Dodd Christina Oblubienica

background image

Christina Dodd

Oblubienica

(My Favorite Bride)

Przełożyła Katarzyna Jędrach

background image

Rozdział 1

Londyn Lato, 1847
– Nie chodzi o to, że byłaś złodziejką, Samantho. Chodzi o to, że

wciąż wytykasz swoim pracodawcom ich słabostki, a oni nie życzą sobie
tego. – Adorna, lady Bucknell, mówiła cichym, beznamiętnym głosem, i
ktokolwiek przysłuchiwałby się rozmowie, pomyślałby, że ze spokojem
przyjęła niedawne zwolnienie Samanthy.

Samantha Prendregast nie dała się oszukać. Stała przed jej biurkiem z

uniesioną brodą, ściągniętymi łopatkami, tak jak uczyła ją Adorna.

– Nie, proszę pani.
Biblioteka Szacownej Akademii Guwernantek urządzona była w

bladoniebieskim odcieniu i na tym tle bujna blond uroda Adorny jaśniała
jak diament w satynie.

– Ostrzegałam cię co do pana Wordlawa. Mówiłam ci, że jest

służbistą, który uważa, że kobiety powinny być widziane, lecz nie
słyszane, a ty mnie zapewniałaś, że sobie z nim poradzisz.

Samantha powstrzymała się przed kołysaniem na obcasach.
– Tak, proszę pani.
– A mimo to w ciągu dwóch krótkich miesięcy wróciłaś do

Szacownej Akademii Guwernantek bez pracy, bez referencji i z
gwarancją, że mściwy pan Wordlaw rozpowie o twojej złodziejskiej
reputacji wśród tych nielicznych, którzy cię jeszcze nie znają. – Adorna
splotła dłonie. – A więc co masz na swoje usprawiedliwienie tym razem?

Samantha pomyślała o tym, co powinna powiedzieć, jak mogłaby

ułagodzić Adornę, ale przestała kłamać, gdy przestała kraść.

– Wyśmiewa swojego syna. Dzieciak nie chce uczyć się prawa. Mały

Norman już się jąka, a kiedy ojciec ośmieszał go przed całą rodziną,
zrobiło mi się go żal i chciałam dać jego ojcu nauczkę.

– Więc powiedziałaś jego żonie o kochance, a kochankę przekonałaś,

ż

eby go porzuciła. Jak mogłoby to przynieść korzyść młodemu

Normanowi?

– Ojciec pani Wordlaw kontroluje pieniądze. Zabrała syna i odeszła

od Wordlawa, co powinna zrobić już dawno temu, ale była zbyt dumna,
ż

eby przyznać się do pomyłki. Dziadek Normana dopilnuje, żeby

Norman mógł spełnić swoje marzenia. – Samantha przypomniała sobie,
jak nauka bardzo chłopca fascynowała. – Sądzę, że dzieciak odkryje coś

background image

wspaniałego.

– A co z kochanką?
– To moja znajoma z czasów ulicznych. Z przyjemnością pozbyła się

starego sukinsyna dla młodego lorda Penwyna.

– Jak jej się to udało?
– Zaaranżowałam to.
Ciche westchnienie Adorny oznaczało rezygnację.
– Z pewnością.
– Moja pani, przykro mi, że straciłam posadę i przyniosłam wstyd

Szacownej Akademii Guwernantek.

Samancie naprawdę było przykro, bardziej niż umiała to wyrazić.
– Ale nie żałuję, że pomogłam Normanowi.
– Tak, ja również nie żałuję. Jednak są delikatniejsze metody

działania.

Samantha żałowała, że zawiodła Adornę – ponownie.
– Wiem, naprawdę wiem. Staram się pamiętać, co mi pani mówiła,

ale czasami puszczają mi nerwy i długo nie jestem w stanie się
opanować. A później jest już za późno.

– Usiądź. – Adorna wskazała obite niebieskim atłasem krzesło.
Samantha usiadła z gracją.
Adorna zabrała ją z ulicy sześć lat temu i przez pierwsze trzy lata

Samantha studiowała każde słowo i ruch swej dobrodziejki w nadziei, że
zyska jej urok i piękno. Teraz, mając dwadzieścia dwa lata, uświadomiła
sobie, że wysoka blondynka z charakterem wikinga i skłonnością do
niewyparzonego języka nigdy nie będzie w stanie naśladować
powściągliwego i delikatnego sposobu bycia Adorny. Jednak czas
spędzony na obserwacji pozwolił Samancie poznać skrywaną naturę
patronki. Najgorsza część nagany była skończona. Teraz musiała ponieść
konsekwencje.

I doskonale wiedziała, jak ponosi się konsekwencje. Nauczyła się

tego nie od Adorny, lecz od ojca, który jak tylko zaczęła chodzić, uczył
ją jak kraść portfele, uśmiechając się przy tym uroczo przez cały czas.

– Pan Wordlaw miał solidnie podbite oko, gdy przyszedł tu na skargę

– powiedziała Adorna.

Samantha zacisnęła chudą pięść.
Adorna dodała:
– Tak myślałam. Czy zaatakował cię?
– Próbował. Po tym, jak wyprowadziła się jego żona. – Szarpali się

background image

tylko przez krótką chwilę, ale ramię Samanthy nadal odczuwało skutki
tej szarpaniny. Nie okazywała, jak bardzo ta sytuacja ją przeraziła, nie
przyznałaby się również, że często w nocy budziła się z przerażeniem i
walącym sercem. – To obrzydliwy mały człowieczek.

– Ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Większość ludzi nie

nazwałaby go małym.

– Nie o wzrost mi chodzi, lecz o jego charakter.
– Hm. Tak. W każdym razie jest szanowanym sędzią.
– Szanowanym?
– Przez jakiś czas. Dopóki nie rozpowiem plotek, które ten szacunek

podważą.

– Jest pani dobra. – Samantha skrzyżowała dłonie na udach i

usiłowała sprawiać wrażenie pokornej.

Najwyraźniej nie udało się jej, gdyż głos Adorny stał się ostrzejszy.
– Ale nawet wtedy, moja droga młoda wojowniczko o

sprawiedliwość, będą ci, którzy wierzą, że kobieta powinna dotrzymywać
swojej przysięgi bez względu na to, jak bardzo skorumpowany jest jej
mąż.

– Głównie mężczyźni.
– Głównie. – Adorna postukała palcami w leżący przed nią list i

spojrzała w dal. – Pewnym problemem ze znalezieniem dla ciebie
miejsca jest fakt, że jesteś atrakcyjną, młodą kobietą.

– Dziękuję, pani. – Adorna nauczyła Samanthę wielu rzeczy, między

innymi tego, jak zrobić najlepszy użytek ze swojej urody. Samantha
splatała w warkocz platynowe włosy, upinała je wokół uszu i w luźny
węzeł z tyłu głowy. Miała pełne usta – jej zdaniem zbyt pełne, ale
Adorna powiedziała, że mężczyźni z pewnością chcieliby je całować.
Okazało się to prawdą, chociaż nie zależało jej na takim doświadczeniu.

Była zbyt szczupła. Wiedziała o tym. Adorna też tak sądziła. Jednak

coś w jej smukłych, silnych ramionach, eterycznym ciele, sposobie
poruszania się przyciągało uwagę. Bardziej niż by sobie tego życzyła,
ponieważ w dzieciństwie nabyła wiedzę o mężczyznach, kobietach, i o
tym jak działają ich ciała, i nie chciała mieć z tym nic wspólnego.

Nic, co powiedziała Adorna, nie mogło zmienić zdania Samanthy.
– Problem ze znalezieniem ci posady wiąże się z twoją poprzednią

profesją. Gdybyś nie była tak sławną – a raczej niesławną – złodziejką,
byłoby teraz łatwiej.

Samantha odezwała się językiem ulicy ze swojego dzieciństwa.

background image

– Dawałam im tylko to, co chcieli, pani. Trochę przygody i

podniecenia. Nie moja wina, że pieklili się o skradziony portfel Adorna
nie uśmiechnęła się.

– W tym problem. Byłaś dobrze ubrana. Piękna. Wciągałaś ich w

ciemne zaułki i okradałaś, a im się to podobało.

Samantha przestała mówić slangiem i wróciła do czystego akcentu

wyższych sfer, którego nauczyła ją Adorna.

– Przynajmniej mężczyźni. Kobiety nie były takie tolerancyjne.
– Uważałam się za osobę całkiem tolerancyjną. Nie kazałam cię

powiesić.

– Nigdy nie rozumiałam dlaczego.
Nie rozumiała również, skąd Adorna wiedziała, że jej torba została

przecięta, ale z czasem zrozumiała, że Adorna posiada szósty zmysł w
kontaktach z ludźmi i przerażającą wiedzę o wszystkim wokół.

– Zobaczyłam w tobie coś, co mi się spodobało. – Adorna złagodniała

i roześmiała się. – Przypominałaś mnie samą.

– Pani nigdy nie musiała kraść.
– Nie, ale miałam ojca, który chciał, żebym wyszła za mąż dla jego

korzyści. – Spojrzała na rozłożony przed nią list. – Znalazłam
rozwiązanie twojego problemu. Musisz opuścić Londyn.

Samantha zerwała się na równe nogi.
– Wyjechać z Londynu? – krzyknęła.
– Dama zawsze panuje nad swoim głosem.
Samantha spróbowała mówić normalnym tonem, ale nie była w

stanie.

– Wyjechać z Londynu? – powtórzyła.
– Mam tu list od pułkownika Williama Gregory'ego z Kumbrii.
– Kumbria?
– W Krainie Jezior.
– Kraina Jezior? Ale przecież to... na prowincji.
– Świeże powietrze.
Samantha machnęła dłonią.
– To jest na północy... Daleko na północy. I na zachód. W górach.

Wielkich, groźnych górach.

– Jest tam śnieg. Orzeźwiający, czysty, biały śnieg. Są czyste

strumienie. Piękne niebieskie jeziora. Zazdroszczę ci. Każdy dzień
będzie jak wakacje.

Oszołomiona Samantha spojrzała na Adornę, próbując w wyrazie jej

background image

twarzy odnaleźć coś, co wskazywałoby, że kobieta żartuje.

Nie żartowała.
– Pułkownik Gregory rozpaczliwie potrzebuje guwernantki dla

swoich dzieci. Jesteś guwernantką i do tego bardzo dobrą.

– Wiem, ale... Na prowincji?
Przed oczami stanął jej obraz, który kiedyś widziała w Royal

Museum. Wijąca się wiejska droga. Wybujałe, zielone drzewa. Jeleń
przemykający przez las. A w oddali błękitne jezioro i górskie szczyty
przykryte chmurami. Najbardziej obrzydliwy sielankowy obrazek, jaki
można sobie wyobrazić.

– Pracować dla... pułkownika? W służbie Jej Królewskiej Mości?
– Młodszy syn, wysłany do wojska, odbywał służbę w Indiach. Tam

ożenił się z Angielką, która uchodziła za piękną i dobrą. Byli bardzo
szczęśliwi. Trzy lata temu jego starszy brat zmarł i pułkownik Gregory
odziedziczył rodzinną posiadłość. Zanim mógł wrócić do domu, jego
ż

ona została zabita w tajemniczych okolicznościach. Mówi się, że musiał

ją strasznie kochać, bo od tamtej pory nie spojrzał na inną kobietę.

Adorna zamilkła i po chwili Samantha zrozumiała, że czeka na

odpowiedni komentarz.

– To tragiczne.
– Kiedy pułkownik Gregory powrócił ze swoją rodziną, o jego

historii mówił cały Londyn. Oczywiście dlatego, że matrony miały
nadzieję, iż osiądzie w Londynie, gdzie mógłby znaleźć sobie nową
ż

onę. Zamiast tego od razu pojechał do swojego domu na wsi w

Silvermere, niedaleko Devil's Feli i tam pozostał.

– Devil's Feli? – W głowie Samanthy od razu pojawił się obraz ruin

zamczyska, usytuowanego na kamienistej skale, na tle burzowego nieba.

– To podobno urocze miejsce.
Jeśli ktoś lubi nietoperze. Samantha spytała:
– Czy poznała pani pułkownika Gregory'ego?
– Nie, ale jest oficerem i dżentelmenem, który cieszy się nieskazitelną

opinią i szacunkiem swoich przełożonych. – Adorna spojrzała uważnie
na Samanthę. – Jestem pewna, że nie da ci powodu do kolejnego
skandalu.

– Mam nadzieję, proszę pani.
Adorna chrząknęła. Samantha poprawiła się szybko:
– Jestem pewna, że nie, proszę pani.
Adorna założyła okulary i przeczytała fragment listu pułkownika.

background image

– Ponieważ mój dom znajduje się na odludziu (Samantha pisnęła

cicho) guwernantka nie będzie musiała martwić się o swoje
bezpieczeństwo. Drogi są patrolowane przez lokalną milicję, którą
zorganizowałem, a która jest wspierana przez moich ludzi.

Nie zważając na niechęć Samanthy, Adorna powiedziała:
– A kilka linijek dalej pułkownik Gregory pisze: Proponuję

wynagrodzenie w wysokości czterech funtów tygodniowo, a także
ekwiwalent na herbatę i cukier oraz co tydzień pól dnia wolnego.
Pozwolę również guwernantce na tydzień wolnego rocznie, by mogła
odwiedzić rodzinę.
– Spojrzała znad okularów. – Bardzo hojne. O wiele
bardziej niż to, co mogłabyś zarobić tu, w Londynie.

– Ale proszę pani, tam nawet nie dociera kolej. – Jeśli Samantha

miała opuścić miasto, musiała być pewna, że będzie mogła w każdej
chwili wrócić.

– Koleją dotrzesz w tamte okolice – zapewniła ją Adorna. –

Pułkownik Gregory pisze: Powinna pojechać pociągiem do Yorku, a tam
przesiąść się do powozu, który zawiezie ją do Hawksmouth. W zajeździe
powinna powiedzieć właścicielowi kim jest, a on dowiezie ją do
Silvermere, gdzie będą na nią oczekiwać jej podopieczni i ja.

– Dlatego płaci cztery funty miesięcznie. – Samantha z łatwością

mogła wyobrazić sobie pustkowie, na które chciała ją zesłać Adorna. –
Nikt nie zechciałby mieszkać w dziczy.

– Nie dlatego. – Adorna wczytywała się w list. – Chodzi o dzieci.
– O dzieci? – Robiło się coraz gorzej. – Co jest nie tak z dziećmi?

Pułkownik Gregory pisze, że wszystko z nimi w porządku.

– Jeśli tak pisze, to znaczy, że z pewnością coś jest nie w porządku.
– To prawda. Sama tak pomyślałam. Z pewnością jest ich dużo.
– Dużo? – spytała zaniepokojona Samantha. – Co to znaczy dużo?
Adorna sprawdziła w liście.
– Sześcioro, od czterech do dwunastu lat.
– Pułkownik Gregory nie próżnował! – A Samantha z pewnością nie

takiego pracodawcy oczekiwała. Gburowaty typ, który chciał, żeby
guwernantka zajęła się jego liczną gromadką, gdy on będzie uganiał się
po okolicy za bandytami.

Samantha rozłożyła ręce, prosząc o wyrozumiałość.
Adorna zdjęła okulary, złożyła je i położyła na stole, ze starannością,

która wydawała się nienaturalna.

– Uważam, że powinnaś przyjąć tę posadę.

background image

Och, nie. Adorna rzadko mówiła z takim zdecydowaniem.

Wprawdzie niemal zawsze udawało się jej dostać to, czego chciała, ale z
reguły osiągała to taktem i sprytem. Gdy mówiła tak zdecydowanym
tonem, oznaczało to, że ofiara nie mogła liczyć na wyrozumiałość.

– Pani?
– Nadszarpnęłaś przychody pana Wordlawa, jego pozycję i męską

dumę, a ta duma nie spocznie, dopóki nie pogrzebie całkowicie twojej
reputacji. Nie znajdę ci żadnej innej posady w Londynie.

– Ale… ale ja nigdy nie wyjeżdżałam z Londynu.
– Sama jesteś sobie winna. Teraz musisz ponieść konsekwencje. –

Adorna wpatrywała się w Samanthę. – Pojedziesz do Krainy Jezior. Już
wysiałam list do pułkownika Gregory'ego, że powinien cię oczekiwać w
ciągu dwóch tygodni. I jeszcze jedno, Samantho.

Poważny ton Adorny zwracał uwagę.
– Tak, proszę pani?
– Pod żadnym pozorem nie mów pułkownikowi o swojej przeszłości.

– Adorna skrzyżowała dłonie na blacie biurka. – Dowiadywałam się o
niego i powiedziano mi, że jest dobrym człowiekiem, sprawiedliwym, ale
nietolerancyjnym.

– Złodziej pozostaje złodziejem aż do śmierci? – Bunt ściskał ją za

gardło. – To nic nowego. Mogę zostać świętą, a te dranie nadal będą
mnie oceniać.

– Nie bądź wulgarna – upomniała ją Adorna. – I obiecaj, że będziesz

dyskretna.

Samantha uśmiechnęła się z goryczą.
– Obiecuję, proszę pani. Nic nie powiem temu moraliście.

background image

Rozdział 2

Kraina Jezior Dwa tygodnie później Samantha stała w trawie obok

swojego bagażu i patrzyła z otwartymi ustami za powozem, który w
chmurze kurzu pędził z powrotem drogą do wioski Hawksmouth.

– Co ja powiedziałam? – krzyknęła za młodym woźnicą, który

kompletnie ją zignorował.

Spytała tylko, czy wilki nadal jedzą mieszkańców wioski. Czy będzie

musiała ratować dzieci przed niedźwiedziami. I czy pułkownik Gregory
trzymał żywy inwentarz w domu. Wszystkie te kwestie powinny zostać
wyjaśnione, ale młodzik z zajazdu Hawksmouth obraził się i wyrzucił ją
tutaj.

Okolica była tak przerażająca, jak sobie wyobrażała. Drzewa rosnące

wzdłuż drogi przechodziły w ciemny las, gdzie, jak była pewna,
grasowały niedźwiedzie z długimi pazurami i kłami zbrukanymi krwią.
Niedźwiedzie, które teraz ją osaczały, śliniąc się z głodu i czekając na
zmrok, by ją dopaść i rozszarpać na kawałki. Przed sobą miała otwartą
przestrzeń. Jedna z tych łąk, którą, jak sądziła, mijał powóz w drodze
tutaj. Łąka ogromna i zielona, opadająca i wznosząca się, pocięta liniami
białych kamiennych ogrodzeń i rozciągająca się po horyzont. Po łąkach
chodziły wielkookie, żujące trawę owce, ciągle wypatrując... wilków.

Tak, wilków. Tu musiały być wilki. Wyobrażała sobie, jak się

skradają, wlepiając czerwone ślepia w swoją ofiarę, aż nagle zauważają
większy i bardziej smakowity kawał mięsa. Ją.

Zadrżała i powoli pochyliła się nad kufrem. Adornie chyba zrobiło się

ż

al swojej protegowanej, ponieważ zadbała o to, aby Samantha na

wygnaniu była odpowiednio ubrana. Podarowała jej niezliczoną ilość
kreacji, szali, płaszczy, kapeluszy i butów. Niestety wszystko zgnije na
tej dróżce; zaraz zapadnie noc, a Samantha nadal będzie tu siedzieć,
stając się łakomym kąskiem dla wszelkich drapieżników, i nikt nawet nie
usłyszy jej krzyków.

Ruszyła w stronę Silvermere. Rozejrzała się wokół. Wśród drzew

robiło się coraz ciemniej. Słońce zbliżało się do horyzontu, ku górskim
przepaściom, gdzie za chwilę miało zniknąć. Gdyby była rozsądna,
wróciłaby do bagażu i spędziła ostatnie chwile ze swoją garderobą,
jednak wola przetrwania była zbyt silna. Chociaż wiedziała, że nie miało
to większego sensu, musiała spróbować dotrzeć do celu. Poprawiła torbę

background image

na ramieniu. Miała tylko nadzieję, że te ruiny zamku znajdują się na
końcu drogi.

Minęła jezioro, nieruchome, niebieskie, wyglądające na przerażająco

głębokie i zimne. Zapewne mieszkały tam różne okropności. Wiedziała
to, ponieważ od czasu do czasu dobiegał ją plusk wody. Być może była
to ryba. A może jakiś potwór, nurkujący w głębinach. Słyszała o
potworach mieszkających w jeziorach. Niedawno czytała książkę o takim
stworze ze Szkocji.

Przyspieszyła. Przypomniała sobie gotyckie powieści, które z taką

przyjemnością pakowała do kufra. Jeśli uda się jej przeżyć, wyrzuci je...
Ale może nie do jeziora. Mogłoby to rozjuszyć potwora.

Spojrzała przed siebie, mając nadzieję, że zobaczy jakiś budynek. Nie

było tam niczego. Tylko wijąca się, wznosząca i opadająca droga.
Drzewa o wybujałej zieleni. A nad wszystkim królowały surowe, skaliste
i obojętne góry. Młody woźnica wskazał na nie i powiedział, że tutaj w
Kumbrii nazywają je „spadami". Spytała, czy nazywają się tak dlatego,
ż

e ludzie z nich spadają, czy też dlatego, że one zwalają się na ludzi. To

pytanie wydawało się jej logiczne, ale najwyraźniej rozzłościło woźnicę.

Słońce zaszło zbyt gwałtownie, zalewając górskie szczyty czerwienią.

Obłoki mgły uniosły się z drzew, a potem odpłynęły, jakby wessane
przez niewidzialnego olbrzyma. Mrok rozlał się między drzewami i w
przydrożnym rowie.

Zwolniła i poprawiła uwierający gorset.
Prawdę powiedziawszy, żaden szanujący się wilk nie chciałby jej

zjeść. Od czterech dni była w podróży – dwa dni w pociągu, krótka noc
w zajeździe w Yorku, a potem dwa dni w powozie. Powieki piekły ją z
niewyspania, brązowa suknia była wymięta i nieświeża, a stopy...

Stanęła i oparła się o drzewo.
– Bolą mnie stopy.
To jednak nie miało żadnego znaczenia, gdyż usłyszała trzask w

zaroślach. Drogą na wprost niej pędził koń. Mężczyzna w siodle
wyciągnął ramię, chwycił ją za kołnierz i zagrzmiał:

– Stój! Co tu robisz?
Łapiąc go za nadgarstek, odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
– Kim jesteś, że tak niegrzecznie mnie wypytujesz?
Duży, wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych, schludnie

ostrzyżonych włosach. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe,
mocną szczękę, a na dodatek cudownie szerokie bary, smukłą talię i bez

background image

wątpienia silne ramiona. Jego nadgarstek był twardy, żylasty i tak
szeroki, że nie mogła objąć go palcami.

Mogłaby przypuszczać, że kiedy ją zobaczy, szczupłą, drobną, młodą

kobietę, uratuje ją. On jednak zamiast tego wzmocnił tylko uścisk.

Jej początkowa ulga, że to człowiek, a nie wilk lub potwór, osłabła.

Trzymał ją tak blisko, że czulą ciepło końskiego ciała i jego pot. Końskie
kopyta były tak blisko jej stóp, że chciała się cofnąć, a gdy przysuną!
zwierzę jeszcze bliżej, pisnęła ze strachu.

– Przestań! Ta bestia zmiażdży mi stopy.
– Nie ruszaj się, a wszystko będzie w porządku. Dobrze pamiętała ton

głosu policjanta, gdy schwytał złodzieja, a ten mężczyzna mówił tym
samym tonem, ostro. Pogardliwie. Nieprzejednanie.

– Nazywam się Samantha Prendregast i jestem nową guwernantką w

Silvermere.

Mężczyzna puścił jej kołnierz. Westchnęła z ulgą i poprawiła strój.
– Tak już lepiej. A teraz – kim ty jesteś i co robisz, jeżdżąc po

drogach i łapiąc młode kobiety za...

Pochylił się i zdjął torbę z jej ramienia. Wyciągnęła po nią rękę.
Trzymał torbę poza jej zasięgiem.
– Co robisz? – wrzasnęła. Dobrze wiedziała co robił; po prostu nie

mogła w to uwierzyć. Cóż za ironia, że ją okradziono, gdy tylko opuściła
Londyn.

Włożył rękę do środka, a potem wyciągnął jej zawartość. Chustkę.

Klucze do kufra. Skrawek biletu kolejowego. I skromną, bardzo skromną
sumę pieniędzy.

Nigdy nie popełniła tego błędu, żeby nosić więcej niż kilka funtów w

torbie. Pieniądze trzymała wetknięte za podwiązkę. Dziś, jeśli opuściło ją
szczęście, on domyśli się tego i od razu zanurkuje pod jej spódnicę.
Jednak mężczyzna włożył wszystkie rzeczy z powrotem i oddał jej torbę.

– Dlaczego poruszasz się pieszo? Czy zdarzył się wypadek? –

Chociaż puścił jej kołnierz, to ton jego głosu był nadal rozkazujący, a
nawet ostrzejszy.

– W pewnym sensie. Młodzik z Zajazdu Hawksmouth wyrzucił mnie

i mój bagaż przy drodze i wrócił do miasta.

– Dlaczego?
– Najwyraźniej obraziło go coś, co powiedziałam.
Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów.
– Mogę sobie wyobrazić.

background image

Zeskoczył z siodła.
Była wysoka, jednak on był wyższy. Musiał mieć ponad metr

osiemdziesiąt. Do tej chwili nie odczuwała strachu. Jednak teraz w jej
głowie pojawiły się myśli o gwałcie i morderstwie i po raz drugi w ciągu
kilku tygodni pożałowała, że nie zna więcej sposobów na zniechęcenie
nachalnego zalotnika. Kiedyś wbiła paznokcie w szyję pana Wordlawa i
uciekła w pośpiechu. Nie sądziła, że to podziała na tego typa.

– Kim jesteś? – spytała ponownie. Równie dobrze mogła się nie

odzywać.

– Czy masz jakieś dokumenty, potwierdzające twoją tożsamość?
– Mam list od lady Bucknell.
– Pokaż.
– Jest w moim kufrze. – Ucieszyła się. Nawet gdyby miało oznaczać

to kłopoty, nawet gdyby ją torturował, ponieważ jej nie wierzył, chciała
dać nauczkę temu człowiekowi, który groził i straszył bezbronne kobiety
na pustkowiu.

Pochylił się nad nią i wpatrywał się, jakby chciał odgadnąć jej myśli.
Dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Z każdą chwilą robiło się coraz

ciemniej, nigdy wcześniej nie widziała takiej ciemności, pozbawionej
miejskich świateł. Na niebie pojawiły się gwiazdy, jak małe żarzące się
węgielki w wielkim, czarnym palenisku, a on wydawał się teraz cieniem.
Nie mogła opanować drżenia.

– Skąd pani pochodzi, panno Prendregast? – Wyczuła kpinę w jego

głębokim głosie.

– Z Londynu.
– Nigdy wcześniej nie opuszczała pani Londynu, mam rację?
– Nigdy. – W napięciu czekała, że powie coś złośliwego na temat

mieszczuchów.

Zaśmiał się tylko, rozbawiony jej ignorancją.
– Mam nadzieję, ze jest pani doskonałą guwernantką.
Zesztywniała.
– Jestem.
– To dobrze.
Zawrócił konia, wskoczył na niego i odjechał w stronę lasu.
Popatrzyła za nim z ulgą, zaskoczeniem.
– Proszę zaczekać! – krzyknęła. – Powinien pan mnie uratować!
Ż

adnej odpowiedzi, tylko słabnący odgłos końskich kopyt.

– Coś może mnie zjeść! Jak daleko jest do Silvermere? – wrzasnęła. –

background image

Czy możesz komuś powiedzieć, że tu jestem? – I ciszej dodała: – Ty
nieczuły gburze, zostaw mi przynajmniej kij, żebym mogła odganiać
niedźwiedzie.

Nic z tego. Nadal znajdowała się pośrodku dziczy, zmierzając w

stronę domu oddalonego o wiele mil stąd.

Szlochając, potarła piekące powieki. Potem wyprostowała ramiona i

pomaszerowała przed siebie. W Londynie nigdy nie panowała cisza.
Ciągle słychać było stukot kół powozów, płacz dzieci, muzykę lub gwar
dobiegający z tawern. Tutaj cisza była przytłaczająca, czasami tylko
przerywał ją łopot skrzydeł lub trzask w zaroślach. Oddałaby wszystko
za jakiś dźwięk, który rozproszyłby tę wstrętną, nienaturalną ciszę.

Wtedy w oddali dostrzegła światło błyskawicy i usłyszała pierwszy

pomruk burzy.

– Uważaj czego pragniesz, dziewczyno – wymamrotała do siebie. –

Doigrałaś się.

Zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać i każdy krok kosztował ją

coraz więcej wysiłku. Potykała się o koleiny, kamienie, ale nawet
zmęczenie nie zmusiłoby jej, by iść łąką wzdłuż drogi. Węże. Wiedziała,
ż

e muszą być tam węże. A błyskawice były coraz bliżej, oślepiając ją za

każdym razem błyskiem i ogłuszając grzmotem.

Początkowo hałas na drodze wzięła za kolejny grzmot. Potem

uświadomiła sobie... pomyślała... to brzmiało zupełnie jak...

Zamarła. Schowała się w ciemności.
W oddali pojawiły się dwie kołyszące się latarnie... Powóz! Niebo

rozświetliła błyskawica – miała rację! To był powóz. Gdyby nie była taka
zmęczona, krzyczałaby z radości. Musiała tylko zwrócić na siebie uwagę
woźnicy. Pojazd jechał w jej stronę, kołysząc się na boki. Gdy był bliżej,
stanęła na poboczu, zaczęła krzyczeć i wymachiwać rękoma. Po raz
pierwszy od okropnego spotkania z panem Wordlawem dopisało jej
szczęście, powóz zatrzymał się. Lokaj zeskoczył na ziemię i otworzył
drzwi. Podała mu dłoń, a on pomógł jej znaleźć się w luksusowym
wnętrzu.

– Jadę do…
– Silvermere. Tak, panno Prendregast, wiemy. – Zamknął drzwi.
Siedziała w ciemności. Przesunęła dłonią po obiciu siedzenia i

zastanawiała się co… jak… Ten mężczyzna. Był zbyt leniwy, żeby sam
ją uratować, ale pewnie wysłał tych ludzi.

Powóz zawrócił i ruszył z taką prędkością, że Samantha opadła na

background image

siedzenie. Była zbyt zmęczona, żeby robić coś innego, niż odpoczywać.
Zastanawiała się, czy powinna się martwić, że została porwana, i
stwierdziła, że porwanie było niewielką ceną za możliwość siedzenia.

Jechali na tyle długo, że zdążyła zapaść w sen. Ocknęła się, gdy

powóz zwolnił i się zatrzymał.

Drzwi otworzyły się i lokaj podał jej rękę; przyjęła ją i stanęła na

stopniu.

Jej oczom ukazała się olśniewająca rezydencja.

background image

Rozdział 3

Samanthę obudził brzęk naczyń obok łóżka. Odgarnęła włosy z oczu i

obserwowała, jak młoda, pulchna służąca odsłania oliwkowozłote
zasłony. Pokój zalało poranne słońce i Samantha zamrugała.

– Dzień dobry, panienko – odezwała się odziana w czarnobiały

mundurek służąca, dygając przy tym nieznacznie. Nie mogła mieć więcej
niż piętnaście lat, dziecko natury, które tryskało zdrowiem, świeżym
powietrzem i krochmalem. – Mam na imię Clarinda. Przyniosłam pani
ś

niadanie.

– Dziękuję. – Samantha usiadła. – Która godzina?
– Dobrze po siódmej, ale była pani zmęczona po wczorajszej

marszrucie.

Samantha rozejrzała się po pokoju, którego nie zdążyła obejrzeć

zeszłej nocy. Jej sypialnia na drugim piętrze była przestronna. Jak
wszystko w rym domu, emanowała dostatkiem. Między innymi za
sprawą ciemnych dębowych mebli, rzeźbionych i ciężkich, i łóżka –
szerokiego, z długą narzutą i materacem z pierza. A co najważniejsze,
była tu osobna ubieralnia z bieżącą wodą, jak się domyśliła, ze zbiornika
na dachu.

To była ta rudera, gdzie, jak myślała, sześcioro dzieci i ociężały

pułkownik mieszkają pod jednym dachem z żywym inwentarzem?

– Proszę, panienko. – Clarinda położyła tacę na kolanach Samanthy i

uniosła srebrną pokrywę, uwalniając zapach świeżych jajek, pikantnych
kiełbasek, maślanych bułeczek, płatków owsianych gęstych od miodu, i
pokrojonej gruszki oproszonej cynamonem. – Kucharz nie wiedział, co
panienka lubi, więc przygotował wszystkiego po trochu.

– Wygląda wspaniale. – Samantha wzięła głęboki oddech i

uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od czasu, gdy opuściła Londyn,
czuje głód.

Clarinda nalała herbaty.
– Ach, jaki cudowny dzień, panienko.
Samantha zauważyła, że na zewnątrz było słonecznie. Olbrzymie

korony drzew ocierały się o okna i przez gałęzie widziała niebo tak
niebieskie, że patrzenie na nie było niemal bolesne. Gdzieniegdzie
jasność przysłaniała chmura.

Clarinda podeszła do staromodnego kominka i dorzuciła polan do

background image

ognia.

– Wczoraj ludzie zabrali pani kufer z drogi. – Clarinda poklepała

dłonią pomalowaną na czarno drewnianą skrzynię ze skórzanymi pasami
i ciężkimi zamkami. Spod czepka wyzierały niepokorne jasnobrązowe
włosy, a piwne oczy świeciły z ciekawości. – Czy mam rozpakować?

– Tak. Gdybyś mogła. Klucz jest… Gdzie jest torba?
– Tutaj, panienko? – Clarinda podniosła czarną, aksamitną torbę z

toaletki.

– Tak, dziękuję. – Samantha wyciągnęła rękę, uszczęśliwiona, że nie

zgubiła jej gdzieś ze zmęczenia.

Zastanawiała się, czy wczorajsze zdarzenie jej się przywidziało.

Marsz w ciemności. Ten mężczyzna, pędzący przez zarośla. A potem,
gdy już myślała, że jest uratowana, i to przez dżentelmena, on zaczął
zasypywać ją pytaniami jak jakiś prawnik i zabrał jej torbę.

No dobrze. Nie przywłaszczył jej sobie. Ale odjechał, nie oferując

ż

adnej pomocy. Co za prostak!

Chociaż… no cóż, jakim cudem powóz nadjechał tak szybko?
Wszystko wydawało się zbyt niesamowite, żeby mogło być

prawdziwe, poza bolącymi stopami. Nigdy też nie zapomni, jak
oniemiała, wychodząc z powozu i widząc posiadłość Silvermere.
Szeroki, czteropiętrowy budynek wznosił się w ciemności ponad portyk.
We wszystkich oknach jarzyły się światła. Szerokie, dwuskrzydłowe
drzwi było otwarte, a pani Shelbourn, dystyngowana, dojrzała gospodyni
zapraszała ją gestem do środka.

– Pośpiesz się, kochana, czeka na ciebie ciepły posiłek.
Samantha nie była w stanie dużo zjeść, ale teraz najadła się do syta.

Skończywszy, nalała resztkę herbaty do filiżanki i wstała z łóżka.
Przeszła przez dywan, a potem na palcach po drewnianej podłodze
zbliżyła się do okna.

Spojrzała na park, który tworzyły wspaniałe połacie trawnika,

wielkie, stare drzewa, których wierzchołków nie mogła dojrzeć, a
gdzieniegdzie widniała altana, klomby pełne kwiatów i krzewy, przycięte
na kształt lwów i ptaków. Teren był piękny, a co ważniejsze…

– Nie widzę stąd gór.
– Tak, panienko, ale są tam. Góry otaczają Silvermere, jak olbrzymie

ramiona. Są wspaniałe.

– Hm. – Samantha odwróciła się plecami do okna. – Czy burza

przyniosła deszcz?

background image

– To była straszna nawałnica, pioruny błyskały od jednego

wierzchołka góry do drugiego, a deszcz zalał górskie strumienie. –
Clarinda uśmiechnęła się do niej, a w jej różowych, gładkich policzkach
pojawiły się dołeczki. – Musiała pani być śmiertelnie zmęczona, skoro
przespała pani całą burzę. Gdy pani się ubierze, pułkownik Gregory
chciałby z panią porozmawiać.

– Tak. Oczywiście. Jak sobie życzy.
Czy pułkownik Gregory będzie równie dużym zaskoczeniem, jak jego

dom? Z pewnością Samantha już nie wyobrażała sobie posiwiałego,
skostniałego wojownika. Ktokolwiek był właścicielem tego domu,
musiał mieć pojęcie o dobrym smaku, mimo iż spędził wiele lat w
Indiach, penetrując tamtejsze bezdroża i nieustannie zapładniając swoją
ż

onę.

Podała Clarindzie klucz.
– Jaki jest pułkownik?
– Ach, panienko, to dobry człowiek. – Clarinda uklękła przy kufrze i

zaczęła siłować się z zamkiem.

Samantha czekała, ale dziewczyna nie powiedziała nic więcej.
– Czy jest bardzo stary?
– Nie bardzo. Nie tak stary jak mój dziadek.
– Och. – Samantha znowu wyobraziła sobie, że jest siwy.
– Ale moja mama mówi, że jest przystojny.
Bardzo siwy. Pewnie ma stalowoszare oczy.
– I zbyt surowy dla swoich dzieci, ale nie słyszała pani tego ode

mnie. – Clarinda wyciągnęła pierwszą suknię, z bladoróżowego perkalu,
i przewiesiła ją przez oparcie krzesła. Następna była z kwiecistej,
szafirowej popeliny. W końcu sięgnęła po suknię z ciemnozielonej serży.
– Panienko, czy mam to uprasować? Samantha rozmyślała o żołnierzu w
mundurze, który na nią czekał. Zrzędliwi, podstarzali mężczyźni dobrze
reagowali na młodość i urok.

– Nie, raczej nie. Chyba lepsza będzie ta różowa.
Clarinda przyjrzała się sukni, a potem Samancie.
– Zobaczymy.
Wzięła suknię i wyszła.
Zanim wróciła, Samantha zdążyła dopić herbatę, umyć się w misce

stojącej w ubieralni i nałożyć bieliznę. Gdy Clarinda zakładała jej suknię
przez głowę, Samantha spytała:

– Dlaczego pułkownik Gregory jest taki surowy dla swoich dzieci?

background image

– To przez jego wojskowe wykształcenie. Chce, żeby wykonywały

rozkazy, równo maszerowały. Żeby nigdy się nie brudziły, a jeśli tak się
stanie, żeby czyściły swoje buty, aż będą lśnić.

Samantha uniosła brwi.
– Te dzieci muszą być święte. No cóż, nie będę miała nic do roboty!
Clarinda wybuchnęła śmiechem.
– To się okaże, panienko.
– Psst! – dźwięk rozległ się w korytarzu na drugim piętrze.
Samantha zatrzymała się w drodze na spotkanie z pułkownikiem

Gregorym i rozejrzała się uważnie. Drzwi były lekko uchylone.
Wyglądały zza nich trzy buzie i trzy ręce machaniem zachęcały ją do
podejścia.

– Mnie wołacie? – Samantha wskazała na siebie. Jakby nie wiedziała.
– Ciii! – Dzieci przyłożyły palce wskazujące do ust, a potem znowu

zaczęły machać rękoma, żeby podeszła. Samantha, rozbawiona i
zaciekawiona, weszła do sypialni. Przy ścianie stały trzy żelazne łóżka
nakryte kapami. Na siedzisku przy oknie w równym rzędzie poukładane
były lalki. Wszystkie zabawki ustawione zostały w równych rzędach. W
oknach wisiały proste zasłony. Samantha uświadomiła sobie, że pokój
dziewczynek bardziej przypominał sierociniec niż sypialnię dzieci z
zamożnej rodziny.

Potem stanęło przed nią sześcioro ciemnowłosych dzieci, te, które

stały przy drzwiach i te, które czekały w środku. Samantha zdała sobie
sprawę, że każde z tych dzieci było dziewczynką. Pułkownik miał same
córki.

Prawie się roześmiała. Od czasu rozmowy z Adorną niepokoiła się

swoimi obowiązkami. Martwiła się, że po raz pierwszy wzięła na siebie
więcej, niż mogła udźwignąć. Jednak dziewczynki z arystokracji były
przecież słodkie, skromne i łatwe w wychowaniu, i tylko wojskowy,
próbujący narzucić im żołnierskie normy, mógł pomyśleć, że to trudne
zadanie.

– Witam, moje dzieci! Czy to wy jesteście moimi nowymi

podopiecznymi? – spytała radośnie Samantha.

Najwyższa dziewczynka, ślicznotka z już widocznym zarysem piersi i

poważną miną, wyciągnęła zza pleców szpicrutę i uderzyła się nią w
czarne, sięgające do kostki buty.

– Czy to pani jest nową guwernantką?
Zaskoczona Samantha przyjrzała się dziewczynce i jej siostrom, w

background image

identycznych, prostych, ciemnoniebieskich sukienkach, z białymi
fartuszkami na wierzchu. Każda dziewczynka miała włosy mocno
splecione w warkocz i przewiązane ciemnoniebieską wstążką, takie same
buty do kostki, a na ich buziach malował się wyraz nieufności i agresji.

– Tak, nazywam się panna Samantha Prendregast. – Coś kazało jej

dodać: – Możecie mówić do mnie panno Prendregast.

– Ja jestem Agnes. – Dziewczynka wskazała następną w kolejności,

która powinna się odezwać.

– Ja jestem Vivian. – Ta dziewczynka była równie wysoka jak jej

siostra, zaskakująco atrakcyjna, z ciemnymi włosami i ładnymi brwiami.

Agnes wskazywała szpicrutą. Kolejne dziecko o ciemnych włosach i

niebieskich oczach oznajmiło:

– Mara.
Samantha odzyskała równowagę i uśmiechnęła się ciepło.
– Miło was poznać, Vivian i Maro. Ile masz lat, Vivian?
– Jedenaście.
– A ty, Maro?
– Dziewięć.
Agnes zerkała na Samanthę.
– Proszę nie przerywać.
– Jesteś za młoda na wydawanie rozkazów – powiedziała miękko

Samantha. – Może się zastanowisz, zanim zaczniesz.

Jakby zaskoczona delikatną reprymendą, Agnes zamrugała, a potem

odzyskała pewność siebie.

– Nie.
Ton jej głosu kogoś Samancie przypominał. Samantha skrzywiła się.

Kogoś, kogo niedawno spotkała. Ale kogo?

Agnes wskazała kolejną dziewczynkę.
– Henrietta. – To dziecko, brunetka z brązowymi oczami,

najwyraźniej nie rozumiało planu ośmieszenia nowej guwernantki i
grzecznie dygnęło.

Nigdy niesłuchająca rozkazów, zwłaszcza od rozwydrzonych dzieci,

Samantha przerwała.

– Jakie piękne imię, Henrietto. Masz siedem lat?
Henrietta ostrożnie przytaknęła, z szeroko otwartymi oczyma.
– Skąd pani wiedziała?
– Umiem zgadywać.
Agnes uderzyła szpicrutą w but, żeby zwrócić na siebie uwagę, a

background image

potem wskazała na uśmiechnięte, szczerbate dziecko.

– Emmeline – powiedziała szczerbata dziewczynka.
– Masz pięć lat?
– Tak. I wypadły mi zęby.
– Widzę – Samantha zareagowała uśmiechem. Emmeline była urocza.
Agnes z naburmuszoną miną wskazała na najmniejszą dziewczynkę, z

równie ciemnymi włosami i oczyma jak starsze siostry. Dziewczynka
włożyła palec do buzi i wpatrywała się w dywan.

Agnes wzdychając powiedziała:
– To Kyla.
Kyla podbiegła do Agnes i ukryła twarz w spódnicy siostry.
Agnes pogładziła ją po włosach i spojrzała na Samanthę, jakby

prowokując ją do zrobienia jakiejś uwagi.

– Najwyraźniej Kyla cię ubóstwia – powiedziała Samantha. – I ma ku

temu powód. To ty utrzymujesz harmonię w rodzinie, prawda?

– Tak. Nie potrzebujemy pani. – Agnes się wyprostowała. –

Wyjaśnimy pani, dlaczego powinna wracać do domu.

Samantha również się wyprostowała.
– Nie mogę.
– Może pani! Musi pani!
– Zostałam wysłana do Kumbrii z wyraźnym poleceniem od mojego

pracodawcy, żeby tu zostać i uczyć ciebie i twoje siostry wszystkiego, co
wiem o geografii, grze na pianinie, pisaniu, czytaniu, literaturze,
manierach, językach obcych…

– Nie potrzebuję tego! – przerwała jej Agnes.
Samantha uniosła brwi.
– Wydaje mi się, że potrzebujesz. – Spojrzała na dziewczynki. –

Wszystkie potrzebujecie.

Mara wystąpiła do przodu. Było w niej coś łobuzerskiego. Miała na

sobie takie samo ubranie jak pozostałe dziewczynki, jednak sukienka
była pognieciona. Na fartuchu widniała wielka, różowa, mokra plama.
Włosy zaplecione jak u sióstr, ale wokół twarzy wiły się niesforne
kosmyki. Nie przeszkadzało jej to, by powiedzieć:

– Tata nie lubi guwernantek.
– Twój tata mnie zatrudnił.
Vivian włączyła się do walki.
– Zwolnił już pięć guwernantek, więc ich nie lubi.
– A ile miałyście guwernantek?

background image

– Jedenaście – odparła Agnes.
– Jedenaście! – Samantha nie chciała zdradzać zaskoczenia, ale była

zaskoczona.

Jeśli miarą sukcesu była zuchwałość, te dzieci osiągnęły wspaniały

wynik.

– Co się stało z pozostałymi?
– Odeszły.
– Dlaczego?
Wszystkie dziewczynki jednocześnie rozłożyły ręce i wzruszyły

ramionami.

– No cóż. – Samantha wzięła głęboki oddech. – Ale nie martwcie się.

Wasz tata mnie polubi. Wszyscy mnie lubią, zwłaszcza dzieci.

A jeśli były jakieś dzieci, które potrzebowały guwernantki, to właśnie

te. Podeszła do Agnes, prowodyrki tej małej rebelii.

– A jeśli on mnie nie polubi, to bez znaczenia, bo wy mnie polubicie.
Henrietta postanowiła wmieszać się w sprawę.
– Nie, nie polubimy!
– Nie! – potwierdziła Agnes.
– Ja ją lubię – odezwała się Emmeline. – Jest zabawna.
Samantha kiwnęła głową do Emmeline, swojego nowego

sprzymierzeńca. Kyla wystawiła głowę ze spódnicy Agnes.

– Ja też ją lubię.
Drobne ciałko Emmeline zesztywniało z oburzenia.
– Nie lubisz. Ona jest moja!
Samantha wzięła Emmeline za rękę i dziewczynka uspokoiła się.
– Wszystko w porządku. – Usiadła na drewnianym krzesełku dla

lalek i wskazała dłonią na Vivian. – Można mnie lubić, dlatego wasz tata
mnie nie zwolni.

Vivian przysunęła się bliżej. Emmeline przytuliła się do niej.
– A poza tym jestem z Londynu i nie wiem nic o życiu na wsi.
– Naprawdę? – spytała Agnes.
Samantha niemal widziała trybiki w jej głowie, w której powstawał

plan podstępu. Niestety Samantha miała inne plany.

– Ale wiem mnóstwo rzeczy o modzie i mogę wam powiedzieć, że

mundurki, które nosicie, są okropne.

Agnes i Vivian spojrzały najpierw na siebie, a potem na swoje

ubranie. Samantha mówiła dalej:

– Mogłybyśmy je trochę upiąć, żeby ładniej wyglądały.

background image

– Naprawdę? – wykrzyknęła Vivian. – Mam dość noszenia tych

koszmarnych fartuchów każdego dnia.

– Być może wasz tata mógłby przywieźć nam trochę materiału na

nowe sukienki.

Oczywiście w ramach nauki szycia.
– Mrugnęła do Agnes.
Agnes rzuciła jej wrogie spojrzenie.
Kyla podbiegła, przysiadła obok Samanthy i spytała:
– A czy ja też mogę mieć nową sukienkę?
Agnes skrzywiła się i odwróciła głowę. Głaszcząc policzek Ryli,

Samantha uświadomiła sobie, że będzie musiała zdobyć zaufanie Agnes.

– Oczywiście, że możesz, kociaczku.
Bez ostrzeżenia drzwi otworzyły się z impetem i uderzyły o ścianę.

Samantha wstała, ściskając dłonie Emmeline i Henrietty.

W drzwiach stał mężczyzna. Był wysoki, barczysty… wyglądał

znajomo. Miał schludnie przystrzyżone ciemne włosy, wystające kości
policzkowe, mocno zarysowaną szczękę, długi nos.

Ogarnął wzrokiem pokój, a potem spojrzał na każdą dziewczynkę z

osobna. Wpatrywały się w niego w niemym buncie.

– Dzień dobry, ojcze. – Agnes zbliżyła się do niego o parę kroków.
W tej chwili Samantha uświadomiła sobie, dlaczego głos

dziewczynki i jej sposób bycia wydały się znajome. Agnes była taka, jak
jej ojciec. Władcza, zdecydowana. Nieznośna.

Mężczyzna, którego spotkała ostatniej nocy, był jej nowym

pracodawcą, pułkownikiem Williamem Gregorym.

background image

Rozdział 4

W świetle dnia pułkownik Gregory wyglądał jeszcze korzystniej – i

groźniej – niż w ciemności. Nosił się na czarno. Czarna wełniana
marynarka. Czarne buty, nieskazitelnie czyste. Biała koszula, mocno
wykrochmalona i wyprasowana. I czarny krawat, zawiązany z wojskową
precyzją. Wszystko szyte na miarę… Świetnie dopasowane do
umięśnionej sylwetki.

Był typem mężczyzny, który przyciąga uwagę kobiet. Zdecydowanie

przyciągnął uwagę Samanthy i czuła się z tym niezręcznie. Miała ochotę
nawrzeszczeć na niego za to, że zostawił ją w ciemności. Pragnęła
wtopić się w bladokremową ścianę i obserwować go, aż zrozumiałaby
przyczynę drżenia swoich kolan i ucisku w żołądku.

A może... nie w żołądku. Czuła ucisk niżej, nie bolesny, ale... Nie

wiedziała, co to było, wiedziała jednak, że jej się nie podoba. Łatwiej
było zrozumieć gniew.

Przyglądał się Kyli, która stała i pocierała rękawem nos, i Marze,

która pocierała stopą o łydkę.

– Stanąć w rzędzie! – rozkazał.
Pośpiesznie uformowały szereg, Agnes stała na jednym końcu, a Kyla

na drugim. Na baczność, jak mali, posłuszni żołnierze, ze ściągniętymi
łopatkami i uniesionymi podbródkami.

Podszedł do Agnes, zawrócił w prawo i przeszedł wzdłuż szeregu.

Zatrzymał się i gestem nakazał Emmeline poprawienie fartucha, co
niezwłocznie uczyniła. Potem przeszedł z powrotem i zatrzymał się
przed Marą.

– Maro, co to za piskliwy dźwięk?
Mara rozejrzała się wokół zmieszana.
– Jaki dźwięk, ojcze?
– Och, czekaj. – Pochylił się, aż ich oczy się spotkały. – Już wiem, co

to jest. To twoje buty piszczą za pastą na moich butach.

Mara spojrzała na swoje poniszczone i matowe trzewiki. A potem

spojrzała na błyszczące buty ojca.

Gdy w oczach Mary pojawiły się łzy, Samantha się odezwała.
– Czy sam pan dba o swoje buty, pułkowniku Gregory?
Spojrzał na nią, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Jestem oficerem. Oczywiście, że nie.

background image

– No cóż, Mara również nie – powiedziała radośnie Samantha. – To

coś, co was łączy.

Samantha usłyszała zduszony chichot i Mara rozluźniła się, jakby

ktoś zdjął ciężar z jej ramion. Pułkownik Gregory nie był rozbawiony.
Głębokim, poirytowanym, znajomym głosem powiedział:

– Panno Prendregast, kiedy posłałem po panią, oczekiwałem, że

będzie pani wykonywać swoje obowiązki z należnym oddaniem.

– Zapamiętam to sobie na przyszłość. Ty pyszałku.
– W przyszłości nie życzę sobie, żeby przesiadywała pani z dziećmi i

próbowała przekupić je ubraniami, które zamierza pani dostać ode mnie.

Słyszał to? Patrząc mu prosto w oczy, Samantha spytała:
– Do kogo innego powinnam zwracać się o ubrania, pułkowniku?
Na jego policzkach i czole pojawił się intensywny rumieniec.
– Jeśli będą potrzebne ubrania, ja się tym zajmę. To oczywiste.
Agnes zrobiła krok do przodu i stanęła obok ojca.
– Powiedziałam pannie Prendregast, żeby od razu poszła do ciebie,

ojcze, ale nalegała, żeby nas odwiedzić.

Samantha zaskoczona łatwością, z jaką Agnes kłamała, uniosła brew.

Agnes zaczerwieniła się gwałtownie. Pułkownik Gregory obserwował
całe zajście.

– Rozumiem. – Machnął ręką na pozostałe dzieci. – Spocznij.
Dziewczynki westchnęły i podzieliły się na trzy małe grupki, a

Henrietta skorzystała z okazji, żeby dać Agnes kuksańca w bok.
Pułkownik Gregory zwrócił się do Samanthy i Samantha zastanawiała
się, co powinna powiedzieć. Co powinna myśleć.

Adorna powiedziałaby, że był wspaniały, nieugięty. Samantha

przyznałaby jej rację, ale dodałaby: twardy, bezwzględny. Miał sztywne
szczęki, małe uszy przylegające do głowy. Na jego pełnych ustach błąkał
się lekki uśmieszek, jakby próbował zamaskować pogardę dla kobiety,
która przestraszyła się ciemności.

Zadrżała. Noc w górskich ostępach. Miała szczęście, że dotarła tu

cała. Poczuła wszechogarniające oburzenie. Oburzenie, bo on, gdyby
odpowiednio dobrał słowa, mógł zmniejszyć jej strach.

– No cóż. – Położyła ręce na biodrach i spojrzała na niego. –

Przynajmniej wiem, dlaczego powóz po mnie przyjechał.

Nie przeprosił za swoje ohydne zachowanie, ale w odpowiedzi

przyjrzał się jej uważnie.

– Ta suknia to nietypowy strój dla guwernantki, panno Prendregast.

background image

Zeszłej nocy Samantha nie widziała jego oczu, ale widziała je teraz.

Były niebieskie. Kobaltowoniebieskie, piękne, ciemne i… zimne jak lód
w środku zimy, z ciemnymi brwiami, które unosiły się ku górze w prostej
linii, nadając twarzy surowy wygląd. To nie był stary zrzęda. To był
mężczyzna w sile wieku, który przekazał swoje zewnętrzne cechy
dzieciom. Żadne różowe ozdóbki nie mogły złagodzić jego postawy. Nic
dziwnego, że Clarinda sugerowała gładką, zieloną serżę.

Emmeline podbiegła do mężczyzny i objęła jego kolana.
– Ojcze?
Położył dłoń na jej głowie.
– Tak, Emmeline?
– Wszyscy lubią pannę Prendregast, ojcze. Sama nam to powiedziała.
– Doprawdy? – Spojrzał wyniośle na Samanthę. – Więc jestem

pewien, że ty też ją polubisz.

– I ty, ojcze! Ty też ją polubisz.
– Jestem pewien, że… zakładając, iż posiada odpowiednie referencje

i udowodni, że umie żyć na wsi, i jest dobrą nauczycielką.

Zmarszczywszy buzię, Emmeline przyjrzała się Samancie.
– Lepiej niech tak będzie – powiedziała wojowniczo.
Na ułamek sekundy pułkownik Gregory otworzył szeroko oczy i

Samantha myślała, że wybuchnie śmiechem. Nic takiego się nie stało, a
Samantha zastanawiała się, czy to była jej wyobraźnia. Delikatnie
odsunął od siebie Emmeline i lekkim klepnięciem odesłał ją do Vivian.

– Panno Prendregast, pozwoli pani za mną.
Tak zrobiła. Wyszła z nim za drzwi i tak bardzo chciała się odezwać,

ż

e musiała ugryźć się w język, żeby nic nie powiedzieć. Ale oglądając się

za siebie dostrzegła dzieci zerkające przez drzwi i mogła sobie
wyobrazić, jak bardzo starają się usłyszeć, co się wydarzy.

Nie zamierzała tańczyć, jak jej zagrają.
Pułkownik zszedł po schodach i minął dwuskrzydłowe drzwi

prowadzące w czerń. Weszli do olbrzymiego foyer, wysokiego na dwa
piętra, przeszli wzdłuż korytarzy na drugim piętrze wyłożonych
marmurem. Prostokątne pomieszczenie, zbudowane w formie galerii z
wielkimi kolumnami, na których wspierały się korytarze powyżej,
pomalowane było odcieniami bladoniebieskiego i złotego. Ponad ich
głowami połyskiwał ogromny kryształowy kandelabr. Przez otwarte
drzwi Samantha zaglądała do pokoi – zobaczyła bibliotekę, salon, salę
balową. Pułkownik Gregory wprowadził ją do jednego z pokoi,

background image

puszczając ją przodem.

Podziękowała mu, zastanawiając się cynicznie, czy zawsze był taki

uprzejmy dla służby, czy też wykorzystał sposobność, aby przyjrzeć się
jej z tyłu. Jednak gdy zerknęła na niego, jego twarz pozostała
niewzruszona. Najwyraźniej ten dziwny dreszcz wzdłuż kręgosłupa był
tylko wytworem jej wyobraźni, a dyskomfort, który odczuwała, będąc z
nim sam na sam, był jedynie reakcją przewrażliwionej starej panny.

Czy znalazła się w krainie zdesperowanych starych panien,

tworzących wyimaginowane związki między planowaniem lekcji a
wycieraniem rozlanego mleka?

Ogarnęło ją przygnębienie.
– Jakiś problem, panno Prendregast? – spytał.
– Nie, proszę pana, dlaczego?
– Westchnęła pani.
– Pewnie tak było. Podziwiałam pański dom.
W pewnym sensie była to prawda.
Spodziewała się, że jego gabinet będzie surowy, urządzony na

wojskową modłę. Zamiast tego znalazła się w pokoju ozdobionym w
stylu indyjskim. Ściany i draperie miały kolor burgunda i jadeitu. Na
drewnianej podłodze leżał bogato zdobiony dywan w tym samym
odcieniu. Duże, pluszowe krzesła zapraszały ją, by usiadła przy wielkim,
rzeźbionym, mahoniowym biurku.

– Zeszłej nocy. Dlaczego nie powiedział mi pan, kim jest?
Stał przed nią – uosobienie wyniosłości.
– Czemu miałoby to służyć?
– Nie bałabym się tak, gdybym wiedziała.
– Chciałem, żeby się pani bała. Nie podoba mi się, gdy młode, obce

kobiety błąkają się po okolicy.

– Czy często czuje się pan zagrożony przez obce, młode kobiety?
– To zależy, jak bardzo są obce. – Stanął za biurkiem. – Może pani

usiądzie.

Została obrażona i to przez pracodawcę. Żachnąwszy się, usiadła na

obitym krześle naprzeciw niego. On nadal stał.

– Muszę przyznać, że nie zachwyciło mnie pani zachowanie, gdy

myślała pani, że jestem rabusiem. Nie ma pani doświadczenia w tej
materii.

Nie mogła powstrzymać się od głośnego:
– Ha!

background image

– Proszę o wybaczenie. Zapomniałem. Pochodzi pani z Londynu,

rzeczywiście niebezpiecznego miasta. Być może ma pani doświadczenie
z rabusiami.

Nie w byciu obrabowaną.
– Nie, proszę pana.
Zmierzył ją wzrokiem, jakby była dziwadłem.
– Skoro pani tak twierdzi. – Przyjrzał się jej ponownie. – Tym razem

jest pani usprawiedliwiona, ale na przyszłość, jeśli padnie pani ofiarą
rabusiów, proszę nie walczyć. A co ważniejsze w pani przypadku –
proszę hamować swój tupet.

– Czy chce pan powiedzieć, że powinnam oddać swoją torbę

każdemu, kto zechce ją wziąć?

– W przypadku kradzieży, tak.
– Nie. – Nie obchodziło jej, że to, co mówił było rozsądne, ani to, że

to samo poradziłaby innej ofierze napaści. – Ciężko pracuję na to, co
mam. Nie oddam tego bez walki.

– Pani rzeczy można zastąpić. A życia nie.
– Pana rzeczy można zastąpić. – A on nigdy nie został okradziony.

Ż

aden szanujący się złodziej nie próbowałby szczęścia z kimś tak

wielkim. – Na swoje rzeczy muszę zapracować.

– Ja również zapracowałem na swoje rzeczy, panno Prendregast.

Chociaż moja rodzina mieszka tu od trzystu lat, to byłem młodszym
synem. Ojciec kupił mi patent oficerski, ale utrzymywałem siebie i
bliskich ze swojej pracy. Teraz oczywiście – machnął ręką wokół – to
wszystko jest moje, ale opłakuję ojca i brata.

Nie mogła go winić za posiadanie bogactwa, którego nie była w

stanie sobie wyobrazić. Przynajmniej rozumiał, że wiedzie
uprzywilejowane życie, i traktował swoje obowiązki poważnie. W
rzeczywistości – przyjrzała się jego surowej twarzy – trochę zbyt
poważnie.

– Moje wyrazy współczucia.
– Moje córki to cała moja rodzina i są dla mnie wszystkim.
– Pańskie uczucia dowodzą pańskiej szlachetności. – Jednak na górze

nie zauważyła specjalnych oznak czułości. – Czy złodzieje są dużym
problemem w tej okolicy?

– Teren jest dziki. Bandyci grasują po drogach od czasów rzymskich.
Zirytowała ją ta odpowiedź.
– Więc nie powinien pan mnie tam zostawiać.

background image

Wpatrywał się w nią, jakby mówiła w obcym języku i znowu jej nie

odpowiedział.

– Zapewniam panią, że przepędzę ich stąd, ale prosiłbym, żeby do

tego czasu pozostawała pani w posiadłości, chyba że będą pani
towarzyszyć moi ludzie. – Zacisnął palce na oparciu krzesła. – Proszę o
to dla pani dobra. Ale także dla dobra moich dzieci.

– Tak.
Nadal się w nią wpatrywał.
– Proszę pana – dodała. W co ona się wpakowała? Jeśli wydarzy się

coś złego – a z doświadczenia wiedziała, że coś złego zawsze się
wydarza – będzie uwięziona w posiadłości, nie mogąc uciec do Londynu.
– Chyba mogę pana zapewnić, że nie będę błąkać się po okolicy bez
asysty jednego z pańskich silnych ludzi.

Jego usta drgnęły jakby w rozbawieniu – a twarz nie była już tak

sroga.

– Z powodu rzeczy, które mogą panią zjeść? A więc słyszał ją, gdy

odjeżdżał.

– Czy uważa pan, że wielkie stworzenia z pazurami są zabawne,

pułkowniku?

– Uważam, że są rzadko spotykane, panno Prendregast, ale jeśli pani

wiara w niedźwiedzie i wilki zapewni bezpieczeństwo pani i moim
dzieciom, to niech pani sobie wyobraża, co tylko pani chce. – Usiadł. –
Czy mogę prosić o pani referencje?

Ależ był irytujący. Był żywym dowodem na to, że niektórzy

przystojni mężczyźni mają wady, które sprawiają, że stają się oni nie do
zniesienia. Co oczywiście było dobre. Takie wady trzymały dziewczynę
na dystans.

– Mam list od lady Bucknell. – Sięgnąwszy do kieszeni w spódnicy,

wyciągnęła zapieczętowane pismo. – Zrozumiałam, że poinformowała
pana o moim doświadczeniu.

– Nie rozwodziła się zbytnio nad szczegółami.
Przybierając jak najbardziej niewinny wyraz twarzy, Samantha

otworzyła szeroko oczy.

– Nie rozumiem dlaczego.
Złamawszy pieczęć, pułkownik Gregory zaczął czytać.
– Zapewne. – Gdy doczytał do końca, uniósł brwi.
Na Boga. Co to mogło oznaczać?
– Czy wszystko w porządku?

background image

Złożył starannie list i włożył go do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– W rzeczy samej, tak. Lady Bucknell nie szczędzi pani pochwał.
Samantha była zbyt dobrą aktorką, żeby pokazać ulgę, którą poczuła,

jednak zastanawiała się… co takiego Adorna napisała.

– Przejdę do rzeczy. To będą pani obowiązki. Plan jest wywieszony w

klasie. Każde dziecko musi mieć zajęcia o określonej porze i z
określonego przedmiotu.

Musiała coś zrobić, bo inaczej mężczyzna jego pokroju mógłby wejść

jej na głowę – tak, jak robił ze wszystkimi.

– Nalegam na zrobienie pewnych zmian, jeśli uznam to za stosowne.
– Gdy wykaże się pani kompetencjami, będzie pani mogła

porozmawiać ze mną na temat zmian.

– Kto oceni, że się wykazałam?
Jego oczy nabrały twardego wyrazu.
– Ja, panno Prendregast. Może być pani tego pewna.
Skinęła głową. Przynajmniej interesowały go postępy dzieci, a z

doświadczenia wiedziała, że taka troska nie zdarzała się często.

Ciągnął dalej:
– Dzieci chodzą spać punktualnie o dziewiątej wieczorem. Bez

wyjątków. Każde z moich dzieci ma swoją nianię, więc po obiedzie
będzie pani miała czas dla siebie. Tego czasu nie powinna pani spędzać
na zabawie i flirtach.

Czy ten człowiek świadomie ją obrażał, czy też nie miał pojęcia o

dobrych manierach? Nie miała ochoty zgadywać. Z drugiej strony
pozwalał jej się odzywać, kiedy miała na to ochotę.

– Z kim? Z młodzieńcem z zajazdu Hawksmouth?
Pułkownik Gregory zawahał się, może chcąc ją skarcić za

przerywanie mu. Jednak nie, rzeczywiście nie miał pojęcia o dobrych
manierach, ponieważ odpowiedział:

– Rozmawiałem z właścicielem zajazdu w Houksmouth. Ten

człowiek został zwolniony.

Zacisnęła palce na oparciu krzesła.
– Jak to?
– Miał obowiązek dowieźć panią tutaj. To, że zostawił panią,

delikatną kobietę, pośrodku drogi w ciemności, jest przestępstwem.

– A więc pan jest również przestępcą?
– Panno Prendregast! – Uderzył kłykciami w biurko. – Nic pani nie

groziło!

background image

– Poza dziką zwierzyną.
Opuścił powieki, jakby nie chciał na nią patrzeć.
– Proszę mi dać znać, jeśli zostanie pani zaatakowana przez królika.
– Chciałabym zauważyć, że ten młody człowiek jest tak samo winny,

jak pan. W Londynie, gdy ludzie tracą pracę, nieszczęście wiedzie ich na
ulicę, do więzienia, a nazbyt często i do śmierci. Nie jestem przesadnie
delikatna. – Pokazała pułkownikowi Gregory'emu silną dłoń. – Myślę, że
upomnienie byłoby wystarczającą nauczką.

– Pani dobroduszność dobrze o pani świadczy, ale nie. Jest pani

kobietą, nieznajomą i to, co pani powiedziała w swojej niewiedzy nie
mogło zostać odebrane jako zniewaga przez kogokolwiek, poza w
gorącej wodzie kąpanym młodzikiem.

– Ale…
– Proszę dać spokój, panno Prendregast. To nie było jego pierwsze

uchybienie i wróci do domu, żeby mieszkać ze swoimi rodzicami na
farmie. Jestem pewien, że po kilku miesiącach ciężkiej pracy zrozumie,
ż

e powinien przeprosić i powróci do zajazdu.

Samantha była zaskoczona ogromem głupoty pułkownika

Gregory'ego. Z doświadczenia wiedziała, że mężczyźni, tacy jak młody
człowiek z zajazdu, nie wyciągali wniosków. Czuli niechęć zarówno do
lekcji, jak i do nauczyciela, i obwiniali wszystkich poza sobą. Ale może
tu na wsi było inaczej.

Zaskrzypiało okno – jednak nie od podmuchu wiatru.
– Co to było? – Spojrzała przed siebie. Okno pułkownika

Gregory'ego wychodziło na szeroką werandę, a za nią znajdował się
park, który widziała ze swojej sypialni.

– Powiew wiatru. – Pułkownik Gregory nie zadał sobie trudu, żeby

zerknąć przez ramię. – W Krainie Jezior często wieje. Proszę mocno
wiązać czepek.

– Ale…
Przyglądał się jej z niechęcią.
– Tak?
– Nic, proszę pana. – Gałęzie drzew nie kołysały się, ale nie

zamierzała się z nim kłócić. Nie z tego powodu. Były inne, ważniejsze.

– Rozmawialiśmy o pani wieczorach.
– Tak, proszę pana. – Byłaby głupia, gdyby narzekała na tak dużo

wolnego czasu, jednak te cztery funty tygodniowo, pół dnia wolnego i
tyle swobody wyglądały na próbę przekupstwa. A ponieważ poznała

background image

dzieci, miała podstawy tak uważać.

