Ace Combat Wojna o Equestrię #6

background image

Śmiałym przedsięwzięciem jest udać się na teren wroga.

Lecz pojedyńcza jednostka nie zdziała wiele.

Gdy przyjaciel zostaje uwięziony, ratować go należy.

Nie porzucają innych ci, którzy cenią lojalność.

Rozdział 6

„Lodowa klatka”

4 stycznia

Godzina 08:25

Canterlot, Zamek Królewski

Zima powoli zaczęła dawać się kucykom we znaki. Mimo połączonych starań

jednorożców z Canterlot i mieszkańców Ponyville, usuwanie, lub co najmniej zminimalizowanie
trudów, jakich dostarczała chłodna pora, nie było wystarczające. Dzięki współpracy nadal dało
się prowadzić zbiory, lecz ostatnie rezultaty zostały określone jako “bardzo mizerne”, żeby
nie powiedzieć znikome. Wszystkie magazyny były wypełnione co najwyżej w połowie. Nikt
nie wiedział, co mogło być tego przyczyną. To fakt, iż w ostatnich dniach pogoda doskwierała
kucykom, lecz dzięki magii jednorożców została ona złagodzona do tego stopnia, by zbiory mogły
się odbywać.

Niektórzy zaczęli podejrzewać, że gryfy maczały w tym swoje szpony. Applejack na krótki

czas opuściła swój batalion i osobiście udała się do Canterlot, do Królewskich Sióstr, by uzyskać
zgodę na przeprowadzenie akcji w okolicach Żabiego Bajorka. O tej porze roku bagno było
zamarznięte, zaś okoliczne tereny nie nadawały się do sadzenia nasion wszelkiego rodzaju, ale
gleby na południu, w okolicach Gildsedale, zawsze był bardzo żyzne. Dodatkowo pomarańczowy
kucyk wspomniał, że to właśnie tam, niedaleko Shimmerwood, szwadron Mirage ukrócił ostatnie
działania gryfów i to właśnie tam kucyki miały szczególne trudności ze zdobyciem surowców i
zapasów.

— Sprawa jest jasna i przejrzysta, Wasze Wysokości — stwierdziła dobitnie Applejack,

gdy skończyła przedstawiać sytuację. — Ci upierzeni kolesie próbują ograbić nas z owoców
naszej pracy. Tego rodzaju działania nie mogą pozostać bez odpowiedniej reakcji.

Oczywiście, zarówno Celestia, jak i Luna, dobrze wiedziały, do czego taka sytuacja może

doprowadzić. Bez zapasów, wśród kucyków mógł wybuchnąć głód. Jak zostało to ukazane wiele
tysięcy lat temu, zanim Equestria została jeszcze założona, była to broń potężniejsza od armat,
taranów, a nawet magii. Dlatego Applejack ciągnęła dalej:

— I dlatego zdecydowałam się przeprowadzić samodzielną akcję w okolicach Żabiego

Bajorka. Mogę się założyć o stóg siana, że właśnie tam znajdziemy odpowiedzi na pytanie, czemu
nasze zbiory poszły tak kiepsko. Tam też będzie rozwiązanie tego problemu.

W komnacie, poza księżniczkami, była też Twilight Sparkle oraz Spike, który to pełnił

obowiązki swego rodzaju kronikarza, skrupulatnie notując wszystkie ważne wydarzenia, jakie
działy się od czasu powołania do życia Zjednoczonych Sił. Kończył właśnie zapiski z raportu
Applejack. Twilight natomiast próbowała oponować pomysł przyjaciółki.

— Zdajesz sobie sprawę, że to może być bardzo niebezpieczne? Udasz się na teren

kontrolowany przez wroga! Może lepiej by było, gdybyś wzięła ze sobą jednego lub dwa kucyki
do pomocy. Zawsze możesz potrzebować wsparcia.

background image

Niestety, wszelkie próby przekonania Applejack do tego pomysłu spełzły na niczym. Była

ona zbyt dumna i zbyt uparta by ot tak poprosić o pomoc. Już kilka razy Twilight przekonała
się o tym. Mimo obaw, pomarańczowy kucyk zapewniał, że wszystko będzie wykonane
błyskawicznie; chodziło przecież tylko o sprawdzenie terenu, nie przeprowadzenie dywersji.
Choć księżniczki wstępnie wzdragały się przed posyłaniem Applejack samodzielnie, bez
wsparcia, w końcu się zgodziły. Rozkazały jednak, aby natychmiast po dokonaniu oględzin
powróciła i zdała pełną relację. Klacz bez słowa zasalutowała i czym prędzej wybiegła z sali w
kierunku Ponyville, by potem zmierzyć w stronę Żabiego Bajorka.

Twilight nadal zdradzała oznaki zaniepokojenia.
— Wiele ryzykuje, a przede wszystkim swoje życie. Oby tylko wszystko dobrze się

skończyło...

Luna zwróciła ku niej twarz i uśmiechnęła się łagodnie. Próbowała uspokoić napiętą

atmosferę.

— Jeśli wystąpią jakieś problemy, zawsze możemy poprosić o pomoc Rainbow Dash i jej

towarzyszki. Na pewno nie odmówią. Mam rację, Tia?

Księżniczka Celestia spojrzała na swoją młodszą siostrę i odwzajemniła uśmiech, gdy

dosłyszała swoje zdrobniałe imię.

— Mam całkowitą pewność, że nasze kucyki są w stanie dokonać niezwykłych czynów,

Luno. I nie mówię tu tylko o Rainbow i szwadronie Mirage. Kucyki mogą różnić się wyglądem,
osobowością i żyć w różnych częściach Equestrii, ale... Wszystkie są dziećmi tej krainy. W głębi
serca wierzę, że wiedzą o tym i pomimo wszelkich różnic, które mogłyby je podzielić, ostatecznie
zjednoczą się, a... kto wie, może wtedy ten konflikt się zakończy? — księżniczka słońca lekko
westchnęła.

Te słowa podniosły Twilight na duchu. Ukłoniła się lekko przed Królewskimi Siostrami i

powiedziała tonem przepełnionym nadzieją:

— Jestem pewna, że to zrozumieją. Wierzę, że jeżeli spojrzą na to, co mamy wspólnego,

nie zaś na to, co nas różni, razem uda nam się przezwyciężyć wszelkie trudności.

Kilka minut później, Twilight wracała do swojej kwatery, by przygotować własny oddział

do wymarszu. Mieli oni za zadanie prowadzić misję zwiadowczą we wschodnich regionach
Equestrii. “Zapowiada się długi dzień”, skomentował mały smok, gdy postanowił ją odprowadzić
nim sam wrócił do zamku. Twilight natomiast wciąż rozmyślała o Applejack, choć miała
pewność, że podoła zadaniu, do którego zresztą sama się zgłosiła.

