CHRISTINA DODD NIEZAPOMNIANY RYCERZ

background image

CHRISTINA DODD

IEZAPOMNIANY

RYCERZ

PRZELO YLA ANNA PAJEK

ROZDZIAL 1

Sredniowieczna Anglia Wessex, wiosna roku 1265.
Edlyn pochylila si, by wsun klucz do zamka. Drzwi zatrzeszczaly w zawiasach.
Zdziwiona, spojrzala na powikszajcy si otwór. Drewno wokól zamka bylo rozlupane i
gdyby nie mrok przedwitu, od razu by to dostrzegla.
Kto wlamal si do apteki.
Cofnla si blyskawicznie i popieszyla z powrotem przez apteczny ogród. Po
ostatniej bitwie wielu m czyzn - rannych, przera onych i zdesperowanych - schronilo si w
klasztornym szpitalu i Edlyn zdawala sobie spraw, e lepiej bdzie ich unika.
Ju miala pobiec wysypan wirem cie k, gdy uslyszala, e kto oddycha glono i z
trudem. Ktokolwiek zniszczyl drzwi, znajdowal si teraz w rodku i, sdzc po odglosach,
musial by ranny. Zawahala si. Nie chciala, by ten kto cierpial, wiedziala jednak, e
powinna poszuka którego z mnichów i poprosi go, by jej towarzyszyl.
Nim zd yla podj decyzj, czyje rami oplotlo si wokól jej szyi. Przycinita
gwaltownie do spoconego mskiego ciala, zaczla si wyrywa i rozpaczliwie kopa. Co
dotknlo jej policzka. Ktem oka dostrzegla blysk stali. Sztylet.
- Zacznij tylko wrzeszcze, a poder n ci gardlo. Od ucha do ucha.
Mówil normandzk francuszczyzn, jak poslugiwali si szlachetnie urodzeni
Anglicy, lecz prostacka wymowa i bldy gramatyczne czynily j prawie niezrozumial. Mimo
to rozumiala go a za dobrze.
- Obiecuj, e bd cicho - powiedziala uspokajajcym tonem, który tak dobrze
oddzialywal na rannych i chorych.
M czyzna tylko zacienil ucisk. Podniósl j tak, e jej stopy zawisly w powietrzu, a
nacisk na tchawic sprawil, e zaczla si krztusi.
- Akurat. Kobiety zawsze klami, eby ocali skór. Potrzsnl ni lekko, a potem
ucisk zel al.
- Ale ty mnie nie zdradzisz, jeli wiesz, co dla ciebie dobre.
Zaczerpnla gwaltownie powietrza, rozgldajc si gorczkowo po ogrodzonym
murem ogrodzie. eby cho jedna zakonnica... Nawet przeorysza, lady Blanche, bylaby mile
widziana. Ale sloce dopiero co wzeszlo i siostry byly na primie. Po mszy zjedz niadanie i
dopiero potem rozejd si do swoich zaj w refektarzu, izbie chorych i ogrodach. To, czy
Edlyn prze yje, zale alo wylcznie od niej samej - jak zwykle.
- Szukasz jedzenia? - spytala. - A mo e leków? Mamy tu sporo m czyzn, którzy
przybyli z pola bitwy...
Rami znów mocniej zacisnlo si wokól jej szyi. Rozdzierala je rozpaczliwie
paznokciami, walczc o oddech. Kiedy przed oczami Edlyn pojawily si czerwone sloca,
napastnik upucil j niczym gryzce szczeni. Upadla ci ko na ziemi.
M czyzna postawil stop na brzuchu Edlyn, pochylil si i wycelowal sztylet w jej
pier.

background image

- A skd ci przyszlo do glowy, e wracam z pola bitwy?
Walczc z bólem i rodzc si panik, próbowala znale wlaciw odpowied.
Czy ma mu powiedzie, e cuchnie krwi, brudem i przemoc? Chyba nie to chcialby
uslysze. Nie rozumiala, jak to si moglo sta, e jej z trudem wypracowany spokój zostal tak
brutalnie zaklócony.
- M czyni przychodz tutaj, szukajc pomocy - szepnla wreszcie. - Sdzilam, e
mo esz by jednym z nich.
- Nie ja. Nie jestem ranny.
- Tak, wlanie widz.
Widziala nie tylko to. Napastnik, brzydki, przysadzisty m czyzna, mial na sobie
skórzany kaftan, a przy boku prawie ka dy rodzaj broni, jaki tylko wynaleziono, by zniszczy
ludzki rodzaj. Ramiona i brod pokrywala mu krew, z pewnoci nie jego wlasna. Zbyt
pewnie trzymal si na nogach, dowiódl te , e nie zawodz go sily.
cignl szerokie brwi, prawie niewidoczne pod skórzan czapk. To tylko giermek
rycerza, wytrenowany w sztuce zadawania ran i zabijania, pomylala. Nie wtpila, e sztuk
t opanowal doskonale. Co go jednak trapilo, zapytala wic najbardziej zachcajco, jak
tylko potrafila: - Jak mog ci pomóc?
Rozejrzal si dookola, a potem znów spojrzal na ni.
- Mam tam kogo. Chc, eby si nim zajla. Bogu dziki. Edlyn ledwie mogla
oddycha, tak jej ul ylo. To krzepkie uosobienie brutalnoci nie zamierza jej zgwalci. Ani
zabi. Po prostu da pomocy dla swego pana lub przyjaciela. Ju wczeniej zdarzalo jej si
odczuwa strach, wic rozpoznala na jzyku jego metaliczny posmak.
- Jest ranny? - spytala.
Zawahal si, a potem skinl gwaltownie, jakby nawet to potwierdzenie wydawalo mu
si aktem zdrady.
- Lepiej zajto by si nim w izbie chorych. Pozwól, e ci...
Spróbowala oprze si na lokciach, lecz on natychmiast wycelowal w ni ostrze.
- Nie! To moglem zrobi sam. Nikt nie mo e si dowiedzie...
- ... e on tu jest?
- Wlanie - burknl m czyzna. - Jeli im powiesz, rozplatam ci gardlo od...
- ... ucha do ucha - skoczyla za niego. - Ju to mówile. Ale jak mam mu pomóc,
skoro nie pozwalasz mi si podnie?
Nadal si wahal, mimo to zdjl stop z brzucha Edlyn i wycignl rk, aby jej pomóc
- a przy okazji nie spuszcza z niej oka.
- Wchod.
Kiwnl glow w kierunku apteki i stal za ni, gdy otwierala drzwi.
Na zewntrz sloce zaczlo ju owietla krajobraz, jednak kamienne ciany
blokowaly doplyw wiatla, a przez male okienka wpadala do rodka jedynie slaba powiata.
Edlyn otworzyla szeroko oczy, próbujc zlokalizowa ródlo klopotów.
- Jest tam, na podlodze - powiedzial sluga z szacunkiem. Zamknl drzwi, a potem
uklkl na klepisku, tu obok le cej bezwladnie sterty szmat i elastwa.
- Sprowadzilem pomoc, panie - szepnl. - Ona si tob zajmie.
adnej odpowiedzi, adnego ruchu ani dwiku. Edlyn z obaw pomylala, e ranny
pewnie ju nie yje i natychmiast spr yla si, gotowa ucieka, gdyby rozpacz odebrala
slu cemu rozum.
Porywacz jknl rozdzierajco.
- Panie...
Obawiajc si, e zmieni zdanie, polo yla dlo na ramieniu slugi.
- Odsu si i pozwól mi go obejrze.
Slu cy wzdrygnl si pod dotykiem jej dloni, a potem zerwal na równe nogi.
- Jeli on umrze, zginiesz - warknl.
Lecz Edlyn ju si tak nie bala. W kocu napastnik byl tylko giermkiem obawiajcym

background image

si o ycie pana, a to czynilo go zdecydowanie bardziej ludzkim.
- Twój pan jest w rkach Boga, jak my wszyscy - powiedziala karcco. - A teraz lepiej
si odsu.
Sluga odstpil, potykajc si i nie spuszczajc wzroku z krzy a nad drzwiami.
- Otwórz palenisko i podsy ogie. Potrzebuj wiatla.
Uklkla obok le cego twarz w dól rycerza, którego glow skrywal zamknity,
powyginany helm. Zdjto mu ju opocz, lecz nogi, pier i ramiona nadal otulala kolczuga.
Sluga oczycil arzce si drwa z popiolu i polo yl now warstw podpalki. W niklym wietle
ledwie palcych si glowni patrzyla, jak krew przesika przez metalowe ogniwa kolczugi.
Odpila sznurowanie po jednej stronie i zobaczyla, e z drugiej zostalo ono rozerwane i zwisa
swobodnie. Najwidoczniej przeciwnikowi udalo si wbi lanc pomidzy spojenia i rozedrze
kolczug. Drzewce musialo te rozerwa cialo pod ni. Stkajc z wysilku, odsunla na bok
ci k stal i z przera eniem spojrzala na przesiknit krwi wyciólk.
- Podaj mi nó - za dala.
- Ani mi si ni - dobiegla j burkliwa odpowied.
- Wic sam rozetnij mu podkladk - powiedziala, zniecierpliwiona. Chciala jak
najszybciej zobaczy ran na brzuchu rycerza.
Porywacz uklkl obok niej.
- Ta podkladka nazywa si aketon. Trzscymi si rkami odcil poszarpane resztki
nogawic i koszuli.
- Aketon, ty glupia dziwko. Chroni mego pana przed ciosem wroga. Czy ty na niczym
si nie znasz?
Edlyn wiedziala na ten temat wicej, ni by chciala, lecz ani jej w glowie bylo si
przyznawa. Zamiast tego rzekla: - Mo e i chroni go przed bezporednim ciosem w pancerz,
ale tym razem nie na wiele si zdal.
Sluga tymczasem obna yl swego pana i Edlyn zaczerpnla raptownie powietrza.
- Bo e, miej go w opiece - wykrztusila. Opadla znów na kolana i w milczeniu
wpatrywala si w sterczce przez skór biale ebra i porozrywane minie.
- Potrzebujecie kogo bardziej dowiadczonego ni ja - powiedziala, bojc si choby
dotkn rannego.
- Ty si nim zajmiesz - powiedzial sluga stanowczo. - Nikt inny.
- Dlaczego powierzasz go mojej niekompetentnej opiece, skoro po drugiej stronie
dziedzica znajduje si szpital? Jestem zielark - owiadczyla stanowczo. - Nie opiekuj si
rannymi. Przygotowuj tylko oklady i zalecam lekarstwa.
Przez chwil przygldal si jej z nieukrywan wrogoci.
- Slysz, jak mówisz. Jeste dam, a damy potrafi leczy swoich ludzi.
- Jedne lepiej, inne gorzej.
- Wic si postaraj. - Zimne ostrze znowu dotknlo jej policzka. - Bierz si do roboty,
ale ju .
A zatem nie ma co dyskutowa. Ranny rycerz to pewnie jeden z buntowników Simona
de Montforta, a sluga boi si, e ludzie ksicia odnajd jego pana i go zabij. W takim razie
ukrycie si mialo sens. Nieraz jednak widziala, jak ludzie umierali od takich ran, a ci, którym
udawalo si prze y, mieli zapewnion opiek dowiadczonych zakonnic i przyuczonych
pomocników. Zerknla ktem oka na sztylet. Powinna uciec, nim ostatecznie podda si
wspólczuciu.
A jednak zostala i zajla si tym, czym nale alo. Musiala... nie wolno jej myle tylko
o sobie.
Wstala i ruszyla zdecydowanie przez aptek, ledzona podejrzliwym spojrzeniem
slugi. ciany malego budyneczku, wzniesionego porodku klasztornego ogrodu z ziolami,
obramowane byly pólkami. Z belek sufitu zwieszaly si wizki suszonych grzybów. rodek
pomieszczenia zajmowal dlugi stól, a w rogu stal gliniany piec.
- Jak masz na imi?

background image

- Po co ci wiedzie? - warknl m czyzna, przesuwajc palcem po ostrzu sztyletu.
- Nie wiem, jak si do ciebie zwraca. Otworzyla drewniane pudelko, zaczerpnla
gar suszonego krwawnika i wrzucila do kamiennej czarki, a nastpnie roztarta ziele na
proszek.
- Chcialabym te , eby rozniecil porzdny ogie.
- Po co?
Miala ochot go uderzy, cho rozumiala, dlaczego jest taki podejrzliwy. Poza tym
nadal ciskal w dloni sztylet.
- Pacjent tak powa nie ranny jak twój pan musi by trzymany w cieple. Kiedy ju go
pozszywam, sporzdz oklad, który pomo e oczyci krew.
M czyzna przetrawi! to, co mu powiedziala, a potem wstal i podszedl do stosu drew
obok paleniska.
- Nie ma tu tego zbyt wiele - powiedzial.
- Na zewntrz jest cala sterta drewna.
- Jeszcze czego. Nie myl, e zostawi ci z nim sam.
- Jak sobie chcesz.
Dolala do czarki tyle wody, by ziola utworzyly gst papk i postawila czar na piecu.
Zebrala potrzebne narzdzia i ulo yla je na tacy. Kiedy podeszla do stolu od strony drzwi,
sluga natychmiast ruszyl za ni, trzymajc w pogotowiu sztylet. To, e a tak jej nie ufa, nie
dziwilo Edlyn, cho mocno j irytowalo. Oto niwo przemocy: ludzie, którzy nie ufaj
nikomu i którym nie nale y ufa. Podeszla do rannego.
- Lepiej to odló . Bd potrzebowala pomocy - powiedziala.
Sluga zawahal si, a ona spojrzala na jego brzydk twarz.
- Czego si boisz? Przecie móglby zabi mnie golymi rkami.
- To prawda - zgodzil si m czyzna i schowal sztylet.
- Przynie wody - rozkazala. - Jest w tamtym dzbanku.
- Po co ci woda?
Cigla podejrzliwo denerwowala j, lecz nie okazywala tego. Nauczono j nad sob
panowa, ukrywa uczucia i nastroje. Wygldalo na to, e ta umiejtno bardzo jej si teraz
przyda. Utrata opanowania moglaby kosztowa j ycie, powiedziala wic, starajc si, aby
zabrzmialo to zdecydowanie: - Potrzebuj wody, eby przemy ran. Musz si jej przyjrze.
Prosz, rób co ci mówi, dla dobra twego pana.
Ton spokojnej pewnoci podzialal. Sluga wstal i przyniósl wod.
- Otwórz drzwi - powiedziala, korzystajc ze wie o nabytej przewagi. - Potrzebuj
wicej wiatla.
Sluga zignorowal jednak polecenie i przyklkl obok niej, czekajc na dalsze
instrukcje.
Edlyn westchnla, rozczarowana, i wzila si do pracy. Na szczcie dla rannego
sloce wiecilo coraz janiej, kiedy wic cigala poszarpane brzegi rany i zszywala j
grubym ciegiem nici z owczego jelita, widziala przynajmniej, co robi. Cho szycie trwalo
dlugo, sluga przez caly czas przygldal si Edlyn. Nie zadawal wicej pyta. Wieloletnie
nawyki i wpojone zachowania wzily gór. Edlyn byla pani, a kiedy pani rozkazuje, sluga
wykonuje polecenia - nawet je eli to on ma przewag. W tej chwili jednoczyl ich wspólny
cel. Potem, Edlyn wiedziala o tym doskonale, znów stan si wrogami.
W pewnej chwili zdala sobie spraw, e ranny odzyskuje wiadomo. Przedtem byl
nieprzytomny, lecz teraz jego minie t aly, kiedy na nie naciskala, a usta z trudem
powstrzymywaly jk, gdy zaglbiala w cialo igl. Musial by bardzo dzielny, albo pomimo
spowijajcego umysl bólu wiadom, e trzeba zachowywa si cicho.
Wspomniawszy, jak zachowywal si jej m wojownik, kiedy byl chory, doszla do
wniosku, e chodzi o to drugie.
Zaczla przemawia lagodnie do rannego, starajc si go uspokoi. Przecie stracil
przytomno na polu walki i ocknl si w obcym, dziwnym miejscu.

background image

- Jeste w opactwie Eastbury, panie - powiedziala - okolo dziesiciu mil od pola
bitwy, gdzie ci raniono.
M czyzna odpr yl si w widoczny sposób, wic chyba zrozumial, co do niego
mówila. Lecz kiedy si odezwal, dwik jego glosu przestraszyl Edlyn.
- Wharton? - zapytal, a jego glos wibrowal w glbi obszernego helmu.
Edlyn obrzucila slug, którego imi wlanie poznala, ironicznym spojrzeniem.
Moglaby przysic, e brzydal si zaczerwienil.
- Jest obok mnie.
- Kim... jeste?
- Mam na imi Edlyn.
Rycerz poruszyl si gwaltownie pod jej dlomi.
- Sprawilam ci ból? - krzyknla.
- Oczywicie, e sprawila mu ból, ty glupia krowo! - warknl opryskliwie Wharton.
- Nie! - powiedzial rycerz stanowczo.
Slyszala jego ci ki oddech i sama niemal przestala oddycha, zastanawiajc si, czy
m czyzna, pokonany przez ból, nie zacznie jej oklada.
Powoli ranny uspokoil si.
- No dalej, dokocz.
Z boku, poza zasigiem wzroku rannego, Wharton signl znowu po sztylet.
- Bd bardziej delikatna - ostrzegl. Dr cymi dlomi dokoczyla szycie i uwa nie
przyjrzala si szwom.
- Chyba skoczylam - powiedziala.
Nie miala pojcia, co zrobi z miejscami, gdzie skóra zostala calkowicie zdarta, nie
podobalo jej si te , i strzpy ciala wystaj spomidzy szwów. alowala, e nie ma tu
dowiadczonej zakonnicy lub choby jednego z tych mnichów o grubych palcach, którzy
pomagali w szpitalu. Nagle przyszlo jej do glowy, e pan mo e okaza si bardziej rozsdny
ni jego sluga, powiedziala wic: - Nie znam si na zszywaniu ran, jednak twój czlowiek
nalegal, ebym zrobila dla ciebie, co potrafi.
Gdyby pozwolil mi sprowadzi pomoc, moglibymy przenie ci do szpitala i...
- Nie.
W tym zaprzeczeniu bylo tyle sily, e Edlyn a si cofnla. Nie eby rycerz mówil
glono, przeciwnie. Jednak to jedno wypowiedziane cicho slowo uwiadomilo jej, e ma do
czynienia z dowódc, nawyklym, by go sluchano.
Ona te bdzie sluchala, przynajmniej dopóki pomidzy ni a wolnoci stoi jego
giermek.
- Jak sobie yczysz, panie.
Wstala, zrzucila z nóg cinki nici i powiedziala: - Wharton ci tu przyniósl. Jeli
wytrzymasz jeszcze chwil, skocz opatrywa ran i bdziesz mógl odpocz.
Wharton zerwal si na równe nogi.
- Dokd idziesz?
- Po oklad - przypomniala mu. - A ty mo e by tak zdjl swemu panu helm? Bdzie
mu wygodniej.
- Nie ma mowy - burknl Wharton.
- On potrzebuje powietrza - przekonywala. Oblicze slugi poczerwienialo.
- Chcesz spojrze na jego twarz, a potem go zdradzi.
Olbrzymi rycerz przemówil: - Zrób, co ci ka e.
Wharton opadl znów na kolana i signl po helm. Edlyn demonstracyjnie odwrócila
si plecami i zajla przygotowywaniem okladu. Nie miala ochoty prowokowa Whartona.
Z tylu dobiegl j glos rannego.
- Wody.
Uwolniony spod helmu, glos ten brzmial niczym pomruk wielkiej oceanicznej fali,
rozbijajcej si o skalisty brzeg. Pasuje do wlaciciela, pomylala Edlyn.

background image

- Tak, panie.
Wharton ruszyl po dzbanek, lecz Edlyn powstrzymala go.
- Daj mu to.
Z pólki nad glow zdjla butelk, odkorkowala j, a potem nalala z niej do kubka i
podala go Whartonowi.
Powchal plyn podejrzliwie i zmarszczyl nos.
Uprzedzajc pytanie, powiedziala: - To wzmacniajcy wywar na wodzie ze ródla.
Doda mu sil.
Wykrzywiajc z niesmakiem twarz, Wharton zaniósl napój swemu panu.
Edlyn odwrócila si lekko i zerknla na le cego, rozcierajc na wewntrznej stronie
nadgarstka past, by zbada jej temperatur. Nawet bez helmu nie dalo si go rozpozna.
Oczywicie, jak moglo by inaczej? Pod metalow powlok twarz skrywalo co w rodzaju
czepca z metalowych kólek, przypominajcego kolczug. Patrzyla, jak Wharton wsuwa
ostro nie rami pod glow rycerza i delikatnie j unosi. Ranny zaczl pi, a kiedy mial dosy,
Wharton odsunl kubek, nie pytajc o pozwolenie.
Musz by razem od bardzo dawna, uwiadomila sobie Edlyn, mimo woli podziwiajc
oddanie Whartona.
Kiedy sluga ulo yl na powrót glow pana na podlodze, obrzucil Edlyn tak
rozjuszonym spojrzeniem, e czym prdzej zabrala si na powrót do pracy. Przez chwil
grzebala w koszyku z czystymi szmatkami. Wreszcie wybrala mikki kawalek plótna.
Podeszla do le cego i starajc si nie patrze na jego twarz, co mialo przekona Whartona,
e jest posluszna, uklkla przy boku rannego. Rozsmarowala palcami zielon papk na
szmatce, a potem przylo yla oklad do rany. Dopiero wtedy zaryzykowala i zerknla
ukradkiem na twarz rycerza.
Pot, brud i krew zastygly w przera ajc mask. Edlyn wypucila dlugo
wstrzymywany oddech i powiedziala: - Spójrz tylko na niego. Nawet rodzona matka by go nie
rozpoznala.
Wharton umiechnl si z zadowoleniem.
- Umyj mi twarz - powiedzial rycerz. - Swdzi mnie.
Umiech zniknl, lecz Wharton signl poslusznie po mokr szmatk. Edlyn chwycila
go za nadgarstek.
- Najpierw trzeba mu zdj pancerz i prawie cal kolczug.
Schylila si i wycignla spod stolu siennik, przykryty ciasno tkanym welnianym
pledem.
- Gdybymy dali rad go rozebra, ulo y na sienniku i zacign w kt przy piecu,
byloby mu cieplej.
Wharton gapil si na ni, najwidoczniej nieprzekonany.
- Poza tym bdzie mniej rzucal si w oczy - dodala. Wharton spojrzal na kt przy
piecu.
- Ale tam stoi stól.
- Przesuniemy go.
Widzc, e ani myli si ruszy, powiedziala, zniecierpliwiona: - Tu nie ma gdzie go
ukry.
- Wic trzymaj wszystkich z daleka - odparl.
- Nie mog. Dostarczam ziól i wywarów do szpitala. Wharton wpatrywal si w ni
buntowniczo.
- Ludzie umr, jeli nie dostan lekarstw! Nie wzruszylo to Whartona.
- Inni mnie nie obchodz.
- A mnie tak - wtrcil znowu rycerz. Edlyn odetchnla z ulg.
- Poza tym - dodala - jeli zamkn aptek, zakonnice nabior podejrze. No ju ,
zdejmijmy wreszcie ten pancerz.
- Najpierw kaptur - rozkazal wojownik. - Zdejmijcie go.

background image

Zacisnl wargi. Musi go bole, pomylala Edlyn. Dlugie pasma jasnych wlosów
zaczepialy o oczka kolczugi, powodujc dodatkowy ból. Wharton wymruczal pod nosem
przeprosiny, lecz rycerz nie zganil go za brak delikatnoci. Le al spokojnie, oddychajc
plytko, a kiedy sluga wreszcie uwolnil go od kaptura, rozkazal: - Teraz twarz. Umyj mi twarz.
Wharton wzil ponownie do rk mokr szmatk, lecz rycerz powiedzial: - Nie ty. Ona.
Ura ony sluga rzucil przestraszonej Edlyn szmatk oraz gniewne spojrzenie, po czym
si odsunl.
Nie rozumiala tego. Najpierw obaj usilnie staraj si, by nie odkryla, kim jest ranny, a
potem rycerz ka e umy sobie twarz, ryzykujc, e Edlyn go rozpozna.
I rzeczywicie, taka mo liwo istniala. Kiedy zostala pani na zamku Jagger, poznala
cale legiony rycerzy i szlachetnie urodzonych, którzy przybywali, oferujc swoje uslugi i
oddajc si pod opiek jej m a. Oczywicie, gdy Robin zginl, wszyscy zniknli bez ladu.
Spojrzala na pokryt brudem twarz rycerza. Czy mógl j rozpozna?
- Na co czekasz? - zapytal.
Nie odpowiedziala, lecz pochylila si i przesunla szmatk po czole rannego.
Bylo to szerokie czolo, jasne, lecz poznaczone bruzdami yciowych dowiadcze.
Wokól piwnych oczu widnialy drobne zmarszczki - skutek mru enia powiek w pelnym
slocu. M czyzna przygldal si jej uwa nie.
Zawahala si, trzymajc dlo tu nad twarz rannego. Co go a tak zainteresowalo?
Wharton wyrwal jej z dloni szmatk, wyplukal z krwi i brudu, po czym wcisnl z
powrotem pomidzy palce.
Ciemne smugi skrywaly rysy wojownika, tworzyly falszywe cienie, zmieniajc
ksztalty. Koci policzkowe, które wylonily si spod warstwy brudu, wysokie i ostre, pasowaly
do wysunitej szczki. Nim seria zlama znieksztalcila nos, byl z pewnoci prosty niczym
klinga z koci. Usta m czyzny, nawet niespuchnite i nieposiniaczone, byly szerokie i
szczodre, takie, o jakich marz dziewczta.
Przygldala mu si i rka zaczla jej dr e.
Mlodziutka dziewczyna moglaby patrze na tego m czyzn zakochanym wzrokiem.
Moglaby zadurzy si w nim na mier i ycie i przypisywa mu wszelkie mo liwe cnoty. A
gdyby t mlodziutk dziewczyn wydano za m czyzn dostatecznie starego, by mógl by jej
dziadkiem, nosilaby w pamici jego wizerunek niczym wity obraz. I spdzalaby kolejne lata
w przekonaniu, e on, i tylko on, potrafilby rozbudzi w niej namitno.
Nie miala racji, i to w wielu sprawach. A teraz ta dziewczyna dorosla i wkrótce
zaplaci za swoj glupot.
Tak, poznala go. Jak e mogloby by inaczej? Nawet spustoszenia poczynione przez
czas nie mogly zatrze w jej pamici obrazu tego piknego i jak e mskiego ciala.
Rzucila szmatk Whartonowi i wytarla dlonie o spódnic, jakby dotykanie go j
zbrukalo.
- Hugh - powiedziala jasno i wyranie. - Ty jeste Hugh de Florisoun.

ROZDZIAL 2

- Ty za jeste Edlyn, ksi na Cleere. wity Bo e, wic j pamital!
Wstala popiesznie i odsunla si od niego. - Bylam ksi n Cleere. Ju ni nie
jestem.
Przez chwil czekal, a si przedstawi, a kiedy tego nie zrobila, powiedzial: - Twój
ksi umarl.
- Byl starym czlowiekiem.
- I wyszla ponownie za m ?
Nie odpowiedziala. Po prostu odwrócila twarz od obserwujcych j uwa nie oczu.
Przed laty oddalaby wszystko, by Hugh spojrzal na ni w ten sposób. W jakikolwiek sposób.

background image

Teraz bylo za póno.
Jej widoczne zaniepokojenie tylko go rozbawilo, zapytal bowiem kpico: - Lecz nadal
jeste Edlyn, mam nadziej?
- Mo esz mnie tak nazywa - odparla.
- Lady Edlyn?
Wbil w ni zby niczym borsuk w szczura i nie zamierzal wypuci. Nie podobalo jej
si to porównanie. Zwlaszcza e to jej przypadala rola szczura.
- Po prostu Edlyn.
Bdzie j tak mczyl, dopóki nie powie tego, czego on chce si dowiedzie, albo
czego, czego bdzie potem alowala. Ku zaskoczeniu Edlyn Hugh przylo yl nagle ucho do
klepiska. Przez chwil nasluchiwal, a potem powiedzial: - Kto nadchodzi.
Wharton wycignl sztylet tak szybko, e nie zd yla si odsun.
- Pozbd si go - powiedzial.
- Odló to, Wharton.
Glos Hugha brzmial teraz slabiej, nie tak wladczo. Wida uznal, e na razie nie uda
mu si niczego dowiedzie.
- Edlyn mnie nie zdradzi.
Upokarzalo j, e byl jej tak bardzo pewny. Czy by przez caly czas zdawal sobie
spraw, jak bardzo byla w nim zadurzona? A tak, by zaryzykowa dla niego ycie?
Prychnla gniewnie. Istnialy tylko dwie osoby, dla których bylaby w stanie tyle
powici.
Wharton uklul j w bok czubkiem sztyletu.
- Jeli go zdradzisz, dopilnuj, eby zginla - szepnl.
Poczula, e ma do zastraszania. Tama pkla.
- Zabierz to ode mnie!
Uderzyla go pici w rami, a jej atak tak go zaskoczyl, e upucil sztylet.
- I eby nie omielil si wicej mi grozi! Hugh zachichotal.
- Oto moja Edlyn. Tak j zapamitalem - powiedzial tak protekcjonalnym tonem, e
miala ochot pa na klczki i oklada go na olep piciami. - Zawsze miala temperament.
- Nie jestem twoj Edlyn - powiedziala, a potem zwrócila si do Whartona. - I nie
mam zwyczaju zdradza ludzi, którzy przychodz do mnie po pomoc.
Rzucila dumne spojrzenie oniemialemu sludze i jego rozbawionemu panu, odwrócila
si na picie i pomaszerowala do drzwi.
Otworzyla je i wyszla do ogrodu. cie k nadchodzily lady Blanche i jej podobna do
ropuchy slu ka.
- Lady Edlyn! Lady Edlyn! - zakwiczala lady Blanche. Piskliwy glos kobiety pasowal
do mizernej postury.
- Potrzebujemy natychmiast troch makowego syropu. Pewien szlachetnie urodzony
czlowiek bardzo cierpi.
Swego czasu, gdy Edlyn byla on najpot niejszego pana w okolicy i patronk
opactwa Eastbury, uwa ala zaró owione niczym jabluszko policzki i umiechnite, wygite w
luk usta lady Blanche za czarujce. Wierzyla wtedy, e lady Blanche jest kochan, mil,
oddan obowizkom i swemu powolaniu zakonnic.
Teraz znala prawd.
- Mówisz, pani, o baronie Sadyntonie?
Lady Blanche zatrzymala si raptownie. Jej slu ca, Adda, o malo na ni nie wpadla.
Identyczne spojrzenia, jakimi obrzucily j obie kobiety, przypomnialy Edlyn o lczcym je
pokrewiestwie.
- Kwestionujesz, pani, moj ocen? - spytala lady Blanche.
- Ale skd, gdzie bym miala - sklamala Edlyn bez zmru enia powiek. - Mimo to
obawiam si, e szlachetny lord bdzie musial troch pocierpie.
Zamknla za sob drzwi.

background image

- Powiedzialam wam wczoraj rano, e nie mamy ju syropu makowego.
- No, no, moja droga.
Lady Blanche potruchtala bli ej i stanla tu przy Edlyn, która poczula si nieswojo.
- Wiemy, e przechowujesz zapas na wypadek naglej koniecznoci. A to jest nagla
konieczno.
- Mimo to ciesz si, e przyszlycie - mówila dalej Edlyn, jak gdyby lady Blanche w
ogóle si nie odezwala. - Trzeba naznosi mi troch drewna na opal.
Jeli cokolwiek moglo wyploszy lady Blanche, to wlanie tego rodzaju groba. Adda
za powicala ycie, aby zapewni wygod lady Blanche, tote nie mogla marnotrawi
energii na inny cel.
Jednak ku zdziwieniu i rozczarowaniu Edlyn lady Blanche tylko skinla glow.
- Pomó lady Edlyn, Addo.
Pod spojrzeniem, które rzucila jej Adda, mniej zaprawiona w bojach kobieta z
pewnoci skurczylaby si ze strachu. Lecz Edlyn miala wiksze zmartwienia.
Na przyklad ranny m czyzna na podlodze apteki.
Lub zakochany w swoim sztylecie Wharton.
Albo te skandal i nastpujca po nim nieslawa, któr lady Blanche tak chtnie
okrylaby imi Edlyn.
- Poka ci, jakiego drewna potrzebuj - powiedziala, starajc si zyska na czasie.
- Drewno to drewno.
Lady Blanche ujla Edlyn pod rami i pocignla j w kierunku drzwi, podczas gdy
Adda powlokla si niechtnie ku stercie drewna.
Edlyn nieraz alowala, e Bóg poskpil jej wzrostu, lecz byla wy sza przynajmniej od
lady Blanche. Zaparla si obcasami.
- To nie takie proste - odparla. - Nie dla mnie. Ró ne rodzaje drewna pal si inaczej:
db plonie dlugo i równo. Sosna szybko, dajc wiele ciepla. Orzech...
- Wiem - przerwala jej ostro lady Blanche - ale co to ma do rzeczy?
- Zielarka musi przygotowywa swoje wywary w odpowiedniej temperaturze.
- Prosz, lady Edlyn. Przesta udawa.
Lady Blanche wygila pogardliwie usta. - Obie wiemy, e nie jeste zielark. Jeste
tylko dam w nielasce, pozbawion majtku i yjc na koszt opactwa.
Gniew Edlyn, rozbudzony przez Whartona, wybuchnl z now sil.
- Ufundowalam to opactwo i sowicie je zaopatrzylam.
Lady Blanche zaczla dr e niczym li, miotany wiatrem slusznego oburzenia.
- I teraz wszyscy musz ci si odwdzicza. Przyniosla tu z sob lad swojej zdrady.
Zbrukala nasz reputacj. Gdybym to ja byla matk przelo on...
- Lady Corliss jest tu matk przelo on, i oby jak najdlu ej ni byla - powiedziala
Edlyn. Mówila szczerze i z glbi serca. Lady Corliss nigdy nie dala jej odczu, e z patronki i
opiekunki zmienila si w osob pozostajc na lasce klasztoru. Byla niczym statek, który
przewiózl Edlyn przez wzburzone morze rozpaczy i Edlyn niemal j czcila.
Podobnie jak lady Blanche. Jej zacinite usta zlagodnialy, gdy powtórzyla: - Oby jak
najdlu ej.
A potem spojrzenie malych oczek, tkwicych niczym rodzynki ponad pulchnymi
policzkami, znowu nabralo ostrego wyrazu.
- Lecz moim zadaniem jako przeoryszy jest troska o spokój matki przelo onej. Ty za,
pani, okazala si wielkim rozczarowaniem.
- Lady Corliss tak powiedziala?
Edlyn nie wierzyla w to, lecz samo przypuszczenie bolalo. Zwlaszcza e uwa ala, i
to prawda. Przez caly ostatni rok bardzo si starala rozwin wrodzony talent i zosta dobr
zielark, przydatn w opactwie. Wiedziala jednak, e zajmuje czyje miejsce i ta wiadomo
powikszala jeszcze cierpienie, które zakradalo si po cichu ka dej nocy do skromnie
wyposa onej celi, gdzie sypiala.

background image

Lady Blanche wypucila slown strzal, a teraz starala si wbi sztylet w serce Edlyn.
- Lady Corliss jest zbyt uprzejma.
Dzie zaczl si paskudnie, pomylala Edlyn, i nic nie wskazuje, eby cokolwiek
mialo si poprawi.
Lady Blanche, upojona zwycistwem, potruchtala cie k do bramy.
Edlyn zerknla na budynek apteki, modlc si w duchu, by ukryci w niej m czyni
nie uslyszeli gorzkiej wymiany zda. Hugh chcialby dokladniej rozezna si w jej polo eniu,
a ona nie zamierza niczego mu wyjania. Ani teraz, ani nigdy.
Dumnie wyprostowana weszla do apteki i zatrzymala si, zdumiona. Hugh zniknl,
podobnie jak Wharton i wszelkie lady ich obecnoci. Edlyn zamrugala. Czy by zmartwienia
i niepokój wreszcie j dopadly, pozbawiajc rozumu? Czy ranny rycerz ani jego grony sluga
po prostu nie istnieli?
Ale nie, na stole nadal stala otwarta butelka ródlanej wody, a poplamion krwi
szmat wetknito za drewnian skrzyni, w której trzymala suszone ziola. Stól odsunito pod
cian, a mata zniknla. Gdy rozejrzala si uwa niej, dostrzegla na podlodze lad po sienniku,
obci onym cialem Hugha. Widocznie Wharton dokd go zacignl.
Gdy wyszla, m czyni jednak postanowili jej poslucha i w popiechu przenieli si
do jedynego jako tako ukrytego miejsca w izbie.
- W kocu kto tu okazal zdrowy rozsdek - powiedziala i popieszyla w stron pieca.
- Do kogo mówisz, pani?
Edlyn krzyknla cicho, zaskoczona i odwrócila si do drzwi. W pierwszej chwili
wydalo jej si, e to wrócila lady Blanche. Lecz potem mala posta weszla w glb
pomieszczenia i Edlyn zobaczyla, e dwiga w ramionach stos drewna.
Adda. Zupelnie o niej zapomniala. Jak to niemdrze z jej strony przypuszcza, e
udalo jej si pokona lady Blanche, gdy tymczasem odparta jedynie pierwszy atak.
- Mówilam do siebie - powiedziala.
- Ach...
Ta jedna sylaba dwiczala calym bogactwem ukrytych znacze. Adda najwidoczniej
sdzila, i Edlyn traci rozum.
- Pozwól, e wezm drewno.
Adda odsunla swój baga z zasigu ramion Edlyn.
- Gdzie mam je polo y?
Stos drewna, jak zauwa yl wczeniej Wharton, bardzo skpy, stal tu przed kryjówk
Hugha.
- Tutaj, przed samym piecem - polecila Edlyn. Adda omiotla spojrzeniem izb, a
potem ruszyla prosto przed siebie, zmuszajc Edlyn, by ustpila jej z drogi.
- Nie! - powiedziala ostro Edlyn, obawiajc si, e wcibstwo mo e kosztowa Add
ycie.
Adda zrzucila przyniesione drewno na wyznaczony nieokorowanymi galziami
kwadrat podlogi, gdzie zwykle trzymano drwa na opal.
- Te mi co! Nic dziwnego, e nie chciala, bym si zbli yla! Jaki tu balagan! Mo esz
by, pani, pewna, e lady Corliss o tym uslyszy.
Przestraszona Edlyn z niedowierzaniem wpatrywala si w kt pokoju. Pojemnik ze
szmatami zostal opró niony, jego zawarto wyrzucona na podlog, a ustawiony na sztorc
kosz skrywal co najmniej jedn podejrzan wypuklo.
Kto tu myli naprawd szybko. Oczywicie, nie daloby si oszuka w ten sposób
osoby obdarzonej par bystrych oczu, lecz Adda byla podobna do swej pani pod ka dym
wzgldem, nie wylczajc slabego wzroku.
Otarla spocone czolo rbkiem welonu. Nie zamierzala da si poni a tej zloliwej
imitacji lady Blanche.

background image

- Porzdek w aptece to moja sprawa! Pewnie sama zrobila tu balagan, eby zmusi
mnie do wydania syropu. Nic z tego, wic wracaj do swojej pani i donie jej, e ci si nie
udalo.
Adda pochylila si tak, e nosem niemal dotykala spódnicy Edlyn.
- Masz krew na fartuchu.
Edlyn spojrzala w dól. Rzeczywicie, na fartuchu, który nosila, aby osloni cienk
welnian sukni, widnialy plamy krwi. Próbowala je zetrze, ale na pró no.
- Zajrzalam o wicie do szpitala - powiedziala. - Musialam dotkn którego z
m czyzn.
Klamstwo, do tego le zamaskowane i latwe do wykrycia. Edlyn nie umiala klama.
- Nie moglam spa - dodala popiesznie.
- Pewnie z powodu nieczystego sumienia - powiedziala Adda, zadowolona ze swojej
repliki.
- Wyjd std - powiedziala Edlyn spokojnie. Cho nie zdawala sobie z tego sprawy, w
jej glosie dwiczal ten sam wladczy ton, jaki slyszala wczeniej w glosie Hugha. - Wyno si
i nie wracaj, bo twoje zuchwalstwo zmusi mnie, bym zgrzeszyla i wyrazila si le o jednej ze
slug bo ych.
- A o kim na przyklad?
Edlyn podeszla do drzwi i otworzyla je na ocie .
- O tobie.
Patrzyla, niewzruszona, jak Adda wypada za drzwi i biegnie niepewnie cie k,
pogdakujc niczym obra ona kura.
Wreszcie zatrzasnla z hukiem drzwi. Odglos zatrzaskiwanych drzwi rozjanil jej
myli. Musz si opanowa, pomylala.
Wharton wstal, strzsajc z siebie szmaty. Chwycil za sztylet i, czerwony z gniewu,
powiedzial: - Kazalem ci trzyma wszystkich z daleka.
- Mówilam ci, e to nie bdzie mo liwe. Przygldala si, jak zrzuca szmaty z le cego
bez czucia, okutego w metal uosobienia klopotów. alowala gorco, e obaj m czyni nie
znajduj si gdziekolwiek indziej.
- Zdejmij mu pancerz - powiedziala. - Musi odpoczywa, le c wygodnie, a nie zakuty
w stert zardzewialego metalu.
- Zardzewialego? - zaskrzeczal Wharton.
- Stert?
Pan wydawal si równie oburzony, jak jego sluga.
Zadowolona, e udalo jej si im dopiec, powiedziala: - Potrzebna mu koszula.
Spojrzala na Whartona.
- Nie spodziewam si, e jak przyniosle.
- Przepraszam, milady, ale zapomnialem o tym w ferworze walki.
Ci kawy sarkazm Whartona rozbawil j.
- Nielatwo bdzie znale do dlug, aby na niego pasowala, ale rozejrz si w
szpitalu.
Wypadla za drzwi, nim Wharton zd yl j powstrzyma i po raz pierwszy, od kiedy
zobaczyla wylamany zamek, opucilo j napicie.
Co takiego uczynila, e zsylano na ni wci nowe próby? Miala nadziej, e
najgorsze minlo, modlila si tylko o spokój i uwolnienie od wszechobecnego smutku.
Ostatnio mylala, e Bóg j wysluchal. No có , musiala si pomyli.
Wyszla za bram ogrodu i znalazla si na dziedzicu. Wokól niego staly budynki
klasztorne. Widziala std sypialnie zakonnic, szpital, stodol, cele dla goci, gdzie sypiala. W
centrum, zarówno w sensie przenonym jak doslownym, stal kociól, wznoszcy si ponad
inne budynki i jakby obejmujcy swym oddzialywaniem wszystko w pobli u.
Stado klasztornych owiec skubalo traw u stóp wielkich kamiennych schodów,
prowadzcych do sanktuarium, a zakonnica z mniej szlachetnego rodu karmila resztkami z

background image

kuchni trzy chrzkajce winie.
Po drugiej stronie kociola, za drog, mieszkali i pracowali mnisi. Do zakonnic
przybywala podró ujca szlachta i chorzy, mnisi przyjmowali wlóczgów i trdowatych.
Ka dy mial tu swoje miejsce.
Ka dy, poza Edlyn. Nie potrzebowala lady Blanche, by sobie to uwiadomi. Ka dego
dnia, gdy przechodzila przez dziedziniec, alowala, e nie ma swego miejsca na ziemi.
Jakiegokolwiek. Zbyt dlugo byla pani we wlasnym domu, by latwo przywykn do
zale noci, cho...
- Lady Edlyn.
Edlyn odwrócila si, slyszc kochany glos.
- Byla daleko.
Matka przelo ona wsunla dlo pod rami Edlyn i poprowadzila j w kierunku
szpitala.
- Mo e by tak do nas wrócila? Bardzo cenimy sobie twoj uprzejmo i mdro.
Lady Corliss umiechnla si do Edlyn, która omal nie zgila si w pól z poczucia
winy. Lady Corliss nie zaslu yla na tak zdrad. Ta dama, wysoka, o królewskiej postawie,
zawsze szukala towarzystwa oraz rad Edlyn i wypowiadala si na temat jej umiejtnoci z
podziwem, który przynosil udrczonej duszy Edlyn ukojenie.
- Wygldasz na zmartwion, moja droga. Mog ci w czym pomóc?
Tak, powiedz mi, co mam zrobi z rannym wojownikiem i jego wrogo nastawionym
slug.
Cho miala wielk ochot to wykrzycze, milczala.
- Je eli martwisz si tym, e odmówila lady Blanche syropu makowego, to prosz,
przesta. Miala racj i to wlanie jej powiedzialam, gdy do mnie przyszla.
Lady Corliss pochylila glow i spojrzala na Edlyn spod siwych brwi.
- Wiem, sdzisz, e nie zdaj sobie sprawy, jak lady Blanche ci traktuje, ale tak nie
jest. Podjlam pewne kroki, by temu zaradzi. Oczywicie, nie spodobala jej si reprymenda.
Przysiga, e udowodni twoj perfidi, chocia przekonywalam j, e jeste niewinn,
skrzywdzon duszyczk.
Poczucie winy Edlyn roslo z ka dym wypowiadanym przez lady Corliss slowem.
- Nie tak znowu niewinn - mruknla.
- Niewielkie przewinienia, jakich si dopucila, nie zaslugiwaly na a tak kar.
Matka przelo ona uniosla dlo ze zlo onymi palcami i wskazala na kociól.
- Oczywicie, kim e ja jestem, by to ocenia? Mimo to modlilam si, eby Bóg zdjl z
ciebie ten ci ar, a wiat przekonal si, jak jeste dobra i uczciwa. Ostatnio zaczlo mi si
wydawa, e Pan wreszcie obdarzyl ci lask.
Lady Corliss si modlila, Edlyn si modlila i kombinacja tych modlitw zaowocowala
pojawieniem si rannego rycerza, którego musi teraz ukrywa w aptece. Przyrzekla, e
nikomu o tym nie wspomni, lecz lady Corliss prowadzila opactwo i sprawowala piecz nad
dwudziestoma dwoma szlachetnie urodzonymi zakonnicami z godnym podziwu wyczuciem i
delikatnoci. Co by to szkodzilo, gdyby jej powiedziala? Tak bardzo tego pragnla!
- A jeli... jeli okropnie zgrzeszylam? Czy nasz pan ukarze za to cale opactwo?
Z zapartym tchem czekala na odpowied.
- Nie jeste dzieckiem, lady Edlyn. Wiesz, e boska wola nie objawia si w ten
sposób. Pan daje jednym, odbiera drugim, a my, miertelnicy, czsto nie jestemy w stanie
domyli si powodów. Cho jeli si czlowiek bardzo postara, mo e czasem pozna boskie
zamysly.
Umiechajc si z zadowoleniem, dodala: - Zastanów si. Kiedy umarl lord Jagger,
niechaj spoczywa w pokoju, pienidze, dziki którym ufundowala opactwo i szczodrze je
wspomagala, nagle si skoczyly. Musialymy udowodni, e jestemy w stanie same

background image

zatroszczy si o jedzenie, ubrania i lekarstwa. I, chwala niech bdzie Panu i wszystkim
witym, udalo si nam. To, co si stalo, bylo dla ciebie tragedi, lecz dla nas objawieniem.
Ucisnla rami Edlyn.
- Przekonasz si, e w kocu wszystko obróci si na dobre.
Edlyn pochylila glow i stop rozgarnla kurz.
- Tym razem chodzi o co innego.
- Nie poczulaby si lepiej, gdyby mi powiedziala?
- Przysiglam dochowa tajemnicy.
- A zatem musisz postpi tak, jak uwa asz za sluszne. Masz sumienie i na pewno
dokonasz wlaciwego wyboru.
Tymczasem doszly pod drzwi szpitala.
- Do o tym - ucila lady Corliss. - Po co tu szla?
Rób to, co uwa asz za sluszne.
Edlyn zajknla si, ale powiedziala: - Potrzebuj koszuli.
- Jakiego rodzaju koszuli?
- Takiej, jakie dajemy rannym. Lady Corliss nie zawahala si.
- Zaczekaj tutaj.
Zniknla w izbie i pojawila si po chwili, niosc brzow koszul z grubo tkanego
materialu.
- Masz. A teraz id i czy bosk powinno. Edlyn ruszyla z powrotem, a kiedy si
odwrócila, lady Corliss pomachala jej i skierowala si w stron kociola.
- Pewnie znów bdzie si za mnie modli - mruknla Edlyn. Powinna czu si jeszcze
bardziej winna, tymczasem, o dziwo, odczula ulg.
Nie miala ochoty wraca do apteki, ale wolala nawet nie rozwa a innej mo liwoci.
Pomaszerowala wic rano cie k, a kiedy weszla do chaty, napotkala spojrzenie Whartona.
Wpatrywal si w ni niczym ropucha, do której zreszt byl calkiem podobny.
- Gdzie ty si podziewala? Mój pan cierpi!
- Jest rozebrany i umyty?
- Umyty? - spytal Wharton, zaszokowany. - W jego stanie?
Edlyn okr yla piec i z trudem powstrzymala si, by nie zaczerpn glono tchu. Hugh
byl zupelnie nagi, a pozbawiony zbroi wydawal si jeszcze wy szy i bardziej grony. Siniaki i
cienka warstwa blota na skórze sprawialy, e wygldal jak Adam, którego Bóg dopiero co
stworzyl z gliny.
- Umyj go.
Rzucila Whartonowi koszul.
- A potem wló to na niego. Ja przygotuj co, co zlagodzi ból.
Nie zatrzymala si, by spojrze, czy posluchal, ale pewnie tak, bo nie poczula ostrza
sztyletu na skórze, przysunla zydel do stolu, weszla na niego i zaczla buszowa w rzeczach
na najwy szej pólce. Signla za naczynia i wycignla zza nich mal, zakorkowan
buteleczk, po czym umiechnla si do siebie. Ze stojcych na stole butelek wybrala trzy, a
potem zmieszala ich zawarto w czarce.
- Jest czysty i ubrany w t alosn derk, która ma udawa koszul.
Czy Wharton potrafilby by jeszcze bardziej zgryliwy? Nie sdzila, by to w ogóle
bylo mo liwe.
- Dobrze.
Przekroczyla stert drew i stanla przy Huhgu.
- Mo e przynióslby jeszcze drewna, Whartonie. Wikszy stos lepiej zakrylby pana
Hugha.
- Teraz to jest lord Hugh - oznajmil z dum Wharton.
- Oczywicie - powiedziala z ledwie wyczuwaln kpin w glosie. - Powinnam byla
wiedzie, e rycerz tak znamienity, jak Hugh de Florisoun, wywalczy sobie tytul.
- Jest lordem...

background image

- Wystarczy.
Cho ranny i pólprzytomny, Hugh zachowal do autorytetu, by uciszy slug w pól
slowa.
- Przynie drewno.
- A jeli kto mnie zobaczy?
- Powiesz, e jeste ebrakiem z opactwa. Jest ich tylu, e nie sposób wszystkich
spamita.
Edlyn przyklkla obok powalonego bohatera.
- I zostaw drzwi otwarte, ebym mogla zobaczy, jakich szkód narobile, kiedy
wlokle pana do kryjówki.
- Musialem go ukry!
Wharton otworzyl drzwi.
Edlyn nie byla w nastroju, by sprawiedliwie ocenia czyje postpowanie, lecz
zastpil j Hugh.
- I bardzo dobrze zrobile.
Jego glos brzmial teraz slabiej. Odczekal, a kroki Whartona ucichn, a potem
powiedzial: - Noszenie drewna ubli a jego godnoci jako mojego giermka.
- Bdzie musial si dostosowa.
Edlyn spojrzala na ubranego w koszul Hugha i uznala, e Wharton mial prawo by
niezadowolony. Rkawy sigaly rannemu tylko do lokci, a skraj koszuli ledwie zakrywal
kolana. Edlyn bdzie musiala j podnie, by zbada ran. Powinna byla to zrobi, gdy le al
nagi. Na pewno byloby to mniej klopotliwe ni zadzieranie koszuli. Ale nie pomylala o tym
w por, pragnla tylko, by jak najprdzej okryto jego nago.
- Nie przestrasz si. Musz obejrze ran - powiedziala, starajc si, by jej glos
brzmial spokojnie i kojco.
- To ty si nie przestrasz - odparl Hugh.
Lecz kiedy Edlyn spojrzala na jego twarz, oczy mial zamknite.
Byl taki przystojny: silny i mski. Nic dziwnego, e kobiety uganialy si za nim jak
suki w rui.
Prychnla. Ona ju przeszla t chorob i jak kto, kto prze yl osp, byla na ni
uodporniona. Zawracanie glowy. Trzeba po prostu odwin banda .
Uniosla koszul i skupila si na swoim zadaniu. W trakcie przemieszczania rannego
plócienne banda e obluzowaly si i teraz nale alo je zacieni. Opucila koszul i pozwolila
sobie na lekki umieszek zadowolenia. Dotykanie Hugha nie wywarlo na niej wra enia.
Dlonie prawie si jej nie trzsly.
Uniosla mu glow i polo yla sobie na kolanach.
- Pij.
Wypil, cho nieco si krztusil i troch cennego plynu wycieklo z kcika ust.
Nastpnym razem musi wy ej unie mu glow.
Zaczla uklada porozrzucane szmaty. Hugh przez jaki czas przygldal si jej
krztajcej, a kiedy si odezwal, drgnla zaskoczona jego dociekliwoci.
- Dlaczego mieszkasz w klasztorze, Edlyn?
- Mo e zlo ylam luby - odparla, nie odrywajc wzroku od dloni zajtych skladaniem
szmat.
Hugh rozemial si cicho, a potem przymknl z bólu oczy.
- Nie sdz.
- Co takiego? - spytala, oburzona. - Nie uwa asz mnie za godn?
- Myl, e te dwie mije, które ci tu odwiedzily - powiedzial, walczc o oddech -
jasno okrelily twoje polo enie.

background image

- Chyba nie powiniene wicej rozmawia. Chwycil palcami skraj jej szaty.
- Wic sama mi powiedz.
Lekarstwo zaczynalo ju dziala i Hugh usypial, chocia próbowal walczy z
sennoci. Stlumila cisnc si na usta reprymend. W kocu to ona byla gór.
- Lady Blanche i Adda moglyby by bliniaczkami, tak bardzo s do siebie podobne
pod wzgldem wygldu i usposobienia.
Otworzyl z trudem oczy.
- One mnie nie obchodz.
- Matka lady Blanche z pewnoci nie ucieszyla si, kiedy, bdc w ci y z Blanche,
dowiedziala si, e slu ca powila dziecko jej m a.
- Opowiedz mi... o sobie.
- Myl, e lady Blanche wyssala zgorzknienie i zloliwo z mlekiem matki, a Adda
przyswoila je sobie, kiedy oddano j na slu b do lady Blanche.
- Kiedy mi si poprawi...
- Obie dziewczynki umieszczono w klasztorze, gdy mialy po siedem lat, by si ich
pozby.
- Edlyn...
- Przenosz si od opactwa do opactwa, bo po jakim czasie nikt nie chce ich dlu ej
trzyma.
Ciche pochrapywanie Hugha powstrzymalo j. Wsunla mu pod glow zlo one
szmaty, a kiedy si nie poruszyl, umiechnla si, nie kryjc triumfu.
- Kiedy si obudzi i wtedy wszystkiego si dowie - dobiegl j glos Whartona.
Chwycila butelk i czark, wstala i spojrzala zuchwale na slug, dzier cego w
dloniach stos drewna.
- Nie ode mnie.
Wharton przyklkl, eby ulo y drewno stosie.
- On z reguly dostaje to, czego pragnie.
- Wic pora, by si nauczyl, e nie zawsze tak bdzie. Odstawila buteleczk na górn
pólk i odsunla stolek.
- Mam prac do wykonania.
- Ile trzeba czasu, eby mój pan wyzdrowial?
Edlyn uwiadomila sobie, e nie o to chcial zapyta. Tak naprawd chcial si
dowiedzie, czy Hugh prze yje. Nie potrafila odpowiedzie. Zaaplikowala mu
najskuteczniejsze lekarstwa, jakie znala.
- Módl si za niego. By mo e za dwa tygodnie na tyle odzyska sily, e zdola usi.
- Modli si... - W glosie Whartona dwiczala rozpacz. - Nie mog zrobi nic wicej?
- Pilnuj, by du o spal.
Spojrzala na dlugi ksztalt w brzowej koszuli.
- A kiedy gorczka si podniesie, obmywaj go zimn wod.
- To go zabije.
- Nie, jeli bdzie mu cieplo. Zimna woda powstrzyma gorczk.
Spojrzala na stos brudnych rzeczy Hugha. Zmarszczyla z namyslem brwi.
- Bd musiala si tego pozby. Od razu wida, e to aketon rycerza, i to nie byle
jakiego.
Pozbierala zniszczone rzeczy i po chwili zastanowienia wepchnla je za stojce na
podlodze dzbany z winem i oliw.
- Pewnie nie obudzi si a do wieczora, a wtedy daj mu kropl z butelki, któr
schowalam na górnej pólce. Tylko jedn kropl - dodala, wskazujc na niego stanowczo
palcem - bo inaczej twój pan odplynie w sen i nigdy nie wróci.
- Ty to zrób - powiedzial Wharton, wytrzeszczajc ze strachu oczy.
- Nie mog. Sypiam w domu gocinnym. Jest tam mnich, który wypytuje ka dego, kto
noc wchodzi albo wychodzi.

background image

- Mnich zrobi, co mu si ka e.
- Nie. Dobrze opiekowale si swoim panem - powiedziala, starajc si nieco go
uspokoi. - Dasz sobie z tym rad.
- Tak.
Kiedy Hugh si obudzil, od razu zdal sobie spraw z dwóch rzeczy: bylo mu gorco i
musial zachowywa si cicho.
Jaka bestia wyszarpywala mu cialo z boku, wbijajc zby w ebra i próbujc dobra
si do wntrznoci.
Czul na sobie jej gorcy oddech. Chcial odsun potwora, lecz nie mial si poruszy.
Musi wytrzyma i zachowa cisz. Od tego wszystko zale y. Bezpieczestwo Whartona. I
jego wlasne. Bezpieczestwo Edlyn... Edlyn.
Edlyn? Co nie dawalo mu spokoju. Nie mylal o Edlyn od lat. Z pewnoci nie
powinna si tu znajdowa. Nie w klasztorze. Pracujc jak zwykla chlopka. To tylko senne
majaki. Na pewno.
- Wypij to.
Edlyn z jego snu uklkla tu obok, uniosla mu glow, przycisnla do lona i przysunla
do ust czark. Wypil lapczywie, a potem odwrócil glow i wtulil twarz w jej piersi.
Odsunla si do gwaltownie, szarpnwszy jego bolc glow. Uslyszal glos
Whartona, ostry, zrzdliwy. Otworzy! oczy, eby go zlaja.
Nie zobaczyl Whartona. Zobaczyl Edlyn ze snu, pochylajc si nad nim, zmuszajc
dzik besti, by porzucila swój posilek. Lecz bestia byla niebezpieczna, mogla si odwróci i
skoczy na ni.
- Uwa aj - ostrzegl.
Powiedzial to wyranie, lecz ona najwidoczniej nie zrozumiala.
- Co? - zapytala, pochylajc si nad nim. - Mówile co?
Jej piersi. Pamital, e opieral na nich glow. A teraz je widzial. Koszul miala
niedbale zwizan, a wierzchnie okrycie rozsunite pod szyj. Wygldala, jakby przed chwil
wstala z ló ka.
Zabierze j tam z powrotem. Wycignl rk i przez material objl dloni jej pier.
- Moje.
Edlyn zniknla z widoku, a on zamknl oczy. Musi by nie lada kobiet, skoro ju
samo uznanie jej za swoj tak go zmczylo. Potem zajla si znów jego ran. Poczul
przyplyw energii. Ocknl si, eby jej dotkn, lecz zamiast tego dotknl szorstkiego
materialu i uslyszal ochryply glos Whartona:
- Czego sobie yczysz, panie?
Spa. yczyl sobie spa i znów ni o Edlyn.

ROZDZIAL 3

- I jak zamierzasz wprowadzi mnie z powrotem?
Edlyn rozpaczliwie potrzebowala chwili samotnoci, eby odzyska równowag.
Hugh próbowal ssa jej pier i cho mogla si oklamywa, e nie bylo w tym nic
wicej, jak tylko tsknota chorego za bezpieczestwem matczynych ramion, nic nie moglo
zmieni faktu, e gest, jaki wykonal póniej, byl gestem posiadacza.
,,Moje". Objl jej pier przez ubranie i powiedzial: ,,Moje". Nie bylo w tym gecie
ladu wahania. Chwycil j mocno i potarl kciukiem sutek z tak pewnoci, e a musiala
sprawdzi, czy jest okryta.
- Nie chc, eby tam wracala.
Wharton, niepomny jej zmieszania, stal nieruchomo z szeroko rozstawionymi stopami.

background image

- Chc, eby zostala, na wypadek gdyby ci potrzebowal.
- Nie jestem pani tego opactwa - powiedziala. - Jeli nie bd stosowa si do regul,
zostan wypdzona. Przed wschodem sloca musz dolczy do reszty goci, by razem pój
na msz.
- Twoja dusza z pewnoci zbytnio nie ucierpi, je eli raz opucisz msz.
- To jest opactwo. Oni tak na to nie patrz. Poza tym chodzi o co innego. -
Wyczerpanie i frustracja spowalnialy jej wymow. - Musz by widziana, jak wychodz ze
swojej celi albo jako jedyna rezydentka, która nie przyjla lubów, wyjani swoj
nieobecno. Byloby to trudne, zwa ywszy e nikt nie widzial, jak wychodzilam.
- Co ty zrobila, e s wobec ciebie tacy podejrzliwi? - dopytywal si Wharton. -
Sprowadzala tu kochanka?
Jej spojrzenie mimo woli powdrowalo do Hugha. Wharton rozemial si i Edlyn
natychmiast oderwala wzrok od rannego.
- Jak sobie yczysz, pani. Zobaczysz, mnich pewnie nadal chrapie i bez trudu
przeliniemy si obok niego.
Miala nadziej, e tak wlanie bdzie. Modlila si o to. Opactwa yly dwiema
obsesjami: zbawienia i grzechu. A nocne wdrówki z pewnoci zostan uznane za grzech.
Za daj, by si wytlumaczyla, i co im wtedy powie?
Szla za Whartonem przez ogród i dziedziniec, opuciwszy nisko glow starannie
okryt kapturem i trzsla si ze strachu. Pamitala ów krótki czas, kiedy yla z dnia na dzie,
sama w szerokim wiecie, nie wiedzc, kiedy uda jej si zdoby nastpny posilek i czy
miejsce, gdzie spróbuje go wy ebra, nie oka e si ostatnim.
Tyle okruciestw. Tyle strachu. To wszystko miertelnie j przera alo. Musi, po
prostu musi dosta si do celi niezauwa enie.
- Id tu za mn.
Wharton mówil cicho, tak cicho, e zaczla si zastanawia, czy zrozumial jej lk.
- Zdejmij buty.
Zatrzymal si pod okapem kwater dla goci, eby poczeka, a to zrobi.
- Jeli ten picy si obudzi, odwróc jego uwag, a ty przeliniesz si bokiem i
pójdziesz do siebie.
Nie podobal jej si ten plan, nie ufala te Whartonowi.
- Tylko nie zrób mu krzywdy - ostrzegla.
- Nie krzywdz mnichów - odparl Wharton z pogard.
Otworzyl drzwi na ocie i Edlyn przez krótk chwil zastanawiala si, jak udalo mu
si tego dokona przedtem. Kiedy kto chcial zosta wpuszczony, pukal, a brat Irving
wygldal przez wysoko umieszczony, zakryty otwór w drzwiach. Jeli uzyskane wyjanienie
go zadowalalo, odpinal od pasa klucz i otwieral drzwi.
Jednak Wharton najwidoczniej zaprowadzil tu wlasne prawa. Jako udalo mu si
wej bez wiedzy brata Irvinga i odnale Edlyn w celi, cho nie mówila mu, gdzie sypia.
Wharton umial sobie radzi.
Zza otwartych drzwi docieralo rozkoszne chrapanie brata Irvinga. Co za cudowny
dwik, pomylala. Wharton gestem nakazal jej, by zostala, a potem wliznl si do malego,
zimnego holu i zakryl dloni plomie wiecy. Na ten sygnal Edlyn zakradla si do rodka, nie
spuszczajc wzroku z brata Irvinga. Nadal siedzial tak, jak go zostawili, wymykajc si z
dormitorium - na krzele z ostro zakoczonym oparciem, z brod pochylon na wtl pier.
Oddychala plytko, powoli. Brat Irving nie widzial, e si wykrada ani e wraca.
Kwatery dla goci miecily si w podlu nym budynku. Przez cal jego dlugo biegl
korytarz, na który wychodzily drzwi cel. Wejcie znajdowalo si polowie. Kobiety sypialy w
prawej czci budynku, m czyni w lewej. Poniewa status Edlyn w klasztorze byl tak niski,
mieszkala w celi znajdujcej si na samym kocu prawej odnogi korytarza. wiatlo wiecy
nigdy tu nie docieralo i kiedy szla sama korytarzem, czsto wyobra ala sobie, e duchy z
przeszloci id wraz z ni. Przypieszala wtedy kroku, a czasem nawet biegla. Nie mogla

background image

zrobi tego teraz. Nie kiedy jej ladem szedl Wharton.
Có , jeli duchy s mdre, pewnie te boj si Whartona.
Polo yla rk na drzwiach i powiedziala do kryjcego si w mroku towarzysza: - Do
rana lordowi nic si nie stanie.
Wiedziala, e glos roznosi si echem midzy kamiennymi cianami, mówila wic
najciszej, jak mogla.
- Nie przychod ju po mnie.
Lecz Wharton nie zwracal na ni uwagi. Pchnl drzwi i wszedl do celi.
- Dam ci wiatlo.
- wiatlo? Popieszyla za nim. - Nie mam wiec.
- Ja mam.
W celi ciemno nie byla tak gsta, jak na korytarzu. Okienko, podobnie jak w innych
budynkach klasztoru, bylo niewielkie i umieszczone wysoko, lecz Edlyn prawie przez caly
rok trzymala je otwarte. Lubila wiatlo ksi yca, gwiazd i zorz poranka. Ka dy rodzaj
wiatla. Wczeniej, kiedy Wharton pochylil si nad ló kiem, by j obudzi, krzyknla cicho -
tylko dlatego, e wydal jej si czci snu i e nie mogla zobaczy jego twarzy. Sdzila, i
udalo jej si ukry lk, lecz najwidoczniej si mylila. Nie miala pojcia, skd Wharton
wiedzial, e ona boi si ciemnoci, ani dlaczego postanowil jej pomóc.
Skrzesal iskr, a kiedy knot si zapalil, pomylala o czym innym.
- Skd wzile wiece?
Rozemial si ochryple i umiecil wiec w cynowej podstawce, któr wyjl z
kieszeni. Potem rozejrzal si po celi i smutna prawda o jej polo eniu objawila mu si w calej
pelni.
Objl spojrzeniem ziemski dobytek Edlyn i spojrzal na ni ze wspólczuciem - byl to
ten rodzaj wspólczucia, który sprawial, e cala kurczyla si wewntrznie.
Postawil wiec na stoliku i cicho wyszedl.
Edlyn owinla si cianiej pledem, usiadla na ló ku i postawila buty w miejscu, gdzie
rano latwo bdzie ich dosign. Wsunla si pomidzy przykrycie i dlugo wpatrywala w
plomie bez zmru enia powiek. A kiedy wreszcie zamrugala, jej oczom ukazal si zupelnie
inny obraz.
Zobaczyla ciany pokryte gobelinami. Podlog wylo on piknym dywanem, który
chronil jej stopy przed chlodem. Nieustannie ploncy na palenisku ogie. Futra pokrywajce
lo e.
Jak Wharton mial patrze na ni z takim wspólczuciem? Która sporód dam posiada
równie wspaniale bogactwa?
Zamrugala znowu. Zbytkowne wyposa enie zniklo, pozostaly tylko gole kamienne
ciany, wska prycza, przykryta szorstkim welnianym pledem, kolawy stól z drewnian mis
na wod i dwa puste sienniki, starannie zwinite i ustawione pionowo w kcie.
Zdmuchnla wiec.
*
- Nie pozwól mu umrze. Nie mo esz pozwoli, by umarl. To mój pan.
Slowa dobywaly si z piersi Whartona jedno po drugim, urywane, dwiczce panik.
- Wiem.
Edlyn obmyla rozpalone cialo Hugha szmatk zwil on zimn wod. Wpatrywala si
w niego nieulklym spojrzeniem, starajc si dostrzec choby cie poprawy. Na pró no. Hugh
nawet nie drgnl. Ju od czterech dni le al z glow wspart na stercie szmat, podczas gdy
Edlyn próbowala wszystkiego, co tylko przyszlo jej do glowy, eby obni y gorczk i
powstrzyma zaka enie. Nic nie dzialalo. Nic.
Wharton tak e próbowal wszystkiego. Krzyczal, grozil, straszyl j i modlil si. Teraz
blagal, ocierajc lzy, splywajce z kcików oczu.
- Blagam, pani, przywró mu zdrowie. Nie ma drugiego takiego jak on.
Oderwala wzrok od wyniszczonego gorczk ciala Hugha i spojrzala na Whartona,

background image

którego bladoci nie lagodzil nawet zlotawy blask, plyncy z otwartego paleniska.
- Wyjd std - powiedziala wspólczujco. - Zaczerpnij troch nocnego powietrza.
Wharton znajdowal si wida u kresu wytrzymaloci, poniewa zerknl jeszcze raz na
swego pana i wypadl za drzwi. Slyszala, jak biegnie, uciekajc z domu, gdzie królowaly
rozklad i mier. Zostala sama. Sama z czlowiekiem, który nie do yje witu.
Nie powinno jej to obchodzi. Przysporzyl jej tylu zmartwie. Co noc Wharton
wlizgiwal si do celi, budzil j i zmuszal, by wrócila do rannego. Oklamywala ludzi, którzy
dali jej schronienie. Zachowywala si niegrzecznie wobec zakonnic, którym bronila wstpu
do apteki, podajc ziola przez drzwi. Spdzala caly wolny czas, sporzdzajc oklady i
wywary, zu ywajc ostatnie zapasy ziól i walczc ze mierci o dusz Hugha. Lecz kiedy
tylko na niego spojrzala, czula, e musi walczy dalej. Tak dobrze go pamitala. Byl czci
jej mlodoci. Wikszo jej dziewczcych marze i snów obracala si wokól niego. Nie
potrafila z tym skoczy, cho tak byloby lepiej dla nich obojga.
- Hugh - pochylila si i jej wargi dotknly ucha chorego. - Wró do mnie, Hugh.
Nie poruszyl si. Nic si nie zmienilo.
Wstala i podeszla do dlugiego stolu, przesunitego teraz pod cian. Staly tu rzdem
drewniane szkatulki z ziolami, ka da opatrzona nazw roliny. Przycignla je do siebie i po
kolei podnosila. Gorzka ruta. Pikantny czber. Wzmacniajca szalwia. Cierpki tymianek.
Zwykle ziola. Pomocne w leczeniu i oczyszczaniu. Nie poskutkowaly. Nie zadzialaly,
cho próbowala. Odwrócila si i spojrzala na nieruchome cialo przy piecu, a potem oparla
lokcie na stole i podparla czolo dloni.
Nie wiedziala, co robi. Przypomniala sobie zaslyszane niegdy rymowanki,
wypowiadane przez wioskowe babki-zielarki.
Ogórecznik i krwawnik,
Mocno posiekane,
Na pewno wypdz
Trucizn przed ranem.
Nic z tego. Próbowala.
Sok przywrotnika wie o zerwanego,
Grubo rozsmaruj na skórze rannego.
Tego te próbowala.
Glupie baby.
Za ogon smoka szarpnij,
Z le a go wycignij.
Palcem dziewicy przekluj...
Och, co za glupoty. Smocza krew to tylko korze. Nie nadaje si do niczego. A poza
tym ona nie jest dziewic.
W wietle ksi yca, o wionie, Magia dawnych...
Zabobony. Dlonie jej dr aly. Nawet nie wiedzialaby, gdzie szuka tego korzenia.
Pod witym dbem...
Pamitala caly wiersz. Wszystkie jego zwrotki. A tak e uczucie wstydu. Nie
wiedziala, skd si ono bierze, lecz zawstydzala j sama myl, e w ogóle si nad tym
zastanawia.
A potem uwiadomila sobie, e w izbie zapadla cisza. Ani ladu oddechu. Ani ladu
ruchu. Ani ladu ycia. Hugh le y martwy lub wkrótce bdzie martwy. Co za ró nica, czy
wypróbuje na nim moc starego zaklcia?
Okrcila si wokól i wybiegla do ogrodu. Ksi yc odmienil znajomy krajobraz i teraz
ogród pelen byl mrocznych cieni i tajemniczych ksztaltów. Db, rosncy pod kamiennym
murem, wydawal si sam ciemnoci. Nic pod nim nie wzeszlo. Cie przylgnl na dobre do
ziemi i sloce nie moglo przedosta si przez gst osnow lici. W nocy miejsce to
wygldalo doprawdy przera ajco. Gdyby wierzyla we wró ki, pewnie by si bala.
No có , skoro zamierza poslu y si czarami, by uratowa Hugha, powinna myle o

background image

zaludniajcych wiat czarów istotach z wikszym szacunkiem.
- Witajcie! - zawolala, lecz zaraz ciszyla glos. - Duchy przodków, przybylam po
smocz krew, by uzdrowila jednego z waszych ulubieców.
To niemdre: pozdrawia wymylone istoty w nadziei, e je udobrucha.
- Poblogoslawilycie go w kolysce, wró ki, dajc mu sil, urod i mdro.
Stawiajc stopy dokladnie jedna przed drug, ruszyla ku najciemniejszemu miejscu,
bramie do innego wiata.
- Pomó cie mi teraz go uleczy.
Oddychala z trudem, dr aly jej dlonie i ledwie trzymala si na nogach. Powinna byla
zabra ze sob drewniany stolek, jednak nie pomylala o tym, a nie chciala wraca po niego
do apteki. Jeli to zrobi, z pewnoci nie odwa y si znowu tu przyj. Kopala zawzicie
golymi dlomi, szukajc na olep bulwiastych korzeni, które barwily dlonie na czerwono i,
jak jej mówiono, piszczaly, gdy sil wycigano je z ziemi.
Nie uslyszala adnego pisku, to znaczy, e zrobila wszystko jak nale y. Korzenie
wyszly gladko. Nie wiedziala, ile ich potrzebuje - w kocu kierowala si jedynie glupi
przypiewk, nie recept - mimo to nie ustawala, a zebrala pelny fartuch. Glupi, bezowocny
wysilek, ale có , kierowala ni rozpacz.
Podniosla si i wyszla ukradkiem z cienia. Westchnla z ulg i pospieszyla do apteki.
Po chwili odwrócila si jednak i szepnla: - Dzikuj wam, niewidzialne istoty.
Powiew poruszyl limi. Zaszelecily cicho. Edlyn omal nie wyrwala drzwi z
zawiasów, tak bardzo chciala znale si wreszcie w bezpiecznym wntrzu.
Nie zwracajc uwagi na to, e serce tlucze si jej w piersi, rzucila korzenie na desk
do krojenia i znowu wsluchala si w cisz.
- Wytrzymaj jeszcze troch - powiedziala. - Ju niedlugo.
Uniosla nó i polo yla na desce najwikszy korze. Ju miala zatopi w nim ostrze,
lecz zawahala si. Wró ki nie lubi elaza. Ale jak...? Spojrzala na dlonie, powalane
czerwonym sokiem, na pobrudzone ziemi paznokcie. Zaczla palcami rozrywa korzenie na
kawalki. Dlugie wlókna przywarly jej do skóry, a krew - nie, nie krew a sok - ciekal na desk
i wsikal w stare lady po no u.
- To zabawne - pomylala. - Smocza krew powinna by zielona.
Chwycila poszarpane lodygi i podeszla z nimi do pieca, gdzie zawsze trzymala
naczynie z wrztkiem. Wrzucila korzenie do wody. Powinnam chyba wyrecytowa zaklcie,
pomylala. Lecz nie musiala tego robi. Powietrze wypelnilo si zapachem, podobnym do
woni dojrzewajcych na slocu truskawek czy lilii wodnych w spokojnym stawie.
Wpatrywala si w naczynie, wdychajc glboko zapach, który rozjanial umysl i dawal sil,
jakiej dotd nie byla w stanie sobie wyobrazi. Nagle odskoczyla. To nie ona potrzebuje
pomocy, lecz Hugh. Owinla uchwyt naczynia szmatk i zdjla je z ognia. Postawila garnek
obok le cego bez wiadomoci Hugha i machniciem dloni skierowala par prosto w jego
twarz.
- Oddychaj - powiedziala naglco. - Wdychaj to. Czy ziola pomogly? Nie potrafila
powiedzie.
W przymionym wietle trudno si bylo zorientowa.
Nie wiedziala, co dokladnie powinna zrobi ze smocz krwi, wic na wszelki
wypadek przechylila naczynie, polala wywarem banda e i pozwolila im nasikn. Potem
zanurzyla w plynie palec i dotknla nim ust. Wywar nie mial okrelonego smaku. Nie
zdrtwialy jej po nim wargi, ani oddech nie przypieszyl. Byl po prostu nieco cierpki, wic
zanurzyla w nim szmatk i wycisnla pomidzy wargi Hugha. Nie przelknl. Przestraszona,
uwiadomila sobie, e mo e si zakrztusi. Uniosla mu glow i przez chwil rozcierala
pokryt zarostem szyj, jakby byl chorym kotem, których tyle wlóczylo si wokól stodoly.
- Przelknij to - powiedziala rozkazujcym tonem. - No ju , Hugh, przelykaj.
Jego grdyka poruszyla si, lecz tylko dlatego, e podra nila j dotykiem. Nie miala
pojcia, ile plynu dostalo si do przelyku. Mimo to czekala, majc nadziej, e smocza krew

background image

dokona cudu. Jednak Hugh nie poruszyl si. Zaskoczona, uwiadomila sobie, e placze.
Musiala by naprawd zmczona, skoro pokladala tyle wiary w zwyklym zielsku. Mimo to
wlala mu do ust wicej plynu i zmusila, by przelknl.
- Posluchaj, Hugh - mówila naglco, starajc si rozproszy mgl, która spowijala jego
umysl. - Musisz wróci. Tutaj jest cieplo. I s tu ludzie, którzy ci kochaj.
Nie poruszyl si.
- No, mo e nie ludzie, ale Wharton.
Nic nie wskazywalo, eby j slyszal, mówila jednak dalej.
- Jest ci bardzo oddany. Nie wiem, co zrobile, by na to zaslu y, ale on uwa a ci za
bohatera.
Dzi liczyl si tylko Hugh, przysunla si wic bli ej i polo yla sobie jego glow na
kolanach. Pochylila si i mówila mu wprost do ucha: - Jestem pewna, e tskni za tob
mnóstwo kobiet. Ladnych kobiet. Dam.
Zawsze wierzyla, e obietnica damskich wdzików zdola przywola m czyzn nawet
z zawiatów, lecz nigdy dotd tego nie próbowala. Jak wida, mylila si, wic zacisnla zby i
zrobila co, czego obiecala sobie nie robi nigdy wicej: przytulila jego glow do piersi.
Potrzebowal jej. Zawdrowal zbyt daleko w krain miertelnego chlodu i chciala
rozgrza go swoim cieplem. Dzialajc instynktownie, niczym matka, przywykla uspokaja
niemowlta rytmem swego serca, objla jego glow tak, by spoczla na jej piersi.
Tylko e on nie byl dzieckiem. Nic nie moglo j zmusi, by tak o nim mylala. Zbyt
du o wa yl. Byl zbyt wysoki, a jego cialo skladalo si glównie z mini, nie dziecicego
tluszczyku. Bijcy od niego ar, wywolany gorczk, budzil w niej jednak czulo, która
musiala mie w sobie co macierzyskiego. Odsunla mu wlosy z czola, starajc si pozosta
na tyle blisko, by nie czul si samotny.
- To ja czekam tu na ciebie.
Zamrugala, a potem rozejrzala si dookola. Kto to powiedzial? Bo przecie nie ona.
Nigdy nie przyznalaby si do podobnej slaboci.
- A wlaciwie dlaczego nie? - Znów dwik wlasnego glosu j zaskoczyl. - Kto mialby
mnie uslysze?
Poklepala policzek Hugha, szorstki od zarostu.
- Ty nie bdziesz niczego pamital, prawda? Ledwie w ogóle mnie pamitasz.
Ale czy na pewno? W kocu, mimo e pólprzytomny, przypomnial sobie jej twarz,
kiedy j zobaczyl. Lecz teraz nie byl jedynie ranny, byl ci ko chory. Umierajcy, chyba e
jednak udalo jej si co zdziala.
Nad naczyniem ze smocz krwi unosil si obloczek ciemnoczerwonej pary,
polyskujc, jakby promieniowal wiatlem. Miala wra enie, e smocza krew j przyzywa, wic
zanurzyla znów szmatk w naczyniu i wycisnla do ust Hugha. Pobrudzila sobie przy tym
palce, wic oblizala je.
Po chwili jej umysl zaczl wdrowa, a mowa stala si nieco belkotliwa.
- Pamitasz, jak w dniach naszej mlodoci wlóczylam si za tob? Uwielbialam ci.
Kochalam. Byle taki wysoki, silny i przystojny, e zmarnowalam mnóstwo czasu, po prostu
gapic si na ciebie, kiedy powinnam byla zajmowa si przdzeniem. Lady Alisoun by mnie
zlajala. To przez ciebie nadal nie umiem prz ani tka.
Zachichotala, przypominajc sobie radoci i smutki pierwszej miloci.
- Wiedzialam, e dasz sobie rad ze wszystkim, do czego si wemiesz. Co w tobie,
mo e sposób chodzenia, taki dumny, wiadczcy o pewnoci siebie lub to, jak ochoczo
ruszale, by sprosta ka demu wyzwaniu - upewnialo mnie, e jeli ju mnie zauwa ysz,
polecimy razem prosto do gwiazd.
Wspomnienia naplywaly jedno po drugim, dobywajc si z ukrytych zakamarków jej
umyslu. Nie umiechala si ju . Niewiadoma ci aru glowy Hugha, piecila bezwiednie jego
ucho.
- Ale ty mnie nie dostrzegale. A potem pewnego dnia... Pamitasz kobiet z wioski

background image

imieniem Avina?
Zamiala si, ale nie byl to wesoly miech.
- Powiniene j pamita. A mo e zbalamucile tyle kobiet, e ta akurat zaginla w
mroku niepamici? Spotykalicie si w stodole. Mo na by pomyle, e powinnicie lepiej si
ukrywa, ale przypuszczam, e wszyscy wokól mieli do rozumu, by trzyma si z daleka.
Wszyscy, poza mn.
Zdegustowana sw niegdysiejsz glupot, zanurzyla palce w naczyniu ze smocz
krwi. W kocu, jeli wywar naprawd pokrzepial, jej te byl potrzebny. No i do jej
smakowal.
- Chcesz troch? - spytala, jakby mógl j uslysze, a potem poplamionymi na
czerwono palcami potarla jego dzisla, zby i jzyk. Powtarzala to raz za razem, nie
przestajc mówi.
- Zauwa ylam, e znikasz co wieczór w stodole, wic wdrapalam si na stryszek.
Zamierzalam spa na ciebie znienacka i ci zaskoczy. Tylko e to mnie zaskoczono.
Odegralicie z Avin zadziwiajce przedstawienie. Pokazala ci wszystko, co potrzebowale
wiedzie, by uszczliwi kobiet. I par rzeczy, które mnie nigdy nie przyszlyby do glowy.
Nachylila si, udajc, e go slucha.
- Mówisz, e nie powinnam byla was podglda, lecz ukry si gdzie z tylu i
zaczeka, a wyjdziecie? Oczywicie, masz racj - wygldasz na takiego, który zawsze ma
racj. Ale widzisz, nie moglam si odwróci.
Odrzucila do tylu glow i zamknla oczy.
- Wygldale, jakby ci kto zaczarowal! Powicile si tej lekcji miloci z takim
samym zapamitaniem, z jakim oddawale si wszystkiemu, co ci interesowalo. Patrzylam i
patrzylam, dopóki... Próbowalam ci znienawidzi, lecz zamiast tego spdzalam bezsenne
noce, wyobra ajc sobie, jak by to bylo znale si w twoich ramionach. Rok po roku w
wyobrani le alam w twoich ramionach, a przyjemno, jak mi dawale, byla...
Poczula, e co dziwnego dzieje si z jej palcami. Umilkla, cho nie od razu zdala
sobie spraw, co to oznacza. A potem uniosla powieki i spojrzala w dól. Hugh zacisnl wargi
wokól jej palców i ssal z zapalem. Oczy mial otwarte.

