Łukasz Grupiński
Jańcio Wodnik & Janko Grajek,
czyli
miszmasz różnych bajek
Komedia w 17 odsłonach
Sztukę dedykuję mojemu wspaniałemu bratu, który narzekał, że moje dzieło miało wyjść już
dawno. No cóż... i tak wyjdzie wcześniej niż Ty!
Ciemne są z reguły noce,
Lecz w dzień słońce jest na niebie!
Zamiast wierzyć w magii moce,
Lepiej najpierw uwierz w siebie!
Łukasz Grupiński, Wiersze Mrocznego Poety
Choćby zaprzągł człek sto koni,
Dni wczorajszych nie dogoni.
Stare wschodnie przysłowie
Jeśli ktoś nigdy się nie śmieje i nie ma poczucia humoru, to trzeba się go bać. Cechą
charakterystyczną ludzi myślących jest to, że muszą mieć poczucie humoru.
O. Tomasz Rojek
Odsłona 1
Jezioro na słowiańszczyźnie. Głucha, księżycowa noc. Z wody wyłania się Wodnik.
Wodnik
Janku! Janku! To ja – Wodnik!
Morski harcerz i rozpłodnik!
Grajku! Grajku! To ja – Jańcio!
Bezlitośnik i twój pancio!
Długo dziś nie mogę spać!
Proszę, zacznij znowu grać!
Posiedź ze mną tu troszeczkę
I opowiedz mi bajeczkę!
Chór z moczarów i szuwarów
Tuż po chwili przyszedł Janek,
Spojrzał na jeziorny ganek,
Gdy Wodnika okiem złowił,
Zad wygodnie usadowił,
Powitalnych słów rzekł parę
I nastroił swą gitarę.
Janko
Był raz sobie Johann Faust -
Taki jeden Mickey Mouse,
Co jak disneyowskie ego,
Z magią wiele miał wspólnego.
W wieczór pewien siedział tam,
Gdzie przebywał zawsze sam
I gdzie tworzył swoje czary,
Typ zachłanny ten i stary!
Zapukała do drzwi Gocha -
Dziewka, którą Johann kocha.
Czego chciała – nie wiedziała,
Jakaś siła przyjść kazała!
Ale stary satyr wiedział,
Bo od dawna nad tym siedział
I nareszcie się udało,
Że tu dziewczę zapukało!
Już nie potrzebuje szukać!
Dała pinda się oszukać!
Co dzień będzie tutaj pukać,
Tak ją czaruś będzie stukać!
Więc otworzył wrota śmiało,
Serce mu zadygotało,
Dygotało mu coś jeszcze,
Ale o tym milczą wieszcze.
Znów się dziewczę przestraszyło,
Gdy go tylko zobaczyło,
Bo ten Johann trochę brzydki
I za stary na jej zbytki!
Więc do domu wnet pognała,
Gdzie ją matka zwyzywała.
No bo Wanda – nie rozjemca,
Jej stosunek znasz do Niemca!
Wanda
Czy ty jesteś głupia baba?
Nie chcę tu żadnego szwaba!
Bo germany to są zbóje!
Żaden kobiet nie szanuje!
Narzucają swoją wolę!
Pókim żywa, nie pozwolę!
Cham ten wszędzie się rozgości!
Malbork świadkiem był w przeszłości!
Janko
No i Gocha teraz smutna.
Była ona rezolutna,
Bo wiedziała, że ten starzec,
Co mu w życiu z lutym marzec
Niejednego stycznia gonił,
Przed bogactwem się nie bronił.
Skoro patrzy na jej łono,
Będzie płacił Gośce słono
I za każde przykre wtorki
Będzie dawał złota worki,
Skarby, perły i pierścienie
I niezgorsze też odzienie.
Gdy zostanie jego żoną,
Lub metresą bądź matroną,
Będzie miała, czego pragnie,
Tak ją Faust wzbogaci ładnie!
Niemiec jest Polaka wróg,
Tak już to uczynił Bóg!
Ale Boga się nie słucha,
Bo to pieśń niemiła ucha.
A poza tym znała Gosia
Z piekła rodem wszak Antosia,
Co zna życie i pokaże
Rzeczywistość na zegarze.
Jego zegar prezentuje,
Że gdy wskaźnik pokazuje
Szóstą, kiedy tyś dwunasta,
Pożądanie zawsze wzrasta!
Przeciwnicy tak już mają,
Że się zawsze przyciągają!
Czy to Żydy i Araby,
Czy Polaki oraz Szwaby,
Wampirzyce, wilcze ludy,
Elfy oraz krasnoludy,
Z góry piękni aniołowie
Oraz ci w ognistym rowie,
Choć to niby im urąga,
Każdy taki się przyciąga!
Nawet gdyby tak nie było,
To wszak też niezwykle miło,
Jakby życie złotem lśniło,
Jak to zawsze jej się śniło!
A piekielny mag Antoni -
Ten, co czasu wszak nie trwoni,
Do starości swej był sprawny
I miał żywot wręcz zabawny,
Bo gdy prawie miał sto lat,
Synek jego ujrzał świat
1
!
Tak więc myśli sobie dziewka:
Małgorzata
Niech się starzec mną nacieszy.
Aż mi z błony pójdzie krewka,
Tak ze starcem będę grzeszyć!
Krótko będę się doń wdzięczyć,
Bo go śmierć od dawna stręczy,
A jak będzie mnie zbyt dręczyć,
To ze schodów lub z poręczy
Nagle przypadkowo zleci
I doń kostuch wnet przyleci!
I pozbędę się obręczy,
Co mój palec ciężko męczy,
Moje łono zaś wycieńczy
Młodszy o urodzie tęczy!
Janko
Tyle Gosia wszak zawdzięczy
Złotu, co przyjemnie brzęczy,
Które Faust jej wkrótce wręczy!
Już z zachwytu Gosia jęczy!
Piękne były to marzenia,
Plany oraz urojenia,
Lecz zamysły i dążenia
Do przejęcia tego mienia
Wanda córce wnet przerwała,
Gdy je tylko posłyszała.
Wówczas to nieszczęsna Gocha
Powąchała wilgoć locha
I tam odtąd już siedziała,
Tyle Fausta skarb widziała!
Gdy się o tym Faust dowiedział,
Ledwo w miejscu swym usiedział!
Tak zapalił się ten mag,
Że ból poczuł siedmiu zgag
I nie wiedział, co ma zrobić
I jak stratę tę odrobić!
Począł głośno lamentować,
Chodzić w kółko i pomstować,
Aż tu patrzy: przybysz stoi
I do niego miny stroi!
Krzywy, stary, brzydki acan,
Lecz Faust widzi, że nie pacan!
Błysk ma w oku taki srogi,
A na głowie ma dwa rogi,
Nie jak baran takie kręte,
Tylko proste i zawzięte.
Przed nim, komu żywot drogi,
Każdy za pas bierze nogi
Do meczetu, synagogi
By o pomoc prosić bogi!
Stoi gość i się nie wita,
Aż go w końcu mag zapyta:
Faust
Z wełny surdut wdziałeś drogi,
Zamiast czapki nosisz rogi,
W miejscu ciżem masz kopyta -
Maskarada znakomita!
Lecz tu nie przebrańców bal,
Ani żadna z górskich hal,
Gdzie się pasie stado owiec,
Więc mi, waćpan, lepiej powiedz:
Czym ci może służyć wdowiec?
Janko
A ten krowiec:
Mefistofeles
Więc się dowiedz:
Ty mi niczym, lecz ja tobie.
I bądź pewien, zaraz zrobię
Tak, byś był zadowolony
Zamiast ciągle umartwiony!
Wszystkie ludy mnie tu znają,
Boją się mnie lub kochają,
Jak miłują, to słuchają,
Bo o sprawy swoje dbają.
Prosić obaw nie miewają,
Gdy marzenia posiadają.
Zawsze one się spełniają,
Gdy me ręce pomagają!
Znał mnie już Arystoteles.
Imię me: Mefistofeles!
Janko
Faust się cofa, cóż za zjawa!
Trzęsie się i zastanawia,
Czy to sen jest czy też jawa,
Że do niego bies przemawia!
Iście to dziwaczna sprawa,
Diabeł wszystko jasno stawia:
Mefistofeles
Tak się, panie, wydzierałeś,
Myślał ja, że umierałeś!
Krzyki takie i przekleństwa,
Niewybredne bezeceństwa
Płyną tutaj jak ta rzeka
Z tego oto tu człowieka!
Tyle klątw tu padło naraz,
Że pokruszą z brązu taras!
Do mnie doszedł aż ambaras,
Wolę swoją mów mi zaraz!
Janko
Lekko Johann Faust się zmieszał.
Żeby diabeł go pocieszał?!
Toć to trochę nie przystoi,
Ale że czas rany goi,
A niewiele go zostało,
Zgodził się, by tak się stało.
Żądza nagła go napadła
I tak prawi cap do diabła:
Faust
Nie wiem, skąd się tu zjawiłeś,
Ale skoro w progu stoisz
I mnie pięknie zapewniłeś,
Że tym piękniej rany goisz,
Przeszkód żadnych już nie widzę,
By się stało tak jak chcemy!
Znajdę kartkę czy tablicę
I cyrograf podpiszemy!
Janko
Na diabelskiej podłej papie
Uśmiech błysnął wtem ponuro.
Zza kołnierza – nie dość papier,
Jeszcze wyjął stamtąd pióro!
Mefistofeles
Oszczędź sobie kłopot, panie
Mój szanowny i kochany!
Jam na każde swe spotkanie
Zawsze jest przygotowany!
Janko
Oto Faust obdarzył czarta
Względem czułym i namiętnym.
Postać bowiem tego warta,
Gdyż jest druhem kompetentnym!
Gdy posoka z pióra ściekła,
Gdy już kontrakt podpisali,
Mówi mag do pana piekła
Oraz tak się jemu żali:
Faust
No bo widzisz, kochanieńki,
Zaraz smutki ci wyjawię!
Otóż powód mej udręki
Leży w delikatnej sprawie,
A ta sprawa zaś dotyczy
Pewnej miłej mi panienki,
Co już jest dorosła prawie,
Lecz jej matka na nią krzyczy.
Nie wiem, co jej piszczy w trawie,
Lecz na Niemców się indyczy
I przeszkadza nam w zabawie,
Z naszym zdaniem się nie liczy!
Mefistofeles
Z ciężkim sercem ci to powiem,
Zapał twój ku Gosi znając,
Ale dziewek całe mrowie,
A twa Gosia to nie zając!
Nie ucieknie, skoro w lochu
Czekać będzie długie lata!
W mej osobie masz ty brata,
Przewodnika i kamrata!
Życie twoje bajką zrobię,
Co się w inną bajkę wplata
I je baśnią przyozdobię,
Co z innymi losy splata!
Tak więc, miły mój kochanku,
Swoją Gośkę wnet zapomnisz!
Gwarantuję ci, Johannku,
Iż się o nią nie upomnisz!
Wnet porzucisz swój frasunek,
Gdy ci przed oczami nagi
Stanie piękny wizerunek
Czarownicy, Baby Jagi,
Czarodziejki albo wiedźmy,
Która wyjdzie spod mej strzechy
I ochotę ma, powiedzmy,
Na laskowe dwa orzechy
I tę między nimi laskę,
Którą dziadek do orzechów
Chciałby włożyć, gdzie podpaskę
Nie co sto pięćdziesiąt miechów,
Lecz co miesiąc baba wsadza -
Menstruacja się odradza
Raz w miesiącu, no a wtedy
Nawet stare sprośne zgredy
Mogą wejść jej pod spódnicę -
Taką ma przez okres chcicę!
Ładni, brzydcy, grubi, szczupli -
Wszyscy mogą wejść do dziupli!
Ja frasunki twe umorzę -
Będziesz z uciech wyć doniośle,
Bo gdzie diabeł sam nie może,
Tam zazwyczaj babę pośle!
Faust
Żal mój szybko wyleczyłeś,
Doktor lepszy tyś od Bartka!
Duszę moją ukoiłeś,
Widzę: akcja będzie wartka!
Mefistofeles
Świat jest pełen tych łakoci,
W owoc ten bogate sady!
Jak się taka rozochoci,
Żaden, nawet bardzo blady
Wstydu rumień nie wypływa
Na ,,niewinne'' babskie lica!
Tak to właśnie z nimi bywa,
Gdy je zacznie dręczyć chcica!
Jeśli się nie zadowolisz,
To już teraz ci przyrzekę,
Że jak nadal Gosię wolisz,
Ja się w Wandę przyoblekę,
Diabeł z piekła ją wyłowi,
Kiedy Wanda słodko drzemie.
Stara sobie uzmysłowi,
Jaką władzę ma podziemie!
Bo podziemie zawsze jedno,
Czy to piekło jest czy loch.
Przy podziemiu wielcy bledną,
Tak jak pod królewną groch!
Wiedział wszakże wieszcz Mickiewicz
I postacie Słowackiego:
Jak zbyt hardy jest Carewicz,
No to problem ma, kolego!
Diabeł panem jest kurewstwa,
Rozpasania i nierządów,
Ale wszystkie złe królestwa
Też pozbawi kiedyś rządów!
Chętnie wyśle swe sukuby,
By im w dzbany nalać zguby!
Dla Dratewki oraz Skuby
Smok Wawelski jest za gruby!
Tak więc szatan ci wyjawił
Swych tajemnic pewne rąbki.
Jeszcze źle się nikt nie bawił
(Oprócz Baltazara Gąbki),
Gdy mu pałac się objawił,
W którym złote grają trąbki.
Prawdę w pysk ci bies wywali:
Wszyscy byli zachwyceni,
Którzy z diabłem się udali
W podróż po czasoprzestrzeni!
Toć przygoda, miły panie!
Łkać, żałować wnet nie będziesz,
Iż podjąłeś to wyzwanie
I przybyłeś, gdzie przybędziesz!
Nowe Zosie i Samosie
I ich różowiutkie sutki
Sprawią, że zapomnisz Gosię
Oraz z nią związane smutki!
A tymczasem daj sprawować
Mi nad twą osobą pieczę.
Nic nie musisz się przejmować:
Co odwleczesz, nie uciecze!
Janko
Tak Mefisto jął zarzekać
Żal Johanna i sumienie.
Już Faust nie mógł się doczekać,
Aż skosztuje te strumienie,
Co napełnią mu piersiówkę
Podług słów samego czorta.
Więc się zgodził na wędrówkę
I zaczęła się eskorta!
A w tym samym zaś momencie
W lochu ciemnym tym odmęcie
Siedzi Gocha całkiem sama
Tam, gdzie ją zamknęła mama.
Lamentuje, łkać zaczyna
I rozmyśla biedaczyna,
Jak więzienie ma opuścić,
By do Fausta się zapuścić!
Nagle drzwi się otwierają,
Przed oczami Gosi stają
Nogi matki dobrze znane,
W pantofelki przyodziane.
Lecz wzrok Gochy na pantoflach
Wcale jednak się nie skupia,
Lecz na chlebie i kartoflach,
Co jej niesie matka głupia!
Wanda
Zjedz ty, Gosiu, przecież coś,
Bo zagłodzisz się na wskroś.
I już nie myśl o Johannie,
Bo ci jeszcze się co stanie!
Janko
Gośki jednak nie porusza
To, co serce matki wzrusza.
No bo dla niej matki dusza -
Wieczna to jest dlań katusza!
Małgorzata
Słuchaj zatem, co ci powiem:
Nic od ciebie nie chcę, bowiem
Mnie odgradzasz od lubego
Fausta mego kochanego!
Janko
Wtem się Wandzie serce kraje,
Że się dziecko jej nie naje,
W lochu umrze tym podziemnym,
Jakby była tym nikczemnym
Typem, którym z drugim jeden
Niejednego wysłał w eden,
Palce swoje krwią pomazał,
Więc go król na lochy skazał!
Małgorzata dziecko przecie,
No a matka kocha dziecię
Tak jak nic innego w świecie,
Zatem tak do córy plecie:
Wanda
Skarbem jesteś moim drogim!
Jam ci nie jest duchem wrogim.
Tyś dzieciątkiem mym rodzonym,
Słodkim darem w życiu słonym!
Jam nieskora ciebie stracić,
Ani patrzeć, jak zatracić
Chcesz swe życie z łotrem, który
Zamieszkuje mroczne mury
Oraz ten nikczemnik podły
Do szatana wznosi modły!
Małgorzata
Mówisz tak, bo mi zazdrościsz!
Tyś jest przecie stara wdowa.
Nie od dzisiaj ściśle pościsz,
Jak ascezy wszak królowa!
Wanda
Z ciebie jest żółtodziób zwykły,
Do rozczarów nieprzywykły!
Jak cię satanista zrazi,
To cię taki grom porazi
Żeś się stała jego łupem,
Że natychmiast padniesz trupem!
Małgorzata
Prawisz tak, bo on jest Niemcem!
Zawsze gardzisz cudzoziemcem,
A Polacy także w świecie
Krążą któreś już stulecie!
Nikt ich znikąd nie wypędza,
Ale ty masz w uszach księdza,
Który twierdzi, że jak nędza
Nieboszczyka w trumnę wpędza,
To jest denat ten zbawiony!
To są stare zabobony!
Każdy władca, co korony
Ma na głowie ciężar złoty,
W piekle kończy pogrążony
Według kazań tej ciemnoty!
Wanda
Mi nie chodzi, że kochanek
Szyję swą bogato zdobi.
Idzie o to, że ma zamek,
A ja nie wiem, co w nim robi!
Bo w tym zamku czarne wieże
Wielkie, srogie i pokrętne.
To diabelskie są rubieże,
Zło tam mieszka dokumentne!
Byłby panem twojej zguby,
Me naiwne ty kochanie.
Nie dla ciebie z diabłem śluby,
Ni na miotle wzlatywanie!
Małgorzata
Byłabym ci wdzięczna, matko,
Mogąc sama się przekonać!
Co by na to wyrzekł tatko,
Gdyby nie miał szansy skonać?
Wanda
Widzę, że moimi słowy
Się zanadto ty nie wzruszasz.
Ale pomysł twój jest zdrowy,
Że ten temat tu poruszasz!
Bo gdy powiem ci jak skonał
Łotr, co do mnie w nocy przyszedł,
Będziesz woleć, aby z łona
Babci nigdy twej nie wyszedł!
Zbir nieskromne życie pędził
I je sobie słodko słodził.
Krwi swej białej on nie szczędził
Tym, co w nocy je nachodził!
Synów stu narobił sobie,
Tyleż samo córek spłodził!
Nie wiem, czy po całym globie
Większy drań gdziekolwiek chodził.
Palił fajkę, spał w gorzale,
Grał w karciochy, brał dziewczyny -
Na te rzeczy czas miał stale,
Byle nie dla swej rodziny!
Małgorzata
Jesteś podła!
Ty potworze!
Żadna modła,
Żaden Boże
Teraz tobie nie pomoże!
Widzę, że w twych trosk ferworze
Niecne czorty ciebie zwiodły,
Żeby mówić o nestorze,
Że był to utracjusz obły!
Wanda
Ja nie kłamię, lecz wyjawiam
Przykre twego ojca losy,
Licząc, że cię przez to zbawiam
Od piekielnych ogni fosy,
W której on od dawna pływa,
Tak jak ten, co nadużywa
Życia, miast je pielęgnować.
Będzie ciężko pokutować!
Małaś była, kiedy licho
Dług od niego odebrało.
Wobec ciebie byłam cicho,
By wspomnienie ci zostało
Ojca twego jak najlepsze,
Bo najgorsze są te wieprze,
Co rodziców nienawidzą,
Choć się za nich czasem wstydzą!
Lecz uwzględnij ty tę treść,
Jaki żywot musi wieść
Ten, co magią się zajmuje
I swe żądze złe kieruje
Tam, gdzie ogród piękny kwitnie
I kiełkuje kwiat ambitnie!
To go z ojcem twoim łączy!
Gorzej jeszcze niż on skończy,
Bo twój ojciec, chciwy dziedzic,
Nie uwodził chociaż dziewic!
Janko
Wielki smutek to nieboże
Dopadł i nią mocno hula.
Gdybyś wbił w nią cztery noże,
To by nawet nie poczuła.
Wnet zrobiło jej się przykro
Na wspomnienie swego tatka.
Dziewczę zawód mieć nie zwykło,
Tak jak powiedziała matka!
I zmądrzała Małgorzata,
Bo się tak musiało stać.
Obie w Fauście widzą kata:
Tako córka, jak i mać!
A tymczasem przez pokrzywy
Dwóm wędrowcom czas się przyjrzeć!
W tej historii takie dziwy,
Że się boi z nory wyjrzeć
Każda zmora tak zaciekła,
Że ją ludzie zwą bestyją.
