Copyright
© by Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne Sp. z o.o., 2015.
Wszystkie
prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być
przedrukowywana ani w żaden sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach
masowego przekazu bez pisemnej zgody Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego.
Wydanie
pierwsze 2015 rok
Redaktor
prowadząca: Patrycja Pacyniak
Redakcja:
Agnieszka Adamska, Patrycja Pacyniak
Korekta:
zespół
Skład: Mirosław Tojza
Projekt
okładki: Monika Pollak
Zdjęcie
na
okładce: © Getty Images
ISBN
978-83-7489-647-4
Gdańskie
Wydawnictwo
Psychologiczne Sp. z o.o.
ul. J. Bema 4/1a, 81–753 Sopot
e-mail:
Skład
wersji
elektronicznej: Marcin Kapusta
Spis treści
Rozdział 1. Temperament – co to takiego?
Rozdział 2. Temperament i maski, które nakładamy
Rozdział 3. Filary świadomości
Rozdział 4. Budowanie poczucia własnej wartości
Rozdział 5. Temperament i asertywność
Rozdział 6. Batonik na zastępstwie, czyli o przybieraniu na wadze
Rozdział 7. Toksyczny temperament
Rozdział 8. Miłość, czyli jak kochają temperamenty
Rozdział 9. Koniec miłości czy koniec cierpliwości? Rozstania i powroty
Spojrzenie
na własne wybory i decyzje przez pryzmat osobowości pozwala
nam lepiej zrozumieć siebie, lepiej wyznaczać cele i żyć bardziej świadomie.
Nasza osobowość wpływa nie tylko na relacje z innymi czy na ścieżkę
zawodową – wpływa także na tak drobne decyzje jak wybór konkretnych
aktywności ruchowych, miejsca, w którym spożywamy posiłek, czy…
głośności słuchanej muzyki.
Zrozumienie, „dlaczego
ja
mam tak, a ty masz inaczej”, pogłębia naszą
tolerancję i wzmacnia postawę otwartości. Stąd już tylko krok do
wzmocnienia poczucia własnej wartości, do budowania pewności siebie na
solidnych filarach asertywności.
Na
co dzień spotykamy się z ogromną liczbą podziałów, schematów,
typów charakterologicznych. Niektóre wprost mówią nam, jak żyć, inne są
równie enigmatyczne, co ogólne, i w zasadzie… niepotrzebne. A jednak
człowiecza natura wymusza na każdym z nas potrzebę pewnej
przynależności przy jednoczesnym pragnieniu wyjątkowości, dlatego tak
namiętnie szufladkujemy siebie i innych, dlatego szukamy cech wspólnych
z innymi ludźmi. W tym gwarze informacji uniwersalizm temperamentów
to pewna wskazówka, która nie ogranicza, a otwiera drzwi do zrozumienia
siebie i innych, jednocześnie dając możliwość rozwoju. Każdy z nas jest
bowiem unikatową mieszanką czterech typów temperamentu – każdy jest
wyjątkowy, choć mamy cechy wspólne z innymi ludźmi.
Współpraca z Małgosią rozpoczęła się
na
dobre od uruchomienia na
prowadzonym przeze mnie portalu dla kobiet Wellnessday.eu cyklu
wywiadów „Rozmowy z coach”. Poruszana przez nas tematyka spotkała się
z ogromnym zainteresowaniem czytelniczek i czytelników, co potwierdzały
nie tylko szybujące w górę statystyki odwiedzin, ale także e-maile
napływające do redakcji.
Publikowane
artykuły miały jednak ograniczoną objętość, tymczasem
nasze spotkania przeradzały się w coraz dłuższe rozmowy na temat ludzkiej
osobowości, stereotypów, zachowań i całej gamy relacji. Moja melancholijna
przezorność sprawiła, że wszystko skrupulatnie dokumentowałam, a nasze
choleryczne cechy pchnęły nas do podjęcia odważnej decyzji o zebraniu
całości materiału w jednym miejscu. Sangwiniczny entuzjazm i optymizm
Małgosi były jak niewyczerpane źródło energii, dzięki której książka ta ma
właśnie tyle odcieni, co ludzkie emocje, i porusza różne aspekty życia
człowieka. Mnie nie brakowało wytrwałości, a Małgosi wiary, że nasza praca
spotka się z zainteresowaniem czytelników. Obydwie wierzymy, że
znajomość tematyki dotyczącej temperamentów znacząco wpływa nie tylko
na rozwój własny człowieka, ale także na poprawę relacji z najbliższymi czy
jakości życia w ogóle. W tym przekonaniu utwierdziły mnie także spotkania
z kobietami podczas prowadzonych przeze mnie warsztatów z zakresu
rozwoju osobistego, zarządzania stresem i negatywnymi myślami.
Zapraszam
zatem w podróż przez aspekty czterech temperamentów.
Potrzebujesz jedynie skupienia i otwartego umysłu. Niebezpieczeństwo
związane z poznawaniem temperamentów tkwi w zbyt pochopnym
osądzaniu innych i przyklejaniu etykiet. Pamiętaj, że nikt nie reprezentuje
jednego czystego typu temperamentu, zawsze mamy do czynienia
z mieszanką różnych cech przyporządkowanych czterem typom osobowości.
To właśnie sprawia, że człowiek jest niezwykłą istotą, a złożoność
osobowości inspiruje nas do poznawania siebie nawzajem, zrzucania
niepotrzebnych masek i zmiany na lepsze.
Beata
Mąkolska
Zanim
poznałam Beatę, miałam przynajmniej dwa pomysły na książkę.
Zbierałam materiały, robiłam notatki, zapisywałam kolejne tytuły
rozdziałów i ciągle coś było nie tak, ciągle czułam pewien niedosyt nie tyle
treści, bo ta się mnożyła, ile uporządkowania zapisków w sensowną
i czytelną dla innych całość. Mój entuzjazm, mimo że rozumiał wyrażenie
„usiądź, uporządkuj, przeanalizuj”, nie potrafił się do tego zastosować.
Z pomocą przyszedł mi wewnętrzny choleryk, który zadał kluczowe pytanie:
„Skoro sama nie potrafisz się do tego zabrać, to kto mógłby ci w tym
pomóc?”. W tym czasie stawałam się coachem, a tworzenie, zadawanie pytań
i poszukiwanie odpowiedzi na nie sprawiało mi ogromną radość –
odkrywałam siebie bardziej i głębiej. Tego też chciałam dla innych.
Kiedy
poznałam Beatę, nie myślałam o książce – te myśli odłożyłam na
później, do czasu, aż znajdę osobę, która pomogłaby mi okiełznać moje
entuzjastyczne pomysły. Nasze rozmowy poruszały dokładnie te aspekty,
które były mi najbliższe, które najbardziej poznawałam podczas sesji
coachingowych. W wywiadach mogłam dzielić się z innymi swoją wiedzą
i refleksjami. To było cudowne. A dodatkowej cudowności dostarczały mi
rozmowy z Beatą. Jej wnikliwe, całkiem inne niż moje pytania pozwalały mi
brylować podczas odpowiadania. Ileż to razy z jednego materiału
wychodziły dwa…
Czas
spędzony z Beatą uświadomił mi, że moje wcześniejsze pomysły na
książki były niedojrzałe. Pewnie dlatego czułam wspomniany niedosyt.
Dopiero praca coachingowa i współpraca z Beatą pozwoliły mi na tyle
zgłębić własną wiedzę i nabrać doświadczenia, aby poczuć to, co chciałabym
w książce przekazać czytelnikom. Wtedy też zaczęłam lepiej dostrzegać, jak
z tych zapisków i wątków wybrać te, które tworzą pewną całość. Wówczas
również zrodził się pomysł wspólnego napisania książki. I wtedy
zobaczyłam jej formę i właśnie tego chciałam.
Zapraszam
na nietypową przygodę, na wyprawę do głębi jestestwa
człowieka, na nieznane lądy naszych osobowości. Będzie to podróż
niesamowita, podczas której razem z Beatą przedrzemy się przez gąszcze
stereotypów, niedomówień, różnych zasad i przekonań. Wybierając się na tę
wyprawę, nie potrzebujesz odwagi. Wystarczy, że będziesz chcieć. Odwaga
pojawi się po drodze i będzie wzrastała. Odczujesz ją w wyrażaniu siebie,
w rozumieniu zachowań ludzi, w rozmowie z nimi i w nawiązywaniu
nowych znajomości. Tak naprawdę to my sami jesteśmy specjalistami od
naszego życia, o czym pozwolono nam zapomnieć, albo wcale nam tego nie
powiedziano. Przed tobą cały arsenał zakamuflowanych narzędzi. Znajdź je,
wybierz te, których potrzebujesz, i używaj ich. Będzie ci łatwiej zrozumieć
świat, ludzi, a przede wszystkim siebie…
Małgorzata Krawczak
Wszelkie
historie przytoczone w tej książce stanowią wypadkową różnych
sytuacji, z jakimi spotykałyśmy się w trakcie naszej pracy zawodowej.
Wykorzystałyśmy także informacje uzyskane z przeprowadzonej
anonimowo ankiety kwestionariuszowej dla par, badającej temperament
i różne aspekty związku. Szanując osoby, które zaufały nam na spotkaniach
coachingowych, konsultacjach czy warsztatach rozwojowych, a także które
spotykałyśmy na swojej drodze i których zachowanie miałyśmy możliwość
obserwować, zmieniłyśmy imiona, daty, fakty i zdarzenia, aby
zagwarantować anonimowość, a jednocześnie pokazać pewne schematy,
w jakie wpadamy. Czasami łączymy zdarzenia, czasami fakty, innym razem
przedstawiamy jedynie fragment podobnego zdarzenia – wszystko po to,
aby za pomocą przykładów lepiej oddać naturę temperamentów i typowych
zachowań. W trakcie swojej pracy wysłuchałyśmy wielu tak podobnych
historii, że główne wątki postanowiłyśmy przelać na papier. Choć czytając
książkę, niejednokrotnie poczujesz, iż piszemy dokładnie o tobie, pamiętaj,
że wszelkie przedstawione tutaj zdarzenia i osoby stanowią jedynie
przykłady typowych zachowań i sytuacji.
Znając
tendencje
niektórych temperamentów do wyrywkowego czytania,
lojalnie uprzedzamy, że mimo wszystko najlepiej czytać naszą książkę od
początku do końca. Dzięki temu pełniej zgłębisz temat we właściwej
kolejności – najpierw poznasz siebie, potem otworzysz się na innych.
W
pierwszej części skupiamy się bardziej na wyjaśnianiu kwestii
dotyczących poznawania własnego temperamentu i aspektów osobowości.
Znajdziesz tutaj pomocne tabele oraz pytania coachingowe, które pozwolą ci
poznać swoją osobowość i umożliwią pracę nad własnym rozwojem.
W drugiej części książki przedstawiamy przede wszystkim relacje z innymi
ludźmi – z typowymi dla danych temperamentów zachowaniami i wszelkimi
ich konsekwencjami.
Beata
Mąkolska
:
Określenie „charakter” jest jednoznaczne. „Osobowość”
także coraz częściej pojawia się w powszechnym użyciu. Jednakże
„temperament” wielu osobom wciąż kojarzy się z… aktywnością seksualną.
A przecież temperament to przede wszystkim cechy osobowości, które
mamy od urodzenia.
Małgorzata Krawczak
:
Każdy rodzi się z zalążkiem temperamentu. To te
cechy, które od początku nas charakteryzują i rozwijają się w nas niezależnie
od sytuacji czy otoczenia. Widać to już w przypadku dzieci – jedno jest
spokojne, inne bardziej płaczliwe, jeszcze inne wyjątkowo radosne. Na bazie
temperamentu budują się charakter i osobowość, ale te cechy są już
kształtowane przez wychowanie, rodziców, środowisko i otoczenie.
B. M.
:
Są cztery typy temperamentów: sangwinik, choleryk, flegmatyk,
melancholik. Każdy z nich w czystej postaci dysponuje specyficznymi
cechami. Ponieważ jednak życie jest bardziej skomplikowane od teorii,
u jednej osoby nie występuje wyłącznie jeden typ temperamentu. Zazwyczaj
jeden dominuje, ale równie dobrze może się zdarzyć, że dwa typy
temperamentu będą u danego człowieka jednakowo rozwinięte.
M. K.
:
Może również być tak, że z zewnątrz reprezentujemy inny
temperament, nawet taki, którego ledwie mamy namiastkę, tylko po to, by
chronić swoje kruche Ja, albo dlatego, że zostaliśmy tak wychowani. Zanim
jednak przejdziemy do przykładów z życia, posłużmy się bajką, która
w
przerysowanej
formie
przybliża
charakterystykę
czterech
temperamentów.
B. M.
:
Dodajmy jeszcze, że chociaż w naszej bajce cztery temperamenty
przyjmują męską postać, to poszczególne cechy każdego temperamentu
z równą siłą występują u kobiet. Czasem nawet z powodu naleciałości
związanych ze stereotypami są one bardziej widoczne bądź przeciwnie –
kobiety podejmują próby maskowania tych cech, które powszechnie są
uważane za męskie. Ale o tym później…
Królestwo
Czterech
– bajka o temperamentach
Za
niewygodnymi nawykami, za niezrozumiałymi stereotypami, za
wieloma smutkami i tęsknotami, za morzem niezadowolenia
i wodospadami zazdrości i nienawiści, pośródzłowrogich szczytów
ambitnych wymogów, na głębokiej nizinie beznadziejności znajduje się
Królestwo Czterech. W krainie tej największy wpływ na mieszkańców
mają cztery postaci: Choleryczny Majestat Jego Królewskiej Mości,
Sangwinicznie Beztroski Błazen, Flegmatycznie Obserwujący Mędrzec
i Melancholijnie Szara Eminencja Czarnoksiężnik.
Cholery
k
Władzę
niepodzielnie
sprawował
Choleryczny
Majestat Jego Królewskiej
Mości
. Choleryczny
Król, przekonany o swej wspaniałości, zakładał, że
wszyscy jego poddani powinni byćidealni według jego zamysłu.
Denerwował się, gdyż okazywało się to niemożliwe. Nikt nie stawał na
wysokości zadania, nikt nie potrafił wykonać niczego zgodnie z jego
poleceniem. I on, taki doskonały i jedyny wiedzący, pośród takiej
miernoty ma wieść swój los! Cóż za niegodziwość!
Cios
w samo serce zadawała mu nikczemność dworu. Ludzie szeptali
po kątach z niezadowolenia, ci odważniejsi wprost zarzucali mu, że nie
pyta ich o zdanie i zgodę. Króla oburzała taka bezczelność: kogo, u diabła,
ma pytać, skoro to on wie najlepiej?! To przecież on wie, jak i komu
pomóc, jak i kogo pouczyć, kto czego potrzebuje!
Czas
mijał, a poddani odwracali się od niego, mówili, że zrobią, a nie
robili, obrażali się, gdy udzielał im dobrych rad, ignorowali, gdy mówił, co
dla nich najlepsze.
Król
nie
rozumiał buntu i oporu, nie rozumiał zniechęcenia. Wściekał
się, że rozkazy nie są należycie wypełniane: albo za wolno, albo nie tak,
jak sobie wyobrażał. Ponieważ mówił
szybciej
niż myślał, nie pamiętał
słów, które wypowiadał, raniąc i obrażając
. Zadaniem
Króla wszak nie
jest pamiętać własne słowa – liczy się tylko jego cel i to o nim pamięta.
Skoro nie pamięta słów, to za co ma przepraszać? O co chodzi tym
ludziom? Skoro on coś powiedział, to nie ma co się obrażać, tylko należy
wziąć się do pracy!
Król dostawał szału,
gdy
mówiono mu, aby się nie denerwował. Sypiał
coraz gorzej, często budził się w nocy i martwił sytuacją w królestwie.
Ciągłe
zamartwianie
się i złość na poddanych doprowadziły do dużej
nerwowości, bólów żołądka, serca i kręgosłupa. Król sięgał
po
pigułki,
aby zasnąć, potem po kolejne mikstury na ból, a nawet po mocne trunki.
On, Król, musi być silny, nie może pokazać innym swoich słabości!
Pewnego
dnia znaleziono go schorowanego w jego komnacie.
Tragizmu całej sytuacji dodawała myśl, że wkoło nie ma nikogo godnego,
kto mógłby go zastąpić. Co będzie z królestwem? Co będzie z dworem?
Jak ci niegodziwcy sobie poradzą? Dlaczego nikt, do jasnej cholery, nie
jest w stanie zatroszczyć się należycie o jego królewskie samopoczucie?
A przecież wystarczyłoby, żeby inni robili to, co on, Król, uznaje za
słuszne!
Sangwini
k
Lepsze
życie zdawał się wieść
Sangwinicznie
Beztroski Błazen. Miał
lekkie
podejście do życia, żonglując sarkazmem i cynizmem, unikał
wszelkiej pracy, z wyjątkiem jednego: robił wszystko, by każdy go
zauważył.
Mówił
szybciej
niż myślał, więc często obrażał innych, kpił z nich,
dokazywał. A gdy się opamiętał, przychodził i przepraszał, koloryzując
sytuację tak, jakby sam był ofiarą i niechcący musiał kogoś krzywdzić.
Piorunująco szybkie i mistrzowskie skojarzenia pozwalały mu na snucie
wyjątkowo barwnych opowieści. Łatwość
ulegania
emocjom czyniła zeń
wybitnego aktora, zatem odgrywał takie role, by jego wyczyny nie
schodziły ludziom z ust
. Wszystko
po to, aby być w centrum
zainteresowania. W końcu był Błaznem! A to bardzo ważna rola na
dworze królewskim. Nie był głupcem, o nie! Był elastyczny w swym
działaniu, choć zarazem naiwny. Miał też wiele talentów, które
wykorzystywał na różne sposoby. Dużo zaczynał,
niewiele
kończył
. To, co
było potrzebne wczoraj, stawało się niepotrzebne dziś. Denerwowało go,
gdy ktoś zwracał mu uwagę, że wczoraj mówił coś innego. Przecież
wczoraj to nie dziś, to były inne okoliczności!
Błazen był postacią przesadzoną i przekoloryzowaną.
Nie
znał granic.
Nie wiedział, kiedy przestać, bo nikogo nie słuchał. On swoje wie, nikt nie
jest tak blisko króla jak on! Nie wyciągał wniosków z żadnej sytuacji. Jego
pogmatwana i chaotyczna postawa czyniła zeń prawdziwego mistrza
niedomówień, pustych obietnic i zapominania o ważnych rzeczach.
W
pewnym momencie Beztroski Błazen zaczął odczuwać cierpienie.
Dziwne, bo nie bolała go głowa czy serce, jak Króla. Ciało zdawało się
w porządku. A jednak ten ból gdzieś w środku rozpraszał jego wygłupy,
jego barwne wizje przyszłości. Bolały go myśli, bolała go dusza. Nie bawiły
go wybryki innych, przestał bywać w miejscach publicznych, coraz
rzadziej wdawał się w rozmowy. Denerwowały go zaczepki dzieci,
uśmiechy ludzi. Nie miał ochoty żartować. Zagubienie i beznadzieja
zaczęły zżerać jego energię od środka.
Flegmaty
k
Na
dworze królewskim mieszkał też
Flegmatycznie
Obserwujący
Mędrzec
.
Ze
swojego
wygodnego
fotela,
ustawionego
w najdogodniejszym miejscu dworu, obserwował wszystko i wszystkich.
Nie miał celów, bo i po co? Wystarczy, że Król ma ich aż zanadto i że
Błaznowi się wydaje, że je ma. Jego zdaniem życie toczy się tu i teraz i nie
ma co się wychylać.
Co
ma być, to i tak będzie, a jak ktoś chce inaczej, to
niech robi, ale potem niech nie narzeka, że mu nie wyszło
. On
sobie
popatrzy, poprzygląda się, poobserwuje. Nie działa, zatem nie ryzykuje,
więc nie ponosi odpowiedzialności za to, że w królestwie dzieje się coraz
gorzej.
Strategią
Flegmatycznego
Mędrca było przeczekanie.
Zawsze
bowiem
jest dobry moment, by czekać na dobry moment. Tak, właśnie tak.
Wpadał w gniew,
gdy
słyszał, że ma tak nie siedzieć, że coś powinien
zrobić. Ale co on ma robić? Ludzie nie myślą, porywają się na ryzykowne
rzeczy, zabierają się za coś bez planu działania i kończą z różnym
skutkiem. I on ma w tej sytuacji się ruszyć i coś zrobić?! A czy on to zaczął,
czy on to zepsuł, czy on zawinił? Skoro nie, to dlaczego on ma coś zrobić?
Jedyne, co on może, to udzielić dobrych rad, wysnuć teorię, według której
można by działać, żyć. A trzeba przyznać, że choć myślał wolno, to mówił,
dobierając odpowiednie słowa.
Z
biegiem lat Mędrzec przyrósł do swojego fotela. Stanowiło to
doskonałą wymówkę dla dalszego unikania działania. Przecież on nie
może wstać! Przecież nie może się ruszyć! Zresztą, tu gdzie jest, jest
wygodnie. Aby nawet nie podejmowano prób angażowania go w żadne
działania, dławił każdy oryginalny pomysł, podważał zasadność niemal
każdego przedsięwzięcia.
A
gdy już ktoś przyszedł do niego po radę, to po
wysłuchaniu go obiecywał zająć się sprawą później. Następnie, zrzędząc
i gderając, wypowiadał się
na
temat nieudolności władzy i pochopności
ludu, aby zakończyć stwierdzeniem, że każdy ma to, na co zasłużył,
i skoro ludzie żyją w takim chaosie, to niech sami sobie z tym radzą.
Dostawał uderzeń wściekłości, gdy mu przerywano lub go popędzano.
Obruszony przestawał się odzywać. Tyle mądrości, tyle czasu spędzonego
na obserwowaniu, na czekaniu, a ludzie tego nie szanują, nie doceniają.
To się nie mieści w głowie!
Mędrca
przestano
odwiedzać. A że przyrósł do fotela, to sam także się
nie ruszał. Nagle się okazało, że nie ma kogo obserwować, bo został sam.
Już nie jest częścią miłej całości dworu, bezpieczny w swoim fotelu, wśród
gwarów i pogawędek innych. Przyrośnięty
do
tronu lenistwa zaczął być
duszony przez samotność. I choć wokół było
pusto, jemu
coraz bardziej
brakowało powietrza.
Melancholi
k
Stojącą
nieco
z boku wieżę zamieszkiwał
Melancholijnie
Szara
Eminencja Czarnoksiężnik. Wieża była
jego
azylem niedostępnym dla
nikogo, bo nikt nie miał się interesować tym, jak mieszka i co robi
Czarnoksiężnik. Tymczasem on pracował nad własnymi miksturami, nad
ulepszaniem tej trywialnej koncepcji świata, w której ludzie idiotycznie
tracą czas na błahostki, nie zostawiając po sobie żadnej wartości. Znany
ze swej skrupulatności i niezwykłej dokładności bywał proszony o radę,
choć niełatwo było zdobyć odrobinę jego czasu. Dążył
do
perfekcji
w swojej pracowni, a że sam był swoim największym krytykiem, to
efekty zwykle nie zadowalały go w należytym stopniu
. Aby
wykazać
czyjąś niekompetencję, w czym był wyjątkowo dobry, tak długo szukał
dziury w całym, aż znalazł. Wtedy świętował w samotności swoją
absolutną doskonałość, swoją nieomylność.
Czarnoksiężnik myślał dużo więcej niż mówił. Ponieważ był
bardzo
oszczędny w słowach, nikt nie wiedział, o czym myśli. W zasadzie
nie
do
końca było jasne, czym Czarnoksiężnik się zajmuje. Jego niewzruszone
oblicze potrafiło doprowadzić ludzi do szału.
Niechętnie bywał wśród ludzi, a gdy już się pojawiał,
to
raczej
tajemniczo przemieszczał się w ciszy i skupieniu, wzbudzając lęk. Zawsze
był bardzo krytyczny wobec innych i nie pozostawiał złudzeń, że oto świat
dąży do katastrofy przez swój beztroski i bezmyślny konsumpcjonizm, że
pochopność niewątpliwie doprowadzi do tragedii, że oto nadchodzą
złowrogie czasy. Bezlitośnie kazał się zastanawiać nad swoimi
potrzebami materialnymi i drwił ze wszystkiego, co było dla niego bez
znaczenia. Tych, którzy odważyli się działać, uważał za bezczelnych
i zarozumiałych, a tym, którzy wiedli życie w spokoju, zarzucał brak
zaangażowania i wygodnictwo.
Zniechęceni ciągłą krytyką
lub
okrutnym milczeniem ludzie zaczęli
unikać Czarnoksiężnika. Woleli popełniać swoje błędy, niż wysłuchiwać
ciętych słów. Niedługo potem Czarnoksiężnik zaczął podupadać na
zdrowiu. Trudno powiedzieć, jaki ból zaczął odczuwać jako pierwszy – ból
ciała czy ból duszy. Cierpiał niewyobrażalnie i początkowo nawet łykał
jakieś mikstury, jednak przestał, bo nie odczuwał poprawy. Zamknął się
w swojej wieży i nie wpuszczał nikogo. Zresztą
nikt
już nawet nie chciał
do niego przyjść. Wieża zaczęła się chwiać, więc Czarnoksiężnik musiał
przytrzymywać ją całym sobą. I tak dźwigał rozpaczliwie te kamienne,
przytłaczające ściany, bez nadziei na odmianę losu.
Odkrywanie
własnego temperamentu
B. M.
:
Nasza bajka dość mocno przerysowuje poszczególne cechy typów
temperamentu, skupiając się przede wszystkim na negatywnych aspektach.
Myślę jednak, że dobrze oddaje kwintesencję różnic.
M. K.
:
To taki sygnał, że nieuświadomione cechy, skumulowane przez
nawyki i stereotypy, mogą wyrządzić ogromną krzywdę. Przede wszystkim
tę krzywdę wyrządzamy sobie sami, jednak cierpi też nasze otoczenie. Typy
temperamentu poznajemy po to, aby nauczyć się lepiej ze sobą
komunikować – i to zarówno z samym sobą, jak i z drugim człowiekiem.
Każdy z czterech typów w naszej bajce nie potrafił należycie wykorzystać
swojego ogromnego talentu, co skończyło się chorobami, bólem,
opuszczeniem, nieszczęściem.
B. M.
:
To samo, choć oczywiście w bardziej skomplikowanej i zawoalowanej
formie, dzieje się w życiu codziennym. W internecie jest mnóstwo stron,
gdzie można wykonać test na profil osobowości, dzięki któremu dowiemy
się, jaki temperament u nas dominuje. Tego typu narzędzie
rozpowszechniła Florence Littauer, autorka książki Osobowość plus
.
M. K.
:
Samo wykonanie testu być może pozwoli spojrzeć na siebie nieco
inaczej, ale nie stanowi jeszcze właściwego drogowskazu. Jest to pewien
wynik, a do wyników często podchodzimy w sposób zerojedynkowy.
Ponieważ nie o to chodzi, aby się pogrążyć czy popaść w swoistą egzaltację.
Dopiero właściwa interpretacja wyników może być pomocna.
B. M.
:
Tym bardziej że nie zawsze dominuje u nas tylko jeden temperament.
Bywa, że równie silne są dwa przeciwstawne temperamenty, na przykład
sangwinik i melancholik, które nieco łagodzą kilka cech flegmatyka lub
zaostrzają kilka cech choleryka. Bez właściwej interpretacji wyniki testu są
bezużyteczne, mogą wręcz przynieść więcej złego niż dobrego.
Joasia
rozwiązała taki test i przybiegła do mnie zawiedziona, gdyż
otrzymała wynik: flegmatyczka. Niepocieszona stwierdziła, że przecież ona
nie jest taka „rozlazła”. Gdy przyjrzałyśmy się jej odpowiedziom, okazało się,
że choć rzeczywiście dominują u niej cechy flegmatyka, to jest to dominacja,
ale… o jeden punkt nad cholerykiem, a wielką rolę w jej temperamencie
odgrywają także najpiękniejsze cechy sangwinika: Joasia jest pogodną,
czarującą, dowcipną osobą.
M. K.
:
I bardzo często tak jest, tymczasem rozwiązując interaktywny test,
dostajemy tylko informację na temat jednego temperamentu. Teoretycznie
tego, który przeważa, jednak w praktyce przewaga ta może dotyczyć tylko
jednej cechy! Wszystkie temperamenty tkwią w nas – jesteśmy ich
mieszanką.
Poza
tym testy zawierają podział na wady i zalety, bywa więc, że frustrację
fundujemy sobie od ręki. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż temperament to
zbiór cech, które dopiero doprowadzone do skrajności stają się wadami.
Cechy
przedstawione jako wady wcale nie muszą nimi być w takim
rozumieniu tego słowa. Analogicznie jest z zaletami. Przecież nie ma nic
złego w byciu miłym, prawda? Jest to zaleta. Tylko jeśli jesteś za miła, możesz
być wykorzystywana przez innych i odczuwać przygnębienie. Natomiast
jeżeli jesteś zbyt mało miła, możesz być postrzegana jako ponura.
B. M.
:
Czasem miła osoba jest uważana za naiwną.
M. K.
:
Właśnie, naiwność bywa traktowana jako wada. A tymczasem
odpowiednia dawka naiwności otwiera na ludzi, na świat, jej brak zaś czyni
człowieka niedostępnym.
Hipokrates
powiedział: „Wszystko jest lekarstwem i wszystko jest
trucizną. To kwestia dawki”. To samo można powiedzieć o cechach
temperamentu. Wszystkie cechy mogą być zaletami i wszystkie mogą być
wadami. To zależy od okoliczności i czynników zewnętrznych, które
uwydatniają jedne cechy, a tłamszą inne. Pomocne są tu poznanie
i świadomość, że tylko od nas samych zależy, jacy chcemy być.
B. M.
:
Bywa, że testy osobowości znajdują się w tych samych działach co
horoskopy i rozrywka. To sprawia, że bagatelizujemy wiedzę
o temperamentach, która dobrze wykorzystana może być naprawdę
świetnym narzędziem do pracy nad sobą, do świadomych wyborów czy to
w kwestii zawierania znajomości, czy też w kwestii kształtowania kariery.
M. K.
:
Horoskopy w kolorowych gazetach to forma rozrywki. Są w miarę
krótkie, mają zaintrygować i pobudzić do zabawy. Podobnie testy typu: „Jaki
jesteś jako…”. To ma być rozrywka, zabawa. Tymczasem ludzie podchodzą do
nich wyjątkowo poważnie, nie zdając sobie sprawy, że za tymi testami stoi
zwykły marketing, mający na celu zwiększenie oglądalności serwisu bądź
sprzedaży gazety. Prasa kolorowa ma bawić, bo gdyby nie bawiła, byłaby
popularnonaukowa.
Temperament
jest nam dany w chwili poczęcia. Ja to nazywam własnym
jestestwem. Nie ma dwóch takich samych osób, nawet przy zachowaniu tych
samych metod wychowawczych czy okoliczności. Nawet bliźniaki
jednojajowe mają różne temperamenty. Zatem warto zgłębić temat,
korzystając z bardziej ambitnych testów, które są interpretowane
indywidualnie, zamiast zadowalać się garstką sensacji po wykonaniu
szybkiego, kolorowego teściku.
Znajomość
swojego
temperamentu oraz obserwacja temperamentów
innych ludzi przydają się zarówno na gruncie zawodowym (menedżerom
łatwiej jest budować zespoły i dobierać personel z uwzględnieniem nie tylko
kwalifikacji, ale i temperamentu, aby każdy czuł się dobrze w tym, co robi),
jak i na gruncie prywatnym – w relacjach z najbliższymi.
Temperament
a charakter
B. M.
:
Zatem temperament to coś, co już mamy w sobie. Możemy go
kształtować, rozwijać, możemy o niego dbać, a możemy go zaniedbać bądź
żyć niemalże wbrew niemu. Aby lepiej to zrozumieć, warto odnieść się do
ciała – w końcu łączenie cech charakteru czy osobowości z funkcjonowaniem
ciała i występującymi dolegliwościami było powszechne setki lat temu.
Współczesna medycyna podzieliła nas na „części”, zajmując się leczeniem
fragmentów bądź farmakologicznym zaleczaniem poszczególnych objawów,
rzadko kiedy holistycznie podchodząc do człowieka, który przecież
funkcjonuje jako całość. W greckiej medycynie różne organy, tkanki czy
części ciała mają nie tylko swoje funkcje, ale także i swoje właściwości.
Wątroba, dajmy na to, jest określana jako ciepła, gąbczasta i ciemna,
przyczynia się do oczyszczania krwi, a w życiu płodowym – do jej
produkowania. Jest też związana z produkcją ciepła. Grecy szybko powiązali
te funkcje z odpowiedzialnością za nastrój i emocje człowieka.
M. K.
:
Tak, temperamenty mają swoje źródło w ciele. Tę koncepcję
przedstawił wspomniany już przeze mnie Hipokrates, zwany właśnie ojcem
medycyny. To on zauważył, że ludzi można podzielić na cztery typy zgodnie
z dominującym u nich płynem ustrojowym. I tak, u choleryka dominuje żółć
(cholé
), kojarzona
z wątrobą. U sangwinika zaś krew (
sangui
s), którą
rozporządza serce. U melancholika przeważa
czarna
żółć (mélas cholé), która
znajduje
się w odcinku między wątrobą a śledzioną. Płynem, którego
najwięcej ma flegmatyk, jest śluz (
phlegm
a), przepływający
przez
organizm
bardzo wolno i powodujący zatory. Tak też działa flegmatyk – płynie powoli,
ale bywa, że się zatnie i nikt go do niczego nie przekona. Z kolei żółć
wydostaje się z wątroby, aby eliminować zmetabolizowane lipidy, na
przykład cholesterol, substancje mineralne i leki. Tak jak choleryk, który
osobiście musi pozbyć się tego, co niepotrzebne, i zaprowadzić swój ład.
Krew krąży w organizmie bez przerwy, dlatego sangwinik nie usiedzi długo
i cicho w jednym miejscu. Melancholik to ten typ, u którego nie ma
gwałtowności, tylko spokój, opanowanie i pewien bezruch, podobnie jak
między wątrobą a śledzioną…
B. M.
:
Urodziliśmy się z takim, a nie innym temperamentem. Bywa, że
trudno jest nam to zaakceptować, albo wręcz podejmujemy próby
zmieniania temperamentu na siłę. Tymczasem świadomość własnego
potencjału, tego, czym dysponujemy, daje nam możliwość rozwoju.
M. K.
:
Odwołałabym się do metafory temperamentu jako nasionka. Nie
mamy wpływu na to, czy jest to nasienie brzozy, dębu, jesionu czy sosny.
Mamy wpływ na to, czy będziemy je podlewać, dbać o nie, pielęgnować. Brak
pielęgnacji z naszej strony oznacza jedynie to, że będziemy „pielęgnowani”
według czyichś upodobań. A przecież wiele osób może chcieć pielęgnować
nas po swojemu. Wtedy zamiast pięknego rozłożystego dębu wyrośnie dąb,
który będzie pokaleczony płotem, z poobcinanymi konarami, na którym
powieszą huśtawki lub który zetną i zrobią zeń stolik ogrodowy.
B. M.
:
Albo będzie ociosany wedle odgórnych upodobań… Warto rozróżnić
jeszcze pojęcie temperamentu od charakteru – ponieważ na skutek
wychowania czy pracy nad sobą właśnie charakter najczęściej ulega
przeobrażeniom i metamorfozom.
M. K.
:
Charakter kształtuje się na kanwie temperamentu pod wpływem
otaczających nas ludzi i otoczenia oraz własnej aktywności życiowej. O ile
temperament jest stały i podlega tylko nieznacznym modyfikacjom, czyli
większemu lub mniejszemu eksponowaniu właściwości psychicznych
człowieka, o tyle charakter ulega bardziej zauważalnym, jednak niezbyt
częstym, zmianom w wyniku działania długotrwałych czynników
zewnętrznych, które są powiązane z etapami życia człowieka, takimi jak
dzieciństwo, młodość, szkoła, praca, dorosłość czy dojrzałość. Charakter
stanowi pewien zapis naszych norm moralnych, zgodnie z którymi żyjemy
i działamy. Łatwiej mówić o temperamencie, pomijając charakter, niż
odwrotnie. Na podstawie swoich doświadczeń z coachingu mogę
powiedzieć, że charakter to wyeksponowanie w danym momencie życia
określonych cech temperamentu.
B. M.
:
Temperament i charakter składają się na to, co określamy mianem
osobowości człowieka.
M. K.
:
Osobowość, czyli temperament, zachowanie, aktywność, charakter.
Temperament to nasze jestestwo, z którym się rodzimy, nasze korzenie
i nasze skrzydła jednocześnie. Na to oczywiście nakładają się pewne role
życiowe, czasem zakładamy maski, udając kogoś, kim nie jesteśmy. A kim
jesteśmy? Warto skupić się właśnie na poznaniu własnego temperamentu.
Psycholog Hans Eysenck stworzył na podstawie teorii Hipokratesa i jego
następców bardzo przejrzystą typologię osobowości. Osobiście nazywam ją
elementarzem człowieka.
Tabela
1.
Temperamenty
– ogólna charakterystyka
Cholery
k
Sangwini
k
Ekstrawertyk
o logicznym sposobie myślenia, polegający
na rozsądku i własnej ocenie.
Ekstrawertyk
o abstrakcyjnym sposobie myślenia,
kierujący się emocjami, intuicyjny i inspirujący innych
do działania.
Cechy
charakterystyczne: zdecydowany, asertywny,
bezpośredni,
ma
skłonności do ryzyka, lubi
współzawodnictwo,
wymagający,
pozytywny,
kontrolujący,
dominujący,
żądający,
decyzyjny,
delegujący zadania.
Cechy
charakterystyczne: ciepły, energiczny, ożywiony,
entuzjastyczny, przekonujący, rozmowny, impulsywny,
uczuciowy,
interaktywny,
kochający
ludzi,
optymistyczny.
Oczekuje
:
szybkich
rezultatów,
efektywności
w działaniu, bezpośrednich i jasnych komunikatów.
Oczekuje
:
dzielenia
się pomysłami, inspiracji, motywacji
do działania, swobody, uporządkowania chaosu.
Motywują go: przywództwo, szacunek, rozwój,
niezależność, dochód, prestiż.
Motywują go: uznanie, nagrody, oddziaływanie
na
innych.
Obawia
się:
bycia
wykorzystanym i ignorowanym.
Obawia
się: odrzucenia.
Ceni
sobie: niezależność i kontrolę.
Ceni
sobie: więzi z ludźmi.
Ma
trudności
z:
dyplomacją,
tolerancją,
bezkompromisowością, cierpliwością,
wychodzeniem
poza własne schematy.
Ma
trudności z:
dotrzymywaniem
terminów,
systematycznością,
konsekwencją,
nadmiernym
promowaniem siebie, angażowaniem się w wiele spraw,
gadatliwością.
Jego
motto: „Zrób to!”.
Jego
motto: „Nie
chodzi
o to, co wiesz, ale kogo znasz”.
Flegmaty
k
Melancholi
k
Introwertyk
o emocjonalnym sposobie myślenia, kieruje
się uczuciami, obserwujący.
Introwertyk
o analitycznym sposobie myślenia, realista
bazujący na doświadczeniu, wnikliwie analizujący,
polegający na własnej obserwacji.
Cechy
charakterystyczne:
zrównoważony,
zrelaksowany, uważnie słuchający, rozważny, niechętny
do
zmian, lojalny, przewidywalny, pracuje w zespole,
zorientowany na rodzinę, zdystansowany.
Cechy
charakterystyczne: staranny, spójny, spokojny,
ciekawy, perfekcjonista, pokorny, obiektywny, ostrożny,
konwencjonalny,
krytyczny,
zachowawczy,
powściągliwy.
Oczekuje
:
indywidualnego
podejścia, możliwości
podzielenia się problemami, poczucia bezpieczeństwa.
Oczekuje
: dokładnej
analizy
problemu, działania we
własnym tempie, doskonalenia się, okazji do refleksji.
Motywują go:
czas
spędzony z najbliższymi, wsparcie
innych, bezpieczeństwo.
Motywują go:
konkretne
liczby i zestawienia, statystyki,
fachowość, precyzja.
Obawia
się:
utraty
bezpieczeństwa.
Obawia
się:
krytyki
swojej pracy i osoby.
Ceni
sobie:
argumenty
za i przeciw, przyznawanie mu
racji.
Ceni
sobie: zależność
od
innych i poczucie bycia
potrzebnym.
Ma
trudności z: komunikacją wprost, asertywnością,
definiowaniem
celu, nadwrażliwością, podejmowaniem
działania.
Ma
trudności z: podatnością
na
manipulację,
improwizacją,
konfrontacją,
perfekcjonizmem,
pesymizmem, szablonowym podejściem.
Jego
motto: „Planuj swoją pracę,
wykonaj
swój plan”.
Jego
motto: „Jeżeli w ogóle
warto
coś robić, to warto
robić to dobrze”.
Źródło:
opracowanie
własne.
Mapa
osobowości, czyli równowaga emocjonalna
a neurotyczność, introwersja a ekstrawersja
B. M.
:
Mamy zatem cztery typy temperamentu oraz ich kluczowe cechy,
a także pojęcia, takie jak „neurotyczność”, „równowaga emocjonalna”,
„introwersja” i „ekstrawersja”.
M. K.
:
To topografia naszego temperamentu, nazwijmy to mapą naszej
osobowości. By odwołać się do porównania: w przyrodzie, mimo pewnych
ogólnych reguł, nawet ten sam gatunek drzewa rosnący w innym otoczeniu,
w innych warunkach klimatycznych będzie się inaczej prezentował.
Podobnie jest z cechami temperamentu. Niektóre z nich lepiej rozwijają się
w pewnych warunkach, a w innych wręcz zamierają.
Neurotyczność
to
otchłanie i głębiny oceanów, rowy tektoniczne,
poddawanie się prądom oceanicznym… W tym stanie zawsze odczuwane są
lęk, wrogość wobec świata, różnego rodzaju zagrożenia, osamotnienie
i bezradność. Neurotyk ma niskie poczucie własnej wartości i wręcz
rozpaczliwe pragnie miłości. Ma wygórowane potrzeby (chce, aby wszyscy
go lubili, nawet przypadkowe osoby, i boleje nad każdym przejawem braku
sympatii) i nierealistyczny obraz siebie i świata („Wszędzie czyha na mnie
zło”, „Świat jest zbyt doskonały, aby zwrócić na mnie uwagę”, „Jestem
bezwartościowy”, „Jestem doskonały, tylko nikt tego nie dostrzega”).
B. M.
:
Wiele osób ma takie podejście, jakie opisujesz – w mniejszym bądź
większym stopniu. Niektórzy nawet uważają, że większość ludzi jest
neurotyczna… Unikając jednak uogólnień, dodajmy, że przejawianie
pewnych cech neurotycznych nie oznacza od razu zaburzenia osobowości
.
M. K.
:
Oczywiście. W przypadku osoby skrajnie neurotycznej mamy do
czynienia z nieskutecznymi metodami działania oraz z całkowitym brakiem
elastyczności (nie uczy się na błędach i nie dostosowuje swojego zachowania
do okoliczności), a także z wręcz fanatycznym upieraniem się przy swoich
racjach i udowadnianiem, że świat gnębi ją celowo. Taki neurotyk całą winę
bierze na siebie i żyje w ciągłym strachu przed zdemaskowaniem
(nadwrażliwość na krytykę). Często udaje głupiego bądź chorego. Jest
egocentryczny i skupia się na własnym cierpieniu, nie potrafi dawać czy
opiekować się innymi. Manipuluje ludźmi, aby osiągnąć własne cele. Bywa
albo nadmiernie agresywny, albo nadmiernie uległy. Ma silne poczucie
krzywdy i czuje zawiść wobec świata, co często prowadzi do bezinteresownej
złośliwości. Dla zabicia czasu ucieka w alkohol lub powierzchowne życie
towarzyskie. Unika sytuacji, które wydają mu się trudne (tych, w których ma
zahamowania). Neurotyk ma jeden główny cel (na ogół nieuświadomiony) –
redukowanie lęku. W związku z tym może obsesyjnie poszukiwać miłości,
dążyć do władzy, prestiżu, posiadania, wdając się w fanatyczną rywalizację,
lub wycofywać się w fantazje.
B. M.
:
Dlatego porównujesz neurotyczność do otchłani morskiej. Ciemność,
lęk, zagrożenie. Dramatyczne próby wydostania się na powierzchnię przy
wbitej w dno kotwicy, która trzyma neurotyka w ryzach.
M. K.
:
Tak. Z kolei introwersję porównałabym do dryfowania na pełnym
morzu z dala od lądów. To z pozoru wygląda na bierne poddawanie się
losowi.
B. M.
:
A introwertyk cieszy się na bezkresnym oceanie ciszą i spokojem. Bo
wreszcie ma czas na myślenie, analizowanie, na magię swojej wyobraźni.
M. K.
:
Ma czas na zwrócenie się ku własnemu życiu wewnętrznemu – to
kwintesencja introwersji. Introwertyk docenia możliwość spędzenia czasu
w towarzystwie własnych myśli i przeżyć, z dala od nadmiaru zewnętrznych
bodźców, których w zasadzie nie potrzebuje. To nie odludek i egoista, jak się
powszechnie o nim sądzi, a raczej samotnik. Introwertyczność stanowi
uciążliwość bardziej dla innych ludzi niż dla samego introwertyka, ponieważ
ten w kontaktach interpersonalnych tworzy pewną przestrzeń i ciszę,
których nie rozumieją inni.
B. M.
:
Introwertycy często dostają etykietę „aspołeczni”. Jednak oni nie są
aspołeczni. Lubią towarzystwo wybranych ludzi, a jeszcze lepiej – wybranego
człowieka. Lubią głębokie rozmowy na ważne tematy z drugą osobą, a nie
hałas i błahostki generowane przez grupę. Dlatego introwertyk zaciągnięty
na konferencję, spotkanie rodzinne czy przyjęcie prawdopodobnie znajdzie
sobie jedną pokrewną duszę do rozmowy. Po jakimś czasie jednak nadmiar
bodźców stanie się dla niego zbyt męczący i będzie odczuwał silną potrzebę
powrotu do domu, odizolowania się, ciszy i spokoju.
M. K.
:
Jeśli introwertyk wychodzi wcześniej z imprezy, to po prostu dlatego,
że chce być sam ze sobą, posiedzieć sobie w ciszy. Kiedy mówi, że dobrze się
bawi, to dobrze się bawi i nie należy sądzić inaczej.
Według introwertyków
dryfowanie
po wodach życia nie jest niczym
przerażającym, to po prostu dogodna sytuacja, aby pobyć samemu ze sobą,
ze swoimi myślami, w samotności. Introwertycy nie mają z tym problemu.
Samotność jest im niezbędna do naładowania wewnętrznych
akumulatorów, które bardzo często wyczerpują się w typowych sytuacjach
życiowych, takich właśnie jak przyjęcia, spotkania towarzyskie, praca
w dużej grupie. Zawieranie znajomości jest dla nich wyczynem, a zawarcie
przyjaźni kosztuje ich wiele wysiłku.
Rycina
1. Podział typów temperamentów
pod
względem cech
ekstrawertycznych i introwertycznych oraz równowagi emocjonalnej
i neurotyczności
Źródło:
opracowanie
własne.
B. M.
:
Introwertycy mają niewielu przyjaciół, ale za to sprawdzonych. Każda
nowa osoba, którą mieliby nazwać przyjacielem, musi przejść długi proces
bacznej obserwacji…
M. K.
:
Z pewnością wpływa na to także fakt, że introwertyk w rozmowie nie
jest bezpośredni – nie porusza tematów, które są dla niego zbyt osobiste,
uważa, aby nie popełnić gafy, jest ostrożny w prezentacji opinii. Raczej
unika dotyku, chyba że chodzi o osobę, którą zna i przy której czuje się
bezpiecznie. Zanim podejmie decyzję, musi ją przemyśleć, a zanim zacznie
drugie zadanie, najpierw musi skończyć pierwsze. Introwertyk
zdecydowanie unika ryzyka, dłużej oswaja się z nową sytuacją.
B. M.
:
Często bodźcem do działania jest dla introwertyka unikanie
zagrożenia – to motywator o wiele silniejszy niż wizja nagrody za określone
czyny. Paradoksalnie introwertyk może o wiele lepiej wykonać zadanie
w pracy, gdy boi się na przykład utraty kontraktu z klientem, niż gdy szef
obieca mu premię za realizację projektu. Introwertycy mogą postrzegać
nagrodę jako coś wielce niepewnego, natomiast wizja porażki jest dla nich
bardzo realistyczna, dlatego robią wszystko, by jej zapobiec. Na gruncie
zawodowym takie osoby często są spychane na margines. Podczas gdy
ekstrawertycy pławią się we własnych pomysłach, napędzają wzajemnie
i eksplodują rozwiązaniami, introwertycy siedzą z boku, analizują i czepiają
się każdego słabego punktu. Oczywiście krytykanctwo jest niepopularne,
w dodatku nie jest potrzebne, jednak w każdym zespole musi się znaleźć
osoba, która nie tylko będzie miała plan B, ale także znajdzie wszystkie słabe
punkty planu A na tyle wcześnie, by zapobiec porażce.
Ponieważ
introwertycy
działają niejako w ciszy – mam na myśli to, że
potrzebują dużo mniej bodźców niż ekstrawertycy – bardzo ważne jest dla
nich znalezienie własnej misji życiowej. To niweluje ryzyko ciągłego
działania pod wpływem innych (najczęściej silnych osobowościowo
ekstrawertyków). Gdy introwertyk znajdzie własną misję życiową, to – by
nawiązać do twojej metafory dryfowania – stawia żagle i czeka na właściwy
wiatr, umiejętnie operując sterem. Potrafi nawet zacumować do brzegu,
wejść między ludzi, jeżeli widzi w tym większą wartość i jeżeli jest to zadanie
związane z realizacją własnej misji, spójne z wartościami, jakimi się kieruje.
M. K.
:
Dla mnie ląd to symbol równowagi emocjonalnej, która polega na tym,
że dominujące w danej chwili nieprzyjemne emocje mogą być do pewnego
stopnia zneutralizowane przez emocje przyjemne – i odwrotnie. Nie trzeba
za bardzo podkreślać, że idealny stan równowagi emocjonalnej występuje
wtedy, gdy przeważają emocje pozytywne. Jeżeli przez jakiś czas walczyłaś
w głębinach lub długo dryfowałaś bez wody do picia, to ucieszysz się, gdy
poczujesz pod nogami stały ląd. To tu znajdziesz inny wymiar wód i inny
sposób „dryfowania”. Możesz czuć strach i mieć poczucie swoistej nicości,
i nie tracić nad tym kontroli.
Tutaj
kontrola oznacza pokazywanie, jak poprzez pewną postawę
zbudowaną na zrozumieniu i tolerancji możemy „obłaskawiać” emocje. To
po prostu inne, bardzo świadome spojrzenie na rzeczywistość. Osoby
zrównoważone emocjonalnie patrzą na świat i życie z pewnym dystansem,
który czasem może być odbierany jako brak zaangażowania, ambiwalencja,
egoizm. Ale tak jest też na lądzie – ile ukształtowań terenu, tyle samo
zachwytu i narzekań.
