Cienie wątpliwości krążą wokół bohaterek.
Starta bliskiej osoby wywołuje wielki wewnętrzny ból.
Nie należy jednak poddawać się rozpaczy,
Jak długo jest nadzieja i wola walki.
Rozdział 7
„Żałoba”
11 czerwca
Godzina 12:13
Canterlot
Rainbow Dash wraz z Soarin’em zdołali ustalić lokację Spitfire, wykorzystując swoje
własne radary. Coraz bardziej się niepokoili. Radary wykryły tylko jeden sygnał. Oba pegazy
sądziły, że komunikator Firebolt musiał ulec zniszczeniu kiedy się rozbiła. W oddali Soarin’
dojrzał walczących obrońców-ochotników, zebranych przez Phalanxa. Mimo oporu ich szeregi
zdawały się maleć. Należało się spieszyć.
W końcu, po kilku minutach, udało mu się dostrzec Spitfire wśród zgliszczy.
— Jest! Widzę ją! — zawołał do Rainbow.
Oboje obniżyli lot i wylądowali na ziemi. Rainbow ruszyła pierwsza.
— Spitfire! Wyciągamy was z tego!
Lecz jak tylko podeszli bliżej, natychmiast się zatrzymali. Widzieli siedzącą na ziemi
Spitfire. Miała zamknięte oczy i pochyloną głowę. Trzymała w ramionach poranioną Firebolt.
Nie ruszała się. Soarin’ zachłysnął się powietrzem, od razu bowiem zrozumiał co się stało.
— O nie… Spóźniliśmy się…
— Co? — zakrzyknęła Rainbow. — Nie wmówisz mi…!
Ona też zauważyła, że biała klacz leży nieruchomo.
— Nie żyje… — wyszeptała Spitfire. — Firebolt nie żyje.
— Nie…
Rainbow cofnęła się o kilka kroków. Zacisnęła oczy i odwróciła się. Wezbrał w niej jakiś
wewnętrzny gniew.
— NIE!
Z całej siły uderzyła prawym kopytkiem w konar pobliskiego obalonego drzewa.
— Do cholery…
Soarin’ podszedł bliżej do dowódczyni Wonderbolts, kładąc na jej bark swoje prawe
ramię. Próbował jakoś się tłumaczyć.
— Wybacz, Spitfire… Przybyliśmy najszybciej jak się dało.
Spitfire powoli pokręciła głową.
— To nie wasza wina… Nawet gdybyście przybyli o czasie i tak nic by to nie dało.
— Słuchaj, nie możemy tu zostać — powiedział do niej Soarin’. — Obrońcy pozostali przy
murach przegrywają. Musimy udać się do Kryształowego Królestwa, do pozostałych.
— Wiem…
Spitfire wstała z ziemi, biorąc na swoje ramiona osmalone ciało Firebolt. Zaczęła machać
skrzydłami z zamiarem wzbicia się w powietrze i opuszczenia terenu.
— Co ty robisz? — spytał Soarin’, kierując wzrok na ranną klacz.
— Nie zostawię jej tutaj — odrzekła stanowczo Spitfire. — Obiecałam jej, że polecimy tam
wszyscy razem…
Soarin’ nachmurzył się, lecz kiwnął lekko głową.
— Rozumiem.
Rainbow zdołała tymczasem zapanować nad swymi emocjami. Podeszła do dwójki
lotników Wonderbolts, oferując Spitfire pomoc.
— Jeśli chcesz, mogę ją nieść.
— Nie, dzięki… Dam sobie radę.
— Na pewno?
— Tak, na pewno… Dalej... Wynośmy się stąd.
Głos Spitfire był bardzo przybity. Soarin’ i Rainbow Dash spojrzeli po sobie, wyraźnie
zaniepokojeni. Trójka pegazów po chwili wzniosła się w górę, pozostawiając za sobą martwych
towarzyszy broni i zrujnowany Canterlot. W drodze do Kryształowego Królestwa, Soarin’
poinformował zarówno Spitfire jak i Rainbow, iż kucyki, którym nie udało się teleportować poza
tereny walk od razu, dotrą na miejsce zboru w ciągu dwudziestu czterech, najdalej czterdziestu
ośmiu godzin. Rainbow wyraziła chęć, by wysłać do nich pomóc, jednak Soarin’ zaraz
przypomniał jej o instrukcjach Gale’a. Wszyscy mieli wycofać się do Kryształowego Królestwa,
przegrupować i dopiero potem ustalić kolejny plan działania.
Spitfire nie brała udziału w dyskusji. Przez całą drogę wpatrywała się w nieruchome ciało
Firebolt, jej zamknięte oczy, na wpól spaloną grzywę… i czuła w sercu nieutulony żal.
Godzina 12:40
Kryształowe Królestwo
Ponieważ Księżniczka Celestia i Księżniczka Luna poinformowały kryształowe kucyki
zawczasu, jeszcze zanim zaczęła się bitwa, o możliwej drodze odwrotu, mieszkańcy byli
przygotowani do wspomożenia żołnierzy ZSE oraz cywilów ewakuowanych ze stolicy. Ponad 700
kucyków udało się natychmiastowo teleportować do Kryształowego Królestwa, w drodze doń zaś
było kolejnych 450. Rarity, Applejack i Derpy odetchnęły z ulgą. Wśród tłumu znalazły
Zdobywców Uroczego Znaczka. Ci, niezrażeni trudami bitwy, dostarczali leki tym, którzy
potrzebowali szybkiej pomocy medycznej. W tym celu użyli hulajnogi Scootaloo jako transportu,
doczepiając do niej małą przyczepę. Pomarańczowa klaczka szybko docierała do rannych z
bandażami, maściami lub innymi przedmiotami pierwszej pomocy. Reszta Zdobywców czynnie
ją wspierała. Teraz zobowiązały się zrobić to jeszcze raz. Jako że maluchy trzymały się z dala od
pola bitwy, same nie wymagały na tę chwilę żadnej opieki medycznej. Wielu obrońców Canterlot
odniosło w bitwie rany. Na szczęście, kryształowe kucyki miały między sobą również własnych
medyków, którzy byli gotowi pomóc siostrze Redheart i jej ekipie w zajęciu się najbardziej
rannymi.
Ze względu na duże zakłócenia w rejonie Canterlotu, lotniczki z Mirage przez jakiś czas
nie były w stanie połączyć się z Rainbow. Gale również nie był w stanie nawiązać kontaktu z
Wonderbolts. Udało mu się to dopiero kilka minut temu. Zniecierpliwiona Medley chodziła bez
przerwy w kółko, zaś Cloud Kicker wisiała w powietrzu, wypatrując nadlatujących pegazów,
mając nadzieję, że wszyscy wrócą cali i zdrowi…
— Co tam się dzieje? Powinni już być dawno z powrotem —powiedziała Medley.
— W końcu udało mi się przed chwilą skontaktować z Rainbow — rzekła Firefly. —
Mówiła, że już do nas lecą. Tylko że… Brzmiała tak jakoś dziwnie ponuro.
— Jak sądzisz, czy…? — zaczęła Lightning Bolt
Nim zdążyła dokończyć zdanie, z góry zabrzmiał głos Cloud Kicker.
— Widzę ich! Potwierdzam kontakt wizualny! Wracają!
— Nareszcie.
Reszta członków ekipy Wonderbolts także czekała zebrana na placu. Dwójka pegazów,
Rapidfire i Fleetfoot, poleciała razem, by jak najszybciej uzyskać od Spitfire niezbędne
informacje odnośnie sytuacji. Lightning Bolt wciąż czuła się niepewnie, coś jej nie pasowało…
Wzięła od najbliższego żołnierza lornetkę i spojrzała w kierunku nadlatujących pegazów.