Bo potwory od tych z piekła
Nigdzie gorsze już nie żyją!
Kroczy Johann po przecznicy
I rozmawia z tamtą żmiją,
Której wierni poplecznicy
W piekle po wsze czasy gniją:
Faust
Żywot z tobą miły pędzę,
Chociaż jest on bardzo dziwny!
Zatem powiedz mi czym prędzej:
Czym jest świat alternatywny?
Mefistofeles
To są magii pełne raje,
Gdzie starcowi również staje
Tej materii, co dla sprawnych
Krawiec losu tylko kraje!
Cudów wiele tam zabawnych,
Przez co żyje się tam kraśnie.
Zresztą zaraz ci wyjaśnię:
Tu, gdy już Wyrwidąb stary,
To go wietrzyk zaraz zdmuchnie.
A tam takie czary-mary,
Że Wyrwidup zawsze ruchnie!
Tutaj płacze Waligóra,
Bo go już chce mało która.
A tam stary Waligrucha
Co dzień coraz lepsze dmucha!
Janko
Kiedy tylko Faust usłyszał,
Co go raptem z diabłem czeka,
Już po chwili ciężko dyszał,
Jak ten pies, co głośno szczeka,
Lub też jakiś inny pyszał,
Co przed takim psem ucieka
I peany prędko spisał
Na część tego tu człowieka,
Który jego los odwrócił,
Że się Johann już nie smucił.
Skamielina z serca spadła,
Tak więc prawi Faust do diabła:
Faust
Och Mefisto, dobrodzieju!
Mój magiczny wodzireju!
Tyś naprawdę złoty bies!
Z tobą bliski żalów kres!
Pokój wszystkim włóczykijom,
Którzy z diabłem dobrze żyją!
Janko
Oczywiście czort nie głuchy
Na to, co go doszły słuchy
I się do dialogu bierze
Sprytne to i zmyślne zwierzę:
Mefistofeles
Jak z początku, tak ostatnio:
Z diabłem każdy ma dostatnio!
Z nim nikomu nie brakuje,
Każdy żywot swój miłuje!
Dziś będziemy podróżować
Po wymiarach oraz czasach,
Tak jak inni chcą wiosłować
Po jeziorach, rzekach, lasach!
A szczególnie jeden taki,
Co po wodzie ponoć chodzi.
Wciąż wymyśla na mnie haki,
Myśląc, że mi tym zaszkodzi!
Niech się lepiej schowa w Dreźnie!
Nie docenia mocy diabła,
Sądząc, że mnie klęska weźmie,
Albo może już dopadła!
Gdy piekielne me ogary
Rozmawiają z taką duszą,
Która twierdzi, że me czary
Jej nie zwiodą i nie skuszą,
Piekłem wstrząsa taki gwar,
Że się fundamenty kruszą.
Jakby kipiał wiedźmy gar -
Tak się diabły śmiechem krztuszą!
Wszyscy ludzie są ciekawi,
Jak pokonać Złego Pana.
Ta ciekawość wciąż ich trawi,
Lecz jest nią wybrukowana
Droga gdzieś na słowiańszczyźnie
Wprost w jezioro Lewiatana.
Sam wpierw zginiesz w ostracyzmie,
Niż pogrążysz w nim szatana!
Pojąć moim łbem nie umiem,
Co ten Wolfgang Goethe pieprzy -
Chyba minął się z rozumem!
Przecież Faust to mag najlepszy!
Dla Johanna wszelkie bramy
Stoją zawsze tu otworem!
Dla Johanna wszystkie damy
Miłym się okażą stworem!
Faust
Bardzo mi schlebiają słowa,
Które do mnie powiedziałeś,
Ale postać dla mnie nowa,
Której imię przywołałeś!
Mefistofeles
Imię Johann mu nadadzą,
Tak jak ciebie nim nazwali.
Jego pisma zaś podadzą
Tym, co jeszcze nie czytali,
Twoje losy, bo ty sławny
Zaraz dzięki mnie zostaniesz
I dla innych ciężkostrawny
Będzie fakt, kim ty się staniesz!
Każdy będzie zazdrość witać,
Kiedy pozna twe wybranki!
Dzieci będą w szkołach czytać
Spore na ten temat wzmianki!
I się każdy uczeń dowie
Oraz innym też opowie,
Jak się Faust cudownie bawi,
Tak wieszcz Goethe cię rozsławi!
Janko
I po chwili szatan z Faustem
W mgnieniu oka, jednym haustem
Z piekła wozem się powieźli.
Tam, gdzie chcieli, się znaleźli.
Do utopii parka wpadła,
Tam, gdzie cztery są zwierciadła,
A przed jednym babsztyl stoi.
Takiej to się każdy boi!
Jak śmierć zimna to hetera,
Zatwardziała niczym Hera!
Taka to się nie rozbiera,
Póki cię nie sponiewiera!
Z taką to się ostro broi,
Ale kłócić nie przystoi!
Głupek się z nią tylko spiera,
Bo zbyt mocna to przechera!
Narzeczona Frankensteina,
Lecz dla Fausta całkiem fajna.
Twarz mordercza jak gorgona -
Kto w nią spojrzy, zrazu skona.
Lady Makbet przy niej płotka,
Bo to babsko takie gniewne,
Że coś złego cię z nią spotka,
To niechybne jest i pewne!
Wzrok ma straszny jak Meduza.
Czuje Faust, że się wydłuża
Sztylet jak u Perseusza,
Miecz pulsuje i się rusza!
Stoi wiedźma przy zwierciadle,
Lecz nie w białym prześcieradle,
Tylko drogi łach przymierza,
Czarny jak u nietoperza!
Cała czarna jak pantera
I do lustra gardło zdziera:
,,Lustereczko powiedz przecie
Wszystko, co wiesz o naplecie!''
Na Johanna żądza spadła.
Wielka chcica go dopadła!
Wnet bulgoce jego worek,
Wąż wygląda za rozporek.
Brzęczy moszny worek stary,
Jakby były w nim talary!
A megiera ta niemłoda
Dobrze wie co to niezgoda:
Dała córce strute jabłko
I zasnęła Śnieżka gładko.
A Faust nie śpi, lecz się budzi
W jego spodniach coś, co judzi
I podjudza go do złego
Czynu w Biblii wzbronionego.
Już dopadła Fausta chrapka.
Patrzy wiedźmie na dwa jabłka
I chce między nie wejść drutem,
Nawet jeśli są zatrute.
Widzi diabeł, co się dzieje
I się z wyrozumem śmieje.
Fausta nagle za pas wlecze,
No i tak do niego rzecze:
Mefistofeles
Weź powściągnij waść swą rurkę.
Lepiej zobacz zołzy córkę!
Kiedy poznasz cnoty dziurkę,
Zaraz zmarszczysz swoją skórkę!
Janko
Gdy przemówił diabeł tak,
Chwycił Fausta wnet za frak,
Szybciuteńko i bez smutków
Zabrał go do krasnoludków.
Krzyczy Johann: ,,O mój Boże!''
Bo zobaczył wielkie łoże,
A kto leży i śpi w nim?
Księżna Śnieżka braci Grimm!
Zmysły Fausta żarzy Śnieżka,
Bo w niej cnota wielka mieszka.
Zatem Johann nie omieszka
Krzyknąć tak do rzezimieszka:
Faust
Cóż za anielica słodka!
Lecz Marysia wszak sierotka!
Dopuść mnie do jej środka!
Daj przygarnąć tego kotka!
Nie każ pięknym jej rumieńcom
Służyć siedmiu tym zboczeńcom,
Co jak zerkną na nią w łóżku,
Zaraz myślą o podbrzuszku!
Chór z moczarów i szuwarów
W tym momencie Wodnik przerwał.
Śmiech się jego wielki zerwał,
Mina jego ubawiona,
Już ze śmiechu biedak kona!
Patrzy on na grajka Jaśka
I tak rzecze do chłoptaśka:
Wodnik
Niech cię nagły dunder świśnie!
Niech ci spadną z tortu wiśnie!
Powieść to nieoceniona!
Lepsza jest niż ,,Pizdolona''
2
!
Kto nie słucha, ten jest głupem!
Chyba zaraz padnę trupem!
Chór z moczarów i szuwarów
Wodnik śmiechem wycieńczony,
Jasiek baje niewzruszony.
Bajki pięknie opowiada,
Lepiej niż Szeherezada:
Janko
Tak więc błaga Johann diabła:
Faust
Czy pozwolisz, by ukradła
Zaraz Śnieżkę mi sprzed nosa
Banda głupich tych debili,
Co jak zewrą dla niej wrzosa,
To mniemają, że są mili?
Przecież ona jest kolosem
W porównaniu do tych szczyli!
Lepiej tak pokieruj losem,
By mi dziewkę odstąpili!
Mefistofeles
Wiem, że Śnieżka niewybrednie
Piękna jest i przy niej blednie
Dziewek innych wszelka krasa,
Lecz przed nami cała masa
Różnych kobiet pozostała,
A poprzednia każda mała
Przy następnej pani krasie,
Zatem, ty mój wywijasie,
Że się teraz tak wyrażę:
Jeszcze lepsze ci pokażę!
Ale zanim to się stanie,
Mój ty miły, bratni panie,
Zatrzymany czas zostanie,
Bom usłyszał zawołanie!
Mefistofeles znika, zostawiając Fausta samego.
Odsłona 2
Pokój Małgorzaty. Dziewczyna została wypuszczona z lochu i teraz siedzi przy stole, pomstując na
Fausta.
Małgorzata
Niech starucha bies prześwięci!
Nie chcę więcej krzty pamięci
O tym łotrze pielęgnować!
Niech się cham ten raczy schować
Za dwadzieścia dwa zakręty!
Niech tam będzie pominięty
Przez szczęśliwość, gdzie odmęty,
Złe moczary oraz smęty
Liżą tego, kto się smęci!
Niech go licho złe pokręci!
Zjawia się Mefistofeles.
Mefistofeles
Wybacz, pani, że przeszkadzam
I zamęty swe wprowadzam
W życie słodkiej tej dziewicy,
Co tak klątwy tutaj krzyczy,
Ale ja nie jestem głuchy,
Kiedy serca głosik kruchy
Ktoś ohydną chrypą zmącił!
Czy pozwolisz, bym się wtrącił?
Małgorzata
Zdziwiona i przerażona zarazem.
Kim pan jesteś?! Jasny dowód!
Cóż to, panie, był za powód,
Żeś obecność mą zaszczycił
Tym, co wzrok mój wnet pochwycił?
Mefistofeles
Ja przychodzę, choć nie stadnie,
Do tych, co mnie proszą snadnie,
Bo ich życie niezbyt ładnie
W zad tak kopie, iż wnet na dnie
Każdy leży z nich, gdy spadnie
W żalu otchłań, gdzie gromadnie
Człek szlachetny nieraz wpada,
Gdy go żal lub złość dopada!
Wiem, że też się nie układa
Tobie ostatnimi czasy,
Lecz mój rozum tak poskłada
Wszystkie twoje ambarasy,
Iż zamienią się w słodycze,
Co jest na nie łasuch łasy,
Który głód, pragnienie bycze
Ma na smaczne rarytasy!
Jak Mefisto cię poniańczy,
Twoje serce tak zatańczy,
Jak na widok pomarańczy
Ślinka ciekła w Polsce wielu,
Kiedy żyli w PRL-u!
Małgorzata
Ślicznie język twój przemawia,
Lecz się mózg mój zastanawia,
O czym wszakże mówisz do mnie,
Bo ja żyję dosyć skromnie
I też skromną mam ja wiedzę.
Chyba w miejscu nie usiedzę,
Jeśli waść nie wytłumaczysz,
O czym do mnie mówić raczysz!
Mefistofeles
Za niecałe trzysta lat
Będzie wiedział cały świat,
Co to znaczy wielka wojna
Oraz interwencja zbrojna,
Co nie jedna, lecz dwie będą
I Rosjanie wszak przybędą
Tu do Polski, by z przybłędą
Szwabską zrobić wam porządek!
Lecz też mają swój rozsądek
I narzucą wam swe prawa!
Tak wyglądać będzie sprawa:
Za trzy wieki się wałęsa
Komunistów wielka strzecha
I dopiero Lech Wałęsa
W ziemię Czecha, Rusa, Lecha
Wbije sztandar w znak wolności
I kraj każdy pozazdrości
Wam przywódcy tak wielkiego,
Chociaż niewykształconego!
Moja postać wciąż wędruje
Po przeszłości i przyszłości.
Zatem to, co prorokuję
Tobie tu w teraźniejszości,
Już niebawem świat dopadnie
I się stanie szczerym faktem,
Jak kurtyna, która spadnie
Wraz z ostatnim każdym aktem!
Małgorzata
Pozostając pod silnym wrażeniem słów Mefistofelesa.
Twoje słowa bardzo mądre.
Serce nimi me przejąłeś,
Ale oświeć głupią flądrę:
Skąd się nagle tutaj wziąłeś?
Mefistofeles
Jestem czort z samego piekła,
Który głupców złotem nęci!
Jeszcze stamtąd nie uciekła
Żadna dusza, co ją święci
Z progów nieba wyrzucili
I jej na złość tak zrobili,
Że w ognistej toni piekła
Siedzieć teraz się poczuwa.
Chętnie coś by tam upiekła,
Bo wciąż silny głód odczuwa,
Lecz ten ogień ni pieczenia,
Ni smażenia nie zwiastuje,
Lecz nieznośne wręcz cierpienia
Głodomorom gwarantuje!
Bo w tych progach nie ma trawy,
Ani odrobiny strawy,
Tylko żaru płyną lawy
I każdego, kto nieprawy,
Wrzącą wodą poczęstują,
Że aż dusze ogniem plują
I codziennie tak się pocą,
Że żałuje dniem i nocą
Każdy z nich, iż nie był miły,
Kiedy na to czasy były!
Żywot skończą tam germany,
Kiedy Hitler ruszy w tany!
Za nie więcej niż trzy wieki
Pomordują się człowieki
W imię tego oto zbója,
Co miał w Austrii swego wuja
I obrazy wszak malował,
Ale nigdy nie pracował,
Tylko lud do pracy zmuszał
I szantażem nań wymuszał
Wolę swą, lub obietnicą,
Że germany w łapy chwycą
Cały świat, co na nim żyją,
No i właśnie za to zgniją
W ogniu buchającym w piekle
I zawodzić będą wściekle,
Żeby stamtąd ich wypuścić
I na powrót tu dopuścić!
Lecz to za lat będzie trzysta,
No a dzisiaj dziewka czysta
Już na swoją cnotę łatki
By od dawna przyszywała,
Gdyby głupia kózka matki
Swojej dziś nie posłuchała!
Jak się Niemce gdzieś dobiorą,
Co nie ich, to też zabiorą
I w ojczyźnie tej nieswojej
Każdy co dzień leje olej,
Aby smażyć na nim frytki
Z polskiej ziemi tych kartofli
I wygrzewać sobie łydki
Oraz siedzieć bez pantofli
Przy kominku z polskiej cegły,
Taki Niemiec jest przebiegły!
Pójdzie w piekło za swe zbytki!
Trafi w ogień, bo jest brzydki!
Świńska morda, gruba tusza,
A najbrzydsza jego dusza!
W piekle cham się będzie smażyć,
Lepiej nie mógłby wymarzyć
Sobie cieplutkiego kąta,
Lecz nie rządzi tam, a sprząta
Hitler, który plany snuje,
Tak go diabeł zdegraduje!
Ale pierwej Faust tam trafi,
Bo szanować nie potrafi
Duszy, która w ciele siedzi,
Choć to ciało chętnie śledzi!
Okiem za kształtami wodzi
I dzieweczki różne zwodzi,
Kłamie im i je uwodzi,
Bo o jedno jemu chodzi!
On cię tylko chciał przelecieć,
Tak jak wiedźma noc na miotle,
Ale trzeba tobie wiedzieć,
Że się smażyć będzie w kotle!
Już mu taką ja naukę
Dam w piekielnej swojej szkole,
Iż na jego miejscu Bukę
Tę z Muminków chyba wolę!
Zapomniałem znów, że wiedzy
Nie masz, co to są Muminki!
To są zza japońskiej miedzy
Stworki takie, co rodzinki
Przed ekranem wciąż skupiają
I po jednej takiej bajce
Dzieci w szkole wspominają,
Jakie fajne te kitajce
Animacje wymyślają.
A te głupie żółtki skośne
Są akurat bardzo sprośne,
Bo ich łepetyny puste
W bajki pchają tak rozpustę,
Że dorosły nie powstydzi
Wieczorynki się obejrzeć
I jak tylko którą widzi,
Zaraz musi się rozejrzeć
Skośnym swoim oczodołem
W równie skośnej tej szczelinie.
I opuści ją z mozołem,
Tak rozgości się w waginie!
Japończycy – ludzie prości,
Mieli wiele w tym radości,
Kiedy obok Szwabów stali
I ich w wojnie popierali!
A gdy port bombardowali,
To się sami zabijali!
Tak to Niemiec właśnie robi:
Wszystko dookoła niszczy.
Nawet prawy lud przerobi
W taki sposób, iż ze zgliszczy
Nowe miasta trzeba stawiać
I się musisz zastanawiać,
Czy ze Szwabem się zadawać
I ci może się wydawać,
Że to wcale nie jest sprawa,
Z którą musi iść obawa,
Lecz historia tak wskazuje,
Że gdy dobrze rozumuje
Ten, co rozum ma w swej głowie,
Zawsze tobie tak odpowie:
Nakarm wszego cudzoziemca,
Tylko mi stąd wyrzuć Niemca!
Chciał twój Johann ze mną dobić
Targu bardzo nieprawego,
Więc niedługo będą zdobić
Ognie drogą szatę jego!
Wcalem nie dziw, że tyrolski
Ryjek świński chcesz mu obić!
Dziad ten przybył tu do Polski,
Żeby z Polek dziwki robić!
Małgorzata
Prawdę samą powiedziałeś!
Krótko się zastanawiałeś!
Po imieniu ty nazwałeś,
Czego sam się dowiedziałeś!
Za to niecne bezeceństwo,
Za to chore okrucieństwo
Zniszcz to szwabskie okropieństwo!
Dam ci swe błogosławieństwo!
Mefistofeles
Zacierając ręce.
Właśnie tak podejrzewałem,
Iż na darmo nie witałem
W tym szlachetnym, prawym progu!
Dziś zapomnisz o swym wrogu,
Gdyż zapowiem ci oględnie,
Że zachowam się bezwzględnie
Wobec Fausta, co chciał zbrukać
Ciebie, mimo to, że szukać
W twych sypialniach nie miał czego!
Niech przeklęty będzie jego
Naród oraz ziemia cała!
Niech matula się zapłacze,
Że kanalię wychowała!
Niech mu czarny kruk wykracze,
Co natura zgotowała
Takiej rasie, że bydlęta
Od niej są o wiele słodsze!
Kto z biesami się pałęta,
W swoje piekło w końcu dotrze!
Teraz Małgorzata zaciera ręce, zaś Mefistofeles znika.
Odsłona 3
Przestrzeń pomiędzy wymiarami. Mefistofeles powraca do Fausta.
Mefistofeles
Wybacz przerwę,
Lecz już jestem
I rozerwę
Każdym gestem
Twą spragnioną uciech duszę!
Zaraz w podróż z tobą ruszę!
Faust
Wielce zdziwiony.
Jaką przerwę? Ty gdzieś byłeś?
I tak szybko powróciłeś?
Nawet nie zauważyłem,
Że się ciebie gdzieś pozbyłem!
Mefistofeles
Bo ci czekać nie kazałem,
Tylko czas wnet zatrzymałem,
Żebyś sam się tu nie nudził
I wędrować się nie trudził
W świecie tym bez przewodnika,
Który gdzieś czasami znika,
Lecz się prędko odnajduje
I podróże dalsze snuje!
Faust
Gdzie, Mefisto, zatem byłeś,
No i co tam sam robiłeś?
Mógłbyś teraz mi powiedzieć?
Ciekaw jestem, chciałbym wiedzieć!
Mefistofeles
Noc Walpurgi dziś przypada,
Zatem, bracie, mi wypada
Choć na chwilę się pokazać
I z wiedźmami tam dokazać,
Gdzie na wielkiej łysej górze,
Tak jak, Fauście, twoje czoło,
Siedzą kołem w wielkiej chmurze
Przy ognisku i wesoło
Pieśni nucą, czary plotą...
Tak więc, czasem z tą hołotą
Muszę na chwileczkę przystać,
Bym ją później wykorzystać
Mógł do różnych interesów.
Taka rola wiedźm i biesów!
Faust
Lekko wzburzony.
