Rozdzial 1- Szczenięca miłość
To były piękne chwile…Nigdy nie uczulam się tak dobrze w objęciach mężczyzny
którego dzrzylam tak wielkim uczuciem. Patrzyl na mnie tymi swoimi wielkimi czarnymi
oczyma a ja jak zahipnotyzowana, gotowa uczynic dla niego wszystko odwzajemniłam jego
delikatny pocałunek.
- O nie!- krzyknęłam - Musze jechać do szkoły, Charlie mnie zabije jak dowie się ze nie
było mnie na lekcjach.
-Przepraszam Cię kochanie ale wiesz ze dzisiaj nie mogę Cię odprowadzić…
-Tak wiem, - odparłam - głupie słonce mam nadzieje ze kiedyś zajdzie na wieki…
-Ale wtedy nie mógłbym podziwiać twojego piękna przy jego blasku-odpowiedzial
Edward
-A ja Twojego - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w czoło.
Droga do szkoły w Forks niemiłosiernie się dłużyła. Myślami byłam daleko za miastem,
na tyle daleko by nie usłyszeć trąbiącego za mną samochodu. Spojrzałam w górę,- kurcze
zielone- pomyślałam i dodałam gazu. Moja czerwona furgonetka już od dawna „narzekała” na
to że jest już stara i że naszedł jej czas. Dzień był dzisiaj naprawdę piękny, słońce świeciło
nisko nad horyzontem oplatając promieniami gałęzie drzew. To był chyba jeden z
najcieplejszych dni w Forks, jednak ja się nie cieszyłam. Wolałam, gdy Edward był przy mnie
ale niestety nie mógł sobie na to pozwolić. Gdy tylko delikatne promienie muskały jego
zimna skóre zaczynał błyszczeć tysiącami diamentów, ach jaki piękny to widok, piękniejszy
niż wszystkie rubiny i szmaragdy tego świata. Świata do którego ja miałam niedługo należeć,
ś
wiata nocy i braku złudzeń. Niestety mój ukochany był innego zdania. Od samego początku
Edward Cullen był przeciwny mojej przemianie lecz ja nie ustępowałam.
-Czy ty w ogóle wiesz na co się piszesz? Nie chcę żeby Twoja dusza była potępiona!
-A czy Ty nie rozumiesz jak bardzo Cię kocham? Chce być Twoja już na wieki! Nie
zamierzam patrzeć jak się starzeję a Ty jesteś ciągle tak piękny i młody.-Nasze dyskusje nie
miały końca. Ja chciałam stać się częścią jego rodziny a on pragnął abym pozostała
ś
miertelniczką. Nie miało to najmniejszego sensu, przecież ja w końcu kiedyś umrę a on dalej
będzie błąkał się od miasta do miasta…
Moje rozmyślania zostały przerwane, gdy dotarłam do szkoły. Miałam dzisiaj egzamin z
hiszpańskiego na który nie byłam dobrze przygotowana i miałam nadzieje, że Edward mi
pomoże, niestety musiał zostać w domu. Ciekawa byłam co teraz robi. Zastanawianie się nad
takimi rzeczami sprawiało mi przyjemność, gdyż zawsze pozostawała między nami nutka
tajemnicy. On nie mógł czytać w moich myślach a ja nie wiedziałam co się z nim dzieje kiedy
się nie widujemy. Zawsze w kieszeni istniała pewna alternatywa, mogłam opuścić parę lekcji
i spędzić czas z ukochanym lecz tym razem nie było to wykonalne. Zbliżał się koniec roku
szkolnego i miałam masę egzaminów do zaliczenia. Jedynie myślami mogłam być razem z
nim, mogłam wtedy tańczyć przy świetle świec słuchając jak spod jego zgrabnych palcy
płyną kojące dźwięki muzyki tak miłej mym uszom. Na wspomnienie granej przez Edwarda
na fortepianie kołysanki aż przeszły mnie ciarki.
-Izabella Swan- z melancholii wyrwał mnie dźwięk mojego nazwiska
-Obecna-odpowiedziałam nauczycielce hiszpańskiego.
-Na cały test macie dokładnie sześćdziesiąt minut, mam nadzieje, że dobrze się spiszecie.
Powodzenia.