Uśmiechnęła się. Nie odrzuci propozycji pułkownika Gregory'ego,

nie powie mu również, że uczyła gorsze diablęta i to z wyśmienitym
skutkiem.

– Czego pan ode mnie oczekuje?
– Oczekuję, że będzie pani czytać, poszerzać swoje horyzonty, pisać

listy, planować lekcje. – Pułkownik Gregory oparł się o tył krzesła, jego
duże dłonie spoczęły na oparciach. – Będzie pani analizować te lekcje ze
mną raz w tygodniu, w poniedziałkowe wieczory.

– Jak pan sobie życzy, proszę pana. – Wypowiadanie tych słów

sprawiało jej przyjemność; jak dotychczas rozmowa była niemal zgodna.

Oczywiście pułkownik Gregory był nieznośny. Jednak, w opinii

wielu ludzi, ona również taka była. Pułkownik albo tego nie zauważył,
albo go to nie obchodziło – była tym zaskoczona. Z doświadczenia
wiedziała, że te sztywne wojskowe typy lubiły, gdy okazywano im
należny szacunek. Może był tak bardzo zdesperowany, żeby zatrzymać
guwernantkę, iż gotów był znieść wszystko. Albo… Co Adorna napisała
o niej w liście?

– Bardzo dobrze. Wyjaśniłem wszystko. – Podniósł kartkę z biurka i

zaczął ją czytać. – Oczekuję pani tutaj punktualnie o siódmej wieczorem
w przyszły poniedziałek.

To było rzeczowe. Ona również zamierzała być rzeczowa.
– Jeśli chodzi o materiał na sukienki dla dziewczynek…
Powoli odłożył kartkę papieru.
– Czego pani nie rozumie w słowie „nie”?
– To dziewczynki, nie żołnierze.
– To są praktyczne ubrania przewidziane do noszenia i niszczenia

przez zdrowe dzieci.

– Zdrowe dziewczynki potrzebują ładnych sukienek na bale i zabawy

– odparła.

– Moje dzieci nie chodzą na zabawy.
– Czy w okolicy nie odbywają się przyjęcia dla dzieci?
Rzucił jej groźne spojrzenie, a w jego niebieskich oczach malowało

się zniecierpliwienie.

– Nie.
– Jeśli nie, to jak dzieci uczą się odpowiedniego zachowania? –

Samantha potrząsnęła głową z dezaprobatą. – Pułkowniku Gregory, jest
pan – musi pan być – jednym z ważniejszych właścicieli ziemskich w tej

background image

okolicy. Pana obowiązkiem jest dawanie przykładu innym rodzicom.
Powinniśmy od razu zaplanować przyjęcie.

– Nie mam zamiaru – przerwał, wpatrując się w nią, jakby miał

objawienie. Wolniej powiedział: – Nie mam zamiaru organizować
przyjęcia dla dzieci.

– Więc może dostarczy mi pan materiał na sukienki dziewczynek i

raz w tygodniu ja zorganizuję przyjęcie, tylko dla nich, i będę je uczyć
zawiłości savoirvivre'u.

– Można to rozważyć. – Potarł dłonią podbródek.
Samantha mogłaby przysiąc, że nie zwracał na nią uwagi. Nie

wiedziała, czy to dobrze, czy źle, ale napierała dalej.

– Agnes ma tylko kilka lat do debiutu, a Vivian jest tuż przed tym

wydarzeniem. Potrzebny jest inny kolor dla każdej dziewczynki.
Chcemy, żeby czuły się jak odrębne osoby, każda ważna. Bez wzorków.
A jeśli chodzi o materiał, to sądzę, że dżersej będzie odpowiedni,
ponieważ, jak pan słusznie zauważył, to jeszcze dzieci i zapewne nie
będą przywiązywały specjalnej wagi do ubrań. – Widziała, że nie zdołała
go przekonać.

Wstał powoli.
– Panno Prendregast…
Był imponujący. Czuła się onieśmielona. Nie pokazała tego po sobie.
– Tak, pułkowniku Gregory?
– Kyla się przeziębiła. Proszę powiadomić jej opiekunkę i przenieść

dziewczynkę cło osobnej sypialni.

Samantha zamrugała. Z pewnością nie oczekiwała czegoś takiego.
– Oczywiście, proszę pana. Ale jeśli wolno spytać, skąd pan wie?
– Pocierała nos. Mara wyrosła z butów. Zamówię nowe, ale nie

dostarczą ich przynajmniej przez tydzień. W tym czasie proszę dać jej do
przymierzenia stare buty Vivian. Może będą dobre. – Splótł ręce z tyłu. –
Właściwie proszę sprawdzić buty wszystkich dziewczynek, czy nie
potrzebują nowych.

– Tak, proszę pana. – Samantha usiłowała przypomnieć sobie, co

takiego mogło go zaniepokoić w zachowaniu Mary. Mara… pocierała
stopą o łydkę!

– I nie chce dbać o buty, jak ją prosiłem. Powiedziałem jej –

powiedziałem wszystkim dziewczynkom – że mają od razu mnie
poinformować, gdy buty staną się za małe, ale Mara ogranicza rozmowy
ze mną do minimum.

background image

Samantha nawet nie próbowała ukryć ironii.
– Ciekawe dlaczego?
Przeszedł wzdłuż biurka, podszedł do niej i stanął tak blisko, że jej

spódnica oparła się o jego buty.

Miała ochotę się wycofać, ale nigdy się nie wycofywała. Serce biło

jej coraz głośniej. A może zawsze tak biło?…

– Czy przyszły tydzień to wystarczająco dużo czasu na dostarczenie

materiału?

Wymówił starannie każde słowo i przyglądał się jej tak uważnie, że

wiedziała, iż dojrzał jej manipulację. I pozwolił na to, chociaż wolała nie
zgadywać dlaczego.

– Zapewniłbym go szybciej – powiedział – ale tak niewiele z naszych

guwernantek zostało dłużej niż kilka dni. Czasami tylko kilka godzin.

Prowokował ją i zareagowała.
– Pułkowniku Gregory, będę tutaj, żeby przygotować ubrania

dziewczynek. Co więcej, będę tutaj za rok. Żadnemu dziecku nie udało
się wyprowadzić mnie z równowagi i zapewniam pana, że nie uda się to
również pana dzieciom. – A w myślach dodała: Ani tobie.

background image

Rozdział 5

Panna Prendregast wyszła z pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Pułkownik William Gregory podszedł do okna, otworzył je i czekał, aż
Duncan Monroe, oficer, którego poznał w Indiach – i wierny przyjaciel –
wdrapie się do środka.

– Co masz? – spytał William.
– Zeszłej nocy złapałem kolejnego Rosjanina. – Duncan otrzepał

proste, wełniane spodnie i poprawił czapkę.

– Coś ciekawego?
Duncan opróżnił na biurko małą, zawiązywaną saszetkę. Zmięty

zwitek banknotów jednofuntowych. Fajka. Torebka z tytoniem. List…

William sięgnął po list i skrzywił się, widząc, że jest napisany po

rosyjsku.

– Jutro wyślę to do Throckmortona i zobaczę, co uda mu się z tego

wyczytać. – Nie widział niczego dziwnego w swojej znajomości z
Duncanem. Pełnił funkcję stróża porządku w Krainie Jezior, a Duncan
odgrywał rolę rozbójnika i ukrywali przed sobą nawzajem, że poszukują
angielskich szpiegów, rosyjskich agentów, a czasami zwykłych złodziei.
Grali przed sobą w tę grę, a jednocześnie pozyskiwali dużo informacji
dla Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie byli jednak w stanie
odkryć, dlaczego Kraina Jezior stała się głównym terenem działań.

Do dzisiaj.
– Co ty sobie wyobrażasz! Zakradać się pod okno, gdy ktoś u mnie

jest?

– Ktoś? To nie był ktoś. To była piękność. – Duncan zamrugał. –

Pułkowniku, nie wiedziałem, że jesteś odurzony.

– Odurzony? Nie można odurzyć się kobietą. Można się odurzyć

wyłącznie…

William dostrzegł uśmieszek Duncana i zamilkł.
Poczucie humoru Duncana było znane, o jego odwadze krążyły

legendy, a Mary twierdziła, że jest przystojny, jednak William wiedział,
jak zmazać ten głupawy uśmieszek z jego twarzy.

– Ta kobieta jest nową guwernantką moich dzieci.
Duncan pokiwał gwałtownie głową.
– Guwernantka twoich dzieci? – Zagwizdał. – Nie było takich

guwernantek, gdy ja byłem dzieckiem.

background image

– Posiada wyśmienite referencje z bardzo szacownej agencji. Ściślej

mówiąc z szacownej Akademii Guwernantek. – Jednak William zgadzał
się z Duncanem. Co, u licha, wyobrażała sobie lady Bucknell,
przysyłając mu taką guwernantkę? A raczej – jego dzieciom.

Nalał whisky do dwóch szklanek i jedną podał Duncanowi.
Wysoki i giętki, Duncan wziął drinka i kiwnął się na piętach.
– Wszystkie moje guwernantki były stare i złośliwe.
– Z pewnością na to zasługiwałeś. Nasze w większości były młode i

płoche. – William nigdy nie przypuszczał, że z tęsknotą będzie
wspominał te głupiutkie dziewczęta. Ale żadna z nich nie mogła równać
się z panną Prendregast. Panna Prendregast, która poruszała się jak
amazonka, wyglądała jak egzotyczna kapłanka, a język miała jak… ach,
ale nie wolno mu było myśleć o jej języku. Jej język sprawiał, że myślał
o całowaniu i innych czynnościach, więc lepiej powiedzieć, że jest
zuchwała, i na tym poprzestać.

Upił trochę whisky i pozwolił, aby ciepło rozlało się w przełyku.
– Te jej włosy… peruka, nie sądzisz?
– Peruka? Oszalałeś? To nie peruka.
– Są zbyt jasne. – Zeszłej nocy kosmyki opadały jej na twarz i w

mroku jaśniały jak światło księżyca. – To musi być peruka.

– Obaj wiemy, że nie masz zielonego pojęcia o kobietach, a już na

pewno nic nie wiesz o ich włosach. – Duncan usiadł na krześle, na
którym wcześniej siedziała guwernantka. – Nie widziałem jej oczu.
Jakiego są koloru?

– Brązowe. – William uniósł szklankę. – Mniej więcej. Bardzo

dziwne.

– Zauważyłeś kolor jej oczu. – Duncan wyglądał na bardzo z siebie

zadowolonego. Zamieszał whisky. – Nie mogę się doczekać, kiedy w nie
zajrzę.

– Nie radzę ci jej uwodzić – ostrzegł William. – Chyba że jesteś

gotowy zająć jej miejsce i uczyć moje dzieci.

– Nawet nie marzę o uwodzeniu twojej guwernantki. – Duncan

położył dłoń na sercu. – Czy widziałeś, jak ona się porusza? Jak
wspaniała, majestatyczna pantera – czysty wdzięk i elegancja.

– Jest za wysoka. – William był przyzwyczajony do drobnych kobiet,

które musiały zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć, a gdy tańczył z
nimi walca, opierały głowę na jego ramieniu.

– Czy wyobrażasz sobie, że te nogi oplatają twoją szyję?

background image

Nazbyt łatwo. Czy Duncan nigdy nie znał umiaru?
– Jest za chuda.
– Jest za wysoka, jest za chuda. – Duncan zaczął przedrzeźniać

Williama. – Jesteś zbyt wybredny, a poza tym jesteś biednym,
zdesperowanym wdowcem, który potrzebuje żony, żeby zaopiekowała
się jego dziećmi. Może ta panna… panna…

– Prendregast – podpowiedział William.
– Może panna Prendregast będzie odpowiednia.
– Nie.
– Nie? – Kosmyk ciemnych włosów opadł Duncanowi na czoło;

spojrzał z dezaprobatą na przyjaciela. – Minęły trzy lata od śmierci Mary.

– Od kiedy Mary została zabita – poprawił go William.
Najdelikatniej jak umiał, Duncan powiedział:
– Tak, ale to nie była twoja wina.
Oczywiście, że była to wina Williama.
– Dbanie o bezpieczeństwo żony jest obowiązkiem męża.
– Byliśmy z misją dla pułku. Skąd mogłeś wiedzieć, że Mary

zareaguje na wołanie o pomoc i wpadnie w rosyjską zasadzkę,
przygotowaną dla nas?

Williama przytłaczało poczucie winy.
– Powinienem był odesłać ją do domu. Powinienem był je wszystkie

odesłać do domu. Wiedzieliśmy, jak jest niebezpiecznie tak blisko gór.

Duncan wstał i położył dłoń na ramieniu Williama.
– Wiem, że kochałeś Mary, i że twoje serce jest złamane, ale…
William strząsnął jego dłoń, podszedł do okna i spojrzał na park. Tu

był problem. Kochał Mary, ale… udowodniła coś, czego domyślał się od
lat. Żadna kobieta nie była tak interesująca, jak obóz wojskowy. Żadna
kobieta nie dawała tyle radości, co jazda konna po wrzosowiskach.
Ż

adna kobieta nie mogłaby zawładnąć jego sercem, gdyż był zimnym

mężczyzną, znającym gorącą namiętność, ale nie miłość.

Częściowo dlatego tak bardzo pragnął złapać bandytów

odpowiedzialnych za śmierć Mary. Tak bardzo go kochała, a on nigdy
nie mógł jej dać tyle miłości, na ile zasługiwała. Kierowały nim wyrzuty
sumienia, ale nie mógł powiedzieć o tym Duncanowi ani żadnemu z tych
romantyków, którzy wyobrażali sobie, że powoduje nim utracona miłość.

– Sprawiedliwości stanie się zadość.
– Doprowadzimy do tego. – Duncan rozparł się na krześle. – Ale

powinieneś znaleźć kobietę. Mężczyzna ma swoje potrzeby.

background image

– Ty wiesz coś o tym. – William stanął twarzą zwrócony do Duncana.

Nie zazdrościł Duncanowi reputacji podrywacza, którą ten cieszył się w
okolicy. – Ty zaspokajasz swoje wystarczająco często.

– Powiem ci, że dużo czasu trzeba, aby ukoić złamane serce. –

Duncan niewątpliwie cieszył się powodzeniem u oficerskich córek w
Indiach, do czasu, aż był na tyle głupi, aby zakochać się w córce lorda
Barret-Derwina. Jego lordowska mość nie widział mc zabawnego w tym,
ze szkocki nicpoń adoruje jego córkę i dziewczyna została niezwłocznie
odesłana do Anglii. Duncan złożył rezygnację, ale gdy dotarł do
Londynu, dowiedział się, że jego ukochana wyszła za mąż za hrabiego
Colyera. Był oszalały z wściekłości – dobrodziejstwo dla Williama, który
potrzebował towarzysza w swojej misji.

– Panna Prendregast przywiozła mi to. – William wyciągnął z

kieszeni list lady Bucknell i podał go Duncanowi. – Rzekome
rekomendacje.

Duncan wziął list.
– Rzekome?
– Przeczytaj.
Duncan rzucił okiem na pierwszy akapit.
– Panna Prendregast ma bardzo dobre przygotowanie, jest

inteligentna, pomysłowa… To wspaniale, Will, ale…

William zauważył, kiedy Duncan doszedł do stosownego fragmentu.

Duncan zesztywniał. Nie odrywając oczu od listu, sięgnął po okulary,
leżące na biurku, i założył je na nos.

– Przysłała ci to lady Bucknell? Lady Bucknell pracuje dla Biura

Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Dla Throckmortona? Lady Bucknell
szpieguje na rzecz Anglii?

– Sądzę, że lady Bucknell służy Throckmortonowi, kiedy tylko może.

To chyba przesada nazywać ją szpiegiem.

Duncan szybko przeczytał list do końca.
– Throckmorton mówi… Kraina Jezior jest głównym terenem

działań, ponieważ… – opuścił rękę z listem na kolana. – Lord i lady
Featherstonebaugh? Ta nieszkodliwa para staruszków kieruje siatką
szpiegów, która pokrywa Anglię i większość świata? Lord i lady
Featherstonebaugh?

– Nie słyszałem, żeby Throckmorton kiedykolwiek się pomylił. Z

pewnością nie pomyliłby się, gdyby chodziło o coś tak ważnego, jak to.

– Nie wątpię w prawdziwość jego informacji, ale… – Duncan

background image

potrząsnął głową. – Jak to możliwe?

William miał kilka chwil więcej, aby się nad tym zastanowić.
– Są mile widziani w każdym szlacheckim domu w Anglii. Nikt nie

podejrzewa ich o nic bardziej zdrożnego niż plotkowanie. Nawet gdyby
przyłapano ich z tajnymi dokumentami, puszczono by ich bez żadnych
podejrzeń.

– Mam mętlik w głowie.
– To wszystko wyjaśnia. Ten ciągły strumień obcych w okolicy –

cudzoziemcy, samotnie podróżujące kobiety…

– Tak, a posiadłość rodziny Featherstonebaugh rozciąga się aż do

wybrzeża. Tam jest port. Mają zapewnioną drogę ucieczki. – Duncan
ponownie przeczytał list. – Throckmorton naprowadza lorda i lady
Featherstonebaugh do nas. Chce, żebyśmy wyciągnęli od nich jak
najwięcej informacji, zanim ich aresztuje. Jak to zrobimy?

– Mam plan. – Był to jednak tylko doraźny plan, który wpadł mu do

głowy w tej chwili. Stać go było zdecydowanie na więcej.

Duncan zatarł z radością dłonie.
– Będziemy ich torturować? Włamiemy się do ich posiadłości?

Przejedziemy ich, jak żądne krwi psy, którymi są?

– Nie. – William skrzywił się. – Zamierzam wydać przyjęcie.
Zaskoczony Duncan powtórzył:
– Przyjęcie?
– Tak. Pomyśl, człowieku! To właśnie robią lord i lady

Featherstonebaugh. Odwiedzają najlepsze domy w Anglii. Lord
Featherstonebaugh próbuje całować debiutantki. Lady
Featherstonebaugh plotkuje. I najwyraźniej przez cały czas podsłuchują.
Kradną informacje, które mogą sprzedać Rosjanom. Zwabimy ich
obietnicą pozyskania informacji, a potem ich złapiemy, gdy będą
próbowali je przekazać.

– Przyjęcie. Doskonały pomysł. Jak sądzę. – Duncan westchnął. – Ale

ty nie urządzasz przyjęć. Co cię do tego skłoniło?

– Guwernantka.
– Panna Prendregast?
– Mówi, że jestem potomkiem jednego z najznamienitszych rodów w

okolicy i że zaniedbuję towarzyską edukację córek.

– Od lat to powtarzam. Dlaczego posłuchałeś jej, a nie mnie?
– Ponieważ robię to, żeby złapać lorda i lady Featherstonebaugh na

szpiegostwie.

background image

– Ach. Oczywiście. – Duncan uniósł szklankę w stronę Williama.
William wiedział, o czym myślał jego rozmówca. Duncan myślał, że

William zrobi swój pierwszy krok, by ponownie wejść w towarzystwo,
zainteresuje go jakaś kobieta o niezwykłych zaletach i ponownie się
ożeni. Duncan miał taką nadzieję, ponieważ nie podobał mu się u
Williama brak joie de vivre.

Duncan rozparł się na krześle.
– Ale jak… wybacz, mój przyjacielu, ale nie masz doświadczenia w

planowaniu przyjęć, tak samo jak twoja służba, a Throckmorton
spodziewa się, że lady i lord Featherstonebaugh przybędą tu do
pierwszego sierpnia. Jak zdążysz przygotować się do tego czasu?

– Napiszę do hrabiny Marchant i poproszę ją o pomoc. – William

czekał.

Duncan zamarł, a później na jego twarzy pojawił się grymas.
– Okropna lady Marchant. Czy naprawdę musimy?
William nigdy nie rozumiał niechęci Duncana, nie miał też do niej

cierpliwości.

– Teresa była przyjaciółką Mary. Lord Marchant był moim

przyjacielem. I Teresa wielokrotnie oferowała swoją pomoc, jeśli tylko
będę czegoś potrzebował.

Niechęć Duncana nie odniosła skutku.
– Założę się, że tak. Na Boga, Williamie, każda, tylko nie ona! Czy

nie wiesz, na co ona liczy?

– Nie. – Oczywiście, że wiedział. – Na co?
– Że zakochasz się w niej nieprzytomnie i dzięki temu złapie

kolejnego bogatego i przystojnego męża, którego będą jej zazdrościć
wszystkie panie w towarzystwie.

– Uważasz, że jestem przystojny?
– Uważam, że jesteś. – Duncan podniósł się i klepnął Williama w

ramię. – Uważam, że jesteś osłem.

– Usiłuję wymyślić kolejny plan. Wszystko będzie lepsze niż…
Duncan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Niż ona? Tak właśnie sądzę.
– Zamierzałem wydać przyjęcie. – William oparł się o półkę nad

kominkiem. – Myślę, że mogę ci powiedzieć. Pozwolę Teresie mnie
usidlić.

Duncan wyglądał na zaskoczonego.
– Nie! Dlaczego?

background image

– Potrzebuję żony. – William pogardzał mężczyznami, którzy

opłakiwali utraconą miłość i roztrząsali utracone szanse. Jednak śmierć
Mary odbiła się na jego dzieciach. Świadomość, że ją zawiódł, ciążyła
mu. Starał się więc radzić sobie najlepiej, jak umiał – przy pomocy
wojskowej dyscypliny i ściśle określonych reguł.

W ciągu ostatniego roku zauważył, że dyscyplina się rozluźnia, a

reguły przestają być oczywiste. Przez większość czasu nie wiedział, co
się dzieje w jego domu. Dziewczynki dorastały i nie miał pojęcia, co
zrobić, jak z nimi postępować.

– Chociaż panna Prendregast wygląda obiecująco, to jak dotychczas

guwernantki były wyłącznie utrapieniem.

Duncan łypnął z ukosa.
– Wygląda bardzo obiecująco.
– Jednak żadna guwernantka nie może zająć miejsca matki w życiu

dziewczynek. Potrzebują stabilizacji, więc się ożenię. – Podszedł do
biurka i wziął kartkę papieru. – Zrobiłem listę swoich wymagań.

– Listę twoich wymagań? – Duncan z całej siły próbował się nie

roześmiać. – Jakie są te wymagania?

– Większość jest oczywista. Moja żona musi pochodzić z tej samej

klasy, co ja. Musi mieć nieskazitelną reputację. Powinna posiadać
talenty, które przydadzą się w mojej rodzinie – powinna organizować
przyjęcia i pomóc moim córkom przygotować się do debiutu.

– Rozsądne.
– Powinna mieć również miłą powierzchowność i przyjemny głos.
– Oczywiście. Dla twojego dobra.
– Tak. – William wiedział, że Duncan zrozumie to wymaganie. –

Teresa spełnia wymagania z listy.

– Poza tym nie musiałbyś zadawać sobie trudu, żeby ją uwodzić. Ona

sama do ciebie przyjdzie.

– Właśnie.
– Niemądry romantyku. Jeśli będziesz mówił takie miłosne zaklęcia,

ż

adna kobieta ci się nie oprze.

William nie wiedział, dlaczego ogarnął go niepokój. Podszedł do

okna i wyjrzał na park.

– O to właśnie chodzi. Mężczyzna nie wybiera sobie żony, kierując

się romantyzmem. Wybiera sobie żonę, kierując się jej pochodzeniem,
odpowiednim charakterem, pozycją społeczną.

– Hrabina ma więcej niż miłą aparycję. Jest bardzo ładna. – Duncan

background image

nie mógł być bardziej znudzony.

– Tak, sądzę, że jest ładna, ale nie to jest ważne. – Williama nie

obchodziło, że jest piekielnie atrakcyjna, ani że ma uroczą figurę.
Najważniejsze jest to, iż to wzór wszelkich cnót.

– Może nie wiesz o hrabinie wszystkiego.
Wymamrotana przez Duncana uwaga zaskoczyła Williama.
– Jeśli wiesz coś, co powinienem wiedzieć…
– Nie! Ja tylko… – Duncan machnął ręką. – To nic takiego.
Postawa Duncana zaskoczyła Williama.
– Myślałem, że ucieszy cię fakt, że zastanawiam się nad ożenkiem.
Duncan uderzył dłonią w blat biurka.
– To nie małżeństwo, to układ! Czasami cieszę się, że nie jestem

bogaty. Ożenię się z miłości, a reszta nie będzie ważna.

Williama często niepokoił brak zdrowego rozsądku Duncana.
– To nierozsądne podchodzić w ten sposób do tak ważnej kwestii.
– I dobrze. – Gwałtownie zmieniając temat, Duncan zapytał: –

Będziesz mnie informował o swoich planach?

– Będziesz częścią każdego mojego posunięcia.
– Czy twoja guwernantka jest jedną z ludzi Throckmortona?
– Nie. Jest moją guwernantką.
– Czytała ten list?
– Był zapieczętowany.
– To żadna przeszkoda dla kogoś sprytnego.
Duncan czasami naprawdę irytował Williama.
– Nie czytała listu. Lady Bucknell ręczyła za nią.
– Dobrze! Jestem ostrożny. Ty jesteś ostrożny. – Duncan napił się. –

Jak zamierzasz spać w nocy, wiedząc, że obok śpi kobieta, która tak
wygląda?

Duncan czasami zasługiwał na porządnego kopniaka. William starał

się nie okazać irytacji, ponieważ gdyby zdradził się przed Duncanem
swoim zainteresowaniem panną Prendregast, ten męczyłby go
niemiłosiernie.

– Widziałem już ładniejsze guwernantki.
Najwyraźniej panna Prendregast nie była nim zainteresowana, a to

wydawało się dziwne. Ale dobrze. To dobrze, że nie zależało jej na nim.

Panna Prendregast gwarantowała, że będzie tutaj przez rok, i uwierzył

jej. Jednak zastanawiał się – czy uda mu się przetrwać zamieszanie
spowodowane jej obecnością w tym domu? Było w niej coś…

background image

prowokującego, jakby miała jakiś sekret. Jakby umiała poradzić sobie w
każdej sytuacji. Surowa w obejściu. Czyżby miała do czynienia z
najgorszym typem mężczyzn i nie spodziewała się po nich zbyt wiele?

A pod tym wszystkim urocze zaskoczenie, jakby uświadamiała sobie,

ż

e on ją pociąga, ale nie umiała sobie tego wytłumaczyć. Och, tak. Gdy

rozmawiali, miał ochotę wstać, onieśmielić ją swoim wzrostem. Zamiast
tego musiał siedzieć, aby ukryć banalną, oczywistą, prymitywną reakcję
na widok pięknej kobiety.

Duncan obserwował Williama, jakby ten pokazał wszystkie swoje

myśli, zamiast je ukryć.

– Twoje poprzednie guwernantki były skończonymi idiotkami.

Słuchałem przez okno. Słyszałem, jak ta dawała ci nieźle popalić. Myślę,
ż

e trudno będzie się jej oprzeć.

– Nie lubię kobiet, które nie znają swojego miejsca.
Duncan ponownie wyszczerzył zęby, jednak tym razem z podszytym

ironią zrozumieniem.

– Powtarzaj to sobie. Cały czas to sobie powtarzaj.

background image

Rozdział 6

Posiadłość Blythe, dom Throckmortona, Suffolk, Anglia

Tego samego dnia – Dobry Boże, młody człowieku, ty z pewnością

wiesz, jak pokazać starej kobiecie ognisty taniec. – Valda, hrabina
Featherstonebaugh, oparła się o marmurową kolumnę w wielkiej sali
balowej Throckmortonów i zaczęła się ochładzać wachlarzem z pawich
piór. – Założę się, że masz powodzenie wśród pań.

Komiczny lord Heath uśmiechnął się głupkowato i podał hrabinie jej

laskę.

– Dziękuję, pani, myślę, że na swój sposób umiem je zabawić. Czy

nie chciałaby pani czegoś się napić? Po takim męczącym tańcu dama w
pani wieku musi czuć się wykończona.

Złożyła wachlarz i poklepała go nim po ramieniu.
– Ach, ty uwodzicielu! Byłoby cudownie, gdybyś poświęcił jeszcze

minutkę ze swojego cennego czasu i przyniósł mi lemoniadę.

– Tak, pani. Z przyjemnością. – Ukłonił się i odszedł – wysoki,

ciemny, prawie przystojny. Gdyby nie te okropne pryszcze, które
szpeciły jego twarz…

Valda poczekała, aż zniknął jej z oczu, a potem odeszła, uśmiechając

się i kiwając głową, gdy przechodziła obok kolejnych osób, jak wilczyca
pośród stada owiec. Jedna z owieczek miała pióra w wysoko upiętych
włosach i wymuszony uśmiech. Inna ubrana była w balową suknię ze
złotego jedwabiu, który nadawał jej twarzy żółtawy odcień. Mężczyźni
mieli na sobie ciemne marynarki, gładkie spodnie, błyszczące czarne
buty i śnieżnobiałe koszule.

W purpurowym, atłasowym turbanie z diamentową klamrą i

purpurowej, atłasowej sukni z narzutką z różowego jedwabiu, zapinaną
do wysokości talii, Valda wyglądała lepiej niż ktokolwiek z tu obecnych.

Dostrzegła swoje odbicie w jednym z wielu luster otaczających salę

balową. No, może wyglądałaby lepiej, gdyby nie była taka stara. W
swojej twarzy i figurze widziała ślady dawnej urody, która urzekła lorda.
Wysoka, urocza, elegancka – nadal taka była.

Jednak i stara. Taka stara. Nienawidziła starzenia się. Walczyła z tym,

ale przegrywała, i dla kobiety z jej urodzeniem i inteligencją było to nie
do zniesienia. Całe życie spędziła na pokonywaniu trudności, które

background image

zgotował jej los. Była dobrze urodzona i biedna. Wyszła za mąż za
bogatego arystokratę. Jej mąż stracił pieniądze i została zesłana do
zapuszczonej posiadłości rodzinnej w Krainie Jezior… ach, wyrwanie się
z posiadłości Maitland było jej wielkim sukcesem. Odkryła sposób na
zarobienie pieniędzy, o których innym się nie śniło, a przy tym udało się
jej przechytrzyć psy, które strzegły tych szykownie ubranych, nudnych
owiec, które tańczyły, śmiały się i flirtowały, nic nie podejrzewając,
podczas gdy wilczyca wkradła się niepostrzeżenie w ich szeregi.

Valda lubiła być sprytniejsza od wszystkich. Ale nienawidziła

wątrobianych plam na swoich policzkach, bólu w krzyżu, laski, którą
musiała się podpierać. A najbardziej nienawidziła tego, że młody,
pryszczaty mężczyzna łaskawie z nią zatańczył. Trzydzieści lat temu
mężczyźni błagali ją o ten zaszczyt. Teraz spełniali wobec niej swój
obowiązek – a w tańcu bolało ją biodro.

Featherstonebaugh, stary głupiec, nadal mógł tańczyć gawota.

Zatrzymała się za wysokim wazonem, pełnym pięknych kwiatów, i
obserwowała Ruperta, wirującego w tańcu z młodą panną Kaye. Był
ż

wawy jak zawsze, uganiając się za dziewczętami, które nawet w

połowie nie były tak ładne, jak Valda kiedyś. Gdyby mógł, porzuciłby ją,
ale trzymała sakiewkę z pieniędzmi w swoich powykręcanych
artretyzmem palcach. A ostatnio… ostatnio zauważyła, że denerwował
się przy niej. Może po tylu latach zaczął sobie uświadamiać, że ożenił się
z wilczycą, która może zwrócić się przeciwko niemu i przegryźć mu
gardło.

Nawet jej się podobało, że czuł przed nią respekt, ale to nie

wystarczało – tym bardziej szkoda. Bo gdyby przestał być czujny w
stosunku do niej, ludzie mogliby zacząć się zastanawiać, czy naprawdę ją
znają. Zaczęliby baczniej jej się przyglądać, a to nie byłoby dobre. W
końcu znała wszystkich z angielskiej socjety, a im się wydawało, że
znają ją.

Nie, gdyby zaczęto ją podejrzewać, oznaczałoby to kłopoty. W jej

pracy kłopoty oznaczały jeszcze większe kłopoty, a potem zazwyczaj
ś

mierć od kuli między oczy. Wystarczająco często wyobrażała sobie

takie rozwiązanie. Musi zacząć być milsza dla Ruperta i przestać
rozmyślać o zabiciu go. Wdowy nie są zapraszane na przyjęcia. Od
wdów oczekuje się żałoby, a jeśli nie mogłaby chodzić na przyjęcia, nie
mogłaby pozyskiwać informacji od tych wystrojonych owiec.

– Lady Featherstonebaugh.

background image

Drgnęła na dźwięk głosu młodego Throckmortona. Nie słyszała, jak

nadchodził. Słuch trochę jej się pogorszył – ryzyko zawodowe.

Stanął przed nią i ukłonił się. Niektóre kobiety uważały go za

przystojnego. Valda tego nie dostrzegała. Był zbyt wysoki, zbyt
barczysty, zbyt poważny, a jego przeszywające spojrzenie mogło zburzyć
spokój kobiety, jeśli nie zachowała ostrożności.

– Garrick, młodzieńcze, miło cię widzieć. Masz jakieś informacje,

gdzie powinnam zainwestować swoje oszczędności? – Czy mogę usiąść
przy twoim biurku, wysłać cię po drinka i przegrzebać twoje szuflady?

– Nie dzisiaj. – Wyciągnął dłoń, a ta córka ogrodnika, z którą w

przypływie głupoty się ożenił, zrobiła krok naprzód i podała mu dłoń. –
Celeste i ja chcielibyśmy pani podziękować, że raczyła pani uświetnić
nasze pierwsze przyjęcie swoją obecnością.

Valda posłała im fałszywy uśmiech.
– Moi kochani, za nic nie przegapilibyśmy waszej małej uroczystości.

– Ze skrywaną złośliwością dodała: – No cóż, w zasadzie to Rupert i ja
was połączyliśmy!

Ta dziewczyna, ta zdzira, Celeste, nie miała nawet tyle wstydu, żeby

się zarumienić na wspomnienie tej żenującej sceny w cieplarni.
Rozszerzyła tylko migdałowe oczy i powiedziała:

– Ja też tak sądzę. – Chwyciwszy ramię Valdy, uścisnęła je

przyjacielsko.

Valda miała ochotę wyrwać się i odpłacić za zniewagę. Jednak nie

pasowało to do roli przyjaciółki rodziny, a jeśli któraś rodzina posiadała
informacje o zasięgu międzynarodowym, to właśnie rodzina
Throckmortonów. Szpiegostwo stało się dla nich rodzinną tradycją i
miała nadzieję, że tego wieczoru uda się jej znowu coś wyciągnąć od
młodego Throckmortona.

Ponownie się przed nią ukłonił.
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to zostawię Celeste pod pani

opieką. Właśnie przybył posłaniec z bardzo ważną informacją dla…
eee… dla moich interesów i muszę z nim natychmiast porozmawiać.

Valda miała ochotę pozbyć się Celesty jak pchły. Zamiast tego

pokiwała strofująco palcem.

– Co się dzieje, kochany chłopcze? Jeśli jest to okazja do

zainwestowania, powinieneś powiedzieć o tym swoim drogim
przyjaciołom, lordowi i lady Featherstonebaughom.

– To niezupełnie jest okazja do zainwestowania. – Poprawił

background image

kołnierzyk. – Bardzo ucierpieliśmy z powodu zlekceważenia… eee…
szczurów, i powiedziano mi, kim są największe szczury. Proszę mi
wybaczyć.

Valda obserwowała, jak szedł do swojego gabinetu. Szczury? Czy to

był szyfr? Czy mówił o nich? O niej? Na pewno nie. Nie była małym,
owłosionym, obrzydliwym gryzoniem. Była wilczycą – wilczycą, która
musi się dowiedzieć, i to natychmiast, co się dzieje w tym biurze.

Odwróciła się do Celeste, która niezbyt mądrze się uśmiechała.
– Wiem, że zamiast opiekować się starą kobietą, wolałabyś teraz

tańczyć.

Celeste zamrugała.
– Och, lady Featherstonebaugh, z wielką przyjemnością poznałam tak

wiekowego i honorowego gościa.

Ta mała dziwka położyła nacisk na słowo „wiekowy”. Valdę

ś

wierzbiły ręce. Miała ochotę zdzielić Celestę w twarz. W rewanżu za jej

bezczelność, podchwyciła wzrok męża. Uniosła wyżej podbródek.
Ruszył w ich stronę wśród tańczących par.

– Jesteś dla mnie zbyt miła, moja droga. – Położyła rękę Celeste na

ramieniu Ruperta. – Nasza urocza gospodyni nie ma partnera do tańca.

Rupert nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Usiłował dotrzeć do

młodej pani Throckmorton od czasu, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył,
gdy wróciła z Paryża i uwodziła wszystkich mężczyzn, którzy okazali jej
zainteresowanie. Teraz uniósł brwi, ukłonił się i poprowadził ją na
parkiet. Valda pozostała przez chwilę na miejscu, żeby się upewnić, iż na
dobre pochłonął ich taniec, a potem ruszyła w stronę gabinetu
Throckmortona.

Z przedpokoju dobiegł ją głos. Głos Throckmortona, w którym

pobrzmiewało niedowierzanie.

– To absurd. Nie wierzę w to. Kto rzucił to oskarżenie?
Valda wytężyła słuch. Drugi głos był niski i beznamiętny.
– Zapewniam cię, nie jest na tyle sprytny, żeby mógł mnie tak długo

zwodzić – oznajmił Throckmorton.

Valda głęboko nabrała powietrza. Niski głos ponownie odpowiedział.

Valda przysunęła się bliżej.

– Jak bardzo jest to prawdopodobne? Ona jest stara. – W głosie

Throckmortona pobrzmiewało szyderstwo. – Co więcej, są szanowanymi
przyjaciółmi rodziny Throckmortonów!

Valda usłyszała już dość. Mówili o Rupercie i… o niej.

background image

Odeszła od drzwi w stronę sali balowej. Gdy tam dotarła, omiotła salę

wzrokiem. Rupert, stary głupiec, stał sam na uboczu, krzyżując dłonie,
jakby odczuwał ból.

Najwyraźniej młodej Celeste nie spodobało się jego obmacywanie.
Valda spojrzała na niego, ich oczy spotkały się, wtedy uniosła lekko

podbródek. Obserwowała, jak niezgrabnie zbliżał się do niej kościsty
stary mężczyzna, który nie cieszył się powszechnym szacunkiem i
którego chciała porzucić. Jednak jak zawsze uwiesił się na niej, ciągnąc
ze sobą na dno.

Za dużo wiedział. Był zbyt strachliwy. Musiał z nią wrócić do Krainy

Jezior i posiadłości Maitland. Tam, gdzie ukryła złoto i biżuterię.

Gdy już tam będą, przygotuje plan ucieczki i oboje znikną z Anglii.
Potarła bolące biodro. Gdyby była młodsza, mogłaby rozkoszować

się przygodą.

background image

Rozdział 7

– Te dzieci to potwory.
– Tak, panienko.
– Traktuję je z szacunkiem i w zamian oczekuję odrobiny szacunku

dla siebie.

– Tak, panienko.
– A mimo to nadal się dąsają, odmawiają współpracy i udają, że nie

rozumieją lekcji, chociaż wiem, że doskonale wszystko rozumieją.

– Mogło być gorzej, panienko.
Samantha uniosła głowę i spojrzała na Clarindę.
– Jak to „mogło być gorzej”?
– Pannie Ives, dwie guwernantki wcześniej, napełniły torbę

ś

mieciami, podpaliły i podłożyły pod jej biurko, a kiedy guwernantka

próbowała to ugasić...

Samantha uniosła dłoń, nakazując Clarindzie zamilknąć. Siedziała w

swojej sypialni, która stała się jej kryjówką, jedząc obiad, podczas gdy
dzieci jadły obiad w klasie, w towarzystwie niańki. Wstydziła się
własnego tchórzostwa, ale po czterech dniach była wykończona i po raz
pierwszy w swojej karierze nie wiedziała, jak postępować w obliczu tak
otwartej wrogości.

– Jak takie psikusy uchodzą im na sucho? Czy wszyscy w domu

znoszą ich wybryki?

– W rzeczy samej, panienko. Ojciec poświęca im więcej uwagi, gdy

nie mają guwernantki, dlatego są niegrzeczne. Oczywiście nie ja
panience o tym powiedziałam. Więc my… czasami im pomagamy.
Zwłaszcza niańki. Mają teraz trochę władzy, która uderzyła im do głowy.
Tego również nie powiedziałam. – Clarinda włożyła widelec w dłoń
Samanthy. – Proszę jeść, panienko, będzie panienka potrzebować dużo
siły.

Po obiedzie Samantha weszła schodami do klasy na trzecim piętrze,

rozmyślając o tym, co powiedziała jej Clarinda. Nic dziwnego, że nie
udało się jej zdobyć sympatii dziewczynek. Ich bunt wspierały niańki, a
właściwie cała służba, więc jeśli Samantha chciała odnieść sukces,
musiała podjąć zdecydowane kroki.

Musiała wyciągnąć dziewczynki z domu. Z dala od jakiegokolwiek

wsparcia.

background image

Przez zamknięte drzwi słyszała ożywioną rozmowę dziewczynek, ale

umilkły, jak tylko weszła do sali.

Może gdy ona zastanawiała się, jak rozwiązać trudną sytuację, w

której się znalazła, dziewczynki uświadomiły sobie, jak bardzo były
niemiłe, i postanowiły się zmienić.

Uśmiechnęła się do nich. Odwzajemniły uśmiech.
– Mam nadzieję, że obiad wam smakował – powiedziała.
Jednogłośnie odpowiedziały:
– Tak, panno Prendregast.
– Teraz będziemy się uczyć matematyki. – Naprawdę były radosne.

Samantha poczuła się nieswojo i ogarnęły ją złe przeczucia. – Wyjmijcie
książki. – Wysunęła szuflady swojego biurka.

Kłębowisko zielonych węży rozpełzało się we wszystkich

kierunkach, ale głównie w jej stronę. Nigdy w życiu nie widziała węża.
Nie brakowało jej tego doświadczenia. Jednak wiedziała, jak wyglądały.
Krzyknęła, przerażona wizją drgających języków, gładkiej skóry i
pozbawionych powiek czarnych oczu.

Dzieci zawyły z uciechy. Węże opadały na podłogę, pełzły po jej

biurku, przesuwały się po krześle. Wrzasnęła:

– Do diabła!
Dzieci! O Boże, węże pokąsają dzieci! Zbierając odwagę, podbiegła

do Kyli i Emmeline, złapała je w pół i wyniosła na korytarz. Czując
łomotanie serca, postawiła je na podłodze i pobiegła po kolejne
dziewczynki.

Przestały się śmiać.
– Chodźcie! – Zamachała histerycznie rękoma. – Zanim was ukąszą.
Agnes wstała i przemądrzałym tonem powiedziała:
– To tylko zaskrońce. Nie rozpoznaje pani zaskrońca?
Jedno z obrzydliwych stworzeń przepełzało pomiędzy Samanthą i

dziećmi. Przeskakując ponad wężem, złapała Henriettę za ramię i
nakazała:

– Chodźmy!
– To tylko zaskrońce – powtórzyła Agnes.
– Już mi się nie podoba. – Henrietta wyszła z Samanthą na korytarz.
Dwie młodsze dziewczynki stały bez ruchu z szeroko otwartymi

oczyma. Pozostałe wybiegły z pokoju i dołączyły do nich.

– To są zaskrońce. – Ale Agnes zdała sobie sprawę, że posunęła się

za daleko i jej przekora zmieniła się we wrogość.

background image

Samantha zaprowadziła dziewczynki do ich sypialni, gdzie czekały

pokojówki. Gdy przestąpiła próg pokoju, radosne rozmowy ucichły, a ich
pełne poczucia winy twarze były dowodem, że Clarinda nie kłamała. Te
pokojówki podpuszczały dziewczynki. Tak cicho, że musiały wytężyć
słuch, by ją usłyszeć, rozkazała:

– Przygotujcie dzieci do spaceru. Niedługo po nie przyjdę. A wy –

spojrzała na każdą z sześciu pokojówek – usuńcie węże z klasy, zanim
wrócimy.

Im ciszej mówiła, tym bardziej była wściekła. Chyba uświadomiły

sobie ogrom jej gniewu, bo bez słowa sprzeciwu zaczęły wykonywać
polecenie.

Samanthą poszła do swojej sypialni. Spojrzała przez okno. Słońce

wreszcie przedarło się przez chmury. Na jej twarzy pojawił się diabelski
uśmieszek. Przebrała się w zieloną suknię z serży i buty do spaceru, a
potem wróciła po dzieci. Siedziały na podłodze w swojej sypialni i
szeptały między sobą. Samanthą udawała, że tego nie zauważyła.
Klasnęła w dłonie, żeby zwrócić na siebie ich uwagę.

– Chodźmy, dziewczynki. Idziemy na spacer.
Sześć twarzyczek odwróciło się w jej stronę.
– Dlaczego? – spytała Agnes.
– Żebyście mogły mi powiedzieć, co wiecie. Zanudzałam was

rzeczami, które od dawna znacie. Czas to zmienić.

– Teraz powinnyśmy się uczyć – odezwała się Mara.
– Poznamy się lepiej. – Samantha wyjrzała przez okno. – Świeci

słońce, ale jeśli wolicie zostać w domu…

Emmeline podniosła się i podbiegła do Samanthy. Za nią ruszyła

Kyla. Reszta wstawała wolniej i przyglądała się podejrzliwie Samancie.
Agnes i Vivian wymieniły spojrzenia. Henrietta i Mara pokiwały
głowami ze zrozumieniem. Miały czas, żeby się przegrupować. Obmyślić
na nowo plan obrony. Nie mogła się doczekać, żeby się przekonać, co
tym razem wymyśliły, bo na pewno coś uknuły.

Zadrżała. Byle nie były to znowu węże.
W domu Gregory'ego wiele rzeczy ulegnie zmianie. Odwracając się

do drzwi, powiedziała:

– To pierwszy słoneczny dzień od mojego przyjazdu, a ja nie miałam

okazji zobaczyć, jak wygląda wieś. Możecie mi pokazać wasze ulubione
miejsca?

Agnes klasnęła w dłonie.

background image

– Pokażmy jej Żabi Mostek!
– Tak! – krzyknęły pozostałe dziewczynki. Nawet Emmeline i Kyla

ś

miały się i podskakiwały.

– To brzmi wspaniale – powiedziała Samantha. To brzmi rybio. Albo

strasznie. Żabi Mostek.

Z pewnością nad przepaścią. A one mają nadzieję, że ona spadnie i

się zabije. Zobaczyła błyszczące oczy Emmeline i Kyli. Zaczną huśtać
linę i wystraszą ją.

– Mam czepek i rękawiczki. – Pokazała im. – Zabierzcie swoje.
Pobiegły po rzeczy. Ich czepki były równie brzydkie jak rękawiczki,

a ich rękawiczki były… no cóż, przynajmniej połowy brakowało.

– Widzę, że jesteście typowymi dziewczynkami.
Agnes odwróciła głowę.
– Co ma pani na myśli?
– Gubicie rękawiczki. Lubicie bawić się na powietrzu. Przypominacie

mi dzieci, którymi wcześniej się zajmowałam.

– Pani nie przypomina nam naszych poprzednich guwernantek. One

były mądre – rzuciła Agnes.

– Nie mogły być zbyt mądre, bo inaczej wciąż by tu były, a ja

byłabym w Londynie. Vivian, gdzie są twoje stare buty? – Zanim ubrała
Marę w buty Vivian, dziewczynki były gotowe do wyjścia i Samantha
przytrzymując drzwi, powiedziała: – No, pośpieszcie się!

Dzieci ustawiły się w szeregu jak mali żołnierze, na przedzie Kyla, a

potem według wzrostu, aż do Agnes. Pomaszerowały, wymachując
ramionami i tupiąc obcasami. Równie zaskoczona, co rozbawiona,
Samantha podążyła za nimi po schodach, przez olbrzymi hol, do tylnego
wyjścia – wyjście było wystarczająco duże, by dać Samancie przedsmak
oczekującego ją przepychu.

Odźwierny otworzył dwuskrzydłowe drzwi. Dzieci wyszły na szeroki

taras, który ciągnął się przez całą długość domu. Samantha poszła za
dziećmi i po raz pierwszy zobaczyła cudowny widok, który się roztaczał
przed domem. Syciła oczy pięknem krajobrazu, chłonąc go wszystkimi
zmysłami. Oszołomiona podeszła do szerokiej kamiennej poręczy i
chwyciła ją mocno.

Wiedziała, że przy domu rozciąga się ogród. Nawet widziała jego

fragment, kiedy tu przyjechała. Jednak z tarasu wszystko wydawało się
takie… wielkie. Słoneczne połacie przystrzyżonego trawnika schodziły
do migocącego, błękitnego jeziora. W gładkiej tafli wody odbijały się

background image

górskie wierzchołki i szmaragdowe łąki. Gdzieniegdzie, w zacienionych
miejscach, widać było czapy śniegu, które nie topniały nawet w lecie, a
w niższych partiach rosły wiązy, jesiony i leszczyny, stojąc dumnie jak
ż

ołnierze, oczekujący na bitwę. Ptaki – olbrzymie ptaki – leniwie

zataczały kręgi na błękitnym niebie.

Oszołomiona Samantha zakryła usta dłonią.
Emmeline chwyciła ją za drugą rękę.
– Panno Prendregast, dlaczego pani tak śmiesznie wygląda?
– Ja… tylko… nigdy nie widziałam niczego podobnego. To jest

takie… dzikie. I… przerażające.

Agnes zrobiła krok naprzód.
– Powiem ojcu, że pani tak powiedziała. On kocha góry ponad

wszystko.

Samantha oderwała wzrok od krajobrazu, żeby spojrzeć Agnes w

oczy.

– Twój ojciec już wie, co sądzę o głuszy. Powiedziałam mu.
– Nie… powiedziała… pani – Agnes otworzyła szeroko oczy w

niedowierzaniu. – Nikt nie mówi tacie rzeczy, których on nie chce
usłyszeć.

– Ja mówię. – Samantha rozejrzała się po tarasie, wyłożonym

polerowanym granitem, z porozstawianymi pod markizami stolikami i
krzesłami. – Taras wygląda całkiem przyjemnie. Może tu zostaniemy?

– Nie! Nie! – Henrietta zaczęła podskakiwać. – Chcemy panią zabrać

do…

Vivian zakryła dłonią buzię Henrietty.
– Do mostu linowego. Chcemy panią zabrać do mostu linowego.
Samantha przyjrzała się każdej dziewczynce z osobna.
– Do mostu linowego?
Przytaknęły jednomyślnie.
– A więc koniecznie musimy zobaczyć ten most. – Samantha

wskazała na Agnes. – Prowadź, Macduffie.

Ruszyły kamienistą ścieżką, która wiła się wzdłuż jeziora, a potem

weszły między drzewa. Początkowo dęby były częścią parku, z miękkimi
trawnikami i poustawianymi gdzieniegdzie ławkami dla zmęczonych
spacerowiczów. Jednak wkrótce dzieci weszły w dziką część posiadłości,
wspinając się na skały, idąc zarośniętymi ścieżkami, ukrytymi wśród łąk
pełnych dzikich kwiatów.

Samantha zwolniła.

background image

– Czy nadal znajdujemy się na terenie posiadłości waszego ojca?
Agnes odwróciła się do niej.
– A co?
– Ponieważ wasz ojciec życzył sobie, żebyśmy nie wychodziły poza

posiadłość.

– Dlaczego nie powiedziała pani ojcu, że pani nie chce? – spytała

słodko Agnes.

– Ponieważ chcę. Chcę być bezpieczna i tego samego chcę dla was. –

Wytrzymała spojrzenie Agnes, dopóki dziewczynka nie odwróciła
wzroku.

Teren stawał się coraz bardziej górzysty. Omijały kałuże i szły przez

zarośla. Gdy szlak był stromy Agnes musiała pomagać Kyli, a Vivian
pomagała Emmeline. Agnes spojrzała na Samanthę.

– Czy może pani iść tak daleko, panno Prendregast?
– Chociaż mam już swoje lata, to zadziwiająco dobrze sobie radzę.
Agnes wyczuła oschłość w głosie Samanthy i rzuciła jej najpierw

zaskoczone, a potem ostre spojrzenie. Nieświadoma niczego Mara podała
jej dłoń.

– Pomogę pani, panno Prendregast.
Samantha przyjęła dłoń dziewczynki i poczuła przyjemne ciepło

małych paluszków w swojej dłoni.

– To niedaleko – zapewniła ją Mara.
Most linowy był dokładnie taki, jak mówiły. Most z grubych

sznurów, związanych wokół listewek, tworzących wąską kładkę. Nie
było tu żadnych drzew, tylko rzadkie kępy traw otaczające rów, nad
którym wznosił się most. Rów był wypełniony czarnym, gęstym,
mulistym błotem. Końce mostu przywiązane były do słupów wbitych w
ziemię.

Most oczywiście nie miał żadnych poręczy.
Agnes zaczęła prowokować Samanthę.
– Założę się, że boi się pani przejść przez most.
Samantha musiała rozegrać to bardzo ostrożnie.
Pozostałe dziewczynki były jeszcze naiwnymi dziećmi. Agnes jednak

starała się zachowywać prawie jak dorosła i zbyt długo dowodziła tym
buntem. Samantha pochyliła się, złapała linę i mocno ją pociągnęła. Most
podniósł się i zakołysał. Spojrzała w dół. Cofnęła się i potrząsnęła głową.

– Boję się.
Agnes była zaskoczona.

background image

– Pani się… boi? Żadna z pozostałych guwernantek się nie bała.
– Nigdy wcześniej nie opuszczałam Londynu. Nigdy nie

przechodziłam po takim moście. To zbyt trudne.

Vivian skrzywiła się.
– Nie. Nie jest trudne. To łatwe!
Samantha postawiła jedną nogę na moście. Dzieci wyglądały na

zachwycone. Samantha cofnęła nogę.

– To zbyt trudne. – Machnęła dłonią. – To miejsce jest straszne. Chcę

wrócić do domu.

Henrietta pierwsza złapała przynętę. Wbiegła na most i zaczęła

huśtać się na nim w górę i w dół.

– Proszę spojrzeć. To zabawne!
– Bądź ostrożna! – Samantha nadała swojemu głosowi odpowiednio

zatroskany ton.

– Ona nie spadnie – zapewniła ją Agnes. – Wróci i wtedy będzie pani

mogła przejść.

– Jestem za ciężka. Most może się zarwać – powiedziała Samantha.
– Proszę spojrzeć! – Vivian weszła na most, objęła Henriettę i obie

zaczęły podskakiwać.

Mara potrząsnęła dłonią Samanthy.
– No dalej, nie pozwolimy pani spaść.
– Idź pierwsza, kochanie – Samantha lekko popchnęła ją naprzód.
Linowy most zaczął wyginać się na wszystkie strony pod ciężarem

trójki dzieci.

– Czy to nie jest zabawa? – spytała Agnes.
Samantha potrząsnęła głową.
– Mam lęk wysokości.
– Nawet Emmeline nie boi się wysokości – odparła Agnes.
Emmeline pobiegła na most i zaczęła na nim skakać, piszcząc i

chichocząc.

– Nie pozwól iść jej tam samej! – krzyknęła Samantha. Najwyraźniej

brzmiała bardzo przekonująco, bo Agnes posłusznie podbiegła i
chwyciła Emmeline za ramię.

Samantha złapała Kylę, zanim ta dołączyła do sióstr.
– Zostań tutaj, kochanie. – Uklęknąwszy, złapała koniec liny w obie

dłonie. Usłyszała pisk – to Agnes uświadomiła sobie, że została
oszukana. Podnosząc wzrok, Samantha uśmiechnęła się do dziewczynek
z satysfakcją i rozwiązała linę.

background image

Z rozpostartymi ramionami wpadły w gęste, czarne błoto – z głośnym

plaśnięciem, które zadowoliło żądzę zemsty Samanthy. Agnes upadła na
twarz. Vivian udało się spaść na nogi, ale potem straciła równowagę,
przewróciła się na plecy i zaczęła płakać. Samantha uważnie
obserwowała Emmeline – dziewczynka klapnęła na pupę, ale szybko się
podniosła, do tego ze śmiechem. Henrietta siedziała z szeroko otwartymi
oczami. Mara zsunęła czepek i opadła na plecy z wyrazem radości na
twarzy. Po chwili jedna po drugiej wstawały, ślizgały się, łapały
nawzajem za sukienki i znowu upadały.

Kyla zaczęła przebierać nogami, wrzasnęła i wskazała na siostry.
– Chcę!
– Chcesz? – Samantha się roześmiała. Uwielbiała małe dzieci.

Niczego nie udawały.

Wiedziały, że błoto oznacza zabawę, i nie obchodziło ich, że później

trzeba się wykąpać i wyczyścić ubranie. A Kyla pragnęła uczestniczyć w
zabawie.

Biorąc ją na ręce, Samantha posadziła ją na krawędzi stoku i

pozwoliła ześliznąć się w dół.

Kyla krzyknęła z radości, gdy wpadła na Emmeline i obie runęły w

błoto.

Jeszcze przez chwilę Samantha pozwoliła dziewczynkom taplać się w

błocie. W końcu położyła dłonie na biodrach i po raz pierwszy odezwała
się rzeczowym głosem nauczycielki.

– Młode damy!
Dziewczynki ucichły. Rozpoznały ten ton.
– Jestem mądrzejsza, większa i sprytniejsza od każdej z was, i jeśli

nadal będziecie ze mną walczyć, to przegracie. Może teraz mi uwierzycie
i zaczniecie traktować mnie z szacunkiem, którego oczekuję. Albo –
spojrzała na Agnes, która z wściekłością wycierała z twarzy błoto – nie
zaczniecie. Możecie być pewne, nadal będziecie przegrywać. Nie jestem
jedną z waszych poprzednich guwernantek, słabych i przestraszonych.
Ż

adna z was nie jest tak twarda i przebiegła, jak ja.

Mara parsknęła i odwróciła się do Vivian, która niepewnie trzymała

się na nogach.

– Wiedziałam, że będzie z nią zabawnie.
– Obiecałam waszemu ojcu, że będę tu przynajmniej przez rok.

Zamierzam dotrzymać tej obietnicy.

Samantha spojrzała na dziewczynki.

background image

– Czy są jakieś pytania?
– Tak. – Agnes z trudem się podniosła i przesunęła do krawędzi. Jej

sukienka i fartuch były ciężkie od błota i Samantha mogła tylko
wyobrazić sobie gniew malujący się na jej zabłoconej twarzy.
Wyciągając rękę, spytała: – Czy pomoże mi pani wyjść?

– Z przyjemnością. – Samantha podała jej rękę, ale zanim Agnes

zdążyła ją chwycić i pociągnąć w dół, Samantha cofnęła dłoń. Agnes z
impetem upadła na plecy.

Samantha pochyliła się nad rowem i bardzo powoli powiedziała:
– Posłuchaj mnie, Agnes. Jestem sprytniejsza niż ty. Poddaj się. – I

nie czekając na odpowiedź, dodała: – Dobrze. Daję wam dziesięć minut
na zabawę w błocie, potem wszystkie wychodzicie i wracamy do domu.

Vivian znowu zaczęła płakać.
– Tata będzie krzyczał.
– Zajmę się waszym ojcem. – Samantha usadowiła się na szerokim

kamieniu i wyciągnęła z kieszonki zegarek. – Powiem wam, kiedy trzeba
będzie wychodzić.

Mara popchnęła Vivian. Vivian przestała płakać, złapała Marę za

głowę i wepchnęła ją w błoto.

– Vivian, proszę, nie utop siostry! – zawołała Samantha. Widząc, że

Agnes usiłuje wydostać się z błota, dodała: – Mogłabyś spróbować
dobrze się bawić, Agnes. Beze mnie nigdzie stąd nie pójdziesz.

Agnes zawahała się. Samantha niemal widziała burzę myśli, która

przetoczyła się przez głowę dziewczynki. Podjąwszy decyzję, Agnes
złapała się kępy trawy i wyszła z błota, a potem usiadła na kamieniu
tyłem do sióstr, ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami.

Zadowolona, że dziewczynka zamierzała zostać z nimi do końca,

Samantha zwróciła uwagę na dziewczynki taplające się w błocie. Błoto
latało w powietrzu, dzieci turlały się w czarnej mazi, a Samantha
obserwowała wszystko z rozbawieniem.

To miejsce ładnie pachniało świeżością i miętą. Zerwała listek z

małej rośliny, zwinęła go w palcach i podniosła do nosa. To było to. To
ten zapach. Jak mięta. Może zapach pochodził z tej rośliny. I może
roślina przyciągała zapachem nieświadomych niczego gości. Upuściła
listek i wytarła dłoń o sukienkę. Powinna była zabrać z miasta książkę,
która ostrzegałaby przed niebezpieczeństwami czyhającymi w górach –
jak węże w jej biurku czy trujące rośliny.

Zsunęła czepek i wystawiła twarz do słońca. Nie powinna, wiedziała

background image

o tym; taka zuchwałość była zabójcza dla wrażliwej cery, ale słońce
nigdy tak jasno nie świeciło w Londynie. W Londynie pył węglowy był
zawsze w powietrzu, a ona nigdy nie widziała tak niebieskiego nieba.
Gdyby tylko... no cóż, gdybanie nie miało większego sensu. Była na
wygnaniu ze swojego ukochanego Londynu i obiecała pułkownikowi
Gregory'emu, że zostanie w Silvermere przez rok.

To była bezpieczna obietnica. Lady Bucknell nie pozwoliłaby jej

wrócić, dopóki nie udowodniłaby, że może mieszkać z rodziną bez
mieszania się w ich sprawy przez przynajmniej dwanaście miesięcy. A
wtedy damy z towarzystwa z pewnością zapomniałyby o wszystkich
złośliwych oskarżeniach pana Wordlawa i miałaby inną pozycję.
Tymczasem jednak miała rok czasu przed sobą… rok, który spędzi na
obcowaniu z panną Agnes i jej siostrami. Rok pod surowymi rządami
pułkownika Gregory'ego.

Zerknęła na zegarek i zawołała:
– Minęło dziesięć minut!
Dziewczynki były uwalane błotem. Wgramoliły się na górę,

pomagając sobie nawzajem i zupełnie nie przypominając tej ponurej
grupki, którą zastała rano. Samantha musiała przyznać, że już odniosła
sukces.

Zerknęła na skuloną Agnes. Z wyjątkiem Agnes oczywiście. Ta

dziewczynka była wyzwaniem. Pułkownik Gregory był wyzwaniem.
Jednak czym było życie bez wyzwań?

background image

Rozdział 8

– Nie możemy tak jeść. – Henrietta rozłożyła ubłoconą spódnicę.
– Jak się wyczyścicie, możecie zjeść – obiecała Samantha. –

Chodźmy, dziarskim krokiem wkrótce będziemy na miejscu!

Agnes szła za rozszczebiotaną gromadką w znacznej odległości, a

kiedy Vivian spróbowała wciągnąć ją do grupy, Agnes zbyła siostrę.

Samantha zamierzała coś z nią zrobić i to szybko. Tak samo, jak

zamierzała coś zrobić z pułkownikiem Gregorym i jego naleganiem, żeby
dzieci trzymały się ściśle określonych reguł bez względu na wiek i
temperament. Ale Samantha nie mogła wepchnąć pułkownika
Gregory'ego w błoto.

– Dziewczynki, dlaczego robicie te okropne rzeczy? – Samantha

chyba znała odpowiedź, ale i tak spytała.

Henrietta zachichotała.
– Jakie okropne rzeczy? Jak wrzucanie naszej guwernantki w błoto?
– Albo wsuwanie jej pająków do kieszeni? – spytała Mara.
– Albo wkładanie węży do jej biurka? – dodała piskliwie Emmeline.
Samantha spojrzała na nie uważnie. Warga Emmeline drżała.
Vivian wmieszała się w rozmowę:
– Wszyscy mówią, że tata ma złamane serce po stracie swojej

ukochanej żony… ale to nieprawda. Nigdy nie było go w domu, bo
dowodził swoim doskonałym pułkiem. – Jej niechęć narastała. – My
straciłyśmy matkę, to nam jej brakuje, on jest zapatrzony w siebie i
wściekły, bo musi teraz zostawać z nami w domu, zamiast walczyć wraz
ze swoimi żołnierzami.

– A każdej nocy, kiedy leżymy już w łóżkach, wymyka się na swoim

koniu – powiedziała Kyla.

– Czy on myśli, że tego nie widzimy? – spytała Agnes.
Samantha nie była zaskoczona tą uwagą, ale była zaskoczona tym

wybuchem. Coś trzeba było zrobić, i to wkrótce, ale co? Musiała mieć
pewność, że przyjdzie jej do głowy najlepsze rozwiązanie.

– Panno Prendregast! – Emmeline wskazała w stronę jeziora. –

Proszę spojrzeć!

Och, nie. Najlepsze rozwiązanie musiało się pojawić natychmiast,

gdyż stało tam dwóch służących z bukłakami pełnymi wody, a obok nich
pułkownik Gregory z gniewnym wyrazem twarzy, uderzający szpicrutą o

background image

but.

– A więc w taki sposób Agnes nabiera swoich nieznośnych nawyków

– wymamrotała Samantha i poprawiła czepek. Potrzebowała natchnienia,
ż

eby wybrnąć z sytuacji, która ją czekała. Nie miała żadnego pomysłu.

Gdy się zbliżały, zobaczyła, że pułkownik Gregory obserwuje swoje

zabłocone od stóp do głów dzieci. Jego oczy przybrały zimny wyraz.
Brwi uniosły się. Powiedział coś do jednego z służących, który położył
na ziemię bukłak i pobiegł w stronę domu.

Dzieci schowały się za Samantha w bezpiecznej odległości.
Ponieważ nie przyszło jej do głowy żadne rozwiązanie, Samantha

miała nadzieję, że pewność siebie wystarczy. Gdy zbliżyły się do
pułkownika, uśmiechnęła się promiennie.

– Pułkowniku! Cóż za miłe spotkanie! Miałam zamiar odnaleźć pana

zaraz po powrocie. – W zasadzie nie było to kłamstwo, gdyż definicja
słowa „zaraz” była różna dla różnych osób. – Dzieci miały mały
wypadek i… eee… wpadły do rowu.

– Tak… widzę.
Kolejne uderzenie szpicruty o cholewę buta.
– Ale nikomu nic się nie stało.
Uderzenie. Groźne spojrzenie. Uderzenie.
– Wygląda na to, że całe są ubłocone.
– Doprawdy? – Samantha nie odrywała wzroku od jego twarzy. – Nie

zauważyłam.

– Ich ubrania są zniszczone.
Samantha dostrzegła, że jego oczy rozbłysły gniewem.
– Trochę mydła… trochę zimnej wody…
Wyminął ją, żeby przyjrzeć się dziewczynkom, które usiłowały

odważnie na niego spojrzeć, ale żadnej się nie udało.

– Tamtego ranka, gdy panna Prendregast tu przybyła, powiedziałem

jej, czego od niej oczekuję. Oczekuję, że będzie trzymała się planu. –
Uderzył szpicrutą o cholewę i ostrym tonem powiedział: – Tego samego
oczekuję od was. A co powinnyście teraz robić zgodnie z planem?

Emmeline przecisnęła się do przodu.
– Ojcze, poznawałyśmy się z panną Prendregast. Zignorował ją.
– Co powinnyście teraz robić zgodnie z planem? – Spojrzał na

dziewczynki. Opuściły głowy i żadna się nie odezwała. – Agnes?

– Agnes, nie! – Vivian przestrzegła ją szeptem.
Samantha odwróciła się, by spojrzeć na dziewczynki. Pokusa,

background image

spowodowana niechęcią i uczciwością, żeby przejąć kontrolę nad
sytuacją była niemal nieodparta, ale Agnes spojrzała na siostry.
Wpatrywały się w nią z groźbą i prośbą w oczach i najwyraźniej Agnes
uświadomiła sobie zagrożenie, bo wymamrotała tylko:

– Powinnyśmy być w klasie.
– Właśnie. – Dwa uderzenia szpicrutą. – A dlaczego tam nie

jesteście?

Mara zebrała się na odwagę, żeby powiedzieć:
– Panna Prendregast chciała się dowiedzieć, co już umiemy, żeby nie

musiała tego powtarzać.

Emmeline podbiegła do niego, rozpryskując dookoła błoto, i

zatrzymała się tylko dlatego, że powstrzymał ją gestem.

– Proszę, ojcze, nie każ jej wyjeżdżać.
Podszedł do dzieci.
– Nie podoba mi się to. Mam plan i oczekuję, że będziecie się go

trzymać.

Agnes otworzyła usta. Odwrócił się do niej.
– Tak, Agnes? Czy chcesz coś powiedzieć?
– Panna Prendregast nie lubi gór.
Agnes nigdy nie przestanie popełniać błędów. Głosem tak chłodnym,

jak górski strumień, Samantha powiedziała:

– Lubię góry tak samo jak dzieci, które skarżą swoim tatusiom.
– Panna Prendregast poinformowała mnie o swojej niechęci do

dzikich stworzeń i miejsc, ale sądzę, że wynika to z jej niewiedzy –
powiedział pułkownik.

