Christina Dodd
Moc Przeznaczenia
(Rules of Attraction)
Przełożyła Hanna Rostkowska-Kowalczyk
Dedykuję tę książkę siostrom Hall,
ciotkom i babkom całego pokolenia.
Śpiewaliśmy z nimi piosenki.
Piliśmy oranżadę.
Tańczyliśmy.
Tworzyliśmy rodzinę.
Dziękuję Wam.
To Wam zawdzięczam
wspaniałe wspomnienia.
ROZDZIAŁ 1
Panna Hannah Setterington,
jedyna właścicielka
Znakomitej Akademii Guwernantek
oferującej przez ostatnie trzy lata
najbardziej kompetentne guwernantki,
damy do towarzystwa i nauczycielki,
pragnie zawiadomić, że sprzedała
Znakomitą Akademię Guwernantek
za duże pieniądze i zamierza zająć się
prześladującymi ją wspomnieniami z przeszłości
4 maja 1843 roku.
W tym momencie panna Hannah Setterington mogła z całą pewnością stwierdzić, że jest sama. Absolutnie, całkowicie
sama. Wypuściła z ręki walizkę, która z głuchym łoskotem upadła na deski peronu i rozejrzała się, patrząc w zmrok
zapadający nad hrabstwem Lancashire. Pomiędzy pobliskimi drzewami nie było widać żadnych zabudowań. Nie można było
dostrzec żadnych świateł, nie słychać było ludzkich głosów i śmiechu, brakowało choćby śladu poświaty, którą nad
Londynem widać nawet w najczarniejszą noc. Nie mogła dostrzec też zarysu gór, wznoszących się na północy. Noc i mgła
zapadły nad ziemią, po pociągu pozostało tylko oddalające się dudnienie. W tej sytuacji pomyślała, że najrozsądniej byłoby
zrezygnować z tej posady – opiekunki wiekowej ciotki markiza Raeburna.
Komu jednak miała oznajmić swoją decyzję? Na polnej drodze, okrążającej łukiem pobliskie wzgórze i niknącej w
oddali, nie było widać służącego, który powinien po nią wyjechać. Poza tym przyjechała tu z misją. Przyjechała, żeby
zrealizować pragnienie swego serca i postanowiła, że nie wyjedzie, dopóki nie wypełni swojego zadania.
Choć była przekonana, że nie mogła się pomylić, wygrzebała z torebki list, przysłany przez ochmistrzynię, która
zaproponowała jej pracę. Wytężając wzrok w szybko zapadającym zmroku, przeczytała piękne, odręczne pismo pani
Trenchard. Proszę przyjechać piątego marca i wysiąść na stacji Presham Crossing. Hannah wiedziała, że dziś jest piąty
marca. Przeniosła wzrok na tablicę umieszczoną nad peronem. „Presham Crossing" – głosiła dumnie.
Wyślę powóz, który przywiezie panią do zamku Raeburn, gdzie markiz niecierpliwie oczekuje pani przybycia.
Hannah znów wbiła wzrok w wąską drogę. Żadnego powozu. Żadnej służby. Zupełna pustka. Wsunęła z powrotem list
do torebki i westchnęła głęboko, zastanawiając się, czemu tak ją zdziwił ten dowód zaniedbania. Z jej doświadczeń wynikało,
że większości ludzi brakowało dobrej organizacji, która leżała w jej naturze. Ta cecha pomogła jej przez ostatnie trzy lata
prowadzić Akademię Guwernantek tak skutecznie, że gdy zwróciła się do Adorny, lady Bucknell, z prośbą o pomoc w
sprzedaży szkoły, Adorna sama ją kupiła. „Potrzebuję jakiegoś zajęcia, odkąd Wynter przejął rodzinne interesy" –
powiedziała, podpisując czek na sporą sumę. W ten sposób, w wieku dwudziestu siedmiu lat, Hannah znalazła się w godnej
pozazdroszczenia sytuacji osoby, która nie potrzebowała podejmować nowej pracy. Oczywiście nie zamierzała z tego
korzystać. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze pracowała. Szyła, wykonywała rozmaite zlecenia, pomagała jako pokojówka.
Nawet w szkole starała się zawsze być najlepsza... A potem nastąpił ten krótki, straszny, a jednocześnie cudowny czas, kiedy
nie miała żadnego zajęcia.
Opatuliła się szczelniej peleryną i znów spojrzała na drogę, jednak nadal było na niej pusto, zaś ciemność zapadała
coraz szybciej.
Ostatnimi czasy zbyt często wspominała te dni, kiedy była bezużyteczna, niepotrzebna, traktowana jak czyjaś własność.
1
Czuła się zakłopotana klarownością swoich wspomnień, ale nie była zdziwiona. Zawsze, kiedy docierała w swoim życiu do
rozstaju dróg, a codzienne zajęcia przestawały pochłaniać każdą sekundę, kierowała myśli ku przeszłości i znów się
zastanawiała. W chwilach takich jak ta, gdy stała samotnie, otoczona pasmami mgły przesłaniającymi gwiazdy i
odcinającymi ją od świata, rozważała, co by się stało, gdyby wróciła do Liverpoolu, gdzie czekała na nią jej przeszłość.
Zawsze jednak odrzucała ten pomysł. W końcu była zbyt wielkim tchórzem, żeby zmierzyć się z konsekwencjami swoich
młodzieńczych postępków. Równocześnie była zbyt mądra na to, żeby je teraz rozpamiętywać.
Schowała brodę w wełnianym szaliku, dłonie, choć w rękawiczkach, dodatkowo ukryła w rękawach i zaczęła myśleć o
pożyteczniejszych sprawach – co ma robić. Służący po nią nie wyjechał, nigdzie nie widać było wioski, a noc robiła się coraz
chłodniejsza.
Na pewno nie zamierzała wpadać w panikę tylko dlatego, że o niej zapomniano.
Przynajmniej wiedziała, że nie podążał za nią nikt z Londynu.
Jednym z wielu powodów, dla których przyjęła tę propozycję, było podejrzenie, że ktoś ją śledzi. Bo jak inaczej
wytłumaczyć można fakt, że zawsze jeden z trzech ponurych, jednakowo ubranych dżentelmenów, którzy wynajęli dom po
drugiej stronie ulicy, znajdował się na targu w tym samym czasie, co ona, chodził do teatru wtedy, kiedy ona, a nawet
pojawił się w Surrey, gdy pojechała na chrzciny drugiego dziecka Charlotty i odwiedzała Pamelę. Kto mógłby tak bardzo się
interesować skromną właścicielką londyńskiej szkoły, żeby ją śledzić na każdym kroku?
Tylko jeden człowiek... który nie mógł przecież o niej zapomnieć.
Toteż kiedy pojawiła się oferta pracy jako opiekunki starszej damy w Lancashire, uznała to za zrządzenie losu.
Sprzedała szkołę i wymknęła się z Londynu. Ktoś nieświadomy niczego mógłby nazwać to ucieczką. Hannah wolała
określenie „urlop". Energicznie kiwnęła głową. Tak, urlop potrzebny, żeby się zastanowić nad przyszłością. Przyszłością
Hannah Setterington.
Nadal nie było ani śladu powozu. Przypomniała sobie rady, jakich udzielała swoim uczennicom w szkole guwernantek
– żeby kierować się rozsądkiem, a nie urazą. Jeśli nikt nie pojawi się w ciągu godziny, zacznie iść drogą w nadziei, że
prowadzi ona do Presham Crossing. Tam zaś wynajmie kogoś, kto ją zawiezie do zamku Raebura. Po przybyciu na miejsce
udzieli zdecydowanej nagany ochmistrzyni, pani Trenchard. Szlachetnie urodzone kobiety, podejmujące pracę guwernantki
czy opiekunki, nierzadko bywały przedmiotem szykan ze strony domowej służby. Hannah zamierzała tak rozpocząć pracę,
żeby nie było wątpliwości, iż oczekuje szacunku. Jeśli byłoby to niemożliwe, wolałaby o tym wiedzieć od razu, by nie
przywiązywać się do wiekowej ciotki, która, według listownych zapewnień, była uroczą, choć czasem nieco zagubioną,
damą.
Hannah uśmiechnęła się do siebie. Lubiła starsze panie. Przez sześć lat była damą do towarzystwa lady Temperly i
miała okazję podróżować z nią po świecie, oglądając widoki, o jakich wcześniej mogła jedynie marzyć. Podróże z lady
Temperly bardzo różniły się od przenosin z matką z miejsca na miejsce, którym towarzyszyło lekceważenie i drwiny
drobnych właścicieli ziemskich i ich prawowitych małżonek. Wędrówki po kontynencie otworzyły jej oczy na nowy, inny
świat...
Gdzieś z oddali, z lewej strony, dobiegł żałosny jęk. Zamarła, przez krótką chwilę zastanawiając się, jakie dzikie
zwierzę mogło się włóczyć w tak niewielkiej odległości od gór. Potem usłyszała jeden stuk, potem następny... odprężyła się z
westchnieniem ulgi. Rozpoznała te dźwięki. Ktoś zjeżdżał ze wzgórza i jechał w jej stronę. Zapominając o chwilowym
strachu, podeszła do krańca peronu i przystanęła, wyczekując, pewna, że ktoś jedzie właśnie po nią. Co z tego, że nie był to
powóz – nikt inny nie wyruszałby w drogę w taki nieprzyjemny wieczór.
Chociaż wytężała wzrok, nic nie mogła dostrzec. W końcu po jakimś czasie we mgle pojawiła się poświata, a następnie
zatrzymał się przed nią drewniany wóz. Do jego boku przymocowana była lampa, w której świetle ujrzała wychudłego typa,
trzymającego lejce szkapy o zapadłym grzbiecie. Kiedy mężczyzna otworzył usta, natychmiast otoczyły go opary piwa, które
dotarły nawet tam, gdzie stała.
Przyjrzeli się sobie z wzajemnym niesmakiem. Hannah miała przed sobą wysokiego mężczyznę w kwiecie wieku,
który, jeśli sądzić po obrzękniętym nosie i brudnym ubraniu, nie był estetą, natomiast na pewno lubił zaglądać do kieliszka.
Mogła mieć tylko nadzieję, że jej widok, nienagannie przyodzianej w czarny strój podróżny, pełnej słusznych zasad i
moralnego przekonania, będzie dla niego natchnieniem.
W końcu mężczyzna zapytał:
– To pani jest panną Setterington?
– Tak, to ja.
– Mam panią zabrać do zamku Raeburn – rzekł z dziwnym lancashirskim akcentem.
Spojrzała na dwukółkę z drewnianymi kołami, poobijanymi bokami i gnijącym sianem z tyłu i pomyślała, że jej nowy
pracodawca niezbyt ją poważa. Gdyby należała do osób niemających wyboru i zmuszonych do zaakceptowania takiego
lekceważenia, byłaby mocno poruszona. Ale ona była panną Hannah Setterington ze Znakomitej Akademii Guwernantek.
Mogła znaleźć pracę wszędzie i miała dość pieniędzy w banku, żeby opuścić to miejsce. Nie zamierzała jednak tego zrobić.
Nie po tak długich poszukiwaniach tego zakątka Lancashire. Ale jej pracodawca nie powinien o tym wiedzieć. Dzisiaj
pragnęła jedynie gorącego posiłku i ciepłego miejsca do spania.
– Kim jesteś? – zapytała.
Na dźwięk jej stanowczego głosu podniósł głowę. Zerknął spomiędzy strąków siwobrązowych włosów, które opadały
mu na czoło.
– Jestem Alfred.
– Spóźniłeś się. Mój bagaż jest na peronie. Koszyk i walizka. Przynieś je szybko i ruszajmy. – Widząc, że mężczyzna
stoi bez ruchu, rzuciła: – Rusz się wreszcie!
Alfred zareagował jak pies na ostrą komendę, unosząc górną wargę i obnażając zęby, po czym posłusznie zsunął się z
wozu. Kiedy przygarbiony woźnica ruszył w stronę stosu bagaży, Hannah podwinęła suknię, wdrapała się na wóz i usiadła na
ławce woźnicy. Z tyłu wozu dobiegały żałosne postękiwania Alfreda, wrzucającego walizki na siano. Miała nadzieję, że nie
było tam żadnego robactwa, ale postanowiła, że i tak obejrzy dokładnie ubranie, kiedy w końcu znajdzie się w swojej
sypialni w zamku Raeburn. Chociaż, sądząc po tempie poruszania się Alfreda, mogło do tego nigdy nie dojść.
– Pospiesz się, człowieku, chyba nie chcesz, żeby twój pan czekał!
Nie widać było, żeby jej słowa w jakikolwiek sposób przyspieszyły jego ruchy. Miała wiele czasu, żeby poprawić
suknię i odsunąć się na najdalszy kraniec siedziska, zanim Alfred wspiął się wreszcie na wóz i usiadł obok, roztaczając woń
piwa i spoconego ciała. Zauważyła, że ma mocne ręce, kiedy ujął lejce. Szkapa wykazywała tyle samo znużenia, co woźnica.
Szarpnęła wóz i zaczęła powoli człapać przed siebie.
Dopiero wtedy Alfred się odezwał.
– To nie jest mój pan.
– Słucham? – Hannah zrozumiała, że odpowiadał na jej wcześniejsze pytanie. – Nie pracujesz dla hrabiego Raeburna?
– Pracuję na zamku Raeburn. Przez cale życie. Ale aktualny pan nie jest tym, u którego się nająłem, ani tym, którego
będziemy mieli na końcu.
Przez chwilę analizowała jego wypowiedź, zanim zauważyła:
– Chyba zawsze tak jest w przypadku majątków ziemskich.
– Przez ostatnie lata mieliśmy już czterech hrabiów.
– Dobry Boże. – Kiedy dotarli na szczyt wzgórza, lekki powiew wiatru musnął jej policzki i przez chwilę mogła
dostrzec ciemne kontury pochylających się nad nią drzew. – Co za nieszczęścia doprowadziły do tylu zmian?
– Przeklęci.
Drzewa znikły, przesłonięte ponownie mgłą.
– Kto jest przeklęty?
Alfred obrzucił ją pełnym oburzenia spojrzeniem.
– Ta rodzina jest przeklęta.
– Aha. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu na myśl, że Alfred należy do tych szczególnych ludzi, którzy uwielbiają
powtarzanie głupich bajek. – Znam takie opowieści. Lubiły je opowiadać młode damy, które uczyłam. A więc rodzina jest
przeklęta. Przez Cygankę? Czarownicę? Z jakiego powodu? Zawód miłosny? Zemsta?
– Pani sobie stroi żarty, a przecież dziesięć lat temu straciliśmy dwóch dziedziców w katastrofie statku u wybrzeży
Szkocji, potem, cztery lata temu, umarł stary lord, w ubiegłym roku jego kuzyn runął ze skały do morza, potem jego brat
zabił się spadając ze schodów, a teraz mamy tego ciemnego typa, który jest dalekim kuzynem i nawet nie pochodzi z
Lancashire.
Rozbawienie Hannah gdzieś znikło. Chociaż miała dość rozsądku, żeby nie wierzyć w każdą bajkę opowiadaną przez
służącego, jednak nie mogła nie brać pod uwagę tych tragedii.
– Nie możesz winić aktualnego pana za miejsce, w którym się wychował – powiedziała. – Sądź go raczej po jego pracy
i trosce o posiadłość. Alfred aż parsknął.
– Jest tu niespełna rok i wszędzie zaprowadził porządek...
– A widzisz?
– ...Ale jakie ma to znaczenie, skoro jest mordercą swoich bliskich?
Drewniane koła powozu tak mocno podskoczyły na korzeniach, aż Hannah zaszczekały zęby. Od drewnianej ławki
bolały ją pośladki. Mgła zwilżyła jej policzki. Najgorsze zaś było to, że nie potrafiła rozsądnie myśleć. Udało jej się jednak
zachować spokojny, krytyczny głos, gdy powiedziała:
– Powinieneś wiedzieć, że nie należy rozsiewać oszczerczych plotek o człowieku, któremu przypadł tytuł waszego
hrabiego.
– Nie rozsiewam plotek, panienko. To słowa jego własnego lokaja. – Alfred zgarbił się jeszcze bardziej i posępnie
zapatrzył przed siebie, jakby chciał dostrzec niewidoczną we mgle drogę. – Hrabia wiele lat temu ożenił się z młodą, śliczną
panną, która stale się śmiała, a kiedy się nie kochali, walczyli ze sobą. Walczyli i walczyli bez końca. Potem się kochali i
znów zaczynali walczyć. Stangret hrabiego mówił, że po jednej naprawdę okropnej kłótni żona znikła.
– To jeszcze nie oznacza, że hrabia ją zabił.
– Parę tygodni później znaleziono ciało kobiety naruszone przez dzikie zwierzęta.
Hannah nadal usiłowała myśleć logicznie.
– To nie dowód.
– Hrabia pojechał obejrzeć ciało i powiedział, że to nie jej, ale służąca żony prosto w oczy rzuciła mu oskarżenie o
3
zabójstwo. Nie zaprzeczył, tylko patrzył tępym wzrokiem, ponury jak śmierć, dopóki służąca nie uciekła. Od tego czasu
przestał być sobą. Nigdy się nie uśmiecha, nie powie nikomu jednego miłego słowa, nie może spać. Nocą jeździ po
posiadłości. Którejś nocy sam go widziałem, jak pędził z płonącymi oczami.
Odnosiła wrażenie, że koń sam znajdował drogę, bowiem lejce luźno zwieszały się z rąk Alfreda. Siedziała, jedną ręką
ściskając torebkę, drugą zaś kurczowo trzymała się ławki, przez cały czas walcząc z pokusą obejrzenia się za siebie.
– Na pani miejscu wyjechałbym stąd tak szybko, jak tylko można. Człowiek, który raz zabił, zabije znowu – rzucił
Alfred.
Dlaczego Alfred uznał, że ona świetnie się nadaje do straszenia? Pewnie śmiał się w duchu, podczas gdy ona ukradkiem
usiłowała rozetrzeć ręce, na których pojawiła się gęsia skórka. Nie, nie da mu tej satysfakcji. Najbardziej cierpkim tonem, na
jaki było ją stać, rzekła:
– Nawet gdyby jego lordowska mość był krwawym mordercą, jak to sugerujesz, to wątpię, żebym była dość ważna, aby
chciał mnie zabić.
– Nigdy nie można zejść z drogi zatwardziałemu mordercy.
– Jeśli nie zostanę w zamku Raeburn, to nie dlatego, że wypłoszyły mnie absurdalne plotki o morderstwie, ale ze
względu na to, jak nieładnie zostałam już potraktowana.
Alfred wzruszył ramionami.
– Pani decyzja, pani pogrzeb. Co za czarujący człowiek!
– Jak długo będziemy jeszcze jechać?
– Jesteśmy na szczycie wzgórza – wskazał ręką przed siebie, jakby mogła dostrzec, co jej pokazywał.
– To jest brama wjazdowa. Fosa trochę zarosła przez ostatnie dwieście lat.
Światła zamku, które wyłoniły się spoza mgły, były zaskakująco blisko. Drewniane koła zadudniły na bruku i
zatrzymały się na środku podjazdu. Hannah wyciągnęła szyję, chcąc zobaczyć, ile się da. Była zdumiona wyniosłością
granitowej budowli, która gwałtownie wyrastała z ziemi. Czuła się tak, jakby została przeniesiona w czasie w przeszłość.
Zamek wyglądał tak samo jak w średniowieczu, gdy okna były jedynie wąskimi szczelinami, a każdy szczegół
zaprojektowano z myślą o obronie przed wrogiem.
– Część zamku ma nawet siedemset lat. Wiele dzieci tu się urodziło, wielu ludzi umarło. – Alfred odwrócił się i spojrzał
na Hannah błyszczącymi oczami. – Życzę pani szczęścia.
Drzwi otworzyły się i w prostokącie światła Hannah dostrzegła kontury kilku postaci, czterech mężczyzn i jednej
kobiety. Kobiecy głos pobrzmiewał mieszaniną gwary z Lancashire i dworskiego języka.
– Przywiozłeś ją, Alfredzie?
– Tak.
– W samą porę. Pan zżyma się już od godziny. Kobieta i dwóch mężczyzn z latarniami pospieszyło w stronę wozu.
Kobieta nie przestawała mówić.
– Panna Setterington? Jestem Judith Trenchard i bardzo przepraszam za środek transportu. Zaistniało...
nieporozumienie.
Nieporozumienie? Bardzo ciekawe.
– Mam nadzieję, że nie było pani niewygodnie – rzekła pani Trenchard.
– Ależ skąd. – Lokaj przystawił stopień, pomógł Hannah wstać z ławki i zejść z wozu. – Jednak błagam o pokojówkę,
która odświeży moje ubranie.
Kiedy służący unieśli latarnie, na pulchnej, pełnej bruzd twarzy pani Trenchard pojawił się przestrach. Mogła mieć
około sześćdziesięciu pięciu lat i roztaczała wokół siebie aurę kompetencji i energii, które ostro kontrastowały ze słowami
przeprosin i przyznaniem się do błędu.
– Oczywiście przydzielę pani pokojówkę. Proszę wejść, zanim przemoknie pani do szpiku kości.
Ale na to było już za późno. Kiedy Hannah przekroczyła próg i znalazła się w mrocznej sieni, zaczęła dygotać.
Pani Trenchard zagdakała:
– Billie, przynieś koc dla panny Setterington. Tak, to paskudna noc. Nie pojmuję, co też sobie myślą w tych
nowoczesnych kolejach, żeby wozić ludzi o takiej porze. Nigdy nie zdobędą popularności w Lancashire, jeśli nadal będą tak
postępować. Proszę zapamiętać moje słowa. Dziękuję, Billie. – Otuliła Hannah ciepłym i czystym wełnianym pledem i
pospieszyła w stronę kamiennych schodów, prowadzących na górę. – Pan czeka na panią.
Pani Trenchard była wyższa od Hannah. Jej wzrost i potężna budowa wydawały się niezwykłe jak na kobietę. Kiedy
szła, towarzyszyło temu pobrzękiwanie pęku kluczy, stanowiących oznakę jej pozycji. Hannah czuła się w jej uścisku jak liść
niesiony porywem potężnego wiatru.
– Wolałabym się najpierw odświeżyć – powiedziała Hannah.
– Och, nie. Nie możemy panu kazać czekać – zdecydowanym głosem rzekła Trenchard. – Nie jest co prawda taki
straszny, jak powiadają, ale jest surowy i lubi, żeby wszystko przebiegało zgodnie z jego wolą. Nie sprzeciwiam się mu, a
pani jest już spóźniona.
Hannah miała ochotę zauważyć, że nie z własnej winy. Ale pani Trenchard nie przestawała mówić, niemal pchając
Hannah w górę po schodach.
– Pan chce przebudować wejście, tak żeby goście wchodzili od razu do holu na pierwszym piętrze. Wejście od kuchni
nie nadaje się dla gości, a te schody są tak stare i wytarte, że łatwo się można na nich poślizgnąć. Poprzedni hrabia... Zresztą
nieważne.
– Przystanęła na półpiętrze, oparła się o ścianę i, z grymasem na twarzy, złapała się za bok.
Hannah spojrzała w dół na spiralę kamiennych schodów i przeraziła się. Ujęła panią Trenchard za ramię i zapytała:
– Jest pani chora?
– Skądże. – Pani Trenchard ruszyła do przodu. – Nigdy w życiu nie byłam chora. Jestem z twardego materiału. Moja
matka umarła ledwie pięć lat temu, dożywszy osiemdziesięciu dziewięciu lat. – Wskazała w górę, skąd docierało światło. –
Kiedy już opuści się kuchnię, widać jaki to ładny dom.
Hannah skinęła głową. Może pani Trenchard po prostu miała zły dzień. Niewątpliwie wydawała się silna.
– Po śmierci starego lorda dwaj następni właściciele rozpoczęli remont domu, a ostatni pan, niech spoczywa w spokoju,
zainstalował nawet piece grzejące dwa razy lepiej niż kominki. Obecny hrabia był bardzo zajęty, kiedy odziedziczył tytuł, ale
teraz każe odnawiać gobeliny, czyścić drewniane posadzki i wymieniać stare elementy. Dom jest wspaniały. Sama pani
zobaczy.
– Na pewno. – Hannah nie wiedziała, czy pani Trenchard zawsze tyle mówi, czy też jest zdenerwowana. Kiedy jednak
dotarły do szczytu schodów, zrozumiała, że ochmistrzyni mówiła prawdę. Surowe wnętrze zamku zostało odświeżone
woskiem, wypełniły je nowe meble. Korytarz o łukowym sklepieniu rozszerzał się, wychodząc na ogromną, pięknie
umeblowaną komnatę, w której antyki mieszały się z nowoczesnością. Sufit znajdował się tak wysoko, że palące się świece
nie były w stanie go oświetlić. Na ścianach, wyłożonych ciemnym drewnem, wisiały na przemian wypolerowane tarcze i
stare, czerwono-złote gobeliny. Natomiast meble były nowe i wygodne, i po raz pierwszy od przybycia do Lancashire
Hannah zobaczyła przejawy najnowszej mody, która zapanowała w Londynie.
– Reprezentacyjny hol – z ogromną dumą oświadczyła pani Trenchard.
– Piękny! – odparła Hannah.
Nadal szczękały jej zęby. Była wściekła z tego powodu. Podczas pierwszego spotkania ze służbą, panem domu i jego
starą ciotką chciała sprawiać wrażenie mocnej osoby.
Pani Trenchard skręciła w mroczny korytarz. Wzdłuż ścian, na których wisiały obrazy, widać było cały szereg drzwi.
Na końcu korytarza również znajdowały się drzwi, za którymi Hannah ujrzała szerokie schody, niknące w cieniu. Wszystko
świeciło czystością. Jedne drzwi były wyjęte z zawiasów i oparte o ścianę. Kiedy przechodziły obok nich, pani Trenchard
wyjaśniła:
– Pan kazał zrobić w bibliotece nowe półki z dębowego drewna i pomalować je na żółto. Twierdzi, że to rozjaśni pokój,
a ja się z nim zgadzam.
– Brzmi wspaniale.
– Są jednak tacy, którzy twierdzą, że powinno się wszystko pozostawić bez zmian. Powiadają, że stare rozwiązania są
najlepsze.
Sprawiała wrażenie zainteresowanej opinią Hannah w tej sprawie, ale dziewczyna była w zamku za krótko, żeby mieć
własne zdanie. Spróbowała więc odpowiedzieć wymijająco:
– Oczywiście należy zachować część starego wyposażenia, ale jestem pewna, że będzie pani łatwiej w odnowionym,
wysprzątanym zamku.
Pani Trenchard odwróciła się ku Hannah.
– Dlaczego?
– Bo stare przedmioty są delikatne i trudne do wyczyszczenia – zaryzykowała odpowiedź Hannah.
Pani Trenchard przyglądała się dziewczynie z pewną podejrzliwością. Miała jasne oczy i chociaż nie była tak stara, jak
wydawała się początkowo, lat dodawały jej zmarszczki, będące efektem wiecznego zamartwiania się.
– Może ma pani rację. Jeszcze nie wiem. – Nie ruszając się z miejsca, pani Trenchard dodała: – Proszę mi pozwolić
powiedzieć, że pracuję w zamku przez całe życie i jestem bardzo przywiązana do ciotki hrabiego. Wszyscy w zamku bardzo
ją lubią.
– Miło mi to słyszeć.
Dobrze wiedzieć – pomyślała Hannah – że moja podopieczna jest osobą sympatyczną. I tak lubianą przez służących.
– Proszę mi wybaczyć pytanie, ale pan wspominał, że ma pani doświadczenie w opiece nad starszymi paniami.
– Przez sześć lat opiekowałam się lady Temperly.
– Lubiła panią?
– Darzyłyśmy się nawzajem szacunkiem, a lady Temperly była dla mnie zawsze bardzo mila. Zostawiła mi swój dom.
Dzięki temu mogłam założyć Akademię Guwernantek. Zachowam lady Temperly we wdzięcznej pamięci.
Pani Trenchard przyjrzała się Hannah uważnie, po czym skinęła głową.
– Chyba więc nasz pan wybrał właściwą osobę. Teraz już nie ma odwrotu. Poprowadziła Hannah do ciemnych, bogato
rzeźbionych drewnianych drzwi.
– Jesteśmy na miejscu. Pan czeka w saloniku. Niektórzy się go boją, jednak wobec mnie nigdy nie był nieprzyjemny.
Szybko się pani przyzwyczai do jego szorstkiego sposobu bycia. Broda do góry i proszę przestać dygotać. W środku jest
5
ciepło.
Otworzyła drzwi i wkroczyła do środka.
Hannah poszła w jej ślady i jednym spojrzeniem omiotła niewielkie, wygodnie urządzone wnętrze. W kominku
buzował ogień. W wazonach stały świeże kwiaty. Koło ogromnego, obitego zielonym brokatem fotela ustawiono stół, na
którym leżało kilka książek. Ściany zdobiły delikatne akwarele w nowoczesnym stylu.
W głębi pokoju dostrzegła mężczyznę zwróconego plecami do drzwi, a twarzą do okna, za którym widać było jedynie
zamgloną ciemność. Mężczyzna był wysoki, szeroki w barach, długonogi, ubrany na czarno. Ręce splótł na plecach. Ciemne
włosy sięgały mu kołnierzyka koszuli.
Po braku jakiejkolwiek reakcji można było wywnioskować, że nawet nie zauważył wejścia kobiet. Nie odwrócił się
nawet wtedy, kiedy pani Trenchard ukłoniła się i oznajmiła:
– Panna Hannah Setterington, milordzie.
Przez chwilę stał sztywno wyprostowany, jakby na coś czekał. Potem cichym, głębokim głosem polecił:
– Proszę nas zostawić. Hannah wstrzymała oddech. Ten głos. Ten ton.
Serce zabiło jej mocniej.
Od tylu wyglądał zupełnie jak...
A jego odbicie w szybie okiennej wydawało się znajome.
Wiedziała jednak, że musi się mylić. Odkąd zagościł w jej życiu, wszyscy mężczyźni wydawali się do niego podobni.
A jednak... a jednak...
Jak przez mgłę dotarł do niej odgłos zamykanych drzwi.
Mężczyzna powoli odwrócił się od okna.
I wszystkie złe przeczucia gnębiące ją przez dziewięć ostatnich lat ziściły się.
Ten człowiek nigdy nie zabił swojej żony. –. Bo to ona była jego żoną.
ROZDZIAŁ 2
Dougald. Dougald Pippard. Nie markiz Raeburn. Zwyczajny pan Dougald Pippard, bogaty przemysłowiec i
mieszkaniec Liverpoolu.
Teraz stał odwrócony plecami do okna i nie mogła mieć najmniejszej wątpliwości. To był jej mąż. Jego oczy błyszczały
triumfalnie. Zawsze był bystrym obserwatorem ludzkich emocji; wiedziała, że zauważył ten moment, kiedy go rozpoznała i
doznała szoku.
Jednak gdy wstrzymała oddech z wrażenia, powiedział tylko:
– Spóźniłaś się.
Spóźnienie. Tak, o dziewięć lat za późno na spotkanie człowieka, którego poślubiła. Poślubiła go pomimo złych
przeczuć, zaraz po pierwszej ucieczce od niego. Wsiadła do pociągu, ale dogonił ją i...
– Nie jesteś markizem Raeburn. – Jej głos brzmiał obco. Był za niski i, zważywszy okoliczności, bardzo opanowany.
Jego wąskie wargi, które ongiś zatrzymywały ją na długo, poruszyły się, wypowiadając dobitnie słowa:
– Zapewniam cię, że nim jestem.
– Ale... jak to możliwe? – Przebiegł ją dreszcz. Zmrużył oczy.
– Podejdź do ognia.
Nie czekała, żeby powtórzył. Instynkt mógł jej nakazywać ucieczkę, rozsądek podpowiadał, że starannie i przebiegle
zastawia pułapkę, aby rozkoszować się możliwością odpłacenia niegdyś zbiegłej żonie. Nie zamierzała go więc prowokować.
A poza tym było jej zimno.
Nie mogła jednak lekceważyć swego instynktu samozachowawczego. Toteż, nie przestając Dougalda obserwować,
zaczęła przesuwać się bokiem ku krzesełkom i stoliczkom, skupionym w pobliżu ognia.
Minione lata spowodowały zmiany. Wiele zmian.
Hannah po raz pierwszy zamieszkała w Liverpoolu pod jego dachem, gdy matka podjęła u niego pracę jako gospodyni.
Hannah była wówczas chudą dwunastolatką o ogromnych oczach. Już wtedy fascynowała ją twarz tego mężczyzny –
wyraziste kości policzkowe, mocno zarysowana szczęka, prosty nos. Miał ciemną cerę, piękne, zielonkawe oczy, świadczące
o szkockich przodkach, i gęste, bardzo czarne, błyszczące włosy. I był taki wysoki. Dla młodziutkiej Hannah ucieleśniał
najważniejsze cechy wikingów, Celtów i rdzennych Anglików. Jego szlachecka rodzina mieszkała w północnej Anglii od
setek lat. Przyjmowali i wchłaniali kolejne fale migracji, zachowując jednak celtyckie korzenie. Dougald lubił się
przechwalać, że jest spokrewniony z każdą rodziną mieszkającą na północ od Londynu.
Teraz czas i doświadczenie wysubtelniły mu rysy, dodając im posępności, pasującej do surowości zamku, który
nazywał swoim. Skóra zdawała się opinać kości, miał zimne spojrzenie, a jego włosy... dobry Boże, każdą skroń
przyprószała siwizna.
Minione dziewięć lat nie było dla niego łaskawe... Bez względu na to, jak się teraz tytułował.
Czy nadal jej pożądał? Czy będzie jej chciał tej nocy? A czy ona będzie walczyła, czy też sama go zapragnie?
Potknęła się o brzeg dywanu i to przywołało ją na powrót do rzeczywistości. Nie podeszła dość blisko ognia, żeby
odczuć jego dobrodziejstwo, lecz zapach palącego się drewna napełnił jej płuca obietnicą ciepła. Jeśli pozostanie na miejscu,
będzie oddzielona od męża fotelem. Marna to ochrona, ale jednak ochrona. Zacisnęła drżące palce na oparciu fotela i
zapytała:
– Powiedz mi, jak to się stało, że zostałeś hrabią Raeburn?
– Byłem piąty w kolejce do tytułu. Tak się złożyło, że inni umarli, więc zostałem hrabią.
Kiedyś zawsze się uśmiechał. Zawsze cechował go wdzięk i pewność siebie. Pewność siebie nadal posiadał, ale wdzięk
i uśmiech gdzieś przepadły, jakby nigdy ich nie było. Powinna go znać, lecz teraz patrzyła na niego jak na obcego... na
obcego, który rości sobie do niej prawa. Obcego, który przyglądał się, jak dorastała, i który znał ją zbyt dobrze.
Jednak Hannah również nie była tą dawną, nazbyt grzeczną, ostrożną osiemnastolatką. Była bogatsza o doświadczenie i
spokój, których Dougald nie mógł przewidzieć. Przybierając ton, jakiego używała podczas wywiadów z kandydatkami na
przyszłe guwernantki, powiedziała:
– Zajmowałeś się przecież handlem bawełną.
– I nadal się zajmuję.
– Inwestowałeś w koleje.
– Co mi się sowicie opłaciło.
– Nie byłeś w kolejce do tytułu.
– Najwyraźniej byłem. – Zatoczył krąg ręką. – Co więcej, jestem czwarty w kolejności do tytułu barona. – Wzruszył
ramionami, które uniosły się i opadły w pogardliwym geście. – Nie mogę jednak wyobrazić sobie niczego bardziej żałosnego
niż człowiek, który szuka szacunku dla samego siebie, rozpowiadając o dalekich, arystokratycznych powiązaniach. Hannah
mogła to sobie wyobrazić. Podczas prowadzenia Akademii Guwernantek spotkała wielu mężczyzn twierdzących, że niejasne
powiązania z Wilhelmem Zdobywcą upoważniają ich do robienia czego chcą z jej dziewczętami, a nawet z nią samą. Zawsze
wyprowadzała tych próżnych, egoistycznych samców z błędu. Szkoda, że ten arystokrata był ulepiony z innej gliny.
Odrobina męskiej próżności i egoizmu ułatwiała okiełznanie mężczyzny.
– Spóźniłaś się. – Dougald powtórzył wcześniejszą uwagę. – Spodziewałem się ciebie już godzinę temu. I nie mów mi,
że pociąg nie przyjechał punktualnie. Zawsze przyjeżdża punktualnie.
– Twój człowiek nie wyjechał po mnie na czas. – Znów zadygotała, czując przenikliwe zimno oraz chłód bijący od
Dougalda.
– Mój człowiek?
– Alfred.
– Alfred po ciebie wyjechał? – Nie podniósł głosu, ale jego ton nie wróżył nic dobrego. – Swoim wozem?
Aż za dobrze pamiętała jego wybuchy gniewu, toteż zaczęła ostrożnie wyjaśniać:
– Pani Trenchard powiedziała, że zaszło nieporozumienie.
– Tak. Zgodziłbym się z tą opinią. – Na policzkach hrabiego pojawiły się czerwone rumieńce.
Przez moment Hannah pomyślała, że wygląda jak dawny Dougald tuż przed atakiem furii i ucieszyło ją, że widzi
człowieka, którego tak dobrze znała.
Lepszy diabeł znany niż nieznany.
Lecz Dougald odetchnął głęboko, żeby się opanować.
– Moja wina. Jestem tu zaledwie od roku i pani Trenchard jeszcze nie wie, które z moich poleceń powinna lekceważyć.
Mężczyzna, którego niegdyś poślubiła, rzadko przyznawał się do błędów. A teraz wziął winę na siebie.
– Co jej powiedziałeś... o mnie? – zapytała.
– Prawdę.
Czuła się dziwnie ze świadomością, iż dyskutowano o niej przed jej pojawieniem się tutaj.
– Powiedziałeś, że byłam twoją żoną?
– Nie słyszałaś? Moja żona nie żyje; została przeze mnie zamordowana. – Wyciągnął dłonie, zakrzywiając palce tak,
jakby chciał je zacisnąć na jej szyi. –Nie pozbawiałbym miejscowych przyjemności, jaką czerpią z opowiadania tej historii.
Okropnie było słyszeć słowa o własnej śmierci, wypowiadane tak wrogim tonem.
– Dlaczego... jak powstała ta historia?
Nie poruszył się, ignorując jej pytanie i taksując ją wzrokiem.
– Usiądź.
– Dougaldzie, jak mogłeś pozwolić na powtarzanie tak okropnej plotki?
– Zdejmij kapelusz. Ściągnij rękawiczki i zrzuć pelerynę. Usiądź wygodnie. Pobędziesz tu bardzo, bardzo długo.
Wyprostowała ramiona, uniosła brodę i chłodnym tonem rzekła:
– Nie zamierzam tu zostać.
Zacisnął zęby. Gwałtownie, wielkimi krokami ruszył przez pokój, kierując się w jej stronę. Dreszcz przebiegł jej po
grzbiecie, ale nie cofnęła się. Zatrzymał się przed fotelem, przesłaniając światło bijące od kominka.
– Zasłaniasz się przede mną tym meblem jak tarczą. Wyciągnął do niej swoją ogromną dłoń. Patrzyła czujnie,
zmuszając się, by się nie wzdrygnąć, gdy jej dotknął.
Dotknął jej pierwszy raz od tak wielu lat.
7
Ujął jej brodę, bezceremonialnie musnął palcami jej ucho. Nie był szorstki. Dotknął jej tak, jakby nadal była tą
wrażliwą dziewczyną, którą pojął za żonę. Ten delikatny kontakt sprawił jej bolesną przyjemność.
– Chowasz się za fotelem, jednak gdybym tylko chciał, mógłbym go unieść i cisnąć w drugi kąt pokoju. Mógłbym
pchnąć cię na podłogę i posiąść natychmiast, a ty, moja droga, krzyczałabyś z rozkoszy. – Pieszczotliwie przesunął kciukiem
po jej wargach i po raz pierwszy się uśmiechnął, zdecydowanym uśmiechem, pełnym złośliwości. – Ale to by było zbyt
proste, siadaj więc.
ROZDZIAŁ 3
Hannah czuła na twarzy dotyk palców Dougalda. Wpatrywała się w jego posępne, wykrzywione ponurą satysfakcją
oblicze. Młody, pełen wdzięku pirat gdzieś przepadł, zastąpił go przepełniony żądzą zemsty tyran.
Jednak tak jak on nie był już uśmiechniętym awanturnikiem, ona też nie przypominała dawnego, łagodnego
niewiniątka.
Zacisnęła palce na jego przegubie i odepchnęła rękę.
– Bądź miły, to usiądę. Ale jeśli jeszcze raz mi zagrozisz, pójdę na poszukiwanie pani Trenchard i mojej kolacji.
Zamrugał, jakby od wielu lat nie słyszał równie lekceważącej odpowiedzi.
– Cofnij się – rzuciła ostro.
Zrobił maleńki krok do tyłu, odsuwając się od fotela.
Ciekawe. Przez cały ten czas, kiedy z nim mieszkała, nigdy, przenigdy nie zrobił niczego, co mu sugerowała lub czego
żądała, nawet małego kroku do tyłu, by mogła swobodniej odetchnąć. Uważał, że zawsze miał rację, i potrafił zignorować
bądź ukoić przymilaniem się i pocałunkami wszystkie jej skargi i prośby. Teraz zastanawiała się... czy nauczył się sztuki
kompromisu? Czy postanowił jej ustąpić? A może to ona nauczyła się przemawiać rozkazującym tonem i dlatego wreszcie
jej posłuchał?
Chociaż, prawdę powiedziawszy, nadal stał zbyt blisko. Gotowa była jednak zadowolić się nawet tak małym
zwycięstwem. Uniosła ręce i wyciągnęła spinkę przytrzymującą kapelusz.
– Mam za sobą długą podróż i jestem głodna. Proszę, każ podać posiłek.
Przyglądał jej się łakomym wzrokiem, jakby jej uniesione ramiona pozwalały mu dostrzec wspaniałości jej nagiego
ciała, a nie zimowy płaszcz z czarnej wełny. I Hannah zauważyła, że przestała się trząść – rozgrzała ją fala gniewu i
wywołujące zakłopotanie wspomnienie dawnej namiętności. Była zadowolona, że mogła się zająć odkładaniem kapelusza na
stolik i poprawianiem stroju. Odwinęła z szyi miękki, wełniany szalik, ściągnęła rękawiczki i położyła je obok kapelusza.
Potem jeden po drugim rozpięła guziki płaszcza.
– Wystarczy skromny posiłek – dodała. Dougald sprawiał wrażenie, że nie słyszy jej słów; nawet się nie poruszył.
Błądzącym, spojrzeniem patrzył na jej gołe dłonie, na długą szyję, a przede wszystkim na jej twarz, jakby porównywał
wspomnienia o niej z tą kobietą, którą była teraz.
Hannah nie miała złudzeń. W młodości Dougald wielokrotnie jej powtarzał, że uwielbia jedwabistą miękkość jej
jasnych włosów, brązowe, intrygująco skośne oczy i gładką skórę ze śladami rumieńców. Twierdził, że wygląda jak egipska
bogini.
Ale ostatni raz widział ją dziewięć lat temu, tymczasem trzy ostatnie lata ciężkiej pracy naprawdę ją zmieniły. W
pasmach jasnych włosów ukryło się kilka siwych nitek – pojawiły się po szczególnie trudnym miesiącu, gdy się borykała z
problemem uwiedzionej guwernantki, oburzonego lorda i sprawą szybkiego małżeństwa. Pomimo wysiłków wiernej kucharki
straciła na wadze, a jej policzki przestały być słodko zaokrąglone. Z powodu wędrówek z klasy do klasy, z rynku do domu,
jej bujne kształty znikły, zastąpione smukłą sylwetką.
Ściągając z ramion płaszcz, przyglądała się więc, jak zareaguje Dougald.
Nic nie powiedział. Patrzył na nią bez żadnego wyrazu.
Zdumiało ją, że poczuła się dotknięta tą obojętnością. Nie chodziło o to, żeby go sprowokować do wybuchu.
Przypuszczała jednak, że Dougald zawsze będzie reagował na jej widok. Najwyraźniej w głębi duszy ciągle jeszcze
pielęgnowała nadzieję, że poważnie traktował swoje deklaracje nieśmiertelnego uczucia.
Położyła płaszcz na oparciu fotela i powiedziała:
– Możemy rozmawiać, kiedy będę jadła.
– A o czym chcesz rozmawiać, najdroższa żono?
– Możesz mi opowiedzieć, jak mnie odnalazłeś. Możesz mi opowiedzieć o swoim życiu... – i, co najważniejsze – ...i o
twoich planach wobec mnie.
Podniósł głowę i spojrzał na nią z taką arogancją, jakby od urodzenia nosił arystokratyczny tytuł.
– Opowiem ci tylko to, co zechcę. Nic więcej. Jakże nienawidziła tej arogancji! Jak często miała z nią do czynienia
pośród arystokracji! Potraktowała go więc z tą samą niecierpliwością, która okazała się skuteczna w potyczkach z innymi,
bardziej zuchwałymi szlachetnie urodzonymi.
– Głupota. Co osiągniesz, ukrywając przede mną prawdę?
– Co osiągnę? Cóż, będę miał satysfakcję, to chyba oczywiste. – Ukłonił się, podszedł do drzwi i otworzył je. –
Charles! – Wymówił to imię w sposób, w jaki zwykle to robią Anglicy, wypowiadając francuskie słowa. – Charles, panna
Setterington jest głodna. Powiedz pani Trenchard, żeby przyniosła jedzenie. – Zerknął na Hannah. – Niech przyniesie dużo
jedzenia.
A więc zauważył, że schudła. Zamknął drzwi, oparł się o nie i ponownie zlustrował ją spojrzeniem.
– Proszę, usiądź. – Wskazał fotel.
Spróbuje odgrywać rolę uprzejmego gospodarza dopóty, dopóki zdoła postawić na swoim. Bardzo dobrze; będzie
pamiętała, dlaczego przyjęła pracę w Lancashire. Także odegra swoją rolę – grzecznego gościa, z nadzieją, że cała ta farsa
nie przybierze kształtów tragedii.
Usiadła i zaczęła nad ogniem rozcierać zgrabiałe dłonie.
– Charles nadal jest z tobą.
– Oczywiście. – Przechadzał się po pokoju, nie usiłując nawet ukryć swojej czujności. – A gdzie miałby być?
– Miałam nadzieję, że w piekle – rzekła zamyślona. Lokaj był oddany swojemu panu i była przez niego tolerowana,
dopóki czyniła Dougalda szczęśliwym. Ale Charles zawsze jasno dawał do zrozumienia, że jej pragnienie szacunku i
zainteresowania swoją osobą było kapryśnym żądaniem małego dziecka.
– Nic się nie zmieniłaś. Nadal pielęgnujesz tę niedorzeczną awersję do Charlesa.
Niemal dała się sprowokować. Niemal. Powstrzymując się w ostatniej chwili, ponownie opadła na miękkie poduszki i
skinęła głową.
– Skoro tak twierdzisz, milordzie. Charles zna moją twarz. Jakie podałeś mu wyjaśnienie? Że twoja zamordowana żona
wstała z grobu?
– Charles wie. – Dougald rozpiął guziki surduta.
– Co wie?
Dougald opuścił ręce i zaczął się do niej zbliżać. Kiedy się cofnęła, zatrzymał się. Uśmiechnął się do niej, ukazując
równe, białe zęby. Cisnął surdut na fotel, obok jej okrycia.
Niech go diabli wezmą za to straszenie. I dlaczego pozwoliła, żeby zobaczył jej niepokój! Odpowiedziała sztywnym
uśmiechem, patrząc, jak siada. Fotel znajdował się zbyt blisko, dzieliło go od Hannah ledwie kilka stóp, tworząc atmosferę
intymności. Mógł ją obserwować w świetle świec i blasku kominka, bez specjalnego wysiłku mógł wyciągnąć rękę i jej
dotknąć. Jeśli nie będzie ostrożna, dotknie jej, a wówczas spłonie rumieńcem, krew w niej zawrze i nie będzie w stanie dłużej
ukrywać przed nim reakcji swojego ciała.
– Co wie Charles? – ponowiła pytanie.
– Wszystko.
– Naturalnie – rzekła gorzko. – Nigdy nie masz przed Charlesem tajemnic.
– Nieprawda. – Rozpiął guziki czarnej, jedwabnej kamizelki.
Przez Hannah przetoczyła się fala przerażenia. Pomimo zapiętej pod samą szyję koszuli oraz krawata, na widok
Dougalda, rozsiadającego się wygodnie w fotelu, powróciły wspomnienia z dawnych czasów. Z czasów, kiedy siadywała na
jego kolanach i rozchylała mu ubranie, przyglądając się jego torsowi i ciemnym włosom na piersi, on zaś musiał zamykać
drzwi na klucz, żeby nikt im nie przeszkodził... Zadygotała. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że kiedyś będzie wdzięczna
za obecność Charlesa i zapowiedziany posiłek.
Ostrożnie zadała pierwsze pytanie.
– Jak mnie znalazłeś?
– Dzięki pieniądzom.
Zagryzła wargi. Tego się obawiała.
– Mówisz o pieniądzach, które ci przesłałam, żeby zwrócić koszty mojej edukacji?
– Dlatego właśnie bardzo się z nich ucieszyłem. – Nie wyglądał na wdzięcznego. Raczej na urażonego.
– Jeśli chodzi o pieniądze, oddałem je na cele dobroczynne.
– Nie obchodzi mnie, co z nimi zrobiłeś. Obiecałam, że kiedyś spłacę ten dług i zrobiłam to, kiedy tylko mogłam.
– Ja zaś powiedziałem ci, że żona nie zwraca pieniędzy mężowi, jakby ten był od niej uzależniony finansowo.
– Byłam ci winna – odparła z uporem. – Miałam ci zapłacić dziećmi i towarzystwem, a nie dałam nic.
– Jeszcze nie dałaś.
To krótkie zdanie zawisło jak miecz nad jej głową. Czyżby wydawało się mu, że życie nauczyło ją potulności? A może
pragnął w majestacie prawa zmusić ją do powrotu? Co więcej, bez względu na to, jak bardzo by chciała, i tak nie mogła
wsiąść do pociągu i odjechać. Nie dlatego, że mógłby ją zatrzymać. Oczywiście próbowałby to zrobić, ale już wcześniej
udało jej się go przechytrzyć, więc i teraz by potrafiła.
Nie, miała do wypełnienia misję w Lancashire. Musiała tu pozostać, dopóki nie znajdzie tego, czego szukała. Toteż
postanowiła się zmierzyć z Dougaldem, mając nadzieję, że uda jej się wyjść z tego pojedynku bez szwanku.
– A więc takie masz plany wobec mnie? Że znów będę twoją żoną i zapewnię ci dzieci i towarzystwo?
– Powiadają, że moja żona nie żyje. W jaki sposób moglibyśmy to wyjaśnić?
Nie odpowiedział na jej pytanie. Łajdak, był zdecydowany doprowadzić do tego, żeby się wiła niczym robak na
haczyku.
9
– Wiele rzeczy musiałoby się zmienić, żebym znów zajęła miejsce jako twoja żona.
– Zgadzam się, śmiem jednak zauważyć, że różnimy się w ocenie tego, co mianowicie powinno się zmienić.
– Zawsze myśleliśmy inaczej, milordzie. Temu właśnie możemy przypisać porażkę naszego małżeństwa.
– Dougald Pippard nie ponosi porażek.
– Otóż to. – Wskazała na niego palcem. – Właśnie to mam na myśli. Dla ciebie małżeństwo to wyłącznie twoja sprawa.
Nieważne, że ja byłam drugą połową tego związku.
Dougald, obserwując wycelowany w siebie palec, leniwie machnął ręką i powiedział:
– Masz rację. Powinienem był powiedzieć, że Dougald Pippard i jego żona nie ponoszą porażek.
Doskonale wiedział, że wcale nie brzmiało to lepiej.
– Nie jestem nieodróżnialną częścią ciebie – rzekła. – Mam swoje imię.
– Istotnie. Pani Dougaldowa Pippard. Lecz chyba powinienem powiedzieć lady Raeburn.
– Hannah – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Mam na imię Hannah.
Zignorował jej uwagę.
– W świetle prawa jesteśmy jednością. Mogę z tobą robić, co tylko zechcę.
Znowu groźba. Tym razem nie fizyczna, ale jednak groźba. Do tej pory zawsze tak manewrował, manipulował i straszył
ją, żeby znalazła się w sytuacji, do jakiej chciał doprowadzić. Albo więc doszedł do wniosku, że nie warto na nią marnować
subtelnych metod, albo też minione lata sprawiły, że stał się twardszy.
– Nigdy nie byłam twoją własnością, żebyś mógł ze mną robić, co ci się podoba. Jeśli choć przez chwilę tak myślałeś,
to się nie dziwię, że nasze małżeństwo nie wytrzymało próby.
Z doskonałym spokojem czekała, żeby ją otwarcie skrytykował.
Tymczasem Dougald powiedział:
– Lord Ruskin ostrzegł mnie, że stałaś się kobietą poważną i kierującą się rozsądkiem. Wydaje się, że miał rację.
– Lord Ruskin! – wybuchła Hannah. – Jak... dlaczego... kiedy rozmawiałeś z lordem Ruskinem?
– Na które pytanie mam odpowiedzieć w pierwszej kolejności?
Dougald rozmawiał z lordem Ruskinem. Dougald przyznał się... Bóg jeden wie, do czego, a teraz siedział przed nią
niczym uosobienie mściwości, uśmiechając się niepokojąco. Pochyliła się do przodu i spojrzała na niego.
– Mam ochotę wytargać cię za uszy. Wyciągnął ramiona i czekał, żeby spróbowała. Nie była jednak taka głupia, więc w
końcu opuścił ręce.
– Moim zdaniem udałaś się do swojej przyjaciółki, lady Ruskin, powiedziałaś jej, że masz do spłacenia dług wobec
niejakiego Dougalda Pipparda z Liverpoolu i, nie wdając się w wyjaśnienia, zapytałaś, czy mogłaby to zrobić za ciebie, żeby
ukryć twoją tożsamość.
Wszystko wiedział. Pomimo jej wysiłków wyśledził ją przez jej przyjaciół i, jeśli znała Dougalda, sprawił, że sytuacja
stała się nad wyraz nieprzyjemna dla Charlotty. Ale Charlotta należała do rezolutnych kobiet.
– Lady Ruskin jest jedną z moich najdroższych przyjaciółek i nigdy nie uwierzę, że udało ci sieją zastraszyć.
– Ależ skąd. Charlotta... to znaczy lady Ruskin, jest niezwykle miłą osobą.
Poufałe użycie imienia przyjaciółki zastanowiło Hannah.
– W pełni zastosowała się do twojej prośby o dyskrecję i postarała się o wpłacenie pieniędzy poprzez swoją teściową,
niejaką lady Bucknell.
– Lady Bucknell? – Hannah pomyślała o pięknej, miłej Adornie, która tak ochoczo zgodziła się nabyć Akademię
Guwernantek. Czyżby kierowało nią coś więcej, niż tylko interes? – Lady Bucknell powiedziała ci, gdzie jestem?
– Nie, nie – rzekł z kpiną, jakby wszystko było jasne i proste, i wcale nie przypominało labiryntu, w który celowo ją
wprowadził. – Dostałem pieniądze. Wytropiłem twoją wpłatę na londyńskie konto lorda i lady Bucknellów. Natychmiast
udałem się do lorda Bucknella, myśląc o was obojgu okropne rzeczy.
Hannah skrzywiła się.
– Był bardzo urażony.
Hannah przypomniała sobie zacnego, zasadniczego męża Adorny.
– Nie mam co do tego wątpliwości.
– Kiedy jednak wyjaśniłem mu, że jestem twoim mężem...
– Moim mężem. – Hannah przycisnęła rękę do serca. – Powiedziałeś lordowi Bucknellowi, że jesteś moim mężem?
– Oczywiście. – Na widok jej strapienia usta Dougalda wykrzywił kpiący uśmiech. – Sprawdził, że wpłaty dokonała
lady Ruskin, więc obaj udaliśmy się do lorda Ruskina.
– Lord Ruskin wie, że byliśmy małżeństwem? – Hannah zerwała się na równe nogi. Tego właśnie się obawiała. –
Charlotta też wie?
Charlotta Dumple i Pamela Lockhart założyły wraz z nią Akademię Guwernantek.
– Tak. Charlotta też wie. – Obserwował ją, wyraźnie czerpiąc przyjemność z opowiadania o tym, jak precyzyjnie ją
osaczył. – Ale Charlotta ufa ci bez zastrzeżeń. Upierała się, że musiał być powód, dla którego uciekłaś i nie wróciłaś. Broniła
cię bardzo gorąco.
– Naturalnie, że mnie broniła. Charlotta jest... Od jak dawna wiedzą?
– Od paru miesięcy.
– Wiedzieli, kiedy byłam u nich na chrzcinach dziecka. I nic nie powiedzieli. – Gwałtownie szukała w pamięci
jakichkolwiek wzmianek, aluzji. Może coś ze strony lorda Ruskina, który nie pochwalał jej niezależności. Ten człowiek
głęboko wierzył, że każda kobieta powinna wyjść za mąż i był tym spośród jej przyjaciół, który najgorliwiej poszukiwał dla
niej odpowiedniego partnera. Charlotta, która zwykle pozwalała mu sprawować władzę absolutną w domu i w interesach,
musiała go powstrzymywać. Trzymała go silną ręką w jedwabnych rękawiczkach. Ale Hannah gotowa była przysiąc, że
kiedy ją ostatni raz widziała, przyjaciółka zachowywała się zupełnie normalnie. A przecież wiedziała. Wiedziała przez cały
czas. Bóg jedyny wie, co sobie myślała.
Hannah odsunęła się od kominka.
– I powiedzieli ci, gdzie jestem.
– Lord Ruskin mi powiedział. Był dość przerażony naszą sytuacją.
– Oczywiście, że był. Uważa, że mężczyźni są darem niebios dla kobiet, które powinny być za ten dar nieskończenie
wdzięczne. Gdyby nie Charlotta, byłby nie do wytrzymania. – Spojrzała na Dougalda i odeszła parę kroków. Gdyby tego nie
zrobiła, nie oparłaby się chęci wytargania go za uszy, a nie była na tyle głupia, żeby sądzić, iż nie odpłaciłby jej za taką
zniewagę. – Charlotta powiedziała Pameli.
– Rozumiem, że Pamela to lady Kerrich.
Odwróciła się do niego i podniosła głos.
– Czy istnieje w Anglii ktoś, komu byś nie opowiedział wszystkiego?
– Sądzę, że prawdę znają jedynie lord i lady Bucknell, lord i lady Ruskin oraz lord i lady Kerrich. – To nie tak wiele,
zważywszy na liczbę mieszkańców Anglii. – Spokojnie przedstawiał argumenty, jakby ich poznanie mogło uśmierzyć jej
wzburzenie.
Podeszła do kominka i tak mocno zacisnęła ręce na gzymsie, że rzeźbiony marmur wbił się w jej dłonie.
– To są moi przyjaciele.
– Krąg bliskich i lojalnych przyjaciół.
Jej przyjaciele, zwłaszcza Pamela i Charlotta, wiedzieli teraz, że nie zdradziła im najważniejszych faktów ze swego
życia. Nic dziwnego, że byli zaskoczeni, może nawet czuli się zranieni jej brakiem zaufania. A ona... ona nie mogła zwrócić
się do nich o pomoc.
– Nawet gdyby udało ci się znaleźć jakiś sposób, żeby opuścić zamek Raeburn, a zapewniam, że nie będzie to łatwe, to
proszenie przyjaciół o pomoc mogłoby doprowadzić do napięć w ich małżeństwach. Nie wydaje mi się, żebyś tego chciała.
Jakby czytał w jej myślach. Naturalnie miał rację.
– Nie powinnam była wysyłać ci pieniędzy. Nie ma dobrych uczynków, które nie zostałyby ukarane.
– To nie był dobry uczynek – rzekł ze śmiertelnym spokojem. – Prowokowałaś mnie, ukrywając się przede mną.
– Nieprawda!
– Możesz się oszukiwać, Hannah, ale świetnie wiedziałaś, że te pieniądze naprowadzą mnie na twój ślad. Znalazłbym
cię nawet bez pomocy twoich przyjaciół. – Oparł się wygodniej w fotelu. – Jak mogłoby mi się nie udać? Założyłaś szkołę.
Szkołę dla guwernantek, nauczycielek i opiekunek, która okazała się sukcesem.
– Miałam nadzieję, że nie będziesz już mnie szukać – mruknęła.
– Następne kłamstwo. Wiedziałaś, że nigdy łatwo się nie poddaję.
No dobrze. Owszem, wiedziała, że wcześniej czy później ją odnajdzie. I może w głębi duszy uważała, iż będzie jej
łatwiej, jeśli nie będzie musiała zrobić pierwszego kroku. Żeby go odszukać, skontaktować się z nim, wyjaśnić swoją
ucieczkę, potem spróbować wytłumaczyć długą nieobecność i w jakiś sposób rozwiązać problem ich małżeństwa. Na samą
myśl o takiej rozmowie dostawała gęsiej skórki, może też obawiała się szoku wywołanego nagłym ujrzeniem go. Ale... ale
Dougald nie musiał wytykać jej tego w tak niemiły sposób.
– Teraz widzę, że się myliłam – powiedziała zimno.
– O wiele za późno. Przepadłaś tak skutecznie, że przez osiem lat nie mogłem natrafić na twój ślad. – Pokazał na
palcach liczbę lat. – Osiem lat, Hannah, podczas których nie wiedziałem, czy jeszcze żyjesz.
– Przesłałam wiadomość!
– Raz! Dostałem list z Londynu, że czujesz się dobrze i żebym się nie martwił.
– Gdybym napisała więcej listów, na pewno byś mnie odnalazł.
Byłaś moją żoną. Oczywiście, że bym cię wytropił. A tymczasem musiałem opłacać detektywa, żeby cię szukał. Czy
wiesz, ile razy jeździłem do Londynu tylko po to, żeby się okrutnie rozczarować?
Pokręciła głową.
– Dziewięć razy. – Zmienił liczbę pokazywanych palców. Hannah spostrzegła, że palce mu się ani trochę nie trzęsły. –
Dziewięć razy jeździłem pociągiem do Londynu. W poszukiwaniu ciebie zaglądałem do burdeli, bojąc się, że mogłaś zostać
siłą wciągnięta w wir takiego życia. Torturowała mnie myśl, że zostałaś kochanką jakiegoś mężczyzny.
Mógł tak myśleć.
– Milordzie, jak zwykle widzisz we mnie tylko kobiece ciało. A ja to coś więcej.
– O tak, przypomniałaś mi o sklepach z sukniami! Odwiedziłem trzydzieści takich sklepów, Hannah. Pomyślałem, że na
11
pewno pracujesz w sklepie z sukniami albo u modystki. Ale nie. Nigdzie cię nie było.
– Nie, byłam...
– Za granicą. – Odsłaniając białe zęby, uśmiechnął się, szydząc z siebie i swoich bezowocnych wysiłków. – Teraz
wiem. Pracowałaś jako dama do towarzystwa lady Temperly, niezmordowanej podróżniczki, a kiedy twoja pracodawczyni
zestarzała się i była zbyt schorowana, żeby podróżować, wróciłaś do Londynu i opiekowałaś się nią aż do jej śmierci.
– Tak. – A więc wiedział już wszystko. Takiego Dougalda miała w pamięci – dokładnego i bezwzględnego w swoich
dochodzeniach, zdecydowanego dowiedzieć się wszystkiego, zawsze bowiem mawiał, iż wiedza to potęga.
– A potem założyłaś Znakomitą Akademię Guwernantek ze swoimi dwiema przyjaciółkami. Obie szybko wyszły za
mąż, tylko ty nie. – Założył nogę na nogę i wygładził ostry jak brzytwa kant spodni. – Pewnie, że nie, przecież byłaś już
mężatką. Bardzo niewygodna sytuacja.
Nienawidziła go, gdy zachowywał się w ten sposób, pełen sarkazmu, z zimną krwią ferując wyroki.
Opadła z powrotem na fotel i powiedziała
– Nie chciałam znów wychodzić za mąż. Raz wystarczy.
Miała satysfakcję, widząc, że kurczowo zacisnął pięści. Potem oparł je na poręczach fotela, pochylił się do przodu i
powoli cedząc słowa, rzekł:
– Uważaj, co mówisz, moja droga. Niektóre aspekty naszego małżeństwa bardzo ci się podobały.
Cała oblała się pąsem. Udało jej się jednak, wyzywająco patrząc w jego zielone oczy, powiedzieć:
– Najwyraźniej przyjemność nie była wystarczająca, prawda?
– Najwyraźniej nie. Ale mnie wystarczy – teraz.
ROZDZIAŁ 4
Hannah w rytmicznie wypowiedzianych słowach Dougalda usłyszała groźbę. Mocno przywarła plecami do oparcia
fotela. Sztywnymi wargami odparła:
– Nie lubię gróźb.
– Nie prowokuj mnie więc, żebym demonstrował stan cielesnej frustracji, jaki teraz odczuwam.
Czy oznaczało to, że nie korzystał z usług kobiet w majątku? A może po prostu groźba miała na celu utrzymanie jej w
ryzach? Taka groźba świetnie zdawała egzamin.
Skoncentrował się na Hannah. Czy rzuci się na nią, nie zważając na jej protesty... Zresztą, jak długo mogłaby
protestować? Na jego widok powróciły wspomnienia, które dotąd niezachwianie ignorowała. Wspomnienia nocy, kiedy
pochylał się nad nią, z płonącymi namiętnością oczami, z mięśniami drżącymi z pożądania...
Siedziała nieruchomo, ledwie oddychając, dopóki nie rozluźnił się i nie opadł na oparcie fotela.
Dopiero wtedy przełknęła ślinę i, nie zamierzając utracić cnoty podczas tej rozmowy, rzekła:
– Przesłałam pieniądze prawie rok temu. Dlaczego więc...?
– Dostałem pieniądze w tym samym czasie, kiedy dotarła do mnie wiadomość o śmierci mojego kuzyna. Nie miałem
wyboru. Przybyłem do zamku Raeburn, przyjąłem tytuł i robiłem, co mogłem, żeby uśmierzyć niepokój służby, związany z
nagłą śmiercią kolejnego lorda.
Takiego Dougalda pamiętała.
– Jak zwykle, najpierw obowiązek – rzekła z przekąsem.
Zmarszczył brwi.
– Ciesz się, że nie pojechałem po ciebie od razu, bo mógłbym ci zrobić coś złego.
Mogła więc przyjąć, że nie zamierzał jej nic zrobić tej nocy.
– Zamiast tego posłałem do Londynu Charlesa, żeby cię obserwował.
Zamarła.
– Charles mnie śledził?
– Przez dziesięć miesięcy. Brzmiało to coraz gorzej.
Rozległo się pukanie do drzwi, Dougald zawołał:
– Proszę.
Naturalnie był to Charles, który niczym diabelski karzeł pojawił się na sam dźwięk swojego imienia. W
powykręcanych, zreumatyzowanych rękach trzymał srebrną tacę. Nikomu nie ufał i sam pilnował jedzenia swojego pana. Za
nim kręcił się niepewnie lokaj, niosący butelkę wina i dwa szklane kieliszki w taki sposób, jakby za chwilę miały
wybuchnąć. Najwyraźniej lokaj nauczył się już bać Charlesa i jego zjadliwego języka.
– Przynieś tę butelkę. Postaw ją pomiędzy panem a... – Charles zerknął na Hannah, oceniając ją lodowatym spojrzeniem
–... panią.
Z butelką wina pod pachą i kieliszkami w dłoniach lokaj pospiesznie ruszył do przodu, żeby wypełnić polecenie.
Charles z niesmakiem zamknął oczy, żeby nie patrzeć na takie niezręczne zachowanie służącego. Tymczasem młodzieniec
przysunął niski okrągły stolik bliżej kominka. Postawił wino i kieliszki na brzegu stolika, ukłonił się i wycofał.
Charles postawił tacę na stoliku. Hannah obserwowała kręcącego się lokaja, który przez tyle lat służył w rodzinie
Pippardów. Kulał od wojny na Półwyspie, podczas której służył we francuskiej armii i został ranny. Ocalił go dziadek
Dougalda. Zyskał tym dozgonną wdzięczność Charlesa, która objęła wszystkich członków rodziny Pippardów. Ale Hannah
nie była prawdziwym członkiem rodziny, przynajmniej zdaniem Charlesa. A teraz ten człowiek, który był jej sędzią i
strażnikiem więziennym, stał przed nią, niski i zgarbiony. Nie postarzał się w widoczny sposób, nie wydłużył mu się nos, nie
przybyło obwisłej skóry pod brodą. Nadal miał przeszywające spojrzenie, krytycznie analizował wszystkie szczegóły,
rozpoznając każdą niedoskonałość. Jakże trudno było mu znów na nią czekać. Na kogoś tak niedoskonałego jak Hannah.
A może rozkoszował się, widząc ją sprowadzoną do roli opiekunki. Nie miała pojęcia, co myślał. Nigdy go nie
rozumiała, nawet teraz zastanawiała się, dlaczego uczestniczył w jej pojmaniu.
Może kierowało nim jedynie pragnienie, żeby uwolnić swojego pana od małżeńskiej przysięgi.
Spojrzała w płomienie.
Czy dlatego Dougald ją tutaj sprowadził? Żeby, poznęcawszy się nad nią, zapewnić sobie rozwód?
Jednak rozwód był sprawą nieprzyjemną i kosztowną i nie mogła sobie wyobrazić, żeby Dougald kiedykolwiek w tak
publiczny sposób przyznał się do porażki. Jakie więc miał wobec niej zamiary?
Charles dał znak ręką młodemu lokajowi, żeby się oddalił, co młodzieniec uczynił, pędząc jakby uciekał przed
egzekucją. Odsuwając się od artystycznie udekorowanej tacy, Charles powiedział z francuskim akcentem:
– Kazałem kucharzowi przygotować coq au vin oraz soupcon z chleba. Czy mogę nakładać?
Żołądek Hannah dał o sobie znać głośnym burczeniem. Miała nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Charles, nakładając jej
ulubione danie na duży talerz, posypując potrawę zieloną pietruszką i stawiając danie przed nią, sprawiał wrażenie
nieświadomego jej głodu. Zreumatyzowaną ręką rozłożył jej na kolanach białą serwetkę i postawił przed nią stolik. Przy jej
prawej ręce położył błyszczącą łyżkę i zastygł, pochylony, kiedy wzięła do ust pierwszy kęs.
Co miała robić? Kurczak był delikatny, zupa doskonale przyprawiona tymiankiem, wyśmienity sos na czerwonym
winie i najprzedniejsze warzywa, jakie można było zdobyć wczesną wiosną.
– Znakomite – mruknęła, nie patrząc na Charlesa.
– Dziękuję. – Ukłonił się, zaciskając usta.
– Lubię kobiety, które mają apetyt – zauważył Dougald. – Bardzo wcześnie przekonałem się, że kobiety lubiące dobrze
zjeść, mają również apetyt na inne przyjemności.
Gwałtownie uniosła głowę.
Szybkim ruchem Charles odkorkował butelkę i nalał jej kielich musującego burgunda. Uchwyciła kielich za nóżkę i
ostrożnie zbadała rżnięty kryształ. Był doskonały, szlifowany tak, aby więził światło, ale gładki pod palcami.
Upiła łyk i uśmiechnęła się zaciśniętymi wargami.
– Dziękuję.
Bez względu na to, co mogła zarzucić temu człowiekowi, zawsze tak tyranizował personel kuchni, że przygotowywane
jedzenie było wyśmienite. Właściwie w ten sam sposób rządził całym domem.
– Pan też coś zje, milordzie? – zapytał Charles. Dougald sprawiał wrażenie, jakby chciał odmówić, więc Charles
pospiesznie ciągnął dalej: – Niewiele pan dzisiaj jadł. Musi się pan posilić, a słyszał pan, jak pani mówiła, że potrawa jest
doskonała.'
Hannah ujrzała, że Dougald posiał Charlesowi mordercze spojrzenie, ale służący zniósł je z godnością. Nie miała
pojęcia, dlaczego zabrała głos:
– Byłoby mi przyjemniej, gdybyś mi towarzyszył, Dougaldzie.
Dougald mruknął coś, co Charles potraktował jako wyrażenie zgody. Pospiesznie przysunął do swojego pana duży stół,
nałożył jedzenie na talerz i nalał wina do kieliszka. Kiedy Charles mu usługiwał, Dougald rzekł:
– Hannah zastanawiała się, dlaczego tak wytrwale poszukiwałeś jej w Londynie.
Zamknęła oczy. Niech diabli wezmą Dougalda! Po co o tym mówi? Jednak niecierpliwie czekała na odpowiedź.
– Jak mógłbym jej nie tropić, milordzie? – I tonem wypranym z wszelkich emocji, Charles dodał: – Pragnął jej pan.
Pomyślała, że Charles zawsze potrafił pokazać, gdzie jest jej miejsce.
– Dziękuję, Charles – rzekł Dougald. – Zadzwonię na ciebie, jeśli będę czegoś potrzebował.
Charles wycofał się tyłem z pokoju, jakby Dougald był królem. Zatrzymał się tylko na moment, żeby poprawić kwiaty
ułożone w stojącym przy drzwiach wazonie. Potem ukłonił się i wyszedł.
Ledwo zamknęły się za nim drzwi, Hannah wybuchnęła:
– Po co mu powiedziałeś? Dougald uniósł brwi.
– Przejmujesz się? Charles jest tylko służącym.
Wbiła w niego wzrok. To prawda. Dougald odprawił lokaja grzecznie, jak to miał w zwyczaju, jednak bez bratania się,
co kiedyś tak często widywała. Kiedyś stanowili parę druhów, gotowych stawić czoło całemu światu; byli przyjaciółmi na
śmierć i życie. A teraz Charles stał się po prostu Charlesem. Zwykłym służącym.
– Pokłóciliście się?
Dougald rozsiadł się w fotelu, ignorując posiłek.
– Jego zachowanie nie zawsze mi odpowiadało.
– Aha. – W zamyśleniu ugryzła następny kęs. – To zupełnie w stylu Charlesa. Zawsze uważałam, że gdybyś go
13
poprosił, własnymi rękoma ułożyłby dla ciebie tory kolejowe.
– Niewątpliwie by to zrobił. Chodzi jednak o to, że przecenił swoją rolę w pewnej niezwykle istotnej sprawie i nie
okupił swojego błędu. Nie będzie miał drugiej okazji.
Straciła cały apetyt i odłożyła łyżkę. Jeśli Dougald był taki pamiętliwy w przypadku Charlesa, to co zamierza zrobić z
nią? Rozwód wydawał się zbyt łagodną karą dla żony, która uciekła i zostawiła męża na tyle lat, w dodatku podejrzewanego
o morderstwo.
Przypomniała sobie jednak, że mógł uciąć plotki. Mógł powiedzieć wszystkim, że go zwyczajnie porzuciła...
– Dlaczego nie jesz? – zapytał. – Jesteś za chuda.
– A czemu ty nie jesz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – To ty jesteś za chudy.
Prawdę powiedziawszy, wcale nie był chudy. Mężczyzna tak mocno zbudowany, jak on, mógł ważyć parę kilogramów
mniej lub więcej bez widocznej różnicy w wyglądzie. Uważała jednak, że kilka dodatkowych kilogramów, mogłoby
złagodzić ponury, ostry wyraz jego twarzy. A poza tym głodny mężczyzna to zły mężczyzna.
Nie miała pojęcia, co myślał. Nie potrafiła nic wyczytać z jego twarzy, ale nie spuszczała wzroku, gdy na nią patrzył,
wyzywająco unosząc brodę i zaciskając usta. Kiedy w końcu Dougald wziął do ręki łyżkę i przysunął się do stołu,
zrozumiała, że wygrała. Wygrała jedną rundę. Może była w stanie wygrać następną.
– Zamierzasz się ze mną rozwieść?
Przełknął, podniósł oczy na swoją dawno utraconą małżonkę i zmierzył ją wzrokiem pełnym zimnej wściekłości, która
towarzyszyła mu codziennie. Sam fakt, że odważyła się wspomnieć o rozwodzie, powiedział mu, jak bardzo myliła się w
ocenie sytuacji. Rozwód był trudny, kosztowny i pociągnąłby za sobą niesławę na całe życie. Jako pan tych włości nie
zaryzykowałby swojej nowej pozycji dla rozwodu, nawet z najbardziej okropną żoną. Ale nie był to główny powód.
Nie, miał inne plany co do jej osoby. Najbardziej obojętnym tonem, na jaki było go stać, rzekł:
– Nie będzie żadnego rozwodu.
Szeroko otworzyła oczy. Wpatrywała się w jego twarz, szukając śladów dawnego Dougalda, człowieka, który ocalił ją
przed nędzą, chronił w młodości i hołubił w czasie małżeństwa. Mógł jej powiedzieć, że tamten mężczyzna nie żyje. Że
zginął z rąk Hannah. A jednak nadal ją osłaniał. Skupiła uwagę na posiłku. Jadła bez słowa, podobnie jak Dougald, dopóty,
dopóki nie zaspokoiła głodu i nie opróżniła talerza.
Gdy odłożyła łyżkę, odezwał się:
– Nie zmieniłaś się. Nadal potrafisz jeść, bez względu na okoliczności.
– To sztuczka, jaką opanowałam, gdy byłam mała i rzadko wiedziałam, kiedy dostanę następny posiłek. – Kręcąc
kielichem w dłoniach, wprawiła w ruch rubinowy płyn i obserwowała rozbłyski światła w rżniętym szkle.
Unikała jego spojrzenia, co próbowała robić przez cały wieczór. Postanowił więc podręczyć ją wspomnieniami, które
wyraźnie usiłowała stłumić. Mój Boże, jak długo na to czekał!
– Moja droga, specjalnie kazałem podać burgunda, bo wiem, jak bardzo go lubisz. Smakuje ci?
