Mieszkańców Equestrii czeka trudna próba.
Ich wrogowie zmierzają w stronę ich stolicy.
Czy uda im się ją ochronić? Czy ją stracą?
W tych trudnych chwilach zbierają swoją odwagę...
Rozdział 5
„Znajoma twarz”
11 czerwca
Godzina 21:00
Canterlot, Zamek Królewski
Dzięki szybkiej interwencji poprowadzonej przez szwadrony pegazów, Ponyville zostało
ewakuowane bez większych problemów. Niemalże 80% mieszkańców od razu udało się do
Canterlotu, aby wzmocnić obronę miasta. Pozostali, jako ochotnicy, zdecydowali się zostać w
celu wspomożenia sił naziemnych. Mieli wspólnie zorganizować drogę odwrotu ku stolicy. Cel
został zrealizowany w miarę szybko. Potem ruszyli w stronę najbliższych punktów oporu z
zamiarem spowolnienia marszu Wygnańców. Nowiny o stracie Ponyville rozeszły w ciągu
następnych kilku godzin od rozpoczęcia ewakuacji miasta. Sytuacja jednak stawała się coraz
bardziej dramatyczna. Niedługo doszły jeszcze, co prawda niepotwierdzone, raporty o dwóch
innych smokach, które ponoć widziano w pobliżu Trottingham i Manehattanu. Miały one pomóc
Wygnańcom w przeprowadzeniu niszczycielskich ataków na kucyki ze Zjednoczonych Sił
broniących obu miast. W obliczu przewagi wroga, tamtejsze dowództwa również podjęły decyzję
o ewakuacji. Nie wszyscy niestety dotarli do Canterlotu. Bezwzględne pościgi kierowane przez
Wygnańców doprowadziły do śmierci niemalże stu żołnierzy. Kilkuset innych zostało rannych.
Teraz, gdy smoki otwarcie zaczęły wspierać armię Wygnańców, cały konflikt obrócił się na
niekorzyść Zjednoczonych Sił Equestrii. Morale obrońców obniżało się z każdą następną
godziną, wkrótce potem Trottingham i Manehattan ostatecznie zostały zajęte przez Wygnańców.
Nowiny te dotarły także do stolicy. Wielu zaczynało się zastanawiać czy podobny los nie spotka
Canterlotu…
Księżniczka Celestia, wraz ze swą siostrą, Księżniczką Luną, właśnie wysłuchiwały
raportów składanych przez głównych operatorów. Obie władczynie zdradzały oznaki coraz
większego niepokoju, szczególnie Celestia. Chodziła tam i z powrotem, zaś Luna obserwowała
ją w ponurej ciszy. Nawet Księżniczka Nocy nie potrafiła zgadnąć, jakież to myśli kołatały się w
głowie jej starszej siostry.
Gale kończył sprawozdanie na podstawie danych, które zebrał.
— W wyniku ostatnich wydarzeń straciliśmy około 10% naszych sił naziemnych, głównie
kucyków ziemnych. Nasze szwadrony pegazów nadal są w pełnej gotowości do walki, jednak
obawiam się, że ich wsparcie może nie wystarczyć przeciw Wygnańców. Nie mówiąc już o tych
smokach…
Księżniczka Celestia przyjęła raport zwykłym skinięciem głowy. Luna zdecydowała się
przełamać ciszę.
— Co ci chodzi po głowie, Siostro?
— Staram się zrozumieć wszystko, co zaszło do tej pory… — odpowiedziała powoli
Celestia. — Smoki nie mają przecież poważnego powodu do atakowania naszego kraju. Drakonia
i Equestria od dawna są ze sobą w przyjaznych stosunkach. Dlaczego więc teraz połączyli swoje
siły z Aurorą?
— Ja też tego nie rozumiem, Siostro — wyznała Luna. — Coś musiało sprawić, że
zdecydowali się do nich dołączyć. Coś musiało się stać…
— I właśnie to mnie niepokoi…
Nagle w komnacie rozbrzmiało głośne brzęczenie.
— Księżniczko Celestio! — odezwał się Gale, przekrzykując alarm. — Odbieramy coś. To
transmisja przychodząca… pochodzi z nieznanego żródła. Zupełnie jak ostatnim razem!
Celestia dobrze wiedziała, kto zamierza się z nimi połączyć.
— Przełącz na główny monitor.
Szkarłatny pegaz zrobił jak mu nakazano. Kiedy monitor się załączył, pojawiła się na
nim twarz Aurory. Jej oczy spoczywały na Księżniczce Celestii. Za nią znajdowało się coś, co
przypominało wielki cień…
— Twoi żołnierze są odważni, muszę to przyznać. Wygląda jednak na to, że osiągnęli limit
swoich możliwości.
— Czego chcesz, Auroro? — zapytała Celestia.
— Czyżbym wyczuwała w twoim głosie nutę zdenerwowania, Księżniczko? — zaszydziła z
niej Aurora. — Nie obawiaj się. Jutro ten konflikt dobiegnie końca.
Królewskie Siostry faktycznie wyglądały na wzburzone. Niebieska klacz alikorna wydała z
siebie stłumiony śmiech, zanim znów przemówiła.
— Zapewne miałaś już okazje widzieć moich sojuszników w akcji i przekonać się do czego
są zdolni. Co sądzisz? Ich moc jest niesamowita, czyż nie?
Nim Księżniczka Celestia zdążyła odpowiedzieć, Aurora ją uprzedziła.
— Och, wiem o czym myślisz. Pewnie zastanawiasz się, jak udało mi się ich przekonać do
współpracy, prawda?
Powieki księżniczki słońca lekko zadrgały. Twarz niebieskiej klaczy ponownie zdusiła
śmiech, widząc tę reakcję.
— Tak jak przypuszczałam… Cóż, może będzie lepiej, kiedy sama to od nich usłyszysz…
Aurora odeszła kilka kroków na bok, w końcu pozwalając istocie znajdującej się za nią
wyjść z cienia. Czarna, łuskowata twarz. W jej oczodołach świeciła para pomarańczowych oczu,
wyglądających jak żywe, tańczące płomienie. Z paszczy wystawały wielkie kły. Całe ogromne
ciało bestii nie mieściło się na monitorze, nadal było częściowo ukryte wśród cieni.
Twarz bestii wpatrywała się w Królewskie Siostry, wydając z siebie serię pomruków.
— Księżniczka Celestia…
— Aigaion, Smoczy Król… — odrzekła Celestia.
— Ach, więc wciąż mnie pamiętasz, Jestem wzruszony — skomentował wielki, czarny
smok. — Jak wiele czasu minęło od naszego ostatniego spotkania?
