Chłodny pył z wolna ogarnia Equestrię.
Determinacja i gorliwość są poddawane próbom.
To nie liczby wygrywają wojny.
W oku burzy trzeba odnaleźć właściwą drogę.
Rozdział 5
„Burza”
12 grudnia
Godzina 10:45
Ponyville
Był chłodny, pochmurny poranek. Minęły już dwa miesiące, odkąd gryfy rozpoczęły
wojnę z kucykami. Tereny walk stopniowo się rozszerzały, w niedługim czasie w całej Equestrii
było wiadomo już o zagrożeniu. Dni mijały, pomimo iż gryfy początkowo utrzymały przewagę
dzięki elementowi zaskoczenia, kucyki w końcu zaczęły prowadzić z nimi w miarę wyrównaną
walkę. Choć ciężar sukcesu oraz porażki nadal spoczywał głównie na pegazach, jednorożce i
kucyki ziemne wspierały ich najlepiej jak potrafiły. O ile te pierwsze pomagały często w leczeniu
rannych, mogąc pomóc w starciu dzięki swoim czarom, o tyle ci drudzy zajmowali się głównie
dostarczaniem zaopatrzenia.
Obie strony konfliktu codziennie prowadziły swoje jednostki do boju. Były dni zwycięstw
oraz klęsk zarówno dla kucyków jak i gryfów.
Jednak powoli zaczęły opadać liście… Zima była już niemal na progu. Mieszkańcy
Equestrii obawiali się nie na żarty; nie byli przygotowani do działań operacyjnych w takich
warunkach. Co innego ich przeciwnicy. Gryfy bowiem wychowywały się w krainie wysokich
górskich szczytów i szybko przystosowywali się do niskich temperatur, co dodawało im hartu
ducha. Co prawda, pegazy także były w stanie działać, ale pozostałe kucyki ograniczyły się tylko
do działań wywiadowczych. Wszystko teraz zależało teoretycznie od uskrzydlonych rycerzy
niebios. Zwykle o tej porze roku wszyscy siedzieliby w domach i oczekiwali na dzień Końca Zimy,
kiedy to wiosna powracała do Equestrii, a w Ponyville sprzątano ją osobiście.
Lecz gryfy nie zamierzały dawać im odpocząć i napór ich ataków rósł z dnia na dzień.
Mimo wszelkich trudów, niepewności oraz obaw, duch współpracy między kucykami bardzo się
umocnił w obliczu wojennych wydarzeń. I chociaż żadna ze stron nie zanotowała dotąd żadnych
ofiar śmiertelnych, było wielu rannych. Wierząc, że dzięki wspólnym działaniom przetrwają,
kucyki z Ponyville wystosowały apel do Królewskich Sióstr, prosząc o wsparcie jednorożców,
w celu utrzymania zimy w ryzach, co umożliwiłoby kontynuowanie walk. Celestia i Luna
rozpatrzyły prośbę pozytywnie i przekierowały do Ponyville oddział dwudziestu jednorożców,
który bez większych trudności byłby w stanie kontrolować zimę tak, aby była jak najłagodniejsza.
Dzięki temu walki wkrótce zostały wznowione. Do tej pory, kucyki w zdecydowanej większości
utrzymywały gryfy z dala od miast i większość starć toczyła się na polach lub w pobliżu lasów.
Właśnie tego chłodnego dnia, pegazy ze szwadronu Mirage miały otrzymać bardzo ważną
lekcję. Jedną z wielu podczas trwania Wojny o Equestrię…
Godzina 11:06
Cloudsdale, baza szwadronu Mirage
Na obecną chwilę nie działo się jednak nic, co wymagałoby ich interwencji. Cała
siódemka korzystała z chwili oddechu pomiędzy nieustannymi konfrontacjami. Zarówno Derpy,
jak i Medley zdążyły się już zaaklimatyzować w zespole. Szara klacz demonstrowała właśnie
przyjaciółkom coś, co nazywała „muffino-żonglerką” – żonglowała w powietrzu kilkoma swoimi
ulubionymi wypiekami, które przygotowała poprzedniego dnia. Wszystkie były pod wielkim
wrażeniem jej umiejętności, biorąc pod uwagę fakt, że miała lekkiego zeza. W kilku momentach
o mało co ich nie upuściła, lecz żadna muffinka nie dotknęła podłogi.
Po dziesięciu minutach, Derpy rzuciła je w powietrze i poleciała za nimi, posyłając sześć
sztuk w stronę reszty pegazów. Siódmy wypiek wylądował jej w buzi. Kucyki zaczęły głośno
klaskać, najgłośniej było słychać Cloud Kicker i Medley. Firefly błyskawicznie skonsumowała
swoją babeczkę, rzucając: „Nieźle”, po czym wróciła do Centrum Kontroli. Jednym z
kluczowych aspektów tej wojny miało być przewidywanie ruchów przeciwnika i odpowiednie im
przeciwdziałanie. A do tego należało być zawsze czujnym. Obecne warunki były dla gryfów wręcz
idealne do przeprowadzenia ataku z zaskoczenia. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. W ciągu
kilku dni Gale nie przysłał żadnego kluczowego raportu.
Kucyki miały różne domysły na sposób myślenia swoich wrogów.
— To jednak dziwne, że od kilku dni gryfy siedzą jak mysz pod miotłą… nie sądzicie? —
zauważyła Lightning Bolt.
— Być może szykują jakąś większą ofensywę... — zgadywała Rainbow Dash.
— A może wiedzą, że nie jesteśmy przystosowane do działań podczas zimy i dlatego
postanowili wstrzymać się, by dać nam równe szanse? — odezwała się Medley.