Godzina 10:11

Żabie Bajorko

Pędząc ile sił w nogach i zatrzymując się tylko na chwilę, by złapać oddech po dotarciu na

miejsce, Applejack w końcu znalazła się w okolicach bajorka. Zgodnie z przewidywaniami, było
zamarznięte. Mogła bez problemu ślizgać się po tafli na drugą stronę, niczym łyżwiarka.
Wiedziała, że teren może być patrolowany przez wrogie oddziały, więc starała się dotrzeć głębiej
w leśne tereny ogradzające bagno szybko, ale jednocześnie najciszej jak to możliwe.

Po przejechaniu przez taflę, Applejack wznowiła kłus. Okolica wydawała się opustoszałą,

ale klacz usłyszała dochodzące z niedalekiej odległości głosy. Brzmiało to, jakby ktoś się kłócił.
Przylgnęła do najbliższego drzewa, by łatwiej było jej zrozumieć kontekst rozmowy. Wtem dało

background image

się słyszeć głośne kichnięcie.

— Mam tego dość! Zabierajmy się stąd! Odwołajmy tę misję, bo ja tu zamarzam!
Applejack wyjrzała lekko zza pnia; zauważyła czwórkę gryfów, najpewniej zwiadowców.

Najwyraźniej ten, który kichnął, był w terenie najdłużej, gdyż narzekał najgłośniej. Reszta była
mniej marudna, choć odnosili się do towarzysza z lekką irytacją.

— Już to słyszeliśmy, Slip! Mógłbyś choć raz zamknąć swój dziób! Zrobiłbyś zarówno

nam, jak i okolicy wielką przysługę!

— Czemu to trwa tak długo? — zastanawiał się drugi gryf. — Mówił, że to rozpoznanie

miało mu zająć co najwyżej kilka minut...

Nagle z góry zleciał na ziemię piąty gryf. Nosił żółtą kamizelkę z numerem 13. Wyglądał

na doświadczonego i zaprawionego w bojach żołnierza. W przeciwieństwie do swoich kamratów,
był on spokojny i niewzruszony. Nie zgodził się, kiedy zaproponowali oni powrót do bazy.

— Jeszcze nie. Musimy się upewnić, że ten teren pozostanie pod naszą kontrolą. Będzie

on kluczowy przy obsadzeniu możliwie najlepszych pozycji wyjściowych do ataku na Ponyville, a
później, także samą stolicę.

Slip znowu kichnął i próbował wyrazić własną opinię.
— Słuchaj, Echo. Latamy po tym zamarzniętym bajorze już od trzech cholernych godzin.

I jak dotąd niczego nie znaleźliśmy. Nic, co mogłoby przeszkodzić nam w wykonaniu zadania!
Więc pytam się, dlaczego po prostu...!

— Byłbym wdzięczny, gdybyś się wreszcie zamknął i przestał narzekać, Slip. Tylko

marnujesz energię — przerwał gryf, najwidoczniej zwany Echo. Zaraz jednak przemówił nieco
łagodniejszym tonem.

— Ale odpowiem na twoje pytanie. Robimy to z bardzo prostej przyczyny. Jak zapewne

ci wiadomo i wam także — zwrócił się do pozostałych gryfów — kucyki zaczęły współpracować,
powoli stając się zagrożeniem dla powodzenia naszych operacji. Nieważne, co na ten temat
myślą nasi zwierzchnicy. Dlatego Generał Silverbeak, po konsultacjach z Red Cyclone’em
doszedł do wniosku, że jednym ze sposobów, by je osłabić, będzie przekonanie ich, że zbiory
nie poszły tak, jak zakładały. W ostatnich dniach jedna z naszych ekip w okolicach Gildsedale
wybudowała dziesięć bunkrów. Do nich złożono niemal połowę tego, co kucyki miały zamiar
zebrać — mówiąc to, pokazał prawym skrzydłem na zachód od bagna.

— Dzięki tym zapasom mamy nad kucykami przewagę. Gdy tylko skończą im się

surowce, co według Red Cyclone’a powinno nastąpić w ciągu trzech tygodni, przy obecnym toku
działań wojennych... będą musiały albo się poddać... albo polegną od naszych szponów.

Te deklaracje Echo podbudowały jego towarzyszy, choć Slip wciąż wydawał się być nie do

końca przekonany. Wciąż coś go trapiło.

— A jeśli spróbują odzyskać te zapasy?
— To kolejny powód, dla którego tu jesteśmy — przypomniał Echo, odwracając się ku

niemu. — Mamy pilnować tych bunkrów i nie dopuścić by ktokolwiek... właściwie kucykolwiek...
dowiedział się o ich lokalizacji. Gdyby kucyki to wiedziały, bez wątpienia podjęłyby próbę odbicia
tego terenu.

— Więc, innymi słowy, zostaliśmy oddelegowani z gór na zamrożone pustkowie. Nie no,

po prostu jedwabiście! — rzucił z dużą dozą sarkazmu Slip.

Echo bardzo dobrze rozumiał, co chciał przekazać rekrut. Powstrzymał się jednak od

skomentowania jego pojękiwań i dodał:

— Wiem, że niektórym tu obecnym sytuacja może doskwierać... ale bądźmy cierpliwi.

background image

Wojna wkrótce się skończy, ale to my będziemy po zwycięskiej stronie! — ogłosił z rozpostartymi
skrzydłami. Jego niezwykłą cechą była charyzma; potrafił łatwo dotrzeć do innych.

Applejack tymczasem podsłuchała całą rozmowę. Zaczęła rozmyślać nad wszelkimi

możliwymi opcjami, by wybrać tę najkorzystniejszą.

Ci goście myślą, że pokonają nas, zabierając nam jedzenie? Dałabym im solidną

lekcję rodeo, gdyby było ich trochę mniej... To chyba odpowiednia chwila, by wrócić do
Canterlot i powiedzieć o wszystkim Jej Królewskim Mościom. A może...
— zawahała się na
krótką chwilę. Ostrzec stolicę, w porządku. Ale tu potrzeba było sił powietrznych, by uporać się
ze złodziejami...

A może najpierw powiadomię Cloudsdale. Hmmm... Ta, tak chyba będzie najlepiej.

Klacz załączyła komunikator i zamierzała połączyć się z Gale’em, by ten w następstwie

powiadomił szwadron Mirage. Jednakże, gdy Applejack szukała odpowiedniej częstotliwości,
radio zaczęło wydawać z siebie głośny szum. Niestety, dosłyszeli to żołnierze Królestwa Gryfów.
Echo polecił dwóm swoim towarzyszom zbadać źródło odgłosu. Applejack zamarła na chwilę.