ROZDZIAL 4

Glos, który dobiegl j z tylu, brzmial niczym beczenie nowo narodzonego jagnicia.
- Jeli dotkniesz mnie jeszcze raz, wyrw ci serce golymi rkami.
Edlyn odwrócila si raptownie, nie baczc, e rozsypuje ziola. Czy to Hugh si
odezwal? Czy smocza krew zdzialala cuda? Wharton, który klczal u boku pana, zmieniajc
mu banda e, zaslanial jej widok, lecz zanim podeszla, Hugh znów si odezwal.
- Co z tob? - szepnl zgryliwie. - Zmoczysz mnie calego. O Bo e w niebiesiech!
Wharton, ty placzesz - dodal, zdegustowany.
- Och, panie - wyjkal Wharton przez lzy. - Och, panie.
- Ty durniu - glos Hugha brzmial teraz slabiej. - Zobaczysz, zloj ci skór.
Wharton odczolgal si, zdruzgotany przejawem niezadowolenia ze strony pana, a
Edlyn poczula uklucie niepokoju. Podczas ostatnich, okropnych dni Wharton dowiódl swego
przywizania, a teraz Hugh nie zdobyl si wobec niego na nic wicej, jak czcze pogró ki.
- Nie martw si, Whartonie - powiedziala. - Nie bdzie w stanie ci uderzy. Nie da
rady nawet podnie rki.
Podeszla do Hugha i stanla nad nim.
- A mo e si myl?
Orzechowe oczy wpatrywaly si w Edlyn, nie poznajc jej. O malo nie rozemiala si
z ulgi. Nie pamital ostatniej nocy ani upokarzajcych wyzna, jakie uczynila pod wplywem
zaczarowanego soku.

background image

Nie eby nie byla wdziczna czarodziejskim istotom za ich lekarstwo. Ostatniej nocy,
gdy na ni spojrzal, o malo nie zemdlala z radoci i zaskoczenia. A kiedy okazalo si, e
gorczka spadla, chlipala tak samo alonie, jak teraz Wharton. Ale dlaczego glupia
rymowanka nie wspominala nic o tym, jaki efekt mo e wywrze lekarstwo na niewiadom
pielgniark?
Od lat nie wracala mylami do obiektu swego mlodzieczego zadurzenia. Tote fakt,
e znowu postrzega go w ten sposób, wprawil j w nie lada zmieszanie. Cale to udawanie,
które odegrala potem, zawstydzalo j teraz, powiedziala wic tonem bezwiednie aroganckim i
apodyktycznym: - No có , nie ulega wtpliwoci, e jestemy przytomni i nieznoni. I pewnie
czujemy si lepiej, prawda?
- Wyrwala mi wntrznoci.
Glos Hugha brzmial ochryple, wic uklkla niechtnie i polo yla sobie jego glow na
kolanach. Nie miala ochoty by tak blisko. Ci ar jego glowy, cieplo ciala i jedwabista
mikko wlosów zanadto przypominaly jej to, co zaszlo poprzedniej nocy. Udajc, e
wszystko jest jak bylo, przystawila mu kubek do ust.
- Nie wyrwalam ci wntrznoci. Ja je zaszylam. Wypil lapczywie i westchnl z
ukontentowaniem.
- Jestem glodny. Dlaczego mnie glodzicie? - zapytal.
Przypomniala sobie, ile to razy wlewali mu na sil rosól w gardlo i miala ochot go
uderzy. Zachowywal si jak typowy m czyzna, któremu zdarzylo si zachorowa. Byl
wciekly na tych, którzy go uratowali, zniecierpliwiony wlasn slaboci i wiadom tylko
wlasnych potrzeb.
A jednak nie byl jak inni. Przez chwil przygldal si jej piersiom, jakby przypominal
sobie, jak ich dotykal, a potem jego wzrok powdrowal wy ej, ku twarzy Edlyn. Obserwowal
j. Bylo to bardzo nieprzyjemne uczucie, zwlaszcza dla osoby, która w tak alosny sposób
obna yla swoj dusz. Czym prdzej polo yla z powrotem jego glow na poduszce ze szmat i
powiedziala: - Byle ranny. Mylelimy, e nie prze yjesz.
Po raz pierwszy, od kiedy odzyskal przytomno, zdawal si by wiadomy swego
stanu. Podkulil palce, które przez chwil szukaly na olep, a potem dotknly skraju maty,
jakby chcial w ten namacalny sposób wszystko sobie przypomnie.
- Wharton przyniósl mnie do opactwa - powiedzial, obiegajc spojrzeniem izb. - I
ukryl w aptece.
- Zgadza si - powiedziala, starajc si doda mu otuchy.
Spojrzal znów na ni.
- Ty jeste znachork.
Zmarszczyl czolo, próbujc przywola niewyrane wspomnienia z okresu gorczki.
Nagle jego czolo wypogodzilo si. Wycignl z trudem palec i dotknl skraju jej spódnicy.
- Ty jeste... Edlyn.
Matko wita, wic jednak j pamital! Ale czy zapamital j z dnia, kiedy Wharton
przyniósl go do opactwa? A mo e jego wspomnienia dotyczyly ostatniej nocy? Rozmylajc,
gorczkowo udawala, e sprawdza banda e.
- Jeste Edlyn z George's Cross - mówil dalej nieublaganie.
Zaboli go, kiedy bd usuwala banda e, pomylala. Chobym nie wiem jak si starala,
i tak go zaboli.
Poczula, e kto lekko cignie j za spódnic. Podniosla wzrok i spostrzegla, e Hugh
nadal j obserwuje.
- Tam, w George's Cross - powtórzyl - byla córk barona.
Czekal na odpowied, wic skinla niechtnie glow.
- A ty byle synem barona.
- Uczyla si obowizków damy pod okiem lady Alisoun.
Umiechnla si leciutko. Te wspomnienia byly nieszkodliwe.
- A ty uczyle si rycerskiego rzemiosla pod okiem sir Davida.

background image

- Byla dobrze wychowan dziewczyn, mil i uprzejm, jak przystoi podopiecznej
lady Alisoun.
Nie pamital jej wyzna, bo inaczej z pewnoci by o nich wspomnial.
- Ty za byle najlepszym wojownikiem w George's Cross, jak przystalo na ucznia sir
Davida - powiedziala szybko, by zamaskowa ulg.
Zamknl oczy, jakby wspominanie go zmczylo.
- Wychowywalimy si razem jako dzieci.
Wychowywali si razem? Wic tylko tyle pamital? Nie wiedzie czemu, rozgniewalo
j to. Rzucila mu spojrzenie, które powinno bylo wypali do czysta ran w jego boku.
Wlaciwie dobrze si stalo, e j rozgniewal. Kto musi usun banda e, a Wharton nie
wydawal si zdolny, aby wiadomie sprawi panu ból, nawet dla jego dobra.
- Przygotuj si - powiedziala.
Otworzyl oczy, uwiadomil sobie, na co si zanosi i skinl slabo glow.
Oderwala plótno od wie o zasklepionej rany.
Wygil plecy, jakby go sparzyla. Wharton wrczyl jej sloik maci, której u ywala, by
zwalczy zaka enie. Popiesznie zanurzyla palce w naczyniu i posmarowala ran. Hugh
westchnl z ulg, a ona poczula zadowolenie. Cieszyla si, e oprzytomnial i e ona posiada
do umiejtnoci, by ul y mu w bólu.
Kiedy banda owala ran, przygldal si jej uwa nie. Znosila to spokojnie. Pragnla,
by uwiadomil sobie, e dziewczyna, któr niegdy byla, dorosla, wiele si nauczyla i
uratowala mu ycie.
Otworzyl usta, a ona wyprostowala plecy.
- Wygldasz tak samo - powiedzial. - Jak zwykle, urodziwa.
*
- Posluchaj, Whartonie - Hugh przewrócil si na bok i przekonywal slu cego. -
Musisz wyjecha, nim sloce stanie wy ej na niebosklonie, bo kto mo e ci rozpozna.
Wharton klczal nad nim niby wilczyca, strzegca swoich malych. Widocznie
zaniepokojony, wykrztusil przez zacinite zby: - Nie podoba mi si, e musz ci zostawi
na lasce tej kobiety, panie.
Edlyn, stojca przy dlugim stole, wzniosla oczy do sufitu, jakby spodziewala si, e
stamtd splynie na ni cierpliwo. Ta kobieta, jak mówil o niej Wharton, uratowala jego
pana i ocalila mu skór, a on pogardzal ni bardziej ni kiedykolwiek. Wszystko dlatego, e
Hugh chcial spdza czas wylcznie z ni.
Ona wcale nie miala na to ochoty, ale wyjanienia na nic si nie zdawaly. Wharton nie
sluchal. W jego przekonaniu pan byl czlowiekiem bez skazy, wic wina musiala le e po
stronie Edlyn.
Hugh nie zareagowal na grubiastwo slu cego, powiedzial tylko uprzejmie: - Lady
Edlyn dobrze si mn zajla. A wiesz, e bdziesz mi potrzebny dzi w nocy.
- Po co? - spytala Edlyn jak gdyby nigdy nic.
- eby mu pomóc... - zaczl Wharton.
- Na wypadek gdyby mi si pogorszylo - przerwal mu Hugh stanowczo.
Edlyn spojrzala na gniewn, przepelnion poczuciem winy twarz Whartona, a potem
na gladkie oblicze Hugha. Ciekawe, co oni knuj, pomylala.
- Chyba lepiej ju pójd.
Wharton wstal i przez chwil potrzsal nogami, by je rozrusza. - Powlócz si troch
po lesie.
- I dowiesz si czego? - zapytal Hugh.
- Bd wypytywal wszystkich podró nych, jakich napotkam po drodze.
Znów co przed ni ukrywali, ale nie dbala o to. Miewala ju do czynienia z
chlopicymi intrygami.
Potakujc i klaniajc si, Wharton odszedl wreszcie od dlugiej, le cej bezwladnie
postaci przy piecu.] A potem rzucil Edlyn kolejne ponure spojrzenie i wyszedl, trzaskajc

background image

glono drzwiami.
Ledwie znikl im z widoku, Hugh natychmiast przypucil atak.
- Twój ksi nie po yl zbyt dlugo.
Edlyn nie odrywala wzroku od swoich dloni, sortujcych ciemnozielone licie i
ukladajcych je w brzowych drewnianych szkatulkach.
- Dwa lata - odparla z nadziej, e to zaspokoi jego ciekawo, cho tak naprawd nie
bardzo w to wierzyla.
- Dwa lata. To niezbyt dlugo.
Niemal czula na sobie jego spojrzenie. Minie jej barków zesztywnialy, jakby
spodziewala si ciosu no em. To zabawne, e cho Hugh zachowywal si spokojnie, uwa ala,
i jest zdecydowanie bardziej niebezpieczny ni jego sluga o gwaltownym usposobieniu.
- Byl dobrym m em?
- Byl kochany.
Edlyn nie wiedziala, czy dzialo si tak za spraw smoczej krwi czy te determinacji
chorego, ale kiedy Hugh ju zaczl zdrowie, zdrowial bardzo szybko. Próbowal wstawa,
upierajc si, e musi wiczy. Wiedziala, e jeszcze nie pora, wic zabronila mu tego. A
jednak bardzo chciala, eby si wyniósl. Teraz, gdy byl przytomny i niemal zdrowy, jego
obecnoci nie dalo si zignorowa. Dawala o sobie zna jak nieustanny ucisk w gardle -
duszcy, lecz niemo liwy do usunicia.
- A tak e przystojny i wierny?
Parsknla krótkim miechem, a potem zwalczyla pokus i podeszla do Hugha.
Powiedziala mu wczeniej, e musi zaj si obowizkami, ale z radoci z nim porozmawia
w trakcie pracy. Tylko e on nie rozmawial. Wypytywal j nieublaganie, a jej zdarzalo si
powiedzie zbyt wiele. Teraz stala, z dlomi wspartymi na biodrach, spogldajc na niego z
góry i w pelni wykorzystujc t dominujc pozycj.
- Kiedy mieszkalimy w George's Cross, bylam dla ciebie jedynie utrapieniem,
prawda?
Jeli fakt, e le a! bezradnie, gdy ona nad nim stala, mial dla niego jakiekolwiek
znaczenie, potrafil je ukry. Wpatrujc si w ni niezglbionym spojrzeniem, powiedzial
jedynie: - Dobrze ci pamitam.
- Naprawd?
Jak dotd ani razu nie dal jej do zrozumienia, e pamita wyznania, które wyrwaly si
jej pod wplywem przekltej smoczej krwi, tote Edlyn stopniowo przestawala si ba.
Przykucnla i spojrzala mu w oczy.
- Wic jeste glupcem. Polubilam m czyzn tak starego, e sama ceremonia i
uroczystoci weselne o malo nie przyprawily go o parali . Dobrze mnie traktowal, ale nie byl
w stanie wypelni do koca roli m a.
- Nigdy si z tob nie kochal? - zapytal Hugh, nie okazujc ladu emocji.
Edlyn objla dlomi kolana.
- Próbowal i powiedzielimy rodzinie, e mu si udalo. Nie chcial, by wszyscy
wiedzieli, e jest niezdolny do sypiania z kobiet, a ja balam si, e po jego mierci rodzina
odbierze mi moj cz spadku.
- I co, zrobili to?
Umiechnla si leciutko, samymi wargami.
- Próbowali.
Zdradzieccy potomkowie ksicia próbowali zostawi j bez grosza, a kiedy im si to
nie udalo - zabi. Nie bylo to proste ani ladne, ale w kocu zdobyla ziemie i majtek
przypisane jej w kontrakcie lubnym. Sam j zdumialo, jaka potrafi by twarda i nieugita.
Hugh patrzyl na ni, jakby zagldal w jej przeszlo, rozmylal nad walk, jak
musiala stoczy jako siedemnastoletnia dziewczyna. Nagle Edlyn uwiadomila sobie, e co
si midzy nimi zmienilo. Cho le al za piecem od bez mala dwóch tygodni, po raz pierwszy
rozmawiali ze sob nie jak chory i troszczca si o niego pielgniarka, lecz jak kobieta z

background image

m czyzn.
Westchnla lekko, a potem wstala i wrócila do pracy.
Po chwili z tylu dobiegl j glos Hugha. - A zatem mal estwo z ksiciem okazalo si
dla ciebie korzystne.
Zanurzyla tluczek w modzierzu, pelnym suchych lici i utarla je na proszek. Hugh nie
rozumial. Nie wiedzial, jak bardzo si bala. Nie wiedzial, albo zupelnie go to nie obchodzilo.
Dziki Bogu mial do delikatnoci, by nie przedlu a tej rozmowy.
Pró ne nadzieje, bo niemal natychmiast zapytal: - Masz zamiar przyj luby, jak tyle
bogatych wdów?
Wrzucila tluczek do modzierza. Zadwiczal na gladkiej kamiennej powierzchni,
posylajc w powietrze obloczek zielonego pylu. Podeszla do pieca, by ukry zaklopotanie.
Potrzsnla rolinami o dlugich lody kach, które powiesila nad piecem, eby wyschly.
Splowiale licie zaszelecily, a kilka óltych pków odpadlo. Usatysfakcjonowana, przeniosla
ziola na stól.
Wiedziala, co j czeka. Hugh nie ustpi. Bdzie zadawal jej w kólko to samo pytanie,
dopóki si nie podda i nie odpowie mu.
- adnych lubów - powiedziala wic tylko.
- Dlaczego?
- Nic z tego.
To bylo proste stwierdzenie faktu.
- Kto ci przeszkodzi? Ta kobieta, która przychodzi tu codziennie, eby ci drczy?
Lub jej alosna slu ka, która patrzy, kiedy nie powinna?
Jak na czlowieka, który przeczekiwal wizyty ukryty pod stosem szmat, dostrzegal
zadziwiajco du o.
- Lady Blanche nie ma tu wplywów, cho bardzo by chciala. - Edlyn westchnla. -
Nie, mam po prostu zbyt wiele obowizków, bym mogla kiedykolwiek wstpi do klasztoru.
- Jeli Bóg ci wezwie, ziemskie obowizki przestan mie znaczenie.
- Jak dotd, nic takiego si nie stalo.
Uslyszala, e Hugh co mówi, co niezrozumialego, a potem zakrywa ramieniem
oczy. Z powodu zmczenia? A mo e staral si ukry przed ni wyraz twarzy? Przygldala mu
si podejrzliwie.
- Jak dawno umarl twój ksi ? - zapytal.
- Mialam pitnacie lat, gdy mnie za niego wydano i siedemnacie, kiedy zmarl. To
bylo jedenacie lat temu.
- Ale si z ciebie zrobila malomówna i podejrzliwa kobieta! - Podniósl rami i
spostrzegla, e nie jest w stanie ukry rozdra nienia. - Nic mi nie powiedziala!
- A dlaczego mialabym co mówi?
- Poniewa chc wiedzie. - I co z tego?
Zignorowal odpowied. Szczeroci niczym palaszem rozprawil si z jej
powcigliwoci.
- Ilu jeszcze m ów miala przez te jedenacie lat? Rozdra niona tym, e Hugh
uwa al, i ma wszelkie prawo j wypytywa i zdecydowana pokaza mu, gdzie jego miejsce,
odparla równie otwarcie: - Jednego.
Hugh usiadl z trudem.
Przygldala mu si z uniesion uparcie brod.
- Gdzie teraz jest? - dopytywal si Hugh.
- Nie yje.
Musial si spodziewa tego rodzaju odpowiedzi, gdy niemal natychmiast zadal
nastpne pytanie. - Kim byl?
- Musiale go zna, jestem tego pewna. Bez wtpienia byl twoim kompanem.
Odwrócila si i zajla na powrót prac.
- Robin, hrabia Jagger.

background image

- Robin... hrabia Jagger? - zapytal glosem przepelnionym cierpieniem i furi. - Kpisz
sobie ze mnie?
Przerwala prac i spochmurniala. Wzila do rk butelk wywaru. Chrapliwy glos
Hugha nadal dwiczal jej w uszach. Wywar, pomylala, zlagodzi chrypk. Lecz kiedy obok
niego uklkla, uwiadomila sobie, e si oklamywala. Nie zareagowal tak, jak si spodziewala
i chciala wiedzie dlaczego.
- Zbyt du o mówisz.
Nalala gstego, brzowego napoju i wcisnla mu kubek do rki.
- Chcesz, ebym ci podtrzymala, gdy bdziesz pil?
- Chc, eby przysigla, e nikomu o mnie nie powiesz, dopóki std nie odejd -
powiedzial tak obraliwie, jak tylko zdolal.
Odsunla si, zaskoczona atakiem.
- Dotd jako nikomu nie powiedzialam! Sdzisz, e powiem zakonnicom, co
zrobilam? Przyznam si, e bez ich wiedzy ukrywalam w aptece m czyzn?
Zmierzyla go spojrzeniem od stóp do glów. - I to jakiego m czyzn. Rycerza.
- Co jest nie tak z rycerzami?
- Mój m byl rycerzem. Wielkim rycerzem. Nie mog uwierzy, e zaryzykowalam
wszystko: schronienie, jedzenie, bezpieczne miejsce do ycia dla... - Zaczerpnla powietrza,
pochylila si i tchnla mu prosto w twarz: - Zaryzykowalam swoje bezpieczestwo... dla
innego rycerza.
Przygldal si jej czujnie, jakby rozmawiali nie rozumiejc si nawzajem, a on byl
równie zdezorientowany jak Edlyn. Starannie dobierajc slowa, powiedzial: - Robin, hrabia
Jagger, zmarl w zeszlym roku w slu bie Simona de Montfort.
- Zmarl? On nie zmarl. - Policzki jej plonly, a oczy wypelnily si lzami. - Zostal ujty
przez lorda Roxford, przecignity ulicami jak zwykly rzezimieszek i stracony.
- Jako zdrajca legalnie panujcego ksicia. Patrzyla mu mialo w oczy, ale jej dlo
powdrowala bezwiednie ku sercu.
- Tobie zapewne uda si unikn tego losu.
- Unikn? - spochmurnial. - Uwa asz, e jestem zdrajc?
- A nie jeste? - Nie!
Slyszala to ju przedtem, tote odpowiedziala z absolutnym przekonaniem: - Pewnie,
Robin te tak mówil. Twierdzil, e nie jest zdrajc, ale obroc praw baronów, którzy
powstali przeciwko tyranii króla.
Wykrzywila z pogard wargi.
- Ksi Edward jednak postrzega to w inny sposób. Simon de Montfort porwal króla i
cignie go ze sob wszdzie, traktujc jak pionek w niebezpiecznej grze. Wykorzystuje go,
aby wydawa dekrety, a ksi Edward zrobi wszystko, eby uwolni ojca. Kiedy wic
dowódca ksicia wyslal Robina do Londynu, zalo ono mu tam sznur na szyj. Ksi
skonfiskowal ziemie i majtek Robina. A jako lekcj dla wszystkich, którzy mogliby si
zbuntowa przeciw jego wladzy, wyrzucil na bruk on i dzieci zdrajcy. By yly w rynsztoku
lub umarly, wedle woli.

ROZDZIAL 5

- Nie jestem buntownikiem - powtórzyl Hugh dobitnie, jakby Edlyn miala klopoty ze
sluchem.
- Oczywicie - umiechnla si kpico. Denerwowanie go sprawialo jej przyjemno.
- To dlatego Wharton si martwil, e ci kto zobaczy. I dlatego ukrywasz si tutaj,
czekajc, a olnierze odejd. - Z jej tonu zniknl sarkazm. - Boisz si, e ludzie ksicia ci
odnajd i zabior na stracenie. Jak Robina - dodala dr cym glosem.
- To nieprawda.

background image

- Wic dlaczego nie wezwiesz swoich towarzyszy? I czemu odmawiasz pójcia do
szpitala, gdzie moglyby zaj si tob zakonnice?
- Nie mog dopuci, eby widziano, jak le bezradny. Bo wtedy skrytobójcy...
Jak mu si wydaje, kim jest? Dowódc wojsk ksicia? Zakryla usta, powstrzymujc
miech. Przygldal si jej z powa nym wyrazem twarzy.
- Ju wyrobila sobie zdanie, prawda? I nic nie zdola ci przekona?
Pokrcila przeczco glow.
- Doskonale. Jednak, Edlyn, hrabino Jagger, powinna si wstydzi! Nie wolno
ocenia wszystkich t sam miar!
Hugh si dsa! M czyzna, którego uwa ala za tak nieczulego, zaciskal teraz
gniewnie wargi. Edlyn poczula, jak przepelnia j uczucie triumfu. Wszyscy m czyni s tacy
sami - chlopcy, domagajcy si szacunku, na który nie chce im si zapracowa. Traktujc
Hugha tak, jak potraktowalaby syna, oparla sobie na kolanach jego glow i powiedziala: -
Masz. Wypij to.
Podniósl dlo, eby odsun kubek, lecz si powstrzymal.
- Chcialaby zna inny powód, dla którego odmówilem pójcia do szpitala?
- Jeli zechcesz mi go zdradzi - zgodzila si laskawie.
- Od pocztku wiedzialem, e tylko ty mo esz mnie uzdrowi.
Nakryl jej dlo swoj, przyciskajc j do gladkiej powierzchni kubka z rogu.
Zgrubienia na jego palcach drapaly leciutko, kiedy zataczal palcami kólka na jej dloni.
- Nawet kiedy mier byla blisko - powiedzial tonem przepelnionym szczeroci -
slyszalem twój glos i czulem, jak przeplywa we mnie twoja sila.
- Slyszale mnie? - wykrztusila.
- To dlatego pilem te paskudztwa, znosilem smarowanie ran rozgniecionym zielskiem,
jadlem papki i ukrywalem si w kupie szmat, ilekro kto zbli al si do apteki.
Podniósl do ust jej dlo, trzymajc kubek, i napil si.
- Robilem to, bo ty mi kazala. Zmarszczyla nos. Slyszal j? Slyszal? Kiedy?
- Czy co si stalo? - zapytal. - Wygldasz, jakby rozgryzla pluskw.
- Ja... - wyjkala, rozpaczliwie poszukujc wymówki. - Ten wywar naprawd cuchnie.
- A smakuje jeszcze gorzej.
Skoczyl pi i wreszcie uwolnil jej dlo. Zamylil si.
- Wyrzucono ci na bruk? Bez adnego zabezpieczenia? Z dziemi? - zapytal.
- Tak.
Chciala odej, ale musiala si dowiedzie. - Naprawd slyszale mój glos, kiedy
byle bliski mierci?
- To nie jest wa ne - powiedzial, zbywajc jej pytanie machniciem dloni. - Ile masz
dzieci?
- Dwóch chlopców. Ja uwa am, e to wa ne.
- Naprawd? - Jej upór zwrócil uwag Hugha. Pogladzil z namyslem brod. - Bardzo
ciekawe.
Na lito bosk, wcale nie chciala, by zaczl o tym rozmyla!
- Pewnie masz racj. Mam dwóch synów, Parkina i Allyna - odparla popiesznie,
próbujc si umiechn. - Nie wiedzialam, co robi, kiedy olnierze ksicia zostawili nas na
drodze jedynie z tym, co mielimy na grzbiecie.
- olnierze ksicia. Zrobili ci krzywd?
- Chodzi ci o to, czy mnie zgwalcili? - Mimo woli przypomniala sobie tamten okropny
dzie. - Nie. Ich dowódca otrzymal cisle rozkazy i byl im posluszny. - Okazujc jej przy tym
pogard i wynioslo. - Wyrzucil mnie i wszystko, co cho pobie nie kojarzylo si z
Robinem. - Stala wtedy na drodze pomidzy stosami sztandarów i gobelinów, opatrzonych
godlem Robina, trzymajc chlopców za rce. - Kazano im przygotowa zamek dla nowego
pana.
- I kto nim zostal?

background image

- Nie slyszalam, by ksi ju go komu przydzielil.
- Wiem, kto go na pewno nie dostanie. Co za dziwaczne stwierdzenie.
- Kto taki?
- aden z lordów, którzy poparli de Montforta. Daj mi co do przeplukania gardla -
dodal, jakby dopiero teraz poczul w ustach gorycz wywaru.
Zadowolona, e nadarzyla si okazja, by zmieni temat, pomogla mu ulo y si na
poduszce. Owinla stojcy na piecu garnek kawalkiem szmaty, przyniosla go do lo a chorego
i zdjla przykrywk.
W powietrzu rozszedl si zapach ziól, zmieszany z siln woni... misa?
Poniósl glow, podekscytowany.
- Co to takiego?
- Rosól - odparla z umiechem. - Wharton zlapal we wnyki królika i zrobil gulasz.
Hugh wycignl szyj i zajrzal do garnka.
- I gdzie ten gulasz? Doskonale go rozumiala.
- Nie mo esz je kawalków misa. Twój oldek nie jest jeszcze gotowy.
- Bzdura. Umieram z glodu po tej owsiance, któr we mnie wmuszasz.
- Masz szczcie, e udalo mi si zdoby cho owsiank. - Zanurzyla ly k w rosole. -
Chcesz czy nie?
Mial ochot dalej si sprzecza.
Chcial je.
Glód zwyci yl.
Nakarmila go i powiedziala: - To grzech nie dzieli si jedzeniem, którym Bóg nas
poblogoslawil. Inni te tskni za misem. Lecz bardzo wtpi, czy udaloby mi si wmówi
zakonnicom, e to ja zalo ylam wnyki i zlapalam królika.
- A Wharton nie mógl powiedzie, e to on go zlapal?
- Ju i tak przygldaj mu si podejrzliwie. Co prawda przywyklimy, e wokól
opactwa pelno jest wlóczgów, ale Wharton wyglda nader gronie, poza tym widuj go tylko
o zmroku i o brzasku.
Podobalo jej si, w jaki sposób Hugh jadl: szybko, starannie, oszczdzajc ka d
kropl.
- Bardzo si pilnuje, by go nie rozpoznano.
- Tak. - Hugh spochmurnial. - Jest wielu takich, którzy sprzedaliby Whartona za gar
zlotych monet, gdyby go rozpoznali.
Poruszyla si niespokojnie. Starala si wierzy, e postpuje slusznie, jak polecila jej
lady Corliss, ale czy rzeczywicie jacy ludzie mogliby spustoszy opactwo z zemsty za to, e
udzielila tym dwóm m czyznom schronienia? Czy sprowadzila na klasztor katastrof?
- Naprawd jeste a tak niezrczna, i zakonnice adn miar nie uwierzylyby, e
potrafisz zlapa królika? - zapytal, rozbawiony.
- Wcale nie jestem niezrczna! Ale chwytanie królików w królewskim lesie to
kradzie , a nasza matka przelo ona nie tolerowalaby takiej nieuczciwoci - odparla.
- Moglaby powiedzie, e królik sam zdechl ci u stóp.
- Nie moglabym oklama lady Corliss. Spoglda na mnie spokojnie tymi swoimi
blkitnymi oczami i... - Edlyn wzdrygnla si na sam myl o tym, e moglaby dostrzec w
tych oczach rozczarowanie i potpienie. - Nie, nie moglabym. Poza tym trudno byloby mi
wyjani, dlaczego chc zabra do apteki dodatkow porcj.
Skinl ze zrozumieniem glow.
- Wic co stalo si z reszt królika?
- Zjedlimy go, ja i Wharton.
Czekala, by zlajal j za samolubstwo. Jednak nic takiego nie nastpilo. Hugh przyjrzal
si jej dokladnie. - To dobrze - rzekl. - Wygldasz, jakby potrzeba ci bylo solidnego posilku.
Ze zdumieniem stwierdzila, e jest jej przykro. Pamitala czasy, gdy Robin calymi
dniami po prostu wpatrywal si w jej nagie cialo, podziwiajc je. Twierdzil, i nigdy dotd

background image

nie widzial pikniejszego, a ona wierzyla, e w ten sposób zatrzyma go przy sobie.
Ale byla niemdra. Cho nigdy mu si nie znudzila, nic nie moglo go zatrzyma. A
teraz Hugh spoglda na ni bez zainteresowania i mówi, e jest zbyt chuda.
To glupie przejmowa si tym, co plecie Hugh albo pozwala, by jego niezmienna
obojtno j ranila. W kocu, co on takiego zrobil? Zignorowal jej dziecice zadurzenie i
odszedl, aby y swoim yciem.
Signla do sakwy i wyjla kromk suchego chleba, któr zaoszczdzila ze swego
posilku. Zanurzyla chleb w rosole i nasczon kromk wsunla mu do ust.
- Mmmm.
Zamknl oczy i westchnl, jakby smakowal rajski przysmak. A kiedy je otworzyl,
wiedziala, e jego umysl zaprzta kolejny problem.
- Ile lat maj twoi synowie? - zapytal.
- Obaj widzieli ju osiem wiosen.
- Bliniaki?
Powiedziala to, co mówila zawsze, kiedy kto pytal j o synów. - Dwaj chlopcy,
bardzo do siebie podobni.
- Nieczsto si zdarza, by dwoje dzieci prze ylo poród.
Nie odpowiedziala.
- Chyba ju pora odda ich na wychowanie - powiedzial z o ywieniem.
Odparla w podobnym tonie. - Zostali oddani. Opat pobliskiego klasztoru wzil ich pod
swoje skrzydla. Wlanie pojechali na pierwsz pielgrzymk.
- Na pielgrzymk?
Zmarszczyl brwi i dokladnie prze ul nastpny ks chleba, nim si odezwal. - Opat?
Umiecila ich u opata?
Niedowierzanie w glosie Hugha sprowokowalo Edlyn. - A kogo ty by proponowal?
- Dla synów hrabiego Jagger? Powinni by paziami na dworze ksicia.
- Chc zosta mnichami - powiedziala, pokazujc na Hugha ly k, by wzmocni
znaczenie slów.
- Synowie hrabiego Jagger chc by mnichami? W jego glosie pojawila si nuta,
której nie slyszala nigdy przedtem, powiedziala wic obronnym tonem: - Wlanie.
- Co za strata! Hrabia Jagger byl jednym z najlepszych wojowników, jakich znalem.
Ha! O malo mnie nie pokonal!
Poderwal si i spojrzal na ni z boku. Edlyn poczula, jak zalewa j fala gniewu. - Bez
wtpienia dzialo si to podczas jednego z licznych turniejów, w których uczestniczyl,
zostawiajc mnie w domu, ebym zdobywala pienidze na jego walki i wychowywala synów.
Wyjl jej z rk misk i wychleptal reszt rosolu z pokruszonym chlebem. Oddal
misk.
Mocno j chwycila. Pragnla wsta, oddali si od niego i zignorowa, jak na to
zaslugiwal. Pozostala jednak na miejscu i rzekla: - Dajesz mi rady, jak powinnam
wychowywa synów, ale czy obchodzi ci ich los? To moi chlopcy, ja ich karmilam i
utrzymywalam. Dla ciebie to tylko kaprys, przelotna ciekawostka, by zaj myli, kiedy tu
le ysz. Taki rodzaj swdzenia. Wystarczy si podrapa, i po sprawie. Swdzenie ustpuje i
mo na o nim zapomnie. Ale gdybym ci na to pozwolila, przewrócilby mój wiat do góry
nogami, a potem podrapal si i o wszystkim zapomnial. Tylko e mój wiat nadal stalby na
glowie.
- Nie jestem a tak kapryny i nieodpowiedzialny!
- Jeste. Wszyscy m czyni tacy s. Maj wladz, wic dlaczego mieliby by inni?
Hugh zaczerpnl glboko powietrza, a kiedy si odezwal, wida bylo, e stara si
mówi rozsdnie: - To nie kaprys sklania mnie, bym uznal, e synowie hrabiego Jagger
powinni by wojownikami. Znalem Robina, kiedy byl w kwiecie wieku. Poczulem na sobie
sil jego miecza. Widzialem, jak podziwiaj go m czyni i jak kobiety... mniejsza z tym. -
Odchrzknl. - Powiedziala, e twoi synowie chc by mnichami. By mo e, ale gdyby

background image

pokaza im inn drog, odkryliby zapewne, e bardziej nadaj si na rycerzy.
- Robin umarl w kwiecie wieku. - Serce Edlyn omal si nie zatrzymalo, kiedy
przypomniala sobie pelnego werwy, przystojnego, walecznego m czyzn, który nigdy nie
bdzie ju chodzil po ziemi. - Pragn dla swoich synów czego wicej.
- A czego oni pragn dla siebie?
- Maj dopiero po osiem lat. Nie wiedz, czego pragn. - Wstala i odstawila misk do
cebrzyka z brudnymi naczyniami. - Inni rodzice decyduj o losie swoich dzieci. Dlaczego
uwa asz, e ja nie jestem do tego zdolna?
- By mo e ojciec powinien udzieli ci rady.
Nie odpowiedzial na pytanie, co nie uszlo uwagi Edlyn.
- Mój ojciec nie wie nawet, gdzie jestemy.
- Dlaczego?
Otworzyla sakw, któr wzila rano z sob do lasu i wysypala wie o zebrane ziola na
stól.
- Nie zawiadomilam go, a on nie próbowal si dowiedzie. Kiedy pierwszy raz
wyszlam za m , bylam jedn z piciu córek. Moja matka urodzila potem jeszcze dwie, a
wszystkie trzeba bylo wyda za m lub posia do klasztoru i, tak czy inaczej, jako
wyposa y. Jak tego po mnie oczekiwano, wystaralam si o m ów dla trzech moich sióstr. -
Powchala korze mandragory i spokojnie mówila dalej: - Mimo to nie sdz, by ojciec
zechcial przyj mnie z powrotem, zwlaszcza e jestem w nielasce.
- Wyjtkowo alosne polo enie - burknl Hugh pod nosem.
- Wcale nie - odparla Edlyn. - Ty te urodzile si w biednej rodzinie. Czy twoi
rodzice chtnie widzieliby ci w domu?
- Nie, ale ja jestem doroslym m czyzn!
- Rzeczywicie, niestety.
Czy zwrócil uwag na sarkazm w jej glosie? Wtpila w to. Byl zbyt mski, eby w
ogóle zaprzta sobie glow tym, co myli kobieta. Ona te byla dorosla i równie jak on dobra
w tym, co robi. Ale nie byla m czyzn, wic jej talenty nie mialy znaczenia.
Zawsze irytowalo j, e m czyni przechodz przez ycie przekonani, i cokolwiek
zrobi, postpuj slusznie, pewni, e wiat zostal stworzony, by zaspokaja ich potrzeby i
zachcianki. Kobiety musialy przystosowywa si do regul, rzdzcych mskim wiatem,
nieustannie starajc si dociec, jak rozumuj i czego chc m czyni. Jeli która ponosila
klsk, zostawala ukarana przez swego m czyzn. Jeli zawiódl m czyzna, kobiet karano
wraz z nim.
- By mo e sir David zgodzilby si wyrazi swoj opini - powiedzial Hugh, lecz w
jego glosie nie bylo przekonania. Mo e w kocu zaczynal j rozumie. Nietrudno jej bylo
wyobrazi sobie, jak marszczy czolo, jego piwne oczy ciemniej tak, e staj si niemal
zielone, a usta przestaj si umiecha.
Widziala to wszystko oczami wyobrani i przeklinala t zdolno. Dlaczego zna
Hugha tak dobrze, by móc przewidzie jego reakcje? Och, tak, jako dziewczyna spdzila
mnóstwo godzin, przygldajc si jego ksztaltnym wargom, szerokim i obiecujcym
zmyslowe rozkosze, grzywie jasnych wlosów, opadajcej do tylu z czola czy gstym brwiom,
które marszczyl na myl o kolejnym wyzwaniu.
Ale ju o nim zapomniala! Przecie to, do licha, niemo liwe, by przez wszystkie te
lata przechowywala w pamici jego obraz.
Co prowadzilo do jeszcze mniej przyjemnych rozwa a. Bo jeli nie pamitala go z lat
dziewczcych, to znaczy, e obserwowala go tutaj, w aptece. Przygldala si mu nie jak
pacjentowi, ale jak m czynie godnemu uwagi. Wydawalo jej si to niewiarygodne. A
jednak stala tutaj, przewidujc, co Hugh za chwil zrobi lub powie.
Nienawidzila tego w sobie. Czula si tak, jakby si wlanie przekonala, e ci ka
choroba, któr uznawala za wyleczon, tylko si przyczaila i nadal zatruwa mu krew.
- Nie wiem, co tam mamroczesz, ale mam nadziej, e uznala mój pomysl za dobry -

background image

powiedzial Hugh bez przekonania.
Edlyn oddzielila koniczyn, zsypala na stos i zaczla odrywa karmazynowe kwiaty.
- Kiedy mieszkalam u lady Alisoun, ona i sir David traktowali mnie bardzo uprzejmie.
ywi wielki szacunek dla ich opinii, ale nie sdz, bym potrafila si zmusi, eby o
cokolwiek ich poprosi. To nie do przyjcia.
- Jeste bardzo dumna jak na kobiet.
Bezwiednie zacisnla dlonie w pici. Poczula intensywny zapach wiosennej
koniczyny. Rozwarla dlonie i starla z nich czerwon ma.
- Duma to wszystko, co mi zostalo. Bdzie musiala wystarczy na dlugo - powiedziala
cicho.
- Jeste zbyt niezale na.
- A czyja to wina?
Gwaltownym ruchem rozpostarla na stole cienkie plótno i rozsypala po nim kwiaty.
- Pewnie moja.
Ledwie slyszala jego slowa. Zreszt i tak nie zrozumiala, co chcial powiedzie.
- Kiedy skoczy si wojna - mówil dalej - otrzymam posiadloci jako dodatek do
tytulu. Móglbym zaj si twoimi synami.
Nie mogla w to uwierzy ani tego znie. Czy slyszal cho slowo z tego, co
powiedziala? Czyjej determinacj tak latwo bylo zignorowa? Propozycja Hugha jasno
wiadczyla, e Edlyn nie mylila si sdzc, i wojny wywoluj m czyni, poniewa
uwielbiaj walczy i chc przeciwstawi si lagodzcym wplywom on i domu. Kiedy Hugh
dowiedzial si, e dwaj chlopcy, których nie widzial nigdy w yciu, mog sta si ludmi
pokoju, natychmiast zapragnl wybawi ich od tego losu, tak jak wici zbawiali dusze
grzeszników. Odpowiedziala grzecznie, lecz gdyby Hugh zadal sobie trud i naprawd
wsluchal si w to, co mówi Edlyn, dostrzeglby, e wkracza na niebezpieczn cie k.
- Moi synowie prze yli ju do niepokojów. Jestem ich matk. Zostan ze mn.
Zebrala rogi plótna i podniosla je. Hugh próbowal co powiedzie, ale minla go i
wyszla, nie dajc znaku, e cokolwiek slyszy. Znalazla oslonite od wiatru miejsce,
przyklkla i rozlo yla kwiaty. Zim sporzdzi z nich napar przeciwko kaszlowi i
przezibieniu.
Wtedy Hugha ju tu nie bdzie.
Po raz pierwszy w yciu zatsknila za zim. Klczc pomidzy rolinami, usunla
kilka chwastów, których nie zauwa yla wczeniej. Poprzednia zima byla jej pierwsz w
opactwie. Okazala si bardzo dluga, zimna i nudna. Wyczekiwala wiosny jak nigdy dotd,
lecz wiosna, ze swoj ulatwiajc przemieszczanie si pogod i zapewniajc kryjówki
rolinnoci sprowadzila do kraju wojn. Ostatnia bitwa rozegrala si a nazbyt blisko. Ranni
naplywali do opactwa, pustoszc zapasy apteki. Paru maruderów zagrozilo wiosce, a z
kociola znikl zloty kielich.
Okradanie Boga wymaga nie lada determinacji i zakonnice zaczly si ba. Edlyn
sdzila, e nie tylko one. Mnisi, niewytrenowani w sztuce walki, tak e musieli odczuwa
strach. Lady Corliss zaproponowala, by Edlyn zrezygnowala z wypraw po ziola, dopóki w
okolicy nie zapanuje spokój. Edlyn wyjanila jednak, e sezon na koniczyn trwa krótko, a
licie podbialu trzeba zebra teraz, nim strac moc.
Lady Corliss nie rozumiala, e Edlyn potrzebuje tych wypraw. W lesie nikt jej nie
obserwowal, nie dokuczal z powodu tego, kim byla i kim si stala. Mogla zrzuci buty,
zakasa spódnic i z czystym sumieniem buszowa wród ziól, rozkoszujc si swobod.
Rzeczywicie, raz wydawalo jej si, e jest obserwowana. Slyszala te trzask galzek,
gniecionych msk stop. Uciekla przera ona i wpadla na Whartona, który wlanie obdzieral
ze skóry królika. Kiedy go rozpoznala, zmieszala si, co sprawilo mu nie lada uciech.
Zaprzeczyl jednak, e za ni szedl, wic nadal nie wiedziala, kto na ni polowal. Nie
bylo to przyjemne uczucie. Od tej pory, idc do lasu, zabierala ze sob solidny dbowy kij.
Wstala. Po co przejmowa si czyj wyimaginowan obecnoci? Miala wiksze

background image

zmartwienia.
Ruszyla do drzwi, kiedy poczula na policzku kropl deszczu. Spojrzawszy w gór,
westchnla z rezygnacj i ulg zarazem. Bdzie co prawda musiala wnie koniczyn z
powrotem pod dach, ale deszcz sprawi, e wie o posadzone roliny lepiej si przyjm.
Zebrala kwiaty i poszla z powrotem do drzwi. Nie zazna spokoju, dopóki Hugh de
Florisoun nie opuci apteki.
Ledwie zd yla przekroczy próg, powiedzial: - Mylalem o tym, eby i ty z nimi
pojechala.
- O czym ty mówisz?
Domylala si. Polo yla zwinit placht na stól, bo si obawiala, e nie oprze si, by
rzuci mu j w twarz.
- Zaopiekuj si twoimi synami, a ty bdziesz mieszkala z nami.
Niemal zabraklo jej tchu. - Mialabym mieszka z tob?
- Bd dla ciebie dobry, Edlyn.
- Co takiego - postukala stop w podlog, rozgniewana i ura ona.
- Potrzebuj kobiety, eby zajla si gospodarstwem, a ty wiesz, jak to robi. - Wysilil
si na przymilny umiech. Wida bylo, e zazwyczaj dostaje, czego pragnie. - Z pewnoci
polubisz to bardziej ni wyrywanie rolin i gotowanie wywarów dla obcych.
Mówil rzeczowo, jakby wiedzial, e to najlepszy sposób, by j przekona.
- Naprawd?
- Oczywicie - powiedzial z przekonaniem. - Ty i ja szybko staniemy si niepokonan
par - dodal, wycigajc do niej otwart dlo.
- Jakiego rodzaju par?
Cofnl dlo i zmarszczyl brwi. - Par mal esk. Nagle ogarnla j panika. Strach
cisnl jej oldek. Pomylala, e zaraz zwymiotuje.
- Mal esk?
- A co innego móglbym mie na myli? - zapytal, nieco ju poirytowany.
- Na pewno nie mal estwo.
Nie wyjdzie wicej za m . Nigdy.
- Mylala, e proponuj, by zamieszkala ze mn jako kochanka, i to na oczach
twoich synów? - zapytal, podnoszc glos. - Sdzila, e wykorzystam twoje polo enie, by
zlo y ci tak niehonorow propozycj?
Stlumila panik i powiedziala zirytowana: - Jako nie mialam dotd okazji
dowiadczy mskiej prawoci.
Wcieklo dodala mu sil. Zerwal si na równe nogi, krzyczc: - Jestem Hugh de
Florisoun. Jestem uosobieniem rycerskoci!
- Oczywicie - powiedziala z nieukrywanym szyderstwem, rzucajc si ku niemu i
podtrzymujc go.
- A teraz poló si, nim zaczniesz krwawi.
- Nie wierzysz mi?
Widzc, e trzs mu si kolana, zapewnila popiesznie: - Nie wtpi, e jeste
czlowiekiem honoru, Hugh. A teraz pozwól, e pomog ci si polo y.
- Zaproponowalem ci mal estwo w dobrej wierze, szczerze ufajc, e tak bdzie dla
ciebie najlepiej - powiedzial, osuwajc si na podlog i pocigajc j za sob - a ty kpisz
sobie ze mnie?
Odwrócila go ostro nie i posadzila na sienniku.
- Popelnilam bld. Widywalam m czyzn, yjcych zgodnie z zasadami kodeksu
rycerskiego, ale to bylo dawno temu.
Polo yla go znów na znienawidzonej poduszce.
Trzymala go w ramionach, jedn rk ochraniajc glow, jakby byl jej dzieckiem...
albo kochankiem. Powinna byla uwiadomi sobie prost prawd:
Hugh nie ylby tak dlugo, gdyby nie nauczyl si wykorzystywa okazji.

background image

Wyszeptal jej imi zmyslowym glosem. - Edlyn.
Kiedy spojrzala w dól i zobaczyla jego twarz, wiedziala, e jest w klopotach.
Podsunla mu siebie jak na talerzu.
Czy powinna go puci i uciec? Czy dalej troszczy si o niego? Zbyt dlugo i ci ko
pracowala, by teraz go porzuci, mimo to pewny siebie wyraz twarzy m czyzny j
rozgniewal. Zaczekala, a glowa Hugha znajdzie si tu nad poduszk i dopiero wtedy j
pucila. W ten sposób z pewnoci nie zrobi mu krzywdy, ale ostrze e go, e nie pójdzie mu z
ni tak latwo.
Spróbowala si odsun, ale Hugh ju obejmowal j ramionami i nie omieszkal
wykorzysta faktu, e w tej pozycji trudno jej bylo utrzyma równowag. Pocignl j ku
sobie. Upadla ci ko na jego pier. Jknl z bólu.
- Dobrze ci tak - powiedziala, odpychajc si lokciami. - Nie chc tego.
- Bd bezlitosna.
Po prostu j przytrzymywal, starajc si nie traci cennej energii, podczas gdy ona
wyczerpywala sily, szamocc si. - Uderz mnie w zraniony bok.
Nie mogla si na to zdoby. Cho bardzo pragnla, po prostu nie mogla posla go
znów na skraj mierci. Zamiast tego próbowala dosign dloni jego twarzy. Chwycil jej
palce i cisnl. Walczyla, a kiedy opadla z sil, polo yl rk z tylu jej glowy i zmusil, by
poddala si pocalunkowi.
Próbowal poslu y si jzykiem, co rozwcieczylo j jeszcze bardziej. Za kogo on si
uwa a? Za jej utraconego kochanka?
No có , nie powinien byl wraca.
I za kogo uwa a j? Za dam lekkich obyczajów?
Zacisnla wargi. Widocznie ten bierny opór go przekonal, gdy pucil jej glow.
Spróbowala si oswobodzi, lecz on przytrzymal j ostro nie, a potem przetoczyl si na
zdrowy bok i niemal nakryl sob.
Byl taki spokojny, dzialal tak rozwa nie! Jak to mo liwe, by m czyzna, który ledwie
wyrwal si mierci, mógl zapanowa nad ni, zdrow kobiet? Nieco ju przestraszona,
wykrztusila, szamocc si: - To... nie... w... porzdku.
- Chc tylko ci pocalowa, a to jest dozwolone pomidzy ludmi, którzy zamierzaj
si pobra.
- Nie zgodzilam si zosta twoj on.
- Z pewnoci wkrótce dostrze esz dobre strony takiego rozwizania.
Powiedzial to tak, jakby to mogla by prawda. Jakby jej obiekcje nic nie znaczyly.
Jakby byla tylko glupi niewiast, która potrzebuje m czyzny, by mówil jej, jak ma y! Co
gorsza, ten osiol naprawd w to wierzyl!
Przycisnl j udem, uniemo liwiajc ucieczk. Najpierw cignl jej welon. Okrycie
latwo zsunlo si z glowy Edlyn i jego palce chwycily delikatne, proste pasma, które
wyliznly si z warkocza. Podniósl warkocz i zaczl mu si przyglda.
- Przesta!
Chwycila go za nadgarstek.
Spojrzal na ni, wcinit pomidzy podlog i jego cialo.
- Pamitam twoje wlosy, rozplecione, w blasku ognia i ciebie, nag...
- Nie bylam naga! Mialam na sobie... - Umilkla. Za póno. Pelen satysfakcji umiech
wykrzywil wargi Hugha. - Co jeszcze pamitasz? - spytala gwaltownie.
Nie odpowiedzial. Po prostu pochylil si i przesunl ustami po jej wargach. Nie
zamknla oczu, a kiedy podniósl glow, powiedziala: - Najpierw próbowale mnie zniechci,
teraz próbujesz by mily. Jak taktyk zastosujesz w nastpnej kolejnoci?
Musiala si z czym zdradzi, gdy odpowiedzial: - Delikatne podejcie zalatwi
spraw.
Próbowala zesztywnie jeszcze bardziej, ale wiedziala, e prawdopodobnie Hugh ma
racj. Samotno dwiczala echem w jej sercu. Och, tu, w opactwie, zawsze byli wokól niej

background image

ludzie, ale w miejscu, gdzie posiadanie ciala równalo si grzechowi, mieszkacy gardzili
dotykiem i unikali go. Synowie przytulali si do niej, oczywicie, ale i tak nie mogla opdzi
si od wspomnie. Brakowalo jej impulsywnych ucisków dziewczt z zamku Jagger,
wyra ajcych szacunek pocalunków, jakimi witala i egnala goci. A ju najbardziej ze
wszystkiego brakowalo jej ucisków m czyzny, wic mimowolna reakcja na Hugha z
pewnoci nie byla niczym wicej, jak tylko przejawem tsknoty samotnej duszy za
bliskoci drugiej istoty ludzkiej.
Albo to, albo rzeczywicie jest tak zla i grzeszna, za jak uwa a j lady Blanche.
Czula pod glow rami Hugha. Obserwowal j, zafascynowany. Nie wiedziala, czemu
przypisa to nieuzasadnione zainteresowanie i miala ochot umkn spojrzeniu tych czujnych
oczu. Zamiast tego zmusila si, by le e nieruchomo i powiedziala cierpko: - Na co si tak
gapisz, draniu?
- Na kobiet, która bdzie moj on i... czy omiel si to powiedzie? Która
uratowala mi ycie.
Mimo woli zrobilo jej si cieplo na sercu.
- To Bóg ci uratowal.
- Tak, ale poslu yl si tob jako narzdziem.
Pogladzil j po wlosach.
- Czy nie powinienem w zamian dostpi zaszczytu wybawienia boskiego narzdzia z
rozpaczliwego polo enia, w jakie popadlo?
yczliwo, jak poczula do niego przed chwil, wyparowala blyskawicznie.
- Sama dobrze sobie radz!
- Tak, pewnie - rozejrzal si demonstracyjnie po jej ukochanej aptece. - Rzeczywicie,
doskonale.
Wiedziala, co zobaczyl. Niski sufit, klepisko zamiast podlogi, drewniane pudla z
ziolami, o które tak si troszczyla. Czym e bylo to miejsce w porównaniu z zamkiem o
szklonych oknach, drewnianych podlogach, wylo onych matami z sitowia i cianach
pokrytych gobelinami? Jednak dziki temu, e wczeniej okazala si szczodra, mogla
schroni si w klasztorze, zamiast tula si z dziemi po ulicach. Bylo tak, jak mówili ksi a -
Bóg nagradzal dobre uczynki. Hugh, patrzc na ni, widzial kobiet, na któr przyszly zle
czasy. Ona mylala o sobie jako o kobiecie, która poradzila sobie, nie dysponujc prawie
niczym.
- Jak glupi s m czyni! - wykrzyczala odwieczn kobiec skarg.
Nie odpowiedzial, po prostu uniósl jej glow i znów zaczl j calowa. Byly to
delikatne pocalunki, wlaciwie municia, pozwalajce jej go posmakowa. Nie chciala tego,
zacisnla wic zby, lecz jzyk Hugha i tak przedarl si przez zapor jej warg.
Jego pier unosila si rytmicznie, kiedy oddychal, co j uspokajalo. Musiala
rzeczywicie bardzo pragn kontaktu z drugim czlowiekiem, gdy zanim si spostrzegla,
oddychali ju w zgodnym rytmie.
- Otwórz - szepnl. Broda urosla mu i nie drapala ju , lecz delikatnie piecila jej skór,
a slodki zapach jego ciala dra nil zmysly. Czula na mostku bicie jego serca, które dawno
porzucilo naturalny rytm i sprawilo, e krew zaczla ywiej kr y jej w ylach.
- Nie bro si, Edlyn.
Dlo m czyzny piecila kark i glow, poruszajc si w powolnym, hipnotyzujcym
rytmie.
Cho powieki miala spuszczone, patrzyla jego oczami. Zawodzil j sluch, mimo to
uslyszala swój slaby protest. Wyczula jego triumf, kiedy calowal j namitnie, a potem gniew
i frustracj, gdy pozwolila mu na to, lecz nie odwzajemnila pocalunku. Przycignl j bli ej,
chocia nie bylo ju adnego bli ej, przycisnl nogi do jej nóg, przemoc wsunl kolano
pomidzy jej uda i unosil je coraz wy ej, przywolujc dawno ju , zdawaloby si, zapomniane
odczucia i pragnienia. Walczyla, starajc si nie dopuci ich do siebie, lecz on poruszal si
uparcie, podstpnie.

background image

- Dotknij mnie, Edlyn - zawodzil piewnie. - To ja trzymam ci w ramionach. Ja,
Hugh, twój stary przyjaciel, twój nowy kochanek... twój przyszly m .
- Nie.
- Co slabo protestujesz!
Przekomarzal si z ni, ale dobrotliwie. Jego rka - ile on ich ma? - przesunla si po
szyi Edlyn, wzdlu torsu, by spocz ci ko na biodrze. Byla tak wiadoma jego ciala, e
niemal czula ból rany. Cal sil woli walczyla, eby nie stopi si z nim w jedno. Istny z
niego czarodziej, eby tak przenikn w glb jej ciala, zmusi, by dostosowala do niego ttno
krwi i rytm oddechu.
- Czuj twoj namitno - wymruczal. - Tak dlugo tlumion, tak spragnion i
domagajc si zaspokojenia. - Poruszyl kolanem. - Kiedy przestaniesz si broni...
Ostro no zmusila j, by odpowiedzie: - Nic z tego.
Przestal si porusza, przestal oddycha i pozostal nieruchomy tak dlugo, e w kocu
otwarla oczy i spojrzala na niego.
Widywala go, kiedy byl nieprzytomny, gdy cierpial ból i kiedy zdrowial. Widywala go
zaciekawionym, lecz nigdy a tak zdecydowanym, jakim widziala go teraz.
Patrzyl jej prosto w oczy. Szerokie usta przecinaly twarz niczym blizna. Glosem,
któremu absolutny brak emocji dodawal jeszcze sily przekonywania, powiedzial: - Nie
zamierzam zostawi ci w spokoju, ani pozwoli ci odej. Zamierzam trzyma ci tak, a
przestaniesz si broni, albo oboje umrzemy z glodu i pragnienia.
Chciala mu powiedzie, e to i tak niemo liwe. Kto przyjdzie sprawdzi, co si z ni
dzieje. Poza tym kochankowie nie umieraj, trzymajc si w ramionach, bez wzgldu na to,
co o tym mówi romantyczne opowieci.
Jednak kiedy patrzyla na twarz Hugha, przypominajc teraz pysk myliwskiego psa,
który dopadl zdobyczy, pomylala, e chyba prociej bdzie si podda. Potem wszystko si
skoczy, ona bdzie wolna, a on odzyska msk dum.
W kocu o to wlanie mu chodzi, czy nie? Kobieta go odepchnla i jego wra liwa
mska duma mocno ucierpiala. Tylko e wcale na to nie wygldalo. Na twarzy Hugha nie
malowala si ura ona godno, ale cierpliwo, co bylo zdecydowanie gorsze. Nie miala
ochoty si poddawa, ale zrobila ju w yciu mnóstwo rzeczy, na które nie miala ochoty. W
kocu taki ju los kobiet.
Zrezygnowana, podniosla glow i przycisnla wargi do jego ust.
- Jeszcze. Jego wargi poruszyly si i Edlyn powtórzyla sobie, e przecie si poddaje.
Zacisnla przy tym bezwiednie pi, lecz zamiast u y jej jako broni, wsunla j sobie pod
glow. Potem polo yla mu drug rk na ramionach i z szeroko otwartymi oczami pocalowala
go najpierw delikatnie, a potem bardziej namitnie.
Natychmiast rozchylil wargi, nie tak jak ona przed chwil. No có , nie ma si czemu
dziwi - wszak o to mu chodzilo.
Podda si. Nie bdzie si opiera.
Hugh przerwal pocalunek i zapytal: - Nikt nie nauczyl ci lepiej calowa?
- Co masz na myli?
- Mo na zrobi o wiele wicej, ni tylko dga m czyzn jzykiem.
- Ale ja dobrze posluguj si jzykiem - powiedziala, zanim zdolala si powstrzyma.
- Tylko kiedy mówisz. Musiala jako odsun si od niego, bo znowu przytulil j
mocniej i przewrócil na plecy. Nie podobalo jej si, e tak nad ni góruje, ale przecie
postanowila, e nie bdzie si opiera.
- Zamknij oczy - polecil. Posluchala.
- Odpr si. Spróbowala.
- Dobrze, a teraz si ucz. To byl pocalunek, o jakim marzyla od lat. Intymny.
Szorstki czubek jego jzyka przesuwal si leciutko po delikatnym wntrzu jej
policzka. Namitny. Jego dlonie ugniataly jej cialo, sigajc miejsc tak dawno niedotykanych,
e równie dobrze moglaby by dziewic. Swawolny. Przygryzal leciutko jej wargi, a w

background image

kocu odpowiedziala tym samym. Potem zmusil j do ulegloci i znów zaczl calowa.
Nigdy dotd nie spotkala m czyzny, który lubilby si calowa. Rozmawiajc o tym,
kobiety zgadzaly si z sob, e calowanie nie sprawia m czynie przyjemnoci. Traktuje to
jedynie jako przystawk przed glównym daniem, konieczn, aby rozbudzi kobiet. Lecz jeli
kobieta zbyt dlugo pozostawala nierozbudzona, m czyzna szybko rezygnowal z calowania.
Takie te byly dowiadczenia Edlyn.
Ale z Hughem bylo inaczej. Hugh calowal jej usta, szyj, wszystkie ostro zarysowane
plaszczyzny twarzy, a potem znów usta, Nie próbowal zerwa z niej sukni. Nie okazywal
zniecierpliwienia, kiedy chciala wicej. Nie, on tylko odsunl si troch i umiechajc si
niemal niedostrzegalnie, powiedzial: - Wiedzialem, e w kocu si poddasz.
Podda si? Czy naprawd mylala o tym, eby si podda? Nic z tego! Byla zla.
Absolutnie, do glbi wciekla. Jego samozadowolenie dokonalo tego, czego nie moglo
dokona nic innego. Odpr yl si, wstrtny sukinsyn, wic szybko uniosla kolano. Nie zd yl
zareagowa i ju po chwili stala nad nim, z satysfakcj przygldajc si, jak wije si po
podlodze.
- Pochowalam dwóch m ów - powiedziala, dyszc gniewem - ale zrobi dla ciebie
wyjtek. Jeli jeszcze raz mnie dotkniesz, pochowam ci, zanim zostan twoj on.

ROZDZIAL 6

- Pamitaj, Whartonie, wojownik nie powinien oglasza zwycistwa, dopóki
przeciwnik nie zostanie zupelnie rozbrojony - powiedzial Hugh, który okr al pomieszczenie
apteczne, wspierajc si ci ko na stole.
- Jeste mdry jak zawsze, panie.
Wharton taczyl wokól niego z wycignitymi ramionami, niczym matka,
obserwujca czujnie pierwsze kroki swego dziecka.
- Nie powiniene usi?
- Otrzymalem ju przedtem tego rodzaju lekcj, lecz nigdy tak dobrze zilustrowan.
- Tylko zla, okrutna kobieta mogla targn si na twoj msko, panie - powiedzial
Wharton z przekonaniem.
- Edlyn ma natur wojownika. Jest godna, by nosi w lonie moje dzieci.
Hugh przerwal na chwil spacer i spojrzal na Whartona z dezaprobat.
- Poza tym to twoja przyszla pani, wic bd laskaw odpowiednio j traktowa.
Wharton przez chwil zmagal si z myl, e bdzie musial podda si wladzy
kobiety.
- Prawd mówic, to, co zrobila czy powiedziala, nie ma znaczenia. Zawdziczam jej
co wspanialego: przekonanie, e wszystkie czci mojego ciala dzialaj prawidlowo i e
bd znowu yl.
- Rzeczywicie, do tego kobiety nadaj si doskonale - przytaknl Wharton. - Byle,
panie, dzi na nogach dlu ej ni wczoraj, a wczoraj dlu ej ni przedwczoraj. Nie powiniene
ju odpocz?
- Z ka dym dniem szybciej wracaj mi sily.
Hugh ostro nie odepchnl si od stolu i podniósl ramiona. Blizna cignla troch, ale
nie bardzo. Poprzedniego dnia Edlyn usunla szwy i nawet ona wydawala si zdumiona
tempem, w jakim powracal do zdrowia jej pacjent.
- Nie wolno nam zapomnie, Whartonie, e to umiejtnoci lady Edlyn przywolaly
mnie z powrotem, gdy bylem ju jedn nog w grobie.
- Nie mów tak, panie. - Wharton wzdrygnl si gwaltownie. - To nienaturalne.
- Pamitam - upieral si Hugh. - Le alem pod piecem. Nie moglem otworzy oczu.
Ledwie udawalo mi si zaczerpn tchu. A potem poczulem co, co pachnialo jak... jak rumak
przed bitw lub wie o naoliwiona kolczuga. Pragnlem wdycha ten zapach, poniewa

background image

czulem, e przywraca mi sily. - Zacisnl dlonie i zapatrzyl si w dal. - Potem banda e staly
si mikkie i cieple niczym dobrze wyprawiona skóra, taka, z jakiej zrobione s moje
rkawice.
- nile, panie.
Pewno w glosie Whartona rozwiala si, gdy Hugh na niego spojrzal. - Prawda?
- Wiem, co to sen, a co rzeczywisto, ale to... to bylo jedno i drugie - powiedzial z
namyslem. - A mo e ani jedno, ani drugie. Ale bylo realne.
- Tak, panie - zgodzil si Wharton, a potem, czujny i zaniepokojony, spytal: - Co
jeszcze si stalo?
- Smak. Poczulem smak.
- Czego? - Jej.
- Lady Edlyn? - Wharton cofnl si gwaltownie. - Rzucila si na ciebie, kiedy spale,
panie? Czy co tam innego robile? - dodal po chwili.
- Oczywicie e nie, glupcze. Nie o to mi chodzilo!
Wharton byl lojalnym slug, lecz czasem jego ignorancja zdumiewala Hugha. Dalsze
wyjanianie wydawalo si wrcz ryzykowne, spróbowal jednak.
- Wprost wybuchnl mi na jzyku. Ten smak, jakiego nie czulem nigdy przedtem.
Pragnlem delektowa si nim wci od nowa. I w jaki sposób wiedzialem, e to smak lady
Edlyn.
Wharton wzdrygnl si znowu.
- To co mówisz, panie, jest bezbo ne. Czy ona ci zaczarowala?
- W jakim celu? - zapytal Hugh, kierujc si do drzwi. Poruszal si powoli,
oszczdzajc sily.
- eby si z ni o enil. - I tak to zrobi.
Hugh chwycil si framugi i otworzyl szeroko drzwi, by wpuci noc. - To nie jest
konieczne. Mo esz mie j znacznie mniejszym kosztem.
Hugh, wstrznity, przypomnial sobie, co sdzila o m czyznach i mskim honorze
Edlyn.
- Co miale na myli?
- Nie ma tu nikogo poza nami. We j i ju ! Ostro nie, pragnc si upewni, e
Whartonowi nic takiego nie przyjdzie wicej do glowy, odwrócil si do slugi i powiedzial: -
To bylby uczynek godny lotra bez czci i wiary, a ja poder n gardlo ka demu, kto omielilby
si powiedzie, e jestem lotrem.
Wharton wytrzeszczyl oczy i glono przelknl lin. - Oczywicie, panie. Chodzilo mi
o to, e nie ma tu nikogo, z kim musialby rywalizowa, wic mo esz polubi j, kiedy
zechcesz.
- Tak wlanie sdzilem.
Hugh umiechnl si, lecz jego spojrzenie pozostalo zimne.
- I cho nie ma tu innych kobiet, które moglyby z ni rywalizowa, nie zmniejszylo to
mojego apetytu.
- Ale... dlaczego ona?
Wharton nie zdolal powstrzyma okrzyku rozpaczy, plyncego wprost z jego
stroskanego serca. - Dlaczego pragniesz akurat jej?
Hugh zastanawial si przez chwil, lecz w kocu doszedl do wniosku, e Whartonowi
nale si wyjanienia. - Jest w okropnym polo eniu i w pewnym sensie czuj si za ni
odpowiedzialny.
Wharton natychmiast skorzystal z mo liwoci, jakie dawala ta odpowied. - Pienidze
zalatwi spraw.
- Ale ja potrzebuj ony.
- Mlodej ony - zauwa yl Wharton.
- Dowiadczonej ony, która potrafi zarzdza moimi dobrami, dopóki nie naucz si
wszystkiego, co powinien umie najemny rycerz, by zosta prawdziwym lordem.

background image

- Pewnie, ona powinna by u yteczna. - To Wharton rozumial doskonale. - Ale ona
brzydko si o tobie wyra a, panie.
- To si zmieni, gdy tylko bd mial mo liwo nad ni popracowa.
Prawd mówic, Hugh nie mógl si ju tego doczeka.
- Ona nie chce za ciebie wyj.
- Wic uwa asz, e Edlyn wie, co dla niej dobre, cho jest kobiet?
- Oczywicie e nie - odparl Wharton, instynktownie i bez namyslu.
Hugh skryl umiech.
- Ja te tak uwa am. To kobieta jak si patrzy, ale tylko kobieta. Mo e by szczliwa
jedynie, kiedy podporzdkuje si m czynie. M czyni s z zasady mdrzejsi.
Wida bylo, e Wharton ma ochot sprzecza si dalej, ale jak mialby si sprzecza?
Ka de slowo Hugha bylo prawd. Wharton przytakiwal i kiwal glow, a w kocu Hugh,
zadowolony, e utemperowal nieco swego slug, wyszedl na dwór.
Jak dobrze. Nie byl na powietrzu, od kiedy zostal ranny. Tkwil w dusznej aptece,
umierajc powoli, dopóki Edlyn nie dokonala cudu. Bo ona naprawd dokonala cudu.
Niewiele pamital ze swej choroby, ale to utkwilo mu w pamici.
Kamienny mur wokól ogrodu chronil go przed wzrokiem tych, którzy mogliby jeszcze
by na dworze. Nocne powietrze pachnialo slodko niczym wolno. Zerknl w gór, na niebo
pokryte chmurami. Deszcz, a wlaciwie lekka m awka, zwil al mu twarz. Slyszal ju
przedtem, jak krople deszczu uderzaj o dach apteki, ale wiedzie, a dowiadcza, to dwie
zupelnie ró ne rzeczy.
Wharton obawial si zostawi pana samego, powlókl si wic za nim. A nienawidzil
wody pod ka d postaci. Zawsze powtarzal, e picie wody mo e zabi m czyzn, a od
mycia usycha czlonek. Nic dziwnego, e trzymanie giermka teraz na deszczu sprawialo
Hughowi przewrotn przyjemno.
- Lady Edlyn jest troch inna ni twoje zwykle zdobycze, panie - powiedzial sluga,
drepczc ostro nie u boku pana, pomny jego wczeniejszego niezadowolenia.
- To znaczy?
- Jest stara.
- Ma dwadziecia osiem lat, o ile dobrze policzylem, i nadal jest niczego sobie.
- Zaslugujesz na dziewic w weselnym lo u, panie.
- Zasluguj? - Hugh parsknl niewesolym miechem i niemal natychmiast chwycil si
za bok. - A czy zaslu ylem na to, by niemal zgin?
- Nie, panie!
Wharton zaczl kaszle demonstracyjnie, by zasugerowa, e zapadnie na straszliw
chorob pluc, jeli dlu ej pozostan na deszczu.
Hugh zignorowal go.
- To, na co czlowiek zasluguje, nie ma nic wspólnego z yciem, z tym, na jakie nara a
nas próby i jakie przynosi nagrody.
- Jeli o enisz si z lady Edlyn, panie, nietrudno si domyli, która z tych mo liwoci
ci czeka.
- Próba?
Hugh wszedl glbiej do ogrodu. Tak mrocznej nocy nie widzial nigdy dotd. Chmury
calkowicie przeslanialy wiatlo gwiazd. Za nimi opactwo, ciemne i milczce, wyczekiwalo
witu.
Zapach biedrzeca ostrzegl go, e zboczyl, wrócil wic szybko na wysypan sianem
dró k. Edlyn z pewnoci nie podzikuje mu za to, e podeptal wie o posadzone roliny.
- Masz racj, dokladnie tak bdzie. wiat nie poznal jeszcze Edlyn, jak pamitam z
George's Cross, kiedy to spogldala na mnie z podziwem i uwielbieniem - Ta Edlyn bdzie
walczyla, ju walczy, o to, co si jej nale y.
Wharton szedl za swym panem, ostro nie stawiajc stopy, by nie wdepn w bloto. -
U kobiety waleczno nie jest cnot.

background image

Nie dalej jak przed dwoma tygodniami Hugh zgodzilby si ze swoim slug. Teraz
wydawalo mu si, e bylo to bardzo dawno temu. Nie rozumial obiekcji Whartona.
- Co za po ytek z kobiety, która nie umie broni swego?
Wharton, doprowadzony do ostatecznoci, wypalil: - Ona ci nie lubi, panie.
- To dla mnie wyzwanie - zgodzil si z nim Hugh.
- I nie troszczy si jak nale y o chorych. Uwa a, e m czyzna, który le y rozlo ony
na cztery lopatki, jest gorszy od tego, który pewnie stoi na nogach.
Hugh, ukryty bezpiecznie w ciemnoci nocy, umiechnl si.
- Zastanawialem si nad tym, ale jako w to nie wierz. Jest taka rozsdna, taka
rzeczowa i silna, e na pewno potrafi rozpozna sil u innych.
- A jak e, jest silna - Wharton najwidoczniej nie uwa al tego za zalet - podnosila ci,
panie, kiedy le ale nieprzytomny.
- Nie o to mi chodzilo, ale tak, ma silne ramiona i mocne dlonie.
Jej paznokcie byly zawsze krótko obcite, by nie przeszkadzaly w pracy, a dlugie
palce zrczne i ladnie zarysowane. Hugh przylapal si na tym, e obserwuje te palce i
zastanawia si, czy bylyby równie zrczne, gdyby le ala pod nim na sienniku czy w lo u.
- Ale ty lubisz, eby kobiety mialy delikatne dlonie - przypomnial mu Wharton.
- Ju nie.
Hugh odrzucil wczeniejsze zastrze enia i przeczesal brod palcami. Przez chwil si
zastanawial, a potem powiedzial: - Jestem silny, a ona chyba nie wie, jak rol odegralem w
tej wojnie, wic jej obojtno musi mie inne ródlo.
- Kiedy si dowie, kim jeste, panie, szybko zacznie si lasi.
- Mylisz, e wdowa po hrabim Jagger mnie zechce? - Hugh rozemial si bez ladu
wesoloci. - Kiedy odkryje prawd, tylko na mnie splunie.
- Mo liwe, panie. A skoro tak, nie uda ci si jej namówi, by za ciebie wyszla - odparl
Wharton, któremu wyranie zrobilo si l ej na duszy.
- Wic nie mo e si dowiedzie, zanim nie zlo y przysigi.
- Bdziesz musial powiedzie, kim jeste, panie.
- Zna mnie. Wie, kim jestem. Nie wie tylko, jaki otrzymalem tytul.
Niemal czul, jak Wharton podskakuje z radoci. Domylil si, co zamierza sluga, nim
pomysl na dobre skrystalizowal si w mylach Whartona.
- I bardzo bym si gniewal, gdyby odkryla to zbyt szybko.
Rozczarowany Wharton wymruczal co pod nosem, a Hugh odetchnl glboko. Plan,
jaki sobie ulo yl, byl ryzykowny, ale realny. Nie osignl obecnej pozycji, wdajc si w bójki
w ka dym zaroslym pajczyn zaulku. Starannie planowal swoje kampanie, a potem walczyl
z calych sil, by wygra.
Teraz znajdowal si na etapie obmylania strategii. Potem przyjdzie pora na walk.
Wiedzial, e bez walki si nie obejdzie. Wharton mógl lekcewa y niech Edlyn, czy
wyobra a sobie, e skusi j bogactwo i pozycja przyszlego m a, ale on tak nie mylal.
Rozpoznal bariery, które zbudowala wokól siebie, i traktowal je z nale ytym szacunkiem.
Z drugiej strony, yl po to, by pokonywa przeszkody.
- Ta sprawa wydaje mi si mocno podejrzana - powiedzial Wharton.
Hugh wiedzial, co sluga ma na myli. Lubil kobiety, ale bez trudu je opuszczal. Dajcie
mu rumaka i miecz i bdzie szczliwy.
- Mo e to kwestia wieku - zasugerowal. - Potrzeba, by posia nasienie i zobaczy jak
kielkuje, nim bdzie za póno.
- Mloda dziewica - szepnl Wharton pod nosem. Lecz Hugh, oczywicie, uslyszal.
- Lady Edlyn mo e urodzi mi dzieci. Dowiodla ju , e jest plodna. No, do tej
dyskusji - powiedzial, machajc niecierpliwie dloni.
Edlyn nie wabila go kobiecymi sztuczkami. Byla tak pozbawiona kokieterii, jak to
tylko mo liwe. I nie potrzeba zostania ojcem cignla go do niej, lecz ona sama.
Podejrzewal, e wszystkie zakonnice nosz to, co Edlyn - bezksztaltny habit na

background image

starannie zawizanej pod szyj koszuli. witobliwe kobiety prawdopodobnie modlily si, by
szorstki ubiór odpdzil lubie ne myli u le cych w szpitalu m czyzn. Lecz jeli chodzi o
Edlyn, to nie zadzialalo.
Jak mogloby zadziala? Miala cialo, na widok którego nawet aniol odrzucilby
skrzydla. W pamici Hugha gorczka wypalila obraz gladkich, zlotawych piersi o mikkich
sutkach, które wrcz domagaly si glaskania. Kiedy tylko mial okazj, wpatrywal si w te
piersi, teraz zakryte, przygldajc si z ywym zainteresowaniem, jak unosz material, jak
poruszaj si, kiedy Edlyn podnosi ramiona, by zdj co z górnej pólki.
Ju same te piersi wystarczylyby, by go uzdrowi.
A talia i biodra tak e nie pró nowaly. Jej sposób chodzenia prowokowal. Nigdy dotd
nie spotkal kobiety, której biodra mówilyby tak bez ogródek: - Wsta! Podejd i chwy nas!
I on, oczywicie, stawal, cho niekoniecznie na nogi.
Nie widzial dotd nóg Edlyn, ale wiedzial, e wyzwanie musi rodzi si tam,
pomidzy nimi. Le al przecie na podlodze, skd mógl dostrzec jej kostki, silne cho smukle.
Edlyn czsto chodzila boso, nie przypuszczala bowiem, e widok golych stóp mo e podnieci
m czyzn. Tymczasem kiedy zrzucala buty i krcila si na bosaka po aptece, Hugh uznawal
to za pierwszy krok ku dalszej intymnoci.
Twarz te miala calkiem mil.
Ale te oczy... gdyby byl przesdny, plótlby ju wieniec z czosnku, modlc si, aby
ochronil go przed kltw tych zielonych oczu.
Bo ona rzucila na niego czary. Nigdy w to nie wtpil.
- Kiedy sluchale, panie, jak ci uzdrawia... co wtedy mówila? - zapytal Wharton.
- Wspominala co o naszym dziecistwie. - Hugh zmarszczyl brwi. - I co o... stodole.
- Potrzsnl glow. - Nie pamitam dokladnie.
- Dobrze przynajmniej, e nie byly to adne pogaskie zaklcia - odcil si Wharton.
- Nie, nic podobnego - zaprzeczyl stanowczo Hugh. - Ale powiedziala co wa nego.
Przypomn sobie, nie martw si.
- Mo emy ju wraca, panie? - spytal Wharton. - Slysz, jak wró ki szepcz pod
dbem.
- Ja nic nie slysz.
- Ty nigdy nie slyszysz, panie - poskar yl si Wharton, zirytowany. - To dlatego, e
wró ki ci poblogoslawily.
Prawd mówic, Hugh te je slyszal. Ciche glosy, które tak latwo bylo wzi za szmer
suchych lici. Ale nigdy nikomu o tym nie powie.
- Wic mo emy wraca? - dopytywal si Wharton, nader udatnie naladujc czlowieka
umierajcego z powodu przezibienia.
- Zaraz.
Hugh wbil wzrok w najciemniejszy kraniec ogrodu, gdzie, jak wiedzial, rósl db.
Podszedl bli ej, uwa nie trzymajc si cie ki. Wró ki szeptaly o czarach i urokach.
Przeciwstawil im logik i zdrowy rozsdek.
- Powiew mierci przywial mnie tutaj i znalazlem towarzyszk lat dziecinnych, która
bardzo potrzebuje pomocy. Ocalila mi ycie, wic ja wybawi j z okropnego polo enia, w
jakim si znalazla. Zobaczycie, bdzie zadowolona, e mo e y tak, jak przywykla. Potrafi
rozpozna rk Opatrznoci, kiedy mnie dotyka, a jej pojawienie si tutaj to nic innego.
Deszczyk, uderzajcy o licie, brzmial jak cichy miech.
- Opatrznoci? - parsknl Wharton. - Ju prdzej diabla.
Upór Whartona rozdra nil Hugha, wic postanowil go uciszy.
- Nie rozumiem, dlaczego ty, wojownik, a tak boisz si kobiety. Mo na by
przypuszcza, e to ciebie podbila.
- Nieprawda! Czy ona tak powiedziala? Gorczkowe zaprzeczenia Whartona daly
Hughowi do mylenia. Wszedl jeszcze glbiej w cie. Wiedzial, e nie mo e pozwoli, by
Wharton wyra al si o Edlyn z takim brakiem szacunku. Mimo e jego sylwetk i tak

background image

skrywala ciemno, odwrócil si i spojrzal na wiernego Whartona, by da mu pozna swój
gniew.
- Nie interesuje mnie, kim ona jest i co ci zrobila. Dbam jedynie o to, by mój sluga i
giermek traktowal moj on z szacunkiem, na jaki zasluguje. Ty, Whartonie, chyba tego nie
pojmujesz, cho ostrzegalem ci nie raz. Mo e powinienem poszuka sobie innego slugi.
- Panie! - Wharton padl widocznie na kolana, gdy jego glos dobiega! teraz z dolu. -
Chyba mnie nie wyrzucisz?
- Na pewno nie zrobi tego chtnie.
Hugh postpil krok do przodu i górowal teraz nad Whartonem.
- Chyba e przysigniesz, i bdziesz czuwal nad lady Edlyn i bronil jej tak, jak
bronilby mnie.
- Panie...
Hugh zlekcewa yl blagalny ton w glosie Whartona i cofnl si z powrotem w cie.
- Panie! - Wharton poczolgal si za nim. - Dobrze ju , dobrze. Przysigam.
- Na co powiniene przysic? - zastanawial si Hugh glono. Znal swego slug i z
pewnoci nie uwa al go za witego.
- Na krzy ?
- Raczej nie.
- W kociele?
- Taka przysiga te nie bdzie miala do mocy.
- Na twój miecz?
- Jeste blisko. Hugh wycignl zacinit pi. - Przysigniesz na mnie. Poló dlo
na mojej, Whartonie, i przysignij na moje ycie, e pozostaniesz wierny lady Edlyn.
Rka Whartona dr ala, podobnie jak glos. Przysigl jednak, klczc w blocie pod
dbem.
- Kolejny raz wykazale si mdroci, Whartonie.
Jego czlowiek stal, pokonany i posluszny, jak nale alo. Hugh opar! si na nim ci ko i
pozwolil zaprowadzi do apteki.
- Zastanówmy si, jak dopa nieuchwytn lady Edlyn.