Panie, czemu sam tam zwiałeś?!
Czemu mnie tam nie zabrałeś?
Skoro tam czarownic chmura,
To przy dziurze siedzi dziura!
Wampów chętnych całe grono,
Jedno wielkie, stadne łono!
Mefistofeles
Nie kuś licha tak jak dzieci!
Cóż waść za głupoty pleciesz?
Jak z nich jedna tu przyleci,
To jej miotłą nie wymieciesz!
Będzie ganiać za mym zadem
Gorzej niż Robert Kubica!
Diabła duch nie męczy żaden,
Jak go dręczy czarownica!
Ciągle mają do mnie sprawę
I wołają tak namiętnie,
Że zachodzę już w obawę,
Iż im w gardle struna pęknie!
Faust
Uspokojony.
Znałem w życiu wiele dziewek.
Kilka z nich wiedźmami było.
Nie opędzisz się z ich śpiewek,
To ci wcale się nie śniło!
Masz znów rację, tak jak zawsze,
Wiedza twoja mnie zachwyca!
Pozwól, że zapytam wszakże:
Kto to Robert jest Kubica?
Mefistofeles
Jeszcze nie ma go, lecz będzie!
W Polsce na świat on przybędzie!
Tam w przyszłości się urodził
I na świecie on uchodził
Za woźnicę rajdowego -
Gdy człek pędził obok niego,
To się już nie musiał trudzić,
Bo się nie miał po co łudzić
Na wygraną, gdy on jedzie.
Prawdę mówię: wróg był w biedzie!
Jego konie mechaniczne
Tak są szybkie, że uliczne
Lampy, co w latarniach stoją,
Nawet się go bardzo boją!
To piekielny był dorożkarz,
Wiedźma w miotle tak nie pruje!
Lecz na torze go nie spotkasz,
Bo już władzy tam nie czuje!
Gdy się tylko dowiedziałem,
Iż nie skończył żadnej szkoły,
To mu moce odebrałem!
Byłby diabeł całkiem goły,
Gdyby skarby swe rozdawał
Takim, co nic nie umieją -
To doprawdy kiepski kawał,
W piekle z niego się nie śmieją!
Twoja nacja też wydała
Mistrza, co po torze śmigał
I publika go kochała,
Bo co drugi rajd wygrywał!
Facet szewcem był prywatnie
3
,
Więc ze szczęścia każdy sapał,
Że się na Michała natknie,
Gdyby nagle kapcia złapał!
Były dziewki na wyścigach -
Nazywały się hostessy...
Tak się znały na wygibach,
Że nie dozna penis bessy,
Tylko hossę wciąż przeżywa
I co chwilę się podnosi,
Gdy hostessa rajd przerywa,
Lub na starcie flagę wznosi!
Dziewki rajdy okraszały
Od wystartu aż do mety,
Lecz kierowcom dostarczały
Takiej wielkiej wszak podniety,
Iż kierowca nie mógł skupić
Swoich rąk na kierownicy
I go babsztyl mógł udupić
Za pomocą swoich cycy!
Ale ciebie widowisko
Lepsze czeka i rozkosze!
Więc zostawmy tutaj wszystko -
Już ze sobą cię unoszę!
Zatem teraz, jak Kubica,
Gnajmy prędko w piękny świat,
Gdzie nas spotka wielka chcica!
Jak prawdziwy z bratem brat!
Faust
Dobrze, diable, że mam w tobie
Kuma oraz mecenasa,
Bo go nie mam w tej osobie,
Co po polskiej ziemi hasa!
Czemu oni nienawidzą
Niemców rodu? On szlachecki!
Czemu nas się ciągle brzydzą
Jak gej jakiś damskiej kiecki?
Brzydzić to się bardziej trzeba
Ich, niż Niemców cór i synów,
Bo mnie taka dziś potrzeba
Naszła, żeby skurczysynów
Wnet do kału ci przyrównać,
Więc się można nimi brzydzić!
Gdy cię ktoś chce z Lachem zrównać,
To masz prawo, by się wstydzić!
Porównanie ich do gówna
Bym najchętniej przeprowadził:
Ktoś w nie wdepnął, potem z równa
W świecie całym rozprowadził!
U nas w Niemczech też ich dużo -
Każdy Niemiec już głupieje,
Jak nawzajem się podburzą
Małe, wstrętne te złodzieje
I ci skarbiec ogołocą,
Tak jak się to często dzieje...
Twoim złotem dom wyzłocą!
To piekielne są kradzieje!
Mefistofeles
Na boku.
To, co rzekłeś, mów o sobie,
Podły, nędzny obłudniku!
Ja z Borutą tobie zrobię
Tak, że będziesz jeszcze w krzyku
Zwijał się i płaszczył w piekle,
A gdy ciebie ktoś zapyta,
Mów: ,,walczyłem ja zaciekle
Z tymi, co ich pan Rokita
Sobie zawżdy upodobał
I z Borutą pielęgnował.
Ostro z nimi żem wojował,
Więc mnie Kaduk upolował!''
Do Fausta.
W polskim kraju wszak te same
Słowa z ust na Niemców płyną,
Ale krzywdy nie tożsame!
Nie jest wina równą winą!
Uczysz wciąż się bardzo wiele,
Aż się wszyscy przyjaciele
Już od ciebie odsunęli,
Bo bez książki nie widzieli
Nigdy jeszcze twej osoby
I wykopią prędzej groby,
Niż od książek cię oderwą!
Ale studiuj z głębszą werwą,
No bo gdybyś, brachu, czytał
Księgi, co w nich jest historia,
To byś diabła się nie pytał,
Czemu Polak swe memoria
Zawsze z Niemcem źle kojarzy!
Słowo ,,Niemiec'' aż ich parzy!
Z takim słowem nie do twarzy!
Wypowiedzieć się nie zdarzy
Tego im bez okropieństwa
I wnet różne złe przekleństwa
W twoją stronę od nich płyną,
Gdyż są Niemcy złą rodziną
W rodów postrzeganiu Lachów,
Bo im napędzili strachów
I im jeszcze ich napędzą!
Niemcy zawsze pierwsi pędzą
By lud wierny w grzech wprowadzić,
Gdy im cnota zacznie wadzić!
Z wiary żeście skorzystali
Tej, co w Polsce wyznawali
I gdy żeście się dostali
Tam, gdzie was oczekiwali
By im pomoc nagłą przynieść,
Toście się nie chcieli wynieść,
Bo się takoż nadarzyło,
Że się nieźle wam tam żyło,
Gdy, wykorzystując wiarę,
Żeście złotem worków parę
Swoich wielkich napełnili
I w Malborku suto żyli!
Faust
Nasi ludzie tak zrobili,
Że Polaków tak skrzywdzili?
Którzy byli to i jacy?
Mefistofeles
Nazywali się Krzyżacy!
Jeśli jednak mi nie wierzysz,
To się zaraz z widmem zmierzysz,
Które tobie pieśń zaśpiewa,
Jak się Krzyżak w Polsce miewa!
Odsłona 4
Pod bramami niebios. Mefistofeles puka i wywołuje Tolimę.
Mefistofeles
Otwórz, panie, gdy wzywamy
I u twojej stoim bramy!
Tolima
Kto się z zewnątrz tam odzywa?!
Kto starego woja wzywa?!
Mefistofeles
Jest tu ze mną jeden, który
Chce znać woja, co ponury
Los go spotkał z rąk Krzyżaków,
Bo to jeden od Prusaków!
Tolima
Groźnie łypiąc okiem na przerażonego Fausta.
Prus ty jesteś, gnido mała?
Tu ciekawość cię przygnała?
Już po wyżej uszu miewam
Niemca, co za skórę zajdzie,
Tak więc, pozwól, że zaśpiewam
Tobie piosnkę o Jurandzie!
Śpiewa.
Był pewnego razu sobie
Pewien rycerz bardzo mężny.
Królem nie był w swej osobie,
Ale także był potężny!
Jego gniew był bardzo srogi,
Ciężki... prawie że mosiężny,
Więc mu każdy schodził z drogi,
Jeśli nie był równie tężny!
Słysząc jego imię, każdy
Drżał tak, że już Boga wzywał,
Więc zapytasz ty mnie zawżdy,
Jak ten rycerz się nazywał!
Imię ci on Jurand nosił,
A to imię wszak czyniło,
Że jak kogoś on nie znosił,
To się żyć mu nie godziło!
We Spychowie Jurand mieszkał,
Świta jego była liczna.
Spłodzić córki nie omieszkał,
Która wyszła bardzo śliczna!
Jednak w końcu mu Krzyżacy
Odebrali jego zdrowie,
Bo nie byli byle jacy
Polski naszej to wrogowie!
Były łotry to niemałe,
Każdy Laszek ci to powie,
Że problemy mieli stałe
Z nimi Polski mej królowie!
Gdy Krzyżacy się dostali
Do Juranda drogich włości,
Córkę stamtąd mu porwali,
Zostawiając ojca w złości!
Strasznie Jurand się rozgniewał,
Wiedział, że nie podaruje!
A gdy rycerz ten złość miewał,
To ci, panie, ja dziękuję!
Jak mu, przykładowo, kłamał
Ktoś, kto kłamać nie powinien,
Jurand kłamcę kołem łamał
I już śpiewał tak jak winien!
Ale rycerz ten za mały
Się okazał dla zakonnych
I go oni oszukali,
Używając sztuczek plonnych!
Miłość jego dobrze znali
Do córeczki swej, Danusi.
Przeto boleść mu zadali,
Bo wiedzieli, że on musi
Na warunki ich się zgodzić,
Skoro chce zobaczyć jeszcze
Tę, co mu zdołała zrodzić
Jego żona, zanim dreszcze
Śmierci zimnej ją dopadły
I tak oni to Juranda
W wir wydarzeń wzięli nagły,
Tak jak każda chytra banda!
Tak więc, kiedy Jurand przybył
Do ich zamku bez kohorty,
Żaden Krzyżak się nie dziwił,
Że przyjechał bez eskorty!
Wzięli więc rycerza w lochy
I go ogniem przypalali.
Dużo mieli w tym radochy,
Gdy go tam torturowali!
I się śmiały podłe zbóje
Z tego, że jeżeli tata
Woj, co oka mu brakuje,
Danka córką jest pirata!
No a kiedy już się chamy
Poznęcały i naśmiały,
To oblicze innej damy
Jurandowi pokazały -
Brzydkiej tak, że o mój Boże!
Jurand się zapewne cieszył,
Że zobaczyć jej nie może,
Lecz ten fakt go nie pocieszył,
Bo już córki swojej, Danki,
Nigdy w życiu nie zobaczył!
Tak zrobiły porwidamki,
Że już Jurand mało znaczył!
I się śmiesznie ci nie zbytnio
Powieść cała ta zamyka:
Że opuścił Jurand Szczytno
Niewidomy, bez języka
I z ubytkiem prawej dłoni -
Czyli prawie było po nim!
Człowieczyny był już wrakiem
Po rozstaniu się z Krzyżakiem!
Do Mefistofelesa.
Znikam, kumie, już do siebie.
Do Fausta.
By daleko być od ciebie!
Bo jak ciebie obserwuję,
To się we mnie krew gotuje,
Mimo że już krwi nie miewam!
Do widzenia wam, ja zwiewam!
Jam jest stary woj Tolima,
Gdzie jest Krzyżak, zgody ni ma!
Daj po śmierci chociaż spokój
I do bitki nie prowokuj,
Bo ja zawsze ciężką rękę
Miałem do was za tę mękę,
Którą lud twój Lachom sprawił,
Lecz Jagiełło się rozprawił
Pod Grunwaldem z twą hołotą,
Bo odwagę miał on złotą,
Gdyż ten Litwin ślub wziął z cnotą
I wypełnił go z ochotą!
Nie bez trudu z twą miernotą
Wygrał Władek, lecz wymaga
Rzec, że wszystkich Lachy zmiotą,
Gdy ich z Litwy brać wspomaga!
Tolima wraca do raju.
Mefistofeles
Widzisz, co kompani mili
Twoi Laszkom narobili?
Państwo całe ograbili
Oraz panny zbezcześcili
I się jeszcze ucieszyli,
Że tak ładnie potrafili!
Jurandowi wzięli Dankę
I bezczelnie jeszcze ,,Danke''!
Po tym wszystkim powiedzieli,
Jakby było ich, co wzięli!
A co gorsza, przyjdą jeszcze
Czasy takie, że aż dreszcze
Wśród Polaków wnet nastaną,
Gdy ci bracia twoi staną
Pod granicą Lachów państwa,
By im czynić takie draństwa,
Co się wrogom swym nie życzy!
Każdy Lach niebawem krzyczy
Na twych braci swe obelgi,
By wracali do Bambergii
I z Ruskami was wykurzy,
Bo ma powód bardzo duży!
Każdy Niemiec zapamięta,
Iż Słowianie to zwierzęta,
Co watahą atakują
I respektu wszak nie czują,
Kiedy swych terenów bronią!
Od przemocy ci nie stronią,
Tylko walą pięścią, dłonią,
Drapią, gryzą i krew ronią
Swego wroga i regenta,
Co po obcym się pałęta
I wyjechać nie zamierza.
Musi poznać rangę zwierza
Taki błazen i ignorant
Oraz ze złem kolaborant!
Wiedzą to już wszystkie ludy,
Jakie cię czekają trudy,
Kiedy zechcesz w słowiańszczyznę
Swą zatrutą wnieść zgniliznę!
Nawet Rzymscy nie zdołali
Podbić Polski, bo się bali,
Że w tym kraju, gdzie jest puszcza,
Stwory na nich ktoś pospuszcza
I przez lasy się nie przedrą,
Gdy pazury im się wedrą
Do tętnicy i aorty
I wnet padną te kohorty,
Co na polu gładkim walczą
Włócznią, mieczem oraz tarczą,
Lecz ich siły nie wystarczą,
Gdy zwierzęta nią nich warczą!
Każdy zwierz ma ostre łapki,
No a w borze są pułapki
Takie, że się przejść tam nie da...
Głupkowata to czereda,
Która myśli, iż pokona
Barbarzyńców z lasu łona!
Jak słowiański bies połechce
Lud wasz za pomocą bata,
To się wojny wam odechce
Aż do końca tego świata!
Czy wygrani czy przegrani,
Wy będziecie pamiętani
Jako zło, co wynaturza
I do wojny wciąż podburza
I że Niemce są zabójcze
I że walki bratobójcze
Wy wśród jeńców swych wzniecacie
I się władzą podniecacie!
W głowach mózgów swych nie macie,
Jeśli wszakże tak mniemacie,
Iż świat cały podbijecie,
Chociaż myśleć nie umiecie!
Armia wasza zawsze zburzy
Miasta wylęknionych tchórzy,
Lecz zwycięstwa wam nie wróży
Diabeł, który jest za duży
Dla was, co w Słowianach mieszka!
On jest tęgi, ten koleżka!
W mig się o tym przekonacie,
Gdy batalię z nim przegracie!
Myślisz, że ja nie wiem, po co
Oraz czego tam szukacie?
Głowić się nie trzeba nocą,
Aby wiedzieć, że nie macie
Żadnych wyborowych strzelców,
A bez strzelców każda armia
Przypomina rój wisielców,
Co na bagnach, tak jak Warmia,
Już osiedli i tam gniją
I swą tępą patrzą szyją,
Czy ich kumy jeszcze żyją,
Albo kiedy ich dobiją!
Więc do Polski przyjeżdżacie,
Mój niemiecki ty kamracie,
I się wciąż tam rozglądacie
Za strzelcami, co ich znacie
Z wielkiej sławy tej, co w świecie
Z dawna krąży, zatem wiecie,
Gdzie ma stopa wasza dążyć,
Żeby porwać i okrążyć
Tego, co tak dobrze strzela,
Bo nie miną nigdy cela
Jego strzały śmiercionośne,
Co dla wroga są nieznośne!
Wszystkie wiedzą w Niemczech wioski,
Że najlepszy Lewandowski!
Siła jego dobrze znana,
Bo rozbiła w gruz Hiszpana!
Jak się strzelec ten wytężył,
To Hiszpanów mocno zwężył
I ich szanse wnet zmitrężył,
Więc się każdy Szwab odprężył
Po batalii i na piwo
Wszyscy razem biegli żywo!
Aż do dziś się dziwi Russia,
Że gromada ta – Borussia
Madryt zdetronizowała!
Lecz Polaków w składzie miała
4
!
Niemcy się z Hiszpanów śmieją,
Iż minęli się z nadzieją
I ze szczęścia wciąż szaleją
I w szynkowniach piwsko chleją!
Faust już od dłuższej chwili stoi smutny i przygnębiony.
Skoro zaś o szynku mowa:
Coś ja widzę, że twa głowa
Bardzo nagle posmutniała,
Gdy się nowin dowiedziała,
Których treść ci odsłoniłem
I się z tobą podzieliłem
Swoją wiedzą, co jest smętna!
Każda prawda, gdy pamiętna
Jest przez innych, co nie mili,
Humor burzy w jednej chwili!
Każdy fakty te wspomina
Oraz krzywdy wypomina,
Ale to nie twoja wina,
Więc napijmy się dziś wina,
Bo nie ważna przecie data,
Kiedy krajan spotka brata!
Mogą śmiać się całe lata
Oraz iść na koniec świata!
Chętka główkę mi zawraca,
By iść z tobą, gdzie zatraca
Się w uścisku z drugim bratem
Ten, co wina jest kamratem!
Więc na moment odstaw cipska,
Wyruszymy w dwóch do Lipska,
By tam dobrze się zabawić
I pragnienie w trunku spławić!
Ulatniają się.
Odsłona 5
Szynkownia Feuerbacha w Lipsku. Wchodzą Faust z Mefistofelesem i przyglądają się gawiedzi.
Mefistofeles
Miodosytnie tu prawdziwe!
Tu pijaczyn całe hordy!
A najbardziej obrzydliwe
Te dwie rude moczymordy!
Zobacz tylko tych ochlejów,
Jak zgrywają wodzirejów!
Toż Polacy tak nie piją,
Jak się tamci w winie myją!
Puste kufle topią w ślinie,
Wyglądają jak dwie świnie!
Nie do szynku, lecz na szynkę
Bardziej oba się nadają!
Pysk czerwony, jakby szminkę,
Co ją damy nakładają,
Jeden z drugim dziś powąchał,
Bo w kielichu nos swój błąkał
I swą mordę zaczerwienił,
Jakby z wstydu się rumienił!
Ale wstydu drugi nie zna,
Tak jak zresztą i ten pierwszy!
Odór wina aż do Drezna
Ciągnie od nich nie najmniejszy!
Pierwszy - grubas purpurowy,
Drugi - tłuścioch prawie siny...
Ozór zwisa jak u krowy...
Swe nawzajem rzygowiny
Chyba z kufli pochłaniają -
Taką breję w środku mają!
Zostają spostrzeżeni przez owych opilców, którymi są: Edmund Schweinsteinger oraz Helmud
Kindermacher.
Edmund
Hej, kamraci! Wy tam dwoje!
Co stoicie? Czy ja stoję?
Ja nie stoję, tylko siedzę,
Bo są zbędne wszelkie miedze
Między tymi, co tu żyją
Oraz wspólnie wino piją!
Więc siadajcie razem z nami
I nam bądźcie kompanami!
Mefistofeles
Na boku do Fausta.
Zaobserwuj, Fauście miły,
Jak się będą dziś piekliły
Te dwa małe, niskie błazny,
Gdy im podam trunek własny!
Podchodzi z Faustem do stolika.
Bardzo chętnie przysiądziemy
I się z wami napijemy,
Lecz, choć winem nie gardzimy,
Które tutaj nalewają,
Inny wybór wam radzimy:
Takowego tu nie mają
Specyfiku, co my znamy
I go głośno wychwalamy!
W piekło-głosy pieśń śpiewamy,
Gdy go duszkiem wychylamy!
Helmud
Co mówicie, bracia mili?
Co tam żeście wymyślili?
Co to niby jest za trunek,
Co na głowę mą frasunek
Już na wstępie chciałby spuścić?
Czy możecie nas dopuścić
Do beczułki z tym napitkiem?
Czy ma prośba będzie zbytkiem?
Mefistofeles
Ucieszony.
Skądże znowu? Wnet dam susa
Do zapasów od Bachusa
I przyniosę po butelce,
Byście skosztowali wielce
Chwalebnego wszak nektaru,
Co go piło tylko paru!
Zaraz skoczę do winnicy
I dam nurka do piwnicy!
Wyciąga spod stołu dwie butelki wina.
Prędko jestem, już zleciało
Sekund kilka tych, co miało
Wam upłynąć, zanim wrócę,
Więc pragnienie wasze skrócę!