Samantha nabrała powietrza, żeby odpowiedzieć, ale zaraz je

wypuściła. O niektóre rzeczy nie warto walczyć.

– Sprawimy, że zmieni zdanie. – Jeszcze raz przyjrzał się dzieciom. –

Wasze ubrania są zniszczone.

Spojrzały po sobie. Mara wymamrotała:
– Trochę mydła… trochę zimnej wody…
Pułkownik Gregory odwrócił się szybko i Samantha się przestraszyła,

ż

e zdążył zauważyć jej uśmieszek.

– Może trochę mydła i zimnej wody wystarczy. – Wskazał na

nadchodzącą służbę, lokajów i pokojówki, wszystkich z wiadrami w obu
rękach. Lokaj i gospodyni stali na werandzie, patrząc na nich z
niedowierzaniem.

– Mam dla was dobrą wiadomość. Zamówiłem materiał na nowe

background image

sukienki.

– Och, ojcze! – Dziewczynki zaczęły klaskać w dłonie i podskakiwać.
– Materiał przyjechał dzisiaj. – Uśmiechnął się, a Samantha jeszcze

nie widziała u niego tak czarującego uśmiechu. – Wiecie dlaczego
zamówiłem materiał?

– Nie, ojcze, dlaczego? – spytały chórem dziewczynki.
– Panna Prendregast przekonała mnie, że potrzebujecie nowych

sukienek.

Ubłocone buzie dzieci pojaśniały z radości. Błyszczały im oczy.

Wszystkie zaczęły piszczeć jednocześnie.

Samantha uświadomiła sobie, co się działo. Uniosła rękę, żeby je

powstrzymać.

– Nie, nie, nie!
Rzuciły się na nią. Cofnęła się, ale nic nie mogło ich powstrzymać.

Otoczyły ją i zaczęły obejmować ubłoconymi ramionami, ocierać
umorusane twarze o suknię, głaskać brudnymi rękoma jej ręce. W ich
piskliwych glosach słychać było szczerą wdzięczność.

– Dziękujemy, panno Prendregast, dziękujemy!
Przytulała je, głaskała po ubłoconych głowach i zerkała na

pułkownika Gregory'ego. Na jego ustach pojawił się uśmiech – uśmiech,
który zniknął tak szybko, że mógł jej się wydawać iluzją. Ale nie był nią.
Zrobił to specjalnie! Specjalnie! Powiedziała więc:

– Nie mnie dziękujcie. To wasz ojciec zamówił materiał.
Znowu rozległy się dziewczęce piski. Córki rzuciły się na ojca i po

chwili obejmowały go ubłoconymi ramionami.

Samantha cofnęła się z uśmiechem, splatając ręce na piersi.
– Cóż za wzruszający przejaw miłości córek.
Usłyszał ją. Ich spojrzenia spotkały się. W jego oczach dostrzegła

smutek i determinację i po raz pierwszy w życiu rozpoznała bratnią duszę
– człowieka, który ukrywał swoje prawdziwe oblicze za fasadą
surowości. Człowieka, który walczył z własną naturą.

Była taka sama. Ugrzeczniona. Rozsądna. Podczas gdy najbardziej na

ś

wiecie pragnęła biegać, tańczyć, śpiewać. Cieszyć się życiem we

wszystkich jego odcieniach.

Nie. Z pewnością się myliła. On nie był taki, jak ona.
Patrzyli na siebie przez jedną długą chwilę, aż Samantha poczuła

ogarniające ją ciepło i poruszenie. Pośpiesznie odwróciła wzrok.
Poruszenie?! Nic nie było w stanie jej poruszyć. Nigdy. Ona była tą,

background image

która pozostawała opanowana w każdej sytuacji, wycofywała się i
obserwowała; była tą inteligentną. Nie podobało się jej, że zabrakło jej
tchu w piersiach, i z pewnością nie podobało się jej to wrażenie
bliskości.

– Dobrze już, dobrze! – Opędził się od dzieci, które pozostawiły

ś

lady błota na jego ciemnoniebieskich spodniach i czarnych butach. Miał

błoto na kremowej kamizelce i ciemnoniebieskiej marynarce.

Samancie podobał się ten widok bardziej, niż powinien.
– Dzieci, stańcie w jeziorze, żeby służba mogła oblać was wodą z

wiader – powiedział pułkownik Gregory.

– Jest zimno – zajęczała Vivian.
Pochylił się nad nią.
– To kara za to, że nie udało się wam wepchnąć waszej guwernantki

w błoto.

Samancie zaparło dech w piersiach. Nic dziwnego, że czekał ze

służbą i wiadrami wody. Wiedział, co planują dzieci. Pozwolił im na to –
ale dlaczego? Zdradził się, ale nie wyglądał na przejętego tym faktem.
Ton jego głosu był zdecydowany.

– Gdy człowiek ma sześć córek, musi być przygotowany na każdą

ewentualność.

– Z pewnością. – Odchrząknęła. – Gdy ktoś jest guwernantką,

również musi być przygotowany na każdą ewentualność. Dlatego
uważam, że już czas, aby niańki zostały zastąpione.

– Czyżby? – Uniósł znacząco brew. – Czy to właśnie pani sugeruje?
– Tak.
– Załatwione.
Samantha miała ochotę roześmiać się radośnie. W czasie tego

długiego, ciężkiego dnia zdobyła szacunek pułkownika Gregory'ego.

Jego córki jęknęły. Odwrócił się do nich.
– Jeśli chcecie przeciwko temu zaprotestować, musicie wykazać,

dlaczego to nie jest dobry pomysł.

Dziewczynki wymieniły się spojrzeniami, a potem potrząsnęły

głowami. Za bardzo nabroiły, żeby wdawać się w tę sprzeczkę.

– Gdy zmyjecie błoto, pójdziecie na górę. Przyślę gospodynię, żeby

doglądała waszej kąpieli. Nie spóźnijcie się na kolację, bo muszę coś
wam ogłosić. – Wskazał dłonią na zabłoconą suknię Samanthy. – Panno
Prendregast, chyba pani również powinna wejść do jeziora.

Spojrzała wymownie na jego ubrudzone spodnie i marynarkę.

background image

– Wejdę, jeśli pan wejdzie.
– Jest pani bardzo zuchwałą młodą damą. – Zaoferował jej swoje

ramię, jakby prowokacyjnie.

Przyjęła je jak wyzwanie.
– Jest pan bardzo spostrzegawczym człowiekiem.
Ramię w ramię poszli w stronę domu, dając początek plotkom,

których nie da się uciszyć.

background image

Rozdział 9

W eleganckiej jadalni, u szczytu długiego stołu, pułkownik Gregory

pokroił pieczeń w wąskie plastry. Siedzące po obu stronach stołu dzieci
przyglądały się temu łapczywie.

Naprzeciwko pułkownika zasiadła Samantha, ponownie w różowej,

ozdobionej koronkami sukience, i próbowała sprawiać wrażenie, że taka
sytuacja to dla niej nie pierwszyzna. W rzeczywistości był to trzeci raz,
kiedy uczestniczyła w rodzinnym posiłku; jej poprzedni chlebodawcy
woleli raczej jadać sami, niż w towarzystwie guwernantki, a już na
pewno nie jadali w towarzystwie dzieci. Tak więc zadziwiona, jak ktoś,
kto nigdy nie uczestniczył w rodzinnym posiłku, obserwowała każdy
wyraz twarzy, każdy niuans, próbując zrozumieć istotę rodziny.

Dzisiejsze przygody wyostrzyły dzieciom apetyt i Samantha w pełni

rozumiała ich głód. Zapach jedzenia przyprawił ją o ślinotok.

Gdy ostry nóż zanurzał się w chrupiące, brązowe mięso, pułkownik

Gregory oznajmił:

– Panna Prendregast zwróciła mi uwagę, że zaniedbuję swoje

obowiązki, więc zdecydowałem się urządzić przyjęcie.

Słowa pułkownika wywołały wstrząs. Wszystkie oczy zwróciły się w

jego stronę, a buzie dziewczynek otworzyły się ze zdziwienia. A
Samantha pomyślała: Nic dziwnego, że zgodził się kupić materiał na
nowe sukienki. Potem spojrzała na niego, na jego szczękę, tak mocno
zarysowaną, jakby za chwilę miała się rozpaść. Na jego umięśnioną,
ż

ołnierską sylwetkę. Na jego zimne, zimne oczy. Ani na chwilę nie

uwierzyła, że ten mężczyzna działał pod wpływem jej rady. Dlaczego
więc urządzał przyjęcie?

Widząc jej wzrok, uniósł brwi, udając niewinne zdziwienie.

Odpowiedziała takim samym wyrazem twarzy i nie wiedziała, które z
nich pierwsze odwróci wzrok. Ale w tej chwili dziewczynki odzyskały
zdolność mówienia.

– Kiedy, ojcze? Kogo zaprosisz? Czy będą na nim inne dzieci?
Mitten, lokaj, rozkazał służbie wnieść półmiski z ziemniakami

posypanymi pietruszką, parujący groszek, brukselkę, aromatyczny
pudding i złociste bochny chleba. Służący krążyli wzdłuż stołu, a
Samantha pomagała Kyli i Henriecie, siedzącym przy niej po obu
stronach stołu, napełnić ich talerze.

background image

Pułkownik Gregory ułożył mięso na półmisku, odpowiadając na

pytania zwięźle i po kolei.

– Zaproszenia zostaną rozesłane niezwłocznie na pierwszego

września. Zaproszę wszystkich z okolicy i ilu się da znajomych z
zagranicy i z czasów służby w wojsku. Zostaną tutaj przez trzy dni.
Goście – jak ryba – po trzech dniach zaczynają cuchnąć.

Mitten wziął półmisek z mięsem i usłużył starszym dziewczynkom.

Kyla zmarszczyła czoło.

– Czy nie mogliby się wykąpać?
Samantha rzuciła spojrzenie w stronę Gregory'ego i napotkała jego

rozbawiony wzrok. Poczuła ciepło; zignorowała je i poklepała Kylę po
dłoni.

– To takie powiedzenie, kochanie. Mogą kąpać się tak często, jak

zechcą. Tak naprawdę to nie cuchną.

– Dorośli zawsze mówią takie dziwne rzeczy – Vivian głośno

szepnęła do Kyli.

Mitten przyniósł półmisek Samancie, potem odstawił go pospiesznie,

ż

eby złapać widelec Henrietty, zanim ten spadł na podłogę. Samantha się

obsłużyła, potem pomogła Henriecie.

Otworzywszy szeroko oczy z przerażenia, Agnes powiedziała:
– Pierwszy września jest już za dwa tygodnie. Jak zdążymy wszystko

przygotować?

Pułkownik Gregory pokroił Emmeline mięso na jej talerzu.
– Trzy dni temu wysłałem list do hrabiny Marchant z prośbą o

pomoc.

Z gardeł dziewczynek wydobył się wrogi pomruk. Spojrzał na nie

przenikliwie. Dzieci natychmiast zajęły się jedzeniem. Odprawił służbę,
poczekał aż wyjdą, a potem powiedział:

– Lady Marchant jest doświadczoną organizatorką przyjęć i wszyscy

z radością przyjmiemy jej pomoc.

Samantha nie wiedziała, co się dzieje, ale rozumiała, że należało

załagodzić sytuację.

– Jestem pewna, że to prawda. Jestem również przekonana, że jej

pomoc będzie nieoceniona.

Agnes zamrugała, jakby samo napomknięcie o lady Marchant

nastrajało ją do płaczu. Samantha wzięła do ust odrobinę groszku,
pogryzła i połknęła.

– Kiedy możemy się spodziewać lady Marchant?

background image

– Przy odrobinie szczęścia, jeśli nie ma żadnych innych zobowiązań,

powinna tu być w ciągu tygodnia – odparł pułkownik.

Nie mogąc się powstrzymać, Henrietta westchnęła ciężko. Samantha

przysunęła talerz bliżej niej.

– Pokroję ci mięso.
– Och – Mara zakryła usta w przerażeniu. – Czy zdążymy z nowymi

sukniami przed przyjęciem?

– Zatrudniłem szwaczki – powiedział Gregory. – Wasze lekcje

zostaną czasowo zawieszone.

Dzieci rozpromieniły się.
– Czasowo – podkreślił. – Będziecie zajęte przygotowaniami do

występu.

Agnes nawet nie próbowała ukryć wrogości.
– Po co mamy występować?
Pułkownik Gregory spojrzał na nią ostro.
– Dla naszych gości, żeby pokazać, czego się nauczyłyście.
– Tak właśnie robią młode damy – odezwała się Samantha.
Mara pobladła.
– Ale… ja nic nie umiem.
– Masz ładny głos – odparł pułkownik Gregory. – Więc będziesz

ś

piewać.

– Nie mogę śpiewać przed… ludźmi – zapłakała Mara.
– Śpiewasz jak twoja matka – odpowiedział.
Mara zarumieniła się z radości. Ku zaskoczeniu Samanthy,

pułkownik Gregory od czasu do czasu mówił odpowiednie rzeczy w
odpowiednim czasie.

– Czy pani Gregory miała piękny głos?
– Bardzo piękny – powiedział pułkownik Gregory. – Wszystkie

dziewczynki ładnie śpiewają, ale Mara posiada wyjątkową czystość i
barwę głosu.

– Spróbuję – wymamrotała Mara.
– Zaśpiewasz, i to pięknie – odparł pułkownik Gregory.
Mówił tak zdecydowanym tonem, że Mara przytaknęła i spojrzała

tak, jakby w to uwierzyła. Spytał:

– No dobrze, a co z resztą? Agnes, ćwiczyłaś grę na pianinie?
Agnes odsunęła krzesło z takim impetem, że zakołysało się

niebezpiecznie. Rozpłakała się i wybiegła z pokoju.

Pozostałe dzieci rozglądały się wokół, próbując zrozumieć, co się

background image

stało. Samantha zaczęła się podnosić, ale pułkownik Gregory ją
powstrzymał.

– Proszę siedzieć, panno Prendregast i dokończyć posiłek. Jest pani

ostatnią osobą, którą chciałaby teraz widzieć.

Samantha opadła na krzesło. Podejrzewała, że miał rację, ale

jednocześnie nie chciała zostawiać płaczącej dziewczynki samej.

– Gospodyni da jej szklankę gorącego mleka i grzankę, a potem

położy ją do łóżka.

Pułkownik Gregory polał kawałek mięsa sosem. Wargi Henrietty

również drżały.

– Ale Agnes nigdy wcześniej tak się nie zachowywała.
– Nie. Ale nigdy wcześniej nie miała takiej guwernantki, jak panna

Prendregast, która nauczyłaby ją najważniejszej lekcji. – Omiótł dzieci
spojrzeniem, które mówiło, że wiedział o ich szwindlach.

Vivian i Mara zarumieniły się. Emmeline i Kyla zaczęły wiercić się

na krzesłach. Buntownicza do końca Henrietta skrzyżowała ramiona na
piersi.

– Nie martwcie się. Każdy żołnierz musi nauczyć się z godnością

przyjmować porażkę, a gdy Agnes tego się nauczy, wszystko będzie w
porządku.

Gdy pułkownik mówił, Emmeline sięgnęła po mleko i rozlała je.

Pomógł jej zetrzeć plamę, a gdy wszyscy ochłonęli, oznajmił:

– Wystarczy już spraw osobistych. Dzieci, znacie zasady. Podczas

kolacji rozmawiamy o rzeczach, które dotyczą nas wszystkich, a dziś
wieczorem tematem jest przyroda w naszej okolicy.

Samantha przestała jeść ziemniaki i spojrzała w jego stronę. Czy

próbował ją pouczać?

– Ale, ojcze, mnie to nie interesuje – zaoponowała Vivian. –

Chciałabym poznać najmodniejsze fasony sukien.

– Więc powinnaś siedzieć cicho, ponieważ wszyscy tutaj bardzo

interesują się przyrodą w naszej okolicy – powiedział.

Wszystkie dzieci przecząco poruszyły głowami.
– Wszyscy, którzy nie są zainteresowani tym tematem, mogą wstać

od stołu. – Jego zimne, niebieskie oczy nabrały lodowatego wyrazu. –
Kucharz zrobił na deser truskawkowe biszkopty.

Głowy kiwnęły na znak aprobaty i podczas pozostałej części posiłku,

mimo iż Henrietta również rozlała mleko, a Emmeline upuściła pudding
na perski dywan, Samantha dowiedziała się o sarnach, borsukach i

background image

wiewiórkach. Nie powiedziała, że temat jej nie interesuje, chociaż
ożywiała się tylko wtedy, gdy rozprawiali o stworzeniach, które mogły ją
zjeść. Jej również smakowały biszkopty. Gdy zniknęły ze stołu, a dzieci
spytały, czy mogą wstać, pułkownik Gregory pozwolił im, na to.
Dygnęły. Gdy wyszły, powiedział:

– Proszę zostać, panno Prendregast. Proszę nalać sobie kieliszeczek

ratafii lub porto, jak pani woli, i powiedzieć mi, jak sprawy się mają w
rzeczywistości.

Nie było to zaproszenie. Nie podejrzewała, żeby wiedział, jak

wystosować zaproszenie. Był to jednak grzeczny rozkaz, który już
wcześniej wyrażał, a Samantha tak bardzo miała ochotę zostać, że był to
wystarczający powód, żeby wyjść.

– Powinnam przygotować lekcje na jutro.
– Może mogłaby je pani nauczyć czegoś o wężach.
Usiadła.
– Czy pan wie o wszystkim, co zbroją pańskie dzieci?
Nie uśmiechnął się, ale w tych błękitnych oczach pojawiło się leniwe

ciepło, pod którego wpływem zmiękły jej kolana.

– Nie o wszystkim. Nie zawsze. Z reguły jestem o krok z tyłu i o

godzinę za późno.

Musiała przestać się oszukiwać. Nie zamierzała odejść od stołu.

Chciała siedzieć i rozmawiać z drugim dorosłym człowiekiem. Chciała
rozmawiać o dzieciach, pogodzie, przyjęciu.

Chciała rozmawiać z pułkownikiem Gregorym.
– Poproszę o porto.
Wstał, nalał porto do kieliszka i postawił go przed nią. Upiła łyk i z

trudem powstrzymała drżenie. Porto smakowało jak smoła i paliło jak
nafta.

– Kto chciałby to pić? – spytała ochryple.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To jeden gatunek. Może spróbujemy tego. Jest słodszy. – Postawił

przed nią kieliszek z czerwonym płynem.

Ostrożnie powąchała zawartość. Pełny, ciepły aromat. Wzięła mały

łyk.

– Och. – Płyn rozlał się po języku. – Dobre. Chyba to lubię.
– Nigdy wcześniej nie piła pani porto?
Nie mogła powstrzymać się od ironii.
– Większość pracodawców nie zachęca guwernantek, żeby razem z

background image

nimi piły, a wszyscy zdecydowanie nie godzą się, żebym posiadała
własny barek.

– Więc nie ma pani problemu z piciem?
– Nie, absolutnie. Dlaczego pan pyta?
– W Indiach moja żona kupiła mi skórzaną torbę do noszenia płynów.

Tubylcy używali takich toreb podczas podróży, a ja woziłem ją na swoje
nocne wyprawy po okolicy.

– Pełną porto?
– Whisky, panno Prendregast. Wymagałem od swoich ludzi, aby

pozostawili swoje domy i podróżowali ze mną w ciemności i zimnie.
Czasami dzieliłem się z nimi napitkiem.

Niemal uśmiechnęła się, słysząc jego podniosły ton, ale mówił

poważnie.

– Ktoś wypił panu whisky?
– Ktoś zabrał mi torbę. W noc po pani przybyciu.
Ostrożnie postawiła kieliszek na stole. Wielokrotnie wcześniej

oskarżano ją o kradzież i nie mogła znieść myśli, że on uważa ją za
złodziejkę.

– Nie popijam w tajemnicy. A także nie kradnę.
– Nie, oczywiście, że nie. Cieszy się pani zaufaniem lady Bucknell.

Ona wie, równie dobrze jak ja, że kto raz był złodziejem, zawsze nim
pozostanie.

Samanthę ogarnęła wściekłość. Wściekłość i strach. Czy znał jej

niechlubną przeszłość? Czy w ten mało wyszukany sposób chciał
pokazać, gdzie jest jej miejsce?

Ale nie. Nie pułkownik Gregory. Nie był przebiegły. Ten mężczyzna

emanował prawością. Dlaczego więc był tak atrakcyjny?

– Pochlebiam sobie, że jestem w stanie rozpoznać charakter

mężczyzny – czy też kobiety – a pani nie jest kobietą, która wybrałaby
taki łatwy, plugawy sposób zarabiania na życie.

– Uroczy komplement, pułkowniku.
Już kiedyś słyszała takie brednie od ludzi, którzy nigdy nie czuli

głodu, nigdy nie mieli potrzeb chwili, którym nigdy nie grożono pięścią i
nie stanęli w obliczu posiadania niechcianego dziecka. Po dzisiejszym
dniu wyobrażała sobie, miała nadzieję, że pułkownik Gregory jest inny…
Ale Adorna ostrzegała ją, a tak naprawdę dlaczego miałby być inny? Był
właścicielem ziemskim. Mężczyzną. Dlaczego miałaby spodziewać się
po nim czegoś lepszego tylko dlatego, że mieszkał na wsi. Tylko dlatego,

background image

ż

e miał niebieskie oczy i włosy koloru nocy.

– Czy coś się stało? – spytał.
Z pewnością nie można było odmówić mu przenikliwości. Zapewne

nauczył się tego prowadząc angielskich żołnierzy po bezludnych
ostępach Wschodu. Beznamiętnie powiedziała:

– Może położył pan torbę w innym miejscu. Tak się z reguły dzieje.
– Pewnie ma pani rację. – Odsuwając krzesło po jej prawej stronie,

usiadł obok niej.

Ten silny, prawy, szanujący tradycję oficer usiadł obok służby.

Dlaczego?

Odsunęła trochę swoje krzesło.
Co miała oznaczać ta poufałość? Czy powinna obawiać się o swoją

przeszłość… czy też o cnotę?

Przyglądał się jej zbyt uważnie, aby mogła czuć się komfortowo. Nie

chciała, żeby zaczął wypytywać ją o jej przeszłość. Nie chciała, żeby
zadawał pytania, które sprawiłyby jej problem z odpowiedzią. Skazała
się na roczny pobyt w tym miejscu. Musiała dotrzymać obietnicy.
Spytała więc:

– Dlaczego pozwala pan, aby dzieciom uszły na sucho takie występki,

jak kąpiel w błocie czy węże w biurku? Gdyby pan je powstrzymał,
łatwiej byłoby panu zatrzymać tutaj guwernantki.

Nadal jej się przyglądał.
Spróbowała spojrzeć mu w oczy. Jednak nie potrafiła; jej przeszłość,

brak złudzeń co do jego osoby, a także uwierający pociąg, który do niego
czuła, sprawiły, że spuściła wzrok, spojrzała na jego prawe ramię, na
lustra w złoconych ramach, a potem znów na jego podbródek.
Zatrzymała tam wzrok i obserwowała jego usta, gdy odpowiedział:

– Często jestem poza domem, a jeśli guwernantka nie może poradzić

sobie w różnych sytuacjach, które mogą zaistnieć, jest dla mnie
bezużyteczna.

– Domyślam się. – Samantha przyglądała się plamom pozostawionym

przez dzieci na białym obrusie. – Kim jest hrabina Marchant?

– Teresa jest uroczą damą, przyjaciółką mojej żony. – Obrócił

kieliszek w dłoni i uśmiechnął się do porto, jakby patrzył w oczy
hrabiny. – Od czasu mojego powrotu do Anglii bardzo mi pomaga.
Namawia mnie, żebym znowu zaczął udzielać się towarzysko, więc
wiem, że z radością pomoże mi przygotować przyjęcie.

– Och. – Samanthę przeszedł dreszcz i wyprostowała się na krześle.

background image

Wiedziała, że musiał być jeszcze jakiś powód, dla którego zdecydował
się na to przedsięwzięcie. Jeden z pewnością już znała – zdecydował się
adorować lady Marchant w najlepszy sposób, jaki znał – dając jej swój
dom jako przynętę. To z pewnością wyjaśniało, dlaczego dzieci nie były
z tego zadowolone. Nie chciały, żeby ktokolwiek zajął miejsce ich
ukochanej matki.

Nie wyjaśniało to jednak, dlaczego Samantha była niezadowolona,

ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać.

– Czy dzieci będą jadały z panem kolację, gdy hrabina przybędzie? –

Upijając kolejny łyk porto, rozkoszowała się aromatycznym smakiem.

– Nie podczas przyjęcia, ale poza tym… oczywiście. – Przybrał

obojętny wyraz twarzy. – Dlaczego miałoby być inaczej?

Nie wiedziała jak wyjaśnić to, co było oczywiste.
– One… rozlewają mleko.
– Oczywiście, że rozlewają mleko. Moje córki ciągle rozlewają

mleko. Dom zalany jest mlekiem. Dziwię się, że nie mieliśmy jeszcze
potopu.

Samantha uśmiechnęła się, zaskoczona.
– Dlatego właśnie większość arystokracji nie jada w towarzystwie

swoich młodszych dzieci.

– A więc dlaczego ja jadam? – Położył dłoń na stole. – Czy właśnie o

to chciała pani zapytać, panno Prendregast?

Nic dziwnego, że tamtej nocy na drodze trzymał ją tak mocno. Miał

mocne, duże ręce. Widziała tę moc w żyłach i ścięgnach, i poczuła
dokuczliwy ucisk w żołądku. Zarumieniła się aż po cebulki włosów.
Ona, która nigdy wcześniej się nie rumieniła. Co to mogło oznaczać?

Dobrze wiesz, co to znaczy – pomyślała. Jednak zmusiła się, żeby o

tym nie myśleć. Była daleko od domu, wśród obcych, i w jednym
mężczyźnie dostrzegła siłę i bezpieczeństwo. To wszystko.

– Większość arystokracji nie pozwala, aby dzieci uczyły się przy nich

dobrych manier.

– Jestem zajętym człowiekiem. Nie widuję swoich dzieci tak często,

jakbym tego pragnął. Niemal zawsze mogę jeść z nimi kolację, a nie ma
nikogo bardziej odpowiedniego, żeby nauczyć je manier, niż ich ojciec.

– Niesamowite – wyszeptała.
Robił to, co chciał, a nie to, co robili inni, a to czyniło go

niebezpiecznym dla niej, która uważała rodzinę za światło życia, które
było ulotne jak chimera. Dzieciństwo spędziła zaglądając w oświetlone

background image

okna mieszkań, podpatrując rodziny jak ta, zebrane przy stole, jedzące,
ś

miejące się, rozmawiające. Zdecydowała, że taki obraz jest nie dla niej.

Twierdziła tak wiele razy, jednak pragnienie bycia częścią rodziny
zawsze do niej wracało.

Jak w tak krótkim czasie mógł sprawić, że nie miała co do niego

złudzeń, a jednocześnie podziwiała go?

– Opaliła się pani, panno Prendregast, a nawet – dotknął palcem

czubka jej nosa – poparzyła.

Skorzystała z okazji, żeby uciec od stołu. Od niego. Od pytań i

nieproszonej poufałości. Wstała z krzesła i podeszła do lustra. Miał rację.
Skóra na twarzy nabrała nieoczekiwanego koloru, a czubek nosa był
wręcz czerwony.

– Lady Bucknell zawsze mi powtarza, że nie powinnam wychodzić

bez czepka, ale dzisiaj nie mogłam się powstrzymać.

– To urocze. – A potem zepsuł wszystko niegrzecznym pytaniem. –

Dlaczego nie jest pani zamężna?

Samantha odwróciła się.
– Cóż to za pytanie?
– Jest pani atrakcyjna, młoda. Pewnie szuka pani męża i zostanie tu

pani tylko do czasu, aż kogoś pani znajdzie.

Teraz zrozumiała. Pułkownik Gregory obawiał się, że ledwie jego

nowa guwernantka zdąży uporać się z dziećmi, odjedzie, a on znowu
będzie musiał szukać kogoś nowego. Jego ciekawość spowodowana była
wyłącznie własnym interesem, a ona to doskonale rozumiała.

– Gdybym szukała męża, to mogę pana zapewnić, że w Londynie jest

dość mężczyzn. – Usiadła ponownie. – Małżeństwo mnie nie interesuje.

– Woli pani raczej dbać o cudze dzieci, niż być bezpieczna u boku

męża we własnym domu? – Ton jego głosu zdradzał niedowierzanie.

Ile powinna mu powiedzieć? Oczywiście nie wszystko.
– Nie miałam unormowanego życia rodzinnego. Nim skończyłam

dwanaście lat, utrzymywałam ojca. – Znowu spróbowała porto, ale tym
razem nie wyczuła pełnego aromatu. – Pozwolić, aby o naszym życiu
decydował jeden człowiek – ważny, ale tylko jeden człowiek – jest
nierozsądne – dodała.

Nie wiedziała, dlaczego mu odpowiedziała. Może z powodu tego

uniósł brew, jakby insynuując, że ona, kobieta, z samej natury rzeczy jest
nierozsądna. Może z wiekiem stała się mniej cierpliwa w stosunku do
mężczyzn i ich odwiecznej wyższości.

background image

– Gdy miałam czternaście lat, moja najlepsza przyjaciółka zakochała

się szaleńczo w młodym lordzie, a on w niej. Ale gdy w jej łonie rosło
dziecko, on – wraz z uczuciem do niej – zniknął i nigdy więcej go nie
widziała. Pomogłam jej urodzić dziecko i pochować je. – Gdy patrzyła na
pułkownika Gregory'ego, zastanawiała się, dlaczego uznała go za
pociągającego. – Proszę mi powiedzieć, pułkowniku, jaka korzyść płynie
dla kobiety z małżeństwa?

Jak nadęty osioł powiedział:
– Porządny mężczyzna nie błądzi, traktuje innych honorowo i wspiera

swoją żonę.

– Proszę mi znaleźć dobrego mężczyznę, a poślubię go. – Pokazała,

ż

e nie ufa także jemu. – Być może.

Pułkownik nie naskoczył na nią za jej bezczelność, nie powiedział jej,

ż

e jest kobietą, która powinna być prowadzona przez życie przez

mężczyznę, bez względu na okoliczności.

– Czy pani ojciec żyje?
– Nie. – I tylko tyle miała na ten temat do powiedzenia.
– A pani matka?
– Odeszła.
Wiele lat temu, pewnej zimnej nocy, której Samantha nigdy nie

zapomni.

Mogli tak patrzeć na siebie w nieskończoność, gdyż żadne nie chciało

się poddać i spuścić wzroku, ale wszedł Mitten z zaklejoną kopertą na
srebrnej tacy i podał list pułkownikowi Gregory'emu.

– Jaśnie panie, to zostało przysłane z Londynu.
Pułkownik Gregory otworzył list, pobieżnie go przeczytał, a potem

wstał i ukłonił się Samancie.

– Muszę wyjść. Proszę powiedzieć dziewczynkom, że nie przyjdę

powiedzieć im dobranoc.

– Dobrze. – Zawahała się. – Czy chodzi o bandytów?
Jego oczy nabrały zimnego wyrazu.
– To, co robię, panno Prendregast, nigdy nie powinno pani

obchodzić.

background image

Rozdział 10

Duncan pędził na swoim ogierze drogą oświetloną blaskiem księżyca.

Służył z Williamem w Indiach, a teraz od dwóch lat w Anglii, i rzadko
otrzymywał od niego takie wezwania. Zwięzłe. Tajemnicze. Poślij po
ludzi. Przybywaj natychmiast.

William był wytrawnym wojownikiem. Z łatwością przejmował

dowództwo, a gdy je przejął, oczekiwał posłuszeństwa. Jednak szanował
doświadczenie Duncana z armii i zawsze wyjaśniał mu, o co chodzi. Ale
nie teraz. Nie dziś w nocy. Było tylko jedno wytłumaczenie. Sprawy
wreszcie zbliżały się do rozwiązania.

Zwalniając bieg Trisama, Duncan skręcił w boczną dróżkę wśród

drzew, aż dotarł do polany. William siedział okrakiem na absurdalnie
spokojnym wałachu, i Duncan podjechał do niego z boku.

– O co chodzi?
– Otrzymałem list od Throckmortona. – Półksiężyc oświecał

zasępioną twarz Williama. – Lord i lady Featherstonebaugh opuścili
kręgi towarzyskie i zmierzają na północ.

– Czy będziemy gotowi na ich przybycie?
– Zaproszenia zostały rozesłane. Najważniejsi przybędą. Powiedziano

im, że mają przyjąć zaproszenie. Generał Wilson. Minister Grey.

Będąc pod wrażeniem tak ważnych gości, Duncan zagwizdał.
– Z żonami?
– Oczywiście. Jest statek, który wypływa z tutejszego portu do

Irlandii co dwa tygodnie. To statek, na który chcą wsiąść lord i lady
Featherstonebaugh. Ale jak tylko przybędą do swojej posiadłości,
postaram się, żeby dotarła do nich wiadomość, że statek właśnie
odpłynął...

Duncan parsknął śmiechem.
– …i będą zmuszeni pozostać w posiadłości, czekając na możliwość

ucieczki, a zaledwie kilka mil od nich ja będę organizował przyjęcie, na
którym będzie mnóstwo moich przyjaciół, znających każdy sekret w
Anglii. – Na ustach Williama pojawił się uśmiech, ale zaraz znikł, jak
północny wiatr przemierzający wrzosowiska. – Och, tak. Będą chcieli
zebrać kilka tajemnic na przyszłość. Przybędą.

– Jesteś diabelsko przebiegły – powiedział z podziwem Duncan.
– Zdeterminowany – odparł William. – Powoli zbliżają się do

background image

Hawksmouth.

Zaskoczony Duncan powiedział:
– Powoli? Dlaczego?
– Odwiedzają ludzi, którzy mogą mieć jakieś informacje, zostają na

dłużej i starają się sprawiać wrażenie, że odbywają zwyczajną podróż.
Zbaczają z drogi w nadziei, że zgubią ewentualny pościg.

Tristam poruszył się niespokojnie, reagując na niezadowolenie

Duncana.

– Ale jeśli podejrzewają, że ktoś ich ściga, to czy nie boją się, że

pościg dotrze do ich posiadłości przed nimi?

– Mają wiele posiadłości. Może mają nadzieję, że Throckmorton nie

zorientuje się, dokąd zmierzają. – Zanim Duncan zdołał zaprotestować,
William wyciągnął dłoń. – Z tego, co udało się Throckmortonowi
podsłuchać, wynika, że lord Featherstonebaugh zaczyna się stawiać.

Duncan poznał Feathersonebaugha. Był głupim, aroganckim

mężczyzną, łasym na plotki i rozpustę, i Duncan nadal nie mógł
zrozumieć, jak temu człowiekowi udało się oszukać najlepszych
angielskich szpiegów.

– Stawia się? Przeciwko czemu?
– Uważa, że nic im nie grozi.
Duncan mógł w to uwierzyć.
– Od trzydziestu lat sprzedaje tajne informacje wrogom i uważa, że

nic im nie grozi?

– Jest arystokratą starej daty. Uważa, że jest ponad prawem.
Zanim Duncan zdążył ochłonąć, William ciągnął:
– Sposób, w jaki wyjechali wywołał plotki. Plotki podsycane przez

Throckmortona i sieć jego współpracowników w nadziei, że wypłoszy to
popleczników Featherstonebaughów. – William chwycił Duncana za
ramię. – Hrabia Gayeff Fiers Pashenka opuścił Londyn.

Duncan doskonale rozumiał znaczenie tej informacji.
– Pashenka, tak? – Pashenka był eleganckim mężczyzną, popularnym

w wyższych sferach, a zwłaszcza wśród pań, i cudzoziemcem, który od
lat obracał się w angielskim towarzystwie, wpraszając się na kolacje za
pomocą swojej wzbudzającej litość historii o pozbawieniu go ziemi w
Rosji. Najwyraźniej cała historia była wyłącznie rosyjską bajką. – Czy
jest w drodze tutaj? Czy zamierzamy dziś w nocy na niego zapolować?

– Throckmorton uważa, że Pashenka ucieka do posiadłości

Featherstonebaughów, a stamtąd na morze. – Dobiegł ich odgłos kopyt

background image

na drodze. Zbliżali się jeźdźcy i William ściszył głos. – Wkrótce
złapiemy nie tylko zdrajców Anglii, ale jeśli wszystko dobrze
zaplanujemy, to dorwiemy także Pashenkę, prowodyra, któremu składają
raporty.

– To sprytne. – Duncan uśmiechnął się i zasugerował coś, co – jak

wiedział – ucieszy Williama. – Nie byłoby lepiej podsunąć mu fałszywe
informacje, żeby ruszył w drogę?

William wziął głęboki oddech.
– Do diabła, Duncanie! Teraz wiem, dlaczego lubię cię mieć przy

sobie. Jesteś zbyt inteligentny, żeby przegrywać.

*

Trzecią noc z rzędu wyraźne huczenie sowy rozlegało się na

bezchmurnym, nocnym niebie. Ludzie Williama wracali na polanę, a
William czekał tam na ich informacje.

Pierwszy przyjechał mer Hawksmouth, Dwight Greville.
– Na północy jest spokojnie, panie, przez całą drogę do George

Cross. – Jego nozdrza drżały jak u węszącego królika. – Ale nie podoba
mi się to. Moją żonę swędzi lewe oko, a to oznacza kłopoty, jeśli się na
tym znam. Tak, pułkowniku, nieciekawe przeczucie, w rzeczy samej.
Powiem panu – coś wisi w powietrzu.

– Dopóki coś jest także na ziemi, nie mamy o co się martwić – odparł

William. Greville ustawicznie przepowiadał niebezpieczeństwo,
obawiając się, że spokój Hawksmouth zostanie zmącony podczas jego
rządów. William większość wieczorów spędzał na zapewnianiu go, że
wszystko będzie w porządku.

Duncan jeździł na swoim diabelskim ogierze, pełnokrwistej bestii,

która bardziej była zainteresowana brykaniem na świeżym powietrzu niż
tym, by dowieźć Duncana z miejsca na miejsce.

– Spokojna noc – oznajmił Duncan. – Żadnego ruchu na południe.
Pozostałe konie zaczęły stąpać niespokojnie, reagując na

nieokrzesaną naturę Tristama. Nawet Osbern, wałach Williama, zaczął
rzucać łbem i przestępować z nogi na nogę. Ale Osberna zaniepokoiło
coś jeszcze. Księżyc i lekka bryza, gwiazdy i zapach trawy zdeptanej
kopytami. To musiało być to, bo William również czuł niepokój. I
rozdrażnienie. Po raz pierwszy od wielu lat niemal słyszał krążącą w jego
ż

yłach krew. Czuł bicie serca i zapach podekscytowania w powietrzu.

background image

Wmawiał sobie, że to dlatego, iż był bliski celu. Bestie, odpowiedzialne
za śmierć jego żony, znajdowały się niemal w zasięgu ręki. Już wkrótce
ją pomści.

Ale było coś jeszcze. Od czasu, gdy spotkał Samanthę, idącą drogą,

chciał… czegoś innego.

Duncan, ten łotr, od razu zauważył zmianę i słusznie przypisał ją

obecności Samanthy. William wmawiał sobie, że dopadły go prymitywne
żą

dze, które od tak dawna w sobie dusił. Ale jeśli tak było, to dlaczego

nie myślał z pożądaniem o Teresie? Była wyjątkowo atrakcyjną kobietą,
wdową, wzorem elegancji i uroku, znała swoje miejsce i nigdy nie
kwestionowała jego zdania, nie naigrawała się z niego ani nie
sugerowała, że postępuje niewłaściwie. Tego właśnie pragnął.

Nie pyskatej, myślącej młodej kobiety o nieznanym pochodzeniu.

Kobiety, która manipulowała sytuacją dla swojej korzyści i miała
czelność podważać jego zdanie i krytykować jego podejście do dzieci.
Kobiety, która jasno określiła swoją niechęć – co więcej, strach – przed
jego ukochaną przyrodą.

Kobiety, która sprawiła, że nie mógł zasnąć, ponieważ ona spała na

drugim końcu korytarza.

Zephaniah Ewan przyjechał następny. Trzeźwy, zamyślony, młody

farmer obserwował drogę przebiegającą wzdłuż jego ziemi i miał
niesamowitą zdolność rozpoznawania kogo należało zostawić w spokoju,
a kogo zatrzymać. Poklepując konia po szyi, zdawał relację.

– Droga na wschodzie jest pusta, panie, z wyjątkiem cygańskich

taborów.

– Cyganie? – Głos Greville'a zadrżał z emocji. – Wszyscy wiedzą, że

Cyganie oznaczają kłopoty.

– Nie ci Cyganie – odparł Ewan. – Przejeżdżają tędy każdego roku w

drodze na targ. Pilnują swojego nosa.

– Nie polujemy na Cyganów – powiedział William. – Szukamy

dziwnych cudzoziemców, kobiet, i Anglików, którzy nie mają czego
szukać w tej okolicy.

– Zdrajcy trzymaliby się z daleka, gdybyśmy kilku złapali i powiesili

dla przykładu – powiedział Greville. – Już niedługo, prawda? – Jego
oczy rozświetliły się. – Teraz ich złapiemy i zatrzymamy, ponieważ… –
Zawiesił głos. Nie wiedział dlaczego, ale William mówił mu tylko tyle,
ile musiał.

– Oczywiście – odparł William. – Zatrzymamy ich wszystkich. –

background image

Przeszukają ich rzeczy, ubrania, buty. Wszystko, w czym mogliby ukryć
korespondencję. Lord i lady Featherstonebaugh jechali do domu i plan
Williama zaczynał się realizować.

W oddali usłyszał tętent kopyt. Ktoś bardzo się spieszył i czterech

mężczyzn opuściło polanę i wjechało między drzewa. Był to młody Milo,
nisko pochylony nad końskim karkiem. William wyjechał z cienia. Milo
ś

ciągnął lejce i wysapał:

– Powóz! Z herbem! Na głównej drodze z Hawksmouth, jedzie na

zachód…

– Jaki herb? – William szykował się do szybkiej jazdy.
– W ciemności nie widziałem, panie.
– Teraz? Dziś w nocy? – Zająknął się Greville.
William, Duncan i Ewan nie tracili czasu na pytania, tylko popędzili

za Milo polami w stronę głównej drogi. Greville podążył za nimi
znacznie wolniej.

Czy to możliwe? Czyżby lord i lady Featherstonebaugh już przybyli?
Gdy zbliżyli się do wzniesienia drogi, naciągnęli kapelusze na oczy i

zawiązali chustki na twarzach. Stali się rabusiami z Krainy Jezior.

Powóz posuwał się naprzód. Rozstawili się w poprzek drogi. William

wystrzelił w powietrze, a pozostali mężczyźni wycelowali strzelby w
woźnicę. Woźnica ściągnął cztery konie. William krzyknął:

– Stój!
Duncan podjechał do drzwi powozu i otworzył je szarpnięciem.
– Wysiadać!
Ciepły, głęboki i rozbawiony kobiecy głos zaszczebiotał:
– Damy uwielbiają opowiadać swoim przyjaciółkom o takich

powitaniach.

William cieszył się, że jego twarz była zasłonięta chustką, bo ze

zdziwienia aż otworzył usta. Teresa? Teresa już przyjechała? Musiała
bardzo szybko zareagować na jego zaproszenie.

Wystawiła głowę za drzwi, a w świetle księżyca jej sylwetka

wydawała się drobna i ostra. Uśmiechnęła się, ale William miał
wrażenie, że uśmiech był bardziej rozdrażniony niż miły. Zeszła po
schodkach na ziemię, jej peleryna rozchyliła się lekko u góry, ukazując
apetyczną talię. Wszyscy mężczyźni wpatrywali się w nią i William
musiał przyznać, że w świetle księżyca wyglądała uroczo i krucho.

– Bandyci zatrzymują mnie, żeby zabrać mi biżuterię. Poczekajcie,

powiem o tym mojemu gospodarzowi, pułkownikowi Gregory'emu.

background image

Niewątpliwie bardzo go to rozbawi.

Duncan zapewne był oszołomiony jej wyglądem, ale bez trudu wcielił

się w rolę brutalnego bandyty. Włożył pistolet do kabury, zeskoczył z
siodła i podchodząc bliżej, ukłonił się, zamiatając ziemię kapeluszem.

– Moja pani, z kim mam przyjemność rozmawiać?
– Jestem hrabina Marchant. A pan pożałuje, że ze mną rozmawia. –

Niespodziewanie złapała go za włosy, szybko szarpnęła i powaliła na
kolana. Wyciągnąwszy jego pistolet z kabury, przystawiła mu go do
głowy i z uśmiechem, który zmroził Williamowi krew w żyłach,
rozejrzała się po rzekomych bandytach. – Albo pozwolicie mi
przejechać, albo odstrzelę mu głowę.

Greville zabeczał jak owca. Ewan cofnął konia. Teresa sprawiała

wrażenie drobnej, zdeterminowanej i bezwzględnej. William dał znak i
jego ludzie cofnęli się między drzewa.

Zawołała:
– Moi ludzie mają przygotowaną do strzału broń. Jeśli pojedziecie za

nami, wystrzelają was jak kaczki.

William obserwował przez gałęzie, jak Duncan usiłuje wstać. Nie

patrząc nawet na niego, kobieta kopnęła go w twarz.

Nigdy wcześniej nie poznał Teresy od tej strony. Zawsze była

perfekcyjnie uczesana, uśmiechnięta i modnie ubrana. Niezdolna do
zapobieżenia próbie rabunku swoimi delikatnymi dłońmi. Cały czas
trzymając Duncana na muszce, weszła do powozu i zamknęła drzwi.
Powóz odjechał w stronę Silvermere.

Duncan zerwał się na równe nogi. Trzymał dłoń przy nosie i z

wściekłością wpatrywał się w odjeżdżający powóz. William złapał
wierzchowca Duncana i przytrzymał go, gdy ten na niego wsiadał.

– Złamany?
– Nie sądzę. – Duncan otarł twarz chustką. – Ale rano będę miał dwie

ś

liwy pod oczami. Lepiej pogoń konia, żebyś zdążył przed swoim

gościem do domu – a jeśli to jest kobieta, którą zamierzasz poślubić,
bądź ostrożny, kiedy padniesz na kolana, żeby się jej oświadczyć. Ma
diabelskiego kopniaka.

– Panie! – W ich stronę nadjeżdżał od strony Hawksmouth wikary,

pan Webber, i machał ręką. – W zajeździe jest cudzoziemiec,
najwyraźniej całkiem dobrze sytuowany dżentelmen. Zanim się położył,
zapytał o drogę do posiadłości Feathersonebaughów. Czy mamy go
zatrzymać?

background image

– W rzeczy samej. – William zawrócił konia w stronę wsi. – Za

chwilę odwiedzą go najbardziej bezwzględni złoczyńcy, jakich widziano
w tym zajeździe.

Duncan wytarł nos.
– A jeśli nic nie znajdziemy?
– Puścimy go do posiadłości Feathersonebaughów, a jak już tam

będzie, to postaramy się, żeby dostał jak najwięcej tajnych informacji o
rządzie brytyjskim. – William uśmiechnął się chłodno. – Szkoda, że gdy
zawiezie te informacje do Rosji, okażą się fałszywe.

Udając zaskoczenie, Duncan rzekł:
– To będzie oznaczało jego koniec.

background image

Rozdział 11

Następnego dnia w południe Teresa zeszła na dół. W dziennym

ś

wietle wyglądała zupełnie inaczej, uśmiechnięta, z pasemkami

ciemnych włosów wokół szczupłej twarzy, błyszczącymi brązowymi
oczami i w szerokiej spódnicy z różowej satyny, która szeleściła przy
każdym kroku.

– Williamie, jak dobrze cię znowu widzieć. – Wyciągając dłoń,

posłała mu uśmiech, będący mieszaniną rezerwy i wyważonej
przyjemności.

Zupełnie niepodobny do szerokiego, prostackiego szczerzenia zębów,

które świadczyło o radości panny Prendregast.

Ujmując wyciągniętą dłoń Teresy, powiedział:
– Dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. Przykro mi, że mnie nie

było, gdy wczoraj przyjechałaś.

– A tak bardzo cię potrzebowałam. – Wydęła z wyrzutem wargi. –

Nie uwierzysz, mój drogi. Napadli na mnie złoczyńcy!

Wiedział doskonale, że nie był dobrym aktorem, jednak miał

nadzieję, że wygląda na wystarczająco zaskoczonego i wstrząśniętego.

– Co?! Gdzie?
– Na drodze niedaleko stąd.
– Cóż za bezczelność! Mam nadzieję, że nic ci się nie stało.
Złapała go za ramię.
– Moi służący ich przegonili, ale ja byłam przerażona!
Tym razem miał nadzieję, że nie wygląda na zaskoczonego.
– Biedactwo. Czy mogłabyś… rozpoznać któregoś z nich?
– Wiedziałam, że o to spytasz, ale nie. Mieli maski na twarzach, a

poza tym, mój drogi, nie możesz ryzykować dla mnie życia. Nic nie
ukradli. – Przykładając wierzch dłoni do czoła, udała, że mdleje. –
Poza… spokojem ducha.

Czy sobie żartowała? A może kłamała? Rzadko widywał tak dzielne

kobiety, jak Teresa.

– Wybacz. Odpowiadam za bezpieczeństwo na drogach i obawiam

się, że zawiodłem cię.

– Pewnie dręczą cię wyrzuty sumienia, mój drogi, ale jesteś

właścicielem ziemskim, nie łowcą złodziei. Nikt nie oczekuje, że
będziesz po nocach jeździł po drogach, szukając łotrów.

background image

– Niemniej…
– Chociaż zastanawiam się, gdzie byłeś zeszłej nocy… Nie!

Nieważne. – Zaśmiała się i machnęła ręką. – Nie tłumacz się. Chłopcy na
zawsze pozostaną chłopcami, a jeśli powody twojej nieobecności nie
były szlachetne, to nie chcę ich znać.

Ukłonił się. Zabawne. Zarzuciła mu, że jest nic niewart, nie umie

zapewnić bezpieczeństwa w swoim okręgu i pozwoliła mu być
libertynem. Jak śmiała go o to podejrzewać?

– Jestem szlachcicem – odparł z nutą oburzenia w głosie.
Wkładając mu rękę pod ramię, uśmiechnęła się do niego.
– Wiem, że jesteś, mój drogi.
Uświadomił sobie, że zachował się jak bufon. Gdyby powiedział coś

takiego do Samanthy, wyśmiałaby go. Teresa bechtała jego męskość tak
zręcznie, że zastanawiał się, za kogo go uważała. Czy myślała, że jest
zdemoralizowany, niepewny siebie, łaknący potwierdzenia swojej
wartości? Tak. Oczywiście, że tak myślała. Teresa myślała tak o
wszystkich mężczyznach i rozdawała komplementy na prawo i lewo,
ż

eby dopiąć swego, i kłamała, aby uchodzić za bardziej kruchą. Z tego

zdawał sobie sprawę; wcześniej nie miał żadnych podejrzeń. Teraz, gdy
codziennie stykał się z bezpośrednim zachowaniem panny Prendregast,
pochlebstwa Teresy wydawały się niemal niemoralne.

– O co chodzi, mój drogi? Wyglądasz dziwnie. – Teresa wpatrywała

się w jego twarz.

Odgonił od siebie dziwne myśli.
– Jestem wstrząśnięty tym, co mi powiedziałaś. – A może to z

powodu udanego wieczoru, podczas włamania do pokoju Pashenki w
zajeździe? Pashenka nie był łatwą zdobyczą – trzymał Ewana na muszce,
dopóki William nie zaszedł go od tyłu. Pistolet wystrzelił, raniąc
Duncana w ramię.

Duncan miał paskudnego pecha.
Związali Pashenkę, przeszukali jego rzeczy i ukradli różne

przedmioty, w tym pieniądze i listy, które miał wszyte w płaszcz. W tej
chwili listy były w drodze do Throckmortona, a z pomocą właściciela
zajazdu Pashenka był w drodze do Maitland, gdzie zapewne ukryje się do
czasu przyjazdu lady i lorda Featherstonebaugh.

William nie potrzebował zapewnień Teresy.
Wreszcie uda mu się pomścić śmierci Mary.
– A więc mamy zamiar wydać przyjęcie! – Teresa rozejrzała się po

background image

wysokim holu, potem uścisnęła jego ramię, przyciskając je do swej piersi
z taką niewinnością, że niemal uwierzył, iż nie zdawała sobie sprawy z
tego, co robi. – Tak się cieszę, że poprosiłeś mnie o pomoc!

– Kogóż innego miałbym poprosić, jak nie przyjaciółkę Mary? –

Prowadząc ją do drzwi, powiedział: – Zarządziłem, żeby podano nam
posiłek na tarasie.

– Jesteś taki władczy, mój drogi. – Ponownie uścisnęła jego ramię.
Uwolnił się, żeby mogła pójść przodem. Uśmiechnął się, gdy

westchnęła, widząc przed sobą panoramę gór.

– To wspaniałe! – Podeszła szybko do poręczy, oparła się o nią i

zapatrzyła się na góry. – Jak mogłeś znieść wyjazd do Indii?

– Wiesz przecież. Młodszy syn, powołanie do wojska, brak wyboru. –

Również patrzył na góry, pozwalając, aby skały i doliny koiły jego
zbolałą duszę. – Ale zauważyłaś, że udało mi się wyrwać w góry
Kaszmiru. Dopiero po śmierci Mary zrozumiałem, że muszę wrócić do
domu. Nie wiem czy udałoby mi się dojść do siebie bez widoku i
zapachu Silvermere. Potrzebuję tego miejsca.

Położyła dłoń na jego dłoni.
– Wybacz, przyjacielu… Mogę nazywać cię przyjacielem, prawda?
– Możesz. – Sądził, że dobrze ją zna, ale teraz wydawała się obca.

Nie powinienem był jej tu przywozić.

– Dziękuję. – Ignorując jego skrępowanie, posłała mu kolejny

uwodzicielski uśmiech. – Wszyscy kochaliśmy Mary, a okoliczności jej
ś

mierci są ohydne, ale minęły już trzy lata od jej śmierci. Czas, żebyś

skończył żałobę.

Uśmiechnął się z przymusem. Drażniło go, że daje mu takie rady. Być

może była pierwszą kandydatką na żonę, ale powinna nauczyć się, gdzie
jest jej miejsce.

– Ilu gości będzie na przyjęciu?
– Zaprosiłem około trzydziestu osób.
– Trzydziestu? – Zamrugała. – Już ich zaprosiłeś? Myślałam, że

przejrzę listę i powiem ci kogo… – Nagle zrozumiała, że przekroczyła
granicę, bo powiedziała: – Ale oczywiście to twoje przyjęcie. Jestem
przekonana, że zaprosiłeś odpowiednie osoby. – Dostrzegła służących
stojących przy stole przykrytym białym obrusem, zastawionym chińską
porcelaną, i posłała mu kolejny uwodzicielski, wyrachowany uśmiech. –
Och, Williamie, jak pięknie wygląda ten pokój śniadaniowy! Chyba
urządzę tu swój gabinet, gdy będę planować przyjęcie.

background image

– Jak sobie życzysz, moja droga. – Poprowadził ją do stołu i odsunął

jej krzesło. – Goście przybędą z dziećmi i służbą.

Zamarła.
– Dzieci? Chcesz zaprosić… dzieci?
– Jednym z powodów, dla których wydaję to przyjęcie, jest nauczenie

moich córek sztuki savoir vivre'u. – Było to kłamstwo, ale nie zamierzał
mówić jej o swoich planach zwabienia lorda i lady Featherstonebaugh
obietnicą zdobycia ostatnich, ważnych informacji, które ustawią ich na
resztę życia.

– Och. Tak. Cóż za niezwykły pomysł. – Obserwowała go, jak siadał,

a jej uniesiona brew zdradzała zakłopotanie i protekcjonalność. – A ile
ma lat twoja najstarsza córka? Osiem?

– Agnes ma dwanaście lat.
– Już dwanaście! Jak ten czas leci. Pamiętam, kiedy Agnes się

urodziła. Cóż to były za ekscytujące czasy, gdy wszyscy byliśmy w
Indiach, a ty i Byron nosiliście mundury i wyglądaliście tak interesująco.
Bardzo za nim tęsknię. – Dotknęła chusteczką kącika oka. – A jak się
nazywał ten drugi młody mężczyzna? Ten, który okrył się hańbą przez
córkę lorda Barret-Derwina?

William zerknął na nią z ukosa. Dziwne, że pyta o Duncana po tym,

jak w nocy Duncan ją schwytał, a ona nieźle mu dołożyła.

– Duncan Monroe i ja nadal się przyjaźnimy. Z pewnością spotkasz

go podczas swojej bytności tutaj.

– Naprawdę? – Uśmiechnęła się. – Mój drogi, twoja lojalność jest

niesamowita. Czy mówiłam ci już, jak pięknie jest na twoim uroczym
tarasie z tym cudownym widokiem na góry?

Odchylając się do tyłu na krześle, zaczerpnął haust świeżego

powietrza.

– Zawsze chętnie o tym słucham.
Ona również głęboko odetchnęła.
– Mogłabym zostać tu na zawsze.
– Niektórzy ludzie nie zostaliby. Niektórzy ludzie nie lubią wsi.
Niektórzy ludzie nazywali się panna Prendregast.
– Ba! Trudno mi uwierzyć, że komuś mogłoby się nie podobać w

takim miejscu.

Niemal roześmiał się, przypominając sobie przekonanie Samanthy, że

po lasach i łąkach krążą niedźwiedzie. A po łące chodziła, jakby bojąc
się, że coś chwyci ją za nogę. I wiele by dał, żeby móc zobaczyć wyraz

background image

jej twarzy, gdy znalazła węże w swoim biurku.

Teresa przyglądała mu się z dziwnym wyrazem twarzy.
– Dlaczego się tak uśmiechasz?
Strząsnął serwetę i dał znak służbie.
– Bez powodu. Jestem głodny.
Zjadł solidne śniadanie.
Teresa jadła jak ptaszek, ledwie skubiąc z talerza i usiłując z nim

rozmawiać, dopóki nie skończył. Wtedy oparła łokcie na stole i zapytała:

– Czy możemy omówić strategię przyjęcia?
Z domu dobiegło go trzaśniecie drzwi. Buty załomotały na schodach i

Teresa podskoczyła, przykładając rękę do piersi.

– Cóż to za kakofonia?
– To dzieci. Domyślam się, że mają chwilę przerwy w lekcjach.
– Mężczyzna twojego pokroju nie powinien zajmować się takimi

sprawami.

– Mamy nową guwernantkę. Ma niesamowitą zdolność

nieprzestrzegania planu i sprawiania wrażenia, że robi to, co powinna.

– Zaskakujesz mnie! – Poklepała go po dłoni z dezaprobatą. – Musi

być niezmiernie groźną, starą babą, skoro tak się jej boisz.

Nie chciał zastanawiać się nad mroczną satysfakcją, jaką odczuwał,

gdy odparł:

– Spójrz, panna Prendregast i dzieci właśnie schodzą na dół.
Jedna po drugiej dziewczynki pojawiły się na werandzie. Skrzywił

się, słysząc ich paplaninę, ale stały w jednej linii, były czyste i schludne,
i wszystkie się uśmiechały. Wszystkie, poza Agnes, która wyglądała tak,
jakby kwaśna mina na zawsze przywarła do jej twarzy.

Nie rozumiał tego dziecka. Kiedyś było inaczej. Kiedy przestała

siadać mu na kolanach i zwierzać się ze swych radości i smutków?
Przyjrzał się jej.

Kyla dostrzegła ich pierwsza i zatrzymała się skonsternowana.

Emmeline wpadła na nią, Henrietta wpadła na Emmeline i cały szereg
zatrzymał się.

Panna Prendregast wyszła zza węgła, klaszcząc w dłonie, –

Dziewczynki, dziewczynki, nie zatrzymujcie się! Idziemy ćwiczyć
przedstawienie Mary w górach i nic nas nie zatrzyma.

Stanęła jak wryta, widząc Teresę i pułkownika, i przez krótki moment

była równie skonsternowana, jak Kyla. Potem opanowała się, ruszyła do
przodu, żeby wziąć Kylę za rękę i poprowadziła dzieci przed oblicze ojca

background image

i Teresy.

Panna Prendregast dygnęła. Dolna warga Agnes znowu drżała. Co

było nie tak z tym dzieckiem? Z każdym dniem stawała się coraz bardziej
przewrażliwiona.

Spojrzał na Agnes i w tym samym czasie wstał, żeby dokonać

prezentacji.

– Dzieci, z pewnością pamiętacie lady Marchant?
– Tak, ojcze – odparły jednogłośnie i dygnęły. – Jak się pani miewa,

lady Marchant?

– Bardzo dobrze, dziękuję. – Teresa oparła się o krzesło i zwróciła się

do Vivian. – A więc będziesz śpiewać, Maro?

– Nie nazywam się Mara. – Vivian wskazała na siostrę. – Ona

nazywa się Mara. Śpiewa tak, jak mama.

Teresa skrzywiła się zasmucona i nie usiłowała już zwracać się

osobno do każdej z dziewczynek.

– To wspaniale. Jestem pewna, że wszystkie jesteście bardzo

utalentowane.

– Tak, lady Marchant – odpowiedziały chóralnie.
– Lady Marchant, przedstawiam naszą guwernantkę, pannę Samanthę

Prendregast.

Panna Prendregast ponownie dygnęła.
– To dla mnie zaszczyt.
Teresa rzuciła pannie Prendregast wszystkowiedzące spojrzenie, a jej

uśmiech zmroził Williamowi krew w żyłach.

– Nie wygląda pani jak typowa guwernantka.
Panna Prendregast nie uśmiechnęła się, nie skrzywiła; jej zwykle

pełna ekspresji twarz pozostała bez wyrazu.

– Moją patronką jest lady Bucknell, pani. – Jakby to miało wszystko

wyjaśnić, dygnęła jeszcze raz. – Wybaczcie państwo. Mamy mało czasu,
bo za chwilę musimy wracać do klasy i uczyć się…

– Matematyki, panno Prendregast – podpowiedziała jej Henrietta.
– Matematyki – przytaknęła panna Prendregast. Zeszła z dziećmi z

tarasu wśród krzewów ozdobnych, aż zniknęły obojgu z oczu.

Teresa siedziała z zaciśniętymi pięściami.
– Ona jest bezczelna.
– Naprawdę? – Sądzisz, że to była bezczelność? Powinnaś usłyszeć

ją, gdy tu przyjechała.

Jakby zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to złośliwie, Teresa

background image

położyła dłoń na jego dłoni.

– Ale tak trudno w dzisiejszych czasach znaleźć odpowiednią pomoc,

a ta przynajmniej jest młoda i ładna. Dzieciom musi się to podobać.

Ż

aden mężczyzna nie wiedział, jak postępować z kobietami, ale

William z pewnością wiedział, kiedy przytaknąć.

– Tak, chyba tak.
– Ale… wygląda na chorą.
– Myślałem, że jest raczej opalona.
– Tak, jej biedna cera. – Teresa westchnęła ze współczuciem. – To

skutek chodzenia z dziećmi po świeżym powietrzu. W końcu jest
pracującą dziewczyną. Nie możemy oczekiwać, że będzie wyglądać jak
dama. Jednak mówiłam o jej włosach. Ciekawe, skąd mają taki kolor.

– To znaczy?
Teresa roześmiała się perliście.
– Chyba nie sądziłeś, że to naturalny kolor?
– Zastanawiałem się. – Do diabła z tym Duncanem. Mówił, że był

naturalny.

– A ja zastanawiam się, jakiego koloru są jej włosy, skoro uznała, że

musi go zmienić. Pewnie ogniście rude, co tak okropnie wygląda. No
cóż, niektóre kobiety nie mają w sobie tyle siły, żeby znieść dopust boży.
– Teresa potrząsnęła głową. – I sądzę, że jest chuda. Czy karmisz ją
odpowiednio, Williamie?

– Ależ tak. – Doskonale pamiętał, ile panna Prendregast mogła zjeść.

– Zjada całkiem solidne kolacje.

– Jada z tobą kolacje? – Głos Teresy zadrżał.
– Dzieci również. – Uśmiechnął się. – Dziś wieczorem będziesz z

nami, zaszczycając nas swoją obecnością.

– Ależ tak. Oczywiście, że będę. – Zamrugała. – Dzieci? Zawsze

twierdziłam, że jesteś oryginałem, mój drogi.

Zastanawiał się, co chciała przez to powiedzieć. Uśmiechnęła się

uroczo.

– Może następnym razem pomogę ci przy zatrudnieniu guwernantki.
– Dziękuję ci, Tereso, ale panna Prendregast obiecała mi, że zostanie

tu przynajmniej przez rok i wiem, że mogę na niej polegać. – Zbliżył
dłoń Teresy do ust. – Poczekaj, aż ją poznasz. Zobaczysz, o co mi
chodzi.

– Nie mogę się doczekać, mój drogi. Po prostu nie mogę się

doczekać.

background image

*

Rupert, lord Featherstonebaugh, narzekał na staromodny powóz, kurz

i konie, aż Valda, lady Featherstonebaugh, miała ochotę krzyczeć, ale
krzyk nie był w jej stylu. Zamiast tego odwróciła się do niego z uprzejmą
niechęcią.

– Czy wolałbyś jechać pociągiem, kochanie?
– To byłoby rozsądne!
– Byłoby rozsądnie postąpić tak, jak spodziewa się tego po nas Urząd

Wewnętrzny? Wybrać najszybszy, najbardziej luksusowy sposób
podróżowania? Słyszałam ich. Ścigają nas!

– Bzdura. – Machnął żylastą ręką. – Dlaczego mieliby nas ścigać po

tylu latach?

– Ponieważ mieliśmy niespotykane szczęście. – Z rezygnacją w

głosie dodała: – To musiało się stać.

– Ten powóz pogruchocze mi wszystkie kości, a te drogi! – Rupert

wyjrzał przez okno. – Pełno w nich dziur. Następnym razem, jak będę
rozmawiał z premierem, powiem mu…

– Jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz rozmawiał z premierem, to

wtedy, gdy on będzie ogłaszał twój wyrok. On chce nas uwięzić. Chcą
nas zabić. – Mówiła zbyt szybko, usiłując przekonać go wyłącznie siłą
swej woli. Silna wola nigdy nie działała na Ruperta, więc oznajmiła: – A
jeśli nie zabiją nas Anglicy, zrobią to Rosjanie.

– Ależ, kochanie, przesadzasz. – Poklepał ją po dłoni. – Czy znowu

dokuczają ci te uderzenia gorąca? Damy w twoim wieku cierpią na
urojenia.

Nadal cedziła słowa.
– Nie cierpię na urojenia. Słyszałam ich rozmowę. Słyszałam

młodego Throckmortona. Jesteśmy skończeni w tym interesie.
Planowałam to od czasu, gdy zaczęliśmy tę grę. Uciekamy z Anglii, a
jeśli wszystko pójdzie dobrze – a pójdzie – za niecały miesiąc będziemy
mieszkać w pałacu we Włoszech pod fałszywym nazwiskiem.

– No cóż, mogłaś to lepiej zaplanować. Nie podoba mi się ten powóz.

– Skrzyżował dłonie na piersiach i naburmuszył się. – Jest niemodny.

Może jednak krzyk był w jej stylu…

background image

Rozdział 12

Skrobanie w drzwi sypialni sprawiło, że Samantha uniosła głowę

znad planu lekcji. Kto mógł być na korytarzu o tej godzinie? Na
zewnątrz zapadła noc, ogień w kominku nie rozproszył chłodu wieczoru,
więc siedziała zwinięta na łóżku i owinięta kocem. Bawełnianą koszulę
nocną miała zapiętą po samą szyję. Włosy zaplecione w warkocz opadały
na plecy. Nie miała najmniejszej ochoty wstawać bez względu na to, kto
czekał pod drzwiami. Niezbyt miłym głosem zawołała:

– Wejdź, jeśli musisz.
Po chwili drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem.
Agnes. W drzwiach stała Agnes i wyglądała jak miniaturowa wersja

Samanthy, w białej nocnej koszuli, boso, z włosami zaplecionymi w
warkocz. Cała drżała i miała szeroko otwarte oczy z przerażenia.

Samantha szybko wstała z łóżka, stawiając bose stopy na zimnej

podłodze. Stała tak chwilę, nie wiedząc, czy powinna podbiec do
dziecka, które wyglądało, jakby jednocześnie chciało uciec i zostać, czy
też powinna poczekać, aż dziewczynka podejdzie do niej sama. W końcu
zdjęła swój szali podała go Agnes.

– Wejdź, kochanie, i ogrzej się.
Twarz Agnes stężała. Dziewczynka załkała i rzuciła się w ramiona

Samanthy, przywierając do niej, jakby ta była ostatnią deską ratunku.

