1
2
3
~21 listopada 1977~
Młoda, czarnowłosa dziewczyna stała przy oknie w zakładzie psychiatrycznym w
miasteczku Clarksville, w stanie Tennessee. Obserwowała jedną z największych
nawałnic jaka przechodziła przez ich tereny ostatnimi czasy. Fascynowali ją ludzie
uciekający przed deszczem i to jak krople deszczu ścigały się na szybie tuż przed nią, na
której trzymała zmarzniętą dłoń.
Jej uwagę przyciągał jednak mężczyzna stojący na środku głównej ulicy. Kobiety
przyglądały mu się, nie mogąc oderwać od niego wzroku, ponieważ owy tajemniczy
młodzieniec był niesamowicie przystojny. Czerń jego ubrania kontrastowała z bielą,
wręcz bladością, jego skóry. Jedynie mokre, jasne kosmyki, opadające na jego czoło
odróżniały się w jego wyglądzie. Oczy miał przymrużone, ręce włożone do kieszeni
płaszcza. Wargi dotychczas zaciśnięte, rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, gdy
ujrzał postać w oknie. Szukał jej od tak dawna. Nie wiedział, że jednak znajdzie ją tutaj.
Teraz.
Biała sukienka zwisała na niej jak na szkielecie. Była wychudzona z zapadniętymi
policzkami. Włosy do ramion lekko się kręciły, lecz też nie wyglądały wyjściowo.
Właśnie tak ludzie wyobrażają sobie obraz biedy i rozpaczy. Jednakże jej oczy były
piękne. Dostrzegał je dokładnie, oczywiście że tak. Poczuł nagłą i nieodpartą chęć
znalezienia się przy tej kruchej, tak bardzo potrzebującej pomocy istocie. Spojrzał na nią
ostatni raz spod rzęs. Odwrócił się na pięcie i odszedł na południe, bezszelestnie. Ona
zaś stała, nie mogąc się ruszyć, wlepiając w nieznajomego pełen ciekawości wzrok.
4
Po chwili zjawiła się pielęgniarka, chwyciła pacjentkę za rękę i odprowadziła do
pokoju. Zastanawiała się, dlaczego też ta młoda dama się tu znajduje. Nie zachowywała
się jak ktoś chory psychicznie. Była normalną nastolatką. Być może już młodą kobietą,
tak naprawdę to nie wiedziała. W myślach nakazała sobie to sprawdzić. Słyszała
pogłoski, iż dziewczyna widzi przyszłość. Tylko czasami i są to niebezpieczne rzeczy.
Mawiała sama o sobie, że niesie śmierć innym. Mieszkańcy Clarksville się jej bali,
rodzice wyparli. Do nikogo się nie odzywała, jeśli już to robiła, wiadome było – stanie
się coś złego.
Siostra usadowiła kobietę na łóżku. Uśmiechnęła się, wychodząc. Ta młoda jest
naprawdę dobrą osobą, pomyślała, szkoda tylko, że Bóg musiał ją tak ukarać. Gdy
weszła do pokoju lekarskiego powiadomiła lekarza zajmującego się jej sprawą, że
pacjentka potrzebuje pomocy. Potrzebna jest jakaś nowa metoda, nie ma żadnych
zmian, powiedziała z determinacją do mężczyzny. On zaś uśmiechnął się tylko i
podążył w stronę pokoju numer trzynaście.
Młody doktor walczył z pragnieniem. To był zły pomysł, powinienem się ukrywać,
unikać ludzi, pojawiło się w jego myślach. Przełknął jad, zbierający się w jego ustach.
Krew tej dziewczyny go przyzywała. Pachniała tak świeżo, tak wiosennie. Jego
samokontrola znikała za każdym razem, gdy ona pojawiała się w pobliżu. Uniósł dłoń i
położył ją na klamce, wyczuwając w sobie niemoc. Powinien w tej chwili zawrócić,
wrócić tu kiedy się uspokoił. Jedyną przeszkodą, której nie był w stanie pokonać, była
jego własna demoniczna natura. Uległ jej, na nieszczęście człowieka znajdującego się w
pomieszczeniu.
