Niebo nad stolicą zasnuwają ciemne chmury,
Żałoba i smutek wypełniają serca kucyków.
Gdy ktoś opłakuje stratę bliskiej mu osoby,
Należy mu pomóc przetrwać ten trudny czas.
Rozdział 15
„Pożegnanie”
7 maja
Godzina 2:20
Canterlot, Zamek Królewski
— Myślałam, że rozwaliła się na śmierć...
— A ma tylko kilka siniaków i zadrapań...
— Twardzielka z niej, nie ma co...
Rainbow słyszała te przytłumione głosy. Spróbowała się poruszyć, ale aż jęknęła; czuła
się tak, jak gdyby z całej siły walnęła głową w mur.
— Budzi się! — niczym z oddali odezwał się znajomy, łagodny głos. — Rainbow Dash! Nic
ci nie jest?
Niebieska klacz zamrugała oczami, po czym powoli je otworzyła. Z początku wszystko
widziała jak przez jasną mgłę, ale po chwili zorientowała się, że leży w łóżku. Otaczały go jej
przyjaciółki. Nieco dalej, w kącie holu, stali Mobius, Sky Eye oraz Talisman i Shamrock, dwa
pegazy tworzące drużynę Garuda. Fluttershy odetchnęła z ulgą.
— Jesteś cała? Jak to dobrze, że się obudziłaś! Tak się martwiłyśmy...
— Fluttershy...? Dziewczyny?
Przenosząc wzrok z jednego kucyka na drugiego, Rainbow powoli rozpoznawała swoje
koleżanki oraz asy spoza Equestrii.
— Nawet nie wiecie... jak się cieszę, że was widzę...! Zaraz! Gdzie jest-- AUUU!
Ostry ból przeszył jej ciało, gdy próbowała wstać. Szybko opadła z powrotem na
poduszkę, pojękując i starając się złapać oddech.
— Leż, Rainbow. Nie forsuj się tak — powiedziała Firefly. — Naprawdę mocno oberwałaś.
Masz szczęście, że ciągle jeszcze jesteś w jednym kawałku.
— Auu... łeb mi pęka... Co się stało? Gdzie jest Spitfire?!
— Luzik, Rainbow, jestem tutaj.
Głos liderki Wonderbolts zabrzmiał z drugiego łóżka, znajdującego się w niewielkiej
odległości na lewo od Rainbow Dash.
— Nic mi nie jest, tylko kostium znowu mi się zniszczył. Tak sobie myślę... Może
powinnam zacząć latać bez niego...
Roześmiała się, widząc lekkie zdumienie na twarzy Rainbow. Klacz jeszcze nigdy nie
widziała Spitfire bez jej niebieskiego kostiumu. Na żółtym umaszczeniu tu i ówdzie miała parę
śladów po szponach.
— Soarin’ już zapewnił, że pogadał z tą twoją znajomą, co zna się na modzie... chyba
Rarity jej było? Naprawdę mogłaby nam uszyć kostiumy z jakiegoś mocniejszego materiału. Na
przykład z tego samego, z którego jest twoja kamizelka. Jakoś nie wygląda na uszkodzoną.
Mnóstwo pytań kłębiło się w umyśle Rainbow. Na szczęście, jej przyjaciółki miały na nie
odpowiedzi.
— Jak długo byłam nieprzytomna...?
— Parę godzin... — odpowiedziała Medley.
— Siedem godzin i trzydzieści siedem minut, dokładnie rzecz ujmując. Dochodzi wpół do
trzeciej w nocy. Jesteśmy w Zamku Canterlot. Applejack wciągnęła cię do środka za ogon, po tym
jak strącono cię na ziemię. Tutaj jesteśmy bezpieczni. Księżniczki Celestia i Luna otoczyły zamek
magiczną barierą, którą to podtrzymują dzięki swojej magii.
Zwięzłe wyjaśnienie Lightning Bolt nie uspokoiło jednak Rainbow. Wciąż miała przed
oczami te przerażające sceny.
— Ja... Widziałam jak miasto płonie... — bąknęła. Podtrzymywała się na ramionach. —
Nie... Nie mogłam się z żadną z was połączyć... J-Ja... Myślałam, że... że zginęłyście.
— Tak łatwo nas nie wykończą — zapewniła Spitfire.
Wyjaśniła się sprawa dotycząca impulsów elektromagnetycznych, które to niedawno
wykryli analitycy radarowi. Płomiennogrzywa klacz potwierdziła, że to właśnie one były
odpowiedzialne za zakłócenia i wszelkie utrudnienia w komunikacji w rejonie Canterlot, jak
również w samym mieście.
— Głowę dam, że to robota gryfów — zakończyła Spitfire.
Rainbow Dash chciała się dowiedzieć, co stało się z Twilight i resztą jej przyjaciółek.
Spitfire znów ją uspokoiła; wszystkie mają się dobrze. Chodziły teraz po zamku, pomagając,
wspólnie z Soarin’em i Firebolt kucykom, które tej pomocy potrzebowali. Rainbow nie do końca
wiedziała, co Spitfire ma na myśli.
W tym momencie odezwał się Shamrock.
— Gryfy zaatakowały nas z zaskoczenia... Oni to wiedzą jak zapewnić nam dodatkowe
problemy... Talisman i ja wspieraliśmy obronę Canterlot... Mobius też robił, co było w jego
mocy... Gdyby nie on, wszystko mogło się skończyć naprawdę tragicznie...
Niebieski ogier kiwnął głową na potwierdzenia słów Shamrocka. Kontynuując,
opowiedział on o tym, jak kucyki starały się bronić, lecz znaczna część z nich odniosła rany. Choć
większość zdołała się ewakuować do zamku, część mieszkańców wciąż tkwiła w swoich domach.
Byli niemal uwięzieni; z powodu ogromnego zamieszania i pożarów, nie mogli się wydostać
nie narażając życia. Shamrock poinformował też, że niestety kilku obrońców zginęło podczas
gryfiego nalotu na stolicę...
Kiedy Rainbow zapytała o pegazy z innych szwadronów, wątek podjął Talisman.
— Walczyli dzielnie... I z tego co wiem, większość z nich ma się całkiem dobrze...
Nagle drzwi do holu otworzyły się. Tornado Swirl i Overdrive, oboje wyraźnie
poturbowani, weszli powoli. Widok Rainbow w otoczeniu lotniczek z Mirage nieco ich
rozchmurzył, gdyż wyglądali na strapionych. Powiedzieli, że zostali przysłani, by objaśnić
wszystkim sytuację na zewnątrz. Rainbow przez chwilę się zawahała nim zapytała:
— Ale... Gdzie są pozostali członkowie waszych szwadronów...?
Oba nowo przybyłe pegazy wymieniły między sobą spojrzenia. Zaraz potem spuściły ze
smutkiem wzrok. Talisman i Shamrock natychmiast zrozumieli, co się wydarzyło. Fluttershy
pobladła, oddychała szybko.
— Nie...! Proszę... tylko nie mówcie, że... że oni...!
— Nie żyją — rzekł pustym głosem Tornado.
— Wszyscy?! — zawołała Rainbow. — Nie wierzę...!
— Robiliśmy co w naszej mocy... ale wróg był zbyt potężny i liczny. Przewyższali nas pod
każdym względem... Tylko my dwoje zdołaliśmy uniknąć masakry — zielony pegaz westchnął
ciężko — Wszystko wydarzyło się tak szybko...
— Sea Spot...! — głos Overdrive był dławiący. — Ona... Ona walczyła z gryfem zamiast
mnie... Powiedziała, żebym się wycofała... mówiła, że muszę to przetrwać... a kiedy się
odwróciłam, usłyszałam jej krzyk. Widziałam jak spada w dół! Ona... poświęciła się dla mnie...
Nic nie mogłam...! Nie potrafiłam jej pomóc...!
Łkanie co chwila przerywało słowa klaczy. Oparła głowę o bok Tornada i zaczęła płakać.
Rumak delikatnie pogłaskał ją po grzywie, współczując jej całkowicie.