Owszem, zauważyła Soarin’a i Rainbow Dash, jak i Spitfire, lecz ona leciała jako pierwsza,
sama… a przynajmniej tak to wyglądało z dołu. Po bliższej inspekcji Lightning rozpoznała
formację w jakiej lecieli. Była to formacja brakującego lotnika, używano jej tylko kiedy ktoś, kto
wyruszył na misję z bazy, nie powrócił z niej…
— Pani kapitan — wykrzyknął Rapidfire, zwracając uwagę Spitfire.
Gdy oboje lotników podleciało bliżej, Fleetfoot na chwilę oniemiała, zakrywając usta
przednimi kopytkami. Zobaczyła Firebolt, tę młodą klacz z głównej eskadry, trzymaną przez
dowódczynię Wonderbolts na jej ramionach. Jej białe umaszczenie, twarz i czerwona grzywa
zostały częściowo spalone. Nie reagowała, gdy Fleetfoot zaczęła ją lekko trącać.
— Firebolt! Hej, mała, ocknij się! Słyszysz mnie? Ocknij się! — prosiła głośno klacz o
umaszczeniu w kolorze arktycznego błękitu.
— Nie trudź się Fleetfoot… Ona cię nie usłyszy — powiedziała do niej spokojnym, acz
posępnym głosem Spitfire.
Fleetfoot zaczęła przerzucać wzrok pomiędzy Spitfire a Firebolt, powoli rozumiejąc co
żółta klacz miała na myśli. Nie chciała jednak tego zaakceptować, z niedowierzaniem kręciła
głową. Z kolei Rapidfire zbliżył się do ciała swej koleżanki i potwierdził, że nie żyje. Cloud Kicker
wróciła już na ziemię, szybko podbiegając do Medley. Obie klacze same wyglądały na mocno
zaniepokokojne.
— Spitfire kogoś niesie… Co tam się stało? — zastanawiała się fioletowa lotniczka.
— Nawet nie chcę wiedzieć — odrzekła Medley.
Kopytka Rainbow Dash również dotknęły ziemi. Natychmiast otoczyły ją przyjaciółki.
Applejack oraz Pinkie Pie wyraziły szczerą ulgę, widząc ją ponownie.
— Nic ci się nie stało, Rainbow? — spytała ją Twilight Sparkle.
— Mi nic… ale Firebolt… — wykrztusiła Rainbow.
Wonderbolts powoli obniżali lot. Szepty wśród tłumu zgromadzonych kucyków szybko
zmienił się najpierw w przerażone krzyki, a następnie w opłakiwanie. Spitfire ułożyła ciało
Firebolt na ziemi. Wszyscy mogli ją zobaczyć.
— Wielki nieba!
— Ona nie żyje!
— To straszne!
— Biedactwo…
— Kto mógł jej to zrobić?!
Takie i inne, podobne reakcje przelewały się przez tłum. Spitfire nie zwracała na nie
uwagi. Po prostu stała przy ciele Firebolt, nie wiedząc co robić dalej. W końcu podeszła do niej
pewna klacz. Był to kryształowy kucyk, całe jej ciało mieniło się słabym, błyszczącym światłem.
Miała turkusowe umaszczenie, fioletową grzywę i parę ciemnoniebieskich oczu. Jej uroczym
znaczkiem było ziarno pszenicy.
— Przepraszam. Szukam klaczy o imieniu Spitfire.
Lotniczka z grzywą przypominającą płomień podniosła nieznacznie wzrok.
— To ja. A kim ty jesteś?
— Nazywam się Golden Laurel — odpowiedziała bardzo formalnym tonem klacz. —
Przychodzę w imieniu Księżniczki Cadance i Księcia Shining Armora. Wiemy już o strasznych
wydarzeniach w Equestrii. Proszę, przyjmijcie nasze szczere wyrazy współczucia.
Lekko skłoniła przez Spitfire głowę. Dowódczyni Wonderbolts najpierw milczała, potem
podeszła do Golden Laurel, zerkając na ciało Firebolt.
— Słuchaj, jeśli to nie jest dla was problem, czy myślisz, że dałoby się…
— Oczywiście — odparła Golden Laurel, kiwając głową. — Mogę zapewnić zarówno ciebie
jak i pozostałych, iż godnie pożegnamy wszystkie dotychczasowe ofiary. Ceremonia zacznie się
za parę godzin.
Podczas, gdy reszta kucyków w milczeniu obserwowała całą rozmowę, Spitfire wróciła do
Firebolt, gestem przywołując bliżej Golden Laurel. Rapidfire wraz z Soarin’em podnieśli z ziemi
ciało białej klaczy i przenieśli je na nosze, przyniesione przez dwa inne kryształowe kucyki,
noszące kamizelki z czerwonym krzyżem. Spitfire spojrzała na Golden Laurel.
— Proszę, zaopiekujcie się nią.
— Tak zrobimy.
W ciągu dwóch nastepnych minut, kryształowe kucyki udały się w stronę zamku. Tłum
na placu z wolna zaczął się rozchodzić. Przyjaciółki Rainbow nieustannie zasypywały ją
pytaniami o to, co wydarzyło się w Canterlocie. Jednak niebieska lotniczka nie potrafiła
odpowiedzieć na te pytania. W końcu zjawiła się na miejscu kiedy było już po wszystkim. Mogła
się tylko domyślać co spowodowało śmierć Firebolt.
Spitfire z kolei odwróciła się, zmierzając w stronę przeciwną do zamku. Zauważył to
Soarin’ i próbował ją zatrzymać.
— Spitfire, gdzie ty idziesz? — spytał ją.
Żółta klacz w podartym kombinezonie nawet nie spojrzała na swojego przyjaciela. Nie
podniosła w ogóle wzroku.
— Proszę… zostawcie mnie samą… — zażądała cicho.
Lotniczki z Mirage oraz członkowie Wonderbolts patrzyli jak samotnie opuszcza ona
główny plac. Kucyki wymieniały między sobą zmartwione spojrzenia, nie będąc w stanie nic
powiedzieć. Nikt nie wiedział, co działo się w umyśle Spitfire.
Godzina 13:53
Canterlot
Spośród ponad 350 kucyków, które zgłosiły jako ochotnicy do obrony Canterotu przed
atakiem Wygnańców i zapewnieniu pozostałym drogi ewakuacji, pozostało tylko czterdziestu
pięciu. Phalanx zebrał ich w jedną kompanię. Dookoła leżały ciała żołnierzy, którzy walczyli po
obu stronach konfliktu; żołnierze Zjednoczonych Sił i Wygnańcy Aurory. Niektóre ranne kucyki
z wielkim trudem próbowały wstać, chcąc kontynuować walkę. Najczęściej jednak tracili siły
albo zdołali powstać tylko na chwilę. Zaraz potem ponownie upadali. Część rannych drgała
gwałtownie, wiła się w kurzu i pojękiwała z bólu. Nikt jednak nie był w stanie… albo też nie
chciał im pomóc.
Komandor Clad Hoof i jego żołnierze całkowicie otoczyli obrońców. Brązowy ogier
wystąpił naprzód w asyście około dziesięciu jednorożców.
— Zostaliście pokonani — ogłosił. — Ta bitwa jest skończona. Poddajcie się.
— Nigdy! — odparł buntowniczo Phalanx. — Będziemy walczyć do samego końca!
— Jak sobie chcesz…
Clad Hoof uniósł prawe ramię, dając żołnierzom sygnał, by przygotowali się do ataku.
Rogi jednorożców zaczęły jarzyć się światłem. Kilku żołnierzy Zjednoczonych Sił zasłoniło
Phalanxa własnymi ciałami…
— Stać!