Opoje nie dowierzają własnym oczom. Mefistofeles po cichu do Fausta.
Popatrz tylko, jakże łypią!
Myśli w głowach ledwo zipią.
Zaraz się do zera skurczy
Mały rozum tych pokurczy,
Choć i tak już nie był wielki,
Gdy ich poznał człowiek wszelki.
Wino dzień i noc tankują
I dla niego egzystują!
Edmund
Panie, co ty uczyniłeś?!
Skąd te butle wydobyłeś?!
Pod stół wino tu chowają?
Niech me oczy pomacają...
Zagląda pod blat i dokonuje dokładnych oględzin.
Przecie pusta tu sodoma!
Jak żeś zachwiał nami dwoma
I z nicości wyczarował
To, coś teraz odkorkował?!
Mefistofeles
Do Fausta na boku.
Prostak zawsze zło doceni,
Lecz zobaczysz, jak się wpieni
Jeden z drugim ten pijaczek,
Kiedy zetrę w drobny maczek
Jego zmysły oraz jaźnie!
Będzie bardzo niewyraźnie
Czuć się, myśleć i wyglądać
I wokoło się rozglądać,
Żeby pojąć co się stało,
Lecz rozumu ma za mało!
Zwraca się do opojów, odkorkowując butelki.
Jeden zbawcą jest ludzkości,
Drugi do zła czuje pociąg...
Z drewna rzeźbią ludzie prości,
Inni wino i korkociąg
Z drzewnych desek wyciągają,
Gdy zachciankę taką mają!
Helmud
Żadne księgi nie widziały,
Aby z winem wszak antały
Z drewna same wyrastały!
Mefistofeles
Bo twe oczy nie czytały,
Co annały te spisały,
Które człowiek ten niemały
Tam zgromadził, gdzie jest cały
Wiedzy tajnej opierunek!
Pisze właśnie tam, że trunek
Czasem znikąd ciurkiem spływa.
Tak to, bracie, nieraz bywa,
Iż strumienie się wszak leją
I się wszyscy szczerze śmieją,
Pojąc gardła soczystymi
Z winorośli najczystszymi
Dobrociami słodziutkimi!
Ranna i wieczorna rosa -
Nektar wprost od Dionizosa!
Kiedy wino jest na stole,
To nie ważne anomalia!
Dla nas ważne alkohole!
Zaczynajmy Bachanalia!
Nieistotne animozje!
Pijmy boską tę ambrozję!
Edmund
Aż mi czacha siarą dymi!
Cóż ja tu od ciebie słyszę?!
Która księga o tym pisze?!
Mefistofeles
Bardzo rzadko ręce mnisze
Mnie wpuszczają tam, więc dyszę
Z niezmiernego wszakże trudu
I żem najadł kurzu, brudu
I pajęczyn takich grubych,
Co są tłuste w nich pająki,
Zanim któraś z ksiąg tych lubych
Wreszcie wpadła w moje rąki!
Tak więc, rzadko przeorysze
Pokazują to, co pisze
W księgach, co niewielu czyta
I dlatego każdy pyta,
Zamiast sam pójść się dowiedzieć
Tego, co chce bardzo wiedzieć!
Helmud
Czy cię opętały czarty?
Niezłe z piekła rodem żarty
Tu z nas wszystkich sobie stroisz!
Czy ty Boga się nie boisz?
Mefistofeles
Z szelmowską satysfakcją.
Faktem jest to, że ja stronię
Od kaplicy, w której dłonie
Do modlitwy się składają
I gdzie wierni wywyższają
Tego, co ich tak poniża
I codziennie im ubliża!
Lecz zostawmy boskie sprawy,
Bo to pora na zabawy!
Suchej jeść nie można strawy,
Wie to lewy, wie to prawy
Oraz także ten z środka,
Że gdy człeka suchość spotka,
To z ochotą coś wypije!
Człek bez wody nie pożyje!
Edmund
Podstawiając szklanicę.
Dobrze mówisz, mądrze prawisz
I wnet humor nam poprawisz,
Kiedy spełnisz obietnice
I napełnisz nam szklanice!
Helmud
Przysuwając swoją.
Masz, Edmundzie, sporo racji!
Pożądamy degustacji!
Mefistofeles
Szepce do Fausta, nalewając trunek.
Więc uważaj teraz, mały,
Bo się dziwy będą działy!
Chcą, by lać im wino w kufle,
Lecz dla świni rosną trufle!
Na wykwintne morda łasa,
Ale nie dla psa kiełbasa!
Wnet poprawię im humory,
Kiedy ze dwa muchomory
Z dwudziestoma szatanami
W winie zmieszam i omami
Ich ten opar i potęga
Roślin, których władza sięga
Mózgu oraz ludzkiej duszy!
Grzyb prosiaki w mig ogłuszy!
Opoje wypijają napitek, po czym kołyszą się na krzesłach, targani halucynacjami.
Edmund
Patrząc na Helmuda.
O do licha, ale nudy!
A to co jest? Świniak rudy!
Zaraz wieprza nóż pokruszy
I wytopię z jego tuszy
Trzy lub cztery wielkie skwarki
Oraz porżnę na kawałki
Tę tłuściutką wieprzowinę
I nakarmię nią rodzinę!
Helmud
Spozierając na Edmunda.
Wielkie nieba, co za knur!
Gruby jak berliński mur!
Zaraz zrobię mu sto dziur
I padlinę wrzucę w wór...
Będą bliscy się zajadać
I pochlebstwa co dzień gadać,
Że takiego wieprza w chacie
Spożywają przy herbacie!
Mefistofeles
Z rozbawieniem i satysfakcją.
Widzisz, Fauście? Knur na knura
Teraz patrzy jak na żarcie!
Gdybyś króla tu Artura
Pozostawił im na warcie,
To by się nie zorientował
Ani jeden, ani drugi,
Bo już każdy z nich zwariował
I drugiemu chciałby strugi
Krwi gęstawej z cielska toczyć,
Żeby mięso w brzuch swój wtłoczyć!
Więc ci morał wyklaruję,
Który teraz tu pojąłem:
Gdy ktoś warchlę prezentuje,
Często bywa też warchołem!
Tu za chwilę wielkiej draki
Się rozegra pierwsza runda...
Pozostawmy te prosiaki -
Dla Helmuda i Edmunda
Nie ma rady i ratunku,
Bo to są pijackie ścierwa!
Już niejeden zbój po trunku
Po facjacie tu oberwał!
Ulatniają się.
Odsłona 6
Pustynia. Słońce praży niemiłosiernie. Mefistofeles wciąż trzyma w ręku jedną z butelek.
Faust
Humor już mi poprawiłeś
I ze śmiechu wręcz pękałem,
Gdy mi cuda objawiłeś,
Których z tobą tam doznałem!
Lecz gdzie teraz my jesteśmy?
Coś mi wszakże przypomina
Pisaku obszar ten bezkresny...
Czy to czasem nie pustynia?
Mefistofeles
Oczywiście się nie mylisz!
Lecz kraina ta nie pusta!
Tutaj sobie czas umilisz,
Bo panuje tu rozpusta!
Wnet zobaczysz, co się stanie,
Gdy kropelka na piach spadnie -
Jak przyleci na wezwanie
Ten, co siedzi w butli na dnie!
Roni kroplę na piasek. Następuje ognista erupcja i ukazuje się dżin z butelką w ręce.
Dżin
Któż mnie znowuż po cóż budzi?
Już poznałem wielu ludzi,
Którzy lampę mą odkryli
I mnie ze snu wybudzili,
Więc już miałem dosyć w końcu
Tego piekielnego znoju,
Zatem najzwyczajniej w słońcu
Zapragnąłem już spokoju,
Więc się z lampy mej wyniosłem
I do butli tej się skryłem,
A gdy w nowe się przeniosłem,
Znowu sobie smacznie śniłem,
Lecz ponownie ktoś mnie zbudził,
Bym zapały jego studził,
Więc mnie, panie, nie prowokuj,
Tylko mów mi swe życzenia,
A jak nie, to daj mi spokój
I jest sprawa bez znaczenia -
Wlot butelki znów zablokuj
I mi senne zwróć marzenia!
Mefistofeles
Diabeł wszelkie wyjmie duchy
Z każdej po Pandorze puchy!
Bez różnicy, gdzie ty mieszkasz,
Bo mi służyć nie omieszkasz!
Dżin
Z należnym respektem.
Więc się uniżenie skłonię
Przed tym, co w nim ciągle płonie
Ogień żywy i gorący,
Progi nieba spalić chcący!
Faust
Do Mefistofelesa, przerażony.
Panie słodki, miłościwy...
Cóż to znowu są za dziwy?
Kim jegomość ten z kolczykiem?
Dżin
Jak to, panie? Dżin z tonikiem!
Wino wszystkim tak smakuje,
Jak spirytus Sancho Pansie!
Człek szczęśliwy, gdy znajduje
Się w spirytystycznym transie!
Duchy wtedy wywołuje
I je prosi o pomoce,
Lecz nie zawsze im dziękuje,
Gdy ich wszechpotężne moce
Spełnią jego życzeń górę!
Nawet duchy szarobure
Wymagają swej zapłaty!
Każdy magik w tarapaty
Wpada, gdy się on nie liczy
Z nagrodami dla tych, które,
Gdy o pomoc wiedźmin krzyczy,
Dają mu odpowiedź chórem!
Nie bądź dla nich nigdy gburem!
Człek jest smętny bez napitków
I czas mu się bardzo dłuży,
Lecz od groma masz pożytków,
Gdy z napoju diabeł wróży!
Piją ludy litry wódek
I humorek mają duży,
Gdy już każdy taki ludek
Mózg swój alkoholem znuży!
Wtedy jemu się wydaje,
Że iść może w tamte kraje,
Co są pełne złego ludu!
Ale wóda tak jak voodoo:
Może pomóc, lecz nie musi!
Diabeł wszystkich ludzi kusi,
Lecz pomaga rezolutnym!
Zatem, panie, nie bądź butnym,
Bo jak go za łapę trzymasz,
To ci chętnie bies pomoże!
Czego pragniesz, w mig otrzymasz,
Gdyż inaczej być nie może!
Mefistofeles
Cud oczekuj po tym dżinie,
Bo w butelce woda płynie,
Co pragnienie twe ugasi
I twój żywot went okrasi!
Zaraz ujrzysz takie panie,
Że ci zrazu pałka stanie
I zbyt prędko się nie skurczy,
Tylko głód ten, który burczy
Już od dawna w twoim łonie,
Smok, co żywym ogniem zionie,
W trymig chyżo zaspokoi!
Niech się Johann nic nie boi,
Tylko zwiedza piasku sfery,
Nad którymi bajadery
Na dywanach swych latają
I Johanna dziś poznają
Z wielką chęcią i ochotą!
Miotełkami wnet zamiotą
Pod dywany twoje troski,
Po pożytek jest z nich boski!
Faust
Rozochocony.
Aż się na mnie wszystkie włoski
Z podniecenia nagle jeżą,
Kiedy mnie dochodzą wnioski,
Że się ze mną zaraz zmierzą
Te dobrocie i rozkosze,
Które zna twój wizerunek,
Bo masz tego pełne kosze,
Jak Czerwony ten Kapturek!
Mefistofeles
Udając rozgoryczenie.
Kaptur z katem się kojarzy,
Więc mi o Kapturku nie mów...
Żaden magik wszak nie marzy
O żywocie, co do dżemów
Słodkich z kosza tej dziewczyny
W żaden sposób nie podobny!
Za diabelskie swoje czyny
Można, bracie, w popiół drobny
Zostać nagle zamienionym,
Bo na stosie wiedźmin spocznie,
Gdy ze złem znienawidzonym
Brata się i jak wyrocznię
Biesa słowa wciąż traktuje!
Bardzo później się dziwuje,
Co to wszystko niby znaczy,
Gdy go inkwizytor raczy
Ciepłym ogniem poczęstować,
By nie musiał mag błaznować
I po piekłach ognia szukać -
Kat go zdoła żarem zbrukać
I płomieniem go porazi,
Przez co także innych zrazi
Do szatana animuszu!
Nie wywołuj zatem z buszu
Tamtej dziewki razem z wilkiem,
Boś ty chyba nie debilkiem
I w swej główce jasność masz,
Iż te sztuczki, które znasz,
Cię kwalifikują także
Na ten stosik, który zadrze
Z nietykalnym twoim ciałem,
Gdy cię Kościół swoim trałem
Jak rybeczkę jakąś złowi
I ci powie, że biesowi
Pokłon składasz i mu służysz!
Wówczas waść od ognia zmrużysz
Oczka ślepe już w połowie,
Gdy ci ogień zrobi w głowie
Dziurę wielką jak ta studnia,
Której wypatrują pół dnia
Wszyscy na tej tu pustyni
Wycieńczeni Beduini!
Faust
Czerwieniąc się ze wstydu.
Wybacz, panie, lecz ogórek
Tak mnie świerzbi, że Kapturek
Wpadł mi w myśli i nie znika!
Chcę tej dziewce jeść z koszyka!
Chciałbym zlizać konfitury
Z ciaśniutkiego jej słoiczka
Oraz słodki dżem ten, który
Kapie stamtąd, gdzie spódniczka
Kończy się króciutkim rąbkiem!
Chciałbym, aby mi kabaczka
Wnet pogryzła swoim ząbkiem -
To lizaczek dla dzieciaczka!
Tak, nie jestem ja debilkiem,
Ale z lasu łasym wilkiem,
Który schrupałby Kapturka,
Gdyby moja chciwa rurka
Innych planów wszak nie miała
Wobec dziewczęcego ciała!
Chcę z tą dziewką iść w zagajnik,
Niech mi odkorkuje czajnik
I wprost z dzióbka się napije!
Piknik z piciem niech spożyje,
Bo bez picia w gardle sucho!
Przecie ona jest dziewuchą,
A ja męskie spodnie nosze -
Lubię dziewki i ich kosze!
Czy ja jestem ksiądz prawiczek,
Żeby stronić od spódniczek?
Wybacz, diable, me wywody!
Już nabieram w usta wody!
Wnet podnieta mnie dopadła
I rozsądek mój mi zjadła!
Niespodzianka bardzo miła
Do bluźnierstwa mnie zmusiła,
Ale odtąd będę grzeczny
I posłuszny i bezsprzeczny!
Mefistofeles z Dżinem patrzą na siebie porozumiewawczo i śmieją się dyskretnie.
Mefistofeles
Do Fausta, serdecznie.
Wcale się nie pogniewałem,
Chociaż wszak oczekiwałem,
Że mi służbę swą przyrzekniesz
I mi rotę swą wyrzekniesz!
Uszy moje popieściłeś,
Toteż teraz zasłużyłeś
Na rozkosze te niemałe,
Co ich pragną ludy całe!
Zwraca się do Dżina, mrugając doń okiem.
Mężny dżinie, czyń powinność!
Sprowadź bujną tu roślinność
Na te popękane stepy
I pustynne te wertepy,
By rośliny dały soki
I akweny, w których foki
Błogo żyją i pływają
I przed morsem obnażają
Swoje wdzięki i przymioty
I nie znają nigdy cnoty!
Bo jak nie, to w lampę wrócisz
I swą łepetynę zwrócisz
W każdy pysk przebiegły, który
Wydobędzie ciebie z dziury!
Dżin
Nie racz w lampie mnie zamykać!
Raczej wolałbym unikać
Miejsca, w którym spać nie mogę
I mam kłody całą drogę!
W lampie żaden mrok nie drzemie,
Bo tam mieszka oświecenie,
Płyną światła tam strumienie
I ogromne wciąż cierpienie
Na me oczy sprowadzają,
Bo mi nigdy spać nie dają!
Coście chcieli, dostaniecie!
Jam jest dżin największy w świecie!
Jam jest demon, który dziury
Łata lepiej od innego!
Nie chce iść Mahomet w góry,
Przyjdą wzgórki tu do niego!
I entliczek i pentliczek...
Kap toniczek na stoliczek!
Upuszcza kroplę toniku ze swej butelki. Następuje ognista eksplozja. Dżin znika, a pojawia się grota.
Mefistofeles
Ciągnąc Fausta ze sobą.
Chodź tu, Fauście, mój kompanie,
Bo już słyszę wędrowanie.
Gdy usłyszysz to śpiewanie,
Zaobserwuj, co się stanie!
Kryją się w bezpiecznym miejscu, kładąc się na trawie. Z oddali słychać śpiewy. Po chwili ukazuje się
wędrowiec.
Sindbad
Na Allaha! Cóż za grota!
Już dostrzegam tony złota,
Które tam w środku leżą
I się wznoszą wielką wieżą
Do samego Mahometa!
Dziś, jak pójdę do meczeta,
To wnet Bogu podziękuję,
Że me kroki tak kieruje,
Abym w złocie się utopił
I swe gardło winem skropił!
Aladyn
Wyskakując znienacka zza groty.
Jesteś, panie, tu nie sam!
Już ja twe zapędy znam!
W wielkiej jesteś swej potrzebie,
Zatem myślisz, że dla siebie
Wszystko z jamy wydobędziesz!
W większym błędzie już nie będziesz!
Sindbad
Rozbójniki sobie poszły,
Więc załoga w statku czeka.
Ale, kiedy tylko doszły
Moje nogi tu, człowieka
Żem innego tutaj doznał,
Który widać że też poznał
Opowieści i legendy
O tym skarbcu, które wszędy
Krążą i się rozbijają
Jak okręty, co pływają!
Aladyn
Moje zmysły w las nie poszły!
Do mych uszu również doszły
Głośne słuchy o sezamie,
Czyli skarbcu w tamtej jamie!
Sindbad
Ale jakże go otworzysz?
Klucza przecie tam nie włożysz!
Staje naprzeciw wejścia do pieczary i krzyczy.
Otwórz wrota swe, sezamie!
Aladyn
Zamknij usta twe, ty chamie!
Siła zaklęć go nie ruszy,
A jak będziesz darł się w głuszy,
To powróci Baba Ali
I będziemy oglądali
Swe nawzajem martwe głowy,
Bo on bronić jest gotowy
Tego, co się kumuluje
Tam, gdzie łupy przechowuje!
Swoją lampę z sobą wziąłem
I z nią czuję się sokołem,
Który świat calutki widzi
I z ciemności sobie szydzi!
Gdy ta lampa mnie oświeci,
To do głowy mojej wleci
Najwłaściwsze rozwiązanie
I otworem wszystko stanie!
Sindbad
Tylko żeby książę Koura
Tu nie przybył, kiedy dziura
Już przed nami się odsłoni,
Bo ten łotr mnie ciągle goni!
Aladyn
Ja zaś boję się, że szpara
W mig przywabi tu Dżafara,
Który w niej uwięził damę,
Co ją dzieciom chcę za mamę!
Sindbad
To ty dziewki tutaj szukasz?
Nie myśl pan, że mnie oszukasz!
Aladyn
Noszę imię Aladyna,
Zaś w środku jest Jasmina
I ją stamtąd wydobędę,
Gdy z pomocą jej przybędę!
Sindbad
Na boku, rozbawiony.
Trupem tu ze śmiechu będę!
Patrzcie tego tu przybłędę!
Do Aladyna.
Bierz więc dziewkę, a ja chwycę
Złota skrzynie oraz worki!
Do siebie, na boku.
Mam na statku niewolnice,
Co nie tylko w każde wtorki
Dobrze mnie zaspokajają
I zabiegi cudne znają
Tak jak chrześcijańska Ewa -
Aż się bardziej żyć zachciewa!
Tak mi robią wciąż lodyna,
Że Jasmina Aladyna
Mnie w ogóle nie obchodzi!
Niech ten chłopak z nią uchodzi
I dopuści mnie do złota,
Co go pragnie każda flota!
Znów do Aladyna.
Skoro jesteś Aladynem,
To dyryguj tak swym dżinem,
By naczynie swe opuścił
I do skarbca nas dopuścił!
Aladyn pociera lampę, podczas gdy Faust napełnia się dziką żądzą.
Faust
Jak on lampę obejmuje!
Niech Jasmina pomasuje
Lampę w kroczu mym podobnie!
Niech popieści ją przez spodnie,
Aż z niej biały dżin wyleci,
Który prędko ją oświeci
I się spełnią jej marzenia,
Gdy poczuje smak nasienia!
Chcę odprawiać z nią swe czary -
Lampę mam dla lampuciary!
Niechaj jasny mój kaganek
Wnet oświetli jej krużganek
Niczym światło stu pochodni!
Nim Aladyn ją zapłodni,
Wykorzystaj swoje czary
I mnie wprowadź pod kotary
Dziewki, która w jamie siedzi
I samotna się tam biedzi!
Mam kosmiczną wręcz ochotę
Spenetrować każdą grotę
Tej dziewoi orientalnej!
