prus opowiadania tresc

background image

1

Antek

Antek urodził się we wsi nad Wisłą. Dalej mamy opis wsi: leży w dolinie, domy są do siebie podobne.
Niezbyt nadawał się do pasania świń, co w wieku 5 lat było jego obowiązkiem. Był zafascynowany
wiatrakami (dopiero później dowiedział się od matki co to, oczywiście po tym, jak dostał lanie za
wlezienie w kartofle). Był tak ciekawy, że pewnego dnia zakradł się na prom i przepłynął Wisłę, by
zobaczyć wiatraki z bliska. Oczywiście po powrocie dostał lanie, ale wiatraki go zafascynowały i
zaczął strugać, najpierw wiatraczek, potem inne rzeczy. W międzyczasie jego ojciec zginął. Kiedy
miał 10 lat, jego siostra Rozalka zachorowała. Znachorka kazała wsadzić ją do pieca na trzy
zdrowaśki, co oczywiście skończyło się śmiercią dziewczynki.
Matka Antka nie miała z niego żadnego pożytku, więc postanowiła oddać chłopca do szkoły. On
chciał się wyróżnić, więc najgłośniej krzyczał przy nauce alfabetu, za co dostał lanie od nauczyciela.
Później dzieciaki musiały pomagać w gospodarstwie nauczyciela. Dwa miesiące po rozpoczęciu nauki
do matki Antka przyszedł nauczyciel, a ponieważ nie chciała mu zapłacić, wyrzucił chłopca ze szkoły.
Później Antek od czasu do czasu pracował. W chacie było bardzo ubogo. W końcu przyjaciel rodziny,
Andrzej, załatwia mu miejsce u kowala, na 6-letnie terminowanie. Podobało mu się tam, ale kowal nie
chciał mieć konkurentów i niezbyt dobrze uczył chłopców, tylko pił z sołtysem.
Minęło półtora roku; pewnego dnia, kiedy kowal pił z sołtysem, jakiś chłop chciał podkuć konia.
Antek to zrobił, za co majster odsunął go od kuźni. Jeszcze pół roku u niego służyć – w ogrodzie itp.,
ale w końcu uciekł do domu i wrócił do rzeźbienia.
Antek w międzyczasie wyrósł i zaczął podobać się kobietom, między innymi młodziutkiej żonie
starego wójta. On się w niej zakochał. Postanowił zrobić dla niej piękny krzyżek, żeby przychylniej na
niego patrzyła.
Na wieś spadło nieszczęście – Wisła wylała. Matce ciążył niepracujący syn i Andrzej zaczął namawiać
go na opuszczenie wsi. Antek odwlekał odejście, chcąc zobaczyć się jeszcze z wójtową. Poszedł do
kościoła, ale kiedy ją zobaczył, speszył się i powiesił na ławce krzyżyk, ofiarując go Bogu. „Po
sumie” Andrzej, matka i młodszy brat Wojtek odprowadzają Antka „do figury”, tam on się modli i
odchodzi.

Kamizelka

Narrator jest kolekcjonerem osobliwości i w swoich zbiorach posiada starą, zniszczoną kamizelkę.
Opowiada jej historię. Miał sąsiadów; na początku mieszkali we trójkę: małżeństwo i służąca. Po paru
miesiącach służąca odeszła, niedługo potem umarł mąż; wkrótce po jego śmierci kobieta wyprzedała
majątek i wyprowadziła się. Wtedy narrator kupił od handlarza starzyzną tę kamizelkę. Owi państwo
do kamienicy wprowadzili się w kwietniu. On był drobnym urzędnikiem, ona nauczycielką. śyli
bardzo skromnie i oboje dużo pracowali, co niedzielę razem spacerowali. W lipcu pan przeziębił się i
stracił przytomność. Lekarz, który go badał, uspokajał, że to nic wielkiego. Choroba przeciągała się;
przestał chodzić do biura, a żona zaczęła więcej pracować. On robi się coraz bardziej niespokojny i
zaczyna podejrzewać, że umrze. Ona go uspokaja, on jej wierzy. Czuł się zdrowszym, tylko wciąż
brakowało mu sił. We wrześniu nerwowe stany zaczęły występować coraz częściej, mąż chudnie i
bardzo go to niepokoi. Ona za szaf, w tajemnicy przed mężem, skraca pasek, on przyznaje się jej, że
ś

ciągał pasek codziennie, i bardzo się cieszy, że kamizelka zrobiła się za ciasna, chociaż już tego nie

robił.