Clad Hoof odwrócił się z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Zauważył idącą w jego
kierunku Aurorę. Ona sama również miała ze sobą kilkunastu żołnierzy z oddziałów elitarnych,
włączając w to szwadron Żniwiarzy. Kiwnięciem głowy dała im znak. Cztery pegazy poleciały w
kierunku zamku. Aigaion i jego Smoczy Generałowie przyglądali się całej scenie na tyłach, nie
wykazując krzty zainteresowania sprawą. Sporą raną na skrzydle Gleipnira zajmowało się kilku
Wygnańców-medyków. Smok był bardzo w ponurym nastroju, nieustannie powarkiwał i
wykrzywiał twarz.
— Lady Auroro, czemu nas powstrzymujesz? — spytał Clad Hoof.
— Po co ten pośpiech, komandorze? Sam wszak powiedziałes, że wygraliśmy tę bitwę.
Powinniśmy więc nacieszyć się tą chwilą. Ja z nimi porozmawiam.
Aurora wystąpiła do przodu, kierując wzrok na żołnierzy zebranych pod pojedyńczym
sztandarem Zjednoczonych Sił Equestrii.
— Kto z was przewodzi tą kompanią?
— Ja — odezwał się Phalanx. — Czego chcesz, wiedźmo?
Aurora zmierzyła swym spojrzeniem białego pegaza noszącego zbroję.
— Na twoim miejscu mądrzej dobierałabym słowa, Strażniku — przestrzegła klacz
alikorna. — Chcę, abyś mnie wysłuchał. Ty i twoi towarzysze stawaliście dzielnie. Ale nie ma
powodu do dalszego stawiania oporu. Jestem gotowa oszczędzić wasze nędzne życia, jeśli tylko
wybierzecie jedyną słuszną stronę tego konfliktu. Porzućcie Celestię i przystańcie do mojej armii
Wygnańców. Tacy żołnierze jak wy mogliby mi się bardzo przydać.
Jeden z żołnierzy, jasnobrązowy kucyk ziemny, powiedział z niesmakiem:
— Paniusiu, znasz takie powiedzenie: “Całuj psa w nos?”
Phalanx zmrużył gniewnie oczy, nim sam odrzucił ofertę Aurory. Powiedział do niej
głosem pełnym determinacji:
— Zapomnij! My nigdy nie zdradzimy Królewskich Sióstr! To one są prawowitymi
władczyniami Equestrii! A ty… Ty nie masz tu czego szukać! Nie myśl, że zdołasz nas omamić!
Aurora przez moment milczała, po czym podeszła do Królewskiego Strażnika, patrząc mu
głęboko w jego niebieskie oczy. Na ustach klaczy pojawił się złośliwy uśmiech.
— To się jeszcze okaże. Wasza lojalność zostanie poddana próbie. Komandorze!
— Tak jest? — zapytał Clad Hoof.
— Do lochów z nimi. Od teraz będą więźniami miasta w zamku, którego przysięgali
bronić. Jakże to stosowny los… Gdy już się nimi zajmiesz, chcę, abyście utworzyli w Canterlot
naszą główną bazę operacyjną.
— Wedle życzenia, Pani. Ruszać się, więźniowie!
Clad Hoof i dwudziestu spośród jego żołnierzy zaprowadziło obrońców na niższe poziomy
zamku, do podziemi. Phalanx zdążył jeszcze rzucić Aurorze wściekłe spojrzenie, nim został z
innymi odprowadzony do lochów. Nieco ponad pół godziny później klacz alikorna spostrzegła
Żniwiarzy powracających z zamku. Aurora obdarzyła ich uśmiechem.
— Czego się dowiedziałeś, Deathwing? — spytała czarnego pegaza.
— Melduję, że w zamku nie ma nikogo. Zamek wydaje się porzucony. Musieli go
ewakuować jakieś dwie godziny temu. Oszukali nas. Ta cała bitwa była tylko dywersją.
Deathwing wydawał się rozczarowany. Aurora najwyraźniej też.
— Sprytna sztuczka. To świadczy o tym, że Celestia jednak planowała swoje działania.
Tym mnie trochę zaskoczyła. Jej żołnierze pewnie teraz ukrywają się w górach, albo też są
rozproszeni po całej Equestrii. Mogą próbować toczyć z nami walki partyzanckie. Nieważne.
Znajdziemy i wybijemy ich co do jednego. Sądzę, iż wystarczająco długo się z nimi bawiliśmy.
Nie chcę, aby zagrozili moim operacjom na większą skalę. Shockwave!
— Tak, Pani? — zapytał fioletowy pegaz.
— Ufam, iż zebrałeś wystarczająco dość danych, by dokończyć tworzenie Zewu.
— Potwierdzam. Dzięki tym danym uzyskamy najlepsze możliwe wzmocnienie podczas
przyszłych bitew. Nic nas nie powstrzyma.
— Doskonale — rzekła z zadowoleniem Aurora. — Jak tylko założymy tu naszą bazę,
rozpocznij prace nad Zewem. Upewnij się, że nie dojdzie do kolejnych wypadków…
— Bez obaw, Lady Auroro, będę ostrożny — zapewnił Shockwave. — A jeśli mogę coś
dodać… Podczas poszukiwań w zamku natrafiłem na bardzo ciekawe dane, zawarte w jednym
z komputerów. Złamanie zabezpieczeń, co prawda, zabrało mi trochę czasu, niemniej jednak
uważam, że było warto. Chciałbym, byś przejrzała ze mną te dane, Pani.
— Pokaż mi je zatem.
Fioletowy pegaz poleciał wraz z klaczą alikorna do zamku. W komnacie królewskiej
Shockwave załączył monitor, ponaciskał kilka przycisków na klawiaturze i podzielił się swoim
odkryciem z Aurorą.
Gdy niebieska klacz o fioletowej grzywie przeglądała dane, oczy jej zaiskrzyły się, wręcz
błyszczały jej z zachwytu. Ledwie była w stanie zdusić triumfalny śmiech.
— Masz rację, Shockwave… To bardzo ciekawe. Hm, hm, hm ,hm… ha, ha, ha!
Godzina 21:00
Kryształowe Królestwo, tereny zamkowe
Ceremonie ku czci poległych kucyków, kierowane przez Golden Laurel, dobiegły końca.
Polegały one głównie na wygłaszaniu krótkich peanów pod adresem żołnierzy, którzy oddali swe
życia w obronie Equestrii przed inwazją Wygnańców. Jak się okazało, ku rozpaczy żołnierzy z
ZSE, niektórzy z ich towarzyszy zmarli od ran i poparzeń, wywołanych przez atak Aigaiona.
Mimo wysiłków medyków, nie dało się ich uratować. Ten sam los spotkał niektórych cywilów.
Kryształowe kucyki bardzo współczuły swym pobratymcom, opłakujących śmierć blisko 130
ofiar. Ich ciała został złożone w trumnach lub czarnych workach, po czym przeniesione to niższej
sekcji zamku. Tam, dzięki magii jednorożców, utrzymywane były one w temperaturze kilku
stopni poniżej zera, niczym w kostnicy. Królewskie Siostry, Księżniczka Cadance oraz Książę
Shining Armor wspólnie zgodzili się, iż zostaną im urządzone właściwe pogrzeby w Ogrodzie
Poległych, kiedy Canterlot zostanie wyzwolony, a siły Aurory pokonane.
Był jednak jeden wyjątek od tej reguły — Firebolt. Białej klaczy urządzono właściwą
ceremonię pogrzebową, głównie na prośbę Spitfire. Jednorożce użyły swej magii, aby odnowić
jej ciało. Większość ran i poparzeń zniknęła. Około godziny siedemnastej kucyki pożegnały
Firebolt po raz ostatni. Potem jej trumna została złożona w ziemi na terenach zamkowych. Co
dziwne, niemal wszyscy członkowie Wonderbolts mieli dla młodej klaczy jakieś ostatnie słowa,
za wyjątkiem Spitfire. Ona tylko stała nad dołem, do którego złożono trumnę z Firebolt i nie
odzywała się przez całą ceremonię.