Samantha odgarnęła Agnes włosy z twarzy.
– Co się stało, skarbie?
Między jednym a drugim łkaniem dziewczynka powiedziała:
– To… okropne. Nie wiem… komu powiedzieć. To… boli. Ja…

umieram.

– Umierasz? Dlaczego uważasz, że umierasz?
– Bo ja… bo ja… – Agnes wsunęła głowę pod ramię Samanthy. – To

takie… obrzydliwe.

W głowie Samanthy zaświtało podejrzenie.
– Umierasz i to jest obrzydliwe?
– Ja… ja… – Dziecko nie mogło z siebie tego wydusić.
– Czy ty krwawisz?
Agnes spojrzała zaskoczona, z oczami mokrymi od łez.
– Skąd pani wie?
– Ponieważ tak się właśnie dzieje z kobietami.

background image

– Ze wszystkimi?
– Z wszystkimi.
– Kiedy?
– Co miesiąc.
Agnes przez chwilę się zastanawiała, a potem znów zalała się łzami.
– To… straszne.
– Tak, to prawda. – Zanim Samantha uspokoiła dziewczynkę,

wyjaśniła jej całą sprawę i pomogła uporać się z tym. Nic dziwnego, że
Agnes ostatnio była taka przewrażliwiona. Dziewczynka przechodziła
przez swoją pierwszą menstruację, pozostawiona sama ze swoimi lękami,
uczuciami, myślami, nie rozumiejąc, co dzieje się z jej ciałem.

– Czy mogę z panią spać? – spytała cichutko.
Dzieci chodzą spać punktualnie o dziewiątej. Nie ma wyjątków od tej

zasady.

No cóż, pułkownik Gregory mógł się wypchać. Wydawało mu się, że

doskonale sobie ze wszystkim radzi, a proszę, co zrobił własnej córce
przez zaniedbanie i głupotę. Unosząc koc, Samantha powiedziała:

– Oczywiście, że możesz ze mną spać.
Agnes wdrapała się na łóżko.
– Dziękuję, panno Prendregast. Nie chciałam wracać do tamtego

łóżka. – Zadrżała. – Rano wszyscy będą wiedzieli.

– Nie przejmuj się. – Samantha również się położyła. – Tylko

kobiety, a one przywitają cię w swoim gronie. Wiesz, to nie jest takie
straszne. Pewnego dnia dzięki temu będziesz mogła trzymać w
ramionach dziecko.

– Więc to powinno się zdarzyć dopiero, jak wyjdę za mąż –

powiedziała Agnes.

Samantha powstrzymała uśmiech.
– No cóż, najwyższy czas, żebyśmy porozmawiały o tym, jak

najlepiej upiąć twoje włosy.

Agnes usiadła na łóżku, objęła ramionami kolana i już trochę bardziej

pogodnie powiedziała:

– I przedłużyć moją spódnicę do ziemi?
– Dopiero jak skończysz piętnaście lat. I powiem ci prawdę – długie

spódnice dobrze wyglądają, ale przeszkadzają. Pomyśl, jakie to będzie
kłopotliwe wdrapać się na drzewo w długiej spódnicy.

– Mogę wdrapać się do tego pokoju z wężem w pudełku.
Samantha sapnęła przerażona, potem odwróciła się i posłała Agnes

background image

zabójcze spojrzenie.

– Ani… się… waż. Obiecuję ci, że się zemszczę.
– Wiem. – Na ustach Agnes pojawił się łobuzerski uśmieszek. – Ale

mogłabym zakraść się do pokoju lady Marchant.

Serce Samanthy zabiło żywiej z radości. Potem jednak skrzywiła się,

jak przystało dobrej guwernantce.

– To nie byłoby odpowiednie.
– Ona chce wyjść za mąż za ojca.
– Nie możesz tego wiedzieć.
Agnes skarciła Samanthę wzrokiem.
– Nie widziała jej pani dziś przy kolacji? Obserwuje go tak, jak pająk

obserwuje muchę.

Samantha powinna czuć się rozbawiona. Nie była, a to niedobrze.
– Myślę, że twój tata sam umie się bronić.
– I usiadła na pani miejscu przy stole.
Zabawne. Samancie też to się nie podobało – została posadzona

razem z dziećmi. Została wyłączona z dyskusji, która, jak zauważyła, nie
dotyczyła już tematów edukacyjnych, ale była typową rozmową –
prowadzoną przez lady Marchant.

– To nie jest moje miejsce przy stole. Lady Marchant zachowuje się

jak pani domu, a pani domu siedzi naprzeciwko pana domu.

Agnes skrzyżowała ramiona na piersi i opuściła brodę.
– Chce być kimś więcej niż panią domu dla mojego ojca.
Nieważne, jak bardzo Samantha miała ochotę ponarzekać z Agnes,

musiała przede wszystkim pamiętać o swojej pozycji. Musiała być
głosem rozsądku.

– Lady Marchant nie może zmusić twego ojca, żeby ją poślubił.
– Myślę, że on chce. Myślę, że on ją lubi.
– Więc powinnaś cieszyć się razem z nim. Nie może wiecznie

opłakiwać twojej mamy.

– Wiem. Nawet bym tego nie chciała. – Agnes przygryzła wargę. –

Bardzo dobrze pamiętam mamę. Vivian też. Nie potrzebujemy innej
matki. Ale pozostałe… matka by im się przydała.

Agnes wydawała się taka dojrzała, że Samancie chciało się płakać.
– Ale nie lady Marchant – dodała Agnes. – Ona nas nie lubi. Mnie i

moich sióstr. Pani też to wie.

– Byłoby lepiej, gdybyście nie były dziewczynkami. Widzi, jak pod

jej bokiem dorastają jej rywalki… – Zamilkła przerażona. Powinna

background image

pamiętać, że Agnes nie była przyjaciółką, a już z pewnością nie była
rówieśnicą.

– Ona nie myśli, że jesteśmy jej rywalkami. Jest stara. – Agnes

założyła ręce na głowę. – Gdzie jest pani matka?

– Jest w niebie.
– Z moją mamą. Myśli pani, że się zaprzyjaźniły?
Dama i zamiataczka ulic? Jakoś Samantha nie mogła sobie tego

wyobrazić.

– Może.
– Obudziłam się któregoś ranka i powiedzieli mi, że mama nie żyje. –

Agnes otarła łzę o poduszkę. – Jak zmarła pani mama?

– Zachorowała i nie miała co jeść, więc zmarła. – W zimnie, na

jakichś łachmanach na podłodze, z siedmioletnią córką przytuloną do
boku.

– To straszne.
– Tak. Była naprawdę miłą kobietą. Chciała, żebym była… taka jak

ona. Uczciwa i ciężko pracująca. Ale… – Samantha ocknęła się. Nie
mogła opowiadać o swojej przeszłości biednej, nieszczęśliwej Agnes.

– Lubię panią, panno Prendregast. – Agnes przytuliła się do niej

nieśmiało.

Samantha odwzajemniła się tym samym.
– Dziękuję, kochanie. Ja ciebie też lubię.
Agnes ziewnęła.
– Jestem taka zmęczona. Boli mnie głowa. Boli mnie brzuch.
– Wiem, kochanie. – Samantha nie chciała już dłużej o tym

rozmawiać.

Zaledwie po kilku chwilach dziewczynka chrapała w najlepsze.
– Biedne dziecko – mruknęła Samantha. Przypomniała sobie swoją

pierwszą miesiączkę. Jej ojciec porzucił ją w sierocińcu, a sam uciekł z
kochanką. Jedna z dziewcząt wytłumaczyła jej, co się z nią działo i co
powinna zrobić. Płakała przed snem, tęskniąc za matką, jak nigdy
przedtem. Żadna dziewczynka nie powinna być w takim dniu sama.

Uniosła głowę, słysząc głośne pukanie do drzwi. Kto tym razem?
Dobrze wiedziała. Po sposobie pukania mogła zgadnąć, że za

drzwiami stał pułkownik Gregory.

Jednak musiała się uspokoić. Dostała nauczkę. Musiała hamować

swój temperament, nie pozwolić, by gniew nią zawładnął, w przeciwnym
wypadku wszystkie problemy, które wygoniły ją z Londynu do tej

background image

zapomnianej przez Boga dziury, nawiedzą ją ponownie.

Wstając z łóżka, złapała bladoniebieski szlafrok. Założyła go,

zawiązała w pasie i otworzyła drzwi.

Pułkownik miał na sobie czarne ubranie do konnej jazdy i buty z

cholewami. Za pasem tkwiły skórzane rękawice. Patrzył na nią w ten sam
sposób, jak tej pierwszej nocy, gdy spotkała go na drodze – surowo, z
wyższością i wściekłością.

Miał zamiar ją przestraszyć? Jej wściekłość dorównywała jego.
Złapał ją za ramię, wyciągnął do oświetlonego korytarza i cicho

zamknął drzwi.

– Gdzie jest moja córka? Gdzie Agnes?
Znał odpowiedź. Widział dziewczynkę, ale jeśli chciał grać w tę grę,

to trafił na godnego siebie przeciwnika.

– W moim łóżku, śpi, a wie pan dlaczego?
– Ponieważ moja guwernantka nie jest w stanie wykonywać

najprostszych poleceń.

– Ponieważ jej ojciec jest niekompetentny.
– O czym, do diabła, pani mówi?
– To dziecko – Samantha wskazała ręką na swoje drzwi – nie

wiedziało, co się z nim dzieje.

Na swoje szczęście wyglądał na zaniepokojonego.
– A co się z nim dzieje?
Nie miała zamiaru go uspokajać.
– Dziś wieczorem Agnes stała się kobietą.
Patrzył na nią, nie rozumiejąc.
Fałszywie cierpliwym tonem Samantha powiedziała:
– Ma pierwszą miesiączkę.
Odskoczył do tyłu.
– Panno Prendregast! To nie jest temat, który powinienem z panią

omawiać!

– Z kim więc powinnam to omawiać? A może raczej z kim pan

powinien to omawiać? Jest pan jej ojcem. Twierdzi pan, że odpowiada
pan za wszystko, co dotyczy pańskich córek, ale ignoruje pan te
podstawowe przypadłości, które jedna z nich będzie znosić?

Otworzył usta, a potem zamknął. Po raz pierwszy od czasu ich

spotkania nie wiedział, co powiedzieć. W końcu wydusił z siebie:

– Nie ignoruję niczego, co dotyczy moich córek, ale to naturalna

przypadłość, o której, jestem pewien, uprzedziła je jedna z nauczycielek.

background image

– Tego nie było w planie. – Oparła się o ścianę i skrzyżowała ręce na

piersi, powstrzymując się, żeby nim nie potrząsnąć. – Kobiety nie różnią
się od mężczyzn. Żadna kobieta nie chce powiedzieć dziewczynce, że jej
szczęśliwe, beztroskie życie za chwilę się zmieni, że jej ciało podąża w
stronę kobiecości, a to czasami oznacza ból i dyskomfort. Jak pan śmie
zakładać, że ktoś inny zadba o coś tak ważnego?

– Panno Prendregast, proszę do mnie nie mówić w ten sposób.
Jej postanowienie panowania nad sobą wzięło w łeb wraz z

ogarniającą ją falą wściekłości.

– A właśnie że będę. Ktoś powinien do pana mówić w ten sposób.

Ż

yje pan swoim radosnym życiem, włócząc się gdzieś przez całe noce,

nieświadomy, że pańskie córki martwią się o pana, że niańki spiskują
przeciwko guwernantkom, nie wiedząc nic o obawach Kyli, lękach Mary,
koszmarach Vivian i miesiączce Agnes. Uważa pan, że to takie światłe,
ż

e je pan kolacje z dziećmi, ale robi pan wszystko, aby rozmowa nie była

rozmową, ale przewodnikiem po jakichś tematach, które pan ustala.

Zrobił krok do tyłu.
– Dzieci dobrze wykorzystują ten czas.
– Nie zna pan swoich dzieci i robi pan wszystko, żeby nie mogły z

panem porozmawiać. Nie pozwala im pan powiedzieć sobie o ich lękach
i nadziejach, spytać jak dorastać. Nigdy nie przyznaje się pan do błędu, a
już z pewnością nie przyzna pan, że może nie wiedzieć wszystkiego.
Udowodnił pan, że dużo wie na temat ryb w tej okolicy, ale nic pan nie
wie o swoich dzieciach. Co noc ściga pan bandytów. – Wskazała na
drzwi wejściowe. – Najwyższy czas zostać w domu z córkami.

– Panno Prendregast! – Wyciągnął ręce w jej stronę i zatrzymał się

kilka centymetrów od jej ramion. Zamiast tego oparł dłonie o ścianę po
obu stronach jej głowy, wpatrując się w jej oczy i ciężko dysząc z
wściekłości. – Może się pani spakować. Rano pani wyjeżdża.

Drżącym palcem wskazała na swoją sypialnię. Trzęsącym głosem

powiedziała:

– Agnes myślała, że umiera.
Pobladł.
– Myślała, że wykrwawi się na śmierć. Jeśli uważa pan, że

powiedziałam za dużo i musi mnie pan odesłać, nie mogę pana od tego
odwieść, ale, pułkowniku Gregory, każda z pańskich córek będzie
przechodzić przez to samo i sądzę, że Vivian czeka to już niedługo.
Potrzebuje pan kogoś, kto przygotuje je do przekroczenia progu

background image

kobiecości. Za kilka lat Agnes znajdzie mężczyznę, który będzie chciał
się z nią ożenić, i ktoś musi przygotować ją do nocy poślubnej, porodu i
rzeczywistości, skrywanej pod pozorami bajkowego świata. Czy może
pan to zrobić? – Pochyliła się w jego stronę na tyle blisko, by mógł
poczuć żar jej wściekłości. – Czy naprawdę może pan to zrobić?

Jego oczy płonęły, ramiona drżały.
– Nigdy pani nie wie, kiedy zamilknąć. – Pochylił głowę i przycisnął

usta do jej ust.

Przez chwilę była tak zaskoczona, że nie zdawała sobie sprawy, co

robił. A później pomyślała: całuje mnie. Pułkownik Gregory mnie całuje.

Wściekłość. Zmieszanie. Zaskoczenie. Odwróciła twarz, przycisnęła

głowę do jego szyi, w miejscu, w którym krawat dotykał skóry.

– Oszalałeś?
– A jak myślisz? – Pocałował ją znowu. Musiała być także szalona,

bo jej się to podobało.

Ale kłócili się.
Ale podobało się jej.
Ale dzieci… i Agnes…
Wszyscy spali. Nikt nie widział. Nikogo to nie obchodziło.
A jej się podobało.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Odsunęła się.
– Nie powinniśmy tego robić.
– Nie. – Ale nie ruszył się.
– Jesteś tym, kim jesteś i ja jestem tym, kim jestem.
– Tak. – Jego twarz była bardzo blisko. Tak blisko. Jego oddech

pachniał porto i przywodził jej na myśl ten wieczór, kiedy po raz
pierwszy powąchała trunek. Widziała kilkudniowy zarost na jego
podbródku, zmysłowy zarys jego ust.

Zrobiłam w życiu wiele nieodpowiednich rzeczy, ale ta jest najgorsza

– pomyślała.

Łapiąc koniec jego krawata, przyciągnęła jego usta ku sobie.
Jego dłonie spoczywały po obu stronach głowy Samanthy. Przywarł

do niej całym ciałem. Dotykał jej ustami. Gdyby stała bez ruchu, może
zmęczyłby się pocałunkami. Jednak mogłaby przysiąc, że okrył ją swoim
ciepłem. Jego buty i rękawice roztaczały intensywny zapach skóry.
Ustami wędrował po jej wargach. Zamknęła oczy. Pod powiekami
zaczęły pulsować kolory szlachetnych kamieni: rubin, szafir, szmaragd.

background image

Palcami wyczuwała jego tętno na szyi, a serce zaczynało bić w tym
samym rytmie.

A więc dlatego mężczyźni i kobiety się całowali. Aby zobaczyć,

poczuć, poznać się nawzajem w cudowny, niepowtarzalny sposób.
Mogłaby tak stać przez całą noc i nigdy nie mieć dość jego czułości.

Wtedy przesunął językiem po jej wargach.
Gwałtownie otworzyła oczy. Jego język. Złapała go za nadgarstek i

szarpnęła. Jego nadgarstek… Delikatnie całował jej wargi.

– Otwórz usta.
Nie zrozumiała go. Uniosła powieki.
– Co? Dlaczego?
Również otworzył oczy i spojrzał na nią, a jego twarz była tak blisko,

ż

e mogła dostrzec każdą ciemną rzęsę.

– O tak – wyszeptał, a potem zamknął oczy i wsunął język między jej

wargi.

Pierwszy pocałunek był tylko wstępem, badaniem. Teraz jego język

wsunął się między jej wargi, poruszając się z pasją i poczuła się...
inaczej. Już nie taka pewna siebie, niezależna kobieta, do czego zmusiło
ją życie, ale uwielbiana, wspaniała, kochana. Krew buzowała jej w
ż

yłach. Oddychała chrapliwie. Mocno opierała się o ścianę, by się nie

osunąć, i pragnęła odwzajemnić jego pocałunek.

Nigdy nie nauczyła się tego, nigdy nie miała na to ochoty. Ale przy

nim… jego siła ją zniewalała. W jej głowie pojawiały się obrazy. Sceny,
w których byli razem, splecione ciała, jego dłonie dotykające miejsc na
jej ciele, których nie dotykał dotychczas żaden mężczyzna. Wyobraziła
sobie, jak wyglądałby bez ubrań, umięśniony, owłosiony, silny.
Wyobraziła sobie, jak by na nią patrzył. Wyobraziła sobie, że on…
robiłby rzeczy, którymi zawsze pogardzała. Bo te rzeczy zadawały
kobiecie wyłącznie cierpienie i wydawały się dziwne i odrażające. Tylko
gdy myślała o robieniu ich z nim, wydawały się cudowne, jak dotyk
miękkiego futra na jej skórze albo łyk wody po długiej suszy.

Był delikatny, ale stanowczy. Przechylił głowę najpierw w jedną, a

potem w drugą stronę, smakując ją i zachęcając do oddania pocałunku.

Czuła mrowienie w piersiach i zacisnęła mocno uda, żeby zmniejszyć

uczucie obrzmienia i dyskomfortu. Pomogło… i pogorszyło sprawę.
Chciała przestać i chciała ciągnąć to dalej. Pragnęła wtulić się w niego,
ale resztka rozsądku, jaka jej pozostała, kazała jej nadal opierać się
mocno o ścianę. Poczuła, że drżą mu nadgarstki. Jego język wdarł się

background image

głębiej w jej usta i odpowiedziała mu, niepewnie, chętnie, z
zadziwieniem. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne,
otwierając przed nią drzwi do pożądania.

Chciała, żeby coś powiedział. Wytężyła słuch. Drgnęła, gwałtownie

odsuwając się od niego. Pułkownik wyprostował się.

– Co? Co się stało?
– Chyba coś… słyszałam. Jakby trzaśniecie drzwi.
Rozejrzał się po korytarzu.
– To tylko twoja wyobraźnia.
Złapał ją za ramiona, ale chwila szaleńczej namiętności minęła.

Głębokim i namiętnym głosem powiedział:

– Twoje oczy… mają taki niespotykany kolor.
– Zwyczajny brązowy.
– Nie, dziś przypominają kolor miodu, złocisty brąz. – Chwycił ją za

podbródek. – Czy wiesz, że masz najbardziej wyraziste oczy, jakie
znam?

Potrząsnęła głową.
– W twoich oczach czytam twoje myśli.
– Och, nie… – wykrztusiła. Jej myśli zbyt często wędrowały do niego

i zbyt często były niestosowne i lubieżne. Odwróciła wzrok.

– Mogłabyś uwieść mnie swoimi oczami.
Spojrzała na niego zakłopotana.
– Nie mam takiego zamiaru.
– Wiem. Ten pocałunek… to był błąd.
– Tak. Oczywiście. Był.
Jednak znowu głaskał ją po ramionach.
– Nie powinniśmy więcej tego robić.
– Nie. Nigdy. – Samantha spojrzała w dół na swoje bose stopy na

zimnej podłodze. Nigdy wcześniej nie czuła się tak skrępowana.
Całowała się z pułkownikiem Gregorym. Tak, chciała tego. Potajemnie.
W najgłębszych zakamarkach umysłu chciała tego…

Ale zrobić to. I to tak długo, tak szczegółowo. Co więcej, podobało

jej się to. A on o tym wiedział.

Jak miała jutro spojrzeć mu w twarz? Nawet teraz nie była w stanie

na niego spojrzeć.

– O czym rozmawialiśmy… wcześniej? – Jego głos nadal brzmiał

nienaturalnie.

Wciąż pobrzmiewała w nim namiętność. Podkuliła stopy,

background image

wyczuwając tę namiętność. Ale musiała zachowywać się normalnie.

– Wcześniej. Powiedziałeś mi, żebym wyjechała. – Miała nadzieję, że

nie zauważył jej bosych stóp. Lady Bucknell nigdy nie mówiła jej o
zasadach dotyczących bosych stóp, ale jeśli kobieta nie mogła podać
mężczyźnie gołej dłoni, to zasady dotyczące stóp musiały być znacznie
bardziej surowe. – Chciałeś, żebym spakowała walizki?

– Nie! Nie. To znaczy… nie, byłem zły. – Zakasłał. – Powiedziałem

coś, czego nie powinienem był mówić.

Zerknęła na niego i dostrzegła, że z lekkim uśmiechem przygląda się

jej palcom u stóp.

Cofnęła stopy pod szlafrok i uświadomiła sobie, że… poza koszulą

nic na sobie nie miała. Martwiła się o swoje palce u stóp, a on musiał
wiedzieć… no cóż, i tak niczego nie mógł zobaczyć. Szlafrok był mocno
zawiązany, a koszula z grubego materiału, zupełnie nieprzezroczysta.
Jednak sama myśl o tym, że stała tutaj, z nim, gdy w każdej chwili mógł
unieść materiał i dotknąć jej nagiej skóry, aż do… zacisnęła mocno
kolana. Gdyby to zrobił, odkryłby, że w środku się rozpuszczała. Na
pewno; była wilgotna i nabrzmiała.

– Wolałbym, żebyś została. Jeśli możesz.
Wyprostował się. Zdjął ręce z jej ramion i zrobił krok do tyłu.
– Nie musisz się obawiać, że moje dzisiejsze niestosowne

zachowanie się powtórzy. Ja nie całuję… to znaczy całuję, ale nie
guwernantki. Narzucanie się młodej kobiecie, która dla mnie pracuje, jest
przejawem braku ogłady i jestem tego w pełni świadomy. Nie wiem, co
mnie napadło.

Uśmiechnęła się. Dobrze wiedziała co, a wyobrażenie sobie tego

zwiększyło tylko uczucie dyskomfortu.

– Nie całkiem się narzucałeś. Mogłam krzyczeć, albo… coś w tym

rodzaju.

– Niemniej, to oczywiste, że jesteś młodą damą z niewielkim lub

ż

adnym doświadczeniem w sprawach alkowy…

Skonsternowana, rzuciła:
– Czy ten pocałunek był zły?
– Nie! – Przesunął palcami po jej wargach. Powstrzymała się, żeby

ich nie pocałować.

– Wcale nie – powiedział. – Bardzo mi się podobał. Był taki, jak

sobie wyobrażałem.

Wyobrażał sobie mój pocałunek?

background image

– Ale nie objęłaś mnie, a kiedy pocałowałem cię po raz pierwszy, nie

odwzajemniłaś mojego pocałunku. – Jakby chcąc rozkoszować się
dotykiem jej skóry, znowu dotknął palcami jej warg. – To nie była
niechęć, raczej oszołomienie.

– Poznałeś to po moich ustach?
Powstrzymał się od uśmiechu.
– A nie mogłaś poznać po moich ustach, co ja czułem?
– No cóż. – Znowu spuściła wzrok i zaczęła bawić się guzikami. –

Mogłam.

– No widzisz. – Zerknął na jej palce. – Kiedy kobieta świadomie

uwodzi mężczyznę, odpina guziczki w odpowiednim miejscu, aby mógł
dostrzec jej biust.

Przestała bawić się guzikami.
– Czy wiesz, co mi robisz, gdy… – Jakby nie mogąc się opanować,

rozwiązał jej szlafrok. – Nie. Oczywiście, że nie wiesz.

Gdyby była rozsądna, uderzyłaby go w twarz, aż zadźwięczałoby mu

w uszach. Zamiast tego odchyliła głowę, zamknęła oczy i rozkoszowała
się dotykiem jego dłoni, tak cudownym i tak przelotnym. Spojrzał na
swoją dłoń, jakby został na niej ślad skóry Samanthy.

– Niemniej, człowiek honoru nie uwodzi swojej guwernantki. –

Wyprostował ramiona, a jego głos znowu brzmiał oschle, jak zazwyczaj
brzmiał głos pułkownika Gregory'ego. – Jak już pani mówiłem, panno
Prendregast, na tym świecie nadal są ludzie honoru, a ja jestem jednym z
nich.

– Tak. – Przesunęła się w stronę drzwi. – Wierzę panu. Rano odeślę

Agnes do jej łóżka.

Patrzył na nią, jakby miał ochotę podążyć jej śladem.
– Chylę głowę przed pani mądrością w sprawach zdrowia mojej

córki.

– Tak. No cóż. Dziękuję. – Stała w drzwiach i bawiła się klamką, tak

bardzo onieśmielona i zawstydzona, że pragnęła jedynie zniknąć w
swoim pokoju i schować się pod kołdrą. Jednocześnie… jednocześnie
chciała stać tutaj, patrzeć na niego, rozmawiać z nim o niczym,
ponieważ… cóż, nie wiedziała dlaczego, ale tego właśnie chciała, a
jedynie głupiec mógł chcieć czegoś takiego.

Prawda? Zrobiła krok w głąb pokoju.
– Dobranoc, panno Prendregast. – Jego głos był głębszy, milszy niż

kiedykolwiek wcześniej, jak krem czekoladowy i porto.

background image

– Dobranoc, pułkowniku Gregory. – Wchodząc do środka, zamknęła

mu drzwi przed nosem i miała wrażenie, jakby uniknęła wielkich
kłopotów – i skazała się na samotność.

background image

Rozdział 13

William otworzył okno w swoim pokoju, wychylił się, rozkoszując

porannym słońcem, i odetchnął rześkim górskim powietrzem.

– Cudownie być żywym w taki dzień!
– Tak, pułkowniku, to prawda. – Głos jego wysokiego, chudego

służącego, zgorzkniałego z powodu braku żołnierskich rozrywek, nie
mógł brzmieć bardziej sarkastycznie.

– Żadnej chmurki na niebie, żadnej bitwy do stoczenia; można

umrzeć z nudów.

Nuda? Nie, nie kiedy Samantha jest na drugim końcu korytarza. Kto

by pomyślał, że kobieta, która tak śmiało przemawia i hardo patrzy,
całuje tak nieśmiało i powściągliwie?

– Niech pan weźmie kąpiel, zanim woda wystygnie. – Cleavers

sprawdził jej temperaturę łokciem. – Jest taka, jak pan lubi –
wystarczająco gorąca, żeby ugotować homara.

Zostawiwszy otwarte okno, William zanurzył się w miedzianej

wannie.

– Idealna. – Gorąca woda łagodziła mięśnie obolałe od wczorajszej

jazdy – i nocnych łowów.

Sprawy posuwały się naprzód. Jego ludzie schwytali Rosjanina

podążającego drogą do Maitland, a co ważniejsze, aresztowali dwóch
Anglików i Angielkę, podróżujących osobno, którzy byli szpiegami i
zmierzali w stronę posiadłości państwa Feathersonebaugh. Mężczyźni
mówili z twardym akcentem i byli służącymi, którzy zbierali i
sprzedawali informacje. Jednak kobieta była piękną i inteligentną damą.
Miała przy sobie listy dotyczące rozmieszczenia angielskich wojsk za
granicą i z pewnością mogła użyć swojej urody, by uniknąć
aresztowania.

Próbowała swoich wdzięków na Williamie. Nie tylko nie był

zainteresowany, ale też upewnił się, że będzie jej pilnować wieśniaczka o
twardym charakterze. Dama z pewnością nie ucieknie.

Wstając z wanny, wytarł się i włożył spodnie oraz koszulę.
Cleavers pokazał mu dwie marynarki.
– Czy włoży pan ciemnozieloną, pułkowniku, czy czarną?
William przetrzymywał wszystkich szpiegów w wiejskim więzieniu.

Miał nadzieję, że dziś w nocy również dopisze mu szczęście, ponieważ

background image

plan Throckmortona, aby wyłapać wrogów, postępował lepiej niż mogli
marzyć, a jego własny plan pojmania lorda i lady Featherstonebaugh na
gorącym uczynku wydawał się coraz bardziej realny.

– Oczywiście czarną. Dlaczego ciągle pokazujesz mi te marynarki w

absurdalnych kolorach?

– Ponieważ wiszą w pańskiej szafie. Ponieważ dżentelmen nosi takie

kolory. Ponieważ mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się pana
zaciągnąć na salony, gdzie może uda się panu oczarować jakąś kobietę,
która zgodzi się wyjść za pana, i nie będę już musiał dłużej wybierać
panu ubrań.

Zaintrygowany, William spojrzał na Cleaversa.
– Kobiety lubią zielony?
Cleavers powiesił zieloną marynarkę na wieszaku.
– Tak, pułkowniku, powtarzam to panu od czasu śmierci pani, ale pan

nigdy nie słucha.

Z właściwym dla siebie zdecydowaniem, bez zastanawiania się nad

motywami, William podjął decyzję.

– Dobrze. Zielona. – Wybrał pasujący butelkowozielony krawat i

zawiązał go precyzyjnie wokół szyi. Włożył czarną kamizelkę z haftem
w tym samym kolorze na klapach.

Tak, sprawa ze szpiegami nabierała wreszcie rumieńców.
Co więcej, nowa guwernantka świetnie się sprawdzała. Chociaż miała

tendencje do nadmiernego krytykowania, a ostatniej nocy była wręcz
bezczelna w swoich opiniach na temat jego charakteru. Jednak z
przykrością musiał przyznać, że miała dużo racji.

Na szczęście złagodziła jego gniew w sposób, o którym nawet nie

marzył.

Podczas gdy William niecierpliwie czekał, Cleavers poprawił mu

krawat i wygładził marynarkę.

– Dziękuję, Cleavers.
Cleavers uderzył się dłonią w piersi, zadowolony z efektów swojej

pracy.

– Proszę bardzo, pułkowniku. – Pośpiesznie, z łobuzerskim błyskiem

w oku dodał: – Domyślam się, że to na cześć lady Marchant?

William spojrzał na niego beznamiętnie.
– Kogo? Och. Tak. Lady Marchant.
Gdy szedł korytarzem, Cleavers wyszedł za nim i obserwując go,

zastanawiał się. Może plotki, krążące po domu, były prawdziwe.

background image

William nie zdawał sobie sprawy, że Agnes tak szybko dorosła.

Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego córka będzie potrzebować
kobiecej pomocy. Szczycił się tym, że jest przygotowany na każdą
okoliczność, a zawiódł Agnes. Strasznie. Nie tolerował porażek,
zwłaszcza własnych, i zamierzał coś z tym zrobić. Dzisiaj. Teraz.

Nacisnął klamkę w drzwiach do klasy.
Jego córki siedziały w ławkach, a William z zaskoczeniem stwierdził,

ż

e Samantha prowadziła lekcję historii. Postępowała zgodnie z jego

planem, jednak prowadziła zajęcia z taką pasją, że dzieci słuchały z
błyszczącymi oczami. Poczuł dziwny ucisk w dołku; po raz pierwszy od
bardzo dawna jego córki były razem, szczęśliwe i zgodne – i to za
sprawą Samanthy. Stała przy tablicy ze wskaźnikiem w dłoni. Pełnym
entuzjazmu głosem mówiła:

– Widzicie, królowa Elżbieta zjednoczyła naród, z powodzeniem

unikając małżeństwa kontraktowego, które pozbawiłoby ją niezależności
i podważyłoby jej autorytet w zdominowanym przez mężczyzn rządzie.
Bez względu na to, co powiedzą wam mężczyźni, kobieta może
rozkwitnąć bez pomocy męża!

William skrzywił się. Czego ona uczyła jego córki? Siedem par oczu

zwróciło się w jego stronę.

– Ojcze! – Agnes wstała.
Pozostałe dziewczynki również zaczęły się podnosić, ale zatrzymał je

ruchem dłoni.

– Siedźcie, siedźcie. – Uśmiechając się do Samanthy przeszedł na tył

klasy i oparł się o stół. Krzyżując ramiona, dał Samancie znak, aby
kontynuowała.

Ponownie wzięła wskaźnik do ręki, a na jej policzkach pojawił się

uroczy rumieniec. Nie patrzyła na niego. Najwyraźniej przypomniała
sobie ich pocałunek. Nie powinien sobie tak pochlebiać. W końcu
pozwolił Teresie mieć nadzieję, że jej się oświadczy. Rozum
podpowiadał mu, że Teresa byłaby żoną, której potrzebował. Rozum
podpowiadał mu również, że pożądanie w stosunku do Samanthy, które
go spalało, było żałosne. Powiedziała:

– Dobra królowa Bess przez lata unikała ataku ze strony hiszpańskiej,

posługując się sprytem i obietnicami. Z pewnością jest to kobieca broń,
ale sprawdza się tam, gdzie nic innego nie działa.

Vivian oparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w Samanthę.
– Co ona zrobiła, panno Prendregast?

background image

– Obiecała, że pomyśli o ślubie z królem Hiszpanii, dobrze wiedząc,

ż

e jeśli wyszłaby za niego, byłaby mu podległa, a Anglia byłaby podległa

Hiszpanii.

Samantha rzuciła spojrzenie w stronę Williama, ledwie zatrzymując

się na jego szyi, piersi, ale omijając twarz. Pochylił się i uchwycił jej
wzrok, co sprawiło, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

– Z… zanim zdał sobie sprawę, że bawiła się nim, i zaatakował nasze

wybrzeże, Anglia zdążyła zbudować potężną flotę i była w stanie
pokonać hiszpańską armadę.

Samantha była naprawdę piękna. Miała cudownie jasne włosy i ciepłe

brązowe oczy. Wysoka, smukła… niektórzy powiedzieliby, że za
szczupła, ale myliliby się. Podobały mu się kobiety, które nie miały zbyt
obfitych kształtów i wyobrażał sobie, że kiedy będzie miał okazję zdjąć z
niej bieliznę… nie. To nie było właściwe. Jeśli kiedykolwiek będzie miał
okazję zdjąć z niej bieliznę…

Mężczyźni mają swoje fantazje, bez względu na to, jak bardzo z nimi

walczą, a on wiedział, że jej piersi zmieściłyby się w jego dłoniach…

Miał wrażenie, że jego nagłe uczucie dyskomfortu jest widoczne jak

na dłoni, więc skrzyżował nogi.

Problem polegał na tym, że Samantha miała na sobie zupełnie

nieodpowiednią suknię z fioletowego muślinu i różowej satyny.
Guwernantki nie ubierały się w ten sposób. Nie uczyły z takim
entuzjazmem. Nie całowały… jak zaskoczone dziewice, wkładając w to
pasję i drżąc. Samantha nie powinna być guwernantką. Powinna zostać
hurysą, kurtyzaną albo… żoną.

Wbił wzrok w podłogę. Żoną. Innego mężczyzny. Nie jego. Nie

spełniała żadnego z kryteriów z jego listy. Nie znał jej pochodzenia. Nie
znał jej rodziny. Znał jej temperament i nie można było powiedzieć, że
była spolegliwa. Było oczywiste, że nic ich nie łączyło. A jednak…
mogłaby być odpowiednią żoną dla niego.

Absurd. Sprowadził tu Teresę z zamiarem przekonania się, czy pasuje

do jego rodziny, a zamiast tego rozmyślał o Samancie. Czy postradał
rozum? Co więcej, jego uwagę przez większą część czasu powinna
zajmować sprawa lady i lorda Featherstonebaugh. Mógł się nią
zajmować i w tym samym czasie zalecać się do lady Marchant. Nie było
to możliwe, gdyby chciał zalecać się do Samanthy.

Do cholery, pożądanie sprawiło, że ledwie mógł ustać.
Uniósł wzrok i uświadomił sobie, że Samantha i dzieci mu się

background image

przyglądają.

– Czy nie zgadza się pan ze mną, pułkowniku? – spytała Samantha,

trochę za słodko.

Już nie unikała jego wzroku; patrzyła wprost na niego, a jej

spojrzenie przeszywało go na wskroś.

Spojrzał na dzieci. Nie mógł się przyznać, że nie słuchał. To

podważyłoby autorytet Samanthy. Jednakże nie mógł zgodzić się z nią,
nie wiedząc, o czym mówiła. Starannie dobierając słowa, powiedział:

– Zastanawiałem się po prostu, skąd takie wnioski.
– Że jej wysokość królowa Elżbieta była jednym z najwybitniejszych

taktyków w historii Anglii? – Samantha spytała, biorąc się pod boki. –
Czy ma pan jakiś argument przeciw temu twierdzeniu?

– Nie, nie! Zgadzam się. Po prostu uważam, że jak wielu naszych

wybitnych przywódców, swoją wielkość zawdzięcza rozważnemu
dobieraniu doradców, słuchaniu ich rad i postępowaniu zgodnie z nimi.
A poza tym, jak wielu naszych wspaniałych przywódców, czasami
postępowała tak, jak uważała za stosowne.

– Słuszna uwaga, pułkowniku! – Samantha posłała mu uśmiech. –

Królowa Elżbieta była monarchą absolutnym, a jednak nie była tyranem,
jak wielu naszych królów.

Odwzajemnił uśmiech. Na jej policzkach pojawił się rumieniec. Gdy

wpatrywali się w siebie, w klasie zapanowała cisza. Dwoje ludzi
niemających ze sobą nic wspólnego, a jednak połączonych niewidzialną
nicią.

Wtedy Emmeline spytała:
– Ojcze, czy zostaniesz także na matematyce?
Wziął się w garść, podszedł do Emmeline i przykląkł przy niej.
– Dlaczego na matematyce, Emmeline?
– Bo odejmowanie jest trudne.
– Nie dla ciebie. – Starając się, aby usłyszały go pozostałe

dziewczynki, szepnął: – Jesteś moją najmądrzejszą córką.

– Nie jest – krzyknęła Kyla.
Wyciągnął ramiona i dziewczynki przytuliły się do niego. Od lat już

tak się nie przytulali, okazując sobie rodzinne uczucia, od tak dawna, że
pamiętał, jak Mary uśmiechała się, patrząc na nich. Tym razem, gdy
uniósł głowę, zobaczył Samanthę, i czuł się z tym dobrze. Mary
polubiłaby Samanthę – za jej dobroć, dyscyplinę, miłość do dzieci.

Gdy przytulił już każdą z dziewczynek z osobna i wszystkie razem,

background image

zapewniając Kylę, że jest jego najmądrzejszą córką, poza Henriettą, i
Vivian, i Agnes i Marą – i Emmeline – podszedł do Samanthy i ukłonił
się przed jedyną guwernantką, której udało się przechytrzyć jego córki.

– Świetnie pani sobie radzi, ucząc moje dzieci.
Patrzyła na niego z dziwną powagą.
– Dziękuję, pułkowniku. To sama przyjemność.
Ogarnął wzrokiem dziewczynki.
– Czy wasze sukienki są już gotowe?
Wszystkie usiłowały mówić jednocześnie. Uciszył je i wskazał na

Agnes.

– Jeszcze nie całkiem, ojcze, ale prawie – odpowiedziała. – Ciągle

mamy przymiarki.

– To takie nudne – odezwała się Henrietta.
– Powiem szwaczkom, żeby natychmiast przestały, ponieważ moja

córka jest znudzona.

– Nie! Nie, udaję, że jestem księżniczką, która idzie na bal, i nie

myślę o tym. – Henrietta wydęła wargi. – No, chyba że ukłują mnie igłą.

Wszystkie dziewczynki przytaknęły.
– Nie mogę się doczekać, kiedy was w nich zobaczę. A teraz pójdę

zaplanować przyjęcie, a wy będziecie uczyć się matematyki. – Pogłaskał
po policzku Emmeline, potem Agnes i, zanim zdążył pomyśleć,
Samanthę.

Samantha odsunęła głowę.
– Pułkowniku Gregory, nie jestem jedną z pańskich córek.
Jej ruch, reprymenda rozzłościły go.
– Z pewnością bym pani z nimi nie pomylił. – W jego spojrzeniu

pojawił się żar ostatniej nocy.

Zarumieniła się, ale zacisnęła mocno usta i spojrzała mu w twarz.

Kobietę można było zniewolić tylko najsłodszą bronią.

– Życzę pani miłego dnia, panno Prendregast. Dzieci. – Przeszywając

ją po raz ostatni spojrzeniem, wyszedł na taras.

Jedną z jego córek? Z pewnością nie!

background image

Rozdział 14

Jak William się spodziewał, Teresa usadowiła się pod markizą. I jak

obiecała, zorganizowała na tarasie centrum przygotowań do przyjęcia.
Na stole rozłożyła przed sobą listy gości z zapiskami i tabelkami. Pod
ręką trzymała dzwonek do wzywania służących, którzy pojawiali się, aby
przyjąć polecenia i zdać relację z tego, co już zrobili. Obok stał wazon z
białymi, różowymi i czerwonymi goździkami. William stwierdził, że
Teresa byłaby świetnym generałem.

Byłaby dobrą żoną dla niego.
– Williamie, nareszcie! – Uśmiechając się na powitanie, wyciągnęła

ku niemu ręce.

Ucałował je z galanterią. Od razu je cofnęła i chwyciła pióro.

Najwyraźniej jej przeszkadzał.

Zanurzywszy stalówkę w atramencie, napisała kilka słów, a potem

oznajmiła:

– Zdecydowałam. Na trawniku pomiędzy domem i jeziorem rozstawię

namioty, a jeśli pogoda pozwoli, będziemy podawać tam lunch przez trzy
dni. – W swojej żółtej porannej sukience i rozłożystym czepku wyglądała
ś

wieżo i pogodnie. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech, ale oczy miały

ostry wyraz.

– Namiot na trawniku. – To był najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek

słyszał. – Dlaczego, skoro mamy odpowiednią jadalnię?

Skrzywiła się surowo.
– Chyba nie oczekujesz, że będziemy tam spożywać każdy posiłek.

To byłoby nudne. Nie, ogród będzie urozmaiceniem, którego
potrzebujemy, a poza tym pikniki są w modzie.

– A więc urządzimy piknik. – William do późna w nocy jeździł

konno po okolicy, szukając zdrajców. Nie miał cierpliwości odwodzić
Teresę od jej szalonych pomysłów, nie mógł jednak okazać jej
zniecierpliwienia, chociaż miał na to ochotę. W końcu oddawała mu
wielką przysługę. – Chcę zrobić wrażenie na moich gościach.

Na lady i lordzie Featherstonebaugh.
– Oczywiście, że zrobisz, mój drogi. To twoje pierwsze przyjęcie od

bardzo dawna. – Poklepała go po dłoni, uśmiechnęła się i wróciła do listy
gości. – Pierwszego dnia przygotujemy na ich przyjazd pożywny posiłek,
aby mogli się dobrze poczuć po podróży. Ustawimy krzesła, oczywiście,

background image

ale tylko kilka, i żeby byli zmuszeni ze sobą rozmawiać. Tego samego
wieczoru urządzimy nieformalne spotkanie. Będzie pokój do kart i gier, a
także do słuchania muzyki. Panie będą mogły grać…

– Nie zapominaj o dzieciach.
– Nie. Jak mogłabym o nich zapomnieć? – Uśmiechnęła się z

fałszywym entuzjazmem. – W tym czasie dzieci gości mogą grzecznie się
uśmiechać. Później, jeśli zechcą, tańce i kolacja o północy.

Brzmiało to, jak przyjęcie w każdym innym domu, gdyby nie te

namioty; jednak nie był na tyle głupi, by powiedzieć to głośno.

– Bardzo nietypowe.
– Dziękuję. Drugiego dnia rozstawimy stoły i krzesła i podamy

posiłek. Mam nadzieję, że będzie ciepło.

– Jeśli tak zarządzisz, na pewno będzie. – Nawet Bóg nie mógł

pomieszać Teresie szyków w kwestii rozrywki.

– Dziękuję! Cóż za urocza myśl. – Ledwie zwracała na niego uwagę.

– Podamy łososia w galarecie, sery, dziczyznę na zimno i lód… tak się
cieszę, że masz pomieszczenie na lód, mój drogi.

– W tych okolicznościach jest bardzo przydatny. Nie zapominaj, że

moje dzieci chciałyby zaprezentować swoje umiejętności.

– Och, kochanie.
Nie wydawała się tak entuzjastycznie nastawiona, jak by sobie tego

ż

yczył. Nadal nie nauczyła się ich imion i nie udało się jej porozmawiać

z żadną z dziewcząt. Czyżby Teresa nie lubiła dzieci? To stanowiłoby
wielką przeszkodę w jego planach, aby się z nią ożenić. Spojrzała w swój
plan.

– Nie ma dla nich czasu. Może… późnym popołudniem, tuż przed

podaniem herbaty. Potem goście pójdą się przebrać. Tego wieczoru
urządzimy bal.

Pomyślał, że być może powinien wyrazić swój entuzjazm. Zamiast

tego ledwie powstrzymał się od westchnięcia. Zabawa wymagała
nieludzkiej pracy, a jego ludzie będą patrolować drogi bez niego.

– Już zamówiłam orkiestrę – powiedziała Teresa. – Przyjedzie z

Yorku.

Miał nadzieję, że królowa Wiktoria doceni jego wysiłki, aby

zapewnić jej królestwu bezpieczeństwo, ponieważ kosztowało go to
majątek. Teresa chyba czytała w jego myślał, bo powiedziała:

– Kochanie, twoja twarz ma taki dziwny wyraz. Pamiętaj, że od

trzech lat nie urządzałeś przyjęć, więc pomyśl, iż to przyjęcie musi

background image

nadrobić stracony czas.

– Tak, a później każde następne przyjęcie będzie musiało być

większe.

Wyciągnęła goździk z wazonu, urwała łodyżkę i wsunęła kwiat w

klapę jego marynarki. Położyła mu dłoń na piersi i spojrzała w oczy.

– Większość mężczyzn nie zdaje sobie z tego sprawy. Dotknęła go.

Mówiła przymilnym głosem. Jednak nie doświadczał poruszenia, które
ogarniało go na dźwięk głosu Samanthy. Samantha ze swoimi ciętymi
odpowiedziami, ciętymi uwagami i… słodkimi ustami, i smukłym
ciałem.

– Oczywiście – powiedział mrukliwie, chociaż nie bardzo wiedział, z

czym się zgodził.

– Nie martw się balem. Będzie wielki i wspaniały.
– Nie martwię się balem.
Martwił się, że lord i lady Featherstonebaugh nie wpadną w pułapkę,

którą na nich zastawiał.

– I tak trzymać! Urządzimy o północy kolację. Ostatniego dnia…

znowu przekąski w namiotach albo może na tarasie, a potem odjadą.

Skończyła. Wreszcie.
– Brzmi wspaniale. Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć. –

Chociaż nie miał ochoty na więcej przyjęć i rozmów takich, jak ta… jeśli
miała zostać jego żoną, jak planował. – Upewnij się, że będzie dużo
miejsc do poufnych rozmów, gdzie mężczyźni będą mogli się
zrelaksować i porozmawiać o interesach lub przyjemnościach.

– Tak. Tak, oczywiście. Jednak na tym przyjęciu nie będzie wiele

przyjemności, Williamie, będzie więcej mężczyzn niż kobiet. – Postukała
paznokciami w blat stołu. – Znacznie więcej mężczyzn niż kobiet.

– Tak. Tak, wiem. – Jednak tylko mężczyźni zajmowali stanowiska w

Biurze Bezpieczeństwa Wewnętrznego i w wojsku. Tylko mężczyźni
przyciągali ważnych szpiegów. A zawodowi żołnierze bardzo często nie
byli żonaci. – Nie znam zbyt wielu kobiet. Zaprosiłem wszystkich
sąsiadów z córkami.

– Dlatego byłoby lepiej, gdybyś poczekał z ustalaniem listy gości na

mój przyjazd. – Teresa starała się zapanować nad poirytowaniem. – Co
się stało, to się nie odstanie. Kilka samotnych kobiet będzie cieszyć się
zainteresowaniem panów.

To dziwne. Wydawało się, że Teresa kocha jego dom, jego ziemie i

jest nim zainteresowana. A jednak jakoś nie pasowała do Silvermere.

background image

Ś

wieciła jak diament, za każdym razem ukazując inne oblicze, ale nie

wiedział, które z nich jest prawdziwe. Zastanawiał się – jakie tajemnice
skrywała, że tak bardzo się pilnowała?

I dlaczego w ogóle go to obchodziło? Wszystkie powody, dla których

uważał ją za odpowiednią dla siebie partię, były nadal aktualne.
Pochodziła z jego sfery, miała wdzięk, była dobrą gospodynią, świetnie
się ubierała i mogła wprowadzić jego córki do towarzystwa. Tracił swój
czas, próbując zrozumieć kobiety. Nie udało się to jeszcze żadnemu
mężczyźnie. A jednak na tym właśnie polegał problem. Od czasu, gdy
poznał Samanthę, czasami wydawało mu się, że ją rozumie. A nie mieli
ze sobą nic wspólnego.

Musiał przestać rozmyślać o takich głupstwach. Dał znak służącemu,

a później spytał Teresę:

– Czy jadłaś już śniadanie?
– Tak, ale możesz sobie coś zamówić, jeśli chcesz. – Spojrzała na

niego ostro. – Chociaż nigdy nie sądziłam, że jesteś takim śpiochem. Czy
znowu wychodziłeś zeszłej nocy?

Przystała na jego hulanki, więc uznał, iż może się przyznać:
– Wyszedłem około jedenastej.
– A nie przed jedenastą? – Wzięła pióro, zamoczyła je dwukrotnie w

atramencie, a potem rzuciła je na stół. Upadło na jedną z jej list, tworząc
wielkiego kleksa, ale nie zwróciła na to uwagi. – Williamie! Muszę to
powiedzieć!

– Oczywiście, moja droga. O co chodzi?
– Wiem, jak bardzo żołnierze cenią sobie dyskrecję, i wiem, że to, co

powiem, będzie niedyskrecją, ale dotyczy to twoich dzieci.

Słuchał jej uważnie.
– O co chodzi?
– Zeszłej nocy nie mogłam spać. Usłyszałam głosy w korytarzu.

Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam pannę Prendregast – rozmawiającą z
mężczyzną.

Spędził wiele lat w armii, negocjując z nieufnymi tubylcami, mając

do czynienia z aroganckimi, głupimi oficerami. Nauczył się ukrywać
swoje myśli, ale nigdy wcześniej ta umiejętność nie była tak przydatna
jak teraz. Rozmawiającą? Czy widziała, że Samantha rozmawiała z
mężczyzną? Z nim? A może widziała, jak Samantha całuje się z
mężczyzną? Z nim?

Ale jeśli Teresa widziałaby ich całujących się, powiedziałaby o tym.

background image

Nie miała żadnego powodu, żeby unikać tego tematu.

A on z pewnością nie powtórzy już tego doświadczenia, bez względu

na to, jak bardzo było ono przyjemne. Szanował pannę Prendregast.
Może była uparta, zawzięta i pyskata, ale była również oddana jego
dzieciom. Powinna dostać nagrodę za to, że była pyskata zeszłej nocy, a
on nie mógł uwierzyć, jak bardzo był ślepy.

– Ja byłem tym mężczyzną. Agnes źle się czuła i poszła do panny

Prendregast. Byłem zły i mieliśmy ostrą wymianę zdań. – I coś jeszcze,
ale nawet jeśli Teresa o tym wie, nie będzie go oceniać. Zapewniła go o
tym.

– Mój Boże! Czy chcesz powiedzieć, że panna Prendregast nie ma dla

siebie nawet wieczorów?

Teresa zaskoczyła go. Sądził, że skrytykuje pannę Prendregast za

niestosowne zachowanie. Zamiast tego zastanawiała się nad
niedogodnościami życia panny Prendregast.

– Mam zasadę, że dzieci kładą się o dziewiątej i zostają w łóżkach.
– Najwyraźniej panna Prendregast oczarowała je tak bardzo, że bez

ż

enady zakłócają jej czas wolny.

Tak. Nie mógł się z tym nie zgodzić.
– Biedna panna Prendregast! – Teresa potrząsnęła głową i

westchnęła. – Dzieci będą przychodzić do jej sypialni za każdym razem,
kiedy przyjdzie im na to ochota. Nie boisz się, że ją stracisz? Mówi, że
ukończyła Akademię Guwernantek. Te panie mają duże wymagania. Nie
musi zostawać w miejscu, w którym ma tak mało prywatności.

Skrzywił się. Uwagi Teresy były słuszne i to nawet bardzo. Nie

chciał, aby Samantha była niezadowolona i może nawet wyjechała…
oczywiście wyłącznie dlatego, że odpowiednia guwernantka była na
wagę złota.

– Niestety, panna Prendregast jest tak towarzyska, że obawiam się, iż

będzie przyjmować dzieci bez względu na to, co powiem.

– Jej maniery są nienaganne i cieszy się nieskazitelną reputacją. To

urocza kobieta. Urocza. Po prostu czarująca. – Teresa poklepała się po
policzku w zamyśleniu. – Może lepiej byłoby umieścić ją w jednym z
domków dla gości, gdzie miałaby więcej czasu dla siebie.

Odpowiedział bez zastanowienia.
– Nie.
– Dlaczego nie?
Ponieważ chciał mieć Samanthę pod swoim dachem.

background image

Ujmując jego dłonie w swoje, Teresa spojrzała mu w oczy.
– Wiem, że tobie jest wygodniej mieć pannę Prendregast w pobliżu,

na wypadek gdyby któreś z dzieci się rozchorowało, ale musisz być w
porządku wobec tej biednej dziewczyny, mój drogi. Już jest chuda, a jeśli
nie będzie mogła spać w nocy, to obawiam się o jej zdrowie.

Zaniepokojony zapytał:
– Sądzisz, że jest chora?
– Nie, jestem pewna, że nic jej nie dolega, no cóż, wygląda zdrowo,

gdy prowadzi dzieci na próby śpiewu. A poza tym, jak powiedziałeś, jada
solidne posiłki. – Teresa przycisnęła dłonie do brzucha. – Ktoś mógłby
pomyśleć, że ma tasiemca. Więc nie sądzę, żebyś musiał niepokoić się o
jej zdrowie. Pomyśl raczej o jej samopoczuciu. Wiem, że podejmiesz
słuszną decyzję.

Nie chciał tego przyznać, ale Teresa miała rację, a jego bezpośrednia

reakcja była nie na miejscu.

Ponadto nocami nie byłoby Samanthy w pobliżu, a on myślał o niej

leżąc samotnie w łóżku. To było niedopuszczalne, ponieważ adorował
Teresę. Samantha go rozpraszała i chociaż wierzył, że uda mu się
pokonać to absurdalne zauroczenie guwernantką, byłoby lepiej, gdyby
widywał ją jak najrzadziej.

W końcu słyszał przecież o lordzie, który nie dalej jak w zeszłym

roku postradał zmysły i ożenił się ze swoją gospodynią, ale William
nigdy nie straciłby głowy dla kobiety. Zwłaszcza dla kobiety, która
prawdopodobnie nie pasowała do towarzystwa.

– Dziękuję, Tereso. Panna Prendregast jutro się przeprowadzi.
– Myślę, że tak będzie najlepiej. – Teresa uśmiechnęła się

nieznacznie.

Wstał, ukłonił się i zamierzał odejść. Ale zatrzymał się.
– Przyszło mi coś do głowy. Sama powiedziałaś, że maniery panny

Prendregast są nienaganne.

Teresa obserwowała go uważnie.
– Tak powiedziałam.
– A więc panna Prendregast będzie kolejną kobietą na przyjęciu.

Dzięki temu będziemy mieli mniejszą przewagę mężczyzn. – A jemu
pozwoli to sprawdzić, jak Samantha zachowuje się wśród jego
znajomych. – Cieszę się, że przyszło mi to do głowy.

– Och, ja również.

background image

Rozdział 15

– Psst…
Agnes uniosła głowę znad poduszki i spojrzała w ciemność.
– Vivian?
– To ja. Mogę się z tobą położyć?
Agnes uniosła kołdrę i Vivian zajęła miejsce obok.
– Co chcesz? – Nie bardzo miała ochotę spać z Vivian. Nadal

krwawiła i chciało jej się płakać, zwłaszcza gdy przypominała sobie, jak
ojciec je dzisiaj przytulał. Wracała wtedy pamięcią do czasów, kiedy żyła
mama, ale to, jak tata patrzył na pannę Prendregast niepokoiło ją. Vivian
powiedziała śpiewnym głosem:

– Wiem coś, czego ty nie wiesz.
Agnes zesztywniała. Czyżby Vivian domyśliła się, jak ciało Agnes ją

zawiodło?

– Ojciec lubi pannę Prendregast.
Agnes odetchnęła z ulgą. Nie chciała opowiadać Vivian o

comiesięcznym krwawieniu.

Wystarczyło jej, że musi się z tym uporać; nie miała już ochoty o tym

rozmawiać.

– Skąd o tym wiesz?
Vivian przykryła głowę kołdrą. Agnes zrobiła to samo.
– Ostatniej nocy, kiedy wszyscy spali poszłam siusiu i zgadnij, co

zobaczyłam w korytarzu?

– Co?
– Ojciec całował pannę Prendregast.
– Nie!
Nie, panna Prendregast była w łóżku z Agnes.
– Tak, mówię ci, że to widziałam.
Oczywiście, Agnes spała. Mocno spała aż do rana, gdy panna

Prendregast obudziła ją i odesłała do jej łóżka.

– Całował ją jak… no nie wiem… jak – Vivian nie mogła znaleźć

właściwego słowa.

Z rosnącym podekscytowaniem, Agnes podrzuciła jej słowa.
– Jakby ją lubił?
– Tak! A ona była w koszuli nocnej! – Vivian wydawała się

zaszokowana. – Co powinnyśmy zrobić?

background image

Zawsze spiskowały, jak pozbyć się swoich guwernantek. Spiskowały

w łóżku, razem, z głowami pod kołdrą. Jednak teraz było inaczej. Inaczej
i lepiej.

– Znaczy… zęby przepędzić pannę Prendregast? – Agnes spytała

niepewnie.

– Nie, głuptasie! Żeby sprawić, że tata się z nią ożeni!
Agnes ułożyła się wygodniej.
– Żebyśmy znowu mogli być rodziną.
– Tego bym chciała.
– Och, ja też.
Na korytarzu rozległy się zdecydowane kroki. Rozbłysło światło

pojedynczej świeczki i dziewczynki schowały się pod kołdrę. W
drzwiach stała gospodyni w czepku i koszuli nocnej, z groźnym wyrazem
twarzy.

– Wystarczy tego knowania na jedną noc, dziewczęta. Czas iść spać.

Jutro jest wielki dzień i będę zmęczona, jeśli się dobrze nie wyśpię.

– Tak, psze pani. – Vivian wygramoliła się z łóżka. – Co będzie

jutro?

– Jak to? Zostały już tylko dwa dni do wielkiego przyjęcia,

oczywiście! – Pani Shelbourn zabrała Vivian do jej łóżka, potem wróciła,
ż

eby pogłaskać Agnes po głowie. – Wszystko w porządku, kochanie?

W rzeczywistości pytała, czy Agnes potrzebuje czegoś w związku z

miesiączką. Panna Prendregast miała rację. Wszystkie kobiety były dla
niej bardzo miłe i wyrozumiałe, i Agnes nie przeszkadzało pytanie pani
Shelbourn. Sprawiała, że wszystko wydawało się takie oczywiste. Agnes
potrząsnęła głową i zamknęła oczy.

I zaczęła rozmyślać, jak doprowadzić do małżeństwa ojca z panną

Prendregast.

Wyglądało na to, że nikt nie wiedział, jaki był powód tego spotkania.

Samantha z pewnością nie miała na ten temat bladego pojęcia.

Służba ustawiła się wzdłuż ścian holu. Dzieci stały naprzeciwko,

według wzrostu. Samantha trzymała Kylę za rękę i wszyscy patrzyli na
pułkownika Gregory'ego.

Odziany w konserwatywny garnitur z granatowego materiału, patrzył

na zebranych ze środka holu. Dłonie trzymał wzdłuż ciała i przyglądał

background image

się stojącym przed nim pracownikom.

– Zebrałem was tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze, jutro

przyjeżdżają goście i chcę, abyście przyszli do mnie, jeśli zauważycie coś
dziwnego. Cokolwiek.

Samantha widziała już wiele przyjęć i znudzonych gości, a także co

mogą zrobić z czystej złośliwości, więc wiedziała, o co mu chodzi.

Mitten również wiedział, ale monotonnym głosem rzekł:
– Przepraszam, pułkowniku, ale czy mógłby pan na użytek świeżo

zatrudnionych służących wyjaśnić, co to mogłoby być?

– Nie byłbym zadowolony, gdyby goście pokradli srebra. –

Pułkownik Gregory zasępił się. – A niestety czasami…

Mitten i reszta służących pokiwała głowami.
– Co łączy się z drugim powodem. Zginął miniaturowy portret mojej

ż

ony, który stał na moim biurku.

Samantha poczuła, że jej serce zamiera. Służący sapnęli i rozejrzeli

się po sobie.

– Wiem, że czasami zdarzają się wypadki, i zakładam, że podczas

sprzątania mógł zdarzyć się wypadek.

Wszyscy spojrzeli na pokojówkę, zajmującą się gabinetem

pułkownika.

– Jeśli ktoś z was – ktokolwiek – złamał ramkę lub zrobił coś innego i

nie chce się do tego przyznać, zrozumiem to. – Pułkownik Gregory
wyglądał jak przywódca, wyprostowane ramiona, stopy razem, surowe,
ale wyrozumiałe spojrzenie niebieskich oczu. – Możecie przynieść mi
portret i obiecuję, że nie będzie żadnych konsekwencji. Albo zostawcie
go na moim biurku i nie będę o nic pytał. Jednak proszę, abyście go
zwrócili. Jest dla mnie bardzo cenny.

Samantha rozejrzała się po ludziach, usiłując zidentyfikować

sprawcę. Służący byli milczący i spokojni albo milczący i
podenerwowani. Dzieci miały szeroko otwarte oczy i smutne miny;
Agnes przyglądała się wszystkim, a Mara zagryzała wargi.

Pułkownik Gregory również przyglądał się wszystkim i przez krótki

moment jego wzrok zatrzymał się na Samancie. Ale nie wyglądało na to,
ż

e uważa ją za złodzieja. Nie, jego ciepłe spojrzenie mówiło coś zupełnie

innego. A przecież byli tu wszyscy. Z pewnością zauważyli, jak się
zarumieniła. Spuściła wzrok. Jednak jeśli zauważyli, to z pewnością
wzięli ją za złodzieja. Pułkownik Gregory podejrzewał, że ukradła jego
torbę na alkohol, a nawet nie znał jej przeszłości.

background image

Wyprostowała się. Musiała pamiętać, kim i czym była.
Na schodach rozległ się hałas i wszystkie głowy zwróciły się w tamtą

stronę. Na ich szczycie stała lady Marchant, drobna i czarująca w
porannej sukni z ciemnoniebieskiego muślinu w srebrne kwiaty.

– Przepraszam. – Uniosła do ust dłoń w srebrnej rękawiczce. –

Zakłócam spotkanie robocze. Schodziłam na śniadanie.

– Bardzo dobry pomysł. – Pułkownik Gregory uśmiechnął się do niej,

jak do najdroższej przyjaciółki.

Samantha zacisnęła zęby. Musiała pozbyć się tej niezrozumiałej

antypatii do lady Marchant. Lady Marchant zdawała się nie wiedzieć o
jej istnieniu, i można to było z łatwością wytłumaczyć. Wiedziała tak
samo dobrze jak Samantha – najwyraźniej lepiej niż Samantha – że
guwernantka nie jest dla niej zagrożeniem jako dla potencjalnej żony
pułkownika Gregory'ego. Samantha wiedziała, że przez następny tydzień
nie będzie miała zbyt wielu okazji widywać lady Marchant czy
pułkownika Gregory'ego, czy któregokolwiek z gości. Chyba że będzie
towarzyszyła dzieciom. A kiedy lady Marchant zajmie miejsce żony
Williama, zechce sprowadzić tu własną służbę. Z pewnością zwolni
młodą guwernantkę, a Adorna nie będzie mogła mieć pretensji, że
Samantha wróciła do Londynu z takiego powodu.

Więc lady Marchant mogła sobie pozwolić na to, by stać się

wybawicielką Samanthy. Samantha powinna być wdzięczna i wyzbyć się
ochoty parodiowania jej płynnego kroku i trzepotania rzęsami.

Pułkownik Gregory ciągnął dalej:
– Idź na taras, Tereso. Służący niedługo przyniosą ci śniadanie.
Lady Marchant zeszła z gracją po schodach i wyszła na taras,

rozsiewając wokół czar. Pułkownik Gregory zwrócił się ponownie do
służby.

– To wszystko. Musimy pracować w zespole, żeby to przyjęcie się

udało i wiem, że możemy – razem. – Strzelił obcasami. – Rozejść się!

Samantha była poruszona tym, jak umiał wzbudzić w ludziach

entuzjazm, ale zarazem ten jego wojskowy styl rozbawił ją. Wszyscy
szybko się rozeszli do swoich zajęć. Zostało jeszcze sporo pracy przed
przyjazdem gości. Zwłaszcza kucharz sprawiał wrażenie człowieka,
którego goni czas.

Samantha zaczęła prowadzić dzieci w stronę klasy, kiedy pułkownik

Gregory zawołał:

– Dzieci, zostańcie.

background image

Dziewczynki zrobiły żołnierski „w tył zwrot” i czekały na rozkazy

ojca. Podchodząc do Samanthy, odezwał się cicho, tak żeby tylko ona
mogła go słyszeć.

– Panno Prendregast, czy ja panią bawię?
– Ależ skąd, pułkowniku.
– Śmiała się pani ze mnie.
Nie wiedziała, czy patrzeć na niego, czy za niego, czy na własne

stopy. Nadal pamiętała dotyk jego warg, jego napierające na nią ciało, i
ledwie mogła mówić z zażenowania i… – ach, dlaczegóż się nie
przyznać? – …z powodu przyjemności. Chciała stać obok niego, słuchać
jego głosu, wyobrażać sobie, że pragnie ją pocałować.

– Nie śmiałam się. Tylko… zachowywał się pan jak prawdziwy

oficer.

– Jestem oficerem. Służyłem w Indiach i w górach przez ponad

dziesięć lat. Niektórych nawyków nie da się wyplenić. Czy to pani
przeszkadza?

Spojrzała na niego rozbawiona.
– Obchodzi pana to, co myślę?
– Jestem wrażliwym człowiekiem. – Na jego wargach błąkał się

uśmiech.

A może się z niej śmiał?…
Ś

ciągnęła usta. Przy kolacji pomoże Kyli wylać mleko na jego

spodnie. Tak. Rozluźniła się. Taka zemsta była niewielka i niegroźna, ale
niewątpliwie przyjemna.

Odwracając się do dzieci, pułkownik Gregory powiedział:
– Idziemy do bawialni. Za mną.
I poprowadził je po schodach na piętro.
Samantha szła z tyłu za Agnes i z całych sił usiłowała nie widzieć, jak

spodnie opinają jego uda, a pośladki poruszają się przy każdym kroku.
Dziewczyny na ulicy czasami dobitnie komentowały wygląd i poruszanie
się męskiego ciała, ale Samantha zauważyła, że niewielu mężczyzn
wartych było uwagi. Nie zwracała więc na nich uwagi.

Pułkownik Gregory był wyjątkiem od tej reguły. Teraz nie mogła

oderwać od niego wzroku. Weszli na drugie piętro, gdzie znajdowała się
bawialnią. Dzieci poszły do pokoju, a Samantha podążyła za nimi.

Z bujanego fotela wstała drobna, mniej więcej pięćdziesięcioletnia,

kobieta. Miała okrągłą twarz, rumiane policzki i uśmiech, który
wywoływał w Samancie ciepłe uczucia. Dzieci uśmiechnęły się do niej,

background image

zaskoczone, ale zadowolone. Pułkownik Gregory podszedł do uroczej
kobiety, wziął ją za rękę i podprowadził do Samanthy.

– Pani Chester, to jest panna Prendregast, nasza guwernantka.
– Ach, panna Prendregast, już pani jest sławna w Hawksmouth. –

Pani Chester dygnęła, a jej twarz pojaśniała. – Bo udało się pani
poskromić te urwisy.

Ku zaskoczeniu Samanthy dzieci zaszurały nogami i roześmiały się.
– Pani Chester, a oto i moje urwisy… znaczy… córki. – Pułkownik

Gregory przedstawił każdą z dziewczynek, które kłaniały się po kolei,
bacznie przyglądając się pani Chester.

Pani Chester uśmiechnęła się jeszcze bardziej promiennie i klasnęła

w dłonie.

– A więc to wy jesteście tymi dzieciaczkami, które będę tulić w nocy

do snu.