-Och nie…- usłyszałam siedzącego za mną w ławce Mika Newtona, niewysokiego
blondyna o chabrowych oczach. Pamiętam jak dwa lata temu zalecał się do mnie, jednak
kiedy dowiedział się ze resztę życia zamierzam spędzić z Edwardem Cullenem obiektem jego
westchnień stała się Jessica. – Co za pech. Dostałem trudniejszy zestaw pytań.
- Nie martw się na pewno sobie poradzisz- odpowiedziałam i zabrałam się za
rozwiązywanie swojego testu.
Dalsza część dnia minęła spokojnie. Tylko rozwiązanie testu przyprawiło mi trochę
kłopotów. Podczas przerwy obiadowej usiadłam przy stoliku razem z Jessicą i Mikaem.
Wszyscy dokoła rozmawiali o wynikach egzaminu a ja pogrążona w myślach patrzyłam się w
okno. Nagle coś przykuło moja uwagę. W gęstwinie drzew niby zorza polarna migotały
drobinki światła. Zerwałam się na równe nogi, w lesie przed szkołą stał Edward!!! Patrzył się
na mnie z ukrycia i szelmowsko się uśmiechał. Wszyscy w jadalni patrzyli się na mnie jak na
wariatkę kiedy poderwałam się nic nie mówiąc od stolika i wybiegłam ze szkoły.
- Ty głuptasie! – Powiedziałam do chłopaka jednocześnie rzucając mu się na szyje. –
Wiesz co by było gdyby Cię ktoś zobaczył?
-Pomyślałby, że ma omamy wzrokowe. – Zaśmiał się Cullen.
-Tak z pewnością, a potem byśmy musieli do końca życia uciekać przed Volturi. Raz już
Ci się udało ale to nie znaczy że i drugi raz nam odpuszczą.
-‘’Mi’’ odpuszczą – poprawił mnie Edward.
-Ach nie chcę się teraz z Tobą sprzeczać. Czemu przyszedłeś?
-Bo pragnąłem Cię zobaczyć... Wiesz, że nie mogę bez Ciebie żyć.
-Wiem, ja bez Ciebie też nie mogę, ale idź już bo nie chcę żebyś miał przeze mnie
kłopoty. – Ukochany pocałował mnie na pożegnanie i zanim się obejrzałam już go nie było.
Wiedziałam, ze gdy wrócę do domu on tam, będzie na mnie czekał i będziemy mieli cała noc
tylko dla siebie… Prawie cała noc bo musiałam oczywiście spać, a Edward leżał przy mnie i
patrzył jak śnię i czasami śmiał się ze mnie kiedy udało mi się coś wybełkotać a zazwyczaj
było to jego imię.
Pragnęliśmy siebie nawzajem, to uczucie było tak silne, że ledwo udawało nam się je
powstrzymać. Jednak nie mogliśmy dać się ponieść bo mój ukochany bał się że może zrobić
mi krzywdę, ja ciągle napierałam i wtedy zaczynały się nasze małe kłótnie, które zazwyczaj
kończyły się z nastaniem poranka i dawałam za wygraną. Wiedziałam, że kiedyś nastąpi ten
dzień i to mnie pocieszało.
-Bella! – usłyszałam czyjś glos za sobą.
-Jacob? Co Ty tu robisz? – ujrzałam, wysokiego Indianina z czarnymi jak węgiel
oczyma .
-Pomyślałem, że zobaczę co porabiasz. – uśmiechnął się od ucha do ucha, wiedział jak
to na mnie działa
-Właśnie kończę lekcje – żachnęłam, jednak nie miałam zamiaru zostać na dalszych
zajęciach.
-To świetnie! Zabiorę Cię na mała przejażdżkę. – Powiedział Jacob z entuzjazmem.
-Nie wiem czy to dobry pomysł… – chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu u
boku Edwarda lecz uświadomiłam sobie, że i tak się o tym małym wybryku nie dowie bo
przecież nie potrafi czytać mi w myślach, a poza tym wrócę do domu na czas. – okay to gdzie
jedziemy?
-Ależ kobiety są zmienne, - roześmiał się Indianin i wręczył mi małą karteczkę.
-Co to jest? – Spytałam zdziwiona.
-Mapa skarbów.
-Co takiego? Bawisz się w pirata? A gdzie masz swoja łopatę kapitanie Hook?
-Bardzo śmieszne Bells naprawdę. Jedziemy na plażę w La Push ale reszty Ci nie
powiem.