Katarynka

Codziennie około południa ulicą Miodową przechodzi pan Tomasz, elegancki, z rumianą twarzą,
zamyślony. Robi to już od 30 lat. Trochę rozmyślań: gdy był obrońcą, był energiczny i szalał za
kobietami, ale nie miał czasu się oświadczyć. Gdy został mecenasem, posiwiał i stał się spokojniejszy,
zdobył majątek. Szukał żony, ale nie mógł wybrać odpowiedniej. Dbał tak bardzo o mieszkanie, że
powoli stawało się jak galeria sztuk pięknych; sławne stały się przyjęcia, które urządzał u siebie.
Później porzucił praktykę, zajął się wyłącznie kontemplacją sztuki. „I tak zawsze był pobłażliwy dla
niedoskonałości ludzkiej, a o występkach nie rozmawiał.” Miał tylko jedno dziwactwo – nienawidził
katarynek i kataryniarzy; kiedy tylko ją słyszał, wpadał w gniew. Tłumaczył się tak: „Muzyka […]
stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w katarynce zaś duch ten przeradza się w funkcją machiny i

background image

2

narzędzie rozboju”. Kiedyś ktoś zrobił mu głupi żart i podesłał pod okno dwóch kataryniarzy,
rozchorował się na 2 dni a później wyzwał go na pojedynek. Pan Tomasz miał nawet umowę z
właścicielem: godził się na podwyżki czynszu pod warunkiem, że nie będzie wpuszczał na podwórko
kataryniarzy. Stróżowi płacił za to samo. Lokal pana Tomasza składał się z sześciu pokoi, okna dwóch
z nich wychodziły na podwórze i to tutaj właściciel spędzał najwięcej czasu. Po drugiej stronie
podwórza było mieszkanie przeznaczone dla biedniejszych ludzi. Pewnego dnia wprowadziły się do
niego dwie kobiety z małą dziewczynką. Pan Tomasz mógł obserwować je ze swego okna. Mieszkanie
było urządzone ubogo. Kobiety zajmowały się szyciem, dziewczynka najczęściej siedziała przy oknie,
była blada i nie uśmiechała się. Któregoś dnia pan Tomasz zauważył, że dziewczynka wpatruje się
prosto w słońce i zrozumiał, że jest niewidoma.
(Tutaj historia dziewczynki: W wieku sześciu lat rozchorowała się i w wyniku choroby straciła wzrok.
„Dla niej dzień i noc zlały się w jedno i trwały zawsze...”. Powoli dziewczynka nauczyła się
rozpoznawać przedmioty dotykiem i słuchem. Tęskniła jednak do wrażeń i pozwolono jej chodzić po
podwórku; wkrótce poznała je całe i pokochała strych, do którego słońce najlepiej docierało. Wtedy
mama dziewczynki razem ze swoją przyjaciółką i córeczką przeprowadziła się do domu pana
Tomasza, w którym był bardzo smutno – nie pozwolono jej nigdzie wychodzić i jedyną przyjemnością
stało się słońce.)
Pan Tomasz chciał jakoś pomóc dziewczynce, widząc, że mizernieje. W tym czasie jednak jego
przyjaciel poprosił go o pomoc z jakimiś dokumentami i pan Tomasz zaczął całe dnie spędzać w
gabinecie. Pewnego dnia nagle usłyszał na podwórku katarynkę, do tego zepsutą. Rozgniewał się,
otworzył okno i chciał nakrzyczeć na kataryniarza, ale usłyszał i zobaczyć dziewczynkę z naprzeciwka
– tańczącą, śmiejącą się. Do gabinetu pana Tomasza wpadł lokaj ze stróżem i zaczął tłumaczyć, że
stróż jest nowy i nic nie wiedział o obyczajach, ale pan Tomasz zapowiedział stróżowi, że będzie mu
płacił za wpuszczanie przez jakiś czas co dzień kataryniarza. Zaczął również wypisywać adresy
znajomych okulistów i wyszedł do miasta mówiąc: „- Biedne dziecko!... Powinienem był zająć się
nim od dawna...”