Otwierając drzwi uderzyła go jej woń. Teraz potrzeba zaspokojenia głodu było nie do
zwalczenia. Zamknął pomieszczenie od wewnątrz na klucz, na wszelki wypadek.
Poczuł specyficzne swędzenia dziąseł, po czym wysunęły się jego kły. Poczuł na języku
piekący smak jadu. Tęczówki wampira zmieniły kolor na czarny. Pacjentka nie była w
stanie dostrzec jego źrenic. Pisnęła z przerażenia. Chciała krzyczeć, wołać o pomoc.
Niestety, nie miała takiej możliwości. Lekarz, tak o nim wcześniej myślała, w ciągu
ułamka sekundy przeskoczył długość jej sali, po czym zatkał jej usta dłonią. W jego
oczach czaiło się szaleństwo. Szepnął do ucha dziewczyny słowa, które miały ją
5
uspokoić. Nie było szans by to się udało. Wiedział to, ale bardzo chciał dostać się do jej
szyi. Ona wyrywała się, kopała, jęczała. Robiła wszystko, co mogłoby dać chwilę
przewagi. Jednakże od samego początku była na przegranej pozycji. Człowiek przeciw
wampirowi? Sam pomysł, by człowiek przetrwał wydawał się śmieszny.
Wejście do pokoju numer trzynaście było niemożliwe dla jakiegokolwiek człowieka.
Ale nie dla tego mężczyzny. Dopiero co ją zauważył, a już odebrana ma być jego szansa
na chociażby dotknięcie jej. Zbliżenie się do niej na odległość metra. Nienawidził w tym
momencie Marię, która to wszystko zaplanowała. Wyważył drzwi jednym kopnięciem,
używając nadprzyrodzonej mocy. Napastnik wgryzł się w szyję swojej ofiary. Kobieta
znieruchomiała na ułamek sekundy, po czym z jej ust wydobył się przeraźliwy krzyk
bólu. Blondyn oderwał drugiego wampira od niej. Paroma szybkimi ruchami rozerwał
go na strzępy. Następnie wyjął malutką buteleczkę benzyny, wylał na oprawcę i
podpalił.
Buchnęły fioletowe płomienie, rozprzestrzeniał się gęsty dym. Dziewczyna walczyła
o każdy oddech w agonii. Wybawca wziął ją na ręce i wybiegł nadludzkim tempem z
budynku. Deszcz już przestawał padać. W Clarksville zapadła cisza przerywana
krzykami przyszłej wampirzycy.
6
Biegłam. Mogłabym powiedzieć, że uciekałam. Przed kim? Dobre pytanie. Sama
chciałabym wiedzieć dokładnie. Przed kimś, kto chce mnie zabić. Nie ważne jest to, że on
jest jeszcze bardzo daleko. Jak każda istota chcę żyć. To chyba proste.
Pewnie zadajecie sobie pytanie: „Kim jestem?”. Będę szczera - nie wiem. Nie pamiętam
nawet mojego imienia. Dziwne, prawda? Wiem, że jestem wampirem. Na tym, niestety,
kończy się moja wiedza o sobie. Zastanawiam się, dlaczego nie było przy mnie tego, który
mnie przemienił. Ktoś musiał. Ciekawa jestem też, kim jest/był. Mógł mi chociaż zostawić
jakiś list. Byłoby o wiele łatwiej. Teraz to nawet nie jestem w stanie się nawet przedstawić.
Nie żebym miała komu to robić. Na pewno nie ludziom, a wampirów omijam z daleka.
Obudziłam się w dziwnej piwnicy, było ciemno i byłam tam kompletnie sama
przestraszona. Nie wiedziałam, co mi jest. Dopiero po 2 miesiącach niewiedzy domyśliłam
się kim jestem. Nie kim tylko czym. Potworem żądnym krwi. Ludzkiej krwi. Jednym
słowem wampir. Aż krew zastyga mi w żyłach... Och! Tylko żartuję. Ja nie mam krwi.
Moje serce nie pracuje, jestem jak jakieś cholerne zombie. Tylko... Nie jestem brzydka, nie
rozkładam się ani nie mam ochoty na jedzenie mózgów. Nie mam kłów na wierzchu –
wysuwają się kiedy jest „potrzeba”. Jestem piękna, jeśli mogę tak o sobie powiedzieć.