Samantha spojrzała na pułkownika Gregory'ego i dostrzegła, że się

uśmiechał. Znowu poczuła ciepło; musiała przestać się rumienić za
każdym razem, gdy to robił.

– Jestem waszą nową nianią i będzie nam razem cudownie, obiecuję.

– W głosie pani Chester słychać było zadowolenie. – Nie opiekowałam
się tak dużą gromadką, od kiedy moje dzieci dorosły.

Dziewczynki jak na komendę spojrzały na ojca, który powiedział:
– Pani Chester zgodziła się być waszą nianią dopóty, dopóki

będziecie jej potrzebować. Zaopiekuje się wami, zwłaszcza w czasie
przyjęcia, gdy panna Prendregast będzie udzielać się towarzysko.

Zapadła cisza. Wszystkie dziewczynki wpatrywały się w Samanthę.

Oczy Henrietty były pełne smutku.

– Och, panno Prendregast, musi pani iść na przyjęcie. – Agnes

spojrzała wymownie na Vivian – z tatą.

Oczy Vivian były zaś okrągłe ze zdziwienia.
– Właśnie tak! Będzie pani tańczyć. Z tatą.
– Będzie pani ozdobą przyjęcia. – Agnes położyła rękę na ramieniu

ojca. – Nie sądzisz, ojcze, że panna Prendregast będzie najpiękniejszą
damą na przyjęciu?

– Wszystkie damy będą śliczne – odparł dyplomatycznie William, ale

spojrzał na Samanthę z takim oczekiwaniem, że zadrżała.

To dziwne zauroczenie między nią a pułkownikiem mogło być

zabójcze dla jej serca. Ale odzyskała trzeźwość myślenia. Była znaną
złodziejką, córką złodziejki – kobiety, która miała niepohamowany

background image

temperament. Na Boga! Nie chciała brać udziału w tej fecie.

– Pułkowniku, nie mówi pan poważnie. Pańscy goście nie będą

zachwyceni, wiedząc, że zadają się z guwernantką.

– Moi goście są na tyle dobrze wychowani, że nie będą nikogo

krytykować.

– Panno Prendregast, będzie pani najpiękniejszą damą na przyjęciu –

odezwała się Mara.

– Dziękuję, kochanie. Ale… jestem tylko guwernantką.
To znaczy złodziejką. Do tego jednak nie mogła się przyznać.

Obiecała to Adornie, a poza tym nie chciała, aby William o tym wiedział.
Nie teraz. Nigdy.

Mara objęła się ramionami.
– Będzie pani jak kopciuszek. Pójdzie pani na bal i wyjdzie za mąż za

księcia.

– Tak, panno Prendregast, znajdzie pani swoją prawdziwą miłość –

powiedziała Vivian.

– Mam nadzieję, że nie – odparła Samantha. – Nie mam czasu na

miłość.

Agnes i Vivian wymieniły przebiegłe uśmieszki.
– Większość gości na przyjęciu to będą moi przyjaciele z wojska –

wtrącił pułkownik nieco zniecierpliwiony. – Będzie wielu synów ze
szlacheckich rodzin, a nawet kilku mężczyzn, którzy zdobyli swoją
pozycję ciężką pracą. Jednak będą narzekać na brak towarzystwa kobiet i
pani jest naszym remedium.

– Proszę pana, moje pochodzenie nie jest wystarczające, aby moje

towarzystwo mogło zadowolić nawet młodszego syna oficera niższej
rangi.

Zniecierpliwione spojrzenie pułkownika Gregory'ego wywołało u niej

dreszcz i tym razem był to dreszcz nieprzyjemny.

– Panno Prendregast, proszę się nie niepokoić. Będzie pani po prostu

osobą przy stole.

– Dobrze. Tylko proszę nie mówić, że pana nie ostrzegałam.
– Słucham? – warknął. – Nie dosłyszałem pani.
– Nic, proszę pana.
Przeszył ją pełnym zniecierpliwienia wzrokiem.
– Dziewczynki, zostawiam was z panią Chester, abyście mogły się

poznać. – Mocno chwycił Samanthę za ramię. – Panna Prendregast
pójdzie ze mną i zapozna się ze swoimi nowymi obowiązkami. Popchnął

background image

ją przed siebie.

– Proszę zaczekać! – odezwała się Samantha. Nie posłuchał jej.

Rzuciła przez ramię: – Dziewczynki mają o trzeciej przymiarkę sukienek.

– Zajmę się tym – odpowiedziała pani Chester.
– Muszą ćwiczyć grę na pianinie i śpiew.
– Dopilnuję tego.
– Nowe buty Kyli są za małe. Mają przysłać nowe.
– Proszę się nie martwić, panno Prendregast. Dzieci i ja wszystkim

się zajmiemy.

Pułkownik Gregory wyciągnął ją na korytarz i zamknął drzwi do

bawialni. Strząsnęła jego rękę.

– Nie ma potrzeby traktować mnie jak krnąbrne dziecko.
– Tylko wtedy, kiedy pani się tak zachowuje.
– Jestem odpowiedzialna za dzieci.
– Zwalniam panią czasowo z tej odpowiedzialności.
Zaczęła coś mówić. Powstrzymał ją ruchem ręki.
– A plan zostawiłem pani Chester. Czy pani myślała, że o tym

zapomnę?

Oczywiście. Musiała o tym pamiętać. Ta rodzina nie należała do niej.

Miała tylko uczyć dzieci, a potem pójść swoją drogą.

Krocząc przed nim dumnym krokiem, powiedziała:
– Byłoby lepiej, gdybym pełniła swoje obowiązki przynajmniej do

czasu, aż…

– Aż skończy się przyjęcie?
– Tak. Moje pochodzenie…
– Bez względu na pani pochodzenie, lady Bucknell z pewnością

nauczyła panią, jak zachowywać się z godnością i wdziękiem. – Zszedł
za nią po schodach na drugie piętro. – Czy sądzi pani, że przypisałbym
jej taką rolę, gdybym nie obserwował pani przy posiłkach? Podczas
lekcji? Podczas rozmów? Czy naprawdę tak uważnie się jej przyglądał?

– Pan nie rozumie. – Usiłowała wyjaśnić mu, bez wdawania się w

szczegóły. – Zdarzało się, że traciłam pracę ze względu na swoją
przeszłość.

– I zyskała pani pozycję osoby zajmującej wolne krzesło ze względu

na sytuację obecną. – Wyglądał na zadowolonego ze swojej uwagi. –
Ponadto przeprowadzi się pani z posiadłości do domku dla gości.

– Słucham? – Spojrzała w stronę swojego pokoju i zobaczyła

służących wynoszących jej kufer. – Nie może pan tego zrobić. Do kogo

background image

przyjdą dzieci, jeśli zachorują?

Znała odpowiedź w momencie, gdy zadała pytanie. Mimo to

odpowiedział.

– Dlatego właśnie zatrudniłem panią Chester. Lady Marchant

słusznie zauważyła, że jeśli dzieci będą panią odwiedzać w dzień i w
nocy, nie będzie pani miała czasu dla siebie.

– Lady Marchant…
Nie mogła powiedzieć, by lady Marchant nie była przebiegłą

intrygantką.

– Lady Marchant jest bardzo troskliwa – dokończyła bez

przekonania.

– Poza tym potrzebujemy sypialni dla jednej z samotnych pań, które

przybędą na przyjęcie.

– Domek dla gości wydaje się taki… oddalony. – A ona chciała

zostać tutaj, blisko niego, chociaż sama nie wiedziała dlaczego.

– Wolałbym, aby nie negowała pani spraw, których pani nie rozumie

– powiedział oschle.

– Rozumiem. Wyrzuca mnie pan z mojej sypialni.
– Tak. Ponieważ nie może pani tu zostać i wystawiać na próbę mego

kręgosłupa moralnego. Nie jest aż tak silny, jak bym chciał, zwłaszcza
gdy chodzi o panią. – Mówił beznamiętnie, ale jego słowa przypomniały
o pocałunku. O namiętności. Cudowne, wszechogarniające uczucie
wspólnoty, które rosło samo z siebie i żądało więcej.

– Och. – Poruszyła ustami, ale głos uwiązł jej w gardle.
– Clarinda będzie mieszkać z panią w domku dla gości. Żaden z gości

nie będzie pani niepokoić. Będzie pani dobrze strzeżona. – Pogłaskał ją
po podbródku, co wywołało u niej gęsią skórkę, a jego gorące spojrzenie
sprawiło, że miała ochotę zatopić się w nim.

Jednak go odepchnęła.
Odsuwając rękę, z obawą spojrzał na swoje palce. Potem z taką samą

obawą spojrzał na Samanthę.

– Jak pani widzi, panno Prendregast, ta przeprowadzka będzie dla

naszego wspólnego dobra, więc zgodzi się pani na nią z wdzięcznością i
bez oporu.

Najwyraźniej jej nie ufał. A dlaczego? Ponieważ nie pochodziła z

jego klasy i obawiał się, że używając swoich sztuczek, postawi go w
niezręcznej sytuacji. Powiedziała mu, że mężczyźni jej nie interesują; on,
jak każdy mężczyzna, uważał, że trudno mu się oprzeć.

background image

Bardzo dobrze. Swoim zachowaniem okaże mu wyraźnie swoje

uczucia.

– Jestem wdzięczna za pańską troskę i z przyjemnością się

przeprowadzę. Zamierza pan poślubić lady Marchant. – I nerwy jej
puściły. – A ja nie chciałabym obudzić się z ręką w pudełku z ciastkami
Z wielką irytacją powiedział:

– Nie jestem ciastkiem.
– Właśnie.
– Proszę za mną. – Znowu chwycił ją za ramię i wyprowadził z domu.

background image

Rozdział 16

Lady Marchant siedziała na jednym z krzeseł pod markizą na tarasie.

Jej blada skóra była bez skazy. Brązowe włosy miała uczesane w idealny
kok, z loczkami po bokach głowy. Popijała herbatę z filiżanki, potem
niemal bezgłośnie odstawiła ją na spodeczek i uśmiechnęła się do
Samanthy.

– A oto i nasza mała guwernantka, która uzupełni liczbę gości. Mam

nadzieję, że docenia pani zaszczyt, jaki panią spotkał ze strony
pułkownika Gregory'ego.

William odsunął krzesło i Samantha usiadła na nim.
– Nie umiem wyrazić swojej wdzięczności.
Słysząc oschły ton Samanthy, lady Marchant zamrugała.
– Obawiam się, że goście będą zdegustowani moim pochodzeniem.
William również usiadł.
– Jest pani rozsądną młodą kobietą! – Pochwaliła ją lady Marchant. –

Ja również mówiłam ci o swoich obawach, Williamie.

– Znam tych ludzi. Są rozsądni i zwyczajni. Będą chcieli zrelaksować

się w towarzystwie pięknych, czarujących kobiet. – Przeniósł wzrok na
Samanthę i przyglądał się jej, oceniając ją w myślach.

Nie miała jednak pojęcia, co oceniał. Ciągnął dalej:
– Jak sama stwierdziłaś, Tereso, panna Prendregast jest piękna i

czarująca.

– To prawda – powiedziała lady Marchant. – Obawiam się jednak o

nią. Nie chciałabym, aby czuła się… niezręcznie. Nie na miejscu.

Kogo lady Marchant próbowała oszukać? Chciałaby, żebym czuła się

niezręcznie i nie na miejscu – pomyślała Samantha. I powiedziała:

– Zdarzało mi się wcześniej poznawać porządnych mężczyzn – gdy

kradła ich portfele – i muszę stwierdzić, że nie różnią się od mężczyzn o
złym charakterze. – Szeroko otwartymi oczami spojrzała na Williama. –
Równie łatwo nimi manipulować.

Pochylił się do przodu.
– Czy uważa pani, że łatwo mną manipulować, panno Prendregast?
Otwarcie spojrzała mu w oczy.
– Nie byłam zainteresowana na tyle, aby próbować, pułkowniku

Gregory.

Najwyraźniej nie wyczuwając napięcia między Samanthą i

background image

Williamem, lady Marchant zaśmiała się gardłowo.

– Nie wszystkie kobiety są tobą tak zainteresowane, jak ja, Williamie.

Panno Prendregast, manipulowanie mężczyznami ma sens, gdy oni nie
zdają sobie z tego sprawy.

– Pozwalamy, abyście myślały, że wam się udaje – rzucił ostro

William.

Samantha ledwie hamowała swoje zirytowanie lady Marchant i jej

„filozofią”.

– Chodzi o to, aby nie znaleźć się w sytuacji, w której trzeba

przejmować się mężczyznami. Kobieta niezależna jest w idealnym dla
siebie położeniu.

Lady Marchant znowu zamrugała.
– Jest pani tak cudownie świeża, panno Prendregast. Chylę czoła

przed pani niezależnością. To takie odpowiednie dla służby. Czy nie
przyklaskujesz jej, Williamie?

– Oczywiście. – W jego tonie słychać było sceptycyzm. – To

rzadkość, aby kobieta chciała stawić czoło zimnemu, okrutnemu światu
samotnie.

– Tylko taka, która przekonała się, jak bardzo samotna jest kobieta,

gdy ma u boku obojętnego partnera.

Lady Marchant ożywiła się.
– Czy była pani zamężna, panno Prendregast?
– Nie. I nie zamierzam.
– Bardzo ożywcze. – Lady Marchant oparła się o tył krzesła. –

Sądzę…

William przerwał jej.
– Kobieta, która twierdzi, że nie chce związku z odpowiednim

partnerem, musi być pozbawiona uczuć lub kobiecości.

Cóż za nieznośny mężczyzna!
– Uważa pan, że nie jestem kobieca? – spytała Samantha.
– Lubi pani dzieci – odparł William. – Czy nie chciałaby pani mieć

kiedyś własnych?

Nie była to odpowiedź na jej pytanie, ale Samantha nie mogła

powstrzymać się od zareagowania na jego szyderstwo.

– Bardzo chciałabym mieć dzieci, pułkowniku Gregory, ale do tego

potrzebny jest mąż, a to nie najlepszy element rodziny.

– Williamie, naleję ci wody. – Lady Marchant chwyciła dzbanek i po

raz pierwszy zachowała się niezdarnie, wylewając kilka kropel na

background image

spodnie pułkownika.

Samantha ledwie powstrzymała się od śmiechu, widząc zaskoczenie i

oburzenie malujące się na twarzy Williama. Bez wątpienia wiedział, tak
samo jak Samantha, że lady Marchant zrobiła to umyślnie. Jednak nie
mógł zbesztać jej za niezgrabność. Kiedy zaczęła go przepraszać, starł
wodę i stwierdził, że nic się nie stało.

Prawdę powiedziawszy, Samantha cieszyła się, że coś przerwało ich

wymianę zdań. Tak bardzo zaangażowała się w spór z Williamem, że
serce bilo jej szybciej i miała przyspieszony oddech. Ale dlaczego? Był
tylko mężczyzną. Mężczyzną, który ją pociągał, to prawda, i przyznawała
się do tego. Ale także mężczyzną, który być może chciał ją wykorzystać,
jak ojciec wykorzystywał matkę. A ona, Samantha, była zbyt dumna, aby
pozwolić jakiemukolwiek mężczyźnie bawić się jej godnością. Biorąc
szklankę, którą lady Marchant napełniła dla niej wodą, Samantha
wzniosła toast.

– Dziękuję, pani.
– No dobrze. – Lady Marchant usiadł wygodniej. – A teraz muszę

pomyśleć. Prendregast. Prendregast. Mam wrażenie, że znam to
nazwisko.

Samantha zacisnęła dłonie. Jeśli lady Marchant znała to nazwisko, jej

pobyt w tym domu, a także praca guwernantki skończyły się, zanim na
dobre się zaczęły.

– Czy pochodzi pani z Prendregastów z Somerset? – Lady Marchant

przyglądała się Samancie uważnie. – Wydawało mi się, że znam ich
wszystkich, ale pani nie pamiętam.

Zaczęło się wypytywanie, które będzie się ciągnąć przez cale

przyjęcie.

– Pochodzę z Londynu, proszę pani.
Samantha wiedziała, że taka odpowiedź nie zadowoli lady Marchant.
– Tylko z Londynu?
– To dziewczyna z miasta, która boi się wszystkiego, co wiąże się z

przyrodą. Boi się, że mogą na nią spaść góry. – William machnął ręką w
stronę Devil's Fell. – Że może ją ugryźć wąż albo pożre potwór z jeziora.

Samantha uniosła dłoń do szyi.
– Skąd pan wie o potworze z jeziora?
Odchylił głowę w tył i roześmiał się, a Samantha uświadomiła sobie,

ż

e nic nie wiedział o potworze. Zgadywał i udało mu się.

– Potwór z jeziora? – odezwała się lady Marchant pytającym tonem. –

background image

Kochanie, pani musi chyba żartować.

– Oczywiście, że żartuję.
Nagle Samantha poczuła, że jego stopa dotyka pod stołem jej stopy, i

to w obecności kobiety, którą – jak uważali wszyscy – zamierzał
poślubić.

Samantha lubiła znać swoje miejsce. Lubiła znać zasady, ponieważ

nauczyła się, że karą za łamanie zasad było poniżenie i wygnanie. A
teraz pułkownik Gregory łamał zasady. Chociaż nie mogła uwierzyć, że
mężczyzna wyznający tak surowe zasady moralne, mógł im się
sprzeniewierzyć. Może znał jeszcze inne zasady. Może je zmieniał. Nie
wiedziała, na czym stoi. Wsunęła stopy pod krzesło.

– To miejsce jest przerażające, pułkowniku.
– Nauczymy panią je kochać.
Wydawał się pewny siebie; obrzydliwa cecha mężczyzn. Wskazując

na szczyty, Samantha powiedziała:

– Wszystko jest zbyt duże. Jeziora są niebieskie, a nie brązowe.

Powietrze jest tak czyste, że nie mogę go dostrzec.

– To dlatego, że nie ma tutaj pyłu kopalnianego – wyjaśniła lady

Marchant.

Pułkownik Gregory zamrugał do Samanthy i przez moment połączyło

ich… och, jak to nazwać?… może koleżeństwo?

Wtedy lady Marchant uświadomiła sobie, co powiedziała Samantha, i

zaśmiała się sztucznie.

– Och. To żart. Zabawny. No, ale skąd mogę panią znać? – Dama

była jak tresowany pies, uganiający się za kością, nieustępliwy i
skrywający nieokrzesanie pod pozorem grzeczności.

– Mieszkałam tylko w Londynie i dlatego to miejsce wydaje mi się

okropnie dziwne, a poza tym od czterech lat pracuję jako guwernantka.
Może spotkała mnie pani w jednym z miejsc mojej pracy.

A może widziałaś mnie w Newmarket, jak kradłam portfele…
Pułkownik Gregory obserwował obie kobiety, przysłuchiwał się ich

rozmowie i oceniał.

– Bardzo dobrze znam Londyn. Może powie mi pani, u kogo pani

pracowała, a ja… – lady Marchant skrzywiła się i przysłoniła oczy
dłonią. – Kim jest ten młody człowiek, idący ze stajni?

Samantha nie wiedziała, kto to, ale już go lubiła za to, że ją wybawił

z kłopotu. Wysoki, przystojny mężczyzna, ubrany w brązową wełnianą
marynarkę, brązowe spodnie i czarny kapelusz. Gdy wchodził po

background image

schodach na taras, w jego opalonych policzkach pojawiły się urocze
dołeczki. Zdjął kapelusz i Samantha dostrzegła dwoje czarnych oczu i
spuchnięty nos. Wesołym tonem obcy mężczyzna oznajmił:

– Williamie, przybyłem. Niech przyjęcie się zaczyna.
Pułkownik Gregory roześmiał się, wstał i uścisnął jego dłoń.
– Monroe, czekaliśmy na ciebie, by zacząć zabawę. A więc pan

Monroe był przyjacielem pułkownika Gregory'ego.

– Och – odezwała się znudzonym głosem lady Marchant i ledwie na

niego spojrzała. – Duncan Monroe. To pan.

Najwyraźniej lady Marchant nie była nim zainteresowana.
Pułkownik Gregory przedstawił Samanthę. Pan Monroe uniósł jej

dłoń do ust, ukłonił się i omiótł ją wzrokiem.

– Cieszę się, że w końcu panią poznałem. Jest pani sławna ze

względu na swój urok.

Samantha natychmiast zorientowała się, jakim był mężczyzną.

Pogodnym, ukrywającym bogate wnętrze i bystry umysł pod maską
hulaki.

– Cieszę się taką sławą, to prawda, wśród przedszkolnego bractwa.
Nawet lady Marchant zaśmiała się szczerze ubawiona.
Trzymając jej dłoń w swojej dłoni, Monroe zapytał:
– Czy ktoś już pani mówił, że ma pani niesamowite oczy? Koloru

whisky, tak chyba je określają.

Krzywiąc się ze złości, pułkownik Gregory rzucił:
– Wystarczy, Monroe.
Samantha zabrała dłoń.
– Dziękuję, panie Monroe. – Choć Samantha wiedziała, że było to

niemądre, to jednak nie mogła powstrzymać radości, wiedząc, że
pułkownik Gregory mówił o niej.

– Jak rozumiem, Monroe, poznałeś już hrabinę – kontynuował.
Duncan ukłonił się z taką przesadą i wymachem rąk, że zamiótł

kapeluszem po podłodze.

– Lady Marchant. Przyjemność po mojej stronie.
Lady Marchant wyglądała tak, jakby połknęła robaka.
– Panie Monroe. Nie sądzę, aby sukces naszego przyjęcia zależał od

pańskiej obecności.

– Naszego przyjęcia? – Duncan spoglądał raz na lady Marchant, raz

na pułkownika. – To teraz już jest nasze przyjęcie? Czy powinniśmy
wkrótce spodziewać się ogłoszenia zaręczyn?

background image

Samantha wstrzymała oddech. Lady Marchant i pułkownik Gregory

pasowali do siebie – on taki wysoki i śniady, a ona drobna brunetka. Ale
dwie noce temu całował Samanthę, i z jakiegoś powodu czuła, że dało jej
to jakieś prawo do niego.

To musi się natychmiast skończyć. Spojrzała na niego.
Obserwował ją. Nie zerkał zakochanym wzrokiem na lady Marchant.

Jednak nie skarcił Duncana. Obserwował ją. Przywołała więc na usta
swój najbardziej ugrzeczniony i miły uśmiech, i zwróciła się najpierw do
niego, a potem do Duncana.

– Jestem gospodynią. – Lady Marchant zatrzepotała do Duncana

rzęsami. – A więc, tak, to także moje przyjęcie.

– To prawda. – Z nonszalanckim uśmiechem Duncan usiadł za

stołem. – Pani zawsze jest gospodynią. Pamiętam, że w Indiach
wydawała pani najlepsze przyjęcia. Na pani przyjęciach spotykałem
najciekawszych ludzi.

Lady Marchant odpowiedziała z tak jawną wrogością, że Samantha

uniosła ze zdziwienia brwi.

– Podczas moich przyjęć robił pan z siebie głupca.
– W rzeczy samej. – Duncan huśtał się na krześle. – To miło, że pani

o tym wspomniała.

Samantha nie rozumiała, co łączyło tych dwoje.
Najwyraźniej się nie znosili, a jednak… wydawało się, że kłócenie się

sprawia im przyjemność.

Blask słoneczny oświetlił jego twarz i po raz pierwszy lady Marchant

naprawdę na niego spojrzała.

– Chwileczkę. Te ślady na pańskiej twarzy… Co się panu stało? –

Uderzyła dłonią w stół. – To pan jest mężczyzną, który zatrzymał mój
powóz tamtej nocy!

Samantha skupiła całą uwagę na lady Marchant.
– Zatrzymał pani powóz?
– Czy to mężczyzna, który zatrzymał twój powóz? – spytał

pułkownik Gregory. – Nie sądzę, by było to możliwe. Nie było go nawet
w okolicy.

– To możliwe – warknęła do pułkownika lady Marchant. – Złapałam

go za włosy i zdzieliłam w twarz. Spójrz na pana Monroe!

– Wpadłem na drzwi – powiedział Duncan, ale roześmiał się z tego

oczywistego żartu.

– Śmie pan z tego kpić? Oskarżyłam pana o to, że jest pan złoczyńcą!

background image

– Zwróciła się do pułkownika Gregory'ego i położyła mu dłoń na
ramieniu. – Jestem pewna tego, co mówię.

– Ależ, Tereso, powiedziałaś mi, że twój woźnica gonił bandytów. –

W tonie pułkownika Gregory'ego wyczuwało się kpinę, a Samantha nie
mogła uwierzyć, że kpił z lady Marchant.

Przyłapana na kłamstwie, lady Marchant wstrzymała oddech, a potem

ciężko westchnęła.

– Chyba odrobinę przeinaczyłam fakty.
– Dzieje się tu coś dziwnego – odezwała się Samantha. Coś między

dwoma mężczyznami, a fakty nie pasowały do siebie. – Pierwszej nocy
pułkownik Gregory zatrzymał mnie na drodze i przeszukał mój bagaż.
Sądzę, że szukał bandytów, chociaż nie wiem dlaczego uznał mnie,
kobietę podróżującą pieszo, za bandytę. Może pan Monroe pracuje z
pułkownikiem Gregorym.

Mężczyźni wymienili spojrzenia. Lady Marchant zerwała się na

równe nogi.

– Na Boga, tak właśnie jest! Prawda? Wyglądacie na winnych, jak

ż

ołnierze przyłapani na piciu wódki podczas warty.

– Panna Prendregast ma rację – przyznał pułkownik Gregory. –

Jeździmy w nocy po okolicy i usiłujemy wyłapać bandytów, którzy na
nas napadają. – Rzucił im surowe spojrzenie. – Ale byłbym wdzięczny,
gdybyście, drogie panie, zachowały tę informację dla siebie.

– Utrzymujesz bezpieczeństwo w okolicy, grabiąc podróżnych? –

Lady Marchant była najwyraźniej oburzona.

– Nie ograbiłem pani – rzucił z naciskiem Duncan.
– Ponieważ celowałam w pana z pańskiej broni i groziłam, że strzelę

panu w głowę.

Samantha spojrzała na drobną lady Marchant z szacunkiem. Może źle

oceniła tę damę. Była zdecydowanie sprytniejsza i twardsza, niż na to
wyglądała. Należało o tym pamiętać.

Duncan ciągnął:
– Nie zamierzałem przeszukać pani rzeczy. Zatrzymaliśmy panią

przez pomyłkę.

Lady Marchant nadal na niego napadała.
– Jak mógł pan pomyśleć, że ja, podróżując w powozie z herbem,

mogę być bandytą?

– Zapewniam cię, Tereso, że on mówi prawdę – powiedział

pułkownik Gregory.

background image

Lady Marchant zmierzyła go wzrokiem. Potem jej oczy rozszerzyły

się.

– Ty byłeś jednym z tych mężczyzn!
Samantha z przyjemnością obserwowała, jak pułkownik Gregory się

wije.

– Tak. Przyznaję. Byłem. Ale jak powiedziałem…
– Nie wierzę – odezwała się lady Marchant. – To nawet nie ma sensu.

Czy swoich gości również obrabujesz?

– Ależ skąd – uspokoił ją pułkownik Gregory. – Wszystko jest pod

kontrolą.

Lady Marchant zwróciła się do Samanthy i w pierwszym przejawie

kobiecej solidarności, jakiego doświadczyła od niej Samantha, spytała:

– Czy pani coś z tego rozumie?
– Nie, proszę pani, ale jedno wiem. – Samantha mrugnęła do

Duncana. – Na miejscu pana Duncana dobrze bym się zastanowiła,
gdybym chciała panią jeszcze kiedyś zatrzymać.

W oczach Duncana pojawiły się wesołe iskierki.
– W przyszłości zamierzam bardzo dbać o lady Marchant.

W posiadłości Maitland, służący Featherstonebaughów wstawali i

kłaniali się uniżenie. Zazwyczaj ten widok cieszył Valdę, ale teraz
weszła szybko po schodach i przeszła wzdłuż szeregu służących nawet
na nich nie patrząc. Jej oczy zwęziły się. Ten stary głupiec Rupert
próbował na niej swoich sztuczek, a ona, jak idiotka, uległa mu. Potem,
gdy spała, usiłował wykraść się cichaczem od niej i uciec. Nadal nie
wierzył, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Zabiłaby go, gdyby tyle
nie wiedział.

Zabicie go sprawiłoby jej przyjemność.
Gdy weszła do środka, podążający za nią lokaj wziął jej płaszcz i

kapelusz.

– Nie wiedzieliśmy, kiedy możemy się pani spodziewać.
Rozejrzała się wokół. Maitland był pięknym domem, cudowną

osiemnastowieczną posiadłością, rozłożoną w niepowtarzalnej dolinie,
pełną dzieł sztuki i cennych pamiątek, a ona będzie musiała to wszystko
porzucić. Na tę myśl robiło jej się niedobrze.

– To nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. – Poza mapą, którą

background image

ukradła w drodze tutaj. Osioł, który nazywał się kapitan Farwell,
zostawił ją zamkniętą w swoim kufrze. Zazwyczaj nie kradła rzeczy,
których zniknięcie można było łatwo powiązać z jej osobą, ale już nie
miało znaczenia, czy kapitan Farwell domyśli się, kto wziął mapę,
ponieważ wyjeżdżała do Irlandii, a później do Włoch, a tam nikt już jej
nie znajdzie.

Na mapie zaznaczone były miejsca pobytu i liczba wszystkich

angielskich szpiegów w Rosji. Z pewnością sprzeda tę mapę za całkiem
pokaźną sumę, co będzie stanowić zabezpieczenie, gdyby coś poszło nie
tak. To była typowa dla niej ostrożność. Poza Rupertem i jego głupimi
błazeństwami, od czasu gdy opuścili posiadłość Blythe, wszystko szło
dobrze. Lokaj ciągnął:

– Ale pani gość ostrzegł nas, że możecie państwo przyjechać, więc…
Gwałtownie się do niego odwróciła.
– Mój gość? Któż to taki?
W holu rozległ się głos, którego nie miała ochoty słyszeć – głos z

wyraźnym akcentem.

– Ja, oczywiście. Twój drogi przyjaciel, hrabia Gayeff Fiers

Pashenka.

Niespiesznie odwróciła się w jego stronę.
Wysoki, przystojny, wyprostowany stał z pistoletem niezbyt dobrze

ukrytym w kieszeni. Pistoletem wycelowanym prosto w jej serce.

background image

Rozdział 17

Domek dla gości był bardzo przytulny. Mały, ale przytulny. Idealna

kryjówka dla kogoś, kto chciał uniknąć przybywających gości.

Pomalowany na biało zarówno w środku, jak i na zewnątrz, domek

był jednopiętrowy i stał wśród białych floksów, goździków i
purpurowych bratków oraz szkarłatnych begonii. Na krytym dachem
ganku, który prowadził do drzwi wejściowych, znajdowały się bujane
fotele i stół, na wypadek gdyby goście zechcieli usiąść i sycić oczy
widokiem gór.

Samantha nie miała na to ochoty, więc została w środku,

przechadzając się po dwóch pokojach, żałując, że nie była wystarczająco
zdecydowana w rozmowie z pułkownikiem Gregorym na temat swojego
udziału w przyjęciu. Spędziła bezsenną noc w nowym łóżku,
wyobrażając sobie kolejne katastrofy, które mogą się wydarzyć, gdy
spotka się z przedstawicielami wyższych sfer. Adorna wysłała ją do
Kumbrii, aby trzymała się z dala od śmietanki towarzyskiej, a nie by się z
nią zadawała.

– Czy wychodzi pani teraz, panno Prendregast? – zawołała Clarinda z

sypialni.

– Jeszcze nie. – Samantha spacerowała energicznie po pokoju,

wymachując ramionami jak żołnierz podczas parady.

Tak, ten domek bardzo jej odpowiadał. Sufity były wysokie, z

odsłoniętymi krokwiami, które wznosiły się aż do pokrycia dachu i
dawały wrażenie przestronności. W pokoju znajdował się mały stół z
krzesłami, odpowiedni dla dwóch osób, które chciałyby zjeść przy nim
posiłek lub zagrać w jakąś grę, oraz szafka, w której znajdowały się
naczynia i koce. Obita niebieskim materiałem sofa stała przy
wewnętrznej ścianie, przed kominkiem z białego kamienia, który
wychodził również na sypialnię.

Sypialnia była idealna, z bieliźniarką i szafką z wieszakami na

ubrania. Nad bieliźniarką wisiało lustro w dębowej ramie. Łóżko było
mniejsze niż łóżko Samanthy w dużym domu, ale wystarczające dla
jednej osoby, a puchowa kołdra była równie gruba i miękka, jak ta, którą
Samantha zostawiła.

Było to idealne, przytulne miejsce na romantyczną schadzkę. Jej oczy

zwęziły się. Czy właśnie dlatego ją tu umieścił?

background image

Ależ nie. Owszem, całował ją, ale zrozumiała, że jej nie ufał, skoro

zaproponował ten domek. Najwyraźniej podejrzewał ją o jakieś
niegodziwości. Może o to, że ukradła miniaturowy portret jego żony. A
może myślał, że próbowała go uwieść. Wczoraj jasno wyraził swoją
opinię. Kobiety pragną bezpieczeństwa i zrobią wszystko, żeby je
osiągnąć. Podejrzewał, że uwiodłaby go, gdyby mogła, a w
rzeczywistości to on uwiódł ją. Okropny mężczyzna, ale jednocześnie tak
typowy – obwiniający ją za swoje grzechy.

– Pułkownik Gregory będzie się zastanawiał, gdzie pani jest,

panienko – zawołała ponownie Clarinda.

Niech diabli porwą tego mężczyznę! Tak bardzo ją rozzłościł.

Niedobrze się stało, że ją pocałował. Ale to było jednorazowe zdarzenie.
Gdy jednak powiedział, że musi się przeprowadzić, ponieważ kusi go do
granic szaleństwa... No cóż, tego nie mogła zignorować. Zwłaszcza w
sytuacji, gdy ma widywać go codziennie w towarzystwie, nie jako
guwernantka, ale równa mu kobieta. Zatrzymała się i potarła dłonią
czoło. Clarinda stanęła w drzwiach sypialni.

– Nic dziwnego, że powłóczy pani nogami, panienko. Dlaczego nie

powiedziała pani, że dzieci przychodzą, żeby się pani pokazać? –
Szczerząc zęby, wytarła dłonie o fartuch. – Na pewno wyglądają uroczo
w swoich nowych sukienkach.

Samantha podeszła do okna i rozchyliła zasłony. Pułkownik Gregory

inteligentnie przesłał jej jedyny rozkaz, którego nie mogła zignorować –
dostarczony jej przez dziewczynki.

Podskakiwały, chichotały i rozmawiały. Starsze prowadziły za rękę

młodsze. Pułkownik Gregory posłuchał rady Samanthy i każdej z
dziewczynek sprawił sukienkę w innym kolorze, więc razem wyglądały
jak miniaturowa żółtoniebieskoczerwonofioletowozielonoróżowa tęcza.
Młodsze dziewczynki miały sukienki w ciemniejszym odcieniu. Kreacja
Agnes była różowa i pasowała do wypieków na jej policzkach. Nawet
Marze udało się wyglądać schludnie w zielonej sukience ze skromnym,
koronkowym kołnierzykiem. Czepki pasowały do sukienek i były
wiązane pod brodą wstążką w kontrastującym kolorze.

Po raz pierwszy tego dnia Samantha uśmiechnęła się.
– Czyż nie wyglądają ślicznie?
Clarinda stanęła obok niej.
– Tak, panienko, ślicznie. Uszczęśliwiła je pani, to widać. Czekały na

kogoś takiego, jak pani. – Zdecydowanie poklepała Samanthę po

background image

ramieniu. – Proszę o tym pamiętać, panienko, gdy będzie pani myśleć, że
nie pasuje pani do osób z wyższych sfer.

Samantha spojrzała na Clarindę z ukosa.
– Czy to aż tak oczywiste?
– To normalne, że człowiek się denerwuje, gdy musi znaleźć się w

towarzystwie arystokracji, ale poradzi pani sobie. Pani Shelbourn mówi,
ż

e ma pani maniery prawdziwej damy, umie pani prowadzić rozmowę

lepiej niż one i pasuje pani wszędzie, gdzie zdecyduje się pani być.

Samantha poczuła zadowolenie.
– Lady Bucknell również tak mówi. Dziękuję, Clarindo. Chciałam to

znowu usłyszeć.

– A teraz proszę iść i przywitać dzieci, a one zabiorą panią na

przyjęcie. – A jeśli ktoś ją rozpozna… Cóż, wtedy będzie się
zastanawiać, co zrobić. Tak właśnie żyła dotychczas, radząc sobie z
każdą sytuacją. Nie pozwoli, aby pułkownik Gregory wyprowadził ją z
równowagi. Nie mogła winić tego mężczyzny za to, że zrobił słuszną
rzecz i umieścił ją tak daleko od siebie, jak to tylko było możliwe. Musi
tylko przetrwać najbliższe trzy dni. Potem znowu będzie tylko
guwernantką. Nie myślała o reszcie roku. Podjąwszy decyzję, poszła
otworzyć drzwi.

Drogę zagrodziła jej Clarinda.
– Nie, panienko, drzwi gościom powinna otworzyć pokojówka. – Tak

też uczyniła i poczekała, aż dzieci wejdą na ganek. Wtedy ukłoniła się
bardzo oficjalnie. – Kogo mam zapowiedzieć?

– To my, Clarindo. – Kyla wydawała się zaskoczona. – Nie znasz

nas?

– Oczywiście, że zna, ale udaje, że jesteśmy dorosłe i składamy

wizytę – wyjaśniła Henrietta.

– Och! – Kyla uniosła do góry pulchny, mały podbródek. –

Wiedziałam o tym.

Stojąc w środku, Samantha obserwowała, jak Agnes ustawia

dziewczynki w jednej linii. Vivian powiedziała:

– Jesteśmy panienki Gregory i przyszłyśmy odwiedzić pannę

Prendregast.

– Sprawdzę, czy jest w domu. – Dzieci zachichotały, a Clarinda

weszła do środka i oznajmiła: – Panny Gregory, proszę pani.

Samantha z uśmiechem wybiegła na ganek.
– To miło, że mnie odwiedziłyście. – Na widok dziewczynek nie

background image

mogła powstrzymać radości i klasnęła w dłonie. – Ależ pięknie
wyglądacie.

– Tak, to prawda – wykrzyknęła Emmeline.
– Pani również, panno Prendregast. – Mara wyglądała na

wystraszoną.

– Dziękuję. – Samantha wygładziła spódnicę. Clarinda obszyła dekolt

jednej z codziennych sukienek Samanthy, z szafirowozłotej popeliny,
złotą tasiemką. Adornie spodobałaby się ta zmiana, ponieważ
podkreślała długą szyję Samanthy i jej szczupłe ręce. – Zapraszam do
ś

rodka, moje panie.

– Nie, ojciec przysłał nas, żebyśmy panią przyprowadziły. – Henrietta

stanęła obok Samanthy. – Powiedział – zniżyła głos, naśladując
pułkownika Gregory'ego – czy ona boi się przyjść na przyjęcie?

– Nie boję się.
– To właśnie mu powiedziałam. – Mara wzięła Samanthę za rękę i

potrząsnęła ją. – Pani się niczego nie boi, prawda?

Gdyby to była prawda…
– Każdy czegoś się boi, Maro.
– A czego pani się boi, panno Prendregast? – spytała Agnes.
Samantha oczyma wyobraźni widziała scenę, która teraz napawała ją

lękiem. Ktoś na przyjęciu wskaże ją palcem i nazwie złodziejką. Twarze
dzieci skrzywią się do płaczu. Pułkownik Gregory pokaże jej drzwi, a
ona odejdzie poniżona i zrozpaczona. Adorna ostrzegała ją, że nie uda
się uciec od przeszłości. Myślała, że pogodziła się z tym. Ale nigdy nie
chodziło o tak wysoką stawkę. Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnęła
odnalezienia swojego miejsca na ziemi. To bliskość rodziny Gregorych
tak ją pociągała. Ciepło dziecięcych uczuć. Żarty i śmiech. Łzy i
przytulanie. Nic więcej. Z pewnością nie pułkownik Gregory. Absolutnie
nie.

– Proszę się nie martwić, panno Prendregast – powiedziała Agnes. –

Będziemy bardzo grzeczne.

– Nie będzie żadnego błota? – zdecydowanym tonem zapytała

Samantha.

– Nie, panno Prendregast – odparły chóralnie.
– A Mara pięknie śpiewa – ciągnęła Agnes.
– Po prostu pięknie – przytaknęła Henrietta.
Emmeline stanęła przed Samanthą.
– My też pięknie śpiewamy.

background image

– Tak – odezwała się Vivian. – Zaśpiewamy z Marą, więc nie będzie

się tak bała.

– Jestem pewna, że sobie świetnie poradzi. Wszystkie sobie

poradzicie. – Samantha dostrzegła okazję, żeby odsunąć w czasie
moment wyjścia na przyjęcie. – Może zrobimy teraz jeszcze jedną próbę?

– Nie. Podają obiad pod namiotami i jest specjalny namiot dla dzieci

z budyniem i biszkoptami. – Mara pociągnęła ją za rękaw. – Chodźmy na
przyjęcie.

Clarinda wybiegła z domu na ganek.
– Oto pani czepek, panno Prendregast. – Zawiązała tasiemki pod

brodą Samanthy, podczas gdy Samantha wkładała złote, koronkowe
rękawiczki.

– Powinnyśmy poćwiczyć – nalegała Samantha.
– Mam ćwiczyć o piątej po południu, więc nie będę ćwiczyć teraz.

Ale mogłaby pani wtedy przyjść i pomóc mi – odezwała się przymilnie
Mara.

– Wspaniały pomysł – powiedziała pośpiesznie Samantha. Po

czterech godzinach z pewnością będzie miała ochotę na odpoczynek.

– A pani Chester mówi, że mam śpiewać jutro po obiedzie –

powiedziała Mara.

Coraz lepiej.
– Więc również tam będę. Przecież ktoś musi ci akompaniować.
Gdy szły przez trawnik, Samantha zobaczyła trzy olbrzymie,

kolorowe namioty ustawione nad jeziorem, otwarte ze wszystkich stron i
ozdobione flagami. W pierwszym służący ustawiali długie stoły i
rozkładali zastawę. W drugim harcował tuzin dzieci pod czujnym okiem
swoich guwernantek i niań. A w największym przechadzała się grupa
elegancko ubranych mężczyzn, wśród nich było kilka jaskrawo
przyodzianych kobiet. Wszyscy witali się w taki sposób, jakby od dawna
się nie widzieli. Słychać było śmiech i rozmowy i Samantha poczuła
ucisk w gardle.

Rozpoznała tylko jeden głos – pułkownika Gregory'ego. I dostrzegła

go niemal od razu. Stał z lady Marchant u boku. Lady Marchant patrzyła
na niego z podziwem, gdy mówił do grupy mężczyzn, między innymi
wojskowych, którzy słuchali go, jakby był wyrocznią.

Taka atencja nie służyła mu. I tak już był zbyt pewny siebie.
Dziewczynki, gdy spełniły swój obowiązek, puściły ręce Samanthy i

pobiegły do pozostałych dzieci.

background image

– Do widzenia, panno Prendregast. Do widzenia! – krzyknęły.
Słysząc jej imię, pułkownik Gregory odwrócił ku niej głowę;

dostrzegła w jego oczach aprobatę. Samantha zarumieniła się i przeklęła
w myślach swoją jasną cerę. Jeśli lady Marchant zauważyła jego
zainteresowanie lub reakcję Samanthy, to nie dała po sobie tego poznać.
Ruszając do przodu, wzięła Samanthę za rękę i poprowadziła ją w stronę
grupy mężczyzn.

– Oto nasza mała guwernantka, panowie.
Surowy wyraz ich twarzy zelżał i ukłonili się z taką radością, że

Samantha uświadomiła sobie, iż pułkownik Gregory mówił prawdę.
Tych mężczyzn nie obchodziło, czy była guwernantką; pragnęli
towarzystwa kobiety.

Lady Marchant ponownie wzięła Williama pod ramię. Jeśli miała

jakieś wątpliwości co do obecności Samanthy, skrywała je pod uroczym
uśmiechem.

– Czyż nie jest czarująca?
– W rzeczy samej, proszę pani. Byłbym zaszczycony, gdyby zechciała

mnie pani przedstawić – odezwał się młody oficer.

– Przedstawić cię? Du Clos, ty psie. – Kolejny oficer postąpił o krok

naprzód. – Proszę przedstawić mnie.

Samantha zaśmiała się radośnie.
– Lady Marchant, proszę przedstawić ich wszystkich.
Mężczyźni uśmiechnęli się i ustawili w kolejce do prezentacji. Lady

Marchant pogroziła im palcem.

– Zanim zacznę, panowie, muszę ostrzec pannę Prendregast, że

wszyscy jesteście wolni i potrzebujecie żony, i jeśli nie chce ustatkować
się u boku męża, to musi uważać na wasze komplementy.

– Wolni i potrzebujący żony? Zapamiętam to sobie – obiecała

Samantha.

Lady Marchant przedstawiła pierwszego z ubranych na czarno

mężczyzn, około pięćdziesięcioletniego dżentelmena z opadającymi
powiekami i przerzedzonymi włosami.

– To pan Langdon, znany ze swojego uroku; świetny tancerz.
– Jestem zaszczycony, panno Prendregast. – W uroczy sposób

ucałował koniuszki palców Samanthy.

– Hrabia Hartun. Jego matka chciałaby, żeby się ożenił i ustatkował.

– Lady Marchant posłała mu wszystkowiedzący uśmiech. – Obiecałam
jej, że mu pomogę.

background image

– Dziękuję za ostrzeżenie. Panno Prendregast, to zaszczyt, że jest

pani wśród nas.

Lord Hartun nosił się z europejską nonszalancją, ale Samantha miała

ochotę skulić się pod jego przeszywającym, ponurym spojrzeniem. Jakby
wiedział, że ona coś ukrywa, i chciał to wybadać.

Lady Marchant wskazała wąsatego oficera, który nosił mundur z dużą

dozą nonszalancji.

– Porucznik Du Clos z kompanii mojego męża. Tej wiosny wrócił z

Indii, gdzie uchodził za bawidamka.

Porucznik Du Clos również ucałował dłoń Samanthy, ale w taki

sposób, że poczuła się zakłopotana. Jego sposób bycia i ostrzeżenie lady
Marchant były dla Samanthy wyraźnym sygnałem, że jest wytrawnym
łamaczem niewieścich serc. Postara się nigdy nie zostawać z nim sam na
sam.

– Panowie, panowie! – Lady Marchant klasnęła w dłonie. –

Spróbujcie się odpowiednio zachowywać. Panna Prendregast musi mieć
trochę przestrzeni, by oddychać. Może kilku z was mogłoby się
przypochlebić, przynosząc jej coś do jedzenia i picia.

Wokół niej zbierali się kolejni dżentelmeni. Przydawały jej się teraz

umiejętności, które zdobyła jako złodziejka. Nie słuchała tego, co
mówią, ale obserwowała ich oczy i gesty, próbując odgadnąć, jacy
naprawdę byli. Nie mogła tylko stracić głowy, a to potrafiła.

Och, i oczywiście potrzebowała odrobiny szczęścia. Mądry złodziej

nigdy nie ignorował znaczenia szczęścia.

background image

Rozdział 18

– Widzisz, drogi Williamie? Miałeś rację. Nasza guwernantka

ś

wietnie sobie radzi. – W głosie Teresy pobrzmiewała satysfakcja.

William wiedział dlaczego. Był coraz dalej od Samanthy, a o to

właśnie Teresie chodziło. Sprawić, aby guwernantka znalazła się w
centrum uwagi, a wtedy lady Marchant będzie mieć Williama wyłącznie
dla siebie. Godny podziwu podstęp, który miał przynieść korzyści
zarówno Samancie, jak i Teresie. Jedynie pułkownik był niezadowolony.

Chociaż w rzeczywistości… Dlaczego miałby być niezadowolony?

Miał nadzieję, że Samantha poradzi sobie w towarzystwie. Nie dlatego,
ż

e jej pragnął, ale ponieważ takie doświadczenie dodałoby jej pewności

siebie i sprawiło, że będzie mogła potem nauczyć jego córki
towarzyskiego obycia. Spojrzał na rozbite szkło pod stopami i zastanowił
się, dlaczego nie atakowała innych mężczyzn tak, jak atakowała jego.
Przy nich była urocza i swobodna. Przy nim była spięta i chłodna.

A fakt, że Teresa czuła, iż musi pokierować sytuacją, oznaczał, że nie

udało mu się ukryć swojego zainteresowania Samantha, a to wszystkim
wyrządzało szkodę. Nawet jeśli Teresa nie interesowała go jako przyszła
ż

ona, to jednak zasługiwała na jego uwagę jako gospodyni przyjęcia.

– Chodź – odezwał się do Teresy. – Przyjechał generał i lady

Stephens. Powinniśmy ich powitać. – Wyprowadził ją z namiotu.

Jednak w jakiś sposób, bezwiednie, udało mu się cały czas mieć

Samanthę w zasięgu wzroku. A ta rozkoszowała się atencją coraz
większej grupki dżentelmenów, lordów i oficerów otaczających ją
ciasnym kręgiem. Udało jej się nawet zainteresować lorda Hartuna,
człowieka, który – jak głosiła plotka – był powiązany z tajnymi służbami
Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego i bardzo chętny do udziału w
planie pojmania Featherstonebaughów.

Gdyby nie rekomendacja lady Bucknell, William byłby bardzo

podejrzliwy w stosunku do pełnej uroku Samanthy.

Ale jak mogła mu się nie podobać? W przeciwieństwie do

pozostałych dam rozproszonych w tłumie gestykulowała swobodnie. Jej
smukłe palce przecinały powietrze jak ptaki. Była pełną energii
blondynką, której wyjątkowość wykraczała poza zdolność pojmowania
zebranych na przyjęciu mężczyzn. William witając gości, rozmawiając z
nimi i żartując, cały czas ją obserwował. Nie dlatego, że obawiał się, iż

background image

Samantha popełni gafę. Patrzył na nią, ponieważ nie mógł od niej
oderwać oczu.

Głośno się roześmiała. Damy obecne na przyjęciu odwróciły w jej

stronę głowy.

Teresa miała zimnostalowe spojrzenie.
– Muszę iść porozmawiać z moimi drogimi przyjaciółkami.
– Oczywiście. – Patrzył, jak podeszła do grupki kobiet i z wdziękiem

zaprowadziła je do Samanthy. Przedstawiła ją, a za chwilę wszyscy się
ś

miali i wesoło rozmawiali.

Trzeba przyznać, że Teresa uratowała przyjęcie.
– Wybór lady Marchant na gospodynię przyjęcia był bardzo słuszny –

zauważył pan Gray, którego wygląd pasował do nazwiska. Potem
rozejrzał się i cicho zapytał: – Czy szczury złapały przynętę?

– Jeszcze nie. Nadal siedzą w swojej kryjówce. Ale nie tylko

wysłałem im zaproszenie, wyrażając moje najszczersze życzenie, aby
moi sąsiedzi swoją obecnością przydali blasku temu przyjęciu, ale także
dałem naszym szpiegom wśród ich służby pełną listę gości. Sądzę, że
lord i lady Featherstonebaugh znają już każde nazwisko. – William
wskazał również na czterech otaczających go mężczyzn. – Gdy jesteście
tutaj wy, pan Gray i generał Stephens, a także tak wielu innych
dżentelmenów znających tajemnice stanu, jestem przekonany, że szczury
wkrótce przybędą. – Teresa napotkała wzrok Williama; uśmiechnął się i
kiwnął głową, jakby prowadził zwykłą, grzecznościową rozmowę.

Generał Stephens, gładko ogolony i po wojskowemu wyprostowany

mężczyzna, powiedział:

– To cholernie ryzykowny plan. Ktoś może się pomylić i podać

prawdziwe informacje.

– To cholernie ryzykowny interes – przyznał William – ale żaden z tu

obecnych mężczyzn nie osiągnął swojej pozycji, dlatego że często się
mylił.

Podeszła do nich lady Stephens i panowie zrobili jej miejsce w swoim

gronie. Cieszyła się ich powszechnym szacunkiem; poza tym mówiła w
pięciu językach.

– Nie lubisz podróżować tak daleko w pośpiechu, Henry. A

przynajmniej nie na przyjęcie. No, gdyby chodziło o bitwę…

Panowie zachichotali, a potem ucichli, gdy dołączyła do nich Teresa.
– Wybacz, Williamie, że cię opuściłam, ale chciałam wytłumaczyć

damom, dlaczego twoja guwernantka jest na przyjęciu. Nie chciałam,

background image

ż

eby myślały o nas niestworzone rzeczy.

– Dlaczego ona jest na przyjęciu? – spytała lady Stephens.
– William zaprosił więcej mężczyzn niż kobiet, a panna Prendregast

ma takie urocze maniery, więc od razu o niej pomyśleliśmy. Jednak jest
tak skromna, że musieliśmy bardzo mocno namawiać ją, aby przyszła na
przyjęcie. – Teresa poklepała Williama po dłoni. – Więc powinniście
winić Williama za obecność panny Prendregast.

– Raczej dać mu medal – odezwał się generał Stephens.
Pozostali mężczyźni roześmiali się.
– Tak, skupiła na sobie uwagę prawie wszystkich mężczyzn. – Lady

Stephens spojrzała lodowatym wzrokiem na Samanthę. – Czy wiemy,
kim ona jest?

– Masz na myśli jej rodzinę? Nie. – Teresa zrobiła smutną minę. –

Jest sierotą, jak sądzę, ale opiekuje się nią lady Bucknell.

– Och! – wykrzyknął generał Stephens. – Całkiem nieźle.
Na ustach lady Stephens pojawił się jej sławny uśmiech.
– Tak, jeśli lady Bucknell uważa, że jest godna zaufania, to jest godna

zaufania. Spójrzcie! Oto mój drogi przyjaciel ambasador z Włoch. Muszę
się z nim przywitać.

– O nie, beze mnie nie pójdziesz. Biedak podkochuje się w tobie od

dwudziestu lat.

Generał Stephens ruszył za żoną. Wszyscy roześmiali się i przyłączyli

do różnych grupek. William odwrócił się do Teresy.

– Świetnie poradziłaś sobie z paniami.
Usiłowała zrobić niewinną minkę, ale nie udało się jej i zachichotała.
– Uwielbiam kierować ich zachowaniem.
– Marnujesz się w towarzystwie. Powinnaś być ambasadorem

brytyjskim w Paryżu.

Błyskotliwa Teresa naprawdę się zarumieniła.
– Podoba mi się to. Może mnie zarekomendujesz?
– Może tak zrobię. – Zapomniał o jednym punkcie z listy cech, które

powinna mieć idealna żona – powinien ją lubić. Pomimo jej wielu wad i
słabości, bardzo lubił Teresę.

– Czy udało ci się odnaleźć portret Mary? Ten, którego szukałeś

wczoraj? – spytała Teresa.

Zadowolenie z udanego przyjęcia, z realizacji jego planu przygasło.
– Jeszcze nie. Nie chciałbym myśleć, że wziął go jeden z moich

służących, ale obawiam się, że tak właśnie było.

background image

– Nie masz czasu, zęby zająć się domem jak należy. – Teresa

dotknęła jego policzka. – Potrzebujesz żony, mój drogi.

Jej gest nie był zbyt subtelny i zaskoczyło go to. Teresa zazwyczaj

była wzorem subtelności. Rozglądając się wokół, dostrzegł, że kilka osób
obserwuje ich z uśmiechem. Duncan patrzył spode łba. A Samantha stała
odwrócona tyłem. Czyżby Teresa usiłowała zmusić go do oświadczyn?

– No cóż! – odezwała się beztrosko. – Może uważasz, że poradzisz

sobie bez żony.

Niewątpliwie udawało ci się to przez kilka lat. – dodała w myślach.
Uświadomił sobie, że nie odpowiedział jej. Było to niegrzeczne,

ale… cóż miałby powiedzieć? Nie mógł oświadczyć się jej publicznie.
Nawet nie zastanowił się, jak miałby to zrobić… a to było do niego
niepodobne. Był człowiekiem, który wszystko zawsze planował. Jednak
w tej ważnej kwestii zwlekał.

Z powodu jednego pocałunku z inną kobietą. Z ociąganiem

odpowiedział Teresie.

– Pochlebiam sobie, że dobrze sobie radzę z służbą – jak do tej pory.

Wierzę, że nic innego nie zginęło.

Uraził Teresę. Ściągnęła usta i odezwała się zbyt szybko.
– Ja również. Czy mogę cię teraz zostawić, abyś zabawiał gości, a ja

pójdę sprawdzić, czy przywieźli jedwabie, które zamówiłam na bal?

– Jedwabie?
Ile to kosztowało?
– Do dekoracji sufitu w sali balowej. Nie martw się, twoi goście będą

zachwyceni.

– Jestem pewien – wymamrotał. Najwyraźniej nie udało mu się jej

zwieść, bo się roześmiała.

– Obiecuję, że nie będę zawracać ci głowy szczegółami.
– Dziękuję.
Gdy odeszła, jeszcze raz rozejrzał się po gościach. Jego córki zajęły

dwunastkę dzieci gości grą w krykieta. Głosy pań przyjemnie
harmonizowały z niskimi głosami mężczyzn. Przyjęcie było bardzo
udane – i pułapka również.

Napotkał zatroskany wzrok Duncana. Nie było tutaj lorda i lady

Featherstonebaugh. Jego ludzie donieśli mu, że para przybyła do swojej
posiadłości w Maitłand. Wysłał osobiste zaproszenie. Nie dostał jednak
ż

adnej odpowiedzi i poczuł ucisk w żołądku. Jeśli ten plan się nie

powiedzie, będą musieli aresztować lorda i lady Featherstonebaugh na

background image

podstawie podejrzeń, a to nie będzie tak oczywiste, jak dostarczenie
Pashence fałszywych informacji, a później pozwolenie mu na wyjazd.

Z drugiej strony – wyprostował się – skoro lord i lady

Featherstonebaugh nie przybyli, to mógł spokojnie porozmawiać z
Samanthą.

Tłumek mężczyzn przerzedził się nieznacznie, gdy trzech młodych

oficerów zaczęło przepychać się dla żartu. Wyglądało na to, że nie
zauważyła nadchodzącego Williama, ale gdy się odezwał, od razu
odwróciła się w jego stronę.

Więc cały czas była świadoma jego obecności.
– Widzi pani, panno Prendregast? – Zdając sobie sprawę, że

dwanaście par kobiecych oczu obserwuje każdy jego ruch, za wszelką
cenę starał się jej nie dotknąć. – A nie mówiłem pani, że poradzi pani
sobie na przyjęciu?

– Czy nikt panu nie mówił, że zwrot „a nie mówiłem”, jest okropny?
Roześmiał się.
– Tylko ludzie, do których tak się zwracam.
Uśmiechnęła się, ale nie z właściwą sobie otwartością i szczerością,

która go oczarowała, i bardzo starała się na niego nie patrzeć. W zasadzie
patrzyła przez niego i obok niego. Dla postronnego obserwatora nie
łączyło ich nic poza relacją pracownik – pracodawca.

– Jeśli nie pozbędzie się pan tego nawyku, to obawiam się, że ma pan

małe szanse na walca z którąś z tych uroczych dam.

– Więc zatańczę walca z panią.
Jej wzrok na jedną krótką chwilę zatrzymał się na jego twarzy.
Był zadowolony. Tym jednym spojrzeniem pokazała mu swoją

uległość i pragnienie, aby wziął ją w ramiona. A on, który zawsze
nienawidził tańczyć, żałował, że bal nie odbędzie się dziś wieczorem,
aby mógł przygarnąć ją do siebie i wymazać wspomnienie o zalotnikach,
którzy ją otaczali.

Nadal zachowywała pozę obojętnej, a nawet znudzonej.
– Odpowiadając na pańską oryginalną uwagę – tak, odkryłam, że

nieźle radzę sobie w towarzystwie. To wcale nie jest trudne. Traktuję
panów jak małe dzieci, patrzę im w oczy, udaję zainteresowanie ich
błahymi dysputami i karcę ich delikatnie, gdy ich zabawy wymykają się
spod kontroli.

– Mówi pani z ironią o mojej płci. – Wcale mu to nie przeszkadzało.

Nie chciał, aby znalazła powody do podziwiania innych mężczyzn.

background image

– Ależ skąd. Panowie są bardzo mili. – Wskazała ręką w stronę

kobiet. – Dzięki pomocy lady Marchant, panie również.

– Jak mogliby nie być oczarowani?
– Damy nie tak łatwo dają się zwieść modnym sukniom czy ładnym

dodatkom.

Miał ochotę się roześmiać. Czy naprawdę była tak niewinna? Tak,

wiedział, że była.

– Proszę mi wierzyć, moja droga, to nie pani suknia czy dodatki

podobają się mężczyznom.

Zmarszczyła brwi.
– Czy chce pan powiedzieć, że… podoba im się moja figura? Wątpię.

Jestem raczej chuda i nie mam żadnych krągłości. – Zdała sobie sprawę,
ż

e jest zbyt obcesowa i dodała: – Ale dziękuję za komplement.

Gdyby byli sami, udowodniłby jej, jak bardzo mu się podoba. Jednak

oficerowie, lordowie i pozostali dżentelmeni, którzy nie brali udziału w
ich wymianie zdań z szacunku do niego, teraz zaczynali ten szacunek
tracić. Przestępowali nerwowo z nogi na nogę i pomrukiwali coś pod
nosem. Zerknąwszy na nich, William odezwał się ponuro.

– Muszę panią ostrzec. Młodsi oficerowie dopiero co wrócili z Indii i

trochę szaleją po powrocie. Proszę z dużą ostrożnością podchodzić do
wszelkich propozycji spaceru po ogrodzie lub podziwiania gwiazd.

– Chyba, że chcę zakończyć te przepychanki? – W jej oczach widać

było irytację, chociaż nie wiedział, czym mógłby ją zirytować. – Proszę
mi wierzyć, mężczyźni bez względu na pochodzenie używają tych
samych żałosnych sztuczek. Znam je wszystkie.

Poczuł ukłucie zazdrości.
– Czy wielu mężczyzn próbowało panią uwieść?
– O tak, bardzo wielu. Żadnemu się nie udało. Jak już panu

powiedziałam wcześniej, jestem samotna i bardzo sobie chwalę ten stan.
– Przyglądając mu się z niechęcią, dodała: – I nic nie zmieni mojego
zdania.

Podszedł do nich Duncan.
– Panno Prendregast, miło panią znowu widzieć. – Jednak nie

zwracał na nią uwagi, a Duncan zawsze zwracał uwagę na kobiety. –
Williamie, przybyli lord i lady Featherstonebaugh. Zapewne chciałbyś
ich powitać.

William odwrócił się i dostrzegł lady Featherstonebaugh, która szła

trawnikiem od strony domu, opierając się na lasce. Po raz pierwszy tego

background image

wieczoru dotknął Samanthy – jej dłoni odzianej w rękawiczkę. Tylko raz,
leciutko. Zaiskrzyło między nimi. Jej brązowe oczy rozszerzyły się.
Głęboko zaczerpnęła powietrza. Powiedział cicho:

– Proszę pamiętać, że nie jest pani aż tak doświadczona, jak się pani

wydaje.

Gdy szedł w stronę lady Featherstonebaugh, wydawało mu się, że

Samantha mruknęła:

– Ani tak niewinna, za jaką chciałby mnie pan uważać.

– Wybaczcie mi, panowie. – Następnego dnia po obiedzie Samantha

odeszła od małej grupki mężczyzn. – Mam obowiązki.

– Pułkownik Gregory nie potrzebuje pani. – Porucznik Du Clos

uśmiechnął się uwodzicielsko, choć trochę nerwowo. Nie umiał pogodzić
się z jej obojętnością. – Rozmawia z lordem i lady Featherstonebaugh.

– To nie pułkownik Gregory mnie potrzebuje, ale jedna z jego córek.

– Samantha ukłoniła się i poszła w stronę domu. Dlaczego ten porucznik
myślał, że jej obowiązki mają coś wspólnego z Williamem? Czyżby
zdradziła swoje zainteresowanie pułkownikiem Gregorym? Czy
uśmiechała się zbyt słodko i zerkała na niego ze zbytnią atencją?

To zakochanie było trudne do zniesienia.
Zakochanie.
Potknęła się na schodach prowadzących do domu. Lokaj złapał ją za

ramię. Podziękowała mu i poszła dalej, mając nadzieję, że nie natknie się
już na żadne przeszkody, i ciesząc się, że nikogo nie było w domu,
ponieważ teraz nie potrafiłaby radzić sobie z trudnościami ani prowadzić
inteligentnej rozmowy.

Zakochana? W pułkowniku Gregorym? To niemożliwe. Byłoby to

szczytem głupoty.

No dobrze. Przyznała się do tego. Pociągał ją. Podobała się jej jego

postawa, w inteligentny sposób prowadził rozmowę i namiętnie całował.
Ale to wszystko. Żałosna fascynacja sposobem, w jaki całował. Dlatego
obserwowała jego usta, gdy mówił, i wyobrażała je sobie na swojej
skórze. Dlatego spędzała pół nocy, zastanawiając się za każdym razem,
co ma na siebie włożyć. Uwiódł ją jego magnetyzm i nic więcej. Ten
ciągły ból serca, nieodparta chęć, aby tańczyć w promieniach słońca,
potrzeba widywania go we dnie i w nocy – to nie była miłość. Nie do

background image

mężczyzny, który pochodził z wyższej klasy. Do żadnego mężczyzny.

Weszła do pokoju muzycznego i podeszła do fortepianu. Otworzyła

go i przesunęła palcami po klawiszach. Gdy grała podkład muzyczny,
cudowny instrument stapiał się w jedno z głosem Mary. Pułkownik
Gregory będzie jutro dumny ze swojej córki. Tak, jak mówił, miała
przepiękny głos. Ale wydawała się rozkojarzona. Przestraszona.
Przytłaczało ją, że będzie śpiewać dla tak wielu osób.

Samantha to rozumiała. Gdy jej ojciec zdecydował, że powinna

zarabiać na swoje utrzymanie, miała cztery lata. Stała na rogu ulicy,
wysmarowana jakąś ohydną mazią, żeby wyglądać jeszcze żałośniej, i
ś

piewała, by zarobić na kolację. Była tak przerażona, że głos jej się trząsł

i nikt nie dał jej żadnych pieniędzy. I tej nocy głodowała, ponieważ tata
uznał, że nie będzie żywił pasożytów. Szybko pozbyła się strachu, ale
nigdy nie zapomniała tego paraliżującego uczucia.

Jej ojciec. Tak. Ilekroć wyobrażała sobie, że jest zakochana, powinna

przypomnieć sobie ojca. Pół Walijczyka, pół szaleńca. Były noce, że pił i
padał nieprzytomny na łóżko. I takie dni, kiedy – trzeźwy – szukał
pieniędzy na dżin. Momenty, gdy się uśmiechał, czysty, ładnie ubrany,
przynoszący prezenty córce i żonie. Jako dziecko nie rozumiała,
dlaczego matka płakała – przecież był taki cudowny. Dopiero później
zrozumiała, że znalazł sobie bogatą kochankę. Tak, był przystojny, a gdy
mu na czymś lub na kimś zależało, potrafił być uroczy. Kiedy pomyślała,
jak skończył…

Tak. Gdy zamarzy się jej pułkownik Gregory, powinna przypomnieć

sobie ojca.

Usłyszała stukot butów na drewnianej podłodze i szybko opuściła

dłoń. W drzwiach stanęła Mara z zarumienionymi policzkami.

– Przepraszam za spóźnienie, panno Prendregast, ale graliśmy w

piłkę.

– Dlatego masz na sobie stare ubranie?
– Pani Chester nalegała. Musiała zacerować dziurkę w nowej

sukience, bo włożyłam za dużo kamieni do kieszeni. – Mara nie
wyglądała na skruszoną.

Pułkownik Gregory miał rację co do pani Chester. Ta kobietka

sprawowała pełną kontrolę nad dziećmi, bez względu na ich liczbę, a jej
zdrowy rozsądek okazał się niezawodny. Samantha już nie martwiła się o
córki pułkownika Gregory'ego; były w dobrych rękach, przynajmniej na
czas przyjęcia.

background image

Samantha przesunęła palcami po klawiszach.
– Zaśpiewamy?
Podchodząc do pianina, Mara zaczęła śpiewać „Barbara Allen”.

Miała wysoki i czysty głos, a starą balladę interpretowała ze wzruszającą
niewinnością. Nagle w połowie drugiej zwrotki zamilkła i odwróciła się
w stronę fortepianu.

– Czy pani wie, dokąd mój ojciec jeździ w nocy?
Samantha opuściła dłonie na kolana. Serce zaczęło bić jej szybciej.

Co Mara miała na myśli? Czyżby widziała ich pocałunki?

– Twój ojciec gdzieś jeździ po nocy?
– Tak! Ojciec wyjeżdża konno każdej nocy.
– Och. – Oddech Samanthy uspokoił się. – Chodzi ci o to, że łapie

rabusiów?