Równowaga
emocjonalna
to umiejętność dostosowywania się do
istniejących warunków. Zmieniam miejsce, gdy chcę innych doznań. Nie
szukam odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”, po prostu idę w zgodzie ze
sobą. Poszukuję i dobrze mi z tym. Mam świadomość, że mam tyle samo
zwolenników, ilu przeciwników – to oznacza równowagę. W danym miejscu,
z daną osobą będę tyle, ile trzeba, i nie dłużej, aby nie zakłócić swojej
równowagi, aby nikt mi niczego nie narzucił.
Osoby
o dużej równowadze emocjonalnej znajdziemy wśród mnichów,
myślicieli, guru, liderów. Profesor Antoni Kępiński podkreślał, że
równowaga emocjonalna to również balans między tym, co cielesne, a tym,
co duchowe. Gdy nie ma tego balansu, człowiek czuje się zagubiony. Osoba,
która nie chce czuć się w ten sposób, niestrudzenie poszukuje równowagi.
To może stanowić istotę jej życia. Dlatego nie będzie się z nikim wiązać i nie
będzie sobie niczego obiecywać. Nie dlatego, że cię nie kocha, nie szanuje
czy ucieka przed odpowiedzialnością. To właśnie w imię odpowiedzialności
nie będzie wkraczała w związek.
B. M.
:
Osiągnięcie takiego poziomu świadomości i równowagi emocjonalnej
nierzadko zajmuje lata. Introwertycy mają potrzebną cierpliwość, jednak co
mają powiedzieć ekstrawertycy…
M. K.
:
Ekstrawersja to na mapie osobowości góry, wyżyny, szczyty.
Introwertyk wykazuje tendencję do kierowania swojego postrzegania do
wewnątrz, w stronę własnych myśli i emocji, natomiast ekstrawertyk kieruje
swoje postrzeganie na zewnątrz, interesują go czyjeś myśli i emocje
w kontekście jego osoby. Ekstrawertyk zyskuje energię do działania wśród
ludzi, a traci ją w samotności. W działaniu inspiruje się całym światem,
uwielbia działać i wprowadzać różne zmiany. Przeważnie mówi i postępuje
spontanicznie, bez planu czy specjalnych przygotowań. Ma wiele
zainteresowań, uwielbia pochwały i jest duszą towarzystwa.
B. M.
:
Ekstrawertyk chce być w centrum uwagi, więc by ją zdobyć, wejdzie na
najwyższą górę!
M. K.
:
Właśnie. Ekstrawertycy postrzegają świat przez różowe okulary
i przez pryzmat tego, co im przynosi frajdę, dlatego nie potrafią zrozumieć
introwertyków, dopóki ktoś im nie wytłumaczy, że ci postrzegają otoczenie
inaczej. Jednak nawet jeśli przyjmą to do wiadomości, nie ma gwarancji, że
zrozumieją, dlatego zawsze będą próbować namawiać introwertyków na
zwierzenia, kazać im wyluzować czy zechcą wyciągnąć ich na imprezę, bo
tak jest po prostu fajnie.
B. M.
:
Najczęściej ekstrawertyk mówi introwertykowi: „Bo ty powinieneś
otworzyć się na ludzi, wyjść do nich”.
M. K.
:
Otóż to! Ekstrawertycy w ogóle przeważnie mówią więcej niż trzeba,
a nie zawsze ilość przekłada się na jakość. Wolą mówić niż słuchać. Warto
się od nich uczyć sztuki rozmowy, ponieważ konwersują z lekkością. Jednak
warto też uważać na nich podczas imprez – potrafią wciągnąć cię w tłum,
zagaić rozmowę i porzucić, bo znajdą coś ciekawszego do roboty.
B. M.
:
Przypomina mi się historia Agaty, która miała męża ekstrawertyka –
to był klasyczny sangwinik, uwielbiający być w centrum uwagi,
opowiadający rubaszne kawały i anegdotki z życia własnego bądź
znajomych. Krąg adorujących go słuchaczy bił brawo i śmiał się do łez.
Radek wyciągał Agatę na imprezy, za każdym razem obiecując, że nie
zostawi jej samej wśród obcych, że będzie zawsze obok niej. I za każdym
razem sytuacja była identyczna: przychodzili, Radek przedstawiał Agatę
pierwszym napotkanym osobom, po czym w tłumie dostrzegał a to starego
znajomego, a to przekąski, a to dawnego szefa i biegł do nowego celu, zanim
żona zdążyła się zorientować, o co chodzi. Nie muszę dodawać, że jako
introwertyczka czuła się skrępowana w towarzystwie obcych ludzi (których
najczęściej uważała za „dziwnych, hałaśliwych znajomych Radka”).
M. K.
:
Ekstrawertyk nie czuje oporów przed nowym. Jest zdecydowany,
uwielbia szybkie działanie i współzawodnictwo. Jest pewny swoich opinii,
a tematy porusza w sposób bezpośredni, czasem na granicy taktu. Dotyk jest
częścią jego natury, często bezwiednie dotyka ramienia rozmówcy. Zanim
podejmie decyzję, to mówi, a w zasadzie musi mówić, w myśl zasady: gdy
mówi, to myśli.
B. M.
:
Niektórym trudno ulokować się po jednej stronie – określić jako
ekstrawertyk bądź introwertyk.
M. K.
:
Literatura fachowa donosi, że ponad 70% ludzi to tak zwani
ambiwertycy, czyli osoby czerpiące ze wszystkich cech w zależności od
sytuacji. Ambiwertycy mają zrównoważone cechy introwertyków
i ekstrawertyków oraz umiejętnie balansują między neurotyzmem
a równowagą emocjonalną. Jest to uzależnione od sytuacji, w której akurat
się znajdują, oraz ludzi, którzy ich otaczają w danym momencie. W pracy
może to oznaczać, że jeśli pracują w zespole X, będą się u nich uaktywniać
cechy ekstrawertyka, a gdy pracują w zespole Y, pokażą cechy introwertyka.
Natomiast podczas rozwiązywania problemów czy rozważania, co dalej,
świetnie wykorzystują umiejętności emocjonalne.
Tabela
2. Często używane wyrażenia
charakterystyczne
dla poszczególnych
temperamentów
Cholery
k
Często
wydaje
rozkazy, oczekuje, że inni będą realizować
wytyczone przez niego plany dokładnie w sposób
określony przez niego. Szybko wpada w złość, jeżeli
zadanie nie zostało wykonane tak, jak sobie zaplanował.
Stanowczy,
ma
skłonność
do
manipulacji
i wykorzystywania zdobytych informacji dla własnych
korzyści.
Co
często mówi choleryk
– Już!
–
To
trzeba zrobić tak…
–
Bo
ty powinieneś…
–
Rusz
się!
–
Wszystko
muszę robić sam!
Sangwini
k
Otwarty
na relacje z innymi ludźmi, żyje spontanicznie,
bez konkretnego planu. Roztacza śmiałe wizje, lubi być
w centrum zainteresowania, uwielbia dominować. Ma
skłonność do patrzenia na innych z góry. Bardzo
towarzyski, potrafi przyciągać do siebie ludzi, wzbudza
zainteresowanie, tryska energią i entuzjazmem. Bywa
naiwny.
Co
często mówi sangwinik
–
Mam
pomysł!
– Życie
jest
piękne!
–
Raz
się żyje!
–
Szkoda
dnia, zróbmy coś!
–
Doskonale
cię rozumiem.
– Szybciej!
–
Daj, lepiej
zrobię to sam.
–
Z
kim ja muszę pracować! Wszystko na mojej głowie!
–
Dlaczego
ja muszę myśleć za wszystkich?!
– Jeżeli
chcesz, to
mogę to zrobić.
–
No
dobrze, zgadzam się.
–
Jak
chcesz, to ci pomogę.
–
Nie
ma sprawy, zrobię to za ciebie.
Flegmaty
k
Lubi
uczestniczyć w rozmowach, łatwo wciągnąć go
w dyskusję. Dopuszczony do głosu mówi chętnie,
szczegółowo, czasem potysiąc razy powtarza te same
historie. Rzadko podejmuje decyzje, raczej odwraca
pytanie, przerzucając decyzyjność na drugą osobę.
Dyplomata, cierpliwy słuchacz, często unika jasnych
deklaracji. Stanowi doskonałą publiczność, ma świetne
poczucie humoru. Często staje się powiernikiem
cudzych tajemnic i najczęściej można liczyć na jego
dyskrecję.
Co
często mówi flegmatyk
– Zobaczymy.
– Spokojnie.
– Jakoś
to
będzie.
– Będzie,
co
ma być.
– A
jak
ty uważasz?
– A
co
ty byś wolał?
– A
po
co się tak spieszyć?
– W życiu
zawsze
się jakoś układa.
– Ale
po
co się pakować w kłopoty?
Melancholi
k
Mówi mało,
ale
za to konkretnie. Jest uprzejmy,
taktowny, jeżeli jednak ktoś zajdzie mu za skórę, poczeka
na odpowiedni moment i wbije szpilę. Potrafi słuchać,
odbiera drugiego człowieka całym sobą, ponieważ jest
bardzo empatyczny. To sprawia, że szybko męczą go
ludzie i nadmiar bodźców. Często pogrąża się w swoich
myślach. Gdy nie ma ochoty na rozmowę, nie odbiera
telefonu.
Small
talk
to
dla niego strata czasu. Jest za to
doskonałym towarzyszem całonocnych rozmów
związanych z głębokimi przemyśleniami bądź na temat
działalności, w której jest ekspertem.
Co
często mówi melancholik
–
Dajcie
mi święty spokój.
–
Tu
jest za głośno.
– Zamyśliłem się.
–
Nie
wiem
[nawet
jeżeli zna odpowiedź, jednak nie chce
kontynuować rozmowy].
–
Jak
można tego nie wiedzieć?
–
To
ja robię sam.
– Wiedziałem, że
tak
będzie. To nie mogło się udać
[negatywizm
i pesymizm].
–
Jeszcze
nie ma co się cieszyć. To jeszcze nie koniec. (Nie
chwalmy dnia przed zachodem słońca).
– Może.
Źródło:
opracowanie
własne.
Coaching
dla ciebie:
do
jakiego temperamentu ci najbliżej?
Jeżeli
chcesz
się dowiedzieć o sobie czegoś więcej, poświęć kwadrans na
wypisanie odpowiedzi na podane pytania coachingowe.
Jak
określasz swój temperament?
Które
cechy
masz „od zawsze”?
Które
cechy
wykształciły się w tobie w wyniku
doświadczeń życiowych?
Które
cechy
dają ci siłę? Jakie właściwości ma twoja
siła: niszczące czy wspierające innych?
Które
cechy
cię osłabiają? Jakich ludzi wzmacnia
twoja słabość?
Których
cech
ci brakuje? Jak wyglądałoby twoje
życie, gdyby ci ich nie brakowało?
Wyobraź sobie, że
wszystko
jest możliwe. Jakim
człowiekiem chcesz być?
Temperament i maski, które nakładamy
Beata Mąkolska: Bardzo często spotykam się z tym, że osoby rozwiązujące
„test na temperament” nieco naginają fakty bądź zbyt mocno sugerują się
zdaniem otoczenia, na przykład powtarzaną od lat opinią jednego
z rodziców. Tymczasem trzeba rozróżnić to, jaki temperament rzeczywiście
mamy, od tego, jaki chcielibyśmy mieć. To kwestia uczciwości własnej, do
której bywa, że dochodzimy dopiero za trzecim czy czwartym razem przy
rozwiązywaniu testu.
Małgorzata Krawczak: Takie naciąganie cech zostaje natychmiast
ujawnione w momencie interpretacji wyników. Na przykład Ani z testu
wychodziło wiele cech melancholika, tymczasem w trakcie wstępnej
rozmowy o cechach i temperamentach nie mogła usiedzieć w milczeniu, co
chwilę wtrącała swoje zdanie. Gdy pogłębiłam temat podczas interpretacji
testu, przyznała się, że nie zawsze odpowiadała uczciwie. Często zarzuca się
jej, że jest zbyt władcza i arogancka, zatem ona bardzo stara się być taka, jak
jej starsza siostra, którą stawiano jej za wzór – spokojna, opanowana. I tak,
Ania, w przewadze choleryczka, bardzo się starała zrobić z siebie
melancholiczkę. Jej próba maskowania się bardzo szybko wyszła na jaw.
Maskujemy się, aby wypaść korzystniej. Zdradza nas jednak natura,
jestestwo, i zamiast spodziewanych zachwytów nad naszą osobowością
dostajemy pakiet nieufności i podejrzeń.
B. M.: Jednak to nie oznacza, że choleryk nie będzie w stanie słuchać
spokojnie.
M. K.: Oczywiście. Każdy, nawet choleryk, może wyrobić nawyk słuchania
ludzi, na przykład gdy jest to związane z wykonywanym zawodem. Karolina,
trenerka sprzedaży w firmie z branży finansowej, często mówiła o sobie, że
jest choleryczką. Trener musi utrzymać w ryzach grupę ludzi, musi mieć
cechy lidera i być przygotowany na każdą sytuację. Karolina często używała
etykiety „choleryk”, ponieważ chciała dodać sobie prestiżu i władzy. To
przykład na to, jak potrafimy wyolbrzymić pewne cechy, które w danym
momencie uważamy za istotne.
B. M.: Jak Karolina została zdemaskowana?
M. K.: Zdradziły ją niuanse, które bystrego obserwatora nie są w stanie
wyprowadzić w pole. W przypadku Karoliny była to prezentacja
wykraczająca poza zwykłe przedstawienie tematu – było w niej więcej
dramatyzmu i teatralności niż wiedzy. Komentarze uczestników
wyprowadziły Karolinę z równowagi. Gdyby jednak była typową choleryczką,
odcięłaby się z miejsca, od razu odpowiedziała w taki czy inny sposób,
odwracając sytuację na swoją korzyść. Tymczasem ona zakończyła
prezentację, szkolenie przejęła jej partnerka, a Karolina przez jakieś pół
godziny siedziała bez słowa, trzymając rękę w okolicy serca.
B. M.: Powiedziałabym, że to raczej reakcja charakterystyczna dla
melancholika, który na zewnątrz nic po sobie nie pokaże, ale w środku serce
łomocze w zastraszającym tempie.
M. K.: Właśnie. Karolina na pewno ma trochę cech choleryka i melancholika
– w końcu każdy z nas jest mieszanką temperamentów. Jednak z racji
wykonywanego zawodu windowała wybrany i jej zdaniem najbardziej
intratny temperament, żeby poczuć się kimś ważnym i dodać sobie
animuszu. Melancholika też za dużo w niej nie było, ponieważ ten nie
zaryzykowałby w taki sposób. Dramatyzm to nie jego działka. To działka
sangwinika, który lubi blask reflektorów i łatwo odda zadanie, jeśli zmęczy
go sytuacja. Siedzenie pół godziny w ciszy z ręką na sercu to też dramatyzm,
tylko z innej perspektywy i z innym przesłaniem: „Jestem ofiarą tych
niegodziwców. Zobaczcie, co zrobiliście. Ja cierpię. Przez was!”. I nie
przyjdzie Karolinie zbyt szybko na myśl, że to jej prezentacja była
niedopracowana.
B. M.: Jest różnica między byciem autentycznym a kreowaniem się na
potrzeby danej sytuacji.
M. K.: Osoby zakładające maski stronią od ludzi autentycznych. Laikowi
może to nie przeszkadzać, jednak osoby o większej świadomości będą czuły,
że coś jest nie tak. Jeżeli bardzo chcemy być towarzyscy i lubiani, możemy
ćwiczyć się w sztuce konwersacji, poznawać dowcipy i sypać anegdotami.
Jednak będzie to wyćwiczone – lepiej lub gorzej. Tymczasem tylko
naturalnym sangwinikom takie zachowanie przychodzi bez wysiłku.
W przypadku Karoliny ciekawa jestem, w jakim stopniu zablokowała
swojego sangwinika, bo moim zdaniem ten temperament jest u niej
silniejszy niż choleryk. Mówi się, że sangwinika się kocha, a choleryka
szanuje. Karolina postawiła na szacunek i wyciągała z siebie choleryka.
Czy warto tak robić? Ta firma nie była jej pierwszym miejscem pracy,
zresztą już w niej nie pracuje, szuka nowej posady, nie ma odwagi założyć
własnej działalności. Rasowy choleryk by to zrobił. Ale Karolina czuje się
osaczona, chce najlepiej dla innych i często jej to nie wychodzi, bo nie pyta,
czego oczekują ludzie, tylko co może dla nich zrobić, a ci to wykorzystują,
zamiast docenić. W takich sytuacjach nierzadko dochodzi do zmiany pracy
lub do całkowitego podporządkowania się. I tutaj rodzi się pytanie: dlaczego
Karolina pogardziła swoim flegmatykiem? Ze względu na stereotypowe
podejście do tego temperamentu?
B. M.: Strach przed oceną związaną ze stereotypowym podejściem do
danego temperamentu jest charakterystyczny niemal w każdej grupie
wiekowej. Dotyczy to też młodych ludzi. Z badań przeprowadzonych w 2010
roku wynika, że 74% nastolatek wykorzystuje media społecznościowe, żeby
przedstawić się jako fajniejsze, niż są w rzeczywistości
. Na przykład 76%
dziewczyn zadeklarowało się jako „miłe”, a 84% jako „zabawne”. Zresztą
nastolatki często kreują się na spontaniczne, w końcu młodość temu sprzyja.
Jednak nie wszyscy jesteśmy sangwinikami!
M. K.: W zależności od tego, w jakim wieku jesteśmy, próbujemy naśladować
to, co jest na topie. Niektóre temperamenty mają łatwość naśladowania,
inne niestety nie i wszelkie takie próby są rażąco sztuczne dla otoczenia.
Największą elastyczność w tym zakresie przejawiają sangwinik i flegmatyk.
Choleryk i melancholik mają zbyt dużo swoich zasad, przekonań, dyrektyw.
Im jest trudniej spuścić z tonu i dostosować się do nowego modnego
wzorca. Najbardziej przebojowi są zawsze sangwinicy. Natomiast napisać
„jestem przebojowy” może każdy z nas. Prawdziwą przebojowość lub jej brak
zdradzą treści umieszczane na profilu w serwisach społecznościowych.
B. M.: Przychodzi mi na myśl jeszcze przykład Andrzeja, typowego
melancholika z naukowym zacięciem, który lubił pracować sam, rozwijać
własne teorie, pogłębiać wiedzę w dziedzinie, w której już stał się ekspertem.
Jednak w pewnym momencie Andrzej awansował na stanowisko
kierownicze i zarządzał grupą około dwudziestu osób. Szczęśliwie każdy
z jego podwładnych miał dość niezależne i samodzielne stanowisko, jednak
nie każdy sumiennie wykonywał swoją pracę, a czasem okoliczności nie
sprzyjały terminowej realizacji projektów – czyli samo życie. Zarządzanie
Andrzeja było bardzo specyficzne – zasadniczo nie mieszał się do niczego,
o ile nie został postawiony pod ścianą. Wówczas z wielkim niezadowoleniem
najczęściej odpowiadał wymijająco bądź reagował negatywnie i wracał do
swoich zajęć.
M. K.: Andrzej to typowy melancholik, dla którego zarządzanie ludźmi to
bardzo wyczerpujące emocjonalnie zadanie. Jako życiowy perfekcjonista
uważa, że poważny człowiek powinien się poważnie zachowywać. Dlaczego
on ma odpowiadać za zachowanie innych ludzi? Czy oni nie wiedzą, jak się
zachowywać? Postawiony pod ścianą nie miał za dużo do powiedzenia, a to,
co mówił, paraliżowało podwładnych. I do tego zapewne jeszcze miał wzrok
bazyliszka…
B. M.: Właśnie. Jednak co jakiś czas wysyłano go na różne szkolenia, sięgał
także sporadycznie po lektury z zakresu zarządzania ludźmi. Skutkowało to
tym, że ni z tego, ni z owego przypominało mu się, że jest kierownikiem –
wtedy następowała zmiana zachowania. Andrzej odwiedzał podwładnych,
chwilę z nimi rozmawiał albo przybierał napuszony ton, używał
skomplikowanej terminologii, wydając rozkaz, z którym nie wiadomo było,
co zrobić, bo każdy był przyzwyczajony, że szef się nie wtrąca do pracy nad
projektem. Zmiana zachowania Andrzeja była odbierana jako sztuczna,
wręcz niepokojąca. I chociaż był on niekwestionowanym autorytetem
w zakresie wiedzy technicznej, to jednak brakowało mu typowych
umiejętności, jakie powinien przejawiać przywódca. Po prostu nie był
liderem i nie był w stanie wykształcić w sobie nawet namiastki cech
przywódczych.
M. K.: A jednak pod wpływem presji nieudolnie próbował coś z siebie
wykrzesać. Niestety melancholik ma to do siebie, że jest płynny tylko między
swoimi zasadami. Choleryk także, jednak o ile melancholik zawsze będzie
stronił od ludzi, o tyle choleryk zawsze będzie do nich ciągnął i potrzebował
ich adoracji. Andrzej pracował nad swoimi projektami, czy było to komuś
potrzebne, czy nie. Gdyby był przywódcą cholerykiem, prawdopodobnie
typowo naukową pracę analityczną delegowałby komuś z zespołu, a sam
zajął się kwestiami decyzyjnymi.
B. M.: A on pozostawiał decyzyjność pracownikom, co prowadziło do
konfliktów między nimi.
M. K.: Co Andrzeja, jako melancholika, obchodziło średnio lub wcale, dopóki
nie rzutowało to na wykonywaną przez niego pracę.
B. M.: Świetny specjalista i beznadziejny kierownik.
M. K.: Melancholicy, cholerycy – te „sztywne” temperamenty zawsze
podświadomie chcą się wpasować w swój schemat, dlatego wszelkie próby
naśladowania innego zachowania są odbierane jako sztuczne.
B. M.: I urządzamy takie maskarady – przywdziewamy maskę w pracy,
a czasem także w domu. Sztuczność aż bije po oczach, chociaż bywają osoby,
które zlewają się ze swoją maską i zatracają tożsamość.
M. K.: Zakładamy maski, aby być bardziej atrakcyjni w danym momencie.
Jeżeli jestem pesymistką, to zakładam maskę optymistki, dopasowuję się do
oczekiwań rozmówcy, żeby zyskać jego względy. Zdobyłam swoje, to
ściągam maskę.
Maski stosujemy po to, żeby osiągnąć coś, co przy naszym normalnym
zachowaniu byłoby trudne. Kryjemy się za maską tuszującą nasze intencje
i sposoby działania. Manipulujemy z wdziękiem. Bez maski nasze zamiary
są widoczne. Są ludzie, którzy ubierają maski, aby wzbudzić litość czy
współczucie, i tacy, którzy ubierają maskę osoby silnej, by wzbudzić
poczucie autorytetu – jak to było w przypadku Karoliny czy właśnie
Andrzeja. Masek może być naprawdę wiele.
B. M.: Każda maska ma jednak swoją cenę. Karolina po owym sztucznym
zachowaniu trzymała się za serce, zatem było to dla niej mocno obciążające
emocjonalnie.
M. K.: Cena jest wysoka. Trzymaniem się za serce Karolina chciała raczej
uspokoić urażonego sangwinika i ściągnąć na siebie wzrok innych. Gdyby
była typowym sangwinikiem, obróciłaby całą sytuację w żart i nie oddała
prowadzenia szkolenia. Karolina walczyła jednak z poczuciem winy, w które
popchnął ją jej melancholik, więc zdecydowała się na tak nieprzemyślaną
akcję. W jakimś sensie przegrała, ponieważ postawiła na choleryka, który
u niej nie dominował, a zignorowała dwa przeciwstawne temperamenty –
sangwinika i melancholika, oraz ten, który u niej dominował, czyli
flegmatyka. Skrajny optymizm kontra skrajny pesymizm u jednej osoby
gwarantuje kłopoty.
B. M.: Melancholik-sangwinik to jednostka najbardziej niebezpieczna dla
siebie. Z jednej strony nieprzeparta chęć błyszczenia między innymi,
z drugiej – potrzeba izolacji i poczucie niezrozumienia. Można wnioskować,
że właśnie taką mieszanką była Marilyn Monroe – uwielbiana przez tłumy,
a jednocześnie głęboko nieszczęśliwa. Oszałamiająca popularność, skrajne
emocje, talent, uzależnienie…
M. K.: Zgadza się. Takie skrajności w jednym człowieku mogą mieć
dramatyczne konsekwencje. Jednak nawet jeżeli mniejsze natężenie
skrajnych cech zmusza nas do zakładania pewnej maski, to możemy być
pewni, że ta opadnie, gdy będziemy sami. Bywa, że uczynny dotąd człowiek
staje się egoistą, bo zrzucił maskę. A my usprawiedliwiamy go kryzysem
wieku średniego albo wręcz nazywamy sytuację po imieniu, mówiąc, że
pokazał prawdziwą twarz. Żywimy do niego urazę i unikamy kontaktów
z nim, jeśli to tylko możliwe. Gdy takiej możliwości nie mamy, po prostu
jesteśmy z tą osobą, czując do niej złość i nienawiść. Tak naprawdę krzywdę
robimy sobie.
B. M.: Nieliczni mają odwagę przyznać, że noszą maski. I to niezależnie od
temperamentu.
M. K.: Zdecydowanie łatwiej jest nie dostrzegać masek, zwłaszcza jeżeli te
mają mieć pozytywny wydźwięk – czyli osoba przywdziewa maskę miłej,
uczynnej, takiej z sercem na dłoni. Najczęściej trudno nam uwierzyć w to, że
zostaliśmy oszukani, więc szukamy usprawiedliwień dla tej osoby, by nie
przyznać przed sobą, że po prostu daliśmy się nabrać.
B. M.: Zwłaszcza cholerykom i melancholikom trudno jest się przyznać do
błędu. Łatwiej im udawać, że nie widzą zmian, albo tłumaczyć owe zmiany
na swój sposób. Czasem jednak, gdy długo nosimy maskę, możemy się z nią
stopić do tego stopnia, że już nie wiemy, kim jesteśmy.
Tabela 3. Charakterystyka czternastu typów osobowości ze względu na
przewagę temperamentu
Choleryk
1. Władczy (bierze władzę w swoje ręce, szanuje
hierarchię, żelazna dyscyplina, celowość i skuteczność
działania, odważny, lubi akcję i przygodę, uwielbia
rywalizację).
2. Pewny siebie (ma wysokie mniemanie o sobie
i poczucie godności, duże poczucie ważności,
ambitny, ma talenty polityczne, lubi wysokie
stanowiska i prestiż, myśli o sobie jak o bohaterze, ma
silną potrzebę współzawodnictwa).
Sangwinik
1. Dramatyczny (wielki dar przeżywania emocji,
witalność, ekscytacja życiem, w centrum uwagi,
dbający o wygląd, czarujący uwodziciel, łatwo
angażujący się, entuzjastyczny).
2. Zmienny emocjonalnie (romantyczny, namiętny
i
skoncentrowany,
wrażliwy
i
uczuciowy,
niepohamowany i spontaniczny, żywotny i twórczy,
ciekawy świata, otwarty umysł, odpowiednio
zdystansowany do rzeczywistości).
3. Awanturniczy (nonkonformista, odważny, niezależny,
ma dar przekonywania, niespokojny duch, goni za
przygodą,
odważny,
wytrzymały
psychicznie
i fizycznie, żyje teraźniejszością).
Flegmatyk
1. Oddany (silnie angażuje się wzwiązki, towarzyski,
entuzjasta pracy zespołowej, pokorny, uprzejmy,
zgodny, pełen taktu, spolegliwy, ma potrzebę
przywiązywania się do ludzi i rzeczy).
2. Wygodny (ceni wygodę, własny czas i drogę do
szczęścia, nie robi więcej niż trzeba, buntuje się przy
próbie wykorzystywania go, ma swobodny stosunek
do czasu, akceptuje siebie i swój styl życia, wierzy
w ślepy los).
3. Ofiarny (wspaniałomyślny, w służbie bliźniego,
uczciwy, godny zaufania, tolerancyjny, pobłażliwy,
pokorny, wytrzymały na cierpienie i niewygody,
Melancholik
1. Sumienny (oddany swojej pracy, ma silne zasady
i normy moralne, wykonuje wszystko jak trzeba,
perfekcjonista, uparty, ma zamiłowanie do porządku
i szczegółów, oszczędny, uważny, ostrożny
w działaniu, chomikuje dużo rzeczy).
2. Czujny (duża autonomia, ostrożność w relacjach
z innymi, spostrzegawczy, dobry słuchacz, bardzo
wrażliwy na krytykę, wierny, lojalny).
3. Samotniczy (niewielkie potrzeby towarzyskie,
samowystarczalny, zrównoważony, spokojny, realista,
wydaje się równie obojętny na ból i przyjemność,
powściągliwy, nie okazuje wyraźnego zaangażowania
prostoduszny).
i emocji).
4. Wrażliwy (zamiłowanie do swojskości, wrażliwość na
opinie innych, rozwaga, uprzejma rezerwa, potrzeba
wyraźnych ram, zamknięty w sobie).
5. Niezwyczajny (trzyma się własnych odczuć
i przekonań, zamknięty w sobie, niewrażliwy na
konwenanse, oryginalny, ma skłonność do myślenia
i filozofowania, skupiony na sobie, obserwator).
6. Poważny (ma trzeźwy umysł, rzetelny,
bezpretensjonalny,
odpowiedzialny,
rozważny,
analityczny, oceniający, krytycznie spoglądający na
życie, pesymista, życie to dla niego praca).
Źródło: opracowanie własne na podstawie doświadczeń z pracy coachingowej oraz książki
Twój psychologiczny autoportret (J. M. Oldham, L. B. Morris, przeł. A. Bielik, Warszawa: Jacek
Santorski & Co).
Wyzwolenie z gorsetu
M. K.: Jeżeli długo nosi się maskę, traci się cel i sens, a to, co zdobywamy
w ten sposób, przestaje mieć dla nas znaczenie. Z czasem maska zaczyna
uwierać, wpadamy we frustrację, złość, depresję, borykamy się z poczuciem
winy. To właśnie z powodu zrzucania latami noszonych masek mamy potem
takie spektakularne odmiany, zdrady, rozstania, rzucanie pracy. Jeżeli zaś
nigdy nie zrzucimy maski, to dożyjemy swoich dni z poczuciem winy
i frustracji, podejrzewając wszystkich o wszystko.
B. M.: Spektakularne odmiany są szczególnie widoczne wtedy, gdy do głosu
dochodzi tłamszony dotąd rzeczywisty temperament. Kobieta, która całe
życie była cichą, uległą myszką, wdaje się w romans, rozkwita, zostawia
dotychczasowego partnera. Jak Joasia, która całe życie była w cieniu męża.
Uległa, niekwestionująca, poddana, dopiero wśród przyjaciółek mogła
zabłysnąć i śmiać się do woli. Aż przyszedł moment, że dowiedziała się
o zdradzie. Najpierw chciała udawać, że to nic takiego. Robiła to ze strachu
przed tym, co mogłoby się stać, gdyby mąż zostawił ją dla innej. Jednak
spotkała swoją pierwszą miłość, szaloną, jak to określiła, beztroską, piękną
i wolną. I przypomniała sobie, że ten cień, ta małomówna postać w szarych
ciuchach stojąca za mężem cholerykiem to nie ona. Że ona kocha tańczyć,
śmiać się, spotykać ze znajomymi, bawić, a dla jej męża liczą się praca
i obiad podany na czas. I Joasia sama nawiązała romans, w którym nie była
cieniem, a gwiazdą.
M. K.: Tłumiony temperament w końcu znajdzie ujście. Jeżeli Joasia była
radosnym dzieckiem, właśnie takim sangwinikiem, a dorastając, ciągle
słyszała, że powinna być poważna, że nie przystoi się tyle śmiać i żartować,
to zaczęła spełniać narzucane jej oczekiwania, bo chciała być akceptowana
i kochana, jak każde dziecko.
Rodzice bardzo często nakładają dzieciom maski – tworzą je takimi,
jakimi chcieliby je widzieć. Potem przychodzi moment, że gorset
poprawności uwiera i zaczyna pękać, na jaw wychodzą spontaniczność,
radość, otwartość.
Często się zdarza, że odwagi do zrzucenia maski nabywamy z wiekiem.
Osiągnęliśmy już swoje, nie mamy zahamowań i wracamy do tego, co
zostało nam zabrane. I taka czterdziestoletnia, pięćdziesięcioletnia czy
starsza osoba zaczyna się bawić, odkrywa, że życie jest piękne. Mówi się
„rycząca czterdziestka” w kontekście minionych lat. Hm… a ja często widzę,
że to jest kontekst stłamszonych temperamentów i ukrytych pragnień. Pani
ma czterdzieści lat i w końcu dociera do niej, że jest dorosła. Niektórzy
dorastają koło trzydziestki, inni później. Są i tacy, którzy nigdy nie zdobędą
się na taką odwagę. Maska wrosła głęboko w ich serce i w duszę.
A Joasi dawna miłość przypomniała o tym, co daje jej radość, której
w obecnym życiu jej brakowało.
B. M.: Jeszcze w okresie zalotów między Joasią i jej mężem było nieco
inaczej. Piotr zabierał ją na tańce czy do kina. Potrafił porwać na ciekawy
wyjazd. To jednak trwało bardzo krótko. Szybko wzięli ślub, potem było
dziecko, a Piotr stał się pracoholikiem.
M. K.: Zakochanie jest piękną maską – widzimy tylko zalety i sami staramy
się tacy być. Ale tak jak każda maska, zauroczenie też zaczyna opadać. Jeżeli
pod tą maską jest człowiek, który nas interesuje, to taki związek się fajnie
rozwija i trwa. A jeśli nie, i w dodatku jest za późno na rozstanie… Są dzieci,
jest lęk przed przyznaniem się do tego, że czujemy się oszukani…
B. M.: …że to nie tak miało być…
M. K.: Wówczas nakładamy drugą maskę, mówiąc: „Nie mogłam się aż tak
pomylić”. Nie przyznajemy się do winy przed sobą i przed całym światem.
Trwamy, bo tak jest wygodniej.
B. M.: Taką tendencję mają zwłaszcza flegmatycy. Trzeba przyznać, że Joasia
ma w sobie wiele cech flegmatyka – dzięki temu tyle lat żyła w tle swojego
męża. Dominujący jednak okazał się u niej stłamszony sangwinik, który
rozkwitł w odpowiednim momencie. Nagle lęk przed tym, jak ona sobie
poradzi bez męża, przestał istnieć.
M. K.: Strach po trosze usypia i znieczula. Na temperament, z którym się
rodzimy, wychowanie, które odbieramy, nakłada nam ciasne, sztywne,
krępujące ruchy „ubranka” pewnych zachowań. Coraz ciaśniej oplatają nas
stereotypy, narzucone nam przekonania i wypracowane przez lata nawyki.
Przestajemy wierzyć w siebie, bo zapomnieliśmy, jak naprawdę wyglądamy.
Ulegamy tym, których uważamy za lepszych, bardziej godnych, ładniejszych.
Dlatego ludzie o osobowości usłużnej, wycofującej się, nawet jeśli mają
ekspresyjny temperament, pozostaną męczennikami – jak Joasia. Ludzie
o osobowości dominującej, nawet przy introwertycznym temperamencie,
pozostaną raczej nieczułymi tyranami.
B. M.: Jak Piotr.
M. K.: To częsty model tych „trwających w związku” dla dobra wyższego,
w kłamstwie, frustracji i niespełnieniu. U Joasi jej rzeczywisty temperament
obudziła dawna miłość, jednak nie wszyscy „trwający” mają możliwość
doświadczenia tego rodzaju przebudzenia. Piotr swoją zdradę uznał za coś
normalnego. To, czego nie dostawał w związku, znalazł gdzie indziej.
B. M.: To częste tłumaczenie – gdyby Joasia była inna, on nie musiałby
postępować w ten sposób…
M. K.: I to jest prawda, okrutna, ale niestety prawda. Bez rozmów, w gąszczu
domysłów i frustracji Joasia i Piotr stali się dla siebie bezbarwni. Przestali się
dostrzegać. W takich „trwających” związkach emocje opadają. A przecież to
emocje są barwą życia. Jeżeli ich nie ma, podświadomie czujemy zagrożenie
i ich szukamy. Człowiek zawsze poszukuje najłatwiejszych rozwiązań.
A łatwiej szukać na zewnątrz niż w sobie. Natomiast to, co potrzebujemy
znaleźć, jest w nas samych i nigdzie indziej.
B. M.: Tylko aby zajrzeć w głąb siebie, trzeba do tego dojrzeć, wziąć
odpowiedzialność za swoje życie, dokonane wybory, ich konsekwencje i w
końcu – działania prowadzące do zmiany. Trzeba dojrzałości i odwagi, by
zajrzeć w te miejsca własnego umysłu i serca, które schowaliśmy przed
całym światem i własną świadomością.
Dodajmy jeszcze, że nawet osoby odpowiedzialne i świadome czasem
przywdziewają maskę w dobrej intencji – aby chronić innych lub siebie.
Rozwodząca się kobieta, która jest dyrektorką w firmie, nie będzie przecież
swojej rozpaczy przenosić na grunt zawodowy. Nawet jeżeli w środku ledwie
się trzyma, to na potrzeby swoich zadań zawodowych przywdziewa maskę
kompetencji, odcinając się od domowych emocji.
M. K.: Właśnie, maski bardziej kojarzą się nam z kłamstwem niż ze
szczerymi zamiarami. Jednak one też pomagają nam w codziennym życiu.
Powiedziałabym, że wtedy są filtrem, który chroni nas przed zranieniem.
Nie zawsze to, co czujemy, chcemy pokazać innym. Wówczas zakładamy
maskę sugerującą spokój czy pełne zaufanie, nawet gdy w środku nie
jesteśmy o tym przekonani. Możemy to zrobić, mając bardzo szlachetne
intencje, aby dodać komuś otuchy lub kogoś zainspirować.
Zawsze warto pamiętać, co jest naszą intencją i z jakiego powodu
zakładamy maskę. Maski odgrywają ogromną rolę w naszym życiu. To pod
nimi ukrywamy emocje, w nich uciekamy przed światem i światu się
pokazujemy.
Coaching dla ciebie:
jak wyjść z błędnego koła?
Jeżeli nie zadowala cię obecna sytuacja (domowa, zawodowa czy inna) i chcesz coś
zmienić, poświęć trochę czasu, aby odpowiedzieć na pytania coachingowe. Warto
wracać do tych pytań co jakiś czas (np. raz w roku, we własne urodziny).
Kim jestem teraz, a kim pragnę być?
Jakich zmian muszę dokonać, aby stać się tym, kim
pragnę być?
Co mogę zrobić z tym, co mam, aby stać się tym, kim
pragnę być?
Co jest moją pasją? Jak moja pasja może pomóc mi
stać się tą osobą, którą pragnę być?
Jakim człowiekiem chciałam być, gdy byłam
dzieckiem?
Jakich ludzi podziwiałam, będąc dzieckiem, i za co?
Jak to, kim teraz jestem, może wpłynąć na to, kim
chcę być?
Beata Mąkolska: Żeby zrzucić maskę, musimy podejść do siebie uczciwie –
być świadomi swoich cech temperamentu. Nie każdy jednak tak samo
rozumie słowo „świadomość”. Dla jednego jest to forma samodyscypliny, co
oznacza, że niwelowanie tendencji do niepunktualności przełoży się u niego
na nastawienie budzika o pół godziny wcześniej. Dla innego świadomość to
powód, by uśmiechnąć się pobłażliwie i skwitować: „No, ja już tak mam”.
Małgorzata Krawczak: Świadomość to rama naszej osobowości. Zbyt wiotka
rama nie utrzyma osobowości, a przy zbyt mocnym naprężeniu ramy
osobowość może nie wytrzymać. Trzeba uważać, żeby nie patrzeć na ludzi
tylko przez pryzmat cech, jakimi siebie określają.
Tak jak już wspomniałam, cecha charakteryzuje daną osobę. Staje się ona
wadą, gdy doprowadzimy ją do skrajności. W każdym innym przypadku jest
zaletą. Ktoś może określić siebie jako osobę naiwną, a w rzeczywistości może
uciekać przed podejmowaniem decyzji czy szukać wymówki dla swoich
niepowodzeń. Oczywiście może to też być stwierdzenie faktu.
Samo mówienie to zaledwie kierunkowskaz, dopiero czyny określają
kierunek. Nic nie jest nigdy jednoznaczne, zawsze są różne barwy. Kto jest
świadomy? Świadoma jest osoba, która doskonale rozumie, że jako ludzie
jesteśmy różni, że zrozumienie tej różnorodności pozwala otworzyć się na
nowe, na inne. Osoba świadoma wie, że w różnościach się odnajdujemy nie
poprzez krytykowanie, eliminowanie czy piętnowanie, lecz poprzez
tolerancję i asertywność. Świadomość to nie jest zawężenie typu: „mam
takie cechy i koniec”. To jest stworzenie własnego dogmatu na swój użytek
i ku utrapieniu innych. Podejście typu: „zatrudnię sangwiników, żeby
zdobywali sympatię, flegmatyków, żeby wykonywali rozkazy jak mrówki,
choleryków, żeby trochę pokrzyczeli na flegmatyków, gdy ci zaczną się
obijać, i melancholików, żeby obmyślili, jak udoskonalić proces” sugeruje
świadomą rozgrywkę przybliżającą do sukcesu, jest zalążkiem biznesplanu
dotyczącego zasobów ludzkich.
B. M.: Musimy nauczyć się odróżniać świadomość od bezmyślnego
szufladkowania innych i narzucania im własnych przekonań.
M. K.: Często spotykam się z taką postawą klientów w trakcie coachingu: „Bo
ja jestem świadoma swoich cech”, „Jestem świadomy tego, co robię”.
Niestety w przekonaniu niektórych owo bycie świadomym przekłada się na
definiowanie oczekiwań wobec innych, szczególnie osób z bliskiego
otoczenia. A tymczasem nie ma świadomości bez otwartości i tolerancji na
cechy innych.
„Świadomość” i „samoświadomość” to słowa, które robią karierę. Niestety
jest to kariera celebryty, który jest znany z tego, że jest znany. Tak właśnie
ludzie podchodzą do świadomości – mylą ją z własnymi bądź cudzymi
przekonaniami. Często też świadomością nazywamy stereotypowe podejście
do życia. I żeby dodać wagi swoim słowom, podkreślamy słowo
„świadomość” określeniem „moja”. Mówimy: „Jak rudy, to na pewno
fałszywy” tylko dlatego, że sami nie lubimy osób o rudym kolorze włosów. Tu
nie ma ani odrobiny świadomości, tu jest aż nadmiar uprzedzeń.
B. M.: Dyskryminujemy innych i tłumaczymy to świadomością własnych
preferencji.
M. K.: A to jest tylko wyłuszczenie tego, czego nie lubimy. Warto się
zastanowić, dlaczego nie lubię tego rudego. Czy jeśli kiedyś miałam do
czynienia z rudym, to dałam mu szansę, czy też potraktowałam go „jak
rudego”? Czy dałam sobie szansę przyjrzenia się temu człowiekowi,
poznania go bliżej, czy też z racji tego, że jest rudy, to…?
Mamy problem z akceptowaniem inności, a przecież akceptacja nie
oznacza przyjmowania danej postawy. Akceptacja to odpowiednie proporcje
tolerancji i asertywności. Aby cokolwiek zmienić w sobie, muszę to
zaakceptować i ocenić, na ile jest to dla mnie wygodne i opłacalne. Sprawa
wygląda trochę inaczej, gdy chcemy zmienić kogoś. Po pierwsze, nie da się.
Po drugie, ktoś może się zmienić, gdy my zaczniemy się zmieniać. A my
zaczniemy to robić, gdy zadamy sobie pytania: „W jakim stopniu potrafię
zaakceptować inność?”, „Czego potrzebuję, aby nauczyć się akceptować
inność?”, „Co mi przeszkadza akceptować inność?”. Takie pytania ani
odpowiedzi na nie nie oznaczają, że jesteśmy inni. One tworzą świadomość,
uczą nas jej. A zatem czy jestem gotowa na zadanie sobie takich pytań
i szukanie na nie odpowiedzi? Zachowania innych ludzi są często
odpowiedzią na nasze zachowania. Prawo akcji i reakcji.
Bo ja nigdy nie będę modelką…
B. M.: Można jeszcze poruszyć kwestię świadomości w kontekście kontroli
i samokontroli. Jeżeli na przykład Ania ma figurę taką, a nie inną, uważa, że
jest za niska, za gruba, i wie albo właśnie „ma świadomość”, że nie będzie
modelką, to nie oznacza, że ma sobie odpuścić, nie ćwiczyć, jeść słodycze czy
inne niezdrowe jedzenie w nieograniczonych ilościach.
M. K.: Dobry przykład! Gdzie jest świadomość, gdzie ograniczenie, a gdzie
odpuszczenie sobie w drodze do zaniedbania? Jeżeli mówię, że mam
świadomość, iż nie będę modelką, to muszę sobie zadać pytanie, po co to
mówię. Aby wskazać wytłumaczenie mojej słabej woli czy podkreślić, za
czym tęsknię i czego w życiu nie osiągnęłam? Takie podejście nie zwalnia
mnie z działania na rzecz własnego zdrowia i urody.
Kolejne pytanie dotyczy tego, co wiem o modelkach. Dzisiaj bycie modelką
nie oznacza już jedynie posiadania piętnastu lat i niemalże anorektycznej
figury. Mamy przecież modelki XL czy 40+. Dlatego być może należałoby
zmodyfikować pytanie i zapytać: „W której grupie modelek mam
świadomość, że się nie znajdę?”.
I jeszcze jedno: „Na ile jest to świadomość, a na ile przekonanie?”. Bo
skoro mam czterdzieści lat i metr sześćdziesiąt cztery wzrostu, to na pewno
nie znajdę się w grupie wysokich modelek nastolatek. Natomiast mam duże
szanse zostać modelką na niszowych pokazach, na przykład dla kobiet
dojrzałych, na których już taka „czterdziestka” będzie mile widziana,
ponieważ tam będą pokazywane ubrania właśnie dla tej grupy wiekowej.
W momencie gdy sami narzucamy sobie ograniczenia, znajdujemy
wytłumaczenie dla niedbania o siebie: „Nie będę modelką, więc nie muszę
o siebie dbać”. Osoba świadoma dba o siebie. Nie jest modelką, bo to ją po
prostu nie interesuje, ale dba o siebie, o swoje samopoczucie, figurę, bo wie,
że warto. Ma przekonania, jednak nie ogranicza siebie, wie, że bez względu
na to, czy będzie tą modelką czy nie, warto dbać o siebie. Nie muszę być
modelką na wybiegu, jednak jestem matką, żoną i sobą też pokazuję pewien
sposób życia. Jeżeli bezkarnie się objadam i mam pretensje do przyjaciółki,
że jest szczupła i wszystko łatwo jej przychodzi w życiu, to tak naprawdę
pokazuję, że jestem niewiele warta, że nic sobą nie reprezentuję poza
użalaniem się nad swoją osobą.
B. M.: To dosyć częsty scenariusz. Mamy tendencję do szukania wymówek
i ograniczeń, które nas usprawiedliwiają. Zawsze przecież można zrzucić
winę na „kogoś” lub na „coś” i pozbyć się odpowiedzialności za swoje życie.
M. K.: Niestety tak. I nie dlatego, że około 20% ludzi to flegmatycy, którzy nie
mają siły walczyć. Wtedy statystyki nie wyglądałyby aż tak źle. Do tej puli
trzeba dodać spory odsetek stłamszonych sangwiników, którzy weszli w role
ofiar życiowych, i zdruzgotanych melancholików, którym zawalił się świat.
Fakt, że jeszcze świeci słońce, to zwykłe niedopatrzenie Matki Natury i nie
warto się tym ekscytować.
B. M.: Przyjrzyjmy się, kogo podziwiamy i za co, bo podziwiamy innych
w kontekście nas samych, nierzadko naszych braków czy kompleksów.
M. K.: I nauczmy się podziwiać szczerym sercem – zachwycajmy się urodą
modelek, nie róbmy z tego demagogii, nie szukajmy dziury w całym, nie
tłumaczmy pieniędzmi, operacjami plastycznymi i tak dalej.
Warto pamiętać, że piękno i bogactwo są stanem umysłu, a nie
posiadania. To, czego świadomość mamy w naszym umyśle, najczęściej
spotykamy w życiu. Więc jeżeli mamy świadomość braków, to nasze życie
składa się właśnie z nich i zawsze będziemy zazdrościć innym tego, co mają.
B. M.: Życie w ciągłym poczuciu braku jest frustrujące – umysł jest wiecznie
niezaspokojony, pragnienia są generowane nie tyle z rzeczywistych potrzeb,
ile z powodu presji otoczenia. Trudno całkowicie wyzbyć się chęci
posiadania, ponieważ właśnie tak wychowują nas media – presja
producentów dóbr i usług, by kształtować popyt. Specjaliści od marketingu
prześcigają się w wymyślaniu metod zaspokajania czasem jeszcze nawet
nieuświadomionych potrzeb. Aby sprzedać produkt, generują potrzebę
i uświadamiają ją klientowi. Wszystkie techniki manipulacyjne, jakimi
jesteśmy atakowani na każdym kroku, nie mają na celu uczynienia
człowieka szczęśliwszym, tylko zrobienie z niego klienta. Niestety bardzo
mało osób podchodzi do tego świadomie – jesteśmy wygodni, lubimy łatwe
rozwiązania, więc kupujemy szybkość i wygodę.
M. K.: Jeśli świadomie sformatujemy umysł i zaczniemy skupiać się na
własnym wewnętrznym pięknie i bogactwie, to z czasem zaczniemy
zauważać, że zdarzają się jakieś dziwne cuda. CUD zaś oznacza: Czas Unieść
D**ę. Działanie ma przyszłość, bo poprzez nie torujemy sobie drogę. Jak
działamy, tak mamy. I na tym polega tajemnica cudu. Najczęściej wszyscy
jesteśmy wystawieni na takie same pokusy – jedni ulegają batonikowi przy
kasie, inni nie; jedni wyciągają wnioski ze zjedzonego batonika, inni sięgają
po następnego, bo tak łatwiej.
B. M.: Nawiązując do batonika: doktor Deborah Cohen i doktor Susan Babey
opublikowały w „New England Journal of Medicine” artykuł, w którym
dowodzą, że nasze wybory zakupowe są coraz bardziej automatyczne, czyli
kupujemy coraz mniej świadomie. W kontekście pokus można nawet
posunąć się do stwierdzenia, że im więcej pieniędzy i otwartości na nowe,
tym więcej pokus, ponieważ dowolność w dysponowaniu finansami zwalnia
co niektórych z myślenia.
Kampanie marketingowe przekonują nas, co jest dla nas najlepsze
w każdej dziedzinie życia. Dochodzi do tego, że się nie zastanawiamy, co jest
nam potrzebne, czego tak naprawdę chcemy, tylko wybieramy to, co jest
pokazywane w spotach reklamowych. Zresztą spójrzmy na te wszystkie
obietnice lepszego samopoczucia, szczęścia, świetnego nastroju,
popularności, które mają się ziścić w magiczny sposób tylko dzięki temu, że
kupimy dany produkt. Tymczasem nawet jeżeli po zjedzeniu batonika czy
kupieniu nowej spódnicy poprawi się nam humor, będzie to chwilowe,
przejściowe, krótkie. Nie jest to trwała zmiana, a powierzchowny,
tymczasowy plasterek. Jeżeli poddamy się przekazom medialnym czy presji
otoczenia, to będziemy obklejeni coraz większą liczbą takich plasterków. Ani
to stałe, ani ładne, ani pożyteczne.