Możecie pomyśleć, że jestem narcystyczna. Chciałabym, ale nie. Wygląd to jedno z wielu
moich „broni”, by polować. Gdy człowiek zobaczy mnie poczuje nieodpartą chęć
poznania mnie. Mężczyźni twierdzą, że jestem wyjątkowa, chcą mnie uwieźć, z
przykrością muszę stwierdzić, iż to ja ich wykorzystuję. Wabię urodą, uśmiechem,
zapachem. Za jakieś trzy minuty są już martwi. Tak, jestem wyjątkowo wredna. Może i w
zupełności nieczuła. Chciałabym z tym coś zrobić, ale cóż... taka moja natura. Do niej
należy jeszcze pewien dar, momentami przekleństwo. Mogę zobaczyć przyszłość.
Wariatka, myślicie. Też tak czasami sądzę. Jednak to prawda. Nie panuję nad tym kiedy
coś widzę, to wybiera za mnie. Choć jeśli bardzo się postaram jestem w stanie wywołać
7
wizję – tak właśnie nazywam te obrazy, które pojawiają się w mojej głowie. Jestem
wyjątkiem, nie spotkałam jeszcze wampira, który miał takie umiejętności. Niewiele z nich
coś potrafiło. Oprócz oczywiście cech przypisanych dla krwiopijców. Owszem
Poczułam straszny ból głowy. Tak silny, że się przewróciłam. A niewiele rzeczy jest w
stanie powalić krwiożercę, wierzcie mi. Może to wizja? Nie, przy wizji nic mnie nie bolało.
-Alice. Alice! Alice!!! Chodź do kuchni czekamy na ciebie, córciu!- usłyszałam głos
wydobywający się z mojej głowy. I tyle. Czyż to nie było dziwne? Głowa pulsowała mi
jeszcze przez chwilę. Gdy przestała, dotarło do mnie czego się dowiedziałam.
Czyli mam na imię Alice. Alice. Alice... Powtarzałam w kółko swoje imię i niemal
pisnęłam z zachwytu.
-Alice - wykrzyczałam całemu światu, choć nie miało to żadnego sensu, ale kto będzie
w stanie zrozumieć kogoś niezmiernie szczęśliwego. Chociaż... skąd to wspomnienie?
Było owiane mgłą, jakby za ścianą, niedosięgalne. Nie rozumiałam o co chodziło, lecz
czułam radość, nie potrafiłam się uspokoić. Czy to było normalne? Zdecydowanie nie, ale
nie obchodziło mnie to. Uśmiechnęłam się i ruszyłam przed siebie żwirową drogą między
kolorowymi domami z białymi framugami okien, zza których wyglądali ciekawscy
mieszkańcy Greenwood Springs, w stanie Kansas.
-Alice? Alice, nie uciekaj. –usłyszałam wołanie po dwudziestu minutach biegu. Kto to?
Jakim cudem nie wyczułam wcześniej jego zapachu? Dlaczego nie miałam wizji? Stanęłam
i nasłuchiwałam. To nie był człowiek, nie słyszałam jego pulsu. Więc to musiał być jakiś
wampir. Wciągnęłam powietrze. Poczułam jego zapach. Jasper. Poczułam pewne ciepło
wokół niebijącego już od dawna serca. To on mnie ścigał, lecz nie wiem po co. Do moich
uszu dobiegł szelest liści pod jego stopami. Zbliżał się. Czy powinnam się odwrócić? Co w
takim razie powiedzieć? Prawdę mówiąc to spanikowałam. Stałam tam niczym słup. Nogi
ugrzęzły mi w ściółce leśnej. Nadal nie ruszyłam się, gdy poczułam jego oddech na moim
karku.
-Alice, co ci się stało? Czemu zachowujesz się jak wariatka? Ach, no tak, przecież ty
jesteś wariatką. Biedną, zagubioną dziewczynką z psychiatryka. – usłyszałam przy uchu
zgryźliwy szept. Natychmiast się odwróciłam. Nie dane mi było go zobaczyć. Uciekł. To
8
by było na tyle miłej pogawędki, moi drodzy, stwierdziłam trochę sarkastycznie.