– Nie. Gorzej niż rabusiów. – Mara brzmiała bardzo zasadniczo.
– Kto mógłby być gorszy od rabusiów?
– Nie wiem, ale złapał jednego zeszłej nocy. Złapał kogoś więcej niż

rabusia. Złapał Samanthę.

W sidła miłości. Była głupia.
– To dobrze – powiedziała do Mary. – To wspaniale, że twój tata jest

odważny i zapewnia nam bezpieczeństwo. Musisz być z niego bardzo
dumna.

Mara wzruszyła ramionami.
– Tak, panno Prendregast. – Dziewczynka przyglądała się jej z

przechyloną głową.

Samantha zaczęła nabierać podejrzeń.
– Jak dowiedziałaś się o ojcu?
Mara uniosła podbródek.
– Ukryłam się pod biurkiem w gabinecie taty i słyszałam, jak

rozmawia z panem Monroe.

– Dziś rano?
– Tak.
Takie momenty były ciężką próbą dla każdej guwernantki. Samantha

wyciągnęła ramiona.

– Chodź tutaj, kochanie. – Gdy Mara usiadła obok niej na ławeczce,

Samantha objęła ją i odgarnęła jej włosy z czoła. – Czy wiesz, że nie
powinnaś podsłuchiwać?

– Wiem, ale nie powinnam też być w gabinecie, więc nie miałam

wyboru. – Mara wzruszyła ramionami. – Tata nakrzyczałby na mnie.

background image

To było oczywiste dla dziecka i, niestety, dla Samanthy.
– Tak, no cóż… nie ukrywaj się tak więcej.
– Obiecuję.
– Najlepiej będzie, jeśli nikomu nie powiesz o tym, co robi twój tata.

To mogłoby narazić go na niebezpieczeństwo. – Samantha szybko
ułożyła sobie w głowie scenariusz, w którym William złapał rabusia,
został zaskoczony, postrzelony i upadł na ziemię, podczas gdy rabuś
wymierzył w niego drugi pistolet.

– Wiem – powiedziała Mara lekceważąco. – Powiedziałam tylko

pani. Mogę pani powiedzieć wszystko. Prawda?

Drżący głos Mary oderwał myśli Samanthy od obrazów w jej głowie.

Potrafiła wyczuć kłopoty, gdy się pojawiały.

– Oczywiście. Czy chcesz powiedzieć mi coś jeszcze?
– Tak… nie.
– Chcesz, żebym zgadywała?
– Nie. – Odsuwając się od Samanthy, Mara usiadła przy fortepianie. –

Chcę śpiewać.

Nie można było zmusić dziecka do wyznań, ale gdy Mara skończyła

piosenkę, Samantha spróbowała dodać jej pewności siebie.

– Zaśpiewasz dziś wieczorem i będziesz gwiazdą wieczoru. Obiecuję.

A twój tata będzie z ciebie bardzo dumny.

Mara zrobiła smutną minę.
– Panno Prendregast?
– O co chodzi, kochanie?
– Chodzi o… o… o…
– Gdy zaśpiewasz dziś wieczorem, zapomnisz o wszystkich swoich

lękach i kłopotach, i przeniesiesz się w inny wymiar.

– Tak, proszę pani, wierzę, ale… – Mara spojrzała na Samanthę

rozpaczliwym wzrokiem. – Nie o to chodzi.

– A o co?
– Panno Prendregast, mogę pani powiedzieć wszystko. – Głos Mary

stał się o oktawę wyższy. – Prawda?

To samo pytanie. Samantha wstała i objęła ramionami Marę.
– Oczywiście.
– Nawet jeśli… – kroki za drzwiami powstrzymały Marę. Spojrzała

na drzwi, przez które wbiegły pozostałe córki pułkownika Gregory'ego.

– Przyszłyśmy poćwiczyć naszą piosenkę – powiedziała Agnes.
– Będziemy ćwiczyć! Będziemy ćwiczyć! – Kyla i Emmeline

background image

podskakiwały i klaskały w dłonie.

Mara odsunęła się od Samanthy.
– Tak, chcę ćwiczyć naszą piosenkę!
Samantha musiała pamiętać, kim była i skąd pochodziła, i nigdy nie

mogła się przyznać przed kimkolwiek, że kocha ojca tych dzieci.

Nawet przed sobą samą.

background image

Rozdział 19

Tego wieczoru, w pokoju muzycznym, gdy te okropne dzieci

Gregory'ego śpiewały jakąś żałosną piosenkę, lady Featherstonebaugh
kiwała głową z aprobatą i wystukiwała nogą rytm. Była wilkiem w
owczej skórze. Kobietą, która przybrała maskę dobrodusznej babci.
Przynajmniej na razie.

Dotknęła pękniętej wargi.
Dopóki nie znikną siniaki.
Nienawidziła Pashenki z całego serca. Gdyby nie on, wkrótce byłaby

we Włoszech, gdzie miała pieniądze w banku, fałszywą tożsamość i
słońce, które ogrzałoby jej obolałe kości. Obolałe, ponieważ ten łajdak ją
pobił, próbując wyciągnąć z niej informacje.

Dopiero po pół godziny Pashenka ją puścił. U pułkownika

Gregory'ego odbywało się przyjęcie. Przyjęcie z wieloma wysoko
postawionymi oficerami, ambasadorami, a nawet kilkoma pracownikami
Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pashenka, przebiegły lis, nie
chciał ryzykować, że ktoś dowie się o jego zdradzie. Chciał, żeby poszła
na przyjęcie. Ona i Rupert. Obiecał, że jeśli pójdzie i wróci z
informacjami, to pozwoli jej żyć.

A więc była tutaj, w ostatnim rzędzie, słuchając grupy wyjących

dzieciaków, podczas gdy ich ojciec promieniał z dumy. Dzisiaj siedziała
całkiem sama na wygodnym krześle w alkowie, a także na niewygodnym
krześle w jednym z tych dziwacznych namiotów. Po kolacji zamierzała
przywdziać piękną suknię balową, aby móc obserwować, jak inni tańczą.

Z powodu pękniętej wargi i bolącego biodra niewiele się uśmiechała,

co było do niej niepodobne.

Zazwyczaj schlebiała innym, rozdawała czarujące uśmiechy i

rozmawiała, cały czas nadstawiając uszu. Teraz musiała siedzieć jak stara
kobieta i czekać, aż ktoś do niej podejdzie i porozmawia o rzeczach,
które powinny zostać tajemnicą.

I tak się działo. Jak zwykle generałowie i dyplomaci nie dostrzegali

jej inteligencji i widzieli w niej jedynie starą kobietę, która często
zapadała w drzemkę i miała problemy ze słuchem. Mówili o wojskach na
Krymie i w Egipcie, o szpiegach, wybuchach i amunicji. W ich słowach
słyszała brzęk złota. A raczej… słyszałaby, gdyby udało się jej uciec
Pashence.

background image

Rupert przesunął się wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł tak blisko niej, że

nogą przygniatał jej elegancką spódnicę z welwetu w kolorze lawendy.
Cholerny mężczyzna. Zawsze umiał zwrócić na siebie uwagę – i
pognieść jej ubranie. Scenicznym szeptem spytał:

– Valdo, gdzie jest ta mapa?
Z niedowierzaniem spojrzała na siedzących przed nią ludzi.

Rozkazała cicho:

– Przestań paplać. Nie możemy tu rozmawiać.
– Nikt nas nie słyszy. Dzieci śpiewają.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Dlatego właśnie nie mógł

zostać wybitnym szpiegiem. Widział to, co chciał widzieć i zachowywał
się, jak mu się podobało.

Nieznacznie podniósł głos.
– Jestem twoim mężem. Jestem mężczyzną i mówię ci, że powinnaś

oddać tę mapę Pashence.

– Na litość boską. – Przed nimi siedziała lady Marchant i trzy inne

wystrojone kobiety. – Usłyszą cię.

– Nie zwracają na nas uwagi, a nawet jeśli, to i tak by nie zrozumiały,

o czym mówimy.

Jakby słuchała jakiejś mężowskiej reprymendy.
– Nigdy nie lekceważ potęgi plotek. Gdyby bezrozumnie powtórzyły

komuś naszą rozmowę, mielibyśmy kłopoty.

– Nie obchodzi mnie to. – Jednak Rupert zniżył głos. – Po prostu daj

Pashence tę mapę albo będą jeszcze większe kłopoty.

– Jakie? – Przyjrzała mu się badawczo: jego zakrzywionemu,

cienkiemu nosowi, długim palcom, chudym łydkom odzianym w
staromodne pończochy. – I dlaczego? On nie wie o mapie.

Rupert otworzył, a potem zamknął usta. Złapała go za ramię i wbiła w

nie palce.

– Prawda?
Miał rozbiegany wzrok.
– Powiedziałeś mu? – zapytała podniesionym głosem.
– Jeśli dasz mu mapę, to już cię nie skrzywdzi. – Od czasu, gdy

Rupert zobaczył, jak leciała na ścianę, otrzeźwiał i był bardziej
ś

wiadomy grożącego im niebezpieczeństwa. Och, i tak by ją porzucił,

gdyby wiedział, że nie grożą mu za to żadne konsekwencje. Nie był
wystarczająco mądry, aby to uczynić, więc wysługiwał się Pashence.
Obserwował ją, bo gdyby uciekła bez niego, byłby trupem.

background image

– Nie – odezwała się z ironią – jeśli dam mu mapę, zabije mnie…

nas.

– Nie, nie zabije. Obiecał, że tego nie zrobi.
Uśmiechnęła się z chłodnym niedowierzaniem.
Włożyła rękę do kieszeni, żeby poczuć stal pistoletu, który ukradła z

kolekcji pułkownika Gregory'ego, i pomyślała, jak wspaniale byłoby móc
zastrzelić Ruperta.

– Dopóki nie postawię nogi na włoskiej ziemi jestem chodzącym

trupem – i zabiorę cię ze sobą do grobu, więc lepiej mnie nie zdradź.

– Gdzie jest mapa?
Więc Pashenka kontaktował się z Rupertem, pociągając za sznurki,

usiłując zmusić ją do ujawnienia sekretów. Czy Pashenka uważał ją za
idiotkę? Jeśli odda mu mapę, ten ją zabije, ucieknie z Anglii i posłuży się
informacjami, które zdobyła, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.

Musiała obmyślić więc inny plan. Gdy wróci do Maitland, obieca

Pashence, że odda mu mapę. Może nawet mu ją odda, jeśli będzie
straszona. Ale zachowa dla siebie informacje, które zdobędzie na
przyjęciu. Powie mu, że będzie rozmawiać wyłącznie z jego
przełożonymi – w Rosji.

Oczywiście to bzdura. Jego przełożeni zabiliby ją jeszcze szybciej niż

Pashenka, ale musiała zyskać na czasie. Tak, potrzebowała czasu, żeby
obmyślić plan ucieczki. A jak można spędzić te chwile lepiej, niż
słuchając angielskich tajemnic wojskowych?

Zawsze udawało jej się wyjść cało z każdej opresji. Tym razem też

tak będzie. Uśmiechnęła się. I skrzywiła z bólu, gdy rana gojąca się na
wardze pękła.

William stał ze skrzyżowanymi ramionami i słuchał, jak jego dzieci

ś

piewają dla gości. Miały na sobie nowe sukienki i stały w jednej linii.

Samantha, w ślicznej sukni z różowej satyny, która podkreślała jej
zaróżowione policzki, akompaniowała na fortepianie z delikatnym
uśmiechem na ustach. Gdy dziewczynki skończyły, ukłoniły się, a goście
dzieci klaskali i wołali:

– Uroczo! Wspaniale!
Wszyscy się uśmiechali, widząc w dzieciach pułkownika własne

pociechy.

Samantha szeptem poinstruowała dziewczynki i Agnes z Vivian

wypchnęły przed siebie Marę, która się ukłoniła. Klaskanie wzmogło się
i upojony ojcowską dumą William usłyszał okrzyki:

background image

– Brawo!
Zanim aplauz ucichł, Samantha wyprowadziła dziewczynki z pokoju

muzycznego, trzymając Emmeline za rękę, żeby dziewczynka nie mogła
przesyłać całusów w stronę gości.

– To było urocze, pułkowniku Gregory – pochwaliła lady Blair. – Ma

pan bardzo utalentowane dzieci.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się, jakby jego córki tworzyły

najznakomitszy chór, o czym był zresztą przekonany. – Mają bardzo
utalentowanego ojca.

Wszyscy się roześmiali. Byli zadowoleni z rozrywki, z jedzenia i

wina. Byli zadowoleni z tego, jak Teresa ich usadziła, i podobały im się
dekoracje. A ci, którzy znali prawdziwy powód, dla którego wydano
przyjęcie, cieszyli się z obecności lorda i lady Featherstonebaugh oraz z
uwagi, jaką lady Featherstonebaugh przejawiała, ilekroć ktoś ważny
stawał obok niej i „w tajemnicy” mówił o ruchach angielskich wojsk,
planach sabotażu, a nawet o sposobach przeniknięcia do ambasady
rosyjskiej w Paryżu.

Tak. Wszystko szło zgodnie z planem Williama. Wszystko poza

adorowaniem Teresy.

Przez drzwi zobaczył, że pani Chester zabiera dzieci od Samanthy i

pokazuje jej, że powinna wrócić.

Wcale nie miał ochoty żenić się z Teresą. A wszystko przez

Samanthę. To ona odciągała go od obowiązków. Przez nią traktował
kwestię małżeństwa z taką obojętnością.

Jak zwykle obecność pięknej guwernantki wywołała

podekscytowanie. Gdy goście przeszli do jadalni i służący nakryli do
stołu, Duncan wzniósł kieliszek w jej stronę.

– Guwernantka dziewczynek wykonała świetną pracę, przygotowując

ten występ.

– Tak, to prawda. – William powiedział tylko tyle, ale ona

zarumieniła się.

Lady Stephens przystanęła, a obok niej zatrzymał się również generał

Stephens. Zerkali to na Samanthę, to na Williama. Dostrzegli
wystarczająco dużo w jego spojrzeniu, w jej opuszczonych powiekach i
usztywnionej postawie, a inni też zaczęli coś zauważać. William nie
chciał, żeby ludzie plotkowali o nim i jego guwernantce. Ale gdyby tak
się stało, wszystko byłoby znacznie prostsze. Gdyby w ten sposób
zniszczył jej reputację, musiałby się z nią ożenić, i z jakiegoś powodu

background image

wydawało mu się to świetnym pomysłem.

Czy omotała go jakąś magiczną siecią, że rozmyślał o takich

głupstwach?

– No cóż! – Duncan głośno klasnął w dłonie, aż inni zwrócili na

niego uwagę. – Chodźmy jeść. Ja, na przykład, potrzebuję towarzystwa
podczas kolacji. – Dziarskim krokiem ruszył w stronę Teresy.

Teresa odwróciła się do niego plecami i wyszła. Goście sapnęli i

spojrzeli na zlekceważonego Duncana, który z typową dla siebie swadą
powiedział:

– Damy nie mogą mi się oprzeć.
Wszyscy ze śmiechem przeszli do jadalni, gdzie podano niewielki

posiłek, który miał pozwolić gościom wytrwać do kolacji podczas balu.

Duncan przesunął się do Williama.
– Przestań się gapić na pannę Prendregast.
Porucznik Du Clos zaoferował Samancie ramię, które ta przyjęła.

Słuchała porucznika, ale jej oczy cały czas zwracały się w stronę
Williama i poczuł ogarniający go od stóp do głów dreszcz. Pociągała go
w każdej sekundzie. Chciał chodzić za nią, jak ogier za klaczą. Pragnął
posiąść ją od tyłu, chwycić jej biodra i zanurzyć się w niej. Położyć ją na
plecach, rozchylić jej nogi i pieścić ją do granic rozkoszy. Chciał, by
wzięła go do ust…

Pośpiesznie wyszedł z pokoju muzycznego. Mógł sobie fantazjować

o byciu ogierem, ale nie chciał wyglądać jak ogier.

– Mało brakowało, i musiałem się poniżyć. – Duncan mówił cichym

głosem. – Mam nadzieję, że to doceniasz.

William zauważył z zadowoleniem, że lady Featherstonebaugh szła

pod ramię z lordem Hartunem i słuchała uważnie.

– …ale widzę, że chyba nie – dokończył Duncan. – To niesamowite.

Ty obserwujesz pannę Prendregast, a lady Marchant obserwuje ciebie.

– A ty obserwujesz lady Marchant. – William kiwnął głową, gdy

goście gratulowali mu utalentowanych córek. – Co zrobiłeś, że Teresa
tak cię potraktowała?

– Podobam się jej, ale nie chce, żebym jej się podobał.
– Naprawdę? – Bez cienia zazdrości William zastanowił się nad tym.

– A tobie ona się podoba?

– Jak cholera. A ty, no cóż, nie chcesz jej, czy tak?
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musiałeś. To oczywiste, przynajmniej dla mnie.

background image

William wziął kieliszek wina od przechodzącego obok służącego.
– Ona jest bogata. Ty nie masz złamanego grosza.
Duncan przyglądał się Teresie, która prowadziła gości do

zastawionego potrawami stołu.

– Mógłbym dać jej szczęście. – Zatrzymując się gwałtownie,

odciągnął Williama do pustego gabinetu. – Poczekaj. Chcesz
powiedzieć… że ci nie zależy? Ani trochę? – Przybierając zasadniczy ton
głosu, powiedział: – Mówię o uwiedzeniu kobiety, która spełnia
wszystkie wymagania z twojej listy idealnej żony.

– To nie jedyna kobieta, która spełnia te wymagania. – William posłał

Duncanowi groźne spojrzenie. – A ty choć raz powinieneś się postarać,
by mieć uczciwe zamiary.

Duncan przyjrzał się uważnie Williamowi i to, co zobaczył,

najwyraźniej sprawiło mu radość, bo odprężył się i uśmiechnął.

– Być może, jeśli chodzi o Teresę… Ale muszę być bardzo ostrożny.

A ty robisz świetną robotę, rujnując reputację panny Prendregast i to
tylko samym spojrzeniem.

To był dzień prawdy.
– Więcej niż spojrzeniem. Pocałowałem ją.
– Raz?
– Raz.
– Do diabła, nie ma się z czego spowiadać. Kusi cię, żeby dostać

więcej? – Duncan roześmiał się. – Oczywiście, że cię kusi. Okazałeś to
wyraźnie.

– Nie powinienem. – Nie, dopóki… Ale musiał skupić się na

powodzeniu swojej misji, zanim będzie mógł zrobić jakiś krok.

– Dlaczego? Jak tylko ją zobaczyłem, powiedziałem ci, że jest

stworzona dla ciebie. – Duncan dał mu kuksańca w bok. – No dalej!
Przez całe życie robiłeś to, co należało. Zabaw się trochę.

– Chcesz powiedzieć, żebym uczynił z niej swoją kochankę? –

William potrząsnął głową. – To nie byłoby w porządku. Ona jest
niewinna.

– Och.
– Tak czy inaczej, to niemożliwe. Umieściłem ją w jednym z domków

dla gości, z dala ode mnie.

– Umieściłeś ją… poza domem? W domku dla gości, gdzie będziecie

mogli urządzić sobie całonocną orgię i nie martwić się o twoje dzieci?

William wzdrygnął się. Duncan klepnął go w ramię.

background image

– Dobra robota, przyjacielu. Już nigdy nie będziesz spać we własnym

łóżku.

William poszedł za Duncanem i obserwował, jak przyjaciel wszedł do

jadalni.

Czy to właśnie William zrobił? Czy właśnie dlatego tak chętnie

pozwolił Samancie uciec spod swojego dachu? Czy w głębi duszy
planował wyprowadzenie jej z domu, żeby mógł spędzać noce w jej
ramionach?

Sam tego nie wiedział.
Stał i przysłuchiwał się pobrzękiwaniu sztućców, głosom gości…

głosowi Samanthy. Uwielbiał jej głos. Raczej niski jak na kobietę,
chropowaty i miękki, jakby po całej nocy kochania się poczuła
zmęczenie. To sprawiało, że pragnął, aby jęczała dla niego. A mógł to
uczynić. Wiedział, że mógł.

W domku była sama, oprócz Clarindy, która pełniła rolę przyzwoitki.

Ale Clarinda większość czasu spędzała w dużym domu, więc…

Duncan wyszedł z jadalni, jakby trafiony z armaty. Półgębkiem

odezwał się do Williama.

– W twoim gabinecie. Teraz.
Poszedł za Duncanem, uśmiechając się i kiwając głową do mijanych

gości, a gdy stanął przed drzwiami gabinetu, wszystko wróciło do normy.
A raczej do tego, co było normą przed przybyciem panny Prendregast.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

– O co chodzi?
Duncan wyszedł z cienia, a jego zazwyczaj radosna twarz była

zasępiona.

– O tego głupca Featherstonebaugha. Teresa słyszała, jak rozmawiał z

lady Featherstonebaugh.

William od razu się skoncentrował.
– Gdzie?
– W pokoju muzycznym, przed chwilą. – Duncan zrobił smutną minę.

– Nie jest zbyt przebiegły.

William kiwnął głową.
– Dlaczego Teresa przyszła do ciebie?
– Ponieważ uważała, że ta rozmowa była dziwna, a ciebie nie było w

jadalni. – Duncan z irytacją zamrugał. – Posłuchaj! Featherstonebaugh
powiedział lady Featherstonebaugh, że powinna oddać Pashence mapę
albo będą mieli więcej problemów.

background image

– Mapę? – William skrzywił się.
– Teresa nie słyszała wszystkiego, ale wygląda na to, że lady

Featherstonebaugh ukradła jakąś mapę w drodze tutaj i trzyma ją jako
gwarancję, że Pashenka… – Duncan wzruszył ramionami i włożył ręce
do kieszeni – …że jej nie zabije.

– A więc to Pashenka zrobił jej te siniaki.
– Myślę, że możemy tak założyć.
– Żałowałbym jej… gdyby nie była odpowiedzialna za śmierć tylu

ludzi. – Jego żony, Mary. William nerwowo zacisnął pięści. Myśl, że
zmarła w taki sposób… – Co to może być za mapa?

– W drodze tutaj zatrzymali się w domu kapitana Farwella. – Duncan

pogładził wąsy, opadające na policzki. – Wyślij do niego posłańca i
dowiedz się, ale to nie ma większego znaczenia. Lady Featherstonebaugh
jest bardzo przebiegłą kobietą. Dobrze wiesz, że mapa jest ważna.

William myślał intensywnie.
– Gdzie jest mapa?
– Featherstonebaugh nie wiedział. – Duncan podszedł do biurka. –

Stary głupiec zdradziłby to, gdyby mógł.

– Zapewne. – Kilku najwybitniejszych, najbardziej inteligentnych

ludzi w kraju pracowało dla Williama, ale żaden z nich nie miał do
czynienia z takimi operacjami. Żaden z nich nie przydałby się w sytuacji
takiej, jak ta. – Dziś wieczorem, gdy zacznie się bal, przeszukasz ich
sypialnię, ale byłaby równie głupia, jak jej mąż, gdyby nie trzymała mapy
przy sobie.

– Tak właśnie pomyślałem. – Duncan bawił się ołówkami na biurku

Williama. – Moglibyśmy ją aresztować i zabrać jej mapę.

– Ale chcemy, żeby wróciła do niego ze wszystkimi fałszywymi

informacjami, które zdobędzie podczas przyjęcia.

Duncan podniósł jeden z ołówków, przyjrzał mu się, a potem unosząc

brew spojrzał na Williama.

– Nie sądzę, aby udało się nam skłonić starą kobietę do tego, by się

rozebrała…

– Jesteś wspaniałym uwodzicielem. – William wyszczerzył zęby. –

Ty to zrobisz.

Duncan potarł podbródek dłonią, udając, że się zastanawia.
– Właśnie sobie przypomniałem. W zasadzie nie jestem takim

wspaniałym uwodzicielem.

– Musimy dokonać zamiany.

background image

Duncan kiwnął głową.
– Damy jej fałszywą mapę, zamiast prawdziwej.
– Gdybyśmy wiedzieli, gdzie ona jest, i gdyby komuś udał się ten

numer, moglibyśmy to zrobić. – William rozważył i odrzucił kilka
strategii. – Ale komu i jak?

background image

Rozdział 20

Teresa przyjrzała się swojemu dziełu. Najcudowniejszy

brzoskwiniowy jedwab opadał udrapowany z sufitu wzdłuż ścian,
przekształcając salę balową w przytulny, pastelowy harem. Kryształowe
kandelabry iskrzyły się ponad głowami tysiącem świec. Orkiestra
wspaniale grała. Szampan lał się strumieniami, a panie porywane były do
tańca. Panowie zbierali się w grupkach, rozmawiali i tylko od czasu do
czasu zaglądali do pokoju karcianego lub wychodzili na zewnątrz zapalić
– to zawsze był znak, że dobrze się bawią. Nawet William zajmował się
swoimi sprawami zamiast się gapić na Samanthę.

Na sali nie było Duncana Monroe'a. Świetnie. Jeśli wszystko pójdzie

dobrze, nadal go nie będzie.

Gdy Teresa rozglądała się po rozbawionym towarzystwie, nie mogła

sobie przypomnieć, by w dzieciństwie zrobiła cokolwiek niestosownego.
Była posłuszna, chętna do nauki, na tyle inteligentna, by nie wpadać w
kłopoty – po prostu chluba rodziców, ale… najwyraźniej płaciła teraz za
jakiś straszliwy grzech z przeszłości, ponieważ na tym przyjęciu nic nie
szło tak, jak powinno.

Po pierwsze William z tym swoim idiotycznym zauroczeniem

guwernantką. Plotki roznosiły się lotem błyskawicy, ale Teresa umiała
radzić sobie ze skandalem towarzyskim. Podczas całego przyjęcia często
zagadywała do Samanthy, a do największych plotkarek na przyjęciu
mówiła o niej w samych superlatywach. Upewniła się nawet, że błękitna
suknia balowa Samanthy wygląda idealnie. Udało się jej uciszyć
najgorsze plotki, ale jeśli William nadal będzie w taki sposób patrzeć na
Samanthę, nie uda się opanować sytuacji.

A im więcej czasu Teresa spędzała z Williamem, tym częściej się

zastanawiała, czy rzeczywiście wystarczająco zależy jej na zdobyciu go.
Lubiła pułkownika, ale…

No cóż. Tutaj pojawiał się drugi problem – Monroe Duncan, były

dragon królewskiej armii, a obecnie wielki dupek. Przyglądał się jej.
Przyglądał się tak głodnym wzrokiem, że czasami czuła, jak płoną jej
policzki, i zastanawiała się, jaką władzę miało nad nią gorące spojrzenie
tego mężczyzny. To, o co nie dbał wcześniej, teraz go interesowało i dał
to bardzo wyraźnie do zrozumienia. A ona… ona nie chciała mieć z nim
do czynienia.

background image

No cóż. Chciała. Ale powstrzymywała ją duma. Duma i… kobiece

plany. Kobieta miała prawo zmienić plany, ale Teresa nie zmieniała
swoich pod presją, a pan Monroe wywierał na nią presję. Nie słowami,
ale tym zatrzymującym dech w piersiach spojrzeniem. Otworzyła
wachlarz, by ochłodzić gorące policzki.

A teraz kolejny dowód na to, że musiała czymś zgrzeszyć w

przeszłości – w jej stronę kuśtykała lady Featherstonebaugh, która
zaczęła mówić zanim podeszła do Teresy.

– Cóż za wspaniałą młodą kobietę pułkownik Gregory zatrudnił jako

guwernantkę.

Teresa przyjrzała się krytycznie starszej kobiecie. Jej suknia

słomkowego koloru z wąskimi rękawami i głębokim dekoltem byłaby
odpowiednia dla miodki, ale nie dla kobiety po czterdziestce, a już z
pewnością nie dla kobiety, która musi wspierać się na lasce. Wachlarz z
piór i pióra wpięte we włosy były ładnymi dodatkami, ale sprawiały, że
lady Featherstonebaugh wyglądała na zmęczoną. Miała sińce pod
oczami, jakby się nie wyspała. Poczucie winy, zdecydowała Teresa.
Poczucie winy z powodu tajemniczej mapy. Była wściekła na lorda
Featherstonebaugha, że wspomniał o mapie, a Duncan był roztrzęsiony,
gdy Teresa powiedziała mu o rozmowie, którą usłyszała. Najwyraźniej ta
mapa była ważna, chociaż Teresa nie wiedziała dlaczego i niespecjalnie
ją to obchodziło.

– Panna Prendregast umie grać, śpiewać, dbać o dzieci, owinęła sobie

wokół palca wszystkich mężczyzn na przyjęciu… Może uwieść swojego
pracodawcę… – Orkiestra zagrała, na parkiecie pojawiły się pary, a lady
Featherstonebaugh uśmiechnęła się radośnie. – Raczej upokarzające,
prawda, lady Marchant?

Teresa nie lubiła lady Featherstonebaugh. Nigdy jej nie lubiła, a ona

odwzajemniała w pełni to uczucie, zresztą jak w przypadku każdej znanej
sobie kobiety. Teresa uważała ją za pustą i okrutną osobę, która z
wiekiem stawała się coraz bardziej zgorzkniała. To był tego dowód.
Pierwszy raz zamieniły kilka słów, a lady Featherstonebaugh już wbijała
Teresie szpile. Bardzo bolesne.

– Proszę się nie martwić o pułkownika Gregory'ego. Ja się nie

martwię. Panna Prendregast jest równie uroczą, co rozsądną kobietą i z
pewnością nie zamierza uwieść człowieka o takiej pozycji i tak
majętnego, jak jej chlebodawca.

– Więc ktoś powinien mu o tym powiedzieć. Od dwóch dni robi do

background image

niej maślane oczy. – Lady Featherstonebaugh machnęła ręką, kończąc
temat, bo udało się jej zasiać ziarno niepokoju. – Ale nie dlatego tu
przyszłam. Chciałam się komuś zwierzyć. Innej kobiecie… a jest ich
tutaj niewiele. – Pochylając się, zniżyła głos. – Przypomniałam sobie,
gdzie słyszałam nazwisko panny Prendregast.

Teresa nadstawiła uszu, chociaż nie dała tego po sobie poznać.
– Czyżby?
– Panna Prendregast jest tą znaną złodziejką, która grasowała po

Londynie jakieś sześć lat temu. Kręciła się koło teatru i kradła
mężczyznom portfele i przechwalała się, że uciekając, posyłała im
uśmiech. – Składając wachlarz, lady Featherstonebaugh przycisnęła go
do nabrzmiałej wargi. – Sądzę, że należałoby powiedzieć o tym
pułkownikowi Gregory'emu, prawda?

Teresa, zupełnie zaskoczona, wpatrywała się w lady

Featherstonebaugh, wyglądającej śmiesznie w szykownej sukni. Policzki
miała przypudrowane różem… a może były to siniaki?

A potem dotarło do niej znaczenie słów lady Featherstonebaugh. Do

diabła. Teraz Teresa przypomniała sobie tę opowieść. Adorna wzięła pod
swoje skrzydła złodziejkę i nauczyła ją, jak elegancko mówić, poruszać
się, co czytać, jak i czego uczyć.

Co powinna zrobić z tą wiedzą? Nie mogła od razu podjąć decyzji,

ale z przyjemnością pokrzyżowałaby plany lady Featherstonebaugh.

– Wiem, o kim mówisz, moja droga, ale pomyliły ci się nazwiska. To

panna Penny Gast – wymówiła wyraźnie – była złodziejką. Łatwo się
pomylić. Zwłaszcza komuś w podeszłym wieku, kto ma problemy ze
słuchem.

Twarz lady Featherstonebaugh zalała się purpurowym rumieńcem.

Przez moment Teresa zastanawiała się, czy nie powinna usunąć się z
zasięgu jej laski. Jednak lady Featherstonebaugh spytała niskim głosem:

– Jesteś pewna?
– Tak.
– Muszę usiąść.
– Potrzebuje pani pomocy? – Teresa naprawdę była zaniepokojona.

Od przyjazdu lady Featherstonebaugh bardzo mocno utykała, jakby
dopadła ją straszliwa podagra. Nie żeby sobie na to nie zasłużyła…
Teresa nigdy nie znała tak podłej starej kobiety, ale nie mogła ze
spokojem przyglądać się jej cierpieniu.

– Dojdę do swojej sypialni. – Lady Featherstonebaugh posłała

background image

Teresie uśmiech tak przepełniony nienawiścią, że ta się cofnęła.

Gdy odeszła, Teresa rozmasowała gęsią skórkę na ramionach. Gdyby

lady Featherstonebaugh mogła, na pewno wyrządziłaby jej krzywdę. Im
wszystkim. Teresa rozejrzała się za Samanthą i zobaczyła, że ta
rozmawia z lordem Hartunem. Lady Featherstonebaugh mogła wyrządzić
krzywdę Samancie – i miała ku temu środki.

Można było usprawiedliwić lady Featherstonebaugh. Jej mąż wywijał

na parkiecie z jedną z młodszych dam, a jego dłonie wędrowały po jej
plecach. Stary zbereźnik mógł każdą kobietę doprowadzić do szaleństwa
i okrucieństwa, ale Teresa wątpiła, aby miał jakiś wpływ na swoją żonę.
Lady Featherstonebaugh to był zbyt silny charakter.

Teresa przeniosła wzrok na Williama. Stał i rozmawiał zniżonym

głosem z tym padalcem Duncanem Monroe'em, który wreszcie
postanowił się pojawić. Duncan… najlepszy przyjaciel Williama.
Duncan – zawsze szyderczy, zawsze obserwujący… zawsze pożądany. I
te jego cholerne oczy.

Znowu spojrzała na Williama. William i Duncan bardzo często

ostatnio rozmawiali zniżonym głosem. Duncan zniknął z jadalni, gdy
powiedziała mu o mapie, i do kolacji nie pojawił się ani on, ani William.

A ostatniej nocy, gdy pozostali goście poszli spać, a ona wymknęła

się na dół po szklaneczkę whisky – damom nigdy nie proponowano
whisky, ponieważ były zbyt delikatne – słyszała ich głosy w gabinecie
Williama. Chociaż przyłożyła szklankę do drzwi, nie usłyszała więcej niż
kilka oderwanych słów – „Featherstonebaugh” i „Pashenka”. A przecież
gdy opuszczała Londyn, hrabia Pashenka rozpuścił plotkę, że jest chory.
Jednak wszyscy wiedzieli, że wyjechał na jakieś spotkanie.

Czyżby przyjechał tu, do Krainy Jezior? Czy William i Duncan przez

przypadek pojmali go podczas jednej z tych swoich nocnych eskapad?
Byłaby to głupia pomyłka, zwłaszcza w przypadku dwóch całkiem
inteligentnych mężczyzn, ale przecież co do niej też się pomylili…

Spojrzała na bąbelki w swoim kieliszku i zmrużyła oczy.
Featherstonebaugh. Pashenka. Działalność Williama i Duncana,

polegająca na łapaniu złoczyńców…

Gwałtownie uniosła głowę. Rozejrzała się uważnie po sali. Za wielu

generałów. Za dużo ambasadorów. Za dużo ubranych na czarno
mężczyzn, których obecności na przyjęciu nie tłumaczyło ani ich
pochodzenie, ani pieniądze, ale którzy posiadali władzę i tajne
informacje. Ludzie z Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Rozpoznała

background image

ich, chociaż nie znała powodu ich obecności.

Przywołała obraz Williama i Duncana. Nie zatrzymali jej powozu,

ponieważ wzięli ją za zwykłego bandytę. Początkowo zaś myśleli, że
była szpiegiem, uciekającym z Londynu w ślad za swoim dowódcą,
hrabią Pashenka. Och, tak.

Mieszkała w Indiach i tam odczuła na własnej skórze rywalizację

między Anglią i Rosją o bogactwa Wschodu. Dobrze wiedziała, że
szpiedzy działali w każdym tamtejszym mieście. Nie zdawała sobie
jednak sprawy, że byli również w Anglii.

No cóż. Teraz się dowiedziała.
Szpiedzy. Wylądowała w gnieździe szpiegów.

Samantha podziękowała panu Langdonowi za taniec – jego drugi i

ostatni tego wieczora – i pożegnała się z nim. Drzwi na taras były
otwarte, podmuchy wiatru unosiły brzoskwiniowy jedwab, jednak w sali
balowej robiło się coraz bardziej duszno i Samantha czuła się zmęczona.
Zmęczona tańcem, ciągłymi rozmowami, niekończącymi się
pochlebstwami i tym, że pułkownik Gregory ani razu nie zatańczy! z nią
walca. Zamiast tego prowadził poważne rozmowy z panem Monroe'em, a
później z lordem Hartunem.

W zasadzie Samancie na tym nie zależało. Być może wydawało się

jej, że jest zakochana w pułkowniku Gregorym, ale traktowała miłość
tak, jak powinno się ją traktować, czyli jak obłok dymu z komina, który
rozwieje się na wietrze. Może gdyby całowała się z innymi
mężczyznami, wtedy także by się jej wydawało, że jest w nich
zakochana.

Tak. To był rozsądny plan. Będzie się całować i porównywać, a pod

wpływem namiętności innych mężczyzn zniknie ucisk, jaki czuła w
okolicach serca, i znowu będzie sobą, panną Samantha Prendregast,
niezależną, pełną energii i pewną siebie.

Uśmiechnęła się i uciekła do eleganckiego i pustego pokoju dla pań.

Na ścianach wisiały lustra, na stolikach ustawiono dzbanki z wodą,
chusteczki i puder. Z westchnieniem ulgi nalała wody do miednicy,
zamoczyła chusteczkę, wycisnęła ją i przetarła twarz. Poczuła przyjemny
chłód i zamknęła oczy.

Pod powiekami od razu pojawiła się postać Gregory'ego. Żaden inny

background image

mężczyzna tak się nie nosił: ciemnoniebieska marynarka, brokatowa
kamizelka, czarne spodnie. To, że lubiła na niego patrzeć, nie oznaczało,
ż

e staczała się po równi pochyłej w otchłań rozpusty. A jego twarz…

Wielu było przystojniejszych mężczyzn, ale on miał szlachetne,
wyraziste rysy. Po sposobie, w jaki się nosił, po wyrazie jego twarzy,
zorientowała się, że umiałby się nią zaopiekować.

Usłyszała kroki, lekkie i energiczne. Ktoś nadchodził.
Lady Marchant, w sukni z czerwonego jedwabiu, pachnąca różami i z

kieliszkiem szampana w dłoni.

– Szukałam pani – powiedziała.
Co tym razem?
Lady Marchant usiadła na stołku naprzeciwko i postawiła kieliszek

na stole. Ujęła dłoń Samanthy – był to gest, który wywołał u Samanthy
podenerwowanie.

– Jest pani sama na świecie – powiedziała. – Nie ma nikogo, kto

udzieliłby pani rady, więc ja to zrobię.

– Dobrze. Dlaczego?
– Du Clos jest uroczy, ale biedny. Podbiła pani serce pana Langdona.

Jest wdowcem, z ośmioma tysiącami rocznie. Oczywiście musiałaby pani
patrzeć na tę twarz każdego ranka przy śniadaniu, więc należałoby się
poważnie zastanowić. Lord Hartun… byłabym ostrożna. Jest wolny, ale
wątpię, by jego rodzina panią zaakceptowała, nawet gdyby stracił głowę
na tyle, by się oświadczyć.

Z mieszaniną zaskoczenia i cynizmu Samantha próbowała zrozumieć,

co kierowało lady Marchant. Egoizm, z pewnością, ale sprawiała
wrażenie tak… szczerze oddanej. Zdecydowanej. I niemal…
zażenowanej rolą mentora. Samantha musiała przełknąć dwa razy ślinę,
nim zdołała się odezwać.

– Proszę pani, ja nie… nie jestem tu, by znaleźć męża.
– Więc jest pani bardzo nierozsądna. – Usta lady Marchant były

zaciśnięte, a w jej oczach widać było zdecydowanie. – Jedzą pani z ręki.
Nie obchodzi ich, że jest pani guwernantką. Jeśli postarałaby się pani
trochę, mogłaby pani zostać żoną. Nigdy więcej nie musiałaby pani
pracować.

Samantha energicznym ruchem rzuciła chusteczkę do miednicy.
– Lubię pracować.
– Bzdura. Lubię panią. Nie wiem dlaczego. Nie powinnam, ale lubię.

– Zerkając w stronę drzwi, zniżyła głos. – Lady Featherstonebaugh

background image

rozpoznała panią. Z Londynu. Z ulicy.

Samantha zrozumiała wszystko w jednej chwili. Rozpoznano ją.

Przyłapano. Złodziejkę. Na zawsze. Może właśnie teraz lady
Featherstonebaugh mówiła o tym Williamowi i następnym razem, gdy na
nią spojrzy, w jego oczach dostrzeże obrzydzenie. Tego właśnie się bała.
Poczuła przeszywający ból w piersiach, gdy zaczerpnęła powietrza.

– Psiakrew. – Słowa same wyrwały jej się z ust. – Rozumiem, że

muszę wyjechać. Natychmiast.

Lady Marchant chwyciła ją za ramię i potrząsnęła nią.
– Nie. Będę panią kryć. Powiedziałam jej, że się pomyliła. Jest pani

bezpieczna. Powtarzam pani, jeśli szybko złapie pani męża, nikt się nie
dowie.

Samantha nie rozumiała, dlaczego lady Marchant mówiła te

wszystkie rzeczy.

– To… straszne. Byłabym skazana na męża, który się mnie wstydzi.
– To lepsze niż bycie starą panną. – Teresa niecierpliwie machnęła

ręką. – Jest pani na tyle znana, że z bogatym mężem u boku będzie pani
hołubiona, a nie potępiana.

– A jeśli mój mąż rozzłości się, że tak go oszukałam? – Samantha

dobrze pamiętała, jak boli uderzenie pięścią.

– To nie ma znaczenia. Jest pani na tyle ładna, że przynajmniej przez

rok będzie się dobrze bawił. Będzie chciał mieć dziedzica i następcę, a
później i tak znajdzie sobie kochankę. Tak to właśnie się toczy. – Teresa
uniosła kieliszek w stronę Samanthy, a potem wypiła całą jego
zawartość. – Czy w niższych klasach inaczej to wygląda?

– Nie. Małżeństwo jest wszędzie takie samo. Dlatego nie jestem

zamężna.

– Życzę powodzenia. – Lady Marchant skrzywiła usta z niesmakiem.

– Jestem damą, bogatą damą, a mimo to potrzebuję męża, by mnie
zapraszano we wszystkie odpowiednie miejsca i widywano z
odpowiednimi ludźmi.

Lady Marchant była szczera. Lady Marchant zrobiła jej przysługę.

Samantha wyczuła, że może odpłacić się tym samym.

– Osiągnęła to pani. Nie wolałaby pani raczej sypiać z ukochanym

mężczyzną?

Lady Marchant zaskoczona gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
– O czym pani mówi?
– Dobrze pani wie, o czym mówię. Ja także panią lubię. Nie wiem

background image

dlaczego. Nie powinnam, ale lubię. – Samantha uświadomiła sobie, że
mówiła prawdę, i zaskoczyło ją to, a jednocześnie rozbawiło. – Jest pani
kobietą, która przez całe swoje życie robiła to, co należało. Wyszła pani
za mąż za odpowiedniego mężczyznę, zabawiała odpowiednich ludzi,
nosiła odpowiednie ubrania, ale… po co? Na pewno nie dla siebie.

– Lubię moje ubrania i moich… ludzi, których zabawiam.
– Nawet nie może ich pani nazwać przyjaciółmi.
Lady Marchant pobladła i powiedziała:
– Przyjaźń to nie wszystko.
Samantha poczuła ukłucie samotności, pragnienie, by porozmawiać z

Adorną i pozostałymi dziewczętami z Akademii Guwernantek.

– Mnie brakuje moich przyjaciół.
Przez krótką chwilę ta zbita z tropu, zagubiona kobieta również

wydała się jej przyjaciółką i Samantha złamała jedną ze swych zasad.
Dała komuś radę.

– Pan Monroe tak bardzo pani pragnie. Mógłby dać pani wiele

radości.

– To by nie przetrwało próby czasu.
– A co trwa, proszę pani? – Samantha usłyszała cynizm we własnym

głosie. – Co trwa?

Lady Marchant opanowała drżenie podbródka.
– Zanim skończy się to przyjęcie, zamierzam zdobyć męża. –

Rzucając Samancie wymowne spojrzenie, dodała: – Najwyższą nagrodę.
Pułkownika Gregory'ego. Oczywiście.

– Jeśli pani to zrobi, obydwoje będziecie oszukani. – Gdy lady

Marchant chciała zaprotestować, Samantha powstrzymała ją ruchem ręki.
– Nigdy nie wątpiłam, że zdobędzie go pani. Uważam, że to wielka
szkoda, skoro jest inny mężczyzna, który tak bardzo pani pragnie. Tak
czy inaczej, życzę pani udanego polowania.

Najwyraźniej życzenia Samanthy nie wystarczyły lady Marchant.
– Nie może go pani mieć. Czy zna pani historię śmierci jego żony?
– Nie, pani. – Samantha nie chciała jej poznać, ale słuchała z

niezdrową ciekawością.

Lady Marchant mówiła szybko, jakby pragnęła wyrzucić z siebie całą

tę historię, zanim się rozmyśli.

– Wszyscy stacjonowaliśmy w Kaszmirze, uroczym miejscu w

górach. Chłodnym i wyjątkowo pięknym. Mieszkaliśmy w osobnych
kwaterach i nie umiem opisać samotności, którą się odczuwa, mieszkając

background image

w kraju, w którym wszystko jest obce… a tubylcy nas nienawidzą. Ktoś
przysyłał zaproszenie, a my jechaliśmy. Przemierzaliśmy setki mil, żeby
spotkać się ze starymi przyjaciółmi, posłuchać plotek z kraju, usłyszeć
język angielski bez akcentu. – Patrzyła na Samanthę, ale oczyma
wyobraźni widziała miejsca z przeszłości. – Zawsze odczuwaliśmy
pewien niepokój powodowany obecnością Rosjan, a kiedy coś się działo,
William zawsze się zgłaszał, by dowodzić batalionem. Tuż przed
największym balem roku nasi żołnierze zostali wezwani, aby zdławić
powstanie. Więc William znowu wyjechał. Mary była zła, co mnie
zaskoczyło, ponieważ Mary była najbardziej spolegliwą osobą, jaką
znałam. Uwielbiała Williama. Zawsze pozwalała, żeby dostawał to, co
chciał. Wolała wrócić do Anglii, ale on nie chciał, więc zostali. Pragnęła,
by dzieci chodziły do szkoły w Anglii, ale on nie chciał, więc dzieci
zostały. Tęskniła za rodziną… mówiłam jej, że takie pobłażanie mężowi
nie było dobre, ale nie słuchała mnie. – Lady Marchant machnęła ręką,
odsuwając od siebie te myśli. – W każdym razie nigdy o nic Williama nie
prosiła, ale miała ochotę pójść na ten bal, żeby spotkać się z
przyjaciółmi. Nie pozwolił jej i kazał zostać w domu. Nie wiem dlaczego
tamtej nocy mu się sprzeciwiła – domyślam się, że się pokłócili.
Pojechała sama. Nigdy nie dotarła na bal.

Samantha podała jej chusteczkę, żałując, że nie ma drugiej. Strasznie

było słuchać o żonie Williama, o tym jak cierpiała i umarła.

Lady Marchant otarła łzy.
– Następnego ranka znaleziono jej ciało. Bandyci zepchnęli powóz z

drogi. Mary zginęła od razu, bandyci zabili woźnicę i służących, i zabrali
całą biżuterię i ubrania.

Lady Marchant wciągała Samanthę w dramat tamtych wydarzeń.
– Biedna kobieta – powiedziała Samantha. A co ważniejsze: – Biedne

dzieci. – Czy wiedziały, że ich matka została odarta z ubrań i wrzucona
do rowu jak śmieć?

– William nigdy nie był tolerancyjny, ale po tych wydarzeniach coś

go opętało. Stał się służbistą. Ścigał bandytów i wieszał. Łapał każdego
Rosjanina, buntownika i złodzieja w Kaszmirze. – Lady Marchant
zadrżała. – Przywiózł dzieci do Anglii i został pułkownikiem własnego
regimentu dziewczynek. Jestem pewna, że wmówił sobie, iż to dla ich
bezpieczeństwa. Obwiniał się o śmierć Mary.

– Chyba miał ku temu powody – odparła cicho Samantha. Biedny

William ze swoim poczuciem odpowiedzialności, które tak hołubił, ale

background image

przez które jednocześnie cierpiał. Jak bardzo musiał przeżyć śmierć
ukochanej żony. Jak bardzo musiał pragnąć zemsty…

– Oczywiście, że tak. Traktował uczucia Mary jako coś oczywistego.

Nie zdawał sobie sprawy, kim dla niego była, dopóki jej nie zabrakło.
Boże. – Ściskając chusteczkę w dłoni, lady Marchant odetchnęła ciężko.

Samanthę nagle olśniło i powiedziała:
– Jest pani na niego zła za to, że ją opuścił.
– Zapewniam panią, że mnie nie będzie tak traktował. – Oczy lady

Marchant lśniły od łez i gniewu. – Ale, Samantho, przysięgam pani.
Lepiej proszę zostawić Williama mnie. Wybaczy pani wszystko, ale nie
to, że była pani złodziejką.

background image

Rozdział 21

Muzyka z sali balowej rozbrzmiewała na zewnątrz, księżyc oświetlał

trawnik i jezioro, a Samantha, ku oburzeniu Williama, stała na tarasie i
rozmawiała z pożerającym ją spojrzeniem porucznikiem Du Closem.

Co ona sobie wyobraża? Nie dalej jak wczoraj zapewniała go, że nie

zostanie sam na sam z porucznikiem, co William pochwalał. Teraz
opierała się zalotnie o poręcz i patrzyła na Du Closa tak bałwochwalczo,
ż

e ten gnojek niemal rozpływał się ze szczęścia. Pochylił się nad nią…

Jego usta niemal dotknęły jej ust…

William walnął drzwiami o ścianę.
– Poruczniku!
Du Clos podskoczył i odwrócił się, unosząc pięści.
– Potrzebują pana wewnątrz!
Porucznik miał czelność odpysknąć.
– Kto taki?
W rzeczy samej, kto.
– Gospodyni balu. Potrzebuje partnera do tańca.
Porucznik Du Clos zawahał się, wiedząc, że był to absurdalny

pretekst, i miał ochotę przeciwstawić się Williamowi, ale zabrakło mu
odwagi. Strzelił obcasami i ukłonił się Samancie.

– Czy mogę odprowadzić panią do środka, panno Prendregast?
– Tu mi dobrze, poruczniku Du Clos.
Du Clos skłonił się ponownie i sztywno pomaszerował w stronę sali

balowej. Zatrzymując się obok Williama, powiedział:

– Czy idzie pan, pułkowniku Gregory?
William patrzył się na niego, dopóki porucznik Du Clos nie spuścił

wzroku. Potem rzekł:

– Niech pan nie będzie niegrzeczny. – Nie oglądając się na

porucznika, podszedł do Samanthy i spojrzał na nią ponuro.

– Postanowiłam całować więcej mężczyzn.
– Co? – Nie szedł za nią tutaj, żeby usłyszeć coś takiego.
– Od kiedy mnie pan pocałował, jestem… – najwyraźniej szukała

właściwego słowa – …rozbita. Kiedy pana widzę, rumienię się.

Opierając się o poręcz, skrzyżował ramiona.
– To urocze. Mówiła dalej.
– Nie mam apetytu i często marzę, zwłaszcza wtedy, gdy inni do mnie

background image

mówią.

– Doprawdy? – Sprawiła, że miał ochotę mruczeć. Mruczeć i

mruczeć.

Potrząsnęła głową z dezaprobatą.
– To po prostu niedopuszczalne i po zastanowieniu doszłam do

wniosku, że jedyną metodą jest nabranie doświadczenia.

– Zgadzam się.
Zawahała się, a potem bardzo cicho powiedziała:
– To dobrze.
– Ale – zauważył – doświadczenia nie trzeba zdobywać z wieloma

mężczyznami. Zwłaszcza takimi, jak Du Clos.

– Wszyscy mnie ostrzegają, że jest kobieciarzem, więc na pewno

umie całować.

– Umie rujnować reputację młodych kobiet. Ja pomogę pani

dowiedzieć się więcej o całowaniu.

– Ale to nie spowoduje, że przestanę się rumienić na pana widok.
– Może ja też zacznę się rumienić.
Była taka bystra, a jednocześnie taka niemądra. I taka… piękna. Jej

skóra lśniła w świetle świec. Pełne usta drżały – naprawdę była zraniona.
Zmartwiona. Nieszczęśliwa. Nie wiedziała, co zrobić z uczuciami, które
w niej narastały.

On wiedział, ale nie powinien. Nie powinien obejmować jej

ramieniem. Nie powinien jej całować, jak to uczynił tamtej nocy. Jednak
w jakiś sposób „nie powinien” zmieniło się w „zrobił”, gdy objął jej
odzianą w jedwab talię.

Oparła dłonie o jego tors. Odwróciła głowę.
– Samantho – szepnął i pochylając głowę, odnalazł jej usta.
Słodkie. Była taka słodka. Taka zaskoczona, oddana, chętna,

niedoświadczona… Przerwał pocałunek, jakby mogło go to uczynić
lepszym. A był największym na świecie łajdakiem. Deprawować
guwernantkę własnych dzieci i wyobrażać sobie jeszcze większą
deprawację…

Był zawodowym żołnierzem. Każdemu by powiedział, że nie posiada

wyobraźni, a jednak okazało się inaczej. Gdy przytulał ją do siebie,
czując jej ciepło, wzgórki jej piersi, widząc krągłe ramiona, jego
wyobraźnia podsunęła mu wyraźny obraz dwóch ciał splecionych na
łóżku. Chwyciłby jej biodra i wszedł w nią delikatnie, wiodąc ją do
namiętności. Czyniąc z niej kobietę – swoją kobietę.

background image

– Pułkowniku, proszę – Samantha odezwała się zduszonym głosem. –

Ktoś może zobaczyć. – Ręce przycisnęła do boków, jakby wzdragając się
przed dotknięciem go. – A jeśli ktoś zobaczy, dla pana nie będzie miało
to znaczenia. Jest pan szanowany w towarzystwie. Ja nie. Ja jestem
guwernantką, a wcześniej – wstrzymała oddech – parałam się jeszcze
mniej godnym zajęciem. Proszę. Wiem, że nie mogę tu teraz zostać, ale
proszę nie zmuszać mnie do porzucenia posady.

Puścił ją, jakby poparzył sobie dłonie.
– Ma pani rację. Proszę o wybaczenie.
Wygładziła spódnicę.
– Więc zgadza się pan, że powinnam odejść?
Nie. Nie, wcale się na to nie zgadzał. Ale jeśliby została… nie mógł

się oszukiwać. Jeśliby została, wylądowałaby w jego łóżku, nawet jeśli
miałby ją tam zanieść.

– Może dobrze byłoby spytać, czy dzieci będą miały nową mamę, co

będzie oznaczało, że guwernantka… no cóż, zapewne sama będzie
chciała wybrać guwernantkę. – Samantha odsunęła się od niego. –
Zakładam, że to lady Marchant będzie tą szczęśliwą kobietą.

Nadal nie odpowiadał. Teraz nie był na to czas. Najpierw musiał

zająć się sprawą Featherstonebaughów. Chociaż niewiele mógł zdziałać
dziś wieczorem…

Ale nie. Musiał być rozsądny. Wyważonym tonem powiedział:
– Lady Marchant spełnia wszystkie wymagania z mojej listy i

udowodniła, że jest wyśmienitą panią domu. Jest dla mnie odpowiednią
partnerką.

– Tak. – Samantha uśmiechnęła się chłodno. – Więc życzę wam

obojgu wszystkiego najlepszego. – Odwróciła się gwałtownie, zeszła po
schodach z tarasu i znikła mu z oczu.

Sięgnął po cygaro i zapalił je. Jego lista wymagań w stosunku do

ewentualnej żony była warta tyle co nic. Na papierze Teresa była idealną
kandydatką. Doskonale wypełniała swoje obowiązki. Ślicznie wyglądała.
William ją lubił. A o ślubie myślał z takim samym zapałem, jak o pójściu
do lekarza.

Prawdę powiedziawszy, wyglądało na to, że Teresa miała taki sam

stosunek do niego. Spędzała z nim coraz mniej czasu, woląc plotkować z
przyjaciółkami lub doglądać służących – lub unikać Duncana tak
wytrwale, że William miał ochotę się zaśmiać. Jego przyjaciele byli w
sobie zakochani. Niech Bóg ma ich w swojej opiece.

background image

Dobrze więc. Gdy lord i lady Featherstonebaugh zostaną pojmani, a

Pashenka będzie w drodze do Rosji z mnóstwem fałszywych informacji,
oświadczy się Samancie. A potem się z nią ożeni. To było jedyne
rozsądne wyjście z tej skomplikowanej sytuacji.

W drzwiach za swoimi plecami usłyszał szelest jedwabiu.
Teresa powiedziała:
– Słyszałam wiele wzruszających deklaracji, ale tę chciałabym

wyhaftować i oprawić w ramy. „Jest dla mnie odpowiednią partnerką”.
To takie wzruszające.

Nie próbował nic powiedzieć poza:
– Tereso…
Poczuła nagły, zaskakujący impuls. To było szlachetne. To było

niemądre. Mogło spowodować utratę najwyższej nagrody, zarówno
finansowej, jak i społecznej i wcale jej się ten impuls nie podobał.
Jednak miała dość bycia rozsądną i robienia tego, czego wszyscy od niej
oczekiwali. Miała dość tych wszystkich odpowiednich mężczyzn, którzy
jej nadskakiwali, ponieważ mieli chrapkę na jej majątek. Miała dość
wymyślania sposobów, aby ustrzec się przed łowcą posagów i
planowania ślubu z zamożnym człowiekiem, skoro łowcy posagów byli
znacznie bardziej czarujący niż poukładani dżentelmeni. Uniosła dłoń.

– Och, przestań. Nie próbuj mnie zmiękczyć. Nie wiem, czy

zamierzasz mi się oświadczyć, czy nie, ale ja zwalniam cię z tego
obowiązku. Nie chcę cię. Nie wezmę cię. Już kiedyś wyszłam za mąż za
człowieka, który mnie nie kochał. Lubił mnie. Dobrze się ze mną czuł.
Ale mnie nie kochał. Zamiast tego kochał wojsko. – Wzięła od Williama
cygaro i zaciągnęła się. – Jesteś tak cholernie szaleńczo zakochany w tej
swojej guwernantce…

William gwałtownie wciągnął powietrze w płuca.
Czy to dlatego, że przeklęła, paliła, czy też dlatego, że przedstawiła

mu prawdziwy obraz sytuacji. Nie obchodziło jej to.

– Z trudem możesz się skupić na swoim zadaniu, które zresztą

rozszyfrowałam. – Znowu się zaciągnęła. – Ponieważ nie jestem tak
głupia, jaką udaję. Prawdę powiedziawszy, jestem inteligentniejsza od
większości zebranych tu mężczyzn – i mam dosyć ukrywania tego.

– Moje zadanie? – spytał ostrożnie.
– Szpiegostwo. Nie martw się. Nikomu nie powiem. Ale jedno ci

powiem na pewno: idź i zdobądź pannę Prendregast. Jesteś człowiekiem
honoru. Jesteś tak cholernie honorowy, że poprosiłbyś mnie o rękę,

background image

ponieważ uważasz, że tak właśnie należy postąpić, i nie uczyniłbyś z
panny Prendregast swojej kochanki, ponieważ to byłoby niewłaściwe. Za
każdym razem, kiedy byśmy się kochali, wiedziałabym, że wyobrażasz
sobie, iż jestem nią. A ja jestem za dobra, żeby mnie tak traktować. –
Zrobiła pauzę. – Jest w domku gościnnym, dąsa się albo płacze, a może,
znając ją, zastanawia się, czy powinna pójść za tobą. Proponuję, żebyś
pomógł jej podjąć decyzję.

Wpatrywał się w nią. W cygaro. W sardoniczny uśmiech na jej

twarzy.

Uniósł jej dłoń i pocałował ją. Ukłonił się, przeskoczył przez poręcz i

zniknął w ciemności.

Zaciągnęła się cygarem. Ależ była idiotką. Idiotką, ale wcale jej to

nie obchodziło.

– No cóż. – Z cienia dobiegł głęboki, męski głos. – To było

najbardziej interesujące widowisko, jakie kiedykolwiek widziałem.

Odwracając się, obserwowała z drżącym sercem wyłaniającą się z

cienia postać. Psiakrew. To był on.

Duncan pochylił się nad nią.
– A przechwalałaś się, że zawsze zdobywasz mężczyznę, na którym

ci zależy.

Ś

wiatła z sali balowej delikatnie oświetlały jego twarz i dostrzegła

dołeczki w jego policzkach. I siniaka.

– Od jak dawna podsłuchiwałeś?
– Oczywiście szedłem tutaj za tobą. Byłem żywotnie zainteresowany

wynikiem tej pogaduszki.

– Doprawdy? A co cię obchodzi, czy wyjdę za Williama?
– Wtedy nie mogłabyś mnie poślubić.
Tak mocno zaciągnęła się cygarem, że zaczęła kasłać. Duncan,

całkiem nie jak dżentelmen, uderzył ją w plecy.

– Oddaj mi to. – Wyjął cygaro z jej dłoni i wyrzucił je w krzaki.

Chwycił ją za ramiona, pochylił się i pocałował ją w usta.

Odepchnęła go od siebie i z całych sił uderzyła w twarz.

Nienawidziła go. Boże, jak bardzo go nienawidziła! Gdy szykowała się
do kolejnego uderzenia, złapał ją za nadgarstek.

– To, moja droga, był błąd. – Obejmując ją w talii, przyciągnął ją do

siebie i przechylił do tyłu. I pocałował ją – gwałtownie i namiętnie.

Usiłowała na niego wrzasnąć, ale w ustach miała jego język. Puścił

jej rękę i chwycił ją za kark. Zachwiała się i złapała go za ramiona.

background image

Poręcz wbijała jej się w uda.

Chciała być zła. Z powodu swojej pozycji, zniewagi, arogancji. Ale

nie mogła. Nie wtedy, gdy czuła dreszcz, którego nigdy wcześniej nie
doświadczyła. To nie były dżentelmeńskie dyrdymały. To było wszystko,
o czym marzy każda kobieta, a przytrafiło się właśnie jej. Z zamkniętymi
oczami, syciła się chwilą. Miała ochotę ciągle ocierać się o niego,
delektując się tylko jego bliskością. Jednak trzymał ją zbyt mocno. Miał
nad nią pełną kontrolę. Gdy przerwał, by zaczerpnąć powietrza, na
chwilę wrócił jej zdrowy rozsądek. Jednak znowu pochylił głowę,
przesuwając usta wzdłuż linii jej szczęki, gryząc delikatnie jej ucho.

– To boli!
– Kochanie, nawet nie masz pojęcia, co lubisz. – Znowu ją ugryzł.
– Boże, Duncanie. – Złapała go mocno za włosy, chcąc także zadać

mu ból.

Nie zwracał na to uwagi. Pocałował ją poniżej ucha, gdzie można

było wyczuć puls, błądził wargami w miejscu, gdzie szyja przechodziła
w ramiona. Usłyszała swój jęk, bezwstydnie zdradzający uczucia.
Duncan jednak nie wyśmiał jej. Smakował ją, jakby nie mogąc się nią
nasycić.

Spojrzała w gwiazdy i zapragnęła… zapragnęła, poczuć jego dłonie

na swoich piersiach, jego głowę między swoimi nogami. Niech go diabli,
pragnęła wszelkich możliwych igraszek.

Znowu pocałował ją w usta, otwierając jej usta, jakby pewny, że go

przyjmie – a ona to zrobiła. Ponownie zamknęła oczy, bawiła się jego
językiem, całowała go, jakby nigdy wcześniej nie całowała mężczyzny. I
nie całowała. Nie w taki sposób. Nie całym ciałem. Nie całym umysłem,
ogarniętym pożądaniem do mężczyzny, który trzymał ją w ramionach.

Gdy w końcu uniósł głowę, przesunęła palcami po jego włosach.

Ochrypłym głosem, którego niemal nie mogła rozpoznać, powiedziała:

– Spotkamy się w mojej sypialni.
– Tak – wyszeptał. – Później.
Zamrugała, próbując odzyskać równowagę.
– Co… co masz na myśli, mówiąc później?
– Dziewczyno, wysłałaś Williama na spotkanie z miłością. William

jest gospodarzem. To oznacza, że jesteś jedyną osobą, która może
poprowadzić bal, ponieważ jesteś gospodynią.

Nie mogła w to uwierzyć. Miała trudności ze złapaniem oddechu. Nie

był tak bardzo podniecony, jak ona. Nie stracił panowania nad sobą.

background image

– Ty mi to zrobiłeś. Specjalnie to zrobiłeś.
– Co? Pocałowałem cię? Ależ oczywiście. Od lat należało ci się

porządne całowanie.

Poczuła się upokorzona.
– Przywiodłeś mnie tutaj, zmuszałeś mnie, aż ja… zmuszałeś mnie.
– Kochanie, wcale cię nie trzymam.
To była prawda. W którymś momencie, podczas ostatniego

pocałunku, wypuścił jej ręce, a ona nadal trzymała go za ramiona, jak
jakaś słaba dziewczynka, która potrzebuje mężczyzny. Szybko zdjęła
ręce z jego ramion i przycisnęła je do boków, zaciskając dłonie w pięści.
Miała ochotę się rozpłakać. Kopnąć go, wydrapać mu oczy.

– Gdy bal się skończy – powiedział – odwiedzę cię w twojej sypialni.
Znowu dostrzegła dołeczki w jego policzkach i wiedziała, że śmiał

się z niej. Nie zaangażował się tak bardzo, jak ona. Umyślnie sprawił, że
zapragnęła go, a później udowodnił, że ma nad nią władzę.

– Nie będziesz mile widziany.
– Może nie na początku, ale oboje wiemy, że możesz zmienić zdanie.
Uniosła dłoń, żeby wymierzyć mu kolejny policzek.
Nie dotknął jej, ale jego głos stał się nagle zimny i nieprzyjemny.
– Nie radzę.
Zawahała się i nagle ją olśniło. Oczywiście. Chciał ją upokorzyć

przed wszystkimi. Ponieważ okazywała mu swoją pogardę, zemścił się
na niej.

– Potargałeś mi włosy?
– Nie. Byłem ostrożny. Nawet nie wyjąłem spinki.
– Czy coś rozpinałeś? – Sięgnęła dłońmi do ubrania.
– Twoja suknia jest w nienaruszonym stanie. – Zrobił krok do tyłu i

przyjrzał się jej.

– Jesteś pewien, że nie zrobiłeś nic, co mogłoby rzucić na mnie jakieś

podejrzenia?

– Kochanie, jesteś nieprawdopodobnie ostrożna. Twoje włosy i

suknia wyglądają świetnie, a jeśli bije od ciebie blask namiętności, to nie
można mnie za to winić.

– Wracam na salę.
– Przyjdę w nocy do twojej sypialni.
– Nie trudź się.
Weszła do sali balowej z trochę zbyt wysoko uniesionym

podbródkiem, ale musiała dodać sobie pewności. Goście uśmiechali się

background image

do niej, wznosili kieliszki w jej stronę, a ona odwzajemniała uśmiechy,
ś

wiadoma swoich obowiązków. Była świadoma. Ten wypadek na tarasie

trudno było uznać za coś więcej niż chwilowe szaleństwo. Krążyła po
sali, przesuwając się w stronę sceny. Stanęła przy muzykach i kazała im
zagrać kilka dźwięków. Gdy już wszyscy zwrócili na nią uwagę,
oświadczyła:

– Pułkownik Gregory jest niedysponowany, ale prosił, abyśmy się

dobrze bawili, i sądzę, że powinniśmy to dla niego zrobić. – Na sali
rozległy się śmiechy aprobaty, uśmiechnęła się zatem i ona, i pokiwała
głową. – A teraz czas na kolację. Zostanie podana w wielkiej sali.

Zeszła ze sceny i spojrzała na Duncana. Stał w cieniu, oparty o drzwi

na taras, i palił cygaro. Odwróciła od niego wzrok i poprowadziła gości
do wielkiej sali. I od niechcenia zerknęła w jedno z mijanych luster – i
dostrzegła to. Na bladej, gładkiej skórze, w miejscu, gdzie szyja stykała
się z ramionami. Mały, purpurowy ślad. Malinka. Zatrzymała się.
Wpatrywała się w swoje odbicie. Nie mogła powstrzymać pełnego grozy
westchnienia. W lustrze widziała również Duncana, który zmierzał w jej
stronę. I skupiał na sobie spojrzenia wszystkich gości.

W świetle wyraźnie było widać ślad jej palców na jego policzku.
Ukłonił się szarmancko i powiedział:
– Dziś w nocy.

background image

Rozdział 22

William wszedł na werandę domku dla gości. Sfrustrowany rzucił

marynarkę na podłogę, zerwał z siebie kamizelkę i przerzucił ją przez
poręcz. Podchodząc do drzwi, uniósł dłoń, by zapukać – i zatrzymał się.

