- To ostatnie zaklęcie było tym samym, którego użyła Lily, kiedy
ratowała jego, szesnaście lat temu – wyjaśnił, a oni byli przerażeni.
- Co to może znaczyć? – chciała wiedzieć Fleur.
- Że Harry spodziewa się zginąć i swoją śmiercią chce nas po raz
ostatni ochronić – wytłumaczył Kingsley.
Kiedy Harry pojawił się ponownie w gabinecie dyrektorki z Hermioną
u boku, portret Byłego dyrektora znów był wypełniony jego postacią.
Popatrzyli sobie w oczy.
- W Londynie wszystko jest już przygotowane do obrony – powiedział
– A ja dodałem kilka swoich pomysłów.
Dumbledore zgodził się z nim. Byli w gabinecie sami.
- Pomysły? Te wszystkie straszne zaklęcia uważasz za pomysły?
Panie dyrektorze – zwróciła się do portretu – on użył Śmiertelnej
Pożogi i Sectumsempry.
- Myślę, że to nie był najgorszy pomysł, pod warunkiem, że użyłeś tej
odmiany Pożogi jaką przedstawiłeś mi rok temu – odpowiedział
mężczyzna nie spuszczając wzroku z Harry’ego.
- Tylko takiej – odpowiedział, ale zanim zdążył powiedzieć coś
jeszcze, do środka weszła Mcgonnagall i spojrzała na nich zdziwiona.
- Co wy tu robicie? – zapytała kobieta.
- Harry przyszedł powiedzieć mi jak poszła ochrona jego domu –
powiedział Dumbledore – A teraz już wychodzi, prawda Harry?
- Oczywiście – odparł i pociągnął za sobą dziewczynę – Mam tylko do
pani jeszcze jedną prośbę.
Dyrektorka spojrzała na niego zdziwiona, ale nie sprzeczała się.
Zauważyła, że kiedy sytuacja staje się niebezpieczna, Harry umie
sprawnie przejąć dowodzenie nad swoimi żołnierzami i poprowadzić
ich do zwycięstwa.
- Jest pewne zaklęcie, które pomoże ukryć się tobie i Weasley’om
całkowicie – zwrócił się do Hermiony.
- Kolejne? – zapytała i wywróciła oczami.
Podał jej karteczkę, a kiedy ją przeczytała aż wstrzymała oddech.
- Chcesz, żeby profesor Mcgonnagall rzuciła na nas Zaklęcie Fidelisa?
Równie mocno jak ona zdziwiona kobieta, podeszła z wyciągniętą
różdżką, bez słowa wytłumaczenie. Poprosiła ich o podanie sobie
prawych dłoni i kiedy dotknęła ich różdżką z jej końca wystrzeliła
srebrna wstążka zawiązując się na nich.
- A teraz powtórz na głos to, co było napisane na kartce – szepnął
Harry.
- Ja, Hermiona Jane Granger ukrywam się wraz z Molly i Arturem
Weasley w domu przy…- zawahała się, czując jak łzy ściskają jej
gardło, ale po sekundzie kontynuowała -…Grimmaud Place 12 w
Londynie – załkała – A ciebie Harry Jamesie Potter czynię swoim
Strażnikiem Tajemnicy, powierzając ci własne bezpieczeństwo i życie
i mając nadzieję, że zachowasz tę tajemnicę tylko dla siebie.
Ponowne uderzenie różdżki spowodowało kolejną wstążkę, tym razem
czerwoną jak krew.
- Ja, Harry James Potter, przysięgam zatrzymać twoją tajemnicę tylko
dla siebie i zostać twoim Strażnikiem Tajemnicy – powiedział pewnie.
Dyrektorka wypuściła kolejną, złotą, wstążkę, która zacisnęła się na
ich dłoniach z błyskiem. Oboje patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę,
ale w końcu się opamiętali i pożegnali.
Szli przez korytarze, aż dotarli do jej sypialni. Spojrzał na nią i
dotknął delikatnie jej policzka.
- To był długi dzień i myślę, że powinnaś się już położyć –
powiedział.
- Spotkajmy się za piętnaście minut w Pokoju Życzeń – szepnęła, tak
ż
eby nie usłyszał ich stojący za ścianą sfinks.