*
Edlyn patrzyla na drog dla podró nych, mru c oczy w slonecznym blasku.
Wypatrywala mnicha, prowadzcego dwóch malych chlopców. Lecz zryta koleinami, wska
droga pozostawala uparcie pusta, westchnla wic tylko i popieszyla z powrotem do apteki.
Kiedy mnich zaproponowal, e zabierze chlopców na pielgrzymk, byla zachwycona.
Zajmowanie si dwoma omiolatkami o niespo ytych silach okazalo si niewyobra alnie
mczce. Poza tym brakowalo jej spokoju i samotnoci. Nie ukrywala wic, e cieszy j
perspektywa czasowego osamotnienia. Tsknila jednak za synami bardziej, ni przypuszczala
i bardzo chciala, by ju wrócili.
Polo yla dlo na bramie ogrodu i zawahala si. Wolalaby, by Wharton i jego alosny
pan wynieli si, nim wróc chlopcy. Ostatniej nocy nie spala zbyt dobrze, a wszystko przez
Hugha. Przez jego pocalunki. Martwila si, e zbyt mocno go uderzyla, po chwili za
alowala, e nie zdzielila go dwa razy mocniej. A to lajdak! Najpierw oburza si, kiedy
podejrzewa go, e chcialby wykorzysta jej polo enie, aby uczyni z niej swoj kochank, a
potem bez skrupulów wykorzystuje to, e jest silniejszy, eby j pocalowa!
Swoj drog, ciekawe, dlaczego a tak j to dotknlo. Znala przecie m czyzn,
wiedziala, jacy s. W kocu zaspala i nie zd yla na msz, a lady Blanche spojrzala na ni
wymownie, kiedy spotkaly si na dziedzicu.
Zatrzasnla za sob furtk, odwrócila si - i zaczerpnla gwaltownie powietrza. Na
grzdce tymianku stal Hugh. Wida bylo, e pewnie trzyma si na nogach.
- Co ty tu robisz? - spytala, biegnc ku niemu przez grzdki i nie baczc, e depcze

background image

ziola. A potem spostrzegla jego zaró owione policzki i przypomniala sobie wczorajszy dzie.
Najwidoczniej odzyskal ju sily, i to na dobre. Zwolnila.
- Zejd z grzdki, idioto. Depczesz roliny.
- Nie tak powinna wita narzeczonego - zlajal j. Glos mial spokojny i
zrównowa ony.
- Nie jestemy narzeczonymi.
- Wic chodmy std i zmiemy to.
Przechylila na bok glow i zaczla mu si przyglda. Zmierzwiony wielodniowy
zarost zostal zgolony, ujawniajc stanowcze linie policzków i szczki. Hugh mial na sobie
ubranie, nie koszul, któr przyniosla ze szpitala. Spodnie, wysokie buty i sigajca kolan
tunika ze sznurowanymi po bokach rkawami pasowaly na niego i byly dobrze uszyte.
Jeszcze jedna wskazówka, wiadczca o tym, e Hughowi si powiodlo. Uwiadomila sobie,
e jej usta wykrzywia grymas rozdra nienia i spróbowala zetrze go z twarzy. W kocu, co j
obchodzi, e Hugh wywalczyl sobie tytul i prawo do ziemi? D yl do tego od zawsze, a ona
rozumiala lepiej ni ktokolwiek inny, jak ulotn rzecz mo e by bogactwo.
- Nie pójdziesz do kociola i nie poprosisz, by odczytano zapowiedzi?
Powiedzial to tak, jakby dawal jej ostatni szans. Jakby mial zamiar poniecha
przeladowania jej, co powinno bylo j ucieszy. A jednak spodziewala si po nim wikszej
wytrwaloci.
- Jeste wojownikiem. Nie chc si z tob zarcza.
Skoczyl ku niej tak szybko, e nie zd yla si odsun. Po chwili znów trzymal j w
ramionach. Przypomnialo to Edlyn wczorajszy dzie i jeszcze bardziej j rozwcieczylo.
- Nie spodziewalam si, e po tym kopniaku staniesz tak szybko na nogi.
Hugh zadr al lekko, zauwa yla z satysfakcj.
- Nigdy nie popelniam dwa razy tego samego bldu. Teraz ju bd mial si na
bacznoci.
Bylo to ostrze enie i tak je potraktowala.
- A ja nigdy nie posluguj si dwa razy t sam taktyk.
Pochylil glow. - Zapamitam to. Dzikuj, e mi powiedziala.
Ty idiotko, zlajala si w myli. On jest wystarczajco sprytny nawet bez twojej
pomocy.
Próbowala si wyrwa, ale Hugh tylko zacienil ucisk.
- Wczoraj odeszla zbyt szybko.
- Powiedzialabym, e nie do szybko.
- Pokazalbym ci wicej. Pocalowal j delikatnie w czolo.
- Pokazale mi wystarczajco du o. Próbowala wylizn si z ucisku jego ramion.
Rozpaczliwie pragnla std odej, albo przynajmniej ukry Hugha w aptece. Wysoki
mur, otaczajcy ogród, chronil ich przed spojrzeniami wcibskich oczu, lecz kto mógl wej
przez furtk...
Pocignl j w dól. Wyhodowala te sadzonki pod koniec zimy, a potem pieczolowicie
chronila je przed chlodem, czekajc, a bdzie mo na przesadzi mlode rolinki do gruntu, a
teraz ten bezmylny glupiec chcial si na nie polo y.
- Pozwól mi wsta - powiedziala. - Pelno tu blota.
- W nocy padalo.
- Wiem o tym!
Czy m czyni ucz si, jak dziala kobietom na nerwy, czy wysysaj t wiedz z
mlekiem matki?
- Poza tym ziemia pachnie wilgoci.
- Aha.
Polo yl si na plecach i pocignl j na siebie. - Zapach miloci.
Nie zdolala si powstrzyma i a parsknla miechem, slyszc to alosne porównanie.
- Nigdy nie bdziesz poet.

background image

- Nigdy nie bd tym czy tamtym, ale na pewno bd twoim kochankiem, moja pani.
Zsunl jej z wlosów welon. - I to ju wkrótce.
To, e stale cigal jej nakrycie glowy, coraz bardziej j denerwowalo. Chwycila szal,
lecz Hugh odrzucil go i zabral si do rozplatania jej warkocza. Nadal byla na niego zla za
wczorajszy dzie, ale musiala podsyca swoj zlo. Tego ranka, w wietle dnia, wydawal si
jaki inny, zadowolony z siebie i swawolny.
W wietle dnia.
- Musimy wej do rodka - powiedziala. - Kto mo e tu przyj i ci zobaczy.
- Aha - przytaknl i wtulil twarz w jej rozpuszczone wlosy.
- Hugh, prosz. Odsunl kilka pasm.
- Lubi, kiedy mnie blagasz.
- Wic ci blagam. Wejdmy do rodka. Pomog ci.
- Nie potrzebuj pomocy. Ju prawie wyzdrowialem.
- Tak - zauwa yla z powtpiewaniem. Nie wiedziala, jak to mo liwe, ale nie potrafila
jeszcze wysla go w drog.
- Wiesz, e zakonnice, opiekujce si chorymi, zaraz przyjd po leki...
Ujl Edlyn pod brod, przycignl do siebie i pocalowal. Nie byl to delikatny
pocalunek z poprzedniego wieczoru, ale brutalna pieszczota, zupelnie niepasujca do
swawolnego nastroju, jaki prezentowal przed chwil.
Kiedy wreszcie pozwolil jej si odsun, dotknla warg palcami i zapytala: - Po co to
zrobile? Bolalo!
Nie odpowiedzial, tylko wpatrywal si w ni.
- Masz spuchnite usta. - No myl!
Nie podobal jej si wyraz jego twarzy: triumf, zmieszany z czul uwag.
Potem przewrócil j na plecy i przetoczyl si z ni najpierw na jeden bok, a potem na
drugi. Sitowie, którym wylo ona byla cie ka, przebilo jej ubranie, a pogniecione galzki
tymianku przylgnly do spódnicy. Ci ar ciala Edlyn sprawil, e mlode rolinki zostaly
zniszczone, wgniecione w rozmikl ziemi.
- Oszalale? Co z tob...
Uslyszala glosy za murem. Zbli aly si.
- Sluchaj!
Chwycil jej wymachujce dlonie.
- Musimy postawi ci na nogi!
Trzymal j, kiedy z trudem dwigala si z ziemi. Po prostu j trzymal.
- Hugh - powiedziala, próbujc uwolni zacinite dlonie. - Hugh, ty...
Nagle uslyszala donony glos Whartona: - Tu jestecie!
A lady Blanche powiedziala: - Mówilam ci, lady Corliss!
Edlyn, nadal w ucisku Hugha, odwrócila si i spojrzala za siebie. Od strony bramy
spogldalo na ni mnóstwo oczu, wyra ajcych szok, wstrt i ledwie skrywan rado.
Polowa zakonnic. Kilku mnichów. Lady Blanche i Wharton. Baron Sadynton. I matka
przelo ona, która stala, przesuwajc w dloniach paciorki ró aca.

ROZDZIAL 7

- Nie zrobilam nic zlego.
Edlyn siedziala na lawie porodku placu i powtarzala to, co mówila ju wielokrotnie,
odkd zaczla si ta parodia przesluchania. Ka da zakonnica, ka dy mnich, ka dy sluga,
chlop i pacjent, jeli tylko mógl stan na nogi, przyszedl, by poslucha Edlyn i jej
oskar ycieli. Edlyn wydawalo si, e ten krg si zacienia.
- To dlaczego masz na plecach bloto, sitowie i zielone plamy?

background image

Lady Blanche rozejrzala si dookola, wykrzywiajc usta w wyrazie pelnego
dezaprobaty triumfu. - Dla mnie to wystarczajcy dowód.
- To dlatego e on - Edlyn wskazala na siedzcego naprzeciw Hugha - próbowal
sprawi, eby wygldalo to tak, jakbymy cudzolo yli na ziemi. Ale mówi wam, nic takiego
nie mialo miejsca!
Lady Corliss siedziala na wycielanym krzele z wysokim oparciem, które slu ce
przyniosly dla niej z celi. Opat stal tu za ni, swoim autorytetem sankcjonujc to, co si
dzialo, gotów slu y rad, gdyby lady Corliss o ni poprosila. Nie zrobila tego. W ogóle si
nie odezwala. Nie powiedziala, e wierzy Edlyn, ani e jej nie wierzy. Nic w ogóle. Z
nieporuszon twarz pozwalala, by lady Blanche i jej nieszczsna slu ca snuly opowie o
niegodnym zachowaniu Edlyn.
Lady Blanche zachichotala przecigle i piskliwie. - A dlaczego ten m czyzna mialby
posuwa si a tak daleko, eby zrujnowa ci reputacj?
Chocia wiedziala, e zabrzmi to glupio, przysigla mówi prawd. - Bo chce si ze
mn o eni.
- Po co mialby kupowa krow, je eli mo e mie mleko za darmo? - zawolal baron
Sadynton, stojcy w pierwszym szeregu.
Glony wybuch miechu o malo nie zmiótl Edlyn z lawy. Zwalczyla upokorzenie.
Nienawidzila lorda. Odmówila mu makowego syropu i teraz mcil si na niej. Wida bylo, e
sprawia mu to przyjemno.
Z tylu, nieco na uboczu, stala grupa m czyzn, w których Edlyn natychmiast
rozpoznala wojowników. Obserwowali zebranych, przygldajc si im w ponurym milczeniu.
Czy by po okolicy rozeszla si wie, e w opactwie zanosi si na dobr zabaw? Czy cala
Anglia miala pozna jej hab? Czy by przez caly czas pobytu w opactwie zachowywala si
tak le, e nikt za ni nie przemówi?
Hugh wstal i grupa zbrojnych natychmiast przysunla si bli ej.
- Blagalem lady Edlyn, eby zostala moj on. Ona mówi prawd. Nigdy nie
obcowalimy ze sob jak m z on. Zawsze traktowalem j z szacunkiem.
Czy to wywa one owiadczenie mialo ul y jej udrce? Zniszczyl nowe ycie, które
zbudowala tu sobie na gruzach starego. Celowo doprowadzil do sytuacji, w której cala jej
przyszlo zale ala od niego, m czyzny i wojownika.
- Kim jeste? - spytala lady Blanche. - I jak dostale si do opactwa?
- Zostalem ranny. Bitwa nadal trwala. Moi ludzie walczyli dzielnie, wic sluga -
wskazal na Whartona - wyniósl mnie z pola walki.
Dlaczego nikt nie zapytal, jak to si stalo, e Wharton doprowadzil jej oskar ycieli
tam, gdzie mogli znale Edlyn w ramionach jego pana? Nikt nie omielil si szydzi z
Hugha. Okazywali mu szacunek, bo inaczej roznióslby ich w proch. Szanowali go, poniewa
j znieslawil, i mimo to chcial si z ni o eni. Zawsze wiedziala, i ycie nie jest
sprawiedliwe, lecz teraz ta prawda uderzyla j niczym obuchem.
Hugh mówil dalej: - Obawiajc si o moje ycie, ukryl mnie w aptece i zmusil lady
Edlyn, by zachowala milczenie i zajla si mn.
- Jak mógl j zmusi do milczenia? Najwidoczniej lady Blanche nie bala si Hugha.
Spogldala na niego, umiechajc si wyzywajco.
Hugh spojrzal na ni. Tylko spojrzal.
Patrzyl i nie oderwal wzroku, dopóki nie zaczla si ba. Dopóki nie poczula tego
podszytego lkiem szacunku, jaki budzil u innych.
- Powiedz pani, co zrobile lady Edlyn - nakazal.
Wharton wyszedl z tlumu. Po raz pierwszy, od kiedy Edlyn go poznala, jego buta i
pewno siebie gdzie si rozwialy. Kiedy na niego spojrzala, wzdrygnl si, jakby podala mu
wywar z czarnego bzu na oczyszczenie kiszek.
- Przystawilem jej sztylet do gardla.
- Kiedy byla w aptece...

background image

Lady Blanche nie tak latwo dawala si zastraszy, zwlaszcza Whartonowi.
- ... lecz kiedy wyszla, mogla nam powiedzie.
- Znalazlbym j i zabil.
- Ju w to wierz - zachichotala lady Blanche.
Wharton odwrócil si do niej, obna yl czarne, polamane zby i trwal tak, dopóki nie
stracila kolorów i mialoci.
Edlyn poczula satysfakcj, lecz to uczucie nie trwalo dlugo.. Z tlumu wysunl si
jeden z mnichów i serce w niej zamarlo.
Brat Irving, mnich odpowiedzialny za pilnowanie kwater dla goci, spojrzal na ni
smutno, czekajc, a lady Corliss pozwoli mu przemówi. A kiedy skinla glow, powiedzial
cicho: - Lady Edlyn wymykala si w nocy.
Nikt si nie odezwal, lecz wszystkie spojrzenia zwrócily si znów ku Edlyn. Grupa
dziwacznie ubranych m czyzn wymienila spojrzenia, a Edlyn uchwycila si lawy oburcz.
Nie zacznie si gorczkowo broni. Nie ma mowy.
- Dokd chodzila? - spytala lady Corliss.
- Martwilem si o ni, wic za ni poszedlem - powiedzial brat Irving. - Przychodzila
do apteki.
Edlyn zaniechala walki o zachowanie resztek godnoci i zerwala si na równe nogi:
- Chodzilam tam tylko wtedy, gdy Wharton po mnie przychodzil! Cztery razy! Czemu
nie powiedziale, e nie pisz? - dodala pod adresem mnicha.
Brat Irving odchrzknl. - Nie jestem szlachetnie urodzony, pani. Mój ojciec jest
zwyklym baronem, wic nie omielam si mówi niepytany.
Edlyn zauwa yla pelne niesmaku spojrzenie, jakim lady Corliss obrzucila mnicha.
Brat Irving nie bdzie ju pilnowal drzwi, pomylala.
- Adda te ma co do powiedzenia. - Lady Blanche wypchnla przyrodni siostr
przed tlum. - Prawda, Addo?
Adda wyrwala rami z ucisku lady Blanche.
- Nie. Nie mam nic do powiedzenia - owiadczyla, zaciskajc z uporem wargi.
- A to co znowu? - krzyknla lady Blanche. - Nie chcesz powiedzie im, e lady Edlyn
sklamala o krwi na fartuchu?
- Nie.
- Ani o tym, co zobaczyla, kiedy podgldala ich przez okno apteki?
Lady Blanche badala wzrokiem twarz slugi.
- Opowiedz im, jak lady Edlyn trzymala tego m czyzn w ramionach i tulila go.
- Byl nieprzytomny.
Adda spojrzala mialo na lady Blanche. - Nie wiedzial, co si dzieje.
Znowu si klóc, pomylala Edlyn. Od czasu do czasu pogarda, jak Adda czula
wobec swej pani, dawala o sobie zna, rzutujc na ich codzienne stosunki. Kiedy lady
Blanche stawala si zbyt dokuczliwa albo nadmiernie wymagajca, Adda uparcie odmawiala
wspólpracy i zaczynalo si co w rodzaju wojny.
- Widziala, jak si caluj.
Lady Blanche pochylila si do przodu i potrzsnla oskar ycielsko palcem tu przed
nosem Addy.
- Powiedz im! No ju , mów!
- Kazala mi sta na deszczu i ich szpiegowa - glos Addy wznosil si coraz wy ej. -
Niczego im nie powiem!
Lady Blanche wycignla rk, chwycila przez welon gar wlosów Addy i
pocignla. Adda upadla na kolana, jczc z bólu, a potem odwrócila si i ugryzla lady
Blanche w lydk. Lady Blanche upadla. Tlum zacienil krg. Ludzie pokrzykiwali, jakby
zachcali do walki psy.
Edlyn podzikowala Bogu, e osiem lat temu pomógl jej podj decyzj, która okazala
si sluszna.

background image

Lady Corliss nie odezwala si slowem, po prostu podeszla do dwóch walczcych,
niemlodych ju krpych kobiet i stanla nad nimi. Kobiety zasyczaly na siebie gniewnie i
zaprzestaly walki. Lady Blanche próbowala wsta i potknla si o rbek habitu. Adda
natychmiast parsknla miechem.
- To ona zaczla - powiedziala lady Blanche. - Na pewno widziala, pani.
Lady Corliss nadal milczala.
- Lepiej traktujesz swoje nioski ni mnie - poskar yla si Adda, z trudem dwigajc
si na nogi.
- Przynajmniej jest z nich po ytek - odcila si lady Blanche. - Nie tak, jak z ciebie.
Lady Corliss uniosla rk i zaczekala, a kobiety zwróc na ni uwag.
- Bdzie lepiej, je eli przez miesic zamieszkacie osobno.
- Nie mo esz tego zrobi, pani - powiedziala lady Blanche zuchwale. - Kto si mn
zajmie?
- Obie spdzicie ten czas w odosobnieniu, poszczc - odparla lady Corliss. - I adna z
was nie bdzie si niczego domaga, poniewa i tak nie udziel zgody, by to dostala.
Gdyby Edlyn zale alo na zemcie za liczne przejawy lekcewa enia oraz obelgi,
moglaby rozkoszowa si ni teraz. Twarz lady Blanche stracila wszelk barw na myl o
czekajcych j dniach samotnoci i glodu. Za Adda, która wykazywala wrodzony talent do
szpiegowania, wygldala niewiele lepiej.
- Co za si tyczy reszty z was - powiedziala lady Corliss, zwracajc si do tlumu -
obowizki i chorzy czekaj. Prosz, wracajcie do swoich zaj.
A widzc, e wszyscy a plon z ciekawoci, dodala: - Sama si tym zajm.
Opat John postpil krok w przód i szepnl jej co do ucha. Odpowiedziala równie
cicho. Skinl glow, a potem odwrócil si do tlumu: - Nie slyszelicie, co powiedziala lady
Corliss? Rozejdcie si, i to natychmiast!
Ludzie burczeli pod nosem i spogldali za siebie tsknie, lecz uczynili, co im kazano.
Wszyscy, z wyjtkiem zbrojnych, którzy zebrali si na stronie i dalej czekali.
Opat John spojrzal prosto na nich. - I có ? - zapytal.
Kim oni s? Edlyn nie podobalo si, e wygldali jakby kierowal nimi jeden mózg. A
kiedy zareagowali na niewidoczny sygnal i rozeszli si, jeszcze bardziej j to zaniepokoilo.
Byli niczym ptaki, które formuj klucz za swoim przywódc i skrcaj, kiedy on skrca.
Rozejrzala si dokola. Ale kto mógl by tym przywódc?
Opat John nie wydawal si zaniepokojony. Widocznie zd yl ju ich wypyta. Edlyn
stlumila ciekawo. W kocu miala teraz wa niejsze problemy ni wysluchiwanie plotek,
jakie mogli przywie ze sob przyjezdni.
- Wy dwaj - powiedzial opat, wskazujc swoich slu cych - wniecie krzeslo lady
Corliss z powrotem do rodka.
Sludzy usluchali popiesznie, pozostawiajc Edlyn, Hugha, Whartona i lady Corliss na
dziedzicu.
Lady Corliss pelnym wdziku gestem przywolala Edlyn i Hugha, po czym, nie
czekajc, by si przekona, czy za ni poszli, skierowala si do kociola.
Edlyn wahala si przez chwil, a potem ruszyla za lady Corliss. Slyszala, jak Hugh
rozmawia z Whartonem. Kazal mu spotka si z ludmi i odesla ich do namiotu. Jaki znów
namiot, zdziwila si przelotnie. Kiedy udalo mu si zdoby namiot i po co?
A potem przestala zadawa sobie pytania. Co j obchodzi Hugh. Jeli ma teraz namiot,
mo e pozbiera swoje rzeczy i si wynie.
Uniosla skraj szaty i ruszyla na gór schodami. cisnla mocno wilgotny, welniany
material i pomylala: Hugh mialby wyjecha? Zbyt wiele szczcia.
Slyszala za sob stukot kosztownych skórzanych podeszew i przez chwil ludzila si
nadziej, e Hugh zechce uj j pod rami. Nie potrzebowala pomocy, ale daloby jej to
okazj, eby wpakowa mu lokie pod ebra.
Nie dotknl jej jednak.

background image

Spokój kociola tylko w niewielkim stopniu ukoil nerwy Edlyn. Zdawala sobie
spraw, e bez wzgldu na to, co postanowi lady Corliss, jej ycie zmieni si bezpowrotnie.
Gdy lady Corliss usiadla za stolem z grubo ciosanych desek, Edlyn wliznla si na krzeslo,
próbujc czerpa pociech z faktu, e tu przynale y. W przeciwiestwie do Hugha.
Lecz kiedy usiadl na krzele obok, w jego postawie czy wyrazie twarzy nie dalo si
dostrzec ani ladu niepewnoci. Ten wstrtny czlowiek czul si swobodnie w ka dym miejscu
- jeszcze jeden powód, by go nie lubi.
Lady Corliss chyba te go nie lubi, pomylala Edlyn, gdy zobaczyla, jak lady Corliss
patrzy na Hugha.
- Kim jeste? - spytala.
- Nazywam si Hugh de Florisoun - odparl popiesznie. - Wlanie wywalczylem sobie
tytul barona i przynale ne do niego ziemie. Bd mial do rodków, aby utrzyma on i
rodzin, dlatego prosz ci, pani, o rk lady Edlyn.
Siedzial tam, zadowolony z siebie, chroniony przez tytul i bogactwo. Edlyn nie mogla
si zmusi, by cho na niego spojrze. Ze wzrokiem utkwionym w twarz lady Corliss,
powiedziala gwaltownie: - Ona nie ma prawa oddawa mojej rki.
- Lady Edlyn ma racj.
Lady Corliss siedziala prosto na krzele, nie dotykajc plecami oparcia.
- Czy, decydujc si zamieszka w klasztorze, nie zobowizala si, e bdzie ci
posluszna, pani?
Skd on to wiedzial? Edlyn zerknla na niego i zobaczyla, e si umiecha. Nie
wiedzial. Przynajmniej, dopóki nie potwierdzila jego podejrze. Musi bardziej si pilnowa,
bo inaczej ycie z nim stanie si...
Nie. Bitwa nie zostala jeszcze przegrana. Nie podda si tak latwo.
- Jej zobowizanie oznacza, e musi przestrzega moich polece albo zostanie
wygnana z klasztoru. Nie oznacza natomiast, e mog zmusi j do zam pójcia.
- Tylko e jeli co jej naka esz, a ona nie poslucha, bdzie musiala opuci klasztor.
Hugh skinl glow, usatysfakcjonowany. - Rozumiem.
- To dlatego przyprowadzilam was tutaj, by porozmawia na osobnoci.
Lady Corliss zdecydowanie nie podobala si pewno siebie Hugha.
- Chc si rozezna, czy tak drastyczny krok jest rzeczywicie konieczny.
- Ona jest skompromitowana - powiedzial Hugh bezlitonie.
- Zrobi to, co uznam za wol bosk. To Pana musimy dzi zadowoli, lordzie Hugh,
nie ciebie i nie zakon.
Hugh, mocno zaskoczony, spogldal na lady Corliss spod zmarszczonych brwi.
Najwidoczniej sdzil, e przeprowadzi swoj wol i nie spodziewal si uslysze, e sprawa
jest w rkach Boga.
Lady Corliss, ulagodzona jego milczeniem, rzekla: - Lady Edlyn, opowiedz mi o
wszystkim, co wydarzylo si odkd znalazla lorda Hugha w aptece.
Edlyn posluchala. Opowiedziala o wszystkim, poczynajc od chwili, kiedy zauwa yla
wylamany skobel, a po przylapanie jej z Hughem tego ranka.
No, mo e nie o wszystkim. Nie wspomniala o smoczej krwi, ani o tym, jak
dzikowala wró kom za lekarstwo. Przemilczala te swoje wspomnienia ze stodoly w
George's Cross. Nie powiedziala, jak namitno wzbudzil w niej pocalunek Hugha, ani o
tym, e jego pojawienie si zbudzilo w niej co, o czym sdzila, e dawno ju obumarlo.
Nie wspomniala o adnej z tych rzeczy, a jednak lady Corliss zdawala si o nich
wiedzie.
Kiedy skoczyla, lady Corliss pochylila si ku nim, zlo yla dlonie na blacie stolu i
zapytala Hugha: - Dlaczego postarale si skompromitowa lady Edlyn?
- Nie chcialem jej skompromitowa - odparl Hugh szczerze. - Chc tylko j polubi.
Jest sama. Potrzebuje m czyzny, aby j chronil.
- A to ci dopiero bzdura! - parsknla Edlyn. - Dorastalam jako cz dobytku mego

background image

ojca, a potem m ów. I spójrzcie tylko, jak ochron mi zapewnili!
Hugh ujl jej dlo, zanim zd yla si zorientowa, co zamierza.
- Nie zawiod ci.
Szarpnla si i spróbowala wyswobodzi rk.
- Dopiero kiedy zostalam zmuszona, by sama o siebie zadba, poczulam si jako tako
bezpieczna. A ty to zniszczyle!
Pucil jej rk. Spojrzala na lad na nadgarstku i roztarta go. Ktem oka spostrzegla,
e Hugh wstaje, ale nie spodziewala si, e chwyci j w ramiona. Pisnla i zaczla si
wyrywa.
- Co ty...
Hugh usiadl na krzele i posadzil sobie Edlyn na kolanach. Objl j wpól i
przytrzymal. - Nie pozwol ci uciec i nie dopuszcz do tego, by wyrzdzila sobie krzywd,
próbujc ucieka - powiedzial tym zrównowa onym, stanowczym tonem, który tak j
denerwowal.
Próbowala da mu kuksaca w bok. Zmienil pozycj i teraz plecami opierala si o
jego pier. Chwycil j za nadgarstki i trzymal przycinite do jej boków.
- Teraz si uspokoisz - powiedzial.
Nogi Edlyn zwisaly w powietrzu. Kopnla go, ale mikkie skórzane ci my nie
wyrzdzily wikszej szkody. Odplacil jej ostrym szarpniciem za ramiona. Krzyknla i
spróbowala si odwróci, ale zbyt mocno j trzymal. Byla bezradna.
- Sied spokojnie - powtórzyl.
Ma siedzie spokojnie? Na jego kolanach? Z nogami zwisajcymi po bokach i
poladkami przycinitymi do jego krocza?
- Nie mam zamiaru zrobi ci tej przyjemnoci! Spróbowala wymkn si dolem, lecz
tylko nieco si przesunla. Jej rce znalazly si tu pod piersiami. Poczula si glupio i znowu
zaczla si krci. Pomógl jej i dostosowal pozycj tak, e znowu znalazla si wy ej. Tylko
e teraz czula pod sob niewygodne wybrzuszenie - dlugie, twarde i niemo liwe do
zignorowania.
- Pu mnie - mruknla.
- Nigdy ci nie puszcz. - Gdy mówil, jego oddech piecil skór na karku Edlyn. - A
ju na pewno nie teraz. Widok, jaki by si wtedy ukazal, nie nadaje si dla oczu zakonnicy.
Edlyn zamarla. Lady Corliss. Byla tak zajta szarpaniem si z Hughem, e zupelnie o
niej zapomniala. Zapomniala o godnoci, o wszystkim, poza swoim pragnieniem, by znale
si jak najdalej od Hugha, nim uda mu si sprawi, e bdzie chciala zosta. Za enowana
spojrzala na matk przelo on, która przygldala si jej w ten sam sposób, w jaki Edlyn
przygldala si chorym. Próbujc ratowa sytuacj, powiedziala: - Widzisz, pani, jak on mnie
traktuje?
- No có , lady Edlyn - lady Corliss umiechnla si leciutko. - Nie da si zaprzeczy,
e naprawd masz obrzmiale wargi. Do tego bardzo ladnie si zarumienila.
Wstala.
- A teraz pomodl si o to, by Bóg podpowiedzial mi, jak mam rozwiza ten
problem.
Odeszla zaledwie do okna, wychodzcego na dziedziniec, lecz pogr yla si w
modlitwie tak glboko, e Edlyn i Hugh poczuli si, jakby zostali sami.
Edlyn widywala ju , jak lady Corliss si modli. Dowiadczyla przesycajcego
powietrze uczucia witoci, wesela i blogoslawionego spokoju.
Dla Hugha bylo to co absolutnie nowego, tote z zainteresowaniem przygldal si
pogr onej w modlitwie kobiecie. Edlyn zdawala sobie spraw, e kiedy lady Corliss
podejmie decyzj, bdzie ona nieodwolalna. Edlyn tak e zaczla si modli, blagajc o
wolno i wsparcie.
Lady Corliss odeszla od okna, lecz nie usiadla z powrotem za stolem. Podeszla prosto
do Edlyn. Uwolnila jej dlonie z ucisku Hugha i mocno je chwycila. Nadzieje Edlyn wzrosly.

background image

Tymczasem lady Corliss powiedziala mikko tonem, jakiego matka u ylaby wobec
córki: - Uwa am, e lord Hugh stanowi odpowied na moje modlitwy.
- Nic podobnego! - zawolala Edlyn instynktownie, próbujc wsta. Oczywicie, Hugh
bez trudu jej to uniemo liwil.
- Protestowanie przeciwko woli Boga niczego nie zmienia. Ona pozostanie taka sama.
Lady Corliss rzadko kogokolwiek upominala, tym wiksz wag mialy jej slowa.
- Uwa am, e Bóg chce, by polubila tego czlowieka.
Zapominajc, gdzie siedzi, Edlyn osunla si raptownie, a potem szybko
wyprostowala. Hugh potarl dlomi jej plecy.
- A zatem Bóg te jest po mojej stronie - zachichotal, bardzo zadowolony. - Bd si
modlil, by nadal obdarzal mnie laskami.
Ten przejaw samozadowolenia nie spodobal si lady Corliss. Spojrzala Hughowi
prosto w oczy. - Bóg nie jest po niczyjej stronie, lordzie Hugh. Robi to, co jest najlepsze dla
nas, jego dzieci. Poza tym nie pochwalam sposobu, w jaki zalecasz si do tej milej damy.
Edlyn poczula, e cialo Hugha reaguje na to upomnienie.
Tymczasem lady Corliss mówila dalej: - Taki brak poszanowania dla jej reputacji i
spokoju ducha le wiadczy o m czynie, który wybral j sobie na towarzyszk ycia.
Reputacja, raz zniszczona, nielatwo daje si odbudowa, a kruche zaufanie, jakie lady Edlyn
zd yla w sobie wzbudzi, le y pogruchotane u twoich stóp. Teraz do ciebie nale y
odtworzenie jednego i drugiego, poniewa zniszczyle je, lamic bezwzgldnie zasady
dobrego wychowania i uprzejmoci.
Z pewnoci mu si to nie podobalo. Ani troch. Prawdopodobnie ledwie znosil, e
upominala go kobieta. Nie obchodzilo go, e zniszczyl reputacj Edlyn i jej zaufanie. Po
prostu chcial postawi na swoim i staral si o to wszelkimi sposobami.
- Tak czy inaczej, opat John mo e odczyta zapowiedzi. Zostan ogloszone trzy...
- Nie mamy czasu na zapowiedzi - przerwal jej Hugh.
Edlyn zesztywniala. Dopiero co wysluchal najostrzejszego upomnienia, jakie slyszala
kiedykolwiek z ust lady Corliss, a kiedy matka przelo ona zgodzila si, by postawil na
swoim, uznal, e to nie wystarczy.
Jednak Hugh zdecydowal si udzieli wyjanie, czego Edlyn si po nim nie
spodziewala.
- Przebywalem zbyt dlugo poza polem walki i musz przej moje ziemie przed
nadejciem jesieni. Nie wolno mi traci ani godziny.
- Nigdzie nie jad bez moich dzieci - powiedziala Edlyn. Co do tego nie moglo by
adnych wtpliwoci.
Lady Corliss bardziej martwila si tym, aby zawarte w popiechu mal estwo okazalo
si wa ne.
- Zapowiedzi s konieczne. Nie pozwol, by potem oddalil lady Edlyn, zaslaniajc si
tym, e ceremonia nie zostala odprawiona jak nale y.
- Wic oglocie je trzy razy jednego dnia i przed zachodem sloca bdziemy mogli si
pobra. - Wstal i ostro nie postawil Edlyn na ziemi. - W przeciwnym razie zabior Edlyn bez
ceremonii.
Lady Corliss zawahala si, a potem skinla glow. - Niech i tak bdzie, skoro prosisz.
Hugh ujl Edlyn pod brod i pochylil si ku niej.
- Nie patrz tak na mnie. To bdzie dobre mal estwo, przekonasz si. A teraz bd
mil dziewczynk i doprowad si do porzdku przed lubem. - Wyprostowal si i przesunl
dloni po glowie Edlyn. - Nadal masz zielsko we wlosach.
- Nienawidz ci.
Powiedziala to spokojnie, z przekonaniem wlaciwym komu, kto nigdy dotd nie
przyznal si do tego rodzaju uczu.
Uslyszal to, poniewa zamrugal zdziwiony. - Ale dlaczego?
Jego tpota sprawiala, e miala ochot krzycze. Opanowala si jednak na tyle, by

background image

odpowiedzie: - Bo sdzisz, e postpujesz slusznie.
- Ja wiem, e postpuj slusznie - poprawil j. Tym razem nie wytrzymala. Krzyknla
cicho. Jak tu rozmawia z kim takim? Byl glupszy ni Robin, cho przedtem wydawalo jej
si, e to niemo liwe. Robin. Uspokoila si i westchnla bolenie.
- Nie powiem ,,tak".
- Co takiego? - spytala lady Corliss.
- Kiedy? - zapytal Hugh, zaklopotany.
- Podczas ceremonii. Nie zgodz si zosta twoj on.
Oboje wpatrywali si w ni bezmylnie, jakby byla domow kotk, która nagle
pokazala pazury.
- Ju raz bylam on wojownika.
- Oczywicie e byla. A kogo miala polubi? - dopytywal si Hugh. - Mnicha?
Nie rozumial. Nigdy nic nie rozumial, a j zmczylo wyjanianie.
- Powstale przeciwko królowi, a ja nie chc znowu by on zdrajcy - powiedziala
wic tylko.
Lady Corliss przez chwil mierzyla Hugha spojrzeniem, jakby jego wygld mógl
powiedzie co o lojalnoci.
- Jeste zdrajc?
Hugh nie odpowiedzial od razu, lecz podszedl do le cej na stole wielkiej Biblii.
Polo yl na niej dlo i powiedzial: - Przysigam, e nie zdradzilem króla.
Patrzyl przy tym na Edlyn, lecz odezwala si lady Corliss. - No widzisz. Musisz za
niego wyj, lady Edlyn.
Czy jest nie tylko lajdakiem, ale i klamc? Jeszcze przed chwil bez wahania
powiedzialaby ,,tak", lecz lady Corliss umiala odró ni prawd od klamstwa, a bez wahania
przyjla zapewnienie Hugha. Czy byl zdrajc? Tak naprawd wcale jej to nie obchodzilo.
- Nie wyjd za niego - powtórzyla. - To wojownik. Jeli nawet lady Corliss
zrozumiala, o co chodzi Edlyn, nie zdradzila si z tym.
- Tak czy inaczej, nie mo esz pozosta w opactwie. Twoja obecno wywolala
zamieszanie i oderwala nasze myli od slu by bo ej.
Serce cisnlo si Edlyn ze strachu, mimo to powiedziala: - Wyrzucano mnie ju na
bruk.
- A twoi synowie pozostan tutaj, chronieni przed twoim wplywem.
W pierwszej chwili Edlyn nie zrozumiala, lecz kiedy sens slów lady Corliss do niej
dotarl, krzyknla: - Nie mo esz odebra mi synów!
- Ale mog. Ju s pod opiek mnichów, a kobiecie takiej jak ty nie nale y pozwala
na wychowywanie dzieci.
Lady Corliss nie wierzyla, e Edlyn jest winna. Mimo to zmusi j, by wypelnila wol
Boga. I ma w rku skuteczn bro.
Czy naprawd wypdzilaby j z opactwa? I odebrala jej synów?
Edlyn znala odpowied. Chocia miotaly ni nienawi i rozpacz, zdusila je w sobie,
sklonila lekko glow i szepnla: - Bdzie, jak sobie yczysz, pani.
- Jak sobie yczy Bóg, moje dziecko.
Edlyn nie potrafila ywi wrogich uczu wobec lady Corliss, spojrzala wic na Hugha
ploncymi gniewem oczami.
On za powiedzial tylko, jak na idiot przystalo: - Wló co ladnego.
- Na lub? Nie mam nic ladnego - odparla z satysfakcj.
Lady Corliss uznala wida, e Hugh do ju popelnil gaf, odprawila go bowiem,
mówic: - Co jej znajdziemy. Id ju , zanim wszystko zepsujesz.
Jak ka dy dobry olnierz, Hugh wiedzial, kiedy zarzdzi odwrót, wymaszerowal
wic bez slowa.
Edlyn spojrzala na drzwi i powiedziala z rozpacz: - Ty nie rozumiesz, pani.
- Ale owszem, rozumiem.

background image

Lady Corliss objla sztywne ramiona Edlyn i przycignla j bli ej siebie.
- Rzeczywicie, s tylko trzy mo liwoci. Edlyn stala sztywno w ucisku lady Corliss.
- Nie rozumiem.
- Twój narzeczony ju to chyba wyjanil. M czyni dziel si na tych, którzy pracuj
rkami, ludzi Kociola i ludzi or a. Dama nie mo e polubi chlopa, trudzcego si na roli,
ani m czyzny, który powicil si slu bie Bogu. Kto zatem jej zostaje? Wojownik.
- Po co w ogóle wychodzi za m ? - spytala Edlyn z rozpacz.
- Lady Edlyn, obserwowalam ci, od kiedy ufundowala to opactwo i poprosila mnie,
bym je poprowadzila. Jeste kobiet o namitnej naturze, odczuwasz glboko rado i smutek.
Ty nie unosisz si z prdem ycia, ty si nim upajasz, a swoim cieplem przycigasz ludzi.
Ostatni rok byl dla ciebie trudny nie tylko z powodu tragedii, lecz tak e dlatego, e musiala
podporzdkowa si klasztornym zasadom. - Lady Corliss zachichotala. - Bardzo si ciesz,
e nie przyjla lubów, bo nie wiem, jak dalabym sobie z tob rad.
- Wic szlo mi a tak le?
- Wcale nie, ale musiala tlumi ogie, który ci trawi, a widz, e niemal wygasl z
braku paliwa. - Lady Corliss ucisnla rami Edlyn. - W cigu ostatnich dwóch tygodni
znowu dostrzeglam w tobie plomie i zastanawialam si, co go wzbudzilo. Myl, e to ten
m czyzna.
- Nie pragn go - mruknla Edlyn.
Co ona robi? Rozmawia z lady Corliss o plomieniu dzy midzy m czyzn a
kobiet? Ju sam temat wywolywal w niej za enowanie, wiercila si wic niespokojnie,
niczym dziecko, które nabroilo i nie chce si do tego przyzna.
- Kiedy za niego wyjdziesz, nie bdziesz musiala dlu ej tlumi plomienia. - Lady
Corliss pucila j. - Lepiej poszukajmy dla ciebie jakiego odzienia.
- Czy naprawd wyrzucilaby mnie, pani, i zatrzymala moje dzieci?
Lady Corliss wyprowadzila Edlyn z komnaty, a potem z kociola. Skierowaly si ku
klasztorowi.
- A jak sdzisz?
- Myl, e jeste równie bezlitosna jak ka dy wojownik.
- Dziki, lady Edlyn.
Lady Corliss skinla rk i zakonnice popieszyly ich ladem. Nim doszly do
klasztoru, otaczala je gromadka kobiet. Byly wród nich owdowiale ksi ne, mlodsze córki
lordów, odprawione ony baronów, a tak e dwie damy, których m owie, tak jak m Edlyn,
opowiedzieli si po zlej stronie. Chlodny, mroczny pokój rekreacyjny wypelnil si kobietami i
kiedy lady Corliss poprosila o strój odpowiedni dla panny mlodej, ich glosy zmienily si w
radosny szczebiot. Nim Edlyn zd yla si zorientowa, drzwi zostaly zamknite, a ona
rozebrana i posadzona w wannie celem uroczystej kpieli.
Kiedy j szorowano, po placu rozeszlo si echem wolanie. To oglaszano pierwsze
zapowiedzi. Zakonnice wycignly Edlyn z wanny, wytarly j i zajly si rozczesywaniem
dlugich, brzowych splotów. Nie bylo to latwe zadanie.
Nie mogly si nadziwi, e pozostala szczupla, mimo i urodzila dwójk dzieci. Lord
Hugh pewnie bdzie chcial, by nieco przytyla, zauwa yla która. Lady Neville, owdowiala
ksi na, rozemiala si i powiedziala: - Widzialam, jak na ni patrzyl. Chyba podoba mu si
taka, jaka jest.
Na zewntrz rozleglo si kolejne wolanie. Oglaszano drugie zapowiedzi.
Zakonnice signly do ukrytych w kufrach zasobów i przyniosly ró ne fatalaszki.
Wsunly Edlyn przez glow koszul z delikatnego bialego plótna, sigajc jej ledwie kolan i
pozbawion zapicia. Koszuli nie dawalo si zawiza pod szyj, obna ala wic dekolt, a
szlaczek z wyhaftowanych lici winoroli drapal skór. Po dlugiej i bardzo powa nej
dyskusji, wybrano dwie suknie - szat w jasno - i ciemnozielone pasy, podkrelajc barw
oczu Edlyn, i drug, o bardzo prostym kroju, uszyt z delikatnej niebieskiej welny.
- Tylko nie zielona - powiedziala stanowczo lady Neville. - Ziele to kolor niewiast

background image

lekkiego prowadzenia, a do ju si dzi o tym mówilo.
Edlyn zaczerwienila si po same uszy.
Lady Neville spojrzala na ni, zniecierpliwiona. - Nie przejmuj si tak, lady Edlyn.
Tylko idiota mógl w to uwierzy.
Zakonnice zamruczaly co po cichu, niektóre z powtpiewaniem, lecz lady Neville
oszczdzila Edlyn za enowania, mówic: - Wol niebiesk. To kolor Przenajwitszej
Panienki.
Zakonnice przytaknly skwapliwie.
A potem dodala: - Poza tym sznurowanie z boku i rozcicie na przodzie spódnicy z
pewnoci ulatwi lordowi zadanie.
Mlode dziewice westchnly glono, zaszokowane. Wdowy i odprawione mal onki
nawet nie próbowaly ukry rozbawienia.
Na placu rozleglo si kolejne wolanie. Ogloszono trzecie zapowiedzi. Teraz pozostala
ju tylko ceremonia zalubin.
Kobiety zaczly si pieszy. Zakryly glow Edlyn koronkowym welonem, lecz wlosy
zostawily rozpuszczone na znak, e cho nie jest dziewic, pozostala cnotliwa. Nie tak to
wygldalo przed kilkoma godzinami, pomylala gorzko. Zostala wybawiona ze stanu grzechu
przez lorda o niepotwierdzonym szlachectwie i lojalnoci.
Dostala cienkie biale poczochy i buty z malowanej skóry, bardzo starannie uszyte i
ozdobione. Cho byly nieco za du e, zakonnice nie sluchaly skarg Edlyn. Wypchaly czubki
pantofli szmatkami i naklonily j, by je wlo yla. Potem byla ju gotowa do ceremonii, która
raz jeszcze uczyni z niej cz dobytku m czyzny.
Tak, jak poprzednio, wrczono jej bukiet z mirtu i rozmarynu, tylko e tym razem
Edlyn go odrzucila.
- Zly znak - wymruczala jedna z zakonnic.
- To nie kwiatów chce od niej lord Hugh. Lady Neville poprawila Edlyn welon.
- Lecz bdzie musial si postara, by to dosta. M czynie dobrze robi, gdy musi
powici si troch dla swojej kobiety.
Gdy wyszly na zewntrz, Edlyn zmru yla oczy w ostrym popoludniowym slocu.
Zamrugala i oslonila twarz, by przyzwyczai wzrok do slonecznego blasku. Po chwili
opucila dlo i niemal natychmiast tego po alowala. Na dziedzicu zebrali si chyba wszyscy
obecni w opactwie. Uformowali przejcie, wiodce od drzwi klasztoru do stopni kociola,
gdzie ju czekali opat, Wharton i Hugh.
To, e Hugh pozostal spokojny przez cale popoludnie, mocno zirytowalo Edlyn. Nie
ywil cienia wtpliwoci, e Edlyn zrobi to, czego on chce. Po alowala, e nie ma ju
kwiatów, bo z przyjemnoci rzucilaby je publicznie na ziemi. Impulsywno pozbawila j
mo liwoci wykonania tego wiele mówicego gestu.
Kto trcil j w plecy. Nie poruszyla si, wic j popchnito. Potknla si o wlasne
stopy i ruszyla przez szpaler, utworzony przez bacznie przygldajce si jej oczy i
umiechnite usta.
- Ja nie chc - szepnla. - Nie chc tego, nie chc.
Ten buntowniczy nastrój przypomnial jej pierwszy lub, kiedy wydawano j za
starego ksicia. Byla wtedy mloda i przestraszona, wiadoma, e nie ma wyboru, e jest
bezradna i nie powstrzyma biegu wydarze. Teraz czula to samo, tyle e nie byla
przestraszona. Jednak dojmujce uczucie bezradnoci sklonilo j, by wpatrywala si w Hugha
z tak nienawici, jak tylko byla w stanie z siebie wykrzesa.
Jego spojrzenie, wyra ajce z pocztku umiarkowan uprzejmo, spowa nialo.
Widocznie zaczl si zastanawia, czy zadanie, którego si podjl, nie przerasta aby jego sil.
Jak zdola zjedna sobie narzeczon?
Nie uda mu si, poniewa Edlyn postanowila, e nie pozwoli si zjedna. Wchodzila z
wolna po stopniach, demonstrujc swoj niech. Hugh umiechnl si lekko. A kiedy si
zbli yla, ujl jej dlonie - bez bukietu - i skinl na opata. Rozpoczla si ceremonia.

background image

Kiedy Hugh przysigal, e bdzie si ni opiekowal nawet po mierci, Edlyn poczula,
e mimo woli podkurcza palce w za du ych butach.
Rycerz. On jest rycerzem. I zginie jak wszyscy rycerze. Jak mlodziecy, których
zgromadzil wokól siebie Robin. I jak on sam.
Wyszeptala slowa przysigi i byli mal estwem. Zebrani wznieli radosny okrzyk,
gdy Hugh uwolnil dlonie Edlyn - tylko po to, eby natychmiast obj j wpól i przycign
bli ej siebie.
- Edlyn.
Pochylil glow, by pocalowa j na znak pokoju.
- Przesta si dsa - szepnl.
Tylko e ona si nie dsala. Plakala, a lzy splywaly jej po policzkach.
- Kochanie, co si stalo?
Mógl sobie teraz pozwoli na wspólczucie i czulo. Dostal to, czego chcial.
- Kochanie?
Radosne okrzyki zmienily si w podekscytowany gwar, lecz jeden ostry glos wybil si
ponad reszt.
- Drogi lordzie, chcialem pogratulowa ci jako pierwszy.
To byl baron Sadynton. Jego wskie wargi wykrzywial nieszczery umiech i Hugh
podniósl glow niczym wilk wietrzcy niebezpieczestwo.
- To bardzo wspanialomylnie z twojej strony, e polubile t kobiet, zwlaszcza po
tym, czego dokonale ostatniego lata. Król musi by z ciebie dumny.
Edlyn nie lubila Sadyntona, i to od pocztku. Uwa ala go za mazgaja i intryganta.
Wiedziala, e ma jej za zle, i pozbawila go makowego syropu. Lecz malujca si teraz na
jego twarzy satysfakcja sprawila, e zrobilo si jej nieswojo. A nawet gorzej. Czula, e zaraz
zwymiotuje. Przylgnla do ramienia Hugha, niewiadoma, e w chwili zagro enia szuka u
niego ochrony, czyli robi dokladnie to, czego by sobie yczyl.
Kiedy Wharton ruszyl ku Sadyntonowi, zaciskajc dlonie, cisnla rami Hugha
jeszcze mocniej.
Sadynton cofnl si i zaczl mówi szybciej. - Nie sdzilem, e doczekam dnia, kiedy
wdowa po lordzie Jagger polubi lorda Rorford.
Dlonie Edlyn opadly.
- Nieczsto zdarza si, eby kobieta brala lub z m czyzn, który powiesil jej m a.

ROZDZIAL 8

Hugh, dowódca wojsk królewskich na zachodzie, przygldal si, jak Edlyn znika w
lesie.
- Pójdziesz za ni, panie? - spytal Wharton. - Nie.
Hugh nie mógl uwierzy, e to powiedzial, lecz slowa lady Corliss nadal dwiczaly
mu w uszach. Nie zamierzal co prawda pozwoli, by kobieta wplywala na jego decyzje, lecz
lady Corliss przejawiala niezwykl mdro. Poza tym - co niechtnie przyznawal - matka
przelo ona znala Edlyn o wiele lepiej ni on. Wiedziala, jak pracuje jej umysl.
- Co?
Wharton taczyl wokól niego jak kogut, któremu wyskubano pióra z ogona. - Ale ty
go nie powiesile.
- Nie osobicie - parsknl Hugh.
Jednak to on ujl Robina, lorda Jagger i wyslal go prosto do ksicia, gdzie zostal
stracony. To dlatego milczal, kiedy ju odzyskal sily i byl w stanie obroni si przed
skrytobójcami. Mial nadziej, e uda mu si zdoby Edlyn, nim dowie si, kim on jest.
Pragnl zdoby j naprawd, w sensie fizycznym. Tego rodzaju wizów adna kobieta
nie potrafi zapomnie ani zlekcewa y.

background image

Ju sama myl o fizycznym zdobywaniu Edlyn wywolala u niego nagly przyplyw
po dania.
Nie, nie mo e pozwoli, by samotnie walsala si po lesie. Musi si upewni, e do
niego wróci, dobrowolnie lub nie.
- Wharton, ty znasz j najlepiej. Id za ni, ale tak, eby ci nie widziala. Denerwuj
si, kiedy chodzi sama po lesie.
- Gdyby poszedl za ni, panie, nie musialby mnie wysyla, ebym skradal si jak
kret za robakiem - zaprotestowal Wharton.
- To porównanie nie pochlebia ani tobie, ani damie. Po szybkim spacerze na pewno
poczuje si lepiej, a wtedy wszystko jej wyjani.
- Po co wyjania - powiedzial Wharton, zachmurzony. - Kobiecie trzeba da w leb.
Na pewno poczuje si po tym lepiej.
- Ja dam ci w leb, je eli zaraz za ni nie pójdziesz - odparl Hugh. - I zatrzymaj dla
siebie swoje porady mal eskie.
- Bylem onaty czciej ni ty, panie - powiedzial zuchwale Warton.
Hugh dobrze znal swego slug.
- A ile z tych kobiet nadal jest twoimi onami? Wharton zerknl na opata i ciszyl
glos. - Dwie na pewno. Mo e trzy.
- To pocieszajce - zauwa yl Hugh z ironi. - Id ju .
Wharton skinl glow i ruszyl cie k, któr obrala Edlyn, uciekajc przed m em.
- Tylko pamitaj, ona jest pani mego serca i moim najwikszym skarbem - zawolal za
nim Hugh. - Traktuj j wic odpowiednio.
Wharton podniósl rk na znak, e rozumie.
Zakonnice staly z tylu i Hugh uslyszal, jak jedna z nich mówi: - Nawet nie rzucilymy
pszenicy.
Pszenica jako symbol plodnoci. Mno enia si. Pszenica dla syna, którego da mu
Edlyn. Tak, Hugh yczyl sobie tej ceremonii, lecz lady Corliss skierowala zakonnice do
klasztoru, a one posluchaly, jak na dobre kobiety przystalo. Slodki Jezu, rozkazu lady Corliss
nawet on by posluchal. Ta kobieta byla urodzonym wladc... i wit.
Ludzie Hugha stali szeregiem u stóp schodów i Hugh skierowal si ku nim. To byl
jego osobisty oddzial. Tworzyli go m czyni, którzy walczyli z nim w niejednej bitwie.
Dwunastu rycerzy, dwunastu giermków i tyle samo slug. Po bitwie na polecenie Whartona
ukryli si w okolicy, schowali te dobytek Hugha, by nie zdradzi miejsca jego pobytu. Teraz
zebrali si, eby uczestniczy w ceremonii. Stali, uwa nie przygldajc si scenie, która
rozgrywala si przed ich oczami.
Hugh zszedl ze schodów i zobaczyl Sadyntona, przygldajcego mu si z nieukrywan
satysfakcj. Nie namylajc si ani chwili, zmienil kierunek, podszedl do barona, zdzielil go
pici w twarz i zanim ten zd yl upa, wmieszal si pomidzy swoich ludzi.
Ci zwarli natychmiast szeregi i poprowadzili go ku obozowi. Nikt mu nie gratulowal;
wydawalo si to niewlaciwe w sytuacji, gdy panna mloda uciekla od m a. Hugh doskonale
ich rozumial.
- Chodcie - powiedzial. - Porozmawiamy.
- Milordzie.
Giermek Hugha, trzynastoletni Walijczyk imieniem Dewey, chwycil rk pana i
ucalowal j na znak ulgi i szacunku. - Okropnie martwilimy si o ciebie, panie, dopóki
Wharton nie powiedzial nam, e wracasz do zdrowia.
- Widocznie jeszcze nie przyszla na mnie pora. Hugh uwolnil rk i zmierzwil
chlopakowi wlosy.
Odwrócil si i spojrzal na grupk m czyzn.
- Gdzie Morven?
Dewey westchnl i kopnl ziemi. Hugh potarl czolo.
- Byl za mlody na taki los. A sir Ramsden? Dewey z ubolewaniem potrzsnl glow.

background image

- Stracilimy dowiadczonego wojownika.
Hugh a nadto dobrze zdawal sobie spraw, jak dotkliw strat ponieli. Nikt lepiej
ni sir Ramsden nie trenowal koni, byl te wiernym towarzyszem wielu bitew.
Mlody giermek Morven nie byl z nimi na tyle dlugo, by jego mier wywarla a tak
przygnbiajce wra enie, lecz Hugh tym bardziej go oplakiwal. Sir Ramsden yl pelni ycia
i zginl z mieczem w dloni. Morven byl tylko chlopcem o chudych koczynach i wystajcych
lopatkach.
- Powinienem byl wicej z nim wiczy - mruknl Hugh.
Dewey musial go uslysze, gdy odpowiedzial natychmiast: - Nic nie moglo go ocali,
panie. Zaatakowali go trzej zaprawieni w boju rycerze. Próbowalem si do niego przebi, ale
nie zd ylem.
- Trzej rycerze? - Hugh wydlu yl krok. - Czemu w ogóle zawracali sobie nim glow?
Nawet nie mieli co mu ukra.
Sir Philip, nowy w szeregach Hugha, cho dowiadczony wojownik, odparl: -
Zaatakowali, poniewa klul ich jak dokuczliwa osa, trzymajc z dala od ciebie, kiedy upadle.
Dewey odwrócil si do sir Philipa, posykujc znaczco, by go uciszy. Sir Philip
podniósl dlo i Dewey zamilkl.
- Lord musi wiedzie. Byloby mu bardziej al, gdyby sdzil, e chlopak zginl na
darmo, ni e powicil ycie z miloci do lorda Roxford.
Lord Roxford. To on. Hugh, nieprzywykly do tytulu, mial ochot rozejrze si i
poszuka wzrokiem tego lorda, o którym tyle si mówilo.
- Doprawdy - powiedzial. - Sir Philip ma racj. To pocieszajce, e chlopak zginl
bronic naszej sprawy.
Mimo to nie potrafil zapomnie. Przeladowalo go spojrzenie ledzcych go
nieustannie, przepelnionych czci oczu Morvena. alowal teraz, e nie zostawil chlopaka z
matk. Co prawda nie czekaloby go tam nic innego, jak tylko glód i ndza, ale przynajmniej
nie gryzlby teraz ziemi.
- Pochowalicie go?
- Tak, panie. Sam si tym zajlem - powiedzial sir Philip.
- A jak tobie powiodlo si w bitwie, Wynkynie? - zapytal innego chlopaka, który
ledwie za nimi nad al.
- To bylo wspaniale, milordzie.
Slowa brzmialy stanowczo, lecz glos byl slaby. Hugh uniósl pytajco brew.
- Zrobilo mu si niedobrze - odparl Dewey. Hugh zauwa yl, e Wynkyn rzucil
Deweyowi wrogie spojrzenie.
- Tylko tyle? - zapytal. - Kiedy ja pierwszy raz znalazlem si w ogniu walki, tak si
spocilem, e miecz wyliznl mi si z dloni i o malo nie odcilem sobie nogi.
- Ja po pierwszej bitwie nie spalem calymi nocami.
Sir Philip skrzywil si i odrzucil z czola siwe wlosy. - Cigle slyszalem krzyki
rannych i te okropne odglosy, kiedy koskie kopyta mia d yly ciala le cych.
Glówny doradca Hugha, sir Lyndon, przecisnl si do swego pana, umiechajc si jak
zwykle czarujco. - Dla mnie to tylko slodkie odglosy bitwy.
- Doprawdy? - Hugh a si wzdrygnl. - Ja nadal nie znosz tego slucha.
Wynkyn zbladl. - Czy to przechodzi? To znaczy, ta odraza.
Hugh podszedl do mlodzieca, objl go ramieniem za szyj i pocignl, mierzwic mu
jednoczenie wlosy.
- Z czasem czlowiek przywyka. Chyba e bitwa jest wyjtkowo krwawa, to wtedy
wszyscy na powrót wyrzygujemy sobie oldki.
Pucil Wynkyna. Chlopak da sobie rad. Jego ojciec, lord Convey, obawial si, i
bitewna rzeczywisto rozwieje w proch dziecinne marzenia syna, lecz Wynkyn dobrze sobie
poradzil. Hugh postanowil, e napisze o tym jego ojcu.
Zapominajc o Wynkynie, z ulg popatrzyl na wznoszce si przed nim ciany

background image

namiotu. Obawial si, e stracil go podczas bitwy, lecz najwidoczniej tak si nie stalo.
Widywal ju palacowe komnaty mniej przestronne ni jego namiot. Kiedy padalo albo wial
zimny wiatr, zwykl przeprowadza narady wlanie w namiocie, gdzie mógl pomieci si caly
jego oddzial. Mial tu te stól, stolki, prycz oraz skrzynie pelne pledów i ubra dla giermków,
na wypadek gdyby ich potrzebowali, co zreszt czsto si zdarzalo.
Sir Lyndon wszedl pod czarny wojlokowy daszek, chronicy wejcie i odchylil
zapraszajco klap.
- Zechcesz mo e spocz, czekajc na powrót panny mlodej?
- Nie. Napij si czego, sluchajc waszych raportów o tym, co wydarzylo si po
bitwie i gdzie przebywa teraz wróg.
Hugh musial to wiedzie jak najszybciej. Zreszt i tak nie zanie, dopóki Edlyn nie
znajdzie si na powrót w jego ramionach.
Sir Lyndon zasznurowal klap.
- Kiedy zniknle podczas bitwy, troch wytrcilo nas to z równowagi. Obawiam si,
e nie strzeglimy twego dobytku tak pilnie, jakby nale alo. Po bitwie maruderzy rozkradli
sporo rzeczy, jednak z chci zaoferuj ci swoj prycz. Zawsze to lepiej, ni spa na
podlodze.
- Dziki, sir Lyndonie, ale co za po ytek z wskiej pryczy mo e mie pan mlody?
Hugh przyjl z rk Deweya czar piwa i wypil trunek jednym haustem, ignorujc
uniesione brwi sir Lyndona.
Doskonale wiedzial, co myli jego doradca - wojownik powinien bardziej panowa
nad swoj on. Ale cho cenil sobie rady sir Lyndona dotyczce bitwy czy obl enia, nadal
pamital pelen bólu i poczucia przegranej wyraz twarzy jego ony i podejrzane okolicznoci
jej mierci. Nie zamierzal przyjmowa od sir Lyndona uwag w kwestii spokoju domowego
ogniska.
- Dewey przygotuje nam wygodne legowisko ze skór i pledów.
Sir Lyndon strzelil palcami i Dewey popieszyl wykona polecenie.
Hugh usiadl na zydlu w cieniu poly namiotu. Std bdzie mógl widzie, jak Edlyn
wraca. Wokól niego giermkowie ustawili stolki i reszta rycerzy usadowila si zgodnie z rang
i zaufaniem, jakie w nich pokladal. Najpierw wszyscy glono odchrzknli, a potem Hugh,
lord Roxford, za yczyl sobie, by zdano mu relacj z wydarze, których nie byl wiadkiem.
- Walczyli niczym demony, milordzie, zwlaszcza kiedy uznali, e nie yjesz.
Sir Lyndon pomachal rk, jakby dopiero co odlo yl trzymany zbyt dlugo miecz.
- Ale i tak wyszlo nam to na dobre, bo ludzie de Montforta opadli z sil i zdolalimy ich
rozdzieli, a potem wylapa tych, którzy nie zd yli uciec.
Hugh pocignl lyk z czary i spojrzal na sir Philipa.
- Wzilimy jeców?
- Tak, i odeslalimy ich do ksicia, zabrawszy im bro oraz konie.
Sir Philip umiechnl si, zadowolony z uzyskanej zdobyczy.
- Podzielilimy lupy po równo, milordzie, zostawiajc ci to, co, naszym zdaniem,
chcialby zatrzyma. Jeli zdecydujesz inaczej, zastosujemy si do twoich polece.
Hugh te si umiechnl. Jako rycerz bez ziemi nauczyl si ceni zwyczaj lupienia
pobitych. Nieraz pienidze uzyskane z odsprzedawania wrogom ich dobytku pozwolily mu
prze y ci kie czasy. Tym razem nie uczyniono takiej oferty. Ci, którzy walczyli dla Simona
de Montforta, wyrzekli si praw do majtku. Niektórzy, jak lord Jagger, oddali równie ycie.
Hugh spojrzal na las, rozcigajcy si niedaleko namiotu. Gdzie ona jest? Jak dlugo
bdzie si dsa? Z pewnoci nie ka e mu czeka do rana. Nadchodzi zmierzch, a noc w
lesie bylaby przera ajcym dowiadczeniem.
- Brakowalo nam ciebie jako dowódcy - powiedzial sir Lyndon. - Gdyby nie
zaplanowal wszystkiego tak mdrze, wróg niele by nas przycisnl.
Hugh nie odpowiedzial. Nie podobalo mu si, e sir Lyndon tak go wychwala, ani to,
e stosunki pomidzy nimi ulegly zmianie: z dwóch równych sobie rycerzy zmienili si w

background image

pana i wasala. Kiedy ksi Edward pozbawil Edmunda Pembridge'a tytulu i zamku, a potem
przekazal jedno i drugie Hughowi, sir Lyndon zaczl postrzega Hugha jako ródlo
ewentualnych korzyci. Hugha niepokoilo nieco, e bdzie traktowany jak dojna krowa.
- Komu udalo si zbiec z pola walki? - zapytal.
- Richardowi z Wiltshire i jego bandzie najemników. - Sir Lyndon splunl,
wypowiedziawszy to imi. - A tak e baronowi Gilesowi z Cumberland. I klanowi
Maxwellów. - Chtnie splunlby jeszcze raz, ale wiedzial, e lepiej bdzie si powstrzyma.
- Klanowi Maxwellów - powtórzyl Hugh. Cho nie wyrazil tego slowami, ucieszylo
go, e uciekli.
- Nie mog poj, co oni tu robi, walczc na angielskiej ziemi - omielil si burkn
sir Lyndon.
Hugh chrzknl.
- To przecie Szkoci. A Szkoci uwielbiaj patrze, jak Anglicy walcz midzy sob.
Oni zawsze czerpali korzyci z naszych wojen. I dlaczego nie mieliby opowiedzie si po
której stronie? Je eli ksi zwyci y i uwolni króla, wycofaj si do Szkocji, by tam y z
lupów, które zagarnli. A jeli wygra de Montfort, bd mogli oskuba niejeden angielski
zamek.
- Przebywale z nimi, prawda? - zapytal sir Lyndon.
- Po tym, jak ujli mnie w bitwie, mieszkalem wród nich ponad rok - przyznal Hugh.
Dewey, wiedziony ciekawoci, zapomnial, e giermek nigdy nie powinien przerywa
rycerzowi. -
Kto zaplacil za ciebie okup, czy sam uciekle? - zapytal.
- Ani jedno, ani drugie. - Hugh spojrzal na ka dego z zebranych po kolei. - Pucili
mnie.
Sir Philip spogldal na niego, zdumiony. Nie byl z nimi do dlugo, by zd yl
uslysze t histori. Sir Lyndon natomiast unikal wzroku Hugha. Pobyt Hugha wród
Szkotów mial miejsce, nim si poznali i najwidoczniej sir Lyndon uwa al, e Hugh powinien
jak najszybciej o tym zapomnie, a przynajmniej przesta o tym mówi.
Jednak Dewey domagal si wyjanie.
- Szkoci pozwolili ci odej? Mylalem, e Szkoci to barbarzycy, którzy piek
jeców na ro nie, jeli nie mog spodziewa si po nich korzyci.
- S barbarzycami - zgodzil si Hugh. - Wprawdzie nie widzialem, by kogo upiekli,
jednak jecy, za których nikt nie zaplacil okupu, staj si niewolnikami.
Dewey uklkl przy stolku Hugha.
- Uczynili ci niewolnikiem, panie?
- Tak, i kazali mi obraca kamie w swoim mlynie. Bylem skuty lacuchami, a
mlynarz twierdzil, e jestem silniejszy ni ko i glupszy ni wól.
- Uwa al, e jeste glupi?
Dewey nie dziwil si, e uznano go za silniejszego od konia, uwiadomil sobie Hugh,
a to znaczy, e ceni sil swego pana.
- Tak. Mylal, e jestem glupi. I to byl jego pierwszy bld. Drugi polegal na tym, e
uwolnil mnie z lacuchów, bym walczyl w zawodach. Pokonalem wszystkich, a wtedy ich
lord wzil mnie do swego zamku i mlynarz musial kupi sobie wolu.
- I co bylo potem? - zapytal Dewey z oczami ploncymi ciekawoci.
- Slu ylem szkockiemu lordowi, który nazywal si Hamish Maxwell, dopóki nie
wywiadczylem mu takiej przyslugi, e pozwolil mi odej.
Ludzie Hugha szurali nogami i chrzkali, za enowani tym, e ich pan slu yl komu
tak niewiele wartemu, jak szkocki lord. Hugh nie dbal o to.
- To dlatego mówi dzi po szkocku - powiedzial, zwracajc si do Deweya - mog
je haggis *[* Haggis - narodowa potrawa szkocka z baranich podrobów - przyp. red.] i
zapiewa ka d z ich klanowych pieni od pocztku do koca. Dobrze jest zna swego
wroga. Nigdy o tym nie zapominaj, Deweyu.

background image

- Tak, panie.
- No, do gadania. Czuj wo piekcego si misa, a niewiele go posmakowalem
przez ostatni miesic. Przynióslby mi co do jedzenia?
Dewey skoczyl na równe nogi, zawstydzony, e pan musial przypomnie mu o
obowizkach. - Jak sobie yczysz, panie. Przygotowalimy uczt weseln dla ciebie i twojej
ony.
Kiedy giermek zniknl pomidzy namiotami, sir Lyndon powiedzial: - Szkoda, e nie
ma tu twojej pani, by mogla wzi w niej udzial.
Hugh zignorowal doradc i spojrzal znowu na las. Czy popelnil bld, pozwalajc
Edlyn si oddali? A jeli duma skloni j, by pozostala w lesie dlu ej, ni nakazuje rozsdek?
Doprawdy, mo na chyba liczy na to, e Wharton j ustrze e.
- Wic te pogloski byly prawdziwe. - Sir Philip przeczesal palcami brod. -
Mieszkale wród Szkotów. Czy oni naprawd s barbarzycami, czy tylko doskonalymi
wojownikami?

Hugh umiechnl si. Sir Philip bardzo starannie dobieral slowa.
- S tylko doskonalymi wojownikami. Nim wyruszysz, by z nimi walczy, popro
ksidza, aby udzielil ci ostatniego namaszczenia, a potem módl si, by go nie potrzebowal.
- I tak to robi, milordzie.
Hugh przez chwil przygldal si sir Philipowi, który byl spokojnym starszym
czlowiekiem i w tym wieku nie móglby z pewnoci aspirowa do miana najlepszego rycerza
w dru ynie Hugha. Nie byl ju tak szybki, poza tym mial tylko jedno oko. Mimo to nadal yl,
nadal walczyl, a Hugh szybko przekonal si, jak wiele warte s jego rady, zarówno przed
bitw, jak po niej. Trzeba bdzie podnie status sir Philipa wród rycerzy, pomylal, na razie
jednak rzekl tylko: - Czy zmusilimy wroga do odwrotu?
Sir Philip otworzyl usta, ale sir Lyndon go uprzedzil.
- Baronowie, którzy popierali de Montforta, rozproszyli si. Sam de Montfort
przebywa w pobli u swej twierdzy w Kenilworth. Co za si tyczy pozostalych, wikszo
ruszyla na pólnoc. Tylko Richard pozostal w okolicy. Oblega zamek Juxon.
- Ostrzegalem ich, eby wzmocnili obron. Mam nadziej, e mnie posluchali -
powiedzial Hugh obojtnie. Nie lubil i nie szanowal pana tego zamku. Lord Juxon urodzil si
jako wlaciciel ziemski, ale przez wlasne lenistwo i opieszalo dopucil do tego, e jego
majtek podupadl. Skrzeczal glono, e skoro pozostal lojalny, ksi powinien go ochrania,
a tymczasem wyslal na wojn przeciwko de Montfortowi nieprzyzwoicie maly oddzial, sam
za zalega w wielkiej sali swego zamku, zapladniajc kolejne slu ce. Nie, nie otrzyma
pomocy od Hugha, który mieczem wywalczyl sobie nagrod.
- Zdobycie Juxon nie przyjdzie mu trudno - powiedzial sir Lyndon, tak jakby los
zamku byl ju przesdzony. - Richard to najbardziej bezwzgldny najemnik, jakiego mialem
nieszczcie spotka, a lord Juxon jest glupcem.
- Nie bd si z tob sprzeczal.
Jaki ruch na skraju lasu poderwal Hugha na równe nogi. Zobaczyl biegncego
Whartona, a Wharton z pewnoci nie bieglby, gdyby nie zachodzila taka potrzeba.
Hugh odepchnl sir Lyndona i spotkal si z Whartonem tu poza krgiem rycerzy.
Wharton oddychal ci ko, a jego wielka pier pracowala niczym miech.
- Panie... panie... schwytali j.
W glosie Whartona dwiczala panika i Hugh poczul, e robi mu si zimno.
- Kto j schwytal?
- Zlodzieje. Rozbójnicy. Najemnicy. Schwytali j i zabrali na poludnie.
Hugh pucil Whartona, jakby byl zimnokrwistym w em. Porwana? Edlyn zostala
porwana? Niemo liwe! Byla pod jego opiek, a on nie mógl okaza si a tak nieudolny!
- Panie...

background image

A jednak zawiódl. Strach zaciemnial mu umysl. Palce wierzbialy, a glowa puchla.
- Panie...
I gniew - Bo e, jak bardzo chcial wykrzycze swój gniew, drze ziemi i ruszy
natychmiast po Edlyn.
- Panie...
Hugh spojrzal wreszcie na Whartona.
- Mo esz poder n mi za to gardlo, jeli chcesz.
Na widok obna onej szyi Whartona Hugh opamital si. Krzyki, darcie ziemi i
dawanie ujcia emocjom niczego nie zalatwi. Jego ludzie stali w gotowoci, spogldajc to
na niego, to na Whartona. wiczyli ju przedtem nagle przygotowania do ataku lub obrony.
Wiedzieli, co Hugh teraz zrobi i co powinni zrobi oni.
- Ruszajmy ratowa moj pani - powiedzial zatem spokojnie, jakby nie targaly nim
gwaltowne uczucia.
Zaczl si ruch. Kto podsunl Whartonowi czark wody i stolek, podczas gdy Dewey
i Lyndon - zwykle byli to Dewey i Wharton - przynieli Hughowi jego kolczug oraz bro i
przygotowali go do walki. Hugh wiedzial, e kto poszedl ju po konia i myl o tym, e zaraz
dosidzie tej dzikiej bestii uspokoila go tak, jak nie potrafiloby nic innego.
Lecz kiedy zamiast bojowego rumaka przyprowadzono mu delikatnego konia, którego
dosiadal w podró y, przekonal si, e jego gniew bynajmniej nie wygasl.
- Co mam z nim zrobi? - zapytal chlodnym, opanowanym glosem.
- Tam, dokd si udajemy, ko bojowy nie przyda si na nic - powiedzial Wharton.
Odzyskal ju oddech, ale nadal staral si mówi krótko. - Poza tym i tak stracilimy Devlina
podczas bitwy.
- Zostal zabity?
- Tak, panie.
Kolejny cios. Devlin byl najlepszym rumakiem, jakiego kiedykolwiek mial. Hugh
pomylal, e bardzo chcialby dosta w swoje rce kanalie, które zamordowaly tak wspaniale
zwierz. A skoro to niemo liwe, skieruje swój gniew na tych, którzy omielili si ukra mu
on.
Jego ona. Zacisnl dlonie w pici. Edlyn.
Gdy tylko Dewey zapil mu pas z mieczem, rzucil: - Dalej, za mn! Zamierzam
wyrwa im serca golymi rkami, a ich okrwawione ciala bd ostrze eniem dla innych. Na
drugi raz nie odwa si porwa kobiety ze strachu, by nie okazala si moj on.
*
Ogie plonl jasno na polanie, mimo e wraz z nadejciem nocy spadl deszcz. Hugh
skradal si poród krzaków i wspinal na glazy. Wyt ajc zmysly, wpatrywal si w jedyne
wiatlo, rozpraszajce nieco ciemnoci lasu. To tam zabrano jego on, której los coraz
bardziej go niepokoil.
Czy znajdzie j zgwalcon przez gromad m czyzn, którzy kobiety cenili mniej ni
owce? Albo pobit, nara on na ciosy mskiej pici z powodu uporu i impertynencji?
A mo e nawet martw?
Wyczuwal wokól siebie ruchy swoich ludzi, jednak przykazal im, eby trzymali si z
tylu, dopóki nie uwolni Edlyn. Pragnl ochroni j przed ciekawskimi spojrzeniami - a gdyby
okazalo si, i jest ju za póno, chcial mie szans osobicie zabi wszystkich lajdaków
odpowiedzialnych za jej mier.
Polana wydawala si zadziwiajco cicha jak na obozowisko omiu m czyzn.
Wharton powiedzial, e bylo ich wlanie tylu. Teraz jednak wokól panowala cisza. W
spokojnym nocnym powietrzu slycha bylo tylko dobiegajce skd urywane jki. Hugh
slyszal, e jego ludzie mamrocz pod nosem, wsluchujc si w te glosy z zawiatów. To nie
byly wró ki. Nie wiedzial, co to takiego, zreszt nie obchodzilo go to. Mylal tylko o Edlyn.
Zbli yl si na skraj zaroli i ostro nie rozchyli! galzie. Otarl z twarzy krople wody i
rozejrzal si dookola. Nie widzial nikogo, cho ogie musial by niedawno podsycany,

background image

inaczej deszcz by go ugasil. Ogie i to, e wróg pozostawal niewidoczny, sprawily, e poczul
si jeszcze bardziej nieswojo. Czy wystawiono stra e? Czy rabusie wiedzieli, e zostan
zaatakowani? I gdzie jest Edlyn?
Slodki Jezu, gdzie Edlyn?
Panika rosla w nim, ciemna i obezwladniajca. To on pozwolil Edlyn si oddali. To
on uznal, i da jej czas, by przywykla do myli, e jest jego on. Jeli Edlyn nie yje, on jest
temu winien. Nikt inny, tylko on.
Te zgarbione sylwetki po drugiej stronie polany to z pewnoci wrogowie, kryjcy si
w cieniu, zamarli w oczekiwaniu na atak. Da im to, czego chc. Stal zadwiczala, kiedy
wycignl miecz. Ryczc z gniewu, wyskoczyl z zaroli i ruszyl ku wiatlu. Trzymajc miecz
wysoko nad glow, skierowal si ku nieruchomym ksztaltom. Za sob slyszal swoich ludzi.
Zdumieni t nagl szar , dobywali broni i wytaczali si zza oslony krzewów. Nigdy dotd
nie zrobil nic równie glupiego i pochopnego, ale te nigdy dotd nie byl odpowiedzialny za
mier swojej ony. Nigdy nie stracil kobiety, któr przysigal ochrania.
Kiedy dotarl do tajemniczych ksztaltów, zamachnl si mieczem i omal nie odpadlo
mu rami.
Glazy. To tylko przeklte glazy. Ostrze zadrasnlo jeden z nich. Sila uderzenia
sprawila, e wzdlu ramienia Hugha przebieglo dr enie. Uslyszal trzask i domylil si, e
wyszczerbil miecz. Wyrzucil z siebie dlug, soczyst wizank francuskich i angielskich
przeklestw, a potem odwrócil si z powrotem do ognia.
Jego ludzie tloczyli si na polanie, lecz nigdzie nie wida bylo wroga, na którym
móglby wyladowa gniew. Gdzie oni s? I gdzie jest Edlyn?
- Chyba ju sobie poszli - powiedzial Wharton, pilnujc si, by sta poza zasigiem
miecza Hugha. - Teraz najlepiej byloby...
Jaka posta wylonila si z cienia drzew. M czyni odwrócili si jak na komend i
zobaczyli...
- Edlyn!
Hugh podbiegi do ony, chwyci! j w objcia i mocno przytulil. W jednej dloni nadal
dzier yl miecz, a drug trzymal Edlyn blisko przy sobie.
Stal spokojnie w jego objciach, poklepujc go po ramieniu, jakby byl dzieckiem,
domagajcym si pociechy. Pocignl j ku ognisku i spojrzal na jej twarz. Dlugie zadrapanie
skazilo doskonalo gladkiego policzka i Hugh przesunl po nim kciukiem.
- Podrapalam si o gal - wyjanila.
- Jeste... chora? - Zwykle wyra al si bez ogródek, ale tym razem zdolal jedynie
wykrztusi: - Czy oni...?
- Nie.
Uniósl miecz. - I tak ich zabij.
Edlyn uwolnila si spokojnie. Jej szata byla podarta i poplamiona na dole, lecz
sznurowanie po bokach wydawalo si nietknite. Chwycila go za nadgarstek, wyjla mu z
dloni miecz i wrczyla go Whartonowi.
- Nie, kiedy trzymasz mnie w objciach, bardzo prosz.
- Jak udalo ci si unikn... - zapytal Wharton. - Czy musiala ich zrani?
Umilkl za enowany i Hugh zauwa yl, e nawet zaprawiony w bojach giermek nie
potrafi mówi otwarcie o tak intymnych sprawach.
Edlyn spróbowala si umiechn.
- Sprawilam, e si pochorowali - powiedziala.
- Co takiego? - zapytal Hugh z niedowierzaniem.
- Przekonalam ich, e jestem dobr kuchark - co, jak wiecie, jest prawd.
Ugotowalam smaczny gulasz i przyprawilam go odrobin...
Co, co zobaczyla w jego twarzy, sprawilo, e spowa niala.
- Schwytali mnie w lesie i zabrali ze sob. Czekali od wielu dni, by porwa jak
kobiet i przymierali glodem, biedactwa.

background image

- Biedactwa - powtórzyl Hugh.
- Powiedzialam, e jestem zielark w opactwie, a nie dam, na któr czekaj, ale i tak
nie chcieli mnie puci. Powiedzieli, e slu pod rozkazami...
Z piersi Hugha dobyl si pomruk, powtórzony przez jego ludzi.
- No có , niewa ne, co powiedzieli - zapewnila popiesznie. - Przekonalam ich, e
lepiej bdzie im si podró owalo z pelnymi brzuchami. Jeden z nich schwytal par królików,
a ja zerwalam troch jagód i ziól. Kiedy tu dotarlimy i porywacze upewnili si, e nikt ich
nie ledzil, pozwolili mi gotowa.
Hugh próbowal co powiedzie, ale slowa uwizly mu w gardle. Widzc to, Wharton
zapytal: - I wlanie w ten sposób ich strula?
- Tak, za pomoc kory i korzenia czarnego bzu. Zjedzone w du ych ilociach,
wywoluj skurcze i biegunk.
Wharton rozejrzal si po otaczajcym ich zewszd lesie.
- Chcesz powiedzie, e oni kucaj tu gdzie za krzakami?
- Nie slyszysz, jak jcz?
- Dlaczego do nas nie wrócila? - zapytal Wharton, krcc z niedowierzaniem glow.
- Pomylalam, e przybdziecie mi z pomoc, a gdyby tak si nie stalo, wrócilabym o
brzasku. Nie bylam pewna, czy nie zabldz w ciemnociach. - Odwrócila si do Hugha i
powiedziala karcco: - Sam widzisz, nie trzeba od razu wyciga miecza. Czasami wystarczy
odrobina sprytu.
Hugh nie mógl w to uwierzy. Zaatakowal stos glazów, eby ratowa swoj kobiet,
tymczasem ona uratowala si sama. Kiedy dr al z lku o ni, spokojnie na niego czekala.
Sama rozgromila porywaczy.
Spojrzal na swoich ludzi. Wszyscy z niedowierzaniem wpatrywali si w Edlyn.
Spojrzal na Whartona, jedn rk drapicego si po glowie, a w drugiej ciskajcego jego
miecz.
- Okr cie tych lotrów i ujmijcie ich, gdy wyjd z krzaków. Przeka emy ich stra y.
Ju oni bd wiedzieli, co z nimi zrobi.
- Ale ci biedacy s glodni! - powiedziala Edlyn, jakby to moglo ich usprawiedliwi.
- Zostawilaby ich na wolnoci, eby schwytali inn Bogu ducha winn kobiet i
wykorzystali j tak, jak nie wykorzystali ciebie? - zapytal Hugh.
Edlyn zawahala si.
- Na twoim miejscu nie przejmowalbym si ich losem - powiedzial, przycigajc j
bli ej siebie. - Na twoim miejscu martwilbym si raczej o swój los i o to, jak ci si odplac.
*
Na skraju polany, ukryty bezpiecznie w gstwinie, siedzial rycerz na koniu.
Byl wciekly. Nic, nic nie szlo po jego myli. Cierpliwie czekal na ni przez rok.
Przygldal si jej z daleka, gotów wzi j, gdy przyjdzie pora - a zamiast tego otrzymal od
swoich ludzi wiadomo, e wyszla za m !
I to za jego wroga! Za Hugha de Florisoun! Czlowieka, który omielil si sdzi, e
mo e zaj jego miejsce.
Zapomnial o wszelkich planach i pognal co ko wyskoczy do opactwa tylko po to,
eby wyslucha plotek o tym, i panna mloda zostala uprowadzona. Uprowadzona przez jego
ludzi. Rozemial si wtedy, pewien, e diabel jest po jego stronie.
Ale nie. Edlyn go pokonala, jak tyle razy przedtem. Wiedziala, co do niej czuje. To
byla zdrada, ni mniej ni wicej.
Bdzie mial swoj zemst, a potem bdzie mial j, a Hugh de Florisoun powdruje do
piekla na czubku jego miecza. Miecza Edmunda Pembridge'a.