— Niewystarczająco długo — odpowiedziała Celestia. — Wytłumacz mi, Aigaionie…
dlaczego? Dlaczego twoje smoki wspierają Aurorę i jej Wygnańców?
Czarny smok wydał z siebie głuchy pomruk.
— Dlaczego? To proste. Ponieważ służy to naszym zamiarom. Mamy wspólny cel.
Podobnie jak Lady Aurora, my także chcemy odzyskać to, co kiedyś należało do nas.
Podczas gdy Królewskie Siostry wymieniały spojrzenie, Aigaion ciągnął dalej.
— Właśnie tak. Chodzi nam o kryształy i klejnoty zgromadzone w podziemiach Equestrii,
a także w innych rejonach waszej krainy. Jak wiecie, klejnoty służą nam nie tylko za pokarm,
ale również źródło energii i naszej magii. Lecz kiedy opuściliśmy tereny, które później stały się
Equestrią, by założyć naszą własną ojczyznę, Drakonię... wy, kucyki, przejęłyście terytorium.
Przez wieki wykorzystywaliście klejnoty do błahych celów, jak dekorowaniem nimi sukienek albo
tiar. Strata czasu i surowców!
Luna słuchała jego słów z lekkim niedowierzaniem. Chociaż nigdy nie była w Drakonii,
słyszała, że ta kraina również posiadała bogate złoża klejnotów. Smoki mogły je łatwo
wydobywać. Co mogło się tam wydarzyć? Mogło to mieć coś wspólnego z wielką katastrofą
sprzed kilkunastu lat...?
— Kiedy Lady Aurora skontaktowała się ze mną, pozwoliłem zarówno jej, jak i jej
żołnierzom kontynuować ich działania… i to pomimo faktu, iż my, smoki, nie pałamy do
kucyków pozytywnymi uczuciami. Obiecała nam jednak pomoc w odzyskaniu naszych zapasów
klejnotów, dlatego też…
Celestia zrobiła krok naprzód, ku monitorowi.
— Jeśli klejnoty są jedynym powodem, dla którego wspierasz Aurorę, Królu Aigaionie,
to najwyraźniej twoja chciwość w końcu cię zaślepiła. Wiesz dobrze, że gdybyś się z nami
skontaktował, przesłalibyśmy ci żądaną ilość klejnotów. Tę sprawę można załatwić pokojowo.
— Pokojowo… — burknął smok.
Twarz Aurory ponownie pojawiła się na monitorze.
— Ha! Jesteś przewidywalna, Księżniczko! To bardzo w twoim stylu. Zawsze chcesz
uciekać się do rozwiązań dyplomatycznych, kiedy znajdziesz się na przegranej pozycji. Cóż, nie
masz po co tracić czasu. Król Aigaion dobrze wie, komu może zaufać, a komu nie. Mamy zamiar
doprowadzić naszą operację do końca.
— Tak… tak właśnie uczynimy — dodał Aigaion.
— Spotkamy się jeszcze, Celestio… kiedy twoje królestwo legnie w gruzach.
Obraz na monitorze zniknął, zastąpiły je szum i zakłócenia. Gale wyłączył monitor.
Księżniczka Celestia spojrzała na niego. Jak tylko operator Wonderbolts uchwycił jej spojrzenie,
skinęła na niego w milczeniu. Zrozumiał przekaz i opuścił pokój. Luna nadal patrzyła w monitor.
— Jej pewność siebie jest niemalże przerażająca… Czy ona zamierza przeprowadzić
bezpośredni szturm na Canterlot?
— Wszystko na to wskazuje — rzekła Celestia. — Nie jest jednak bezmyślna. Wszystko
zdążyła już zaplanować…
— Co chcesz przez to powiedzieć, Siostro?
Celestia spojrzała na Lunę. W jej oczach widać było głębokie zmartwienie.
Odzwierciedlało ono niespokojne myśli Księżniczki.
— Pomyśl, Luno. Aurora powoli zaczyna odsłaniać przed nami swoje karty. Gdyby
zechciała, mogłaby spalić doszczętnie Ponyville za pomocą jednego smoka. Miałaby miejsce ta
sama sytuacja, co w New Saddle. Nie miałaby też oporów, aby zabić kucyki próbujące walczyć w
obronie Equestrii. A jednak, mimo możliwości, nie uczyniła tego. Jak sądzisz, czemu?
Luna przeanalizowała to, co usłyszała przez chwilę, zanim odpowiedziała.
— Ponieważ… — zawahała się — wiedziała, że nie stanowią dla niej zagrożenia.
— Dokładnie. Aurora mogłaby nas łatwo zniszczyć. Lecz ona wpierw chce zasiać w
sercach naszych kucyków strach… pokazać nam swoją straszliwą potęgę… pokazać nam jacy
jesteśmy słabi… i dopiero potem nas zniszczyć.
— Nie do wiary… — szepnęła Luna. — Nie mogę uwierzyć, że jakiś kucyk mógłby być aż
tak okrutny…
Celestia przymknęła lekko oczy i podeszła do okna. Niezliczone gwiazdy świeciły na
nocnym niebie, choć zdawały się trochę blednąć.
— Lata spędzone na wygnaniu i straszne eksperymenty, które przeprowadziła, zupełnie
odmieniły Aurorę… lub raczej jej umysł. Nie pozostało w niej już nic z tamtej młodej, ciekawskiej
klaczki jaką dawniej znałam. Teraz zależy jej tylko na dokonaniu zemsty…
Luna zbliżyła się do Celestii, obejmując ją prawym skrzydłem.
— Co wypada nam czynić, Siostro? Przysięga, złożona przez nas setki lat temu, nie
pozwala nam wziąć udziału w wojnie, chyba że zostaniemy bezpośrednio wyzwane… Nasze
możliwości pomocy są ograniczone. Być może nadszedł czas, aby powiadomić naszych
sojuszników? Jestem pewna, że byli by w stanie nas wesprzeć…
— Wiem do czego zmierzasz, Luno, lecz… Obawiam się, iż gryfy nie są w stanie nam
obecnie pomóc. Wciąż borykają się z trudną sytuacją w swoim Królestwie po wybuchu rebelli w
Neue Gryphus. Byłyśmy tam, pamiętasz?
Młodsza klacz alikorna przywołała w swym umyśle obrazy z tamtych trudnych dni.