Harry zgodził się bez przekonania, ale wrócił do siebie i po szybkim
prysznicu, ubrał się i ruszył na spotkanie z dziewczyną. Nie wiedział,
o co może jej chodzić. Kiedy wchodziła do swojej komnaty miała
dziwną minę, a oczy niespotykany dotąd wyraz. Zaintrygowało go to,
ale także zaniepokoiło. Hermiona nie zachowywała się tak tajemniczo.
Szedł korytarzami, nie spotykając po drodze nikogo, nawet Pani
Norris, wszystkie portrety były uśpione, a duchy z pewnością bawiły
się gdzieś w swoim towarzystwie. Krwawy Baron z pewnością jest
najbardziej z nich wszystkich nastawiony na zabawę, pomyślał i
zaśmiał się w duchu.
Kiedy dotarł na miejsce było już dziesięć minut po wyznaczonym
czasie, więc nie bawił się w wymyślanie miejsca, ponieważ Hermiona
na pewno już tam była i od całych dziesięciu minut chodziła po
pomieszczeniu i obrzucała go najróżniejszymi wyzwiskami i klątwami
za spóźnienie. Uwielbiał, kiedy się złościła, ale w tej chwili nie bardzo
miał ochotę na jej humory, wyrzuty i zarzuty, jakie na pewno go
czekają. Wolał jednak przejść to od razu, zamiast czekać do rana, aż
będzie sto razy gorzej. Niechętnie wszedł do środka i widok zaparł mu
dech w piersi. W całym pokoju paliły się świece, a światło było
zgaszone. W półmroku ledwo widział, ale zdołał zauważyć wielkie
łóżko z satynową pościelą i baldachimem. Ponownie rozejrzał się po
całym wnętrzu, ale nie mógł dostrzec Hermiony. Wszedł głębiej i
niespodziewanie poczuł czyjeś oplatające go w pasie ramiona.
Uśmiechnął się do siebie. Wszędzie poznałby dotyk rąk Hermiony.
Delikatne rączki dziewczyny błądziły po jego brzuchu. Powoli
rozpinała guziki świeżej koszuli, a kiedy tylko odpięła ostatni,
ś
ciągnęła z niego materiał i przytuliła się do nagich pleców. Nie
wiedział, co miała na sobie, ale z pewnością nie było to zwyczajne
ubranie. Pożądanie w nim rosło z każdą chwilę. Hermiona dotknęła
ustami jego ramion, a on westchnął ciężko, jednak w żaden sposób nie
podejrzewał, że zrobi coś takiego. Nie wiedział, kiedy i jak, ale
niezauważenie dotarła do jego spodni i rozpięła je. Zaczęła je z niego
ś
ciągać, a kiedy trzymały się tylko na kostkach, wsunęła palce pod
bokserki i pociągnęła go kilka kroków w lewo. Ledwo oddychał i
ucieszył się, kiedy poczuł, jak jej palce znikają spod jego bielizny. Do
prawdy nie wiedział, jak miałby na sobą zapanować, gdyby
prowokowałaby go jeszcze bardziej. Ledwo to pomyślał, a już poczuł
jak jej dłoń wsuwa się pod materiał z przodu, od razu dotykając jego
nabrzmiałej męskości. Jęknął i cicho wypowiedział jej imię.
Zza pleców dobiegł go jej cichy śmiech. Tego już było dla niego za
wiele. Wyszarpnął jej dłonie i odwrócił w jej stronę, jednocześnie
ś
ciągając bokserki i stając przed nią całkowicie nago. Spojrzał na nią i
aż wstrzymał oddech. To, co miała na sobie było o niebo
seksowniejsze niż gdyby nie miała na sobie nic. Niebieska jedwabna
koszulka przylegała do niej jak druga skóra. Przez cienki materiał
widać było nabrzmiałe piersi z twardymi sutkami. Dotknął jej przez
jedwab i w tej samej chwili przyciągnął do siebie. Przywarł
gwałtownie do jej ust i z jękiem dotknął językiem wnętrza. Poczuł jak
dziewczyna osunęła się na niego, a on natychmiast skierował się w
stronę łóżka.