Michałko

Praca przy kolei skończyła się i ludzie rozchodzą się do wsi. „Durny Michałko” – chłopski sierota,
który nie ma swego kąta – rozmawia z inżynierem, który poleca mu wyjazd do Warszawy. Ten słucha
go. Podczas drogi cały czas obserwuje mijaną okolicę. Po drodze inżynier musi wracać na wieś –
dostał depeszę – ale przed odjazdem daje rubla Michałkowi.
Warszawa. Michałko znajduje pracę jako mularz. Dostaje do pomocy dziewczynę, równie biedną jak
on. Robi wszystko za dwie osoby, żeby dziewczyna się nie męczyła, dzieli się z nią śniadaniem i
pożycza jej pieniądze, które ona oddaje czeladnikowi (swojemu kochankowi). On w końcu kłóci się z
pisarzem i opuszcza budowę, dziewczyna zostaje z Michałkiem. On daje jej rubla, a ona na głos
kroków czeladnika wraca do niego i oddaje mu pieniądze.
Ludzie kpią z Michałka, więc opuszcza budowę i szuka pracy gdzie indziej. Znajduje pracę, ale pod
koniec września pracowników odprawiono, przy czym Michałko został oszukany. Michałko wędruje
po mieście. Stróż z budynku, który budował w lecie, pozwala mu przenocować. Kiedy się budzi,
widzi, że w budynku obok rozsypały się ściany, runęły na ziemię. Większość pracujących na budowie
zdążyła uciec, ale okazało się, że brakuje Jędrzeja, któremu belka przygniotła nogi. Majster próbuje
szukać pomocy, ale nikt nie chce wejść do domu. Michałko boi się podejść, ale pokonuje strach.
Zdejmuje belkę z nóg robotnika i wynosi rannego na ulicę. Tu zajęli się nim już robotnicy, zaczęli
opatrywać kolegę. Michałko odsuwa się na bok. Staje w grupie ciekawskich. Jakiś człowiek odsuwa
go i grozi wezwaniem policji. Michałko, próbując uniknąć kłopotów, znika w tłumie. Chwilę później
daremnie szukano tego, kto uratował robotnika. Michałko gdzieś znika.

Z legend dawnego Egiptu

Stuletni władca Egiptu, Ramzes, jest bliski śmierci. Każe przyrządzić sobie lekarstwo, które albo go
zabije, albo uleczy, i wypija je. Woła też do siebie astrologa z Tebów, a ten odczytuje z gwiazd:
„Saturn połączył się z księżycem (…) co zapowiada śmierć członka twojej dynastii” (ma to nastąpić
przed wschodem słońca. Kiedy Ramzes to słyszy, każe zaprowadzić swojego trzydziestoletniego

background image

3

wnuka i następcę, Horusa, do sali faraonów; ma tam czekać na pierścień, oznaczający władzę, który
natychmiast po śmierci starego faraona ma być przekazany w jego ręce aby Egiptowi nie zabrakło
władcy. Horus, spełniając wolę faraonów, siedzi z dworzanami w sali i rozglądając się rozmawia z
dworzaninem (Ramzes pogrzebał jego matkę wśród niewolników, wygnał jego nauczyciela za
wzbudzenie we wnuku odrazy do wojen i zamknął ukochaną Berenikę w klasztorze). Ramzesa w
międzyczasie żądli pszczoła (przynajmniej tak mu się wydaje). Horus, w dalszym ciągu czekając na
ś