Usłyszałam tylko:
-Alice, wiedz tylko, że mam Cię zabić. Ale tego nie zrobię. A, tak przy okazji, Jasper
jestem.
-Oczywiście, że nie. Nie potrzebne są jakiekolwiek twoje wyjaśnienia, naprawdę –
mruknęłam pod nosem. Może mnie usłyszał. Nawet jeśli to to zignorował.
Kontynuowałam swoją wędrówkę, a przynajmniej chciałam. Nie mogłam się ruszyć.
Naprawdę. Jezu, co On ze mną robił! On, czyli Jasper. Nie wiem jak wygląda. Nie mogłam
zrozumieć, dlaczego on wie więcej o mnie niż ja sama. Wspominał coś o psychiatryku...
jak to było? Ach, tak. Zagubiona dziewczynka z psychiatryka. Z PSYCHIATRYKA?!
Zatrzymałam się. To zdecydowanie nie było miłe. I co niby miały znaczyć te słowa o
zabijaniu? Nie lubię gdy mówi się do mnie zagadkami.
W mojej głowie znów rozlał się pulsujący ból.
-To jest Alice. …Tak to ta. …Tak, wiem, ale ona kazała tak siebie nazywać… Ja to
wiem, ale…Jest gorsza niż inni z stąd. – znów głos, ale tym razem inny. Tym razem
zobaczyłam obraz, dosłownie migawkę. Trwało to zaledwie ułamek sekundy.
Widziałam mężczyznę jak przez szybę. Był w jakimś zamglonym pomieszczeniu i
rozmawiał przez telefon stojąc do mnie tyłem. Obraz się urwał.
-Co do diabła?- zapytałam szeptem sama siebie. Byłam nieco zszokowana. „Nieco”?
Kobieto, przecież ty nawet nie wiesz co to przed chwilą było, pomyślałam. Zupełnie jak
bym miała w mózgu jakąś barierę, oddzielającą mnie od wspomnień.
Ruszyłam dalej w drogę. Jaką znowu drogę? Drogę…sama nie wiem jaką. Może do tej
rodziny, którą widziałam wczoraj w wizji? Tej która żywi się zwierzęcą krwią? Jak oni się
nazywali? Nie mogłam sobie przypomnieć. Kellen? Collen? Cullen? Tak! Cullen.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Sięgnęłam myślami do wizji. Gdzie oni mieszkali? Hmm...
Ach, tak! W stanie Waszyngton. Miejscowości nie pamiętam, ale przynajmniej wiem
dokąd się kierować. Zamknęłam oczy i biegłam kierując się instynktem mordercy. Tak,
mordercy, przecież zabiłam wielu ludzi.
9
Mijały godziny, a ja mknęłam przed siebie z zawrotną prędkością. Nasłuchiwałam.
Gdzieś tutaj były pumy. Byłam w górach skalistych, w Kolorado. Wciągałam ich zapach,
czułam narastające we mnie pragnienie. Może krew zwierząt mogła je zaspokoić. Nie
pachniała tak dobrze jak ludzka, ale czemu nie? Z tą myślą pobiegłam w ich kierunku.
Jednak od zachodu poczułam zapach o wiele lepszy, bardziej smakowity. Tam był
człowiek. I krwawił, to było czuć. Usłyszałam rozpaczliwy krzyk o pomoc. Przez dwie
sekundy się wahałam, ale pobiegłam w jego kierunku. Nie uwierzycie kogo tam
wyczułam. Jaspera. Przyśpieszyłam.
-Alice? – Usłyszałam jego głos. Spojrzałam na niego. Był przerażający i piękny, jeśli
wampir może być piękny trzymając w dłoniach ciało swojej ofiary. Był muskularny, ale
szczupły. Na jego przedramionach rysowały się dość wyraźne mięśnie. Słodki Boże, on
jest idealny, pomyślałam. Jego jasne włosy aż się prosiło, by ich dotknąć. Niesforne
kosmyki, opadające na czoło dodawały mu chłopięcego uroku. Kolana mi zadrżały. Nigdy
do tej pory nie czułam się w ten sposób.