Leżeli przytuleni do siebie, ogień w kominku płonął. Harry odwrócił
głowę w stronę dziewczyny i zobaczył, że ma zamknięte oczy.
Wyglądała jakby spała, ale kiedy jej ręka przesuwała się delikatnie po
jego piersi wiedział, że jest całkowicie rozbudzona. Zanurzył palce w
jej włosach, a wtedy spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.
Pochylił się i pocałował ją lekko.
- Dobrze mi tak – mruknęła – Chciałabym, żeby zostało już tak na
zawsze.
Uśmiechnął się do niej. Jemu też było dobrze, ale jej słowa
przypomniały mu o pierścionku zaręczynowym matki. Zabrał go ze
skrytki i nosił w kieszeni przez cały dzień, a teraz spoczywał
bezpiecznie w woreczku, który dostał od Hagrida. Jeszcze nie
wiedział, co zamierza zrobić i kiedy, ale nie miał wiele czasu.
Niespodziewanie coś dziwnego zwróciło jego uwagę. W pokoju
zrobiło się jasno, jakby ktoś wypuszczał petardy na dziedzińcu.
Nałożył okulary i wstał, aby przyjrzeć się temu z bliska. Hermiona
niechętnie poszła w jego ślady. Przed drzwiami wejściowymi stała
dyrektorka i z wycelowaną w stronę nieba różdżką, dodawała jakieś
zaklęcia do tarczy.
- Powinienem tam być – mruknął.
Szybko złapał swoje ciuchy i ubrał się. Hermiona patrzyła na niego
zdziwiona, ale w końcu poszła w jego ślady.
- No i koniec z miłym nastrojem – mruknęła do siebie.
- Nie martw się, naprawimy to – powiedział Harry i pocałował ją
szybko, zanim wyszli z Pokoju Życzeń.
- Chyba w następnym życiu – powiedziała, podążając za nim – Harry,
mamy teraz tyle innych spraw, że dla siebie nawzajem nam nie starczy
– jęknęła.
- Odrobimy to w wakacje, jeżeli wszystko się do tej pory skończy –
obiecał.
Oboje zdawali sobie jednak sprawę, że wakacje mogą dla nich nigdy
nie nadejść. Myślenie o tak dalekiej przyszłości, było tylko pozorem,
na użytek innych osób. Harry miał przeczucie, że już niedługo będzie
się musiał rozdzielić z najbliższymi. Nie wiedział jeszcze tylko czy na
stałe, czy kiedyś ich znów zobaczy.
Biegli schodami w dół i kiedy pojawili się w Sali Wejściowej,
zobaczyli kilku innych nauczycieli i garstkę tych uczniów, którzy nie
wracali do domu na święta. Żadnego Ślizgona wśród nich nie było.
Wiedzieli, że wpadli na odpowiedni trop. Dlatego Profesor
Mcgonnagall zabezpieczała szkołę takimi zaklęciami. Harry słyszał
tylko echo wypowiadanych przez nią słów, ale to wystarczyło, by
zrozumieć niektóre z tych, jakie użyli do obrony Kwatery Zakonu.
Podszedł do niej powoli i przyglądał się, a kiedy niezauważalnie
kiwnęła głową, przyłączył się do niej. W tym miejscu nie
wypowiedział jednak tych strasznych zaklęć, jakich użył w domu.
- Jako nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią powinieneś dodać
kilka własnych zaklęć – zauważyła profesor Trelawney.
- Jako nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią wiem, że najlepszą
obroną jest sama czarna magia – odpowiedział, na tyle głośno, żeby
usłyszeli go wszyscy.
Jednocześnie wiedział, że jego słowa rozniosą się wśród uczniów już
następnego dnia. Nie czekając na jakiekolwiek inne zaczepki skinął
głową na uczniów Gryffindoru i zaprowadził ich do wierzy. Pomyślał
jeszcze raz o tym, co powiedziała Hermiona w Pokoju Życzeń.
Zastanawiał się czy po tym wszystkim czeka ich jakieś inne życie,
które okaże się dla nich łaskawsze. Czy są czarodziejami skazanymi
na taki los z powodu własnego istnienia? Miał nadzieję, że tak nie jest.