Inne pegazy popatrzyły na nią zdumione. Reakcja Firefly była do przewidzenia.
— Ależ oczywiście. I w międzyczasie szyją dla nas ciepłe swetry i skarpetki, a może na
herbatkę nas zaproszą do tego? Zejdź na ziemię, Smyku! — fuknęła. — To oczekiwanie zaczyna
mnie dobijać… Jak się coś nie zacznie dziać, to zwariuję!
Jakby na komendę, kilka sekund później na głównym komputerze w bazie pojawiła się
wiadomość od Gale’a. Firefly natychmiast zaczęła ją analizować, lecz jej westchnienie świadczyło
o tym, że nie była to wieść, której się spodziewała.
— A już myślałam, że… Ech, nieważne. To i tak dobre wieści.
— Co? O co chodzi, Firefly? — dopytywała się Rainbow Dash.
Różowa klacz odwróciła się do swoich towarzyszek i obwieściła:
— Gale przysłał notę. Mówi, że Wonderbolts powoli wracają do zdrowia. Odzyskali
przytomność. Przy odrobinie cierpliwości wkrótce znów będą gotowi do służby.
Wszystkie pegazy powitały tę wiadomość z wielką ulgą i satysfakcją. Rainbow pisnęła w
duchu z radości. To mogły być najpomyślniejsze nowiny od czasu rozpoczęcia wojny!
Ale Firefly ciągnęła dalej.
— Pisze też, że jedna z nas powinna udać się do nich i pogadać z nimi. W ten sposób
mamy potwierdzić oficjalnie że jesteśmy jednym ze szwadronów. Bo, wiecie… do tej pory,
byłyśmy w pewnym sensie ich zmiennikami — jej głos zabrzmiał w tym momencie nieco ponuro.
Nikt nie wiedział, jak zareagować na to przesłanie. Z jednym wyjątkiem. Rainbow
podeszła do Firefly, ich spojrzenia spotkały się. Ton niebieskiej klaczy przepełniała duma:
— Zmiennikami? Może i tak, ale zmiennikami pierwszej klasy! Gdy będziemy latać
wspólnie z Wonderbolts, na pewno zwyciężymy! I… jeśli nie macie nic przeciwko… chciałabym
się z nimi spotkać…
Lekka nieśmiałość w głosie Rainbow zdradzała jej zamiary, ale nikt z pegazów nie
protestował. Nie było tajemnicą, że Dash uwielbiała tych powietrznych asów. Nowiny o ich
powrocie do zdrowia na pewno bardzo ją radowały, nawet jeśli próbowała tego zbytnio nie
okazywać.
Po kilku minutach przygotowań, Derpy podarowała jej jeszcze trzy muffinki, po jednym
dla każdego z Wonderbolts. Rainbow podziękowała aby po chwili wyruszyć w drogę do szpitala,
gdzie przebywali. W środku rozsadzała ją ekscytacja; nareszcie mogła spotkać się ze swoimi
idolami! Nie widziała Spitfire i Soarina od czasu pamiętnej Wielkiej Galopującej Gali. Lecz
z drugiej strony zastanawiała się, jak przyjmą do wiadomości fakt, że inny pegazi szwadron
zastępował ich do tej pory. Do tego sformowany przez klacz, która wróciła po pięcioletniej
nieobecności…
Rainbow Dash nie zadręczała się jednak długo tymi myślami i przyspieszyła.
Pięć minut później zobaczyła w oddali wielki, biały budynek z charakterystycznym
czerwonym krzyżem wyrytym nad wejściem. Wzięła głęboki wdech i weszła do środka…
Godzina 11:32
Cloudsdale, Szpital Cirrus
Po krótkich oględzinach otoczenia, Rainbow zbliżyła się do recepcji i zwróciła się do
pielęgniarki siedzącej za biurkiem.
— Przepraszam, ja… przyszłam zobaczyć się z Wonderbolts.
Kiedy klacz dojrzała flagę Equestrii na kamizelce Rainbow, przypomniała sobie jak
lotnicy uprzedzili ją, by zezwoliła pegazowi z takim znakiem na odwiedziny. Po uzyskaniu
szczegółów, pielęgniarka wskazała Rainbow koniec korytarza, gdzie znajdował się pokój w
którym leżeli. Dash szła powoli, obracając głowę na lewo i prawo podczas przechodzenia obok
innych pomieszczeń. W kilku z nich kucyki leżały pogrążone we śnie, lecz z dwóch innych
dobiegały jęki bólu. Rainbow zobaczyła, że jeden z kucyków ziemnych miał poważnie rozcięty
prawy bok. Bez wątpienia padł ofiarą ataku gryfów. Jego sąsiada dręczyły paskudne ślady
pazurów na grzbiecie.
Wreszcie Dash dotarła do drzwi pokoju, zapukała i weszła powoli. Ujrzała Wonderbolts
leżących w łóżkach. Mieli obandażowane skrzydła. Drżąc z emocji, niebieski pegaz zbliżył się.
Spitfire odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi i po chwili poznała gościa.
— Hej, to ty… Rainbow Dash, co nie? Co cię tu sprowadza?
Mimo iż Rainbow próbowała zachować swoją wyluzowaną postawę, presja sytuacji
powoli zaczęła ją przytłaczać, mimo iż tylko liderka Wonderbolts przywitała się z nią. Soarin’
zdawał się drzemać a Firebolt wpatrywała się w pegaza bez słowa.
— Czemu tu jesteś? — powtórzyła Spitfire. — Wydaje mi się, że ty i twoja drużyna
powinnyście patrolować niebo nad Equestrią.