Zjawiła się w gryfiej stolicy niedługo po tym jak konflikt wybuchł, z zamiarem wspomożenia
północnych sąsiadów. Byli z nią wtedy także Wonderbolts. Gryfy mierzyły się z licznymi
przeciwnościami. Ich wróg miał do dyspozycji bitną i pewną swego armię, której dowódcy chcieli
zaprowadzić militarystyczne rządy w Neue Gryphus, na wzór dawnego Księstwa Belki. Konflikt
okazał się bardziej krwawy od Wojny o Equestrię, a wiele gryfów odczuwało jego skutki do dziś…
Rzecz jasna, Królewskie Siostry poinformowały swoich sojuszników o trudnej sytuacji w
Equestrii wkrótce po eskalacji walk i pojawieniu się smoków. Niestety, wszystko co otrzymały
od gryfiego króla to obietnica o wspomożeniu ich w “niedalekiej przyszłości” bez żadnych
konkretnych ustaleń.
— Valdar powiedział mi, iż sprawy w jego państwie wciąż wymagają stabilizacji —
wyjaśniła siostrze Celestia. — Jak tylko wszystko wróci do normy, pomogą nam w walce. Na
razie jesteśmy sami…
— Nie do końca. Mamy wszak jeszcze jednego sojusznika — przypomniała Luna.
Księżniczka Celestia zamilkła na moment, rozważając możliwe działania. W końcu
przemówiła ponownie.
— Masz rację. Jeżeli sytuacja stanie się jeszcze groźniejsza, być może nie będziemy mieć
innego wyboru… Oni również powinni wiedzieć co się tutaj dzieje. Poinformuję ich o wariancie
współpracy. Luno, zostań i strzeż nocy.
— Tak zrobię, Siostro.
W TYM SAMYM CZASIE
Pokój odpraw
Rainbow Dash, wraz ze swoimi przyjaciółmi, czekały cierpliwie. Oprócz nich w pokoju
znajdowali się juz także członkowie Wonderbolts i wszyscy dowódcy pegazich szwadronów. Gale
powiadomił ich poprzez komunikatory, iż planuje on zwołać nadzwyczajne zebranie. Zgadywali,
że będzie ono dotyczyć omówienia wspólnej strategii obrony Canterlotu przez nadciągającymi
oddziałami wroga.
Część kucyków prowadziła dyskusje odnośnie różnych sposobów powstrzymania
Wygnańców. Lightning Bolt tymczasem rozejrzała się i dostrzegła na ścianach kilka obrazków,
czy raczej szkiców, które przykuły jej uwagę.
— Już gdzieś widziałam te konstrukcje… — powiedziałą do siebie, oglądając rysunek
przedstawiający coś, co wyglądało jak wieża z długą lufą na samej górze.
— Ciekawe czy…
Rozmyślania białej klaczy zostały przerwane. Drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył
Gale. Wszystkie pegazy zwróciły ku niemu wzrok.
— Dzięki za oczekiwanie. Wybaczcie, że tak późno — powiedział operator. — Zaraz opiszę
wam
ze szczegółami.
Gale ponaciskał kilka guzików, załączając duży monitor znajdujący się przez pegazami.
Ukazała się na nim zdigitalizowana mapa Equestrii. Na niej oznaczone były największe miasta
oraz kluczowe regiony. Jej obszar określały dwa kolory; niebieski i czerwony. Ten pierwszy
otaczał głównie Canterlot, a także teren dookoła miasta, jak i równiez pomniejsze regiony w całej
Equestrii. Czerwony kolor dominował na terenach południowych, coraz bardziej zacieśniając
pętlę wokół Canterlotu. Rainbow Dash wiedziała jak źle przestawiała się sytuacja Zjednoczonych
Sił.
Gale zaczął objaśniać:
— Mówiąc krótko i węzłowato, sprawy przybrały niekorzystny obrót. Wygnańcy okazali
się być o wiele bardziej niebezpieczni, niż wstępnie zakładaliśmy. Mniej więcej trzy godziny temu
zdołali całkowicie przełamać Front Centralny, przejmując najpierw Ponyville, a potem także
Trottingham i Manehattan. Chociaż udało się zorganizować jakąś obronę, nie sądzę, by długo
wytrwali na tych pozycjach sami. Nie mamy możliwości wspomożenia przejętych terenów, czy
chociażby przesłania zaopatrzenia…
Pokazał on na mapie kilka terenów, gdzie dominował czerwony kolor, głównie wokół
wspomnianych wcześniej miast.
— Zdołali zepchnąć nas do obrony Canterlotu. I teraz kierują się właśnie ku niemu.
Według naszych danych, najprawdopodobniej dotrą pod mury miasta już jutro. Ciężko uwierzyć,
że sprawy przybrały tak niekorzystny obrót w ciągu niecałych dziesięciu dni… Mimo to, nie
wolno nam się poddawać. Musimy zrobić co się da, aby obronić Canterlot.
Operator Wonderbolts przerwał na chwilę, biorąc głęboki wdech, po czym wznowił:
— Mamy jeszcze jeden problem… Jak zapewne już wiecie, Wygnańcy mają po swojej
stronie smoki. Najwyraźniej ich chciwość sięgnęła zenitu… Gdyby zdecydowali się połączyć swe
siły i zaatakować stolicę razem, łatwo mogliby nas pokonać… Na obecną chwilę nie posiadamy
żadnej broni, która mogłaby skutecznie powstrzymać te łuskowate bestie…
Kiedy tak mówił, na monitorze zmieniły się rysunki. Teraz wszyscy mogli zobaczyć
szkic czegoś, co przypominało Canterlot, tyle że bardziej ufortyfikowanego. Dookoła murów
znajdowały się wieżyczki, podobne do tych, których projekty widziała Lightning Bolt.
Medley nagle podniosła prawe kopytko, chcąc zadać pytanie.
— Sir?
— Tak, Smyku?
— Czy naprawdę nie mamy czegoś, co dałoby radę smokom? A co z tymi dziwnymi
wieżyczkami? — zapytała, wskazując na monitor.
Gale zerknął za siebie i szybko zrozumiał o co jej chodziło. Westchnął.
— Będąc z wami szczerym, jest pewna opcja, ale… Cóż, chyba mimo wszystko
powinniście o tym wiedzieć.
Ponownie zmienił obraz na monitorze.
— Czy te konstrukcje wydają się wam znajome?
Lightning Bolt zachłysnęła się. Miała rację. Już kiedyś widziała te wieżyczki. Wiedziała
też dobrze jaką mocą dysponowały ich działa.
— To są…!
