Spis treści
Rozdział 1. Temperament – co to takiego?
Rozdział 2. Temperament i maski, które nakładamy
Rozdział 3. Filary świadomości
Rozdział 4. Budowanie poczucia własnej wartości
Rozdział 5. Temperament i asertywność
Rozdział 6. Batonik na zastępstwie, czyli o przybieraniu na
wadze
Rozdział 7. Toksyczny temperament
Rozdział 8. Miłość, czyli jak kochają temperamenty
Rozdział 9. Koniec miłości czy koniec cierpliwości? Rozstania
i powroty
Spojrzenie
na własne wybory i decyzje przez pryzmat osobowości
pozwala nam lepiej zrozumieć siebie, lepiej wyznaczać cele i żyć
bardziej świadomie. Nasza osobowość wpływa nie tylko na relacje
z innymi czy na ścieżkę zawodową – wpływa także na tak drobne
decyzje jak wybór konkretnych aktywności ruchowych, miejsca,
w którym spożywamy posiłek, czy… głośności słuchanej muzyki.
Zrozumienie, „dlaczego
ja
mam tak, a ty masz inaczej”, pogłębia
naszą tolerancję i wzmacnia postawę otwartości. Stąd już tylko krok
do wzmocnienia poczucia własnej wartości, do budowania pewności
siebie na solidnych filarach asertywności.
Na
co dzień spotykamy się z ogromną liczbą podziałów, schematów,
typów charakterologicznych. Niektóre wprost mówią nam, jak żyć,
inne są równie enigmatyczne, co ogólne, i w zasadzie… niepotrzebne.
A jednak człowiecza natura wymusza na każdym z nas potrzebę
pewnej przynależności przy jednoczesnym pragnieniu wyjątkowości,
dlatego tak namiętnie szufladkujemy siebie i innych, dlatego szukamy
cech wspólnych z innymi ludźmi. W tym gwarze informacji
uniwersalizm temperamentów to pewna wskazówka, która nie
ogranicza, a otwiera drzwi do zrozumienia siebie i innych,
jednocześnie dając możliwość rozwoju. Każdy z nas jest bowiem
unikatową mieszanką czterech typów temperamentu – każdy jest
wyjątkowy, choć mamy cechy wspólne z innymi ludźmi.
Współpraca z Małgosią rozpoczęła się
na
dobre od uruchomienia na
prowadzonym przeze mnie portalu dla kobiet Wellnessday.eu cyklu
wywiadów „Rozmowy z coach”. Poruszana przez nas tematyka
spotkała się z ogromnym zainteresowaniem czytelniczek i czytelników,
co potwierdzały nie tylko szybujące w górę statystyki odwiedzin, ale
także e-maile napływające do redakcji.
Publikowane
artykuły
miały
jednak
ograniczoną
objętość,
tymczasem nasze spotkania przeradzały się w coraz dłuższe rozmowy
na temat ludzkiej osobowości, stereotypów, zachowań i całej gamy
relacji. Moja melancholijna przezorność sprawiła, że wszystko
skrupulatnie dokumentowałam, a nasze choleryczne cechy pchnęły
nas do podjęcia odważnej decyzji o zebraniu całości materiału
w jednym miejscu. Sangwiniczny entuzjazm i optymizm Małgosi były
jak niewyczerpane źródło energii, dzięki której książka ta ma właśnie
tyle odcieni, co ludzkie emocje, i porusza różne aspekty życia
człowieka. Mnie nie brakowało wytrwałości, a Małgosi wiary, że nasza
praca spotka się z zainteresowaniem czytelników. Obydwie wierzymy,
że znajomość tematyki dotyczącej temperamentów znacząco wpływa
nie tylko na rozwój własny człowieka, ale także na poprawę relacji
z najbliższymi czy jakości życia w ogóle. W tym przekonaniu
utwierdziły mnie także spotkania z kobietami podczas prowadzonych
przeze mnie warsztatów z zakresu rozwoju osobistego, zarządzania
stresem i negatywnymi myślami.
Zapraszam
zatem
w
podróż
przez
aspekty
czterech
temperamentów. Potrzebujesz jedynie skupienia i otwartego umysłu.
Niebezpieczeństwo związane z poznawaniem temperamentów tkwi
w zbyt pochopnym osądzaniu innych i przyklejaniu etykiet. Pamiętaj,
że nikt nie reprezentuje jednego czystego typu temperamentu, zawsze
mamy do czynienia z mieszanką różnych cech przyporządkowanych
czterem typom osobowości. To właśnie sprawia, że człowiek jest
niezwykłą istotą, a złożoność osobowości inspiruje nas do poznawania
siebie nawzajem, zrzucania niepotrzebnych masek i zmiany na lepsze.
Beata
Mąkolska
Zanim
poznałam Beatę, miałam przynajmniej dwa pomysły na książkę.
Zbierałam materiały, robiłam notatki, zapisywałam kolejne tytuły
rozdziałów i ciągle coś było nie tak, ciągle czułam pewien niedosyt nie
tyle treści, bo ta się mnożyła, ile uporządkowania zapisków
w sensowną i czytelną dla innych całość. Mój entuzjazm, mimo że
rozumiał wyrażenie „usiądź, uporządkuj, przeanalizuj”, nie potrafił się
do tego zastosować. Z pomocą przyszedł mi wewnętrzny choleryk,
który zadał kluczowe pytanie: „Skoro sama nie potrafisz się do tego
zabrać, to kto mógłby ci w tym pomóc?”. W tym czasie stawałam się
coachem, a tworzenie, zadawanie pytań i poszukiwanie odpowiedzi na
nie sprawiało mi ogromną radość – odkrywałam siebie bardziej
i głębiej. Tego też chciałam dla innych.
Kiedy
poznałam Beatę, nie myślałam o książce – te myśli odłożyłam
na później, do czasu, aż znajdę osobę, która pomogłaby mi okiełznać
moje entuzjastyczne pomysły. Nasze rozmowy poruszały dokładnie te
aspekty, które były mi najbliższe, które najbardziej poznawałam
podczas sesji coachingowych. W wywiadach mogłam dzielić się
z innymi swoją wiedzą i refleksjami. To było cudowne. A dodatkowej
cudowności dostarczały mi rozmowy z Beatą. Jej wnikliwe, całkiem
inne niż moje pytania pozwalały mi brylować podczas odpowiadania.
Ileż to razy z jednego materiału wychodziły dwa…
Czas
spędzony z Beatą uświadomił mi, że moje wcześniejsze
pomysły na książki były niedojrzałe. Pewnie dlatego czułam
wspomniany niedosyt. Dopiero praca coachingowa i współpraca
z Beatą pozwoliły mi na tyle zgłębić własną wiedzę i nabrać
doświadczenia, aby poczuć to, co chciałabym w książce przekazać
czytelnikom. Wtedy też zaczęłam lepiej dostrzegać, jak z tych
zapisków i wątków wybrać te, które tworzą pewną całość. Wówczas
również zrodził się pomysł wspólnego napisania książki. I wtedy
zobaczyłam jej formę i właśnie tego chciałam.
Zapraszam
na nietypową przygodę, na wyprawę do głębi jestestwa
człowieka, na nieznane lądy naszych osobowości. Będzie to podróż
niesamowita, podczas której razem z Beatą przedrzemy się przez
gąszcze stereotypów, niedomówień, różnych zasad i przekonań.
Wybierając się na tę wyprawę, nie potrzebujesz odwagi. Wystarczy, że
będziesz chcieć. Odwaga pojawi się po drodze i będzie wzrastała.
Odczujesz ją w wyrażaniu siebie, w rozumieniu zachowań ludzi,
w rozmowie z nimi i w nawiązywaniu nowych znajomości. Tak
naprawdę to my sami jesteśmy specjalistami od naszego życia, o czym
pozwolono nam zapomnieć, albo wcale nam tego nie powiedziano.
Przed tobą cały arsenał zakamuflowanych narzędzi. Znajdź je, wybierz
te, których potrzebujesz, i używaj ich. Będzie ci łatwiej zrozumieć
świat, ludzi, a przede wszystkim siebie…
Małgorzata Krawczak
Wszelkie
historie przytoczone w tej książce stanowią wypadkową
różnych sytuacji, z jakimi spotykałyśmy się w trakcie naszej pracy
zawodowej.
Wykorzystałyśmy
także
informacje
uzyskane
z przeprowadzonej anonimowo ankiety kwestionariuszowej dla par,
badającej temperament i różne aspekty związku. Szanując osoby,
które zaufały nam na spotkaniach coachingowych, konsultacjach czy
warsztatach rozwojowych, a także które spotykałyśmy na swojej
drodze i których zachowanie miałyśmy możliwość obserwować,
zmieniłyśmy imiona, daty, fakty i zdarzenia, aby zagwarantować
anonimowość, a jednocześnie pokazać pewne schematy, w jakie
wpadamy. Czasami łączymy zdarzenia, czasami fakty, innym razem
przedstawiamy jedynie fragment podobnego zdarzenia – wszystko po
to, aby za pomocą przykładów lepiej oddać naturę temperamentów
i typowych zachowań. W trakcie swojej pracy wysłuchałyśmy wielu tak
podobnych historii, że główne wątki postanowiłyśmy przelać na
papier. Choć czytając książkę, niejednokrotnie poczujesz, iż piszemy
dokładnie o tobie, pamiętaj, że wszelkie przedstawione tutaj zdarzenia
i osoby stanowią jedynie przykłady typowych zachowań i sytuacji.
Znając
tendencje
niektórych temperamentów do wyrywkowego
czytania, lojalnie uprzedzamy, że mimo wszystko najlepiej czytać
naszą książkę od początku do końca. Dzięki temu pełniej zgłębisz
temat we właściwej kolejności – najpierw poznasz siebie, potem
otworzysz się na innych.
W
pierwszej części skupiamy się bardziej na wyjaśnianiu kwestii
dotyczących poznawania własnego temperamentu i aspektów
osobowości. Znajdziesz tutaj pomocne tabele oraz pytania
coachingowe, które pozwolą ci poznać swoją osobowość i umożliwią
pracę nad własnym rozwojem. W drugiej części książki przedstawiamy
przede wszystkim relacje z innymi ludźmi – z typowymi dla danych
temperamentów zachowaniami i wszelkimi ich konsekwencjami.
Beata
Mąkolska
:
Określenie „charakter” jest jednoznaczne.
„Osobowość” także coraz częściej pojawia się w powszechnym użyciu.
Jednakże „temperament” wielu osobom wciąż kojarzy się z…
aktywnością seksualną. A przecież temperament to przede wszystkim
cechy osobowości, które mamy od urodzenia.
Małgorzata Krawczak
:
Każdy rodzi się z zalążkiem temperamentu.
To te cechy, które od początku nas charakteryzują i rozwijają się
w nas niezależnie od sytuacji czy otoczenia. Widać to już w przypadku
dzieci – jedno jest spokojne, inne bardziej płaczliwe, jeszcze inne
wyjątkowo radosne. Na bazie temperamentu budują się charakter
i osobowość, ale te cechy są już kształtowane przez wychowanie,
rodziców, środowisko i otoczenie.
B. M.
:
Są cztery typy temperamentów: sangwinik, choleryk,
flegmatyk, melancholik. Każdy z nich w czystej postaci dysponuje
specyficznymi cechami. Ponieważ jednak życie jest bardziej
skomplikowane od teorii, u jednej osoby nie występuje wyłącznie
jeden typ temperamentu. Zazwyczaj jeden dominuje, ale równie
dobrze może się zdarzyć, że dwa typy temperamentu będą u danego
człowieka jednakowo rozwinięte.
M. K.
:
Może również być tak, że z zewnątrz reprezentujemy inny
temperament, nawet taki, którego ledwie mamy namiastkę, tylko po
to, by chronić swoje kruche Ja, albo dlatego, że zostaliśmy tak
wychowani. Zanim jednak przejdziemy do przykładów z życia,
posłużmy się bajką, która w przerysowanej formie przybliża
charakterystykę czterech temperamentów.
B. M.
:
Dodajmy jeszcze, że chociaż w naszej bajce cztery
temperamenty przyjmują męską postać, to poszczególne cechy
każdego temperamentu z równą siłą występują u kobiet. Czasem
nawet z powodu naleciałości związanych ze stereotypami są one
bardziej widoczne bądź przeciwnie – kobiety podejmują próby
maskowania tych cech, które powszechnie są uważane za męskie. Ale
o tym później…
Królestwo
Czterech
– bajka
o temperamentach
Za
niewygodnymi nawykami, za niezrozumiałymi stereotypami, za
wieloma smutkami i tęsknotami, za morzem niezadowolenia
i wodospadami zazdrości i nienawiści, pośródzłowrogich szczytów
ambitnych wymogów, na głębokiej nizinie beznadziejności znajduje
się Królestwo Czterech. W krainie tej największy wpływ na
mieszkańców mają cztery postaci: Choleryczny Majestat Jego
Królewskiej Mości, Sangwinicznie Beztroski Błazen, Flegmatycznie
Obserwujący
Mędrzec
i
Melancholijnie
Szara
Eminencja
Czarnoksiężnik.
Cholery
k
Władzę
niepodzielnie
sprawował
Choleryczny
Majestat Jego
Królewskiej Mości
. Choleryczny
Król, przekonany o swej
wspaniałości, zakładał, że wszyscy jego poddani powinni byćidealni
według jego zamysłu. Denerwował się, gdyż okazywało się to
niemożliwe. Nikt nie stawał na wysokości zadania, nikt nie potrafił
wykonać niczego zgodnie z jego poleceniem. I on, taki doskonały
i jedyny wiedzący, pośród takiej miernoty ma wieść swój los! Cóż za
niegodziwość!
Cios
w samo serce zadawała mu nikczemność dworu. Ludzie
szeptali po kątach z niezadowolenia, ci odważniejsi wprost zarzucali
mu, że nie pyta ich o zdanie i zgodę. Króla oburzała taka
bezczelność: kogo, u diabła, ma pytać, skoro to on wie najlepiej?!
To przecież on wie, jak i komu pomóc, jak i kogo pouczyć, kto
czego potrzebuje!
Czas
mijał, a poddani odwracali się od niego, mówili, że zrobią,
a nie robili, obrażali się, gdy udzielał im dobrych rad, ignorowali,
gdy mówił, co dla nich najlepsze.
Król
nie
rozumiał buntu i oporu, nie rozumiał zniechęcenia.
Wściekał się, że rozkazy nie są należycie wypełniane: albo za wolno,
albo nie tak, jak sobie wyobrażał. Ponieważ mówił
szybciej
niż
myślał, nie pamiętał słów, które wypowiadał, raniąc
i obrażając
. Zadaniem
Króla wszak nie jest pamiętać własne słowa
– liczy się tylko jego cel i to o nim pamięta. Skoro nie pamięta słów,
to za co ma przepraszać? O co chodzi tym ludziom? Skoro on coś
powiedział, to nie ma co się obrażać, tylko należy wziąć się do
pracy!
Król dostawał szału,
gdy
mówiono mu, aby się nie denerwował.
Sypiał coraz gorzej, często budził się w nocy i martwił sytuacją
w królestwie. Ciągłe
zamartwianie
się i złość na poddanych
doprowadziły do dużej nerwowości, bólów żołądka, serca
i kręgosłupa. Król sięgał
po
pigułki, aby zasnąć, potem po kolejne
mikstury na ból, a nawet po mocne trunki. On, Król, musi być silny,
nie może pokazać innym swoich słabości!
Pewnego
dnia znaleziono go schorowanego w jego komnacie.
Tragizmu całej sytuacji dodawała myśl, że wkoło nie ma nikogo
godnego, kto mógłby go zastąpić. Co będzie z królestwem? Co
będzie z dworem? Jak ci niegodziwcy sobie poradzą? Dlaczego nikt,
do jasnej cholery, nie jest w stanie zatroszczyć się należycie o jego
królewskie samopoczucie? A przecież wystarczyłoby, żeby inni robili
to, co on, Król, uznaje za słuszne!
Sangwini
k
Lepsze
życie zdawał się wieść
Sangwinicznie
Beztroski Błazen.
Miał
lekkie
podejście do życia, żonglując sarkazmem i cynizmem,
unikał wszelkiej pracy, z wyjątkiem jednego: robił wszystko, by
każdy go zauważył.
Mówił
szybciej
niż myślał, więc często obrażał innych, kpił z nich,
dokazywał. A gdy się opamiętał, przychodził i przepraszał,
koloryzując sytuację tak, jakby sam był ofiarą i niechcący musiał
kogoś krzywdzić. Piorunująco szybkie i mistrzowskie skojarzenia
pozwalały mu na snucie wyjątkowo barwnych opowieści. Łatwość
ulegania
emocjom czyniła zeń wybitnego aktora, zatem
odgrywał takie role, by jego wyczyny nie schodziły ludziom
z ust
. Wszystko
po to, aby być w centrum zainteresowania.
W końcu był Błaznem! A to bardzo ważna rola na dworze
królewskim. Nie był głupcem, o nie! Był elastyczny w swym
działaniu, choć zarazem naiwny. Miał też wiele talentów, które
wykorzystywał na różne sposoby. Dużo zaczynał,
niewiele
kończył
. To, co
było potrzebne wczoraj, stawało się niepotrzebne
dziś. Denerwowało go, gdy ktoś zwracał mu uwagę, że wczoraj
mówił coś innego. Przecież wczoraj to nie dziś, to były inne
okoliczności!
Błazen był postacią przesadzoną i przekoloryzowaną.
Nie
znał
granic. Nie wiedział, kiedy przestać, bo nikogo nie słuchał. On swoje
wie, nikt nie jest tak blisko króla jak on! Nie wyciągał wniosków
z żadnej sytuacji. Jego pogmatwana i chaotyczna postawa czyniła
zeń
prawdziwego
mistrza
niedomówień,
pustych
obietnic
i zapominania o ważnych rzeczach.
W
pewnym momencie Beztroski Błazen zaczął odczuwać
cierpienie. Dziwne, bo nie bolała go głowa czy serce, jak Króla.
Ciało zdawało się w porządku. A jednak ten ból gdzieś w środku
rozpraszał jego wygłupy, jego barwne wizje przyszłości. Bolały go
myśli, bolała go dusza. Nie bawiły go wybryki innych, przestał
bywać w miejscach publicznych, coraz rzadziej wdawał się
w rozmowy. Denerwowały go zaczepki dzieci, uśmiechy ludzi. Nie
miał ochoty żartować. Zagubienie i beznadzieja zaczęły zżerać jego
energię od środka.
Flegmaty
k
Na
dworze królewskim mieszkał też
Flegmatycznie
Obserwujący
Mędrzec
.
Ze
swojego
wygodnego
fotela,
ustawionego
w najdogodniejszym miejscu dworu, obserwował wszystko
i wszystkich. Nie miał celów, bo i po co? Wystarczy, że Król ma ich
aż zanadto i że Błaznowi się wydaje, że je ma. Jego zdaniem życie
toczy się tu i teraz i nie ma co się wychylać.
Co
ma być, to i tak
będzie, a jak ktoś chce inaczej, to niech robi, ale potem
niech nie narzeka, że mu nie wyszło
. On
sobie popatrzy,
poprzygląda się, poobserwuje. Nie działa, zatem nie ryzykuje, więc
nie ponosi odpowiedzialności za to, że w królestwie dzieje się coraz
gorzej.
Strategią
Flegmatycznego
Mędrca było przeczekanie.
Zawsze
bowiem jest dobry moment, by czekać na dobry moment.
Tak, właśnie tak. Wpadał w gniew,
gdy
słyszał, że ma tak nie
siedzieć, że coś powinien zrobić. Ale co on ma robić? Ludzie nie
myślą, porywają się na ryzykowne rzeczy, zabierają się za coś bez
planu działania i kończą z różnym skutkiem. I on ma w tej sytuacji
się ruszyć i coś zrobić?! A czy on to zaczął, czy on to zepsuł, czy on
zawinił? Skoro nie, to dlaczego on ma coś zrobić? Jedyne, co on
może, to udzielić dobrych rad, wysnuć teorię, według której można
by działać, żyć. A trzeba przyznać, że choć myślał wolno, to mówił,
dobierając odpowiednie słowa.
Z
biegiem lat Mędrzec przyrósł do swojego fotela. Stanowiło to
doskonałą wymówkę dla dalszego unikania działania. Przecież on
nie może wstać! Przecież nie może się ruszyć! Zresztą, tu gdzie jest,
jest wygodnie. Aby nawet nie podejmowano prób angażowania go
w żadne działania, dławił każdy oryginalny pomysł, podważał
zasadność niemal każdego przedsięwzięcia.
A
gdy już ktoś
przyszedł do niego po radę, to po wysłuchaniu go obiecywał
zająć się sprawą później. Następnie, zrzędząc i gderając,
wypowiadał się
na
temat nieudolności władzy i pochopności ludu,
aby zakończyć stwierdzeniem, że każdy ma to, na co zasłużył,
i skoro ludzie żyją w takim chaosie, to niech sami sobie z tym radzą.
Dostawał uderzeń wściekłości, gdy mu przerywano lub go
popędzano. Obruszony przestawał się odzywać. Tyle mądrości, tyle
czasu spędzonego na obserwowaniu, na czekaniu, a ludzie tego nie
szanują, nie doceniają. To się nie mieści w głowie!
Mędrca
przestano
odwiedzać. A że przyrósł do fotela, to sam
także się nie ruszał. Nagle się okazało, że nie ma kogo obserwować,
bo został sam. Już nie jest częścią miłej całości dworu, bezpieczny
w swoim fotelu, wśród gwarów i pogawędek innych. Przyrośnięty
do
tronu lenistwa zaczął być duszony przez samotność.
I choć wokół było
pusto, jemu
coraz bardziej brakowało powietrza.
Melancholi
k
Stojącą
nieco
z boku wieżę zamieszkiwał
Melancholijnie
Szara
Eminencja
Czarnoksiężnik.
Wieża
była
jego
azylem
niedostępnym dla nikogo, bo nikt nie miał się interesować tym, jak
mieszka i co robi Czarnoksiężnik. Tymczasem on pracował nad
własnymi miksturami, nad ulepszaniem tej trywialnej koncepcji
świata, w której ludzie idiotycznie tracą czas na błahostki, nie
zostawiając po sobie żadnej wartości. Znany ze swej skrupulatności
i niezwykłej dokładności bywał proszony o radę, choć niełatwo było
zdobyć odrobinę jego czasu. Dążył
do
perfekcji w swojej
pracowni, a że sam był swoim największym krytykiem, to
efekty zwykle nie zadowalały go w należytym stopniu
. Aby
wykazać czyjąś niekompetencję, w czym był wyjątkowo dobry, tak
długo szukał dziury w całym, aż znalazł. Wtedy świętował
w samotności swoją absolutną doskonałość, swoją nieomylność.
Czarnoksiężnik myślał dużo więcej niż mówił. Ponieważ był
bardzo
oszczędny w słowach, nikt nie wiedział, o czym
myśli. W zasadzie
nie
do końca było jasne, czym Czarnoksiężnik się
zajmuje. Jego niewzruszone oblicze potrafiło doprowadzić ludzi do
szału.
Niechętnie bywał wśród ludzi, a gdy już się pojawiał,
to
raczej
tajemniczo przemieszczał się w ciszy i skupieniu, wzbudzając lęk.
Zawsze był bardzo krytyczny wobec innych i nie pozostawiał
złudzeń, że oto świat dąży do katastrofy przez swój beztroski
i bezmyślny konsumpcjonizm, że pochopność niewątpliwie
doprowadzi do tragedii, że oto nadchodzą złowrogie czasy.
Bezlitośnie kazał się zastanawiać nad swoimi potrzebami
materialnymi i drwił ze wszystkiego, co było dla niego bez
znaczenia. Tych, którzy odważyli się działać, uważał za bezczelnych
i zarozumiałych, a tym, którzy wiedli życie w spokoju, zarzucał brak
zaangażowania i wygodnictwo.
Zniechęceni ciągłą krytyką
lub
okrutnym milczeniem ludzie zaczęli
unikać Czarnoksiężnika. Woleli popełniać swoje błędy, niż
wysłuchiwać ciętych słów. Niedługo potem Czarnoksiężnik zaczął
podupadać na zdrowiu. Trudno powiedzieć, jaki ból zaczął odczuwać
jako pierwszy – ból ciała czy ból duszy. Cierpiał niewyobrażalnie
i początkowo nawet łykał jakieś mikstury, jednak przestał, bo nie
odczuwał poprawy. Zamknął się w swojej wieży i nie
wpuszczał nikogo. Zresztą
nikt
już nawet nie chciał do niego
przyjść. Wieża zaczęła się chwiać, więc Czarnoksiężnik musiał
przytrzymywać ją całym sobą. I tak dźwigał rozpaczliwie te
kamienne, przytłaczające ściany, bez nadziei na odmianę losu.
Odkrywanie
własnego temperamentu
B. M.
:
Nasza bajka dość mocno przerysowuje poszczególne cechy
typów
temperamentu,
skupiając
się
przede
wszystkim
na
negatywnych aspektach. Myślę jednak, że dobrze oddaje kwintesencję
różnic.
M. K.
:
To taki sygnał, że nieuświadomione cechy, skumulowane przez
nawyki i stereotypy, mogą wyrządzić ogromną krzywdę. Przede
wszystkim tę krzywdę wyrządzamy sobie sami, jednak cierpi też nasze
otoczenie. Typy temperamentu poznajemy po to, aby nauczyć się
lepiej ze sobą komunikować – i to zarówno z samym sobą, jak i z
drugim człowiekiem. Każdy z czterech typów w naszej bajce nie
potrafił należycie wykorzystać swojego ogromnego talentu, co
skończyło się chorobami, bólem, opuszczeniem, nieszczęściem.
B. M.
:
To samo, choć oczywiście w bardziej skomplikowanej
i zawoalowanej formie, dzieje się w życiu codziennym. W internecie
jest mnóstwo stron, gdzie można wykonać test na profil osobowości,
dzięki któremu dowiemy się, jaki temperament u nas dominuje. Tego
typu narzędzie rozpowszechniła Florence Littauer, autorka książki
Osobowość plus
M. K.
:
Samo wykonanie testu być może pozwoli spojrzeć na siebie
nieco inaczej, ale nie stanowi jeszcze właściwego drogowskazu. Jest
to pewien wynik, a do wyników często podchodzimy w sposób
zerojedynkowy. Ponieważ nie o to chodzi, aby się pogrążyć czy popaść
w swoistą egzaltację. Dopiero właściwa interpretacja wyników może
być pomocna.
B. M.
:
Tym bardziej że nie zawsze dominuje u nas tylko jeden
temperament. Bywa, że równie silne są dwa przeciwstawne
temperamenty, na przykład sangwinik i melancholik, które nieco
łagodzą kilka cech flegmatyka lub zaostrzają kilka cech choleryka. Bez
właściwej interpretacji wyniki testu są bezużyteczne, mogą wręcz
przynieść więcej złego niż dobrego.
Joasia
rozwiązała taki test i przybiegła do mnie zawiedziona, gdyż
otrzymała wynik: flegmatyczka. Niepocieszona stwierdziła, że przecież
ona nie jest taka „rozlazła”. Gdy przyjrzałyśmy się jej odpowiedziom,
okazało się, że choć rzeczywiście dominują u niej cechy flegmatyka, to
jest to dominacja, ale… o jeden punkt nad cholerykiem, a wielką rolę
w jej temperamencie odgrywają także najpiękniejsze cechy
sangwinika: Joasia jest pogodną, czarującą, dowcipną osobą.
M. K.
:
I bardzo często tak jest, tymczasem rozwiązując interaktywny
test, dostajemy tylko informację na temat jednego temperamentu.
Teoretycznie tego, który przeważa, jednak w praktyce przewaga ta
może dotyczyć tylko jednej cechy! Wszystkie temperamenty tkwią
w nas – jesteśmy ich mieszanką.
Poza
tym testy zawierają podział na wady i zalety, bywa więc, że
frustrację fundujemy sobie od ręki. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż
temperament to zbiór cech, które dopiero doprowadzone do skrajności
stają się wadami.
Cechy
przedstawione jako wady wcale nie muszą nimi być w takim
rozumieniu tego słowa. Analogicznie jest z zaletami. Przecież nie ma
nic złego w byciu miłym, prawda? Jest to zaleta. Tylko jeśli jesteś za
miła, możesz być wykorzystywana przez innych i odczuwać
przygnębienie. Natomiast jeżeli jesteś zbyt mało miła, możesz być
postrzegana jako ponura.
B. M.
:
Czasem miła osoba jest uważana za naiwną.
M. K.
:
Właśnie, naiwność bywa traktowana jako wada. A tymczasem
odpowiednia dawka naiwności otwiera na ludzi, na świat, jej brak zaś
czyni człowieka niedostępnym.
Hipokrates
powiedział: „Wszystko jest lekarstwem i wszystko jest
trucizną. To kwestia dawki”. To samo można powiedzieć o cechach
temperamentu. Wszystkie cechy mogą być zaletami i wszystkie mogą
być wadami. To zależy od okoliczności i czynników zewnętrznych,
które uwydatniają jedne cechy, a tłamszą inne. Pomocne są tu
poznanie i świadomość, że tylko od nas samych zależy, jacy chcemy
być.
B. M.
:
Bywa, że testy osobowości znajdują się w tych samych działach
co horoskopy i rozrywka. To sprawia, że bagatelizujemy wiedzę
o temperamentach, która dobrze wykorzystana może być naprawdę
świetnym narzędziem do pracy nad sobą, do świadomych wyborów
czy to w kwestii zawierania znajomości, czy też w kwestii
kształtowania kariery.
M. K.
:
Horoskopy w kolorowych gazetach to forma rozrywki. Są
w miarę krótkie, mają zaintrygować i pobudzić do zabawy. Podobnie
testy typu: „Jaki jesteś jako…”. To ma być rozrywka, zabawa.
Tymczasem ludzie podchodzą do nich wyjątkowo poważnie, nie zdając
sobie sprawy, że za tymi testami stoi zwykły marketing, mający na
celu zwiększenie oglądalności serwisu bądź sprzedaży gazety. Prasa
kolorowa ma bawić, bo gdyby nie bawiła, byłaby popularnonaukowa.
Temperament
jest nam dany w chwili poczęcia. Ja to nazywam
własnym jestestwem. Nie ma dwóch takich samych osób, nawet przy
zachowaniu tych samych metod wychowawczych czy okoliczności.
Nawet bliźniaki jednojajowe mają różne temperamenty. Zatem warto
zgłębić temat, korzystając z bardziej ambitnych testów, które są
interpretowane indywidualnie, zamiast zadowalać się garstką sensacji
po wykonaniu szybkiego, kolorowego teściku.
Znajomość
swojego
temperamentu
oraz
obserwacja
temperamentów innych ludzi przydają się zarówno na gruncie
zawodowym (menedżerom łatwiej jest budować zespoły i dobierać
personel z uwzględnieniem nie tylko kwalifikacji, ale i temperamentu,
aby każdy czuł się dobrze w tym, co robi), jak i na gruncie prywatnym
– w relacjach z najbliższymi.
Temperament
a charakter
B. M.
:
Zatem temperament to coś, co już mamy w sobie. Możemy go
kształtować, rozwijać, możemy o niego dbać, a możemy go zaniedbać
bądź żyć niemalże wbrew niemu. Aby lepiej to zrozumieć, warto
odnieść się do ciała – w końcu łączenie cech charakteru czy
osobowości z funkcjonowaniem ciała i występującymi dolegliwościami
było powszechne setki lat temu. Współczesna medycyna podzieliła nas
na
„części”,
zajmując
się
leczeniem
fragmentów
bądź
farmakologicznym zaleczaniem poszczególnych objawów, rzadko kiedy
holistycznie podchodząc do człowieka, który przecież funkcjonuje jako
całość. W greckiej medycynie różne organy, tkanki czy części ciała
mają nie tylko swoje funkcje, ale także i swoje właściwości. Wątroba,
dajmy na to, jest określana jako ciepła, gąbczasta i ciemna, przyczynia
się do oczyszczania krwi, a w życiu płodowym – do jej produkowania.
Jest też związana z produkcją ciepła. Grecy szybko powiązali te
funkcje z odpowiedzialnością za nastrój i emocje człowieka.
M. K.
:
Tak, temperamenty mają swoje źródło w ciele. Tę koncepcję
przedstawił wspomniany już przeze mnie Hipokrates, zwany właśnie
ojcem medycyny. To on zauważył, że ludzi można podzielić na cztery
typy zgodnie z dominującym u nich płynem ustrojowym. I tak,
u choleryka dominuje żółć (cholé
), kojarzona
z wątrobą. U sangwinika
zaś krew (
sangui
s), którą rozporządza serce. U melancholika przeważa
czarna
żółć (mélas cholé), która
znajduje
się w odcinku między
wątrobą a śledzioną. Płynem, którego najwięcej ma flegmatyk, jest
śluz (
phlegm
a), przepływający
przez
organizm bardzo wolno
i powodujący zatory. Tak też działa flegmatyk – płynie powoli, ale
bywa, że się zatnie i nikt go do niczego nie przekona. Z kolei żółć
wydostaje się z wątroby, aby eliminować zmetabolizowane lipidy, na
przykład cholesterol, substancje mineralne i leki. Tak jak choleryk,
który osobiście musi pozbyć się tego, co niepotrzebne, i zaprowadzić
swój ład. Krew krąży w organizmie bez przerwy, dlatego sangwinik nie
usiedzi długo i cicho w jednym miejscu. Melancholik to ten typ,
u którego nie ma gwałtowności, tylko spokój, opanowanie i pewien
bezruch, podobnie jak między wątrobą a śledzioną…
B. M.
:
Urodziliśmy się z takim, a nie innym temperamentem. Bywa, że
trudno jest nam to zaakceptować, albo wręcz podejmujemy próby
zmieniania temperamentu na siłę. Tymczasem świadomość własnego
potencjału, tego, czym dysponujemy, daje nam możliwość rozwoju.
M. K.
:
Odwołałabym się do metafory temperamentu jako nasionka.
Nie mamy wpływu na to, czy jest to nasienie brzozy, dębu, jesionu czy
sosny. Mamy wpływ na to, czy będziemy je podlewać, dbać o nie,
pielęgnować. Brak pielęgnacji z naszej strony oznacza jedynie to, że
będziemy „pielęgnowani” według czyichś upodobań. A przecież wiele
osób może chcieć pielęgnować nas po swojemu. Wtedy zamiast
pięknego rozłożystego dębu wyrośnie dąb, który będzie pokaleczony
płotem, z poobcinanymi konarami, na którym powieszą huśtawki lub
który zetną i zrobią zeń stolik ogrodowy.
B. M.
:
Albo będzie ociosany wedle odgórnych upodobań… Warto
rozróżnić jeszcze pojęcie temperamentu od charakteru – ponieważ na
skutek wychowania czy pracy nad sobą właśnie charakter najczęściej
ulega przeobrażeniom i metamorfozom.
M. K.
:
Charakter kształtuje się na kanwie temperamentu pod
wpływem otaczających nas ludzi i otoczenia oraz własnej aktywności
życiowej. O ile temperament jest stały i podlega tylko nieznacznym
modyfikacjom, czyli większemu lub mniejszemu eksponowaniu
właściwości psychicznych człowieka, o tyle charakter ulega bardziej
zauważalnym, jednak niezbyt częstym, zmianom w wyniku działania
długotrwałych czynników zewnętrznych, które są powiązane z etapami
życia człowieka, takimi jak dzieciństwo, młodość, szkoła, praca,
dorosłość czy dojrzałość. Charakter stanowi pewien zapis naszych
norm moralnych, zgodnie z którymi żyjemy i działamy. Łatwiej mówić
o temperamencie, pomijając charakter, niż odwrotnie. Na podstawie
swoich doświadczeń z coachingu mogę powiedzieć, że charakter to
wyeksponowanie w danym momencie życia określonych cech
temperamentu.
B. M.
:
Temperament i charakter składają się na to, co określamy
mianem osobowości człowieka.
M. K.
:
Osobowość, czyli temperament, zachowanie, aktywność,
charakter. Temperament to nasze jestestwo, z którym się rodzimy,
nasze korzenie i nasze skrzydła jednocześnie. Na to oczywiście
nakładają się pewne role życiowe, czasem zakładamy maski, udając
kogoś, kim nie jesteśmy. A kim jesteśmy? Warto skupić się właśnie na
poznaniu własnego temperamentu. Psycholog Hans Eysenck stworzył
na podstawie teorii Hipokratesa i jego następców bardzo przejrzystą
typologię osobowości. Osobiście nazywam ją elementarzem człowieka.
Tabela
1.
Temperamenty
– ogólna charakterystyka
Cholery
k
Sangwini
k
Ekstrawertyk
o logicznym sposobie myślenia,
polegający na rozsądku i własnej ocenie.
Ekstrawertyk
o abstrakcyjnym sposobie myślenia,
kierujący się emocjami, intuicyjny i inspirujący
innych do działania.
Cechy
charakterystyczne:
zdecydowany,
asertywny, bezpośredni,
ma
skłonności do ryzyka,
lubi współzawodnictwo, wymagający, pozytywny,
kontrolujący, dominujący, żądający, decyzyjny,
delegujący zadania.
Cechy
charakterystyczne: ciepły, energiczny,
ożywiony, entuzjastyczny, przekonujący, rozmowny,
impulsywny, uczuciowy, interaktywny, kochający
ludzi, optymistyczny.
Oczekuje
:
szybkich
rezultatów,
efektywności
w działaniu, bezpośrednich i jasnych komunikatów.
Oczekuje
:
dzielenia
się pomysłami, inspiracji,
motywacji do działania, swobody, uporządkowania
chaosu.
Motywują go: przywództwo, szacunek, rozwój,
niezależność, dochód, prestiż.
Motywują go: uznanie, nagrody, oddziaływanie
na
innych.
Obawia
się:
bycia
wykorzystanym i ignorowanym.
Obawia
się: odrzucenia.
Ceni
sobie: niezależność i kontrolę.
Ceni
sobie: więzi z ludźmi.
Ma
trudności
z:
dyplomacją,
tolerancją,
bezkompromisowością, cierpliwością,
wychodzeniem
poza własne schematy.
Ma
trudności z:
dotrzymywaniem
terminów,
systematycznością,
konsekwencją,
nadmiernym
promowaniem siebie, angażowaniem się w wiele
spraw, gadatliwością.
Jego
motto: „Zrób to!”.
Jego
motto: „Nie
chodzi
o to, co wiesz, ale kogo
znasz”.
Flegmaty
k
Melancholi
k
Introwertyk
o emocjonalnym sposobie myślenia,
kieruje się uczuciami, obserwujący.
Introwertyk
o analitycznym sposobie myślenia,
realista bazujący na doświadczeniu, wnikliwie
analizujący, polegający na własnej obserwacji.
Cechy
charakterystyczne:
zrównoważony,
zrelaksowany,
uważnie
słuchający,
rozważny,
niechętny
do
zmian, lojalny, przewidywalny, pracuje
w
zespole,
zorientowany
na
rodzinę,
zdystansowany.
Cechy
charakterystyczne: staranny, spójny,
spokojny,
ciekawy,
perfekcjonista,
pokorny,
obiektywny, ostrożny, konwencjonalny, krytyczny,
zachowawczy, powściągliwy.
Oczekuje
:
indywidualnego
podejścia, możliwości
podzielenia
się
problemami,
poczucia
bezpieczeństwa.
Oczekuje
: dokładnej
analizy
problemu, działania
we własnym tempie, doskonalenia się, okazji do
refleksji.
Motywują go:
czas
spędzony z najbliższymi,
wsparcie innych, bezpieczeństwo.
Motywują go:
konkretne
liczby i zestawienia,
statystyki, fachowość, precyzja.
Obawia
się:
utraty
bezpieczeństwa.
Obawia
się:
krytyki
swojej pracy i osoby.
Ceni
sobie:
argumenty
za i przeciw, przyznawanie
mu racji.
Ceni
sobie: zależność
od
innych i poczucie bycia
potrzebnym.
Ma
trudności
z:
komunikacją
wprost,
asertywnością,
definiowaniem
celu,
nadwrażliwością, podejmowaniem działania.
Ma
trudności z: podatnością
na
manipulację,
improwizacją,
konfrontacją,
perfekcjonizmem,
pesymizmem, szablonowym podejściem.
Jego
motto: „Planuj swoją pracę,
wykonaj
swój
plan”.
Jego
motto: „Jeżeli w ogóle
warto
coś robić, to
warto robić to dobrze”.
Źródło:
opracowanie
własne.
Mapa
osobowości, czyli równowaga emocjonalna
a neurotyczność, introwersja a ekstrawersja
B. M.
:
Mamy zatem cztery typy temperamentu oraz ich kluczowe
cechy, a także pojęcia, takie jak „neurotyczność”, „równowaga
emocjonalna”, „introwersja” i „ekstrawersja”.
M. K.
:
To topografia naszego temperamentu, nazwijmy to mapą
naszej osobowości. By odwołać się do porównania: w przyrodzie,
mimo pewnych ogólnych reguł, nawet ten sam gatunek drzewa
rosnący w innym otoczeniu, w innych warunkach klimatycznych będzie
się inaczej prezentował. Podobnie jest z cechami temperamentu.
Niektóre z nich lepiej rozwijają się w pewnych warunkach, a w innych
wręcz zamierają.
Neurotyczność
to
otchłanie i głębiny oceanów, rowy tektoniczne,
poddawanie się prądom oceanicznym… W tym stanie zawsze
odczuwane są lęk, wrogość wobec świata, różnego rodzaju
zagrożenia, osamotnienie i bezradność. Neurotyk ma niskie poczucie
własnej wartości i wręcz rozpaczliwe pragnie miłości. Ma wygórowane
potrzeby (chce, aby wszyscy go lubili, nawet przypadkowe osoby,
i boleje nad każdym przejawem braku sympatii) i nierealistyczny obraz
siebie i świata („Wszędzie czyha na mnie zło”, „Świat jest zbyt
doskonały, aby zwrócić na mnie uwagę”, „Jestem bezwartościowy”,
„Jestem doskonały, tylko nikt tego nie dostrzega”).
B. M.
:
Wiele osób ma takie podejście, jakie opisujesz – w mniejszym
bądź większym stopniu. Niektórzy nawet uważają, że większość ludzi
jest neurotyczna… Unikając jednak uogólnień, dodajmy, że
przejawianie pewnych cech neurotycznych nie oznacza od razu
zaburzenia osobowości
M. K.
:
Oczywiście. W przypadku osoby skrajnie neurotycznej mamy
do czynienia z nieskutecznymi metodami działania oraz z całkowitym
brakiem elastyczności (nie uczy się na błędach i nie dostosowuje
swojego zachowania do okoliczności), a także z wręcz fanatycznym
upieraniem się przy swoich racjach i udowadnianiem, że świat gnębi ją
celowo. Taki neurotyk całą winę bierze na siebie i żyje w ciągłym
strachu przed zdemaskowaniem (nadwrażliwość na krytykę). Często
udaje głupiego bądź chorego. Jest egocentryczny i skupia się na
własnym cierpieniu, nie potrafi dawać czy opiekować się innymi.
Manipuluje ludźmi, aby osiągnąć własne cele. Bywa albo nadmiernie
agresywny, albo nadmiernie uległy. Ma silne poczucie krzywdy i czuje
zawiść wobec świata, co często prowadzi do bezinteresownej
złośliwości. Dla zabicia czasu ucieka w alkohol lub powierzchowne
życie towarzyskie. Unika sytuacji, które wydają mu się trudne (tych,
w których ma zahamowania). Neurotyk ma jeden główny cel (na ogół
nieuświadomiony) – redukowanie lęku. W związku z tym może
obsesyjnie poszukiwać miłości, dążyć do władzy, prestiżu, posiadania,
wdając się w fanatyczną rywalizację, lub wycofywać się w fantazje.
B. M.
:
Dlatego porównujesz neurotyczność do otchłani morskiej.
Ciemność, lęk, zagrożenie. Dramatyczne próby wydostania się na
powierzchnię przy wbitej w dno kotwicy, która trzyma neurotyka
w ryzach.
M. K.
:
Tak. Z kolei introwersję porównałabym do dryfowania na
pełnym morzu z dala od lądów. To z pozoru wygląda na bierne
poddawanie się losowi.
B. M.
:
A introwertyk cieszy się na bezkresnym oceanie ciszą
i spokojem. Bo wreszcie ma czas na myślenie, analizowanie, na magię
swojej wyobraźni.
M. K.
:
Ma czas na zwrócenie się ku własnemu życiu wewnętrznemu –
to kwintesencja introwersji. Introwertyk docenia możliwość spędzenia
czasu w towarzystwie własnych myśli i przeżyć, z dala od nadmiaru
zewnętrznych bodźców, których w zasadzie nie potrzebuje. To nie
odludek i egoista, jak się powszechnie o nim sądzi, a raczej samotnik.
Introwertyczność stanowi uciążliwość bardziej dla innych ludzi niż dla
samego introwertyka, ponieważ ten w kontaktach interpersonalnych
tworzy pewną przestrzeń i ciszę, których nie rozumieją inni.
B. M.
:
Introwertycy często dostają etykietę „aspołeczni”. Jednak oni
nie są aspołeczni. Lubią towarzystwo wybranych ludzi, a jeszcze lepiej
– wybranego człowieka. Lubią głębokie rozmowy na ważne tematy
z drugą osobą, a nie hałas i błahostki generowane przez grupę.
Dlatego introwertyk zaciągnięty na konferencję, spotkanie rodzinne
czy przyjęcie prawdopodobnie znajdzie sobie jedną pokrewną duszę
do rozmowy. Po jakimś czasie jednak nadmiar bodźców stanie się dla
niego zbyt męczący i będzie odczuwał silną potrzebę powrotu do
domu, odizolowania się, ciszy i spokoju.
M. K.
:
Jeśli introwertyk wychodzi wcześniej z imprezy, to po prostu
dlatego, że chce być sam ze sobą, posiedzieć sobie w ciszy. Kiedy
mówi, że dobrze się bawi, to dobrze się bawi i nie należy sądzić
inaczej.
Według introwertyków
dryfowanie
po wodach życia nie jest niczym
przerażającym, to po prostu dogodna sytuacja, aby pobyć samemu ze
sobą, ze swoimi myślami, w samotności. Introwertycy nie mają z tym
problemu.
Samotność
jest
im
niezbędna
do
naładowania
wewnętrznych akumulatorów, które bardzo często wyczerpują się
w typowych sytuacjach życiowych, takich właśnie jak przyjęcia,
spotkania towarzyskie, praca w dużej grupie. Zawieranie znajomości
jest dla nich wyczynem, a zawarcie przyjaźni kosztuje ich wiele
wysiłku.
Rycina
1. Podział typów temperamentów
pod
względem cech
ekstrawertycznych i introwertycznych oraz równowagi emocjonalnej
i neurotyczności
Źródło:
opracowanie
własne.
B. M.
:
Introwertycy mają niewielu przyjaciół, ale za to sprawdzonych.
Każda nowa osoba, którą mieliby nazwać przyjacielem, musi przejść
długi proces bacznej obserwacji…
M. K.
:
Z pewnością wpływa na to także fakt, że introwertyk
w rozmowie nie jest bezpośredni – nie porusza tematów, które są dla
niego zbyt osobiste, uważa, aby nie popełnić gafy, jest ostrożny
w prezentacji opinii. Raczej unika dotyku, chyba że chodzi o osobę,
którą zna i przy której czuje się bezpiecznie. Zanim podejmie decyzję,
musi ją przemyśleć, a zanim zacznie drugie zadanie, najpierw musi
skończyć pierwsze. Introwertyk zdecydowanie unika ryzyka, dłużej
oswaja się z nową sytuacją.
B. M.
:
Często bodźcem do działania jest dla introwertyka unikanie
zagrożenia – to motywator o wiele silniejszy niż wizja nagrody za
określone czyny. Paradoksalnie introwertyk może o wiele lepiej
wykonać zadanie w pracy, gdy boi się na przykład utraty kontraktu
z klientem, niż gdy szef obieca mu premię za realizację projektu.
Introwertycy mogą postrzegać nagrodę jako coś wielce niepewnego,
natomiast wizja porażki jest dla nich bardzo realistyczna, dlatego robią
wszystko, by jej zapobiec. Na gruncie zawodowym takie osoby często
są spychane na margines. Podczas gdy ekstrawertycy pławią się we
własnych
pomysłach,
napędzają
wzajemnie
i
eksplodują
rozwiązaniami, introwertycy siedzą z boku, analizują i czepiają się
każdego słabego punktu. Oczywiście krytykanctwo jest niepopularne,
w dodatku nie jest potrzebne, jednak w każdym zespole musi się
znaleźć osoba, która nie tylko będzie miała plan B, ale także znajdzie
wszystkie słabe punkty planu A na tyle wcześnie, by zapobiec porażce.
Ponieważ
introwertycy
działają niejako w ciszy – mam na myśli to,
że potrzebują dużo mniej bodźców niż ekstrawertycy – bardzo ważne
jest dla nich znalezienie własnej misji życiowej. To niweluje ryzyko
ciągłego działania pod wpływem innych (najczęściej silnych
osobowościowo ekstrawertyków). Gdy introwertyk znajdzie własną
misję życiową, to – by nawiązać do twojej metafory dryfowania –
stawia żagle i czeka na właściwy wiatr, umiejętnie operując sterem.
Potrafi nawet zacumować do brzegu, wejść między ludzi, jeżeli widzi
w tym większą wartość i jeżeli jest to zadanie związane z realizacją
własnej misji, spójne z wartościami, jakimi się kieruje.
M. K.
:
Dla mnie ląd to symbol równowagi emocjonalnej, która polega
na tym, że dominujące w danej chwili nieprzyjemne emocje mogą być
do pewnego stopnia zneutralizowane przez emocje przyjemne –
i odwrotnie. Nie trzeba za bardzo podkreślać, że idealny stan
równowagi emocjonalnej występuje wtedy, gdy przeważają emocje
pozytywne. Jeżeli przez jakiś czas walczyłaś w głębinach lub długo
dryfowałaś bez wody do picia, to ucieszysz się, gdy poczujesz pod
nogami stały ląd. To tu znajdziesz inny wymiar wód i inny sposób
„dryfowania”. Możesz czuć strach i mieć poczucie swoistej nicości,
i nie tracić nad tym kontroli.
Tutaj
kontrola oznacza pokazywanie, jak poprzez pewną postawę
zbudowaną na zrozumieniu i tolerancji możemy „obłaskawiać” emocje.
To po prostu inne, bardzo świadome spojrzenie na rzeczywistość.
Osoby zrównoważone emocjonalnie patrzą na świat i życie z pewnym
dystansem, który czasem może być odbierany jako brak
zaangażowania, ambiwalencja, egoizm. Ale tak jest też na lądzie – ile
ukształtowań terenu, tyle samo zachwytu i narzekań.
Równowaga
emocjonalna
to umiejętność dostosowywania się do
istniejących warunków. Zmieniam miejsce, gdy chcę innych doznań.
Nie szukam odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”, po prostu idę
w zgodzie ze sobą. Poszukuję i dobrze mi z tym. Mam świadomość, że
mam tyle samo zwolenników, ilu przeciwników – to oznacza
równowagę. W danym miejscu, z daną osobą będę tyle, ile trzeba,
i nie dłużej, aby nie zakłócić swojej równowagi, aby nikt mi niczego
nie narzucił.
Osoby
o dużej równowadze emocjonalnej znajdziemy wśród
mnichów, myślicieli, guru, liderów. Profesor Antoni Kępiński
podkreślał, że równowaga emocjonalna to również balans między tym,
co cielesne, a tym, co duchowe. Gdy nie ma tego balansu, człowiek
czuje się zagubiony. Osoba, która nie chce czuć się w ten sposób,
niestrudzenie poszukuje równowagi. To może stanowić istotę jej życia.
