Wyższych Studiów Społecznych), badacz Wielkiej Rewolucji

Francuskiej, zakwestionował marksowskie interpretacje tego wydarzenia, dominujące w
historiografii nie tylko jego kraju. Postawił tezę, że zburzenie Bastylii i kolejne epizody
rewolucyjne roku 1789 i następnych nie były rezultatem narastających procesów walki klas,

lecz miały podłoże wyłącznie polityczne, a terror roku 1793 nie stanowił wynaturzenia i

odstępstwa od zbożnych celów, lecz był logicznym skutkiem i zwieńczeniem poprzednich
działań. Pokazywał, jak ambicje i namiętności rewolucjonistów żywiły się utopią społeczną i

generowały kolejne iluzje, prowadząc do skutków sprzecznych z wyjściowymi przesłankami.

Analiza utopii komunistycznej przywiodła go w głośnej książce "Przeszłość pewnego

złudzenia" (1995) do wniosku, że iluzja ta rodziła zbrodnię w sposób nieunikniony i to od
samego początku prób jej urzeczywistnienia, czyli od roku 1917. Co więcej, Furet opisał

wzajemne zależności między dwoma głównymi formami reakcji antydemokratycznej i

antyliberalnej w XX wieku, czyli między sowieckim komunizmem a nazizmem. Doktrynę

"ostatecznego rozwiązania" kwestii żydowskiej odczytał jako odpowiednik i refleks
leninowskiej bezwzględności w wyniszczaniu "wroga klasowego". Spotkał się w tym z

diabolizowanym wtedy przez francuskie elity intelektualne Ernstem Noltem, choć różnili się

m.in. w ocenie odpowiedzialności historycznego nacjonalizmu niemieckiego.

Jako szkodliwą egalitarystyczną utopię traktował też Furet realizowaną w Stanach

Zjednoczonych ideę wyrównywania szans mniejszości, przy pełnym poszanowaniu ich
specyfiki i odrębności ("wielokulturowości"). Bronił wartości uniwersalnych, ukształtowanych

zwłaszcza w tradycji europejskiej. Stąd został uznany za sojusznika przez liberalnych

konserwatystów amerykańskich i jako kontynuator linii Tocqueville'a-Constanta-Arona

otrzymał w 1985 r. katedrę uniwersytecką w Chicago.

Za oceanem spędzał co roku parę miesięcy, ale mieszkał we Francji i bardzo aktywnie

uczestniczył w jej życiu intelektualnym. Umarł nagle 12 lipca zeszłego roku na atak serca,

którego doznał w trakcie partii tenisa. Poprzedniego dnia odbył 50-kilometrową wycieczkę

rowerową. Miał 70 lat, ale czuł się pełen sił i uważał, że najważniejsze swoje dzieła ma jeszcze
przed sobą.

Przeciw wszystkim

Ernst Nolte to dla szerokiej publiczności przede wszystkim bohater tzw. sporu

historyków, który toczył się w RFN w drugiej połowie lat 80.

W opublikowanym w 1986 r. na łamach konserwatywnego dziennika "Frankfurter

Allgemeine Zeitung" eseju "O przeszłości, która nie chce przeminąć" Nolte postawił

wstrząsające i prowokacyjne dla znacznej części opinii publicznej kwestie. "Można uznać nie

tylko za dopuszczalne, ale wręcz za nieuniknione - pisał - takie oto pytanie: może naziści, a

także Hitler, dokonali aktu >>azjatyckiej dzikości<< dlatego, że sami uważali się za potencjalne
lub rzeczywiste ofiary >>azjatyckiej dzikości<<? Czy archipelag Gułag nie ma prawa

background image

starszeństwa w stosunku do Oświęcimia? Czy >>morderstwo klasowe<< dokonane przez
bolszewików nie jest logicznym i faktycznym poprzednikiem >>rasowego morderstwa<<,

dokonanego przez narodowych socjalistów?"