— Zgadza się, Grom. Wieżyczki laserowe. Jestem pewien, że wielu z was tu obecnych
pamięta dobrze superbroń, którą gryfy zastosowały przeciw nam, zresztą z niszczycielskim
skutkiem, podczas Wojny o Equestrię…”Płonący Pazur”.
Dreszcz przeszedł po grzbiecie Tornado Swirla.
— Nie przypominaj mi o tym. Czasem przez to cholerstwo wciąż śnią mi się koszmary. Te
lasery strzelające tu i tam…
— Cóż, Płomień 1, na pewno ucieszy cię fakt, że gryfy nie są już naszym wrogiem, a wy
przyczyniliście się właśnie do zniszczenia tej superbroni — przypomniał Gale. — Ponieważ od
czasu zakończenia wojny gryfy zawarły z nami nierozerwalny sojusz, w jego ramach uzgodniono
wymianę surowców i technologii. Postanowiły podzielić się z nami swoimi osiągnięciami
w dziedzinie zbrojeń. Dzięki temu, być może uda nam się skonstruować coś, co będzie
przypominało “Płonący Pazur”; broń, która wzmocni obronę Canterlotu. W razie konieczności
miasto zmieni się w jedną, wielką fortecę.
— Żartujesz! — wykrzyknęła Firefly.
Gale spojrzał na nią z pełną powagą, po czym ponownie zmienił obraz na monitorze. Tym
razem znajdował się na nim wygenerowany komputerowo obraz Canterlotu ochranianego przez
osiem wielkich dział, zaś przekrój miasta wyróżniał pozycje czterech generatorów, zasilających
owe działa.
— To nie są żarty, zapewniam cię, Błysk. Przed waszymi oczami znajduje się właśnie
planowana, kompletna wersja naszego własnego projektu. Jego kryptonim to “Atmos”. Niestety,
na obecną chwilę ukończony jest tylko w 40% i tylko jedno działo laserowe może być w pełni
wykorzystane. Pozostałe wciąż znajdują się w różnych stadiach konstrukcji. Potrzebujemy
jeszcze co najmniej pięciu miesięcy, żeby nasi inżynierowie dokończyli pracę. Dopiero wtedy
“Pierścień Atmos” będzie w pełnej gotowości bojowej. Być może wtedy nie mieli byśmy
problemu z obroną miasta. Ale… jak wiecie, czas nie jest tym razem po naszej stronie. Nie
spodziewaliśmy się, że inwazja przebiegnie tak szybko.
Wśród dowódców szwadronów wynikła krótka dyskusja. Chociaż pomysł na zapewnienie
stolicy dodatkowej obrony czy wręcz ufortyfikowanie jej wydawał się skuteczny, istniało ryzyko,
że w obecnej sytuacji Wygnańcy i tak zdołaliby wedrzeć się do miasta. Był to zresztą jeden z
czarnych scenariuszy, które przewidywał Gale.
— Jedno działo laserowe nie powstrzyma smoków przed atakiem na Canterlot —
stwierdziła Flare Star. — Wygląda na to, że wszystko w naszych kopytach…
— Tu masz rację, Flare Star — potwierdził Gale. — Pegazy muszą wykorzystać swoją
przewagę liczebną oraz mobilność w celu powstrzymania smoka, albo przynajmniej odwrócenia
jego uwagi na tyle, by spróbować trafić go laserem. Innego wyjścia raczej nie ma.
Kucyki spojrzały po sobie, zastanawiając się nad słusznością takiej strategii. Owszem,
byli w stanie ją wykonać, ale pokonanie smoka na pewno nie obyłoby się bez jakichś poświęceń
ze strony pegazów…
— Jeszcze jedno — Gale przemówił ponownie. — Ponieważ będziemy potrzebować każdej
dostępnej pary skrzydeł, by móc obronić Canterlot, chciałbym przedstawić wam nowy szwadron.
Został on sformowany kilka godzin temu. Jego członkowie odbyli już niezbędne szkolenie
bojowe i są gotowi zmierzyć się z wrogiem.
W pokoju rozległ się ciekawskie szepty. Gale sięgnął do swego komunikatora.
— Możecie wejść.
Do pokoju wkroczyło pięć pegazów. Pierwszy był klaczą, miała ona fioletową sierść,
ciemnoniebieską grzywę, zaś oczu w kolorze jadeitu. Wyróżniała się spośród innych. Na tylnej,
prawej nodze nosiła dwie, zielone bransolety…
Na jej widok Fluttershy zachłysnęła się powietrzem.
— Czy to…? Nie, to nie może być ona…!
Pegazy stanęły w szeregu przed pozostałymi dowódcami, szwadronem Mirage oraz
członkami Wonderbolts. Dwóch osobników wyglądało na lekko przestraszonych.
— Poznajcie swoich nowych towarzyszy broni — powiedział Gale. — Ta piątka pegazów
będzie od dziś znana jako szwadron Łabędzia. Blackberry, wystąp!
Fioletowa klacz o ciemnoniebieskiej grzywie zasalutowała operatorowi.
— Sir!
— Od teraz twój znak wywoływaczy to Łabędź 1. Odpowiadasz za swoją nową drużynę
oraz jej członków. Liczę, że dacie z siebie wszystko, gdy przyjdzie co do czego.
— Tak jest, sir! Przysięgamy wiernie służyć Królewskim Siostrom i naszej ojczyźnie,
Equestrii! Nie zawiedziemy!
Jej głos przepełniony był determinacją. Gale kiwnął głową i uśmiechnął się.
— Wiem o tym.
Zerknął na zegar zawieszony na ścianie. Robiło się późno.
— Dochodzi dwudziesta druga… Dobra, kucyki, słuchajcie mnie. Właściwą odprawę
przeprowadzimy jutro z samego rana. Teraz lepiej udajcie się na spoczynek. Za godzinę
wprowadzimy ciszę nocną. Musicie być w najlepszej kondycji. Łabędź 1, postaraj się nawiązać
przyjazne stosunki z pozostałymi dowódcami. Zobaczymy się jutro o ósmej rano. To tyle.
Chwilę później, Gale, wraz z pozostałymi członkami Wonderbolts, opuścili pokój.
Wcześniej jednak Spitfire uścisnęła Blackberry kopytko, gratulując jej zostania dowódczynią
szwadronu. Wydawała się lekko zaskoczona, ale przyjęła te gratulacje z uśmiechem.
— Nowy szwadron, co? — mruknęła Rainbow Dash. — Lotników nigdy za wiele. Ciekawe
w czym oni będą się specjalizować…
— Em… Rainbow? — zwróciła się do niej Fluttershy.
— No, co tam?
— Ich dowódczyni… Nie wydaje ci się ona znajoma?