Nie patrzyła na niego. Wiedziała, dlaczego zadał to pytanie, ale twardo się trzymała, udając ignorancję, jak rozbitek
kurczowo chwytający się ostatnich szczątków statku.
– Burgund jest doskonały; o ile pamiętam, zawsze miałeś świetnie zaopatrzoną piwnicę.
Gdyby pamiętał jeszcze, jak się uśmiechać, uśmiechnąłby się w tej chwili. Wykonała mistrzowski unik, ale on dobrze
wiedział, że był to tylko unik. Tamten dzień w pociągu przemienił ją z dziewczyny w kobietę i, bez względu na jej próby
udawania skromności, będzie jej o nim przypominał przy każdej okazji.
Bo on nigdy o tym dniu nie zapomni.
Złapał za gardło młodego złodziejaszka i potrząsnął nim jak terier szczurem.
– Gdzie ona jest?
Chłopak wbił palce w ręce Dougalda, dopóki ten nie rozluźnił uchwytu.
– Tam – wychrypiał. – Tam pobiegła.
Wskazał na stację kolejową, potwierdzając najgorsze obawy Dougalda. Młoda Hannah opuszczała go najprostszą, a
jednocześnie najbardziej niebezpieczną drogą – pociągiem towarowym do Birmingham. Jego narzeczona była niemądra...
Szarpanina ze złodziejaszkiem odwróciła jego uwagę, więc wzmocnił uchwyt.
– Zrobiłeś jej coś złego?
– Nie, panie, przysięgam! Była ubrana jak chłopak i miała ze sobą babską torebkę. Zacząłem się z niej śmiać, a ona
cisnęła we mnie torebką! – Złodziejaszek przełknął ślinę. – W środku nie było pieniędzy, panie, ale nie czułem do niej urazy.
Nie skrzywdziłbym kobiety, panie. Nie skrzywdziłbym kogoś, kto ma nie po kolei w głowie. – Palcem wskazał na czoło.
Tak, chłopak był przekonany, że Hannah jest wariatką. Może wszyscy będą tak myśleli i będą ją omijać. Może
porywczość ją uratuje.
Dougald puścił chłopaka i zaczął się pospiesznie przedzierać przez grupę robotników, ładujących amerykańską bawełnę
na angielskie wagony. Od czasu do czasu któryś z robotników zerkał na niego, uśmiechał się i wskazywał dalej, na stację,
kierując go w stronę dziewczyny, której wydawało się, że w przebraniu jest nie do rozpoznania. Każdy gest wzmacniał
nadzieję, a jednocześnie obawę Dougalda, że Hannah nie mogła pozostać niezauważona. Chociaż większość pracujących tu
mężczyzn była ciężko pracującymi ludźmi, mającymi rodziny, zawsze mógł się znaleźć jakiś łotrzyk, chcący wykorzystać jej
położenie. Dougald pędził bez tchu, kierując się otrzymywanymi wskazówkami, wyobrażając sobie najgorsze i bojąc się, że
przybędzie za późno. Mężczyźni skierowali go w stronę pociągu, który sapał i buchał parą. Stojąc w cieniu, szukał jej
wzrokiem, a pociąg powoli przejeżdżał przed jego oczami.
I zobaczył. Odziana w jeden ze swoich chłopięcych strojów, siedziała w otwartych drzwiach wagonu i machała nogami,
przyglądając się wszystkiemu szeroko otwartymi, pełnymi podniecenia oczami.
Śliczna, niemądra dziewczyna.
Przez pięć lat chronił ją, dobrze wiedząc, że pewnego dnia ona będzie jego – zadowolony z jej inteligencji,
posłuszeństwa i kobiecości. Teraz dziecko znikło, zastąpiła je kobieta, której okrągłych kształtów nie mogło zamaskować
chłopięce przebranie. Pasma niesfornych, jasnych włosów okalały jej twarz. Promienny uśmiech okraszał usta, jakby
ucieczka przed nim i przed zobowiązaniami sprawiała jej radość. Najlepszy dowód, że nie zdawała sobie sprawy z
niebezpieczeństw czyhających na młodociane uciekinierki.
Puścił się biegiem za pociągiem. Udało mu się złapać za poręcz w ostatnim wagonie. Podciągnął się na platformę.
Balansując na wąskich, trzęsących się deskach, analizował stojące przed nim zadanie. Pociąg nabierał prędkości. Z boku
wagonów wystawały metalowe szczeble. Mógłby się wspiąć na dach, przeczołgać się po nim, przeskoczyć...
Roześmiał się na głos. Od śmierci ojca nie zrobił niczego równie niebezpiecznego i porywczego. Takie czyny bardziej
pasowały do znacznie młodszego Dougalda... Znów się zaśmiał. Może jednak Hannah okaże się jego wybawieniem.
Pociąg trząsł się i sapał, a on wdrapywał się po drabince. Metalowe szczeble ruszały się pod jego rękami i nogami.
Jednak lepsze obluzowane szczeble niż dach, gdzie nie było żadnych uchwytów... Wspiął się na rozgrzany, metalowy, plaski
dach. Wiatr rozwiewał mu włosy. Miał stąd doskonały widok na Liverpool, na przybliżający się wiejski krajobraz i... na
znajdującą się daleko w dole ziemię. Zaśmiał się ponownie. Szaleństwo. To było prawdziwe szaleństwo.
Jednak nie mógł pozwolić Hannah odjechać. Trzymał ją w objęciach, kiedy płakała po śmierci matki.
Przeczołgał się po dachu wagonu. Zatrzymał się na brzegu i ocenił odległość pomiędzy wagonami. Pociąg trząsł się i
kołatał. Tory nikły w oddali.
W młodości, jako chłopak, zrobiłby to bez trudu. Teraz był szanowanym biznesmenem i miał świadomość
konsekwencji swoich czynów. Jeśli mu się nie uda... Wziął głęboki oddech i skoczył. Wylądował na czworakach. Metalowy
dach zadygotał pod jego ciężarem. Skulony, przebiegł na drugi kraniec wagonu, niczym prymitywne zwierzę. Tak, teraz miał
świadomość konsekwencji, nawet jeśli Hannah ich nie dostrzegała. Wszędzie czyhały niebezpieczeństwa. W jaki sposób
mogłaby się przed nimi ustrzec? Początkowo jej życie nie należało do najłatwiejszych, ale od kiedy wziął ją pod swoje
skrzydła, miała wszystko, co najlepsze. Jedzenie. Stroje. Wykształcenie. Prywatną szkołę.
Pociąg jechał coraz szybciej. Odstęp pomiędzy kolejnymi wagonami wydawał się większy. Ale tym razem przed
skokiem pozwolił sobie tylko na pospieszny oddech. Potem rozejrzał się dookoła. Był na miejscu. To był wagon Hannah.
Drzwi były nieco uchylone, więc mógł się dostać do środka – wykonując parę akrobacji, których nie próbował od lat. Tym
razem się nie roześmiał. Zaklął. Podpełznął na skraj wagonu. Zerknął w dół. Nogi Hannah nie zwisały już swobodnie na
zewnątrz wagonu. Schowała się do środka, kiedy pociąg nabrał prędkości. Mądra dziewczynka. Mądra..., no cóż, niezupełnie.
Nie za bardzo. Nie wiedziała, że nie należało prowokować Dougalda Pipparda.
Mogła sobie nie zdawać sprawy z tego, że przywiązał ją do siebie, mając jak najbardziej uczciwe zamiary. Teraz
poczucie obowiązku – nie, uczucie – wymagało, żeby ją chronił, nawet gdyby miał ją chronić przed nią samą. Uśmiechnął
się. Po prostu Hannah jeszcze tego nie wiedziała.
Złapał za górny brzeg drzwi, zamarł na moment, odsunął je nieco, po czym wykonał salto w dół...
Z przechyloną w bok głową, Dougald uniósł do góry kieliszek, wznosząc toast za pamięć tamtego wspaniałego dnia,
kiedy młodość, miłość i przygoda były w ich rękach.
Hannah sprawiała wrażenie obojętnej na jego przemowę.
– A więc Charles wynajął ludzi, którzy śledzili mnie w Londynie... bo to byli twoi ludzie, prawda?
Nagle stracił apetyt i odłożył łyżkę.
– Oczywiście.
– Zastawiłeś pułapkę.
– Gdy tylko sytuacja w majątku się ustabilizowała, wezwałem Charlesa z powrotem i wynająłem detektywów, żeby...
żebyś się zdenerwowała. Potem zaoferowałem pracę, która moim zdaniem powinna była cię zainteresować. Mogłaś nie
wpadać w tę pułapkę. – Energicznym ruchem odsunął stojący między nimi stolik. Naczynia zadźwięczały, srebro zadygotało,
ale oczyścił przestrzeń tak, że mógł patrzeć na żonę bez żadnych przeszkód. Mógł ją widzieć ubraną w zwykłą, czarną,
roboczą suknię. Zawsze się ukrywała... w pociągu, w chłopięcym stroju, teraz w surowej sukni guwernantki. Zawsze jednak
spod każdego przebrania przebijała jej uroda. Nic nie mogło ukryć promiennej skóry, delikatnej jak u dziecka, bujności
złocistych włosów czy piękna warg kuszących mężczyzn i wzywających do całowania. Przyglądając się jej dokładniej,
można było zauważyć ponętne kształty... No, nie tak zaokrąglone, jak kiedyś, ale nadal niezwykle kuszące smukłą elegancją.
Chodziła, poruszała się jak dawniej, jakby Bóg stworzył ją dla przyjemności Dougalda i posłużył się nią do sprowadzenia go
z drogi grzechu wprost w święty związek małżeński. Boski plan sprawdził się aż za dobrze, bowiem kiedy Hannah go
porzuciła, zabrała ze sobą wszelką radość. Pozostawiła tylko mrok.
Na szczęście Dougald świetnie się czuł w mroku. Snuł intrygę, żeby przezwyciężyć przeszłość. Planował przyszłość. I
15
wszystkie plany się powiodły, bowiem teraz siedziała przed nim.
– Jeśli miałem jakieś wątpliwości, to dotyczyły one jedynie tego, czy uda mi się przestraszyć cię na tyle, że
zrezygnujesz ze swojej ukochanej Akademii Guwernantek. W końcu ta szkoła dawała ci to, czego brakowało ci w naszym
małżeństwie – pracę i jeszcze więcej pracy.
– Jak śmiesz. – Przyglądała mu się, jakby był potworem... Spędzone samotnie lata obudziły w nim potwora. – Jak
śmiesz oskarżać mnie o swoje własne grzechy! Ty też pracowałeś, mój drogi. Pracowałeś bez końca i oczekiwałeś, że
pozwolę ci dbać o mnie.
– Jak o żonę! – Zaskoczył go ogień, z jakim zareagował na jej słowa. Od lat nie odczuwał równie bezsensownego
oburzenia.
– Raczej jak o nierozgarniętą idiotkę – rzuciła w odpowiedzi.
– Twoja matka psuła cię, dając ci zbyt wiele swobody.
Podniosła głos.
– Matka przez cały czas pracowała, a ja chciałam jej pomóc!
Poruszył się na krześle, pragnąc, żeby spojrzała na wszystko jego oczami, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak
beznadziejne jest spodziewać się po Hannah zrozumienia.
– Wiem. Twoje zamiary były godne podziwu, w przeciwieństwie do niechęci wobec podporządkowania się moim
pragnieniom.
– Matka nauczyła mnie, że praca jest cnotą. Ta prawda się nie zmieniła, pomimo zmiany mojej sytuacji.
– A ty spędziłaś życie goniąc za cnotą jak kociak polujący na muchę. – Dougald odchylił głowę do tyłu i przyglądał się
jej zmrużonymi oczami. – A jednak wycofałaś się z małżeństwa i zlekceważyłaś przysięgę ślubną. Ile w tym cnoty?
Zaplotła drżące palce.
– Nie mniej niż w uwiedzeniu osiemnastolatki.
– Miałaś osiemnaście lat i zostawiłaś mnie. Uwiedzenie było najszybszym sposobem zyskania kontroli nad tobą.
– Aha. Dzięki uwiedzeniu nie musiałeś marnować czasu na zaloty. Godny podziwu skrót, milordzie.
Roześmiał się krótkim, ostrym śmiechem i wykorzystał swoją wiedzę, żeby ją zranić.
– Nie musiałem cię uwodzić. Nie musiałem się wysilać. Przecież cię kupiłem od twojej matki. Pamiętasz?
ROZDZIAŁ 5
Nigdy dotąd Dougald nie był okrutny. Bywał podstępny, surowy i bezmyślny, nigdy jednak nie dręczył Hannah
wytykaniem okoliczności, które sprowadziły ją kiedyś w to miejsce.
– Moja matka mnie nie sprzedała. Ona mnie u ciebie umieściła. A to różnica. – Hannah wzięła głęboki oddech,
próbując zmniejszyć ucisk w piersi. –Uważałam się za jedno z twoich dobroczynnych przedsięwzięć. Tyle ich miałeś.
Wzruszył ramionami. Nigdy nie rozmawiał o ludziach, którym pomagał – o sierotach, które umieszczał w rodzinach, o
kobietach, którym znajdował pracę, o mężczyznach, których kształcił.
– Zresztą, co innego mogła zrobić moja matka? – zapytała Hannah łamiącym się głosem, przypominając sobie tamten
okropny czas. – Umierała.
– No właśnie. W tej sytuacji zrobiła to, co uważała za najlepsze dla ciebie. – Siedział bez ruchu, obserwując ją, ważąc
jej reakcję. Widział ból, jaki nadal wywoływało w niej wspomnienie o matce. – I nie masz racji. Twoja matka doskonale
wiedziała, czego chciałem od ciebie. Ustaliły wszystko razem z moją babką.
Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zadrwić.
– A ty, biedaku, nic nie wiedziałeś o ich planach.
– Oczywiście, że wiedziałem. Powiedziały mi, że zaaranżowały moje małżeństwo z tobą. Miałaś wówczas trzynaście lat
i byłaś ładnym dzieckiem. Twoja matka pochodziła z dobrej rodziny i zapewniła nas, że twój ojciec także był człowiekiem
zdrowym fizycznie i umysłowo. Chociaż szczegóły twojego przyjścia na świat nie były zbyt przyjemne, to nieprawe
pochodzenie nie było przeszkodą burzącą nasze plany.
Nigdy nie słyszała historii swoich zaręczyn. A przynajmniej przedstawionej w ten sposób, bezceremonialnie, obojętnie,
bez ogródek.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego dorosły mężczyzna miałby pozwolić swej babce na planowanie własnego małżeństwa.
– Zaaranżowane małżeństwa to tradycja w rodzinie Pippardów. Zawsze były udane. Czemu moje miałoby być inne?
Wiedziała że to, co chce powiedzieć, jest głupie, ale musiała to zrobić.
– Bo ludzie już tak nie postępują.
– To nonsens, moja droga, oczywiście, że nadal tak robią. Na tyle długo należałaś do towarzystwa, by wiedzieć, że
mówisz bzdury. – Zaśmiał się. – Nie zmieniłaś się, przynajmniej pod niektórymi względami.
– Zmieniłam się.
Chciała, by przyznał, że się zmieniła, i to bardzo.
– Gdy dwudziestojednoletni mężczyzna godzi się na kształcenie trzynastoletniej dziewczynki tylko po to, żeby mieć
pod ręką żonę, kiedy przyjdzie mu ochota na małżeństwo, to jest to chore.
Nadal się uśmiechał.
– Musisz przyznać – powiedział – że większość małżeństw nie opiera się na uczuciu. Zwykle tym czynnikiem łączącym
jest chciwość, ale czasem bywa wygoda.
– Twoim motywem z pewnością byłaby wygoda – oskarżyła go.
Natychmiast odbił piłeczkę.
– Twoim również. Wątpię, żeby sprawiło ci przyjemność wyrzucenie cię na ulicę po śmierci matki.
– Ty i twoja babka nie należycie do ludzi, którzy mogliby mnie wyrzucić na bruk. – To Hannah wiedziała na pewno,
bez względu na to, co by Dougald i Pani Pippard zrobili czy powiedzieli. – Zresztą nawet gdybyście mnie wyrzucili,
znalazłabym sobie jakąś pracę.
– Zawsze byłaś przekonana o swojej nieomylności.
– O nieomylności? – powtórzyła zaskoczona. – Nie wydaje mi się. Natomiast na pewno o swoich kwalifikacjach.
– Zastanów się nad tym. Przemyśl to teraz, korzystając z wiedzy, którą zdobyłaś o świecie. W najlepszym wypadku
mogłaś wtedy zostać służącą, może pomocą w kuchni. Byłaś śliczna i subtelna. Różniłabyś się od innych służących, więc
stroiłyby z ciebie żarty. Mężczyźni by cię napastowali. Wszyscy, poczynając od lokajów, a na panach i ich synach kończąc. –
Twardy ton głosu świadczył o wstręcie, jaki wywoływała w nim myśl o takiej sytuacji. – Przed tym wszystkim cię ocaliłem.
– Oczywiście, masz rację – przyznała bez zahamowań. – Dziękuję ci więc. Rzecz jednak w tym, że nigdy nie
zrozumiałeś, iż wdzięczność za wykształcenie mogłam ci wyrazić ciężką pracą w pocie czoła, a nie ciałem.
– Nigdy mi nie wybaczyłaś, że pozbawiłem cię cnoty. Poczuła wściekłość, że przywołał wspomnienie tamtego dnia, o
którym tak bardzo chciała zapomnieć.
– Byłam wtedy taka młoda, Dougaldzie, że porwały mnie twoje słodkie słówka i twoje zainteresowanie moją osobą.
– Odkryłaś wówczas naszą umowę i postanowiłaś uciec. – Zniżył głos do szeptu. – Pociągiem. Pamiętasz pociąg...
Pociąg, dudniąc, zmierzał w stronę wiaduktu Sankey. Kiedy kolejny raz uniosła do ust butelkę wina, delektując się
smakiem winogron i dębu, pomyślała, że Dougald nie wypił zbyt wiele. Ale jedzący jabłko Dougald nie wyglądał na
spragnionego. Właściwie nie sprawiał wrażenia, by mu czegokolwiek brakowało; był przystojny, wysoki, ciemnowłosy,
wymarzony mężczyzna dla każdej dziewczyny. Ale dla niej za stary. Ile miał lat? Dwadzieścia sześć? Piekielnie zadowolony
i pewny siebie. To było irytujące, że mężczyzna o takiej prezencji, mężczyzna, który mógł porwać każdą dziewczynę, wybrał
taką, dla której nie musiał się wysilać. Co za wstyd; prawdopodobnie był to znak jakiegoś upośledzenia umysłowego z jego
strony.
– Jaki rodzaj umysłowego upośledzenia ? – rozległ się jego ciepły, niski głos.
Hannah gwałtownie zamrugała oczami. Czyżby głośno myślała? Mój Boże, musiała wypić za dużo wina.
– Pewnie za dużo wina –przytaknął. – Na jaki rodzaj upośledzenia umysłowego zatem cierpię?
– Chcesz... chcesz kogoś poślubić, nie zadając sobie trudu zabiegania o względy tej osoby. – Skupione spojrzenie jego
zielonych oczu hipnotyzowało ją. – Dlaczego miałbyś rezygnować z emocji polowania?
– Przecież upolowałem ciebie – odparł Dougald z powagą.
– Świetnie wiesz, że to nie to samo. – Zmarszczyła brwi. – Obserwowałam, w jaki sposób prowadzisz interesy. Jesteś
agresywnym, aroganckim graczem i wszelki opór pobudza twój apetyt.
Odetchnął głęboko.
– Stawiłaś mi opór. Spełniłaś moje marzenia.
– Och. – Hannah upiła łyk z butelki i podała ją Dougaldowi. – Zapewniam, że nie miałam takiego zamiaru.
Zgarnął resztki ich posiłku do torby i chwilowo zakończył temat. Przeciągnął się, rozpiął guziki u koszuli i potarł pierś
ręką.
Zasłoniła oczy rękami.
– Panie Pippard! Proszę, tak nie przystoi! Leniwie przeciągając słowa, wymruczał:
– Z pewnością to nic niewłaściwego pomiędzy mężczyzną i jego narzeczoną.
Opuściła ręce i zerknęła na niego.
– Owszem, to niewłaściwe i nie możesz tego zmienić.
– Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, co potrafię zmienić. Czy wzięłaś ze sobą koc?
– Nie, i bardzo żałuję. Przynajmniej mógłbyś się zasłonić i wyglądałbyś przyzwoicie.
– Gdybym chciał się zasłonić, zapiąłbym koszulę. Wstał i wyciągnął koszulę ze spodni. Miała ochotę znów przesłonić
sobie oczy, ale gdyby to zrobiła, trudno byłoby przewidzieć, co odważyłby się dalej zdjąć.
– Szukam czegoś w rodzaju poduszki. Po jedzeniu i winie, w kołyszącym pociągu, ogarnęła mnie senność. – Rozpiął
ostatnie guziki, zrzucił koszulę i opadł na stos bawełny. Umościł się wygodnie, położył głowę na zwiniętej koszuli i z
satysfakcją zamknął oczy. – Nie jestem już taki młody jak ty, co mi stale wypominasz. .,
– Jeśli nie będziesz uważać, wylejesz wino. Hannah zamrugała. Kielich w jej dłoniach kołysał się; odstawiła go
pospiesznie. Żałowała teraz, że piła wino. Żałowała, że w ogóle pila. Właściwie mogłaby zażądać tysiąca funtów szterlingów
i kucyka, a także zażyczyć sobie, żeby Dougald nie miał takiej wszechwiedzącej miny. Odpychając od siebie te rozważania,
udała, że analizuje ich rozmowę, o której zapomniała na Bóg wie jak długo, błądząc myślami wśród wspomnień. Pospiesznie
podjęła rozmowę, żeby tylko przestał tak się przyglądać jej zaczerwienionej twarzy. Powróciła do wątku szkoły guwernantek.
17
– Trzy ostatnie lata dowiodły, że mogę odnieść sukces, więc niepotrzebnie się o mnie troszczysz.
– Fałszywy sukces wcale nie jest sukcesem. Na chwilę zaniemówiła.
– Co masz na myśli, mówiąc, że to fałszywy sukces? Nigdy nie oszukiwałam. Przez sześć lat przebywałam za granicą
bądź mieszkałam w Londynie jako towarzyszka lady Temperly. Byłam dobrą administratorką i opiekunką, i tak właśnie
przedstawiłam się w ogłoszeniu o założeniu szkoły.
– Nie posłużyłaś się swoim nazwiskiem
Narastało w niej oburzenie.
– Nieślubne dzieci nie mają prawa do nazwiska. Świetnie wiesz, że nie miałam żadnego.
Na moment przesłona opadła i spod wymuszonego opanowania wychynęła warcząca bestia.
– Owszem, miałaś. Dałem ci nazwisko, kiedy się pobraliśmy.
– Byłam ci bardzo wdzięczna – rzekła cierpko. Naprawdę była wdzięczna. Jej matka twierdziła, że jest wdową, ale
prawda i tak zawsze ciągnęła się za nimi. Hannah stale słyszała śmiech i szyderstwa. Nazwisko otrzymane od Dougalda było
jednym z błogosławieństw w ich małżeństwie. Stanowiło też pierwsze okowy, których się pozbyła, uciekając od niego.
– Nie pragnąłem wdzięczności, chciałem... – Przerwał, opanowując podniesiony głos.
Ale Hannah podjęła temat.
– Wiem, czego chciałeś. Wielkiej miłości i gorącego oddania.
– Dużo dawałem ci w zamian.
– Dopóki robiłam to, co mi kazałeś. Dopóki nie chciałam czegoś więcej i nie zaczęłam oczekiwać, byś pamiętał o
obietnicach, które złożyłeś tego dnia, gdy przekonałeś mnie o swojej miłości.
W ich podniesionych głosach usłyszała echa przeszłości. Sądząc po sposobie, w jaki na nią patrzył, Dougald również to
usłyszał. Musiała się opanować. Jeśli tego nie zrobi, Dougald jak zawsze zyska przewagę. Powinna zademonstrować mu
swoją dojrzałość i pokazać, że już nie może nią manipulować, grając na jej uczuciach. Nauczyła się poskramiać swoją złość;
kochana lady Temperly podpowiedziała jej, jak to osiągnąć, a później udoskonaliła metodę, ucząc jej młode panny w
Akademii Guwernantek.
Kilka razy głęboko zaczerpnęła powietrza, wdychając lekki zapach palącego się drewna i skórzanych obić fotela.
Zaczęła błądzić wzrokiem po saloniku, przesuwając spojrzeniem po dużych oknach z ciężkimi, brokatowymi zasłonami i
nowych, szmaragdowych tapetach na ścianach. Pokój został urządzony tak, żeby zapewnić panu domu pełną wygodę.
Ostrożnie zerknęła na Dougalda. Był człowiekiem, który z pewnością wiedział, czego chce i jak to zdobyć.
Obserwował ją.
Czy od chwili, gdy przekroczyła próg tego pokoju, choć na moment oderwał od niej wzrok? Chyba nie. Musiała więc
zachowywać się rozsądnie i spokojnie, w przeciwnym razie zwycięstwo przypadłoby Dougaldowi. Obojętnym, uprzejmym
głosem powiedziała:
– Gdybym użyła twojego nazwiska albo nazwiska mojej matki, cała ucieczka byłaby jedną wielką farsą. Natychmiast
byś mnie odnalazł.
– I oszczędziłbym nam obojgu wielu kłopotów.
– Oszczędziłbyś kłopotów sobie – odparła. – Uciekłam dopiero wówczas... dopiero wtedy, gdy nasze małżeństwo
zupełnie się rozpadło. Dopiero gdy miałam pewność, że nie mamy żadnych szans.
Ledwo poruszając wargami, wyrzucił z siebie:
– Zawsze mieliśmy szansę.
– Bzdura. – Starała się mówić rozsądnie, udając, że tłumaczy jakieś zagadnienie wyjątkowo opornemu uczniowi. –
Nigdy mnie nie słuchałeś. Głaskałeś mnie po głowie i mówiłeś, że sam wiesz najlepiej. Rzucałam słowa na wiatr.
– Uwielbiałem cię.
– Nie chciałam uwielbienia, chciałam celu w życiu.
– Większość kobiet...
Większość kobiet byłaby szczęśliwa, mogąc próżnować. Ile razy już to słyszała? Uniosła dłoń, żeby mu przerwać.
– Proszę. Skończ z tymi samymi argumentami, co zwykle.
Na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji.
– Miałem zamiar powiedzieć, że większość kobiet byłaby szczęśliwa, mogąc próżnować, ale powinienem był wiedzieć,
że ty jesteś inna.
Co miał na myśli? Czyżby chciał powiedzieć, że wtedy się mylił? Gdy spojrzała na niego, siedział poważny, z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jeśli zmienił się do tego stopnia, że potrafił przyznać się do błędu... Zerknęła na niego
ponownie. Wpatrywał się w jej piersi takim wzrokiem, jakby była naga, a nie zakutana w liczne warstwy ubrania. Nie, nie
zmienił się. Nawet jeśli gotów był przyznać się do błędu, to tylko po to, żeby ukryć swoje prawdziwe motywy. Nie mogła
zapomnieć, kim był. Musiała pamiętać trudną lekcję, jaką od niego dostała.
Ludzie się nie zmieniają. A szczególnie mężczyźni. Dougald zaś... zaśmiała się cichutko. Górował nad innymi
mężczyznami. Był do gruntu pewny siebie. Despotyczny. Zawsze miał rację. Wychowany został przez babkę i ojca w
przekonaniu, że sukcesy jego przodków wynikały z dziedzicznej wyższości nad innymi ludźmi i że otrzymał to po nich.
Żadna kobieta nie miała najmniejszych szans wobec takiego przeświadczenia. A już z pewnością nie kobieta, która nie znała
prawdy o swoim pochodzeniu, nie znała nawet nazwiska ojca. Powinna była o tym pamiętać i zignorować szerokie ramiona
Dougalda.
Kolejny raz podjęła rozmowę.
– Kiedyś mieszkałam z matką w wiosce o nazwie Setterington. To było miłe miejsce, więc jego nazwę przyjęłam jako
swoje nazwisko.
– Wszędzie mieszkałaś przez jakiś czas ze swoją matką. – Przemawiał do jej piersi, jakby mogły go słyszeć. – Czemu
nie nazwałaś się York, Bristol czy East Little Teignmouth? Czemu właśnie Setterington?
– Wybrałam Setterington, bo nie sądziłam, żebyś wiedział o moim tam pobycie.
– Nie. Nie wiedziałem. – Zacisnął pięści. Hannah zaczęła się zastanawiać, czy ta szczerość, nowa jakość w ich
stosunkach, doprowadzi do lepszego zrozumienia czy do wybuchu. Nie znała takiego Dougalda. Odnajdywała na jego twarzy
pewne podobieństwo do dawnego, ale ta konfrontacja przypominała pojedynek pomiędzy przesłuchującym a
przesłuchiwanym. I wiedziała, którą rolę wybrał dla siebie.
Najbardziej cierpkim tonem, na jaki było ją stać, rzekła:
– Jeśli już skończyłeś ze swoimi pretensjami, to chciałabym teraz poznać twoją ciotkę. Zakładam bowiem, że jest jakaś
ciotka.
– Moja droga Hannah, nie kłamałbym ci w tak istotnej kwestii. – Bez oporu pozwolił jej na zmianę tematu. Naturalnie,
uznał jej zachowanie za odwrót. – To moja daleka krewna.
– Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek o niej wspominał.
– Oczywiście, że nie. Jesteśmy tak daleko spokrewnieni, że sam rzadko o niej słyszałem. Ale ciotka Spring mieszkała w
zamku Raeburn przez całe swoje życie. – Westchnął ciężko. – I skupiała wokół siebie towarzyszki.
– Towarzyszki? – zapytała Hannah. – Nie zostałam poinformowana o żadnych towarzyszkach.
– Wtrącające się we wszystko starsze panie, które odziedziczyłem wraz z zamkiem.
– Aha. – Teraz zrozumiała doskonale. Jeśli chciał zyskać sobie przychylność mieszkańców posiadłości, nie mógł
wyrzucić z domu starej kobiety ani jej przyjaciółek.
Omiotła go spojrzeniem, odnotowując głębokie linie wokół ust, nadające jego twarzy zgorzkniały, pełen surowości
wygląd.
– I mam się opiekować nimi wszystkimi? – zapytała.
– Ciotka Spring jest najstarsza. Cierpi na chwilowe zaniki pamięci i lubi skały.
– Skały?
Nie wdawał się w szczegóły.
– Pozostałym paniom nic nie dolega. Są zdrowe, z wyjątkiem pewnych ubytków słuchu – to dotyczy panny Isabel, która
jest właścicielką teleskopu i ogląda gwiazdy.
– Gwiazdy.
– Panna Ethel pielęgnuje kwiaty.
– Pielęgnacja kwiatów wydaje się bardziej typowym zajęciem dla starszej pani.
– Typowym. – Przez chwilę rozważał to określenie, wreszcie potrząsnął głową. – Nie powiedziałbym, że to typowe.
Panna Minnie od czasu do czasu cierpi na zasłabnięcia i rysuje. Wszystkie wyszywają. – Splótł palce. – Podejmiesz się
opieki nad tymi paniami?
– Oczywiście.
Cóż innego mogła odpowiedzieć.
– Przecież im więcej masz pracy, tym jesteś szczęśliwsza.
Zapominając, że powinna się bać tego nowego Dougalda, warknęła:
– Masz absolutną słuszność. Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz.
Kącik ponuro zaciśniętych ust Dougalda zadrżał. Dała się sprowokować. Zirytował ją i zareagowała. Jeśli to była gra,
wygrał ją. Jeśli to była wojna, dostarczyła mu broni, którą ją zranił. Musiała być ostrożniejsza. Musiała pamiętać, że w tej
chwili miał nad nią przewagę. Mógł kontrolować jej wyjścia i powroty, jej pracę i czas wolny. Był pracodawcą dopóty,
dopóki nie znajdzie się jakiś sposób, żeby mu się wymknąć.
Wymknąć się Dougaldowi... Chyba za każdym razem usiłowała przed nim uciec. I kiedy teraz na niego patrzyła,
ucieczka nie wydawała jej się głupim pomysłem. Zachowała jednak zimny spokój, kryjąc się za nim jak za tarczą, i
powiedziała:
– To miło, że zatrudniłeś kogoś, kto się będzie nimi zajmował.
Pomyślała, ze udało jej się go rozdrażnić swoją pogodą, lecz zanim zdążyła to sprawdzić, chwilowy błysk irytacji w
jego oczach zniknął.
– To nie ma nic wspólnego z uprzejmością – wyjaśnił. – To są cztery ekscentryczne kobiety, stwarzające kłopoty od
dnia mojego przybycia. Chcę, żeby ktoś je pohamował.
– Kłopoty? – Hannah szybko przebiegła sytuację myślami. – W twoim liście nie było żadnej wzmianki o kłopotach...
ale przecież nie powinnam się była spodziewać takiej informacji, prawda?
– Ostatni lord z głównej linii, ten, któremu udało się przeżyć ponad trzydzieści lat, był bratem ciotki Spring, pozwalał
19
jej przygarniać wszelkich rozbitków życiowych. Kiedy zrobiło się ich sporo, nie dało się nad nimi zapanować.
Hannah starała się stłumić uśmiech, który wywołał widok jego bezradności.
– Wydawało mi się, że to tylko cztery staruszki.
Z niezwykłą powolnością Dougald wstał z fotela.
– Uważasz, że jestem śmieszny? Rozbawienie znikło i Hannah także wstała.
– Nie jesteś śmieszny, ale opowiadasz o tych damach, jakby były taranem, a ty długo stawiającymi opór wrotami.
Po raz pierwszy od chwili, gdy Dougald odwrócił się od okna i stanęła z nim twarzą w twarz, przestała się go bać i
patrzeć na niego ze strachem. Właściwie zaczęła się obawiać, czy nie spogląda na niego zbyt czule.
Ale nie. Było znacznie gorzej. Patrzył na nią, jakby była niczego niespodziewającą się sarną, on zaś siejącym
zniszczenie wilkiem. Czyżby wdarł się w jej myśli? A może przypomniał sobie dawne czasy, pełne namiętności? Czas, który
dzielili ze sobą, pomimo utarczek i smutków, bowiem tego żądały ich ciała i musieli się im podporządkować.
Skoro wiedział o Akademii Guwernantek, musiał wiedzieć o trudnościach i wyzwaniach, którym stawiała czoło. Musiał
wiedzieć, że jest silna i twarda, że nie jest już tą niewinną dziewczynką, której omal nie zniszczył. Tylko... tylko sposób, w
jaki na nią spoglądał, nie miał nic wspólnego z ustalaniem warunków pracy czy z latami, które spędzili oddzielnie, ze
zmianami w ich ciałach i umysłach. Pod jego wzrokiem czuła, jak ogarnia ją czysta, zwierzęca żądza. Cisnęły się
wspomnienia cichych jęków, namiętności, ich nagich ciał w łóżku, na stole, w pociągu. Wszelkie problemy, które ich
dzieliły, znikały gdy trzymali się w objęciach.
Nagle przymknął oczy, ukrywając swoje myśli. Z wdziękiem opadł z powrotem na fotel i pełnym znudzenia głosem
rzekł:
– Naturalnie będziesz zajmowała się ciotkami. Chyba nie myślałaś, że sprowadziłem cię tu jako żonę?
Łajdak. Podlec, łotr, diabeł.
Jak śmiał rozwiewać jej wyobrażenia, które celowo obudził? Sprowokował ją, przywołując wspomnienia, i doprowadził
do tego, czego chciał. Udowodnił, że nadał go pragnęła.
Z niezbyt rozsądną, ale konieczną w tej sytuacji agresją powiedziała:
– Nie rozwiedziesz się ze mną.
– Nie. Nie sprowadzę takiej niesławy na ród Pippardów.
– Jakie mam więc wyjście?
– Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. – Palcami przesuwał po gładkim, rzeźbionym oparciu fotela. – Możemy nic
nie zmieniać. Nie powiem nikomu, kim jesteś, i nigdy nie będę mógł się ponownie ożenić. Będę ostatnim z rodu Pippardów i
tytuł lorda Raeburn przejdzie na inną, boczną gałąź rodziny. – Przerwał, czekając na jej komentarz.
Świetnie wiedziała, że niemiła mu była taka perspektywa.
– A inne możliwości?
Niskim, pełnym słodyczy głosem zasugerował:
– Możemy się pogodzić.
Gwałtownie odetchnęła, usiłując nie patrzeć na niego.
– Pozostaje jeszcze trzecie wyjście.
Trzecie wyjście? Nic nie przychodziło jej do głowy. – Jakie?
– Wszyscy myślą, że moja żona nie żyje. Mogę więc cię zabić.
ROZDZIAŁ 6
Hannah nie mogła złapać tchu. Wpatrywała się w Dougalda, tego zagniewanego, nieprzyjaznego lorda, pocierającego w
zamyśleniu brodę. Dawny Dougald nigdy nie zachowałby się tak gruboskórnie. Tymczasem ten człowiek mówił o
zamordowaniu jej ze spokojem, od którego krew krzepła w żyłach.
– Zabicie cię niewątpliwie rozwiązałoby wszystkie problemy. Dopóki nikt mi nie udowodni winy, będę postrzegany jak
dotąd. – Roześmiał się ochrypłym, odpychającym śmiechem. – Oczywiście wspominam o tym jako o jednej z możliwości.
Nigdy bym cię nie skrzywdził. Naprawdę... kochanie.
Świnia! Żartował sobie, mówiąc o jej śmierci pierwszej nocy, po dziewięciu latach! Mówił o zimnej mogile, podczas
gdy za oknem rozlewała się gęsta mgła, on zaś był jedyną istotą, znającą jej prawdziwą tożsamość i pochodzenie. Jeśli więc
potrzebowała dowodu na to, że nigdy naprawdę jej nie kochał, to jego słowa i ten śmiech właśnie to potwierdziły.
Dobrze. Nie będzie tu siedziała, pozwalając mu się torturować. Miała za sobą męczącą podróż. A ujrzenie go było
ogromnym wstrząsem. Miała dosyć. Dosyć takiego traktowania, docinków, kpin i aluzji. Miała ochotę ruszyć na niego,
pogrozić mu pięścią przed oczami i udowodnić, że myli się, jeśli przypuszcza, że uda mu się ją upokorzyć. Upokorzyć ją,
przełożoną Akademii Guwernantek, kobietę sukcesu, która doprowadziła do rozkwitu szkoły!
Dosyć strachu. Nikogo się nie bała. A już z pewnością nie tchórzliwego mężczyzny, który ją ścigał, groził, że zmusi ją
do wypełniania małżeńskich obowiązków, i czerpał przyjemność z zastraszania jej.
– Wcale o tobie nie marzyłam. – Podeszła do niego, zatrzymując się tuż przed nim i patrząc na niego z góry. Uniósł
głowę i spojrzał na nią.
Był przystojny? Nie, już nie, ale wrzały w nim emocje. Może pożądanie. Może nienawiść. Pewnie nigdy się nie dowie.
Kontrolował teraz uczucia, które w nim drzemały, odsłaniając jedynie ich drobną część.
Był męski? Tak. Światło świecy uwydatniało rysy jego twarzy, nie pozostawiając cienia łagodności, delikatności... poza
ustami. Te usta... wargi były miękkie niczym masło i czułe, zwłaszcza wtedy, gdy całowały jej szyję, piersi, uda.
Był wysoki? Owszem, ale ona również była wysoka. Po ślubie stali obok siebie przyjmując życzenia, a ludzie im
powtarzali, jak ładnie razem wyglądają. Paru niezbyt delikatnych i trochę podchmielonych dżentelmenów odważyło się
nawet zrobić uwagi o tym, jakie będą mieli ładne dzieci. Nie mieli; opuściła go, zanim dziecko mogło przywiązać ją do
człowieka, który nią manipulował, który ją rozczarował. Nie. Podczas wielu samotnych lat nie pozwalała sobie o nim myśleć.
Nie chciała płakać.
Tak, taki był Dougald i nie będzie się go bała. Oparła kolano na oparciu fotela tuż koło jego uda i zapytała:
– Skoro nie chcesz, żebym była twoją żoną, to po co mnie tu sprowadziłeś?
Obserwował ją jak kota, z którym się drażnił, ostrożnie, ale bez niepokoju. Ile bowiem szkody może zrobić jeden mały
kot? Mylił się. Była silna. Ona także potrafiła szydzić, grozić i straszyć. Ponadto zaś potrafiła sprawić, żeby znów jej
zapragnął i żeby mogła zapanować nad sytuacją.
– Chcę cię tutaj – odpowiedział – do opieki nad ciotką.
– Mogłeś wynająć kobietę z okolicy. – Oparła rękę na jego ramieniu, a kiedy pochyliła się, miała satysfakcję, czując,
jak się odsunął. Jej agresywny ruch co najmniej go zdziwił. – Zadałeś sobie wiele trudu, żeby mnie znaleźć.
– Może na starość stałem się skąpy. Własnej żonie nie muszę chyba płacić.
Poczuła na twarzy jego oddech i ciepło jego ciała. Ręce Dougalda spoczywały, zdawało się, spokojnie, na poręczach
fotela, najwyraźniej nie zainteresowane wyciągnięciem się w jej stronę.
– To niewolnicza praca – rzuciła oskarżająco.
– Prawie tak samo dobra – odparł. – Praca kochającej żony.
Sarkastyczny typ! Ale nie bała się mu przeciwstawić.
– A może masz jakiś inny plan?
– Wszystko możliwe. – W jego głosie pobrzmiewało znudzenie. – Pewne jest natomiast to, że tu zostaniesz, że będziesz
pracować i nie poznasz moich planów, dopóki nie zechcę ci ich wyjawić.
– Być może. – Pochyliła się nisko, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, tak blisko, że omal nie zetknęli się wargami. – A
może nie.
Po czym przysunęła się jeszcze bliżej i pocałowała
Zaskoczenie. Dobrze! Świetnie! Zaskoczyła drania swoją niespodziewaną akcją.
Zaskoczyła również siebie...
Przymknęła oczy.
Jego wargi smakowały jak kiedyś. Jako młoda dziewczyna godzinami badała jego usta, próbując dociec, czemu jego
pocałunki sprawiały jej tyle przyjemności. Nigdy nie udało jej się tego ustalić. A teraz, kiedy dotknęła jego ust, a potem
pochyliła głowę tak, żeby mocniej przywrzeć do warg Dougalda, zaczęła się zastanawiać, czy posunąć się dalej. Mogłaby
rozchylić usta, zapraszając go do środka, a gdyby się opierał, mogłaby przejąć inicjatywę, wtargnąć w głąb i pokazać mu, do
jakiego stopnia nadal jest jego żoną...
Nie, nie powinna. Doprowadziłoby to ich do sytuacji, w jakiej nie chciałaby się znaleźć. Potraktuje więc sprawę lekko,
nie zapominając o tym, że musi starać się osiągnąć przewagę nad Dougaldem. Zignoruje swój przyspieszony oddech i
kropelki potu, które pojawiły się na jej czole, i tylko dotknie ręką jego twarzy. Tylko leciutko go dotknie... Ogolił się. Musiał
się ogolić tuż przed jej przybyciem, gdyż jego ciemny zarost był niczym aksamitny meszek pod jej palcami. Meszek na
mocno zarysowanej szczęce. Rozsunęła palce, usiłując dotknąć więcej i natrafiła na kość policzkową. Przesunęła po niej
kciukiem raz, a potem drugi. Przyjemnie było dotykać delikatnej skóry. Czubkami palców zaczęła masować kolistymi
ruchami jego ucho.
Ramię Dougalda, na którym opierała drugą rękę, zadrżało. Tak. Pieszczota ucha zawsze go poruszała. Zawsze
powodowała, że jego ciało obracało się ku niej. Przerwała pocałunek i wyprostowała się. Z rozwagą.
Nie obrócił się ku niej. Nie wykonał żadnego ruchu. Jego ręce nadal spoczywały na poręczach fotela, jego udo nadal
dotykało jej kolana, nadal ją obserwował... stale ją obserwował.
Opuchniętymi ustami zapytała:
– Mam przestać?
– Nie.
– To jest szalone.
– Do diabła z rozsądkiem – odpowiedział z rozbrajającą szczerością.
Tak. Może była obłąkana, ale w tej grze uwikłana była dwójka graczy. Tutaj, pomiędzy nimi, narastały niepohamowane
emocje, pchając ich ku morzu namiętności. Nawet gdyby bardzo się bronił, i tak musiał na nią zareagować. Przynajmniej w
tej dziedzinie nie potrafił sobie narzucić dyscypliny.
Wsunęła rękę w jego włosy, pomiędzy jedwabiste pasma. Przesiała włosy pomiędzy palcami. Smużki siwizny. Dobry
Boże, pasemka siwizny przeplatały się wśród błyszczącej czerni, a miał ledwie trzydzieści sześć lat. Wyczuwała jego ból,
samotność, smutek.
21
Cierpiał? Miała nadzieję!
Odgarnęła mu włosy z czoła i ponownie się pochyliła. Jego usta... Takie słodkie. Zdumiewająco słodkie u tak
zgorzkniałego mężczyzny. Jego oddech... Jego smak...
To było za mało.
Delikatnie rozchyliła wargi, namawiając go do otwarcia ust. Okazał się pojętnym uczniem, gotowym pójść za jej
przykładem. Jakby jeszcze nigdy tego nie robił, jakby jej nie uwiódł, nigdy nie doprowadzał do jęków rozkoszy, by móc ją
sobie podporządkować...
A niech go. Zacisnęła palce na jego włosach. Mocno oparła dłoń na jego ramieniu. Wsunęła język pomiędzy jego wargi,
czerpiąc przyjemność z poskromienia go. On zaś... Dougald nie wytrzymał. Oczywiście. Odpowiedział, wdzierając się
językiem w głąb jej ust, walcząc o dominację. Opasał ją rękami w talii i przytrzymał w miejscu. Tak jakby chciała teraz
uciekać! Teraz, kiedy znajdował się tam, gdzie pragnęła, pod nią, całując ją zgodnie z jej życzeniem. Przejęła inicjatywę. Nie
da jej sobie odebrać...
Przez mgłę odurzenia dotarły do Hannah słowa wypowiedziane niskim, chłodnym, pełnym dezaprobaty głosem:
– Będziemy musiały pilnować tych dwojga.
ROZDZIAŁ7
Oszołomiona Hannah przerwała pocałunek. Spojrzała mu w oczy. Przez króciutką chwilę ujrzała w nich namiętność i
wściekłość. Potem zamrugał i...
I nic. Nie mogła nic odczytać; jeśli doświadczał jakichś emocji, jakichkolwiek, musiał je świetnie ukryć!
Z rozmysłem przybrała obojętny wyraz twarzy, pozbierała myśli i spojrzała w stronę, skąd dobiegł głos. W drzwiach
stały cztery starsze panie różnego wzrostu i tuszy, obserwując Dougalda i Hannah z rozmaitymi uczuciami malującymi się na
twarzy, poczynając od dezaprobaty, a na otwartym zaciekawieniu kończąc.
– Co za ulga! – zawołała jedna z nich, śniadolica i pyzata. – Kochany Dougald mieszka tu niemal od roku i nie okazał
dotąd nawet cienia zainteresowania kobietami. Zaczynałam się już martwić, czy aby nie ma innych upodobań.
– Isabel, jesteś zbyt śmiała, daję słowo. – Siwowłosa dama karcąco pokręciła głową.
– Sama też miałaś wątpliwości, Ethel! – W przeciwieństwie do Ethel, ciotka Isabel miała podejrzanie czarne włosy.
– Owszem, ale nigdy bym o nich nie mówiła.
– Pewnie nawet mnie nie usłyszał.
– Musiałby chyba być głuchy.
– Też coś!
Podczas ich dziecinnej sprzeczki Hannah odsunęła się od Dougalda. Patrząc na to bez emocji, jej pomysł zemsty
wydawał się teraz głupi i doprowadził do niepożądanych skutków.
Dougald podniósł się i, nie poprawiając ubrania ani włosów, choć był potargany, powiedział:
– Dobry wieczór paniom.
Podszedł do nich, wysoki, poważny i najwyraźniej zupełnie nie przejęty faktem, że został przyłapany na całowaniu
obcej osoby.
– Jak się masz, drogi chłopcze? – Drobna, siwowłosa staruszka wspięła się na palce. Dougald pochylił się. Staruszka
cmoknęła go w policzek i poklepała po głowie. – Czy mówiłam ci już, jak bardzo się cieszę, że wreszcie mam cię tutaj?
– Wiele razy, ciociu Spring.
Hannah rozpoznała ten zimny, przytłumiony głos. Należał do starszej pani, która im przerwała. Miała pięknie ułożone
białe włosy. Nie była gruba, ale miała grubokościstą, ciężką budowę kobiety, która doskonale by się nadawała do opieki nad
obłożnie chorym.
– Ależ panno Minnie, ciotka może mi to mówić tak często, jak tylko chce – Dougald skłonił się obu damom. – Miło jest
być ulubieńcem cioci.
Panna Minnie chrząknęła znacząco. Ciotka Spring lekko stuknęła ją w ramię.
– Widzisz, moja droga? To naprawdę kochany chłopiec.
– Tak. To prawda – bardziej zawyrokowała, niż powiedziała panna Minnie, po czym, niby fregata pod pełnymi żaglami,
wpłynęła do pokoju. – Dobry wieczór, Dougaldzie.
Dougald skłonił się, potem powitał ukłonem starszą damę o błyszczących oczach i ustach stworzonych do uśmiechu,
która głośno wyraziła swoje wątpliwości dotyczące jego męskości.
– Dobry wieczór, panno Isabel.
Jej ciemna karnacja i ostre rysy twarzy pozwalały Hannah podejrzewać, że była Hiszpanką lub Włoszką, a kiedy się
odezwała, dziewczyna istotnie usłyszała w jej przytłumionym głosie lekki obcy akcent.
– Kochany Dougaldzie, przecież ci mówiłam. Musisz mnie nazywać ciotką Isabel. Wszyscy to robią. – Pociągnęła go
za ucho i mrugnęła okiem do Hannah. – Ty też, moja droga.
Hannah ukryła rosnące rozbawienie. Staruszki albo dawały jej czas na odzyskanie panowania nad sobą, albo też zawsze
przytłaczały wszystkich swoją żywiołowością. Siwowłosa dama jak błyskawica przemknęła przez pokój. Zatrzymała się przy
wazonie, ustawionym przez Charlesa i, poprawiając ułożenie kwiatów, nie przestawała mówić.
– Czy widziałeś mój krzew różany, Dougaldzie? Mówiłam ci, że zakwitnie, jeśli przeniesiemy go w tamten
nasłoneczniony kąt ogrodu, i dzisiaj, pomimo paskudnej pogody, znalazłam na nim śliczny żółty kwiat.
– Dobry wieczór, panno Ethel – Dougald się ukłonił.
– Ciociu Ethel, bardzo cię proszę. Płatki mają szpiczaste końce.
Wyraźnie oczekiwała odpowiedzi na swoje botaniczne uwagi, ale panna Minnie zdążyła się odezwać, odwracając do
Hannah.
– Czy to jest osoba, która ma się opiekować Spring?
– Tak – odparł Dougald. – Ciociu Spring, panna Setterington będzie twoją nową towarzyszką.
Hannah dygnęła.
– To dla mnie zaszczyt, móc poznać panią i pani przyjaciółki.
Ciotka Spring podeszła drobnymi kroczkami, a jej obcasy stukały o drewnianą podłogę.
– Ależ jesteś śliczna.
– Dziękuję pani – mruknęła Hannah.
– Nazywaj mnie ciocią Spring. – Ujęła w dłonie twarz dziewczyny i pochyliła w dół, ku sobie. – Wysoka jesteś.
– Jestem, proszę pani. – Była niemal o głowę wyższa od ciotki Spring, kilkanaście centymetrów wyższa od pozostałych
pań, nawet najwyższą, pannę Minnie, przerastała o parę centymetrów.
– Kiedy byłam młodą dziewczyną, o niczym nie marzyłam bardziej, niż żeby być taka wiotka. – Ciotka Spring
poklepała Hannah po policzkach. – Ale Lawrence, który był całkiem przystojnym mężczyzną, pokochał mnie taką, jaką
byłam.
– Lawrence? – Hannah wydawało się, że ciotka Spring jest starą panną, jedną z armii dziewcząt nie mających posagu,
które nigdy nie miały starających się o ich rękę.
– Mój ukochany. Został zabity w czasie wojny na Półwyspie, zanim się zdążyliśmy pobrać. – Na pogodnej twarzy
ciotki Spring pojawił się smutek. – Czy wiesz, że choć było to tyle lat temu, nadal mi go brak? Wydaje mi się, że słyszę, jak
woła moje imię, odwracam się wtedy, ale jego nigdy nie ma.
– Totalna bzdura – oświadczyła panna Minnie.
– Wcale nie. – Ciotka Spring nie wahała się ani przez chwilę, żeby zaprzeczyć swojej krytycznej przyjaciółce. – Jest
zawsze przy mnie, czuję to. Tylko nie mogę go zobaczyć. Czyż nie cudownie i wspaniale jest myśleć, że miłość może trwać
wiecznie?
Hannah spojrzała na Dougalda. Przyglądał się jej i ciotce Spring z wyrazem ponurej satysfakcji.
– Czasem miłość trwa wiecznie – sprostowała Hannah. – Czasem jednak miłość zostaje wypaczona i pozostawiona
sama sobie, a wtedy psuje się jak jabłko.
– Jesteś za młoda na taki cynizm. – Ciotka Isabel podeszła bliżej. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Pewnie była mężatką – stwierdziła ciotka Ethel. – Po ślubie kobiety stają się cyniczne.
– Mężczyźni również – wtrącił Dougald.
– A czemu ty miałbyś być cyniczny? – zapytała ciotka Isabel. – Przecież zamordowałeś swoją żonę.
Hannah była wstrząśnięta. Pierwszy raz usłyszała wypowiedziane oskarżenie, i to z ust osoby tak nieszkodliwej.
Zerknęła na Dougalda, ten jednak wyglądał na nieporuszonego. Czyżby oskarżano go juz tyle razy, że zobojętniał? A może
pod tym stoickim spokojem kryła się potrzeba obrony? Czy groził jej dlatego, że i jemu wielokrotnie grożono?
– Zdenerwowałaś pannę Setterington – rzekła panna Minnie.
– A poza tym, moja droga Isabel, świetnie wiesz, że to doskonała opowieść, ale nieprawdziwa. – Ciotka Spring
poklepała Hannah po ramieniu. – Nie musisz się martwić, że zostaniesz zamordowana w swoim łóżku. Pod skrzydłami
Dougalda możesz się naprawdę czuć bezpieczna. A morderstwa miały miejsce przed jego przybyciem tutaj.
– Morderstwa? – słabym głosem powtórzyła Hannah.
– Mówi o śmierci poprzednich panów tych ziem – wyjaśnił Dougald.
Ciotka Isabel zignorowała ich i powiedziała:
– To wy uważałyście zawsze, że Dougald jest niewinny, nie ja. Moim zdaniem jest coś cudownie romantycznego w
fakcie, że zabił własną żonę. Czyni to z niego grzesznika. Bez odrobiny niebezpieczeństwa życie tutaj byłoby straszliwie
nudne. – Jej początkowo złowieszczy ton stał się rzeczowy. – Pewnie zresztą miał powód. Pan Bóg wie, że nieraz miałam
ogromną ochotę zabić starego smoka, którego poślubiłam. – Odwróciła się do Hannah. – Nigdy nie wychodź za mąż za
człowieka, który zabierze cię daleko od rodziny, gdzie bez żadnych przeszkód będzie mógł robić z tobą, co mu się żywnie
spodoba.
– Spokojnie mogę obiecać, że nigdy tego nie zrobię – powiedziała Hannah.
– Mój stary smok rozwiódł się ze mną. – Oczy ciotki Ethel napełniły się łzami. – Czy wiesz, ile trudu i pieniędzy
kosztuje rozwód? To postanowienie Parlamentu.
– Słyszałam – mruknęła Hannah.
– Ale on tak bardzo chciał się mnie pozbyć, że zapłacił z radością. – Jej łzy wyschły, a w oczach pojawiły się błyski. –
Mieszka teraz z tą smarkulą, która kiedyś była moją pokojówką. Pewnie umrze w swoim łóżku i nawet przedsiębiorca
23
pogrzebowy nie zmaże z jego twarzy tego głupawego uśmiechu.
Panna Minnie pokiwała głową i oświadczyła:
– Nie ma większego głupca niż stary głupiec.
– Pragnę panie zapewnić, że nigdy jeszcze nie dałem upustu moim morderczym zapędom. – Dougald zerknął na
Hannah – Bez względu na to, jak bardzo osoba, z którą miałem do czynienia, zasługiwała na śmierć.
– I widzisz, moja droga – z zadowoleniem rzekła ciotka Spring. – Nie zrobił tego.
– Przecież nie przyzna się do morderstwa, prawda? – zauważyła ciotka Isabel.
Ciotka Ethel obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
– Naprawdę wygląda jak morderca. Pozostałe panie zaczęły głośno zaprzeczać. Hannah przypomniała sobie wyraz
rozbawienia na jego twarzy, kiedy powiedział, że zabijając ją, rozwiązałby swoje problemy.
– Wygląda – upierała się ciotka Ethel. – Popatrzcie tylko, jaki jest ponury. Rozmyśla o czymś, odkąd tu przyjechał. Nie
myśl tylko, że się uskarżam, drogi Dougaldzie.
Dougald skinął głową, jakby już nie raz to słyszał.
Starsze panie rozmawiały w obecności Dougalda i Hannah, jakby ich tutaj nie było. Wyglądało na to, że ciotki są
stałym elementem zamku od tak dawna, że przestały je już obowiązywać zwykłe zasady dobrego wychowania. A może
uważały innych jedynie za chwilowe zakłócenie w ich długiej egzystencji. Dougald zachowywał się tak, jakby nie było w
tym nic dziwnego; zdawał się być przyzwyczajonym do zdecydowanych opinii, kłótni i absolutnej bezceremonialności
ciotek.
– Mam słabość do ponurych mężczyzn – oświadczyła ciotka Ethel. – Jeśli chce, w każdej chwili może przyjść
porozmyślać do mojej sypialni.
– Ethel! – panna Minnie sprawiała wrażenie autentycznie przerażonej.
Panna Minnie, chociaż trzymała się prosto, była z dziesięć lat starsza od pozostałych pań. Hannah oceniała, że ciotka
Spring, ciotka Ethel i ciotka Isabel mogły być po sześćdziesiątce. Dzieliła je od panny Minnie nie tylko różnica wieku, ale i
punkt widzenia.
– Nie można zakładać, że w kominku nie pali się ogień tylko dlatego, że na dachu leży śnieg – odparowała ciotka Ethel.
Hannah nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy zemdleć z wrażenia, więc nie uczyniła nic, udając że często uczestniczy w
podobnej wymianie zdań.
– Owszem. Wiesz jednak, że te dzieci nie mają ochoty tego słuchać.
Starsze panie przerwały i spojrzały na Dougalda i Hannah.
Najwyraźniej Dougald doszedł do wniosku, że Hannah ma już dość przeżyć na jeden dzień i wykorzystał chwilową
ciszę. Śmiertelnie poważnym głosem powiedział:
– Panna Setterington zdradziła mi, że zajmowała się projektowaniem sukni.
Hannah przeszyła Dougalda wzrokiem. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała przypominać sobie o tym, że jej proste
marzenie o założeniu własnego sklepu zostało wykorzystane jako przynęta, by złapać ją w pułapkę małżeństwa.
Hannah siedziała bez ruchu w trzęsącym się pociągu, starając się zignorować obnażony tors Dougalda. W myślach
przypomniała sobie straszliwe przestrogi panny Blackmoor o tym, co spotyka młode dziewczęta, które w obecności
mężczyzny odpoczywają, a zwłaszcza gdy się położą.
Tymczasem po posiłku i wypitym winie, przy rytmicznym kołysaniu pociągu, perspektywa położenia się była
niezwykłe kusząca. Kiedy Hannah miała dwanaście lat i rozpoczęła dojrzewanie, jej matka spokojnie i dokładnie
opowiedziała jej wszystko o ludzkim rozmnażaniu się. Hannah nie mogła sobie jednak przypomnieć, żeby matka wspominała
cokolwiek o niespokojnym, nerwowym rumieńcu, wywoływanym przez zielone jak morze oczy Dougalda, jego niski głos i
swobodne zachowanie. Nie miała pojęcia, dlaczego po jej skórze przebiegały dreszcze, czemu na piersiach czuła straszliwy
ciężar, czemu miała nieposkromioną chęć ogryzienia wszystkich starannie utrzymanych paznokci.
Zupełnie nie wiedziała.
Na pewno Dougald nie robił tego celowo. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, że jego zainteresowanie może być
kuszące dla dziewczyny nie mającej żadnego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Nie był takim łajdakiem, żeby ją
celowo uwodzić. Przecież chciał się z nią ożenić, a jej matka twierdziła, że wszyscy mężczyźni pragnęli poślubić kobiety
niedoświadczone erotycznie. Nie mógł więc chyba próbować przyciągnięcia jej ku sobie, wykorzystując jej ciekawość i
niewiedzę.
Dlaczego nie pomyślała, żeby kupić koc? Wtedy Dougald mógłby go użyć jak poduszki, a ona nie musiałaby usilnie
wpatrywać się w krajobraz za oknem, żeby uniknąć posyłania zdradzieckich spojrzeń w stronę jego torsu, wyrzeźbionego
przez pracę i ćwiczenia, oraz szerokich ramion. Był nagi, ogorzały i bardzo pociągający dla dziewczyny, której dzieciństwo i
dorastanie pozbawione było czułości.
Dobrze się stało, ze względu na nią samą, że nie widziała, jak zdradzieckie oczy Dougalda uchyliły się lekko, żeby się
przekonać, czy była zakłopotana i zamknęły się z zadowoleniem.
– Co chciałabyś robić w życiu?
Hannah podskoczyła i wytarła spocone dłonie o spodnie. Odpowiedziała niewyraźnie: – Chcę otworzyć sklep z
ubraniami.
– Co? Nie słyszę.
– Powiedziałam, że chcę otworzyć sklep z ubraniami – krzyknęła, ogarnięta nagłą złością.
– Oj, nie ma powodu do krzyku. To nie jest aż tak ambitne. Myślałem, że chcesz projektowe plisowane spódnice dla
szkockich dam chodzących bez majtek.
– To dla mnie niewystarczające wyzwanie – parsknęła, ale już sekundę później była przerażona swoją odpowiedzią.
Uśmiechnął się z uwodzicielskim czarem.
– Będzie, jeśli tylko zechcesz. Sądziłem, że twoją największą ambicją jest stanie się częścią rodziny.
Zamarła.
– Co ty możesz o tym wiedzieć?
– Zawsze byłaś bardzo cichą dziewczynką, ale kiedy patrzyłaś na siedzące razem w kościele rodziny, w twoich oczach
widniała tęsknota.
Była zła, że o tym wiedział. Nie mogła ścierpieć, żeby ktokolwiek wiedział o jej głębokim pragnieniu posiadania
rodziców, dziadków, rodzeństwa – każdego, kogo mogłaby nazwać swoim bliskim. Z jej doświadczeń wynikało, że ludzie
śmiali się z bękartów, które pragnęły rzeczy nieosiągalnych.
Ale Dougald się nie śmiał. Miał przymknięte oczy. Nie zachowywał się tak, jakby uważał jej marzenia o rodzinie za coś
dziwnego. Wskazał jej miejsce obok siebie.
– Domyślam się, że naprawdę chcesz mieć sklep z ubraniami. Może mi o tym opowiesz?
Powróciła jej odwaga. Podeszła po popękanych deskach podłogi, usiadła obok niego, niezbyt blisko, i zaczęła
opowiadać o swoich planach. Początkowo zacinając się, a potem coraz pewniejszym głosem opowiedziała mu, jak świetnie
umie szyć. Może oddać wełnę do tkalni. Potrafi robić i zmieniać wykroje, odrysowywać formy, kroić, szyć
najdelikatniejszym ściegiem. Uwielbia dziergać na drutach, szydełkować, haftować i robić koronki. Suknie, które stworzyła,
były prawdziwymi dziełami sztuki i kochała je.
Spostrzegła, że Dougald się uśmiecha, odprężony. Nie zwiastowało to niczego dobrego.
– Czy wrócisz ze mną, jeśli pozwolę ci mieć sklep? – zapytał.
Położyła dłonie na kolanach, przygotowując się do odepchnięcia pokusy.
– Mogę pracować. Mogę oszczędzać. Kiedyś mogę mieć swój sklep... Niepotrzebny mi jesteś do tego.
– Jestem sprawny w interesach, ty zaś masz entuzjazm i wiedzę, wspierające cię w dążeniu do sukcesu. A gdybym dał
ci pieniądze?
Aż pojaśniała.
– Mógłbyś? Oddałabym ci z procentem, obiecuję.
– Moja żona nie musi mi zwracać pieniędzy, nawet gdyby pomysł ze sklepem nie wypalił.
Powinna była się domyślić, że to był podstęp. Wiedziała, że to był podstęp, miała jednak nadzieję, że się myli.
– Mój sklep nie przyniesie strat. Utrzymuję kontakty z moimi koleżankami ze szkoły i ich rodzicami, a że będę
doskonalą w swoim fachu, wszyscy zechcą się u mnie ubierać. Mam zdolności do projektowania i głowę do interesów. Ale
nie sprzedam się, żeby mieć sklep. I tak jestem u ciebie zadłużona po szyję – dokończyła gwałtownie.
– Nie proszę, żebyś się sprzedawała. Proszę, żebyś została moją żoną. – W głosie Dougalda brzmiało poirytowanie.
– Nie boję się ciężkiej pracy. Wiem, co to znaczy nie mieć niczego. I otworzę sklep. Nie widzę powodu, by rezygnować
ze swoich zasad dla pieniędzy.
Kąciki ust uniosły mu się w lekkim, grzesznym uśmiechu.
– Doprawdy?
Dougald, przyglądający się uważnie jej twarzy, brodzie trzęsącej się w napadzie spóźnionego lęku i jej drżącym
palcom, przyprawiał Hannah o nerwowość. Patrzył na jej szyję i na rumieniec, który wy kwitł na jasnej skórze w miejscu,
gdzie wełniana koszula rozchyliła się wyjątkowo głęboko. Był zbyt dociekliwym obserwatorem.
– Nie chcę wychodzić za ciebie za mąż.
– Doprawdy? – powtórzył. Unieruchamiając ją spojrzeniem, niespiesznie usiadł. Powoli wyciągnął ręce i chwycił ją za
ramię. Wolniutko, delikatnie przesunął ją tak, że znalazła się w pozycji leżącej, z głową złożoną w ciepłym zagłębieniu, w
którym chwilę wcześniej spoczywała jego głowa. A potem powoli, niezwykle powoli, opadł w dół, dotykając jej piersi
swoim torsem, biodrami jej bioder, z nogą przerzuconą przez jej nogi, z twarzą tuż przy jej twarzy.
– Nikt cię jeszcze nie całował – powiedział z tak niewielkiej odległości, że poczuła jego oddech.
Jak to się stało? Chyba zahipnotyzował ją tymi cudownymi zielonymi oczami, wabił i uspokajał. Chyba sprawiły to
jego ruchy, pewne, a jednocześnie ostrożne, nigdy zbyt gwałtowne, żeby jej nie spłoszyć. Żaden inny mężczyzna nie mógłby
sprowadzić jej do pozycji leżącej, gniewnego buntu przekształcić w oczekiwanie, hamującej oddech wściekłości w
zapierającą dech ciekawość.
Ciotka Spring lekko potrząsnęła Hannah za ramię, żeby zwrócić jej uwagę.
– Kochanie, czy umiesz posługiwać się igłą? Ja i moje przyjaciółki mamy cudowny pokój do pracy. Znajduje się w
zachodnim skrzydle zamku, w wieży, i zapewniam cię, że nie było tam nigdy żadnych tragedii.
Hannah nie miała pojęcia, o co chodzi.
– Bardzo się cieszę.
25
– Domyślam się. Mamy tam bardzo dobre światło.
– To niezwykle ważne – rzekła Hannah.
– Tak. Przez połowę czasu nic nie widzę – odpowiedziała ciotka Spring.
Panna Minnie westchnęła.
– To dlatego, że powinnaś nosić okulary. Ciotka Spring szeroko otworzyła oczy.
– Nie mam okularów.
Nikt się nie odezwał. Po chwili Dougald pochylił się i podniósł okulary, wiszące na łańcuszku na szyi ciotki.
– Są tutaj.
Z wyraźnym zaskoczeniem starsza pani ujęła oprawkę okularów.
– Och, dziękuję ci, Dougaldzie. – Uśmiechnęła się do siostrzeńca. – Czy mówiłam ci już, jak się cieszę, że mam cię
wreszcie przy sobie?
Hannah zrozumiała, dlaczego Dougald postanowił znaleźć opiekunkę dla ciotki. Ciotka Spring nie była niespełna
rozumu, ani wiekowa, a jedynie roztargniona i trochę kapryśna.
– Ja również jestem szczęśliwy, ciociu, że mogę mieszkać z tobą. – I, żeby odwrócić uwagę ciotki Spring, zwrócił się
do Hannah: – Mówiłem ciotkom, że jesteś doskonałą krawcową.
Hannah nienawidziła tego, że wykorzystywał swoją wiedzę o niej, by nią manipulować. Odezwała się do ciotki Spring:
– Sprawnie posługuję się igłą, proszę pani, ale już nie projektuję strojów. – Rzuciła Dougaldowi znaczące spojrzenie. –
Podstawowa zasada, jaką teraz wyznaję w kwestii mody jest taka, żeby nie wkładać ubrań z szorstkiego materiału.
Jeśli odstręczała go jej wizja w siermiężnym ubraniu, to nie dał tego po sobie poznać i skłonił się wytwornie.
Naprawdę zasługiwał na porządną lekcję. I to niejedną. Lekcję o kobietach, o żonach, o szacunku i filantropii. Ale
zrezygnowała z oświecenia go. Chociaż dumna była z tego, że potrafi nauczyć rzeczy nie do nauczenia, chociaż pociągała ją
wizja Dougalda stosującego się do jej nauk, potrafiła ocenić, że był zatwardziały, i opanować pokusę udzielenia mu lekcji.
– To bardzo rozsądne z twojej strony. – Ciotka Spring utkwiła w Hannah spojrzenie swoich ogromnych, piwnych oczu.
– Właśnie teraz mam na sobie pasek z podwiązkami, który mnie strasznie drapie. I po co mi to? Od trzydziestu lat żaden
mężczyzna nie przyglądał się moim pończochom.
Wybuch śmiechu zaskoczył Hannah.
– Ale nie powinnam ci tego mówić, prawda? Jestem starą panną i moim obowiązkiem jest dawanie młodym dobrego
przykładu.
– Ale gdybyś powiedziała nieprawdę o swoim pasie do pończoch, też nie byłoby dobrze, kochana. – Ciotka Ethel
uniosła ręce do ust. – Kłamstwo to grzech.
– Spring nie musi kłamać o swoich podwiązkach – rzekła panna Minnie. – Może o nich w ogóle nie wspominać.
– Owszem, moja droga, ale ja tylko prowadziłam rozmowę z panną Setterington. Musiałam coś powiedzieć, żeby
dziewczyna poczuła się swobodniej.
– Panna Setterington również nie powinna wspominać o drapiącym ubraniu. – Panna Minnie uniosła lorgnon do oczu i
zlustrowała Hannah. – To oczywiste, że nie ma najlepszego pochodzenia.
Hannah wzdrygnęła się, czując, że otwiera się stara rana.
– Zapewniam panią, panno Minnie, że powierzyłbym opiekę nad moją ciotką jedynie osobie szlachetnie urodzonej – z
wyraźnym chłodem w głosie powiedział Dougald.
– Naturalnie – przytaknęła ciotka Spring. Hannah zaczęła się zastanawiać, czy Dougald uważa, że powinna być mu
wdzięczna za tę obronę. Ale nie; zachowywał dystans do wydarzeń. Nie dbał o to, czy czuła wdzięczność. Po prostu nie
spodobała mu się krytyka jego wyboru opiekunki dla ciotki.
– Minnie, zawsze się przejmujesz doborem właściwych słów, ale nigdy nie myślisz o ich znaczeniu. – Błękitne oczy
ciotki Ethel pałały oburzeniem. – Panna Setterington sprawia wrażenie bardzo miłej osoby i umie szyć, co jest dla nas
ogromnie ważne. Po prostu jesteś zazdrosna, bo miewasz te swoje omdlenia i nie możesz nami bez przerwy komenderować.
Panna Minnie opadła na fotel z poszarzałą twarzą.
– Widzisz! – zawołała ciotka Ethel i rzuciła się ku niej. – No i masz kolejny napad.
Podczas gdy ciotka Ethel wymachiwała solami trzeźwiącymi pod nosem panny Minnie, ciotka Isabel uśmiechnęła się
do Hannah i skinęła głową.
– Nie znoszę, kiedy pończochy zsuwają mi się do kostek, a ty?
Ciotka Spring przyniosła koc i owinęła nim ramiona panny Minnie.
– Gdybyś je zapinała tak, jak cię uczyłam, Isabel, nie wydawałyby tego nieeleganckiego trzasku i nie opadałyby ci!
– Drogie panie! – słabym głosem zawołała panna Minnie. – Pamiętajcie chociaż, że jest tu mężczyzna!
Hannah zapomniała o swojej niechęci do Dougalda i zerknęła na niego z bezsilnym rozbawieniem. Stał wyprostowany,
na lekko rozstawionych nogach, obserwując starsze panie z ostrożną fascynacją. Nic dziwnego, że chciał uzyskać pomoc w
zapanowaniu nad swoją daleką krewną i jej towarzyszkami.
Hannah pochwyciła jego spojrzenie i przez króciutką chwilę poczuła się jak w pierwszych dniach ich małżeństwa. Bez
słów dzielili rozbawienie, a potem... a potem Hannah nie wiedziała, co się stało. Głosy staruszek stały się niewyraźne, pokój
zaczął się rozmazywać. Przestało istnieć wszystko, poza jego otwartym spojrzeniem, samotną duszą, która wyzierała z jego
oczu. Poza spleceniem ich losów...
Gwałtownie powróciła do rzeczywistości. Zamrugała oczami i znalazła się na powrót w bibliotece i usłyszała głos
ciotki Spring, mówiącej:
– Chyba masz rację, Minnie. Musimy pilnować tych dwojga.
ROZDZIAŁ8
– Proszę bardzo, panno Setterington. Pokój został sprzątnięty i przewietrzony dziś rano; posłano świeżą pościel. – Pani
Trenchard przekręciła w zamku duży, żelazny klucz i otworzyła drzwi na samym końcu szerokiego, ciemnego korytarza we
wschodnim skrzydle zamku Raeburn. Skinęła na Hannah, żeby podążyła za nią i wkroczyła do maleńkiej sypialni. – Sally
rozpakowała pani rzeczy, oczyściła pani ubranie i powiesiła do szafy. W dzbanku jest woda, a jeśli rano będzie pani
potrzebowała więcej, proszę powiedzieć jednej z pokojówek.
– Dziękuję. To mi odpowiada. – Świeczka trzymana przez panią Trenchard ledwie oświetlała sypialnię, ale Hannah
mogła dostrzec, że nie jest to pokój, do jakiego przywykła. W Londynie była panią swojego domu. Jej apartament był widny
i przestronny, z kominkiem, który ogrzewał pokój, trzema wysokimi oknami obramowanymi aksamitnymi zasłonami i
szerokim, wysokim łóżkiem z poduchami własnej roboty. Znajdujący się obok salonik mieścił małe biureczko, gdzie mogła
w spokoju pisać listy i rachunki albo usiąść z książką w wygodnym fotelu. Nie miała zbyt wiele czasu na takie rozrywki, ale
sama możliwość oddania się takim przyjemnościom była bardzo cenna.
Natomiast pokój, w którym się teraz znalazła, nadawał się jedynie dla służącej; był zimny, ciemny, ze starymi meblami
i pojedynczym oknem, przesłoniętym wypłowiałymi zasłonami. Na wąskim łóżku leżała stara, przetarta kołdra i mała, płaska
poduszka. Hannah podejrzewała, że powinna być wdzięczna, iż nie kazano jej spać na poddaszu, razem z resztą służby.
Zapalając świeczkę na nocnym stoliku koło łóżka, pani Trenchard powiedziała:
– Ten pokój położony jest w najstarszej części zamku.
Hannah wzdrygnęła się, kiedy mocny poryw wiatru w okno spowodował, że zakołysały się zasłony.
– Pełno tu przeciągów. – Być może pani Trenchard zauważyła odrazę Hannah, może czuła się winna niefortunnej
podróży we mgle, dość, że powiedziała:
– Zapewniam, panno Setterington, że kazałam przeczyścić komin, ale z kominka nadal się dymi.
Hannah spojrzała na mały stosik tlących się węgielków na miniaturowym palenisku. Na ile mogła to ocenić, nie dawały
ciepła, a wąska smużka dymu wydostawała się z kominka przy każdym podmuchu.
– Jestem pewna, że zrobiła pani, co tylko można.
– Szczerze mówiąc, większość kominków w tym skrzydle zamku kopci, nie wyłączając kominka w pokoju jego
lordowskiej mości.
A więc Dougald spał w pobliżu. Spojrzenie Hannah powędrowało ku drzwiom. W drzwiach tkwił ogromny klucz, z
którego z pewnością skorzysta.
– Tutaj jeszcze nie było żadnych modernizacji. Lord dokonał przeróbek w pokojach starszych pań w zachodnim
skrzydle, żeby miały wygodniej. – Pani Trenchard potrząsnęła głową. – Nie rozumiem, dlaczego obstawał przy tym, żeby
umieścić panią tutaj, zamiast w zachodnim skrzydle.