ROZDZIAL 9
Edlyn nie wiedziala zbyt wiele o Hughu de Florisoun, zdawala sobie jednak spraw,
jak bardzo jest rozzloszczony. Wiódl j przez ciemny las, trzymajc blisko siebie i odchylajc

background image

galzie, jakby próbowal zaleczy w ten sposób szram na jej policzku.
Jest tak zawzity, e wiatr prdzej przewrócilby go ni zatrzymal, pomylala. Czy
moglaby jako rozladowa atmosfer? Mo e kilka slów, wypowiedzianych normalnym
tonem, zmniejszyloby napicie? Nie zaszkodzi spróbowa.
- Wracamy do opactwa? - spytala.
- Ty na pewno tam dzisiaj nie wrócisz.
Nie odpowiedzial na pytanie, które tak naprawd brzmialo: jak dlugo bdziemy
podró owa? To, co powiedzial, sprawilo, e nasunlo jej si mnóstwo nowych pyta. Jednak
opanowany ton jego glosu spowodowal, e si zawahala. Tymczasem Hugh zatrzymal si i
przytknl dlo do ust. Zahuczala sowa i gdyby Edlyn nie poczula, jak wibruje jego pier,
nigdy nie domylilaby si, skd pochodzil ten dwik. Ruszyl przodem i powiódl j ku
polanie. Uslyszala stukot podków i powitalne r enie koni, a potem mlody glos, który
niespodziewanie odezwal si tu przy nich: - Slyszalem twój sygnal, panie. Czy j odzyskal?
- Tak, mam j - odparl Hugh, wzmacniajc ucisk. - Reszta wylapuje porywaczy, a ja
zabieram j do obozu.
Do obozu. Zmierzaj do jego obozowiska. Edlyn próbowala doda sobie otuchy. Jeli
zaczeka wystarczajco dlugo, Hugh odpowie na ka de pytanie w ten swój pokrtny sposób.
Mlodzian podprowadzil wierzchowca i Hugh zwolni! ucisk na tyle, by mogla
wskoczy na siodlo.
- Mam odda pani swego konia? - zapytal mlodzian.
- Pojedzie ze mn - burknl Hugh w odpowiedzi. Edlyn doskonale znala ksztalt siodla,
spróbowala wic usadowi si z tylu, jednak Hugh chwycil j pod pachy, podniósl i z
rozmachem posadzil przed sob.
Nie zdolala si powstrzyma i zawolala: - Nadwer ysz sobie plecy!
Jedyn odpowiedzi, jak uslyszala, byl zduszony miech mlodzieca na ziemi.
Nie bylo jej wygodnie. Poza tym nie wiedziala, co zrobi z nogami. Usi okrakiem?
A mo e po jednej stronie? Hugh szybko rozwial jej wtpliwoci i posadzil j bokiem,
przytrzymujc nieco w górze, by nie uwieralo jej siodlo.
Deszcz zaczl pada mocniej, a ciemno tak zgstniala, e kiedy przymknla oczy,
nie odczula ró nicy. Hugh podtrzymywal j, wsunwszy dlo pod poladki, by uchroni je
przed otarciem. Drug rk trzymal pod jej udami. Edlyn ju miala zapyta, kto prowadzi
konia, lecz w por zorientowala si, e Hugh posluguje si kolanami.
- Kto trenowal konia? - spytala.
- Sir Ramsden. To on zajmowal si komi.
- Ju tego nie robi?
- Zginl w ostatniej bitwie.
Ta zwizla odpowied przekonala Edlyn, e Hugh nadal jest na ni zly. A zatem, jeli
naprawd chce poprawi mu nastrój, powinna zapyta o bitw. M czyni uwielbiaj
rozprawia o bitwach. Omawiaj w nieskoczono ka de cicie mieczem i lot ka dej strzaly.
A jeli z jakich wzgldów woleli nie wspomina ostatniej bitwy, zawsze mo na ich bylo
nakloni, by zaczli mówi o przyszlej, lub nawet o takiej, która przetrwala jedynie w
legendzie.
Niestety, do ju si o tym nasluchala i nie miala ochoty wysluchiwa opowieci
Hugha. Przysigla sobie, e nigdy wicej nie bdzie sluchala bitewnych historii, a to, e
polubila wojownika - Matko wita, kolejnego wojownika! - tylko umocnilo j w
postanowieniu.
Musi poradzi sobie w inny sposób.
- Twój biedny ko udwignie nas oboje?
Co za glupie pytanie, oczywicie, e udwignie. Przecie wlanie to robi. Hugh
zignorowal j.
- Pewnie rozbolalo ci rami. Mo e poszlabym pieszo?
Powstrzymal j, nim zd yla si uwolni. - Oszczdzaj oddech - powiedzial. - Bdzie

background image

ci potrzebny.
To jej si nie spodobalo. Co mial na myli? Czy by zamierzal j zbi? Hugh nie
wydawal si typem m czyzny, który bije kobiet za to, e zostala porwana i przysporzyla mu
klopotów, ale co tak naprawd o nim wiedziala?
Robin uderzyl j raz, kiedy skar yla si na jego zdrady. Jej ksi uderzyl j,
sfrustrowany, e nie mo e jej posi. Teraz jej m em jest Hugh i ledwie si pobrali, ju
wspomnial o zemcie.
Pomidzy drzewami zablysly wiatla. Gdy wyszli z lasu, zobaczyla przed sob
klasztor. Hugh powiedzial przedtem, e nie jad do opactwa, teraz jednak odwrócil si i
skierowal konia ku stajniom. Oczywicie. Musi zapewni schronienie wierzchowcowi.
Chlopak stajenny wybiegl, eby przytrzyma konia za leb, kiedy Hugh bdzie zsadzal Edlyn.
Gdy tylko dotknla stopami gruntu, zeskoczyl z siodla i wzil j za rk. Rzucil chlopcu
monet i pocignl Edlyn za sob przez bloto. Kierowali si w stron skupiska namiotów,
które przycupnly wokól ogniska niczym tgie dziewki przy studni. Edlyn przypomniala
sobie, e widziala je, kiedy uciekala do lasu. Byla jednak zbyt zdenerwowana, by zwróci na
nie uwag lub uwiadomi sobie, e to obozowisko Hugha.
Kolejny mlodzian, którego zadaniem, jak si domylila, bylo pilnowanie ogniska,
wynurzyl si z cienia.
- Znalazle j, panie! Nic jej nie jest? Hugh zignorowal pytanie. - Zanie wiatlo do
mego namiotu.
- Tak, panie. Chlopak skinl glow i szybko odbiegl.
- Nic mi nie zrobili! - krzyknla za nim Edlyn, wdziczna za trosk.
Gdyby Hugh byl niedwiedziem, pewnie by zawarczal.
- I tak dowie si o wszystkim wystarczajco szybko.
Skierowal si ku najwikszemu namiotowi, istnej pltaninie wojloku i lin.
Mlodzieniec wszedl do rodka z zapalon wiec i wyszedl z pustymi rkami. Hugh nawet mu
nie podzikowal. Bdzie musiala popracowa nad jego manierami - o ile jej nie zbije.
Edlyn zatrzymala si, eby zdj buty, lecz Hugh popchnl j lekko i powiedzial: -
Zwlekanie nic ci nie da. Wchod.
Jej dusza gospodyni cisnla si na widok ladów, jakie buciska Hugha zostawily na
konopnym dywanie.
Wielkie pomieszczenie bylo nieskazitelnie czyste. Pod cianami staly skrzynie, na
stole zapalona wieca. W kcie zobaczyla legowisko ze skór. Ta le ca na wierzchu zostala
zapraszajco odchylona... Czym prdzej odwrócila wzrok.
Najwidoczniej kto mocno si natrudzil, by utrzyma namiot w czystoci.
- Trzeba to bdzie wyczyci - powiedziala, wskazujc na lady blota.
Ledwie na nie spojrzal.
- Nie dzi wieczorem. Dzi nikt tu ju nie przyjdzie. Odwrócil si i zobaczyla jego
twarz.
Byl rozgniewany. Po prostu wciekly.
- Wyjanijmy to raz na zawsze - powiedzial. - Pojmalem twego m a i wyslalem go
do Londynu, gdzie zostal stracony. Szkoda, e akurat ja musialem to uczyni, ale có , jestem
dowódc. A on wrcz dopraszal si stryczka. Podjl ryzyko, jakiego nie powinien
podejmowa aden rycerz.
- Wiem o tym.
Naprawd wiedziala. Robin uwa al, e jest niezwyci ony. Traktowal
niebezpieczestwo tak, jak traktowal kobiety - bral, co si dalo, bez wyboru i z nieustajcym
apetytem.
- Niemal sam wpadl mi w rce.
- Wierz ci.
Pochylil si nad ni tak szybko, e nie zd yla si odsun.
- Wic dlaczego uciekla?

background image

Czy Hugh bdzie w stanie to zrozumie?
- Poniewa jeste rycerzem, zupelnie jak on. Nie zrozumial.
- Nie jestem, jak on. W niczym nie przypominam Robina z Jagger.
- Poza tym, e yjesz, by walczy.
- To nieprawda.
- A co by zrobil, gdyby zostal kalek? Gdyby stracil nog czy oko i ju nie mógl
bra udzialu w bitwie?
Hugh wzdrygnl si. - To si nie zdarzy.
- Nawet teraz, kiedy dopiero co zostale powa nie ranny, nie mo esz si doczeka,
eby wróci na pole walki, prawda? Rka wierzbi ci, by chwyci za miecz. Nie mogle
wytrzyma, eby nie zaatakowa tych wyrzutków!
- Bo mieli ciebie!
Ujl Edlyn pod brod i spojrzal jej w oczy.
- To niewa ne, dlaczego uciekla i kto ci uwizil. Jeli jeszcze kiedy tak si stanie,
zawsze ci odnajd i za ka dym razem zemszcz si na tych, którzy omiel si ciebie
skrzywdzi. Przykro mi, e pojmalem twego m a, ale to nie ma nic wspólnego z nami, wic
wyrzu z siebie gniew, pozwól, bym ci pocieszyl i zajmijmy si naszym mal estwem.
Mial racj. Schwytanie Robina nie mialo z nimi nic wspólnego. Nie winila go za
mier m a.
Lecz ona te miala racj. Hugh nie rozumial, dlaczego nie chce obdarzy go miloci.
- Nie czuj gniewu.
Byl taki pot ny i wysoki, umiechal si tak szeroko.
- Na razie pozwol ci poprzesta na tym klamstwie. Poniewa ja jestem zly.
Podszedl do jednej ze skrzy, otworzyl j, wycignl ze rodka gar ubra i rzucil je
na stól. A potem uniósl klap namiotu i wyszedl.
Stala porodku, dr c i wykrcajc rce. Czy Hugh j skrzywdzi? Nie potrafila sobie
wyobrazi, eby zdobyla si na to, by i do opactwa i prosi o opatrzenie ran. Jak uciec z tej
pulapki?
Powiew wie ego powietrza powiedzial jej, e Hugh wrócil. Spojrzala na niego,
przera ona.
Byl nagi.
Nagi i olbrzymi.
Nagi i gotowy.
To nie jego gniewu powinna si obawia, lecz jego namitnoci.
Spróbowala zapanowa nad emocjami. Tak bardzo si go bala, a przecie byl tylko
zwyczajnym m czyzn. Nie mylal o niczym innym poza tym, eby j posi.
No có , niezupelnie zwyczajnym. I nie tylko o tym mylal. Lecz byla ju przecie
m atk. To tylko akt, który nigdy nie trwa dlugo i jest przyjemny jedynie dla m czyzny.
Jej cialo zesztywnialo, kiedy na niego patrzyla. Musial sta przez chwil na deszczu,
bo stru ki blota zniknly. Jasna grzywa wlosów pociemniala od wilgoci, która splywala teraz
z boku twarzy, znikajc w jednodniowym zarocie. Krople wody przywarly do wlosków na
nogach i ramionach. Troch deszczówki zebralo si na piersi, w miejscu, gdzie zaczynaly si
wlosy i skd drobne strumyczki plynly teraz w dól ku ppkowi i...
Kogo ona chce oszuka? Uwielbiala t stron mal estwa. I tylko tego jej brakowalo -
wolala nie pamita, od jak dawna.
- Rozbierz si.
Nie byla to proba, lecz danie. Jego szorstki glos nadal rozbrzmiewal gniewem. Nie
rozumiala tego.
- Giermek pomógl mi zdj ubranie. Mam ci pomóc?
Postpil dwa kroki w przód i Edlyn odskoczyla.
- Ale ty jeste wciekly! - Tak.
Zgubila welon w lesie, wic zajl si jej sukni. Zsunl rkawy z ramion i pozwolil

background image

ubraniu opa.
- O malo ci dzi nie stracilem. Odsunl si o krok i spojrzal na ni.
- Jeste przemoczona do suchej nitki - powiedzial, umiechajc si.
Spojrzala w dól. Biala plócienna koszula ju przedtem byla przezroczysta, lecz teraz
przylgnla do skóry, ukazujc ka d krzywizn i ka de zaglbienie. Jej sutki, zesztywniale z
zimna, sterczaly w jego stron niczym dwaj zaró owieni rozpustnicy, domagajcy si uwagi.
Plótno przylgnlo ciasno do ud, ukazujc kpk brzowych wlosów, które wygldaly, jakby
walczyly, eby wydosta si na wolno. Cialo Edlyn przemawialo wbrew jej woli, a Hugh
bezbldnie odczytywal przeslanie.
- To nie przez ciebie ucieklam.
Zdarzalo jej si lepiej zaczyna rozmow, ale nigdy pod tak presj.
- Pozwolilem ci na to.
Wycignl rce i objl dlomi jej piersi. Przesunl palcami po sutkach, wywolujc
slodki dreszcz.
- Zmarzla. - Nie.
Rozemial si. Po raz pierwszy uslyszala z jego ust wesoly miech.
- Dr ysz i masz sine wargi.
Signl w dól, chwycil skraj koszuli i uniósl j, przesuwajc czubkami palców po ciele
Edlyn. Jego oczy plonly po daniem i tym dziwnym gniewem. Lubil wprawia j w
zmieszanie, tak jak lubil j rozbiera. Zamknla oczy, by odci si od widoku swego ciala.
Tylko e to nic nie dalo. I tak wiedziala, co robi Hugh. Czula dotyk jego dloni na
udach, biodrach i w talii. Spojrzenie Hugha, równie wyczuwalne jak dotyk jego dloni,
przesuwalo si po niej i Edlyn nie wiedziala: dr y z chlodu czy z za enowania.
Nagle chwycil mocniej koszul i cignl j z Edlyn przez glow. Otworzyla szeroko
oczy, a on objl znów dlomi jej piersi.
- Spójrz na nie. S pikne. I moje.
Ta zaborczo sprawila, e Edlyn niemal si umiechnla.
- Ju to mówile.
- Kiedy? - spytal zaskoczony.
- Kiedy byle nieprzytomny. Chwycile mnie i powiedziale: ,,Moje".
Odrzucil glow do tylu i rozemial si glono. - Naprawd? Powiedzialem co
takiego?
Woda wysychala na jego rozgrzanym namitnoci ciele, wyparowywala kropla po
kropli.
- Jeli w ogóle miala zamiar przede mn uciec, trzeba bylo zrobi to wtedy.
Opadl na klczki, objl j ramieniem za poladki i powiedzial uspokajajco: - Chc
tylko zdj ci pantalony.
Pantalony. Jedyna rzecz pomidzy ni a...
- Chyba nie mog tego zrobi.
- O, tak, mo esz.
Spojrzal na ni z dolu i Edlyn przeklla glupi impuls, który kazal jej ujawni, co czuje.
Zacinicie nóg niewiele pomoglo, ani uparte wpatrywanie si w przestrze nad jego glow.
Przygldal si jej z bliska i pewnie widzial ka d skaz na jej urodzie. W kocu nie miala ju
pitnastu lat.
A potem powiedzial to samo, ale z zupelnie odmienn intonacj.
- Nie masz ju pitnastu lat, prawda? Nie jeste t kocist pannic, która wszdzie si
za mn wlóczyla. Jeste teraz kobiet.
Nie odpowiedziala. Nie wiedziala, co odpowiedzie.
- Tak, z pewnoci dasz mi to, czego pragn. Jeli chcesz, mo esz to nazwa splat
dlugu.
Powiedzial to tak rzeczowo, e mimo woli zaczla si zastanawia, jak skloni go, by
wrócil do tamtego, bardziej romantycznego tonu.

background image

Przykucnl i pomagajc sobie obiema rkami, rozchylil jej nogi, a potem, nim zdala
sobie spraw, co zamierza, posmakowal jej.
- Hugh! - Wykrzyknla jego imi tak, jak si wzywa witego. Próbowala si odsun,
lecz trzyma! j zbyt mocno, a na dodatek skorzystal z tej szarpaniny, by szerzej rozchyli jej
uda.
- Smakujesz tak, jak zapamitalem - powiedzial. Spojrzal w gór, cho wida bylo, e
nie chodzi mu o to, by popatrze jej w oczy. - Tej nocy, kiedy podala mi czarodziejskie
lekarstwo.
To przestraszylo j znacznie bardziej, ni jego lubie ne zamiary.
- Pamitasz... co wlaciwie pamitasz?
- Pamitam twój smak - powiedzial, wysuwajc znów jzyk.
- Nie smakowale mnie wtedy!
- Ssalem jak cz twego ciala.
Przysunl si jeszcze bli ej, u ywajc warg, by j rozchyli i jzyka, by drczy.
- To byly moje palce.
Westchnla mimo woli, czujc, jak ogarnia j obezwladniajca rozkosz.
Nie odpowiedzial. Znalazl na jej ciele takie miejsce, e chciala ucieka i przysun si
jeszcze bli ej, jedno i drugie naraz. Lecz kiedy zaczly jej dr e nogi, odsunl si. Dziki ci,
Panie, pomylala. Gdyby nie przestal, jeszcze chwila, a poni ylaby si, opadajc na niego i
blagajc o wicej. Na szczcie dal jej chwil wytchnienia.
- Twoje palce.
Nie od razu skojarzyla, o czym on mówi. A potem wzil j za rk i zaczl ssa palce.
- Troch inny smak, ale zdecydowanie twój. Ale czy moglaby mi powiedzie,
dlaczego wtedy sdzilem, e jestemy w stodole?
O malo nie zdradzilo jej dr enie nóg, lecz w por usztywnila kolana.
- W stodole?
- Kochalem si i spojrzalem w gór, a ty byla nade mn, dajc mi tyle...
Spojrzal na ni. Najwidoczniej pomieszaly mu si wspomnienia, mimo to jako
zaszczepil je w jej glowie. Przypomniala sobie teraz tamten dzie - rozgorczkowanie,
zapachy, ruchy, podniecenie. Przypomniala sobie co, co nigdy si nie zdarzylo.
- Uszczliwila mnie wtedy - powiedzial. - Pozwolila mi si posmakowa,
pokazala, czym mo e by ycie. Uratowala mnie i teraz jestem twoim dlu nikiem. A ja,
lady Edlyn, splacam swoje dlugi.
- Uratowala mi ycie. Odplacilem ci si i bd to robil po kres naszych dni. Ale jeli
kobieta omieszy mnie przed moimi ludmi, nie mo e uj jej to na sucho.
- Nie rozumiem.
Wstal, wzil ze stolu kwadratowy kawalek plótna, strzsnl go i owinl nim jej wlosy.
- Wysusz je.
Proste polecenie, lecz Edlyn nie chciala podnosi przy nim rk.
- Wysusz je - powtórzyl, wzil drugi rcznik i zaczl j wyciera. Tarl mocno, i cho
nie byla to pieszczota, krew zaczla szybciej kr y jej w ylach.
To, e zachowywal si tak zwyczajnie, sklonilo j do podniesienia rk i zajcia si
wlosami. Kiedy byly ju prawie suche, podal jej nastpny rcznik.
- A teraz ty mnie wytrzyj.
Jej cialo nadal plonlo po niedawno prze ytej rozkoszy, a jeli go dotknie, wszystko
zacznie si na nowo. Ten paskudny lajdak z pewnoci o tym wie.
- Jeste ju suchy.
- Nie wszdzie.
Nie bdzie na niego patrzyla.
- Wytrzyj mnie - powiedzial - odwleczesz na chwil swój los.
Uslyszala w jego glosie ostrzegawcz nut, wic polo yla rcznik jego piersi. Tylko
na piersi, lecz gdyby signla ni ej, rcznik by o co zaczepil, a ona, wiedziona ciekawoci,

background image

spojrzalaby na to, na co ledwie omielala si zerkn.
Przesunla powoli rcznikiem po jego piersi, a potem wytarla ramiona.
- Nie zrobilam z ciebie glupca.
- Wyruszylem, by uratowa ci z rk lotrów, którzy ci porwali. Mylalem, e ci
zgwalcili lub jeszcze gorzej.
- A zatem zwiodla ci wyobrania, nie ja - powiedziala z triumfem w glosie,
zadowolona, e mo e przerzuci na kogo win, któr on uparcie przypisywal jej.
Ujl j za nadgarstki i skierowal jej dlonie w dól.
- Przypomnij sobie, jak to jest, kiedy twoi synowie zapomn o bo ym wiecie i nie
wracaj na czas do domu...
- Tak...
Musiala wytrze dól jego brzucha i biodra. No i chyba jako wytrzyma, dotykajc
górnej czci jego ud, cho bdzie to trudne bez patrzenia. Gdyby tylko potrafila skupi si na
rozmowie.
- Zaczynasz si martwi, sloce powoli zachodzi, a ty wyobra asz sobie ró ne
okropnoci, które mogly si im przytrafi.
- Tak.
Pod yla za nim mylami. Wiedziala, do czego zmierza.
- A potem wracaj, brudni, podrapani, beztroscy, a ty jeste szczliwa, e nic im si
nie stalo. Masz ochot uciska ich i spuci im lanie.
Wysunla doln warg. On nie chcial, by go wytarla. Chcial, eby go glaskala i kiedy
tak si wila, próbujc tego unikn, zapewne rozkoszowal si zemst.
- Rzucilem si na glazy i wyszczerbilem najlepszy miecz, a ty sama uwolnila si z
rk porywaczy.
Poczula, e narasta w niej oburzenie. Chcial, eby go piecila, a jednoczenie j
obra al? Szybko wytarla to, co bylo jeszcze do wytarcia z przodu i zabrala si za plecy.
- Wolalby, ebym nic nie zrobila?
- Nie. O nie, jestem z ciebie dumny.
Zabrzmialo to szczerze, wic odpr yla si na tyle, by wytrze mu poladki. Najpierw
jeden, potem drugi, oba pokryte delikatnymi, jasnymi wloskami. Z tylu prezentowal si
zupelnie atrakcyjnie; napite, jdrne poladki stanowily ywy dowód jego aktywnego ycia.
- Ale cho jestem z ciebie dumny, wystraszyla mnie na mier.
Odwrócil si i spojrzal na ni, a ona raz jeszcze prze yla szok, widzc go w pelni
chwaly. To zabawne, e tylna cz jego ciala nie wydawala jej si nawet w przybli eniu tak
grona, jak przednia.
- Moi ludzie na pewno bd si ze mnie mia, wic musisz teraz za to zaplaci.
- Zaplaci?
Zacisnl dlonie na jej ramionach i przycignl j do siebie. Byl cieply i nieco wilgotny
tu i tam, lecz jego intencje byly jasne.
- Masz zamiar mnie uderzy? - spytala z dr eniem w glosie.
Przez chwil wpatrywal si w ni, a to, co zdawal si dostrzega, wychodzilo znacznie
poza ich ograniczon znajomo.
- Nie mam zwyczaju bi kobiet. S lepsze sposoby, by przycign ich uwag.
Odpr yla si.
Nagle Hugh umiechnl si niczym glodny drapie nik i Edlyn uwiadomila sobie, e
odpr yla si za wczenie.
- Tak, lepiej zacznij si martwi. - Podprowadzil j do legowiska ze skór. - Bo dlugo
potrwa, zanim nasyc si zemst.
Byla w tarapatach. W powa nych tarapatach. Mimo to spróbowala odwróci jego
uwag: - Nie chcialby opowiedzie mi o swojej ostatniej bitwie?
Jednak Hugh tylko si umiechnl.

background image

ROZDZIAL 10

- Mamy ich, panie. Omiu dorodnych zbójów, dojrzalych do powieszenia.
Hugh ujl Whartona pod rami i wyprowadzil z namiotu. Podeszli bli ej ogniska.
- Byly jakie klopoty?
Pelen samozadowolenia rechot Whartona sprawil, e przygotowujcy si do snu
m czyni spojrzeli na nich z zaciekawieniem.
- Nie, twoja pani calkiem ich zalatwila. Ledwie mogli usta na nogach, tak ich
szarpalo za trzewia.
Hugh spojrzal na niebo. Uznal, e rozkosze mal eskiego lo a zlagodzily jego gniew,
powiedzial wic z dum: - Mdra z niej dziewczyna.
- Taa, jak na dziewczyn. - Wharton zmarszczyl brwi, by da swemu panu do
zrozumienia, e niezbyt sobie ceni kobiecy rozum. - Ale nic by si nie stalo, gdyby nie
czmychnla do lasu.
Hugh poczul uklucie niepokoju.
- Ile kobiet polubilo zabójc swego m a?
- Nie ty go powiesile. A zreszt zaslu yl na to. Chyba nie bdziesz ju mnie dzi
potrzebowal, panie? - zapytal, rozwijajc poslanie.
- Nie. Nie bd.
Hugh obejrzal si na swój namiot. Kiedy wychodzil, Edlyn spala, a on znowu
odczuwal pokus, by j obudzi. Z jakiego powodu chcial wbi si jej w pami, wycisn
na niej swój lad, i to koniecznie dzisiaj.
- Powiedz szeryfowi, eby powiesil ich, gdy tylko wyjedziemy z Eastbury - polecil, na
wpól tylko wiadom tego, co mówi.
Wharton przestal na chwil kopa picych giermków.
- Nie o wicie?
- To by zdenerwowalo moj pani. Ona im wspólczuje.
- Ruszcie si, szelmy!
Wharton kopniakami wywalczyl sobie miejsce, gdzie mógl rozlo y legowisko.
- To dziwne. Wygldalo na to, e znaj j lepiej, ni powinni.
- Dlaczego to mówisz? - spytal Hugh, zaniepokojony.
- Kiedy im powiedzielimy, i bd wisie za to, e chcieli zgwalci dam, zaczli si
plaszczy i blaga o lito. Zapewniali, e nigdy by jej nie tknli.
- Gadanie - powiedzial Hugh, machajc lekcewa co dloni.
- Myl, e mówili prawd. - Wharton podrapal si i opadl na poslanie. - Uwa am, e
j obserwowali. Wydaje mi si, e planowali porwanie. I to nie jakiejkolwiek kobiety, ale
wlanie jej, lady Edlyn z Jagger.
*
Obudzil j gwar mskich glosów, jednak powieki tak jej ci yly, e chyba trzeba
bdzie mlyskiego kola, aby je podnie. Mo e moglaby poslu y si palcami, ale to
wymagaloby podniesienia rki.
Poruszyla palcami.
Ach, jej dlo spoczywa pod policzkiem. Blisko powiek. Bardzo blisko. Jak mawiala
matka przelo ona...
Edlyn otworzyla oczy, i to bez adnej pomocy. Lady Corliss. Opactwo. Przez
uchylon klap namiotu wpadalo do wntrza slabe wiatlo. Poranna msza. Znowu zaspala!
M czyni ucichli jak na komend. Wielka, cho niezbyt wyrana posta podniosla
si od stolu, przeszla po podlodze namiotu i uklkla obok.
- Obudzila si - powiedzial Hugh. - Ju si martwilem.
Na policzku poczula znajomy dotyk jego dloni.
- Która godzina... - spytala ochryple. Hugh pstryknl placami.

background image

- Jeszcze rano, cho niezbyt wczenie.
Do legowiska zbli yla si nastpna niewyrana posta, podala co Hughowi, a potem
wycofala si. Hugh podniósl Edlyn glow i zbli yl puchar do jej ust. Pila chciwie, a kiedy
skoczyla, powiedzial: - Masz chrypk. Za du o bylo jków tej nocy.
Polo yla mu dlo na piersi i pchnla. Hugh usiadl ci ko i m czyni zaczli si
mia. Lecz Hugh mial si wraz z nimi. Dzi rano nie przeszkadzalo mu, e jego ludzie sobie
z niego artuj. Najwidoczniej nasycil ju swoj dz zemsty.
Gdyby tylko nie sprawilo jej to a takiej przyjemnoci.
- pij dalej - powiedzial. - Poranek wstal mglisty, dobry jedynie do tego, by spa.
- Musz wróci do opactwa.
Ciekawe tylko, jak zdola si ubra, skoro w namiocie pelno m czyzn.
- Po co?
Cho w glosie Hugha nie slycha bylo wrogoci, wolalaby nie odpowiada na to
pytanie.

- Jeli mam wyjecha wraz z tob, musz spakowa swoje rzeczy. - Nagle
uwiadomila sobie, i mo e zbyt wiele si spodziewa. - To znaczy... zabierzesz mnie ze sob?
- Pojedziesz ze mn.
Zebral jej wlosy i odrzucil na plecy, a potem polo yl dlo na jej ramieniu.
Ten gest posiadacza sprawil, e poczula si nieswojo, spytala wic mialo: - Dokd?
- Do zamku Roxford. Mam przej posiadloci Roxforda, nie tylko jego tytul.
- Roxford.
W przeblysku pamici zobaczyla twarz - pocigl, przystojn, inteligentn i... okrutn.
Edmund Pembridge, byly lord Roxford.
Serdeczny przyjaciel Robina.
- Znasz go? - Nie.
Zaprzeczyla, nie wiedzc, dlaczego to robi. By mo e kierowal ni instynkt kobiety,
która czuje si nieswojo, gdy adoruje j niewlaciwy m czyzna.
- To dziwne. Sdzilem, e bdziesz go znala. Jest w kocu jednym z przywódców
rebelii.
Czy by Hugh dostrzegl co wyrazie jej twarzy? A mo e po prostu kierowal si logik?
- Nie znalam ich wszystkich - odparla, udajc gniew. Wysunla rami spod ucisku
jego rki, schowala si pod futra i spróbowala zmieni temat.
- Dlatego si ze mn o enile? Bym zarzdzala twoimi dobrami?
- To dobry plan, nie uwa asz? - odparl obojtnym tonem.
Rzeczywicie, plan byl rozsdny. Hugh nigdy nie posiadal majtku. A ona zarzdzala
dobrami Robina, w dodatku skutecznie. No có , to z pewnoci redukowalo prze ycia
ostatniej nocy do wlaciwego wymiaru.
- Wic musz...
- Wharton ju zebral twoje rzeczy i przywiózl je w worku.
Skrzywila si na myl o tym, e Wharton grzebal w jej skromnym i do alosnym
dobytku. Lecz kilka przedmiotów bylo wa nych, spytala wic: - Czy przywiózl wszystko?
- Owszem - potwierdzil Hugh. - Cho równie dobrze mógl to spali.
Usiadla, przera ona.
- Nie! Obiecaj, e tego nie zrobisz! M czyni przy stole chrzknli i Hugh pochylil
si, by j zasloni. Jakby mogla by tak glupia i si nie zakry! Spojrzala na Hugha, trzymajc
przed sob cienki koc. Odwzajemnil spojrzenie, a potem odrzucil w tyl glow i rozkazal: -
Wyj!
Przez chwil zastanawiala si, czy polecenie nie dotyczylo jej, jednak od strony stolu
dal si slysze glony hurgot, a potem m czyni wyszli jeden po drugim, zamykajc za sob
klap.

background image

Mimo to w namiocie bylo do widno, by mogla zobaczy twarz Hugha.
- Powiedz mi, dlaczego nie powinienem spali tej sterty wyplowialych ubra i
przetartych koców - za dal stanowczo.
Powiedzie mu? Jeszcze czego!
- To moja wlasno - odparla równie stanowczo.
- Jestem twoim m em. Teraz to moja wlasno. Podobnie jak ty, droga lady Roxford.
Jego twarz przybrala wyraz, który nauczyla si ju rozpoznawa, poniewa widziala
go wystarczajco czsto tej nocy, nim zgasla wieca, pozostawiajc ich w ciemnoci.
Chwycila jego dlo, pelznc powoli ku jej piersiom.
- Poddam si twojej woli, jak na dobr on przystalo, i pozbd si wikszoci mego
dobytku. Prosz tylko, eby pozwolil mi zatrzyma dwie rzeczy, nim ka esz spali reszt.
Odwrócil rk tak, e jego palce laskotaly wntrze jej dloni.
- Przekonaj mnie.
- Mam ci przekona?
- Oczaruj mnie. Ujarzmij. Spraw, ebym ci posluchal.
Nienawidzila tego rodzaju gierek. Robila to ju przedtem, wi c z tym wielkie
nadzieje. Oddala wszystko, u yla ka dego podstpu, a kiedy koczyla, Robin chwalil j i
obiecywal, e zrobi, o co go prosila, po czym zapominal o obietnicy albo spelnial yczenie
innej, wprawniejszej kochanki. Nie, nie odpowie na wyzwanie Hugha.
- Nie umiem czarowa m czyzn - odparla.
- Och, przeciwnie, umiesz doskonale. Pochylil si, napierajc na ni.
Tym razem nie podda si tak latwo, postanowila. Zeszlej nocy a za bardzo mu to
ulatwila, ale j zaskoczyl. Zbyt dlugo byla bez kochanka. A mo e on byl za dobry, by mu si
opiera?
Nagrod za wstrzemiliwo byl pocalunek zlo ony na ramieniu, które wczeniej
piecil.
- Widzisz, jak mnie czarujesz? - szepnl. - Nawet po takiej nocy twój widok nadal
rozpala mi zmysly.
Spróbowala wprowadzi prozaiczn nut do kipicej namitnoci atmosfery, jaka
nagle zapanowala w namiocie.
- Szybko ci si znudz.
- Naprawd?
Próbowal odrzuci koc, lecz Edlyn mocno go trzymala.
- Nie mam w tym wzgldzie dowiadczenia. Czy wszystkim m czyznom nudz si
ich mlode ony?
- Prdzej czy póniej.
Jego dlonie skradaly si teraz po jej plecach, a kiedy dotarly do wlosów na karku,
musiala bardzo si stara, by zachowa rozsdek.
- Raczej prdzej.
Lecz mówic to, westchnla i pozwolila mu polo y si na poduszce.
- Wtedy nie s ju nowo ecami, tylko m em i on - powiedzial, masujc kark
Edlyn.
- A on zaczyna j zdradza.
- Nie ja, milady.
Polo yl si nad ni, z lokciami po obu stronach jej glowy, czekajc a si odpr y.
- Przysigalem ci wierno, a ja zawsze dotrzymuj obietnic.
Edlyn opucila powieki i rozemiala si cicho.
- Nie wierzysz mi?
Cofnl rce - zapewne, by j ukara - i Edlyn przez chwil alowala, e to zrobil. A
potem znowu poczula na sobie jego dlonie. Masowal jej glow i nasad uszu.
- Przeprosisz mnie za to którego dnia - powiedzial.
- Pewnie na wszystkich witych - mruknla.

background image

- Nie jestem Robinem z Jagger.
- Wiem o tym.
- Nie bd ci zdradzal.
Nie odpowiedziala, bo i tak mu nie uwierzyla.
- Nie jestem taki jak on - upieral si Hugh.
Edlyn poczula, e ogarnia j furia. Wyrwala mu si, tracc przy okazji troch wlosów.
- Och, przeciwnie. Jeste! Jeste taki sam! Wojownik, który musi naprawi wszystko
zlo, stawi czolo ka demu przeciwnikowi.
Z ubra te wyskakujesz równie szybko, jak on, miala ochot doda, poniewa Hugh
zd yl si ju rozebra. Wstrzymala si jednak. - I skoczysz jak on!
- Nie bd wisial!
- Mo e i nie, ale bdziesz tak samo martwy. Skoczysz przebity mieczem, z czaszk
pogruchotan bulaw lub rozdeptany przez konia jakiego innego rycerza. Przynios ci do
domu na desce, a ja bd plakala, dopóki nie zachrypn, a potem znowu zostan sama.
Rozemial si. On si mial!
- Nie zgin. Lepsi próbowali mnie zabi i nie udalo im si, dlaczego mialoby uda si
teraz?
Te glupie przechwalki tylko rozelily j jeszcze bardziej. Nieraz ju je slyszala. Mimo
to spróbowala obj rozumem to, co nie dawalo si zrozumie - mski umysl.
- W miar uplywu czasu szansa, e zginiesz, bdzie coraz wiksza.
- W miar uplywu czasu bd mial coraz wiksze dowiadczenie i umiejtnoci.
- Lecz szczcie nie bdzie wiecznie ci sprzyjalo.
Nadal umiechal si lekcewa co, dajc jej do zrozumienia, e przecie on wie lepiej.
Signl po jej dlo, lecz dala mu po lapie. Pragnla walczy. Hugh chcial si kocha.
Oczywicie, w kocu zwyci y, lecz ona i tak rzuci mu wyzwanie.
- Chcesz mnie. Dobrze, bdziesz mnie mial. Bd ogrzewala ci lo e i prowadzila dom,
lecz nawet nie bdziesz wiedzial, czego ci brakuje.
To go powstrzymalo. Przysunl si bli ej i spojrzal na jej twarz, jakby zdradzala mu
jaki sekret.
- A czego mi bdzie brakowalo?
- Mojego... prawdziwego oddania.
Nie bylo potrzeby wspomina o miloci. Nie nosila go jeszcze w sercu. Ani jego, ani
adnego innego m czyzny.
- Nie zamierzam oplakiwa m czyzny, który rwie si do walki tam, gdzie z latwoci
mo na byloby zawrze pokój.
Nadal nie rozumial. Ciekawe dlaczego. Wszystko, czego pragnl, to jej umiejtnoci i
jej cialo. To mu wystarczy. I bardzo dobrze. Obdarzy go tym, czego pragnie i to szczodrze, a
to, co naprawd wa ne, zostawi dla siebie i swoich synów.
Hugh chwycil j, jakby nagle wszystko zrozumial.
- Chcesz powiedzie, e nie dasz mi tego, co dala Robinowi?
- Ach - powiedziala do nikogo w szczególnoci. - Mdry chlopiec.
- Tak ci si tylko wydaje, moja droga. Tak ci si wydaje.
Sil cignl z niej przykrycie i opucil si na ni, a jego miecz sterczal, gotowy do
walki.
Chwycila go za plecy i zostawila mu na barkach lad paznokci. Byla gotowa. Nawet
szalone nocne prze ycia nie zdolaly ugasi jej podniecenia.
By mo e nie kocha tego m czyzny, ale z pewnoci go pragnie, a to wystarczy.
- Nie wygrasz tej bitwy - przysigla.
- Wygram ka d bitw - odparl, a w jego piwnych oczach plonlo przekonanie.
Edlyn objla nogami biodra Hugha i otwarla si dla niego, zdecydowana pochlon go
i zostawi bezbronnym.
Hugh pchnl na olep i wszedl w ni.

background image

Wygila plecy w luk, poddajc si spazmowi natychmiastowego orgazmu. Hugh
wznosil si nad ni niczym wyskakujcy ponad fale wieloryb. Klczc, chwycil j za biodra i
wsunl si jeszcze glbiej. Nie mogla przyj ju wicej, mimo to zdolal zrobi sobie miejsce.
Jej lono witalo go spazmem po dania i przyjemnoci.
adnej finezji. Nic, tylko domagajca si spelnienia namitno, i niemal
natychmiastowa ulga.
- To nie ja ci bior. To ty bierzesz mnie - mruknl.
Przyznal to, wic zwyci ala! Zwyci ala! Skrcajc si w spazmach kolejnego
orgazmu, krzyknla, pokonana namitnoci i sil rozkoszy.
Oblegal j, wykonujc wci nowe pchnicia. Bramy zamku zostaly zdobyte, wróg
byl w rodku, lecz nie zwyci yl i wiedzial o tym. Jego dlonie poruszyly si: uszczypnl
lekko jej sutki, a potem przesunl rk w dól i wcisnl kciuk pomidzy ich ciala.
Edlyn o malo nie spadla z poslania. Teraz ona tak e wsunla pod siebie dlonie,
odepchnla si mocno i usiadla na jego udach. Hugh chwycil j wpól i podniósl. Edlyn
zaparla si mocno stopami o podlog i poruszala na nim, a jknl, glono i glboko, niczym
konajca bestia. Ustalila rytm, zmuszajc go, by si dostosowal, a kiedy zakll bezradnie,
odrzucila do tylu glow i glono si zamiala.
Hugh przetoczyl si i przycisnl j sob. Nie mogla nic na to poradzi. Jej uda dr aly z
wysilku... a mo e to niekoczcy si przeplyw ycia pomidzy nimi tak j oslabial?
- Jeste moja.
Polo yl sobie jej nogi wysoko na plecach i zaczl ostatni szturm. - Moja. Moja.
Zabrzmialo to niczym pie.
- Moja. Albo zaklcie.
- Moja.
Chwycila go za wlosy i pocignla. Otworzyl oczy i spojrzal na ni, a wtedy,
zniewolona jego daniami, daniami jego ciala, przysunla twarz do jego twarzy i
powiedziala: - Mój.
To byla deklaracja posiadania i Hugh j rozpoznal. Oderwal usta od jej warg i poddal
si, wydajc glony okrzyk. Poczula, jak napr aj si jego minie i zobaczyla, e wargi
cofaj si, odslaniajc zby. Rozkosz naznaczyla ka dy rys jego twarzy. A kiedy skoczyl,
uslyszala, jak powtarza jej imi.
- Edlyn. Edlyn.
Opadli na poslanie, wyczerpani. To idealne polczenie i wszystko, co sobie
powiedzieli, domagalo si przemylenia, lecz Edlyn nie miala teraz na to ochoty ani sily.
Chciala tylko odplyn w sen.
Kiedy Hugh si odsunl, jknla cicho, z alem.
- Jestem za ci ki - szepnl i przykryl j futrami. Nie mogly go zastpi i Edlyn
czekala, by wrócil i j ogrzal. Nie zrobil tego, wic uchylila powieki i zobaczyla, e si
ubiera.
Niedobrze. Zdecydowanie wolala go nagiego. Spostrzegl, e go obserwuje. Dopil
pas, a potem przyklkl obok poslania.
- Widzisz? Potrafisz czarowa.
Zanurzyl twarz pod futra i ucalowal jej piersi, ppek i szyj.
- Mo esz zabra te dwie rzeczy, nim spal reszt.
Najwidoczniej nie cenil wysoko tego, czego zdolala si dorobi, mieszkajc w
opactwie. Nie winila go za to.
- Czy móglbym zrobi dla ciebie co jeszcze? - zapyta! znacznie lagodniejszym
tonem.
Daj sobie spokój z walk.
- Nic, chyba e dalby rad sprowadzi tu moich synów - wymruczala.
- I tak wkrótce wróc, prawda? - zapytal. - Nie przejmuj si, zaczekamy na nich.
To dziwne, lecz ani przez chwil nie wtpila, e Hugh zaczeka.

background image

- Wiem, ale... chcialabym mie ich przy sobie ju teraz.
Marudzi jak dziecko. Hugh na pewno bdzie si z niej mial. Zamiast tego otulil j
cianiej futrami.
- Spij sobie, wszystkim si zajm - powiedzial, a potem dodal szeptem: - I wygram
nasz bitw, milady. Mo esz by pewna.
Nastrój odpr enia i spokoju gdzie si ulotnil.
- Nie wczeniej, ni umilujesz pokój równie mocno, jak dzi milujesz szczk or a.
- Walka w slusznej sprawie to rzecz szlachetna - upieral si.
- Jest wiele sposobów, by wygra bitw, milordzie. Patrz i ucz si - dodala z
umiechem.
*
- Ach!
Edlyn przez chwil przekopywala gorczkowo zawarto worka. Wreszcie wyjla
dwie cenne pamitki. Wtulila twarz w wystrzpione kawalki materialu i wcignla w pluca
ich zapach. A potem poskladala je ostro nie i umiecila w kcie.
Musiala te znale co, czym moglaby si okry. Co wicej ni opocza, któr
znalazla przerzucon przez krzeslo. Hugh wymusil na niej obietnic, e nie zachowa niczego
z worka, ale z pewnoci nie yczyl te sobie, aby chodzila nago. Przeprowadziwszy to
logiczne rozumowanie, wlo yla star brzow szat, któr nosila na co dzie w aptece.
*
Teraz byla odziana i gotowa... na co wlaciwie? Minlo poludnie, wic posilila si
chlebem i piwem, które znalazla na stole. A potem stanla, niezdecydowana. Czy powinna
wyj? A mo e zosta? Czy jeli wyjdzie, ludzie Hugha bd si z ni przekomarza,
dokuczajc jej artobliwie, poniewa wstala tak póno? A mo e, co gorsza, bd marszczy
brwi na jej widok, uwa ajc, e wdowa po Robinie nie byla godna polubi ich dowódcy?
I co powie w opactwie? Rozlo yla tak kiedy pikn sukni na skrzyni i odruchowo
zaczla skuba plam na skraju spódnicy. Co powiedz zakonnice? Jak Edlyn wyjani
obecno zielonych plam na bialych poczochach i biota na malowanych skórzanych
bucikach? Zakonnice po yczyly jej te rzeczy dobrowolnie i ze szczerego serca, a ona odda je
w strzpach. Na pewno j upomn, a mo e nawet bd jej unika. I slusznie. Tkanie i szycie
ubra zajmowalo kobietom niemal caly wolny od innych zaj czas, a ona zniszczyla tak
pikne szaty, przedzierajc si przez krzaki.
Hugh by mo e zaspokoil tej nocy dz zemsty, lecz ona nie mogla zaplaci
zakonnicom za szkody t sam monet, a innej nie miala. Tak jak poprzednio, byla bez
grosza.
- Pani?
Na dwik szorstkiego glosu Whartona a podskoczyla. Cho wydawalo jej si, e
przezwyci yla strach przed nim, to jednak dawne groby nadal tkwily jej w pamici. By
mo e, cho tylko by mo e, wczorajsze porwanie o ywilo te wspomnienia.
- Pani?
W jego glosie dalo si wyczu zniecierpliwienie.
- Przynioslem ci co do ubrania.
Edlyn opanowala dr enie i szybko podeszla do wejcia. Odchylila klap. Oprócz
Whartona w obozie nie bylo chyba nikogo.
Spojrzal na ni z niesmakiem.
- Mylalem, e obiecala zatrzyma tylko dwie rzeczy z worka.
- Nie mialam si w co ubra!
- A to niby ma by ubranie?
U jej stóp wyldowal welniany worek, podobny do tego, w którym przyniesiono z
opactwa jej rzeczy.
- Masz. Od pana, z pozdrowieniami. - Zabrzmialo to calkiem dwornie, ale Wharton
natychmiast zepsul efekt, dodajc: - Lepiej cignij t brzydk szat i rzu mi worek, bo kiedy

background image

pan wróci i ci w niej zobaczy, postpi tak, jak mu radzilem: bdzie trzymal ci nag i w
ci y.
- Naprawd powiedziale co takiego?
- To jedyny sposób, eby utrzyma tak kobiet jak ty z dala od klopotów. - Odwrócil
si i wymruczal pod nosem: - Od lubu nie minla nawet godzina, a ju j wykradli.
- To nie byla moja wina! Wharton wzruszyl ramionami.
- Sama si uwolnilam!
Wydal z siebie dwik, który powinien byl raczej pochodzi z tylka, nie z ust.
- Jakie to dziecinne - powiedziala. Cho poslu yla si tonem wyrozumialej matki,
Wharton tylko umiechnl si drwico.
Zobaczyla, e kto wyglda z innego namiotu. Widocznie który giermek zostal w
obozie. Lecz gdzie podziali si rycerze?
Co za ró nica. Nadal czula si nieswojo, wic weszla z powrotem do namiotu.
Wyrzucila na stól zawarto worka i glono westchnla. Jaskrawe kolory jarzyly si w
przymionym wietle. Whartonowi wida udalo si polo y lap na czyich ubraniach.
Piknych ubraniach. Byly tu suknie z cienkiej welny. Poczochy. Koszule, wszystkie równie
delikatne, jak ta, któr zniszczyla poprzedniej nocy. I buty. Buty we wszelkich rozmiarach.
Odskoczyla od stolu, jakby zobaczyla w a.
- Wharton! - szepnla. A potem gloniej: - Wharton!
Wybiegla z namiotu, rozgldajc si za slug.
Znalazla go przy ognisku. Kucal, latajc dziur w czarnych mskich poczochach.
Zakradla si bli ej i chwycila go za opocz na piersi.
- Skd masz te ubrania?
- Dlaczego pytasz, pani?
Umiechnl si glupawo. Czekal tu na ni, gdy najwidoczniej domylal si, o co go
posdzi.
- Ukradle te rzeczy moim zakonnicom? Polo yl sobie rk na piersi gestem obra onej
niewinnoci.
- Kra zakonnicom? Có za okropna myl. Pochylila si, a kiedy ich twarze znalazly
si na jednym poziomie, zapytala ponownie:
- Skd wzile ubrania?
Wstal, nie odrywajc od niej wzroku.
- Pan dal mi sakiewk peln monet i powiedzial, ebym kupil ci garderob.
- Ach tak. - Co jeszcze moglaby powiedzie? - I zakonnice zgodzily si j sprzeda?
- Lady Corliss zachcila je, by signly do kufrów, a zloto dokonalo reszty.
Odsunla si. - Och.
- Podzikowanie byloby mile widziane.
- Na pewno - mruknla. - Dzikuj ci.
- Nie mnie - powiedzial, zdegustowany. - Podzikuj panu.
Edlyn rozejrzala si wokól, zadowolona, e trafia si okazja, by odwróci wzrok.
- Gdzie on jest?
- Ubierz si ladnie. Takiego podzikowania oczekuje.
To wydawalo si rozsdne. - Ale gdzie on jest?
- Nie martw si. Wróci.
Rozmowa nie prowadzila do niczego, poza tym niemal slyszala, jak przyzywaj j
ubrania. Powlokla si z powrotem do namiotu, starajc si ukry po danie. Ostatecznie
nosila ju przecie ladne stroje. Byla on ksicia, a potem lorda. Ale, och, jak e brakowalo
jej jedwabiów, cienkich welen, ywych kolorów! To dziwne, e nowe ubrania mogly
dostarczy a tyle przyjemnoci! Musi porozmawia z lady Corliss na temat swojej wybujalej
pró noci.
Gdy za jaki czas wylonila si z namiotu, miala na sobie zielon sukni w pasy, t
sam, której zakonnice nie pozwolily jej wlo y w dzie lubu. Podobala jej si, niewa ne, co

background image

znaczyl kolor. Wlosy zebrala i upila na karku pod siatkowym ptlikiem w ksztalcie
koszyczka. Miala kilka takich, nim wyrzucono j z zamku Robina i brakowalo jej wygody,
jak zapewnialy. Teraz miala trzy, nie liczc stroików na wlosy rozmaitych ksztaltów i
rozmiarów.
Wharton i niemialy mlodzian, którego przedtem zauwa yla, siedzieli na stolkach w
slocu i wygldalo na to, e Wharton uczy mlodzieca, jak reperowa poczochy.
Edlyn bardzo si to spodobalo. Uwa ala, e m czyzna powinien umie sam o siebie
zadba.
Cho wydawalo si, e jej nie zauwa yli, Wharton zapytal, nie podnoszc glowy: -
Dokd idziesz?
Potknla si o zbyt dlugi rbek sukni.
- Do apteki.
- Po co?
Rzucila mu do stóp worek ze starymi rzeczami i pokazala ten, w którym przyniósl
nowe.
- Musz zebra troch ziól i poinstruowa tego, kto przejmie po mnie... czemu ja ci si
wlaciwie tlumacz? - wykrzyknla, zdegustowana.
- Poniewa mój pan rozkazal mi, ebym mial na ciebie oko i chronil ci od klopotów.
Dlatego z nimi nie pojechalem. Musz odgrywa niak ony mego pana.
- Och... - Najwidoczniej Wharton bardzo chcial pojecha z m czyznami. Spojrzala na
mlodzieca. - Ty te masz mnie pilnowa?
Mlodzian zerwal si ze stolka.
- Nie, pani. Strzeg namiotów przed zlodziejami.
Byl wy szy i smuklejszy, ni sdzila. Mimo woli umiechnla si do siebie. Za kilka
lat tak wlanie bd wygldali jej synowie.
- Jak ci zw?
- Wynkyn z Covney.
- Jeste daleko od domu - zauwa yla.
Jego twarz przybrala ów bolesny wyraz, jaki mlodzi m czyni uwa aj za umiech.
- Nie, milady, tu jest mój dom.
Poczula uklucie w sercu. - Mój te , jak przypuszczam.
- Ludzie lorda Hugha s mili, a lord jest najlepszy - popieszyl z wyjanieniami,
wietrzc krytycyzm.
Wharton podniósl poczoch, któr reperowal. - Jeli bdziesz dla mnie mila, naucz
ci, jak to robi, milady.
- Dziki, Whartonie, ale ja ju to umiem. Wharton próbowal wcisn jej poczoch,
lecz odskoczyla. - Ufam, e zrobisz to dobrze.
Odwrócila si popiesznie, a Wharton zawolal za ni: - To twego m a!
- Tak, i wiesz, jak je lubi - zawolala w odpowiedzi, umiechajc si, kiedy dobiegly j
przeklestwa.
Z wahaniem zbli yla si do apteki, ju czujc si dziwnie obca w miejscu, gdzie
cierpiala bied i praktykowala cnot, z rezygnacj zmagajc si z losem. Wszystkie okna byly
otwarte, podobnie jak drzwi. Z wntrza dobiegal czyj przyciszony glos. Zapukala w parapet i
mruczenie ucichlo.
- Tak?
Od razu domylila si, do kogo nale y ten silny, niecierpliwy glos.
Przestpila próg. Poczula przykry zapach wgla i zobaczyla stól, zastawiony rzdami
pudel i zarzucony ziolami.
- Co robisz, lady Neville?
Owdowiala ksi na wyjla glow z pieca i spojrzala na Edlyn.
- Próbuj rozpali ogie, a na co to wyglda?
- Podpalka ju si zajla? - spytala Edlyn, zagldajc przez male drzwiczki. -

background image

Dlaczego nie kazala slu cej, by ci wyrczyla?
- Ty zwykle robila to sama, wic pomylalam, e nic w tym trudnego.
Widoczne rozdra nienie lady Neville rozbawilo Edlyn.
- Nauczenie si, jak rozpali w piecu, zajlo mi cale miesice i uwierz mi, gdybym
miala slu c, z pewnoci nie zawracalabym sobie tym glowy. Przekonalam si, e
najwa niejsze, to pilnowa, by ogie calkowicie nie wygasl.
Zajrzala do komory pieca, a potem usunla z niej popiól i zgniotla troch hubki.
- Spróchniale drewno to najlepsza podpalka - wyjanila. - Nic innego nie dziala.
Wzila krzesiwo z rk lady Neville i zaczla krzesa iskry. Wreszcie jedna z nich
podpalila hubk. Edlyn ostro nie rozdmuchala ogie, a potem tak dlugo dokladala drew, a
buchnl plomieniem.
Lady Neville chwycila krzesiwo i polo yla je na stole.
- Dam sobie rad z reszt - powiedziala gniewnie.
- Wiem o tym - odparla Edlyn uspokajajco. Spojrzaly na siebie i lady Neville
parsknla miechem.
- Teraz mnie polecono zaj si aptek. Jak mylisz, dlaczego lady Corliss tak
zdecydowala?
- Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego umiecila tu mnie. Nie mam
cierpliwoci do m czyzn w rodzaju barona Sadyntona, cierpicych na urojone choroby i
wiecznie lamentujcych. I nie ukrywam tego przed nimi.
- To mo liwe - przyznala lady Neville. - Wczoraj dostal w szczk.
- Ty go zdzielila? - spytala Edlyn, zaskoczona i przera ona.
- Nie ja. - Lady Neville umiechnla si. - Twój m mial zaszczyt to zrobi. Ja tylko
wyrazilam glono opini, e powinien le e na dziedzicu, broczc posok, a zupelnie si
wykrwawi.
Edlyn spojrzala z podziwem na arystokratk, która wygldala teraz jak kot, któremu
trafila si tlusta mysz.
- Zawsze ci lubilam.
Lady Neville, sarkastyczna i kostyczna, nielatwo zyskiwala przyjaciól. Teraz te
zesztywniala na t poufalo. Jednak, uwiadomiwszy sobie, e Edlyn mówi szczerze i z glbi
serca, odpr yla si i powiedziala: - A ja ciebie. Lecz po tym komentarzu lady Corliss
wezwala mnie do siebie i polecila zaj si aptek.
- Pacjenci na pewno odetchn z ulg - za artowala Edlyn.
Lady Neville przygryzla wargi, by ukry umiech. - Masz racj, ale jestem ju w
wieku, kiedy powinno si mie mo liwo swobodnego wyra ania opinii i aden rozlazly
baron mi w tym nie przeszkodzi.
Dorzucila do ognia par galzek i wyprostowala si.
- Wiem, e nie chciala polubi tego czlowieka, ale to bylo najlepsze dla ciebie i
twoich dzieci.
Edlyn zamrugala. Czy ka da kobieta i ka dy m czyzna w opactwie czuj si
uprawnieni, eby wyglasza opinie na temat jej spraw?
- Pewnie ci obrazilam, ale skoro nie ma w pobli u pacjentów, musz wy ywa si na
tobie - powiedziala lady Neville. Edlyn parsknla miechem.
- Kiedy odejdziesz std na dobre, wspomnij mnie od czasu do czasu i pokochaj si z
m em w moim imieniu.
- Nie musiala sklada lubów, gdy umarl twój m - zauwa yla Edlyn.
- Nie mialam dzieci, m nie zostawil mi pienidzy, a nie chcialam mieszka u
litociwych krewnych i by niak dla ich potomstwa. Lady Corliss przyjla mnie bez wiana i
jestem jej za to wdziczna. Stan si dobr zakonnic, choby mialo mi to zaj reszt ycia i
nastpilo w godzin mierci.
Lady Neville westchnla i spojrzala na zawalone pudlami i ziolami pomieszczenie. -
Co niechybnie nastpi.

background image

To duma przywiodla lady Neville w to miejsce, a dum Edlyn rozumiala.
- Nie mog pomóc ci zosta dobr zakonnic, ale mog pokaza ziola i objani, jak
ich u ywa. A potem wezm sobie tyle, by wystarczylo na drog do mego nowego domu.
Twarz lady Neville pojaniala.
- To uczciwa wymiana.
Przez reszt popoludnia Edlyn wyjaniala swej nastpczyni, na czym bd polegaly jej
obowizki i jak przygotowuje si lekarstwa. W miar uplywu czasu coraz lepiej rozumiala,
dlaczego lady Corliss umiecila lady Neville w aptece; jej nastpczyni nie umiala by mo e
rozpali ognia, ale znala sporo ziól i blyskawicznie przyswajala sobie wiedz na temat reszty.
W kocu Edlyn wyprostowala si i potarla bolcy kark.
Lady Neville przygldala jej si z blyskiem w oku.
- Moja barrette dobrze na tobie wyglda. Edlyn dotknla óltej plóciennej wst ki,
opasujcej brod i przypitej na czubku glowy.
- To twoje?
- Bylo moje, lecz kiedy pojawil si ten czlowiek i zaoferowal zloto za ubrania dla
ciebie, chtnie j oddalam. Lepiej, by kusila twego m a, ni gnila w moim kufrze.
Edlyn nie zdolala powstrzyma dreszczu oczekiwania, jaki przeszedl j na myl o
kochaniu si z Hughem.
- Uwa asz, e to go skusi? Nie przypuszczalam, e nakrycie glowy mo e dokona
czego podobnego.
- Dla m czyzny takiego jak twój m , nakrycie glowy to wyzwanie. Zgromadzi cal
swoj bro, pokona twoje nakrycie glowy i z okrzykiem triumfu dobierze si do twoich
splotów.
Lady Neville zaczla ustawia pod cian pudla, aby unikn wzroku Edlyn.
- Znam si na tym. Mój m te byl glupi i uparty, jak przystalo na rycerza.
- Brakuje ci go? - spytala Edlyn.
- Ka dej nocy - odparla lady Neville.
Edlyn wycignla korek z butelki i powchala zawarto.
- Ja nie tskni za Robinem.
- To mnie nie dziwi - odparla lady Neville obojtnie. Edlyn odwrócila si raptownie i
spojrzala na ni z niemym pytaniem w oczach.
- No có , moja droga, nie sdzisz chyba, e tylko ty wiedziala o jego wybrykach?
Ten m czyzna nie potrafil przej obok dziury w drzewie, by z ni nie cudzolo y. Mial
pelno bkartów, a glupie dziewuchy czekaly, jak Anglia dluga i szeroka, by dosta si do jego
lo a. Poznalam go - dodala lady Neville, umiechajc si szelmowsko.
- Naprawd?
Czy by i ona z nim spala?
- Nie wskoczylam mu do ló ka, lecz gdybym nie miala mojego Neville'a, pewnie tak
by si stalo. A przecie nie bylam glupia ani naiwna! Znalam jego reputacj i pogardzalam
kobietami, które paplaly z zachwytem o jego wdziku, mskoci i piknych rysach. Phi! -
prychnla z lekcewa eniem lady Neville. - Dojrzala kobieta, jak wówczas bylam, powinna
byla mie wicej rozumu. Lecz kiedy go zobaczylam...
- Wiem.
Wspomnienia lady Neville na nowo rozpalily ból w sercu Edlyn.
- Kto mialby wiedzie lepiej? Gdy go poznalam, bylam od niedawna wdow,
dziewic, yjc z dala od wszystkich, którzy mnie kochali. Bylam czujna. Poszturchiwano
mnie niemal przez cale ycie i nie ufalam nikomu.
Potrzsnla glow. - Mimo to wskoczylam mu do ló ka ju pierwszej nocy.
Lady Neville rozejrzala si wokól w poszukiwaniu krzesla, a kiedy adnego nie
znalazla, podcignla si na rkach i usiadla na stole.
- Przynajmniej si z tob o enil.
- Mialam ziemi i majtek.

background image

- Nonsens! - zawolala szlachetna dama, kolyszc w powietrzu stopami. - W calym
kraju pelno bylo dziedziczek, gotowych odda mu serce i majtek.
Edlyn ocenila odleglo, dzielc blat od podlogi. Lady Neville byla wy sza, lecz
Edlyn mlodsza. Z pewnoci uda jej si podskoczy dostatecznie wysoko, by mogla usi na
stole. Oparla dlonie na blacie, podskoczyla... i opadla z powrotem na podlog.
- Jeste slaba - zauwa yla lady Neville. - To dlatego, e nie zajmujesz si chorymi.
Edlyn wytarla dlonie o spódnic.
- Wic wkrótce ty te bdziesz slaba.
- Dalby Bóg!
Lady Neville chwycila Edlyn za lokie. - No, dalej, pomog ci.
Tym razem si udalo. Apteka, widziana z tej wysokoci, wydawala si zupelnie inna.
By mo e jej mal estwo te bdzie mialo swoje drugie oblicze?
- To prawda, Robin mógl polubi ka d kobiet - przyznala. - Odkd urodzil si nasz
syn, rzadko zwracal si do mnie po co innego, jak pienidze, ale z pocztku mylalam, e
mnie kocha.
- Myl, e kochal ci przez caly czas. Na tyle, na ile pozwalal mu jego brak
dojrzaloci.
- Mial tyle talentów.
- I wszystkie zmarnowal.
- Tak. Zawsze uganial si za czym lepszym ni to, co mial w domu, choby bylo nie
wiem jak doskonale. Nim ludzie ksicia przyszli wyrzuci nas z zamku, mialam ju wy ej
uszu nieustannego czekania. Moja milo byla niczym plomie, który zgasl, bo nikt si o
niego nie troszczyl.
Edlyn sdzila, e dobrze to ujla, tote kiedy lady Neville krzyknla, skonsternowana i
zeskoczyla ze stolu, pomylala, e czym j obrazila.
- Ogie.
Lady Neville polo yla dlo na piecu.
- Zapomnialam o ogniu!
- Na pewno nie wygasl - zapewnila j Edlyn.
- Piec jest cieply - powiedziala lady Neville z nadziej. Uklkla i zajrzala przez
drzwiczki. - Nadal si pali.
- Dorzu troch galzek i ostro nie rozdmuchaj plomie.
Lady Neville przechylila glow i spojrzala na Edlyn.
- A ty dorzu kilka drewienek do ognia swej miloci do lorda Hugha i zobaczymy, czy
nie zapal si plomieniem.
Edlyn skrzywila si. To ona zaczla t niemdr rozmow i teraz lady Neville
pokpiwala sobie z niej.
Na widok kwanej miny Edlyn lady Neville si rozemiala. - I nie zapomnij dmucha
ostro nie - droczyla si z ni. - To umiejtne dmuchanie zamienia ar w plomie.
- Jeste zepsuta.
Edlyn uslyszala, e na zewntrz co si dzieje i zeskoczyla ze stolu.
- Nic dziwnego, e lady Corliss wolala, by pracowala tu sama.
Lecz otwierajc drzwi, umiechala si do siebie.
Dwóch chlopców w miniaturowych habitach rzucilo si jej w objcia. - Mama! -
zawolali unisono. - Wrócilimy!

ROZDZIAL 11

Hugh ju mial ruszy Edlyn na ratunek, lecz jego ona le ala pod dwoma wierccymi
si cialkami, zdradzajc wszelkie oznaki zadowolenia. Obejmowala synów, tarmosila za
wlosy, calowala, ocierala lady po pocalunkach, kiedy jczeli z za enowania i w ogóle

background image

wydawala si tak zadowolona, jak tego oczekiwal.
A potem Parkin zaczl zadawa pytania.
- Naprawd jedziemy do zamku, eby obj go w posiadanie? Z Hughem i jego
dru yn?
- Tak - powiedziala. - Dlatego, e...
Lecz Parkin nie czekal na odpowied. Zbyt wielu rzeczy chcial si dowiedzie.
- Bdziemy brali udzial w bitwie? Czy bd walczyl? A Allyn? Dostaniemy miecze?
Edlyn odsunla syna i zatkala mu buzi dloni. - Porozmawiamy o tym póniej -
odparla, pochmurniejc.
Hugh podszedl bli ej, a kiedy padl na ni jego cie, spojrzala w gór, przestraszona.
Wycignl rk, lecz ona tylko na ni spojrzala, odmawiajc przyjcia pomocy.
O co znów chodzi tej niemdrej kobiecie?
Przywiózl jej synów, tak jak sobie yczyla. Pochylil si, chwycil j za nadgarstek i
postawil na nogi. Umiechnl si do niej cieplo.
Nie odwzajemnila umiechu.
Niewiele kobiet potrafilo wyglda niebezpiecznie, a Edlyn tak wlanie teraz
wygldala. Nie zauwa yl tego przedtem, lecz w ukonych promieniach zachodzcego sloca
jej twarz zdawala si sklada z dziwacznych plaszczyzn i któw, ostrych i niepolczonych ze
sob. Edlyn miala te zwyczaj wysuwa do przodu szczk, jakby kwestionowala jego wladz
nad sob. Jej koci policzkowe wznosily si wysoko, unoszc kciki oczu, co nadawalo
spojrzeniu nieco dziwaczny, wiedmowaty wygld. A teraz wbila w niego wzrok i spogldala,
jakby byl jednym z jej synów, któremu musi udzieli reprymendy.
A potem Parkin zerwal si na równe nogi i do reszty j zirytowal.
- Naprawd bdziemy uczy si na rycerzy?
- Nie! - wypalila i Hugh z poczuciem winy przypomnial sobie jej stanowcze
postanowienie, by synowie zostali ludmi pokoju, nie wojny.
- Ale, mamo, Hugh tak powiedzial - zaprotestowal Parkin placzliwie.
Zwrócila na syna spojrzenie rozgniewanych, skonych oczu i powiedziala: - Hugh nie
jest za was odpowiedzialny. Ja jestem.
Allyn tak e wstal i tak dlugo trcal jej bok glow, a go objla i przytulila. Cho mial
dopiero osiem lat, ju sigal jej do ramienia.
- Czy to prawda, e polubila Hugha, gdy nas nie bylo? - zapytal swoim spokojnym
glosem.
Edlyn spojrzala na syna, zaskoczona. Hugh odpowiedzial za ni.
- Tak, zrobila to, cho nie chciala. Allyn popatrzyl na niego, zamylony.
- Dlaczego nie chciala?
- Wolalam poczeka na was.
Edlyn rzucila m owi ostrzegawcze spojrzenie, którego nie zrozumial, a potem
dodala, umiechajc si cieplo do Allyna: - Ale nie moglimy ju dlu ej czeka, wic wczoraj
si pobralimy.
Parkin, zazdrosny o brata, tak e przytulil si do matki. Nie byl równie wysoki, jak
Allyn> lecz Hugh widywal ju takie blinita. Nie byli do siebie zbyt podobni, mieli te ró ne
charaktery, lecz wida bylo, e s to dzieci jednego ojca.
- Dlaczego nie moglicie dlu ej czeka? - zapytal Parkin.
- Czasami ludzie musz robi co, czego robi nie chc - wyjanil Hugh. - Przekonacie
si o tym, gdy doroniecie.
- Och.
Po raz pierwszy, odkd go poznal, Parkin si uspokoil, zupelnie jakby nagle przybylo
mu lat.
- Wiem, e czasami trzeba robi co, czego si nie chce.
Na przyklad wynie si z zamku ojca, skd ci niespodziewanie wyrzucono,
dopowiedzial sobie w myli Hugh.

background image

Edlyn ruszyla w stron gromadki zebranych na dziedzicu ludzi i zabrala ze sob
chlopców. Kiedy opucila bezpieczne schronienie za plotem apteki, co zwrócilo jej uwag.
- Patrzcie, chlopcy, tam jest sir Gregory, który zabral was na pielgrzymk. Chodcie,
podzikujemy mu.
Jej synowie jknli, a Hugh pomylal, e sir Gregory pewnie zrobil to samo. Kiedy
spotkal go na drodze, wlokcego si do opactwa, z dwójk niesfornych chlopców pod opiek,
z za enowaniem przyjmowal jego wdziczno za podwiezienie.
Jednak gdy Edlyn go uciskala i powiedziala: - Mam nadziej, e nie sprawiali zbyt
wiele klopotu - mnich tylko m nie si umiechnl.
- Ani troch, lady Edlyn - zapewnil, krzywic si na to klamstwo. - To wzorowi
chlopcy i przynosz ci jedynie zaszczyt.
- Jak mylisz, s ju gotowi, eby rozpocz nowicjat?
- Maaamo - zajczal przecigle Parkin. Odsunla mu lok z czola. - Wic jak?
- Mo e za kilka lat - odparl sir Gregory, oddalajc si popiesznie. - Wkrótce, lecz
jeszcze nie teraz.
Edlyn wygldala na rozczarowan, chlopcom wyranie ul ylo, a Hugh musial si
uszczypn, eby nie parskn miechem. Niestety, Edlyn i tak domylila si jego wesoloci i
ruszyla, wciekla, w stron obozu.
Hugh bez trudu dotrzymal jej kroku.
- Wic nie zamierzasz mi podzikowa?
- Za ubrania? Dzikuj.
Nie zatrzymala si, a chlopcy podskakiwali przy jej boku.
- Za to, e sprowadzilem ci synów.
- Ty ich sprowadzile? - spytala, zwalniajc niechtnie.
- A jak mylisz, gdzie bylem przez caly dzie?
- Nie wiem. Twój malomówny sluga mi nie powiedzial.
- Znalazl nas na rozstaju dróg - wtrcil ochoczo Parkin. - Sir Gregory tak si wlókl, e
pewnie zeszloby nam jeszcze ze dwa dni, nim wrócilibymy do opactwa.
- Mo e byl zmczony - zasugerowala Edlyn.
- Dlaczego?
Chlopcy, których przepelniala energia, nie potrafili sobie wyobrazi, e komu mo e
jej brakowa. Hugh i Edlyn spojrzeli na siebie z umiechem. Edlyn zaraz jednak spowa niala,
jakby ta wymiana umiechów j zdradzila.
Hugh szedl obok i nieustajco trcal j ramieniem.
- Ci ko si na mnie gniewa, prawda?
- Przeceniasz swój wdzik - powiedziala zimno. - A moi synowie nie bd szkoleni na
rycerzy.
- Zobaczymy.
Hugh wiedzial równie dobrze jak ona, jak poslugiwa si slowami, aby j zirytowa. -
Na razie jad z nami.
- Nigdy bym ich nie zostawila!
- Nie mialem tego na myli - wyjanil Hugh, zmieszany. - Po prostu sdzilem, e
chcesz, by uczyli si na mnichów i dlatego wolalaby zostawi ich na jaki czas w klasztorze.
- Jeszcze nie teraz - odparla stanowczo. - Nie s do duzi, by mnie opuci.
- W ich wieku wikszo chlopców jest ju poza domem - powiedzial Hugh. Dla niego
brzmialo to absolutnie logicznie.
- Wikszo chlopców...
Zatrzymala si i przez chwil spogldala na obóz, gdzie trwala gorczkowa
krztanina.
- Co si dzieje?
- Zwijamy obóz.
- Ale dlaczego?

background image

Poniewa chc ci std zabra i zawie tam, gdzie bd mial ci tylko dla siebie.
- Zbyt dlugo tu ju popasalimy - odparl.
- To nie ma sensu. Chciala, by jej slowa zabrzmialy rozsdnie, tymczasem Hugh
uslyszal w nich tylko irytacj.
- Ju prawie wieczór. Jak daleko zdolamy dotrze, zanim bdziemy musieli znów
rozbi obóz?
Teraz on si umiechnl. - Podró uj szybko.
- Nie kiedy s z tob dzieci!
- Och, mamo - jknl Par kin, upokorzony. - Nie jestemy dziemi, potrafimy
dotrzyma kroku.
Allyn wydawal si równie za enowany, cho nie wyrazil tego a tak gwaltownie.
- Nikt nie bdzie musial na nas czeka, mamo. Hugh spojrzal na Edlyn, bardzo z
siebie zadowolony.
- Jeli kto tu nie da rady dotrzyma innym kroku, to zapewne ty.
Musial jej to odda: nie powiedziala glono, e jej synowie zapewne przeceniaj swoje
sily. Ale spojrzala na niego. A potem podniosla wzrok i zobaczyla Whartona, który
nadzorowal zwijanie namiotu Hugha. Zadarla spódnic i pobiegla.
- Poczekaj! Gdzie rzeczy z namiotu? Wharton wskazal kciukiem juki i podwody. -
Tam.
- Zostawilam na stole dwa pledy.
- Masz na myli te dwie szmaty? - Mina Whartona z pewnoci potrafilaby skwasi
mleko. - Wrzucilem je do torby z odpadkami.
- To byly te dwie rzeczy, które zatrzymalam!
- Worek ze szmatami jest na tamtym wozie. Wharton wrócil do swego zajcia, ale
przedtem powiedzial wystarczajco glono, by wszyscy uslyszeli: - Kobiety!
Ciekawo zatrzymala Hugha na miejscu. Edlyn rzucila si do wozu i zaczla
buszowa poród ladunku. Có to za skrawki materialu, których tak strzegla? Jakie
wspomnienia przywolywaly? Edlyn zeskoczyla z wozu, wymachujc dwoma kawalkami
splowialego materialu, a synowie natychmiast rzucili si ku niej, krzyczc z radoci. Ka dy
zlapal jeden wystrzpiony fragment pledu i przycisnl ukradkiem do policzka. Potem Parkin
wsunl swój pod opocz, a Allyn potarl swój dloni. Edlyn przygldala si temu z
umiechem matki, która poniosla bolesn ofiar, otrzymujc za to satysfakcjonujc nagrod.
- Co to takiego? - spytal.
- Kocyki, które zrobiono dla nich, zanim si urodzili. Byli w nie owijani i noszeni.
Spali z nimi ka dej nocy swego ycia, z wyjtkiem tej pielgrzymki. To byly jedyne rzeczy,
jakie udalo mi si zatrzyma po tym, jak wyrzucono nas z zamku Jagger.
Hugh slyszal ju o czym podobnym, lecz nie potrafil tego ogarn swoim umyslem
wojownika.
- Uratowala ich kocyki?
- To jedyne ogniwo, wi ce chlopców z poprzednim yciem, z dziecistwem. Czuj
si przez to bezpieczniej.
- S zbyt duzi na takie rzeczy.
Odwrócila glow i spojrzala na niego tak przenikliwie, a si wzdrygnl.
- Ty te jeste za du y na ssanie piersi, a kiedy byle chory, najwidoczniej nioslo ci to
pociech.
Odeszla, nim zdolal na tyle opanowa zaskoczenie, by za ni zawola: - To nie to
samo!. Machnla kpico rk i Hugh uwiadomil sobie, e przegral: chlopcy zachowaj
kocyki.
- Nie zabior was na drugi brzeg w nocy.
Wieniak o zniszczonej twarzy z irytacj przygldal si oddzialowi Hugha. -
Poszalelicie? To czas na spanie, nie na podró e.
Edlyn zgadzala si z nim calym sercem, widziala jednak, e Hugh potraktowal

background image

odmow osobicie i le j przyjl. Z jakiego powodu pragnl jak najbardziej oddali si od
opactwa, i to w mo liwie najkrótszym czasie. Jednak rzeka Avon, wezbrana wiosennymi
deszczami, zmusila go do poszukania przeprawy promem. Przewonik najwidoczniej nie
pojmowal, po co ten popiech. Edlyn z uwag przysluchiwala si rozmowie, prowadzonej
podl angielszczyzn, któr ledwie rozumiala.
- Mój pan chce si przeprawi teraz - Wharton najwidoczniej spodziewal si, e
przewonik uzna, i lepiej mie rycerza i jego ludzi jak najdalej od swej alosnej lepianki z
gliny i galzek.
Jednak ylasty, klótliwy przewonik najwidoczniej nie bal si rycerza, jego ludzi ani
tego, co mog zrobi z jego dobytkiem.
- Wic twój pan bdzie musial poczeka - powiedzial, przedrzeniajc Whartona.
- Nie jest jeszcze zupelnie ciemno i zd ysz nas przeprawi, nim zapadnie mrok. To
le y równie w twoim interesie.
Hugh siedzial wysoko w siodle i mówil najglbszym i najbardziej rozkazujcym
tonem, na jaki mógl si zdoby. Chocia na pozór staral si przekona wieniaka, w jego
glosie dwiczala groba.
Czyrak na policzku przewonika pociemnial i z czerwonego stal si karmazynowy.
- Tak, was przeprawi przy wietle i sam bd wracal po ciemku, a prdy s tu
zdradliwe nawet w dzie. Nie zrobilbym tego dla ksicia, choby nie wiem, jak mnie blagal.
Problem polegal czciowo na tym, e Hughowi nie podobalo si, i zwykly stary
wieniak rzuca mu wyzwanie w obecnoci nowo polubionej ony oraz dru yny. Wyzwania
s dla rycerzy i szlachty. Wieniacy robi, co im si ka e - z wyjtkiem tego jednego. Edlyn,
nieprzywykla do konnej jazdy, zsunla si z siodla, by rozprostowa zdrtwiale koczyny.
Zdjla rkawice i przysunla si bli ej. Nie podobala jej si natura tej konfrontacji. Wharton
wygrzebal zza opoczy monet.
- Masz, oto dodatkowy szyling. Dostaniesz go, jeli od razu nas przeprawisz.
- Nie!
Przewonik pokutykal w kierunku swego szalasu.
- Rozló cie si tutaj, a rano was przewioz.
Edlyn uwiadomila sobie, e Hugh stracil cierpliwo. Zeskoczyl z siodla, lopoczc
pol plaszcza i podszedl do przewonika. Chwycil starca za rami, obrócil i spojrzal na niego.
Wygldal niczym uosobienie rozgniewanego wojownika.
- Przewieziesz nas od razu.
Przewonik nie ugil si pod spojrzeniem Hugha.
- Zabior was na drugi brzeg rano... jeli, oczywicie, zechc.
Hugh signl po sztylet i Edlyn podbiegla. Chwycila m a za rami i zamruczala w
normaskiej francuszczynie: - Zabilby starca za co takiego?
Hugh odpowiedzial jej w tym samym jzyku. - Nie, ale niele bym go postraszyl.
Stary udowodnil, e zna francuski, odpowiedzial bowiem w swej podlej
angielszczynie: - Nie zdolasz mnie nastraszy. Obra alem ju wikszych od ciebie.
- Na pewno - powiedziala Edlyn, wsuwajc si pomidzy dwóch uparciuchów.
Hugh próbowal odsun j na bok. - Zajmij si swoim szyciem, kobieto i pozwól mi to
zalatwi.
Wykorzystala fakt, e byl akurat w ruchu i balansujc ci arem ciala, obrócila go i
stanla z nim twarz w twarz.
- Jak? Robic mu krzywd? On si nie ugnie, a rano bdziemy mieli prom, pod
dostatkiem wiatla, ale nie bdzie przewonika, który móglby zabra nas na drug stron. Na
milo bosk, Hugh, niektóre rzeczy da si zalatwi bez u ycia przemocy!
Gdyby warknla na niego najbardziej lagodna z jego suk, nie móglby by bardziej
zaskoczony. Edlyn tymczasem odwrócila si i wsunla dlo pod rami starca. A potem
powiedziala powoli: - Chodmy. Chlód wieczoru niele dal mi si we znaki, a widz, e
rozpalile ogie. Czy mialby co przeciwko temu, eby ogrzala si przy nim prosta kobieta?

background image

- Zupelnie nic.
Przewonik, sigajcy Edlyn co najwy ej do ramienia, poklepal j po dloni, a potem
spojrzal z zadowoleniem za siebie, na zdumionych i zaszokowanych m czyzn z dru yny.
- Minlo wiele nocy, od kiedy gocilem przy ogniu tak pikn dam.
- Trudno mi w to uwierzy. - Umiechnla si, nie zwracajc uwagi na cuchncy
oddech wieniaka. - Taki przystojny m czyzna.
Zareagowal jak nale y na komplement, cho by mo e tylko po to, by dokuczy
Hughowi.
- Co robi mama? - zapytal Allyn z wozu, na którym jechal.
- Wtrca si - powiedzial Hugh gniewnie. Wieniak umiechnl si jeszcze szerzej.
- Tak, kiedy bylem przystojny, lecz odkd stracilem ostatni on, kobiety
przychodz tu tylko po to, by si przeprawi.
- Tak, tak... by si przeprawi - powiedziala Edlyn, mrugajc znaczco. Starzec o malo
nie padl jak dlugi, tak przyjemno sprawilo mu niewypowiedziane przypuszczenie Edlyn.
- Jak ci na imi, jeli wolno spyta?
- Almund, milady.
Podniósl rk, jakby chcial odrzuci z czola grzyw wlosów, lecz zamiast tego dotknl
jedynie lysej glowy. - Do uslug.
Szerokim gestem wskazal jej miejsce na zwalonym pniu.
Przebywal tu ju tak dlugo, e zd yl zerwa kor i Edlyn rozsiadla si, ignorujc
m czyzn, konie, wozy, synów i swego nowo polubionego m a, stojcych w szeregu na
drodze i domagajcych si uwagi. Nie mogla im jej teraz powici. Musiala zaj si
Almundem. Wycignla dlonie, by ogrza je nad ogniskiem i powiedziala: - Zauwa ylam, e
masz czyrak na policzku, Almundzie.
Dotknl go ostro nie.
- Tak.
- Pewnie bardzo ci boli.
- Próbowalem wszystkiego. Zabilem ropuch o nowiu i spalem z ni na policzku, ale
to tylko pogorszylo spraw.
Edlyn dotknla sakiewki u pasa.
- Jestem znan zielark. Gdyby mi pozwolil, chtnie wypróbowalabym jeden z moich
okladów, by wycign z ciebie trucizn.
- Skoro ropucha nie podzialala, to dlaczego twój oklad mialby okaza si lepszy? -
zapytal.
- Nie zaszkodzi spróbowa.
Almund ju mial odmówi, ale Hugh wybral sobie akurat ten moment, aby pojawi si
przy ognisku.
- Kobieto, wracaj do swego wierzchowca.
- Nie mo e - powiedzial triumfalnie Almund. - Przygotowuje dla mnie oklad.
Hugh jknl i wycignl ku niebu rozpostarte szeroko ramiona. Nad horyzontem
wlanie wschodzila gwiazda wieczorna.
- Bo e, daj mi cierpliwo.
Staruszek zachichotal kpico, a Edlyn powiedziala cierpko: - Modlilam si o
wybawienie i Bóg zeslal mi ciebie, Hughu z Roxford, uwa aj wic, o co Go prosisz.
Podniosla si z pnia i zapytala: - Czy mamy ze sob miód?
- Malo ci? Chcesz jeszcze z nim pi? - zapytal Hugh.
- Uspokój si - skarcila go. - Miód stanowi dobr podstaw do okladów, a reszta
moich ziól znajduje si w wozie, na którym jad chlopcy. Czy wybaczycie mi, panowie?
Odeszla, a Hugh spojrzal w lad za ni. Almund przykucnl i poruszyl plonce
szczapy.
- Kobiety. Nie da si z nimi y ani te skloni ich, eby zrobily co sensownego.
To byly pierwsze slowa, wypowiedziane przez wieniaka, z którymi Hugh sklonny

background image

bylby si zgodzi.
- Dopiero co si pobralimy - powiedzial niespodziewanie.
- Domylilem si tego. Spogldasz na ni, jakby byla obcym ldem, który musisz
zdoby.
- Och, ju j zdobylem.
Hugh przypomnial sobie, jak wygldala, gdy spala, znu ona rozkosz. - Ile razy bd
musial j zdobywa, by pozostala w tym stanie?
- Dlaczego tego pragniesz? Ona ma w sobie pikno, które zapada glboko w dusz.
Spójrz tylko na ni. Chce, ebym pozostal przy yciu, wic staje pomidzy mn a twoim
sztyletem. A poniewa chce te , by dostal to, czego pragniesz, oferuje si wyleczy mój
czyrak. Pokiwal z namyslem glow.
- Co mi mówi, e przeprawi was, gdy wzejdzie ksi yc.
Mska duma zmusila Hugha do pytania: - Jak to, wiesz, e tob manipuluje i
pozwalasz jej na to?
- A dlaczego nie? Ja pozbd si czyraka, ty postawisz na swoim, a ona bdzie miala
satysfakcj, e zalatwila spraw bez rozlewu krwi. Bo to wlanie zrobila, niech j Bóg
blogoslawi.
Hugh wpatrywal si w starca z milczcym podziwem. Almund widzial wicej ni on,
a wszak Hugh - mimo tego, co sdzila o nim Edlyn - uwa al si za wnikliwego obserwatora.
- Usid, kark boli mnie od zadzierania glowy. Hugh opadl na pie, lecz poczul, e
co go uklulo.
Chrzknl i tupnl kilka razy nog. Zza podwizki wypadly ziarna pszenicy i
rozsypaly si dookola.
- Mieszkala w opactwie, a tam po egnano nas jak nale y. Dzwonily dzwony, uderzano
w patelnie i rzucano pszenic.
Starzec nie wydawal si tak zdziwiony, jak oczekiwal tego Hugh.
- To wlaciwa rzecz po weselu.
- lub odbyl si wczoraj. Wtedy byl czas na rzucanie pszenicy, ale pozwolilem jej si
oddali, a potem j porwano i..
Czy by zamierzal opowiedzie temu starcowi o swoim niepowodzeniu?
- Skoro nie mogli zrobi tego wczoraj, obrzucili nas pszenic dzisiaj, kiedy
wyje d alimy z opactwa. Chyba zrobili to dlatego, e j lubi.
Z ponur min przypomnial sobie krg gapicych si zloliwie ludzi, oskar ajcych
Edlyn o cudzolóstwo. - Przed lubem nie potraktowali jej tam zbyt dobrze.
- Zalo si, e to twoja wina.
Skd stary szelma mógl o tym wiedzie? I dlaczego Hugh nadal czul si winny?
Postpil slusznie. Edlyn potrzebowala m a, a nikt nie zawdziczal jej tyle co on. Odmówila
przyjcia pomocy, wic j zmusil. Tak powinno by. M czyzna podejmuje decyzje. Kobieta
je szanuje.
Gdyby tylko nie powiedziala, e nigdy calkowicie mu si nie odda. Nie mial zwyczaju
odrzuca wyzwania i byl pewny swego, jednak e... nie spotkal dotd kobiety, która nie
chcialaby odda mu si dusz i cialem. Co gorsza, nawet nie wyobra al sobie, e mogloby go
to obchodzi.
Potarl napite minie na piersi. To przez to wyzwanie. Tylko o to mu chodzi.
- Jeli pszenica dostanie si pomidzy kdziory m czyzny, jego nasienie nie wzejdzie
szybko ani nie bdzie wschodzilo czsto.
Hugh, zaskoczony, z trudem opanowal ch, by zadrze opocz i poszuka ziaren.
- Jeli za wpadnie pomidzy loki kobiety, jej lono szybko nabrzmieje.
Wieniak zamylil si, a potem potrzsnl glow. Nieliczne siwe wlosy na jego
czaszce zafalowaly dziko.
- Nie, nie ma w niej tego szczególnego blasku.
- Nie ma?