Dlatego nie będzie się z nikim wiązać i nie będzie sobie niczego
obiecywać. Nie dlatego, że cię nie kocha, nie szanuje czy ucieka przed
odpowiedzialnością. To właśnie w imię odpowiedzialności nie będzie
wkraczała w związek.
B. M.
:
Osiągnięcie takiego poziomu świadomości i równowagi
emocjonalnej nierzadko zajmuje lata. Introwertycy mają potrzebną
cierpliwość, jednak co mają powiedzieć ekstrawertycy…
M. K.
:
Ekstrawersja to na mapie osobowości góry, wyżyny, szczyty.
Introwertyk wykazuje tendencję do kierowania swojego postrzegania
do wewnątrz, w stronę własnych myśli i emocji, natomiast
ekstrawertyk kieruje swoje postrzeganie na zewnątrz, interesują go
czyjeś myśli i emocje w kontekście jego osoby. Ekstrawertyk zyskuje
energię do działania wśród ludzi, a traci ją w samotności. W działaniu
inspiruje się całym światem, uwielbia działać i wprowadzać różne
zmiany. Przeważnie mówi i postępuje spontanicznie, bez planu czy
specjalnych przygotowań. Ma wiele zainteresowań, uwielbia pochwały
i jest duszą towarzystwa.
B. M.
:
Ekstrawertyk chce być w centrum uwagi, więc by ją zdobyć,
wejdzie na najwyższą górę!
M. K.
:
Właśnie. Ekstrawertycy postrzegają świat przez różowe okulary
i przez pryzmat tego, co im przynosi frajdę, dlatego nie potrafią
zrozumieć introwertyków, dopóki ktoś im nie wytłumaczy, że ci
postrzegają otoczenie inaczej. Jednak nawet jeśli przyjmą to do
wiadomości, nie ma gwarancji, że zrozumieją, dlatego zawsze będą
próbować namawiać introwertyków na zwierzenia, kazać im
wyluzować czy zechcą wyciągnąć ich na imprezę, bo tak jest po prostu
fajnie.
B. M.
:
Najczęściej ekstrawertyk mówi introwertykowi: „Bo ty
powinieneś otworzyć się na ludzi, wyjść do nich”.
M. K.
:
Otóż to! Ekstrawertycy w ogóle przeważnie mówią więcej niż
trzeba, a nie zawsze ilość przekłada się na jakość. Wolą mówić niż
słuchać. Warto się od nich uczyć sztuki rozmowy, ponieważ
konwersują z lekkością. Jednak warto też uważać na nich podczas
imprez – potrafią wciągnąć cię w tłum, zagaić rozmowę i porzucić, bo
znajdą coś ciekawszego do roboty.
B. M.
:
Przypomina mi się historia Agaty, która miała męża
ekstrawertyka – to był klasyczny sangwinik, uwielbiający być
w centrum uwagi, opowiadający rubaszne kawały i anegdotki z życia
własnego bądź znajomych. Krąg adorujących go słuchaczy bił brawo
i śmiał się do łez. Radek wyciągał Agatę na imprezy, za każdym razem
obiecując, że nie zostawi jej samej wśród obcych, że będzie zawsze
obok niej. I za każdym razem sytuacja była identyczna: przychodzili,
Radek przedstawiał Agatę pierwszym napotkanym osobom, po czym
w tłumie dostrzegał a to starego znajomego, a to przekąski, a to
dawnego szefa i biegł do nowego celu, zanim żona zdążyła się
zorientować, o co chodzi. Nie muszę dodawać, że jako introwertyczka
czuła się skrępowana w towarzystwie obcych ludzi (których najczęściej
uważała za „dziwnych, hałaśliwych znajomych Radka”).
M. K.
:
Ekstrawertyk nie czuje oporów przed nowym. Jest
zdecydowany, uwielbia szybkie działanie i współzawodnictwo. Jest
pewny swoich opinii, a tematy porusza w sposób bezpośredni, czasem
na granicy taktu. Dotyk jest częścią jego natury, często bezwiednie
dotyka ramienia rozmówcy. Zanim podejmie decyzję, to mówi, a w
zasadzie musi mówić, w myśl zasady: gdy mówi, to myśli.
B. M.
:
Niektórym trudno ulokować się po jednej stronie – określić jako
ekstrawertyk bądź introwertyk.
M. K.
:
Literatura fachowa donosi, że ponad 70% ludzi to tak zwani
ambiwertycy, czyli osoby czerpiące ze wszystkich cech w zależności od
sytuacji. Ambiwertycy mają zrównoważone cechy introwertyków
i ekstrawertyków oraz umiejętnie balansują między neurotyzmem
a równowagą emocjonalną. Jest to uzależnione od sytuacji, w której
akurat się znajdują, oraz ludzi, którzy ich otaczają w danym
momencie. W pracy może to oznaczać, że jeśli pracują w zespole X,
będą się u nich uaktywniać cechy ekstrawertyka, a gdy pracują
w zespole Y, pokażą cechy introwertyka. Natomiast podczas
rozwiązywania problemów czy rozważania, co dalej, świetnie
wykorzystują umiejętności emocjonalne.
Tabela
2. Często używane wyrażenia
charakterystyczne
dla
poszczególnych temperamentów
Cholery
k
Często
wydaje
rozkazy, oczekuje, że inni będą
realizować wytyczone przez niego plany dokładnie
w sposób określony przez niego. Szybko wpada
w złość, jeżeli zadanie nie zostało wykonane tak, jak
sobie zaplanował. Stanowczy, ma skłonność do
manipulacji i wykorzystywania zdobytych informacji
dla własnych korzyści.
Co
często mówi choleryk
– Już!
–
To
trzeba zrobić tak…
–
Bo
ty powinieneś…
–
Rusz
się!
–
Wszystko
muszę robić sam!
– Szybciej!
–
Daj, lepiej
zrobię to sam.
–
Z
kim ja muszę pracować! Wszystko na mojej
głowie!
–
Dlaczego
ja muszę myśleć za wszystkich?!
Sangwini
k
Otwarty
na relacje z innymi ludźmi, żyje
spontanicznie, bez konkretnego planu. Roztacza
śmiałe wizje, lubi być w centrum zainteresowania,
uwielbia dominować. Ma skłonność do patrzenia na
innych z góry. Bardzo towarzyski, potrafi przyciągać
do siebie ludzi, wzbudza zainteresowanie, tryska
energią i entuzjazmem. Bywa naiwny.
Co
często mówi sangwinik
–
Mam
pomysł!
– Życie
jest
piękne!
–
Raz
się żyje!
–
Szkoda
dnia, zróbmy coś!
–
Doskonale
cię rozumiem.
– Jeżeli
chcesz, to
mogę to zrobić.
–
No
dobrze, zgadzam się.
–
Jak
chcesz, to ci pomogę.
–
Nie
ma sprawy, zrobię to za ciebie.
Flegmaty
k
Lubi
uczestniczyć w rozmowach, łatwo wciągnąć go
w dyskusję. Dopuszczony do głosu mówi chętnie,
szczegółowo, czasem potysiąc razy powtarza te
same historie. Rzadko podejmuje decyzje, raczej
odwraca pytanie, przerzucając decyzyjność na drugą
osobę. Dyplomata, cierpliwy słuchacz, często unika
jasnych deklaracji. Stanowi doskonałą publiczność,
ma świetne poczucie humoru. Często staje się
powiernikiem cudzych tajemnic i najczęściej można
liczyć na jego dyskrecję.
Co
często mówi flegmatyk
– Zobaczymy.
– Spokojnie.
– Jakoś
to
będzie.
– Będzie,
co
ma być.
– A
jak
ty uważasz?
– A
co
ty byś wolał?
– A
po
co się tak spieszyć?
– W życiu
zawsze
się jakoś układa.
– Ale
po
co się pakować w kłopoty?
Melancholi
k
Mówi mało,
ale
za to konkretnie. Jest uprzejmy,
taktowny, jeżeli jednak ktoś zajdzie mu za skórę,
poczeka na odpowiedni moment i wbije szpilę.
Potrafi słuchać, odbiera drugiego człowieka całym
sobą, ponieważ jest bardzo empatyczny. To sprawia,
że szybko męczą go ludzie i nadmiar bodźców.
Często pogrąża się w swoich myślach. Gdy nie ma
ochoty na rozmowę, nie odbiera telefonu.
Small
talk
to
dla niego strata czasu. Jest za to doskonałym
towarzyszem całonocnych rozmów związanych
z głębokimi przemyśleniami bądź na temat
działalności, w której jest ekspertem.
Co
często mówi melancholik
–
Dajcie
mi święty spokój.
–
Tu
jest za głośno.
– Zamyśliłem się.
–
Nie
wiem
[nawet
jeżeli zna odpowiedź, jednak nie
chce kontynuować rozmowy].
–
Jak
można tego nie wiedzieć?
–
To
ja robię sam.
– Wiedziałem, że
tak
będzie. To nie mogło się udać
[negatywizm
i pesymizm].
–
Jeszcze
nie ma co się cieszyć. To jeszcze nie
koniec. (Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca).
– Może.
Źródło:
opracowanie
własne.
Coaching
dla ciebie:
do
jakiego temperamentu ci najbliżej?
Jeżeli
chcesz
się dowiedzieć o sobie czegoś więcej, poświęć kwadrans na wypisanie
odpowiedzi na podane pytania coachingowe.
Jak
określasz swój temperament?
Które
cechy
masz „od zawsze”?
Które
cechy
wykształciły się w tobie w wyniku
doświadczeń życiowych?
Które
cechy
dają ci siłę? Jakie właściwości ma
twoja siła: niszczące czy wspierające innych?
Które
cechy
cię osłabiają? Jakich ludzi wzmacnia
twoja słabość?
Których
cech
ci brakuje? Jak wyglądałoby twoje
życie, gdyby ci ich nie brakowało?
Wyobraź sobie, że
wszystko
jest możliwe. Jakim
człowiekiem chcesz być?
Temperament i maski, które nakładamy
Beata Mąkolska: Bardzo często spotykam się z tym, że osoby
rozwiązujące „test na temperament” nieco naginają fakty bądź zbyt
mocno sugerują się zdaniem otoczenia, na przykład powtarzaną od lat
opinią jednego z rodziców. Tymczasem trzeba rozróżnić to, jaki
temperament rzeczywiście mamy, od tego, jaki chcielibyśmy mieć. To
kwestia uczciwości własnej, do której bywa, że dochodzimy dopiero za
trzecim czy czwartym razem przy rozwiązywaniu testu.
Małgorzata Krawczak: Takie naciąganie cech zostaje natychmiast
ujawnione w momencie interpretacji wyników. Na przykład Ani z testu
wychodziło wiele cech melancholika, tymczasem w trakcie wstępnej
rozmowy o cechach i temperamentach nie mogła usiedzieć
w milczeniu, co chwilę wtrącała swoje zdanie. Gdy pogłębiłam temat
podczas interpretacji testu, przyznała się, że nie zawsze odpowiadała
uczciwie. Często zarzuca się jej, że jest zbyt władcza i arogancka,
zatem ona bardzo stara się być taka, jak jej starsza siostra, którą
stawiano jej za wzór – spokojna, opanowana. I tak, Ania,
w przewadze choleryczka, bardzo się starała zrobić z siebie
melancholiczkę. Jej próba maskowania się bardzo szybko wyszła na
jaw. Maskujemy się, aby wypaść korzystniej. Zdradza nas jednak
natura, jestestwo, i zamiast spodziewanych zachwytów nad naszą
osobowością dostajemy pakiet nieufności i podejrzeń.
B. M.: Jednak to nie oznacza, że choleryk nie będzie w stanie słuchać
spokojnie.
M. K.: Oczywiście. Każdy, nawet choleryk, może wyrobić nawyk
słuchania ludzi, na przykład gdy jest to związane z wykonywanym
zawodem. Karolina, trenerka sprzedaży w firmie z branży finansowej,
często mówiła o sobie, że jest choleryczką. Trener musi utrzymać
w ryzach grupę ludzi, musi mieć cechy lidera i być przygotowany na
każdą sytuację. Karolina często używała etykiety „choleryk”, ponieważ
chciała dodać sobie prestiżu i władzy. To przykład na to, jak potrafimy
wyolbrzymić pewne cechy, które w danym momencie uważamy za
istotne.
B. M.: Jak Karolina została zdemaskowana?
M. K.: Zdradziły ją niuanse, które bystrego obserwatora nie są
w stanie wyprowadzić w pole. W przypadku Karoliny była to
prezentacja wykraczająca poza zwykłe przedstawienie tematu – było
w niej więcej dramatyzmu i teatralności niż wiedzy. Komentarze
uczestników wyprowadziły Karolinę z równowagi. Gdyby jednak była
typową choleryczką, odcięłaby się z miejsca, od razu odpowiedziała
w taki czy inny sposób, odwracając sytuację na swoją korzyść.
Tymczasem ona zakończyła prezentację, szkolenie przejęła jej
partnerka, a Karolina przez jakieś pół godziny siedziała bez słowa,
trzymając rękę w okolicy serca.
B. M.: Powiedziałabym, że to raczej reakcja charakterystyczna dla
melancholika, który na zewnątrz nic po sobie nie pokaże, ale w środku
serce łomocze w zastraszającym tempie.
M. K.: Właśnie. Karolina na pewno ma trochę cech choleryka
i melancholika – w końcu każdy z nas jest mieszanką temperamentów.
Jednak z racji wykonywanego zawodu windowała wybrany i jej
zdaniem najbardziej intratny temperament, żeby poczuć się kimś
ważnym i dodać sobie animuszu. Melancholika też za dużo w niej nie
było, ponieważ ten nie zaryzykowałby w taki sposób. Dramatyzm to
nie jego działka. To działka sangwinika, który lubi blask reflektorów
i łatwo odda zadanie, jeśli zmęczy go sytuacja. Siedzenie pół godziny
w ciszy z ręką na sercu to też dramatyzm, tylko z innej perspektywy
i z innym przesłaniem: „Jestem ofiarą tych niegodziwców. Zobaczcie,
co zrobiliście. Ja cierpię. Przez was!”. I nie przyjdzie Karolinie zbyt
szybko na myśl, że to jej prezentacja była niedopracowana.
B. M.: Jest różnica między byciem autentycznym a kreowaniem się na
potrzeby danej sytuacji.
M. K.: Osoby zakładające maski stronią od ludzi autentycznych.
Laikowi może to nie przeszkadzać, jednak osoby o większej
świadomości będą czuły, że coś jest nie tak. Jeżeli bardzo chcemy być
towarzyscy i lubiani, możemy ćwiczyć się w sztuce konwersacji,
poznawać dowcipy i sypać anegdotami. Jednak będzie to wyćwiczone
– lepiej lub gorzej. Tymczasem tylko naturalnym sangwinikom takie
zachowanie przychodzi bez wysiłku.
W przypadku Karoliny ciekawa jestem, w jakim stopniu zablokowała
swojego sangwinika, bo moim zdaniem ten temperament jest u niej
silniejszy niż choleryk. Mówi się, że sangwinika się kocha, a choleryka
szanuje. Karolina postawiła na szacunek i wyciągała z siebie
choleryka.
Czy warto tak robić? Ta firma nie była jej pierwszym miejscem
pracy, zresztą już w niej nie pracuje, szuka nowej posady, nie ma
odwagi założyć własnej działalności. Rasowy choleryk by to zrobił. Ale
Karolina czuje się osaczona, chce najlepiej dla innych i często jej to
nie wychodzi, bo nie pyta, czego oczekują ludzie, tylko co może dla
nich zrobić, a ci to wykorzystują, zamiast docenić. W takich sytuacjach
nierzadko dochodzi do zmiany pracy lub do całkowitego
podporządkowania się. I tutaj rodzi się pytanie: dlaczego Karolina
pogardziła swoim flegmatykiem? Ze względu na stereotypowe
podejście do tego temperamentu?
B. M.: Strach przed oceną związaną ze stereotypowym podejściem do
danego temperamentu jest charakterystyczny niemal w każdej grupie
wiekowej. Dotyczy to też młodych ludzi. Z badań przeprowadzonych
w 2010 roku wynika, że 74% nastolatek wykorzystuje media
społecznościowe, żeby przedstawić się jako fajniejsze, niż są
w rzeczywistości
. Na przykład 76% dziewczyn zadeklarowało się jako
„miłe”, a 84% jako „zabawne”. Zresztą nastolatki często kreują się na
spontaniczne, w końcu młodość temu sprzyja. Jednak nie wszyscy
jesteśmy sangwinikami!
M. K.: W zależności od tego, w jakim wieku jesteśmy, próbujemy
naśladować to, co jest na topie. Niektóre temperamenty mają łatwość
naśladowania, inne niestety nie i wszelkie takie próby są rażąco
sztuczne dla otoczenia. Największą elastyczność w tym zakresie
przejawiają sangwinik i flegmatyk. Choleryk i melancholik mają zbyt
dużo swoich zasad, przekonań, dyrektyw. Im jest trudniej spuścić
z tonu i dostosować się do nowego modnego wzorca. Najbardziej
przebojowi są zawsze sangwinicy. Natomiast napisać „jestem
przebojowy” może każdy z nas. Prawdziwą przebojowość lub jej brak
zdradzą treści umieszczane na profilu w serwisach społecznościowych.
B. M.: Przychodzi mi na myśl jeszcze przykład Andrzeja, typowego
melancholika z naukowym zacięciem, który lubił pracować sam,
rozwijać własne teorie, pogłębiać wiedzę w dziedzinie, w której już
stał się ekspertem. Jednak w pewnym momencie Andrzej awansował
na stanowisko kierownicze i zarządzał grupą około dwudziestu osób.
Szczęśliwie każdy z jego podwładnych miał dość niezależne
i samodzielne stanowisko, jednak nie każdy sumiennie wykonywał
swoją pracę, a czasem okoliczności nie sprzyjały terminowej realizacji
projektów – czyli samo życie. Zarządzanie Andrzeja było bardzo
specyficzne – zasadniczo nie mieszał się do niczego, o ile nie został
postawiony pod ścianą. Wówczas z wielkim niezadowoleniem
najczęściej odpowiadał wymijająco bądź reagował negatywnie i wracał
do swoich zajęć.
M. K.: Andrzej to typowy melancholik, dla którego zarządzanie ludźmi
to bardzo wyczerpujące emocjonalnie zadanie. Jako życiowy
perfekcjonista uważa, że poważny człowiek powinien się poważnie
zachowywać. Dlaczego on ma odpowiadać za zachowanie innych
ludzi? Czy oni nie wiedzą, jak się zachowywać? Postawiony pod ścianą
nie miał za dużo do powiedzenia, a to, co mówił, paraliżowało
podwładnych. I do tego zapewne jeszcze miał wzrok bazyliszka…
B. M.: Właśnie. Jednak co jakiś czas wysyłano go na różne szkolenia,
sięgał także sporadycznie po lektury z zakresu zarządzania ludźmi.
Skutkowało to tym, że ni z tego, ni z owego przypominało mu się, że
jest kierownikiem – wtedy następowała zmiana zachowania. Andrzej
odwiedzał podwładnych, chwilę z nimi rozmawiał albo przybierał
napuszony ton, używał skomplikowanej terminologii, wydając rozkaz,
z którym nie wiadomo było, co zrobić, bo każdy był przyzwyczajony,
że szef się nie wtrąca do pracy nad projektem. Zmiana zachowania
Andrzeja była odbierana jako sztuczna, wręcz niepokojąca. I chociaż
był on niekwestionowanym autorytetem w zakresie wiedzy
technicznej, to jednak brakowało mu typowych umiejętności, jakie
powinien przejawiać przywódca. Po prostu nie był liderem i nie był
w stanie wykształcić w sobie nawet namiastki cech przywódczych.
M. K.: A jednak pod wpływem presji nieudolnie próbował coś z siebie
wykrzesać. Niestety melancholik ma to do siebie, że jest płynny tylko
między swoimi zasadami. Choleryk także, jednak o ile melancholik
zawsze będzie stronił od ludzi, o tyle choleryk zawsze będzie do nich
ciągnął i potrzebował ich adoracji. Andrzej pracował nad swoimi
projektami, czy było to komuś potrzebne, czy nie. Gdyby był
przywódcą cholerykiem, prawdopodobnie typowo naukową pracę
analityczną delegowałby komuś z zespołu, a sam zajął się kwestiami
decyzyjnymi.
B. M.: A on pozostawiał decyzyjność pracownikom, co prowadziło do
konfliktów między nimi.
M. K.: Co Andrzeja, jako melancholika, obchodziło średnio lub wcale,
dopóki nie rzutowało to na wykonywaną przez niego pracę.
B. M.: Świetny specjalista i beznadziejny kierownik.
M. K.: Melancholicy, cholerycy – te „sztywne” temperamenty zawsze
podświadomie chcą się wpasować w swój schemat, dlatego wszelkie
próby naśladowania innego zachowania są odbierane jako sztuczne.
B. M.: I urządzamy takie maskarady – przywdziewamy maskę
w pracy, a czasem także w domu. Sztuczność aż bije po oczach,
chociaż bywają osoby, które zlewają się ze swoją maską i zatracają
tożsamość.
M. K.: Zakładamy maski, aby być bardziej atrakcyjni w danym
momencie. Jeżeli jestem pesymistką, to zakładam maskę optymistki,
dopasowuję się do oczekiwań rozmówcy, żeby zyskać jego względy.
Zdobyłam swoje, to ściągam maskę.
Maski stosujemy po to, żeby osiągnąć coś, co przy naszym
normalnym zachowaniu byłoby trudne. Kryjemy się za maską
tuszującą nasze intencje i sposoby działania. Manipulujemy
z wdziękiem. Bez maski nasze zamiary są widoczne. Są ludzie, którzy
ubierają maski, aby wzbudzić litość czy współczucie, i tacy, którzy
ubierają maskę osoby silnej, by wzbudzić poczucie autorytetu – jak to
było w przypadku Karoliny czy właśnie Andrzeja. Masek może być
naprawdę wiele.
B. M.: Każda maska ma jednak swoją cenę. Karolina po owym
sztucznym zachowaniu trzymała się za serce, zatem było to dla niej
mocno obciążające emocjonalnie.
M. K.: Cena jest wysoka. Trzymaniem się za serce Karolina chciała
raczej uspokoić urażonego sangwinika i ściągnąć na siebie wzrok
innych. Gdyby była typowym sangwinikiem, obróciłaby całą sytuację
w żart i nie oddała prowadzenia szkolenia. Karolina walczyła jednak
z poczuciem winy, w które popchnął ją jej melancholik, więc
zdecydowała się na tak nieprzemyślaną akcję. W jakimś sensie
przegrała, ponieważ postawiła na choleryka, który u niej nie
dominował, a zignorowała dwa przeciwstawne temperamenty –
sangwinika i melancholika, oraz ten, który u niej dominował, czyli
flegmatyka. Skrajny optymizm kontra skrajny pesymizm u jednej
osoby gwarantuje kłopoty.
B. M.: Melancholik-sangwinik to jednostka najbardziej niebezpieczna
dla siebie. Z jednej strony nieprzeparta chęć błyszczenia między
innymi, z drugiej – potrzeba izolacji i poczucie niezrozumienia. Można
wnioskować, że właśnie taką mieszanką była Marilyn Monroe –
uwielbiana przez tłumy, a jednocześnie głęboko nieszczęśliwa.
Oszałamiająca popularność, skrajne emocje, talent, uzależnienie…
M. K.: Zgadza się. Takie skrajności w jednym człowieku mogą mieć
dramatyczne konsekwencje. Jednak nawet jeżeli mniejsze natężenie
skrajnych cech zmusza nas do zakładania pewnej maski, to możemy
być pewni, że ta opadnie, gdy będziemy sami. Bywa, że uczynny
dotąd człowiek staje się egoistą, bo zrzucił maskę. A my
usprawiedliwiamy go kryzysem wieku średniego albo wręcz nazywamy
sytuację po imieniu, mówiąc, że pokazał prawdziwą twarz. Żywimy do
niego urazę i unikamy kontaktów z nim, jeśli to tylko możliwe. Gdy
takiej możliwości nie mamy, po prostu jesteśmy z tą osobą, czując do
niej złość i nienawiść. Tak naprawdę krzywdę robimy sobie.
B. M.: Nieliczni mają odwagę przyznać, że noszą maski. I to
niezależnie od temperamentu.
M. K.: Zdecydowanie łatwiej jest nie dostrzegać masek, zwłaszcza
jeżeli te mają mieć pozytywny wydźwięk – czyli osoba przywdziewa
maskę miłej, uczynnej, takiej z sercem na dłoni. Najczęściej trudno
nam uwierzyć w to, że zostaliśmy oszukani, więc szukamy
usprawiedliwień dla tej osoby, by nie przyznać przed sobą, że po
prostu daliśmy się nabrać.
B. M.: Zwłaszcza cholerykom i melancholikom trudno jest się przyznać
do błędu. Łatwiej im udawać, że nie widzą zmian, albo tłumaczyć owe
zmiany na swój sposób. Czasem jednak, gdy długo nosimy maskę,
możemy się z nią stopić do tego stopnia, że już nie wiemy, kim
jesteśmy.
Tabela 3. Charakterystyka czternastu typów osobowości ze względu
na przewagę temperamentu
Choleryk
1. Władczy (bierze władzę w swoje ręce, szanuje
hierarchię,
żelazna
dyscyplina,
celowość
i skuteczność działania, odważny, lubi akcję
i przygodę, uwielbia rywalizację).
2. Pewny siebie (ma wysokie mniemanie o sobie
i poczucie godności, duże poczucie ważności,
ambitny, ma talenty polityczne, lubi wysokie
stanowiska i prestiż, myśli o sobie jak
o
bohaterze,
ma
silną
potrzebę
współzawodnictwa).
Sangwinik
1. Dramatyczny (wielki dar przeżywania emocji,
witalność, ekscytacja życiem, w centrum uwagi,
dbający o wygląd, czarujący uwodziciel, łatwo
angażujący się, entuzjastyczny).
2. Zmienny emocjonalnie (romantyczny, namiętny
i
skoncentrowany,
wrażliwy
i
uczuciowy,
niepohamowany
i
spontaniczny,
żywotny
i twórczy, ciekawy świata, otwarty umysł,
odpowiednio zdystansowany do rzeczywistości).
3. Awanturniczy (nonkonformista, odważny,
niezależny, ma dar przekonywania, niespokojny
duch, goni za przygodą, odważny, wytrzymały
psychicznie i fizycznie, żyje teraźniejszością).
Flegmatyk
1. Oddany
(silnie
angażuje
się
wzwiązki,
towarzyski, entuzjasta pracy zespołowej, pokorny,
uprzejmy, zgodny, pełen taktu, spolegliwy, ma
potrzebę przywiązywania się do ludzi i rzeczy).
2. Wygodny (ceni wygodę, własny czas i drogę do
szczęścia, nie robi więcej niż trzeba, buntuje się
przy próbie wykorzystywania go, ma swobodny
stosunek do czasu, akceptuje siebie i swój styl
życia, wierzy w ślepy los).
3. Ofiarny (wspaniałomyślny, w służbie bliźniego,
uczciwy, godny zaufania, tolerancyjny, pobłażliwy,
pokorny, wytrzymały na cierpienie i niewygody,
prostoduszny).
Melancholik
1. Sumienny (oddany swojej pracy, ma silne
zasady i normy moralne, wykonuje wszystko jak
trzeba, perfekcjonista, uparty, ma zamiłowanie do
porządku i szczegółów, oszczędny, uważny,
ostrożny w działaniu, chomikuje dużo rzeczy).
2. Czujny (duża autonomia, ostrożność w relacjach
z innymi, spostrzegawczy, dobry słuchacz, bardzo
wrażliwy na krytykę, wierny, lojalny).
3. Samotniczy (niewielkie potrzeby towarzyskie,
samowystarczalny,
zrównoważony,
spokojny,
realista, wydaje się równie obojętny na ból
i
przyjemność,
powściągliwy,
nie
okazuje
wyraźnego zaangażowania i emocji).
4.
Wrażliwy
(zamiłowanie
do
swojskości,
wrażliwość na opinie innych, rozwaga, uprzejma
rezerwa, potrzeba wyraźnych ram, zamknięty
w sobie).
5. Niezwyczajny (trzyma się własnych odczuć
i przekonań, zamknięty w sobie, niewrażliwy na
konwenanse, oryginalny, ma skłonność do
myślenia i filozofowania, skupiony na sobie,
obserwator).
6. Poważny (ma trzeźwy umysł, rzetelny,
bezpretensjonalny, odpowiedzialny, rozważny,
analityczny, oceniający, krytycznie spoglądający
na życie, pesymista, życie to dla niego praca).
Źródło: opracowanie własne na podstawie doświadczeń z pracy coachingowej oraz książki
Twój psychologiczny autoportret (J. M. Oldham, L. B. Morris, przeł. A. Bielik, Warszawa: Jacek
Santorski & Co).
Wyzwolenie z gorsetu
M. K.: Jeżeli długo nosi się maskę, traci się cel i sens, a to, co
zdobywamy w ten sposób, przestaje mieć dla nas znaczenie. Z czasem
maska zaczyna uwierać, wpadamy we frustrację, złość, depresję,
borykamy się z poczuciem winy. To właśnie z powodu zrzucania latami
noszonych masek mamy potem takie spektakularne odmiany, zdrady,
rozstania, rzucanie pracy. Jeżeli zaś nigdy nie zrzucimy maski, to
dożyjemy swoich dni z poczuciem winy i frustracji, podejrzewając
wszystkich o wszystko.
B. M.: Spektakularne odmiany są szczególnie widoczne wtedy, gdy do
głosu dochodzi tłamszony dotąd rzeczywisty temperament. Kobieta,
która całe życie była cichą, uległą myszką, wdaje się w romans,
rozkwita, zostawia dotychczasowego partnera. Jak Joasia, która całe
życie była w cieniu męża. Uległa, niekwestionująca, poddana, dopiero
wśród przyjaciółek mogła zabłysnąć i śmiać się do woli. Aż przyszedł
moment, że dowiedziała się o zdradzie. Najpierw chciała udawać, że
to nic takiego. Robiła to ze strachu przed tym, co mogłoby się stać,
gdyby mąż zostawił ją dla innej. Jednak spotkała swoją pierwszą
miłość, szaloną, jak to określiła, beztroską, piękną i wolną.
I przypomniała sobie, że ten cień, ta małomówna postać w szarych
ciuchach stojąca za mężem cholerykiem to nie ona. Że ona kocha
tańczyć, śmiać się, spotykać ze znajomymi, bawić, a dla jej męża liczą
się praca i obiad podany na czas. I Joasia sama nawiązała romans,
w którym nie była cieniem, a gwiazdą.
M. K.: Tłumiony temperament w końcu znajdzie ujście. Jeżeli Joasia
była radosnym dzieckiem, właśnie takim sangwinikiem, a dorastając,
ciągle słyszała, że powinna być poważna, że nie przystoi się tyle śmiać
i żartować, to zaczęła spełniać narzucane jej oczekiwania, bo chciała
być akceptowana i kochana, jak każde dziecko.
Rodzice bardzo często nakładają dzieciom maski – tworzą je takimi,
jakimi chcieliby je widzieć. Potem przychodzi moment, że gorset
poprawności
uwiera
i
zaczyna
pękać,
na
jaw
wychodzą
spontaniczność, radość, otwartość.
Często się zdarza, że odwagi do zrzucenia maski nabywamy
z wiekiem. Osiągnęliśmy już swoje, nie mamy zahamowań i wracamy
do tego, co zostało nam zabrane. I taka czterdziestoletnia,
pięćdziesięcioletnia czy starsza osoba zaczyna się bawić, odkrywa, że
życie jest piękne. Mówi się „rycząca czterdziestka” w kontekście
minionych lat. Hm… a ja często widzę, że to jest kontekst
stłamszonych temperamentów i ukrytych pragnień. Pani ma
czterdzieści lat i w końcu dociera do niej, że jest dorosła. Niektórzy
dorastają koło trzydziestki, inni później. Są i tacy, którzy nigdy nie
zdobędą się na taką odwagę. Maska wrosła głęboko w ich serce i w
duszę.
A Joasi dawna miłość przypomniała o tym, co daje jej radość, której
w obecnym życiu jej brakowało.
B. M.: Jeszcze w okresie zalotów między Joasią i jej mężem było
nieco inaczej. Piotr zabierał ją na tańce czy do kina. Potrafił porwać na
ciekawy wyjazd. To jednak trwało bardzo krótko. Szybko wzięli ślub,
potem było dziecko, a Piotr stał się pracoholikiem.
M. K.: Zakochanie jest piękną maską – widzimy tylko zalety i sami
staramy się tacy być. Ale tak jak każda maska, zauroczenie też
zaczyna opadać. Jeżeli pod tą maską jest człowiek, który nas
interesuje, to taki związek się fajnie rozwija i trwa. A jeśli nie, i w
dodatku jest za późno na rozstanie… Są dzieci, jest lęk przed
przyznaniem się do tego, że czujemy się oszukani…
B. M.: …że to nie tak miało być…
M. K.: Wówczas nakładamy drugą maskę, mówiąc: „Nie mogłam się
aż tak pomylić”. Nie przyznajemy się do winy przed sobą i przed całym
światem. Trwamy, bo tak jest wygodniej.
B. M.: Taką tendencję mają zwłaszcza flegmatycy. Trzeba przyznać,
że Joasia ma w sobie wiele cech flegmatyka – dzięki temu tyle lat żyła
w tle swojego męża. Dominujący jednak okazał się u niej stłamszony
sangwinik, który rozkwitł w odpowiednim momencie. Nagle lęk przed
tym, jak ona sobie poradzi bez męża, przestał istnieć.
M. K.: Strach po trosze usypia i znieczula. Na temperament, z którym
się rodzimy, wychowanie, które odbieramy, nakłada nam ciasne,
sztywne, krępujące ruchy „ubranka” pewnych zachowań. Coraz
ciaśniej oplatają nas stereotypy, narzucone nam przekonania
i wypracowane przez lata nawyki. Przestajemy wierzyć w siebie, bo
zapomnieliśmy, jak naprawdę wyglądamy. Ulegamy tym, których
uważamy za lepszych, bardziej godnych, ładniejszych. Dlatego ludzie
o osobowości usłużnej, wycofującej się, nawet jeśli mają ekspresyjny
temperament, pozostaną męczennikami – jak Joasia. Ludzie
o
osobowości
dominującej,
nawet
przy
introwertycznym
temperamencie, pozostaną raczej nieczułymi tyranami.
B. M.: Jak Piotr.
M. K.: To częsty model tych „trwających w związku” dla dobra
wyższego, w kłamstwie, frustracji i niespełnieniu. U Joasi jej
rzeczywisty temperament obudziła dawna miłość, jednak nie wszyscy
„trwający” mają możliwość doświadczenia tego rodzaju przebudzenia.
Piotr swoją zdradę uznał za coś normalnego. To, czego nie dostawał
w związku, znalazł gdzie indziej.
B. M.: To częste tłumaczenie – gdyby Joasia była inna, on nie
musiałby postępować w ten sposób…
M. K.: I to jest prawda, okrutna, ale niestety prawda. Bez rozmów,
w gąszczu domysłów i frustracji Joasia i Piotr stali się dla siebie
bezbarwni. Przestali się dostrzegać. W takich „trwających” związkach
emocje opadają. A przecież to emocje są barwą życia. Jeżeli ich nie
ma, podświadomie czujemy zagrożenie i ich szukamy. Człowiek
zawsze poszukuje najłatwiejszych rozwiązań. A łatwiej szukać na
zewnątrz niż w sobie. Natomiast to, co potrzebujemy znaleźć, jest
w nas samych i nigdzie indziej.
B. M.: Tylko aby zajrzeć w głąb siebie, trzeba do tego dojrzeć, wziąć
odpowiedzialność za swoje życie, dokonane wybory, ich konsekwencje
i w końcu – działania prowadzące do zmiany. Trzeba dojrzałości
i odwagi, by zajrzeć w te miejsca własnego umysłu i serca, które
schowaliśmy przed całym światem i własną świadomością.
Dodajmy jeszcze, że nawet osoby odpowiedzialne i świadome
czasem przywdziewają maskę w dobrej intencji – aby chronić innych
lub siebie. Rozwodząca się kobieta, która jest dyrektorką w firmie, nie
będzie przecież swojej rozpaczy przenosić na grunt zawodowy. Nawet
jeżeli w środku ledwie się trzyma, to na potrzeby swoich zadań
zawodowych przywdziewa maskę kompetencji, odcinając się od
domowych emocji.
M. K.: Właśnie, maski bardziej kojarzą się nam z kłamstwem niż ze
szczerymi zamiarami. Jednak one też pomagają nam w codziennym
życiu. Powiedziałabym, że wtedy są filtrem, który chroni nas przed
zranieniem. Nie zawsze to, co czujemy, chcemy pokazać innym.
Wówczas zakładamy maskę sugerującą spokój czy pełne zaufanie,
nawet gdy w środku nie jesteśmy o tym przekonani. Możemy to
zrobić, mając bardzo szlachetne intencje, aby dodać komuś otuchy lub
kogoś zainspirować.
Zawsze warto pamiętać, co jest naszą intencją i z jakiego powodu
zakładamy maskę. Maski odgrywają ogromną rolę w naszym życiu. To
pod nimi ukrywamy emocje, w nich uciekamy przed światem i światu
się pokazujemy.
Coaching dla ciebie:
jak wyjść z błędnego koła?
Jeżeli nie zadowala cię obecna sytuacja (domowa, zawodowa czy inna) i chcesz coś
zmienić, poświęć trochę czasu, aby odpowiedzieć na pytania coachingowe. Warto wracać
do tych pytań co jakiś czas (np. raz w roku, we własne urodziny).
Kim jestem teraz, a kim pragnę być?
Jakich zmian muszę dokonać, aby stać się tym,
kim pragnę być?
Co mogę zrobić z tym, co mam, aby stać się tym,
kim pragnę być?
Co jest moją pasją? Jak moja pasja może pomóc
mi stać się tą osobą, którą pragnę być?
Jakim człowiekiem chciałam być, gdy byłam
dzieckiem?
Jakich ludzi podziwiałam, będąc dzieckiem, i za co?
Jak to, kim teraz jestem, może wpłynąć na to, kim
chcę być?
Beata Mąkolska: Żeby zrzucić maskę, musimy podejść do siebie
uczciwie – być świadomi swoich cech temperamentu. Nie każdy
jednak tak samo rozumie słowo „świadomość”. Dla jednego jest to
forma samodyscypliny, co oznacza, że niwelowanie tendencji do
niepunktualności przełoży się u niego na nastawienie budzika o pół
godziny wcześniej. Dla innego świadomość to powód, by uśmiechnąć
się pobłażliwie i skwitować: „No, ja już tak mam”.
Małgorzata Krawczak: Świadomość to rama naszej osobowości.
Zbyt wiotka rama nie utrzyma osobowości, a przy zbyt mocnym
naprężeniu ramy osobowość może nie wytrzymać. Trzeba uważać,
żeby nie patrzeć na ludzi tylko przez pryzmat cech, jakimi siebie
określają.
Tak jak już wspomniałam, cecha charakteryzuje daną osobę. Staje
się ona wadą, gdy doprowadzimy ją do skrajności. W każdym innym
przypadku jest zaletą. Ktoś może określić siebie jako osobę naiwną,
a w rzeczywistości może uciekać przed podejmowaniem decyzji czy
szukać wymówki dla swoich niepowodzeń. Oczywiście może to też być
stwierdzenie faktu.
Samo mówienie to zaledwie kierunkowskaz, dopiero czyny określają
kierunek. Nic nie jest nigdy jednoznaczne, zawsze są różne barwy. Kto
jest świadomy? Świadoma jest osoba, która doskonale rozumie, że
jako ludzie jesteśmy różni, że zrozumienie tej różnorodności pozwala
otworzyć się na nowe, na inne. Osoba świadoma wie, że
w różnościach się odnajdujemy nie poprzez krytykowanie,
eliminowanie czy piętnowanie, lecz poprzez tolerancję i asertywność.
Świadomość to nie jest zawężenie typu: „mam takie cechy i koniec”.
To jest stworzenie własnego dogmatu na swój użytek i ku utrapieniu
innych. Podejście typu: „zatrudnię sangwiników, żeby zdobywali
sympatię, flegmatyków, żeby wykonywali rozkazy jak mrówki,
choleryków, żeby trochę pokrzyczeli na flegmatyków, gdy ci zaczną się
obijać, i melancholików, żeby obmyślili, jak udoskonalić proces”
sugeruje świadomą rozgrywkę przybliżającą do sukcesu, jest
zalążkiem biznesplanu dotyczącego zasobów ludzkich.
B. M.: Musimy nauczyć się odróżniać świadomość od bezmyślnego
szufladkowania innych i narzucania im własnych przekonań.
M. K.: Często spotykam się z taką postawą klientów w trakcie
coachingu: „Bo ja jestem świadoma swoich cech”, „Jestem świadomy
tego, co robię”. Niestety w przekonaniu niektórych owo bycie
świadomym przekłada się na definiowanie oczekiwań wobec innych,
szczególnie osób z bliskiego otoczenia. A tymczasem nie ma
świadomości bez otwartości i tolerancji na cechy innych.
„Świadomość” i „samoświadomość” to słowa, które robią karierę.
Niestety jest to kariera celebryty, który jest znany z tego, że jest
znany. Tak właśnie ludzie podchodzą do świadomości – mylą ją
z własnymi bądź cudzymi przekonaniami. Często też świadomością
nazywamy stereotypowe podejście do życia. I żeby dodać wagi swoim
słowom, podkreślamy słowo „świadomość” określeniem „moja”.
Mówimy: „Jak rudy, to na pewno fałszywy” tylko dlatego, że sami nie
lubimy osób o rudym kolorze włosów. Tu nie ma ani odrobiny
świadomości, tu jest aż nadmiar uprzedzeń.
B. M.: Dyskryminujemy innych i tłumaczymy to świadomością
własnych preferencji.
M. K.: A to jest tylko wyłuszczenie tego, czego nie lubimy. Warto się
zastanowić, dlaczego nie lubię tego rudego. Czy jeśli kiedyś miałam do
czynienia z rudym, to dałam mu szansę, czy też potraktowałam go
„jak rudego”? Czy dałam sobie szansę przyjrzenia się temu
człowiekowi, poznania go bliżej, czy też z racji tego, że jest rudy, to…?
Mamy problem z akceptowaniem inności, a przecież akceptacja nie
oznacza przyjmowania danej postawy. Akceptacja to odpowiednie
proporcje tolerancji i asertywności. Aby cokolwiek zmienić w sobie,
muszę to zaakceptować i ocenić, na ile jest to dla mnie wygodne
i opłacalne. Sprawa wygląda trochę inaczej, gdy chcemy zmienić
kogoś. Po pierwsze, nie da się. Po drugie, ktoś może się zmienić, gdy
my zaczniemy się zmieniać. A my zaczniemy to robić, gdy zadamy
sobie pytania: „W jakim stopniu potrafię zaakceptować inność?”,
„Czego potrzebuję, aby nauczyć się akceptować inność?”, „Co mi
przeszkadza akceptować inność?”. Takie pytania ani odpowiedzi na nie
nie oznaczają, że jesteśmy inni. One tworzą świadomość, uczą nas jej.
A zatem czy jestem gotowa na zadanie sobie takich pytań i szukanie
na nie odpowiedzi? Zachowania innych ludzi są często odpowiedzią na
nasze zachowania. Prawo akcji i reakcji.
Bo ja nigdy nie będę modelką…
B. M.: Można jeszcze poruszyć kwestię świadomości w kontekście
kontroli i samokontroli. Jeżeli na przykład Ania ma figurę taką, a nie
inną, uważa, że jest za niska, za gruba, i wie albo właśnie „ma
świadomość”, że nie będzie modelką, to nie oznacza, że ma sobie
odpuścić, nie ćwiczyć, jeść słodycze czy inne niezdrowe jedzenie
w nieograniczonych ilościach.
M. K.: Dobry przykład! Gdzie jest świadomość, gdzie ograniczenie,
a gdzie odpuszczenie sobie w drodze do zaniedbania? Jeżeli mówię, że
mam świadomość, iż nie będę modelką, to muszę sobie zadać pytanie,
po co to mówię. Aby wskazać wytłumaczenie mojej słabej woli czy
podkreślić, za czym tęsknię i czego w życiu nie osiągnęłam? Takie
podejście nie zwalnia mnie z działania na rzecz własnego zdrowia
i urody.
Kolejne pytanie dotyczy tego, co wiem o modelkach. Dzisiaj bycie
modelką nie oznacza już jedynie posiadania piętnastu lat i niemalże
anorektycznej figury. Mamy przecież modelki XL czy 40+. Dlatego być
może należałoby zmodyfikować pytanie i zapytać: „W której grupie
modelek mam świadomość, że się nie znajdę?”.
I jeszcze jedno: „Na ile jest to świadomość, a na ile przekonanie?”.
Bo skoro mam czterdzieści lat i metr sześćdziesiąt cztery wzrostu, to
na pewno nie znajdę się w grupie wysokich modelek nastolatek.
Natomiast mam duże szanse zostać modelką na niszowych pokazach,
na przykład dla kobiet dojrzałych, na których już taka „czterdziestka”
będzie mile widziana, ponieważ tam będą pokazywane ubrania
właśnie dla tej grupy wiekowej.
W momencie gdy sami narzucamy sobie ograniczenia, znajdujemy
wytłumaczenie dla niedbania o siebie: „Nie będę modelką, więc nie
muszę o siebie dbać”. Osoba świadoma dba o siebie. Nie jest
modelką, bo to ją po prostu nie interesuje, ale dba o siebie, o swoje
samopoczucie, figurę, bo wie, że warto. Ma przekonania, jednak nie
ogranicza siebie, wie, że bez względu na to, czy będzie tą modelką czy
nie, warto dbać o siebie. Nie muszę być modelką na wybiegu, jednak
jestem matką, żoną i sobą też pokazuję pewien sposób życia. Jeżeli
bezkarnie się objadam i mam pretensje do przyjaciółki, że jest
szczupła i wszystko łatwo jej przychodzi w życiu, to tak naprawdę
pokazuję, że jestem niewiele warta, że nic sobą nie reprezentuję poza
użalaniem się nad swoją osobą.
B. M.: To dosyć częsty scenariusz. Mamy tendencję do szukania
wymówek i ograniczeń, które nas usprawiedliwiają. Zawsze przecież
można zrzucić winę na „kogoś” lub na „coś” i pozbyć się
odpowiedzialności za swoje życie.
M. K.: Niestety tak. I nie dlatego, że około 20% ludzi to flegmatycy,
którzy nie mają siły walczyć. Wtedy statystyki nie wyglądałyby aż tak
źle. Do tej puli trzeba dodać spory odsetek stłamszonych
sangwiników, którzy weszli w role ofiar życiowych, i zdruzgotanych
melancholików, którym zawalił się świat. Fakt, że jeszcze świeci
słońce, to zwykłe niedopatrzenie Matki Natury i nie warto się tym
ekscytować.
B. M.: Przyjrzyjmy się, kogo podziwiamy i za co, bo podziwiamy
innych w kontekście nas samych, nierzadko naszych braków czy
kompleksów.
M. K.: I nauczmy się podziwiać szczerym sercem – zachwycajmy się
urodą modelek, nie róbmy z tego demagogii, nie szukajmy dziury
w całym, nie tłumaczmy pieniędzmi, operacjami plastycznymi i tak
dalej.
Warto pamiętać, że piękno i bogactwo są stanem umysłu, a nie
posiadania. To, czego świadomość mamy w naszym umyśle,
najczęściej spotykamy w życiu. Więc jeżeli mamy świadomość braków,
to nasze życie składa się właśnie z nich i zawsze będziemy zazdrościć
innym tego, co mają.
B. M.: Życie w ciągłym poczuciu braku jest frustrujące – umysł jest
wiecznie niezaspokojony, pragnienia są generowane nie tyle
z rzeczywistych potrzeb, ile z powodu presji otoczenia. Trudno
całkowicie wyzbyć się chęci posiadania, ponieważ właśnie tak
wychowują nas media – presja producentów dóbr i usług, by
kształtować popyt. Specjaliści od marketingu prześcigają się
w
wymyślaniu
metod
zaspokajania
czasem
jeszcze
nawet
nieuświadomionych potrzeb. Aby sprzedać produkt, generują potrzebę
i uświadamiają ją klientowi. Wszystkie techniki manipulacyjne, jakimi
jesteśmy atakowani na każdym kroku, nie mają na celu uczynienia
człowieka szczęśliwszym, tylko zrobienie z niego klienta. Niestety
bardzo mało osób podchodzi do tego świadomie – jesteśmy wygodni,
lubimy łatwe rozwiązania, więc kupujemy szybkość i wygodę.
M. K.: Jeśli świadomie sformatujemy umysł i zaczniemy skupiać się na
własnym wewnętrznym pięknie i bogactwie, to z czasem zaczniemy
zauważać, że zdarzają się jakieś dziwne cuda. CUD zaś oznacza: Czas
Unieść D**ę. Działanie ma przyszłość, bo poprzez nie torujemy sobie
drogę. Jak działamy, tak mamy. I na tym polega tajemnica cudu.
Najczęściej wszyscy jesteśmy wystawieni na takie same pokusy –
jedni ulegają batonikowi przy kasie, inni nie; jedni wyciągają wnioski
ze zjedzonego batonika, inni sięgają po następnego, bo tak łatwiej.
B. M.: Nawiązując do batonika: doktor Deborah Cohen i doktor Susan
Babey opublikowały w „New England Journal of Medicine” artykuł,
w którym dowodzą, że nasze wybory zakupowe są coraz bardziej
automatyczne, czyli kupujemy coraz mniej świadomie. W kontekście
pokus można nawet posunąć się do stwierdzenia, że im więcej
pieniędzy i otwartości na nowe, tym więcej pokus, ponieważ
dowolność w dysponowaniu finansami zwalnia co niektórych
z myślenia.
Kampanie marketingowe przekonują nas, co jest dla nas najlepsze
w każdej dziedzinie życia. Dochodzi do tego, że się nie zastanawiamy,
co jest nam potrzebne, czego tak naprawdę chcemy, tylko wybieramy
to, co jest pokazywane w spotach reklamowych. Zresztą spójrzmy na
te wszystkie obietnice lepszego samopoczucia, szczęścia, świetnego
nastroju, popularności, które mają się ziścić w magiczny sposób tylko
dzięki temu, że kupimy dany produkt. Tymczasem nawet jeżeli po
zjedzeniu batonika czy kupieniu nowej spódnicy poprawi się nam
humor, będzie to chwilowe, przejściowe, krótkie. Nie jest to trwała
zmiana, a powierzchowny, tymczasowy plasterek. Jeżeli poddamy się
przekazom medialnym czy presji otoczenia, to będziemy obklejeni
coraz większą liczbą takich plasterków. Ani to stałe, ani ładne, ani
pożyteczne.
Prawdziwe źródło trwałej zmiany leży w nas samych. Aby do niego
dotrzeć, musimy się nauczyć ignorować to, co nam nie służy,
i odrzucać to, co nas nie rozwija, a hamuje. To też jest świadomość –
umiejętność rozróżnienia tego, co mnie hamuje, od tego, co dodaje mi
skrzydeł.