— O, kurczę blade... — szepnęła do siebie, by po chwili zacząć uciekać, wiedząc, że wpadła

w poważne tarapaty. Nie miała szans z tak wieloma przeciwnikami.

— Mamy tu intruza. Brać go! — rozkazał Echo.
Gryfy puściły się w pogoń za pomarańczowym kucykiem. Pomimo przejmującego chłodu

z wczesnego poranka, upierzeni żołnierze byli bardziej przystosowani do takich warunków niźli
kucyki, a powietrzu praktycznie nie czuli się ograniczani przez cokolwiek.

Applejack błyskawicznie została osaczona i choć próbowała się stawiać, sytuacja nie

wyglądała dla niej pomyślnie. Gryfy po kolei uderzały w nią z lotu nurkowego, zacinając ją lekko
szponami. W końcu jeden z napastników złapał Applejack za grzbiet i z całym impetem rzucił o
pobliskie drzewo, łamiąc pod siłą uderzenia pień. Ale klacz wstała. Nie zamierzała rezygnować
łatwo z walki. Stawiało opór tak długo, aż w końcu gryfy przestały się cackać. Ich celne i silne
ciosy w końcu sprawiły, że Applejack upadła. Poraniona i wyczerpana, zdążyła jeszcze zobaczyć
stojącego przed nią Echo. Usłyszała, jak mówi:

— Popełniłaś wielki błąd, przychodząc tu sama... Powinnaś była sprowadzić przyjaciół.
Klacz próbowała jeszcze stanąć na nogi, lecz ból w końcu ją przytłoczył. Osunęła się na

ziemię, straciwszy przytomność. Echo nakazał towarzyszom, by ją zabrali. Jeden z żołnierzy
chwycił ją za ogon i zaczął ciągnąć po śniegu. Drugi, jakby dla zabawy, założył na głowę jej
nieodłączny kowbojski kapelusz. Wszyscy udali się do uzgodnionego wcześniej miejsca.

***

Godzina 11:27

Cloudsdale, baza szwadronu Mirage

Firefly i jej drużyna jeszcze nie wiedziały o wyprawie Applejack. Odpoczywały po misji,

którą wypełniły pomyślnie poprzedniego dnia. Lekko dokuczał im chłód obecny w atmosferze,
wywoływany głównie przez silny wiatr. Pomimo ochrony zapewnianej przez kamizelki od Rarity,
pegazami co jakiś czas wstrząsały dreszcze. Rainbow Dash zaproponowała kilka ćwiczeń na
rozgrzanie, lecz Lightning Bolt wlepiała wzrok w radar w poszukiwaniu możliwych zagrożeń. Za
to Cloud Kicker, Medley, Derpy i Fluttershy wolały zagrać w berka. Tylko Firefly była
zainteresowana propozycją. Widziała w tym szansę na pogadanie z Rainbow na osobności.

background image

Już od kilku dni odczuwała potrzebę, by zwierzyć się jakiemuś kucykowi ze swoich

wątpliwości i odczuć. Obie lotniczki zaczęły ćwiczenia od nowego manewru, który Firefly
zamierzała wprowadzić w taktyki szwadronu. Nazywała go “lotniczą presją”. Zakładał on zlecenie
tuż obok potencjalnego przeciwnika, narzucając mu swoje tempo i starając się zmusić go do
zmiany kierunku, a nawet doprowadzenia do zderzenia z jakimś obiektem. Główny hol był
wystarczająco duży, by wypróbować tę sztuczkę bez większych problemów. Po kilku minutach
Firefly zapytała Rainbow:

— Powiedz... czy moje metody wydają ci się nieodpowiednie?
— Niby dlaczego? To znaczy... fakt, czasami są dosyć skrajne, ale jesteśmy w stanie się

dostosować. Poza tym, ufam ci. Wierzę, że zaufanie pomiędzy członkami drużyny jest jednym z
głównych czynników prowadzących do sukcesu... nie tylko w zadaniach wymagających
współpracy bezpośrednio.

— Hmm. Dobrze powiedziane — grymas Firefly zdradzał zadowolenie. Postanowiła pójść

o krok dalej. — Więc pozwól, że cię o coś zapytam. Dlaczego zdecydowałaś się pomóc Fluttershy i
Medley, gdy zgubiły się one w tej zamieci w zeszłym miesiącu? Ryzykowałaś wtedy bardzo wiele.
Zrobiłaś to, bo jesteś lojalna... czy może dlatego, że je lubisz?

Rainbow na chwilę zatrzymała się w powietrzu. Starała się wymyśleć zadowalającą

odpowiedź na to pytanie.

— Jakby to ująć... Fluttershy jest chyba pierwszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam.

Znamy się od kiedy byłyśmy źrebiątkami. Pomagałam jej zaaklimatyzować się z pozostałymi
pegazami, gdy była jeszcze bardziej nieśmiała niż teraz. Czasami bała się wielu rzeczy, ale
udowodniła mi, że w głębi duszy ma wielkie serce, pełne współczucia. To jedna z tych cech, które
u niej lubię. Jeśli chodzi o Medley... ona jest w porządku. Może czasami zachowuje się
nadczynnie, ale stara się pomóc nam najlepiej jak to możliwe. W zasadzie, każdy daje z siebie
wszystko. Cieszę się, że jestem częścią tej drużyny.

Firefly wydała z siebie odgłos przypominający chichot. Rainbow łypnęła na nią okiem.
— Co cię tak śmieszy?
— Aaa, nic. Ale spodziewałam się tego rodzaju odpowiedzi od kucyka takiego jak

ty — odparła różowa klacz. — Zgadzam się. Wszystkie mamy zadatki na zostanie wielkimi
bohaterkami Equestrii, ale... Jest jeszcze coś, co chciałabym od ciebie usłyszeć, Rainbow Dash.

— Wal śmiało!
— Czy w twoim życiu... jest ktoś ważny dla ciebie?
Takiego rodzaju pytania Rainbow zupełnie się nie spodziewała. Poczuła się lekko

niepewnie. Obie klaczki wylądowały na ziemi.

— Uch... ja... O co tobie właściwie chodzi, Firefly?
— Proste. Chciałabym wiedzieć, czy masz w życiu kogoś, kto ma znaczenie dla ciebie.

Ktoś z kim spędzasz razem dużo czasu. Ktoś kogo, jeśli to możliwe, mogłabyś nazwać
“najlepszym przyjacielem na świecie”. Może... takiego kucyka, którego nie zawahałabyś się
ocalić, gdyby był w niebezpieczeństwie, choćbyś miała przypłacić to życiem.