background image

- Niewiasta taka jak ona nie pocznie, dopóki nie wemie ci za m a w swoim sercu.
Hugh usiadl ostro nie, zdjl buty i opucil poczochy, starajc si nie przydawa
zbytniego znaczenia slowom starca.
- Skd wiesz?
- Kiedy troch zmdrzejesz, te bdziesz wiedzial.
Hughowi trudno si bylo z nim klóci. Dopiero niedawno zdal sobie spraw, jak malo
wie.
- Dokd tak si pieszycie? - zapytal przewonik. Niemily ból w piersi ustpil i Hugh
powiedzial dumnie: - Do naszego nowego domu. Do zamku Roxford.
- Dopiero co otrzymale ziemie, tak?
Staruch wytarl nos rkawem koszuli. - I pewnie ci ko na nie zapracowale.
Nikt nie wie jak ci ko, z wyjtkiem, by mo e, Whartona i sir Lyndona, lecz nawet
oni nie zdawali sobie sprawy z po dania, jakie budzila w nim sama myl o zamku, jego
zamku, i ziemi, jego ziemi.
- Tu jestecie.
Lekki, melodyjny glos Edlyn przerwal tok myli Hugha. Podniósl wzrok i spojrzal na
ni.
Zona. Jego ona.
Pragnl jej tam, w swoim domu, by stanowila symbol wszystkiego, co udalo mu si
osign. Nie potrzebowal uczucia, którego mu odmówila, dopóki mial jej cialo i dopóki
bdzie si zajmowala jego zamkiem i jego ziemi.
A potem naszla go nieproszona myl o niej, spoczywajcej nago w wysokim lo u i
wiedzial ju , e nie do pracy jej potrzebuje. Pragnl jej dla przyjemnoci - swojej i jej.
Kiedy przylo yla starcowi kataplazm do policzka, zaczl glono przeklina i kll
nieprzerwanie, wyrzucajc z siebie potok wulgarnych angielskich slów, które powinny byly
wywola rumieniec na twarzy Edlyn. Nic takiego si nie stalo, lecz mo e Edlyn po prostu ich
nie zrozumiala. Hugh wytrzsnl pszenic z poczoch i strzepnl ziarno ze stóp, umiechajc
si pod nosem. Pomimo rozmowy, jak dopiero co odbyli, nadal pragnl, by starzec troch
pocierpial. Ostatecznie przeciwstawil mu si i to wobec jego dru yny.
Uslyszal wrzask bólu, towarzyszcy przeciciu czyraka i z satysfakcj patrzyl na
wieniaka szurajcego stopami, kiedy Edlyn dawala mu ma i pouczala go, jak jej u ywa.
W kocu poklepala pacjenta po lysej glowie i obiecala, e do rana poczuje si lepiej i bdzie
mógl znowu cieszy si wzgldami swoich sekretnych wielbicielek.
- Nie mam adnych sekretnych wielbicielek, poza tob, pani, i to mi wystarczy. - Stary
dotknl banda a. - Ale policzek tak mnie rwie, e nie ma mowy o spaniu, a wlanie wschodzi
ksi yc. Mo e móglbym was teraz przeprawi.
Edlyn spojrzala triumfalnie na Hugha, a potem zwrócila si do starca: - Jeste bardzo
wspanialomylny.
Hugh, zdegustowany, podcignl poczochy i wlo yl buty, a potem krzyknl na
swoich. Aby przeprawi wszystkich ludzi, konie i wozy, trzeba bylo obraca trzy razy.
Wikszo rycerzy poplynla przodem, a z nimi synowie Edlyn, ani troch nie picy i tak
halaliwi, e postanowiono, i lepiej bdzie, jeli poczekaj na drugim brzegu. Opiek nad
chlopcami powierzono Wynkynowi i Hugh gorco mu wspólczul.
Parkin i Allyn potrzebuj mskiej rki, a kiedy dotr wreszcie do Roxford, ju on
zatroszczy si o to, aby zaznali troch dyscypliny.
W drugiej turze poplynla polowa ich dobytku, strze ona przez Whartona i giermków.
Wharton przemieszczal si z miejsca na miejsce pod komend Almunda, starajc si utrzyma
prom w równowadze.
W ostatniej turze plynli Edlyn, Hugh, pozostali rycerze i reszta ich ruchomoci.
Kiedy podskakiwali na wodzie, owietlonej ksi ycowym blaskiem, Almund odcignl na
bok Hugha.

background image

- Zgodzilem si przewie milady w nocy po czci z uwagi na tego rozbójnika.
Hugh natychmiast pomylal o swoim zamku.
- Edmunda Pembridge'a?
- Kto to jest Edmund Pembridge?
- Poprzedni lord Rorford.
- A, on. Nie, nie chodzilo mi o niego, chocia slyszalem, e niezly z niego lotr. Nie,
mialem na myli tego, co zajl zamek Juxon.
Puls Hugha przypieszyl.
- Richard z Wiltshire go zajl?
- Tak, i z tego, co slyszalem, to najbezwzgldniejszy zbój, jakiego kiedykolwiek
nosila ta ziemia.
- Nie bd si sprzeczal. Brakuje mu honoru. - Honoru?
Starzec zaczl si mia i mial si, a zlapal go kaszel. Chwycil si wiosla i
odpoczywal przez chwil, a kiedy odzyskal oddech, powiedzial: - To zwykly zlodziej, który
mówi waszym wyszukanym jzykiem i zabawia podró nych, ograbiajc ich jednoczenie do
ostatniego pensa.
Hugh zmarszczyl brwi.
- On jest rycerzem, mlodszym synem, wygnanym z domu, by zdobyl dla siebie
majtek. Niezbyt mila perspektywa, przypuszczam, lecz jak e czsta. Jednak wikszo
m czyzn w jego sytuacji nie zaczyna od rabunku.
- Jest w tym dobry.
- No có , ma wpraw.
Hugh poznal Richarda z Wiltshire i pogardzal nim z calego serca, a Richarda tylko ta
pogarda bawila.
Reputacja Richarda jako wesolego pana przycignla sporo niezadowolonych rycerzy.
Stworzyli dru yn i wynajmowali si jako najemnicy. Walczyli dla tego, kto im placil. Nie
mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania, i teraz zdobyli zamek. Kiedy rebelia wreszcie
si skoczy, król zaprowadzi porzdek i odzyska utracone ziemie, lecz do tej pory Richard i
jego kompania mog si mia, chdo y i pi, osuszajc piwnice zamku.
- Widywalem ju takich, których pozbawil zlota i wymylnych ubra. Nie chcialbym,
eby milady czy jakakolwiek lady wpadla w jego lapy. Wiesz, co mam na myli.
Stary spojrzal znaczco na Edlyn.
- Potrafi j ochroni - zapewnil Hugh.
ROZDZIAL 12

Szarpnicie prdu bylo niczym dotyk boskiej dloni. Almund signl po wioslo, lecz
prd wyrwal mu je z rk. Prom przechylil si, a potem z wolna, nieodwolalnie, przewrócil na
bok. Hugh wycignl rk, by chwyci si porczy, jednak przegnile drewno zlamalo si pod
ci arem jego ciala. Krzyknl i wypadl za burt.
- Hugh!
Uslyszal wolanie Edlyn, a potem woda zamknla mu si nad glow.
Z trudem wydostal si z glbiny, lecz jaki plyncy z prdem przedmiot zepchnl go
znów pod wod. Nastpnym razem jako udalo mu si utrzyma na powierzchni i zobaczyl,
e prom rozpada si i idzie pod wod.
- Edlyn! - wrzasnl, rozpaczliwie mlócc rkami wod i rozgldajc si wokól.
- Hugh!
Jej glos dobiegal gdzie z boku. Odwrócil si i zobaczyl, e Edlyn wspina si na
brzeg, wspomagana przez rycerzy.
- Hugh!
Wskazywala na co w pobli u niego. Spojrzal i zobaczyl, e obok przeplywa cz ich
baga u.

background image

Czy by oczekiwala, e go uratuje? Zwa ywszy na prd, bdzie mógl mówi o
szczciu, jeli uda mu si uratowa cho siebie. Wpadl w wir i zobaczyl przeplywajcy obok
drobny ksztalt.
- Hugh, to Almund!
Uslyszal jej wolanie w tej samej chwili, kiedy rozpoznal bezwladn sylwetk starca.
Zaczl plyn w jego stron.
- Musisz go ocali - zawolala.
Oczywicie, e go ocal, pomylal zirytowany. Czy ona uwa a go za tak
pozbawionego uczu, e móglby pozwoli starcowi uton, gdyby nie jej pouczenia? Dotarl
do Almunda, chwycil go pod pachy i pocignl ku brzegowi. Zdradliwy prd obrócil ich
jeszcze par razy, a raz przeplywajcy kufer tak zdzielil Hugha w skro, e o malo nie straci!
przytomnoci.
Jedna rzecz dodawala mu sil - myl o tym, jak bardzo Edlyn bdzie mu wdziczna.
Kiedy wycignie starego na brzeg, spojrzy na m a jak na bohatera, którym przecie jest, i to
bdzie pierwszy krok, by zdoby jej uczucie. Prawdziwe uczucie.
Kiedy podplynl bli ej, z brzegu wycignly si do niego pomocne dlonie, jednak
odtrcil je i sam wydostal si z wody. Oddychajc ci ko, pocignl za sob Almunda, a
potem zarzucil go sobie na plecy i zaniósl na mikk muraw. Ostro nie polo yl starca na
trawie i wyprostowal si, czekajc na swoj nagrod.
Jak si spodziewal, Edlyn ju do niego biegla. Otworzyl szeroko ramiona, lecz ona
minla go i opadla na klczki u boku Almunda.
- Czy on oddycha? - Przewrócila starca na brzuch. - Wypchnij z niego wod!
Hugh opucil popiesznie ramiona w nadziei, e nikt nie zauwa yl haniebnego
dopraszania si uwagi Edlyn.
- To twardy stary ko.
Stal, ociekajc wod, dopóki Wharton nie podal mu rcznika, wyjtego z kufra, który
przeprawiono wczeniej.
- Prze yje.
Edlyn naciskala na plecy Almunda, dopóki nie zwymiotowal rzecznej wody.
- Jeli nie prze yje, bdzie to twoja wina - zlajala go. - Gdyby tak si nie pieszyl, to
by si nigdy nie stalo.
Poprzez zalepiajc go mgl gniewu uslyszal glos Whartona: - Nie mów tak do
mojego pana! Nie masz prawa kwestionowa jego rozkazów!
- Gdyby kto od czasu do czasu kwestionowal jego rozkazy, mo e twój pan zaczlby
myle, zanim je wyda! - odpalila Edlyn, bynajmniej nie przestraszona.
W jaki sposób oburzenie Whartona i gniew Edlyn uspokoily Hugha. Rzeczywicie,
podjl glupi decyzj i uslyszal o tym od Edlyn. Tak by powinno: ona powinna mie prawo
wychowywa swego m a, a Edlyn doskonale wczula si w rol ony, przynajmniej pod tym
wzgldem.
- Wicej tego nie zrobi - obiecal potulnie i dyskusja si urwala.
Spojrzal na swoich ludzi.
- I co? - zapytal, strzelajc palcami. - Wycignlicie wszystko z wody?
Giermkowie ruszyli w dól rzeki, Parkin i Allyn za nimi. Wynkyn popieszyl ladem
chlopców. Hugh zwrócil si do nadal suchego sir Lyndona.
- Czy wszystkim udalo si wydosta na brzeg? Sir Lyndon otworzyl usta, ale to nie on
odpowiedzial.
- Doprawdy, mam tak nadziej.
W cieniu, w miejscu, gdzie od przystani odchodzila droga, stal obcy m czyzna. - Im
was wicej, tym wikszy okup za was dostan.
Hugh odwrócil si, zaskoczony i skonsternowany. Stalowe ostrza mieczy zablysly w
wietle ksi yca, skierowane prosto w jego pier.
- Kto omiela si grozi dowódcy wojsk ksi cych na zachodzie? - zawolal sir

background image

Lyndon.
Wharton zakll pod nosem, a Hugh poczul gwaltowny przyplyw irytacji. Jakie to
glupie ze strony sir Lyndona. Zidentyfikowal go wobec wroga!
Nieznajomy rozemial si szczerze i Hugh poczul si jeszcze bardziej nieswojo.
- Dowódca wojsk ksi cych? Pojmalem dowódc wojsk ksicia Edwarda?
Hugh rozpoznal ten glos i serce w nim zamarlo.
- Hugh de Florisoun we wlasnej osobie! - Richard z Wiltshire wyszedl z cienia i
uczynil szeroki gest mieczem. - To naprawd ty, Hugh! Minlo ju sporo lat, od kiedy mialem
zaszczyt cieszy si twoim towarzystwem, ale podziwiam dzi ciebie i twoje wybujale
poczucie honoru tak samo jak wtedy, to znaczy wcale.
- Schwytali wszystkich?
Hugh siedzial w lochu zamku Juxon, otoczony przez swoich ludzi i wypytywal ich tak
sprawnie, jakby ich widzial. Na zewntrz sloce ju wzeszlo, lecz do wilgotnej, ohydnej celi,
polo onej glboko pod ziemi, nie docieral ani jeden promie wiatla.
- Dostali wszystkich i wszystko - odparl sir Lyndon z rezygnacj. - Mój namiot. Moj
zbroj. Mojego wierzchowca.
- Moj on.
Hugh nie zamierzal przejmowa si list strat sir Lyndona, skoro ycie i cnota Edlyn
byly zagro one.
- Twoj on - zgodzil si sir Lyndon, lecz z tonu jego glosu latwo dawalo si pozna,
e nie uwa a tego za wielk strat.
Gdyby tylko Richard z Wiltshire nie napadl na nich, gdy byli bezbronni i w rozsypce!
- Nie maj wszystkich slu cych - powiedzial Wharton.
- To doskonale. Mo emy si spodziewa, e slugi zdobd zamek i nas uwolni -
zakpil sir Lyndon.
- Zamknij si, Lyndon.
Hugh z satysfakcj wsluchiwal si w nabrzmial zdumieniem cisz.
- Poddale si i nie podoba mi si to. Jaki rycerz poddaje si tylko dlatego, e nie ma
szans wygra?
- Rozsdny - odparl sir Lyndon obronnym tonem. Uwizienie ujawnilo now stron
charakteru sir Lyndona. Hughowi wcale si ona nie spodobala. Nie podobalo mu si, e jego
glówny doradca tak latwo zaakceptowal pora k, zwlaszcza e to on zaniedbal wystawienia
stra y. Nie podobal mu si te stosunek sir Lyndona do kobiet, a zwlaszcza brak szacunku
wobec jego ony.
Ludzie Hugha pokaslywali i szurali stopami, próbujc ulokowa si jak najwygodniej
midzy szczurami i pozostalociami po innych winiach. Hugh alowal, e nie ma na sobie
suchego ubrania. Wilgo lochu przenikala przez mokr odzie , sprawiajc, e od czasu do
czasu wstrzsaly nim dreszcze.
- Gdzie Wynkyn? Nikt nie odpowiedzial.
- Mial rozkaz strzec synów Edlyn. Czy uratowal ich od niewoli?
- Nie widzialem chlopców poród winiów - powiedzial Wharton z namyslem. -
Milady z pewnoci chcialaby mie ich kolo siebie, gdyby zostali schwytani.
- Byloby lepiej - wtrcil sir Lyndon - gdyby nie mówila Richardowi, e jest twoj
on.
To, niestety, bylo prawd. Richard z Wiltshire rozkazal, by odebrano Hughowi
wszelk bro, a sam bezbldnie odszukal jedyn kobiet w tym gronie, uniósl jej delikatnie
brod i zapytal, do kogo nale y.
Hugh nieprdko zapomni hard odpowied Edlyn: - Jestem on Hugha, lorda
Roxford, szlachetnego rycerza, lecz nie nale do nikogo.
- Teraz ju tak.
Richard wzil j pod rami i umiechnl si figlarnie. - Teraz ju tak.
Jeli nawet Edlyn zrozumiala, co wynika z tego owiadczenia, nie dala nic po sobie

background image

pozna. Po prostu polecila ludziom Richarda, by umiecili Almunda na wozie, a kiedy
dowódca skinieniem glowy wyrazil zgod, posluchali jej.
Hugh opucil glow na kolana i jknl cicho, wspominajc wczeniejsze spotkania z
Richardem i pogard, jak mu wówczas okazywal. Jakich lajdackich uslug za da Richard od
Edlyn, by zemci si na jej m u?
Niskie, wskie drzwi zaskrzypialy i do rodka wpadlo nieco wiatla. Jego ludzie wstali
niemal równoczenie, oslaniajc przed wiatlem przywykle do ciemnoci oczy, lecz Hugh
pozostal na podlodze, oparty o cian. Jaki zbrojny wsunl glow do celi.
- Mój pan chce widzie Hugha z Rorford, i to zaraz - powiedzial.
Ludzie Hugha odwrócili si i spojrzeli na niego. Hugh przeczekal kilka uderze serca,
by pokaza, e si nie boi, po czym wstal.
Zbrojny odsunl si i trzymajc we wprawnych rkach miecz, powiedzial: - Mam
rozkaz zabi ci, jeli zrobisz co nie tak, a e z rozkosz zabilbym lorda, wic tylko spróbuj
zaatakowa mnie lub moich ludzi.
Hugh podniósl rce, by pokaza, e jest bezbronny, po czym nachylil si i wyszedl z
celi. Za drzwiami wyprostowal si i rozejrzal po wskim, krótkim korytarzu, zakoczonym
schodami, a potem spojrzal na grup m czyzn, którzy stali w ró nych pozach z
wymierzonymi w niego mieczami, maczugami i drgami.
wiadomo, e Richard wysoko ocenia jego zdolnoci bojowe, sprawila Hughowi
swego rodzaju satysfakcj.
Zbrojni otoczyli go, a potem poprowadzili w gór do pozbawionych okien piwnic,
znajdujcych si na poziomie gruntu. Tloczyla si tu slu ba, toczca wino z beczek. Wszyscy
odsunli si, kiedy przechodzil obok nich Hugh ze swoj stra .
Ruszyli w gór spiraln klatk schodow, kierujc si ku cieplu i gwarowi. Hugh
poczul zapach piekcego si misa i chleba, a tak e mocn wo rozlanego piwa. Zaburczalo
mu w oldku i dowódca zbrojnych rozemial si glono.
- Jeli uda ci si zadowoli pana, mo e pozwoli ci je. Z psami.
Hugh zaczekal, a znajd si w wielkiej sali, a potem rzucil: - Wol towarzystwo
psów od waszego.
Zbrojny zatrzymal si raptownie, a potem obrócil na picie i uniósl miecz.
- Stój! - Glos Richarda przedarl si przez gwar rozmów. - Nie zabijesz tego czlowieka,
dopóki jest na mojej lasce!
Hugh pozwolil sobie na drwicy umieszek. Jednego mógl by pewny: Richard bdzie
gral honorowo.
W olbrzymiej sali stoly na krzy akach ustawiono w ksztalt litery U, a po zewntrznej
stronie siedzieli biesiadnicy. W ten sposób slu bie latwiej bylo ich obslugiwa. Jak zwykle,
przy najkrótszym boku znajdowalo si podwy szenie, na którym siedzieli szlachetnie
urodzeni. Teraz zasiadal tam Richard, a obok niego Edlyn.
Hugh rzucil si ku niej.
Wszystkie ostrza, znajdujce si w sali zablysly, wycignite gwaltownie z pochew.
Powietrze zawibrowalo napiciem, kiedy wyzwanie napotkalo wyzwanie. Wszyscy czekali,
co teraz nastpi.
- Na Boga, wy, m czyni, jestecie tacy dziecinni... Glos Edlyn przelamal cisz.
Napicie zel alo.
Edlyn wstala wdzicznie z lawy, lecz Richard chwyci! j za rami. Spojrzala na niego.
- Musz i powita mego m a i wskaza mu jego miejsce przy stole.
Richard przez chwil przygldal si jej ponuro, lecz umiechnla si do niego i twarz
najemnika zlagodniala.
- Id, skoro musisz.
Hugh zacisnl zby, przygldajc si bezsilnie, jak drapie ny rozbójnik Richard z
Wiltshire ulega czarowi Edlyn.
Przez wykute w masywnych kamiennych cianach otwory strzelnicze do rodka

background image

przedostawaly si sloneczne promienie, z jednakowym wdzikiem ozlacajc ciemne i jasne
glowy, glowy rycerzy i slu by. Zatloczone pomieszczenie pulsowalo mskim grubiastwem i
msk rywalizacj. Hugh wrcz oczekiwal, e który z m czyzn wycignie rk i uszczypnie
przechodzc Edlyn albo poglaska jej pier. Przygotowal si, by skoczy jej na pomoc.
Nic podobnego nie nastpilo. Wikszo m czyzn odwrócila spojrzenie. Kilku
odpowiedzialo na jej umiech. Paru zaczerwienilo si i ukrylo twarz w kubkach z rogu. A
Hugh zaczl si zastanawia, w jaki sposób tej kobiecie udalo si poskromi zbójeck band.
Podeszla do niego, nim mial czas naprawd si nad tym zastanowi. Wycignla
ramiona, eby go obj, lecz zatrzymala si raptownie i zatkala nos.
- Co ty z sob zrobil?
Spojrzal na pokrywajcy jego odzienie brud.
- Rzeka i loch to zabójcza kombinacja, moja droga.
- Rzeczywicie.
Zatrzepotala woln rk, a potem zwrócila si do gronie wygldajcego dowódcy
zbrojnych, nadal stojcego z obna onym mieczem.
- Jak mo esz wytrzyma, stojc tak blisko? Zbrojny spojrzal na ni, a potem na
Hugha.
- Bo co? - zapytal.
Edlyn parsknla wysokim, beztroskim miechem, który w niczym nie przypominal
normalnych przejawów jej wesoloci.
- Prawdziwy z ciebie dyplomata.
Chwycila rkaw Hugha pomidzy dwa palce, jakby byl limakiem, którego si
brzydzi, i powiedziala: - Odsu si, a ja zabior go do Richarda.
- Do Richarda? - Hugh a si potknl. - Zwracasz si do tego szubrawca po imieniu?
Pocignla go lekko za sob.
- Zwracam si do niego tak, jak sobie tego yczy. Robi, czego sobie yczy.
Wspomnialam mu, jak doskonale opowiadam historie i chce uslysze któr dzi wieczorem.
Hugh nie doslyszal znaczcej nuty z jej glosie. Uslyszal tylko ,,robi, czego sobie
yczy".
- Jeli za yczy sobie, eby zabawila go jzykiem na osobnoci, te chtnie to zrobisz?
- burknl.
Rycerze i zbrojni, siedzcy w pobli u, uslyszeli i zaczli si mia. Umilkli, gdy Edlyn
spoliczkowala Hugha. Uderzyla tylko raz, mocno, na odlew.
Zapadla cisza, pelna zdumienia i oczekiwania. Wszyscy czekali, eby zobaczy,
dokd Hugha zaprowadzi gniew.
Nie zaprowadzil go donikd. Hugh byl zupelnie oglupialy. Uderzyla go. Edlyn go
spoliczkowala, cho móglby przysic, e ta kobieta nigdy dotd nikogo nie uderzyla.
- Wic dlaczego...?
- Nie znosz glupich m czyzn - powiedziala. Glupi. Byl glupi. Chciala mu co
powiedzie, lecz zazdro tak go zalepila, e nawet nie staral si zrozumie.
Pochylil glow w przepraszajcym gecie, starajc si przypomnie sobie, jak
przebiegala rozmowa.
- Opowiesz histori - powiedzial wreszcie. Napicie w jej glosie zel alo i Hugh
upewnil si, e chciala mu co przekaza.
- Richard yczy sobie, bym go rozerwala opowiadajc jedn ze slynnych historii o
dawnych czasach. Zapewnilam go, e moja opowie bdzie tak porywajca, i bd siedzieli
zasluchani - spojrzala na niego znaczco - i bezradni.
Richard podszedl do nich, nim Hugh zd yl odpowiedzie. Podniósl do ust dlo Edlyn
i pocalowal j. - Planujesz ucieczk, milady?
Rozejrzala si demonstracyjnie po wielkim holu, zatloczonym bandytami, zlodziejami
i dnymi krwi najemnikami. - Ucieczk? Nawet mój pan nie jest tak silny, by mógl samotnie
pokona t armi.

background image

- Ciesz si, e to dostrzegasz.
Richard odwrócil si do Hugha i poklepal go po ramieniu. - Witaj w moim zamku,
przyjacielu!
Hugh nie wiedzial, jak zareagowa i wcale mu si to nie podobalo. Jeli odpowie
grzecznie, Richard bdzie zadowolony, poniewa w ten sposób dowódca wojsk ksicia
przyjmie do wiadomoci, e teraz to Richard wlada zamkiem. Gdyby jednak splunl mu w
twarz, narazilby ycie Edlyn i swoich ludzi.
Richard doskonale rozumial ten dylemat. Jego biale zby zablysly w umiechu poród
czarnej jak sadza brody, a Hugh poczul, jak od ywa w nim nienawi. Unoszc skraj
wilgotnej i brudnej opoczy, powiedzial tylko: - Na zawsze zapamitam to powitanie.
- Nastpnym razem ubierz si nieco lepiej. Edlyn znalazla si pomidzy nimi tak
szybko, e Hugh nie zd yl nawet unie pici.
- Chlopcy! To cywilizowany posilek, nie zapominajcie o tym!
Zlagodzi jego gniew mogla jedynie satysfakcja plynca z faktu, e i Richard zostal
zlajany tym matczynym, strofujcym tonem, którym Edlyn tak skutecznie si poslugiwala.
- Lepiej do tego przywyknij - poradzil Hugh. Richard spochmurnial niczym skarcony
chlopiec, lecz potem umiechnl si do Edlyn czarujco. -
Zrobi, co zechcesz, pani. Rozka nawet wynie odpadki z lochów.
- Gdyby utrzymywal lochy w czystoci, nie musialby martwi si o odpadki. A teraz
bd grzeczny.
Hugh zauwa yl na czole Richarda spuchnity, zaczerwieniony guz, którego nie bylo
tam wczeniej. Czy by w ten sposób Edlyn uczyla go respektu? I co Richard zrobil, e na to
zaslu yl? M czyni wymienili spojrzenia, pragnc, by to ten drugi zlamal wizy, jakie na
nich nalo yla, i zaatakowal pierwszy.
A potem uwiadomili sobie, e Edlyn odeszla. Skoczyli za ni, walczc o jej uwag,
lecz ona ich ignorowala, dopóki nie znalazla si przy glównym stole, gdzie czekala,
przygldajc si obojtnie, jak walcz o to, by odsun jej law. Usiadla, a potem usiedli oni,
po obu bokach jedynej szlachetnej damy w tej sali.
By mo e w ogóle by si nie odezwali, lecz Edlyn odsunla si od Hugha. -
mierdzisz gorzej ni Almund. - Odwrócila si do Richarda. - Nie bd jadla obok niego,
skoro tak mierdzi.
Richard odchyli! si do tylu i spojrzal na Hugha za plecami Edlyn. - Slyszale, co
powiedziala dama. Rusz si.
Hugh ledwie zniósl t impertynencj.
- Chcesz, ebym zostawil ci sam przy stole z tym zlodziejem?
Machnla rk. - Po prostu odsu si troch. O co jej chodzi? Oszalala? Hugh
wpatrywal si w on.
- No ju - ponaglila go.
Richard pokranial z zadowolenia, a jego ludzie wznieli radosny okrzyk, gdy Hugh
odsunl swoj cz lawy i wstal powoli.
- Och, nie rób miny zbitego psa - zlajala go. Wstala i tak e odsunla si od stolu.
- Rycerze nie bd mieli nic przeciwko temu, e z nimi usidziesz. A kiedy zajm ich
opowieci - dodala po cichu - ukradniesz im bro i wydostaniesz nas std.
Poczul ulg i gniew. Ul ylo mu, gdy Edlyn miala powód, by go odepchn, a gniew,
bo go upokorzyla. I planowala wykorzysta. Gniew... tak, gniew znacznie przerastal ulg.
- Chcesz, ebym nas std wycignl? Za pomoc miecza? Nie wszystko da si
zalatwi przemoc.
Jego sarkazm sprawil jej przykro, lecz uszczypnla go tylko, wskazujc law przy
kocu stolu.
- Parkin? Allyn? - zapytal.
- Nie zostali schwytani - odparla cicho.
To dodalo mu otuchy. Zawsze najtrudniej ratowa kobiety i dzieci, a im mniej bdzie

background image

mial teraz powodów do zmartwie, tym lepiej.
Dostrzegl w jej twarzy niepokój. Uwiadomil sobie, e ona tak na to nie patrzy.
Dotknl jej dloni, a ona cisnla mocno jego rk i odsunla si popiesznie.
- Almund wydobrzeje i ruszy na zamek. Uwolni reszt twoich ludzi.
- Zawsze to jaka pomoc - powiedzial Hugh pocieszajco i siadl.
Skinla glow i umiechnla si, a potem wrócila na miejsce obok Richarda.
Oklamalem j, pomylal Hugh. Zasuszony starzec nie ma szans w starciu z zamkow
stra . Mimo to musial przyzna, e Edlyn przynajmniej ma plan. Niezbyt dobry, ale zawsze
plan. Niestety, opieral si on glównie na wierze we wlasne zdolnoci, a kiedy Hugh rozejrzal
si wokól siebie, zwtpil, czy zgraja najemników, tworzca dru yn Richarda, zechce slucha
z nale yt uwag.
Jego ssiad, najbardziej obdarty rycerz, jakiego kiedykolwiek widzial, odwrócil si do
Hugha i zionc mu przesyconym miodem oddechem w twarz, powiedzial: - Niezl dziewuch
sobie wzile, mój panie. - Przez chwil po dliwie przygldal si, jak Edlyn kolysze
biodrami, odchodzc, a potem dodal: - Wszyscy skosztujemy póniej tego przysmaku.
W sali zapadla cisza. Hugh wstal, chwycil rozpustnika za gardlo i podniósl z lawy.
Zbój kopal i jczal, lecz Hugh górowal nad nim, a ucisk jego rk zacienial si, w miar jak
m czyzna si szamotal.
Ludzie Richarda zerwali si i ruszyli hurmem na Hugha. Hugh rzucil rycerza prosto w
nadbiegajcy tlum. Jego bezwladne, obute stopy powalily pól tuzina napastników. Klbili si
na ziemi, próbujc wsta, a gdy im si to udalo, zacisnli dlonie w pici. Jeden czy drugi
zdzielil przez pomylk ssiada, a potem rozptala si bijatyka. W uszach Hugha
rozbrzmiewaly krzyki bólu i gniewu - nie wiedzial, jego czy innych. Nie obchodzilo go to.
Rzucil si na stos walczcych cial. Pragnl wymordowa t halastr. Walil piciami w ich
twarze, starajc si, samemu unikn ciosów. Nie zawsze si to udawalo i kilka z nich go
dosiglo. Padl, przywalony stosem cial.
Nagle bijatyka jakby przesunla si w inne miejsce. Uslyszal ryk gniewu, a potem
zobaczyl, e kto podnosi ciala walczcych i odrzuca je od niego. Zerwal si na równe nogi i
stanl plecy w plecy z kim, kto te walczyl jak szalony. Zwyci ali. Zwyci ali!
A potem okrzyki m czyzny za jego plecami nabraly nagle sensu: - Zabij was,
durnie! On jest mój! Hugh splunl mu na obcas, a Richard zrobil to samo. Wpatrywali si w
siebie: dwaj pogardzajcy sob wrogowie.
Równi sobie w walce.
Potem Richard umiechnl si przez zacinite wargi. - Poza tym - powiedzial -
dostarczy nam wielkiego okupu - albo dobrej zabawy.
olnierze burczeli i ocierali krew z twarzy. Nie myleli teraz o okupie. Gdyby im
pozwolono, rozerwaliby Hugha na strzpy, lecz nauczono ich slucha rozkazów Richarda i to
pomoglo im si opanowa.
Slu cy odcignli nieprzytomnych wojowników, a kiedy ten, który sprowokowal
Hugha, poruszyl si, kopniakami zmusili go do posluszestwa i dokd powlekli.
Hugh te otarl krew z twarzy i skrzywil si widzc, jak bardzo spuchly mu palce.
Edlyn bdzie musiala je obejrze. Edlyn... szla ju ku nim, niosc swoj torb z ziolami.
Nie wydawala si zadowolona.
Hugh cofnl si roztropnie i powiedzial, wskazujc Richarda: - On pierwszy.
- Oczywicie - odparla. - Zaslugujesz, by cierpie dlu ej.
Richard potulnie poddawal si jej zabiegom, lecz nie przestawal laja swych ludzi: -
Owce s mdrzejsze od was! Pomylcie! Lord Roxford jest królewskim dowódc. Ksi
bdzie chcial go odzyska. Simon de Montfort bdzie chcial go powiesi. Mo emy dosta za
niego tyle pienidzy, ilu nie zarobilibymy walczc przez rok.
Odsunl si z zasigu niespodziewanie szybkiej rki Edlyn, aplikujcej ma na jego
zlamany nos.
- A co zamierzasz zrobi ze mn? - spytala. Spojrzal na ni, zdumiony.

background image

- Nawet o tym nie pomylale, prawda? Chwycila go za ucho i wykrcila je.
- Jestem niczym wicej, jak tylko rzecz, która pozwoli ci wyrówna rachunki z moim
m em.
- Aj - jknl Richard. - Aj, aj!
Jego glos wznosil si coraz wy ej, a wreszcie rycerz zsunl si z lawy, próbujc
uciec karzcej dloni Edlyn.
A Edlyn nigdy nie wygldala tak wspaniale. Owietlona plomieniem gniewu,
wzbudzala podziw i cze, niczym bogini dawnej religii.
Richardowi od lat nale ala si nauczka. Hugh nie mógl si nie rozemia, kiedy
uslyszal, jak jego wróg jczy.
Bld.
Edlyn pucila Richarda i odwrócila si do m a.
- Jeli uwa asz, e to zabawne, poczekaj, a zaczn opatrywa twoje rany.
- Nic mi nie jest.
Hugha bolala szczka, a wie o zagojona rana na ebrach palila ywym ogniem,
jednak najbardziej dokuczalo mu oko. Czym prdzej zakryl je dloni.
- Nic mi nie jest!
Odsunla jego dlo i spojrzala na imponujcy siniak.
- Wló glow do wiadra z wod. To zmniejszy opuchlizn.
Ruszyla z powrotem na swoje miejsce przy glównym stole i nikt nie omielil si
zastpi jej drogi.
- Utopisz si, jeli to zrobisz - powiedzial Richard spod lawy.
Hugh spojrzal na swego wroga, pokonanego przez delikatn kobiec dlo. - A ty
chciale j zatrzyma.
- Pojedzie z tob. - Richard zachichotal i wygramolil si spod lawy. - Nie bylaby latwa
we wspól yciu. - Podrapal si po szczce. - Zwlaszcza gdyby...
Umilkl, ale na jego twarzy pojawil si wyraz tak szataskiej uciechy, e Hugh zacisnl
zby. Co ten zbój kombinuje?
Richard jednak tylko oszacowal wzrokiem Hugha, a potem Edlyn i zajl miejsce u
szczytu stolu. Hugh przygotowal si na katastrof, lecz chocia obserwowal bardzo pilnie, w
zachowaniu Richarda nie dostrzegl nic niewlaciwego. Jedli z tej samej tacy, lecz ich dlonie
nie zetknly si ani razu. Rozmawiali, ale nie umiechali si do siebie. Równie dobrze
mogliby by znudzonym sob mal estwem, tak chlodne i beznamitne bylo ich zachowanie.
Hugh ze zdziwieniem uwiadomil sobie, e wspólczuje Richardowi.
Mniej wicej w polowie posilku, który stanowila dziczyzna, upolowana w
królewskich lasach, Edlyn wstala i wyjla spod stolu lutni. Obecni nie spuszczali z niej
wzroku, gdy szla ku rodkowi sali, trcajc instrument, by wypróbowa struny. Wszelkie
rozmowy ucichly i Hugh pomylal, e rozbójnicy z dr eniem czekaj na nastpny ruch Edlyn.
Znów przecignla palcami po strunach, a potem dobyla z instrumentu kilka
dramatycznych dwików.
- Na yczenie gospodarza opowiem wam histori Fulka Fitzwarina, banity.
Tylko nie to! To wybór najgorszy z mo liwych, pomylal Hugh. Richard i jego ludzie
nie potrzebowali zachty w swojej walce przeciwko wladzy króla.
Lecz kiedy slodki, lagodny glos rozpoczl opowie, ludzie Richarda pochylili si do
przodu, gotowi wyslucha historii banity, podobnego do nich.
Wygldalo na to, e Edlyn wie, co robi.
Hugh powoli odsunl si z powrotem w cie, gotów chwyci pierwszy miecz, jaki
wpadnie mu w rce i zdoby pozostale. Edlyn mogla si na niego zloci, ale z pewnoci byl
jej potrzebny.
Powoli, akompaniujc sobie od czasu do czasu na lutni, snula Edlyn opowie o Fulku
Fitzwarinie i jego walce ze zlym królem Janem. Opowiedziala, jak zdrada pozbawila go
dziedzictwa.

background image

Hugh wycigal miecze z pochew jeden po drugim i kladl na podlodze obok
zasluchanych olnierzy.
Opowiedziala, e Fulk zawsze postpowal honorowo i nie rabowal nikogo poza
królem.
Hugh wzil z tacy nó do krajania misa.
Opowiedziala, jak Fulk polubil liczn i peln wdziku lady Mathild, by uratowa j
przed zakusami rozpustnego króla.
Hugh spostrzegl tarcz opart o cian i ukryl za ni stos broni. A potem chwycil
miecz i sztylet, które wybral dla siebie. Zaatakuje w odpowiedniej chwili, lecz najpierw
poslucha o uwolnieniu sir Ardulfa. To jego ulubiony fragment.
M czyni wokól Hugha przestali je, drapa si, a nawet pierdzie. Nic, tylko
wpatrywali si w Edlyn, która snula poruszajc serca opowie. miali si, gdy opisywala,
jak Fulk sprawil kupcom ubrania, uszyte z królewskich szat, a potem wyslal ich do króla, aby
podzikowali mu za jego szczodro. Wstrzymali oddech, kiedy opowiadala, jak
nieustraszony banita uratowal swego brata i plakali, gdy poleglo dwóch jego wiernych
towarzyszy.
Sluchali do koca, tak zahipnotyzowani opowieci, jakby przeniesiono ich w czasie i
przestrzeni i jakby kroczyli u boku Fulka. A kiedy skoczyla, zlo yli hold jej talentowi,
pozostajc w milczcym zadziwieniu.
Hugh te skladal hold, dopóki nie spojrzala prosto na niego. Wtedy ocknl si
raptownie i spojrzal na miecz w swojej dloni. To byl jego miecz.
Odebral go niegodziwemu szelmie, który wczeniej mu go ukradl. Tylko e teraz
Hugh jakby zapomnial, do czego slu y miecz.
Edlyn poslu yla si glosem, umiejtnociami i sprytem, by zahipnotyzowa lotrów i
zrobila to tak skutecznie, e móglby poder n im gardla, a oni umieraliby z umiechem na
twarzy. Niestety, zahipnotyzowala równie jego.
Nigdy dotd nie czul si tak glupio. Co gorsza, nigdy nie zachowal si tak glupio.
Od strony glównego stolu dobieglo westchnienie. To Richard wracal do
rzeczywistoci.
Oboje, Hugh i Edlyn, spojrzeli na gospodarza i zobaczyli, e ociera oczy skrajem
brudnego obrusa. Pozostali m czyni unieli kubki w milczcym salucie, pochrzkujc i
pocigajc nosami.
Richard wstal i pochylil uni enie glow. - Milady, dotrzymala slowa i zapewnila
nam przedni rozrywk. Rzucam ci do stóp moje serce, mój majtek i moj rk.
Edlyn uklonila si z wdzikiem. - Dobry panie rycerzu, dzikuj, e docenile mój
skromny trud.
- Zrobilbym wszystko, by zaspokoi pragnienia twego serca, pani, a jak mi si wydaje,
przede wszystkim pragniesz wolnoci.
Skrzywil si nieco, gdy to powiedzial, lecz kiedy zobaczyl, jak Hughowi z
niedowierzania opada szczka, jego glos nabral mocy.
- Tak, wolno dla ciebie, twoich ludzi i twego dobytku.
Jego ludzie zaczli glono protestowa, ale uciszyl ich, kladc obok siebie nagi miecz.
- Twego dobytku - powtórzyl - i twego m a. Spojrzal na miecz w dloni Hugha i
umiechnl si szelmowsko: - Niech ma wiadomo, e zawdzicza ycie i wolno swojej
onie.

ROZDZIAL 13

Edlyn zamarla, spodziewajc si, e Hugh odrzuci ofert. Widziala, jak zmaga si ze
swoj dum. Richard tylko czeka, by rzucil mu wyzwanie, pomylala.
Nie chodzilo o jej talent do opowiadania historii, ale o dwóch m czyzn, którzy

background image

dostrzegli okazj, aby odplaci sobie za dawne urazy.
Lecz gdzie tam w lasach pod Juxon czekaly na ni opuszczone dzieci, a Hugh poddal
si urokowi opowieci. Chrzknla znaczco, a kiedy Hugh oderwal wciekly wzrok od
Richarda, wyszeptala bezglonie:
- Podzikuj mu. Hugh zagryzl wargi.
- Jestemy ci wdziczni, Richardzie z Wiltshire. Pochylil si jakby w uklonie, lecz
zamiast si skloni, podniósl pochw z podlogi.
Richard cofnl si, zaalarmowany, lecz kiedy Hugh nie wykonal adnego wrogiego
ruchu, umiechnl si kpico. - Nie dostale tytulu za glupot, prawda?
Hugh spojrzal na Edlyn. Wiedzial, jak powinien si zachowa, ale niczym dziecko
szukal u niej pociechy.
Zdawala sobie spraw, jak musi si czu. Kiedy Richard umiechal si w ten sposób,
sama miala ochot rzuci si na niego.
Hugh tymczasem przypasal pochw, wpatrujc si obojtnie w Richarda.
- Hej! - zawolal olnierz, siedzcy w pobli u Hugha.
- To mój miecz i moja pochwa! Ukradlem je uczciwie!
Skoczyl na Hugha i spróbowal odebra mu bro.
Hugh tylko czekal na okazj, by rozladowa gniew. Nie mógl rzuci si na Richarda,
wic zaczl tluc jego podwladnego.
Odglosy bijatyki docieraly do miejsca, gdzie stala Edlyn, udawala jednak, e ich nie
slyszy.
Tymczasem Richard wrzeszczal na swoich ludzi, a wreszcie ruszyli si niechtnie i
poszli po rzeczy skradzione Hughowi i jego towarzyszom. To, co przedtem bylo starannie
zapakowane, le alo teraz zrzucone na stert razem z rzeczami ukradzionymi innym
podró nym. Edlyn jknla na myl o ponownym zaladowywaniu wozów.
Richard, zadowolony, e wymusil posluch, pojawil si u jej boku.
- Milady - powiedzial, calujc dlo Edlyn. - Jeli kiedykolwiek bdziesz w potrzebie,
wylij poslaca, a przybdziemy od razu.
Jeszcze raz ucalowal jej dlo, a potem przesunl po niej jzykiem.
Wyrwala rk i uderzyla go w twarz.
Richard nawet nie mrugnl. Po prostu umiechnl si zuchwale i wskazujc nadal
walczcego Hugha, powiedzial: - Szkoda, e on znalazl ci pierwszy. Bylaby wspanial
banitk.
- Wtpi.
Pogladzila dlo, dziwic si samej sobie. Nigdy dotd nikogo nie uderzyla - a teraz, w
cigu jednego popoludnia, spoliczkowala dwóch m czyzn. No có , zaslu yli na to.
- Moim synom to by si nie spodobalo. Richard uniósl czarne brwi.
- Masz synów? Nie w moim lochu, mam nadziej.
- S gdzie w lesie - odparla.
Banita nie byl glupi. Dostrzegl jej niepokój i po raz pierwszy, odkd go poznala, z
jego twarzy zniknl wszelki lad kpiny.
- Wyl swoich ludzi.
Kiedy wydawal polecenia, podszedl do niej Hugh. Chwycil jej dlo, spojrzal na ni, a
potem na Richarda. Nie wiedziala, jakim sposobem, zajty walk, zdolal dostrzec, e Richard
j pocalowal, lecz teraz tarl jej dlo, jakby chcial zetrze wszelki lad tego pocalunku.
Odpr yla si, gdy tylko dotknl jej dloni. To niemdre sdzi, e skoro nadal trzyma
j za rk, to znaczy, e jeszcze j lubi. Pewnie wcale tak nie jest. Kiedy skoczyla swoj
opowie, wygldal strasznie ponuro. Wiedziala, jak rozumuj m czyni. Prawdopodobnie
winil j za to, e si zasluchal i zapomnial o swoim zadaniu. Lecz cieplo jego ciala mówilo
jej, e przy nim bdzie bezpieczna, pochylila si wic ku niemu i oparla czolo na jego piersi.
Hugh objl kark ony sw wielk dloni i przycisnl j mocniej, odwracajc glow
tak, by mógl j przytuli i zamkn w ucisku.

background image

- Nigdy ju nie podam w wtpliwo twego talentu do opowiadania historii -
wymruczal jej do ucha.
Uslyszala w jego glosie nutk samokrytyki i podniosla glow. Mial posiniaczon
twarz, rozcite wargi i spuchnity policzek. Jedno oko ginlo w opuchlinie, lecz drugie
blyskalo ku niej radonie. Oderwala dlonie od jego talii i przesunla je w gór. Dotykala po
kolei piersi, szyi i ka dego pokrytego krwi miejsca.
Chwycil jej dlo i ucalowal czubki palców.
Ten pocalunek w niczym nie przypominal pocalunku Richarda - ani adnego innego.
To bylo tak, jakby pomidzy ich cialami przeskoczyla iskra, jak krzesanie ognia. Potem
przywarl do niej jeszcze mocniej i nie byla to ju iskra, lecz caly ploncy stos. Lub po ar lasu,
spowodowany uderzeniem pioruna.
- Jeli wkrótce nie znajd si z tob sam na sam...
Obok nich Richard chrzknl znaczco. Przylapal ich wtulonych w siebie niczym para
wystpnych kochanków. Edlyn odsunla si popiesznie, lecz zaraz tego po alowala. Przecie
s mal estwem. Tyle e od niedawna. Nie do dawno, by czuli si ze sob swobodnie.
- Milady.
Richard ujl jej dlo, t sam, któr Hugh pocalowal. Zacisnla j w pi. Podniósl j
i pokazal Hughowi.
- To przeslanie, nie sdzisz?
Hugh uniósl swoj pi: wiksz, pokaleczon i zakrwawion. - Byloby dobrze,
gdyby wlaciwie odczytal to przeslanie.
- Postarajmy si przestrzega zasad grzecznoci przynajmniej przez ten krótki czas,
kiedy pozostaniemy razem.
Richard polo yl sobie jej pi na ramieniu. - Pójdziemy uwolni z lochu ludzi twego
lorda.
- Id z gospodarzem, droga ono - powiedzial Hugh. - Ja pójd tu za wami.
Wiedziala, e glupio byloby si sprzeciwia. Richard mógl zmieni zdanie i zatrzyma
ich jako winiów. Jednak to doroli m czyni, którzy mog si sami o siebie zatroszczy.
- Wolalabym odszuka swoje dzieci.
- Moi ludzie je znajd - powiedzial Richard. - Jeli s cho troch do ciebie podobne,
to pewnie planuj ju , jakby tu zdoby zamek i ci uwolni.
- Bo e uchowaj! - krzyknla, zastanawiajc si w duchu, czy Richard nie ma
przypadkiem racji.
- Chod z nami, lordzie Roxford - zawolal Richard, prowadzc Edlyn ku schodom.
- Nie przegapilbym tego.
Zbrojni Richarda otwarli drzwi do lochów. Wionlo stamtd stchle powietrze
podziemi.
- Chodcie - zawolal Richard wesolo. - Pora opuci moje gocinne progi.
Ostro nie, jeden po drugim, ludzie Hugha wyszli z lochu. Za drzwiami zatrzymali si,
mrugajc gwaltownie.
Wharton ruszyl ku swemu panu.
- Och, twoja twarz!
Wspil si na palce i przyjrzal Hughowi uwa nie. - Jak tam ten drugi?
Sir Lyndon zapytal z falszyw trosk: - Te dranie ci bily, tak, milordzie?
Edlyn poczula, e minie Richarda t ej. cisnla go za rami i powiedziala: - Nie
mamy czasu na kolejn bijatyk. - Wskazujc obra enia Richarda, rzekla do sir Lyndona: -
Jeli kto tu byl bity, to Richard z Wiltshire równie otrzymal swoj porcj razów.
Sir Lyndon spojrzal znaczco na dlo Edlyn, spoczywajc na ramieniu Richarda. Ju
mial odezwa si ponownie, gdy z lochu wyczolgal si Almund.
Edlyn krzyknla, przejta i podbiegla do starca.
- Co on tu robi? - zapytal Richard. - Kiedy ostatni raz go widzialem, le al na górze,
kaszlc i skar c si, e zaraz wyzionie ducha.

background image

Dowódca zbrojnych wyjanil: - Ten czlowiek próbowal zdzieli mnie w glow
bojowym toporem.
- Naprawd? - Richard spojrzal wymownie na Edlyn. - Zadziwiajcy wyczyn jak na
staruszka w tak kiepskim stanie.
- Zrobilbym to, daj slowo - zapewnil Almund, pozwalajc, by Edlyn oparla go o
cian.
- Tak, gdyby nie przewrócil si pod ci arem topora - powiedzial dowódca.
Wszyscy rozemieli si glono. Wszyscy z wyjtkiem sir Lyndona, który rozglda! si
wokól, strapiony.
- Stary przewonik powiedzial, e lady Rorford to wymylila, by nas uwolni. Tylko
kobieta mogla zaplanowa co tak idiotycznego.
- Ale nie siedzisz ju w lochu, prawda? - zauwa yl Wharton cierpko.
Nie lubi sir Lyndona, uwiadomila sobie Edlyn. Oczywicie, ona sama nie lubi
Whartona, wic dokd ich to prowadzi?
- Plany lady Roxford powiodly si w pelni - odparl Richard. - Ustawcie si pod
cian! Do szeregu!
Ludzie Hugha spojrzeli na swego dowódc. Hugh skinl glow.
- Pozwalam wam odej - owiadczyl Richard, zacierajc rce - i chc, ebycie
wiedzieli dlaczego. Wasza pani wygrala dla was wolno. Ona, i tylko ona, przekonala mnie,
bym zwrócil wam dobytek i pozwoli! uda si w dalsz drog.
Ludzie Hugha w milczeniu spogldali to na Richarda, to na Edlyn, która a skurczyla
si wewntrznie. Wiedziala, co sobie myl.
Richard te zdal sobie z tego spraw, gdy spróbowal obroni jej honor, dodajc: -
Zdobyla dla was wolno dziki swemu talentowi opowiadania.
- Opowiadania? - powiedzial z drwin sir Lyndon. - Nigdy nie slyszalem, by kto tak
to okrelal.
Richard i Hugh niemal zderzyli si z sob, próbujc dorwa sir Lyndona. Richard stal
bli ej i to on dopadl go pierwszy. Sztylet pojawil si w jego dloni tak niezauwa enie i szybko,
e chyba musial ukrywa go w rkawie. Przycisnl ostrze do gardla sir Lyndona i rzekl: -
Obra asz lepszych od siebie, czlowieku.
- Lepszych? - zdumial si sir Lyndon. - Ona jest tylko kobiet i...
Richard lekko przecil naskórek na grdyce sir Lyndona. - Poza tym jeste glupi. -
Krew trysnla jasnoczerwonym strumieniem. - Lecz, Bogu dziki, nie nale ysz do mojej
dru yny, wic nie ja powinienem ci zabi.
Spojrzal na Hugha.
- Mog poder n mu gardlo, milordzie?
- Hugh.
Edlyn trcila go, a kiedy na ni spojrzal, pokrcila przeczco glow.
- Nie - odparl Hugh niechtnie. - Moja ona pragnie darowa mu ycie.
Jego glos nabral mocy. - Lecz mo esz zatrzyma go w lochu, dopóki szczury nie
odgryz mu tego zloliwego jzyka. Jeli kto jeszcze chcialby obrazi moj lady Roxford,
musz uprzedzi, e bardzo by mi si to nie spodobalo.
Richard rzucil sir Lyndona stra nikom, a oni pocignli go z powrotem ku otwartym
drzwiom lochu.
- Ten niegodny lajdak wyczerpal caly mój zapas cierpliwoci, wic powiem wam
tylko raz. Lady Edlyn opowiedziala nam histori o Fulku Fitzwarinie z takim talentem, e
zafascynowala nas i oczarowala. W nagrod wypuszczam was wszystkich. Wszystkich!
Machnl nonszalancko dloni, uzbrojon w sztylet, a ludzie Hugha cofnli si
popiesznie.
- Razem z dobytkiem. Wic podzikujcie swojej pani i wynocie si z mojego zamku.
I rzeczywicie, podzikowali jej. Dzikowali, kiedy mijali zewntrzny mur obronny i
gdy ladowali na wozy swój dobytek. Dzikowali, a Richard umiechnl si

background image

porozumiewawczo do Hugha. Dzikowali nawet, gdy odszedl, by dopilnowa rozdzielania
rzeczy.
Edlyn stala obok Hugha na stopniach zamku i spogldala na opuszczony most.
- Wiem, o czym mylisz - powiedzial Hugh.
- Nic nie mówilam.
I nie mówila. Miala wa niejsze rzeczy na glowie.
- Wharton! Ten kufer nale y do mnie - krzyknl Hugh, przygldajc si, jak rycerze
laduj na wozy na wpól spakowane skrzynie. Wharton rk dal znak, e uslyszal i ruszyl w
kierunku wozu Hugha.
- Ale wiem, co mylisz - powiedzial Hugh, odwracajc si znów do Edlyn.
- Wtpi.
M czyni tloczyli si i pokrzykiwali, wyprowadzajc konie ze stajni i klócc si o
siodla. Glupcy.
- Mylisz, e ci zawiodlem. e nie mo esz na mnie polega.
- Nic podobnego - powiedziala z naciskiem.
- Przysiglem, e bd ci bronil i bd. Przysigam.
Odwrócila si do niego gwaltownie. - Przestaniesz wreszcie papla? Hugh zamarl.
- Myl o moich synach. To wszystko. O moich synach. Chc, eby wrócili, i to
natychmiast. Wic jeli musisz si o co martwi, martw si o nich.
- Twoi synowie. Tak.
Umiechnl si pólgbkiem. - Ju kiedy przyprowadzilem ci synów, mog zrobi to
jeszcze raz.
Dopadl swego wierzchowca, osiodlal go blyskawicznie i byl w polowie drogi do
bramy, kiedy dogonil go Richard. Rozmawiali przez chwil, a potem Hugh odjechal.
Richard podszedl do Edlyn. - Powiedzial, e jedzie po twoich synów - oznajmil
ponuro.
- Mam nadziej, e to prawda.
- Ja te chcialem pojecha ich szuka.
- To chyba nie najmdrzejszy pomysl - zauwa yla delikatnie.
- Hugh powiedzial to samo. Cho chyba powinienem tytulowa go lordem Roxford,
prawda? Powiedzial, e powinienem zosta, bo inaczej znów zacznie si tu bijatyka. Do licha!
Mial racj - dodal, kolyszc si na obcasach.
Gdyby tak bardzo nie martwila si o synów, pewnie rozbawilby j ten przejaw
chlopicej rywalizacji.
- Sdzc po tym, co mówi, on zawsze ma racj. Jak ty to znosisz, pani?
Lojalno zmusila Edlyn, by pohamowala jzyk. Ten czlowiek doslownie czytal w jej
mylach.
- Tak, to musi by irytujce - mówil dalej. - Nic dziwnego, e gdy jest w pobli u,
przez caly czas korci mnie, by pozbawi go tej wielkopaskiej pewnoci siebie.
- To dlatego pozwalasz nam odej. - Jak latwo rozszyfrowa mski sposób mylenia!
- Nie chodzi wcale o opowie. Po prostu chciale, by Hugh wiedzial, e zawdzicza wolno
mnie.
- Podobala mi si opowie. Poza tym zyskalem sobie jego wdziczno - odparl
Richard, mrugajc porozumiewawczo.
- Jeste m czyzn. - Irytacja sprawila, e slowa Edlyn zabrzmialy szorstko. -
Naprawd w to wierzysz?
Spojrzal w dól na stopy i zaszural butami. - No, niech ci bdzie. Ty wiesz lepiej.
- Wiem, e twój lord jest czlowiekiem honoru - odezwal si po chwili. Teraz
przemawial zdecydowanie i patrzyl jej przy tym prosto w oczy. - Z pewnoci dra ni go, e
zawdzicza wolno kobiecie, ale nie bdzie si za to na tobie odgrywal. Po prostu zrobi, co
w jego mocy, by ci odplaci. Zobaczysz, znajdzie twoich synów.
- Wiem - powiedziala mikko. - Wiem. Wmieszala si pomidzy stloczonych na

background image

rodku dziedzica ludzi i objla komend nad pakowaniem. Richard zmusil swych rycerzy,
by oddali du e rzeczy - konie, siodla, namioty, bro, lecz drobnych przedmiotów nie udalo si
odzyska.
Gdy usilowala zmieci wszystko na wozie Hugha, uslyszala wolanie. Hugh jechal
przez zwodzony most, lecz za nim na koniu wida bylo tylko jedn posta. Edlyn rzucila
wszystko i popdzila przez dziedziniec. Wynkyn trzymal si kurczowo pasa Hugha, a jego
blado przerazila Edlyn bardziej ni nieobecno synów.
- Z chlopcami wszystko w porzdku! - krzyknl Hugh, nim si zatrzymal. - Jad za
nami z reszt banitów.
- Dziki ci, Bo e.
adna modlitwa nie byla dotd tak szczera, lecz Edlyn dostrzegla malujcy si na
twarzy giermka ból i to, w jak nienaturalny sposób podtrzymywal spoczywajce na kolanie
przedrami.
- Co si stalo?
- Zlamal sobie obojczyk - odparl Hugh. - Spadl z drzewa, kiedy obserwowal zamek.
Planowali szturm.
Z tylu, za nimi, Richard zdusil miech i zawolal, by przyniesiono nosze. Edlyn bardzo
si one spodobaly: dwie tyczki z rozcignitym pomidzy nimi pledem przypominaly nosze,
jakich u ywano w opactwie.
- W naszym fachu czsto trafiaj si ranni - wyjanil Richard. - I stale ich przenosimy.
- Pomó cie mi zsadzi go z konia - zarzdzila Edlyn. Obaj m czyni podtrzymali
Wynkyna i polo yli go plasko na noszach.
Edlyn zbadala chlopca, a potem nastawila ko i unieruchomila rami wskimi pasami
plótna. Wynkyn krzyknl i zrobil zdumion min.
- Od razu lepiej! - powiedzial.
- To zawsze pomaga.
Edlyn zalo yla lubki, a potem unieruchomila rami na dobre.
- On nie mo e dzisiaj wyruszy.
Hugh, cho rozczarowany, powiedzial jednak: - Oczywicie. Zostaniemy tu do rana.
Richard powstrzymal miech i Edlyn w pelni to docenila.
- Jeli przyjmiecie moj gocinno - powiedzial - z chci zatrzymamy was tu do
jutra.
Edlyn pragnla zobaczy, jak zareaguje Hugh. Czy przyjmie propozycj z nale n
wdzicznoci? Jednak w tej chwili na mocie ukazali si kolejni jedcy i uslyszala wolanie:
- Mama! Mama!
Uniosla spódnic i pognala w stron chlopców, usadowionych za ludmi Richarda.
Hugh i Richard spojrzeli w lad za ni.
- Kradn to, czego pragn - powiedzial Richard. - Lecz gdybym ci j wykradl, i tak
bym jej nie mial.
Richard zamierzal co powiedzie! Hugh zadr al z niecierpliwoci. Jego przeciwnik
zamierzal mu wyzna, co si zdarzylo podczas tych dlugich godzin, gdy on byl zamknity w
lochu!
Hugh czekal, wstrzymujc oddech, i Richard spochmurnial.
- Och, przesta robi tak wyczekujc min! Wiesz doskonale, e ona pragnie tylko
ciebie. - Potarl guz na czole, jakby wlanie sobie przypomnial, gdzie go zarobil. - Bdziecie tu
dzisiaj bezpieczni, cho sdzc po tym, co twoja ona powiedziala na temat komnaty, chyba
nie zechce si w niej polo y.
Hugh uniósl brwi.
- Juxon to winia - powiedzial Richard otwarcie. - Te dobra i zamek zasluguj na co
wicej ni wlaciciel, który tylko napycha sobie brzuch i brzdka na swoim instrumencie,
pozwalajc, by wszystko wokól niszczalo.
Wspomniawszy brud, jaki zobaczyl w wielkiej sali, Hugh zapytal: - Chcesz

background image

powiedzie, e tak tu wygldalo, kiedy zdobylicie zamek?
- Bylo zdecydowanie gorzej. Odwalilimy kawal roboty.
Richard ujl Hugha pod rami i odwrócil. Stali teraz twarz do glównej bryly zamku.
- Widzisz te obluzowane kamienie na wysokoci drugiego pitra? Wypelnilimy nimi
wyrw w cianie. Juxon najwidoczniej chcial mie tam okno, wic po prostu usunl cz
ciany.
- Niemo liwe.
Hughowi trudno bylo uwierzy, e kto mo e by a tak glupi.
- A jednak. Co bardzo ulatwilo nam zdobycie zamku. Gdy tylko przedarlimy si za
bram - byla spróchniala, wic nie wymagalo to szczególnego wysilku - oparlimy drabiny o
cian i weszlimy przez to okno.
Hugh sluchal, oszolomiony. Nawet tak niewielki zamek wart byl utrzymania.
- On nie zaslugiwal na to miejsce.
- aden z nich na nic nie zasluguje.
Richard wyszczerzyl zby w parodii swego zwyklego umiechu. - Ci starsi synowie!
Marnotrawi swoje dziedzictwo, a my, mlodsi bracia, przymieramy glodem!
Hugh milczal. Nie aprobowal tego, co robi Richard. Jak móglby aprobowa? Mimo to
dobrze rozumial jego gniew.
Richard potrzsnl ramieniem towarzysza.
- Nie wtpi, e stronnicy króla zwyci i rebelia zostanie stlumiona. A wtedy król
wyle kogo, prawdopodobnie ciebie, by odzyskal zamek. Odda go Juxonowi, który w
dwadziecia lat doprowadzi to miejsce do ruiny.
To byla prawda. Hugh dobrze o tym wiedzial.
- Drogi lordzie Roxford, ksi slucha twoich rad. Porozmawiaj z nim. - Richard
znowu potrzsnl ramieniem Hugha. - Przemów do niego! Bywaj gorsi dzier awcy ni ja i
moi ludzie, a kiedy raz przysigniemy królowi wierno, nigdy mu si nie sprzeniewierzymy.
- Ksi nie odda zamku bandzie wyjtych spod prawa rabusiów - powiedzial Hugh. -
Nie bdzie w stanie wam zaufa.
- Ty mi ufasz. Richard tym razem umiechnl si z prawdziw radoci. - Ufasz, e
rano pozwol wam odej i zabra ze sob dobytek.
Hugh spojrzal na otwór w murze, by unikn przyznania racji Richardowi.
- Porozmawiaj z ksiciem - powtórzyl Richard. - To wszystko, o co prosz.
Wynkyn spal jak zabity kolo paleniska w wielkiej sali, pojkujc od czasu do czasu
przez sen. Edlyn podcignla wy ej okrywajcy chlopca pled i spojrzala na jego twarz, tak
gladk nawet w mroku. Allyn i Parkin spali po obu stronach giermka. Byl teraz ich bohaterem
i nie znieliby, gdyby ich z nim rozdzielono.
Ona te uwa ala go za bohatera: chronil jej synów i troszczyl si o nich, wic zawsze
znajdzie si u niej dla niego miejsce.
Wokól ognia le aly pochrapujce, poskrcane ciala. Najbli ej paleniska spoczywali
ranni i chorzy. Za nimi znajdowal si krg zdrowych, mlodych i pelnych wigoru. Nie bylo ich
wielu. Gdy wczeniej zaproponowala, by chorzy ustawili si rzdem, to ich obejrzy, ilo
m czyzn skar cych si na niewyjanione bóle glowy, piersi czy stawów zdumiala Edlyn.
I cho powinna traktowa ich jak rozbójników i lotrów, którzy lupi bezbronnych
podró nych i pozbawiaj ich ziemskiego dobytku, przypominali Edlyn jej synów. Te alosne
spojrzenia, te tlumione westchnienia i opowieci o niewygodach, o których wspominali tylko
jej. Cokolwiek im zaoferowala: ziola, lyk cieplego wina czy po prostu dotyk chlodnej dloni na
czole, natychmiast uznawali si za wyleczonych i obdarowywali j.
Dostala ju par sztuk plótna, piercienie i damskie siodlo. Wszystko skradzione
nieszczsnym podró nym, lecz mimo to cenne i podarowane ze szczerego serca. Przyjmowala
dary z wdzicznoci i umiechem. Doskonale rozumiala, co czuj m czyni. aden z nich
nie mial kobiety, która by si o niego troszczyla. Zostajc rozbójnikami, odcili si od swoich
matek i sióstr. Nie bylo dla nich miejsca w spoleczestwie, wic wywalczyli je sobie.

background image

Obawiala si, e podobny los czeka jej pozbawionych ziemi synów, jeli pozwoli wyuczy
ich na rycerzy.
Hugh i Richard, zjednoczeni pogard dla tak niemskiego zachowania, trzymali si
odleglego kraca wielkiej sali. Edlyn dalaby wiele, eby dowiedzie si, o czym rozmawiaj z
takim o ywieniem. Pewnie o polityce. Prychnla z pogard. Jakie to typowe dla m czyzn:
polityka obchodzila ich bardziej ni zdrowie podwladnych. Czy wlasne, jeli ju o tym mowa.
Hugh nadal mial na twarzy lady po walce, lecz nie poprosil jej o pomoc.
Teraz wszyscy spali: Hugh w komnacie na górze, Richard w kcie wielkiej sali. Ona
tak e powinna si ju polo y. Powinna pój na gór, do komnaty o polamanych drzwiach i
zbutwialym lo u, polo y si obok m a i zasn. Tylko e byla zbyt zmczona, by si
kocha, a e Hugh jest jej m em dopiero od niedawna, z pewnoci nie zostawi jej w
spokoju.
- Milady.
Kto wolal j szorstkim, dr cym glosem. Odeszla od synów i zbli yla si do
Almunda. Stan przewonika martwil j. Rycerska próba uwolnienia pojmanych jeszcze
bardziej nadwtlila jego zdrowie.
- Co mog dla ciebie zrobi? - spytala, przykladajc dlo do rozpalonego czola starca.
- Chcialem tylko powiedzie, e nie pojad z wami jutro.
- Co ty mówisz?
Nadal dr al, chocia okryla go paroma pledami. Miód, który wlala mu do gardla, tylko
troch zlagodzil kaszel.
- Jestem zbyt chory, by podró owa, wic zostan tutaj.
Spojrzala na gnijce sitowie na podlodze, ledwie zatkan dziur w cianie, psy
wyrywajce sobie resztki po ywienia i kota, który przeskakiwal z ciala na cialo, trzymajc w
pyszczku martw mysz.
- To pikny zamek. Nigdy dotd nie bylem w zamku - powiedzial przewonik.
Zamknla oczy. Jeli ten zamek wydaje mu si pikny, to jak musi wyglda jego
szalas?
- Sir Richard przyszedl do mnie i powiedzial, e mog zosta.
- Naprawd? - spytala, zdziwiona.
- Wygldalo na to, e interesuje go mój los.
- Ciekawe dlaczego.
- Ach, milady, krc si po okolicy ju od dawna i myl, e ten sir Richard nie jest
wcale taki zly, jak o nim mówi. Ma dobre serce, tylko starannie to ukrywa.
To zabawne, e kiedy Richard jej nie irytowal, mylala o nim tak samo.
- Ci zbóje umiej dosy, by poda mi lekarstwo, a ty wiesz dobrze, e jestem zbyt
chory, by mnie przenosi.
Wiedziala i bardzo j to martwilo. Sdzila, e jeli Bóg da, starzec prze yje, pod
warunkiem e bdzie mial kogo, kto by o niego dbal. Teraz jego radosna rezygnacja
sprawila, e ci ar spadl jej z serca.
- Mo e tak bdzie najlepiej - przyznala. Kocista rka starca chwycila jej dlo w
zadziwiajco silny ucisk.
- Tak, ale gdyby kiedykolwiek mnie potrzebowala, wystarczy, e o mnie pomylisz, a
przybd ci na pomoc.
Jego oczy, w których odbijal si pomaraczowy blask ognia, wydawaly si czarne, a
ich spojrzenie niezglbione. Teraz, w ciszy nocy, niemal sklonna byla uwierzy, e starzec
rzeczywicie potrafi odczyta jej myli.
- Jeli kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba, pomyl o tobie.
Kiedy szla przez wielk sal, powiedziala do siebie, e taka potrzeba nie zajdzie. Jest
przecie m atk, a jej m to wielki wojownik, który uwa a, e jest niezwyci ony.
Widocznie ma w sobie co, co przyciga m czyzn tego rodzaju.
U drzwi zawahala si. W komnacie panowal mrok, rozwietlony tylko slabym

background image

odbiciem ognia z dolu.
- Edlyn? - Hugh nie wydawal si ani troch senny. - Wejd.
Oczywicie, e nie jest senny. Czeka. Przecie powiedzial, jak bardzo jej pragnie.
M czyni. Ciekawe, kto, ich zdaniem, aplikuje maci, ociera pot z czola i modli si o
zdrowie rannych? Hugh pewnie myli, e zajmuj si tym elfy. Z pewnoci nie ceni jej pracy
ani umiejtnoci, chyba e w ló ku.
Podskoczyla, kiedy zacisnl dlo na jej nadgarstku.
- Ciemno tu, prawda?
Poprowadzil j w stron lo a. - Uwa aj na stopie. Skoczyla zajmowa si
chorymi? - Tak. Podniósl j i posadzil na materacu.
- Niestety materac mierdzi. Jeli ksi zgodzi si zostawi Richardowi zamek,
bdzie potrzebowal ony, eby doprowadzila tu wszystko do porzdku.
Mruknla potakujco, a on zsunl jej buty z nóg. Ulo yl j na ló ku, a potem
wycignl si obok. Poduszka byla jedynie workiem wypelnionym piórami gsi, która bez
wtpienia zdechla ze staroci, a przykrycie zapewne roilo si od robactwa. Bylo zimne i
wilgotne. Edlyn, zrezygnowana, czekala, a Hugh zacznie j calowa. Zamiast tego uslyszala
wist stali. To Hugh wycignl miecz z pochwy.
- Kto tu jest? - spytal, zeskakujc z materaca.
- To ja, sir Lyndon, milordzie. - W przymionym wietle wida bylo sylwetk
m czyzny, stojcego z uniesionymi ramionami. - Przyszedlem prosi ci, by zmienil zdanie.
- Jak to si stalo, e wypucili ci z lochu? - spytal Hugh i Edlyn wzdrygnla si,
slyszc chlód w jego glosie.
- Chcieli wygna mnie z zamku - sir Lyndon postpil kilka kroków do przodu, a Hugh
zaslonil sob Edlyn - lecz ja ukrylem si i przyszedlem do ciebie. Prosz, nie odtrcaj mnie,
milordzie. Jestem przy tobie od lat, walczylem przy twoim boku. Z pewnoci nie pogardzisz
mn z powodu jednego niebacznie wypowiedzianego slowa.
- Niebacznie? Znieslawiasz moj on i nazywasz to niebacznie wypowiedzianym
slowem?
Widziala tylko sylwetki, rysujce si w padajcym od drzwi wietle, przestpujce z
nogi na nog i swoj postaw wskazujce, kto jest tu panem, a kto przyszedl z prob.
- Nie to chcialem powiedzie.
Sir Lyndon zajknl si i Edlyn pomylala, e pewnie niele si spocil.
- To gorczka bitewna i gorycz pora ki sprawily, e nie zapanowalem nad jzykiem.
Nigdy nie wyra albym si le o kobiecie, któr wybrale sobie na mal onk.
Hugh nie odezwal si.
Sir Lyndon próbowal go udobrucha, odwolujc si do lczcych ich wizi. -
Prze ylimy razem dobre czasy, Hugh. A potem dodal z rosnc desperacj: - Nie raz
uratowalem ci ycie.
- A ja tobie. Czy to si nie równowa y?
- Dobrze mie przy sobie kogo, komu mo na zaufa.
Hugh stal nieporuszony.
Edlyn nie mogla tego znie. - Pozwól mu zosta, Hugh - szepnla.
Wydawalo si, i aden z m czyzn jej nie uslyszal.
A potem Hugh odwrócil si i spojrzal na Edlyn.
- Przyjmiesz lask z rk mojej pani?
Sir Lyndon odwrócil glow i oblizal wargi. Hugh utrudnial sytuacj, jak tylko mógl, a
przecie nie o to jej chodzilo. Powinna byla pozwoli, eby zalatwil to po swojemu. Czy
Hugh zdaje sobie spraw, jak uraz musi czu do niej sir Lyndon?
Powoli, jakby ka de slowo przychodzilo mu z trudem, sir Lyndon powiedzial: - Tak,
przyjm lask z rk twojej pani.
- Doskonale. Mo esz jecha z nami do zamku Roxford, lecz od tej chwili moim
zastpc bdzie sir Philip.

background image

Sir Lyndon rzucil si ku niemu. - Ale obiecale...
- Wiem, co obiecalem, lecz dalem slowo czlowiekowi, którego uwa alem za godnego
szacunku. - Jego dlo spoczla na ramieniu sir Lyndona. - Jeli dowiedziesz, e jeste godny
tego stanowiska, wynagrodz ci to sowicie.
Sir Lyndon zaczerpnl glono powietrza. Jak to mo liwe, e Hugh nie zdaje sobie
sprawy, jak bardzo go rozgniewal, pomylala Edlyn.
- Jak dlugo bdzie trwala ta próba? - zapytal sir Lyndon zduszonym glosem.
- Niezbyt dlugo. Jak powiedziale, przez wiele lat byle moim oddanym towarzyszem.
- Potrzsnl sir Lyndonem, a potem go pucil. - Niezbyt dlugo, przekonasz si.
- Dziki. Nigdy ju ci nie zawiod.
Sir Lyndon wymaszerowal z komnaty, a Edlyn wydawalo si, e dostrzega tlcy si w
nim plomie gniewu.
- Dobrze mi poszlo - powiedzial Hugh radonie. Wsunl miecz do pochwy i pod
poduszk, a potem polo yl si obok niej.
- Naprawd?
- Tak. Wrócil do slu by i teraz wie, e musi traktowa ci jak moj on.
- Nie chcialabym by powodem niesnasek pomidzy tob a twoimi zaufanymi
rycerzami.
- I nie jeste.
Hugh uniósl j tak, e spoczla obok niego. Cieplo jego ciala rozgrzalo wilgotne
przykrycie, wic przysunla si jeszcze bli ej.
- Ju od jakiego czasu mialem wtpliwoci co do sir Lyndona, a jego zuchwalstwo
tylko je umocnilo.
- Od dawna jestecie razem?
- Tak, od wielu lat. Spotkalimy si podczas turnieju i polczylimy nasze losy. Byl
wtedy szczliwszy, przynajmniej dopóki nie stalo si jasne, e...
Wahanie w jego glosie zaciekawilo Edlyn.
- Nim co stalo si jasne?
- Sir Lyndon nie od razu zdal sobie spraw, e jestem pot niejszym rycerzem od
niego. Jednak niektórzy, mniej taktowni ode mnie...
Stlumil miech.
- ... dali mu jasno do zrozumienia slowem i uczynkiem, e uwa aj, i stoi on ni ej
ode mnie i jest tylko czlonkiem dru yny.
- A nie jest tak?
- Wtedy nie bylo! Jak mogloby by, skoro nie mialem nawet nocnika, eby do niego
nasika, ani okna, przez które móglbym opró ni nocnik?
- Ale ty zawsze wiedziale, e w kocu wywalczysz sobie tytul i lenno, a on zawsze
wiedzial, e tego nie potrafi.
Milczenie Hugha jasno wiadczylo, i potpia brak ambicji sir Lyndona.
- Wic z towarzysza stal si podwladnym - dokoczyla Edlyn.
- Chyba jeszcze nie wszystko stracone. Zawsze byl czlowiekiem honoru.
Czlowiek honoru, pomylala Edlyn, który zgorzknial z czasem, widzc, e gwiazda
Hugha wieci coraz janiej, a jego wlasna przygasa. Lecz nie powiedziala tego na glos, gdy
Hugh ujl j pod brod i przysunl jej twarz bli ej swojej. Czekala na pocalunek, jednak on
tylko dotknl wargami jej ust.
Nie zrobil nic wicej, zapytala wic: - Bdziemy teraz...
- Nie!
Zaprzeczyl tak popiesznie, e chyba musialo go to sporo kosztowa.
- Jeste zmczona - dodal spokojniej.
- To prawda, jednak...
Od kiedy to m czyni przejmuj si tym, czy kobieta jest zmczona? W kocu
wszystko, czego potrzeba, by zadowoli m czyzn, znajduje si na swoim miejscu.

background image

- Przepraszam - powiedzial, dotykajc jej glowy. - Wiem, e mnie pragniesz, lecz
dzie byl dlugi i pracowity. Bdziesz musiala powcign swoje pragnienia, przynajmniej
dzisiaj.
olnierz potrafi zasn wszdzie i o ka dej porze, wic i Hugh wkrótce zapadl w sen,
zostawiajc Edlyn rozbudzon i niepewn, czy mia si, czy przeklina.
ROZDZIAL 14