Rainbow krótko przyjrzała się jej, ale tylko wzruszyła ramionami.
— Może…
— Pójdę z nią porozmawiać — zdecydowała Fluttershy.
W jej umyśle eksplodowały pytania. Czy to naprawdę była ona? A może…?
Blackberry oraz jej towarzysze zostali ciepło powitani przez innych dowódców. W tej
klaczy było coś, co dawało innym pozytywne odczucia wobec niej. Quick Chaser pierwszy do niej
zagadnął.
— Wygląda na to, że teraz siedzimy w tym razem, co? Trzymaj się nas, a wszystko będzie
dobrze. Powiedz, Blackberry, jakie to uczucie dowodzić własnym szwadronem?
— Właściwie…
Nim zdążyła odpowiedzieć, Thunder Flicker zbliżył się do nich i odciągnął Quick Chasera
na stronę.
— Co jest, brachu? Już zaczynasz ją podrywać? — spytał półgębkiem wysoki lotnik.
— A nawet jeśli, to co? — wycedził Quick Chaser w odpowiedzi.
— Lepiej zachowaj te umizgi do chwili, aż będzie spokojniej. Nie chcemy przecież, żeby
nowi poczuli się przy nas nieswojo, prawda?
Obaj co do tego się zgodzili. Thunder Flicker zwrócił się teraz do Blackberry,
przyglądającej się im ze zdziwieniem na twarzy.
— Przepraszam za niego, jest trochę… bezpośredni. Jestem Thunder Flicker, dowodzę
szwadronem Lanca. To mój kumpel, Quick Chaser, Zmiatacz 1. Bardzo miło nam cię poznać,
koleżanko.
Blackberry przyjęła ich powitanie z uśmiechem.
— Wzajemnie.
Wtem odezwał się za nią kolejny głos, łagodny i cichy.
— Przepraszam…
Kiedy Blackberry się odwróciła, stanęła oko w oko z żółtą klaczą o różowej grzywie. Na jej
widok zrobiła wielkie oczy.
— Och! Ty musisz być Fluttershy, zgadza się? Jesteś jednym z Aniołów Equestrii!
Fioletowa klacz zerknęła w bok, widząc szóstkę innych pegazów.
— A to zapewne są twoje przyjaciółki. Cieszę się, że wreszcie mogę was zobaczyć
osobiście. Dotąd słyszałam tylko plotki...
— Ty… znasz mnie? — wydusiła zaskoczona Fluttershy.
— Też pytanie! Oczywiście, że cię znam! Tak wiele słyszałam o tobie i twojej drużynie.
Mówi się, że jesteście ponoć najlepszymi lotniczkami, zaraz po Wonderbolts. To będzie dla mnie
prawdziwy zaszczyt móc walczyć u waszego boku!
Blackberry i Fluttershy uścisnęły sobie kopytka. Żółta klacz aż się zarumieniła, słysząc
tak wiele miłych słów.
— Ojej… przyjemność po naszej stronie.
Jeden z pegazów ze szwadronu Łabędzia także zbliżył się do Blackberry, prosząc ją o
pozwolenie udania się do swojej kwatery, gdyż członkowie szwadronu czuli się lekko zmęczeni.
Dowódczyni nie zgłosiła sprzeciwu, a pegazy zostały serdecznie pożegnane. Widząc szansę na
bliższe poznanie Blackberry, Fluttershy powiedziała do niej:
— Em… Czy mogę cię o coś zapytać?
— Oczywiście. Pytaj mnie o co chcesz — odrzekła Blackberry.
— Czy… znałaś może klacz pegaza… o imieniu Blueberry?
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. W przeciągu zaledwie kilku sekund wyraz twarzy
Blackberry zmieniła się diametralnie. Nie była już radosna ani nawet wzburzona. Wyglądała na
smutną i przybitą. Spuściła wzrok, odwracając się tyłem do Fluttershy.
— Tak, znałam ją… Ale nie chcę o tym rozmawiać.
— P-Przepraszam… po prostu… Wyglądasz bardzo podobnie do niej… — wybełkotała
Fluttershy. — A… te bransolety na twojej nodze…
Blackberry zerknęła na chwilę za siebie.
— Tak, należały do niej, ale teraz… Nie, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Czy możemy
zmienić temat?
— Przepraszam…
Fluttershy wycofała się, nie chcąc dłużej ciągnąć rozmowy. Atmosfera zrobiła się
niezręczna. Thunder Flicker zdecydował się wznowić konwersację.
— Pozwól, że ja zapytam cię o coś jeszcze, Blackberry - skąd ty właściwie jesteś? Jakoś do
tej pory nie widziałem cię w naszych szeregach.
— Pochodzę z Baltimare — odpowiedziała klacz. Jej głos nie był już taki przybity. — Tam
właśnie stacjonowałam, jeszcze jako członek poprzedniego oddziału. Dostaliśmy rozkazy obrony
miasta przed ewentualnymi atakami ze strony Wygnańców, ale kiedy zdołali się oni przebić
przez Front Centralny, rozkazy uległy zmianie. Mieliśmy udać się do Canterlotu, by wspomóc
tutejszą obronę.
Thunder Flicker zmarszczył brwi.
— Rozumiem… Masz jakieś doświadczenie bojowe?
— Niezupełnie…
— Więc będziesz pierwszy raz walczyć na poważnie…
Blackberry podniosła wzrok, teraz mówiła już bardziej stanowczo.
— Właściwie, podczas poprzedniej wojny, tej z gryfami, miałam stacjonować ze swoim
oddziałem w Cloudsdale. Tylko że, z jakiegoś nieznanego powodu, przydział został zmieniony
w ostatniej chwili. Ja zostałam przydzielona do Fillydelfii, a na moje miejsce do Cloudsdale
posłano zupełnie inną jednostkę. Jako że Fillydelfia została odcięta od reszty Equestrii po
eskalacji konfliktu, nie mieliśmy możliwości wspomożenia naszych towarzyszy broni…
Chociaż jej wyjaśnienia wydawały trochę dziwne, Quick Chaser uwierzył jej.
— Zastanawiam się jaki kretyn w Naczelnym Dowództwie mógł wydać taki rozkaz.
Blackberry potrząsnęła głową
— Mogę tylko zgadywać…
Thunder Flicker znów do niej podszedł.
— No cóż, może nie miałaś okazji rozbić złym gryfom czaszek, ale co tam, mała strata!
Oni są przecież teraz naszymi sojusznikami. A ty będziesz mieć szansę na skopania tyłków
Wygnańcom. Jestem pewien, że dasz sobie radę.