Umiejętność
rozróżnienia
motywacyjnej
atrapy
od
prawdziwej inspiracji. Wtedy dopiero świadomość staje się tym, czym
jest, a nie ograniczeniem. W przeciwnym wypadku choleryk kwituje
swoją wybuchowość: „Czego wy oczekujecie, przecież taki jestem”
i jest przekonany, że to świetna wymówka.
M. K.: Właśnie! Choleryk nazwie świadomością tendencję do
wybuchowości, a może to być równie dobrze po prostu brak
asertywności. Cholerycy to nie tylko ludzie wybuchowi, to wspaniali
przywódcy o genialnych cechach. Jednak to od nich samych zależy,
jak będą wykorzystywać te cechy. Wybuchowość, nerwowość,
krzykliwość – te emocje łatwo wychodzą z człowieka, który nie zna
samego siebie, który stworzył obraz siebie na podstawie tego, co
o nim mówili i jak go traktowali inni, o czym mówią media i kogo
lansują, czy też na podstawie własnych pragnień bycia kimś ważnym,
których się wstydzi nawet przed samym sobą.
B. M.: Niestety wybuchowość i agresja często objawiają się
w stosunku do bliskich osób. Najłatwiej zranić tych, których kochamy,
bo wiemy o nich najwięcej i nie mamy przed nimi zahamowań. To
przykre, bo przecież taki choleryk, który huka na żonę z byle powodu,
w pracy potrafi się powstrzymać, gdy zirytuje go przełożony. Taki
właśnie był Piotr, mąż Joasi, o którym rozmawiałyśmy wcześniej.
W kontekście zawodowym dochodzi kwestia hierarchii, więc Piotr nie
chciał podpaść silniejszemu, gdyż to mogłoby zaważyć na jego
karierze. Ale w domu nie miał skrupułów, by robić awanturę z powodu
źle zawieszonego papieru toaletowego czy zimnej zupy. Przy czym
twierdził, że on oczywiście kocha swoją żonę.
M. K.: To swoisty paradoks życiowy. Najbardziej ranimy tych, których
kochamy, bo oni otworzyli się na nas. O Joasi Piotr wiedział wszystko,
znał jej słabe punkty, wiedział, jak złamać ją ostrą krytyką. Nie
stosował krytyki w pracy w stosunku do przełożonego, jednak
niewykluczone, że gdyby sam był przełożonym, to podwładnym by jej
nie szczędził. Być może nie krytykowałby ich tak ostro, ale jednak.
Piotr miał piękną maskę, gdy zakochał się w Joasi, zresztą ona też
miała maskę. Gdy oboje zdjęli swoje maski, zobaczyli to, czego się nie
spodziewali – wzajemne słabości. Zabrakło charakteru, aby zająć się
własnym związkiem i relacją. Poszli na łatwiznę. Nałożyli maski „no nie
wyszło” i rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Gdy Joasia jeszcze
szukała odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”, Piotr testował ułańską
fantazję. Zabrakło głębi świadomości. Zapamiętane zostało tylko:
„świadomy praw i…”. Do tego własna interpretacja zdarzeń
i zaczynamy żyć świadomie niestety tylko z pozoru. „Nie dam się drugi
raz wyprowadzić w pole” – przyrzekamy sobie i oczywiście przy
najbliższej okazji jesteśmy znowu jak dzieci we mgle, gdyż nie
wyciągnęliśmy wniosków, nie zajrzeliśmy w głąb siebie i nie zadaliśmy
sobie pytania: „Jaki był mój udział w tym niepowodzeniu?”.
Przebudzenie świadomości
B. M.: Wróćmy zatem do świadomości – choleryk mający
świadomość, że emocjonalnie reaguje na niepowodzenia, może zacząć
pracować nad sobą, na przykład nad panowaniem nad gniewem.
Wtedy będzie mógł powiedzieć o sobie, że jest świadomy swojej
skłonności do wybuchania złością. Zauważyłam, że czasem
cholerykom bardzo pomaga nazwanie swoich emocji, na przykład:
„Zdenerwowała mnie ta rozmowa, dajmy sobie pięć minut na
ochłonięcie”. Jeżeli choleryk nauczy się pracować z własnymi
emocjami, to będzie w stanie zauważyć, że podnosi się mu ciśnienie,
i zareagować przed eksplozją. Dobrze jest tutaj zastosować skalę –
lubiących konkrety choleryków bardziej przekonują liczby niż poetyckie
określenia. Jeżeli więc choleryk w trakcie dyskusji zada sobie trud, by
skupić się na moment na sobie i określić, że w skali od 1 do 10 jest
zdenerwowany na 3, to będzie mógł kontynuować dyskusję. Jeżeli
jego irytacja dojdzie do poziomu 7, to powinien przerwać rozmowę
i ochłonąć, zanim dojdzie do 10 i wybuchnie niczym wulkan. To
sztuczka, która doskonale się sprawdza.
Spójrzmy też na inne temperamenty. Zwykle sangwinikom się
zarzuca, że są chaotyczni. Jeżeli sangwinik zda sobie sprawę ze swojej
skłonności do chaotyczności, to będzie mógł ją kontrolować. Może
przecież wypracować nawyk korzystania z organizatora czy
kalendarza, dzięki czemu będzie porządkował i zapisywał ważne
informacje.
M. K.: Niezależnie od temperamentu do zmian potrzebna jest
motywacja. Szybciej znajdą ją cholerycy i sangwinicy. Melancholicy
i flegmatycy bardziej potrzebują bodźca, który „ruszy z posad bryłę ich
świata”, niż motywacji.
Dla przykładu opowiem historię Sandry – uroczej, miłej flegmatyczki
z fantazją sangwinika i pesymizmem melancholika. Sandrze brakowało
zdecydowania typowego dla choleryka. Jej ciepłe usposobienie
przyciągało mężczyzn, ale na krótko. Szybko nudzili się „sielskością”,
jaką roztaczała. Jak można się domyślić, związek, który przetrwał
stosunkowo długo, opierał się na dominacji partnera. I gdy już Sandra
miała odejść i zacząć żyć inaczej, pojawiło się dziecko. Dało jej ono
pewną siłę, aby nadal trwać w związku, który niszczył ją coraz
bardziej. Gdy po latach wszystko stało się nie do zniesienia nawet dla
flegmatyka, Sandra myślała o odejściu. Kilka dni zbierała się na
odwagę, aby powiedzieć kilkuletniemu dziecku, że wyprowadzają się
ze wspólnego mieszkania. Gdy zaś w końcu to powiedziała, dziecko
postawiło jeden warunek: „Mamusiu, ale nie zabierzemy tam taty i nie
powiemy mu, gdzie będziemy mieszkać, żeby nigdy do nas nie
przyszedł”. I to był ten bodziec, który „ruszył z posad bryłę świata” –
przesądził o decyzji i dał moc do działania.
Teraz Sandra jest samotną matką i szczęśliwszą kobietą, która
udowodniła sobie, że potrafi, że ma w sobie siłę, że dbanie o innych
to rozmowa z nimi, a nie spełnianie niewypowiedzianych życzeń,
których flegmatyk się domyśla.
Ja z kolei jestem dobrym przykładem sangwinika, którego opisałaś.
Chaotyczność i zapominanie były u mnie dawno temu na porządku
dziennym. I jest to zdecydowanie kwestia, która wymaga pracy
własnej. Pracując z ludźmi, nie mogłam sobie pozwolić na
chaotyczność, dlatego w pewnym sensie się poświęciłam, pilnowałam
jej, aby nie przejęła kontroli nad moim życiem. Pewne rzeczy
zaczęłam zapisywać, segregować, kategoryzować. Skupiłam się na
organizacji pracy, grupowaniu informacji, dokumentów. Tak, można to
zrobić.
B. M.: Użyłaś sformułowania „poświęciłam się”, które często jest
nacechowane pejoratywnie. Wyjaśnijmy, że świadomość to nie jest
„wiązanie” siebie. Przykładowo, jeżeli sangwinik lubi mówić, to
rozmawia i nie ma z tym problemów. Przecież gdy ktoś „życzliwy”
powie mu: „Bo ty za dużo gadasz”, nie oznacza to, że ma już zawsze
zamykać usta na spotkaniu towarzyskim.
M. K.: Rzeczywiście, warto podkreślić, że świadomość jest pomiędzy
skrajnościami – pomiędzy ograniczeniem a rozluźnieniem. Sangwinik
lubi dużo mówić, jednak może nauczyć się pracować nad
słowotokiem.
B. M.: W takim przypadku świadomość wiązałaby się ze
stwierdzeniem: „Wiem, że dużo mówię, dlatego nauczę się lepiej
słuchać, wychwytywać sygnały świadczące o znudzeniu słuchacza”.
M. K.: Właśnie, sangwinik ma łatwość mówienia. Jest jednak różnica
między mówieniem a mówieniem do ludzi. W dzieciństwie i w
młodości często zwracano mi uwagę, że jestem gadułą i bardzo
głośno mówię. Gdy mnie uciszano i zamykano mi usta mało
wyszukanymi uwagami, czułam się okropnie – niedoceniana,
beznadziejna, gorsza. Na szczęście, do czasu. Jako coach i mówca
motywacyjny pracuję głosem i tym, jak tworzę przekaz czy prowadzę
rozmowę. To, co było moim przekleństwem, jest teraz moim atutem,
narzędziem pracy.
Oczywiście każdym narzędziem trzeba umieć się posługiwać. Ja też
się tego uczyłam. Jeśli teraz ktoś zarzuca mi gadulstwo czy donośność
głosu, uśmiecham się albo kwituję to słowami: „Wiem, cały czas
pracuję nad tym” czy „To właśnie dzięki temu mam wspaniałą pracę”
lub delikatnie ściszam głos i zwięźle kończę – zależy od kontekstu.
Świadomość nie eliminuje danych cech, tylko oznacza, że uczymy
się nimi zarządzać. Każdy temperament ma swoje cechy, określenia
„cechy dodatnie” i „cechy ujemne” nie są przypadkowe. Mamy swoje
mocne i słabe strony, co nie znaczy, że to są wady.
B. M.: Bo wada to cecha, którą doprowadzamy do skrajności…
M. K.: I nie ma znaczenia, czy daną cechę uważamy za pozytywną czy
negatywną. To tylko nasza subiektywna ocena. Nauczyliśmy się
oceniać w procesie dorastania, wychowania i obserwowania innych.
Wada to taki stan danej cechy, który utrudnia funkcjonowanie czy
budowanie relacji. Nad wadami należy pracować, i to intensywnie.
Podobnie jak nad zaletami, ponieważ są to cechy, które eksponują
nasze umiejętności i talenty. Moim zdaniem zalety to właśnie talenty.
I nad nimi też trzeba mocno pracować, żeby je rozwinąć.
Między wadami i zaletami jest miejsce na słabe i mocne strony.
Słabe strony, czyli te, które są raczej pasywne, i mocne, które częściej
dochodzą do głosu. Gdy zmieniają się okoliczności, na przykład już nie
jestem na utrzymaniu rodziców, tylko zaczynam pierwszą pracę, też
następuje przetasowanie cech.
B. M.: Choleryk, o którym jedni mówią, że jest agresywny, będzie
przez innych postrzegany jako osoba nastawiona na realizację zadania
za wszelką cenę. Agresywny w domu, ale już reprezentując interes
ogółu w jakiejś spornej kwestii, broniąc swojego stanowiska bądź
nawet walcząc o pewne przywileje, może być nazywany walecznym
czy odważnym. Staje się podziwianym wojownikiem.
M. K.: Agresywność też może być formą pewności siebie, odwagi,
ukierunkowania na realizację zadań. Zachowanie choleryka może być
przerażające dla flegmatyka, raczej uległego temperamentu. Choleryk
zaś jest nastawiony na konkrety i zdecydowane wyjaśnienie swojego
punktu widzenia jest dla niego w danym momencie najlepszą formą
szybkiego załatwienia sprawy.
Flegmatyk z kolei jest temperamentem bardzo taktownym
i potrzebującym czasu na przemyślenie, co sprawia, że łagodzi pewne
sytuacje. Dzięki temu uczymy się, że można inaczej, spokojniej.
B. M.: Flegmatycy to ciekawi negocjatorzy – bywają uparci,
a jednocześnie uprzejmie stanowczy.
M. K.: Melancholik ociąga się z podejmowaniem decyzji, jest
podejrzliwy, nastrojowy. Te cechy w nadmiarze mogą odebrać innym
radość życia. Jednak filtrują ich pochopność. Łagodzą na przykład
ostre zapędy sangwiników.
Wracając do pojęcia świadomości i do świadomości swoich mocnych
i słabych stron, swoich talentów i chęci ich rozwijania… Świadomość
to bycie przygotowanym na różne zachowania innych ludzi.
Tymczasem to, co robimy najczęściej, czyli ocenianie, jest formą
krytyki, ucieczki od świadomości. Świadomość jest to też silne
zaangażowanie w zrozumienie świata i ludzi.
Świadomość jako zaangażowanie
B. M.: Użyłaś słowa „zaangażowanie” – przyznam, że w tym obszarze
obserwuję coraz więcej problemów. Czasem odnoszę wrażenie, że
niektórzy z zaangażowaniem to tylko oglądają telewizję. Wszystkim się
przecież spieszy. Szybciej, lepiej, dalej, mocniej. Więcej i więcej.
I nawet jeżeli kontakty ze znajomymi mamy powierzchowne, to
jednak nie da się tak żyć z samym sobą. Bo to jest życie w masce,
o czym mówiłyśmy. Dzieci się nie spieszą, są tu i teraz. A potem
dojrzewają, rosną i zaczyna się wyścig. Koło trzydziestki już siedzimy
w rozpędzonej kolejce górskiej…
M. K.: Mało tego, jako dorośli mądrzymy się, mamy fakultety,
pokończone szkoły i uzurpujemy sobie prawo do kształtowania swoich
dzieci na wybrany przez siebie model. Stawiamy poprzeczkę wyżej
wedle swojej perspektywy, a nie możliwości dziecka. A przecież od
własnych dzieci można się wiele nauczyć.
Jako osoba o wielu cechach sangwinika wiedziałam, że mam
tendencję do powtarzania się – efekt uboczny gadulstwa i ewidentna
uciążliwość dla innych. Swego czasu zaryzykowałam i polecam taki
eksperyment wszystkim rodzicom. Poprosiłam córki, by zwracały mi
uwagę, kiedy się powtarzam – w każdej sytuacji, nawet w czasie
kłótni. Gdybyśmy były w większym gronie, to aby nie narażać się na
komentarze na temat wychowania, miały mi o tym mówić już po
wszystkim. Początkowo nie było łatwo znieść krytykę ze strony swoich
dzieci. Potem dopracowywałyśmy wszystko, czyli moje i ich
wypowiedzi. Dzięki temu dotarła do mnie skala problemu.
B. M.: Ktoś mógłby powiedzieć, że zaryzykowałaś utratę
rodzicielskiego autorytetu. A przecież tak naprawdę właśnie pokazałaś
swoim dzieciom, że dorosły też może się pomylić, a jeżeli tak się
zdarzy, to może swoje błędy naprawić, i – co najważniejsze – że
liczysz się ze zdaniem córek i im ufasz. Myślę, że to dobry pomysł, by
pytać swoje dzieci, jak nas postrzegają, czego się od nas nauczyły, co
w nas lubią, co im przeszkadza…
M. K.: Może się okazać, że będzie to dla nas wartościowa lekcja
pokory. Między innymi dzięki temu mam dziś większą świadomość
tego, co mówię i jak mówię. Mam też głębszą relację z córkami –
pokazałam im, że są wartościowymi, mądrymi osobami i ich zdanie
jest dla mnie ważne. Wzmocniłam ich poczucie własnej wartości.
Pokazałam im, jak udzielać tak zwanej informacji zwrotnej, nie raniąc
drugiej osoby i jej nie umniejszając.
W tym eksperymencie najbardziej zdziwiło mnie podejście moich
córek. Myślałam, że będą nadużywać krytyki, triumfować nad moimi
wpadkami, co początkowo budziło moje obawy. Tymczasem one też
były pełne obaw – pytały, czy jestem tego pewna, czy nie będę się
złościć i krzyczeć, czy to wypada zwracać dorosłemu uwagę, co
powiedzą inni. Uspokoiło je stwierdzenie, że aby być lepszą osobą,
potrzebuję ich pomocy, ponieważ ja nie widzę i nie słyszę tego, co
widzą i słyszą one. Córki musiały się upewnić, że to bezpieczne,
a mnie zadziwiło to, jak bardzo dzieci nie czują się ludźmi, jak im
trudno i jak nisko stawiają się w hierarchii ważności. Podoba mi się to,
co powiedział Janusz Korczak, że dzieci nie są głupsze, one mają tylko
mniej życiowego doświadczenia. I dodam, że mają w sobie tę
mądrość, o której my, dorośli, zapomnieliśmy.
B. M.: Może być nam trudno przyjąć to, jak nasze zachowania
wyglądają w oczach naszych dzieci, ale jednocześnie może to stanowić
początek zmian w nas samych i pracy nad sobą.
M. K.: Bo świadomość to budzenie w sobie mechanizmów do
działania, a nie ocenianie innych.
B. M.: Nieocenianie jest szczególnie ważne, gdy próbujemy określić
temperament innych. Może się okazać, że zwykle reagujący nerwowo
i ostro choleryk zaskoczy nas w nowej sytuacji. Uruchomią się w nim
zachowania typowe dla temperamentu, który być może ma
w mniejszości, który jednak właśnie teraz doszedł do głosu. Takie
zupełnie inne zachowania obserwujemy zwłaszcza w nowych, dotąd
niespotykanych sytuacjach.
Tak właśnie było z Joasią, o której mówiłyśmy wcześniej. Spotkała
młodzieńczą miłość, przypomniała sobie, kim była, odżyła w niej
sangwiniczka i gdy mąż zrobił jej kolejną awanturę o porozrzucane
zabawki dzieci, wrzasnęła na niego, że dzieci są w połowie jego, że też
ma ręce i sam może pozbierać zabawki. Zwykle reagowała
przeprosinami i w pośpiechu sprzątała, a tym razem jej furia
„sprzątnęła” cały autorytet Piotra, który stanął jak wryty, patrzył na
nią dobry kwadrans, po czym mruknął, że właściwie to dzieci same już
powinny po sobie sprzątać.
M. K.: Jesteśmy mieszanką czterech temperamentów, dlatego daje to
nam wiele możliwości. Możemy w pewnym momencie zmienić bieg
wydarzeń. Potrzebny jest do tego odpowiedni bodziec. To, co
zadziałało na Joasię, niekoniecznie zadziałałoby na kogoś innego,
nawet jeśli też byłby flegmatykiem.
Sandra potrzebowała innego bodźca – wiązał się on z instynktem
macierzyńskim: „Moje dziecko jest nieszczęśliwe! Muszę z tym
skończyć!”. Różne bodźce pozwalają zmienić perspektywę nie tylko
nam, ale też naszym bliskim czy współpracownikom. Zrobienie czegoś
inaczej daje nam siłę i z czasem buduje nasz autorytet.
Warto wiedzieć, kim jesteśmy, jakie cechy nas charakteryzują, aby
lepiej zareagować na bodźce. Należy pamiętać, że jednorazowe
zrobienie „testu na temperament” bez właściwej interpretacji może
przynieść nam więcej złego niż dobrego. Zamiast zyskać świadomość
poznania, możemy utwierdzić się w zgubnych przekonaniach.
Bez wymówek
B. M.: Utwierdzamy się w zgubnych przekonaniach, ponieważ
zyskujemy wyjaśnienie własnych zachowań. A przecież dwie osoby
zaznaczające tę samą cechę, na przykład „nieśmiały”, mogą mieć coś
innego na myśli. Ania powie, że jest nieśmiała, bo nie lubi przemawiać
publicznie, przy czym dla niej oznacza to występowanie przed więcej
niż dwiema osobami. Z kolei Konrad może uważać się za nieśmiałego,
bo nigdy nie wychodzi z żadną inicjatywą. Jednak mówi wyraźnie i ma
dobrą aparycję, dlatego prowadził w szkole wszystkie apele, dzielnie
trzymając w ręku przygotowany przez koleżanki tekst.
M. K.: Nie tylko ta sama cecha może się u różnych ludzi objawiać
czymś innym, ale jeszcze jej poziom może być różny. Często spotykam
się też z tym, że to, co inni o nas mówią, przekłada się na to, jak
postrzegamy siebie. Agnieszka zaznaczyła, że jest naiwna, a okazuje
się racjonalnie myślącą osobą o analitycznym umyśle. Spytałam ją
zatem, dlaczego uważa, że jest naiwna. A ona na to, że wszyscy jej to
mówią.
B. M.: Przy czym jeśli dopytamy, to „wszyscy” pewnie okażą się
jedynie matką albo partnerem.
M. K.: Bardzo często tak jest. Znamy siebie z opinii innych na nasz
temat. Nie zadajemy sobie trudu, żeby poznać siebie i stworzyć
własne zdanie na swój temat. Wzmocnić, a może i odbudować
poczucie własnej wartości i pewności siebie, a nie cudzą opinię w tej
sprawie. Naiwność, co prawda, nie kojarzy się zbyt dobrze, co jednak
nie znaczy, że jest zła.
B. M.: Naiwność może też być określeniem pewnej otwartości na
świat i tendencji do okazywania życzliwości i ufności innym ludziom,
dopatrywania się w nich dobrych rzeczy, a nie złych.
M. K.: Słowa są pewnymi symbolami, którymi się posługujemy, aby
tworzyć i wymieniać informacje. Słowo „stół” przywołuje na myśl
obraz przedmiotu powszechnie używanego do określonych czynności.
I tych obrazów będzie tyle, ilu jest ludzi. I nie będzie dwóch
identycznych. Słowo spełnia pewną funkcję informacyjną. Czytałam
gdzieś, że używamy słów, aby ukryć własne myśli. W mojej pracy
coachingowej często spotykam się z tym, że ludzie używają słów, aby
wręcz zagłuszyć własne myśli. Jaki przyświeca temu cel? Jakie mają
intencje?
Określając osobę czy jej zachowanie, należy zawsze zwrócić uwagę
na jej intencje. Jeżeli ja lubię komuś pomagać i nie oczekuję zapłaty,
to po prostu pomagam. Ktoś, kto ma inne zasady, powie, że jestem
naiwna, a przecież moją intencją była pomoc, a nie zarobek.
Świadomość różnorodności nie szkodzi, ocenianie zaś bardzo.
Świadomość pozwala odbierać sytuację, a ocena klasyfikuje
zachowania w obrębie wad i zalet, przy czym tych pierwszych
przeważnie jest więcej.
B. M.: Każda zaleta w nadmiarze może stać się wadą. Nad każdą
wadą można popracować, aby nie uprzykrzała życia nam lub innym.
A jeżeli rozkładam ręce i twierdzę, że się nie da, to znaczy, że żyję
w małej świadomości.
M. K.: Gdy słyszę, że czegoś nie da się zrobić, to powtarzam za
dziadkiem mojego znajomego, że nie da się parasola w d….. otworzyć.
Po czym dodaję, że Tom i Jerry dzięki pomysłowości swoich twórców
akurat z tym zadaniem sobie poradzili. W tym miejscu posłużę się
słowami Walta Disneya, że człowiek może stworzyć wszystko, co jego
umysł jest w stanie wymyślić.
Kiedyś usłyszałam od lekarza w bardzo podeszłym wieku, że
większości jego pacjentów nie dolega nic z wyjątkiem ich myśli. Jakie
zatem myśli przeszkadzają nam tworzyć własne życie?
B. M.: Wiem coś o tym. Prowadzone przeze mnie warsztaty na temat
powstrzymywania
negatywnych
myśli
cieszą
się
niezmienną
popularnością. Okazuje się, że niezależnie od temperamentu, statusu
finansowego, posiadania lub nie rodziny myśli uprzykrzają nam życie
i odbierają radość. Gdy stajemy się świadomi ograniczających nas
myśli, możemy uczyć się nimi zarządzać. I to jest przełamanie
utartych schematów. Otwarcie drzwi, które nie tylko były dotąd
zamknięte, ale których się po prostu nie widziało.
M. K.: Trzeba zmienić perspektywę – to ja mam zaakceptować świat,
a nie świat ma zaakceptować mnie. Większość z nas narzeka, zrzędzi
i przyjmuje postawę roszczeniową. Takim osobom mówię przeważnie:
„Moment, a co ty takiego robisz, że świat ma zauważyć właśnie
ciebie? Jeżeli tylko narzekasz i zrzędzisz, to jesteś w większości. Daj
coś od siebie, a świat zacznie cię zauważać”. Bo jak powiedział Henry
Ford: „Jeżeli będziesz postępować tak jak większość, to tak jak
większość poniesiesz porażkę, a jeśli będziesz postępować tak jak
nieliczni, to tak jak nieliczni odniesiesz sukces”. Sukces zaś to jedna
z kategorii świadomości.
B. M.: Ludzie lubią postępować tak jak większość. Kopiują swoje
nawyki, nie wychylają się z tłumu. W grupie rozkrzyczanych
ekstrawertyków, którzy walczą o dominującą pozycję, introwertyk
analizuje sytuację z pewnym dystansem. I nawet jeżeli jest pewien, że
inne rozwiązanie jest lepsze niż to proponowane przez rozkrzyczanych
ekstrawertyków, to się nie odezwie. Siła tłumu i masy – wciskamy się
w otoczenie, stajemy niewidzialni, podążamy za trendami narzuconymi
przez
kilku
rozkrzyczanych
ekstrawertyków.
Zamiast
wziąć
odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, poddajemy się woli
większości. A potem możemy do woli narzekać.
M. K.: Stoimy w miejscu i narzekamy, mamy złudne poczucie
bezpieczeństwa. Skoro wszyscy, to ja też, przecież krzywda nie może
dotyczyć tylu osób. Potem się okazuje, że może. I koło się zamyka
konkluzją: „Biednemu to zawsze wiatr w oczy”.
W świecie zwierząt działanie bądź jego brak dyktuje instynkt.
Człowiek oprócz pytania „Po co?” dodaje „Co ja z tego będę miał?”.
To, co chcemy mieć, staje się intencją. Po to mamy świadomość, aby
decydować o naszych intencjach – chcę budować, czy chcę niszczyć?
Chcę wychodzić naprzeciw, czy chcę się odgradzać od innych?
Intencje nadają barwę naszym działaniom.
Coaching dla ciebie:
przebudzenie świadomości
Jeżeli stoisz w miejscu, mylisz samoocenę z postrzeganiem przez innych lub ogranicza się
krytyka z zewnątrz, to poświęć kwadrans, by odpowiedzieć sobie na podane pytania
coachingowe.
Kiedy działasz świadomie? Co chcesz dzięki
temu zyskać?
Jakie zachowania są poza twoją świadomością?
Jak się o nich dowiadujesz?
Które
cechy
świadomie
wpisałabyś
sobie
w życiorys? Jak zmieniłoby się wtedy twoje życie?
Którą cechę uważasz u siebie za najtrudniejszą?
Co pozytywnego zadziało się wtwoim życiu dzięki
tej cesze?
Którą cechę uważasz u siebie za najlepszą? Co
negatywnego zadziało się w twoim życiu dzięki tej
cesze?
Jak te cechy mogą stanowić o twojej sile?
Co bardziej ciebie rani: opinie innych ludzi czy
własne? Jak sobie z tym radzisz?
Co bardziej cię wzmacnia: opinie innych ludzi czy
własne? Co z tym robisz dalej?
Budowanie poczucia własnej wartości
Beata Mąkolska: Świadomość własnych cech i umiejętność
zarządzania nimi ugruntowuje poczucie własnej wartości. Jeżeli nie
mamy ustabilizowanego poczucia własnej wartości, jeżeli nie
motywujemy siebie, nie doceniamy i nie pracujemy nad postawą
asertywną, to zakładamy maski i niestety nie żyjemy w zgodzie ze
sobą – niezależnie od temperamentu.
Małgorzata Krawczak: Nathaniel Branden powiedział: „W systemie
wartości człowieka nie ma nic ważniejszego i bardziej decydującego
o jego rozwoju psychicznym i motywacjach niż szacunek, jakim darzy
on samego siebie”. Poczucie własnej wartości to szacunek, jakim
darzę siebie. Poprzez to, jak szanuję siebie, pokazuję innym, jak mają
mnie szanować. Jeżeli ja tego nie robię, to daję innym przyzwolenie
na poniewieranie mną. I tu się sprawa komplikuje, bo inni wcale nie
są aż tak niegodziwi i niewdzięczni, oni po prostu stosują się do
naszych „zaleceń”. Jeżeli szanuję siebie, to czuję się dobrze sama ze
sobą i nie mam potrzeby zakładania masek. Jestem autentyczna
i dobrze mi z tym. A jeżeli nie szanuję siebie, to moje życie układa się
według jednego z dwóch scenariuszy. Albo staję się uległą,
sfrustrowaną i bezradną osobą, która ciągle szuka sposobu na to, aby
ją szanowano, i robi to poprzez udowadnianie innym, że na to
zasługuje, ponieważ się stara. Albo też sięgam po agresję i arogancję,
czyli wymuszanie szacunku za pomocą siły. Oba scenariusze mogą być
rozbudowane w zależności od temperamentów i okoliczności. Nie
przynoszą one szacunku, a frustrację – i to w nadmiarze. Oba są
wyczerpujące psychicznie – dla realizującej je osoby i dla jej
otoczenia, z powodu noszenia masek. I co najważniejsze, oba można
przełamać i nauczyć się szacunku do siebie.
B. M.: Napisano wiele książek na temat poczucia własnej wartości,
a mimo to kobiety nadal cierpią z powodu niedoceniania siebie. Z racji
ról społecznych podlegają ciągłej krytyce, same krytykują inne kobiety
i siebie także oceniają bardzo surowo. Wartościują siebie przez
pryzmat własnych zachowań, relacji z innymi i społecznych oczekiwań.
Iwona Majewska Opiełka w książce Siła kobiecości pisze, że w ten
sposób mieszają pojęcie tożsamości z podleganiem nieustannej
ocenie
.
M. K.: Zgadzam się z tym. Z całą odpowiedzialnością chcę podkreślić,
że to, kim jesteś i jak siebie traktujesz, jest ważniejsze od tego, kim
jesteś w życiu zawodowym. A zdarza się, i to nie tak rzadko, że życiem
zawodowym nadrabiamy własne braki, aby lepiej wypaść na przykład
przed znajomymi. Ocena to rozliczanie pewnych dokonań i zachowań.
Często kończy się kolekcjonowaniem fakultetów czy tytułów
naukowych, z których nie wynika nic, jeśli za tym nie idzie postawa
„wiem, po co to robię”. Nie ma niczego złego w byciu osobą
wykształconą,
która
dzięki
swojej
wiedzy
tworzy
postawę
poszanowania siebie i innych, eksponowania wartości życiowych czy
stwarzania dla siebie i innych przestrzeni do rozwoju. Dużo złego
wiąże się zaś z byciem wykształconym dla samego wykształcenia.
B. M.: Są ludzie, którzy uwielbiają zasłaniać się dyplomami. Kolejny
kurs, kolejny dyplom, kolejny papier i czują się pewniej. Jakby wciąż
musieli komuś coś udowadniać. Albo rywalizują na liczbę tytułów
i świadectw.
M. K.: Kiedyś pracowałam w pewnej firmie transportowej. Jednym
z kierowców był pan Henio. Starszy, szpakowaty mężczyzna,
niezwykle zadbany, grzeczny, taktowny. Jeździł ogromną ciężarówką
po całej Europie i rozwoził towary. Czasem nie było go kilkanaście dni.
Taka praca. Zawsze jednak wprawiało mnie w zdumienie, a czasem
wręcz w osłupienie, to, że obojętnie, z jakiej trasy wracał, wysiadał
z samochodu nienagannie ubrany, ogolony, pachnący. Inni kierowcy
przy nim wyglądali mizernie, mimo że byli o wiele młodsi.
Cały czas się zastanawiałam, co taki elegancki człowiek robi w takiej
pracy. Zachowanie, sposób bycia, elokwencja, obycie – dzięki samemu
przebywaniu z panem Heniem czułam, że staję się lepszą osobą. On
uważał, że jego praca nie zwalnia go z obowiązku dbania o siebie.
Jeżeli człowiek dba o siebie, to nie musi się martwić o to, kto ma
o niego zadbać. Te słowa dźwięczą mi w głowie cały czas. Pan Henio
uwielbiał swoją pracę, ponieważ za rozwiezienie towarów otrzymywał
pensję, a możliwość jeżdżenia po Europie miał gratis. Gdy pytałam
innego kierowcę, jak było w Paryżu, to słyszałam, że jak w każdym
magazynie. Gdy o to samo pytałam pana Henia, odpowiadał, że Pola
Elizejskie są przepiękne nocą, bo z jednej strony czuje się tam życie,
a z drugiej strony tworzą atmosferę tajemniczości. Niesamowite było
to, że inni w miastach Europy widzieli tylko magazyny, a dzień kończyli
„browarem i kimką”. Pan Henio widział ciekawe i piękne miejsca, bo
przed każdą trasą planował, co chce zobaczyć, czekając na rozładunek
czy załadunek. Gdy inni kierowcy musieli pomagać rozładowywać
„cholerny towar”, on udostępniał samochód do rozładunku,
obserwując bacznym okiem działania innych – w końcu był
odpowiedzialny za auto. Pijał dobre piwo w towarzystwie żony,
w pracy czytywał dobre książki, szczególnie historyczne, prasę
popularnonaukową i przewodniki turystyczne, zwiedzał miasta. I żeby
rozwiać ewentualne wątpliwości nigdy nie dopuścił się żadnych
nadużyć, czy to z powodu liczby przejechanych kilometrów, czy
zużycia paliwa, czy też przebywania w trasie dłużej niż trzeba.
B. M.: Pan Henio miał klasę – którą się ma albo nie. Żadne pieniądze
ani piastowane stanowiska nie sprawią, że nagle zaczniemy ją mieć.
Oczywiście na niektórych prestiżowych stanowiskach trzeba mieć
pewne obycie i kto go nie ma, ten zatrudnia sztab doradców, aby
nauczyli go odpowiedniego i przekonującego zachowania. Jednym ta
nauka przychodzi łatwiej, innym trudniej – wystarczy popatrzeć na
naszych polityków.
Dlaczego jednak kierowca nie miałby zachowywać się z klasą? Znów
włącza się nam nawyk oceniania, że kierowca i budowlaniec mogą
wyglądać niechlujnie i kląć pod nosem, ile zapragną…
M. K.: Pan Henio miał wykształcenie podstawowe niepełne, ukończył
sześć klas. Mógł zatem jak najbardziej wpasować się w „powszechny
wizerunek kierowcy”, o którym mówisz. Jak jednak mi wyjaśnił, po
wojnie jego rodzina miała problemy, a gdy zmarł jego ojciec, on
musiał pomóc mamie i poszedł do pracy. Z tamtego okresu
najbardziej zapamiętał słowa matki, że nie jest ważne to, czego
nauczą go w szkołach, ale to, czego on się może nauczyć od życia, nie
chodząc do szkoły. I to było dla mnie wręcz odkrywcze. W końcu nie
jest sztuką być dobrym uczniem w szkole, gdzie wszystko masz
podane. Sztuką jest być dobrym uczniem, gdy szkołą jest życie, gdy
nie ma podręczników i wykwalifikowanych nauczycieli.
B. M.: Szkoła uczy tylko jednego sposobu myślenia, w dodatku jest
nastawiona na odtwarzanie, a nie kreatywność i przedsiębiorczość. To
dlatego piątkowi uczniowie często zasilają szeregi korporacji, pokornie
wykonując narzuconą pracę i nie zadając niepotrzebnych pytań.
A niesforne ziółka, które swoją bezczelnością czy nieustannym
drążeniem tematu zadręczały nauczycieli, zamęczając ich pytaniami „A
po co to robić?” czy „A nie można tego zrobić inaczej?”, otwierają
własne firmy, awansują, odnoszą sukcesy. Osoby te bowiem myślą
nieszablonowo i wychodzą poza ramy narzucone przez innych.
W szkołach taka postawa jest niestety karana słabą oceną (nie myślisz
jak nauczyciel, to znaczy, że źle myślisz), a po wyjściu z trybów
powszechnej edukacji trzeba sobie radzić samemu.
M. K.: Wykształcenie jest wspaniałym dodatkiem, ale to nadal tylko
dodatek do naszej osobowości. Gdy nauczymy się nie obwiniać nikogo
za to, co się stało – zyskamy siłę. Właśnie tak do życia podszedł pan
Henio – perfekcyjny melancholik, który rozbroił pesymizm taktem
i dyplomacją flegmatyka oraz właściwą sangwinikowi umiejętnością
cieszenia się tym, co przynosi życie.
B. M.: Proste mądrości, o których zapominamy w technologicznie
wygodnym świecie. Pan Henio wziął sobie do serca słowa matki.
Niezależnie od tego, co robił, kierował się w życiu pewnymi
wartościami i nadrzędną zasadą. To perspektywiczne myślenie, dające
siłę w momentach, w których bieżące okoliczności nie sprzyjają.
M. K.: Pan Henio to człowiek o pewnych wartościach, który miał i ma
autorytety. A takich ludzi jest bardzo wielu, tylko ich skromność
i szacunek do siebie nie pozwalają im taplać się w „błocie
współczesnego szumu”.
Wolność wyboru i kobiecy biznes
M. K.: Paradoksalnie żyjemy w dobrych czasach. Co prawda jest
więcej idoli i celebrytów niż prawdziwych bohaterów, jednak to
właśnie teraz mamy więcej wolności osobistej. Problem polega na
tym, że nie umiemy z niej korzystać. W przeszłości nie było wolnego
wyboru. Wszystko, łącznie z mężem i żoną, było narzucane z góry. To
nauczyło nas bierności, życia w strachu i poczuciu winy: „Co ze mnie
za kobieta, że nie mogę urodzić syna”, „Co ze mnie za mężczyzna bez
syna”. Obecnie jest inaczej.
B. M.: Tylko czasem brak nam odwagi. Podążamy za tłumem, jak już
mówiłyśmy. Człowiek ceniący sobie pewne wartości nie będzie
podążał za tłumem, skoro ten depcze wspomniane wartości. Jednak
musi mieć odwagę, żeby się sprzeciwić.
M. K.: Z braku odwagi czasem wolimy dopasowywać stare niż
kształtować nowe. Tworzenie własnej tożsamości powinno opierać się
na wiedzy, którą mamy w sobie, a do której dostęp został nam
ograniczony stereotypami i przekonaniami. Tożsamości nie kreuje się
na podstawie czyjejś oceny i porównywania się z innymi. W ten
sposób tworzy się maski. Prawdziwa tożsamość to moje jestestwo,
mój temperament, charakter, osobowość i to, jak potrafię tego
używać. Im bardziej szanuję siebie, tym lepiej używam moich
zasobów.
B. M.: Wiele kobiecych problemów z poczuciem własnej wartości
bierze się ze zmiany ról społecznych. Przecież stosunkowo niedawno
kobiety wkroczyły w świat biznesu i ekonomii, od niedawna mają takie
samo jak mężczyźni prawo do edukacji czy głosowania w wyborach
powszechnych. Do tej pory wystarczyło, że przykładnie zajmowały się
dziećmi i dbały o relacje rodzinne. Dziś muszą jeszcze zarabiać
i wykazywać się jako kobiety sukcesu w – bądź co bądź – męskim
świecie. Specjalnie użyłam określenia „męskim”. Prowadząc wywiady
z
kobietami
na
wysokich
stanowiskach
kierowniczych
lub
z właścicielkami dużych i małych firm, wielokrotnie spotkałam się ze
stwierdzeniem, że biznes ma płeć. Inaczej interesy załatwiają
panowie, nieco inaczej panie. Kiedy na gruncie zawodowym spotykają
się przedstawiciele obu płci, robi się ciekawie. Jeżeli dołożymy do tego
różnicę wieku, to będzie jeszcze ciekawiej. I tutaj zagubione są
zarówno panie, jak i panowie. Dotąd bowiem w interesach trzeba było
być skutecznym, twardym negocjatorem, ambitnym i tak dalej.
Mężczyźni od dzieciństwa uczą się maskowania emocji w celu zdobycia
przewagi i wygryzienia rywali (o ile w grę nie wchodzi jawna agresja
jako metoda walki o swoje). Tymczasem kobiety przeciwnie – od
małego nastawione są na empatię i wychwytywanie sygnałów o stanie
samopoczucia z twarzy drugiej osoby
.
Niejedna utalentowana i biznesowo kompetentna kobieta poległa
podczas negocjacji z biznesmenem czy rozmowy z przełożonym,
skupiając się na tym, co on czuje, co kryje się za jego kamienną miną.
Podczas przedstawiania własnych argumentów szukała aprobaty na
jego twarzy lub próbowała naśladować jego gesty w myśl zasady
„myślimy podobnie, nasze ciała kopiują swoje ruchy”. A tu
niespodzianka – pan odbiera panią jako niestabilną emocjonalnie,
niepoważną, niemyślącą o konkretach. Może się nawet pojawić
określenie „zbyt kobieca”. Bo przecież dobrego biznesmena
charakteryzowały wcześniej przede wszystkim cechy męskie.
M. K.: A jakie miały go charakteryzować, skoro biznesmenami byli
przez lata mężczyźni. Jeżeli kobieta prowadziła biznes, było to raczej
małe przedsięwzięcie dla kobiet, ale i tu szybko wkroczyli mężczyźni i z
lokalnych firm stworzyli korporacje. Ponieważ my, kobiety, jesteśmy
w świecie biznesu od niedawna, to nie mamy kobiecych wzorców.
Cechy, o których mówisz, w zasadzie nigdy nie przystawały kobiecie.
Tworzymy nasze biznesy, „ukobiecając” męskie wzorce czy wręcz je
naśladując, rezygnując tym samym z siły kobiecości. Niepotrzebnie.
Coraz więcej badaczy przedsiębiorczości przyszłości podkreśla fakt, że
będzie ona należała do kobiet.
B. M.: Wiele kobiet nadal jednak nie wierzy w siebie i w to, że mogą
coś więcej niż „siedzieć w domu”. Przykre jest to, że wydają o sobie
takie opinie, nawet nie podjąwszy jakiejkolwiek próby zmiany
obecnego stanu rzeczy, albo poddają się po jednej mizernej próbie,
kwitując to słowami: „Wiedziałam, że tak będzie”. Nie chodzi tylko
o nieudane poszukiwania pracy i pierwsze niepowodzenia w biznesie –
one podsumowują to w taki sposób, jakby katastrofą było całe ich
życie. Można powiedzieć, że kobiety są mistrzyniami negatywnego
myślenia, trzymania siebie w mizerności i rezygnowania ze strachu
z szans, z okazji, z podejmowania ryzyka.
M. K.: No właśnie! Od czego zaczęły tę próbę? Od przeczytania
romansidła czy obejrzenia tandety i próby wcielenia tego w życie?
Życie to nie fikcja literacka czy film. To przykre, ale współczesny
komercyjny świat nie jest zbyt zainteresowany ludźmi świadomymi
swoich wartości. Stąd cała masa kolorowych, przesączonych szmirą
i tandetą pism, programów, filmów. Ludzie żyją życiem niczyim,
zapominają o własnym, pamiętają swoje imię i nazwisko i utrwalają
w sobie poczucie beznadziejności oraz narastającej frustracji. I gdy
ona oddaje się gotowaniu obiadów i sprzątaniu, on oczekuje od niej
wampa, bo naoglądał się głupot. I odwrotnie, gdy on przychodzi
zmęczony z pracy, ona oczekuje, że będzie ją uwodził i obsypywał
komplementami, które doprowadzą do wybuchu namiętności – efekt
uboczny przyswajania scenariuszy pisanych dla pieniędzy. Wielu ludzi
narzeka, że nie ma czasu na nic, jednocześnie trwoniąc go na
oglądanie banalnych i naiwnych bzdur. Przy tym zazdroszczą tym,
którzy nie mają czasu na masowo ogłupiające przyjemności, a wolą
rozwijać swoją osobowość.
B. M.: Są panie, które narzekają, że nie mają czasu ani możliwości
wyrwać się na warsztaty rozwoju osobistego, za to potrafią streścić
kilkanaście odcinków różnych seriali. Pełnienie warty przed
telewizorem pochłania czas. Są to mistrzynie tłumaczenia się, które
mnie oczywiście nie jest do niczego potrzebne – one tłumaczą się
przed sobą. Używamy wymówek, ponieważ strach przed zmianami
i przed tym, co nieznane, trzyma nas w tej samej niewygodnej,
ciasnej i smutnej, ale znanej rzeczywistości.
Oczywiście panów zalegających po pracy na kanapie z pilotem
w ręku także nie brakuje.
M. K.: Bezpowrotnie zabrany czas i poczucie własnej wartości.
Nicnierobienie ćwiczy w nicnierobieniu, podobnie jak narzekanie jest
treningiem w narzekaniu. To kwestia wyboru. Jeżeli wybieram
bierność, nie powinnam mieć do nikogo pretensji. Ale jeżeli chcę
działać w biznesie, to muszę być aktywna.
B. M.: Od kiedy w biznesie są kobiety, zaczęły się pojawiać określenia
takie jak „empatia” czy „inteligencja emocjonalna”. Wprost mówi się
o tym, że tam, gdzie są kobiety, poprawia się atmosfera w pracy,
polepszają się relacje i komunikacja interpersonalna. Nic w tym
dziwnego – jesteśmy biologicznie zaprogramowane na budowanie
relacji i w pewnym momencie swojego życia wiele z nas odczuwa
potrzebę działania na rzecz jakiejś społeczności. Czasem łączymy to
z biznesem, a czasem nie.
M. K.: Kobiety kierują się intuicją, a to „takie niemęskie”. Nadal
pokutuje przekonanie, że męski styl w biznesie to ten jedyny słuszny.
Panie w to wierzą, panowie nie zaprzeczają, a poczucie własnej
wartości ciągle niedomaga.
B. M.: Zamiast wartościować (lepszy, gorszy) styl zarządzania czy styl
biznesowy zależnie od płci, lepiej mówić po prostu „inny”.
M. K.: Właśnie. Gdy mówimy „lepszy”, „gorszy”, wówczas skupiamy
się na ocenie, narzucamy własne przekonania. Gdy mówimy „inny”,
„odmienny”, to stwarzamy płaszczyznę odbioru. Dla jednego będzie to
nie do przyjęcia, dla innego wprost przeciwnie. Ale to oni sami
zagospodarują sobie swoją płaszczyznę odbierania ludzi i zdarzeń.
W ten sposób nabieramy większej pewności siebie – zarówno my jako
nadawcy, jak i ci, którzy są odbiorcami naszego komunikatu.
Gdy narzucimy własną ocenę danej sytuacji, choleryk zareaguje
natychmiast. Jeżeli nie zgadza się z naszą opinią, może być głośno
i burzliwie. Jeżeli ją akceptuje, rozegra to w taki sposób, aby wszyscy
byli przekonani, że ocena wyszła od niego i tylko przypadkiem ktoś
inny o tym powiedział. Podobnie zareaguje sangwinik, i na pewno
doda swoje wywody i domniemania. Flegmatyk może być oburzony
i urażony bezpośredniością oceny; w końcu jako symbol tolerancji
i ustępstw nie może na to przystać, ale cóż może zrobić? Melancholik
stwierdzi, że to nie jego sprawa.
Jaki będzie efekt? Wszyscy skupią się na narzuconym zdaniu i nikt
nie przyjrzy się istocie sprawy. W zasadzie w taki sposób byliśmy
wychowywani. Tego też zresztą uczono nas w szkołach. Poniekąd
wmówiono nam, że ocena to najlepszy sposób na życie, ponieważ
motywuje do działania. Natomiast życie pokazuje, że ocena, owszem,
działa, ale nie na wszystkich. Gdy oceniamy temperamenty
ekstrawertyczne, czyli choleryka i sangwinika, to działanie i dyskusję
mamy zapewnione. Flegmatyk i melancholik po prostu przyjmą ocenę
i ją zapamiętają.
B. M.: A melancholik nie dość, że zapamięta, to jeszcze weźmie to
głęboko do siebie i zrazi się do osoby oceniającej.
M. K.: Są takie warunki, na przykład testy, egzaminy, konkursy,
w których ocenianie jest koniecznością. I w porządku. W ten sposób
dostajemy instrukcje, jak wzmacniać swoje talenty, jak wspinać się na
wyżyny sukcesu. Natomiast w sytuacjach życiowych unikanie oceny
umożliwia samodzielne odlezienie się w sytuacji. A wystarczy zmienić
ocenę na opis okoliczności, które nam przeszkadzają, blokują nasze
działanie czy zamiary. Bywa, że jest to lepszy motywator niż ocena.
Jednak trzeba pamiętać, że wdrażanie nowych reguł trwa. Wymaga
czasu na sprawdzanie wytrzymałości nowych zasad i wytrwałości
wprowadzającego je człowieka. I jeszcze kwestia pochwały. Jej brak
osłabia nie tylko wiarę w dobre wykonanie zadania, ale też poczucie
własnej wartości: „Cokolwiek zrobię, i tak będzie źle”. Człowiek źle
siebie ocenia i wpędza się w poczucie winy (introwertycy) lub popycha
do buntu (ekstrawertycy).
Coaching a poczucie własnej wartości
B. M.: Ugruntowane poczucie własnej wartości stanowi o naszej sile
niezależnie od płci i reprezentowanego temperamentu. Melancholikom
i cholerykom trudno dać sobie prawo do popełniania błędów,
ponieważ obydwa typy mają zapędy na perfekcjonistę. Z kolei
sangwinicy i flegmatycy nazbyt często chcą sprawić przyjemność
innym, nierzadko kosztem siebie.
M. K.: Zachwiane poczucie własnej wartości jest źródłem wielu innych
problemów, jak choćby toksyczne relacje z otoczeniem. Osoby
o niskiej samoocenie są niepewne siebie, swoich umiejętności, częściej
ulegają naciskom i manipulacji, czują się nieatrakcyjne fizycznie, stają
się zbyt uległe lub agresywne i często oszukują, by otrzymać nagrodę.
Uległość i agresja to dwie strony jednego medalu – niskiego poczucia
własnej wartości. Z kolei szacunek i otwartość to cechy wysokiej
samooceny.
B. M.: Budując poczucie własnej wartości, musimy się skupić na tym,
czym dysponujemy. Ciekawie podchodzi się do tego w coachingu,
ponieważ w przeciwieństwie do psychoterapii coaching nie zajmuje się
wywlekaniem spraw z przeszłości.
M. K.: Tak, to prawda. Coaching nie bazuje na ocenie sytuacji czy
osoby, tylko na stwarzaniu przestrzeni do poznawania siebie. Traktuje
przeszłość człowieka jako historię, która już się wydarzyła, i sięga do
niej po „momenty chwały”, aby pokazać osobie, która bierze udział
w coachingu, że skoro tak bywało w przeszłości, to nic nie stoi na
przeszkodzie, aby to powtórzyć. Nic oprócz myśli, przekonań,
stereotypów i niewygodnych nawyków. I na tym skupia się coaching.
Na właściwym rozpoznaniu, co tak naprawdę przeszkadza osobie
w osiągnięciu celu, na inspirowaniu jej przy opracowywaniu taktyki
i strategii oraz na wspieraniu, gdy wprowadza je w życie. Johann
Wolfgang von Goethe pisał: „Nic nie jest ani dobre, ani złe, to nasze
myślenie takim to czyni”. Właśnie podczas coachingu można się o tym
przekonać. Ludzie przychodzą na coaching, bo nie mogą poradzić
sobie z tą czy inną osobą. Chcą znaleźć na nią jakiś sposób. A sposób
jest tylko jeden – zacząć od siebie. Cytowany już Goethe powiedział
też, że jeśli każdy posprząta w swoim ogródku, to świat będzie czysty.