Rainbow wyglądała na całkowicie zbitą z tropu. Chciała wiedzieć, dlaczego dowódczyni

zadaje jej te pytania w takim momencie. Po Firefly spłynęło to całkowicie.

— Czy jest coś złego w byciu ciekawskim? Chciałabym się po prostu dowiedzieć o tobie

czegoś więcej, to wszystko. Czy to dla ciebie wstydliwy temat?

— Nie... tylko że... No, dobra. Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, powiem ci.
Lotniczki przeleciały do kąta głównego holu. Obserwowały teraz resztę przyjaciółek,

background image

wciąż bawiących się w berka. Cloud Kicker właśnie ścigała Medley, Fluttershy i Derpy patrzyły z
bezpiecznej odległości, dopingując obie klaczki. Rainbow zwróciła się do Firefly. Mówiła tonem
pełnym wdzięczności i ciepła. Rzadko miała okazję wyznać swoje uczucia.

— Moi przyjaciele są dla mnie najważniejszą rzeczą w moim życiu. Gdyby nie oni, nie

byłabym tym, kim jestem teraz. Dają mi siłę i pomagają, gdy jest mi ciężko. Ja odwdzięczam
się im tym samym. Ale spośród moich przyjaciół, jest jeden kucyk, którego mogę z czystym
sumieniem nazwać najlepszą przyjaciółką. Pamiętasz może pomarańczowego kucyka noszącego
kowbojski kapelusz? Wtedy, gdy wróciłaś do Canterlot...

Firefly kiwnęła głową na znak, że pamięta. Był to jeden z czterech innych kucyków

stojących w pobliżu tronów księżniczek i przypominających te z witraży. Teraz już wiedziała, że
te kucyki, razem z Rainbow i Fluttershy, miały dusze Elementów Harmonii.

— Więc to o niej mowa?
— Tak. Nazywa się Applejack. Często ze sobą rywalizujemy, ale robimy to głównie dla

zabawy, rozrywki. Taki nasz wspólny sport. Pewnie w tym momencie, gdyby sprawy potoczyły
się normalnie, walczyłybyśmy z gryfami wspólnie... Czasem wydaje mi się, że, poza Fluttershy,
Applejack rozumie mnie najlepiej...

W tym momencie Rainbow zawiesiła na chwilę głos i spojrzała na Firefly. Robiła

wrażenie zamyślonej, jakby przetwarzała to, co Dash właśnie powiedziała.

— Ale nadal nie pojmuję, czemu mnie pytasz o takie rzeczy — dodała Rainbow.
Fioletowe oczy Firefly wpatrywały się głęboko w niebieską lotniczkę. Gdy przemówiła,

głos miała jakby przygaszony, pozbawiony jej charakterystycznego wigoru.

— Kiedyś myślałam, że przyjaciele tylko ograniczają, nie pozwalają się rozwijać. Podczas

swoich podróży zawsze byłam sama. Zawsze. Nie miałam nikogo z kim mogłabym
porozmawiać... powiedzieć komuś, co mnie dręczy... Teraz zaczynam tego żałować...

Uszy jej opadły. Firefly wyglądała na bardzo zasmuconą. Mimo to starała się zachować

dobrą minę do złej gry.

— Jesteś prawdziwą szczęściarą, Rainbow. Mówię całkiem serio. Masz fantastyczne

przyjaciółki. Chciałabym mieć takie życie jak ty. Ale... widzisz, kiedy umarli moi rodzice i
postanowiłam udać się w świat, aby się doskonalić, stać się silniejsza... byłam sama. Zupełnie
sama... nie byłam w stanie pogadać z żadnym kucykiem...

Na twarzy Rainbow malowało się głębokie współczucie. Ze słów Firefly wynikało, że jej

życie z całą pewnością nie było usłane różami. Musiała wiele przejść. Dash chciała ją przytulić,
pocieszyć... Ale właśnie w tej chwili rozległ się dźwięk alarmu. Różowa klacz westchnęła ciężko.

— Możemy dokończyć tę rozmowę później?
— Pewnie.
W ciągu niecałej minuty wszystkie pegazy były już w Centrum Kontroli. Lightning Bolt

odczytywała na głos raport przesłany przez Gale’a. Wynikało z niego, że pewien kucyk zgłosił się
na ochotnika, by udać się na Żabie Bajorko w celu wyjaśnienia tajemnicy zaginionego
zaopatrzenia. Ostatni sygnał udało się częściowo zidentyfikować, ale transmisja była zbyt krótka,
aby stwierdzić z której części bagna dokładnie pochodziła.

— Gale pisze, że Księżniczki Celestia i Luna wysłały kucyka imieniem Applejack. Miała

zbadać co się stało z brakującymi zbiorami. Wygląda na to, że znalazła zarówno owe zbiory, jak i
sprawców tego zamieszania... Niestety, gryfy najpewniej ją uwięziły.

Wszystkie kucyki, zwłaszcza Fluttershy i Rainbow Dash, wysłuchały raportu z niemałym

szokiem na twarzach. Wynikła krótka dyskusja.

background image

— Czyli że ona poszła tam zupełnie sama? Chyba zwariowała! — stwierdziła bez ogródek

Derpy.

— I to mówi pegaz, który walczył z trzema gryfami zupełnie sam i o mało nie zginął! —

przypomniała szarej klaczy Cloud Kicker. Ta natychmiast się zreflektowała.

— Applejack może być w posiadaniu ważnych informacji odnośnie tych brakujących

plonów. Sugerowałabym przeprowadzenie akcji ratunkowej — odezwała się znów Lightning.

— Ruszam natychmiast! Wrócę, zanim się obejrzycie! — rzuciła Rainbow Dash.
Już zamierzała wylecieć z bazy, kiedy Medley zawołała:
— Zaczekaj! Nie możesz lecieć sama! Ciebie też mogą złapać!
— Smyk ma rację. Polecę z tobą, Rainbow — Cloud Kicker zaoferowała pomoc.
Choć Fluttershy drżała na myśl, co mogło przytrafić się Applejack, ona także chciała się

na coś przydać. Jednakże Rainbow pozostała nieugięta.

— Bez urazy, dziewczyny... ale lepiej, żebym poleciała sama. Będzie szybciej.
— Ryzyko jest zbyt duże, Rainbow! — próbowała argumentować Derpy. — Nie wiesz co

lub kogo zastaniesz, gdy już dotrzesz na miejsce. Nie wiesz nawet, czy Applejack...!

Zanim jednak dokończyła zdanie, Rainbow spiorunowała ją wzrokiem. Usta szarej klaczy

zamknęły się.