Od dziecka Jacob mnie zaskakiwał czymś nowym. Był moim najlepszym przyjacielem i
zawsze mogłam na nim polegać. Dwa lata temu kiedy Edward wyjechał do Włoch i zostawił
mnie samą to właśnie Jacob był przy mnie i mnie wspierał ale dopiero wtedy pojawiła się
miedzy nami ta wyjątkowa więź. To było cos dziwnego, cos więcej niż przyjaźń. Otaczał
mnie promieniem szczęścia i ciepła, a ja jego na swój sposób promieniem miłości. Miłość
którą do niego żywiłam nie była oczywiście taka jaką darzyłam Edwarda, była inna, braterska.
Tak naprawdę tylko przy Jacobie mogłam być sobą w końcu znaliśmy się od
dzieciństwa, razem lepiliśmy babki z piasku…
Dojechaliśmy moją rozklekotaną już furgonetka do granicy Forks i rezerwatu. Plemię
Qullietów zamieszkiwało tam od zarania dziejów. Zostawiłam samochód na poboczu i razem
z Indianinem udaliśmy się w głąb lasu.
-Powiesz mi wreszcie dokąd idziemy? – Spytałam
-Nie, jeszcze nie. Zresztą spójrz na mapę która Ci dałem. Co widzisz? – rozłożyłam
zmięty kawałek pożółkłego papieru, wyglądał na dość stary.
-Widzę tylko jakieś skały, drzewa i zaznaczony krzyżyk.
-Ach te baby nie znają się nic a nic na topografii – zaśmiał się przyjaciel. – Trzymasz
mapę do góry nogami. – Zawstydziłam się i szybko obróciłam kartkę o sto-osiemdziesiąt
stopni.
-Zobacz, – wskazał palcem – tutaj masz mój dom, a tutaj klif. Musimy minąć obydwa te
miejsca a dojdziemy do celu. – Byłam ciekawa gdzie Jacob mnie prowadzi. Szliśmy i szliśmy
bez końca. Przedzieraliśmy się przez krzaki, niższe i wyższe drzewa. Po chwili dotarliśmy do
plaży.
-Zaraz będziemy na miejscu Bells - powiedział Jake.
-Mam nadzieje. Jestem tak zmęczona, że nogi odmawiają mi już posłuszeństwa.
W okamgnieniu Indianin przemienił się w wielkiego wilka o rudej sierści. Spojrzał na mnie
wymownie i wskazał łbem na swój grzbiet. Skołowana złapałam się jego szyi na karku i
usiadłam na olbrzymiej bestii jak na koniu wierzchowym. Wilk ruszył pędem przez plażę,
jego potężne łapy odbijały się z gracją od brzegu . Trzymałam się kurczowo rękami i nogami
ż
eby tylko nie stracić równowagi. Prawdę mówiąc pierwszy raz dosiadałam Jacoba i sprawiło
mi to niewymowną przyjemność, w końcu nigdy wcześniej nie jeździłam na wilku. Moje
dłonie wtopione były w delikatna i długa sierść mojego przyjaciela, czułam jak jego delikatny
zapach świdruje w moich nozdrzach. Mineliśmy wielki klif z którego niegdyś skakali bracia
ze sfory Jacoba, ze szczytu którego kiedyś ja skoczyłam prosto w lodowatą taflę oceanu. Gdy
się ocknęłam leżałam na piasku w objęciach chłopaka, który uratował mi życie. Tak to był
Jake, to on uratował mnie wtedy kiedy życie przestało mieć dla mnie jakikolwiek sens.
Wilk nagle się zatrzymał i ponownie zmienił się w człowieka.
-Jesteśmy na miejscu – powiedział radośnie ludzkim głosem.
Staliśmy przed wejściem do wielkiej groty, której nigdy przedtem nie widziałam. Kamienny
otwór zasłaniały z jednej strony niewielkie krzaki, z którymi Jake poradził sobie bez trudu.
-Zapraszam panią – wskazał na wejście niczym kelner prowadzący klientów do stolika.
-Och jak tu pięknie. – wyszeptałam z wrażenia. – przed oczami ukazało mi się wnętrze
jaskini. Wspaniałe stalaktyty i sople lodu zwisały ze stropu, dokoła przez maleńkie otwory w
ś
cianach przebijały się znikome promienie światła. Naprzeciwko nas rozciągało się niewielkie
jezioro z tafla tak czysta i tak spokojną, że bez trudu można było dostrzec w niej każda
niedoskonałość twarzy.