I właśnie tego uczymy się w trakcie procesu coachingowego
sprzątania we własnym ogródku.
B. M.: Ta metafora trafi do ludzi przekonanych o tym, że ich życie
spoczywa w ich rękach, i do tych, którzy biorą odpowiedzialność za to,
co robią.
M. K.: Metafora pozwala przełamać racjonalne podejście do sprawy.
W swojej pracy często używam metafor i wizualizacji. Są to narzędzia,
które oddziałują na podświadomość. Bardzo podoba mi się to, co
powiedział jeden z moich klientów, który podczas pewnej sesji
coachingu poprosił o metaforę: „Dzięki metaforze mój rozum głupieje
i się wycofuje, a ja mogę porozmawiać ze swoją intuicją”. Każdy
proces coachingu rozpoczynam od poznania temperamentu danej
osoby. To stwarza dla niej przestrzeń, aby mogła zrozumieć
i zaakceptować swoje dotychczasowe zachowanie oraz pojąć, że nic
nie jest przesądzone, a nad każdą sprawą można popracować i jest to
tylko kwestia odpowiedniej strategii. Odkryłam, że od kiedy stosuję
taki system pracy, moim klientom jest łatwiej rozprawiać się
z poczuciem winy i szybciej odbudowują wiarę w siebie. Po prostu nikt
ich wcześniej nie uświadomił, oni sami nie wiedzieli. Nie ma winnych,
jest doświadczenie.
B. M.: Nauka akceptacji. Na warsztatach niektóre panie z trudem
uświadamiają sobie, że ich silna potrzeba kontrolowania niemalże
wszystkiego uniemożliwia im akceptację tego, co się dzieje, a na co
w istocie nie mają wpływu. Sprawy wymykają im się spod kontroli
i trzeba znaleźć winnego.
Kiedyś jedna z uczestniczek warsztatu odkryła przyczynę niechęci do
swojej synowej, którą (w dużym skrócie) winiła za to, że syn
wyprowadził się nie tylko z domu, ale i z rodzinnego miasta.
W przekonaniu tej pani jej syn był nieskazitelny (bardzo chciała, aby
taki był), zatem dla kontrastu czarnym charakterem musiała zostać
synowa. Nadmierna potrzeba kontroli dorosłego syna oraz
jednoczesny brak takiej możliwości rodziły frustrację, złość, gniew
i maskowały odczuwaną pustkę.
M. K.: To jest bardziej widoczne u kobiet, ponieważ one są
nastawione na relacje, a mężczyźni na zadaniowość. Dla kobiet, które
nie mają ugruntowanego poczucia własnej wartości, dorastanie dzieci
jest bolesne. Trudno im się odciąć od utartych schematów. Całe swoje
życie dostosowały do dzieci. Tak naprawdę zapomniały o sobie i o
partnerze. Mamy dzieci po to, aby wychować je na wspaniałych,
samodzielnych dorosłych, a nie po to, by traktować je jak zabawki.
Niestety często traktujemy je jak własność – jesteś moim dzieckiem
i ja wiem, czego ci potrzeba. Taka postawa jest bardzo toksyczna.
Z czasem, w zależności od temperamentu, przybiera różne odcienie,
ale zawsze zatruwa dzieciom życie na wiele sposobów.
Tabela 4. Mocne i słabe strony poszczególnych temperamentów
Mocne strony
Słabe strony
Choleryk
■ ukierunkowany na cel
■ bardzo dobry organizator
■ łatwo dostrzega praktyczne rozwiązania
■ szybki w działaniu
■ rozdziela pracę
■ kładzie nacisk na wydajność
■ realizuje cele
■ potrafi motywować innych
■ opozycja pobudza go do działania
■ trudno mu uznawać racje innych
■ nie lubi przekazywać innym kontroli
■ nie potrafi się podporządkować
■ wydaje spontaniczne sądy, oceny, często raniąc
innych
■ nie jest skłonny udzielać emocjonalnego wsparcia
innym ludziom
Sangwinik
■ inicjuje nowe formy aktywności
■ sprawia bardzo dobre wrażenie
■ twórczy i barwny
■ tryska energią i entuzjazmem
■ rozpoczyna w efektowny sposób
■ pobudza innych do współpracy
■ oczarowuje współpracowników
■ ma problemy z wykonywaniem zadań, zwłaszcza
tych precyzyjnych i w określonym terminie
■ nie umie odmawiać, w związku z tym często
przejmuje za dużo obowiązków
■ zapomina o różnych sprawach
■ jest niepunktualny
■ łatwo ulega emocjom
Flegmatyk
■ kompetentny i solidny
■ zgodny, tolerancyjny
■ ma zdolności administracyjne
■ unika konfliktów
■ ma zdolności mediacyjne, potrafi być rozjemcą
■ ma problemy z szybkim podejmowaniem decyzji
■ ma skłonności do unikania ryzyka
■ zwleka, odkłada sprawy na później
■ ma trudności w określaniu celów
■ unika odpowiedzialności (np. niechęć do awansu)
w konfliktach
■ dobrze znosi naciski
■ znajduje proste rozwiązania
Melancholik
■ perfekcjonista o wysokich wymaganiach
■ wytrwały i dokładny
■ podporządkowuje się regulaminom
■ zorganizowany, uporządkowany, docenia wagę
szczegółów
■ oszczędny
■ łatwo dostrzega problem i znajduje twórcze
rozwiązanie
■ musi dokończyć, co zaczął
■ uwielbia liczby, wykresy, tabele, zestawienia
■ nieufny w stosunku do ludzi i sytuacji
■ bardzo wrażliwy, łatwo go urazić
■ łatwo popada w apatię i depresję
■ perfekcjonista wymagający wobec siebie i innych
■ ma trudności w określaniu celów
■ unika odpowiedzialności (np. niechęć do awansu)
Źródło: opracowanie własne.
Flegmatyk jest jak kameleon
B. M.: O zatruwających życie teściowych mówi się często, gdy te
przejawiają cechy choleryka. Jednak także matki flegmatyczki potrafią
zatruć życie dzieciom i innym osobom w swoim otoczeniu przez
narzekanie, marudzenie i mentalne tkwienie w przeszłości.
Trzeba przyznać, że flegmatyk, jako temperament niezdecydowany,
często obojętny i ugodowy, ma tendencję do bycia bezbarwnym.
Stanowi tło dla innych, zatracając poniekąd swoją osobowość,
zwłaszcza jeżeli ma słaby charakter, a jego partnerem życiowym jest
silny choleryk, silny melancholik czy nawet silny sangwinik. Flegmatyk
wpasowuje się w otoczenie. Przypomina kameleona, który przybiera
barwy otoczenia, aby jak najbardziej do niego pasować i stać się
niewidocznym oraz bezpiecznym. Dlatego flegmatycy podążają za
swoimi silnymi partnerami, którzy najczęściej mają w sobie wiele
z choleryka. I gdy taka pani flegmatyk, która całe życie poświęciła
dzieciom, zostaje nagle w opuszczonym gnieździe z mężem
pracoholikiem, którego ciągle nie ma, albo z mężem melancholikiem,
który ma swoje pasje, świat wywraca jej się do góry nogami. Brakuje
tła, w jakie mogłaby się wpasować, brakuje codziennych zadań, które
dotąd regulowały jej czas. Cóż ma wtedy zrobić pozostawiona sama
sobie, jeżeli nie wie, jaką barwę przybrać i jak dostosować się do
otoczenia, bo to właśnie się zmienia?
M. K.: Ponieważ flegmatyk jest taki tolerancyjny i wycofany, chce być
uczestnikiem, a nie decydentem. Wtapia się w otoczenie. A gdy coś
się wydarza, układ się zmienia, on głupieje.
Znam flegmatyczkę, panią Alinę, która całe życie podążała za
mężem cholerykiem. Wykonywała jego rozkazy, wszystko było
w zasadzie pod jego dyktando. I dopóki była praca i dzieci, jakoś się
to kręciło. A potem dzieci dorosły, wyprowadziły się z domu i zajęły
własnym życiem, praca się skończyła, zaczął się etap emerytury.
Choleryk zawsze znajdzie sobie coś do roboty, i tak też było z mężem
pani Aliny. Ona zaś zobaczyła przed sobą wielką pustkę. Nie miała tła,
nie było już dzieci czy pracy, został tylko mąż choleryk, którego
w przypływie bezsilności zaczęła naśladować. To prowadziło do coraz
częstszych nieporozumień. Pasja, z jaką kiedyś pani Alina piekła
ciasta, przestała mieć dla niej znaczenie, bo i po co piec ciasto. Dom
stał się jej twierdzą. Z rozżaleniem wspominała, jak było kiedyś, czym
doprowadzała męża do szału. Czuła się coraz bardziej niepotrzebna,
a jedynym, co miała, była nadzieja. Choć też do końca nie wiedziała,
na co ma nadzieję. Na to nałożyła się choroba, która coraz bardziej
ograniczała jej ruch i swobodę życia. W pewnym sensie choroba stała
się wygodną wymówką – nie mogę tego, bo jestem chora, bo szybko
się męczę. Mężowi cholerykowi zaś stworzyła piękną okazję do
wykazania się – nie było już dzieci ani pracy, zmniejszyła się liczba
obowiązków domowych, zatem mężczyzna z impetem zaczął
dyrygować leczeniem swej małżonki, wyręczać ją z codziennych
zadań. Tak naprawdę uwięził ją w chorobie. Pani Alina odżywała, gdy
dowiadywała się, że przyjadą dzieci. Te mieszkały za granicą
i przyjeżdżały dwa razy w roku. Wówczas pani Alina zaczynała piec
i gotować. Miała siłę, by na przekór chorobie robić to, co uwielbiała.
B. M.: Obecnie mężczyźni nadal rzadko zostają w domu z dziećmi,
zatem jeszcze do emerytury (a ta zaczyna się coraz później) mają
pewne tło, w które mogą się wpasować. Gorzej z kobietami, które
rezygnują z pracy na rzecz wychowywania dziecka. Flegmatyk jest
leniwy z natury, zatem jeżeli partner zdejmie z niego obowiązki
zawodowe, oddycha z ulgą i „poświęca się” dzieciom.
M. K.: Dla flegmatyczek jest to wręcz wymarzona sytuacja.
B. M.: Tym bardziej że dzieci zwykle same z siebie generują zadania
do wykonania. Trzeba je nakarmić, ubrać, odwieźć do szkoły, na
zajęcia. To wszystko jest bardzo ważne i z pewnością rodzic flegmatyk
potrafi oddać się dzieciom bez reszty i poświęcić ich wychowaniu.
Jeżeli jednak zatraci w tym siebie, jeżeli jego Ja oznacza „obowiązki
związane z dziećmi”, a jego marzenia kończą się tam, gdzie zaczyna
się wolność dzieci, to w momencie, kiedy te dorastają i stają się
niezależne, flegmatyk staje się niepotrzebny. Wszystkie krótkofalowe
cele się kończą, a on nie wie, co ma ze sobą zrobić.
M. K.: To jest tak naprawdę tragedia flegmatyka. Dobrze, jeśli partner
przynajmniej docenia jego wkład i stara się narzucić mu jakiś nowy
rytm. Jeżeli zaś partner flegmatyka jest zajęty sam sobą lub wręcz
gardzi jego postawą, powstaje poważny problem. Pojawiają się
ucieczki w telewizję, narzekanie na los, generowanie chorób
przewlekłych. Flegmatyka może ocalić własna pasja, jeżeli jest
wystarczająco silna. Pasję jednak można rozwijać wtedy, gdy
odbudujemy poczucie własnej wartości. To właśnie przykład pani Aliny
– pasja do pieczenia wzmocniła ją, gdy znajomy jej córki otworzył
niewielką kawiarnię, a ta poleciła mu swoją mamę. Nie obyło się
oczywiście bez pewnych zabiegów, bo zrezygnowany flegmatyk to
trudny orzech do zgryzienia.
Gdy flegmatyk jest doceniany, zaczyna się inaczej zachowywać.
Podchodząc doń pełni zrozumienia, empatii, otwieramy przed nim
nowe perspektywy. Gdyby flegmatyk miał warunki, to może znalazłby
sobie jakąś pasję. Jeżeli zaś choleryk podciął mu skrzydła, to choroba
może się dla niego okazać błogosławieństwem – poddaje mu
wymówkę dla dalszego „nicnierobienia”, dla niezmieniania niczego
i dla braku decyzyjności. Jeżeli flegmatyk nie ma pasji, to ucieka
w chorobę, żeby mieć święty spokój. Co ciekawe, zazwyczaj choruje
bardzo specyficznie – jego życiowy spokój, tolerancja dla otoczenia,
swoiste pogodzenie się z losem sprawiają, że jest dość odporny na
stres i ma w miarę zdrowy organizm. Dlatego jeżeli flegmatyk choruje,
często są to różne choroby płuc, krtani, układu oddechowego.
Medycyna chińska mówi, że tego typu schorzenia mają związek
z byciem pod presją, z uleganiem innym, nieumiejętnością
wypowiadania swojego zdania, wieloletnim tłamszeniem. Flegmatyk
pragnie akceptacji i zrozumienia; czasami, żeby zwrócić na siebie
uwagę i przyciągnąć ludzi, zaczyna chorować. Jest to oczywiście
podświadomy proces.
Melancholik – najbardziej krytyczny wobec siebie
B. M.: Trzeba przyznać, że sporo problemów z poczuciem własnej
wartości ma też melancholik. To temperament najbardziej krytyczny
wobec siebie. Surowy w ocenie własnych działań, zachowań, swój
największy, bezwzględny sędzia. Jeżeli dodać do tego skłonność do
pesymizmu, często efektem jest podważanie własnego Ja, swoich
umiejętności i talentów. Melancholik lubi rozgrzebywać rany, dlatego
bywa, że nieopatrzna krytyka wypowiedziana pod jego adresem
przełoży się na podjęte decyzje czy myślenie o sobie.
Miałam znajomą, która była nazbyt poważna. Melancholicy są
poważni sami z siebie, jednak kamienna twarz Moniki rzutowała na
relacje z innymi. Było to zwyczajnie przykre dla otoczenia. Znajoma
była nielubiana, unikano jej towarzystwa. Zresztą było coś sztucznego
w tej masce powagi. Co się okazało? Kiedyś matka w złości
powiedziała Monice, żeby przestała się tak śmiać, bo wygląda jak
półgłówek. Po flegmatyku taka uwaga spłynie jak po kaczce, choleryk
może by się wściekł, odgryzł i zapomniał o sprawie, sangwinik także
by sobie z tym poradził. Jednak silna melancholiczka, jaką jest Monika,
zapamiętała to, wzięła sobie do serca i bardzo kontrolowała swoją
mimikę. Gdy mi o tym opowiadała, płakała jak bóbr i wiadomo było,
że to zaledwie czubek góry lodowej – skrawek jej zamrożonej przez
krytykę osobowości. Dotarcie do własnego Ja nie jest bowiem dla
melancholika aż tak trudne – on ciągle myśli, zastanawia się,
analizuje, poznaje, zgłębia. Wyzwaniem jest dopiero uwierzenie we
własne siły, w swoje zalety, w to, że jest się wystarczająco dobrym.
M. K.: Melancholik ma silną potrzebę bycia nieskazitelnym, jednak
stwarza pozory, że mu na tym nie zależy. Chowa się za maską
nonszalancji, aby nikt nie odkrył, kim naprawdę jest. W głębi duszy
melancholika mieszka samotność – boi się on opuszczenia przez
najbliższych i ośmieszenia przez pozostałych. Nie jest łatwo dotrzeć do
niego z metaforą i wizualizacją. Potrzeba czasu, aby melancholik nam
zaufał, a gdy już się dotrze, może zobaczyć w końcu to, co stanowi
o jego sile. Największą wartością jest, że zobaczył to i doświadczył
tego sam, nikt mu tego nie narzucił. Ubóstwiam tę malującą się na
twarzach melancholików błogość – wtedy wiem, że poznają swoją
prawdę.
Podobnie jest z zatwardziałymi cholerykami. To zadaniowcy, których
prowadzi ambicja. Widzą przysłowiową drzazgę w czyimś oku, a belki
we własnym nie dostrzegają. Są przekonani o swojej nieomylności
i nieudolności świata. Cholerycy często opierają poczucie własnej
wartości na swojej skuteczności działania. Wyrzekając się swoich
emocji, wpadają w wir rywalizacji i udowadniają, że racja jest po ich
stronie. Nie zwracają uwagi na spustoszenie, jakie sieją wokół.
Opamiętanie przychodzi w momencie, gdy mają przed sobą widmo
samotności i odrzucenia. Gdy rodziny już nie ma, a firma z nich
rezygnuje.
Inaczej wygląda to u sangwinika. Jego poczucie własnej wartości
rośnie proporcjonalnie do liczby pochwał za to, że to, co robi, ma sens
– czyli pochwał za kreatywność. Jeżeli będziemy chwalić sangwinika za
to, że jest uroczy, to stworzymy celebrytę, który utożsami poczucie
własnej wartości z pychą. Skrajny sangwinik to naiwny lekkoduch
i niepoprawny optymista, który opiera samoocenę na liczbie oklasków
i długości owacji. Kiedy te się kończą, pojawia się bezradność
skrzywdzonego dziecka – płacz, histeria, krzyki i obrażanie się na cały
świat. Sangwinik lubi nowości, dlatego metafora i wizualizacja są dla
niego bardzo atrakcyjne. I ta niepojęta mimika twarzy dziecka, które
odkrywa drugą stronę swojego życia…
Kobiece poczucie własnej wartości
M. K.: Żyjemy w czasach, w których liczą się szybkość i ilość. I gdy
tak prędko zdobywamy dużo, równie szybko to tracimy i zyskujemy
coraz mniej. Co zyskujemy? Wykształcenie, pracę, dodatkowe
dochody, zajęcia, znajomości, partnerów, związki. Co tracimy? Spokój,
zdrowie, czas, pasje, znajomości, partnerów, związki i przede
wszystkim kontakt z samym sobą. Wzmacniamy się tym, co przyniosą
okoliczności, inni ludzie, pieniądze. Zapominamy o wzmacnianiu siebie,
swoich wartości. W tym pośpiechu skupiamy się na tym, co
z wierzchu, nie zaglądamy do środka. Sądzimy po pozorach, bo
przecież nie ma czasu na więcej, przez co zaniedbujemy własną
intuicję i wrażliwość. Uczymy się manipulacji. Bardziej obserwujemy
ludzi i mylimy patrzenie z poznaniem. Zauważamy czynniki
zewnętrzne, jednak nie szukamy zrozumienia i wyjaśnienia, dlaczego
postępujemy tak, a nie inaczej.
B. M.: Wyjątkiem może być melancholik, w którego przypadku pytanie
„Dlaczego?” i szukanie przyczyn stanowią drugą naturę. Bywa jednak,
że na szukaniu poprzestaje i nie wyciąga z tego wniosków, które
mógłby przekuć na działania. Często wynika to z lęku przed porażką.
M. K.: Opieramy się na powierzchowności, podejmujemy takie, a nie
inne decyzje, wchodzimy w takie, a nie inne związki i nie rozumiemy
dlaczego. Nie zastanawiamy się bowiem też na sobą. Zaczynamy
oceniać, że ktoś się zachowuje nie tak, jak my tego oczekujemy. Nie
wystarczy patrzeć na ludzi z zewnątrz – warto się pochylić nad sobą,
skupić na poznaniu siebie, ponieważ wtedy zaczniemy inaczej patrzeć
na drugiego człowieka. Gdy mniej oceniamy, jesteśmy bardziej skłonni
do zadawania pytań. Jeżeli nie zmierzymy się z własnymi cechami,
będzie nam trudno, ponieważ nie będziemy potrafili poznawać ludzi,
tylko patrzeć na nich.
B. M.: Na powierzchowności nie oprzesz przecież poczucia własnej
wartości…
M. K.: Na powierzchowności opiera się niskie poczucie własnej
wartości, które bardzo negatywnie rzutuje na nasze życie, ponieważ
sprawia,
że
dajemy
sobą
manipulować
i
pozwalamy
się
wykorzystywać, choć bardzo tego nie chcemy. Taki człowiek
w trudnych sytuacjach się wycofuje, ponieważ nie jest pewien swoich
sił lub jest wręcz przekonany, że jest słabszy. Czasami atakuje z całym
impetem, aby nikt nie dostrzegł, że jest słaby, i nie zastanawia się nad
tym, że właśnie odkrył swoją słabość. Co ciekawe, niskie poczucie
własnej wartości może się odnosić do wszystkich sfer życia lub tylko
do wybranych. Możemy czuć się wyjątkowo silnie na gruncie
zawodowym, a na gruncie rodzinnym cierpieć katusze. Dajemy się
wykorzystywać,
spełniamy
zachcianki
najbliższych,
jesteśmy
zagubieni. Albo też ze strachu przed tym wszystkim w ogóle nie
zakładamy rodziny, tak na wszelki wypadek, żeby nie cierpieć.
A przecież cierpimy z powodu braku miłości.
B. M.: Brak ugruntowanego poczucia własnej wartości cechuje wiele
kobiet. Obserwuję to na prowadzonych przez siebie warsztatach i u
internautek zaglądających na portal Wellnessday.eu. Dużo już
powiedziano na ten temat, wiele pań wkroczyło na ścieżkę budowania
poczucia własnej wartości, jednak jest to droga nierzadko długa,
czasochłonna i pełna powrotów do przykrych sytuacji z przeszłości.
Nawet kobiety piastujące kierownicze stanowiska, mimo wyuczonych
formułek i zachowań, często zdradzają brak pewności siebie poprzez
mowę ciała. To widać.
M. K.: Dużą rolę odegrała w naszym społeczeństwie historia.
Jesteśmy dziećmi pokolenia, które wychowywało się między dwoma
totalitarnymi systemami. Jedni zamienili poczucie własnej wartości na
poczucie własnej godności i aktywnie walczyli z systemem, inni
zamienili je na poczucie własnej uległości, która pozwalała zachować
życie, aby wychowywać dzieci i budować kraj. Gdy ci pierwsi ginęli, ci
drudzy pamiętali ich patriotyzm. I takie wartości w większym stopniu
były przekazywane kolejnemu pokoleniu: ważniejsze jest to, jak cię
widzą, bo to decyduje o twoim życiu, a w zasadzie o jego
przeciętności. Czyli to, co masz i robisz, daje ci dokładnie takie
możliwości życia. I my, jako kolejne pokolenie, które dostało tyle
nowych możliwości, zamiast wzmacniać poczucie własnej wartości,
czujemy się słabsi, bo mocno wierzymy, że wszystko co na zewnątrz
stanowi o naszej sile. Ale jak tu wybrać z takiej mnogości? A przecież
na zewnątrz są tylko substytuty siły.
Kształtował nas cały system przekonań, ograniczeń, słabości, siły,
akceptacji i wyrozumiałości naszych rodziców i otoczenia. W każdej
rodzinie te proporcje wyglądały inaczej. Im więcej było aspektów
pozytywnych, tym większe zyskiwaliśmy poczucie własnej wartości.
Niestety na obniżenie samooceny dziecka często wpływa naprawianie
przez rodzica własnego życia jego życiem. Chcemy, aby nasze dzieci
miały lepiej, i robimy wszystko, żeby uchronić je przed naszymi
błędami. Tylko jak? Swoje błędy popełniliśmy osobiście. Pozwólmy
dzieciom popełniać ich pomyłki. I tu pojawia się największa trudność.
Jak mam zrezygnować z oceniania innych ludzi i ich działań oraz jak
zaufać komuś, skoro nie ufam sobie? Przyznajmy się, ilu z nas żyje,
słuchając: „Ty zrób tak, bo to jest najlepsze dla ciebie”? Ilu ludzi
uważa, że to, co teraz robią i co mają za namową najbliższych, jest
dla nich najlepsze?
B. M.: Co twoim zdaniem najbardziej szkodzi poczuciu własnej
wartości?
M. K.: Porównywanie nas z innymi i robienie czegoś za nas, bo
jesteśmy za mali, bo ktoś zrobi to lepiej, szybciej, dokładniej. W obu
sytuacjach jesteśmy skazani na uwierzenie w to, że są lepsi od nas.
Kiedyś usłyszałam takie stwierdzenie: gdyby kilkunastomiesięczne
dzieci uwierzyły w to, co dorośli mówią na temat chodzenia, to
ludzkość czołgałaby się w swej dorosłości.
B. M.: Poczuciu własnej wartości pomaga poznanie swoich talentów,
rozwijanie umiejętności, kompetencji i wyzwalanie potencjału. Co
jeszcze?
M. K.: Zaufanie do siebie i swoich możliwości. Nabranie pewności, że
jestem tak dobra, jak trzeba, że powinnam poznać siebie, by wiedzieć,
jak szanować siebie i innych, jak być asertywną i jak nie szkodzić
sobie i innym. Jak się tego nauczyć? Trzeba zacząć od pokory
i otwartości na nowe, wybaczać sobie i innym oraz skupić się na
własnym rozwoju. Kluczowe jest uświadomienie sobie, że to proces
trwający długie lata. W krótkim czasie możemy się nauczyć, jak
udawać pewną siebie osobę, czyli nałożyć maskę. A przecież nie o to
chodzi…
Coaching dla ciebie:
poczucie własnej wartości
Poświęć kilkanaście minut i zastanów się nad poniższymi pytaniami. Koniecznie spisz
odpowiedzi. Mogą cię zaskoczyć!
Zastanów się nad świadomością siebie. Kim jesteś?
Co o sobie myślisz? Jak to, co o sobie myślisz,
wpływa na to, kim jesteś?
Jakie cechy u ciebie dominują twoim zdaniem,
a jakie zdaniem innych ludzi?
Jakich cech ci brakuje twoim zdaniem, a jakich
zdaniem innych ludzi?
Kim byś była, gdybyś nie porównywała się
z innymi?
Kim byś była, gdybyś nie chciała dorównać innym?
Kim byś była, gdybyś nie chciała przypodobać się
pewnym osobom?
Kim
byś
była,
gdybyś
nie
chciała
być
niezastąpiona?
Beata Mąkolska: Poczucie własnej wartości współgra z postawą
asertywną – w zasadzie jedno bez drugiego nie istnieje. Jednak
temperamenty różnie rozumieją asertywność.
Małgorzata Krawczak: Choleryk w czystej postaci reprezentuje
typową agresję. Flegmatyk, temperament przeciwległy, uległość
i bierność. A ciekawe wypadkowe tych cech widać u sangwinika
i melancholika. Psychologia ogólna nie różnicuje zachowań bierno-
agresywnych i agresywno-biernych, a skupia się na bierno-
agresywnych jako pewnych zaburzeniach osobowości. Podobnie
podchodzi do agresywności i uległości. Chciałabym wyraźnie
podkreślić, że moje obserwacje nie dotyczą zaburzeń osobowości,
tylko są opisem pewnych zachowań charakterystycznych dla danego
typu temperamentu.
Dla mnie widoczna jest różnica między zachowaniem agresywno-
biernym a bierno-agresywnym, ponieważ wskazują one odmienną
kolejność zachowań w zależności od danego temperamentu. I tak,
sangwinika można określić jako agresywno-biernego, ponieważ
najpierw pokazuje pazur, a następnie odpuszcza i jest uległy. Z kolei
melancholik odwrotnie – na początku nie ingeruje, nie widzi sensu
angażowania się i zawracania sobie czymś głowy, aż do momentu,
w którym sytuacja stanie się dla niego nie do zniesienia. Wtedy staje
się na swój sposób agresywny, dlatego określam go jako bierno-
agresywnego.
Tabela 5. Temperamenty a zachowanie
Agresywno-bierne (Sangwinik)
Agresja (Choleryk)
Uległość (Flegmatyk)
Bierno-agresywne (Melancholik)
Źródło: opracowanie własne.
B. M.: Wyjaśnijmy, na czym polegają zachowania agresywno-bierne
lub bierno-agresywne.
M. K.: Agresję i uległość łatwo rozpoznać. Zachowania bierno-
agresywne czy agresywno-bierne nie są widoczne na pierwszy rzut
oka.
Gdy w pracy szef wydaje nam dyspozycję, z którą się nie zgadzamy,
to agresywne zachowanie będzie od razu skutkowało mocnym
sprzeciwem, łącznie z używaniem niecenzuralnych określeń.
Zachowanie uległe, mimo że wewnętrznie się z czymś nie zgadzamy,
będzie polegało na posłusznym wykonywaniu zadania.
W przypadku zachowań mieszanych, a częściej są to bierno-
agresywne, na pierwszy rzut oka zgadzamy się z zadaniem czy
dyspozycją, jednak w jakiś sposób zostanie to odreagowane.
Pracownik mówi: „Dobrze, szefie, zrobię to dziś, zostanę po
godzinach”,
a
po
chwili
na
innym
gruncie
(znajomych,
współpracowników) następuje wybuch agresji, na przykład: „Co on
sobie myśli?! Nie będzie mną manipulował, kawał łajdaka!”. Albo też
reaguje w rzadziej spotykany sposób agresywno-bierny: „Dlaczego
ja?!”, po czym po odpowiedniej argumentacji szefa zgadza się z nim.
Tutaj też pada komentarz za plecami, raczej do siebie: „Jaki ja jestem
głupi, znów uległem!”, a przed innymi: „Gdyby nie był szefem, to
w życiu bym tego nie zrobił!”.
Nie mając odwagi powiedzieć czegoś prosto w twarz, używamy
sobie za plecami. Agresja może jednak mieć nie tylko formę krzyku,
ale też dobitnych, raniących słów. Wówczas agresywne zachowanie
wiąże się z ich treścią.
B. M.: Kobiety są zdecydowanie „lepsze” w agresji słownej –
używamy więcej słów niż mężczyźni, mamy o 11% więcej neuronów
w obszarach mózgu odpowiedzialnych za język i słuch. Zdolności
werbalne kobiet biologicznie przeważają nad męskimi. To zupełnie
naturalne – jako zazwyczaj słabsze fizycznie zostałyśmy wyposażone
w broń innego rodzaju.
Wracając do zachowań bierno-agresywnych: z zewnątrz może się
wydawać, że potrzebujemy dużo czasu do namysłu. Jeżeli nie
reagujemy od razu, a dopiero po pewnym czasie ogłaszamy, że
miarka się przebrała, i przechodzimy od braku reakcji do ataku, to
możemy nawet zyskać w pewnym sensie w oczach otoczenia.
Natomiast działania odwrotne, czyli agresywno-bierne, najczęściej nas
pogrążają. Jeżeli dana osoba ostro reaguje („To jest zły pomysł, nie
będę tego robić”), po czym idzie i robi to, przed czym się opierała,
ponieważ jej postawa przechodzi w uległą, to działa przede wszystkim
na własną niekorzyść. Podważa swój autorytet, zaczyna być
postrzegana jako niekonsekwentna, która trochę pokrzyczy,
a następnie i tak zrobi to, co się jej każe.
M. K.: Tego typu zachowania często są widoczne w relacji rodzic –
dziecko, gdy dziecko wchodzi w okres buntu, jest niezadowolone do
granic możliwości, ale wykonuje polecenia rodzica. Podobnie
w układach partnerskich – brak konsekwencji powoduje, że
początkowa agresja przeradza się w uległość. I niestety dostarczamy
drugiej osobie argumentów do manipulacji. Uczymy ją, że
reprezentujemy postawę „pokrzyczę, ale i tak ulegnę”. Czasem to
„pokrzyczę” trwa kilka godzin, czasem kilka dni, jednak wiadomo, że
po nim nastąpi trwałe „ulegam”.
B. M.: Jeśli reagujący w ten sposób sangwinik jest w związku z silnym
cholerykiem lub melancholikiem, sytuacja często przybiera taki właśnie
obrót. Dobrym przykładem są różnego rodzaju święta rodzinne. Na
przykład umęczona sangwiniczka chce spędzić Wigilię tylko u swoich
rodziców i ogłasza to mężowi już we wrześniu, co mąż melancholik
enigmatycznie kwituje słowem „zobaczymy”, nie podejmując żadnych
działań. W grudniu się okazuje, że teściowa już się naszykowała na
odwiedziny syna z rodziną, więc nie można jej zawieść. Sangwiniczka
pokrzyczy, obrazi się, ale i tak skończy na Wigilii u teściowej wraz
z mężem. Mamy tu doskonały przykład wykorzystania żony przez
męża o silniejszym, melancholicznym charakterze oraz braku
konsekwencji, tendencji do uległości i zaspakajania potrzeb wszystkich
przez kobietę o temperamencie sangwinika. Fakt, że sangwinik chce
być lubiany, nie pozostaje bez znaczenia.
M. K.: Sangwiniczka pokrzyczy, melancholik przeczeka i w końcu jego
będzie na wierzchu. Podobnie gdy choleryk jest związany
z sangwinikiem, tyle że tutaj głośniej ścierają się argumenty. Jeśli jest
odwrotnie i próbujemy wywrzeć presję na melancholiku, ten się
odcina i ucieka w swój świat. Jednak w sytuacji bez wyjścia lub gdy
miarka się przebierze, także potrafi wybuchnąć i nie będzie to cichy
wybuch. Rozjuszony melancholik potrafi wyciągnąć broń, jest
krytykantem, bywa mściwy i ma doskonałą pamięć. Dlatego siła jego
rażenia będzie ogromna. Melancholik też jest bierny do czasu, jeśli
jednak nadepniemy mu na odcisk, może zaatakować. Właśnie dlatego
określam go jako bierno-agresywnego, w przypadku gdy nie ma
asertywnej postawy.
B. M.: Znaczenie ma jeszcze skala emocji. Emocje melancholika
trwają dłużej – jeśli przeżywa coś negatywnie, to długo i dobitnie, jeśli
się denerwuje, to przez długi czas. Sangwinikowi wszystko przechodzi
szybciej, zmienność jego nastrojów i emocji jest dużo bardziej płynna.
M. K.: Do tego sangwinik z natury jest optymistą, ma więcej energii.
Warto też podkreślić, że agresja to nie tylko krzyk, może się
przejawiać w postawie życiowej: „jestem zachłanny, odważny, chcę
działać, robić więcej i być na topie”. Najczęściej ten typ agresji
cechuje sangwinika.
B. M.: Słowem: przebojowość. Choć inni nazwą to bezczelnością.
M. K.: Właśnie, to zależy od tego, przez pryzmat jakich cech sami na
to patrzymy. Sangwinik ma zdecydowanie więcej tego typu odwagi niż
melancholik – ten ostatni jest pesymistą z urodzenia, dlatego będzie
czekał i patrzył, jak się sytuacja rozwinie.
B. M.: I czasem ta zwłoka działa na jego korzyść. Bo przecież gdy
sangwinik podejmuje działanie dlatego, że nie umie komuś odmówić,
to też jest oznaka braku asertywności.
M. K.: Mam na to dobry przykład. Emilia była w pierwszych latach
małżeństwa bardzo niepewna siebie. Dlatego mąż szybko przejął nad
nią władzę. Paweł to melancholik z kilkoma cechami choleryka, zatem
mocny krytykant przy zamkniętej osobowości i skłonnościach do
manipulowania otoczeniem. W tym przypadku jednak sterowanie żoną
odbywało się za jej przyzwoleniem – niepewna siebie Emilia
poddawała się silniejszemu partnerowi. Przeprowadziła się do innego
miasta, bo nie była w stanie wyobrazić sobie, że mogłaby się
przeciwstawić jego woli. Nie miała też pomysłu na siebie, nie
wiedziała, czego chce, więc szybko poddała się temu, czego chciał
Paweł.
B. M.: Jeżeli nie zadamy sobie trudu stworzenia własnej wizji siebie
w przyszłości, nie poszukamy kotwic, na których będzie oparte nasze
poczucie własnej wartości, to przyjmiemy cudze wizje za własne,
cudze potrzeby za swoje i tak dalej.
M. K.: I zrealizujemy marzenia innych. Tak było z Emilią – nie była
asertywna tylko bierna, w związku z tym Paweł szybko wszedł
automatycznie w rolę agresywnego.
B. M.: Mogłoby się wydawać, że to cholerykowi najtrudniej jest
wypracować postawę asertywną, a tymczasem melancholik, który
bierze wszystko do siebie, za wszystko czuje się odpowiedzialny, także
ma z tym problem. Czasem pomóc może poszukanie u siebie
konkretnych cech, niezależnie od głównego temperamentu, które
będą punktem wyjścia wzmacniania postawy asertywnej.
M. K.: Chyba najszybciej postawę asertywną są w stanie wypracować
sangwinik i flegmatyk. Z osoby zupełnie nieasertywnej, mającej duże
dylematy i duże wyrzuty sumienia, krok po kroku można się zmieniać
w potrafiącą powiedzieć „nie”. Największą przeszkodą w budowaniu
postawy asertywnej jest podejście „ja sam”, które zdaje się
dominować właśnie u choleryka i melancholika. Sangwinik i flegmatyk
są bardziej otwarci na innych, lubią się uczyć poznawania ludzi, są
bardziej otwarci na nowe, choć nie zapominajmy o tym, że gdy
flegmatyk się uprze, że nie, bo nie, trudno będzie go przekonać.
Doskonałym przykładem takiej postawy jest wspomniana już
wcześniej Sandra.
Dojrzewanie do powiedzenia „nie” widać było też u Jacka,
flegmatyka z namiastką sangwinika. Jacek nie znał pojęcia
„asertywność”. Ustępując swojej dziewczynie Justynie i znosząc jej
zachowanie, czekał, aż go doceni. Ona, pewna siebie sangwiniczka
z wyrazistym cholerykiem, miała inne zdanie w tej kwestii. Jacek był
dla niej źródłem dochodów. Jako programista komputerowy zarabiał
duże pieniądze. Dostał propozycję pracy za granicą za jeszcze większą
kwotę, więc wyjechali oboje. Ona mówiła, czego potrzebuje, on to
zapewniał. Na jego uległą postawę wpływała również ogromna liczba
kompleksów związanych z własnym wyglądem. Jednak życie na
obczyźnie pod ciągłe dyktando Justyny zaczęło być uciążliwe. Znajomi
Jacka się wykruszali, natomiast towarzystwo Justyny nim pomiatało,
lecz mężczyzna nie słuchał rad życzliwych mu osób podpowiadających,
żeby ją zostawił. Aż przyszedł impuls, który zadziałał na Jacka.
Znajomy Justyny zaprosił go na piwo i powiedział: „W zasadzie to nie
moja sprawa, ale jesteś facetem jak ja i nie rozumiem, jak możesz
tego wszystkiego nie widzieć. Możesz dać mi po pysku, ale tę koszulę
i katanę kupiła mi Justyna za twoją kasę”. Jacek nie dał znajomemu
w pysk. Postawił mu piwo, pogadali i w jednej chwili mężczyzna
wiedział, co ma zrobić. To było większe upokorzenie niż kilkuletnie
znoszenie zniewag Justyny.
B. M.: Trzeba przyznać, że flegmatyk jest jak wielbłąd – potrafi znieść
naprawdę wiele, i to bardzo długo, a jak już podejmie decyzję, to jest
w niej wytrwały. Sandra podjęła decyzję o związaniu się z toksycznym
mężem, więc w niej trwała. Podobnie Jacek.
M. K.: Wszystko to, co mówili im do tej pory znajomi, nie miało
takiego znaczenia jak słowa wypowiedziane przez osoby w jakimś
sensie z zewnątrz. To też pokazuje, jak oddani potrafią być
flegmatycy.
B. M.: I kolejna charakterystyczna cecha flegmatyka – gdy już
podejmie decyzję o odejściu, odchodzi. Może się długo namyślać, ale
gdy dojdzie do kresu, będzie to decyzja nieodwołalna.
M. K.: W Sandrze i w Jacku odezwały się dodatkowo cechy
sangwiników, dzięki czemu nabrali optymizmu, wstąpiła w nich
energia i w miesiąc zmienili swoje życie, czego nie potrafili zrobić
latami. Świat zaczął im sprzyjać.
Łatwiej wypracować asertywność, jeśli jest się mieszanką
sangwinika i flegmatyka. Cholerycy, aby stać się bardziej asertywni,
najpierw muszą ogarnąć swoją dyrektywność.
B. M.: A melancholicy chroniczne poczucie winy i tendencję do brania
odpowiedzialności za wszystko. Podkreślmy jednak, że asertywność to
nie tylko sztuka mówienia „nie”. To także umiejętność szanowania
drugiego człowieka i jego często innych poglądów, potrzeb
i oczekiwań. To zarówno sztuka proszenia o pomoc, gdy jej
potrzebujemy, jak i szacunek dla odmowy udzielenia pomocy, z jaką
możemy się spotkać. Znowu wracam do kwestii świadomości –
świadomego wartościowania własnych celów i umiejętności oraz
poszanowania tych kwestii u drugiej osoby.
M. K.: Asertywności można się nauczyć. A z nauką jest tak, że jak
chcemy, to się uczymy, a jak nie, to nie. Chcę podkreślić, że jeśli
komuś łatwiej przychodzi stawanie się osobą asertywną, nie oznacza
to wcale, że jest to proste zadanie. Ważna jest świadomość, po co to
robimy. Każdy temperament potrzebuje innej motywacji, każdy
wyciąga inne wnioski i ma inną „datę ważności”. Nie bez znaczenia
jest ambicja, której bardzo dużo, czasem aż nadto, ma choleryk,
całkiem sporo melancholik, widoczna jest u sangwinika i ledwo
zauważalna u flegmatyka. Ambicję wzmacnia przysięga złożona
samemu sobie: „Nigdy więcej nie dam się nikomu!”. Asertywność zaś
jest subtelną mieszanką agresywności i uległości.
Zachowanie asertywne oznacza uczciwe, stanowcze i bezpośrednie
wyrażanie swoich praw, uczuć, postaw, opinii oraz pragnień w sposób
szanujący uczucia, postawy, opinie, prawa i pragnienia drugiej osoby.
Różni się ono od zachowania uległego tym, że zakłada działanie
zgodne z własnym interesem oraz stanowczą obronę siebie i swoich
praw – bez nieuzasadnionego poczucia lęku i winy. Natomiast od
zachowania agresywnego odróżnia je to, że oznacza korzystanie
z osobistych praw bez naruszania praw innych osób. Asertywność
zależy od sytuacji i może być zmienna. Mogę na przykład być
asertywna na gruncie zawodowym, a w życiu prywatnym odczuwać
paraliżującą trudność w byciu sobą wobec innych.
Naukę asertywności dobrze zacząć od wyrażania pozytywnych
uczuć, na przykład przyjmowania komplementów.
B. M.: Umiejętność przyjmowania komplementów to dla wielu pań
sztuka wyższa. Nagminnie umniejszamy cudze słowa, albo nie wierząc
komplementującemu, albo nie wierząc w siebie. Pewna pani na
warsztatach wprost powiedziała, że nie wie, co ma zrobić, jak słyszy
komplement. Tak ją to zawstydza, że wręcz paraliżuje. Często zaczyna
się tłumaczyć komplementującemu, zaniżając własne zasługi i nie
doceniając siebie. Bo przecież inni są ładniejsi, zdolniejsi, zgrabniejsi,
więc dlaczego ktoś miałby docenić ją? Brak wiary w siebie przeradza
się w brak wiary w cudzą ocenę sytuacji. Przecież zaprzeczając
komplementowi, podważamy intencje drugiej osoby.
M. K.: To smutna prawda, ale nie umiemy przyjmować
komplementów czy miłych słów pod swoim adresem. Wynika to ze
stereotypowego przekonania, że skromność jest cnotą, dlatego
grzeczne dziewczynki nie łaszą się na miłe słówka, a chłopcy nie
słuchają komplementów, bo to niemęskie. Często też odrzucamy
komplementy, ponieważ tak się nauczyliśmy: „No nic podobnego…
gdzie ja… to stara sukienka…”. A wystarczy się uśmiechnąć
i powiedzieć: „Dziękuję”.
Przyjmowanie komplementów jest istotne z powodu ich nadawcy.
Zaprzeczając jego opinii, przekazujemy mu, że jest dla nas kimś
niewiarygodnym, kto się nie zna. Odbieramy mu radość
uszczęśliwienia nas, co jest celem prawienia komplementów.
B.
M.:
Gdy
mamy
wątpliwości
co
do
prawdomówności
komplementującego, zawsze możemy powiedzieć: „To miłe, że tak
uważasz” albo „Dziękuję, że to mówisz”. Wtedy pokazujemy, że
zakładamy jego dobre intencje.
M. K.: Jeśli nauczymy się przyjmować komplementy, możemy przejść
do ich wyrażania. Należy je mówić szczerze, pewnie i zdecydowanie,
bez nieuzasadnionego używania wielkich słów, w sposób bezpośredni,
na przykład: „Ładnie wyglądasz”, „Uważam, że postąpiłeś mądrze”.
Na drodze do stawania się osobą asertywną warto wytyczyć sobie
cele. Odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego chcemy rozwijać
asertywność. Asertywne zachowanie nie jest możliwe bez poczucia
własnej wartości. Dlatego warto stworzyć sobie pozytywne
wyobrażenie o sobie. Nieustannie porównując się z innymi, zawsze
znajdziemy kogoś lepszego.
Asertywność to umiejętność prawdziwego wyrażania siebie. Skoro
mam niskie poczucie własnej wartości, to skąd wezmę siłę na prawdę?
A jeżeli mam wyolbrzymione poczucie własnej wartości, to na jakiej
prawdzie będzie mi zależało? Asertywność to prawo wyrażania siebie,
a jak można dać sobie prawo? Przecież to takie… – i tu zaczyna się
lista stereotypów, przekonań i uprzedzeń. Są też osoby, które
nadinterpretują dawanie sobie prawa, wówczas jednak mamy już do
czynienia z agresywnością. Jeżeli nie damy sobie prawa, zawsze
będziemy ulegli. Choleryk i sangwinik nie będą mieli oporów, by
przyznać sobie owo prawo. Melancholik przemyśli sprawę, żeby
niepotrzebnie nie ryzykować, a flegmatyk będzie miał kłopot. Jak to,
on sam ma dać sobie prawo? Dlatego flegmatyk dobrze zareaguje na
bodziec zewnętrzny, co może być przełomem w jego życiu. Ten typ
bowiem ma potrzebę dawania raczej komuś niż sobie i lepiej na niego
działa słowo z zewnątrz niż z wewnątrz.
Coaching dla ciebie:
w stronę asertywności
Chcesz wzmocnić swoją asertywność? Przemyśl odpowiedzi na poniższe pytania
coachingowe.
Kim się stanę dzięki asertywnej postawie?
Jakie moje myśli o sobie mnie wzmacniają?
Jakie moje myśli o sobie mnie osłabiają?
Jak chcę myśleć o sobie?
Gdy myślę o sobie w taki sposób, jakim czuję się
człowiekiem?
Batonik na zastępstwie, czyli o przybieraniu
Beata Mąkolska: Gdy tak rozmawiamy o uległości, o braku
asertywności, przypomina mi się Marzena, która całe swoje
nastoletnie i dorosłe życie poświęciła odgadywaniu pragnień innych.
Była miła do przesady. Wszystko dla męża i dzieci, jej nic nie jest
potrzebne. W związku z tym nie pracowała, jej ubrania przypominały
zestawy piżamowe, na dodatek wszystkie w ciemnych kolorach.
U fryzjera nie była od dnia ślubu, a jej zainteresowania ograniczały się
do życia szkolnego dzieci, przepisów kulinarnych i stosowania wciąż
nowych diet. Marzena bowiem przy wzroście metr sześćdziesiąt pięć
ważyła ponad dziewięćdziesiąt kilo. Jak wiadomo, nikt nie kładzie się
spać szczupły i nie wstaje następnego dnia ze sporą otyłością,
a jednak ona zachowywała się tak, jakby właśnie coś takiego jej się
przydarzyło. Gdy już mówiła o swojej tuszy, bagatelizowała problem,
nie biorąc odpowiedzialności za swój wygląd. Ot, nawet nie wie, kiedy
trochę przybrała na wadze. Albo zasłaniała się tłumaczeniem, że po
ciąży to normalne. Tylko że córki urodziła ponad dekadę temu, a jej
stuknęła już czterdziestka.
Mąż Marzeny dla odmiany chodził codziennie do pracy w garniturze,
latem jeździł z córkami na kajaki i wycieczki rowerowe, zimą zabierał
je na narty. Większość tygodnia spędzał w pracy, jednak przynajmniej
sobotę lub niedzielę poświęcał na aktywne zajęcia z córkami, na
wycieczkę czy choćby spacer. Marzena nie chodziła na spacery, bo
przecież ktoś musiał przygotować obiad. Kiedy ją spytałam, co robią
z mężem tylko we dwoje, głupio się uśmiechnęła i zmieniła temat.
Przyciśnięta do muru ze łzami w oczach stwierdziła, że mąż już jej nie
kocha, że ona tak się dla niego poświęciła, a on od dawna nigdzie jej
nie zabrał, nie prawi jej komplementów – i tak dalej. Patrzyłam na tę
czterdziestokilkuletnią kobietę, która zajmowała prawie całą kanapę
i płakała jak kilkuletnia dziewczynka. Jej brak asertywności
w kontaktach codziennych był tak oczywisty, że aż bolesny. Marzena
w swoim przekonaniu dawała innym całą siebie, angażowała się,
poświęcała, lecz nie dostawała niczego w zamian. Rekompensowała
sobie zatem niedostatek miłości bliskich przesyconą słodkościami
dietą. Doskonale wiedziała, ile waży, jak wygląda i od czego tyje. Ale
nałóg jedzenia z samotności i nieszczęścia był tak silny, że nie umiała
sobie z nim poradzić.
Małgorzata Krawczak: Na to zapewne nałożył się jeszcze
temperament. Bardzo często tyją flegmatycy. Sangwinicy też są
zagrożeni tyciem, i to nie tylko przez zajadanie emocji.
B. M.: Marzena to przede wszystkim flegmatyczka.
Panuje przekonanie, że kobiety tyją po ślubie. Po części jest to
tłumaczone faktem, że przed ślubem panie intensywnie się
odchudzają, i to różnymi metodami, także nieracjonalnymi, dlatego
później często przybywa im kilogramów – znany efekt jo-jo. Dmitry
Tumin, doktorant socjologii na Stanowym Uniwersytecie Ohio,
przeprowadził badania, które potwierdziły to przekonanie. Obserwował
przyrost bądź spadek wagi w ciągu dwóch lat wśród par, które
zawarły małżeństwo albo wzięły rozwód. Sprawdził dane łącznie
ponad dziesięciu tysięcy osób, które brały udział w badaniach od 1986
do 2008 roku
. Z analizy wynikało, że kobiety rzeczywiście tyją po
ślubie, a mężczyźni po rozwodzie. Po trzydziestym roku życia ryzyko
wzrostu wagi po ślubie czy rozwodzie jest jeszcze większe i rośnie
z wiekiem.
Naukowcy w badaniach nie skupiali się na szukaniu przyczyn tycia.
Wysnuli wniosek, że kobiety po ślubie mają więcej obowiązków i nie
mają już tak wiele czasu na aktywność fizyczną. Zapominamy jednak,
że nasze ciało – szczególnie jeżeli nic z nim nie robimy – się starzeje,
a z wiekiem tyjemy przeciętnie mniej więcej od jednej czwartej do pół
kilograma na rok
Mająca w dniu ślubu przeciętną wagę Marzena roztyła się
nienaturalnie przez dwadzieścia lat małżeństwa, co trudno jednak
tłumaczyć tylko zmianą stanu cywilnego czy spowolnieniem
metabolizmu. Ona zajadała emocje – im bardziej brakowało jej miłości
i podziwu męża, tym więcej jadła. Im więcej jadła, tym bardziej
gardziła sobą. Im gorzej się czuła ze sobą, tym więcej starała się
zrobić dla innych, aby zyskać w ich oczach. Nie widziała jednak
podziwu, więc znowu jadła. I tak w kółko. Jej przypadek nie jest
odosobniony. Naukowcy twierdzą, że 75% osób przejadających się
robi to właśnie z powodu zajadania emocji
.