-Jasper... – tylko tyle się wydobyło z moich ust.
-Co ty tu robisz? – spojrzał na mnie swymi krwistoczerwonymi oczami.
-Nieistotne, ja mam lepsze pytanie : Kim ty do cholery jesteś, co? I dlaczego mnie
ścigałeś? I to „wiedz, że mam cię zabić”. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?
-Alice... możemy gdzieś iść i spokojnie porozmawiać? – spojrzał zawstydzony na ciało,
które odrzucił na parę metrów. Z obrzydzeniem? Nie, chyba musiało mi się wydawać.
-Uch... dobrze. Gdzie?
-3 km stąd jest jakiś bar. Możemy tam iść?
-Okej, czemu nie – czułam się dziwnie. Nie wiedziałam co mnie czeka, przecież go nie
znam, tak? Och, Alice! Przestań się zachowywać jak dziecko, skarciłam sama siebie.
Po jakiejś chwili, która była dla mnie wiecznością byliśmy już przed barem „Fast Car”.
Spojrzał na mnie swymi czerwonymi tęczówkami i otworzył drzwi przede mną.
Dżentelmen, pomyślałam. Ale cóż się dziwić? Żyje już trochę na tym świecie, prawda?
Tak myślę.
10
-Mogę coś państwu podać? – zapytała kelnerka, patrząc na mojego towarzysza. A było
na co patrzeć. Alice! Spokój, uspokój się. To tylko wampir, który ma cię zabić!
-Tak, poproszę jedno małe piwo i kawę. Alice?
Nawet nie spojrzałam na menu. Brawo, All.
-Jedną wodę niegazowaną.
-Dobrze, jeśli będą państwo czegoś potrzebowali proszę mnie zawołać – uśmiechnęła
się do Jaspera i odeszła kołysząc biodrami, moim zdaniem, za bardzo. A on patrzył na nią
z wielkim bananem na twarzy. Faceci.
-Powiesz mi w końcu : kim ty jesteś?
-Jasper Whitlock, do usług.
-Yhm, dobrze wiedzieć. Ale... o co Ci chodzi? Dlaczego tu jesteś?
-Mieliśmy pogadać, tak? – czy zgrywał głupiego czy taki jest? Pytanie mojego życia,
stwierdziłam ironicznie w myślach.
-Nie o to mi chodziło. Co sprawiło, że jesteś tu ze mną?
-Dostałem rozkaz – stwierdził cierpko. Mógłby się trochę rozgadać. Zaczynałam się
powoli irytować.
-Ach, tak! Zabicia mnie. Wszystko jasne! Dobra, to czemu jeszcze żyję? – podparłam się
na splecionych dłoniach, przekrzywiając głowę.
-Bo nie chciałem Cię zabijać, Alice. Sprzeciwiłem się, nic więcej nie musisz wiedzieć.
Kelnerka, piękna brunetka z palpitacjami serca podeszła do naszego stolika,
przynosząc zamówienie. Znów wyszczerzyła zęby.
-Mogę coś jeszcze podać? – Tak, święty spokój dwa razy poproszę. Powinnam nauczyć
się panowania nad sobą. Pokręciłam głową. Po dwudziestu trzech sekundach wwiercania
wzroku w Jaspera odeszła.
-Możesz zacząć współpracować? Jesteś męczący. Dobra, jeszcze jedno pytanie.
Oczekuję szczerej odpowiedzi. Skąd wiedziałeś o zakładzie psychiatrycznym? – sięgnęłam
po moją wodę. Rozejrzałam się i przechyliłam szklankę. Połowę jej zawartości
wylądowała w doniczce, podlewając ozdobę naszego stolika.
11
-Nie tego się spodziewałem...
-Jasper! – ponagliłam go.
-Hmm... Tylko się nie wystrasz... Znałem cię jak byłaś człowiekiem, dobra? – odparł z
rozbrajającą szczerością. Intensywność czerwieni jego oczu powoli zaczynała mnie
przerażać.
-Ale... Jasper...
-Alice, nie chcesz słuchać tego co chcesz bym Ci powiedział.
-Co to znaczy? – spytałam niczym pięciolatka.