Prawdziwe źródło trwałej zmiany leży w nas samych. Aby do niego
dotrzeć, musimy się nauczyć ignorować to, co nam nie służy, i odrzucać to,
co nas nie rozwija, a hamuje. To też jest świadomość – umiejętność
rozróżnienia tego, co mnie hamuje, od tego, co dodaje mi skrzydeł.
Umiejętność rozróżnienia motywacyjnej atrapy od prawdziwej inspiracji.
Wtedy dopiero świadomość staje się tym, czym jest, a nie ograniczeniem.
W przeciwnym wypadku choleryk kwituje swoją wybuchowość: „Czego wy
oczekujecie, przecież taki jestem” i jest przekonany, że to świetna wymówka.
M. K.: Właśnie! Choleryk nazwie świadomością tendencję do wybuchowości,
a może to być równie dobrze po prostu brak asertywności. Cholerycy to nie
tylko ludzie wybuchowi, to wspaniali przywódcy o genialnych cechach.
Jednak to od nich samych zależy, jak będą wykorzystywać te cechy.
Wybuchowość, nerwowość, krzykliwość – te emocje łatwo wychodzą
z człowieka, który nie zna samego siebie, który stworzył obraz siebie na
podstawie tego, co o nim mówili i jak go traktowali inni, o czym mówią
media i kogo lansują, czy też na podstawie własnych pragnień bycia kimś
ważnym, których się wstydzi nawet przed samym sobą.
B. M.: Niestety wybuchowość i agresja często objawiają się w stosunku do
bliskich osób. Najłatwiej zranić tych, których kochamy, bo wiemy o nich
najwięcej i nie mamy przed nimi zahamowań. To przykre, bo przecież taki
choleryk, który huka na żonę z byle powodu, w pracy potrafi się
powstrzymać, gdy zirytuje go przełożony. Taki właśnie był Piotr, mąż Joasi,
o którym rozmawiałyśmy wcześniej. W kontekście zawodowym dochodzi
kwestia hierarchii, więc Piotr nie chciał podpaść silniejszemu, gdyż to
mogłoby zaważyć na jego karierze. Ale w domu nie miał skrupułów, by robić
awanturę z powodu źle zawieszonego papieru toaletowego czy zimnej zupy.
Przy czym twierdził, że on oczywiście kocha swoją żonę.
M. K.: To swoisty paradoks życiowy. Najbardziej ranimy tych, których
kochamy, bo oni otworzyli się na nas. O Joasi Piotr wiedział wszystko, znał
jej słabe punkty, wiedział, jak złamać ją ostrą krytyką. Nie stosował krytyki
w pracy w stosunku do przełożonego, jednak niewykluczone, że gdyby sam
był przełożonym, to podwładnym by jej nie szczędził. Być może nie
krytykowałby ich tak ostro, ale jednak. Piotr miał piękną maskę, gdy
zakochał się w Joasi, zresztą ona też miała maskę. Gdy oboje zdjęli swoje
maski, zobaczyli to, czego się nie spodziewali – wzajemne słabości. Zabrakło
charakteru, aby zająć się własnym związkiem i relacją. Poszli na łatwiznę.
Nałożyli maski „no nie wyszło” i rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Gdy
Joasia jeszcze szukała odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”, Piotr testował
ułańską fantazję. Zabrakło głębi świadomości. Zapamiętane zostało tylko:
„świadomy praw i…”. Do tego własna interpretacja zdarzeń i zaczynamy żyć
świadomie niestety tylko z pozoru. „Nie dam się drugi raz wyprowadzić
w pole” – przyrzekamy sobie i oczywiście przy najbliższej okazji jesteśmy
znowu jak dzieci we mgle, gdyż nie wyciągnęliśmy wniosków, nie
zajrzeliśmy w głąb siebie i nie zadaliśmy sobie pytania: „Jaki był mój udział
w tym niepowodzeniu?”.
Przebudzenie świadomości
B. M.: Wróćmy zatem do świadomości – choleryk mający świadomość, że
emocjonalnie reaguje na niepowodzenia, może zacząć pracować nad sobą,
na przykład nad panowaniem nad gniewem. Wtedy będzie mógł powiedzieć
o sobie, że jest świadomy swojej skłonności do wybuchania złością.
Zauważyłam, że czasem cholerykom bardzo pomaga nazwanie swoich
emocji, na przykład: „Zdenerwowała mnie ta rozmowa, dajmy sobie pięć
minut na ochłonięcie”. Jeżeli choleryk nauczy się pracować z własnymi
emocjami, to będzie w stanie zauważyć, że podnosi się mu ciśnienie,
i zareagować przed eksplozją. Dobrze jest tutaj zastosować skalę – lubiących
konkrety choleryków bardziej przekonują liczby niż poetyckie określenia.
Jeżeli więc choleryk w trakcie dyskusji zada sobie trud, by skupić się na
moment na sobie i określić, że w skali od 1 do 10 jest zdenerwowany na 3, to
będzie mógł kontynuować dyskusję. Jeżeli jego irytacja dojdzie do poziomu
7, to powinien przerwać rozmowę i ochłonąć, zanim dojdzie do 10
i wybuchnie niczym wulkan. To sztuczka, która doskonale się sprawdza.
Spójrzmy też na inne temperamenty. Zwykle sangwinikom się zarzuca, że
są chaotyczni. Jeżeli sangwinik zda sobie sprawę ze swojej skłonności do
chaotyczności, to będzie mógł ją kontrolować. Może przecież wypracować
nawyk korzystania z organizatora czy kalendarza, dzięki czemu będzie
porządkował i zapisywał ważne informacje.
M. K.: Niezależnie od temperamentu do zmian potrzebna jest motywacja.
Szybciej znajdą ją cholerycy i sangwinicy. Melancholicy i flegmatycy bardziej
potrzebują bodźca, który „ruszy z posad bryłę ich świata”, niż motywacji.
Dla przykładu opowiem historię Sandry – uroczej, miłej flegmatyczki
z fantazją sangwinika i pesymizmem melancholika. Sandrze brakowało
zdecydowania typowego dla choleryka. Jej ciepłe usposobienie przyciągało
mężczyzn, ale na krótko. Szybko nudzili się „sielskością”, jaką roztaczała. Jak
można się domyślić, związek, który przetrwał stosunkowo długo, opierał się
na dominacji partnera. I gdy już Sandra miała odejść i zacząć żyć inaczej,
pojawiło się dziecko. Dało jej ono pewną siłę, aby nadal trwać w związku,
który niszczył ją coraz bardziej. Gdy po latach wszystko stało się nie do
zniesienia nawet dla flegmatyka, Sandra myślała o odejściu. Kilka dni
zbierała się na odwagę, aby powiedzieć kilkuletniemu dziecku, że
wyprowadzają się ze wspólnego mieszkania. Gdy zaś w końcu to
powiedziała, dziecko postawiło jeden warunek: „Mamusiu, ale nie
zabierzemy tam taty i nie powiemy mu, gdzie będziemy mieszkać, żeby
nigdy do nas nie przyszedł”. I to był ten bodziec, który „ruszył z posad bryłę
świata” – przesądził o decyzji i dał moc do działania.
Teraz Sandra jest samotną matką i szczęśliwszą kobietą, która
udowodniła sobie, że potrafi, że ma w sobie siłę, że dbanie o innych to
rozmowa z nimi, a nie spełnianie niewypowiedzianych życzeń, których
flegmatyk się domyśla.
Ja z kolei jestem dobrym przykładem sangwinika, którego opisałaś.
Chaotyczność i zapominanie były u mnie dawno temu na porządku
dziennym. I jest to zdecydowanie kwestia, która wymaga pracy własnej.
Pracując z ludźmi, nie mogłam sobie pozwolić na chaotyczność, dlatego
w pewnym sensie się poświęciłam, pilnowałam jej, aby nie przejęła kontroli
nad moim życiem. Pewne rzeczy zaczęłam zapisywać, segregować,
kategoryzować. Skupiłam się na organizacji pracy, grupowaniu informacji,
dokumentów. Tak, można to zrobić.
B. M.: Użyłaś sformułowania „poświęciłam się”, które często jest
nacechowane pejoratywnie. Wyjaśnijmy, że świadomość to nie jest
„wiązanie” siebie. Przykładowo, jeżeli sangwinik lubi mówić, to rozmawia
i nie ma z tym problemów. Przecież gdy ktoś „życzliwy” powie mu: „Bo ty za
dużo gadasz”, nie oznacza to, że ma już zawsze zamykać usta na spotkaniu
towarzyskim.
M. K.: Rzeczywiście, warto podkreślić, że świadomość jest pomiędzy
skrajnościami – pomiędzy ograniczeniem a rozluźnieniem. Sangwinik lubi
dużo mówić, jednak może nauczyć się pracować nad słowotokiem.
B. M.: W takim przypadku świadomość wiązałaby się ze stwierdzeniem:
„Wiem, że dużo mówię, dlatego nauczę się lepiej słuchać, wychwytywać
sygnały świadczące o znudzeniu słuchacza”.
M. K.: Właśnie, sangwinik ma łatwość mówienia. Jest jednak różnica między
mówieniem a mówieniem do ludzi. W dzieciństwie i w młodości często
zwracano mi uwagę, że jestem gadułą i bardzo głośno mówię. Gdy mnie
uciszano i zamykano mi usta mało wyszukanymi uwagami, czułam się
okropnie – niedoceniana, beznadziejna, gorsza. Na szczęście, do czasu. Jako
coach i mówca motywacyjny pracuję głosem i tym, jak tworzę przekaz czy
prowadzę rozmowę. To, co było moim przekleństwem, jest teraz moim
atutem, narzędziem pracy.
Oczywiście każdym narzędziem trzeba umieć się posługiwać. Ja też się
tego uczyłam. Jeśli teraz ktoś zarzuca mi gadulstwo czy donośność głosu,
uśmiecham się albo kwituję to słowami: „Wiem, cały czas pracuję nad tym”
czy „To właśnie dzięki temu mam wspaniałą pracę” lub delikatnie ściszam
głos i zwięźle kończę – zależy od kontekstu.
Świadomość nie eliminuje danych cech, tylko oznacza, że uczymy się nimi
zarządzać. Każdy temperament ma swoje cechy, określenia „cechy dodatnie”
i „cechy ujemne” nie są przypadkowe. Mamy swoje mocne i słabe strony, co
nie znaczy, że to są wady.
B. M.: Bo wada to cecha, którą doprowadzamy do skrajności…
M. K.: I nie ma znaczenia, czy daną cechę uważamy za pozytywną czy
negatywną. To tylko nasza subiektywna ocena. Nauczyliśmy się oceniać
w procesie dorastania, wychowania i obserwowania innych. Wada to taki
stan danej cechy, który utrudnia funkcjonowanie czy budowanie relacji. Nad
wadami należy pracować, i to intensywnie. Podobnie jak nad zaletami,
ponieważ są to cechy, które eksponują nasze umiejętności i talenty. Moim
zdaniem zalety to właśnie talenty. I nad nimi też trzeba mocno pracować,
żeby je rozwinąć.
Między wadami i zaletami jest miejsce na słabe i mocne strony. Słabe
strony, czyli te, które są raczej pasywne, i mocne, które częściej dochodzą do
głosu. Gdy zmieniają się okoliczności, na przykład już nie jestem na
utrzymaniu rodziców, tylko zaczynam pierwszą pracę, też następuje
przetasowanie cech.
B. M.: Choleryk, o którym jedni mówią, że jest agresywny, będzie przez
innych postrzegany jako osoba nastawiona na realizację zadania za wszelką
cenę. Agresywny w domu, ale już reprezentując interes ogółu w jakiejś
spornej kwestii, broniąc swojego stanowiska bądź nawet walcząc o pewne
przywileje, może być nazywany walecznym czy odważnym. Staje się
podziwianym wojownikiem.
M. K.: Agresywność też może być formą pewności siebie, odwagi,
ukierunkowania na realizację zadań. Zachowanie choleryka może być
przerażające dla flegmatyka, raczej uległego temperamentu. Choleryk zaś
jest nastawiony na konkrety i zdecydowane wyjaśnienie swojego punktu
widzenia jest dla niego w danym momencie najlepszą formą szybkiego
załatwienia sprawy.
Flegmatyk z kolei jest temperamentem bardzo taktownym
i potrzebującym czasu na przemyślenie, co sprawia, że łagodzi pewne
sytuacje. Dzięki temu uczymy się, że można inaczej, spokojniej.
B. M.: Flegmatycy to ciekawi negocjatorzy – bywają uparci, a jednocześnie
uprzejmie stanowczy.
M. K.: Melancholik ociąga się z podejmowaniem decyzji, jest podejrzliwy,
nastrojowy. Te cechy w nadmiarze mogą odebrać innym radość życia.
Jednak filtrują ich pochopność. Łagodzą na przykład ostre zapędy
sangwiników.
Wracając do pojęcia świadomości i do świadomości swoich mocnych
i słabych stron, swoich talentów i chęci ich rozwijania… Świadomość to bycie
przygotowanym na różne zachowania innych ludzi. Tymczasem to, co
robimy najczęściej, czyli ocenianie, jest formą krytyki, ucieczki od
świadomości. Świadomość jest to też silne zaangażowanie w zrozumienie
świata i ludzi.
Świadomość jako zaangażowanie
B. M.: Użyłaś słowa „zaangażowanie” – przyznam, że w tym obszarze
obserwuję coraz więcej problemów. Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy
z zaangażowaniem to tylko oglądają telewizję. Wszystkim się przecież
spieszy. Szybciej, lepiej, dalej, mocniej. Więcej i więcej. I nawet jeżeli
kontakty ze znajomymi mamy powierzchowne, to jednak nie da się tak żyć
z samym sobą. Bo to jest życie w masce, o czym mówiłyśmy. Dzieci się nie
spieszą, są tu i teraz. A potem dojrzewają, rosną i zaczyna się wyścig. Koło
trzydziestki już siedzimy w rozpędzonej kolejce górskiej…
M. K.: Mało tego, jako dorośli mądrzymy się, mamy fakultety, pokończone
szkoły i uzurpujemy sobie prawo do kształtowania swoich dzieci na wybrany
przez siebie model. Stawiamy poprzeczkę wyżej wedle swojej perspektywy,
a nie możliwości dziecka. A przecież od własnych dzieci można się wiele
nauczyć.
Jako osoba o wielu cechach sangwinika wiedziałam, że mam tendencję do
powtarzania się – efekt uboczny gadulstwa i ewidentna uciążliwość dla
innych. Swego czasu zaryzykowałam i polecam taki eksperyment wszystkim
rodzicom. Poprosiłam córki, by zwracały mi uwagę, kiedy się powtarzam –
w każdej sytuacji, nawet w czasie kłótni. Gdybyśmy były w większym gronie,
to aby nie narażać się na komentarze na temat wychowania, miały mi o tym
mówić już po wszystkim. Początkowo nie było łatwo znieść krytykę ze strony
swoich dzieci. Potem dopracowywałyśmy wszystko, czyli moje i ich
wypowiedzi. Dzięki temu dotarła do mnie skala problemu.
B. M.: Ktoś mógłby powiedzieć, że zaryzykowałaś utratę rodzicielskiego
autorytetu. A przecież tak naprawdę właśnie pokazałaś swoim dzieciom, że
dorosły też może się pomylić, a jeżeli tak się zdarzy, to może swoje błędy
naprawić, i – co najważniejsze – że liczysz się ze zdaniem córek i im ufasz.
Myślę, że to dobry pomysł, by pytać swoje dzieci, jak nas postrzegają, czego
się od nas nauczyły, co w nas lubią, co im przeszkadza…
M. K.: Może się okazać, że będzie to dla nas wartościowa lekcja pokory.
Między innymi dzięki temu mam dziś większą świadomość tego, co mówię
i jak mówię. Mam też głębszą relację z córkami – pokazałam im, że są
wartościowymi, mądrymi osobami i ich zdanie jest dla mnie ważne.
Wzmocniłam ich poczucie własnej wartości. Pokazałam im, jak udzielać tak
zwanej informacji zwrotnej, nie raniąc drugiej osoby i jej nie umniejszając.
W tym eksperymencie najbardziej zdziwiło mnie podejście moich córek.
Myślałam, że będą nadużywać krytyki, triumfować nad moimi wpadkami, co
początkowo budziło moje obawy. Tymczasem one też były pełne obaw –
pytały, czy jestem tego pewna, czy nie będę się złościć i krzyczeć, czy to
wypada zwracać dorosłemu uwagę, co powiedzą inni. Uspokoiło je
stwierdzenie, że aby być lepszą osobą, potrzebuję ich pomocy, ponieważ ja
nie widzę i nie słyszę tego, co widzą i słyszą one. Córki musiały się upewnić,
że to bezpieczne, a mnie zadziwiło to, jak bardzo dzieci nie czują się ludźmi,
jak im trudno i jak nisko stawiają się w hierarchii ważności. Podoba mi się
to, co powiedział Janusz Korczak, że dzieci nie są głupsze, one mają tylko
mniej życiowego doświadczenia. I dodam, że mają w sobie tę mądrość,
o której my, dorośli, zapomnieliśmy.
B. M.: Może być nam trudno przyjąć to, jak nasze zachowania wyglądają
w oczach naszych dzieci, ale jednocześnie może to stanowić początek zmian
w nas samych i pracy nad sobą.
M. K.: Bo świadomość to budzenie w sobie mechanizmów do działania, a nie
ocenianie innych.
B. M.: Nieocenianie jest szczególnie ważne, gdy próbujemy określić
temperament innych. Może się okazać, że zwykle reagujący nerwowo i ostro
choleryk zaskoczy nas w nowej sytuacji. Uruchomią się w nim zachowania
typowe dla temperamentu, który być może ma w mniejszości, który jednak
właśnie teraz doszedł do głosu. Takie zupełnie inne zachowania
obserwujemy zwłaszcza w nowych, dotąd niespotykanych sytuacjach.
Tak właśnie było z Joasią, o której mówiłyśmy wcześniej. Spotkała
młodzieńczą miłość, przypomniała sobie, kim była, odżyła w niej
sangwiniczka i gdy mąż zrobił jej kolejną awanturę o porozrzucane zabawki
dzieci, wrzasnęła na niego, że dzieci są w połowie jego, że też ma ręce i sam
może pozbierać zabawki. Zwykle reagowała przeprosinami i w pośpiechu
sprzątała, a tym razem jej furia „sprzątnęła” cały autorytet Piotra, który
stanął jak wryty, patrzył na nią dobry kwadrans, po czym mruknął, że
właściwie to dzieci same już powinny po sobie sprzątać.
M. K.: Jesteśmy mieszanką czterech temperamentów, dlatego daje to nam
wiele możliwości. Możemy w pewnym momencie zmienić bieg wydarzeń.
Potrzebny jest do tego odpowiedni bodziec. To, co zadziałało na Joasię,
niekoniecznie zadziałałoby na kogoś innego, nawet jeśli też byłby
flegmatykiem.
Sandra potrzebowała innego bodźca – wiązał się on z instynktem
macierzyńskim: „Moje dziecko jest nieszczęśliwe! Muszę z tym skończyć!”.
Różne bodźce pozwalają zmienić perspektywę nie tylko nam, ale też naszym
bliskim czy współpracownikom. Zrobienie czegoś inaczej daje nam siłę i z
czasem buduje nasz autorytet.
Warto wiedzieć, kim jesteśmy, jakie cechy nas charakteryzują, aby lepiej
zareagować na bodźce. Należy pamiętać, że jednorazowe zrobienie „testu na
temperament” bez właściwej interpretacji może przynieść nam więcej złego
niż dobrego. Zamiast zyskać świadomość poznania, możemy utwierdzić się
w zgubnych przekonaniach.
Bez wymówek
B. M.: Utwierdzamy się w zgubnych przekonaniach, ponieważ zyskujemy
wyjaśnienie własnych zachowań. A przecież dwie osoby zaznaczające tę
samą cechę, na przykład „nieśmiały”, mogą mieć coś innego na myśli. Ania
powie, że jest nieśmiała, bo nie lubi przemawiać publicznie, przy czym dla
niej oznacza to występowanie przed więcej niż dwiema osobami. Z kolei
Konrad może uważać się za nieśmiałego, bo nigdy nie wychodzi z żadną
inicjatywą. Jednak mówi wyraźnie i ma dobrą aparycję, dlatego prowadził
w szkole wszystkie apele, dzielnie trzymając w ręku przygotowany przez
koleżanki tekst.
M. K.: Nie tylko ta sama cecha może się u różnych ludzi objawiać czymś
innym, ale jeszcze jej poziom może być różny. Często spotykam się też
z tym, że to, co inni o nas mówią, przekłada się na to, jak postrzegamy
siebie. Agnieszka zaznaczyła, że jest naiwna, a okazuje się racjonalnie
myślącą osobą o analitycznym umyśle. Spytałam ją zatem, dlaczego uważa,
że jest naiwna. A ona na to, że wszyscy jej to mówią.
B. M.: Przy czym jeśli dopytamy, to „wszyscy” pewnie okażą się jedynie
matką albo partnerem.
M. K.: Bardzo często tak jest. Znamy siebie z opinii innych na nasz temat.
Nie zadajemy sobie trudu, żeby poznać siebie i stworzyć własne zdanie na
swój temat. Wzmocnić, a może i odbudować poczucie własnej wartości
i pewności siebie, a nie cudzą opinię w tej sprawie. Naiwność, co prawda, nie
kojarzy się zbyt dobrze, co jednak nie znaczy, że jest zła.
B. M.: Naiwność może też być określeniem pewnej otwartości na świat
i tendencji do okazywania życzliwości i ufności innym ludziom,
dopatrywania się w nich dobrych rzeczy, a nie złych.
M. K.: Słowa są pewnymi symbolami, którymi się posługujemy, aby tworzyć
i wymieniać informacje. Słowo „stół” przywołuje na myśl obraz przedmiotu
powszechnie używanego do określonych czynności. I tych obrazów będzie
tyle, ilu jest ludzi. I nie będzie dwóch identycznych. Słowo spełnia pewną
funkcję informacyjną. Czytałam gdzieś, że używamy słów, aby ukryć własne
myśli. W mojej pracy coachingowej często spotykam się z tym, że ludzie
używają słów, aby wręcz zagłuszyć własne myśli. Jaki przyświeca temu cel?
Jakie mają intencje?
Określając osobę czy jej zachowanie, należy zawsze zwrócić uwagę na jej
intencje. Jeżeli ja lubię komuś pomagać i nie oczekuję zapłaty, to po prostu
pomagam. Ktoś, kto ma inne zasady, powie, że jestem naiwna, a przecież
moją intencją była pomoc, a nie zarobek. Świadomość różnorodności nie
szkodzi, ocenianie zaś bardzo. Świadomość pozwala odbierać sytuację,
a ocena klasyfikuje zachowania w obrębie wad i zalet, przy czym tych
pierwszych przeważnie jest więcej.
B. M.: Każda zaleta w nadmiarze może stać się wadą. Nad każdą wadą
można popracować, aby nie uprzykrzała życia nam lub innym. A jeżeli
rozkładam ręce i twierdzę, że się nie da, to znaczy, że żyję w małej
świadomości.
M. K.: Gdy słyszę, że czegoś nie da się zrobić, to powtarzam za dziadkiem
mojego znajomego, że nie da się parasola w d….. otworzyć. Po czym dodaję,
że Tom i Jerry dzięki pomysłowości swoich twórców akurat z tym zadaniem
sobie poradzili. W tym miejscu posłużę się słowami Walta Disneya, że
człowiek może stworzyć wszystko, co jego umysł jest w stanie wymyślić.
Kiedyś usłyszałam od lekarza w bardzo podeszłym wieku, że większości
jego pacjentów nie dolega nic z wyjątkiem ich myśli. Jakie zatem myśli
przeszkadzają nam tworzyć własne życie?
B. M.: Wiem coś o tym. Prowadzone przeze mnie warsztaty na temat
powstrzymywania negatywnych myśli cieszą się niezmienną popularnością.
Okazuje się, że niezależnie od temperamentu, statusu finansowego,
posiadania lub nie rodziny myśli uprzykrzają nam życie i odbierają radość.
Gdy stajemy się świadomi ograniczających nas myśli, możemy uczyć się
nimi zarządzać. I to jest przełamanie utartych schematów. Otwarcie drzwi,
które nie tylko były dotąd zamknięte, ale których się po prostu nie widziało.
M. K.: Trzeba zmienić perspektywę – to ja mam zaakceptować świat, a nie
świat ma zaakceptować mnie. Większość z nas narzeka, zrzędzi i przyjmuje
postawę roszczeniową. Takim osobom mówię przeważnie: „Moment, a co ty
takiego robisz, że świat ma zauważyć właśnie ciebie? Jeżeli tylko narzekasz
i zrzędzisz, to jesteś w większości. Daj coś od siebie, a świat zacznie cię
zauważać”. Bo jak powiedział Henry Ford: „Jeżeli będziesz postępować tak
jak większość, to tak jak większość poniesiesz porażkę, a jeśli będziesz
postępować tak jak nieliczni, to tak jak nieliczni odniesiesz sukces”. Sukces
zaś to jedna z kategorii świadomości.
B. M.: Ludzie lubią postępować tak jak większość. Kopiują swoje nawyki, nie
wychylają się z tłumu. W grupie rozkrzyczanych ekstrawertyków, którzy
walczą o dominującą pozycję, introwertyk analizuje sytuację z pewnym
dystansem. I nawet jeżeli jest pewien, że inne rozwiązanie jest lepsze niż to
proponowane przez rozkrzyczanych ekstrawertyków, to się nie odezwie. Siła
tłumu i masy – wciskamy się w otoczenie, stajemy niewidzialni, podążamy
za trendami narzuconymi przez kilku rozkrzyczanych ekstrawertyków.
Zamiast wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, poddajemy się woli
większości. A potem możemy do woli narzekać.
M. K.: Stoimy w miejscu i narzekamy, mamy złudne poczucie
bezpieczeństwa. Skoro wszyscy, to ja też, przecież krzywda nie może
dotyczyć tylu osób. Potem się okazuje, że może. I koło się zamyka konkluzją:
„Biednemu to zawsze wiatr w oczy”.
W świecie zwierząt działanie bądź jego brak dyktuje instynkt. Człowiek
oprócz pytania „Po co?” dodaje „Co ja z tego będę miał?”. To, co chcemy mieć,
staje się intencją. Po to mamy świadomość, aby decydować o naszych
intencjach – chcę budować, czy chcę niszczyć? Chcę wychodzić naprzeciw,
czy chcę się odgradzać od innych? Intencje nadają barwę naszym
działaniom.
Coaching dla ciebie:
przebudzenie świadomości
Jeżeli stoisz w miejscu, mylisz samoocenę z postrzeganiem przez innych lub
ogranicza się krytyka z zewnątrz, to poświęć kwadrans, by odpowiedzieć sobie na
podane pytania coachingowe.
Kiedy działasz świadomie? Co chcesz dzięki temu
zyskać?
Jakie zachowania są poza twoją świadomością? Jak
się o nich dowiadujesz?
Które cechy świadomie wpisałabyś sobie
w życiorys? Jak zmieniłoby się wtedy twoje życie?
Którą cechę uważasz u siebie za najtrudniejszą? Co
pozytywnego zadziało się wtwoim życiu dzięki tej
cesze?
Którą cechę uważasz u siebie za najlepszą? Co
negatywnego zadziało się w twoim życiu dzięki tej
cesze?
Jak te cechy mogą stanowić o twojej sile?
Co bardziej ciebie rani: opinie innych ludzi czy
własne? Jak sobie z tym radzisz?
Co bardziej cię wzmacnia: opinie innych ludzi czy
własne? Co z tym robisz dalej?
Budowanie poczucia własnej wartości
Beata Mąkolska: Świadomość własnych cech i umiejętność zarządzania
nimi ugruntowuje poczucie własnej wartości. Jeżeli nie mamy
ustabilizowanego poczucia własnej wartości, jeżeli nie motywujemy siebie,
nie doceniamy i nie pracujemy nad postawą asertywną, to zakładamy maski
i niestety nie żyjemy w zgodzie ze sobą – niezależnie od temperamentu.
Małgorzata Krawczak: Nathaniel Branden powiedział: „W systemie
wartości człowieka nie ma nic ważniejszego i bardziej decydującego o jego
rozwoju psychicznym i motywacjach niż szacunek, jakim darzy on samego
siebie”. Poczucie własnej wartości to szacunek, jakim darzę siebie. Poprzez
to, jak szanuję siebie, pokazuję innym, jak mają mnie szanować. Jeżeli ja
tego nie robię, to daję innym przyzwolenie na poniewieranie mną. I tu się
sprawa komplikuje, bo inni wcale nie są aż tak niegodziwi i niewdzięczni,
oni po prostu stosują się do naszych „zaleceń”. Jeżeli szanuję siebie, to czuję
się dobrze sama ze sobą i nie mam potrzeby zakładania masek. Jestem
autentyczna i dobrze mi z tym. A jeżeli nie szanuję siebie, to moje życie
układa się według jednego z dwóch scenariuszy. Albo staję się uległą,
sfrustrowaną i bezradną osobą, która ciągle szuka sposobu na to, aby ją
szanowano, i robi to poprzez udowadnianie innym, że na to zasługuje,
ponieważ się stara. Albo też sięgam po agresję i arogancję, czyli wymuszanie
szacunku za pomocą siły. Oba scenariusze mogą być rozbudowane
w zależności od temperamentów i okoliczności. Nie przynoszą one
szacunku, a frustrację – i to w nadmiarze. Oba są wyczerpujące psychicznie –
dla realizującej je osoby i dla jej otoczenia, z powodu noszenia masek. I co
najważniejsze, oba można przełamać i nauczyć się szacunku do siebie.
B. M.: Napisano wiele książek na temat poczucia własnej wartości, a mimo
to kobiety nadal cierpią z powodu niedoceniania siebie. Z racji ról
społecznych podlegają ciągłej krytyce, same krytykują inne kobiety i siebie
także oceniają bardzo surowo. Wartościują siebie przez pryzmat własnych
zachowań, relacji z innymi i społecznych oczekiwań. Iwona Majewska
Opiełka w książce Siła kobiecości pisze, że w ten sposób mieszają pojęcie
tożsamości z podleganiem nieustannej ocenie
.
M. K.: Zgadzam się z tym. Z całą odpowiedzialnością chcę podkreślić, że to,
kim jesteś i jak siebie traktujesz, jest ważniejsze od tego, kim jesteś w życiu
zawodowym. A zdarza się, i to nie tak rzadko, że życiem zawodowym
nadrabiamy własne braki, aby lepiej wypaść na przykład przed znajomymi.
Ocena to rozliczanie pewnych dokonań i zachowań. Często kończy się
kolekcjonowaniem fakultetów czy tytułów naukowych, z których nie wynika
nic, jeśli za tym nie idzie postawa „wiem, po co to robię”. Nie ma niczego
złego w byciu osobą wykształconą, która dzięki swojej wiedzy tworzy
postawę poszanowania siebie i innych, eksponowania wartości życiowych
czy stwarzania dla siebie i innych przestrzeni do rozwoju. Dużo złego wiąże
się zaś z byciem wykształconym dla samego wykształcenia.
B. M.: Są ludzie, którzy uwielbiają zasłaniać się dyplomami. Kolejny kurs,
kolejny dyplom, kolejny papier i czują się pewniej. Jakby wciąż musieli
komuś coś udowadniać. Albo rywalizują na liczbę tytułów i świadectw.
M. K.: Kiedyś pracowałam w pewnej firmie transportowej. Jednym
z kierowców był pan Henio. Starszy, szpakowaty mężczyzna, niezwykle
zadbany, grzeczny, taktowny. Jeździł ogromną ciężarówką po całej Europie
i rozwoził towary. Czasem nie było go kilkanaście dni. Taka praca. Zawsze
jednak wprawiało mnie w zdumienie, a czasem wręcz w osłupienie, to, że
obojętnie, z jakiej trasy wracał, wysiadał z samochodu nienagannie ubrany,
ogolony, pachnący. Inni kierowcy przy nim wyglądali mizernie, mimo że byli
o wiele młodsi.
Cały czas się zastanawiałam, co taki elegancki człowiek robi w takiej
pracy. Zachowanie, sposób bycia, elokwencja, obycie – dzięki samemu
przebywaniu z panem Heniem czułam, że staję się lepszą osobą. On uważał,
że jego praca nie zwalnia go z obowiązku dbania o siebie. Jeżeli człowiek dba
o siebie, to nie musi się martwić o to, kto ma o niego zadbać. Te słowa
dźwięczą mi w głowie cały czas. Pan Henio uwielbiał swoją pracę, ponieważ
za rozwiezienie towarów otrzymywał pensję, a możliwość jeżdżenia po
Europie miał gratis. Gdy pytałam innego kierowcę, jak było w Paryżu, to
słyszałam, że jak w każdym magazynie. Gdy o to samo pytałam pana Henia,
odpowiadał, że Pola Elizejskie są przepiękne nocą, bo z jednej strony czuje
się tam życie, a z drugiej strony tworzą atmosferę tajemniczości.
Niesamowite było to, że inni w miastach Europy widzieli tylko magazyny,
a dzień kończyli „browarem i kimką”. Pan Henio widział ciekawe i piękne
miejsca, bo przed każdą trasą planował, co chce zobaczyć, czekając na
rozładunek czy załadunek. Gdy inni kierowcy musieli pomagać
rozładowywać „cholerny towar”, on udostępniał samochód do rozładunku,
obserwując bacznym okiem działania innych – w końcu był odpowiedzialny
za auto. Pijał dobre piwo w towarzystwie żony, w pracy czytywał dobre
książki, szczególnie historyczne, prasę popularnonaukową i przewodniki
turystyczne, zwiedzał miasta. I żeby rozwiać ewentualne wątpliwości nigdy
nie dopuścił się żadnych nadużyć, czy to z powodu liczby przejechanych
kilometrów, czy zużycia paliwa, czy też przebywania w trasie dłużej niż
trzeba.
B. M.: Pan Henio miał klasę – którą się ma albo nie. Żadne pieniądze ani
piastowane stanowiska nie sprawią, że nagle zaczniemy ją mieć. Oczywiście
na niektórych prestiżowych stanowiskach trzeba mieć pewne obycie i kto go
nie ma, ten zatrudnia sztab doradców, aby nauczyli go odpowiedniego
i przekonującego zachowania. Jednym ta nauka przychodzi łatwiej, innym
trudniej – wystarczy popatrzeć na naszych polityków.
Dlaczego jednak kierowca nie miałby zachowywać się z klasą? Znów
włącza się nam nawyk oceniania, że kierowca i budowlaniec mogą wyglądać
niechlujnie i kląć pod nosem, ile zapragną…
M. K.: Pan Henio miał wykształcenie podstawowe niepełne, ukończył sześć
klas. Mógł zatem jak najbardziej wpasować się w „powszechny wizerunek
kierowcy”, o którym mówisz. Jak jednak mi wyjaśnił, po wojnie jego rodzina
miała problemy, a gdy zmarł jego ojciec, on musiał pomóc mamie i poszedł
do pracy. Z tamtego okresu najbardziej zapamiętał słowa matki, że nie jest
ważne to, czego nauczą go w szkołach, ale to, czego on się może nauczyć od
życia, nie chodząc do szkoły. I to było dla mnie wręcz odkrywcze. W końcu
nie jest sztuką być dobrym uczniem w szkole, gdzie wszystko masz podane.
Sztuką jest być dobrym uczniem, gdy szkołą jest życie, gdy nie ma
podręczników i wykwalifikowanych nauczycieli.
B. M.: Szkoła uczy tylko jednego sposobu myślenia, w dodatku jest
nastawiona na odtwarzanie, a nie kreatywność i przedsiębiorczość. To
dlatego piątkowi uczniowie często zasilają szeregi korporacji, pokornie
wykonując narzuconą pracę i nie zadając niepotrzebnych pytań. A niesforne
ziółka, które swoją bezczelnością czy nieustannym drążeniem tematu
zadręczały nauczycieli, zamęczając ich pytaniami „A po co to robić?” czy „A
nie można tego zrobić inaczej?”, otwierają własne firmy, awansują, odnoszą
sukcesy. Osoby te bowiem myślą nieszablonowo i wychodzą poza ramy
narzucone przez innych. W szkołach taka postawa jest niestety karana słabą
oceną (nie myślisz jak nauczyciel, to znaczy, że źle myślisz), a po wyjściu
z trybów powszechnej edukacji trzeba sobie radzić samemu.
M. K.: Wykształcenie jest wspaniałym dodatkiem, ale to nadal tylko dodatek
do naszej osobowości. Gdy nauczymy się nie obwiniać nikogo za to, co się
stało – zyskamy siłę. Właśnie tak do życia podszedł pan Henio – perfekcyjny
melancholik, który rozbroił pesymizm taktem i dyplomacją flegmatyka oraz
właściwą sangwinikowi umiejętnością cieszenia się tym, co przynosi życie.
B. M.: Proste mądrości, o których zapominamy w technologicznie
wygodnym świecie. Pan Henio wziął sobie do serca słowa matki. Niezależnie
od tego, co robił, kierował się w życiu pewnymi wartościami i nadrzędną
zasadą. To perspektywiczne myślenie, dające siłę w momentach, w których
bieżące okoliczności nie sprzyjają.
M. K.: Pan Henio to człowiek o pewnych wartościach, który miał i ma
autorytety. A takich ludzi jest bardzo wielu, tylko ich skromność i szacunek
do siebie nie pozwalają im taplać się w „błocie współczesnego szumu”.
Wolność wyboru i kobiecy biznes
M. K.: Paradoksalnie żyjemy w dobrych czasach. Co prawda jest więcej idoli
i celebrytów niż prawdziwych bohaterów, jednak to właśnie teraz mamy
więcej wolności osobistej. Problem polega na tym, że nie umiemy z niej
korzystać. W przeszłości nie było wolnego wyboru. Wszystko, łącznie
z mężem i żoną, było narzucane z góry. To nauczyło nas bierności, życia
w strachu i poczuciu winy: „Co ze mnie za kobieta, że nie mogę urodzić
syna”, „Co ze mnie za mężczyzna bez syna”. Obecnie jest inaczej.
B. M.: Tylko czasem brak nam odwagi. Podążamy za tłumem, jak już
mówiłyśmy. Człowiek ceniący sobie pewne wartości nie będzie podążał za
tłumem, skoro ten depcze wspomniane wartości. Jednak musi mieć odwagę,
żeby się sprzeciwić.
M. K.: Z braku odwagi czasem wolimy dopasowywać stare niż kształtować
nowe. Tworzenie własnej tożsamości powinno opierać się na wiedzy, którą
mamy w sobie, a do której dostęp został nam ograniczony stereotypami
i przekonaniami. Tożsamości nie kreuje się na podstawie czyjejś oceny
i porównywania się z innymi. W ten sposób tworzy się maski. Prawdziwa
tożsamość to moje jestestwo, mój temperament, charakter, osobowość i to,
jak potrafię tego używać. Im bardziej szanuję siebie, tym lepiej używam
moich zasobów.
B. M.: Wiele kobiecych problemów z poczuciem własnej wartości bierze się
ze zmiany ról społecznych. Przecież stosunkowo niedawno kobiety
wkroczyły w świat biznesu i ekonomii, od niedawna mają takie samo jak
mężczyźni prawo do edukacji czy głosowania w wyborach powszechnych.
Do tej pory wystarczyło, że przykładnie zajmowały się dziećmi i dbały
o relacje rodzinne. Dziś muszą jeszcze zarabiać i wykazywać się jako kobiety
sukcesu w – bądź co bądź – męskim świecie. Specjalnie użyłam określenia
„męskim”. Prowadząc wywiady z kobietami na wysokich stanowiskach
kierowniczych lub z właścicielkami dużych i małych firm, wielokrotnie
spotkałam się ze stwierdzeniem, że biznes ma płeć. Inaczej interesy
załatwiają panowie, nieco inaczej panie. Kiedy na gruncie zawodowym
spotykają się przedstawiciele obu płci, robi się ciekawie. Jeżeli dołożymy do
tego różnicę wieku, to będzie jeszcze ciekawiej. I tutaj zagubione są zarówno
panie, jak i panowie. Dotąd bowiem w interesach trzeba było być
skutecznym, twardym negocjatorem, ambitnym i tak dalej. Mężczyźni od
dzieciństwa uczą się maskowania emocji w celu zdobycia przewagi
i wygryzienia rywali (o ile w grę nie wchodzi jawna agresja jako metoda
walki o swoje). Tymczasem kobiety przeciwnie – od małego nastawione są
na empatię i wychwytywanie sygnałów o stanie samopoczucia z twarzy
drugiej osoby
Niejedna utalentowana i biznesowo kompetentna kobieta poległa podczas
negocjacji z biznesmenem czy rozmowy z przełożonym, skupiając się na
tym, co on czuje, co kryje się za jego kamienną miną. Podczas
przedstawiania własnych argumentów szukała aprobaty na jego twarzy lub
próbowała naśladować jego gesty w myśl zasady „myślimy podobnie, nasze
ciała kopiują swoje ruchy”. A tu niespodzianka – pan odbiera panią jako
niestabilną emocjonalnie, niepoważną, niemyślącą o konkretach. Może się
nawet pojawić określenie „zbyt kobieca”. Bo przecież dobrego biznesmena
charakteryzowały wcześniej przede wszystkim cechy męskie.
M. K.: A jakie miały go charakteryzować, skoro biznesmenami byli przez lata
mężczyźni. Jeżeli kobieta prowadziła biznes, było to raczej małe
przedsięwzięcie dla kobiet, ale i tu szybko wkroczyli mężczyźni i z lokalnych
firm stworzyli korporacje. Ponieważ my, kobiety, jesteśmy w świecie biznesu
od niedawna, to nie mamy kobiecych wzorców. Cechy, o których mówisz,
w zasadzie nigdy nie przystawały kobiecie. Tworzymy nasze biznesy,
„ukobiecając” męskie wzorce czy wręcz je naśladując, rezygnując tym
samym z siły kobiecości. Niepotrzebnie. Coraz więcej badaczy
przedsiębiorczości przyszłości podkreśla fakt, że będzie ona należała do
kobiet.
B. M.: Wiele kobiet nadal jednak nie wierzy w siebie i w to, że mogą coś
więcej niż „siedzieć w domu”. Przykre jest to, że wydają o sobie takie opinie,
nawet nie podjąwszy jakiejkolwiek próby zmiany obecnego stanu rzeczy,
albo poddają się po jednej mizernej próbie, kwitując to słowami:
„Wiedziałam, że tak będzie”. Nie chodzi tylko o nieudane poszukiwania
pracy i pierwsze niepowodzenia w biznesie – one podsumowują to w taki
sposób, jakby katastrofą było całe ich życie. Można powiedzieć, że kobiety są
mistrzyniami negatywnego myślenia, trzymania siebie w mizerności
i rezygnowania ze strachu z szans, z okazji, z podejmowania ryzyka.
M. K.: No właśnie! Od czego zaczęły tę próbę? Od przeczytania romansidła
czy obejrzenia tandety i próby wcielenia tego w życie? Życie to nie fikcja
literacka czy film. To przykre, ale współczesny komercyjny świat nie jest zbyt
zainteresowany ludźmi świadomymi swoich wartości. Stąd cała masa
kolorowych, przesączonych szmirą i tandetą pism, programów, filmów.
Ludzie żyją życiem niczyim, zapominają o własnym, pamiętają swoje imię
i nazwisko i utrwalają w sobie poczucie beznadziejności oraz narastającej
frustracji. I gdy ona oddaje się gotowaniu obiadów i sprzątaniu, on oczekuje
od niej wampa, bo naoglądał się głupot. I odwrotnie, gdy on przychodzi
zmęczony z pracy, ona oczekuje, że będzie ją uwodził i obsypywał
komplementami, które doprowadzą do wybuchu namiętności – efekt
uboczny przyswajania scenariuszy pisanych dla pieniędzy. Wielu ludzi
narzeka, że nie ma czasu na nic, jednocześnie trwoniąc go na oglądanie
banalnych i naiwnych bzdur. Przy tym zazdroszczą tym, którzy nie mają
czasu na masowo ogłupiające przyjemności, a wolą rozwijać swoją
osobowość.
B. M.: Są panie, które narzekają, że nie mają czasu ani możliwości wyrwać
się na warsztaty rozwoju osobistego, za to potrafią streścić kilkanaście
odcinków różnych seriali. Pełnienie warty przed telewizorem pochłania
czas. Są to mistrzynie tłumaczenia się, które mnie oczywiście nie jest do
niczego potrzebne – one tłumaczą się przed sobą. Używamy wymówek,
ponieważ strach przed zmianami i przed tym, co nieznane, trzyma nas w tej
samej niewygodnej, ciasnej i smutnej, ale znanej rzeczywistości.
Oczywiście panów zalegających po pracy na kanapie z pilotem w ręku
także nie brakuje.
M. K.: Bezpowrotnie zabrany czas i poczucie własnej wartości.
Nicnierobienie ćwiczy w nicnierobieniu, podobnie jak narzekanie jest
treningiem w narzekaniu. To kwestia wyboru. Jeżeli wybieram bierność, nie
powinnam mieć do nikogo pretensji. Ale jeżeli chcę działać w biznesie, to
muszę być aktywna.
B. M.: Od kiedy w biznesie są kobiety, zaczęły się pojawiać określenia takie
jak „empatia” czy „inteligencja emocjonalna”. Wprost mówi się o tym, że
tam, gdzie są kobiety, poprawia się atmosfera w pracy, polepszają się relacje
i komunikacja interpersonalna. Nic w tym dziwnego – jesteśmy biologicznie
zaprogramowane na budowanie relacji i w pewnym momencie swojego
życia wiele z nas odczuwa potrzebę działania na rzecz jakiejś społeczności.
Czasem łączymy to z biznesem, a czasem nie.
M. K.: Kobiety kierują się intuicją, a to „takie niemęskie”. Nadal pokutuje
przekonanie, że męski styl w biznesie to ten jedyny słuszny. Panie w to
wierzą, panowie nie zaprzeczają, a poczucie własnej wartości ciągle
niedomaga.
B. M.: Zamiast wartościować (lepszy, gorszy) styl zarządzania czy styl
biznesowy zależnie od płci, lepiej mówić po prostu „inny”.
M. K.: Właśnie. Gdy mówimy „lepszy”, „gorszy”, wówczas skupiamy się na
ocenie, narzucamy własne przekonania. Gdy mówimy „inny”, „odmienny”,
to stwarzamy płaszczyznę odbioru. Dla jednego będzie to nie do przyjęcia,
dla innego wprost przeciwnie. Ale to oni sami zagospodarują sobie swoją
płaszczyznę odbierania ludzi i zdarzeń. W ten sposób nabieramy większej
pewności siebie – zarówno my jako nadawcy, jak i ci, którzy są odbiorcami
naszego komunikatu.
Gdy narzucimy własną ocenę danej sytuacji, choleryk zareaguje
natychmiast. Jeżeli nie zgadza się z naszą opinią, może być głośno
i burzliwie. Jeżeli ją akceptuje, rozegra to w taki sposób, aby wszyscy byli
przekonani, że ocena wyszła od niego i tylko przypadkiem ktoś inny o tym
powiedział. Podobnie zareaguje sangwinik, i na pewno doda swoje wywody
i domniemania. Flegmatyk może być oburzony i urażony bezpośredniością
oceny; w końcu jako symbol tolerancji i ustępstw nie może na to przystać, ale
cóż może zrobić? Melancholik stwierdzi, że to nie jego sprawa.
Jaki będzie efekt? Wszyscy skupią się na narzuconym zdaniu i nikt nie
przyjrzy się istocie sprawy. W zasadzie w taki sposób byliśmy wychowywani.
Tego też zresztą uczono nas w szkołach. Poniekąd wmówiono nam, że ocena
to najlepszy sposób na życie, ponieważ motywuje do działania. Natomiast
życie pokazuje, że ocena, owszem, działa, ale nie na wszystkich. Gdy
oceniamy temperamenty ekstrawertyczne, czyli choleryka i sangwinika, to
działanie i dyskusję mamy zapewnione. Flegmatyk i melancholik po prostu
przyjmą ocenę i ją zapamiętają.
B. M.: A melancholik nie dość, że zapamięta, to jeszcze weźmie to głęboko do
siebie i zrazi się do osoby oceniającej.
M. K.: Są takie warunki, na przykład testy, egzaminy, konkursy, w których
ocenianie jest koniecznością. I w porządku. W ten sposób dostajemy
instrukcje, jak wzmacniać swoje talenty, jak wspinać się na wyżyny sukcesu.
Natomiast w sytuacjach życiowych unikanie oceny umożliwia samodzielne
odlezienie się w sytuacji. A wystarczy zmienić ocenę na opis okoliczności,
które nam przeszkadzają, blokują nasze działanie czy zamiary. Bywa, że jest
to lepszy motywator niż ocena. Jednak trzeba pamiętać, że wdrażanie
nowych reguł trwa. Wymaga czasu na sprawdzanie wytrzymałości nowych
zasad i wytrwałości wprowadzającego je człowieka. I jeszcze kwestia
pochwały. Jej brak osłabia nie tylko wiarę w dobre wykonanie zadania, ale
też poczucie własnej wartości: „Cokolwiek zrobię, i tak będzie źle”. Człowiek
źle siebie ocenia i wpędza się w poczucie winy (introwertycy) lub popycha do
buntu (ekstrawertycy).
Coaching a poczucie własnej wartości
B. M.: Ugruntowane poczucie własnej wartości stanowi o naszej sile
niezależnie od płci i reprezentowanego temperamentu. Melancholikom
i cholerykom trudno dać sobie prawo do popełniania błędów, ponieważ
obydwa typy mają zapędy na perfekcjonistę. Z kolei sangwinicy i flegmatycy
nazbyt często chcą sprawić przyjemność innym, nierzadko kosztem siebie.
M. K.: Zachwiane poczucie własnej wartości jest źródłem wielu innych
problemów, jak choćby toksyczne relacje z otoczeniem. Osoby o niskiej
samoocenie są niepewne siebie, swoich umiejętności, częściej ulegają
naciskom i manipulacji, czują się nieatrakcyjne fizycznie, stają się zbyt
uległe lub agresywne i często oszukują, by otrzymać nagrodę. Uległość
i agresja to dwie strony jednego medalu – niskiego poczucia własnej
wartości. Z kolei szacunek i otwartość to cechy wysokiej samooceny.
B. M.: Budując poczucie własnej wartości, musimy się skupić na tym, czym
dysponujemy. Ciekawie podchodzi się do tego w coachingu, ponieważ
w przeciwieństwie do psychoterapii coaching nie zajmuje się wywlekaniem
spraw z przeszłości.
M. K.: Tak, to prawda. Coaching nie bazuje na ocenie sytuacji czy osoby,
tylko na stwarzaniu przestrzeni do poznawania siebie. Traktuje przeszłość
człowieka jako historię, która już się wydarzyła, i sięga do niej po „momenty
chwały”, aby pokazać osobie, która bierze udział w coachingu, że skoro tak
bywało w przeszłości, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby to powtórzyć. Nic
oprócz myśli, przekonań, stereotypów i niewygodnych nawyków. I na tym
skupia się coaching. Na właściwym rozpoznaniu, co tak naprawdę
przeszkadza osobie w osiągnięciu celu, na inspirowaniu jej przy
opracowywaniu taktyki i strategii oraz na wspieraniu, gdy wprowadza je
w życie. Johann Wolfgang von Goethe pisał: „Nic nie jest ani dobre, ani złe,
to nasze myślenie takim to czyni”. Właśnie podczas coachingu można się
o tym przekonać. Ludzie przychodzą na coaching, bo nie mogą poradzić
sobie z tą czy inną osobą. Chcą znaleźć na nią jakiś sposób. A sposób jest
tylko jeden – zacząć od siebie. Cytowany już Goethe powiedział też, że jeśli
każdy posprząta w swoim ogródku, to świat będzie czysty. I właśnie tego
uczymy się w trakcie procesu coachingowego sprzątania we własnym
ogródku.