Wiem, że ona żyje! I uratuję ją, na pewno!
Jej przyjaciółki popatrzyły po sobie, wyraźnie zaniepokojone. Jednak Firefly dobrze

rozumiała, co teraz odczuwała Rainbow. Choć nie miała w swoim życiu czasu na zawieranie zbyt
wielu znajomości, te kilka tygodni spędzonych w towarzystwie lotniczek ze szwadronu powoli
znów zaczęły otwierać ją na pojęcie przyjaźni. Gdyby ona miała jakąś bliską przyjaciółkę która
znalazłaby się w niebezpieczeństwie, bez wahania ruszyłaby na pomoc.

— Masz moją zgodę, Rainbow — zwróciła się do niebieskiej klaczy. — Leć i uratuj

Applejack. I... postaraj się nie zginąć. Wróć w jednym kawałku, rozumiemy się? ...Mamy
rozmowę do dokończenia — dodała po chwili.

Dash wypięła dumnie grzbiet, szykując się do startu.
— Luzik, dla mnie to będzie betka!
Widząc, że Rainbow nie zmieni zdania i nie weźmie ze sobą nikogo innego, Lightning

Bolt nagle zbliżyła się i objęła lekko zaskoczoną klacz.

— Bądź ostrożna, Rainbow.
Tęczowogrzywa lotniczka uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym odwróciła się ku

wyjściu i wybiegła z bazy, wzbijając się parę sekund później w górę. Leciała w kierunku Żabiego
Bajorka. Większość pegazów zaskoczył gest białej klaczy.

— Lightning... też martwisz się o Rainbow? — spytała Cloud Kicker.
— To się rozumie samo przez się — odparła Lightning. Gdy odwróciła się do przyjaciółek,

jej twarz była wykrzywiona w lekkim uśmieszku. — Dlatego dałam jej mały prezent, który
pomoże nam ją zlokalizować. Na wypadek gdyby coś poszło nie tak.

Pokazała koleżankom ze szwadronu małe ustrojstwo z pulsującą niebieską kropką na

środku czegoś, co przypominało ekran radaru, zwykle widoczny w komunikatorach. Owa kropka
coraz bardziej oddalała się od Cloudsdale. Gadżet, którego używała biała klacz, wyglądał na
swego rodzaju przyrząd naprowadzający. Lightning, gdy obejmowała Rainbow, musiała
przyczepić jej coś do grzywy. To coś pozwalało innym pegazom określić jej położenie.

— Podoba mi się twój sposób myślenia, Grom. Sprawna robota — pochwaliła ją Firefly.

background image

Godzina 14:09

Okolice Żabiego Bajorka

Po przybyciu na miejsce Rainbow Dash zaczęła się rozglądać, mając nadzieję na

znalezienie czegoś, co naprowadziło by ją na ślad przyjaciółki. Zauważyła na śniegu odciski kopyt
i podążając za nimi trafiła nad zamarznięte bagno. Gdy przeleciała nad nim, Rainbow zauważyła
coś, co na chwilę zmroziło jej krew w żyłach: okolica wyglądała tak, jakby ktoś tu walczył.
Pobliskie drzewo było połamane w drzazgi, zaś na śniegu widniały ślady zaschniętej krwi. Raport
Lightning zgadzał się co do joty; Applejack została nakryta przez gryfy, po czym pobita i dokądś
zabrana. Trop w postaci odgarniętego śniegu, który mogło pozostawić tylko ciągnięte ciało,
zaprowadził Rainbow do małej jaskini na północy. Zaskoczyło ją to, że w okolicy nie było
żadnych strażników a wejście do środka niepilnowane. Choć poczuła lekką niepewność co do
losu Applejack, klacz weszła do jaskini, starając się nie hałasować. Było dość ciemno i musiała
pozwolić oczom przyzwyczaić się do warunków nim ruszyła przed siebie. Obracając głowę raz w
lewo, raz w prawo, wkraczała coraz głębiej i głębiej, co jakiś czas szeptem nawołując imię
Applejack. W pewnym momencie wśród ścian jaskini odbił się przytłumiony jęk, a zaraz potem
następny. Jakiś głos, niby z oddali, przemawiał rozkazująco.

— Słuchaj no, ty! Powoli zaczynasz grać mi na nerwach! Będziesz gadać czy nie?
Gdy Rainbow zbliżyła się trochę bardziej, usłyszała odgłos uderzenia i kolejny jęk.

Brzmiało to, jakby ktoś kogoś przesłuchiwał. Zdecydowanie ruszyła ku źródłu tych odgłosów.
Gdy wreszcie trafiła do części jaskini wypełnionej pięknymi lodowymi kryształami, schowała się
za pobliską ścianą. Głos znów się odezwał:

— Jak długo nas szpiegowałaś? Czego tu w ogóle szukasz? Odpowiadaj!
Dash wyjrzała lekko z kryjówki. Ku własnemu przerażeniu zobaczyła gryfa i znajomą

postać... uwięzioną Applejack! Była dosłownie przytwierdzona do zimnej ściany przez wielkie
odłamy lodu na jej nogach, rozpięta i całkowicie unieruchomiona. Oprawca zbliżył się, złapał
ją za gardło. Zaczął zaciskać coraz mocniej... Serce tłukło w piersi Rainbow jak oszalałe...
Pomarańczowa klacz wykrztusiła:

— A... tak właściwie, to... dla kogo ty pracujesz? Bo... mam wrażenie, że... sobie nie

radzisz... koleżko.

— Nie pozwalaj sobie! — rzucił z wściekłością gryf. Puścił gardło Applejack, ale zaraz

wymierzył bezradnej klaczy bardzo silny cios prosto w klatkę piersiową. Krzyk bólu rozdarł
pomieszczenie, Applejack przez chwilę się krztusiła. Oprawca wydał z siebie pomruk.

— Jesteś twarda, to trzeba ci przyznać. Niewielu było takich, co przetrwali moje

przesłuchania tak długo. Ale nie szkodzi, jestem cierpliwy. Zresztą, mamy dużo czasu... — rzekł
złowieszczo. — Jeśli nie ja, to złamią cię głód i zimno. Dobrze ci radzę; zacznij gadać albo... cóż,
zostaniesz pierwszą ofiarą śmiertelną wśród kucyków w tej wojnie.

Rainbow nie mogła tego zignorować. Chciała pomóc Applejack, ale wtedy dał się słyszeć

głos drugiego żołnierza, zbliżającego się od korytarza:

— Może czas najwyższy. Ostatnio mam wrażenie, że nasze działania postępują bardzo

opieszale... I jak? — zapytał oprawcę o efekty.

background image

— Nijak. Albo udaje głupią albo naprawdę była tu przypadkiem...
— Przecież miała komunikator — przypomniał żołnierz. — Nie możemy dać się zwieść

pozorom... W każdym razie, Echo wzywa wszystkie gryfy na patrol po okolicy.