— Overdrive... mnie również zasmucają te straty... Ale jest jeszcze za wcześnie na łzy,
musimy się trzymać.
— Ale... co możemy zrobić...? Co takiego możemy jeszcze zrobić, Tornado? — zapytała
Overdrive, pochlipując nieznacznie.
— Nie możemy się poddać. Musimy walczyć razem... Dla naszych przyjaciół...
Overdrive dobrze rozumiała słowa swego przyjaciela, jednak żal był zbyt wielki.
Pozostałym kucykom także zrobiło się przykro po usłyszeniu tych niefortunnych nowin. Rainbow
raz jeszcze zapytała o pegazy z innych oddziałów. Tornado Swirl złożył raport; wszyscy lotnicy ze
szwadronów Feniks, Lanca i Zmiatacz nadal żyli, choć odnieśli rany podczas licznych starć. Do
obrony stolicy z Hoofington został wezwany też szwadron Trygona, któremu przewodził Chrome
Plate. Niestety, on i jego towarzysze zostali przechwyceni przez gryfy w drodze do Canterlot.
Wszyscy zginęli, szwadron był rozbity.
Rozbity... Fluttershy coś sobie uświadomiła.
— A co z Blueberry?
— Blue... Och, masz na myśli Koniczynę 1? Nie wiem — przyznał Tornado. — Ostatnie
raporty donosiły, że walczyła w okolicach północnych murów zamku... i radziła sobie bardzo
dobrze. Mam nadzieję, że wciąż żyje...
Rozległo się pukanie. Z drugiego końca pomieszczenia otworzyły się drzwi. Wszystkie
kucyki obróciły głowy. Weszły dwie klacze, też pegazy. Jedna z nich miała ciemnozielone
umaszczenie, nosiła ciemnopomarańczową grzywę, zaś jej oczy miały kolor lodowych sopli.
Miała też na sobie kamizelkę z symbolem smoczego skrzydła. Natomiast druga klacz odznaczała
się jasnoniebieskim umaszczeniem i blond grzywką. Tornado Swirl powitał je.
— Flare Star, Wind Whistler! Dobrze was znowu widzieć.
— Wzajemnie, Tornado, Overdrive. Słyszałam, co przytrafiło się waszym szwadronom.
Przyjmijcie moje kondolencje — rzekła zielona klacz.
Jej głos brzmiał niewzruszenie, choć jednocześnie wyrozumiale. Cloud Kicker rozpoznała
towarzyszącą jej lotniczkę jako swoją przyjaciółkę z Cloudsdale. Była zaskoczona, widząc ją
w jednostce bojowej. Owo zaskoczenie działało zresztą w obie strony. Ucieszyły się bardzo z
ponownego spotkania. Za to Flare Star spojrzała na Cloud Kicker i pozostałą szóstkę pegazów.
— Zatem, to wy jesteście tym słynnym szwadronem Mirage, o którym nieustannie słyszę?
Fajnie, że wreszcie mogę was poznać osobiście. Wykonujecie kawał dobrej roboty. Nazywam
się Flare Star, dowodzę szwadronem Smoka. Wind Whistler jest moją skrzydłową. Zostaliśmy
sprowadzeni z Trottingham, by pomóc kucykom w Canterlot.
— Jak wygląda sytuacja na zewnątrz? — zapytał Tornado.
— Nie najlepiej, ale powoli się stabilizuje. Wygląda na to, że nawet ci gryfi dranie
potrzebują odpoczynku... Bylibyśmy tutaj szybciej, ale przechwycili nas po drodze. Musieliśmy
wpierw pozbyć się wroga.
Nagle barwa głosu Flare Star zmieniła się. Ze smutkiem oznajmiła, że niestety, Blueberry
zginęła w walce, brutalnie zabita przez jednego z gryfów. Wiadomość ta zszokowała Fluttershy.
Jednak odczuła jeszcze większy wstrząs, gdy Flare Star opowiedziała wszystkim zebranym co
dokładnie zaszło.
— Byłam tam, ze swoją jednostką. Zobaczyliśmy ją jak tylko dotarliśmy do Canterlot.
Walczyła z czterema gryfami naraz. Kiedy znaleźliśmy się tuż przy niej, zdołała strącić jednego z
nich na ziemię. Nie miała zamiaru się poddać, była gotowa walczyć do utraty tchu.
Zielona klacz mówiła o Blueberry z niekłamanym podziwem.
— Powiedziała nam, żebyśmy polecieli pomóc innym... że ona sobie poradzi... Ale
widziałam jej stan... była na wpół przytomna, ledwie widziała co się dzieje. I wciąż upierała
się przy swoim. Wtedy jeden z oprychów rzucił się na nią, oddzielił od nas i rozkazał innym,
by trzymali nas z dala. Zanim się z nimi rozprawiliśmy... My... widzieliśmy w jej oczach
determinację i chęć walki... robiła to w imieniu swojego szwadronu...
Głos Flare Star zrobił się drżący; trudno powiedzieć czy ze strachu czy też może raczej ze
smutku.
— Ten typ zaczął ją tłuc z całej siły... niedługo potem straciła przytomność... Gdy to się
stało, drań chwycił ją za skrzydła i... i... Wyrwał je. Oderwał skrzydła od ciała.
— Na gwiazdy... — pisnęła wstrząśnięta Fluttershy. — Dlaczego oni są tacy okrutni... Nie
mają powodów, żeby zachowywać się tak okrutnie! — krzyknęła rozżalona.
Rainbow Dash objęła ją.
— Wiedzieliśmy, że już nie uda nam się uratować Blueberry — odezwała się Wind
Whistler. — Mogliśmy teraz co najwyżej ją pomścić. Ale ten gryf nie poprzestał na tym co
zrobił... Pozwolił, żeby Blueberry uderzyła o ziemię, a potem zanurkował za nią i zmiażdżył jej
kręgosłup... chciał się upewnić, że już się nie podniesie...
Klacz wzdrygnęła się na wspomnienie makabrycznego zdarzenia, którego była
świadkiem. Głos jej się załamał. Flare Star mówiła dalej.
— Jak tylko zmusiliśmy gryfy do wycofania się, zaraz wylądowaliśmy żeby zabrać ciało
Blueberry... i przynieść je tutaj, aby oddać jej cześć. Walczyła, aż do samego końca...
— To smutne wieści — westchnął Sky Eye. — Czemu to zawsze ci, którzy okazują
najwięcej odwagi muszą zginąć podczas wojny tak nagle...?
— A co z twoją drużyną? Gdzie są Smok 3 i 4? — Tornado Swirl skierował następne
pytanie do Flare Star.
— Rainfall jest cały, ma tylko niewielką ranę od szpona na czole — odpowiedziała powoli
klacz. — Ale...
Wbiła wzrok w podłogę.
— Straciliśmy Smoka 4.
— Biedna Raindrops... — powiedziała smutno Wind Whistler.
Na dźwięk tego imienia oczy Derpy niemal wyszły z orbit. Zerwała się nagle. Przez
chwilę miała nadzieję, że tylko się przesłyszała. Kiedy zapytała blondwłosą klacz o szczegóły, ta
wyjaśniła jej wszystko.
W drodze z Trottingham do Canterlot, szwadron Smoka został napadnięty przez wrogi
oddział gryfich przechwytywaczy. Raindrops została zaatakowana przez trzech z nich. Zanim
Wind Whistler zdążyła jej pomóc, rzucili się nią bezlitośnie. Mimo iż Raindrops odważnie
próbowała z nimi walczyć, gryfy ją obezwładniły. Padła pod ich strasznymi ciosami.
Derpy miała wrażenie, że grunt zaczął uciekać jej spod kopytek. Ta wiadomość spadła na
nią jak grom z jasnego nieba. Spojrzała na podłogę, zanosząc się szlochem.
— Nie... Nie, nie mogę w to uwierzyć... Raindrops...!
Flare Star domyśliła się, że szara klacz była jej przyjaciółką. Jednakże jeszcze nie
skończyła. Wydarzyło się więcej...