-Robi wrażenie prawda?
-Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego – mówiłam rozmarzona.
-Już dawno chciałem Cię tu przyprowadzić tylko jakoś nie było okazji - doskonale
wiedziałam o co chodzi, całe dnie przebywałam z Edwardem i jego rodziną. W sumie Jacob
też nią dla mnie był ale nas łączyła zupełnie inna więź, tak przynajmniej myślałam.
-Chodź oprowadzę Cię – powiedział chłopak i wziął mnie za rękę.
Biegaliśmy po jaskini śmiejąc się i ciesząc jak dzieci, nic nie było w stanie powstrzymać
mojej radości. Jake zawsze miał takie zwariowane pomysły, wiedział czym mnie zaskoczyć i
również tym razem strzelił w dziesiątkę.
-Jestem taka szczęśliwa – powiedziałam do młodego Qullieta
-A ja jestem szczęśliwy, że sprawiłem Tobie radość
W tym momencie poczułam dłoń Jacoba na swoim policzku, była tak ciepła, że zapominając
o bożym świecie zatopiłam się w nią. Chłopak ujął mój podbródek w taki sposób, że nasze
spojrzenia skrzyżowały się. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy przez dłuższą chwilę, może
zbyt długą ale za to jak ważną. W tamtej chwili coś zrozumiałam… Jacob mnie kochał! Ale
było już za późno, nasze usta lgnęły ku sobie, aż połączyły się w jedną całość. W tym
pocałunku były wszystkie skumulowane emocje, namiętność i pasja, pożądanie i miłość.
Przez krótki moment zapomnieliśmy kim jesteśmy. Jego męskie dłonie przeczesywały moje
mokre włosy a jego usta znalazły się na mojej szyi. Uchwyciłam z powrotem jego spojrzenie i
nagle się ocknęłam…
-Jake natychmiast przestańmy! – krzyknęłam – my nie, nie, nie możemy – plątałam się
w swoich własnych słowach
-Przecież nie robimy nic złego Bello.
-Jak to nie? Przecież ja jestem z Edwardem, mamy się niedługo pobrać – szukałam
jakichkolwiek argumentów by przemówić chłopakowi do rozsądku.
-Posłuchaj mnie – powiedział Jacob – czekałem na tę chwilę tak długo, nawet nie wiesz
ile razy ją sobie wyobrażałem
-Proszę Cię nie mów mi tego to nie miało prawa się zdarzyć…
-Kocham Cię Bello… - te trzy słowa właśnie one tak bardzo mnie przytłoczyły.
Wiedziałam, że prędzej czy później je usłyszę ale nie myślałam, że nastąpi to tak szybko.
-Kocham Cię i tylko to się dla mnie liczy
-Jake, my, my nie możemy być razem. Ja Ciebie tez kocham, ale jak brata, jak
przyjaciela to nie jest takie uczucie jakim Ty mnie darzysz. – Indianin posmutniał
-Myślałem, że coś nas łączy… Ale Ty, Ty wolisz tę swoją pijawkę!
-Edward jest dla mnie całym światem, kocham go nad życie i dlatego nie możemy być
razem. Proszę Jacob zrozum to.
-Razem z Twoim sercem i dla mnie słońce zgasło…
-Błagam nie mów tak – próbowałam załagodzić sytuacje – jesteś dla mnie ważny i chcę
abyśmy dalej się przyjaźnili. – w tym momencie byłam już bliska płaczu.
-Nadzieja, niewierna kochanka złożyła na mych ustach swój ostatni pocałunek Bello –
w tym momencie po policzkach pociekły mi łzy, nie mogłam dłużej znieść jego słów i
osunęłam się na pobliski kamień.
-Czemu Ty mi to robisz? Czemu mi to wszyscy robicie?! – krzyczałam przez łzy – Nie
mogę kochać dwóch osób naraz a mimo to kocham! Nie mam już siły!
Jake podszedł powoli do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
-Nie płacz Bello skoro tak Ci na tym zależy to usunę się w cień. Będę patrzył z daleka
na Twoje szczęście u jego boku. – to powiedziawszy zmienił się w wilka i wybiegł z jaskini
pozostawiając mnie zupełnie samą w ciemnościach, które właśnie zapadły.