Chciałby mieć pewność, że kiedyś tam, jego przyjaciele zaznają
szczęścia i miłości. Że Ron i Ginny nie zginą walcząc o jakąś głupią
ideę powstańczą. Że on sam będzie mógł zaznać szczęścia z
Hermioną, nie bojąc się konsekwencji każdego swojego ruchu. Teraz
jednak musiał uważać na to, co i z kim robi.
Następne dni były cięższe. Z każdego zakątka świata dochodziły ich
wieści o śmierci czy zaginięciu jakiś czarodziejów lub mugoli.
Zadawano też pytanie, dlaczego Harry Potter nic z tym nie robi, a
siedzi bezpiecznie zamknięty w Hogwarcie. Po jednym z takich
artykułów postanowił się poważnie za wszystko wziąć i poprosił
dyrektorkę o czas na rozmowę z Dumbledorem na osobności.
Nie pomagała im świadomość, że do szkoły wróciło niewielu
uczniów. Nie było oczywiście prawie nikogo ze Slytherinu, dlatego
tych kilku uczniów usadzono przy jednym stole z Puchonami, których
również wielu zostało w domach. Największą frekwencją szczycił się
Gryffindor. Ale i tak większość uczniów, którzy odważyli się pojawić
w szkole, miało conajmniej szesnaście lat i umieli się w miarę
możliwości bronić.
Harry długo i aż do znudzenia omawiał z Hermioną każdą możliwą
kryjówkę, jaką mógł wymyślić Voldemort, jednak w głowach mieli
pustkę. Nie chciał mieszać do tego dziewczyny, dlatego wieczorem w
ś
rodę udał się do Lupina i poprosił go o zastępstwo na kilka dni.
Podążył do Albanii, bardziej z obowiązku wykluczenia tego starego
drzewa, niż z nadzieją, że coś tam jednak znajdzie. Jakże wielkie było
jego zdziwienie, kiedy pewien stary mężczyzna, opowiedział mu
historię o diademie ukrytym w jednym z drzew.
- To jednak już nieaktualne, bo jak tylko dostał to cacko w swoje ręce,
zwiał – powiedział mężczyzna.
Spytany o to, które to drzewo, zaprowadził ich i natychmiast odszedł.
Harry bardzo dokładnie przeszukał stary konar, ale nic w nim nie
znalazł. Wiedział jednak, że tym mężczyzną był Voldemort z
diademem Ravenclaw. Zrezygnowany wrócił następnego dnia do
szkoły. Przez całą noc przeszukiwał las z nadzieją, że może jednak coś
tam znajdzie, ale się pomylił. Kiedy po trzech dniach znalazł się w
Hogsmeade spotkało go wielkie zaskoczenie. Po całej wiosce rozeszli
się uczniowie. Myślał, że takie zachowanie jest zbyt niebezpieczne,
aby dyrektorka pozwoliła uczniom na wyjście poza mury Hogwartu.
Schował się w zaułku i zamienił pelerynę-niewidkę na długą czarną
szatę z kapturem, która zakrywała go całego. Zarzucił kaptur na głowę
i wyszedł z cienia. Podążył za tłumem w stronę Trzech Mioteł. W
ś
rodku od razu zobaczył Hermionę, która siedziała z Lupinem,
Mcgonnagall i Shackleboltem. Dziewczyna miała wściekłą minę,
dlatego podszedł do nich i schował się za choinką.
- Nie mogę uwierzyć, że zniknął – powiedział Kingsley.
- Nie zniknął – warknęła Hermiona – Najzwyczajniej w świecie udał
się na polowanie. I to beze mnie.
- Może to i lepiej, że zostałaś tutaj – zauważył auror – Harry
najwidoczniej spodziewał się, że może mieć kłopoty i nie chciał cię
narażać.
- Przecież nic się nie stało. Już byśmy wiedzieli, gdyby coś złego go
spotkało – powiedziała i uderzyła pięścią w stół – Nie wiem, co
takiego niebezpiecznego mogło mi się stać w lasach Albanii.
- A po, co miałby jechać do Albanii? – chciał wiedzieć Lupin.
- Kiedyś Voldemort spędził tam jakiś czas – powiedziała, a kiedy się
zorientowała się, co zrobiła natychmiast zamilkła.
- Myślę, że nie powinniście kusić losu – powiedział profesor.