-To znaczy to, że niczego Ci nie powiem, przepraszam. Nie mogę, a uwierz mi, bardzo
bym chciał Ci pomóc.
Zapadła między nami cisza, nie wiedziałam co mogę na to odpowiedzieć. „Nie ma za
co, to nie ważne kim jestem” albo „Nie przejmuj się, to kim byłam ani to jak się naprawdę
nazywam nie jest wcale ważne”. Chyba jednak nie. Bo to jest dla mnie ważne, cholera!
-Alice? To co teraz robimy? Dokąd zmierzasz?
-Do Cullenów.
-Do kogo?
-Do takiego klanu wampirów. Wegetarian, można by powiedzieć.
-Czyli?
-Żywią się krwią zwierząt. Nie zabijają ludzi. Carlise nawet ich leczy w szpitalu.
-Wampir? W szpitalu? Przecież tam musi być pełno krwi! Jak on jest w stanie to
wytrzymać? Szczerze, to jestem pod wrażeniem – Jazz (właśnie wymyśliłam to
przezwisko) był bardzo zdziwiony.
-Rozumiesz już o czym mówię? Samokontrola, to coś nad czym muszę popracować –
uśmiechnęłam się, chcąc rozładować dość napiętą atmosferę.
-Nie powiem, też by mi się przydało. Mógłbym wybrać się z tobą? Odprowadzić cię,
postarać się, by nic ci się nie stało po drodze? – zaskoczył mnie tym pytaniem.
-Jestem wampirzycą od 1977 roku. Około trzydzieści pięć lat. Sądzę, że potrafię o siebie
zadbać. Dziękuję bardzo – zabrzmiało to o wiele bardziej niegrzecznie niż chciałam.
12
-A ja jestem tego zdania, iż przydałby ci się ochroniarz – powtórzył uparcie.
-Mogę wiedzieć dlaczego?
-Nie, nie możesz – drążyłabym ten temat dłużej, ale... ten jego uśmiech. Cholera! To
właśnie mnie sprawiło, że mu uległam. Czy on wie jak na mnie działa? Na pewno wie,
przecież nietrudno się zorientować, jeśli ciągle wlepiam w niego wzrok. On cię
wykorzystuje! Nie daj się, nie zgadzaj się. Jesteś samodzielną istotą, poradzisz sobie sama.
Bez jego towarzystwa...
-Więc? Jak będzie? – ponaglił mnie.
-Dobrze – wyszło z moich ust niemal bezwiednie. Sama nie wiedziałam, czego
chciałam. Jasper w roli obrońcy? Nie miał mnie przed kim bronić. No, chyba że przed jego
niebezpiecznym uśmiechem i oczach, w których potrafiłabym zatonąć.
-To co? Ruszamy? – wstał od stolika, rzucając uprzednio na niego plik banknotów.
Wyszczerzył się do kelnerki i opuścił lokal, nawet na mnie nie patrząc. I masz co chciałaś.
Wyszłam z baru równie szybko jak on. Byłam jednak na tyle zajęta swoimi myślami, że
nie zorientowałam się, kiedy jakiś człowiek klepnął mnie w tyłek. Warknęłam. Spojrzałam
pod ramię. To był tylko jakiś pijaczyna. Wzruszając ramionami, zbliżyłam się do drzwi,
chcąc znaleźć się już na świeżym powietrzu. Z daleka od tych ludzi. Jasper zauważył to
małe przedstawienie, które się przed chwilą wydarzyło. Podszedł do mężczyzny i
chwytając go za kołnierz, podciągnął do pionu.
-Ona jest ze mną, zrozumiałeś? – syknął do niego Jazz lodowatym tonem. Nawet ja
drgnęłam pod jego siłą.
-T-taak – zająknął się, zapewne z przerażenia. Stwierdziłam to po jego pulsie. Był
zdecydowanie za szybki. Jad napłynął mi do ust. Nie teraz, Allie. Zaraz pójdziesz na coś
zapolować, ale to nie będzie człowiek. Spokojnie, spokojnie...
-No ja myślę – puścił go. Gość baru opadł na kanapę, wbijając się w nią z impetem.
Jestem pewna, że go zabolało.