— Kiedy Rainfall zabierał Blueberry do zamku, ja i Wind Whistler zobaczyłyśmy gryfa
okładającego jakiegoś kucyka ziemnego. Ta klacz starała się chronić jakieś źrebię, chyba
jednorożca... Odpędziłyśmy drania i przeniosłyśmy ranną tutaj, ale nie wiem czy... Powiedziała,
że chce się zobaczyć z kucykiem o imieniu Derpy...
— Ja jestem Derpy — odezwała się cicho szara uskrzydlona klacz z lekkim zezem.
— W takim razie pewnie ją znasz...
Flare Star zrobiła gest w kierunku Wind Whistler. Ta wyszła z pokoju na chwilę, zaraz
jednak wróciła w towarzystwie innego pegaza. Oboje podtrzymywali na grzbietach nosze. Na
nich zaś spoczywała znajoma postać... ranny żółty kucyk ziemny o kręconej grzywie w kolorze
pomarańczy...
Derpy zachłysnęła się powietrzem, podbiegając bliżej. Rozpoznała ją.
— CARROT TOP!
Leżała ona na prawym boku, ledwie przytomna. Medley spostrzegła, że cały grzbiet miała
podrapany, krwawiła. Pegazy ułoży nosze na ziemi. Derpy trąciła przyjaciółkę noskiem.
— Carrot... proszę... Proszę, zbudź się!
Słaby jęk wydobył się z jej ust. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się.
— Och, Derpy... jak dobrze znów cię widzieć...
— Co się stało...? Kto ci to zrobił?
— Jeden... jeden z gryfich żołnierzy... chyba... myślę, że... próbował porwać Dinky... nie
wiem czemu... Została rozdzielona od pozostałych źrebaków, więc... poszłam jej szukać... Nie
martw się... nic jej nie jest... ona czeka na ciebie... Uch!
Zwijając się z bólu, Carrot pokazała kopytkiem na drzwi po drugiej stronie holu,
prowadzące do innego korytarza zamkowego, zanim opadło ono na podłogę. Z trudem łapała
oddech. Derpy ledwie była w stanie powstrzymać łzy.
— Dlaczego... Dlaczego to się dzieje...?
— Och, Derpy... jestem... taka zmęczona... — szepnęła Carrot Top. — Spać mi się chce...
Muszę... muszę odpocząć...
— Nie zasypiaj! Wszystko będzie dobrze...! Proszę, zróbcie coś! Zamierzacie tak stać? —
Derpy spojrzała na Flare Star. — Pomóżcie jej! Przecież ona cierpi!
Zielona klacz potrząsnęła głową.
— Przykro mi... Ten gryf musiał jej przebić jakiś organ wewnętrzny... Nie potrafimy
powstrzymać krwawienia. Obawiam się, że rana jest śmiertelna. Nie zostało jej wiele czasu...
— NIE! — wrzasnęła przenikliwie szara klacz.
— Derpy, proszę... wysłuchaj mnie — ponownie szepnęła Carrot. — Jest... coś, co
chciałabym ci powiedzieć.
Łzy zaczęły płynąć z oczu Derpy, reszta kucyków bardzo jej współczuła. Carrot dotknęła
lewym kopytkiem jej policzka, ocierając twarz i powiedziała cicho:
— Teraz nie czas żeby płakać, Derpy. Wiem... czasami się kłóciłyśmy, gniewałyśmy się na
siebie. Ale... zawsze cię lubiłam. To naprawdę wspaniałe uczucie być twoją przyjaciółką... Czy...
czy możesz mi coś obiecać?
— Co takiego? — wykrztusiła Derpy.
— Obiecaj mi... że będziesz żyć. Nieważne co się stanie... Żyj... musisz żyć... dla Dinky.
Ona cię potrzebuje... a ty jej. Nie daj się zabić. Tak się zastanawiałam... co się z tobą stało po
ataku na Ponyville... ale, teraz... widzę, że niepotrzebnie się... martwiłam... Z taką drużyną na
pewno sobie poradzisz... Dinky czeka na ciebie... Lepiej idź do niej...!
Ranna klacz jęknęła z bólu.
— Carrot... Proszę... Proszę, nie umieraj... Nie możesz umrzeć... Nie zostawiaj mnie... Nie
zostawiaj mnie całkiem samej!
Derpy niemalże krztusiła się łzami. Jednak żółta klacz spojrzała w jej zamglone oczy.
Carrot przemówiła ze spokojem w głosie:
— Nie jesteś sama... I nigdy nie będziesz sama, Derpy... Masz przecież wielu przyjaciół.
No i Dinky... Nie smuć się... Będę mieć na ciebie oko... i na nią też... Tylko obiecaj mi... Obiecaj
mi, że... że będziesz żyć.
Derpy znajdowała się na krawędzi rozpaczy, ale dała przyjaciółce słowo, że przetrwa
wojnę. Jednak nie usatysfakcjonowało jej to. Z ledwo otwartymi oczami Carrot powiedziała:
— Nie... nie tak... Uśmiechnij się, Derpy... Nie chcę... Nie chciałabym pamiętać... twojej
zapłakanej twarzy... zanim zasnę... Proszę... uśmiechnij się.
Cloud Kicker przygryzła wargi. Rainbow patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem.
Inne pegazy też nie wiedziały co robić. Derpy, mimo wielkiej pustki panującej w jej sercu, ujęła
kopytko przyjaciółki i zrobiła to, o co ją prosiła — uśmiechnęła się.
— Daję ci słowo, Carrot Top. Nie dam się zabić. Przeżyję tą wojnę.
Klacz o kręconej grzywce sama też uśmiechnęła się słabo.
— O wiele lepiej... Och... taka jestem zmęczona... śpiąca... Derpy... fajnie było... być twoją
przyjaciółką...
Westchnęła spokojnie. Jej kopytko wysunęło się z uścisku szarej klaczy.
— Carrot?
— Dobranoc... Derpy...
Po tych słowach oczy żółtej klaczy zamknęły się. Głowa jej opadła, jednak uśmiech nigdy
nie zniknął z twarzy. Przestała cierpieć.
Wszystkie kucyki znajdujące się w komnacie pochyliły głowy w milczącej żałobie. Nawet
zwykle spokojny Mobius miał bardzo zasmucony wyraz twarzy. Derpy zamarła. Wciąż łudziła się,
że to wszystko to tylko jakiś zły sen...
— Nie... Nie...!
Potrząsając głową, nie mogąc zaakceptować tego co się stało, wzięła w ramiona martwe
ciało Carrot Top i przytuliła się do niego. Nie mogąc dłużej walczyć z napływającymi łzami,
Derpy wydała z siebie zbolały wrzask przepełniony żalem. Szlochając, przybliżyła się do ciała
Carrot, a łkanie zmieniło się w płacz. W pierwszej chwili Flare Star chciała zabrać nosze, ale
Tornado Swirl ją powstrzymał. Derpy nie potrafiła zrozumieć... Jak do tego doszło...? Dlaczego
całe jej życie zmieniło się tak bardzo... Ukryła twarz w boku Carrot.
— Dl... D-Dlaczego-o-o! D-Dlaczegooo! To... T-To n-n-nie...! To niesprawiedliwe!
Nie wiedziała co robić, czuła się rozgoryczona. Fluttershy też nie była już w stanie
opanować łez. Sama się rozpłakała, opierając głowę o Medley. Każdy kucyk czuł smutek. Wojna
pochłonęła kolejne istnienie... ale Carrot Top nie była żołnierzem... tylko zwykłą klaczą, jakich
wiele było w całej Equestrii... a jednak, na swój sposób, była wyjątkowa.
Firefly podeszła do załamanej Derpy, próbowała z nią porozmawiać.
— Dosyć tego płaczu, Ditzy. Weź się w garść! Wiem, jak się teraz czujesz, ale...!
— NIE! Ty wcale nie wiesz, jak ja się czuję! ZAMKNIJ SIĘ! — zawyła Derpy,
wypuszczając z objęć nieruchome ciało Carrot Top. Odwróciła się i ku niedowierzaniu
wszystkich, gwałtownie uderzyła Firefly w twarz. Różowa klacz upadła na posadzkę. Wtedy
Derpy podleciała do góry z zamiarem rzucenia się na swoją dowódczynię!