M. K.: Ja także to zaobserwowałam. Na przykład Irena przed ślubem
była szczuplutka. Widziałam jej zdjęcia ślubne – figura modelki, biała
mini, piękne, proste, szczupłe nogi. Wyglądała bardzo elegancko. Gdy
zaszła w ciążę, przejadanie się tłumaczyła tym, że chce jak najlepiej
dla dziecka – nie je dla siebie, tylko dla niego. Przecież nie będzie
dziecku żałować. I przybyło jej trzydzieści kilogramów. Urodziła,
a potem nadal tyła. Karmiła piersią, to musiała jeść. I tak wymówka
goniła wymówkę. Irena jest niska, więc sto kilogramów sprawia, że
jest to już chorobliwa otyłość.
Irena, Marzena i setki innych kobiet, które tyją w trakcie i po ciąży
oraz w kolejnych latach małżeństwa, najczęściej cierpią z powodu
niskiego poczucia własnej wartości. Plus to, o czym powiedziałaś –
poziom miłości w ich związku jest niski; w zasadzie miłości jest
niewiele już w momencie, gdy wchodzą w ten związek. Dlatego też
wynagradzają sobie jej brak jedzeniem.
Najpierw w ciąży tyją dla dziecka, bo przecież żadna nie powie, że
je, by przytyć. Po porodzie mózg gadzi – mała część naszego mózgu
związana z pierwotnymi instynktami – podpowiada: „Tyj, bo musisz
być ostoją dla tego dziecka”. W końcu w świecie zwierząt im jesteś
większy, tym masz większą szansę przeżycia. Coraz większa z każdym
rokiem sylwetka jest także oznaką rozpaczliwego wołania: „Zauważ
mnie, jestem tutaj”.
B. M.: A trzeba przyznać, że szczególnej aprobaty pragnie i sangwinik,
i flegmatyk.
M. K.: Zwłaszcza flegmatyk lubi być doceniany tylko za to, że jest.
Flegmatyczki często rekompensują brak podziwu czy uczucia
jedzeniem. Jeżeli mają w sobie także sporo sangwinika, to pragnienie
bycia podziwianą jest jeszcze silniejsze.
B. M.: Mają też ogromną potrzebę dotyku, a jednocześnie unikają
zaangażowania intymnego z obawy przed odsłonięciem ciała.
W pewnym momencie otyłość staje się zarówno skutkiem, jak
i przyczyną rezygnacji z wielu rzeczy – z aktywności fizycznej,
kupowania nowych ubrań, spotykania się ze znajomymi, seksu. Można
się pokusić o stwierdzenie, że w takim przypadku im więcej
kilogramów, tym mniej miłości między małżonkami i większe skupienie
na dziecku.
M. K.: Na pewno. Z kolei skupienie się na dziecku pogrąża relację
między rodzicami. Jeżeli jest to syn, kobieta zyskuje w nim niejako
zastępczego partnera, oczywiście o ile chodzi o lokowanie swoich
uczuć. Z czasem wymagania są coraz większe, a że dziecko nie może
im sprostać, rodzi się w nim poczucie winy.
B. M.: To są ci synowie, którzy zrobią wszystko, by zadowolić
wiecznie nieszczęśliwe matki.
M. K.: Dokładnie. Jeśli obiektem jest córka, to matka często kształtuje
w niej przekonanie, że kobiety są uległe, nieszczęśliwe przy
dominującym mężczyźnie, ale i całkowicie od niego zależne.
Gdy tak myślę o tendencjach do otyłości, to przyznam, że nie znam
otyłych melancholików i choleryków. Nie chodzi mi o kilkuczy
dziesięciokilogramową nadwagę, ale o typową otyłość, szkodliwą dla
zdrowia.
B. M.: Te dwa temperamenty mają dużo wyższy poziom samokontroli,
której brakuje zwłaszcza flegmatykom. Cholerycy to energia,
działanie, ruch – zatem sami z siebie generują więcej aktywności,
nawet jeżeli nie uprawiają sportu. Choleryk to także temperament
najbliższy osobowości typu A – podatnej na stres, nerwowej, dążącej
do perfekcji, pracoholika.
M. K.: Dlatego nawet jeżeli cholerycy mają brzuch, to są sprawni,
nadal cechują ich pewna rzutkość, energia i charyzma. Tymczasem
otyli flegmatycy to osoby nieruchliwe. Ich lenistwo i niechęć do ruchu
są widoczne na każdym kroku. Gdy tylko mają możliwość, siadają.
Jeszcze lepiej, jeśli mogą się położyć i odpocząć. Sangwiniczki też są
bardziej rzutkie. A w przypadku flegmatyczek otyłość jest bardziej
„galaretowata”.
B. M.: Flegmatyczkom z natury nie chce się ruszać. Wykazują niemal
stały niski poziom energii. Jeżeli dodamy do tego problemy
z poczuciem własnej wartości i wynikający z nich brak asertywności,
otrzymujemy mieszankę, która prowadzi wprost do zajadania emocji.
M. K.: Paulina to radosna sangwiniczka, która doświadczyła w życiu
momentów, gdy jej poczucie własnej wartości było zachwiane i gdy
nie czuła pewnie filarów własnej tożsamości. To był też czas, kiedy
czuła się niekomfortowo w małżeństwie – okres dominacji męża
melancholika i najwyższej wagi. Mąż narzucał plan, który musiał być
wykonany wedle jego woli, a że Paulina ma w sobie sporo
z flegmatyka (zresztą temperament sangwiniczny także ma skłonność
do uległości), poddawała się jego wytycznym.
Małżeństwo nie prezentowało się najlepiej. Ona – szara myszka
w domu z dzieckiem, on – samiec alfa, jedyny żywiciel rodziny. Ich
relacja była w fatalnym stanie i nawet kilkumiesięczna rozłąka
spowodowana jego wyjazdem zawodowym nie ociepliła kontaktu.
Wręcz przeciwnie, Paulina zajadała brak miłości batonikami pawełek.
Uzależniła się od słodkości. Potrafiła po dwudziestej trzeciej zostawić
śpiącą córeczkę w domu i pobiec do pobliskiego sklepu nocnego po
batonik. Myślę, że wybór pawełka nie był przypadkowy – był to
podświadomy substytut mężczyzny, który dawał jej chwilową otuchę.
Gdy waga przekroczyła osiemdziesiąt kilo, zapaliła się czerwona
lampka. Paulina zaczęła stosować dietę i schudła. Część kilogramów
wróciła, ale nie w takiej liczbie jak przedtem. Dopiero gdy Paulina
zaczęła myśleć o sobie, a nie o odchudzaniu, wówczas zaczęła
chudnąć. Stało się tak, gdy skupiła się na własnym rozwoju, na swoich
zaletach, talentach i badaniu swojej osobowości. Mąż wrócił i zastał ją
odmienioną zewnętrznie i wewnętrznie. Dziś Paulina czuje się dobrze
ze sobą i ze swoim ciałem, nie ma potrzeby zajadania smutku czy
braku bliskości słodyczami, ponieważ jej relacje z mężem opierają się
na asertywności i poszanowaniu własnych wartości. Dzięki swojemu
rozwojowi mogła lepiej zrozumieć zachowania męża. Oswajała
melancholika z nową sobą i nakładała maskę niewzruszonej na docinki
i krytykę. Coraz częściej pokazywała swoje prawdziwe, wcześniej
gdzieś zagubione oblicze uśmiechniętej i radosnej kobiety z nutką
autoironii.
B. M.: Myślę, że jest jeszcze jeden czynnik ryzyka otyłości
w przypadku sangwiniczek i flegmatyczek. To ich skłonność do
uległości w kontaktach z ludźmi i do naśladowania zachowań innych
osób. Jakkolwiek może się to wydać śmieszne, kobiety kopiują swoje
nawyki żywieniowe. Jeżeli przyjaciółki wybiorą się na kawę i jedna
z nich zamówi ciastko, to druga prawdopodobnie zrobi to samo. Jeżeli
jedna zacznie jeść – druga w ciągu kilkunastu sekund też to zrobi. Ten
efekt mimikry zaobserwowali naukowcy z Radboud University
w holenderskim Nijmegen
. Badanie, co prawda, dotyczyło kobiet
mających BMI w normie, jednak nietrudno sobie wyobrazić, jak
skończyłyby się częste spotkania uległej flegmatyczki z lubiącą pojeść
choleryczką…
M. K.: Choleryczka jakoś by sobie poradziła, stosując się do zaleceń
dietetyka czy trenera fitness. Flegmatyczka byłaby w sytuacji patowej.
B. M.: Podsumujmy raz jeszcze: im niższe poczucie własnej wartości,
tym mniejsze szanse na bycie asertywnym, za to większe skłonności
do zajadania emocji. Żeby przestrzec czytelników przed sięganiem po
kolejną dietę, należy zwrócić uwagę na cel, jaki ma nam przyświecać
w odchudzaniu. Czy odchudzam się po to, żeby mąż znów się we mnie
zakochał? Czy chcę schudnąć na ślub córki? Może chcę coś udowodnić
znajomym? A może zbliża się lato, więc trzeba się wcisnąć
w ubiegłoroczny kostium kąpielowy? To, z jaką intencją przystępujemy
do odchudzania, nie pozostaje bez wpływu na efekt naszej diety.
M. K.: Jeżeli chcemy schudnąć dla siebie, aby lepiej się czuć
i wyglądać, to do mózgu dociera informacja, że trzeba utrzymać
doskonałą wagę przez całe życie. Nasza świadomość zaczyna się
zmieniać. Mózg sam steruje łaknieniem, zmienia zatem swój stosunek
do jedzenia – skoro nie ma potrzeby wyrzeczeń, nie jest wymagane
magazynowanie. Jest to działanie długoterminowe, za to bez efektu
jo-jo.
Dieta to nie tylko mniej czy bardziej rygorystycznie skomponowany
jadłospis na kilka tygodni. Dieta to styl życia. A ten zależy od naszego
sposobu myślenia przede wszystkim o sobie. Jeżeli robisz coś dla
siebie, będzie to trwałe, jeżeli robisz coś dla czegoś lub dla kogoś,
efekt będzie krótkotrwały, a powracająca frustracja uciążliwa. Zbyt
mocno staramy się przypodobać innym, zamiast skupić się na tym,
czego tak naprawdę chcemy.
Coaching dla ciebie:
akceptacja ciała
W zaakceptowaniu własnego ciała i zrozumieniu niektórych zachowań pomogą ci podane
pytania coachingowe.
Czym jest dla ciebie twoje ciało?
Co myślisz o swoim ciele?
Jak dbasz o swoje ciało? Co możesz robić lepiej?
Czego możesz robić więcej?
Z czym kojarzy ci się wyrażenie „moje ciało”?
Zamknij oczy i dokończ zdanie: „Moje ciało jest
jak…”. Jaki obraz udało ci się zobaczyć? Dlaczego
ten obraz ci się podoba, a dlaczego ci się nie
podoba? Co warto zmienić?
Odpowiedz jeszcze raz na wszystkie pytania, zamieniając wyraz „ciało” na „zdrowie”.
Beata Mąkolska: Pojęcie toksyczności rozpowszechniła doktor Lilian
Glass w książce Toksyczni ludzie. Wyodrębniła ona aż trzydzieści
toksycznych typów ludzi oraz sugerowała, jak sobie z nimi radzić.
Trudno jednak w życiu codziennym chodzić z książką w ręku, aby
diagnozować toksyczne osoby, a następnie dobierać właściwe metody
postępowania. Tym bardziej że ten sam człowiek na jedną osobę
może działać toksycznie, a na inną już nie. Krótko mówiąc, każdy
temperament tak naprawdę może być toksyczny
Małgorzata Krawczak: To, jak bardzo toksycznie oddziałuje na nas
i na innych, zależy od tego, co sobą reprezentujemy, jak czujemy się
sami ze sobą, jakie jest nasze poczucie własnej wartości. W tej kwestii
warto zwrócić uwagę na źródło toksyczności. Zachowanie toksyczne
wiąże się z tym, że toksyczna osoba uważa siebie za ofiarę wszelkich
negatywnych okoliczności i żeby ulżyć sobie w niedoli, sprawia, iż to
my zaczynamy czuć się coraz gorzej. Dostrzega w nas tylko złe cechy
i zachowania, które często wymyśla i nam wmawia, albo wyolbrzymia
nieistotne szczegóły, przez co uwłacza naszej godności. Takie osoby
znajdują się wszędzie wokół. Przebywanie z nimi jest bardzo
obciążające dla psychiki. Wyzwala w nas to, co najgorsze.
Postępowanie osoby toksycznej ma zazwyczaj jeden cel, który
realizuje ona różnymi dostępnymi sobie sposobami, takimi jak
nadmierna
krytyka,
obgadywanie,
niezdrowa
rywalizacja,
nieprzestrzeganie zasad, nieuczciwe traktowanie innych, zmienianie
reguł gry bez uprzedzenia, niedocenianie, ośmieszanie. A celem jest
obniżenie naszego poczucia własnej wartości.
Próby samodzielnego radzenia sobie z toksycznymi ludźmi mogą
przysporzyć zdecydowanie więcej kłopotów. Ludzie ci często nakładają
maski, w których są trudni do rozpoznania. Leczeniu podlegają
choroby psychiczne i jakiś procent zaburzeń. Na szczęście świadomość
toksyczności wzrasta i coraz więcej osób szuka pomocy, aby wydostać
się z toksycznych układów
Toksyczności nie nabawiamy się jak kataru. Ona przechodzi
z pokolenia na pokolenie. Dziecko wychowywane przez rodziców,
którzy na każdym kroku zaszczepiali w nim poczucie winy
i niedoceniania, będzie dorosłym żyjącym w ciągłym poczuciu
niedosytu, czującym się niekochanym niezależnie od tego, ilu
kochających ludzi będzie wokół, nienasyconym niezależnie od tego, ile
sukcesów w życiu odniesie, bezwartościowym niezależnie od zasług.
I taki schemat powieli w stosunku do swoich dzieci, a one w stosunku
do swoich.
B. M.: Są ludzie, którzy znajdują w sobie siłę i wyrywają się z kręgu
toksyczności. Ważne są tutaj determinacja, motywacja i wzmacnianie
świadomości.
M. K.: Łatwiej jest cholerykom i sangwinikom, bo oni sprawnie
wchodzą w interakcje z ludźmi, są otwarci na nowe i aktywni
w działaniu. Flegmatycy i melancholicy są ostrożni w podejmowaniu
działania, a otwieranie się na nowe nie przychodzi im łatwo. Nie
potrafią też zaufać innym, skoro ludzie, których znają, krzywdzą.
Przypomnijmy sobie historie Sandry i Jacka – wystarczy odpowiedni
bodziec i się uwalniają. To jeszcze nie daje gwarancji, że kolejne
związki – zarówno zawodowe, jak i prywatne – nie będą toksyczne.
Dopóki nie zainwestujemy w siebie, w zbudowanie silnego poczucia
własnej wartości, można zakładać, że będziemy wpadać z deszczu pod
rynnę. W różnych opakowaniach i okolicznościach ciągle będziemy
dostawać ten sam zestaw emocjonalnej toksyczności. Bez względu na
nasz temperament.
B. M.: I tak się dzieje. Kobiety pytają, skąd brać siłę na zmianę
toksycznej
relacji
i
obecnego
stanu
rzeczy.
Grzęzną
u psychoterapeutów na wiele lat terapii, chwytają się jak tonący
brzytwy każdego koła ratunkowego. A siłę trzeba wyzwolić z siebie.
M. K.: Ludzie szukają siły na zewnątrz – w majątku, w partnerach,
w dzieciach. Tam jej nigdy nie znajdą. Prawdziwa siła jest w nas
samych. Nazywam to zasadą czterech zet: zaakceptować, zrozumieć
i zastosować, aby zmienić. Dotyczy to tylko własnego życia.
Zaakceptować to, co się wokół mnie dzieje, i fakt, że źle to na mnie
wpływa. Zrozumieć, że nie jest moją winą, iż ludzie mają inne zdanie
na mój temat – ja mam wpływ tylko na swoje myśli i czyny, co nie
zawsze będzie im się podobało. Muszę zrozumieć, że nic się nie
zmieni, jeśli ja tak nie postanowię i nie stworzę planu zmiany, nie
poznam strategii. Jeśli to zrozumiem oraz stworzę wizję siebie i tego,
czego chcę, muszę zastosować to w działaniu, aby zmienić swoje
życie. Niezbędna jest wytrwałość. Ta zasada się nie sprawdza, gdy
chcemy ją stosować w stosunku do innych. Przypomnijmy sobie, jak
reagowaliśmy, gdy wszyscy dorośli w domu czy szkole wiedzieli, co
powinniśmy robić i co jest dla na najlepsze… Życie to ciągła walka.
Jeśli nie będziesz walczyć o to, czego chcesz, przegrasz.
Toksyczny choleryk
B. M.: Trzeba przyznać, że najczęściej skrajne cechy choleryczne
wiążą się z określeniem „toksyczny”. Choleryk to przywódca, król,
władca – tak jak w naszej wprowadzającej bajce. Jest on „doskonały
pośród miernoty”, wszystko wie najlepiej. Identyfikacja większości
cech cholerycznych związanych z władzą, kontrolą, ocenianiem,
podnoszeniem głosu nie sprawia trudności osobom z otoczenia
choleryka. Sam choleryk niechętnie się do nich przyznaje albo wręcz
uważa, że są one na miejscu. Często także się zdarza, że zwyczajnie
zapomina. Gdy mówimy o toksycznych temperamentach, jednym
z najczęstszych pytań zadawanych na warsztatach dotyczących
temperamentu jest: „Jak sobie radzić z cholerykiem?”.
M. K.: Tak, to prawda. Choleryk ma złą sławę. Wynika to zarówno ze
stereotypów, jak i z tych gwałtowniejszych i bardziej zdecydowanych
cech. Toksyczność zawdzięcza swoją niechlubną sławę w dużej mierze
przyzwoleniu na zachowania gwałtowne. Bo jak choleryk się
zdenerwuje, to lepiej schodzić mu z drogi, więc dla świętego spokoju
robimy to. Niektóre sprawy załatwiamy za jego plecami. A choleryk,
który lubi mieć kontrolę nad wszystkim, bardzo szybko się orientuje
w takim postępowaniu. Zakłada więc, że tak jest i było, a także będzie
w przyszłości – i mamy piekło. Tak naprawdę na własne życzenie.
Choleryk to wspaniały temperament, pod warunkiem że pewne jego
cechy nie zostały doprowadzone do skrajności. Choleryk mówi
donośnym głosem, często niemal podniesionym tonem. To
podświadome akcentowanie własnej ważności. Głośna rozmowa
według choleryka nie jest kłótnią, tylko formą konwersacji. Jeżeli
wszyscy schodzą mu z drogi, on podświadomie odbiera to jako
ignorowanie jego osoby. Jeśli ktoś wchodzi z nim w dyskusję, to
oczekuje tylko konkretów. Inne temperamenty, szczególnie sangwinik
i flegmatyk, nie są dobre w konkretyzowaniu, dlatego taką postawę
odbierają jako atak. Zaczyna się pyskówka, w której zawsze zwycięża
choleryk. Świetnie dogaduje się z nim melancholik. Małomówny
z natury, cicho i spokojnie mówiący, a do tego perfekcjonista w swojej
pracy. Widziałam takie pary nie raz i wcale nie dominował w nich
choleryk. Zilustruję to może przykładem.
Feliks to przedsiębiorczy biznesmen i choleryk, jakich mało.
Wszędzie go słychać, nikt się na niczym nie zna, a wszystko jest na
jego głowie. Większość jego pracowników to sangwinicy i flegmatycy,
jest też kilku choleryków, którzy w milczeniu przyjmują reprymendy
szefa. Ten potrafi doprowadzić niektórych do płaczu.
Wśród jego pracowników było dwóch melancholików, na których
Feliks nie krzyczał, których szanował, pytał o rady i nigdy nie
podważył ich kompetencji. Najciekawszym elementem w firmie Feliksa
było pracujące w niej rodzeństwo. Julia, sangwiniczka z głową pełną
pomysłów, pracowała w dziale reklamy i marketingu. Michał, jeden ze
wspomnianych melancholików, pracował w dziale analiz. Ona, mimo
ogromnej fachowości, ciągle była niedoceniana i często miała ochotę
rzucić pracę. On, bez tytułów naukowych, był doceniany w każdym
calu. Nie myślmy jednak, że Feliks jest szowinistą czy seksistą. Drugim
melancholikiem w jego firmie była bardzo atrakcyjna kobieta – jego
sekretarka.
Ten przykład pokazuje, że choleryk to nie jest typ, który kieruje się
emocjami w stosunku do innych ludzi. W jego przypadku są to raczej
emocje, które dotyczą ludzkich zachowań. Melancholicy nigdy nie dali
się sprowokować Feliksowi, nie zwątpili w swój profesjonalizm,
posługiwali się konkretami i tego samego wymagali od szefa.
I jeszcze jedna scena z zawodowego życia Feliksa. Po roku Julia nie
wytrzymała i odeszła. Podjęła pracę w firmie, która po dwóch latach
rozpoczęła współpracę z firmą Feliksa. Gdy obojgu minął szok przy
pierwszym spotkaniu, ona uświadomiła sobie, że już nie musi się go
bać, a on zrozumiał, że już nie może jej kontrolować. Julia trzymała
zdrowy dystans, a Feliks nawet nie próbował jej zdominować.
Toksyczna nieprzewidywalność
B. M.: Choleryków w czystej postaci nie ma wcale, każdy z nas jest
mieszanką temperamentów, o czym mówiłyśmy wielokrotnie. Teraz
przejdziemy do identyfikacji temperamentu niezwykle toksycznego –
połączenia skrajnych cech cholerycznych ze skrajnymi cechami
melancholika u jednej osoby. Taka osobowość staje się toksyczna dla
otoczenia. Skłonność do wybuchów, nieuzasadniona agresja i coś, co
mnie męczy najbardziej – całkowita nieprzewidywalność. Gdy idziemy
na spotkanie z osobą, o której wiemy, że reaguje agresywnie na każdą
próbę sprzeciwu czy forsowania własnych racji, od razu nastawiamy
się na trudne negocjacje. Jednak w przypadku mieszanki
melancholiczno-cholerycznej nie wiadomo, czy spotkamy się
z grobowym milczeniem, wybuchem agresji, czy też doświadczymy
całej gamy negatywnych emocji tej osoby.
M. K.: O ile melancholik z cholerykiem przeważnie znajdą płaszczyznę
porozumienia, o tyle połączenie cech obu typów u jednej osoby nie do
końca to gwarantuje. Wszystko zależy od natężenia owych cech. Gdy
jest ono wysokie, to choleryk staje się optymistą zdążającym do
skrajnego realizmu i zaczyna sobie uzurpować prawo do zmiany
całego świata, a melancholik to pesymista dążący do większego
pesymizmu, który staje się mistrzem cynizmu. Choleryk i melancholik
to temperamenty, którym blisko do neurotyzmu, a ten leży na granicy
toksyczności i zaburzeń osobowości. W takim przypadku nie ma
jasnych reguł i można domniemywać, że jest to najbardziej toksyczne
z możliwych połączeń.
Natomiast takie połączenie na optymalnym poziomie natężenia cech
daje ciekawą kompilację rozsądnego przywódcy, który z jednej strony
miewa dylematy typu: „Po co mi to ryzyko?!”. Ale z drugiej strony, jak
żyć bez ryzyka?
B. M.: Właśnie. Mówiłyśmy wcześniej, że mieszanka sangwiniczno-
melancholiczna może być toksyczna dla samej osoby o tych cechach,
ale mniej dla otoczenia. Dla innych taka osoba może być pociągająca
i czarująca, bo potrafi urzekać otoczenie, a jednocześnie jest owiana
aurą
tajemniczości.
Natomiast
w
przypadku
temperamentu
choleryczno-melancholicznego mamy do czynienia z toksycznym
oddziaływaniem na najbliższych.
M. K.: Choleryk-melancholik jest jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Choleryk to egocentryk, który nie liczy się z otoczeniem. Melancholik
także ma skłonność do uważania się za lepszego. Jeden i drugi czuje
swoją wyższość, tylko choleryk o tym mówi, a melancholik uważa, że
inni ludzie nawet nie są godni tego, by z nimi rozmawiać. Gdy takie
przeciwstawne podejścia spotykają się w jednej osobie, może ona
w sytuacjach stresowych reagować bardzo różnie. Może wrzeszczeć
jak typowy choleryk, a może się stonować i wtedy mowa ciała
przekaże wszystko – zaobserwujemy wypisaną na twarzy ironię.
U choleryka wszystko dzieje się bardzo szybko, dlatego taką
mieszankę zachowań możemy zaobserwować na jednym spotkaniu –
najpierw podnosi głos, potem się wycisza i widzimy maskę ironiczną.
Za jakiś czas wachlarz emocji ponownie się otwiera.
Nie wiadomo, jak rozmawiać z taką osobą, ponieważ gdy mówimy
spokojnie, na choleryka działa to jak płachta na byka i może więcej
krzyczeć. Z kolei melancholik zamknie się w sobie i spojrzy na nas
z pogardą. Pytanie, który z temperamentów dojdzie do głosu w danym
momencie. Na jednym spotkaniu mogą się objawić oba, a taka
nieprzewidywalność jest naprawdę męcząca.
B. M.: Weźmy przykład Kasi, która miała toksycznego szefa. Dariusz
to połączenie choleryka z melancholikiem. Kasia stresowała się
codziennie rano, jadąc do pracy, ponieważ nie wiedziała, w jakim
nastroju będzie tego dnia szef. Jeżeli ten miał dobry nastrój,
przychodził do pracy z uśmiechem, potrafił zmotywować do działania,
podpytać o coś lub coś podpowiedzieć – współpraca przebiegała
harmonijnie. Jeżeli Dariusz miał zły humor, Kasia marzyła, by uciec na
zwolnienie lekarskie, ponieważ grobowe milczenie lub trzaskanie
drzwiami przeplatało się z nieuzasadnionym krzykiem, wyciąganiem
jakichś dziwnych spraw i pretensjami nie wiadomo o co.
Kasia opowiadała mi o swoim ostatnim zebraniu z szefem, podczas
którego mieli omówić sprzedaż w pierwszym kwartale. Ona solidnie się
przygotowała, miała wszystkie raporty i tabelki. Z plikiem dokumentów
o umówionej godzinie udała się do gabinetu szefa. Dariusz się spóźnił.
Kasię przywitała jego żona, która wraz z nim prowadzi firmę, a że
w przewadze jest sangwinikiem, potrafi świetnie rozładowywać
napiętą atmosferę generowaną przez męża.
Podczas godzinnego zebrania Kasia doświadczyła skrajnych stanów
emocjonalnych szefa. Przyszedł spóźniony, jednak w dobrym nastroju,
i zapytał, jakie są plany na sprzedaż w regionie wschodnim. Kasia
zgodnie z prawdą powiedziała, że planów nie ma, bo przecież nie
podpisali umowy o współpracę z dystrybutorem. Wtedy szef
z radosnego i energicznego zmienił się w furiata i zaczął krzyczeć,
szukać winnych, zadawać tysiące pytań, nie czekając oczywiście na
odpowiedzi, ponieważ miał je już przygotowane: „Wszyscy są
idiotami”, „Tylko ja tutaj naprawdę pracuję”, „O wszystkim sam muszę
myśleć”. Zaczął też atakować Kasię werbalnie: „To jest postawa
roszczeniowa”, „Pani się do niczego nie nadaje!”, „Nawet
z kontrahentem pani nie umie rozmawiać!”, „Co z pani za pracownik,
tylko by pani chciała siedzieć i czekać, żeby kasa spływała na konto!”,
„Ja muszę zatrudnić kogoś nowego, bo z pani nie ma pożytku!”.
Po dwudziestu minutach wrzasków żona Dariusza przypomniała mu,
kto podjął decyzję o zakończeniu współpracy z dystrybutorem – była
to jego decyzja. Kasia w ułamku sekundy podsunęła listę z kilkoma
potencjalnymi kontrahentami, którą przygotowała wcześniej, oraz
tabelkę z wynikami sprzedaży za pierwszy kwartał. Twarz szefa nieco
złagodniała, uspokoił się, pogrymasił przy niektórych kolumnach, ale
zasadniczo w ciągu pięciu minut z furiata zmienił się w osobę, z którą
można porozmawiać o konkretach. Podczas ostatnich piętnastu minut
spotkania ustalili najważniejsze cele na najbliższy miesiąc i zebranie
zakończyło się podsumowaniem szefa: „Jak pięknie doszliśmy do
porozumienia”.
Dariusz jak gdyby nigdy nic zaczął pracować dalej, natomiast Kasia
była tak wyczerpana psychicznie, że do końca dnia gapiła się
w monitor, nie mogąc zebrać myśli. Szef i jego zmienne nastroje
wykończyły ją psychicznie.
M. K.: I to jest najlepsza historia na dowód, że choleryk chce być
zawsze na górze. Nie może być inaczej. Nawet jeżeli Dariusz nie zrobił
nic, żeby spotkanie zakończyło się konstruktywnie i z jasnymi
postanowieniami, to wykorzystał moment, aby przypisać sobie zasługi
za jego pozytywne zakończenie. Choleryk wykorzysta każdą szansę,
żeby jego było na wierzchu. Może słuchać wybiórczo, wyłapie tylko to,
co jemu się podoba i co będzie mógł wykorzystać zgodnie z własnym
uznaniem. Nie przyzna się do błędu (na przykład Dariusz nie powie, że
niepotrzebnie zaatakował Kasię, skoro jej działania wynikały
z podjętych przez niego decyzji), ponieważ on zawsze ma rację, nawet
jeżeli to jest racja w danej chwili.
B. M.: Typowe dla choleryka – gdy bierzesz oddech, on to
wykorzystuje, żeby zaatakować. I nawet nie wyciąga faktów, tylko
oskarżenia. Dariusz nie zarzucił Kasi konkretnego błędu, tylko ogólnie
nazwał ją złym pracownikiem i twierdził, że ma postawę roszczeniową.
M. K.: Tak naprawdę to choleryk potrafi być bardzo roszczeniowy. Ma
pretensje do wszystkich o wszystko. Ma roszczeniową postawę wobec
życia, ale oczywiście z różnym nasileniem. Większość ludzi zawsze
zbyt emocjonalnie podkreśla u innych to, co u nich samych nie jest
harmonijne i spójne. Dlatego jeżeli Dariusz wskazywał u Kasi postawę
roszczeniową, jest to sygnał, że to on jest najbardziej roszczeniowy
i widzi u pracownicy taką postawę, nawet jeżeli ta jej nie przejawiała.
To jest jedyna strategia, którą choleryk umie wprowadzić w życie. Jest
wobec wszystkich roszczeniowy, dlatego dopatruje się roszczeń wobec
siebie. Król chce rządzić – jeżeli nie może niesubordynowanemu
poddanemu ściąć głowy, to będzie próbował linczować go na swój
sposób.
B. M.: Dopiero gdy Dariusz się uspokoił, jego melancholiczny umysł
przyswoił fakty przedstawiane przez żonę i przez Kasię. Cechy
choleryka, które opierają się na ocenie sytuacji, wreszcie pozwoliły mu
poprowadzić spotkanie w konstruktywny sposób.
M. K.: Melancholik to temperament, który twardo stoi na ziemi
i czasami jest wręcz ociężały w podejmowaniu decyzji. Natomiast
choleryk wykazuje tu naturalną lekkość, podobnie jak przy wydawaniu
sądów. Szef Kasi pokazał to swoim zachowaniem.
B. M.: Gdyby takie sytuacje zdarzały się raz na miesiąc, pewnie praca
Kasi byłaby znośna. Jednak takie sceny miały miejsce kilka razy
w tygodniu, więc ta postanowiła poszukać innej pracy. Osobowość
szefa nazbyt obciążała ją psychicznie. Kasia ma tendencję do bycia
uległą, jednak zawsze solidnie przygotowuje się na spotkania, co jak
twierdzi, niejednokrotnie ratuje jej posadę. Nie można przecież żyć
w ciągłym strachu przed gniewem pracodawcy, tym bardziej gdy jest
to nieprzewidywalny i nieuzasadniony gniew. Doszło bowiem do tego,
że ciało Kasi silnie reagowało: często bolała ją głowa, zaczęła mieć
kłopoty ze snem. Wyczuwała kołatanie serca, gdy tylko numer szefa
wyświetlał się na komórce, nawet jeżeli nie wiedziała, po co i w jakim
nastroju dzwoni. Te objawy somatyczne doprowadziły ją do choroby.
Dostała zwolnienie i wreszcie po dwóch tygodniach wymuszonej
gorączką separacji od szefa doszła do wniosku, że nie może tak żyć.
M. K.: Choleryk w przewadze czy z domieszką melancholika w roli
szefa potrafi w nietuzinkowy sposób zatruwać ludziom życie.
Flegmatycy i sangwinicy często cierpią katusze, nie mogąc uciec
z danej relacji, bo praca jest ważna. Warto podkreślić, że choleryk
zawsze czuje się na stanowisku, nawet jeżeli jest szeregowym
pracownikiem. Dlatego objawy psychosomatyczne mogą pojawiać się
też u choleryka, gdy nie zajmuje on należytej pozycji i nie dostaje
należnego mu uznania. W chorobie dostaje współczucie, które
utożsamia z potrzebnymi mu wartościami. Choroby psychosomatyczne
dotyczą duszy, a chore ciało tylko o tym informuje. Problem polega na
tym, że nie zawsze, a nawet zbyt rzadko, umiemy te informacje
odczytać. Potrafimy latami leczyć ciało, nie troszcząc się o psychikę.
Nie graj, postaw na autentyczność
B. M.: Jeżeli chodzi o kontakt z toksycznym temperamentem, to
możemy albo się od niego uwolnić, czyli na przykład tak jak Kasia
zmienić pracę, albo zacząć pracować nad postawą asertywną
i wzmacnianiem poczucia pewności siebie. Tylko czy to zawsze
pomoże?
M. K.: Stosunkowo skuteczną metodą jest bycie autentycznym.
Niewchodzenie w żadną rolę, czy to ofiary, czy kata, bo to przypomina
walkę. Najczęściej stajemy się ulegli (właśnie jak Kasia), mając
nadzieję, że to złagodzi sytuację i zmniejszy konflikt. Ofiara
podświadomie szuka kata, który będzie ją nękał. To jedna z relacji
w tak zwanym trójkącie dramatycznym. Brakujące ogniwo to ratownik,
czyli ktoś, kto chce ratować, wyzwalać spod jarzma prześladowcy
i kata. W tę interpersonalną grę wszyscy jesteśmy uwikłani w różnym
stopniu. Jednocześnie możemy być zarówno katem czy ofiarą, jak
i ratownikiem, w zależności od sytuacji życiowych – w pracy katem,
w domu ofiarą wymagań rodziny, a jako sąsiadka ratownikiem i chcieć
wyzwolić sąsiada z jego ciężkiego losu.
Taką grę możemy prowadzić również w sobie, kiedy to nasze myśli
stają się katem, działamy jak ofiara, a ciało ratuje się chorobą.
Autentyczność to bardzo ważna cecha, która pokazuje poziom
poczucia własnej wartości. To drugie imię asertywności. Naturalną
autentyczność ma melancholik. Jednak chroni ona melancholika przed
światem zewnętrznym, ale już nie przed nim samym. W tym też
upatrywałabym
źródła
toksyczności
tego
temperamentu.
Niezadowolony z siebie melancholik nie może znieść apodyktyczności
choleryka, beztroski sangwinika i braku zaangażowania flegmatyka.
W jednej ręce ma cynizm, w drugiej krytykanctwo i wali gdzie
popadnie, tym samym tracąc swoją autentyczność. Ludzie zaczynają
unikać chłodnego tonu jego głosu i krótkich, ostrych zwrotów. Jedni
go unikają, inni mu ulegają.
B. M.: I jest jeszcze gorzej, ponieważ toksyczny temperament karmi
się naszą uległością. Asertywne podejście utrudnia fakt, że postawa
uległości jest potęgowana przez naszą kulturę i wychowanie. Dzieci od
małego uczy się posłuszeństwa, w szkołach uczą nas karności
i ustępowania. Mówisz, że metodą na toksyczny typ jest bycie
autentycznym. Autentyczność, czyli wyjście z postawy rzeczowego
dorosłego?
M. K.: Czy ja wiem? Rzeczowy dorosły też może być autentyczny.
Rzeczowość to cecha choleryka i melancholika. Autentyczność to
postawa, którą może przyjąć każdy. Rodzimy się autentyczni,
a dorastamy, zmieniając autentyczność na maski, które nakładamy.
To one doprowadzają nas do granic toksyczności. Zakładamy je
z różnych powodów, aby się chronić przed trudnymi sytuacjami
i osiągnąć swój cel. Najwięcej masek i toksyczności, a najmniej
autentyczności występuje w kręgach patologii. Tam toksyczność sięga
zenitu. Czytałam, że toksyczność jest efektem braku systemu
obronnego na bolesne doznania. Umiemy radzić sobie z bólem
fizycznym, ale nie potrafimy radzić sobie z bólem psychicznym.
Traktujemy go jak krzywdę. Dlatego toksyczni ludzie często nie
uświadamiają sobie krzywdy, jaką wyrządzają innym, ponieważ „robią
to z miłości do nas i dla naszego dobra”. Ten tok myślenia pokazuje,
jak zostali wychowani oraz jaki wpływ na ich życie miała najbliższa
rodzina. Dlatego warto zdać sobie sprawę, że z toksyczną osobą
możemy zmierzyć się tylko jako ludzie autentyczni, czyli
z uregulowanym stosunkiem do poczucia własnej wartości,
i asertywni. Wówczas będziemy mogli podjąć odpowiednie działanie.
Mam tu na myśli oczywiście toksyczność niebędącą jeszcze
zaburzeniem osobowości, chorobą psychiczną czy zagrażającą zdrowiu
i życiu patologią. Tu trzeba działać w inny sposób. Mówię
o toksyczności, która jest efektem doprowadzania cech do skrajności
przez różne sytuacje życiowe. Tu wystarczy autentyczność, ale tę
trzeba w sobie odnaleźć. Doprowadzi nas do niej asertywność, której
należy się nauczyć.
B. M.: Ciekawym przypadkiem toksycznej mieszanki jest choleryk-
melancholik z domieszką flegmatyka. Jeżeli jest to kwintesencja
negatywnych cech melancholika i flegmatyka, to nawet choleryczna
umiejętność przewodzenia innym będzie studzona flegmatyczną
refleksją „A właściwie, to po co mi to wszystko?”.
M. K.: Na przykład Dagmara – ma sporo cech choleryka, również tych
pozytywnych, dzięki którym potrafi zrobić wiele ciekawych rzeczy,
dlatego zawsze znajdują się ludzie, którzy z przyjemnością za nią
podążają. Jednak przychodzi taki moment, a trudno się nań
przygotować – ponieważ mamy do czynienia z nieprzewidywalnością –
kiedy Dagmarze włącza się irracjonalny pesymizm melancholika i brak
działania flegmatyka. I to jest fatalna, toksyczna przeciwwaga.
Dagmara zaskarbia sobie sympatię ludzi swoim optymizmem
i odważnymi planami, wzbudza ich zaufanie i stwarza sytuacje,
w których oni czują się potrzebni.
B. M.: Doskonała przywódczość, którą choleryk może się poszczycić?
M. K.: Z pozoru. Ludzie ulegają Dagmarze w poczuciu
bezpieczeństwa, jednak nie wiedzą dokładnie, kiedy ona przejmuje
nad nimi kontrolę za pomocą swoich zdolności manipulacyjnych.
Usypia ich czujność, tworząc atmosferę przyjaźni. Jej motto to:
„Uzależnić od siebie i kąsać bezlitośnie”. Nagle się okazuje, że
wszystko zostało źle zrozumiane i że ludzie przysparzają jej kłopotów.
Wszyscy są winni, tylko nie ona. Gdy sprawy zajdą za daleko,
Dagmara wycofuje się w zacisze domowe, gdzie czuje się najlepiej,
ponieważ
tworzy
obraz
osoby
przybitej,
oszukanej,
niedowartościowanej, niezrozumianej. Teraz rodzina cicho spełnia jej
życzenia. To czas melancholika – obrażonego i pokrzywdzonego.
W mniemaniu Dagmary rodzina w niczym nie potrafi jej dogodzić,
zatem znów odzywa się choleryk i pojawiają się pretensje.
B. M.: Zmienność, nieprzewidywalność, tylko skala agresji zdaje się
mniejsza.
M. K.: Dagmarze cechy flegmatyka nie pozwalają na tak wielkie
wybuchy agresji, jakie cechowały wspomnianego wcześniej Dariusza.
Jednak zmienność jest, i to spora. Najpierw zaangażowanie i kontakt
wzrokowy, wszystko przebiega harmonijnie, aż nagle Dagmara wstaje,
odwraca się i poprawia dokumenty. Typowe zachowanie melancholika,
którego przerosła sytuacja, więc zajmuje się sobą.
B. M.: Może też chodzić o rozładowanie napięcia – czasem człowiek
nawet nie wie, że sytuacja powoduje w nim napięcie, dyskomfort,
więc automatycznie uruchamiają się ruchy ciała. Ciekawie opisują to
znawcy zachowań psów. Gdy dwa psy się mierzą, stają jak do walki,
mają zjeżone grzbiety, toczą pianę z pysków. Nagle jeden zaczyna się
drapać – to czynność biologiczna, która ma za zadanie na moment
rozładować skumulowane napięcie. Może w przypadku ludzi takie
wstanie i przeglądanie dokumentów też ma rozładować napięcie?
M. K.: Być może. Niemniej wstanie do szafki z dokumentami to
odcięcie się, odwrócenie tyłem. Gość nie wie wtedy, czy Dagmara go
słucha, czy ma dalej mówić. Rozmówcy mieli z nią problem, ponieważ
czuli się niesłuchani, ignorowani. Takie zachowanie występujące
sporadycznie jest denerwujące, a stale powtarzane sprawiło, że ludzie
zaczęli się odsuwać od Dagmary. Ona, jako choleryk, ma silną
potrzebę sprawowania kontroli, dlatego gdy kolejne osoby zaczęły jej
się wymykać, w panice starała się odnawiać kontakty, zagadywać, być
miłą. I tutaj trzeba uważać, bo nie zawsze dopytywanie się jest
oznaką szczerego zainteresowania. Czasem jest sygnałem potrzeby
sprawowania kontroli.
B. M.: To ważna wskazówka dla otoczenia. Uważajmy na nazbyt
dociekliwe pytania, bo czasem nie są one wyrazem jedynie sympatii.
M. K.: Właśnie! Za to mogą posłużyć cholerykowi do sprawowania
kontroli. Zwłaszcza gdy zaczynamy czuć się winni z jakiegoś powodu
i się tłumaczymy – choleryk ma nas w garści.
B. M.: To też jest wskazówką, jak rozpoznać toksyczną osobę w dość
prosty sposób: jeżeli nie mamy nic na sumieniu, a mimo to czujemy
się winni lub musimy się z czegoś tłumaczyć, to znak, że powinniśmy
być czujni. Może to być próba manipulowania nami. Wtedy racjonalne
tłumaczenie sobie zainteresowania drugiej osoby może wywieść nas
na manowce. Gdy logika wydaje się w porządku, a ciało mimo to
ostrzega nas różnymi symptomami, jestem za tym, żeby słuchać ciała
i uciekać gdzie pieprz rośnie.
M. K.: Może nie od razu uciekać, ale być świadomym tego, co się
dzieje. Choleryczno-melancholijny temperament będzie wyciągał z nas
informacje i drążył temat. Słaba osobowość się zadowoli, gdy
odeślemy ją z kwitkiem, jednak im silniejsza, tym więcej przebiegłych
prób dowiedzenia się, w czym rzecz. Gdy przestaniesz rozmawiać
z silnym cholerykiem, to urośniesz w siłę, a on będzie się czuł coraz
bardziej zagubiony, bo coś nie układa się po jego myśli.
B. M.: Nasuwa mi się jeszcze taki wniosek – gdy rośniesz w siłę, nie
masz potrzeby raportowania cholerykowi przebiegu zdarzeń i stajesz
się odporny na tego rodzaju manipulacje.
M. K.: Na pewno. Jednak choleryk-melancholik nie przyzna się do
błędu, o czym mówiłyśmy wcześniej, z jego ust nie usłyszysz:
„Przepraszam”. Czasami burknie coś pod nosem, aby rozładować
sytuację i rozpocząć inny manewr manipulacyjny. Gdy już wytkniesz
mu ewidentny błąd, najczęściej dalej będzie szedł w zaparte, tylko
zmieni strategię. Dagmara maskuje się w taki sposób: „Może nie
zdążyłam tego powiedzieć, ale od początku byłam o tym przekonana”.
Potrafi też interpretować słowa innych na swój sposób, nie
zachowując kontekstu, z którego zostały one wyrwane. To wyjątkowo
mylące dla otoczenia.
B. M.: Czyli nie dość, że toksyczny temperament chce wyciągnąć
z ciebie to, co mu potrzebne, to jeszcze potrafi obrócić wszystko na
swoją korzyść. Kieruje się przede wszystkim swoim interesem, dlatego
zdolności manipulacyjne choleryka-melancholika są zwykle wysoko
rozwinięte.
M. K.: Pamięć jest wybiórcza, dlatego taka osoba często idzie
w zaparte („Ja tego nie mówiłam”), a jeżeli już nie ma wyjścia, bo
masz na coś dowody, to powie: „Ale ja w tym momencie nie miałem
wyjścia” czy „Ale ja nie mogłam inaczej”.
Połączenie choleryk-melancholik daje cechy, które przy bliższym
poznaniu mogą się uzupełniać i tworzyć naprawdę ciekawe
osobowości, podobnie jak połączenie sangwinik-flegmatyk. Jeżeli
jednak cechy przekroczą granicę równowagi emocjonalnej, to nadmiar
harmonii i nieingerowanie w to, co dzień przyniesie, będą bardzo
toksyczną mieszanką. Najpierw dowie się o tym otoczenie takiej
osoby, ponieważ żyje ona beztrosko i jest piewcą miłości, a z czasem
sama wpadnie w sidła toksyczności. Nikt jej nie rozumie, ludzie
unikają jej towarzystwa, kpią z niej. Nasilają się frustracja i użalanie
nad sobą. Takie osoby przestają się cieszyć dniem obecnym,
a zaczynają żyć wspomnieniami.
B. M.: To męczące. Kasia miała tendencję do bycia uległą
w kontaktach z Dariuszem, ponieważ posiadała wiele cech flegmatyka.
Jednak zadziałało to w pewnym momencie na jej korzyść – flegmatyk
jest niezwykle stanowczy, dlatego gdy Kasia podjęła decyzję o zmianie
pracy, była to decyzja nieodwracalna. Kto jeszcze jest podatny na
toksyczne działanie choleryczno-melancholicznego temperamentu? Kto
jest w stanie wytrzymać z taką osobą?
M. K.: Na te pytania trudno odpowiedzieć w sposób jednoznaczny.
Toksyczni ludzie nie są po to, aby z nimi wytrzymywać, ale po to,
byśmy lepiej poznawali siebie i swoje słabości oraz odkrywali ukrytą
w nas siłę. Od takich ludzi należy odchodzić, żeby oni zatracili się
całkiem w swojej toksyczności albo przejrzeli na oczy. Toksyczność
zatacza coraz szersze kręgi za naszym przyzwoleniem. Przestańmy
zatem przyzwalać i podejmijmy działanie w swojej obronie. A wracając
do pytania: mogę jedynie spekulować. Im więcej ktoś ma cech
sangwinika, tym dłużej wytrzyma z taką osobą albo szybciej odejdzie
– w myśl zasady: „Jak nie ten, to inny”. To zależy od wielu czynników.
Flegmatyk w pewnym momencie powie: „Po co mi to?”. I tak jak
wspomniałaś, gdy już podejmie decyzję o zerwaniu kontaktu, będzie
to najczęściej decyzja ostateczna. Flegmatyk może się długo
namyślać, dużo znieść, ale jak już zdecyduje, to klamka zapadła.
B. M.: I nie ma odwrotu. To też tłumaczy, dlaczego mężowie,
o których się mówi „pantoflarze”, są w stanie tak długo wytrzymać
z żonami furiatkami, które wyżywają się na nich latami. Jednak
w końcu przychodzi moment, gdy dzieci wybywają z domu i mąż
flegmatyk odchodzi, by wreszcie mieć święty spokój.
M. K.: Właśnie. I nawet jeżeli żona furiatka, jak to określiłaś, zacznie
nagle być miła, spolegliwa, dogadzać flegmatykowi, najczęściej będzie
już za późno. Może wyjaśnią sobie kilka spraw, jednak decyzja została
podjęta. Chociaż flegmatyka bardzo łatwo obłaskawić i jeżeli żona
furiatka go nie przekona, mogą to zrobić dzieci. Pamiętajmy, że
flegmatyk myśli o sobie na samym końcu.
B. M.: Jednak często są to relacje nie do naprawienia.
M. K.: Na pewno łatwiej odejść, jeżeli problem dotyczy biznesu
i spraw zawodowych. Wieloletnich partnerów życiowych często łączą
dzieci, wspólny majątek. Trudno przewidzieć, jak się zachowają
toksyczni ludzie. Raczej będą grać na zwłokę, ukazywać siebie jako
ofiarę życia, innych i systemu. Toksyczni ludzie mają do perfekcji
opanowaną sztukę manipulacji, dlatego tak trudno wydostać się
z takich związków, nawet zawodowych. Mam tu na myśli na przykład
sferę finansowo-ubezpieczeniową, w której ogromna rotacja właściwie
na wszystkich szczeblach zatrudnienia poniekąd wymaga toksyczności.
Toksyczny temperament jest szczególnie często spotykany wśród
menedżerów tworzących zespoły. Na początku menedżer jest
charyzmatyczny, potrafi pociągnąć za sobą ludzi, zmotywować,
roztacza zwycięskie wizje. Po pewnym czasie maska spada i odsłania
się choleryk z melancholikiem w najgorszym wydaniu – porównywanie
ludzi, czepianie się, szukanie dziury w całym, wywieranie dziwnej
presji. To demotywuje pracowników i rozbija zespół. Tacy
menedżerowie sami czują presję odgórną, najczęściej dotyczącą
wyników, które są inne niż zakładane. Jednak oni nie przyznają się do
błędu, dlatego będą szukać ofiar w zespole. Będą obrażać
pracowników, krzyczeć, szukać winnych, nie będą się liczyli z faktami.
Zgniotą psychicznie słabsze osoby swoją postawą i roszczeniami.