— Więc ty… wiesz? — spytała zaskoczona Rainbow.
— Pewnie, że wiem. Wszyscy to wiemy. Tylko naprawdę dobrzy lotnicy byliby w stanie
powstrzymywać gryfy tak długo. Wykonujecie świetną robotę. Przy odrobinie szczęścia, któregoś
dnia może będziemy podejmować misje wspólnie.
Pochwalny ton głosu Spitfire całkowicie rozbroił Rainbow Dash. Nie spodziewała się
takich słów. Znów zaczęła drżeć i mamrotać coś do siebie. Jej radość i podniecenie zlewały się w
jedno. Klacz z ognistą grzywą dostrzegła to.
— Wydajesz się być troszkę spięta. Spokojnie, wyluzuj się. Niech zgadnę… chciałabyś nas
zobaczyć w nieco innych okolicznościach, ha?
Próbowała wstać, ale jej ciało nagle przeszył ostry ból. Skrzydła wciąż jeszcze się nie
zagoiły. Z głośnym sykiem, Spitfire opadła na łóżko. Rainbow widziała, jak zaciska zęby, by nie
krzyczeć.
— Wszystko w porządku?
— Ach… I tak czuję się lepiej niż tamtego dnia, gdy wpadliśmy na te gryfy… Ale jeśli
mamy być w pełni formy, będziemy musieli tu leżeć jeszcze chyba przez jakieś dwa miesiące — ta
perspektywa jej nie zachwycała.
W tym momencie Soarin’ zbudził się z drzemki. Zapewne dlatego, że poczuł zapach
muffinek dochodzący z torby, którą Rainbow miała ze sobą. Gdy je wyciągnęła, szeroki uśmiech
rozlał mu się po twarzy. Choć jego ulubioną przekąską były placki, nie pogardzał też innymi
słodkościami. Dash wręczyła każdemu członkowi Wonderbolts po jednej babeczce. Wtedy
Spitfire zadała kolejne pytanie
— Powiedz, Rainbow Dash, jakie to uczucie, dowodzić szwadronem?
— Właściwie… — zaczęła Dash — to Firefly jest dowódczynią naszej grupy a ja jej, w
pewnym sensie, zastępcą. Ale nie narzekam.
— Firefly, mówisz…? Gdzieś już słyszałam to imię…
— To ta słynna lotniczka, która była w stanie wykonywać nawet najbardziej szalone
akrobacje. Znano ją w całej Equestrii. Teraz powróciła po kilku latach nieobecności — Firebolt
odezwała się po raz pierwszy od wejścia Dash. — Widziałam galerię jej zdjęć w hali słynnych
pegazów w Cloudsdale. Słyszałam nawet… że kiedyś próbowała wstąpić do Wonderbolts…
— Zupełnie jak ty, co, Rainbow? — zagadnęła Spitfire, przyprawiając Dash o lekki
rumieniec na twarzy.
— Ale ostatecznie porzuciła ten pomysł z sobie tylko znanych przyczyn — dokończyła
Firebolt. — Swoją drogą, jestem ciekawa, co mogło ją powstrzymać od dołączenia…
Rainbow domyślała się, że mogło to mieć związek z jej przeszłością i zapewne także
z „przykrym doświadczeniem”, jakie Firefly miała z gryfem. Lecz temat ten nie został więcej
poruszony. Przez kilka kolejnych minut Rainbow Dash rozmawiała ze swoimi idolami całkiem
swobodnie, odpowiadając na każde ich pytanie i informując o obecnej sytuacji na frontach.
Choć była szczęśliwa, że wreszcie mogła z nimi porozmawiać, to uczucie nie było
pełne… Nie czuła się właściwie gdy oni leżeli ranni. Wolała latać z nimi wspólnie po Equestrii i
bronić ją przed zagrożeniem… Niestety, ten sielankowy okres został przerwany przez sygnał z
komunikatora. To była Firefly.
— Zbieraj się do bazy, Rainbow! Właśnie otrzymałyśmy kolejną misję!
— Przyjęłam — odpowiedziała Dash, po czym odwróciła się do Spitfire i reszty. —
Słuchajcie, chciałabym jeszcze zostać i pogadać, ale…
— Wiemy. Obowiązki wzywają — dokończyła płomiennowłosa klacz. — Bawcie się
dobrze. Jeśli wszystko się ułoży po naszej myśli, dołączymy za kilka tygodni.
Rainbow Dash już zamierzała opuścić pokój, kiedy Spitfire odezwała się do niej jeszcze
raz. Tym razem o wiele bardziej formalnie.
— Pozwól, że dam ci jedną radę. Nie wahaj się. I nawet nie myśl o opuszczeniu swoich
przyjaciół w potrzebie. Ciesz się krótkimi chwilami spokoju, jeśli w ogóle takie będą. Sądzę, że w
nadchodzących dniach, tygodniach to będzie niespotykana rzadkość.
Po czym uśmiechnęła się ciepło i dodała: „Powodzenia.”
Przez całą drogę powrotną w głowie Rainbow mieszały się dwojakie emocje. Radość, ze
spotkania z Wonderbolts, ale też smutek i żal, że nie mogła nic poradzić, tylko patrzeć jak robią
oni dobre miny do złej gry. Przypomniała sobie, jak przysięgała ich pomścić i zamierzała tej
obietnicy dotrzymać. Gdy już dolatywała do bazy, dojrzała Firefly i resztę drużyny, wzbijających
się w powietrze. Rainbow Dash błyskawicznie dołączyła do formacji, lecąc tuż obok dowódczyni
i szwadron Mirage wyruszył w kierunku Shimmerwood – pięknych terenów leśnych przy
zachodniej granicy Equestrii. Były one zamieszkałe głównie przez dzikie, choć z reguły niegroźne
stworzenia. Ostatni raport Gale’a sugerował, że gryfy zamierzają zbudować na tych terenach
bazę wypadową. Co gorsza, nie zamierzali liczyć się z tamtejszą florą i fauną by dopełnić dzieła.