B. M.: Ta metafora trafi do ludzi przekonanych o tym, że ich życie spoczywa
w ich rękach, i do tych, którzy biorą odpowiedzialność za to, co robią.
M. K.: Metafora pozwala przełamać racjonalne podejście do sprawy.
W swojej pracy często używam metafor i wizualizacji. Są to narzędzia, które
oddziałują na podświadomość. Bardzo podoba mi się to, co powiedział jeden
z moich klientów, który podczas pewnej sesji coachingu poprosił o metaforę:
„Dzięki metaforze mój rozum głupieje i się wycofuje, a ja mogę
porozmawiać ze swoją intuicją”. Każdy proces coachingu rozpoczynam od
poznania temperamentu danej osoby. To stwarza dla niej przestrzeń, aby
mogła zrozumieć i zaakceptować swoje dotychczasowe zachowanie oraz
pojąć, że nic nie jest przesądzone, a nad każdą sprawą można popracować
i jest to tylko kwestia odpowiedniej strategii. Odkryłam, że od kiedy stosuję
taki system pracy, moim klientom jest łatwiej rozprawiać się z poczuciem
winy i szybciej odbudowują wiarę w siebie. Po prostu nikt ich wcześniej nie
uświadomił, oni sami nie wiedzieli. Nie ma winnych, jest doświadczenie.
B. M.: Nauka akceptacji. Na warsztatach niektóre panie z trudem
uświadamiają sobie, że ich silna potrzeba kontrolowania niemalże
wszystkiego uniemożliwia im akceptację tego, co się dzieje, a na co w istocie
nie mają wpływu. Sprawy wymykają im się spod kontroli i trzeba znaleźć
winnego.
Kiedyś jedna z uczestniczek warsztatu odkryła przyczynę niechęci do
swojej synowej, którą (w dużym skrócie) winiła za to, że syn wyprowadził się
nie tylko z domu, ale i z rodzinnego miasta. W przekonaniu tej pani jej syn
był nieskazitelny (bardzo chciała, aby taki był), zatem dla kontrastu czarnym
charakterem musiała zostać synowa. Nadmierna potrzeba kontroli
dorosłego syna oraz jednoczesny brak takiej możliwości rodziły frustrację,
złość, gniew i maskowały odczuwaną pustkę.
M. K.: To jest bardziej widoczne u kobiet, ponieważ one są nastawione na
relacje, a mężczyźni na zadaniowość. Dla kobiet, które nie mają
ugruntowanego poczucia własnej wartości, dorastanie dzieci jest bolesne.
Trudno im się odciąć od utartych schematów. Całe swoje życie dostosowały
do dzieci. Tak naprawdę zapomniały o sobie i o partnerze. Mamy dzieci po
to, aby wychować je na wspaniałych, samodzielnych dorosłych, a nie po to,
by traktować je jak zabawki. Niestety często traktujemy je jak własność –
jesteś moim dzieckiem i ja wiem, czego ci potrzeba. Taka postawa jest
bardzo toksyczna. Z czasem, w zależności od temperamentu, przybiera
różne odcienie, ale zawsze zatruwa dzieciom życie na wiele sposobów.
Tabela 4. Mocne i słabe strony poszczególnych temperamentów
Mocne strony
Słabe strony
Choleryk
■
ukierunkowany na cel
■
bardzo dobry organizator
■
łatwo dostrzega praktyczne rozwiązania
■
szybki w działaniu
■
rozdziela pracę
■
kładzie nacisk na wydajność
■
realizuje cele
■
potrafi motywować innych
■
opozycja pobudza go do działania
■
trudno mu uznawać racje innych
■
nie lubi przekazywać innym kontroli
■
nie potrafi się podporządkować
■
wydaje spontaniczne sądy, oceny, często raniąc innych
■
nie jest skłonny udzielać emocjonalnego wsparcia
innym ludziom
Sangwinik
■
inicjuje nowe formy aktywności
■
sprawia bardzo dobre wrażenie
■
twórczy i barwny
■
ma problemy z wykonywaniem zadań, zwłaszcza tych
precyzyjnych i w określonym terminie
■
nie umie odmawiać, w związku z tym często przejmuje
■
tryska energią i entuzjazmem
■
rozpoczyna w efektowny sposób
■
pobudza innych do współpracy
■
oczarowuje współpracowników
za dużo obowiązków
■
zapomina o różnych sprawach
■
jest niepunktualny
■
łatwo ulega emocjom
Flegmatyk
■
kompetentny i solidny
■
zgodny, tolerancyjny
■
ma zdolności administracyjne
■
unika konfliktów
■
ma zdolności mediacyjne, potrafi być rozjemcą
w konfliktach
■
dobrze znosi naciski
■
znajduje proste rozwiązania
■
ma problemy z szybkim podejmowaniem decyzji
■
ma skłonności do unikania ryzyka
■
zwleka, odkłada sprawy na później
■
ma trudności w określaniu celów
■
unika odpowiedzialności (np. niechęć do awansu)
Melancholik
■
perfekcjonista o wysokich wymaganiach
■
wytrwały i dokładny
■
podporządkowuje się regulaminom
■
zorganizowany, uporządkowany, docenia wagę
szczegółów
■
oszczędny
■
łatwo dostrzega problem i znajduje twórcze
rozwiązanie
■
musi dokończyć, co zaczął
■
uwielbia liczby, wykresy, tabele, zestawienia
■
nieufny w stosunku do ludzi i sytuacji
■
bardzo wrażliwy, łatwo go urazić
■
łatwo popada w apatię i depresję
■
perfekcjonista wymagający wobec siebie i innych
■
ma trudności w określaniu celów
■
unika odpowiedzialności (np. niechęć do awansu)
Źródło: opracowanie własne.
Flegmatyk jest jak kameleon
B. M.: O zatruwających życie teściowych mówi się często, gdy te przejawiają
cechy choleryka. Jednak także matki flegmatyczki potrafią zatruć życie
dzieciom i innym osobom w swoim otoczeniu przez narzekanie,
marudzenie i mentalne tkwienie w przeszłości.
Trzeba przyznać, że flegmatyk, jako temperament niezdecydowany,
często obojętny i ugodowy, ma tendencję do bycia bezbarwnym. Stanowi tło
dla innych, zatracając poniekąd swoją osobowość, zwłaszcza jeżeli ma słaby
charakter, a jego partnerem życiowym jest silny choleryk, silny melancholik
czy nawet silny sangwinik. Flegmatyk wpasowuje się w otoczenie.
Przypomina kameleona, który przybiera barwy otoczenia, aby jak
najbardziej do niego pasować i stać się niewidocznym oraz bezpiecznym.
Dlatego flegmatycy podążają za swoimi silnymi partnerami, którzy
najczęściej mają w sobie wiele z choleryka. I gdy taka pani flegmatyk, która
całe życie poświęciła dzieciom, zostaje nagle w opuszczonym gnieździe
z mężem pracoholikiem, którego ciągle nie ma, albo z mężem
melancholikiem, który ma swoje pasje, świat wywraca jej się do góry
nogami. Brakuje tła, w jakie mogłaby się wpasować, brakuje codziennych
zadań, które dotąd regulowały jej czas. Cóż ma wtedy zrobić pozostawiona
sama sobie, jeżeli nie wie, jaką barwę przybrać i jak dostosować się do
otoczenia, bo to właśnie się zmienia?
M. K.: Ponieważ flegmatyk jest taki tolerancyjny i wycofany, chce być
uczestnikiem, a nie decydentem. Wtapia się w otoczenie. A gdy coś się
wydarza, układ się zmienia, on głupieje.
Znam flegmatyczkę, panią Alinę, która całe życie podążała za mężem
cholerykiem. Wykonywała jego rozkazy, wszystko było w zasadzie pod jego
dyktando. I dopóki była praca i dzieci, jakoś się to kręciło. A potem dzieci
dorosły, wyprowadziły się z domu i zajęły własnym życiem, praca się
skończyła, zaczął się etap emerytury. Choleryk zawsze znajdzie sobie coś do
roboty, i tak też było z mężem pani Aliny. Ona zaś zobaczyła przed sobą
wielką pustkę. Nie miała tła, nie było już dzieci czy pracy, został tylko mąż
choleryk, którego w przypływie bezsilności zaczęła naśladować. To
prowadziło do coraz częstszych nieporozumień. Pasja, z jaką kiedyś pani
Alina piekła ciasta, przestała mieć dla niej znaczenie, bo i po co piec ciasto.
Dom stał się jej twierdzą. Z rozżaleniem wspominała, jak było kiedyś, czym
doprowadzała męża do szału. Czuła się coraz bardziej niepotrzebna,
a jedynym, co miała, była nadzieja. Choć też do końca nie wiedziała, na co
ma nadzieję. Na to nałożyła się choroba, która coraz bardziej ograniczała jej
ruch i swobodę życia. W pewnym sensie choroba stała się wygodną
wymówką – nie mogę tego, bo jestem chora, bo szybko się męczę. Mężowi
cholerykowi zaś stworzyła piękną okazję do wykazania się – nie było już
dzieci ani pracy, zmniejszyła się liczba obowiązków domowych, zatem
mężczyzna z impetem zaczął dyrygować leczeniem swej małżonki, wyręczać
ją z codziennych zadań. Tak naprawdę uwięził ją w chorobie. Pani Alina
odżywała, gdy dowiadywała się, że przyjadą dzieci. Te mieszkały za granicą
i przyjeżdżały dwa razy w roku. Wówczas pani Alina zaczynała piec
i gotować. Miała siłę, by na przekór chorobie robić to, co uwielbiała.
B. M.: Obecnie mężczyźni nadal rzadko zostają w domu z dziećmi, zatem
jeszcze do emerytury (a ta zaczyna się coraz później) mają pewne tło,
w które mogą się wpasować. Gorzej z kobietami, które rezygnują z pracy na
rzecz wychowywania dziecka. Flegmatyk jest leniwy z natury, zatem jeżeli
partner zdejmie z niego obowiązki zawodowe, oddycha z ulgą i „poświęca
się” dzieciom.
M. K.: Dla flegmatyczek jest to wręcz wymarzona sytuacja.
B. M.: Tym bardziej że dzieci zwykle same z siebie generują zadania do
wykonania. Trzeba je nakarmić, ubrać, odwieźć do szkoły, na zajęcia. To
wszystko jest bardzo ważne i z pewnością rodzic flegmatyk potrafi oddać się
dzieciom bez reszty i poświęcić ich wychowaniu. Jeżeli jednak zatraci w tym
siebie, jeżeli jego Ja oznacza „obowiązki związane z dziećmi”, a jego
marzenia kończą się tam, gdzie zaczyna się wolność dzieci, to w momencie,
kiedy te dorastają i stają się niezależne, flegmatyk staje się niepotrzebny.
Wszystkie krótkofalowe cele się kończą, a on nie wie, co ma ze sobą zrobić.
M. K.: To jest tak naprawdę tragedia flegmatyka. Dobrze, jeśli partner
przynajmniej docenia jego wkład i stara się narzucić mu jakiś nowy rytm.
Jeżeli zaś partner flegmatyka jest zajęty sam sobą lub wręcz gardzi jego
postawą, powstaje poważny problem. Pojawiają się ucieczki w telewizję,
narzekanie na los, generowanie chorób przewlekłych. Flegmatyka może
ocalić własna pasja, jeżeli jest wystarczająco silna. Pasję jednak można
rozwijać wtedy, gdy odbudujemy poczucie własnej wartości. To właśnie
przykład pani Aliny – pasja do pieczenia wzmocniła ją, gdy znajomy jej córki
otworzył niewielką kawiarnię, a ta poleciła mu swoją mamę. Nie obyło się
oczywiście bez pewnych zabiegów, bo zrezygnowany flegmatyk to trudny
orzech do zgryzienia.
Gdy flegmatyk jest doceniany, zaczyna się inaczej zachowywać.
Podchodząc doń pełni zrozumienia, empatii, otwieramy przed nim nowe
perspektywy. Gdyby flegmatyk miał warunki, to może znalazłby sobie jakąś
pasję. Jeżeli zaś choleryk podciął mu skrzydła, to choroba może się dla niego
okazać błogosławieństwem – poddaje mu wymówkę dla dalszego
„nicnierobienia”, dla niezmieniania niczego i dla braku decyzyjności. Jeżeli
flegmatyk nie ma pasji, to ucieka w chorobę, żeby mieć święty spokój. Co
ciekawe, zazwyczaj choruje bardzo specyficznie – jego życiowy spokój,
tolerancja dla otoczenia, swoiste pogodzenie się z losem sprawiają, że jest
dość odporny na stres i ma w miarę zdrowy organizm. Dlatego jeżeli
flegmatyk choruje, często są to różne choroby płuc, krtani, układu
oddechowego. Medycyna chińska mówi, że tego typu schorzenia mają
związek z byciem pod presją, z uleganiem innym, nieumiejętnością
wypowiadania swojego zdania, wieloletnim tłamszeniem. Flegmatyk
pragnie akceptacji i zrozumienia; czasami, żeby zwrócić na siebie uwagę
i przyciągnąć ludzi, zaczyna chorować. Jest to oczywiście podświadomy
proces.
Melancholik – najbardziej krytyczny wobec siebie
B. M.: Trzeba przyznać, że sporo problemów z poczuciem własnej wartości
ma też melancholik. To temperament najbardziej krytyczny wobec siebie.
Surowy w ocenie własnych działań, zachowań, swój największy,
bezwzględny sędzia. Jeżeli dodać do tego skłonność do pesymizmu, często
efektem jest podważanie własnego Ja, swoich umiejętności i talentów.
Melancholik lubi rozgrzebywać rany, dlatego bywa, że nieopatrzna krytyka
wypowiedziana pod jego adresem przełoży się na podjęte decyzje czy
myślenie o sobie.
Miałam znajomą, która była nazbyt poważna. Melancholicy są poważni
sami z siebie, jednak kamienna twarz Moniki rzutowała na relacje z innymi.
Było to zwyczajnie przykre dla otoczenia. Znajoma była nielubiana, unikano
jej towarzystwa. Zresztą było coś sztucznego w tej masce powagi. Co się
okazało? Kiedyś matka w złości powiedziała Monice, żeby przestała się tak
śmiać, bo wygląda jak półgłówek. Po flegmatyku taka uwaga spłynie jak po
kaczce, choleryk może by się wściekł, odgryzł i zapomniał o sprawie,
sangwinik także by sobie z tym poradził. Jednak silna melancholiczka, jaką
jest Monika, zapamiętała to, wzięła sobie do serca i bardzo kontrolowała
swoją mimikę. Gdy mi o tym opowiadała, płakała jak bóbr i wiadomo było, że
to zaledwie czubek góry lodowej – skrawek jej zamrożonej przez krytykę
osobowości. Dotarcie do własnego Ja nie jest bowiem dla melancholika aż
tak trudne – on ciągle myśli, zastanawia się, analizuje, poznaje, zgłębia.
Wyzwaniem jest dopiero uwierzenie we własne siły, w swoje zalety, w to, że
jest się wystarczająco dobrym.
M. K.: Melancholik ma silną potrzebę bycia nieskazitelnym, jednak stwarza
pozory, że mu na tym nie zależy. Chowa się za maską nonszalancji, aby nikt
nie odkrył, kim naprawdę jest. W głębi duszy melancholika mieszka
samotność – boi się on opuszczenia przez najbliższych i ośmieszenia przez
pozostałych. Nie jest łatwo dotrzeć do niego z metaforą i wizualizacją.
Potrzeba czasu, aby melancholik nam zaufał, a gdy już się dotrze, może
zobaczyć w końcu to, co stanowi o jego sile. Największą wartością jest, że
zobaczył to i doświadczył tego sam, nikt mu tego nie narzucił. Ubóstwiam tę
malującą się na twarzach melancholików błogość – wtedy wiem, że poznają
swoją prawdę.
Podobnie jest z zatwardziałymi cholerykami. To zadaniowcy, których
prowadzi ambicja. Widzą przysłowiową drzazgę w czyimś oku, a belki we
własnym nie dostrzegają. Są przekonani o swojej nieomylności
i nieudolności świata. Cholerycy często opierają poczucie własnej wartości
na swojej skuteczności działania. Wyrzekając się swoich emocji, wpadają
w wir rywalizacji i udowadniają, że racja jest po ich stronie. Nie zwracają
uwagi na spustoszenie, jakie sieją wokół. Opamiętanie przychodzi
w momencie, gdy mają przed sobą widmo samotności i odrzucenia. Gdy
rodziny już nie ma, a firma z nich rezygnuje.
Inaczej wygląda to u sangwinika. Jego poczucie własnej wartości rośnie
proporcjonalnie do liczby pochwał za to, że to, co robi, ma sens – czyli
pochwał za kreatywność. Jeżeli będziemy chwalić sangwinika za to, że jest
uroczy, to stworzymy celebrytę, który utożsami poczucie własnej wartości
z pychą. Skrajny sangwinik to naiwny lekkoduch i niepoprawny optymista,
który opiera samoocenę na liczbie oklasków i długości owacji. Kiedy te się
kończą, pojawia się bezradność skrzywdzonego dziecka – płacz, histeria,
krzyki i obrażanie się na cały świat. Sangwinik lubi nowości, dlatego
metafora i wizualizacja są dla niego bardzo atrakcyjne. I ta niepojęta
mimika twarzy dziecka, które odkrywa drugą stronę swojego życia…
Kobiece poczucie własnej wartości
M. K.: Żyjemy w czasach, w których liczą się szybkość i ilość. I gdy tak prędko
zdobywamy dużo, równie szybko to tracimy i zyskujemy coraz mniej. Co
zyskujemy? Wykształcenie, pracę, dodatkowe dochody, zajęcia, znajomości,
partnerów, związki. Co tracimy? Spokój, zdrowie, czas, pasje, znajomości,
partnerów, związki i przede wszystkim kontakt z samym sobą.
Wzmacniamy się tym, co przyniosą okoliczności, inni ludzie, pieniądze.
Zapominamy o wzmacnianiu siebie, swoich wartości. W tym pośpiechu
skupiamy się na tym, co z wierzchu, nie zaglądamy do środka. Sądzimy po
pozorach, bo przecież nie ma czasu na więcej, przez co zaniedbujemy własną
intuicję i wrażliwość. Uczymy się manipulacji. Bardziej obserwujemy ludzi
i mylimy patrzenie z poznaniem. Zauważamy czynniki zewnętrzne, jednak
nie szukamy zrozumienia i wyjaśnienia, dlaczego postępujemy tak, a nie
inaczej.
B. M.: Wyjątkiem może być melancholik, w którego przypadku pytanie
„Dlaczego?” i szukanie przyczyn stanowią drugą naturę. Bywa jednak, że na
szukaniu poprzestaje i nie wyciąga z tego wniosków, które mógłby przekuć
na działania. Często wynika to z lęku przed porażką.
M. K.: Opieramy się na powierzchowności, podejmujemy takie, a nie inne
decyzje, wchodzimy w takie, a nie inne związki i nie rozumiemy dlaczego.
Nie zastanawiamy się bowiem też na sobą. Zaczynamy oceniać, że ktoś się
zachowuje nie tak, jak my tego oczekujemy. Nie wystarczy patrzeć na ludzi
z zewnątrz – warto się pochylić nad sobą, skupić na poznaniu siebie,
ponieważ wtedy zaczniemy inaczej patrzeć na drugiego człowieka. Gdy
mniej oceniamy, jesteśmy bardziej skłonni do zadawania pytań. Jeżeli nie
zmierzymy się z własnymi cechami, będzie nam trudno, ponieważ nie
będziemy potrafili poznawać ludzi, tylko patrzeć na nich.
B. M.: Na powierzchowności nie oprzesz przecież poczucia własnej
wartości…
M. K.: Na powierzchowności opiera się niskie poczucie własnej wartości,
które bardzo negatywnie rzutuje na nasze życie, ponieważ sprawia, że
dajemy sobą manipulować i pozwalamy się wykorzystywać, choć bardzo
tego nie chcemy. Taki człowiek w trudnych sytuacjach się wycofuje,
ponieważ nie jest pewien swoich sił lub jest wręcz przekonany, że jest
słabszy. Czasami atakuje z całym impetem, aby nikt nie dostrzegł, że jest
słaby, i nie zastanawia się nad tym, że właśnie odkrył swoją słabość. Co
ciekawe, niskie poczucie własnej wartości może się odnosić do wszystkich
sfer życia lub tylko do wybranych. Możemy czuć się wyjątkowo silnie na
gruncie zawodowym, a na gruncie rodzinnym cierpieć katusze. Dajemy się
wykorzystywać, spełniamy zachcianki najbliższych, jesteśmy zagubieni. Albo
też ze strachu przed tym wszystkim w ogóle nie zakładamy rodziny, tak na
wszelki wypadek, żeby nie cierpieć. A przecież cierpimy z powodu braku
miłości.
B. M.: Brak ugruntowanego poczucia własnej wartości cechuje wiele kobiet.
Obserwuję to na prowadzonych przez siebie warsztatach i u internautek
zaglądających na portal Wellnessday.eu. Dużo już powiedziano na ten
temat, wiele pań wkroczyło na ścieżkę budowania poczucia własnej
wartości, jednak jest to droga nierzadko długa, czasochłonna i pełna
powrotów do przykrych sytuacji z przeszłości. Nawet kobiety piastujące
kierownicze stanowiska, mimo wyuczonych formułek i zachowań, często
zdradzają brak pewności siebie poprzez mowę ciała. To widać.
M. K.: Dużą rolę odegrała w naszym społeczeństwie historia. Jesteśmy
dziećmi pokolenia, które wychowywało się między dwoma totalitarnymi
systemami. Jedni zamienili poczucie własnej wartości na poczucie własnej
godności i aktywnie walczyli z systemem, inni zamienili je na poczucie
własnej uległości, która pozwalała zachować życie, aby wychowywać dzieci
i budować kraj. Gdy ci pierwsi ginęli, ci drudzy pamiętali ich patriotyzm.
I takie wartości w większym stopniu były przekazywane kolejnemu
pokoleniu: ważniejsze jest to, jak cię widzą, bo to decyduje o twoim życiu,
a w zasadzie o jego przeciętności. Czyli to, co masz i robisz, daje ci dokładnie
takie możliwości życia. I my, jako kolejne pokolenie, które dostało tyle
nowych możliwości, zamiast wzmacniać poczucie własnej wartości, czujemy
się słabsi, bo mocno wierzymy, że wszystko co na zewnątrz stanowi o naszej
sile. Ale jak tu wybrać z takiej mnogości? A przecież na zewnątrz są tylko
substytuty siły.
Kształtował nas cały system przekonań, ograniczeń, słabości, siły,
akceptacji i wyrozumiałości naszych rodziców i otoczenia. W każdej
rodzinie te proporcje wyglądały inaczej. Im więcej było aspektów
pozytywnych, tym większe zyskiwaliśmy poczucie własnej wartości. Niestety
na obniżenie samooceny dziecka często wpływa naprawianie przez rodzica
własnego życia jego życiem. Chcemy, aby nasze dzieci miały lepiej, i robimy
wszystko, żeby uchronić je przed naszymi błędami. Tylko jak? Swoje błędy
popełniliśmy osobiście. Pozwólmy dzieciom popełniać ich pomyłki. I tu
pojawia się największa trudność. Jak mam zrezygnować z oceniania innych
ludzi i ich działań oraz jak zaufać komuś, skoro nie ufam sobie? Przyznajmy
się, ilu z nas żyje, słuchając: „Ty zrób tak, bo to jest najlepsze dla ciebie”? Ilu
ludzi uważa, że to, co teraz robią i co mają za namową najbliższych, jest dla
nich najlepsze?
B. M.: Co twoim zdaniem najbardziej szkodzi poczuciu własnej wartości?
M. K.: Porównywanie nas z innymi i robienie czegoś za nas, bo jesteśmy za
mali, bo ktoś zrobi to lepiej, szybciej, dokładniej. W obu sytuacjach jesteśmy
skazani na uwierzenie w to, że są lepsi od nas. Kiedyś usłyszałam takie
stwierdzenie: gdyby kilkunastomiesięczne dzieci uwierzyły w to, co dorośli
mówią na temat chodzenia, to ludzkość czołgałaby się w swej dorosłości.
B. M.: Poczuciu własnej wartości pomaga poznanie swoich talentów,
rozwijanie umiejętności, kompetencji i wyzwalanie potencjału. Co jeszcze?
M. K.: Zaufanie do siebie i swoich możliwości. Nabranie pewności, że jestem
tak dobra, jak trzeba, że powinnam poznać siebie, by wiedzieć, jak szanować
siebie i innych, jak być asertywną i jak nie szkodzić sobie i innym. Jak się
tego nauczyć? Trzeba zacząć od pokory i otwartości na nowe, wybaczać sobie
i innym oraz skupić się na własnym rozwoju. Kluczowe jest uświadomienie
sobie, że to proces trwający długie lata. W krótkim czasie możemy się
nauczyć, jak udawać pewną siebie osobę, czyli nałożyć maskę. A przecież nie
o to chodzi…
Coaching dla ciebie:
poczucie własnej wartości
Poświęć kilkanaście minut i zastanów się nad poniższymi pytaniami. Koniecznie
spisz odpowiedzi. Mogą cię zaskoczyć!
Zastanów się nad świadomością siebie. Kim jesteś?
Co o sobie myślisz? Jak to, co o sobie myślisz,
wpływa na to, kim jesteś?
Jakie cechy u ciebie dominują twoim zdaniem,
a jakie zdaniem innych ludzi?
Jakich cech ci brakuje twoim zdaniem, a jakich
zdaniem innych ludzi?
Kim byś była, gdybyś nie porównywała się z innymi?
Kim byś była, gdybyś nie chciała dorównać innym?
Kim byś była, gdybyś nie chciała przypodobać się
pewnym osobom?
Kim byś była, gdybyś nie chciała być niezastąpiona?
Beata Mąkolska: Poczucie własnej wartości współgra z postawą asertywną –
w zasadzie jedno bez drugiego nie istnieje. Jednak temperamenty różnie
rozumieją asertywność.
Małgorzata Krawczak: Choleryk w czystej postaci reprezentuje typową
agresję. Flegmatyk, temperament przeciwległy, uległość i bierność.
A ciekawe wypadkowe tych cech widać u sangwinika i melancholika.
Psychologia ogólna nie różnicuje zachowań bierno-agresywnych
i agresywno-biernych, a skupia się na bierno-agresywnych jako pewnych
zaburzeniach osobowości. Podobnie podchodzi do agresywności i uległości.
Chciałabym wyraźnie podkreślić, że moje obserwacje nie dotyczą zaburzeń
osobowości, tylko są opisem pewnych zachowań charakterystycznych dla
danego typu temperamentu.
Dla mnie widoczna jest różnica między zachowaniem agresywno-
biernym a bierno-agresywnym, ponieważ wskazują one odmienną kolejność
zachowań w zależności od danego temperamentu. I tak, sangwinika można
określić jako agresywno-biernego, ponieważ najpierw pokazuje pazur,
a następnie odpuszcza i jest uległy. Z kolei melancholik odwrotnie – na
początku nie ingeruje, nie widzi sensu angażowania się i zawracania sobie
czymś głowy, aż do momentu, w którym sytuacja stanie się dla niego nie do
zniesienia. Wtedy staje się na swój sposób agresywny, dlatego określam go
jako bierno-agresywnego.
Tabela 5. Temperamenty a zachowanie
Agresywno-bierne (Sangwinik)
Agresja (Choleryk)
Uległość (Flegmatyk)
Bierno-agresywne (Melancholik)
Źródło: opracowanie własne.
B. M.: Wyjaśnijmy, na czym polegają zachowania agresywno-bierne lub
bierno-agresywne.
M. K.: Agresję i uległość łatwo rozpoznać. Zachowania bierno-agresywne czy
agresywno-bierne nie są widoczne na pierwszy rzut oka.
Gdy w pracy szef wydaje nam dyspozycję, z którą się nie zgadzamy, to
agresywne zachowanie będzie od razu skutkowało mocnym sprzeciwem,
łącznie z używaniem niecenzuralnych określeń. Zachowanie uległe, mimo że
wewnętrznie się z czymś nie zgadzamy, będzie polegało na posłusznym
wykonywaniu zadania.
W przypadku zachowań mieszanych, a częściej są to bierno-agresywne,
na pierwszy rzut oka zgadzamy się z zadaniem czy dyspozycją, jednak
w jakiś sposób zostanie to odreagowane. Pracownik mówi: „Dobrze, szefie,
zrobię to dziś, zostanę po godzinach”, a po chwili na innym gruncie
(znajomych, współpracowników) następuje wybuch agresji, na przykład: „Co
on sobie myśli?! Nie będzie mną manipulował, kawał łajdaka!”. Albo też
reaguje w rzadziej spotykany sposób agresywno-bierny: „Dlaczego ja?!”, po
czym po odpowiedniej argumentacji szefa zgadza się z nim. Tutaj też pada
komentarz za plecami, raczej do siebie: „Jaki ja jestem głupi, znów
uległem!”, a przed innymi: „Gdyby nie był szefem, to w życiu bym tego nie
zrobił!”.
Nie mając odwagi powiedzieć czegoś prosto w twarz, używamy sobie za
plecami. Agresja może jednak mieć nie tylko formę krzyku, ale też
dobitnych, raniących słów. Wówczas agresywne zachowanie wiąże się z ich
treścią.
B. M.: Kobiety są zdecydowanie „lepsze” w agresji słownej – używamy więcej
słów niż mężczyźni, mamy o 11% więcej neuronów w obszarach mózgu
odpowiedzialnych za język i słuch. Zdolności werbalne kobiet biologicznie
przeważają nad męskimi. To zupełnie naturalne – jako zazwyczaj słabsze
fizycznie zostałyśmy wyposażone w broń innego rodzaju.
Wracając do zachowań bierno-agresywnych: z zewnątrz może się
wydawać, że potrzebujemy dużo czasu do namysłu. Jeżeli nie reagujemy od
razu, a dopiero po pewnym czasie ogłaszamy, że miarka się przebrała,
i przechodzimy od braku reakcji do ataku, to możemy nawet zyskać
w pewnym sensie w oczach otoczenia. Natomiast działania odwrotne, czyli
agresywno-bierne, najczęściej nas pogrążają. Jeżeli dana osoba ostro reaguje
(„To jest zły pomysł, nie będę tego robić”), po czym idzie i robi to, przed
czym się opierała, ponieważ jej postawa przechodzi w uległą, to działa
przede wszystkim na własną niekorzyść. Podważa swój autorytet, zaczyna
być postrzegana jako niekonsekwentna, która trochę pokrzyczy, a następnie
i tak zrobi to, co się jej każe.
M. K.: Tego typu zachowania często są widoczne w relacji rodzic – dziecko,
gdy dziecko wchodzi w okres buntu, jest niezadowolone do granic
możliwości, ale wykonuje polecenia rodzica. Podobnie w układach
partnerskich – brak konsekwencji powoduje, że początkowa agresja
przeradza się w uległość. I niestety dostarczamy drugiej osobie argumentów
do manipulacji. Uczymy ją, że reprezentujemy postawę „pokrzyczę, ale i tak
ulegnę”. Czasem to „pokrzyczę” trwa kilka godzin, czasem kilka dni, jednak
wiadomo, że po nim nastąpi trwałe „ulegam”.
B. M.: Jeśli reagujący w ten sposób sangwinik jest w związku z silnym
cholerykiem lub melancholikiem, sytuacja często przybiera taki właśnie
obrót. Dobrym przykładem są różnego rodzaju święta rodzinne. Na przykład
umęczona sangwiniczka chce spędzić Wigilię tylko u swoich rodziców
i ogłasza to mężowi już we wrześniu, co mąż melancholik enigmatycznie
kwituje słowem „zobaczymy”, nie podejmując żadnych działań. W grudniu
się okazuje, że teściowa już się naszykowała na odwiedziny syna z rodziną,
więc nie można jej zawieść. Sangwiniczka pokrzyczy, obrazi się, ale i tak
skończy na Wigilii u teściowej wraz z mężem. Mamy tu doskonały przykład
wykorzystania żony przez męża o silniejszym, melancholicznym
charakterze oraz braku konsekwencji, tendencji do uległości i zaspakajania
potrzeb wszystkich przez kobietę o temperamencie sangwinika. Fakt, że
sangwinik chce być lubiany, nie pozostaje bez znaczenia.
M. K.: Sangwiniczka pokrzyczy, melancholik przeczeka i w końcu jego
będzie na wierzchu. Podobnie gdy choleryk jest związany z sangwinikiem,
tyle że tutaj głośniej ścierają się argumenty. Jeśli jest odwrotnie i próbujemy
wywrzeć presję na melancholiku, ten się odcina i ucieka w swój świat.
Jednak w sytuacji bez wyjścia lub gdy miarka się przebierze, także potrafi
wybuchnąć i nie będzie to cichy wybuch. Rozjuszony melancholik potrafi
wyciągnąć broń, jest krytykantem, bywa mściwy i ma doskonałą pamięć.
Dlatego siła jego rażenia będzie ogromna. Melancholik też jest bierny do
czasu, jeśli jednak nadepniemy mu na odcisk, może zaatakować. Właśnie
dlatego określam go jako bierno-agresywnego, w przypadku gdy nie ma
asertywnej postawy.
B. M.: Znaczenie ma jeszcze skala emocji. Emocje melancholika trwają
dłużej – jeśli przeżywa coś negatywnie, to długo i dobitnie, jeśli się
denerwuje, to przez długi czas. Sangwinikowi wszystko przechodzi szybciej,
zmienność jego nastrojów i emocji jest dużo bardziej płynna.
M. K.: Do tego sangwinik z natury jest optymistą, ma więcej energii. Warto
też podkreślić, że agresja to nie tylko krzyk, może się przejawiać w postawie
życiowej: „jestem zachłanny, odważny, chcę działać, robić więcej i być na
topie”. Najczęściej ten typ agresji cechuje sangwinika.
B. M.: Słowem: przebojowość. Choć inni nazwą to bezczelnością.
M. K.: Właśnie, to zależy od tego, przez pryzmat jakich cech sami na to
patrzymy. Sangwinik ma zdecydowanie więcej tego typu odwagi niż
melancholik – ten ostatni jest pesymistą z urodzenia, dlatego będzie czekał
i patrzył, jak się sytuacja rozwinie.
B. M.: I czasem ta zwłoka działa na jego korzyść. Bo przecież gdy sangwinik
podejmuje działanie dlatego, że nie umie komuś odmówić, to też jest oznaka
braku asertywności.
M. K.: Mam na to dobry przykład. Emilia była w pierwszych latach
małżeństwa bardzo niepewna siebie. Dlatego mąż szybko przejął nad nią
władzę. Paweł to melancholik z kilkoma cechami choleryka, zatem mocny
krytykant przy zamkniętej osobowości i skłonnościach do manipulowania
otoczeniem. W tym przypadku jednak sterowanie żoną odbywało się za jej
przyzwoleniem – niepewna siebie Emilia poddawała się silniejszemu
partnerowi. Przeprowadziła się do innego miasta, bo nie była w stanie
wyobrazić sobie, że mogłaby się przeciwstawić jego woli. Nie miała też
pomysłu na siebie, nie wiedziała, czego chce, więc szybko poddała się temu,
czego chciał Paweł.
B. M.: Jeżeli nie zadamy sobie trudu stworzenia własnej wizji siebie
w przyszłości, nie poszukamy kotwic, na których będzie oparte nasze
poczucie własnej wartości, to przyjmiemy cudze wizje za własne, cudze
potrzeby za swoje i tak dalej.
M. K.: I zrealizujemy marzenia innych. Tak było z Emilią – nie była
asertywna tylko bierna, w związku z tym Paweł szybko wszedł
automatycznie w rolę agresywnego.
B. M.: Mogłoby się wydawać, że to cholerykowi najtrudniej jest wypracować
postawę asertywną, a tymczasem melancholik, który bierze wszystko do
siebie, za wszystko czuje się odpowiedzialny, także ma z tym problem.
Czasem pomóc może poszukanie u siebie konkretnych cech, niezależnie od
głównego temperamentu, które będą punktem wyjścia wzmacniania
postawy asertywnej.
M. K.: Chyba najszybciej postawę asertywną są w stanie wypracować
sangwinik i flegmatyk. Z osoby zupełnie nieasertywnej, mającej duże
dylematy i duże wyrzuty sumienia, krok po kroku można się zmieniać
w potrafiącą powiedzieć „nie”. Największą przeszkodą w budowaniu
postawy asertywnej jest podejście „ja sam”, które zdaje się dominować
właśnie u choleryka i melancholika. Sangwinik i flegmatyk są bardziej
otwarci na innych, lubią się uczyć poznawania ludzi, są bardziej otwarci na
nowe, choć nie zapominajmy o tym, że gdy flegmatyk się uprze, że nie, bo
nie, trudno będzie go przekonać. Doskonałym przykładem takiej postawy
jest wspomniana już wcześniej Sandra.
Dojrzewanie do powiedzenia „nie” widać było też u Jacka, flegmatyka
z namiastką sangwinika. Jacek nie znał pojęcia „asertywność”. Ustępując
swojej dziewczynie Justynie i znosząc jej zachowanie, czekał, aż go doceni.
Ona, pewna siebie sangwiniczka z wyrazistym cholerykiem, miała inne
zdanie w tej kwestii. Jacek był dla niej źródłem dochodów. Jako programista
komputerowy zarabiał duże pieniądze. Dostał propozycję pracy za granicą
za jeszcze większą kwotę, więc wyjechali oboje. Ona mówiła, czego
potrzebuje, on to zapewniał. Na jego uległą postawę wpływała również
ogromna liczba kompleksów związanych z własnym wyglądem. Jednak życie
na obczyźnie pod ciągłe dyktando Justyny zaczęło być uciążliwe. Znajomi
Jacka się wykruszali, natomiast towarzystwo Justyny nim pomiatało, lecz
mężczyzna nie słuchał rad życzliwych mu osób podpowiadających, żeby ją
zostawił. Aż przyszedł impuls, który zadziałał na Jacka. Znajomy Justyny
zaprosił go na piwo i powiedział: „W zasadzie to nie moja sprawa, ale jesteś
facetem jak ja i nie rozumiem, jak możesz tego wszystkiego nie widzieć.
Możesz dać mi po pysku, ale tę koszulę i katanę kupiła mi Justyna za twoją
kasę”. Jacek nie dał znajomemu w pysk. Postawił mu piwo, pogadali i w
jednej chwili mężczyzna wiedział, co ma zrobić. To było większe
upokorzenie niż kilkuletnie znoszenie zniewag Justyny.
B. M.: Trzeba przyznać, że flegmatyk jest jak wielbłąd – potrafi znieść
naprawdę wiele, i to bardzo długo, a jak już podejmie decyzję, to jest w niej
wytrwały. Sandra podjęła decyzję o związaniu się z toksycznym mężem,
więc w niej trwała. Podobnie Jacek.
M. K.: Wszystko to, co mówili im do tej pory znajomi, nie miało takiego
znaczenia jak słowa wypowiedziane przez osoby w jakimś sensie z zewnątrz.
To też pokazuje, jak oddani potrafią być flegmatycy.
B. M.: I kolejna charakterystyczna cecha flegmatyka – gdy już podejmie
decyzję o odejściu, odchodzi. Może się długo namyślać, ale gdy dojdzie do
kresu, będzie to decyzja nieodwołalna.
M. K.: W Sandrze i w Jacku odezwały się dodatkowo cechy sangwiników,
dzięki czemu nabrali optymizmu, wstąpiła w nich energia i w miesiąc
zmienili swoje życie, czego nie potrafili zrobić latami. Świat zaczął im
sprzyjać.
Łatwiej wypracować asertywność, jeśli jest się mieszanką sangwinika
i flegmatyka. Cholerycy, aby stać się bardziej asertywni, najpierw muszą
ogarnąć swoją dyrektywność.
B. M.: A melancholicy chroniczne poczucie winy i tendencję do brania
odpowiedzialności za wszystko. Podkreślmy jednak, że asertywność to nie
tylko sztuka mówienia „nie”. To także umiejętność szanowania drugiego
człowieka i jego często innych poglądów, potrzeb i oczekiwań. To zarówno
sztuka proszenia o pomoc, gdy jej potrzebujemy, jak i szacunek dla odmowy
udzielenia pomocy, z jaką możemy się spotkać. Znowu wracam do kwestii
świadomości – świadomego wartościowania własnych celów i umiejętności
oraz poszanowania tych kwestii u drugiej osoby.
M. K.: Asertywności można się nauczyć. A z nauką jest tak, że jak chcemy, to
się uczymy, a jak nie, to nie. Chcę podkreślić, że jeśli komuś łatwiej
przychodzi stawanie się osobą asertywną, nie oznacza to wcale, że jest to
proste zadanie. Ważna jest świadomość, po co to robimy. Każdy
temperament potrzebuje innej motywacji, każdy wyciąga inne wnioski i ma
inną „datę ważności”. Nie bez znaczenia jest ambicja, której bardzo dużo,
czasem aż nadto, ma choleryk, całkiem sporo melancholik, widoczna jest
u sangwinika i ledwo zauważalna u flegmatyka. Ambicję wzmacnia
przysięga złożona samemu sobie: „Nigdy więcej nie dam się nikomu!”.
Asertywność zaś jest subtelną mieszanką agresywności i uległości.
Zachowanie asertywne oznacza uczciwe, stanowcze i bezpośrednie
wyrażanie swoich praw, uczuć, postaw, opinii oraz pragnień w sposób
szanujący uczucia, postawy, opinie, prawa i pragnienia drugiej osoby. Różni
się ono od zachowania uległego tym, że zakłada działanie zgodne z własnym
interesem oraz stanowczą obronę siebie i swoich praw – bez
nieuzasadnionego poczucia lęku i winy. Natomiast od zachowania
agresywnego odróżnia je to, że oznacza korzystanie z osobistych praw bez
naruszania praw innych osób. Asertywność zależy od sytuacji i może być
zmienna. Mogę na przykład być asertywna na gruncie zawodowym, a w
życiu prywatnym odczuwać paraliżującą trudność w byciu sobą wobec
innych.
Naukę asertywności dobrze zacząć od wyrażania pozytywnych uczuć, na
przykład przyjmowania komplementów.
B. M.: Umiejętność przyjmowania komplementów to dla wielu pań sztuka
wyższa. Nagminnie umniejszamy cudze słowa, albo nie wierząc
komplementującemu, albo nie wierząc w siebie. Pewna pani na warsztatach
wprost powiedziała, że nie wie, co ma zrobić, jak słyszy komplement. Tak ją
to zawstydza, że wręcz paraliżuje. Często zaczyna się tłumaczyć
komplementującemu, zaniżając własne zasługi i nie doceniając siebie. Bo
przecież inni są ładniejsi, zdolniejsi, zgrabniejsi, więc dlaczego ktoś miałby
docenić ją? Brak wiary w siebie przeradza się w brak wiary w cudzą ocenę
sytuacji. Przecież zaprzeczając komplementowi, podważamy intencje
drugiej osoby.
M. K.: To smutna prawda, ale nie umiemy przyjmować komplementów czy
miłych słów pod swoim adresem. Wynika to ze stereotypowego
przekonania, że skromność jest cnotą, dlatego grzeczne dziewczynki nie
łaszą się na miłe słówka, a chłopcy nie słuchają komplementów, bo to
niemęskie. Często też odrzucamy komplementy, ponieważ tak się
nauczyliśmy: „No nic podobnego… gdzie ja… to stara sukienka…”.
A wystarczy się uśmiechnąć i powiedzieć: „Dziękuję”.
Przyjmowanie komplementów jest istotne z powodu ich nadawcy.
Zaprzeczając jego opinii, przekazujemy mu, że jest dla nas kimś
niewiarygodnym, kto się nie zna. Odbieramy mu radość uszczęśliwienia
nas, co jest celem prawienia komplementów.
B. M.: Gdy mamy wątpliwości co do prawdomówności komplementującego,
zawsze możemy powiedzieć: „To miłe, że tak uważasz” albo „Dziękuję, że to
mówisz”. Wtedy pokazujemy, że zakładamy jego dobre intencje.
M. K.: Jeśli nauczymy się przyjmować komplementy, możemy przejść do ich
wyrażania. Należy je mówić szczerze, pewnie i zdecydowanie, bez
nieuzasadnionego używania wielkich słów, w sposób bezpośredni, na
przykład: „Ładnie wyglądasz”, „Uważam, że postąpiłeś mądrze”.
Na drodze do stawania się osobą asertywną warto wytyczyć sobie cele.
Odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego chcemy rozwijać asertywność.
Asertywne zachowanie nie jest możliwe bez poczucia własnej wartości.
Dlatego warto stworzyć sobie pozytywne wyobrażenie o sobie. Nieustannie
porównując się z innymi, zawsze znajdziemy kogoś lepszego.
Asertywność to umiejętność prawdziwego wyrażania siebie. Skoro mam
niskie poczucie własnej wartości, to skąd wezmę siłę na prawdę? A jeżeli
mam wyolbrzymione poczucie własnej wartości, to na jakiej prawdzie będzie
mi zależało? Asertywność to prawo wyrażania siebie, a jak można dać sobie
prawo? Przecież to takie… – i tu zaczyna się lista stereotypów, przekonań
i uprzedzeń. Są też osoby, które nadinterpretują dawanie sobie prawa,
wówczas jednak mamy już do czynienia z agresywnością. Jeżeli nie damy
sobie prawa, zawsze będziemy ulegli. Choleryk i sangwinik nie będą mieli
oporów, by przyznać sobie owo prawo. Melancholik przemyśli sprawę, żeby
niepotrzebnie nie ryzykować, a flegmatyk będzie miał kłopot. Jak to, on sam
ma dać sobie prawo? Dlatego flegmatyk dobrze zareaguje na bodziec
zewnętrzny, co może być przełomem w jego życiu. Ten typ bowiem ma
potrzebę dawania raczej komuś niż sobie i lepiej na niego działa słowo
z zewnątrz niż z wewnątrz.
Coaching dla ciebie:
w stronę asertywności
Chcesz wzmocnić swoją asertywność? Przemyśl odpowiedzi na poniższe pytania
coachingowe.
Kim się stanę dzięki asertywnej postawie?
Jakie moje myśli o sobie mnie wzmacniają?
Jakie moje myśli o sobie mnie osłabiają?
Jak chcę myśleć o sobie?
Gdy myślę o sobie w taki sposób, jakim czuję się
człowiekiem?
Batonik na zastępstwie, czyli o przybieraniu na wadze
Beata Mąkolska: Gdy tak rozmawiamy o uległości, o braku asertywności,
przypomina mi się Marzena, która całe swoje nastoletnie i dorosłe życie
poświęciła odgadywaniu pragnień innych. Była miła do przesady. Wszystko
dla męża i dzieci, jej nic nie jest potrzebne. W związku z tym nie pracowała,
jej ubrania przypominały zestawy piżamowe, na dodatek wszystkie
w ciemnych kolorach. U fryzjera nie była od dnia ślubu, a jej zainteresowania
ograniczały się do życia szkolnego dzieci, przepisów kulinarnych
i stosowania wciąż nowych diet. Marzena bowiem przy wzroście metr
sześćdziesiąt pięć ważyła ponad dziewięćdziesiąt kilo. Jak wiadomo, nikt nie
kładzie się spać szczupły i nie wstaje następnego dnia ze sporą otyłością,
a jednak ona zachowywała się tak, jakby właśnie coś takiego jej się
przydarzyło. Gdy już mówiła o swojej tuszy, bagatelizowała problem, nie
biorąc odpowiedzialności za swój wygląd. Ot, nawet nie wie, kiedy trochę
przybrała na wadze. Albo zasłaniała się tłumaczeniem, że po ciąży to
normalne. Tylko że córki urodziła ponad dekadę temu, a jej stuknęła już
czterdziestka.
Mąż Marzeny dla odmiany chodził codziennie do pracy w garniturze,
latem jeździł z córkami na kajaki i wycieczki rowerowe, zimą zabierał je na
narty. Większość tygodnia spędzał w pracy, jednak przynajmniej sobotę lub
niedzielę poświęcał na aktywne zajęcia z córkami, na wycieczkę czy choćby
spacer. Marzena nie chodziła na spacery, bo przecież ktoś musiał
przygotować obiad. Kiedy ją spytałam, co robią z mężem tylko we dwoje,
głupio się uśmiechnęła i zmieniła temat. Przyciśnięta do muru ze łzami
w oczach stwierdziła, że mąż już jej nie kocha, że ona tak się dla niego
poświęciła, a on od dawna nigdzie jej nie zabrał, nie prawi jej
komplementów – i tak dalej. Patrzyłam na tę czterdziestokilkuletnią kobietę,
która zajmowała prawie całą kanapę i płakała jak kilkuletnia dziewczynka.
Jej brak asertywności w kontaktach codziennych był tak oczywisty, że aż
bolesny. Marzena w swoim przekonaniu dawała innym całą siebie,
angażowała się, poświęcała, lecz nie dostawała niczego w zamian.
Rekompensowała sobie zatem niedostatek miłości bliskich przesyconą
słodkościami dietą. Doskonale wiedziała, ile waży, jak wygląda i od czego
tyje. Ale nałóg jedzenia z samotności i nieszczęścia był tak silny, że nie
umiała sobie z nim poradzić.
Małgorzata Krawczak: Na to zapewne nałożył się jeszcze temperament.
Bardzo często tyją flegmatycy. Sangwinicy też są zagrożeni tyciem, i to nie
tylko przez zajadanie emocji.
B. M.: Marzena to przede wszystkim flegmatyczka.
Panuje przekonanie, że kobiety tyją po ślubie. Po części jest to tłumaczone
faktem, że przed ślubem panie intensywnie się odchudzają, i to różnymi
metodami, także nieracjonalnymi, dlatego później często przybywa im
kilogramów – znany efekt jo-jo. Dmitry Tumin, doktorant socjologii na
Stanowym Uniwersytecie Ohio, przeprowadził badania, które potwierdziły
to przekonanie. Obserwował przyrost bądź spadek wagi w ciągu dwóch lat
wśród par, które zawarły małżeństwo albo wzięły rozwód. Sprawdził dane
łącznie ponad dziesięciu tysięcy osób, które brały udział w badaniach od 1986
do 2008 roku
. Z analizy wynikało, że kobiety rzeczywiście tyją po ślubie,
a mężczyźni po rozwodzie. Po trzydziestym roku życia ryzyko wzrostu wagi
po ślubie czy rozwodzie jest jeszcze większe i rośnie z wiekiem.
Naukowcy w badaniach nie skupiali się na szukaniu przyczyn tycia.
Wysnuli wniosek, że kobiety po ślubie mają więcej obowiązków i nie mają
już tak wiele czasu na aktywność fizyczną. Zapominamy jednak, że nasze
ciało – szczególnie jeżeli nic z nim nie robimy – się starzeje, a z wiekiem
tyjemy przeciętnie mniej więcej od jednej czwartej do pół kilograma na rok
.