Hannah mogłaby wyjaśnić pani Trenchard, czemu jej pan wyznaczył jej tę sypialnię. Chciał ją mieć pod ręką, żeby móc
się nad nią znęcać. Chciał, żeby była nieszczęśliwa pod każdym względem. Chciał, żeby widziała, że sam zajmuje ogromną
sypialnię z podwójnymi drzwiami, ona zaś ma do dyspozycji małą, ciemną norę.
– Oczywiście, trzeba mu oddać sprawiedliwość, powiedział, że zasługuje pani na to, żeby przynajmniej noce spędzać z
dala od panny Spring i pozostałych pań. – Pani Trenchard przejechała dłonią po wezgłowiu łóżka i przyjrzała się swoim
palcom. Zmrużyła oczy. – Jutro przyślę Sally, żeby skończyła sprzątać.
Hannah zrobiło się żal nieznanej Sally i siebie samej. Przypomniawszy sobie ciąg zamkniętych drzwi wzdłuż korytarza,
zapytała:
– Kto jeszcze śpi w tym skrzydle?
– Nikt. Tylko pani i jego lordowska mość. – I Charles.
Zaskoczona pani Trenchard uniosła brwi. Czyżby Hannah zdradziła zbytnią wiedzę o prywatnych zwyczajach
Dougalda, czy też za duże zainteresowanie jego lokajem?
– Nie, Charles nie – rzekła pani Trenchard. – Charles śpi w zachodnim skrzydle.
Tym razem to Hannah była zaskoczona. Charles zawsze sypiał w pokoju obok Dougalda, żeby być w każdej chwili pod
ręką. Hannah nienawidziła tego, bała się głośniej zachować czy odezwać, zawsze świadoma tego, że Charles tylko na to
czyha.
Nagle pani Trenchard zawołała pełnym zrozumienia głosem:
– Ach, proszę się nie obawiać, panno Setterington. Jego lordowska mość nie należy do mężczyzn, którzy napastują
swoje służące. Jest tu już od roku i nie słyszałam jeszcze na niego żadnych skarg wśród dziewcząt.
– Co za ulga – cierpko rzuciła Hannah. Milo było usłyszeć, że nie zaczepiał pokojówek. A jeszcze milej wiedzieć, że
pani Trenchard nie domyślała się prawdziwych powodów zaniepokojenia Hannah.
27
Kolejny podmuch wiatru załopotał ramą okienną. Hannah podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Zachodni wiatr
wzmógł się i rozwiał mgłę. Na niebie zimnym blaskiem migotały gwiazdy, a ubywający księżyc spowijała niewielka chmura.
Hannah patrzyła na ciemne wzgórza i doliny należące do Dougalda. Gdzieniegdzie pojedyncze drzewo wyciągało bezlistne
konary ku niebu, ziemia stykała się z pustym horyzontem, a droga, którą przyjechała ze stacji kolejowej, wiła się ku
niewidocznemu morzu.
Pod uderzeniem wiatru stare okno zadygotało. Hannah wzdrygnęła się, czując zimny powiew. Pani Trenchard podeszła
bliżej.
– Za tym oknem znajduje się przepaść, nie radzę więc go otwierać i wychylać się zanadto.
Patrząc prosto w dół, Hannah dostrzegła mur zamkowy ginący w mroku. Ziemia wydawała się ciemna i odległa. Bardzo
odległa. Nagle zakręciło jej się w głowie, zachwiała się, zamknęła oczy i odchyliła się do tyłu.
– Bardzo wysoko. Na dole jest poziom kuchenny, bezpośrednio pod nami główne piętro, a ja jestem na drugim...
– Proszę nie zapominać o lochach pod kuchnią – wtrąciła pani Trenchard. – Nie ma w nich okien i nie korzystano z nich
od stu lat, ale nadal tam są, ciemne i wilgotne. Wiem o tym, bo każdej wiosny posyłam na dół ludzi, żeby je oczyścili.
Trzymamy w nich oczywiście wino.
– Oczywiście – przytaknęła Hannah, myśląc jednocześnie, jak bardzo jest wdzięczna za to, iż to nie ona musi sprzątać
te lochy.
– Czy używano ich w przeszłości?
– Panowie na Raeburn bywali bezwzględni – przyznała pani Trenchard. – Nie lubili, gdy się im przeciwstawiano.
Pierwszy pan przybył tu z Wilhelmem Zdobywcą i podobno zajął siłą ziemię, kazał wybudować lochy i trzymał w nich
poprzedniego, angielskiego właściciela aż do śmierci.
– Urocze – mruknęła Hannah.
– W okresie wojny Dwóch Róż, panowie na Raeburn otrzymali tytuł wicehrabiowski. Czwarty wicehrabia był wielce
nieprzyjemnym człowiekiem.
– To chyba cecha charakterystyczna rodu. – Hannah przezornie nie wymieniła imienia Dougalda.
Pani Trenchard wzruszyła ramionami.
– Wszędzie są ludzie dobrzy i źli. Wicehrabia, o którym wspomniałam, wtrącił do ciemnicy stronnika Lancasterów, a
jego żonę uczynił swoją kochanką. Niewiele brakowało, a straciłby zamek, kiedy król odniósł zwycięstwo, ale wicehrabia
oświadczył, że zawsze był wierny i król Henryk postanowił mu uwierzyć. To było łatwiejsze niż usunięcie go.
– Władcy, odnoszący sukcesy, zawsze kierują się doświadczeniem – zauważyła Hannah.
– Pewnie tak. Niewiele wiem o królach. Za to wiem co nieco o panach na Raeburn. Moja rodzina służyła im, odkąd
stanął ten zamek, a może nawet jeszcze wcześniej. – Pani Trenchard rozsunęła szerzej kotary i wskazała za okno. – Podczas
panowania Cromwella Raeburnowie pozostali wierni królowi. Czy widzi pani te resztki muru?
Hannah widziała. Wzdłuż zamku biegła szeroka, prosta linia z porośniętych mchem kamieni, ślad przeszłości
przecinający wrzosowisko.
– Cromwell i jego ludzie podeszli pod zamek z armatą i rozwalili mury obronne. Wicehrabia ledwie uszedł z życiem.
Uciekł na kontynent i wrócił dopiero w czasie Restauracji, swoją lojalnością zyskując sobie tytuł hrabiego.
– Sprawia wrażenie dobrego człowieka, wiernego i zdecydowanego – rzekła Hannah.
– Tak, dobry człowiek. – Pani Trenchard podrapała się po brodzie. – I okropny mąż. Przywiózł sobie z Francji
prześliczną żonę, o którą był tak zazdrosny, że za flirtowanie z jednym z dworzan powiesił nieszczęśnika, a ją zamknął w
wieży we wschodnim skrzydle zamku.
– Nie w lochu?
– Nie chciał jej zabić. – W głosie pani Trenchard pobrzmiewała chęć usprawiedliwienia bezlitosnego łotra. – Chciał
tylko być pewny żony.
– Nie wyobrażam sobie, żeby po tym wszystkim chętnie dzieliła z nim łoże.
– Rzuciła się z okna.
Oszołomiona Hannah znów spojrzała w dół, na ziemię, i ponownie poczuła lęk wysokości. Zamknęła oczy.
– To okropne.
– Większość mężczyzn nie lubi, żeby żony robiły z nich głupców. Aktualny pan nie różni się w tym od innych.
Pani Trenchard zrobiła tak znaczącą przerwę, że Hannah uniosła powieki. Pani Trenchard wpatrywała się posępnie w
samotną postać na koniu, galopującą od zamku. Barczysty jeździec pochylał się w siodle i energicznie popędzał rosłego,
ciemnego konia w stronę morza. Za nimi powiewały poły rozpiętego surduta, a białe światło księżyca padało na czarne,
wyraźnie przeplecione pasemkami siwizny włosy mężczyzny. Był to Dougald, pędzący prosto w noc, dokładnie tak, jak
opowiadał Alfred. Przed czym uciekał?
Pani Trenchard puściła zasłonę, przesłaniając Hannah widok, i odwróciła się od okna.
– Pewnie słyszała pani plotki na temat naszego pana?
Hannah podejrzewała, że to był powód gadatliwości pani Trenchard.
– O tym, że zabił swoją żonę?
– Tak. Denerwuje się tym pani?
– Nie. – Nie, wiedziała bowiem, że to nieprawda, albo przynajmniej, jakby zauważył Dougald, że to jeszcze nie jest
prawda.
Pani Trenchard uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem.
– Kiedy tylko panią ujrzałam, zaraz sobie pomyślałam, że jest pani rozsądną osobą. Ten człowiek nigdy nikogo nie
zabił.
– Skąd pani wie?
– Kiedy ktoś zabija, rodzi się w nim jakiś chłód. Ci, którzy zabierają życie innym, są potępieni i znów gotowi są
mordować, jeśli zostaną do tego doprowadzeni. No bo cóż to dla nich za różnica? Wiedzą, że po śmierci i tak czeka ich ogień
piekielny. – Ponure podsumowanie pani Trenchard zabrzmiało jak wyrok wygłoszony przez najbardziej bezdusznego
sędziego. Nagle gospodyni klasnęła w dłonie i energicznie je zatarła. – No, dosyć tych pogaduszek. Jest pani zmęczona po
podróży i na pewno jutro rano będzie pani chciała wcześnie wstać, żeby spotkać się ze starszymi paniami. Są bardzo
podniecone pani przyjazdem. Ja też się cieszę, że będzie się pani nimi opiekować. To miłe osoby, chociaż dość kłopotliwe.
– Na pewno podołam każdemu wyzwaniu, które przede mną postawią.
– Jestem o tym przekonana. I proszę nie kłaść się spać później niż o dziesiątej wieczorem. To jest cały pani przydział
świec na ten tydzień. – Pani Trenchard ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na stosik książek na stoliku. – Nie dostanie pani
więcej, żeby czytać po nocy. Proszę pamiętać, że my, służba, nie jesteśmy po to, by zużywać zapasy naszego pana.
Obowiązuje nas pora nocna. O dziewiątej wieczorem musimy być w swoich pokojach.
– Dlaczego? – Hannah wyobraziła sobie zimne, ciemne i samotne noce, spędzane w tym pokoju.
– Służący lepiej się czują, kiedy mają takie wieczorne ograniczenia. Zgony ostatnich właścicieli bardzo ich
zdenerwowały.
– Chyba nie sądzą, że lord Raeburn...
– Są przesądni. – Pani Trenchard podeszła do drzwi i zatrzymała się z ręką opartą o framugę. – Ponieważ jutro jest pani
pierwszy dzień, każę Sally rozpalić w kominku, kiedy przyjdzie sprzątać.
Pani Trenchard zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając Hannah w pustym pokoju w domu jej męża. Dziewczyna
uniosła zasłony i popatrzyła na drogę, ale Dougalda już nie było. Czy uciekał od niej? Od wspomnień, które obudziła? Od
namiętności, która nadal ich łączyła?
A może uciekał przed pragnieniem, by ją zamordować?
Opuściła zasłony.
Hannah doskonale wiedziała, co to znaczy uciekać. Od niego, od nich. Miała osiemnaście lat, kiedy pierwszy raz
uciekła przed Dougaldem i jego planami. Była wtedy poważną dziewczyną, która gardziła swoim koleżankami, wierzącymi
w romantyczne historie, które szeptały o mężczyznach i o tym, co się robi w nocy. Wszystko, co Dougald zrobił wtedy w
pociągu, było zaskakujące. Zwłaszcza pocałunki, nie sztywne przyciskanie warg do policzka, ale otwarte, wilgotne ciepło...
Dougald był, i pozostał, mistrzem w całowaniu.
Nie tłumaczyło to jednak jej dzisiejszego zachowania. Nie żałowała, że mu się przeciwstawiła. Ale żeby prowokować
go w ten sposób... Nie rozumiała samej siebie.
Co ją podkusiło, żeby go pocałować?
ROZDZIAŁ9
Co ją podkusiło, żeby go pocałować?
Dougald wiedział, że tej nocy nie powinien wyjeżdżać, ale nie był w stanie położyć się do łóżka. Nie teraz, kiedy
wreszcie jego żona spała pod jego dachem. Dziewczyna, którą poślubił, zniknęła, zmieciona przez lata i doświadczenia. Jej
miejsce zajęła kobieta, którą spotkał dziś wieczorem, spokojna, z rezerwą, pełna godności. I opanowana, dopóki nie posunął
się zbyt daleko. Wtedy wzięła odwet pocałunkami.
Cholernie miłymi pocałunkami.
Omiótł spojrzeniem mroczną drogę przed sobą i otaczające go wzgórza, i znów, jak zawsze, poczuł przypływ dumy. To
były jego włości. Jego ziemia. Jego tytuł. Zaszczyty, które pomimo wysiłków od pokoleń wymykały się z rąk jego rodziny. A
teraz, dzięki serii wypadków, za które, wbrew aluzjom służących, nie był odpowiedzialny, los oddał w jego ręce wszystko.
Tymczasem Dougald mógł teraz myśleć jedynie o Hannah, znajdującej się w sypialni niezbyt odległej od jego pokoju.
Umieścił ją tam celowo. Chciał, żeby była blisko, by mógł jej grozić swoją obecnością, trzymać ją w napięciu i zapewnić
nieprzespane noce. Tymczasem, o ironio, to on nie mógł spać.
Pochylił się w siodle i popędził konia do galopu. Chyba chciał uciec przed pokusą. Próbował pozbyć się wspomnień jej
nagiego ciała pod sobą, chciał przestać się zastanawiać, jakie zmiany spowodował upływ czasu. Chciał umknąć przed palącą
potrzebą, żeby jeszcze tej nocy znalazła się w jego łóżku.
Winna mu była dziedzica posiadłości, i da mu go, chociaż jeszcze nie teraz. Przetrwał pełne chłodu, samotne lata,
wysłuchiwał powtarzane szeptem słowo „morderca", obserwował wzdrygające się na jego widok kobiety, słuchał
wystękiwanych wyjaśnień swoich partnerów w interesach, czemu nie mogą zaprosić go do siebie do domu, i przez cały czas
obmyślał plan, w jaki sposób rozprawić się z żoną, która pobłądziła. Cała ta przemowa o różnych możliwościach była jedynie
29
czczą gadaniną.
Rozwód. Miała czelność wspominać o rozwodzie. Nie będzie żadnego rozwodu. I żadnego zabójstwa. To byłoby zbyt
proste. A pogodzenie się? Ktoś mógłby tak to nazwać. Oczywiście zamierzał ją zatrzymać. W końcu potraktuje ją tak, jak
zdaniem jego ojca należy traktować kobiety. Bez miłości, beznamiętnie, w celach rozrodczych. I Hannah, otwarta, pełna
uczucia i entuzjazmu Hannah, dziewczyna marząca o staniu się częścią wielkiej rodziny, będzie nieszczęśliwa.
Tak nieszczęśliwa, jak on przez dziewięć ostatnich lat.
Nie mógł się doczekać tej chwili.
Był taki zły, kiedy uciekła od niego po sześciu miesiącach małżeństwa. Uciekła od niego, jakby był jakimś potworem.
Znał ludzi, którzy byli o wiele gorszymi mężami od niego. Znał mężczyzn, którzy ignorowali swoje żony, krzyczeli na nie i
bili. A on, chociaż był taki dobry dla dziewczyny, został porzucony i wystawiony na pośmiewisko. Później zaś... później
zaczęto go oskarżać o jej zamordowanie. Gorzki los. I ta głupia pokojówka, twierdząca, że walczyli ze sobą przed
zniknięciem Hannah... Naturalnie, że walczyli, no i co z tego? Nigdy by jej nie zabił. Nigdy by jej nie skrzywdził, nie dotknął
w złości, choćby nie wiem jak wyprowadziła go z równowagi. A przecież ciągle wyprowadzała go z równowagi. Nazywała
go kłamcą, żądała, żeby dotrzymywał swoich obietnic. Jakby kiedykolwiek mógł się zgodzić, by jego żona pracowała.
Ryknął na nią, kiedy pomyślał, jakie plotki by to wywołało. Teraz wiedział, że istnieją rzeczy gorsze niż plotki.
Jechał drogą wijącą się w stronę Presham Crossing i dalej, ku morzu, jak zawsze podczas tych nocy, gdy wspomnienia i
poczucie zawodu wyciągało go z łóżka.
Nigdy nie przypuszczał, że tak długo przyjdzie mu błądzić jak we mgle. Sądził, że łatwo odnajdzie dziewczynę, którą
poślubił, bał się jedynie, że ktoś może ją zranić czy wykorzystać jej niewinność. Tymczasem Hannah znikła. Znikła
kompletnie, pojawił się tylko ten list.
Zamartwiał się. Szukał. Wynajął detektywów i wściekał się na Charlesa. Nie było nawet śladu po Hannah. Powoli
przyzwyczaił się do tego, że służący i znajomi kulili się na jego widok. Stał się zimnym, zdyscyplinowanym odludkiem... Jak
ojciec. Aż nadszedł ten czek.
Od razu wiedział, że musi starannie zastawić pułapkę. Bał się spłoszyć Hannah, bał się przedwcześnie zdradzić swoje
zamiary. Jeśli bowiem była w stanie mu uciec jako młoda dziewczyna, bez grosza przy duszy i bez przyjaciół, czego mógł się
spodziewać po tej kobiecie? Poznał jej powiązania. Wiedział o niej wszystko. Wiedział, że królowa Wiktoria udzieliła
rekomendacji Akademii Guwernantek. Wiedział wszystko o jej przyjaciołach, o jej sytuacji finansowej, znał nazwisko jej
krawcowej i numer butów. Bo chciał zemsty.
Nie dlatego, żeby mu na niej zależało. Już mu na niej nie zależało. Nie jak na żonie. Nie jak na ukochanej. Nie. Czas i
odległość zrobiły swoje. Pojął wszystko, kiedy otrzymał te pieniądze. Spojrzał na czek i zrozumiał, że to jest właśnie to.
Chwila, na którą czekał od tylu lat. Chwila, w której oddała się w jego ręce. Zachował spokój. Nie dał się ponieść
wściekłości. Nie kierowała nim namiętność. Był spokojny. Zupełnie spokojny. Spokojny.
Z wyjątkiem nocy. Z wyjątkiem snów. Wtedy jego myśli podnosiły go z łóżka i skłaniały do jazdy przed siebie, jak
teraz.
Przeklęta kobieta. Czy nie rozumiała, że była to jego szansa na zemstę? Jego szansa, nie jej. Nie miała prawa go
pocałować, torturować zapachem swojego ciała, blaskiem gładko zaczesanych, złocistych włosów, wyzwaniem jedwabistych
warg. To on miał prawo torturować.
Ale czy mu się udało?
Dobrze wiedział, że ma ją w garści. Nie mogła wyjechać. Bez względu na to, co mógłby powiedzieć czy zrobić, Hannah
nie wyjedzie. Nie wyjedzie, dopóki nie dowie się prawdy o sobie, o swoim pochodzeniu, o swojej rodzinie. Starała się tego
dowiedzieć przez całe życie, on zaś mógł jej tych wiadomości udzielić. Ale nie zrobi tego. Jeszcze nie. Dopóki nie osiągnie
tego, co chce. Zemsty. Była mu to winna.
Jakby wyczuwając, że Dougald pogrążony jest w myślach, ogier zatrzymał się, żeby skubać trawę. Dougald ściągnął
lejce i spiął konia nogami. Mieszkańcy Raeburn oczekiwali, że pan na zamku będzie jeździł konno niczym centaur, i nie
zawiódł ich. Podejrzewał, że mógł nawet przerosnąć ich oczekiwania. Dzięki Bogu. Ludzie mieli już dość wstrząsów,
związanych ze spadnięciem ze schodów ostatniego właściciela i znalezieniem ciała jego poprzednika nad morzem, u podnóża
urwiska.
Biedacy. Nie potrafili powstrzymać się przed piciem.
Tak czy inaczej, żaden koń nie miał prawa podważać autorytetu Dougalda. Od dziewięciu lat nikt nie śmiał
kwestionować jego autorytetu. Dougald uniósł ponury wzrok w górę, na aksamitne czarne niebo. Wszyscy uważali go za
mordercę swojej żony, więc nie mieli odwagi powiedzieć mu „nie” w obawie przed straszliwym rewanżem.
Tylko Hannah nie kuliła się przed nim ze strachu. Ale stchórzyłaby, gdyby wiedziała, jak starannie zaplanował jej
odzyskanie, jak przemyślnie przygotował zemstę i jak mijające lata wzmogły jego wściekłość.
Tymczasem Hannah go pocałowała.
Na to wspomnienie ścisnęło go w kroczu. Po całym piekle, jakie mu zgotowała, śmiała jeszcze go pocałować. Miał chęć
zawyć. Ale to nie byłoby w jego stylu. Szarpnął więc za wodze i pogalopował krętą drogą w stronę morza. Zimne powietrze
ostudziło mu głowę, ruch przywrócił krążenie krwi w żyłach, ale demony, kierujące nim od tylu lat, nadal z nim
podróżowały. Nigdy go nie opuszczały.
Gdy osiągnął szczyt wzgórza na brzegu Atlantyku, skierował konia ścieżką na plażę, a potem z powrotem ruszył pod
górę, ku łąkom i poskręcanym przez wiatr drzewom. W przeszłości demony dzierżyły nad nim władzę. W ciągu ostatnich lat
nauczył się z nimi walczyć. Pił, łajdaczył się, otarł się o śmierć. Ale nie umarł – umarł jego ojciec.
Dougald już nigdy nie wypuścił demonów na swobodę.
Jednak tego wieczora Hannah swoim pełnym biustem, dumnie wyprostowaną figurą i prowokacyjnym zachowaniem
zagroziła, że demony znów wydostaną się na wolność. Do diabła, nie tak miało być.
Wybrała ją dla niego babka, która orzekła, że Hannah świetnie nadaje się na jego żonę, i zaakceptował to. Hannah była
wówczas dziewczynką. Cóż go to mogło wtedy obchodzić, skoro w tym czasie pochłonięty był próbą opanowania tajników
prowadzonych przez ojca interesów i ocalenia ich przed zagrażającymi zewsząd konkurentami.
Gdy Hannah dorosła do zamążpójścia, przyzwyczaił się już do tej myśli. Nie widział niczego złego w zaaranżowanym
związku i w gruncie rzeczy podobało mu się, że będzie miał żonę, która wywoływała w nim jedynie obojętność. Jakim był
głupcem, uważając, że Hannah dostrzeże korzyści wynikające z ich związku i potulnie zgodzi się na wszystko. Tymczasem
Hannah rzuciła mu wyzwanie. Mój Boże, czy kiedykolwiek zdoła zapomnieć, jak pierwszy raz od niego uciekła? I to, co
wydarzyło się potem...
– Nikt cię jeszcze nie całował – powiedział jej. Nie pytał, wiedział. Poznawał to po jej oszołomieniu, po sposobie, w
jaki spojrzenie jej ogromnych, piwnych oczu wędrowało po wagonie, szukając odpowiedzi.
– Nie wydaje mi się, żeby to miało znaczenie. – Oblizała wargi. – Powinnam teraz usiąść.
Ostrożnie, z czułością przesunął dłonie wzdłuż jej ramion. Była taka niewinna, gdy, zamiast krzyczeć ze strachu,
grzecznie sugerowała, aby pozwolił jej usiąść. Nie rozumiała, że swoją ucieczką zwróciła na siebie jego uwagę i obudziła
instynkt posiadania. A kiedy to zrozumie, będzie już o wiele za późno.
– Aleja chcę cię pocałować. Chcę być pierwszym.
Przesunął wargi po jej oczach, żeby je przymknąć.
– Pozwól mi to zrobić. Pokręciła przecząco głową.
Powędrował ustami wzdłuż jej policzka i zaczął delikatnie skubać wargami okolice jej ust, drażniąc ją i podniecając.
Miała aksamitną skórę, najbardziej miękką, jakiej zdarzyło mu się dotykać. Delektował się wrażeniem. Pochylił twarz i
przywarł wargami do jej ust. Był delikatny i czuły, za co odwdzięczyła się mu, kiedy się odprężyła i westchnęła.
Słodka istota. Delikatna. Miękka. Spolegliwa. Była idealna dla niego. Dotknął palcem zaciśniętej linii warg. Hannah
drgnęła, więc ponownie uspokajająco opuścił usta na jej wargi. A potem przesunął po nich językiem. Szeroko rozwarła oczy,
jakby nie wiedziała, co ma myśleć, po czym opada dłonie na jego ramionach, żeby go odepchnąć. Dotknąwszy nagiej skóry
Dougalda, jej palce zatrzymały się i Hannah pospiesznie cofnęła ręce i odkręciła głowę na bok.
– Powinieneś włożyć koszulę – rzekła surowym głosem.
– Zaraz to zrobię. – Złapał ją za brodę i z powrotem obrócił jej twarz ku sobie. – Kiedy skończymy. – Ponownie polizał
jej wargę.
Hannah okazała swój buntowniczy charakter, unosząc głowę i kąsając go w usta.
Odskoczył do tyłu i dotknął skaleczonego miejsca.
– Wiedźma!
Uniosła się na łokciu i z niepokojem spojrzała na jego twarz.
– Zraniłam cię?
– Tak. – Przysunął się tak blisko, że niemal stykali się twarzami. – Będziesz musiała pocałować.
Spuściła wzrok i wybuchnęła śmiechem.
Znów uwięził jej usta i obrócił ją na plecy. Tym razem pozwoliła mu się pocałować bez oporów. Dougald poruszał się
bez pośpiechu, dotykał jej zębów, języka, pozwalając, by go poznała bliżej... Jeśli uda mu się odwrócić jej uwagę, prowadząc
ją od jednego uniesienia do następnego, zachowa przewagę, pokonując jej zasady moralne i wątpliwości. Jego pocałunki
sprawiły, że nie była świadoma, gdy rozpinał jej koszulę.
To było równie łatwe jak odebranie dziecku cukierków. A jednocześnie trudne, bowiem mógł myśleć jedynie o tym,
żeby być w niej. Przeklęta kobieta, czyżby nie wiedziała, co z nim wyprawia swoją czarującą naiwnością?
Nie. Nie wiedziała na pewno.
Nagle zauważyła, co udało się osiągnąć jego zwinnym rękom. Znów próbowała go od siebie odepchnąć. Jednak
ponownie pospiesznie cofnęła dłonie, jakby parzył ją dotyk jego nagiej skóry.
Miał nadzieję, że spłoną razem.
Wpatrując się w jej piwne oczy, starał się zahipnotyzować ją swoim łagodnym głosem.
– Chcę, żebyś mnie dotknęła. Twój dotyk jest czystą przyjemnością. Mruczę, kiedy mnie głaszczesz... Dotykaj mnie
tak, jak ja cię dotykam. – Rozchylił szeroko jej koszulę, wystawiając jej ciało na światło słoneczne. I po raz pierwszy ujrzał
jej doskonałe piersi.
Nie mógł pozwolić, żeby mu się wyśliznęła. Nie teraz. Przerzucił nogę przez jej ciało, przytrzymał ją i patrzył... patrzył.
Dobry Boże, co za piersi. Wyrastały niczym śmietankowe pagórki, blade, cudowne... jego. Delikatnie dotknął czubkiem
palca brodawki.
Gwałtownie i rozpaczliwie wyciągnęła ręce, żeby go odepchnąć.
31
– Ktoś może zobaczyć!
– Nie. – Pozwolił, żeby go odsunęła. – Popatrz. Przejeżdżamy Błota Chat. Nie ma tam nikogo.
Była to prawda. Przejeżdżali przez rozległe torfowisko, które przysporzyło wielu problemów budowniczym kolei. Jak
okiem sięgnąć, widać było jedynie krzaki, chaszcze i gdzieniegdzie samotne drzewa.
– Jesteśmy tu bezpieczni. – Złapał ją za nadgarstki. – A teraz patrz. Patrz.
Zawisł nad nią i powoli opuścił się w dół. Najpierw jej piersi zetknęły się z jego ciałem. Serce załopotało mu z
podniecenia. Pragnął ją przytłoczyć, nie pozostawiając wyboru... Pragnął ją do siebie przyciągnąć i posiąść natychmiast. Coś
szeptało mu słowa odwagi. Zadygotał, gdy zetknęli się brzuchami i powoli zgniótł swym torsem jej piersi. Tak, przytłoczyć
ją. Tak, nie dać jej żadnego wyboru, zacząć ten związek tak, jak chciał. Ale nie mógł jej przestraszyć czy skrzywdzić,
tymczasem na jej twarzy malował się przestrach.
Puścił ręce Hannah. Dziewczyna wyciągnęła je natychmiast, żeby go odepchnąć, ale czyniła to nieskutecznie.
Odpychała go stale, dopóki nie wsunął dłoni pod jej ramiona i nie przeczesał palcami jej włosów. Wtedy uspokoiła się w jego
ramionach i wbiła wzrok w jego twarz, jakby coś ją w nim zafascynowało. Dobrze. Bardzo dobrze. Nie mógł pohamować
uśmiechu i musiała dostrzec jego triumfalne spojrzenie, bowiem zaczęła się szarpać, jakby chciała się wyrwać. Próbował ją
okiełznać, opanować, widział jednak, że to spostrzegła i była urażona.
– Ciii – wyszeptał, choć nic nie powiedziała.
– Jak to robisz? – zapytała wojowniczo.
Uważał ją niemal za dziecko, tymczasem najwyraźniej była kobietą, gdyż zadała pytanie i oczekiwała odpowiedzi. Nie
miał zielonego pojęcia, o co jej chodziło.
– W jaki sposób zapanowałeś nad moimi zmysłami? – zapytała. – Gdy mnie dotykasz, nic nie widzę, nie słyszę i tracę
powonienie. Mogę cię tylko dotykać...
Zawiesiła głos, więc zapytał:
– I czuć?
– Tak – wyszeptała. – I czuć. Skoncentrowała wzrok na jego twarzy i ostrożnie przeciągnęła palcem po zarysie policzka
Dougalda, po szramie pod okiem i po ustach.
– Zrozumiałaś już, kochanie? – zapytał.
– Tak. Jestem rozpustnicą – oświadczyła głosem pełnym rozpaczy.
– Mam nadzieję – zażartował.
Błąd. Na jej rzęsach natychmiast zabłysły łzy. Uważał, że jest taki mądry, a jednak zapomniał, że namiętność
sprowadziła hańbę na jej matkę. I że Hannah żyła z tą hańbą na co dzień. Odgarnął jej włosy z czoła i oczarowała go
miękkość jedwabistych pasm. Cichym, przekonującym głosem powiedział:
– Reagujesz na pieszczoty i nie musisz się tego wstydzić. Wyzwolenie, jakie znajdujemy w namiętności, jest
największym uniesieniem w życiu. Jesteś taka piękna, poruszasz moje serce i duszę. Widziałem, ile złego może wyrządzić w
małżeństwie bezmyślny mąż. Zaufasz mi? Poświęcę ci całą uwagę, podejmę zobowiązanie na całe życie. Nie będę cię
zdradzał ciałem ani duszą. Małżeństwo zawiera się na całe życie, składając przysięgę, której należy dotrzymać. Będziemy
szczęśliwi. Masz tyle do podzielenia się ze mną. Twój wdzięk, takt i dobroć uzupełnią moje życie.
– A czym ty podzielisz się ze mną?
Mój Boże, powiedziała to takim żałosnym głosem! Czyżby myślała? Czyżby analizowała? Czy była świadoma tego, jak
dokładnie zaplanował każdy ruch, każde słowo?
Posłużył się więc pocałunkiem, żeby sięgnąć do jej duszy. Ich wargi stopiły się. Poprowadził ją w nowym tańcu,
którego nigdy dotąd nie ćwiczyła, i zatracił się w jej zmysłowości. Jęczała wprost w jego usta; smakowała jesiennymi
jabłkami i letnim zbożem, i sobą. Każde dotknięcie jej języka unosiło go coraz bliżej i bliżej niebiańskiej szczęśliwości.
Przez jedną krótką chwilę przytomności przemknęło mu przez myśl, że to nie tak. Odchylił się i spojrzał na nią z góry. Na jej
oczy o gołębim wyrazie, na pełne, wilgotne wargi, łagodnie zaokrąglone policzki. Nie mogła nim zawładnąć. Był starszy od
niej, był mężczyzną. Jednak jeśli nie będzie ostrożny, usidli go tak, jak on zamierzał usidlić ją. A to byłoby straszne. To
byłoby... niemożliwe. Mężczyźni nie kochają. Nie tak, jak kobiety. Kiedy złowi serce Hannah, będzie ją miał w garści. Tak
powinno być. Tak właśnie zaplanował.
Musiała dostrzec na jego twarzy ślady niepokoju, bo zapytała:
– Co się stało?
– Nic.
Nie, wszystko było w porządku. Nie mogło mu się nie udać.
Gwiazdy migotały. Sierp księżyca błyszczał na niebie. Koń zarżał. Ścieżka wiła się wzdłuż kępy drzew.
Dougald zrobił wszystko, jak trzeba. Hannah, jak każda młoda, słodka, niedoświadczona dziewczyna, wzięła łączącą
ich namiętność za miłość. W pełni wykorzystał jej błąd i starannie podsycał mrzonkę. Dopiero po ślubie zaczęła
podejrzewać, że jej nie kochał. Co gorsza, zaczęła też podejrzewać, że ona nie kocha jego.
Lecz teraz sprawi, że znów go pokocha, a kiedy to się stanie...
Trzask!
Za plecami Dougalda kora rozbryznęła się na kawałki. Co...? Dlaczego? Czy to...?
Pospiesznie powrócił do rzeczywistości. Wierzchowiec stanął dęba. Cholera! Ktoś strzelał.
Trzask!
Kula ze świstem przeleciała koło jego ucha. Wykorzystując nerwowość zwierzęcia, zsunął się z siodła i potoczył poza
zasięg końskich kopyt. Zaczął biec skulony, z pochyloną głową.
– Trafiłem go! – usłyszał męski głos.
Wierzchowiec parskał i walczył z urojonymi demonami, po czym pogalopował w stronę zamku Raeburn. Dougald
wsunął się pomiędzy niewielką kępę drzew, rosnących przy ścieżce. Drzewa były skarłowaciałe i powykręcane przez wiatr, a
wilgotną ziemię porastała falująca trawa. W pobliżu morze uderzało o brzeg, zagłuszając inne dźwięki, ale w bladym świetle
gwiazd zobaczył dwie postaci, które oderwały się od jednego z pagórków i zaczęły biec w stronę miejsca, gdzie spadł z
konia.
Jedna postać wysoka, druga niska, żadna nie trzymała w rękach broni, obie jednak okryte były pelerynami z ogromnymi
kieszeniami.
Dougald – wojownik był przekonany, że mógłby je dopaść. Dougald – realista znał okropną prawdę. Ktoś strzelał do
niego, do lorda Raeburna. Kpił sobie, gdy Charles powiedział, że służba szepcze opowieści o knowaniach i morderstwach.
Wątpił jednak, żeby ten atak na niego był przypadkowy. Ktoś usiłował zabić pana na Raeburn, a to... on nim był.
Nieznajomi przeszukiwali ziemię z rosnącym wzburzeniem, podchodząc coraz bliżej kępy drzew. W końcu jeden z
mężczyzn wyprostował się i zawołał:
– Nie ma go tutaj!
Dougald uśmiechnął się, podchodząc do nich od tyłu.
– Owszem, jestem.
Gdy się odwracali, złapał ich za włosy i stuknął jednego o drugiego głowami. Jęknęli. Jeden ze zbirów padł na ziemię.
Dougald złapał drugiego za pelerynę i uniósł do góry.
– Co, do cholery!?
W tym momencie trzeci mężczyzna, dotąd niewidoczny, zaatakował go z boku. Dougald przewrócił się, klnąc, gdy
najpierw jeden, a potem drugi napastnik skoczyli na niego. Powinien był pamiętać, żeby zawsze przeanalizować wszystkie
ewentualności przed podjęciem walki.
ROZDZIAŁ10
Gdy Hannah schodziła po schodach na śniadanie, czuła ból mięśni i pieczenie oczu – skutki ubiegłego dnia, długiego i
obfitującego w wydarzenia. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Nie przyjmowała do wiadomości, że mógł to być efekt
niespokojnej nocy, którą spędziła ścigając demony, aż wreszcie demony przybrały postać Dougalda, polującego na nią
pośród ogni piekielnych, liżących ich stopy.
Była taka głupia! Wczoraj pozwoliła się schwytać w pułapkę, a wcześniej, w młodości, wmówiła w siebie, że kocha
Dougalda.
Oparła się mocno o poręcz i skrzywiła gwałtownie. Nawet gdyby połknęła wszystkie rozumy, nic by to nie zmieniło.
Nie miało znaczenia, co podpowiadał jej rozum ani wspomnienia z młodości, bowiem kiedy była z Dougaldem...
– Co za piękną pannę przynosi poranek! Zaskoczona, głośno wciągnęła powietrze i omal nie spadła z ostatnich trzech
schodków na widok dandysa, który wyskoczył z ukrycia pod schodami. Dżentelmen w nieokreślonym wieku, ubrany zgodnie
z najnowszą londyńską modą, wyciągnął ku niej żółtą różę.
Przyciskając dłoń do serca, które tłukło się jak oszalałe, rzekła najzimniejszym tonem, na jaki było ją stać.
– Nie wydaje mi się, żebym pana znała.
– Oczywiście, że nie! Ośmieliłem się na takie powitanie, bo chciałem sprawdzić, czy opowieści są prawdziwe.
Kim był ten śmieszny, niski fircyk w butach na obcasach, pozwalający sobie na takie zachowanie?
– Jakie opowieści?
– O tym, że najpiękniejsza kobieta w kraju zamieszkała pod dachem zamku Raeburn.
Wbiła w niego wzrok. Czy wydawało mu się, że takim pochlebstwem zawróci jej w głowie? Świetnie wiedziała, jak
wyglądała dziś rano. Miała na sobie wypłowiałą niebieską suknię z bawełny z długimi rękawami, wykończonymi
przymarszczoną koronką. Wokół szyi przypięła prosty, biały kołnierzyk, a po dłuższym zastanowieniu zawiązała w talii
wykrochmalony, biały fartuszek. Naiwnością było sądzić, że taki nieefektowny wygląd odstraszy Dougalda, ale na wszelki
wypadek wolała wyglądać powściągliwie.
– Zastanawia się pani chyba, kim jestem. Czyżby mój nowy kuzyn nawet nie wspomniał o moim istnieniu? –
Nieznajomy przyłożył dłoń do czoła. – Nie wspomniał o mnie, o kolejnym dziedzicu?
Ten człowiek miał dziedziczyć po Dougaldzie? Przyjrzała mu się dokładniej. Ubrany był w wełniane spodnie w
brązowo-niebieską kratę i pasującą do nich kamizelkę, pod szyją miał ogromną muszkę, a kołnierz spięty złotą spinką z
diamentem. Brązowy żakiet wykończony był aksamitnymi mankietami i kołnierzem w niezwykle intensywnym, kobaltowo-
niebieskim kolorze, który podkreślał jego urodę – ocienione długimi rzęsami błękitne oczy, w których kryła się odrobina
melancholii, godna samego Byrona. Niestety, nie miał byronowskiej fryzury. Jego brązowe włosy opadały na ramię z jednej
33
strony, a ktoś, pewnie utalentowany lokaj, starannie zaczesał resztę na czubek głowy, żeby ukryć łysinę, która łatami bladej
skóry prześwitywała spomiędzy posklejanych strąków.
Hannah udała, że tego nie widzi.
– Pan... pan tu mieszka?
– Tak. – Przyjrzał się uważnie róży, którą ciągle trzymał w ręce. Hannah zrozumiała, że wybrał różę nie dla jej piękna,
ale po to, żeby pasowała do ubrania. – Jeśli nie przebywam w Londynie, wówczas mieszkam w zamku Raeburn.
– Proszę mi wybaczyć moją ignorancję – parsknęła Hannah.
Stawała się coraz bardziej świadoma rozlicznych problemów, jakie napotykał Dougald w swej nowej roli. I choć
obawiała się, że zostanie pokarana za swój sentymentalizm, podziwiała jego spokój. Zawsze był taki ambitny. Dziedzicząc tę
posiadłość, musiał myśleć, że osiągnął wszystkie swoje cele. Ale starsze panie, dziedzic i żona stanowili zestaw przerastający
chyba jego możliwości. Oczywiście Dougaldowi nawet to przez myśl nie przeszło, ale Hannah wyobrażała to sobie w
najskrytszych marzeniach.
– Obawiam się, że nikt mi nie powiedział o panu.
– Proszę mi pozwolić się przedstawić. Jestem Seaton Brackner, baron Onslow, syn najmłodszego brata dwunastego
hrabiego i kuzyn aktualnego pana na Raeburn w piątej linii.
– Panna Hannah Setterington – dygnęła. – Mam być damą do towarzystwa ciotki jego lordowskiej mości. I pańskiej,
jeśli dobrze rozumiem.
– A więc wieści były prawdziwe. – Skłonił się i ponownie wyciągnął ku niej różę. – Najpiękniejsza istota zamieszkała
pod tym dachem.
Oficjalnie przyjęła kwiat.
– Pochlebia mi pan, ale jestem zbyt rozsądna, żeby przewróciło mi się w głowie od pana komplementów. Potraktuję
pana słowa jako przejaw znudzenia londyńczyka wiejskim życiem.
– Miażdży mnie pani. – Podał jej ramię. Położyła dłoń na jego rękawie. – A raczej czułbym się zmiażdżony, gdybym
nie był przekonany, że nigdy nie przeglądała się pani w lustrze, bo inaczej nie wątpiłaby pani w szczerość moich słów.
Hannah zmieniła swój pierwszy osąd. Pan Onslow nie był zwykłym fircykiem. Był raczej mieszczuchem, męczącym się
na wsi, prawdopodobnie z powodów finansowych. Założyła też, że prawdopodobnie w tych trudnych do zniesienia
okolicznościach dostarczać jej będzie rozrywki.
– Gdzie mnie pan prowadzi?
– Myślałem, że do jadalni na śniadanie, ale jeśli pani woli, przyprowadzę mojego rumaka i porwę panią daleko, oderwę
od codziennej harówki.
Patrząc z góry na czubek jego głowy pomyślała, że prawdopodobieństwo, by ją gdziekolwiek porwał, jest niewielkie.
– Jadalnia brzmi bardzo zachęcająco. – Chociaż z pewnością czaił się w niej Dougald.
Sir Onslow westchnął ciężko.
– Brakuje pani wyobraźni, jak wielu młodym damom.
– Nie brak mi wyobraźni. Jeśli już, to jestem osobą praktyczną. – A jako osoba praktyczna miała absolutną pewność, że
gdyby tylko udało jej się opuścić zamek Raeburn, Dougald natychmiast by ją dopadł. Nie zamierzała nikogo wplątywać w
grę pomiędzy sobą a swoim mężem – ktoś mógłby zostać skrzywdzony i na pewno nie byłby to Dougald.
Razem z sir Onslowem szli długim, szerokim korytarzem, biegnącym od schodów ku głównej sali zamkowej.
– A więc poznała już pani moje ciotki – odezwał się. – A może powinienem był powiedzieć ciotkę Spring i jej
przyjaciółki. Chociaż wszystkie tak na mnie krzyczą, jakby naprawdę były moimi ciotkami.
Rozbawiła ją jego posępna mina.
– Poznałam je wczoraj wieczorem.
– I co pani o nich myśli?
– To czarujące damy i jestem przekonana, iż zajmowanie się ciotką Spring będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością.
– Ależ jest pani powściągliwa – rzekł z ponurą rezygnacją, ale szybko się ożywił. – Zawsze uważałem, że ciotki są jak
stado terierów, które osaczają człowieka, kąsają, skaczą i wypytują.
Zdusiła uśmiech.
– Nie stado. Mają bardzo różne osobowości.
– Doprawdy! Owszem, mają bardzo różne charaktery, ale razem są wtrącającymi się we wszystko, irytująco
wszechwiedzącymi sędziami.
– Powiedział pan to z goryczą.
– Wcale nie. Ja też je uwielbiam. Któż by ich nie lubił? – Westchnął teatralnie. – Marzę jedynie, żeby cechowała je
choć odrobina dyskrecji.
Na podstawie tego, co zaobserwowała wieczorem, musiała się z nim zgodzić. Ciotki mówiły wszystko, co przychodziło
im na myśl, a o czym często nie powinny były wspominać. Ich komentarze pod adresem jej i Dougalda wydawały się bardzo
przenikliwe, a ich intuicja przerażająca. Była zadowolona, mogąc pożegnać wieczorem Dougalda i resztę czasu spędzić w
saloniku ciotek, do których uśmiechała się i kiwała głową, gdy gawędziły, aby wreszcie zauważyć, że jest wyczerpana
podróżą i dać się zaprowadzić pani Trenchard do maleńkiego, zimnego, ciemnego pokoiku.
Po to, żeby źle spać i myśleć o Dougaldzie.
W dziennym świetle korytarz wyglądał zupełnie inaczej niż w nocy. Przez szereg okien na jednej ścianie wpadały
promienie słoneczne. Poprzedniej nocy Hannah nie zauważyła okien, nie rozumiała też, dlaczego znajdowały się w takim
miejscu, ale każda stara budowla, w której zdarzyło jej się przebywać, miała swoje dziwactwa.
– Zamek Raeburn to bardzo interesujące miejsce – rzuciła.
– Żałosna kupa kamieni – rzekł sir Onslow. – Ale to nasza kupa kamieni, więc je kochamy.
– Widzę, że lord Raeburn wprowadza ulepszenia.
– Wskazała na oparte o ścianę drzwi. Z oddali słychać było głosy robotników.
– Lord Raeburn jest barbarzyńcą, który nie ma wyczucia historii – parsknął sir Onslow. – A co gorsza, nie wyremontuje
moich pokoi, dopóki nie skończy przerabiać swoich. Ale czego można się spodziewać po brutalu, który zamordował własną
żonę? – Popatrzył na nią znacząco, pragnąc zaobserwować jej reakcję.
Hannah odczuwała nieprzepartą chęć, żeby go spoliczkować. Powstrzymała się jednak i rzuciła mu przenikliwe, pełne
nagany spojrzenie.
– Wie pan to na pewno, czy też rozsiewa pan niesprawdzone plotki?
– Oczywiście to plotka! – Najwyraźniej sir Onslow nie czuł ani odrobiny skruchy. – Droga panno Setterington, żywię
się plotkami. Mężczyzna w moim położeniu albo jest bajarzem i plotkarzem, albo jest niechciany w towarzystwie.
– Och. – Hannah powstrzymała się przed dalszym potępieniem Onslowa. Wiedziała, że mówił prawdę. Podczas obiadu
wolałaby siedzieć obok takiego mężczyzny jak sir Onslow, niż u boku śmiertelnie nudnego dżentelmena o nieskazitelnych
manierach, którego lord Ruskin uznał za właściwego towarzysza dla niezamężnej kobiety.
Cóż. Nie będzie się musiała dłużej tym martwić.
– Tym niemniej wykorzystywanie gościnności lorda Raeburna i złośliwe obmawianie go za jego plecami jest bardzo
nieeleganckie.
Sir Onslow uśmiechnął się.
– Wyrządziłem Dougaldowi ogromną przysługę. Zanim tu przybył, tylko niewielka część Anglii znała jego historię. Za
młodu był łajdakiem. Uciekł z domu, bo ojciec go nienawidził. Włóczył się po ulicach, kradnąc i rabując.
Hannah słyszała wcześniej te plotki, szeptane za plecami młodej małżonki. Ale kiedy próbowała dowiedzieć się czegoś
od samego Dougalda, ten zbywał lub ignorował jej pytania.
Jeszcze jeden fragment jego życia, którym się z nią nie chciał podzielić.
Sir Onslow kontynuował.
– Opowiadam, jak Dougald się zmienił pod wpływem miłości do swojej młodej żony. O tym, że walczyli ze sobą i że
zagroziła, iż go porzuci. I jak w gniewie oświadczył, że jeśli go porzuci, zginie.
Po grzbiecie Hannah przebiegł dreszcz. Narracja sir Onslowa za bardzo zbliżyła się do prawdy.
– Zabił ją więc i zostawił jej ciało wilkom na pożarcie. I od tego czasu stale opłakuje jej stratę. – Sir Onslow z
zadowoleniem zmrużył oczy. – Wszędzie opowiadam tę historię, dzięki czemu Dougald jest znany od Szkocji po Kornwalię
jako człowiek tajemniczy, bogaty i pełen pasji. Powinien być mi wdzięczny. Przysporzyłem mu rozgłosu.
Do Hannah doleciał zapach świeżo upieczonego, białego chleba.
– Czy jest wdzięczny?
– Chyba nie, ale mówiłem pani, że to dzikus.
Hannah roześmiała się. Nie mogła się powstrzymać. Sir Onslow mówił zabawnym głosem, a jego poczucie humoru
było odświeżające po ponurej żądzy zemsty Dougalda.
– Czy zawsze pan tu przyjeżdżał? – zapytała.
– Matka nalegała. Mówiła, że to moje dziedzictwo. A poza tym robiłem lepsze wrażenie w towarzystwie, gdy
przedstawiałem się jako sir Onslow z zamku Raeburn. – Uśmiechnął się w stronę wiszących na ścianie portretów przodków.
– Często więc tak się przedstawiałem.
Hannah zachichotała, słysząc szyderczy ton jego głosu.
Za ich plecami rozległy się kroki. Odwróciwszy się, Hannah ujrzała nieogolonego Charlesa w rozchełstanej,
pogniecionej koszuli, który utkwiwszy w nich spojrzenie przekrwionych oczu, bardzo szybko się zbliżał.
– Proszę pani, jeśli można...
– Co za nieelegancki pośpiech, dobry człowieku! – Sir Onslow wyciągnął z rękawa chusteczkę i machnął nią w stronę
Charlesa. – Ciągnie się za tobą francuska woń czosnku.
Charles zatrzymał się, dopiero teraz dostrzegając rękę Hannah wspartą na ramieniu Onslowa. Opuścił głowę i ponowił
prośbę:
– Proszę pani...
– To jest panna Setterington – powiedział sir Onslow.
Charles patrzył nieruchomym wzrokiem, poruszając wargami. Doskonale wiedział, jak się nazywała, nie znosił, gdy go
poprawiano, a już zwłaszcza wówczas, gdy był pewny, że ma rację.
Hannah ucieszyło jego zakłopotanie.
Charles zrezygnował z obrazy i odezwał się:
35
– Panno Setterington, miałem nadzieję, że uda się pani ze mną do lorda Raeburna. Potrzebuje pani.
Ach, więc Dougalda nie było jeszcze w jadalni. Nie musiała się mobilizować na jego widok. Jeszcze nie. Charles był
służącym, który zawsze przychodził po nią, gdy Dougald chciał, by mu zawiązała krawat, przyszyła guzik czy wykonała
jakieś inne głupie zadanie, jakie uważał za właściwe zajęcie dla swojej żony. Na wspomnienie tamtych czasów usztywniła się
i spytała:
– Lord Raeburn posłał po mnie?
– Oczywiście, że nie! – Oburzenie sir Onslowa nie miało granic. – Żaden dżentelmen nie żąda towarzystwa damy przed
śniadaniem!
Hannah zlekceważyła jego okrzyk.
– Więc o co chodzi, Charles? Charles stał nieruchomo.
– Niezupełnie, ale nie mogę... chyba potrzebuje... mam nadzieję, że pani...
Hannah nie miała pojęcia, jaką nadzieję ma Charles, ale słyszała jego jąkający się głos, kiedy szukał jakiegoś
wyjaśnienia, nie mógł bowiem powiedzieć tego, co by chciał: „Kobieta nie ma prawa pytać, czego żąda od niej jej
mężczyzna”. Widok zmieszanego Charlesa był dla niej największą przyjemnością w tym kłopotliwym położeniu, w którym
się znalazła.
– Dziękuję. – W odpowiedzi na lodowate spojrzenie Charlesa, uśmiechnęła się najzimniej, jak umiała. – Obawiam się,
że muszę się zgodzić z sir Onslowem. Skoro lord Raeburn nie posłał po mnie, odłożę rozmowę z nim na po śniadaniu.
Charles stał sztywny, patrząc niedowierzająco, a sir Onslow wskazał drzwi i powiedział:
– Proszę tędy. – Kiedy mijali Charlesa, sir Onslow rzucił dostatecznie głośno:
– Przeklęte żabojady wywyższają się, a nie mają bladego pojęcia o dobrych manierach.
Hannah nie patrzyła na Charlesa, mogła sobie jednak wyobrazić, jak zareagował nazwany żabojadem człowiek, który
uważał się za prekursora francuskiej cywilizacji na dzikiej angielskiej ziemi. Wyobrażenie to sprawiło jej ogromną
przyjemność.
Wraz z sir Onslowem przeszła przez mały, dość pusty pokój. Przy oknie stał tam okrągły, bogato rzeźbiony stół.
– To jest mały pokój jadalny – wyjaśnił sir Onslow. – Podawane są tu posiłki najwyżej dla czterech osób. Właściwie
nigdy się to nie zdarza. Gościnność lorda Raeburna jest... nieograniczona. Ale oto i jadalnia, panno Setterington.
Hannah, kierując się węchem, zerknęła za następne drzwi. W powietrzu rozchodził się bogaty zapach bekonu, kiełbas i
śledzi, gdzieś w głębi wyczuć można było aromat pieczonych grzanek i ciasteczek. Kiedy weszła do wykładanej ciemnym
drewnem jadalni, zobaczyła długi stół na dwa tuziny gości. Obok na blacie stały parujące potrawy. W pokoju krzątało się
wielu służących, przy stole zaś starsze panie pochłaniały zdumiewające ilości jedzenia.
– Są wreszcie – powiedziała ciotka Spring. – Mówiłam, że przyjdą razem. – Po czym puściła oczko do sir Onslowa. –
Oczywiście nie chodzi o ciebie!
– Dziękuję, ciociu. – Sir Onslow wskazał dwa wolne krzesła pomiędzy panną Millie a ciotką Ethel. –Kogo
oczekiwałyście?
– Spring myślała chyba, że kochany Dougald sprowadzi na dół pannę Setterington. – Ciotka Ethel trzymała widelec
zawieszony nad porcją jajecznicy i śledzi. – Wczoraj wieczorem sprawiali wrażenie bardzo zainteresowanych sobą.
– Zmieniłaś obiekt swojego zainteresowania? –ciotka Ethel zwróciła się do Hannah. – Nie powinnaś. Seaton to kochany
chłopiec, ale jest biedny jak mysz kościelna, a tytuł mają dopiero od jednego pokolenia.
– Bardzo dziękuję. – Na twarzy sir Onslowa Hannah dostrzegła ten sam wyraz, jaki pojawiał się na obliczu Dougalda w
obecności ciotek. Sir Onslow zajął miejsce obok Hannah i uniósł palec.
Pani Trenchard opuściła swoje miejsce przy bocznym stole i pospieszyła do nowoprzybyłych.
– W czym mogę pomóc, sir Onslow? Wskazał dłonią na Hannah.
– Na co ma pani ochotę, panno Setterington?
– Poproszę o gorącą czekoladę, pani Trenchard. Może czekolada wyleczy z bólu głowy, który ogarnął ją na sam dźwięk
imienia Dougalda.
– Jest jeszcze za wcześnie na mocniejszy trunek, więc poproszę herbatę – rzekł sir Onslow.
Pani Trenchard uśmiechnęła się do niego ciepło i pospieszyła wydać odpowiednie polecenia usługującej dziewczynie.
Sir Onslow pochylił się ku Hannah.
– To ciekawa osoba.
Hannah podążyła za jego wzrokiem.
– Pani Trenchard?
– Tak. Pochodzi ze starej rodziny, oddanej rodowi Raeburnów. Matka ciotki Spring umarła przy porodzie, więc matka
pani Trenchard została jej mamką i nigdy jej nie opuściła. Do samej śmierci zawsze była po stronie ciotki Spring, chroniła ją
przed wszelkimi nieprzyjemnościami losu i nauczyła panią Trenchard robić to samo. Bardzo dziwnie jest obserwować je
obie. Przez cały czas ciotka Spring jest taka radosna, a ponura pani Trenchard przy każdej okazji biegnie, żeby ją doglądać.
To wyjaśniało wczorajsze wypytywanie.
– Sprowadzono mnie, żebym zastąpiła panią Trenchard?
– W pewnym sensie. Pani Trenchard jest też ochmistrzynią, ale niechętnie przekazuje innym swoje obowiązki.
Panna Minnie uznała widocznie, że wystarczy już ich cichej konwersacji, bowiem patrząc na nich, huknęła:
– Podano jedzenie. Proszę się częstować, panno Setterington. Dziś rano nie będziemy jeść zbyt formalnie.
– Dziękuję pani. Chyba mam ogromny apetyt po podróży. – Hannah podeszła do bufetu. Ucieszył ją widok wielkiej
rozmaitości jadła. Nikt nigdy nie jadał lepiej niż w domu na angielskiej prowincji. Hannah wiedziała, że będzie się
delektować tym posiłkiem, zwłaszcza że w pobliżu nie było Dougalda.
Sir Onslow przyłączył się do niej i niecierpliwie zatarł dłonie. Takie zachowanie w połączeniu z błyskiem w oczach, z
jakim obserwował stertę świeżych bułeczek, wyjaśniało obecność okrągłego brzucha, który zakłócał elegancką linię surduta.
Hannah ujęła w dłoń widelec i zaczęła sobie nakładać na talerz kiełbaski.
– Jeśli młoda dama ma zamiar flirtować z każdym dżentelmenem przebywającym w zamku, bardzo szybko znajdziemy
dla niej męża – donośnym, słodkim głosem oświadczyła ciotka Ethel.
Hannah nie trafiła w kiełbaskę i widelec z brzękiem upadł na porcelanowy talerz.
– Moja droga, może i flirtowała z Seatonem... – odezwała się ciotka Spring.
Hannah nie mogła patrzeć na sir Onslowa.
– ...Ale całowała Dougalda.
– Już? – Sir Onslow był zachwycony nową porcją plotek.
Hannah zignorowała go. Stanowił dla niej najmniejszy problem.
Pani Trenchard rzuciła w jej stronę zgorszone spojrzenie i przepędziła z jadalni nagle pokasłującą służbę.
Swatki. Ciotki bawiły się w swatki. Z doświadczeń Hannah wynikało, że swatki oznaczały kłopoty, gdyż manipulowały
swoimi ofiarami aż do osiągnięcia upragnionego celu, jakim był ślub dwojga głupców.
Dotychczas Hannah zawsze udawało się uniknąć pułapek, zastawianych na nią i rozmaitych dżentelmenów przez
życzliwe jej swatki. Musiała uważać, bo rajfurki nie zawahałyby się przed przyłapaniem jej w kompromitującej sytuacji, a
niejeden dżentelmen wyraźnie okazywał gotowość bycia przyłapanym razem z nią w takich okolicznościach. Lecz Hannah to
nie pociągało.
Oczywiście, że nie. Była przecież mężatką.
Ale co ma robić teraz, gdy swatki w mało subtelny sposób postanowiły wydać ją za mąż za jej własnego męża?
– Może nie chce wychodzić za mąż. Może ma ochotę na kolejne miłostki. Po poślubieniu Irvinga pomysł wdania się w
liczne romanse wydał mi się bardzo rozsądny. – Ciotka Isabel dodała refleksyjnie: – Ciekawe, czy potrafiłabym nakłonić
jakiegoś mężczyznę do afery miłosnej.
– Musiałby to być niejeden mężczyzna, jeśli chciałabyś mieć wiele romansów – zauważyła ciotka Ethel.
– Panna Setterington jest warta poślubienia Dougalda – oświadczyła panna Minnie.
– Dzień dobry. – Dougald odezwał się głośno, żeby przekrzyczeć panujący hałas. Natychmiast zapadła niezręczna
cisza.
ROZDZIAŁ11
Nie sama ponura obecność Dougalda, lecz jego wygląd sprawił, że zapadła cisza. Jedno oko miał fioletowe i opuchnięte
tak, że widać było jedynie szparkę, usta były rozcięte i obrzmiałe, miał ranę na policzku i guza na czole.
Zanim ktokolwiek zdołał się odezwać, powiedział:
– Spadłem z konia.
Kłamstwo. Hannah widziała go wyglądającego podobnie po bijatyce, mającej coś wspólnego z nocą świętojańską,
nadmiarem piwa i dawnymi znajomymi z czasów, które spędził na ulicy.
– Podejdź tu, młody człowieku – surowym głosem zakomenderowała panna Minnie.
Pokuśtykał w jej stronę, krzywiąc się przy każdym kroku.
Hannah oderwała przerażony wzrok od jego twarzy. Nie mogła mu pomóc. To nie była jej rola. Rozejrzawszy się
dokoła, zobaczyła ciotki zgodnie kręcące głowami. Pani Trenchard stała, załamując ręce. Charles patrzył na nią spod drzwi
takim wzrokiem, jakby stan, w jakim znalazł się jego pan, był wyłącznie jej winą. Pojęła wreszcie, czemu jej wcześniej
szukał. Sądził pewnie, że Dougald posłucha jej i pozwoli opatrzyć obrażenia. Dougald nigdy się jej nie słuchał. Charles
wiedział o tym. Dougald nie zasługiwał na całe to współczucie. Głupiec wdał się w bójkę! Miała ochotę podejść do niego i
zbesztać go, przewiązać mu bandażem oko i powiedzieć, że zachowuje się niemądrze i dziecinnie.
Ale czemu sir Onslow opierał się o blat kredensu i śmiał się z kulejącego Dougalda? Nie podobał jej się ten baron. Nie
rozumiała, czemu wcześniej uznała go za zabawnego.
Panna Minnie ujęła ręce Dougalda i obejrzała je dokładnie.
– Spadając z konia, musiałeś upaść na kostki dłoni, Dougaldzie.
Sir Onslow głośno się roześmiał. Panna Minnie zwróciła ku niemu głowę.
– Z czego się śmiejesz, młodzieńcze?
Pod wpływem jej słusznego oburzenia Onslow szybko oprzytomniał.
– Z niczego, proszę pani.
– Tak myślałam. – Panna Minnie przeniosła wzrok na panią Trenchard. – Potrzebne będą maści i bandaże z apteczki.
37
Pani Trenchard zaczęła przebierać pośród kluczy, które miała przytroczone na pasku. Znalazłszy właściwy, dygnęła i
powiedziała:
– Zaraz przyniosę, proszę pani.
Po jej wybiegnięciu zapanowała cisza, którą przerwała ciotka Spring.
– W jaki sposób kochany Dougald otarł sobie knykcie, spadając z konia?
– Spring, on się bił. – Ciotka Ethel potrząsnęła głową, aż podskoczyły jej białe loczki. – Sądziłam, że drogi chłopiec
lepiej da sobie radę swoimi pięściami.
Hannah wyprostowała się. Dougald naprawdę umiał walczyć na pięści. Mówił jej o tym, a poza tym sama widziała, jak
po tamtej awanturze chodził dumny, pyszniąc się swoimi umiejętnościami. Jak to się stało, że dał się tak pobić?
Spojrzała na niego nieco chłodniejszym, zamyślonym wzrokiem.
Jednak Dougald zdecydowanie ją ignorował. Kulejąc, zbliżył się do wysokiego, bogato rzeźbionego krzesła, stojącego u
szczytu stołu, i usiadł na nim z ogromną ostrożnością.
– Nigdy nie czułem się lepiej. – Popatrzył wyzywająco, czekając, czy ktoś nie spróbuje mu zaprzeczyć.
Ciotka Spring nie zauważyła jego spojrzenia.
– Czemu się biłeś, Dougaldzie? Nigdy dotąd nie wdawałeś się w bójki.
Dougald rozłożył swoją serwetkę i powtórzył:
– Spadłem z konia.
– Walczyłeś ze swoim koniem? – zakpiła ciotka Isabel.
Dougald nie odpowiedział jej uśmiechem. Pewnie nie mógł. Nie z tą rozciętą wargą. Hannah położyła sobie na talerz
jeszcze jeden rogalik – skąd się u niej wziął taki apetyt? – i ruszyła na swoje miejsce, gdy w jadalni pojawiła się pani
Trenchard z naręczem medykamentów.
Charles ruszył do przodu, ale panna Minnie huknęła:
– Dajcie bandaże pannie Setterington. Sprawdzimy, czy potrafi wystarczająco dużo, żeby zajmować się naszą drogą
Spring.
– Nie wdaję się w bójki – zaprotestowała ciotka Spring.
– Mademoiselle Minnie – zaczął Charles – proponowałem już mojemu panu, że opatrzę mu rany, ale stanowczo
odmówił. Skoro więc...
Hannah nie miała zamiaru słuchać, jak zakończy się to handryczenie, toteż podeszła do Dougalda, uzbrojona w
odzyskaną z trudem pewność siebie i talerz z jedzeniem. Była wprawną pielęgniarką i palce ją świerzbiły, by zająć się
Dougaldem, i to na wiele sposobów. Zacisnęła dłoń na jego ramieniu.
– Przejdźmy do sąsiedniego pokoju. Spojrzał na jej rękę.
– Jest pani bezczelna, panno Setterington. Rozluźniła chwyt.
– Proszę bardzo. – Odwróciła się do niego plecami i zaplótłszy ręce na piersi, czekała, świetnie wiedząc, co nastąpi.
– Dougaldzie, kochany, wyglądasz jak barbarzyńca. – Ciotka Spring sprawiała wrażenie strapionej.
– Niezbyt zachwycająca ozdoba stołu nakrytego do śniadania – z naganą w głosie dodała ciotka Isabel.
Ciotka Ethel zasłoniła dłonią oczy.
– Na widok krwi robi mi się słabo.
Hannah usłyszała ciężki oddech Dougalda i uśmiechnęła się. Z satysfakcją patrzyła, jak pokonały go cztery delikatne
starsze pani.
– Cholera – mruknął Dougald, wstając. – To była niewielka burda.
Kiedy Hannah odwróciła się, ciotka Ethel mrugnęła do niej.
Dougald zaczął kuśtykać ku drzwiom, ale coś przykuło jego wzrok. Zatrzymał się, wpatrując się w swojego następcę.
Skwaszonym tonem powiedział:
– Miałem taką samą spinkę z diamentem. Seaton dotknął miejsca pod szyją.
– Muszę ci więc pogratulować dobrego gustu. Dougald ruszył dalej, potrząsając głową. Hannah usłyszała jak mruczał:
– Pochlebca.
Pani Trenchard podążyła za Hannah i Dougaldem, a jeden z lokajów pospieszył, żeby postawić krzesło koło okrągłego
stołu. Dougald usiadł z wysiłkiem.
– Zapamiętam to sobie – rzucił w stronę Hannah. Pani Trenchard położyła obok niego bandaże i maści, a w pobliżu
Hannah umieściła parującą filiżankę.
– Pani gorąca czekolada, panno Setterington.
– Dziękuję, pani Trenchard. Lordzie Raeburn, pamięta pan wszystko. – Hannah postawiła swój talerz koło jego prawej
ręki. Podczas tych lat, jakie spędziła opiekując się chorymi, nauczyła się paru rzeczy, między innymi tego, że dopiero na łożu
śmierci ludzie kręcą nosem na jedzenie. – Ja też pamiętam.
Trzymali się od siebie z daleka, świadomi obecności lokaja przy drzwiach i pani Trenchard, krążącej za Hannah i
gotowej w każdej chwili do pomocy. Dougald parsknął gniewnie, odsłaniając zęby.
– Powinnaś coś zjeść. Jesteś za chuda.
– Dziękuję za miłą ocenę, milordzie. Pan też nie wygląda najlepiej.
Zaśmiał się krótko, bo zabolała go warga.
– Jędza – mruknął z uznaniem.
– Jedz. Będziesz miał czym zająć usta. – Odgarnęła mu do tyłu włosy.
Cofnął się gwałtownie, jakby sparzył go jej dotyk.
– Kiedy nauczyłaś się pielęgnować chorych?
– Wiele się dowiedziałam, gdy opiekowałam się lady Temperly, a jeszcze więcej kierując Akademią Guwernantek. –
Powolnym ruchem dotknęła jego brody. Pozwolił, żeby uniosła do góry jego twarz i przyjrzała się obrażeniom. –
Osiemnastoletnie dziewczęta potrafią zrobić sobie krzywdę, a potem ktoś musi opatrzyć ich skaleczenia.
– Musiałaś lubić prowadzenie Akademii. Wszystkie wychowanki robiły to, co im kazałaś. Mogłaś sobie wyobrażać, że
są twoimi dziećmi. – Przerwał. – To prawie tak, jakbyś miała własną rodzinę.
Korciło ją, żeby go spoliczkować, ale jego twarz wyglądała gorzej, niż początkowo sądziła. Kiedy przesunęła dłonie po
jego włosach, wyczuła kolejne dwa guzy wielkości kurzych jaj. Musiał solidnie oberwać. W tym momencie była z tego
zadowolona.
– Jesteś prawdziwą świnią – powiedziała obojętnym tonem.
– Panno Setterington! – zawołała pani Trenchard. Hannah zignorowała ją. Pani Trenchard nie brała udziału w wojnie
pomiędzy Dougaldem a Hannah.
– Boli pana głowa, milordzie? – zapytała Hannah.
– Naturalnie – warknął.
– Czy dobrze pan widzi zdrowym okiem? Dougald wbił wzrok w jej piersi.
– Owszem. I mam piękny widok.
Pani Trenchard głośno wciągnęła powietrze. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do tego, żeby jej pan komentował
damski biust.
Hannah zwróciła się do gospodyni.
– Trzeba mu zrobić zimny okład na głowę, a na oko przyłożyć plaster zimnej wołowiny.
Pani Trenchard wydała polecenia lokajowi.
–W jakim jest stanie, panno Setterington? – Ciotka Ethel zza drzwi przyglądała się rannemu Dougaldowi.
– Czuję się świetnie, ciociu Ethel. Dlaczego wszyscy rozmawiają o mnie, jakbym postradał słuch? I czemu wszyscy
robią tyle hałasu z powodu paru zadrapań? Czuję się wyśmienicie! – ryknął Dougald.
– Chyba rzeczywiście. Kiedy mężczyzna może być taki wściekły, to znak, że będzie żył. – Ciotka Ethel wycofała się,
mrucząc coś pod nosem.
Charles wyrósł u boku Dougalda i wyzywająco zadarł swój francuski nos.
Dopóki jej nie przeszkadzał, nie obchodziło jej to. W końcu pomógł Dougaldowi się ubrać. Miał okazję, żeby ocenić
stan zdrowia swojego pana.
– Najpierw zajmę się tymi rozcięciami – powiedziała.
Pani Trenchard odkręciła wieczko glinianego słoika i podała go Hannah.
– Żywokost ze smalcem – rzekła.
Hannah zaczęła smarować maścią wargi Dougalda i poczuła, że ma niepohamowaną potrzebę wygarnięcia mu
wszystkiego, nie zważając na zasady dobrego wychowania czy na podsłuchujących. Wściekła, zapytała:
– Co ty wyprawiasz? Chcesz się zabić? Nigdy dotąd nie wdawałeś się w bójki, z których nie mógłbyś wyjść zwycięsko.
Dougald usiłował wyszarpnąć głowę z jej rąk.
– To paskudztwo śmierdzi.
– Kara za twoje grzechy – powiedziała głośno, tak żeby pani Trenchard słyszała i posłała w jej stronę szybki uśmiech,
po czym nałożyła maść na zadrapania na brodzie i na zaczerwienione ucho i zapytała:
– Gdzie byłeś ostatniej nocy? W pubie z Alfredem?
– Ględzisz – warknął.
– Ktoś musi. – Podniosła głos. – O mało nie dałeś się zabić.
Pani Trenchard wzdrygnęła się. Oboje z Dougaldem spojrzeli na nią. Gospodyni odezwała się łamiącym się głosem:
– Tak jak poprzedni właściciele Raeburn. Dougald parsknął.
– Chyba słyszała pani plotki. O tym, że zabiłem własną żonę i zamordowałem moich poprzedników, żeby zdobyć tytuł.
Nie zamierzam sam się zabić.
– Tak, milordzie. Zapomniałam o tym. – Słoik z maścią trząsł się w jej ręce.
Hannah uniosła lewą dłoń.
– Dlaczego kulejesz?
– Potknąłem się na jakiejś dziurze i skręciłem nogę. – Wyciągnął rękę w stronę talerza Hannah i wziął rogalik. Zawsze
lubił rogaliki. Wysmarowała mu maścią otarte knykcie.
– Sir Onslow twierdzi, że stałeś się romantyczną postacią, sławną w całej Anglii.
– Sir Onslow. – Dougald skierował zamyślone spojrzenie, a raczej połowę spojrzenia, na jej twarz. – Flirtowałaś z nim.
Przestała się uśmiechać.
39
– Nie flirtuję.
Owinęła bandażem palce Dougalda.
– Rozmawiałaś z nim.
Jeden z lokajów przyniósł miskę z wodą, w której moczyły się ręczniki, i talerz z kawałkiem wołowiny.
– Owszem.
– Nie chcę, żebyś z nim rozmawiała.
Oboje podnieśli głos. Hannah nie mogła się powstrzymać, żeby nie powiedzieć:
– Nie bądź śmieszny.
– Jest niebezpieczny.
Cisnęła ręcznik na głowę Dougalda.
– Jeśli wierzyć plotkom, to ty również.
Złapał ją za przegub. Spojrzała na niego z góry. Pomiędzy siniakami i skaleczeniami na jego twarzy znów widniał
gniew. Z groźną miną ostrzegł:
– Nie słuchaj plotek. Uwierz w nie. Jestem niebezpieczny.
Znów ją straszył. W świetle dnia, po tym, jak była dla niego miła i opatrzyła mu rany. Gdyby nie był poważnie
poturbowany, uderzyłaby go. Wyrwała rękę i zerknęła na służących. Sztywna twarz pani Trenchard dowodziła, że musiała
słyszeć przynajmniej fragment tej kłótni. A lokaje wyciągali uszy, żeby coś usłyszeć.
Ale to chyba nie miało znaczenia. Cała sytuacja była nie do zniesienia, i ona, panna Hannah Setterington, nie mogła
pozwolić, żeby ten mężczyzna ją zastraszył.
– Pleciesz bez sensu. Nie muszę tego słuchać.
– Co zamierzasz zrobić?
Podniosła kawałek mięsa i ostrożnie przyłożyła mu do podbitego oka, a następnie odsunęła się do tyłu, żeby obejrzeć
rezultaty swojej pracy.
– Wyglądasz wyjątkowo idiotycznie. – Podeszła, pochyliła się, wzięła do ręki filiżankę z wystygłą już czekoladą i
powiedziała cichym, pełnym zawziętości głosem: – Wsiadam do najbliższego pociągu do Londynu.
Już odwracała się, żeby odejść, gdy złapał ją za spódnicę.
– Pani Trenchard, proszę zapytać ciotkę Spring, czy mogłaby się mną zająć.
Pani Trenchard dygnęła i pospiesznie podążyła do jadalni.
– Co ty sobie wyobrażasz? – zapytała Hannah. – Nie możesz mnie tu zatrzymać siłą.
– Siłą? – Zdjął mięso z oka, ukazując obitą twarz. – Nie. Nie potrzebuję siły.
Patrząc na intensywność spojrzenia zdrowego oka Dougalda, pomyślała, że zaraz się na nią rzuci. Odstawiła filiżankę
na stół, żeby móc się bronić.
Bronić się albo powitać go... co za łamigłówka!
Nie wiedziała już, co by chciała zrobić. Przez ostatnie lata nie związała się z nikim i była dumna z narzuconego sobie
ograniczenia. Patrzyła na mężczyzn, przystojnych, starających sieją oczarować, uwieść słodkimi słówkami i mocnymi
uściskami, i czuła dla nich pogardę. Inteligencją, a niekiedy ostrzejszą reprymendą studziła ich zapały, odsłaniając ich
prawdziwe oblicze obrażonych chłopców i niezaspokojonych bestii. Wyobrażała sobie, że jest ostoją prawości, fortecą na tyle
silną, że nie można jej było zdobyć zwykłym wdziękiem i męskim czarem.
Teraz zrozumiała, że wcale nie była silna. Po prostu tamci mężczyźni nie byli dla niej wyzwaniem. Tamci mężczyźni
nie byli Dougaldem. Ich ciała i dusze nie budziły w niej namiętności, gdyż żaden z nich nie był partnerem, przeznaczonym
jej przez naturę.
Natura dbała, żeby dwa ciała połączyły się w namiętności dla podtrzymania gatunku. Natura nie rozumiała, że kobieta
może chcieć być czymś więcej niż tylko reproduktorem.
Patrząc na twarz swojego męża, słysząc jego groźby, świadoma, czego pragnął, i wiedząc, że zaplanował jej pojmanie
jakby była domowym zwierzęciem, które uciekło z domu, Hannah ciągle jeszcze czuła gorące, leniwe pożądanie, gnieżdżące
się w jej brzuchu.
Musiała położyć temu kres. Jeśli Dougald się domyślał, a gdy chodziło o zwierzęce namiętności zawsze był wyjątkowo
bystry, będzie postępować tak, żeby uczynić ją nieszczęśliwą i czerpać z tego przyjemność. Nie miała wątpliwości, jakie
podejmie kroki: Będą one miały wiele wspólnego z jej na długo pogrzebanymi uczuciami i dwoma nagimi ciałami.
Oderwała się od swoich myśli z niesmakiem, jakiego młoda Hannah nigdy nie odczuwała. Musiała zakończyć tę scenę.
W jakiś sposób musiała się wydostać z tego pomieszczenia, zanim Dougald spróbuje się jej narzucać i zanim zbyt szczerze
mu powie, co sądzi o swoim postępowaniu w młodości i o nękających ją teraz, godnych pogardy, uczuciach.
Założyła ręce na piersiach i spojrzała na Dougalda.
– Jestem panną Hannah Setterington, właścicielką Akademii Guwernantek. Nie znoszę gróźb.
Podobnie zimnym i zdecydowanym głosem odpowiedział jej:
– Ja ci nie grożę.
Zwarli się wzrokiem, mocując się bez słów. Żadne nie chciało odwrócić spojrzenia. W drzwiach pojawiła się ciotka
Spring.