— Moje dwie najlepsze przyjaciółki nie żyją... Ty nic nie wiesz... NIGDY NIE BĘDZIESZ
WIEDZIAŁA, JAK JA SIĘ TERAZ CZUJĘ! Zapłaci mi za to...! ZABIJĘ TEGO SUKINSYNA! —
szara klacz wrzeszczała ile sił w płucach.
Zanim jednak zaatakowała Firefly, pomiędzy nimi stanęła zapłakana Fluttershy. Drżała
na całym ciele.
— Derpy... proszę... przestań. Nie rób tego... Nie... — jej przerażony szept dał się słyszeć w
głuchej ciszy. — Proszę... Nie pozwól, żeby nienawiść zatruła ci serce...
Gdy szara klacz usłyszała te słowa, zdołała nieco opanować emocje. Zatrzymała się,
oddychając ciężko. Firefly wstała, pocierając sobie szczękę. Przemówiła nadzwyczaj spokojnie:
— Masz rację... Nie wiem jak to jest stracić przyjaciela... Może to dlatego, że w swoim
życiu miałam bardzo niewielu przyjaciół... a zamiast nich straciłam rodziców. Dwa zupełnie inne
rodzaje kucyków...
Na twarzy Rainbow Dash malował się prawdziwy szok. Próbowała protestować. Nie
zgadzała się ze słowami Firefly. Do Derpy natomiast zaczęło powoli docierać co zrobiła... co
zamierzała zrobić. Patrząc na swoje kopytka, powolutku wylądowała na podłodze. Odczuwała tak
przejmujący żal, że znowu zaczęła płakać. Czuła się taka bezsilna...
Zdruzgotana klacz szlochała niepohamowanie. Jej przyjaciółki zbliżyły się i próbowały ją
pocieszyć, jakoś ukoić jej ból. Firefly zdecydowanie powiedziała Derpy, by poszła zobaczyć się z
swoją córką. Ani trochę nie winiła klaczy za jej cios, a nawet pochwaliła ją za niego.
Derpy zaczęła się powoli uspokajać. Otarła łzy z oczu, dziękując Firefly i pozostałym za
okazanie współczucia. Zanim wyszła, ostatni raz spojrzała na swoją najdroższą przyjaciółkę.
— Carrot Top... uśmiechałaś się do samego końca... Ja... Nigdy cię nie zapomnę... Na
zawsze zapamiętam chwile, które spędziłyśmy razem... Żegnaj...
Zaciskając powieki, Derpy pocałowała ją w czoło.
— Mam nadzieję, że przyśnią ci się piękne sny... Bądź spokojna... Pomszczę cię!
Pegazy odprowadzały wzrokiem załamaną klacz, dopóki ta nie opuściła komnaty.
Widać było, że bardzo przeżyła śmierć swoich przyjaciółek. Po paru sekundach, Flare Star
razem z Rainfallem podnieśli nosze i zanieśli Carrot Top do kostnicy, gdzie umieszczone były
inne kucyki, które zginęły. Pogrzeby dla nich miały odbyć się dopiero później. Wind Whistler
postanowiła zostać jeszcze chwilę, chciała pogadać trochę z Cloud Kicker.
Fluttershy czuła się bardzo przybita.
— Biedna Derpy... T-Tak bardzo mi jej szkoda...
— To jest zbyt okrutne... Najpierw dowiaduje się o śmierci jednej koleżanki... a zaraz
potem następna umiera jej w ramionach... Nawet nie mogę sobie wyobrazić przez co ona teraz
przechodzi — wykrztusiła Rainbow Dash.
Shamrock nagle tupnął nogą o podłogę z czystej frustracji. Wydał z siebie głuche
warknięcie. Spojrzał na swojego kompana z wyrzutem i zapytał:
— Talisman... jak długo jeszcze?
— Wiem... Ja też znów mam przed oczami Gracemareię...
— Ile kucyków musi jeszcze zginąć w tej bezsensownej wojnie?! Powiedz mi! — ryknął
zielony rumak.
Talisman nie odpowiedział. Sam również odczuwał smutek na widok tak wielu ofiar,
chociaż praktycznie nic nie wiedział ani o Carrot Top ani o pozostałych kucykach, które padły w
tej wojnie. Być może była to swojego rodzaju wewnętrzna więź, ukształtowana pomiędzy każdym
kucykiem; śmierć jednego z nich budziła u pozostałych żal, ale też współczucie, nawet jeżeli byli
oni dla sobie zupełnie obcy...
Nagle, ktoś głośno pociągnął nosem. Pegazy obracały przez chwilę głowy a ich wzrok w
końcu padł na Cloud Kicker. Widzieli jak drży i łka. Zanim dowiedzieli się od niej, dlaczego się
tak zachowuje, wybuchła głośnym płaczem. Zakrywając częściowo twarz prawym ramieniem,
Cloud Kicker zalała się łzami. Nie potrafiła dłużej tłumić w sobie emocji. Zarówno Lightning Bolt
jak i Wind Whistler były zszokowane, widząc swoją zwykle radosną przyjaciółkę kwilącą teraz
niczym małe źrebię. Ciężko było na to patrzeć.
— Cloud Kicker? — zapytała zaniepokojona Lightning.
Klaczka odwróciła się w jej stronę, objęła ją za szyję i wpadła w prawdziwą histerię. Nie
umiała spojrzeć Lightning Bolt w oczy.
— P-P-Przepraaaaszaaam... J-Ja j-j-już d-d-dłużej n-n-n-nie m-m-mogłaaaam...
— Cloud Kicker... — Wind Whistler podeszła do niej, lekko wstrząśnięta. — Ja nie
pamiętam kiedy ostatnio tak płakałaś...
Fioletowa lotniczka trzęsła się jakby miała konwulsje. Oparła się o głowę Lightning.
Kiedy ta po chwili uprosiła ją, by się uspokoiła i wyjaśniła co się stało, głos Cloud Kicker był
ledwie zrozumiały. Wreszcie krzyknęła, choć wciąż przerywały jej spazmatyczne szlochy.
— B-B-Boję się, Lightning! Jestem przerażona! Tyle śmierci... T-T-Tak mi s-smutno...
Żaden kucyk n-nie zasługuję na t-takie cierpienie... A-A-A co j-jeśli... A jeśli ty też zginiesz? M-
Moje s-s-serce chyba by tego n-n-nie wytrzymało...
— O czym ty mówisz? — znów zapytała Lightning Bolt.
— Lightning... dziewczyny... proszę, wybaczcie mi — Cloud Kicker głośno pociągnęła
nosem. — Ja… Okłamałam was.
Żaden z kucyków ze szwadronu Mirage nie miał pojęcia o co jej chodziło. Klaczka
spojrzała na swoją przyjaciółkę. Cała twarz Lightning była mokra od łez Cloud Kicker.
— Lightning... c-czy pamiętasz dzień... w którym się p-poznałyśmy? — zapytała nieśmiało
blondwłosa.
— Jak mogłabym zapomnieć? — odpowiedziała Lightning Bolt po chwili niepewności.
Cloud Kicker z wolna wyjaśniła wszystko pozostałym. Chciała podać im prawdziwy
powód dla którego dołączyła do szwadronu. Tym powodem było pragnienie pozostania przy
Lightning Bolt. Obie klacze łączyła silna więź przyjaźni. I to jeszcze od dnia, w którym poznały
się w fabryce pogody w Cloudsdale. Lightning uchodziła wśród pracowników za kucyka
skupionego, rzetelnego i konsekwentnego w swoich działaniach. Z kolei Cloud Kicker ciągle była
radosna, troszkę filuterna, wręcz nie potrafiła ustać w miejscu.