Nolte uważa, że strach przed powrotem faszyzmu jest bezprzedmiotowy.

"Przypuszczenie, że któregoś dnia w Niemczech nowy Hitler mógłby zwabić masy na
niebezpieczne manowce, a nawet urzeczywistnić nowy Oświęcim, zawsze było

nieuzasadnione, a dziś jest po prostu głupie" - pisze w przedmowie do swej książki "Europejska

wojna domowa 1917-1945. Narodowy socjalizm i bolszewizm", wydanej w 1987 r., kiedy spór

historyków budził coraz gorętsze emocje. Stąd jego zdaniem trzeba wreszcie zająć się
podstawową kwestią nazistowskiej przeszłości Niemiec - a nie są nią ani "zbrodnicze

skłonności" nazizmu, ani jego "antysemicka obsesja" - lecz stosunek do marksizmu, a zwłaszcza

komunizmu. To strach i nienawiść nazistów do komunizmu były, zdaniem Noltego, motorem

działań Hitlera i źródłem jego ideologii. W ten sposób Hitler miał artykułować dość powszechne
odczucia współczesnych sobie Niemców, które - według Noltego - były do pewnego stopnia
zrozumiałe.

Przeciwnicy Noltego, zwłaszcza Juergen Habermas, upatrywali jednak w odwoływaniu

się do bolszewizmu próby usprawiedliwienia czy też odciążenia nazistów, moralnej
relatywizacji zbrodni nazistowskich. Zwracali też uwagę, że sugestia, iż Oświęcim wynikał z

Gułagu, podaje w wątpliwość wyjątkowość Holocaustu.

75-letni Nolte jest dziś emerytowanym profesorem Wolnego Uniwersytetu w Berlinie, na

którym wykładał od 1973 r. Urodzony w 1923 r., po wojnie studiował filozofię, grekę i

germanistykę we Freiburgu. Doktoryzował się nt. alienacji i dialektyki w niemieckim idealizmie
i u Marksa. W 1963 r. wydał swą pierwszą książkę "Faszyzm w swej epoce", w której

porównywał Action Francaise, faszyzm włoski i niemiecki narodowy socjalizm. W 1965 r.

został wykładowcą historii współczesnej w Marburgu, od 1973 r. pracował w Berlinie

Zachodnim. Wśród historyków zawsze uchodził za outsidera. Od czasu sporu historyków stał
się obiektem fizycznych napaści ze strony skrajnej lewicy: podpalono mu samochód, innym

razem - poturbowano.

ERNST NOLTE DO FRANCOIS FURETA, BERLIN, 20 LUTEGO 1996, FRANCOIS FURET DO
ERNSTA NOLTEGO, PARYŻ, 3 KWIETNIA 1996; MAREK RAPACKI, ANNA RUBINOWICZ; Tłum.

Ewa

Michnowska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Święci chodzą parami św Faustna i ks Sopoćko
Bialer Anna Szczęścia tekże chodzą parami
w6 Czołowe przekładanie walcowe o zebach srubowych
Pragniesz li przekleństw
Przekładnie cięgnowe
Przekladnie i sprzegla
Przekładnie łańcuchowe
8 Przekładnie łańcuchowe pasowe cierne
phmetria www przeklej pl
06 regresja www przeklej plid 6 Nieznany
Przekładka wycieraczek
bhagawad gita przeklad umadewi wandy dynowskiej 1 eioba
inventor modelowanie zespolow www przeklej pl
Ciasto orzechowe z kremem budyniowym, PRZEKŁADANE
prob wki www.przeklej.pl, Ratownictwo Medyczne
16 Jak jednym słowem dostosować swój przekład Biblii do swojej doktryny (Kol. 1
PiTu Przekładnia
Projekt PrzekladniaZebata PrzekladniaZebata(wgLawrowskiego)
rozw j teorii literatury wyk zag do egz www przeklej pl

więcej podobnych podstron