Mój obrońca ruszył przyśpieszonym krokiem do wyjścia. Gdy znaleźliśmy się na
parkingu zatrzymał mnie, chwytając mnie za ramiona.
13
-Przepraszam, za ten napad złości – czy te oczy mogą kłamać? Na pewno tak, ale
czarują mnie niesamowicie, trzeba przyznać. Nie byłam w stanie nawet go dobrze
ochrzanić
-Nie ma za co. Wiesz, że to było niepotrzebne, prawda? Teraz tam panuje taka cisza, są
przerażeni. Nie powinieneś chyba tego robić... – odezwałam się cicho.
-To on nie powinien wykonywać takich gestów!
-Cii! Nie ma co się denerwować – chciałam zabrzmieć uspakajająco, lecz nie myślę,
żeby mi się udało.
-No cóż, chyba za bardzo się wczuwam w moją nową rolę. Proszę, zostawmy ten
temat, dobrze? – spojrzał na mnie wyczekująco. Kiwnęłam głową w odpowiedzi. - Musisz
zapolować. Masz oczy tak czarne, że nie widzę twoich źrenic. Jeśli nie chcemy byś
pozbawiła życia jakiegoś człowieka, to chodźmy stąd jak najszybciej, okej? – znów się
zgodziłam. Kiedy on zaczął być moim szefem?
Po jakiś piętnastu minutach ocierałam twarz z krwi owej pumy, na którą miałam
zapolować wcześniej. Mdliło mnie od tego obrzydliwego smaku. Zwłaszcza, że Jasper
pachniał ludźmi. A to sprawiało, że jad ciągle napływał mi do ust. Czasami. Na całe
szczęście zaczynam się przyzwyczajać do tego zapachu. Jednak musiałabym krzywdzić
innych. Kraść im przyszłość, tylko po to by się pożywić. Zabierać im rodzinom ukochane
osoby. A to jest cena, której nie chcę zapłacić. Te wyrzuty sumienia, które się we mnie
odzywają. Nie potrafię ich już ignorować. Dlatego też podjęłam decyzję i niech wszyscy o
tym wiedzą. Ja, Alice, obiecuję, że nie zabiję żadnego człowieka do końca mojego
nieśmiertelnego życia. Zobaczycie jeszcze. Jazz mi w tym pomoże, czuję to.
Czuję się tak, jakbym się ośmieszała. Wampir oświadczający, że nie skrzywdzi
śmiertelnika. Komiczne, prawda? Jak dla mnie to nie jest to nic nowego. Całe moje życie
jest po prostu śmieszne. Przesadza, myślicie. Nie, wcale nie. Od dłuższego czasu biegam
sobie po lesie, polując. Gdy już się nasycę wchodzę na czubki drzew, dachy lub inne takie
miejsca. W dzień oglądam śpieszących się śmiertelnych. Podziwiam ich, przecież są tacy
słabi, a wytrzymują wiele. Niektórzy są szczęśliwi, radośni, inni zaś są smutni, załamani.
Łączy ich jedno, wszyscy są piękni. Mają przed sobą jakąś przyszłość. Odbiegłam od
tematu.
14
W nocy natomiast obserwuję księżyc, gwiazdy. Szepczę wtedy po cichu moje
marzenia, ukyte pragnienia. Chciałabym nie wisieć już w wiecznym zawieszeniu. Ludzie
myślą, że nieśmiertelność to taka fajna sprawa (oczywiście nie wiedzą, że to możliwe). Nie
starzejesz się, masz wiele czasu, nie chorujesz. Tak, to się zgadza. Istnieje też druga strona
medalu. Ta gorsza, poniszczona, zardzewiała. Masz mnóstwo, prawie nieskończenie
wiele, czasu.
Wampiry nie sypiają. Dodatkowe osiem godzin na przemyślenia. Użalanie się nad
sobą, w moim przypadku. Oczywiście, możemy wtedy rozwijać swoje pasje, realizować
swoje hobby, lecz na co to wszystko? Nieważne jak mądrą, wykształconą, utalentowaną
nadal jesteś maszyną napędzaną przez krew.