To, co zamierzał, nie było szlachetne. Ta młoda kobieta nie

zasługiwała na to, by uwiódł ją jej pracodawca, bez względu na to, z jaką
łatwością rozdawała pocałunki.

Opuścił dłoń.
Jednak tylko jego całowała. Tylko jego. A on powinien się wstydzić

tego, że ją pocałował, a jeszcze bardziej tego, jaką dumą napawała go jej
reakcja. Jej dziwaczna reakcja. Zdecydowanie nie była kobietą światową.
A wręcz dała wyraz swojej pogardy dla dam z towarzystwa, które
emocjonowały się swoimi mężczyznami, prawiąc im komplementy, a
jednocześnie obmawiając za plecami. Podszedł do poręczy i ścisnął ją
tak mocno, że poczuł, jak krew przestaje krążyć mu w dłoniach. Jednak
pragnął Samanthy. Całe jego ciało i umysł pragnęły ją posiąść. Śnił o niej
– o jej blond włosach rozrzuconych na poduszce, o satynowej skórze jej
ramion, o tym, by ją posiąść raz za razem. To, co do niej czuł, było
bezwzględne, jakby była wrogiem, którego należy pokonać. Chciał
pokazać Samancie, gdzie jest jej miejsce – w jego łóżku.

Walnął pięścią w poręcz. Cholera. Cholera!
Był cywilizowanym człowiekiem, żołnierzem, który widział zbyt

wiele w czasie licznych podróży, i który szczycił się tym, że jest
ś

wiatłym człowiekiem. Powinien spojrzeć na Samanthę i przypomnieć

sobie jej delikatność w stosunku do jego dzieci, dobroć, jaką okazywała
służbie, stosowne zachowanie wobec jego gości. Zamiast tego pamiętał,
jak otwarcie się z niego śmiała, jak sprytnie go prowokowała, jak
przechadzała się krokiem pantery i pachniała jak kobieta. Wszystko, co
do niej czuł, było prymitywne, brutalne i nie podlegało żadnym regułom.
Stracił nad sobą kontrolę.

Drzwi za nim otworzyły się. Samantha wychodziła w pośpiechu.

Trzasnęła drzwiami tak mocno, że znowu się otworzyły.

To wystarczyło. Jej widok. Miał odrętwiałe wargi i chrapliwy głos.
– Samantho.
Zamarła, a potem powoli odwróciła się w jego stronę.
Na werandzie panował mrok. Zasłony w oknach nie przepuszczały

background image

ś

wiatła, ale widział jej postać na tle białej ściany. Miała tę samą suknię,

w której była na balu, i która odsłaniała ramiona.

Patrzyła na niego, oddychając ciężko.
– Ty? Jak śmiesz nachodzić mnie tutaj?
Ruszyła ku niemu. Spodziewał się ataku. Złapała go za koszulę,

przyciągnęła do siebie i pocałowała. Niemal słyszał, jak pękają w nim
resztki oporu.

Przyciskała usta do jego ust i gryzła jego dolną wargę tak, jak ją

nauczył. Delikatnie, a jednak z agresją, która przyprawiała go o dreszcz.

Nie, tego z pewnością jej nie uczył.
Jednak nie zamierzał pozwolić, aby przejęła inicjatywę. Nie – gdy

przepełniało go pożądanie: oślepiające i burzące krew w żyłach. Usiadł
na poręczy, objął jej kark i przytrzymał ją. Wsunął język w jej usta.
Smakował jej zaskoczenie, słaby opór, a później gwałtowną reakcję.

Nie hamowała się. Usiłowała go pożreć, odpowiadając na każdy jego

ruch. Przesunęła dłońmi po jego ramionach, co rozpaliło go do
czerwoności. Gryzł jej wargi, a później łagodził ugryzienia delikatnymi
muśnięciami języka. Stanęła między jego nogami i przywarła do niego.

Jej piersi napierały na niego, a on pragnął… wszystkiego. Teraz.

Natychmiast. Wstał. Objął ją w talii, obrócił i popchnął na ścianę domku.

Chwyciła go za ramiona. Uległ jej, przyciskając biodra do jej bioder,

próbując ulżyć napięciu, które wywołała rozmarzonymi oczami,
zuchwałymi wargami, gładką skórą i ciałem, które tak namiętnie się
poruszało. Przesuwając dłonie powyżej jej talii, odkrył… dobry Boże,
nie miała na sobie gorsetu. Nie miała gorsetu. Nie miała bielizny. Jej
skórę przykrywała tylko cienka warstwa jedwabiu.

Odnalazł jej piersi i zamknął je w dłoniach. Pełne. Wrażliwe, sądząc

po westchnieniu, które wydała.

– Szłaś do mnie? – Nie rozpoznawał własnego głosu.
Oparła się o ścianę, odchylając głowę i odsłaniając szyję, w pozie

kobiety ogarniętej pożądaniem.

– Co? – Była zasapana. – Co powiedziałeś?
– Szukałaś mnie?
Nie odpowiedziała, pokiwała tylko głową.
– Samantho. – Z trudem zrobił krok w tył, ale musiał wiedzieć. –

Odpowiedz mi.

Chwyciła go i przyciągnęła do siebie.
– Tak. Ciebie. Pragnę cię.

background image

Nagrodził ją, pieszcząc kciukiem jej sutki. Odpłaciła mu

przejmującym jękiem. Pochylił się, by pocałować jej szyję, smakować
słodycz jej skóry. Upajał się nią.

– Od chwili gdy cię ujrzałem… na drodze… wiedziałem, że będą z

tobą kłopoty.

Roześmiała się ciepło.
– Wystraszyłeś mnie na śmierć.
– Nigdy bym się nie domyślił. – Bawił się guzikami z tyłu jej sukni.

Stracił wprawę – albo był tak zdesperowany, że nie mógł… wreszcie!
Trzy guziki od razu. Wystarczyło, by mógł zsunąć suknię z jej ramion. –
Postawiłaś mi się.

– Myślałam, że chcesz mi ukraść torbę. Obiecaj mi…
Guziki łatwiej się rozpinały i stanik sukni zsunął się do pasa.
– …obiecaj, że nie dasz się… zabić.
– Nie. Nie. Nie dam się zabić.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale poczuł w dłoniach jej piersi.

Delektował się ich ciężarem. Objął ją, odchylił do tyłu i odnalazł
wargami cudowne wzniesienie.

Z jej ust wydobył się zduszony, niepewny krzyk, a potem jęknęła.

Drżała w jego ramionach. Tuliła jego głowę. Głaskała po włosach.

– Williamie. Williamie…
Tygodnie, gdy ją obserwował, noce, podczas których jej pragnął

doprowadziły go do szaleństwa. Pieścił językiem jej sutki, ustami dawał
upust lubieżnemu pragnieniu i próbował opanować szaloną kobietę,
którą stworzył. Chciał się z nią śmiać, tańczyć… chciał się w niej
zanurzać, aż uznałaby go za swojego pana.

A ona… mała wiedźma, chciała odebrać mu panowanie i

doprowadzić go do szaleństwa, w którym on ją pogrążył. Jednym ruchem
ręki rozwiązała mu krawat i odrzuciła na bok. Szarpała się z
kołnierzykiem koszuli, a potem ją rozchyliła i wsunęła pod nią dłonie.
Ledwie mógł oddychać. Ugryzł ją delikatnie, dając rozkosz, a
jednocześnie ostrzegając. Wydała z siebie zduszony krzyk i zarzuciła mu
nogę na biodro. Gdyby nic ich nie dzieliło… gdyby jakimś cudem jego
spodnie zniknęły, a jej spódnica uniosła się do pasa… byłby już w niej.
Wpychając swego członka w otchłań jej ciała. Sięgając jej granic.
Czyniąc ją uległą jego żądaniom. Gdyby nic ich nie dzieliło…

Jej dłonie przesunęły się w dół i zatrzymały się na jego spodniach.

Dotykała jego bioder, brzucha… mój Boże. Była jego. Jego kobietą. Jego

background image

drugą połówką. I zareagował na nią całym sobą.

Przycisnął ją do ściany, chwycił jej spódnicę i uniósł. Kolanami

rozsunął jej nogi. W jego ruchach nie było finezji. Zmierzał do
podboju… a jej zduszony krzyk nie oznaczał protestu. Przesunął dłonią
po jej udzie i odkrył… nie powinien być zdziwiony – nie miała na sobie
bielizny.

Zaśmiał się triumfująco. Myślała, że wprawi go w zakłopotanie.

Zamiast tego sprowokowała go do bardziej gwałtownych ruchów.
Przesunął nogę, aż jej udo znalazło się na jego biodrze.

– Williamie – szepnęła drżącym głosem. – Nie.
Zachichotał i wsunął dłoń między jej nogi. Odnalazł kępkę włosów,

wsunął dłoń głębiej i dotknął jej. Najbardziej wrażliwego miejsca, które
mogło doprowadzić ją do granic rozkoszy. Rozchylił ją palcami, żeby nic
nie broniło dostępu do spełnienia.

– Williamie. – Wbiła palce w jego ramiona. – Błagam.
– Nie? – wymamrotał. – A może błagasz o więcej? – I uniósł nogę.

Trzymał ją za nagie biodra i poruszał ją w tył i w przód, tym samym
odkrywając przed nią tajemnice przyjemności.

Nie mogła uciec. Bóg jej świadkiem, że próbowała. Przyciskała się

do ściany. Odpychała go od siebie. Próbowała wszystkiego, ale w końcu
uległa.

Zawsze wiedział, że jeśli Samantha ulegnie, ulegnie całkowicie. Nie

hamowała się. Oparła głowę o ścianę. Chwyciła w dłonie jego koszulę.
Oddychała ciężko i chrapliwie. Gdy objął ją w talii, jej ciałem wstrząsnął
dreszcz orgazmu i krzyknęła, aż musiał zamknąć jej usta pocałunkiem.
Jeśli ktokolwiek przechadzał się po ogrodzie, z pewnością rozpoznałby
krzyk kobiety doprowadzonej do rozkoszy.

Chciał ją uchronić przed potępieniem, ale jednocześnie – chciał

oznajmić to całemu światu. Doprowadził Samanthę do eksplozji
rozkoszy. Posiadł kobietę, której serce i umysł kwestionowały to
wszystko, co stanowiło jego świat.

Pocałował ją w czoło, dumny z siebie. Być może pożądanie odebrało

mu rozum, ale doprowadził ją poza granice rozkoszy. A potem poczuł jej
palce na swoich spodniach. Jakoś udało się jej rozpiąć guziki rozporka
i… teraz on wstrzymał oddech. Udało się jej wsunąć dłoń w jego
spodnie.

Trzymała w dłoniach jego nabrzmiałą męskość. Nie zrobiła tego

dotąd żadna kobieta. Trzymała, głaskała, bawiła się nim. Przez jeden

background image

moment myślał, że eksploduje w jej dłoni. Z trudem udało mu się
odzyskać panowanie.

– Nie wiesz, co robisz.
– Nie, ale podoba mi się to. – Miała głęboki, chrapliwy głos

zaspokojonej kobiety.

Nadal trzymał ją za nagie biodra. Pokaże jej rozkosz. Palcami

odnalazł wejście do jej ciała. Podskoczyła i zadrżała – i chwyciła go
mocniej. Wsunął w nią palec. Z jej gardła wydobył się jęk.

– Wystarczy – zdecydował. – To wszystko. – Chciał znaleźć się

między jej nogami. Pragnął jej teraz. Pchnął ją na ścianę i przywarł do
niej mocno. Otworzył ją dwoma palcami.

– To boli – powiedziała.
W odpowiedzi uniósł jej podbródek i pocałował ją, nie dając żadnych

szans na protest. Nie cofnęła się. Nie Samantha.

Wiedział, że tak będzie.
Oddała mu pocałunek i przytuliła się do niego całym ciałem.

Zatrzymali się. Wsunął się w nią odrobinę i przyzwyczajał ją do siebie.
To był początek posiadania. O to właśnie walczyli od pierwszej chwili,
gdy się spotkali. O nieuniknione.

Przestali oddychać i całować się. Wpatrywali się w siebie, nie widząc

własnych twarzy zbyt wyraźnie w słabym świetle. Ale nie musieli.
Poruszyła biodrami i wsunął się w nią trochę głębiej. Syknęła z bólu.

Przysunął twarz do jej ucha.
– Wiedziałaś, że będzie cię bolało.
– Tak. Wiedziałam, że mnie zranisz.
Nie to powiedział. Ale znowu poruszyła biodrami i nie umiał już

znaleźć żadnych słów. Uczucie, jakiego doznał, było takie, o jakim
zawsze marzył. Była jedwabista, ciepła i ciasna. Chciał w nią wejść i tam
pozostać. Chciał skończyć szybko i zacząć od nowa. Ogarnęła go pasja,
którą skrywał w zakamarkach swej zmrożonej duszy i po raz pierwszy od
wielu lat poczuł pełnię człowieczeństwa. Po raz pierwszy w życiu.

Z domu dobiegł śmiech. Nie mogli zrobić tego tutaj. Uniósł głowę i

rozejrzał się wokół.

– Musimy się przenieść.
– Nie chcę. – Podniecało go jej podniecenie. Udało mu się odzyskać

resztki zdrowego rozsądku, jeśli można to było nazwać zdrowym
rozsądkiem.

– Złapią nas. Do środka. – Podniósł ją. Oplotła go nogami. A on

background image

wsunął się w nią cały. Jej błona dziewicza pękła. Krzyknęła – nie
wiedział czy z wściekłości, czy z bólu – i uderzyła go mocno w ramię.

– Cholera jasna! – Zaklęła jak żołnierz, ale jej mięśnie rozluźniły się.
W nagłym, niepohamowanym przypływie pożądania zapomniał o

potrzebie prywatności. O dyskrecji.

Pragnął tylko zaspokojenia. Oparł jej plecy o ścianę i powoli niemal

całkowicie z niej wyszedł. A później wsunął się ponownie. I znowu
wyszedł.

Oddychała chrapliwie.
– Williamie. Dobry Boże. Williamie.
W jej głosie nie było już bólu, a nawet jeśli by był, to nie mógł temu

zaradzić. Czuł w udach i łydkach jej ciężar, ale nie mógł przestać. Musiał
ją posiąść, aż zrozumie, że należy tylko do niego.

Chwyciła go za ramiona, żeby utrzymać równowagę… ledwie mógł

znieść tę rozkosz, ale jednocześnie pragnął na zawsze pozostać w jej
uścisku. Jego pchnięcia były coraz szybsze i bardziej brutalne, a oddech
chrapliwy. Nie mógł dojść wystarczająco blisko. Nie mógł dosięgnąć
tego jednego miejsca… miejsca wewnątrz niej… miejsca, które
obiecywało kontrolę, władanie. Nad Samanthą. Na zawsze. Musiał je
dosięgnąć. Teraz.

– Teraz – rozkazał. – Teraz!
Jej nogi zadrżały konwulsyjnie wokół jego pasa. Wydała z siebie

głęboki jęk.

Powoli opadł na kolana, przytrzymując ją, jęcząc zaspokojony… i

czując pragnienie, by ponownie ją posiąść.

background image

Rozdział 23

Samanthę obudził trzask palącego się w kominku drewna. Poczuła

ciepło na twarzy. Opierając policzek o poduszkę, uśmiechnęła się i
czekała. Nie była rozczarowana. William okrył ją kocem i położył się
obok, przytulając ją do siebie.

– Hm – zamruczała – jesteś jak piec. Jego głos był głęboki i

spokojny.

– Gorący?
– Bardzo gorący. – Otworzyła oczy i przekręciła się, by na niego

spojrzeć. Ogień wplótł w jego ciemne włosy złote refleksy, a surowe rysy
twarzy nabrały ciepłego wyrazu. Obserwował ją z uśmiechem, jakby jej
widok sprawiał mu przyjemność. Niewątpliwie noc przyniosła ze sobą
przyjemność. Po gwałtownym wybuchu namiętności zaniósł ją z werandy
do środka. Nie doszli dalej niż do kanapy, gdy ponownie ogarnęło ich
pożądanie. Poduszki wylądowały na podłodze. Ich ubrania wylądowały
na podłodze. Oni również wylądowali na podłodze i tam zostali.

Teraz przyniósł koce i poduszki z jej łóżka, moszcząc gniazdko.
– Która godzina?
Nie patrząc w okno, odpowiedział:
– Dwie godziny do świtu.
– Jestem rozbudzona. – Spojrzała mu w oczy. – Co chcesz robić przez

ten czas?

– Flirtować. – Palcami pogłaskał jej włosy. – Jesteś taka piękna.
Uśmiechnęła się. Ponieważ mogła się z nim droczyć. Ponieważ ją

uszczęśliwiał.

– Jesteś równie mądra, co piękna. – Przesunął jej biodra do siebie.

Znowu był podniecony, przyciskając się do niej. Jednak nie wykonał
ż

adnego ruchu, aby ją posiąść, choć ona poruszała się zachęcająco. –

Jesteś dla mnie zbyt nowa, abym mógł cię ponownie posiąść.

– Nie chcesz…?
– Chcę. – Uniósł się na łokciach i oparł głowę na dłoni. – Jednak

pomimo mojego bezczelnego zachowania dziś w nocy wiem, jak
traktować kobietę.

Również uniosła się na łokciach.
– Jakiego bezczelnego zachowania?
– Wziąłem cię na stojąco na werandzie.

background image

– A cóż w tym jest bezczelnego? Mam raczej miłe wspomnienia z…
– Ja również. – Położył jej dłoń na ustach. – Jednak wprowadzić

dziewicę w świat uciech cielesnych w taki sposób, tak bezwzględnie, bez
zważania na twoją wygodę czy niewinność!…

Machnęła ręką.
– Wygodę? Mielibyśmy zwracać uwagę na wygodę? Nigdy nie

przyszło mi to do głowy.

– Mężczyzna powinien wielbić kobietę podczas jej pierwszego razu.

Taka brutalność jest dla doświadczonych kochanków, nie… nie dla
ciebie. Jeszcze nieprędko.

– Czujesz się winny?
– Nie mogę uwierzyć, że straciłem panowanie nad sobą.
– To prawda. – Zadowolona, pogłaskała go po ramieniu. – Pułkownik

Gregory stracił głowę dla kobiety.

– Nie dla byle jakiej kobiety. – Również pogłaskał ją po ramieniu. –

Dla ciebie. Tylko dla ciebie. – Wziął w palce kosmyk jej włosów,
przysunął go do jej piersi i zaczął drażnić sutek. – Skoro nie możemy się
kochać, opowiedz mi o swojej rodzinie. O swoim dzieciństwie.

To zbudziło ją z cudownego snu. Miał powód, by zadawać te pytania.

Chciał znać prawdę o kobiecie, która sprawiła, że złamał zasady.

Nie był tak zaangażowany, jak ona. Obserwował ją uważnie, jakby

mógł czytać w jej duszy.

– Patrzysz na mnie tak oskarżająco, gdy ja próbuję zrobić coś

właściwego.

– Chcesz poznać kobietę, z którą spałeś – powiedziała beznamiętnie.
– Kochankowie rozmawiają ze sobą. Opowiadają sobie o swoim

ż

yciu, o swoich wspomnieniach.

– O swoich rodzinach?
– Dokonałem wyboru. Pragnę ciebie. Nie twojej rodziny.
Wiedziała, że to prawda. Kilkakrotnie rzucała coś na temat swojej

przeszłości. Fragmenty życia. Mogła powiedzieć mu o matce i ojcu, o
swoim pochodzeniu, a on nie zmieniłby zdania. Dopóki nie posunęłaby
się zbyt daleko… Dopóki nie opowie mu wszystkiego, poza tym jednym,
co wyrządzała tak wielu ludziom przez tak wiele lat.

– Wychowałaś się na ulicach Londynu, jak sądzę.
– Zgadłeś. Z powodu akcentu? – Zaczęła mówić cockneyem. – A

może poznałeś po tym, że jem palcami? Widziałeś, jak wycieram nos w
rękaw?

background image

Jego przenikliwość przeraziła ją.
– Jesteś zła.
Nie, nie była. Bała się. Po raz pierwszy w życiu rozpaczliwie

pragnęła czegoś, czego nie mogła mieć. Co jej radziła lady Marchant?
Jeśli szybko złapiesz męża, nie dowie się prawdy o tobie, aż będzie za
późno, by cię zostawił. William przyznał, że nie może się jej oprzeć.
Jeśliby go usidliła… ale dowiedziałby się o tym. Musiała o tym
pamiętać. Kochała go, więc nigdy nie mogła go mieć.

Pogładził zmarszczkę między jej brwiami.
– Ktoś musiał cię bardzo skrzywdzić.
Wielu, a on był następny w kolejce. Wróciła do akcentu wyższych

sfer, którego ją nauczono.

– Oddawałam im z nawiązką. Jeśli naprawdę wierzysz, że białe jest

białe, a czarne jest czarne, i że nie ma odcieni szarości, to musisz
wiedzieć, że cała jestem pokryta węgłowym pyłem.

– Jesteś najuczciwszą kobietą, jaką znam.
– Nie! – Przekręcał jej słowa. Próbowała go ostrzec, a on ją za to

podziwiał. Ale tylko dlatego, że nie uświadamiał sobie ogromu jej
niegodziwości.

– Wiem, wiem. – Przygarnął ją do siebie. – Masz ochotę mnie sprać

za moje uprzedzenia. Ale teraz powiem to jak należy. Jesteś
najuczciwszą osobą, jaką znam.

Powinna mu powiedzieć. Powinna. Ale na zewnątrz było zimno, on

był ciepły i pozwolono jej na jeden dzień szczęścia. Weźmie sobie ten
dzień.

Wziął ją w ramiona, a ona nie opierała się, pozwalając, by ogrzało ją

jego ciepło. Głaszcząc go po ramionach, starała się nasycić się nim. Jego
wyglądem, dotykiem jego skóry, opadającymi na brwi włosami,
mocnymi palcami…

Dotknął kciukiem jej podbródka.
– Powiedz mi coś dobrego o swoich rodzicach.
– Byli małżeństwem.
Jego oczy pociemniały.
– Trochę mało.
Był środek nocy, czas zwierzeń. Był jej kochankiem, mężczyzną,

któremu rozpaczliwie chciała zaufać. Dlaczego nie powiedzieć mu
wszystkiego? W najgorszym wypadku odwróci się od niej...

– Kochanie, wyglądasz jakbyś cierpiała. – Przytulił jej głowę do

background image

swojej piersi. – Nie... przepraszam, że spytałem.

Pośpiesznie powiedziała:
– Moja matka pochodziła z drobnej szlachty, była córką pastora i

pracowała jako guwernantka w wielkim domu.

Słyszała jego oddech.
– Więc idziesz w ślady swojej matki.
– Mam nadzieję, że nie. – Czy szła? Co się wydarzy po dzisiejszym

dniu? – Mój ojciec spotkał moją matkę w parku, gdy miała wolny dzień.
Posiadała niewielki majątek po babce, więc uwiódł ją i wbrew woli
swojego ojca wyszła za niego za mąż. I… przekroczyła bramy piekła.
Oczywiście utraciła swoją pozycję. Jej rodzina nie chciała z nią
rozmawiać. A mój ojciec okazał się bezdusznym łajdakiem. Przehulał jej
pieniądze, a później wysłał ją do pracy, nie takiej, do jakiej była
przyzwyczajona. Musiała całe dnie szyć, aż bolały ją oczy. Musiała
ż

ebrać… nienawidziła żebrać. Stała na rogu ulicy z wyciągniętą ręką,

opluwana przez swoją dawną panią, wyśmiewana przez dzieciaki,
namawiana do sprzedawania swego ciała. – Samantha ukryła twarz w
dłoniach. Nie pragnął jej, ale nikt inny również nie powinien jej mieć. –
Dlaczego zaczęła się zwierzać? Teraz była zgubiona, wracając pamięcią
do tych nocy, które wydawały się nie mieć końca, a głód był zawsze jej
wiernym towarzyszem. – Moja matka rodziła mnie w strasznych bólach,
a on w tym czasie uwodził inną kobietę. Lubił czarować kobiety. A
później ściągać je do swojego poziomu. Czasami miały pieniądze, a
wtedy my mieliśmy pieniądze, żeby kupić jedzenie i węgiel.

William pogładził ją po włosach.
– Często byłaś głodna i zmarznięta?
– O tak, a moja mama oddawała mi niemal wszystko, co miała. – Gdy

zaczynała mówić cockneyem, wracało do niej dawne poczucie winy. –
Wiedziałam, że to nie w porządku, ale siedziałam przy kominku i jadłam
jej jedzenie.

– Ile miałaś lat?
– Zmarła, gdy miałam siedem.
– Siedem? Miałaś siedem lat, gdy zmarła? – Wyczuwała w nim

czułość, a jednocześnie gniew. – Powiem ci prawdę – gdy sprowadzisz
dziecko na ten świat, zrobisz wszystko, by przeżyło, będziesz nawet
głodować i marznąć.

Samantha niemal zaśmiała się z niego, ale nie byłoby to zbyt

grzeczne.

background image

– Jesteś naiwny. Mój ojciec nie odczuwał żadnej rodzicielskiej

miłości, tak samo jak świętoszkowaci rodzice mojej matki. Mama
powiedziała im, że mają wnuczkę. Błagała ich, żeby mnie zabrali. Ona,
która nienawidziła żebrać. – Wbiła palce w ramię Williama. – Odmówili
jej, powiedzieli, że zasługuje na swój los tak, jak ja zasługuję na swój.

– Powinnaś im współczuć, że mają martwe dusze.
– Albo nienawidzić ich za to, że się od nas odwrócili. – Nienawidziła

ich. – Gdy mama umarła, ojciec napisał do nich. Nie chciał mnie i chyba
uważał, że może na mnie zarobić. – Potrząsnęła głową. Nikomu o tym
nie mówiła. Bycie biedną i niechcianą zwłaszcza przez tych, którym
powinno najbardziej zależeć, było takie upokarzające.

– Jak przetrwałaś? Siedmioletnie dziecko, o które nikt nie dbał?
– Śpiewałam na ulicy. Żebrałam. Zamiatałam ulice. Robiłam to, co

robią dzieci na londyńskim bruku.

Nie odezwał się. Musiał nią teraz pogardzać. Wypaplała wszystkie

swoje tajemnice – no, niemal wszystkie – i w końcu uświadomił sobie,
jaką kobietę posiadł. Nie mogła spojrzeć mu w twarz… ale nie mogła
tego uniknąć, więc w końcu uniosła głowę i spojrzała na niego.

Patrzył na nią jakby… z czułością.
– Jesteś niezwykłą kobietą – powiedział, wziął jej twarz w dłonie i

pocałował ją w usta.

Zaszlochała i przytuliła się do niego. Oddała mu się całkowicie, a w

jej sercu pojawiła się nadzieja, na którą, jak sądziła, nie ma tam miejsca.
Wierzyć, że zaakceptuje ją całkowicie, ponieważ zaakceptował horror jej
dzieciństwa, było niebezpieczne. Ale nie mogła temu zaradzić. Może…
może w końcu znalazła dom.

Opierając czoło o jego czoło, spojrzała mu w oczy.
– Zdradziłam ci swoje tajemnice. Teraz ty opowiedz mi o swoich.
Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale nie była przygotowana na

prawdę.

– Moje tajemnice? Mam tylko jedną. Łapię szpiegów.
Zamrugała.
– Co?
– Widzisz, jak ci ufam? – W jego oczach pojawiły się ogniki.

Uśmiechnął się z dumą. – Przysięgam, że to prawda. Łapię szpiegów…

Ależ była niemądra!
– Nocami, na drogach… Oczywiście. – Przywarła do niego. – To

niebezpieczne.

background image

– Bardziej niż łapanie bandytów? – zażartował z niej.
Odpowiedziała poważnym tonem.
– Tak, tak sądzę. Bandyci, to z reguły ludzie, którzy nie mają szansy

na inne życie.

Spoważniał.
– Jesteś zbyt łaskawa dla ludzi, którzy na to nie zasługują.
– Szpiedzy są bezwzględni. Nie chcą cię obrabować.
– Ależ chcą. Szpiedzy okradają nas z naszego życia, honoru, ziemi,

ż

ołnierzy, którzy służą swojemu krajowi najlepiej, jak potrafią, z

dzieci… z żon.

Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Samantha czuła się

tak, jakby stała teraz na środku jeziora pokrytego cienką warstwą lodu i
nie wiedziała, w którą stronę się zwrócić.

– Myślałam, że twoja żona zginęła w… napadzie rabunkowym.
– Złodzieje przyznali się, zanim zostali powieszeni. Rosjanie zapłacili

im, żeby zaczaili się właśnie na Mary. Mój zapał w wyeliminowaniu
rosyjskich wpływów na prowincji stał się dla nich problemem, którego
postanowili się pozbyć.

– Bydlaki.
– Opuściłem więc z dziećmi Indie, postanawiając dotrzeć do źródła

zdrady. I udało mi się. Zwabiłem na przyjęcie jedną z najważniejszych
par, która zdradziła Anglię.

Przyjęcie było czymś więcej, niż tylko miejscem zalotów między nim

a lady Marchant. Była to również pułapka na…

– Kogo?
– Jesteś taka uczciwa, prawdomówna, że obawiam się, iż jeśli

zdradzę ci nazwisko, nie będziesz w stanie ukryć swojej pogardy.

Przypomniała sobie sytuację, gdy została przyłapana z ręką w cudzej

kieszeni, jak się uśmiechała, wykręcała i udawała niewinną. I sytuacje,
gdy udawało się jej uniknąć aresztowania, ponieważ naśladowała akcent
wyższych klas.

– Tylko przy tobie jestem prawdomówna, Williamie. Umiem

zachować pozory.

– To lord i lady Featherstonebaugh. – Czekał na jej reakcję.
– Nie on. Ona.
William zaskoczony potrząsnął głową.
– Skąd to wiesz?
– Poznałam po zachowaniu. Ona coś ukrywa.

background image

– Ona coś ukrywa. Ukradła mapę. Teresa podsłuchała ich rozmowę, a

teraz mamy jeszcze informacje od… od człowieka, któremu ukradła
mapę. Bardzo nam zależy na odzyskaniu tej mapy, ale chcielibyśmy ją
podmienić, żeby zmylić wroga. – William ścisnął jej ramię. Gdyby nam
się to udało, moglibyśmy ocalić wielu ludzi.

Wstrzymała oddech. Czuła ból w piersiach.
– Potrzebujecie kieszonkowca.
– Tak. Czy wiesz, gdzie możemy kogoś takiego znaleźć? Myślę, że

możesz wiedzieć. Czy znałaś złodziei w Londynie?

– Tak.
Pocierając brodę, spojrzał w dal ponad jej głową.
– Ale zwykły złodziej nie może udawać szlachcica. Chyba

moglibyśmy wprowadzić go na przyjęcie jako służącego. Ale nie, nie uda
nam się ściągnąć go tu na czas. – Dostrzegł zdenerwowanie Samanthy i
przytulił ją. – Nie martw się, kochanie. Jakoś sobie poradzimy. To nie
twój problem. Nie zaprzątaj tym swojej główki.

Zasnął, zostawiając Samanthę wpatrzoną w ścianę.

*

William obudził się wcześnie, gdy za oknem znikały resztki szarej

mgły. W środku ogień w kominku trzaskał radośnie, ogrzewając cały
domek. Ale Samanthy nie było w łóżku. Leżał z zamkniętymi oczami,
wdychając jej zapach na poduszce i czekając, aż wróci, aby mógł jej
powiedzieć, jak będzie wyglądało ich życie. Spędzą je razem. Może będą
rozmawiać o podróżach i dzieciach…

Usłyszał szelest wykrochmalonej spódnicy. Otworzył oczy i spojrzał

na Samanthę ubraną w jasnoszarą, skromną sukienkę. Wpatrywała się w
niego z wyrazem chłodnego oczekiwania, który nie przypominał radości,
jaka przepełniała go na jej widok. Ale może była nieśmiała. A może bała
się, że ją odrzuci tak, jak jej ojciec odrzucił matkę.

Ach, tak. W tej opowieści zdradziła, jak bardzo niepewnie musiała

czuć się w jego sferze. To on musiał dodać jej pewności siebie.

Z uśmiechem poklepał poduszkę.
– Wracaj, kochanie. Pokażę ci, jak kochankowie powinni opuszczać

małżeńskie łoże. – Chłodny wyraz na jej twarzy zastąpił szok i, przez
ułamek sekundy, tak silne cierpienie, że zaskoczyło go to na dobre.

– Małżeńskie? – powiedziała. – Nigdy nie było mowy o małżeństwie.

background image

Jej niedowierzanie na dłuższą chwilę odebrało mu mowę. Przyglądał

się, jak stała z zaciśniętymi pięściami, oddychając szybko i nerwowo. W
pewnym momencie w nocy dopadły ją obawy i strach – co do niego? Co
do jego intencji? Ale jeśli była to prawda, to jego uwaga o małżeństwie
powinna rozwiać jej wątpliwości. Wstał z łóżka. Przyglądała mu się bez
cienia pożądania czy zainteresowania.

Ubrał się, cały czas próbując zrozumieć, co się stało. Czyją zranił?

Zranił, ale wynagrodził jej to. Może ją przeraził? Nic nie było w stanie
przerazić Samanthy. W nocy była zdenerwowana, gdy powiedział jej o
lady Featherstonebaugh – czy martwiła się, że ryzykował życie i mógł ją
zostawić samą? Ale jeśli tak było, to dlaczego odsuwała się od niego?

– Powiedz mi, co się stało.
Odwróciła twarz w stronę okna; jej wargi zadrżały, ale zacisnęła je

mocno.

– Chodź ze mną do domu – rozkazał. Musiał zmusić ją do mówienia

– i nie mogła zostać sama. – Muszę przygotować się do dzisiejszego
dnia, porozmawiać z Duncanem.

W końcu spojrzała na niego, a pustka w jej oczach odsłoniła mu nagą

i osamotnioną duszę.

– Najpierw muszę ci coś powiedzieć.

background image

Rozdział 24

– Rozwiążesz mnie, czy zostawisz tak na cały dzień?
Teresa przestała się awanturować i spojrzała na Duncana, który leżał

nagi na jej łóżku, przywiązany jej szarfą do zagłówka.

– Tak, tak, rozwiążę cię. – Postępowała tak zdecydowanie, że trudno

było uwierzyć, iż pół godziny wcześniej całowała jego pośladki.
Rozwiązała węzły, które kilka godzin wcześniej zaplątała z taką
radością. – Musisz mi pomóc zapiąć guziki.

– Z przyjemnością, moja pani. – Gdy uwolniła jego ręce, chwycił ją

mocno w talii. – Ale najpierw chciałbym wiedzieć, czym cię
rozzłościłem.

Spojrzała na niego wilgotnymi i zmartwionymi oczami.
– Powiedziałeś, że potrzebujesz kieszonkowca. Powiedziałeś, że ty i

William potrzebujecie pomocy kieszonkowca.

– Gdybym wiedział, że to cię tak zdenerwuje, trzymałbym gębę na

kłódkę. Wydawało mi się, że wiesz wszystko o wszystkich i możesz znać
kogoś, kto by nam pomógł.

Zasmuciła się jeszcze bardziej.
– Muszę iść ostrzec Samanthę.
– Ostrzec Samanthę? Pannę Prendregast? Ale przed czym?
Teresa nerwowo podeszła do okna i spojrzała na zamglony krajobraz.
– Ona nie jest… nie ma… – Odwróciła się do Duncana. – Myślisz, że

William jej zaufa?

– Nie wiem. – W umyśle Duncana pojawiły się podejrzenia, ale nie

chciał w nie uwierzyć. Nie mógł sobie wyobrazić, że ta młoda
guwernantka… nie. Nie, to niemożliwe. – Powiedziałbym, że nigdy, ale
William jest szaleńczo zakochany.

– Ale nie powie jej, prawda? – Teresa splotła dłonie. – Ponieważ

obawiam się, że Samantha może… ale on nie powie jej o swoich
kłopotach. Uważa kobiety za kruche istoty, które nie powinny zaprzątać
sobie główek skomplikowanymi sprawami.

Wszystkie podejrzenia Duncana połączyły się w jedną całość. Zerwał

się gwałtownie z łóżka.

– Cholera. Czy chcesz powiedzieć, że William romansuje ze

złodziejką?

William prowadził Samanthę przez trawnik, trzymając ją mocno za

background image

ramię. Ta ulicznica miała czelność się z nim szarpać, żeby się uwolnić.

– Nie musisz mnie trzymać. Powiedziałam ci o tym, żeby ci pomóc.
– Powiedziałaś mi za późno. – Wzmocnił uścisk. – Zdążyłem narazić

swoje dobre imię i honor.

Uderzyła go wolną ręką pod żebra. Takiego ciosu mogła nauczyć się

tylko w czasach swojej niechlubnej przeszłości. Puścił jej ramię. Zanim
zdążył ją ponownie złapać, odskoczyła od niego i dobrze mu znanym
ironicznym tonem powiedziała:

– Zapomniałam, że tylko ty uczestniczyłeś w tym, co wydarzyło się w

nocy.

– Ale tylko ja miałem do stracenia swój honor.
– O tym również zapomniałam.
Mgła położyła się na trawie i rozświetliła delikatne pajęczyny

rozpięte między krzakami róż. Drzewa to wyłaniały się, to znikały w
szarości. Jeśli mgła będzie się utrzymywać, to pokrzyżuje plany Teresy
dotyczące urządzenia pożegnalnego obiadu pod namiotami. Ale
Williamowi mgła była na rękę. Skrywała dom, a także ukrywała ich
przed wzrokiem niepożądanych obserwatorów. Oczywiście goście
jeszcze spali, ale ich służący byli na nogach, a on nie chciał, żeby
donieśli swoim pracodawcom, że pułkownik Gregory spędził noc w
ramionach swojej guwernantki. Z pewnością wielu ludzi zauważyło, że
on i panna Prendregast znikli w tym samym czasie. Nie chciał, by
potwierdziły się podejrzenia co do jego niestosownego zachowania. Miał
do stracenia godność, pozycję społeczną, poczucie własnej wartości.

– Jestem na siebie wściekły. – Nie próbował złagodzić ostrego tonu.
– Tak, panie, wiem. – Odezwała się z ciężkim akcentem, ale nie

powiedziała nic więcej.

Chciał, żeby coś powiedziała. Chciał, żeby z nim walczyła, podsycała

płomień jego gniewu, udowodniła, że nie była warta jego uwagi.
Ponieważ to on został skrzywdzony. Nie ona. Nie skrzywdził jej.

– Gdybyś od razu powiedziała mi prawdę…
– Siedziałabym w pociągu powrotnym przed nastaniem kolejnego

dnia. To niezbyt ciekawy scenariusz na drugi dzień po przyjeździe. –
Uśmiechnęła się słabo. – Pociąg wydaje się teraz bardziej atrakcyjny.

Właśnie tego uśmiechu potrzebował. Doprowadził go do wściekłości.

Usprawiedliwił to, że bezwzględnie potępił ją i jej złodziejskie sztuczki.

– Czy nie pomyślałaś, jaki możesz mieć wpływ na moje dzieci?

Obcowanie z kieszonkowcem mogło nieodwracalnie wypaczyć ich

background image

nieukształtowane jeszcze charaktery.

– Jeśli odcisnęłam piętno na ich charakterach – a mam nadzieję, że

tak się stało – to nie z powodu tego, co robiłam jako podlotek.

– Nadal nosisz w sobie piętno swoich przestępstw.
– W takim razie nie powinieneś nigdy więcej oglądać swoich dzieci,

ponieważ nosisz w sobie piętno ostatniej nocy.

Odwrócił się, złapał ją za ramiona i szarpnął.
– Nie waż się wmawiać mi, że mnie naznaczyłaś.
Wydawała się zniecierpliwiona, ale jej oczy miały mądry i smutny

wyraz.

– Okradłaś mnie. Zginęło moje pióro, portret. – Wtedy dotarło do

niego znaczenie tego, co stracił. – Mój Boże, jaką jesteś osobą, żeby
zabrać jedyne pamiątki, jakie mi zostały po żonie?

– Och. – Samantha zagryzła wargę, zafrasowana, i odwróciła wzrok.

– Och.

To bolało bardziej, niż mógł sobie wyobrazić. Samantha go

oszukiwała, zabrała pamiątki po jego uczciwej żonie i w zamian dała mu
siebie. Czyli nic.

– Gdzie są moje rzeczy?
– Nie wiem.
– Gdzie? – Potrząsnął nią, jakby chciał z niej wytrząsnąć prawdę.
– Naprawdę nie wiem. – Pewnie znowu by nią potrząsnął, ale

wyrwała ręce i powiedziała: – Ciii.

Również coś usłyszał. Dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę,

sprzeczających się. Nie rozumiał słów, ale rozpoznał głosy. Duncan i
Teresa. Przyszło mu do głowy, że może właśnie idą ostrzec go przed
niechlubną przeszłością Samanthy.

Nie. Nie wiedzieli o tym. Może szli, żeby zganić go za to, że

wykorzystał jej niewinność. Ale nie, jej dziewictwo było jedynie
towarem, który należało sprzedać temu, kto da więcej, a ona miała
nadzieję, że uda się jej w ten sposób go usidlić.

Teresa i Duncan wyłonili się z mgły i gwałtownie przestali

rozmawiać. Kłócić się.

Znana ze swej elegancji Teresa wyglądała jakoś nieporządnie, ale

William nie mógł stwierdzić dlaczego. Może zapomniała włożyć
wszystkie części garderoby. Jej szal był niedbale zawiązany wokół
ramion, a zawsze gładko zaczesane włosy były tak roztrzepane, jak włosy
Mary.

background image

Teresa rzuciła się do przodu z wyciągniętymi ramionami. William

spodziewał się, że go obejmie. Jednak Teresa zmierzała w stronę
Samanthy. Cofnął się. Teresa chwyciła Samanthę w talii i poprowadziła
w stronę domu.

– Samantho! Kochanie! Znalazłam cię. Potrzebuję kogoś, drugiej

kobiety, żeby mi pomogła… udekorować stoły. – Odezwała się do
Williama, ale unikała jego wzroku: – Wiesz, Williamie, są rzeczy, w
których pomóc może tylko druga kobieta. To jest właśnie jedna z tych
rzeczy.

Samantha przerwała jej spokojnym tonem.
– On wie.
Teresa niewzruszenie kroczyła dalej.
– Nie. Jak? – Nie czekając na odpowiedź, rzuciła oskarżająco: –

Powiedziałaś mu, prawda? Musiałaś spełnić swój obowiązek? Nie
przyszło ci do głowy, że to nie twoja sprawa…

– Cicho – odezwał się Duncan.
– Ale to jest moja sprawa – powiedziała Samantha. – To mój kraj.
William prychnął. Samantha nie zwróciła na niego uwagi.
– I giną niewinni ludzie.
– Cicho – powtórzył Duncan.
Kobiety spojrzały na niego, rozejrzały się wokół i pokiwały głowami.
Duncan zmierzwił sobie włosy i cicho powiedział:
– Jestem piekielnie wdzięczny, panno Prendregast.
William zwrócił się w jego stronę.
– Jak to jesteś wdzięczny? Nie pozwolimy jej tego zrobić. Mogłaby z

czystej złośliwości ostrzec lady Featherstonebaugh. Zamknę ją na
poddaszu i wyrzucę klucz.

– Nie, nie zrobisz tego. – Duncan mówił cicho, ale zdecydowanie.
William ze zdumienia otworzył usta. Wyprostował się i spojrzał z

góry na Duncana.

– Słucham?
– Przyjmiemy pomoc panny Prendregast i będziemy dziękować Bogu,

ż

e znalazła się we właściwym miejscu o właściwej porze.

– Jak możesz tak mówić?
– A jak ty możesz tego nie powiedzieć? – Duncan zniżył głos do

szeptu. – Zależy nam na tej mapie. Kapitan Farwell powiedział, że jest
niezmiernie ważna. Mamy szczęście, że lord Hartun przyjechał ze swoim
sekretarzem, który jest doświadczonym kartografem. Nie można

background image

przecenić szkód, jakie poniosą Rosjanie, jeśli podmienimy mapy. A nie
uda nam się tego dokonać bez panny Prendregast.

– Uważasz, że zadawanie się z tą… nierządnicą rozwiąże nasze

problemy? – William wskazał trzęsącym się palcem na Samanthę. Jako
dowódca był najlepszy. Chłodny. Opanowany. Wiedział, że nie powinien
okazywać emocji, ale teraz nie był w stanie temu zaradzić.

Samantha obserwowała go ze spokojem, z rękoma zwieszonymi

wzdłuż ciała, jakby nie spędzili razem ostatniej nocy. Jakby to, co mówił,
nic dla niej nie znaczyło.

– Ona nie jest nierządnicą – a raczej nie była do ostatniej nocy –

warknęła Teresa. – I ciebie należy za to winić, Williamie. I mnie, czego
strasznie się wstydzę. – Chwyciła Samanthę za ramię i spojrzała wrogo
na Williama. – Nie jesteś człowiekiem, za którego cię uważałam.

William miał ochotę na nią nawrzeszczeć. Na Teresę, kobietę, którą

uważał za odpowiednią kandydatkę na żonę.

Jednak nie mógł znieść myśli o małżeństwie z nią i nie miał odwagi,

ż

eby na nią krzyczeć. Teresa, jeśli chciała, potrafiła być bardzo władcza.

– Oczywiście, że jest człowiekiem, za którego go uważałaś. – Duncan

wziął ją za rękę, uniósł ją do swych ust i pocałował z czułością. – Dziś
rano przewidziałaś, że zareaguje gniewem, gdy dowie się o specjalnym
prezencie panny Prendregast.

Samantha spuściła głowę.
Ale William dostrzegł jej uśmieszek. Spojrzała na Duncana i Teresę z

czułością. I William uświadomił sobie, że… był wczesny ranek. Teresa
była niekompletnie ubrana. Ubranie Duncana było wymięte, on sam był
nieogolony i wyglądał tak… jak również i William musiał wyglądać.

Zostali kochankami. Teresa wysłała go do Samanthy, żeby zająć się

Duncanem. William powinien poczuć się urażony. Zamiast tego…
zamiast tego zdał sobie sprawę, że nie obchodzą go Teresa i Duncan.

Mógł myśleć tylko o jednym. O jednej osobie. O Samancie, która go

zdradziła. Z satysfakcją rzucił jedyny argument, który mógł zaskoczyć
jego przyjaciół.

– Okradała mnie. Zabrała portret Mary. Portret mojej żony!
W oczach Samanthy pojawił się gniew. Zwinęła dłonie w pięści.

Przez krótką chwilę William sądził, że zdzieli go w twarz. Ale po chwili
wyprostowała palce. Jednak nie zaprzeczyła jego oskarżeniom.

Jakaś jego część żałowała, że tak się nie stało. Ale zdusił ten

wewnętrzny głos i z satysfakcją odwrócił się do milczącego Duncana i

background image

Teresy.

– Czy powierzycie tej łajdaczce taką misję?
– Jesteś bezgranicznie głupi – zauważyła Teresa.
Widząc ich niewzruszone, pełne dezaprobaty twarze, William

uświadomił sobie, że cokolwiek by powiedział, to nie zmieni ich zdania
na temat Samanthy. Więc zrobił to, co wychodziło mu najlepiej. Przejął
dowodzenie.

– Powiedziałem, że nie użyjemy panny Prendregast.
Duncan zrobił krok do przodu i stanął przed Williamem. Stanął na

baczność, ale nie skapitulował, jak William się spodziewał. Powiedział:

– A więc, pułkowniku Gregory, zwalniam pana z obowiązków.
– Co? – ryknął William.
– Jest pan wściekły i nie myśli logicznie – zmrużone oczy Duncana

miały chłodny wyraz – mówi pan głośno o naszej misji, gdy nasz
największy wróg może być tuż obok i podsłuchiwać.

Zdecydowanie Duncana zaskoczyło Williama. Przeszedł go dreszcz.

Duncan mówił prawdę. Ktoś mógł stać niedaleko i przysłuchiwać się ich
rozmowie, a oni nawet by go nie zauważyli. Nie lady Featherstonebaugh.
Ona mocno utykała. Ale lord Featherstonebaugh. Albo Pashenka. Albo
jeden z wielu szpiegów, którzy krążyli po Krainie Jezior.

William i Duncan odwrócili wzrok. Duncan nie cofnął się jednak.
Zanim William zdecydował, co powinien zrobić, Samantha uwolniła

ramię z uścisku Teresy i stanęła między mężczyznami.

– Czuję się jak kość, o którą walczą dwa psy. Ale nie jestem kością i,

pomimo moich dawnych grzechów, nie jestem również zdrajcą. –
Spojrzała Williamowi w oczy. Spokojnym tonem, który wystawiał na
próbę resztki jego cierpliwości, powiedziała: – Kłócisz się z Duncanem,
chociaż nie masz żadnego wyboru. Na tym przyjęciu nie ma żadnych
innych złodziei czy kieszonkowców. To delikatne zadanie. Potrzebujesz
zawodowca. Masz tylko mnie. – Wpatrywała się w niego tak, jak
ostatniej nocy. Jednak w jej spojrzeniu nie było niczego z nocnego
uczucia. Ta kobieta była chłodna, skoncentrowana i rozsądna. Taka, jaką
nigdy nie powinna być kobieta.

Odwracając się do Duncana i Teresy, powiedziała:
– A teraz znajdźmy miejsce, w którym moglibyśmy się naradzić, i

zróbmy to szybko, żebym mogła wyjechać – i nigdy więcej nie spotkać
pułkownika Gregory'ego.

– Brawo! – wykrzyknęła z ironią Teresa i klasnęła.

background image

– Świetnie, panno Prendregast. – William zaoferował jej ramię. –

Sądzę, że w altanie.

Teresa powinna pójść z Williamem, ale zignorowała go i wzięła

Duncana pod drugie ramię. Triumwirat determinacji i siły pomaszerował
przed siebie.

– Skoro William nie przyda się nam w planowaniu, może stać na

czatach, żeby nikt nas nie podsłuchiwał. Czy możesz zrobić przynajmniej
tyle, Williamie? – zapytał Duncan.

William szedł za nimi, po raz pierwszy w życiu zadowolony, że jest z

tyłu. W tej sytuacji nie mógł przejąć dowodzenia. Nie mógł zaufać
Samancie, że postąpi właściwie. Nie mógł zaufać sobie, że postąpi
właściwie. Rozpierały go emocje. Jego, który uważał kobiety za miłe
urozmaicenie, ale nie nieodłączną część życia mężczyzny. Jego, który
wyobrażał sobie, że jest bezgranicznie oddany armii i walce o
sprawiedliwość, ale nigdy nie oddał się prawdziwie miłości.

Samantha pozbawiła go męskości – i Duncan miał rację. William

stracił ostrość widzenia. Mówił nieostrożnie, myśląc przyrodzeniem. Nie
był w stanie właściwie ocenić ryzyka.

Duncan, Teresa i Samantha weszli do altany. William po cichu

obszedł budynek, sprawdzając pod krzakami. Byli sami. Sami i zagubieni
we mgle. Zamknął oczy i oparł rękę o ścianę koło drzwi. Tak. Był
zagubiony. Nie zdarzyło mu się jeszcze nie wiedzieć, jak postąpić. To
była jej wina… A on nienawidził mężczyzn, którzy obarczali winą za
swoje problemy wszystkich, tylko nie siebie.

Kim się stał?
Usłyszał, jak Samantha mówi:
– W jej torebce. Mapa jest w jej torebce.
Wsadzając głowę do środka, William odezwał się, nie kryjąc

pogardy:

– Ciekawe, skąd o tym wiesz.
– Zamknij się, Williamie – powiedział Duncan.
Samantha zignorowała ich. Jego.
– W tej czarnej błyszczącej torebce. Nosi ją do każdej sukienki i cały

czas trzyma na niej rękę. Myślałam, że jest uzależniona od laudanum i
właśnie w torebce trzyma buteleczkę. – Wzruszyła ramionami. – Mapa
jest w jej torebce.

Duncan pokiwał głową. Teresa pokiwała głową. Najwyraźniej oboje

akceptowali bez zastrzeżeń przypuszczenia Samanthy. William oparł się

background image

o altanę, patrząc w mgłę. To było lepsze niż gapienie się na Duncana i
Teresę. I Samanthę.

Duncan spytał:
– Czy może pani podmienić mapy?
William wytężył słuch, ale Samantha nie odpowiedziała.
Duncan odezwał się ponaglająco:
– Czy może pani zamienić prawdziwą mapę na fałszywą?
– Oczywiście, że może. – William uśmiechnął się złośliwie, rzucając

uwagę przez ramię. – Jest podła.

– Zamknij się, Williamie – powiedziała Teresa. – O co chodzi, Sam?
– Zazwyczaj kieszonkowiec po prostu przecina torebkę i wyciąga

pieniądze. – Samantha rozłożyła ręce. – Nigdy nie otwierałam torebek i
nie podmieniałam niczego.

Teresa pokiwała głową.
– Rozumiem.
– Z drugiej strony, Terry, może być gorzej. – Samantha uśmiechnęła

się. – Może trzyma ją na piersi.

Duncan i Teresa zaśmiali się. William spojrzał na nich. „Sam” i

„Terry”. Kiedy do tego doszło?

Zanim William zdążył okazać im swoją pogardę, w drzwiach stanął

Duncan.

– Williamie, obejdź budynek jeszcze raz. Chcę mieć pewność, że

nikogo tam nie ma.

– Nie ma. – Ale od razu się ruszył, rozglądając się uważnie dokoła w

poszukiwaniu śladów obecności kogoś takiego, jak Pashenka, który
chciałby się przekonać, jak radzą sobie jego szpiedzy.

Jednak jak dotychczas Pashenka ukrywał się w posiadłości

Featherstonebaughów. Oczywiście. Siedział tam, gdzie był bezpieczny.
William wrócił pod drzwi, gdy Duncan mówił:

– A więc taki jest plan. Proszę się modlić, panno Prendregast, o

zwinne ręce.

background image

Rozdział 25

To okropne przyjęcie z bandą idiotów już prawie dobiegało końca.

Gdy obiad się skończy, Valda będzie mogła opuścić jadalnię w
Silvermere, w której Gregory i lady Marchant, ta dziwka w roli
gospodyni, zarządzili podanie obiadu. Valda wyjdzie na zewnątrz,
wsiądzie do powozu i wreszcie pojedzie do domu w Maitland. Nie spała
od dwóch nocy. Ból posiniaczonego ciała nie pozwalał jej zasnąć.

I niepokój związany z Pashenką. Jak z nim postępować. Jak wyjść z

tej sytuacji z życiem i wolnym.

Nie tak dawno temu nie było rzeczy, która spędzałaby jej sen z

powiek. Pashenka nie zaskoczyłby jej i nie skopał. Uważałaby to co
najwyżej za swego rodzaju wyzwanie. Teraz w głowie kołatało się
uporczywie tylko jedno słowo – pułapka. Była stara i wpadła w pułapkę.
Ale nie. Nie pozwoli sobie na to.

Czuwanie przez całą noc miało swoje plusy. Słyszała, jak Rupert

wstał i grzebał w jej rzeczach, szukając mapy. A ona leżała nieruchomo i
uśmiechała się do poduszki, pod którą spoczywała czarna torebka – i
bezcenna mapa.

Odda Pashence mapę. Tak, odda. A wcześniej powie mu, że więcej

informacji kryje się w jej głowie. To pozwoli jej pozostać przy życiu i
obmyślić plan ucieczki.

Dotknęła przewieszonej przez ramię torebki i rozejrzała się po

gościach wokół stołu, nakładających sobie na talerze truskawki, chleb,
cienkie plastry wołowiny, szparagi. Powinna jeść, ale nie była głodna.
Chciała po prostu wyjechać. Nie dbała nawet o ubranie, a miała na sobie
wspaniałą suknię z… Musiała spojrzeć w dół. Och, tak. Z brązowej
satyny obszytej srebrną nicią. Była najlepiej ubraną kobietą na tym
przyjęciu.

Rupert również dobrze się prezentował. Smukły, wysoki, bardziej

arystokratyczny niż ci wojskowi czy ambasadorowie. Rozmawiał teraz z
jedną z prowincjonalnych debiutantek, obdarzając ją czarującym
uśmiechem i krocząc za nią, gdy się odsuwała. Do diabła z Rupertem.
Gdyby tylko można było na nim polegać. Gdyby był wierny. Albo nie tak
tchórzliwy. Wtedy Valda zatrzymałaby go. Ale teraz było na to za późno.
Zdradził ją w każdy możliwy sposób. W odpowiednim momencie będzie
musiał zostać wyeliminowany.

background image

Opierając się na lasce, spróbowała przysłuchiwać się rozmowom.

Dlaczego, nie wiedziała. Zebrała już wystarczająco dużo informacji.
Zeszłej nocy była tak osłabiona, że niektóre z nich zapisała na kartce.
Ona, która zawsze wszystko pamiętała, zaczynała zapominać o
drobiazgach.

Co więcej, niektórzy ludzie, których spotykała, wyglądali… dziwnie.

Od czasu do czasu kątem oka widziała mężczyznę chudego jak
kościotrup. Kobietę bladą jak śmierć. Dziecko mówiące głosem z innego
ś

wiata. Jakby prześladowały ją duchy tych, których zabiła.

Niemożliwe. Potrzebowała snu.
– Lady Featherstonebaugh. – Lady Marchant odezwała się prosto do

jej ucha.

Valda podskoczyła tak gwałtownie, że łady Marchant musiała

podtrzymać ją, żeby nie upadła.

– Lady Featherstonebaugh, musi pani uczestniczyć w obiedzie

pułkownika Gregory'ego. – Lady Marchant popchnęła Valdę w stronę
stołu. – Chcemy, żeby rozkoszowała się pani ostatnim posiłkiem w tej
posiadłości.

Valda automatycznie przybrała pozę starej damy.
– Kochanie, nie jestem w stanie przepchać się przez ten tłum. Może

napełnisz mi talerz.

– Zawsze podziwiałam pani siłę. Chodźmy tędy. – Lady Marchant

mocniej ścisnęła ramię Valdy, prowadząc ją w tłum. – Chyba nie chce
pani przegapić takiej wspaniałej okazji.

– Okazji? – W miarę jak Valda była coraz mocniej poszturchiwana, a

paplanina tłumu wypełniała jej uszy, jej głos stawał się coraz ostrzejszy.
– To żadna okazja jeść takie pomyje i pić cierpkie wino. Bardzo źle
wybrałaś, moja pani, bardzo źle. – Świadoma, że straciła humor, który
przez wszystkie lata był jej kamuflażem, spróbowała wziąć się w garść,
ale bezskutecznie. – Nie patrz tak na mnie. – Dostrzegła jedną z tych
trupich twarzy, wyłaniającą się zza ramienia lady Marchant. – Z takim
wyrzutem. To ryzyko, które się podejmuje, zostając angielskim
ż

ołnierzem.

– Angielskim żołnierzem? – Lady Marchant spojrzała za siebie.
Valda zamrugała. Z tyłu stała tylko lady Stephens, rozmawiając z

lady Blair.

– O czym pani mówi? – spytała lady Marchant.
– O niczym, o niczym. – Wśród gości rozległy się donośne okrzyki.

background image

Lady Marchant zatrzymała się gwałtownie.
– Proszę spojrzeć, kłócą się.
Odzyskując zdrowy rozsądek, Valda spojrzała przez tłum. Pułkownik

Gregory trzymał za gardło pana Monroe'a. Tłum uformował krąg wokół
walczących mężczyzn. Z napięciem obserwowali wściekłych rywali.
Pułkownik wyglądał tak, jakby z chęcią zabił pana Monroe'a. Monroe
był purpurowy, a jego oczy płonęły nienawiścią.

Pułkownik wrzasnął:
– Ty kłamco! Nie ścigałeś w nocy szpiegów!
Tym jednym słowem zwrócili na siebie uwagę Valdy. Szpiedzy? Co

miał na myśli, mówiąc „szpiedzy”?

Pan Monroe wyrwał się z uścisku pułkownika Gregory'ego.
– Jak śmiesz nazywać mnie kłamcą? Jestem bohaterem. Większym

niż ty!

– Jesteś nikim. Szkocki pomiot. – Pułkownik Gregory chwycił go

ponownie, szczerząc zęby jak wściekły pies. – Łowca posagów!

Do diabła z łowcą posagów. Valda chciała usłyszeć o szpiegach.

Pochyliła się, wytężając wzrok.

– Ja jestem łowcą posagów? A ty? Ja przynajmniej kocham tę

kobietę!

Stojąca obok Valdy lady Marchant sapnęła głośno. Valda spojrzała na

nią i uświadomiła sobie, że ci mężczyźni kłócą się o lady Marchant.
Niesamowite.

I wspomnieli coś o szpiegach. Naprawdę niesamowite. Ból w

ż

ebrach, lęk, nawet świadomość tego, gdzie się znajduje zniknęły, gdy

Valda skupiła się na rozgrywającej się przed jej oczami scenie.

– Wiem, co robiłeś – wrzasnął pułkownik Gregory. – Uganiasz się za

lady Marchant.

W tłumie rozległ się głośny pomruk. Krąg zaczął się zacieśniać.

Valda pochyliła się do przodu. Pan Monroe zamachnął się na pułkownika
Gregory'ego. Pułkownik Gregory zatoczył się. Kobiety zapiszczały,
mężczyźni zaczęli pokrzykiwać. A Valda poczuła szarpnięcie. Jej cenna
torebka!

Chwyciła ją ze wszystkich sił. Nadal była przewieszona przez ramię.

Odwróciła się do osoby obok – osoby, która próbowała ukraść jej mapę.

To była ta złodziejka. Ta wysoka guwernantka o jasnych włosach. Ta

panna Penny Gast. Z szybkością węża Valda złapała dziewczynę za
nadgarstek i wykręciła jej rękę.

background image

– Oddawaj to!
– Co? – Panna Gast udawała zaskoczoną.
Drugą ręką Valda sięgnęła do kieszeni ukrytej w spódnicy.

Nieporadnie wyciągnęła z niej pistolet. Celując w pannę Gast,
powiedziała:

– Oddawaj!
– Cholera jasna! – Panna Gast usiłowała się cofnąć, gdy dostrzegła

pistolet. Tłum ją zatrzymał.

Lady Marchant doskoczyła do Valdy.
– Lady Featherstonebaugh, co pani robi?
Ludzie zauważyli pistolet. Kobiety zaczęły jeszcze głośniej piszczeć.

Bójka między pułkownikiem Gregorym a panem Monroe ustała.

– Oddawaj to! – zażądała ponownie Valda. Panna Gast uniosła ręce

pokazując, że są puste.

– Nic nie mam. Proszę zobaczyć.
– Co się dzieje? – Pułkownik Gregory przedzierał się przez tłum w

ich stronę.

Valda wycelowała pistolet w brzuch panny Gast. Pułkownik Gregory

zamarł.

– Nie ruszaj się, Samantho. Nie ruszaj się.
– Ukradła moje… moje papiery – powiedziała Valda. – Wszyscy

wiedzą, że to złodziejka.

– Nie, nie jest złodziejką – wtrąciła się lady Marchant. – Mówiłam

pani, że nie jest złodziejką. Przekręciła pani jej nazwisko.

– Na Boga, Valdo, czy ty oszalałaś? – Rupert wpatrywał się w nią

ponad głowami ludzi.

– Proszę spojrzeć, że nic nie mam. – Panna Gast mówiła łagodnym

tonem, który doprowadzał Valdę do szału.

Valda miała ochotę wszystkich ich zastrzelić, ale miała tylko jeden

nabój. Jeden nabój dla tej suki, która ukradła mapę.

– Nikt mnie bezkarnie nie będzie okradać.
Poruszając się wolno, panna Gast pokazywała swoje puste dłonie.
– Proszę sprawdzić czy ma pani swoje papiery. Przekona się pani, że

ja ich nie mam.

Valda zawahała się. Panna Gast brzmiała przekonująco. Pułkownik

Gregory był blady.

Wolną ręką Valda ścisnęła bok torebki. W środku usłyszała szelest

papieru. Zrobiło się jej niedobrze. Ostrożnie cofnęła pistolet. Nikt w

background image

tłumie nie poruszył się, gdy otworzyła torebkę i zajrzała do środka.

Była tam. Złożona na pół mapa z czerwonymi literami, które

ś

wiadczyły o jej znaczeniu.

Opuściła dłoń, w której trzymała pistolet.
– Ja… przepraszam, panno Gast. Myślałam, że ma pani… wzięłam

panią za kogoś innego.

– Nazywam się panna Prendregast. – Głos młodej kobiety był

zdecydowany, ale ręce drżały jej tak mocno, że schowała je za siebie. –
Panna Samantha Prendregast.

Obok Valdy pojawił się pan Monroe i wyjął jej pistolet z dłoni. Tłum

odetchnął z ulgą. Lady Marchant przyłożyła dłoń do czoła i zupełnie jak
nie dama osunęła się na podłogę.

Pan Monroe rzucił się na kolana obok niej, krzycząc:
– Sole trzeźwiące. Potrzebujemy soli trzeźwiących!
Pułkownik Gregory chwycił pannę Gast i wziął ją w ramiona.
Przez krótką chwilę wyglądała tak, jakby również miała zemdleć.

Potem jednak uniosła głowę i gniewnie powiedziała:

– Nie lubisz mnie, ja nie lubię ciebie i nie zamierzam ponosić kary za

ś

mierć twojej żony. Nie będę kozłem ofiarnym dla twojego wstydu. Więc

puść mnie – natychmiast!

Wyraz twarzy pułkownika Gregory'ego wart był każdej ceny. Valda

chętnie by została, żeby zobaczyć scenę do końca, ale Rupert chwycił ją
za ramię i próbował wyciągnąć z jadalni. Opierała się. Jednak ludzie
wciąż jej się przyglądali. Ambasador i szef Biura Bezpieczeństwa
Wewnętrznego patrzyli na nią z dziwnym zainteresowaniem. Pochylając
się, podniosła pistolet z podłogi, włożyła go z powrotem do kieszeni i z
uniesioną wysoko głową wyszła z sali z Rupertem.

Ostatnie słowa, które usłyszała, wypowiedział wściekły pułkownik

Gregory:

– Panno Prendregast, proszę pakować swoje rzeczy. Wraca pani do

Londynu z samego rana.

background image

Rozdział 26

William wszedł do swej sypialni i wskazał na służącego.
– Wyjdź! Wynoś się!
– Tak, panie, nie musi mi pan dwa razy powtarzać. – Cleavers

wyszedł pośpiesznie z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

William spojrzał za nim. Co mu się, do cholery, stało? Co się stało ze

wszystkimi? Nawet jego goście, którzy powinni byli wiedzieć, o co
chodzi, sprawiali wrażenie, że nie mogą się doczekać, by stąd wyjechać.
Zachowywali się tak, jakby utopił kociaka, a on tylko zachował się tak,
jak powinien zachować się każdy rozsądny mężczyzna, który nakrył
złodzieja w swoim domu. Wyrzuci tego złodzieja. Nieważne, że była nim
piękna kobieta, którą wszyscy uwielbiali. Nieważne, że wniosła spokój i
muzykę do jego domu. Nieważne, że odebrał jej dziewictwo z
delikatnością marynarza, a ona oddała mu się z wdziękiem… kobiety.
Kobiety dla niego stworzonej.

Ale była złodziejką, a kto był złodziejem, na zawsze nim pozostanie.

Oddała mu, Anglii, przysługę i ryzykowała życie. Gdyby chodziło tylko
o to, złamałby swoje zasady i ożeniłby się z nią. Jednak okradła również
jego. Z małych rzeczy, niektórych nieważnych, a niektórych bardzo
ważnych. Nie zwróciła ich. Wbrew wszelkim dowodom nie przyznała się
do kradzieży i powiedziała, że nie wie, gdzie są te rzeczy, a on poznał po
wyrazie jej twarzy, że wiedziała. Była oszustką i złodziejką.

Nerwowo rozwiązał krawat. Ściągnął marynarkę i kamizelkę.

Spojrzał przez okno, starając się dostrzec w ciemności światła w jej
domku. Powinien był ją uwięzić. Wsadzić do więzienia w Hawksmouth i
polecić, żeby jej nigdy nie wypuszczono. Ale nie mógł tego zrobić. Robił
się miękki jak budyń, gdy chodziło o Samanthę, i dlaczego?

Ponieważ nie mógł zapomnieć, jak wyglądała, gdy księżyc oświecał

jej nagie ramiona. Nie mógł zapomnieć opowieści o jej bolesnym
dzieciństwie i, o Boże, o tym, jak bardzo kochała jego dzieci…

Siadając na krześle, zaczął ściągać buty.
Więc odeśle ją do Londynu. Wygna ją z powrotem do lady Bucknell,

którą powiadomi o jej złodziejskich zapędach. Wtedy Samantha zostanie
pozbawiona szansy na uczciwą pracę. Będzie zmuszona wrócić na ulicę,
kraść, dopóki jej nie złapią i nie powieszą za smukłą szyję.