Pamiętajmy jednak, że choleryczno-melancholijny menedżer robi
bardzo dobre pierwsze wrażenie. Kupi ludzi, zabierze, co się da, i jako
lider wyczerpie swoje możliwości. To samo będzie w kontaktach
z klientami – ci mogą się złapać na wspaniałe pierwsze wrażenie,
jednak później będą się czuć oszukani i więcej nie skorzystają z usług
tego finansisty czy agenta ubezpieczeniowego. Dlatego w takich
firmach pracownicy ciągle się zmieniają, wypalony menedżer
przechodzi do następnej firmy, w której początkowo łapie wiatr
w żagle, a potem szuka kozłów ofiarnych. Jego życie prywatne
wygląda podobnie – jest powierzchowne, od jednego związku do
drugiego, byle czerpać zyski. Gdy już się zdarzy, że partner zaciągnie
go do ołtarza, zaczną się romanse…
B. M.: Szarpane związki. Bywa, że tacy „poszarpańcy” związują się ze
sobą. Uzależnieni od zastrzyków adrenaliny, jakich dostarcza im
wzajemne szczucie się na siebie, zamęczają siebie i otoczenie.
M. K.: Wtedy każde z partnerów prowadzi trochę odrębne życie.
Często są to związki, które cechuje dobry status materialny, bo
obydwoje partnerzy są ambitni i rywalizują ze sobą. Ich dzieci mają
mnóstwo zajęć pozalekcyjnych, drogie hobby typu lekcje baletu czy
jazdy konnej. Jednak dzieci te nie uczą się wzajemnego szacunku
i miłości, tylko rywalizacji.
B. M.: Wracając do spraw zawodowych, mówiłyśmy, że choleryk nie
przyznaje się do błędów. Wykorzystuje też powierzone mu tajemnice
do własnych celów. Mam na to doskonały przykład. Anna, bojąc się,
że kolejna redukcja etatów w firmie obejmie także jej stanowisko,
zaczęła się rozglądać za nową posadą. Szykując się na rozmowę
kwalifikacyjną w innej firmie, spotkała Maję – koleżankę z pracy na
wyższym stanowisku. Dziewczyny się lubiły, zdarzało się, że razem
jeździły w delegację. Maja z zainteresowaniem wypytywała Annę,
dokąd idzie, bo tak ładnie wygląda, i tak dalej. Anna powiedziała, że
idzie na rozmowę kwalifikacyjną do innej firmy, ponieważ boi się
o swoją pracę. Wydawałoby się, że nic takiego się nie stało –
dziewczyny, choć się nie przyjaźnią, to jednak się znały i na gruncie
zawodowym sobie ufały.
I co się stało? Maja po zebraniu z dyrektorem oddziału pochwaliła
się, że wie więcej o pracownikach, niż się dyrektorom wydaje.
Zdradziła, że Anna rozgląda się za nową posadą. Trudno
jednoznacznie określić intencje Mai – prawdopodobnie chciała
zabłysnąć, że wie więcej niż zarząd, więc chciała być w centrum
uwagi.
Dyrektor osobiście pofatygował się do Anny, aby ją zapewnić, że jej
stanowisko mimo redukcji etatów jest bezpieczne. Można by więc
wnioskować, że dobrze się stało. Jednak Annie pozostał niesmak,
a Maja nie widziała niczego złego w swoim działaniu. Jako typowa
choleryczka wykazała, że przekłada swoje ego nad interesy koleżanki
z pracy – wykorzystała coś, o czym nikt nie wiedział, tylko po to, by
pokazać przełożonym przewagę (w jej przekonaniu). Manipulowała
informacjami w taki sposób, aby stały się korzystne dla niej samej.
M. K.: To typowe zachowanie choleryka. Jeśli coś się dzieje, to ten,
porównując innych ze sobą, najczęściej stwierdza: „Ja jestem ok, to
z nimi wszystkimi coś jest nie w porządku”. Dlatego na przykład
potrafi ostro skrytykować i często jest przekonany, że takie
zachowanie służy naszej poprawie, motywacji i mobilizacji.
B. M.: Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane…
M. K.: To po pierwsze. A po drugie, bardzo łatwo zrazić do siebie ludzi
uszczypliwym, krytycznym komentarzem, zwłaszcza wypowiedzianym
w obecności innych. Ponieważ choleryk potrzebuje publiczności, to
jest niemal pewne, że jak już coś zrobi, to w obecności świadków.
B. M.: Jaka jest najlepsza metoda na taką uszczypliwość? Na ciętą
krytykę?
M. K.: Najlepiej odpowiedzieć cholerykowi równie ciętą uwagą, czego
on się nie spodziewa. To dobry sposób na wzmocnienie swojej pozycji
w jego oczach. Nie zawsze jednak cięta riposta przyjdzie nam do
głowy w danym momencie, zwłaszcza jeżeli krytyka spada na nas
nagle i jest wyjątkowo dotkliwa lub pochodzi od osoby, od której
zupełnie się jej nie spodziewamy. Czasem pomaga obrócenie sytuacji
w żart, a czasem po prostu zignorowanie ataku.
B. M.: Zignorowanie choleryka jest równie dotkliwe jak wymierzenie
mu policzka.
M. K.: Więc można to wykorzystać.
B. M.: Tylko jeżeli mamy do czynienia z toksyczną mieszanką
choleryka i melancholika, istnieje ryzyko, że zostanie nam to
zapamiętane. Melancholik ma przecież to do siebie, że pamięta
wszystko i umie czekać na stosowny moment, by się zemścić. Przy
negatywnych cechach choleryka pamięć może być wybiórcza,
a moment ataku może być wyjątkowo dotkliwy.
M. K.: Może. Jednak osoby o wysokim poczuciu własnej wartości nie
dotknie to tak bardzo jak osoby uległej, lękliwej, niepewnej. Dlatego
wracamy do autentyczności – warto o nią dbać, żeby była zbudowana
na mocnym poczuciu własnej wartości. Eleanor Roosevelt powiedziała:
„Nikt nie może sprawić, byś poczuł się gorzej, bez twojego
przyzwolenia na to”. A zatem nie przyzwalajmy. Uczmy się
asertywności, aby odsłonić swoją autentyczność.
B. M.: Inna sprawa, czy chcemy kontynuować toksyczną znajomość,
czy też nie… Może się zdarzyć, że raniąca uwaga zostanie
wypowiedziana nieświadomie. Mam jednak wrażenie, że najczęściej
jest to wykorzystywane celowo jako manipulacja.
M. K.: Możesz mieć rację. Im bardziej potulny i uległy jest adresat
takiej raniącej uwagi, tym gorzej będzie się czuł. Będzie brał to do
siebie. Zatem choleryk-melancholik wróci na piedestał i osiągnie swój
cel. Jeśli nabierzemy pewności siebie, przestaniemy brać do siebie
tego typu komentarze, uodpornimy się na nie. Wówczas wytrącimy
manipulatorowi narzędzie z ręki.
B. M.: I straci grunt pod nogami, a my będziemy mogli rozwinąć
skrzydła.
M. K.: Choleryk-melancholik to wyjątkowo sfrustrowany człowiek. Dla
niego większość ludzi to głupcy. Nie stara się dopatrywać
pozytywnych cech u innych – wystarczy, że znajdzie jedną wadę,
a będzie ją uwypuklał, wyolbrzymiał i interpretował po swojemu.
Ciężko żyć na świecie, gdy uważa się większość ludzi za idiotów. To
ciężar, który szkodzi przede wszystkim tej osobie. Przekleństwo
choleryka i skrajnego melancholika.
B. M.: Jeżeli jeszcze dodamy do tego kilka negatywnych cech
flegmatyka, takich jak obojętność, ociąganie się, skłonność do
zamykania się w sobie, to uzyskamy bardzo kontrastową osobowość
o skrajnych zachowaniach – od krzyku, manipulacji i kontroli po
wyobcowanie podsumowane zdaniem: „Rób co chcesz, mam to
gdzieś”.
M. K.: Niestety. Jeśli z cech wszystkich temperamentów dana osoba
ma głównie skrajności melancholika i flegmatyka, to nawet kilka
fantastycznych cech choleryka nie jest w stanie zrównoważyć
toksycznego oddziaływania na innych.
W przypadku wspomnianej wcześniej Dagmary było to zauważalne
dla otoczenia i miało swoje konsekwencje. Nikt nie chce być obrażany,
dlatego w kontaktach biznesowych wystarczy kilka spotkań, a klienci
zaczną się od niej odsuwać. Każdy chce czuć się słuchany
i szanowany.
Również połączenie choleryk-flegmatyk jest bardzo uciążliwe nie
tylko dla otoczenia, ale i dla osoby o tych cechach. To ogień i woda,
zadaniowość kontra postawa „po co mi to?”. W tej wewnętrznej walce
nie gra się o to, by wygrać. Walczy się o to, by nie przegrać. W tym
starciu
zostają
aktywowane
wszystkie
cechy
pozostałych
temperamentów, które doprowadza się do skrajności. Dlatego tak
często obserwuje się rozdźwięk między działaniem a mówieniem.
Podobnie jest w połączeniu cech sangwinika i melancholika. Niczym
niepohamowany optymizm kontra pesymizm. Świat jest piękny, ale po
co żyć?
U bliskich rodzi to po pewnym czasie toksyczną bezradność i pewien
rodzaj obojętności. Dochodzimy do punktu, w którym toksyczna
postawa jest na tyle irytująca, że unikamy danej osoby, ponieważ nie
mamy wpływu na jej zdrowie, możemy być jedynie świadkami
samozniszczenia. Jeżeli taką postawą cechuje się rodzic, prowadzi to
do izolacji miłości. Kochanie i szanowanie są odarte z prawdziwego
uczucia. Dziecko być może kocha i szanuje, ponieważ to rodzic, jednak
więzi praktycznie nie ma.
Toksyczne narzekanie
B. M.: Z wiekiem nasila się skłonność do narzekania, marudzenia
i spodziewania się najgorszego. Jeżeli nie dbamy o swoje zdrowie, to
z biegiem lat ciało o sobie przypomina różnymi chorobami
i dolegliwościami.
M. K.: Jeśli jeszcze dochodzą jątrzenie i rozdrapywanie wciąż tych
samych ran, staje się to nie do zniesienia dla otoczenia. Flegmatyk
potrzebuje docenienia przez otoczenie, dlatego gdy to odsuwa się od
niego (na skutek jego postępowania), on cierpi dodatkowo i utwierdza
się w pesymistycznym postrzeganiu świata (co jest charakterystyczne
dla melancholika). Flegmatyk jest bardzo oporny na nowości, dlatego
z wiekiem wszelkie propozycje zmian pojawiające się z zewnątrz będą
napotykały silny sprzeciw. Co ciekawe, takie osoby, mimo schorzeń
czy poważnych dolegliwości zdrowotnych, mogą naprawdę długo żyć.
B. M.: Choleryk to gorącokrwisty typ, pracoholik, ogień w nim
wybucha szybko, żyje w ciągłym stresie, działa i wykonuje zadania. To
z kolei typowe dla tak zwanej osobowości typu A, która jest
najbardziej podatna na choroby serca, zawały, wylewy. Flegmatyk, jak
wiemy, ma stosunkowo niski poziom stresu, niewiele rzeczy go
obchodzi, charakteryzuje się wręcz chroniczną obojętnością, zatem
i stres go nie wykańcza.
M. K.: Podam ci przykład. Kuba, mężczyzna mocno po czterdziestce,
kawaler, właściciel dobrze prosperującej firmy, zdążył już pochować
matkę, natomiast jego babcia nadal żyje. Kuba jest przerażony, bo jak
twierdzi: „Babcia wpędziła do grobu mamę, wpędzi i mnie”. Czyli
toksyczna seniorka, która z powodu choroby stawów, co prawda, nie
może chodzić, ale poza tym jest okazem zdrowia, sączy jad
codziennie, wykańcza psychicznie, jest upierdliwa ponad wszelkie
granice. Do tego dochodzi jeszcze uzależnienie emocjonalne związane
z obowiązkami rodzinnymi.
B. M.: Właśnie! W przypadku gdy toksyczna osoba nie jest członkiem
naszej rodziny, to o ile wzmocnimy poczucie własnej wartości
i będziemy autentyczni, możemy zerwać relacje zawodowe, tak samo
jak zmienić pracę czy branżę lub spróbować czegoś nowego. Jednak
w przypadku rodziny nie jest to tak oczywiste. Zwłaszcza nam,
Polakom, trudno zerwać więzi rodzinne, choć i tak się zdarza. Wiele
badań socjologicznych wykazuje, że nadal najbardziej cenimy wartości
rodzinne.
M. K.: Otóż to. Kuba czuje się więc w obowiązku doglądać babci,
nawet kosztem własnego zdrowia i firmy. Gdyby chodziło o relacje na
przykład ze wspólnikiem, prawdopodobnie założyłby inny biznes lub
wyplątał się z tego w inny sposób. Tutaj w grę wchodzą jednak
emocje i przekonania, za którymi idą narzucone wzorce zachowań.
I taki toksyczny flegmatyk, mimo że ma opiekę, nie może się cieszyć
prawdziwym szacunkiem, miłością i przyjaźnią bliskich.
Toksyczne temperamenty mają tendencję do nakładania masek,
żeby jak najlepiej wyglądać w danym momencie. Zdrowy melancholik,
mający świadomość swoich zalet i wad, nie nakłada maski, po prostu
jest, jaki jest. Nie podlizuje się, ale i nikogo nie obraża. Natomiast
jeżeli mamy do czynienia ze skrajnościami, jak w przypadku
połączenia cech typowo melancholicznych z typowo cholerycznymi
u jednej osoby, to najczęściej oglądamy całe mnóstwo masek. Taka
toksyczna osoba chce, aby wszystko było dokładnie według jej
zamysłu (melancholik) oraz aby było zauważane przez innych
(choleryk). Ponieważ masek jest bardzo dużo, nie jesteśmy w stanie
przewidzieć, za którą z nich się danego dnia schowa.
Toksyczny flegmatyk-melancholik ma tylko jedną maskę – bez
końca zatruwa otoczenie. W tym przypadku wiemy, czego się
spodziewać.
Możemy
nie
wiedzieć,
która
historia
zostanie
opowiedziana po raz setny, ale historie te pochodzą z tej samej puli.
Natomiast maski choleryka-melancholika są nieprzewidywalne, a co za
tym idzie – skrajnie różne, od agresywnych przez zwyczajnie
nieprzyjemne aż do podejrzanie łagodnych.
B. M.: Jedyne, co nam pozostaje, to skupić się na sobie, budować
poczucie własnej wartości, dzięki czemu przeniesiemy uwagę na
własny rozwój i autentyczność, zamiast na podtrzymywanie toksycznej
relacji.
M. K.: Poczuć swoją autentyczność, nie udawać, być sobą. Asertywnie
mówić o swoich potrzebach, prawach, oczekiwaniach. Moim zdaniem
antidotum na wszystkie toksyczne typy jest autentyczność.
Utrudnieniem będą zawsze relacje oparte na więziach rodzinnych.
B. M.: Jednakże pewne relacje rodzinne, niekoniecznie pozytywne,
wymagają przepracowania choćby na coachingu. Przychodzi bowiem
taki moment, gdy będąc autentyczni i czując własną wartość,
dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy odpowiedzialni za to, czy
druga osoba czuje się szczęśliwa, czy też nie.
M. K.: To prawda. Coaching doskonale się sprawdza w takich
przypadkach. Trudne rzeczy i sytuacje wzmacniają człowieka, ale
w żaden sposób go nie definiują. O tym można się przekonać na
coachingu. Jak powiedział Les Brown: „Czyjaś opinia na twój temat
wcale nie oznacza prawdy o tobie”. Na coachingu ludzie odnajdują
właśnie prawdę o sobie.
Coaching dla ciebie:
niwelowanie toksyczności
Podane pytania coachingowe pomogą ci się zastanowić nad relacjami z ludźmi, którzy
mogą oddziaływać lub oddziałują na ciebie toksycznie, a także nad twoimi toksycznymi
zachowaniami.
W jakim stopniu jestem osobą autentyczną?
Które ze swoich zachowań lubię najbardziej?
Dlaczego?
Których ze swoich zachowań nie lubię? Kiedy się
one pojawiają?
Które z moich zachowań są dobrze odbierane
przez otoczenie? Jak bardzo lubię te zachowania?
Które swoje zachowania mogę uznać za toksyczne
dla innych? Co mogę z nimi zrobić?
Które swoje zachowania mogę uznać za toksyczne
dla siebie? Co mogę z nimi zrobić?
Jak to, kim teraz jestem, może wpłynąć na to, kim
chcę być?
Miłość, czyli jak kochają temperamenty
Małgorzata Krawczak: Jak kochają temperamenty? Upraszczając:
choleryk kocha zadaniowo, flegmatyk za wszystko, melancholik
głęboko, a sangwinik na bogato. Każdy może kochać szczerze i każdy
może kochać nieszczerze.
Beata Mąkolska: Najbardziej spektakularna jest miłość sangwinika.
To jest ta przejaskrawiona romantyczność, piękne okoliczności
i atmosfera wielkich romansów.
M. K.: Sangwinikowi zawsze zależy na otoczeniu, dlatego też wszyscy
muszą wiedzieć, że kocha. Swoją miłość będzie podkreślał niemal na
każdym kroku, oczekując, że obiekt miłości odpłaci mu tym samym.
Jeżeli mówi: „Kocham cię”, to oczekuje w rewanżu takiego samego
wyznania. Sangwinik kocha mocno, wylewnie i czeka na to samo.
Jeżeli nie usłyszy: „Kocham cię”, to będzie dopytywał: „A czy ty mnie
kochasz?”. Musi mieć partnera, aby kochać całym sercem i całą duszą,
potrzebuje ludzi, aby ładować swoją energię życiową.
B. M.: Sangwinik często kocha na pokaz, co nie znaczy, że
nieszczerze. Jednak z naszego badania temperamentów par wynika,
że to introwertycy częściej odczuwają wszystko głębiej. To, co dla
sangwinika może być jedynie drobiazgiem, introwertyk melancholik
uzna za niezwykle znaczący gest.
M. K.: Oczywiście może się zdarzyć „płytki” sangwinik w typie
narcyza, który wytworzy piękną otoczkę, a w środku zamiast mocnego
uczucia będzie jego kiepski substytut. Pamiętajmy jednak, że typowy
sangwinik nie ma skłonności do manipulacji – on kocha siebie, ludzi,
a osobę, którą darzy uczuciem szczególnie mocno, pragnie wyróżnić.
Chce nadać tej miłości właściwy wymiar na zewnątrz. Podobnie
flegmatyk, choć w jego przypadku niebezpieczeństwo wiąże się z tym,
że może stać się usłużny, jeśli kocha za bardzo. Pamiętajmy, że ten
typ kocha najpierw kogoś, potem siebie, o ile o sobie nie zapomni.
Flegmatyk to introwertyk i jego miłość może być bardzo głęboka.
Sangwinicy, jako typowi ekstrawertycy, kochają kolorowo i głęboko.
Natomiast introwertycy kochają przede wszystkim głęboko.
B. M.: I ta intensywność emocji często im wystarcza – nie muszą już
tego wyrażać.
M. K.: Nie muszą dzielić się tym z całym światem. Natomiast
ekstrawertycy tak.
B. M.: Dzisiejszy świat jest nastawiony na ekstrawertyzm, dlatego
nawet jeżeli ktoś jest introwertykiem, to i tak poniekąd oczekujemy od
niego zachowań ekstrawertycznych. Natomiast jeszcze do niedawna
na piedestale były zupełnie inne cechy: wierność zasadom,
stanowczość, powściągliwość. I takie też były zaloty. Spójrzmy na
powieści Jane Austen, pisarki przedstawiającej życie angielskiej klasy
wyższej z początku XIX wieku. Bohater książki Duma i uprzedzenie
Fitzwilliam Darcy kocha introwertycznie – nic nie mówi, patrzy
i podziwia skrycie. To typowy melancholik – niełatwo nawiązuje
kontakty, dobrze się czuje wśród garstki przyjaciół, jest krytyczny,
wyniosły, dumny. Zresztą Jane Austen zrobiła wiele dobrego dla
melancholików – i nie tylko – pokazując, że pierwsze wrażenie może
być mylące. Że człowiek, któremu pozornie wszystko jest obojętne
i którego oskarża się o pogardzanie światem, ogromnie zyskuje przy
bliższym poznaniu.
M. K.: Hm… uważam, że gdyby nie melancholicy, to świat
balansowałby na granicy chaosu i powierzchowności. Melancholik to
temperament, który może tracić przy pierwszym poznaniu, natomiast
zyskuje przy dłuższym kontakcie. To wieża, której nie da się zdobyć
podstępem, tylko wytrwałością. Trzymając się dalej tej metafory: życie
melancholika toczy się w jego wieży. Jest ona mobilna, wszędzie
przemieszcza się razem ze swoim właścicielem. Dlatego gdy
melancholik jest w pracy, jednocześnie jest w swojej wieży.
Współpracownicy mogą wejść tylko do drugiego czy trzeciego piętra.
Gdy melancholik jest w domu, też nie opuszcza swojej wieży.
Domownicy mogą wejść na przykład do siódmego, góra ósmego
piętra. Dziewiąte piętro to apartament melancholika, a na dziesiąte
sam właściciel wchodzi bardzo rzadko. Przypadkowi ludzie nie są
wpuszczani do wieży, a jeżeli już, to do jednego pomieszczenia na
parterze. Melancholik nie jest dla wszystkich, tylko dla tych, których
wybrał. Trudność polega na tym, że mało kto to rozumie, nawet
osoby z wybranego kręgu mają z tym problemy.
B. M.: Ekstrawertykom szkoda czasu na zgłębianie introwertyków, a ci
nie mają siły przebicia ani potrzeby krzyczenia o sobie. Mylimy się we
wzajemnych osądach, powstają niedomówienia i dystans narasta.
M. K.: Relacje coraz częściej stają się krótkoterminowe. Przyciągamy
się głównie na zasadzie przeciwieństw i nie mamy czasu się poznać
ani zrozumieć. Coraz wyraźniej zaznacza się rozdźwięk między
ekstrawertykami i introwertykami. Pierwsi z podwyższonym ciśnieniem
walczą z wrzodami i atakami serca, drudzy w ciszy popadają
w depresję. A związki rozpadają się jak domki z kart. W erze
dobrobytu cierpimy katusze emocjonalne.
B. M.: Wróćmy jednak do zalotów. Gdy introwertyk zdobywa kobietę,
podejmuje dużo bardziej wysublimowane działania. Najpierw patrzy,
przygląda się, upewnia, że to ta właściwa. To typ mężczyzny, który
wzbudza niepewność – kobieta po randce z nim zastanawia się
godzinami: „Mój Boże, czy ja naprawdę mu się podobam?”. Sangwinik
okazuje zainteresowanie całym sobą i to, czy mu się podobasz, czy też
zostaniecie
tylko
przyjaciółmi,
jest
jasne
od
początku.
Z melancholikiem jest inaczej.
M. K.: Rzeczywiście, kiedyś introwertykom łatwiej było okazywać
miłość i było to bardziej akceptowalne. Był skryty romantyzm, były
zasady i czas na zaloty – za to nie było żadnego show. Dziś
introwertycy są tacy sami jak przed wiekami, ale czasy są diametralnie
odmienne.
B. M.: Dzisiaj o miłości mówimy głośno. Celebryci i gwiazdy ścigają
się na okładki z ukochanym czy ukochaną, potem na okładki ślubne,
okładki z dzieckiem, a nawet na zdjęcia rozwodowe. I nawet jeżeli nie
jesteśmy znani, to mamy przecież potężne narzędzie – media
społecznościowe. Możemy tam zamieszczać swoje zdjęcia z wakacji,
ze ślubu, z wycieczek czy z podrasowanej w programie graficznym
szarej codzienności.
M. K.: Właśnie! Sami możemy stawać się gwiazdami. Miłość, uczucie,
związek, ja i moja praca – ma być głośno i kolorowo. W sieci toczy się
drugie życie. Niestety na co dzień także oczekujemy fajerwerków,
wystrzałowych randek – im więcej w nas z ekstrawertyka, tym więcej
wrażeń potrzebujemy. A życie nie chce nałożyć maski. Introwertyk
w mediach społecznościowych może się wylansować na ekstrawertyka
z niezłym pazurem, ale to nie oznacza, że taki się stanie.
B. M.: Nierzadko dawka emocji, która dla ekstrawertyka jest zbyt
słaba, introwertyka przytłacza.
M. K.: Introwertyk mówi ciszej i rzadziej. Melancholik powie raz, co
czuje, i w jego przekonaniu to wystarczy. Bo przecież on jest stały,
jego uczucia są niezmienne. Określił się. Po co się powtarzać? Jemu to
wystarczy. Drugiej osobie – ekstrawertycznej już niekoniecznie.
B. M.: I zaczyna się dopytywanie, naciskanie, pojawiają się pretensje.
Jeżeli taką nagonkę przypuszczamy na melancholika, to jest pewne, że
ten zamknie się w swoim świecie i osiągniemy efekt odwrotny do
zamierzonego. Chyba że odezwą się w nim cechy innego
temperamentu.
M.
K.:
Dlatego
przydaje
się
znajomość
charakterystyki
temperamentów. Jest nam pomocna choćby w tym, żeby wiedzieć,
czego możemy oczekiwać, a co jest trudno osiągalne czy nawet
nierealne. Wszystko utrudnia fakt, że jesteśmy podatni na wpływ
oglądanych filmów, reklam, w których serwowane są gotowe sposoby
na supermiłość, superrandkę, supersamopoczucie czy superseks. I to
niestety przekłada się na nasze oczekiwania. Przed erą telewizji ludzie
się zadowalali tym, co było dookoła – własną obecnością, naturą. To
było intelektualnie intymne i nawet ekstrawertyzm przybierał inne
formy niż obecnie. Teraz wszystko jest bardziej rozdmuchane.
Introwertycy cierpią, że muszą się wpasowywać w obce im reguły,
a ekstrawertycy dodają sobie więcej niż w rzeczywistości, często
koloryzując. Z tym introwertyk się nie zgadza.
B. M.: Melancholik jest odbierany jako dumny i wyniosły, ponieważ
najpierw upewnia się co do swojego wyboru, nie żałując na to czasu.
Sangwinik po pierwszych randkach już wie, czy coś z tego będzie, czy
nie. Choleryk zaś nawet miłość przekłada na zadania. Jeżeli w ramach
randki ma jechać na wycieczkę, zaplanuje godzinę wyjazdu, trasę
i poszczególne atrakcje.
M. K.: A jeśli sobie zaplanuje, że przez pierwsze trzy randki będzie
poznawał partnera, a potem podejmie decyzję, co dalej, to właśnie
przez ten określony czas będzie „badał teren”. Dopiero po realizacji
poszczególnych założeń zdecyduje, czy angażować się w związek, czy
też odpuścić. A flegmatyk? Poczeka, co mu się zaproponuje. Chętnie
podda się porywom uczucia.
B. M.: Na przykład poczeka, aż to druga strona do niego zadzwoni.
M. K.: Skrajny flegmatyk tak, będzie czekał. Jest jak zamek, który ma
otwarte wrota, tylko nigdzie nie ma drogowskazów, którędy do niego
wejść.
B. M.: To by tłumaczyło, dlaczego tak fantastycznie układają się
zaloty choleryka i flegmatyczki – ona jest zachwycona jego
pomysłami, organizowanymi przez niego randkami, spotkaniami, a on
jest wniebowzięty, że ona się na wszystko godzi, jest szczęśliwa
i urzeczona jego propozycjami.
M. K.: Najwięcej jest właśnie takich małżeństw, czy związków
w ogóle, opartych na skrajnościach. To zresztą także wynika
z naszego badania. Flegmatyk wiąże się z cholerykiem. Sangwinik
z melancholikiem. Przy czym nie zapominajmy, jak ogromną rolę
odgrywają domieszki innych temperamentów.
B. M.: Typowa scena z filmów o miłości: mężczyzna spokojnie siedzi
na uboczu, pije drinka i obserwuje tłum, aż jego spojrzenie przyciąga
czarująca
damska
postać,
z
lekkością
roztaczająca
urok
w towarzystwie. Czujny i zdystansowany melancholik dostrzega magię
sangwiniczki. Ją pociągają jego opanowanie, dystans, tajemniczość,
chłód, który niby odpycha, a jednak stanowi wyzwanie. Jego pociągają
jej urok, lekkość bytu i najczęściej fakt, że przy niej przez moment
zapomni o swoich problemach. Magia zauroczenia przeciwieństwem.
M. K.: Bo najbardziej przyciągają nas przeciwieństwa. Choleryk
i sangwinik w jakimś sensie są podobni do siebie. Chcą mówić
o wszystkim, pragną, żeby świat to widział. Stosują inne filtry, ale
przewodzą ludźmi na swój sposób. Mogą stworzyć gwarny związek
pełen życia, przyciągając innych ludzi do siebie.
B. M.: Jeden urokiem i lekkością, drugi dyscypliną i dyrektywą.
M. K.: Melancholik i flegmatyk też nadają na podobnych falach. Jeśli
połączy ich coś wyjątkowego, na przykład wspólna pasja, będzie to
związek oparty na porozumieniu bez słów.
B. M.: Dwa introwertyczne typy rozumieją swoją potrzebę izolacji,
potrafią się akceptować bez presji. Harmonia ciszy.
M. K.: Harmonia potrzeby samotności. Jeśli zaś łączy się flegmatyk
z sangwinikiem, to rozpęd będzie hamowany przez spokój
i opanowanie. Podobnie w przypadku pary choleryk – melancholik.
Przy czym duet flegmatyk – sangwinik będzie pokojowo i niejako
beztrosko nastawiony do świata, w którym wszystko może się zdarzyć.
Natomiast duet choleryk – melancholik może wietrzyć podstęp, bo
przecież życie nie jest takie, jak się wszystkim zdaje. To, co może się
zdarzyć, dla choleryka oznacza sporą liczbę spraw do załatwienia,
a dla melancholika jedynie kolejne kłopoty. O ile flegmatyk
z sangwinikiem będą się w związku kierować radością i serdecznością,
o tyle w związku choleryka i melancholika może dominować pewien
rodzaj
wyrachowania.
Ci
pierwsi
mogą
być
narażeni
na
wykorzystywanie przez otoczenie, ci drudzy mogą być postrzegani
jako niedostępni emocjonalnie, a nawet nieszczerzy towarzysko.
B. M.: Jednych mogą zgubić naiwność i tolerancja, drugich mierzenie
wszystkich swoją miarą i brak zaangażowania w znajomość.
M. K.: W zasadzie to, co gubi nas towarzysko, może również zwieść
nas w miłości. Asia i Janek to przykład związku sangwinika
i flegmatyka. Oboje otwarci i serdeczni dla innych. Janek, jak na
flegmatyka przystało, preferuje domowe zacisze, wystarczy, że musi
chodzić do pracy. Jeśli ktoś chce, to przecież zawsze może do nich
wpaść. Asia, jak na sangwinika przystało, chętnie by gdzieś wyszła,
ale skoro Janek jest zmęczony, to może zabłysnąć towarzysko w inny
sposób – jako idealna pani domu. Znajomym szybko spodobał ich się
otwarty dom. Zawsze miło, „na bogato”, bo Asia nie żałowała niczego.
Kiedy znajomi przyprowadzali swoich znajomych, piszczała ze
szczęścia: „Oni nas lubią!”. Janek też był szczęśliwy: „Lubią
i szanują!”. Po roku byli wykończeni znajomymi, którzy po prostu do
nich wpadali. Asia zaczęła obwiniać Janka, że to przez niego i jego
niechęć do wychodzenia z domu. On z kolei uważał, że to jej wina,
skoro zrobiła z ich domu darmową jadłodajnię.
A tak naprawdę Janek chciał po pracy być sam ze sobą i wcale nie
zabiegał o to, by Asia mu towarzyszyła. Z kolei ona nie lubiła
gotowania, chciała być z mężem i myślała, że on tego od niej
wymaga. Gdy poznali swoje temperamenty, lepiej zrozumieli siebie.
Przestali się obwiniać. Teraz podczas gdy Janek celebruje w domu
swoje chwile samotności, Asia wychodzi z koleżankami. Czasem
spotykają się ze znajomymi na mieście. Potrzebowali kilku miesięcy,
aby wypracować model partnerski.
B. M.: Podobnie może być w przypadku choleryka i melancholika, z tą
różnicą, że do nich znajomi nie będą wpadać, kiedy im się spodoba.
Tutaj wszystko będzie zaplanowane.
M. K.: W takim związku nie ma zbyt wiele miejsca na spontaniczność.
Ta czasami się zdarza, w końcu czym byłoby życie bez spontanicznych
wydarzeń, ale częściej są to zaplanowane spotkania.
Małgorzata Krawczak: Jeżeli mimo przeciwieństw wypracujemy
właściwe relacje, to związek może przetrwać lata. Jeżeli nie, czeka nas
rozstanie. Nie zawsze jest to rozstanie fizyczne. Czasem konwenanse,
tradycja, to, co wypada, a co nie wypada, trzymają nas w ryzach
i odejście jest tylko symboliczne lub emocjonalne. Ze wszystkich
temperamentów najtrudniej odejść melancholikowi. Jest on bardzo
lojalny, więc ostrożnie podchodzi do wszelkich związków. Jeśli jednak
się zaangażuje, to na zawsze. To najwierniejszy typ. To on najdłużej
się przygląda, aby się upewnić w swoim wyborze, a gdy już zdecyduje,
chce konsekwentnie trwać przy swojej decyzji.
Beata Mąkolska: Wierny swoim zasadom. Jakże zgubna bywa taka
ślepa konsekwencja, trudność przyznania się do błędu.
M. K.: Melancholik nie zakochuje się z dnia na dzień, dlatego gdy już
się zakocha, jest to stałe uczucie. Co nie znaczy, że jego partner może
robić, co mu się podoba. Melancholik, bez względu na płeć, także
potrafi odejść, gdy wydarzy się coś wielkiego. Najczęściej walczy na
swój sposób o związek, bo z jego strony zaangażowanie było decyzją
przemyślaną. Będzie to jednak walka daleka od spektakularnych
przedsięwzięć.
B. M.: To typ skryty, ale ambitny, do tego długo pamięta wszystkie
urazy, ponieważ ma doskonałą pamięć.
M. K.: Dlatego jeżeli zostanie zraniony naprawdę mocno, na przykład
partner dopuści się zdrady, a wspólna intymność była dla
melancholika ważniejsza niż wszystko inne, to odejdzie.
B. M.: Ważne jest poznanie wartości melancholika, jego zasad. Jest
bowiem tak, jak mówisz – on pozostaje wierny swoim zasadom. Jest
w stanie znieść pewną dozę krzywdy i trudów – jednak tylko tyle, ile
się mieści w jego wyobrażeniu miłości. Zakładam, że nie mówimy tutaj
o poważnych zaburzeniach czy toksycznych lub wręcz patologicznych
związkach. Melancholik kocha mocno, głęboko, oddaje się cały,
poniekąd mając świadomość, jak łatwo go zranić. Kwintesencją
miłości melancholika są dla mnie słowa Sebastiana Karpiel-Bułecki,
wokalisty grupy Zakopower, który w wywiadzie z kwietnia 2013 roku
dla magazynu „Twój Styl” stwierdził: „jak kochać, to do bólu, do krwi,
do końca”. Tylko mężczyzna, który ma w sobie ogromnego
melancholika, może tak powiedzieć.
M. K.: O tak, przy czym to „do bólu, do końca” zakłada pewien
margines błędu, ponieważ melancholik rzadko bywa pewny drugiej
osoby na sto procent. Zawsze ma w zanadrzu pesymistyczny
scenariusz. Duża wrażliwość czyni go bezbronnym wobec słów
i emocji innych ludzi. Dlatego melancholik zakłada maskę, aby się
chronić, ponieważ w swoim mniemaniu musi być silny dla najbliższych.
Sangwinik czy choleryk potrafią zrezygnować ze związku z błahych
powodów. Tutaj ważna jest też sytuacja materialna – im jest lepsza,
to znaczy poziom życia nie obniży się po rozstaniu, tym łatwiej odejść.
W przypadku flegmatyków i melancholików status finansowy nie jest
taki ważny, prym wiedzie głębia uczucia.
B. M.: Co fascynujące, to najczęściej sangwinicy utrzymują pozytywne
relacje z byłymi partnerami. Ich elastyczność w kontaktach, szczerość,
życzliwość są widoczne nawet po rozstaniu.
M. K.: Rzeczywiście, sangwinicy potrafią rozstać się w pokoju
i stwierdzić, że po prostu nie gramy w tej samej orkiestrze. Sangwinik
nawet przy rozstaniu chce, żeby wszystko było dobrze – jest chętny
do negocjacji, otwarty na kontakt, co oczywiście nie oznacza, że nie
przeżywa czy nie cierpi. Gdy rozstanie wynika z inicjatywy choleryka,
jest to raczej postawa „już ciebie nie potrzebuję”. Choleryk może
wówczas podtrzymywać kontakty z byłym partnerem, zwłaszcza gdy
widzi w tym jakieś korzyści. Jeżeli to on zostaje opuszczony, jest
urażony i przyjmuje postawę „precz z mojego życia”. Flegmatyk przy
rozstaniu cierpi, rzadko jednak dopatruje się swojej winy. Jego wielka
tolerancja dla życia może się przerodzić w brak ambicji, co może
przeszkadzać drugiej stronie i być przyczyną rozpadu związku. Skrajny
flegmatyk nie robi nic albo robi niewiele – i takie zarzuty słyszy
najczęściej. Rzadko się zdarza, by sam odchodził. Znajduje swoją
enklawę i trwa w związku nawet kilkadziesiąt lat.
B. M.: Flegmatykowi trudno odejść także z powodu lenistwa i tej
cechy, dzięki której jest to niezwykle elastyczny temperament –
zdolności akceptacji stanu obecnego. Jemu nie chce się zmieniać
związku, często nawet o tym nie pomyśli. To temperament będący tu
i teraz, i czasem niestety taka postawa bywa dla niego zgubna.
Niemniej mimo tego, że flegmatyk jest w stanie wiele znieść, niemal
niczego nie oczekując, to gdy pokaże mu się inny świat, którego
zakosztuje, potrafi odejść nagle, bez uprzedzenia i będzie to decyzja
ostateczna.
Przypomina mi się sytuacja Jarka, któremu żona nie szczędziła
przykrości i upokorzeń przez całe małżeństwo. Kłótnie były czymś
codziennym, chociaż najczęściej to po prostu ona krzyczała – on starał
się łagodzić sytuację lub ignorował żonę, co oczywiście doprowadzało
ją do szewskiej pasji. Aż stał się cud – jego kolega z pracy złamał
nogę i w delegację pojechał Jarek. A był to wyjazd za granicę, i to na
kilka tygodni. Jarek się spakował, pocałował w policzek oniemiałą
żonę i pojechał na lotnisko, skąd miał lot do Anglii. Tam poznał cichą
Azjatkę, stanowczą, ale łagodną, która nigdy nie podnosiła głosu. Cóż,
Jarek z Anglii nie wrócił, a żona dostała pozew o rozwód. Dobrze, że
z tego małżeństwa nie było dzieci…
M. K.: I tak to jest z flegmatykami – nie myślą o sobie, tylko o drugiej
osobie. Jarek chciał uszczęśliwić żonę, ale mu nie wychodziło. Poznał
kogoś, kto był zainteresowany uszczęśliwianiem jego, i podjął nową
decyzję. Tu liczy się przede wszystkim bodziec zewnętrzny, własne
szczęście jest sprawą wtórną.
B. M.: Z kolei jeśli chodzi o rozstania sangwiników i choleryków, to
bywa, że ci rozstają się i godzą. I tak kilka razy. A za każdym razem
jest w tym spory ładunek emocjonalny. Janusz, mieszanka choleryka
z sangwinikiem, właśnie tak rozstawał się z dziewczyną. Zrywali ze
sobą kilka razy w ciągu pół roku, a za każdym razem ona się
wyprowadzała. Tego typu szarpanina jest niewyobrażalna dla
melancholika. Dla flegmatyka chyba zresztą też – albo jesteśmy
razem, albo nie, żadnego życia na walizce, bo dzisiaj się kochamy,
a jutro się kłócimy i jedno się wyprowadza.
M. K.: Jeżeli Janusz i jego dziewczyna przejawiali wiele cech
ekstrawertycznych, to takie spektakularne rozstania i zejścia mogły
stanowić pewną normę. Tutaj znaczenie mają też wzorce, jakie
wynieśliśmy z dzieciństwa, gdy obserwowaliśmy związek rodziców.
Najbardziej stabilne są związki flegmatyków i melancholików. Ich
często przeraża już sama myśl o rozstaniu.
B. M.: Flegmatyk, choć ugodowy, jest przecież cierpliwy, tolerancyjny
i stały. Melancholik jest wytrwały i się poświęca. To głównie te cechy
trzymają osoby w typie melancholika czy flegmatyka przy
niestabilnych,
pretensjonalnych
partnerach.
Jarkowi
żona
niejednokrotnie groziła odejściem. Zdarzało się nawet, że zaczynała
się pakować, za każdym razem odgrywając te same sceny – wyciągała
wszystkie walizki z szafy, krzycząc, że on już jej na pewno nie kocha,
skoro mu nie zależy, i tak dalej. Doprawdy, widz miałby świetne
przedstawienie. Gorzej jednak, gdy musimy uczestniczyć w tym
osobiście. Melancholik z toksyczną, choleryczną partnerką stworzy
własny świat, do którego krok po kroku będzie się przenosił.
Flegmatyk nie wyobraża sobie innego życia, dopóki go nie doświadczy.
Jarek spakował walizki raz, ale solidnie. I bez odwołania.
M. K.: W czasie takiej kłótni Jarkowi zapewne nie chciałoby się nawet
sięgać po torbę. Niemniej jego żona w danym momencie na pewno
mówiła zupełnie szczerze i poważnie. Była zraniona jego ignorancką
postawą i działała w afekcie. Zarówno sangwinik, jak i choleryk
najpierw działa, a potem myśli. Jeżeli ktoś ma w sobie więcej
z choleryka, to zawsze zadziała ambicja – choleryk naprawdę się
spakuje i wyprowadzi, chociażby po to, żeby było tak, jak on chce.
Zwykle Jarek łagodził sytuację, co było na rękę jego partnerce –
sangwinik i choleryk lubią bowiem, gdy się ich o coś prosi. Kiedy Jarek
mówił: „Zostań, proszę, nie kłóćmy się”, to ona miała podstawę, by
zmienić zachowanie – została poproszona, więc mogła okazać swą
łaskę i zostać. Kiedy Jarek z dnia na dzień się spakował i wyjechał,
jego żona została całkowicie wyprowadzona z równowagi. Oto
choleryk został pozbawiony kontroli nad drugą osobą! Najgorsze, co
może spotkać taki typ człowieka, to właśnie odebranie mu kontroli
nad innymi ludźmi. Choleryk bez tego choruje, wpada w stany
neurotyczne.
B. M.: Co ciekawe, na początku przecież często odbieramy tę
skłonność do kontroli jako opiekuńczość i troskliwość. Nierzadko
nawet się nam to podoba! A gdy zdejmujemy różowe okulary
zakochania, zaczynamy nazywać to nadmierną kontrolą.
M. K.: A tymczasem choleryk cały czas jest taki sam. Tyle tylko, że
w okresie zakochania nakładamy odpowiednie maski, które dzięki
różowym okularom robią człowieka na bóstwo. W tym okresie
patrzymy przez pewne filtry.
B. M.: Filtry to nawet mało powiedziane. Gdy się zakochujemy, mózg
zalewa nam fala hormonów, dzięki którym możemy nie jeść, nie pić,
nie spać, za to obsesyjnie pragniemy towarzystwa naszego obiektu
pożądania. Naukowcy wielokrotnie udowodnili, że zakochanie jest jak
narkotyk. I nie jest to jedynie metafora, a obraz zmian, jakie zachodzą
w mózgu i zachowaniu człowieka. Nasze widzenie jest mocno
zniekształcone.
M. K.: Dlatego właśnie początkowe organizowanie randek przez
choleryka traktujemy jako wyraz troski, przejaw wykazania się, zaloty.
Gdy opadają emocje, zaczynamy się wkurzać, że to on zawsze
decyduje, na jaki film idziemy do kina, kupując bilety bez
porozumienia z nami. A wcześniej byliśmy szczęśliwi, że nie musimy
nawet się zastanawiać, co chcielibyśmy obejrzeć, ponieważ on już
wszystko tak pięknie zaplanował.
B. M.: Słynne: „Bo zawsze robimy tak, jak ty chcesz!”.
M. K.: Tak. I co ciekawe, jeśli to kobieta jest cholerykiem, w takiej
sytuacji mogą się pojawić pretensje i oskarżenia związane ze
stereotypem, że to mężczyzna powinien rządzić. Cholerycy niezależnie
od płci twierdzą, że wszystko jest na ich głowie, co ich jednocześnie
wykańcza. Z tego błędnego koła mogą wyjść tylko dzięki rozwinięciu
świadomości własnego temperamentu.
Temperament w kinie
B. M.: Poszukajmy dobrego przykładu fascynującej miłości
w kinematografii. Może Titanic?
M. K.: Miłość melancholijna. Bohaterka kocha właśnie w taki sposób
i konwenanse nie mają dla niej znaczenia. Wartością nadrzędną jest
miłość. Poświęca się jej bezgranicznie na tyle, na ile oczywiście
pozwalają czasy, w jakich rozgrywa się akcja filmu. Znaczenia nie ma
dla niej ani różnica klas, ani fakt, że jest zaręczona z innym, równym
sobie klasą kawalerem. Jeżeli melancholik uzna, że warto, to dla
miłości poświęci wiele, o ile nie wszystko. Bohater zaś się zakochał.
B. M.: Musiał mieć w sobie sporo cech sangwinika i choleryka.
Sangwinika, bo umiał się odnaleźć w każdej sytuacji i robił to
z wdziękiem. A choleryka dlatego, że postanowił zdobyć ukochaną.
Postawił sobie zadanie i je zrealizował. Flegmatyk nawet by się nie
ruszył.
M. K.: To była też inna epoka, inaczej wówczas wyglądały zaloty, ten
„zakazany owoc” miał ogromne znaczenie. Niemniej na pewno
bohater miał cel, i mógł to być cel wielopłaszczyznowy, co nie
przekreśla szczerości uczuć. Chciał żyć godniej i lepiej, do tego dążył,
inaczej nie znalazłby się na tym statku.
B. M.: Innego przykładu tragicznej miłości melancholijnej dostarcza
poemat Eugeniusz Oniegin Aleksandra Puszkina i jego niezwykła
ekranizacja z doborową obsadą. Oniegin to postać dramatyczna, pełna
wewnętrznych sprzeczności i skrajnych namiętności, co zawsze kończy
się tragicznie. Nie inaczej jest tutaj.
M. K.: Drugą naturą melancholika jest cierpienie. W czasach
konwenansów, dumy i honoru to ono nadawało życiu tej wybornej
szlachetności. Dramat melancholika polega na tym, że jakąkolwiek
decyzję podejmie, zawsze będzie towarzyszyło temu cierpienie
w jakimś obszarze.
Charakterystyczne dla introwertyków jest właśnie to, że ich życie
w pewnym sensie jest utkane na kanwie cierpienia. Flegmatycy
cierpią, bo często są niedocenieni, jeżeli nie mają charyzmatycznej siły
przebicia choleryka. Pozostają po drugiej stronie, gdzieś w cieniu,
niezauważeni. A ich pragnieniem jest bycie docenionym za to, że są.
Melancholicy są wiecznie samotni, boją się coś powiedzieć, obawiają
się odrzucenia i zranienia, dlatego często na wszelki wypadek nie
podejmują żadnych działań. Bronią swojego wnętrza i cierpienie jest
wpisane w ich życie.
B. M.: Melancholik to także najbardziej pesymistyczny temperament.
M. K.: Właśnie. Podczas gdy melancholicy pogrążają się w odmętach
pesymizmu na głębokość niebezpieczną dla życia i zdrowia, flegmatycy
taplają się na powierzchni w kole ratunkowym optymizmu. Jedni
cierpią z powodu ciśnienia na głębokości, drudzy z powodu niewygody
koła ratunkowego. Świat introwertyków to świat pewnych dylematów
i związanego z nimi cierpienia: „Dlaczego moja cisza jest problemem
dla innych?”. Ekstrawertycy zaś nie mają cierpienia wpisanego
w codzienność.
B. M.: Im szybki ślub i równie szybki rozwód pasuje!
M. K.: Dzisiejsze czasy są rzeczywiście ekstrawertyczne, nie trzymamy
się już sztywnych zasad i konwenansów, jak to było wcześniej. Szybki
ślub, a jak coś nie pasuje, to szybki rozwód.
B. M.: Film Księżna to też opowieść pełna konwenansów. Aranżowane
małżeństwo z ciekawym zestawieniem temperamentów. Ona – typowa
sangwiniczka, która paradoksalnie dzięki temu, że mąż jest skrytym
i nieczułym gburem, mogła rozkwitnąć. Prawdopodobnie nie stałaby
się postacią o ogromnym znaczeniu dla rozwoju sztuki i kultury,
a przede wszystkim mody, gdyby to jej mąż brylował w towarzystwie.
Ten stronił od ludzi, zatem jego gości zabawiać musiała żona. I tak,
on cierpiał w samotności uwikłany w tradycje, układy i zasady, a ona
cierpiała z braku miłości i adoracji męża.
M. K.: On umęczony wszystkim dookoła, ona zaś szybko odnalazła się
w towarzystwie, w którym zaczęła żonglować prestiżem, wiedząc, jak
to wykorzystać – zaczęła wyznaczać pewne trendy. W parze zawsze
zwycięża silniejszy temperament. Może to być też melancholik. Zresztą
tutaj mówimy o czasach patriarchalnych, w których kobieta nie miała
zbyt wiele do powiedzenia. Jednak ona zwyciężyła, to o niej się
mówiło. Paradoksalnie melancholik dzięki nakładanym maskom
wydaje się wyjątkowo silny. Magia opanowania, skupienia i dobrze
dobranych masek.
B. M.: I tu widać różnicę między osobą wpływową (on) a lubianą
i popularną (ona).
M. K.: W dzisiejszych czasach jest podobnie.
B. M.: Jeśli chodzi o filmy opowiadające o miłości współczesnej, to
ciekawe połączenie mamy w Nothing Hill. On – wielki flegmatyk,
całkowicie podporządkowuje się jej decyzjom i wyborom. Wybrał, czy
raczej został wybrany, kocha, czeka cierpliwie, akceptując tu i teraz,
poddając się biegowi zdarzeń, nawet gdy ten przybiera dla niego
niekorzystny obrót. Tylko wielki flegmatyk jest w stanie cierpliwie
czekać na wybrankę przez wiele miesięcy. Oczywiście to film, lecz
w codziennym życiu też nie brakuje dowodów flegmatycznej
cierpliwości i stałości. Myślę jednak, że choć określenie „flegmatyk”
często jest nacechowane pejoratywne, to gdy określimy tak
odgrywaną przez lubianego aktora (Hugh Grant) postać w popularnym
filmie, zyskuje ono nowy wymiar. Flegmatyk dżentelmen wspiera
kobietę, którą kocha, w jej decyzjach, a jego opanowanie
i zrównoważenie jest dla niej ostoją bezpieczeństwa w krzykliwym
świecie show-biznesu.
M. K.: Urokliwość flegmatyka została przygnieciona ekstrawertycznym
stylem życia, który rozkwitł w ubiegłym stuleciu. Poprzednie epoki to
czasy introwertyków, dżentelmenów umiejących się zachować. To
wspaniałe czasy honoru i pojedynków z niewiele znaczącymi
epizodami prania się po pysku, w wykonaniu narwanych choleryków.
Introwertyk musiał sobie przekalkulować niewygodne wydarzenie, po
czym wysyłał sekundanta. Liczba pomyłek wahała się na poziomie
błędu statystycznego. Obecnie analizowanie i cisza traktowane są jako
ospałość życiowa i brak zaangażowania. A dżentelmeni nie działają
w chaosie, dlatego wycofali się z wyścigów próżności, blichtru
i megalomanii. Są po prostu spokojnymi ludźmi, czasem na granicy
nudy – na szczęście to tylko opinia ekstrawertyków.