Nawet kilka godzin później, kiedy ciało Firebolt zostało w końcu przysypane ziemią i
postawiono nad nim nagrobek, kiedy wszystkie zmęczone kucyki rozeszły się do swych domów
lub przyzamkowych kwater, gdzie mieli tymczasowo stacjonować żołnierze ZSE, a którym to
pomoc w zakwaterowaniu się w Kryształowym Królestwie zaoferowali mieszkańcy… jeden kucyk
pozostał. Spitfire wciąż siedziała przy grobie Firebolt.
Soarin’ widział jej samotną sylwetkę w świetle księżyca. Obserwował ją z zamku,
zastanawiając się czy mógłby jej jakoś pomóc. Rainbow Dash natknęła się na niego, kiedy szła do
kwatery swojej eskadry, by pogadać z innymi lotniczkami. Widok Soarin’a, stojącego samotnie
przy oknie, przykuł jej uwagę.
— Hej, Soarin’... — zaczęła Rainbow, podchodząc do niego.
— Rainbow…
Niebieska klacz zerknęła w dół i także dostrzegła Spitfire.
— A ona ciągle tam siedzi? — zapytała Rainbow.
— Od zakończenia pogrzebu minęły ponad trzy godziny — powiedział jej Soarin’. — Ale
ona nie ruszyła się nawet o centymetr. Spitfire pewnie bardzo przeżywa śmierć Firebolt. Może
nawet obwinia się o to, że ten smok ją zabił…
Rainbow spojrzała niepewnie na Soarin’a.
— Czemu miała by się winić?
— Bo jest naszą dowódczynią. Jest za nas odpowiedzialna. Ona to wie. A ja ją dobrze
znam. I nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. W końcu Wonderbolts nigdy nie stracili żadnego
członka podczas akcji bojowych. Nie mieliśmy ani jednej ofiary śmiertelnej odkąd powstała
nasza jednostka… jeśli nie liczyć tego jednego wypadku.
— Wypadku? Jakiego wypadku? — spytała zaciekawiona Rainbow.
— Prowadziliśmy wspólne ćwiczenia wojskowe z gryfami z północy… to było na trzy
miesiące przed wybuchem Wojny o Equestrię. Nie pamiętam wszystkich szczegółów… Wiem, że
wszystko szło świetnie aż do końcowych manewrów. Wtedy zaginął Frostbite, jeden z naszych
lotników. Straciliśmy z nim kontakt. Długo go szukaliśmy, lecz nie udało nam się go znaleźć. W
końcu uznaliśmy, że musiał zginąć. I faktycznie, gdy dowiedzieliśmy się co się z nim stało, był już
martwy… mimo iż wciąż mógł się ruszać i walczyć.
Rainbow uniosła lekko lewą brew. Te słowa wydały się jej co najmniej dziwne.
— Chyba nie nadążam… Czekaj… Frostbite? Widziałam go na kilku waszych pokazach
parę lat temu. Razem z wami witał Księżniczkę Lunę na paradzie, zorganizowanej z okazji jej
powrotu do Equestrii.
— Owszem. Brał też udział w ceremonii rozpoczynającej Turniej Młodego Lotnika, na
którym to uratowałaś nam życie — dorzucił Soarin’.
Rainbow Dash przez chwilę rozmyślała nad tym co usłyszała nim zapytała:
— Co się z nim stało?
Soarin’ westchnął ciężko.
— Już mówiłem, nie żyje.
— Ale co dokładnie się z nim stało? Jak do tego doszło? — naciskała Rainbow.
— Nie mam nastroju, żeby o tym gadać…
Po chwili milczenia Soarin’ jednak wyjaśnił co zaszło.
— Gryfom udało się go znaleźć, trochę przypadkowo, podczas konfliktu z rebeliantami z
Neue Gryphus. Wyglądał i zachowywał się zupełnie inaczej. Ciało wciąż żyło, choć umysł zmarł.
Na nic nie reagował, zachowywał się jak nieokiełznana bestia… Według mnie biedak zasłużył na
lepszą śmierć. Ponieważ miesiąc po jego zaginięciu Firebolt ukończyła szkolenie w akademii,
postanowiliśmy zrobić ją zmienniczką Frostbite’a w naszej głównej eskadrze.
— Rozumiem... — rzekła powoli Rainbow. — Czy Spitfire o tym wie?
— Pewnie, że wie — odpowiedział Soarin’. — Kiedy gryfy sprowadziły do nas ciało
Frostbite’a, pochowaliśmy go wraz z innymi pegazami, które wcześniej zginęły w czasie wojny.
Podczas pogrzebu Spitfire wyglądała na równie przybitą co teraz. Szybko jednak pogodziła się z
jego śmiercią. Nie wiem jak będzie teraz…
Na kilka chwil zapadła ponura cisza. Oba pegazy znów spojrzały w dół, na dziedziniec. Na
niebie gwiazdy świeciły słabym blaskiem.
— Tak czy siak — podjęła Rainbow — nie możemy zostawić Spitfire w takim stanie.
— Zgadzam się. Dlatego sądzę, że powinnaś z nią pogadać — rzekł Soarin’.
— Ja? A ty czemu nie możesz? — spytała zdziwiona Rainbow.
Soarin’ odwrócił wzrok i zaczął nieśmiało pocierać o siebie przednie nogi nim wyjaśnił:
— Jeśli mam być z tobą szczery, Rainbow… chyba nie jestem dobry w pocieszaniu
innych kucyków. Próbowałem polepszyć Spitfire humor po śmierci Frostbite’a, ale niezbyt mi
chyba wyszło. Jakoś nie jestem w tym zbyt dobry. Mogłabyś pogadać ze Spitfire zamiast mnie,
Rainbow? Zrób to dla mnie.
Przez moment Rainbow Dash myślała nad tym. W końcu zgodziła się.
— Dobra, mogę spróbować… ale nie wiem, czy to coś da.
— Spróbować nie zaszkodzi. Jeśli zdołasz do niej dotrzeć, przekaż Spitfire, że czekamy na
nią w naszej kwaterze w zamku. Musimy omówić plan działania na najbliższe dni… a będą one
niezmiernie ważne.
— Ta, wiem…
Po tej wymianie zdań Rainbow opuściła Soarin’a i udała się na dół, na dziedziniec.
Jasnoniebieski lotnik obserwował ją jeszcze przez chwilę z okna, po czym sam się odwrócił, idąc
do kwatery, gdzie czekali jego towarzysze.
Spitfire przez cały czas wlepiała wzrok w nagrobek Firebolt. Patrzyła nań z mieszaniną
dumy i smutku. Kilka słów, wyryte jako epitafium, głosiło:
Tu spoczywa Firebolt, lotniczka z Wonderbolts
Dzielna, młoda klacz, pochłonięta przez płomienie wojny
Zamyślona Spitfire nawet nie usłyszała stukotu kopytek o ziemię, gdy Rainbow
podchodziła do niej bliżej. Wzięła ona głęboki oddech nim zaczęła:
— Hej, Spitfire…
Słysząc swoje imię, żółta klacz odwróciła gwałtownie głowę. Wyraz jej twarzy wyraźnie
wskazywał, że była zmęczona, choć wydawała się też lekko zaskoczona. Nie sądziła, że ktoś
będzie chciał do niej zagadać. Wciąż miała na sobie zniszczony kostium Wonderbolts.
— Och… to ty… — powiedziała wolno na widok Rainbow.
— Wybacz… Przeszkodziłam ci?
Spitfire nic nie odpowiedziała. Rainbow Dash poczuła się trochę niepewnie, widząc klacz,
którą tak bardzo podziwiała w tak okropnym stanie.