mierć despoty, mówi o kolejnych edyktach, które wyda, będąc władcą (łaska dla Etiopów, obniżenie

czynszu i podatków, trzy dni wolne od pracy w tyg. dla niewolników, przewiezienie zwłok matki,
uwolnienie Bereniki). Horus blednie, lekarz ogląda jego nogę i mówi, że ukąsił bo jadowity pająk;
umierając, wciąż czeka na pierścień, bo chce wprowadzić swoje edykty w życie, ale z odliczaniem
lekarza edykty po jednym wypadają z jego rąk, ostatni jest ten o oswobodzeniu Bereniki. Wbiega
zastępca arcykapłana i mówi, że Ramzes odzyskał zdrowie. W tym momencie Horus umiera.

Cienie

(przepraszam, tego nie streszczę, bo się po prostu nie da :) ale nie jest długie, na szczęście)

Kiedy na niebie dogasają blaski słońca, z ziemi wynurza się zmierzch. Zmierzch - wielka armia nocy o
tysiącach niewidzialnych kolumn i miliardach żołnierzy. Potężna armia, która od niepamiętnych
czasów pasuje się ze światłem, pierzcha każdego poranku, zwycięża każdego wieczora, panuje od
zachodu do wschodu słońca, a w dzień, rozbita, chowa się po kryjówkach i czeka.

Czeka w górskich przepaściach i miejskich piwnicach, w gąszczu lasu i w głębi ciemnych jezior.
Czeka kryjąc się w przedwiecznych jaskiniach ziemi, w kopalniach, po rowach, w kątach domów, w
załamkach murów. Rozproszona i na pozór nieobecna wypełnia jednak wszystkie skrytki. Jest w
każdej szczelinie kory drzew, w fałdach ludzkiego odzienia, leży pod najmniejszym ziarnem piasku,
czepia się najcieńszej nici pajęczej i czeka. Wypłoszona z jednego miejsca, w okamgnieniu przenosi
się na inne, korzystając z lada sposobności, aby powrócić tam, skąd ją wygnano, wedrzeć się na nie
zajęte stanowiska i zalać ziemię.

Kiedy gaśnie słońce, armia zmroków gęstymi szeregami wysuwa się ze swych ucieczek, cicha i
ostrożna. Zapełnia korytarze domów, sienie i źle oświecone schody; spod szaf i stołów wypełzuje na
ś

rodek pokoju i obsiada firanki; przez lufty piwnic i szyby okien wysuwa się na ulice, w głuchym

milczeniu szturmuje ściany i dachy i zaczajona na szczytach, cierpliwie czeka, aż na zachodzie
zbledną różowe obłoki.

Jeszcze chwilka i nagle zerwie się olbrzymi wybuch ciemności sięgającej od ziemi do nieba.
Zwierzęta skryją się po legowiskach, człowiek ucieknie do domu; życie, jak roślina bez wody, skurczy
się i pocznie usychać. Barwy i kształty rozpłyną się w nicestwie; trwoga, błąd i występek obejmą
panowanie nad światem.

W takiej chwili na pustoszejących ulicach Warszawy ukazuje się dziwna postać ludzka, z drobnym
płomykiem nad głową. Szybko biegnie przez chodnik, jakby ją ścigały ciemności, przy każdej latarni
zatrzymuje się na mgnienie i roznieciwszy wesołe światło, znika jak cień.

I tak każdego dnia w roku. Czy na polach wiosna dyszy zapachem kwiatów, czy sroży się lipcowa
burza, czy rozhukane na ulicach jesienne wichry miotają tumanami kurzu, czy w powietrzu kłębią się
zimowe śniegi - on zawsze, skoro tylko nadejdzie wieczór, ze swym płomykiem przebiega miejskie
chodniki, roznieca światło, a potem znika jak cień.