Chcę zabawy z nią analnej,
Waginalnej i oralnej -
Delikatnej i brutalnej!
Zanim spotka Aladyna,
Moja będzie jej szczelina!
Przecie ja nie jestem gejem,
Tylko mrocznym czarodziejem,
Co bez kobiet nie przeżyje!
Czar od kobiet taki bije,
Że oślepnąć mogą oczy!
Czuję w lędźwiach ogień smoczy -
Żar na proch mnie zaraz spali!
Nie zamierzam biernie patrzeć,
Jak ktoś inny ją migdali!
Członka chcę jej śluzem natrzeć!
Miecz mój twardy jak ze stali!
Chcę w jej pochwę włożyć szablę!
Albo jeszcze lepiej, diable:
Wpuść mnie na Sindbada statek,
Gdzie rozpusty jest dostatek!
Mam niewyobrażalną chcicę
Na te jego niewolnice!
Mefistofeles
Łeb mój mądry zauważył,
Żeś od dawna o tym marzył,
Ale trochę bądź wytrwalszy
I obserwuj tu ciąg dalszy!
Gdy się człowiek nieraz spieszy,
To się diabeł zawsze cieszy,
Lecz tu inny jest przypadek,
Trzymaj tutaj więc swój zadek -
W trawie na swą kolej czekaj!
Jak pies jakiś już nie szczekaj
I jak suka już nie skomlij -
Pan o tobie nie zapomni!
Z lampy Aladyna wylatuje dżin.
Aladyn
Dżinie mój kochany, złoty!
Otwórz wrota do tej groty,
Która się przed nami wznosi,
Bo nas żądza dziś tarmosi!
Chcemy w skarbiec wejść we dwóch!
Teraz, duchu, twój jest ruch!
Dżin
Twe życzenie jest rozkazem!
Tak jak przedtem, i tym razem
Trzecie twe pragnienie spełnię
I swą służbę dziś dopełnię!
Mefistofeles
Własnym oczom nie dowierzam,
Taka duma mnie rozpiera!
Jeden dżin tu przywiał sezam,
Drugi teraz go otwiera!
Aż chwytają się za głowę
Ci, co z nieba obserwują!
Już anioły spaść gotowe,
Tak demony współpracują!
Dżin otwiera grotę. Aladyn biegnie przed siebie, podczas gdy żeglarz znów śmieje się z niego na
boku.
Sindbad
Do Publiki.
Patrzcie tego romantyka!
Za dziewczyny śladem znika,
A mój wzrok już tu dotyka
Złote skarby ze skarbnika!
Zaraz zgarnę wszystkie łupy,
Bo tamtemu tylko dupy
Chodzą po tej pustej głowie!
Niech Widownia mi odpowie:
Nie ma dupy w miejscu głowy
Facet ten, co zamiast łowy
Uskuteczniać w złocie, srebrze,
O czczą miłość dziewki żebrze?
Ładuje pospiesznie skarby po kieszeniach.
Przecież miłość go zuboży,
Obowiązki nań nałoży,
Z których przyjemności ni ma,
A swej żony nie utrzyma
Bez tych skarbów, co tu leżą
I się wszystkie mnie należą!
Przybiega Aladyn z Jasminą.
Aladyn
Damę mą uratowałem,
Która bardzo miła ciałem
Memu sercu oraz duszą!
Żadne skarby mnie nie zmuszą,
Bym ją samą tu zostawił
I się sam w tym złocie pławił!
Faust
Zniecierpliwiony.
Ja chromolę tę zabawę!
Wciąż przygniatam tutaj trawę,
A ten kawał wszak młokosa
Już ucieka mi sprzed nosa
Z tą księżniczką wymarzoną,
Upragnioną i wyśnioną!
Mefistofeles
Jesteś ze mną tu bezpieczny!
Miałeś być poza tym grzeczny!
Swych obietnic nie pamiętasz?
Mam przypomnieć elementarz?!
Co odwleczesz, nie uciecze!
Już żem mówił to raz przecie!
Faust
Skonfundowany.
Przyjmij, diable, przeprosiny
Od bezmyślnej znów Niemczyny!
Zapomniałem, że co nagle,
To przeważnie jest po diable!
Głaska diabła po ogonie i obserwuje majaczące w oddali postacie.
Ali Baba
Na Allaha! Co się dzieje?!
Co to są za dwa złodzieje?!
W dwóch wynoszą złota sztaby!
Gniew poznają Ali Baby!
Toż to istna beznadzieja!
Żeby złodziej lżył kradzieja?!
Jak ten skarbiec mój otwarli?!
Z jakim diabłem pakt zawarli?!
Dalej, chyżo! Za mną, zbóje!
Ja im tego nie daruję!
Kości łotrom porachuję
I ich członki poćwiartuję!
Spina konia, wszyscy rozbójnicy idą w jego ślady.
Mefistofeles
Widzisz? Znowu miałem rację!
Seks z Jasminą – głupia mrzonka!
Czym byś czynił machinacje,
Gdyby ci urżnęli członka?
Zaraz będzie tu afera!
W Ali Babie furia wzbiera...
Dżafar z Alim jest zmówiony,
By pilnował w skarbcu żony,
Co Aladynowi porwał,
Gdy się tylko do niej dorwał.
A tu zbójów jest czterdzieści,
Każdy myślał, że popieści
Ciało pięknej tej Jasminy,
No bo każdy z tejże gminy
Pościł aż czterdzieści nocy,
Na pustkowiu spał bez kocy
I ochoty już nabiera,
A Aladyn mu zabiera
Ukochaną w swoje strony
I jest każdy zbój wnerwiony!
Arab brata napastuje!
Tylko Żyda tu brakuje:
Koran walczyłby z Talmudem,
Jak się Edmund prał z Helmudem!
Raz Izrael, Palestyna -
To nieważne, kto zaczyna!
Wszyscy skończą jednakowo,
Bo nienawiść jest królową
Tak żydowskich tych gierojów,
Jak tych muzułmańskich gojów!
Kto się czubi, ten się lubi,
Ale względy każdy gubi,
Gdy się toczy spór o władzę -
Nic ci na to nie poradzę!
Gdy debata już nie sprzyja,
To się z kłótni robi chryja -
Każdy bierze w rękę kija
I nim wali innych w ryja!
Bitka zaraz ich tu przejmie,
Tak jak później w polskim sejmie!
Każdy złodziej liczy kufry,
Wszyscy dbają o swe kupry,
Jedni drugim wykradają,
Za grosz wstydu wszak nie mają!
Jak tu między nich powpada
Ta załoga od Sindbada...
Jak dłoń zacna Aladyna
Wezwie znów na pomoc dżina...
Jak tu pozna zaraz który
Moc Dżafara, magię Koury...
To ze strachu cierpnie skóra,
Taka tu bitewna chmura
Się przewinie i zniweczy
Wszystkie okoliczne rzeczy!
Będą trupy i brzęk mieczy,
Który w głowie mej już skrzeczy!
Kurz zaczyna się unosić,
Pora się już stąd wynosić!
Zostaw swoim losom wszystko,
Bo cię czeka widowisko
Tysiąc razy lepsze jeszcze,
Że ci w słowach go nie streszczę!
Znikają.
Odsłona 7
Statek Kapitana Haka. Faust wpatruje się w związaną Wendy
Faust
Szanta – to piracka śpiewka:
Repertuar Kapitana.
Śpiewać pragnę, by ta dziewka
Godnie była powitana!
Przecudowna, śliczna Wendy!
Pragnę walczyć o jej względy!
Chcę zarzucić swą kotwicę
Prosto pod tę jej spódnicę!
Kiedy wyjmę ten swój hak,
Wtedy zrobię jej o tak:
Się zaczaję niczym majtek
I dobiorę się do majtek!
Rozbujamy cały statek!
U mnie chęci jest dostatek!
Wiem, że srodze o niej marzy
Cała banda marynarzy,
Ale ona będzie moja -
Nieruchoma niczym boja!
Chwycę ją od tyłu nagle,
Wezmę ją pod swoje żagle -
O tym marzę w tym momencie,
Stojąc na tym tu okręcie:
Żeby do niej przycumować
I ją całą obcałować!
Chcę się dostać do dziewczyny,
Wejść głęboko w jej głębiny
I popływać w nich jak tratwa!
Wiem na pewno, że jest łatwa!
Spenetruję ją wyniośle,
Niech się wierci na mym wiośle!
Nie dostaniesz jej piracie,
Ona moją będzie, bracie!
Wiem, że chcecie jej, korsarze,
Lecz ja jeszcze wam pokażę!
Zawodowca, Haku, masz tu!
Niech nie schodzi z mego masztu
Od momentu, kiedy stanie!
Tonąć chcę w jej oceanie
I w nim mieszkać jak w kajucie!
Niech się wierci na mym drucie!
W każdym doku oraz porcie
Zawsze marzę o tym sporcie!
Niech mój pływak dziś utonie
W jej rozkosznym, małym łonie!
Niech w nim pływa tak jak kaczka,
Wierci się jak wykałaczka!
Na kadłubie czy na burcie
Kluczem grzebać chcę w jej furcie!
Bujać całym chcę okrętem!
Niech pobawi się mym prętem,
Który zaraz w nią powchodzi
Tu, na tej zmysłowej łodzi!
Chcę w jej cudnej, ciasnej pupie
Się rozgościć jak w szalupie!
Koleżanką jest Piotrusia,
Lecz mnie mało to obchodzi -
Mnie ciekawi to, czym siusia
I czym zaraz mi dogodzi!
Niech rozbuja się ta łajba,
Bo mnie zaraz trafi szajba!
Mefistofeles
Wiem, że dziwka jak marzenie
I że chcesz się do niej zbliżyć,
Lecz na innym wszak terenie
Będziesz się mógł zaraz wyżyć!
Znikają.
Odsłona 8
Kraina Czarów. Wchodzą Faust i Mefistofeles.
Janko
Stoi Faust w Krainie Czarów
I rozgląda się dokoła:
Jarmark większy od bazarów;
Gwar, zabawa tu wesoła.
Dzieci grają w szachy, w karty,
W berka oraz w chowanego.
Faust rzecz jasna jest uparty,
Chce dla siebie wiadomego.
Faust
Iście zacna to kraina!
Wszyscy bawią się z ochotą!
Tutaj chłopak, tam dziewczyna...
Mój Mefisto miły... kto to?!
Mefistofeles
Oto jest Królowa Pików -
Pani całej tej krainy!
Chce się dzieciom do przełyków
Dobrać z prostej tej przyczyny:
Chce się rzucić im do gardeł,
Bo wygrały z nią zabawę!
Gier zasady są tu twarde -
Wygrywanie nie jest klawe!
Faust
Ja jej rzucę się do gardła
I przeczyszczę je swą szczotką!
Dzieciom radość z gry ukradła -
Niezłą musi być idiotką!
Mina jej natychmiast zrzednie,
Gdy się Johann z nią zabawi!
Zrazu jej facjata zblednie,
Gdy się kręglem mym udławi!
Nawet dwie jej wielkie kule
Takich kręgli nie rozbiją!
Ja popieszczę je tak czule,
Że balony się przebiją!
Skoro sama taka oschła,
Może także lubi oschłych!
Już mi pika się podniosła -
Chcę zabawy dla dorosłych!
Wnet ją dzidą poczęstuję -
Zobaczymy, czy jest twarda,
Gdy gardełkiem posmakuje
Mego kija od bilarda!
Janko
Patrzy Johann: lalka siedzi
I wygląda niczym żywa.
Gąsienica coś jej bredzi,
Dziwne gierki z nią rozgrywa:
Lalka grzyby je radośnie,
A po uczcie tej szaleje -
Po podgrzybkach ciągle rośnie,
Zaś po smardzach wciąż maleje.
Tak się na nią Faust nastawił,
Że zapomniał o Królowej.
Więc Mefisto mu przedstawił
Postać koleżanki nowej.
Mefistofeles
To nie lalka! Dziewka żywa!
A na imię ma Alicja!
Mnóstwo przygód tu przeżywa,
Razem z nią jej koalicja:
Ten wysoki jej zausznik
To Szalony Kapelusznik,
A ten drugi partner stały
To jest, Fauście, Królik Biały,
Co się spieszy od poranka;
Zaś ten trzeci: Wańka-Wstańka -
Wciąż przewraca się i wstaje...
Jajkiem tym się nikt nie naje!
Faust
Moje jaja ciągle stoją -
Niepotrzebny im rozrusznik!
Niech Alicję dziś przystroją
Lepiej niż ten Kapelusznik!
Wnet podniosę jej sukienkę
I wyliżę tę studzienkę,
Którą skrywa jej spódniczka!
Wpuszczę swego tam króliczka,
Bo mu spieszno do pieczary!
Ala pozna moje czary
I skosztuje mej pieczarki
Zamiast smardza i podgrzybka!
Drożdż mi urósł i do szparki
Chciałby wślizgnąć się jak rybka!
Tłusta, pulchna ta dżdżownica
Lepsza jest niż gąsienica!
Ona lubi się ukrywać
Oraz w jamach dokazywać!
Królik w spodniach mi się rusza
Lepszy niż ten z kapelusza!
Chcę go zaraz pchać do nory!
Mefistofeles
Na boku.
Chybaś jest psychicznie chory!
Ty nie trafiasz w gusta Ali -
Ona stroni od brzydali!
Nie jest z tych naiwnych suczek,
Co nie znają czarcich sztuczek!
Lustro wszak ją tu przygnało;
Tobie też by się przydało -
Ujrzałbyś swój pysk zawzięty,
Lubieżniku ty przeklęty!
Gdyby lustro cię widziało,
W drzazgi by się roztrzaskało
I potłukło się w kawałki
Od widoku twojej pałki!
Gdyby znało cię zwierciadło,
W drobny mak by się rozpadło
Na sam widok tej gałęzi,
Którą trzymasz na uwięzi,
Choć chce z gaci ci wyskoczyć
I za sprawą lustra wkroczyć
Z Alą do Krainy Czarów!
Ty masz mordę jak z koszmarów!
Karygodne twe oblicze,
Zatem wdzięki te dziewicze
Prędko musisz tu porzucić!
Zaraz zdołam cię ocucić!
Czeka ciebie zimny prysznic -
Diabeł moczem cię obsika!
Nic ci więcej się nie przyśni,
Zgredzie brzydszy od nocnika!
Do Fausta.
Ala wiele ma radości,
Gdy gra z przyjaciółmi w kości,
A z Królową wciąż wygrywa,
Więc ten babsztyl się odgrywa -
Taką właśnie jest Królową!
Kiedy Ala znów z nią wygra,
Skończy z oderwaną głową
Jak okaleczona wydra!
Ali żaden nie odmawia -
Dziewka to nie byle jaka!
Lecz gdy czegoś się obawia,
Wywołuje Dziaberlaka -
To jest potwór tak oślizgły
Jak twój królik po robocie!
Wówczas na nic moje widły,
On ma w szopie takich krocie!
Rąk ma osiem, nóg ma siedem,
Ile łbów ma – nawet nie wiem
I ty też byś nie chciał wiedzieć,
Zatem zamiast tutaj siedzieć,
Lepiej wyjdźmy z tej krainy!
Mam w zanadrzu pindoliny
Jeszcze lepsze od Alicji,
Więc oddajmy się banicji!
Znikają.
Odsłona 9
Dom rybaka. Wchodzą Faust i Mefistofeles.
Janko
Stoją razem dwa kompany,
A przed nimi wielkie morze.
Faust od dawna niekąpany -
Trochę śmierdzi już nieboże...
Doleciała go woń jodu,
Mag wpadł w trans zaczarowany.
Wnet się członek rwie do wzwodu,
Bo on lubi słone jamy...
Nagle patrzy: stoi chata.
Strzechą cały dach pokryty.
Ganek miotłą tam zamiata
Babsztyl tęgi, znakomity.
Pięćdziesiątkę już przekroczył,
Ale wciąż się nieźle trzyma.
Już Faustowi hak podskoczył,
Haczyć spodnie już zaczyna.
Ostry kontur w spodniach wstał,
Sterczy mu spomiędzy nóg -
Bies już wątpliwości miał,
Czy to nie jest jego róg!
Więc przejechał po łbie łapą:
Oba rogi ma na głowie!
Nie chcąc, aby Faust był gapą,
Stwierdził, że mu fakt przepowie:
Mefistofeles
To jest zołza jakich mało,
Nigdy większej świat nie widział!
Męża z chaty znów wywiało,
Bo chce złowić rybek przydział...
Zołza go wykorzystuje
I pomiata nim jak szmatą...
Mąż jak dziki wół haruje,
Ale ona gwiżdże na to.
W dupie jej się wszak przewraca,
Myśli, że jest świata panią.
Póki mąż jej wciąż nie wraca,
Bierz się lepiej prędko za nią!
Gdy do domu rybak wróci
W towarzystwie złotej rybki,
Żonę z chaty swej wyrzuci,
Nie zobaczysz już jej pipki!
Janko
Faust załapał w mig podnietę,
Nie potrzeba mu zachęty.
Jął się gapić na kobietę
Zamiast w morskie te odmęty.
Gdy zobaczył zad kobity
I jej przednie gabaryty,
Oko wyszło mu z orbity,
Okoń stanął mu jak wryty
I zamierza wciąż tak stać.
Chciałby rybę swą Faust pchać
Tam, gdzie baba ma swój staw -
Wokół stawu rośnie szczaw:
Bujne i łonowe włosy;
Takich chaszczów nigdy dosyć!
Włosy powiewają luzem,
Baby staw ocieka śluzem,
Brzegi łączy z majtek mościk -
Apetyczna, miękka śluza.
Już w okoniu chrzęszczą ości,
Już na czole Faust ma guza -
Tak wysoko ptak wyfrunął!
Bies ze śmiechu w glebę runął,
Boki zrywa, brzuch go boli,
A Faust stoi i miętoli
Swego ptaka, co tak duży,
Że na czole czyni guzy.
Chyżo bawi się okoniem,
Pracowite jego dłonie.
Pysk czerwony od roboty,
Z czoła lecą siódme poty -
Tak mag zaangażowany!
Diabeł leży popłakany,
Łzy ze śmiechu już wyciera
I do Fausta się wydziera:
Mefistofeles
Wiedzą o tym nawet mnisi -
Gruba beczka dobrze kisi!
Moszcz, ogórek, czy kapusta...
Pochwa, zadek oraz usta -
Wszystko aż się rwie do akcji!
Ślina służy fermentacji!
Wiedzą duzi, wiedzą mali:
W starym piecu diabeł pali!
Janko
Babie się podniosła kieca,
Faust ładować chce do pieca;
Los piekarza mu się marzy...
Już wypieki ma na twarzy,
Lędźwie mu pragnienie spala,
Chciałby w bułkę pchać rogala,
Lecz go diabeł przytrzymuje
I mu grzecznie perswaduje:
Mefistofeles
Odczep ty się od piekarzy!
Jeszcze się okazja zdarzy,
Żeby wypiec bochen chleba,
A na razie nam potrzeba
Skoczyć do innego świata,
Gdzie los takie precle płata,
Że pieczywa tam bez liku,
Mój ty zacny cukierniku!
Gdy się najesz ciasta tego,
Brzuch ci pęknie z przejedzenia!
Gruszeckiego, Kandulskiego
5
Będziesz posłać mógł do cienia!
Znikają.
Odsłona 10
Pałac Śpiącej Królewny. Faust przeciera oczy ze zdumienia.
Janko
Znalazł Faust się z diabłem w wieży.
Patrzy: młoda dziewka leży
Pod pościelą satynową
I wygląda na gotową,
Bo się wcale nie opędza,
Tylko śpi, a obok przędza
Z kołowrotkiem, nićmi stoi.
Palec się dziewczynie goi -
Widać, była weń ukłuta.
Krew pociekła barwy barszczy.
Już się chwycił Faust za druta
I łapczywie se go marszczy.
Już na twarzy jest czerwony,
Drut nabrzmiały i wzwiedziony
Elektryczny prąd przewodzi.
Już do spięcia w nim dochodzi -
Do wytrysku prawie gotów...
Niemal leci klej z klejnotów...
Stoi Johann Faust w rozkroku,
Diabeł śmieje się z widoku.
Mag usłyszał jego śmiech
I wysapał doń jak miech:
Faust
Ja tej dziewce nie popuszczę!
Zaraz z palca coś upuszczę,
Dla odmiany – bielutkiego!
Nie śmiej ze mnie się, kolego,
Tylko prowadź w jej alkowy!
Kołowrotek mam gotowy!
Gdy ją igłą swą ukłuję,
To księżniczka się obudzi
I się migiem zreflektuje,
Że krew z błony majtki brudzi!