Rzecz jasna, Fluttershy nie mogła zostawić tego w ten sposób, tak samo zresztą czuły się inne
pegazy.
Godzina 14:04
Ogromne drzewa, będące domem dla wielu lokalnych ptaków i otaczające cały region
były całkowicie pokryte śniegiem. Ta zmiana w otoczeniu działała na korzyść pegazów, jako że
ich bystre oczy mogły teraz łatwiej dojrzeć przeciwników. Gdy zbliżały się do wyznaczonego
terenu, Lightning Bolt poinformowała swoje koleżanki, że przewidywana liczba wrogów obecnie
stacjonujących w Shimmerwood wynosi od siedmiu do dziesięciu. Ale Firefly argumentowała,
iż może być ich nawet więcej, przywołując sposób myślenia gryfów – zawsze miej pod ręką
zapasowe siły na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
Kiedy szwadron nareszcie dotarł nad Shimmerwood, Medley rozejrzała się po
okolicznym niebie i zobaczyła wielkie, kłębiące się, groźnie wyglądające ciemne chmury na
horyzoncie. Powoli zbliżały się do lasu, niesione przez wiatr.
— Nie podobają mi się one… — wyznała.
— W tych warunkach, jeśli tu dotrą, mogą wywołać ostrą zadymkę — zauważyła Derpy. —
Jeśli faktycznie są tu jakieś gryfy, powinnyśmy zająć się nimi szybko.
Cloud Kicker właśnie powróciła ze zwiadu. Zgodnie z przewidywaniami, wróg był obecny.
Piątka gryfów konstruowała coś, co w zamyśle miało przypominać wieżę zwiadowczą. Trzech
innych latało w pobliżu, wypatrując potencjalnych zagrożeń. Wyglądało na to, że dopiero
co przybyli. Firefly postanowiła wykorzystać ten element zaskoczenia i podzieliła drużynę
na dwie grupy, biorąc ze sobą Lightning Bolt, Fluttershy oraz Derpy. Cloud Kicker z Medley
miały wspomagać Rainbow. Pegazy postanowiły otoczyć gryfy z dwóch stron, aby zaatakować
jednocześnie.
Plan wydawał się prosty. Po zajęciu pozycji, lotniczki cierpliwie czekały na odpowiedni
moment do ataku, przy okazji przysłuchując się prowadzonym przez gryfy rozmowom. Jeden
z budowniczych chrapliwym głosem zagadał do gryfa, który przewodził całą operacją. Nosił
zieloną kamizelkę, choć bez numeru. Mógł to zatem być tylko zwykły żołnierz, nie zaś jeden z
asów.
— Możesz mi przypomnieć po co my to robimy, Jet?
— Naszym zadaniem jest utrzymać ten region — odparł dowódca lekko skrzeczącym
głosem. — Ta wieża którą budujecie zapewni doskonały punkt obserwacyjny. Nie będziemy
musieli już nieustannie wisieć w powietrzu. Ponadto posłuży za centrum informacji dla
jednostek jakie wkrótce będą stacjonować w głębi Equestrii.
Gryf zatoczył oczyma, zupełnie nieprzekonany.
— Wszystko ładnie, pięknie, ale ja tego nie rozumiem. Shimmerwood leży na samej
granicy Equestrii. To nie ma żadnego sensu. Po co mamy się tu kisić, skoro równie dobrze
moglibyśmy od razu zaatakować stolicę? Wiesz, skupić siły w jednym punkcie… A zamiast tego,
tracimy tutaj czas.
— Generał ma nadzieję, że te działania uchronią nasze linie zaopatrzenia — rzekł Jet,
przybliżając się. — Kiedy ta wieża stanie, żaden kucyk nie przedrze się niezauważony.
— Ale mamy nad nimi przewagę niemal w każdym aspekcie! — budowniczy nie
zamierzał rezygnować. — Czy Generał Silverbeak naprawdę tego nie dostrzega? Jeden, dobrze
skoordynowany atak byłby bardziej efektywny i oszczędził by czasu.
— Masz słuszność, towarzyszu, ale pragnę ci przypomnieć, że nie ty dowodzisz Armią
Gryfów. Poza tym, generał konsultuje wszystkie decyzje z Black Starem i Red Cyclone’em. Oni
mają nad nami pełną kontrolę. Ich rozkazy to w pewnym sensie rozkazy generała, a im nie
można się sprzeciwiać. Poza tym, on całkowicie im ufa.
Budowniczy westchnął ciężko.
— Cóż, ja nie ufam im. Ten ich cały koncept prowadzenia wojny jest… jest… Kurna, nawet
nie wiem jakiego słowa użyć, żeby określić ten cyrk zwany „strategią”!
Gryf nie wytrzymał. Ze złości walnął młotkiem o ziemię.
— Sądzę, że słowo, które masz na myśli, to „nonsensowny” — podpowiedział Jet, ledwo
powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
— Właśnie. Nonsensowny. A poza tym, wielu z nas w ogóle nie chciało walczyć z
kucykami, zacznijmy od tego. Jak myślisz, co ci nasi „dowódcy” planują?