Zamek byl ogromny. Wikszy ni Hugh sobie wyobra al, nawet w najmielszych
marzeniach. Wznosil si ponad zielonym krajobrazem niczym gigantyczna plama gronego
kamienia. Sucha fosa je yla si rzdami zaostrzonych pik. Most zwodzony miecil obok
siebie dziesiciu jedców. Brama czuwala nad nim niczym wilczyca nad swoim malym.
Blanki wygldaly jak wznoszce si ku niebu szare zby, a ka dy cal zewntrznych cian
zostal tak zbudowany, by jak najbardziej ulatwi obron.
Byl to najwspanialszy dar, jaki ktokolwiek otrzymal od ksicia.
- Ciekawe, czy jest tam gdzie puchowe lo e.
Hugh odwrócil glow i spojrzal na Edlyn. Puchowe lo e? Jak ona mo e spoglda na
ten wspanialy zamek i myle o lo u?
Edlyn pomasowala obolale plecy.
- Mam do sypiania na ziemi. Nie wini ci za to, e chciale odjecha jak najdalej
od zamku Juxon, ale noc pod dachem i przykryciem z mikkich skór bylaby mil odmian.
Spojrzala na Hugha.
- Nie zamierzasz wysla herolda, aby obwiecil, e przybywasz obj zamek w
posiadanie?
Herolda? Rzeczywicie powinien to zrobi? Zdobyl ju tyle zamków, e wchodzenie
do nich i obejmowanie twierdzy wydawalo mu si a za latwe. Chcial walczy o ten zamek.
Tylko w ten sposób móglby poczu, e naprawd go zdobyl.
Edlyn, zmczona czekaniem, powiedziala do Deweya: - Jed przodem i oznajmij, e
Hugh, lord Roxford, przybywa, by obj w posiadanie swoje nowe lenno.
Dewey zawahal si i spojrzal na Hugha, lecz Edlyn ponaglila go: - Popiesz si,
chlopcze.
Hugh skinl glow i giermek ruszyl przodem. Stanl pod murami i lamicym si
glosem wykrzyczal swoje poslanie.
Lacuchy, podtrzymujce zwodzony most zaskrzypialy, a drewniana brama uniosla
si z glonym stukiem. Poza tym z wntrza zamku nie dobiegl ich aden dwik.
- Co z nimi? - spytala Edlyn, zaciekawiona. Hugh spojrzal na swoich ludzi. Wharton,
weteran wielu wypraw, wzruszyl ramionami. Widzial ju wszystko i nauczyl si nie wydawa
pochopnych sdów. Sir Lyndon wmieszal si pomidzy innych dowiadczonych rycerzy,
którzy przygldali si twierdzy zmru onymi oczami. Giermkowie i slugi naladowali ich,
nawet Wynkyn, który wolal i obok konia, gdy jazda w siodle zwikszala ból zlamanego
barku. Parkin i Allyn dotrzymywali mu towarzystwa. Podobnie jak Edlyn, wydawali si
zdziwieni panujc w zamku cisz.
- S przera eni - powiedzial Hugh, gestem nakazujc ludziom, aby zajli ustalone
pozycje. - I nie bez powodu.
Ruszyl w kierunku bramy, strzegc si podstpu. W kocu byla to glówna twierdza
poprzedniego lorda Roxford. Rodzina Edmunda Pembridge'a mieszkala tu od czasów
Wilhelma Zdobywcy i wszystko wewntrz z pewnoci nosilo na sobie lady jej pobytu.
Gdyby okazalo si, e jeden ze zbrojnych Pembridge'a pozostal bardziej lojalny wobec swego
pana ni wobec króla, przypadkowa strzala mogla rozwiza problem - choby tylko na jaki
czas.
Hugh przebyl most bez przeszkód. ciany wie y bramnej zamknly si wokól niego.
Zostaly pomylane jako korytarz mierci dla atakujcych, którym jako udalo si przeby fos

background image

i most. W murach znajdowaly si otwory strzelnicze, przez które zbrojni mogli bezpiecznie
razi wroga, w suficie za dziury, z których lano na atakujcych gorc smol.
Hughowi bardzo si to spodobalo.
A jednak czul, e wierzbi go kark. Szkoda, e nie ma tu nikogo, kto powitalby mnie
przyjaznym gestem, pomylal.
A potem wydostal si na zewntrzny dziedziniec. Olbrzymia, otwarta przestrze
pomidzy zewntrznymi a wewntrznymi murami miecila sad, liczne ogrody i budynki. Bylo
ich tyle, e przeznaczenia niektórych nie potrafil odgadn. Nadal nic si nie poruszalo. Nic
poza...
Uslyszal stukot kopyt na drewnianym mocie. Edlyn wylonila si z korytarza i
rozejrzala dokola.
- Gdzie oni s?
- Nie wiem i nie ycz sobie, eby tu byla.
Jego stanowczy ton najwidoczniej nie zrobil na Edlyn wra enia.
- Chyba nie spodziewasz si ataku?
- Nie wiem, a dopóki si nie dowiem, chc, by pozostala w bezpiecznym miejscu.
- Spójrz.
Wskazala jeden z budynków. Hugh dobyl miecza i odwrócil si.
- Widzialam, jak kto wyjrzal przez drzwi. Nie wiedz, czego si spodziewa.
- Zupelnie jak ja - mruknl Hugh pod nosem. Nigdy dotd nie obejmowal zamku dla
siebie i dziwilo go, i czuje si tak niepewny i zdenerwowany.
- Gdyby mieli zamiar zaatakowa, ju by to zrobili - powiedziala Edlyn z
przekonaniem. Wrócila do korytarza u wylotu mostu i zawolala: - Chodcie, nikt was nie
skrzywdzi!
Hugh umiechnl si mimo woli. Wyobra al sobie, jak musz czu si jego rycerze:
oto kobieta zapewnia ich, e nic im nie grozi.
Teraz, kiedy Edlyn zwrócila jego uwag na pewne sygnaly, on tak e dostrzegal, i tu i
ówdzie slu ba wychyla si z ukrycia, by zerkn na nowego pana. Odzyskawszy nieco
pewno siebie, ruszyl ku wewntrznej bramie. Druga wie a bramna bronila dostpu do
znacznie mniejszego przejcia przez wewntrzny mur obronny. Musial niemal przylgn do
szyi konia, by przez nie przejecha, a kiedy znalazl si po drugiej stronie, o malo nie upucil
wodzy.
Nic nie przygotowalo go na wspanialo wewntrznego dziedzica. Lata nieustannej
troski sprawily, e widok, jaki ukazal si jego oczom, byl zaiste zachwycajcy. Pomidzy
piknie utrzymanymi ogrodami, stajniami i drzewami stal glówny budynek zamku, zdobiony
wznoszcymi si w ka dym rogu wie yczkami i basztami. Nigdy dotd nie widzial zamku
równie wielkiego i wysokiego. Surowy kontur budowli zmikczal wijcy si po murach
bluszcz, sigajcy niemal blanków. Uslyszal, e tu obok niego kto wzdycha glboko i z
zachwytem.
- Ksi musi bardzo ci ceni. - Edlyn odchylila do tylu glow, niczym kmie
zwiedzajcy katedr. - To miejsce jest pikniejsze ni George's Cross.
Hugh próbowal otrzsn si i ukry wra enie, jakie zrobil na nim zamek.
- Nielatwo bdzie go broni.
- Broni? - Edlyn spojrzala na m a z niedowierzaniem. - Obejmujesz to wspaniale
lenno i ju martwisz si o obron?
- Gdyby nie mialo by moje, tobym si nie przejmowal, prawda? - odparl chlodno. -
Na poziomie gruntu nie ma si czym martwi, ale te schody na drugim pitrze wygldaj na
do solidne.
Edlyn ukryla twarz w dloniach.
- Musi by jaki sposób, eby odlczy je od budynku. Przyjrzal si zamkowi jeszcze
dokladniej. - W murach wykuto te okna, cho jest ich niewiele i znajduj si do wysoko.
Jednak glówny problem to wielko tej budowli. Gdzie powinienem skoncentrowa obron?

background image

- Nie wiem - odparla Edlyn dyplomatycznie. - Mo e ich zapytasz?
Kobieta i m czyzna, oboje bogato odziani, stanli na podecie drugiego pitra i
spogldali z góry na Hugha, Edlyn oraz strumie ludzi i wozów, wlewajcy si przez wski
korytarz. Kobieta sklonila glow, jednak m czyzna wzil j za rk i szepnwszy co do
niej, sprowadzil ze schodów.
- Kim oni s?
Nawet ko musial wyczu wrogo w glosie Hugha, poniewa zataczyl pod
jedcem, wzniecajc tuman kurzu.
Edlyn pochylila si i tak dlugo poklepywala kark konia, a wierzchowiec si uspokoil.
- Pewnie to zarzdca i jego ona. Przyszli nas powita i odda nam zamek.
Zdjla rkawice i zsiadla z konia, lecz Hugh pozostal w siodle. Ci ludzie byli slugami
Pembridge'a, zarzdcami jego wielkiego majtku. Mieli w swej pieczy zarówno dom, jak
ziemi.
Bd musieli odej.
Najwidoczniej oboje zdawali sobie z tego spraw. Gdy si zbli yli, kobieta
powstrzymala lzy, a m czyzna zacisnl szczki. Nie byli mlodzi. Pewnie zd yli dochowa
si wnuków, pomylal. Wnuki te bd musialy odej. Najmniejszy lad po poprzednim
wlacicielu powinien zosta zatarty, tak aby Hugh mógl zacz tu nowe ycie ze swymi
ludmi, lojalnymi jedynie wobec niego.
- Milordzie. - Glos m czyzny dr al. - Jestem Burdett, zarzdca Rorford. Witam ci w
imieniu mieszkaców zamku Roxford.
- Burdett!
Hugh wykrzyczal imi m czyzny i zobaczyl, e Edlyn podskoczyla. Jego wcibska
ona ruszyla w kierunku pary starszych ludzi, lecz wjechal pomidzy ni a nich i zablokowal
jej drog.
- Burdett! - zawolal znowu. - Zarzdzale tym zamkiem w imieniu zdrajcy Edmunda
Pembridge'a i za ten akt zdrady skazuj ci na wygnanie.
- Co takiego? - spytala Edlyn, oburzona. Hugh nie zwracal na ni uwagi.
- Wynocie si. Zabierzcie z sob krewnych i odejdcie jedynie z tym, co macie na
grzbiecie, wdziczni, e nie kazalem was powiesi na najwy szym drzewie.
Twarz Burdetta stracila wszelk barw, a jego ona plakala teraz otwarcie.
- Co takiego? - powtórzyla Edlyn.
Tym razem powiedziala to wystarczajco glono, by glowy zaczly si odwraca.
ona zarzdcy stlumila lkanie, a on sam wycignl szyj, by lepiej widzie.
- Oszalale? - Edlyn chwycila strzemi wierzchowca Hugha. - Nie mo esz ich
wypdzi!
- Mog. - Hugh cofnl konia. - I wypdz. Uwiesila si strzemienia.
- Bd glodowa, a nawet gorzej.
- Slu yli czlowiekowi, który zdradzil króla i ksicia.
- Dotrzymali przysigi. Czy maj za to umrze? Nie mógl uwierzy, i ona
sprzeciwia mu si w obecnoci jego ludzi i - rozejrzal si wokól - najdzielniejszych sporód
zamkowej slu by. Mial ochot pochyli si i tluc j po palcach, a puci strzemi, lecz uznal,
e takie zachowanie nie przystoi ksi cemu namiestnikowi.
- Nie skazuj ich przecie na mier - powiedzial tonem, który wydawal mu si
rozsdny. - Gdyby tak bylo, ju by wisieli. Ja tylko...
- Ty tylko wyrzucasz ich na bruk bez rodków do ycia. Umr, albo zostan
rozbójnikami. - Zni yla glos. - Nie s ju mlodzi, wic nie poradz sobie jako wyjci spod
prawa i szybko zgin.
- To ju nie moja sprawa.
Spróbowal znów cofn konia, lecz Edlyn pod yla za nim.
- Rozejrzyj si, Hugh. Ten zamek znajduje si w doskonalym stanie. Wida, e
Burdettowie nie alowali trudu, by wszystko bylo, jak nale y. To nie Edmund Pembridge

background image

urabial tu sobie rce, lecz oni. Traktowali swoje obowizki bardzo powa nie, powa niej ni
wielu innych i zasluguj, by dal im szans.
- To niemo liwe.
Hugh cignl wodze i odjechal, wyrywajc strzemi z dloni Edlyn. Musialo j
zabole, gdy cisnla dloni rk. Mimo to poszla za nim, a jej twarz plonla z gniewu.
- Nie mów mi, e to niemo liwe. Jeste tu panem. Dla ciebie wszystko jest mo liwe.
- Ksi oczekuje sprawiedliwoci - odpalil, rozgniewany.
- Siedzisz na tym koniu w pelni chwaly i rozkoszujesz si wladz.
Patrzyla teraz na niego, jakby byl olbrzymim robakiem.
- Przez wszystkie te lata spdzone na polu bitwy nie zaznale pora ki. Lecz wiat
pelen jest rycerzy, którzy tak e nie brali pod uwag niczego poza zwycistwem, a potem
stracili oko czy nog i ebrz teraz na ulicach. A cmentarze pelne zarzdców, którzy wiernie
slu yli swym panom, a potem zostali przez nich porzuceni na pastw losu. I to nazywasz
sprawiedliwoci?
- Czego ty chcesz? ebym zmienil wiat? Zapomnial o swoich ludziach i obserwujcej
ich slu bie. Zapomnial o wszystkim, z wyjtkiem Edlyn i jej kaprysu.
- Mialbym sprawi, by sloce wschodzilo na zachodzie, a przyplyw zdarzal si tylko
raz na dob?
- Chc sprawiedliwoci.
- Ksi decyduje, co jest sprawiedliwe!
- Ksi !
Zabrzmialo to tak, jakby mówila o szatanie.
- Dowiadczylam ksi cej sprawiedliwoci. Siedzialam w pyle u stóp mego zamku,
nienawidzc intruza, który mnie wypdzil. Patrzylam na swoje dzieci i balam si o ich ycie.
Zastanawialam si, czy bd musiala kra albo si sprzedawa, aby zapewni im straw w
drodze do opactwa. Zebralam o ks chleba i poni alam si, blagajc o byle derk. Tak,
dowiadczylam sprawiedliwoci ksicia i nie mam o niej wielkiego wyobra enia.
Hugh nie wiedzial, co odpowiedzie. Ani co myle, poza tym, e okazal si glupi
ponad wszelkie wyobra enie. Edlyn upierala si i szalala, poniewa dowiadczyla tego
samego losu, jaki czekal teraz zarzdc i jego on. Mógl si nie przejmowa kobiecym
wspólczuciem - ale to byla sprawa osobista.
Jednak ksi spodziewal si, e Hugh wykona swój obowizek jak nale y.
Spojrzal na zastygl w gniewie twarz Edlyn.
Lecz ksi walczy daleko std, a ta kobieta jest tutaj, gotowa zmieni mu ycie w
pieklo.
Zsiadl powoli z konia, dajc Edlyn czas, by si opamitala. Podszedl do niej,
odmierzajc starannie kroki. Edlyn nie cofnla si, lecz nadal wpatrywala w niego oczami
czarownicy.
Ujl jej dlo i spojrzal na ni. Jeden paznokie zostal zerwany, a skóra na opuszkach
palców zdarta. Mimo to Edlyn nie krzyknla ani nie próbowala postawi na swoim,
sprawiajc, by poczul si winny. Rozgniewala go i próbowala zmusi do wspólczucia. No
có , nie udalo si. Burdett i jego ona nadal nic go nie obchodzili, zale alo mu jednak na
spokoju. No i... có ... na Edlyn.
Jakie to dziwne: tak malo cenil sobie uznanie, jakim obdarzali go rycerze i
giermkowie, a zale alo mu, by Edlyn dobrze o nim mylala. Pragnl, by uwielbiala go i czcila
jak wszyscy inni, tyle e Edlyn za nic miala jego bitewne talenty, a walka to jedyna rzecz, na
jakiej si znal.
- Bdzie, jak sobie yczysz, milady. - ciszyl glos. - Zostawi ci Burdetta i jego on,
by zarzdzali moim majtkiem.
Edlyn umiechnla si. Buntowniczy wyraz zniknl z jej twarzy. Rzucila si, eby
uciska m a.
Chwycil j za ramiona i powstrzymal. - Ale, droga pani, jeli nas oszukaj lub

background image

zdradz, odbij to sobie na twojej skórze.
Nie przestawala si umiecha, mimo e trzymal j na dystans.
- Nie jestem glupia, Hugh. Umiem czyta ksigi rachunkowe. Jeli spróbuj nas
okrada, od razu si zorientuj i wtedy bdziesz mógl ich wyrzuci. Jeli nas oszukaj, to
tylko raz - dodala stanowczo.
Uwierzyl jej i poczul si nieco lepiej. Gdyby tylko mógl utrzyma to w tajemnicy
przed ksiciem...
- Dobrzy ludzie - oznajmil. - Ulegajc blaganiom mej wspólczujcej ony, pozwalam
zosta zarzdcy Burdettowi i jego onie, dopóki nie udowodni, czy s przydatni.
Zona Burdetta osunla si w ramiona m a. Burdett próbowal co powiedzie, lecz
zagluszyly go radosne okrzyki reszty slu by.
- Lubi ich - powiedziala Edlyn. - To dobry znak. ona Burdetta wyrwala si z obj
m a, podbiegla do Hugha i rzucila mu si do stóp.
- Dzikuj, milordzie! - Chwycila but Hugha i pocalowala go. - Niech Bóg
wynagrodzi ci za wspanialomylno. Co dzie bd si modlila o zdrowie twej duszy i
ciala. Nigdy ci nie zdradzimy. Nigdy!

ROZDZIAL 15

- Neda pocalowala twój but. - Tak.
- To odra ajce.
- Mnie raczej si podobalo.
- Spodziewam si.
Edlyn wzdrygnla si na sam myl o takim upokorzeniu, lecz Hugh tylko si
umiechnl.
Oboje pod ali godzinami za Burdettem i jego on, zwiedzajc zamek, umiechajc
si i potakujc. A przez caly ten czas Edlyn a trzsla si z oburzenia. I dobrze jej tak,
pomylal Hugh. Zaslu yla na to po scenie, jak urzdzila na dziedzicu. Lecz w kocu nie
mogla ju dlu ej wytrzyma. Jej gniew gwaltownie domagal si ujcia.
Na to te zaslu yla, powiedzial wic kpico: - Jeste zla, bo nie pocalowala twojego
buta.
- Wcale nie chcialam, by calowala moje buty!
- Milady...
Neda zatrzymala si, gdy zauwa yla, e pastwo zostali w tyle.
Hugh spojrzal gniewnie na Ned, a kiedy popiesznie si cofnla, znów zmusil si do
umiechu. Bowiem cho oparl si pokusie, by ujawni zly nastrój, spowodowany tym, e
ulegl daniom swej polowicy, musial przynajmniej troch jej podokucza.
Burdett popieszy! ku nim.
- Jaki problem, milordzie? Milady? Zarzdca i jego ona musz nauczy si nie
przeszkadza, nim Hugh w pelni nacieszy si zemst.
- Chyba co powiedziala, pani - dodala Neda glosem dr cym ze zmartwienia.
Edlyn poklepala j po dloni.
- To nie bylo nic wa nego. Prosz, kontynuujmy obchód.
Zarzdca i jego ona, przygnbieni, wymienili spojrzenia, a potem Burdett skinl
glow i Neda otworzyla nastpne drzwi.
- To piwniczka na wino i piwo.
Jak wszdzie, tak e i tu panowal wzorowy porzdek. Po drugiej stronie korytarza
znajdowal si pokój kredensowy, ze wszystkimi koniecznymi utensyliami.
Gdy stamtd wyszli, Hugh chwycil Edlyn i odwrócil j twarz do siebie. - By mo e
nie chciala, by calowala ci buty, ale widzialem twoj twarz. Byla zazdrosna.
- Nieprawda.

background image

Wysunla brod mocno do przodu, jej koci policzkowe napinaly skór, a brwi
tworzyly dwie brzowe kreski na gladkim czole. Nie byla pikna, lecz rysy jej twarzy
stanowily dla m czyzn wyzwanie, jakie dla niewytrenowanego giermka stanowi slup do
wicze z kopi.
Hugh poczul to wyzwanie, lecz nie byl niewytrenowany. Wiedzial, jak zatopi kopi
w jej ciele. Nie yli ze sob, odkd opucili opactwo, a on byl niemal zbyt zajty, by o tym
pamita.
Ale to si skoczylo.
- Jednak moglaby przynajmniej mi podzikowa! - powiedziala Edlyn.
Uraza w jej glosie sprawila, e a zamrugal.
- Za co?
- Za co? Za to, e namówilam ci, by pozwolil im zosta.
To nie mialo sensu.
- Nie ty o tym zdecydowala.
- Wiem, lecz gdybym nie nalegala, zostaliby wyrzuceni bez grosza przy duszy.
- Nalegala? - Nic nie moglo zaklóci jego dobrego nastroju. Objl j za ramiona. - Ty
blagala.
Wyswobodzila si z jego ucisku.
- Tak. Jestem w tym dobra - powiedziala gorzko i oddalila si.
O co jej chodzi, zastanawial si Hugh. Jedyny raz, kiedy go blagala, mial miejsce, gdy
si kochali. Potarl szczk. Czy o to jej chodzilo? Przyglda! si, jak idzie, kolyszc kuszco
biodrami. Pewnie tak. Wiedziala, e on to lubi. Dlatego tak si poruszala i nawet wspomniala
o kochaniu si.
Nie rozumial tylko, dlaczego zabrzmialo to tak gorzko.
Pewnie to jaki kobiecy kaprys. Zapewne przypomniala sobie, jak dobrze bylo im w
noc polubn. Bo on z pewnoci nie zapomnial.
Pamita o tym zwlaszcza, gdy ona porusza si w ten sposób. I zdjla opocz.
Powiedziala, e jest zbyt cieplo i jej nie potrzebuje, lecz Hugh wiedzial swoje. Pewnie
chciala, by ogldal j w tej sukni podró nej, któr jej kupil. Nosila j dla niego, by wiedzial,
e jest jego wlasnoci tak samo, jak suknia i wszystko, co posiada. Uwa al to za wa ne.
Wierzyl, e lepiej jest, jeli kobieta we wszystkim zale na jest od m czyzny. Widzial zbyt
wiele szlacheckich mal estw, w których to ona posiadala ziemi i byla spokrewniona z
mo nymi tego wiata. M nigdy nie mógl by pewny, czy ona pozostanie przy nim, gdy
wpadnie w tarapaty.
Edlyn we wszystkim zale na byla od swego m a i patrzcie - oto wyslala klarowny
sygnal, e go pragnie. Tak wlanie by powinno.
Neda ruszyla przodem, lecz Hugh pozostal w tyle, wic zawrócila.
- Jeste zmczony po podró y, panie.
Hugh zamrugal. Zmczony? Uwielbial podró owa. Robil to przez cale ycie.
- Powinnam byla od razu si zorientowa - powiedziala Neda, posykujc
wspólczujco. - Moja pani te ledwo trzyma si na nogach.
Jeli zarzdca i jego ona maj pozosta na swoich stanowiskach, Hugh bdzie musial
oduczy ich wtrcania si, kiedy Edlyn rozmylnie go prowokuje.
- Prosz za mn, poka , gdzie jest sypialnia. Mo e jednak Burdett i Neda miewaj
dobre pomysly.
Teraz przemówil zarzdca.
- Kazalimy slu cym, by wykonywali polecenia giermka jego lordowskiej moci -
chyba nazywa si Dewey - i wasze rzeczy zostaly ju umieszczone w komnacie sypialnej.
Przepraszam, jeli czego brakuje. Zrobimy, co si da, by odnale brakujce przedmioty.
Wasz czlowiek, Wharton, opowiedzial nam, co si zdarzylo po drodze. Nic dziwnego, e
wszystko zostalo spakowane tak niedbale. Neda zajmie si tym rano.
- Dobrze. - Hugh ani mylal przejmowa si teraz dobytkiem. Edlyn rozpalila w nim

background image

ogie i pragnl jedynie go podsyca. - Czy komnata sypialna ma drzwi?
Wygldalo na to, e Burdett nie zrozumial pytania.
- Tak, panie... oczywicie.
Próbujc uprzedzi inne, dziwaczne pytania, powiedzial: - Jest przestronna, znajduje
si tam kominek, wiele piknych gobelinów, chronicych przed przecigami oraz oszklone
okna, z których jestemy szczególnie dumni.
- A ló ko? - zapytal Hugh.
Burdett wreszcie zrozumial. Spojrzal na on i umiechnl si do niej konspiracyjnie.
- Bardzo du e, milordzie. Materac zostal przewietrzony i jest gotowy do u ycia.
Hugh przypieszyl, prowadzc przed sob Edlyn. Weszli na spiralne schody, które
wiodly do komnaty nad wielk sal.
Na dlugim, szerokim podecie znajdowaly si olbrzymie, drewniane drzwi. Neda
otworzyla je i zapytala: - Czy janie pastwo chc zje posilek w odosobnieniu swojej
sypialni?
- Nie - powiedziala Edlyn.
- Tak - powiedzial Hugh.
Neda pochylila glow. - Bdzie, jak sobie yczy mój pan.
Edlyn weszla do komnaty, mruczc pod nosem: - aluj, e si za ni wstawilam.
Hugh nie odpowiedzial. To, co zobaczyl, odebralo mu mow.
Burdett nawet nie zaczl opisywa sypialni. Byla równie przestronna, jak niejedna
wielka sala. Na wypolerowanych stolach czekaly zlote puchary i dzbany. Okna o diamentowo
r nitych szybkach polyskiwaly nawet, kiedy - jak teraz - zalewal je deszcz. Wylot kominka
zial ze ciany niczym paszcza smoka, wypluwajc wiatlo i cieplo. Lo e... ach, lo e. Stalo na
podwy szeniu, a jego slupki, ka dy zakoczony rzebion postaci orla, celowaly prosto w
sufit. Zaslony przy lo u uszyto z puszystego czerwonego materialu, wystarczajco ci kiego i
grubego, by powstrzyma zimowy chlód. Teraz, odsunite, ukazywaly futra wszelkiej barwy i
gruboci, rozpostarte na materacu.
Hugh przyjrzal si futrom, potem przyjrzal si onie, wyobra ajc sobie, jak
wygldalaby okryta jedynie nimi.
Lecz Edlyn najwidoczniej mylala o czym innym. Nadal rozgldala si wokól,
zdumiona.
- Co za wspaniale pomieszczenie. Powiedziala to z takim podziwem, e Hugh poczul
si zmuszony zauwa y: - Edmund Pembridge najwidoczniej podjl kiepsk decyzj, gdy
postanowil poprze Simona de Montforta.
Wydawalo mu si, e slyszy, jak Burdett mruczy pod nosem ,,przeklty glupiec", lecz
kiedy na niego spojrzal, zarzdca zwracal si do ony.
- Zostawmy teraz pana i pani, a sami zajmijmy si rozlokowaniem reszty ich wity.
- Gdzie umiecicie moich synów? - spytala Edlyn, wysuwajc si do przodu.
- Odmówili opuszczenia tego mlodego czlowieka, Wynkyna, i pi w wielkiej sali
razem z giermkami i slugami. - Neda umiechnla si. - Bd nad nimi czuwala, milady i
dopilnuj, by byli bezpieczni.
- S tam, gdzie by powinni - powiedzial Hugh. - Z innymi szlachetnie urodzonymi
chlopcami, którzy ucz si szlachetnej sztuki walki.
Edlyn nie odpowiedziala. Najwidoczniej uznala, e lepiej ju mu si dzi nie
sprzeciwia. I bardzo dobrze, pomylal Hugh.
Odpowiedziala jednak Nedzie: - Bylabym wdziczna, gdyby rzucila na nich od czasu
do czasu okiem i przyprowadzila ich do mnie, gdy o to poprosz. Zmiany sprawiaj, e staj
si... niespokojni.
Neda wygldala na zdziwion.
- Niczego takiego nie zauwa ylam, milady. S troch podekscytowani nowym
miejscem i tym, e mog opiekowa si Wynkynem, a musz przyzna, e traktuj ten
obowizek bardzo powa nie.

background image

- No có - Edlyn zacisnla wargi. - W porzdku. Cieszy mnie to.
Burdett i Neda sklonili si i ruszyli do drzwi, lecz zanim wyszli, Neda powiedziala: -
Gdyby potrzebowala pani pokojówki, prosz mnie zawola, uslu pani.
- Nie bdzie potrzebowala pokojówki.
Drzwi ju si zamknly, lecz Hugh nie dbal o to. Ruszyl ku Edlyn. - Dzisiaj ja jej
uslu .
Edlyn spojrzala na niego, przestraszona, jakby nie wiedziala, o co mu chodzi i jakby
specjalnie go nie prowokowala. A potem westchnla glono.
- Hugh, jestem obolala od jazdy.
- Dosid ci bardzo ostro nie.
Nie protestowala, gdy zdejmowal jej welon i zapink, a potem przecigal sukni przez
glow.
- Czy chcesz, ebym blagala ci o... o...
- O to, ebymy si kochali? - dokoczyl, wpatrujc si w ciemniejsze miejsca na jej
koszuli, gdzie sutki przezieraly przez plótno. Poczul si tak podniecony, jakby jego cialo
oszczdzalo sily wlanie na ten moment.
- Mo esz, jeli chcesz, ale nie ma potrzeby. Dam ci, czego pragniesz, a nawet wicej.
Jej piersi uniosly si, a potem opadly. Rumieniec zalal policzki. Czy byla tylko
rozgniewana, czy tak e podniecona? Podniósl j, chwytajc wpól, lecz pozostala sztywna i
spita. Zacisnla dlonie w pici i podkulila palce u nóg. Jej twarz miala ten uparty wyraz,
mówicy, e nie ma dobrego zdania o m czyznach i Hugh mimo woli zaczl si
zastanawia, czym sobie na to dzi zaslu yl.
Zastanawial si te , jak by tu zastpi ten niemily wyraz twarzy delikatnym
rumiecem namitnoci.
Nigdy dotd nikogo o nic nie blagal, lecz byl zdesperowany. - Edlyn - szepnl. -
Blagam ci... prosz.
Nie do wiary, lecz podzialalo! Edlyn oparla mu dlonie na ramionach i spogldala na
niego podejrzliwie. Nie wiedzial, co j przekonalo - tsknota widoczna w oczach m a, a
mo e po prostu jego czlonek, rozpaczliwie starajcy si uwolni spod warstw odzie y - lecz
powiedziala ,,tak" i objla go nogami w pasie.
- Bo e!
Rzucil j na ló ko i uniósl opocz. Edlyn próbowala uwolni si od koszuli, lecz on
nie mógl czeka ani chwili dlu ej i skoczyl na ni. Po prostu na ni wskoczyl, bez adnej
finezji, jak chlopak na swoj pierwsz kobiet. Odsunl koszul. Edlyn rozsunla nogi, a on
spojrzal. - Bo e - powtórzyl. Byla to modlitwa grzesznika, który ujrzal raj.
- Wytrzymasz to? - zapytal gorczkowo, wciskajc si pomidzy jej uda i szukajc
wejcia. - Kochanie, sprawiam ci ból?
- Nie - odparla, nakierowujc go we wlaciwe miejsce. - Rób swoje.
Tak jak poprzednio, staral si w ni wej. Obejmowala go ciasno, lecz jej cialo
musialo mu sprzyja, poniewa byla liska i, och, jak e gorca. Czul, e jego wlosy lonowe
niemal zaczynaj si arzy.
A potem pchnla biodra do przodu. Zanurzyl si w niej i nie czul ju nic. A raczej czul
wszystko. Zanurzal si coraz glbiej, kolyszc si i trzymajc j za uda, by pozostaly
rozchylone.
Jknla. Otoczyl go jej zapach, przenoszc z ospalej surowoci poprzedniego ycia w
wiat zmyslów. Poskramiajc namitno Edlyn, jakby byla piknym, dzikim zwierzciem,
szepnl jej do ucha: - Wicej.
Nie bylo adnego wicej. Nie znal nic poza tym pchaniem i szturmowaniem.
Lecz jego cialo zdawalo si rozmawia z jej cialem. Czul, e z Edlyn mo liwe jest co
jeszcze poza fizycznymi ruchami. Gdyby tylko mógl zabra si do tego jak nale y, gdyby
wystarczajco mocno j trzymal, dostarczyl jej do przyjemnoci, móglby j zdoby. I
posi.

background image

Sigajc pomidzy ich ciala, odnalazl nabrzmiale wargi, które chronily j przed zbyt
wielk rozkosz i rozchylil je tak, e teraz przy ka dym ruchu pocieral swoim lonem jej lono.
Zareagowala natychmiast, wijc si gorczkowo. Szlochajc, wykrzyknla jego imi i
napila minie.
- Wicej - powtórzyl.
Jego cialo zareagowalo, jakby toczyl najwiksz bitw w swoim yciu. Serce o malo
nie wyskoczylo mu z piersi. Pluca plonly ywym ogniem, a nogi dr aly z rozkoszy. Pragnl
pa na ni. Pragnl kocha si z ni dalej.
Pragnl...
- Jeste... moja.
Zanurzyl si w ni.
- Jeste... moja. Pocalowal namitnie jej szyj.
- Jeste... moja.
Tarl piersi o jej pier tak dlugo, a sutki Edlyn staly si twarde i sterczce.
Dr al caly z po dania, czekajc, cho czul, e nie mo e czeka dlu ej i dajc jej tyle
z siebie, e pewnie nigdy nie bdzie znowu caloci.
Poczul przyplyw gorca i Edlyn wypr yla si pod nim. Krzyknla ochryple i wbila
paznokcie w jego plecy. Wsysala go w siebie, cho nie ustami.
Nagle to samo gorco ogarnlo i jego. Zaplonl, pompujc w ni ycie, zanurzony w
niej tak glboko, e stopili si z sob i stali jednoci.
Lecz on nie mógl si odpr y i rozkoszowa chwil. Musial powiedzie jej to teraz. I
uslysze od niej potwierdzenie.
Pucil uda Edlyn i zanurzyl dlonie w jej wlosach, zmuszajc j, by spojrzala mu w
oczy.
- Jeste moja. - Nie.
To pojedyncze slowo zgasilo w nim plomie niczym wiadro zimnej wody. Jak ona
mie mówi ,,nie"? Po najwspanialszym prze yciu, jakiego kiedykolwiek dowiadczyl, ona
omiela si mu zaprzecza? Czy nie rozumie, z kim ma do czynienia?
Zsunl si z niej tak szybko, e polowa futer wyldowala na podlodze. Podobnie jak
on. Pocignl za róg pledu i cignl Edlyn z lo a, a kiedy le ala u jego stóp, zapytal,
nieprzytomny z gniewu: - Nie? Po tym, co przed chwil prze ylimy, ty mówisz ,,nie"?
Oczy Edlyn zezowaly ze zmczenia. Jej szerokie usta byly opuchnite, a zwichrzone
wlosy zajmowaly niemal polow lo a. Wygldala niczym uosobienie znu onej rozkosz
zmyslowoci. Mimo to powiedziala ,,nie".
Musi wzi j jeszcze raz. Teraz jasno to rozumial.
I nie powinien byl odsuwa si tak nagle. Gdyby pozostal w niej, gdyby przez caly
czas si z ni kochal, nie moglaby zaprzeczy, e do niego nale y. W kocu jeli posidzie j
dostateczn ilo razy, sama to przyzna, a jeden Bóg wie, e nie brakuje mu ochoty.
Edlyn oparla si na lokciach i odgarnla wlosy z czola. - Powiedzialam, e nie oddam
ci si do koca. Ciesz si tym, co masz.
Spojrzala na jego twarz, dostrzegla w niej co, co j zaniepokoilo i znów odgarnla z
czola wlosy gestem rozpaczliwej determinacji.
- Nie powinnam byla ci o tym wspomina. Sam nigdy by si nie domylil.
Czy rzeczywicie? Wpatrywal si w ni. Mo e i nie. Nie od razu. Z pocztku
wystarczylby taniec cial, w którym byla tak biegla. A on nie byl przedtem onaty. I pewnie
nawet kochany. Jak móglby tskni za czym, czego nigdy nie zaznal?
Jednak w kocu tak by si stalo. Nie byl glupi, bez wzgldu na to, co o nim sdzila.
Pamital te Edlyn...
- Byla w tej stodole, prawda?
Zeskoczyla z ló ka tak szybko, e pocignla za sob reszt futer.
- Co takiego?
Pozbierala si z podlogi i chwycila sukni. Trzymala j przed sob, jakby bala si

background image

podnie rce i zarzuci na siebie okrycie.
Reakcja Edlyn przekonala Hugha, e jego wspomnienia s prawdziwe. Ruszyl powoli
ku niej.
- Byla w stodole. Szpiegowala mnie i zobaczyla, jak kocham si z t kobiet.
- Miala na imi Avina - odpalila Edlyn gniewnie, a potem zaczerwienila si po same
uszy.
- Teraz pamitam.
Fragmenty wspomnie wynurzyly si z mroku niepamici, a wraz nimi myli tak
przepelnione po daniem i magi, e caly dr al z podniecenia.
- Bylem chory i slyszalem twój glos. Wspominala dawne czasy. Mówila o Avinie i o
tym, e nas podgldala...
Próbowala przemkn si do drzwi, lecz Hugh minl j i zastawil je ramieniem.
- Powiedziala, e mnie kochala.
Ruszyla przez pokój ku oknu, jakby polo ony wysoko nad dziedzicem otwór w
murze oferowal mo liwo ucieczki.
- nile w gorczce.
- Nic podobnego - zaprzeczyl, idc za ni. Próbowala wlo y sukni, lecz Hugh
chwycil j dokladnie tak, jak si tego obawiala - z uniesionymi ramionami i glow w faldach
materialu. Ostro nie odslonil jej twarz, nie pozwalajc, by opucila rce.
- Slyszalem, jak mówisz, e kochala mnie, gdy byla mlod dziewczyn - powiedzial,
spogldajc jej prosto w oczy.
- Byle chory.
- Bylem umierajcy.
Zacisnla usta, jakby bala si mu odpowiedzie. Potrzsnl ni.
- Prawda?
- Nie wiem. - Lzy naplynly jej do oczu. - Nie jestem Bogiem.
- Ja wiem. Bylem ju niemal po drugiej stronie, gdy co przywolalo mnie z powrotem.
Przecignl dlomi wzdlu jej wyprostowanych nad glow ramion.
- To byla ty, Edlyn. To byla ty. Edlyn zadr ala.
- Wic sama rozumiesz. Nie mog ci si oprze.
Nadal si umiechal, tym razem czule, jakby rozumial jej za enowanie. - Ani ty nie
mo esz oprze si mnie.
Przybli yl twarz do jej twarzy, lecz Edlyn osunla si w dól i usiadla na podlodze,
pozostawiajc w jego rkach tylko sukni.
- Ja mog.
Próbowala si odczolga, lecz chwycil j za koszul na plecach i przytrzymal, a mógl
otoczy ramionami jej tali i podnie j.
- Pytala o puchowe lo e - powiedzial. - Jest tu, wic cieszmy si nim.
Czy znów miala da mu to, czego pragnie? Dr e w jego ramionach niczym oslabla z
po dania kobietka, która potrzebuje m czyzny, by uczyni swoje ycie kompletnym i
spelnionym?
Nie tym razem. Nie, kiedy ju wie, e on nie potrzebuje kobiety, aby y pelni ycia.
Ona za jest tylko u ytecznym narzdziem, bdcym w jego posiadaniu.
Trzymal j przycinit do swego krocza niczym wilk, pragncy swojej wadery i
prowadzil w kierunku lo a.
- Nie! - krzyknla, próbujc mu si wyrwa. Przylo yl kolano do jej pleców i powalil
j na ló ko. - Ale tak.
- Ty... m u! - wrzasnla, nadajc temu slowu najbardziej nienawistne brzmienie, jak
potrafila.
- Sprawi, e polubisz mnie w tej roli.
Nie artowal. I nie kpil z niej. Byl tak spokojny i zdeterminowany, jakby zamierzal
oblega twierdz i zdoby j. Zapowiedzial przedtem, e wygra t bitw pomidzy nimi i

background image

wygldalo na to, e wlanie dokonal wyboru or a.
Oczywicie, to mu si nie uda. Nie pozwoli na to. Nie po to, by znowu cierpie, gdy
ksi wezwie go na wojn.
- Nie zrobi tego.
Przekrcila si, próbujc go uderzy, lecz on wykorzystal ten ruch, aby odwróci j na
plecy. Polo yl jej dlo na brzuchu i przytrzymal, starajc si unikn razów. Jeden kopniak
wyldowal niebezpiecznie blisko jego krocza, lecz w ostatniej chwili udalo mu si chwyci
Edlyn za stop.
- Nasze nienarodzone dzieci... - powiedzial karcco, chwycil j za nadgarstek i
przycignl go do wezglowia.
- Co...?
Signl po podwizk i przywizal nadgarstek Edlyn do slupka, podtrzymujcego
baldachim.
- Co! - Zamierzyla si na niego drug rk, lecz on pochwycil j i przywizal.
Wpatrywala si w swoje przymocowane do slupka nadgarstki, starajc si zrozumie,
po co to zrobil. Slyszala, jak kobiety opowiadaly sobie na ucho o m czyznach, którzy robili
swym onom co takiego, a potem zncali si nad nimi do woli. Ale Hugh?
Odwrócila si i spojrzala na niego. Hugh by jej nie skrzywdzil.
A potem naprawd na niego spojrzala. Przykucnl na pitach, przygldajc si swemu
dzielu z uwag oddanego rzemielnika.
Nie, Hugh by jej nie skrzywdzil. Mo e i troch si nad ni poznca, ale z pewnoci
bd to slodkie tortury.
Wsunl dlonie pod koszul Edlyn i dotknl miejsca, gdzie koczyly si poczochy.
- No, to do dziela - powiedzial. - Zaczynamy.
- Co zaczynamy?
- Najpierw porozmawiamy sobie o stodole i o tym, dlaczego za mn tam poszla.

ROZDZIAL 16

- Chyba ka uszy ci now koszul.
Hugh przebiegl palcami po brzuchu Edlyn. Wiedzial, e to lubi. Powiedziala, e czuje
si wtedy, jakby polano j stru k wody, a jeli robil to we wlaciwy sposób, brzuch Edlyn si
zapadal. Tak, jak teraz, pomylal, usatysfakcjonowany.
- Dlaczego?
Jej glos brzmial sennie, jakby nie spdzila w ló ku wieczoru i calej nocy. Ta ciepla
senno w jej glosie sprowokowala go, wic si pochylil i pocalowal j. Przesunla wolnymi
ju teraz dlomi po jego barkach i Hugh a napil minie, tak sprawilo mu to przyjemno.
Lubil dotyk jej dloni, lecz lubil te kocha si z ni, gdy byla zwizana. Bylo to najbardziej
pouczajce, najprzyjemniejsze dowiadczenie, cho Edlyn okazala si niezwykle krnbrna i
oporna.
- Poniewa zniszczylem t, któr miala na sobie. Pocilem j.
- Mam inn. A nawet kilka.
- Ach, chodzi ci o te, które kupilem w opactwie. - Nie.
Nie powiedziala jeszcze, e go kocha, nie przyznala nawet, e kochala go, kiedy
dorastali razem w George's Cross. Jednak gdzie poród spowitej namitnoci nocy
przestalo to by wa ne i Hugh uznal, e próba naklonienia jej do zlo enia uczuciowej
deklaracji mo e by równie przyjemna, jak samo wyznanie.
Edlyn wyprostowala si na ló ku i podcignla wy ej futra.
- Jestem glodna.
- Ja te .
Potarl nogami jej uda. Kochala go, gdy byla mlod dziewczyn i nic w tym dziwnego.

background image

Wiejskie dziewczyny za nim szalaly, a i niejednej szlachetnie urodzonej m atce udalo si
zwabi go do lo a. Edlyn musiala nadal go kocha, poniewa zbytnio si nie zmienil. Jeli
ju , to jego cialo bylo teraz silniejsze, a kobiety twierdzily, e blizny na twarzy dodaj mu
charakteru. Nadal yl, aby walczy i zdobywa, a jeli nawet cel si zmienil i nie walczyl ju ,
by zdoby fortun, ale kobiet, có ... tak to ju jest z m czyznami.
Pomylal znów o koszulach i zmarszczyl brwi.
- Dlaczego powiedziala ,,nie"?
- Nie dostalam wicej koszul od sióstr, ale kilka podarowali mi ludzie Richarda.
Usiadl gwaltownie, a spokój i zadowolenie opadly z niego razem z futrami.
- Od ludzi Richarda? Richarda z Wiltshire? Jknla cicho i spróbowala z powrotem
nacign na siebie przykrycie. Hugh powstrzymal j, chwytajc za rami.
- Co miala na myli, mówic, e ludzie Richarda podarowali ci koszule?
Przez chwil wpatrywala si w Hugha, jakby nagle postradal rozum, a potem
zachichotala i dotknla jego policzka.
- Nie ma powodu by zazdrosnym. Nie ograniczyli si do koszul. Dostalam te
wachlarze, rkawiczki i piercionki, a nawet liczn zlot kulk z dzwoneczkiem w rodku.
Nie wiem, komu j ukradli, ale to musial by kto bardzo bogaty.
- Dlaczego podarowali ci to wszystko? - zapytal szorstko, czujc, jak wzbieraj w nim
emocje, których nie potrafil nazwa ani opanowa.
- Twierdzili, e spodobala im si opowie, ale ja uwa am, e chyba byli mi
wdziczni, gdy rozmawialam z nimi, jakby byli normalnymi ludmi, nie wyrzutkami.
Usiadla, podcignla kolana i objla je dlomi.
- Oczywicie, dalam chorym wywary, poklepalam ka dego po policzku i
powiedzialam, e bd si za nich modli.
- Musisz odesla im to wszystko - powiedzial Hugh bez zastanowienia.
- Co takiego?
Nie podobalo mu si, e patrzy na niego, jakby postradal rozum, kiedy to banda
wyrzutków tak bezczelnie uzurpowala sobie prawa, by opiekowa si jego on. Zeskoczyl z
lo a i podszedl do swego kufra.
- Chc, eby odeslala im wszystko, co ci podarowali.
- Nie mog tego zrobi! - powiedziala niepewnie, jakby nie mogla zrozumie jego
intencji. - Poczuj si ura eni.
- Ura eni? To banda zlodziei.
Otworzyl kufer i zaczl przekopywa si przez jego zawarto.
- Hugh - westchnla glono. - Wiem, e to kradzione rzeczy i przez to w pewnym
sensie splugawione, ale biedne kobiety, którym je odebrano, i tak ich nie odzyskaj. Niektóre
przedmioty spoczywaly w kufrach od lat. Plótno po ólklo na brzegach, a buty pokryly si
kurzem!
Ubieral si najszybciej, jak potrafil. Nie chcial o tym rozmawia.
- Odelij je.
- Co ci powiem - zaproponowala, próbujc go udobrucha i sprawi, by zaczl
myle rozsdnie. - Pol pienidze do opactwa, aby zmy win posiadania kradzionych
rzeczy.
Ale Hugh nie chcial myle rozsdnie. Jeszcze dwa dni temu Edlyn nie posiadala nic,
a teraz dostala wicej, ni mogla zapragn.
Nie planowal tego w ten sposób. Chcial ony zale nej od siebie, takiej, która czulaby,
e popierajc go, walczy o swoj spraw. Kdy Edlyn na powrót zjawila si w jego yciu,
powiedzial sobie, e jest kobiet, jakiej potrzebuje.
Ustawil but na podlodze i wsunl we stop, a potem chwycil rkami za cholewk i
podcignl j oburcz.
Mo e byl glupi. Zignorowal fakt, e Edlyn prze yla - wicej, doskonale sobie
poradzila - w warunkach, które wikszo kobiet zmusilyby do upadku. Udawal, e nie

background image

zauwa a jej kompetencji, jej oporu i nieustpliwoci. Uznal, i trafila do opactwa, wiedziona
rk Boga, e Wharton ukryl go w aptece kierowany bosk wol i e ich zwizek tak e byl
czci boskiego planu. Bóg nie zeslalby mu nieodpowiedniej kobiety.
Postawil drugi but na podlodze i wycelowal z rozmachem stop w otwór w cholewie.
Ale czy Bóg na pewno by tego nie zrobil?
Nie trafil w cholewk. But podskoczyl i przewrócil si na bok.
- Nic ci si nie stalo? - spytala Edlyn podchodzc i cignc za sob welniany pled.
Spojrzal na ni. Dolki w jej policzkach janialy niczym zaglbienia w gstej
mietanie. Lewa noga wysunla si spod pledu i lydka polyskiwala w pólmroku, co
przypomnialo mu, jak zacisnla j wokól jego bioder, kiedy...
Tylko tego mu trzeba. eby poczul si znów podniecony.
Powstrzymal j gestem i powiedzial, zirytowany: - Potrafi jeszcze wlo y but.
Zacisnla wargi w ten swój denerwujcy sposób i oznajmila chlodno: - Chyba si
ubior.
Jakby to cokolwiek zmienialo.
Chwycil cholewk buta i tym razem przytrzymal j, wkladajc do rodka stop.
Problem polegal na tym, e sam pragnl da Edlyn wszystko, by jedynym, który
dostarcza jej przyjemnoci. Nie chcial, by obdarzala umiechem innych m czyzn. A ju na
pewno nie yczyl sobie wiedzie, i potrafi oczarowa rozbójników na tyle, eby
zrezygnowali dla niej z lupu. Bo gdyby potrafila radzi sobie sama, to po co bylby jej
potrzebny m ?
- Masz zamiar j wlo y? - spytala, umiarkowanie zaciekawiona i uwiadomil sobie,
e stoi, ciskajc w dloniach opocz i wpatrujc si w ni.
- To si zarzuca na ramiona - powiedziala kpico. Stala przed nim calkowicie ubrana,
wsparlszy si pod boki.
- Wic jak, mam obrazi moich przyjaciól i odesla im te prezenty?
Opocza zawirowala, kiedy zarzucil j sobie na ramiona.
- Zatrzymaj je.
Ruszy! do drzwi, zdecydowany zignorowa Edlyn, lecz zaraz wrócil i podszedl do
niej.
- Chc wiedzie tylko jedno - oznajmil, unoszc w gór palec. - Naprawd kochala
mnie, gdy byla mlod dziewczyn?
Przez chwil wpatrywala si w jego palec z buntowniczym wyrazem twarzy, a potem
spojrzala mu w oczy. Umiechnla si leciutko i powiedziala: - Tak, tak, kochalam.
- Wic mo esz, do diabla, nauczy si kocha mnie znowu.
- Czy kuchnia nie przypadla ci do gustu, milady? - spytala Neda dr cym glosem.
- Skd e, jest wspaniala. Jedna z najlepszych, jakie widzialam.
Edlyn spojrzala na wielkie palenisko, czyste naczynia i ze wszech miar
wykwalifikowanego kucharza.
- Zapomnialam po prostu, jak niemdrzy i uparci potrafi by m czyni.
Kucharz, wysoki, mocno zbudowany m czyzna, zrobil przera on min, a Neda
powiedziala: - O tym trudno zapomnie. Czy mówimy... o konkretnym m czynie?
Pauza pozwolila Edlyn uwiadomi sobie, e kucharz czuje si zaniepokojony,
umiechnla si zatem do niego z wysilkiem.
- Od razu wida, e w tej kuchni pracuje prawdziwy artysta - oznajmila dononie.
Kucharz odetchnl z ulg i Edlyn powiedziala do Nedy: - Mialam na myli m ów.
- Kucharz piecze wolu na uroczysto powitania was w zamku, pani.
Neda popchnla lekko Edlyn do przodu, kladc jej dlo na plecach. - Zechcialaby
zaaprobowa menu?
Edlyn zupelnie to nie obchodzilo. Jak dotd, jedzenie, które jej podawano, bylo
wspaniale, jednak obsada kuchni stala w rzdku, czekajc, by ich pozdrowila i wyrazila swoje
uznanie. Robila to ju wczeniej, cho nigdy pod przewodnictwem takiego eksperta jak ona

background image

zarzdcy.
Przywitala si z podkuchennymi i poznala ich imiona, a kiedy wyszly z Ned, by uda
si do obory po drugiej stronie dziedzica, Neda powiedziala: - Oczarowala ich na dobre,
pani. Bd slu yli ci z ochot.
- O to chodzilo - odparla Edlyn niecierpliwie, a potem wrócila do tematu, który
niepodzielnie j zajmowal.
- Mieszkalam w opactwie. Rzadko widywalam m czyzn, a jeli ju , to mnichów.
Neda poprawila opocz, by lepiej chronila j przed deszczem.
- Teraz rozumiem. Kiedy widuje si tylko mnichów, mo na zapomnie, jacy naprawd
s m czyni. Na Chrystusa, nigdy nie spotkalam mnicha, którego moglabym uzna za
normalnego.
- Normalnego? - Edlyn nie podobalo si brzmienie tego slowa. - Oni s normalni.
- S wici! - zapewnila popiesznie Neda. - I wspaniali. Dobrze slu Panu. Ale...
Otworzyla drzwi do obory i dojarka popieszyla ku nim.
- Witaj, Judith, oto nasza nowa pani. Przyszla, eby przyjrze si krowom.
Edlyn nie miala ochoty przyglda si krowom. Chciala poslucha, co Neda ma do
powiedzenia na temat mnichów. Zamiast tego musiala przesun dloni po boku ka dej
krowy i zajrze w ka dy, wyszorowany do bialoci, cebrzyk.
Jednak gdy tylko znalazly si z powrotem na dziedzicu, zapytala: - Ale co?
- Nie chcialabym ci urazi, milady. Jestem pewna, e znasz, pani, mnóstwo
mnichów, których bardzo lubisz. Mój wuj jest mnichem, a tak e brat. Uwielbiam ich obu.
- Ale? - nie popuszczala Edlyn.
- Stracilam ich. Nie umarli, lecz calkowicie powicili si Bogu. S dobrymi
mnichami, jak by powinno, i pewnie dlatego ju o mnie nie dbaj.
Neda popatrzyla przed siebie. Krople deszczu spadaly z pokrytego strzech dachu
obory i rozbijaly si u ich stóp. Neda oparla si o cian i powiedziala: - By mo e jestem
samolubna, ale pamitam, jak bliscy bylimy sobie z bratem w dziecistwie i czasami
chcialabym go odzyska.
- Gdyby twój brat zostal rycerzem, te by go stracila. Dzi pewnie by ju nie yl.
- Wola Bo a. - Neda wsunla dlonie w rkawy. - Ale mogloby by inaczej, a wtedy
odwiedzalby mnie od czasu do czasu i obejmowal, jak mial w zwyczaju. Poza tym na pewno
by si o enil i mial potomstwo, które rosloby na jego obraz i podobiestwo.
Porodku dziedzica kilkoro chlopskich dzieci bawilo si w kalu y. Musieli by mniej
wicej w wieku synów Edlyn. Prawd mówic, gdyby wyranie nie zabronila chlopcom
bawi si na zewntrz, moglaby wzi ich za swoich synów. Jeden z mlodzieców podniósl
kij i wyzwal drugiego na pojedynek. Walczyli, jakby kije byly mieczami, pochlonici zabaw
i halaliwi, jak wszyscy chlopcy.
Edlyn mimo woli przylo yla rk do piersi. Nie chciala, by jej synowie zostali
rycerzami. Chciala zamkn ich bezpiecznie za murami klasztoru. Ale czy pragnla tego ze
wzgldu na nich, czy na siebie? Po to, by nie musiala cierpie wiedzc, e walcz w bitwach i
mog nigdy ju do niej nie wróci?
Jeli to, co mówila Neda, jest prawd, pewnego dnia ich mlodzieczy zapal wyganie.
Powic si Bogu, a ona nigdy ju nie zobaczy, jak twarz Allyna rozjania si na jej widok,
ani nie poczuje, jak Parkin trca j glow, domagajc si ucisków.
- Musimy i dalej, pani. W tym tempie nigdy nie skoczymy obchodu. Slu ba, któr
pominiemy, uzna to za przejaw lekcewa enia, za ci, których odwiedzilimy, bd zadziera
nosa wobec reszty.
Co powiedziawszy, ruszyla pierwsza przez grzski dziedziniec.
- A jeli chodzi o m czyzn, których polubiamy, to rzeczywicie z reguly s do
tpi. Twój m , pani... có .
Jeli Neda powie co zloliwego na temat Hugha, Edlyn z pewnoci j polubi.
- Co z moim m em?

background image

- To nic takiego, oczywicie. Ka dy m czyzna postpilby tak samo. - Neda przeszla
jeszcze kilka kroków, a potem powiedziala gwaltownie: - Ale czy jakakolwiek kobieta
wyrzucilaby zarzdc i jego on, widzc, e gospodarstwo prowadzone jest bez zarzutu i
nawet nie pytajc, czy pozostan wobec niej lojalni?
Edlyn przytaknla z ochot. - Dokladnie to sobie pomylalam!
- Burdett ostrzegal mnie, co si wydarzy. Ja twierdzilam, e niekoniecznie musi by
wlanie tak. Jeli nowy pan oka e si czlowiekiem rozsdnym, a dowiadywalam si o niego i
wszyscy zgodnie twierdzili, e nie brakuje mu rozumu, to nas zostawi, a przynajmniej da nam
szans.
- I co Burdett na to? - zachcila j Edlyn. Neda zatrzymala si na rodku dziedzica.
- mial si ze mnie! Ze mnie! Jestemy mal estwem od trzydziestu lat, a on
powiedzial, e jestem glupia. Co jest glupiego w zatrzymaniu kogo, kto potrafi zarabia dla
ciebie pienidze, ja si pytam?
- Próbowalam wytlumaczy to Hughowi.
- A on nie sluchal, prawda? M czyni za nic maj logik. Tylko ta bezsensowna
mieszanina lojalnoci i poczucia wlasnej wa noci. I jeszcze twierdz, e to my nie potrafimy
trzewo myle!
Edlyn uwiadomila sobie, e z ka dym uslyszanym z jej ust slowem lubi Ned coraz
bardziej.
- Musialam uciec si do kobiecych sztuczek, by zgodzil si was zatrzyma!
- Och, milady! - Neda chwycila j za rk. - Dzikuj ci za to. Nie wiem, co bymy
zrobili, gdyby nam nie pomogla. Ucalowalam jego but, ale dobrze wiem, komu powinnam
dzikowa. Nigdy ci nie zawiedziemy, przysigam!
- Wiem o tym. - Edlyn odwzajemnila ucisk. - Cho Hugh martwi si, e mo ecie
odczuwa jakie resztki lojalnoci wobec Edmunda Pembridge'a.
Zwa ywszy, w jaki sposób Hugh wyra al si o Pembridge'u, Edlyn obawiala si o
wlasne bezpieczestwo, gdyby kiedykolwiek wyszlo na jaw, e go znala. Dlaczego sklamala,
kiedy zapytal j, czy Edmund odwiedzal Robina? Tak latwo byloby wówczas przytakn.
Lecz wtedy Hugh zaczlby j wypytywa i musialaby wyzna, e jej poprzedni m uwa al
Pembridge'a za swego najbli szego przyjaciela.
Najbli szego przyjaciela i, gdyby do tego dopucila, kochanka swojej ony. Nawet
teraz jej umysl wzbranial si wspomina atencje Pembridge'a. Komponowal pieni, slawice
jej urod, piewal o jej wdziku i, co najgorsze, bez przerwy deklarowal oddanie dla Robina,
nie spuszczajc po dliwego spojrzenia z jego ony.
Pembridge, pomylala, yl pod presj sprzecznych emocji. Kochal j i kochal Robina.
Cho ywil glboki szacunek do Edlyn za to, e pozostala wierna m owi, pokpiwal sobie z
niej za ka dym razem, gdy Robin bral now kochank. Pragnl, by padla mu w ramiona, cho
wiedzial, e bdzie ni pogardzal za to, i zdradzila Robina.
- Pembridge - powiedziala Neda z nagan w glosie i Edlyn drgnla gwaltownie,
zaskoczona - dbal tylko o wlasn korzy. Nawet mu w glowie nie postalo, by zastanowi si,
jaki los spotka jego ludzi, jeli przylczy si do Simona de Montforta, a ten przegra.
- Simon de Montfort jeszcze nie przegral. wiadomo, i przerwa w walkach jest
tylko chwilowa, drczyla Edlyn niczym bolcy zb.
- Chodz plotki, e poparcie dla niego wród baronów slabnie - powiedziala Neda,
kiwajc mdrze glow.
- Mimo to trzeba go definitywnie pokona - odparla Edlyn. Lecz w tym celu Hugh
bdzie znów musial wróci na pole bitwy, zostawiajc j, by niepokoila si o niego i plakala.
Tylko e obiecala sobie, i nie pokocha Hugha. Nigdy wicej nie spojrzy w lusterko i
nie zobaczy, e jej spojrzenie lodowacieje z powodu zlych przeczu. Jak dotd, nie zlamala
obietnicy.
Ale czy na pewno?

background image

- Jednak Pembridge ju stracil zamek i ta strata z pewnoci si na nim odbije. To
lenno stanowilo glówne ródlo jego dochodów, spodziewalam si wic, e jako nas
zabezpieczy.
Ciekawo sklonila Edlyn, by zapytala: - Nie o enil si w cigu tego roku?
- Nie. Twierdzil, e nie chce si eni, chocia folgowal sobie, gdzie tylko mógl.
- Jego obowizkiem bylo o eni si i przedlu y ród.
- To m czyzna, który potrafi kocha tylko jedn kobiet, a ta, jak przypuszczam,
pozostaje nieosigalna. Chocia - Neda skierowala Edlyn ku schronieniu, jakie zapewnial
otwarty warsztat kowala - kiedy ostatni raz tu przyjechal, zapowiedzial, e nie minie rok, a
przywiezie do zamku swoj on.
Czy by Pembridge ledzil j, gdy przebywala w opactwie, czekajc, a skoczy si
okres jej aloby?
To nie mialo sensu. Z pewnoci dla niego adna kobieta nie bylaby warta takiego
zachodu. Edlyn poczula, i dr jej dlonie i postarala si opanowa.
- Gdzie on jest teraz?
- Przypuszczam, e ugania si za de Montfortem. Edlyn odetchnla z ulg. Nie
podobala jej si myl, e Pembridge móglby snu si po lasach w pobli u zamku, rozmylajc
ponuro o tym, i stracil nie tylko lenno, ale i j.
- Chyba e odzyskal rozum i pojechal do ksicia, aby zapewni go o swojej lojalnoci
- dodala Neda.
- Na to ju za póno - stwierdzila Edlyn, modlc si w duchu, aby tak bylo. - Zamek i
tytul dostaly si Hughowi, a ksi nie jest na tyle glupi, by zmienia zdanie. Bo wtedy Hugh
zbuntowalby si przeciw niemu.
Neda umiechnla si ktem ust, co ujawnilo doleczek w jej policzku.
- O ile zd ylam pozna naszego pana, rzeczywicie nie byloby to zbyt mdre ze
strony ksicia. Nie, Pembridge stracil Roxford, jak na to zaslu yl, a mój m nie bdzie si
wahal, lecz zlo y przysig na wierno lordowi.
- Zapewni o tym m a. Na pewno si ucieszy. Jknla, uwiadamiajc sobie, co j
czeka. - Och, Neda, musimy przygotowa ceremoni zaprzysi enia wasali Hugha.
- Mog si tym zaj.
Propozycja Nedy, wypowiedziana tak spokojnie, zaskoczyla Edlyn. Wszyscy lordowie
zdaj sobie spraw, jak wa na jest ceremonia zaprzysi enia. Ka dy wasal, ka dy sluga
przychodzi wtedy do swego pana, ofiarowuje mu podarek i przysiga w obecnoci ksidza
oraz wiadków, e pozostanie wierny i posluszny swemu panu. Kiedy przysiga zostala
zlo ona, ka d zdrad karze si mierci.
Hugh obawial si, e Burdett mo e nie dotrzyma przysigi. Cho bowiem ksi
rozkazal jasno, by poddani Pembridge'a zlo yli hold nowemu panu, to niektórzy z nich mogli
potraktowa wczeniejszy hold powa niej ni rozkazy ksicia. Hugh nie mial sposobu, by si
przekona, czy Burdett do nich nie nale y.
- To najwa niejsza ceremonia - powiedziala Edlyn powoli i z powag w glosie. -
Dlatego zamek nale y przedtem wysprzta i przygotowa sut uczt, aby przywiza do nas
poddanych i zyska sobie ich wdziczno i szacunek. Potrafilaby zorganizowa ceremoni
dla ludzi z calego lenna?
- To mój obowizek, milady.
Edlyn zaczerpnla glboko powietrza, lecz Neda stala niewzruszona, jakby
zorganizowala ju setki podobnych ceremonii. I pewnie tak bylo. Edlyn westchnla
przecigle. Obietnica Nedy uwolnila j od jednego zmartwienia i pozwolila skoncentrowa
si na obowizkach ony i pani tego zamku.
- Który dzie bylby najlepszy?
- Wiejski sdzia powinien by przy tym obecny i szeryf. Czy lord posiada inne
wloci?
- Nie. Przynajmniej na razie - dodala, wspomniawszy ambicj Hugha.

background image

- A zatem... powiedzmy... za cztery dni?
- Cztery dni.
Czy to do czasu, by przygotowa dosy jedzenia dla setki glodnych ludzi, którzy
przybd, eby pogapi si na nowego lorda i jego mal onk?
Jednak Neda wydawala si spokojna.
- Cofnij si, pani - poprosila, wskazujc zielony pd, który pil si po slupkach,
podtrzymujcych dach kuni.
- To trujcy bluszcz, chwast i prawdziwe utrapienie.
- Rzeczywicie, wyjtkowe paskudztwo - przytaknla Edlyn, cofajc si. Nieraz
zdarzylo jej si dowiadczy skutków zetknicia z t rolin, kiedy szukala w lesie ziól.
Neda wskazala zamek.
- Pnie si po cianach a po same blanki i wciska pomidzy kamienie. Cigle z nim
walcz. Wyrwiemy go i spalimy.
- Tylko ostro nie - ostrzegla Edlyn. - Ju sam dym mo e oparzy skór i spowodowa
powstanie pcherzy, a tak e podra ni oczy.
- A zatem dopilnuj, by zrobiono z tym porzdek na dlugo przed ceremoni. Nie
chcemy przecie , by nasi gocie struli si, nim zlo przysig - dodala z umiechem.

ROZDZIAL 17

- Zajdziemy teraz do kowala.
- Tak, musz pozna czlowieka, który bdzie podkuwal moje konie.
Hugh powiedzial to z przekonaniem, cho musial przyzna, e jeszcze niedawno
nawet w najbardziej szalonych marzeniach nie wyobra al sobie, e bdzie postpowal za
swoim zarzdc, z tuzinem rycerzy depczcych mu po pitach. Jak do tej pory, zd yl ju
obejrze blotniste pola, chaty we wsi oraz stodoly, a przez caly ten czas deszcz lal mu si za
kolnierz. Nie tak wyobra al sobie ycie lorda.
Szedl powoli, a dolczyl do niego sir Lyndon.
- Taka pogoda mo e szybko wykoczy udomowionego rycerza.
arcik, obliczony na to, by rozweseli sir Lyndona, nie zdal si na nic. Kciki ust
rycerza uniosly si nieco, powiedzial jednak obojtnie: - Tak, panie, co prawda, to prawda.
Hugh szedl dalej, rozmylajc o tym, co by tu jeszcze powiedzie. Sir Lyndon dsal
si jak kobieta. Nie, raczej jak dziecko, gdy Hugh nigdy nie widzial, by Edlyn tak si
zachowywala.
- Zostaw lorda w spokoju, stary mule - dobiegl go ostry kobiecy glos.
Hugh podniósl wzrok i zobaczyl stojc na progu chaty kobiet, której bujne piersi
ledwie skrywala licha koszula.
- Na pewno zechce spróbowa mojego piwa - mówila dalej, odpdzajc gestem
Burdetta. Umiechnla si do Hugha, demonstrujc braki w uzbieniu. - Prawda, milordzie?
- Piwo - mruknl pod nosem Wharton. Zabrzmialo to tak, jakby umierajcy
wypowiadal slowa modlitwy. Giermek z pewnoci si nudzil, a i reszta rycerzy miala
podobnie otpialy wyraz twarzy. Tylko sir Lyndon spogldal na Hugha grzecznie i z
zainteresowaniem. Hugh nie mógl si doczeka, by znale si z dala od niego.
Podjl wic decyzj, która z pewnoci rozczarowala Burdetta.
- Tak - powiedzial. - Chtnie zwil sobie gardlo.
Burdett spojrzal na niego, niemile zaskoczony. - Ale nie skoczylimy jeszcze
obchodu wsi, milordzie, a potem...
- Chc piwa.
Hugh skierowal si ku piwiarni, rozchlapujc stopami czarne bloto, które Burdett
uwa al za tak yzne. - I to natychmiast.
Cieply, cho nieco cierpkawy powiew, jakim przesycone bylo powietrze w karczmie,

background image

mile polaskotal mu nozdrza. Nie byl w piwiarni od miesicy, tote ujl karczmark pod jeden
z wielu podbródków i powiedzial: - Przynie nam po dzbanku.
- Tak, milordzie.
Odeszla spiesznie, kolyszc bujnym cialem, a m czyni zasiedli wokól stolu przed
paleniskiem i odetchnli z ulg. Jeden bok zostawili dla Hugha, który przysunl sobie zydel,
usiadl na nim okrakiem i skinl na Burdetta, wskazujc mu przeciwlegly koniec stolu: -
Siadaj, Burdett.
Zarzdca znalazl sobie stolek. Wida bylo, e nie czuje si swobodnie w dobranej
kompanii rycerzy i giermków.
Wharton otoczyl ramieniem tali karczmarki, rozstawiajcej wlanie dzbany z piwem i
zapytal: - Jak masz na imi, licznotko?
Karczmarka odstawila dzbanki i trzepnla go po palcach. - Nie powiem ci,
oszczdzam si dla lorda.
- Dla lorda Hugha? - Wharton rozemial si glono. - To bdziesz musiala dlugo
czeka, moja pikna. On dopiero co si o enil. Przez cal ostatni noc tak ubijali materac, e
trzsly si krokwie w dachu.
M czyni parsknli ochryplym miechem, a karczmarka wsparla si pod boki i
zmierzyla Hugha spojrzeniem.
- Prawda li to, milordzie?
Hugh przesunl kubek z rogu po blacie z nieheblowanego drewna.
- Rzeczywicie, dopiero co si o enilem - przytaknl.
- W takim razie - powiedziala, obejmujc Whartona - mam na imi Ethelburgha.
Rycerze ryknli miechem i nawet Burdett przylczyl si do ogólnej wesoloci.
- We wsi wolaj na ni Latwa Ethelburgha. Ethelburgha pogrozila mu artobliwie
palcem.
- Nie zdradzaj od razu wszystkich moich sekretów.
- To aden sekret.
Burdett wzil dzbanek, który podawal mu sir Philip. Odczekal, a wszyscy bd
trzymali kubki w dloniach, a potem wstal.
- Proponuj toast. Za Hugha, lorda Roxford, z podzikowaniem i wyrazami
niekoczcej si wdzicznoci.
Hugh polo yl dlo na ramieniu Whartona, który chcial wsta i wznie kolejny toast.
Pragnl dowiedzie si, co naprawd myli Burdett i postanowil wykorzysta okazj.
- Wdzicznoci? A za co, u licha, mialby by mi wdziczny?
- Za to, e pozwolile mi zosta w Roxford, i to na stanowisku zarzdcy. - Burdett
odstawil kubek i przemówil z zapalem: - Naprawd, jestem ci bardzo wdziczny.
- Ale czy pozostaniesz lojalny? - zapytal Hugh.
- Wobec ciebie, milordzie? Z pewnoci.
- Dlaczego mialbym ci wierzy? - zapytal Hugh z wyzwaniem w glosie. - Czy nie
skladale holdu Pembridge'owi? Nie bolejesz nad tym, e stracil zamek i lenno?
Burdett spucil wzrok. Dobierajc starannie slowa, powiedzial: - Poprzedni lord byl
moim panem przez wiele lat i slu ylem mu wiernie. Nigdy te nie bd si o nim le wyra al.
Popatrzyl na Hugha, ledzony bacznym spojrzeniem jego rycerzy. - Lecz Pembridge
powicil Roxford, a to lennu jestem w rzeczywistoci najbardziej oddany. Mój ojciec byl tu
zarzdc, a przed nim mój dziadek. Gdyby ksi Edward rozkazal mi pozosta wiernym
Pembridge'owi, tak by si stalo. Lecz ksi rozkazal, bym przysigl wierno tobie, wic
zrobi to.
Hughowi spodobala si szczero Burdetta, a tak e to, e zarzdca przedkladal dobro
zamku i lenna ponad inne rzeczy, jednak e...
- A co si stanie, jeli pewnego dnia strac Roxford?
- Nie znam ci zbyt dobrze, panie, ale nie wygldasz na czlowieka, który bez namyslu
powicilby tytul i szlachectwo, by zaspokoi chciwo i ambicj.

background image

- Gdy ksi mnie wezwie, poslucham go - odparl Hugh.
- To twój obowizek, panie. - Burdett oparl dlonie na stole. - By mo e jestem
starowiecki, ale przedkladam obowizek ponad ambicj, a lojalno ponad chciwo. Krótko
mówic, gdyby Edmund Pembridge dotrzymal przysigi, zlo onej królowi Henrykowi i
ksiciu Edwardowi, nie siedzialbym tu teraz z wami. Trzymalbym was jak najdalej od bram
Roxford i nie zdobylibycie zamku, póki yj.
- Dobrze powiedziane - przytaknl Hugh. Wharton odsunl od siebie Ethelburgh i
wstal. -
Przylczam si do toastu. Za lorda Hugha, niech jego ród nigdy nie wyganie! -
wykrzyknl. I dodal ciszej: - Ciesz si, e do ylem tego dnia.
Pozostali m czyni tak e wstali. Stuknli si kubkami, a kiedy pili, Hugh uwiadomil
sobie, e sluchajc ich dobrych ycze, zaczerwienil si niczym panna mloda podczas nocy
polubnej. Na szczcie w gospodzie panowal mrok, bo inaczej towarzysze zaczliby
podkpiwa sobie z niego, jakby rzeczywicie byl pann mlod.
- Dzikuj wam, dobrzy ludzie - powiedzial, unoszc w odpowiedzi kubek. - Nigdy
nie udaloby mi si tego dokona bez tak dzielnej kompanii.
Wystrzegal si, by nie okazywa sir Lyndonowi adnych wzgldów i wszyscy przyjli
wyrazy uznania z jednakow wdzicznoci. Znowu stuknli si kubkami i wypili. A potem
Ethelburgha napelnila dzbanki.
Wharton, który nadal stal, ponownie wzniósl kubek: - Za Roxford, oby zawsze dobrze
prosperowalo i stanowilo podwaliny naszego przyszlego dobrobytu!
Wypili, a Dewey beknl tak glono, e Ethelburgha zachichotala.
Sir Philip uniósl dzban: - Za króla, oby uciekl od de Montforta i znów nami wladal!
Kilka glów odwrócilo si, eby sprawdzi, czy Burdett spelni toast, ale on krzyknl: -
Za króla! - I wypil razem z innymi.
Ethelburgha znów im dolala, a sir Philip kontynuowal, stojc:
- I za ksicia Edwarda! Niechaj zatriumfuje nad wrogami króla z pomoc lorda Hugha
i obymy wszyscy wyszli z bitew bez szwanku!
- Za ksicia!
Wikszo m czyzn opadla ju na lawy, lecz Burdett nadal trzymal si na nogach.
Podniósl swój dzbanek i zawolal: - Za lady Edlyn, oby jej lono bylo plodne, a brzuch zawsze
pelny! Niech pozostanie laskawa i litociwa!
Ludzie Hugha krzyknli na wiwat, a Hugh podniósl dzban wraz z innymi. A potem
postawil go z hukiem na stole.
- Czy wszystkie kobiety s takie nieogldne? miech i artobliwe przekomarzanie si
ucichly jak no em ucil i rycerze spojrzeli po sobie, zaskoczeni.
Tylko Burdett, lekko ju pijany, zaczl powa nie rozwa a kwesti. Rozsiadl si
wygodnie i powiedzial: - Nie wiem, jak bardzo nieogldna jest lady Edlyn, milordzie, ale
dowiadczenie podpowiada mi, e kobiety bywaj... trudne.
Sir Philip pokiwal glow na znak zgody. - Moja ona byla nie tylko trudna. Ona byla
niemo liwa.
- Moje ony te byly beznadziejne - dodal Wharton, prychajc. - Nic tylko gadaly i
gadaly, nawet w ló ku, skar c si, e jest za krótki, albo za dlugi, nigdy taki jak trzeba.
Spostrzegl, e rycerze przygldaj mu si, zdumieni, wic ukryl twarz w dzbanku z
piwem.
Ethelburgha poklepala go po glowie i dolala mu trunku.
- Mój ojciec zawsze mawial, e nigdy by si nie o enil, ale zmczyla mu si prawa
rka. - Wszyscy odwrócili si w kierunku Deweya. Mlodzieniec zaczerwienil si po same
uszy. - Naprawd tak mawial!
- Edlyn byla zla, bo Neda pocalowala mój but - powiedzial Hugh.
- A czyj but miala pocalowa? Jej? - Wharton rozemial si krótko, potem jednak
wyczytal odpowied w twarzy Hugha. - artujesz, panie!

background image

Burdett jknl. - Kobiety! Zawsze wtrcaj si w nasze sprawy.
- Próbuj wykorzysta msk hojno - powiedzial sir Lyndon ponuro.
- Lecz gdyby nie lady Edlyn, nie pozwolilby Burdettom zosta, panie - zauwa yl
Dewey. Wszyscy zaczli przyglda si giermkowi, który poczerwienial jeszcze bardziej. -
To prawda, nie pozwolilby!
- To nie byla jej decyzja - stwierdzil Wharton.
- Nie przejmuj si, panie - powiedzial Burdett, przygldajc si, jak Ethelburgha
napelnia dzbany. - Moja ona potrafi zlagodzi gniew twojej pani. Powiedziala, e to zrobi.
Hugh przestal wpatrywa si ponuro w wirujcy w dzbanku plyn. - Jak?
- No có ... Burdett doslownie wil si na stolku. - Moja ona to dumna kobieta. Bylem
zdziwiony, kiedy pocalowala twój but, panie. Pomylalem, e chyba... hm... to znaczy...
uwa am, e zrobila to dla mnie.
Nikt si nie rozemial. Wszyscy wydawali si bardzo przejci glbi uczucia, jak
ujawnily slowa Burdetta.
Burdett zaczl mówi szybciej i troch bardziej belkotliwie.
- Po tej publicznej demonstracji nastpi znacznie cieplejsze i bardziej szczere
zapewnienia o dozgonnej wdzicznoci wobec lady Edlyn, co, mam nadziej, zlagodzi jej
gniew, a tobie zapewni dobry humor.
- To nie w porzdku! - zawolal Wharton.
- Ach, dajmy temu pokój - powiedzial sir Philip, obracajc w kólko swój dzban. -
Kobiety si nie licz. adna z nich nie ma mskiego rozumu, mimo to ci ko z nimi
wytrzyma.
- A co kobieta zrobilaby, gdyby miala wladz? - dopytywal si sir Lyndon. A potem
odpowiedzial sam sobie: - Zmarnotrawilaby j, ot co.
Wharton wszedl na law i z ponur min potoczyl wokól dloni.
- Kobiety nie wiedz, co zrobi z wladz. Wikszo z nich nie wie nawet, co zrobi z
garnkiem. Powiem wam, e jeli pozwolimy im rzdzi naszym yciem, nie stworz nic poza
chaosem. Musimy zacz traktowa je tak, jak na to zasluguj, przetrzepa im od czasu do
czasu skór, chwyci za kij i...
Hugh najpierw uslyszal lomot, a potem zorientowal si, e Wharton zniknl.
Giermek legl ci ko na plecach, wymachujc nogami, a powietrze z glonym wistem
uszlo mu z pluc.
Na jego miejscu stala teraz Ethelburgha, czerwona z gniewu. Wygldala jak je , który
zobaczyl stado wilków.
- Jestecie band durniów i lizusów!
- Ethelburgha! - zawolal Burdett, zrywajc si na równe nogi.
Ethelburgha wskazala na niego palcem, on za usiadl potulnie, jakby ten gest mial w
sobie nadnaturaln moc.
- Za ka dym razem, gdy wasze armie maszeruj przez wie, pal moj piwiarni -
mówila - a ja blagam Boga, eby m czyni nauczyli si wreszcie tego, co wie ka da kobieta.
e liczy si tylko pokój, zawsze i wszdzie, nie za bezustanne sprzeczki i handryczenie.
Gdybycie mieli cho tyle rozumu, co mala dziewczynka, ju bycie dzikowali waszym
kobietom za to, czego nauczyly was o dobroci i lagodnoci.
Dewey wymruczal co pod nosem. Hugh odniósl wra enie, e byly to slowa szacunku
i wsparcia.
- Wasza pani domaga si jedynie, bycie zaufali jej mdroci, ale duma zalepia was
tak bardzo, e nie jestecie w stanie tego zrobi.
Sir Philip o malo si nie zakrztusil. - Nie mo esz mówi tak do lorda.
- Myl, e mo e.
Hugh wstal i owinl si cianiej opocz. - Co mam zrobi, zabi wioskow
karczmark pierwszego dnia pobytu w zamku?
- Niektórzy by tak zrobili - powiedziala Ethelburgha.

background image

- Wygrala - przyznal Hugh, kierujc si do drzwi. - Cokolwiek o mnie mylisz, nie
jestem a tak glupi, by zrobi co podobnego.
- Wic id podzikuj swojej pani, e dala ci to, czego si po niej spodziewale, kiedy
brale j za on. To znaczy, e pomaga ci zarzdza twoimi dobrami.
Hugh odwrócil si raptownie i stanl.
- Skd o tym wiesz?
- Ethelburgha wie wszystko - powiedzial Burdett, zaslaniajc dloni oczy.
- Nie wszystko, ale wiem, kim jest twoja pani i czym byla dla mego poprzedniego
pana - odparla Ethelburgha zuchwale.
Hugh uslyszal j, mimo to szedl dalej. Karczmarka popieszyla za nim. Kiedy dotarli
do drzwi, chwycil j za pulchne rami. Próbowala si wyrwa, lecz zlapal j za zwisajcy fald
tluszczu.
- Moja pani nie zna twojego dawnego pana.
Wywlókl j z piwiarni, by nie slyszeli ich jego ludzie. Karczmarka odsunla si nieco,
lecz nie przestala mówi: - Jego nikt wlaciwie nie znal, ale mial zwyczaj podkrada si do
kobiet w taki sposób, e a ciarki chodzily po grzbiecie.
Nie uwierzyl w to. Zapytal Edlyn, czy znala Pembridge'a, a ona zaprzeczyla. Jednak
nie patrzyla mu przy tym w oczy, zapytal wic teraz karczmark: - Dlaczego uwa asz, e
uwzil si akurat na moj on?
- Czsto wyprawial si do zamku Jagger i wracal stamtd z dzikim spojrzeniem -
Ethelburgha wyrwala rami i roztarta bolce miejsce - a wszystkie dziewki o brzowych
wlosach i zielonych oczach chowaly si wtedy, gdzie tylko mogly, dr c ze strachu.
- To nie dowodzi, e moja pani le si prowadzila!
- Nie zamierzam rozpuszcza podlych plotek, panie. Ethelburgha spojrzala na Hugha
ostro i postukala go palcem w pier. - Nic nie mówilam o adnym zlym prowadzeniu.
Gdybym wiedziala o czym takim, nic bym ci nie powiedziala. To wdrowny minstrel
wspomnial mi o tym, milordzie. Powiedzial, e ludzie w zamku Jagger na okrglo slawi
cnot swej pani, która pozostala wierna m owi, chocia ten bez ustanku j zdradzal. A kiedy
powiedzialam, e nie obchodzi mnie, co si dzieje tak daleko od domu, rozemial si i odparl,
e powinno, bo to mój pan ugania si za lady Edlyn.
- Ale dlaczego nic mi nie powiedziala? - mruknl Hugh na wpól do siebie.
- Wida uznala, e nie ma si czym chwali.
Ethelburgha zni yla glos. - Wspominam o tym tylko dlatego, e Burdett nie chce mnie
slucha. W kólko powtarza, ebym pilnowala garnków i nie wtrcala si w mskie sprawy.
Lecz ja zapewniam ci, panie, e Pembridge nie jest czlowiekiem, który pozwolilby odebra
sobie co, czego pragnie. Dopóki yje, bd martwila si o los Roxford, a ty powiniene
martwi si o swoj pani.
Wida bylo, e mówi szczerze, tote Hugh wzil sobie jej slowa do serca. A potem
Ethelburgha na powrót podniosla glos.
- Troch publicznie wyra onej wdzicznoci z pewnoci nie przejdzie niezauwa one
i twoja pani to doceni. Spróbuj, milordzie, a si przekonasz.
Hugh podniósl wzrok. Jego ludzie wytaczali si z piwiarni. Ethelburgha najwidoczniej
wolala, by nie slyszeli, czego dotyczyla ich rozmowa.
On te sobie tego nie yczyl. Powiedzial wic równie glono: - Mo e tak zrobi.
- Spróbuj okaza jej troch tej lojalnoci, któr rezerwujesz dla króla.
Hugh spojrzal gniewnie i ruszyl w stron zamku.
- Albo i wicej! - krzyknla za nim karczmarka. Udal, e jej nie slyszy.
U stóp schodów, wiodcych do glównej bryly zamku, stala Edlyn. Przez chwil
wpatrywali si w siebie, dwoje zmoknitych, godnych po alowania ludzi, niepewnych, co
powiedzie. Za nimi tloczyli si Burdettowie, Wharton, Dewey, sir Philip, sir Lyndon i reszta
ludzi z dru yny Hugha. Wpatrywali si w swoich pastwa z ciekawoci, zwikszon jeszcze
przez ostatnio zaslyszane rewelacje.