Gryf-oprawca spojrzał na towarzysza ze zdumieniem.
— Przecież robicie to, odkąd złapaliśmy tego kucyka! Ile można?
— Znasz Echo... jak zaprze się na środki bezpieczeństwa, to nie ma zmiłuj.
— No tak... — powiedział do siebie oprawca. — Cóż, właściwie przyda mi się lekka

przerwa. Od ponad dwóch godzin się z nią męczę. Muszę rozprostować kości.

Gryfy zabierały się do opuszczenia jaskini, gdy gryf-oprawca wskazał na umęczoną

Applejack.

— A co z nią? Mamy ją tak zostawić, bez straży?
— Ona nigdzie się nie wybiera — zapewnił drugi gryf. — Poza tym, nikomu nie przyjdzie

do głowy, że tu jest.

Mając pewność, że więzień się nie wymknie, obaj żołnierze wylecieli przez otwór w górze

jaskini. Rainbow odczekała chwilę, ledwie tłumiąc emocje i wybiegła z kryjówki. Dopiero wtedy
zobaczyła, jak bardzo gryf skatował jej przyjaciółkę...

— Słodka Celestio! Applejaaack!
Gryf nie oszczędził pomarańczowego kucyka. Na ciele oraz brzuchu pełno było śladów po

szponach i brutalnych, bolesnych ciosach. Twarz również miała podrapaną. Blond grzywka cała
luźno rozpuszczona i potargana; czerwona gumeczka, która zwykle spinała ją w koński ogon
musiała się wcześniej zerwać podczas walki. Klacz była półprzytomna, pojękiwała słabo a oddech
miała krótki i płytki, oczy przymknięte. Nieodłączny kowbojski kapelusz leżał na ziemi, tuż obok
niej. Rainbow prędko przybliżyła się do przyjaciółki. Zaczęła się o nią poważnie niepokoić.

— Applejack! Słyszysz mnie? Hej, obudź się!
W pierwszej chwili nie dała żadnego znaku życia, ale potem cichutki jęk utwierdził

niebieską klacz w przekonaniu, że ją usłyszała. Applejack podniosła lekko głowę i próbowała
otworzyć oczy. Była bardzo wycieńczona. Ledwo poznała swoją koleżankę. Jej widok wywołał na
twarzy kucyka lekki uśmiech pomimo straszliwego bólu, jaki czuła na całym ciele.

— Strzałka, Rainbow... Miło... że postanowiłaś mnie... odwiedzić... Przywitałabym się...

ale... widzisz... — próbowała się zaśmiać, ale ten śmiech szybko zmienił się w kolejny jęk.

— Zachowaj siły! Zaraz cię stąd wyciągnę!
Dash podleciała do kawałków lodu utrzymujących ciało Applejack w bezruchu i rozbiła

każde z nich pojedyńczym kopnięciem. Klacz była już wolna. Wylądowała na kolanach z
przeciągłym jękiem. Zanim uderzyła twarzą o ziemię, Rainbow zdołała ją złapać. Położyła
pomarańczowego kucyka na grzbiet i podtrzymując głowę, wpatrywała się w zielone oczy.

— Już dobrze. Jestem przy tobie, AJ... — Dash szepnęła łagodnie, próbując ją uspokoić.
Applejack uśmiechała się ciepło, starając się dzięki temu, szkoda że nieskutecznie,

zamaskować jak bardzo cierpiała. Miała przyćmiony wzrok. Lekko drżała.

— Rainbow... w życiu bym nie pomyślała... że tak bardzo... ucieszy mnie twój widok...
— Jak się czujesz?
— Bywało lepiej... AAACH!
Chciała się podnieść, ale nagle warknęła z bólu. Próbowała złapać oddech.
— Co oni ci zrobili...? — Rainbow była niemalże przerażona. Nigdy by jej przez myśl nie

przeszło, że gryfy mogłyby się zachować jak najzwyklejsi brutale. Applejack próbowała
bagatelizować sprawę lekko zachrypniętym głosem.

background image

— Auu... moje żebra... Ten gryf... walnął mnie z całej siły. I... chyba to odczułam... Mówię

ci... każda chwila tortury sprawiała mu radość... Ale... nic się... nie stało — zapewniła. — Nic im
nie... powiedziałam. I... myślę, że będziesz... rada, gdy ci to powiem... Wiem, gdzie się znajdują...
brakujące plony ze zbiorów... Auć!

Próbowała wstać, ale ból nadal ją obezwładniał. Rainbow, mimo nawału emocji, starała

się zachować zimną krew.

— Pogadamy o tym, gdy już się stąd wyniesiemy. Możesz chodzić o własnych siłach?
— Postaram się...
Mimo iż z najwyższym trudem stanęła na nogi, Applejack zapewniała Rainbow, że da

sobie radę. Gdy zapytała o kapelusz, niebieska klacz założyła go jej na głowę. Ani na chwilę nie
traciła humoru. Oba kucyki powoli ruszyły ku wyjściu z jaskini, Rainbow szła przodem.
Applejack opowiedziała koleżance o gryfiej intrydze, ich bunkrach w rejonie Gildsedale i że to
tam najprawdopodobniej znajdują się zaginione zapasy. Nie zdołała jednak podać większych
szczegółów. Mniej więcej w połowie drogi Applejack gwałtownie się zakołysała i upadła na
ziemię. Rainbow podbiegła do niej, trąciła ją lekko w bok.

— Applejack! Nic ci nie jest!?
— Ooo... kurczę... kręci mi się w głowie... — jęknęła ranna klacz. — Przykro mi...

Rainbow... chyba nie dam rady iść... dalej... Jestem wykończona...

— W takim razie wezmę cię na grzbiet! — postanowiła Dash.
Choć Applejack twierdziła, że to nie będzie konieczne, Rainbow pozostała głucha na jej

słowa. W końcu, zbyt zmęczona by dyskutować, ocalona klacz powiedziała tylko: “Dzięki”.
Rainbow wznowiła marsz ku wyjściu.

Żadna z nich nie wiedziała jednak o jednej rzeczy: gryfy była świadome tego, że ktoś

będzie próbował uwolnić pomarańczowego kucyka. Dlatego czekali oni w ukryciu. Chwilę po tym
jak Rainbow wraz z Applejack wydostały się na słońce, zostały natychmiast “powitane” przez
Echo i jego grupę.

— Już się zwijacie? — zapytał kpiąco jeden z żołnierzy. — Czekaliśmy na specjalnego

gościa, który jak widać, już przybył. Więc chyba czas zacząć imprezę otwartą!