Kiedy jednego dnia obie zostały w pracy po godzinach, poznały się lepiej. Z czasem stały
się bliskimi przyjaciółkami. Ich przyjaźń miała trwać całymi latami, jeśli nie na zawsze. Gdy
wybuchła wojna, Lightning zgłosiła się na ochotnika do szwadronu Firefly. Cloud Kicker, bojąc
się, że zostaną rozdzielone, nie miała wyjścia: musiała za nią pójść.
— A więc dołączyła do nas nie tylko po to, żeby pomóc w obronie Equestrii... chciała
zostać z przyjaciółką i mieć na nią oko — pomyślała Rainbow Dash.
Fioletowa klacz zwierzyła się też, że za każdym razem kiedy widziała Lightning ranną
lub w niebezpieczeństwie, czuła się przygnębiona. Jednak starała się ukrywać te zmartwienia
za pomocą radości albo zwykłego uśmiechu. Teraz maska opadła i nie była ona w stanie
powstrzymać łez. Lightning Bolt spojrzała Cloud Kicker w jej zapuchnięte oczy.
— Cloud Kicker, ty głuptasie! — powiedziała ostrym tonem. — Czy to nie ty mówiłaś nam,
że kiedy komuś jest smutno, to wolno mu płakać?
— Tak... ale ja--
Urwała jednak zanim zdołała dokończyć zdanie. Niespodziewanie Lightning Bolt mocno
ją przytuliła. W głosie białej klaczy zabrzmiały ciepło i współczucie.
— Ciii... Już dobrze... Możesz płakać, Cloud Kicker. Nie ma powodu, by wstydzić
się łez... Każdemu jest smutno... sama ledwo jestem w stanie się powstrzymać, żeby się nie
rozryczeć... Tak zupełnie szczerze... też parę razy bardzo się o ciebie martwiłam... jak wtedy w
Stalliongradzie.
Delikatnie pogładziła Cloud Kicker po głowie.
— Cóż... skoro jesteś ze mną szczera, ja też ci się z czegoś zwierzę. Dołączyłam do tego,
a nie innego szwadronu, bo chciałam chronić Equestrię. Taka jest prawda. Zdecydowałam się
zaufać Firefly, choć dopiero co wróciła po długiej nieobecności, gdyż wydała mi się najlepszym
materiałem na dowódcę. Była silna, zdeterminowana... i jak dotąd nie zawiodła nas. Dlatego
zamierzam walczyć u jej boku... dopóki ta okropna wojna się nie skończy. Co do jednego masz
rację... żaden kucyk nie zasługuje na takie cierpienie. Ale, Cloud Kicker... spójrz na mnie.
Oczy dwóch przyjaciółek spotkały się. Lightning Bolt ostrożnie wytarła policzki
zapłakanej Cloud Kicker.
— Razem walczyłyśmy w tej wojnie i razem ją przeżyjemy. Nieważne co nadejdzie...
zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółkami. Nikt ani nic tego nie zmieni.
— Wiem... — szepnęła Cloud Kicker, rozczulona ciepłymi słowami pod swoim adresem.
Nadal jednak łkała. — To... ja też będę walczyć. Możesz na mnie liczyć... Och, Lightning... —
klaczka znów pociągnęła nosem. — Kim bym była... Co ja bym bez ciebie zrobiła?!
— A ja? Pamiętaj, Cloud Kicker... zawsze, kiedy będzie ci smutno, możesz przyjść do mnie
i się wypłakać. Nie przeszkadza mi to. Mój bok jest zawsze dostępny.
Lightning Bolt wypowiedziała ostatnie zdanie z uśmiechem. Wtedy przyjaciółki padły
sobie w ramiona, a po chwili Cloud Kicker ponownie wybuchła płaczem. Lightning tylko
poklepywała ją po grzbiecie.
— Właśnie tak... wyrzuć to z siebie... żebyś znowu mogła być radosnym kucykiem,
którego tak dobrze znam... Wolę widzieć na twojej twarzy uśmiech niż łzy... po stokroć.
— Tak mi p-przykroooo... Proszę... w-w-wybacz mi... Jestem taka głupia!
— Ależ oczywiście, że ci wybaczę, głuptasie — powiedziała do niej czule Lightning Bolt. —
A czy ty w zamian wybaczysz mi, że wciągnęłam cię w cały ten bałagan?
— J-Jasne, że tak! Przynajmniej... siedzimy w tym razem... -hik!- O, kurczę!
Cloud Kicker dostała czkawki. Lightning popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Nie mogła się
powstrzymać i zachichotała. Fioletowa klaczka poczuła ulgę kiedy czknęła drugi raz. Też zaczęła
się śmiać. Odwróciła się ku innym pegazom, mówiąc z lekką chrypką:
— Przepraszam was... naprawdę... -hik!- Nic na to nie poradzę... Ale obiecuję, że już
więcej was nie okłamię, przysięgam... -hik!-
— Chodź...
Lightning Bolt zaprowadziła Cloud Kicker w kąt pomieszczenia, gdzie obie klacze ułożyły
się i wtuliły w siebie nawzajem. Blondwłosa lotniczka wciąż czkała, ale już coraz ciszej. Lightning
zdołała ją w końcu uspokoić. Znużona Cloud Kicker położyła głowę na klatce piersiowej swojej
przyjaciółki i przymknęła nieco oczy. Lightning objęła ją. Ich więź stała się tego dnia mocniejsza.
Medley i Wind Whistler bardzo się wzruszyły, słysząc wyznania swoich przyjaciółek.
— To było... takie piękne... — zielona klaczka uroniła kilka łez i szybko je wytarła.
— No... nawet ja się trochę wzruszyłam... — przyznała Spitfire. — Nie rozumiem... Czemu
najpiękniejsze momenty między kucykami mają miejsce zwykle w smutnych chwilach...?
— To swego rodzaju próba... — powiedziała Firefly. — Próba, która ma nas sprawdzić czy
jesteśmy w stanie kontunować walkę...
Wind Whistler postanowiła w końcu wrócić do Flare Star. Przedtem jednak zapewniła
Cloud Kicker, że zawsze będzie ona miała w niej przyjaciółkę... i w innych kucykach też.
Shamrock ciężko westchnął i skierował się ku drzwiom, którymi parę sekund temu
wyszła Wind Whistler. Prosił, aby zostawiono go samego na jakiś czas. Jego zachowanie zdziwiło
Fluttershy. Chciała wiedzieć, czemu to zrobił. Talisman miał na to wytłumaczenie.
— Jego przeszłość znów go dręczy... — powiedział spokojnie.
Żółta klacz zdecydowała się pójść za nim.
— Nie powinien być teraz sam... Myślę, że w takich chwilach... żaden kucyk nie powinien
być sam.
— Rozumiem, Fluttershy. Idź za nim — poradziła jej Firefly, rozumiejąc dobrze co jej
przyjaciółka miała na myśli.
Sama też zresztą zamierzała opuścić pomieszczenie.
— A ty dokąd? — zapytała Rainbow Dash.
— Pójdę porozmawiać z Derpy... Wydaje mi się, że dość się nacierpiała... Jeśli coś zacznie
się dziać, powiadomcie mnie. Do zobaczenia później, dziewczyny...
Nie czekając na ich pozwolenie, Firefly wyszła na korytarze w ślad za szarą klaczą.
Medley i Rainbow Dash popatrzyły po sobie, nie wiedząc co ich dowódczyni chciała zrobić.
Na dobrą sprawę... nie były pewne niczego...
Godzina 3:40
Zamek Canterlot, zachodnie skrzydło
Shamrock powoli przemierzał zamkowe korytarze, zatrzymując się co jakiś czas, by
spojrzeć przez okno. Pożary na zewnątrz powoli traciły na sile.
— Te gryfy pewnie użyły bomb zapalających — stwierdził w myślach zielony ogier.
Wtedy usłyszał za sobą cichutki stukot kopytek i odwrócił się. Zobaczył Fluttershy
zmierzającą ku niemu.
— A, to ty... Coś się stało?
— N-Nie... nic takiego... chociaż czuję, jakby ktoś wbijał mi igły w serce... — wyznała.
— Tak... to smutny dzień... właściwie noc. Tak sobie myślę, czy... nie, nieważne.