Mająca w dniu ślubu przeciętną wagę Marzena roztyła się nienaturalnie
przez dwadzieścia lat małżeństwa, co trudno jednak tłumaczyć tylko zmianą
stanu cywilnego czy spowolnieniem metabolizmu. Ona zajadała emocje – im
bardziej brakowało jej miłości i podziwu męża, tym więcej jadła. Im więcej
jadła, tym bardziej gardziła sobą. Im gorzej się czuła ze sobą, tym więcej
starała się zrobić dla innych, aby zyskać w ich oczach. Nie widziała jednak
podziwu, więc znowu jadła. I tak w kółko. Jej przypadek nie jest
odosobniony. Naukowcy twierdzą, że 75% osób przejadających się robi to
właśnie z powodu zajadania emocji
.
M. K.: Ja także to zaobserwowałam. Na przykład Irena przed ślubem była
szczuplutka. Widziałam jej zdjęcia ślubne – figura modelki, biała mini,
piękne, proste, szczupłe nogi. Wyglądała bardzo elegancko. Gdy zaszła
w ciążę, przejadanie się tłumaczyła tym, że chce jak najlepiej dla dziecka –
nie je dla siebie, tylko dla niego. Przecież nie będzie dziecku żałować.
I przybyło jej trzydzieści kilogramów. Urodziła, a potem nadal tyła. Karmiła
piersią, to musiała jeść. I tak wymówka goniła wymówkę. Irena jest niska,
więc sto kilogramów sprawia, że jest to już chorobliwa otyłość.
Irena, Marzena i setki innych kobiet, które tyją w trakcie i po ciąży oraz
w kolejnych latach małżeństwa, najczęściej cierpią z powodu niskiego
poczucia własnej wartości. Plus to, o czym powiedziałaś – poziom miłości
w ich związku jest niski; w zasadzie miłości jest niewiele już w momencie,
gdy wchodzą w ten związek. Dlatego też wynagradzają sobie jej brak
jedzeniem.
Najpierw w ciąży tyją dla dziecka, bo przecież żadna nie powie, że je, by
przytyć. Po porodzie mózg gadzi – mała część naszego mózgu związana
z pierwotnymi instynktami – podpowiada: „Tyj, bo musisz być ostoją dla
tego dziecka”. W końcu w świecie zwierząt im jesteś większy, tym masz
większą szansę przeżycia. Coraz większa z każdym rokiem sylwetka jest
także oznaką rozpaczliwego wołania: „Zauważ mnie, jestem tutaj”.
B. M.: A trzeba przyznać, że szczególnej aprobaty pragnie i sangwinik,
i flegmatyk.
M. K.: Zwłaszcza flegmatyk lubi być doceniany tylko za to, że jest.
Flegmatyczki często rekompensują brak podziwu czy uczucia jedzeniem.
Jeżeli mają w sobie także sporo sangwinika, to pragnienie bycia podziwianą
jest jeszcze silniejsze.
B. M.: Mają też ogromną potrzebę dotyku, a jednocześnie unikają
zaangażowania intymnego z obawy przed odsłonięciem ciała. W pewnym
momencie otyłość staje się zarówno skutkiem, jak i przyczyną rezygnacji
z wielu rzeczy – z aktywności fizycznej, kupowania nowych ubrań,
spotykania się ze znajomymi, seksu. Można się pokusić o stwierdzenie, że
w takim przypadku im więcej kilogramów, tym mniej miłości między
małżonkami i większe skupienie na dziecku.
M. K.: Na pewno. Z kolei skupienie się na dziecku pogrąża relację między
rodzicami. Jeżeli jest to syn, kobieta zyskuje w nim niejako zastępczego
partnera, oczywiście o ile chodzi o lokowanie swoich uczuć. Z czasem
wymagania są coraz większe, a że dziecko nie może im sprostać, rodzi się
w nim poczucie winy.
B. M.: To są ci synowie, którzy zrobią wszystko, by zadowolić wiecznie
nieszczęśliwe matki.
M. K.: Dokładnie. Jeśli obiektem jest córka, to matka często kształtuje w niej
przekonanie, że kobiety są uległe, nieszczęśliwe przy dominującym
mężczyźnie, ale i całkowicie od niego zależne.
Gdy tak myślę o tendencjach do otyłości, to przyznam, że nie znam
otyłych melancholików i choleryków. Nie chodzi mi o kilkuczy
dziesięciokilogramową nadwagę, ale o typową otyłość, szkodliwą dla
zdrowia.
B. M.: Te dwa temperamenty mają dużo wyższy poziom samokontroli, której
brakuje zwłaszcza flegmatykom. Cholerycy to energia, działanie, ruch –
zatem sami z siebie generują więcej aktywności, nawet jeżeli nie uprawiają
sportu. Choleryk to także temperament najbliższy osobowości typu A –
podatnej na stres, nerwowej, dążącej do perfekcji, pracoholika.
M. K.: Dlatego nawet jeżeli cholerycy mają brzuch, to są sprawni, nadal
cechują ich pewna rzutkość, energia i charyzma. Tymczasem otyli
flegmatycy to osoby nieruchliwe. Ich lenistwo i niechęć do ruchu są
widoczne na każdym kroku. Gdy tylko mają możliwość, siadają. Jeszcze
lepiej, jeśli mogą się położyć i odpocząć. Sangwiniczki też są bardziej
rzutkie. A w przypadku flegmatyczek otyłość jest bardziej „galaretowata”.
B. M.: Flegmatyczkom z natury nie chce się ruszać. Wykazują niemal stały
niski poziom energii. Jeżeli dodamy do tego problemy z poczuciem własnej
wartości i wynikający z nich brak asertywności, otrzymujemy mieszankę,
która prowadzi wprost do zajadania emocji.
M. K.: Paulina to radosna sangwiniczka, która doświadczyła w życiu
momentów, gdy jej poczucie własnej wartości było zachwiane i gdy nie czuła
pewnie filarów własnej tożsamości. To był też czas, kiedy czuła się
niekomfortowo w małżeństwie – okres dominacji męża melancholika
i najwyższej wagi. Mąż narzucał plan, który musiał być wykonany wedle jego
woli, a że Paulina ma w sobie sporo z flegmatyka (zresztą temperament
sangwiniczny także ma skłonność do uległości), poddawała się jego
wytycznym.
Małżeństwo nie prezentowało się najlepiej. Ona – szara myszka w domu
z dzieckiem, on – samiec alfa, jedyny żywiciel rodziny. Ich relacja była
w fatalnym stanie i nawet kilkumiesięczna rozłąka spowodowana jego
wyjazdem zawodowym nie ociepliła kontaktu. Wręcz przeciwnie, Paulina
zajadała brak miłości batonikami pawełek. Uzależniła się od słodkości.
Potrafiła po dwudziestej trzeciej zostawić śpiącą córeczkę w domu i pobiec
do pobliskiego sklepu nocnego po batonik. Myślę, że wybór pawełka nie był
przypadkowy – był to podświadomy substytut mężczyzny, który dawał jej
chwilową otuchę. Gdy waga przekroczyła osiemdziesiąt kilo, zapaliła się
czerwona lampka. Paulina zaczęła stosować dietę i schudła. Część
kilogramów wróciła, ale nie w takiej liczbie jak przedtem. Dopiero gdy
Paulina zaczęła myśleć o sobie, a nie o odchudzaniu, wówczas zaczęła
chudnąć. Stało się tak, gdy skupiła się na własnym rozwoju, na swoich
zaletach, talentach i badaniu swojej osobowości. Mąż wrócił i zastał ją
odmienioną zewnętrznie i wewnętrznie. Dziś Paulina czuje się dobrze ze
sobą i ze swoim ciałem, nie ma potrzeby zajadania smutku czy braku
bliskości słodyczami, ponieważ jej relacje z mężem opierają się na
asertywności i poszanowaniu własnych wartości. Dzięki swojemu rozwojowi
mogła lepiej zrozumieć zachowania męża. Oswajała melancholika z nową
sobą i nakładała maskę niewzruszonej na docinki i krytykę. Coraz częściej
pokazywała swoje prawdziwe, wcześniej gdzieś zagubione oblicze
uśmiechniętej i radosnej kobiety z nutką autoironii.
B. M.: Myślę, że jest jeszcze jeden czynnik ryzyka otyłości w przypadku
sangwiniczek i flegmatyczek. To ich skłonność do uległości w kontaktach
z ludźmi i do naśladowania zachowań innych osób. Jakkolwiek może się to
wydać śmieszne, kobiety kopiują swoje nawyki żywieniowe. Jeżeli
przyjaciółki wybiorą się na kawę i jedna z nich zamówi ciastko, to druga
prawdopodobnie zrobi to samo. Jeżeli jedna zacznie jeść – druga w ciągu
kilkunastu sekund też to zrobi. Ten efekt mimikry zaobserwowali naukowcy
z Radboud University w holenderskim Nijmegen
. Badanie, co prawda,
dotyczyło kobiet mających BMI w normie, jednak nietrudno sobie
wyobrazić, jak skończyłyby się częste spotkania uległej flegmatyczki
z lubiącą pojeść choleryczką…
M. K.: Choleryczka jakoś by sobie poradziła, stosując się do zaleceń dietetyka
czy trenera fitness. Flegmatyczka byłaby w sytuacji patowej.
B. M.: Podsumujmy raz jeszcze: im niższe poczucie własnej wartości, tym
mniejsze szanse na bycie asertywnym, za to większe skłonności do zajadania
emocji. Żeby przestrzec czytelników przed sięganiem po kolejną dietę,
należy zwrócić uwagę na cel, jaki ma nam przyświecać w odchudzaniu. Czy
odchudzam się po to, żeby mąż znów się we mnie zakochał? Czy chcę
schudnąć na ślub córki? Może chcę coś udowodnić znajomym? A może zbliża
się lato, więc trzeba się wcisnąć w ubiegłoroczny kostium kąpielowy? To,
z jaką intencją przystępujemy do odchudzania, nie pozostaje bez wpływu na
efekt naszej diety.
M. K.: Jeżeli chcemy schudnąć dla siebie, aby lepiej się czuć i wyglądać, to do
mózgu dociera informacja, że trzeba utrzymać doskonałą wagę przez całe
życie. Nasza świadomość zaczyna się zmieniać. Mózg sam steruje
łaknieniem, zmienia zatem swój stosunek do jedzenia – skoro nie ma
potrzeby wyrzeczeń, nie jest wymagane magazynowanie. Jest to działanie
długoterminowe, za to bez efektu jo-jo.
Dieta to nie tylko mniej czy bardziej rygorystycznie skomponowany
jadłospis na kilka tygodni. Dieta to styl życia. A ten zależy od naszego
sposobu myślenia przede wszystkim o sobie. Jeżeli robisz coś dla siebie,
będzie to trwałe, jeżeli robisz coś dla czegoś lub dla kogoś, efekt będzie
krótkotrwały, a powracająca frustracja uciążliwa. Zbyt mocno staramy się
przypodobać innym, zamiast skupić się na tym, czego tak naprawdę chcemy.
Coaching dla ciebie:
akceptacja ciała
W zaakceptowaniu własnego ciała i zrozumieniu niektórych zachowań pomogą ci
podane pytania coachingowe.
Czym jest dla ciebie twoje ciało?
Co myślisz o swoim ciele?
Jak dbasz o swoje ciało? Co możesz robić lepiej?
Czego możesz robić więcej?
Z czym kojarzy ci się wyrażenie „moje ciało”?
Zamknij oczy i dokończ zdanie: „Moje ciało jest
jak…”. Jaki obraz udało ci się zobaczyć? Dlaczego
ten obraz ci się podoba, a dlaczego ci się nie
podoba? Co warto zmienić?
Odpowiedz jeszcze raz na wszystkie pytania, zamieniając wyraz „ciało” na
„zdrowie”.
Beata Mąkolska: Pojęcie toksyczności rozpowszechniła doktor Lilian Glass
w książce Toksyczni ludzie. Wyodrębniła ona aż trzydzieści toksycznych
typów ludzi oraz sugerowała, jak sobie z nimi radzić. Trudno jednak w życiu
codziennym chodzić z książką w ręku, aby diagnozować toksyczne osoby,
a następnie dobierać właściwe metody postępowania. Tym bardziej że ten
sam człowiek na jedną osobę może działać toksycznie, a na inną już nie.
Krótko mówiąc, każdy temperament tak naprawdę może być toksyczny
Małgorzata Krawczak: To, jak bardzo toksycznie oddziałuje na nas i na
innych, zależy od tego, co sobą reprezentujemy, jak czujemy się sami ze
sobą, jakie jest nasze poczucie własnej wartości. W tej kwestii warto zwrócić
uwagę na źródło toksyczności. Zachowanie toksyczne wiąże się z tym, że
toksyczna osoba uważa siebie za ofiarę wszelkich negatywnych okoliczności
i żeby ulżyć sobie w niedoli, sprawia, iż to my zaczynamy czuć się coraz
gorzej. Dostrzega w nas tylko złe cechy i zachowania, które często wymyśla
i nam wmawia, albo wyolbrzymia nieistotne szczegóły, przez co uwłacza
naszej godności. Takie osoby znajdują się wszędzie wokół. Przebywanie
z nimi jest bardzo obciążające dla psychiki. Wyzwala w nas to, co najgorsze.
Postępowanie osoby toksycznej ma zazwyczaj jeden cel, który realizuje
ona różnymi dostępnymi sobie sposobami, takimi jak nadmierna krytyka,
obgadywanie, niezdrowa rywalizacja, nieprzestrzeganie zasad, nieuczciwe
traktowanie innych, zmienianie reguł gry bez uprzedzenia, niedocenianie,
ośmieszanie. A celem jest obniżenie naszego poczucia własnej wartości.
Próby samodzielnego radzenia sobie z toksycznymi ludźmi mogą
przysporzyć zdecydowanie więcej kłopotów. Ludzie ci często nakładają
maski, w których są trudni do rozpoznania. Leczeniu podlegają choroby
psychiczne i jakiś procent zaburzeń. Na szczęście świadomość toksyczności
wzrasta i coraz więcej osób szuka pomocy, aby wydostać się z toksycznych
układów
.
Toksyczności nie nabawiamy się jak kataru. Ona przechodzi z pokolenia
na pokolenie. Dziecko wychowywane przez rodziców, którzy na każdym
kroku zaszczepiali w nim poczucie winy i niedoceniania, będzie dorosłym
żyjącym w ciągłym poczuciu niedosytu, czującym się niekochanym
niezależnie od tego, ilu kochających ludzi będzie wokół, nienasyconym
niezależnie od tego, ile sukcesów w życiu odniesie, bezwartościowym
niezależnie od zasług. I taki schemat powieli w stosunku do swoich dzieci,
a one w stosunku do swoich.
B. M.: Są ludzie, którzy znajdują w sobie siłę i wyrywają się z kręgu
toksyczności. Ważne są tutaj determinacja, motywacja i wzmacnianie
świadomości.
M. K.: Łatwiej jest cholerykom i sangwinikom, bo oni sprawnie wchodzą
w interakcje z ludźmi, są otwarci na nowe i aktywni w działaniu. Flegmatycy
i melancholicy są ostrożni w podejmowaniu działania, a otwieranie się na
nowe nie przychodzi im łatwo. Nie potrafią też zaufać innym, skoro ludzie,
których znają, krzywdzą. Przypomnijmy sobie historie Sandry i Jacka –
wystarczy odpowiedni bodziec i się uwalniają. To jeszcze nie daje gwarancji,
że kolejne związki – zarówno zawodowe, jak i prywatne – nie będą
toksyczne. Dopóki nie zainwestujemy w siebie, w zbudowanie silnego
poczucia własnej wartości, można zakładać, że będziemy wpadać z deszczu
pod rynnę. W różnych opakowaniach i okolicznościach ciągle będziemy
dostawać ten sam zestaw emocjonalnej toksyczności. Bez względu na nasz
temperament.
B. M.: I tak się dzieje. Kobiety pytają, skąd brać siłę na zmianę toksycznej
relacji i obecnego stanu rzeczy. Grzęzną u psychoterapeutów na wiele lat
terapii, chwytają się jak tonący brzytwy każdego koła ratunkowego. A siłę
trzeba wyzwolić z siebie.
M. K.: Ludzie szukają siły na zewnątrz – w majątku, w partnerach,
w dzieciach. Tam jej nigdy nie znajdą. Prawdziwa siła jest w nas samych.
Nazywam to zasadą czterech zet: zaakceptować, zrozumieć i zastosować,
aby zmienić. Dotyczy to tylko własnego życia. Zaakceptować to, co się wokół
mnie dzieje, i fakt, że źle to na mnie wpływa. Zrozumieć, że nie jest moją
winą, iż ludzie mają inne zdanie na mój temat – ja mam wpływ tylko na
swoje myśli i czyny, co nie zawsze będzie im się podobało. Muszę zrozumieć,
że nic się nie zmieni, jeśli ja tak nie postanowię i nie stworzę planu zmiany,
nie poznam strategii. Jeśli to zrozumiem oraz stworzę wizję siebie i tego,
czego chcę, muszę zastosować to w działaniu, aby zmienić swoje życie.
Niezbędna jest wytrwałość. Ta zasada się nie sprawdza, gdy chcemy ją
stosować w stosunku do innych. Przypomnijmy sobie, jak reagowaliśmy, gdy
wszyscy dorośli w domu czy szkole wiedzieli, co powinniśmy robić i co jest
dla na najlepsze… Życie to ciągła walka. Jeśli nie będziesz walczyć o to, czego
chcesz, przegrasz.
Toksyczny choleryk
B. M.: Trzeba przyznać, że najczęściej skrajne cechy choleryczne wiążą się
z określeniem „toksyczny”. Choleryk to przywódca, król, władca – tak jak
w naszej wprowadzającej bajce. Jest on „doskonały pośród miernoty”,
wszystko wie najlepiej. Identyfikacja większości cech cholerycznych
związanych z władzą, kontrolą, ocenianiem, podnoszeniem głosu nie
sprawia trudności osobom z otoczenia choleryka. Sam choleryk niechętnie
się do nich przyznaje albo wręcz uważa, że są one na miejscu. Często także
się zdarza, że zwyczajnie zapomina. Gdy mówimy o toksycznych
temperamentach, jednym z najczęstszych pytań zadawanych na warsztatach
dotyczących temperamentu jest: „Jak sobie radzić z cholerykiem?”.
M. K.: Tak, to prawda. Choleryk ma złą sławę. Wynika to zarówno ze
stereotypów, jak i z tych gwałtowniejszych i bardziej zdecydowanych cech.
Toksyczność zawdzięcza swoją niechlubną sławę w dużej mierze
przyzwoleniu na zachowania gwałtowne. Bo jak choleryk się zdenerwuje, to
lepiej schodzić mu z drogi, więc dla świętego spokoju robimy to. Niektóre
sprawy załatwiamy za jego plecami. A choleryk, który lubi mieć kontrolę nad
wszystkim, bardzo szybko się orientuje w takim postępowaniu. Zakłada
więc, że tak jest i było, a także będzie w przyszłości – i mamy piekło. Tak
naprawdę na własne życzenie.
Choleryk to wspaniały temperament, pod warunkiem że pewne jego cechy
nie zostały doprowadzone do skrajności. Choleryk mówi donośnym głosem,
często niemal podniesionym tonem. To podświadome akcentowanie własnej
ważności. Głośna rozmowa według choleryka nie jest kłótnią, tylko formą
konwersacji. Jeżeli wszyscy schodzą mu z drogi, on podświadomie odbiera
to jako ignorowanie jego osoby. Jeśli ktoś wchodzi z nim w dyskusję, to
oczekuje tylko konkretów. Inne temperamenty, szczególnie sangwinik
i flegmatyk, nie są dobre w konkretyzowaniu, dlatego taką postawę
odbierają jako atak. Zaczyna się pyskówka, w której zawsze zwycięża
choleryk. Świetnie dogaduje się z nim melancholik. Małomówny z natury,
cicho i spokojnie mówiący, a do tego perfekcjonista w swojej pracy.
Widziałam takie pary nie raz i wcale nie dominował w nich choleryk.
Zilustruję to może przykładem.
Feliks to przedsiębiorczy biznesmen i choleryk, jakich mało. Wszędzie go
słychać, nikt się na niczym nie zna, a wszystko jest na jego głowie.
Większość jego pracowników to sangwinicy i flegmatycy, jest też kilku
choleryków, którzy w milczeniu przyjmują reprymendy szefa. Ten potrafi
doprowadzić niektórych do płaczu.
Wśród jego pracowników było dwóch melancholików, na których Feliks
nie krzyczał, których szanował, pytał o rady i nigdy nie podważył ich
kompetencji. Najciekawszym elementem w firmie Feliksa było pracujące
w niej rodzeństwo. Julia, sangwiniczka z głową pełną pomysłów, pracowała
w dziale reklamy i marketingu. Michał, jeden ze wspomnianych
melancholików, pracował w dziale analiz. Ona, mimo ogromnej fachowości,
ciągle była niedoceniana i często miała ochotę rzucić pracę. On, bez tytułów
naukowych, był doceniany w każdym calu. Nie myślmy jednak, że Feliks jest
szowinistą czy seksistą. Drugim melancholikiem w jego firmie była bardzo
atrakcyjna kobieta – jego sekretarka.
Ten przykład pokazuje, że choleryk to nie jest typ, który kieruje się
emocjami w stosunku do innych ludzi. W jego przypadku są to raczej
emocje, które dotyczą ludzkich zachowań. Melancholicy nigdy nie dali się
sprowokować Feliksowi, nie zwątpili w swój profesjonalizm, posługiwali się
konkretami i tego samego wymagali od szefa.
I jeszcze jedna scena z zawodowego życia Feliksa. Po roku Julia nie
wytrzymała i odeszła. Podjęła pracę w firmie, która po dwóch latach
rozpoczęła współpracę z firmą Feliksa. Gdy obojgu minął szok przy
pierwszym spotkaniu, ona uświadomiła sobie, że już nie musi się go bać,
a on zrozumiał, że już nie może jej kontrolować. Julia trzymała zdrowy
dystans, a Feliks nawet nie próbował jej zdominować.
Toksyczna nieprzewidywalność
B. M.: Choleryków w czystej postaci nie ma wcale, każdy z nas jest
mieszanką temperamentów, o czym mówiłyśmy wielokrotnie. Teraz
przejdziemy do identyfikacji temperamentu niezwykle toksycznego –
połączenia skrajnych cech cholerycznych ze skrajnymi cechami
melancholika u jednej osoby. Taka osobowość staje się toksyczna dla
otoczenia. Skłonność do wybuchów, nieuzasadniona agresja i coś, co mnie
męczy najbardziej – całkowita nieprzewidywalność. Gdy idziemy na
spotkanie z osobą, o której wiemy, że reaguje agresywnie na każdą próbę
sprzeciwu czy forsowania własnych racji, od razu nastawiamy się na trudne
negocjacje. Jednak w przypadku mieszanki melancholiczno-cholerycznej nie
wiadomo, czy spotkamy się z grobowym milczeniem, wybuchem agresji, czy
też doświadczymy całej gamy negatywnych emocji tej osoby.
M. K.: O ile melancholik z cholerykiem przeważnie znajdą płaszczyznę
porozumienia, o tyle połączenie cech obu typów u jednej osoby nie do końca
to gwarantuje. Wszystko zależy od natężenia owych cech. Gdy jest ono
wysokie, to choleryk staje się optymistą zdążającym do skrajnego realizmu
i zaczyna sobie uzurpować prawo do zmiany całego świata, a melancholik to
pesymista dążący do większego pesymizmu, który staje się mistrzem
cynizmu. Choleryk i melancholik to temperamenty, którym blisko do
neurotyzmu, a ten leży na granicy toksyczności i zaburzeń osobowości.
W takim przypadku nie ma jasnych reguł i można domniemywać, że jest to
najbardziej toksyczne z możliwych połączeń.
Natomiast takie połączenie na optymalnym poziomie natężenia cech daje
ciekawą kompilację rozsądnego przywódcy, który z jednej strony miewa
dylematy typu: „Po co mi to ryzyko?!”. Ale z drugiej strony, jak żyć bez
ryzyka?
B. M.: Właśnie. Mówiłyśmy wcześniej, że mieszanka sangwiniczno-
melancholiczna może być toksyczna dla samej osoby o tych cechach, ale
mniej dla otoczenia. Dla innych taka osoba może być pociągająca i czarująca,
bo potrafi urzekać otoczenie, a jednocześnie jest owiana aurą tajemniczości.
Natomiast w przypadku temperamentu choleryczno-melancholicznego
mamy do czynienia z toksycznym oddziaływaniem na najbliższych.
M. K.: Choleryk-melancholik jest jak bomba z opóźnionym zapłonem.
Choleryk to egocentryk, który nie liczy się z otoczeniem. Melancholik także
ma skłonność do uważania się za lepszego. Jeden i drugi czuje swoją
wyższość, tylko choleryk o tym mówi, a melancholik uważa, że inni ludzie
nawet nie są godni tego, by z nimi rozmawiać. Gdy takie przeciwstawne
podejścia spotykają się w jednej osobie, może ona w sytuacjach stresowych
reagować bardzo różnie. Może wrzeszczeć jak typowy choleryk, a może się
stonować i wtedy mowa ciała przekaże wszystko – zaobserwujemy wypisaną
na twarzy ironię. U choleryka wszystko dzieje się bardzo szybko, dlatego
taką mieszankę zachowań możemy zaobserwować na jednym spotkaniu –
najpierw podnosi głos, potem się wycisza i widzimy maskę ironiczną. Za
jakiś czas wachlarz emocji ponownie się otwiera.
Nie wiadomo, jak rozmawiać z taką osobą, ponieważ gdy mówimy
spokojnie, na choleryka działa to jak płachta na byka i może więcej krzyczeć.
Z kolei melancholik zamknie się w sobie i spojrzy na nas z pogardą. Pytanie,
który z temperamentów dojdzie do głosu w danym momencie. Na jednym
spotkaniu mogą się objawić oba, a taka nieprzewidywalność jest naprawdę
męcząca.
B. M.: Weźmy przykład Kasi, która miała toksycznego szefa. Dariusz to
połączenie choleryka z melancholikiem. Kasia stresowała się codziennie
rano, jadąc do pracy, ponieważ nie wiedziała, w jakim nastroju będzie tego
dnia szef. Jeżeli ten miał dobry nastrój, przychodził do pracy z uśmiechem,
potrafił zmotywować do działania, podpytać o coś lub coś podpowiedzieć –
współpraca przebiegała harmonijnie. Jeżeli Dariusz miał zły humor, Kasia
marzyła, by uciec na zwolnienie lekarskie, ponieważ grobowe milczenie lub
trzaskanie drzwiami przeplatało się z nieuzasadnionym krzykiem,
wyciąganiem jakichś dziwnych spraw i pretensjami nie wiadomo o co.
Kasia opowiadała mi o swoim ostatnim zebraniu z szefem, podczas
którego mieli omówić sprzedaż w pierwszym kwartale. Ona solidnie się
przygotowała, miała wszystkie raporty i tabelki. Z plikiem dokumentów
o umówionej godzinie udała się do gabinetu szefa. Dariusz się spóźnił. Kasię
przywitała jego żona, która wraz z nim prowadzi firmę, a że w przewadze
jest sangwinikiem, potrafi świetnie rozładowywać napiętą atmosferę
generowaną przez męża.
Podczas godzinnego zebrania Kasia doświadczyła skrajnych stanów
emocjonalnych szefa. Przyszedł spóźniony, jednak w dobrym nastroju,
i zapytał, jakie są plany na sprzedaż w regionie wschodnim. Kasia zgodnie
z prawdą powiedziała, że planów nie ma, bo przecież nie podpisali umowy
o współpracę z dystrybutorem. Wtedy szef z radosnego i energicznego
zmienił się w furiata i zaczął krzyczeć, szukać winnych, zadawać tysiące
pytań, nie czekając oczywiście na odpowiedzi, ponieważ miał je już
przygotowane: „Wszyscy są idiotami”, „Tylko ja tutaj naprawdę pracuję”, „O
wszystkim sam muszę myśleć”. Zaczął też atakować Kasię werbalnie: „To jest
postawa roszczeniowa”, „Pani się do niczego nie nadaje!”, „Nawet
z kontrahentem pani nie umie rozmawiać!”, „Co z pani za pracownik, tylko
by pani chciała siedzieć i czekać, żeby kasa spływała na konto!”, „Ja muszę
zatrudnić kogoś nowego, bo z pani nie ma pożytku!”.
Po dwudziestu minutach wrzasków żona Dariusza przypomniała mu, kto
podjął decyzję o zakończeniu współpracy z dystrybutorem – była to jego
decyzja. Kasia w ułamku sekundy podsunęła listę z kilkoma potencjalnymi
kontrahentami, którą przygotowała wcześniej, oraz tabelkę z wynikami
sprzedaży za pierwszy kwartał. Twarz szefa nieco złagodniała, uspokoił się,
pogrymasił przy niektórych kolumnach, ale zasadniczo w ciągu pięciu minut
z furiata zmienił się w osobę, z którą można porozmawiać o konkretach.
Podczas ostatnich piętnastu minut spotkania ustalili najważniejsze cele na
najbliższy miesiąc i zebranie zakończyło się podsumowaniem szefa: „Jak
pięknie doszliśmy do porozumienia”.
Dariusz jak gdyby nigdy nic zaczął pracować dalej, natomiast Kasia była
tak wyczerpana psychicznie, że do końca dnia gapiła się w monitor, nie
mogąc zebrać myśli. Szef i jego zmienne nastroje wykończyły ją psychicznie.
M. K.: I to jest najlepsza historia na dowód, że choleryk chce być zawsze na
górze. Nie może być inaczej. Nawet jeżeli Dariusz nie zrobił nic, żeby
spotkanie zakończyło się konstruktywnie i z jasnymi postanowieniami, to
wykorzystał moment, aby przypisać sobie zasługi za jego pozytywne
zakończenie. Choleryk wykorzysta każdą szansę, żeby jego było na wierzchu.
Może słuchać wybiórczo, wyłapie tylko to, co jemu się podoba i co będzie
mógł wykorzystać zgodnie z własnym uznaniem. Nie przyzna się do błędu
(na przykład Dariusz nie powie, że niepotrzebnie zaatakował Kasię, skoro jej
działania wynikały z podjętych przez niego decyzji), ponieważ on zawsze ma
rację, nawet jeżeli to jest racja w danej chwili.
B. M.: Typowe dla choleryka – gdy bierzesz oddech, on to wykorzystuje, żeby
zaatakować. I nawet nie wyciąga faktów, tylko oskarżenia. Dariusz nie
zarzucił Kasi konkretnego błędu, tylko ogólnie nazwał ją złym pracownikiem
i twierdził, że ma postawę roszczeniową.
M. K.: Tak naprawdę to choleryk potrafi być bardzo roszczeniowy. Ma
pretensje do wszystkich o wszystko. Ma roszczeniową postawę wobec życia,
ale oczywiście z różnym nasileniem. Większość ludzi zawsze zbyt
emocjonalnie podkreśla u innych to, co u nich samych nie jest harmonijne
i spójne. Dlatego jeżeli Dariusz wskazywał u Kasi postawę roszczeniową, jest
to sygnał, że to on jest najbardziej roszczeniowy i widzi u pracownicy taką
postawę, nawet jeżeli ta jej nie przejawiała. To jest jedyna strategia, którą
choleryk umie wprowadzić w życie. Jest wobec wszystkich roszczeniowy,
dlatego dopatruje się roszczeń wobec siebie. Król chce rządzić – jeżeli nie
może niesubordynowanemu poddanemu ściąć głowy, to będzie próbował
linczować go na swój sposób.
B. M.: Dopiero gdy Dariusz się uspokoił, jego melancholiczny umysł
przyswoił fakty przedstawiane przez żonę i przez Kasię. Cechy choleryka,
które opierają się na ocenie sytuacji, wreszcie pozwoliły mu poprowadzić
spotkanie w konstruktywny sposób.
M. K.: Melancholik to temperament, który twardo stoi na ziemi i czasami
jest wręcz ociężały w podejmowaniu decyzji. Natomiast choleryk wykazuje
tu naturalną lekkość, podobnie jak przy wydawaniu sądów. Szef Kasi
pokazał to swoim zachowaniem.
B. M.: Gdyby takie sytuacje zdarzały się raz na miesiąc, pewnie praca Kasi
byłaby znośna. Jednak takie sceny miały miejsce kilka razy w tygodniu, więc
ta postanowiła poszukać innej pracy. Osobowość szefa nazbyt obciążała ją
psychicznie. Kasia ma tendencję do bycia uległą, jednak zawsze solidnie
przygotowuje się na spotkania, co jak twierdzi, niejednokrotnie ratuje jej
posadę. Nie można przecież żyć w ciągłym strachu przed gniewem
pracodawcy, tym bardziej gdy jest to nieprzewidywalny i nieuzasadniony
gniew. Doszło bowiem do tego, że ciało Kasi silnie reagowało: często bolała
ją głowa, zaczęła mieć kłopoty ze snem. Wyczuwała kołatanie serca, gdy
tylko numer szefa wyświetlał się na komórce, nawet jeżeli nie wiedziała, po
co i w jakim nastroju dzwoni. Te objawy somatyczne doprowadziły ją do
choroby. Dostała zwolnienie i wreszcie po dwóch tygodniach wymuszonej
gorączką separacji od szefa doszła do wniosku, że nie może tak żyć.
M. K.: Choleryk w przewadze czy z domieszką melancholika w roli szefa
potrafi w nietuzinkowy sposób zatruwać ludziom życie. Flegmatycy
i sangwinicy często cierpią katusze, nie mogąc uciec z danej relacji, bo praca
jest ważna. Warto podkreślić, że choleryk zawsze czuje się na stanowisku,
nawet jeżeli jest szeregowym pracownikiem. Dlatego objawy
psychosomatyczne mogą pojawiać się też u choleryka, gdy nie zajmuje on
należytej pozycji i nie dostaje należnego mu uznania. W chorobie dostaje
współczucie, które utożsamia z potrzebnymi mu wartościami. Choroby
psychosomatyczne dotyczą duszy, a chore ciało tylko o tym informuje.
Problem polega na tym, że nie zawsze, a nawet zbyt rzadko, umiemy te
informacje odczytać. Potrafimy latami leczyć ciało, nie troszcząc się
o psychikę.
Nie graj, postaw na autentyczność
B. M.: Jeżeli chodzi o kontakt z toksycznym temperamentem, to możemy
albo się od niego uwolnić, czyli na przykład tak jak Kasia zmienić pracę, albo
zacząć pracować nad postawą asertywną i wzmacnianiem poczucia
pewności siebie. Tylko czy to zawsze pomoże?
M. K.: Stosunkowo skuteczną metodą jest bycie autentycznym.
Niewchodzenie w żadną rolę, czy to ofiary, czy kata, bo to przypomina
walkę. Najczęściej stajemy się ulegli (właśnie jak Kasia), mając nadzieję, że
to złagodzi sytuację i zmniejszy konflikt. Ofiara podświadomie szuka kata,
który będzie ją nękał. To jedna z relacji w tak zwanym trójkącie
dramatycznym. Brakujące ogniwo to ratownik, czyli ktoś, kto chce ratować,
wyzwalać spod jarzma prześladowcy i kata. W tę interpersonalną grę
wszyscy jesteśmy uwikłani w różnym stopniu. Jednocześnie możemy być
zarówno katem czy ofiarą, jak i ratownikiem, w zależności od sytuacji
życiowych – w pracy katem, w domu ofiarą wymagań rodziny, a jako
sąsiadka ratownikiem i chcieć wyzwolić sąsiada z jego ciężkiego losu.
Taką grę możemy prowadzić również w sobie, kiedy to nasze myśli stają
się katem, działamy jak ofiara, a ciało ratuje się chorobą. Autentyczność to
bardzo ważna cecha, która pokazuje poziom poczucia własnej wartości. To
drugie imię asertywności. Naturalną autentyczność ma melancholik. Jednak
chroni ona melancholika przed światem zewnętrznym, ale już nie przed nim
samym. W tym też upatrywałabym źródła toksyczności tego temperamentu.
Niezadowolony z siebie melancholik nie może znieść apodyktyczności
choleryka, beztroski sangwinika i braku zaangażowania flegmatyka.
W jednej ręce ma cynizm, w drugiej krytykanctwo i wali gdzie popadnie,
tym samym tracąc swoją autentyczność. Ludzie zaczynają unikać chłodnego
tonu jego głosu i krótkich, ostrych zwrotów. Jedni go unikają, inni mu
ulegają.
B. M.: I jest jeszcze gorzej, ponieważ toksyczny temperament karmi się
naszą uległością. Asertywne podejście utrudnia fakt, że postawa uległości
jest potęgowana przez naszą kulturę i wychowanie. Dzieci od małego uczy
się posłuszeństwa, w szkołach uczą nas karności i ustępowania. Mówisz, że
metodą na toksyczny typ jest bycie autentycznym. Autentyczność, czyli
wyjście z postawy rzeczowego dorosłego?
M. K.: Czy ja wiem? Rzeczowy dorosły też może być autentyczny.
Rzeczowość to cecha choleryka i melancholika. Autentyczność to postawa,
którą może przyjąć każdy. Rodzimy się autentyczni, a dorastamy,
zmieniając autentyczność na maski, które nakładamy. To one doprowadzają
nas do granic toksyczności. Zakładamy je z różnych powodów, aby się
chronić przed trudnymi sytuacjami i osiągnąć swój cel. Najwięcej masek
i toksyczności, a najmniej autentyczności występuje w kręgach patologii.
Tam toksyczność sięga zenitu. Czytałam, że toksyczność jest efektem braku
systemu obronnego na bolesne doznania. Umiemy radzić sobie z bólem
fizycznym, ale nie potrafimy radzić sobie z bólem psychicznym. Traktujemy
go jak krzywdę. Dlatego toksyczni ludzie często nie uświadamiają sobie
krzywdy, jaką wyrządzają innym, ponieważ „robią to z miłości do nas i dla
naszego dobra”. Ten tok myślenia pokazuje, jak zostali wychowani oraz jaki
wpływ na ich życie miała najbliższa rodzina. Dlatego warto zdać sobie
sprawę, że z toksyczną osobą możemy zmierzyć się tylko jako ludzie
autentyczni, czyli z uregulowanym stosunkiem do poczucia własnej
wartości, i asertywni. Wówczas będziemy mogli podjąć odpowiednie
działanie. Mam tu na myśli oczywiście toksyczność niebędącą jeszcze
zaburzeniem osobowości, chorobą psychiczną czy zagrażającą zdrowiu
i życiu patologią. Tu trzeba działać w inny sposób. Mówię o toksyczności,
która jest efektem doprowadzania cech do skrajności przez różne sytuacje
życiowe. Tu wystarczy autentyczność, ale tę trzeba w sobie odnaleźć.
Doprowadzi nas do niej asertywność, której należy się nauczyć.
B. M.: Ciekawym przypadkiem toksycznej mieszanki jest choleryk-
melancholik z domieszką flegmatyka. Jeżeli jest to kwintesencja
negatywnych cech melancholika i flegmatyka, to nawet choleryczna
umiejętność przewodzenia innym będzie studzona flegmatyczną refleksją
„A właściwie, to po co mi to wszystko?”.
M. K.: Na przykład Dagmara – ma sporo cech choleryka, również tych
pozytywnych, dzięki którym potrafi zrobić wiele ciekawych rzeczy, dlatego
zawsze znajdują się ludzie, którzy z przyjemnością za nią podążają. Jednak
przychodzi taki moment, a trudno się nań przygotować – ponieważ mamy
do czynienia z nieprzewidywalnością – kiedy Dagmarze włącza się
irracjonalny pesymizm melancholika i brak działania flegmatyka. I to jest
fatalna, toksyczna przeciwwaga. Dagmara zaskarbia sobie sympatię ludzi
swoim optymizmem i odważnymi planami, wzbudza ich zaufanie i stwarza
sytuacje, w których oni czują się potrzebni.
B. M.: Doskonała przywódczość, którą choleryk może się poszczycić?
M. K.: Z pozoru. Ludzie ulegają Dagmarze w poczuciu bezpieczeństwa,
jednak nie wiedzą dokładnie, kiedy ona przejmuje nad nimi kontrolę za
pomocą swoich zdolności manipulacyjnych. Usypia ich czujność, tworząc
atmosferę przyjaźni. Jej motto to: „Uzależnić od siebie i kąsać bezlitośnie”.
Nagle się okazuje, że wszystko zostało źle zrozumiane i że ludzie
przysparzają jej kłopotów. Wszyscy są winni, tylko nie ona. Gdy sprawy
zajdą za daleko, Dagmara wycofuje się w zacisze domowe, gdzie czuje się
najlepiej, ponieważ tworzy obraz osoby przybitej, oszukanej,
niedowartościowanej, niezrozumianej. Teraz rodzina cicho spełnia jej
życzenia. To czas melancholika – obrażonego i pokrzywdzonego.
W mniemaniu Dagmary rodzina w niczym nie potrafi jej dogodzić, zatem
znów odzywa się choleryk i pojawiają się pretensje.
B. M.: Zmienność, nieprzewidywalność, tylko skala agresji zdaje się
mniejsza.
M. K.: Dagmarze cechy flegmatyka nie pozwalają na tak wielkie wybuchy
agresji, jakie cechowały wspomnianego wcześniej Dariusza. Jednak
zmienność jest, i to spora. Najpierw zaangażowanie i kontakt wzrokowy,
wszystko przebiega harmonijnie, aż nagle Dagmara wstaje, odwraca się
i poprawia dokumenty. Typowe zachowanie melancholika, którego przerosła
sytuacja, więc zajmuje się sobą.
B. M.: Może też chodzić o rozładowanie napięcia – czasem człowiek nawet
nie wie, że sytuacja powoduje w nim napięcie, dyskomfort, więc
automatycznie uruchamiają się ruchy ciała. Ciekawie opisują to znawcy
zachowań psów. Gdy dwa psy się mierzą, stają jak do walki, mają zjeżone
grzbiety, toczą pianę z pysków. Nagle jeden zaczyna się drapać – to czynność
biologiczna, która ma za zadanie na moment rozładować skumulowane
napięcie. Może w przypadku ludzi takie wstanie i przeglądanie dokumentów
też ma rozładować napięcie?
M. K.: Być może. Niemniej wstanie do szafki z dokumentami to odcięcie się,
odwrócenie tyłem. Gość nie wie wtedy, czy Dagmara go słucha, czy ma dalej
mówić. Rozmówcy mieli z nią problem, ponieważ czuli się niesłuchani,
ignorowani. Takie zachowanie występujące sporadycznie jest denerwujące,
a stale powtarzane sprawiło, że ludzie zaczęli się odsuwać od Dagmary. Ona,
jako choleryk, ma silną potrzebę sprawowania kontroli, dlatego gdy kolejne
osoby zaczęły jej się wymykać, w panice starała się odnawiać kontakty,
zagadywać, być miłą. I tutaj trzeba uważać, bo nie zawsze dopytywanie się
jest oznaką szczerego zainteresowania. Czasem jest sygnałem potrzeby
sprawowania kontroli.
B. M.: To ważna wskazówka dla otoczenia. Uważajmy na nazbyt dociekliwe
pytania, bo czasem nie są one wyrazem jedynie sympatii.
M. K.: Właśnie! Za to mogą posłużyć cholerykowi do sprawowania kontroli.
Zwłaszcza gdy zaczynamy czuć się winni z jakiegoś powodu i się
tłumaczymy – choleryk ma nas w garści.
B. M.: To też jest wskazówką, jak rozpoznać toksyczną osobę w dość prosty
sposób: jeżeli nie mamy nic na sumieniu, a mimo to czujemy się winni lub
musimy się z czegoś tłumaczyć, to znak, że powinniśmy być czujni. Może to
być próba manipulowania nami. Wtedy racjonalne tłumaczenie sobie
zainteresowania drugiej osoby może wywieść nas na manowce. Gdy logika
wydaje się w porządku, a ciało mimo to ostrzega nas różnymi symptomami,
jestem za tym, żeby słuchać ciała i uciekać gdzie pieprz rośnie.
M. K.: Może nie od razu uciekać, ale być świadomym tego, co się dzieje.
Choleryczno-melancholijny temperament będzie wyciągał z nas informacje
i drążył temat. Słaba osobowość się zadowoli, gdy odeślemy ją z kwitkiem,
jednak im silniejsza, tym więcej przebiegłych prób dowiedzenia się, w czym
rzecz. Gdy przestaniesz rozmawiać z silnym cholerykiem, to urośniesz
w siłę, a on będzie się czuł coraz bardziej zagubiony, bo coś nie układa się po
jego myśli.
B. M.: Nasuwa mi się jeszcze taki wniosek – gdy rośniesz w siłę, nie masz
potrzeby raportowania cholerykowi przebiegu zdarzeń i stajesz się odporny
na tego rodzaju manipulacje.
M. K.: Na pewno. Jednak choleryk-melancholik nie przyzna się do błędu,
o czym mówiłyśmy wcześniej, z jego ust nie usłyszysz: „Przepraszam”.
Czasami burknie coś pod nosem, aby rozładować sytuację i rozpocząć inny
manewr manipulacyjny. Gdy już wytkniesz mu ewidentny błąd, najczęściej
dalej będzie szedł w zaparte, tylko zmieni strategię. Dagmara maskuje się
w taki sposób: „Może nie zdążyłam tego powiedzieć, ale od początku byłam
o tym przekonana”. Potrafi też interpretować słowa innych na swój sposób,
nie zachowując kontekstu, z którego zostały one wyrwane. To wyjątkowo
mylące dla otoczenia.
B. M.: Czyli nie dość, że toksyczny temperament chce wyciągnąć z ciebie to,
co mu potrzebne, to jeszcze potrafi obrócić wszystko na swoją korzyść.
Kieruje się przede wszystkim swoim interesem, dlatego zdolności
manipulacyjne choleryka-melancholika są zwykle wysoko rozwinięte.
M. K.: Pamięć jest wybiórcza, dlatego taka osoba często idzie w zaparte („Ja
tego nie mówiłam”), a jeżeli już nie ma wyjścia, bo masz na coś dowody, to
powie: „Ale ja w tym momencie nie miałem wyjścia” czy „Ale ja nie mogłam
inaczej”.
Połączenie choleryk-melancholik daje cechy, które przy bliższym
poznaniu mogą się uzupełniać i tworzyć naprawdę ciekawe osobowości,
podobnie jak połączenie sangwinik-flegmatyk. Jeżeli jednak cechy
przekroczą granicę równowagi emocjonalnej, to nadmiar harmonii
i nieingerowanie w to, co dzień przyniesie, będą bardzo toksyczną
mieszanką. Najpierw dowie się o tym otoczenie takiej osoby, ponieważ żyje
ona beztrosko i jest piewcą miłości, a z czasem sama wpadnie w sidła
toksyczności. Nikt jej nie rozumie, ludzie unikają jej towarzystwa, kpią
z niej. Nasilają się frustracja i użalanie nad sobą. Takie osoby przestają się
cieszyć dniem obecnym, a zaczynają żyć wspomnieniami.
B. M.: To męczące. Kasia miała tendencję do bycia uległą w kontaktach
z Dariuszem, ponieważ posiadała wiele cech flegmatyka. Jednak zadziałało
to w pewnym momencie na jej korzyść – flegmatyk jest niezwykle
stanowczy, dlatego gdy Kasia podjęła decyzję o zmianie pracy, była to
decyzja nieodwracalna. Kto jeszcze jest podatny na toksyczne działanie
choleryczno-melancholicznego temperamentu? Kto jest w stanie wytrzymać
z taką osobą?
M. K.: Na te pytania trudno odpowiedzieć w sposób jednoznaczny.
Toksyczni ludzie nie są po to, aby z nimi wytrzymywać, ale po to, byśmy
lepiej poznawali siebie i swoje słabości oraz odkrywali ukrytą w nas siłę. Od
takich ludzi należy odchodzić, żeby oni zatracili się całkiem w swojej
toksyczności albo przejrzeli na oczy. Toksyczność zatacza coraz szersze
kręgi za naszym przyzwoleniem. Przestańmy zatem przyzwalać
i podejmijmy działanie w swojej obronie. A wracając do pytania: mogę
jedynie spekulować. Im więcej ktoś ma cech sangwinika, tym dłużej
wytrzyma z taką osobą albo szybciej odejdzie – w myśl zasady: „Jak nie ten,
to inny”. To zależy od wielu czynników. Flegmatyk w pewnym momencie
powie: „Po co mi to?”. I tak jak wspomniałaś, gdy już podejmie decyzję
o zerwaniu kontaktu, będzie to najczęściej decyzja ostateczna. Flegmatyk
może się długo namyślać, dużo znieść, ale jak już zdecyduje, to klamka
zapadła.
B. M.: I nie ma odwrotu. To też tłumaczy, dlaczego mężowie, o których się
mówi „pantoflarze”, są w stanie tak długo wytrzymać z żonami furiatkami,
które wyżywają się na nich latami. Jednak w końcu przychodzi moment, gdy
dzieci wybywają z domu i mąż flegmatyk odchodzi, by wreszcie mieć święty
spokój.
M. K.: Właśnie. I nawet jeżeli żona furiatka, jak to określiłaś, zacznie nagle
być miła, spolegliwa, dogadzać flegmatykowi, najczęściej będzie już za
późno. Może wyjaśnią sobie kilka spraw, jednak decyzja została podjęta.
Chociaż flegmatyka bardzo łatwo obłaskawić i jeżeli żona furiatka go nie
przekona, mogą to zrobić dzieci. Pamiętajmy, że flegmatyk myśli o sobie na
samym końcu.
B. M.: Jednak często są to relacje nie do naprawienia.
M. K.: Na pewno łatwiej odejść, jeżeli problem dotyczy biznesu i spraw
zawodowych. Wieloletnich partnerów życiowych często łączą dzieci,
wspólny majątek. Trudno przewidzieć, jak się zachowają toksyczni ludzie.
Raczej będą grać na zwłokę, ukazywać siebie jako ofiarę życia, innych
i systemu. Toksyczni ludzie mają do perfekcji opanowaną sztukę
manipulacji, dlatego tak trudno wydostać się z takich związków, nawet
zawodowych. Mam tu na myśli na przykład sferę finansowo-
ubezpieczeniową, w której ogromna rotacja właściwie na wszystkich
szczeblach zatrudnienia poniekąd wymaga toksyczności. Toksyczny
temperament jest szczególnie często spotykany wśród menedżerów
tworzących zespoły. Na początku menedżer jest charyzmatyczny, potrafi
pociągnąć za sobą ludzi, zmotywować, roztacza zwycięskie wizje. Po
pewnym czasie maska spada i odsłania się choleryk z melancholikiem
w najgorszym wydaniu – porównywanie ludzi, czepianie się, szukanie
dziury w całym, wywieranie dziwnej presji. To demotywuje pracowników
i rozbija zespół. Tacy menedżerowie sami czują presję odgórną, najczęściej
dotyczącą wyników, które są inne niż zakładane. Jednak oni nie przyznają
się do błędu, dlatego będą szukać ofiar w zespole. Będą obrażać
pracowników, krzyczeć, szukać winnych, nie będą się liczyli z faktami.
Zgniotą psychicznie słabsze osoby swoją postawą i roszczeniami.