Rainbow była zdenerwowana, ale starała się na chłodno zanalizować sytuację. Applejack

była ciężko ranna. Otaczała ich piątka gryfów; każdy z nich był zapewne, co najmniej tak dobrym
wojownikiem jak Zeakros czy Edge. Choć Dash była w stanie walczyć, nie chciała narażać
przyjaciółki. Ich szanse na ucieczkę były znikome. Mimo to klacz nie zamierzała składać broni i
rzuciła napastnikom w twarz:

— Zapomnijcie! Nie mamy zamiaru brać udział w waszej “imprezce”, ptasie możdżki! Do

widzenia się z państwem!

Wszystkie gryfy, z wyjątkiem Echo, ryknęły śmiechem. On po prostu zbliżył się do

Rainbow i z pełną powagą oświadczył:

— Dobrze wiecie, że nie macie żadnych szans. Lepiej od razu się poddajcie. Inaczej

narazicie się na niepotrzebne cierpienia...

Gryf zaczęły zacieśniać pierścień okrążenia wokół klaczy. Rainbow spojrzała na

Applejack. Były przygotowane na najgorsze.

— Wiesz co, AJ?
— Co takiego, partnerze?
— Głupio zrobiłaś, przychodząc tu sama.
— To samo mogę powiedzieć o tobie. Gdzie reszta twojej drużyny?

background image

Rainbow chciała odpowiedzieć na pytanie Applejack, ale słowa uwięzły jej w gardle.

Przecież mogła je wziąć... ale tego nie zrobiła, bo uznała, że “tak będzie szybciej”...

Miała wrażenie, jakby popełniła największy błąd w swoim życiu... Pomarańczowa klacz

spojrzała na nią przyjaźnie, ze zrozumieniem, jakby chciała powiedzieć: “Nie winię cię, ale to
było bardzo głupie z twojej strony”
. I kiedy zdawało się, że obie przyjaciółki polegną...

ŁUP!

Z nieba nagle spadł wielki lodowy blok i rozbił się na miliony kawałeczków. Zaskoczone

gryfy spojrzały w górę, zobaczyły szóstkę pegazów, lądujących tuż przed nimi. To były lotniczki
ze szwadronu Mirage! Rainbow oraz Applejack patrzyły zadziwione na to, nie chcąc dowierzyć
własnym oczom. Firefly rozejrzała się dookoła, zadowolona z efektów jakie wywołało to
nietypowe i efektowne wejście. Z wyraźną satysfakcją oznajmiła:

— Coś mi się zdaje, że przybyłyśmy w samą porę. Czy nas to czyni, Grom?
— Wielkimi Głównymi Bohaterkami, Błysk! — odparła Lightning Bolt.

Krótki śmiech wyrwał się mimochodem z ust klaczek zanim zwróciły się one w stronę

wciąż oszołomionych gryfów otaczających Rainbow i Applejack.

— Wypuścicie je, czy może mamy wam wbić rozumu do głów? — spytała Derpy.
— Czy uważasz, że jesteśmy tak głupi, by zrobić to bez walki? — wrzasnął jeden z

żołnierzy.

— Hej, nie zaszkodziło by wam spróbować — podrzuciła Cloud Kicker, zupełnie nie

pojmując sarkazmu w głosie gryfa. Echo podszedł bliżej. Mimo wyrównania sił przez nowo
przybyłe lotniczki, on z całą pewnością nie zrezygnowałby.

— My nigdy nie unikamy walki. Powinnyście już to wiedzieć.
— Wierz mi, wiemy o tym bardzo dobrze — odezwała się Firefly. — Ale wy, z drugiej

strony... — w tym momencie mrugnęła porozumiewawczo w stronę Rainbow Dash. Ta
błyskawicznie, z Applejack na grzbiecie, ruszyła do przodu i korzystając z rozluźnionej pętli,
wydostała się z okrążenia zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Była już wśród przyjaciółek,
Fluttershy opatrywała ranną Applejack. Reszta pegazów szykowała się na starcie.

— Nadal nie wiecie, że roztargnienie może doprowadzić do porażki — dokończyła pewna

siebie Firefly.

Gryfy ogarnęła furia. Kucyki skorzystały z chwili nieuwagi i upierzeni żołnierze stracili

element przewagi.

— Teraz to przegięłyście! Na pohybel!
Próbowały zaatakować pegazy, ale przebywanie na nieustannych patrolach przez kilka

godzin znacznie ich wymęczyło. Za to Firefly i jej skrzydłowe były w pełni gotowe do walki.
Udało im się przechytrzyć swoich wrogów. Echo zmierzył się z różową klaczą.

— Widzę, że Jet nie mylił się co do was. Jesteście godnymi przeciwniczkami. Nie należy

was niedoceniać.

— W końcu zaczynacie załapywać, to dobrze — skomentowała Firefly.
Podczas gdy Derpy i Fluttershy otrzymały polecenie we wspomożeniu Rainbow i

przeniesieniu Applejack poza teren walk, Lightning Bolt, Medley i Cloud Kicker stawały dzielnie,
pomagając Firefly w stopniowym odpieraniu gryfów. Tym razem nie przyszło im to łatwo.
Żołnierze wiedzieli, że ten region jest ważny w zachowaniu kontroli i byli gotowi utrzymać go za
wszelką cenę. Walczyli zażarcie, nie dawali kucykom wielkiego pola manewru. Jeden z gryfów
zranił Medley w grzbiet, lecz ona błyskawicznie odpowiedziała silnym ciosem prosto w dziób.
Lightning Bolt wspomogła ją swoją Błyszczącą Iskrą. Siła uderzenia powaliła gryfa na ziemię. Po

background image

kilku minutach walki trójka przyjaciółek, wspierając się nawzajem, uzyskała przewagę i
stopniowo zaczęła zmuszać wrogich żołnierzy do odwrotu.

Echo okazał się być groźnym przeciwnikiem dla Firefly. Był on szybszy, wytrzymalszy i

bardziej doświadczony od dotychczasowych asów, z którymi się mierzyła. Przez kilka minut nie
było wiadomo, kto będzie górą. Ale czując, jak jego siły powoli zaczęły mu się kończyć, a jego
towarzysze nie byli w stanie powstrzymać bezustannych ataków kucyków, zdecydował się
zakończyć pojedynek przedwcześnie. W jego głosie brzmiał swego rodzaju podziw.

— To tylko jedna bitwa. Do końca wojny jeszcze daleko. Masz moje słowo, Błysk: jeszcze

się spotkamy!

— Będę czekać z niecierpliwością. Przy okazji, miałeś może coś przeciwko planom

porywania źrebiątek?

Choć to pytanie zaskoczyło Echo, odpowiedział twierdząco. Nigdy nie pochwalał

tchórzliwych taktyk. Wolał otwartą walkę.