background image

Edlyn ju miala si odezwa, lecz pomylala, e chyba powinna ustpi
pierwszestwa Hughowi, aby okaza mu w ten sposób szacunek.
Hugh chtnie by si odezwal, ale nie bardzo wiedzial, co powiedzie onie, z któr od
dnia lubu nic tylko walczyl albo si kochal. W kocu, sieczony deszczem i smagany
zachodnim wiatrem, uznal, e pora co zrobi. Odsunl si nieco, skinl lekko glow i
wskazal gestem schody.
Edlyn umiechnla si kcikiem ust i ruszyla przodem.
- Mama! Mama! - dobiegly j chlopice okrzyki.
- Walczylem z Allynem na miecze i pokonalem go!
Pokryty blotem chlopak - czy by Parkin? - taczyl w kalu y u stóp schodów.
- Nieprawda!
Allyn, równie ublocony, wdepnl z rozmachem w kalu , oblewajc brata
strumieniem wody. - Pozwolilem mu wygra!
- Taa? - spytal Parkin.
- Pewnie - odparl Allyn.
- Klamca.
- Pleciuga.
- Chlopcy!
Edlyn mogla nie wiedzie, co powiedzie m owi, ale z pewnoci nie dotyczylo to
jej synów. - Przestacie, i to natychmiast!
- Ale...
- On powiedzial...
- Ani slowa wicej.
Odwrócila si, by zej ze schodów, lecz Hugh stanl jej na drodze i najwidoczniej nie
zamierzal ustpi.
- Pozwolisz, e si tym zajm? - zapytal.
Jego glboki glos zaskoczyl j, a propozycja jeszcze bardziej. Od dnia narodzin
chlopców tylko ona byla odpowiedzialna za ich zachowanie i utrzymanie dyscypliny. A teraz
ten m czyzna, jej m , oferowal si z pomoc.
- Swego czasu trenowalem wielu paziów i giermków.
Jej wahanie zdziwilo go. Wygldalo na to, i Hugh sdzi, e Edlyn mu nie ufa.
- Nie zrobi im krzywdy - zapewnil - lecz skocz z tym paplaniem i zmusz ich, by
doprowadzili si do porzdku.
Spojrzala na Hugha i nagle ujrzala w nim nie m a, kochanka czy przeciwnika, ale
rycerza, zdolnego utrzyma w karbach jej synów, z czym sama nie bardzo mogla sobie
poradzi. Jeli pozwoli mu zaj si nimi, bdzie to nie tylko akt zaufania, ale i
niewypowiedziana ulga.
- Masz moje blogoslawiestwo - powiedziala zdecydowanie.
Chlopcy umilkli i wpatrywali si w ni szeroko otwartymi oczami, jakby ich
zdradzila. Tak, niech sobie uwiadomi, jak nagla odmiana losu, wyniesienie, które powitali z
tak radoci, wplynie na ich nieograniczon do tej pory swobod.
- Zrzucie z siebie te brudne lachy! - powiedzial tymczasem Hugh rozkazujco. -
Obmyjcie si na deszczu! Wypierzcie ubrania w korycie dla koni!
Chlopcy wydli usta, a potem rozplakali si.
- Milady - powiedziala Neda, ujmujc Edlyn za lokie - wejdmy do rodka.
Edlyn nie protestowala. Odwrócila si od widoku szlochajcych z szeroko otwartymi
ustami synów i weszla na schody, a jedyne uczucie, jakie jej towarzyszylo, to byla ulga. Hugh
nie zrobi im krzywdy, ale nauczy dyscypliny.
Z pomoc Nedy przebrala si w suche ubranie - oczywicie, nie wlo yla niczego, co
dostala od ludzi Richarda - a kiedy Hugh wszedl do wielkiej sali, siedziala ju przy ogniu,
przdc na kolowrotku, podczas gdy slu ce przygotowywaly stól do posilku.
Na widok m a natychmiast poderwala si i podeszla do niego.

background image

- Jak dobrze, e ju wrócile, panie.
Pomogla mu zdj przemoczon opocz i podala j dziewce slu ebnej, która
pojawila si nie wiedzie skd przy jej boku.
- Ocalile mnie przed strasznym losem. Moje umiejtnoci poslugiwania si
kolowrotkiem nie udoskonalily si ani troch, odkd zamieszkalam w opactwie.
- Wic zostaw to slu ebnym - powiedzial, najwidoczniej zdziwiony jej
bezceremonialnoci. - Wyglda na to, e jest ich tu pod dostatkiem - dodal, rozgldajc si
wokól.
- Mo e tak zrobi.
Umiechnla si do niego, zdecydowana, e nie zapyta, co zrobil z jej synami. Lecz
Hugh nie czekal, po prostu jej powiedzial.
- S czyci, teraz si susz. Gdy wyschn, przyjd przeprosi ci za to, e wyszli na
dwór mimo twego zakazu i e si klócili.
- Wielkie dziki.
Rzeczywicie byla mu wdziczna. Zdjl z jej barków ci ar, którego nie spodziewala
si z nikim dzieli.
- Jeli sobie yczysz, mój panie, ka rozlo y w sypialni twoje mokre ubrania.
W wielkiej sali bylo cieplo i z opoczy Hugha zaczla unosi si para.
- Jeszcze nie. Uwa am, e najpierw powinnimy porozmawia o twoich synach... -
spojrzal na ni, niemal za enowany, lecz calkowicie zdecydowany - ... o naszych synach.
Zgodzila si na to, by dzieli z nim wychowanie dzieci, a teraz on przejmowal za nie
odpowiedzialno i nazywal je swoimi. Ta wi midzy nimi - wspólne rodzicielstwo -
pomagala przezwyci y uczucie bezradnoci, jakiego dowiadczala, odkd si pobrali.
- Móglby z latwoci wymusi swoj wol - powiedziala, zaciekawiona - dlaczego
tego nie robisz?
Spojrzal na ni, jakby otwarcie nazwala go tyranem.
- Ty jeste ich matk - powiedzial w kocu, wyranie zaszokowany - ja do póno
pojawilem si w yciu chlopców. Chyl glow przed twoim dowiadczeniem.
Oczywicie, byl tyranem, ale nie czlowiekiem podlym ani okrutnym. Poza tym
zmienil si, cho jeszcze nie zdawal sobie z tego sprawy.
- Bylam ju wczeniej zam na, a ty nie miale ony, mimo to zmusile mnie, bym
wyszla za ciebie, jakbym byla dzieckiem wymagajcym opieki. - Spojrzala na Hugha, który, o
dziwo, zaczl krci si niespokojnie. - Wtedy mylalam, e naprawd uwa asz mnie za
dziecko.
Spojrzal jej w oczy.
- Gdybym mógl cofn czas, postpilbym tak samo. Cho mo e z innych powodów.
- Zmusilby mnie, bym za ciebie wyszla?
- Nie mialem czasu, by o ciebie zabiega, Edlyn, a ty wykazywala kompletny brak
rozsdku, odmawiajc polubienia mnie.
Edlyn miala ochot si rozemia, lecz Hugh wydawal si powa ny.
- Od tego czasu udowodnila jednak, e masz rozum, wic chyba twoje wahanie nie
bylo niczym wicej, jak tylko typowo kobiec ostro noci w obliczu wa nej zmiany.
Potrafil j zirytowa, nawet kiedy stara! si jej pochlebi!
- A czy nie moglo to by po prostu szczere pragnienie, by unikn smutku i rozpaczy
zwizanych z ryzykiem polubienia wojownika?
- To by nie mialo sensu, a ty jeste rozsdn kobiet. Nastpny komplement i kolejny
powód do irytacji.
Czy on nie rozumie, e niektóre uczucia nie maj nic wspólnego z rozsdkiem?
Wpatrywala si w niego przez chwil. Byl taki powa ny, taki przejty.
Oczywicie, e nie rozumie. yje w mskim wiecie, odnoszc nieustanne sukcesy, a
tam nie ma miejsca na bezsensowne uczucia i emocje. Edlyn moglaby tlumaczy mu przez
tydzie, co czuje, a on i tak nie zrozumialby bólu kobiety, której ukochany stale nara a si na

background image

niebezpieczestwo.
Przyjwszy do wiadomoci pora k, opadla na law i wskazala mu miejsce obok
siebie.
- Powiedz mi, co sdzisz o naszych synach.
Zamiast usi obok, Hugh przycignl sobie stolek, usadowil si naprzeciw ony i
ujl jej dlonie. Natychmiast rytm pracy w wielkiej sali spowolnial i wszyscy slu cy znaleli
sobie powód, by podej jak najbli ej.
Glos Nedy wkrótce przywolal ich do porzdku: - Wracajcie do swoich zaj!
Sludzy rozpierzchli si, a Hugh przemówil: - Niezbyt podoba mi si twój zamiar, eby
umieci chlopców w klasztorze.
Próbowala mu przerwa, lecz j uciszyl.
- Pozwól mi skoczy. Wiem, e masz powody, by tego pragn, lecz dostrzegam w
chlopcach ogie i bojowego ducha Robina. Parkin jest gwaltowny z natury i potrzebuje, by
nauczono go kontrolowa t gwaltowno. Allyn jest uprzejmy i mylcy, ale ma
temperament, nad którym musi nauczy si panowa. Obawiam si, e jeli umiecimy ich w
klasztorze, namitna natura i bojowy duch ich ojca zostan calkowicie stlumione. Nie mówic
ju o tym, e ród Robina wyganie, a wiem, e kochala go zbyt mocno, by na to pozwoli.
Wiedziala, do czego Hugh zmierza, powiedziala wic przez zacinite gardlo: -
Chcesz, by uczono ich na rycerzy.
- Bo to wlaciwe i odpowiednie dla nich zajcie. A Edlyn nie wiedziala ju , co jest
wlaciwe i odpowiednie. Postanowila wprawdzie, e jej synowie zostan mnichami, jednak
Allyn i Parkin wzdrygali si na sam myl o tym. Cho wczeniej nie chciala slucha
argumentów Hugha, to jego szczere przejcie ewentualnym losem chlopców zmusilo j do
zastanowienia. Zreszt mnisi te mieli zastrze enia, czy chlopcy nadaj si do
kontemplacyjnego stylu ycia, obowizujcego w zakonie.
Jej niezdecydowanie dodalo Hughowi pewnoci siebie.
- Niech zadomowi si w Roxford - powiedzial - i uznaj to miejsce za swój dom. A
kiedy ju nabior pewnoci, e bdziemy tu, kiedy wróc, wylemy ich, by uczyli si na
paziów, a potem giermków.
Hugh najwidoczniej nie zdawal sobie sprawy, e to, co proponuje, po prostu nie jest
mo liwe. Powiedziala wic, starannie dobierajc slowa: - Synowie szlachetnych rodów s
wysylani do obcych domostw, by tam dorastali i uczyli si pod okiem innych m czyzn
wylcznie z jednego powodu - aby umocni wizi pomidzy dwiema rodzinami. Kiedy rycerz
wychowa chlopca, staje si kim w rodzaju jego ojca chrzestnego. Rodziny zbli aj si do
siebie, a ich znaczenie ronie.
- To prawda.
- Allyn i Parkin to synowie zdrajcy.
Kiedy Hugh zda! sobie spraw, e Edlyn dyskutuje z nim rozsdnie, zamiast si
upiera, natychmiast zwikszyl wysilki, by j przekona.
- Przykladasz do tego zbyt wielk wag. Z racji mojej pozycji mo emy wysia
chlopców wszdzie, dokd tylko zechcemy. Na pewno zostan dobrze przyjci.
W glowie dudnilo jej z wysilku, kiedy próbowala odsun na bok lk i uprzedzenia i
zachowywa si, jak przystalo na dorosl kobiet.
- Nie wtpi, e móglby u y swoich wplywów i umieci gdzie Allyna, ale co z
Parkinem? Kto zgodzi si przyj mojego niesfornego chlopca?
- Tylko dlatego, e jest troch zbyt ywy...
- Nie tylko...
Zaczerpnla oddechu. Musi mu powiedzie, lecz po latach powcigliwoci trudno jej
bylo si na to zdoby.
- Pewnie kto przyjlby do siebie syna zdrajcy. Ale bkarta zdrajcy?
Hugh wpatrywal si w ni, zaskoczony. Zachowywal si tak, jakby nagle zaczla
mówi obcym jzykiem, lub jakby zmienila zasady rzdzce wiatem.

background image

- Bkarta?
- Parkin nie jest moim synem. Jest synem... synem lorda Jagger i mojej pokojówki.
Spostrzegla moment, kiedy Hugh uwiadomil sobie bolesn prawd. - Bkart slugi z
gminu.
- Robina znudzilo czekanie, a si ociel, jak to czarujco ujl, a ona i tak spala obok
naszego ló ka, wic...
Od dawna nie dowiadczyla tego bólu. Mylala, e ma to ju za sob. Jednak reakcja
Hugha sprawila, e cierpienie wrócilo.
Pucil dlonie ony i wstal. Kr yl wokól niej, a woda kapala ze skraju jego opoczy.
Rozumiala t potrzeb ruchu. Sama du o by teraz dala, eby trzyma w dloniach
kolowrotek, zaj czym rce i nie widzie, jak Hugh jej si przyglda. Jednak kolowrotek
zostal po drugiej stronie kominka, a Edlyn nie czula si na silach, by wsta.
Bolalo j wspólczucie Hugha, lecz kobieta, jak byla teraz, tak e wspólczula tamtej
dziewczynie, onie Robina, której spuchnite kostki i pczniejcy brzuch napawaly m a
odraz. Byla wtedy bardzo mloda i glboko wdziczna Robinowi za to, e j polubil, jednak
ta wdziczno rozmyla si gdzie pomidzy pochrzkiwaniami zadowolonego samca, a
okrzykami bólu niewolonej dziewicy. Wstyd i poczucie winy, z jakim zmagala si jej
pokojówka, sprawily, e Edlyn zobaczyla Robina w zupelnie nowym wietle i jej milo
zaczla powoli wygasa.
Tak naprawd Edlyn byla biednym, alosnym stworzeniem, gdy Robin bral j za on,
lecz nawet ona zaslugiwala na m a, który szukalby ulgi dla swoich ldwi za drzwiami jej
komnaty. Skrzywila si, przypominajc sobie swój ówczesny gniew i cierpienie, mówila
jednak dalej:
- Wiedzialam zatem, e to na pewno jest syn Robina, a kiedy jego matka umarla
podczas porodu, Allyn mial tylko cztery miesice.
- Wic nie s bliniakami - powiedzial Hugh, jakby nie bylo to oczywiste.
- Mialam pokarm, a Allyn wci niedomagal. Ka dego ranka obawialam si, e
zastan go martwego. Pamitalam, jak matka Parkina cierpiala podczas porodu i nie
potrafilam zdoby si na to, by odtrci jej syna, gdy mier kr yla tak blisko nad moim
dzieckiem.
Spojrzala na Hugha. Przestal spacerowa i stal, wpatrujc si w ni.
- Nie wiadomo, co staloby si z Parkinem, gdybym oddala go innej kobiecie na
wychowanie. Bylby przeklty i skazany na wieczne potpienie.
- Czy to jedyny bkart Robina?
Rozemiala si. - Skd znowu. Rozsiewal swoje nasienie wszdzie wokól, niczym
rolnik rzucajcy ziarno. Ale, o ile wiem, matki innych bkartów nadal yj.
- Czy chlopcy wiedz? Czy Parkin...
- Oczywicie. Nie przypuszczasz chyba, e ktokolwiek w zamku Jagger ukrywal to
przed nimi.
Hugh doszedl ju nieco do siebie i Edlyn zaczla wyjania popiesznie: - To dlatego
Parkin stale domaga si uwagi, a Allyn mu na to pozwala. Wcibscy plotkarze powiedzieli
Parkinowi, e nie jest tak naprawd mój i on si tym martwi. Allyn czuje si bardziej pewnie,
poza tym kocha swego brata.
- Traktujesz ich jednakowo, wic nie bd si nawzajem nienawidzi jak te dwie
zakonnice: lady Blanche i jej siostra Adda.
Hugh odrzucil z czola mokre wlosy.
- Nic dziwnego, e nie jeste zbyt ufna.
- Tobie ufam - zapewnila go popiesznie. - Czy nie slucham twoich rad w sprawie
moich synów?
Usiadl i spojrzal jej znów w oczy.
- Tak, ufasz mi co do swoich synów, ale nie co do siebie.
Czy byla to prawda? Jaka matka zaufalaby m czynie, e zadba nale ycie o jej

background image

synów, nie dowierzajc, e si postara, by ona byla szczliwa? A mo e jednak mu ufala, a jej
opór byl niczym innym, jak tylko zmurszalym walem obronnym? Mo e chciala, by Hugh do
reszty go zburzyl?
- Mo esz powiedzie mi wszystko, Edlyn. Na pewno zrozumiem.
Zabrzmialo to dziwnie zniewalajco, jakby ju znal wszelkie jej sekrety.
- Co musz zrobi, by udowodni ci, e nie zawiod twojej miloci, jeli ju j
zdobd? - szepnl.
- Ja... ty...
Rozejrzala si wokól, szukajc ucieczki. On te si rozejrzal i zobaczyl, e przyglda
im si przynajmniej dziesi par oczu.
- Jeli nie macie czym si zaj, to zaraz znajd wam robot! - ryknl, przypominajc
w tym tak bardzo sir Davida z Radcliffe, e Edlyn parsknla miechem.
- Udalo im si, co? - zapytal, zdegustowany. - Odwrócili twoj uwag.
Neda glono lajala slu cych, którzy rozpierzchli si, sploszeni, a Edlyn starala si
udawa, e nie wie, co próbowal zrobi Hugh: nakloni j, by mu zaufala. Nie zdawal sobie
sprawy, e ujawnia przy tym sil i szlachetno, które cenila ponad wszystko.
- Nasi synowie. Musimy postanowi, co z nimi bdzie - powiedziala w kocu slabo.
Hugh westchnl, lecz podjl temat, jak sobie tego yczyla.
- Mam wplywy wród szlachty, to prawda. Ale co wicej, posiadam te przyjaciól.
Ocalilem ycie wielu rycerzom, a oni ocalili moje. Pilem z baronami, lordami i ksi tami.
Korzystalem z ich gocinnoci, a oni z mojej. Midzy innymi dlatego ksi pamital o mnie,
kiedy trzeba bylo przekaza komu zamek Roxford i tytul. Moi przyjaciele na dworze
przypomnieli mu, e na to zaslu ylem.
Wskazal na szczyt stolu, gdzie Wynkyn nalewal wino do pucharów i nadzorowal
zawarto tac z chlebem i misiwem.
- Moim giermkiem jest syn lorda Covney. Jeli nie trafi si nic innego, zawsze mog
wysia Parkina do Covney, gdzie dobrze si nim zajm, a Allyn nie bylby z pewnoci
pierwszym synem zdrajcy, który czynami i sil or a wywalczyl dla siebie dobre imi.
Przez chwil przygldal si Edlyn uwa nie. - Czy to ci zadowala?
Zadowala? Nie, nie zadowalalo jej. Na sam myl o takim rozwizaniu krcilo jej si
w glowie i krew odplywala z twarzy. Przysigla, e to si nie zdarzy. Nie chciala, by jej
chlopcy zostali rycerzami, by widok ich cial na noszach zlamal jej serce.
Jednak Neda niewiadomie zasiala w mylach Edlyn ziarno wtpliwoci. Jeli jej
synowie zostan dobrymi mnichami, i tak ich utraci. A jak moglaby odda ich Bogu, nie
pragnc, by w pelni powicili si slu bie bo ej?
- Tak - powiedziala czym prdzej, obawiajc si, e zmieni zdanie - to mi odpowiada.
Kiedy mówila, jej spojrzenie przejanilo si i spostrzegla, e Hugh umiecha si do
niej szeroko.
- Oto moja pani!
Klepnl j po ramieniu, jak klepnlby którego ze swoich rycerzy i szybko
podtrzymal, nim Edlyn zd yla si przewróci.
- Przepraszam, Edlyn!
Chwycila za bolce rami i parsknla miechem.
- Nic ci nie jest? Potrzsnla glow.
- Nie, ale teraz rozumiem, dlaczego tak dobrze rozumiesz chlopców. Sam jeste tylko
wyronitym chlopcem.
- No có - umiechnl si do niej znaczco. - Czasami.
Nim zd yla odpowiedzie, polo yl jej dlonie na ramionach i odwrócil j.
- Oto i nasi synowie. Przyszli przeprosi za to, e przysporzyli ci zmartwienia.
Allyn i Parkin, tak poinstruowani, nie mogli wymiga si od spelnienia obowizku.
Edlyn przygldala si im, kiedy stali przed ni, czyci i w suchych ubraniach, zacinajc si i
wybkujc slowa przeprosin. Obaj tak bardzo przypominali Robina, e a j to przera alo.

background image

Jednak majc za wzór Hugha, z pewnoci naucz si konsekwencji, uczciwoci i wszelkich
innych rycerskich cnót. Odpr yla si, przekonana, e podjla wlaciw decyzj.
- Postanowilam... - Zamilkla, a potem ujla dlo ka dego z chlopców. -
Postanowilimy, e bdziecie uczy si na rycerzy. Czy to wam odpowiada?
Parkin o malo nie wyskoczyl ze skóry.
- Teraz, od razu? Bdziemy wiczy z mieczem? Mog dosta zbroj? Kiedy
zaczynamy?
Allyn, bardziej opanowany, cho twarz pojaniala mu niczym wie o wyczyszczony
klejnot, powtarzal tylko: - Mamo! Och, mamo!
- Jeli maj zosta rycerzami - powiedzial Hugh - najpierw musz by paziami.
Strzelil palcami i Wynkyn, nadal z ramieniem na temblaku oraz postawny, powa nie
wygldajcy Dewey natychmiast zmaterializowali si za plecami chlopców.
- Zabierzcie ich i nauczcie, jak uslugiwa przy stole.
- Przy stole? - powtórzyl Parkin, przera ony. - Dlaczego mamy uslugiwa przy stole?
- Poniewa to wlanie robi paziowie - odparl Allyn. - A kiedy zostaniemy giermkami,
bdziemy musieli polerowa zbroje. Ty chciale zosta rycerzem wylcznie dlatego, e
uwa ale to za latwiejsze ni bycie mnichem.
- Nieprawda.
- Wlanie e prawda.
- Nie wolno wam klóci si w obecnoci lepszych od siebie - powiedzial Dewey,
wymierzajc ka demu kuksaca. A kiedy rozcierali bolce boki, dodal: - Chodcie ze mn,
poka wam, co macie robi.
Hugh i Edlyn spogldali w lad za odchodzc trójk.
- To dobrzy chlopcy - zapewnil j Hugh. - Szybko uspokoj si i naucz nowych
obowizków.
- Wiem.
Hugh westchnl glboko, a potem powiedzial umylnie glbokim glosem: - Kiedy
oprowadzano mnie rano po zamku i okolicy, przekonalem si, e ja te wielu rzeczy musz
si nauczy. - Zaszural stopami po rozrzuconym na podlodze sitowiu. - Zarzdzanie
majtkiem to co znacznie trudniejszego, ni siedzenie na tylku i czekanie, a dziewka
slu ebna przyniesie ci piwo.
Zwa ywszy na to, jak pachnial, piwa wypil ju chyba dosy. Jednak trunek jako na
niego nie dzialal, jeli pomin to, e od dobrej chwili niespokojnie si krcil.
- Hugh, z ochot wybacz ci, jeli skorzystasz z wychodka.
- Nie odczuwam potrzeby, by sobie ul y! - obruszyl si i Edlyn wymruczala slowa
przeprosin.
- No, przynajmniej nie jest to potrzeba naglca. Umiechnla si.
- Próbuj... to znaczy, chcialbym podzikowa ci za... - wykrztusil i zamilkl.
Jego wahanie zaniepokoilo Edlyn. Czego on mo e chcie?
- Dzikuj, e pomogla mi podj wlaciw decyzj co do zamku Roxford.
- Gloniej! - szepnl kto z boku i Edlyn rozejrzala si dookola. Sludzy przerwali
swoje zajcia i znowu podsluchiwali, lecz tym razem Hugh ich nie przegonil.
- Gdyby nie twoje wiatle rady - huknl tak gromkim glosem, e a si skrzywila -
popelnilbym powa ny bld, odprawiajc zarzdc i jego on. Dlatego dzikuj ci za to
gorco i zachcam, by i w przyszloci slu yla mi rad i dowiadczeniem.
- Och, Hugh! - Zamrugala gwaltownie, by pozby si lez i bez namyslu go ucalowala.
- Jeste zbyt dobry.
Chwycil j, zanim zd yla si odsun.
- Jeszcze nie. Ale bd i wkrótce oddasz mi si bez reszty.
Objla go, a sludzy zakrzyknli cicho na wiwat, a potem ruszyli do swoich zaj,
jakby obawiali si, e Hugh znów zacznie wrzeszcze.
Nie zacznie. Nie teraz, kiedy czuje si tak podniecony.

background image

- Edlyn?
I wyczulony na wdziki swej ony. W którym momencie, nie wiedzie w jaki sposób,
uwiadomil sobie, e dziewczyna, która dawno temu zakochala si w Hughu, zostala
pogrzebana i Edlyn uznala j za zmarl. Teraz wydawalo jej si, e przez dlugi czas
pozostawala w odosobnieniu, za murami, które sama wzniosla, aby powstrzyma ból
kolejnych dowiadcze. Jedna ze cian zostala dzi zburzona. Czy pozostale czeka ten sam
los?
- Edlyn? - powiedzial znowu. W jego glosie slycha bylo z trudem powstrzymywan
namitno, a cialo dr alo z oczekiwania.
Odsunla si, eby popatrze mu w oczy. Jeli odda Hughowi serce, bdzie to
najbardziej ryzykowna decyzja w jej yciu.
Gdy jeli Hugh j zawiedzie, jej serce uschnie. Lecz jeli nie odda mu serca, czy tak
czy inaczej nie zwidnie?
- Hugh.
Ujl jej twarz w dlonie.
- Hugh.
- Milordzie!
Kto próbowal uciszy Whartona, lecz on nalegal.
- Milordzie, przybyl poslaniec od ksicia.
Oczy giermka blyszczaly oczekiwaniem. - Przywozi wieci o nowej wojnie. Wkrótce
znowu bdziemy walczy!

ROZDZIAL 18

O malo nie popelnila powa nego bldu.
Edlyn kr yla po kipicej gwarem wielkiej sali, nadzorujc pakowanie.
O malo nie wyznala Hughowi miloci.
Spojrzala na m a poprzez olbrzymi, wysoko sklepion komnat. Siedzial przy stole
na podwy szeniu, dyrygujc swoimi ludmi, skrobic notatki, przysluchujc si poslacom i
w ogóle zachowujc si, jak przystalo na dowódc królewskich wojsk na zachodzie.
O malo nie poddala si uczuciu, co byloby jeszcze gorsze, gdy slowa to zawsze tylko
slowa, natomiast milo stanowi istot duszy.
Chwycila si kolumny, czujc gwaltowny ból w sercu.
Nie podda si uczuciu.
- Wyruszamy jutro rano - dobiegl j glos m a. - Deszcz ustal i pokazalo si sloce.
Czy na dworze naprawd wieci sloce? Edlyn jako tego nie zauwa yla.
- To oczywisty znak, e Bóg sprzyja naszej sprawie - mówil dalej Hugh.
Edlyn prychnla pogardliwie. Co za nonsens. Ju to slyszala. Robin powiedzial
dokladnie to samo, wyruszajc na swoj ostatni bitw.
Jednak Hugh nie dbal o to, co myli jego ona. Po prostu zajl si obowizkami i
nawet nie przyszlo mu do glowy, e ona umiera w rodku.
A raczej umieralaby, gdyby go kochala.
- Edlyn.
Zawolal j z drugiego koca sali i Edlyn musiala obj si ramionami, by móc na
niego spojrze. Dajc sobie czas na opanowanie si, powiedziala do slu cej: - Wywietrz
dobrze pledy, nim schowasz je do kufra, bo zapleniej.
- Tak, milady.
Dziewczyna, pouczona w chwili, kiedy wlanie wietrzyla koce, dygnla, nie okazujc
zdziwienia.
Bez wtpienia uznala, e jej pani stracila rozum, lecz Edlyn to nie obchodzilo.
Okazala Hughowi obojtno, zmuszajc go, by poczekal, nim zareaguje na jego wolanie.

background image

- Edlyn?
Polo yl jej dlonie na ramionach i Edlyn drgnla, zaskoczona.
- Chod, poznaj królewskiego wyslannika. To mój stary przyjaciel.
Popchnl j leciutko w kierunku podwy szenia.
- Ralph Perrett z Hardwell.
M czyzna, wygldajcy na czlowieka o milym i zgodnym usposobieniu, sklonil si,
nim do niego podeszla.
Od razu go znienawidzila. Cala ta dworno, jaka z niego bila! To grzecznie
wymruczane podzikowanie za okazan mu gocinno. Ten niewinny, cho aprobujcy
blysk w oczach, gdy na ni spogldal!
Kogo on chcial oszuka? Wiedziala, kim jest. Ksi cym popychadlem.
Ralph Perrett opadl na law w miejscu, które mu wskazala, ona za nagle zorientowala
si, e siedzi obok Hugha, skloniona do tego uciskiem jego silnej dloni.
- Ralph przywiózl informacje o ruchach wojsk w terenie. Ksi Edward i baronowie
z pogranicza utrzymali dolin rzeki Severn. Oddzialy Simona de Montforta zostaly zepchnite
do poludniowej Walii. Jego syn nadciga z posilkami z poludniowego wschodu. Wkrótce
spotkamy si z rebeliantami i rozbijemy ich w proch - powiedzial Hugh, a w jego oczach
blyszczal zapal.
- Z boskim blogoslawiestwem - powiedzial Perrett.
- Znowu to samo - mruknla Edlyn. Drgnla, gdy Hugh trcil j znaczco lokciem.
Zachowuj si jak moje dzieci, pomylala Edlyn. Miala ju jednak do bycia osob
dorosl i odpowiedzialn. Gdy tylko zd yla zadomowi si w jakim miejscu i ulo y sobie
jako tako ycie, zaraz co wywracalo je do góry nogami. Byla tym zmczona.
- Wszystko zorganizowane - powiedzial Hugh. - Nie mam dzi nic do roboty poza
ucztowaniem i plawieniem si w cieple domowego ogniska.
Kiedy stalo si jasne, e Edlyn nie odpowie, Perrett rzekl: - Tak, to prawda. Nadejdzie
jesie, nim zaznasz wicej ciepla ni mo e da wtly plomie polowego ogniska.
- Musz zatroszczy si o posilek - powiedziala Edlyn, próbujc wsta.
Hugh polo yl onie na ramieniu dlo i zatrzymal j. - Neda ju si tym zajmuje. Ten
deszcz to przeklestwo dla rebeliantów, ale blogoslawiestwo dla mnie. Dal mi szans, abym
wyzdrowial po ranie, zadanej w Eastbury.
- Slyszalem, e polegle.
Perrett pozwolil, by Allyn napelnil mu puchar grzanym winem. - Kr yly takie
pogloski - dodal.
Hugh umiechnl si ponuro i wzil puchar z rk Deweya. - De Montfort zapewne
uwa al, e ma szczcie.
- Dlaczego, jeli wygrywa de Montfort, mówicie o szczciu, a kiedy zwyci acie wy,
uwa acie to za przejaw boskiej przychylnoci? - spytala Edlyn.
Hugh podsunl jej puchar pod nos. - Pij.
Jakby miala wybór! O malo nie wylal trunku na pier ony, by zamkn jej usta. Có ,
jeli nie podoba mu si to, co ma do powiedzenia, powinien pozwoli jej odej.
- Gorce! - poskar yla si, kiedy wreszcie zdolala zlapa oddech.
- Nastpnym razem bdzie jeszcze bardziej gorce - ostrzegl. - Moja droga ona
wyleczyla mnie z ran - dodal, zwracajc si do Perretta. - Potraktowalem to jako znak, e
powinienem j polubi.
- Znak od Boga, oczywicie? - zapytal Perrett jak gdyby nigdy nic.
Edlyn o malo si nie rozemiala. Je eli Perrett zamierza by zabawny, ci ko jej
bdzie dalej go nie lubi.
- Oczywicie.
Hugh najwidoczniej wyczul, e Edlyn tlumi rozbawienie, bo ucisk na jej ramieniu
zel al.
- Jak dlugo ci nie bdzie? - spytala, majc nadziej, e udzieli jej dokladnej

background image

odpowiedzi.
Wyobrazila sobie, jak mówi: ,,Oddzialy de Montforta s w rozsypce. Wszystko, co
zostalo mi do zrobienia, to ciga ich a na brzeg morza".
Prawie to slyszala. ,,Wróc, nim ksi yc znów znajdzie si w nowiu. Nie próbuj bra
na siebie wszystkich obowizków. Zostaw co dla mnie".
A potem to, na co czekala: ,,Nie móglbym wytrzyma zbyt dlugo z dala od ciebie.
Gdybym spróbowal, nie potrafilbym pewnie stpa i zawodzilby mnie wzrok. Nie, Perrett,
wracaj do ksicia i przeka mu, e chc zosta tu z on, która skradla mi serce".
Zamiast tego uslyszala: - Najpierw musimy znale wroga. Mo e dolczymy do
ksicia i bdziemy walczy razem z nim. Bitwa potrwa zaledwie dzie, ale musimy schwyta
lub zabi de Montforta i jego syna. Jeli zaczn si cofa, pod ymy za nimi i zmusimy ich do
walki w nastpnej bitwie.
Najwidoczniej rozkoszowal si t perspektyw. Oczy mu blyszczaly, a z twarzy nie
znikal umiech, jakim tak rzadko j obdarzal.
Wharton rzucil na stól bochenek chleba.
- A potem uwolnisz króla i bdziesz musial pojecha na dwór. - Wzdrygnl si. -
Nienawidz dworu.
I nic dziwnego, pomylala Edlyn. Chyba aden czlowiek nie wydawalby si tam
bardziej nie na miejscu ni sluga jej m a.
- Simon de Montford traci poparcie wród baronów - powiedzial Perrett.
- Wic wróc, nim spadnie pierwszy nieg. Hugh opadl na law, przygnbiony.
Edlyn zerwala si tak szybko, e jego dlo pochwycila tylko powietrze.
- Edlyn! - zawolal. - Wracaj natychmiast!
Edlyn nie chciala plaka. Chciala komu przylo y. Albo ukry si gdzie. Chciala
jedynie... plaka. Nie mieszkala w Roxford dostatecznie dlugo, by instynkt podpowiedzial jej,
dokd si uda. Nie uciekala jednak e na lepo. Pobiegla w stron schodów, prowadzcych na
zewntrz, lecz uslyszala za sob kroki Hugha i zmienila kierunek. W kocu zasuwa w
drzwiach sypialni mo e powstrzyma Hugha równie skutecznie, jak ka dego innego intruza, a
na ile uparcie Hugh bdzie si dobijal? Przecie tak naprawd zale y mu tylko na tym, by
usi z Ralphem Perrettem, z t królewsk lasic, i omawia szczególy strategii.
Pognala na gór schodami, a potem uderzyla z calej sily w drzwi i wpadla do rodka.
Zd yla jedynie sign do zasuwy, kiedy Hugh uderzyl w drzwi z cal swoj sil.
Nawet nie zauwa yla, kiedy klapnla ci ko na sitowie. Hugh przekroczyl próg i
stanl nad ni.
- Co ty wyprawiasz? Pogwalcila wszelkie prawa gocinnoci.
- Ach, gocinno - zakpila, cofajc si. - On nie zasluguje na moj gocinno.
- Jest gociem. Naszym pierwszym gociem. - Odsunl si od niej. - I moim
przyjacielem.
Edlyn wstala i roztarla bolce poladki, zastanawiajc si, co by tu powiedzie. Prawa
gocinnoci byly przestrzegane z elazn konsekwencj. Gospód bylo malo i byly le
prowadzone, a na drogach czyhali ludzie w rodzaju Richarda z Wiltshire, tote wlaciciele
zamków zawsze otwierali spi arnie i oferowali zmczonemu podró nikowi miejsce do spania.
Znala te zasady. Przez cale ycie przestrzegala regul i nawet to lubila. Jednak okazywanie
gocinnoci Ralphowi Perrettowi przekraczalo jej sily.
- I có ? - zapytal Hugh, postukujc stop o podlog.
Po raz pierwszy uwiadomila sobie, dlaczego jej m a tak bardzo irytuje, gdy ona
traktuje go jak którego ze swoich synów.
- Nie mam ochoty zabawia Ralpha Perretta.
- Dlaczego?
Poniewa przyjechal, eby ci zabra. Ta myl uderzyla w ni niczym podmuch
zimowej wichury i Edlyn szarpnla si gwaltownie.
- Dlaczego jeste taka nerwowa? - dopytywal si Hugh. - Powiedzialem ci ju , e nie

background image

mam zwyczaju bi kobiet, cho dzi wieczorem wystawila moj cierpliwo na ci k prób.
A teraz zejdziesz ze mn na dól i...
- Nie zejd. - Podeszla do ognia i zaczla ogrzewa sobie dlonie. - Zejdziesz sam i
przeprosisz ode mnie swojego przyjaciela. Powiedz mu, e przyjd rano go po egna. Jego,
ciebie i... czy zabierasz ze sob moich synów?
Jej synów? Co to znaczy ,,jej synów"? Jeszcze dzi rano byli to ich synowie.
- Nie zabralbym w pole dwóch nie wytrenowanych chlopców. Nie potrafi nawet
pokroi pieczeni, a co dopiero ugodzi rycerza!
- Dziki przynajmniej za to.
Mówila teraz spokojniej, jej glos nie rozbrzmiewal ju t wysok, gniewn nut. Cho
przyjemniejszy dla ucha, zdaniem Hugha nie zwiastowal niczego dobrego ani jej, ani jemu.
- Chodzi o to, e wyruszam na bitw, prawda?
- Glbia twego zrozumienia wrcz mnie zadziwia. Nikt dotd nie omielil si z niego
kpi, mimo to potrafil rozpozna drwin.
- Spodziewala si, e odmówi, gdy ksi mnie wezwie?
- O, nie. Wiedzialam, e wyruszysz.
- Wic czemu jeste zla?
- Nie jestem zla.
Rzeczywicie, nie wydawala si rozgniewana, lecz co bylo nie tak, a on wiedzial, co
to takiego.
- Król jest moim panem i wladc, a teraz znalazl si w potrzebie. Nie mog go
zawie!
- Wiem, wzywa ci obowizek. Id wic, nie zatrzymuj ci.
Jednak robila to. Wida bylo, e z trudem panuje nad emocjami i kiedy przypomnial
sobie t chwil, gdy omal nie oddala mu si dusz i cialem, poczul si chory. Czy wszystko to
bylo klamstwem?
- Powiedziala mi, e nie przejla si zbytnio, gdy zginl. Bo przedtem zabil twoj
milo.
- Kto?
- Robin. O to ci chodzi, prawda? - Nie.
- Ujlem twego m a, jedynego m czyzn, którego naprawd kochala, i poslalem go
na stracenie, wic pomylala, e sklonisz mnie, bym zaniedbal dopelnienia obowizku
wobec króla, obiecujc... obiecujc, e mnie...
- Pokochasz. Tak brzmi to slowo.
Hugh zebral si w sobie. - Obiecujc, e mnie pokochasz.
- To nieprawda.
- Wic co jest prawd?
- Kochalam Robina, ale ta milo umarla. Byla ju martwa, gdy zostal stracony. To
nie ma nic wspólnego z Robinem.
- Wic dlaczego zachowujesz si w ten sposób? Czlowiek mniejszego formatu móglby
poczu si winny, e ci zostawia, pod ajc tam, dokd prowadzi go obowizek.
- Lecz ty nie jeste czlowiekiem mniejszego formatu.
Podkpiwala sobie z niego i Hughowi wcale si to nie podobalo. Próbowala co
powiedzie, ale zabraklo jej slów.
- Mo esz zgin - wykrztusila w kocu. Zabrzmialo to bardzo rzeczowo, wic on te
postaral si by rzeczowy.
- Rozmawialimy ju o tym wczeniej. Nie zgin. Zaslona rozsdku rozsypala si
proch i pyl.
- Robin te tak mówil.
- Nie... jestem... Robinem.
- Widywalam ju inne wdowy, których m owie odeszli w ostatni bój, ywic
podobne przekonanie.

background image

- Wic jednak chodzi o Robina. Cie Robina nawiedza nasze mal estwo.
- Nie!
- Jaki inny móglby by powód? Dlaczego yczysz sobie, ebym zostal z tylu, gdy inni
rusz do walki?
Lecz Edlyn tylko wpatrywala si w niego, zalamujc dlonie, spróbowal wic czego,
czego nie próbowal nigdy dotd.
- Chcesz powiedzie - zaczl ostro nie - e wolalaby mnie zatrzyma, gdy boisz si
Pembridge'a?
- Pembridge'a?
- Tak, Pembridge'a. Poznala go, kiedy mieszkala z Robinem, prawda?
Jej oczy rozszerzyly si tak bardzo, e wokól tczówek wida bylo bialka i to mówilo
samo z siebie. Sklamala, kiedy wczeniej zapytal j, czy zna Pembridge'a. Co ona ukrywa?
- Poznalam go - przyznala teraz.
Jej zdrada tak go zabolala, e zachwial si na nogach.
- Czy bym przez caly czas si mylil? Chodzi o niego?
- Nie!
Skoczyla na równe nogi i stala, dr c niepowstrzymanie. - Nie powiedzialam ci o nim,
bo... bo nie podobal mi si sposób, w jaki on... ja... boj si Edmunda Pembridge'a.
- Boisz si go?
- Nigdy nie zrobil mi krzywdy, lecz podejrzewam, e to okrutnik.
Ma racj, pomylal Hugh.
- Bylam wierna Robinowi.
- Ale czy ze szczerego serca?
- Nigdy nie pragnlam Pembridge'a - powiedziala, dr c na calym ciele.
- A co ze mn?
Jego rozczarowanie i smutek rosly z ka d przepelnion bólem chwil. - Czy mnie
pragniesz? Oczy jej blysnly. Ju miala odpowiedzie... Zadal niewlaciwe pytanie.
- Nie, zaczekaj, czy mnie kochasz?
- Ja... ty... - Edlyn zmagala si z uczuciami, które zaciemnialy jej umysl i przeslanialy
spojrzenie zielonych oczu.
Pragnl, by powiedziala: ,,tak". I powie to. Musi.
- Ja... nie.
Wykonal dlugo wstrzymywany oddech.
- No có . Skoro tak...
- Nie - powtórzyla, jak si domylil, na wypadek gdyby nie uslyszal jej za pierwszym
razem. - Nie kocham ci. Lecz jestem twoj on i przysigam, mój panie, e nigdy ci nie
zdradz.
Spogldala na niego bez wahania czy lku, a on przypomnial sobie, co powiedziala
Ethelburgha: adna kobieta nie chwalilaby si tym, e uganial si za ni Edmund Pembridge.
Wspomniawszy podstpny charakter tego czlowieka, Hugh mógl mie tylko nadziej, e
Edlyn wyznala mu cal prawd. Westchnl, a potem powiedzial: - Dziki przynajmniej za to.
Potykajc si, zszedl do wielkiej sali. Nie wiedzial ju , w co ma wierzy. Nie potrafil
pogardza Edlyn, choby nie wiem jak tego chcial. Udowodnila, e zna si na wszystkim, jest
mdra i mila. Poza tym pragnl jej. Na Boga, i to jeszcze jak!
Ju mial si odwróci i pogna z powrotem na gór, kiedy zobaczyl Whartona, sir
Lyndona, sir Philipa i Ralpha Perretta. Siedzieli przy stole i czekali na niego. Powinien odby
z nimi narad wojenn, tote spogldali na niego z nagan.
- I co, pozwoli ci pój, panie? - zapytal Wharton, umiechajc si nieszczerze.
Hugh wsparl si dlomi na blacie stolu i usiadl.
- Jest przewra liwiona - powiedzial sir Philip z widoczn dezaprobat.
- Ta kobieta potrzebuje dyscypliny - wycedzil sir Lyndon przez zacinite zby.
- Widywalem to dziesitki razy - wtrcil Ralph lagodzcym tonem. - Ilekro ona

background image

uslyszy, e m wkrótce wyrusza w bój, po prostu nie mo e powstrzyma si od placzu.
Hugh ugryzl si w jzyk. Przez wikszo ycia byl we wszystkim najlepszy - w
jedzie konnej, w walce i jako dowódca. Dzi co rusz zdradzal si ze swoj ignorancj,
zadajc Burdettowi glupie pytania. Cho Burdett ukryl zdziwienie i odpowiadal cierpliwie,
wiadomo wlasnej niewiedzy dra nila Hugha.
A teraz ci ludzie, jego towarzysze, uwa aj, e maj prawo podpowiada mu, jak ma
sobie radzi z on. Jakby byl niedowiadczonym mlodziecem, a ona jego pierwsz kobiet!
Irytowalo go to i upokarzalo. Z trudem opanowal gniew.
Jeszcze gorsza byla wiadomo, e sprowokowal te komentarze swoimi uwagami w
piwiarni. I gdyby nie wspomnienie slusznego gniewu Ethelburgi, ani chybi posluchalby dzi
swoich towarzyszy i postpil tak, jak mu radz.
Karczmarka zlajala sir Philipa, sir Lyndona i Whartona - ten ostatni nadal mial pod
okiem siniak - i dala Hughowi inn rad. Posluchal jej i o malo nie dopil swego. Edlyn
prawie powiedziala mu, e go kocha. Prawie. Niewiele brakowalo.
By mo e kobiety lepiej wiedz, czego chc, ni m czyni, czego one potrzebuj.
- ... tak wic mianujesz mnie swoim zastpc - dokoczyl sir Lyndon.
- Co takiego? - Hugh, któremu najwidoczniej uciekl fragment rozmowy, przyjrzal si
sir Lyndonowi uwa nie.
- Pozostawisz mnie na stra y Roxford, kiedy wyruszysz w pole - powtórzyl uslu nie
sir Lyndon. - Tylko to ma sens. Walczylem przy twoim boku najdlu ej ze wszystkich, a kto
musi tu zosta na wypadek zdrady.
- Czyjej zdrady? - zapytal Wharton.
Sir Lyndon wykrzywil si, spogldajc znaczco na zarzdc i jego on.
- Hm.
Wharton nie wydawal si przejty tak mo liwoci i Hugh to zauwa yl. A giermek
dowiódl ju , e jest dobrym sdzi ludzkich charakterów.
Prawda za wygldala tak, e Wharton nigdy nie lubil sir Lyndona.
Hugh nadal zmagal si z rozczarowaniem, spowodowanym odkryciem, e Edlyn
sklamala co do swej znajomoci z Pembridge'em, pochylil si wic do Whartona i zapytal: -
Lubisz lady Edlyn?
Wharton cofn! si, oburzony. - Czyj lubi?
Hugh spróbowal inaczej. - Ufasz jej?
- To co innego. - Giermek skinl glow. - Tak, ufam jej.
Zupelnie jak Hugh. Mo e i jest glupi, lecz ufa jej. Powiedziala, e nie kochala
Pembridge'a, a on jej uwierzyl.
- Podczas mojej nieobecnoci piecz nad zamkiem bdzie sprawowala lady Edlyn.
Sir Lyndon o malo nie spadl z lawy.
- Lady Edlyn. Twoja...
- Moja ona. Po to j polubilem.
- Dopiero co uciekla na gór z placzem, bo j opuszczasz. To glupia mala...
Kto musial kopn go pod stolem, gdy sir Lyndon podskoczyl, a potem opanowal
si z widocznym trudem.
- Ma wiele dowiadczenia w kierowaniu zamkiem podczas nieobecnoci m a.
Wharton podsunl mu dzban, lecz Hugh potrzsnl odmownie glow. Musi zachowa
trzewy umysl.
Sir Lyndon otrzsnl si z szoku i spróbowal przemówi Hughowi do rozsdku,
podajc logiczne argumenty.
- Przebywalem w pobli u twojej ony i zauwa ylem, i rzdz ni emocje. Zawsze
pochlipuje lub mieje si zbyt glono. Nie ma godnoci. Jak wladz bdzie miala nad slu b?
Albo zbrojnymi? - Pochyli! si i polo yl ci ko dlo na ramieniu Hugha. - Potrzebujesz tu
m czyzny, Hugh! M czyzny takiego jak ja!
- Rzeczywicie, potrzebuj m czyzny.

background image

Gest sir Lyndona nie wywarl na Hughu wra enia, podobnie jak fakt, e rycerz zwrócil
si do niego po imieniu.
- Sir Philip doskonale nada si do tego zadania.
- Ja, milordzie?
Sir Philip wygldal, jakby mial ochot zerwa si i uciec.
Sir Lyndon wpatrywal si w sir Philipa, jakby ten przyozdobil zbroj zdechlym
karaluchem. - Ale to jednooki starzec!
- Ach - zauwa yl sir Philip, muskajc dloni ws. - Teraz rozumiem, dlaczego sir
Hugh wybral wlanie mnie. Ty, zdrowy i krzepki, bardziej przydasz si w bitwie.
- Czy ci urazilem? - zapytal Hugh.
- To troch dziwne uczucie, zostawa w domu po tym, jak bralo si udzial w tylu
bitwach - odparl sir Philip. - Ale nie mog si skar y ani na powód, ani na zadanie.
Sir Lyndon przestal nad sob panowa. Wstal i górujc nad reszt niczym wie a,
zawolal, wskazujc palcem Hugha: - To ja mialem by dowódc twego zamku. Obiecale mi!
- Potrzebuj ci w polu.
- Zasluguj... - sir Lyndon opanowal si jako i jego slowa zawisly w powietrzu.
- Nie masz dowiadczenia w kierowaniu gospodarstwem.
Hugh nie odniósl si bezporednio do tego, co powiedzial sir Lyndon, lecz z ka dym
wypowiedzianym przez tamtego slowem utwierdzal si w slusznoci swojej decyzji.
- Powiniene postpowa jak ja i uczy si od tych, którzy maj dowiadczenie.
- Od kogo na przyklad? - zapytal gniewnie sir Lyndon.
- Od lady Edlyn - odparl Hugh.
yla na czole sir Lyndona nabrzmiala i pulsowala wciekle. Przez chwil Hugh
obawial si, e rycerz skoczy mu do gardla.
Zamiast tego sir Lyndon odetchnl kilka razy glboko i opadl ci ko na law. Szczka
mu opadla i powiedzial raczej do swych kolan ni do sir Hugha: - Wic zostaw mnie tutaj,
bym mógl si uczy.
- Sir Philip... - zaczl Hugh.
- Sir Philip to tak e wojownik. Nie wie nic o zarzdzaniu zamkiem, zwlaszcza tak
du ym jak ten. Poddam si jego wladzy, bd uczyl si razem z nim i jeszcze raz udowodni,
ile jestem wart.
Sir Lyndon spojrzal na Hugha i umiechnl si, przypominajc tym Hughowi
wesolego, zuchowatego mlodego rycerza, jakim niegdy byl.
- Jak sam raczyle zauwa y, panie, sir Philip jest ju stary. Nie sdz, by
przeszkadzalo mu, e bdzie mial przy sobie kogo, kto potrafi wyegzekwowa jego rozkazy.
Hugh nie planowal zostawi w domu dwóch rycerzy, lecz czul, e bdzie mial
spokojniejsz glow, wiedzc, e nad bezpieczestwem Edlyn i zamku czuwaj dwa oddane
umysly i serca. Rycerze bd patrzyli sobie na rce i pilnowali si nawzajem, a wiadomo,
e s obserwowani, zmusi ka dego z nich do okazywania Edlyn takiego posluszestwa, jakby
od dawna byla ich pani.
Sir Lyndon zorientowal si, e opór Hugha slabnie.
- We te pod uwag, e nikt nie widzial Edmunda Pembridge'a od ostatniej bitwy
jesieni.
Hugh wzdrygnl si, zaskoczony. - Jest z de Montfortem.
Sir Lyndon potrzsnl glow.
- Wic z synem de Montforta.
Sir Lyndon umiechnl si ponuro. - Nie, panie, wiadomo te , e nie zginl. Chodz
plotki, i przezimowal w swoim zamku w Kornwalii, a wiosn wyruszyl na wroga. Chyba nie
od rzeczy byloby wzmocni obron miejsca, które do niedawna bylo jego domem.
Czy Hugh uwa a j za glupi? Gdyby cokolwiek moglo go zatrzyma,
zadeklarowalaby mu swoj milo, oddanie, wszystko, czego by sobie za yczyl. Ale nic nie
moglo tego dokona. Moglaby wrcz ocieka miloci, kusi go cialem i calowa do utraty

background image

tchu, a on i tak by wyruszyl. Uwa al to za swój obowizek.
Obowizek. Edlyn poczula, e robi jej si niedobrze. A nazbyt czsto i z
prawdziwym oddaniem wypelniala swe obowizki i co z tego ma? Puste ló ko.
Oczywicie, kto móglby powiedzie, e wcale nie musialo by puste. Hugh spal
dzisiaj gdzie indziej, gdy nie wpucila go do komnaty. Przez dobr chwil dobijal si,
wciekly, do drzwi, lecz nacignla przykrycie na glow i zignorowala jego gniewne wolanie.
W kocu sobie poszedl. Nawet nie podpalil drzwi, jak si tego troch spodziewala. Po
prostu... poszedl sobie.
Odszedl.
Wysunla glow spod futer i usiadla na ló ku. Przez szybki okien wpadalo blade
wiatlo poranka i Edlyn wpatrywala si w nie z niedowierzaniem.
Jeli natychmiast nie zejdzie na dól, Hugh wyjedzie, nie dowiedziawszy si, e Edlyn
go kocha.
Zerwala si z ló ka i calkowicie ubrana pobiegla do drzwi. A potem przypomniala
sobie co, zawrócila i wycignla z kufra bial koszul. Dr cymi z popiechu rkami
odsunla zasuw. Bosa, zbiegla bezglonie po schodach, nie baczc na zib kamiennych
stopni. Wiedziala tylko, e musi odnale Hugha. Poliznla si na sitowiu, wpadla do
wielkiej sali i zobaczyla, e pomieszczenie zupelnie opustoszalo.
A zatem sludzy odeszli, by po egna odje d ajcych rycerzy. Dolczy do nich.
Drzwi zewntrzne staly otworem, za nimi za wida bylo tloczc si slu b,
dokladnie tak, jak si spodziewala. Lecz zamiast sta odwróceni tylem i spoglda przed
siebie, kierowali si ku niej, jakby obowizek zostal ju wypelniony.
Spojrzala na wrota, ale nie zobaczyla tam rycerzy.
- Milady? - spytala Neda, podchodzc do najni szego stopnia. - Ju odjechali.
Edlyn, oglupiala z rozczarowania, wpatrywala si w starsz kobiet. Odjechali?
Wyslala Hugha, prawdopodobnie na mier, i to bez slowa?
Co z tego musialo odbi si na jej twarzy, gdy Neda powiedziala: - Jeli sobie
yczysz, pani, znam miejsce, z którego moglaby popatrze, jak odje d aj.
Edlyn zbiegla na podest. Neda chwycila j pod rami i razem popieszyly na
zewntrzny dziedziniec, a potem schodami na blanki, gdzie zbrojni, pozostali w zamku,
wychylali si za mury, obserwujc co w oddali.
Edlyn popieszyla ku wyciciu w murze i spojrzala przed siebie. - Tam s!
Byli na tyle blisko, e nadal dalo si rozró ni poszczególnych rycerzy, zwlaszcza
Hugha, najwy szego ze wszystkich. Jednak nie ogldali si na zamek. Patrzyli przed siebie,
oddalajc si od domu, który na krótko udzielil im schronienia i kierujc ku walce, któr znali
tak dobrze.
- Hugh - wyszeptala Edlyn. A potem krzyknla, ile sil w plucach: - Hugh! Hugh!
Wspila si na obudow otworu strzelniczego i zawolala: - Hugh!
Nie mógl jej uslysze, mimo to odwrócil nagle glow i spojrzal na zamek, jakby chcial
wbi sobie w pami jego obraz.
Edlyn jak szalona zaczla wymachiwa koszul, któr nadal trzymala w dloni. - Hugh!
Hugh!
Powiewajca biala tkanina przycignla jego wzrok. Spojrzal ku miejscu, gdzie stala,
a potem zatrzymal si i obrócil konia. Edlyn zobaczyla jeszcze, jak blysnly w umiechu jego
zby. Pomachal jej rk w odpowiedzi.
Rycerzom wokól niego wystarczylo jedno spojrzenie, by zorientowa si w sytuacji.
Pojechali dalej. Tylko Wharton pozostal przy boku pana i nawet z tej odlegloci Edlyn
dostrzegla, e patrzy na ni z niesmakiem.
Nie obchodzilo jej to. Hugh umiechal si i machal ramieniem, a ona nie przestawala
wymachiwa koszul nawet kiedy ju zniknl jej z widoku.
- On ju wjechali w las, pani - zauwa yla Neda. - Tak.
Wiedziala o tym, ale nie miala odwagi stawi czola pustce, która czekala na ni w

background image

zamku. Och, wszdzie krcili si ludzie, ona miala mnóstwo obowizków, a synowie czekali,
by przywrócila dyscyplin, jak ustanowil Hugh. Jednak wiadomo, e nie bdzie mogla
cho rzuci na niego okiem, dotkn go przelotnie czy wslucha si w brzmienie jego glosu,
czynilo jej powinnoci niemal zbyt ci kimi, by mogla im sprosta.
Bo e, ona go kocha.
Przysigla, e do tego nie dopuci. Robin tak bardzo j zranil, e naprawd sdzila, i
nigdy nie bdzie w stanie pokocha m czyzny. Jednak Hugh o ywil dawn milo i jeszcze
j wzmocnil, a teraz wszystko - jej przeszlo, teraniejszo i przyszlo - przepajalo
pragnienie bycia z nim. Kochala go. Kochala wojownika.
- Powinna ju zej, pani.
Edlyn poczula, e kto cignie j za sukni i zobaczyla, e Neda trzyma kurczowo
skraj jej szaty, jakby obawiala si, e pani mo e spa z murów.
- Zasygnalizowala swoje pragnienie, by zawrze rozejm ze swoim lordem.
- Rozejm?
- Biala flaga - zauwa yla Neda delikatnie. - Jestem pewna, e to zrozumial.
Biala flaga? Edlyn wpatrywala si w Ned, niczego nie rozumiejc. Ach, chodzi o
koszul. Wymachiwala ni i Hugh pomylal, e uznaje si w ten sposób za pokonan. No có ,
nic podobnego. By mo e kocha tego m czyzn, ale od miloci do ulegloci droga daleka.
*
Hugh stal na wzgórzu i spogldal ponad ozlocon promieniami zachodzcego sloca
lk. Tutaj rano spotka si z rycerzami, którzy poparli Simona de Montforta i pokona ich.
Lekki wietrzyk rozwiewal mu wlosy i chlodzil policzki, a bezchmurne niebo nie
wskazywalo na mo liwo deszczu. Tak, to bdzie dobry dzie na bitw. Nie tak upalny, by
ludzie gotowali si w swoich zbrojach i dostatecznie suchy, by konie mogly pewnie stpa.
Obie armie znajdowaly si o osiem dni marszu od Roxford i wiadomo tego
napawala go niepokojem. W tym terenie i przy tej pogodzie samotny jedziec, który ma gdzie
zmieni konia, móglby dotrze do zamku w dwa dni. To zbyt blisko. Po bitwie z pewnoci w
okolicy zaroi si od maruderów i wlóczgów, rozgldajcych si za lupem w postaci zbroi i
koni. Co gorsza, mo e by i tak, e de Montfort i jego syn skieruj si w tamt stron i Edlyn
bdzie musiala stawi czolo obl eniu.
Edlyn. Westchnl glboko, wspominajc powiewajc z baszty bial flag. To cala
Edlyn: zasygnalizowala, e si poddaje, kiedy nie byl w stanie tego wykorzysta. Zostawila
go z pragnieniem, którego nie mógl za egna i wzmocnila jego determinacj, by jak
najszybciej do niej wróci i sign po nagrod.
Edmund Pembridge by mo e oblegal jej serce, ale to Hugh de Flourison zwyci yl.
Szkoda, e nie starczylo czasu, by odby ceremoni zaprzysi enia! Gdyby wysluchal
przysigi, trzymajc w dloni rk ka dego rycerza i ka dego slugi, nie niepokoilby si a tak
bardzo.
Gdzie mógl by Edmund Pembridge? Hugh uwa al, e jest z de Montfortem lub jego
synem. wiadomo, e zniknl bez ladu sprawila, i mial ochot bez przerwy oglda si za
siebie - i blaga Edlyn, by strzegla si zdrady.
Bo co tak naprawd wiedzial o ludziach, których zostawil jej do obrony?
O tak, Burdett zapewnial, e chtnie przeniesie swoj lojalno na Hugha, ale czy
mówil szczerze? Przez cale lata byl czlowiekiem Pembridge'a - czy to si zmienilo?
Sir Philipa te nie znal zbyt dobrze. Rycerz byl czlowiekiem skrytym, niechtnie
dopuszczajcym kogokolwiek do konfidencji i chocia Hugh uwa al go za odpowiedzialnego,
nie byl pewny, czy jest on odpowiedzialny w dostatecznym stopniu, by mo na bylo
powierzy mu Edlyn.
Wlanie dlatego, powiedzial do siebie, zostawil w zamku sir Lyndona. Gdyby tylko
mógl mie pewno, e sir Lyndon pozbdzie si zgorzknienia i wypelni zlo on niegdy
obietnic. Propozycja, e pozostanie na tylach jako zastpca komendanta zamku, stanowila
jedynie pocztek. Lecz teraz, w przeddzie bitwy, Hugh uwiadomi! sobie nagle, e jeli sir

background image

Lyndon planowal jaki podstp, to on sam umiecil go w najlepszej do tego pozycji.
Te obawy i niepokoje tylko wzmocnily jego determinacj. Musi pokona rebeliantów.
Po drugiej stronie wzgórza widzial stojce rzdem, barwne namioty wroga. Rce
wierzbily go, by uj miecz. Przed ka dym namiotem widniala flaga z godlem wlaciciela,
wyszytym jaskrawym jedwabiem. Lwy, gryfy i orly wznosily dumnie glowy, lecz tylko jedna
flaga przycignla uwag Hugha.
Jele na czarno-czerwonym polu wiadczyl o tym, e Maxwellowie te gotowali si
do bitwy.
- Milordzie - powiedzial Dewey, stajc u jego boku. - Sir Herbert chcialby wiedzie,
gdzie rozlokowa luczników.
- Ju mu mówilem - odparl Hugh, nie odrywajc wzroku od namiotów.
- Wiem, milordzie, ale sir Herbert wydaje si zdenerwowany.
Hugh westchnl, odwrócil si i ruszyl ku namiotowi sir Herberta. Chocia sir Herbert
byl sprawnym rycerzem i wiernym poddanym ksicia, czsto nadmiernie denerwowal si
przed bitw. Hugh wiedzial, e oplaca si go uspokoi.
Zrobil to i wrócil na swoje stanowisko na wzgórzu. Sloce zd ylo schowa si za
horyzontem i nie widzial ju namiotów wroga, jedynie blask rozpalonych w obozowisku de
Montforta ognisk.
Ognisk bylo wiele i wielu skupilo si wokól nich rycerzy. Zwycistwo nie przyjdzie
latwo, mimo to nie mógl doczeka si bitwy.
Co do jednego Edlyn miala racj. Lubil walczy. Który m czyzna by nie lubil?
Zapach rumaka ciskanego kolanami, widok nacierajcego rycerza, brzk zbroi dookola...
wszystko to sprawialo, e krew zaczynala ywiej kr y. Kobieta nie mo e tego zrozumie.
A jednak czlowiek inteligentny powinien zrobi wszystko, aby zapewni sobie
zwycistwo, nawet jeli metoda oka e si bezkrwawa.
Powrócil spojrzeniem ku miejscu, gdzie, jak wiedzial, czekali Maxwellowie.
- Milordzie, mam tu grup piechurów, którzy nigdy dotd nie brali udzialu w walce i
teraz s niemal chorzy ze strachu.
Glos Whartona dobiegal z ciemnej pustki tu przy jego boku. - Czy móglby przyj i
postraszy ich tym, co grozi im za dezercj, nim si ulotni?
- Ju id - odparl Hugh. Wieczór przed bitw zawsze wygldal tak samo. Ka dy
wojownik wpatrywal si w gwiazdy i zastanawial, czy jeszcze je zobaczy i ka dy obawial si,
e skoczy jako kaleka bez nóg, ebrzcy na ulicy i przypominajcy przechodniom dawno
zapomnian bitw, by zmikczy im serca i wyrwa par groszy. Ka dy obawial si, e
opucil on po raz ostatni.
Edlyn...
Bez trudu udalo mu si uspokoi olnierzy. Byli to dobrzy ludzie, tyle e nie
wytrenowani i kiedy pokazal im kilka sztuczek z lanc i drgiem, przestali u ala si nad
sob, a zaczli wiczy. Zostawil Whartona, aby pilnowal przebiegu wicze, a sam ruszyl
przez obóz, pozdrawiajc po drodze rycerzy, rozmawiajc z ich panami i upewniajc
wszystkich, e dowódca jest na miejscu i zna swoje obowizki.
Lecz nawet kiedy szedl, nie przestawal myle o obozie po drugiej stronie drogi.
Maxwellowie.
Mieszkal w ich prymitywnym, pelnym przecigów zamczysku przez ponad rok.
Nauczyli go swoich sposobów tropienia, a on nauczyl ich angielskich sztuczek, u ywanych w
boju. Pil ich piwo i uczyl si ich piosenek, a jutro spotka si z nimi na polu walki i bdzie ich
zabijal.
To nic nowego, taki ju los rycerza. Wic dlaczego przeladuje go myl, e musi by
lepszy sposób?
Przypomnial sobie Edlyn i to, jak, porwana, nakarmila bandytów trujcymi jagodami.
I to, jak uwiziona w zamku Richarda, slowami utorowala sobie drog na wolno. Edlyn nie
rozumiala walki, ale wiedziala, jak przechyli szal na swoj stron.

background image

Nie podobaly mu si te kobiece sztuczki, jednak widok bialej flagi wci go
nawiedzal. Musi pobi wroga i osadzi z powrotem króla na tronie. Dopiero wtedy bdzie
mógl wróci do Edlyn.
Uslyszal, e wola go Wharton i oddalil si szybko. Tu obok Whartona odezwal si
Dewey i Hugh zboczyl czym prdzej. Przekradl si do wozów z zaopatrzeniem. Korzystajc z
tego, e pilnujcy ich m czyni zagadali si ze swymi pomocnikami, zaladowal sobie na
ramiona barylk piwa i zniknl w ciemnoci.

ROZDZIAL 19

- Nie mo emy wyprawi poslaca do pana, by powiadomil go o naszych klopotach.
Zbli al si wieczór i w sypialni zapalono ju wieczki z knotami z sitowia, a Edlyn
usiadla przy kolowrotku.
Neda przygldala si, jak jej pani przdzie, pomrukujc z niesmakiem, kiedy nitka
stawala si grubsza, a potem znów ciesza.
Edlyn zignorowala dezaprobat Nedy i mówila dalej: - Taka wiadomo nie
pozwolilaby mu skupi si przed bitw. Nie mog do tego dopuci!
- Ale, milady, sytuacja jest powa na! - zaprotestowal Burdett, nie zwracajc uwagi na
mamrotane pod nosem instrukcje dotyczce przdzenia, których udzielala ona.
Jego zdenerwowanie roslo z ka dym dniem, odkd Pembridge i jego rycerze pojawili
si u bram Roxford. Cho zarzdca byl kompetentny pod ka dym innym wzgldem, Edlyn
szybko przekonala si, e wojna to nie jego ywiol. Neda o wiele spokojniej znosila
obl enie. Teraz te spogldala zmartwiona to na m a, to na Edlyn, przdc równiutk nitk
i zwijajc j w kolorowy motek.
- Pembridge zbyt dobrze zna zamek - powiedzial Burdett. - Wie o wszystkich slabych
punktach. Przedarl si przez zewntrzny mur dziki jakiej niecnej sztuczce i zrobil to tak
szybko, e nie zd ylimy obroni wieniaków.
Trafil w czuly punkt. Obowizkiem lorda i jego ony bylo broni swoich ludzi, a ona
nie zd yla zapewni im schronienia. Pembridge pojawil si u zewntrznej bramy tak szybko,
e ledwie zd yli j zamkn i cho wikszo pracujcych w zamku ludzi znalazla si za
murami, napastnik wtargnl przez ukryte przejcie i zajl zewntrzny dziedziniec. Teraz
ka dego dnia mogla zobaczy z murów, jak Pembridge zagania wieniaków do pracy ponad
sily, a noc slucha krzyków gwalconych kobiet.
Nic dziwnego, e wieniacy tak latwo pogodzili si ze zmian pana. Tylko co teraz
myl o niej, zdani na lask Pembridge'a?
Burdett mówil dalej, niepomny przygnbienia swej pani.
- Utrata sir Philipa jako dowódcy bardzo oslabila nasze mo liwoci obronne.
Edlyn o malo nie jknla. Zerknla na swoje lo e, gdzie sir Philip, wsparty wysoko na
poduszkach i poczerwienialy z gorczki, zaprotestowal gniewnie: - Oslabila?
Odrzucil przykrycie i podniósl rkami zabanda owan nog. - Nadal mog wydawa
rozkazy!
- Ale nie mo esz dowodzi! - Jak na zarzdc, Burdett zdradzal wyjtkowy brak taktu.
- Nie mo esz chodzi, panie, a po tych ziolach, które dala ci pani, aby zlagodzi ból...
- Sir Philip zdaje sobie spraw ze swoich ogranicze, lecz ludzie nadal mu ufaj -
przerwala Burdettowi Edlyn.
Z zadowoleniem odlo yla kolowrotek i popatrzyla na Burdetta, który ju mial si
odezwa, lecz umilkl, zmro ony jej spojrzeniem. - I nadal mamy sir Lyndona.
- Nie jestem w takim stanie, eby nie wiedzie, co si wokól mnie dzieje - wypalil
gniewnie sir Philip.
Edlyn podeszla do lo a. - Prawd mówic, nie wiem, co bym bez ciebie zrobila, panie.
- Okryla chorego futrami i umiechnla si do niego. - Wprawdzie nie jeste w stanie chodzi,

background image

lecz twoja wiedza na temat sztuki wojennej ju okazala si bezcenna.
- Niech diabli wezm Pembridge'a! - Sir Philip wydawal si spokojny, lecz Edlyn nie
wtpila w szczero tego przeklestwa. - Przeprowadzil swych ludzi przez bram, nim
zd ylem si zorientowa, e tam w ogóle jest jakie przejcie.
- Skd mogle wiedzie? - spytala.
- On powinien byl mi powiedzie - sir Philip popatrzyl na Burdetta.
Burdett natychmiast zaczl si broni.
- Powiedzialbym, gdyby cho przeszlo mi przez myl, e napastnicy czaj si w
lasach, czekajc, a lord Hugh wyruszy.
- Sir Philip to rozumie - powiedziala Edlyn, próbujc uspokoi zarzdc.
- To prawie zdrada! - zawolal sir Philip.
- Burdettowi mo na zaufa - zaprotestowala Edlyn.
- To przejcie zostalo zablokowane lata temu! - zawolal Burdett w odpowiedzi.
- A kiedy zostalo odblokowane? - ryknl sir Philip.
- Nie wiem! - Burdett postukal si w pier. - Ale nie jestem zdrajc. Gdybym nim byl,
po prostu otworzylbym bramy i wpucil Pembridge'a. Mo e to ty odblokowale przejcie i
zranile si przy tym w nog.
Sir Philip usiadl prosto po raz pierwszy od trzech dni. - Chcesz powiedzie, i jestem
tak nieudolny, e nie potrafilbym nawet otworzy bramy, by si nie zrani?
- Do tego! - wtrcila bez namyslu Edlyn. - Sama poprowadz obron, jeli nie
przestaniecie obra a si nawzajem!
M czyni natychmiast przycichli.
- To, co si stalo, doskonale pasuje do charakteru Pembridge'a - mówila dalej. -
Zawsze czail si, czyhajc na sposobno. Po prostu wolalabym, by cho tym razem si
przeliczyl.
Sir Philip zmarszczyl z zainteresowaniem gste, siwe brwi.
- Znasz go, pani?
Po co mialaby teraz zaprzecza?
- Tak, znam go. Byl przyjacielem mego m a. Przyjacielem Robina z Jagger.
Neda i Burnett wymienili zaskoczone spojrzenia, lecz Edlyn nie yczyla sobie
dalszych pyta. Tonem, którym zwykle strofowala synów, powiedziala: - Wezwalam was
tutaj, Burdett, abycie pomogli sir Philipowi przygotowa obron.
Sir Philip zrobil zadowolon min, lecz Edlyn dodala: - Nie zrobilabym tego, gdybym
uwa ala, e jest zdrajc. Bdziesz musial zaufa mi, panie, przynajmniej pod tym wzgldem!
Obaj m czyni spogldali na ni, zaklopotani.
- Co oznacza - wtrcila Neda ostro - e zapomnielicie obaj, do kogo mówicie. Lady
Edlyn dowiodla, e nie brak jej zdrowego rozsdku, a skoro wy dwaj tak nisko cenicie jej
osd, to znaczy, e sami nie macie rozsdku zbyt wiele.
Burdett wygldal, jakby mial ochot zdzieli on, lecz zanim zd yl wprowadzi
swój zamysl w czyn, sir Philip zapytal: - A gdzie to podziewa si sir Lyndon? Czy nie
powinien by tu z nami?
- Poslalam po niego - odparla Edlyn - ale nie przyszedl.
Milczenie, które zapadlo w komnacie po tym wyjanieniu, mówilo samo za siebie i
Burdett odwrócil si do okna.
W kocu sir Philip powiedzial: - Zawsze byl wobec mnie uprzejmy.
- Szkoda, e nie byl równie grzeczny wobec naszej pani - zauwa yla Neda.
Edlyn wzila do rk kolowrotek i na powrót zajla si przdzeniem. - Nigdy nie
zachowal si wobec mnie niestosownie.
- Nie chodzi o to, co mówi, ale jak - wypalila Neda.
Neda miala racj i to wlanie czynilo polo enie Edlyn trudnym do zniesienia. Jak
mogla skar y si na rycerza, który traktowal j z tak wyszukan grzecznoci? Co moglaby
powiedzie: e jest zbyt grzeczny? Byla zadowolona, i zlekcewa yl dzisiejsz narad,

background image

poniewa nie musiala znosi przejawów jego ledwie skrywanego rozbawienia.
- Bdziemy musieli poradzi sobie bez sir Lyndona. Niewtpliwie zatrzymalo go co
wa nego. A zatem podsumujmy: Pembridge zajl zewntrzny dziedziniec i nie ma
mo liwoci, by go odzyska. Jednak wewntrzny mur jest bardzo mocny, brama wejciowa
nie do zdobycia, sam zamek solidny, a woda w studni wie a i dobra. Mo emy wytrwa tu do
zimy, a mój pan z pewnoci wróci do tego czasu.
- Tak - zgodzil si z ni Burdett. - Niestety, nie wiemy, jakie jeszcze sztuczki szykuje
dla nas Pembridge.
- On ma racj, pani - powiedzial sir Philip. - Poza tym otrzymalem wlasne rozkazy.
Mialem wysla mu wiadomo natychmiast, gdybym tylko spostrzegl, e co ci zagra a.
- To znaczy zamkowi - wtrcila gladko.
- To tak e - zgodzil si sir Philip. - Ale mówil o tobie i musz by mu posluszny.
Edlyn wyprostowala ramiona i nie odpowiedziala.
- Pomyl o synach, pani! - rzekl Burdett. O synach? Nie mylala o niczym innym.
- Naprawd spodziewacie si, e lord Hugh przybdzie, jeli go zawiadomicie? - Cho
tego nie chciala, w jej slowa wkradl si sarkazm. - Przysigl uratowa króla z rk rebeliantów
i jeli zawiadomimy go, e zamek jest oblegany, skutek bdzie jedynie taki, e zmartwienia
nie pozwol mu skupi si na obowizkach. Nie poniecha ich, lecz bdzie si martwil o
Roxford i by mo e troski spowolni jego rami w boju. Nie, Allyn i Parkin skorzystaj
jedynie wówczas, gdy Hugh bdzie yl, nie za, jeli zginie. A zatem dopóki nie uznam, e
grozi nam klska, a na razie nie widz takiego zagro enia, pozostawimy Hugha w
niewiadomoci.
- Normalnie zgodzilbym si z tob, pani, e rycerzowi nie powinno si przeszkadza
przed bitw - rzekl sir Philip - jednak lord Hugh nie jest zwyklym rycerzem. Ma w sobie sil i
odwag dziesiciu m czyzn, a slowa ,,pora ka" nie ma w jego slowniku.
- A slowo ,,mier"?
Teraz odezwal si Burdett, postanowiwszy zjednoczy sily z sir Philipem, by j
przekona. - Nie, pani, nigdy.
- A jednak widzialam, jak mier polo yla na nim dlonie.
Wspomnienie tego widoku nawiedzalo Edlyn od czasu, kiedy Hugh wyruszyl do
walki, chocia nie powiedziala o tym nikomu. - Nie bdzie wiecznie zwyci al. Ka dy rycerz
mo e przetrwa tylko okrelon liczb bitew, a on otrzyma! ju ran, która omal go nie
zabila.
Burdett i sir Philip wymienili spojrzenia, które wyra aly konsternacj. Podjli wida
jak msk decyzj, poniewa sir Philip powiedzial tonem, który mial j bezwarunkowo
uspokoi: - Ka dy rycerz ma do czasu, aby wywalczy dla siebie fortun, a lord Hugh to
zrobil i teraz otwiera si przed nim nowe ycie.
- Dlatego mnie polubil - Edlyn nie omieszkala tego podkreli. - Poniewa mam
dowiadczenie i mog mu pomóc.
- Tak, to jeden z powodów, chocia ... wybacz mi, pani, mialo... nie najwa niejszy.
- Sir Philip umiechnl si po raz pierwszy, od kiedy zatruta strzala przebila mu stop. -
Jednak twoje dowiadczenie na niewiele zda si w walce, a na tym z kolei ja si znam. Nie
podoba mi si ten Pembridge i to, e zna zamek jak wlasn kiesze. Ani te pewno siebie, z
jak domaga si, bymy skapitulowali. Podejrzewam - wybacz mi, Burdett - e ma tu
wewntrz sprzymierzeca. Wic prosz, pozwól mi wysla umylnego.
- Szkoda ju si stala - powtórzyla Edlyn z uporem - i nie sdz, bymy znajdowali si
w niebezpieczestwie. Nie, sir Philipie, nie wylemy poslaca. Jestemy bezpieczni,
zapewniam ci.
Obaj m czyni obserwowali w milczeniu, jak kobiety zbieraj swoje rzeczy i
odchodz.
Kiedy ucichl dwik ich kroków, Burnett odwrócil si do sir Philipa. - Wolalbym, by
wyslal poslaca do lorda, panie, pomimo zakazu lady Edlyn.

background image

Sir Philip przez dlu sz chwil wpatrywal si w Burdetta, wa c odpowied. W kocu
przemówil:
- Wyslalem poslaca w dniu ataku, i drugiego wczoraj. Modl si, by cho jeden si
przedarl.
Burdett, zadowolony, cho oniemialy ze zdziwienia, odzyskal w kocu glos i
powiedzial: - Oby Bóg sprawil, e im si uda. I oby szybko znaleli lorda Hugha.
*
U stóp wzgórza, po drugiej stronie lki, Hugh po cichu zakradl si do obozu wroga.
Postpuje glupio. Wiedzial o tym. Ale chcial spotka si z Maxwellami jeszcze raz,
nim bdzie musial ich wszystkich pozabija.
Przedostal si ju niemal do namiotu Szkotów, gdy nagle czyje mocne dlonie
chwycily go od tylu.
- Powiedz, czego tu szukasz, chlopcze, bo bdzie z tob le.
Hugh umiechnl si i odpr yl. Znal ten glos. Odwrócil si ostro nie, by nie
zaalarmowa napastnika i postawil barylk na ziemi. A potem chwycil knykcie m czyzny i
naglym ruchem wykrci! je do góry.
- Zrobi to, chlopcze, jeli pokonasz mnie w rzucaniu kamieni i to bez oszukiwania.
Malcolm Maxwell zamilkl na dlu sz chwil, a potem ryknl, zdziwiony: - Hugh!
Hugh, chlopcze, jak ci si wiedzie?
Hugh pucil knykcie m czyzny i ucisnl go za ramiona. Powiedzial po szkocku,
którego to jzyka nauczyl si, obracajc mlyski kamie: - Milo ci widzie, Malcolmie!
Chocia z uwagi na wiatlo, trudno tu mówi o widzeniu.
- Wic wejd! Chod bli ej wiatla, gdzie bdziemy mogli... - umilkl i z calej sily
pchnl Hugha w pier. Hugh o malo si nie przewrócil, a Malcolm powiedzial: - Zaczekaj.
Powiedziano nam, e jeste dowódc angielskich wojsk ksicia.
Hugh z trudem odzyskal równowag. - Tak, jestem. Czy sdzisz, e powstrzymaloby
mnie to przed okazaniem wam najlepszej gociny, dostpnej teraz na poludniu Anglii?
Odpowiedzialo mu podejrzliwe milczenie.
Hugh chwycil barylk i lekko ni potrzsnl. Mily dla ucha chlupot zawiadczyl o
prawdziwoci jego slów.
- Przynioslem barylk kradzionego angielskiego piwa, by udowodni, e nie
zapomnialem, czego mnie nauczylicie.
Malcolm ryknl miechem.
- Okazale si bardzo pojtny jak na Anglika. Tak, to wieczór przed bitw, wic lepiej
osuszmy razem barylk, nim jutro oddziel twoj glow od ciala.
- Albo nim ja naucz ci szacunku dla angielskiego lorda - powiedzial Hugh,
zatykajc kciuki za pas. - Bo musisz wiedzie, e jestem teraz lordem.
Malcolm odchylil klap namiotu i pochylil si nisko. - Wejd w nasze skromne progi,
milordzie, a poka emy ci, jak Szkoci boj si wszystkiego, co angielskie.
To znaczy wcale, w przeciwnym razie nie byloby ich tutaj, pomylal Hugh. Zamrugal.
W mdlym wietle wiec namiot wydal mu si pelen pot nie zbudowanych, wrogo
nastawionych m czyzn. Jeden z nich zapytal szorstkim glosem: - Pojmale ju jednego z
królewskich Anglików, Malcolmie?
- Lepiej. - Malcolm pchnl Hugha bli ej wiatla. - Sam przyszedl si podda, kiedy
uslyszal, e tu jestemy.
Na chwil w namiocie zapanowala pelna zdziwienia cisza, a potem sam lord, Hamish
Maxwell, wstal i ruszyl ku przybyszowi.
- Hugh! Milo ci widzie, chlopcze!
Inni czlonkowie klanu, ci, którzy znali Hugha, rzucili si ku niemu w lad za swym
panem. Angus i Armstrong, Charles i Sinclair, a tak e paru, których rozpoznal, cho nie
potrafil sobie przypomnie ich imion, otoczylo go i zaczlo poklepywa przyjacielsko po
plecach. Pozostali, zbyt mlodzi, by go pamita, albo te tacy, których nie bylo w zamku,

background image

kiedy przebywal tam Hugh, wstali i przygldali si calemu zamieszaniu z ledwie skrywanym
zdumieniem w oczach.
Tymczasem Hugh, popychany od jednego wojownika do drugiego, zbieral liczne
klepnicia, poszturchiwania i uszczypnicia. Sam te nie pozostawal dlu ny. Zapomnial ju ,
jak lubi towarzystwo tych ludzi. Cho byli barbarzycami, nigdy nie udawali przyjani ani nie
lamali przysig, choby zlo onych nie wiem jak dawno temu. Bdzie tu bezpieczny a do
nastpnego dnia, kiedy to stan naprzeciw siebie na polu bitwy i bd próbowali oddzieli
glowy od tulowia.
Na myl o tym niemal uslyszal glos Edlyn. Musi by lepszy sposób.
- Przynioslem wam piwo - powiedzial, unoszc barylk nad glow - i zastanawiam si,
czy macie co, czym moglibycie si zrewan owa.
M czyni ucichli, a Hamish przyjrzal si barylce.
- Có to za go, który przynosi podarek w nadziei na rewan ?
- Taki, który od dwunastu lat nie poczul cudownego zapachu baranich podrobów -
wyjanil Hugh.
Namiot a zatrzsl si od wybuchu serdecznego mskiego miechu. Hughowi
podstawiono stolek i uwolniono go od barylki. W jedn rk wcinito mu owsiany placek, a
w drug parujcy talerz z haggisem. Byto to co, co, jak ich zapewnil, wycinie lzy z oczu
adoptowanego Szkota.
Odszpuntowali beczk, lecz nim wypili choby kropl, wznieli toast na cze Hugha.
Przeksili i Hugh wzniósl toast na ich cze. Potem bylo jeszcze kilka toastów, a w kocu
Hugh otarl górn warg i powiedzial: - Chcialbym zapiewa pie, której nie slyszalem od
tylu lat. - I zaintonowal mocnym, dwicznym glosem piosenk, której sluchal tak czsto,
kiedy przebywal w gocinie u Maxwellów. Piosenka wychwalala odwag i sil ka dego z
Maxwellów, a tak e dlugo jego miecza.
Maxwellowie, zaskoczeni, zajknli si z pocztku, lecz szybko podchwycili melodi.
Jedna pie prowadzila do nastpnej. Wkrótce do namiotu zajrzeli Szkoci z innych klanów.
Odpiewano tak e ich pieni i pito piwo, dopóki w barylce nie pokazalo si dno. A wtedy
wydobyto z ukrycia nastpne barylki, opatrzone, jak eby inaczej, angielskimi napisami, i
uczta trwala dalej.
Hugh zd yl ju zapomnie, jak wspaniale jest spdza wieczór w towarzystwie
szkockich wojowników, kiedy to w atmosferze braterstwa m czyni pij, ile zdolaj,
wyglaszaj mowy, a potem walcz ze sob w zapasach. Kiedy Hugh znalazl si pod gromad
niezbyt przyjemnie woniejcych Szkotów udowodnil, i bik, który znajduje si na dole,
zawsze zwyci a.
Zabawa trwala do pónej nocy, a gdy si skoczyla, Hamish Maxwell polo yl dlo na
ramieniu Hugha i ruszyl, by pokaza mu, jak wydosta si z obozu. Po drugiej stronie Hugha
szedl Malcolm i Hugh domylil si, e eskortuj go w obawie, i zamiast wróci prosto do
swoich ludzi, bdzie walsal si po obozie przeciwnika i w kocu narobi sobie klopotów.
Jednak Hugh nie mial zamiaru atakowa armii wroga, a przynajmniej nie fizycznie. O,
nie, mial inny plan i Hamish Maxwell doskonale o tym wiedzial.
- A wic, chlopcze, po co tak naprawd do nas przyszedle? - zapytal bez ladu
niedawnej wesoloci.
- Noc si koczy - odparl Hugh. - Widzicie? Gwiazda poranna jest ju nisko nad
horyzontem i wkrótce wzejdzie sloce.
- Tak bdzie - zgodzil si z nim Hamish. - A wtedy zdejm ci glow z ramion.
- Na pewno bdziesz próbowal - poprawil go Hugh. Przecignl minie, próbujc
pozby si znu enia po calonocnej zabawie.
- Przypuszczam, e Szkotom oplacilo si przylczy do rebelii de Monforta. To byla
doskonala okazja, aby rabowa angielskie miasta i wioski. Wyobra am sobie, e niele
napchalicie kufry towarami i zlotem.
- A jeli nawet? - zapytal Malcolm.