– Obawiam się, kochany chłopcze, że nie umiem zbyt dobrze bandażować ran. Będzie ci lepiej w rękach panny
Setterington.
Hannah i Dougald przerwali pojedynek.
– Nie dlatego cię tu poprosiłem, ciociu – odezwał się Dougald.
Pospieszyła ku niemu.
– Co więc mogę dla ciebie zrobić? Przesadnie akcentując wyrazy, zapytał:
– Czy to prawda, że znasz rodzinę Burrouhgsów? To nazwisko nic Hannah nie mówiło. Próbowała wyrwać spódnicę z
jego uchwytu. Ciotka Spring zamrugała na widok ich zmagań.
– Ależ tak, mój drogi. To, co z nich zostało. Tylko dwójka staruszków, co za wstyd. – Odwróciła się do panny Minnie,
ciotki Isabel i ciotki Ethel, które, wiedzione ciekawością, wsunęły się za nią do pokoju. – Dougald pyta o Burroughsów.
– Znamy ich – ożywiła się ciotka Isabel. – Mili ludzie, chociaż trochę sztywni.
– Sztywni? – fuknęła panna Minnie. – Zadzierają nosa.
W drzwiach pojawił się sir Onslow, który nigdy nie omijał sposobności do podyskutowania.
– Owszem, ale ta rodzina mieszkała tu jeszcze przed czasami Tudorów. Niektórzy skłonni są przyznać, że mają prawo
być zarozumiali.
– Co z tego, skoro teraz ród wymrze – oświadczyła ciotka Isabel. – Nie mają nikogo.
Dougald miał w zabandażowanej dłoni spódnicę Hannah.
– Mówiłaś, że w młodości stracili syna, niedługo po tym, jak nie zgodzili się na jego ślub z niejaką panną Carolą
Tomlinson.
Hannah tak gwałtownie przestała się wyrywać, że zatoczyła się na Dougalda. Złapała równowagę w ostatniej chwili,
zanim usiadła mu na kolanach. Szybko odwróciła się do niego twarzą. Siedział jak na tronie, zacięty i ponury. Mężczyzna,
który znał jej sekrety. Mężczyzna, który wiedział, jak pociągać za sznurki. Mężczyzna, który znał nazwisko jej matki i który
wiedział, jak rozpaczliwie Hannah pragnęła dowiedzieć się, skąd pochodziła. Wiedział, że któregoś dnia przybędzie do
Lancashire i zostanie tu, bez względu na jego słowa i czyny, żeby mieć szansę poznania swoich dziadków. Być może to on
subtelnie wskazał jej właściwy kierunek poszukiwań.
Nic dziwnego, że był taki pewny siebie.
– Burroughs – wymówiła na próbę. – Burroughs. – Nazwisko jej ojca. Nigdy go nie znała. Matka nigdy jej nie
powiedziała. Próbowała się dopytywać, ale jej dociekania sprawiały matce tyle bólu, że zwlekała i zwlekała, aż było za późno
– matka nie mogła jej już nic powiedzieć.
Tymczasem Dougald znał nazwisko jej dziadków, rodziców jej ojca. Pełna rozpaczy, jaką zrozumieć może tylko
sierota, zwróciła się do ciotki Spring:
– Czy... może mi pani powiedzieć, gdzie oni mieszkają?
Ciotka Spring uśmiechnęła się do niej.
– Znasz ich, moja droga?
– Nie, ale...
– Pewnie przyjaciele rodziny – zawyrokowała ciotka Ethel.
– Tak. – Hannah rozejrzała się wokół i spostrzegła, że spojrzenia wszystkich skupione są na niej. Nie pomyślała o tym,
że będzie musiała im wszystko wyjaśnić. Czemu miała się tłumaczyć? Wyobrażała sobie, że przez dłuższy czas będzie mogła
dyskretnie zbierać informacje. Nie przypuszczała, że na zamku Raeburn będzie na nią czekał Dougald, sprawiając, iż dalszy
pobyt stanie się dla niej nie do wytrzymania. I że jednocześnie nie będzie mogła wyjechać. – Chyba można to tak określić,
chociaż minęło już tyle lat... prawdopodobnie mnie nie znają.
– Mam pomysł, ciociu Spring. Może zaprosisz ich, żeby nas odwiedzili, powiedzmy za miesiąc? Do tego czasu panna
Setterington zadomowi się u nas i będziemy wiedzieć nieco więcej o niej i jej związkach z rodziną Burroughsów – zawołał
Dougald głosem pełnym udawanego zaskoczenia.
Ciotka Spring klasnęła w dłonie.
– Świetny pomysł, chłopcze! Zaraz do nich napiszę.
– Zachowaj w tajemnicy jej obecność – poradził. – Nie chcemy, żeby dowiedzieli się o niej za wcześnie.
– Będzie bardzo miło zobaczyć ich twarze – zgodziła się ciotka Spring. – Czy jest to dla pani do przyjęcia, panno
Setterington?
Hannah patrzyła na twarz ciotki Spring, ożywionej i radosnej. Widziała roześmiane twarze pozostałych ciotek,
czekających na jej decyzję. Dostrzegła, że sir Onslow bacznie się jej przygląda. Spojrzała na Charlesa i panią Trenchard,
obserwujących tę scenę jak wierni służący, których przyszłość zależała od słów, jakie padną. W końcu wbiła wzrok w
zadowolonego z siebie Dougalda, pokancerowanego, ale jak zawsze niepokonanego.
Uginając się przed nieuniknionym, rzekła: – Bardzo chętnie. Bardzo mi będzie miło.
ROZDZIAŁ12
Czyżby naprawdę myślała, że pozwoli jej uciec? Dougald obserwował, jak Hannah wychodziła z pokoju w otoczeniu
41
starszych pań, które przygarnął pod swoje skrzydła, i roześmiał się cicho. Z goryczą.
Wkrótce po zniknięciu Hannah zabrał się za próbę zidentyfikowania, kim byli jej dziadkowie. Wyobrażał sobie, że
podaruje jej tę wiedzę w prezencie, który przekona dziewczynę, że postąpiła słusznie, wracając do niego. Ale ona nigdy nie
wróciła, jemu zaś, niby żebrakowi, pozostała w garści tylko ta informacja. Zapłaci mu za to. Zapłaci tak, jak on zażąda.
Świadomy był obecności Seatona, który usiadł po jego prawej stronie, ale nie zwracał uwagi na kuzyna. Niech Seaton
pierwszy zabierze glos. Dougald posłucha, co kuzyn ma do powiedzenia. Uważał bowiem, że to Seaton zamordował dwóch
ostatnich panów na zamku Raeburn i próbował zabić następnego.
Dougald złapał ją w pułapkę. Znowu. Zupełnie. W każdy możliwy sposób.
Hannah stała w oknie przestronnego, słonecznego pokoju znajdującego się w zachodniej wieży i spoglądała na
wschodnią wieżę. Była tam uwięziona żona innego lorda Raeburna, która wybrała wolność, rzucając się z okna.
Chociaż Dougald jej nie uwięził, ani też ona nie miała zamiaru kończyć samobójczą śmiercią, to jednak czuła się tak,
jakby przekręcił klucz w drzwiach. W jej żołądku wszystko się kotłowało. Nigdy nie czuła się tak jak teraz, nawet wówczas,
gdy zagroził, że ją zamorduje. Tamto było pogróżką, słowami, które miały nią wstrząsnąć. Opanowała się wtedy, bo nie
wierzyła, żeby mógł popełnić morderstwo. Przecież był jej kochankiem. Znała jego ciało, jego namiętność, byli ze sobą tak
blisko, jak tylko może się zbliżyć dwoje ludzi. Tak przynajmniej sądziła. Może ich bliskość była zwykłą ułudą, wytworem
młodzieńczej wyobraźni i potrzebą posiadania kogoś, kto by ją kochał. A teraz Dougald stał pośród jej pragnień, wiążąc ją
nimi.
Rozmyślania Hannah przerwał głos ciotki Ethel.
– Śmiało, Spring, zapytaj ją.
Hannah skuliła się, zastanawiając się, jakich oczekują wyjaśnień.
Wznoszący się ponad zamkiem pokój w wieży był oświetlony słońcem od rana do wieczora. Ciotki skupiły się wokół
długiego stołu, na którym rozłożone były różne przedmioty, będące obiektem ich najwyższego zainteresowania. Przed
szkicownikiem panny Minnie stał wazonik z jedną z cennych róż ciotki Ethel. Liczne szlifowane kamienie, srebrne oprawy i
narzędzia jubilerskie zgromadzone zostały koło krzesła ciotki Spring. Teleskop ciotki Isabel wymierzony był w błękitne
niebo. Każde wolne miejsce zajmowały fragmenty haftu i kawałki gobelinu. Pokój wyglądał, jakby był zasłany jaskrawymi
nitkami w kolorze królewskiego granatu i purpury, szkarłatu i bladej moreli. Pod największym oknem rozstawione były
cztery ogromne warsztaty tkackie.
Krosna. Co też staruszki robiły z krosnami?
– Zapytaj ją, Spring. Musimy wiedzieć, czy to ona.
Hannah wpatrywała się w zielone, falujące wzgórza za oknem, ale doskonale słyszała wysoki głos ciotki Isabel.
Słyszała je wszystkie, bowiem mówiły głośno, ze względu na słaby słuch jednej z dam. Najwyraźniej w tym pokoju nie było
żadnych tajemnic.
Hannah napięła się, kiedy ciotka Spring przydreptała do niej i zapytała:
– Droga panno Setterington, czy to prawda?
– Zależy, o co pani pyta – ostrożnie odpowiedziała Hannah.
– Interesuje nas tylko jedno. – Ciotka Spring zmrużyła krótkowzroczne oczy. – Czy to prawda, że znasz naszą kochaną
królową?
Hannah napotkała jej szczere spojrzenie. To nie było pytanie, jakiego oczekiwała. Zapewne po scenie przy śniadaniu
cały zamek aż huczał od domysłów na temat związku Hannah z Dougaldem. Musiało o tym krążyć mnóstwo plotek. I na
temat jej rodziny. Na temat jej nieprawego pochodzenia.
– Pytają mnie panie, czy znam królową Wiktorię? – powtórzyła zdumiona Hannah.
– Tak. Dokładnie o to nam chodzi.
Czemu to interesowało ciotkę Spring? I co Hannah miała jej odpowiedzieć?
Tak. Hannah znała królową Wiktorię. Nie miała wątpliwości, w jaki sposób ciotka Spring się o tym dowiedziała.
Przecież Dougald śledził Hannah. Każdy aspekt jej życia został przebadany, każde wydarzenie zostało zanalizowane.
Najwyraźniej Dougald postanowił przekazać tę informację ciotkom.
– Owszem, spotkałam jej królewską mość – przyznała Hannah. – Wspierała moją Akademię Guwernantek.
Ciotka Spring zerknęła z podnieceniem na pozostałe starsze panie i radosnym głosem zawołała:
– To prawda, dziewczęta!
Ciotka Ethel, a za nią ciotka Isabel z szelestem spódnic ruszyły pospiesznie do przodu, a ich loki podskakiwały w rytm
kroków.
– Powiedziała, że to prawda?
– Tak, Isabel, to prawda. – Panna Minnie, wyraźnie wymawiając słowa, zwróciła się do ciotki Isabel, po czym z
błyszczącymi oczami i podnieceniem widocznym na twarzy pospieszyła ku pozostałym paniom.
– Musisz nam teraz wszystko opowiedzieć. – Ciotka Ethel miała na rękach ogrodnicze rękawiczki, a w dłoniach
trzymała nożyczki. Przed przyjściem tutaj zajęta była pielęgnowaniem licznych kwiatów doniczkowych, znajdujących się w
pomieszczeniu. – Czy jej królewska wysokość jest naprawdę taka młoda i ładna jak na portrecie?
– Jest bardzo ładna i bardzo młoda jak na odpowiedzialność, która na niej spoczywa.
Hannah nie raz dziękowała swoim gwiazdom, że nie urodziła się, by rządzić Anglią. Każdemu krokowi królowej
towarzyszyła pompa i ceremonialność. Miała dla siebie jedynie te chwile, kiedy z małżonkiem i z dziećmi udawała się na
wypoczynek do Szkocji.
– Mamy tu jej portret. – Ciotka Isabel pokazała jej małe płótno, replikę oficjalnego portretu koronacyjnego. – Czy tak
właśnie wygląda?
– Bardzo podobnie – powiedziała Hannah. Ciotki wymieniły spojrzenia.
Czemu tak bardzo je to interesowało?
– Czy widziałaś jej małżonka? – zapytała ciotka Spring.
– Księcia Alberta? – Większość ludzi okazywała zainteresowanie, dowiedziawszy się, że Hannah poznała parę
królewską, tym razem jednak odnosiła wrażenie, że spełnia wręcz marzenia tych starszych pań. – Owszem, zostałam
przedstawiona im obojgu.
– Mamy też jego podobiznę. – Z przepaścistej kieszeni fartucha panna Minnie wyciągnęła pożółkły wycinek z gazety. –
To nie żaden pochlebny portret, tylko prawdziwa podobizna. Czy tak właśnie wygląda?
– Dokładnie tak. – Hannah przyjrzała się ich podekscytowanym minom. – Musicie mi teraz powiedzieć, dlaczego o to
wszystko pytacie.
Ciotka Ethel zdjęła rękawiczki i położyła je koło nożyczek.
Ciotka Spring złapała Hannah za rękę.
– Chodź, siadaj tutaj.
Hannah podążyła za nią ku siedzeniom. Krzesła i fotele zgromadzone były wokół żelaznego pieca, rozpalonego
pomimo otwartych okien, przez które do środka wdzierało się ciepłe marcowe powietrze. Ciotki zbiły się w gromadkę.
Hannah zauważyła, że po osiągnięciu pewnego wieku skóra kobiet staje się cieńsza, kości bardziej kruche, jak u ptaków, i
ciepło jest czymś bardzo pożądanym. Grube zasłony w oknach i przesłonięta fioletowym aksamitem jedna ściana miały
wyeliminować przeciągi, które tak bardzo hulały w sypialni Hannah.
Dziewczyna usiadła na krzesełku najbardziej oddalonym od pieca, podciągnęła rękawy i zapytała:
– Dlaczego tak bardzo interesuje panie królowa Wiktoria?
Ciotka Spring spojrzała na swoje towarzyszki.
– Śmiało, Spring – skinęła głową panna Minnie. – Powinnaś powiedzieć pannie Setterington, co zrobiłyśmy.
– Tak. – Ciotka Spring usiadła, ale natychmiast podskoczyła, jak podekscytowane dziecko. – Przez wiele lat mój brat
był właścicielem tego majątku.
– Tak mi mówiono. – Hannah nie miała zielonego pojęcia, jaki to ma związek z królową Wiktorią.
– Rupert zawsze był dziwakiem, świadomym swojej pozycji. Zawsze opowiadał o obowiązkach, jakie przed nim stały. I
straszny był z niego dusigrosz. – Ciotka Spring potrząsnęła głową. – Tutaj się urodziłam i tu mieszkałam przez całe moje
życie, on zaś zachowywał się tak, jakbym odbierała mu chleb od ust.
Opowiadana przez ciotkę Spring smutna historia była dość typowym opisem losów niezamężnych kobiet w Anglii.
– Wyobrażam sobie, że sprawiał, iż czuła się pani bardzo niezręcznie – delikatnie zauważyła Hannah.
Ciotka Spring skrzywiła się.
– Nie... nie był zbyt nieprzyjemny. Raczej niezadowolony ze wszystkiego, typ człowieka uskarżającego się na to, że
powieszono go na jedwabnym sznurze. Nawet kiedy kochany Lawrence poprosił o moją rękę, Rupert wygadywał na jego
ubóstwo. Jakbym nie mogła być szczęśliwsza jako żona żołnierza niż jako stara panna na utrzymaniu brata! – Kiwnęła głową
z taką energią, że aż loki podskoczyły. – Gdyby nie odmowa Ruperta, miałabym szczęśliwe życie u boku Lawrence’a. Został
zabity na Półwyspie, do końca zachowywał się jak bohater... Przynajmniej miałabym o wiele więcej wspomnień... – Pełnymi
smutku i zamyślenia oczami patrzyła prosto przed siebie.
W pokoju zapanowała cisza. Hannah zauważyła, że przyjaciółki ciotki Spring wymieniły porozumiewawcze spojrzenia
i smutno uśmiechnęły się do siebie.
Ciotka Isabel pochyliła się ku Hannah i poklepała ją po ręce, mówiąc jednocześnie gromkim głosem, nie pasującym do
chwili:
– Przykra jest świadomość, że jedna z nas mogła choć przez krótki czas być szczęśliwą mężatką, że tak przyziemna
rzecz, jak pieniądze, uniemożliwiła ten związek i że okropna śmierć na zawsze przerwała tę miłość.
– Ach, nie! Nadal go kocham, a on kocha mnie. Pewnego dnia znów będziemy razem, on, ja i kochane maleństwo... –
Ciotka Spring dotknęła czoła, jakby zabolała ją głowa, po czym w przypływie energii klasnęła w dłonie. – Tymczasem mam
moje przyjaciółki, dzięki którym czuję się szczęśliwa. Lawrence był moją prawdziwą miłością, a prawdziwie zakochany
pragnie szczęścia swojej wybranki.
– Piękna myśl – rzekła Hannah, myśląc jednocześnie, że to kolejny dowód, iż Dougald nigdy jej nie kochał. Chociaż
właściwie nie potrzebowała tego dowodu. Dougald chciał, żeby była nieszczęśliwa i udawało mu się to. Chwilami miała
wrażenie, że ma na czole wypisane słowo „bastard". I dlatego właśnie przyjechała do Lancashire: żeby odnaleźć swoje
korzenie.
Oczywiście, Dougald szybko to odkrył. Wiele lat temu powiedziała mu, jak bardzo chce poznać swoje pochodzenie.
Wtedy uznał jej pragnienie za głupotę. Wytłumaczył jej, że powinna żyć dla niego. Każdy rozsądny człowiek wiedziałby, że
43
Hannah się przeciwko temu zbuntuje. Ale nie Dougald. Aż do tej chwili. Chwili, kiedy mógł wykorzystać swoją wiedzę w
celu przygotowania zasadzki.
Jej spojrzenie spoczęło na ciotce Spring. Starsza pani była dla Hannah szansą ucieczki. Ciotka Spring znała rodzinę
Hannah, prawdopodobnie wiedziała, gdzie mieszkają. Co mogłoby ją powstrzymać przed odwiedzeniem dziadków,
przedstawieniem się jako ich wnuczka i miłym spędzeniu u nich czasu?
Przyłożyła dłoń do szyi i poczuła szybkie uderzenia serca.
Czy groziło jej coś ponad brutalne odtrącenie?
– Spring, moja droga – odezwała się ciotka Ethel. – Miałaś opowiedzieć pannie Setterington, dlaczego chcemy, żeby
odwiedziła nas królowa Wiktoria.
Hannah nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się na nogach.
– Chcecie, żeby królowa Wiktoria złożyła wam wizytę? Tutaj?
– Droga panno Setterington, prawdziwa dama nie krzyczy. – Robiąc tę uwagę, panna Minnie jednocześnie groźnie
spojrzała na ciotkę Ethel.
– Bardzo przepraszam. – Ciotka Ethel miała zakłopotaną minę. – Zamierzałam Spring opowiedzieć o wszystkim.
– Panna Setterington nie krzyczała. Po prostu tym razem mówiła głośno i wyraźnie. – Ciotka Isabel pociągnęła Hannah
za spódnicę. – Masz skłonności do tego, żeby bełkotać, kochanie.
– Postaram się poprawić – powiedziała oszołomiona Hannah.
– A teraz siadaj, kochanie, i daj Spring wszystko wyjaśnić.
Przerażona Hannah opadła na krzesełko. Bez względu na to, co chciała powiedzieć ciotka Spring, nic nie mogło
wyjaśnić, co miał na myśli Dougald, mówiąc staruszkom, że Hannah zna jej królewską wysokość. Czy oczekiwały, że
napisze do królowej i zaprosi ją do zamku Raeburn? Dlaczego? Czyżby Dougald sądził, że taka wizyta umocni jego pozycję?
Jeśli tak, to nie doceniał jej możliwości.
– Po śmierci żony Ruperta zajmowałam się jego synami, a kiedy dorośli i zaczynałam się zastanawiać, co począć ze
swoim życiem – uśmiechnęła się do panny Minnie – moja wieloletnia przyjaciółka straciła brata i dom. Wówczas
zrozumiałam, że świetnie się nadajemy do wspólnego zamieszkania.
Panna Minnie bez przerwy obserwowała ciotkę Spring. Hannah miała wrażenie, że jej ponure spojrzenie zawiera w
sobie zarówno ciepłe uczucia, jak i irytację nieskładną narracją.
– A potem mój mąż zwrócił uwagę na tę małą pokojówkę, i kiedy byłam na skraju załamania, droga Minnie
opowiedziała o mnie kochanej Spring, która zaoferowała mi schronienie – wtrąciła ciotka Ethel.
Wszystkie panie skierowały wzrok na ciotkę Isabel, czekając na jej historię.
– Mój mąż umarł. Niech stary cap spoczywa w pokoju. W żaden sposób nie zabezpieczył mojego życia, ale Spring
oświadczyła, że wszyscy przyjaciele Ethel i Minnie są też jej przyjaciółmi i... naprawdę nie miałam wyboru. – Po czym
ciotka Isabel dodała pospiesznie: – Naprawdę jestem szczęśliwa i wdzięczna, że mogę tu mieszkać, chcę tylko podkreślić, że
byłam w ogromnej potrzebie. Nie przybyłam tutaj jedynie dla rozrywki.
– Jego lordowska mość musiał być... – zaczęła Hannah.
– O tak. był bardzo wzburzony, że zamierzam dzielić się jego wielkością z moimi przyjaciółkami. Jęczał i stękał, jakby
miał robaki w brzuchu. – Ciotka Spring przyłożyła palce do ust i zapatrzyła się w okno. – Hmm, nigdy się nad tym nie
zastanawiałam. A może naprawdę miał robaki?
– Teraz to nieistotne – zwróciła uwagę panna Minnie.
Ciotka Spring spojrzała na nią niepewnie.
– Po śmierci spotkała go nagroda – wyjaśniła panna Minnie. – Albo kara.
– Racja – skinęła głową ciotka Spring. – Jako chrześcijanka powinnam cierpieć po jego śmierci. Ale gdy zmarli
chłopcy, jego synowie, a moi bratankowie, stał się nie tylko nieprzyjemny, ale też ponury i nietowarzyski.
Ciotka Ethel wstała, nerwowo zaplotła ręce, rozplotła je i złączyła na nowo.
– To były jego dzieci. Nie ma nic straszliwszego niż przeżyć śmierć własnych dzieci.
Hannah zrozumiała, że to następna smutna historia, tak smutna, że ciotka Isabeel przysunęła się bliżej do przyjaciółki i
pogładziła ją po poprzecinanej żyłkami ręce.
Z oczami pełnymi łez ciotka Spring powiedziała łamiącym się głosem:
– Wiem, Ethel, wiem.
– Może nie powinnyśmy rozwodzić się nad takimi smutnymi tematami. – Panna Minnie znacząco kiwnęła głową w
stronę ciotki Ethel. – Zamiast tego powiedzmy pannie Setterington, dlaczego chcemy spotkać królową Wiktorię.
– Tak, kochana – rzekła ciotka Spring. – Właśnie to robiłam.
– Może mogłaby pani wyjaśnić mi bliżej powody zaproszenia królowej – zasugerowała Hannah.
Ciotka Spring wskazała na stół.
– Mamy coś dla niej.
– Dla królowej?
– Tak, i chcemy, żebyś napisała do niej, że powinna tu przyjechać.
– Ale królowa nie przyjedzie na moje żądanie!
– Musi. – Ciotka Spring nerwowo podniosła głos i przyłożyła rękę do policzka. – Musisz do niej napisać, żeby
przyjechała, żebyśmy mogły jej dać... dać... tę rzecz.
Wobec takiej sklerozy ciotki Spring pozostałe staruszki zesztywniały.
– Jaką rzecz? – zapytała Hannah.
– Tę, którą robimy – upierała się ciotka Spring. – Och, nie mogę znaleźć właściwego słowa.
Od drzwi odezwała się pani Trenchard. – Słowo nie ma znaczenia, panienko Spring. Może pani po prostu pokazać
pannie Setterington, co robicie, gdy tylko wypijecie herbatę.
– O tak! – Ciotka Spring klasnęła w dłonie. – Kochana Judy, czy przyniosłaś śmietankowe ciasteczka?
– Naturalnie, panienko Spring. Dobrze wiem, jak bardzo je pani lubi. – Pani Trenchard wjechała do pokoju nakrytym
białą serwetą wózkiem, zastawionym najprzeróżniejszymi ciasteczkami, drobnymi kanapkami i dwoma parującymi
czajniczkami z herbatą. Rozstawiając filiżanki i spodeczki, zapytała:
– Jak się paniom podoba wasza nowa opiekunka?
Ciotka Isabel zwróciła się do ciotki Ethel:
– Co ona powiedziała?
– Chce wiedzieć, czy polubiłyśmy pannę Setterington – głośno odparła ciotka Ethel.
– Oczywiście, że ją polubiłyśmy. – Ciotka Isabel uśmiechnęła się do Hannah łobuzersko. – Zna królową.
Hannah odpowiedziała jej uśmiechem.
– Przemiła dziewczyna – rzekła ciotka Ethel.
– Jest taka uprzejma.
Komplementy ze strony ciotki Spring były łatwe do przewidzenia i chociaż Hannah podejrzewała, że starsza pani
niezwykle rzadko wypowiadała się o kimś źle, to dzięki jej słowom poczuła ciepło w sercu.
– Świetnie się nadaje – oświadczyła panna Minnie.
Hannah poczuła się dumna, słysząc aprobatę panny Minnie.
Pani Trenchard rozstawiła talerzyki.
– Panno Setterington, chyba podbiła pani ich serca, i to tak prędko.
Komentarz pani Trenchard nie wydawał się zbyt szczery. Prawdopodobnie pragnęła być zwolniona z mozolnego
obowiązku opiekowania się ciotką Spring, z drugiej jednak strony nie chciała być tak łatwo zastąpiona. Hannah mogła to
zrozumieć. Bardzo się tego wstydziła, ale odkąd sprzedała Akademię Guwernantek, od czasu do czasu marzyła o tym, żeby
Adornie nie wszystko układało się jak po maśle.
Powiedziała więc:
– Miałam nadzieję, że w dogodnej dla pani chwili zapytam, jak mogę najlepiej służyć pannie Spring i pozostałym
paniom, pani Trenchard.
– Z radością pani pomogę – uśmiechnęła się pani Trenchard, wyraźnie zadowolona z okazywanego przez Hannah
szacunku. – Czy chcecie panie, żebym została i nalała herbatę?
– Kochana Judy, jesteś zajęta. – Ciotka Spring objęła za ramiona gospodynię. – Możesz wracać do swoich obowiązków,
same się obsłużymy. Wiem, ile masz roboty w dniu, na który przypada pranie.
– Owszem. Dziękuję, panienko Spring. – Pani Trenchard stała sztywna w objęciach ciotki Spring i zwlekała z
odejściem, z wyraźną przyjemnością przyglądając się ciotkom, które zachwalały Hannah po kolei różne ciastka.
Panna Minnie nalała doskonałą herbatę: gorącą, pachnącą, w kolorze ciemnego bursztynu. Jedzenie było pyszne, godne
królewskiego podniebienia... Hannah przywołała się do porządku. Przecież szaleństwem było wyobrażać sobie, że królowa
Wiktoria przyjedzie do zrujnowanego zamku Raeburn specjalnie po jakąś błahostkę, wykonaną przez cztery ekscentryczne
staruszki. Na czym polegał plan Dougalda?
Powoli sączyła herbatę.
– Kiedy będę mogła zobaczyć, co panie przygotowały dla królowej?
Ciotki porozumiały się wzrokiem i odstawiły swoje filiżanki.
– Jeśli chcesz, to nawet zaraz – powiedziała ciotka Spring.
Zapominając o obecności pani Trenchard poprowadziły Hannah ku zasłoniętej fioletowym aksamitem ścianie.
Gospodyni uprzątnęła po jedzeniu, zerkając w stronę Hannah i ciotek po części z tęsknotą, po części z ulgą, po części z
poczuciem winy. W końcu opuściła pokój, wypychając wózek.
Ciotka Ethel i ciotka Isabel chwyciły dwa sznurki mocujące aksamit i stały drżące, czekając na instrukcje.
– Jest pani gotowa, panno Setterington? – zapytała ciotka Spring.
Na co gotowa? Hannah skinęła głową.
– Pokażcie jej – zakomenderowała panna Minnie. Ciotka Ethel i ciotka Isabel odsunęły na boki zasłonę, odsłaniając
gobelin.
Nie byt to zwykły gobelin. Ogromny, wspaniale zakomponowany, bogato zdobiony arras przedstawiał jej wysokość
królową Wiktorię w stroju koronacyjnym, u boku księcia Alberta.
Hannah wpatrywała się w to dzieło z zachwytem. Po jakimś czasie udało jej się zamknąć usta, ale nie oderwała wzroku
od pracy ciotek. Mający trzy metry wysokości i pięć szerokości gobelin zajmował całą ścianę. To było nowoczesne dzieło
45
sztuki, wykonane zapomnianą, starodawną techniką. Te słabe, niedosłyszące, porzucone przez bliskich staruszki osiągnęły
swój cel, mając do dyspozycji cztery warsztaty tkackie i swój ogromny talent.
Hannah stała przepełniona podziwem dla ich zdolności i sprawności.
Słabe, niedosłyszące i porzucone przez bliskich staruszki wierciły się z niecierpliwości.
– Powiedz, co o tym myślisz – zażądała ciotka Isabel.
– Te szczegóły... ta precyzja...
Królowa Wiktoria na arrasie wyglądała jak prawdziwa królowa Wiktoria, a książę Albert, chociaż miał jeden policzek
większy od drugiego, nie mógłby być wzięty za kogoś innego.
– Wspaniałe – powiedziała Hannah do ciotki Isabel, starając się mówić wyraźnie.
– Mówiłam wam, że jest udany! – oświadczyła triumfalnie ciotka Isabel.
– Jak długo pracowałyście panie nad nim? – spytała Hannah.
– Od jej narodzin w tysiąc osiemset dziewiętnastym roku – odpowiedziała ciotka Ethel.
– Dwadzieścia cztery lata. – Hannah była zdumiona, że wykonały gobelin w tak krótkim czasie. – Jej wysokość
naprawdę musi... – ugryzła się w język. Królowa Wiktoria naprawdę powinna zobaczyć to dzieło, ale bez pozwolenia
Dougalda Hannah nie ośmieliłaby się wysłać zaproszenia. – Zapiera dech w piersiach.
– Przyjrzyj się tłu. Użyłyśmy różnych symboli dla przedstawienia jej władzy. – Ciotka Spring wykonała zamaszysty
ruch ręką, obejmując nim większą część gobelinu. – Isabel dodała słońce i księżyc i zaproponowała błyszczące gwiazdy dla
podkreślenia majestatu królowej.
– Ten ciemny błękit stwarza zachwycające tło. – Hannah zrobiła dwa kroki do tyłu, zdumiona ogromem pracy włożonej
w arras i pomysłowością ciotek.
Ciotka Ethel wskazała na otwartą szkatułkę z biżuterią.
– Ciotka Spring zaproponowała, żeby przedstawić drogie kamienie jako symbol bogactwa narodu.
– Kolory są doprawdy niezwykłe. – Hannah przysunęła się bliżej, podziwiając je.
– Ethel dodała róże, czerwone i białe, w nawiązaniu do historii Anglii, różowe, symbolizujące wieczną młodość jej
królewskiej mości, i kolce... widzisz je? – Panna Minnie wskazała na cierniowe gałęzie, wijące się w dole obrazu – mające
demonstrować, że Anglia sama potrafi się bronić i nikt jej nigdy nie podbije.
– Jakie to mądre. I jak wspaniale przemyślane. – Hannah nie mogła oderwać wzroku od harmonijnego gobelinu,
pełnego symboli i wielkości. – Kto go zaprojektował?
– Minnie. Zrobiła szkice, a kiedy zgodziłyśmy się na nie, podzieliłyśmy je na części. Każda z nas miała do utkania dwa
fragmenty. Potem złożyłyśmy je ze sobą i zszyłyśmy... – Ciotka Spring z podnieceniem zatarła dłonie. – Wszystko
zrobiłyśmy same. Nie dałyśmy szwaczkom nawet się tego dotknąć. Chciałyśmy, żeby to był tylko nasz dar dla królowej
Wiktorii. A więc podoba ci się?
– Wspaniały. – Hannah brakowało już określeń, na jakie zasługiwał arras.
– Czy jest godzien królowej? – zapytała panna Minnie.
Hannah wstrzymała na chwilę oddech i powiedziała wprost:
– Będzie zaszczycona, otrzymując taki dar.
– Zaprosisz ją więc do zamku Raeburn? – Niebieskie oczy ciotki Ethel zabłysły.
Cóż mogła powiedzieć? Jak odpowiedzieć? Chcąc zyskać na czasie, Hannah zwlekała z deklaracją, licząc na
natchnienie.
– Mogą sobie chyba panie wyobrazić, że rozkład zajęć królowej jest niezwykłe napięty i przygotowywany z
wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Gdy do niej napiszę, upłyną miesiące, a może nawet...
– Chcesz nam powiedzieć, że królowa do nas nie przyjedzie? – przerwała jej panna Minnie.
Można było polegać na tym, że panna Minnie obnaży wykrętne słowa Hannah i zażąda prostej odpowiedzi. Dziewczyna
jeszcze raz zerknęła na gobelin. Jej wzrok przykuło szczere, przenikliwe spojrzenie królowej Wiktorii. Hannah nie mogła
kłamać ciotkom, nie mogła odmówić im swojej pomocy. Tak bardzo tego pragnęły. Zasługiwały na to, żeby oddać królowej
hołd swoim rękodziełem, królowa zaś zasługiwała na to, żeby zobaczyć efekt ich oddania.
– Proszę zrozumieć, nic nie mogę obiecać. Może nigdy nie przyjechać.
– Wiemy. Jest królową Anglii. Ale jeśli jej nie zaprosimy, to na pewno nie przyjedzie – zauważyła ciotka Spring.
– Co najgorszego może zrobić królowa? Wyśle list przepraszający? – Panna Minnie opadła na krzesło. Ręce jej się
trzęsły. – Musimy spróbować, bo inaczej nasz wysiłek pójdzie na marne. Oczekiwanie na tę chwilę trzymało nas przy życiu.
Widząc pergaminowo-białą twarz panny Minnie i sposób, w jaki pozostałe panie pospieszyły, by poklepać ją po plecach
i podać sole trzeźwiące, Hannah uwierzyła jej. W gruncie rzeczy, jeśli królowa nie zawita szybko do zamku, panna Minnie
może nie dożyć triumfu starszych pań i ich dzieła.
– Grzeczność wymaga, żebym najpierw porozmawiała z lordem, zanim wystosuję zaproszenie.
– To nas zadowala. – Panna Minnie odsunęła od siebie sole trzeźwiące. – Sądzisz, że będziemy miały czas, by poprawić
twarz księcia Alberta? Potrafię nieźle rysować, ale nie mam zbyt wielkiej wprawy w tkaniu, a nie jestem zbyt zadowolona z
jego nieco krzywych rysów.
– Zgadzam się, mógłby mieć bardziej symetryczną twarz. – Mając w pamięci ogromne przywiązanie królowej Wiktorii
do małżonka, Hannah dodała: – Zapewniam, że będzie dość czasu, żeby go utkać ponownie.
– Doskonale. – Panna Minnie wskazała na gobelin. – Wezwijcie lokajów, żeby zdjęli tkaninę. Natychmiast zabierzemy
się do roboty.
ROZDZIAŁ13
Charles, mając na względzie ogromną drażliwość swojego pana, ostrożnie zamknął drzwi urządzonego po spartańsku
gabinetu Dougalda. Ale Dougald natychmiast spostrzegł, że jego wierny służący był zakłopotany. I Dougald wiedział
dlaczego.
U drzwi pojawiła się Hannah.
Przerwał pracę, odrywając pióro od ksiąg rachunkowych.
– Słucham, Charles?
– Milordzie, pani chce z panem rozmawiać... znowu.
– Doprawdy? – Dougalda ogarnęło niezwykłe pragnienie. Pragnienie, żeby się uśmiechnąć. Niemal przez dwa tygodnie
unikał rozmowy sam na sam z Hannah. Bardzo go to bawiło, prawdopodobnie nawet za bardzo, ale wybaczył sobie tę
słabostkę. Ignorowanie Hannah wydawało się drobnym rewanżem za tyle lat zmartwień i hańby.
– Błaga o rozmowę, milordzie. – Charles wypowiedział słowa z galijską teatralną przesadą.
Aktorska przesada niewiele dała.
– Błaga? – parsknął Dougald. – Trochę wątpię.
– Być może nie wyraziła się tak dosłownie, ale bardzo prosi o chwilę czasu, żeby zadać panu jedno pytanie.
Dougald i bez rozmowy z Hannah wiedział, o co jej chodziło. Chciała dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie, a może
również tego, jakie miał plany wobec ich małżeństwa. O żadnej z tych spraw nie zamierzał teraz z nią dyskutować. Pozna
odpowiedź na oba te pytania wtedy, kiedy on zechce, nie wcześniej.
– Powiedz, żeby sobie poszła. Nie mam czasu na rozmowy z opiekunką mojej ciotki. – Pochylił głowę, wracając do
długich kolumn liczb. Planowanie dochodów i wydatków majątku Raeburn było trudnym zadaniem.
Charles westchnął. Dougald nie rozumiał, dlaczego służący nie pochwalał znęcania się swojego pana nad żoną. Przecież
zawsze uważał Hannah za straszliwą zawadę, dumny był też z roli, jaką odegrał w usunięciu jej z życia Dougalda. Wtrącał
się do ich małżeństwa. A potem chełpił się przed Dougaldem, że ocalił go przed nieszczęśliwym związkiem. Przechwalał się,
a tymczasem nie było nic gorszego niż samotność i obawa, które się potem pojawiły.
Dougald nadal wstydził się nieco, że pozwolił tak sobą manewrować. Pozwolił, żeby jego własna duma i niewiedza
oraz opinia Charlesa zniszczyły jego małżeństwo. Dougald odkrył również, że uczucie wstydu powodowało, iż stawał się
bardziej bezlitosny dla Hannah.
– Charles!
Charles rozjaśnił się, jeśli można tak powiedzieć o człowieku, na którego obliczu stale widniała melancholia.
– Słucham, milordzie?
– Czy dowiedziałeś się czegoś o śmierci ostatnich dwóch lordów?
Twarz Charlesa przybrała swój zwykły, ponury wyraz.
– Oui, milordzie, chciałem jednak porozmawiać o tym z panem wówczas, gdy poświęci mi pan swoją pełną uwagę.
Teraz zaś madame...
– Może poczekać. – Dougald wytarł pióro i położył je na bibularzu. – Pozwól tutaj. Siadaj. Powiedz, czy moje
podejrzenia są uzasadnione.
Zakłopotany Charles spojrzał na drzwi.
– Ale madame czeka. Powinienem jej powiedzieć...
– Panna Setterington – znacząco podkreślił Dougald – jest tylko zatrudnionym tu pracownikiem. Może czekać na
rozmowę ze mną tak długo, jak zechcę. Siadaj i opowiedz mi o rezultatach twojego śledztwa.
– Jak pan każe, milordzie. – Dziesięć lat temu Charles byłby urażony tonem Dougalda i okazałby to. Teraz posłuchał
skwapliwie, wiedząc, że jest poddawany nieustannym próbom. Starzejący się Francuz, który przez całe życie dbał o
powodzenie rodziny Dougalda, usiadł na krześle, twarzą zwrócony do siedzącego za biurkiem lorda. Oparł ręce na kolanach i
zaczął mówić:
– Pierwszy raz przybyłem do zamku Raeburn pięć lat temu, kiedy na pański rozkaz szukałem rodziny madame... panny
Setterington. Mówiło się wówczas w okolicy o śmierci młodych synów pana. Zdecydowanie był to wypadek, chyba żeby
morderca potrafił w jakiś sposób wywołać sztorm na morzu.
Dougald kiwnął głową. Słyszał o tym już tyle, że był w stanie zaakceptować takie wyjaśnienie.
– Podobno stary lord umierał raczej z powodów naturalnych, związanych z podeszłym wiekiem, niż z jakiejś innej
przyczyny. Oczywiście wiedziałem o pańskich prawach do tytułu...
Dougald nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w Charlesa.
– A ja nic wówczas o tym nie słyszałem. Skąd wiedziałeś?
– Pański ojciec...
47
– Oczywiście. Mój ojciec. – Charles nie musiał dodawać nic więcej. Dougald świetnie pamiętał pazerną pogoń ojca za
tytułami, zaszczytami i bogactwem. Wszystko w imieniu rodziny Pippardów. Wszystko dla chwały rodu. A teraz sam stał się
podobny do ojca.
Dougald na chwilę przymknął oczy i pomyślał o czekającej za drzwiami Hannah, siedzącej, a może chodzącej i
przeklinającej go. Będzie matką jego dziecka, nosicielką dalszej chwały Pippardów. Miał nadzieję, że doceni zaszczyt, jaki ją
spotykał. On ze swej strony postara się, żeby jak najmniej skorzystała ze swojej pozycji żony lorda.
– Powracałem tu od czasu do czasu... – ciągnął dalej Charles.
– Dlaczego?
– Spodobała mi się ta okolica, więc kiedy łaskawie udzielił mi pan urlopu, wróciłem.
Dougald wbił wzrok w sługę. Oczywiście to nie była prawda. Charles nigdy nie wyjeżdżał bez powodu. Wrócił do
Lancashire, żeby sprawdzić prawa do tytułu w nadziei, że los wynagrodzi jego pana. Tak też się stało.
Nie patrząc Dougaldowi w oczy, Charles kontynuował pospiesznie:
– Jeśli prawdą jest to, co odkryłem, milordzie, to muszę się zgodzić, że obaj poprzedni lordowie zostali celowo
zgładzeni.
– Jeden został zepchnięty ze schodów. Drugiemu ułatwiono upadek z urwiska... – Gdyby Dougald nie znał tak dobrze
Charlesa, mógłby pomyśleć, że to jego służący stał za tymi zbrodniami. Charles nie widział nic złego w służeniu rodzinie
Pippardów we wszelki możliwy sposób i mógł sądzić, że odziedziczenie tytułu złagodzi niechęć Dougalda do niego. Ale
Charles nie porwałby się na strzelanie do Dougalda, chociażby z tego powodu, że wraz ze śmiercią pana jego własna
przyszłość ległaby w gruzach.
Dougald zerknął na swoje ręce. Nadal miał opuchnięty jeden kciuk, który bolał go przy zginaniu. Podejrzewał, że palec
mógł być złamany albo uszkodzony w stawie. Na twarzy widniał blednący siniak, rozciągający się od skroni na czoło.
Wygodniej mu też było siedzieć z uniesioną jedną nogą. Nigdy dotąd nie został tak sromotnie pobity i gdyby nie wieloletnie
doświadczenie wyniesione z ulicznych bójek, mógłby nie wyjść z tego z życiem. Tymczasem zostawił za sobą dwóch
nieprzytomnych napastników, a trzeciego ze złamaną ręką. Wrócił jak najszybciej do zamku Raeburn w nadziei, że pośle
kogoś po bandytów. Ale nie spał tylko szalony Alfred, który nie chciał wpuścić Dougalda do środka. Głupi pijak
wykrzykiwał coś o klątwie ciążącej na rodzinie i o powrocie ducha, aż obudził krzykami panią Trenchard. Gospodyni
natychmiast oceniła sytuację, udzieliła mu pierwszej pomocy, posłała po Charlesa i wysłała ludzi na poszukiwanie
napastników Dougalda. Jednak złoczyńcy przepadli bez śladu.
Cholera! Cholera! Gdyby Dougald schwytał choćby jednego z nich, doszedłby, kto stoi za niegodziwym spiskiem i
szybko doprowadziłby do powieszenia winowajcy.
– Jak sądzisz, kto to robi? Charles spuścił głowę.
– Jestem marnym człowiekiem, niegodnym czyścić pańskie buty.
– No tak, ale jesteś najinteligentniejszym sługą, jaki kiedykolwiek pracował dla mnie.
– Nie umiałem jednak wytropić zabójców poprzednich lordów ani pańskich napastników.
– Seaton – wycedził Dougald. – Ten zwariowany fircyk jest jedynym człowiekiem, który mógłby mieć jakiś powód.
Charles wykrzywił twarz, starając się wymyślić nieobraźliwą odpowiedź.
– Z całym szacunkiem dla pańskiej inteligencji i doświadczenia w ocenie pańskich rodaków, milordzie, nie wydaje mi
się, żeby sir Onslow miał na to dość odwagi.
Dougald stale obrażał Charlesa, jednak tym razem odezwał się w sposób niemal taktowny.
– Dlatego też wynajmuje rzezimieszków do brudnej roboty. To paskudny typ.
– Plotkarz to jeszcze nie morderca. Dougald zmierzył wzrokiem swojego lokaja.
– Co masz na myśli?
– Doskonale pan wie, jak łatwo jest fałszywie oskarżyć o morderstwo. Sam został pan niesprawiedliwie posądzony. –
Charles wyprostował się na krześle. – Pomyśl, milordzie, jak bardzo sir Onslow delektuje się historiami związanymi z
pańskimi domniemanymi zbrodniami. Jak demonstracyjnie zabiega o względy madame, chociaż pan od razu okazał, że jest
nią zainteresowany.
Tak, tamtego pierwszego dnia Dougald wyraźnie dał do zrozumienia, że rości sobie prawa do Hannah. Nie powinien
był tego robić, ale nie był wówczas sobą.
– Od tamtego czasu zachowuję dystans.
– I wywołuje pan tym jeszcze więcej plotek, milordzie. – Charles zacisnął wargi i uniósł do góry rękę, powstrzymując
ewentualne protesty Dougalda. – Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że po pańskiej gwałtownej śmierci sir Onslow byłby
głównym, a właściwie jedynym podejrzanym.
– Bo jest spadkobiercą tytułu i majątku.
– Bo rozpowiada oszczerstwa na pana temat. Ten, kto zabił obu pańskich poprzedników, zachowywałby się z większą
finezją.
Dougald rozparł się na krześle. Charles przedstawił ważki argument. Gdyby Seaton był tak zdeterminowany, żeby za
wszelką cenę dążyć do wytyczonego celu, musiałby knuć i spiskować od lat. I miałby teraz, gdy był tak blisko celu, zepsuć to
wszystko swoją chciwością i niechęcią do Dougalda? Naturalnie wszystko było możliwe, ale...
– Dlaczego tak się przejmujesz tym, że podejrzewam Seatona?
– Bo jeśli się mylisz, milordzie, to osoba czyhająca na twoje życie nadal pozostaje nieznana.
– Tak... – Dougald pogładził ciągle jeszcze bolesny siniak na czole.
– Niech pan przynajmniej pozostawi miejsce na wątpliwości. Stale śledzi pan sir Onslowa. – To nie było pytanie,
bowiem Charles dobrze znał swojego pana.
– Tak. – Dougald posłał po trzech detektywów, którzy tropili Hannah. Kiedy się pojawili, śledzili Seatona wszędzie
tam, gdzie bywał. Byli piekielnie kosztowni, lecz Dougald nie mógł polegać na nikim z zamku Raeburn. Na nikim.
– Nie wiem, kim jest przestępca, ale nie przestanę go szukać, jednocześnie uważając na siebie. – Charles przyłożył rękę
do piersi. – Póki żyję, jest pan bezpieczny.
W zaistniałych okolicznościach odrobina teatralności była dopuszczalna.
– Dziękuję, Charles.
– A teraz, milordzie, czy mogę poprosić pannę Setterington?
Zgoda na teatralność, ale nie na manipulację.
– Nie. – Dougald wziął pióro i umoczył je w kałamarzu.
– Ale panna Setterington czeka... Dougald wycelował pióro w Charlesa.
– Nie chcę słyszeć ani słowa więcej o pannie Setterington.
– Ale milordzie...
– Ani słowa.
Dougald wrócił do pracy.
Hannah siedziała pod gabinetem Dougalda z podkulonymi nogami i zaciśniętymi ustami, czując rosnące rozgoryczenie.
Co się stało z jej mężem? Musiała z nim porozmawiać. Potrzebowała jego pozwolenia na zaproszenie królowej Wiktorii do
zamku Raeburn. Zajęłaby mu nie więcej niż minutę, ale nie dano jej nawet tyle czasu. A nie wypadało pytać o to przy kolacji.
Od kilkunastu dni co wieczór wychodziła od ciotek i podążała długim korytarzem, potem przez główną salę zamkową i
kaplicę do pozbawionego okien przedpokoju przy gabinecie Dougalda. I codziennie w blasku świec widziała siedzącego przy
biurku Charlesa, z tymi jego długimi, siwymi, nastroszonymi włosami i wielkimi czarnymi oczami o umęczonym spojrzeniu
diabła. Mówiła mu, że chce rozmawiać z Dougaldem. Charles udawał się do pokoju pana, zamykając za sobą drzwi. I niemal
natychmiast pojawiał się z powrotem z informacją, że Dougald jest zbyt zajęty, żeby się z nią widzieć.
Dziś zabrało mu to więcej czasu. Właściwie powinna była się poddać i przesłać wiadomość przez Charlesa. Była jednak
uparta. Przeżyła już podobne sytuacje podczas swojego małżeństwa i coraz mniej jej się to podobało.
Wstała i wyszła z przedpokoju do kaplicy. To maleńkie pomieszczenie leżało w najstarszej części zamku, zbudowanej
jeszcze w czasach, gdy rywalizowali ze sobą Saksonowie i Normanowie. Na jednej z wysokich ścian kaplicy, przez
witrażowe okno przedstawiające sceny z życia Świętej Marty, wpadało światło, rzucając wielobarwne cienie. Wiekowe
krokwie wspierały stare sklepienie. Od góry ściany pokrywały wyblakłe tynki, niżej wyłożone były bogato zdobionym,
wypolerowanym drewnem.
Ławki kościelne błyszczały, wygładzone dłońmi i ciałami wielu pokoleń modlących się. Małe drzwiczki z boku ołtarza
prowadziły do zakrystii. Na ołtarzu paliły się osadzone w lichtarzach świece. Z kamiennych ścian, tynków i drewna
promieniował spokój.
Gdyby tylko Hannah mogła odnaleźć ten spokój dla siebie.
– Charles, chcę natychmiast porozmawiać z Dougaldem!
Charles spojrzał z góry na Hannah.
– Pan Pippard jest zbyt zajęty, żeby w czasie pracy zawracać mu głowę domowymi sprawami. Proszę porozmawiać z
nim na pilne tematy dziś wieczorem.
– Jestem jego żoną. Mam prawo z nim rozmawiać, kiedy mam ochotę!
– A najlepiej by było, gdyby przestała go pani zamęczać drobiazgami. Prawdziwa kobieta dba o wygodę męża po dniu
ciężkiej pracy. Pilnuje, żeby w domu było czysto, żeby ładnie wyglądała i nigdy nie narzeka.
– Nikt nie musi mi mówić, jak mam dbać o mojego męża.
– Najwyraźniej ktoś musi to pani powiedzieć, skoro nadal tu pani czeka.
Echo tamtego smutnego okresu nadal dźwięczało w jej uszach. Jak Charles śmiał i nadal śmie decydować o tym, że jej
problemy są nieistotne? I jak Dougald śmie ją w ten sposób ignorować? W końcu była dawną właścicielką Akademii
Guwernantek. Młode damy drżały pod jej przenikliwym wzrokiem. A teraz nie mogła nawet wejść do gabinetu Dougalda i
zmierzyć go swoim stalowym spojrzeniem!
Odwróciła się i zerknęła na zamknięte drzwi do gabinetu. Charles siedział w środku bardzo długo. Może to oznaczało,
że zaspokoił wreszcie swoją dziecinną potrzebę, by kazać jej czekać, i w końcu z nią porozmawia.
– Na miłość boską, Hannah, czy w kółko musisz mówić o tym sklepie z ubraniami? Jestem zmęczony twoimi jękami.
– Nie jęczę, przypominam ci tylko o twojej obietnicy.
– Zapomnij o niej! Czy nie utrzymuję cię na wysokim poziomie? Czy nie masz służby, zaspokajającej wszystkie twoje
zachcianki? Czy nie masz najmodniejszych kreacji?
Hannah ogarniała rozpacz.
49
– Tak, tak, ale nie tego pragnę. Powiedz chociaż Charlesowi, żeby pozwolił mi prowadzić dom. Nie mam nic do roboty!
– Nie bądź głupia! Większość kobiet byłaby szczęśliwa, mogąc żyć jak ty. – Dougald zmarszczył brwi. – Musisz
przestać skarżyć się na Charlesa i nauczyć się z nim dogadywać. To mój najbardziej zaufany sługa i nie pozbędę się go dla
dziewczęcego kaprysu.
– Nie ufasz mi tak, jak jemu.
– Nie bądź głupia, kochanie. – Dougald przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. – Jesteś moją żoną.
To nie była odpowiedź. Wiedziała to już wówczas.
Najbardziej obawiała się tego, że Dougald uważa, iż teraz pragnie być z nim tak samo mocno, jak pragnęła w tamtych
czasach, kiedy byli razem. Nie chciała. Codziennie widywała Dougalda podczas śniadania i obiadu. I gdyby częściej musiała
oglądać jego obcy, sardoniczny, demoniczny wyraz twarzy, dostałaby mdłości i wysypki. Nie tylko spotykała go podczas
posiłków, musiała być dla niego uprzejma. Musiała udawać szacunek dla jego pozycji lorda i nie irytować się, gdy żądał od
niej codziennego „raportu z działalności”. Musiała odzywać się do niego grzecznie, a jeśli podczas rozmowy zasugerowała,
że powinien jej pomóc w ustaleniu obowiązków, Dougald natychmiast wykorzystał to, żeby powiedzieć, iż da jej znać, gdy
tylko będzie do tego gotowy.
Musiała położyć kres jego wpatrywaniu się w nią. Obserwował ją bezustannie. Przysłuchiwał się, kiedy mówiła.
Prześladował ją swoją milczącą, pełną krytyki uwagą. Gdyby mogła porozmawiać z nim swobodnie, bez podsłuchiwania
przez Seatona czy ciotki, powiedziałaby mu, że nic jej nie obchodzi jego zainteresowanie i że spokojnie może przestać ją
próbować zastraszać, bo na nią to nie działa.
Wstrząśnięta niesprawiedliwością losu usiadła w pierwszej ławce w kaplicy, patrząc przed siebie. Czy nie istniał już
tamten Dougald, którego poślubiła? Czy istniał kiedykolwiek, czy też był wytworem jej wyobraźni? Zupełnie nie poznawała
tego ponurego, zamyślonego lorda, który nawet się nie silił, żeby ukryć ciemne strony swej duszy. Gdyby poznała go dopiero
teraz, gdyby nie znała prawdy, uwierzyłaby bez trudu, że zabił swoją żonę.
Może powinna zachować ostrożność podczas rozmowy z nim.
Jeśli kiedykolwiek będzie miała po temu okazję.
Musiało istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji. Może znajdzie je tutaj. Od sześciuset lat ten ołtarz był sercem zamku.
Schody były wyślizgane przez setki stóp ludzi pragnących przyjąć komunię. Sam ołtarz zbudowano z drewna dębowego i tak
starannie oczyszczono i nawoskowano, iż wyraźnie widać było słoje złocistego drewna. Z brzegów ołtarza zwieszała się
śnieżnobiała, starannie wyprasowana i bogato haftowana serweta.
Ta kaplica była świadkiem narodzin i śmierci, w jej murach odbywały się liczne chrzciny i pogrzeby. Chociaż prywatne
niedole Hannah nawet nie mogły się równać z takimi odmieniającymi całe życie wydarzeniami, dziewczyna pochyliła głowę,
prosząc o pomoc.
Kiedy ją z powrotem uniosła, energicznie się rozejrzała, oczekując, że znajdzie przed sobą „cudowne" rozwiązanie. W
niebieskim świetle wpadającym przez witraż dostrzegła nierówną plamę na ścianie po lewej stronie ołtarza. Znajdowała się
tuż nad podłogą – jeden z drewnianych elementów wyglądał tak, jakby został oderwany od muru. Zerknęła w stronę gabinetu
Dougalda. Drzwi uporczywie pozostawały zamknięte. Podeszła, żeby obejrzeć uszkodzoną deskę. Kiedy uklękła, przekonała
się, że albo deska przegniła, albo została oderwana od ściany jakimś ostrym narzędziem. Czy jakieś dziecko beztrosko
uszkodziło ją w zabawie? A może jakiś urażony służący próbował zniszczyć kaplicę lorda?
Hannah chwyciła w palce brzeg odstającej deski. Tak jak się spodziewała, panel był nie umocowany. Kiedy odsunęła
go na bok, dostrzegła pod nim nie tynk, jak oczekiwała, ale ciemne wgłębienie w kamiennej ścianie zamku. Może coś zostało
tam ukryte... Żeby zajrzeć do środka, potrzebowała świecy.
Zaczęła się podnosić i uderzyła się w głowę. Mocno. Tak mocno, że upadła na kolana i przez krótką chwilę widziała
jedynie wirujące czarne i czerwone plamy. Kiedy oprzytomniała, jej głowa spoczywała na podłodze, a skądś dobiegał głos
Charlesa.
– Madame! Madame! Jest pani chora? Nachylał się nad nią. Hannah poczuła się głupio,
– Uderzyłam się w głowę – powiedziała.
Charles ujął ją pod ramię i pomógł jej wstać.
– O co? – zapytał sceptycznie.
Spojrzała w górę, ale musiała zmrużyć oczy, oślepiona światłem, wpadającym przez okno.
– Nie wiem. Nie wiedziałam nawet, że stoję pod czymś, ale kiedy próbowałam się podnieść...
Charles poprowadził ją ku ławce.
– Proszę usiąść, madame. Marnie pani wygląda.
– Powtarzam ci, że uderzyłam w coś głową!
– Wierzę pani – rzekł łagodnym głosem, czym jeszcze bardziej ją zirytował. Nie sprawiał wrażenia przejętego jej
stanem, zajęty rozglądaniem się dookoła, a kiedy zamierzała warknąć na niego, żeby zostawił ją w spokoju, wskazał na
podłogę.
– Proszę spojrzeć, to było to.
– Co?
Charles pochylił się i podniósł rzeźbiony kawałek drewna.
– Musiał odpaść od którejś krokwi.
Hannah ostrożnie spojrzała do góry i zlustrowała belki.
– Skąd mógłby odpaść?
– Jest bardzo ciemno, a drewno jest stare i spróchniałe. Powiem mojemu panu, że powinien wyremontować kaplicę,
zanim komuś stanie się krzywda. Zanim komuś stanie się większa krzywda – poprawił się natychmiast. – Czy mogę
zasugerować, żeby udała się pani na górę do swojego pokoju i położyła? Wyjaśnię ciotkom, że źle się pani czuje i przyślę
kogoś z posiłkiem. Po takim uderzeniu powinna pani odpocząć.
Jego uprzejmość wywarła wprost przeciwny skutek i rozdrażniła ją. Doskonale wiedziała, co to wszystko znaczy.
– Czyjego lordowska mość porozmawia ze mną? Charlesowi udało się przybrać skruszoną pozę, załamał nawet ręce.
– Przykro mi, madame, ale pan nie ma czasu.
– W zasadzie nie chcę go widzieć. Wiesz o tym, prawda?
– Rozumiem to, madame.
– Mam tylko jedno pytanie, na które jedynie on może odpowiedzieć.
– Może gdyby powiedziała mi pani, o co chodzi, mógłbym je przekazać panu...
Syknęła.
– Może lepiej nie – ustąpił.
– Bawi się w jakieś gierki i przegra – powiedziała.
– Obawiam się, że ma pani rację.
Charles próbował ją zadowolić, czym znów rozdrażnił ją jeszcze bardziej. Dougald w coś grał, a ona nie miała żadnej
szansy, żeby wygrać, o czym wiedziała i ona, i Charles.
– Nie spodoba mu się to, co się stanie.
– Proszę robić, co się pani podoba, madame – rzekł z ukłonem.
Wstała, rozwścieczona uprzejmością służącego; głowa bolała ją tak bardzo, że nie mogła znieść przyjaznego Charlesa.
Nagła ciemność przesłoniła jej pole widzenia i przez kilka upokarzających chwil walczyła z mdłościami.
– Chyba powinienem odprowadzić madame do jej sypialni – powiedział Charles.
– To nie będzie konieczne, mój dobry człowieku. – Odetchnęła głęboko parę razy i uspokoiła się. – Jedno uderzenie nie
wystarczy, żeby mnie powstrzymać.
– Widzę.
Podejrzewała Charlesa o sarkazm, ale zareagowanie na niego wiązało się ze zbyt wielkim wysiłkiem. Powoli, ostrożnie
wyszła z kaplicy, przeszła korytarzem, weszła po schodach i po krótkiej chwili wahania, czy nie powinna wrócić do ciotek,
udała się do swojego pokoju. Tam wyciągnęła swój składany sekretarzyk, usiadła przy stoliku, stojącym obok wąskiego
łóżka i zaczęła pisać list.
Do mojej Łaskawej Pani, królowej Wiktorii...
ROZDZIAŁ14
– Droga Ethel, sądzę że biała nitka będzie lepsza na żabot naszego kochanego księcia Alberta. – Głos ciotki Isabel
rozległ się głośnym echem w pracowni ciotek.
– Nie, kochana, chcę użyć ciemniejszej włóczki, bo zaczynam tkać cień. – Ciotka Ethel, na którą właśnie przypadała
kolejka przy krosnach, zawzięcie broniła swoich racji.
– Myślę, że odrobina białej...
– Nie, kochana, taki błąd popełniłyśmy za pierwszym razem...
Ciotki Ethel i Isabel znajdowały się w najlepiej oświetlonej, przewiewnej części pomieszczenia, gdzie tworzony był
arras. Panna Minnie oraz ciotka Spring i Hannah siedziały przy jednym z ogromnych okien, wykorzystując przy pracy
promienie zachodzącego słońca. Hannah pochyliła głowę nad robótką i uśmiechała się, słuchając sprzeczki starszych pań na
temat żabotu księcia Alberta. Cztery ciotki były jak dzieci, skore do kłótni, uparte i każda na swój sposób zawzięta. Jednak
jednoczył je wspólny cel: pragnęły, żeby gobelin dla królowej był doskonały.
Ciotka Spring, polerując jeden z kamyków, znalezionych na dnie strumyka, odezwała się:
– Mówiłam Isabel, żeby nie podchodziła, dopóki Ethel nie skończy.
Panna Minnie odłożyła szkicownik i zdjęła okulary.
– Chciałabym, żeby nie lekceważyły moich decyzji. Ustaliłam każdy kolor, który ma być użyty. – Potarła czubek nosa.
– Chyba muszę je przypilnować.
Hannah dotknęła ręki panny Minnie.
– Proszę mi pozwolić to załatwić. Staruszka opadła na krzesełko.
– Zrobi to pani, panno Setterington? Ma pani zdolności dyplomatyczne, których mi brakuje.
Panna Minnie rzadko prawiła komplementy, toteż Hannah pojaśniała, słysząc szorstką pochwałę. Wstała i podeszła do
obu starszych pań, debatujących nad przewagą wybielonej białej nici nad niewybieloną. Przerwała im bez skrupułów, gdyż
inaczej nigdy nie miałaby szansy, żeby się odezwać:
51
– Światło jest coraz gorsze, ale z tego, co widzę, praca posuwa się naprzód.
– Chciałam skończyć ten rządek, zanim przerwę na dziś – zaczęła lamentować ciotka Ethel.
Hannah cofnęła się o krok, żeby objąć wzrokiem fragment gobelinu. W ciągu trzech tygodni, gdy była w zamku
Raeburn, wypruły z arrasu fragment zawierający podobiznę księcia Alberta, wyplotły nici od góry aż do poziomu ramion
księcia i rozpoczęły nużący proces odtwarzania na nowo jego twarzy oraz tła. Każdy kolorowy kawałek tkaniny musiał być
utkany oddzielnie i przyszyty do sąsiednich. Ciotki pracowały powoli i systematycznie, żeby uniknąć błędów. Hannah
nadzorowała pracę. Panna Minnie była artystką. Pozostałe trzy ciotki na zmianę siadały przy krosnach. Hannah miała
nadzieję, że nie skończą swego dzieła przed następnym Bożym Narodzeniem, jednak przy entuzjazmie starszych pań gobelin
mógł zostać wykończony na jesieni, a może nawet pod koniec lata.
– Oczywiście, ciociu Ethel, powinna pani robić to, co pani chce, ale przy tym świetle... – Hannah potrząsnęła głową. –
Obawiam się, że właśnie taki pośpiech był przyczyną poprzednich kłopotów z księciem Albertem.
Ciotka Ethel odłożyła wrzeciono.
– Bardzo wysilałam wzrok.
– Chodź, moja droga. – Isabel ujęła Ethel pod ramię i pomogła jej wstać. – Pójdziemy sprawdzić, czy pani Trenchard
przyśle nam kolację na górę, czy też mamy się przebrać i zejść na dół do jadalni.
Wyszły, urocze jak zwykle, a Hannah zaczęła analizować list, który tydzień temu wysłała do Londynu. Jak szczęśliwe
byłyby te starsze panie, gdyby jej królewska mość odpowiedziała! Naturalnie list to nie to samo co goszczenie królowej
Wiktorii, oglądającej gobelin w całej jego doskonałości. Hannah wyobrażała sobie czasem, że królowa, oczarowana
honorami, jakie jej oddano, z właściwym sobie wdziękiem dziękuje ciotkom, Hannah tymczasem stoi u jej boku i uśmiecha
się szyderczo do zaskoczonego Dougalda. Zdrowy rozsądek zawsze kazał jej jednak zapominać o tych marzeniach i zmuszał
do powrotu do rzeczywistości. Do rzeczywistości, w której królowa Wiktoria nigdy nie będzie miała czasu na taki gest. Do
rzeczywistości zaludnionej przez sympatyczne staruszki, pajacowatego Charlesa, licznych służących oraz męża, który złapał
ją w pułapkę, groził jej, a potem całkowicie ją zaczął ignorować.
I nie mogła opuścić tej rzeczywistości, zanim nie spotka swoich dziadków, bo inaczej będzie żałować do samej śmierci.
Nawet gdyby i tak mieli ją odtrącić.
– Ładnie wygląda, prawda? – Ciotka Spring stanęła obok Hannah i delikatnie dotknęła gobelinu.
– Będzie doskonały. – Hannah patrzyła na stojącą koło niej, niewysoką, miłą, siwiejącą starszą panią. Minnie siedziała z
przymkniętymi oczami, zbierając siły na pozostałą część dnia. Teraz Hannah miała szansę bez przeszkód zadać pytanie, jakie
nurtowało ją od pierwszego dnia pobytu w zamku. Jeśli chciała wziąć sprawy w swoje ręce, to był właściwy moment.
– Ciociu Spring, czy zaprosiła pani Burroughsów?
– Oj, kochanie, a czy miałam to zrobić?
Hannah pochyliła głowę, czując ból w sercu. Właśnie to był powód, dla którego ciotka Spring potrzebowała opieki.
Czasem zapominała o różnych rzeczach. O drobnych sprawach, jak choćby rozmowa o Burroughsach. I o ważnych sprawach,
jak to, gdzie znajduje się jej sypialnia. Wszyscy jej pomagali. Pozostałe ciotki, pani Trenchard, sir Onslow, służba... ale nie
można było zostawiać jej samej, bo mogła się zagubić w krętych korytarzach zamku Raeburn.
– Jeśli chcesz, mogę ich zaprosić – rzekła ciotka Spring. – Znasz ich?
– Nie osobiście. Słyszałam o nich.
– Może twoi rodzice ich znali?
– Tak. – O tak! – Moi rodzice.
– Burroughsowie to przemili ludzie, odrobinę starsi ode mnie. – Ciotka Spring przysunęła się do Hannah i wyszeptała: –
Nie lubię plotkować...
Wszystkie ciotki uwielbiały plotki.
– ...ale mieli o sobie wysokie mniemanie. Hannah wiedziała. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny.
– Dlaczego?
Ciotka Spring wzruszyła ramionami, okazując wyższość właściwą córce lorda.
– Z tych samych powodów, co zwykle. Mają pieniądze, a ich rody mieszkają tu od zarania dziejów. Ale oboje byli
ostatnimi w swoich rodach i mieli tylko jedno dziecko, syna, który umarł bezpotomnie. Pozostali zupełnie sami. – Pociągnęła
nosem. – Mówiłam im, że nie powinni byli przepędzać tamtej młodej kobiety, ale mnie nie słuchali.
Hannah bardzo pragnęła poznać tę historię z punktu widzenia kogoś z zewnątrz, dowiedzieć się, co naprawdę
wydarzyło się owego lata, dwadzieścia osiem lat temu. Spytała więc:
– Jakiej młodej kobiety?
– Panny Caroli Tomlinson.
To nazwisko głośnym rezonansem zabrzmiało w głowie Hannah.
– Tak bardzo kochała Henry’ego.
– Henry. – Hannah delektowała się tym imieniem. To było imię jej ojca.
– On również ją kochał, ale należał do tych młodych ludzi, którzy kochają... bez charakteru. – Ciotka Spring przebierała
palcami po krosnach. – A dziewczyna była taka urodziwa.
Hannah pamiętała, jak przyglądając się matce, myślała, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziała.
Dopiero kiedy trochę dorosła, zaczęła dostrzegać zmarszczki, powstałe na skutek zmartwienia i ciemne cienie pod oczami,
spowodowane nadmiarem pracy.
– Tak.
– Ale nie miała rodziny. Była guwernantką w sąsiednim majątku.
Hannah wzdrygnęła się.
– Przepędzili ją więc, a on na to pozwolił. – Ciotka Spring podniosła przepełnione łzami oczy. – Henry wpadł w złe
towarzystwo i trzy miesiące później zginął w karczemnej burdzie. – Hannah wiedziała od matki, że ojciec nie żyje, choć nie
miała pojęcia, w jaki sposób matka się o tym dowiedziała. Ale w pewnym sensie świadomość tego, że był nieszczęśliwy z
powodu swojej decyzji, pomogła. Dziewczyna umiała sobie wyobrazić, że gdyby żył, w końcu potrafiłby zdobyć się na
odwagę, by przeciwstawić się swoim rodzicom i poślubić pannę Carolę Tomlinson. Czy wiedział o spodziewanych
narodzinach Hannah?... Obawiała się, że pozostanie to tajemnicą, przynajmniej dopóki nie porozmawia ze swoimi dziadkami.
Z dziadkami. Może byli okrutni. Może byli mili. Może nie zasługiwali na darowanie im haniebnego losu, jaki zgotowali
swojej wnuczce, i może Hannah nie będzie stać na wybaczenie. Ale musiała wiedzieć. Musiała ich zobaczyć. Weźmie
sprawy we własne ręce.
W przyszłym tygodniu przypadało jej wolne popołudnie. Z determinacją zapytała:
– Gdzie mieszkają Burroughsowie?
ROZDZIAŁ15
Hannah zdobyła informację, po którą przybyła do Lancashire. Ciotka Spring udzieliła jej chętnie, nie zdając sobie
sprawy z tego, ile znaczyła ona dla Hannah i jak zmartwiony będzie Dougald, gdy się dowie, że ją posiadła. Hannah była
pewna, że ciotka powiedziałaby jej, gdzie mieszkają Burroughsowie, nawet gdyby zdawała sobie sprawę z sytuacji.
Czemu więc Hannah czuła się winna?
Może dlatego, że zachowała w tajemnicy przed ciotką Spring i pozostałymi staruszkami różne sprawy. Starsze panie
były takie miłe, biorąc ją pod własne skrzydła, opowiadając jej swoje sekrety i sprawiając, że praca dawała jej przyjemność.
Prace przy poprawkach gobelinu postępowały wspaniale, a podopieczne były szalenie sympatyczne, toteż jedyną rzeczą,
która wszystko psuła, był Dougald i jego nieznośne przekonanie o własnej wyższości. Gdyby nie on, czułaby się zupełnie
szczęśliwa. Absolutnie szczęśliwa.
Aby to udowodnić, zaczęła nucić pod nosem, z wysoko uniesioną świeczką, podążając korytarzem do swojej sypialni.
Nie przejmowała się ciemnością, ohydnymi, wyblakłymi tapetami na ścianach, cieniami majaczącymi w wątłym świetle,
zamkniętymi na głucho drzwiami wzdłuż korytarza, a już zupełnie nie obchodziła jej samotność, w jakiej się znalazła.
Pani Trenchard mówiła prawdę, gdy powiedziała, że w tym skrzydle mieszka jedynie Dougald i Hannah. W tym
skrzydle nie tętniło życie, jak w części domu zajmowanej przez ciotki. W ciągu dnia przychodziła służba, żeby odkurzyć i
zapastować podłogi, nalać wodę do dzbanka i zabrać rzeczy do prania. Jednak w nocy na wywoskowanej, wypolerowanej
podłodze każdy krok odbijał się głośnym echem i Hannah przyłapywała się na fantazjowaniu o Dougaldzie i o tym, co
zamierza mu powiedzieć, jeśli kiedykolwiek go spotka.
Przystanęła przed dwuskrzydłowymi drzwiami prowadzącymi do sypialni gospodarza zamku. Może udałoby się jej
przydybać Dougalda i powiedzieć mu... wszystko. O tym, że jego taktyka uników na pewno jej nie załamie. I że była
zadowolona, mogąc opiekować się ciotkami. Że nie obchodzi jej to, czy kiedykolwiek będą znów żyli jak mąż i żona, i że
niemal nie myślała o tym, co mogłoby się stać, gdyby znaleźli się w łóżku. Och, i jeszcze to, że... zaprosiła królową Wiktorię.
Hannah roześmiała się cicho. Zrobił wszystko, co mógł, żeby udowodnić, iż nic go nie obchodzi, ale gotowa była się
założyć, że tym zaproszeniem na pewno by się przejął.
Zrobiła krok w stronę drzwi. Odważna kobieta zapukałaby do nich i porozmawiała ze swoim pracodawcą. Głupotą było
powstrzymywanie się przed tym. Było to tchórzostwo, dowód na to, że pomimo jej zaprzeczeń taktyka Dougalda, żeby ją
zdenerwować, odnosiła skutek.
Wyciągnęła pięść i zastukała w drzwi. Chociaż gruba warstwa drewna tłumiła dźwięki, odgłos stukania rozległ się w
pustym korytarzu głośnym echem. Odruchowo się rozejrzała. Nadal było pusto i ciemno. Toteż zastukała jeszcze raz.
Nic. Żadnej odpowiedzi. Ze szpary pod drzwiami nie wydostawało się światło. Pewnie Dougalda nie było w środku.
Czemu więc wyciągnęła rękę i ujęła klamkę? Poczuła chłód metalu. Zatrzymała się, zdumiona swoim szaleństwem. Po czym
nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie.
Stanęła w progu i wbiła wzrok w ciemność. Jeżeli wykona następny krok, naruszy prywatność Dougalda. Ale
zasługiwał na to. Na litość boską, przecież kazał ją śledzić w Londynie.
Jednak wślizgiwanie się do jego sypialni wydawało się nierozsądne i zupełnie nie leżało w jej charakterze.
Chociaż w dzieciństwie zawsze była skora do nowych doświadczeń. To ciekawość wpędziła ją w objęcia Dougalda i w
krótkotrwałe małżeństwo. Dobry argument, żeby nie wchodzić do sypialni. Chciała jednak się dowiedzieć, jak wygląda jego
pokój. Przestawiła nogę za próg i ze świeczką w ręce wkroczyła do środka.
W kominku żarzył się węgiel, rzucając słabe światło na meble i dywan. Salonik był przestronny, a sama sypialnia
większa niż ta, w której spała Hannah. Jednak dywany były wyblakłe i ponure, obicia foteli zniszczone, tapety, niegdyś
53
eleganckie, niewątpliwie miały co najmniej czterdzieści lat, zaś z kominka, tak jak mówiła pani Trenchard, dymiło na pokój.
Człowiek, który kiedyś ciężko pracował, żeby zaznawać przyjemności życia, nadal pracował, ale nie dbał o przyjemności i
wygody.
– Nędznie tu. – Przesunęła dłonią po brzydkim, zniszczonym obiciu jednego z foteli. – Naprawdę paskudnie. Kto
wybierał ten materiał? Wioskowy kowal?
– Wydaje mi się, że wybierała go babka cioci Spring – rozległ się głos Dougalda.
Hannah podskoczyła i odwróciła się gwałtownie. Gorący wosk ściekł jej na rękę, którą instynktownie zacisnęła na
świecy. Dougald obserwował ją błyszczącymi oczami. Przeszedł przez próg. Szerokimi ramionami zatarasował drzwi, a
oparte na biodrach ręce sprawiały, że wyglądał jeszcze potężniej. Nie mogła przemknąć obok niego.
– Co tu robisz? – zapytała Hannah. Uniósł brwi.
Naturalnie. Przecież to był jego apartament.
– Zastanawiasz się, co tutaj robię? Po prostu... rozglądałam się. – Niedobrze, w jej głosie pobrzmiewało poczucie winy.
– Chciałam z tobą porozmawiać. – No właśnie. Powiedziała to zdecydowanym głosem. Tak było dużo lepiej.
– W pokoju nikogo nie było.
– Pomyślałam, że wejdę i poczekam.
– Co za... zuchwałość z twojej strony.
Jego kpina przypomniała jej o oburzeniu, więc otrząsnęła się z poczucia winy jak kaczka z wody.
– Gdybyś się zgodził porozmawiać ze mną, gdy cię o to prosiłam, nie doprowadziłbyś mnie do takiego zachowania.