Pamiętajmy jednak, że choleryczno-melancholijny menedżer robi bardzo
dobre pierwsze wrażenie. Kupi ludzi, zabierze, co się da, i jako lider
wyczerpie swoje możliwości. To samo będzie w kontaktach z klientami – ci
mogą się złapać na wspaniałe pierwsze wrażenie, jednak później będą się
czuć oszukani i więcej nie skorzystają z usług tego finansisty czy agenta
ubezpieczeniowego. Dlatego w takich firmach pracownicy ciągle się
zmieniają, wypalony menedżer przechodzi do następnej firmy, w której
początkowo łapie wiatr w żagle, a potem szuka kozłów ofiarnych. Jego życie
prywatne wygląda podobnie – jest powierzchowne, od jednego związku do
drugiego, byle czerpać zyski. Gdy już się zdarzy, że partner zaciągnie go do
ołtarza, zaczną się romanse…
B. M.: Szarpane związki. Bywa, że tacy „poszarpańcy” związują się ze sobą.
Uzależnieni od zastrzyków adrenaliny, jakich dostarcza im wzajemne
szczucie się na siebie, zamęczają siebie i otoczenie.
M. K.: Wtedy każde z partnerów prowadzi trochę odrębne życie. Często są to
związki, które cechuje dobry status materialny, bo obydwoje partnerzy są
ambitni i rywalizują ze sobą. Ich dzieci mają mnóstwo zajęć pozalekcyjnych,
drogie hobby typu lekcje baletu czy jazdy konnej. Jednak dzieci te nie uczą
się wzajemnego szacunku i miłości, tylko rywalizacji.
B. M.: Wracając do spraw zawodowych, mówiłyśmy, że choleryk nie
przyznaje się do błędów. Wykorzystuje też powierzone mu tajemnice do
własnych celów. Mam na to doskonały przykład. Anna, bojąc się, że kolejna
redukcja etatów w firmie obejmie także jej stanowisko, zaczęła się rozglądać
za nową posadą. Szykując się na rozmowę kwalifikacyjną w innej firmie,
spotkała Maję – koleżankę z pracy na wyższym stanowisku. Dziewczyny się
lubiły, zdarzało się, że razem jeździły w delegację. Maja z zainteresowaniem
wypytywała Annę, dokąd idzie, bo tak ładnie wygląda, i tak dalej. Anna
powiedziała, że idzie na rozmowę kwalifikacyjną do innej firmy, ponieważ
boi się o swoją pracę. Wydawałoby się, że nic takiego się nie stało –
dziewczyny, choć się nie przyjaźnią, to jednak się znały i na gruncie
zawodowym sobie ufały.
I co się stało? Maja po zebraniu z dyrektorem oddziału pochwaliła się, że
wie więcej o pracownikach, niż się dyrektorom wydaje. Zdradziła, że Anna
rozgląda się za nową posadą. Trudno jednoznacznie określić intencje Mai –
prawdopodobnie chciała zabłysnąć, że wie więcej niż zarząd, więc chciała
być w centrum uwagi.
Dyrektor osobiście pofatygował się do Anny, aby ją zapewnić, że jej
stanowisko mimo redukcji etatów jest bezpieczne. Można by więc
wnioskować, że dobrze się stało. Jednak Annie pozostał niesmak, a Maja nie
widziała niczego złego w swoim działaniu. Jako typowa choleryczka
wykazała, że przekłada swoje ego nad interesy koleżanki z pracy –
wykorzystała coś, o czym nikt nie wiedział, tylko po to, by pokazać
przełożonym przewagę (w jej przekonaniu). Manipulowała informacjami
w taki sposób, aby stały się korzystne dla niej samej.
M. K.: To typowe zachowanie choleryka. Jeśli coś się dzieje, to ten,
porównując innych ze sobą, najczęściej stwierdza: „Ja jestem ok, to z nimi
wszystkimi coś jest nie w porządku”. Dlatego na przykład potrafi ostro
skrytykować i często jest przekonany, że takie zachowanie służy naszej
poprawie, motywacji i mobilizacji.
B. M.: Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane…
M. K.: To po pierwsze. A po drugie, bardzo łatwo zrazić do siebie ludzi
uszczypliwym, krytycznym komentarzem, zwłaszcza wypowiedzianym
w obecności innych. Ponieważ choleryk potrzebuje publiczności, to jest
niemal pewne, że jak już coś zrobi, to w obecności świadków.
B. M.: Jaka jest najlepsza metoda na taką uszczypliwość? Na ciętą krytykę?
M. K.: Najlepiej odpowiedzieć cholerykowi równie ciętą uwagą, czego on się
nie spodziewa. To dobry sposób na wzmocnienie swojej pozycji w jego
oczach. Nie zawsze jednak cięta riposta przyjdzie nam do głowy w danym
momencie, zwłaszcza jeżeli krytyka spada na nas nagle i jest wyjątkowo
dotkliwa lub pochodzi od osoby, od której zupełnie się jej nie spodziewamy.
Czasem pomaga obrócenie sytuacji w żart, a czasem po prostu zignorowanie
ataku.
B. M.: Zignorowanie choleryka jest równie dotkliwe jak wymierzenie mu
policzka.
M. K.: Więc można to wykorzystać.
B. M.: Tylko jeżeli mamy do czynienia z toksyczną mieszanką choleryka
i melancholika, istnieje ryzyko, że zostanie nam to zapamiętane.
Melancholik ma przecież to do siebie, że pamięta wszystko i umie czekać na
stosowny moment, by się zemścić. Przy negatywnych cechach choleryka
pamięć może być wybiórcza, a moment ataku może być wyjątkowo dotkliwy.
M. K.: Może. Jednak osoby o wysokim poczuciu własnej wartości nie dotknie
to tak bardzo jak osoby uległej, lękliwej, niepewnej. Dlatego wracamy do
autentyczności – warto o nią dbać, żeby była zbudowana na mocnym
poczuciu własnej wartości. Eleanor Roosevelt powiedziała: „Nikt nie może
sprawić, byś poczuł się gorzej, bez twojego przyzwolenia na to”. A zatem nie
przyzwalajmy. Uczmy się asertywności, aby odsłonić swoją autentyczność.
B. M.: Inna sprawa, czy chcemy kontynuować toksyczną znajomość, czy też
nie… Może się zdarzyć, że raniąca uwaga zostanie wypowiedziana
nieświadomie. Mam jednak wrażenie, że najczęściej jest to wykorzystywane
celowo jako manipulacja.
M. K.: Możesz mieć rację. Im bardziej potulny i uległy jest adresat takiej
raniącej uwagi, tym gorzej będzie się czuł. Będzie brał to do siebie. Zatem
choleryk-melancholik wróci na piedestał i osiągnie swój cel. Jeśli nabierzemy
pewności siebie, przestaniemy brać do siebie tego typu komentarze,
uodpornimy się na nie. Wówczas wytrącimy manipulatorowi narzędzie
z ręki.
B. M.: I straci grunt pod nogami, a my będziemy mogli rozwinąć skrzydła.
M. K.: Choleryk-melancholik to wyjątkowo sfrustrowany człowiek. Dla niego
większość ludzi to głupcy. Nie stara się dopatrywać pozytywnych cech
u innych – wystarczy, że znajdzie jedną wadę, a będzie ją uwypuklał,
wyolbrzymiał i interpretował po swojemu. Ciężko żyć na świecie, gdy uważa
się większość ludzi za idiotów. To ciężar, który szkodzi przede wszystkim tej
osobie. Przekleństwo choleryka i skrajnego melancholika.
B. M.: Jeżeli jeszcze dodamy do tego kilka negatywnych cech flegmatyka,
takich jak obojętność, ociąganie się, skłonność do zamykania się w sobie, to
uzyskamy bardzo kontrastową osobowość o skrajnych zachowaniach – od
krzyku, manipulacji i kontroli po wyobcowanie podsumowane zdaniem:
„Rób co chcesz, mam to gdzieś”.
M. K.: Niestety. Jeśli z cech wszystkich temperamentów dana osoba ma
głównie skrajności melancholika i flegmatyka, to nawet kilka fantastycznych
cech choleryka nie jest w stanie zrównoważyć toksycznego oddziaływania na
innych.
W przypadku wspomnianej wcześniej Dagmary było to zauważalne dla
otoczenia i miało swoje konsekwencje. Nikt nie chce być obrażany, dlatego
w kontaktach biznesowych wystarczy kilka spotkań, a klienci zaczną się od
niej odsuwać. Każdy chce czuć się słuchany i szanowany.
Również połączenie choleryk-flegmatyk jest bardzo uciążliwe nie tylko dla
otoczenia, ale i dla osoby o tych cechach. To ogień i woda, zadaniowość
kontra postawa „po co mi to?”. W tej wewnętrznej walce nie gra się o to, by
wygrać. Walczy się o to, by nie przegrać. W tym starciu zostają aktywowane
wszystkie cechy pozostałych temperamentów, które doprowadza się do
skrajności. Dlatego tak często obserwuje się rozdźwięk między działaniem
a mówieniem. Podobnie jest w połączeniu cech sangwinika i melancholika.
Niczym niepohamowany optymizm kontra pesymizm. Świat jest piękny, ale
po co żyć?
U bliskich rodzi to po pewnym czasie toksyczną bezradność i pewien
rodzaj obojętności. Dochodzimy do punktu, w którym toksyczna postawa
jest na tyle irytująca, że unikamy danej osoby, ponieważ nie mamy wpływu
na jej zdrowie, możemy być jedynie świadkami samozniszczenia. Jeżeli taką
postawą cechuje się rodzic, prowadzi to do izolacji miłości. Kochanie
i szanowanie są odarte z prawdziwego uczucia. Dziecko być może kocha
i szanuje, ponieważ to rodzic, jednak więzi praktycznie nie ma.
Toksyczne narzekanie
B. M.: Z wiekiem nasila się skłonność do narzekania, marudzenia
i spodziewania się najgorszego. Jeżeli nie dbamy o swoje zdrowie, to
z biegiem lat ciało o sobie przypomina różnymi chorobami
i dolegliwościami.
M. K.: Jeśli jeszcze dochodzą jątrzenie i rozdrapywanie wciąż tych samych
ran, staje się to nie do zniesienia dla otoczenia. Flegmatyk potrzebuje
docenienia przez otoczenie, dlatego gdy to odsuwa się od niego (na skutek
jego postępowania), on cierpi dodatkowo i utwierdza się w pesymistycznym
postrzeganiu świata (co jest charakterystyczne dla melancholika). Flegmatyk
jest bardzo oporny na nowości, dlatego z wiekiem wszelkie propozycje
zmian pojawiające się z zewnątrz będą napotykały silny sprzeciw. Co
ciekawe, takie osoby, mimo schorzeń czy poważnych dolegliwości
zdrowotnych, mogą naprawdę długo żyć.
B. M.: Choleryk to gorącokrwisty typ, pracoholik, ogień w nim wybucha
szybko, żyje w ciągłym stresie, działa i wykonuje zadania. To z kolei typowe
dla tak zwanej osobowości typu A, która jest najbardziej podatna na choroby
serca, zawały, wylewy. Flegmatyk, jak wiemy, ma stosunkowo niski poziom
stresu, niewiele rzeczy go obchodzi, charakteryzuje się wręcz chroniczną
obojętnością, zatem i stres go nie wykańcza.
M. K.: Podam ci przykład. Kuba, mężczyzna mocno po czterdziestce,
kawaler, właściciel dobrze prosperującej firmy, zdążył już pochować matkę,
natomiast jego babcia nadal żyje. Kuba jest przerażony, bo jak twierdzi:
„Babcia wpędziła do grobu mamę, wpędzi i mnie”. Czyli toksyczna seniorka,
która z powodu choroby stawów, co prawda, nie może chodzić, ale poza tym
jest okazem zdrowia, sączy jad codziennie, wykańcza psychicznie, jest
upierdliwa ponad wszelkie granice. Do tego dochodzi jeszcze uzależnienie
emocjonalne związane z obowiązkami rodzinnymi.
B. M.: Właśnie! W przypadku gdy toksyczna osoba nie jest członkiem naszej
rodziny, to o ile wzmocnimy poczucie własnej wartości i będziemy
autentyczni, możemy zerwać relacje zawodowe, tak samo jak zmienić pracę
czy branżę lub spróbować czegoś nowego. Jednak w przypadku rodziny nie
jest to tak oczywiste. Zwłaszcza nam, Polakom, trudno zerwać więzi
rodzinne, choć i tak się zdarza. Wiele badań socjologicznych wykazuje, że
nadal najbardziej cenimy wartości rodzinne.
M. K.: Otóż to. Kuba czuje się więc w obowiązku doglądać babci, nawet
kosztem własnego zdrowia i firmy. Gdyby chodziło o relacje na przykład ze
wspólnikiem, prawdopodobnie założyłby inny biznes lub wyplątał się z tego
w inny sposób. Tutaj w grę wchodzą jednak emocje i przekonania, za
którymi idą narzucone wzorce zachowań. I taki toksyczny flegmatyk, mimo
że ma opiekę, nie może się cieszyć prawdziwym szacunkiem, miłością
i przyjaźnią bliskich.
Toksyczne temperamenty mają tendencję do nakładania masek, żeby jak
najlepiej wyglądać w danym momencie. Zdrowy melancholik, mający
świadomość swoich zalet i wad, nie nakłada maski, po prostu jest, jaki jest.
Nie podlizuje się, ale i nikogo nie obraża. Natomiast jeżeli mamy do
czynienia ze skrajnościami, jak w przypadku połączenia cech typowo
melancholicznych z typowo cholerycznymi u jednej osoby, to najczęściej
oglądamy całe mnóstwo masek. Taka toksyczna osoba chce, aby wszystko
było dokładnie według jej zamysłu (melancholik) oraz aby było zauważane
przez innych (choleryk). Ponieważ masek jest bardzo dużo, nie jesteśmy
w stanie przewidzieć, za którą z nich się danego dnia schowa.
Toksyczny flegmatyk-melancholik ma tylko jedną maskę – bez końca
zatruwa otoczenie. W tym przypadku wiemy, czego się spodziewać. Możemy
nie wiedzieć, która historia zostanie opowiedziana po raz setny, ale historie
te pochodzą z tej samej puli. Natomiast maski choleryka-melancholika są
nieprzewidywalne, a co za tym idzie – skrajnie różne, od agresywnych przez
zwyczajnie nieprzyjemne aż do podejrzanie łagodnych.
B. M.: Jedyne, co nam pozostaje, to skupić się na sobie, budować poczucie
własnej wartości, dzięki czemu przeniesiemy uwagę na własny rozwój
i autentyczność, zamiast na podtrzymywanie toksycznej relacji.
M. K.: Poczuć swoją autentyczność, nie udawać, być sobą. Asertywnie mówić
o swoich potrzebach, prawach, oczekiwaniach. Moim zdaniem antidotum
na wszystkie toksyczne typy jest autentyczność. Utrudnieniem będą zawsze
relacje oparte na więziach rodzinnych.
B. M.: Jednakże pewne relacje rodzinne, niekoniecznie pozytywne,
wymagają przepracowania choćby na coachingu. Przychodzi bowiem taki
moment, gdy będąc autentyczni i czując własną wartość, dochodzimy do
wniosku, że nie jesteśmy odpowiedzialni za to, czy druga osoba czuje się
szczęśliwa, czy też nie.
M. K.: To prawda. Coaching doskonale się sprawdza w takich przypadkach.
Trudne rzeczy i sytuacje wzmacniają człowieka, ale w żaden sposób go nie
definiują. O tym można się przekonać na coachingu. Jak powiedział Les
Brown: „Czyjaś opinia na twój temat wcale nie oznacza prawdy o tobie”. Na
coachingu ludzie odnajdują właśnie prawdę o sobie.
Coaching dla ciebie:
niwelowanie toksyczności
Podane pytania coachingowe pomogą ci się zastanowić nad relacjami z ludźmi,
którzy mogą oddziaływać lub oddziałują na ciebie toksycznie, a także nad twoimi
toksycznymi zachowaniami.
W jakim stopniu jestem osobą autentyczną?
Które ze swoich zachowań lubię najbardziej?
Dlaczego?
Których ze swoich zachowań nie lubię? Kiedy się
one pojawiają?
Które z moich zachowań są dobrze odbierane przez
otoczenie? Jak bardzo lubię te zachowania?
Które swoje zachowania mogę uznać za toksyczne
dla innych? Co mogę z nimi zrobić?
Które swoje zachowania mogę uznać za toksyczne
dla siebie? Co mogę z nimi zrobić?
Jak to, kim teraz jestem, może wpłynąć na to, kim
chcę być?
Miłość, czyli jak kochają temperamenty
Małgorzata Krawczak: Jak kochają temperamenty? Upraszczając: choleryk
kocha zadaniowo, flegmatyk za wszystko, melancholik głęboko, a sangwinik
na bogato. Każdy może kochać szczerze i każdy może kochać nieszczerze.
Beata Mąkolska: Najbardziej spektakularna jest miłość sangwinika. To jest
ta przejaskrawiona romantyczność, piękne okoliczności i atmosfera wielkich
romansów.
M. K.: Sangwinikowi zawsze zależy na otoczeniu, dlatego też wszyscy muszą
wiedzieć, że kocha. Swoją miłość będzie podkreślał niemal na każdym kroku,
oczekując, że obiekt miłości odpłaci mu tym samym. Jeżeli mówi: „Kocham
cię”, to oczekuje w rewanżu takiego samego wyznania. Sangwinik kocha
mocno, wylewnie i czeka na to samo. Jeżeli nie usłyszy: „Kocham cię”, to
będzie dopytywał: „A czy ty mnie kochasz?”. Musi mieć partnera, aby kochać
całym sercem i całą duszą, potrzebuje ludzi, aby ładować swoją energię
życiową.
B. M.: Sangwinik często kocha na pokaz, co nie znaczy, że nieszczerze.
Jednak z naszego badania temperamentów par wynika, że to introwertycy
częściej odczuwają wszystko głębiej. To, co dla sangwinika może być jedynie
drobiazgiem, introwertyk melancholik uzna za niezwykle znaczący gest.
M. K.: Oczywiście może się zdarzyć „płytki” sangwinik w typie narcyza, który
wytworzy piękną otoczkę, a w środku zamiast mocnego uczucia będzie jego
kiepski substytut. Pamiętajmy jednak, że typowy sangwinik nie ma
skłonności do manipulacji – on kocha siebie, ludzi, a osobę, którą darzy
uczuciem szczególnie mocno, pragnie wyróżnić. Chce nadać tej miłości
właściwy wymiar na zewnątrz. Podobnie flegmatyk, choć w jego przypadku
niebezpieczeństwo wiąże się z tym, że może stać się usłużny, jeśli kocha za
bardzo. Pamiętajmy, że ten typ kocha najpierw kogoś, potem siebie, o ile
o sobie nie zapomni. Flegmatyk to introwertyk i jego miłość może być
bardzo głęboka. Sangwinicy, jako typowi ekstrawertycy, kochają kolorowo
i głęboko. Natomiast introwertycy kochają przede wszystkim głęboko.
B. M.: I ta intensywność emocji często im wystarcza – nie muszą już tego
wyrażać.
M. K.: Nie muszą dzielić się tym z całym światem. Natomiast ekstrawertycy
tak.
B. M.: Dzisiejszy świat jest nastawiony na ekstrawertyzm, dlatego nawet
jeżeli ktoś jest introwertykiem, to i tak poniekąd oczekujemy od niego
zachowań ekstrawertycznych. Natomiast jeszcze do niedawna na piedestale
były zupełnie inne cechy: wierność zasadom, stanowczość, powściągliwość.
I takie też były zaloty. Spójrzmy na powieści Jane Austen, pisarki
przedstawiającej życie angielskiej klasy wyższej z początku XIX wieku.
Bohater książki Duma i uprzedzenie Fitzwilliam Darcy kocha introwertycznie
– nic nie mówi, patrzy i podziwia skrycie. To typowy melancholik – niełatwo
nawiązuje kontakty, dobrze się czuje wśród garstki przyjaciół, jest krytyczny,
wyniosły, dumny. Zresztą Jane Austen zrobiła wiele dobrego dla
melancholików – i nie tylko – pokazując, że pierwsze wrażenie może być
mylące. Że człowiek, któremu pozornie wszystko jest obojętne i którego
oskarża się o pogardzanie światem, ogromnie zyskuje przy bliższym
poznaniu.
M. K.: Hm… uważam, że gdyby nie melancholicy, to świat balansowałby na
granicy chaosu i powierzchowności. Melancholik to temperament, który
może tracić przy pierwszym poznaniu, natomiast zyskuje przy dłuższym
kontakcie. To wieża, której nie da się zdobyć podstępem, tylko wytrwałością.
Trzymając się dalej tej metafory: życie melancholika toczy się w jego wieży.
Jest ona mobilna, wszędzie przemieszcza się razem ze swoim właścicielem.
Dlatego gdy melancholik jest w pracy, jednocześnie jest w swojej wieży.
Współpracownicy mogą wejść tylko do drugiego czy trzeciego piętra. Gdy
melancholik jest w domu, też nie opuszcza swojej wieży. Domownicy mogą
wejść na przykład do siódmego, góra ósmego piętra. Dziewiąte piętro to
apartament melancholika, a na dziesiąte sam właściciel wchodzi bardzo
rzadko. Przypadkowi ludzie nie są wpuszczani do wieży, a jeżeli już, to do
jednego pomieszczenia na parterze. Melancholik nie jest dla wszystkich,
tylko dla tych, których wybrał. Trudność polega na tym, że mało kto to
rozumie, nawet osoby z wybranego kręgu mają z tym problemy.
B. M.: Ekstrawertykom szkoda czasu na zgłębianie introwertyków, a ci nie
mają siły przebicia ani potrzeby krzyczenia o sobie. Mylimy się we
wzajemnych osądach, powstają niedomówienia i dystans narasta.
M. K.: Relacje coraz częściej stają się krótkoterminowe. Przyciągamy się
głównie na zasadzie przeciwieństw i nie mamy czasu się poznać ani
zrozumieć. Coraz wyraźniej zaznacza się rozdźwięk między
ekstrawertykami i introwertykami. Pierwsi z podwyższonym ciśnieniem
walczą z wrzodami i atakami serca, drudzy w ciszy popadają w depresję.
A związki rozpadają się jak domki z kart. W erze dobrobytu cierpimy
katusze emocjonalne.
B. M.: Wróćmy jednak do zalotów. Gdy introwertyk zdobywa kobietę,
podejmuje dużo bardziej wysublimowane działania. Najpierw patrzy,
przygląda się, upewnia, że to ta właściwa. To typ mężczyzny, który wzbudza
niepewność – kobieta po randce z nim zastanawia się godzinami: „Mój Boże,
czy ja naprawdę mu się podobam?”. Sangwinik okazuje zainteresowanie
całym sobą i to, czy mu się podobasz, czy też zostaniecie tylko przyjaciółmi,
jest jasne od początku. Z melancholikiem jest inaczej.
M. K.: Rzeczywiście, kiedyś introwertykom łatwiej było okazywać miłość
i było to bardziej akceptowalne. Był skryty romantyzm, były zasady i czas na
zaloty – za to nie było żadnego show. Dziś introwertycy są tacy sami jak
przed wiekami, ale czasy są diametralnie odmienne.
B. M.: Dzisiaj o miłości mówimy głośno. Celebryci i gwiazdy ścigają się na
okładki z ukochanym czy ukochaną, potem na okładki ślubne, okładki
z dzieckiem, a nawet na zdjęcia rozwodowe. I nawet jeżeli nie jesteśmy
znani, to mamy przecież potężne narzędzie – media społecznościowe.
Możemy tam zamieszczać swoje zdjęcia z wakacji, ze ślubu, z wycieczek czy
z podrasowanej w programie graficznym szarej codzienności.
M. K.: Właśnie! Sami możemy stawać się gwiazdami. Miłość, uczucie,
związek, ja i moja praca – ma być głośno i kolorowo. W sieci toczy się drugie
życie. Niestety na co dzień także oczekujemy fajerwerków, wystrzałowych
randek – im więcej w nas z ekstrawertyka, tym więcej wrażeń potrzebujemy.
A życie nie chce nałożyć maski. Introwertyk w mediach społecznościowych
może się wylansować na ekstrawertyka z niezłym pazurem, ale to nie
oznacza, że taki się stanie.
B. M.: Nierzadko dawka emocji, która dla ekstrawertyka jest zbyt słaba,
introwertyka przytłacza.
M. K.: Introwertyk mówi ciszej i rzadziej. Melancholik powie raz, co czuje,
i w jego przekonaniu to wystarczy. Bo przecież on jest stały, jego uczucia są
niezmienne. Określił się. Po co się powtarzać? Jemu to wystarczy. Drugiej
osobie – ekstrawertycznej już niekoniecznie.
B. M.: I zaczyna się dopytywanie, naciskanie, pojawiają się pretensje. Jeżeli
taką nagonkę przypuszczamy na melancholika, to jest pewne, że ten
zamknie się w swoim świecie i osiągniemy efekt odwrotny do
zamierzonego. Chyba że odezwą się w nim cechy innego temperamentu.
M. K.: Dlatego przydaje się znajomość charakterystyki temperamentów. Jest
nam pomocna choćby w tym, żeby wiedzieć, czego możemy oczekiwać, a co
jest trudno osiągalne czy nawet nierealne. Wszystko utrudnia fakt, że
jesteśmy podatni na wpływ oglądanych filmów, reklam, w których
serwowane są gotowe sposoby na supermiłość, superrandkę,
supersamopoczucie czy superseks. I to niestety przekłada się na nasze
oczekiwania. Przed erą telewizji ludzie się zadowalali tym, co było dookoła –
własną obecnością, naturą. To było intelektualnie intymne i nawet
ekstrawertyzm przybierał inne formy niż obecnie. Teraz wszystko jest
bardziej rozdmuchane. Introwertycy cierpią, że muszą się wpasowywać
w obce im reguły, a ekstrawertycy dodają sobie więcej niż w rzeczywistości,
często koloryzując. Z tym introwertyk się nie zgadza.
B. M.: Melancholik jest odbierany jako dumny i wyniosły, ponieważ najpierw
upewnia się co do swojego wyboru, nie żałując na to czasu. Sangwinik po
pierwszych randkach już wie, czy coś z tego będzie, czy nie. Choleryk zaś
nawet miłość przekłada na zadania. Jeżeli w ramach randki ma jechać na
wycieczkę, zaplanuje godzinę wyjazdu, trasę i poszczególne atrakcje.
M. K.: A jeśli sobie zaplanuje, że przez pierwsze trzy randki będzie poznawał
partnera, a potem podejmie decyzję, co dalej, to właśnie przez ten określony
czas będzie „badał teren”. Dopiero po realizacji poszczególnych założeń
zdecyduje, czy angażować się w związek, czy też odpuścić. A flegmatyk?
Poczeka, co mu się zaproponuje. Chętnie podda się porywom uczucia.
B. M.: Na przykład poczeka, aż to druga strona do niego zadzwoni.
M. K.: Skrajny flegmatyk tak, będzie czekał. Jest jak zamek, który ma otwarte
wrota, tylko nigdzie nie ma drogowskazów, którędy do niego wejść.
B. M.: To by tłumaczyło, dlaczego tak fantastycznie układają się zaloty
choleryka i flegmatyczki – ona jest zachwycona jego pomysłami,
organizowanymi przez niego randkami, spotkaniami, a on jest
wniebowzięty, że ona się na wszystko godzi, jest szczęśliwa i urzeczona jego
propozycjami.
M. K.: Najwięcej jest właśnie takich małżeństw, czy związków w ogóle,
opartych na skrajnościach. To zresztą także wynika z naszego badania.
Flegmatyk wiąże się z cholerykiem. Sangwinik z melancholikiem. Przy czym
nie zapominajmy, jak ogromną rolę odgrywają domieszki innych
temperamentów.
B. M.: Typowa scena z filmów o miłości: mężczyzna spokojnie siedzi na
uboczu, pije drinka i obserwuje tłum, aż jego spojrzenie przyciąga czarująca
damska postać, z lekkością roztaczająca urok w towarzystwie. Czujny
i zdystansowany melancholik dostrzega magię sangwiniczki. Ją pociągają
jego opanowanie, dystans, tajemniczość, chłód, który niby odpycha, a jednak
stanowi wyzwanie. Jego pociągają jej urok, lekkość bytu i najczęściej fakt, że
przy niej przez moment zapomni o swoich problemach. Magia zauroczenia
przeciwieństwem.
M. K.: Bo najbardziej przyciągają nas przeciwieństwa. Choleryk i sangwinik
w jakimś sensie są podobni do siebie. Chcą mówić o wszystkim, pragną, żeby
świat to widział. Stosują inne filtry, ale przewodzą ludźmi na swój sposób.
Mogą stworzyć gwarny związek pełen życia, przyciągając innych ludzi do
siebie.
B. M.: Jeden urokiem i lekkością, drugi dyscypliną i dyrektywą.
M. K.: Melancholik i flegmatyk też nadają na podobnych falach. Jeśli połączy
ich coś wyjątkowego, na przykład wspólna pasja, będzie to związek oparty na
porozumieniu bez słów.
B. M.: Dwa introwertyczne typy rozumieją swoją potrzebę izolacji, potrafią
się akceptować bez presji. Harmonia ciszy.
M. K.: Harmonia potrzeby samotności. Jeśli zaś łączy się flegmatyk
z sangwinikiem, to rozpęd będzie hamowany przez spokój i opanowanie.
Podobnie w przypadku pary choleryk – melancholik. Przy czym duet
flegmatyk – sangwinik będzie pokojowo i niejako beztrosko nastawiony do
świata, w którym wszystko może się zdarzyć. Natomiast duet choleryk –
melancholik może wietrzyć podstęp, bo przecież życie nie jest takie, jak się
wszystkim zdaje. To, co może się zdarzyć, dla choleryka oznacza sporą liczbę
spraw do załatwienia, a dla melancholika jedynie kolejne kłopoty. O ile
flegmatyk z sangwinikiem będą się w związku kierować radością
i serdecznością, o tyle w związku choleryka i melancholika może dominować
pewien rodzaj wyrachowania. Ci pierwsi mogą być narażeni na
wykorzystywanie przez otoczenie, ci drudzy mogą być postrzegani jako
niedostępni emocjonalnie, a nawet nieszczerzy towarzysko.
B. M.: Jednych mogą zgubić naiwność i tolerancja, drugich mierzenie
wszystkich swoją miarą i brak zaangażowania w znajomość.
M. K.: W zasadzie to, co gubi nas towarzysko, może również zwieść nas
w miłości. Asia i Janek to przykład związku sangwinika i flegmatyka. Oboje
otwarci i serdeczni dla innych. Janek, jak na flegmatyka przystało, preferuje
domowe zacisze, wystarczy, że musi chodzić do pracy. Jeśli ktoś chce, to
przecież zawsze może do nich wpaść. Asia, jak na sangwinika przystało,
chętnie by gdzieś wyszła, ale skoro Janek jest zmęczony, to może zabłysnąć
towarzysko w inny sposób – jako idealna pani domu. Znajomym szybko
spodobał ich się otwarty dom. Zawsze miło, „na bogato”, bo Asia nie
żałowała niczego. Kiedy znajomi przyprowadzali swoich znajomych,
piszczała ze szczęścia: „Oni nas lubią!”. Janek też był szczęśliwy: „Lubią
i szanują!”. Po roku byli wykończeni znajomymi, którzy po prostu do nich
wpadali. Asia zaczęła obwiniać Janka, że to przez niego i jego niechęć do
wychodzenia z domu. On z kolei uważał, że to jej wina, skoro zrobiła z ich
domu darmową jadłodajnię.
A tak naprawdę Janek chciał po pracy być sam ze sobą i wcale nie zabiegał
o to, by Asia mu towarzyszyła. Z kolei ona nie lubiła gotowania, chciała być
z mężem i myślała, że on tego od niej wymaga. Gdy poznali swoje
temperamenty, lepiej zrozumieli siebie. Przestali się obwiniać. Teraz
podczas gdy Janek celebruje w domu swoje chwile samotności, Asia
wychodzi z koleżankami. Czasem spotykają się ze znajomymi na mieście.
Potrzebowali kilku miesięcy, aby wypracować model partnerski.
B. M.: Podobnie może być w przypadku choleryka i melancholika, z tą
różnicą, że do nich znajomi nie będą wpadać, kiedy im się spodoba. Tutaj
wszystko będzie zaplanowane.
M. K.: W takim związku nie ma zbyt wiele miejsca na spontaniczność. Ta
czasami się zdarza, w końcu czym byłoby życie bez spontanicznych
wydarzeń, ale częściej są to zaplanowane spotkania.
Małgorzata Krawczak: Jeżeli mimo przeciwieństw wypracujemy właściwe
relacje, to związek może przetrwać lata. Jeżeli nie, czeka nas rozstanie. Nie
zawsze jest to rozstanie fizyczne. Czasem konwenanse, tradycja, to, co
wypada, a co nie wypada, trzymają nas w ryzach i odejście jest tylko
symboliczne lub emocjonalne. Ze wszystkich temperamentów najtrudniej
odejść melancholikowi. Jest on bardzo lojalny, więc ostrożnie podchodzi do
wszelkich związków. Jeśli jednak się zaangażuje, to na zawsze. To
najwierniejszy typ. To on najdłużej się przygląda, aby się upewnić w swoim
wyborze, a gdy już zdecyduje, chce konsekwentnie trwać przy swojej decyzji.
Beata Mąkolska: Wierny swoim zasadom. Jakże zgubna bywa taka ślepa
konsekwencja, trudność przyznania się do błędu.
M. K.: Melancholik nie zakochuje się z dnia na dzień, dlatego gdy już się
zakocha, jest to stałe uczucie. Co nie znaczy, że jego partner może robić, co
mu się podoba. Melancholik, bez względu na płeć, także potrafi odejść, gdy
wydarzy się coś wielkiego. Najczęściej walczy na swój sposób o związek, bo
z jego strony zaangażowanie było decyzją przemyślaną. Będzie to jednak
walka daleka od spektakularnych przedsięwzięć.
B. M.: To typ skryty, ale ambitny, do tego długo pamięta wszystkie urazy,
ponieważ ma doskonałą pamięć.
M. K.: Dlatego jeżeli zostanie zraniony naprawdę mocno, na przykład
partner dopuści się zdrady, a wspólna intymność była dla melancholika
ważniejsza niż wszystko inne, to odejdzie.
B. M.: Ważne jest poznanie wartości melancholika, jego zasad. Jest bowiem
tak, jak mówisz – on pozostaje wierny swoim zasadom. Jest w stanie znieść
pewną dozę krzywdy i trudów – jednak tylko tyle, ile się mieści w jego
wyobrażeniu miłości. Zakładam, że nie mówimy tutaj o poważnych
zaburzeniach czy toksycznych lub wręcz patologicznych związkach.
Melancholik kocha mocno, głęboko, oddaje się cały, poniekąd mając
świadomość, jak łatwo go zranić. Kwintesencją miłości melancholika są dla
mnie słowa Sebastiana Karpiel-Bułecki, wokalisty grupy Zakopower, który
w wywiadzie z kwietnia 2013 roku dla magazynu „Twój Styl” stwierdził: „jak
kochać, to do bólu, do krwi, do końca”. Tylko mężczyzna, który ma w sobie
ogromnego melancholika, może tak powiedzieć.
M. K.: O tak, przy czym to „do bólu, do końca” zakłada pewien margines
błędu, ponieważ melancholik rzadko bywa pewny drugiej osoby na sto
procent. Zawsze ma w zanadrzu pesymistyczny scenariusz. Duża
wrażliwość czyni go bezbronnym wobec słów i emocji innych ludzi. Dlatego
melancholik zakłada maskę, aby się chronić, ponieważ w swoim mniemaniu
musi być silny dla najbliższych. Sangwinik czy choleryk potrafią
zrezygnować ze związku z błahych powodów. Tutaj ważna jest też sytuacja
materialna – im jest lepsza, to znaczy poziom życia nie obniży się po
rozstaniu, tym łatwiej odejść. W przypadku flegmatyków i melancholików
status finansowy nie jest taki ważny, prym wiedzie głębia uczucia.
B. M.: Co fascynujące, to najczęściej sangwinicy utrzymują pozytywne
relacje z byłymi partnerami. Ich elastyczność w kontaktach, szczerość,
życzliwość są widoczne nawet po rozstaniu.
M. K.: Rzeczywiście, sangwinicy potrafią rozstać się w pokoju i stwierdzić,
że po prostu nie gramy w tej samej orkiestrze. Sangwinik nawet przy
rozstaniu chce, żeby wszystko było dobrze – jest chętny do negocjacji,
otwarty na kontakt, co oczywiście nie oznacza, że nie przeżywa czy nie
cierpi. Gdy rozstanie wynika z inicjatywy choleryka, jest to raczej postawa
„już ciebie nie potrzebuję”. Choleryk może wówczas podtrzymywać kontakty
z byłym partnerem, zwłaszcza gdy widzi w tym jakieś korzyści. Jeżeli to on
zostaje opuszczony, jest urażony i przyjmuje postawę „precz z mojego
życia”. Flegmatyk przy rozstaniu cierpi, rzadko jednak dopatruje się swojej
winy. Jego wielka tolerancja dla życia może się przerodzić w brak ambicji, co
może przeszkadzać drugiej stronie i być przyczyną rozpadu związku.
Skrajny flegmatyk nie robi nic albo robi niewiele – i takie zarzuty słyszy
najczęściej. Rzadko się zdarza, by sam odchodził. Znajduje swoją enklawę
i trwa w związku nawet kilkadziesiąt lat.
B. M.: Flegmatykowi trudno odejść także z powodu lenistwa i tej cechy,
dzięki której jest to niezwykle elastyczny temperament – zdolności
akceptacji stanu obecnego. Jemu nie chce się zmieniać związku, często
nawet o tym nie pomyśli. To temperament będący tu i teraz, i czasem
niestety taka postawa bywa dla niego zgubna. Niemniej mimo tego, że
flegmatyk jest w stanie wiele znieść, niemal niczego nie oczekując, to gdy
pokaże mu się inny świat, którego zakosztuje, potrafi odejść nagle, bez
uprzedzenia i będzie to decyzja ostateczna.
Przypomina mi się sytuacja Jarka, któremu żona nie szczędziła przykrości
i upokorzeń przez całe małżeństwo. Kłótnie były czymś codziennym, chociaż
najczęściej to po prostu ona krzyczała – on starał się łagodzić sytuację lub
ignorował żonę, co oczywiście doprowadzało ją do szewskiej pasji. Aż stał się
cud – jego kolega z pracy złamał nogę i w delegację pojechał Jarek. A był to
wyjazd za granicę, i to na kilka tygodni. Jarek się spakował, pocałował
w policzek oniemiałą żonę i pojechał na lotnisko, skąd miał lot do Anglii.
Tam poznał cichą Azjatkę, stanowczą, ale łagodną, która nigdy nie podnosiła
głosu. Cóż, Jarek z Anglii nie wrócił, a żona dostała pozew o rozwód. Dobrze,
że z tego małżeństwa nie było dzieci…
M. K.: I tak to jest z flegmatykami – nie myślą o sobie, tylko o drugiej osobie.
Jarek chciał uszczęśliwić żonę, ale mu nie wychodziło. Poznał kogoś, kto był
zainteresowany uszczęśliwianiem jego, i podjął nową decyzję. Tu liczy się
przede wszystkim bodziec zewnętrzny, własne szczęście jest sprawą wtórną.
B. M.: Z kolei jeśli chodzi o rozstania sangwiników i choleryków, to bywa, że
ci rozstają się i godzą. I tak kilka razy. A za każdym razem jest w tym spory
ładunek emocjonalny. Janusz, mieszanka choleryka z sangwinikiem, właśnie
tak rozstawał się z dziewczyną. Zrywali ze sobą kilka razy w ciągu pół roku,
a za każdym razem ona się wyprowadzała. Tego typu szarpanina jest
niewyobrażalna dla melancholika. Dla flegmatyka chyba zresztą też – albo
jesteśmy razem, albo nie, żadnego życia na walizce, bo dzisiaj się kochamy,
a jutro się kłócimy i jedno się wyprowadza.
M. K.: Jeżeli Janusz i jego dziewczyna przejawiali wiele cech
ekstrawertycznych, to takie spektakularne rozstania i zejścia mogły
stanowić pewną normę. Tutaj znaczenie mają też wzorce, jakie wynieśliśmy
z dzieciństwa, gdy obserwowaliśmy związek rodziców. Najbardziej stabilne
są związki flegmatyków i melancholików. Ich często przeraża już sama myśl
o rozstaniu.
B. M.: Flegmatyk, choć ugodowy, jest przecież cierpliwy, tolerancyjny i stały.
Melancholik jest wytrwały i się poświęca. To głównie te cechy trzymają osoby
w typie melancholika czy flegmatyka przy niestabilnych, pretensjonalnych
partnerach. Jarkowi żona niejednokrotnie groziła odejściem. Zdarzało się
nawet, że zaczynała się pakować, za każdym razem odgrywając te same
sceny – wyciągała wszystkie walizki z szafy, krzycząc, że on już jej na pewno
nie kocha, skoro mu nie zależy, i tak dalej. Doprawdy, widz miałby świetne
przedstawienie. Gorzej jednak, gdy musimy uczestniczyć w tym osobiście.
Melancholik z toksyczną, choleryczną partnerką stworzy własny świat, do
którego krok po kroku będzie się przenosił. Flegmatyk nie wyobraża sobie
innego życia, dopóki go nie doświadczy. Jarek spakował walizki raz, ale
solidnie. I bez odwołania.
M. K.: W czasie takiej kłótni Jarkowi zapewne nie chciałoby się nawet sięgać
po torbę. Niemniej jego żona w danym momencie na pewno mówiła
zupełnie szczerze i poważnie. Była zraniona jego ignorancką postawą
i działała w afekcie. Zarówno sangwinik, jak i choleryk najpierw działa,
a potem myśli. Jeżeli ktoś ma w sobie więcej z choleryka, to zawsze zadziała
ambicja – choleryk naprawdę się spakuje i wyprowadzi, chociażby po to,
żeby było tak, jak on chce.
Zwykle Jarek łagodził sytuację, co było na rękę jego partnerce – sangwinik
i choleryk lubią bowiem, gdy się ich o coś prosi. Kiedy Jarek mówił: „Zostań,
proszę, nie kłóćmy się”, to ona miała podstawę, by zmienić zachowanie –
została poproszona, więc mogła okazać swą łaskę i zostać. Kiedy Jarek z dnia
na dzień się spakował i wyjechał, jego żona została całkowicie
wyprowadzona z równowagi. Oto choleryk został pozbawiony kontroli nad
drugą osobą! Najgorsze, co może spotkać taki typ człowieka, to właśnie
odebranie mu kontroli nad innymi ludźmi. Choleryk bez tego choruje,
wpada w stany neurotyczne.
B. M.: Co ciekawe, na początku przecież często odbieramy tę skłonność do
kontroli jako opiekuńczość i troskliwość. Nierzadko nawet się nam to
podoba! A gdy zdejmujemy różowe okulary zakochania, zaczynamy nazywać
to nadmierną kontrolą.
M. K.: A tymczasem choleryk cały czas jest taki sam. Tyle tylko, że w okresie
zakochania nakładamy odpowiednie maski, które dzięki różowym okularom
robią człowieka na bóstwo. W tym okresie patrzymy przez pewne filtry.
B. M.: Filtry to nawet mało powiedziane. Gdy się zakochujemy, mózg zalewa
nam fala hormonów, dzięki którym możemy nie jeść, nie pić, nie spać, za to
obsesyjnie pragniemy towarzystwa naszego obiektu pożądania. Naukowcy
wielokrotnie udowodnili, że zakochanie jest jak narkotyk. I nie jest to
jedynie metafora, a obraz zmian, jakie zachodzą w mózgu i zachowaniu
człowieka. Nasze widzenie jest mocno zniekształcone.
M. K.: Dlatego właśnie początkowe organizowanie randek przez choleryka
traktujemy jako wyraz troski, przejaw wykazania się, zaloty. Gdy opadają
emocje, zaczynamy się wkurzać, że to on zawsze decyduje, na jaki film
idziemy do kina, kupując bilety bez porozumienia z nami. A wcześniej
byliśmy szczęśliwi, że nie musimy nawet się zastanawiać, co chcielibyśmy
obejrzeć, ponieważ on już wszystko tak pięknie zaplanował.
B. M.: Słynne: „Bo zawsze robimy tak, jak ty chcesz!”.
M. K.: Tak. I co ciekawe, jeśli to kobieta jest cholerykiem, w takiej sytuacji
mogą się pojawić pretensje i oskarżenia związane ze stereotypem, że to
mężczyzna powinien rządzić. Cholerycy niezależnie od płci twierdzą, że
wszystko jest na ich głowie, co ich jednocześnie wykańcza. Z tego błędnego
koła mogą wyjść tylko dzięki rozwinięciu świadomości własnego
temperamentu.
Temperament w kinie
B. M.: Poszukajmy dobrego przykładu fascynującej miłości
w kinematografii. Może Titanic?
M. K.: Miłość melancholijna. Bohaterka kocha właśnie w taki sposób
i konwenanse nie mają dla niej znaczenia. Wartością nadrzędną jest miłość.
Poświęca się jej bezgranicznie na tyle, na ile oczywiście pozwalają czasy,
w jakich rozgrywa się akcja filmu. Znaczenia nie ma dla niej ani różnica klas,
ani fakt, że jest zaręczona z innym, równym sobie klasą kawalerem. Jeżeli
melancholik uzna, że warto, to dla miłości poświęci wiele, o ile nie wszystko.
Bohater zaś się zakochał.
B. M.: Musiał mieć w sobie sporo cech sangwinika i choleryka. Sangwinika,
bo umiał się odnaleźć w każdej sytuacji i robił to z wdziękiem. A choleryka
dlatego, że postanowił zdobyć ukochaną. Postawił sobie zadanie i je
zrealizował. Flegmatyk nawet by się nie ruszył.
M. K.: To była też inna epoka, inaczej wówczas wyglądały zaloty, ten
„zakazany owoc” miał ogromne znaczenie. Niemniej na pewno bohater miał
cel, i mógł to być cel wielopłaszczyznowy, co nie przekreśla szczerości uczuć.
Chciał żyć godniej i lepiej, do tego dążył, inaczej nie znalazłby się na tym
statku.
B. M.: Innego przykładu tragicznej miłości melancholijnej dostarcza poemat
Eugeniusz Oniegin Aleksandra Puszkina i jego niezwykła ekranizacja
z doborową obsadą. Oniegin to postać dramatyczna, pełna wewnętrznych
sprzeczności i skrajnych namiętności, co zawsze kończy się tragicznie. Nie
inaczej jest tutaj.
M. K.: Drugą naturą melancholika jest cierpienie. W czasach konwenansów,
dumy i honoru to ono nadawało życiu tej wybornej szlachetności. Dramat
melancholika polega na tym, że jakąkolwiek decyzję podejmie, zawsze
będzie towarzyszyło temu cierpienie w jakimś obszarze.
Charakterystyczne dla introwertyków jest właśnie to, że ich życie
w pewnym sensie jest utkane na kanwie cierpienia. Flegmatycy cierpią, bo
często są niedocenieni, jeżeli nie mają charyzmatycznej siły przebicia
choleryka. Pozostają po drugiej stronie, gdzieś w cieniu, niezauważeni. A ich
pragnieniem jest bycie docenionym za to, że są. Melancholicy są wiecznie
samotni, boją się coś powiedzieć, obawiają się odrzucenia i zranienia,
dlatego często na wszelki wypadek nie podejmują żadnych działań. Bronią
swojego wnętrza i cierpienie jest wpisane w ich życie.
B. M.: Melancholik to także najbardziej pesymistyczny temperament.
M. K.: Właśnie. Podczas gdy melancholicy pogrążają się w odmętach
pesymizmu na głębokość niebezpieczną dla życia i zdrowia, flegmatycy
taplają się na powierzchni w kole ratunkowym optymizmu. Jedni cierpią
z powodu ciśnienia na głębokości, drudzy z powodu niewygody koła
ratunkowego. Świat introwertyków to świat pewnych dylematów
i związanego z nimi cierpienia: „Dlaczego moja cisza jest problemem dla
innych?”. Ekstrawertycy zaś nie mają cierpienia wpisanego w codzienność.
B. M.: Im szybki ślub i równie szybki rozwód pasuje!
M. K.: Dzisiejsze czasy są rzeczywiście ekstrawertyczne, nie trzymamy się
już sztywnych zasad i konwenansów, jak to było wcześniej. Szybki ślub, a jak
coś nie pasuje, to szybki rozwód.
B. M.: Film Księżna to też opowieść pełna konwenansów. Aranżowane
małżeństwo z ciekawym zestawieniem temperamentów. Ona – typowa
sangwiniczka, która paradoksalnie dzięki temu, że mąż jest skrytym
i nieczułym gburem, mogła rozkwitnąć. Prawdopodobnie nie stałaby się
postacią o ogromnym znaczeniu dla rozwoju sztuki i kultury, a przede
wszystkim mody, gdyby to jej mąż brylował w towarzystwie. Ten stronił od
ludzi, zatem jego gości zabawiać musiała żona. I tak, on cierpiał
w samotności uwikłany w tradycje, układy i zasady, a ona cierpiała z braku
miłości i adoracji męża.
M. K.: On umęczony wszystkim dookoła, ona zaś szybko odnalazła się
w towarzystwie, w którym zaczęła żonglować prestiżem, wiedząc, jak to
wykorzystać – zaczęła wyznaczać pewne trendy. W parze zawsze zwycięża
silniejszy temperament. Może to być też melancholik. Zresztą tutaj mówimy
o czasach patriarchalnych, w których kobieta nie miała zbyt wiele do
powiedzenia. Jednak ona zwyciężyła, to o niej się mówiło. Paradoksalnie
melancholik dzięki nakładanym maskom wydaje się wyjątkowo silny. Magia
opanowania, skupienia i dobrze dobranych masek.
B. M.: I tu widać różnicę między osobą wpływową (on) a lubianą i popularną
(ona).
M. K.: W dzisiejszych czasach jest podobnie.
B. M.: Jeśli chodzi o filmy opowiadające o miłości współczesnej, to ciekawe
połączenie mamy w Nothing Hill. On – wielki flegmatyk, całkowicie
podporządkowuje się jej decyzjom i wyborom. Wybrał, czy raczej został
wybrany, kocha, czeka cierpliwie, akceptując tu i teraz, poddając się biegowi
zdarzeń, nawet gdy ten przybiera dla niego niekorzystny obrót. Tylko wielki
flegmatyk jest w stanie cierpliwie czekać na wybrankę przez wiele miesięcy.
Oczywiście to film, lecz w codziennym życiu też nie brakuje dowodów
flegmatycznej cierpliwości i stałości. Myślę jednak, że choć określenie
„flegmatyk” często jest nacechowane pejoratywne, to gdy określimy tak
odgrywaną przez lubianego aktora (Hugh Grant) postać w popularnym
filmie, zyskuje ono nowy wymiar. Flegmatyk dżentelmen wspiera kobietę,
którą kocha, w jej decyzjach, a jego opanowanie i zrównoważenie jest dla
niej ostoją bezpieczeństwa w krzykliwym świecie show-biznesu.
M. K.: Urokliwość flegmatyka została przygnieciona ekstrawertycznym
stylem życia, który rozkwitł w ubiegłym stuleciu. Poprzednie epoki to czasy
introwertyków, dżentelmenów umiejących się zachować. To wspaniałe czasy
honoru i pojedynków z niewiele znaczącymi epizodami prania się po pysku,
w wykonaniu narwanych choleryków. Introwertyk musiał sobie
przekalkulować niewygodne wydarzenie, po czym wysyłał sekundanta.