Moja biel i czerwień dziewki -
Uszyjemy chorągiewki
Z białym orłem w pięknym godle -
Coś na flagi Polski modłę!
Niech mój orzeł w lot się wzbije
I połączy się z jej tarczą!
Dziobem błonę niech przebije,
Genitalia niech zatańczą,
Tak jak igła tańczy z nitką!
Chcę coś uszyć z tą lolitką!
Moje prącie już rozgrzane!
Majtki te pocerowane
Chce z tej dziewki prędko zdjąć!
Ja nie jestem żaden ksiądz,
A to nie jest stara jędza -
Pewnie ma ochotę wziąć
W ręce inne coś niż przędza!
Śpi tu błogo krasna dziewka
Zamiast ze mną szydełkować!
Ja mam krosna jak Dratewka
I śpikulcem chcę tańcować!
Mefistofeles
Na boku, pokładając się ze śmiechu.
Patrzcie tylko tego kmiotka,
Wszyscy święci znakomici!
Nie wie cap, że z kołowrotka
Wyjdą dziś dla niego nici!
Pląs chce tańczyć erotyczny!
Marzy mu się z dziewką tango!
To dlań owoc egzotyczny,
Jak papaja albo mango!
Białogłowa smacznie śpi,
Lecz to Johann bardziej śni
I z motyką leci w słońce!
Wkrótce marzeń przyjdą końce!
Barszcz czerwony go podnieca -
Istny prosiak to we fraku!
We łbie wciąż spódnica, kieca...
Czerwień z wstydu się, buraku!
Do Fausta.
Wiem, że jesteś bawi-pizdek,
Lecz powściągnij ten swój gwizdek,
Bo ci para zeń wyleci
I narobisz sobie dzieci!
Gdy wiedźmina bierze chcica,
To najlepsza czarownica!
Podła zołza podstarzała
I najlepiej owdowiała!
Każda z nich jest wyposzczona,
Więc dopuści cię do łona!
Będziesz z nią wyczyniał cuda,
Aż jej skleisz klejem uda
I jak balon pęknie moszna!
Z taką bez obawy można,
No bo w ciążę już nie zajdzie!
Więc gdy czarownika najdzie
Nagła chętka niesłychana,
Może z taką aż do rana
Wić się, gzić się i tarmosić,
Ona zaś nie będzie nosić
Twego dziecka w swoim łonie!
Wytrzyj teraz więc swe dłonie
I już zacznij je zacierać,
Bo za chwilę wszak rozbierać
Będziesz taką sprośną damę,
Że ci spodnie spadną same!
Zostaw śpiącą tu królewkę,
Ja pokażę ci kurewkę,
Która grzeszy z wiedźminami,
Bo jest wiedźmą nad wiedźmami!
Gdy to babsko już posiędziesz,
Doświadczenie to zdobędziesz,
Które inni zdobywali:
W starym piecu diabeł pali!
Znikają.
Odsłona 11
Zamek Królowej Śniegu. Mefistofeles z Faustem zaglądają z dworu przez okno do komnaty.
Mefistofeles
Tam, w środku stromej wieży
Mieszka księżna złej lubieży!
Ona tak wysoko mierzy,
Że się z chmurą zaraz zderzy!
No a chmura tam gradowa,
Bo to mrozu jest królowa!
Poznaj na tym tu wybiegu
Złą, bezwzględną Panią Śniegu!
Janko
Piękna, sroga to potwora,
Demoniczna jak Fedora.
Babsztyl wredny tak jak Eris,
Co rzuciła kość niezgody.
Już Faustowi tak wzrósł penis,
Że nie jeden, a dwa wzwody
Naraz w kroczu swym odczuwa
I w marzeniach srom przeżuwa -
Tak go chlipie swym ozorem,
Jakby Reksem był, Azorem,
Albo jakim innym Burkiem,
Co na kość niezgody głodny,
A zaś członek jego nurkiem,
Co wskakuje w układ rodny.
Faust
Biała jest jak orchidea
I okrutna jak Medea!
Orchidee jak storczyki...
Pieścić chcę te dwa sterczyki,
Co pod szyją jej tak sterczą
I mą wyobraźnię męczą!
Te wielgachne sople lodu
Już zmusiły mnie do wzwodu!
Mój stalaktyt już jest hardy
I jak sopel lodu twardy!
Cóż za pulsujący kołek!
Pokaż mi tej damy dołek!
W spodniach wielki mam lodowiec -
Góra śliska oraz stroma!
Ona wdowa, jam jest wdowiec...
Niech powącham woń jej sroma!
Razem osiągniemy szczyt!
Będziem piąć się aż po świt!
Podnieś w górę swą spódnicę!
Wypuść na mnie swą śnieżycę!
Strasznie żem już podniecony!
Daj polizać twoje szrony!
Chcę wylizać wszystkie sople,
Aż ostatnią spiję kroplę!
Sopel zwisa zołzie z brody,
Pewnie cudnie robi lody!
Niech me ciało ją ogrzeje!
Zaraz z żądzy oszaleję!
Zaczyna prószyć śnieg. Z początku delikatnie, później coraz mocniej.
Mefistofeles
Już się sypią śnieżne płatki
Niczym lekkie białe kwiatki.
Wiem, że chciałbyś swą kiełbasę
Włożyć do tej tu lodówki,
Boś jest sprośne bydlę łase
Na rozwódki oraz wdówki!
Wiem, że ona cię zachwyca,
Lecz piekielna nawałnica
Się niechybnie tu szykuje,
Więc mi rozum nakazuje,
By cię zabrać w bezpieczniejsze
Miejsce milsze i cieplejsze!
Zaraz mroki twe rozjaśni
Dziewka z innej jeszcze baśni!
Ulatniają się.
Odsłona 12
Sypialnia Księżniczki Śpiącej na Ziarnku Grochu. Oczy Fausta robią się wielkie jak arbuzy.
Janko
Więc opuścił Johann zimę.
Widzi łoże z baldachimem,
Co ma story atłasowe
I pościele satynowe.
W łożu, sprawa oczywista,
Leży dziewka jedwabista
I piżamkę ma z jedwabi,
Która zmysły Fausta wabi.
Własnym oczom Faust nie wierzy -
Taka piękna dziewka leży
W tej sypialni i alkowie,
Że aż zimnych dreszczy mrowie
Całym ciałem Fausta wstrząsa.
Krople potu wiedźmin strząsa,
Kiedy zbliża się po trochu
Do księżniczki, co na grochu
Pupą leży i nie może
W śpiączkę zapaść to nieboże.
Z boku na bok wciąż się i wierci,
Czarem swoim Fausta nęci.
W łóżku ciągle się przewraca,
Faust w swej żądzy się zatraca.
Prześcieradło wygniecione,
Kształty dziewki podkreślone
Przez seksowne materiały,
Które przykrywają cały
Dziewki śliczny wizerunek.
Miecz Faustowi dał meldunek,
Że już w spodniach nie usiedzi.
Tak więc Faust do diabła bredzi:
Faust
Cóż za tyłek, co za biust!
Chcę to wszystko wziąć do ust!
Jak jęzorem jej nie mlasnę,
Dzisiaj w nocy sam nie zasnę!
Pozwól, że choć mieczem drasnę
To zmysłowe dziewczę krasne!
Ona szybko się nie znuży,
Bo potencjał ma za duży!
Może pieszo biec do Belgii,
Tyle mieszka w niej energii
I dlatego spać nie może!
Wnet koło niej się położę
I pomogę jej się zmęczyć!
Daj ślicznotkę tę wycieńczyć!
Skoro wciąż nie może spać,
Zaraz głośno będzie ssać
Moje grochy i szparaga -
To w zaśnięciu wszak pomaga!
Szpara, szparag – synonimy!
W mig bezsenność wyleczymy!
Jak na grochu spać nie może,
Dla odmiany i rozpusty
Pod tyłeczek jej podłożę
Mój kabaczek i kapusty!
Zawirują te sypialnie,
Baldachimy i alkowy,
Gdy obsłużę ją analnie,
Kukurydzę kładąc w rowy!
Chór z moczarów i szuwarów
Po raz drugi Wodnik przerwał,
Bo już go w paprociach słychać!
Boki swe ze śmiechu zerwał
I nie może już oddychać!
Wodą cały się zachłysnął,
Z płuc hektolitrami pluje!
Na Janeczka okiem błysnął
I do niego wygaduje:
Wodnik
To klasyczna wręcz komedia,
Pełna cudnych scen doniosłych!
Lepsza niż publiczne media
Oraz ,,Fredro Dla Dorosłych''!
Spać na grochu nie potrafi!
Ja też dzisiaj spać nie mogę!
Niech do stawu mego trafi -
Podam jej pomocną nogę!
Pieśń o zabarwieniu świńskim!
Sam podpiszę dziś cyrograf!
Weź zapoznaj mnie z Grupińskim,
To poproszę o autograf!
Chór z moczarów i szuwarów
Wodnik śmiechem poszarpany,
A szarpidrut nieruszony.
Wziął gitarę Jasiek w tany,
Baje dalej niewzruszony:
Janko
Mówi diabeł do Johanna:
Mefistofeles
Ta królewna uwielbiana
Jest przez wszystkich bez wyjątku!
Gdy byliśmy w tym zakątku,
Gdzie ci śpiącą pokazałem,
To cię poinstruowałem,
Że dojrzała będzie lepsza...
Nie zamierzam zgrywać wieprza,
Tylko będę sprawiedliwy,
Równoważny i życzliwy:
Od tej śpiącej tam dziewczyny
Stara jędza była słodszą,
Więc bezsenną opuścimy,
Bym ci mógł pokazać młodszą!
Rozmywają się w powietrzu.
Odsłona 13
Chłodny wieczór. Miejska ulica skąpana we mgle. Pojawiają się Faust z Mefistofelesem.
Faust
Zachwycając się pięknem i cnotą nieznajomej siedzącej na ławce.
Ależ szybko się rozgrzałem,
Gdy ją okiem swym zdybałem.
Cóż za cnota to bez skazy?
Cóż za piękne tu obrazy?!
Lico takie ma rumiane,
Chociaż jeszcze nie rozgrzane!
Smutna taka tu przysiadła,
Chyba dzisiaj nic nie jadła...
Cóż za śliczność wzrok mój mami?
Mefistofeles
Dziewczyneczka z Zapałkami!
Faust
Mi zapałek nie potrzeba!
Już rozgrzała mnie i w nieba
Siódme ona mnie poniosła!
Jak swą trwogę ciężką zniosła?
Czy jej dola coś przyniosła,
Z czego szczęście swe wyniosła?
Mefistofeles
Ona same ma udręki!
Braknie jej matczynej ręki!
Z chorym ojcem tylko mieszka
I zarabiać nie omieszka
Na swe życie zapałkami,
Co sprzedaje je tu dniami
Ponurymi i mroźnymi,
Samotnymi i zimnymi.
Siedzi tutaj jak sierotka,
Bo nadzieję ma, że spotka
Kogoś, kogo serce ruszy
I nieszczęściem jej się wzruszy,
Kupi od niej te zapałki,
Aby mogła ugryźć chałki,
Bułki, chleba czy rogala,
Jeśli cena jej pozwala!
Faust
Z chwilowym współczuciem.
Toż to przecie się nie godzi!
Dziecko dzieckiem wszak się rodzi
I dzieciństwo mieć powinno,
Zamiast ślęczeć tu, gdzie zimno!
Dziewki losu nie mam w dupie,
Więc zapałki od niej kupię
I kocykiem ją ogarnę
Lub do domu ją przygarnę!
Mefistofeles
Chciałbym wierzyć w twoje chęci,
Ale wiedzą wszyscy święci,
Że najchętniej swą zapałkę
Dałbyś dziewce na rozpałkę
I nią potarł o jej draskę
Tam, gdzie wkłada swą podpaskę!
Nie każ dziecku jeszcze znosić
Zła, co z sobą chcesz przynosić
Do jej życia niewinnego,
Mój ty winny, zły kolego!
To przystanek był w podróży,
Ale czas nam się tu dłuży,
Więc zabiorę cię, lebiego,
Już do świata następnego!
Przestań być więc niecierpliwy,
Gdyż cię czeka tam życzliwy
Los, co spełni twe marzenie
I wnet pójdzie w zapomnienie
Niezaspokojona żądza,
Bo gdy się ma dość pieniądza,
Wówczas każdy ci pozwoli,
Byś dogadzał swojej woli!
Znikają.
Odsłona 14
Kraina Oz. Na widok Dorotki Faust stoi jak zahipnotyzowany, nie zwracając uwagi na Psa, Lwa,
Stracha na Wróble i Cynowego Drwala.
Faust
Gdzie nas przywiał teraz los?
Mefistofeles
Tutaj jest Kraina Oz!
Ta, co kumpli zaraz spotka,
To poczciwa jest Dorotka!
Faust
Apetyczna ta Dorotka!
Chcę jej zajrzeć do środka!
Dopuść wnet mnie do Dorotki,
Niech wyliże mi klejnotki!
Ja się dziewce też podliżę
I kopalnię jej wyliżę!
Chcę pocierać jej cycuszki
Jak dwie krągłe szklane kule,
W które patrzą wszystkie wróżki,
Gdy chcą przyszłość znać w szczególe!
To dla wzroku są rozkosze -
Oczko poszło jej w pończosze!
Sukieneczka taka krótka,
W majtkach widzę wszystkie szwy!
Wlecę ptaszkiem do ogródka,
Choćby strzegły go dwa lwy
I na wróble cztery strachy!
Chciałbym jej wylizać pachy!
Chcę wędrowca pchać w odmęty,
Aż w czeluściach się zagubi!
Niech mi dziewka ssie diamenty
I mój wielki, twardy rubin!
Niech go śliną wysmaruje,
Aż do buzi wejdzie cały!
Niech go gardłem poleruje,
Tak jak czyści się kryształy!
Ależ wielka tu rozpusta!
Kraj ten trafia w moje gusta
I najmniejsze me guściki!
Porozpinać chcę guziki
Od sukienki tej dzieweczce,
Co się trudzi przy konewce,
Stojąc z przyjaciółmi trzema!
Chcę wyczyniać z nią ekstrema
I ją oblać z mej konewki,
By poznała od podszewki,
Co to jest prawdziwy samiec!
Spostrzega Cynowego Drwala.
Cóż to, diable, za zaprzaniec?
Mefistofeles
To jest gniewny, wściekły drwal!
Jak się nie wycofasz w dal,
To siekierą zrobi ciach
I na ptaszka padnie strach,
Gdy odleci odrąbany
Z dala od tej młodej damy!
Gdy ci strach przestraszy wróbla,
Niejednego wydasz rubla,
By ci medyk go naprawił
I z letargu go wybawił!
Jest też Toto – dziwki pies.
On wierniejszy jest niż bies!
Podejść do niej się nie ważysz,
Gdy tam stoi jej towarzysz!
On ma szczęki jak obcęgi,
Które ptaki i ich lęgi
Miażdżą oraz rozrywają,
Nawet piór nie zostawiają!
Włos na głowie staje dęby -
Takie ma ta bestia zęby!
W mig podbiega do szaszłyka
I go w dwie sekundy łyka!
Gdy ci pies pogryzie kość,
Będziesz miał na zawsze dość
Wojowania ptakiem w dziupli,
Gdy ci pisklę pies uszczupli!
W koszmar się zamieni bajka,
Gdy drapieżnik zje ci jajka!
Już Dorotki nie polejesz,
Tylko prędko stamtąd zwiejesz,
Gdy ci pies zje komplet jajek,
Tak jak w lany poniedziałek!
Włóż więc jajka do koszyka,
Każdy mądry stąd umyka,
Żeby Wielkanocy dożyć
I gdzie indziej jaja włożyć!
Aż cię z bólu w tyłku skręci,
Gdy ci jajka pies prześwięci
I pochłonie tę święconkę
Jak kiełbasę lub golonkę!
Czeka cię z nim impotencja,
Choć nie taka twa intencja!
Zejdź więc z drogi bydlakowi,
Bo się mięsem twym obłowi!
Obok kundla czyha lew,
Który ci upuści krew
Z tej nabrzmiałej twej konewki,
Gdy się zbliżysz do tej dziewki!
Lew odgryzie ci konewkę
I ją schrupie jak marchewkę!
Będziesz sikać na czerwono
Zamiast marchew pchać w dziewuchę
I zapomnisz co to łono,
Gdy ci połknie kot pietruchę!
Lepiej omiń tę dziewuszkę -
Miej szacunek dla selery
I odmienną obierz dróżkę!
Spójrz na tamte dwie hetery...
Faust
Dostrzegając w oddali dwie czarownice.
Zołza jedna z drugą stoi,
Lecz mnie to nie niepokoi,
Bo ja jędze bardzo lubię!
Niech w ich lesie się pogubię!
Niech latają na mej miotle!
Chcę im grzebać łychą w kotle!
Daj mi najpierw tamtą w chuście!
Niechaj odda się rozpuście
I mą różdżką się pobawi,
Aż się prawie nią udławi!
Daj mi też tę w kapeluszu -
Chcę jak lew jej wejść do buszu
I korzenie tam zapuścić,
Bym konarem mógł się spuścić!
Ta wzwiedziona ma konewa
Już urosła tak jak drzewa
I za chwilę puści soki
Prosto w cudne ich odwłoki!
Zacne tu są czarownice
W tym przepięknym Kraju Oz!
Chcę podkasać im spódnice
I im w tyłek wsadzić nos!
Niechaj nochal mój się błąka
W tych pośladkach cudnych z Oz,
Nawet kiedy puszczą bąka
Albo całe roje os!
Mefistofeles
Pokazując Faustowi czwórkę przyjaciół zmierzających w kierunku wiedźm.
Czy nie widzisz, co się dzieje?
Już nadciąga tu Dorotka!
Zaraz wodą je obleje
I utopią się jak szprotka!
Faust
Niech Dorotka ich nie leje -
Chętnie zmienię baśni bieg!
Z mej sikawki je obleję -
Będą białe niczym śnieg!
Mefistofeles
Wiem, że drwala się nie lękasz
I że z drzewca sok ci leci
I że też przed lwem nie klękasz,
Lecz ci powiem, iż ten trzeci -
Strach, co wróblom kładzie kres -
Mówię ci to jakem bies,
Iż uciekać trza daleko,
By nie zostać dziś kaleką!
A najlepiej uczynimy,
Gdy na balu się zjawimy -
Tam dopiero kobiet rój!
Tam szpikulcem dziewki kłuj!
Odlatują.
Odsłona 15
Bal u Kopciuszka. Zjawiają się Mefisto z Faustem. Johann stoi z wywalonym na wierzch ozorem.
Faust
Cóż za dziewka bardzo miła -
Ta, co bucik tu zgubiła!
Jakaż piękna i wytworna!
Jaka żądza mnie potworna
Zaraz na jej widok bierze!
Co się dzieje? Ledwo wierzę!
Jeszcze trzy ubrane modnie
Wchodzą tu przez bramy wschodnie!
Powiew piękna tu ze wschodu
Już przymusił mnie do wzwodu!
Mefistofeles
To są siostry jej przyrodnie!
Zachowują się wyrodnie!
Faust
A ta starsza, co je kocha?
Mefistofeles
To Kopciuszka zła macocha!
Faust
Z wielkim podziwem oraz niepohamowaną żądzą.
Oczopląsu można dostać!
Każda mnie podnieca postać
Na tym wielkim weselisku!
Ile tutaj zmysłów błysku!
Tu Kopciuszek, a tam siostry!
Ona słodki, one ostry
Obraz kobiet przedstawiają!
Wszystkie oczy przykuwają!
Wszystkie żądze me wzbudzają
I mnie mocno przyciągają!
Toż napatrzyć się nie mogę!
Już mój członek bije w trwogę,
By wyskoczyć poza spodnie
I zachować się niegodnie!
Cóż za cudna rewia mody!
Jakie lica i jagody!
Jakież perły na tych szyjach!
Jakie suknie na tych żmijach,
Które takie niegodziwe
Oraz strasznie urodziwe!
Jak mnie zdziry pociągają!
Jak spokoju mi nie dają!
Władzę taką wielką mają
I tak mi się podobają,
Że nie umiem się powstrzymać
I nie mogę już wytrzymać
Tego balu, gdzie Kopciuszek
Oraz jego śliczny ciuszek
Tak rozpalił mój podbrzuszek,
Że od łydek aż do uszek
Wszystkie tkanki moje płoną!
Każda błaga z nich o łono!
No a tamtej dobrej wróżki
Zgrabna pupa oraz nóżki
Tak mi w oczy się rzucają
I do grzechu namawiają,
Że już nie wiem, co mam robić!
Sztylet swój chcę pochwą zdobić!