– Nie chciałem, żebyś mnie zadręczała – rzekł z lodowatą obojętnością.
– Zadręczała? – Zadręczała zaproszeniem królowej do zamku Raeburn? Zmrużyła oczy. – Czym?
– Pytaniami o nasze małżeństwo. O twoją rodzinę. – Wyciągnął rękę w jej stronę. – Najróżniejszymi pytaniami, które
przyszłyby ci do głowy.
Kiedy uważał, że zna jej myśli, był nie do zniesienia. Odparła więc z wyzwaniem w głosie:
– Nie muszę cię wypytywać o moją rodzinę. Rozmawiałam z ciotką Spring.
Sądziła, że ryknie z wściekłości. Tymczasem uśmiechnął się zimno.
– Podejrzewałem, że to zrobisz. Może nie rozumiał.
– Nie tylko znam nazwisko moich dziadków, wiem też, gdzie mieszkają.
– Rozumiem.
Jak to? Nie wrzeszczał, nie zabraniał?
– Zamierzam się z nimi spotkać, Dougaldzie. Nie możesz mnie powstrzymać.
– Ależ naturalnie. Jedź. – Niedbale rozparł się w fotelu. – Opowiedz mi potem, co powiedzieli Burroughsowie na twoje
niespodziewane pojawienie się i twierdzenie, że jesteś ich spadkobierczynią.
– Spadkobierczynią? Czego?
– Mają trochę majątku. Przyjemny dom. Żadnych krewnych. Bardzo bym więc chciał zobaczyć, jak zareagują, kiedy się
u nich pojawisz i powiesz, że jesteś ich dawno utraconą wnuczką.
A więc rozumiał. Rozumiał lepiej od niej.
– Nie interesują mnie ich pieniądze, zresztą jestem pewna, że ich posiadłość ktoś odziedziczy. – Od razu spostrzegła
słabość swoich argumentów. Nikt nie uwierzy, że taka sierota, jak ona, kobieta pracująca na swoje utrzymanie, nie była
zainteresowana majątkiem dziadków.
– Rozmawiałem z panem Burroughsem. To stary jastrząb, były wojskowy, mający niewiele złudzeń i niewiele
cierpliwości dla oszustów. Dopytywał się o moją przeszłość i pochodzenie. Możesz sobie wyobrazić, co zrobi, kiedy spotka
niejaką pannę Hannah Setterington? Kobietę, która nawet nie używa nazwiska swojej matki?
Dotarła tak daleko! Tyle się dowiedziała! I napotkała taką przeszkodę na drodze poszukiwań swojej rodziny!
– Nie mam żadnych dowodów świadczących o moim pochodzeniu. Jeśli prawdą jest to, co mówisz, nigdy nie będę w
stanie przekonać ich, kim jestem.
– Może zauważą twoje podobieństwo do swojego syna? A może... – Dougald z udawanym zamyśleniem potarł brodę. –
Może istnieją dowody?
– Jakie dowody? – zapytała, z trudem łapiąc powietrze.
Dougald przerwał zabawę.
– Plik listów twojego ojca do twojej matki. Twoja matka zostawiła mi je. To dowód, którego będą potrzebowali.
– Listy? Od ojca? – Ledwo hamowała radość. Dowód istnienia jej ojca! Słowa, które napisał. Słowa, które będzie mogła
przeczytać. I nagle pojęła... że te listy nic dla Dougalda nie znaczyły. Nic poza przewagą, jaką dawały mu nad nią. – Daj mi
je – zażądała gwałtownie.
–Nie.
– Jesteś draniem.
– Takimi komplementami nie zdobędziesz mojej przychylności.
Odgarnął z czoła ciemne włosy, przez co jego rysy twarzy nabrały posępnej elegancji. W bladym świetle płomieni
wyraźnie widać było wystające kości policzków i ostry zarys szczęki. Jego ust nie dotknął nawet cień uśmiechu. Nie
przyglądał jej się swymi ogromnymi oczami, lecz śledził ją spojrzeniem. Nic, co robiła, nawet najsubtelniejsza uwaga czy
zmiana tonu, nie pozostawało niezauważone. Ciemne ubranie Dougalda zlewało się z mrokiem otaczającej ich nocy, widziała
jednak i czuła każdy mięsień jego ciała. Siłę jego ramion, masywność torsu, szczupłość bioder i mocarność nóg. Owszem, w
porównaniu z dniem ślubu stracił na wadze, ale ani przez chwilę nie wątpiła, że byłby w stanie ją dogonić i pokonać. W tym
miejscu, w tym świetle, wyglądał jak mściciel z sennych koszmarów, a nie jak kochanek z jej marzeń.
– Co mam zrobić, żeby dostać te listy?
– Sama wiesz.
Czyżby miał na myśli...? Ależ oczywiście. Jeśli próbował ją speszyć, świetnie mu się udało. Powiedział jej takie
straszne rzeczy. Bez śladu uprzejmości czy uczucia. W tym mrocznym, pełnym dymu pokoju znowu czuła przypływ
dawnego podniecenia, nowości, fascynacji... Oddychała bardzo szybko – czy to zauważył? Zwarła kolana pod suknią, nie
wiedziała jednak, czy po to, żeby pohamować drżenie i napływającą wilgoć, czy też po to, by zachować wrażenie obecności
jego ciała. Pragnęła też, i to jak bardzo, żeby jeszcze kiedyś mogła uwierzyć tak, jak wierzyła tamtego dnia w pociągu, że
Dougald ją kocha... i że ona kocha jego. Chciała znaleźć schronienie w mroku, otaczającym postać Dougalda.
– Dlaczego nie masz świeczki? – zapytała.
– Chciałem widzieć, jak przechodzisz. Spojrzała na niego zaskoczona. Stał i przyglądał się, gdy przechodziła
korytarzem? Czyżby było tak ciemno, czyżby była tak bardzo pogrążona w myślach, że go nie zauważyła? I czy... czy
obserwował ją wcześniej? Kiedy śpiewała albo...
– Mówisz do siebie – rzekł Dougald.
Nie mogła zaprzeczyć. Mówiła do siebie, kiedy była zdenerwowana lub samotna, a gdy szła korytarzem, często
odczuwała i jedno, i drugie. Jak szalona usiłowała sobie przypomnieć, co mówiła.
W słabym świetle błysnęły jego zęby.
– Paskudny zwyczaj, prowadzący do obłędu... a może to znaczy, że już postradałaś zmysły? Nie mogę sobie
przypomnieć.
Czemu się jej tak przyglądał? Czyżby zamierzał zrobić to, czym groził? Czy chciał ją zamordować? A może rzucić się
na nią?
– Chyba potrafisz to ocenić – odparła.
Znała Dougalda. Nie zamordowałby jej, a jeśli chciałby... no cóż, ostrzegał ją wcześniej.
– Odeślesz mnie więc? – Podsunęła mu na próbę alternatywne rozwiązanie. – Moja niepoczytalność powinna cię
zwolnić z niechcianej przysięgi małżeńskiej.
Potarł brodę w geście udawanego zamyślenia.
– Nie myślałem o tym. Dziękuję za sugestię.
– Jeśli mnie oddalisz, będziesz musiał przyznać, że nigdy mnie nie zabiłeś, ale na własną szkodę pozwoliłeś
rozprzestrzeniać się plotkom o mojej śmierci. –Prowokowała go. – Kto więc uznany będzie za szaleńca?
– Ja, bo nie poskromiłem swojej żony.
Cały Dougald. Nieokrzesany jak zawsze. Odwróciła się do niego plecami, czując się jak poskramiacz lwów, który
odważnie odwraca się tyłem do dzikiej bestii, i podeszła do zasłony. Chwyciła za sznurek.
– Bez względu na to, czy jesteś nieokrzesany, czy wręcz przeciwnie, nie musisz tak żyć – otoczony odrapanymi
starociami. Należałoby zastrzelić człowieka, który wybrał ci te rzeczy.
Dougald wzdrygnął się.
– Nie zauważyłem...
– Od kiedy nie zauważasz takich rzeczy? Zawsze chciałeś mieć wszystko najlepszej jakości.
– Kiedyś zależało mi na tym, co myślą inni.
– Mówimy o podstawowych wygodach.
– Fotele są stare, a materac ubity. – Wzruszył ramionami. – I tak nie sypiam.
– I może dlatego jesteś taki zły. – Podeszła do stołu i zapaliła świece w kandelabrze. W świetle tuzina płomieni pokój
wcale nie wyglądał lepiej. Dym nierównymi smugami okopcił zasłony i tapety, wszystko przesiąknięte było jego zapachem.
Rozglądając się, dochodziła do wniosku, że Dougald potrzebował... no tak, czegoś potrzebował. Jakiegoś łagodnego wpływu
albo zdecydowanej, rozsądnej dyskusji.
Nigdy nie była w stanie przemówić mu do rozsądku, ale jej wieczny wróg potrafił.
– Co o tym sądzi Charles?
Oczy Dougalda stały się lodowatymi szczelinami.
– Nie pytałem go o zdanie.
Wrogość Dougalda nie wywarła na niej wrażenia.
– Zawsze cenił sobie wygody, jeszcze bardziej niż ty.
– Ma swoje wygody gdzie indziej. – Dougald zrobił krok w stronę środka pokoju. – Nic, co mnie dotyczy, nie jest takie,
jak dawniej. Jeśli usiłujesz mnie oceniać na podstawie moich dawnych poczynań, robisz błąd.
– A więc są sprawy, o których powinniśmy porozmawiać.
– Nie dzisiaj. Nie tutaj. Nie teraz.
55
– Powiedziałeś, że nie jesteś taki, jak dawniej, ale chyba nie całkiem. Nadal chcesz postawić na swoim. Oczywiście,
jesteś przecież mężczyzną. – Usiadła na jednym z krzeseł i zaplotła ręce. – Dzisiaj. Tutaj. Teraz.
Stał, kryjąc się w półcieniu i opierając się ramieniem o ścianę. Przez moment widziała dawnego, lekko uśmiechniętego
Dougalda.
– Jak na żonę, która zbłądziła, jesteś bardzo zuchwała.
– To nie ja zbłądziłam, Dougaldzie.
Uśmiech zniknął z jego twarzy; przeistoczył się w ponurego nieznajomego.
– Wiem. Ukarałem pozostałych winnych.
Co miał na myśli? O kim mówił? O Charlesie? O sobie?
– Nikt nie może mi się przeciwstawić, Hannah. Zapamiętaj to.
Nie, nie ukarał siebie. Był na to zbyt zarozumiały.
– Ja mogę.
– I nikt nie może mnie do niczego zmusić – ciągnął dalej. – Nie życzę sobie dzisiaj żadnych scen. Porozmawiamy w
terminie, który sam wybiorę, nie wcześniej.
Uczepiła się tych słów.
– Przyznajesz więc, że porozmawiamy?
– Istotnie... kiedy uznam, że nadszedł właściwy czas, powiem, co mam do powiedzenia, a ty mnie wysłuchasz.
Niech diabli wezmą tego człowieka i jego nieskończony upór! Doprowadzał ją do wściekłości, jak nikt inny. Ruszyła
ku niemu. Nie odsunął się. Czemu miałby się odsuwać? Nie mogła mu zrobić krzywdy. Pozwolił, żeby chwyciła go za klapy.
– Nic się nie zmieniłeś. Nadal jesteś tym samym Dougaldem, dyktującym warunki, wydającym polecenia i
decydującym o wszystkim. Niczego się nie nauczyłeś. Ale – potrząsnęła nim – chyba nie rozumiesz. Ja jestem inna niż
kiedyś.
– Jesteś starsza. I chudsza.
– Jestem bogatsza. – Zadarła głowę i spojrzała na niego. – Nie muszę znosić twojej głupoty, Dougaldzie. Mam dosyć
pieniędzy, żeby się utrzymać.
– Pieniędzy? – Powolnym, gładzącym ruchem ujął ją pod brodę. – Masz pieniądze?
Zignorowała pieszczotę. W końcu bardzo chciała, żeby jej wysłuchał i zobaczył, iż potrafiła odnieść sukces bez niego.
Chciała, żeby do niego dotarło, że powiodło jej się bez niego.
– Odkładałam pieniądze od czasu, gdy lady Temperly zaczęła mi płacić. Na początku nie miałam zbyt wiele, ale
oszczędzałam każdy grosz.
Skinął głową.
– Na koncie w Bank of England.
– Tak. Gdy w końcu sprzedałam Akademię Guwernantek, cały zysk złożyłam na koncie. Niepotrzebna mi posada u
ciebie. W każdej chwili mogę sobie kupić bilet na pociąg. Mogę przeprowadzić się gdziekolwiek i żyć jak dama, i nie
będziesz mógł mnie powstrzymać.
– Nawet jeśli powiem posterunkowemu, że jesteś moją żoną?
Zamilkła, jakby oblał ją strumieniem zimnej wody. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa, jak na nią patrzył i jak
mistrzowsko przesuwał palce po jej szczęce i szyi... Och, nie czuła dreszczy. Nie teraz. Spojrzał na nią wzrokiem posiadacza,
który poczuwa się do swojej własności.
– Dlaczego miałbyś to zrobić? – wyszeptała.
– Naprawdę wydawało ci się, że pozwolę ci pojechać na stację? I znowu mnie opuścić? – Roześmiał się krótkim,
ostrym śmiechem. – Przecież jesteś moją prawowitą małżonką, a mąż ma prawo kontrolować wszystkie poczynania swojej
niestałej, nieostrożnej i nieobliczalnej żony.
Miłość, a może iluzja miłości, nie wystarczyła. Nigdy nie wystarczała. Złote chwile minęły, nadzieja umarła, a
namiętność... nawet jeśli nie wygasła do końca, oznaczało to jedynie, że musi się wyprostować, usztywnić, podnieść do góry
głowę i zmobilizować wszystkie siły do obrony.
– Znajdę sposób, żeby ci uciec, Dougaldzie. Wiesz o tym. Już mi się to kiedyś udało.
– Jeśli teraz to zrobisz, znajdziesz się w takiej samej sytuacji, jak wtedy. Bez środków do życia, bez przyjaciół, którzy
mogliby ci pomóc, a teraz jesteś przecież dość znaną osobą w Anglii. – Ujął ją pod brodę i przytrzymał. – Znajdę cię.
Słysząc te słowa, którym towarzyszył uśmiech, Hannah poczuła dreszcz na grzbiecie.
– Dlaczego bez środków do życia?
– Myślisz o swoim koncie w Bank of England? Gdzie składałaś swoje oszczędności? Zamknąłem je. Wszystko, co
posiada kobieta, znajduje się pod kontrolą jej męża. – Uśmiechając się prosto w jej przerażone oczy, pochwycił ją za
nadgarstki. – Wszystko, co jest twoje, należy do mnie.
Poruszyła się niezgrabnie, i na sztywnych kolanach, potykając się, dała mu się wyprowadzić na korytarz.
– Miłych snów, kochanie. – Pocałował ją w usta, cofnął się do swojego pokoju i zamknął drzwi przed jej oszołomioną
twarzą.
Ukryta w mroku korytarza postać obserwowała Hannah, powracającą do swojej sypialni.
ROZDZIAŁ16
W blasku kwietniowego słońca Hannah powoziła dwukółką, jadąc drogą wiodącą do dworu Burroughsów. Włożyła
swoją najlepszą, kasztanowobrązową suknię z marszczoną, haftowaną spódnicą, żakiet z czarnego aksamitu i kasztanowy
kapelusik. Obciągnięte rękawiczkami z czarnej skóry dłonie zacisnęła na lejcach. Wiedziała, że na postronnym obserwatorze
sprawia wrażenie osoby spokojnej. Kłam temu spokojowi zadawało nerwowe poranne przebieranie się i nierówny rytm serca.
Gdy koń powoli zbliżał się w stronę ogrodzenia otaczającego posiadłość jej dziadków, Hannah próbowała ułożyć sobie
przemowę.
Szanowni państwo, nie wiem, czy wiedzieliście o moim istnieniu. Jestem córką panny Caroli Tomlinson i waszego syna
Henry'ego.
A może:
Pani i panie Burroughs, dwadzieścia osiem lat temu państwa syn, Henry, pokochał moją matkę, pannę Carolę
Tomlinson, a ja jestem rezultatem ich miłości.
Albo:
Nic dziwnego, że lękaliście się państwo tego dnia...
No właśnie. Jeśli jej dziadkowie wiedzieli, że ma się urodzić, a mimo to bezlitośnie odesłali jej matkę, nie będą chcieli,
by wtargnęła w ich życie. A nawet gdyby chcieli, czy ona będzie tego chciała? Czy będzie umiała im wybaczyć nędzę swoich
młodych lat i przedwczesną śmierć matki? Mama miała zaledwie trzydzieści jeden lat, kiedy umarła. Hannah zbliżała się
teraz do tego wieku i nie mogła bez goryczy myśleć o śmierci, czując, że wkracza w okres swych największych możliwości,
wiedzy i siły.
Dom widoczny był pośród drzew za otwartą główną bramą. Poczuła ucisk pod sercem. Zaczęło jej brakować tchu, ze
strachu czuła ból. Przed wykonaniem ostatecznego kroku, żeby wypełnić swoje marzenie, Hannah ściągnęła cugle i zjechała
na bok drogi. Zatrzymała konia i wysiadła z dwukółki na mokrą po wcześniejszym deszczu trawę. Nie puszczając lejców
ruszyła do przodu, dopóki jej twarz nie zbliżyła się do metalowych prętów ogrodzenia.
Spojrzała na dom z cegły, zbudowany w ubiegłowiecznym stylu, porośnięty bluszczem, z białymi gzymsami. Nie był
specjalnie duży, miał koło dwudziestu pokoi, typowy dom zamożnej rodziny. Otoczony był równo przystrzyżonym
trawnikiem i rosłymi drzewami, a liczne altanki oplatały obsypane kwiatami róże. Dwór Burroughsów był piękny,
ucieleśnienie marzeń każdej sieroty.
Hannah nie mogła się zmusić, żeby pojechać dalej, wejść po schodach i zastukać do drzwi. Zacisnęła palce na zimnych
sztachetach. Tu spotkali się jej rodzice. Tutaj zakochali się w sobie. Pewnie została poczęta w którymś z tych pokoi pod
dachem. Ale nie należała do tego miejsca. Nie mogła. Jej dziadkowie wypędzili ją, zanim zdążyła ujrzeć światło dzienne.
Drzwi frontowe otworzyły się. Hannah zastygła. Kto to mógł być? Mężczyzna w niemodnej liberii z niebieskiej satyny
wyszedł na ganek.
Lokaj. Uniósł rękę. Zza węgła domu rozległ się stukot końskich kopyt. Pod schody podjechał otwarty powóz, z młodym
woźnicą na koźle. Woźnica zaczął rozmawiać z lokajem. Hannah znajdowała się zbyt daleko, żeby usłyszeć choćby strzępy
ich rozmowy, ale myślała... z pewnością musiało to oznaczać... tak, zobaczyła starszego, wyprostowanego dżentelmena z
wąsami, odzianego w brązowy garnitur. Wyszedł z domu, poślinił palec i wystawił go na wiatr. Skinął głową z
zadowoleniem, a potem wyciągnął z kieszeni srebrny zegarek, otworzył go i niecierpliwie odwrócił się ku drzwiom. Niskim
głosem zawołał ponaglająco:
– Alice, czy zawsze musimy się przez ciebie spóźniać?
Dołączyła do niego przygarbiona dama w kapeluszu z piórami, ubrana w brunatną, jedwabną suknię. Pióra trzęsły się
nieustannie. Hannah, choć nie słyszała ani słowa, widziała poruszające się usta kobiety, mówiącej jak dama powinna, powoli
i spokojnie.
Hannah, patrzącej na swoich jedynych krewnych na świecie, zaschło w gardle.
Nie myślała, żeby się poruszyć, pójść do przodu albo wycofać. Mogła tylko stać i przyglądać się, jak lokaj przysuwa
schodki do powozu i pomaga wsiąść najpierw starszej pani, a następnie starszemu dżentelmenowi. Kiedy lokaj zatrzasnął
drzwi powozu, do Hannah dotarło, że powinna, że musi się schować. Szybko zaprowadziła konia i bryczkę w krzaki.
Przejeżdżający drogą powóz tylko poruszył gałęzie za jej plecami. A potem, jak tchórzliwy głupiec, wybiegła na drogę i
stanęła, patrząc, jak odjeżdżają.
Jej babka i dziadek. A ona nie zdobyła się na odwagę, żeby im się pokazać.
Tej nocy, kiedy Hannah wracała do swojej sypialni, pod jej stopami skrzypiały deski, a w korytarzu unosiła się woń
starych zbrodni.
Niesiona przez nią świeczka paliła się bojaźliwie, lękając się oświetlić ciemne kąty czy wysoko sklepiony sufit. Hannah
czuła się samotnie, jak nigdy dotąd.
– To tchórzostwo spotęgowało poczucie samotności – powiedziała na głos.
Mogła obwiniać Dougalda, że za bardzo ją straszył, ale nie była to cała prawda. Przez te wszystkie lata, gdy wyobrażała
sobie spotkanie ze swoją rodziną, zawsze przerażenie mieszało się z oczekiwaniem. Być może Dougald zwiększał jej
przerażenie swoimi dobrze wymierzonymi docinkami, jednak gdyby była odważna, i tak by się nie wycofała. Otworzyła
57
drzwi wiodące do jej pokoju.
Oczami duszy widziała swoich dziadków, wsiadających do powozu.
Usłyszała skrzypienie krzesła, z którego uniosła się ciemna postać. Wizja znikła
Hannah krzyknęła z przerażenia.
– Co, do diabła, sobie myślałaś, zapraszając jej królewską wysokość do zamku Raeburn? – cichym, rozwścieczonym
głosem zapytał Dougald.
– Czy musisz tak się skradać? – Przyłożyła dłoń do piersi. Potem uniosła wysoko świeczkę i oświetliła go, jego
wiecznie skrzywioną minę i czarny, dopasowany, niezwykłe formalny strój. Miała już dość jego nieustannego ponuractwa i
czajenia się. Jego pojawienie się nie sprawiło jej teraz przyjemności.
– Odpowiedz mi. Dlaczego nic nie powiedziałaś, że zaprosiłaś królową?
– Mogłeś mnie poprosić do siebie do gabinetu. A poza tym, nie mam ochoty słuchać twojego gderania.
– Odpowiedz tylko na pytanie. Co sobie, do diabła, myślałaś, zapraszając jej wysokość do zamku Raeburn?
Wycedził pytanie przez zaciśnięte zęby. Bardzo interesujące zjawisko, które miałaby ochotę oglądać częściej. Ale po
raz pierwszy od chwili, gdy tu przybyła, miała przed sobą dawnego, łatwo wpadającego w złość Dougalda. Dawny Dougald
zawsze tylko na nią krzyczał, ale wówczas nikt nie posądzał go o morderstwo. Odpowiedziała więc z chłodną uprzejmością.
– Powiedziałeś ciotkom, że znam królową, ale nie chciałeś ze mną porozmawiać o tym, co planujesz w związku z ich
pomysłem.
– Nie spodziewałem się, że wystosujesz takie zaproszenie – wyraźnie wypowiadał każde słowo.
– Nie wiedziałam o tym, prawda? – zapaliła świeczki w pokoju. Słabe światło oświetliło skromne, wąskie łóżko,
wyszczerbioną miskę i dzbanek, zatęchłe zasłony.
– Toteż zamiast zrobić to, czego sobie życzysz, co zrobiłabym niechybnie, gdybyś tylko miał chęć ze mną
porozmawiać, sprawiłam radość ciotkom i napisałam do jej królewskiej mości. Dołączyłam napisane przez ciotki zaproszenie
do złożenia im wizyty i obejrzenia ich dzieła, wykonanego w hołdzie królowej i jej panowaniu.
Dougald wyciągnął z kamizelki kremowy, ozdobny arkusz papieru i spojrzał na niego tak, jakby ten miał zaraz
wybuchnąć. Z dystansu Hannah dostrzegła królewską pieczęć.
Uprzejmą odpowiedź jej królewskiej wysokości.
Reakcja Dougalda na list królowej zdumiała dziewczynę. Niektórzy ludzie tak bardzo podziwiali monarchinię, że nie
mogli sobie wyobrazić wymiany korespondencji z tak wysoko postawioną osobą, ale nie podejrzewała, żeby Dougald do nich
należał. Ujęta jego zaskoczeniem, rzekła łagodnie:
– Owszem, przyznaję, że było to bardzo śmiałe z mojej strony, ale królowa na pewno nie poczuła się urażona, jeśli tym
się martwisz. Zaproszenie ciotek było czarujące. Zawarły w nim szczere pragnienie, podniecenie i oczekiwanie.
Papier zaszeleścił, bo ręce Dougalda zadrżały.
– To była twoja zemsta za to, że nie chciałem cię wysłuchać.
Aha. Może więc nie był zachwycony listem od królowej, a jedynie zirytowany działaniami za jego plecami. Hannah
zrozumiała, że powinna starannie dobierać słowa. Chociaż prawdą było, że napisała ten list, czując się rozgrzeszona
niechęcią Dougalda do odbycia z nią rozmowy, prawdą było również i to, że pisała ten list w gniewie.
– Zemsta to za mocne określenie, niemniej przyznaję, że nie obchodziło mnie, czy cię to wzburzy. Nie podobał mi się
twój nonszalancki stosunek do mnie.
– Nonszalancki? – ryknął tak głośno, że aż zadrżała.
Kiedy ochłonęła, nie spuszczając go z oczu, wygładziła spódnicę i powiedziała:
– Na Boga, Dougaldzie, nie ma powodu, żeby tak się przejmować! To dobrze, że otrzymałeś odpowiedź. Mamy teraz
co pokazać ciotkom. Naturalnie będą rozczarowane, ale otrzymanie listu od królowej, adresowanego do nich, powinno
osłodzić gorycz odmowy.
Dougald uniósł głowę i wbił w nią spojrzenie.
– Dougaldzie, nie rozumiem, czemu tak reagujesz. Przecież nie przyjęła zaproszenia! – zawołała zniecierpliwiona.
– Przyjęła.
Niemożliwe. Hannah otworzyła usta, żeby się odezwać, ale nie udało jej się wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku.
– Właśnie że tak! – powiedział, jakby słyszał, co chciała powiedzieć. Otworzył list i zaczął czytać: – Jej wysokość
Wiktoria, królowa Anglii, przyjmuje państwa zaproszenie...
Oniemiała Hannah tylko potrząsnęła głową.
– Przyjęła zaproszenie, Hannah, przyjęła. Będzie tutaj za dwa tygodnie. – Machnął listem w jej stronę. – Zdajesz sobie
sprawę, ile pracy wymaga zamek, żeby można było w nim normalnie mieszkać? A cóż dopiero, żeby odwiedziła go
królowa?!
Skinęła głową.
– Będę musiał wynająć wszystkich nadających się do pracy w okolicy, żeby zakończyć zaczęte roboty. – Podniósł głos.
– Trzeba wymienić boazerię, skończyć malowanie w korytarzach i głównej sali, zrobić regały na książki w bibliotece. Trzeba
skończyć budowę nowego wejścia i zbudować schody, żeby królowa nie musiała wchodzić do zamku przez kuchnię.
– To nie wywarłoby najlepszego wrażenia.
– Królewscy goście spędzą tu noc. Królowa i jej małżonek. Dzieci królowej. Będą potrzebowali sypialni, saloników,
pokoju dziecinnego, który nie byłby pokryty kurzem i gdzie nie będzie trzeszczała podłoga!
– Och!
– Och! – przedrzeźnił ją, rozzłoszczony. – Czy muszę pytać, ile służby będzie z nimi podróżować? I gdzie ich
zakwaterujemy?
– Nie.
– Jak ich wszystkich przewieziemy ze stacji kolejowej do zamku, skoro mamy ograniczoną liczbę powozów, a
wszystkie mają co najmniej pięćdziesiąt lat?
– Wóz Alfreda? – powiedziała słodkim głosem i natychmiast zamilkła, widząc, że spogląda na nią spode łba.
– Co sobie myślałaś? – Krążył po jej maleńkiej sypialni. – Co sobie w ogóle myślałaś?
– Że jej królewska mość nie przyjedzie! Rozdął nozdrza jak ogier na widok przeszkody.
– Hannah, mam nadzieję, że ten gobelin będzie piękny.
Była wstrząśnięta.
– Nie widziałeś go nawet?
– Nie! Co mnie obchodzi, w jaki sposób spędzają czas cztery staruszki?
– Naprawdę zdumiewasz mnie, Dougaldzie! Sądziłam, że wiesz i podejrzewałam, iż chcesz wykorzystać gobelin ciotek,
żeby sprowadzić do zamku królową dla własnych korzyści.
– Wykorzystać ciotki? To głupie!
Poczuła ogromną satysfakcję, gdy odparowała:
– Być może, ale nie mogłam cię o to zapytać, bo nie godziłeś się ze mną rozmawiać.
Przestał krążyć i łypnął w jej stronę.
– Powiedz mi, że niepotrzebnie się martwię. Powiedz mi, że gobelin jest wspaniały.
Pomyślała o gobelinie. O ogromnym, pięknym, kolorowym gobelinie, nad którym cztery damy pracowały przez
dwadzieścia cztery lata. Wzięła oddech i głośno wypuściła powietrze.
– Był wspaniały.
Niezwykle opanowanym głosem zapytał:
– Co to znaczy „był”?
– No... gobelin. Wspaniały. Ogromny. Pełen przepychu.
–Ale?
– Ale ciotkom nie udało się dokładnie odtworzyć rysów twarzy księcia Alberta, zaproponowałam więc, żeby usunęły
ten fragment... – Głośny pomruk, wydany przez Dougalda spowodował, że pospiesznie dodała: – Pomogę im go wykończyć.
– Masz dwa tygodnie. – Cofając się przed nim, znalazła się w kącie pokoju pomiędzy szafą a ścianą. Kiedy się ku niej
pochylił, poczuła na policzku jego oddech. – Dwa tygodnie, zanim jej wysokość królowa Wiktoria odwiedzi nasz skromny
zamek. Dopilnuj, żeby gobelin został wykończony do tego czasu.
Chciała mu powiedzieć, że to niemożliwe, ale jego oczy były szparkami pełnymi wściekłości i... nie, chyba jednak tylko
wściekłości. Wykorzystał wzajemną bliskość, żeby ją przestraszyć i doskonale mu się to powiodło. Z pewnością tylko z
obawy przed jego groźną pozą jej serce zaczęło tak mocno uderzać, kolana były jak z waty i zrobiło jej się gorąco. Nie
powinna była w takim momencie myśleć o jego zapachu – mieszaninie woni skóry, mydła i ciała. Cofała się przed nim w
obawie, że może zrobić jej krzywdę, a nie dlatego, że pod wpływem jego dotyku zaczęłaby drżeć i zapragnęłaby więcej, niż
powinna pragnąć od takiego zimnego drania.
– Gobelin – powtórzył.
– Będzie gotowy – obiecała.
Odwrócił się i wyszedł z sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Hannah osunęła się na podłogę i zakryła rękami oczy. Co najlepszego zrobiła? Dwa tygodnie, żeby ponownie utkać i
wszyć do całości fragment gobelinu, którego ukończenie zajęło dwadzieścia cztery lata, i żeby w dodatku zrobić to lepiej niż
dotychczas? To było niemożliwe.
Niestety, gobelin był najmniejszym zmartwieniem. Odkryła bowiem, że jakiś szalony wybryk natury sprawił, iż bez
względu na to, jak bardzo Dougald ją ignorował i jak bardzo ją złościł, nadal dygotała i wyrywała się ku niemu, gdy tylko się
do niej zbliżył. Natomiast najwyraźniej jej obecność nie działała tak na niego, bo inaczej...
Drzwi otworzyły się z hukiem i Dougald wtargnął do pokoju.
– Gdzie byłaś? Zakłopotana, powtórzyła:
– Gdzie byłam? Kiedy?
– Dzisiaj. Dziś po południu. Dlaczego nie było cię w zamku?
Z nową siłą opadły ją wspomnienia minionego dnia. Jej dziadkowie. I ona, pragnąca z nimi porozmawiać, lecz nie
znajdująca w sobie dość odwagi. Przyglądająca się im z nosem wciśniętym pomiędzy pręty ogrodzenia, jak jakaś bezdomna
przybłęda.
Żadna siła nie zmusiłaby jej do opowiedzenia Dougaldowi, gdzie była i co robiła. Uznałby to za swój ogromny sukces.
Śmiałby się.
59
– To było moje wolne popołudnie, a więc to nie twój interes.
Była dumna ze swojej wymijającej odpowiedzi, dopóki nie spostrzegła, że doprowadziła go do białej gorączki.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
– Wystroiłaś się. Odkąd tu przybyłaś, nigdy nie widziałem cię tak ubranej. – Zacisnął pięści. – Jeśli wybrałaś się gdzieś
z tym pajacem Seatonem...
– To nadal nie byłaby twoja sprawa. – Czyżby był zazdrosny?
Pochylił się nad nią, ale tym razem nie był wściekły o królową. Tym razem jego złość wymierzona była w nią.
– Do diabła, to jak najbardziej moja sprawa, gdzie się podziewasz i co robisz.
Zadarła do góry brodę.
– Dlaczego?
– Jesteś moją żoną. Zagotowała się z oburzenia.
– Kiedy? Dziewięć lat temu! Bo na pewno nie teraz! Nie teraz, kiedy nawet nie chcesz ze mną porozmawiać, żeby
udzielić wskazówek co do twoich poleceń.
Cofnął się. Dziewczyna uczyniła krok do przodu i wbiła wzrok w Dougalda, egoistycznego grubianina, który uważał, że
może decydować o jej losie.
Nagle porwał ją w ramiona.
Złapała go za włosy i przyciągnęła do siebie jego usta.
Całowali się w kłębowisku namiętności, rozczarowania i gniewu. Ich ciała przywarły do siebie, czuła w ustach jego
język. A niech go diabli! Jak śmie znów traktować ją tak zuchwale, jakby nadal była osiemnastolatką. Tyle że teraz nie
dominował nad nią; pragnął jej, miażdżąc ją w uścisku, jego dłonie błądziły pośród warstw spódnicy i halek, żeby odnaleźć
jej uda i unieść je do góry. Ona zaś... owinęła nogi wokół jego pasa, przywarła staniczkiem sukni do jego kamizelki i, całując
go rozchylonymi wargami, pragnęła, aby rozdzielające ich ubranie po prostu znikło.
Oderwał wargi od jej ust.
– Drażnisz się ze mną.
– Nie ja. – Ledwo mogła pozbierać myśli, żeby mu odpowiedzieć, jednak instynktownie ugryzła go w dolną wargę. –
Nie drażnię się.
– Nie. – Porwał ją w stronę wąskiego łóżka. Przetoczył ją na materacu na plecy, lokując się pomiędzy jej nogami i
przywierając do jej piersi. – Teraz nie. Ale odkąd tylko się tu zjawiłaś. Każdego dnia. – Patrzył jej prosto w oczy. –
Paradowałaś po całym zamku. Po schodach. Po korytarzach.
– Nie paradowałam. – Przeciągnęła palcami po jego włosach i pomyślała, że nigdy nie powinien ich obcinać. – Nie
jestem koniem!
– I tak głośno mówiłaś, kiedy pracowałem w gabinecie, że wsłuchiwałem się w twoje rozmowy z Charlesem.
– Czy zakazujesz mi mówić?
– Śmiałaś się z tym łotrzykiem Seatonem.
– Pochodzisz z łotrowskiej rodziny i sam jesteś najgorszy ze wszystkich.
– Ubierałaś się prowokacyjnie.
– Prowokacyjnie! – Zerknęła na swoją suknię. Dougald ukląkł, podwinął jej spódnicę i halki aż do talii i, niby sędzia
przedstawiający dowód winy, wskazał na jej łydki.
– Spójrz na to. Koronki przy pantalonach.
– Nigdy ci ich nie pokazywałam. – Zrzuciła ze stóp skórzane pantofelki.
– Wiedziałem o koronce. Wyczuwałem, że tam jest. – Zaczął rozwiązywać sznurki w talii.
– Nic na to nie poradzę, że rozwinęła się w tobie zdolność jasnowidzenia.
– Tylko w twoim przypadku. – Ściągnął w dół jej pantalony. – Tylko w twoim.
Odsłaniał ją w sposób, w jaki nie była obnażona od dziewięciu lat. Długich dziewięciu lat. Gdzieś w głębi ciała poczuła
powoli rosnącą, gorącą żądzę. Dziewięć lat. Za długo. Ignorowała swoje ciało, wmawiając sobie, że nie chce, nie
potrzebuje... A teraz wystarczyło jedno dotknięcie Dougalda, a była gotowa. Zupełnie gotowa i nie zamierzała zwolnić,
przerwać, a już na pewno nie miała zamiaru myśleć.
Dougald wykrzywił usta w leniwym, frywolnym uśmiechu.
– Marzyłem o tobie. – Otworzył ją palcami. Zamknęła oczy w przypływie słodkiej, gorącej tęsknoty.
– Marzyłem, żeby dotykać cię tutaj – delikatna pieszczota uniosła ją z łóżka – i tutaj – pogładził ją zuchwale.
Gdy wsunął w nią palec, przycisnęła wierzch dłoni do ust, próbując zdusić jęk rozkoszy.
– Nigdy nie chciałaś, żebym cię słyszał. – Masował ją kciukiem, równocześnie wsuwając i wysuwając, wsuwając i
wysuwając palec. – Zawsze usiłowałaś pozbawić się tej przyjemności.
– Dopiero wtedy – udało jej się złapać oddech – kiedy dałeś do zrozumienia, że to nie jest miłość. To był jedynie
obowiązek i...
Nacisk dłoni Dougalda na jej kość łonową powstrzymał pełne urazy słowa. Kiedy tak ją pieścił, pocierał i pocierał, z
jednym palcem wsuniętym w jej ciało, zapominała o dawnych żalach. Mogła myśleć jedynie o... Chwyciła go za klapy,
przyciągnęła do siebie i spojrzała mu prosto w oczy.
– Zrób to teraz.
Zaśmiał się. Śmiał się jak zarozumiały głupek, do chwili, gdy go puściła i przesunęła rękę wzdłuż jego torsu, przez
brzuch, w dół. Wtedy jego śmiech zamarł. Dougald przymknął oczy, a gdy uniósł głowę, dostrzegła nabrzmiałe żyły na szyi i
jaskrawy rumieniec pożądania, który wykwitł na jego policzkach.
– Zrób to teraz – powtórzyła.
Teraz już się nie śmiał. Ściągnął z niej pantalony, a następnie rozpiął spodnie i zsunął je poniżej kolan.
Jego pośpiech zadowolił nie tylko dumę Hannah, ale i jej pożądanie.... Mój Boże, ależ był duży i bezwstydny, pragnął
jej w najbardziej jednoznaczny sposób.
– Proszę, Dougaldzie. – Wyciągnęła do niego ramiona.
Opadł na nią jak wygłodniałe zwierzę i nie dbając o subtelność, instynktownie odpowiedział na jej żądanie, wdzierając
się w nią z impetem.
Wstrzymała oddech. Za długo nie doświadczała seksualnej satysfakcji... Była zbyt ciasna. Ból był realny. Wbiła
paznokcie w jego ręce i jęknęła:
– Nie.
Spojrzał na nią jak tonący, któremu odmówiono ratunku. Zobaczył jej twarz – rozpaloną, umęczoną, niezaspokojoną.
Przełknął ślinę, zwolnił i ciepłym głosem kochanka polecił:
– Odpręż się, kochanie, i wpuść mnie.
Słysząc te słowa zareagowała jak każda samica na zew swojego partnera. Rozluźniła się, aby mógł wsunąć się w nią do
końca.
Jęknęła. Było tak wspaniale. To niedobrze. Miał ją. Znów. Ale... Ale on wcześniej również nie chciał tego robić.
Dopiero tej nocy, gdy pękła tama frustracji i gniewu, znikły pęta.
A więc wszystko było w porządku. To nie była manipulacja. To była prawda.
Uniosła biodra. Zacisnęła mięśnie. I głosem równie gorącym i pieszczotliwym, jak głos Dougalda, powiedziała:
– Pragnę cię.
ROZDZIAŁ 17
Dougald wiedział, że nie powinien tego robić. Nie tak to sobie zaplanował. Miał zamiar doprowadzić Hannah do szału z
pożądania, a sam trzymać na wodzy swoją namiętność. Potem zamierzał podyktować jej warunki pojednania się i zmusić,
żeby uznała w nim pana.
Ale jej żar... jej zapach... jej głos, mówiący „pragnę cię”... Był słaby, musiał ją posiąść. Prymitywny instynkt żądał,
żeby napełnił ją swoim nasieniem. Była jego własnością, jego poddaną, jego żoną. Niepomny subtelności, oddał się
namiętności bez żadnych ograniczeń. Każda kropla krwi, każda część ciała walczyła, aby znaleźć się wewnątrz niej.
Wchodził w nią i wycofywał się, wchodził i znów się cofał. Słyszał pod sobą jęki wydawane przez Hannah. Jej biodra
unosiły się i opuszczały w narzuconym przez niego rytmie. Zacisnęła wokół niego ręce, jakby bała się, że może zniknąć. Sam
też się tego obawiał. Bał się, że zdrowy rozsądek zwycięży, zanim...
Wiedział, że się zanadto spieszy. Hannah nie zdąży szczytować; nie potrafił jednak zwolnić, nie mógł czekać...
– Pospiesz się – ponagliła go. Zaciśniętą pięścią uderzyła go w ramię. – Pospiesz się!
Zdwoił wysiłki. Przejechała paznokciami po jego plecach niby oszalała kotka, usiłując osiągnąć szczyt i przenosząc na
niego swój zawód w najprymitywniejszy sposób. Później będzie zadowolony, że nie był nagi, teraz jednak ubranie stanowiło
jedynie przeklętą zawadę. Do diabła, nadal miał na sobie krawat.
Hannah była taka piękna z rozpuszczonymi włosami, które rozsypały się na ciemnej pościeli niby połyskująca złociście
rzeka. Otwierała i zamykała zachwycające piwne oczy, omdlewające i zdesperowane na przemian, jakby pożądanie i
poczucie przyzwoitości toczyły bój o jej duszę. Suknia Hannah, ta idiotyczna satynowa suknia, zapięta była na guziki po
samą szyję.
– Dougaldzie, Dougaldzie, Dougaldzie.
Słyszał tę nutę w jej głosie. Nie słyszał jej przez dziewięć długich lat, ale rozpoznał natychmiast.
Napięcie w jego ciele rosło. Instynktownie chciał wtargnąć w nią jak najgłębiej, jak najmocniej. Pragnął być w niej.
Musiał ją zatopić w swoim nasieniu. Najpierw jednak... musiał na nią patrzeć. Musiał.
Zamknęła oczy. Rumieniec, który pojawił się na jej szyi, rozlał się na policzki, na czoło. Zmarszczyła nos, a z jej
rozchylonych warg wydobywały się długie serie jęków. Napierała na niego biodrami, żądając zaspokojenia. Oplotła go
nogami, przyciągając jak nabliżej do siebie. Lęgnące się w głębi jej ciała skurcze powoli ogarniały ją całą, wstrząsając nią i
dając najbardziej pierwotną satysfakcję.
Zatopił się w tym prymitywnym wybuchu nieprzerwanej namiętności. Nie była w stanie mu się oprzeć. Jej ciało było
spragnione, tak jak jego. Należała do niego.
Nie mógł już dłużej czekać.
Przycisnął ją biodrami do łóżka. Przytrzymał rękami. Zmusił ją, by go przyjęła w siebie. Wiła się pod nim, kołysana
falami ekstazy. Z jej ust wyrywały się jęki rozkoszy. Wtargnął w nią tak głęboko, jak tylko mógł. Nieodwołalnie szczytował,
wypełniając ją sobą. Pogrążył się w niej, szaleńczo, na oślep, żądając, żeby uznała, iż należy do niego. Pragnął poskromić ją
61
fizycznie, żeby opanować jej umysł.
Udało mu się. W każdym dźwięku, jaki wydawała, brzmiała kapitulacja, w każdym jej ruchu manifestowała się
akceptacja.
Zwyciężył. Poddała się.
Na razie.
Hannah odpoczywała w objęciach Dougalda, czerpiąc przyjemność ze zmęczenia, ze spełnienia... bez skruchy.
Wiedziała, że ten stan długo nie potrwa. Za chwilę będzie musiała otworzyć oczy. Będzie świadoma wszystkiego,
zawstydzona, będzie walczyć o zachowanie resztek godności i dumy, zaprzeczać, że się podporządkowała Dougaldowi.
Teraz jednak...
Podniósł się z niej, ostrożnie rozdzielając ich splecione ciała. Natychmiast poczuła wstyd. Zwarła nogi i, zbierając
myśli, przygotowywała się do walki... Tymczasem Dougald przekręcił ją na brzuch. Próbowała usiąść, ale przytrzymał ją
jedną ręką. Słyszała szelest ubrania; usiłowała coś zobaczyć i dostrzegła, że jej mąż ciska w kąt pokoju kamizelkę, krawat i
marynarkę.
– Dougaldzie, co...
– Chcesz teraz rozmawiać? – rzekł szorstkim głosem.
Nie obchodziło jej, jak brzmiał jego głos.
– Nie.
– Więc bądź cicho. Uśmiechnęła się do kołdry.
Na podłogę, jeden po drugim, spadły ze stukotem buty. Nie musiała patrzeć, żeby wiedzieć, jaką część ubrania właśnie
zdejmował. Zresztą i tak spodnie miał już do połowy opuszczone. Łatwo opadły na podłogę. Dougald wskoczył na łóżko.
Umieściwszy kolana po obu stronach jej bioder, zaczął rozpinać guziki przy jej sukni. Chciała zaprotestować, bojąc się, że
uszkodzi sukienkę, ale zabrakło jej oddechu.
Pochylił się nad nią i wyszeptał:
– Ty i to twoje głupie ubranie. Masz go tyle na sobie, żeby trzymać mnie z dała od siebie, ale dłużej tak nie będzie,
Hannah. Chcę, żebyś to zdjęła.
Odzyskała oddech na tyle, żeby mu odpowiedzieć:
– Nie noszę ubrania po to, żeby trzymać cię od siebie z daleka. Gdy się ubieram, nigdy nie myślę o tobie.
– Twój błąd.
Ściągnął jej z ramion materiał, podniósł ją i zsunął z niej suknię, szarpnięciem uwalniając ręce z rękawów. Pozwolił jej
opaść z powrotem na materac i zdecydowanie kontynuował jej rozbieranie. Kiedy odrzucił halki, pozostała jedynie w koszuli,
gorsecie i swoich najlepszych, jedwabnych pończochach.
Zaśmiał się chropawo i jednym palcem zerwał jej podwiązkę w kwiatowe wzory.
– Nadzwyczajna – rzekł. – Zapowiedź tego, co znajduje się dalej. – Przeciągnął rękę wzdłuż jej uda ku krągłościom
pośladków. Zaczął je masować, niczym poszukiwacz drogich kamieni, który znalazł piękny diament, a potem delikatnie
przesunął palec w dół, wzdłuż rowka pomiędzy pośladkami, aż do miejsca o największej, najpełniejszej wrażliwości.
Na wpół uniosła się z łóżka, gotowa, aby się odwrócić i przyjąć go.
Ale Dougald jedną ręką popchnął ją z powrotem w dół. Wspiął się na nią, wsunął pod nią dłonie i delikatnie, czule ujął
jej piersi.
Zamknęła oczy i przywarła policzkiem do kołdry. Nie musiała myśleć. Jeszcze nie.
Jego ręce działały cuda. Wyobraźnia podsuwała jej kolejne obrazy. Uniesie ją na kolana i posiądzie od tyłu. Będzie
jęczała i drapała jak kotka. Zadrżała, gotowa przyjąć go w siebie, pragnęła zażądać, żeby zrobił to, czego chciała. Ale nie
miała żadnych szans: był zbyt silny, zbyt doświadczony. W tych okolicznościach kobieta nie była nigdy równoprawnym
partnerem dla mężczyzny.
Gdy Hannah obudziła się o brzasku, Dougald, trzymając w rękach buty, stał nad nią, już w spodniach, i patrzył spode
łba. Patrzył spode łba na pokój, na wąskie łóżko... na nią.
– Ta sypialnia jest obskurna. – Pocałował ją w czubek głowy.
Hannah uniosła się na łokciu i odgarnęła z twarzy włosy.
– Ja też ci mówię dzień dobry.
– Każę pani Trenchard, żeby przeniosła cię do lepszego pokoju.
Hannah niemal zerwała się z łóżka. Ale była kompletnie naga, co stawiało ją w niekorzystnej pozycji w każdej
konfrontacji z Dougaldem.
– Nie zrobisz tego! I tak będziemy mieli szczęście, jeśli nikt nas nie zauważył. – Nagle dotarło do niej, co przed chwilą
powiedział. I co odpowiedziała. Oboje uważali, że tylko kopulowali, że nie pogodzili się ze sobą. – Zresztą to nie ma
znaczenia, czy ci się podoba moja sypialnia – rzekła, starannie dobierając słowa – Już więcej... więcej tu nie będziesz gościł.
Jakby stał się wyższy, masywniejszy, bardziej ponury.
– Jeśli będę chciał...
– Nie. Wiesz, że nie możemy tego powtórzyć. Ktoś nas zobaczy. Staniemy się obiektem plotek i spekulacji i ja... ty...
oboje nie chcemy tego teraz. Prawda?
Podczas jej przemowy Dougald na powrót przemienił się w surowego, niewzruszonego dżentelmena.
–Nie.
Z jego postawy i wyrazu twarzy nic nie mogła odczytać. Jakby w ogóle nie było minionej nocy. Jakby ich bliskość była
jedynie wytworem jej wyobraźni, a namiętność... poruszyła nogami i poczuła przejmujący ból mięśni.
Namiętność była faktem. Nie mogła temu zaprzeczyć.
Ale ich namiętność zawsze była prawdziwa i nigdy nic nie znaczyła w ich małżeńskich problemach. A więc...
– Nie możemy tego więcej robić – rzekła zdecydowanym głosem.
– Zgadzam się.
– Za dwa tygodnie? – Panna Minnie po omacku odszukała krzesło i ciężko na nie opadła. – Królowa zawita tu za dwa
tygodnie?
Wśród służby rozległy się radosne szepty.
– Czy to nie wspaniałe? – Ciotka Spring stała z błyszczącymi oczami, złożywszy dłonie. – Królowa Wiktoria przyjedzie
osobiście nas odwiedzić!
– Kompletnie w to nie wierzę – po raz czwarty powtórzył Seaton. – To zupełnie niemożliwe.
Dougald stał w głównej sali, plecami do kominka, naprzeciwko zdumionej grupy słuchaczy złożonej z ciotek, swojego
zdradzieckiego następcy, Charlesa, pani Trenchard, zamkowej służby i Hannah.
Jego żona, Hannah. Planował, że będzie ją dręczył. Początkowo odnosił same sukcesy. Schwytał ją w pułapkę. Pokazał
jej, gdzie jej miejsce, kazał spełniać swoje życzenia i wierzył, że wkrótce stanie mu się całkowicie powolna.
I nagle Hannah zaczęła przewracać wszystko do góry nogami. Powinien był to przewidzieć. Powinien był pamiętać o
jej skłonnościach do robienia rzeczy niespodziewanych. Ciotka Isabel i ciotka Ethel chwyciły się za ręce i puściły w tany na
oczach śmiejących się młodych służących. Pani Trenchard klasnęła w dłonie i pokojówki i lokaje uspokoili się. Nic jednak
nie mogło stłumić ich radości.
Doskonale. Dougald został postawiony w stan pogotowia przez Hannah i będzie reagował zgodnie z potrzebą chwili.
Jego żona nie będzie już rozsyłać listów po całym kraju. Nigdy też nie pojedzie nigdzie bez eskorty. On zaś nigdy już nie
podda się jej seksualnym umizgom. W jego żyłach płynęła zimna krew. Samotność, ciężka praca i strapienia ukształtowały
go na podobieństwo własnego ojca, dbającego jedynie o dobro rodziny i niepodatnego na jakiekolwiek uczucia. Nie pozwoli
Hannah obudzić w sobie żadnej miękkości.
Dougald podniósł głos, żeby przekrzyczeć swoich słuchaczy.
– To wspaniała wiadomość. Goszczenie jej wysokości pod naszym dachem to wielki przywilej, ale nie muszę wam
chyba mówić, co musimy zrobić, żeby przygotować się do królewskiej wizyty.
Charles omiótł Dougalda spojrzeniem od stóp do głów, jakby przymierzał go do ubrania. – Potrzebny panu nowy strój.
Mówiłem już, że potrzebne panu nowe ubranie.
– Wydamy wielkie przyjęcie. – Ciotka Spring zmrużyła oczy. – Powinniśmy zaprosić wszystkich z okolicy dla
uczczenia jej wysokości.
– Wszystkich z okolicy? – Hannah pospiesznie odwróciła się twarzą do ciotki Spring. – Tutaj? Do zamku Raeburn?
Więc Burroughsowie tu przybędą i będzie mogła się z nimi spotkać. Dougald przeanalizował okoliczności. Hannah
zadomowiła się już w zamku Raeburn, była przywiązana do ciotek. Związana z nim... Bardzo dobrze. Będzie więc mogła
spotkać swoich dziadków.
– Boazerie. Wejście. – Pani Trenchard przyłożyła przeciętą licznymi żyłami rękę do serca i rozejrzała się z
przerażeniem. – Główna sala. Wszystko musi zostać wysprzątane.
– Wszystko musi zostać odnowione – poprawił ją Dougald.
– Robotnicy powinni zachować szczególną ostrożność, milordzie, żeby zapobiec nieszczęściu – odezwał się Charles.
Ciotka Isabel przyłożyła rękę do głowy.
– Ufarbuję sobie włosy.
Dougald usłyszał potwierdzenie swoich podejrzeń.
– Postaraj się nie zachlapać całej miski pastą do butów. – Ciotka Ethel mierzyła się dłońmi w talii. – Ciekawe, czy
zmieszczę się w moją najlepszą jedwabną suknię.
– We wszystkim doskonale wyglądasz – pocieszająco zauważyła ciotka Spring.
Seaton zmienił śpiewkę.
– To cholerna katastrofa. Cholerna katastrofa.
– Przestań kląć, Seaton – skarciła go panna Minnie. Wyciągnęła rękę do Hannah i powiedziała: – Czy to prawda, panno
Setterington? Nigdy nie sądziłam, że naprawdę przyjedzie.
– Wiedziałam, że to się powiedzie. – Ciotka Isabel potrząsnęła głową. – Hannah jest bardzo... sprawna. To współczesna
kobieta.
Hannach uścisnęła dłoń panny Minnie.
– Trudno w to uwierzyć, ale to prawda. Ciotka Spring ujęła drugą rękę Hannah.
– Kochana dziewczyno, dzięki tobie spełnia się nasze marzenie.
Na twarzy Hannah zakwitł uśmiech.
63
– Nie dzięki mnie, ciociu Spring, ale dzięki waszemu wspaniałemu dziełu. To wy – gestem ręki objęła wszystkie ciotki
– sprawiłyście, że spełnią się nasze marzenia.
Dougald musiał przyznać, że Hannah umiała postępować z ludźmi. Kochała ją nawet jego babka, którą zwykle trudno
było zadowolić. Jej choroba przyspieszyła ich zaręczyny, ponieważ babka chciała jeszcze dopilnować, by Dougald się ożenił.
W ciągu następnych miesięcy była zadowolona jedynie wtedy, gdy Hannah była u jej boku. Zabawne. Dopiero widok żony
zajmującej się tymi staruszkami przypomniał mu, ile zawdzięczał Hannah opiekującej się jego babką. Przypomniał mu i
kazał myśleć, że... że może ich małżeństwo nie do końca było nieudane.
Bywały chwile, gdy byli sami, że zapominał o swoich obowiązkach, a ona zapominała o swych urazach i zaczynali ze
sobą rozmawiać. Po prostu rozmawiali. Był zdumiony jej dojrzałością, doświadczeniami życiowymi, które ją ukształtowały.
Nigdy nie była typową, lekkomyślną panienką, on zaś nie był typowym synem z zamożnego domu. Stracił matkę, a chłodny
ojciec trzymał go na dystans. Miłość przynosiła jedynie ból.
Hannah była skąpana w uczuciach matki, ale cała matczyna miłość nie była w stanie uchronić jej przed wymysłami
ludzi okrutnych i bigotów.
Rozdzieliło ich wiele lat. Znikła wzajemna bliskość. Może jednak byliby w stanie odbudować pokrewieństwo dusz.
– Nie wiedziałem, panno Setterington, że zna pani jej królewską mość. – Seaton podszedł do Hannah i dodał
służalczym tonem: – Musi mi pani wszystko opowiedzieć o waszej znajomości.
Dougald niemal słyszał głos swojego ojca. I tyle dają marzenia na jawie, chłopcze. Tracisz autorytet. Nie udaje ci się
utrzymać przy sobie własnej kobiety. Niektórzy sądzą, że mogą cię zabić. Przestań być taki miękki. Dbaj o interesy.
Ojciec miałby rację. To nie był czas ani miejsce na rozważania o Hannah i plusach ich małżeństwa. Teraz, tutaj, wobec
wiszącego nad nim śmiertelnego zagrożenia i spodziewanej wizyty królowej musiał okazać się mężczyzną, jakim przecież
był.
– Zaczniemy natychmiast. – Zwrócił surowy wzrok na Seatona. – Nikt nie będzie zwolniony z pracy. Nikt.
Seaton, tak jak się tego spodziewał Dougald, pospiesznie wybiegł. Po niespełna godzinie Dougald otrzymał wiadomość,
że Seaton opuścił zamek. Najwyraźniej jego następca przypomniał sobie o licznych towarzyskich zobowiązaniach, które go
czekały przed królewską wizytą, i zamierzał je teraz codziennie wypełniać.
Dougald musiał więc odnosić się do Hannah z obojętnością, na jaką zasługiwała.
Już nigdy nie pozwoli, by zapanowała nad nim namiętność.
Dlaczego Hannah kiedykolwiek się wydawało, że nie ma siły? Władza, jaką miała nad Dougaldem, urosła do
niebywałych rozmiarów. Owszem, musieli być sami, Dougald musiał być nagi, ona zaś musiała klęczeć pomiędzy jego
nogami. Teraz zaciskał dłonie na krawędziach łóżka i wił się w bezgłośnej agonii, zapowiedziała mu bowiem, że przerwie,
jeśli tylko jej dotknie. On zaś sprzedałby duszę diabłu, byłe tylko nie przestawała.
Uśmiechając się, przesunęła usta w dół, z lewej strony jego brzucha, liżąc gładką skórę nad biodrem, po czym
przesunęła się na jego pępek i złożyła tam pocałunek. Pachniał czystością, przyszedł do niej zaraz po kąpieli. Woń jego
podniecenia mieszała się z korzennym zapachem mydła. Czekał, drżąc z niepewności, i zastanawiał się, czy Hannah zrobi to,
co wydawało mu się, że zrobi. Zaplanowała to, każąc mu cierpieć. Przecież była mu winna nieco cierpienia, a czyż istniała
lepsza forma spłaty tego długu? Przedłużała więc oczekiwanie, gładząc jego uda, przesuwając dłonie na jego pośladki,
ciesząc się ich jędrnością. Czy dwie noce temu nie przytrzymywał jej na łóżku i nie zmuszał, żeby rozkoszowała się własną
rozwiązłością? Cóż, teraz mogła rozkoszować się jego doznaniami.
– Podoba ci się to? – Złożyła ostrożny pocałunek tuż powyżej linii włosów łonowych.
– Ubóstwiam to. – Wziął głęboki oddech, jego pierś zafalowała z wysiłku. – Co tylko chcesz. Wszystko.
Nie chciał jej prosić. Może myślał, że będzie zaszokowana. Dwie noce temu może by była. Dwie noce temu. Ale
podczas ostatnich dwóch nocy Dougald zabrał ją w świat zmysłowych, hedonistycznych doznań. Lizał ją i całował wszędzie,
sprowadzając ją do jęczącej istoty błagającej o więcej. Doskonale wiedziała, czego pragnął. I niedługo mu to podaruje.
Znów go pocałowała, tym razem u nasady naprężonej męskości, stale jednak trzymała zaciśnięte usta.
– Czy to właśnie lubisz?
– Tak. To bardzo miłe. Może jednak... Słuchając, jak z trudem wymawia słowa, dmuchnęła gorącym oddechem na jego
ciało.
– ...może gdybyś użyła języka...
– Tak? – Powoli, z namysłem, przeciągnęła językiem po napiętej skórze.
Wstrzymał oddech. Napiął mięśnie ramion, walcząc z instynktowną chęcią, żeby pochwycić jej głowę i pokazać, czego
pragnie.
– Co jeszcze? – zapytała łagodnie.
– Możesz sobie wyobrazić, co mogłoby mi się podobać – odparł cicho.
– Mogę. – Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. – Ale chciałabym usłyszeć.
Gdy patrzył na nią, powoli coś zaczęło mu świtać w głowie. Zerknął spode łba, ale wobec oczywistych dowodów
pogodził się z przegraną. Nie zamierzał w takiej chwili z nią walczyć. Głębokim, rozpaczliwym głosem powiedział:
– Proszę, Hannah. Proszę, weź mnie w usta... i... proszę...
Wybaczyła mu brak elokwencji i spełniła jego prośbę.
Przecież to było absolutnie ostatni raz.
ROZDZIAŁ18
Stojąca w małej jadalni Hannah słyszała ożywione głosy, dobiegające z pokoju śniadaniowego. Słyszała stukanie
młotków stolarzy w salonie. W korytarzu widziała szwaczki, wnoszące po schodach materiały obiciowe. Podniecenie
związane z przyjazdem królowej odczuwane było w całym zamku. Ubiegłego dnia Hannah długo w noc pracowała nad
organizacją pospiesznej naprawy gobelinu przez ciotki. A potem, w nocy, nie spała, bo... no, z innych powodów.
Przejrzała się w wiszącym na ścianie lustrze w złotej ramie i uśmiechnęła się frywolnie do siebie.
Te inne powody już się nie powtórzą.
Jej uśmiech zbladł.
W końcu nie wiedziała, czy namiętność Dougalda była udawana, a jej uwiedzenie częścią podstępnego, ukrytego planu,
mającego na celu osłabienie jej oporu i zmuszenie do stania się posłuszną żoną. Do zmęczenia i bezsenności doszło jeszcze
zmartwienie. Z lustra patrzyła na nią znużona twarz, więc uszczypnęła się w policzki, żeby przywrócić im kolor. Wszyscy
byli zaangażowani w przygotowania do wizyty królowej. I tak nikt nie będzie zwracał na nią uwagi. No, może Dougald...
Nie była jednak pewna, czy po ubiegłej nocy będzie w stanie spojrzeć mu prosto w oczy.
Takiej mieszaniny radości, zmieszania i cierpienia nie zaznała odkąd... od czasu, gdy żyli razem, jak mąż i żona.
Musiała pamiętać o tym, że nie był już tamtym mężczyzną, co niegdyś. Ale ona również nie była taka, jak dawniej. Nie
wiedziała, co się stanie, lecz wiedziała, że ich ewentualne pojednanie nie odbędzie się wyłącznie na warunkach Dougalda.
Gwar głosów w pokoju śniadaniowym wzmógł się. Powinna tam pójść i stanąć przed nimi. W końcu nikt z tam
zgromadzonych nie miał pojęcia, co wydarzyło się ostatniej nocy w sypialni Dougalda... Poza nią i Dougaldem. On zaś nie
powiedziałby nic, co mogłoby ją skompromitować. Zacisnęła zęby. Jedno, czego mogła być pewna, to fakt, iż nienawidził tej
obsesyjnej namiętności jeszcze bardziej niż ona.
Ostatni raz uszczypnęła policzki i przekroczyła drzwi. Minęła panią Trenchard, dzierżącą czajniczek z parującą herbatą,
minęła siedzącego przy stole Dougalda oraz ciotki i Seatona. Ciotka Spring trzymała w dłoni kartkę papieru, z której
odczytywała na głos, donośnie, żeby przekrzyczeć stukot młotków dobiegający z salonu.
– Napisałam zaproszenia dla Hendersonów, Gilmore’ów, hrabiego Nasker, to tacy mili ludzie, dla pana MacAllistera i
jego nowej żony, która jest o wiele za młoda dla takiego starego pryka, dla sir Prestona i lady Susan Howellów, mam
nadzieję, że pani Howell podniosła się już z połogu, dla sir Daya i lady... Dzień dobry, Hannah, moja droga. Wyglądasz dziś
na bardzo zmęczoną.
I tyle zostało z nadziei Hannah na dyskretne zjawienie się na śniadaniu.
– Czuję się dobrze, ciociu Spring.
Ciotka Spring zignorowała jej zaprzeczenie.
– Nie sądzisz, Dougaldzie, że wygląda na zmęczoną? Dougald nie podniósł oczu znad talerza.
– Wygląda bardzo dobrze.
– Panna Setterington jest piękna jak zawsze. – Seaton sprawiał wrażenie zaszokowanego szczerością ciotki Spring.
– Ależ oczywiście, mój drogi. – Ciotka Spring, nie przejmując się naganą Seatona, odłożyła listę gości na stół i z
zainteresowaniem przyjrzała się Hannah. – Cienie pod oczami nie odbierają wdzięku młodej damie. Zgodzisz się ze mną,
Dougaldzie?
Dougald chrząknął, niewzruszony nieustającymi wysiłkami ciotek, żeby go wyswatać. Hannah usiadła na krześle,
przejęta zachowaniem i ciotki, i Dougalda. Ciszę przerwała ciotka Isabel.
– Tak, kochanie, moim zdaniem cienie pod oczami dodają jej tajemniczości.
– Dzisiaj wygląda bardzo tajemniczo – zauważyła ciotka Ethel.
Kiedy panna Minnie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, Hannah przez chwilę miała nadzieję, że ta rozsądna kobieta
zmieni temat rozmowy.
Ale się rozczarowała.
– Dougald również wygląda dziś na znużonego – rzekła panna Minnie. – Ostatniej nocy pracowałyśmy nad ułożeniem
menu na przyjęcie królowej. Może w tym czasie panna Setterington pomagała Dougaldowi przygotować powitanie królowej.
Ciotka Spring wyprostowała się na krześle.
– Tak!
– Cudowne! – uśmiechnęła się promiennie ciotka Isabel.
– Bardzo tajemniczo – powtórzyła ciotka Ethel. Dougald przeżuł kęs, przełknął i wytarł usta serwetką. Po czym
powiedział:
– Z całą pewnością mogę stwierdzić, że ostatniej nocy nie pracowałem z panną Setterington nad powitaniem królowej.
Panna Setterington miała swoje zadania, ja swoje i zupełnie nie byłem zainteresowany współpracą z nią.
– To bardzo nieuprzejme z twojej strony, Dougaldzie – zwróciła mu uwagę ciotka Spring.
– Zraniłeś uczucia takiej kochanej dziewczyny – rzekła ciotka Ethel.
– Nic się nie stało – pospiesznie zapewniła Hannah.
Dougald omiótł ją szybkim spojrzeniem. Było gorące, gniewne, pełne namiętności i ją speszyło, wywołując rumieńce i
65
każąc żałować, że mimo wszystko nie zrezygnowała ze śniadania.
Dougald wrócił do posiłku.
Seaton spojrzał na pochyloną głowę kuzyna.
– Lord Raeburn jest nieuprzejmy. Panna Setterington nie zasługuje na to, żeby spożywać śniadanie w towarzystwie
barbarzyńcy.
Dougald podniósł głowę i uśmiechnął się do niego:
– Jak również w towarzystwie mordercy.
Panna Trenchard głośno wciągnęła powietrze.
– Czy przyznał się właśnie, że zamordował swoją żonę? – zapytała ciotka Isabel.
Hannah wbiła wzrok w męża. Jego szyderczy uśmiech przypomniał jej powody, dla których podejrzewała go o
najgorsze zamiary. Kiedy z błyszczącymi zimno oczami siedział w jadalni, otoczony widomymi dowodami swojego
bogactwa i szlachetnego pochodzenia, wyglądał jak mściwy, średniowieczny lord.
– Nie, ciociu Isabel. Nie zamordowałem mojej żony. – Mówił, nie patrząc na Hannah. – Jeszcze nie.
– Jeszcze nie? – Głos ciotki Isabel był donośniejszy niż zwykle. – Co on ma na myśli?
Dougald odłożył widelec i uśmiechnął się szatańsko do ciotki Isabel.
– Czyż nie było okrucieństwem ściąganie mi na głowę panny Setterington, skoro uważałyście panie, że zamordowałem
swoją żonę?
Świadomość, że ciotki chciały ją swatać z Dougaldem nie była tym samym, co rozmowa na ten temat. Hannah gotowa
była przekląć Dougalda, jednak powiedziała jedynie:
– Lordzie Raeburn, przecież nie zabił pan swojej żony.
Nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Ciotka Isabel otworzyła i zamknęła usta. Następnie wyjąkała:
– Nigdy... nigdy mi to nie przyszło do głowy. – Zmarszczyła brwi, myśląc intensywnie.
Dougald czekał i z niemiłym uśmiechem omiatał spojrzeniem siedzących przy stole.
– Z bólem muszę przyznać, że masz rację. No dobrze. Przyjmę więc, że nie zamordowałeś swojej żony. – Ciotka Isabel
westchnęła. – Ale nasz pomysł był taki romantyczny.
Uśmiech znikł.
– Morderstwo nie jest romantyczne. Morderstwo to wytwór chorego umysłu.
Seaton wstał i zastukał w blat stołu.
– Ja jednak nie zmienię swojego zdania. Jego lordowska mość zabił swoja żonę.
– Seaton, przecież mówisz to tylko dlatego, że to taka pasjonująca historia – rzekła ciotka Ethel.
– A cóż w tym jest złego? – Seaton gwałtownie odsunął krzesło. Lokaj pospiesznie podbiegł, żeby je z powrotem
przysunąć. – Jadę odwiedzić Sheratonów. Nie będzie mnie przez całą noc. Do zobaczenia do jutra. – Wyszedł z pokoju pełen
urazy.
Dougald obserwował go przymrużonymi oczami.
– Wytwór chorego umysłu – powtórzył.
– Ale przecież miałeś żonę, Dougaldzie. Co się z nią stało? – zapytała ciotka Spring.
– To tajemnica. – Skinął krótko głową i ponownie zaczął jeść.
Hannah miała ochotę bić czołem w stół. Dlaczego Dougald czynił uwagi, mające zaognić atmosferę? Czemu ujawniał
tak wiele, jednocześnie mówiąc tak mało? Czy szydził z niej i jej żarliwości? A może znów ją straszył? Nie miała pojęcia.
Nic nie wiedziała. I tak naprawdę, chociaż nie było na świecie niczego, co chciałaby robić bardziej niż kochać się z nim,
jednak mu nie ufała. Jak miała ufać? W czasie sześciu miesięcy ich małżeństwa tak bardzo ją skrzywdził.
Hannah stała przy biurku przed człowiekiem, który od pięciu miesięcy był jej mężem. – Od śmierci twojej babki nie
mam nic do roboty.
– Wykonałaś wspaniałą pracę podczas jej choroby. Mówiła mi, jak bardzo ceni sobie twoją opiekę. Powiedziała, że
wybraliśmy właściwą żonę.
Słowa raniły Hannah niczym miecz. Krok za krokiem odsłaniało się prawdziwe oblicze ich małżeństwa. Wszystko, o co
go oskarżała w pociągu, okazywało się prawdą. Została wybrana na żonę Dougalda przez jego babkę. Stosując się do rad
babki, zaoszczędził sobie wiele czasu i zmartwień. Dzięki temu mógł więcej uwagi poświęcić interesom, osiągając coraz
więcej pożądanych sukcesów i bogactwa.
– Ciągłe brakuje mi babci. – Zanim spojrzał w dół na stertę papierów, Hannah zdążyła dostrzec łzy. – Zawsze mogłem z
nią porozmawiać. To była bardzo mądra niewiasta.
Hannah chciała powiedzieć, że może porozmawiać z nią, ze swoją żoną, ale nie zrobiła tego. Przekonała się już o
próżności takich stwierdzeń. Nie dowiodła swoich zalet Dougaldowi głównie dlatego, że mąż nie dał jej żadnej szansy.
– Czy mówiłem ci już, że jestem bardzo wdzięczny za ten czas, który spędziłaś z chorą ? – zapytał Dougald.
– Tak. – Przyspieszyli uroczystość zaślubin ze względu na chorobę babki. Hannah nie żałowała tego. Umierająca
staruszka była szczęśliwa, wiedząc, że jej wnuk się ustatkował. – Tak, mówiłeś.
– Nadal jeszcze jesteś blada i zmęczona. – Dougald otworzył szufladę biurka i wyjął z niej kopertę z pieniędzmi. – Weź
to i idź na zakupy. To powinno cię trochę rozerwać.
Schowała ręce za plecami i zaplotła palce, zdecydowana nie przyjmować jego oferty. Musiała go zmusić do
zrozumienia, że pieniądze nie naprawią ich małżeństwa.
– Nie cierpię z nudów. Cierpię na brak zajęć. Kiedy twoja babka była chora, musiałam się nią opiekować, ale teraz, gdy
odeszła, muszę mieć coś do roboty. Obiecałeś mi sklep z ubraniami.
– Jesteś żoną jednego z liczących się biznesmenów w Liverpoolu. Wyszedłbym na głupca, gdybyś otworzyła sklep z
ubraniami – odparł ostro.
– Obiecałeś!
– Nie obiecałem. Sama powiedziałaś, że nie chcesz się sprzedawać dla sklepu z ubraniem. – Położył kopertę na biurku i
przesunął w jej stronę. – Powiedziałaś, że nie będziesz naginała swoich zasad dla pieniędzy.
Mówił prawdę. Powiedziała to wszystko w pociągu. Potem ją uwiódł i w swoim zaślepieniu i pośpiechu przed ślubem
przyjęła, że sprawa została załatwiona. Przyjęła, że będzie chciał, by była szczęśliwa. Przyjęła, że wiedział, co ją może
uszczęśliwić. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że celowo przekręci jej słowa i będzie musiała tańczyć jak on zagra. – Nie
rozumiem, czemu się przejmujesz tym, co inni pomyślą.
– Nadal jeszcze jestem młody. Pamięć o mojej burzliwej przeszłości ciągnie się za mną. Jeśli mam odnieść sukces,
muszę być szanowany przez moich kolegów. – Machnął lekceważąco ręką. – Nie rozumiem, dlaczego próbuję ci to wszystko
wytłumaczyć. Uwierz mi, kochanie. Wiem, co jest dla nas najlepsze.
– Odniosłeś już sukces.
– Ale niewystarczający. Jeszcze nie. – Przedstawił swój cel z beztroską, która przeczyła jego zdecydowaniu. – Będziesz
szczęśliwa, kiedy będziesz miała dzieci. Wiesz przecież, że potrzebny mi następca, ty zaś zawsze pragnęłaś mieć rodzinę.
Dziecko będzie twoje i będzie cię kochało.
Nie znosiła, kiedy to robił. Kiedy wykorzystywał jej pragnienie posiadania rodziny jako broń przeciwko niej.
Uśmiechnął się do niej, najwyraźniej uważając, iż zmięknie na wzmiankę o dziecku.
– Czy miałaś ostatnio miesiączkę?
– Tak. – Na szczęście, tak. Przerażał ją pomysł wychowywania dziecka w domu, w którym pozbawiona była autorytetu
i zaniedbywana przez męża.
– Jeśli będę mógł dzisiaj wcześniej skończyć pracę, możemy spróbować spłodzić dziecko.
Potrząsnęła głową.
– Masz spotkanie.
– To prawda. – Zerknął na kalendarz. – A więc jutro wieczorem.
Zagotowało się w niej. Nie mogła tak dalej żyć, otoczona opieką i karcona jak piesek pokojowy.
– Skoro nie mogę mieć sklepu z ubraniami, pozwól mi chociaż przejąć kontrolę nad służbą. Kiedy zajmowałam się
twoją babką, Charles prowadził cały dom i teraz nie odda mi tych obowiązków.
Dougald przesunął papiery na biurku. Stracił zainteresowanie jej sprawą.
– Większość kobiet byłoby szczęśliwych, gdyby zostały uwolnione od obowiązku prowadzenia domu.
Czy była podobna do innych kobiet? Powinien się ożenić z kimś innym. Tyle razy już mu to wszystko mówiła. Nie
słuchał jej. Nawet się nie starał. Obrażał ją swoją nieskończoną cierpliwością, traktowaniem jak laleczki i głaskaniem po
główce. Znużona, powiedziała:
– Nie mam nic do roboty. Nie mogę tak żyć. Ostrzegam cię, Dougaldzie, że jeśli szybko nic się nie zmieni, nasze
małżeństwo się rozpadnie.
Udało jej się odzyskać jego uwagę. Potrząsnął głową, jego twarz poczerwieniała, zmrużył oczy.
– Grozisz mi?
– Próbuję z tobą porozmawiać. Podniósł głos do krzyku.
– Porozmawiać ze mną? Znów zadręczasz mnie gderaniem! – Usiłował się opanować. – Nic nie ma do zrobienia.
Jesteśmy mężem i żoną, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Zrób z tego jak najlepszy użytek.
Zrobiła więc z tego jak najlepszy użytek, choć zupełnie nie tak, jak się tego spodziewał. Zanim zdążyła zajść w ciążę i
ugrząźć na zawsze, rzuciła go. Wzięła pieniądze, które jej dał zamiast zaufania i uczucia, po czym uciekła.
Teraz znalazła się w obliczu podobnej pułapki. Spojrzała w stronę stołu. Dougald siedział spokojny, oddalony,
nieposkromiony. Nie rozmawiali ze sobą. Nie oferował jej więcej zrozumienia i sympatii niż poprzednio i jeszcze raz
udowodnił, że kopulacja nie jest dla niego tym samym, co miłość. Jednak Hannah zrozumiała to, co ku swojemu przerażeniu
odkryło przed nią wiele kobiet – że miłość wcale nie jest niezbędna. Kiedy dwoje ludzi uprawia seks, rezultatem może być
dziecko.