— Chciałam ci tylko przekazać wiadomość. Soarin’ i reszta Wonderbolts czekają na ciebie
w kwaterze. Chyba chcą z tobą pogadać o czymś ważnym…
Przez kilkanaście sekund obie uskrzydlone klacze patrzyły sobie w oczy. Potem Spitfire
odwróciła wzrok z powrotem ku nagrobkowi, nie wypowiadając ani słowa, jakby ignorując to, co
właśnie usłyszała. Dla Rainbow było oczywiste, iż Spitfire faktycznie bardzo przeżywała śmierć
Firebolt. Tęczogrzywa lotniczka zrobiła kilka kroków w tył.
— OK, to… ja już sobie pójdę… — powiedziała cicho Rainbow.
Miała już zamiar wracać do zamku, kiedy Spitfire wreszcie się odezwała, chociaż nadal
nie patrzyła na Dash.
— Czekaj! Nie odchodź jeszcze… Chyba nie przyszłaś tu tylko z wiadomością, prawda?
Czując, że udało się jej zwrócić uwagę Spitfire i mając nadzieję na jako taką rozmowę,
Rainbow Dash podeszła do żółtej klaczy, usiadła tuż obok niej i sama zerknęła na grób Firebolt
nim zwróciła wzrok ku Spitfire.
— Jak się czujesz?
Spitfire pokręciła wolno głową.
— Nie wierzę, że ona odeszła… To wciąż do mnie jeszcze nie dociera…
Rainbow patrzyła na nią z niepokojem.
— Siedzisz tutaj już trzy godziny.
— Musiałam przemyśleć parę spraw — odpowiedziała Spitfire.
— Chodzi ci o Firebolt?
— Nie tylko… To się nie powinno zdarzyć. Ona zginęła przeze mnie.
Ból w głosie Spitfire zabrzmiał bardzo wyraźnie. Rainbow Dash próbowała podtrzymać
rozmowę, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
— Co tam się właściwie stało? Soarin’ wspomniał coś o smoku…
— Tak, powiedziałam mu… — odrzekła Spitfire. — Ten gad zdołał się prześlizgnąć
między siatką radarową, pewnie pomagały mu też te zakłócenia… albo to on je wywołał. I ten
cały kamuflaż optyczny… To może mieć coś wspólnego z tą jego zbroją i tym klejnotem, który ją
zasila… czy coś, sama nie wiem...
— I próbował zabić ciebie? Nie atakował kompanii broniącej miasta? — zapytała
Rainbow, próbując jednocześnie wyłapać coś z potoku słów Spitfire.
— Najwyraźniej. Z jakiegoś powodu upatrzył sobie właśnie mnie. Chciałam się stamtąd
wycofać razem z Firebolt, ale…
Spitfire urwała na chwilę. Gdy znów przemówiła, w jej głosie zabrzmiała nuta wstydu.
— Kiedy spojrzałam w jego oczy… nie mogłam się w ogóle ruszyć. Całe moje ciało
zdrętwiało, czułam zimny pot ściekający mi po twarzy, serce zaczęło mi walić… Bałam się,
Rainbow. Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona. W jego oczach było coś, co przeraziło mnie
bardziej, niż wszystko co dotąd widziałam… płonęła w nich jakaś straszliwa żądza mordu. Gdyby
nie Firebolt, na pewno spaliłby mnie żywcem.
Rainbow położyła prawe kopytko na ramieniu Spitfire.
— Hej, to zupełnie zrozumiałe. Jak nad Ponyville pojawił się jeden z tych smoków, też
straciłam głowę. Mimo wszystko ci łuskowaci goście są dosyć straszni, a jak jeszcze do tego
pojawiają się tuż przed tobą, bez żadnego ostrzeżenia… To przestraszyłoby każdego kucyka.
Niebieska klacz próbowała podejść do tematu na spokojnie, chciała jakoś rozluźnić
ponurą atmosferę. Niewiele to dało. Spitfire wciąż czuła się fatalnie.
— To moja wina. Gdybym nie okazała tej słabości, ona wciąż by żyła.
— Nie mów tak — powiedziała do niej Rainbow Dash. — Nie zawiniłaś przy jej śmierci.
Przecież nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie.
— Łatwo ci mówić. Nie wiesz jakie to podłe uczucie… patrzeć, jak jeden z twoich umiera
na twoich oczach… a ty nie możesz nic zrobić… nie możesz mu pomóc.
Rainbow również posmutniała. Czuła jednak, że musi podjąć zdecydowane kroki.
— Cokolwiek zrobisz, Spitfire… Nie rezygnuj z bycia dowódczynią Wonderbolts.
Żółta klacz zastrzygła uszami na te słowa. Spojrzała z zaskoczeniem na Rainbow.
— Co? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
Rainbow uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem.
— Masz rację. Nie wiem jak to jest stracić skrzydłowego. Ale ja o mało co nie straciłam
przyjaciółki i wiem, że ciężko jest się pogodzić z faktem… Są takie chwile kiedy, choćbyśmy nie
wiem jak bardzo chcieli, nie możemy nic zrobić. To przykre… ale takie jest życie.
Spitfire zamrugała oczami, przetwarząjąc w umyśle to, co właśnie usłyszała.
— Kiedy to się stało?
— Podczas Wojny o Equestrię…
***
Rainbow przelotnie wspomniała Spitfire o jej akcji ratunkowej dla Applejack, kiedy to
gryfy uwięziły ją i torturowały. Klacz bardziej skupiła się na zdarzeniu jakie miało miejsce po
bitwie o Ponyville. Wtedy to Rainbow spotkała swoją dawną koleżankę, Gildę. Twierdziła ona,
że chce zapomnieć o dawnych urazach i pogadać o kilku sprawach. Rainbow podążyła za nią.
Tym samym wpadła w jej zasadzkę. Jak się okazało, Gildę zwerbował Red Cyclone, ówczesny
dowódca Gryfiej Armii. Chciał on wykorzystać dawną koleżankę Dash w celu odizolowania jej
od reszty szwadronu Mirage i zamordowania jej, tym samym eliminując jeden z czynników
nieustannie powstrzymujący jego działania w Equestrii. Spitfire słuchała uważnie.
— Nie wiem, co mnie wtedy bolało bardziej: ciosy, które Gilda mi zadawała, czy fakt,
że mnie oszukała — opowiadała Rainbow. — Gdyby Medley wtedy za nami nie poleciała i nie
obserwowała wszystkiego… Pomogła mi się wyswobodzić, ale Gilda wykorzystała moment jej
nieuwagi, złapała Medley za skrzydła i groziła, że oderwie je od ciała…
— Co…? Żartujesz — wydusiła wstrząśnięta Spitfire.
— Chciałabym. Gilda torturowała ją przez jakiś czas, a ja niewiele mogłam zrobić, żeby jej
pomóc. W końcu zaatakowałam. Chciałam strącić Gildę. Ona tylko na to czekała. Zanim zjawiła
się reszta drużyny, Gilda złamała Medley skrzydła… i mojego ducha. Tańczyłam tak jak ona
zagrała. Kiedy zrozumiałam, że dałam się wystrychnąć na dudka, było już za późno…
Rainbow Dash urwała na chwilę, biorąc głęboki oddech. Spitfire wciąż patrzyła na nią z
niedowierzaniem. Dash wznowiła wątek.
— Przez nastepne kilka dni leżałam w Szpitalu Canterlot. Moje obrażenia były dość
poważne, lecz ja się tym nie przejmowałam. Nie wiem czy bardziej byłam wściekła na Gildę, czy
może raczej na siebie… Ból i tak pozostał.
Wspomnienia z tamtych dni wciąż jeszcze tkwiły gdzieś w podświadomości Rainbow.
Gdy o tym opowiadała, głos zaczął jej się załamywać.