Liczba pomyłek wahała się na poziomie błędu statystycznego. Obecnie
analizowanie i cisza traktowane są jako ospałość życiowa i brak
zaangażowania. A dżentelmeni nie działają w chaosie, dlatego wycofali się
z wyścigów próżności, blichtru i megalomanii. Są po prostu spokojnymi
ludźmi, czasem na granicy nudy – na szczęście to tylko opinia
ekstrawertyków.
B. M.: Szkoda, bo introwertycy potrafili tworzyć atmosferę sprzyjającą
miłości.
M. K.: Oni potrafią wspaniale kochać. Hrabia Monte Christo, uroczy
melancholik, który padł ofiarą intryg sangwiników i choleryków oraz
okoliczności. Mógł się załamać w samotności, jednak on znalazł w niej siłę.
Potem się zemścił, smakując zemstę po kawałku, i w rezultacie był ze swoją
ukochaną Mercedes. A gdyby to był choleryk? Jeżeli ten wytrzymałby tyle lat
na uwięzi i jakimś cudem uciekł, pierwsze, co by zrobił, to pozabijał tych,
których trzeba, a następnie dałby się złapać i trafiłby tam, skąd uciekł. Ale tę
powieść pisał Aleksander Dumas, prawdziwy introwertyk i wnikliwy
obserwator.
B. M.: Choleryk wpędziłby Mercedes w poczucie winy: jak mogła nie czekać
na niego?
M. K.: A melancholik pokazał jej całą prawdę. I nie ważne, że zajęło mu to
kilka lat po odzyskaniu wolności. Warto było.
Pewne niuanse miłości cholerycznej przedstawione są w filmie Diabeł
ubiera się u Prady. Bohaterka grana przez Meryl Streep wykazuje zadaniowe
podejście do życia nie tylko w pracy, ale i na gruncie domowym. Postać
grana przez Sharon Stone w Nagim instynkcie także dopuszcza się
manipulacji typowych dla choleryka. Natomiast Fatalne zauroczenie z Glenn
Close i Michaelem Douglasem to już przykład skrajnej cholerycznej
namiętności na pograniczu osobowości borderline. Jak wiemy, tutaj też nie
skończyło się dobrze. W filmie Sypiając z wrogiem z kolei Julia Roberts gra
stłamszoną flegmatyczkę, jej mąż zaś to skłonny do manipulacji choleryk,
wręcz sadysta. Upór bohaterki pozwala jej przełamać ogromy lęk przed
wodą, który mąż nieustannie wykorzystywał, by ją sobie podporządkować.
B. M.: Z bardziej optymistycznych obrazów mamy jeszcze Dziennik Bridget
Jones, gdzie znajdziemy postaci sangwiniczki i współczesnego melancholika.
M. K.: Tak, ten film dokładnie pokazuje, co liczy się dla ekstrawertyków, a co
dla introwertyków. Ona, nietuzinkowa sangwiniczka, goni za pewnym
ideałem, który „błyszczy”. On, mało widoczny, choć liczący się melancholik,
potrafi czekać. Ona chce zgubić kilogramy, on na to nie patrzy. Dla niego
liczy się piękno widziane sercem, nie okiem.
B. M.: Temat rzeka – tyle jest rodzajów miłości, ile scenariuszy filmowych.
A może i więcej.
M. K.: Na pewno więcej. Można jednak zauważyć wspólne cechy.
Ekstrawertycy, zanim dokopią się do wnętrza człowieka, chcą najpierw
zachwycić się pięknem widzianym i pochwalić się nim przed innymi. Często
przypomina to postawę łowców trofeów. Natomiast introwertycy podchodzą
do tych spraw inaczej. Dla nich takie polowania to utrapienie, jeżeli już, to
jakaś niezobowiązująca przygoda i tyle. Introwertycy dążą do spokoju
i pewności, że wybór okazał się trafny. Jeśli nie, potrafią cierpieć w ciszy, bo
taki jest los. Musi się wydarzyć coś naprawdę poważnego, by introwertyk
zdecydował się odejść.
B. M.: Ale niczego nie można przesądzić. Wszystko komplikuje fakt, że
jesteśmy mieszanką cech introwertycznych i ekstrawertycznych.
M. K.: No właśnie. A czasem o trwałości relacji bardziej niż sam
temperament decyduje natężenie niektórych cech i odnajdowanie się
w nich.
Przeciwieństwa się przyciągają
Beata Mąkolska: Przeciwieństwa się przyciągają, jak mówią stare
powiedzenie i nasze obserwacje. Cechy, które przyciągają naszą uwagę
u innych, to często takie, których nam brakuje. Jeżeli mamy trudności
z podejmowaniem decyzji, stanowczy i konkretny partner będzie nam
imponował. Stanie się pewnego rodzaju wybawieniem, gdyż przejmie
odpowiedzialność za podejmowanie większości decyzji, pozostawiając nam
dostosowanie się.
Tymczasem według danych Głównego Urzędu Statystycznego
niezgodność charakterów była przyczyną 32% rozwodów w 2004 roku,
podobnie w roku 2009 odpowiadała mniej więcej za jedną trzecią rozstań.
Badania przeprowadzone na próbie 3400 internautów wskazują
niezgodność charakterów jako przyczynę 45% rozwodów w 2010 roku
.
Wydaje się zatem, że przeciwieństwa zarówno się przyciągają, jak i są
przyczyną rozstania par.
Ciekawe podejście do kwestii przeciwieństw ma Arnold A. Lazarus,
terapeuta behawioralny. Otóż napisał on książkę Jak przeżyć w związku,
unikając pułapek, w której właśnie przekonanie, że przeciwieństwa się
przeciągają, zostało wskazane jako jedna z pułapek
. Według tego
zasłużonego specjalisty w zakresie psychologii i związków dobre
małżeństwo opiera się na podobieństwach, a nie na różnicach. Myślę, że
warto wyjaśnić, czym się różni przeciwieństwo charakterów od
przeciwieństw poglądów na życie.
Małgorzata Krawczak: Ja doprecyzowałabym opinię Lazarusa: dobre
małżeństwo opiera się na podobieństwach poglądów życiowych i ciekawych
różnicach charakterów. Najprościej rzecz ujmując, przeciwieństwa
charakterów to pesymizm versus optymizm czy potrzeba kontroli versus
tolerancja. Te różnice wynikają z temperamentów, z jakimi się rodzimy.
Natomiast różne poglądy na życie wynikają z naszego wychowania,
podejmowanych decyzji i ich konsekwencji. Są to pewne wartości, z którymi
się utożsamiamy, coś, co poniekąd zdobyliśmy, dlatego bronimy tego
bardziej niż swojego temperamentu, który po prostu mamy. Moim zdaniem
powszechne stwierdzenie „niezgodność charakterów” bardziej odnosi się do
wartości, których chcemy bronić. Zdecydowanie większe szanse na szczęście
i trwałość ma związek, w którym jedno z partnerów jest rannym ptaszkiem,
a drugie nie wychodzi z łóżka przed południem, niż ten, w którym jedno
wydaje pieniądze ze wspólnego konta według własnych upodobań,
pomijając opłaty związane z utrzymaniem rodziny, podczas gdy drugie ma
całkiem inne zasady dotyczące wydawania pieniędzy. W pierwszym
przypadku mamy do czynienia z różnicami w temperamencie, w drugim
z różnicami w podejściu do życia.
B. M.: Warto wyodrębnić kilka obszarów, w których zbieżne poglądy są
kluczowe dla harmonijnego związku. Są to wychowanie dzieci, spędzanie
wolnego czasu, wydawanie pieniędzy, nastawienie do wiary, religii, podobny
system moralny. Jeżeli w tych dziedzinach się nie zgadzamy, różnice
temperamentów będą tylko dodatkowym punktem zapalnym. Rezolutny
melancholik, który ma wpojony szacunek do pieniądza i potrafi poskromić
swoje zapędy do wydawania w imię odkładania na wymarzone wakacje, to
nie to samo, co rozrzutny sangwinik, który każdego miesiąca czyści konto
właściwie nie wiadomo na co.
M. K.: Różnice temperamentów będą dodatkowym punktem zapalnym,
jeżeli za wszelką cenę będziemy chcieli stawiać na swoim. Jeśli zaś zechcemy
się z tych zachowań uczyć, zyskamy nowe możliwości zarządzania sobą. Tu
sporą rolę odgrywa zaufanie. Jeżeli ufam partnerowi, to wiem, że jego słowa
mogą być cierpkie, ale to właśnie dzięki nim mogę się wiele nauczyć.
Sangwinik buja w obłokach niczym balonik, melancholik stoi twardo na
ziemi niczym skała. Jeżeli połączy ich miłość, to właśnie ona stanie się
sznureczkiem, który nie pozwoli niekorzystnym wiatrom porwać balonika,
ale wykorzystując siłę korzystnego wiatru, dźwignie skałę i przeciągnie ją
kawałek dalej. Właśnie dzięki takim „podróżom” melancholik poznaje nowe
perspektywy.
B. M.: Różnice temperamentów oczywiście wywołują konflikty,
przynajmniej do momentu, w którym uświadamiamy sobie, jak je
wykorzystywać do budowania jeszcze lepszego związku. W naprawdę
udanych relacjach występuje efekt synergii – razem możemy więcej i lepiej
niż każde z nas z osobna.
M. K.: Te wiedzę możemy posiąść w momencie, gdy związek osiągnie pewną
dojrzałość. Po drodze zdarzy się niejedna próba sił, którą wygra silniejszy
w danym momencie temperament. To może być sangwinik, melancholik,
choleryk. Tylko ta próba sił ma być początkiem harmonijnego współżycia,
a nie destrukcji.
B. M.: Tym bardziej że im dłuższy związek, tym więcej takich prób. Bo
przecież rozkład sił może się zmieniać w zależności od okoliczności,
zdobytych doświadczeń, własnego rozwoju.
M. K.: I jeżeli przy próbie sił na początku związku jedna strona całkowicie się
podporządkuje, relacja będzie zmierzała do zagłady. Przy czym ową zagładą
może być wewnętrzne poczucie nieszczęścia i niespełnienia jednego
z partnerów przy jednoczesnym życiu na pokaz. Jeżeli zaś oboje wyniosą
z takiej próby sił spory zapas wiedzy i tolerancji, to związek się rozwinie.
W związkach przeciwieństw – a z takimi mamy do czynienia najczęściej –
jedna osoba jest bardziej widoczna. Na przykład choleryk będzie się
wyróżniał, a flegmatyk nawet nie będzie miał potrzeby się wybić – stanie się
doskonałym tłem i wsparciem dla partnera. W związku sangwinika
i melancholika to ten drugi będzie dbał o „zaplecze” domu i przyziemne
sprawy, takie jak finanse, a ten pierwszy będzie miał możliwość rozwinięcia
skrzydeł i swoich pomysłów, które w efekcie i tak przysłużą się całej
rodzinie.
Próba sił jest ważna. Pomocne mogą być spotkania z coachem, warsztaty
rozwoju osobistego, nawet mediacje – wszystko, co pozwoli nam poznać
i zaakceptować różnice między nami. Musimy pamiętać, że nie są one po to,
by się eliminować, tylko wspierać i uzupełniać.
B. M.: To kwestia dojrzałości osobistej, która przekłada się na dojrzałość
związku. W dojrzałym związku partnerzy akceptują siebie takimi, jakimi są,
wyrażają szczerą troskę i zainteresowanie drugą osobą, szanują dzielące ich
różnice, są otwarci na nieustanne poznawanie siebie.
Mimo że temperament się nie zmienia na przestrzeni lat, różne
okoliczności wydobywają z nas różne cechy. Możemy pracować nad
własnymi słabościami, kształtując swój charakter. Jednak o dojrzałości
związku świadczy fakt, że nie staramy się zmienić partnera, a akceptujemy
go takim, jaki jest, jednocześnie zachowując postawę pełną autentycznej
miłości i szacunku.
M. K.: Jak trudno dzisiaj kochać kogoś za to, że po prostu jest! Nie rozliczać,
nie targować się, kto ile i czego zrobił! Dojrzałość to, jak powiedział
Mahatma Gandhi, świadomość tego, że sam powinieneś być zmianą, której
oczekujesz od świata.
Dojrzałość związku to przejście prób sił, dzięki którym rozwija się
wzajemne poszanowanie. W związkach przeciwieństw konieczne jest, by
każdy znalazł swoją odrębną płaszczyznę, a także by oboje partnerzy mieli
płaszczyznę wspólną. Jeśli tego nie ma, jedno jest sfrustrowane i płacze,
a drugie jest złe i rządzi. Próba sił to wyznacznik prawdziwości miłości. Na
ile mamy w sobie tolerancji, asertywności, miłości, by zaakceptować własną
odmienność?
Gra przeciwieństw: choleryk wiąże się z flegmatykiem
M. K.: Ludzie dobierają się na zasadzie przeciwieństw. Czasami są to duże
różnice (całkowity sangwinik i całkowity melancholik), a czasami łączą ich
cechy wspólnego temperamentu (na przykład flegmatyk i choleryk ze
wspólnym sangwinikiem). Przejdźmy do związków skrajnych
przeciwieństw, czyli choleryka i flegmatyka, typów z dwóch różnych stron
barykady. Zadaniowość kontra brak zaangażowania. Działanie kontra
lenistwo.
B. M.: I w drugą stronę – uprzejmość flegmatyka kontra nieustępliwość
choleryka. Spokój kontra porywczość. Faza zakochania takiej pary wygląda
pięknie…
Oto przykład. Natalia to flegmatyczka pracująca w urzędzie, a Marcin,
choleryk z domieszką sangwinika, jest przedstawicielem handlowym. On
sam znaczy dla siebie tyle, ile wynosi jego premia. A że jest pracoholikiem
i potrafi być bezwzględny, to premie wyrabia bardzo wysokie. Marcin to
osobowość typu A, nastawiona na rywalizację, zdobywanie, jest ciągle
w stresie i pod presją – za dużo kofeiny i za mało snu. Poznali się z Natalią
przypadkiem, gdy klient Marcina załatwiał sprawę w urzędzie. Chłopak
pojechał tam podrzucić mu dokumenty do podpisania. Wszedł do
pomieszczenia i poczuł się tak, jakby był w innej strefie czasowej, co mocno
go zirytowało. Klient wciąż coś załatwiał, nie było go w zasięgu wzroku,
a przecież Marcinowi się spieszyło! Nie omieszkał zrugać sekretarki za
opieszałość urzędu. To właśnie była Natalia. Nieco przestraszona jego
wybuchowością i bezczelnością najuprzejmiej jak potrafiła zapytała, czy nie
napiłby się herbaty, co umili mu czas oczekiwania. Natalia była na stażu, nie
wiedziała, kto jest „ważny”, a kto nie, więc z właściwą sobie flegmatyczną
uprzejmością była życzliwa dla wszystkich. Zapytała Marcina o powód
pośpiechu i ten przesiedział przy herbacie dobre półgodziny, opowiadając jej
o parszywych dostawcach, z którymi ciągle musi się użerać. Czas stanął
w miejscu, a ona słuchała, otwierając co chwilę oczy ze zdumienia
i wyrażając autentyczny podziw dla jego skuteczności i umiejętności
przywódczych. Marcin zapytał, o której kończy pracę, i zaproponował, że po
nią przyjedzie. Natalia nawet nie wie, jak to się stało, że nagle zaczął ją
odwozić z pracy do domu kilka razy w tygodniu, a potem niemal codziennie,
o ile nie wyjeżdżał daleko w delegację. Zabierał ją na kolacje, najpierw do
restauracji, a potem do siebie. Ona gotowała, oczywiście to, co on lubi,
i zachwycona słuchała opowieści o jego pracy. W urzędzie nie działo się nic
ciekawego, za to praca Marcina wydawała jej się szalenie odpowiedzialna,
ważna, wymagająca i wyczerpująca.
M. K.: Natalia, jak to flegmatyk, była zauroczona zaradnością choleryka, tym,
że jedna osoba potrafi ogarnąć tak wiele rzeczy. Imponowały jej szybkość
podejmowania decyzji, zdecydowanie, odwaga, przebojowość. Z kolei
Marcina, choleryka, przyciągnęły jej spokój i opanowanie.
B. M.: Zrównoważenie czy wręcz momentami apatyczna obojętność, której
tak bardzo mu brakuje.
M. K.: Choleryk łapie przy flegmatyku chwilę wytchnienia, na moment
zapomina o swoim poukładanym świecie – bycie na topie jest męczące.
Decyzyjność i odpowiedzialność idą w parze z wyczerpaniem. Choleryk
często nie umie spuścić z tonu, bo to wiązałoby się z utratą autorytetu,
a przecież on nie może sobie na to pozwolić. Marcin dobrze trafił, bo ze
swojego szybkiego, rywalizującego świata wpadł do istnej oazy spokoju.
Natalia swoją umiejętnością słuchania, wdziękiem i opanowaniem
zahamowała wieczne tornado.
B. M.: Wpatrzona w niego jak w obrazek wydawała mu się idealną
towarzyszką – od początku ich znajomości nie zakwestionowała ani jednej
jego decyzji. Gdy nie była czegoś pewna i wahała się z odpowiedzią, milczała,
namyślając się, co powiedzieć, a dla Marcina cisza oznaczała „tak”, więc
przechodził do działania. Przyjeżdżał po nią, odwoził ją, zapraszał na randki.
Znamienne było choćby pytanie: „O której kończysz pracę?” i następujące
potem: „Przyjadę po ciebie”. Nawet nie pytał Natalii o zdanie! Ona widziała
to jako dowód jego stanowczości, pewności siebie, męskości. Król i władca!
M. K.: Który traktuje swoją zdobycz jak księżniczkę. Zaprasza, zabiera, a ona
zachwyca się wszystkim, cierpliwie go słucha, z uległością spełnia jego
fantazje.
B. M.: Gdy Marcin zdecydował, że czas zalotów się skończył, zamiast do
restauracji zawiózł Natalię do swojego mieszkania i oczywiście zaczął się do
niej dobierać. Natalia, choć zaskoczona, przede wszystkim czuła się
onieśmielona i nie mogła uwierzyć, że ktoś tak przebojowy jak Marcin
zainteresował się właśnie nią. Gdy następnego dnia skończyła pracę, a jego
nie było pod urzędem, miała wrażenie, jakby jej świat się zawalił. Chłopak
przyjechał, tylko spóźnił się trochę, a ona na jego widok się rozpłakała.
Zdenerwowany, że coś się stało, podbiegł do niej i zapytał: „Co ci jest?!!”.
Natalia jeszcze bardziej zaniosła się płaczem i wyjęczała przez łzy, że się
bała, iż on już po nią nie przyjedzie, bo przecież dostał, co chciał.
Przekonanie, że seks bez ślubu jest czymś złym, dziewczyna wyniosła
z domu rodzinnego, dlatego też mimo fascynacji Marcinem borykała się
z poczuciem winy. On zaś skwitował jej płacz, mówiąc: „Przecież zawsze po
ciebie przyjeżdżam, o ile jestem w mieście! Skąd ty masz takie głupie
pomysły? Zadzwoniłbym, gdybym nie mógł przyjechać. Wsiadaj, bo jeszcze
muszę do paru klientów podjechać”. Dla niego sprawa była załatwiona –
przyjeżdża po Natalię, kiedy tylko może, i koniec. Marcin był słowny
rzeczywiście przyjeżdżał. A Natalia szybko się przekonała, że pod tym
względem może na niego liczyć.
M. K.: Flegmatyczki bardzo często czują się niedoceniane, mają niskie
poczucie własnej wartości. Przy tak silnej osobowości, jaką Marcin
reprezentuje poprzez choleryczny temperament, niejedna kobieta czułaby
się onieśmielona. Zgaduję, że to on zdecydował, kiedy wezmą ślub…
B. M.: W zasadzie zdecydowała jego firma. Kiedy Marcin usłyszał o awansie
kolegi, wściekł się nie na żarty. Kolega ponoć awansował dlatego, że miał się
żenić, zakładać rodzinę, a szefowa firmy starała się prowadzić politykę
prorodzinną. Nim Natalia się obejrzała, miała obrączkę na palcu i wesele na
setkę gości, z czego większość stanowili znajomi Marcina z pracy (łącznie
z szefową). Po ślubie zaś ten stwierdził, że najlepiej od razu mieć dziecko,
a kiedy jego żona zaszła w ciążę, kazał jej dla dobra dziecka zrezygnować
z pracy.
M. K.: I Natalia pewnie zrezygnowała. A potem Marcin zaangażował się
w swoją karierę, a ona w opiekę nad dzieckiem…
B. M.: Dokładnie tak to wyglądało.
M. K.: To bardzo częsty schemat w parze choleryk – flegmatyczka. Im
bardziej on się angażuje w pracę, tym bardziej ona się angażuje
w wychowanie dzieci. Początkowo zawsze jest nim zauroczona i z
ciekawością słucha jego opowieści, natomiast później, mając na głowie cały
dom i dzieci, często już nie przejawia takiego zainteresowania, bo
najzwyczajniej w świecie jest zmęczona. Nierzadko też flegmatyczki
w takim układzie tyją w ciąży i mają problemy z powrotem do swojej wagi,
o czym już rozmawiałyśmy. Mąż, który na początku tak zabiegał o swoją
żonę, teraz ucieka w pracę, a im więcej w takiej kobiecie flegmatyka, tym
mniej ochoty i sił do walki. Nieszczęście się pogłębia i nierzadko przenosi na
dziecko. Choleryk już nie widzi podziwu w oczach żony, więc szuka go gdzie
indziej. Marcin całkowicie zaangażował się w pracę. Zgaduję, że po latach
Natalia była zależna od męża ekonomicznie i uzależniona od jego humorów.
Natomiast on zaczął nią pomiatać…
B. M.: Na początku był jej opiekunem, mentorem, przewodnikiem. W ich
przypadku ważna była też różnica wieku między nimi – Natalia jest siedem
czy osiem lat młodsza od Marcina. Po latach nie widział w jej oczach
zachwytu, tylko obojętność. Zaczął ją nazywać leniem i kulą u nogi.
Rzeczywiście, Natalia przytyła, zatem mąż często wytykał jej, że już nie umie
o siebie zadbać. Co ciekawe, docinki się skończyły, gdy Marcin zaangażował
się w nowy projekt, co wiązało się z wyjazdami w długie delegacje z szefową.
Nie muszę dodawać, jak bardzo się zaangażował…
M. K.: Choleryk znaczy dla siebie tyle, ile wykonywana przez niego praca.
Nierzadko opiera poczucie własnej wartości na odniesionych sukcesach,
jednak wymiar tych sukcesów może być różny. I tak samo choleryk
postrzega innych. Na początku Marcin chciał, aby Natalia zrezygnowała
z pracy dla dobra dziecka, i zapewne miał dobre intencje. Dzięki temu też
mógł jeszcze bardziej się wykazać jako osoba odpowiedzialna za rodzinę, jej
jedyny żywiciel. Opieka nad dzieckiem to dla niego zupełnie inny świat,
którego on nie rozumie i którego nie docenia. Zapewne dziwił się, że żona
jest zmęczona po całym dniu „siedzenia” z dziećmi i nie ma ochoty
wysłuchiwać go jak dawniej. Jeżeli do tego dochodzą jeszcze inne punkty
zapalne – na przykład ochłodzenie seksualne – to choleryk nie zyskuje
podziwu, który jest mu niezbędny do życia. Nasila dyrektywność i kontrolę,
a jednocześnie gardzi ludźmi, którzy się tej kontroli poddają. Tymczasem
szefowa stanowiła dla Marcina wyzwanie…
B. M.: Po pierwsze, kobieta, która osiągnęła więcej niż on (w końcu była jego
szefową), po drugie, spędzali ze sobą dużo czasu, co sprzyjało wymianie
myśli, poglądów, doświadczeń…
M. K.: Choleryk to typ ambitny, zawsze chce więcej. W tym przypadku
„więcej” to była przełożona.
B. M.: Właśnie. Smaczku wszystkiemu dodawał fakt, że szefowa Marcina
traktowała ludzi instrumentalnie. Lubiła pozory (na przykład ta niby-
prorodzinna polityka firmy), ale równie mocno lubiła zdobywać to, co
niedostępne. Zatem oboje mieli satysfakcję – ona uwiodła żonatego
mężczyznę, a on podbił serce przełożonej. Romans był burzliwy, krótki
i skończył się z hukiem. Ją zarząd przeniósł do oddziału w innym mieście,
a jego przesunięto na zupełnie inne stanowisko – miał szkolić nowych
pracowników. I tu kolejna ciekawostka: choć była to w zasadzie degradacja,
zwłaszcza finansowa (koniec zawrotnych premii), to jednak Marcin po
początkowym szoku wyjątkowo szybko odnalazł się w nowej sytuacji.
Wreszcie to on był mentorem dla nowych, miał prestiż, uczył innych, a oni
pytali go o zdanie i wykonywali polecenia tak, jak on chciał.
M. K.: Zyskał nowe pole do popisu. To on teraz rozdaje karty, narzuca tempo
pracy, sprawdza innych, a wszystko sprowadza się do wspólnego
mianownika – kontroli i rozliczania z efektywności, co jest jego
specjalnością. Marcin jest panem i władcą – dostaje raporty z działów
sprzedaży, reklamacji czy obsługi klienta i decyduje, w czym ludzie muszą
się podciągnąć i co jest dla nich najlepsze.
B. M.: Po aferze zmieniło się także życie rodzinne Marcina i Natalii. Ona się
nie przyznała, że wiedziała o romansie, a on nie zamierzał się tłumaczyć.
Natalia schudła ze stresu, postanowiła dbać o siebie, żeby mąż znów chciał
wracać do domu. Nowy charakter pracy sprawił, że Marcin częściej bywał
w domu i wracał o stałych porach, a ponieważ dzieci podrosły, wreszcie
można było z nimi porozmawiać, pobawić się, spędzić aktywnie czas.
Natalia zyskała więcej czasu dla siebie, zaczęła znów z podziwem patrzeć na
męża i go słuchać. On stał się serdeczniejszy, zaczął zabierać ją na zakupy
i komplementować jej nowe stroje. Ona wierzyła, że najgorsze mają za sobą
i że teraz będzie już tylko dobrze. A on od czasu do czasu ulegał urokom
nowej pracownicy, zawsze jednak wracał do domu. I stał się łagodniejszy.
M. K.: Choleryk nie musi rządzić wszędzie i przez cały czas. Z czasem
dorośleje, stabilizuje się, ogranicza liczbę obszarów, na których sprawuje
władzę niepodzielnie. Zaczyna zwracać uwagę na zasoby energii, które
nadmiernie eksploatował. Odczytuje sygnały płynące z ciała i z otoczenia,
które się usamodzielnia i zaczyna żyć własnym życiem. Choleryk wyciąga
wnioski: gdy ustąpię trochę pola, zostaną przy mnie. Ten typ nie umie być
sam, samotność go przytłacza. To perspektywa samotności skłania go do
„podziału strefy wpływów”. Choleryk często łagodnieje w domu, by
pokazywać pazury w pracy. Bywa też odwrotnie. To niestety kwestia jego
wewnętrznej, podświadomej kalkulacji.
B. M.: Można zatem przyjąć następującą tezę: jeżeli choleryk stwierdzi, że
żona flegmatyczka to skarb, odpuści sobie totalitarne rządy w domu.
Czasem pewnie zarządzi wakacje lub jakieś wyjście, ale będzie to miało
raczej posmak miłej niespodzianki. Mam wrażenie, że w parze flegmatyk –
choleryk bitwy będzie często wygrywał ten drugi. Ale może się okazać, że
wojnę wygra ten pierwszy.
M. K.: Choleryk i flegmatyk podchodzą do świata z dużą dawką realizmu.
Z biegiem lat wychodzi na jaw, kto ma silniejszy charakter, na co nakładają
się doświadczenia i okoliczności. I tak, flegmatyk może być silniejszy od
choleryka, jeśli ma odpowiednią charyzmę lub jeśli w grę wchodzi długi
okres. Bo to flegmatyk potrafi cierpliwie czekać. I czasem ta cierpliwość oraz
niepodejmowanie pochopnych decyzji, do czego skory jest choleryk,
wychodzą mu na dobre.
Początkowa fascynacja odmiennością drugiej osoby zawsze mija. Cechy,
które na początku bierzemy za zalety, z czasem stają się wadami, jeżeli
związek opiera się na całkowitym przeciwieństwie. Z biegiem lat następuje
„zmęczenie materiału”. Bo choleryk też może być zmęczony – nastaje szara
rzeczywistość, zdrowie i kondycja się pogarszają. Nasze słabości wychodzą
na jaw, nie chce się nam udawać przed drugą osobą, pojawiają się
roszczenia, pretensje. I może się zdarzyć, że choleryk zostanie całkowicie
zaskoczony, ponieważ przez lata nawet nie zauważył, że flegmatyczny
partner rozwinął swoje zainteresowania. Jest to stosunkowo częste
i jednocześnie słabo zauważalne, ponieważ flegmatyk nie traktuje swoich
talentów jako czegoś nadzwyczajnego ani nie obnosi się z nimi, ale właśnie
dzięki nim buduje swoją oazę.
B. M.: Historia Natalii i Marcina paradoksalnie, mimo zdrady, skończyła się
dobrze, na co wpływ miał nie tylko charakter Natalii, ale przede wszystkim
jej wiara w stałość związku, w stabilizację i w to, że ślub bierze się na zawsze.
W układzie odwrotnym, gdyby to choleryczka dowiedziała się o zdradzie
męża flegmatyka, losy związku zapewne byłyby inne. O ile tłamszone
flegmatyczki, najczęściej z powodu finansowego uzależnienia od partnera
i ze względu na dzieci, pozostają przy swoich mężach, o tyle flegmatycy
potrafią zniknąć z dnia na dzień, czego przykładem była historia Jarka, który
nagle wyjechał do Anglii.
M. K.: W naturę flegmatyka wpisane jest cierpienie, tak jak w naturę
choleryka wpisane jest ranienie innych. To kwestia podświadomości oraz
granic i wyczucia. Przekraczanie granic i brak wyczucia też trwają do czasu.
Związek dramatyczny: sangwinik wiąże się
z melancholikiem
B. M.: O trudności życia pośród skrajności przekonali się Anna i Szymon.
Poznali się u wspólnych znajomych. Anna, właścicielka biura rachunkowego,
to skrajna melancholiczka, kochająca spokój i ciszę. Nic dziwnego, że głośny
i rozrywkowy Szymon początkowo nie przypadł jej do gustu. Ten starał się
jak mógł, zabawiał, prosił do tańca, Anna jednak zbywała go wymówkami.
Potem spotkali się przy innej okazji, nie było tak wielu ludzi, mogli
porozmawiać, zatem zgodziła się pójść z nim na kawę. Dzięki swoim
znajomościom Szymon podesłał jej dwóch intratnych klientów, więc Anna
poczuła się zobowiązana jakoś mu się odwdzięczyć. Skończyło się kolacją ze
sporą dawką wina i jeszcze większą dawką śmiechu. I nagle ten „fircyk”, jak
go początkowo określała, wydał jej się dość czarującym mężczyzną, z którym
można przyjemnie spędzić czas.
M. K.: Melancholicy mogą z zaciekawieniem obserwować, z jaką lekkością
sangwinicy zawierają nowe znajomości, lecz nierzadko nie brak im też
pogardy dla tak „płytkiego” rozumienia świata. Sangwinicy z kolei są
zafascynowani zimnymi taflami, jak postrzegają melancholików, ich
niewzruszonym obliczem i stanowczością. Z jednej strony mamy lekkość
życia, urok, zabawę, radość, z drugiej – tajemniczość, opanowanie,
niedostępność. Skrajny sangwinik jest jak otwarta książka – ma emocje
wypisane na twarzy, w swoim zachowaniu, jest szczery. Melancholik zaś
przyciąga tajemniczością jak magnez. Daje sangwinikowi wytchnienie,
a jednocześnie wykorzystuje fakt, że wreszcie może trochę wyluzować i nie
musi wiecznie zachowywać pokerowej twarzy. Czasami samo obserwowanie
zachowania sangwinika stanowi dla niego oderwanie od stresu, jaki sam na
siebie ściąga, tym bardziej że najczęściej jest to zachowanie, na które
melancholik nigdy by sobie nie pozwolił.
B. M.: Dlatego też Anna coraz częściej pozwalała porywać się Szymonowi,
a trzeba przyznać, że on dbał o szczegóły ich randek, o odpowiednią oprawę,
niespodzianki, kwiaty, komplementy. Anna wysłuchała wielu
komplementów w ciągu pierwszych spotkań, zatem rozkwitła, częściej się
uśmiechała, pozwalała sobie czasem na odrobinę kokieterii i flirtu. To
oczywiście nakręcało Szymona jeszcze bardziej.
Nie mieli już dwudziestu lat, zatem po pół roku randkowania, gdy
Szymon znów nocował u Anny, powiedział nagle: „A może byśmy budzili się
razem codziennie?”. Ona odpowiedziała: „Zobaczymy”, po czym odizolowała
się od niego na tydzień, żeby przemyśleć sprawę. Skalkulowała swój wiek,
stan cywilny rówieśniczek, stan konta (trzeba przyznać, że on zarabiał
połowę tego co ona), stworzyła listę zalet Szymona i równie długą (a może
nawet dłuższą) listę jego wad i wyszło jej, że wiele nie ryzykuje, za to może
zyskać. Poza tym Szymon miał coś w sobie, było jej przy nim weselej, potrafił
ją pokrzepić, podnieść na duchu, przytulić, nie mówiąc o tym, jak dobre
wrażenie robił na jej znajomych. Anna powiedziała „tak” i na drugi dzień
Szymon przyjechał z trzema walizkami i kartonem, wyprowadzając się tym
samym od rodziców.
M. K.: Sangwinik widzi w melancholiku fundament bezpieczeństwa, i nie
inaczej było w tym przypadku. W końcu to Anna miała firmę i mieszkanie,
więcej zarabiała. Poczucie bezpieczeństwa jest dla sangwinika ważne – typ
ten często bywa wykorzystywany, nie zawsze umie na bieżąco ocenić
sytuację, leci jak ćma do ognia, co może różnie się skończyć. Melancholik
pod tym względem doskonale go uzupełnia – jest wierny i jeżeli pokocha, to
będzie chronił partnera i dbał o niego.
Związek melancholika i sangwinika może być naprawdę udany, pod
warunkiem że nauczą się szanować swoje odrębności. Niestety nazbyt
często sangwinik poddaje się melancholikowi, staje się uległy, więc tamten
przejmuje ster, przez co staje się jeszcze bardziej krytyczny, oceniający,
cięty. Łatwo może wówczas podciąć skrzydła sangwinikowi, który zaczyna
przypominać ptaka w złotej klatce – jest bezpieczny, ale nie może rozwinąć
skrzydeł.
B. M.: Tak zaczynał wyglądać związek Anny i Szymona. On stracił pracę,
zatem ona pracowała jeszcze więcej, aby standard ich życia się nie obniżył.
Pod presją Anny Szymon zapisywał się na różne kursy, aby podnieść
kwalifikacje, nic jednak z tego nie wychodziło, bo do „sztywnego biznesu on
się nie nadaje”. Mężczyzna marzył o tym, aby kupić sobie profesjonalny
aparat fotograficzny i podróżować. Anna traktowała to jak dziecięcą
fanaberię i rozglądała się za pracą dla niego wśród znajomych. Wkrótce
załatwiła mu posadę dostawcy w branży tekstylnej, co miało tę zaletę, że
Szymon nie musiał siedzieć cały dzień w biurze (czego sobie nie wyobrażał)
– jeździł samochodem i dostarczał towar.
M. K.: Anna dbała o Szymona na swój sposób – wysyłała go na kursy, które
w jej przekonaniu mogły mu się przydać w pracy. Mężczyzna się
podporządkował i robił, co chciała. Dużą rolę mogła tu odgrywać duma –
Szymon mógł przyjąć posadę choćby z tego względu, by nie być na
utrzymaniu Anny. Niestety, jeżeli sangwinik nie ma w sobie tyle siły, żeby się
podnieść, sprzeciwić i postępować po swojemu, to jego życie będzie
gehenną.
B. M.: Anna nalegała na zalegalizowanie ich związku, myśląc ze względu na
wiek o macierzyństwie. Wzięli cichy ślub, mimo że Szymonowi marzyło się
wesele z prawdziwego zdarzenia. Ona jednak racjonalizowała wydatki i nie
widziała potrzeby karmienia dalekich znajomych. Miesiąca miodowego też
nie było, ponieważ nadszedł czas rozliczeń rocznych, więc Anna całe dnie
spędzała w pracy. Twierdziła, że musi zarobić jak najwięcej, bo gdy pojawi
się dziecko, będą mieli jeszcze więcej wydatków, a przecież od razu po
porodzie nie będzie mogła pracować. Nie wiedziała jednak, kiedy miałoby
się pojawić to dziecko. Wewnętrznie czuła, że muszą jeszcze poczekać.
M. K.: Anna wzięła odpowiedzialność za całą rodzinę. Mówiła, że to ona
musi zarobić, a przecież myślała o bycie finansowym rodziny. To nie jest
sytuacja, w której melancholiczka będzie się czuła bezpiecznie, chyba że
zgromadzi naprawdę spore środki na czarną godzinę. Jednak oprócz
temperamentu w tym przypadku ważne były stereotypy. Przecież od wieków
to mężczyźni zarabiali na rodzinę, utrzymywali kobiety i dzieci. Nawet jeżeli
Anna jest nowoczesną bizneswoman, to jej sztywne zasady i podejście do
świata wyrażały się właśnie w tych podświadomych lękach – mogła mieć
dziecko, a jednak „coś” ją powstrzymywało. Czyli nie był to związek,
w którym czuła się do końca bezpiecznie.
Słownictwo Anny także miało znaczenie dla Szymona. Dla niego, jako
sangwinika, „ja” to „ja”, a „my” to „my”. Zatem w jego przekonaniu to Anna
budowała odrębny świat, odgradzała się od niego, co jeszcze bardziej go
raniło. Nie było jej całymi dniami i w ich związku zaczął się kryzys.
B. M.: Anna starała się w weekendy wynagradzać Szymonowi swoją
nieobecność, co nie było łatwe. W soboty i niedziele on spędzał coraz więcej
czasu z rodzicami, których zdanie znów zaczęło mieć dla niego większe
znaczenie niż opinia żony. To potęgowało kryzys. Anna zaczęła miewać
depresyjny nastrój. Z gorszymi dniami przeplatały się lepsze, czyli takie,
w których Szymon tryskał humorem.
Doszło do tego, że Anna zaczęła się zastanawiać, co właściwie ich łączy
i dlaczego ich życie przypomina wieczną sinusoidę, a także dlaczego
właściwie wyszła za Szymona. Przez głowę przechodziły jej argumenty typu:
„Bo już tyle byliśmy razem. Bo jestem już po trzydziestce. Bo mnie
rozśmieszał”.
M. K.: Melancholik z łatwością ucieka we własny świat, w dodatku mało kogo
doń dopuszcza. Skoro Anna i Szymon oddalili się od siebie, ona uciekała
w pracę albo w samotność, z kolei on szukał przyjaznych mu ludzi.
Mężczyzna odnowił kontakty z rodzicami, czyli osobami, które zawsze go
wspierały i bezkrytycznie kochały. Przy nich Szymon czuje się beztrosko,
izoluje od zmartwień i problemów, jakie odczuwał przy Annie.
Związek melancholika i sangwinika jest o tyle trudny, że oba
temperamenty są wyjątkowo emocjonalne. To, co sangwinik przeżywa
zaledwie w ciągu godziny, melancholik odczuwa nawet przez miesiąc.
Rozkład przeżywanych emocji jest inny, co ma swoje odzwierciedlenie
właśnie w sinusoidzie stanów emocjonalnych związku. Sangwinik szybciej
wybucha emocjami, uczucia melancholika często są głębsze, jednak rzadziej
je okazuje.
Jak wspomniałaś, Anna wyszła za Szymona na skutek przestrzegania
własnych zasad i konsekwencji w działaniu. Byli ze sobą jakiś czas, mieszkali
razem, zatem wypadało wziąć ślub. Co jeszcze wymieniła? Że Szymon ją
rozśmieszał. Czyli kwintesencja sangwinicznego temperamentu – Szymon
wprowadzał optymizm w jej poukładane, przewidywalne i szare życie.
B. M.: Rozśmieszał ją, zabawiał. I choć to było jej potrzebne – jak wiadomo,
większość kobiet ceni sobie poczucie humoru partnera – to jednak z czasem
błazeństwo męża zaczęło jej przeszkadzać. Anna czekała, aż ten dorośnie
i stanie się odpowiedzialny, co oznaczało dla niej poważne traktowanie
życia. Na próżno jednak szukać tego w tak skrajnym sangwiniku, jakim jest
Szymon.
M. K.: Skrajny sangwinik to wieczny chłopiec, Piotruś Pan, który chce
czerpać z życia garściami, smakować się w nim. Wszystko, co zaplanowane,
skalkulowane, jest nudne i ogranicza swobodę działania. Taki sangwinik to
niezwykły minimalista. Robi tylko to, co absolutnie niezbędne, resztę
nadrabia urokiem osobistym, którego mu nie brakuje. Natomiast dla
melancholika takie zachowanie to szczyt nieodpowiedzialności. Lekkoduch
jest dlań nie lada wyzwaniem, a paradoks takiego związku polega na tym, że
melancholik ma „materiał do obróbki”, a sangwinik zyskuje anioła stróża,
który nie pozwoli mu się zatracić. Jednak tylko sangwinik da radę unieść
pesymizm melancholika. Jeżeli to jest prawdziwa miłość, melancholikowi
nie grozi depresja czy poważny kryzys osobowości. Układ wręcz idealny, o ile
obie strony zaakceptują swoje odmienności i zrezygnują z wytykania sobie
niedociągnięć. Jednak nim dojdzie do osiągnięcia zrozumienia, co wymaga
co najmniej kilkunastu podejść, należy liczyć się z tym, że sangwinik zacznie
odczuwać presję i będzie miał poczucie, iż jego pomysły są tłamszone,
a melancholik będzie miał wrażenie, iż się z niego kpi i nie docenia jego
starań.
B. M.: Anna czuła się coraz mniej doceniana. Bardzo się starała, a Szymon,
owszem, wychwalał żonę, ale na spotkaniach rodzinnych lub wśród
znajomych. Skakał wokół niej, komplementował. Gdy mógł się nią
pochwalić, robił to w taki sposób, jakby chwalił się sam sobą – był
autentycznie dumny, ale przez chwilę. Kiedy wracali do domu, nie było
publiczności i nie miał się przed kim popisywać, wówczas siadał przed
komputerem i czatował z kolegami z dawnej pracy. Anna w takich
momentach czuła się naprawdę zagubiona i rozczarowana – oto rozbudził
w niej przyjemne odczucia, czarował, komplementował, by po chwili
zupełnie ją ignorować. Gdy przegrywała z tysiącem internetowych
znajomych, przypominała sobie, że to ona kupiła mężowi komputer. I że to
ona go zachęcała, aby w oczekiwaniu na lepszą posadę odnowił stare
znajomości. Dochodziła więc do wniosku, że nie może mieć pretensji o to,
do czego sama go zachęcała. Znów mamy przykład poświęcania się
melancholika, obwiniania się i uciekania we własny świat.
M. K.: Stłamszony sangwinik zaczął szukać ucieczki w wirtualnym świecie –
a ten ma naprawdę wiele do zaoferowania. Zszokowany takim zachowaniem
melancholik zaczął się miotać pośród najczarniejszych myśli i scenariuszy.
B. M.: Na forach internetowych, czatach, w serwisach społecznościowych
i tak dalej zawsze jest ktoś, z kim można pogadać o różnych sprawach, także
osobistych.
M. K.: Dlatego sangwinik, który wprowadza w świat melancholika dystans
do cierpienia i optymizm oraz niejednokrotnie wyciąga go z depresyjnego
nastroju, może poczuć się zawiedziony i zacząć się odsuwać. Tak działa na
niego przytłoczenie zasadami i silną osobowością melancholika – sangwinik
zaczyna tracić polot.
B. M.: Anna zaproponowała terapię dla par, jednak dla Szymona to była
głupota. Pokłócili się i on zapytał, po co właściwie są razem. Skoro ona
krytykuje wszystkie jego pomysły, nie pozwala mu spełniać marzeń i działać
po swojemu, a wszystko ma być tak, jak ona chce…
Z kolei perspektywa Anny przedstawiała się następująco: ona zarabia
więcej, utrzymuje ich, zarządza budżetem domowym – planuje wydatki na
święta, wakacje, remont, dziecko i tak dalej. Krótko mówiąc, stara się
trzymać rękę na pulsie, dlatego też puszcza mimo uszu uwagi Szymona
o aparacie. Rok temu przecież upierał się na skuter, a jeszcze wcześniej
marzył mu się kurs nurkowania. W jej przekonaniu mąż był niestały, dlatego
stała musiała być przynajmniej ona. A życie, jak mawiała, to nie ciągła
zabawa, ale również zobowiązania i odpowiedzialność. Anna z każdym
miesiącem czuła, że coraz mniej może liczyć na Szymona w kwestiach
życiowych.
Obydwoje stwierdzili, że przestali ze sobą rozmawiać. Ustalali tylko
kwestie typu, czy jest chleb, a jeśli nie ma, to kto ma go kupić. Postanowili
reaktywować związek na wakacjach i dwa tygodnie w malowniczej
Hiszpanii rzeczywiście korzystnie wpłynęły na ich relację. Jednak po
powrocie do domu wszystko wróciło do „normy”. Rozstali się niecały rok po
ślubie.
M. K.: Być może zabrakło mediacji, a być może Anna i Szymon
reprezentowali zbytnie skrajności i mieli za mało wspólnych cech, aby
budować przyszłość. Niewykluczone, że gdyby skorzystali z terapii, jak
proponowała Anna, los ich związku potoczyłby się inaczej, trudno jednak
wyrokować. Znam wiele par melancholik – sangwinik, które potrafiły
stworzyć zgrany duet. Czasem kluczowe okazują się cechy temperamentu
flegmatycznego, które umożliwiają tolerancję. Ale nie zawsze tak jest.
Sangwinik i melancholik to dwa przeciwieństwa. Ten pierwszy jest
powierzchowny, jednak niejednokrotnie może uratować melancholika, który
ma skłonność do zamartwiania się wszystkim. Być może gdyby Szymon
zawalczył o swoje pasje – kupił sobie aparat i pojechał w egzotyczną podróż –
wróciłby silniejszy i stanowiłby mocną przeciwwagę dla melancholiczki
Anny.
B. M.: Może dzięki temu zyskałby w jej oczach jako mężczyzna, który
wreszcie postawił na swoim, a nie jedynie poddawał się presji żony.
M. K.: Dokładnie. Melancholicy podziwiają i szanują ludzi silnych
i stanowczych. Ale równie dobrze Szymon mógłby przyspieszyć rozpad ich
związku, ponieważ Anna przestraszyłaby się takiej siły. Gra o spełnienie
własnych marzeń jest warta świeczki, nawet jeżeli melancholik uważa je za
naiwny entuzjazm sangwinika. Zakładam, że mówimy o marzeniach, a nie
o zachciankach. Sangwinik, który ma ugruntowane poczucie własnej
wartości, nie poddaje się rozkazom, jest niezwykłym wsparciem dla
melancholika. Przypomnijmy sobie początek związku Anny i Szymona – to
on zabiegał o nią, proponował, działał, nierzadko postępowali wedle jego
wyobrażeń. Czując siłę Anny oraz na skutek różnych okoliczności (takich jak
utrata pracy), odpuścił sobie, a to uruchomiło lawinę emocji, zdarzeń
i zachowań.
B. M.: Anna, jak to melancholiczka, poświęciła się, jednak nie szczędziła
Szymonowi krytyki, co ten odbierał jako podcinanie mu skrzydeł.
M. K.: I z tymi podciętymi skrzydłami siedział nadal w klatce, zamiast
spróbować wyjść na zewnątrz. Ale zobacz, co się stało w pewnym momencie:
Szymon zakwestionował sens ich związku, mówiąc głośno to, o czym Anna
myślała już wcześniej. Odrodził się, co – jak każde odrodzenie – niosło ze
sobą ofiary. Tym razem ofiarą był ich związek, ponieważ małżonkowie się
rozstali. Czarę goryczy mogli też przelać rodzice Szymona, którzy przecież
bardzo wspierali syna. Wydaje mi się, że takie pary częściej się dogadują,
a związek jest bardzo udany. Może nie ma wielu fajerwerków i szaleństw, ale
są harmonia i poczucie bezpieczeństwa.
B. M.: O ile melancholik wykształci dużą tolerancję dla wybryków
sangwinika.
Związek introwertyczny: melancholik wiąże się
z flegmatykiem
B. M.: Basia i Andrzej są ze sobą od początku liceum. Wiodą spokojne życie
bez ekscesów. Andrzej miewa humory, swoje argumenty, które Basia
najczęściej zbywa milczeniem i łagodzi atmosferę. Cokolwiek by się działo,
on wie, że tylko przy niej czuje się bezpiecznie.
M. K.: Flegmatyk jako jedyny temperament ma naturalną zdolność
zyskiwania sympatii i budowania poczucia bezpieczeństwa. To dlatego, że
potrafi doskonale słuchać – słucha całym sobą, mową ciała pokazuje, że
możemy czuć się przy nim bezpiecznie. Kiedy podejmiemy z nim jakiś
temat, flegmatyk go pogłębia, z zainteresowaniem dopytuje o szczegóły,
dzięki czemu czujemy się ważni i słuchani. W związku melancholika
i flegmatyka to może stanowić małą trudność – ten pierwszy nie ma
potrzeby mówienia, a ten drugi ma potrzebę słuchania. Czasem niełatwo to
pogodzić. Trzeba jednak przyznać, że flegmatyk także lubi mówić, zwłaszcza
gdy może się odwoływać do wspomnień. Jego opowieści są barwne i żywe.
B. M.: Co obserwujemy zwłaszcza u ludzi starszych, gdyż z wiekiem
flegmatyczne cechy stają się wyraźniejsze. Powracanie w opowieściach do
przeszłości, do zabawnych i ciekawych wydarzeń sprawia flegmatykom
autentyczną przyjemność.
M. K.: Przeżywają wówczas wszystko na nowo. Oczywiście to może się
skończyć powtarzaniem tej samej historii, jednak nie mówimy teraz
o skrajnych cechach nacechowanych w sposób negatywny. Kwintesencję
zalet flegmatyka stanowią właśnie fantastyczna umiejętność słuchania, ale
także gawędzenia. W takim przypadku melancholik jest doskonałym
słuchaczem. Bywa nawet, że nie musi się zbytnio angażować w rozmowę –
skinie głową czy mruknie coś pod nosem, a flegmatyk uzna to za objaw
uważnego słuchania i zachętę do mówienia, więc będzie kontynuował swoją
opowieść.
B. M.: To tłumaczy, dlaczego Basia czasem jest wyjątkowo odporna na
subtelne sygnały Andrzeja świadczące o tym, że już nie chce mu się
rozmawiać. Wzdychanie, odwracanie wzroku czy nawet próba ponaglenia
w celu streszczenia opowieści na nic się zdają. Jak już Basia się rozgada, to
opowiada w swoim tempie całą historię ze szczegółami.