Musiała więc być mądra. Jeśli Dougald przyjdzie do jej pokoju, musi go odprawić. A jeśli do niej nie zawita, to jeszcze
lepiej.
Z całą pewnością ona nie pójdzie do niego.
– Ten materac jest ubity i nierówny. – Dougald przesunął się, usiłując wygładzić górkę splątanego włosia, którą czuł
pod kręgosłupem, i zastanawiał się, czemu, do diabła, nie kazał wymienić tego łóżka. Jeśli Hannah ma dalej odwiedzać go w
jego sypialni, musi poprawić stan pokoju.
– Powiedziałeś, że to nie ma znaczenia. – Hannah oparła głowę na jego nagiej piersi. – Mówiłeś, że i tak nie sypiasz.
67
– Nie sypiam. Ale teraz jestem w łóżku i jest mi niewygodnie.
– Myślę, że moglibyśmy to robić gdzie indziej.
– Twoje łóżko jest jeszcze bardziej nierówne i piekielnie wąskie.
– Nie miałam na myśli mojego pokoju. Myślałam o twoim. – Uniosła głowę i rozejrzała się wokół, przyglądając się
ponurym meblom, po czym z westchnieniem opuściła głowę. – Nieważne. Wszędzie jest okropnie.
Dougald rozejrzał się. Miała rację. Wszędzie było paskudnie, ale nawet gdyby był skłonny coś zmienić, nic nie mógłby
poradzić. Wynajął ludzi dla przywrócenia świetności zamku. Kazał im pracować od świtu do zmierzchu, a nawet dłużej, żeby
przygotować dom na wizytę królowej. Nie miał czasu na błahe upiększanie swojej sypialni, bez względu na przyjemności,
jakie potajemnie, pośród najczarniejszej nocy, dzielił tam wraz z żoną.
Zmarszczył brwi. Nie udało mu się zachować dyscypliny. Kiedy zjawiła się tej nocy, powinien był ją odprawić. Zamiast
tego jednak powiedział sobie, że odniósł zwycięstwo, bo przyszła do niego. Tak właśnie postanowił na to patrzeć. Jak na
swoje zwycięstwo.
Podniósł się i popchnął ją z powrotem na łóżko. Pochylając się nad nią, powiedział:
– Mogę sprawić, że zapomnisz o niewygodzie. Zaplotła ręce na jego szyi.
– Owszem, możesz. Ale tej nocy zrobisz to absolutnie ostatni raz.
Hannah podążała korytarzem do pracowni ciotek, mijając po drodze liczne drabiny i bele materiału. Codziennie
wczesnym rankiem zjawiała się u ciotek. Miała wówczas, przed przybyciem robotników, chwilę spokoju i mogła
rozplanować pracę przy tkaniu gobelinu. Kiedy była zajęta, nie miała czasu myśleć o Dougaldzie i nieszczęsnej słabości,
która się w niej obudziła. Gdy świeciło słońce i czuła się zaspokojona seksualnie, zdecydowana była trzymać się od niego z
daleka, odtrącać jego zaloty i cieszyć się, na ile tylko mogła, ze swoich zasad.
Ale w ubiegłym tygodniu, każdej nocy wierciła się na łóżku wiedząc, że czekał na nią w końcu korytarza, że jej
oczekiwał... że jej pragnął. Większość tych nocy spędziła tuląc do piersi poduszkę i patrząc w mrok. Czasem jednak
wstawała ze swojego wąskiego, zimnego łóżka i skradała się do jego drzwi. Mroczny korytarz był ponury. Ciąg pustych
pokoi był równie nieprzyjemny. Ale jego obecność przyciągała ją jak ćmę do płomienia i jak ćma paliła się w jego ogniu.
Szaleństwo, ale jakże słodkie.
A w te noce, kiedy nie chodziła do niego... on przychodził do niej.
Nadal nękały ją wątpliwości co do jego intencji, lecz przyjemność i wzajemna sympatia nieubłaganie brały górę nad
złymi wspomnieniami. Powoli rodziła się w niej nadzieja. Miotała się pomiędzy szaloną radością a niedowierzaniem. Czyżby
była głupia, wierząc w możliwość pojednania, a może głupotą było zakładanie, że Dougald chciał jedynie podporządkować ją
sobie?
Ale namiętność to jedno. Miłość zaś to coś innego.
Czy gotujące się w niej uczucie to była miłość? Nie dziewczęca, niedojrzała fascynacja, jaką odczuwała dziewięć lat
temu, lecz głębsze uczucie, dostrzegające strach i odwagę Dougalda, jego niedoskonałości i jego mocne strony, dzięki
któremu mogła go kochać nie bacząc na jego mankamenty i dla jego zalet.
Bała się myśleć o tym, co może się stać, jeśli naprawdę go kocha.
Hannah przeszła przez drzwi wiodące do wieży i spojrzała w górę na okrągłą wieżyczkę. Wąskie kręcone schody
wznosiły się spiralnie ku podestowi przed pokojem, w którym pracowały ciotki. Proste, drewniane stopnie były płytkie, więc
dla wygody i bezpieczeństwa starszych pań zainstalowano prymitywną poręcz.
Hannah obawiała się, że królowa Wiktoria może zechcieć zobaczyć miejsce, gdzie wykonywany był gobelin. Dlatego
też pospiesznie pokryto ściany świeżą farbą, a cieśle rozpoczęli prace przy wymianie starych stopni na nowe dębowe i zabrali
się za nową balustradę z drewna wiśniowego. Po zakończeniu prac wieża powinna wyglądać bardzo elegancko, teraz jednak
Hannah wchodziła ostrożnie, wypróbowując każdy stopień, zanim na nim stanęła. Prace były wykonywane w ogromnym
pośpiechu i jeden błędny krok mógł się zakończyć niepotrzebnymi obrażeniami.
Westchnęła z ulgą, gdy w końcu znalazła się na podeście. Kiedy pojawią się ciotki, żeby rozpocząć prace nad
gobelinem, będą mogły bezpiecznie wejść po schodach.
Klucz znajdował się w torebce przytroczonej do paska Hannah. Sięgając po niego, zrobiła jednocześnie krok w stronę
drzwi.
Krzyknęła. Deska pod nią załamała się i jej noga wpadła w próżnię.
ROZDZIAŁ19
Dougald, w samych tylko skarpetkach, stał w sypialni i mierzył wzrokiem swojego opieszałego lokaja.
– Jeśli chcesz, żebym miał porządnie zawiązany krawat, proponuję, byś przychodził trochę wcześniej, aby mi pomóc.
Wokół głowy Charlesa sterczało kilka rzadkich włosów; miał rozchełstany żakiet i przekrzywiony krawat.
– Milordzie, zdarzył się wypadek.
Dougald skupił spojrzenie na Charlesie. Nigdy jeszcze nie widział go tak ożywionego. Nic nie mogło zmącić jego
flegmatycznego, francuskiego usposobienia. A już z pewnością nie wypadek, który przytrafił się jakiemuś robotnikowi w
zamku. Dougald wziął surdut i narzucił go na siebie.
– Co za wypadek? Któraś z ciotek? – nagle przyszło mu do głowy. Nieoczekiwanie ogarnął go nieprzyjemny popłoch. –
Chyba nie żadna ciotka! –Czemu tak bardzo się przejmował? Przecież nie były jego prawdziwymi ciotkami. Przysparzały
jedynie kłopotów i zmartwień.
– Nie, milordzie. Madame... panna Setterington... spadła przez dziurę w podłodze.
– To niemożliwe. Wyszła stąd zaledwie... – Wstrzymał oddech. Nie mógł powiedzieć prawdy. Wyszła od niego
niespełna godzinę temu, miała przecież zbyt mało czasu, żeby się zdążyć ubrać i wpakować w kłopoty.
Ale Charles potakująco kiwał głową i pociągał nosem.
Dougald ruszył do przodu i złapał go za ramiona.
– Żyje?
– Qui, milordzie, obawiam się jednak, że jej noga... – Co?
– Może być złamana.
– Dobrze. – Nie, wcale nie było dobrze, ale noga Hannah się zrośnie. Do diabła, wyzdrowieje.
– Gdzie ona jest?
– Niosą ją do jej pokoju.
Dougald rzucił się w stronę korytarza.
– Milordzie, proszę, pańskie buty!
– Mam gdzieś buty! – Mógłby ich jednak potrzebować, gdyby chciał skopać komuś tyłek. – Albo przynieś je.
Na kroczącą procesję natknął się niemal natychmiast. Na czele maszerowała pani Trenchard. U jej boku podążała
pokojówka, dźwigająca czarną torbę. Hannah, opierając się na ramionach dwóch masywnie zbudowanych lokajów, skakała
na jednej nodze. Miała podartą spódnicę, zaciśnięte usta i wojownicze spojrzenie. Na widok Dougalda przypuściła atak.
– Lordzie Raeburn, musi pan zapowiedzieć robotnikom, że zanim zakończą wieczorem pracę, muszą sprawdzić, czy
wszystko jest zabezpieczone, żeby ciotkom nic nie groziło. Któraś mogłaby zrobić sobie poważną krzywdę.
Serce Dougalda zaczęło na powrót bić. Była ranna, ale skoro mogła go łajać, chyba nic poważnego jej się nie stało.
Miał na tyle zdrowego rozsądku, że się powstrzymał, by nie porwać jej w ramiona.
– Gdzie się skaleczyłaś?
– W nogę – warknęła Hannah. Tak, wyzdrowieje na pewno.
– Byłam na podeście przed warsztatem ciotek – ciągnęła Hannah. – Podłoga załamała się pode mną.
Dougald dał znak głową Charlesowi. Charles podał mu buty i, minąwszy zgromadzonych, ruszył na miejsce wypadku.
– Na schodach zachowywałam dużą ostrożność, ale cieśle nic nie robili na podeście.
Dougald z zaskoczeniem spostrzegł, że głos jej się trzęsie.
– Noga mi gdzieś wpadła. A potem cała deska załamała się i poleciałam... – gwałtownie zamrugała oczami – ...i
gdybym nie złapała się za poręcz, spadłabym na dół, ale nie mogłam się podciągnąć do góry, bo kawałki deski leciały w dół...
Do diabła z rozsądkiem. Jego nieposkromiona żona chlipała. Dougald upuścił buty, odepchnął służących i czułe wziął
ją na ręce. Lokaje odsunęli się, nie mając odwagi okazać zdumienia. Hannah przez chwilę odpychała Dougalda, po czym
przywarła do niego, jakby był jej jedyną ostoją. W innych okolicznościach byłby zachwycony jej słabością. I wykorzystał
sytuację. Ale teraz nie wydawało mu się to właściwe.
– Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mnie nie znalazła pani Trenchard – wyszeptała Hannah.
Dougald zanotował sobie w myślach, że winny jest sowite wynagrodzenie swojej gospodyni.
– Milordzie, proszę przynieść ją tutaj. – Pani Trenchard stała w drzwiach pokoju Hannah.
Kiedy niósł ją do łóżka, krzywiła się z bólu.
Co mu przyszło do głowy, żeby przydzielić jej taki pokój? W świetle dnia wyglądał jeszcze gorzej niż nocą. Nie było to
miejsce, w którym Hannah mogłaby powracać do zdrowia. A kiedy rozprawi się z cieślami, pożałują, że nie zostali
ogrodnikami. Zwracając się do pani Trenchard, powiedział:
– Proszę wezwać medyka.
– To pijak. – Pani Trenchard popchnęła do przodu służącą i wzięła od niej torbę. – Sama zajmę się panną Setterington.
– Zerknęła na powątpiewający wyraz twarzy Dougalda. – Zapewniam pana, milordzie, że moja matka, która była jedyną
położną w okolicy, a poza tym pielęgnowała pannę Spring, dobrze mnie wyszkoliła. Panna Setterington będzie w dobrych
rękach.
Dougald zawahał się, ale pani Trenchard z ogromną pewnością otworzyła torbę i wyciągnęła z niej kilka glinianych
słoików. Na znak zgody krótko skinął głową.
– Dobrze.
Pani Trenchard ustawiła słoiczki na stoliku koło łóżka, po czym rozejrzała się dookoła. Zgorszonym tonem
powiedziała:
– Panno Setterington, wypaliła już pani tygodniowy przydział świec!
– Kogo obchodzi jej tygodniowy przydział? – Dougald nie wiedział, o czym gospodyni mówi.
Pani Trenchard wyciągnęła z torby białą, bawełnianą szmatkę.
– Niższym służącym pozwalam na zużycie ośmiu świec w tygodniu, czyli po jednej w dzień powszedni i dwie w
niedziele. Śpią we cztery w jednym pokoju, więc to im śmiało wystarcza. Jeśli są oszczędne, mogą nawet zabrać świeczki do
swoich domów. Służbie na pokojach zezwalam na piętnaście świec w tygodniu, po dwie dziennie, a trzy w niedziele. Panna
69
Setterington przekroczyła swój limit.
– Owszem – przyznała Hannah i dodała: – Sporo czytałam w nocy.
Kłamstwo. Razem z Dougaldem wypalili świece podczas wspólnie spędzanego czasu.
– Tego się właśnie obawiałam – ciągnęła pani Trenchard. – Taki jest rezultat posiadania książek.
Cóż, przykro mi, panno Setterington, ale do niedzieli nie dostanie pani nowych świec.
– Ależ dostanie – wtrącił Dougald.
– Proszę, to nie ma znaczenia. – Hannah ukradkiem dźgnęła Dougalda w udo. – W przyszłym tygodniu się poprawię.
Zgodnie z zasadami dobrego wychowania pani Trenchard zignorowała jej słowa i odpowiedziała swojemu panu.
– Jak pan sobie życzy, milordzie, ale chodzi mi o zaoszczędzenie łoju, a takie pobłażanie nie będzie dobrym
przykładem dla pozostałych służących.
– Stać mnie na łój. – Spojrzał na Hannah. Odpowiedziała mu spojrzeniem.
Jej wilgotne oczy zepsuły efekt. Kobiety. Ich łzy zmiękczały mężczyzn. Gdyby był prawdziwym mężczyzną, jak jego
ojciec, nie wzruszałby go płacz jego kobiety. Twardo oparłby się każdej emocji, jaką by w nim obudziła, każdej jej prośbie.
Gdyby Hannah trochę dłużej znajdowała się z daleka od niego, udałoby mu się osiągnąć taki poziom obojętności. Jednak w
tej sytuacji...
– Panna Setterington jest kimś więcej niż zwykłą służącą.
– Milordzie, proszę, czy mógłby pan przestać? – Najwyraźniej Hannah nie chciała, żeby wstawiał się za nią.
Podał jej swoją chusteczkę. Skorzystała z niej.
Pani Trenchard podała zwój ręczników pokojówce i powiedziała:
– Zacznij drzeć bandaże. – Uniosła brodę Hannah i obejrzała zakrwawiony podbródek dziewczyny. – Proszę wybaczyć,
milordzie, że źle pana zrozumiałam. Przed przybyciem panny Setterington jasno pan stwierdził, że nie należą się jej żadne
specjalne względy.
Przypomniał sobie, że istotnie, pod wpływem nadmiaru alkoholu, wygadywał różne rzeczy o swojej żonie. Oczywiście
nie wspominał pani Trenchard o ich małżeństwie. Na pewno tego nie zrobił, ale gospodyni musiała się zastanawiać, jaka była
przyczyna jego jadu.
– Panna Setterington może mieć kłopoty z zaśnięciem, z powodu odniesionych obrażeń. – Przypomniawszy sobie o
przywiązaniu pani Trenchard do ciotki Spring, dodał: – A poza tym uratowała ciotki od nieszczęścia.
Pani Trenchard skinęła głową.
– To prawda, nie mogę jednak aprobować łamania zasad. Następną rzeczą, jakiej pan zażąda, będzie zniesienie ciszy
nocnej.
Czasami Dougald zastanawiał się, czy wie, co dzieje się w jego własnym domu.
– Jakiej ciszy nocnej?
– O dziewiątej wieczorem. Cała służba musi wtedy być w swoich pokojach i nikt nie może zrobić sobie po ciemku
krzywdy.
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego pomagająca pani Trenchard pokojówka wpatrywała się w niego jak wiele innych
służących, z niepokojem graniczącym z histerią. Gwałtownym ruchem głowy wskazał dziewczynę.
– Czy ona uważa, że ją zabiję?
Głupia dziewczyna skinęła głową. Po prostu skinęła głową.
– Na miły Bóg, dziewczyno, zupełnie mnie nie obchodzisz.
Nie wyglądało na to, żeby jego zapewnienie uspokoiło służącą. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i skuliła się przed nim.
– Doskonały sposób dodania jej otuchy – rzuciła Hannah.
Pani Trenchard poklepała pokojówkę po ramieniu.
– Idź już. Nie jesteś mi teraz potrzebna.
– Poczekaj. – Dougald usiłował wzruszyć poduszkę pod głową Hannah. – Idź do mojej sypialni i przynieś jedną z
moich poduszek dla panny Setterington.
Dziewczyna wbiła w niego wzrok i nerwowo przełknęła ślinę.
– Nie, nie chodź. – Hannah uniosła się na łokciu. – Milordzie, nie potrzebuję specjalnych względów. Chciałabym
jedynie, żeby doglądała mnie pani Trenchard, bym mogła szybko wrócić do ciotek. Potrzebna im moja pomoc przy
wykończeniu gobelinu.
Dougald popchnął ją na łóżko.
– Tym będziemy się martwili później. – Wyraźnie potrzebowała dawki laudanum.
Spojrzał porozumiewawczo na panią Trenchard.
Pani Trenchard kiwnęła głową, po czym powiedziała coś do speszonej pokojówki, która wybiegła pospiesznie, żeby
wypełnić polecenie.
– A teraz, milordzie, gdybyś mógł stąd wyjść...
– Nie. – Usadowił się na brzegu łóżka. – Zostaję.
– Co za bzdura – rzekła Hannah. – Nie możesz zostać.
Dougald dał znak pani Trenchard, żeby kontynuowała zabiegi.
ROZDZIAŁ20
– Zważywszy na możliwe skutki wypadku, panna Setterington miała dużo szczęścia. – Pani Trenchard wypchnęła
Dougalda z sypialni Hannah, pozostawiając dziewczynę opartą na poduszkach i sączącą specjalną, uspokajającą herbatkę
gospodyni pod opieką pokojówki. – Widział pan, że ma podrapane nogi i drzazgi powbijane w dłonie. Bardzo będzie ją
bolała noga skręcona w kostce i pozrywane paznokcie. Silnie też uderzyła się w brodę, więc przez pewien czas będzie
odczuwała okropny ból głowy.
Zachowanie pani Trenchard w pokoju Hannah przekonało Dougalda, że gospodyni rzeczywiście zna się na opiece nad
chorymi. Mógł jej zaufać, więc z kolei zaczął rozważać, co też Charles odkrył w swoim polowaniu na winowajcę.
– Proszę ze mną – polecił i ruszył korytarzem. – Ile czasu zostanie w łóżku?
– Na pewno dzisiaj, może jeszcze jutro. Przez kilka dni powinna jak najwięcej siedzieć i trzymać nogę w górze.
– Proszę dopilnować, żeby to robiła. – Dougald zerknął na panią Trenchard, podążającą pospiesznie u jego boku.
Niewątpliwie dzisiaj ta kobieta pokazała, ile jest warta. – Jest pani tutaj od wielu lat.
– Przez całe życie.
Dougald zatrzymał się, podniósł swoje buty i spojrzał gospodyni prosto w oczy.
– Dobrze pani zna sir Onslowa.
Dostrzegł błysk niepokoju. Czy była to typowa reakcja wypytywanej sługi, czy też kobieta coś wiedziała?
– Znam go od czasów, gdy był jeszcze chłopcem.
– Czy powiedziałaby pani o nim, że ma nieposzlakowany charakter?
– To miły człowiek.
Dougaldowi nic to nie mówiło. Ruszył korytarzem. Pospieszyła za nim.
– Jest dobry dla służby, lubi moje jedzenie i często się uśmiecha.
– Flirciarz.
– To nie zbrodnia.
Chyba że flirtował z Hannah.
– Nie, nie zbrodnia. – Było jasne, że pani Trenchard lubiła Seatona. – Pytałem, bo jest moim spadkobiercą i
zastanawiałem się, jakim byłby panem, gdyby coś mi się stało.
– Dobrym – rzekła natychmiast.
Nie negowała, że coś może się przydarzyć Dougaldowi. Czyżby zakładała, że pójdzie w ślady swoich poprzedników?
– Ale Seaton ubóstwia Londyn. Boję się, że mógłby być stale nieobecny w majątku.
– To prawda, nieobecny, ale nie zapomniany. – Zwolniła. – Sir Onslow...
– Co Onslow?
Nie odpowiedziała. Gdy się do niej odwrócił, zobaczył, że trzyma się za bok.
– Co się stało?
Nagle pobladła, oparła się o ścianę.
– Niestrawność, milordzie. Czasami mam wrażenie, jakby sam diabeł ściskał mi kiszki. – Z kieszeni fartucha
wygrzebała buteleczkę. Odkorkowała ją i wypiła zawartość, po czym przez chwilę stała z przymkniętymi oczami, dopóki
bladość nie ustąpiła z jej policzków. Wyprostowała się wówczas, dygnęła i powiedziała – Proszę o wybaczenie, milordzie.
To się zdarza, kiedy za długo pracuję.
– Pracuj zatem mniej. – Doskonale zdawał sobie sprawę, w jakie się wpędza tarapaty, nie mógł jednak pozwolić, żeby
kobieta padła z wyczerpania.
Pani Trenchard westchnęła.
– Milordzie, czy mogę coś powiedzieć szczerze? Dougald spojrzał na swoją ochmistrzynię. Była wysoka, grubokoścista
i sprawna; typ służącej, jaki bardzo cenił. Trzymała się z dala od niego, wykonywała swoją pracę i nigdy nie pozwalała sobie
na uwagi. Ale teraz zamierzała to uczynić i zaciekawiło go, jakie niezwykłe wydarzenie w ciągu ostatnich dni skłoniło ją do
tego.
– O co chodzi?
– Nie mówiłam ani słowa o zmianach, jakie pan tu wprowadza, chociaż było wiele skarg od innych służących, bowiem
decyzje należą do pana.
– Właśnie.
Lekko się zawahała.
– Ale kiedy ludziom zagraża niebezpieczeństwo, nie mogę milczeć. Przez cały czas wszędzie kręcą się robotnicy,
rozbierający coś i budujący na nowo, bez śladu szacunku dla przeszłości. Wydaje mi się, że nawet wobec przyjazdu królowej
Wiktorii byłoby lepiej, gdyby robiono mniej, po rozważeniu, które prace powinny zostać wykonane w pierwszej kolejności.
– Co ma pani na myśli?
– Na przykład główna sala. Nie dalej jak wczoraj przyłapałam cieśli stojących na dole z drabiną i śmiejących się z
kolegi wiszącego na belkach pod sufitem.
Dougald słyszał krzyki i poszedł zobaczyć, co to za zamieszanie. Ocenił, że były to jedynie niewybredne żarty, mające
71
złagodzić napięcie panujące przy ciągłej pracy. Najwyraźniej jednak pani Trenchard potraktowała sprawę znacznie
poważniej.
– Mam nadzieję, że przywołała ich pani do porządku – powiedział, nie okazując rozbawienia. – Bardzo bym nie chciał,
żeby któryś z nich spadł i złamał sobie nogę.
– A co gorsza, żeby spadł i połamał którąś z rzeźb. – Posępnie pokręciła głową. – Większość z nich pochodzi z
czternastego wieku, a niektóre są najpiękniejszymi rzeźbami w naszym hrabstwie.
– Porozmawiam z nimi.
– Cieszę się, że przynajmniej ci barbarzyńcy nie zniszczą kaplicy.
Każdego ranka po mszy widział panią Trenchard, samotnie odkurzającą i polerującą ołtarz i ławki. Nie ulegało
wątpliwości, że jest bardzo religijna, pospieszył więc z zapewnieniem:
– Kiedy robotnicy rozpoczną prace w kaplicy, osobiście będę ich nadzorował.
Spojrzała z zaskoczeniem.
– Ależ milordzie, myślałam, że nie zamierza pan niczego zmieniać w kaplicy.
– Zmieniać? Nie. Podniosła atmosfera tego miejsca musi zostać zachowana. Ale koniecznie trzeba dokonać porządków
i reperacji.
– Oczywiście. A więc zamierza pan wyremontować kaplicę.
– Pani nabożność zasługuje na uznanie. – Niezdarnie poklepał ją po ramieniu. – Nie pozwolę na zaniedbanie miejsca,
które od wieków było sercem zamku.
– Kiedy?
Zastanowił się chwilę.
– Przed wizytą królowej nie będę miał czasu, żeby nadzorować remont, ale obiecuję, że zajmę się tym najszybciej, jak
będę mógł. To nie może być pospieszna, nieprzemyślana zmiana. Od dawna wiedziałem, co chcę zrobić z zamkiem Raeburn.
Po prostu zająłem się czymś innym. – Schwytaniem i podporządkowaniem sobie Hannah. – Teraz wszystko musi zostać
wykonane, i to szybko na dodatek. Obiecuję pani, że nie przydarzy się już żaden incydent z robotnikami, ani żaden wypadek
jak ten, który spotkał pannę Setterington.
Pani Trenchard załamała ręce.
– Nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda.
– Nikomu nic się nie stanie. Proszę się więcej nie martwić.
Zawahała się, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze.
Dougald uniósł brwi. Wysłuchał już jej zdania. I wystarczy. Z wyrazu jego twarzy musiała to odczytać, gdyż ukłoniła
się i rzekła:
– Pójdę posiedzieć z panną Setterington.
– Dobrze. Proszę jej dać wszystko, czego będzie potrzebowała. Chcemy, żeby była zdrowa na przyjazd królowej
Wiktorii, gdyż królewską wizytę zawdzięczamy ich przyjaźni.
– Tak. – Pani Trenchard zawróciła w stronę sypialni Hannah. – Ma pan rację, milordzie, jak zwykle.
Dougald usiadł, wsunął buty i zapiął je. Jeszcze niedawno uwierzyłby pani Trenchard. Od wielu lat uważał się za
nieomylnego. Ale Hannah, jej pewność siebie, jej śmiech i jej... inteligencja spowodowały, że zaczął wątpić w swoje osądy.
Takie wątpliwości były okropną rzeczą dla mężczyzny w jego wieku, z jego obowiązkami. Nie był zachwycony. Gdyby nie
Hannah, nie wahałby się teraz. Gdyby nie Hannah, byłby szczęśliwy.
Ale nawet on sam musiał przyznać, że to było kłamstwo. Nie był szczęśliwy od tylu lat, że nie potrafiłby juz ich
zliczyć. Odkąd go porzuciła i ludzie zaczęli nazywać go mordercą. Chociaż nie mógł sobie też przypomnieć, żeby wcześniej
był szczęśliwy. Zdecydowany, uparty, pewny siebie, ale nie szczęśliwy.
Czego chciał? Znał odpowiedź. Chciał, żeby Hannah uwielbiała go całym sercem, jak w okresie poprzedzającym ich
ślub. I nie da jej sobie odebrać, zanim nie zadecyduje o jej losie. Tak, kiedy znajdzie człowieka odpowiedzialnego za jej
wypadek, ukarze go i nikt więcej nie odważy się popełnić błędu.
Zszedł w dół, minął główną salę i kaplicę, aż dotarł do swojego gabinetu. Charles na pewno wytropił już
odpowiedzialnych za wypadek i, na ile znał Charlesa, winowajcy powinni już czekać w gabinecie, trzęsąc się ze strachu. Ale
Charlesa nie było w przedpokoju, a sam gabinet był pusty. Dougald zmarszczył brwi. Nagle usłyszał zbliżające się męskie
glosy.
– Mówię ci, że nie chcę rozmawiać z jego lordowską mością. W jego obecności ogarnia mnie przerażenie.
– Qui, rozumiem, ale na pewno będzie chciał usłyszeć, co masz mu do powiedzenia – rzeki Charles swoim
najłagodniejszym tonem.
– Nie chcę mu nic mówić.
– Obiecuję, że nie będzie się na ciebie gniewał, Fred.
– Widziałem, jak się patrzył spode łba. Takie spojrzenie może zabić, a przecież lord ma już śmierć na swoim sumieniu.
Po raz pierwszy od wielu lat Dougalda ogarnęła ślepa furia. Dotarło do niego, że ma dosyć niesprawiedliwych oskarżeń
o morderstwo. O zamordowanie Hannah, swoich poprzedników z zamku Raeburn... Nigdy nikogo nie zabił. Nigdy, poza
uczciwą bójką, nie stosował przemocy. Jednak znosił karę za nie popełnione grzechy i miał już dosyć otaczającego go
ostracyzmu.
Głos robotnika przerodził się w jęczenie.
– Nie rozumiesz, człowieku? Pewnie jego lordowska mość sam to zrobił.
Został osądzony przez człowieka, którego wyciągnął z otchłani nędzy, sprowadził do zamku Raeburn i któremu dał
godziwą pracę. Nie oczekiwał wdzięczności, ale odrobina lojalności by nie zawadziła. Podszedł do drzwi.
– Co sam zrobiłem? – Pytanie zabrzmiało niczym smagnięcie bicza.
Charles i cieśla stali w kaplicy. Na widok Dougalda Fred pobladł.
– Milordzie. – Ściągnął z głowy czapkę. – Nie miałem zamiaru... pan Charles myślał, że jeszcze nie ma pana tutaj... to
znaczy...
– Co zrobiłem? – powtórzył Dougald. Charles popchnął Freda do przodu.
– Wchodź! Tutaj nie możemy o tym rozmawiać. Dougald odsunął się od drzwi, żeby przepuścić Freda, jednak nie
odczuwał dość litości, żeby stanąć za biurkiem. Przechadzał się w tę i z powrotem, dopóki Fred nie wszedł do środka i
Charles nie zamknął drzwi. Wtedy zwrócił się do Freda.
– Myślisz, że co zrobiłem?
Fred stał, mnąc czapkę w rękach, wyraźnie niezdolny do wykrztuszenia słowa.
– Cieśle nie pracowali na podeście, milordzie – Charles poinformował Dougalda.
Dougald zmrużył oczy.
– Pracowali na chodach.
– Tylko na schodach. Jeszcze nic nie robiliśmy na podeście.
Dougald pojął natychmiast, co to oznaczało i jego gniew przygasł.
– Czy deski mogły być przegniłe? Cieśla odzyskał odwagę.
– Mogły być. Ale nie były.
– Co więc się zdarzyło? – cichym, pełnym napięcia głosem zapytał Dougald.
– Ktoś podpiłował parę desek w różnych miejscach. Osłabił je. Milordzie, przysięgam, że nie były podpiłowane
ostatniej nocy. Mieliśmy się zabrać za podest dziś rano i wczoraj przed końcem pracy dokładnie oglądaliśmy podłogę na
podeście z Rubinem.
A więc ktoś celowo zrobił krzywdę żonie Dougalda. Ktoś, kto wiedział, że codziennie, skoro świt, biegła do pokoju na
wieży. Ale przecież nikt nie wiedział, że Hannah była jego żoną.
– Po kiego diabła ktoś miałby to robić? – zapytał Dougald.
Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi. Charles otworzył drzwi i pozwolił Fredowi umknąć, po czym na powrót je
zamknął.
– Milordzie, pan i madame zachowywaliście się dość niedyskretnie w swoich... małżeńskich wizytach.
Dougald odwrócił się gwałtownie w stronę Charlesa.
– Skąd wiesz, że...
– Przyszedłem rano, żeby pomóc się panu ubrać. Pani wymykała się z pańskiego pokoju. Następnego dnia znów
przyszedłem, żeby pomóc się panu ubrać. Pan wymknął się z jej sypialni. Schowałem się w końcu korytarza, żeby odstraszyć
innych służących od obserwowania państwa, ale... milordzie, takich sekretów nie da się utrzymać. Pojawiły się plotki.
Słyszałem je. Służący spekulują, dlaczego pan ostatnio złagodniał. Widzą napięcie pomiędzy panem i madame. Widzą
spojrzenia. Jej rumieńce. I wyciągają prawidłowe wnioski.
– Cholera. – Dougald nie chciał słyszeć, że przyczynił się do zagrożenia życia Hannah.
– Tak, milordzie – spokojnie odparł Charles. – Nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział, iż madame jest pańską żoną, ale
ludzie mogą myśleć, że zanosi się na małżeństwo. Jeśli, jak pan sugerował, to sir Onslow próbował pana zgładzić, żeby
odziedziczyć tytuł...
– Przecież twierdziłeś, że nie wierzysz, by to był Seaton. Detektywi nie znaleźli żadnego śladu jego winy.
– To oznacza jedynie, że jeszcze go na niczym nie przyłapali. Osobiście uważam, że sir Onslow nie ma dość sprytu i
złośliwości. – Wydawało się, że policzki Charlesa jeszcze bardziej się zapadły. – Ma jednak motyw, a poza tym widziałem
go, milordzie. Czaił się w korytarzach. Chował coś pod płaszczem. Przyłapałem go nawet, gdy opuszczał wschodnie
skrzydło.
– Sprawdziłeś, gdzie był?
– Nic nie było ruszone w pańskiej sypialni, zresztą wówczas sądziłem, że jest nieszkodliwy.
– Ja też nie jestem o tym przekonany. Większość czasu spędza poza zamkiem Raeburn. Bawi się, kiedy my pracujemy.
– Może więc ktoś wynajęty przez sir Onslowa. To uwolniłoby go od oskarżeń, gdyby stwierdzono morderstwo i
pojawiły się podejrzenia. Jest jeszcze jedno zdarzenie, które wydało mi się dziwne, ale o którym panu nie wspominałem.
Dougald odwrócił się do niego.
– Słucham?
– Pewnego dnia, gdy madame czekała na pana pod gabinetem, zawędrowała do kaplicy. Kiedy tam wszedłem, leżała na
podłodze. Powiedziała, że uderzyła się w głowę. – Charles miał cielęcy wyraz twarzy. – Początkowo jej nie uwierzyłem.
– Co to znaczy, że jej nie uwierzyłeś?
73
– Nie było niczego, o co mogłaby się uderzyć. – Charles lekko wzruszył ramionami. – A ona jest jeune filie. Jeunes
filles lubią przesadzać i dramatyzować.
– Charles, czy jest w kobietach coś, co ci się podoba? – zgrzytając zębami zadał pytanie Dougald.
– Qui, jest jedna rzecz, którą w nich lubię, i to bardzo. Ale przy tym nie muszą mówić.
Dougald musiał przyznać, że być może Hannah miała swoje powody, żeby nie lubić Charlesa. – Ale uderzyła się w
głowę?
– W pobliżu znalazłem ciężki, odłamany skądś kawałek drewna. Przyszło nam do głowy, że mógł się oderwać od
krokwi, ale nawet jeśli tak było, to musiał spaść dawno temu, bowiem ułamany fragment był brudny, zakurzony i osmalony
dymem.
Dougald podszedł do Charlesa i spojrzał na niego z góry.
– Co ci powiedziała Hannah?
– Uderzenie ogłuszyło madame i nic nie zauważyła. Pytałem jednego z robotników, skąd może pochodzić ten
drewniany kawałek. Powiedział, że pasuje do krokwi.
– Charles znacząco uniósł palec. – Do krokwi w głównej sali zamkowej.
– A więc ktoś go rzucił.
– Qui, tak podejrzewam. Dougalda poraził gniew.
– Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
– Nie chciał pan słyszeć ani słowa o madame. Nawet jednego słowa.
Charles przedstawił swoją odpowiedź z lekkim tonem triumfu w głosie. Dougald uwierzył mu, sam bowiem doskonale
pamiętał ów dzień w swoim gabinecie i instrukcje, jakie wydał służącemu.
– Masz rację, Charles. Zasłużyłem sobie na to.
– Tak, milordzie. – Charles szybko odetchnął. – Ale z tego powodu nalegałem na szczególną ostrożność podczas prac
remontowych. Bałem się następnego wypadku.
– Dziękuję ci. – Jednak Dougald nie potrafił zapomnieć roli, jaką odegrał Charles, gdy Hannah pierwszy raz go
opuściła. – Nadal zastanawiam się, czemu to zrobiłeś.
– Zastanawia się pan? Nie rozumie pan? – Francuski akcent Charlesa nasilał się, gdy służący był wzburzony. – Moim
największym pragnieniem jest, żeby pan pojednał się z madame. Zrobiłem wszystko, co w mej mocy, żeby to się stało.
– Dlaczego? – bezbarwnym głosem spytał Dougald.
– Musi wrócić i być pańską prawdziwą małżonką. Jest pan nieszczęśliwy, gdy madame przebywa z dala od pana, ale nie
zamierza pan się rozwieść. – Spojrzał na Dougalda. – A jeśli do pana nie wróci, powinna umrzeć, żeby odzyskał pan
wolność.
Aha! A więc dotarli do sedna sprawy.
– Wolałbym nie narażać się na oskarżenie o kolejne morderstwo.
– Nie! Milordzie, nie powiedziałem, że powinien pan ją zabić! Ale ciążący na panu zarzut morderstwa postawił pana
poza nawiasem towarzyskiej elity. Nie może pan poślubić następnej, lepszej panny, skoro jej ojciec będzie przekonany, iż
podetnie jej pan gardło. – Charles uśmiechnął się z udawaną wesołością. – Musi więc dojść do pojednania.
– Bądź moją żoną, bo inaczej cię zabiję? Każda kobieta chciałaby usłyszeć taką propozycję.
– Wcale nie musi pan jej zabijać, milordzie. Ktoś ma chęć zrobić to za pana.
Bezczelna uwaga Charlesa podcięła Dougaldowi nogi. Opadł na krzesło i kolejny raz spróbował zgłębić ogrom swojego
nieszczęścia.
– A więc to przeze mnie Hannah znalazła się w niebezpieczeństwie?
– Syn pana i madame pozbawi sir Onslowa praw do dziedziczenia. To chyba musi być sir Onslow.
Dougald mógł stawić czoło niebezpieczeństwu. Wobec tchórza, który usiłowałby go zabić, czuł wyłącznie pogardę. Ale
próba zabicia Hannah... Nie. Nie.
– Czy Seaton jest teraz w domu?
– Nie, milordzie, wyjechał na cały dzień do dworu Connif.
– Chcę z nim porozmawiać, kiedy wróci.
– Czy mogę być przy tym obecny, milordzie? Dougald i lokaj wymienili ponure uśmiechy.
– Oczywiście, bardzo liczę na twoją obecność. Seaton rzadko się mnie boi.
– Ta jego obojętność łatwo może ulec zmianie.
– Tak, chyba musi zniknąć. Jednak do czasu rozmowy z Seatonem musimy czuwać nad Hannah.
– Milordzie, pilnowałem jej, gdy tylko mogłem, Ale to niezwykle trudne. Madame biega tu i tam, w górę i w dół po
schodach. Rozmawia ze wszystkimi, ze wszystkimi jest w przyjaznych stosunkach. – Szyderczy uśmieszek Charlesa jasno
dowodził, że nie pochwala takiej postawy. – W domu są robotnicy, obcy ludzie. Każdy z nich mógł zostać wynajęty, żeby
zrobić jej krzywdę. Albo ktoś, kogo dobrze znamy, któryś ze służących, pani Trenchard, Alfred...
– Ty...
– Ja? Oczywiście, to mogłem być również ja. Ale gdybym chciał ją zabić, miałem już po temu wiele okazji.
Może nie zabić, pomyślał Dougald. Może tylko odsunąć ją, jak kiedyś. Spojrzał na Charlesa, na obwisłą twarz,
bulwiasty nos i rzadkie włosy na głowie. Jak Dougald mógł zaufać Charlesowi, który wcześniej ciężko pracował, żeby
pozbyć się Hannah?
Jakby czytając w jego myślach, Charles odezwał się:
– Musi pan ją odesłać, milordzie.
– Nie pojedzie. – A Dougald nie ufał jej na tyle, żeby powiedzieć jej, dlaczego musi wyjechać. Hannah odmówi
wyjazdu, kierując się przywiązaniem do ciotek, obowiązkami wobec królowej, a może nawet namiętnością, którą do niego
czuje. Hannah, która teraz zawitała do jego domu, nie była już tą dawną, młodą Hannah. Sama decydowała o swoim
postępowaniu i wcielała swoje decyzje w życie z rozsądkiem i determinacją. Jeśli postanowi pomóc Dougaldowi w
znalezieniu winnego, będzie się przy tym upierać. A kiedy Dougald myślał o Hannah, odważnie stawiającej czoło temu
zdegenerowanemu osłu, Seatonowi... nie, nie zrobi tego, bo Dougald nic jej nie powie.
– Milordzie, nie mogę pilnować pana i jej, a jeśli musiałbym wybierać, to zna pan doskonale mój wybór –
zrozpaczonym tonem rzekł Charles.
Owszem, Dougald wiedział, zdawał sobie również sprawę z tego, że nic nie zachwieje lojalnością Charlesa wobec
niego.
– Może pan ją skłonić do wyjazdu. – Służący oparł dłonie na biurku, pochylił się do przodu i z powagą, szczerze,
spojrzał na Dougalda. – Wie pan, w jaki sposób.
– Tak. – Dopóki Dougald nie zdemaskuje winowajcy i nie rozprawi się z nim, musi odsunąć stąd Hannah. Z ponurym
zdecydowaniem otworzył dolną szufladę biurka i wyciągnął z niej plik listów, przewiązanych wyblakłą, różową wstążką. –
Ale to poważnie zmniejszy szansę na nasze pojednanie.
ROZDZIAŁ21
Ciotki stały przy łóżku Hannah i przyglądały się jej z ciekawością, graniczącą z podejrzliwością.
– Wyjaśnij nam jeszcze raz, moja droga, jak to się stało, że się potknęłaś na schodach wiodących do naszej pracowni –
rzekła ciotka Isabel. – Gdy za pierwszym razem mówiłaś, nic nie słyszałam. Strasznie mamrotałaś.
Hannah nie mamrotała. Prawdę mówiąc, doprowadziła do perfekcji sztukę powolnego, głośnego mówienia, żeby ciotka
Isabel mogła ją słyszeć. Nie mogła jednak podważać prawdomówności starszej pani, toteż powiedziała:
– Niosłam pudełko z włóczkami i na schodach nadepnęłam na brzeg spódnicy.
– Uhm... – Ciotka Ethel skinęła głową.
– Takie duże pudełko – dorzuciła ciotka Spring.
– Dlaczego nie poleciłaś lokajowi, żeby je wniósł na górę? – zapytała ciotka Isabel.
– Wszyscy lokaje byli zajęci przy pracach budowlanych i sprzątaniu. Nie chciałam odrywać ich od obowiązków. Na
przyszłość będę mądrzejsza. – Hannah zasłoniła się szczelniej swoją flanelową koszulą nocną w wyblakłe paski i wskazała
krzesła. – Nie spodziewałam się gości, ale proszę, może ktoś usiądzie?
– Nie, kochanie, wygodniej jest nam stać – odparła panna Minnie.
Panna Minnie miała na myśli to, że ciotkom wygodniej było ją zastraszać, patrząc na nią z góry. Ból nogi w kostce
mniej doskwierał Hannah niż przesłuchanie ciotek.
Hannah poprawiła się na poduszkach i spróbowała zmienić temat rozmowy.
– Dziękuję za kwiaty, ciociu Ethel. – Na stoliku przy łóżku stał kryształowy wazon. Hannah dotknęła delikatnych
płatków różowej róży. – Są piękne.
Ciotka Ethel rozpromieniła się, oczarowana pochwałą swoich kwiatów.
– Jutro przyniosę ci więcej. – Ciotka Spring dała jej kuksańca, przywołując ją do porządku. – Ach tak! Opowiadałaś
nam o swoim upadku. – Ciotka Ethel wbiła wzrok w Hannah.
– Nic więcej nie ma do dodania. – Hannah usiłowała ze swobodą wzruszyć ramionami. – Jak tam plany przygotowań na
przyjęcie królowej?
Ciotka Isabel przygładziła świeżo ufarbowane, bardzo czarne włosy.
– Lord i lady McCarn przysłali uprzejme potwierdzenie, podobnie Dempsterowie, sir Stokes i lady Gwen, i...
– Prościej będzie powiedzieć, że wszyscy przyjęli zaproszenie – przerwała jej panna Minnie.
– Wszyscy? – Hannah pomyślała o swoich dziadkach i klasnęła w ręce. W końcu ich pozna.
Ból w kostce zmniejszył się. Doszła do wniosku, że bez kłopotów będzie mogła założyć buciki na przyjęcie królowej.
Była z tego bardzo zadowolona, chciała bowiem wyglądać nieskazitelnie w czasie spotkania z Burroughsami. Ciotka Isabel
wstała.
– Tak, prościej byłoby tak powiedzieć. Na pewno zdążymy z przygotowaniem jedzenia i picia na przyjazd królowej.
Gdyby tylko pani była zdrowa, panno Setterington.
– Dziękuję, czuję się już dobrze. Gdy pani Trenchard badała mnie dziś rano powiedziała, że jutro będę już mogła wstać,
jeśli tylko będę chodziła o lasce. – Hannah irytowało siedzenie w łóżku. – Jak postępują prace przy gobelinie?
– Do wizyty królowej mamy niespełna pięć dni. Nie wiem, czy damy radę skończyć na czas. – Ciotka Spring żałośnie
potrząsnęła głową. – Zwłaszcza, że nie mamy potrzebnej włóczki. Ach, ale mówiłaś przecież, że ją dostarczyli. – Przyłożyła
palec do brody. – Gdzie ją położyłaś?
75
Gładząc fałdy spódnicy, Hannah zastanawiała się, czemu kiedyś wydawało się jej, iż będzie umiała oszukać te kobiety.
Po raz pierwszy od śmierci matki wystawiona była na karcące spojrzenia. Poczuła ukłucie winy.
– Upuściłam ją, przewracając się. Może ktoś ją podniósł. – Włóczki miały nadejść wczoraj. Przesyłka musiała być
gdzieś na terenie zamku.
– Zapytamy panią Trenchard. – Panna Minnie sprawiła, że to proste zdanie zabrzmiało złowrogo.
Ale Hannah była zadowolona z tego pomysłu. Jeśli zajdzie potrzeba, pani Trenchard skłamie dla niej. Pani Trenchard
również nie będzie chciała, żeby ciotki się martwiły.
– Tak, porozmawiam z Judy – rzekła ciotka Spring. – Jesteśmy jak siostry.
Zaskoczona Hannah zamrugała.
– Co to znaczy jak siostry?
– Po śmierci mojej matki jej matka była moją mamką. – Ciotka Spring wskazała palcem na siebie. – Jesteśmy w tym
samym wieku.
– Jesteście rówieśniczkami? – Z jakiegoś powodu Hannah myślała, że ciotka Spring jest starsza od pani Trenchard. Pani
Trenchard była taka krzepka i zaradna, potrafiła zarządzać pięćdziesięcioma służącymi, gdy tymczasem ciotka Spring była...
ciotką Spring. Zagubiona, ekscentryczna, nieskończenie uprzejma.
Ciotka Spring zapomniała o tropieniu prawdy i przysiadła na brzegu łóżka Hannah.
– Wychowywałyśmy się jak siostry. W młodości kochana Judy towarzyszyła mi wszędzie. Zawsze się o mnie
troszczyła, nawet kiedy byłyśmy już dorosłe. Nawet po swoim ślubie. Gdyby nie ona, nigdy nie mogłabym spotykać się
potajemnie z Lawrencem...
– Panno Spring! – od drzwi zawołała pani Trenchard. – Proszę nie opowiadać takich rzeczy. Nie chcemy, żeby
ucierpiała pani reputacja.
– Phi, co mi po reputacji? Lawrence był moją jedyną, prawdziwą miłością. – I z nagłym pragmatyzmem dodała: –
Zresztą jestem o wiele za stara, żeby wychodzić za mąż.
Pani Trenchard wkroczyła do maleńkiego, zatłoczonego pokoju.
– To nieprawda, panno Spring. Mężczyźni ustawiają się w kolejce, czekając tylko na pani kiwnięcie.
– Mój wzrok nigdy nie spoczął na tych zdziecinniałych ramolach – cierpkim głosem rzuciła panna Minnie. – Spring
doszła do wniosku, że jej widoki na zamążpójście się skończyły, Trenchard. Czemu nie możesz w to uwierzyć?
Pani Trenchard miała odpowiedź na końcu języka, jednak coś, szacunek dla ciotki Spring, a może lęk przed panną
Minnie, powstrzymało ją. Po chwili krępującej ciszy odezwała się:
– Panno Setterington, chciałam zbadać pani nogę. Lord Raeburn chce wiedzieć, czy będzie pani mogła dzisiaj wstać.
– Przypomniałam sobie! – Ciotka Spring oparła ręce na biodrach i niespodziewanie powróciła do zasadniczego tematu.
– Judy, w jaki sposób panna Setterington odniosła obrażenia?
– Mówiłam paniom – rzekła Hannah. – Potknęłam się, wchodząc po schodach.
– Pytałam Judy – zirytowanym głosem powiedziała ciotka Spring.
– Nie byłam świadkiem upadku panny Setterington. – Pani Trenchard schowała ręce pod fartuch i odwróciła wzrok od
ciotki Spring.
– Znaleźliście ją u podnóża schodów? – zapytała panna Minnie.
Pani Trenchard rozejrzała się wokół, jak zwierzę pochwycone w pułapkę i jej lokalny akcent stał się wyraźniejszy, gdy
odpowiedziała:
– Niezupełnie.
Od drzwi rozległ się ostry głos Dougalda.
– Wystarczy już, drogie panie. Chciałbym porozmawiać z panną Setterington.
Wbiły się weń przenikliwe spojrzenia czterech par oczu.
– Nie krępuj się, mój drogi – zachęciła go ciotka Isabel.
– Na osobności – wyjaśnił.
– Nie mogę uwierzyć, że chcesz, abyśmy się na to zgodziły – rzekła panna Minnie swoim najsurowszym tonem.
– To bardzo niewłaściwe – dorzuciła ciotka Isabel.
– Ale pozwolimy na to! – Ciotka Spring wstała. – Chodźcie, dziewczęta. Zostawmy te dzieci same.
Z nieprzyzwoitym pośpiechem ciotki ruszyły do wyjścia. Po kolei przeciskały się w drzwiach koło Dougalda.
Ciotka Isabel wychodziła ostatnia. Przenikliwym szeptem zwróciła się do Dougalda. – Nawiasem mówiąc, mój drogi,
mógłbyś pomyśleć o przeniesieniu Hannah do innej sypialni. Ten pokój jest szalenie zaniedbany. – I rzucając szybkie
spojrzenie na Hannah, dodała: – Może odpowiednia byłaby twoja sypialnia.
Gdy ciotka Isabel wymknęła się w końcu z pokoju, Hannah miała ochotę walić głową w poręcz łóżka. Nie dość, że
Dougald zapragnął się z nią widzieć na osobności, to jeszcze ciotki się na to zgodziły! A ciotka Isabel powiedziała coś tak
sprośnego! I wszystko w obecności gospodyni. Hannah nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.
Zanim Dougald zdążył się poruszyć, do sypialni wróciła ciotka Ethel i powiedziała:
– Proszę ze mną, pani Trenchard.
– Pani Trenchard zostanie – oświadczył Dougald, odwracając głowę i mierząc ciotkę Ethel spojrzeniem.
Cofnęła się, jakby zobaczyła potwora. Z przerażeniem wyszeptała:
– Jak pan sobie życzy, milordzie. – Spojrzała ze współczuciem na Hannah i pospiesznie się oddaliła.
Kiedy odwrócił się twarzą w jej stronę, zobaczyła, co tak przeraziło ciotkę Ethel. W progu, niczym odziana w czerń
zjawa, z ponurą twarzą stał Dougald; jego zielone oczy pozbawione były wyrazu.
– Lordzie Raeburn, czy coś się stało? Zignorował jej pytanie.
– Pani Trenchard, czy będzie mogła dzisiaj wstać?
Pani Trenchard ujęła w dłonie jej zranioną nogę.
– Tak, milordzie. Będzie mogła.
Hannah pomyślała, że to zadziwiająca diagnoza, zważywszy, iż wydana została nawet bez patrzenia na nogę.
– Bardzo dobrze – rzekł Dougald. – Może już pani odejść, pani Trenchard.
– Proszę zaczekać. – Hannah złapała gospodynię za rękę. – Czy nadeszła włóczka do tkania gobelinu?
Pani Trenchard zerknęła nerwowo na Dougalda, ale odpowiedziała:
– Dziś po południu. Jest teraz w pracowni na wieży.
– Gdyby ciotki pytały, to niosłam ją wczoraj, kiedy się przewróciłam.
Pani Trenchard skinęła głową, po czym wybiegła z pokoju, jakby ją goniło stado wściekłych psów.
Działo się coś, czego Hannah nie rozumiała. Z trudem przekręciła się i opuściła nogę na podłogę.
– Dougaldzie, o co chodzi?
– Nie wstawaj jeszcze. – Mimo że się nie poruszył, to i tak emanował groźbą. – Trzymaj nogę w górze na poduszce, jak
długo możesz. Podróż powrotna pociągiem do Londynu będzie długa.
– Podróż... do Londynu? – Nie położyła się z powrotem, bosymi stopami nie czuła chłodu posadzki. Widziała jedynie
Dougalda, wypełniającego sobą framugę drzwi.
– Odsyłam cię z powrotem. Zamrugała.
– Żartujesz.
– Nie żartuję.
– Czemu więc to powiedziałeś?
– Bo skończyłem z tobą.
Wstrzymała oddech. Takie krótkie, brutalne zdanie. Jakże skuteczne. I jakie błędne.
– Skończyłeś ze mną? Dlaczego?
– Daj spokój, Hannah, zwykle nie jesteś taka tępa. Miałem swój plan. Zrealizowałem go. – Uśmiechnął się jak pirat,
czerpiący rozkosz z zadawania bólu. – Skończyłem z tobą.
Najrozmaitsze myśli, uczucia i wrażenia zawirowały jej w głowie.
– Przyznaję, że zamierzałem skorzystać z ciebie dłużej, ale spójrz na siebie!
Hannah spojrzała w dół, na swój wygnieciony szlafrok.
– Spadłaś. Potłukłaś się. Nie jesteś mi potrzebna ani w łóżku, ani gdzie indziej. W tym stanie nie możesz opiekować się
ciotkami, co zaś do twoich napadów namiętności... cóż, nie pożądam cię, gdy wyglądasz tak jak teraz.
Chwyciła poły szlafroka i podciągnęła je w górę, pod szyję. Nadal nie rozumiejąc, co się dzieje, spróbowała
zażartować:
– Nie jestem w najlepszej formie, ale...
– Jestem pewny, że domyślałaś się, jakie są moje zamiary – przerwał jej bezlitośnie.
– Twoje zamiary?
– Musiałaś się zastanawiać, czy moja namiętność dorównuje twojej namiętności do mnie.
Poczuła ucisk w piersiach. Mówił o jej lękach. Wszedł do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Twoja namiętność była bardzo zaraźliwa. Bardzo poruszająca. – Niby bezszelestny drapieżnik przesunął się ku
nogom łóżka i oparł o poręcz. – Bardzo żałosna.
– Żałosna!
– Czy możesz znaleźć lepsze określenie dla kobiety pożądającej mężczyzny, który ją zachęca jedynie dla zemsty?
– To nieprawda. – Wiedziała, że to nieprawda. – Kłamiesz.
– Podejrzewałaś mnie o to, że cię prowokuję. Czekał, dopóki nie przyznała:
– Owszem.
– Musiałabyś być głupia, gdybyś tego nie podejrzewała, Hannah, a wiem, że nie jesteś głupia. – Zacisnął ręce na
poręczy tak mocno, aż zbielały mu knykcie. – A przynajmniej... nie jesteś głupia w innych sprawach niedotyczących mnie.
– Znowu. – Zaczynała wierzyć w to, co jej mówił z taką satysfakcją.
– Tak. Znowu. Ale za pierwszym razem uwiodłem cię, żeby cię poślubić. Teraz chodzi mi o rozwód.
Miała ochotę go spoliczkować. Chciała wyprostować ramiona i wyzywająco splunąć. Jednak jego złośliwość ją
zdruzgotała.
– Tym razem nie składałeś fałszywych obietnic.
– Żadnych obietnic! Pamiętasz przecież, jak starannie unikałem zbędnych słów podczas naszych nocy.
– Bo... bo byliśmy zajęci innymi rzeczami.
77
– Bo wiem, jak bardzo nie znosisz, kiedy składam obietnice, których potem nie dotrzymuję. – Szarpnął za poręcz łóżka,
aż zadźwięczała. – To niemal równie niewłaściwe, jak niedotrzymanie przysięgi małżeńskiej.
Nadal nic nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć.
– Nie złamałam małżeńskiej przysięgi. Sam doprowadziłeś do tego, że cię porzuciłam.
– Mogłaś być silniejsza. Mogłaś być twardsza. Mogłaś zmusić Charlesa, żeby ci się podporządkował.
Z każdym zarzutem głos Dougalda stawał się cichszy, niższy, intensywniejszy. – Mogłaś mnie zmusić, żebym cię
słuchał.
Czuła się tak, jakby ją uderzył.
–Ale...
– Zrezygnowałaś. Zrezygnowałaś po sześciu miesiącach.
– Nie chciałam. Wiedziałam, że nie postępuję właściwie, lecz nigdy nie wygrałabym z tobą i Charlesem.
– Wygrać! To nie była żadna krwawa wojna, tylko małżeństwo i miałaś siłę, której nigdy nie próbowałaś użyć.
– Jaką siłę? Nie miałam żadnej siły. Próbowałam wszystkiego – żachnęła się.
– Próbowałaś kobiecych sztuczek?
– To nieuczciwe chwyty – rzekła pogardliwie.
– Co za uczciwość! – wymierzył w nią palec. – Sześć miesięcy, Hannah, wystarczyło, żebyś złamała najświętsze śluby,
które mogą sobie złożyć kobieta i mężczyzna. Spałaś w moim łóżku. Twoje ciało mnie zniewoliło. Ciemną nocą czyniłaś
mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i gdybyś wówczas coś mi powiedziała, zrobiłbym dla ciebie wszystko.
– A ty oskarżyłbyś mnie o manipulowanie.
– Możliwe. Byłem młody i głupi. Byłem uparty. – Skrzywił się na wspomnienie swojej młodości. – Ale wysłuchałbym
cię i miałabyś prawo prowadzić dom, mieć własny sklep, być kobietą, jaką chciałaś być i wymarzoną przeze mnie żoną. Ty
jednak byłaś zbyt dumna, żeby użyć broni, którą tak doskonale władałaś. Jęczałaś tylko. Jęki są dużo bardziej uczciwe od
kobiecych sztuczek.
– Nie jęczałam! Próbowałam cię zmusić, żebyś posłuchał...
– ...żebym posłuchał twoich słów. A co zrobiłaś, kiedy słowa nie odniosły skutku?
Przełknęła nerwowo, usiłując odpędzić łzy, cisnące jej się do oczu.
– Wszystko przekręcasz. To nie była moja wina!
– Porzuciłaś mnie. Zostawiłaś samego. Sam musiałem borykać się z nieszczęściem, niesprawiedliwością i oskarżeniem
o morderstwo.
Naprawdę tak myślał. Widziała jego ból, jakiego nigdy się nie spodziewała po człowieku tak zimnym i cynicznym jak
Dougald. Nienawidził jej. Oskarżał ją o wszystko.
– Wiele lat czekałem na tę chwilę, moja droga. – Jego głos zmiękł, zabrzmiała w nim ukryta groźba. – Wiele lat, żeby
stanąć przed tobą i patrzeć, jak rozpadasz się na drobniutkie kawałki.
Nie rozumiała takiego Dougalda, skomplikowanego, pełnego okrucieństwa. Owszem, wątpiła w jego intencje tamtej
nocy, gdy przybyła do zamku Raeburn. Owszem, od czasu do czasu zastanawiała się, czy poważnie traktował swoje groźby
zrobienia jej krzywdy. Lecz w głębi serca zachowała obraz Dougalda, rozbierającego się w pociągu, żartującego ze swojej
silnej żądzy, starającego się ją uspokoić. Zawsze uważała tamtego Dougalda za prawdziwego. Nie człowieka, którego
opuściła. Nie mężczyznę, który dzisiaj był lordem Raeburn.
– Zaplanowałeś to wszystko?
– Każdy szczegół – odparł bez wahania.
– Z wyjątkiem mojego upadku. Odwrócił wzrok.
– Jesteś tego pewna? Gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Dougaldzie, chyba nie chciałeś celowo mnie skrzywdzić? – wyszeptała.
– Już ci to mówiłem. Zostałem oskarżony o zamordowanie cię. Przeżyłem swoje piekło. Dlaczego miałbym cię nie
zabić? Dopóki mnie nie złapią, nie będzie mnie otaczać gorsza sława niż dotąd.
Hannah wstała. Okropny ból w kostce zaskoczył ją. Opadła na łóżko. Podbiegł do niej szybko, jakby chciał się na nią
rzucić. Skuliła się przed nim i cofnęła w stronę wezgłowia łóżka. Uśmiechnął się nieszczerze.
– Wygląda na to, że rozwód to niezłe rozwiązanie, prawda?
– Wynoś się! – krzyknęła. – Daj mi spokój. Cofnął się i ukłonił.
– Jak sobie pani życzy, panno Setterington. Nie zobaczymy się już przed pani wyjazdem.
Nie pożegna się z nią, tak jak ona nie pożegnała się z nim wtedy, gdy wiele lat temu wyjechała z Londynu.
Dużo młodsza Hannah stała na podwórku przed gospodą „Knight Arms” w Liverpoolu i obserwowała stajennych,
kręcących się wokół powozu i zmieniających konie przed następnym etapem podróży. Dawno już, bo od śmierci matki, nie
podróżowała publicznym środkiem komunikacji. Od kiedy zamieszkała w domu Dougalda.
Dom Dougalda. Małej Hannah wydawało się, że jest to miejsce, gdzie będzie mogła mieszkać zawsze i czuć się
bezpiecznie. Do tego domu młoda Hannah wkroczyła jako zapłoniona panna młoda, pełna nadziei, że w końcu stanie się
częścią rodziny. Teraz ten dom z zimnego, szarego kamienia kojarzył się jej wyłącznie z utraconymi marzeniami.
Nawet wtedy, gdy była z Dougaldem w pociągu, miała wątpliwości. Nawet przed ślubem zastanawiała się, czy nie
popełnia błędu. Przecież jej matka nie wyszła za mąż, bo ojciec Hannah był zbyt słaby, żeby stawić czoła swojej rodzinie. W
pewnym sensie Dougald ożenił się z nią dokładnie z tego samego powodu.
Wgłębi serca zawsze się spodziewała, że Dougald jej nie będzie kochał. Chciała tego. Miała nadzieję. Ale nie walczyła
o to. W młodości zbyt wiele razy została zraniona przez przyjaciół, którzy odwracali się od bezdomnego, nieślubnego
dziecka.
Tamtego ranka spakowała więc najpotrzebniejsze ubranie, pamiątki po matce i pieniądze, które dał jej Dougald.
Wciskał jej pieniądze, żeby ją uspokoić, ona zaś brała je od niego w jednym celu – żeby móc od niego uciec. Uciekała w
pośpiechu do Londynu, gdzie mogła zniknąć i gdzie trudno było ją odnaleźć. Do Londynu, miejsca wygnania.
Gdy tylko chłopcy stajenni zakończyli pracę, Hannah podeszła do woźnicy.
– Mam bilet. Tutaj mam torbę. – Pokazała ręką. – Proszę załadować ją do powozu. Za ile czasu ruszamy?
Woźnica zmierzył ją oceniającym spojrzeniem. Miał przed sobą młodą damę ubraną w modną, dzienną suknię, w
kapeluszu z woalem, spod którego prześwitywały jasne włosy. Nie miała ze sobą służącej, co było minusem, ale jej wygląd
świadczył ojej klasie, i woźnica dotknął ręką kapelusza i odezwał się z szacunkiem:
– Jesteśmy gotowi do drogi, proszę pani.
– Dzięki Bogu – szepnęła Hannah. Nie chciała zostać złapana. Powinno jej się udać, gdyż Dougald wyjechał do
Manchesteru. Charles pojechał razem z nim, ale z Charlesem nigdy nic nie było wiadomo. Sprytny Francuz miał swoje
sposoby, żeby wiedzieć wszystko, co działo się w domu, i Hannah musiała wykazać się maksymalną przebiegłością, aby nie
wytropił jej ucieczki.
– Proszę się nie bać, panienko, dowieziemy panią do Londynu na czas – rzekł woźnica.
– Dziękuję. – Wcisnęła mu w dłoń monetę. – Jest pan bardzo uprzejmy.
Woźnica otworzył drzwiczki powozu i wrzasnął do pasażerów:
– Panowie, proszę się przesiąść. Dosiądzie się dama. Fircykowaty dżentelmen wystawił głowę z powozu.
– Dama? A co mnie to obchodzi? Byłem tu pierwszy. Jednym szybkim ruchem woźnica wyciągnął mężczyznę z
powozu.
– Proszę zrobić, jak mówię, bo inaczej będzie pan podróżował na dachu.
Dżentelmen już się prostował, żeby wybuchnąć gniewem, gdy dostrzegł Hannah.
Patrzyła na niego bez słowa. Fircyk uczynił krok do przodu i wyciągnął rękę.
– Czy mogę pomóc pani wsiąść, panno...
Mało brakowało, żeby sprostowała, że nie jest panną, tylko panią Pippard. Jednak opanowała się w ostatniej chwili i w
przypływie natchnienia powiedziała:
– Panna Setterington. Dziękuję panu. – Wsiadła do powozu. Siedzenie z przodu zajmowała pulchna starsza dama i
niezdrowo wyglądająca dziewczyna, ściskająca w rękach walizkę. Hannah oceniła je jednym rzutem oka – dama budziła
zaufanie, a dziewczyna była panną ze wsi, udającą się do miasta w poszukiwaniu szczęścia. – Czy mogę? – zapytała. Panie
zrobiły jej między sobą miejsce i Hannah usiadła.
Fircykowaty jegomość usiadł naprzeciw niej i zagadnął z uśmiechem:
– A więc wybiera się pani do Londynu? Co za zbieg okoliczności. Ja także.
Hannah wiedziała, że musi trzymać go od siebie na dystans. Wiedziała też, że potrafi to zrobić. Nie była bogatą,
niewinną młodą damą, jak to sobie musiał wyobrażać. Była nieślubnym dzieckiem, bez pracy, przyzwyczajonym do
błyskawicznej oceny ludzi, do kierowania się w życiu rozumem.
Będzie musiała skutecznie ukryć się przed Dougaldem. Musi jej się to udać. Nazywała się teraz Hannah Setterington i
była niezależną starą panną.
Drzwi powozu zamknęły się, rozległ się strzał z bata i powóz gwałtownie ruszył. Hannah po raz ostatni rzuciła okiem
na Liverpool, po czym oparła się o siedzenie i przymknęła oczy. Zaledwie po sześciu miesiącach małżeństwa straciła
wszystko, za czym tęskniła. Zostawiała za sobą marzenia o rodzinie i miłości. I nigdy już nie będzie o tym myślała. I o nim.
Odgłosy dobiegające od drzwi gwałtownie wyrwały Hannah z ponurych wspomnień i przywróciły do bolesnej
teraźniejszości.
W drzwiach stała pani Trenchard.
– Lord Raeburn przysłał mnie, żebym pomogła się pani spakować.
– Spakować? – Hannah nadal nie mogła uwierzyć, że Dougald mógł być tak brutalny.
– Spakować się przed podróżą do Londynu. Kiedy poprzednio Hannah opuszczała Dougalda, bardzo cierpiała, ale
chciała wyjechać, żeby zachować godność, wolę i niezależność. Jeśli teraz wyjedzie, cóż jej pozostanie poza urażoną dumą,
złamanym duchem i nigdy niespełnionymi marzeniami o rodzinie?
Marzeniami o założeniu rodziny z Dougaldem. Z Dougaldem, który każdym słowem dawał dowód swojego
okrucieństwa i złośliwości. Z Dougaldem, który umiał czytać w jej myślach, znał jej wszystkie lęki i dręczył ją nimi.
Wzdrygnęła się.
Oskarżył ją o porzucenie go. O zerwanie ich małżeństwa bez żadnej próby jego naprawy. A przecież próbowała.
Próbowała! I żeby pokazać mu, że się mylił...
– Nigdzie nie jadę – powiedziała.
79
Na twarzy pani Trenchard pojawiło się przerażenie.
– Panno Setterington!
Hannah ostrożnie opuściła chorą nogę na podłogę.
Dougald nie był okrutny ani złośliwy. Był zimny. Był trudny. Kierowały nim demony, których nie rozumiał. Ale nigdy
nie zastawiłby na nią pułapki, przez którą miałaby spaść ze schodów! Śmieszny pomysł!
– Nie wyjadę. Nie może mnie do tego zmusić. Pani Trenchard nerwowo oblizała wargi.
– Panno Setterington, nie mogę się z panią zgodzić, bo... lord może panią zmusić.
Ignorując gospodynię, Hannah wstała, testując nogę. I sprawdzając siłę swojego postanowienia. Pani Trenchard
pokazała jej list.
– Napisałam go dla pani. List rekomendacyjny. Z największymi pochwałami dla pani umiejętności.
Hannah wzięła list, obejrzała go i cisnęła na łóżko. Działo się coś, czego nie rozumiała. Nie zamierzała jednak porzucić
ciotek przed wizytą królowej. Nie zamierzała wyjeżdżać, dopóki nie spotka swoich dziadków.
– Dziękuję, pani Trenchard, ale nie wyjadę. Zrozpaczona pani Trenchard powiedziała:
– Nasz pan potrafi postawić na swoim.
Hannah, kuśtykając, ruszyła do przodu. Zadowolona, że kostka wytrzymuje te ruchy, wyciągnęła rękę po kulę.
Dougald miał jakiś powód, żeby jej się stąd pozbyć. Może dlatego, że chciał z nią zerwać. Ale może działo się coś
innego. Coś, co dotyczyło jej dziadków, albo ciotek, albo jej samej. Może Dougald znalazł sobie kochankę, której pożądał
bardziej niż Hannah. Ale bez względu na powody, Hannah nie zamierzała opuścić Dougalda, dopóki cierpiał tak jak teraz.
Hannah spojrzała prosto na panią Trenchard, która podawała jej kulę.
– Nikt i nic nie wypędzi mnie z zamku Raeburn, dopóki sama nie zdecyduję się stąd odejść.
ROZDZIAŁ22
Dougald stał za biurkiem i patrzył w osłupieniu na niewzruszoną panią Trenchard.
– Panna Setterington śmiała mi się przeciwstawić?
– Czy życzy pan sobie, milordzie, żebym nakazała służącym zanieść ją do powozu, a potem siłą wsadzić do pociągu? –
zapytała pani Trenchard tonem, jakiego mogłaby użyć, proponując mu kieliszek koniaku.
Dougald skrzywił się, zdawszy sobie sprawę, że pokpił sprawę. Powiedział więcej niż planował, i gorąco wierzył w to,
co mówił. Obwinił ją za rozpad ich małżeństwa. Nie zamierzał tego mówić, a co więcej, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo
uraziła go jej ucieczka. Jednak gdy zaczął mówić, kierowało nim uczucie prawdziwego potępienia, zaskakujące zarówno dla
niej, jak i dla niego.
– Panna Setterington nie jest aż tak wysoka, żeby dwóch krzepkich lokajów nie było w stanie jej wynieść na mój rozkaz
– zauważyła pani Trenchard.
– Nie wątpię w to, nie chcę jednak, żeby była usuwana siłą z zamku na oczach łkających i załamujących ręce ciotek. –
Przejechał dłonią po włosach. –Gdzie ona teraz jest?
– Założyła swoją roboczą suknię i udała się do spiżarni. Powiedziała, że noga rozbolała ją tak bardzo, iż nie mogła iść
dalej, więc zatrzymała się w spiżarni, żeby przeliczyć srebra. – Pani Trenchard potrząsnęła głową. – Trzeba było je
przeliczyć, ale nie chciałam jej na to pozwolić, milordzie. Oddanie sreber rodowych Raeburnów w ręce niezadowolonej
służącej jest dość ryzykowne. Mimo wszystko jednak sądziłam, że powinien pan natychmiast dowiedzieć się o jej buncie.
– Wątpię, żeby panna Setterington nadmiernie przywiązała się do sreber Raeburnów, bez względu na stopień swojego
niezadowolenia. Dziękuję, pani Trenchard. – Poprawił żakiet. – Zajmę się sprawą osobiście. – Kiedy opuszczał pokój
Hannah, mógłby przysiąc, że wyjedzie, że mu się udało, jak zwykle.
Tyle że rzadko wygrywał z Hannah. Hannah wielokrotnie mu się przeciwstawiała – ale nie tym razem. Jej życie było
zagrożone. Musiał ją odesłać z zamku. Dla jej własnego dobra. Pewnego dnia doceni jego starania i zrozumie, że ją zranił,
żeby jej pomóc.
Musi zrozumieć, gdyż przez wzgląd na podtrzymanie rodu potrzebował żony.
Jednak był zmartwiony, gdy wędrował korytarzem. Tak, potrzebował żony. Potrzebował dziedzica. Miał już Hannah.
Przez ostatnich kilka dni wielokrotnie dowiedli oboje, że zadziwiająco dobrze sprawdzają się w łóżku. Należy mieć nadzieję,
że w niedługim czasie spłodzą potomka.
Zatrzymał się przed otwartymi drzwiami do spiżarni. To małe pomieszczenie było wykorzystywane jako magazyn
garnków, liberii, obrusów, dodatkowych krzeseł i wszystkiego, co mogło się przydać przy serwowaniu posiłków. Jedna ze
ścian zabudowana była półkami, pod drugą stał stół.
Jeśli tak bardzo wzburzył Hannah, że już nigdy więcej nie zaprosi go do swojego łóżka, miał do wyboru kilka niezbyt
atrakcyjnych możliwości. Mógł się z nią rozwieść i poślubić nową żonę. Mógł wykorzystać moc prawa i zmusić ją, żeby
wróciła do niego. Mógł też zabiegać o jej względy.
Zalecanie się do Hannah byłoby stratą czasu. Przecież już do niego należała. Jednak pozostałe dwa rozwiązania
odstręczały go, wiedział też bez cienia wątpliwości, że nigdy nie znajdzie innej kobiety równie godnej jego łóżka, co Hannah.
Kochali się z ogniem i pasją. Musiał mieć Hannah, i to Hannah chętną.
Oczywiście mógł skorzystać z logicznych metod, żeby to osiągnąć. Po rozprawieniu się z obwiesiem, który próbował ją
zabić, mógłby ją odnaleźć w Londynie, w Surrey czy gdziekolwiek indziej... Boże, miał nadzieję, że nie ucieknie przed nim z
Anglii... i mógł wyjaśnić, że odtrącił ją dla jej własnego dobra. Nie miał jednak wątpliwości, że wówczas zatrzasnęłaby mu
drzwi przed nosem... a może raczej na jego palcach.
Siedziała na stołku, zwrócona do niego plecami, twarzą do kredensu. Kula stała w kącie. Srebrne nakrycia błyszczącą
warstwą pokrywały wąski blat kredensu. Przyglądał się, jak Hannah sortuje łyżki, gromadzi je razem i układa na brzegu
kredensu, obok starannie ułożonych widelców. Kilka pasm włosów wymknęło się z jej koka i opadło na kark, którego bardzo
pragnął dotknąć. Wbił w nią palący wzrok. Wiedział, co powinien powiedzieć, żeby się jej teraz pozbyć z zamku. W swoim
przemówieniu w sypialni zapomniał o jednym bardzo istotnym i obraźliwym wątku.
Ręką pchnął drzwi tak mocno, że uderzyły o ścianę. Przerwała swoje czynności. Z irytującą pogardą wycedził:
– Podejrzewam, że chodzi ci o stracone pieniądze. Wyprostowała plecy. Demonstracyjnie odwróciła się do niego tyłem.
Miała na sobie skromną suknię z brązowej wełny, w ręku zaś trzymała cienki, srebrny nóż do mięsa.
– Lordzie Raeburn – odezwała się – o czym pan mówi?
– O tobie. – Wszedł do środka. – Nadal tu jesteś. O tym właśnie mówię.
– Zaskoczyło cię to? – Przekręciła się na stołku tak, żeby go dokładnie widzieć. Wywijając nożem, swobodnie oparła
łokcie na blacie kredensu. – Ale dlaczego, milordzie? Czy kiedykolwiek zrobiłam to, co mi kazałeś?
Przyszedł tutaj zdecydowany dalej ciągnąć grę, która tak dobrze rozpoczęła się w jej sypialni, żeby w ten sposób
uchronić żonę przed groźbą śmierci. Ale tu, w spiżarni, Hannah siedziała przed nim bezczelnie, jak uliczny chuligan, nie
przejmując się nim, jego autorytetem, poświęceniem. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Tym razem posłuchasz.
Uśmiechnęła się, jeśli można było to nazwać uśmiechem.
– Ależ Dougaldzie, jestem twoją żoną. Po latach wróciłam do ciebie. Z pewnością jesteś zadowolony, że wzięłam sobie
do serca twoje życzenie i teraz odmawiam wyjazdu.
Cholera. Powiedział niewłaściwą rzecz. To był rezultat pozwolenia sobie na niekontrolowane emocje.
Co gorsza, czuł przypływ dalszych emocji w trzewiach i w sercu.
– Nie chcę cię tutaj.
– Pozwól mi wypróbować na tobie kobiece sztuczki. – Zatrzepotała powiekami. – Kochanie, pragnę pozostać z tobą na
zawsze. – Całość psuła wyraźna przesada i ciągłe machanie nożem.
Zrobił krok w jej stronę.
– Hannah, jeśli będę zmuszony posłać panią Trenchard i paru lokajów do twojej sypialni, żeby spakowali torby,
poczujesz się upokorzona.