— Ledwo mogłam się ruszać, prawie nic nie jadłam, nie chciałam z nikim gadać… tylko
gapiłam się na sufit. Czasem… chciałam po prostu wtulić się w poduszkę i ryczeć… ale nawet tego
nie byłam w stanie zrobić. Czułam się taka… bezużyteczna. Firefly dobrze mnie wtedy określiła…
Byłam tylko wrakiem pegaza, niczym więcej.
— Ja… Nie miałam pojęcia — wykrztusiła Spitfire.
— Może to dobrze, że mnie wtedy nie widziałaś. Nie poznałabyś mnie.
Rainbow parsknęła wymuszonym śmiechem.
— Ale wyszłaś z tego dołka psychicznego, co nie? — zapytała Spitfire.
— Ponownie dzięki moim przyjaciółkom, głównie Medley. Pomogły mi zrozumieć, że
użalanie się nad sobą i poddanie się rozpaczy to nie jest najlepszy sposób na poradzenie sobie z
problemem. Trzeba z tym problemem stanąć twarzą w twarz i przezwyciężyć go, nieważne jak
trudne by to nie było.
Te słowa wprawiły Spitfire w chwilową zadumę. Ponownie przekonała się, że Rainbow
Dash jest wyjątkowym kucykiem, znacznie twardszym niż by na to wyglądała. Żółta klacz
zastanawiała się w jaki sposób ona może radzić sobie z problemami codzienności. Jej brązowe
oczy znowu spojrzały na nagrobek, zaś myśli dalej krążyły wokół Firebolt.
— Wiesz co mnie najbardziej w tym wszystkim martwi, Rainbow? — spytała. — Fakt, że
ona była jeszcze młoda. Była chyba o rok starsza od ciebie. Miała przed sobą całe życie, być może
wspaniałą karierę jako lotniczka… A ona poświęciła to wszystko, żeby mnie ratować.
Spitfire spuściła nieznacznie wzrok, nachmurzyła się. Rainbow znów na nią spojrzała.
— Była żołnierzem, tak samo jak my jesteśmy. Na pewno była na to przygotowana,
wiedziała co robi.
Wtedy Spitfire przypomniała sobie słowa, jakie wypowiedziała Firebolt przed śmiercią.
Przywołała wspomnienie jej twarzy… spokojnej, a jednak pragnącej czegoś z całych sił…
— Mamo… — szepnęła Spitfire.
— Co powiedziałaś? — zapytała zaskoczona Rainbow.
— To ostatnie słowo, jakie wypowiedziała… Starałam się zrozumieć co mogła mieć na
myśli. Najpierw sądziłam, że chodzi jej o swą biologiczną matkę… prawdopodobnie miała jakieś
halucynacje, próbowała ją zawołać... — wyjaśniła Spitfire. — W tym, że żołnierze nawołują swoje
matki przed śmiercią, nie ma nic niezwykłego… podobno chcą poczuć chociaż częściową ulgę…
a przynajmniej tak słyszałam. Ale… im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się... Jeśli
Firebolt odnosiła się do kogoś innego niż własnej matki...
Rainbow myślała nad tym co usłyszała przez chwilę, aż odpowiedziała powoli:
— A może… jej chodziło o ciebie.
— Jak to, o mnie? — spytała Spitfire. Na jej twarzy pojawił się wyraz osłupienia.
— No, zastanówmy się chwilę. Ty jesteś przecież dowódczynią Wonderbolts, posiadasz
wśród pegazów całkiem spory autorytet… zresztą, o ile dobrze pamiętam, Firebolt często
odnosiła się do ciebie z szacunkiem… więc… No nie wiem, widziała w tobie kogoś…
Spitfire nie słuchała. Reszta zdania nie dotarła do niej. Rainbow Dash nie miała nawet
pojęcia, jaką burzę uczuć wywołała w sercu żółtej klaczy.
***
Firebolt właśnie wykonywała z innymi kadetami różnorakie sztuczki podczas zajęć
szkoleniowych z Soarin’em, kiedy otrzymała wiadomość, iż została wezwana przez dowódczynię
Wonderbolts. Miała natychmiast stawić się w gabinecie Spitfire. Młoda, biała klacz szybkim
krokiem szła teraz przed korytarze, zastanawiając się dlaczego dowódczyni ją wzywa. Miała
nadzieję, że jej nie podpadła przy jakiejś okazji.
Po zbliżeniu się do niebieskich drzwi z symbolem gwiazdy na szybie, Firebolt zastukała w
nie trzykrotnie.
— zza drzwi rozległ się żeński głos.
Firebolt powoli otworzyła drzwi. Weszła do gabinetu. Zobaczyła siedzącą za biurkiem
Spitfire. Zamiast kostiumu Wonderbolts miała na sobie mundur sierżanta. Stemplowała jakieś
dokumenty i wyglądała na zajętą.
— Chciała… mnie pani widzieć, pani kapitan? — spytała drżącym głosem Firebolt.
Spitfire uniosła wzrok. Na widok białej klaczy uśmiechnęła się pod nosem.
— Tak. Wejdź, rekrucie. Właśnie przeglądałam twoje akta.
Firebolt głośno przełknęła ślinę.
— Czy… zrobiłam coś złego?
— Skąd, wręcz przeciwnie — uspokoiła ją Spitfire. — Dosłownie kilkanaście minut temu
przyszły wyniki twoich egzaminów. Powinnaś być zadowolona. Zdałaś obydwa.
Firebolt zamrugała oczami.
— Ja… N-Naprawdę?
— Ta, i to jeszcze jak! Na egzaminie praktycznym uzyskałaś 76 punktów na 100. Za to
na egzaminie teoretycznym udało ci się łącznie zdobyć aż 94. To naprawdę przyzwoity wynik,
biorąc pod uwagę fakt, że jesteś w Akademii dopiero od sześciu miesięcy. Zaimponowałaś mi,
a mi nie jest łatwo zaimponować. Tylko tak dalej, rekrucie.
Firebolt już się nie martwiła. Słowa pochwały od Spitfire bardzo ją uradowały.
— Staram się, pani kapitan. W końcu Wonderbolts słyną z tego, że są najlepsi. Czy… to
znaczy, że zostanę teraz oficjalnym członkiem drużyny? — zapytała ostrożnie klacz.
— Hej, wstrzymaj konie, rekrucie — powiedziała jej Spitfire. — Zanim będziesz mogła
uchodzić za regularnego członka Wonderbolts, musisz przecież ukończyć szkolenie. Egzamin
końcowy odbędzie się nie wcześniej niż w przyszłym miesiącu, jak nie dalej. To zależy jak ci
będzie dalej szło na ćwiczeniach. Poza tym, nawet jeśli ci się uda, musisz spędzić jakiś czas w
rezerwach Wonderbolts, nim zostaniesz przeniesiona dalej. Wszystko w swoim czasie. Na razie
chciałabym ci zadać jeszcze kilka pytań, skoro już tu jesteś.
Biała klacz pegaza kiwnęła w milczeniu głową. Zrobiła dobry krok w kierunku realizacji
swoich marzeń, choć do końca było jeszcze daleko.
— Najpierw — ciągnęła Spitfire — chcę znać dokładny powód dla którego chcesz
przystać do Wonderbolts. Czy to jest twoja własna decyzja, czy też podejmujesz ją pod
wpływem czegoś lub… kogoś?
— Cóż, ja… umm…
Firebolt zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Nie wiedziała jak powinna
odpowiedzieć na pytanie. Spitfire znów próbowała ją uspokoić.
— Wyluzuj się, nie ma co się stresować, rekrucie… Nazywasz się Firebolt, co nie?
— T-Tak jest, pani kapitan — potwierdziła biała klacz. Zebrała w końcu odwagę żeby
odpowiedzieć na pytanie. — Prawdę mówiąc... chodzi tu o mojego ojca.
Spitfire zdjęła okulary przeciwsłoneczne, które miała dotąd na twarzy. Uważnie
wpatrywała się teraz Firebolt w oczy.