— A kto to wie…? Póki co trzymają swoje zamiary w tajemnicy. Ale może w końcu nam
powiedzą… A teraz wracajcie do roboty! — zakomenderował Jet, widząc, że robotnicy zaczynają
działać nieco opieszale.
Podczas gdy pegazy podsłuchiwały rozmowę, Fluttershy i Derpy zaczęły zadawać sobie
pytanie o ogólny sens prowadzenia tej wojny. Było jasne, że nie wszyscy żołnierze chcieli
podbicia Equestrii. Całą tą wojnę rozpoczęła takowa decyzja, którą podjęli „Black Star” i „Red
Cyclone” o których wspomniał budowniczy. A o co mogło im chodzić, tego można się było
tylko domyślać. Szeptem obie klacze przekazały te informacje swoim koleżankom, a one to
potwierdziły, tylko pogłębiając atmosferę wątpliwości.
Czy gryfy naprawdę były ich wrogami? Kto w tej wojnie tak naprawdę był agresorem?
Nawet Firefly nie mogła zaprzeczyć, że ich działania po prostu nie miały sensu. Jak powiedział
Jet, jedno potężne natarcie na Canterlot mogło skończyć się podbiciem Equestrii, a kucyki
byłyby zmuszone do rozpoczęcia walk powstańczych, prowadzonych z ukrycia. Choć gryfy
pewnie i wtedy by je dopadły, dokończywszy swe dzieła. Różowa klacz zmrużyła oczy ze złości. O
co w tym wszystkim chodziło? Najbardziej jednak przejęła się, gdy usłyszała imię „Black Star”…
było w nim coś znajomego… ale z całą pewnością nie godnego wspomnienia. Widząc, że wieża
była niemal na ukończeniu, Firefly porzuciła mroczne myśli i dała pegazom znak do ataku.
Siódemka uskrzydlonych wojowniczek wyleciała nagle z krzaków i pojawia się tuż nad głowami
gryfów, lecąc w dół z dużą szybkością.
— Niech słońce i księżyc świecą nam! — zakrzyknęła podniecona Cloud Kicker.
***
Większość gryfów wydawała się całkowicie zaskoczona nagłym natarciem, tylko Jet
był spokojny. Wiedział, że ich działania zostaną odkryte. Ze złowrogim uśmieszkiem wezwał
dodatkowe wsparcie przez radio. Podczas gdy Lightning Bolt obierała na cel niedokończoną
wieżę, jej radar zaczął wskazywać zbliżające się posiłki. Natychmiast powiadomiła resztę.
— Kolejna piątka przeciwników, położenie 327! Bądźcie czujne!
— Bez obaw! — odpowiedziała Rainbow Dash. — Smyk i ja będziemy was osłaniać! Dalej,
bierzmy się za nich!
— Wsparcie? Załatwione!
Podczas gdy Rainbow i Medley mierzyły się z nowo przybyłymi oddziałami, Firefly
nadzorowała całą sytuację i pomagała przyjaciółkom w razie potrzeby. Jet wyleciał jej na
spotkanie. Był on szybszy od swoich towarzyszy, ale nie mógł się równać ze zwinnością
pegaza. W tym czasie, Derpy i Fluttershy ściągnęły na siebie uwagę czwórki gryfów. Szara
klacz postanowiła wykorzystać teren by uzyskać przewagę. Po zmyleniu ich, ukryła się na
chwilę i uformowała paręnaście śnieżek, którymi następnie ciskała w napastników. Nie tylko
mieszało to ich formację, ale czasem jakiś pocisk trafił gryfa w twarz, tymczasowo go oślepiając.
Gdy Fluttershy zaczęła jej pomagać, taktyka okazała się jeszcze skuteczniejsza. Cloud Kicker
zmierzyła się z dwójką gryfów zupełnie sama. Z początku upierzeni żołnierze nie mieli z nią
większych kłopotów, ale kiedy pomogła jej Lightning Bolt, musieli zmienić podejście. Razem
obie klaczki zadały przeciwnikom dotkliwe rany, zmuszając ich do ucieczki. Po trzydziestu
minutach walki szala zwycięstwa przechylała się w stronę kucyków. Firefly uzyskała bezpieczną
przewagę nad Jetem, a on sam widział w niej godną przeciwniczkę. Jego żołnierze byli już mocno
zmęczeni, pomimo wsparcia.
— Powiedz mi coś! — rzekł do Firefly. — Co wami kieruje? Jakim cudem udaje się wam
odeprzeć nasze ataki, dotrzymać nam kroku i walczyć jak równy z równym?
W pierwszej chwili różowa klacz nie dała mu odpowiedzi, ale po chwili spojrzała na Jeta
ze zdecydowaniem w oczach i odparła:
— Ponieważ ignorujecie dwie z wielu podstawowych zasad wojny. Zasada numer jeden:
nigdy nie niedoceniaj przeciwnika! Myśleliście, że jesteśmy niegroźne i teraz jesteście w takim a
nie innym położeniu.
Jet spojrzał w niebo. Widział zbliżające się ciemne chmury, powoli zakrywające słońce.
Uznał, że nie powinien ryzykować.
— Rozumiem. Może i masz rację. W takim razie przekonajmy się, czy przetrwacie też to,
co wkrótce nastąpi — nagle natarł na Firefly, zaskakując ją. Ledwo udało jej się podlecieć w górę,
unikając zderzenia. Wykonał on salto w powietrzu i ponownie skorzystał z radia.
— Do wszystkich jednostek, opuście teren walki. Wracamy.