– Trudno ci będzie wyjaśnić swoje postępowanie ciotkom. – Zsunęła się ze stołka. – Musisz przyznać, że łzy ciotek
wprawiają cię w zakłopotanie. Czy to jest wystarczająca manipulacja?
– Skończyły się już czasy, kiedy mogłaś mną manipulować. – Nie była to prawda, lepiej jednak, żeby o tym nie
wiedziała.
– Jestem im potrzebna.
– Mają panią Trenchard.
– Z całym szacunkiem dla pani Trenchard, i tak spoczywa już na niej zbyt wiele obowiązków. – Utykając, zbliżyła się
do niego. – Beze mnie ciotki nie miałyby żadnych szans na zakończenie w terminie prac przy gobelinie. Również jej
królewska mość spodziewa się mnie tutaj zobaczyć. Przecież to ja wysłałam zaproszenie.
Miał ochotę złapać Hannah za ramiona i wytrząsnąć z niej całą bezczelność.
– Jej królewska mość nawet nie zauważy twojej nieobecności. Wydajemy ogromne przyjęcie, na którym będą obecni
wszyscy sąsiedzi.
– O to ci chodzi. – Oparła swobodną rękę na półce i wbiła w niego wzrok. – Możesz przestać udawać, Dougaldzie.
Wiem, w czym rzecz. Chcesz się mnie stąd pozbyć, żeby zmonopolizować uwagę królowej. Jej oskarżenie tak bardzo go
zaskoczyło, że nawet nie poczuł się urażony.
– Nie bądź śmieszna. Niepotrzebne mi poparcie królowej dla umocnienia własnego prestiżu.
– O co więc chodzi? Przecież musisz mieć jakiś powód, żeby mnie odsyłać.
Ledwo opanował głośne westchnienie. Skąd wiedziała? I co wiedziała?
– Podałem ci już przyczyny. Skończyłem z tobą.
– Bo znalazłeś moją następczynię?
– Twoją następczynię?
– Dziewczynę, którą chcesz poślubić.
– Przecież jestem żonaty.
– To niewielka przeszkoda dla takiego stratega, jak ty. Czy to Charles znalazł ją dla ciebie? Śliczną, młodą dziewczynę,
która wie, gdzie jej miejsce? –Hannah pogardliwie machnęła ręką. – Taki jest plan, prawda? Pozbędziesz się mnie, otrzymasz
rozwód i poślubisz swoją laleczkę.
– W przeciwieństwie do tego, co sobie wyobrażasz, nie tak łatwo dostać rozwód i wcale nie jest to tanie. – Dotarło do
niego, że to teraz nie temat do dyskusji z żoną, którą chciał przy sobie zatrzymać.
81
– Czy Charles radził ci, w jaki sposób masz się ,mnie pozbyć? Mówił ci, co masz mi powiedzieć?
– Po co miałbym korzystać z pomocy Charlesa? – Skupił się na tym, żeby kolejny raz ją zranić i wreszcie wypłoszyć z
zamku Raeburn. – Jesteś prostą kobietą.
Hannah zdawała się nie przejęta jego drwiną.
– A więc zamieniasz swoją prostą kobietę na inną prostaczkę, którą możesz dyrygować.
– Głupia rozmowa – żachnął się. – Nie zamierzam się powtórnie żenić.
– A więc chodzi o coś innego. – Odwróciła wzrok, zaczęły drżeć jej wargi. – O ostateczną, wielką zemstę, możliwość
zmiażdżenia Hannah i świadomość, że nigdy się z tego nie podniesie.
Stali trzy kroki od siebie, a powietrze pomiędzy nimi wibrowało żarem i wrogością.
– Zwariowałaś!
– Moi dziadkowie mają przybyć na przyjęcie i nie pozbędziesz się mnie, dopóki nie spotkam się z moją rodziną.
Zapomniał o jej dziadkach. Wiedział, że czekała na spotkanie z rodziną i bardzo się go bała. W jego planach
dziadkowie pełnili rolę kotwicy, mającej zatrzymać Hannah. W krótkiej chwili szczerości przyszło mu do głowy, czy nie
zapomniał o Burroughsach celowo. Czyżby jednak tak bardzo nie mógł znieść myśli o tym, że mogłaby być związana z
innymi ludźmi, nie tylko z nim?
– Jesteś bardziej okrutny, niż sądziłam – powiedziała Hannah.
– Wyjedź więc.
– Nie wyjadę.
Zrobił kolejny krok. Odległość pomiędzy nimi zmniejszyła się radykalnie.
– Nadużywasz mojej cierpliwości. Roześmiała się cierpko.
– Bzdura. Nie masz żadnych uczuć, nie masz więc też cierpliwości.
– Mam uczucia – nie ustępował.
– Nie. Mężczyzna, który uwodzi kobietę, żeby ją wykorzystać i upokorzyć, jest pozbawiony uczuć. – Opuściła rękę, w
której trzymała nóż i uchwyciła go tak, jakby za chwilę miała zadać cios.
Zerknął na ostrze.
– Gdzie się nauczyłaś tak trzymać nóż?
– Niektóre dziewczęta, które uczyłam w Akademii Guwernantek, umiały rzeczy, o które wolałam nie wypytywać. –
Kulejąc, podeszła do niego bardzo blisko. – Mam nadzieję, że nie poczułeś się zaniepokojony.
– Nie. – Z wściekłością złapał ją za przegub ręki, zanim zdążyła odetchnąć. – Twoje uczennice marnie cię
wyedukowały, skoro nie wiesz, że nie należy grozić, jeśli nie zamierza się zrealizować groźby.
– Znasz mnie. – Wyrwała rękę i pełnym sarkazmu tonem, jakiego nigdy u niej nie słyszał, rzekła: – Łatwo rezygnuję.
– Nie tylko łatwo rezygnujesz, ale jeszcze biadolisz, i to tak głośno, że człowiek nie słyszy własnych myśli.
Próbowała rzucić się na niego z nożem i chociaż były to daremne wysiłki, odwróciły jego uwagę, co wykorzystała,
mocno waląc go pięścią w żołądek. Gwałtownie wypuścił powietrze. Wyglądało na to, że od dziewcząt z Akademii nauczyła
się paru technik obronnych. Przy odrobinie praktyki mogła osiągnąć śmiertelną sprawność. Na szczęście nie miała
doświadczenia. Dougald chciał jednak jak najszybciej ją pokonać. Wyrwał jej nóż z ręki i rzucił na blat kredensu. Nóż,
wibrując, wbił się w drewno.
– Teraz wreszcie możemy porozmawiać jak rozsądni ludzie – powiedział. Po czym wziął ją w ramiona i pocałował.
Nie chciała być całowana. Próbowała się uwolnić. Jednak Dougald przyciągnął ją bliżej do siebie, przechylił do tyłu i
całował, rozkoszując się dotykiem jej ciała. Zaczął się zastanawiać nas sobą. Sądził, że po latach spędzonych samotnie, w
izolacji, nauczył się dyscypliny. Uważał się za człowieka nieugiętego, chytrego, wyzbytego namiętności, ciepła i ludzkich
odruchów. Chyba jednak się mylił. Targały nim głęboko ludzkie uczucia, tak gorące, że mogłyby stopić żelazo.
Nagle Hannah ugryzła go w dolną wargę. Odchylił się i spojrzał na kobietę, którą nadal trzymał w objęciach.
Odpowiedziała mu spojrzeniem. Usiłowała złapać oddech. Wargi miała zaczerwienione od pocałunków. Trzymała uniesioną
do góry brodę. Gotów był przysiąc, że przyjrzała mu się, oceniła i podjęła decyzję.
Zdecydowanym tonem najsurowszej guwernantki na świecie powiedziała:
– Dougaldzie, puść mnie natychmiast, bo inaczej nie będę w stanie cię rozebrać.
W nagłym przebłysku Dougald zrozumiał, że ją kocha. Przez te wszystkie lata wmawiał sobie, że intryguje i knuje tylko
po to, żeby wyrównać rachunki z Hannah, która uczyniła z niego głupca. A tymczasem przez cały czas był w niej zakochany.
Nie chciał jej sobie podporządkować. Chciał, żeby należała do niego.
Czemu jednak tak się teraz zachowała? Czemu nie rzuciła się, żeby mu wydrapać oczy?
Co go to obchodziło? Nawet gdyby zamierzała go rozebrać i uwieść tylko po to, żeby odwrócić jego uwagę i wbić mu
nóż w serce, to znał gorsze rodzaje śmierci. Pozbył się żakietu, chwycił jedno z krzeseł i podstawił je pod drzwi, blokując
klamkę. Potem wrócił do żony. Gdy rozpinała jego kamizelkę, stał bez ruchu. Pomógł jej, próbując pozbyć się krawata.
Powstrzymała go prostym sposobem, kładąc dłonie na jego rękach.
– Chcę cię rozebrać.
Najpiękniejsze słowa wypowiedziane przez jego żonę. Chcę cię rozebrać. Czy dawała mu jeszcze jedną szansę? Czy
kochała go tak bardzo, jak on ją? Nie wiedział, ale wydawało mu się niemożliwe, żeby jego potężne uczucie nie było
odwzajemnione. Kochał ją. Pragnęła go, a więc musiała go kochać.
Rozwiązała mu krawat i odpięła wykrochmalony kołnierzyk. Przeciągnęła dłonią ponad obojczykiem Dougalda,
odchyliła poły jego koszuli i zanurzyła dłoń we włosach na jego piersi.
Co go opętało, żeby myśleć, iż może odesłać taką kobietę? Nawet dla jej dobra?
Gładziła go dłonią, czubkami palców znajdując wrażliwe miejsca, które znał, i takie, o których istnieniu nie miał
pojęcia.
Rozpiął guziki spodni. Ściągnęła mu koszulę przez głowę, pocałowała obojczyk męża i leciutko ugryzła go w pierś.
Złapał ją za rękę.
– Kobieto, powinienem... Odwróciła się do niego.
– Rozpiąć mi guziki?
Zrobił to, z ogromną wprawą. W końcu wszystko, co warto było zrobić, warto było robić dobrze.
– To najbrzydsza z twoich sukienek – zauważył.
– Cieszę się, że ci się nie podoba. – Sukienka upadła u jej stóp. – Tylko dlatego ją wybrałam.
Przypomnienie, że wojna między nimi toczyła się nadal, odnowiło jego niepokój. Sam zaczął – pocałował ją. Lecz
Hannah ochoczo przyłączyła się do niego, zażądała jego ubrania. Nie zamierzała więc chyba zmieniać zdania... Nie
zamierzała też chyba się wymknąć, pozostawiając go w oczekiwaniu i tłumaczyć potem, że przecież sobie na to zasłużył...
Musiał rozsznurować jej gorset i rozwiązać pantalony, a to zajmowało trochę czasu. Hannah zyskiwała czas, żeby pomyśleć.
Żeby przypomnieć sobie, co robił, odkąd zawitała do zamku. Żeby przypomnieć sobie, co powiedział w jej sypialni.
Nie chciał tego.
Jego wzrok padł na stosik lnianych, białych serwetek, równo ułożonych na półce. Nagle przyszedł mu do głowy świetny
pomysł. Niewiele się zastanawiając, złapał za róg serwetki. Hannah usiłowała się odwrócić.
– Co robisz?
Chwycił ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie, po czym zręcznym ruchem dłoni zwinął serwetkę w długi pasek i
przesłonił nim jej oczy.
– Dougaldzie! – Podniosła ręce, żeby odsunąć przepaskę.
Ale był na to przygotowany. Jedną ręką odepchnął jej dłonie, podczas gdy drugą przytrzymywał oba końce przepaski.
– Spodoba ci się – powiedział.
W rzeczywistości nie miał pojęcia, czy jej się spodoba. Wiedział jedynie, że jeśli nic nie będzie widziała, nie będzie
mogła go opuścić, i że pragnął trzymać ją nagą w ramionach.
– Chyba oszalałeś – szepnęła, ale stała spokojnie.
– Też zacząłem to podejrzewać – przyznał. Jak inaczej mógłby wytłumaczyć swoje postępowanie?
Ostrożnie zbadała rękami opaskę, zasłaniającą jej oczy.
– Nic nie widzę.
Zrozumiał, że przyłączyła się do jego dziwnej, grzesznie przyjemnej gry.
– Czy pozostałe zmysły masz sprawne? – Przesunął palcem wzdłuż jej szyi i ramienia.
Zadrżała.
– Tak...
Ścigając się z przytomnością umysłu, jej przytomnością umysłu, rozluźnił sznurowania gorsetu i pantalonów Hannah.
Kiedy podczas tego zajęcia jedno z ramiączek koszuli żony zsunęło się z jej ramienia, pojął, że ona też robiła swoje.
Rozwiązała koszulę i mógł teraz zajrzeć w jej dekolt. Z tej strony piersi wyglądały inaczej, niż widziane od frontu i zachęcały
do eksperymentów. Zerknąć z jednej strony, dotknąć z drugiej, polizać...
Uważał na jej chorą nogę, a i tak w rekordowym czasie pozbawił ją ubrania.
Lecz gdzie miał ją położyć? Stół był twardy i zastawiony różnymi rzeczami, kredens wysoki i zawalony srebrnymi
sztućcami, podłoga... nie. W kącie pomieszczenia. Na jednym z masywnych krzeseł stołowych z błyszczącego drewna, z
wysokim oparciem i łagodnie zakrzywionymi poręczami. Poprowadził ją.
–Usiądź tutaj.
Przyglądał się, jak po omacku znalazła krzesło i usiadła. Zauważył, że się wzdrygnęła, gdy jej pośladki dotknęły
zimnego, drewnianego siedziska. Ze stale rosnącym pośpiechem pozbył się reszty ubrania, obserwując zmysłową wędrówkę
jej palców po wypolerowanym drewnie. Wszystko w niej go zachwycało, wabiło. Pożądał jej tak bardzo, że z radością
spędziłby resztę życia, dając jej rozkosz. Kochał ją tak bardzo, że miał ochotę wykrzykiwać pochwały na jej cześć po
korytarzach zamku Raeburn.
I nie mógł jej zatrzymać, nie mógł nic powiedzieć, gdyż ktoś chciał ją zabić.
ROZDZIAŁ23
Dla pozbawionej doznań wzrokowych Hannah świat skurczył się, ograniczył do wrażeń pozyskiwanych przez dotyk,
węch, słuch i smak. Krzesło, na którym posadził ją Dougald, pachnące woskiem, mogło być dumą każdego stolarza.
Rozkoszowała się kontaktem nagich nóg z drewnem, gładkim niczym jedwab. Podłoga pod jej stopami była chłodna i koiła
ból chorej nogi. Krzesło stało w kącie; zbadała rękami, że ściany odchodziły pod kątem w dwóch kierunkach. Dougald
83
znajdował się nieopodal, słyszała jego oddech i szelest ubrania. Obserwował ją. Czuła żar jego spojrzenia i zadowolenie,
jakie czerpał na widok jej bezradności.
Prawdę mówiąc, wcale nie była bezradna. Jej podporządkowanie się było iluzją, podobnie jak w ich małżeństwie. W
każdej chwili mogła zdjąć opaskę. Mogła wstać, ubrać się i opuścić go.
Ale nie chciała. To było pożegnanie. Do tej pory mówili sobie „Nigdy więcej" i ponownie spotykali się potajemnie na
rozkoszach. Uwielbiała dzielić te przyjemności z Dougaldem. Jego smak, zapach i żądania jego ciała, poruszającego się nad
nią i w niej. Nigdy już nie zapragnie innego mężczyzny.
Ale jego okrucieństwu nie było końca. Jego mściwość raniła jej duszę. I chociaż teraz gotowa była całym sercem oddać
się swojemu mężowi, Dougaldowi, to po tym ostatnim pożegnaniu bezlitośnie zakończy przygodę miłosną z lordem Raeburn.
Do końca życia będzie próbowała pamiętać o tej namiętności i zapomnieć o bólu.
Świadoma tego, że Dougald musi być już niemal nagi, poprawiła się na krześle. Uniosła głowę, wyprostowała plecy,
złączyła kolana i stopy.
Jeśli jej pragnął, będzie musiał ją uwieść.
– Kochanie, jestem do twoich usług. – Dougald ukląkł przed nią, niczym przed boginią. Zaczął gładzić dłońmi jej uda.
Chciał, żeby rozchyliła nogi. Subtelnie ponaglał ją swoim ciałem.
Nie miała ochoty podporządkować się jego sugestiom. Oparła się mocniej na krześle. Uniosła jedną rękę, odwróciła
głowę do ściany, a policzek oparła na dłoni.
– Spraw, żeby mi było dobrze – poleciła. Roześmiał się cicho.
– Jak każesz, najdroższa. – Ujął jej drugą rękę, podniósł do ust i po kolei ucałował każdy palec, aż do najmniejszego.
Objął go wargami i zaczął ssać w sposób, sugerujący ruchy, które bardzo lubił. Wtem ukąsił czubek palca. Hannah drgnęła i
próbowała się wycofać, ale powiedział: – Nie. Siedź spokojnie. Jeśli mam sprawić, żeby było ci przyjemnie, musisz siedzieć
spokojnie.
Oparła się więc na powrót na krześle, on tymczasem pocałował jej dłoń, po czym powędrował ustami wzdłuż
wewnętrznej strony przegubu i łokcia, całując wszystkie pieprzyki. Trzymał ją za ramiona. W ciemności pieszczota jego
zgrubiałych palców działała na nią zniewalająco. Kiedy uświadomiła sobie, że odwracając głowę wystawiła szyję na jego
badania, zaczęła się zastanawiać, czy podjęła słuszną decyzję.
Uwielbiał całować jej szyję. Zwykle, kiedy przesuwał wargi po wrażliwej skórze jej szyi, kuliła palce u nóg, jej oddech
przyspieszał i próbowała go odepchnąć. Tym razem to ona wydawała rozkazy, więc otrzymał wolną rękę. Musiał jednak
wyczuć jej rezerwę, bo wyszeptał jej do ucha:
– Uwierz mi, kochanie. – Z jedną ręką na jej ramieniu, a drugą na jej głowie, pocałował ją tak delikatnie, że niemal nie
zauważyła, iż jest obok niej. Niemal... Zarejestrowała jednak obok siebie jego zapach, mieszaninę przypraw i skóry.
Zauważyła, że na jej ciele powstały wszystkie włosy, brzuch napiął się, piersi uniosły. Chciała się odwrócić ku niemu,
chwycić w ręce jego głowę i rozchylić usta. Chciała zrobić z nim to, co on robił z nią, i jeszcze więcej.
Stanowili parę na całe życie, a to był ich ostatni raz.
Ogarnął ją smutek, ale Dougald nie mógł widzieć jej oczu. Nie wiedział. Tak było najlepiej. Nie chciała, żeby wiedział,
jak bardzo będzie go jej brakowało. Dziś ukryje swój smutek. A kiedyś może ból straty osłabnie.
Zaczął się bawić luźnym pasmem jej włosów.
– Kiedy widzę taki pukiel włosów, pragnę rozpuścić je wszystkie, rozsypać na poduszce, wtulić w nie swoją twarz i
wdychać twój zapach. – Przeciągnął palcami po jej kościach policzkowych, pieścił wargi. Potem przeniósł dłonie na jej
piersi. – Uwielbiam je. Kiedy widzę ich krągłość, rysującą się pod suknią, chcę natychmiast do ciebie podejść, rozchylić
gorset i znów cieszyć wzrok tajemnym czarem twojego ciała.
Pomimo odczuwanej zgryzoty uśmiechnęła się, słysząc jego pochwałę. Jego dotyk powodował, że zapominała o
wszystkim poza pożądaniem. Ochrypłym ze wzruszenia głosem powiedziała.
– Nie ma tu żadnego tajemnego czaru. To tylko kobiece ciało.
– Mylisz się. To twoje ciało. To moja tajemnica, która mnie fascynuje i którą pragnę odkryć. I gdy to robię, zawsze mi
się wydaje, że cię rozumiem. Że będziesz na zawsze moja. A potem wstajesz, ubierasz się i znów nic o tobie nie wiem.
Jego żarliwy, wibrujący szczerością głos miał w sobie czar, który działał na nią jak otaczająca ją ciemność. Słyszała, że
Dougald ją uwielbia – i może była to prawda. Może to uwielbienie wbrew woli raniło jego dumę i czyniło zemstę
nieodzowną.
– Nigdy mnie nie będziesz rozumiał – wyszeptała.
– Nie. – Coś musnęło jej sutek. Oddech i wargi. – Nigdy nie zrozumiem do końca. Będę więc stale wracał, dopóki mi
się nie uda dowiedzieć wszystkiego.
– Nie. – Pokręciła głową, usiłując mu zaprzeczyć.
– Jeszcze nie. – Odwrócił jej głowę ku sobie.
I... nic. Nadal stał obok niej, nieruchomy, ledwo słyszała jego oddech. I patrzył na nią. Wiedziała, że patrzy.
– Powinienem kazać cię tak namalować – powiedział.
– Nie.
– Wyniosła, wyprostowana, wspaniała Uniosła ręce do opaski przesłaniającej jej oczy.
– Nie.
Złapał ją za ręce.
– Poczekaj. – Ucałował jej zaciśnięte palce, potem każdą dłoń. – Dopiero zacząłem. – Ze świeżym zapałem pocałował
jej brodawkę, a następnie powoli, delektując się, wziął ją w usta. Jakby rozkoszował się jej smakiem. Oparł ręce na jej
biodrach, kciukami gładził jej brzuch. Znów ogarnęło ją przyjemne uczucie, tym razem nieco intensywniejsze, poczuła
gorąco pomiędzy nogami. Zapragnęła poczuć jego ręce, wędrujące po skórze, jego usta, ciało ocierające się o nią. Chciała się
poruszać niespokojnie. Już niedługo będzie. Już niedługo za wiele będzie tych emocji... Pozwoli, żeby pożądanie rosło.
Złożył pocałunek na jej brzuchu i w chwili szaleństwa pozwoliła, żeby rozsunął jej nogi. Przesunął wargi niżej.
Wiedziała, co zamierzał. Czy mu na to pozwoli? Nagle jego palce musnęły jej intymne włoski. Rozchylił ją i umieścił usta
we właściwym miejscu. Smutek gdzieś zniknął, myśli zaczęły się rwać. Uniesienie pokonało chłód, niepohamowana radość
była niczym agonia.
Dotknął ją językiem, wdarł się głębiej. Zajęczała pod wrażeniem gwałtowności jego działań. Ssał ją. Odchyliła głowę
do tyłu. Uniosła jedną nogę i oparła ją na siedzeniu krzesła. Nie mogąc się powstrzymać, wygięła się do tyłu.
– Dougaldzie. – Ujęła w dłonie jego głowę. Złapała garść włosów. Zapach jego podniecenia działał jak afrodyzjak. –
Dougaldzie.
Wsunął ręce pod nią i podniósł ją wyżej. Bezlitośnie podążał za ruchem jej bioder, bez wytchnienia, żądając uległości.
W końcu dała mu to, czego żądał. Instynkt wziął górę. Jak przez mgłę była świadoma tego, że zacisnęła ręce na
poręczach fotela. Oparła plecy o szczebelki oparcia krzesła i rozwarła uda. Ale najsilniejszym doznaniem było uczucie
błogiego wyzwolenia, wspaniałej kulminacji. Przeznaczonej tylko dla niej. Jej własnej.
Krzyknęła.
Skończyła, skończyła wreszcie, a kiedy zaczęła się zapadać, Dougald wtargnął w nią. Wszedł w nią gorączkowo,
wypełniając swoim pragnieniem i ponownie doprowadził ją do ekstazy. Jej ciało natychmiast odpowiedziało drżeniem, jej
wewnętrzne mięśnie zacisnęły się wokół niego, żądając, aby dał jej z siebie wszystko.
– Przytul mnie – polecił łamiącym się głosem.
Uniosła ręce i otoczyła nimi szyję męża. Owinęła nogi wokół jego ud. Dougald zacisnął ręce na poręczach krzesła i
zanurzył się w nią z takim impetem, że krzesło zakołysało się i uderzyło o ścianę. Nie zwrócili na to uwagi. Rytmiczne
odgłosy własnej rozpusty zwiększały ich żądzę. Ich gwałtowne ruchy sprawiły, że opaska, przesłaniająca jej oczy, opadła.
Ich spojrzenia się spotkały. Ujrzała ukochaną twarz.
I nagle uświadomiła sobie, że płacze. Nie wiedziała dlaczego. Zbyt wiele rozkoszy. Za dużo bólu. Zbyt wiele szczęścia.
Za dużo, i już nigdy więcej.
– Kochanie – rzekł z mocą. Nie odwrócił spojrzenia. Przyznawał sobie prawo do wszystkiego. – Kochanie.
Należała do niego. Na zawsze.
Należał do niej. Na zawsze.
Tym razem rozkosz przyszła do nich równocześnie, dając im nawzajem wszystko. Przyjęła jego nasienie. Na to czekała.
Nareszcie. Nareszcie dał jej szansę, by mogła mieć jego dziecko.
– Kochanie – powtórzył kolejny raz. Spoczął na jej ciele. Wtulił twarz w jej szyję i otarł łzy z jej policzka. – Kochanie.
– Głos miał nieco słabszy, ale nadal dźwięczny.
Trzymali się mocno, nie chcąc się rozdzielić. W końcu jednak Dougald zsunął się z jej ciała i ukląkł przed nią.
– Hannah, zapomniałem.
Podniósł jej zranioną stopę i złożył na niej pocałunek.
– Biedna noga. – Pogładził palcami opuchniętą kończynę. – Taka potłuczona. Biedna Hannah. Taka dzielna.
Zacisnęła zęby, żeby się powstrzymać przed wybuchnięciem głośnym płaczem. Czyżby jego współczucie tyle dla niej
znaczyło?
Nie, po prostu była wrażliwa na ból.
Gwałtownie przełknęła ślinę i powiedziała:
– Zapomniałam już o zwichniętej kostce, więc chyba nie jest tak źle.
Przyjrzał się trzymanej w rękach nodze.
Zastanawiał się. Boże, niemal słyszała jego myśli. Niemal wiedziała, co miał zamiar powiedzieć, ale nie pomogło jej to
przygotować się na nieszczęście. Dougald wyprostował się i omiótł wzrokiem jej nagie, wyczerpane, rozpustne ciało.
Powiedział:
– Jeśli wyjedziesz, zostawię pieniądze na twoim koncie.
Łzy Hannah obeschły. Odzyskała mowę i była w stanie odezwać się twardym głosem:
– Nie masz się czym martwić, milordzie. Doczekasz się mojego wyjazdu, po wyjeździe królowej Wiktorii. I tym razem
wyjadę na dobre.
ROZDZIAŁ24
Dougald siedział za biurkiem ze splecionymi rękami i przysłuchiwał się odgłosom kroków z kaplicy.
– Nie możesz mnie do tego zmusić! Precz z tymi brudnymi łapami, przeklęty żabojadzie! Każę cię wychłostać!
85
Dougald rozpoznał w głosie Seatona nutę paniki. Charles skutecznie go przestraszył.
Charles dalej odgrywał swoją rolę.
– Bardzo przepraszam, sir Onslow. Nie mam wyboru. Mój pan kazał mi przyprowadzić pana do siebie i gdybym go
zawiódł... – Charles zawiesił głos. –Mój pan jest bardzo surowy, sir Onslow. Nie odważyłbym się go nie posłuchać.
– Już niemal świta!
– Pan życzył sobie spotkać się z panem natychmiast po pańskim powrocie z dworu Connif. – Charles kopniakiem
otworzył drzwi gabinetu i, zwalniając uchwyt, wepchnął Seatona do środka. – Sir Onslow, milordzie.
Dougald nie podniósł się. Nie poruszył się. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu. W gabinecie
panowały pozostałości nocnego mroku, rozświetlanego jedynie przez parę świec, starannie rozstawionych wokół niego.
Płomienie wydobywały z ciemności jego srebrno-czarne włosy, czarny żakiet, czarny krawat i błyszczące spojrzenie. Jeśli
Seaton pamiętał o reputacji Dougalda jako mordercy, to dobrze. Jeśli Seaton pomyślał, że ma do czynienia z samym diabłem,
to jeszcze lepiej.
Bo Seaton próbował Hannah zabić. Seaton musi się przyznać. Seaton musi zapłacić.
– Siadaj. – Dougald powolnym gestem wskazał kuzynowi krzesło z wysokim oparciem, stojące na środku pokoju.
Seaton miał na sobie świetnie skrojony, ciemny żakiet i idealnie pasujące do niego wełniane spodnie w kratkę,
błyszczące buty i diamentową spinkę do krawata, bardzo przypominającą spinkę Dougalda. Jedynie potargane przez wiatr
włosy wskazywały na to, że Onslow odbył podróż powozem. Taki zwyczajny dandys – nic dziwnego, że tak długo uchodziły
mu na sucho te wszystkie morderstwa.
Teraz, patrząc na starannie upozowanego Dougalda, drżącymi ustami powiedział:
– Czy ta manifestacja siły ma wywrzeć na mnie wrażenie?
Dougald nie wiedział, czy podziwiać jego zuchwałość, czy śmiać się z jego głupoty. Ustali to, zanim skończy się ich
spotkanie.
– Charles, pomóż sir Onslowowi usiąść.
– Sam usiądę! – Seaton nabrał szacunku dla mocnego chwytu Charlesa.
Za późno. Lokaj wykręcił Seatonowi rękę za plecy i popchnął go w stronę krzesła.
Seaton kroczył na palcach, żeby zminimalizować ucisk. Seaton jęczał. Jednak gdy tylko Charles go puścił, dandys
poprawił mankiety i powiedział:
– To wcale nie było konieczne.
– Proszę o wybaczenie. – Charles pochylił się nad nim i zaczął zacierać ręce. – Od kiedy pojawiły się plotki o
morderstwach, wykonuję wszystkie polecenia mojego pana.
Seaton wyprostował się. Patrząc na Dougalda, zapytał:
– Czy chodzi ci o to, że tu i ówdzie wspomniałem o twoich morderczych, małżeńskich zapędach? Zapewniam cię, że
nawet jeśli ubarwiłem historyjkę paroma szczegółami, to i tak większość ludzi już ją słyszała.
– Ależ nie o to mi chodzi, Seaton. – Dougald znów siedział bez ruchu. – Nie jesteś dla mnie na tyle ważny, żebym się
przejmował tym, co opowiadasz.
– Mam nadzieję! – Kiedy do Seatona z opóźnieniem dotarł obraźliwy wydźwięk uwagi Dougalda, zerknął spode łba na
kuzyna. – Co więc tutaj robię?
– Moją uwagę przyciągnęła twoja działalność innego rodzaju.
– Innego rodzaju?
Dougald zdał sobie sprawę z tego, że jest bliski użycia siły, więc skoncentrował się na tym, żeby pozostać na krześle.
Miał ochotę bić Seatona, dopóki kuzyn nie straci nonszalancji i paru zębów i do wszystkiego się nie przyzna. Wtedy Dougald
skończy wybijać mu zęby...
Dougald odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Teraz nie chodziło o zemstę. Chodziło o zapobieżenie nieszczęściu i
zapewnienie bezpieczeństwa Hannah. Bo ją kochał. Kochał ją, nawet jeśli nie mógł jej mieć. – Seaton, chyba nie sądziłeś, że
twoje poczynania nigdy nie wyjdą na jaw?
Seaton, wijąc się z zakłopotania, jeszcze bardziej zadarł swój i tak zadarty nos. – Nie wiem... nie wiem, o czym mówisz.
Dougald wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Charlesem. Zakłopotanie Seatona było równoznaczne z przyznaniem
się do winy. Ale Dougald pragnął przyznania się do winy. Chciał usłyszeć szczegóły. Chciał złapać wspólników i dowiedzieć
się, co planował Seaton. Ponieważ Hannah uparła się, żeby pozostać w zamku do czasu wizyty królowej, Dougald musiał
wszystkiego się dowiedzieć.
Po chwili ciszy, podczas której Seaton nadal się wił niespokojnie, Dougald powiedział:
– Jest późno. Jestem zmęczony. Charles utrzymuje, że bywam bardzo nieprzyjemny w takim stanie. Mam nadzieję, że
nie zabierzesz mi zbyt wiele czasu, bo moja cierpliwość może się wyczerpać.
Charles przysunął się bliżej do Seatona i służalczym tonem rzekł:
– Lepiej się przyznać, zanim mój pan się zirytuje. Seaton przeniósł wzrok z jednego przesłuchującego na drugiego, po
czym sam zadał pytanie:
– Czy dlatego zabił swoją żonę? W ataku zazdrości?
Charles ponownie zatarł ręce i rzekł:
– Nie, sir. Wcale nie był zazdrosny.
Dougald z trudem zachowywał powagę. Charles świetnie się bawił. Dougald też by się bawił, gdyby sytuacja nie była
taka poważna.
– Charles, przekraczasz swoje uprawnienia. Charles cofnął się pod przeciwległą ścianę. Dougald ponownie skupił
uwagę na kuzynie.
– Chcę teraz usłyszeć twoją spowiedź. Co za głupotę popełniłeś?
Seaton zerknął na Charlesa, a następnie na Dougalda.
– Nic. Nic nie zrobiłem...
Dougald zaczął się podnosić z krzesła.
Charles jęknął.
Seaton zmienił ton i zamiary.
– To znaczy... Ja... nie sądziłem, że wiesz... Dougald opadł na siedzenie.
– Opowiadaj.
– Wszystko zwrócę – oświadczył Seaton, prostując wywatowane ramiona.
Dougald nie musiał udawać zakłopotania.
– Zwrócisz... wszystko...
Seaton klepnął się dłonią w czoło.
– Zdradził mnie tamten naszyjnik, prawda? Ten, który zabrałem pani Grizzle.
Nadal nie do końca pojmując, Dougald patrzył na Seatona, swojego dalekiego kuzyna człowieka, który przyznawał się
do... niewłaściwego przestępstwa.
Charles podjął przesłuchanie.
– Zabrał pan naszyjnik pani Grizzle?
Seaton rozejrzał się dookoła i zrozumiał, że popełnił błąd. Spróbował więc inaczej.
– Nie naszyjnik? To pewnie wazy. Cenne wazy z dynastii Ming należące do lady McCarn. Były za duże, ale stanowiły
takie wyzwanie, że chyba nikt nie mógłby oczekiwać, iż się nie skuszę.
Dougald na tyle doszedł do siebie, że był w stanie zgrać myśli i słowa.
– Wziąłeś cenne wazy lady McCarn. Ukradłeś...
– Nie ukradłem. To takie brzydkie słowo. Po prostu... przeniosłem je. Ślicznie wyglądają w mojej sypialni. –
Najwyraźniej Seaton nie miał pojęcia, co sądzić o głupawej minie Dougalda, więc w typowy dla siebie sposób próbował
umniejszyć swoją winę. – To twoja wina, lordzie Raeburn, że musiałem ozdobić swój pokój. Nie można oczekiwać, żeby
wrażliwy człowiek mieszkał w takim okropnym pomieszczeniu, ty zaś nie wydałbyś grosza, żeby poprawić mi warunki
życia.
– Czułem, że pokoje zajmowane przez członków rodziny powinno się odremontować w pierwszej kolejności. – Do
Dougalda dotarło, że tłumaczy się przed złodziejem, więc warknął: – Ozdabianie pokoju nie wyjaśnia sprawy skradzionego
naszyjnika. Domyślam się, że sprzedajesz biżuterię za gotówkę.
Seaton przyłożył rękę do piersi.
– Jestem dżentelmenem. Nie sprzedaję rzeczy, które zbieram.
Zdumiony Dougald próbował wyjaśnić sprawę.
– Zatrzymujesz je?
– Oczywiście.
– I co z nimi robisz?
– Patrzę na nie. – Seaton zrozumiał, że Dougald nie zamierza go zabić i rozluźnił się. Rozparł się na krześle i
gawędziarskim tonem opowiadał dalej: –Mam całkiem sporą kolekcję. Możesz kiedyś do mnie wpaść i obejrzeć ją sobie.
Jeśli Seaton starał się odwrócić uwagę Dougalda, to świetnie mu to wychodziło.
– Nadal masz wszystko.
– Naturalnie.
– Będę cię zatem trzymał za słowo, że wszystko zwrócisz.
Seaton szeroko otworzył oczy. Wyprostował się na krześle. Zacisnął pięści.
– Naprawdę? Komu?
– Właścicielom.
W głosie Seatona pojawiła się panika.
– Ludzie tego nie zrozumieją. Będą źle o mnie myśleć.
– Taki mistrz jak pan potrafi oddać zabrane rzeczy w taki sposób, że ich właściciele będą przekonani, iż sami postawili
je w innym miejscu – przemówił Charles swoim najłagodniejszym tonem.
– Ale wtedy przestanę je posiadać.
– Zrobisz to ty albo zrobię to za ciebie.
Wobec niezbyt subtelnej groźby Dougalda Seaton zaczął łkać.
– Biżuterię? Ceramikę? Obrazy?
87
– Obrazy? – Dougald wyobraził sobie Seatona zdejmującego ze ściany duży obraz, chowającego go za pazuchę i
wymykającego się na dwór.
– Powiedziałem obrazy? – Seaton przyłożył do oczu obszytą koronką chusteczkę. – Miałem na myśli...
– Obrazy również. – Dougald nie wiedział, czy się śmiać, czy też płakać razem z Seatonem.
– To oburzające!
– Trudno mi się z tobą nie zgodzić. – Na pewno służba musiała coś wiedzieć o tej słabostce Seatona.
– Nie muszę się godzić na takie niegodne traktowanie.
– Musisz, jeśli nadal chcesz tu mieszkać. – Któryś z sąsiadów Dougalda musiał chyba zauważyć znikanie swoich rzeczy
i skojarzyć to z wizytami Seatona.
Seaton wyciągnął z kieszeni rękawiczki i uderzył nimi o dłoń.
– Takie okrucieństwo i brak delikatności stworzą kolejną plamę na twojej reputacji.
– Skoro przeżyłem plotki o popełnionych przeze mnie morderstwach, które tak ochoczo rozpuszczałeś, sądzę, że będę
w stanie przeżyć komentarze na temat haniebnego wyrzucenia z domu mojego złodziejskiego spadkobiercy.
Seaton podniósł się z krzesła.
– Złodziej to takie brzydkie określenie. Doskonale. Zrobię, jak sobie życzysz. Ale odpowiedzialność za skutki
spoczywa na tobie!
Dougald otworzył drzwi i Seaton opuścił gabinet. Dougald ukrył twarz w dłoniach. Był zmęczony. Martwił się.
Pierwszy raz od wielu lat nie wiedział, co ma dalej robić.
– Charles, sądzisz, że Seaton usiłował nam zamydlić oczy?
– Porozmawiam jeszcze raz z detektywami – odparł wymijająco Charles.
Dougald uniósł głowę i spojrzał na swojego lokaja, bez słów domagając się precyzyjniejszej odpowiedzi.
Charles poddał się.
– Nie, milordzie, podejrzewam, że sir Onslow jest dokładnie tym, co mu zarzuciłeś, drobnym złodziejaszkiem.
– Nie mamy innych podejrzanych.
– Jeszcze nie mamy, milordzie.
– Musisz nadal pilnować madame.
– Jak zawsze – oświadczył Charles.
W głowie Dougalda zrodziło się kolejne, mniej istotne podejrzenie.
– Wydaje mi się, że diamentowa spinka do krawata, którą miał Seaton i która tak bardzo przypominała moją, jest w
istocie moja.
– Myślałem, że się gdzieś zawieruszyła. Dougald napotkał cyniczne, rozbawione spojrzenie lokaja.
– I tak nigdy mi się nie podobała – dodał.
ROZDZIAŁ25
Już nigdy nie będzie się z nikim kochać.
Hannah siedziała zasępiona w pokoju ciotek na wieży, tonącym w popołudniowym słońcu, i zszywała ze sobą
fragmenty twarzy księcia Alberta.
Ciężar ciała mężczyzny, nacisk jego torsu na jej piersi, zapachy, ocieranie się o siebie, bliskość... już nigdy więcej.
– To są brwi księcia Alberta, a nie jego broda! – Panna Minnie wyrwała Hannah robótkę z ręki.
Była dziś wyraźnie w kłótliwym nastroju. Hannah przeniosła się i usiadła koło ciotki Spring.
– Czy możesz mi nawlec igłę, moja droga? – zapytała staruszka.
Za pierwszym razem, gdy Hannah zostawiła Dougalda, była spokojna. Teraz wiedziała, że ów spokój był wynikiem jej
głupoty, niezdawania sobie sprawy, z czego rezygnowała. Teraz wiedziała. Z zadrapania piersi jednodniowym zarostem,
kiedy ssał jej sutek. Z wrażenia, jakiego doświadczała, dotykając dłońmi szorstkich włosów na jego piersi. Z kosmyków
miękkich włosów, opadających wokół jej twarzy, gdy ją całował. Pozwolił, żeby Charles obciął mu włosy!
Charles powiedział, że to po to, żeby godnie zaprezentować się królowej.
Hannah była przekonana, że to po to, żeby zrobić jej na złość.
– Nie ten kolor, moja droga – ciotka Spring pokazała na złotą nitkę. – Ten. Gdzie błądzisz myślami?
Hannah wbiła w nią nierozumiejący wzrok.
– Nieważne. – Ciotka Spring popchnęła ją delikatnie. – Poproszę którąś ze służących, żeby mi nawlokła igłę.
Hannah podeszła do krosien. Nie zauważyła zbyt wielu dowodów na to, żeby podczas ostatnich czterech dni Dougald
był szczęśliwy. Sprawiał wrażenie zmartwionego i zmęczonego, jakby dręczyły go niepokój i bezsenność.
Hannah miała nadzieję, że był nieszczęśliwy. Miała nadzieję, że czuł się winny, strapiony i zły za każdym razem, kiedy
ją spotykał przy stole, gdy słyszał, jak rozmawiała z ciotkami, gdy o niej myślał... Nie, nie mogła się oszukiwać. Naprawdę
pragnęła tylko jednego – żeby doznawał cierpień cielesnych. Miała nadzieję, że gdy na nią patrzył, jego członek pęczniał
boleśnie.
Tylko w niebiosach wiedziano, że ubierała się tak, aby drażnić jego zmysły. Każdej nocy długo nie kładła się spać –
przerabiała sukienki: pogłębiała dekolty, zwężała w talii, doszywała koronkowe falbanki do halek i pantalonów. Każdego
dnia starała się, żeby zauważył jej dekolt, nogę w kostce... jej uśmiech. Dougald nigdy się nie dowie, jak bardzo cierpiała,
patrząc na niego i wyobrażając sobie, jak puste będą jej dni, jak będzie się starzeć w samotności, bez męża. Bez kochanka.
Bez niego.
Pośród łoskotu krosien i fruwających czółenek ciotki, Isabel i Ethel tkały ostatnie fragmenty królewskiego gobelinu.
Staruszki miały pochylone ramiona i przekrwione oczy, ale wyglądały na zdeterminowane. Już za dwa dni, tuż przed
południem, królowa Wiktoria przybędzie specjalnym pociągiem. Z pomocą służących, które przynosiły wszystko, czego
ciotki potrzebowały, i organizującej pracę Hannah, ukończony na czas, majestatyczny w swej wspaniałości gobelin zawiśnie
na ścianie głównej sali zamkowej.
Hannah była zadowolona, że wywiązała się ze swoich obowiązków. Znajdowała na to czas pomiędzy okraszonym
leciutkim uśmiechem wyobrażaniem sobie, jak jeszcze będzie torturować Dougalda. Musiała działać szybko, bowiem
pozostało jej niewiele czasu do opuszczenia zamku Raeburn. Pozostało niewiele czasu do ponownego spotkania z królową,
poznania Burroughsów i wyjawienia im, kim jest.
Zmrużyła oczy. Dougald powinien chcieć oddać jej listy miłosne rodziców, będące dowodem jej pochodzenia, bo
inaczej zmuszona będzie... pozostać w zamku, dopóki ich nie otrzyma.
Zaśmiała się gorzko. Krosna ciotki Ethel zwolniły.
– Cóż jest takiego śmiesznego, kochanie? Hannah spojrzała na nią półprzytomnie.
– Słucham?
Ciotka Ethel podała jej utkany kawałek, który powinien zostać doszyty do gobelinu.
– Kochanie, szyjesz tak starannie. Minnie zaplanowała, żeby wyhaftować tu koronę. Czy chciałabyś się tym zająć?
– Oczywiście, przecież jestem tu po to, żeby paniom pomagać. – Hannah wzięła fragment gobelinu i wbiła weń
nawleczoną igłę.
Dougald odda miłosne listy ojca do jej matki, gdyż jasno dał do zrozumienia, iż zrobi wszystko, aby się jej pozbyć.
Bo to ona go porzuciła.
Bo to ona nawet nie próbowała naprawić ich małżeństwa.
Co dobitnie świadczyło o tym, że Dougald ma źle w głowie. Zrobiła wszystko, co mogła, żeby ratować ich małżeństwo,
i nigdy nie powiedział nic, co mogłoby wywołać w niej wątpliwości, iż jej starania nie były najwyższej jakości. Żadnych
wątpliwości. Ani krzty.
To on był wszystkiemu winien. On! Wszystkiemu!
– Co robisz, kochanie! Korona miała być złota, a nie brązowa!
Ciotka Ethel wyrwała tkaninę z rąk zdumionej Hannah. Owszem, może haft był niezupełnie idealny, ale Hannah
poczuła, że ciotki wyjątkowo nie doceniają jej wysiłków. No, może była troszkę roztargniona, ale z pewnością...
Czółenko ciotki Isabel zwolniło.
– Droga panno Setterington, czy może sobie pani pójść gdzie indziej? Irytuje mnie, kiedy siedzi pani w tym pokoju.
Weź się w garść, dziewczyno! Królowa przyjeżdża!
Hannah skupiła uwagę na ciotce Isabel.
– Irytuję panią?
Coś w jej twarzy musiało zaalarmować obie starsze panie, gdyż ciotka Ethel mruknęła:
– No i narobiłaś.
Isabel zamachała rękami.
– Nie, nie, nie irytujesz mnie. Tylko kiedy jestem głodna, wszystko mnie denerwuje.
– A ciotka Isabel musi być bardzo głodna, bo zachowuje się jak wściekły kot – zauważyła Ethel.
Uczyni mi pani przysługę, panno Setterington, jeśli znajdzie pani panią Trenchard i dopilnuje, żeby przysłano nam
podwieczorek.
– Jedna ze służących...
– Nie, nie jedna ze służących! – Ciotka Isabel spróbowała się uspokoić. – To znaczy... uważam, że służące chodzą jak
błędne, pogrążone w myślach o swoich romansach, i nigdy nie można na nie liczyć. Tymczasem my tutaj umieramy z głodu.
Proszę, panno Setterington, ufamy pani.
Wydało się to Hannah całkiem logiczne.
Panna Minnie i ciotka Spring podeszły do warsztatu tkackiego i przyglądały się, jak Hannah wychodzi z pokoju w
poszukiwaniu pani Trenchard.
– Chodzi już całkiem dobrze – zauważyła ciotka Ethel. – Jej kostka ładnie się goi.
– Tak, ale jest ponura. – Ciotka Spring trzymała w ręce igłę ze złotą nitką. – Teraz mamy więc ponurego Dougalda i
ponurą Hannah.
– Musiałam poprawiać każdą rzecz, którą zrobiła w czasie ostatnich dwóch dni, a nie ma na to czasu – W głosie panny
Minnie wyraźnie brzmiała rozpacz.
– Jestem pewna, że w czasie wypadku straciła rozum – powiedziała ciotka Ethel.
Ciotka Isabel rezolutnie kiwnęła głową.
89
– Może powinnyśmy posadzić ich oboje i dać im solidny wykład.
Ciotka Spring poklepała ciotkę Ethel po ramieniu.
– Nie, moja droga, chyba nie powinnyśmy ingerować.
– Ale będziemy musiały – odezwała się panna Minnie. – Jeśli sami nie rozwiążą tej sprawy, będziemy musiały się
wtrącić. – Omiotła je spojrzeniem. – Pamiętajcie o moim przekonaniu.
– Minnie, mówiłam ci już, że jest to najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam – zapewniła ciotka Ethel.
– Nigdy się nie zakładam, jeśli nie jestem czegoś pewna. – Panna Minnie zaprezentowała rzadko używany i pełen
samozadowolenia uśmiech. – Wracajmy teraz do pracy. Mamy do skończenia gobelin dla królowej.
Charles dopadł Hannah, kiedy schodziła ze schodów.
– Mademoiselle Setterington, mam dla pani wiadomość od jego lordowskiej mości.
Hannah patrzyła z góry na lokaja Dougalda. Stał na niższym schodku, dzięki czemu miała wyjątkową okazję ujrzenia
jego łysiny. Ostatnio sporo się kręcił w jej pobliżu. Widziała go, gdy przemierzała zamkowe korytarze, widziała,
rozmawiając z Seatonem, jak ją obserwuje, ba, nawet eskortował ją w drodze z sypialni do jadalni.
Gdyby była w nastroju do przejmowania się, jego obsesyjne obserwowanie jej i nieustanna obecność irytowałyby ją.
Ale cóż ją obchodził dawny wróg, który jej nienawidził, gdyż nie opuściła zamku, jak tego sobie życzył jego pan? Niedługo
wyjedzie i Charles będzie mógł znaleźć Dougaldowi prawdziwą żonę – młodszą, łagodną i uległą. I głupią. Brzydką.
Niepłodną. Z wrednym charakterem.
Pokrzepiona tą myślą Hannah powiedziała:
– Wydawało mi się, że jego lordowska mość sprawdza stan ogrodów. – I szybko pożałowała, że się w ogóle odezwała,
bo gdyby jej na niczym nie zależało, nie pamiętałaby o planach zajęć Dougalda.
– Oui, mademoiselle Setterington, ale jedna ze służących przyniosła mi to i prosiła, żeby pani przekazać. – Podał jej
złożoną kartkę papieru. – Jak pani wie, żyję po to, żeby służyć pani i panu.
Hannah miała ochotę wybuchnąć dzikim śmiechem, ale doszła do wniosku, że wymagałoby to zbyt wielkiego wysiłku.
– Bardzo dobrze. – Niechętnie wzięła notatkę i wsunęła ją do kieszeni fartucha.
– Nie zamierza pani jej przeczytać?
– Nie jest zapieczętowana, więc jestem pewna, że ją czytałeś. Co jest w niej napisane?
– Nie czytuję listów mojego pana do jego ukochanej żony – oburzył się Charles.
– Ciii. – Hannah rozejrzała się dookoła. W górnej części schodów służąca szorowała i pastowała schody. W korytarzu
lokaj balansował na drabinie, odkurzając gzymsy. Jeśli nawet usłyszeli, że Charles nazywa ją żoną Dougalda, nie zwrócili na
to uwagi.
– Madame, nie możemy utrzymywać w tajemnicy należnego pani tytułu. Niedługo wszyscy muszą się dowiedzieć.
– Dopiero kiedy wyjadę.
– Chyba pani nie wyjeżdża.
– Ależ wyjeżdżam.
Charles podszedł bliżej i zniżył głos.
– Jego lordowska mość nie może się ponownie ożenić ze względu na nieprzyjemne plotki o zamordowaniu pani.
Rozwód byłby kosztowny i nieelegancki i pan nie mógłby się znów ożenić. Tak więc musi pani zostać.
Charles chciał, żeby została? Bardzo nieprawdopodobne. Tylko... po co by to mówił, gdyby to nie była prawda? Znała
odpowiedź. Chciała wyjechać, a Charles postanowił sobie, że zawsze będzie innego zdania niż ona.
Hannah prychnęła.
– Zupełnie nie jak dama – zganił ją Charles.
– Muszę znaleźć panią Trenchard. – Odwróciła się do niego plecami i zbiegła w dół po schodach.
– W swoim liście jego lordowska mość mógł zaznaczyć, że chce panią widzieć natychmiast – zawołał za nią Charles.
Zaczęła iść korytarzem.
– Nie zawsze otrzymuje to, czego pragnie.
– Gdybym mógł to zmienić...
Skręciła do czystej, dużej sali, gdzie głos Charlesa zanikł. Czy zawsze ostatnie słowo musiało należeć do niego?
Zwolniła jednak kroku. Poczuła ciekawość. Dlaczego Dougald przysłał jej liścik? Wyciągnęła go z kieszeni. W ostatnich
dniach rzadko się do niej odzywał, a teraz znalazł czas, żeby napisać wiadomość i przesłać ją z ogrodu. Cóż to oznaczało?
Czy znów próbował pozbyć się jej przed przyjazdem królowej? A może pragnął błagać ją o wybaczenie i pozostanie?
Ostrożnie, jakby list zawierał jakąś pułapkę, rozłożyła kartkę papieru i przeczytała krótką notatkę.
Hannah, przyjdź do pokoju na wieży we wschodnim skrzydle zamku. Mam pomysł związany z wizytą królowej i
chciałbym go z tobą omówić.
Żadnych obelg. Żadnego błagania. Wbiła wzrok w cienkie, czarne litery. Zwykła prośba, żeby się z nim zobaczyła.
Żeby mógł się z nią naradzić... Nigdy nie chciał jej rady, cóż więc to mogło znaczyć? Czy to była forma przeprosin? Czy
chciał się z nią spotkać na osobności i błagać o wybaczenie?
Bezczelność. Absurd. Spodobał jej się ten pomysł. Zawróciła.
Oczywiście, nie daruje Dougaldowi. Nie zasługiwał na wybaczenie – głupi mężczyzna, który uważał ją za
współodpowiedzialną za rozpad ich małżeństwa. To nie była prawda. Nie była, i już.
Zbliżywszy się do klatki schodowej rozejrzała się, szukając Charlesa, ale lokaj gdzieś przepadł. Westchnęła z ulgą. Nie
chciała, żeby wiedział, iż ustąpiła i przeczytała list od Dougalda. Zatrzymała się i znów przebiegła notatkę wzrokiem.
Dlaczego na wieży we wschodnim skrzydle?
Na schodach Hannah minęła pokojówkę.
Może Dougald zaplanował, by zaprowadzić królową Wiktorię na górę i pokazać jej wspaniały widok? Przemierzając
korytarze we wschodnim skrzydle, Hannah natknęła się tylko na jednego służącego, niosącego wiadro mydlin.
Może Dougald dowiedział się, że królowa lubiła poznawać lokalne legendy. Może powziął zamiar opowiedzenia jej
historii o żonie lorda Raeburna, która nieroztropnie się zakochała, została uwięziona przez męża i wyskoczyła z wieży. To
nie był zły pomysł. Barwna opowieść może się spodobać królowej.
Hannah nigdy nie była w wieży. Opowieść o gniewie dawnego lorda Raeburna za bardzo przypominała historię jej
życia, więc Hannah starała się wynajdować sobie zajęcia w innych częściach zamku. Kiedy jednak teraz przeszła przez
otwarte drzwi na klatkę schodową w wieży, poczuła się jak przeniesiona w piętnasty wiek. Oczywiście były to tylko
romantyczne brednie, ale wieża we wschodnim skrzydle, w przeciwieństwie do wieży zachodniej, od lat używanej przez
ciotki, sprawiała wrażenie zaniedbanej. Ta pierwsza miała otynkowane ściany i drewniane schody, nie starsze niż ciotka
Spring. W drugiej jedynym źródłem światła były wąskie, długie szczeliny w kamiennych ścianach, służące niegdyś
łucznikom do odpierania oblężenia. W półmroku widać było przylepione bezpośrednio do surowych kamiennych murów
kręcone schody, które wyglądały tak, jakby pamiętały czasy, gdy lord Raeburn więził w wieży swoją małżonkę. Do
pomieszczenia, w którym była zamknięta, nie prowadziły normalne schody i drzwi, ale klapa w podłodze i drewniana
drabina. Wszystko wyglądało tak, jakby było pokryte białym szronem. Z pomieszczenia na górze wieży, gdzie duch lady
Raeburn prawdopodobnie nadal opłakiwał utraconego kochanka, ledwie przedostawało się światło.
Hannah zadrżała. Istotnie, romantyczne bzdury, ale to miejsce jej się nie spodobało.
Obojętnie, jaki pomysł chciał omówić Dougald, jej odpowiedź brzmiała: nie. Królowa Wiktoria nie będzie chciała
oglądać tego widoku, nie będzie chciała wysłuchiwać opowieści o żonie Raeburna, a już na pewno nie będzie chciała
wspinać się po drabinie. Hannah też nie miała ochoty tam wchodzić, ale ciekawość pchała ją na górę.
Czy tam był Dougald?
Mając w pamięci swój wypadek, ostrożnie sprawdzała każdy schodek. Noga w kostce nadal jeszcze trochę ją bolała. W
miarę, jak się wspinała, zachowywała coraz większą ostrożność.
Jeśli Dougald był na wieży, powinien zdawać sobie sprawę z jej obecności. Nie zachowywała się specjalnie cicho. Gdy
znalazła się blisko celu, zawołała:
– Lordzie Raeburn! – A po chwili: – Dougaldzie!
Odpowiedzi nie było; jednak list nie wspominał, że Dougald będzie na nią czekał. Czy ma poczekać na dole i wejdą na
górę razem? Kurczowo trzymając się poręczy, pokonywała kolejne szczeble. Kiedy wsunęła głowę do pokoju na wieży,
zobaczyła pomieszczenie bliźniaczo podobne do warsztatu ciotek w zachodniej wieży, ale zaniedbane i puste. Dougalda tu
nie było.
Wspięła się na ostatnie szczeble. Dostrzegła kilka starych połamanych mebli. Podłoga była zupełnie goła, nawet
niepokryta kurzem. Pozbawione szyb i zasłon otwory okienne wyposażone były jedynie w okiennice, dające ochronę przy
złej pogodzie. Dach w wielu miejscach był dziurawy, a w promieniach słońca, wpadających przez szczeliny, chaotycznie
krążyły drobiny pyłu. Hannah zawsze uważała się za kobietę rozsądną, twardo stąpającą po ziemi, ale teraz poczuła głęboki
smutek.
Ostrożnie zamknęła klapę i zaczęła się poruszać delikatnie i cicho, jak żałobnik na pogrzebie. Podeszła do
południowego okna i rozchyliła okiennice. Otworzyły się szeroko, wpuszczając do środka morze światła. Wrażenie
zaniedbania jeszcze się spotęgowało. Okno wychodziło na pustą stronę zamku, pozbawioną ogrodu czy zwykłej krzątaniny
służby. Wieża w pełni zasłużyła sobie na swoją złą sławę.
Hannah miała ochotę się wychylić, żeby zobaczyć, co znajduje się bezpośrednio pod oknem wieży. Jednak doskonale
pamiętała stromiznę murów poniżej jej sypialni, a tutaj mury były jeszcze wyższe. Cofnęła się więc i przeniosła wzrok ku
linii horyzontu. Dostrzegła błękitną smugę nieba nad oceanem, fale zalewające plażę, potem pofałdowane wzgórza, a w
dolinach pola, kolorowe od wiosennych zasiewów. Lancashire mogłoby stać się jej domem. Mogłaby pokochać tę
kombinację ziemi i morza. Mogłaby pokochać...
Już pokochała.
Kochała to miejsce i wróci tutaj, jeśli wszystko dobrze się ułoży i jej dziadkowie będą ją chcieli przyjąć. I Dougald tu
będzie, w zamku Raeburn, może ożeniony z inną, może pogrążony w goryczy. Hannah nie mogła go ocalić. Nie mogła nawet
pomóc sobie samej.
Oparła się o ścianę, zaplotła ręce na piersiach i wbiła wzrok w odległy krajobraz. Jakże nienawidziła się do tego
przyznać! Ale jaki sens miało oszukiwanie samej siebie? Ironiczną prawdą było to, co sobie wmówiła mając osiemnaście lat.
Jako osiemnastolatka oddała się Dougaldowi, bo go kochała. I tutaj, w zamku Raeburn, także oddała się Dougaldowi, bo
nadal go kochała. Choćby była nie wiem jak zła, zraniona, bez względu na to, kto był odpowiedzialny za rozpad ich
małżeństwa, zawsze będzie go kochać.
91
Na dźwięk metalicznego zgrzytu zawiasów odwróciła się gwałtownie. W pomieszczeniu stał Dougald, trzymając w
ręku kartkę papieru. Ze ściągniętymi brwiami i czujnym spojrzeniem zapytał:
– Czego chcesz, Hannah?
ROZDZIAŁ26
– Hannah? Co się stało? Dziwnie wyglądasz. – Dougald ruszył w jej stronę, ale szybko się zatrzymał. Stanął sztywno
wyprostowany i nieswoim głosem rzekł:
– Chciałbym, żeby to, co zamierzasz mi powiedzieć, było naprawdę ważne. Nie mam zbyt wiele czasu, bo trzeba
jeszcze przygotować podjazd na przybycie królowej.
– Myślałam, że nadzorujesz prace w ogrodzie – odparła i zaraz sklęła się za tę bezmyślną uwagę. Tylko że Dougald
wyglądał, jakby miał ją za chwilę wziąć w objęcia. Stawił się na jej wezwanie. Ale zaraz, chwileczkę...
– Nie prosiłam, żebyś tu przychodził. To ty prosiłeś o spotkanie.
– Zapewniam cię, że nie. – Rozłożył trzymaną w dłoni kartkę i podsunął jej pod oczy.
Zerknęła na papier.
Dougaldzie, spotkaj się ze mną w wieży we wschodnim skrzydle. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia –
przeczytała.
– To nie mój charakter pisma.
– Nie twój? – Dougald przyjrzał się notatce. – Skoro tak twierdzisz... Ale skąd mogłem wiedzieć? Przecież nie
pisywałaś do mnie co tydzień, gdy wyjechałaś z Anglii.
Stłumiła gniewną reakcję i wyciągnęła z kieszeni otrzymany liścik.
– Tutaj jest twoja notatka. Obejrzał ją.
– To też nie mój charakter pisma – oświadczył cierpkim tonem. – Lecz jak mogłabyś to poznać. Nie mogłem do ciebie
pisać. Nie wiedziałem, gdzie jesteś.
Ależ ją prowokował!
– Przyszłam tutaj, bo sądziłam, że chcesz się mnie poradzić w sprawie szczegółów przygotowań do królewskiej wizyty.
Powinnam była się domyślić, że nie możesz być na tyle rozsądny, żeby zasięgać mojej opinii tylko dlatego, że znam jej
królewską mość i mogę coś wiedzieć o jej upodobaniach.
– I teraz czerpiesz przyjemność z wypominania mi tego. – Zmiął trzymaną w ręce kartkę i cisnął na podłogę. –
Porzuciłaś mnie i tak dobrze pokierowałaś swoim życiem, że jesteś teraz niezależną kobietą, mającą najprzedniejszych
przyjaciół. Tymczasem ja pozostałem na północy Anglii i zyskałem opinię mordercy. – Oparł dłonie o ścianę po obu stronach
jej głowy. – Twojego mordercy.
Hannah również zgniotła swoją kartkę papieru i cisnęła ją w pierś męża wymownym gestem.
– Wcale się nie przechwalam – no, może odrobinę – i to nie moja wina, że nie zaprzeczyłeś, iż mnie nie zabiłeś.
– Co by mi to dało? Nikt by nie uwierzył, z wyjątkiem paru osób, które wykorzystywały każdą okazję, żeby drwić z
tego, że nie potrafiłem zatrzymać żony w domu. Powinienem teraz skorzystać z okazji i wyrzucić cię przez okno... – Jego
głos przycichł.
– Śmiało, tyranie. Spróbuj mnie zabić, wyrzucając przez okno. Następna zamordowana żona Raeburnów. Kolejna
opowieść dodana do legendy o wyrodnej kobiecie... – Nagle przyszło jej coś do głowy. – Dougaldzie, skoro ani ty, ani ja nie
pisaliśmy tych listów, to po co tu jesteśmy?
– Cholera! – Dougald rzucił się w stronę klapy w podłodze. – Zamknięta.
– Zamknięta? Kto ją zamknął? Dougald ukląkł i zaczął szarpać za uchwyt.
– Oto jest pytanie, co?
Nie zważała na jego ton. Zachowywał się tak, jakby coś wiedział. I wahał się, czy to ujawnić.
– O czym mówisz, Dougaldzie? Co tu się dzieje? Nie odpowiedział, tylko natężył się i pociągnął za uchwyt.
– Dougaldzie, kto przysłał te listy?
Dougald stanął na klapie i spojrzał najpierw na ogromną, podrapaną skrzynię, potem na mniejszą komodę i lżejsze
meble, znajdujące się w pomieszczeniu.
– Ten sam człowiek, który usiłuje zabić lorda Raeburna i jego żonę.
Uniosła rękę, ale zaraz ją opuściła.
– To ty i ja. – Nagle zrozumiała wydarzenia ostatniego tygodnia. – To ty i ja!
– Dokładnie. Czy możesz mi podać ten stoliczek? – wskazał mebel.
Spojrzała na prosty, drewniany stolik ze złamaną nogą.
– Co chcesz z nim zrobić?
– Dam nim w łeb każdemu, kto podniesie klapę. Dougald sprytnie to wymyślił.
– Tymczasem swoim ciężarem postaram się uniemożliwić wejście temu komuś na górę.
Podniosła stoliczek i przeniosła do Dougalda.
– Ale przecież nikt nie wie, że jestem twoją żoną. Z wyjątkiem...
– To nie Charles. – Umieścił stolik koło klapy i zszedł z niej ostrożnie. – Chciałbym, żebyś pozbyła się niezdrowego
uprzedzenia wobec niego.
– Niezdrowego? To Charles dał mi liścik. Musiał wiedzieć, że nie pochodzi od ciebie.
– Zapytamy, kiedy go zobaczymy, ale jestem pewien, że istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie.
Chociaż przemawiał jak cierpliwy rodzic, rozszyfrowała jego taktykę. Starał się odwrócić jej uwagę.
– Ktoś usiłuje zabić lorda Raeburna, a ciebie zbito na kwaśne jabłko. Czy usiłowano cię zabić?
– No... tak. – Jedną ręką uniósł stolik. – Ale nie wiem, dlaczego ktoś nas tutaj zamknął.
Czuła przerażenie i wściekłość jednocześnie.
– Żeby dać mi czas na zrozumienie tego wszystkiego
Nie odrywając wzroku od klapy, Dougald odparł:
– Teraz wiesz wszystko.
– Doprawdy? Czy były jeszcze inne zamachy na ciebie?
– Nie, ale byłem bardzo ostrożny. – Posłał jej uśmiech. – Dzięki tobie przestałem jeździć konno po nocach.
Ten uśmiech był kolejną próbą odwrócenia jej uwagi, ale nic nie mogło jej powstrzymać przed drążeniem prawdy.
– Kiedy spadłam ze schodów, zrozumiałeś, że ktoś czyha również na moje życie, więc próbowałeś mnie odesłać.
– Tak! – Wyraźnie ulżyło mu, że zrozumiała jego zachowanie. – Właśnie tak.
Pięścią wyrżnęła go między żebra, po czym plasnęła dłonią w policzek.
Upuścił stolik i zachwiał się do tyłu.
– Ty draniu! Stworzyłeś mi piekło!
– Miałem dobre intencje!
– Żebym to nie ja była celem ataku, tylko ty – usłyszała, że krzyczy.
Otarł twarz ręką i pełnym wyższości, obojętnym tonem, powiedział:
– Wiedziałem, że mnie się nic nie stanie, a bałem się o ciebie.
– Nic ci się nie stanie? Tak samo, jak nic ci się nie stało, gdy pobili cię tamci ludzie?
– Najpierw do mnie strzelali.
Jego wyznanie spowodowało, że zatrzymała się gwałtownie.
– Strzelali do ciebie?
Unikając jej spojrzenia, Dougald wbił wzrok w klapę nad głową.
– Tak, a teraz pozwoliłem, żeby nas tutaj zamknięto...
Ogarnęła ją dzika wściekłość. Zaczęła go okładać pięściami, po kobiecemu, uderzając w jego pierś, ramiona, wszędzie,
gdzie mogła dosięgnąć.
Próbował uniknąć jej ciosów.
– Ty głupi bęcwale – wrzeszczała. – Ty beznadziejny łajdaku. Ty bezwartościowy...
W końcu udało mu się złapać ją za nadgarstki.
– Nie jestem taki zły.
– To dlatego mówiłeś mi te wszystkie rzeczy. Próbowałeś mnie stąd odesłać, żeby nic mi się nie stało.
–Tak...
– Za kogo mnie masz? Za szczura, który pierwszy ucieka z okrętu na widok zagrożenia?
– Wcale tak nie myślę. Zerknął na klapę.
– Uważasz mnie za tchórza. – Szamotała się, żeby uwolnić ręce i móc go uderzyć. – Myślałeś, że cię tu zostawię z
mordercą, a sama ucieknę do miasta?
– Hannah. – Nadal trzymając ją za ręce, obrócił ją plecami do siebie. – Tchórzostwo jest ostatnią rzeczą, o jaką bym cię
posądzał. Moim zdaniem jesteś za odważna dla swojego własnego dobra. Bałem się, że zrobisz coś głupiego, że będziesz
chciała schwytać przestępcę albo stanąć naprzeciw wymierzonej we mnie lufy pistoletu.
– Nie pochlebiaj sobie. – Łzy cisnęły jej się do oczu. Tłumaczyła sobie, że są to łzy złości i pogardy, że nie wynikają z
poczucia krzywdy. – Mówiłeś mi te wszystkie rzeczy... niszczyłeś mnie... i uważasz, że troska o moje bezpieczeństwo jest
wystarczającym usprawiedliwieniem?
– Zbrodniarz mógł cię schwytać i grozić ci.
Zrozumiała w mgnieniu oka.
– I wtedy musiałbyś mnie poświęcić dla dobra nazwiska Pippardów.
Puścił jej ręce.
– Czy tak właśnie myślisz?
Patrzyła na niego, mrugając oczami, żeby powstrzymać łzy.
– Czy kiedykolwiek dałeś mi powód, żebym mogła myśleć inaczej?
Stali, patrząc na siebie – przeciwnicy na zawsze. Nie wiedziała, czy zranił go jej sceptycyzm. Wiedziała jedynie, że
znaleźli się zamknięci w legendarnej wieży nawiedzanej przez duchy poprzednich przeklętych małżonków Raeburn i, jeśli
nie zdarzy się cud, dołączą do ich grona.
– Dougaldzie, powiedziałeś, że zwabiłeś mnie do zamku Raeburn, by mnie wykorzystać i, skoro ci się to udało, więcej
93
mnie nie potrzebujesz.
– Nie... – Wyciągnął ręce, jakby chciał ją chwycić w objęcia. – To nie była cała prawda.
– Dla odmiany dobrze byłoby poznać prawdę.
– Nie będziesz tak uważała, kiedy ci powiem. – W jego śmiechu brzmiało gorzkie rozbawienie, aczkolwiek nie
potrafiłaby określić, co go tak bawiło. –Odszukałem cię w Londynie i uwięziłem tutaj w jednym celu: żebyś była moją żoną.
Najpierw jednak chciałem, żebyś się we mnie zakochała. Potem łatwo mógłbym cię sobie podporządkować.
– Masz o sobie dobre mniemanie, prawda? – Problem polegał na tym, że mogłoby mu się to udać. Tego jednak nie
mogła mu zdradzić. – Co sprawiło, że zmieniłeś plany?
– Nadal cię pragnąłem. Wcale tego nie chciałem. Myślałem, że nic nie zachwieje dyscypliną, jaką sobie narzuciłem. Ale
tobie się to udało. Od samego początku nienawidziłem tego, co...
Nie potrafił nawet wymówić tego słowa.
– Co czułeś?
Pokręcił głową. Nie w geście zaprzeczenia, lecz jakby dziwiąc się samemu sobie.
– Nadal cię pragnę.
Spodziewała się poczuć zadowolenie. Tymczasem odkryła, że nigdy tak naprawdę nie wątpiła w jego pożądanie.
Natomiast jeśli chodziło o miłość... nawet w pierwszych, radosnych dniach ich małżeństwa nie wierzyła w jego uczucie i
miała po temu powody. Poślubił ją dla wygody. Chociaż był do niej przywiązany, bardziej kochał pieniądze, dobrobyt i
władzę. Miniony czas i samotność odcisnęły piętno na jego wojowniczej duszy, przekształcając jego bunt w zgorzknienie i
poczucie krzywdy.
– Czy nadal winisz mnie za to, że cię opuściłam? Blask w jego oczach przygasł. Wargi zacisnęły się.
Znów wyglądał jak zimny, pozbawiony wszelkich emocji lord, który zaprosił ją do swojego zamku i groził jej śmiercią.
Jego milczenie było dla niej wystarczającą odpowiedzią. Cichym głosem zaprotestowała.
– To nie moja wina, że nasze małżeństwo się skończyło. Jak możesz uważać, że to była moja wina?
Nadal się nie odzywał. Nie chciał przyznać, że nie miał racji.
Kolejne spojrzenie na chłodny wyraz jego twarzy spowodował, że zmieniła zdanie. Dougald nie chciał pogodzić się z
tym, że nie miał racji.
Przenikliwy pisk zawiasów zmącił pełną napięcia ciszę.
Zirytowana i zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Potem drugi raz. Klapa zaczęła unosić się do góry. Hannah
wskazała na nią ręką.
– Dougaldzie! Kto...
Dougald odepchnął ją na bok. Hannah oparła ciężar ciała na swej zranionej nodze. Z okrzykiem bólu przyklękła na
jedno kolano. Ból przeszywał mięśnie i ścięgna. Żeby się nie przewrócić, złapała za parapet i podciągnęła się do góry. W tym
samym momencie zobaczyła krzesło, roztrzaskujące się o klapę.
Alfred. Duży, zdrowy, brudny Alfred. Cofnął się, żeby natychmiast wyłonić się z powrotem, z pistoletem w dłoni.
Dougald szybkim ruchem chwycił go za włosy i za kołnierz i wciągnął do pomieszczenia na wieży. Alfred zawył jak troll;
schwytany w pułapkę, rozglądając się bladoniebieskimi oczami, w których tliło się szaleństwo. Pistolet plunął ogniem, a huk
wystrzału odbił się od kamiennych murów. Krew i strzępy materiału eksplodowały wokół ramienia Dougalda.
– Cholera! – zaklął Dougald. Jednostrzałowy pistolet był już bezużyteczny, więc Alfred zaczął walczyć wręcz. Uderzył
Dougalda dymiącą jeszcze lufą. Jednak Dougald nadal nie puszczał napastnika, ciągnąc go za sobą. W stronę otwartego okna.
Hannah miała ochotę wrzeszczeć ze strachu, ale powstrzymały ją krople krwi padające na podłogę. Dougald został
trafiony. Alfred wymierzył cios i trafił w jego skroń. Dougald zachwiał się i Alfred wyrwał się z uchwytu.
Dougald potrzebował pomocy. Hannah skoczyła ku walczącym mężczyznom. Natarła na Alfreda z boku i popchnęła go
na ścianę. Alfred sięgnął do kieszeni i wyciągnął drugi pistolet.
– Nie! – Hannah rzuciła się na niego z wyciągniętymi rękami.
Pistolet zakołysał się gwałtownie.
– Ona mnie zabije! – krzyknął Alfred.
Potem lufa wymierzona w kobietę przestała się poruszać.
Kiedy palec Alfreda spoczął na spuście, Dougald wypchnął go przez okno.
Strzał rozległ się echem, a ze sklepienia posypał się deszcz słomy i wiórów.
Dougald i Hannah w porażającej ciszy obserwowali Alfreda spadającego w dół.
Zanim wylądował na ziemi, Hannah odwróciła się od okna.
– Niech Bóg ma go w swojej opiece.
– Nie wiem, czy Bóg go dostrzeże. – Dougald odsunął się od okna. – Podejrzewam, że jest skazany na potępienie za
zamordowanie dwóch lordów i usiłowanie zabójstwa ciebie i mnie.
Hannah przebiegła w myślach wydarzenia ostatnich paru minut.
– To nie Alfred popełnił te morderstwa – rzekła z przekonaniem.
– Nie. Nie sam. – Pobladły i spocony Dougald oparł się o ścianę. – Boję się, że nie ma dla nas ratunku. Nikt nie widział
jego upadku.
– Dougaldzie! – Hannah zarzuciła mężowi ręce na szyję. Przytulił ją i wrażenie dotyku jego ramion dało jej ciepło,
jakiego nie czulą od dwóch dni. Za długo. A teraz był ranny. – Usiądź.
– Dobrze. – Powoli przymknął oczy i miękko opadł na podłogę. – Chyba muszę.
Jak oszalała próbowała go podtrzymywać, ale ciężar jego ciała i przenikliwy ból w kostce spowodował, że osunęła się
wraz z nim. Położyła sobie jego głowę na kolanach i jęknęła.
– Żyjesz? – Zaczęła szukać pulsu na jego szyi. Pod palcami poczuła szybkie uderzenia.
– Nie umarłeś. – Stwierdzenie tego oczywistego faktu dało jej dziwne zadowolenie.
Głowa Dougalda przetoczyła się na jej tors. Gorączkowo usiłowała ubić interes z Panem Bogiem.
– Boże, jeśli pozwolisz Dougaldowi dalej żyć, będę dla niego taką żoną, jakiej zawsze pragnął. – Przesunęła dłoń
wzdłuż jego ramienia, ale nie natrafiła na dziurę po pocisku. Jednak wcześniej sama widziała fruwające strzępy materiału i
krople krwi, szukała więc dalej. – Zrobię, co tylko zechce, jeśli pozwolisz zachować mu... – znalazła miejsce, gdzie trafiła go
kula – ...oddech.
Spojrzała na twarz Dougalda. Obserwował ją.
– Czy mogłabyś to powtórzyć z ręką na Biblii? Pocisk przebił mięsień ramienia nad obojczykiem i wyszedł parę
centymetrów od miejsca trafienia. Wiedziała, że go boli, ale z wszelką pewnością strzał go nie zabił.
– Ledwo... ledwo cię drasnął.
Przekręcił się, szukając wygodniejszej pozycji.