— Mów dalej — zachęciła ją.
Klacz wzięła głęboki oddech i zaczęła wyjaśniać:
— Ponad dwadzieścia lat temu mój ojciec był członkiem Sił Powietrznych Equestrii…
jako członek jednego z wielu szwadronów. Odszedł z wojska kiedy się urodziłam… Odkąd
byłam małą klaczką, zawsze opowiadał mi o tamtych trudnych czasach… jak on i jego
towarzysze byli wysyłani w różne regiony świata. Pomagali uchodźcom i mieszkańcom innych
krajów… tym, którzy ucierpieli wskutek tamtego kataklizmu.
Twarz Firebolt zarumieniła się troszkę ze wstydu, gdy wspomniała Spitfire o swoim
dzieciństwie. Bała się, czy nie uzna tego za niestosowne. Jej to jednak nie przeszkadzało.
Przywołała w głowie wydarzenia z przeszło dwóch dekad.
— Ta… To było ciężkie czasy, mieliśmy wtedy mnóstwo nieprzespanych dni i nocy…
Wiesz, byłam wtedy mniej więcej w twoim wieku. Parę lat po tym katakliźmie sama zaczęłam
karierę w Wonderbolts. Wysyłali nie tylko nas, ale też inne zorganizowane grupy pegazów,
kucyków ziemnych i jednorożców. A wtedy naprawdę mnóstwo osób zostało poszkodowanych.
Pomimo pomocy jaką zaoferowała Equestria, w ciągu tych paru kolejnych lat wybuchło kilka
lokalnych konfliktów, wojen… Zgodziliśmy się przesyłać zaopatrzenie, leki, nawet pomoc
finansową do niektórych krajów, tych najbardziej potrzebujących… ale nigdy nie wzięliśmy
bezpośredniego udziału w jakimkolwiek konflikcie, głównie dlatego, że żaden z nich nie
przyniósłby nam jakichkolwiek bezpośrednich korzyści… Czasem zastanawiam się czy to była
dobra decyzja…
Spitfire najwyraźniej popłynęła na fali wspomnień. Zauważyła, że Firebolt patrzyła na nią
z dużym zainteresowaniem. Żółta klacz pegaza odkaszlnęła głośno.
— Wybacz, chyba trochę zboczyłam z tematu. Wracając do twojego ojca… To on chciał,
żebyś dołączyła do Wonderbolts?
— Niezupełnie, proszę pani — odrzekła Firebolt. — Mój tata tylko podał mi to pod
sugestię. Wiele razy opowiadał mi, że Wonderbolts są nie tylko wspaniałymi powietrznymi
akrobatami, ale również asami przestworzy Equestrii, najlepszymi z najlepszych.
Uśmieszek Spitfire stał się bardziej widoczny.
— Cóż, na pewno staramy się, by nas za takich uważano. Jeśli kucyki pokroju twojego
ojca mają o nas takie zdanie, to chyba dobrze wykonujemy swoje obowiązki.
— Tak jest, pani kapitan. Ale chcę być częścią tej drużyny nie tylko po to, żeby
występować przed innymi kucykami i pokazywać im powietrzne sztuczki. Moim głównym
zamierzeniem jest chronić Equestrię przed zagrożeniami, gdyby kiedyś takowe się pojawiło.
Tutaj się urodziłam, wychowałam… Kocham tę krainę i nie chciałabym, żeby kiedyś stała się
polem walki. Gdyby jednak do tego doszło, nie chcę stać z boku i patrzeć jak inni ryzykują
własne życia. Ja też chcę pomóc. Chcę pomóc chronić Equestrię.
Spitfire ponownie zatopiła się w swoich myślach. Ostatnie wydarzenia, a więc powrót
Nightmare Moon, która okazała się być odmienioną Księżniczką Luną, oraz wybryki Discorda
w Ponyville, zaliczały się do tych, gdzie każda pomoc byłaby potrzebna. Jednak Księżniczka
Celestia zdołała zająć się nimi sama. Pomogły jej w tym kucyki, które, według plotek, miały być
dziedziczkami legendarnych Elementów Harmonii. Spitfire nie wiedziała ile w tym prawdy,
lecz myślała o czymś innym. Konflikty w Emareii i Urusei nareszcie się zakończyły, siły dążące
do destabilizacji w tych regionach zostały pokonane. Uwage przykuwały teraz wydarzenia
mające miejsce u północnych sąsiadów Equestrii, w Królestwie Gryfów. Mimo obaw, że gryfy
przeprowadzają manewry wojskowe, król Lightbeak zaprzeczał, jakoby miały one służyć działań
agresywnym wobec innych krajów. Aby to udowodnić, zaoferował Equestrii wspólne manewry
gryfów i pegazów.
Po krótkiej analizie ostatnich wydarzeń, Spitfire skupiła się znów na Firebolt. Jej
namiętna deklaracja wywarła na żółtej klaczy pozytywne wrażenie.
— No proszę… widzę, że mam do czynienia z patriotką — stwierdziła Spitfire. — Taka
postawa mi się podoba, Firebolt. Ale pozwól, że zapytam cię o coś jeszcze… co na to twoja
matka? Co ona o tym wszystkim sądzi?
Firebolt na moment jakby straciła swój zapał, wydała się jakby przygaszona.
— … Bardzo rzadko z nią rozmawiam — wyznała. — Jest bardzo zajętym kucykiem.
Widuję ją raz albo dwa na miesiąc, jeśli mam szczęście… Ale wierzy we mnie i wspiera mnie.
Tak samo jak mój ojciec. Rodzice mówią, że jestem już dorosła… że powinnam zacząć być
samodzielna i realizować swoje marzenia.
— Ach tak? Hmm… Cóż, na pewno sprawdzę informacje o twoich rodzicach. Wolę mieć
pewność. A póki co… Zobaczmy…
Przez nastepne kilka minut Spitfire przeglądała akta Firebolt jeszcze raz, podczas gdy
biała klacz cierpliwie czekała. Wreszcie dowódczyni podjęła decyzję.
— Dobra, Firebolt, zrobimy tak. Zgłosisz się do mnie, kiedy tylko ukończysz swój
ostatni egzamin szkoleniowy. W zależności od tego jaki uzyskasz rezultat, przeniosę cię
do jednej z czterech grup rezerwowych Wonderbolts. Spędzisz tam kolejne trzy miesiące.
Jeśli dalej będziesz zachowywać się równie wzorowo jak do tej pory, będziesz mogła potem
dołączyć do którejś z głównych eskadr. A jeśli pójdzie ci naprawdę dobrze, to kto wie… może
będziesz latała razem z Soarin’em i ze mną.
Oczy Firebolt rozszerzyły się ze zdumienia. Nie spodziewała się takich słów.
— N-Naprawdę? Ojej, t-to byłby dla mnie prawdziwy zaszczyt, pani kapitan! Obiecuję,
że spiszę się najlepiej jak potrafię! — powiedziała z entuzjazmem biała klacz.
— W to nie wątpię — rzekła Spitfire, tym razem uśmiechając się szczerze. — Możesz iść.
Jak się pospieszysz, zdążysz jeszcze wrócić na zajęcia.
Firebolt już miała opuścić gabinet, kiedy Spitfire wstrzymała ją na moment.
— Aha, jeszcze jedno… Nie musisz być taka formalna. Mów mi Spitfire, OK?
— Tak jest… kapitan Spitfire — powiedziała Firebolt, salutując jej.
Dowódczyni Wonderbolts zachichotała.
— Gdybyśmy mieli więcej równie dobrze wychowanych rekrutów… A teraz fruwaj!