background image

- Nie zdziwi to adnego Anglika - odparl Hugh. - Wiemy, e Szkoci lubi walczy,
zwlaszcza jeli jest o co i jeli walka nie odbywa si na ich ziemi. Lecz zastanawiam si -
strzelil palcami i w ciszy dwik ten zabrzmial niczym trzask lamanej lancy - czy i tym razem
Szkoci oka si do sprytni, by uciec z lupem.
- Szkoci zawsze uchodz z lupem.
Cala jowialno znikla z glosu Malcolma, lecz Hamish nadal wydawal si jedynie
ciekawy.
- A dlaczego nie mielibymy uciec?
- Rebelia zostala ju niemal stlumiona. Simon de Montfort wycofuje si, a od granicy
Szkocji dzieli was niezly szmat drogi.
- Przysiglimy sta przy jego boku - powiedzial Malcolm.
- Komu przysigalicie? De Montfortowi? - Hugh rozemial si. - A odkd to Szkot
przysiga na wierno Anglikowi i dotrzymuje przysigi?
- Szkoci zawsze dotrzymuj przysig - powiedzial Malcolm, nie ukrywajc wrogoci.
- Tak, wobec innych Szkotów i wobec swoich adoptowanych braci, jak to ju dzi
udowodnilicie. - Hugh poklepal Malcolma po plecach. - Lecz wobec Anglika? Tak jakby
Anglicy nie przysigali, e Szkoci to ich bracia, a potem nie podrzynali im gardel.
Obaj Szkoci milczeli przez chwil. Wreszcie Hamish zapytal: - Wic mylisz, e
poder n nam gardla?
- Przegrywajcy zawsze daj gardla, zwlaszcza jeli s obcy i z dala od domu.
Cisza, która teraz zapadla, pelna byla ukrytych znacze. Hugh pomylal, e Hamish i
Malcolm porozumiewaj si z sob bez slów, tote nie zdziwilo go, gdy ten ostatni
powiedzial: - Rzeczywicie, do granicy jest std do daleko.
- Do twojego obozu te , Hugh - dodal Hamish. - Wic wracaj do siebie, albo staniesz
jutro do walki na wpól przytomny z niewyspania.
- Id. - Hugh otworzyl ramiona i uciskal serdecznie obu m czyzn. - Do zobaczenia.
Pucil ich i pobiegl w dól wzgórza, a potem przez lk i do obozu.
olnierz, stojcy na czatach, zapytal, kim jest, a kiedy odpowiedzial, z mroku wylonil
si Wharton. - Gdzie byle, panie? - zapytal, niezadowolony. - Przewrócilimy obóz do góry
nogami, szukajc ci.
- Przygotowywalem si do dzisiejszej bitwy. Hugh potknl si, zmo ony zmczeniem
i nadmiarem piwa. - A teraz chc i do ló ka.
Polo yl si, a kiedy wstal, podszedl do niego Wharton i wielce znaczcym tonem
poinformowal, e szkoccy najemnicy de Montforta spakowali w nocy manatki i wyliznli si
z obozu.
Zwycistwo nie bdzie dzi trudne, pomylal Hugh.
Almund stal na obrze ach lasu, otaczajcego Roxford i z konsternacj przygldal si
gorczkowej krztaninie wokól zamku. Odbudowywal wlanie swój prom, u ywajc do tego
celu bali, skradzionych z królewskich lasów, kiedy dobiegly go niepokojce pogloski. A e
ka da plotka dotyczca tej slodkiej lady Edlyn zaslugiwala na uwag, wybral si je sprawdzi.
Zewntrzna brama zostala najwidoczniej wylamana i zdobyta. Zza murów
otaczajcych zewntrzny dziedziniec unosil si dym. Wszdzie cuchnlo spalenizn, a kilka
cial spoczywalo w fosie. Co gorsza, demony, które zamierzaly wywlaszczy jego pani,
wnosily za bram wiadra smoly i wielkie kamienie, a zza murów dobiegalo dudnienie i gwar
wielu mskich glosów.
Ktokolwiek tam si znajdowal, musial by pewny zwycistwa.
Almund odwrócil si i ruszyl po pomoc.
- Uciekaj, panie! - To Wharton, stojcy nieopodal Hugha, obwieszczal zwycistwo. -
Nie zatrzymaj si a nad morzem.
Hugh de Florisoun, lord Roxford, zdjl helm i z umiechem obserwowal, jak ostatni
rycerze umykaj z pola walki.
- Niewiele dzi walczylimy - zauwa yl.

background image

- To dlatego, e zabraklo szkockich najemników - powiedzial Dewey, ocierajc pot z
czola. - Jak przypuszczasz, panie, dlaczego uciekli?
- Wlanie si nad tym zastanawiam - powiedzial Hugh, kierujc konia z powrotem do
obozu.
- Tak - dobiegl go podejrzliwy glos Whartona, który od dlu szej chwili nie spuszcza!
wzroku ze swego pana. - Ja tak e.
Hugh wzruszyl ramionami.
- Wiem, jeste niewinny, panie - powiedzial Wharton. - Niewinny jak wilk, który
skrada si do owcy.
Hugh odrzucil w tyl glow i wybuchnl gromkim miechem.
Bylo mu lekko na duszy. Ale lekcj dzi otrzymal! I jak kobiet polubil! Rozgromil
wroga i wróci do niej nietknity o wiele wczeniej, ni ona si go spodziewa. Owszem, musi
pomóc ksiciu pokona glówne sily de Montforta, ale po dzisiejszej bitwie nie bdzie to
trudne. Król zostanie uratowany, a ksi bdzie zadowolony ze swego dowódcy. By mo e
Hugh przywiezie Edlyn akt nadania kolejnego lenna jako dowód wdzicznoci za jej
wyrozumialo.
A potem odbierze swoj nagrod. Pomylal o bialej koszuli i o tym, co
symbolizowala. Umiechnl si. Tak, powrót do domu bdzie równie wspanialy, jak sobie
wymarzyl. Edlyn przytuli go do piersi jak wtedy, kiedy byl chory, a potem powie mu, jak
bardzo go kocha. Przysignie, e nigdy wicej nic przed nim nie zatai. Bdzie piecila go
chlodnymi palcami i mówila o swoich uczuciach: czuloci, trosce i niekoczcej si
namitnoci.
On za bdzie tulil j i calowal, a kiedy bd le eli wyczerpani milosnymi
zmaganiami, powie jej... co wlaciwie? Bdzie oczekiwala, e co jej powie. Co o miloci i
oddaniu.
Tak, o oddaniu. Jest oddany Edlyn jako swej onie. To j zadowoli. Na pewno.
Lecz kiedy zastanawial si, dlaczego wlasne slowa nie brzmi przekonujco nawet dla
niego, zobaczyl zbli ajcego si rycerza. Mlodzieniec wydawal si wielce podekscytowany.
- Panie, w namiocie czeka na ciebie poslaniec.
- Od ksicia? - zapytal Hugh.
- Z Roxford - odparl rycerz.
To slowo starlo umiech z twarzy Hugha. Dlaczego Edlyn wyslala umylnego? Boi si
o m a? Czy zamierza nka go lub upokorzy, dajc do zrozumienia, e obawia si o jego
ycie?
- Z Roxford? Co ona ma mi do powiedzenia?
- To nie twa ona go wyslala, panie, ale sir Philip.
- Sir Philip? - zapytal Wharton skonsternowany. - Wieci nie mog by dobre, skoro
pochodz od sir Philipa.
Hugh cignl wodze i spil konia. Dotarl do namiotu i glono krzyknl. Poslaniec,
drobny i zmczony, z trudem wytoczyl si na zewntrz.
- Milordzie, Edmund Pembridge oblega Roxford. Podstpem dostal si na zewntrzny
dziedziniec. Sir Philip obawia si, e jeszcze jeden fortel i zdobd zamek.
- Edmund Pembridge?
Hugh oczami wyobrani ujrzal dumn twarz Edlyn. ,,Jestem twoj on i przysigam,
e nigdy ci nie zdradz".
Duma. Powiedzial kiedy Edlyn, e jest zbyt dumna i oczekiwal, e odda mu si bez
reszty, podczas gdy on dawal jej tylko rzeczy - zamek, odzienie, swoje cialo. Gdyby chcial
odda jej serce, z radoci odrzucilaby dum.
A potem przypomnial sobie bial flag, powiewajc z murów. Tak, Edlyn wlanie to
zrobila. Zrezygnowala dla niego z dumy, a to bylo wszystko, czego oczekiwal, a nawet
wicej.
- Dlaczego to nie pani ci wyslala? Co z ni?

background image

- Wszystko w porzdku, panie. Po prostu nie chciala ci denerwowa. - Poslaniec
zatoczyl si ze zmczenia. - Odmówila niepokojenia ci przed bitw, ale sir Philip blaga, by
wracal. I to od razu, inaczej wszystko mo e zosta stracone.
ROZDZIAL 20

- Nie wiem, co oni tam robi, pani, ale nie podoba mi si to.
Pomimo sprzeciwu Edlyn sir Philip kazal wnie si na mury na noszach.
Powiedziala, e bdzie mu towarzyszyla i dopilnuje, eby si nie przemczyl. Naprawd
przyszla tu, by si przekona, czy nie popelnila bldu. Nie podobaly jej si odglosy radosnego
witowania, dobiegajce z zewntrznego dziedzica. Pembridge i jego ludzie okazywali
zbytni pewno siebie, a to sklanialo j do obawy, e sir Philip mo e mie racj. Pembridge
wiedzial o tajnym przejciu albo mial w zamku sprzymierzeca. A mo e jedno i drugie.
- Mamo, co to za szalas buduj tam, u podstawy murów?
Parkin uchwycil si obiema rkami kamiennego wystpu, sterczcego z murów
niczym wilczy zb i wlanie wychyla! si na zewntrz.
Chwycila chlopca za koszul i wcignla z powrotem na mury. - Nie rób tego wicej -
skarcila go i spojrzala pytajco na sir Philipa.
- Grims?
Sir Philip nie mógl wsta, musial wic polega na tym, co mówi dowódca zbrojnych.
- Zbudowali szop i podepchnli j pod mur.
Grims odpowiedzial po angielsku, a potem spojrzal na otaczajc go grupk
zbrojnych. Przytaknli w milczeniu.
- Dlaczego wybrali akurat to miejsce?
Edlyn zrobila to, za co wlanie zlajala swego syna: wdrapala si na blank i wychylila
mocno na zewntrz.
Grims wzruszyl ramionami. - Nie wiem, milady. A szkoda.
- Nie u ywaj tarana - zauwa yl sir Philip. Allyn trzymal si wprawdzie z boku, lecz
nie omieszka! wyrazi swej opinii omiolatka. - Uslyszelibymy, gdyby tak bylo.
Sir Philip nie wydawal si ura ony, a Grims powiedzial: - Mur jest w tym miejscu
mocny i nienaruszony.
- Slyszelicie odglosy kopania? - zapytal sir Philip. - Mo e podkopuj mur w nadziei,
e si zawali?
- Nic nie slycha.
Grims, weteran wielu bitew, wydawal si równie zaintrygowany, jak sir Philip.
Edlyn przestala wpatrywa si w szop i spojrzala na to, co kiedy bylo kwitncym,
wspaniale zagospodarowanym dziedzicem. Zdolnoci niszczycielskie Pembridge'a wrcz j
zadziwialy. Obora, golbnik i kurnik zostaly spalone. Porzucone krowy zar nito i
pozostawiono, by puchly i rozkladaly si na slocu. Konie zadeptaly ogród warzywny i pasly
si na grzdkach. Galzie drzew, pokryte zielonym listowiem, zu yto na ogniska, a wokól pni
olbrzymich dbów umieszczono wizki chrustu, które nastpnie podpalono. Drzewa splonly,
lecz ich sczerniale pnie nadal staly. Wygldalo to dziwnie zlowieszczo.
Sir Philip spróbowal wsta, lecz opadl bezwladnie na nosze.
- Podpalcie szop.
Zbrojni odstpili. Zmieszani, pochrzkiwali i drapali si po glowach.
- O co chodzi? - zapytal sir Philip. - Zapalona strzala albo kociolek z wrzc smol...
- Myl, e Pembridge zagonil wieniaków do pracy w szopie - zauwa yla Edlyn.
Spojrzala na zbrojnych i zapytala niewprawn angielszczyzn: - Mam racj, prawda?
Grims przytaknl. - Tak, pani. Pracuje tam moja ona i ludzie, których znam.
- Na milo bosk! - zawolal sir Philip. Zdawal sobie spraw, e poslu enie si
wieniakami dawalo Pembridge'owi przewag, z której nie do koca zdawal sobie spraw.
- Wszystko jedno, podpalcie - powiedzial sir Lyndon, nadchodzc od strony odleglej

background image

wie y, któr obral sobie za kwater.
- Nie mo emy im rozkaza, by zabijali swoich! - powiedziala Edlyn.
- To tylko chlopi. Nie maj uczu. - Sir Philip zaczl go popiesznie ucisza, ale sir
Lyndon zd yl jeszcze powiedzie: - Nawet nie mówi cywilizowanym jzykiem.
Myli si co do tego, pomylala Edlyn, jeli wyraz twarzy Grimsa mo e stanowi jak
wskazówk.
- Co Pembridge spodziewa si osign? - zastanawiala si glono, majc nadziej, e
zdola zmieni temat, zanim wybuchnie sprzeczka. - Nawet jeli odzyska zamek, ksi
odbierze mu go przed kocem lata.
- To czlowiek zazdrosny - wyjanil dowódca zbrojnych. - Kiedy zatrzymywal si tu na
dlu ej, zawsze le si dzialo. Pamitam, jak upodobal sobie on kucharza, ladn i mil
kobiet. Dawal jej kwiaty, podarowal jej te krow i sukni lamowan futrem. Sdzc po tym,
jak na ni patrzyl, chyba naprawd byl w niej zakochany. - Grims potarl tarcz i odwrócil
wzrok od Edlyn, jakby historia byla zbyt intymna, eby opowiada j w obecnoci damy. -
Jednak dziewczyna go nie chciala, a kucharz ani mylal si ni dzieli, uciekla wic do lasu i
skryla si czekajc, a Pembridge wyjedzie.
Grims zamilkl nagle.
- I co? - dopytywal si sir Philip. - Co si stalo?
- Có , wyledzil j i zabil - powiedzial Grims, starajc si, aby zabrzmialo to
rzeczowo. - Psy rozszarpaly j na strzpy. Powiedzial, e jeli on nie mo e jej mie, to nikt
inny te nie.
Edlyn poczula, e krew krzepnie jej w ylach.
- Wic sdzisz, e raczej zburzy Roxford ni pozwoli, by Hugh zatrzymal zamek?
- Zniszczy wszystko i wszystkich, byle tylko zemci si na lordzie.
Edlyn spojrzala na zatloczony dziedziniec. Ci sporód slu by i wieniaków, którym
udalo si uciec, mieszkali teraz tutaj. Bydlo ryczalo, poszukujc trawy. Pomidzy jego
kopytami przemykaly kurczaki. Dzieci opiekowaly si kozami, a kobiety siedzialy w grupach
i przdly, omawiajc sytuacj. Ethelburgha stala nad ogniskiem i mieszala co, co zapewne
mialo sta si piwem. Porodku dziedzica wznosila si bryla zamku. Spaly tam niemowlta,
bawily si male dzieci, wszystkie pod opiek matek. Burdett i Neda mieli pelne rce roboty i
spdzali pracowite dnie, za egnujc kolejne kryzysy. Wszyscy ci ludzie, co do jednego,
liczyli na Edlyn.
A ona okazala si zbyt dumna, by posla po m a, który móglby ich ocali.
Allyn objl matk. - Nie martw si, wszystko bdzie dobrze.
Parkyn natychmiast podbiegl z drugiej strony. - Ocalimy ci! Wynkyn uczy nas, jak
walczy!
Edlyn spojrzala na otaczajcych j m czyzn i umiechnla si do nich z
wdzicznoci.
- To mnie uspokaja.
Zbrojni odwzajemnili umiech. Rozumieli matczyn dum.
Nagle sir Lyndon prychnl gniewnie. - Hej, wy tam!
Edlyn uslyszala kulturalny glos wyksztalconego m czyzny i rozpoznala go. Pucila
chlopców i podeszla do murów.
- Pembridge.
- To on - zgodzil si Grims.
- Widz, e nas obserwujecie! - zawolal Pembridge. - Czy to ty, pani?
Edlyn wysunla si do przodu, by mo na bylo dostrzec j z dolu.
Pembridge najwidoczniej na to wlanie czekal. Jego glos stwardnial. - Czy to dama,
która byla kiedy on Robina z Jagger? Ta, która zdradzila pami swego m a, wychodzc
za jego kata?
Pod murami stala gromadka rycerzy, jednak od razu poznala Pembridge'a. Mial
kolorowe szaty i wyró nial si wzrostem.

background image

- Chcialbym ci co pokaza, pani. - Pembridge sklonil si przesadnie. - Pozwól, e ci
poka , na co mnie sta.
Odsunl si na bok. Jaki nieszcznik zostal wypchnity i padl u jego stóp.
Sir Philip podniósl si z trudem, zerknl w dól i mruknl pod nosem. - Panie,
dopomó mu.
- Kto to? - spytala Edlyn.
- Wyslalem poslaca - przyznal.
- Poslaca? - sir Lyndon zbladl. - Nic mi nie powiedziale.
- Co za ró nica? - zapytal sir Philip. - I tak go zlapali.
- Wysiale poslaca? - spytala Edlyn z gniewem, przygldajc si, jak oldaki
Pembridge'a zakladaj stryczek nieszcznikowi na dole. - Pomimo mego zakazu?
- Lord Hugh pierwej wydal mi rozkaz. Powstrzymala cisnc si na usta reprymend.
Sir Philip wygldal wystarczajco nieszczliwie, przygldajc si, jak giermkowie wlok
poslaca w stron osmalonego pnia dbu.
Poslaniec krztusil si i szarpal ptl.
Sznur przerzucono przez najgrubsz gal i podcignito. Poslaniec zaczl si dusi,
wymachujc rozpaczliwie nogami. Kiedy jego cialo zwiotczalo, opuszczono go, by po chwili
powtórzy cal operacj.
- Przyjrzyj si dobrze, milady - zawolal Pembridge. - Odzyskam zamek, a kiedy to si
stanie, ty i ka dy przeklty sluga bdziecie cierpieli tak jak ten poslaniec.
Wycignl miecz, podszedl do winia i jednym ruchem odcil mu stop. Krzyk
m czyzny niósl si daleko w czystym powietrzu poranka.
Pembridge wrócil pod mury.
- Wszyscy z wyjtkiem twoich synów, milady. Nadal masz ich przy sobie, prawda?
Nie pozbyla si ich, tak jak wyzbyla si pamici o Robinie?
- Ocal nas, Panie - szepnla Edlyn, powstrzymujc chlopców, którzy rwali si na
mury.
- Twoich synów, pani, wychowam na swój obraz i podobiestwo i naucz ich, by
ka dego dnia przeklinali twoj pami.
- Nigdy! - zawolal Parkin. Walczyl, by si uwolni i pokaza stojcemu u stóp murów
szataskiemu pomiotowi. - Nigdy nie bd przeklinal mojej matki!
Allyn wysunl si do przodu i przytrzymal brata. Potoczyli si po wysypanym wirem
przejciu. - Zamknij dziób, baranie - powiedzial. - Nie widzisz, e on chce ci sprowokowa?
Parkin odepchnl Allyna i wytarl ciekncy po szyi strumyk krwi. - Przeciwstawimy
mu si.
- Nie damy mu tego, czego chce, cokolwiek by to bylo.
Allyn spojrzal na swoje dlonie. - Psiako, otarlem sobie knykcie.
Poslaniec na dole wrzasnl znowu, lecz Edlyn nie mogla si zmusi, by na niego
spojrze. I tak z trudem opanowywala mdloci. Odrtwialymi ze zgrozy wargami
powiedziala: - Zastrzelcie go.
Grims skinl na lucznika.
- Zastrzel poslaca - rozkazal. - Skocz jego mki. I jeli dasz rad, zastrzel te
Pembridge'a.
Lucznik poslusznie wystrzelil i krzyki natychmiast ucichly. Edlyn jeszcze nie zaczla
modli si za dusz nieszcznika, a ju Pembridge usunl si z widoku i druga strzala
przeszyla jedynie powietrze.
- Zaplacisz mi za to, pani! - zawolal Pembridge.
Tak, co do tego nie moglo by wtpliwoci. Odwrócila si i zapytala sir Philipa: - Czy
istnieje sposób, by wysla drugiego poslaca i zawiadomi o naszych klopotach mego m a?
- Jest ju w drodze - odparl sir Philip. Wpatrywala si w niego, nie rozumiejc.
- Wyslalem dwóch.
Twarz sir Lyndona pobladla jeszcze bardziej. - Ten drugi z pewnoci przedostal si

background image

bezpiecznie.
Zaczerpnla glboko powietrza. Hugh. Z pewnoci ju tu jedzie. Hugh j ocali.
A potem wydala westchnienie, poddajc si rozpaczy. Hugh walczy za króla.
Zdenerwowany wiadomoci, mo e nie wykaza czujnoci i zgin.
- On zemdlal!
Nieprzyjemny glos sir Lyndona przerwal te ponure rozmylania.
Rycerz mówil prawd. Sir Philip opadl na nosze i le al bezwladnie z otwartymi ustami
i wywróconymi bialkami oczu. Edlyn uklkla i zbadala go. Wilgotna skóra i kredowobiala
twarz nie wró yly najlepiej. Nawet krótki pobyt na zewntrz znacznie nadszarpnl sily
dowódcy.
- Zabierzcie go do zamku - rozkazala - i zapakujcie do ló ka.
Przygldala si, zgnbiona, jak rycerz, któremu ufa, znika wraz noszami.
Sir Lyndon westchnl glono, zdegustowany. - Nie ma z niego po ytku. Bdziesz
musiala zda si na mnie.
Zda si na niego? Ale on ni pogardza. Zmuszal si, by okazywa jej szacunek, gdy
Hugh byl na miejscu, lecz teraz nie zadawal sobie trudu. Bez ustanku podwa al jej decyzje i
traktowal j lekcewa co. Nie chciala zdawa si na niego - ale z pewnoci zbrojni
potrzebowali dowódcy.
Zwlaszcza odkd Pembridge udowodnil, e wie, kim ona jest i e czuje do niej uraz.
Grims najwidoczniej nie zgadzal si z sir Lyndonem: - Nie martw si, pani, obronimy
ci.
Spojrzala na niego szklistym wzrokiem. Jeli straci zamek i Pembridge zburzy go do
fundamentów, nie bdzie dla niej bezpiecznego miejsca. Marzenie Hugha legnie w gruzach i
m znienawidzi j tak, jakby wlasnorcznie zburzyla mury.
Albo, co gorsza, pomyli, e tego wlanie mo na spodziewa si po kobiecie i nigdy
wicej jej nie zaufa. Mógl te wyobrazi sobie, e poddala zamek z zemsty, poniewa nadal
kocha Robina albo jest w zmowie z Pembridge'em.
Kobiecy krzyk, dobiegajcy z dziedzica sprawil, e zbrojni podbiegli do murów i
spojrzeli na wewntrzny dziedziniec.
- Zbóje przedostaj si przez mur!
- Nie! - zawolala Edlyn z niedowierzaniem. Jeli ludzie Pembridge'a kopali tunel pod
murami, mogli si przebi, ale nie tak szybko. Taka operacja zajlaby im miesice...
Grims wymruczal co po angielsku, a potem zaczl pokrzykiwa na swoich ludzi.
Sir Lyndon zlapal Edlyn za rami i mocno je cisnl.
- Potrzebujesz mnie, pani. Oddaj mi komend!
- Pu mnie!
Nie miala czasu przejmowa si sir Lyndonem. Allyn i Parkin podbiegli do przejcia,
by spojrze z góry na dziedziniec i nale alo ich stamtd odcign. Chwycila chlopców i
rozejrzala si dookola.
Uzbrojeni rycerze z godlem Pembridge'a na tarczach przedarli si przez cienk
warstw kamieni, która oddzielala ich od wewntrznego dziedzica. Dawno temu Pembridge
wybudowal w murach co w rodzaju tunelu, podparl go stemplami i zamaskowal
kamieniark. Teraz nie musial przekopywa si przez lity mur, wystarczylo zdj
maskowanie.
Edlyn zostala na murach, z dala od bezpiecznego schronienia w zamku. Burdett stal
poni ej, dyrygujc wieniakami i mieszkacami. Synowie próbowali zasloni j wlasnymi
cialami, udowadniajc, e cho niewprawni w boju, znaj swój obowizek.
- Potrzebujesz mnie - powtórzyl sir Lyndon.
Rycerz najwidoczniej bardzo chcial obj dowództwo, lecz Edlyn mu nie ufala. Nie
odezwala si wic, odmawiajc mu blogoslawiestwa.
- Nic ich nie powstrzyma, i kto ci wtedy obroni? - zapytal z pogard w glosie. - Nie
umiesz walczy.

background image

Co prawda, to prawda. Zawsze polegala na rozumie, a on teraz j zawodzil.
Bo e, dlaczego nie nauczyla si walczy?
Kiedy Hugh uslyszal kobiecy krzyk, zignorowal go i pochylil si ni ej nad kosk
szyj, popdzajc wierzchowca. Czym byl jeden kobiecy krzyk w porównaniu ze zgielkiem i
rzezi niedawnej bitwy? Spojrzal w bok, na las. To pewnie jaka sekutnica drze si na m a.
Lecz krzyk rozlegl si znowu, glony, mro cy krew w ylach i nawet ko Hugha
przystanl w pdzie. W glosie kobiety nie bylo gniewu, jedynie czysty strach. Edlyn na
pewno za dalaby, by si zatrzymal i sprawdzil, co z kobiet.
Lecz Pembridge polowal na Edlyn, a jeli to, co mówila Ethelburgha, bylo prawd,
jego ona znajduje si w wielkim niebezpieczestwie. Pewnie blagalaby go, by si nie
zatrzymywal i pognal jej z odsiecz.
Kobieta krzyknla znowu.
Kogo on próbuje oszuka? Edlyn sama rzucilaby si kobiecie na pomoc, gdyby on
odmówil. Nie wiedzial, jak to si stalo, lecz od jakiego czasu czul si tak, jakby Edlyn
podró owala razem z nim.
Powstrzymal pd wierzchowca i wjechal w oblok kurzu na drodze. Pyl trzeszcza! mu
w zbach, gdy mówil: - Na Chrystusa i wszystkich witych, co jest z t dziewk?
Jego ludzie spojrzeli po sobie.
- Jak dziewk? - zapytal Wharton. Nawet jej nie slyszeli.
- Z t kobiet - wyjanil Hugh. - T, która krzyczy.
- Ach - powiedzial Wharton bezmylnie. - Z t.
- Chcesz, ebym sprawdzil, panie? - zapytal Dewey.
- Nie - odparl Hugh. Zawrócil konia i skierowal si w stron ródla dwiku. - Musz
zalatwi to sam.
Dowiadczenie podpowiadalo mu, e powinien rozezna si w sytuacji, lecz nie mial
na to czasu ani cierpliwoci. Chata stal nieopodal drogi, schowana za drzewami i kiedy
wyloni! si zza nich, od razu zorientowal si, w czym przeszkodzil.
Dwaj rycerze, wspomagani przez giermków, bez wtpienia najemnicy, którzy brali
udzial w bitwie, przytrzymywali walczc ile sil, le ca na ziemi kobiet i szykowali si, by
j zgwalci. Co gorsza, inny rycerz trzymal wyrywajc si, mal dziewczynk i
najwidoczniej zamierzal zrobi z ni to samo. Kobieta nie krzyczala z obawy o siebie:
szarpala si, próbujc ocali dziecko.
- A eby was zaraza! - ryknl Hugh, dobywajc miecza. cisnl kolanami boki rumaka
i ruszyl wymierzy sprawiedliwo. Na widok wypadajcego zza drzew, olbrzymiego i
najwidoczniej palajcego gniewem rycerza najemnik, który trzymal dziecko, przylapany z
pludrami wokól kostek, ruszyl, potykajc si w kierunku swej broni. Hugh jednym ciciem
pozbawil go glowy. Pozostalych cil tam, gdzie stali i jego ludziom nie pozostalo nic innego,
jak tylko dokoczy dzielo.
Za chwil pogalopowal dalej, cigany glonymi podzikowaniami kobiety i okrzykami
jego zdziwionych rycerzy. Wkrótce uslyszal za sob ttent ich koni. Do Roxford nadal bylo
bardzo daleko. A czas, niczym nieprzenikniona mgla, zacienial wokól Hugha swój ucisk.
Chcial by ju na miejscu. Lecz nawet jeli wszystko pójdzie dobrze, nie dotr do Roxford
wczeniej ni za dwa dni.
Wic zaczl si modli.
- Prosz ci, Panie. Uratowalem t kobiet i jej dziecko. Zaopatrz sowicie opactwo w
Eastbury. Zrobi wszystko, tylko spowolnij moich wrogów i ocal Edlyn.
Nagle dobiegl j ryk zawodu. Uslyszala, e kto krzyczy: - Tunel si wali!
I byla to prawda. Na zaskoczonych ludzi Pembridge'a posypal si wir oraz kamienie
ze sklepienia, pogr ajc ich w chmurze pylu.
Mur nad ich glowami zarysowal si i pkl z góry na dól, gdy nie wytrzymaly
podtrzymujce go fundamenty. Cz ludzi Pembridge'a zniknla pod zwalami gruzów, skd
dobiegaly rozpaczliwe wolania.

background image

Ludzie z Roxford krzyknli z radoci. Burdett ocenil sytuacj, a potem wbiegl na
mury, gdzie nadal stala jego pani. Edlyn rzucila sir Lyndonowi triumfujce spojrzenie.
- Mylisz, e ju po wszystkim, glupia kobieto? Wymówil slowo ,,kobieta", jakby
ciskal najgorsz obelg i Edlyn uwiadomila sobie jasno, e przez caly czas udawal. Wszelkie
wczeniejsze deklaracje o oddaniu to jedynie czcze slowa, obliczone na to, by przywróci mu
sympati Hugha. Sir Lyndon jej nienawidzil. Nie mógl si pogodzi z mal estwem Hugha i
zmianami, jakie wprowadzilo, a teraz, kiedy Hugh byl daleko, nie widzial powodu, aby
ukrywa t nienawi.
To niebezpieczny czlowiek.
Udawala, e tego nie dostrzega, e jest tak glupia, za jak j uwa al. - Oczywicie, e
to nie koniec, ale zyskalimy chwil wytchnienia.
Najwidoczniej odczytal jej uprzejmo jako slabo, gdy przysunl si bli ej i
górujc nad ni, powiedzial: - Gdyby Hugh byl tutaj, rozkazalby odda mi dowództwo!
- Nie potrafi odczyta myli mego m a, lecz gdyby byl tutaj, Pembridge nie wdarlby
si za mury.
Byla to przygana i sir Lyndon spojrzal na ni zw onymi z nienawici oczami.
A potem Allyn dolal oliwy do ognia, mówic: - Tak, on by ich powstrzymal, zamiast
pozwoli im wej.
Sir Lyndon cofnl si tak szybko, i Edlyn przestraszyla si, e mo e spa z murów.
- Nie pozwolilem im wej.
- Nikt nie twierdzi...
- Kto jednak to zrobil - powiedzial Allyn.
- Widzielimy go - dodal Parkin. Grims pochylil si nad chlopcami.
- Widzielicie jego twarz?
Potrzsnli glowami, lecz wyraz ich dziecinnych twarzy jasno mówil, kogo
podejrzewaj. Grims spojrzal na sir Lyndona, otwarcie oceniajc go wzrokiem. Rycerz
tymczasem wpatrywal si w chlopców z nienawici, która zmrozila serce Edlyn. Wiedziala,
e musi opanowa sytuacj, postarala si wic, aby jej glos brzmial stanowczo: - Walcz dalej,
sir Lyndonie, ale komend nad zbrojnymi pozostawi Grimsowi. Zna zamek i ludzi lepiej ni
ty.
Sir Lyndon wyminl j i pognal w dól schodami.
- Zanosi si na klopoty, pani - powiedzial Grims. - Mam kaza go obserwowa?
Edlyn spojrzala na synów. - Dlaczego sdzicie, e to on?
Chlopcy spojrzeli po sobie, wreszcie Allyn powiedzial: - Jest wysoki, chudy i ma takie
czarne wlosy.
Wida bylo, e co ukrywaj.
- Dlaczego nie powiedzielicie mi wczeniej? Parkin wytarl nos w rkaw, a Allyn wbil
wzrok w niebo.
Edlyn objla synów i przytrzymala. - Powiedzcie mi prawd. Wychodzilicie z zamku
przez tajne przejcie, tak?
- Raz - przyznal Allyn.
- Po wyjedzie Hugha?
Musiala si pochyli, aby uslysze szept Allyna.
- Tak.
Kolana ugily si pod ni, kiedy uwiadomila sobie, jak bardzo ryzykowali. Na tym
polega trudno bycia matk. Matka zawsze wyobra a sobie najgorsze, nawet kiedy
niebezpieczestwo ju minlo.
- Mylisz, e to my pokazalimy temu zdrajcy, którdy mo e wprowadzi wroga? -
wykrztusil Parkin przez lzy.
Zbrojny odwrócil chlopców tak, e stali teraz twarz do niego. - Zdjlicie szalunek i
odsunlicie kamienie?
Chlopcy wytarli nosy rkami i potrzsnli glowami.

background image

- Wic to nie wy wskazalicie drog wrogowi. Zrobil to kto inny.
Grims spojrzal znaczco na Edlyn. Podejrzewa sir Lyndona, pomylala, a ona boi si
sir Lyndona.
- Ka go pilnowa - powiedziala.
Grims ruszyl w kierunku schodów, gdzie spotkal Burdetta. Przez chwil rozmawiali,
ustalajc szczególy. Burdett skinl glow i zawrócil.
Grims wrócil na waly i krzyknl do swoich ludzi: - Bóg ju nas wspomógl. Teraz
musimy pomóc sobie sami. Kobiety niech zabior dzieci do zamku. M czyni, przygotujcie
si do obrony, nim wróg znowu zaatakuje. Z pewnoci spróbuj usun kamienie.
Spojrzal na szczelin nad zawaliskiem. - Miejmy nadziej, e mur wytrzyma.
Wszyscy obecni na dziedzicu rzucili si wypelnia rozkazy. Edlyn chwycila synów
za rce i pobiegla z nimi do zamku. Przy jedynym wejciu, znajdujcym si na wysokoci
drugiego pitra, stal Burdett, zaganiajc kobiety do wntrza. Edlyn stanla obok niego, a
kiedy wszyscy znaleli si w rodku, zarzdca chwycil siekier i odrbal schody.
- Nielatwo bdzie zdoby ten zamek, pani - powiedzial.
Rytm koskich podków na bitej drodze stanowil akompaniament do jego myli.
Prosz, Panie. Prosz, Panie.
Ksidz pewnie okazalby si bardziej elokwentny, lecz Hugh byl wojownikiem, nie
poet, a jeli szczero co znaczy, Bóg wyslucha jego modlitwy.
Nidy dotd nie blagal. Odmawial modly i ufal, e Bóg ich wyslucha. Nie widzial
potrzeby, eby si plaszczy. Ale to... to co zupelnie innego. Zycie Edlyn bylo zbyt wa ne,
by ryzykowa, okazujc zbytni pewno siebie. Tam, gdzie chodzilo o ni, nie liczyla si
duma.
Wharton, który dotrzymywal mu kroku, zawolal nagle: - Roxford przed nami, panie!
Hugh cignl niechtnie wodze i powstrzymal konia - pitego w cigu dwóch dni.
- Sluchaj - powiedzial.
Odglosy walki byly stlumione, nie dwiczne, jak mo na byloby si spodziewa.
Hugh spojrzal na Whartona w nadziei, e giermek rozproszy jego obawy.
Lecz Wharton pozostal zaspiony. - Wróg przedarl si za mury.
Lecz jak daleko? Musieli zna szczególy, tote Hugh skinl na Deweya.
- Rozeznaj si w sytuacji.
Giermek zsiadl z konia. Reszta poszla w jego lady, lecz Hugh ani na moment nie
oderwal spojrzenia od Deweya, dopóki ten nie zniknl w lesie. Chlopak byl szybki i sprawdzil
si ju podczas bitwy, lecz Hugh pragnl by z nim, by jak najszybciej przekona si, co
zrobil Pembridge.
Zamiast tego pozwolil Whartonowi pomóc sobie w przywdziewaniu helmu i kolczugi.
Przygldal si, jak jego ludzie robi to samo, a potem wycigaj bro z juków. Rumaki
odpoczywaly, a oni czekali.
Czekanie bylo najgorsze. Mial teraz czas, aby policzy swoich rycerzy. Stracil wielu
po drodze, glównie dlatego, e zabraklo dla nich wie ych koni. Obiecali, e dolcz
najszybciej, jak tylko si da, ale nie nale alo spodziewa si ich zbyt prdko. Hugh szarpnl
niecierpliwie sprzczk, mocujc helm do kolczugi. Spal podczas najciemniejszych godzin
nocy, kiedy nawet jego ko nie widzial przed sob drogi, i jadl, kiedy jego ludzie domagali
si odpoczynku. Ka da chwila spdzona poza siodlem byla tortur, zreszt sama jazda tak e.
Wszystko, o czym mógl myle, to biala flaga, jak powiewala Edlyn, gdy go egnala
i jego arogancki plan, by przyj jej poddanie si.
Komu teraz bdzie musiala si podda? Nazwala Edmunda Pembridge'a okrutnikiem i
Hugh bal si, e wkrótce przyjdzie jej przekona si o tym na wlasnej skórze. Dalby
wszystko, by byla cala i zdrowa, bezpieczna w swojej dumie. Do bezpieczna na to, by mu
powiedzie, e go kocha.
A on - co on by jej powiedzial? Czy zaoferowalby jej swoje oddanie, spodziewajc
si, e to wystarczy, czy te ...?

background image

- Milordzie! - zawolal Dewey, wylaniajc si z zaroli.
- Szybko si sprawile! - pochwalil go Wharton.
- Tak, spieszylem si - odparl Dewey.
Czy oni poszaleli? Hughowi zdawalo si, e czekaj tu cale wieki.
- Pembridge zajl zewntrzny dziedziniec. Dewey nie mial czasu na detale, ale jego
ponura mina mówila wszystko. - Wie a bramna i most zwodzony wydaj si nietknite. Nie
walczono, by dosta si do rodka.
Hugh i Wharton wymienili spojrzenia, a potem Wharton powiedzial: - A zatem
zdrada.
- To wlanie sobie pomylalem - dodal Dewey. - Przedarli si te na wewntrzny
dziedziniec, wic mo e zdrajca dziala nadal. Nie omielilem si i dalej, ale widzialem dym
po arów i slyszalem odglosy gorczkowej walki. Obawiam si, e zastaniemy tam mas
zniszcze.
Zniszcze? Co ten Dewey wygaduje? Kogo obchodz zniszczenia?
-1, milordzie, jest z nim mnóstwo rycerzy - powiedzial Dewey. Zaczerwienil si, lecz
mówil dalej: - Nie mamy szans ich pokona.
Hugh spojrzal na otaczajcych go rycerzy i giermków, po czym dosiadl rumaka.
- Ka dy m czyzna sam wybiera sobie bitwy. Ja swoj wybralem. Jeli nie macie do
niej serca, odejdcie, dam wam moje blogoslawiestwo.
Obecni patrzyli na Hugha bez slowa. Wreszcie Wharton powiedzial sztywno: - Nie ma
potrzeby nas obra a, panie.
Zadwiczala bro. Rycerze dosiedli koni i stali, czekajc na instrukcje. Niema
modlitwa Hugha zmienila si w podzikowanie.
Stanl przed swymi ludmi i przemówil do nich jako dowódca w tej bezowocnej
bitwie.
- Nie mamy posilków ani te adnej nadziei na nie, zaatakujemy wic od tylu. Jest
szansa, i tak przyzwyczaili si do wyrzynania zbrojnych, e nie bd przygotowani, by
stawi czolo rycerzom.
Hugh i jego ludzie przejechali przez most i minli wie bramn - jedno i drugie
niestrze one. Ucieszylo to Hugha. Zawsze lepiej mie do czynienia z wrogiem wykazujcym
zbytni pewno siebie. Potem otworzyl si przed nimi zewntrzny dziedziniec.
- winie! - Hugh niemal wyplul to slowo, spogldajc na orgi zniszczenia.
Wokól drugiej wie y walsalo si kilku rycerzy Pembridge'a, tak pewnych
zwycistwa, e odpoczywali poród walki.
Jeden z nich zobaczyl Hugha i jego ludzi. Wycignl rk, ale nim zd yl krzykn,
Hugh zdzielil go buzdyganem. Jego ludzie zrobili to samo i wkrótce wokól nich nie bylo ju
ani jednej istoty, zdolnej utrzyma si na nogach.
Z góry dobiegly ich radosne krzyki obroców, którzy zorientowali si ju , e
wybawienie nadeszlo.
Oby okazalo si to prawd, pomylal Hugh ponuro.
ROZDZIAL 21

- S tutaj, pani, s tutaj!
Edlyn odstawila kociolek z wrzcym olejem na dachu i pozwolila, by wiatr osuszyl
pot na jej twarzy. Po chwili przywykla do wiatla slonecznego i zobaczyla, e twarz Nedy
promienieje radoci, podobnie jak twarze innych kobiet.
- Kto taki?
- Pan! Lord Hugh! Uslyszalymy krzyki na zewntrz i wyjrzalymy. To on!
- Wic yje? - Edlyn zatoczyla si do tylu. yje. Bóg jej wysluchal. Nagle poczula si
niezwyci ona.
A potem uslyszala szczk broni i jki konajcych. Rzeczywisto wrócila z now sil.

background image

Pembridge oczycil t zdradzieck dziur w murze. Druga wie a bramna padla
wkrótce potem i ludzie Pembridge'a wdarli si konno na wewntrzny dziedziniec. Zamkowi
zbrojni walczyli jak szaleni, ale z zalo enia byli to obrocy i nie mieli wielkich szans w
bezporednim starciu z rycerzami na koniach.
A jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom Hugh przybyl, Edlyn nie miala wic serca,
by zgasi nadziej, widoczn w twarzach kobiet, ani powstrzyma zalewajcej serce radoci.
Podbiegla do blanków i wychylila si na zewntrz.
- Uwa aj, pani - ostrzegla j Neda, wskazujc zielone pdy, wijce si przy murze. -
To trujcy bluszcz.
- Tak, milady. - Ethelburgha wycignla przed siebie zaczerwienione, spuchnite
dlonie. - Spójrz tylko. Nieprdko nawarz znów piwa.
Edlyn skrzywila si, ale nie dotknla kobiety. Bez ziól niewiele mogla jej pomóc, a nie
chciala, by rumie przeniósl si na jej dlonie.
Podeszla do innego wycicia w murze i spojrzala w dól, gdzie Hugh, dosiadajcy
swego wierzchowca, wlanie rzucil si na wrogów, którzy powa yli si naruszy jego dobra.
Na ten widok serce zapiewalo jej w piersi niczym skowronek o poranku. A potem zobaczyla,
jak ci ka zapowiada si bitwa. - Czy ma do ludzi? - spytala.
ona zarzdcy spowa niala: - Nie wiem.
To znaczy ,,nie", domylila si Edlyn, powiedziala jednak: - Niewa ne. I tak jest nasz
jedyn nadziej.
- Ten przeklty Pembridge i jego kompani - powiedziala Neda. - Rozpalili ogniska i
teraz przygotowuj strzaly. Wystrzel je w nasze drzwi i spróbuj spali nas ywcem, a lord
nie da rady pokona ich wszystkich.
Ogie byl jedyn broni, której tak naprawd nale alo si obawia, tote si go bali.
Edlyn spojrzala na dzbanek przy schodni. Slu ce gotowaly na ogniu tluszcz, który potem
wnoszono na gór po spiralnych schodach i wylewano z dachu na szturmujcych. Oblani
wrzcym tluszczem napastnicy musieli oddali si z pola bitwy, eby zdj i wyczyci
zbroje. Za ka dym razem, gdy tak si dzialo, niewiasty wznosily radosne okrzyki. Nie bylo to
wiele - kto móglby nawet nazwa ich wysilki bezowocnymi - lecz pozwalalo zaj czym
kobiety, tak e nie wchodzily w drog Burdettowi, który przygotowywal zamek do
kocowego obl enia.
Poza tym kto wie, co mo e odwróci losy bitwy?
Edlyn zmru yla oczy, przygldajc si ogniskom. Wiatr wirowal i krcil, roznoszc
dym na wszystkie strony. Lucznicy zgromadzeni wokól ognisk kaszleli i gorczkowo
wymachiwali ramionami, jednak nie mogli odej zbyt daleko: musieli spelni obowizek.
- Zejd do wielkiej sali - polecila Nedzie - i zacznij polewa drzwi, progi i nadpro a.
Postaraj si, by nasiknly wod. I, Neda?
- Tak, pani?
- Czy Burdett potrafi wypuci strzal?
- Jest przecie Anglikiem - odparla Neda i Edlyn umiechnla si, slyszc dum w jej
glosie.
- Wic przylij go do mnie z lukiem, strzalami, siekier i mocnym, ostrym no em.
Neda odwrócila si, zaganiajc przed sob kobiety niczym stadko dzikich gsi.
- Ka mu te przynie przdz. I moje rkawice do konnej jazdy.
Neda odwrócila si. - Przyjd razem z nim.
Edlyn rozejrzala si po otwartym dachu. Kamienne blanki dawaly niezl ochron, lecz
jeli lucznikom si poszczci, zasypi dach gradem strzal i ka dy, kto bdzie na tyle
niemdry, by tam pozosta, narazi si na niebezpieczestwo. Edlyn musi wypelni swój
obowizek. To jej zamek. Ale nara anie zarówno Burdetta, jak Nedy, to co zupelnie innego.
- Nie - powiedziala. - Niech przyjdzie sam.
Neda miala ochot zaprotestowa, ale ujrzala stanowczy wyraz twarzy swej pani, wic
tylko przytaknla i poszla za slu cymi.

background image

Pod nimi nadal wrzala bitwa, lecz tu, na dachu, dalo si slysze wist wiatru. To
dziwne uczucie wiedzie, e tam, w dole, umieraj ludzie, a ona nie mo e nic zrobi. Tym
bardziej, e zrobilaby wszystko - oblewala walczcych wrzcym olejem, zrzucala im na
glowy kamienie, strzelala z luku, a nawet chwycila za miecz - by uratowa zamek i swoje
dzieci.
To byl jej zamek, nie tak jak Jagger, gdzie mieszkala jako ona Robina. Tam byla
tylko lekcewa on, zdradzan mal onk, noszc wysoko glow, podczas gdy jej m
zabawial si z innymi kobietami. Tu jest t jedyn, wybran. Hugh dal jej wladz i poparl to
swoim autorytetem, dlatego nikt nie mial pyta, jak dlugo potrwa, zanim wypadnie z lask.
Wszyscy wiedzieli, e Hugh powa nie traktuje swoje przysigi.
Wszyscy poza lotrem, który omieli! si zdradzi Hugha - zdradzi ich oboje -
wykorzystujc jego nieobecno.
Co to za czlowiek - ta alosna imitacja m czyzny?
Drgnla, zaskoczona i zobaczyla Burdetta, który wlanie wylanial si ze schodni. Z
barków zwieszal mu si dlugi luk, w dloni dzier yl siekier o krótkim trzonku i nó . Ruszyl
ku niej i nagle wszystkie wtpliwoci dotyczce zarzdcy wrócily z now sil. Byla tu sama.
Burdett mógl poder n jej gardlo i przerzuci j przez mur, a potem zej na dól i
zamordowa jej dzieci.
Zarzdca uniósl siekier nad glow i Edlyn cofnla si bezwiednie. Uniosla ramiona,
aby ochroni glow. Burdett podrzucil narzdzie, chwycil je za ostrze i podal Edlyn.
- Co mam z tym zrobi, pani?
Powoli opucila ramiona. Burdett wpatrywal si w ni, trzymajc w wycignitej rce
siekier. Signla po ni i chwycila za trzonek.
Burdett pucil go, a potem rzucil nó i czekal, bezbronny, nie wiedzc, czy zdecyduje
si go uderzy. Zaczerwienila si na myl o wlasnej glupocie. Lecz jednym zdaniem mogla
usun ten zraniony wyraz z jego oczu.
- Podaj mi rkawice - powiedziala. - I bierzmy si do roboty. Uratujemy zamek.
Krew z ran sczyla si Hughowi do ust. Miecz ci yl niczym worek wie o zmielonej
mki. Wydawalo mu si, e posluguje si nim nie lepiej ni mlynarz. Jego pier unosila si i
opadala jak para miechów, mimo to brakowalo mu powietrza. Co gorsza, w takim samym
stanie znajdowal si jego ko.
Najlepsi rycerze z dru yny Hugha toczyli beznadziejn walk, ka dy otoczony co
najmniej trójk przeciwników. Ju wczeniej rozkazal Deweyowi, eby oddali! si z pola
bitwy, nie byl jednak pewny, czy chlopak go posluchal. Wharton trzymal si blisko swego
pana, ochraniajc go od tylu, dopóki w ferworze walki nie zostali rozdzieleni. Hugh niczego
bardziej nie pragnl, jak zatopi miecz w ciele Pembridge'a, ten jednak trzymal si na uboczu
i walczyl jedynie za pomoc kpicych spojrze, rzucanych spod przylbicy helmu. Jego
lucznicy za, pewni zwycistwa, podsycali ogniska i szykowali si, aby zanurzy w ogniu
posmarowane smol koce strzal.
Ostateczna klska byla tylko kwesti czasu. Zamek zostanie zdobyty, a ludzie Hugha
unicestwieni, podobnie jak jego marzenia. Marzenia o wlasnym zamku, zarzdzanym przez
kobiet, któr kocha...
Hugh spojrzal w gór i spostrzegl Edlyn.
Zdumialo go, e j rozpoznal, mimo i nie ró nila si od innych niewiast. Kobieta, o
której wiedzial, e musi by Edlyn, zorientowala si, e na ni patrzy, gdy pomachala mu
dlug, pokryt listowiem galzi. Poruszala ni z tym samym zapalem, jaki przejawila,
wymachujc bial flag i Hugh zaczl si zastanawia, co to oznacza.
Ktem oka dostrzegl zbli ajce si ostrze i w ostatniej chwili odparowal cios.
Wpatrywanie si w Edlyn mo e go kosztowa ycie. Lepiej, gdy bdzie dla niej
walczyl.
Zajty bitw nie zauwa yl z pocztku naglego zamieszania poród luczników wroga,
zgromadzonych wokól ogniska. Dopiero gniewne pokrzykiwania Pembridge'a sklonily go, by

background image

podniósl glow i przyjrzal si im na tyle dlugo, aby zobaczy, e uciekaj. Tarli przy tym
oczy, kaszleli i biegli, zataczajc si do bramy, jakby nie mogli znie wiatrów wojny ani
chwili dlu ej.
Ciekawo sprawila, e Hugh na chwil odzyskal sily. Szybko rozprawil si z dwoma
próbujcymi go uj rycerzami i ruszyl w kierunku ogniska, porzuconego przez m czyzn,
którzy powinni go pilnowa.
Zobaczyl jedynie stos niefachowo podpalonych klód i liciastych galzi, lecz kiedy na
nie patrzyl, spostrzegl unoszce si w rozgrzanym powietrzu piórko. Wkrótce splonlo i wiatr
rozwial popiól.
Jaki rycerz przedarl si przez spoczywajc na ziemi stert cial oraz broni i natarl na
Hugha. Hugh warknl gniewnie, odwrócil si, by wróci do walki - i pod otwartym helmem
zobaczyl twarz swego starego przyjaciela, sir Lyndona.
Oto zdrajca, pomylal.
- Lyndon - wykrztusil przez zacinite wargi. Szybka podró i dotychczasowa walka
zmczyly Hugha.
Tymczasem sir Lyndon, wypoczty, umiechal si do niego spod helmu i wida bylo,
e rwie si do walki.
- Skd to zdziwienie, drogi lordzie? Nie spodziewale si, e bd w stanie unie
miecz?
- Nie przeciwko mnie.
Sir Lyndon przestal si umiecha. - Jeste wic glupcem. Przez tyle lat trwalem przy
tobie jak wierny pies, czekajc, a wywalczysz sobie nagrod i podzielisz si ze mn. A ty
polubile t kobiet i odwrócile si od swoich towarzyszy.
Sir Lyndon nic nie rozumial, lecz Hugh pragnl mu wytlumaczy. Nie chcial zabija
czlowieka, który walczy! u jego boku w tylu bitwach.
- Powiedzialem ci, e jeli udowodnisz, i naprawd alujesz...
- Udowodni? Tobie? Udowodnilem swoj warto zbyt wiele razy, by pozwoli ci
wystawia mnie na kolejne próby.
Napicie, widoczne w oczach, zdradzilo Hughowi, e sir Lyndon gotuje si do ciosu.
Zaslonil si tarcz i odparowal go bez trudu.
- Jeste rycerzem. Twój honor...
- Honor jest dla tych, którzy mog sobie na niego pozwoli.
Sir Lyndon uniósl miecz. Hugh skoczyl, by odparowa cios, ale pomylil si co do
obiektu. Celem sir Lyndona nie byl tym razem jedziec, lecz ko. Ostrze opadlo na szyj
wierzchowca, przecinajc arteri. Ko upadl na kolana i Hugh musial czym prdzej uwolni
stopy ze strzemion.
- Widzisz? Tylko szlachetni glupcy mog pozwoli sobie na honor.
Glos sir Lyndona ociekal drwin. Chwycil za buzdygan.
Wierzchowiec Hugha skonal w kalu y krwi, a napastnik cisnl pitami boki swego
konia. Jego rumak poczul krew i oszalal. Zapach krwi musial te wplyn na sir Lyndona,
gdy obaj rzucili si do przodu.
Hugh ledwie uniknl migajcych w powietrzu kopyt. Tu obok glowy uslyszal wist
nabitej gwodziami elaznej kuli. Nie chcial umiera z czaszk rozbit buzdyganem ani
zmia d ony koskimi kopytami. Nie na dziedzicu wlasnego zamku, pobity przez
towarzysza, który zgorzknial i zmienil si we wroga.
Hugh byl lepszym wojownikiem, ale sir Lyndon zajmowal korzystniejsz pozycj. Nie
zmczony, na wielkim bojowym rumaku, przewy szal Hugha pod ka dym wzgldem.
Nacieral, spychajc go ku ognisku. Po chwili Hugh znalazl si pomidzy wiszczcym mu
kolo uszu buzdyganem a plomieniami li cymi obcasy jego butów. Majc tu za plecami
ogie, a przed sob ogarnitego mordercz furi Lyndona, zdawal sobie spraw, e tylko cud
mo e go uratowa.
Sir Lyndon podniósl rami, gotujc si do wymierzenia miertelnego ciosu. Hugh

background image

opadl na kolana i zaslonil si tarcz. Nagle uslyszal wist i zobaczyl, e tu obok niego w
ognisku wyldowala strzala. Nie mial czasu si zastanawia, co oznaczaj przymocowane do
niej zielone licie i galzki. Sir Lyndon i jego rumak odsunli si i Hugh wykorzystal to, by
zwikszy dystans pomidzy sob a przeciwnikiem.
Sir Lyndon tymczasem opanowal zaskoczenie i powiedzial z pogard: - Jak wszystko
w tym przekltym zamku, lucznicy te s tu do niczego.
Kolejna strzala wyldowala w ogniu, rozsiewajc wokól deszcz iskier.
Ko sir Lyndona, przestraszony bliskoci plomieni, podskakiwal i stawal dba.
Jeszcze jedna strzala trafila w ognisko i Hugh dostrzegl szans. Podniósl plonce
polano i podsunl je pod koskie nozdrza. Zwierz zar alo przera one, stanlo dba i cofnlo
si gwaltownie. Sir Lyndon upucil buzdygan i tarcz i chwycil si siodla. Ko skoczyl do
tylu, nim jedziec zd yl odzyska nad nim kontrol. Rozlegl si glony brzk i sir Lyndon
wyldowal na ziemi.
Teraz walka byla wyrównana. Hugh zbli yl si do swego niedawnego druha, nadal
trzymajc w wycignitej dloni plonc gal, wydzielajc intensywn wo wie ego
drewna i zielonych lici.
- Zabierz to - zawolal sir Lyndon, wymachujc ramionami. - Na milo bosk, Hugh,
zabierz to!
Potarl twarz dlomi w rkawicach, które zaczerwienily si od krwi.
Hugh stal, oslupialy, wpatrujc si w sir Lyndona. Co jest z tym czlowiekiem?
- Zrobi, co powiesz, Hugh. Uczyni, co tylko zechcesz - powtarzal sir Lyndon,
cofajc si gorczkowo niczym pies w ataku wcieklizny. - Jeli kiedykolwiek bylem ci
bliski, oszczd mnie teraz.
Hugh zawahal si, nie rozumiejc, gdzie le y ródlo cierpie sir Lyndona. Ten za
ryczal z bólu, zaciskajc powieki, jakby bal si je otworzy.
- Przypomnij sobie bitwy, które staczalimy razem. Pomyl o nich i daj mi jeszcze
jedn szans.
- Dobrze, oszczdz ci - powiedzial Hugh z niesmakiem, rzucajc w ogie gal. -
Ale co ci si stalo?
Nagle zapomnial, o co pytal. W pobli u stal ko bez jedca. Hugh natychmiast
podchwycil okazj. Podbiegl i wskoczyl na siodlo. Zwierz bryknlo. Hugh opanowal konia i
odwrócil si, by wróci do sir Lyndona.
Jednak sir Lyndon zniknl. Tymczasem kolejna strzala zawiszczala w powietrzu i
wyldowala w ognisku.
Hugh spojrzal na blanki i zobaczyl Burdetta, celujcego w drugie ognisko, przy
którym stali lucznicy, gotujc si do wykonania zadania. Nagle Burdett pochylil si, jakby
dostrzegl niebezpieczestwo. I rzeczywicie, strzala, wypuszczona przez lucznika przy ogniu
trafila w miejsce, gdzie stal. Teraz tylko Edlyn wychylala si zza blanki, szarpic za pdy
bluszczu, wijcego si wokól kamieni i wystawiajc si na cel.
Po raz pierwszy od pocztku bitwy Pembridge wylonil si zza strzegcych go rycerzy
i zawolal: - Zabij j!
Lucznik uniósl luk i zmru yl oczy.
Hugh krzyknl ostrzegawczo do Edlyn i rzucil si na lucznika. Nie uda mu si zd y.
Wiedzial, e nie ma szans, mimo to musial spróbowa.
Chmura dymu z ogniska spowila lucznika, nim zd yl wypuci strzal.
Burdett wychynl z ukrycia i odcignl Edlyn.
Pozbawiony zdobyczy Pembridge pogalopowal ku ognisku, chwycil luk i wymierzyl
w Hugha. Z tej odlegloci strzala z pewnoci przebilaby kolczug. Hugh przygotowal si na
uderzenie, lecz nagle powiew wiatru otoczyl Pembridge'a oblokiem dymu.
Zaskrzeczal, jakby sam diabel chwycil go za gardlo. Rzucil luk i pognal ku bramie.
Co to za sztuczka? - zastanawial si Hugh. A potem kolejny powiew przeniósl dym
ponad walczcymi i skierowal w jego stron.

background image

Nie wytrenowany wierzchowiec Hugha nawet bez komendy jedca rzucil si do tylu.
- wita Panienko! - zawolal Hugh, cigajc wodze.
Pluca mu plonly, skóra palila, a oczy piekly. Chcial zetrze ból, lecz druciane
rkawice uniemo liwialy to. Próbowal uciec, lecz bylo za póno. Trucizna przywarla mu do
skóry i wypelnila pluca. Gdyby jako tako sprawny wojownik zaatakowal go teraz, Hugh
bylby bezbronny.
Tyle e wokól nie bylo sprawnych wojowników. Te przeklte strzaly trafily we
wszystkie trzy ogniska, roznoszc trucizn po calym dziedzicu. M czyni biegali, krzyczc
i placzc jak dzieci. Hugh skierowal konia ku wskiemu przejciu w wie y, prowadzcemu na
zewntrzny dziedziniec. Z ulg zaczerpnl tchu, potem jeszcze raz i jeszcze raz.
- Powietrze.
Kaszlal i wywracal oczami, próbujc dostrzec co przez zaslon lez. Oczy szczypaly
go niemilosiernie. - wie e powietrze.
A potem lzy splukaly trucizn i zobaczyl go - Pembridge'a, samotnego, tylko ze swoj
broni i sprytem.
To nie wystarczy, aby obroni si przed Hughem.
Pembridge tak e zobaczy! Hugha, cho oczy mial równie spuchnite, jak jego wróg.
Wykrzywil usta w szaleczej parodii umiechu.
- Sprytna sztuczka, drogi lordzie bez wloci! - zawolal. - Moja Edlyn zawsze byla
sprytna.
Mówic wymachiwal dloni niczym czarownik, zaklinajcy swoje demony. - Ale nie
tak sprytna jak ja.
Na jego wezwanie zza bramy wylonila si grupa jedców i zapelnila dziedziniec.
Hugh spojrzal na nich. Richard i jego banda zlodziei odwzajemnili spojrzenie, za z
tylu grupy stal wyndznialy stary przewonik, Almund, spogldajc to na Richarda, to na
Hugha.
- Widzisz - mówil dalej Pembridge - jeli chcesz, by twoi sojusznicy wykonali brudn
robot, pertraktuj z najpodlejszymi. Obiecaj im lupy, a zrobi, co zechcesz.
Co w duszy Hugha, co, co mialo zwizek z honorem i wiar, zalamalo si nagle. Nie
chcial, by Richard okazal si Judaszem. Pragnl wierzy, i mówil szczerze, gdy napomykal,
e bylby gotów zaprzesta zbójeckiego rzemiosla, gdyby trafila mu si szansa rozpoczcia
ycia od nowa. Uwa al - dobry Bo e, naprawd tak mylal - e Richard uwolnil Edlyn,
poniewa dostrzegl w niej pikno oraz niewinno, które pragnl zachowa.
A teraz jest tutaj, gotów ograbi zamek Hugha i gwalci Edlyn, dopóki nie umrze.
Uniósl miecz i ryknl niczym zraniony byk: - Nie!
Richard te uniósl miecz i zawolal glono i wyranie: - Zaiste, nie. Przybylimy
chroni lady Edlyn i wszystko, co uwa a za swoje, to znaczy, midzy innymi ciebie, lordzie
Hugh.
Hugh powstrzymal szar , nim si zaczla. Poczul przyplyw nadziei. Majc po swojej
stronie Richarda i jego ludzi, mógl pobi Pembridge'a.
Sdzc po wyrazie twarzy tego ostatniego, on tak e to rozumial.
- Bdziesz walczyl? - zawolal Hugh. - A mo e wolisz uciec?
Pembridge rzuci! si na Hugha z szalestwem w oczach. - Bd walczyl, a jeli zgin,
dopilnuj, by znalazl si w piekle wraz ze mn.

ROZDZIAL 22
- Niemal mu si udalo, panie.
Hugh uniósl si lekko na poslaniu, umieszczonym w pobli u paleniska. Wharton stal
nad nim, nadal szary na twarzy i dr cy.
- Komu i co mialoby si uda?
- Pembridge o malo nie zabral ci z sob do piekla.
- Byl dobrym wojownikiem - Hugh poruszyl ramieniem, sprawdzajc, czy opatrunek

background image

na zlamanym obojczyku trzyma si jak nale y. - Ale nie walczy! o to, co kocha.
- A ty walczyle?
Slodki glos Edlyn dobiegal z drugiej strony poslania i Hugh odwrócil glow, by
spojrze na on.
Wygldala i zachowywala si jak aniol, nioscy ulg cierpicym. Wiedzial, e ta
wymuszona lagodno musi j sporo kosztowa.
- Przeklty dra nie mylil si co do jednego - mruknl. - Naprawd jeste sprytna.
Nikt nie musial mu mówi, e to Edlyn wpadla na pomysl, by ci pdy trujcego
bluszczu i wstrzeli je w ogniska. Jej strategia spowodowala zamt w szeregach wroga i
wkrótce ludzie Hugha, wspomagani przez najemników Richarda, pokonali atakujcych.
Po zwycistwie Hugh musial odczeka jeszcze dobr godzin, nim wiatry rozwialy
trujce miazmaty i mógl wej do swojego zamku. Wykorzystal ten czas, by podzikowa
Almundowi, Deweyowi, Whartonowi i nawet zlodziejom Richarda. Jednak zwloka oslabila
nieco eufori, zwlaszcza e Richard, dowiedziawszy si o podstpie Edlyn, wybuchnl takim
miechem, e w kocu padl na ziemi, nieprzytomny.
Dalsze badania wykazaly, e cierpial tak e z powodu zlamanych ciosem buzdyganu
eber, mimo to jego rechot nadal rozbrzmiewal Hughowi w uszach.
Skrzywil si i Edlyn natychmiast to zauwa yla.
- Dlaczego nie chcesz, ebym przeniosla ci na lo e? - spytala po raz kolejny. - Jest
olbrzymie. Zmiecicie si na nim obaj z Richardem, a mnie latwiej bdzie was pielgnowa.
- Nie bd spal w jednym lo u z tym czlowiekiem - owiadczyl Hugh.
- Amen - powiedzial Richard zdecydowanie, cho jego glos brzmial o wiele slabiej.
Le al wsparty na poduszkach i blady jak okrywajce go przecieradlo. Lecz nawet ból nie
zdolal zmniejszy jego zuchwalstwa. - Mog spa na barlogu. Nie ma powodu, ebym
pozbawial pana tego zamku miejsca w lo u.
Drwina w jego glosie sprawila, e Hugh poczul ch, by zdzieli swego wczorajszego
wroga, a obecnego sojusznika.
Ale nie musial, Edlyn rozwiala bowiem zludzenia Richarda co do stanu jego zdrowia.
- Nie, nie mo esz - powiedziala. - Nie podoba mi si wygld tej rany na piersi, wic
nigdzie si nie ruszysz, dopóki ci nie pozwol.
Jednak Richarda trudno bylo okielzna. - Istny z niej tyran, czy nie? - powiedzial,
rozbawiony. - Kiedy ja si o eni, polubi niewiast lagodn i posluszn.
Hugh przypomnial sobie, e on te ywil takie zamiary. - Dowiadczenie podpowiada
mi, e Bóg daje, co chce, a czlowiek bierze to, co dostaje.
Gdyby ton glosu mo na opisa jako ,,puszcy si", to glos Richarda brzmial wlanie
tak.
- Moje szczcie stanie si przedmiotem zawici wszystkich nowych ssiadów.
Hugh chrzknl.
- Wiele spodziewasz si po jednej bitwie.
I masz racj, do licha, pomylal. Rzeczywicie zamierzal poprosi ksicia, by dal
Richardowi zajty przeze zamek. A potem Richard bdzie musial zyska akceptacj wród
szlachetnie urodzonych lordów oraz baronów, co nie bdzie latwe, zwa ywszy, ilu z nich
oskubal.
Fakt, e Edlyn doskonale zdawala sobie spraw, i Hugh wstawi si za Richardem, byl
jeszcze trudniejszy do przelknicia. Uwa ala Richarda za dobrego czlowieka, przeznaczonego
do szlachetnych czynów, a Hugh nie potrafil si zmusi, by rozwia te iluzje - nawet jeli
wiedzial, e Edlyn nim manipuluje. Teraz te umiechala si w ten swój niepokojcy sposób.
Jej umiech przypominal mu przepelnione pustk dni, od kiedy ostatni raz si kochali i
zapowiadal koszmar dalszych samotnych nocy, dopóki znów nie bd mogli si polczy.
Edlyn opadla tymczasem na kolana i poprawila mu poduszki pod glow.
Oczarowany jej urod, nie wytrzymal i umiechnl si szeroko. - A zatem, ono, co
sdzisz o swojej pierwszej bitwie?

background image

- Byla tak paskudna i okropna, jak si spodziewalam - powiedziala, ale jej umiech
przeczyl slowom. - Lecz gdybym miala bro, wycilabym tych lotrów w pie wlasnymi
rkami.
Hugh spowa nial na sam myl o tym. - Dlaczego?
- Kiedy zobaczylam, co Pembridge zrobil z zewntrznym dziedzicem i dowiedzialam
si, co planuje uczyni z reszt zamku, moimi synami i moimi ludmi... Na wit Panienk,
nadal mam ochot go zamordowa. - Zacisnla dr ce dlonie. - A on nie yje.
Jakie to dziwne odczuwa pokrewiestwo dusz z on dlatego, e ma ochot kogo
zabi.
Och, zdawal sobie spraw, e brutalna przemoc, towarzyszca bitwie, z pewnoci by
j odstrczyla, lecz teraz lepiej bdzie rozumiala satysfakcj, jak odczuwa m czyzna, który
walczyl uczciwie i zwyci yl wroga, zagra ajcego jego bliskim i jego wlasnoci.
- Mój pan zadbal o to, by Pembridge nie prze yl - stwierdzil Wharton rzeczowo.
- Spelnilem ten obowizek i bez wahania zrobilbym to raz jeszcze. Naprawienie
szkód, jakie wyrzdzil w zamku, zajmie nam dobre dwa miesice.
- Zawsze byl niczym zaraza - powiedziala Edlyn spokojnie, co upewnilo Hugha, e
nigdy nie pragnla Pembridge'a. - Wszdzie, gdzie przeszedl, umieralo szczcie.
Jej slowa przypomnialy Hughowi starego przyjaciela, tak e dotknitego zaraz.
Poruszyl si niespokojnie.
- Kto widzial sir Lyndona od czasu bitwy?
Wharton potrzsnl ze smutkiem glow.
- Sir Lyndon zginl, panie. Znalelimy jego cialo poród innych zdradzieckich
truchel, kiedy ksidz odprawial nad nimi modlitw.
- Nie wyra aj si o nim tak lekcewa co - skarcil go Hugh ostro. - Byl dobrym
czlowiekiem.
- Dobrym czlowiekiem? Wic to nie jego widzialem, jak walczyl po stronie
Pembridge'a? I to nie on próbowal ci zabi?
- Ale okazal skruch.
- Jeste zbyt lagodny, panie - teraz to Wharton skarcil Hugha. - Czy to nie o nim
mówili twoi synowie? To nie on otworzyl bram?
- Allyn i Parkin powiedzieli mi, e nie maj pewnoci.
- Mo e i nie byli pewni przed bitw, teraz to oczywiste. Nigdy ju nie odwa ylbym si
powierzy mu ycia albo ycia mojej ony.
- To mi pochlebia.
Edlyn spucila wzrok, by ukry rozbawienie.
- Niepotrzebnie, pani.
Kwana mina Whartona z pewnoci wycisnlaby sok z najtwardszej brzoskwini. -
Nie rozumiem, dlaczego pan wzil sobie kobiet tak upart jak ty, ale zawsze wypelniam jego
rozkazy.
- Ale nie wierzysz mi, kiedy ci mówi, e sir Lyndon pragnl spróbowa jeszcze raz! -
powiedzial Hugh, zirytowany.
Wharton wzruszyl ramionami.
- Wiedzialem, e wemiesz jego stron, panie. Ale teraz to bez znaczenia. On nie yje,
wic nie ma sensu si sprzecza.
Powinienem byl wiedzie, e nic nie zmusi Whartona, by przyznal, e to on
przecignl no em po ebrach sir Lyndona, pomylal Hugh.
- Có - mruknl pod nosem. - Stalo si i nic nie zdola tego odwróci.
Prawd mówic, nie byl pewny, czyby tego chcial. Wharton mial racj. Nie potrafilby
ju zaufa sir Lyndonowi, a gdyby sir Lyndon prze yl, al, jaki obaj odczuwali i tak
zniszczylby ich przyja.
- Jeli pomin fakt, e nasz pan jest zbyt ufny, na ogól wie, co robi. Na przyklad
zmniejszyl armi rebeliantów niemal o polow, nim bitwa w ogóle si zaczla. Jak tego

background image

dokonale, panie? - zapytal chytrze.
Hugh nie poczul si ura ony, a e chtnie oddawal sprawiedliwo innym, powiedzial
stanowczo: - Zastosowalem sztuczk, której nauczyla mnie ona.
- Naprawd? - spytala Edlyn, zadowolona, cho zaskoczona.
- Nie jestem glupcem - odparl Hugh. - Dwa razy widzialem, jak wygrala, poslugujc
si dostpnymi dla ciebie rodkami. Uznalem, e ja te mog tak postpi.
Ze zgroz zauwa yl, e oczy Edlyn wypelnily si lzami.
Placze! Ona placze! Nie znal si na placzcych kobietach. Do licha, gdyby mógl,
pewnie by uciekl. Zamiast tego powiedzial: - Hej! To mial by wyraz uznania!
- Wiem, chodzi jedynie o to... - signla po kawalek banda a i wytarla nos. - Po raz
pierwszy jestem pewna, e mnie aprobujesz.
- Ze ci aprobuj? - Hugh spróbowal si podnie, lecz Edlyn objla go ramionami. -
Co to ma znaczy, e ci aprobuj? Czy nie id z tob do ló ka, gdy tylko nadarzy si okazja?
- Nie chc tego slucha - powiedzial Richard i zaczl glono nuci.
- Do ló ka? I co z tego?
- Jak to, co z tego? - Nie mógl uwierzy, e to powiedziala.
- To, co dzieje si w ló ku, nie jest wa ne. Najwidoczniej Richard nie nucil do
glono, gdy nagle umilkl i Edlyn domylila si, e wszystko slyszal. Wharton stal, oslupialy.
Hugh wpatrywal si w poznaczon ladami tez twarz ony i w ciszy trzej m czyni
próbowali przyj do wiadomoci ów dowód kobiecej przewrotnoci.
- To prawda, nie jest - mówila tymczasem Edlyn, spogldajc w pelne niedowierzania
twarze m czyzn. - Liczy si tylko uczucie i zaufanie pomidzy kobiet a m czyzn. Kiedy
ostatni raz wyszedle z naszego lo a, wcale nie wydawale si szczliwy.
- Zakrywam sobie uszy - zawolal Richard i powoli nacignl na glow poduszk,
oszczdzajc zranione ebra.
Wszystko, co Hugh pamital z tamtego dnia, to naglca potrzeba, by zapanowa nad
Edlyn, satysfakcja, gdy mu si to udalo - choby tylko w ló ku - i przepelniona
samozadowoleniem wiadomo, e i ona nad nim zapanowala.
Edlyn musiala prawidlowo odczyta wyraz jego twarzy, gdy powiedziala: - Nie byle
wtedy szczliwy, lecz wciekly z powodu koszuli, któr dostalam od Richarda.
Richard uniósl lekko poduszk. - To klamstwo! Nigdy nie dalem jej koszuli!
wiadomo, e Richard przysluchuje si prywatnej rozmowie pomidzy nim a jego
on, byla niczym drapanie wilczych pazurów po granitowej skale i Hugh prychnl,
zirytowany: - Powiniene staranniej zakry sobie uszy.
Richard przewrócil si z przesadn ostro noci i ulokowal tak, e teraz wida bylo
jedynie wzgórek pocieli.
- Zrobil to jeden z twoich ludzi - powiedziala Edlyn, zwracajc si do wzgórka, a
wzgórek zajczal w odpowiedzi. - Hugh chcial, ebym j odeslala.
Spucila wzrok i wygldala teraz jak niemiala mloda dziewczyna.
- Próbowalam ci zlapa, nim wyjechale, by ci j da.
Jej slowa przekonaly Hugha ostatecznie, e nie rozumie kobiet.
- Da mi j?
- Tak, jako symbol i podarunek, by mial go przy sobie podczas bitwy.
Wspomnial jej sylwetk, rysujc si na tle nieba, i to, jak wymachiwala bialym
plótnem.
- To byla ta biala flaga, któr si poslu yla?
- Biala flaga?
- By zasygnalizowa, e si poddajesz.
- Nie poddawalam si!
- Zobaczylem bial flag!
Wypchnla do przodu szczk i odsunla kosmyk wlosów, który wpadl jej do oczu.
- Nigdy nie zrozumiem m czyzn. Przecie ci powiedzialam...

background image

- Co zamierzala mi powiedzie?
- Kiedy?
- Co zamierzala mi powiedzie, kiedy pobiegla na mury, by wymachiwa t
koszul?
Edlyn zmieszala si, co sprawilo Hughowi nie lada przyjemno.
- He, he - zarechotal Wharton grubiasko. - Chyba zaczyna rozumie, e nie zdola ci
oszuka, panie.
Nie odrywajc oczu od twarzy Edlyn, Hugh powiedzial: - Zamknij si Wharton i
wyjd std.
- Tak, panie - przytaknl potulnie Wharton i ruszyl do drzwi, posuwajc si zakosami,
niczym krab, szukajcy drogi do morza.
Richard przewrócil si na ló ku i ulo yl tak, by móc wystawi glow i przysluchiwa
si rozmowie.
Hugh mial ochot wyrzuci obu m czyzn, lecz Edlyn byla zdenerwowana niczym na
wpól oswojony sokól i równie jak on plochliwa. Nie omielil si odwróci od niej spojrzenia.
Poruszyla ustami i wykrztusila: - Chcialam ci powiedzie, eby postaral si zosta
przy yciu.
- Wszyscy twoi m owie przysporzyli ci jedynie zmartwie.
- By mo e m czyzna zdola jednak zrozumie kobiet, jeli bdzie dostatecznie si
staral i yl wystarczajco dlugo.
- Dlaczego mialaby chcie, bym pozostal przy yciu, skoro beze mnie yloby ci si o
wiele latwiej?
Edlyn wyjla z torby zwitek banda y i zaczla je przewija. - Nie ycz nikomu le.
Hugh potarl zlamany obojczyk, robic przy tym zbolal min.
Edlyn spojrzala na niego i powiedziala: - Nie zwiedziesz mnie. Wiem, o co ci chodzi.
- O co? - zapytal, przesuwajc ostro nie palcami po bliznach i siniakach, które
znaczyly jego twarz.
- Próbujesz da mi do zrozumienia, e bardzo cierpisz - wyjanila, zwijajc szybciej -
bym zdradzila ci to, co zamierzalam powiedzie wtedy.
- Skoro chciala powiedzie mi to wówczas, dlaczego nie mo esz teraz?
- Poniewa wtedy obawialam si, e mo esz zgin, a teraz grozi ci tylko, e ja ci
zabij.
Hugh zrobil szczególnie zbolal min i Edlyn westchnla demonstracyjnie.
- Chcialam ci powiedzie, e zwyci yle. Signl po jej dlo, lecz zamiast tego
chwycil gar banda y. Odrzucil je z niesmakiem. Przywarly do szorstkiej skóry, wic kll,
dopóki Edlyn nie odczepila ich i nie schowala ostro nie do torby. Ujla jego dlonie i przez
chwil Hughowi zdawalo si, e to znak poddania. Zamiast tego spojrzala na pokrywajce
skór pcherze i zapytala z trosk: - Czy to od miecza?
- Edlyn... Signla do torby.
- Posmaruj je maci i owin.
- Kocham ci, Edlyn. Zamarla.
Podobnie jak Hugh. Wystrzelil z tym wyznaniem zupelnie nieprzygotowany, w
obecnoci Richarda i Whartona, bez adnego planowania i poetyckich slów. Mógl
powiedzie: ,,Jeste pani mego serca". Albo: ,,Kochana, jeste pikniejsza ni sloce w calej
swej wspanialoci". Zakochani mówi takie rzeczy. Zawsze uwa al, e to glupie, ale kobiety
chtnie ich sluchaly, a on chcial, by Edlyn byla szczliwa.
Gdyby mial czas si zastanowi, ujlby to bardziej kwiecicie, ale nagle wydalo mu
si niesprawiedliwe, e ona ma wyzna mu milo, nim sama uslyszy wyznanie. W kocu
kochala ju przedtem i ani razu milo nie wyszla jej na dobre. To dlatego zachowuje si tak
ostro nie i rozpaczliwie broni si przed uczuciem.
A teraz on j obrazil, mówic tak bez ogródek. Musi naprawi bld. - Robin ujlby to
lepiej, prawda? - wymamrotal.

background image

Edlyn przycisnla palce do jego ust.
- Robin byl bardziej elokwentny, i nic w tym dziwnego. Wyznawal milo tylu
kobietom... - Przesuwajc pieszczotliwie kciukiem po jego wargach, dodala:
- Wol twoj wersj.
Pochylila si i zastpila palce ustami, a jej oddech piecil mu wargi. - Kiedy ju
odbudujemy stodol, musimy zamkn si tam i zrealizowa moj dziewczc fantazj.
- Jak fantazj?
Taka rozmowa byla niczym pocalunek i Hugh rozkoszowal si ka dym ruchem Edlyn,
cieplem i bliskoci jej ciala, oczekujc na pocalunki, milczce i bardziej namitne.
- O tobie. I o mnie. - Ostro nie wycignla si obok niego, zwa ajc, by nie urazi
obolalych miejsc.
- Zamknitych w ucisku.
Dwa ciala nie mogly spoczywa bli ej siebie, mimo to czul niedosyt. Ujl dloni
brod Edlyn i spojrzal jej w oczy.
- Wymachiwala bial flag.
- To byla koszula.
- To byl znak poddania si.
- To byl znak miloci.
Nareszcie. To wlanie pragnl uslysze.
- Który przyjlem.
Zacisnl ucisk. - W kocu jeste bezpieczna.
Spojrzenia Whartona i Richarda spotkaly si i Wharton si umiechnl. Nie winil
Richarda za to, e wydawal si wstrznity i zdegustowany. On te nie mial ochoty
wysluchiwa tej powodzi czulych slówek. Szkoda, e Richard nie mo e si porusza.
Wharton podszedl do drzwi. Richard spojrzal na niego alonie.
Hugh dotknl ust Edlyn. - I wreszcie zdobylem twoj milo.
Edlyn polo yla Hughowi dlo na sercu. - A ja twoj.
Kiedy Wharton zamykal za sob drzwi, od strony lo a dobiegly go dziwne odglosy.
To Richard krztusil si, przezwyci ajc mdloci.
Para na podlodze nawet tego nie zauważyla.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christina Dodd Wybrańcy ciemności 04 W Płomieniach
Christina Dodd Wybrańcy ciemności 4 [Prolog]
Christina Dodd Bezwstydna
Montella Christian de Bezimienny rycerz 01 Graal
De Mentella Christian Graal Bezimienny rycerz
Christina Dodd Szafirowe kłopoty
Christina Dodd Bezwstydna
Christina Dodd Wybrańcy Ciemności 03 Po stronie cienia
Christina Dodd Stone Angel
Christina Dodd Darkness Chosen 03 Into the Shadow(3)
Christina Dodd Wybrańcy Ciemności 2 Dotyk Ciemności
Dodd Christina Zamki na niebie
Dodd Christina Jeden pocalunek
Dodd Christina Oblubienica
Dodd Christina Akademia guwernantek 1 Dumna guwernantka (FR z pdf)
Dodd Christina Lost Prinsesses 01 Uroczy wieczor
Dodd Christina Oblubienica
Dodd Christina Lost Princesses 01 Uroczy wieczór

więcej podobnych podstron