Żądza prędko mi nie minie,
Kiedy patrzę na jej dynie!
To jest nie do zrozumienia,
Jak krajobraz tu się zmienia!
Jak postacie przenikają
Oraz pokarm oczom dają!
Cóż to za rozkoszna wtopa,
Gdy z pantofla wyszła stopa!
Drugi bucik wyrzuciła
I obuwia się pozbyła!
Chcę je dostać w swoje łapy
I je wąchać, brać do papy!
Pragnę iść w Kopciuszka tropy
I wylizać jej te stopy!
Chcę całować je i ssać
Oraz palce w usta brać!
Chcę pracować w obuwniczym,
Nie przejmować się już niczym,
Tylko stopy jej oglądać
I w butiku ją podglądać!
A te cztery tam hetery
Też są niezłe, będę szczery!
Oczu zabrać z nich nie mogę,
Kiedy przemierzają drogę
I przed wzrokiem moim kręcą
Pośladkami oraz nęcą
Sukienkami, co szeleszczą,
Grając nutę swą złowieszczą!
Niechaj zaraz mnie rozpieszczą!
Niech się piersi dam tych zmieszczą
Wprost do mego wszak przełyka,
Niech pozbawię je stanika!
Niech poznają piękna skutki,
Gdy pochwycę te ich sutki
W swoje wygłodniałe zęby,
Co mi tak wystają z gęby,
Kapiąc śliną na podłogę,
Że już stać w kałuży mogę!
Mefistofeles
W takim razie powiedz, panie,
Która ma największe branie?
Faust
To pytanie mnie zabija!
Odpowiedzieć mi nie sprzyja!
Każda z damskich tutaj twarzy
Od tej chwili mi się marzy!
Mefistofeles
W takim razie tu wrócimy,
Gdy się już zastanowimy!
Odchodzą.
Odsłona 16
Upiorny cmentarz. Dookoła pohukują sowy i kraczą wrony. Wchodzą Faust z Mefistem. Mag
rozgląda się przerażony.
Faust
Cóż to, diable? Gdzie jesteśmy?
Gdzie zawędrowali żeśmy?
Atmosfera tu ponura...
Toż z trupami to jest dziura!
Mefistofeles
Brawo, Fauście! W mig odgadłeś,
Gdzie ty ze mną teraz wpadłeś!
Dookoła wszędzie cmentarz!
Raz zobaczysz – zapamiętasz!
Zaraz kompan twój ci powie,
Kto spoczywa w tamtym rowie!
Ty tam leżysz! Twoje kości!
To jest trup twój już w przyszłości!
Żadnej nie wybrałeś dziewki,
Lecz powiedzieć tobie muszę,
Że bez względu na twe śpiewki,
Ja do jednej z nich cię zmuszę!
Nie ma wszak urody łani
I zapewne jej się wstydzisz,
Bo to jest jedyna pani,
Której się naprawdę brzydzisz!
Strach podąża zawsze za nią
I się w trwogę przyobleka!
Ona jest jedyną panią,
Która wciąż na ciebie czeka!
Jak Krzyżacy Jurandowi,
Ja ci brzydką zołzę wmuszę!
Tak jak Niemcy, jam gotowy,
By zgotować ci katuszę!
Szkarad żaden człek nie lubi
I ich nigdzie nie zaprasza,
Ale ona się nie zgubi
I na każdy bal się wprasza!
Człek się zawsze jej obawia,
Ona człekiem zaś nie gardzi...
Długo każdy jej odmawia,
Gdyż są ludzie nie dość twardzi,
By w oblicze jej upiorne
Zwrócić swoje blade czoło,
Bo ich ego jest oporne,
Gdy się robi niewesoło!
Każdy, kto tej damy dozna,
W mgnieniu oka zaraz zginie!
Niechaj Johann Faust ją pozna:
Dziewka ta ma Śmierć na imię!
Tak jak tobie na uciechy,
Ślinka jej na ciebie cieknie!
Kryje Johann się w swe strzechy,
Ale przed nią nie ucieknie!
Brzydzę się tych kmiotów wrednych,
Co brzydulom nie są wierni,
Ale gorsi od wybrednych
Są zachłanni i pazerni!
Tyś na wszystko jest pazerny!
Nic ci nie dam – jak na złość!
Pójdziesz w trumnę, głupcze mierny!
W ziemi trupów nigdy dość!
Faust
Totalnie spanikowany.
Panie, jakie masz zamiary?!
Wiem, że jestem bardzo stary,
Lecz poniechaj swoich planów!
Proszę, jeszcze się zastanów!
Mefistofeles
Przygotowując się do długiej przemowy.
Z miłą chęcią ci odpowiem!
Słuchaj przeto, co ci powiem:
Koniec twój jest bardzo bliski!
Stąd już widzę mdłe przebłyski,
Że przy twoim szarym grobie
Nie zapłacze nikt po tobie!
Ta Dziewczynka z Zapałkami,
Która siedzi za drzewami,
Iskrą ze swej draski tryska -
Domowego wszak ogniska
Ona zaznać wciąż nie może!
Bardzo ciężką jej obrożę
Los paskudny na kark włożył
I od dziecka ją zubożył!
Lecz nie skąpi jej odzienia
Duch Bożego Narodzenia!
To jest bardzo mądry duch!
Potrzebujesz odrodzenia!
Nie jednego, tylko dwóch!
Nie wystarczy tobie jedno,
Bo ty jesteś gnidą wredną!
Wciąż masz w głowie wielkie żądze!
Rozkosz ciała i pieniądze!
Są nikczemne twoje zbytki!
Jesteś, Fauście, bardzo płytki!
Ale grób twój jest głęboki,
Nigdy z niego nie wyleziesz!
Choćbyś wziął się ostro w troki,
Już do żywych nie przeleziesz!
Kanałami będziesz pływać,
Tak jak w ścieku płyną śmieci!
Możesz sobie dokazywać
Tam, gdzie nie ma żadnych dzieci
I szlachetnych z cnotą ludzi,
Którzy w świecie swym cię nie chcą,
Gdyż ich taki brudas brudzi,
Skoro go jedynie łechcą
Złe, podstępne, podłe czyny!
Tacy jak ty to są szczyny,
Co na dnie studzienki leżą,
Chociaż wciąż wysoko mierzą!
I wspinają się wysoko,
Aż im pies nie nasra w oko,
Gdy do ścieku się przymierzy,
Czyli tam, gdzie łajno leży!
Chcesz wypełznąć ze studzienki
By się dobrać do sukienki,
Pod sukienką zaś do majtek,
Lecz za mały jesteś kajtek!
Gdy ci kupa psa zadudni
W uszach, tam, gdzie inni brudni
Spadniesz – jak ten, co ze studni
Wyjść chce w tej powieści Kinga...
Gdy już jest u celu, klinga
Ciężka mu na głowę spada
I z powrotem w otchłań wpada!
Tyś maciora jest nie lepsza
Od dwóch knurów w lipskim szynku!
Tyś jest także przykład wieprza!
Nie odniosłeś słów mych, synku,
Że kiełbasy psy nie jedzą,
Do swej własnej psiej osoby!
Psy nad kością tylko siedzą,
Gdy właściciel je podroby!
Choćbyś z diabłem miał konszachty,
Co w piekielnym siedzi dołku,
Nikt nie zrobi z ciebie szlachty,
Gdyś pachołkiem jest, matołku!
Myśl prostacka, lecz błękitnej
Krewki tobie się zachciewa...
Ciągle śnisz o aksamitnej
Sukni, którą wiatr podwiewa!
Przyszłość w życie samców wniesie
Leki mocne i błękitne,
Lecz to starcom nie przyniesie
Nic i nawet mniej wybitne
Puste głowy, filisterzy
Fakty znają te ambitne,
Iż to lek jest dla młodzieży!
Viagra nie jest, głupcze, dla tych,
Co przez starczy wiek nie mogą,
Lecz dla zdrowych i kumatych,
Których życie tak chorobą
Cywilizacyjną zdjęło,
Że choć czasu upłynęło
Mało, odkąd żyć zaczęło
Stado młodych, już minęło
U nich sił witalnych źródło!
No a takie stare pudło
Już z natury nic nie wsadzi
I nic viagra nie poradzi,
Tylko bardziej mu zaszkodzi,
Bo to biorą ludzie młodzi
W tych przypadkach opisanych
I przeze mnie wymienianych!
Żona zmarła, więc rozumiem,
Żeś w żałobie po jej trupie,
Ale pojąć wszak nie umiem,
Że chcesz wszystkim dziewkom w dupie
I gdzie indziej szuflą grzebać,
Ledwoś zdążył ją pogrzebać!
Nie wstyd tobie, zbereźniku?!
Ty łachudro, okrutniku?
Co by Helga powiedziała,
Gdyby teraz cię widziała?
W końcu się ulitowałem
I ci jedną szansę dałem,
Której żeś nie wykorzystał,
Bo na żadną żeś nie przystał
Z kobiet, które do wyboru
Tobie dałem – tak jak z boru
Grzyby mogłeś tam wybierać,
Lecz ty chciałeś poniewierać
Wszystkim, co tam wszak ujrzałeś!
Dokąd, durniu, ty zmierzałeś?!
Co ty chciałeś tam osiągnąć?
Nie wiesz, że się nie da ciągnąć
Wszystkich srok za jeden ogon?
Coś ty chciał? Dorównać bogom?!
Dziewki z cnotą ciebie nęcą,
Zołzy ciebie też zachęcą!
Pała stara, ślepa, siwa,
Do grobowej deski chciwa!
Nic ode mnie nie dostaniesz
I na zawsze sam zostaniesz!
Jesteś szpetnym, złym staruchem!
Żeś jest Tomciem ty Paluchem,
Który zwabić chce okruchem
Dziecko, żeby z tym maluchem
Móc sromotnie dokazywać
I mu sztuczki pokazywać,
Których w cyrku nie zobaczy,
Tylko będzie piał z rozpaczy,
Tak go Johann Faust uraczy!
Podła żmijo, co to znaczy?!
Nic cię, chamie, nie tłumaczy!
Jesteś wrednym pedofilem,
Który grzeszyć chce ze szczylem
Oraz grzebać przy spódniczce
Podstarzej geriatryczce!
Ty byś chętnie ściągnął gacie
Tak Smerfetce jak Hogacie!
Pragniesz kobiet bardzo wielu,
Podły, chciwy Gargamelu!
Jesteś typem Pasibrzucha,
Co swej pałki tylko słucha!
Chcesz mieć wszystkie: urodziwe,
Podstarzałe i nieżywe,
Mądre dziewki, tępe pindy,
Wierne żony, lafiryndy,
Dostojniczki, tanie cizie,
Nienażarty dupolizie!
Chciałbyś pręta pchać w pośladki
Babci starszej od twej matki
Oraz grzebać w sukieneczce
Kilkuletniej Calineczce!
Zawsze żeś nienasycony,
Pryku niezrównoważony!
Mała korci cię dziewuszka,
Z którą chcesz odprawiać zbytki
Oraz chodzić chcesz do łóżka
Z babą starą jak zabytki!
Ty rodzoną byś siostrzyczkę
Zabrał na diabelską bryczkę
Oraz swoje własne córki
Byś przymusił do swej rurki!
Chyżo grzeszyłbyś z sąsiadką,
Babcią, wnuczką oraz matką!
Ależ z ciebie sprośne prosię!
Jesteś Jasiu, co Małgosię
Chciałby ostro napastować,
Lecz się w piekle zdążysz schować,
Zanim coś ci z tego wyjdzie -
Tyle tobie z tego przyjdzie!
Bo tym razem wszak nie zginie
Wiedźma w ogniu i kominie!
Dzisiaj, zamiast czarownicy,
Spłonie wiedźmin, co ma chcicy
Więcej, niż sam Midas złoty
I dziewicze chce klejnoty
Zaprowadzić w swoje groty
Oraz inne ukraść cnoty!
Miodu życia chciałbyś wiele,
Lecz cię zaraz onieśmielę!
Czcić pragnąłeś złote cielę!
Już ja miejsce ci wydzielę
W całym piekle najpiękniejsze -
Tam, gdzie mieszka zło największe,
Które poznać chce się z tobą
Oraz bratać z twą osobą!
Rura twoja w mig tam zmięknie!
Duch twój z ostracyzmu pęknie!
Bo choć dusz tam tkwi gromada,
Nikt w gościnę tam nie wpada
Do sąsiada, co los dzieli,
Tylko tych, co są weseli
W niebie z piekła się ogląda -
Oto, jak to tam wygląda!
Będziesz w święta i niedziele
Regularnie stać w kościele,
Lub codziennie, jeśli trzeba,
Lecz i tak cię to do nieba
Za nic w świecie nie wprowadzi,
Bo gdy Piotrek tak uradzi,
To nic diabeł nie poradzi,
Lecz do piekła prędko wpędzi
Tego, który ciągle pędzi
Życie błogie i występne
I stosuje zło podstępne!
Licho zawsze konsekwentne,
Więc widoki później mętne!
Powiem jeszcze raz waszmości:
Zginiesz w bólu, samotności,
Strachu, lęku oraz mękach,
Grozie, mroku i udrękach!
Faust
Płacze i kaja się przed diabłem zrozpaczony.
Panie, błagam cię! Litości!
Wiem, nie miałem krzty skromności!
Lecz daj dowód swej miłości
I mi oszczędź sromotności!
Wiem, że winy me ogromne!
Daruj życie, choć ułomne!
Mefistofeles
Słuchaj słów, co ma osoba
Powie twojej, pókiś żywy:
Dziewki będziesz widział z groba,
Jak nie zrobisz się mniej chciwy!
Wychodzą.
Odsłona 17
Słowiańskie jezioro. Janko Grajek, Jańcio Wodnik, chór.
Janko
Jak się diabeł w sobie zebrał,
Wzrok ze słuchem mu odebrał
I dlatego Johann skrycie
I z pokorą wiódł swe życie.
Gdy coś sobie Faust przypomniał,
Nagle szybko oprzytomniał
I znów poczuł zapach chcicy
Na spełnienie obietnicy...
Faust
Diable, diable! Zapomniałeś,
Że mi przyrzeczenie dałeś?
Że gdy chcicy mej nie spełni
Żadna z twoich dam wachlarzu,
To się cieszyć będę w pełni
Z dobrodziejstwa wszak mariażu,
Który zawrę z Małgorzatą!
No więc, diable, co ty na to?
Mefistofeles
Miałeś, chamie, złoty róg,
Lecz cię tak pokarał Bóg,
Że ten, co ma róg podwójny
I na brodzie zarost bujny
Oraz zamiast nóg kopyta
Odpowiada, gdy Faust pyta:
Jesteś w latach swych leciwy,
Lecz w marzeniach wiecznie żywy!
Satyr z ciebie tak jak Fauny,
Lub też inny przedstawiciel fauny,
Który do grobowych noszy
Chce doświadczać wciąż rozkoszy!
Dziad ogłuchnie i oślepnie,
Lecz rozporek swój rozepnie
Na wspomnienie starych czasów,
Kiedy biegał pośród lasów
I co lepsze grzybki zbierał
Oraz w dziewkach też wybierał!
Nawet, gdy go śmierć pochowa,
On od żądz się nie uchowa!
Ślepe, niedołężne zombie
O pragnieniach ciągle trąbi!
Nawet czarna magia voodoo
Nie nastręczy sobie trudu,
By połączyć cie z dziewczyną!
Nawet moce Montesquino
Mało w tym przypadku znaczą,
Gdy już pragnąć cię nie raczą
Wargi, które kiedyś śniły,
By je usta twe pieściły!
Jesteś zdrajca, który kłamie
I niewieście serca łamie!
Gdy o dziewkach myślisz sprośnie,
Nochal ci w galotach rośnie -
Żyje życiem niezależnym
I pajacem jest lubieżnym
Jak drewniana marioneta -
Jak Pinokio – syn Gepetta!
Ja się księdzu nie spowiadam,
Ale prawdę wypowiadam,
Gdy mnie o nią ktoś zapyta -
Nawet taki szwab łachmyta!
Prawdę szepnę do Johanna,
Którą szatan w oczy szepce:
Dziewka twoja ukochana
Już od dawna ciebie nie chce!
Janko
Tak Mefisto więc oszukał
Tego lubieżnego maga.
Dziewki gołej Johann szukał,
Zamiast tego prawda naga
Przed oczami mu stanęła,
Tak jak niegdyś jego lanca.
Grdyka Fausta wykrzyknęła:
Faust
Diabeł to podstępna franca!
Janko
Tak to właśnie jest z devilem:
Nieistotne, co przyrzeka.
Gdy już znudzi się debilem,
Syf narobi i ucieka.
W końcu przyszło oświecenie
Na szwabskiego tego gbura,
Który znalazł swe spełnienie
W grubych klasztorowych murach.
Jezus Chrystus wszystkich czyści
I na dobro ich nawraca,
Czy to są kryminaliści,
Czy też inny to ladaca
Przykład taki, jak ten wyżej...
Komu dalej, już jest bliżej
Do boskiego majestatu
Oraz niebieskiemu bratu
Kłaniać chce się i pokłony
Bić szerokie, jak szalony.
Chór z moczarów i szuwarów
Tak się zakończyła bajka!
Patrzy Jasiek: leży fajka
I chrapanie skądś dobiega.
Więc zboczony ten lebiega,
Co podwodny przykład zwierza
I sprośnego wodzimierza
Wszem i wobec prezentuje,
W stawie leży i piłuje!
Lecz nie dziwi się Janeczek,
Gdyż do swych opowiasteczek
Mit największy w koniec włożył,
Który by każdego zmorzył!
Bo wie każdy bard piękniejszy
Oraz bajarz rozsądniejszy
I gawędziarz każdy mniejszy,
Że z Chrystusem mit największy
Jest związany, w przeciwieństwie
Do tych baj, co chce ich każdy,
W scholastycznym okropieństwie
Nie ma nawet szczypty prawdy!
O Jezusie czcze gawędy
To są nawet nie legendy,
Tylko kłamstwa same właśnie!
Gdy je opowiadasz kraśnie,
Wszystkich znudzisz, każdy zaśnie!
Wziął gitarę swoją Grajek,
Cóż to był za miszmasz bajek!
Kiermasz baśni znakomity!
Zasnął Wodnik jak zabity!
Koniec
Przypisy
1
Anton Szandor LaVey (1930-1997) – założyciel Kościoła Szatana, którego pierwsza siedziba
znajdowała się w San Francisco. Okrzyknięty Czarnym Papieżem Popkultury, LaVey zapoczątkował
ruch religijny o nazwie modernistyczny satanizm, lub też satanizm laveyański (tzw. laveyanizm). W
swej książce pt. Współczesna Czarownica, czyli Szatańska Sztuka Uwodzenia przedstawił
opracowany przez siebie Zegar Osobowości Doktora LaVeya, który mówi, iż przeciwieństwa się
przyciągają. LaVey wychował dwie córki, a pod koniec życia urodził mu się syn. Faust był biegły w
czarnej magii i udało mu się poznać pewne fakty z przyszłości. Dowiedział się m.in., że w XX w.
urodzi się Anton LaVey i naopowiadał o nim zafascynowanej Małgorzacie, przyrównując ich relacje
do związku Antona LaVeya z młodszą o kilkadziesiąt lat Blanche Barton, która powiła LaVeyowi
syna.
2
Królewna Pizdolona oraz XIII Księga Pana Tadeusza to sprośne i wulgarne bajki, czytane przez
Daniela Olbrychskiego, które można (a przynajmniej było można) znaleźć w Internecie.
3
Michael Schumacher to po polsku Michał Szewc.
4
Mowa o meczu piłki nożnej pomiędzy drużynami Borussia Dortmund – Real Madryt, który odbył
się w kwietniu 2013 r. i zakończył się wygraną Borussii 4:1. Wszystkie gole dla Niemców zdobył
Robert Lewandowski.
5
Gruszecki i Kandulski – najsławniejsi poznańscy cukiernicy.
Opracowanie
Akcja dramatu rozgrywa się w Polsce, w 1639 r., a więc nieco wcześniej niż wydarzenia
przedstawione w oryginalnej wersji Fausta. Napisałem swoją własną adaptację tej historii,
ponieważ pierwowzór, choć wyśmienity, wydaje mi się odrobinę zbyt toporny i miejscami
niezwykle nudny. Mój utwór pozbawiony został zbędnych dłużyzn, przez co jest zwięzły i konkretny.
Ukazałem w nim nie mniej, nie więcej, tylko to, co miałem w zamierzeniu. Dzięki temu myślę, że
czyta się go sprawnie i przyjemnie. Zdążyłem już zauważyć, iż wielu ludzi nie sięga po lekturę, która
wydaje im się zbyt długa, a do tego niezrozumiała i za trudna w odbiorze.