***
To, co Firebolt mówiła o swoich rodzicach, okazało się prawdą. Pomimo jej odwagi oraz
pozytywnego nastawienia do służby, biała klacz wydawała się samotna, niektórzy uważali ją
za introwertyczkę. Spitfire rozmawiała z nią kilka razy prywatnie. Dopiero po dostaniu się do
Wonderbolts Firebolt otworzyła się na innych, kucyki zaczęły ją dostrzegać. Spitfire miała na nią
oko, pomagała jej udoskonalić swoje zdolności, ale nigdy nie traktowała jej inaczej niż innych
rekrutów. Przez te trzy lata zdążyła ją jednak polubić i ceniła sobie jej wsparcie.
Te wszystkie wspomnienia wywołały u Spitfire przypływ emocji jakich zwykle nie czuła.
Jej wzrok wciąż padał na nagrobek.
.
Rainbow to zauważyła.
— Spitfire, nic ci nie jest? — zapytała z zaniepokojeniem.
— Rainbow… — zaczęła Spitfire. — Możesz… coś dla mnie zrobić?
Głos jej się załamywał.
— Jasne… co zechcesz.
— Przytul mnie… Proszę…!
Owa prośba wywołała u Rainbow zdumienie, lecz nie odrzuciła jej. Przysunęła się do
Spitfire bliżej i otuliła jej ciało lewym skrzydłem. Nagle Spitfire poderwała się z ziemi, przylgnęła
do Rainbow i objęła ją oboma ramionami. Rainbow znieruchmiała. Reakcja Spitfire wywołała
u niej lekki szok. Nie potrafiła zrozumieć czemu ona to zrobiła. Może emocje po prostu wzięły
górę… Dwie klacze trwały w miejscu przez kilkadziesiąt sekund.
Wtedy przyszedł prawdziwy szok. Rainbow Dash poczuła na swoim lewym policzku coś
mokrego… Dopiero teraz pojęła, że Spitfire płacze. Z jej ust wydobywało się ciche łkanie.
— Spitfire… Co…
Żółta klacz puściła Rainbow, zaczęła ocierać twarz.
— Wybacz… Nie powinnam się rozklejać — westchnęła Spitfire. — Wiem co sobie teraz o
mnie myślisz. Jestem żałosna…
— Nie, wcale nie jesteś! — zaprotestowała Rainbow. — Cloud Kicker mówiła nam kiedyś,
że nie ma powodu, by wstydzić się łez. Wiem, że odczuwasz smutek. To całkiem naturalne. W
końcu była twoją przyjaciółką.
— Tak… — rzekła po kilku sekundach Spitfire. — Wiem… Popełniłam błąd, zostawiając ją
samą…
Rainbow chciała dać Spitfire jakieś słowa otuchy, ale nawet nie była w stanie zebrać
własnych myśli. Ku jej szczeremu zaskoczeniu, ton głosu Spitfire zmienił się. Nie brzmiał już tak
ponuro.
— Wiesz, Rainbow… Powiem ci coś, tak tylko między nami. Kiedy ja zaczynałam jako
kadetka w Wonderbolts… jakieś 15 lat temu… prawie doprowadziłam do wypadku. To było
na jednej z sesji treningowych… Leciałam zbyt szybko, częściowo straciłam kontrolę nad
skrzydłami. Jeden z kadetów mógł zostać poważnie ranny, gdyby inny nie usunął go z drogi. Na
szczęście ostatecznie zdążyłam się zatrzymać i uniknęłam kolizji, ale… Przeze mnie inny rekrut
mógł zostać odesłany do domu jako inwalida. Mogłam zrujnować jakiemuś kucykowi marzenia
o karierze lotnika. Myślałam, że nie jestem gotowa… Chciałam to wszystko rzucić. Wtedy, kiedy
byłam sama w szatni, podszedł do mnie ówczesny dowódca Wonderbolts. Powiedział mi, że,
jasne, popełniłam błąd i to poważny… ale największy błąd jaki można popełnić, to poddać się.
Głos Spitfire zabrzmiał teraz całkiem stanowczo.
— Wzięłam sobie te słowa do serca. Od tamtej pory nie poddałam się ani razu. I teraz też
nie zamierzam się poddać! Nieważne co się zdarzy, ja będę walczyć dalej! Firebolt na pewno by
tego chciała. Będę walczyć dla niej i dla Equestrii!
Spitfire spojrzała Rainbow prosto w oczy. Na jej ustach pojawił się szczery uśmiech.
— Dzięki, Rainbow… Chyba potrzebowałam się komuś wygadać, żeby to zrozumieć.
Cieszę się, że ty i Soarin’ troszczycie sie o mnie. Nie chciałabym was zawieść. Obiecuję ci, że
poprowadzę nasze eskadry pegazów do zwycięstwa.
To było dokładnie to, co Rainbow Dash chciała usłyszeć. Położyła swoje lewe kopytko na
ramieniu Spitfire i powiedziała:
— A ja obiecuję ci, że możesz liczyć na mnie i na moją drużynę. Zawsze i wszędzie. Jak
coś się będzie działo, pomożemy wam.
Spitfire raz jeszcze spojrzała na nagrobek Firebolt.
— Chciałam ją godnie pożegnać podczas ceremonii, ale… nie mogłam się przemóc przy
innych kucykach. Myślisz, że nie jest jeszcze za późno?
— Nigdy nie jest za późno — zapewniła Rainbow. — W zasadzie ja też chciałabym się z
nią pożegnać. Może i nie znałam jej tak dobrze jak ty, czy reszta Wonderbolts… Ale będzie mi jej
brakowało. Podziwiałam jej determinację, oddanie sprawie… Ona była świetną lotniczką.
Obie klacze pegaza stanęły obok siebie, uniosły prawe ramiona i przyłożyły kopytka do
swoich czół. Spitfire zaczęła nieco uroczystym tonem.
— Firebolt… dziękuję ci. Oddałaś swoje życie żeby mnie uratować. Jestem twoją
dłużniczką. Nie wiem, czy uda mi się cię pomścić… ale jedno mogę ci obiecać. Będę walczyć. Za
ciebie… i za wszystkie kucyki, które zginęły w tej wojnie. Zrobię wszystko, żeby Wygnańcy nie
podbili Equestrii. Ja… nigdy cię nie zapomnę.
Rainbow chciała dodać też coś od siebie, lecz słowa utknęły jej w gardle. Czuła jak ściska
jej się serce. Zdołała wypowiedzieć tylko jedno zdanie.
— Spoczywaj w pokoju, Firebolt… Należy ci się on.
Blade światło księżyca oświetliło obie klacze. Siedziały w milczeniu jeszcze chwilę, zanim
Spitfire podniosła się i spojrzała na Rainbow.
— Chodź, lepiej wracajmy. Pewnie reszta zaczyna się o mnie martwić.
— Dobry pomysł. Trzeba trochę odpocząć przed jutrzejszym dniem.
Spitfire kiwnęła głową. Klacze ruszyły w kierunku swoich kwater. Wtedy Spitfire nagle się
zatrzymała i poczuła coś dziwnego… W jej uszach zabrzmiał znajomy, eteryczny głos…
— Dziękuję, pani kapitan... Spitfire… Za wszystko.
Żółta klacz odwróciła się, lecz nic nie zauważyła. Głos nie przemówił drugi raz. Czyżby to
było tylko złudzenie? Czy umysł płatał jej figle? Kiedy Rainbow ją zawołała, widziała na twarzy
Spitfire niepewność.
— Wszystko w porządku?
— Tak... nic mi nie jest. Dobranoc, Rainbow.
— I nawzajem.
Lotniczki rozdzieliły się, każda udała się do swojej bazy. Gdy kilka minut później Spitfire
wreszcie zasnęła, na jej twarzy widniał uśmiech. Tej nocy nie dręczyły jej żadne koszmary.
Obietnica, którą złożyła Firebolt, pozwoliła duszy białej klaczy unieść się do Niebiańskiej Sfery,
gdzie dołączyła do innych dzielnych, bohaterskich lotników Equestrii.