- Powinnam jednak wiedzieć o takich rzeczach.
Harry zastanowił się przez chwilę. Może miała rację, ale z drugiej
strony, skoro nic nie znalazł, może lepiej, że została tutaj. W taki
sposób nie wzbudzili podejrzeń. Wyszedł po cichu zza drzewka i
pokazał im się. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, a
następnie rzuciła na z pięściami obrzucając najdziwniejszymi
przezwiskami. Kiedy asortyment jej słów się skończył i nie miała już
więcej siły, Harry przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Szeptał
do ucha przeprosiny, błagając o wybaczenie i tłumacząc się ze
wszystkiego, jednocześnie starając się mówić tak cicho, aby nikt ich
nie usłyszał. Dziewczyna, przez chwilę warczała i próbowała się
kłócić, ale po chwili zaprzestała i przytuliła go mocno mówiąc, że się
o niego martwiła.
- Przepraszam – powiedział tylko, kiedy udało mu się ją przekonać, że
wszystko jest w porządku i usiedli przy stole.
Drzewko przesłoniło ich tak, że niewiele osób widział, co się działo,
ale oboje wiedzieli, że po szkole i tak plotki szybko się rozejdą. Do
ich stolika podeszła kelnerka i już po kilku sekundach, Harry miał
przed sobą szklankę z miodowym piwem. Widząc zaciekawione
spojrzenia przyjaciół, od razu powiedział, że nie może im wyjaśnić,
po co był w Albanii, ale zapewnił ich, że nie znalazł tam tego, czego
szukał, jak zresztą przypuszczał. Zapewnił ich jednak, że ma pewne
podejrzenia, gdzie to może się ukrywać.
Nikt nie zadawał mu już zbędnych pytań, bo wszyscy wiedzieli, że nie
powie ani słowa. Pod Trzema Miotłami spędzili jeszcze kilka godzin,
podczas których Harry zdołał się dowiedzieć o rzeczach, które
wydarzyły się w czasie jego nieobecności. Pomimo, że nie było go
kilka dni, w tym czasie nie zdarzyło się nic strasznego. Cieszył się z
tego, ale jednocześnie był zaniepokojony. Taki bezruch w planach
Czarnego Pana mógł oznaczać, że planuje coś strasznego. Jeżeli
zaatakuje w ciągu najbliższych kilku tygodni, jego plany wezmą w
łeb. Wiedział, że jeden horkruks znajduje się w samym Hogwarcie,
tak jak uważał Dumbledore, ale nadal nie miał pewności, co do
miejsca, w którym znajduje się ten drugi. O węża nie musiał się
martwić, bo znajdzie go wtedy, kiedy stanie twarzą w twarz ze swoim
największym wrogiem i w tym samym czasie zginie także ta część w
nim. Do tego czasu musi zniszczyć także czarkę i diadem lub
przynajmniej zostawić jakieś wskazówki Hermionie czy komuś, kto
go zastąpi. Nie chciałby zostawiać najtrudniejszego zadania innym,
ale nie będzie miał wyboru, jeżeli atak nastąpi niedługo.
Z Hogsmeade ruszyli prosto do szkoły. Niewiele mówili, ponieważ
Hermiona nadal była nieźle wkurzona na niego za samowolny wypad.
Cieszyła się, że wrócił, ale z drugiej strony była zawiedziona, że
niczego nie znalazł. Kiedy myślała o wyprawie do tego lasu w Albanii
wyobrażała sobie, że znajdą tam to, czego szukają. Teraz zostali z
niczym bez pomysłów chyba, że Harry naprawdę ma jakieś konkretne
pomysły, którymi też się z nią nie podzielił. Wiele miała mu do
zarzucenia, ale nie mogła się sprzeczać, że chciał ją chronić, nawet,
jeżeli jej to nie odpowiadało, ponieważ na jego miejscu zrobiłaby to
samo.
Kiedy dotarli do zamku niewielu było w niej uczniów. Większość
korzystała z możliwości wyrwania się poza mury. Pamiętał jak i jemu
zależało na czymś podobnym w trzeciej klasie. To uczucie nie minęło.
Nie bacząc na nic, pokierował Hermionę prosto do swojego gabinetu.