— O co chodzi? Proszę, jeśli coś cię martwi, nie duś tego w sobie. Może gdybyś powiedział
komuś o tym, mógłby ci pomóc... Ale jeśli nie chcesz, zrozumiem to.
Fluttershy, trochę zrezygnowana, zamierzała odejść, ale Shamrock ją zatrzymał.
— Poczekaj... Może masz rację... Chyba rzeczywiście powinienem przestać użalać się nad
przeszłością... Dobrze, posłuchaj zatem.
Shamrock opowiedział Fluttershy o czasach, kiedy on i Talisman służyli w Siłach
Powietrznych Emareii. Czarnowłosy ogier miał wtedy śliczną, młodszą siostrę, która zwała się
Morning Glow. Gdy rozwijał opowieść, głos odzwierciedlał różne emocje panujące w jego sercu:
naprzemiennie radość, niepewność i gniew.
— Codziennie, najczęściej po ćwiczeniach, chodziliśmy razem po mieście we trójkę.
Dobrze się poznaliśmy. Talisman, Morning Glow i ja byliśmy niemal nierozłączni. Niestety,
okres sielanki dobiegł końca, kiedy sąsiadujący z nami kraj napadł Emareię z zaskoczenia.
Poradziłem swojej siostrze, żeby czekała na nas cierpliwie w stolicy, a my w tym czasie
przepędzimy wroga. Tylko że przewyższał on naszą armię liczebnie i w sile ognia, więc
ostatecznie zostaliśmy zmuszeni do odwrotu. Zaczęła się długa kampania w której stopniowo
odzyskiwaliśmy utracone tereny. Każde kolejne zwycięstwo przybliżało nas z powrotem do
Gracemareii. Przez całą wojnę walczyłem w nadziei, że jeszcze zobaczę swoją siostrę... Wreszcie
nadszedł dzień wyzwolenia. Talisman i ja ruszyliśmy razem, pokonując każdego, kto stanął nam
na drodze. Nasi sojusznicy pomagali nam w miarę możliwości. Obaj zmierzyliśmy się nawet
z dowódcą wrogiego szwadronu, który przybył do Gracemareii tylko po, żeby walczyć z nami
zupełnie samemu. Jego także pokonaliśmy, choć nie było to łatwe. Zaraz po bitwie, poleciałem
do rejonu, gdzie znajdowała się moja siostra... ale...
Shamrock zawiesił głos. Fluttershy podeszła bliżej.
— Co się stało?
— Budynek... cała okolica... została zniszczona. Wróg dokonał niezliczonych nalotów
na Gracemareię... Zapewne chcieli zadać nam możliwie najdotkliwsze straty, odebrać nam
jak najwięcej... Morning Glow była wśród rannych. Kiedy zobaczyłem ją, leżącą na noszach...
uśmiechała się... Powiedziała mi, że wszystko będzie dobrze... Uwierzyłem w to... ale... los, jak
widać, potrafi być okrutny... Lekarze robili co mogli, niestety ona... zmarła. Zasnęła na zawsze...
Dotąd nie mogę zapomnieć jej twarzy... Wyglądała tak spokojnie...!
Głęboko zasmucony rumak spojrzał w niebo, na migoczące gwiazdy, zanim zaczął mówić
dalej przygnębionym głosem.
— Dowiedziałem się o tym, kiedy razem z Talismanem i naszymi towarzyszami
szykowaliśmy się do wielkiej zwycięskiej uroczystości, której zwieńczeniem miał być nasz
ceremonialny lot nad Gracemareią. Były sztuczne ognie... Wszyscy się radowali... Niedługo po
tym, jak Talisman znalazł się powietrzu, dołączyłem do niego... Jedna z naszych koleżanek,
Avalanche, powiedziała, że chciała wybrać się ze mną na miasto po skończonym przelocie.
Jednak ja długo milczałem. Nie czułem się na siłach... Lot zmierzał ku końcowi. Po chwili
wahania połączyłem się z towarzyszem...
***
— Talisman, mógłbyś wybrać się na miasto z Avalanche zamiast mnie? Mam nadzieję,
że nie masz nic przeciwko... Chcę dzisiejszej nocy być sam.
— Czy mogę znać powód? — zapytał szary ogier.
— Moja młodsza siostra nie żyje. Właśnie dostałem potwierdzenie... Ocaliłem swój kraj,
ale straciłem swoją rodzinę. Jaki ze mnie “as”, skoro nie potrafię ochronić swoich bliskich?
Morning Glow... JAK MOGŁEM DO TEGO DOPUŚCIĆ?!
Głos Shamrocka przepełniony był goryczą. Talisman współczuł przyjacielowi; on
także polubił Morning Glow za jej radosne nastawienie. Wieść o jej śmierci na pewno była
dla Shamrocka dużym ciosem. Zielony rumak znów przemówił, tym razem o wiele bardziej
posępnym głosem niż zwykle:
— Kiedy ta misja dobiegnie końca, odchodzę. Po prostu... ja... Nie mogę tu zostać. Nie
mam już powodu, by więcej latać...
— … Rozumiem, Shamrock. Nikt nie będzie mieć do ciebie pretensji za twoją decyzję...
***
— Ale to nie był koniec — Shamrock podniósł ton głos, co sprawiło, że Fluttershy cofnęła
się o krok. — Wróg nadal zamierzał się na nas zemścić i próbował zbombardować Gracemareię.
Byłem wściekły... Zostaliśmy wezwani do walki. Jakimś sposobem udało nam się obronić
miasto. Większych strat nie zanotowano. Wtedy to... podjąłem decyzję... chciałem zakończyć ten
koszmar. I postanowiłem walczyć u boku Talismana. Wcale tego nie żałuję. Bo widzisz... anioł
nie składa skrzydeł dopóki nie skończy się jego ostatni taniec.
Fluttershy nie wiedziała, co Shamrock miał na myśli. Wyjaśnił, że to określenie
pochodziło od zdania: “Idź zatańczyć z aniołami!”, którego to wróg użył na początku wojny by
zakpić z walczących dla Emareii. Ostatecznie jednak stało się głównym hasłem obrońców, zaś
pegazy same były nazywane aniołami.
Mimo tych wszystkich wyjaśnień, Shamrock wciąż czuł się markotnie. Fluttershy starała
się go jakoś pocieszyć.
— To zrozumiałe, że odczuwasz smutek... ale... nie powinieneś się obwiniać za coś, na co
nie miałeś wpływu. Nie przypuszczałeś, że mogą tak postąpić...
— Fakt... Jednak... na wojnie ci, którzy walczą są zdolni do największych podłości —
odpowiedział ogier. — Dlatego kiedy Talisman i ja dowiedzieliśmy się o ataku na Equestrię,
zdecydowaliśmy się przybyć wam na pomoc. Miałem nadzieję, że czyniąc tak, zdołam
uspokoić swoje sumienie. Ale gdy zobaczyłem jak ta klacz umierała... To było jak jakieś
okrutne wspomnienie... Mogłem ją uratować... Nie znajdowałem się daleko od niej... Ale gryfy
przetrzebiały szeregi innych pegazów. Ja... musiałem wybierać.
Ze złości walnął kopytem w ścianę. Czuł się przytłoczony melancholijną sytuacją.
— Żaden ze mnie anioł... jestem tylko słabym pegazem próbującym nim być... Po raz
kolejny zawiodłem.
— To nieprawda! — zaperzyła się Fluttershy. — Gdyby nie ty, Talisman i Mobius, straty
byłyby jeszcze większe. Wcale nie zawiodłeś... To przykre... Na wojnie nie da się uratować
wszystkich... Sama dobrze o tym wiem.
Po chwili niezręcznego milczenia przemówiła ponownie, tym razem już swoim typowym,
bardziej nieśmiałym głosem:
— Widzisz, ja... mam króliczka. Nazywa się Angel. Chociaż czasem nie zachowuje się jak
aniołek, a wręcz przeciwnie. Jednak wiem, że nigdy by mnie nie opuścił w potrzebie. Zawsze
mnie wspiera gdy jest mi smutno, albo gdy czuję się samotna...