Bohater mojej komedii nie różni się zbyt wiele od tytułowego Fausta pióra Goethego. On również
jest podstarzałym mizantropem, który całą swoją ziemską egzystencję poświęcił na naukę, chcąc
znaleźć sposób na spełnienie wszystkich swych zachcianek, jednak po drodze wylał dziecko z
kąpielą: życie przeciekło mu przez palce i nie zauważył, jak bardzo się postarzał. Usiłuje więc
nadrobić stracone lata i przeżyć na starość to, czego nie udało mu się uzyskać w młodości. Nie może
bowiem pogodzić się z upływającym czasem, którego w żaden sposób nie da się zatrzymać, a tym
bardziej cofnąć.
W końcu na jego drodze pojawia się ktoś, kto oferuje mu swą bezcenną pomoc i Johann bez
wahania przystaje na jego propozycję. Zaczyna kipieć w nim żądza, przez co upodabnia się do
starego zachłannego satyra. Chciwość i popęd seksualny zaczynają przesłaniać mu zdrowy
rozsądek. Zatem, mimo że uważa się za kogoś wyjątkowego, niczym nie różni się od pozostałych
mieszkańców naszej planety, których zaślepiają namiętności, nie pozwalając im postrzegać
rzeczywistości we właściwych barwach. Doświadczony mag popełnia ten sam błąd, co większość
zwykłych obywateli – wydaje mu się, że złapał Pana Boga za nogi i zapomina, iż diabłu nie należy
wierzyć na słowo.
Rubaszny i szelmowski Mefistofeles prędko zdobywa zaufanie Fausta, znajdując z nim wspólny
język i uderzając w jego słaby punkt. Nie zapomina też o miłym łechtaniu ego czarnoksiężnika.
Zwróćmy uwagę, iż diabeł zostaje tutaj przedstawiony jako podstępny intrygant, który jednak w
ostatecznym rozrachunku okazuje się być pożytecznym oraz moralizatorskim kompanem. Można
się zatem od niego wiele nauczyć i wyciągnąć z kooperacji z nim daleko idące wnioski.
Każdy z nas w pewnym stopniu myśli, że jest pod jakimś względem lepszy od innych, że nie
dotyczą go niebezpieczeństwa czyhające na innych ludzi, albo że lepiej wykonałby ich zadanie.
Faust jest bezpodstawnym megalomanem, dlatego wydaje mu się, iż ma wszystko pod kontrolą.
Mefistofeles odznacza się ogromną pogardą dla nieuków, abderytów i filistrów, z których jawnie
szydzi w obecności Fausta. Ten jednak nie spostrzega, że aluzje tyczą się także jego osoby i dalej
świetnie bawi się z diabłem. Jednakże Mefisto jeszcze lepiej bawi się kosztem czarownika. Aby
zyskać jego przychylność, schlebia mu i podnosi jego samoocenę. Przywołując przykład Roberta
Kubicy, chwali Fausta, że dobrze zrobił zdobywając bezcenną wiedzę, ponieważ nieuki kończą na
dnie. Milczy jednak o tym, że Robert Kubica, choć ukończył tylko szkołę podstawową, odniósł w
życiu wiele sukcesów i zrealizował swoje marzenia, jak również osiągnął pełnię szczęścia, zatem
wykształcenie nie było mu tak naprawdę do niczego potrzebne. Zaś Faustowi, mimo że taki uczony,
wciąż daleko do urzeczywistnienia swoich pragnień. Mefistofeles zataił przed Faustem również fakt,
iż Kubica po latach wrócił na tor.
Następujące strofy:
Zaraz ujrzysz takie panie,
Że ci zrazu pałka stanie
doskonale oddają zamiary Mefistofelesa wobec Fausta. Diabeł bowiem nie obiecuje, że Faust
dotknie czy choćby spotka jakieś kobiety, tylko że ujrzy – czyli będzie mógł je sobie pooglądać z
daleka, zupełnie jakby lizał lizaka przez papierek lub macał manekina przez witrynę sklepową.
Kwestia wypowiadana przez Edmunda:
Przecie pusta tu sodoma!
Jak żeś zachwiał nami dwoma
stanowi doskonały dowód na to, że postacie wyczarowywane przez Mefista w ogóle nie zdają sobie
sprawy z obecności Fausta – on je widzi, lecz one jego nie. Z początki krzyczą ,,wy dwoje'',
ponieważ widzą podwójnie od wódki. Alkoholicy pytają szatana, jak zdołał oczarować ich dwóch, a
nie trzech – przez cały czas rozmawiają wyłącznie z diabłem i ignorują Fausta, tak jakby maga w
ogóle tam nie było. Jedyny wyjątek stanowi Tolima, ponieważ była to prawa ręka Juranda ze
Spychowa, a więc istnieje prawdopodobieństwo, iż był postacią autentyczną. Cała reszta to
bohaterowie wymyśleni przez Goethego i innych pisarzy, czyli osoby nierealne, które w żaden
sposób nie mogą przeniknąć do rzeczywistości Fausta, tak jak Faust nie może stać się częścią ich
świata. Dlatego kontakt wiedźmina z tymi osobistościami ma formę jednostronną i iluzoryczną –
Faust może je jedynie ujrzeć i nic poza tym. Jak by na to nie patrzeć, pod tym względem diabeł
rzeczywiście dotrzymuje danego słowa.
Aby zrobić jeszcze większe wrażenie na magu, Mefisto pozuje na nieustraszonego chwata, który
niczego i nikogo się nie boi:
A szczególnie jeden taki,
Co po wodzie ponoć chodzi.
Wciąż wymyśla na mnie haki,
Myśląc, że mi tym zaszkodzi!
Niech się lepiej schowa w Dreźnie!
Nie docenia mocy diabła,
Sądząc, że mnie klęska weźmie,
Albo może już dopadła!
W tym miejscu drwi z Jezusa. Nazwa Drezno pochodzi od Drezdno – osady założonej przez Słowian
połabskich. Według językoznawców wzięła się ona od słowiańskiego słowa ,,drezga'', co po polsku
znaczy drzazga. Jest to aluzja wymierzona w Chrystusa, który z zawodu był cieślą. Poza tym potrafił
chodzić po wodzie, zupełnie jak drewno, które nie tonie, tylko unosi się na powierzchni wody.
Oczywiście szatan kłamie, że nie obawia się Boga, bo w szynku przyznaje się, iż nie za często
pojawia się w kościele i rzadko pokazuje się w klasztorze. Jednak Faust jest zbyt otumaniony
prędkim rozwojem niezrozumiałych dla niego wydarzeń, aby w porę zdemaskować to oszustwo.
Jego seksualne żądze nie pozwalają mu także przypomnieć sobie innej bzdury wymyślonej przez
jego rogatego towarzysza:
Przy podziemiu wielcy bledną,
Tak jak pod królewną groch!
Otóż to nie groch blednie pod królewną, tylko królewna nie może poradzić sobie z ziarnkiem
grochu, które przez całą noc uniemożliwia jej zaśniecie. Oczywiście zaślepiony pożądaniem Faust w
chwili ,,spotkania'' z królewną nie myśli racjonalnie, więc nie może zauważyć, że coś tu nie gra.
Diabeł kpi z czarnoksiężnika i czyni z nim co mu się żywnie podoba. Nie może się już doczekać
widoku jego miny, gdy pokaże mu swe prawdziwe oblicze i udowodni mu jego naiwność oraz
zepsucie. Faust jest już jedną nogą w piekle, gdzie trafił w momencie podpisania cyrografu:
Mefistofeles szczuje go coraz bardziej wykwintnymi wizjami spełnienia jego oczekiwań, po czym
zawsze się rozmyśla i rezygnuje z realizacji swych obietnic. Zatem Faust, na wzór Tantala, przeżywa
piekielne cierpienia: za każdym razem urzeczywistnienie jego marzeń wydaje się być na
wyciągniecie ręki, ale jakoś nigdy nie przychodzi mu tych obiecanych rozkoszy doświadczyć.
Rzecz jasna diabeł nie byłby sobą, gdyby nie kłamał i nie wprowadzał chaosu, dlatego
wykorzystuje prostotę i niewiedzę Małgorzaty, przemawiając do niej w niezrozumiały sposób i
mieszając fakty z mitami. To prawda, że Japończycy tworzą bajki dla dorosłych, ale ,,Muminki''
akurat nie są japońską, tylko fińską kreskówką. Nie mówi także całej prawdy jeśli chodzi o Lecha
Wałęsę – wspomina, że w Polsce uważa się go za bohatera narodowego, ale przemilcza fakt, iż na
jego temat narosło wiele kontrowersji, do których zaliczają się m.in. podejrzenia o współpracę z
bezpieką. Mefistofeles może sobie pozwolić na tego typu nonszalancję, ponieważ dobrze wie, że
dziewczyna nie jest w stanie zweryfikować tych wiadomości.
Szatan bawi się z Faustem w kotka i myszkę:
Pojąć moim łbem nie umiem,
Co ten Wolfgang Goethe pieprzy -
Chyba minął się z rozumem!
Przecież Faust to mag najlepszy!
Dla Johanna wszelkie bramy
Stoją zawsze tu otworem!
Dla Johanna wszystkie damy
Miłym się okażą stworem!
W tym momencie Mefistofeles zdaje się głośno myśleć i mówić sam do siebie, nie zwracając uwagi
na zdezorientowanego Fausta. Otóż diabeł, znając historię opisaną przez Goethego, stara się
przekonać swego kompana, iż mag nie podzieli opłakanego losu, jaki spotkał Fausta wymyślonego
przez niemieckiego dramaturga. Odpowiadając na jego pytanie, przybliża mu z grubsza postać
autora oraz treść jego dzieła, lecz oczywiście pomija smutny koniec tej historii. Zasypując Fausta
stekiem pochlebstw i wspaniałych wizji odnośnie jego świetlanej przyszłości, zbija go z tropu i
czarownik nie uznaje za stosowne zastanowić się nad tym, czy aby na pewno nie powinien nabrać
podejrzeń w stosunku do swojego partnera. Mefisto bowiem zapewnia Fausta, że czekają go same
przyjemności, tak jak bohatera dramatu Goethego, tyle że wcześniej powiedział, że się z Goethem
wcale nie zgadza. To powinno skłonić czarnoksiężnika do myślenia, lecz tak się nie dzieje i Faust
dalej ślepo ufa swemu przewodnikowi, który nie przestaje z niego drwić. Najpierw szczuje go
erotycznymi rozkoszami, a następnie mu je skutecznie obrzydza. W Krainie Oz Mefistofeles
przechodzi samego siebie – straszy Fausta kłamliwym i wyolbrzymionym obrazem przyjaciół
Dorotki. Toto rzeczywiście był wiernym towarzyszem dziewczynki, jednak daleko mu do
krwiożerczej bestii, zaś Lew akurat był największym tchórzem z całej tej ferajny. Oczywiście Faust
nie może tego sprawdzić, ponieważ ta historia została wymyślona długo po jego śmierci.
Ostatecznie Mefisto rujnuje zamierzenia Fausta, nie pozwalając mu zdeprawować Małgorzaty, ani
zdemoralizować Dziewczynki z Zapałkami, zaś samemu magowi funduje żałosną degrengoladę.
Diabeł jawi się więc tutaj jako palec boży, który pogrąża złoczyńców, nie pozwalając im skrzywdzić
prawych, szlachetnych i niewinnych, oraz jako apologeta, który bierze w obronę uciśnionych i
nieszczęśliwych. Zostaje zatem przedstawiony dokładnie w taki sam sposób, w jaki postrzegali go
romantycy.
Podczas wygłaszania do Fausta swej tyrady, Mefistofeles nawiązuje do trzech powieści
fabularnych:
Spadniesz – jak ten, co ze studni
Wyjść chce w tej powieści Kinga...
Gdy już jest u celu, klinga
Ciężka mu na głowę spada
I z powrotem w otchłań wpada!
W tym miejscu przytacza powieść Stephena Kinga pt. Dolores Claiborne. Główna bohaterka tej
historii utopiła w studni swojego męża, który był tyranem oraz męskim szowinistą, w związku z
czym nieustannie źle ją traktował: znęcał się nad nią psychicznie i fizycznie, poniżał ją i
wykorzystywał, a także molestował seksualnie ich nastoletnią córkę, którą w dodatku okradł.
Dolores zastawiła na despotę straszliwą pułapkę, wskutek czego mąż wpadł do studni, jednakże
kiedy odeszła i po pewnym czasie wróciła na miejsce, okazało się, że mężczyzna nie utonął i właśnie
próbuje wydostać się na zewnątrz. Gdy wspiął się już tak wysoko, iż mógł ją chwycić za kostkę u
stopy, kobieta wyrwała ze studni obluzowaną cegłę i uderzyła go nią w głowę, tym razem
uśmiercając go na dobre.
Mefistofeles gotuje Faustowi znacznie gorsze męki: sugeruje, iż będzie się on w nieskończoność
wspinał po ścianie studni, powodowany nadzieją oswobodzenia i za każdym razem spadał z
powrotem, gdy będzie już niemal u kresu swej wędrówki. Nigdy zatem nie zazna spokoju i będzie
po wsze czasy podejmował bezowocne wysiłki, zakończone kompletnym fiaskiem. Będzie przeto
przeżywać syzyfowe męki oraz tantalowe cierpienia.
Nawet czarna magia voodoo
Nie nastręczy sobie trudu,
By połączyć cie z dziewczyną!
Nawet moce Montesquino
Mało w tym przypadku znaczą,
Gdy już pragnąć cię nie raczą
Wargi, które kiedyś śniły,
By je usta twe pieściły!
Tutaj z kolei przywołuje powieść pt. Opowieść Haeckela autorstwa Clive'a Barkera. Wielki
Montesquino był nekromantą, który potrafił ożywiać martwe zwierzęta oraz wskrzeszać zmarłych
ludzi, jednak przywracał do życia same ciała, bez dusz. O określonym czasie trupy wychodziły z
grobów i obcowały cieleśnie ze stęsknionymi kochankami.
W ten sposób Mefistofeles czyni Faustowi aluzję, że jest on bezdusznym żywym trupem,
dozgonnie rozkochanym w cielesnych rozkoszach, który w dodatku nie jest wart żadnej miłości, a
już na pewno nie tak wielkiej, jaką żywiła bohaterka Opowieści Haeckela względem swego
zmarłego adoratora. Zresztą już wcześniej wspomniał, iż nikt nawet nie będzie płakał po jego
śmierci, przyrównując go do Ebenezera Scrooge'a – głównego bohatera Opowieści Wigilijnej spod
pióra Karola Dickensa:
Koniec twój jest bardzo bliski!
Stąd już widzę mdłe przebłyski,
Że przy twoim szarym grobie
Nie zapłacze nikt po tobie!
Ta Dziewczynka z Zapałkami,
Która siedzi za drzewami,
Iskrą ze swej draski tryska -
Domowego wszak ogniska
Ona zaznać wciąż nie może!
Bardzo ciężką jej obrożę
Los paskudny na kark włożył
I od dziecka ją zubożył!
Lecz nie skąpi jej odzienia
Duch Bożego Narodzenia!
To jest bardzo mądry duch!
Potrzebujesz odrodzenia!
Nie jednego, tylko dwóch!
Nie wystarczy tobie jedno,
Bo ty jesteś gnidą wredną!
Zwierciadło, które Mefistofeles postawił przed Faustem, było okrutne i bezlitosne. Pokazujące się
w nim oblicze okazało się okropniejsze od wizerunku macochy Królewny Śnieżki i, w
przeciwieństwie do obu pań, przez nikogo nie pożądane. Johann Faust może wywoływać u
człowieka jedynie śmiech i odrazę, gdyż ani nie wzbudza miłości, ani nawet nie stymuluje
seksualnie. To po prostu chciwy dziadyga, który nie ma nikomu nic do zaoferowania, choć sam
chciałby mieć wszystko: zarówno młodość, jak i wiedzę stuletniego mędrca. Nie potrafi z niczego
zrezygnować, ponieważ nie jest zdolny do żadnych poświęceń, nie umie także spojrzeć na własną
osobę krytycznym okiem.
Zgadzam się z Goethem w kwestii, iż diabła nie lubi się głównie za to, że uświadamia on
człowiekowi jego prawdziwą naturę. Dla większości osób to nie śmierć, ale właśnie prawda ma
najstraszniejsze oblicze. Wielu z nas wolałoby umrzeć, niż spojrzeć prawdzie w oczy. Historia Fausta
sugeruje jednakże, iż nawet w mogile nie schowamy się przed tymi źrenicami. Pod koniec całej
odysei diabeł czyni Faustowi psikusa, każąc mu wybierać spośród wielu fantastycznych kobiet.
Oczywiście wcale nie zamierza go do nich dopuścić. Po prostu dobrze wie, że może się z nim w ten
sposób podroczyć, albowiem Faust jest na tyle chciwy, że nie będzie wiedział, na którą się
zdecydować.
Żadnej nie wybrałeś dziewki,
Lecz powiedzieć tobie muszę,
Że bez względu na twe śpiewki,
Ja do jednej z nich cię zmuszę!
Dalszy ciąg równie dobrze mógłby wyglądać w następujący sposób:
Każdy, kto tej damy dozna,
Jak oliwa z nią wypłynie!
Niech ją dusza twoja pozna:
Prawda brzmi tej dziewki imię!
Tak jak tobie na uciechy,
Ślinka jej na ciebie cieknie!
Kryje Johann się w swe strzechy,
Lecz przed prawdą nie ucieknie!
Faust bowiem ucieka zarówno przed śmiercią, jak i przed prawdą. Nie może pogodzić się ze
smutną rzeczywistością, a mianowicie z faktem, iż człowiek przeważnie musi ciężko pracować przez
całe swoje życie, a w ostatecznym rozrachunku i tak niewiele z tego ma. Faust chce oszukać czas i
przeznaczenie, dlatego angażuje do pomocy diabła. Ten jednak uświadamia mu przykre fakty:
choćbyś uczył się do grobowej deski i pomagał sobie magią, i tak niczego nie osiągniesz bez
pomocy, łaski oraz życzliwości innych ludzi. Fausta zaś nie stać na pozytywne uczucia w stosunku do
innych osób, które uważa jedynie za marionetki i popychadła żyjące jedynie po to, aby czynić
zadość jego woli. Moim zdaniem wśród nas żyje mnóstwo współczesnych Faustów, a najwięcej z
nich zasiada na rządowych stołkach. Najbardziej zatwardziałych czeka podobny koniec, o czym
najlepiej świadczą poniższe strofy:
Diabeł panem jest kurewstwa,
Rozpasania i nierządów,
Ale wszystkie złe królestwa
Też pozbawi kiedyś rządów!
Jeśli chodzi o śmiałe i bezczelne zakończenie tegoż utworu, nie odzwierciedla ono moich
prawdziwych poglądów na temat wiary. Chciałem po prostu, aby finał niniejszej sztuki stanowił
godne przypieczętowanie czarnego i niesfornego humoru, który przewija się przez całe dzieło.
Osobiście, tak jak Goethe, wierzę w Boga pod postacią Trójcy Świętej i darzę Go wielkim
szacunkiem, mimo że czasami się z Nim nie zgadzam i Go zawodzę.
Nie jest to jedyna historia o Fauście mojego autorstwa. Napisałem także wiersz zatytułowany
Johnny Faust. Zarówno polską, jak i angielską wersję tego utworu można znaleźć w moim tomiku (a
właściwie opasłym tomisku) wierszy pt. Wiersze Mrocznego Poety. Jeśli zaś chodzi o osobę Antona
LaVeya, wszystkie jego dzieła zostały przeze mnie zebrane w kompendium pt. Życie i Twórczość
Czarnego Papieża. Niewydane w Polsce pozycje zostały oczywiście przeze mnie przetłumaczone na
język polski. Polecam również moje vademecum pt. Prawdziwe Oblicze Antona LaVeya oraz
dokument pt. Kościół Szatana autorstwa Michaela A. Aquino, gdzie zawarta została cała prawda na
temat Antona LaVeya i stworzonej przez niego organizacji.
I jeszcze słowo wyjaśnienia na koniec: mężczyzna ze zdjęcia to mój rodzony brat. Nigdy nie miał
on żadnych problemów z prawem. Fotka została zrobiona w całkowicie spontaniczny sposób na
Florydzie. Otóż podczas swego drugiego pobytu w USA, mój brat wybrał się na wycieczkę do
Orlando. Jednak autokar, którym podróżował, uległ wypadkowi. Gdy przyjechała policja, brat
skorzystał z okazji i strzelił sobie fotkę z tym budzącym respekt jegomościem, który na szczęście
miał spore poczucie humoru.