W tym momencie dojrzał Lightning Bolt, wykonująca swoją „Błyszczącą Iskrę” na
niedokończonej wieży zwiadowczej. Siła uderzenia była tak wielka, że pegaz przebił się przez
drewnianą konstrukcję na wylot, a ta rozpadła się na kawałeczki. Jet jęknął w duchu; cała ich
robota poszła na marne. Nagle pojawiła się przed nim Firefly. Miała skrzyżowane ramiona i
uśmiechała się triumfalnie, mówiąc
— Zasada numer dwa: same liczby wojny nie wygrają.
Jet warknął ze złości, ale wiedział, że klacz miała rację. Mimo to, starał się zachować
resztki godności.
— Jeśli znów się spotkamy, będziemy walczyć do upadłego. Więcej nie zhańbię Królestwa
Gryfów! — z tym słowami, opuścił przestrzeń powietrzną wraz z innymi.
Kucyki wylądowały na ziemi i gratulowały sobie nawzajem zwycięstwa. Firefly pochwaliła
je za dobrze wykonaną robotę. Wtedy jej komunikator zaczął dzwonić. Gale starał się z nią
połączyć.
— Błysk, zgłoś się! Jaka jest wasza sytuacja?
— Luzik, Gale. Zajęłyśmy się gryfami. Próbowali nawet wzywać posiłki, ale i tak
zmusiłyśmy je do odwrotu. Prędko się w Shimmerwood nie pokażą — zapewniła. Usłyszała, jak
pegaz przy mikrofonie odetchnął z ulgą.
— Miło mi to słyszeć. Powiem szczerze, że przez chwilę się martwiłem. Cóż, radzę wam
jak najszybciej wracać do Cloudsdale. W waszą stronę zmierza wielka burza śnieżna. Jeśli w nią
wpadniecie, będziecie mieć nie lada kłopoty.
— A to czemu? — zapytała Firefly. — Poradzimy sobie w każdej sytuacji.
— No… tak, ale chodzi o to, że… — Gale zawiesił na krótką chwilę głos. — Radary i
komunikatory, w tym wasze, nie są jeszcze udoskonalone. Jeśli w atmosferze będzie zbyt duża
ingerencja, łatwo mogą zostać zablokowane. Wiecie, zrobiono je przy wykorzystaniu obecnie
istniejącej technologii.
Wszystkie kucyki to usłyszały. Lightning Bolt potwierdziła obawy szkarłatnego
pegaza. Doskonale znała słabości radarów, jako że często majstrowała przy różnego rodzaju
elektronicznych gadżetach. Te nowiny nie były pomyślne dla szwadronu, ale Rainbow Dash
pozostała optymistką.
— Spokojna twoja grzywa! Będziemy w Cloudsdale przed zmierzchem.
— W takim razie lepiej się pospieszcie. Pamiętajcie, zimą zmrok zapada szybciej. Słońce
zajdzie za jakieś dwie godziny. Jak wrócicie, zgłoście się do mnie. Bez odbioru!
Godzina 15:13
Przestrzeń powietrzna Equestrii, w drodze do Cloudsdale
Pegazy szykowały się do odlotu. Wtedy z nieba zaczął powoli padać śnieg. Wiały silne
wiatry. Nie bez trudności kucyki w końcu wzbiły się w powietrze i zaczęły lecieć do domu.
Jednak nieustanne, gwałtowne podmuchy chłodnych wiatrów utrudniały im lot i nie pozwalały
utrzymać równowagi zbyt długo. Firefly poleciła im, by leciały w formacji „podwójnego V”,
co ułatwiłoby im obserwowanie się nawzajem. Niestety, zamieć stawała się coraz silniejsza
i komunikatory były po chwili bezużyteczne. Choć kamizelki zabezpieczały ich ciała przed
chłodem, skrzydła pegazów wkrótce zaczęły odczuwać skutki narastającego zimna. Rainbow i
Firefly mogłyby z łatwością przebić się przez zamieć dzięki swojej szybkości, ale nie zamierzały
zostawiać innych z tyłu. Kiedy nagle wicher zadął potężnie, silny podmuch odrzucił do tyłu
Medley i Fluttershy. Próbowały dogonić swoje przyjaciółki, ale zamieć je rozdzieliła. Kiedy
chciały skontaktować się z nimi, odpowiedziały im tylko zakłócenia. Gdy wicher powiał jeszcze
raz, zielony pegaz odleciał gwałtownie do tyłu i zawieruszył się pośród chmur i padającego
śniegu. Krzyk Medley został całkowicie stłumiony przez zamieć. Rainbow Dash zauważyła po
chwili, że brakuje dwóch lotniczek i podleciała bliżej do Firefly.
— Medley i Fluttershy się zgubiły! Polecę po nie! — krzyknęła, zasłaniając twarz przed
wiatrem.
— To niebezpieczne! A co jeśli ty też zgubisz się w burzy? — spytała głośno Firefly.
— Nie zostawię ich tak! I nie martw się o mnie, wrócę. A one wraz ze mną!
Sytuacja nie przedstawiała się korzystnie. Jeśli członkowie szwadronu zostaną uznani
za zaginionych, należało wtedy przeprowadzić działania ratunkowe, a na to potrzeba było
czasu. Poza tym, gryfy mogły szykować się do kolejnego ataku. Lecz Rainbow nie miała zamiaru
wycofać swojego postanowienia. Niechętnie, Firefly zgodziła się i dała jej polecenie odnalezienia
dwójki pegazów.
— Jak już je znajdziesz, leć prosto do Cloudsdale!
— Zrozumiałam!