Najwyraźniej próbowała zmienić temat. Shamrock zrozumiał jednak sens tych słów.
Odwrócił się do niej i nieznacznie uśmiechnął.
— Rozumiem do czego zmierzasz... Dzięki, Fluttershy. Chyba... czuję się trochę lepiej. A
wiesz... Może... sama też jesteś aniołkiem... takim, który przybrał postać pegaza.
Słysząc to, Fluttershy zarumieniła się. Gdy zaproponowała Shamrockowi powrót do
reszty, ten nie protestował. Zanim jednak wyszli z zachodniego skrzydła, coś przykuło ich uwagę;
w pobliżu przeleciał samotny gryfi żołnierz. Wiedzieli, że nie zdołałby wedrzeć się do zamku
ze względu na barierę podtrzymywaną przez księżniczki. Oboje nie byli jednak pewni, co do
jego zamierzeń, ani w jaki sposób mógł się przedostać. Szybko ruszyli do głównego skrzydła by
powiadomić o nim resztę.
Godzina 4:13
Zamek Canterlot, wschodnie skrzydło
Derpy rozglądała się za swoją córeczką. Dookoła widziała różne kucyki znajdujące się w
trudnej sytuacji. Jedni zajmowali się rannymi, gdy inni pocieszali tych, którzy nie potrafili ukryć
smutku. Oni też stracili kogoś bliskiego lub towarzysza broni podczas gryfiego nalotu na
Canterlot. Kiedy szara klacz natknęła się na Pinkie Pie, także i ona wyglądała na bardzo
przygnębioną. Wielu rannych i zabitych było wszak jej przyjaciółmi...
Wreszcie do uszu Derpy dobiegł cieniutki, piskliwy głosik:
— Mamusiu! Mamusiu, tutaj!
Źrebię jednorożca i klacz pegaza podbiegły do siebie. Nareszcie matka z córką znowu były
razem, odnalazły się. Derpy poczuła, że znów zbiera jej się na płacz, ale tym razem łzy smutku
mieszały się ze łzami radości.
— Och, Dinky... tak się cieszę... że jesteś bezpieczna... Ja...
Słowa ugrzęzły jej w gardle i zostały zastąpione nieustannym szlochaniem. Dinky
popatrzyła na nią niepewnie.
— Mamusiu... dlaczego płaczesz? Czy coś się stało?
— Dinky... coś... stało się coś strasznego.
Mała klaczka rzucała okiem na wszystkie strony zanim spojrzała na Derpy, teraz
wyraźnie przerażona.
— Gdzie... Gdzie jest ciocia Carrot? Czy nic jej nie jest?
Pamiętała, że żółta klacz zajmowała się nią w ciągu ostatnich godzin. Nie był to zresztą
pierwszy raz.
Wielokrotnie widywała ją w towarzystwie swojej mamy. Carrot szybko polubiła małą,
roześmianą Dinky, dlatego Derpy prosiła żółtą klacz o pomoc w opiece nad nią, kiedy musiała
dostarczać listy, aż do późnej pory, bądź zostawać dłużej w pracy. Carrot Top zawsze bardzo
chętnie się zgadzała. Dinky w końcu zaczęła mówić do niej “ciociu”, chociaż tak naprawdę nie
były ze sobą spokrewnione.
Kiedy więc Derpy próbowała odpowiedzieć na pytanie zadane przez Dinky, chciała jej
wyjaśnić co stało się z Carrot Top, ale... nie mogła. Nie umiała zmusić się do powiedzenia swojej
córeczce, że już nigdy jej nie zobaczy.
— Dinky... Carrot jest... jest...
Derpy zawiesiła na chwilę głos, starając się dobrać odpowiednie słowa. Brzmiała tak,
jakby miała trudności z oddychaniem.
— Ona... odpoczywa. Carrot zapadła w głęboki sen... ciocia była bardzo zmęczona. Ale...
nie sądzę, żeby obudziła zbyt szybko...
Derpy nie wiedziała jednak, że jej córeczka zaczęła pojmować co tak naprawdę zaszło.
Już kilka razy spotkała się z określeniem “głęboki sen”. Cheerilee tak tłumaczyła ciekawskim
źrebakom i klaczkom powód, dla którego niektóre ranne kucyki długo się nie budziły... Poza tym
Zdobywcy Uroczego Znaczka w końcu dowiedzieli się od Applejack, że “głęboki sen” oznacza to
samo, co “wieczny odpoczynek”...
Dinky spojrzała Derpy w oczy.
— Mamusiu... czy ciocia Carrot... umarła?
Dla Derpy to pytanie było dużym wstrząsem... jednak zrozumiała, że nie powinna
okłamywać swojej córeczki... W zaczerwienionych, zmęczonych już oczach szarej klaczy zaszkliły
się kolejne łzy...
— Tak... T-Tak... Ja... J-J-Ja nie mogłam nic zrobić... Jej stan był beznadziejny... Mogłam
tylko... być przy niej i... i patrzeć jak umieraaaaa!
To było ponad jej siły. Derpy objęła córeczkę i zapłakała gorzko. Dinky również się
zasmuciła, mimo to próbowała słowami ukoić ból, pocieszyć zrozpaczoną klacz.
— Mamusiu... nie płacz... to nie była twoja wina...
Dopiero po kilku minutach, leżąc twarzą ku ziemi, skrajnie załamana i emocjonalnie
wyczerpana, Derpy wstała na nogi, doszła do siebie. Zapytała Dinky czy nic jej nie jest, jak
dotąd dawała sobie bez niej radę. Mała odpowiedziała szarej klaczy, że wcale się nie bała, gdyż
miała przyjaciół zawsze gotowych do pomocy. Dinky poznała też innego młodego kucyka, który
dotrzymywał jej towarzystwa. Zawołała:
— Nie bój się! Możesz wyjść!
Wtedy z kąta pomieszczenia wyłoniła się mała postać. Był to kucyk ziemny płci męskiej
mający białe umaszczenie i ciemnobrązową grzywkę. Gdzieniegdzie na jego sierści widać było
drobne szarobrązowe plamki. Miał je także na lewym oku oraz grzbiecie. Derpy przyjrzała się
małemu kucykowi z bliska.
— Pamiętam cię... Ty jesteś Pipsqueak, zgadza się?
— Em... tak, proszę pani — odpowiedział spokojnym głosem maluch.
— Pip cały czas czuwał nade mną, kiedy cię nie było, mamusiu — wyjaśniła
entuzjastycznie Dinky. — Zawsze był dla mnie dobry i opiekuńczy...
— Naprawdę?
Derpy popatrzyła na Pipsqueaka; nie wyglądał on na starszego od Dinky, wcale jednak
nie umniejszało to wdzięczności klaczy. Choć nadal czuła smutek, zdołała się uśmiechnąć.
— Jesteś dobrym źrebakiem, Pip. Dziękuję ci, że zaopiekowałeś się moją córeczką.
Twarz Pipsqueaka też rozjaśniła się w uśmiechu, jednak tylko na krótko. Pogodna
atmosfera rozwiała się niczym wiatr, kiedy Derpy poradziła małemu kucykowi aby sam wrócił do
swoich rodziców, którzy na pewno się o niego martwią. Pipsqueak powiedział jej, iż jego rodzice
zginęli w nalocie, jaki gryfy przeprowadził na jego rodzinny Trottingham.
Głos miał przybity.
— Nie zdążyli wydostać się z domu... Dowiedziałem się o tym niedawno...
— Och, Pip... Nie miałam pojęcia... Tak mi przykro... — wydusiła wstrząśnięta Derpy.
Dinky bardzo współczuła Pipsqueakowi, bo on przez cały czas przebywania z nią robił
wszystko, żeby mała klaczka zawsze tryskała optymizmem. Sam jednak był bardzo smutny.
Nagle Dinky wpadła na pewien pomysł.
— Mamusiu... Nie możemy zostawić Pipa samego... Czy mógłby on zostać z nami?