— Właśnie. Jeśli będziesz potrzebować pomocy, wystarczy jedno słowo — zapewnił
dodatkowo Quick Chaser, szczerząc do klaczy zęby.
Blackberry nareszcie się uśmiechnęła, widząc jakie wsparcie moralne jej zaoferowano.
— Będę wdzięczna za waszą pomoc.
Spojrzała na zawieszony na ścianie zegar, leniwie odmierzający czas. Wskazywał on już
kwadrans po dwudziestej drugiej.
— Teraz bardzo przepraszam, muszę jeszcze iść porozmawiać z resztą mojej drużyny.
Zobaczymy się jutro.
Nie czekając na odpowiedź ani nie patrząc na nikogo, Blackberry wyszła z pokoju. Quick
Chaser i Thunder Flicker spojrzeli po sobie.
— No i? Co o niej sądzisz? — spytał wysoki lotnik.
— Mam nadzieję, że umie walczyć przynajmniej w połowie tak dobrze, jak wygląda. Jest
ładniutka, trzeba to przyznać.
— Mowa. Dobra, brachu. Co powiesz na jednego przed walnięciem się na siano?
— Ty wiesz jak złożyć propozycję nie do odrzucenia.
Thunder Flicker roześmiał się głośno i wraz z Chaserem również wyszli z pokoju odpraw.
Reszta dowódców też miała zamiar udać się już do swoich kwater. Tylko Firefly miała inne
plany.
— Słuchajcie dziewczyny, mamy jeszcze trochę czasu. Może zorganizujemy sobie małą
sesję treningową przed snem?
Rainbow Dash już zaczęła rozciągać mięśnie.
— Mi to pasuje. A ty co na to powiesz, Fluttershy?
Fluttershy jej nie odpowiedziała. Rainbow Dash rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz
dostrzegła, że jej przyjaciółki już tutaj nie było.
— Fluttershy? Gdzie ona poszła…?
Godzina 22:25
Tereny Zamku Canterlot
Nie chcąc o niczym mówić swoim przyjaciółkom, Fluttershy wyszła na zewnątrz. W jej
umyśle nadal kłębiły się wątpliwości. Po paru minutach chodzenia bez większego celu, żółta
klacz zobaczyła wychodzącą z zamku Blackberry. Najwyraźniej miała zamiar gdzieś polecieć.
Fluttershy obserwowała ją, ukryta za krzakiem.
— Nie powinnam tego robić… Ale muszę mieć pewność — powiedziała do siebie.
Rozwinęła skrzydła i ostrożnie podążyła za Blackberry.
Światło pełni księżyca wywoływało u Fluttershy niepokój. Było w zasadzie jedynym
źródłem światła w ciemnościach nocy. Gdzieniegdzie znajdowały się co prawda małe lampy, lecz
tylko ledwo oświetlały okoliczne dróżki. Po kilku minutach lotu Blackberry zatrzymała się przed
wejściem do Ogrodu Poległych; specjalnej sekcji Królewskich Ogrodów Canterlotu, gdzie
spoczywały wszystkie kucyki zabite podczas Wojny o Equestrię.
Fluttershy obserwowała zza drzewa jak Blackberry weszła między żywopłoty i powoli
podążyła za nią, pozostawając w bezpiecznej odległości. Parę nerwowych minut później,
spędzonych głównie na kluczeniu między ścieżkami a grobami, Blackberry wreszcie się
zatrzymała. Fluttershy znów ukryła się za pobliskim drzewem. Fioletowa klacz stała nad grobem
należącym do Blueberry. Rozejrzała się dookoła i odetchnęła ciężko, sięgając do torby, którą
wcześniej wzięła ze swojej kwatery.
— Wybacz, że kazałam ci czekać, siostro. Proszę… przyniosłam ci coś.
Fluttershy zauważyła, jak Blackberry wyciąga kilka małych kwiatków i kładzie je na
grobie. W ciemności trudno było stwierdzić jaki miały kolor. Żółta klacz wciąż czekała za
drzewem, nasłuchując uważnie.
— Niezapominajki… twoje ulubione… — szepnęła Blackberry.
Uśmiechnęła się nieznacznie. Przez chwilę milczała, jakby zbierając swoje myśli. Kiedy
zaczęła znów mówić, głos miała spokojny i sprawiała wrażenie, jakby prowadziła typową
rozmowę z innym kucykiem.
— Jutro czeka mnie pierwsza poważna bitwa. Tak długo czekałam na tę szansę… Mam
nawet własny szwadron, którym będę dowodzić, tak jak kiedyś ty. Zastanawiam się, czy dam
radę… Presja jest ogromna. Dostaliśmy zadanie wzmocnienia obrony Canterlotu wraz z resztą
kucyków. Jeśli przegramy… Nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Mamy po naszej stronie wielu
doskonałych żołnierzy. Wróg jest silny, ale damy radę.
Słuchając tych słów, Fluttershy zachodziła w głowę dlaczego Blackberry mówi
do nagrobka, choć na pewno wiedziała dobrze, że ten jej nie odpowie. Im dłużej jednak
nasłuchiwała, tym bardziej wszystko zaczynało układać się dla niej w jedną całość.
— Mam też dobre wieści — ciągnęła Blackberry. — Wygląda na to, że inne pegazy
najwyraźniej mnie polubiły. I… nawet poznałam Fluttershy. Tak, tę klacz ze szwadronu Mirage.
To o niej pisałaś mi w swoim ostatnim liście, prawda? Chyba miałaś rację… jeśli jakiś kucyk
zasługuje na miano anioła, to jest to właśnie ona.
Fioletowa lotniczka zniżyła nieco ton głosu.
— Jest bardzo piękna… i taka miła. Nawet pytała się mnie o ciebie. Wiem, że uważałaś ją
za swoją przyjaciółkę. To ona pomogła ci nabrać odwagi do walki. Tak sobie myślę… Ciekawe,
czy i ja mogłabym zostać jej przyjaciółką…
Fluttershy bardzo wzruszyła się po usłyszeniu takich określeń pod swoim adresem. Na
chwilę jedna chmura przysłoniła księżyc, a gdy odpłynęła,
powierzchni ziemi i oświetliło twarz Blackberry. Fluttershy wyjrzała nieznacznie zza drzewa,
żeby na nią spojrzeć. Nawet nie poczuła, kiedy łzy zaczęły napływać jej do oczu ani spływać po
policzkach na trawę. Blackberry wyglądała na głęboko zasmuconą. Pomimo faktu, iż jej siostra
zginęła ponad dwa lata temu, wciąż bardzo to przeżywała. Fluttershy bardzo jej współczuła, było
jej wręcz żal fioletowej klaczy. Trzymała na ustach kopytko, by powstrzymać drżenie warg lub
szloch.