Niebieski pegaz odłączył się od pozostałych. Derpy początkowo spanikowała, bojąc się, że
Rainbow zgubi drogę w zamieci, ale Firefly zapewniła ją i koleżanki, że wszystko będzie dobrze i
że powinny się skupić na własnym powrocie. Jednak na jej twarzy malowała się niepewność i
obawa…
Fluttershy nie była przyzwyczajona do latania w takich warunkach. Straszliwe zimno
przenikało jej ciało, wyjący wiatr tylko pogarszał sprawę. Nie była wstanie dojrzeć Medley, choć
nieustannie ją nawoływała. Bała się, że wiatr mógł ją ponieść daleko poza jej zasięg. Mimo iż
wytrzymałość Fluttershy stopniowo spadała, ona nie zaniechała prób znalezienia przyjaciółki.
Śnieg uderzał ją po twarzy i niektóre płatki dostawały się do oczu, ograniczając jej widoczność.
Po kilku minutach nie była wstanie dostrzec niczego oddalonego bardziej niż dwieście metrów.
Wiatr rzucał nią na wszystkie strony, zaczął ogarniać ją przestrach…
I wtedy usłyszała głos Rainbow, brzmiący jak echo.
— Fluttershy!!!
Krzyczała jej imię na całe gardło. Żółty pegaz odkrzyknął najgłośniej jak mógł, zwracając
uwagę Rainbow. Kiedy Fluttershy powiedziała jej, że burza rozdzieliła ją z Medley, niebieska
klacz instynktownie zanurkowała w dół, mając nadzieję na odnalezienie jej. Fluttershy podążyła
za nią, tym bardziej, że z coraz większą trudnością mogła machać skrzydłami. Po wylądowaniu,
oba kucyki niemal zakopały się w głębokim śniegu. Postanowiły poszukać jej na ziemi. Przez
pierwsze kilka minut błądziły pośród burzy, gdy wtem zarysował się przed nimi znajomy kształt
pegaza. Gdy do niego podbiegły, zobaczyły w pobliżu martwe drzewo, o które Medley zapewne
uderzyła, próbując utrzymać lot. Ona sama wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby miała
zemdleć. Śnieg niemal całkowicie przykrył jej grzbiet.
— Hej, dziewczyny… mamy kłopoty, co…? — wykrztusiła.
— Medley! Nic ci nie jest? — zapytała nerwowo Fluttershy.
— Skąd… tylko… muszę się zdrzemnąć… Nie martw… martwcie się… to żaden problem…
Mogę lecieć. Wracajmy… Wracajmy do Cloudsdale…..
Medley ledwo była w stanie utrzymać się na nogach, gdy próbowała uspokoić Rainbow i
Fluttershy słabym głosem. Obie klaczki popatrzyły po sobie. Było jasne, że w tym stanie zielona
lotniczka nie da rady wrócić do bazy o własnych siłach. Nie mogła nawet ruszać skrzydłami,
które zdrętwiały od zimna.
— Powinnyśmy się gdzieś ukryć i przeczekać, aż ta śnieżyca choć trochę się uspokoi —
zasugerowała Fluttershy.
— Świetny pomysł, tylko gdzie? — spytała Rainbow. — W okolicy nie ma żadnych jaskiń
ani niczego takiego.
— Dziewczyny… poważnie, ja… — nagle Medley zakasłała i zaczęła się słaniać. Traciła
równowagę. — Możemy wracać… Przecież wy… wy-wykonałyśmy naszą misję… Więc… le…piej…
wra…caj…my….
Nagle jej niebieskie oczy zaczęły się zamykać, nogi ugięły się pod nią ze zmęczenia…
Osunęła się na ziemię i legła na śniegu, na prawym boku. Nie poruszała się…
— MEDLEY! — pisnęła przerażona Fluttershy.
Próbowała trącać ją noskiem, obudzić ją, prosiła, żeby otworzyła oczy… Nic nie
pomagało. Wiatr wiał coraz mocniej, zrobiło się jeszcze zimniej. Fluttershy robiła co mogła, żeby
zbudzić swoją przyjaciółkę, ale Medley nie dawała znaku życia. Żółta klacz bała się, że może
zamarznąć na śmierć. Kiedy po kilku próbach nic nie przyniosło efektu, Fluttershy była na skraju
załamania. Nie chciała, żeby ona umarła… ale nie była w stanie jej obudzić. Rainbow zobaczyła,
jak ściekają jej po policzkach łzy i niemal natychmiast zamarzają pod wpływem wiatru.
Niebieska klacz nie traciła jednak nadziei.
— Zbierz się w sobie, Fluttershy! Przebrniemy przez to! — wykrzyknęła. To lekko ją
uspokoiło, choć nadal była zmartwiona. Rainbow kucnęła przy Medley i próbowała zarzucić ja
sobie na grzbiet, kładąc się pod nią. Nie było to wcale łatwe.
— Rainbow… co ty robisz? — spytała Fluttershy.
— Zabieram… ją do… domu! — stęknęła w odpowiedzi klacz, gdy już udało jej się
podnieść Medley. — Nie… wrócimy… bez niej!
Dash próbowała wzbić się w powietrze, ale zmęczenie dawało się we znaki nawet jej.
Silny wiatr nie ustawał. Wyciskała z siebie ostatki sił, lecz o mało co nie wyrżnęła o ziemię.
Kucyki stały tak parę chwil, nie wiedząc co robić dalej. Wtedy Fluttershy spostrzegła, że wiatr na
kilka sekund nieco złagodniał, choć wciąż padał gęsty śnieg. Uznała, że to może być odpowiedni
moment. Podeszła do Dash i wzięła na swój grzbiet tylną część ciała Medley.
— Pomogę ci, Rainbow. Razem mamy szansę.