M. K.: Bo dla flegmatyka czas jest płynny, ten typ ma swoją strefę czasową.
Bywa, że coś ubarwia, a znający fakty melancholik zaraz wszystko
sprostowuje. Flegmatyk powie: „Jechaliśmy w tamte wakacje gdzieś nad
jezioro”, a melancholik, który zna sytuację, sprostuje: „Nie nad jezioro, tylko
do twojej ciotki w Gdańsku, wakacje nad jeziorem mieliśmy dwa tygodnie
później”.
B. M.: Dokładnie tak to wygląda u Basi i Andrzeja. On ma w głowie swoisty
notatnik, w którym ma zapisane wszystkie szczegóły ich wspomnień.
M. K.: I to zapewne bardzo dokładnie. Takie wtrącenia często wynikają
z chęci uszczegółowienia faktów i nie mają na celu poniżenia danej osoby
czy zarzucenia jej kłamstwa. Natomiast flegmatyk może to zinterpretować
zupełnie przeciwnie. Oczywiście pomijam przypadki, gdy związek ma już
wiele cech toksycznych i tego typu komentarze są wypowiadane w zjadliwy
sposób, aby upokorzyć partnera.
B. M.: Należy domniemywać, że w związku flegmatyka i melancholika to ten
drugi rządzi…
M. K.: Flegmatyk jest bardzo tolerancyjny, uległy, więc najczęściej to
melancholik naturalnie przejmuje władzę. Ten pierwszy zaś wychodzi
z założenia, że taki jest jego los, choć lubi stwarzać sytuacje, w których druga
strona może się wykazać. Tu pojawia się ciekawy paradoks. Nie
zapominajmy, że hierarchia ważności flegmatyka wygląda zdecydowanie
inaczej niż pozostałych temperamentów – najpierw najbliżsi, potem inni
ludzie i na końcu on sam. Flegmatyk jest niewymagający wobec siebie, ale
lubi być użyteczny dla innych. Czasem staje się w tym zbyt nachalny i bywa
wykorzystywany. W obu przypadkach ofiarność daje mu poczucie spełnienia
swojego obowiązku. Konflikt pojawia się wtedy, gdy zarzuci mu się
nachalność i naiwność. Wówczas flegmatyk cierpi, bo on miał przecież inne
intencje.
B. M.: Basia i Andrzej zdają się tworzyć udany związek. Kochają się i szanują.
Można przypuszczać, że Basia jest zadowolona ze swojego losu. Jednak co
w przypadku niezbyt udanych związków? Przecież i wtedy flegmatyk uważa,
że taki jego los. Tylko że ten los jest nijaki…
M. K.: Tak, ale „taki jego los”. Trzeba przyznać, że flegmatyk nie lubi kłótni
ani sporów, jest to ugodowy temperament. Flegmatyk i melancholik wytyczą
sobie pewne granice współdziałania, określą swój teren i stworzą udany
związek. Ani jednemu, ani drugiemu nie zależy na relacji na pokaz i na
publiczności. Nie są to dla nich nadrzędne wartości.
B. M.: Powiem więcej, nadrzędną wartością ich związku jest święty spokój.
M. K.: Tak, oni sobie tworzą własny świat – melancholik czuje się
bezpiecznie, a flegmatyk wie, że jest kochany. Nie przejmują się tym, co
mówią inni, nie ulegają wpływom z zewnątrz. Przecież mają siebie, mają
swoje miejsce na Ziemi i to wystarczy. Zachłanność jest im obca.
B. M.: Jakie są zagrożenia w przypadku takiego związku?
M. K.: Zagrożenie stanowi postawa „taki mój los”. Jeżeli flegmatyk tworzy
z kimś związek, przyzwyczaja się, że skoro jest w związku, to będzie w nim
trwał, więc może przestać się starać. Podobnie na gruncie zawodowym – jest
praca za określoną pensję, i dobrze. Melancholik to typ, który się poświęca,
dlatego on prędzej będzie zabiegał o lepiej płatną pracę, gdy na przykład
rodzina się powiększy i wzrosną jej potrzeby.
B. M.: Czyli flegmatykowi brak ambicji, co może grozić spoczęciem na
laurach?
M. K.: Niestety, im bardziej rozchodzą się drogi melancholika i flegmatyka,
tym bardziej ten pierwszy będzie się angażował w pracę, co może się
skończyć spotkaniami rano i wieczorem przy posiłkach.
B. M.: Basia i Andrzej mają za sobą pewien kryzys, o którym mówisz. Basia
po urodzeniu dziecka przestała pracować, później brała dorywczo zlecenia
tłumaczeń. Andrzej podjął dodatkową pracę, ponieważ rodzina się
powiększyła i czuł się w obowiązku zapewnić większe dochody. Gdy ich
córka była mała, w zasadzie nie bywał w domu. Dla Basi naturalne stało się
to, że Andrzeja zwykle nie ma, ale za to są pieniądze. Gdy któregoś wieczoru
pracowała nad tłumaczeniem, mąż kolejny raz zaglądał do pustych garnków,
szukając obiadu, więc się bardzo zdenerwował i stwierdził, że te grosze,
jakie ona zarabia na tłumaczeniach, są im niepotrzebne, a on woli mieć
obiad, gdy wraca do domu po dwunastu godzinach harówki. Zatem Basia
całkowicie zrezygnowała z pracy.
M. K.: To dość charakterystyczne dla związku melancholik – flegmatyczka.
Andrzej pracował, poświęcał się, więc jemu się należało – choćby to, by Basia
zapewniła mu posiłki. Ponadto melancholik patrzy przez pryzmat tego, ile
on jest w stanie zrobić, dlatego czasami nie potrafi docenić pracy innych, na
przykład żony w domu. Dla Andrzeja zarobki Basi to były tylko grosze.
Melancholik doskonale rozumie pracę, której efekty są widoczne
i namacalne, ma jednak problemy z oceną przydatności pracy, która
przynosi efekty w odległym czasie.
B. M.: Być może dla Basi to był początek czegoś większego, jakaś forma
rozwoju zawodowego, albo nawet odskocznia od opieki nad dzieckiem
i domem. Andrzej stwierdził, że żona zarabia grosze, i jej to wystarczyło, by
z tego zrezygnować.
M. K.: Flegmatyk pragnie być lubiany i doceniany, dlatego Basia, chcąc się
przypodobać mężowi, zrezygnowała z pracy. Czy Andrzej to docenił? Jeżeli
melancholik i flegmatyk tworzą dobry związek, oparty na wzajemnym
szacunku, ten pierwszy to doceni. Zrozumie, że partner stworzył mu dom,
do którego on zawsze będzie wracał. Jednak istnieje bardzo duże
niebezpieczeństwo, że w słabszym związku lub w jakimś kryzysowym
momencie rezygnacja z pracy zostanie wypomniana w brzydki sposób,
w stylu: „Bo ty się nawet do pracy nie nadajesz”.
B. M.: Jak mówiłam, był to początek, a może już nawet bardziej
zaawansowane stadium, ich kryzysu. Przez kolejny rok Andrzej dużo
pracował, więc oddalili się od siebie. On za dużo nie opowiadał, co się dzieje
w pracy, dlatego Basia miała mgliste pojęcie o tym, co robi mąż. Dla niej
świat kręcił się wokół dziecka i tego, co trzeba było w związku z nim zrobić.
Dlatego żałowała, że rezygnuje z tłumaczeń, bo praca zapewniała jej
uznanie, którego jako flegmatyk potrzebowała, choćby w momencie, gdy
zadowolony klient polecał ją znajomemu. Gdy zabrakło potwierdzenia na
polu zawodowym, Basia zapragnęła większego doceniania w domu,
a Andrzej był raczej nieskory do komplementów. To typ, o którym
mówiłyśmy wcześniej – powie raz „kocham cię” i wystarczy. Dla niego miłość
to stan permanentny, zatem nie widzi potrzeby powtarzania tego
codziennie. A Basia pragnęła uznania jak powietrza. Coraz więcej uczucia
przelewała na córkę, która zaczęła jej wchodzić na głowę. Dla Basi postawa
pełna miłości była jednoznaczna z robieniem wszystkiego dla dziecka i za
dziecko, co córka zaczęła wykorzystywać – matka we wszystkim ją
wyręczała.
M. K.: Basia przyjęła postawę „taki mój los”, czyli zamknęła się w sobie,
zaniedbała się, automatycznie wykonywała swoje zadania. Nie zabiegała już
o męża, nie starała się. Przywykła, że on jest i że mają jakiś określony układ.
Skupiła się na spełnianiu zachcianek córki.
B. M.: Właśnie tak było.
M. K.: Basia tkwiła w małżeństwie, robiła to, co powinna, i nic więcej.
Tymczasem jeżeli melancholik widzi brak zaangażowania flegmatyka, to
także ucieka w swój świat. Andrzej skupił się na pracy, co jest bardzo częste.
Miał pewność, że żona zajmie się domem i dzieckiem. Basia zaś myślała, że
dzięki temu mąż będzie ją bardziej szanował. Nie zawsze jednak tak jest.
Melancholik może szanować pracę flegmatyka, ale może też jej nie doceniać,
bo sam wykonuje inną i przez pryzmat własnego zmęczenia patrzy na
innych. Andrzej mógł brać to, co robiła Basia, za oczywistość. W końcu
dokonali podziału, kto się czym zajmuje.
B. M.: Ten ich cichy kryzys, bo w związku melancholika z flegmatykiem nie
ma krzyku, zaczął narastać. I wtedy Basia, która po urodzeniu dziecka
w zasadzie zaniedbała kontakty ze znajomymi, spotkała w sklepie koleżankę
– typową plotkarę, która zalała ją potokiem słów. W pewnym momencie
zadzwonił Andrzej. Basia odebrała telefon, ustalili coś i skończyli rozmowę.
Koleżanka, która mówi szybciej niż myśli, zapytała zdziwiona: „To wy
umiecie tak spokojnie rozmawiać? Po rozstaniu? Mój Boże, to niebywałe!”.
Basi grunt usunął się spod nóg. „Jak to po rozstaniu?” – zapytała.
A koleżanka szczegółowo opowiedziała jej, że widywała ostatnio Andrzeja
w towarzystwie jakiejś kobiety – wysokiej, smukłej i uśmiechniętej
blondynki, która wciąż go kokietuje.
Basia wróciła do domu blada jak ściana, nieczuła na tradycyjne próby
córki wymuszenia czegoś na mamie. W jej głowie toczyła się bitwa myśli.
Gdy Andrzej wrócił do domu, jak zawsze podała mu obiad, a potem zniknęła
w kuchni. Minęło kilka dni, w końcu mąż wyczuł, że coś jest na rzeczy,
i podjął próbę rozmowy. Basia przez tych kilka dni wybladła, schudła, więc
zapytał, czy nie jest chora. Ta zapytała wprost: „Chcesz mnie zostawić?”.
Andrzej na początku w ogóle nie zrozumiał, o co jej chodzi, dlatego
odpowiedział, że jeśli trzeba, to zawiezie ją do lekarza i może tam z nią
poczekać, żeby nie została sama. Basia dopowiedziała: „Dla tej blondynki”.
I pękła – popłakała się, zaczęła przepraszać, że się zaniedbała, pytać, czy
Andrzej da jej szansę, i tak dalej. Ten, gdy wreszcie zrozumiał, że żona
podejrzewa go o romans, zaczął prostować, że ta blondynka to żona klienta,
z którą nic go nie łączy, i dopytywać, skąd jej przyszły do głowy takie rzeczy.
Ta rozmowa była przełomowa dla ich związku, który zaczął trącić rutyną.
Skłonność obojga do zamykania się we własnym świecie sprawiła, że stali się
bardziej ufającymi sobie współlokatorami i rodzicami niż małżonkami.
Andrzej uważał ową blondynkę za idiotkę, która śmieje się z byle czego,
i powiedział, że nie wyobraża sobie nawet, by mógł wdać się w romans. Dla
niego najważniejsza jest rodzina, przecież to dla niej tyle pracuje.
Małżonkowie porozmawiali szczerze, czego nie robili od lat. Okazało się, że
Andrzej pamiętał o marzeniach Basi dotyczących własnego biura tłumaczeń.
Powiedział, że znajomy architekt właśnie zmienia siedzibę firmy i lokal po
nim będzie do wynajęcia za nieduże pieniądze. I tak, krok po kroku tchnęli
w swój związek nowe życie – mniej pracy Andrzeja, więcej pracy Basi.
Poprawa ich relacji pozytywnie wpłynęła także na córkę.
M. K.: Melancholik to jednak bardzo lojalny, a także wygodny i stroniący od
nowości typ. Andrzej powrócił na znany grunt. W zasadzie można
przypuszczać, że on donikąd się nie wybierał. Zresztą po co? Na nowo
budować plan finansowy? Podwójne życie to także podwójne wydatki. A jeśli
te nowe okazałyby się większe? Po co tak ryzykować? Spotkanie Basi
z koleżanką przyśpieszyło jego „powrót” do rodziny. Dla niej to był cudowny
sygnał, by zadbała o siebie.
Związek flegmatyka i melancholika, o ile partnerzy się dogadają, jest
stabilny i nie ma w nim krzyku. Dzieci takich par najczęściej są bardzo
zrównoważone, a ich temperamenty ujawniają się szybko, ponieważ
flegmatyk jest tolerancyjny, a melancholik obserwuje i nie ingeruje, o ile
naprawdę nie musi. Może to jednak oznaczać, że dzieci wejdą flegmatykowi
na głowę.
B. M.: Pojawiają się różnego rodzaju niedomówienia, które zbywa się
milczeniem, a które stają się źródłem podejrzeń, domysłów i spekulacji. Nie
mówi się wprost, tylko wysyła krótkie komunikaty, które są niezbędne do
funkcjonowania rodziny. Melancholik i flegmatyk mogą żyć jakby razem, ale
obok siebie. Taka sytuacja niekoniecznie dobrze wpływa na dzieci.
M. K.: Tak. Zwłaszcza jeżeli melancholik poświęci się pracy, a flegmatyczka
skupi na dzieciach. Podejście „taki mój los” może ona niestety przekazać
dzieciom i zrobić z nich ofiary życiowe już na starcie. W niedogadującym się
związku matka najczęściej jest ofiarą i dzieci to widzą. Syn uczy się wtedy,
że się nie krzyczy, tylko manipuluje, córka zaś, że wszyscy mężczyźni to
manipulanci, dlatego później może wchodzić w toksyczne związki.
Jednak Basia i Andrzej tworzą naprawdę stabilny związek, oparty na
silnym filarze: ich najważniejszą wartością jest rodzina i dla niej zrobią
wszystko. Każde z nich rozumiało to w trochę inny sposób, jednak doszli do
porozumienia. Możemy gdybać, co by się stało, gdyby koleżanka nie
zasugerowała romansu Andrzeja. Czy Basia wyzwoliłaby w sobie impuls do
zmiany? Czy Andrzej znów zbliżyłby się do żony, zamiast uciekać w pracę?
Taka sytuacja często ma gorsze skutki, gdy mamy związek flegmatyka
i melancholiczki, która z różnych powodów ucieka w pracoholizm. Kobieta
może się czuć nierozumiana, zwłaszcza jeżeli to mąż ma lepszy kontakt
z dziećmi – wtedy dodatkowo czuje, że zawiodła jako matka, a w tym
zakresie presja społeczeństwa nadal jest ogromna. Gdy mama
melancholiczka nie ma dobrych relacji z tatą flegmatykiem, gdy nie ma
czasu na emocje, wówczas ich nie okazuje, a dzieci cierpią na „emocjonalną
anemię”. W takich domach brakuje czułości, przytulania, a przecież więź
z matką budowana przez dotyk jest bardzo istotna.
B. M.: Zatem flegmatyk i melancholik mogą stworzyć głęboki, harmonijny
i bardzo intymny związek. Budują swój hermetyczny świat oparty na
współdzielonych wartościach.
M. K.: Jak najbardziej. Jeśli zaś nie doceniają siebie nawzajem i nie nauczą
się ze sobą współgrać, a już się zaangażują, to jest duże
prawdopodobieństwo, że będą trwać w związku, żyjąc obok siebie, a nie ze
sobą. Melancholik dlatego, że się poświęcił i chce być konsekwentny,
a flegmatyk dlatego, że taki jest jego los…
Związek ekstrawertyczny: choleryk wiąże się
z sangwinikiem
B. M.: Flegmatyk i melancholik to temperamenty z tej samej –
introwertycznej – strony barykady. Po drugiej stronie mamy choleryka
i sangwinika.
M. K.: Tak, choleryk i sangwinik są po tej samej stronie ekspresyjności. To
temperamenty, które uwielbiają ludzi (sangwinik) bądź tych ludzi do czegoś
potrzebują (choleryk). Sangwinik lubi brylować w towarzystwie, a choleryk
tylko wśród innych może się spełniać jako przywódca.
Choleryk jest zadaniowy, ale „ociosany”, jeżeli chodzi o wrażliwość czy
delikatność, dlatego jego komentarze świetnie łagodzi sangwinik. Jeżeli
będą się dogadywać, to stworzą fajny związek pełen barw i ekscytacji, który
będzie nastawiony na ludzi. Jeżeli się nie dogadają i będzie wojna, to dowie
się o niej pół osiedla.
B. M.: Basia i Andrzej, wspomniane introwertyczne małżeństwo, mieli
właśnie takich sąsiadów – Krystynę i Janka. Ci całowali się na klatce
schodowej równie głośno, co kłócili. Wszystko robili z rozmachem. Potrafili
wpaść wieczorem do sąsiadów (gdy ci szykowali się do snu) i rozkręcać
imprezę. Kiedy Basia była w domu z dzieckiem, zdarzało się, że Janek sam
wpadał do niej i siedział kilka godzin. Ona, jak to flegmatyk, słuchała go
cierpliwie, chociaż wolałaby być sama, ale nie chciała go urazić, wypraszając
od siebie. Krystyna była mieszanką choleryka i sangwinika, zatem to ona
najczęściej wychodziła z pretensjami i najczęściej stawiała na swoim.
Niemniej Janek bronił się równie mocno. Kiedy się kłócili, to na całą klatkę
schodową, a bywało, że jak się kochali, to sąsiedzi, chcąc nie chcąc, także
wszystko słyszeli.
M. K.: Tak właśnie wygląda związek sangwinika i choleryka. Dewiza życiowa
ekstrawertyków brzmi: „Skoro my chcemy się bawić, to inni też tego chcą”.
Czas i miejsce są nieistotne. Często działają z rozmachem, na zasadzie
zastaw się, a postaw się (typowe dla sangwinika), jednocześnie zaspokajając
nierzadko wygórowane ambicje choleryka („Co? Ja miałbym nie dać rady?”).
Jeśli się kochają, to z fajerwerkami, kiedy się kłócą, używają głośnej
artylerii. Choleryczka Krystyna często okazuje swoją wyższość, a gdy
podpada Jankowi, on już się stara, by pokazać ją jako tę, która nie szanuje
ludzi. Publiczne pranie brudów jest na porządku dziennym – im więcej osób
wie o ich problemach, tym lepiej, bo łatwiej zdobyć zainteresowanie,
współczucie czy obrońców, w zależności od tego, co w danym momencie jest
potrzebne.
Związek Krystyny i Janka dobrze charakteryzuje słowo „wybuchowość”.
Ich miłość jest nagła i namiętna, barwna, kolorowa, podobnie jak ich kłótnie.
W dobrych momentach tworzą towarzyską parę – otwartą na nowe
zdarzenia i nowych ludzi. W złych chwilach rozmowy przeradzają się
w krzyk i dochodzenie swoich racji, przy czym i tak najczęściej wygrywa
choleryk, ponieważ sangwinik ma tendencję do uległości. Jednak co sobie
wcześniej pokrzyczy, to jego.
B. M.: Dzieci dorastające w takich domach są przyzwyczajone do hałasu.
Latorośle Krystyny i Janka także wrzeszczały na całą okolicę – czasem był to
wrzask pełen złości, a za chwilę oznaczał radość i zabawę. Ania i Ada to
bliźniaczki równie temperamentne jak ich rodzice.
M. K.: Bo w rodzinach sangwiniczno-cholerycznych krzyk i walka o swoje są
na porządku dziennym. Każdy chce błyszczeć i dobrze wyglądać, a im więcej
publiczności, tym większa presja! Dlatego Ania i Ada były najgłośniejsze na
podwórku, a gdy rodzina szła na zakupy, ich rozmowy przypominały
jarmarczny harmider.
B. M.: Basia i Andrzej zawsze się zastanawiali, jak ci ludzie mogą żyć ze sobą
– w takim hałasie i ciągle się kłócąc.
M. K.: A tymczasem Krystyna i Janek zapewne myśleli, jak można żyć
w takiej martwej ciszy. Dla nich to nuda i brak polotu, dlatego często
„ratowali” sytuację, wpadając do sąsiadów bez zapowiedzi lub wyciągając ich
znienacka na grilla w niedzielne przedpołudnie. Wówczas Basia i Andrzej
przeżywali katusze – oni chcieli ciszy i spokoju. Tak to wygląda, gdy pary
osób mających temperamenty o takim samym poziome ekstrawertyczności
i introwertyczności staną naprzeciw siebie.
Z introwertycznych rodzin najczęściej wychodzą zrównoważone dzieci,
a w rodzinach, w których rodzice są głośni i krzykliwi, nawet introwertyczne
latorośle uczą się, że tylko krzykiem można coś uzyskać. Mało które dziecko
jest jednak w stanie przekrzyczeć dorosłego, dlatego dzieci z takich rodzin
bywają agresywne fizycznie.
B. M.: Bliźniaczki Krystyny i Janka terroryzowały inne dzieci.
M. K.: Miały predyspozycje do zachowań agresywnych. Wszystko zależy od
wyczucia, od nasilenia pewnych cech i oczywiście od kultury. Jeżeli rodzice
wytyczą dobre granice, to dzieci są pewne siebie, przebojowe, głośne
i interesujące. Jeżeli przeważają negatywne cechy ekspresyjnych
temperamentów, to w domu dominują rywalizacja i agresja. Melancholiczne
dziecko w takim środowisku zostanie stłamszone, ucieknie w swój świat,
ewentualnie nauczy się manipulować z oddalenia. Z flegmatycznego zaś
rodzice mogą zrobić tak zwaną sierotę życiową. Wszystkie cechy
charakterystyczne dla flegmatyka, takie jak ugodowość, życzliwość,
nieśmiałość, niezdecydowanie, będą mu bowiem wypominać w szyderczy
sposób, ponieważ przebojowi rodzice oczekują równie ambitnych i śmiałych
dzieci. Ania i Ada mają temperamenty po rodzicach, co też może być
zagrożeniem. Dziecko z domieszką sangwinika może wyrosnąć na wiecznie
niedojrzałego błazna, którego nikt nie traktuje poważnie. Z kolei choleryk
może wyrosnąć na łobuza – będzie bić oraz zaczepiać innych i dostanie łatkę
ADHD.
W parze choleryk – sangwinik to sangwinik musi zacząć pierwszy
pracować nad związkiem, i to tak, by nie podważyć autorytetu partnera.
Wówczas rywalizacja przerodzi się we współpracę, będzie wspólna energia
do działania. Ponieważ tej energii jest naprawdę wiele, ich dzieci mają
fantastyczne wsparcie.
Związek konkretny: choleryk wiąże się
z melancholikiem
B. M.: Weronika to spokojna dziewczyna o tajemniczym spojrzeniu – tak
postrzega ją większość osób. Znajomi opisują ją jako niedostępną,
zdystansowaną, może nawet zadzierającą nosa, jednak w kontakcie
z drugim człowiekiem jest bardzo życzliwa, taktowna, nie popełnia gaf.
Z kolei Adam jest konkretny, zdecydowany, nierzadko krzyknie, żeby coś
osiągnąć. Ta przebojowość zaimponowała Weronice, on zaś polubił jej
spokój. Zakochali się w sobie, kupili mieszkanie. I podczas urządzania
wspólnego lokum zaczęły się pojawiać pierwsze konflikty. Adam od razu
załatwiał ekipy remontowe, chciał kupować materiały. Weronika zaś chciała
najpierw przemyśleć koncepcję wystroju. Jej melancholiczna skłonność do
głębokiego namysłu i dokładnego analizowania sytuacji działała na
gotowego do działania Adama jak płachta na byka.
M. K.: Związek choleryka z melancholiczką to ciekawa relacja. Zadaniowy
choleryk dba o to, żeby cele, które sam narzuci, zostały zrealizowane, i to
w sposób, który on uważa za słuszny. Oczywiście sam to skontroluje.
Melancholik jest wyjątkowo perfekcyjny i też lubi zadania, jednak nie
wyznacza ich innym, woli wskazać je sobie. Związek tych dwóch
temperamentów to relacja z tendencją do perfekcjonizmu, tyle że choleryk
zakłada perfekcjonizm zespołowy (wszyscy mają zrobić coś równie dobrze
jak on), a melancholik nie potrzebuje innych – sam sobie wysoko stawia
poprzeczkę.
B. M.: Dlatego właśnie Weronika spędzała mnóstwo czasu na przeglądaniu
zdjęć mieszkań, oglądaniu różnych projektów, planowaniu, liczeniu, bo
oprócz walorów estetycznych trzeba brać pod uwagę koszty. Więc ona
liczyła, ile wyniesie ich położenie płytek w łazience, ile to będzie kosztowało
przy układzie z kabiną lub wanną. Kalkulowała, mieszała warianty,
a wszystko wymagało czasu. Ten zaś był dla Adama bezcenny, bo przecież
mogliby już zacząć. Ona się obrażała, że on nie docenia jej pracy i planów,
a on się wściekał, że ona jest taka powolna.
M. K.: Właśnie, przy przewadze cech melancholicznych człowiek jest bardzo
wrażliwy na krytykę. Wątpi w komplementy, przykra uwaga zaś zostaje mu
w głowie na długo.
B. M.: Do tego jeszcze dochodzi doskonała pamięć. Weronika dokładnie wie,
kiedy Adam sprawił jej przykrość, kiedy podniósł głos i w jakiej sytuacji
zachował się wobec niej nie w porządku.
M. K.: On zaś nawet tego nie pamięta. Choleryk nie jest skłonny zbytnio
komplementować, za to błędy wytyka bardzo szybko i konkretnie, co jest
najczęściej bolesne dla otoczenia. Adam chciał sprawdzać postęp prac,
działać, a Weronika nie cierpi kontroli, dąży do perfekcji.
B. M.: Czy w takim związku zawsze rządzi choleryk? Bywa, że ten, kto
krzyczy najwięcej, rządzi tylko pozornie, a efekt jest taki, jaki sobie wymyślił
spokojny melancholik.
M. K.: Nie ma tu reguły. Choleryk będzie krzykliwy, a melancholik zamknie
się w sobie i będzie sączył jad – drobne złośliwości, spojrzenia pełne pogardy
czy wyższości. To z kolei bardzo negatywnie nakręca choleryka. Oba typy
potrafią być neurotyczne, z tym że melancholik wpada w depresyjny nastrój,
a nadpobudliwość choleryka przejawia się obsesją kontroli. Fakt, że ten
pierwszy nie lubi się tłumaczyć i zazwyczaj nie tłumaczy się z tego, gdzie był,
co robił albo co myślał, wzmaga jeszcze silną potrzebę kontrolowania
i niepokój tego drugiego. W takim związku pozornie może rządzić choleryk,
podczas gdy to melancholik tak naprawdę pociąga za sznurki.
B. M.: Myślę, że sprzyja temu cechująca melancholików wyjątkowa
skłonność do manipulacji połączona z cechą, której brak cholerykowi –
z cierpliwością.
M. K.: Choleryk też posiada zdolności manipulacyjne, ale rzeczywiście
najczęściej brak mu cierpliwości. Chce już, teraz i dokładnie tak, jak on tego
wymaga. To może prowokować działania pozorne, które mają na celu
szybkie złagodzenie jego gniewu albo przeniesienie jego uwagi na coś
innego. A szara eminencja w tym czasie robi swoje.
B. M.: Szara eminencja, czyli melancholik.
M. K.: Tak.
B. M.: Walka o władzę nigdy nie jest dobra dla związku, jednak te dwa
temperamenty przy chęci współpracy mogą się uzupełniać. Na zewnątrz
będzie rządził choleryk, czyli będzie królem, jak lubi, natomiast wewnątrz
relacji decydujące zdanie może mieć melancholik.
M. K.: Jeśli partnerzy nauczą się ze sobą rozmawiać, mogą stworzyć ciekawy
związek. Przede wszystkim choleryk musi wykazać ogromną chęć
współpracy i pracować nad pokorą, aby przyhamować swoją ekspresję.
Melancholik otwiera się tylko wtedy, gdy czuje się bezpiecznie. Ten pierwszy
będzie tworzył wizję działania, a ten drugi będzie świetnym wykonawcą
poszczególnych etapów, pod warunkiem że choleryk nie będzie się wtrącał.
Ponieważ ten ma ogromną potrzebę kontroli, dobrze jest znaleźć mu
działkę, w której będzie mógł się spełniać jako nadzorca.
B. M.: Tak też zrobiła Weronika. Adam pilnował wykonawców, a ona zajęła
się projektowaniem i dobieraniem materiałów. Gdy prace ruszyły i on
wreszcie miał kogo kontrolować, ona mogła odetchnąć z ulgą i przyspieszyła
swoje działania. Nie bez znaczenia był również fakt, że Adam praktycznie
bez żadnych uwag akceptował jej projekty. Był tak zajęty kontrolowaniem
jakości ich wykonania, że nie przyszło mu do głowy, by kłócić się o kolor
ścian. Natomiast o to, czy ściana jest dobrze malowana, to i owszem.
M. K.: I to jest rozwiązanie, które zaspokaja ambicje każdego
temperamentu. Choleryk i melancholik mogą się uzupełniać w związku –
jeden będzie przywódcą, drugi specjalistą.
B. M.: Dodam jeszcze, że ważny jest również fakt, iż Adam ma w sobie
trochę cech flegmatyka. Właśnie to, jak sądzę, umożliwiło mu akceptację
pomysłów Weroniki.
M. K.: Flegmatyk to temperament, który odpuszcza. Taka domieszka dodaje
cholerykowi czaru i łagodności. Zresztą nie tylko jemu.
B. M.: Powiedzmy jeszcze kilka słów o odwrotnym układzie na przykładzie
związku choleryczki Kasi i melancholika Dominika. Ona wiecznie wszystko
wymusza krzykiem, on najczęściej nic nie mówi. Ona narzeka, że jego
milczenie doprowadza ją do szewskiej pasji. Kasię irytuje to, że Adam jest
zamknięty w sobie. Jak mówi, codziennie pyta go, jak było w pracy, co robił,
z kim rozmawiał i o czym. Nie muszę dodawać, że to, co dla niej ma być
przyjemną pogawędką, dla niego jest nieprzyjemnym, niepotrzebnym
i szalenie irytującym przesłuchaniem.
M. K.: I tutaj po raz kolejny ujawnia się kwestia nie tylko temperamentu, ale
i płci. Mężczyzna melancholik potrafi w jednym momencie się odciąć,
zamknąć w sobie i dotarcie do niego będzie graniczyło z cudem. Ten
temperament uczy cierpliwości i jeżeli druga strona jej nie okaże, to nigdy
nie pozna melancholika w pełni. Mężczyzna to bardziej logiczny typ,
rozumowy, nastawiony na realizację poszczególnych zadań. Gdy po pracy
przychodzi do domu, to najpierw chce coś zjeść, potem może coś powie. My,
kobiety, jesteśmy bardziej emocjonalne, nastawione na budowanie
atmosfery. Mamy wpojone stereotypowe przekonanie, że o wszystko należy
zapytać. I tu pojawiają się schody. Ktoś, kto wraca do domu, najpierw chce
do tego domu się przyzwyczaić po kilkugodzinnej nieobecności. Dlatego
zamiast bombardować powracającego partnera pytaniami typu: „I jak było?”,
„Co robiłeś?”, „Co mi powiesz?”, lepiej powiedzieć: „Cieszę się, że jesteś”,
„Miło cię widzieć w domu”, „Wyglądasz na zmęczonego, musiałeś mieć
wyczerpujący dzień”. Po takim powitaniu najprawdopodobniej usłyszymy
więcej ciekawych informacji niż po serii pytań.
B. M.: Dodajmy jeszcze, że mężczyznom z natury przypisuje się większy
dystans, skłonność do zamykania się w sobie, odpoczywania w inny sposób.
John Gray, słynny autor poradników, między innymi bestsellera Mężczyźni są
z Marsa, kobiety z Wenus, przekonuje kobiety, że mężczyzna musi pobyć sam
w swojej jaskini, aby się zregenerować po ciężkim dniu pracy. W innej
książce Grey podkreśla rolę oksytocyny w relacji partnerskiej (hormonu
wydzielanego na przykład podczas karmienia piersią czy orgazmu)
. Uważa
on, że kobietom potrzebny jest wysoki poziom oksytocyny (badania
naukowe potwierdzają, że zarówno ludzie, jak i zwierzęta o wysokim
poziomie tego hormonu są bardziej spokojni, mniej lękliwi i przyjaźniej
nastawieni do innych). Tymczasem zmiany cywilizacyjne wywróciły nasz
świat i nasze relacje do góry nogami. Niegdyś kobiety całe dnie spędzały ze
sobą i z dziećmi, ładując w ten sposób „akumulatory oksytocyny”, a dziś
pracują jak mężczyźni, stresują się, ich mózg zaś wydziela więcej
testosteronu, który jest zabójczy dla oksytocyny. Kobieta po całym dniu
stresującej pracy oczekuje od swojego mężczyzny naładowania
„akumulatora oksytocyny” właśnie poprzez rozmowy, przytulanie,
głaskanie, podczas gdy mężczyzna jest równie wyczerpany i chce się
zregenerować na swój sposób. Jeżeli więc na to nałożą się jeszcze cechy
wynikające z temperamentu, czyli spragniona kontaktu, uczucia
i zainteresowania oraz mająca obsesję kontroli choleryczka spotka się
z wyczerpanym kontaktami z innymi ludźmi introwertycznym
melancholikiem, który najbardziej lubi być sam, konflikt gotowy. I to taki,
który może się ciągnąć latami.
M. K.: W parze indagująca choleryczka – wyobcowany melancholik jest
bardzo duże ryzyko, że melancholik zamknie się w sobie na stałe. Owszem,
będzie wykonywał polecenia, pozostanie w związku, ale będzie egzystował –
nie będzie związany emocjonalnie z partnerką. Będzie zaś trwał przy
rodzinie, poświęcał się i pozostanie wierny swoim zasadom. Seks w takim
wypadku zaspokoi jego potrzeby fizjologiczne. Melancholik stanie się raczej
bezbarwnym niż intrygującym partnerem.
B. M.: I stworzy własny świat…
M. K.: Do którego nikt, a już na pewno choleryczka, nie będzie miał dostępu.
Taką odskocznią może być wyczerpujące, czasochłonne hobby, dodatkowa
praca lub coś, co sprawi, że melancholik będzie znikał na całe dnie, żeby
mieć święty spokój.
B. M.: Czy to może też być romans?
M. K.: Może, owszem. Romans, który zaspokoi potrzebę bezpieczeństwa,
zrozumienia. Często jest to relacja z kimś równie niedostępnym (na
przykład z mężatką), ponieważ jej celem nie jest zbudowanie nowego,
prawdziwego związku, a raczej znalezienie odskoczni i stworzenie choć na
moment idealnego świata. Jeżeli melancholik decyduje się na romans, może
to oznaczać, że potrzebuje jakiegoś bodźca, żeby odejść. Zwykłe
romansowanie nie leży w jego naturze. To bardzo lojalny temperament. Nie
lubi zdradzać innych ani samego siebie. Niestety lubi cierpieć. I romans
może być uzasadnionym powodem cierpienia.
Związek beztroski: sangwinik wiąże się
z flegmatykiem
B. M.: Sangwinik, wieczny optymista, oraz flegmatyk, którego optymizm
kieruje się w stronę realizmu, mogą się doskonale uzupełniać.
M. K.: Sangwinik w takim związku nie tylko łapie oddech, ale ma też własną
publiczność, bo flegmatyk uwielbia słuchać, chwalić, zachęcać do działania:
„Niech robi to kto inny, ja sobie odpocznę”. Flegmatyk jak mało kto potrafi
bardzo się zaangażować w drugą osobę.
B. M.: Co jest balsamem dla duszy sangwinika.
M. K.: Justyna jako sangwiniczka bywała tu i tam, a Jacek potrzebował tła, na
którym by istniał. Poznali się w pracy. Jacek poczuł, że Justyna będzie
motorem zdarzeń, i zaufał jej bezgranicznie. Zakochali się w sobie i mieli
potrzebę uszczęśliwiania się nawzajem. Wyrazista sangwiniczka
z cholerykiem i wyrazisty flegmatyk z domieszką sangwinika. Jako
sangwinicy chcieli uszczęśliwiać się wzajemnie, a odrobina choleryczki
w Justynie doskonale dyrygowała flegmatykiem Jacka. Było pięknie.
B. M.: Ona cały czas mówiła, on cały czas słuchał. Zresztą, gdy kończą się
tematy, flegmatyk zawsze przypomni jakąś historię, którą można
opowiedzieć na nowo. A że ani sangwinik, ani flegmatyk nie mają za bardzo
pamięci do dat, to za każdym razem ta historia będzie troszkę inna. To może
być całkiem zgrana para – sangwinik więcej rządzi, jest kuźnią pomysłów,
motorem zdarzeń, którym pięknie będzie się poddawał flegmatyk.
M. K.: Jeśli w dodatku sangwinik się sparzy, trafi prosto w wyrozumiałe
ramiona flegmatyka – bez krytyki, oburzenia, przy pełnej tolerancji.
Niebezpieczeństwo tkwi w nadmiernym poluzowaniu sobie kontroli – to
mogą być te pary, które zaciągają co rusz kolejny kredyt na nowy, lepszy
biznes. Sangwinik realizuje wszystkie swoje pomysły naraz, najlepiej za
cudze pieniądze, jeżeli nie ma własnych, a flegmatyk się na wszystko zgadza.
Jak nietrudno zauważyć, grozi to katastrofą finansową, uleganiem oszustom
czy manipulacji innych ludzi. W skrajnym przypadku oboje będą się czuć
ofiarami.
B. M.: Wówczas przynajmniej jedno z partnerów powinno poszukać w sobie
cech umożliwiających odzyskanie kontroli nad własnym życiem.
M. K.: Tym bardziej że ani jeden, ani drugi typ nie ma wyjątkowo silnej woli.
Mogą ugrzęznąć i wieść nijakie życie bez celu i bez talentu.
B. M.: Upór flegmatyka, jego powściągliwość i długie podejmowanie decyzji
mogą ich uratować, zwłaszcza gdy ten obudzi w sobie wytrwałość do
realizacji wybranego zadania. Flegmatyk musi mieć długoterminowy cel –
wówczas jest w stanie udźwignąć wszystko. Dla sangwinika taki cel to
kompletna abstrakcja, a dla flegmatyka motywator. W imię wyższej idei ten
drugi będzie w stanie wiele znieść i się podporządkować. Bez celu flegmatyk
wtapia się w tło, „przykleja się” do zmiennego sangwinika.
M. K.: Ten zaś szybko się nudzi podporządkowanym i „przyklejonym”
flegmatykiem. Justyna właśnie dlatego zaczęła żyć w swoim świecie. Nie
czuła potrzeby tłumaczenia się, co robi i gdzie – miała swój plan, który nie
zawsze uwzględniał Jacka. Choć początki były piękne. Justyna wracała do
domu jak na skrzydłach, a gdy zamieszkali razem, Jacek jej słuchał,
komplementował ją. Odrobina choleryczki w niej wyznaczyła cel, który
Justyna zamierzała realizować po swojemu – chciała pokazywać światu, że
jest fajna. Jacek już jej nie wystarczał, potrzebowała większego kręgu
adoracji. Choleryk Justyny zawładnął flegmatykiem Jacka, jej sangwinik
znudził się jego przewidywalnością, więc poszła dalej – szukać nowych
wrażeń w romansie sponsorowanym pieniędzmi partnera.
B. M.: Ważna w takich przypadkach jest również dojrzałość osobista. Bo
nawet znudzony partnerem sangwinik potrafi dostarczyć sobie atrakcji
w inny sposób, na przykład poprzez nowe wyzwania zawodowe lub
poszerzanie kręgu znajomych. Niekoniecznie musi się to odbywać kosztem
związku romantycznego.
M. K.: Niestety niedojrzały sangwinik nie patrzy na konsekwencje, tylko
szuka wrażeń. Nie znajduje ich w związku, nie bierze za nic
odpowiedzialności, nie uświadamia sobie, że jakość relacji zależy także od
niego. Flegmatyk z kolei nie ma takich potrzeb. Jeśli więc partnerzy nie
porozmawiają o tym wprost, będą żyć w nieświadomości, a związek będzie
kulał.
B. M.: I prędzej czy później sangwinik uleci w stronę większych wrażeń,
nawet jeżeli fizycznie będzie wracał na noc do domu. A porzucony flegmatyk
zacznie wypełniać pustkę zajęciami – szczęście, jeżeli odkryje hobby albo
zacznie się czymś interesować. W przeciwnym wypadku poświęci się
dzieciom, o czym już mówiłyśmy, co także skazane jest na porażkę.
Przychodzi bowiem taki moment, gdy rodzic nie jest w stanie żyć życiem
dziecka, bo dziecko ma własne życie. Znów więc pojawi się pustka, którą
trzeba będzie wypełnić.
M. K.: Dlatego flegmatycy często odkrywają prawdziwe pasje w późnym
wieku. Flegmatyk musi mieć tło, w które będzie mógł się wpasować, jeżeli
jego dotychczasowe otoczenie przestanie istnieć. Łatwiej mu znosić trudy
dnia codziennego, gdy wie, że po tygodniu pracy będzie mógł przepaść na
weekend z wędką i posiedzieć w samotności nad wodą. To dla niego rodzaj
nagrody. Sangwinik może się dziwić i zwyczajnie nie wpaść na to, że
flegmatyk ucieka w ten sposób od szumu. Niemniej często się zdarza, że to
właśnie sangwinik szuka flegmatykowi jakiejś pasji, hobby i wspiera go
w tym – także po to, by mieć satysfakcję, że dzięki niemu partner może
zrobić coś dla siebie.
B. M.: Lojalny sangwinik to prawdziwy skarb dla flegmatyka. Taki związek
może być naprawdę udany, zwłaszcza jeżeli sangwinik wykorzystuje
momenty wyciszenia flegmatyka na ładowanie swoich ekstrawertycznych
akumulatorów – czyli na przykład on jedzie na ryby, a ona spędza sobotę na
zakupach z przyjaciółką czy na spotkaniach ze znajomymi. Potem ona
będzie miała o czym mu opowiadać, a on po dniu ciszy chętnie jej posłucha.
Tylko oboje muszą mieć wyrozumiałość dla odmienności.
M. K.: Właśnie tak. Flegmatyk, który za wszelką cenę będzie ciągnął
sangwiniczkę na ryby tylko dlatego, że lubi, gdy ona jest obok, może się
rozczarować, jeśli po godzinie partnerka stwierdzi, że już się nasiedzieli
i pora wracać do ludzi, a jeszcze lepiej odwiedzić jej rodziców. I odwrotnie –
ciągany ze spotkania na spotkanie flegmatyk nie będzie miał okazji
wypocząć, zatem później nie będzie w stanie poświęcić uwagi wybrance,
ponieważ nadal będzie szukał okazji do odpoczynku w spokoju. Tymczasem
sangwinik, który wybywa z domu, może na różne sposoby dostarczać sobie
rozrywki – brylować w towarzystwie, a czasem nawet flirtować.
B. M.: Flirt to też interesująca kwestia. To, co dla sangwinika jest niewinnym
flirtem, dla wielu melancholików jest już zdradą. Jeśli więc flegmatyk ma
domieszkę cech melancholika, konflikt gwarantowany. I to konflikt, który
będzie zupełnie niezrozumiały dla sangwinika.
M. K.: Bo przecież on tylko uprzejmie rozmawiał! Sangwinik bryluje
w rozmowie, więc często wykorzystuje różne okazje do zawierania
znajomości, do zainicjowania konwersacji, nawet w przelocie. Dlatego
w parze sangwinik – flegmatyk, jak zresztą w każdym związku
przeciwieństw, partnerzy powinni mieć szacunek dla odrębności. Wówczas
jedna strona zyskuje na kreatywności, druga na spokoju.
B. M.: Ani sangwinik, ani flegmatyk nie mają potrzeby dominacji, dlatego
w takim związku władzę najczęściej przejmuje to z partnerów, które ma
domieszkę cech choleryka bądź melancholika.
M. K.: Jest prawdopodobne, że w niezgranym związku flegmatyk będzie
odgrywał rolę głównego cierpiętnika. Jeśli dziecko takiej pary będzie
flegmatykiem, będzie się czuło kochane, akceptowane, ale mały choleryk
szybko owinie sobie rodziców wokół palca będzie rządził, ponieważ
sangwinik i flegmatyk są temperamentami spolegliwymi. Dziecko
melancholiczne też może zacząć rządzić, choć w bardziej wyrafinowany
sposób. Mały sangwinik zaś będzie miał pełen radości i akceptacji dom, choć
istnieje ryzyko, że będzie mu brakowało reguł i sztywnych zasad.
B. M.: Wróćmy do Jacka i Justyny, która nie była uczciwa wobec partnera.
M. K.: Na motywację flegmatyka często wpływają czynniki zewnętrzne.
W przypadku Jacka i Justyny był to kolega, który przyznał wprost, że Justyna
finansuje różne jego wydatki z pieniędzy Jacka. To zabolało i ruszyło tego
ostatniego. U flegmatyka zaś, jeśli coś się zmienia, to bardzo i konkretnie.
Flegmatyk unosi się wewnętrzną ambicją i jest w stanie zupełnie odwrócić
się od danej osoby. Gdyby Justyna sama się przyznała, Jacek może by jej
wybaczył, przy impulsie z zewnątrz raczej nie ma takiej możliwości. W tym
przypadku ważna też była forma przekazu – kolega nie ośmieszył i nie
wyśmiał Jacka, tylko przekazał mu informację. Flegmatyk to szanuje. I zrobi,
co powinien. Jacek zakończył związek z Justyną bez specjalnego tłumaczenia
się.
B. M.: Ryzyko związku z flegmatykiem wiąże się z tym, że możesz nie
zauważyć, jak w partnerze coś wzbiera, a gdy kropla przepełni czarę,
zostajesz bez słowa wyjaśnienia.
Niezależnie od temperamentu
M. K.: W związku, niezależnie od temperamentu, musimy pamiętać, żeby
nie punktować się wzajemnie, nie zaplątać w podsumowaniach, analizach
i wyliczeniach. Jednocześnie nie możemy się poddawać przy pierwszej czy
drugiej przeszkodzie, nie rozstawać od razu i nie rezygnować z relacji. To
trudne w dzisiejszych czasach, często zbyt nastawionych na ilość, a nie na
jakość.
Warto zainspirować się mądrą książką czy artykułem, porozmawiać
z coachem, zapisać się na warsztaty. Szukać nie winnego, lecz rozwiązania –
wspólnie. Ludzie boją się korzystać z usług terapeutów, psychologów,
seksuologów. Obawiają się, że będą musieli się zmierzyć ze swoją winą,
a przecież nie o to w tym chodzi.
B. M.: Czasem wystarczy nieco zmienić perspektywę i nastawienie.
Spodziewać się najlepszego, wychwytywać i zauważać to, co nam się podoba.
Doceniać proste przyjemności.
Niezależnie od własnego temperamentu dobrze jest określić wartości,
jakimi się kierujemy w związku, i sprawdzić, czy dla partnera te same
wartości są najważniejsze i czy on tak samo je rozumie. To, że mamy różne
temperamenty, nie oznacza, że nie możemy kierować się w życiu takimi
samymi wartościami. Moim zdaniem o sukcesie związku w długiej
perspektywie decyduje to, czy partnerzy kierują się tymi samymi
wartościami i podobnie je pojmują.
M. K.: Współczesność to czasy nie tylko wielu możliwości, ale też wielu
wyborów. Aby wybór przyniósł nam właściwe możliwości i aby spośród wielu
możliwości wybrać tę najlepszą dla nas, musimy wiedzieć, kim tak
naprawdę jesteśmy, jakie wartości są dla nas ważne, czego pragniemy dla
siebie, co możemy dać i czego oczekujemy od samych siebie. Ta wiedza
samoistnie czyni nas autorytetem dla innych. To dzięki takiemu podejściu
do życia doświadczamy prawdziwej miłości czy szacunku i spełniamy swoje
marzenia. Wspomniany już Mahatma Gandhi powiedział: „Bądź zmianą,
którą pragniesz ujrzeć w świecie”. Nie czekaj na innych – zacznij od siebie.
B. M.: Niezależnie od tego, ilu i jakich ekspertów w życiu spotykasz, bądź
ekspertem i autorytetem dla samego siebie.
Zadanie coachingowe
A teraz czas na ciebie. Napisz swoją bajkę
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
……………………………………………………………………………
1
Zob. F. Littauer, Osobowość plus. Jak zrozumieć innych przez zrozumienie siebie, przeł.
M. Klecka, Warszawa: Logos 2000.
2
Zob. K. Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, przeł. H. Grzegołowska, Poznań:
Rebis 2013.
3
http://wellnessday.eu/dziecko/nastolatki/321-nastolatki-nacigaj-swoj-wizerunek-w-
serwisach-spolecznosciowych.html
4
I. Majewska-Opiełka, Siła kobiecości, Sopot: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2011.
5
Zainteresowanych odsyłamy do świetnych książek Louann Brizendine Mózg kobiety
(przeł. P. J. Szwajcer, A. E. Eichler, Gdańsk: VM Group 2006) oraz Mózg mężczyzny (przeł.
A. Krochmal, R. Kędzierski, Gdańsk: VM Group 2010).
6
Za:
http://wellnessday.eu/relacje/partnerstwo-i-milosc/306-kobiety-tyja-po-slubie.html
(dostęp: kwiecień 2015).
7
Za: C. B. Corbin, G. J. Welk, W. R. Corbin, K. A. Welk, Fitness i wellness. Kondycja,
sprawność, zdrowie, przeł. M. Kowaleczko-Szumowska, M. Trojański, Poznań: Zysk i S-ka
http://wellnessday.eu/odzywianie/odchudzanie-otylosc/259-tkanka-tluszczowa-
8
http://wellnessday.eu/odzywianie/odchudzanie-otylosc/252-dlacego-jemy-chociaz-
nie-jestesmy-glodni-emocjonalne-tycie.html
9
http://wellnessday.eu/odzywianie/odzywianie-fakty/450-kobiety-kopiuja-swoje-
10
Mówiąc o toksyczności, nie wkraczamy w sferę zdiagnozowanych zaburzeń
osobowości. W pracy nad zrozumieniem i wzmocnieniem osobowości bardzo pomocne
są coaching lub warsztaty rozwojowe, a w pracy nad zaburzeniami osobowości
konieczny jest psychiatra, psycholog czy psychoterapeuta. Zaburzenia osobowości to
zaawansowana emocjonalna toksyczność, która często kończy się chorobą. Dotknięte
nimi osoby potrzebują specjalisty.
11
Badania przeprowadzone przez portal
12
A. A. Lazarus, Jak przeżyć w związku, unikając pułapek, przeł. M. Gajdzińska, Sopot: Funky
Books, Grupa Wydawnicza GWP (pierwsze wydanie książki nosiło tytuł Mity na temat
małżeństwa).
13
J. Gray, Dlaczego Mars zderza się z Wenus, przeł. B. Jóźwiak, Rebis: Poznań 2008.