Blackberry wciąż mówiła do nagrobka.
— Tak czy owak, nie mogę jeszcze umrzeć. Wciąż mam tutaj jeszcze wiele spraw do
załatwienia… oraz obowiązków. Ale… nie martw się. Nie zapomniałam o obietnicy, którą ci
złożyłam dwa lata temu. Nieważne jak… nieważne kiedy… Zostaniesz pomszczona, siostro. Masz
moje słowo.
Klacz zniżyła wzrok, przymykając na chwilę oczy. Fluttershy ledwo była w stanie się
powstrzymać przed porzuceniem swojej kryjówki, podejściem do Blackberry i przytuleniem jej,
albo w jakimś stopniu ukojenia jej bólu. Było dla niej oczywistym, że niebieskogrzywa klacz nie
mogła w pełni pogodzić się ze śmiercią Blueberry.
Fluttershy zdołała się powstrzymać przed podejściem do niej, ale łzy nadal spływały jej
po twarzy.
Blackberry spojrzała w nocne niebo. Widok migoczących gwiazd wywołał u niej kolejny
smutny uśmiech.
— Jest już późno… Powinnam chyba wracać do kwatery. Nie wiem co wydarzy się jutro,
ale… Proszę, siostro, czuwaj nade mną. Wrócę tutaj. Na pewno jeszcze się spotkamy. Dobranoc,
Blueberry… słodkich snów.
Kilka sekund później, klacz rozwinęła skrzydła i poleciała z powrotem na tereny
zamkowe. Fluttershy wyszła z ukrycia, ale nie mogła się zmusić, by za nią podążyć. Próbowała
sama podejść do nagrobka, jednak czuła jakby jej nogi były z ołowiu. Fluttershy usiadła
na zimnej trawie, cała się trzęsła. Szczerze wyznania Blackberry głęboko ją poruszyły. Nie
spodziewała się, że może mieć taki sekret. Nie domyśliła by się też, że pod maską determinacji
kryje ona ogromny ból po stracie członka rodziny.
Wątpliwości Fluttershy zostały rozwiane, lecz nie miała pojęcia jak miałaby teraz
normalnie rozmawiać z siostrą Blueberry. Z jej ust wydobywały się tylko szlochy, a łzy wciąż
spływały jej po policzkach.
— Och… Och…! Wielkie nieba…
Godzina 22:45
Canterlot, baza szwadronu Mirage
Firefly i Rainbow Dash, zgodnie z planem, przeprowadziły wspólny, pół-godzinny
trening. Przypomniały sobie wszystkie stare manewry, jakich się dotąd nauczyły, próbując przy
okazji kilka nowych sztuczek. Rainbow i Medley zastosowały manewr, który został przez Firefly
nazwany “podwójną zmyłką”. Polegał on na współpracy między dwoma lotniczkami, szybkich
ewolucjach powietrznych mających na celu zdezorientowanie przeciwnika. Dzięki temu możnaby
zadać mu silny cios, kiedy najmniej by się tego spodziewał. Lecz, gdy obie klacze chciały
przetestować manewr na poważnie, Firefly bez większych problemów odgadła ich zamiary,
przechwyciła Medley i zwaliła ją na ziemię szybkim uderzeniem.
Zielona klaczka wciąż odczuwała ból po upadku na twardą powierzchnię. Doszła do
swojego łóżka, kulejąc i chwiejąc się na wszystkie strony.
— Auu… To ci dopiero sesja treningowa — jęknęła Medley. — Już dawno nie dostałam tak
mocno po boku… cały grzbiet mnie boli.
— Sorki, Smyku — rzekła zdawkowo Firefly. — Ale sama się o to prosiłaś, ten twój atak
był zbyt przewidywalny. Niech to ci uświadomi, że wróg nie będzie miał wobec ciebie taryfy
ulgowej. Idź spać, na pewno poczujesz się lepiej.
— Mimo wszystko, ten manewr wyglądał obiecująco — stwierdziła Lightning Bolt. —
Szkoda tylko, że nie miałyśmy dość miejsca. Wtedy wszystkie mogłybyśmy go wypróbować.
Rainbow Dash nie brała udziału w dyskusji. Chodziło niespokojnie w kółko. Firefly
dostrzegła na jej twarzy wyraźną frustrację.
— Co jest, Rainbow? Czemu się tak spinasz? Poszło ci całkiem dobrze…
— Gdzie, do siana, jest Fluttershy? Dlaczego nagle naszła ją ochota na wałęsanie się po
okolicy? — zakrzyknęła Rainbow.
— Wyluzuj. Może po prostu potrzebowała chwili dla siebie. Przecież wiesz jaka ona jest…
Założę się, że zaraz--
Przerwał jej odgłos otwieranych drzwi. Do środka weszła Fluttershy.
— Ha, widzisz? O pegazie mowa — skwitowała Firefly.
Rainbow podeszła do swej przyjaciółki z surowym wyrazem twarzy.
— Fluttershy, gdzieś ty była? Miałam już zamiar iść cię szukać.
— J-Ja… Przepraszam…
Żółta klacz wyglądała na głęboko wstrząśniętą. Rainbow zauważyła, iż Fluttershy stara się
nie patrzeć jej w oczy. Kiedyś miała miejsce podobna sytuacja…
— Hej, wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
— Nie… — odpowiedziała szeptem Fluttershy. — Ja… po prostu jestem zmęczona, to
wszystko. Chyba stres zaczyna mi dokuczać…
Medley wydała z siebie kolejny jęk bólu. Fluttershy szybko do niej podeszła.
— Co się stało, Medley?
— Ach… to nic takiego, tylko boli mnie grzbiet. Miałam twarde lądowanie na treningu.
Fluttershy, możesz mi jakoś pomóc? Proszę.
— Jasne, że ci pomogę. Rozluźnij mięśnie i odpręż się… ból minie zanim się obejrzysz.
Jak tylko zielona klaczka przesunęła się z boku na brzuch, Fluttershy zaczęła dociskać
swoje przednie kopytka i masować Medley grzbiet. Poczuła się zrelaksowana. Rainbow Dash
wraz z resztą pegazów widziała, że wyraz twarzy Fluttershy jest trochę przygnębiony, ale nie
pytała jej więcej co się stało. Zamiast tego zbliżyła się do niej i powiedziała:
— Nie będę ci tu strzelać kazania ani nic z tych rzeczy, ale następnym razem powiedz
nam dokąd idziesz zanim tak znikniesz, dobra? Pamiętaj Fluttershy, jesteśmy drużyną. Bez
względu na okoliczności musimy się trzymać razem.