— W takim razie poinformuj swoich przełożonych, by lepiej zaprzestali tego typu

brudnych sztuczek. Nie pokonacie nas w ten sposób. Jeśli zdecydujecie się robić to nadal, to my
wygramy wojnę!

Po wypowiedzeniu tych słów, ona i reszta szwadronu opuściła Żabie Bajorko. Gryfy ich

nie ścigały. Echo zaś zastanawiał się, co mogły znaczyć słowa niebieskogrzywej...

Godzina 18:44

Akry Słodkich Jabłek

Słońce już schowało się za horyzont, gdy Rainbow doniosła na grzbiecie Applejack przed

wejście na jej rodzinną farmę. Szła bez chwili postoju. Fluttershy i Derpy przez całą drogę
działały jako eskorta, chcąc sie upewnić, że nikt nie będzie próbował ich zaatakować. Jeszcze
zanim weszły na teren Akrów, w drzwiach domku dojrzała ich Apple Bloom, młodsza
siostrzyczka Applejack, nieustannie pragnąca zdobyć wreszcie swój własny uroczy znaczek. Od
kilku dni rodzina nie miała od niej wieści, a widząc ją w złym stanie, klaczka zapiszczała:

— Big Mac! Szybko, przynieś bandaże! Applejack! Jest ranna!
Odpowiedziało jej krótkie, acz wymowne “Ano!”, będące jednym z niewielu słów

wymawianych przez Big Macintosha, starszego brata Applejack. Pod jej nieobecność pomagał
zarówno kucykom z Ponyville w utrzymaniu obrony przed ewentualnym atakiem, jak i w pracy
na farmie. Gdy pegazy wniosły poranioną oraz skrajnie wyczerpaną klacz do środka, natychmiast
znalazła się ona pod czułą opieką swojej rodziny. Rany od szponów nie okazały się być groźne dla
życia, do tego powoli zaczęła wracać jej przytomność. Leżąc pod ciepłym materacem ogrzewała
zziębnięte ciało, wciąż odczuwające skutki przybicia do lodowego więzienia. Dzięki pomocy
swojego rodzeństwa oraz specjalnemu napojowi rozgrzewającemu, przyrządzonego przez
Granny Smith, dobrą i kochającą babcię, Applejack powoli zaczęła odzyskiwać siły. Apple Bloom
i Big Macintosh założyli jej bandaż wokół grzbietu, po czym klacz ułożyła głowę na poduszce,
oddychając spokojnie.

Gdy zjawiła się reszta szwadronu, przynosząc wieści o zwycięskiej bitwie, każda z

lotniczek otrzymała od Granny Smith kubek ogrzewającego napoju. Poczuły się o niebo lepiej,
choć Rainbow sama zdradzała oznaki strudzenia. Applejack stwierdziła:

— Przy takiej opiece wrócę do formy w ciągu paru dni.

background image

Była bardzo wdzięczna Rainbow za ratunek i przeprosiła za to, że napędziła jej stracha.

Mimo iż niebieska lotniczka twierdziła, że ani przez chwilę się o nią nie bała, w głębi duszy czuła
wielką ulgę. Przyjaciółki przytuliły się. Coś jednak nie dawało Rainbow spokoju.

— Jakim cudem znalazłyście mnie tak szybko? — zapytała swoje koleżanki ze szwadronu.

Lightning Bolt zbliżyła się i wyciągnęła z grzywki Rainbow mały przedmiot wyglądający jak chip.
Dash osłupiała.

— Ten gadżecik okazał się bardzo przydatny — rzekła biała klacz.
— Och, Rainbow... proszę, nie gniewaj się na nas... — zaczęła nieśmiało Fluttershy. —

Zrobiłyśmy to dla twojego dobra...

Ale tęczowogrzywa klacz nie była ani trochę zła. Przeciwnie, jej twarz rozjaśnił szczery

uśmiech. Powiedziała:

— Dzięki, dziewczyny. Zdaje się, że to dla mnie kolejna lekcja o przyjaźni.
— To znaczy? — zapytała Firefly, kiedy pegazy już zamierzały wracać do Cloudsdale. Choć

Spike’a nie było w pobliżu, Rainbow liczyła, że zapamięta morał z dzisiejszego dnia, by kiedyś
opowiedzieć o nim księżniczce Celestii.

— Prawdziwi przyjaciele nie zostawiają innych w potrzebie. Ani nie opuszczają ich, gdy

dzieje się coś złego. Są gotowi wiele zaryzykować, by ratować się nawzajem.

Reszta drużyny całkowicie zgodziła się z tym wnioskiem. Gdy Rainbow szykowała się do

lotu, chcąc podążyć za resztą, zobaczyła Applejack i jej rodzinkę machającą Dash na pożegnanie.
Chwilę później pomarańczowa klacz zapadła w sen. Rainbow Dash wyszła z tego doświadczenia
nieco dojrzalsza. Kolejny raz dała dowód, że dzięki współpracy ze swoimi przyjaciółmi, jest w
stanie dokonać wielkich czynów.

W drodze Firefly przypomniała jej o rozmowie, którą chciała dokończyć. Chciała

powiedzieć Rainbow o czymś, co dręczyło ją od kilku dni. Choć okazywała zainteresowanie,
niebieska klacz nagle ziewnęła. Była na nogach od samego rana, w dodatku niosła na swoim
grzbiecie ranną przyjaciółkę, od Żabiego Bajorka, aż do Akrów Słodkich Jabłek. Zaczęło
ogarniać ją zmęczenie. Dowódczyni widziała to, ale nie miała do Dash pretensji; należał się
jej odpoczynek. Sama zresztą nie ujawniła wielu detali. Po powrocie do bazy wyznaczyła
Lightning Bolt do przekazania Księżniczkom, że wszystko skończyło się dobrze oraz że Applejack
jest bezpieczna. Natomiast do Rainbow powiedziała tylko niechętnie, iż chodzi o sprawę z
przeszłości.

Zanim zdążyła ona zapytać Firefly, co miała na myśli, oczy Rainbow zamknęły się.

Zasnęła.

Rozdział 7 ->


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ace Combat Wojna o Equestrię #3
Ace Combat Wojna o Equestrię #5
Ace Combat Wojna o Equestrię #15
Ace Combat Wojna o Equestrię #16
Ace Combat Wojna o Equestrię #18
Ace Combat Wojna o Equestrię #12
Ace Combat Wojna o Equestrię #20
Ace Combat Wojna o Equestrię #4
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 27
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 32
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 02
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 15
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 06
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 33
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 16
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
Ace Combat Skrzydła Jedności #7

więcej podobnych podstron