Skąd się ty bierzesz, człowieku, i gdzie kryjesz się, że nie znamy twoich rysów, ani słyszymy głosu?
Czy masz ty żonę albo matkę, która czeka twego powrotu? Albo dzieci, które, pozostawiwszy w kącie
twoją latarkę, wdzierają ci się na kolana i obejmują cię za szyję? Czy ty masz przyjaciół, którym

background image

4

opowiadasz swoje pociechy i zgryzoty, albo choć znajomych, z którymi mógłbyś porozmawiać bodaj
o codziennych zdarzeniach?

Czy ty w ogóle posiadasz jaki dom, w którym by cię znaleźć można? imię, którym można by ciebie
zawołać? potrzeby i uczucia, które by cię robiły takim jak my człowiekiem? Czyli też jesteś naprawdę
istotą bezkształtną, milczącą i nieujętą, co ukazuje się tylko o zmroku, roznieca światło, a potem znika
jak cień?

Odpowiedziano mi, że jest to naprawdę człowiek, a nawet dano jego adres. Poszedłem do wskazanego
domu i zapytałem stróża:

- Czy u was mieszka ten, co zapala latarnie po ulicach?
- U nas.
- A gdzie?
- W tamtej komórce.

Komórka była zamknięta. Spojrzałem przez okno, alem tylko zobaczył tapczan przy ścianie, a obok
niego na wysokim kiju latarkę. Latarnika nie było

- Powiedz mi przynajmniej, jak on wygląda?
- Kto go tam wie - odparł stróż wzruszając ramionami. - Sam go nawet dobrze nie znam - dodał - bo
po dniu nigdy w izbie nie siedzi.
W. pół roku przyszedłem drugi raz.
- A dziś nie ma w domu latarnika?
- Oho! - rzekł stróż - nie ma i nie będzie. Wczoraj go pochowali. Umarł. Stróż zamyślił się.
Zapytawszy o kilka szczegółów pojechałem na cmentarz.
- Pokażcie mi, grabarzu, gdzie tu wczoraj pochowano latarnika?
- Latarnika?... - powtórzył. - Kto go tam wie! Trzydziestu pasażerów było wczoraj.
- Ależ on pochowany w oddziale najuboższych.
- Takich zwaliło się dwudziestu pięciu.
- Ale on leżał w niemalowanej trumnie.
- Takich zwieźli szesnaście.

Tym sposobem nie poznałem ani twarzy, ani nazwiska, ani nawet nie widziałem jego grobu. I został
tym po śmierci, czym był za życia: istotą widzialną tylko o zmroku, niemą i niepochwytną jak cień.

W pomroce życia, gdzie po omacku błądzi nieszczęsny rodzaj ludzki, gdzie jedni rozbijają się
o zawady, inni spadają w otchłań, a pewnej drogi nikt nie zna, gdzie na skrępowanego
przesądami człowieka poluje zły przypadek, nędza i nienawiść - po ciemnych manowcach
ż

ycia również uwijają się latarnicy. Każdy niesie drobny płomyk nad głową, każdy na swojej

ś

cieżce roznieca światło, żyje niepoznany, trudzi się nieoceniony, a potem znika jak cień...

Ewa Wrona


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Prus B , Opowiadania i nowele (wstep BN) (2)
prus placowka tresc
Boleslaw Prus Lalka tresc
prus opowiadania(2)(1)
prus lalka tresc
BOLESŁAW PRUS OPOWIADANIA I NOWELE (1)
Bolesław Prus Opowiadanie Lekarza
Boleslaw Prus Faraon tresc
O Kubie i Maćku , Treść opowiadania:
B Prus, Nowele i opowiadania
Prus nowele i opowiadania
Prus Bolesław Opowiadania i nowele
Opowiadania i nowele, B Prus WSTĘP BN
Prus Bolesław Opowiadania i nowele

więcej podobnych podstron