— Jesteś pewna…? Nic ci nie będzie? — Rainbow nieco się o nią martwiła.
Ale w oczach Fluttershy rozbłysł dawno nie widziany u niej upór.
— Jeśli mamy ją ocalić, zrobię co się da. Lećmy do Cloudsdale!
Dash spojrzała na przyjaciółkę z podziwem i kiwnęła głową. Oba pegazy podleciały do
góry jednocześnie, próbując ustabilizować lot. Burza powoli przemijała i łatwiej było im patrzeć
przed siebie. Opady śniegu były coraz mniejsze, chmury się rozwiewały…
W końcu lotniczki opuściły region Shimmerwood i wydostały się z zamieci. Powitało ich
zachodzące słońce błyszczące szkarłatnym światłem. Pomruk Medley dał im do zrozumienia, że
na chwilę odzyskała przytomność. Patrzyła na Rainbow.
— Hej… uciekłyśmy burzy… — stwierdziła słabym głosem.
— Odpoczywaj, Medley — powiedziała łagodnie Fluttershy. — Jesteś już bezpieczna.
Wracamy do domu. Nie martw się.
Wyczerpana lotniczka uśmiechnęła się lekko i zdołała wyszeptać: „Dziękuję wam…
uratowałyście mi życie…” zanim zasnęła.
Godzina 17:45
Cloudsdale, baza szwadronu Mirage
Firefly krążyła po głównym korytarzu, niespokojna. Dzień powoli się kończył a jej
towarzyszki wciąż nie wróciły. Gdy zapadnie zmrok, nie będzie można przeprowadzić akcji
ratunkowej i trzeba będzie czekać do następnego dnia. Cloud Kicker latała na zewnątrz,
próbując dojrzeć wracające przyjaciółki. Gale, który zjawił się osobiście, także się martwił.
Lightning Bolt siedziała z nosem wbitym w radar, czekając na pojawienie się niebieskich
kropek, sygnalizujących powrót Rainbow i Fluttershy, jednak żaden sygnał nie pojawił się od
przeszło godziny. Derpy coraz bardziej się niecierpliwiła i chciała lecieć ich szukać, ale Firefly ją
powstrzymywała. Wszyscy mieli cierpliwie czekać na powrót brakujących członków szwadronu.
Ale szara klacz tupnęła nogą o ziemię, sfrustrowana.
— Dosyć… dłużej tego nie wytrzymam! Lecę ich poszukać! — już zamierzała opuścić
pokój, gdy usłyszała ostry głos Firefly.
— Nie! Stój tam gdzie jesteś! Zaraz wrócą, jestem tego pewna! — powiedziała głośno.
Ona jednak też bardzo się niepokoiła i omal sama nie wyleciała na zewnątrz. Słońce już zaczęło
chować się za horyzont, gdy wszystkie kucyki usłyszały radosny wrzask Cloud Kicker.
— Widzę je! Wracają!
Lightning Bolt potwierdziła to, gdy na radarze pojawiły się trzy niebieskie kropki. Pegazy
poczuły, jakby z serc spadły im kamienie. Wyleciały swoim przyjaciółkom na spotkanie. Kiedy
Rainbow i Fluttershy wylądowały, ostrożnie przeniosły Medley do środka. Gale obawiał się
najgorszego, ale dziewczyny uspokoiły go; ona tylko usnęła ze zmęczenia i wychłodzenia.
Szkarłatny pegaz poprosił Lightning i Cloud, by przeniosły Medley do Szpitala Cirrus.
Reszta szwadronu poleciała z nimi. Po przybyciu na miejsce i krótkich badaniach, pielęgniarka
orzekła, że zielony pegaz musi po prostu wypocząć przez parę godzin i ogrzać zmarznięte ciało,
zanim będzie mogła ponownie latać. To samo zalecała zresztą Rainbow Dash i Fluttershy, ale
one czuły się już dużo lepiej. Lotniczki powitały tę wiadomość z ulgą. Wszystko skończyło się
dobrze.
Już miały wracać, kiedy Rainbow powiedziała, że zostanie jeszcze chwilę, by
porozmawiać z Medley. Gdy weszła do pokoju, młoda klacz właśnie się obudziła. Przetarła oczy
i ziewnęła lekko, patrząc na Rainbow z niekłamanym szacunkiem. Sama jednak czuła się lekko
przybita. Za to klacz o tęczowej grzywie uśmiechała się od ucha do ucha. Zbliżyła się do łóżka.
— Nieźle nas dzisiaj wystraszyłaś. Masz szczęście, że wciąż żyjesz.
— Tak… — szepnęła Medley.
Rainbow pogładziła ją lekko po grzywie, prosząc by się rozchmurzyła. Wydała z siebie
lekki chichot.
— Hej, świetnie ci poszło. Ale następnym razem, bądź ostrożniejsza. I trzymaj się blisko
nas, okej?
— O-Okej… Jeszcze raz dziękuję ci, Rainbow Dash.
Gdy następnego dnia Medley opuściła szpital i wróciła do bazy, przyjaciółki powitały ją
z wielką radością. Nawet Firefly pochwaliła ją za doskonałą postawę podczas misji, co wywołało
zachwyt na twarzy młodej lotniczki. Cała siódemka spędziła dzień na wspólnych treningach a
w przerwach, latały po okolicy, podziwiając cudowne widoki Equestrii. Czas, jakby na krótką
chwilę, zatrzymał się w miejscu i na ten jeden dzień, wszystkie pegazy zapomniały o toczącej się
wojnie. Liczyło się to, że ich przyjaciółka była cała i zdrowa.