B. M.: Szkoda, bo introwertycy potrafili tworzyć atmosferę sprzyjającą
miłości.
M. K.: Oni potrafią wspaniale kochać. Hrabia Monte Christo, uroczy
melancholik, który padł ofiarą intryg sangwiników i choleryków oraz
okoliczności. Mógł się załamać w samotności, jednak on znalazł w niej
siłę. Potem się zemścił, smakując zemstę po kawałku, i w rezultacie
był ze swoją ukochaną Mercedes. A gdyby to był choleryk? Jeżeli ten
wytrzymałby tyle lat na uwięzi i jakimś cudem uciekł, pierwsze, co by
zrobił, to pozabijał tych, których trzeba, a następnie dałby się złapać
i trafiłby tam, skąd uciekł. Ale tę powieść pisał Aleksander Dumas,
prawdziwy introwertyk i wnikliwy obserwator.
B. M.: Choleryk wpędziłby Mercedes w poczucie winy: jak mogła nie
czekać na niego?
M. K.: A melancholik pokazał jej całą prawdę. I nie ważne, że zajęło
mu to kilka lat po odzyskaniu wolności. Warto było.
Pewne niuanse miłości cholerycznej przedstawione są w filmie
Diabeł ubiera się u Prady. Bohaterka grana przez Meryl Streep
wykazuje zadaniowe podejście do życia nie tylko w pracy, ale i na
gruncie domowym. Postać grana przez Sharon Stone w Nagim
instynkcie także dopuszcza się manipulacji typowych dla choleryka.
Natomiast Fatalne zauroczenie z Glenn Close i Michaelem Douglasem
to już przykład skrajnej cholerycznej namiętności na pograniczu
osobowości borderline. Jak wiemy, tutaj też nie skończyło się dobrze.
W filmie Sypiając z wrogiem z kolei Julia Roberts gra stłamszoną
flegmatyczkę, jej mąż zaś to skłonny do manipulacji choleryk, wręcz
sadysta. Upór bohaterki pozwala jej przełamać ogromy lęk przed
wodą, który mąż nieustannie wykorzystywał, by ją sobie
podporządkować.
B. M.: Z bardziej optymistycznych obrazów mamy jeszcze Dziennik
Bridget Jones, gdzie znajdziemy postaci sangwiniczki i współczesnego
melancholika.
M. K.: Tak, ten film dokładnie pokazuje, co liczy się dla
ekstrawertyków, a co dla introwertyków. Ona, nietuzinkowa
sangwiniczka, goni za pewnym ideałem, który „błyszczy”. On, mało
widoczny, choć liczący się melancholik, potrafi czekać. Ona chce
zgubić kilogramy, on na to nie patrzy. Dla niego liczy się piękno
widziane sercem, nie okiem.
B. M.: Temat rzeka – tyle jest rodzajów miłości, ile scenariuszy
filmowych. A może i więcej.
M. K.: Na pewno więcej. Można jednak zauważyć wspólne cechy.
Ekstrawertycy, zanim dokopią się do wnętrza człowieka, chcą najpierw
zachwycić się pięknem widzianym i pochwalić się nim przed innymi.
Często przypomina to postawę łowców trofeów. Natomiast
introwertycy podchodzą do tych spraw inaczej. Dla nich takie
polowania to utrapienie, jeżeli już, to jakaś niezobowiązująca przygoda
i tyle. Introwertycy dążą do spokoju i pewności, że wybór okazał się
trafny. Jeśli nie, potrafią cierpieć w ciszy, bo taki jest los. Musi się
wydarzyć coś naprawdę poważnego, by introwertyk zdecydował się
odejść.
B. M.: Ale niczego nie można przesądzić. Wszystko komplikuje fakt, że
jesteśmy mieszanką cech introwertycznych i ekstrawertycznych.
M. K.: No właśnie. A czasem o trwałości relacji bardziej niż sam
temperament decyduje natężenie niektórych cech i odnajdowanie się
w nich.
Przeciwieństwa się przyciągają
Beata Mąkolska: Przeciwieństwa się przyciągają, jak mówią stare
powiedzenie i nasze obserwacje. Cechy, które przyciągają naszą
uwagę u innych, to często takie, których nam brakuje. Jeżeli mamy
trudności z podejmowaniem decyzji, stanowczy i konkretny partner
będzie nam imponował. Stanie się pewnego rodzaju wybawieniem,
gdyż przejmie odpowiedzialność za podejmowanie większości decyzji,
pozostawiając nam dostosowanie się.
Tymczasem według danych Głównego Urzędu Statystycznego
niezgodność charakterów była przyczyną 32% rozwodów w 2004
roku, podobnie w roku 2009 odpowiadała mniej więcej za jedną
trzecią rozstań. Badania przeprowadzone na próbie 3400 internautów
wskazują niezgodność charakterów jako przyczynę 45% rozwodów
w 2010 roku
. Wydaje się zatem, że przeciwieństwa zarówno się
przyciągają, jak i są przyczyną rozstania par.
Ciekawe podejście do kwestii przeciwieństw ma Arnold A. Lazarus,
terapeuta behawioralny. Otóż napisał on książkę Jak przeżyć
w związku, unikając pułapek, w której właśnie przekonanie, że
przeciwieństwa się przeciągają, zostało wskazane jako jedna
z pułapek
. Według tego zasłużonego specjalisty w zakresie
psychologii
i
związków
dobre
małżeństwo
opiera
się
na
podobieństwach, a nie na różnicach. Myślę, że warto wyjaśnić, czym
się różni przeciwieństwo charakterów od przeciwieństw poglądów na
życie.
Małgorzata Krawczak: Ja doprecyzowałabym opinię Lazarusa:
dobre małżeństwo opiera się na podobieństwach poglądów życiowych
i ciekawych różnicach charakterów. Najprościej rzecz ujmując,
przeciwieństwa charakterów to pesymizm versus optymizm czy
potrzeba
kontroli
versus
tolerancja.
Te
różnice
wynikają
z temperamentów, z jakimi się rodzimy. Natomiast różne poglądy na
życie wynikają z naszego wychowania, podejmowanych decyzji i ich
konsekwencji. Są to pewne wartości, z którymi się utożsamiamy, coś,
co poniekąd zdobyliśmy, dlatego bronimy tego bardziej niż swojego
temperamentu, który po prostu mamy. Moim zdaniem powszechne
stwierdzenie „niezgodność charakterów” bardziej odnosi się do
wartości, których chcemy bronić. Zdecydowanie większe szanse na
szczęście i trwałość ma związek, w którym jedno z partnerów jest
rannym ptaszkiem, a drugie nie wychodzi z łóżka przed południem, niż
ten, w którym jedno wydaje pieniądze ze wspólnego konta według
własnych upodobań, pomijając opłaty związane z utrzymaniem
rodziny, podczas gdy drugie ma całkiem inne zasady dotyczące
wydawania pieniędzy. W pierwszym przypadku mamy do czynienia
z różnicami w temperamencie, w drugim z różnicami w podejściu do
życia.
B. M.: Warto wyodrębnić kilka obszarów, w których zbieżne poglądy
są kluczowe dla harmonijnego związku. Są to wychowanie dzieci,
spędzanie wolnego czasu, wydawanie pieniędzy, nastawienie do
wiary, religii, podobny system moralny. Jeżeli w tych dziedzinach się
nie zgadzamy, różnice temperamentów będą tylko dodatkowym
punktem zapalnym. Rezolutny melancholik, który ma wpojony
szacunek do pieniądza i potrafi poskromić swoje zapędy do
wydawania w imię odkładania na wymarzone wakacje, to nie to samo,
co rozrzutny sangwinik, który każdego miesiąca czyści konto właściwie
nie wiadomo na co.
M. K.: Różnice temperamentów będą dodatkowym punktem
zapalnym, jeżeli za wszelką cenę będziemy chcieli stawiać na swoim.
Jeśli zaś zechcemy się z tych zachowań uczyć, zyskamy nowe
możliwości zarządzania sobą. Tu sporą rolę odgrywa zaufanie. Jeżeli
ufam partnerowi, to wiem, że jego słowa mogą być cierpkie, ale to
właśnie dzięki nim mogę się wiele nauczyć. Sangwinik buja
w obłokach niczym balonik, melancholik stoi twardo na ziemi niczym
skała. Jeżeli połączy ich miłość, to właśnie ona stanie się
sznureczkiem, który nie pozwoli niekorzystnym wiatrom porwać
balonika, ale wykorzystując siłę korzystnego wiatru, dźwignie skałę
i przeciągnie ją kawałek dalej. Właśnie dzięki takim „podróżom”
melancholik poznaje nowe perspektywy.
B. M.: Różnice temperamentów oczywiście wywołują konflikty,
przynajmniej do momentu, w którym uświadamiamy sobie, jak je
wykorzystywać do budowania jeszcze lepszego związku. W naprawdę
udanych relacjach występuje efekt synergii – razem możemy więcej
i lepiej niż każde z nas z osobna.
M. K.: Te wiedzę możemy posiąść w momencie, gdy związek osiągnie
pewną dojrzałość. Po drodze zdarzy się niejedna próba sił, którą
wygra silniejszy w danym momencie temperament. To może być
sangwinik, melancholik, choleryk. Tylko ta próba sił ma być
początkiem harmonijnego współżycia, a nie destrukcji.
B. M.: Tym bardziej że im dłuższy związek, tym więcej takich prób. Bo
przecież rozkład sił może się zmieniać w zależności od okoliczności,
zdobytych doświadczeń, własnego rozwoju.
M. K.: I jeżeli przy próbie sił na początku związku jedna strona
całkowicie się podporządkuje, relacja będzie zmierzała do zagłady.
Przy czym ową zagładą może być wewnętrzne poczucie nieszczęścia
i niespełnienia jednego z partnerów przy jednoczesnym życiu na
pokaz. Jeżeli zaś oboje wyniosą z takiej próby sił spory zapas wiedzy
i tolerancji, to związek się rozwinie.
W związkach przeciwieństw – a z takimi mamy do czynienia
najczęściej – jedna osoba jest bardziej widoczna. Na przykład choleryk
będzie się wyróżniał, a flegmatyk nawet nie będzie miał potrzeby się
wybić – stanie się doskonałym tłem i wsparciem dla partnera.
W związku sangwinika i melancholika to ten drugi będzie dbał
o „zaplecze” domu i przyziemne sprawy, takie jak finanse, a ten
pierwszy będzie miał możliwość rozwinięcia skrzydeł i swoich
pomysłów, które w efekcie i tak przysłużą się całej rodzinie.
Próba sił jest ważna. Pomocne mogą być spotkania z coachem,
warsztaty rozwoju osobistego, nawet mediacje – wszystko, co pozwoli
nam poznać i zaakceptować różnice między nami. Musimy pamiętać,
że nie są one po to, by się eliminować, tylko wspierać i uzupełniać.
B. M.: To kwestia dojrzałości osobistej, która przekłada się na
dojrzałość związku. W dojrzałym związku partnerzy akceptują siebie
takimi, jakimi są, wyrażają szczerą troskę i zainteresowanie drugą
osobą, szanują dzielące ich różnice, są otwarci na nieustanne
poznawanie siebie.
Mimo że temperament się nie zmienia na przestrzeni lat, różne
okoliczności wydobywają z nas różne cechy. Możemy pracować nad
własnymi słabościami, kształtując swój charakter. Jednak o dojrzałości
związku świadczy fakt, że nie staramy się zmienić partnera,
a akceptujemy go takim, jaki jest, jednocześnie zachowując postawę
pełną autentycznej miłości i szacunku.
M. K.: Jak trudno dzisiaj kochać kogoś za to, że po prostu jest! Nie
rozliczać, nie targować się, kto ile i czego zrobił! Dojrzałość to, jak
powiedział Mahatma Gandhi, świadomość tego, że sam powinieneś
być zmianą, której oczekujesz od świata.
Dojrzałość związku to przejście prób sił, dzięki którym rozwija się
wzajemne poszanowanie. W związkach przeciwieństw konieczne jest,
by każdy znalazł swoją odrębną płaszczyznę, a także by oboje
partnerzy mieli płaszczyznę wspólną. Jeśli tego nie ma, jedno jest
sfrustrowane i płacze, a drugie jest złe i rządzi. Próba sił to
wyznacznik prawdziwości miłości. Na ile mamy w sobie tolerancji,
asertywności, miłości, by zaakceptować własną odmienność?
Gra
przeciwieństw:
choleryk
wiąże
się
z flegmatykiem
M. K.: Ludzie dobierają się na zasadzie przeciwieństw. Czasami są to
duże różnice (całkowity sangwinik i całkowity melancholik), a czasami
łączą ich cechy wspólnego temperamentu (na przykład flegmatyk
i choleryk ze wspólnym sangwinikiem). Przejdźmy do związków
skrajnych przeciwieństw, czyli choleryka i flegmatyka, typów z dwóch
różnych stron barykady. Zadaniowość kontra brak zaangażowania.
Działanie kontra lenistwo.
B. M.: I w drugą stronę – uprzejmość flegmatyka kontra
nieustępliwość choleryka. Spokój kontra porywczość. Faza zakochania
takiej pary wygląda pięknie…
Oto przykład. Natalia to flegmatyczka pracująca w urzędzie,
a Marcin, choleryk z domieszką sangwinika, jest przedstawicielem
handlowym. On sam znaczy dla siebie tyle, ile wynosi jego premia.
A że jest pracoholikiem i potrafi być bezwzględny, to premie wyrabia
bardzo wysokie. Marcin to osobowość typu A, nastawiona na
rywalizację, zdobywanie, jest ciągle w stresie i pod presją – za dużo
kofeiny i za mało snu. Poznali się z Natalią przypadkiem, gdy klient
Marcina załatwiał sprawę w urzędzie. Chłopak pojechał tam podrzucić
mu dokumenty do podpisania. Wszedł do pomieszczenia i poczuł się
tak, jakby był w innej strefie czasowej, co mocno go zirytowało. Klient
wciąż coś załatwiał, nie było go w zasięgu wzroku, a przecież
Marcinowi się spieszyło! Nie omieszkał zrugać sekretarki za
opieszałość urzędu. To właśnie była Natalia. Nieco przestraszona jego
wybuchowością i bezczelnością najuprzejmiej jak potrafiła zapytała,
czy nie napiłby się herbaty, co umili mu czas oczekiwania. Natalia była
na stażu, nie wiedziała, kto jest „ważny”, a kto nie, więc z właściwą
sobie flegmatyczną uprzejmością była życzliwa dla wszystkich.
Zapytała Marcina o powód pośpiechu i ten przesiedział przy herbacie
dobre półgodziny, opowiadając jej o parszywych dostawcach,
z którymi ciągle musi się użerać. Czas stanął w miejscu, a ona
słuchała, otwierając co chwilę oczy ze zdumienia i wyrażając
autentyczny
podziw
dla
jego
skuteczności
i
umiejętności
przywódczych. Marcin zapytał, o której kończy pracę, i zaproponował,
że po nią przyjedzie. Natalia nawet nie wie, jak to się stało, że nagle
zaczął ją odwozić z pracy do domu kilka razy w tygodniu, a potem
niemal codziennie, o ile nie wyjeżdżał daleko w delegację. Zabierał ją
na kolacje, najpierw do restauracji, a potem do siebie. Ona gotowała,
oczywiście to, co on lubi, i zachwycona słuchała opowieści o jego
pracy. W urzędzie nie działo się nic ciekawego, za to praca Marcina
wydawała jej się szalenie odpowiedzialna, ważna, wymagająca
i wyczerpująca.
M. K.: Natalia, jak to flegmatyk, była zauroczona zaradnością
choleryka, tym, że jedna osoba potrafi ogarnąć tak wiele rzeczy.
Imponowały jej szybkość podejmowania decyzji, zdecydowanie,
odwaga, przebojowość. Z kolei Marcina, choleryka, przyciągnęły jej
spokój i opanowanie.
B. M.: Zrównoważenie czy wręcz momentami apatyczna obojętność,
której tak bardzo mu brakuje.
M. K.: Choleryk łapie przy flegmatyku chwilę wytchnienia, na moment
zapomina o swoim poukładanym świecie – bycie na topie jest
męczące.
Decyzyjność
i
odpowiedzialność
idą
w
parze
z wyczerpaniem. Choleryk często nie umie spuścić z tonu, bo to
wiązałoby się z utratą autorytetu, a przecież on nie może sobie na to
pozwolić. Marcin dobrze trafił, bo ze swojego szybkiego,
rywalizującego świata wpadł do istnej oazy spokoju. Natalia swoją
umiejętnością słuchania, wdziękiem i opanowaniem zahamowała
wieczne tornado.
B. M.: Wpatrzona w niego jak w obrazek wydawała mu się idealną
towarzyszką – od początku ich znajomości nie zakwestionowała ani
jednej jego decyzji. Gdy nie była czegoś pewna i wahała się
z odpowiedzią, milczała, namyślając się, co powiedzieć, a dla Marcina
cisza oznaczała „tak”, więc przechodził do działania. Przyjeżdżał po
nią, odwoził ją, zapraszał na randki. Znamienne było choćby pytanie:
„O której kończysz pracę?” i następujące potem: „Przyjadę po ciebie”.
Nawet nie pytał Natalii o zdanie! Ona widziała to jako dowód jego
stanowczości, pewności siebie, męskości. Król i władca!
M. K.: Który traktuje swoją zdobycz jak księżniczkę. Zaprasza,
zabiera, a ona zachwyca się wszystkim, cierpliwie go słucha,
z uległością spełnia jego fantazje.
B. M.: Gdy Marcin zdecydował, że czas zalotów się skończył, zamiast
do restauracji zawiózł Natalię do swojego mieszkania i oczywiście
zaczął się do niej dobierać. Natalia, choć zaskoczona, przede
wszystkim czuła się onieśmielona i nie mogła uwierzyć, że ktoś tak
przebojowy jak Marcin zainteresował się właśnie nią. Gdy następnego
dnia skończyła pracę, a jego nie było pod urzędem, miała wrażenie,
jakby jej świat się zawalił. Chłopak przyjechał, tylko spóźnił się trochę,
a ona na jego widok się rozpłakała. Zdenerwowany, że coś się stało,
podbiegł do niej i zapytał: „Co ci jest?!!”. Natalia jeszcze bardziej
zaniosła się płaczem i wyjęczała przez łzy, że się bała, iż on już po nią
nie przyjedzie, bo przecież dostał, co chciał.
Przekonanie, że seks bez ślubu jest czymś złym, dziewczyna
wyniosła z domu rodzinnego, dlatego też mimo fascynacji Marcinem
borykała się z poczuciem winy. On zaś skwitował jej płacz, mówiąc:
„Przecież zawsze po ciebie przyjeżdżam, o ile jestem w mieście! Skąd
ty masz takie głupie pomysły? Zadzwoniłbym, gdybym nie mógł
przyjechać. Wsiadaj, bo jeszcze muszę do paru klientów podjechać”.
Dla niego sprawa była załatwiona – przyjeżdża po Natalię, kiedy tylko
może, i koniec. Marcin był słowny rzeczywiście przyjeżdżał. A Natalia
szybko się przekonała, że pod tym względem może na niego liczyć.
M. K.: Flegmatyczki bardzo często czują się niedoceniane, mają niskie
poczucie własnej wartości. Przy tak silnej osobowości, jaką Marcin
reprezentuje poprzez choleryczny temperament, niejedna kobieta
czułaby się onieśmielona. Zgaduję, że to on zdecydował, kiedy wezmą
ślub…
B. M.: W zasadzie zdecydowała jego firma. Kiedy Marcin usłyszał
o awansie kolegi, wściekł się nie na żarty. Kolega ponoć awansował
dlatego, że miał się żenić, zakładać rodzinę, a szefowa firmy starała
się prowadzić politykę prorodzinną. Nim Natalia się obejrzała, miała
obrączkę na palcu i wesele na setkę gości, z czego większość stanowili
znajomi Marcina z pracy (łącznie z szefową). Po ślubie zaś ten
stwierdził, że najlepiej od razu mieć dziecko, a kiedy jego żona zaszła
w ciążę, kazał jej dla dobra dziecka zrezygnować z pracy.
M. K.: I Natalia pewnie zrezygnowała. A potem Marcin zaangażował
się w swoją karierę, a ona w opiekę nad dzieckiem…
B. M.: Dokładnie tak to wyglądało.
M. K.: To bardzo częsty schemat w parze choleryk – flegmatyczka. Im
bardziej on się angażuje w pracę, tym bardziej ona się angażuje
w wychowanie dzieci. Początkowo zawsze jest nim zauroczona i z
ciekawością słucha jego opowieści, natomiast później, mając na
głowie cały dom i dzieci, często już nie przejawia takiego
zainteresowania, bo najzwyczajniej w świecie jest zmęczona.
Nierzadko też flegmatyczki w takim układzie tyją w ciąży i mają
problemy z powrotem do swojej wagi, o czym już rozmawiałyśmy.
Mąż, który na początku tak zabiegał o swoją żonę, teraz ucieka
w pracę, a im więcej w takiej kobiecie flegmatyka, tym mniej ochoty
i sił do walki. Nieszczęście się pogłębia i nierzadko przenosi na
dziecko. Choleryk już nie widzi podziwu w oczach żony, więc szuka go
gdzie indziej. Marcin całkowicie zaangażował się w pracę. Zgaduję, że
po latach Natalia była zależna od męża ekonomicznie i uzależniona od
jego humorów. Natomiast on zaczął nią pomiatać…
B. M.: Na początku był jej opiekunem, mentorem, przewodnikiem.
W ich przypadku ważna była też różnica wieku między nimi – Natalia
jest siedem czy osiem lat młodsza od Marcina. Po latach nie widział
w jej oczach zachwytu, tylko obojętność. Zaczął ją nazywać leniem
i kulą u nogi. Rzeczywiście, Natalia przytyła, zatem mąż często
wytykał jej, że już nie umie o siebie zadbać. Co ciekawe, docinki się
skończyły, gdy Marcin zaangażował się w nowy projekt, co wiązało się
z wyjazdami w długie delegacje z szefową. Nie muszę dodawać, jak
bardzo się zaangażował…
M. K.: Choleryk znaczy dla siebie tyle, ile wykonywana przez niego
praca. Nierzadko opiera poczucie własnej wartości na odniesionych
sukcesach, jednak wymiar tych sukcesów może być różny. I tak samo
choleryk postrzega innych. Na początku Marcin chciał, aby Natalia
zrezygnowała z pracy dla dobra dziecka, i zapewne miał dobre
intencje. Dzięki temu też mógł jeszcze bardziej się wykazać jako
osoba odpowiedzialna za rodzinę, jej jedyny żywiciel. Opieka nad
dzieckiem to dla niego zupełnie inny świat, którego on nie rozumie
i którego nie docenia. Zapewne dziwił się, że żona jest zmęczona po
całym dniu „siedzenia” z dziećmi i nie ma ochoty wysłuchiwać go jak
dawniej. Jeżeli do tego dochodzą jeszcze inne punkty zapalne – na
przykład ochłodzenie seksualne – to choleryk nie zyskuje podziwu,
który jest mu niezbędny do życia. Nasila dyrektywność i kontrolę,
a jednocześnie gardzi ludźmi, którzy się tej kontroli poddają.
Tymczasem szefowa stanowiła dla Marcina wyzwanie…
B. M.: Po pierwsze, kobieta, która osiągnęła więcej niż on (w końcu
była jego szefową), po drugie, spędzali ze sobą dużo czasu, co
sprzyjało wymianie myśli, poglądów, doświadczeń…
M. K.: Choleryk to typ ambitny, zawsze chce więcej. W tym przypadku
„więcej” to była przełożona.
B. M.: Właśnie. Smaczku wszystkiemu dodawał fakt, że szefowa
Marcina traktowała ludzi instrumentalnie. Lubiła pozory (na przykład
ta niby-prorodzinna polityka firmy), ale równie mocno lubiła zdobywać
to, co niedostępne. Zatem oboje mieli satysfakcję – ona uwiodła
żonatego mężczyznę, a on podbił serce przełożonej. Romans był
burzliwy, krótki i skończył się z hukiem. Ją zarząd przeniósł do
oddziału w innym mieście, a jego przesunięto na zupełnie inne
stanowisko – miał szkolić nowych pracowników. I tu kolejna
ciekawostka: choć była to w zasadzie degradacja, zwłaszcza
finansowa (koniec zawrotnych premii), to jednak Marcin po
początkowym szoku wyjątkowo szybko odnalazł się w nowej sytuacji.
Wreszcie to on był mentorem dla nowych, miał prestiż, uczył innych,
a oni pytali go o zdanie i wykonywali polecenia tak, jak on chciał.
M. K.: Zyskał nowe pole do popisu. To on teraz rozdaje karty, narzuca
tempo pracy, sprawdza innych, a wszystko sprowadza się do
wspólnego mianownika – kontroli i rozliczania z efektywności, co jest
jego specjalnością. Marcin jest panem i władcą – dostaje raporty
z działów sprzedaży, reklamacji czy obsługi klienta i decyduje, w czym
ludzie muszą się podciągnąć i co jest dla nich najlepsze.
B. M.: Po aferze zmieniło się także życie rodzinne Marcina i Natalii.
Ona się nie przyznała, że wiedziała o romansie, a on nie zamierzał się
tłumaczyć. Natalia schudła ze stresu, postanowiła dbać o siebie, żeby
mąż znów chciał wracać do domu. Nowy charakter pracy sprawił, że
Marcin częściej bywał w domu i wracał o stałych porach, a ponieważ
dzieci podrosły, wreszcie można było z nimi porozmawiać, pobawić
się, spędzić aktywnie czas. Natalia zyskała więcej czasu dla siebie,
zaczęła znów z podziwem patrzeć na męża i go słuchać. On stał się
serdeczniejszy, zaczął zabierać ją na zakupy i komplementować jej
nowe stroje. Ona wierzyła, że najgorsze mają za sobą i że teraz
będzie już tylko dobrze. A on od czasu do czasu ulegał urokom nowej
pracownicy, zawsze jednak wracał do domu. I stał się łagodniejszy.
M. K.: Choleryk nie musi rządzić wszędzie i przez cały czas. Z czasem
dorośleje, stabilizuje się, ogranicza liczbę obszarów, na których
sprawuje władzę niepodzielnie. Zaczyna zwracać uwagę na zasoby
energii, które nadmiernie eksploatował. Odczytuje sygnały płynące
z ciała i z otoczenia, które się usamodzielnia i zaczyna żyć własnym
życiem. Choleryk wyciąga wnioski: gdy ustąpię trochę pola, zostaną
przy mnie. Ten typ nie umie być sam, samotność go przytłacza. To
perspektywa samotności skłania go do „podziału strefy wpływów”.
Choleryk często łagodnieje w domu, by pokazywać pazury w pracy.
Bywa też odwrotnie. To niestety kwestia jego wewnętrznej,
podświadomej kalkulacji.
B. M.: Można zatem przyjąć następującą tezę: jeżeli choleryk
stwierdzi, że żona flegmatyczka to skarb, odpuści sobie totalitarne
rządy w domu. Czasem pewnie zarządzi wakacje lub jakieś wyjście,
ale będzie to miało raczej posmak miłej niespodzianki. Mam wrażenie,
że w parze flegmatyk – choleryk bitwy będzie często wygrywał ten
drugi. Ale może się okazać, że wojnę wygra ten pierwszy.
M. K.: Choleryk i flegmatyk podchodzą do świata z dużą dawką
realizmu. Z biegiem lat wychodzi na jaw, kto ma silniejszy charakter,
na co nakładają się doświadczenia i okoliczności. I tak, flegmatyk
może być silniejszy od choleryka, jeśli ma odpowiednią charyzmę lub
jeśli w grę wchodzi długi okres. Bo to flegmatyk potrafi cierpliwie
czekać. I czasem ta cierpliwość oraz niepodejmowanie pochopnych
decyzji, do czego skory jest choleryk, wychodzą mu na dobre.
Początkowa fascynacja odmiennością drugiej osoby zawsze mija.
Cechy, które na początku bierzemy za zalety, z czasem stają się
wadami, jeżeli związek opiera się na całkowitym przeciwieństwie.
Z biegiem lat następuje „zmęczenie materiału”. Bo choleryk też może
być zmęczony – nastaje szara rzeczywistość, zdrowie i kondycja się
pogarszają. Nasze słabości wychodzą na jaw, nie chce się nam
udawać przed drugą osobą, pojawiają się roszczenia, pretensje.
I może się zdarzyć, że choleryk zostanie całkowicie zaskoczony,
ponieważ przez lata nawet nie zauważył, że flegmatyczny partner
rozwinął swoje zainteresowania. Jest to stosunkowo częste
i jednocześnie słabo zauważalne, ponieważ flegmatyk nie traktuje
swoich talentów jako czegoś nadzwyczajnego ani nie obnosi się
z nimi, ale właśnie dzięki nim buduje swoją oazę.
B. M.: Historia Natalii i Marcina paradoksalnie, mimo zdrady,
skończyła się dobrze, na co wpływ miał nie tylko charakter Natalii, ale
przede wszystkim jej wiara w stałość związku, w stabilizację i w to, że
ślub bierze się na zawsze. W układzie odwrotnym, gdyby to
choleryczka dowiedziała się o zdradzie męża flegmatyka, losy związku
zapewne byłyby inne. O ile tłamszone flegmatyczki, najczęściej
z powodu finansowego uzależnienia od partnera i ze względu na
dzieci, pozostają przy swoich mężach, o tyle flegmatycy potrafią
zniknąć z dnia na dzień, czego przykładem była historia Jarka, który
nagle wyjechał do Anglii.
M. K.: W naturę flegmatyka wpisane jest cierpienie, tak jak w naturę
choleryka wpisane jest ranienie innych. To kwestia podświadomości
oraz granic i wyczucia. Przekraczanie granic i brak wyczucia też trwają
do czasu.
Związek
dramatyczny:
sangwinik
wiąże
się
z melancholikiem
B. M.: O trudności życia pośród skrajności przekonali się Anna
i Szymon. Poznali się u wspólnych znajomych. Anna, właścicielka biura
rachunkowego, to skrajna melancholiczka, kochająca spokój i ciszę.
Nic dziwnego, że głośny i rozrywkowy Szymon początkowo nie
przypadł jej do gustu. Ten starał się jak mógł, zabawiał, prosił do
tańca, Anna jednak zbywała go wymówkami. Potem spotkali się przy
innej okazji, nie było tak wielu ludzi, mogli porozmawiać, zatem
zgodziła się pójść z nim na kawę. Dzięki swoim znajomościom Szymon
podesłał jej dwóch intratnych klientów, więc Anna poczuła się
zobowiązana jakoś mu się odwdzięczyć. Skończyło się kolacją ze sporą
dawką wina i jeszcze większą dawką śmiechu. I nagle ten „fircyk”, jak
go początkowo określała, wydał jej się dość czarującym mężczyzną,
z którym można przyjemnie spędzić czas.
M. K.: Melancholicy mogą z zaciekawieniem obserwować, z jaką
lekkością sangwinicy zawierają nowe znajomości, lecz nierzadko nie
brak im też pogardy dla tak „płytkiego” rozumienia świata. Sangwinicy
z kolei są zafascynowani zimnymi taflami, jak postrzegają
melancholików, ich niewzruszonym obliczem i stanowczością. Z jednej
strony mamy lekkość życia, urok, zabawę, radość, z drugiej –
tajemniczość, opanowanie, niedostępność. Skrajny sangwinik jest jak
otwarta książka – ma emocje wypisane na twarzy, w swoim
zachowaniu, jest szczery. Melancholik zaś przyciąga tajemniczością jak
magnez. Daje sangwinikowi wytchnienie, a jednocześnie wykorzystuje
fakt, że wreszcie może trochę wyluzować i nie musi wiecznie
zachowywać pokerowej twarzy. Czasami samo obserwowanie
zachowania sangwinika stanowi dla niego oderwanie od stresu, jaki
sam na siebie ściąga, tym bardziej że najczęściej jest to zachowanie,
na które melancholik nigdy by sobie nie pozwolił.
B. M.: Dlatego też Anna coraz częściej pozwalała porywać się
Szymonowi, a trzeba przyznać, że on dbał o szczegóły ich randek,
o odpowiednią oprawę, niespodzianki, kwiaty, komplementy. Anna
wysłuchała wielu komplementów w ciągu pierwszych spotkań, zatem
rozkwitła, częściej się uśmiechała, pozwalała sobie czasem na
odrobinę kokieterii i flirtu. To oczywiście nakręcało Szymona jeszcze
bardziej.
Nie mieli już dwudziestu lat, zatem po pół roku randkowania, gdy
Szymon znów nocował u Anny, powiedział nagle: „A może byśmy
budzili się razem codziennie?”. Ona odpowiedziała: „Zobaczymy”, po
czym odizolowała się od niego na tydzień, żeby przemyśleć sprawę.
Skalkulowała swój wiek, stan cywilny rówieśniczek, stan konta (trzeba
przyznać, że on zarabiał połowę tego co ona), stworzyła listę zalet
Szymona i równie długą (a może nawet dłuższą) listę jego wad
i wyszło jej, że wiele nie ryzykuje, za to może zyskać. Poza tym
Szymon miał coś w sobie, było jej przy nim weselej, potrafił ją
pokrzepić, podnieść na duchu, przytulić, nie mówiąc o tym, jak dobre
wrażenie robił na jej znajomych. Anna powiedziała „tak” i na drugi
dzień Szymon przyjechał z trzema walizkami i kartonem,
wyprowadzając się tym samym od rodziców.
M. K.: Sangwinik widzi w melancholiku fundament bezpieczeństwa,
i nie inaczej było w tym przypadku. W końcu to Anna miała firmę
i mieszkanie, więcej zarabiała. Poczucie bezpieczeństwa jest dla
sangwinika ważne – typ ten często bywa wykorzystywany, nie zawsze
umie na bieżąco ocenić sytuację, leci jak ćma do ognia, co może
różnie się skończyć. Melancholik pod tym względem doskonale go
uzupełnia – jest wierny i jeżeli pokocha, to będzie chronił partnera
i dbał o niego.
Związek melancholika i sangwinika może być naprawdę udany, pod
warunkiem że nauczą się szanować swoje odrębności. Niestety nazbyt
często sangwinik poddaje się melancholikowi, staje się uległy, więc
tamten przejmuje ster, przez co staje się jeszcze bardziej krytyczny,
oceniający,
cięty.
Łatwo
może
wówczas
podciąć
skrzydła
sangwinikowi, który zaczyna przypominać ptaka w złotej klatce – jest
bezpieczny, ale nie może rozwinąć skrzydeł.
B. M.: Tak zaczynał wyglądać związek Anny i Szymona. On stracił
pracę, zatem ona pracowała jeszcze więcej, aby standard ich życia się
nie obniżył. Pod presją Anny Szymon zapisywał się na różne kursy,
aby podnieść kwalifikacje, nic jednak z tego nie wychodziło, bo do
„sztywnego biznesu on się nie nadaje”. Mężczyzna marzył o tym, aby
kupić sobie profesjonalny aparat fotograficzny i podróżować. Anna
traktowała to jak dziecięcą fanaberię i rozglądała się za pracą dla
niego wśród znajomych. Wkrótce załatwiła mu posadę dostawcy
w branży tekstylnej, co miało tę zaletę, że Szymon nie musiał siedzieć
cały dzień w biurze (czego sobie nie wyobrażał) – jeździł samochodem
i dostarczał towar.
M. K.: Anna dbała o Szymona na swój sposób – wysyłała go na kursy,
które w jej przekonaniu mogły mu się przydać w pracy. Mężczyzna się
podporządkował i robił, co chciała. Dużą rolę mogła tu odgrywać
duma – Szymon mógł przyjąć posadę choćby z tego względu, by nie
być na utrzymaniu Anny. Niestety, jeżeli sangwinik nie ma w sobie tyle
siły, żeby się podnieść, sprzeciwić i postępować po swojemu, to jego
życie będzie gehenną.
B. M.: Anna nalegała na zalegalizowanie ich związku, myśląc ze
względu na wiek o macierzyństwie. Wzięli cichy ślub, mimo że
Szymonowi marzyło się wesele z prawdziwego zdarzenia. Ona jednak
racjonalizowała wydatki i nie widziała potrzeby karmienia dalekich
znajomych. Miesiąca miodowego też nie było, ponieważ nadszedł czas
rozliczeń rocznych, więc Anna całe dnie spędzała w pracy. Twierdziła,
że musi zarobić jak najwięcej, bo gdy pojawi się dziecko, będą mieli
jeszcze więcej wydatków, a przecież od razu po porodzie nie będzie
mogła pracować. Nie wiedziała jednak, kiedy miałoby się pojawić to
dziecko. Wewnętrznie czuła, że muszą jeszcze poczekać.
M. K.: Anna wzięła odpowiedzialność za całą rodzinę. Mówiła, że to
ona musi zarobić, a przecież myślała o bycie finansowym rodziny. To
nie jest sytuacja, w której melancholiczka będzie się czuła bezpiecznie,
chyba że zgromadzi naprawdę spore środki na czarną godzinę. Jednak
oprócz temperamentu w tym przypadku ważne były stereotypy.
Przecież od wieków to mężczyźni zarabiali na rodzinę, utrzymywali
kobiety i dzieci. Nawet jeżeli Anna jest nowoczesną bizneswoman, to
jej sztywne zasady i podejście do świata wyrażały się właśnie w tych
podświadomych lękach – mogła mieć dziecko, a jednak „coś” ją
powstrzymywało. Czyli nie był to związek, w którym czuła się do
końca bezpiecznie.
Słownictwo Anny także miało znaczenie dla Szymona. Dla niego,
jako sangwinika, „ja” to „ja”, a „my” to „my”. Zatem w jego
przekonaniu to Anna budowała odrębny świat, odgradzała się od
niego, co jeszcze bardziej go raniło. Nie było jej całymi dniami i w ich
związku zaczął się kryzys.
B. M.: Anna starała się w weekendy wynagradzać Szymonowi swoją
nieobecność, co nie było łatwe. W soboty i niedziele on spędzał coraz
więcej czasu z rodzicami, których zdanie znów zaczęło mieć dla niego
większe znaczenie niż opinia żony. To potęgowało kryzys. Anna
zaczęła miewać depresyjny nastrój. Z gorszymi dniami przeplatały się
lepsze, czyli takie, w których Szymon tryskał humorem.
Doszło do tego, że Anna zaczęła się zastanawiać, co właściwie ich
łączy i dlaczego ich życie przypomina wieczną sinusoidę, a także
dlaczego właściwie wyszła za Szymona. Przez głowę przechodziły jej
argumenty typu: „Bo już tyle byliśmy razem. Bo jestem już po
trzydziestce. Bo mnie rozśmieszał”.
M. K.: Melancholik z łatwością ucieka we własny świat, w dodatku
mało kogo doń dopuszcza. Skoro Anna i Szymon oddalili się od siebie,
ona uciekała w pracę albo w samotność, z kolei on szukał przyjaznych
mu ludzi. Mężczyzna odnowił kontakty z rodzicami, czyli osobami,
które zawsze go wspierały i bezkrytycznie kochały. Przy nich Szymon
czuje się beztrosko, izoluje od zmartwień i problemów, jakie odczuwał
przy Annie.
Związek melancholika i sangwinika jest o tyle trudny, że oba
temperamenty są wyjątkowo emocjonalne. To, co sangwinik przeżywa
zaledwie w ciągu godziny, melancholik odczuwa nawet przez miesiąc.
Rozkład przeżywanych emocji jest inny, co ma swoje odzwierciedlenie
właśnie w sinusoidzie stanów emocjonalnych związku. Sangwinik
szybciej wybucha emocjami, uczucia melancholika często są głębsze,
jednak rzadziej je okazuje.
Jak wspomniałaś, Anna wyszła za Szymona na skutek
przestrzegania własnych zasad i konsekwencji w działaniu. Byli ze
sobą jakiś czas, mieszkali razem, zatem wypadało wziąć ślub. Co
jeszcze wymieniła? Że Szymon ją rozśmieszał. Czyli kwintesencja
sangwinicznego temperamentu – Szymon wprowadzał optymizm w jej
poukładane, przewidywalne i szare życie.
B. M.: Rozśmieszał ją, zabawiał. I choć to było jej potrzebne – jak
wiadomo, większość kobiet ceni sobie poczucie humoru partnera – to
jednak z czasem błazeństwo męża zaczęło jej przeszkadzać. Anna
czekała, aż ten dorośnie i stanie się odpowiedzialny, co oznaczało dla
niej poważne traktowanie życia. Na próżno jednak szukać tego w tak
skrajnym sangwiniku, jakim jest Szymon.
M. K.: Skrajny sangwinik to wieczny chłopiec, Piotruś Pan, który chce
czerpać z życia garściami, smakować się w nim. Wszystko, co
zaplanowane, skalkulowane, jest nudne i ogranicza swobodę
działania. Taki sangwinik to niezwykły minimalista. Robi tylko to, co
absolutnie niezbędne, resztę nadrabia urokiem osobistym, którego mu
nie brakuje. Natomiast dla melancholika takie zachowanie to szczyt
nieodpowiedzialności. Lekkoduch jest dlań nie lada wyzwaniem,
a paradoks takiego związku polega na tym, że melancholik ma
„materiał do obróbki”, a sangwinik zyskuje anioła stróża, który nie
pozwoli mu się zatracić. Jednak tylko sangwinik da radę unieść
pesymizm
melancholika.
Jeżeli
to
jest
prawdziwa
miłość,
melancholikowi nie grozi depresja czy poważny kryzys osobowości.
Układ wręcz idealny, o ile obie strony zaakceptują swoje odmienności
i zrezygnują z wytykania sobie niedociągnięć. Jednak nim dojdzie do
osiągnięcia zrozumienia, co wymaga co najmniej kilkunastu podejść,
należy liczyć się z tym, że sangwinik zacznie odczuwać presję i będzie
miał poczucie, iż jego pomysły są tłamszone, a melancholik będzie
miał wrażenie, iż się z niego kpi i nie docenia jego starań.
B. M.: Anna czuła się coraz mniej doceniana. Bardzo się starała,
a Szymon, owszem, wychwalał żonę, ale na spotkaniach rodzinnych
lub wśród znajomych. Skakał wokół niej, komplementował. Gdy mógł
się nią pochwalić, robił to w taki sposób, jakby chwalił się sam sobą –
był autentycznie dumny, ale przez chwilę. Kiedy wracali do domu, nie
było publiczności i nie miał się przed kim popisywać, wówczas siadał
przed komputerem i czatował z kolegami z dawnej pracy. Anna
w takich momentach czuła się naprawdę zagubiona i rozczarowana –
oto rozbudził w niej przyjemne odczucia, czarował, komplementował,
by po chwili zupełnie ją ignorować. Gdy przegrywała z tysiącem
internetowych znajomych, przypominała sobie, że to ona kupiła
mężowi komputer. I że to ona go zachęcała, aby w oczekiwaniu na
lepszą posadę odnowił stare znajomości. Dochodziła więc do wniosku,
że nie może mieć pretensji o to, do czego sama go zachęcała. Znów
mamy przykład poświęcania się melancholika, obwiniania się
i uciekania we własny świat.
M. K.: Stłamszony sangwinik zaczął szukać ucieczki w wirtualnym
świecie – a ten ma naprawdę wiele do zaoferowania. Zszokowany
takim
zachowaniem
melancholik
zaczął
się
miotać
pośród
najczarniejszych myśli i scenariuszy.
B.
M.:
Na
forach
internetowych,
czatach,
w
serwisach
społecznościowych i tak dalej zawsze jest ktoś, z kim można pogadać
o różnych sprawach, także osobistych.
M. K.: Dlatego sangwinik, który wprowadza w świat melancholika
dystans do cierpienia i optymizm oraz niejednokrotnie wyciąga go
z depresyjnego nastroju, może poczuć się zawiedziony i zacząć się
odsuwać. Tak działa na niego przytłoczenie zasadami i silną
osobowością melancholika – sangwinik zaczyna tracić polot.
B. M.: Anna zaproponowała terapię dla par, jednak dla Szymona to
była głupota. Pokłócili się i on zapytał, po co właściwie są razem.
Skoro ona krytykuje wszystkie jego pomysły, nie pozwala mu spełniać
marzeń i działać po swojemu, a wszystko ma być tak, jak ona chce…
Z kolei perspektywa Anny przedstawiała się następująco: ona
zarabia więcej, utrzymuje ich, zarządza budżetem domowym – planuje
wydatki na święta, wakacje, remont, dziecko i tak dalej. Krótko
mówiąc, stara się trzymać rękę na pulsie, dlatego też puszcza mimo
uszu uwagi Szymona o aparacie. Rok temu przecież upierał się na
skuter, a jeszcze wcześniej marzył mu się kurs nurkowania. W jej
przekonaniu mąż był niestały, dlatego stała musiała być przynajmniej
ona. A życie, jak mawiała, to nie ciągła zabawa, ale również
zobowiązania i odpowiedzialność. Anna z każdym miesiącem czuła, że
coraz mniej może liczyć na Szymona w kwestiach życiowych.
Obydwoje stwierdzili, że przestali ze sobą rozmawiać. Ustalali tylko
kwestie typu, czy jest chleb, a jeśli nie ma, to kto ma go kupić.
Postanowili reaktywować związek na wakacjach i dwa tygodnie
w malowniczej Hiszpanii rzeczywiście korzystnie wpłynęły na ich
relację. Jednak po powrocie do domu wszystko wróciło do „normy”.
Rozstali się niecały rok po ślubie.
M. K.: Być może zabrakło mediacji, a być może Anna i Szymon
reprezentowali zbytnie skrajności i mieli za mało wspólnych cech, aby
budować przyszłość. Niewykluczone, że gdyby skorzystali z terapii, jak
proponowała Anna, los ich związku potoczyłby się inaczej, trudno
jednak wyrokować. Znam wiele par melancholik – sangwinik, które
potrafiły stworzyć zgrany duet. Czasem kluczowe okazują się cechy
temperamentu flegmatycznego, które umożliwiają tolerancję. Ale nie
zawsze tak jest.
Sangwinik i melancholik to dwa przeciwieństwa. Ten pierwszy jest
powierzchowny, jednak niejednokrotnie może uratować melancholika,
który ma skłonność do zamartwiania się wszystkim. Być może gdyby
Szymon zawalczył o swoje pasje – kupił sobie aparat i pojechał
w egzotyczną podróż – wróciłby silniejszy i stanowiłby mocną
przeciwwagę dla melancholiczki Anny.
B. M.: Może dzięki temu zyskałby w jej oczach jako mężczyzna, który
wreszcie postawił na swoim, a nie jedynie poddawał się presji żony.
M. K.: Dokładnie. Melancholicy podziwiają i szanują ludzi silnych
i stanowczych. Ale równie dobrze Szymon mógłby przyspieszyć rozpad
ich związku, ponieważ Anna przestraszyłaby się takiej siły. Gra
o spełnienie własnych marzeń jest warta świeczki, nawet jeżeli
melancholik uważa je za naiwny entuzjazm sangwinika. Zakładam, że
mówimy o marzeniach, a nie o zachciankach. Sangwinik, który ma
ugruntowane poczucie własnej wartości, nie poddaje się rozkazom,
jest niezwykłym wsparciem dla melancholika. Przypomnijmy sobie
początek związku Anny i Szymona – to on zabiegał o nią, proponował,
działał, nierzadko postępowali wedle jego wyobrażeń. Czując siłę Anny
oraz na skutek różnych okoliczności (takich jak utrata pracy), odpuścił
sobie, a to uruchomiło lawinę emocji, zdarzeń i zachowań.
B. M.: Anna, jak to melancholiczka, poświęciła się, jednak nie
szczędziła Szymonowi krytyki, co ten odbierał jako podcinanie mu
skrzydeł.
M. K.: I z tymi podciętymi skrzydłami siedział nadal w klatce, zamiast
spróbować wyjść na zewnątrz. Ale zobacz, co się stało w pewnym
momencie: Szymon zakwestionował sens ich związku, mówiąc głośno
to, o czym Anna myślała już wcześniej. Odrodził się, co – jak każde
odrodzenie – niosło ze sobą ofiary. Tym razem ofiarą był ich związek,
ponieważ małżonkowie się rozstali. Czarę goryczy mogli też przelać
rodzice Szymona, którzy przecież bardzo wspierali syna. Wydaje mi
się, że takie pary częściej się dogadują, a związek jest bardzo udany.
Może nie ma wielu fajerwerków i szaleństw, ale są harmonia
i poczucie bezpieczeństwa.
B. M.: O ile melancholik wykształci dużą tolerancję dla wybryków
sangwinika.
Związek introwertyczny: melancholik wiąże się
z flegmatykiem
B. M.: Basia i Andrzej są ze sobą od początku liceum. Wiodą spokojne
życie bez ekscesów. Andrzej miewa humory, swoje argumenty, które
Basia najczęściej zbywa milczeniem i łagodzi atmosferę. Cokolwiek by
się działo, on wie, że tylko przy niej czuje się bezpiecznie.
M. K.: Flegmatyk jako jedyny temperament ma naturalną zdolność
zyskiwania sympatii i budowania poczucia bezpieczeństwa. To dlatego,
że potrafi doskonale słuchać – słucha całym sobą, mową ciała
pokazuje, że możemy czuć się przy nim bezpiecznie. Kiedy
podejmiemy
z
nim
jakiś
temat,
flegmatyk
go
pogłębia,
z zainteresowaniem dopytuje o szczegóły, dzięki czemu czujemy się
ważni i słuchani. W związku melancholika i flegmatyka to może
stanowić małą trudność – ten pierwszy nie ma potrzeby mówienia,
a ten drugi ma potrzebę słuchania. Czasem niełatwo to pogodzić.
Trzeba jednak przyznać, że flegmatyk także lubi mówić, zwłaszcza gdy
może się odwoływać do wspomnień. Jego opowieści są barwne
i żywe.
B. M.: Co obserwujemy zwłaszcza u ludzi starszych, gdyż z wiekiem
flegmatyczne
cechy
stają
się
wyraźniejsze.
Powracanie
w opowieściach do przeszłości, do zabawnych i ciekawych wydarzeń
sprawia flegmatykom autentyczną przyjemność.
M. K.: Przeżywają wówczas wszystko na nowo. Oczywiście to może
się skończyć powtarzaniem tej samej historii, jednak nie mówimy
teraz o skrajnych cechach nacechowanych w sposób negatywny.
Kwintesencję zalet flegmatyka stanowią właśnie fantastyczna
umiejętność słuchania, ale także gawędzenia. W takim przypadku
melancholik jest doskonałym słuchaczem. Bywa nawet, że nie musi się
zbytnio angażować w rozmowę – skinie głową czy mruknie coś pod
nosem, a flegmatyk uzna to za objaw uważnego słuchania i zachętę
do mówienia, więc będzie kontynuował swoją opowieść.
B. M.: To tłumaczy, dlaczego Basia czasem jest wyjątkowo odporna
na subtelne sygnały Andrzeja świadczące o tym, że już nie chce mu
się rozmawiać. Wzdychanie, odwracanie wzroku czy nawet próba
ponaglenia w celu streszczenia opowieści na nic się zdają. Jak już
Basia się rozgada, to opowiada w swoim tempie całą historię ze
szczegółami.