Nagła prośba zaskoczyła zarówno Derpy jak i Pipsqueaka. Lecz po chwili Derpy uznała,
że tak chyba będzie najlepiej. Chciała odwdzięczyć się jakoś małemu źrebakowi za pomoc w
opiece na córką. Miała też nadzieję na danie im obojgu małego światełka, które rozjaśniłoby ich
życie. Powoli podeszła do nakrapianego kucyka i powiedziała łagodnie:
— Pip... wiem, że nie zdołam zastąpić ci rodziny... I wcale nie wymagam, żebyś nazywał
mnie swoją mamą, ale... Czy chciałbyś zamieszkać ze mną i Dinky... kiedy wojna dobiegnie
końca?
— Jejku... — wyjąkał Pipsqueak. — Ja... naprawdę, mogę?
Derpy chciała właśnie dodać, że to tylko zwykła propozycja, ale mały źrebak był bardzo
nią uradowany.
— Tak! Chciałbym! Ja... — zdołał zdusić w sobie wstępną euforię. — Ja bardzo polubiłem
Dinky, jest... jest taka miła dla wszystkich. Nie chciałbym widzieć jej smutnej.
— Ja tym bardziej. Dlatego myślę, że okażesz się dla niej dobrym braciszkiem.
— Co? — zakrzyknęła Dinky. — Ja... Ja będę mieć... braciszka?
— Na to wszystko wskazuje, skarbie — rzekła Derpy.
Dopiero teraz na jej twarzy pojawił się najprawdziwszy, szczery uśmiech. Mała klaczka
jednorożca zapiszczała z radości i przytuliła się do blondwłosej klaczy. Była tak poruszona, że
powiedziała tylko:
— Jesteś najukochańszą mamusią na świecie!
Pipsqueak również wyglądał na szczęśliwego. Wtedy zza drzwi dobiegły słaby stęk.
— Kurczę... sama zaczynam się mazgaić...
— Firefly? — zapytała Derpy.
Wchodząc do pomieszczenia, różowa klacz ukradkiem otarła jedną łezkę z kącika
prawego oka. Starała się opanować emocje.
— Wybaczcie mi, że przerywam to poruszające spotkanie rodzinne, ale chciałabym
pogadać z tobą o czymś ważnym, Ditzy... znaczy się, Derpy. O ile to możliwe, w cztery oczy.
Szara klacz spojrzała na dwa małe kucyki skulone przy niej.
— … Nie, to niekonieczne. Możesz ze mną rozmawiać w obecności dzieci. Nie chcę mieć
przed nimi żadnych więcej sekretów.
— OK, jak chcesz... Zatem... Widzisz, wydaje mi się, że wyjątkowo dużo przeszłaś podczas
tej wojny. Pewnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co teraz czujesz... ani co czuje żaden
kucyk. Ale wiem, że śmierć powoduje w sercu straszny ból, który za licho nie chce ustąpić-- Hej,
zaczekaj, nie przerywaj!
Derpy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz Firefly ją powstrzymała.
— Może powinnaś bardziej skupić się na swoim życiu... Zostań tu z dzieciakami. My
zajmiemy się resztą.
Derpy nie wierzyła własnym uszom.
— Firefly... co ty mówisz? — powiedziała to dosyć głośno. — Czy ty... Czy ty usuwasz mnie
z drużyny?!
— Nie — odparła szybko Firefly. — Nie chcę usuwać ani ciebie ani żadnego innego
kucyka. Ale nigdy też nie zmuszałam żadnej z was byście ze mną zostały. Ostatecznie zrobiłyście
to z własnej woli. Uważam, że wykonałaś już swoje zadanie, naprawdę bardzo nam pomogłaś...
ale może...
Nim Firefly zdążyła dokończyć zdanie, na twarzy Derpy pojawił się zagniewany grymas.
Różowa klacz nie miała pewności co to znaczyło. Potem usłyszała słowa, których nie mogła
zignorować.
— Firefly, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Ja NIE zamierzam opuszczać drużyny! I nie
zamierzam siedzieć z boku, podczas gdy ty i reszta dziewczyn będzie walczyć!
— Możesz odejść kiedy zechcesz... to twój wybór... — Firefly spróbowała ponownie.
— Nie. Już podjęłam decyzję. Zostaję z wami! Wy pomogłyście mi uratować moją
Dinky ze szponów gryfów. Nadal mogę wam pomóc... Chcę wam pomóc... proszę, Firefly... nie
odstawiaj mnie na boczny tor.
Firefly miała świadomość, jak bardzo Derpy cierpiała z powodu śmierci przyjaciółek... a
mimo to nadal chciała walczyć?
— Co takiego tobą kieruje? — zapytała.
— Raindrops zginęła walcząc za Equestrię... Carrot Top zmarła próbując chronić moją
Dinky... Jedyne, co mogę dla nich teraz zrobić... aby im podziękować... to walczyć dalej... dla
nich i dla siebie. Chcę zakończyć ten koszmar. Zresztą... obiecałam Carrot. Obiecałam jej, że nie
dam się zabić... oraz że ją pomszczę. Wybacz mi, Firefly... Błysk. Ale zostaję z wami, czy ci się to
podoba czy nie!
— Jesteś tego absolutnie pewna? — zapytała różowa klacz. — A co z twoją córeczką... no i
tym drugim maluchem?
Derpy spojrzała na Dinky, trzymającą się jej lewej nogi. Pogłaskała małą po grzywce.
— Dinky... przepraszam cię, ale chyba będziesz musiała jeszcze na mnie trochę
poczekać...
— Nic nie szkodzi, mamusiu. Nie będę sama. Pip będzie ze mną. Pozostałe kucyki też.
— Właśnie... Pip?
Derpy gestem poprosiła źrebaka by do niej podszedł.
— Czy mógłbyś mieć oko na moją córeczkę do czasu aż wrócę?
— Oczywiście, pani Derpy... to znaczy... mamo. Obiecuję, że będę dla niej dobrym
braciszkiem.
Derpy szczerze się uśmiechnęła.
— Wiem o tym.
Ucałowała oba kucyki w policzki. Firefly, widząc to, poczuła jakiś dziwny, wewnętrzny
spokój. Niezłomność szarej klaczy wzbudziła w niej podziw.
— Wiesz... myliłam się co do ciebie. Raz jeszcze potwierdza się przysłowie, że nie należy
oceniać książki po okładce... a w tym przypadku, kucyka po jego powierzchowności. Jakkolwiek
wyglądasz dla innych na zewnątrz... w środku bije silne i kochające serce. Teraz to wiem. I cieszę
się, że jesteś w naszej ekipie, Derpy — rzekła powoli Firefly.
Nagle jej komunikator zaczął dzwonić; to była Rainbow Dash. Powiedziała, że do
głównego holu zamku wszedł “ktoś zupełnie nieoczekiwany”. Zanim Firefly oraz Derpy odwróciły
się do wyjścia, Dinky zwróciła wzrok ku różowej lotniczce i zapytała cichutko:
— … Pani Firefly? Czy mogę panią o coś poprosić?
Klacz zaśmiała się pod nosem; już drugi kucyk mówi do niej per “pani”.
— O co chodzi, malutka? — zapytała.
— Proszę... zróbcie co się da, żeby wszystkie kucyki wróciły całe i zdrowe.
Firefly schyliła się. Spojrzała na Dinky, szczerząc zęby.
— Nie martw się. Póki nasza drużyna będzie latać w przestworzach... do tego z twoją
mamą u boku, nikt nie zginie na darmo. Wszystko będzie dobrze.
Ruchem głowy uprosiła Derpy, by za nią podążyła. Gdy wybiegły z pokoju, usłyszały
jeszcze jak Dinky i Pipsqueak życzą im powodzenia.
Po kilku minutach wbiegły do głównej sali, gdzie znajdowała się już reszta pegazów.
Stanęły jak wryte, kiedy zobaczyły owego “niespodziewanego gościa”.
— No, to są chyba jakieś żarty! Co TY tutaj robisz? — zawołała Firefly.
— Witajcie. Przynoszę wam bardzo ważne wieści.