Z przerażeniem zerwał się na równe nogi. Wzuł buty. Nie. Nie

background image

postępował właściwie. Nie postępował właściwie, skazując mieszkańców
Londynu na obecność Samanthy w mieście. Nie powinien również
patrzeć spokojnie, jak ona będzie się staczać na samo dno z powodu swej
ułomnej natury.

W końcu nie tylko ona ponosiła winę. Uwiódł ją.
Powinien był wiedzieć.
Zanim zdążył się zastanowić, wybiegł z pokoju i popędził schodami

na dół. Odźwierny zerwał się i otworzył drzwi; William znalazł się na
zewnątrz i pobiegł do domku, w którym była uwięziona Samantha.
Walnął pięścią w drzwi.

Clarinda podeszła w pośpiechu i nawet w słabym świetle wyraźnie

widział wyraz niezadowolenia na jej twarzy.

– Pułkownik?! Panna Prendregast nie życzy sobie nikogo widzieć.
Chwycił Clarindę za ramię i wypchnął ją na zewnątrz, a sam wszedł

do środka.

– Nie wracaj. – Zatrzasnął jej drzwi przed nosem i rozejrzał się po

pokoju rozświetlonym ogniem z kominka i świecami ustawionymi koło
spakowanego kufra.

– Clarindo? – Samantha zawołała z sypialni. – Kto to był tym razem?

Proszę, nie mów mi, że to jedno z dzieci. Nie zniosłabym, gdybym
musiała odwrócić się od któregoś – stanęła w drzwiach i jej głos zamarł.
Stała z uniesionymi rękoma, trzymając w dłoni szczotkę do włosów z
kości słoniowej. Jak wtedy, gdy pocałował ją po raz pierwszy, miała na
sobie skromną białą koszulę nocną, na którą zarzuciła niebieski szlafrok.

Piękna. Była piękna. Jego serce zabiło szybciej na ten widok i

pragnął tylko jednego. Mieć ją dla siebie. Widząc go, stała nieruchomo
przez dłuższą chwilę. Powoli przesunęła szczotką po włosach. Potem
szybko weszła do sypialni i zamknęła drzwi. To było jednoznaczne
odrzucenie. Jej bezczelność doprowadziła go do wściekłości. Tym
bardziej, że usłyszał, jak przekręca klucz w zamku.

Podszedł do drzwi i kopnął w nie. Drzwi były solidne, ale zamek

mniej. Kopnął jeszcze raz. Zamek trzasnął. Pchnął drzwi całym ciałem
i… znalazł się w sypialni.

– Okno jest otwarte. W szkole złodziei uczą nas, że należy wybierać

najłatwiejszą drogę – powiedziała obojętnym tonem.

Wiedziała, że nie powinna się z niego naśmiewać. Stał przygarbiony i

obserwował ją jak byk, który zamierza zaatakować. Był rozgniewany:
chciał, żeby zapłaciła za zniszczenie jego dobrego imienia. Nie

background image

obchodziło jej, że dłonie mu drżały z hamowanej agresji. Również miała
ochotę go uderzyć. Nie chciała być ostrożna. Chciała wrzeszczeć i walić
na oślep, ponieważ William znowu nauczył ją czegoś, czego powinna
nauczyć się dawno temu.

Nie miało znaczenia, że zmieniła swoje życie. Że pracowała nad tym,

by stać się lepszym człowiekiem. Że nic nie ukradła.

Kiedyś była złodziejką i na zawsze została napiętnowana. A on to

mężczyzna, którego kochała. Mężczyzna, któremu się oddała. Powinien
w nią wierzyć, a on pierwszy ją potępił. Potępił i wykorzystał do swoich
celów. Zacisnęła dłoń na szczotce.

Głośno wypuścił powietrze.
– Postanowiłem cię poślubić.
– Poślubić? Mnie? Postradałeś zmysły?
Zacisnął pięści. Poczerwieniał na twarzy. Już nie był mężczyzną, stał

się prymitywną bestią, próbującą ukryć się za pozorami ucywilizowania.
Jakby to mogło uchronić go przed jego prawdziwą naturą.

– Byłaś niewinna w sensie fizycznym, a ja ci to zabrałem.
– Ach. A więc również jesteś złodziejem. – Uśmiechnęła się szeroko.

– No cóż, kto z kim przestaje, takim się staje.

– Nie jestem złodziejem, ale ty jesteś i nie mogę pozwolić ci

rozsiewać zbrodni po świecie.

– Więc poświęcasz się, biorąc mnie do swojego łoża. – Słowa piekły

jej usta. – Jesteś bardzo szlachetny.

– Masz dobre serce. Potrzebujesz mężczyzny, który będzie cię

pilnował.

Jego? Chyba żartuje! Jedną ręką wygładziła koszulę na piersiach,

brzuchu, udach, ukazując mu swoją figurę i kusząc go.

– Jesteś pewien swoich motywów? Jesteś pewien, że nie chcesz się ze

mną ożenić, ponieważ… mnie pragniesz?

– Nie. Nie jestem pewien. – Jego głos drżał z pożądania. – Pragnę cię.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Będę cię miał na oku. Dopilnuję, żebyś była porządna. Będziesz

chodzić w ciąży. – Wyprostował się. – Pewnie już jesteś w ciąży.

Jej uśmiech zbladł.
– Rozmawiałam z Terry i to mało prawdopodobne. Powiedziała, że to

nie ten czas w miesiącu.

– Zatrzymam cię tutaj i zobaczymy. W tym czasie będziesz tak zajęta,

ż

e nie będziesz miała kiedy ulegać słabości do złodziejstwa.

background image

Ogarnęła ją wściekłość.
– Drań. Cholerny drań! – rzuciła w niego szczotką. – Jak śmiesz?

Jak…

Uchylił się, a potem rzucił się na nią. Chwycił ją w talii i rzucił na

łóżko.

Tłamszony przez ostatnie dni gniew wybuchł z pełną siłą. Okładała

go na ślepo pięściami, uderzając w głowę, piersi, ramiona. Kilka razy
trafiła celnie, zanim chwycił jej ręce i przytrzymał nad głową.
Przygniatał ją swoim ciężarem, a ona chciała zerwać się i… nie, nie
uciec. Nic tak inteligentnego. Chciała go kopnąć.

– Złaź ze mnie, ty rozpalony… nadęty… głupi… buhaju.
Nie podniósł się. Lekko ugryzł ją w szyję. Krzyknęła i zaczęła wić się

pod jego ciężarem. Nienawidziła go całym sercem.

Przytrzymywał ją swoim ciałem, dopóki nie opadła z sił i przestała z

nim walczyć. Wtedy polizał miejsce ugryzienia. Sapnęła. Zmęczona
walką, jego ciężarem.

– Nie wyszłabym za ciebie, nawet gdyby królowa Wiktoria

zaoferowała mi cię na srebrnej tacy.

Uniósł się na rękach.
Nie ugryzł jej za karę. Znaczył ją. Chciał sprawić, żeby poczuła to, co

on czuł, czyli… – gniew.

– Chcesz, żebym była zła. Nie obchodzi cię, że doprowadzasz mnie

do wściekłości.

– Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? Podoba mi się to. –

Oddychał ciężko. – To coś, kochanie, co nas łączy.

Zwinęła uwięzione dłonie w pięści i wbiła sobie paznokcie w skórę.
– Nic nas nie łączy, pamiętasz? Ja jestem ulicznym śmieciem,

złodziejką, a ty cholernym pułkownikiem w armii jej królewskiej mości.
Dowódcą, który w całym swoim życiu nie splamił swojego honoru.

Roześmiał się donośnie.
– Pamiętam jedną rzecz, która nas łączy. – Wziął obie jej dłonie w

jedną rękę.

Wiedziała, co zamierzał zrobić. Rozpoznawała jego zamiary i

spróbowała się od niego odsunąć.

Wyciągnął nóż z kieszeni i otworzył go. Zaschło jej w gardle.
– Nie ruszaj się – szepnął. Wsuwając ostrze pod jej dekolt, rozciął

koszulę.

Materiał ustąpił, a on przesunął dłonią po jej piersiach. Kosmyki

background image

czarnych włosów spadały mu na czoło. Świece nadawały jego skórze
złoty kolor. Miał mocno zarysowaną szczękę, ale jego usta… gdy
przesuwał dłonią po jej piersiach, jego usta wykrzywiły się w lubieżnym
uśmiechu, którego nigdy nie spodziewała się – nigdy nie chciała – ujrzeć
na jego twarzy.

Jaką była idiotką, kochając go. Jak gorąca i namiętna była ta miłość.

Usiadł i rozciął materiał koszuli do wysokości kolan.

– Co robisz? – wrzasnęła. – Oszalałeś?
– Chcę się pozbyć koszuli nocnej. Chcę się pozbyć szlafroka. Chcę,

ż

ebyś była naga i bezbronna. To jedyny sposób, żeby cię okiełznać,

Samantho. Gdyby to ode mnie zależało, uwięziłbym cię w wieży i
trzymał tam.

W jego głosie było tyle emocji i szczerości, że poczuła w żołądku

rosnącą kulę strachu. Ale wyśmiała go.

– Wykradłabym sobie wolność.
Zamknął oczy. Gdy je otworzył, na jego twarzy ponownie pojawił się

uśmiech. Teatralnym ruchem zamknął nóż i schował go do kieszeni.
Wolną ręką rozpiął spodnie. Z szeroko otwartymi oczami obserwowała,
jak się obnażył. Powoli wsunął kolano między jej nogi. Usiłowała
trzymać uda razem. Rozchylił je. Pochylając się do jej ucha,
wymamrotał:

– Rozumiesz bezwzględność?
Nie zrobiłby tego… Zrobiłby? Wiedziała, że nie zrobiłby, ale

wiedziała również, że nie rozciąłby jej nocnej koszuli, ani nie
przygniatałby jej swoim ciężarem, ani nie trzymał za nadgarstki.

Tak naprawdę go nie znała. Wcale go nie znała.
– Nigdy ci tego nie wybaczę – odparła.
– Czego? – Pocałował ją w usta. – Tego, że dzięki mnie to polubiłaś?

– Pocałował jej brew, powiekę, policzki. Przesunął językiem po
małżowinie usznej.

I uświadomiła sobie, o co mu chodziło. Mógł trzymać jej nadgarstki,

mogły spoczywać nieruchomo na łóżku. Niechęć i ból mogły zżerać ich
oboje. Jednak między nimi płonął ogień, którego nic nie było w stanie
ugasić. Z jakiegoś powodu przybyła do niego jako dziewica. Z jakiegoś
powodu żył w celibacie od czasu śmierci swej żony. Czekali na siebie.
Czekali na żar, który ich ogarnął. Nic nie mogło tego powstrzymać. Bez
względu na to, jak bardzo się ranili, pragnęli się nawzajem. Nic nie
mogło tego zmienić.

background image

Owionął ją jego zapach. Miękki materiał jego białej koszuli muskał

jej piersi. Ocierał się o jej nogi udami, naśladując stosunek. Sprawiając,
ż

e pragnęła czegoś prawdziwego. Jego usta na jej skórze, jego dłonie

przytrzymujące ją, jego kolano…

– Nie! – Odwróciła głowę i kopnęła go w nogę.
– O co chodzi? Za bardzo to lubisz? Czy twoja skóra rumieni się, a

lędźwie płoną? – Przesunął wargami wzdłuż jej podbródka, a potem po
szyi. – Jeśli wsunę w ciebie swoje palce, wejdą bez żadnego oporu,
ponieważ jesteś wilgotna z pożądania.

Wszystko, co powiedział, było prawdą, ale usłyszenie tego

pogorszyło tylko sytuację.

– Muszę rozciąć twój szlafrok do końca – zażartował.
– Nie!
– Nie, masz rację. Lubię cię tak trzymać. Bezbronną, czekającą i

zastanawiającą się, co zrobię. – Spojrzał na nią, a jego uśmiech sprawił,
ż

e poczuła ucisk w żołądku. – Masz takie piękne piersi. Nie miałem

szansy dokładnie ich obejrzeć ostatnim razem. Było ciemno, a ja byłem
zdesperowany. Ale są takie, jak sobie wyobrażałem.

– Jest mi zimno.
Wiedział, że kłamie, ale przybrał zatroskany wyraz.
– Więc powinienem cię ogrzać. – Schylając głowę, wziął do ust jej

sutek i zaczął go pieścić językiem.

Nie mogąc się powstrzymać, zamknęła oczy. Wygięła się i zacisnęła

nogi wokół jego kolana.

Jego pieszczoty stawały się coraz mocniejsze. Spędzili razem tylko

jedną noc. Skąd wiedział tak dobrze, jak ją podniecić? Skąd wiedział, że
powinien przesunąć policzkiem po jej piersi, a później delikatnie gryźć
jej dolną wargę? Otworzyła usta i westchnęła, a on wykorzystał to i
wsunął język.

Uniosła się, aby być jak najbliżej niego. Całował ją tak długo, aż

pomyślała, że nawet jeśli udałoby się jej teraz uciec, na zawsze
zapamiętałaby, jak smakował. Wtedy szepnął:

– Samantho.
Uniosła powieki i zobaczyła, że się w nią wpatruje.
– Nie wstawaj. Nie ruszaj się. Zostań tam, gdzie jesteś albo nie

wstaniesz z tego łóżka, dopóki wikary nie przyjdzie dać nam ślubu.
Rozumiesz?

Nie spuszczając z niego wzroku, pokiwała głową. Jednak nie

background image

uwierzył jej i choć wypuścił jej nadgarstki, to czekał w napięciu, żeby
ponownie ją złapać, jeśli zrobi jakiś ruch. Duma wymagała, zęby jeszcze
raz spróbowała uciec. Ale duma była głupim doradcą, a ona nie była
głupia. Była praktyczna. Była złodziejką z East Endu w Londynie.

Nie miała szans. Był większy i prawdopodobnie szybszy. A co

więcej, chciała tego. Nie tak, jak on tego chciał, ale jako czułe
pożegnanie. A także dlatego, że nie mogła inaczej. Zbyt mocno go
kochała, żeby mu odmówić albo odmówić sobie.

Zerwał z siebie koszulę. Opuścił spodnie.
Już złamał jej serce. Cóż więcej mógłby zrobić?
Położył delikatnie dłonie na jej kostkach i gładził łydki oraz

wewnętrzną stronę ud. Potem położył sobie jej nogi na ramionach.

– Co robisz? – Spróbowała się uwolnić. Wzmocnił uścisk i roześmiał

się.

– To, co widzisz.
Zanurkował głową między jej nogi i poczuła ciepły oddech na

wzgórku łonowym.

Uświadomiła sobie, że widzi ją. Tam. Między nogami. Światło świec

oświetlało to, czego oświecać nie powinno. A on zamierzał… pocałować
ją? Tam, gdzie skupił się jej ból i pożądanie?

Nie mogła tego znieść. Nie mogła. Próbując uciec, odwróciła się na

bok. Znowu się roześmiał i wsunął w nią język. Tym razem obróciła się
nie po to, by uciec, lecz z podniecenia. Było to jak… najgłębszy
pocałunek, największy stopień intymności. Wszystkie jej tajemnice były
dla niego oczywiste; nie mogła niczego przed nim ukryć.

Chwyciła prześcieradło i zacisnęła na nim dłonie. Niemal nie mogła

znieść płonącego w niej pożądania. Doprowadzał ją do orgazmu,
bezwzględny w swym postanowieniu, by ją posiąść, by uświadomić jej,
ż

e byli sobie przeznaczeni.

I uświadomiła to sobie. Tak samo, jak uświadamiała sobie, że ich

historia zakończy się tragicznie.

Jednak nie skończy się dziś w nocy.
Ssał ją, doprowadzając niemal do krawędzi rozkoszy. Wsunął w nią

palec. I stało się. Zacisnęła mięśnie. Z jej ust wydobył się krzyk. Unosiła
biodra i wszedł w nią.

Była wilgotna i śliska, tak pragnąca poczuć go w sobie, że bez trudu

znalazł się w niej cały. Był gorący i twardy, poruszał się w niej przez
cały czas, nie pozwalając jej odpocząć. Nie panowała nad sobą.

background image

– Błagam – wyszeptała. – Błagam, Williamie. – Jednak nie wiedziała,

o co błaga.

Może błagała o jego miłość.
Poruszał się najpierw powoli, a później szybciej. Głęboko, a później

ledwie się w nią zanurzał. Drażnił ją swymi ruchami, przytrzymując jej
nogę na swoim ramieniu, a wolną ręką pieszcząc ją tam, gdzie miał na to
ochotę – po piersiach, brzuchu, między nogami. Kwiliła i jęczała, gdy
ogarniało ją coraz większe wyczerpanie po kolejnym orgazmie, a jednak
on nie przestawał się w niej poruszać i ona nie przestawała reagować.
Jakby osłabiał jej obronę, a jednocześnie wzmacniał więź między nimi.

Poruszał się coraz szybciej. Opuścił jej nogę na łóżko i przygniótł

Samanthę swoim ciężarem.

– Spójrz na mnie.
Ledwie mogła go zrozumieć. Wziął jej twarz w dłonie.
– Spójrz na mnie.
Z trudem uniosła powieki – i spojrzała prosto w otchłań jego

namiętności. Ten mężczyzna, silny, o miłej powierzchowności był w
rzeczywistości dzikim barbarzyńcą. Wyraził swoje żądanie i nie
przyjmował odmowy.

– Jesteś moja – powiedział. – Moja.

background image

Rozdział 27

Samantha obudziła się o brzasku. Ogień w kominku zgasł, nie miała

na sobie niczego, a jednak było jej ciepło, gdy przytuliła się do pleców
Williama. Trzymała w swoich ramionach nagiego mężczyznę. Cudownie
nagiego mężczyznę.

W nocy jasno pokazał, o co mu chodzi. Teraz była jej kolej.

Wykorzystując doświadczenie, które nabyła w ciągu ostatnich dwóch
dni, pokaże mu swoją miłość i pokaże mu, za czym będzie tęsknił przez
te długie lata, kiedy nie będą razem. Wiedziała, że nie wynagrodzi jej to
bólu, który będzie odczuwać.

Jedna jej ręka spoczywała na jego ramieniu. Drugą obejmowała go w

pasie, a jej dłoń… uśmiechnęła się. Jej dłoń była w bardzo dogodnym
miejscu.

Delikatnie pogładziła włosy na jego piersiach, zachwycając się rzeźbą

mięśni. Palcami przesunęła po linii żeber i uśmiechnęła się, gdy wziął
głęboki oddech. Czy już się obudził? Nie przypuszczała. Zsunęła dłoń w
dół brzucha. Tam znalazła to, czego szukała.

Być może on nadal spał, ale niektóre części jego ciała się budziły.

Znowu się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia, jak zadowolić mężczyznę, ale
wiedziała, jak zadowolić Williama. Wszystko, co robiła z jego ciałem,
zadowalało go.

Tylko w innych rzeczach miał do niej pretensje.
W jej uśmiechu pojawiła się gorycz. Dla niej właśnie te inne rzeczy

miały znaczenie. Dla niego kiedyś też będą miały. Więc opuści go i
będzie wiodła życie pozbawione pełni, zmysłowości i miłości.

Ale odzyska swoją dumę.
Prychnęła cicho. Duma była kiepskim towarzyszem w zimne noce,

ale jak spędzić resztę życia, wiedząc, że mąż obserwuje ją i podejrzewa o
upadek moralny, co mogło oznaczać romanse, zdradę… morderstwo?
Jeśli William popuści wodze fantazji, będzie ją już zawsze podejrzewał.

Miała więc ten ranek, by go skosztować, pieścić i pozostawić mu

wspomnienia.

Wzięła go w dłoń. A potem zaczęła go głaskać.
– Dobry Boże, Samantho – William był zaspany i odurzony.
Uniosła się na łokciu i pocałowała go w ramię. Odwrócił się do niej

twarzą. Ku jej zaskoczeniu jego oczy były przytomne. Czy nie spał cały

background image

ten czas? A może w taki sposób budził się łowca szpiegów i żołnierz?
Nie miało to znaczenia.

– Jestem ci to winna – powiedziała.
Wyciągnął dłonie, by ją objąć.
– Nie. – Odepchnęła go. – Teraz moja kolej.
Jeszcze raz próbował ją objąć.
– Moja kolej – powtórzyła zdecydowanie.
Przymknął powieki.
– Będę tego żałował.
– Och, tak. Taki jest mój plan. – Głaskała go po piersiach i

obserwowała jego twarz, sycąc oczy jego cudownymi rysami, kolorem
oczu, ustami, które dały jej tyle rozkoszy. Będzie miała w pamięci
wszystko, co go dotyczyło, ale najbardziej zapamięta wyraz jego twarzy
w tej chwili, pełen oczekiwania i lekkiego niepokoju.

– Już żałuję, jeśli to ma jakieś znaczenie.
Uśmiechnęła się, słysząc jego słowa.
– Żadnego – odparła.
Zza gór wschodziło słońce.
Przerzuciła włosy przez ramię i połaskotała go w szyję. Zacisnął

dłonie na jej ramionach i zaczął je masować.

– Nie musisz nic robić – wymruczała.
– Jeśli nic nie będę robił, to natychmiast cię posiądę.
– Nie możemy. – Przesuwała włosami po jego twarzy. Był taki

piękny… ale to było nieodpowiednie słowo. Nie piękny, ale niedostępny.
Kości policzkowe nadawały jego twarzy wyraz onieśmielającej siły.

Zaczęła pieścić językiem jego uszy. Zacisnął mocniej palce na jej

ramionach i jęknął. Oparła czoło o jego czoło.

– Odkryłam coś, co lubisz.
– Wszystko, co mi robisz.
Nie mogła oderwać oczu od jego ust. Stworzonych wyłącznie po to,

by dawać jej rozkosz. Powoli pochyliła głowę, a on delikatnie przesunął
językiem po jej górnej wardze. Zaczęli się całować, jak ludzie spragnieni
namiętności… miłości… Jak ona go kochała! Łapczywie zanurzała się w
jego pocałunkach. Leżał pod nią nieruchomo, pozwalając się pieścić.
Zniewolony na własne życzenie. Uwielbiała to. Silny mężczyzna był na
jej łasce. Wbijała paznokcie w jego skórę i czuła, jak brakuje mu tchu.
Wiedziała, że pod prześcieradłem czeka na nią nagroda. Nic nie mogło
zepsuć ich ostatniej wspólnej chwili… szybko wytarła łzę z jego piersi.

background image

Z wrażliwością, o którą go nie podejrzewała, wypowiedział pytająco

jej imię:

– Samantho?
Spróbował unieść jej brodę.
Odsunęła się, pochylając głowę niżej i próbując odwrócić jego uwagę

pocałunkami. Przesunęła dłonią po jego biodrach i udzie.

Wziął w dłonie jej piersi.
Odsunęła jego ręce.
– Powiedziałam ci. Ja to robię. Uczę się na pamięć twojego ciała.

Sycę się rozkoszą. Robię dobrze i jestem pewna, że nigdy mnie nie
zapomnisz. Ani ja ciebie.

– Jeśli chcesz, żebym trzymał ręce przy sobie, to musisz mnie

związać.

Uniosła brew.
– To jest myśl. – Nawet bardzo dobra, tym bardziej, że wiedziała, iż

będzie próbował ją zatrzymać. A ona nie umiała mu się oprzeć.

Wzięła jego ręce i oplotła wokół zagłówka.
– Wyobraź sobie, że jesteś związany. To powinno pomóc.
– Wątpię – mruknął. – Samantho, posłuchaj mnie… Gdy się z tobą

ożenię, będziesz damą. Jesteś damą, ponieważ…

Dotknęła ustami jego penisa.
Miał napięte mięśnie i zbielałe kłykcie. Wreszcie udało się jej

odwrócić jego uwagę.

Przywarła do jego ciała, całując go niespiesznie i ocierając się o

niego jak kot. Nagle przestała.

– Co się stało? – spytał chrapliwie.
– Nie bardzo wiem, co mam robić.
– Pokazałbym ci, ale nie wolno mi ruszać rękami.
Zwęziła oczy. Czyżby się z niej naigrawał?
– Poradzę sobie.
Leżała obok niego. Wystarczyło tylko przełożyć przez niego nogę i

posiąść go. Nie wyglądało na to, że mu się śpieszy. Uśmiechnęła się
nieznacznie. Dlaczego ona miałaby się śpieszyć? No, może dlatego, że
nie otworzył się dla niej. Nie był tak bezbronny, jak ona. A jednak nawet
ostatniej nocy, gdy owładnął nim gniew i frustracja, nie skrzywdził jej.
Nigdy by jej nie skrzywdził. Była tego pewna, tak samo jak tego, że
zawsze będzie go kochać.

Nie zwlekając dłużej, usiadła na nim okrakiem. Jego ręce nadal

background image

spoczywały na zagłówku, jego brzuch poruszał się przy każdym
oddechu.

Przycisnęła się do jego bioder, ale nie pozwoliła mu w siebie wejść.
– Jeszcze nie, jeszcze nie. – Cudownie było ocierać się o niego, czuć

nad nim władzę, widzieć, jak się pod nią wije. Delikatnie przesunęła
paznokciami po jego piersi. Pochyliła się, pocałowała go w usta i
wyszeptała: – Jesteś taki cudowny jak podarunek, który rozpakowałam,
ale jeszcze się nim nie nacieszyłam.

Poruszył biodrami.
– Naciesz się.
Poczuła falę podniecenia, z którym nie umiała walczyć.

Zdecydowana przejąć kontrolę, powiedziała:

– Nie ruszaj się. To ja mam władzę.
Roześmiał się chrapliwie.
– Władzę? Nie masz władzy. Ja nie mam władzy. Jesteśmy zdani na

łaskę naszej namiętności. – Znowu się zaśmiał. Spojrzał jej w oczy i
uniósł rękę z zagłówka. Powoli dotknął jej ud i bioder…

Jej ciało poddało się podnieceniu. Miał rację. Ogarnęła ich

namiętność, która zmieniła ich życie na zawsze.

Uniósł ją lekko i odnalazł wilgotne, ciepłe wejście do jej ciała.

Zatrzymali się, sycąc się oczekiwaniem.

Oczekiwanie było rozkoszą.
Powoli wsuwał się w nią, a ona nigdy w życiu nie czuła się tak

szczęśliwa. Przyjmowała go w siebie niespiesznie. Szybko odsunęła się
od niego, ale chwyci! ją za biodra i wszedł w nią ponownie. Poruszała się
szybciej, a materac uginał się pod jej kolanami. Uwielbiała to; zapach,
odgłosy, ciepło, bliskość.

Pochyliła się nad nim.
– Jestem twoja.
– Tak! – W jego oczach pojawił się błysk triumfu.
Przyciągnęła go do siebie.
– A ty jesteś mój.
– Nie.
– Och, tak.
Kocham cię. Kocham cię.
– Nigdy mnie nie opuszczaj. Kocham cię.
Głowa opadła mu na poduszkę. Przycisnął Samanthę do siebie.

Poruszał rytmicznie biodrami i wypełnił ją ciepłem. Sobą.

background image
background image

Rozdział 28

Gdy William zasnął, Samantha wysunęła się z łóżka. Zeszłej nocy

Clarinda przygotowała jej suknię podróżną; Samantha chwyciła ją i na
palcach przeszła do salonu. Stał tam jej spakowany kufer, gotowy do
zabrania. Jak również jej rękawiczki, kapelusz i płaszcz. Ubierając się,
omiotła pokój wzrokiem, szukając czegoś, czego zapomniała spakować,
ale nic nie znalazła. Nie zostawiła żadnego śladu, w miejscu, w którym
odkryła niebo i zstąpiła do piekła. Tak chyba było lepiej, ale…
wyciągnęła z torby nóż i uklękła obok stołu, gdzie William dał jej tyle
miłości. Pod spodem wycięła inicjały swoje i Williama i otoczyła je
sercem.

Naprawdę głupie. Nikt tego nigdy nie zobaczy. Ale ona będzie

wiedziała, że tu jest, zawsze, i chciała, żeby coś w jej miłości było na
zawsze.

A raczej… w jej namiętności. William miał rację. To wyjaśniało,

dlaczego mężczyzna taki jak on chciał ożenić się z kobietą, którą
pogardzał. Dlaczego kobieta taka jak ona uwodziła oschłego i
wyniosłego mężczyznę.

Wyglądając przez okno, dostrzegła sześć dziewczynek w

ciemnoniebieskich sukienkach do kostek, z włosami zaplecionymi w
warkocze i w wypastowanych butach. Emmeline miała tylko jedną
rękawiczkę. Kapelusz Vivian zwisał jej na plecach. Wszystkie jakby
trochę śpiące stały i wpatrywały się w mały domek, czekając na… no
cóż, nie sądziła, że uda się jej wyjechać bez rozmowy z nimi.

Z ciężkim sercem wyszła na zewnątrz i podeszła do dzieci.
– Dziewczynki. – Wyciągnęła ramiona.
Wpatrywały się w nią oskarżycielskim wzrokiem.
– Gospodyni powiedziała, że pani wyjeżdża – odezwała się Agnes. –

To prawda?

Wtedy Emmeline nie wytrzymała i podbiegła do niej i objęła ją, a za

nią pozostałe dziewczynki.

– Panno Prendregast, panno Prendregast, proszę nas nie opuszczać –

błagalnym tonem powiedziała Henrietta.

– Tak, panno Prendregast, będziemy grzeczne – dodała Emmeline.
Poważnym tonem, nie pasującym do dziecinnej buzi, Agnes

oznajmiła:

background image

– Panno Prendregast, jest pani naszą najlepszą guwernantką i moją

najlepszą przyjaciółką. Proszę, proszę, czy nie może pani znaleźć
jakiegoś sposobu, żeby zostać?

Serce Samanthy pękało z bólu, chociaż nie sądziła, że może jeszcze

bardziej cierpieć. Wzięła najmniejsze dziewczynki za ręce.

– Chodźmy na spacer.
– To znaczy nie – wyszeptała Kyla.
Poszły przez wilgotną trawę, zostawiając ślady stóp. Samantha

wiedziała, że musi coś powiedzieć. Coś mądrego. Musiała powiedzieć
coś właściwego.

Ale obawiała się, że jest tylko jedna właściwa rzecz, którą mogła

powiedzieć, i miała tylko jedną szansę, by to zrobić.

– Czy wiedzie, dlaczego wyjeżdżam? Czy pani Shelbourn

powiedziała wam o tym?

Dziewczynki potrząsnęły głowami.
– Ponieważ za młodu byłam złodziejką.
Dzieci aż sapnęły.
– Och, tak. Byłam największą grzesznicą. Okradałam ludzi z ich

pieniędzy i różnych rzeczy. Rozcinałam torebki. – Zatrzymała się i
spojrzała na każdą z dziewczynek. Stały zaszokowane, z szeroko
otwartymi oczami, nie wiedząc, co powiedzieć i zrobić. – Byłam w tym
dobra i byłam sławna. Bogaci przechwalali się, że to właśnie ja ich
ograbiłam. Nawet ci, których nie okradłam. Ale pewnego dnia
przecięłam niewłaściwą torebkę i właścicielka tej torebki złapała mnie.
Lady Bucknell pokazała mi, że źle postępowałam. Zmieniłam się. –
Samantha przełknęła ślinę. To była najgorsza część opowieści. Ta, która
raniła. – Ale jeśli przylgnie do ciebie zła sława, pozostanie z tobą na
zawsze. Gdy ludzie dowiadują się, że kiedyś byłam złodziejką, myślą, że
nadal nią jestem. Jeśli coś zostaje skradzione, a ja jestem w pobliżu,
winią mnie za to.

– Czy wzięła pani portret mojej mamy? – Vivian oskarżyła ją

wyrazem twarzy i słowami.

Samantha zadrżała zraniona, choć nie sądziła, że można ją jeszcze

bardziej zranić.

– Nie, nie wzięła! – Mara uderzyła Vivian.
Samantha cofnęła się, aż doszła do ławki i usiadła.
– Widzicie? Vivian już mnie podejrzewa. – Spojrzała na swoje

rękawiczki, a potem na dziewczynki. – Nie, Vivian, nie wzięłam, ale twój

background image

tata myśli, że to zrobiłam.

– Myślałam, że zeszłej nocy pomogła mu pani złapać tę niedobrą

panią – powiedziała Mara. – Czy tata nie lubi pani przez to bardziej?

– Pomogłam, ale to pogorszyło tylko jego opinię na mój temat.

Użyłam swoich złodziejskich umiejętności, by mu pomóc, i
udowodniłam, że jestem złodziejką. Byłabym potępiona bez względu na
to, co bym zrobiła.

– Kto zabrał portret mamy? – spytała Agnes. – Gdyby udało nam się

to odkryć, mogłaby pani zostać.

Samantha musiała uważać na słowa.
– Nie wiem, kto zabrał portret waszej mamy, ale nawet gdybym

wiedziała, nie powiedziałabym. Widzicie, wasz tata ma o mnie jak
najgorsze zdanie i nie będę czekać, aż zostanę ponownie oskarżona.

– Panno Prendregast, przepraszam – Vivian podbiegła do niej, usiadła

obok i objęła ją. – Nie powinnam pani obwiniać.

– Wszystko w porządku. – Samantha pogładziła ją po włosach. – Inni

ludzie też się pomylili.

– Chciałyśmy, żeby została pani naszą mamą – odezwała się Agnes.
O Boże.
– Bardzo chciałabym zostać waszą mamą, ale dobrze wiecie i ja to

wiem, że dawna złodziejka, guwernantka i kobieta znikąd nie może
wyjść za człowieka, który jest tak ważną osobą, jak wasz ojciec.

– Mogłaby pani. – Oczy Emmeline pojaśniały.
– Poza tym moja obecność nie byłaby dobra, gdy przyjdzie czas

waszego debiutu w towarzystwie.

Agnes zacisnęła pięści.
– Niechby tylko ktoś spróbował powiedzieć coś złego o pani.
– Tata jest w pani zakochany – powiedziała Henrietta.
Samantha przestała oddychać. Czy dlatego nalegał, by została?

Ponieważ wydawało mu się, że jest w niej zakochany? A może dlatego,
ż

e zabrał jej dziewictwo i w głębi duszy uważał, że musi postąpić

właściwie?

– Może tak mu się wydaje. Niedługo mu przejdzie. – Zmusiła się, by

powiedzieć: – Mężczyznom zawsze przechodzi.

– To niesprawiedliwe – pisnęła Kyla.
Samantha poczuła, że na jej ustach pojawił się uśmiech.
– Takie jest życie, kochanie. Musicie o jednym pamiętać – jeśli

robicie coś złego, przestańcie i naprawcie to.

background image

– Jesteśmy tylko dziećmi. – Mara uniosła brodę. – Skąd mamy

wiedzieć, że coś jest złe?

– Jeśli czujecie ucisk w żołądku i czekacie z lękiem, aż ktoś się

dowie, to oznacza, że robicie coś złego. Jeśli się ukrywacie i boicie, że
zdradzi was światło dnia, wtedy robicie coś złego. Jeśli kogoś ranicie,
robicie coś złego. – Samantha wstała, podeszła do Mary i dotknęła jej
podbródka. – Maro, słuchaj swego serca, a wszystko będzie dobrze. –
Wystarczy. Była niebezpiecznie blisko wykładu. – A teraz muszę już iść.
Nigdy was nie zapomnę. Na zawsze pozostaniecie w moim sercu. –
Przytuliła każdą z nich, próbując każdej powiedzieć coś wyjątkowego,
ale nie znalazła odpowiednich słów. Może nie była stworzona do tego,
by być guwernantką. Może lepiej, że wyjeżdżała.

Zostawiła grupkę dzieci, które miały w swoich rękach jej skołatane

serce.

Gdy weszła do domku, dostrzegła, że w salonie nie ma jej kufra.
Zły znak.
William stał w sypialni i przyglądał się dziurze w prześcieradle, którą

zrobił w nocy butami.

– Służba będzie miała o czym plotkować – powiedziała.
Spojrzał na nią całkowicie opanowany i chociaż miał miły wyraz

twarzy, w jego oczach iskrzyła wrogość.

– Dlaczego masz na sobie kapelusz i rękawiczki? Chyba nie

planowałaś odwiedzin o tak wczesnej porze? Musimy zaplanować nasz
ś

lub.

Miała ochotę się rozpłakać.
Miała ochotę dać upust wściekłości.
Pozwoliła sobie tylko na to drugie.
– Wyjeżdżam, tak jak planowałam. Wracam do Akademii

Guwernantek, a gdy tam dotrę, zamierzam powiedzieć lady Bucknell, że
nie nadaję się na guwernantkę. Bardziej się sprawdzę jako towarzyszka
starszej kobiety, dyrektorka szkoły albo na jakimkolwiek innym
stanowisku, na którym nie będę miała kontaktu z mężczyznami.

Podszedł do niej tak szybko, że cofnęła się i uderzyła o drzwi.
– Zdaje mi się, że będę musiał napisać do lady Bucknell, iż nie

powinnaś zajmować żadnego stanowiska, na którym będziesz mieć
dostęp do pieniędzy i rzeczy innych ludzi.

Jego oskarżenie zaparło jej dech w piersiach. Ależ była idiotką,

sądząc, że po tak wspaniałej nocy on dostrzeże jej prawdziwe oblicze.

background image

Najwyraźniej taksie nie stało, ponieważ nie tylko nadal uważał ją za
złodziejkę, ale wierzył, że z nim zostanie.

– Tak, a dzięki tobie i ostatniemu mężczyźnie, który zapałał do mnie

nienawiścią, nie będę mogła znaleźć pracy w całej Anglii. – Wzruszyła
ramionami. – Wyjadę z kraju.

– Nie możesz tego zrobić. – Był spokojny, stanowczy i pewny siebie,

jak bóstwo, które ogłasza swój werdykt. – Dlaczego miałabyś to robić?
Możesz zostać tutaj i być moją żoną, mając więcej majątku, niż udałoby
ci się zdobyć jako guwernantka – lub złodziejka.

Nie powinien jej mówić, co ma robić. Utracił to prawo.
– Ale będzie ci brakowało dreszczyku emocji, nielegalnych uciech i

możliwości romansowania. Radość zniknie z twojego życia.

Postawił nogę na drewnianym krześle i oparł łokieć na kolanie.
– Możesz kraść moje rzeczy, jeśli zostaniesz.
Spojrzała na niego.
– Jeśli wyjdę za ciebie, to wszystko i tak będzie moje. Nie mogę

okradać siebie samej.

Przyjrzał się jej uważnie. Zbyt uważnie analizując jej reakcję, widząc

wszystko poza prawdą.

– Oddaj mi przynajmniej portret mojej żony.
Zamknęła oczy, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie.

Ż

adnych łez. Gniew był lepszy.

– Rzeczy twojej żony to niewielki dowód twojej wdzięczności za to,

co zrobiłam z lady Featherstonebaugh.

Wstrzymał oddech, jakby zdzieliła go batem. Potem chwycił jej

nadgarstek.

– Czy to ojciec nauczył cię kraść?
– Tak, ale nie przejmuj się tym. Byłam w tym dobra i lubiłam to.

Lubiłam dreszczyk emocji. Czasami nawet mi tego brakuje. – Zagryzła
wargę. To była prawda, ale znaczyło również, że nie ukradła portretu
jego żony. Jednak nie zamierzała tracić czasu na zapewnianie go o swojej
niewinności, w co i tak by nie uwierzył.

– Głodowałaś, gdy nie udało ci się nic ukraść.
– To samo można powiedzieć o tysiącach złodziei, Williamie. Nie sil

się teraz na współczucie. Będziesz sfrustrowany.

Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała.
– Dzieci cię potrzebują.
– Dzieciom nic nie będzie. – To była prawda.

background image

– Ja cię potrzebuję. – Pogłaskał opuszkami palców jej policzek i

wypowiedział słowa, za które wczoraj mogłaby zabić. – Kocham cię.

Czy w to wierzył? Tak. Oczywiście, że wierzył. To był jedyny

powód, dla którego jej się oświadczył. Myślał, że ją kocha – ale nie ufał
jej.

Tym razem nie była w stanie powstrzymać łez.
– Na tym właśnie polega miłość? Na zwątpieniu przy najmniejszych

trudnościach? Na uczuciach bez zaufania? Na pustej namiętności? –
Usiłował coś powiedzieć, ale zakryła mu usta dłonią. – Nie odpowiadaj.
Na tym właśnie polega miłość. Widziałam to wiele razy i odrzucam ją.
Nie chcę miłości, jaką mi oferujesz. – Odepchnęła jego rękę. – Zasługuję
na coś lepszego.

Spojrzał na swoje palce, jakby go parzyły.
– Nie zniosę tego. To za bardzo boli.
– I dobrze. Twoim nędznym uczuciom daleko do moich.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się z bólem.
– O ile cierpisz tak bardzo, jak ja.

William siedział za biurkiem z pochylonymi ramionami, twarzą

ukrytą w dłoniach i zastanawiał się, jakim cudem wszystko tak szybko
ź

le się potoczyło. Szaleńczo się zakochał. Porzucił swoją moralność, by

posiąść Samanthę na werandzie, przy dźwiękach muzyki, podczas gdy
powinien zabawiać gości na balu. Kobietę z nie swojej klasy, o
nieznanym pochodzeniu… a mimo to całkowicie pochłonęło go
pożądanie. Powinien był zażądać informacji o jej rodzinie. Zbadać jej
pochodzenie, wtedy nic takiego by się nie stało.

A mimo to… znowu jej pragnął. Teraz. Tutaj. Na biurku. Na

podłodze. Na kanapie. Był tak opanowany przez pożądanie, że gotów był
porzucić wszystko, w co wierzył, i wystawić swe dzieci na zgubny
wpływ Samanthy, byle tylko ją mieć.

A ona go odrzuciła.
Warknął. Palił go wstyd i upokorzenie. Ta mała, zakłamana

złodziejka rzuciła mu w twarz swoją pogardę i odeszła z jego życia.
Wyleczy się, oczywiście. Zapomni o niej. Ale teraz czuł się tak, jakby
każda cząstka jego ciała krwawiła. I nie mógł wyciszyć jeszcze czegoś,
co najbardziej zatruwało jego spokój.

background image

Wątpliwości.
A jeśli to nie ona ukradła jego rzeczy? A jeśli to duma kazała jej

przyznać się do kradzieży, a tymczasem w jego domu jest inny złodziej,
który zna jej niechlubną przeszłość i chce ich rozdzielić? Ale to nie mógł
być nikt ze służby.

To były majaczenia cierpiącego mężczyzny. Samantha to zrobiła.

Zrobiła to.

Nie uniósł nawet głowy, słysząc, że otworzyły się drzwi. Nie

obchodziło go, kto przyszedł. Chciał, żeby zostawiono go w spokoju.

– Czego chcesz? – spytał.
– Mam raport z wybrzeża – powiedział Duncan.
– Wszystko dobrze poszło?
– Zależy, co rozumiesz przez dobrze. – Duncan stał w drzwiach, nie

chcąc się zbliżać. Teraz nikt nie chciał być blisko Williama. – Statek
zarzucił kotwicę w zatoce. Łódki przypłynęły po pasażerów. Pashenka
zrobił to, czego się spodziewaliśmy. Wyrwał torebkę lady
Featherstonebaugh, wskoczył do wody, wdrapał się na łódkę i kazał im
odpłynąć. Featherstonebaugh ryczał jak osioł, gonił go i niemal dotarł do
łódki.

William uniósł głowę.
– Co znaczy niemal?
Duncan był rozdarty między grozą a rozbawieniem.
– Lady Featherstonebaugh wyciągnęła pistolet i zastrzeliła go.
– Mój Boże! Nie żyje?
– Zdecydowanie. Nieprawdopodobny strzał, jak na kobietę i taką

broń. – Duncan zamrugał. – Wtedy wkroczyliśmy, ostrzelaliśmy łódź, a
Pashenka rozkazał wiosłować im po własne życie. Aresztowaliśmy lady
Featherstonebaugh, ale Williamie… ona sprawia wrażenie kompletnie
szalonej. Rozmawiała z ludźmi, których tam nie było.

– Może sędzia się nad nią zlituje i wyśle ją do Bedlam.
– Jeśli można to nazwać litością. Wolałbym raczej zawisnąć.
– Więc wreszcie się skończyło. – Dziwnie było nie mieć nic do

zrobienia, żadnej misji do wykonania. Pomścił śmierć Mary i myślał, że
będzie czuł radość, a zamiast tego czuł tylko ból.

Duncan przyglądał się Williamowi niemal ze współczuciem.
– Wszystko w porządku?
– Dam sobie radę.
– Wiem. Ale czy kiedykolwiek przyznasz, że popełniłeś błąd? –

background image

Duncan westchnął. – Nie odpowiadaj. Wyjeżdżam. Zabieram Teresę do
domu. Ożenię się z nią.

William usiłował cieszyć się szczęściem swoich przyjaciół. Cieszył

się szczęściem swoich przyjaciół. Ale jednocześnie im zazdrościł. Wstał,
obszedł biurko i podszedł do Duncana z wyciągniętą dłonią.

– Powodzenia.
Uścisnęli sobie ręce.
William przypomniał sobie wszystkie wspólne miesiące, patrole,

porażki i radości.

– Moje gratulacje – powiedział. – Teresa jest wspaniałą kobietą.
– Nie zasługuję na nią. Ale nie mów jej tego.
I Duncan wyszedł.
William usłyszał, jak mówi:
– Dzień dobry, kruszynko. Idziesz do swojego taty?
– Nn… nie – zająknął się dziecięcy głosik.
Mara.
William wiedział, że to było samolubne, ale cieszył się, że nie szła

zobaczyć się z nim. Nie chciał tłumaczyć dzieciom, dlaczego Samantha
wyjechała. Nie miał odpowiedzi, ale wiedział, że poniósł klęskę w
najważniejszej misji swojego życia. Wrócił do biurka, opadł ciężko na
krzesło i ponownie schował twarz w dłoniach.

Ale nie było mu pisane zaznać spokoju.
– Ojcze?
Szybko uniósł głowę.
Przed nim stała blada i przerażona Mara.
Nadał swojemu głosowi ciepły, ojcowski ton.
– Maro, czy to mogłoby poczekać? Jestem teraz bardzo zajęty.
Zerknęła na drzwi, jakby miała ochotę uciec. Potem potrząsnęła

głową i szurając nogami podeszła bliżej. Powstrzymał się przed
skarceniem jej za zgarbione plecy. Jeśli miał być sprawiedliwy – a gdyby
Samantha tu była, nalegałaby na to – musiał przyznać, że sam nie był
przykładem wojskowego zachowania. Mara stanęła po drugiej stronie
biurka i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

– O co chodzi, Maro?
Piskliwym głosikiem zapytała:
– Czy ty płakałeś, tato?
– Nie. Nie płakałem.
Spojrzała w dół, włożyła rękę do kieszeni i wyciągnęła małą, złotą

background image

ramkę. Gdy podawała ją ojcu, drżała jej ręka.

Złapał ją za nadgarstek.
To był portret jego żony.
– Gdzie to znalazłaś?
– Nie znalazłam. Wzięłam go.
Puścił jej rękę. W głowie poczuł pustkę. Nie wiedział, co ma myśleć.

Co powiedzieć. Zerknął na portret, spoczywający na drżącej dłoni córki.
Jego własna córka. Jego krew.

Raz złodziej, zawsze złodziej. Czarne jest czarne, a białe jest białe i

nie istnieją odcienie szarości.

Ledwo mógł mówić.
– Czy zabrałaś wszystkie rzeczy mamy?
Mara przytaknęła, a jej twarz stała się jeszcze bardziej blada.

Nerwowo przełknęła ślinę. Co on narobił?

Wstał.
Mara cofnęła się, mała dziewczynka, która zebrała całą swoją

odwagę, by stanąć przed ojcem i wyznać mu prawdę.

Powoli, by znowu jej nie przestraszyć, usiadł. Poklepał się po udzie.
– Chodź i opowiedz tacie o wszystkim.

background image

Rozdział 29

Powóz zjeżdżał z góry i na każdym zakręcie Samantha obijała się o

ś

cianę powozu, a pozostali pasażerowie przygniatali ją. Gdy powóz

znalazł się ponownie na prostym odcinku drogi, wracali na swoje miejsca
i czekali ze smętnymi minami na kolejny zakręt. Osiem osób, cztery
siedzące przodem do kierunku jazdy i cztery siedzące tyłem. Sześciu
mężczyzn i dwie kobiety, stłoczonych w dusznym powozie z
zamkniętymi oknami, by chronić się przed kurzem, nie mogło doczekać
się dotarcia do Yorku.

Samantha wyjrzała przez okno, z całych sił usiłując wmówić sobie, że

z radością opuszcza górzystą krainę. Nienawidziła wsi. Zawsze
nienawidziła wsi i jej świeżego powietrza, falujących łąk i drapieżników
czyhających na miejskie dziewczęta. Tak, nie mogła się doczekać, kiedy
dotrze do Londynu, do jego hałasu, zapachu gnijących resztek i brudnej
mgły, która wszystko pokrywała czarnym osadem.

Adorna nie będzie ucieszona jej widokiem…
– Prrr! – usłyszała okrzyk woźnicy. – Prrrrrr.
– Dlaczego stajemy? – Mieszczanin z Edynburga otworzył okno i

wystawił głowę. – Ach, na drodze leży zwalone drzewo.

Samantha powstrzymała się, by nie skakać z radości. Drzewo

opóźniało, było niedogodnością… ale dawało jej kilka chwil więcej tutaj,
w Krainie Jezior. Stała na drodze i wpatrywała się w Devil's Fell,
wodospady, skały… i płakała, ponieważ musiała wyjechać. Bez względu
na to, co sobie mówiła, polubiła ten region. A raczej – ludzi, których tu
spotkała.

– Stój i wykonuj polecenia! – Wołanie dochodziło zza drogi.
Stój i wykonuj polecenia? Samantha zmarszczyła brwi. I do tego

drzewo na drodze. Z pewnością przypadek. To nie był głęboki głos
Williama. Nie pojechałby za nią. Nie po tym, co sobie powiedzieli. Dość
jasno się wyraziła.

– Bandyci – zakrzyknęła kobieta w powozie. – Bandyci! Obrabują

nas i zgwałcą.

– Panią pierwszą – mruknęła Samantha. Naprawdę musiała wziąć się

w garść.

– Jest ich dużo. – Szkot pisnął zaskoczony. – Niektórzy są strasznie

mali.

background image

Mali? Co miał na myśli, mówiąc mali? Ale obawiała się, że

wiedziała.

– Jak dzieci? – spytała.
Bandyci krzyknęli:
– Szukamy kobiety, wysokiej, szczupłej, pięknej.
Zniżając głowę, Samantha wbiła się w siedzenie.
To był William i nigdy mu tego nie wybaczy. A jednak zarazem…

miała ochotę się śmiać.

– Blondynka o włosach tak jasnych, jak światło księżyca. Oddajcie

nam ją, a pozwolimy wam odjechać.

Wszyscy utkwili wzrok w Samancie.
– Ona nie jest piękna – oznajmiła kobieta – ale reszta pasuje do opisu.
Jeden z mężczyzn otworzył drzwi kopniakiem.
Wszyscy w powozie wyciągnęli ręce, żeby pomóc Samancie wyjść.

Potknęła się i upadła jak kłoda na drogę.

– Hola, hola! – krzyknął woźnica do sześciu małych bandytów i

jednego dużego bandyty z chustkami na twarzach. – Nie mogę pozwolić,
ż

ebyście poturbowali mojego pasażera. Będę miał złą opinię!

Najwyższe z dzieci krzyknęło:
– Przecież już ci zapłaciła. Co cię obchodzi, czy będzie poturbowana?
Agnes. Agnes brała udział w tej farsie. Samantha podniosła się z

ziemi i dotarło do niej, że były tam wszystkie dziewczynki.

Dwójka najmniejszych bandytów siedziała na kucykach. Przyjechał

po nią cały klan Gregorych. Chociaż dlaczego mieliby się fatygować…

Rzuciła szybkie spojrzenie na Williama.
Wyglądał tak samo, jak w nocy jej przybycia. Ubrany na czarno. Zbyt

wysoki, zbyt barczysty. Nierozsądny, władczy i… te oczy. Te błyszczące
niebieskie oczy, które obserwowały, kpiły i pożądały. Jej.

Zarumieniła się, ale uniosła dumnie podbródek.
– Nie mogę wam pozwolić jej zabrać – zaprotestował woźnica. –

Panna Prendregast jest moją pasażerką i muszę wykonać swój
obowiązek.

Samantha zobaczyła, że Vivian kiwa głową do najmniejszego z

bandytów. Kyla natychmiast zapiszczała:

– To moja mama i tęsknię za nią.
Woźnica spojrzał na Samanthę.
– Jezu, paniusiu, zostawiasz swoje dzieci?
– To nie moje dzieci – odparła sucho Samantha. Pasażerowie,

background image

zszokowani, wciągnęli głośno powietrze do płuc.

– Mamo, jak możesz tak mówić? – załkała Agnes. – Tęsknimy za

tobą.

– Mamo! Mamo! Maaaamo! – Dziewczynki zaczęły się

przekrzykiwać, jedne z rozpaczą, a inne z rozbawieniem w głosie.

William obserwował tę wzruszającą scenkę z ramionami

skrzyżowanymi na piersiach. Samantha zignorowała go i rzuciła
dzieciom karcące spojrzenie.

– Czegoś takiego mogłam się spodziewać po waszym ojcu, ale od

was oczekuję bardziej stosownego zachowania.

Pasażerowie wystawili głowy przez okna powozu i przysłuchiwali się

uważnie. Duża kobieta oznajmiła:

– To nie jest napad. To jest…
Zabrakło jej słów i wbiła wzrok w Samanthę.
– Ale panno Prendregast. – Emmeline zsunęła chustkę z twarzy. –

Pani coś ukradła.

Samantha sapnęła oburzona i rzuciła Williamowi mordercze

spojrzenie. Patrzył na nią bez emocji. Emmeline powiedziała:

– Ukradła pani moje serce.
– Moje serce też – odezwała się Kyla.
– Wszystkim nam ukradła pani serca. – Agnes zsiadła z konia,

podeszła do Samanthy i wzięła ją za rękę. – Proszę, panno Prendregast,
niech pani z nami zostanie.

Samantha spojrzała na dziewczynki, a potem na Williama. Zdjął

rękawiczkę i dotknął palcami swojej piersi na wysokości serca.

Mrucząc z niechęcią, woźnica odwiązał kufer młodej pasażerki i

rzucił go na pobocze. Drzewo zostało zabrane z drogi. Powóz ruszył,
zostawiając za sobą tumany kurzu.

Pozostałe dzieci zsiadły z koni i zaczęły podskakiwać. Obejmowały

Samanthę.

– Nie byłyśmy dobre, panno Prendregast? Czy chciało się pani

płakać? Nie cieszy się pani, że pani zostaje?

Przytulała je do siebie i śmiała się z ich błazeństw.
– Wystarczy, dziewczynki. – William zsiadł z konia i głośno klasnął

w dłonie. – Dajcie nam kilka minut na osobności.

Dzieci spojrzały na siebie i zachichotały. A potem Agnes

zaprowadziła je w stronę koni. Starsze pomogły młodszym wsiąść na
konie. Samantha usiłowała je obserwować. Usiłowała ignorować

background image

Williama. Ale zmuszał ją do uwagi. Stał zbyt blisko i za szybko
oddychał.

– Kochamy panią, panno Prendregast – krzyknęły dzieci, odjeżdżając

i zabierając ze sobą konia ojca.

Pomachała im niepewnie.
Promienie słońca pieściły jej policzki. Lekki wiaterek bawił się

chustką na jego szyi.

– Więc… Znowu jesteśmy na drodze. – Wziął ją za rękę i delikatnie

zdjął jej rękawiczkę. Ukłonił się i pocałował ją w dłoń. – Nareszcie sami.

Poczuła na ramionach gęsią skórkę. Spróbowała się odsunąć, ale nie

pozwolił jej na to.

– Dziękuję, że zgodziłaś się mnie wysłuchać.
Już sobie coś wyobraził.
– Na nic się nie zgadzałam.
– Nie uciekłaś. A to już coś. To wystarczy. – Wskazał na leżący

wśród drzew pień. – Czy pozwolisz, że usiądziemy, żeby porozmawiać?

Musiała z nim porozmawiać, ale wahała się. Wiedział dlaczego.
– Sprawdzę, czy nie ma tu węży – zapewnił ją i nie wyglądało na to,

ż

e kpi z jej lęków.

Poszła więc przez trawę i mech i pozwoliła, by sprawdził, czy wokół

pnia nie czają się jakieś stworzenia. Zdjął kurtkę i położył ją na pniu.
Usiadła, starając się zachowywać jak dama, jakby mogło to wymazać z
jego pamięci jej rozpustne zachowanie.

Wtedy, ku jej przerażeniu, ukląkł przed nią.
– Proszę, nie. – Chwyciła go za ramiona. – Pułkowniku Gregory,

proszę, to niepotrzebne.

Nie ruszył się.
– Pułkowniku Gregory? Mówiłaś do mnie Williamie… Dziś rano.
Zalała się gorącym rumieńcem.
– Tak, ale zanim my… Oczywiście, masz rację. Skoro to zrobiliśmy,

idiotycznie jest udawać, że tego nie zrobiliśmy.

– To prawda.
– Ale proszę, nie klęcz.
– Uważam, że należy przestrzegać protokołu. Uważam, że powinno

się oddawać cześć królowej i salutować oficerowi. Uważam też, że przed
ś

lubem dwoje ludzi powinno się do siebie zalecać, że powinni znaleźć

się w małżeńskim łożu dopiero po ślubie, a mężczyzna powinien
oświadczyć się na kolanach. – Wziął ją za drugą rękę i także zdjął

background image

rękawiczkę. Schował obie rękawiczki do kieszeni i zamknął jej dłonie w
swoich. – Popełniłem wobec ciebie wszystkie możliwe błędy.

Przypomniała sobie ostatnią noc. I poranek. I znowu się zarumieniła.
– Nie wszystkie.
– Dziękuję przynajmniej za to. – Uśmiechnął się tajemniczo, ale zaraz

spoważniał i powiedział: – Uważam również, że mężczyzna powinien
klęczeć, gdy prosi damę o przebaczenie za to, że ją skrzywdził, tak jak ja
skrzywdziłem ciebie. Mara wzięła rzeczy mojej żony.

Samantha poczuła, że coś w niej pęka. Mara przyznała się po

wykładzie Samanthy. Samantha przynajmniej jedną rzecz zrobiła dobrze.

– Wiem.
Uniósł brwi.
– Skąd wiedziałaś?
– Złodziej zawsze rozpozna drugiego złodzieja. – Samantha

nieznacznie wzruszyła ramionami. – Jest dzieckiem na rozdrożu. Jeszcze
nie stała się kobietą, jak Agnes i Vivian, ale już nie jest małą
dziewczynką, jak Henrietta, Emmeline czy Kyla, więc czuje się
zagubiona.

Wyglądał na zaskoczonego.
– Nawet o tym nie pomyślałem. Jak radziłem sobie ze swoimi

dziećmi, zanim przybyłaś ze swoją spostrzegawczością i mądrością?

Samantha chciała powiedzieć mu, że jej schlebiał – ale miał rację.

Mógł narobić dużo złego, a ona zaoszczędziła mu wiele cierpienia.

– Powiedziała mi, że wspomnienia o mamie są coraz słabsze. Gdy

czuła się w nocy samotna, próbowała przypomnieć sobie twarz Mary, ale
nie pamiętała jej. Wzięła rzeczy mamy, chcąc przywołać jej
wspomnienie. Dla ukojenia.

Samantha załkała.
– Biedna mała dziewczynka.
– Zrobię kopię portretu dla każdej z dziewczynek. – Ucałował dłonie

Samanthy. – Mam nadzieję, że będą miały nową mamę, która będzie je
tulić do snu.

Odwróciła wzrok.
– Jeśli uda mi się ją przekonać, by mi wybaczyła, że ją niesłusznie

oskarżałem na podstawie jej przeszłości.

Cały ból, rozgoryczenie, lata cierpienia i nienawiści wypłynęły z

zakamarków jej duszy. Przełknęła ślinę. Chciała to zrobić. Kochała go
tak bardzo, że powinna być w stanie wszystko mu wybaczyć… ale nie

background image

mogła.

Odkryła rzeczy, których nie mogła wybaczyć. Potrząsnęła głową.
– Nie potrafię.
Podniósł się, zmieszany, i zaczął mówić szybciej.
– Miałem niezłomne zasady. Wszyscy znają różnicę między dobrem a

złem i nie istnieje żadne wytłumaczenie dla zdrady, kłamstwa…
kradzieży. Ale moja córka, moja krew potrzebuje mojego wsparcia i nie
odrzucę jej za zło, które wyrządziła. – Jego twarz przybrała smutny
wyraz. – Chociaż muszę z nią poważnie porozmawiać o moralności.

– Tak. Dobrze. Ale Mara zawsze będzie sprawdzać, jak daleko może

się posunąć.

– Będę potrzebował twojej pomocy, żeby utrzymać ją na wodzy.
Znowu odwróciła wzrok.
– Nawet zanim dowiedziałem się o Marze, zrozumiałem, że muszę się

zmienić albo nie będę w stanie zatrzymać cię przy sobie. I ta myśl
wydała mi się straszna. To było trudne, więc pomyślałem, że zmienię się
tylko trochę, a ciebie zmuszę, żebyś zmieniła się zupełnie.

Targał nią gniew i rozbawienie. Chciała się śmiać, a jednocześnie

miała ochotę go udusić.

– Ale odrzuciłaś mnie. Oferowałem ci swój majątek, ale nie dbałaś o

to. Więc przyznałem, że cię kocham. Wzgardziłaś moją miłością.

Potarła dłonią oczy.
– Nie chciałam. Nigdy żaden mężczyzna nie powiedział mi, że mnie

kocha.

– Więc teraz klęczę przed tobą. Płaszczę się. – Przysunął się bliżej. –

Myliłem się co do ciebie. Byłem głupi i uparty. Udawałem
sprawiedliwego, a byłem egoistą. Błagam, błagam, wybacz mi.

– Dobrze! – Nie powinna ulegać. – Oczywiście. – Ale nie mogła się

pohamować. – Wybaczam ci. – Pragnęła go. Kochała go.

– Więc… spojrzysz na mnie?
Zerknęła na niego.
– Samantho, tak samo jak ty, nie jestem w stanie zmienić przeszłości.

– Kciukiem pogładził jej dłoń. – Mogę ci tylko obiecać, że nie powtórzę
swoich błędów.

Silą powstrzymała się, żeby na niego nie krzyknąć.
– Ani jednego? Nawet w najgłębszych zakamarkach swojego

umysłu? Następnym razem, gdy położysz coś w innym miejscu albo
służący ukradnie srebra, nie będziesz w duchu się zastanawiać, czy to

background image

przypadkiem nie ja?

Tak długo milczał, że chciała wstać i odejść… Zrobić to, o co prosił i

spojrzeć mu w oczy. Gdy wreszcie to zrobiła, dostrzegła zrozumienie,
które ścisnęło ją za serce.

Spokojnym tonem powiedział:
– Zapewniam cię, że nigdy nie będę podejrzewał cię o nic poza

byciem piękną, dobrą i inteligentną kobietą, ponieważ wierzę w ciebie.
Ale nie mogę cię zmusić, żebyś uwierzyła we mnie. Nie dziwię się, że
nie możesz mnie pokochać. Wątpisz w moją szczerość i mój charakter.

– Nie, nie! Wcale w ciebie nie wątpię. Ja… do tej pory wszyscy… –

Nie mogła uwierzyć, że to mówi. Taka mierna wymówka, by ukryć tak
wielki strach. Ponieważ gdyby oddała się Williamowi na dobre i na złe,
łatwo można byłoby ją zranić. To była ruletka, więc wolała spędzić
resztę życia w biedzie i na służbie, niż zaryzykować i zostać żoną
Williama.

Poza jedną rzeczą. Chwyciła go za nadgarstek i spojrzała poważnie w

jego twarz.

– Kocham cię. Pokochałam cię w chwili, gdy zobaczyłam cię na

drodze i pomyślałam, że jesteś niebezpiecznie przystojnym łotrem.

Teraz on ją testował.
– Czy kochasz mnie na tyle mocno, by zaufać mi i oddać swoje serce?
– A obiecasz o nie dbać?
– Ależ tak.
– Nigdy mnie nie oszukasz. – Tym razem nie wahała się. – Kocham

cię i wyjdę za ciebie.

Nie odrywając od niej wzroku, zawołał:
– Dzieci! Wszystko ustalone. Panna Prendregast zgodziła się zostać

moją żoną.

Uśmiechnęli się do siebie, wyobrażając sobie radość dziewczynek.
– Dzieci! – zawołał głośniej.
Rozejrzała się. Była trochę zaskoczona, że dziewczynki nie

przyglądały się im zza krzaków.

– Gdzie one są?
– Nie sądzisz chyba, że… postanowiły upewnić się, że wszystko

ułoży się tak, jak chciały? – Pokiwał głową i potarł dłonią podbródek. –
Wspaniała taktyka. Muszę je pochwalić.

– Jak zamierzały to zrobić? – Otworzyła szeroko oczy. – Zostawiając

nas w tej dziczy?

background image

Zarechotał, ale widząc wyraz przerażenia malujący się na jej twarzy,

spoważniał.

– To nie jest dzicz. Pewnie myślały, że jeśli będziemy zmuszeni

spędzić razem noc, będziemy musieli się pogodzić. W najgorszym
wypadku po wspólnie spędzonej nocy bylibyśmy zmuszeni się pobrać.

Nie mogła uwierzyć, że dzieci zrobiły coś takiego.
– To szatański plan!
– To prawda.
Włożyła rękawiczki.
– Jesteś z nich dumny.
– Nie dumny. Niezupełnie. Tylko… zaskoczony ich logicznym

myśleniem. – Odchrząknął i zmienił temat. – Jeśli zostaniemy na drodze,
to pewnie za kilka dni ktoś będzie tędy przejeżdżał.

– Za kilka dni? – krzyknęła.
– Jeśli będziemy szli drogą i nikt się nie pojawi, to za jakieś dwa dni

– góra cztery – dotrzemy do Silvermere. – Objął ją ramieniem i
przyciągnął do siebie. – Z drugiej strony, jeśli mi zaufasz, to poprowadzę
cię skrótem przez las.

Od jego bliskości zakręciło się jej w głowie.
– Jak długo…?
– Jutro rano będziemy w domu.
Spojrzała na linię drzew przy drodze.
– Czy są tam wilki?
– Nie ma wilków. Nie ma niedźwiedzi. Jest bezpiecznie.
– Będziemy głodować.
– Nakarmię cię. Zaufaj mi.
– Gdzie będziemy spać?
Z krzywym uśmieszkiem podszedł do torby, pozostawionej na środku

drogi.

– Założę się, że zostawiły nam to dzieci. – Otworzył ją. – Tak. Koce.

Płótno. Jestem żołnierzem. Zdarzało mi się budować schronienie z
niczego. – Wrócił do niej i znowu ją objął. – Pomyśl o tym. Ty i ja pod
gwiazdami…

– Ćmy. Nietoperze. Małe, pełzające stworki.
– Kochanie, gdy się ściemni i będziesz się bać, to zrobię wszystko,

ż

eby rozproszyć twój strach. – Spojrzał na nią.

Wiedziała, że zamierza ją pocałować. Wiedziała, że to będzie

wyjątkowy pocałunek. Przywarła do niego, chwyciła klapy jego

background image

marynarki i odwróciła głowę na spotkanie jego ust. Pocałunek był taki, o
jakim marzyła.

– Czy to rozproszyło twoje obawy? – spytał.
Nie otwierając oczu, pokiwała głową.
– Pójdziemy do lasu? Ufasz mi?
Znowu pokiwała głową.
– Tylko o to proszę. – Zarzucił sobie torbę na ramię i poprowadził ją

między drzewa. – Dziś wieczorem opowiesz mi, dlaczego uznałaś mnie
za niebezpiecznego, przystojnego łotra.

Wiedział, że jeśli dopisze mu szczęście, uda mu się ją ułagodzić i

pobiorą się, zanim Samantha się zorientuje, że wioska leży tylko dwie
mile stąd.

Nie tylko jego dzieci były taktykami w tej rodzinie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dodd Christina Oblubienica
Dodd Christina Akademia guwernantek 06 Oblubienica
Dodd Christina Akademia guwernantek 06 Oblubienica
Dodd Christina Zamki na niebie
Dodd Christina Jeden pocalunek
Dodd Christina Akademia guwernantek 1 Dumna guwernantka (FR z pdf)
Dodd Christina Lost Prinsesses 01 Uroczy wieczor
Dodd Christina Lost Princesses 01 Uroczy wieczór
Dodd Christina Bezwstydna
Dodd Christina Akademia Guwernantek 03 Moc przeznaczenia
Dodd Christina Narzeczona
Dodd Christina Wybrańcy Ciemności 01 Zapach ciemności
Dodd Christina Listek figowy
Dodd Christina Bezwstydna
Dodd Christina Słoneczny skarb 03 Bezwstydna
Dodd Christina Lost Princesses 1 Uroczy wieczór
Dodd Christina Brzydka narzeczona

więcej podobnych podstron