M. K.: Bo dla flegmatyka czas jest płynny, ten typ ma swoją strefę
czasową. Bywa, że coś ubarwia, a znający fakty melancholik zaraz
wszystko sprostowuje. Flegmatyk powie: „Jechaliśmy w tamte
wakacje gdzieś nad jezioro”, a melancholik, który zna sytuację,
sprostuje: „Nie nad jezioro, tylko do twojej ciotki w Gdańsku, wakacje
nad jeziorem mieliśmy dwa tygodnie później”.
B. M.: Dokładnie tak to wygląda u Basi i Andrzeja. On ma w głowie
swoisty notatnik, w którym ma zapisane wszystkie szczegóły ich
wspomnień.
M. K.: I to zapewne bardzo dokładnie. Takie wtrącenia często
wynikają z chęci uszczegółowienia faktów i nie mają na celu poniżenia
danej osoby czy zarzucenia jej kłamstwa. Natomiast flegmatyk może
to zinterpretować zupełnie przeciwnie. Oczywiście pomijam przypadki,
gdy związek ma już wiele cech toksycznych i tego typu komentarze są
wypowiadane w zjadliwy sposób, aby upokorzyć partnera.
B. M.: Należy domniemywać, że w związku flegmatyka i melancholika
to ten drugi rządzi…
M. K.: Flegmatyk jest bardzo tolerancyjny, uległy, więc najczęściej to
melancholik naturalnie przejmuje władzę. Ten pierwszy zaś wychodzi
z założenia, że taki jest jego los, choć lubi stwarzać sytuacje,
w których druga strona może się wykazać. Tu pojawia się ciekawy
paradoks. Nie zapominajmy, że hierarchia ważności flegmatyka
wygląda zdecydowanie inaczej niż pozostałych temperamentów –
najpierw najbliżsi, potem inni ludzie i na końcu on sam. Flegmatyk jest
niewymagający wobec siebie, ale lubi być użyteczny dla innych.
Czasem staje się w tym zbyt nachalny i bywa wykorzystywany. W obu
przypadkach ofiarność daje mu poczucie spełnienia swojego
obowiązku. Konflikt pojawia się wtedy, gdy zarzuci mu się nachalność
i naiwność. Wówczas flegmatyk cierpi, bo on miał przecież inne
intencje.
B. M.: Basia i Andrzej zdają się tworzyć udany związek. Kochają się
i szanują. Można przypuszczać, że Basia jest zadowolona ze swojego
losu. Jednak co w przypadku niezbyt udanych związków? Przecież
i wtedy flegmatyk uważa, że taki jego los. Tylko że ten los jest nijaki…
M. K.: Tak, ale „taki jego los”. Trzeba przyznać, że flegmatyk nie lubi
kłótni ani sporów, jest to ugodowy temperament. Flegmatyk
i melancholik wytyczą sobie pewne granice współdziałania, określą
swój teren i stworzą udany związek. Ani jednemu, ani drugiemu nie
zależy na relacji na pokaz i na publiczności. Nie są to dla nich
nadrzędne wartości.
B. M.: Powiem więcej, nadrzędną wartością ich związku jest święty
spokój.
M. K.: Tak, oni sobie tworzą własny świat – melancholik czuje się
bezpiecznie, a flegmatyk wie, że jest kochany. Nie przejmują się tym,
co mówią inni, nie ulegają wpływom z zewnątrz. Przecież mają siebie,
mają swoje miejsce na Ziemi i to wystarczy. Zachłanność jest im obca.
B. M.: Jakie są zagrożenia w przypadku takiego związku?
M. K.: Zagrożenie stanowi postawa „taki mój los”. Jeżeli flegmatyk
tworzy z kimś związek, przyzwyczaja się, że skoro jest w związku, to
będzie w nim trwał, więc może przestać się starać. Podobnie na
gruncie zawodowym – jest praca za określoną pensję, i dobrze.
Melancholik to typ, który się poświęca, dlatego on prędzej będzie
zabiegał o lepiej płatną pracę, gdy na przykład rodzina się powiększy
i wzrosną jej potrzeby.
B. M.: Czyli flegmatykowi brak ambicji, co może grozić spoczęciem na
laurach?
M. K.: Niestety, im bardziej rozchodzą się drogi melancholika
i flegmatyka, tym bardziej ten pierwszy będzie się angażował w pracę,
co może się skończyć spotkaniami rano i wieczorem przy posiłkach.
B. M.: Basia i Andrzej mają za sobą pewien kryzys, o którym mówisz.
Basia po urodzeniu dziecka przestała pracować, później brała
dorywczo zlecenia tłumaczeń. Andrzej podjął dodatkową pracę,
ponieważ rodzina się powiększyła i czuł się w obowiązku zapewnić
większe dochody. Gdy ich córka była mała, w zasadzie nie bywał
w domu. Dla Basi naturalne stało się to, że Andrzeja zwykle nie ma,
ale za to są pieniądze. Gdy któregoś wieczoru pracowała nad
tłumaczeniem, mąż kolejny raz zaglądał do pustych garnków, szukając
obiadu, więc się bardzo zdenerwował i stwierdził, że te grosze, jakie
ona zarabia na tłumaczeniach, są im niepotrzebne, a on woli mieć
obiad, gdy wraca do domu po dwunastu godzinach harówki. Zatem
Basia całkowicie zrezygnowała z pracy.
M. K.: To dość charakterystyczne dla związku melancholik –
flegmatyczka. Andrzej pracował, poświęcał się, więc jemu się należało
– choćby to, by Basia zapewniła mu posiłki. Ponadto melancholik
patrzy przez pryzmat tego, ile on jest w stanie zrobić, dlatego czasami
nie potrafi docenić pracy innych, na przykład żony w domu. Dla
Andrzeja zarobki Basi to były tylko grosze. Melancholik doskonale
rozumie pracę, której efekty są widoczne i namacalne, ma jednak
problemy z oceną przydatności pracy, która przynosi efekty
w odległym czasie.
B. M.: Być może dla Basi to był początek czegoś większego, jakaś
forma rozwoju zawodowego, albo nawet odskocznia od opieki nad
dzieckiem i domem. Andrzej stwierdził, że żona zarabia grosze, i jej to
wystarczyło, by z tego zrezygnować.
M. K.: Flegmatyk pragnie być lubiany i doceniany, dlatego Basia,
chcąc się przypodobać mężowi, zrezygnowała z pracy. Czy Andrzej to
docenił? Jeżeli melancholik i flegmatyk tworzą dobry związek, oparty
na wzajemnym szacunku, ten pierwszy to doceni. Zrozumie, że
partner stworzył mu dom, do którego on zawsze będzie wracał.
Jednak istnieje bardzo duże niebezpieczeństwo, że w słabszym
związku lub w jakimś kryzysowym momencie rezygnacja z pracy
zostanie wypomniana w brzydki sposób, w stylu: „Bo ty się nawet do
pracy nie nadajesz”.
B. M.: Jak mówiłam, był to początek, a może już nawet bardziej
zaawansowane stadium, ich kryzysu. Przez kolejny rok Andrzej dużo
pracował, więc oddalili się od siebie. On za dużo nie opowiadał, co się
dzieje w pracy, dlatego Basia miała mgliste pojęcie o tym, co robi
mąż. Dla niej świat kręcił się wokół dziecka i tego, co trzeba było
w związku z nim zrobić. Dlatego żałowała, że rezygnuje z tłumaczeń,
bo praca zapewniała jej uznanie, którego jako flegmatyk
potrzebowała, choćby w momencie, gdy zadowolony klient polecał ją
znajomemu. Gdy zabrakło potwierdzenia na polu zawodowym, Basia
zapragnęła większego doceniania w domu, a Andrzej był raczej
nieskory do komplementów. To typ, o którym mówiłyśmy wcześniej –
powie raz „kocham cię” i wystarczy. Dla niego miłość to stan
permanentny, zatem nie widzi potrzeby powtarzania tego codziennie.
A Basia pragnęła uznania jak powietrza. Coraz więcej uczucia
przelewała na córkę, która zaczęła jej wchodzić na głowę. Dla Basi
postawa pełna miłości była jednoznaczna z robieniem wszystkiego dla
dziecka i za dziecko, co córka zaczęła wykorzystywać – matka we
wszystkim ją wyręczała.
M. K.: Basia przyjęła postawę „taki mój los”, czyli zamknęła się
w sobie, zaniedbała się, automatycznie wykonywała swoje zadania.
Nie zabiegała już o męża, nie starała się. Przywykła, że on jest i że
mają jakiś określony układ. Skupiła się na spełnianiu zachcianek córki.
B. M.: Właśnie tak było.
M. K.: Basia tkwiła w małżeństwie, robiła to, co powinna, i nic więcej.
Tymczasem jeżeli melancholik widzi brak zaangażowania flegmatyka,
to także ucieka w swój świat. Andrzej skupił się na pracy, co jest
bardzo częste. Miał pewność, że żona zajmie się domem i dzieckiem.
Basia zaś myślała, że dzięki temu mąż będzie ją bardziej szanował. Nie
zawsze jednak tak jest. Melancholik może szanować pracę flegmatyka,
ale może też jej nie doceniać, bo sam wykonuje inną i przez pryzmat
własnego zmęczenia patrzy na innych. Andrzej mógł brać to, co robiła
Basia, za oczywistość. W końcu dokonali podziału, kto się czym
zajmuje.
B. M.: Ten ich cichy kryzys, bo w związku melancholika
z flegmatykiem nie ma krzyku, zaczął narastać. I wtedy Basia, która
po urodzeniu dziecka w zasadzie zaniedbała kontakty ze znajomymi,
spotkała w sklepie koleżankę – typową plotkarę, która zalała ją
potokiem słów. W pewnym momencie zadzwonił Andrzej. Basia
odebrała telefon, ustalili coś i skończyli rozmowę. Koleżanka, która
mówi szybciej niż myśli, zapytała zdziwiona: „To wy umiecie tak
spokojnie rozmawiać? Po rozstaniu? Mój Boże, to niebywałe!”. Basi
grunt usunął się spod nóg. „Jak to po rozstaniu?” – zapytała.
A koleżanka szczegółowo opowiedziała jej, że widywała ostatnio
Andrzeja w towarzystwie jakiejś kobiety – wysokiej, smukłej
i uśmiechniętej blondynki, która wciąż go kokietuje.
Basia wróciła do domu blada jak ściana, nieczuła na tradycyjne
próby córki wymuszenia czegoś na mamie. W jej głowie toczyła się
bitwa myśli. Gdy Andrzej wrócił do domu, jak zawsze podała mu
obiad, a potem zniknęła w kuchni. Minęło kilka dni, w końcu mąż
wyczuł, że coś jest na rzeczy, i podjął próbę rozmowy. Basia przez
tych kilka dni wybladła, schudła, więc zapytał, czy nie jest chora. Ta
zapytała wprost: „Chcesz mnie zostawić?”. Andrzej na początku
w ogóle nie zrozumiał, o co jej chodzi, dlatego odpowiedział, że jeśli
trzeba, to zawiezie ją do lekarza i może tam z nią poczekać, żeby nie
została sama. Basia dopowiedziała: „Dla tej blondynki”. I pękła –
popłakała się, zaczęła przepraszać, że się zaniedbała, pytać, czy
Andrzej da jej szansę, i tak dalej. Ten, gdy wreszcie zrozumiał, że
żona podejrzewa go o romans, zaczął prostować, że ta blondynka to
żona klienta, z którą nic go nie łączy, i dopytywać, skąd jej przyszły do
głowy takie rzeczy.
Ta rozmowa była przełomowa dla ich związku, który zaczął trącić
rutyną. Skłonność obojga do zamykania się we własnym świecie
sprawiła, że stali się bardziej ufającymi sobie współlokatorami
i rodzicami niż małżonkami. Andrzej uważał ową blondynkę za idiotkę,
która śmieje się z byle czego, i powiedział, że nie wyobraża sobie
nawet, by mógł wdać się w romans. Dla niego najważniejsza jest
rodzina, przecież to dla niej tyle pracuje. Małżonkowie porozmawiali
szczerze, czego nie robili od lat. Okazało się, że Andrzej pamiętał
o marzeniach Basi dotyczących własnego biura tłumaczeń. Powiedział,
że znajomy architekt właśnie zmienia siedzibę firmy i lokal po nim
będzie do wynajęcia za nieduże pieniądze. I tak, krok po kroku tchnęli
w swój związek nowe życie – mniej pracy Andrzeja, więcej pracy Basi.
Poprawa ich relacji pozytywnie wpłynęła także na córkę.
M. K.: Melancholik to jednak bardzo lojalny, a także wygodny
i stroniący od nowości typ. Andrzej powrócił na znany grunt.
W zasadzie można przypuszczać, że on donikąd się nie wybierał.
Zresztą po co? Na nowo budować plan finansowy? Podwójne życie to
także podwójne wydatki. A jeśli te nowe okazałyby się większe? Po co
tak ryzykować? Spotkanie Basi z koleżanką przyśpieszyło jego
„powrót” do rodziny. Dla niej to był cudowny sygnał, by zadbała
o siebie.
Związek flegmatyka i melancholika, o ile partnerzy się dogadają,
jest stabilny i nie ma w nim krzyku. Dzieci takich par najczęściej są
bardzo zrównoważone, a ich temperamenty ujawniają się szybko,
ponieważ flegmatyk jest tolerancyjny, a melancholik obserwuje i nie
ingeruje, o ile naprawdę nie musi. Może to jednak oznaczać, że dzieci
wejdą flegmatykowi na głowę.
B. M.: Pojawiają się różnego rodzaju niedomówienia, które zbywa się
milczeniem, a które stają się źródłem podejrzeń, domysłów
i spekulacji. Nie mówi się wprost, tylko wysyła krótkie komunikaty,
które są niezbędne do funkcjonowania rodziny. Melancholik
i flegmatyk mogą żyć jakby razem, ale obok siebie. Taka sytuacja
niekoniecznie dobrze wpływa na dzieci.
M. K.: Tak. Zwłaszcza jeżeli melancholik poświęci się pracy,
a flegmatyczka skupi na dzieciach. Podejście „taki mój los” może ona
niestety przekazać dzieciom i zrobić z nich ofiary życiowe już na
starcie. W niedogadującym się związku matka najczęściej jest ofiarą
i dzieci to widzą. Syn uczy się wtedy, że się nie krzyczy, tylko
manipuluje, córka zaś, że wszyscy mężczyźni to manipulanci, dlatego
później może wchodzić w toksyczne związki.
Jednak Basia i Andrzej tworzą naprawdę stabilny związek, oparty na
silnym filarze: ich najważniejszą wartością jest rodzina i dla niej zrobią
wszystko. Każde z nich rozumiało to w trochę inny sposób, jednak
doszli do porozumienia. Możemy gdybać, co by się stało, gdyby
koleżanka nie zasugerowała romansu Andrzeja. Czy Basia wyzwoliłaby
w sobie impuls do zmiany? Czy Andrzej znów zbliżyłby się do żony,
zamiast uciekać w pracę?
Taka sytuacja często ma gorsze skutki, gdy mamy związek
flegmatyka i melancholiczki, która z różnych powodów ucieka
w pracoholizm. Kobieta może się czuć nierozumiana, zwłaszcza jeżeli
to mąż ma lepszy kontakt z dziećmi – wtedy dodatkowo czuje, że
zawiodła jako matka, a w tym zakresie presja społeczeństwa nadal
jest ogromna. Gdy mama melancholiczka nie ma dobrych relacji z tatą
flegmatykiem, gdy nie ma czasu na emocje, wówczas ich nie okazuje,
a dzieci cierpią na „emocjonalną anemię”. W takich domach brakuje
czułości, przytulania, a przecież więź z matką budowana przez dotyk
jest bardzo istotna.
B. M.: Zatem flegmatyk i melancholik mogą stworzyć głęboki,
harmonijny i bardzo intymny związek. Budują swój hermetyczny świat
oparty na współdzielonych wartościach.
M. K.: Jak najbardziej. Jeśli zaś nie doceniają siebie nawzajem i nie
nauczą się ze sobą współgrać, a już się zaangażują, to jest duże
prawdopodobieństwo, że będą trwać w związku, żyjąc obok siebie,
a nie ze sobą. Melancholik dlatego, że się poświęcił i chce być
konsekwentny, a flegmatyk dlatego, że taki jest jego los…
Związek
ekstrawertyczny:
choleryk
wiąże
się
z sangwinikiem
B. M.: Flegmatyk i melancholik to temperamenty z tej samej –
introwertycznej – strony barykady. Po drugiej stronie mamy choleryka
i sangwinika.
M. K.: Tak, choleryk i sangwinik są po tej samej stronie
ekspresyjności. To temperamenty, które uwielbiają ludzi (sangwinik)
bądź tych ludzi do czegoś potrzebują (choleryk). Sangwinik lubi
brylować w towarzystwie, a choleryk tylko wśród innych może się
spełniać jako przywódca.
Choleryk jest zadaniowy, ale „ociosany”, jeżeli chodzi o wrażliwość
czy delikatność, dlatego jego komentarze świetnie łagodzi sangwinik.
Jeżeli będą się dogadywać, to stworzą fajny związek pełen barw
i ekscytacji, który będzie nastawiony na ludzi. Jeżeli się nie dogadają
i będzie wojna, to dowie się o niej pół osiedla.
B. M.: Basia i Andrzej, wspomniane introwertyczne małżeństwo, mieli
właśnie takich sąsiadów – Krystynę i Janka. Ci całowali się na klatce
schodowej równie głośno, co kłócili. Wszystko robili z rozmachem.
Potrafili wpaść wieczorem do sąsiadów (gdy ci szykowali się do snu)
i rozkręcać imprezę. Kiedy Basia była w domu z dzieckiem, zdarzało
się, że Janek sam wpadał do niej i siedział kilka godzin. Ona, jak to
flegmatyk, słuchała go cierpliwie, chociaż wolałaby być sama, ale nie
chciała go urazić, wypraszając od siebie. Krystyna była mieszanką
choleryka i sangwinika, zatem to ona najczęściej wychodziła
z pretensjami i najczęściej stawiała na swoim. Niemniej Janek bronił
się równie mocno. Kiedy się kłócili, to na całą klatkę schodową,
a bywało, że jak się kochali, to sąsiedzi, chcąc nie chcąc, także
wszystko słyszeli.
M. K.: Tak właśnie wygląda związek sangwinika i choleryka. Dewiza
życiowa ekstrawertyków brzmi: „Skoro my chcemy się bawić, to inni
też tego chcą”. Czas i miejsce są nieistotne. Często działają
z rozmachem, na zasadzie zastaw się, a postaw się (typowe dla
sangwinika), jednocześnie zaspokajając nierzadko wygórowane
ambicje choleryka („Co? Ja miałbym nie dać rady?”).
Jeśli się kochają, to z fajerwerkami, kiedy się kłócą, używają głośnej
artylerii. Choleryczka Krystyna często okazuje swoją wyższość, a gdy
podpada Jankowi, on już się stara, by pokazać ją jako tę, która nie
szanuje ludzi. Publiczne pranie brudów jest na porządku dziennym –
im więcej osób wie o ich problemach, tym lepiej, bo łatwiej zdobyć
zainteresowanie, współczucie czy obrońców, w zależności od tego, co
w danym momencie jest potrzebne.
Związek
Krystyny
i
Janka
dobrze
charakteryzuje
słowo
„wybuchowość”. Ich miłość jest nagła i namiętna, barwna, kolorowa,
podobnie jak ich kłótnie. W dobrych momentach tworzą towarzyską
parę – otwartą na nowe zdarzenia i nowych ludzi. W złych chwilach
rozmowy przeradzają się w krzyk i dochodzenie swoich racji, przy
czym i tak najczęściej wygrywa choleryk, ponieważ sangwinik ma
tendencję do uległości. Jednak co sobie wcześniej pokrzyczy, to jego.
B. M.: Dzieci dorastające w takich domach są przyzwyczajone do
hałasu. Latorośle Krystyny i Janka także wrzeszczały na całą okolicę –
czasem był to wrzask pełen złości, a za chwilę oznaczał radość
i zabawę. Ania i Ada to bliźniaczki równie temperamentne jak ich
rodzice.
M. K.: Bo w rodzinach sangwiniczno-cholerycznych krzyk i walka
o swoje są na porządku dziennym. Każdy chce błyszczeć i dobrze
wyglądać, a im więcej publiczności, tym większa presja! Dlatego Ania
i Ada były najgłośniejsze na podwórku, a gdy rodzina szła na zakupy,
ich rozmowy przypominały jarmarczny harmider.
B. M.: Basia i Andrzej zawsze się zastanawiali, jak ci ludzie mogą żyć
ze sobą – w takim hałasie i ciągle się kłócąc.
M. K.: A tymczasem Krystyna i Janek zapewne myśleli, jak można żyć
w takiej martwej ciszy. Dla nich to nuda i brak polotu, dlatego często
„ratowali” sytuację, wpadając do sąsiadów bez zapowiedzi lub
wyciągając ich znienacka na grilla w niedzielne przedpołudnie.
Wówczas Basia i Andrzej przeżywali katusze – oni chcieli ciszy
i spokoju. Tak to wygląda, gdy pary osób mających temperamenty
o takim samym poziome ekstrawertyczności i introwertyczności staną
naprzeciw siebie.
Z introwertycznych rodzin najczęściej wychodzą zrównoważone
dzieci, a w rodzinach, w których rodzice są głośni i krzykliwi, nawet
introwertyczne latorośle uczą się, że tylko krzykiem można coś
uzyskać. Mało które dziecko jest jednak w stanie przekrzyczeć
dorosłego, dlatego dzieci z takich rodzin bywają agresywne fizycznie.
B. M.: Bliźniaczki Krystyny i Janka terroryzowały inne dzieci.
M. K.: Miały predyspozycje do zachowań agresywnych. Wszystko
zależy od wyczucia, od nasilenia pewnych cech i oczywiście od kultury.
Jeżeli rodzice wytyczą dobre granice, to dzieci są pewne siebie,
przebojowe, głośne i interesujące. Jeżeli przeważają negatywne cechy
ekspresyjnych temperamentów, to w domu dominują rywalizacja
i agresja. Melancholiczne dziecko w takim środowisku zostanie
stłamszone, ucieknie w swój świat, ewentualnie nauczy się
manipulować z oddalenia. Z flegmatycznego zaś rodzice mogą zrobić
tak zwaną sierotę życiową. Wszystkie cechy charakterystyczne dla
flegmatyka,
takie
jak
ugodowość,
życzliwość,
nieśmiałość,
niezdecydowanie, będą mu bowiem wypominać w szyderczy sposób,
ponieważ przebojowi rodzice oczekują równie ambitnych i śmiałych
dzieci. Ania i Ada mają temperamenty po rodzicach, co też może być
zagrożeniem. Dziecko z domieszką sangwinika może wyrosnąć na
wiecznie niedojrzałego błazna, którego nikt nie traktuje poważnie.
Z kolei choleryk może wyrosnąć na łobuza – będzie bić oraz zaczepiać
innych i dostanie łatkę ADHD.
W parze choleryk – sangwinik to sangwinik musi zacząć pierwszy
pracować nad związkiem, i to tak, by nie podważyć autorytetu
partnera. Wówczas rywalizacja przerodzi się we współpracę, będzie
wspólna energia do działania. Ponieważ tej energii jest naprawdę
wiele, ich dzieci mają fantastyczne wsparcie.
Związek
konkretny:
choleryk
wiąże
się
z melancholikiem
B. M.: Weronika to spokojna dziewczyna o tajemniczym spojrzeniu –
tak postrzega ją większość osób. Znajomi opisują ją jako niedostępną,
zdystansowaną, może nawet zadzierającą nosa, jednak w kontakcie
z drugim człowiekiem jest bardzo życzliwa, taktowna, nie popełnia
gaf. Z kolei Adam jest konkretny, zdecydowany, nierzadko krzyknie,
żeby coś osiągnąć. Ta przebojowość zaimponowała Weronice, on zaś
polubił jej spokój. Zakochali się w sobie, kupili mieszkanie. I podczas
urządzania wspólnego lokum zaczęły się pojawiać pierwsze konflikty.
Adam od razu załatwiał ekipy remontowe, chciał kupować materiały.
Weronika zaś chciała najpierw przemyśleć koncepcję wystroju. Jej
melancholiczna skłonność do głębokiego namysłu i dokładnego
analizowania sytuacji działała na gotowego do działania Adama jak
płachta na byka.
M. K.: Związek choleryka z melancholiczką to ciekawa relacja.
Zadaniowy choleryk dba o to, żeby cele, które sam narzuci, zostały
zrealizowane, i to w sposób, który on uważa za słuszny. Oczywiście
sam to skontroluje. Melancholik jest wyjątkowo perfekcyjny i też lubi
zadania, jednak nie wyznacza ich innym, woli wskazać je sobie.
Związek tych dwóch temperamentów to relacja z tendencją do
perfekcjonizmu, tyle że choleryk zakłada perfekcjonizm zespołowy
(wszyscy mają zrobić coś równie dobrze jak on), a melancholik nie
potrzebuje innych – sam sobie wysoko stawia poprzeczkę.
B. M.: Dlatego właśnie Weronika spędzała mnóstwo czasu na
przeglądaniu
zdjęć
mieszkań,
oglądaniu
różnych
projektów,
planowaniu, liczeniu, bo oprócz walorów estetycznych trzeba brać pod
uwagę koszty. Więc ona liczyła, ile wyniesie ich położenie płytek
w łazience, ile to będzie kosztowało przy układzie z kabiną lub wanną.
Kalkulowała, mieszała warianty, a wszystko wymagało czasu. Ten zaś
był dla Adama bezcenny, bo przecież mogliby już zacząć. Ona się
obrażała, że on nie docenia jej pracy i planów, a on się wściekał, że
ona jest taka powolna.
M. K.: Właśnie, przy przewadze cech melancholicznych człowiek jest
bardzo wrażliwy na krytykę. Wątpi w komplementy, przykra uwaga
zaś zostaje mu w głowie na długo.
B. M.: Do tego jeszcze dochodzi doskonała pamięć. Weronika
dokładnie wie, kiedy Adam sprawił jej przykrość, kiedy podniósł głos
i w jakiej sytuacji zachował się wobec niej nie w porządku.
M. K.: On zaś nawet tego nie pamięta. Choleryk nie jest skłonny
zbytnio komplementować, za to błędy wytyka bardzo szybko
i konkretnie, co jest najczęściej bolesne dla otoczenia. Adam chciał
sprawdzać postęp prac, działać, a Weronika nie cierpi kontroli, dąży
do perfekcji.
B. M.: Czy w takim związku zawsze rządzi choleryk? Bywa, że ten, kto
krzyczy najwięcej, rządzi tylko pozornie, a efekt jest taki, jaki sobie
wymyślił spokojny melancholik.
M. K.: Nie ma tu reguły. Choleryk będzie krzykliwy, a melancholik
zamknie się w sobie i będzie sączył jad – drobne złośliwości,
spojrzenia pełne pogardy czy wyższości. To z kolei bardzo negatywnie
nakręca choleryka. Oba typy potrafią być neurotyczne, z tym że
melancholik wpada w depresyjny nastrój, a nadpobudliwość choleryka
przejawia się obsesją kontroli. Fakt, że ten pierwszy nie lubi się
tłumaczyć i zazwyczaj nie tłumaczy się z tego, gdzie był, co robił albo
co myślał, wzmaga jeszcze silną potrzebę kontrolowania i niepokój
tego drugiego. W takim związku pozornie może rządzić choleryk,
podczas gdy to melancholik tak naprawdę pociąga za sznurki.
B. M.: Myślę, że sprzyja temu cechująca melancholików wyjątkowa
skłonność do manipulacji połączona z cechą, której brak cholerykowi –
z cierpliwością.
M. K.: Choleryk też posiada zdolności manipulacyjne, ale rzeczywiście
najczęściej brak mu cierpliwości. Chce już, teraz i dokładnie tak, jak
on tego wymaga. To może prowokować działania pozorne, które mają
na celu szybkie złagodzenie jego gniewu albo przeniesienie jego uwagi
na coś innego. A szara eminencja w tym czasie robi swoje.
B. M.: Szara eminencja, czyli melancholik.
M. K.: Tak.
B. M.: Walka o władzę nigdy nie jest dobra dla związku, jednak te
dwa temperamenty przy chęci współpracy mogą się uzupełniać. Na
zewnątrz będzie rządził choleryk, czyli będzie królem, jak lubi,
natomiast wewnątrz relacji decydujące zdanie może mieć melancholik.
M. K.: Jeśli partnerzy nauczą się ze sobą rozmawiać, mogą stworzyć
ciekawy związek. Przede wszystkim choleryk musi wykazać ogromną
chęć współpracy i pracować nad pokorą, aby przyhamować swoją
ekspresję. Melancholik otwiera się tylko wtedy, gdy czuje się
bezpiecznie. Ten pierwszy będzie tworzył wizję działania, a ten drugi
będzie świetnym wykonawcą poszczególnych etapów, pod warunkiem
że choleryk nie będzie się wtrącał. Ponieważ ten ma ogromną
potrzebę kontroli, dobrze jest znaleźć mu działkę, w której będzie
mógł się spełniać jako nadzorca.
B. M.: Tak też zrobiła Weronika. Adam pilnował wykonawców, a ona
zajęła się projektowaniem i dobieraniem materiałów. Gdy prace
ruszyły i on wreszcie miał kogo kontrolować, ona mogła odetchnąć
z ulgą i przyspieszyła swoje działania. Nie bez znaczenia był również
fakt, że Adam praktycznie bez żadnych uwag akceptował jej projekty.
Był tak zajęty kontrolowaniem jakości ich wykonania, że nie przyszło
mu do głowy, by kłócić się o kolor ścian. Natomiast o to, czy ściana
jest dobrze malowana, to i owszem.
M. K.: I to jest rozwiązanie, które zaspokaja ambicje każdego
temperamentu. Choleryk i melancholik mogą się uzupełniać w związku
– jeden będzie przywódcą, drugi specjalistą.
B. M.: Dodam jeszcze, że ważny jest również fakt, iż Adam ma
w sobie trochę cech flegmatyka. Właśnie to, jak sądzę, umożliwiło mu
akceptację pomysłów Weroniki.
M. K.: Flegmatyk to temperament, który odpuszcza. Taka domieszka
dodaje cholerykowi czaru i łagodności. Zresztą nie tylko jemu.
B. M.: Powiedzmy jeszcze kilka słów o odwrotnym układzie na
przykładzie związku choleryczki Kasi i melancholika Dominika. Ona
wiecznie wszystko wymusza krzykiem, on najczęściej nic nie mówi.
Ona narzeka, że jego milczenie doprowadza ją do szewskiej pasji.
Kasię irytuje to, że Adam jest zamknięty w sobie. Jak mówi,
codziennie pyta go, jak było w pracy, co robił, z kim rozmawiał i o
czym. Nie muszę dodawać, że to, co dla niej ma być przyjemną
pogawędką, dla niego jest nieprzyjemnym, niepotrzebnym i szalenie
irytującym przesłuchaniem.
M. K.: I tutaj po raz kolejny ujawnia się kwestia nie tylko
temperamentu, ale i płci. Mężczyzna melancholik potrafi w jednym
momencie się odciąć, zamknąć w sobie i dotarcie do niego będzie
graniczyło z cudem. Ten temperament uczy cierpliwości i jeżeli druga
strona jej nie okaże, to nigdy nie pozna melancholika w pełni.
Mężczyzna to bardziej logiczny typ, rozumowy, nastawiony na
realizację poszczególnych zadań. Gdy po pracy przychodzi do domu,
to najpierw chce coś zjeść, potem może coś powie. My, kobiety,
jesteśmy bardziej emocjonalne, nastawione na budowanie atmosfery.
Mamy wpojone stereotypowe przekonanie, że o wszystko należy
zapytać. I tu pojawiają się schody. Ktoś, kto wraca do domu, najpierw
chce do tego domu się przyzwyczaić po kilkugodzinnej nieobecności.
Dlatego zamiast bombardować powracającego partnera pytaniami
typu: „I jak było?”, „Co robiłeś?”, „Co mi powiesz?”, lepiej powiedzieć:
„Cieszę się, że jesteś”, „Miło cię widzieć w domu”, „Wyglądasz na
zmęczonego, musiałeś mieć wyczerpujący dzień”. Po takim powitaniu
najprawdopodobniej usłyszymy więcej ciekawych informacji niż po
serii pytań.
B. M.: Dodajmy jeszcze, że mężczyznom z natury przypisuje się
większy dystans, skłonność do zamykania się w sobie, odpoczywania
w inny sposób. John Gray, słynny autor poradników, między innymi
bestsellera Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus, przekonuje
kobiety, że mężczyzna musi pobyć sam w swojej jaskini, aby się
zregenerować po ciężkim dniu pracy. W innej książce Grey podkreśla
rolę oksytocyny w relacji partnerskiej (hormonu wydzielanego na
przykład podczas karmienia piersią czy orgazmu)
. Uważa on, że
kobietom potrzebny jest wysoki poziom oksytocyny (badania naukowe
potwierdzają, że zarówno ludzie, jak i zwierzęta o wysokim poziomie
tego hormonu są bardziej spokojni, mniej lękliwi i przyjaźniej
nastawieni do innych). Tymczasem zmiany cywilizacyjne wywróciły
nasz świat i nasze relacje do góry nogami. Niegdyś kobiety całe dnie
spędzały ze sobą i z dziećmi, ładując w ten sposób „akumulatory
oksytocyny”, a dziś pracują jak mężczyźni, stresują się, ich mózg zaś
wydziela więcej testosteronu, który jest zabójczy dla oksytocyny.
Kobieta po całym dniu stresującej pracy oczekuje od swojego
mężczyzny naładowania „akumulatora oksytocyny” właśnie poprzez
rozmowy, przytulanie, głaskanie, podczas gdy mężczyzna jest równie
wyczerpany i chce się zregenerować na swój sposób. Jeżeli więc na to
nałożą się jeszcze cechy wynikające z temperamentu, czyli spragniona
kontaktu, uczucia i zainteresowania oraz mająca obsesję kontroli
choleryczka spotka się z wyczerpanym kontaktami z innymi ludźmi
introwertycznym melancholikiem, który najbardziej lubi być sam,
konflikt gotowy. I to taki, który może się ciągnąć latami.
M. K.: W parze indagująca choleryczka – wyobcowany melancholik
jest bardzo duże ryzyko, że melancholik zamknie się w sobie na stałe.
Owszem, będzie wykonywał polecenia, pozostanie w związku, ale
będzie egzystował – nie będzie związany emocjonalnie z partnerką.
Będzie zaś trwał przy rodzinie, poświęcał się i pozostanie wierny
swoim zasadom. Seks w takim wypadku zaspokoi jego potrzeby
fizjologiczne. Melancholik stanie się raczej bezbarwnym niż
intrygującym partnerem.
B. M.: I stworzy własny świat…
M. K.: Do którego nikt, a już na pewno choleryczka, nie będzie miał
dostępu. Taką odskocznią może być wyczerpujące, czasochłonne
hobby, dodatkowa praca lub coś, co sprawi, że melancholik będzie
znikał na całe dnie, żeby mieć święty spokój.
B. M.: Czy to może też być romans?
M. K.: Może, owszem. Romans, który zaspokoi potrzebę
bezpieczeństwa, zrozumienia. Często jest to relacja z kimś równie
niedostępnym (na przykład z mężatką), ponieważ jej celem nie jest
zbudowanie nowego, prawdziwego związku, a raczej znalezienie
odskoczni i stworzenie choć na moment idealnego świata. Jeżeli
melancholik decyduje się na romans, może to oznaczać, że potrzebuje
jakiegoś bodźca, żeby odejść. Zwykłe romansowanie nie leży w jego
naturze. To bardzo lojalny temperament. Nie lubi zdradzać innych ani
samego siebie. Niestety lubi cierpieć. I romans może być
uzasadnionym powodem cierpienia.
Związek
beztroski:
sangwinik
wiąże
się
z flegmatykiem
B. M.: Sangwinik, wieczny optymista, oraz flegmatyk, którego
optymizm kieruje się w stronę realizmu, mogą się doskonale
uzupełniać.
M. K.: Sangwinik w takim związku nie tylko łapie oddech, ale ma też
własną publiczność, bo flegmatyk uwielbia słuchać, chwalić, zachęcać
do działania: „Niech robi to kto inny, ja sobie odpocznę”. Flegmatyk
jak mało kto potrafi bardzo się zaangażować w drugą osobę.
B. M.: Co jest balsamem dla duszy sangwinika.
M. K.: Justyna jako sangwiniczka bywała tu i tam, a Jacek
potrzebował tła, na którym by istniał. Poznali się w pracy. Jacek
poczuł, że Justyna będzie motorem zdarzeń, i zaufał jej bezgranicznie.
Zakochali się w sobie i mieli potrzebę uszczęśliwiania się nawzajem.
Wyrazista sangwiniczka z cholerykiem i wyrazisty flegmatyk
z domieszką sangwinika. Jako sangwinicy chcieli uszczęśliwiać się
wzajemnie, a odrobina choleryczki w Justynie doskonale dyrygowała
flegmatykiem Jacka. Było pięknie.
B. M.: Ona cały czas mówiła, on cały czas słuchał. Zresztą, gdy
kończą się tematy, flegmatyk zawsze przypomni jakąś historię, którą
można opowiedzieć na nowo. A że ani sangwinik, ani flegmatyk nie
mają za bardzo pamięci do dat, to za każdym razem ta historia będzie
troszkę inna. To może być całkiem zgrana para – sangwinik więcej
rządzi, jest kuźnią pomysłów, motorem zdarzeń, którym pięknie
będzie się poddawał flegmatyk.
M. K.: Jeśli w dodatku sangwinik się sparzy, trafi prosto
w wyrozumiałe ramiona flegmatyka – bez krytyki, oburzenia, przy
pełnej tolerancji. Niebezpieczeństwo tkwi w nadmiernym poluzowaniu
sobie kontroli – to mogą być te pary, które zaciągają co rusz kolejny
kredyt na nowy, lepszy biznes. Sangwinik realizuje wszystkie swoje
pomysły naraz, najlepiej za cudze pieniądze, jeżeli nie ma własnych,
a flegmatyk się na wszystko zgadza. Jak nietrudno zauważyć, grozi to
katastrofą finansową, uleganiem oszustom czy manipulacji innych
ludzi. W skrajnym przypadku oboje będą się czuć ofiarami.
B. M.: Wówczas przynajmniej jedno z partnerów powinno poszukać
w sobie cech umożliwiających odzyskanie kontroli nad własnym
życiem.
M. K.: Tym bardziej że ani jeden, ani drugi typ nie ma wyjątkowo
silnej woli. Mogą ugrzęznąć i wieść nijakie życie bez celu i bez talentu.
B. M.: Upór flegmatyka, jego powściągliwość i długie podejmowanie
decyzji mogą ich uratować, zwłaszcza gdy ten obudzi w sobie
wytrwałość do realizacji wybranego zadania. Flegmatyk musi mieć
długoterminowy cel – wówczas jest w stanie udźwignąć wszystko. Dla
sangwinika taki cel to kompletna abstrakcja, a dla flegmatyka
motywator. W imię wyższej idei ten drugi będzie w stanie wiele znieść
i się podporządkować. Bez celu flegmatyk wtapia się w tło, „przykleja
się” do zmiennego sangwinika.
M. K.: Ten zaś szybko się nudzi podporządkowanym i „przyklejonym”
flegmatykiem. Justyna właśnie dlatego zaczęła żyć w swoim świecie.
Nie czuła potrzeby tłumaczenia się, co robi i gdzie – miała swój plan,
który nie zawsze uwzględniał Jacka. Choć początki były piękne.
Justyna wracała do domu jak na skrzydłach, a gdy zamieszkali razem,
Jacek jej słuchał, komplementował ją. Odrobina choleryczki w niej
wyznaczyła cel, który Justyna zamierzała realizować po swojemu –
chciała pokazywać światu, że jest fajna. Jacek już jej nie wystarczał,
potrzebowała większego kręgu adoracji. Choleryk Justyny zawładnął
flegmatykiem Jacka, jej sangwinik znudził się jego przewidywalnością,
więc poszła dalej – szukać nowych wrażeń w romansie
sponsorowanym pieniędzmi partnera.
B. M.: Ważna w takich przypadkach jest również dojrzałość osobista.
Bo nawet znudzony partnerem sangwinik potrafi dostarczyć sobie
atrakcji w inny sposób, na przykład poprzez nowe wyzwania
zawodowe lub poszerzanie kręgu znajomych. Niekoniecznie musi się
to odbywać kosztem związku romantycznego.
M. K.: Niestety niedojrzały sangwinik nie patrzy na konsekwencje,
tylko szuka wrażeń. Nie znajduje ich w związku, nie bierze za nic
odpowiedzialności, nie uświadamia sobie, że jakość relacji zależy także
od niego. Flegmatyk z kolei nie ma takich potrzeb. Jeśli więc partnerzy
nie porozmawiają o tym wprost, będą żyć w nieświadomości,
a związek będzie kulał.
B. M.: I prędzej czy później sangwinik uleci w stronę większych
wrażeń, nawet jeżeli fizycznie będzie wracał na noc do domu.
A porzucony flegmatyk zacznie wypełniać pustkę zajęciami –
szczęście, jeżeli odkryje hobby albo zacznie się czymś interesować.
W przeciwnym wypadku poświęci się dzieciom, o czym już mówiłyśmy,
co także skazane jest na porażkę. Przychodzi bowiem taki moment,
gdy rodzic nie jest w stanie żyć życiem dziecka, bo dziecko ma własne
życie. Znów więc pojawi się pustka, którą trzeba będzie wypełnić.
M. K.: Dlatego flegmatycy często odkrywają prawdziwe pasje
w późnym wieku. Flegmatyk musi mieć tło, w które będzie mógł się
wpasować, jeżeli jego dotychczasowe otoczenie przestanie istnieć.
Łatwiej mu znosić trudy dnia codziennego, gdy wie, że po tygodniu
pracy będzie mógł przepaść na weekend z wędką i posiedzieć
w samotności nad wodą. To dla niego rodzaj nagrody. Sangwinik
może się dziwić i zwyczajnie nie wpaść na to, że flegmatyk ucieka
w ten sposób od szumu. Niemniej często się zdarza, że to właśnie
sangwinik szuka flegmatykowi jakiejś pasji, hobby i wspiera go w tym
– także po to, by mieć satysfakcję, że dzięki niemu partner może
zrobić coś dla siebie.
B. M.: Lojalny sangwinik to prawdziwy skarb dla flegmatyka. Taki
związek może być naprawdę udany, zwłaszcza jeżeli sangwinik
wykorzystuje momenty wyciszenia flegmatyka na ładowanie swoich
ekstrawertycznych akumulatorów – czyli na przykład on jedzie na
ryby, a ona spędza sobotę na zakupach z przyjaciółką czy na
spotkaniach ze znajomymi. Potem ona będzie miała o czym mu
opowiadać, a on po dniu ciszy chętnie jej posłucha. Tylko oboje
muszą mieć wyrozumiałość dla odmienności.
M. K.: Właśnie tak. Flegmatyk, który za wszelką cenę będzie ciągnął
sangwiniczkę na ryby tylko dlatego, że lubi, gdy ona jest obok, może
się rozczarować, jeśli po godzinie partnerka stwierdzi, że już się
nasiedzieli i pora wracać do ludzi, a jeszcze lepiej odwiedzić jej
rodziców. I odwrotnie – ciągany ze spotkania na spotkanie flegmatyk
nie będzie miał okazji wypocząć, zatem później nie będzie w stanie
poświęcić uwagi wybrance, ponieważ nadal będzie szukał okazji do
odpoczynku w spokoju. Tymczasem sangwinik, który wybywa z domu,
może na różne sposoby dostarczać sobie rozrywki – brylować
w towarzystwie, a czasem nawet flirtować.
B. M.: Flirt to też interesująca kwestia. To, co dla sangwinika jest
niewinnym flirtem, dla wielu melancholików jest już zdradą. Jeśli więc
flegmatyk ma domieszkę cech melancholika, konflikt gwarantowany.
I to konflikt, który będzie zupełnie niezrozumiały dla sangwinika.
M. K.: Bo przecież on tylko uprzejmie rozmawiał! Sangwinik bryluje
w rozmowie, więc często wykorzystuje różne okazje do zawierania
znajomości, do zainicjowania konwersacji, nawet w przelocie. Dlatego
w parze sangwinik – flegmatyk, jak zresztą w każdym związku
przeciwieństw, partnerzy powinni mieć szacunek dla odrębności.
Wówczas jedna strona zyskuje na kreatywności, druga na spokoju.
B. M.: Ani sangwinik, ani flegmatyk nie mają potrzeby dominacji,
dlatego w takim związku władzę najczęściej przejmuje to z partnerów,
które ma domieszkę cech choleryka bądź melancholika.
M. K.: Jest prawdopodobne, że w niezgranym związku flegmatyk
będzie odgrywał rolę głównego cierpiętnika. Jeśli dziecko takiej pary
będzie flegmatykiem, będzie się czuło kochane, akceptowane, ale
mały choleryk szybko owinie sobie rodziców wokół palca będzie
rządził, ponieważ sangwinik i flegmatyk są temperamentami
spolegliwymi. Dziecko melancholiczne też może zacząć rządzić, choć
w bardziej wyrafinowany sposób. Mały sangwinik zaś będzie miał
pełen radości i akceptacji dom, choć istnieje ryzyko, że będzie mu
brakowało reguł i sztywnych zasad.
B. M.: Wróćmy do Jacka i Justyny, która nie była uczciwa wobec
partnera.
M. K.: Na motywację flegmatyka często wpływają czynniki
zewnętrzne. W przypadku Jacka i Justyny był to kolega, który przyznał
wprost, że Justyna finansuje różne jego wydatki z pieniędzy Jacka. To
zabolało i ruszyło tego ostatniego. U flegmatyka zaś, jeśli coś się
zmienia, to bardzo i konkretnie. Flegmatyk unosi się wewnętrzną
ambicją i jest w stanie zupełnie odwrócić się od danej osoby. Gdyby
Justyna sama się przyznała, Jacek może by jej wybaczył, przy impulsie
z zewnątrz raczej nie ma takiej możliwości. W tym przypadku ważna
też była forma przekazu – kolega nie ośmieszył i nie wyśmiał Jacka,
tylko przekazał mu informację. Flegmatyk to szanuje. I zrobi, co
powinien. Jacek zakończył związek z Justyną bez specjalnego
tłumaczenia się.
B. M.: Ryzyko związku z flegmatykiem wiąże się z tym, że możesz nie
zauważyć, jak w partnerze coś wzbiera, a gdy kropla przepełni czarę,
zostajesz bez słowa wyjaśnienia.
Niezależnie od temperamentu
M. K.: W związku, niezależnie od temperamentu, musimy pamiętać,
żeby nie punktować się wzajemnie, nie zaplątać w podsumowaniach,
analizach i wyliczeniach. Jednocześnie nie możemy się poddawać przy
pierwszej czy drugiej przeszkodzie, nie rozstawać od razu i nie
rezygnować z relacji. To trudne w dzisiejszych czasach, często zbyt
nastawionych na ilość, a nie na jakość.
Warto zainspirować się mądrą książką czy artykułem, porozmawiać
z coachem, zapisać się na warsztaty. Szukać nie winnego, lecz
rozwiązania – wspólnie. Ludzie boją się korzystać z usług terapeutów,
psychologów, seksuologów. Obawiają się, że będą musieli się zmierzyć
ze swoją winą, a przecież nie o to w tym chodzi.
B. M.: Czasem wystarczy nieco zmienić perspektywę i nastawienie.
Spodziewać się najlepszego, wychwytywać i zauważać to, co nam się
podoba. Doceniać proste przyjemności.
Niezależnie od własnego temperamentu dobrze jest określić
wartości, jakimi się kierujemy w związku, i sprawdzić, czy dla partnera
te same wartości są najważniejsze i czy on tak samo je rozumie. To,
że mamy różne temperamenty, nie oznacza, że nie możemy kierować
się w życiu takimi samymi wartościami. Moim zdaniem o sukcesie
związku w długiej perspektywie decyduje to, czy partnerzy kierują się
tymi samymi wartościami i podobnie je pojmują.
M. K.: Współczesność to czasy nie tylko wielu możliwości, ale też
wielu wyborów. Aby wybór przyniósł nam właściwe możliwości i aby
spośród wielu możliwości wybrać tę najlepszą dla nas, musimy
wiedzieć, kim tak naprawdę jesteśmy, jakie wartości są dla nas ważne,
czego pragniemy dla siebie, co możemy dać i czego oczekujemy od
samych siebie. Ta wiedza samoistnie czyni nas autorytetem dla
innych. To dzięki takiemu podejściu do życia doświadczamy
prawdziwej miłości czy szacunku i spełniamy swoje marzenia.
Wspomniany już Mahatma Gandhi powiedział: „Bądź zmianą, którą
pragniesz ujrzeć w świecie”. Nie czekaj na innych – zacznij od siebie.
B. M.: Niezależnie od tego, ilu i jakich ekspertów w życiu spotykasz,
bądź ekspertem i autorytetem dla samego siebie.
Zadanie coachingowe
A teraz czas na ciebie. Napisz swoją bajkę
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
Zob. F. Littauer, Osobowość plus. Jak zrozumieć innych przez zrozumienie siebie, przeł.
M. Klecka, Warszawa: Logos 2000.
Zob. K. Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, przeł. H. Grzegołowska, Poznań:
Rebis 2013.
http://wellnessday.eu/dziecko/nastolatki/321-nastolatki-nacigaj-swoj-wizerunek-w-
serwisach-spolecznosciowych.html
I. Majewska-Opiełka, Siła kobiecości, Sopot: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2011.
Zainteresowanych odsyłamy do świetnych książek Louann Brizendine Mózg kobiety (przeł.
P. J. Szwajcer, A. E. Eichler, Gdańsk: VM Group 2006) oraz Mózg mężczyzny (przeł.
A. Krochmal, R. Kędzierski, Gdańsk: VM Group 2010).
Za:
http://wellnessday.eu/relacje/partnerstwo-i-milosc/306-kobiety-tyja-po-slubie.html
(dostęp: kwiecień 2015).
Za: C. B. Corbin, G. J. Welk, W. R. Corbin, K. A. Welk, Fitness i wellness. Kondycja,
sprawność, zdrowie, przeł. M. Kowaleczko-Szumowska, M. Trojański, Poznań: Zysk i S-ka
2007;
http://wellnessday.eu/odzywianie/odchudzanie-otylosc/259-tkanka-tluszczowa-
http://wellnessday.eu/odzywianie/odchudzanie-otylosc/252-dlacego-jemy-chociaz-nie-
jestesmy-glodni-emocjonalne-tycie.html
http://wellnessday.eu/odzywianie/odzywianie-fakty/450-kobiety-kopiuja-swoje-nawyki-
Mówiąc o toksyczności, nie wkraczamy w sferę zdiagnozowanych zaburzeń osobowości.
W pracy nad zrozumieniem i wzmocnieniem osobowości bardzo pomocne są coaching lub
warsztaty rozwojowe, a w pracy nad zaburzeniami osobowości konieczny jest psychiatra,
psycholog czy psychoterapeuta. Zaburzenia osobowości to zaawansowana emocjonalna
toksyczność, która często kończy się chorobą. Dotknięte nimi osoby potrzebują specjalisty.
Badania przeprowadzone przez portal
A. A. Lazarus, Jak przeżyć w związku, unikając pułapek, przeł. M. Gajdzińska, Sopot: Funky
Books, Grupa Wydawnicza GWP (pierwsze wydanie książki nosiło tytuł Mity na temat
małżeństwa).
J. Gray, Dlaczego Mars zderza się z Wenus, przeł. B. Jóźwiak, Rebis: Poznań 2008.