Dziewczyna nie sprzeciwiła się, ale nie miała też zbyt szczęśliwej
miny. Gdy tylko znaleźli się w środku, Harry przyciągnął ją do siebie i
mocno przytulił.
- Tęskniłem – wyszeptał.
- Nie musiałbyś, gdybyś mnie zabrał – odpowiedziała, ale wyczuł jak
po jego słowach rozluźniła się.
- Przepraszam. Chcę ci to jakoś wynagrodzić – powiedział.
Puścił ją i przyglądał się jej na odległość ramienia z uśmiechem na
twarzy. Nie wiedział, co chciał zrobić dopóki się tu nie znaleźli. Czuł
teraz ciężar pierścionka spoczywającego w jego kieszeni. Miał go ze
sobą podczas całej podróży i dużo myślał czy powinien to robić, ale
uznał, że jeżeli coś mu się stanie w taki sposób zapewni dziewczynie
dodatkową ochronę. Pociągnął ją za rękę i posadził na swoim krześle,
przyklękając przed nią. Hermiona zrobiła wielkie oczy, jakby nie
wiedziała lub nie chciała uwierzyć w to, co robił. On za to doskonale
zdawał sobie ze wszystkiego sprawę. Z uśmiechem na ustach ujął jej
lewą dłoń i pokazał jej złoty pierścionek z diamentową różą.
- Wiem, że w przyszłości może ci to sprawić wiele niebezpieczeństwa,
gdyby Voldemort przejął władzę, ale gdyby stało się inaczej to
zapewni ci bezpieczeństwo – tłumaczył – A tego pragnę nad życie. i
chcę, żeby ci przypominał, że bardzo cię kocham. Hermiono –
zaczerpnął powietrza – wyjdziesz za mnie?
Przez chwilę siedziała skamieniała jak posąg. Nie wiedziała, co
powinna zrobić, ani powiedzieć. W jej głowie przewijało się mnóstwo
różnych myśli. Po kilku minutach utworzyła się jednak jedna spójna
myśl, która od razu znalazła się na jej ustach, nie uzgadniając tego z
jej mózgiem.
- TAK!!! – krzyknęła i rzuciła się na niego z radością.
- Powiedz mi, kiedy konkretnie, a ja wszystkim się zajmę – wyszeptał
jej do ucha uszczęśliwiony.
- Jak to? – zapytała – Już teraz? Nie chcesz na nic czekać? – zdziwiła
się.
- Nie. Wiem już, z kim chcę być do końca życia. Nie odwlekajmy tego
– poprosił.
- Skoro tak to, czemu nie – uśmiechnęła się ponownie.
Siedzieli razem przez długi czas, a Harry opowiadał, co takiego zastał
na miejscu. Powiedział o mężczyźnie, który go naprowadził i wielkim
rozczarowaniu, że nie udało mu się nic tam znaleźć, chociaż to
przecież przewidział. Ona w zamian odwdzięczyła się opowiadając
najróżniejsze wieści, jakie udało jej się podsłuchać lub wydobyć z
uczniów. Harry widział, jak przekręca na palcu pierścionek
zaręczynowy jego matki i bardzo się tym ucieszył. Kiedy dochodziła
noc, zdążyli już wybrać i złożyć zamówienie na odpowiadające im
obrączki.
Zamówienie przyszło po trzech dniach. Harry nie chciał zamawiać ich
na swoje nazwisko, więc kiedy wielka sowa podleciała do Hermiony z
pudełeczkiem zdziwiła się, ale już po chwili zrozumiała, o co chodzi i
odebrała paczuszkę, a Harry włożył do woreczka odpowiednią kwotę.
Uśmiechnęli się do siebie ukradkiem i wyszli z Wielkiej Sali tak
szybko jak mogli. Udali się do klasy Obrony Przed Czarną Magią i
odpakowali złotą folię. Ich oczom ukazały się dwie proste obrączki z
białego złota. Na wierzchu miały malutkie diamenciki pomiędzy,
którymi wyryte były znaki runiczne. „Miłość”, „wierność”,
„zaufanie”, „szczerość”, „przyjaźń”. Tak Hermiona przetłumaczyła te
znaki. Pomyślał, że te kilka słów opisuje ich doskonale.