— Wiem… Przepraszam, Rainbow — powiedziała Fluttershy.
— Hej, spoko, nie gniewam się. Przecież nikomu nic złego się nie stało, prawda? Nie masz
powodu żeby mnie przepraszać. Ech… Chyba wszystkie jesteśmy trochę zmęczone po ostatnich
wydarzeniach. Chodźmy spać i szykujmy się na jutro. Czeka nas ciężki dzień. Jak tam, Smyku,
lepiej się czujesz?
Fluttershy skończyła już masować Medley grzbiet. Klaczka entuzjastycznie skoczyła na
równe nogi, szczerząc zęby.
— Tak, już nic mnie nie boli. Dzięki, Fluttershy, jesteś najlepsza.
Odpowiedziała jej szczerym i ciepłym uśmiechem. Po kilku minutach światła zgasły, zaś
wszystkie pegazy zasnęły. A przynajmniej próbowały…
Fluttershy miała wielkie trudności ze snem. Wciąż kotłowała się na łóżku, obracając się
raz na lewo, raz na prawo.
— Nie… Nie… Nie pozwolę… ci… Zostaw mnie…!
Żółta klacz otworzyła szeroko oczy i poderwała głowę z poduszki. Oddychała szybko.
Miała w myślach te wszystkie potworne obrazy… twarz Night Ravena, sadystycznego
gryfiego żołnierza, wykrzywioną w paskudny grymas triumfu… uczucie duszności, osłabienia…
Fluttershy wstała. Za oknem wciąż majestatycznie świecił księżyc, rzucając swe blade światło na
ziemię. Klacz czuła jakiś wewnętrzny zamęt. Cichutko wyszła z pokoju, starając się nie obudzić
innych.
Nie wiedziała, że przez cały czas, a od rozpoczęcia ciszy nocnej minęły już dwie godziny,
obserwowała ją Cloud Kicker. Ona tylko udawała, że śpi. Dobrze wiedziała, że coś dręczy
Fluttershy. Powoli otworzyła drzwi i podążyła za swoją przyjaciółką.
Znalazła ją niedaleko. Siedziała przy oknie. Płakała. Słysząc stukot kopytek, Fluttershy
szybko przetarła oczy. Cloud Kicker podeszła do niej, wyraźnie zatroskana.
— Hej, Fluttershy… Na pewno wszystko w porządku?
— Oczywiście, że tak. Dlaczego miałoby nie być? — odrzekła.
Zamiast bezpośredniej odpowiedzi, Cloud Kicker delikatnie dotknęła twarz Fluttershy
swoim prawym kopytkiem. Poczuła jak bardzo miała wysuszoną skórę, bardziej niż zwykle. Co
więcej, jej zielone oczy wyglądały na opuchnięte i trochę czerwone, jakby mocno je pocierała.
— Bo… Masz zaschnięte łzy na policzkach. Dlaczego płakałaś, Fluttershy? — zapytała ją
ponownie Cloud Kicker. — Co się stało? Nie musisz przed nami niczego ukrywać.
Fluttershy spuściła wzrok, lecz nie odezwała się słowem. Czuła, mimo wszystko, że
nie powinna trzymać tego zdarzenia jako sekret przed Cloud Kicker. Jeśli jakiś kucyk mógł jej
pomóc w tej sprawie, to na pewno ona.
— Czuję się winna… Śledziłam Blackberry — wyznała Fluttershy.
— CO zrobiłaś?! — zapiszczała Cloud Kicker.
— Cii… nie tak głośno — wyszeptała Fluttershy, bojąc się, iż hałas zbudzi pozostałych.
— Wybacz… Czemu to zrobiłaś? — spytała fioletowa klacz.
Fluttershy ponownie spuściła wzrok, patrząc na podłogę.
— Wcale nie miałam zamiaru jej śledzić… Zrobiło mi się niedobrze i chciałam wyjść na
zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Później zobaczyłam, jak Blackberry opuszcza
zamek. Kierowała się do Ogrodu Poległych… odwiedziła grób Blueberry. Wszystko wskazuje na
to, że one były siostrami…
Cloud Kicker przypomniała sobie nieśmiałą, niebieskogrzywą klacz, którą poznała
podczas konfliktu z gryfami.
— Teraz gdy o tym wspomniałaś… rzeczywiście, wygląda do niej podobnie. Ale wydaje mi
się, że Blackberry jest dużo odważniejsza niż Blueberry.
Fluttershy pokręciła głową.
— To tylko na pokaz. Blackberry robi wszystko, by wyglądać na zdeterminowaną, ale
myślę… Ona chyba boryka się z jakimś wewnętrznym problemem, może poczuciem winy. Nie
chce tego ujawniać przed innymi. Sądzę, że ona nigdy nie pogodziła się w pełni ze śmiercią
Blueberry. Widziałam ją… słyszałam, jak mówi do nagrobka… jakby Blueberry stała tam we
własnej osobie. … Tak bardzo mi jej szkoda. Chciałabym jej jakoś pomóc…
— Na pewno da sobie radę — rzekła Cloud Kicker. — Kto wie, może jeśli okażesz jej
trochę ciepła i przyjaźni, wtedy ci zaufa.
Fluttershy wyglądała na troszkę niepewną. Wiedziała jednak, że Cloud Kicker nigdy nie
poradziłaby jej źle w kwestii poznawania nowych przyjaciół. Podjęła decyzję.
— Czułam się lekko zagubiona, ale teraz… Jeśli się da, będę mieć oko na Blackberry. Nie
chcę, żeby ona zginęła. Może rzeczywiście kiedyś zostaniemy przyjaciółkami…
Cloud Kicker uśmiechnęła się, obejmując ramieniem szyję Fluttershy.
— Będzie dobrze. Zobaczysz.
Fluttershy odwazjemniła uśmiech. Obie klacze wróciły do pokoju, chcąc wreszcie
odpocząć przed jutrzejszym, trudnym dniem. Kiedy Fluttershy zapadła w sen, już nie dręczyły
jej żadne koszmary. Wiedziała, że dzięki pomocy swoich przyjaciółek, jest w stanie stawić czoła
każdej niedogodności i pokonania jej. Żółta klacz miała nadzieję, że Blackberry dojdzie do
podobnych wniosków… że ona również pokona swoje wewnętrzne problemy.