-Alice? – poczułam męską dłoń na moim ramieniu. Biegliśmy od dłuższego czasu,
zagłębiając się w swoich myślach. Ja najwyraźniej ugrzęzłam za głęboko.
-Tak? Co jest?
-Hmm... może się zatrzymamy, co? Popatrz na nas. Nie możemy tak do nich przybyć.
Nie wpuszczą nas za próg, nie sądzisz? – Faktycznie, nogawki naszych spodni były całe
ubłocone, o butach nawet nie wspominając. Podsumowując : nie wyglądamy dobrze.
-Yhm, masz rację. Ale... Przy następnym mieście, dobra? – zaproponowałam ze
spokojną miną.
-Nie ma sprawy. Musimy iść na zakupy. Pojawia się jednak jeden problem... Nie mamy
funduszy by zapłacić. Co prawda moglibyśmy im uciec, ale dajmy im też zarobić. Co ty na
to?
-Dobra, dobra. Na zakupy? To ile potrzebujemy? – Aż wstyd się przyznać, ale nigdy
nie byłam na zakupach. Nigdy nic nie kupiłam. Te rzeczy, co mam na sobie, ukradłam z
cudzego domu. Nie jednego.
-Allie? Ile potrzebujemy, naprawdę? To pytanie raczej do ciebie. Jesteś kobietą.
-I...? – wyjąkałam zdziwiona. Co to ma do rzeczy?
-To znaczy, że ty się na tym znasz – odparł z rozbrajającym uśmiechem. Uch, faceci.
15
-Nie w tym przypadku. Dobra, bo zmieniliśmy temat. Skąd weźmiemy pieniądze? –
uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Szkoda tylko, że nie był tak piękny jak ten w wykonaniu
Jaspera.
-Sam nie wiem... Skąd ludzie biorą pieniądze, zazwyczaj?
-Pracują? – czułam się głupio. O co mu znowu chodzi? I weź tu zrozum wampira...
-Odpada.
-Dostają?
-Też nie bardzo. – zaczynał się śmiać. Ma jakiś pomysł. Jestem tego pewna. Szkoda
tylko, że lepiej się ze mnie pośmiać, niż powiedzieć swe myśli.
-Yyy... Kradną?
-Tak! To jest to! Jesteś genialna! – powiedział z entuzjazmem, którego nie popierałam.
-Wiesz, że to nie jest w porządku? – zapytałam z lekką naganą.
-Cóż... świat nie jest sprawiedliwy... – chyba go speszyłam.
-To wiem. Może inny sposób, co? – właśnie na coś wpadłam.
-Hmm? Co proponujesz?
-Znalezienie pieniędzy? Zgubiony portfel?
-Tak, też może być. Ale... to nie jest tak zabawne jak wyłamywanie sejfów! – w jego
głosie rozpoznałam ten sam ton, co występuje u pięciolatków, gdy chcą czegoś od swoich
rodziców.
-Dobrze, już dobrze. Chodźmy zdewastować komuś dom – rzekłam z rezygnacją. Cóż
ja mogłam począć w takiej sytuacji, co? Nic.
Jakieś pięć minut później staliśmy przed małą szafą pancerną, która znajdowała się w
jednym z najbogatszych domów w okolicy. Jasper wybierał „według wyglądu”. Może i
miał rację, ja się nie będę kłóciła. Chwycił ten miniaturowy skarbiec z dwóch stron. Z tyłu,
by przytrzymać, a od przodu, żeby wyłamać drzwiczki. Dla zwykłego śmiertelnika byłoby
to niemożliwe, lecz dla wampira żadna przeszkoda. Usłyszałam głośny trzask i triumfalny
śmiech Jazz’a.
-Mamy to!
16
-Dobra, dobra. Chodź już – próbowałam pośpieszyć mojego towarzysza, któremu
uśmiech nie schodził z twarzy. Trzymał w dłoniach plik pieniędzy i cieszył się niczym
dziecko. Z tej radości objął mnie i zakręcił jak szmacianą lalką w powietrzu. Nie wiem
czemu, ale ta chwila była jedną z moich najszczęśliwszych chwil w mojej egzystencji.
Będzie ich mało, coś tak czuję. Choć mam wiele czasu, przecież jestem zamrożona w
czasie.