– Rwie jak wszyscy diabli.
– Nie próbuj mnie nabierać, lordzie Raeburn. Tamto pobicie było znacznie gorsze. – Spróbowała odsunąć jego głowę.
Objął ją ręką w talii.
Po krótkiej chwili walki z samą sobą, poddała się. Dlatego, że krwawił, chociaż rana zaczynała już przysychać. Dlatego,
że śmiertelnie przestraszyła ją ta walka.
Dlatego, że go kochała.
Głupia Hannah, od tylu lat zakochana w człowieku, który jej pragnął i jednocześnie nienawidził się za to, a potem winił
ją, że uznała taką sytuację za niewłaściwą i odeszła.
– Nie zasługujesz na dobrą żonę. Przytulił mocniej głowę do jej piersi.
– Nie chcę dobrej żony. Chcę ciebie.
– To miał być komplement?
– A nie był?
Ze smutkiem musiała przyznać, że był. Usłyszeć, że chciał ją za żonę, nie bacząc na braki w jej umiejętnościach życia i
wytrwania w małżeńskim stadle... Miała ochotę uśmiechnąć się do niego.
Ale się powstrzymała. Przed pojawieniem się Alfreda walczyli ze sobą, a to, co się wydarzyło, doskonale ilustrowało
głupotę Dougalda. Jako jego żona miała obowiązek zwrócić mu na to uwagę.
– Stanąłeś pomiędzy mną a lufą pistoletu.
Pokonując ból, uniósł się i oparł na łokciu. Głęboko i uroczyście zajrzał w jej oczy.
– Bez względu na to, co myślisz, Hannah, nie poświęciłbym cię dla obrony imienia Pippardów.
Ignorując głębię i uroczystość jego spojrzenia skoncentrowała się na swojej myśli.
– A wcześniej nie chciałeś, żebym wkroczyła przed wycelowaną w ciebie lufę pistoletu. Czemu tobie wolno?
– Bo jestem mężczyzną. Smagnęła go pogardliwą uwagą.
– Ludzie obdarzeni zwisającymi częściami ciała są lepiej wyposażeni do zatrzymywania pocisków?
– Zapewniam cię, że w tej chwili żadna część mojego ciała nie zwisa.
Chciała coś powiedzieć. Zaczerpnęła powietrza i spróbowała ponownie. Uświadomiła sobie bowiem, że nic, żadna
kłótnia, żaden krzyk nie zmusi go do tego, żeby przestał jej pragnąć.
A kiedy się do niej uśmiechnął, zaczęła się zastanawiać, czy pożądanie wystarczy, czy może wystarczyć.
W końcu udało jej się wykrztusić:
– Nie powinieneś ryzykować życiem.
– Nie zamierzam się z tobą o to kłócić, Hannah. – Ujął jej dłoń i pocałował. – Mylisz się. Pogódź się z tym. W tym
wypadku honor wymagał, żebym zasłonił cię przed strzałem, bo to przeze mnie jesteś w niebezpieczeństwie.
– Byłam w niebezpieczeństwie.
Dougald westchnął.
– Chciałbym, żeby to była prawda, ale Seaton nadal pozostaje na wolności. To on kazał mi przyjść na wieżę. To on
musi być mordercą.
– Myślałeś tak i nie byłeś podejrzliwy? Zaczerwienił się lekko.
– Najpierw zdecydowałem, że to nie może być on, a potem pomyślałem, że chcesz się ze mną spotkać... no, byłem
głupi.
Przyjemność sprawił jej widok rumieńca Dougalda i świadomość, że przybiegł tu do niej.
– Mylisz się. To nie Seaton. – Spojrzała w okno, za którym zniknął Alfred. – Wiem, kto jest zabójcą.
95
ROZDZIAŁ27
Dougald miał nieco zesztywniałe ramię i czuł mrowienie w palcach, podejrzewał jednak, że te problemy związane są
raczej z pragnieniem pochwycenia Hannah w objęcia i porwania jej stąd, niż efektem zranienia.
– Nie bądź śmieszna – stwierdził stanowczo.
– Dlaczego śmieszna? Nie pamiętasz, co powiedział Alfred, zanim wypadł przez okno? „Ona mnie zabije”. Bardziej się
bał jakiejś Jej, niż wypadnięcia przez okno.
Gdy schodzili po schodach, Dougald podpierał Hannah swoim zdrowym ramieniem. Przecież nadal kulała, a po
szamotaninie na wieży poruszała się ostrożnie, mocno opierając się o poręcz.
– Zgadzam się, że Alfred mógł otrzymywać rozkazy od kobiety – rzekł.
– A poza tym, po co zamykać nas na wieży? Gdy to zauważyliśmy, mieliśmy czas na obmyślenie strategii.
– My? – Był zachwycony, że przypisywała także sobie jego pomysł. – To ja stałem ze stolikiem w rękach.
Spojrzała na niego skwaszona.
– Usiłujesz się wywyższać, lordzie Pawiu?
– Uważaj na schody – poradził. – W niektórych miejscach poręcz jest nadwyrężona. – Zerknął w dół na spiralę stopni.
Nikogo nie widział ani nie słyszał, ale ktoś mógł się czaić w cieniu.
Zauważył też, że drzwi prowadzące na wieżę były zamknięte. Czy zrobił to Alfred, zanim wszedł na górę? Czy też ktoś
inny, mający zamiar zastrzelić ich, gdy będą wychodzili?
Nawet jeśli Hannah była świadoma grożącego im niebezpieczeństwa, starała się ukryć niepokój. Swoim najbardziej
przekonującym tonem rzekła:
– Gdyby to kobieta szła za nami po schodach, zamknęłaby klapę i wezwała swojego wspólnika, by nas zabił.
– Dlaczego? Pistolet równie dobrze strzela w ręku kobiety.
– To by się kłóciło z jej planem.
– Skąd wiesz, jaki ma plan? Hannah wzruszyła ramionami.
– Bo zrobiłabym to samo.
– Hannah, czasem mnie przerażasz. Zatrzymała się i spojrzała na niego.
– Ty też mnie przerażasz. Ale po wydarzeniach na górze nie mam już wątpliwości, że nie zamierzasz mnie zabić.
– Nie dziś.
Uśmiechnęła się i znów zaczęła schodzić po schodach.
– Ta kobieta chciała, żeby nasza śmierć wyglądała na kolejny rezultat klątwy ciążącej na małżeństwach Raeburnów.
Alfred miał najpierw zastrzelić ciebie, a potem wypchnąć mnie przez okno.
– Nie mógłby cię wyrzucić przez okno. To mężczyzna niepierwszej młodości. Skorzystałby z drugiego pistoletu.
– Nie. Miał go tylko na wszelki wypadek. I trzeba przyznać, że mu się przydał. A był na tyle duży, że spokojnie dałby
radę mnie wypchnąć
Dougald przypomniał sobie, jak wyglądał Alfred. Wysoki i szeroki w barach. Dougalda zaskoczył udział Alfreda. Nie
mógł sobie wyobrazić, żeby ospały, zreumatyzowany wieśniak należał do spisku, mającego na celu zgładzenie lordów
Raeburn. Ale na samą myśl o tym, że Alfred mógłby zrobić krzywdę Hannah, Dougald zaczynał dygotać.
Hannah chyba nie oczekiwała odpowiedzi na swoją uwagę. Przytuliła się tylko mocniej do Dougalda.
– Po zastrzeleniu cię i wyrzuceniu mnie przez okno Alfred miał włożyć ci pistolet w dłoń. A kiedy okazałoby się, kim
jestem, wszyscy by powiedzieli, że to ty wypchnąłeś mnie z okna, a potem się zastrzeliłeś.
Dougald był przerażony.
– Hannah, masz zbrodniczy umysł.
Hannah zdawała się rozważać jego spostrzeżenie.
– Wolę mówić, że mam umysł analityczny.
– A jak wyjaśnić to, że Seaton dał mi liścik, wzywający mnie na wieżę? To chyba dowód, że to on jest autorem planu
pozbycia się nas z zamku Raeburn.
Hannah zlekceważyła jego pomysł.
– Cóż, ja z kolei dostałam liścik od Charlesa, i co z tego?
Miał ochotę w odwecie wziąć jej język w swoje usta, ale Hannah nalegała, żeby zachowywali się rozsądnie i ostrożnie, i
znaleźli prawdziwego zbrodniarza. Chciała brać udział w tych poszukiwaniach, co dowodnie świadczyło o tym, że miał rację,
utrzymując wszystko w tajemnicy przed żoną jak najdłużej.
Ale przecież sprawa czekała już tak długo na wyjaśnienie. Może mogłaby poczekać jeszcze trochę, a on zaprowadziłby
Hannah na górę do swojej sypialni i oddał się spełnianiu wszystkich fantazji, których w ostatnim czasie nie mógł
zrealizować.
– Charles musiał zostać wystrychnięty na dudka. Jeśli nie, to on, Dougald, jest jeszcze większym dudkiem.
– Odszukajmy go i spytajmy, która służąca dała mu karteczkę.
– Odszukajmy też Seatona i spytajmy go, od kogo dostał liścik – odparła Hannah.
– Skoro nalegasz...
– Nie pojmuję, skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że to Seaton.
– Jest spadkobiercą tytułu i majątku.
– Nie chce tego tytułu. – Pokiwała głową nad brakiem spostrzegawczości Dougalda. – To bałamut. Lubi się bawić i
plotkować. Nie chce odpowiedzialności, która wiąże się z tytułem.
Dougald nie odpowiedział, nie chciał bowiem przyznawać, że większość dowodów pasowała do jej teorii. Seatona
śledzili trzej detektywi podczas jego eskapad. Jedyną podejrzaną działalnością tego fircyka było ostatnio „znalezienie”
pomiędzy poduszkami na kanapie zaginionego naszyjnika pani Grizzle. Okrzyknięto go bohaterem.
Dougald i Hannah bez przeszkód zeszli z wieży. Dougald sprawdził wszystkie miejsca, w których można było się
schować bądź ukryć jakąś broń. Nic nie znalazł – ani przestępcy, ani żadnego przedmiotu, który mógłby wziąć do obrony.
Puścił Hannah i polecił jej cicho:
– Zostań tutaj – i ruszył w stronę drzwi. Mruknęła coś, czego nie dosłyszał. Spokojnie wrócił do niej i pogroził jej
palcem.
– Nie próbuj mi pomagać. Nie możesz zostać postrzelona.
– To nie mnie postrzelono – odpowiedziała wściekłym szeptem.
– Uratowałem cię – odrzekł. Na widok powracającego na jej twarz wyrazu uporu, ponownie pogroził jej palcem.
Niechętnie, szybkim ruchem skinęła głową i wymruczała:
– Nie ma jej tutaj. Co nam może zrobić w zamkowych korytarzach? Będzie chciała poczekać i spróbować innego dnia.
– Może masz rację. – Pocałował ją mocno w usta. – Ale na wszelki wypadek pozwól mi zachować ostrożność.
Ujął klamkę i gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi. Przed nim ciągnął się pusty korytarz wschodniego skrzydła.
Dougald pomyślał, że Hannah miała słuszność.
Z jakiego powodu podejrzewana przez Hannah osoba miałaby wystawiać się na ryzyko zabicia ich w zamku w świetle
dnia? Nie miała przecież pojęcia, że zdradziła się przed Hannah. Dougald doszedł do wniosku, że Hannah go przekonała.
– Masz rację. Zabójcą musi być pani Trenchard – powiedział.
– Owszem – rzuciła Hannah, wyraźnie nieświadoma znaczenia wyznania Dougalda. – Myślałam nad tym. Dowód musi
się znajdować w kaplicy.
– W kaplicy? Dlaczego w kaplicy?
– Moja boląca głowa najlepiej dowodzi, że wszystko koncentruje się wokół kaplicy.
Dougald przypomniał sobie nagle, że Charles wspomniał mu kiedyś, iż Hannah została zaatakowana w kaplicy.
– Oczywiście.
– A poza tym, jeśli się nie mylę w tej całej sprawie, gdzie poza tym mogłyby zostać ukryte dowody?
Przypomniał sobie, że pani Trenchard bardzo dbała o kaplicę, sama robiła w niej porządki i rozmawiała z nim o
remoncie. Interesowała się jego planami. Bardzo się interesowała.
– Mam pomysł – odezwała się Hannah. Wziął ją pod rękę i zaczęli iść korytarzem.
– Opowiedz mi.
Kiedy skończyła, pokręcił głową.
– Nie. Musi być lepszy sposób.
– Może i jest, ale nic innego nie przychodzi mi teraz do głowy, a do wizyty królowej nie mamy zbyt wiele czasu.
Byłoby to ogromnym naruszeniem etykiety, gdyby jedno z nas zostało zabite przed jej przyjazdem.
– Trudno mi z tym dyskutować, chociaż przyznaję, że nadal mam wątpliwości co do twojej dedukcji. Zauważyłem, że
pani Trenchard naprawdę lubi Seatona.
– Większość kobiet go lubi.
Dougaldowi nie spodobało się to stwierdzenie.
– Dlaczego? Jest zwykłym śmieciem.
– Jest czarujący, zawsze dysponuje najświeższymi plotkami i lubi kobiety.
– Ja też lubię kobiety.
– A kiedyś nawet byłeś czarujący. Może mógłbyś do tego powrócić. – Posłała mu kwaśny uśmiech. – Ale plotki? Nie
sądzę. Umiesz tylko patrzeć spode łba, co doprowadziłeś do perfekcji w czasie ostatnich dziewięciu lat.
Łypnął na nią spode łba.
– Bardziej mi się podobałaś, kiedy bałaś się, że cię zabiję.
Uśmiech zniknął z jej warg.
– Nadal się boję, ale czegoś zupełnie innego. Miał ochotę zapytać, co wywołało ten zamyślony wyraz twarzy Hannah,
lecz nie teraz. Dopiero wówczas, kiedy wyjaśnią inne sprawy.
– Sądzisz więc, że pani Trenchard zabijała lordów Raeburn, żeby tytuł dostał się Seatonowi?
–Tak.
– Czy zbrodnia popełniona dla zdobycia majątku i tytułu jest bardziej prawdopodobna niż zbrodnia wynikająca z
poczucia lojalności i honoru?
– Jest bardziej logiczna.
– Bo ziemię i pieniądze możesz zobaczyć, a honoru i lojalności nie? – rzekła szyderczym tonem.
97
Wiedział, że zastawiała na niego pułapkę, ale nie potrafił przewidzieć, gdzie się zatrzaśnie.
– Takie poczucie lojalności i honoru jest bardzo rzadkie.
– Niemniej z poczucia lojalności i honoru wszedłeś w tor pocisku.
Iz miłości.
Powinien był to powiedzieć. Powinien się przyznać i pozwolić jej się śmiać albo płakać, albo robić jeszcze coś innego,
na co miałaby ochotę. Ale nie mógł. Uprzytomnił sobie to uczucie zbyt niedawno. I chwila nie była odpowiednia. Dzieliło
ich zbyt wiele półprawd i zadawnionych uraz. A może Hannah nie rozpłacze się, ani nie roześmieje, tylko poczuje się
zakłopotana? Przecież kiedyś go kochała. Jakie to żałosne, ożywianie dawnych sentymentów. Powiedział więc tylko:
– Jesteś moją żoną.
– A więc honor i lojalność – zawołała triumfalnie.
– I śluby, które respektuję – nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać.
Hannah zrobiła się bardzo milcząca.
Nie zapomniała mu oskarżenia o to, że go zostawiła. On zaś nie przebaczył jej tego.
Łypnął na nią spod oka. Mimo opadających wokół twarzy kosmyków jasnych włosów i poważnego spojrzenia,
wyglądała wspaniale. Kochał jej odwagę patrzenia mu prosto w oczy nawet wówczas, gdy był wściekły. Kochał jej sarkazm.
Kochał jej serdeczność wobec ciotek. Kochał jej piersi. Kochał ją tak bardzo, że nie bacząc na minione krzywdy i niejasną
przyszłość, musiał ją ocalić.
Bał się, że może mu się nie udać – on, który nauczył się pewności siebie i żelaznego zdecydowania. Popełnił dużo
błędów, niewybaczalnych pomyłek w ocenie ludzkich charakterów i motywacji.
Gdy zbliżyli się do szerokich schodów, wiodących na parter, Hannah odezwała się cicho. – Tam. Tam jest nasze źródło
informacji.
– Seaton – szepnął Dougald.
Z najwyższym trudem znosił widok spodni w niebieską kratkę, pasującej do nich kamizelki i skradzionej diamentowej
spinki do krawata.
Seaton także ich zauważył i wykrzyknął:
– Widzę, że się znaleźliście. – Przyjrzał się sposobowi, w jaki Dougald trzymał Hannah pod rękę i obdarzył ich
serdecznym uśmiechem. – W okolicy sporo się ostatnio mówi o was obojgu, gołąbeczki.
– Wiem, skąd się biorą te plotki – rzekł Dougald powoli, akcentując poszczególne słowa.
Nadal niepewny po niedawnej konfrontacji, Seaton odskoczył do tyłu.
– Nie jestem jedynym plotkarzem, którego zapraszają na przyjęcia!
Hannah poklepała Dougalda po ramieniu, jakby uspokajała psa.
– Oczywiście, że nie, Seatonie. Ale ty jesteś najlepszy. Seaton kątem oka zerknął na Dougalda i mruknął:
– No cóż... owszem. Hannah ciągnęła dalej.
– Lord Raeburn zastanawiał się, kto dał ci ten liścik ode mnie?
– Jedna ze służących – odpowiedział Seaton.
– Skąd go wzięła?
– Przypuszczam, że od ciebie. Dougald przejął inicjatywę.
– Czemu służąca nie dała mi go bezpośrednio?
– Powiedziała, że pani Trenchard chce, żeby coś zrobiła w domu, a ty byłeś na dworze...
– Chciałeś zanieść notkę, żeby mieć okazję ją przeczytać – brutalnie stwierdził Dougald.
Seaton w najmniejszym stopniu nie był urażony.
– Człowiek musi wiedzieć, co się dzieje. Chociaż bardzo tego nie chciał, Dougald wiedział, że teraz, po wyjaśnieniach
Seatona, pozostało mu do zrobienia jedno. Musiał znaleźć mordercę przed przybyciem królowej.
Najbardziej szorstkim, opryskliwym tonem powiedział:
– Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Powiem ci, co się dzieje. Nie jestem zadowolony ze sposobu, w jaki pani Trenchard
przygotowała kaplicę na przyjazd królowej.
– Och, Dougaldzie – Hannah uścisnęła go za ramię.
– Kaplicę? – Seaton pokręcił głową.
– Tak, kaplicę – powtórzył Dougald. – Wszystko musi wyglądać bez zarzutu na jutrzejszą wizytę jej królewskiej mości.
– Jak pan wie, sir Onslow, znam jej wysokość osobiście. – Tym razem Hannah wyraźnie przechwalała się w jakimś
celu. – Królowa Wiktoria na pewno będzie chciała się pomodlić, więc nie możemy się wstydzić naszej domowej kaplicy.
– Ojej – cmoknął Seaton. – Bałem się, że stara pani Trenchard nie podoła. Wiecie, że miewa te omdlenia.
– Od dawna na nie cierpi? – zapytała Hannah.
– Od lat, ale są coraz gorsze. – Seaton postukał się w pierś. – Podejrzewam, że to serce. Ale pani Trenchard nie daje
sobie odpocząć. Tyle że już nie zajmuje się ciotkami. – Posłał Hannah uśmiech. – Musi być pani bardzo wdzięczna, panno
Setterington.
– Nigdy jeszcze nikt nie okazywał mi wdzięczności w taki sposób – odparła Hannah.
Dougald wtrącił pospiesznie:
– Pani Trenchard sama posprzątała, ale jutro z samego rana każę robotnikom wymienić przegniłe fragmenty boazerii. A
potem pokojówki i lokaje wypolerują każdą ławkę, każdy stopień, każdy lichtarz. – Dougald popchnął lekko Hannah w
kierunku warsztatu ciotek. – Liczę jednak na twoją dyskrecję, Seaton. Nie wygadaj się pani Trenchard, co zaplanowaliśmy.
– Nigdy bym się nie odważył!
Dougald i Hannah obserwowali Seatona, schodzącego w dół po schodach.
– Ciekaw jestem, ile czasu zajmie mu znalezienie jej – rzuciła Hannah.
– Gdybym chciał się założyć, powiedziałbym, że nie będzie to nawet godzina.
Czekali przez godzinę, siedząc w ciemności. Dougald i Hannah. Ciotki. Charles. I Seaton, który dowiedział się o
znalezieniu ciała Alfreda u stóp wieży i który, przybiegłszy po wyjaśnienia do Dougalda zrozumiał, że trafiło mu się miejsce
w pierwszym rzędzie na najbardziej skandaliczne widowisko od czasu, gdy markiz Bersham odkrył, iż jego żona jest
bigamistką.
Dougald w obawie o to, co Seaton może sam zrobić, pozwolił mu przyjść, ale jednocześnie zagroził poćwiartowaniem,
jeśli tylko piśnie słowo. Wszyscy siedzieli w kącie kaplicy, z dala od ściany z witrażowymi oknami. Oparcie ławki było
twarde i, chociaż Dougald miał zabandażowaną ranę, czuł przeszywający ból w postrzelonym ramieniu. Obok niego
niespokojnie kręciła się Hannah. Ciekaw był, co myślały ciotki, gdy Hannah poprosiła je, żeby siedziały tu, nie rozmawiając,
dopóki coś – Hannah nie powiedziała im co – wydarzy się.
Zastanawiał się też, czemu dał się przekonać Hannah, żeby zaprosić ciotki. Wolałby zrobić wszystko sam, ona jednak
uparła się, żeby ciotki były również obecne. Cała sprawa pachniała zupełną klapą, ale na wszelki wypadek Dougald uzbroił
Charlesa.
Dougald zamarł jak wojownik czekający na bitwę.
– Czego się spodziewasz? – wyszeptał do ucha Hannah.
– Jakichś papierów. Może nawet aktu ślubu – odpowiedziała mu równie cicho.
Może miała rację. Zresztą nic innego nie przychodziło mu do głowy.
W pewnej chwili Hannah zdrzemnęła się z głową opartą na jego ramieniu. Jedna z ciotek zaczęła cicho pochrapywać.
Zegar w głównym holu wybił dziewiątą. Rozpoczęła się cisza nocna, obowiązująca służbę. Nagle Dougald spostrzegł słabe
światło świecy i usłyszał niepewne, kobiece kroki. Potrząsnął Hannah, żeby ją obudzić. Ktoś inny musiał zrobić to samo ze
śpiącą ciotką, bowiem chrapanie urwało się, zakończone prychnięciem.
Do kaplicy weszła pani Trenchard. Płomień świecy rozjaśniał jej twarz i Dougald zauważył, jak wychudłe były jej
niegdyś pełne policzki. Miała na sobie czarną suknię i fartuch. Poruszała się jak kobieta mająca do spełnienia jakąś misję, jak
osoba znająca kaplicę równie dobrze w dziennym świetle i w ciemnościach. Wstrząśnięty Dougald zrozumiał, że jego żona
musiała mieć rację. Pani Trenchard przyszła, żeby usunąć dowody. Tylko jakie? Jakie dokumenty, jakie pamiątki były na tyle
ważne, żeby zabijać tylu ludzi?
Panowała absolutna cisza. Pojedyncza świeca w niewielkim stopniu rozpraszała ciemność. Pani Trenchard zdawała się
wcale nie zauważać widzów. Całą uwagę skupiła w jednym punkcie, na ścianie kaplicy z lewej strony, koło ołtarza. W
miejscu, gdzie Hannah została uderzona w głowę. Pani Trenchard uklękła. Postawiła świeczkę na podłodze, między
kolanami. Wyjęła z kieszeni mały łom, wsunęła go pod jedną ze zniszczonych desek i podważyła. Uniosła świeczkę i
poświeciła w głąb otworu w ścianie. Dougaldowi udało się dostrzec ukrytą w środku małą drewnianą skrzyneczkę.
Zobaczył wystarczająco dużo. Kobieta musiała być szalona. Nadszedł czas, żeby schwytać zbrodniarkę i zakończyć
serię nieszczęść, które nawiedziły zamek Raeburn.
Wstał i odezwał się spokojnym głosem:
– Co pani robi, pani Trenchard?
Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze, po czym odwróciła się szybko. Trzymała świecę uniesioną wysoko do góry.
W drugiej ręce dzierżyła pistolet, który wycelowała w Dougalda i... w Hannah.
Seaton dał nura, szukając schronienia.
Ciotki jęknęły.
Hannah chciała wejść pomiędzy Dougalda a lufę.
Dougald wciągnął Hannah za siebie.
I nagle rozległ się drżący głos ciotki Spring:
– Judy, czy to właśnie tutaj pochowałaś moje dziecko?
ROZDZIAŁ28
Świeczka zaczęła dygotać, a pistolet wypadł z dłoni pani Trenchard.
Dougald rozluźnił napięte aż do bólu mięśnie. Już raz został dzisiaj postrzelony. I wystarczy. Ciotka Spring wstała i
podeszła do pani Trenchard. Uklękła przy ścianie i dotknęła brązowej skrzyneczki.
– Czy moje dziecko jest w środku? Hannah opadła na ławkę z jękiem:
– O mój Boże.
Na dany przez Dougalda znak Charles pospieszył, żeby przynieść więcej świec z gabinetu. Wkrótce ciemności
99
rozjaśniło światło z dwóch kandelabrów. Seaton stał przywarty plecami do ściany, jakby właśnie uświadomił sobie, że wcale
nie chce być świadkiem rozgrywających się wydarzeń. Ciotka Isabel chusteczką przesłaniała sobie usta. Ethel łkała cichutko.
Minnie przysunęła się ku ciotce Spring, jakby chciała użyczyć drobnej staruszce swojej siły.
– P... p... panna Spring? – wyjąkała pani Trenchard. – Co pani tutaj robi?
– Przyszłam tu, bo Hannah mnie o to poprosiła, Judy. Droga dziewczyna chciała, żebym się tu znalazła i teraz wiem,
dlaczego. – Ciotka Spring uśmiechnęła się słodko do Hannah. – Zawsze pragnęłam się dowiedzieć, co się stało z moim
dzieckiem. Tak się cieszę, że jest tutaj, w rodowej kaplicy. Judy, czy to ty je tutaj umieściłaś?
Pani Trenchard omiotła spojrzeniem pełne litości, oskarżenia i przerażenia twarze, po czym utkwiła wzrok w ciotce
Spring.
– To ja zrobiłam. Tak, to ja.
Ciotka Spring wyjęła jej z dłoni pistolet i nie patrząc, podała go pannie Minnie.
– Zawsze byłaś dla mnie taka dobra.
Dougald wziął od panny Minnie pistolet i uważnie go zabezpieczył.
– Nie chciałam być dla ciebie dobra – oświadczyła pani Trenchard. – Wcale cię nie lubiłam.
– Wiem. – Ciotka Spring zabrała świeczkę z drżącej ręki pani Trenchard i odstawiła na ławkę. – Ale mimo to byłaś dla
mnie dobra.
Pani Trenchard mięła fartuch w swych dużych, szorstkich od pracy dłoniach.
– Moja matka nauczyła mnie być dla ciebie dobrą.
– Twoja matka była cudowną kobietą.
– Oczywiście, że musisz tak myśleć – Pani Trenchard sprawiała wrażenie, jakby się skuliła. – Kochała cię bardziej niż
mnie.
– To straszne. – Hannah ruszyła do przodu, żeby powstrzymać panią Trenchard.
Ciotka Spring odprawiła ją ruchem ręki.
– Siadaj, Hannah. – Mówiła stanowczo, głosem zupełnie niepodobnym do znanego Dougaldowi tonu ciotki Spring.
Hannah usiadła. Minnie kiwnęła jej głową i obdarzyła smutnym uśmiechem.
– Twoja matka chuchała na mnie, bo nie byłam taka mądra i zaradna, jak ty. – Ciotka Spring pogłaskała ramię pani
Trenchard. – Jakże ci zazdrościłam twojego wysokiego wzrostu i twojej siły!
Dougald pojął, że chociaż ciotka Spring mogła wydawać się pomylona, rozumiała więcej, niż przypuszczał. Usiadł koło
Hannah.
– Nie, panno Spring. Nie powinna była mi pani czegokolwiek zazdrościć. – Pani Trenchard ciężko oddychała. – Przez
cały czas mojego dorastania słyszałam tylko: „Pomóż pannie Spring. Oddaj to pannie Spring. Nie martw panny Spring”.
– To musiało być dla ciebie bardzo męczące – łagodnym głosem powiedziała ciotka.
– A potem byłam na tyle dorosła, żeby uciec, więc wyszłam za mąż.
– Pan Trenchard sprawiał wrażenie miłego człowieka. – Ciotka Spring pytająco uniosła brwi.
– Był wielkim rozczarowaniem – beznamiętnym głosem odrzekła pani Trenchard. – Nigdzie mnie nie zabierał.
Rozwalał się na swoim tyłku i mówił: „Bądź miła dla panny Spring. Wtedy nie będę musiał pracować”. Miałam więc ich
oboje przez cały czas na głowie. Matka i Trenchard wykorzystywali mnie i uwielbiali ciebie. Byłaś już starsza. Miałaś
trzydzieści dwa lata i nie mogłaś znaleźć męża. Cieszyłam się, że jesteś starą panną. Ja miałam męża, nawet jeśli nie był
wiele wart. A potem... potem spotkałaś pana Lawrence’a. Był przystojny, silny i odważny.
Ciotka Spring uśmiechnęła się na to wspomnienie.
– Tak, był.
– Miałaś wszystko, czego ja nie miałam. Czułam do ciebie tak wielką urazę, że omal nie postradałam zmysłów. Z
radością organizowałam wasze sekretne spotkania.
– Bardzo ci byłam wdzięczna za pomoc.
– Wiem. Widziała pani we mnie tylko samo dobro.
– Kochana...
– Nie. Nie byłam dobra. Miałam nadzieję, że twój brat przyłapie was i wygna cię z zamku. A tymczasem wiesz, co się
stało? Spodziewałaś się dziecka pana Lawrence’a. – Pani Trenchard przyłożyła rękę do oczu i zaszlochała. – Nie mogłam
mieć dzieci. Przez wszystkie lata małżeństwa nigdy nie poczułam dziecka w swym łonie. Ale ty... ty byłaś w ciąży. Twój
brat, jego lordowska mość, posłał pana Lawrence'a na wojnę, a ty nadal byłaś szczęśliwa, tuląc do piersi swój sekret.
Promieniałaś i nawet perspektywa, że popadniesz w niełaskę, nie mogła zrekompensować mojego nieszczęścia
Po zaróżowionych, pomarszczonych policzkach ciotki Spring popłynęły łzy.
– Judy, nie jesteś odpowiedzialna za to, co się stało.
– Źle ci życzyłam. Chciałam, żeby opuściło cię szczęście.
Hannah konwulsyjnie zacisnęła lodowate palce na ręce Dougalda. Dougald ujął jej dłoń w swoją i zaczął ją rozgrzewać.
– Gdyby złe myśli mogły przerwać czyjąś ciążę, Trenchard, byłoby wiele bezdzietnych kobiet – zauważyła panna
Minnie.
Pani Trenchard zdawała się nie słyszeć. Słuchała i mówiła jedynie do ciotki Spring.
– To była moja wina. Po prostu nienawidziłam i nienawidziłam. Wyobrażałam sobie twoją śmierć i śmierć twojego
dziecka... Zamiast tego przyszła wiadomość o panu Lawrence. Nie chciałam, żeby mu się coś stało. Chciałam wszystko
cofnąć. Naprawdę się starałam, ale wiadomość tak bardzo tobą wstrząsnęła. Straciłaś dziecko.
– Judy, moja droga, to nie była twoja wina. – Ciotka Spring chciała objąć panią Trenchard.
Pani Trenchard odskoczyła do tyłu jak oparzona.
– Pomogłam matce ją odebrać. Słodka maleńka dziewczynka, ślicznie zbudowana, zbyt maleńka, żeby żyć.
– Pamiętam. – Głos ciotki Spring załamał się.
– Matka dała mi dziecko, żeby je pochować. Powiedziała, żeby je pogrzebać w święconej ziemi, aby mogło być
zbawione, ale miałam je ukryć starannie, żeby nikt nigdy nie odkrył jego istnienia. Powiedziała, że jeśli nam się powiedzie,
nikt nigdy się nie dowie o tej niesławie i będziesz mogła wyjść za mąż i być szczęśliwa.
– Ale nie mogłabym poślubić innego. – Ciotka Spring drżącą dłonią ocierała łzy. – Kochałam Lawrence’a on nie żył.
– Zawiodłam. Zawinęłam dziecko, włożyłam je do mojej szkatułki na przybory do szycia i przyniosłam tutaj.
Myślałam, że tu będzie bezpieczne. Chroniłam dziecko przed każdym, kto mógłby je znaleźć. Chroniłam cię, panno Spring. –
Pani Trenchard oderwała wreszcie wzrok od ciotki Spring, żeby obrzucić pogardliwym spojrzeniem Hannah. – Ale ten
wścibski bękart znalazł miejsce...
Hannah rzuciła się w stronę pani Trenchard. Dougald złapał ją za ramię.
– ...i teraz, przez nią, nigdy nie wyjdziesz za mąż. Nigdy nie będziesz szczęśliwa – dokończyła pani Trenchard, jakby
nic się nie stało.
Hannah usiadła na swoim miejscu, ale trzęsła się jak w febrze. Dougald nigdy nie widział jej reagującej tak gwałtownie,
ale też nigdy nie słyszał, żeby ktoś nazwał ją bękartem.
– To wariatka – mruknął do Hannah. – Nikogo nie obchodzi, jak cię nazwała.
– Ale mnie obchodzi. – Hannah spojrzała na niego, po czym odwróciła głowę. – Wariatka czy nie, ale mnie obchodzi.
Ciotka Spring pochwyciła dłonie pani Trenchard w swoje ręce i spojrzała jej prosto w oczy.
– Judy, kochanie, czy zabiłaś wszystkich lordów Raeburn?
– A więc ciotka wszystko rozumie – szepnął Dougald do Hannah.
– Biedna, kochana ciotka Spring – odszepnęła Hannah.
Pani Trenchard bez wahania odparła ciotce Spring.
– Nie zabiłam wszystkich. Nie zabiłam twojego brata ani jego synów. Tylko dwóch pozostałych. Chcieli rozebrać
kaplicę i zbudować ją od nowa. Nie mogłam na to pozwolić.
– Judy, zabijanie ludzi to bardzo, bardzo zła rzecz – rzekła ciotka Spring.
– Wiem. – Pani Trenchard zdawała się zirytowana łagodną uwagą ciotki Spring. – Ale i tak byłam już potępiona za
śmierć Lawrence'a i dziecka. Jakie znaczenie miały więc następne śmierci?
Ciotka Spring potrząsnęła dłonią pani Trenchard.
– Musisz obiecać, że już nigdy więcej nikogo nie zabijesz, nawet dla mojego bezpieczeństwa.
Pani Trenchard kiwnęła głową.
– Nie zrobię tego, panno Spring.
– A teraz, Judy, myślę, że powinnaś odpocząć.
– Tak. Muszę odpocząć. – Poruszając się niepewnie i ospale, jakby przybyło jej wiele lat, pani Trenchard podniosła się
z podłogi i wyszła.
W kaplicy zapadła ponura, pełna zdumienia cisza. Przerwała ją w końcu Hannah.
– Nie powinnam była się wtrącać.
– Nie miałaś wyboru. – Dougald obrócił ją twarzą do siebie. – Nie zgadzam się na to, żeby mnie zamordowano, bez
względu na powody.
Światło świecy nadało włosom Hannah kolor stopionego złota, a w jej oczach pojawił się tajemniczy blask. Zdawała się
być nieziemską istotą, otoczoną ciepłą poświatą. Ale Hannah nie była nieziemską istotą i istniejące pomiędzy nimi problemy
nie mogły zostać rozwiązane na jakiejś niebieskiej płaszczyźnie.
Będą musieli porozmawiać. Nie chciał tego. W złości łatwo było wyrzucić z siebie prawdę, ale taka rozmowa musiała
dotknąć wielu bolesnych faktów, zmusić do różnych wyznań, poruszyć. Jeśli jednak nie spróbują się porozumieć, znów się
rozdzielą. A tego nie mógłby znieść.
Hannah przechyliła głowę i spojrzała na niego zaalarmowana.
– Dougaldzie, co się stało?
– Musimy...
– Lordzie Raeburn, czy nie powinieneś posłać kogoś, żeby zatrzymać panią Trenchard? – Głośno, nerwowym tonem
zapytał Seaton.
Dougald miał ochotę rzucić się na Seatona. Dziś wieczorem chciał być wolny od obowiązków pana domu. Chciał mieć
kilka godzin na rozmowę z żoną, a potem, jeśli wszystko dobrze pójdzie, chciał jej dogadzać i pieścić ją tak długo, dopóki na
zawsze nie odciśnie na niej swojej pieczęci.
– Ta kobieta zamordowała dwóch lordów Raeburn. Musisz ją aresztować – nalegał Seaton.
101
Dougald przyjrzał się ciotkom. Panna Minnie, ciotka Ethel i ciotka Isabel usiadły na podłodze koło ciotki Spring, która
była katalizatorem tak wielu okropnych zdarzeń i która teraz opłakiwała utracone dziecko, ukochanego i starą przyjaciółkę.
Spojrzał na Charlesa, ciągle jeszcze trzymającego dwa kandelabry, przerażonego rozgrywającymi się wydarzeniami. Zerknął
na Hannah, na której rzęsach nadal błyszczały łzy. I pomyślał o zdruzgotanej, starej kobiecie, która pewnie schodziła teraz po
kamiennych schodach do kuchni.
Dougald był panem na zamku. Należało przenieść dziecko i pochować je w prawdziwej trumnie. Należało wezwać
kapłana, żeby odprawił modły z ciotką Spring. A pani Trenchard... Będzie musiał zdecydować, co z nią począć. Dziś
wieczorem Dougald nie mógł uciec od swoich obowiązków.
Rozmowa z Hannah będzie musiała poczekać.
– Charles, możesz iść za panią Trenchard? Charles odstawił świeczniki na stół i pospiesznie opuścił kaplicę.
Dougald zwrócił się do Seatona:
– Nie musisz się martwić. Pani Trenchard cię nie skrzywdzi, a wątpię, żeby chciała uciekać przed świtem.
ROZDZIAŁ29
Pogrzeby zakończyły się. Żałobnicy odeszli. Pozostały jedynie kwiaty, bez zapachu, z opadającymi płatkami. Kwiaty,
Dougald i Hannah.
W pustej kaplicy siedzieli obok siebie, nie dotykając się. Niezręczna cisza przeciągała się i Hannah zaczęła rozważać,
czy nie udać nagłej potrzeby i nie uciec.
W końcu Dougald zauważył:
– Ponury dzień.
Wdzięczna, że się wreszcie odezwał, Hannah powiedziała:
– To było coś więcej niż tylko pogrzeb pani Trenchard i dziecka ciotki Spring.
Zwrócił do niej bladą twarz.
– Co jeszcze?
Hannah zrozumiała, że po wydarzeniach ubiegłej nocy, po odnalezieniu małej trumienki, po spowiedzi pani Trenchard,
jej zasłabnięciu i fatalnym śmiertelnym upadku ze schodów, Dougald mógł się obawiać, że wszystko zostanie pogrzebane
bez jego wiedzy.
– Miałam na myśli tylko to, że z ramion ciotki Spring i z ziemi należącej do Raeburnów zdjęto ogromny ciężar. Została
rozwikłana tajemnica, a jutro będzie nowy dzień. – Uśmiechnęła się do niego z nadzieją, że odpowie jej uśmiechem. – Jutro
powitamy królową Anglii.
– Za twoją przyczyną, kochanie. – Nie uśmiechnął się, a jego oficjalna pochwała zmroziła ją. – Bo umiałaś słuchać,
kiedy ciotka Spring mówiła o swej utraconej miłości.
Swoboda, która wczoraj panowała między nimi, gdzieś znikła. Nie wiedziała, dlaczego. Widziała jego przemianę
ubiegłej nocy w kaplicy. Intensywnie patrzył na nią, skupił się wyłącznie na niej. A potem odezwał się Seaton i Dougald,
który trzymał ją za rękę, który słuchał, co mówiła, który liczył się z jej opinią, gdzieś znikł. Jego miejsce zajął stary, daleki,
odpowiedzialny Dougald, pan na zamku Raeburn, mistrz organizacji.
Czy żałował tego, co mówił wczoraj? Czy żałował, że powiedział prawdę? Czy powiedziała coś, co spowodowało, że
pojął, jak głęboko żałował ich małżeństwa?
Czy zamierzał jej powiedzieć, żeby dziś wyjechała?
Ze swej strony Hannah zachowywała się jak żona, której groziło odrzucenie. Siedziała spokojnie, z wyprostowanymi
plecami i rękami złożonymi na kolanach, starając się zachować miły wyraz twarzy. Krótko mówiąc, zachowywała się z
godnością i gracją.
– Ciotka Spring po prostu jest zagubiona, ale nie pomylona. Wczoraj w nocy płakała nad obydwoma ciałami, dziś
pochowała je w rodzinnej kwaterze, a już niedługo uda się wraz z pozostałymi ciotkami na górę, żeby dokonać ostatnich
poprawek gobelinu.
– A więc lubisz moją ciotkę Spring? – zapytał Dougald.
– Bardzo. – Hannah przyglądała się, jak popołudniowe słońce prześwieca przez witraże i rozjaśnia czarne ubranie i
ukochane rysy twarzy Dougalda błękitem, czerwienią i złotem.
– Ciotki są wspaniałe. Żadna nie wydawała się specjalnie zdziwiona historią dziecka ciotki Spring.
– Powiedziała im.
– To nie jest historia do opowiadania przez kobietę. To trudna opowieść o czymś ogromnie bolesnym, ale jeśli się
słucha, znajduje się w niej prawdę.
– Chcesz powiedzieć, że nie słucham? – zapytał ostro.
Zaskoczyła ją obronna postawa Dougalda.
– Wcale nie.
– Ale to chyba prawda. Mój ojciec nigdy nie słuchał, ja zaś starałem się być taki jak on. I udawało mi się całkiem
nieźle. Do niedawna. – Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach, ze wzrokiem utkwionym w ołtarz. – Czy moja
babka opowiadała ci kiedykolwiek o mnie i o ojcu?
Hannah wstrzymała oddech. Dougald zamierzał mówić o sobie. I o przeszłości. Do niej. Siląc się na lekki ton,
powiedziała:
– Nie, a kiedy zapytałam, oświadczyła, że twój ojciec był święty, ty zaś w dzieciństwie byłeś aniołem.
Roześmiał się, tak jak chciała, ale nadal na nią nie patrzył.
– To do niej podobne. Babcia uważała za swoją misję zaprowadzanie pokoju w rodzinie i wcielanie świętych wzorców,
i jeśli w ramach swoich obowiązków musiała skłamać, robiła to doskonale.
Hannah zauważyła ręce Dougalda. Miał zaciśnięte pięści, a kostki aż białe z napięcia. To było dla niego trudne, tak
trudne, że miała ochotę poklepać go po ręce i powiedzieć, żeby się nie przejmował. Ale nie zrobiła tego. Dougald chciał jej
coś powiedzieć. Udało mu się znaleźć okazję, żeby porozmawiać bez ryzyka przerwania jakąś bójką czy postrzałem.
– Podejrzewam, że nie byłeś takim aniołem, jak mówiła twoja babka – rzekła.
– Nie chcę mówić źle o zmarłych, ale naprawdę były obiektywne powody mojego zachowania. – Zacisnął usta. – Nie
pamiętam swojej matki. Całą miłość dawała mi babka. Ale ojciec był tyranem, który mnie nie kochał i nie interesował się
tym, co robię, poza osiągnięciami, które podnosiły rangę nazwiska rodowego.
– Zbuntowałeś się więc.
– Słyszałaś plotki.
– Niektóre – przyznała. – Dawno temu, a ostatnio od Seatona.
– Seaton. – Dougald uśmiechnął się nieprzyjemnie. – Gdyby znał szczegóły, mógłby przez lata opowiadać o nich przy
obiadach.
– Są takie straszne?
– Mój ojciec przywiązywał wagę do ciężkiej pracy i abstynencji. Pogardzałem nim. Babka w kółko opowiadała o
rodzinnym honorze i tradycji. Nie znosiłem tego. Wszystko, co mówili, wydawało mi się takie staromodne i ograniczające.
Wiedziałem, czego chcę, i nie było to życie człowieka interesów, ubranego w czarny strój, z krawatem na szyi. – Dougald z
kamienną twarzą dotknął zawiązanego pod szyją krawata. – Moja rodzina była bogata, więc wiodłem dostatnie życie. Gdy
miałem piętnaście lat, po nocach piłem do nieprzytomności, paliłem cygara aż do wymiotów i odwiedzałem najlepsze dziwki.
Byłem twardy. Byłem prawdziwym mężczyzną.
Hannah nie umiała sobie wyobrazić Dougalda, zachowującego się tak rozwiąźle. Gdy na nią zerknął, zobaczył utkwione
w sobie, pełne niedowierzania spojrzenie, więc dodał pospiesznie:
– Dopóki ojciec nie cofnął mi renty. Hannah drgnęła.
– Nie mogłem uwierzyć. Nie mogłem uwierzyć, że mógł mi to zrobić. Tak bardzo go znienawidziłem.
– Rozumiem to.
– Rozumiesz?
– Też miałam ojca – wyjaśniła. – Nie poślubił mojej matki.
– Może chciał to uczynić, ale nie mógł przeciwstawić się swoim rodzicom.
– Jutro spotkam moich dziadków. – Niemal pragnęła odłożyć to spotkanie na później, dopóki nie zdobędzie więcej
pewności siebie, nie nabierze więcej odporności, a przynajmniej nie ucichnie burza jej emocji.
– Stanowimy parę – powiedział swoim najbardziej pesymistycznym tonem.
– Nie bądź taki radosny.
Nie zareagował na jej żart. Westchnęła ciężko.
– Wróciłeś więc do domu?
– Ja? Nie. Ojciec chciał, żebym się pokajał. Byłem zdecydowany zrobić wszystko, żeby mu się nie udało.
Mogła sobie wyobrazić młodego Dougalda, duszącego się własną dumą.
– Mieszkałeś u przyjaciół?
– Kiedy skończyły się pieniądze, nie miałem już przyjaciół.
Mówił bez goryczy, ale to musiało być bolesną lekcją dla młodzieńca.
– Co zrobiłeś?
– Stoczyłem się na dno. Byłem łajdakiem pierwszej wody. Przewodziłem gangowi złodziei. Walczyliśmy z innymi
gangami, napadaliśmy na każdego dandysa, który był na tyle nieostrożny, żeby znaleźć się po ciemku na ulicy, kradliśmy
wszystko, co tylko wpadło nam w ręce, a kiedy mnie złapano... – Zawiesił głos.
Serce powędrowało Hannah do gardła. Złodziei wieszano.
– Złapano cię?
– Sędzia musiał mi pokazać szubienicę, żebym się poddał, i posłał informację do mego ojca. – Wyprostował się i z
kamienną twarzą ciągnął dalej: – Ojciec doznał wstrząsu i umarł. Chwycił się za serce i padł trupem na miejscu.
Hannah siedziała oszołomiona, usiłując sobie wyobrazić, jak poczucie winy wpłynęło na wrażliwego młodzieńca.
– Charles zapłacił sędziemu sowitą łapówkę i wydostał mnie z więzienia. Zabrał mnie do domu, żebym zobaczył ojca,
który właśnie leżał w trumnie.
– To straszne – wyszeptała.
Dougald wpatrywał się w kwiaty, więdnące w wazonach.
103
– Na każdym pogrzebie zawsze myślę o ojcu. Wreszcie zrozumiała.
– Obwiniasz się za jego śmierć.
– Mam pewne powody.
– No oczywiście, że masz jakieś powody, ale nie wszystko jest twoją winą! Byłeś zaledwie chłopcem. To on powinien
ci wpoić system wartości, a jeśli na początku mu się to nie udało, powinien spróbować jeszcze raz. Powinien cię odnaleźć i
skłonić do powrotu do domu. Był człowiekiem interesu, odnoszącym sukcesy. Jego duma zniosłaby taki cios. Zamiast tego
umarł i nawet cię nie zobaczył.
Dougald patrzył na nią z krzywym uśmiechem.
– Czy dlatego zawsze wspierałeś sierocińce i znajdowałeś godziwą pracę mężczyznom i kobietom z ulicy?
– Miałem wiele do naprawienia.
– A ja myślałam, że masz po prostu dobre serce. – Przytuliła głowę do jego ramienia, po czym nagle wyprostowała się.
– Ale zawsze byłeś takim bezwzględnym człowiekiem interesu.
– Bo chciałem być lepszy od ojca. Poza tym przejąłem rodzinną firmę, mając szesnaście lat. Gdybym nie był
bezwzględny, zostałbym zmieciony z powierzchni ziemi przez tak zwanych przyjaciół ojca.
Hannah chciała coś powiedzieć. Musiała coś powiedzieć, poinformować go o tym, co odkryła w ciągu ostatnich kilku
dni. Ale Dougald mylnie zinterpretował jej intencje. Z szorstką szczerością rzekł:
– Nie próbuj mi wmawiać, że zostałabyś, gdybyś o tym wiedziała. To nieprawda. Byłem zdecydowany pokonać ojca na
każdym polu. W końcu bym cię wypędził.
Znów próbowała otworzyć usta. Ale machnął ręką, żeby się wstrzymała.
– Byłaś za młoda, żeby dać sobie ze mną radę. Nie miałaś matki, nie miałaś przyjaciół, nikogo, kto mógłby ci poradzić,
co robić, gdy mężczyzna jest uparty i głupi. Nie powinienem był się żenić z tobą tak wcześnie. To był mój błąd.
W końcu nie wytrzymała.
– Większy niż kłamstwa o moim sklepie z ubraniami? Spojrzał na nią i widząc jej niecierpliwość, przyłożył dłoń do
swojego ramienia.
– Zaczyna mnie boleć rana...
– Moja też. Wyprostował się.
– Twoja kostka?
– Nie. Rana, którą mi zadałeś, mówiąc, że porzuciłam cię, nie próbując ratować naszego związku.
– Och. To był jeden z elementów mojej gry, żeby cię odepchnąć od siebie.
Dougald próbował uśmierzyć jej ból, biorąc na siebie całą odpowiedzialność. Odwróciła się ku niemu.
– Nie kłam. Od razu poznałam prawdę. Zbyt długo żyłam, usiłując usprawiedliwić sama przed sobą moją ucieczkę.
Wiem, że źle zrobiłam.
– Byłaś młoda.
– Inne kobiety składały przysięgę małżeńską w wieku osiemnastu lat i traktowały ją poważnie. Wyjechałam, bo
chciałam odejść, zanim twoje dziecko zacznie mi wypychać brzuch.
Szarpnął się, jakby trafiła go kolejna kula.
– Brzmi to rozsądnie.
– Tak. Tak było. Prawda jednak polega na tym, że zawsze gdzieś czaiły się duchy z mojej przeszłości. Stale coś mi
szeptały. – Z drżącym westchnieniem przyznała: – Nigdy nie oczekiwałam, że nasze małżeństwo przetrwa.
Jego twarz zastygła w chłodną maskę człowieka interesów i pana na zamku.
– Rozumiem.
– Nie, nie rozumiesz. Nie mogliśmy się gorzej dobrać. Ty miałeś tyle do udowodnienia sobie. I ja, pewna, że żaden
mężczyzna nie będzie mnie chciał na zawsze.
Maska opadła z jego twarzy, odsłaniając oblicze zmieszanego człowieka.
– Nie będę cię chciał? Zawsze cię chciałem. Tak bardzo, że aż się tego wstydziłem. Bałem się, że utracę kontrolę. Nie
wiedziałaś tego?
– Nie, zresztą nawet gdybym wiedziała, nie miałoby to żadnego znaczenia. Z moich doświadczeń wynikało, że nie było
na tym świecie domu, który by przetrwał. W każdym razie nie było domu dla mnie.
– Pozwoliłem, żeby Charles prowadził nasz dom, więc nigdy nie czułaś się w nim jak w swoim.
– Ale miałeś rację, mówiąc, że mogłam z nim walczyć i wygrać. Miałam broń. Po prostu... wydawało mi się, że to nie
ma sensu.. – Hannah słyszała opowieść Dougalda, była nią wzruszona i w rewanżu chciała przedstawić mu swoją prawdę.
Ale było to trudne. Czuła utrzymujący się ból dawnych wspomnień. Lecz ciągnęła dalej, nie zważając na załamujący się głos.
– Moja matka... Znałeś moją matkę.
– Dobra kobieta.
– Tak. Wychowała mnie najlepiej, jak umiała. Otoczyła mnie miłością. Starała się wpoić we mnie dumę i siłę, ale
musiała mnie opuścić, zanim ukończyła tę pracę. – Próbowała się do niego uśmiechnąć. – Czy wiesz, jakie były pierwsze
słowa w moim życiu, które usłyszałam i zapamiętałam? „Hej, bękarcie, nie rób tego!”. Moja piastunka nie mogła zapamiętać
mojego imienia. Jej dzieci również. Byłam więc bękartem.
Zacisnął dłoń na oparciu stojącej przed nimi ławki.
– Czy twoja matka o tym wiedziała?
– Oczywiście że nie, i nigdy jej tego nie powiedziałam. – Przypominała sobie chwile, gdy pragnęła z nią o tym
porozmawiać, ale widziała, jaki ciężar matka dźwigała i bez tego. – Jaką miałam alternatywę?
– Żadnej. – Zmarszczył brwi. – Nie rozumiem jednak, co to ma wspólnego z naszym małżeństwem. Nigdy się nie
przejmowałem twoim pochodzeniem. Nigdy nie czyniłem ci żadnych wyrzutów. Zabiłbym każdego, kto by próbował to
uczynić.
– Ze względu na mnie? – Wyprostowała plecy i zadała trudne pytanie. – A może dlatego, że nikomu nie wolno
spotwarzać twojej żony?
– Ze względu na ciebie... bo... to nigdy... – Przerwał. – Nie wiem, Hannah. Nawet wtedy, gdy byłem samolubnym
młodzieniaszkiem, nie chodziło mi tylko o moją dumę. A teraz... teraz mało mnie obchodzi, co ludzie myślą o tobie. Liczy
się tylko to, co ja myślę, a ja uważam, że jesteś niezwykłą kobietą.
Zaśmiała się.
– Akurat w to uwierzę.
– Że jesteś nadzwyczajną kobietą?
– Że nie zwracasz uwagi na to, co myślą inni.
– Uwierz więc, że tylko nadzwyczajna kobieta mogła mnie odwieść od doskonale zaplanowanej zemsty.
Piękna deklaracja, którą zachowa w pamięci. Ze słów Dougalda biła szczerość jaśniejsza niż różnobarwne światło,
wpadające przez witrażowe okna. Był z niej dumny i gdyby teraz chciała, mogłaby przestać opowiadać. Tyle już sobie
powiedzieli. Nie musiała mu mówić wszystkiego. Nie musiała obnażać każdego krępującego wspomnienia.
– Wiem, kim jestem – rzekła. – Wiem, co zrobiłam. Założyłam i prowadziłam z sukcesem przedsiębiorstwo w świecie
zdominowanym przez mężczyzn. Mam świadomość tego, jak bardzo wydoroślałam od czasów, gdy jako młoda dziewczyna
uciekłam od ciebie i naszego małżeństwa.
Dougald był taki odważny. Czy mogła być gorsza? Przecież chyba nie ucieknie, kiedy odsłoni przed nim brzydkie
tajemnice, pogrzebane w głębi jej duszy. Chciało jej się śmiać, ale się powstrzymała. Może jej brzydkie sekrety nie kryły się
w jej duszy, lecz w brzuchu, gdyż jej żołądek ścisnął się w proteście, gdy wyobraziła sobie, że wyznaje mu prawdę.
– Jeśli twierdzisz, że jestem nadzwyczajna, nie będę się z tobą sprzeczać.
– Grzeczna Hannah – pochwalił ją.
Kiedy się dowie, jaka jest naprawdę, pewno odwróci się od niej. Hannah zwilżyła nagle wyschnięte wargi i dokończyła:
– Przez większość czasu.
– Wiedziałem, że gdzieś kryje się pułapka.
– Czasami ktoś coś powie i cały strach i poczucie winy wracają. Gdy byłam dzieckiem, zawierałam ostrożne
przyjaźnie. Lubili mnie. Śmialiśmy się razem. Razem jedliśmy. Myślałam za każdym razem, że będzie inaczej, ale i tak
odwracali się ode mnie, dowiedziawszy się o moim pochodzeniu. – Hannah starała się patrzeć na Dougalda, ale chociaż znała
tego człowieka najlepiej, jak tylko kobieta może znać mężczyznę, umykała wzrokiem. Zrozumiała, że fizyczna bliskość nie
może się równać wspólnocie myśli, wspomnień i uczuć. – Jeśli codziennie bije się psa, w końcu zaatakuje.
Oparł się o poręcz ławki i przyglądał się jej wszystkowiedzącym wzrokiem.
– Ostatniej nocy myślałem, że rzucisz się na panią Trenchard.
Miała nadzieję, że tego nie zauważył. Głupia, przecież Dougald widział wszystko.
– Tak dawno tego nie słyszałam. Bękart. Nazwała mnie bękartem. – Dotknęła czoła, warg, szyi. Te gesty zdradzały jej
podniecenie, ale nie potrafiła się pohamować. Musiała się ruszać, otrząsnąć z bólu, bo w przeciwnym razie obudzi się w niej
dawna wściekłość. Bała się, że gniew weźmie nad nią górę i jeszcze raz stanie się dawną Hannah, rozpaczliwie pragnącą,
żeby ją lubiano, obawiającą się odrzucenia, bezustannie poszukującą domu i własnej rodziny. – Myślałam, że przeszłam
daleką drogę. – Z rękoma na kolanach mówiła cichym, pełnym napięcia głosem. – Ale kiedy pani Trenchard to powiedziała,
chciałam tylko jej przerwać, zanim wszyscy będą wiedzieli... zanim odwrócą się ode mnie...
– Wszyscy... ciotki nigdy by się od ciebie nie odwróciły. Uwielbiają cię.
– Wiem. Wiem! Ale wtedy nie myślałam, chciałam tylko walczyć albo uciekać.
– Och. – Wreszcie zrozumiał. – Tak jak zrobiłaś ze mną.
– Spodziewałam się, że mnie zranisz. Kochałam cię coraz bardziej i obawiałam się, że gdy mnie odtrącisz, ból będzie
nie do zniesienia. – Teraz też bardzo cierpiała, wyznając jaka niegdyś była wrażliwa i przerażona. I jak podobnie czuła się
teraz, w jego towarzystwie. – Właściwie wyrządziłeś mi przysługę, odmawiając mi sklepu z ubraniami. Moje marzenia nie
legły w gruzach. Dostarczyłeś mi wymówki, której szukałam. Powodu, żeby móc cię opuścić.
Wstał gwałtownie, po czym usiadł z powrotem.
– Mój Boże, nigdy nie mogliśmy być razem!
– Właśnie. – Była zadowolona, że pojął prawdę, wiedziała też, że sama wszystko rozumiała. Żeby oboje mogli osiągnąć
to zrozumienie, musieli zniszczyć swoje małżeństwo. – Najpierw musiałam się przekonać, że mogę mieć przyjaciół, że nie
jestem tylko biednym bastardem, którym pogardza świat. A ty... musiałeś się dowiedzieć, że nie chcesz być taki, jak twój
ojciec.
105
– Nie dowiedziałem się, że nie chcę być taki jak ojciec. Przekonałem się, że przez ciebie nie udało mi się upodobnić do
niego. Jak mogłem być zimny, obojętny, niekochający, skoro warczałaś na mnie, gderałaś i doprowadzałaś do pasji? –
Ostrożnie ujął jej dłonie w swoje i zaczął je rozcierać. – Jest takie mądre powiedzenie, że nie można dwa razy wejść do tej
samej rzeki. Można się znaleźć w tym samym miejscu na brzegu, ale woda, która wcześniej tam była, spłynęła już do morza.
Stoimy na brzegu rzeki, w tym samym miejscu, gdzie znajdowaliśmy się kiedyś. Ale to nie jest ta sama rzeka.
– Nie jesteśmy tymi samymi ludźmi. – Oddala mu uścisk ręki. – Chciałabym ponownie wejść z tobą do rzeki.
Dougald na chwilę zaniemówił.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Uśmiech, który łączył dawnego, pełnego uroku Dougalda z nowym,
powściągliwym w słowach.
– Prosisz, żebym cię poślubił?
Zamarła. Przez mgnienie pomyślała o tym, w jaki sposób planował na niej zemstę. Stanęło jej przed oczami
wspomnienie jego palącej przemowy i uderzyło niby obuchem.
Jeśli teraz mu się podporządkuje, Dougald wygra. Będzie jego własnością na zawsze, i będzie ją mógł ranić do woli.
Ale Dougald, który ściskał jej dłonie, wierzył w nią. Odsłonił przed nią swoją przeszłość. Słuchał, kiedy mówiła. Przyjął
nawet przeznaczoną dla niej kulę, chociaż wcale tego nie pochwalała. Musiała odpłacić mu zaufaniem. Może nie była to
miłość, a tylko zwykła namiętność, ale chodziło o Dougalda, który był wszystkim, czego pragnęła.
– Pamiętasz, kiedy mi powiedziałeś, że chciałeś mnie w sobie rozkochać, żeby móc mnie podporządkować swoim
małżeńskim potrzebom?
Zesztywniał, zachowując wzmożoną czujność.
–Tak.
– Cóż... twój plan w połowie się powiódł. Zrozumiał natychmiast. Porwał ją w objęcia i przytulił mocno.
– Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem w życiu. Chciałbym móc... poczekaj. – Wstał i pociągnął ją za sobą. –
Chodź. – Wyciągnął ją z ławki i podążył do przodu. Gdy znalazła się dokładnie naprzeciwko ołtarza, zajął miejsce u jej boku.
Kiedyś już stała z Dougaldem w kościele, przed ołtarzem. Wówczas ławki pełne były członków najznamienitszych
rodów z Liverpoolu, miała suknię z najprzedniejszego błękitnego aksamitu, a przy kazalnicy stał kapłan. Teraz kaplica była
pusta, a Hannah miała na sobie czarną, żałobną suknię i tylko oni dwoje wiedzieli, co powiedzą. Rozumiała, co jej
proponował.
Tym razem ich przysięga będzie prawdziwa.
Ujmując jej ręce i spojrzał jej w twarz.
– Były chwile w tym tygodniu, kiedy myślałem, że już nigdy więcej nie zaznam miłości. Budziłem się z nadzieją, że cię
zobaczę. Pławiłem się we wspomnieniach twojego uśmiechu. Wędrowałem korytarzami wyobrażając sobie, że idziesz razem
ze mną. Dusza mi krwawiła za każdym razem, kiedy mi mignęłaś przed oczami – fragment koronki, satynowa gładkość
twojego dekoltu, smukłość twojej talii. Mówiłem sobie, iż pragnę cię jedynie mieć w swoim łóżku, ale każdego dnia
przybliżałem się do prawdy. Chciałem, żebyś była moją żoną.
Powinna odczuwać triumf. Starała się, żeby cierpiał, i odniosła sukces. Ale Dougald dość już wycierpiał w swoim
życiu.
Miał uroczysty wyraz twarzy, mówił głębokim, dźwięcznym głosem. – Chcę z tobą rozmawiać. Chcę cię słuchać. Chcę
z tobą spacerować i bardzo cię pragnę. Tego samego będę chciał za sto lat. Jeśli obiecasz, że zostaniesz moją żoną na zawsze,
ręczę, że będziesz szczęśliwa. Proszę, Hannah, będziesz moją?
Chciała mu odpowiedzieć. Chciała powiedzieć, że był dla niej wszystkim, opiekunem, kochankiem, mężem. Przez całe
lata uciekała przed wspomnieniami o nim. Przez lata nie mogła zapomnieć. Odkąd przybyła do zamku Raeburn, był jej
obrońcą i po prostu mężczyzną jej życia.
Ale miała trudności z wymawianiem słów. Udało jej się tylko ująć w dłonie jego twarz i, patrząc na niego oczami
pełnymi łez, wyszeptała:
– Na zawsze. Jestem twoja na zawsze.
ROZDZIAŁ30
Pociąg przyjechał. Królowa Wiktoria znajdowała się w drodze. Podróżowała powozem, który Dougald sprowadził ze
swojego domu w Liverpoolu. Hannah nerwowo przemierzała nowo zbudowany hol na parterze zamku.
– Pada. Jak może dzisiaj padać?
– To jest Anglia – odparł Dougald. – Jej królewskiej mości zdarzało się już zmoknąć.
Hannah obrzuciła go spojrzeniem, którym jasno dała do zrozumienia, co sądzi o jego zdrowym rozsądku, i czekała na
ciotki, które zeszły na dół i ustawiły się rzędem.
Dougald nie wiedział, czym bardziej denerwowała się Hannah – perspektywą zaprezentowania królowej gobelinu, czy
świadomością, że na zaplanowanym potem przyjęciu mieli być obecni jej dziadkowie. Maszerowała w tę i z powrotem przed
ciotkami, wygłaszając płomienną przemowę, której nie powstydziłby się sam Nelson, i sprawdzając, czy są właściwie ubrane.
Na szczęście ciotki były tak zdenerwowane, że pozwalały jej na to.
Dougald szedł za Hannah, która poprawiała suknie, i uśmiechał się po kolei do staruszek.
– Ta karmazynowa czerwień świetnie ci pasuje, ciociu Isabel, niebieski podkreśla kolor twoich oczu, ciociu Ethel.
Ciociu Spring. – Ujął jej ręce i rozłożył szeroko. – Te różowe kwiatki na białym tle są doprawdy urocze.
– Lubię tę suknię – odparła ciotka Spring. – Chyba nie uważasz, że włożyłam ją zbyt wcześnie po pogrzebach?
Dwa pogrzeby jednego dnia, a w następnym uroczystość wydawały się Dougaldowi dość dziwacznym zestawieniem,
powiedział jednak:
– Pogrzeby nie były zaplanowane, a wizyta królowej jest wyjątkowym wydarzeniem. Jej królewska mość nie chciałaby
myśleć, że zakłóca nam żałobę, my zaś nie chcemy, żeby czuła się zakłopotana naszym smutkiem.
– To samo powiedziałam Spring, milordzie – rzekła panna Minnie.
– Jest pani bardzo mądra – odpowiedział Dougald. – I muszę dodać, że w tej szarej sukni wygląda pani prześlicznie.
Panna Minnie wygładziła spódnicę.
– Od lat nie miałam jej na sobie. Nie jest modna.
– Pani godność i powaga sprawiają, że doskonale pani wygląda w sukniach w dawnym stylu. – Dougald obserwował
ciotki, które zbiły się w małą grupkę, rozmawiając. Potem skierował się ku Hannah.
– Jak to zrobiłeś? – zapytała.
– Co?
– Że się odprężyły. Mówiłam im, żeby się uspokoiły, ale nie chciały mnie słuchać.
– Nie rozumiem, dlaczego. – Pogładził złote pasmo włosów. – Czy mówiłem ci, jak pięknie dziś wyglądasz? Włożyłaś
idealną suknię na popołudniową wizytę jej królewskiej mości. Nigdy bym nie przypuszczał, że ten złocisty kolor będzie tak
doskonale pasował do twoich włosów.
Na jej ustach zagościł delikatny uśmiech. Zerknęła w dół.
– Lubię ją.
– Połysk jedwabiu dodaje elegancji.
– Jestem wysoka. W falbankach wyglądam trochę śmiesznie.
– Masz wspaniałe wyczucie stylu. – Wziął ją za rękę i poprowadził w stronę nowych, dwuskrzydłowych drzwi
wejściowych, przy których znajdowało się okno. – Wyobraź sobie, że jesteś królową i właśnie wkroczyłaś w mury zamku
Raeburn. Co myślisz? –zwrócił się do Hannah.
Rozejrzała się, on zaś patrzył razem z nią. Dokładna praca cieśli, murarzy i kamieniarzy nie nosiła śladów pośpiechu.
Posadzki z różowego marmuru ciągnęły się przez cały hol i łączyły z drewnianą podłogą w głównym korytarzu. Drewniane,
bogato rzeźbione framugi błyszczały wypolerowane, a ściany pokrywała świeża, gładka warstwa kremowej farby.
– Ślicznie wygląda – odezwała się.
– Myślę, że powinniśmy kazać wymalować parę złotych liści na suficie, oczywiście kiedy będziemy mieli czas.
Spojrzała w górę. –Tak.
– Jestem najbardziej zadowolony z marmurowych detali przy nowych schodach wejściowych. Szkoda, że pada, i
królowa nie będzie mogła im się dokładnie przyjrzeć.
Hannah szczelniej otuliła ramiona szalem.
– Dougaldzie, próbujesz mnie uspokoić? Zawsze wiedział, że była zbyt mądra.
– A udało mi się?
Przez chwilę zdawało się, że Hannah nie może zdecydować, czy ma się śmiać, czy gniewać, lecz poczucie humoru
zwyciężyło. Zachichotała.
– Ale z ciebie łajdak.
– Łajdak, który cię uwielbia.
– Musisz przestać się uśmiechać. – Rozejrzała się dookoła. – Wszyscy będą wiedzieć, co robiliśmy ostatniej nocy.
– Niech wiedzą.
– Nie wiedzą jeszcze, że jesteśmy małżeństwem.
– Raczej mi się to podoba. Nie robiłem nic zakazanego od... no, od czasu, kiedy ostatnio zachowywaliśmy się
107
nieprzyzwoicie.
– W zeszłym tygodniu. – Pomyślała, że zasłużył na odrobinę cierpienia za to, że nią manipulował, nawet jeśli jego
motywy były dobre, więc odchodząc od niego, rzuciła mu przez ramię zalotne spojrzenie.
Nie miała specjalnie okazji, by się nauczyć zalotnych spojrzeń, jednak chyba to, jakie mu posłała, było skuteczne,
bowiem zaczął iść za nią.
Dołączyła do ciotek i odezwała się znacznie mniej oficjalnie:
– Jestem taka podniecona.
– Czy jej królewskiej mości spodoba się gobelin? – co najmniej piąty raz zapytała ciotka Ethel.
– To najwspanialszy gobelin, jaki kiedykolwiek widziałam – odpowiedziała Hannah. – Tylko głupiec by go nie docenił,
a królowa nie jest głupia.
Ciotki porozumiały się wzrokiem i rzekły chórem:
– Też jesteśmy bardzo podniecone! Zza zakrętu korytarza wybiegł Seaton.
– Spóźniłem się?
– Ależ skąd. – Hannah stanęła jak wryta na widok stroju Seatona. W sytuacji, gdy na powitanie władczyni inni
mężczyźni założyliby wytworne ubrania w ciemnych kolorach, Seaton wystroił się jak paw w mieszaninę szmaragdowego,
żółtego i ciemnoniebieskiego.
Pokłoniwszy się Hannah swoim najpiękniejszym ukłonem, poprosił:
– Droga panno Setterington, czy przedstawi mnie pani królowej?
– Oczywiście, jeśli tylko protokół na to zezwoli. – Protokół zezwoli na to w chwili, gdy królowa będzie potrzebowała
rozrywki. – Może jednak powinien pan czekać w głównej sali.
Z błyszczącymi oczami poprawił satynową kamizelkę w kratkę.
– Jak pani sobie życzy, panno Setterington! Gdy się oddalił, Hannah uśmiechnęła się.
– Jest kochany.
– To kretyn – odparł Dougald.
Wystawiony na czaty lokaj omal się nie potknął o własne nogi, wpadając do holu i anonsując:
– Przyjechali, milordzie. Dwanaście powozów, wszystkie pełne.
Przez służbę przeszła fala ożywienia. Wszyscy mieli przydzielone zadania i z zapałem pilnowali swoich obowiązków,
chcąc zobaczyć królową. Odźwierny otworzył drzwi. Lokaje pospieszyli z parasolami na zewnątrz i w dół po schodach.
Wszyscy mieli na sobie liberie i świadomi byli chwały, jaka stanie się ich udziałem, gdy będą eskortować kogoś z
najbliższego otoczenia królowej. Szczęśliwiec, który został wybrany, żeby nieść największy parasol nad królową, aż trząsł
się z emocji.
Hannah pomyślała, że całe to podniecenie mogło jedynie przynieść odprężenie rodzinie i służbie. Królewska wizyta
całkowicie odwróciła uwagę wszystkich od śmierci pani Trenchard i odkrycia dziecka ciotki Spring. Przez najbliższe dni
będzie się plotkować o królowej, rodzinie królewskiej i o przyjęciu.
Ciotki pospiesznie zaczęły się znów ustawiać szeregiem, a Hannah zajęła miejsce na przedzie. Dougald nie znał jej
królewskiej mości, toteż Hannah miała powitać monarchinię i przedstawić jej domowników. Dougald stal samotnie przy
otwartych drzwiach, wysoki, szczupły, o imponującym wyglądzie, pełen niezwykłego dostojeństwa.
– Jej wysokość. – Na słowa i niski ukłon Dougalda Hannah oprzytomniała i powróciła myślami do holu, którego nie
powinna była opuszczać.
Królowa oddała lokajowi swój płaszcz. Młoda, niska kobieta o ciemnych włosach i jasnej cerze była królową zaledwie
od sześciu lat, ale dała się już poznać narodowi. Uwielbiała swojego męża i dwójkę dzieci.
Hannah zauważyła ze zdumieniem, że królowa znów jest brzemienna.
Wystąpiła do przodu i dygnęła.
– Wasza królewska mość.
– Panna Setterington. – Królowa, z ciepłym uśmiechem, wyciągnęła do niej rękę. – Jakże miło znów cię zobaczyć.
Za królową stał książę Albert, za nim zaś królewskie dzieci ze swoimi nianiami, damy dworu i królewscy doradcy,
tłoczący się na schodach i w holu. Z okryć wszystkich przybyłych gości ściekała na podłogę woda.
– To zaszczyt móc znów spotkać waszą wysokość. – Hannah, świadoma tego, że trzeba się pospieszyć, by cały ten tłum
wszedł do środka, odwróciła się w stronę Dougalda. – Wasza królewska mość pozwoli, że przedstawię jej Dougalda
Pipparda, lorda Raeburn.
– Lordzie Raeburn, miło mi pana poznać. – Królowa Wiktoria podeszła do ciotek.
Dougald jej towarzyszył.
– Mnie również miło poznać waszą królewską mość. Proszę mi pozwolić przedstawić sobie panie, których dzieło
sprowadziło tu waszą miłość.
Hannah usunęła się na bok, obserwując z dumą ciotki, które natychmiast oczarowały królową i księcia Alberta. Ciotki
poprowadziły królową do głównej sali, gdzie, ukryty za zasłoną, wisiał ukończony gobelin. Ponieważ goście stale napływali
do środka, Hannah kierowała nimi i służbą w najbardziej dyskretny sposób.
W końcu zauważyła, że czwórka gości stale znajduje się za jej plecami. Odwróciła się do nich, gotowa wskazać im
drogę do głównej sali i zobaczyła...
– Charlotta!
Niegdyś lady Charlotta Dalrumple, współzałożycielka Akademii Guwernantek, uśmiechała się ze szczerym zachwytem.
I...
– Pamela!
Niegdyś panna Pamela Lockhart, druga współzałożycielka Akademii Guwernantek, zarzuciła jej ręce na szyję.
– Jej królewska mość poprosiła nas, żebyśmy przyjechały wraz z nią i zrobiły ci niespodziankę. Jesteś zaskoczona?
– Jestem... oszołomiona. – Hannah z wrażenia ledwo mogła mówić. Obie kobiety były jej najlepszymi przyjaciółkami, z
którymi dzieliła zmartwienia i udręki, radości i triumfy. Kiedy Hannah znalazła się w bardziej powściągliwym uścisku
Charlotty, radość przepełniała jej serce.
Ponad ramieniem Charlotty dostrzegła patrzącego z zadowoleniem wicehrabiego Ruskina, jej męża. Był tu też lord
Kerrich, mąż Pameli.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteście. – Hannah usiłowała ukłonić się obu panom, nie wypuszczając z objęć
przyjaciółek. – Jestem taka podniecona. Taka szczęśliwa. Wszystko tak świetnie się udało. Och, Charlotto, Pamelo!
Ruskin zaplótł ręce na masywnej piersi.
– Przyjemnie jest patrzeć na podniecone panie.
– To prawda. – Kerrich uniósł monokl do oka i przyjrzał się małej grupce. – Rzadko się widuje takie serdeczne
przyjaciółki.
Hannah zignorowała ich. Obaj panowie byli przystojni, ale aroganccy, przesadnie pewni siebie i bardzo impertynenccy.
Jedyne co jej zdaniem było ich plusem, to ich niezmienne oddanie swoim żonom. A poza tym i Charlotta, ze swoją spokojną
pewnością siebie, i śmiało wypowiadająca opinie Pamela, potrafiły kierować swoimi mężami, kiedy ci stawali się zbyt
nieprzyjemni.
Do uszu Hannah docierał z korytarza ciepły głos Dougalda, wygłaszającego mowę powitalną.
Właściwie można było powiedzieć, że obaj mężowie Charlotte i Pameli ulepieni są z tej samej gliny co Dougald.
Hannah uważnie przyjrzała się przyjaciółkom.
– Charlotto, Pamelo... wybaczcie moją ciekawość, ale czy wy też jesteście w ciąży?
Przyjaciółki spojrzały na siebie.
– Jesteśmy – odpowiedziała Pamela.
– Wydaje nam się, że nasze dzieci urodzą się w tym samym czasie. – Charlotta poklepała swój wypukły brzuch.
Ciąża... przez moment Hannah zastanawiała się, czy nie wyznać swoich podejrzeń.
Lecz odrzuciła ten pomysł. Próba wyjaśnienia wszystkiego tutaj, w holu... a poza tym Dougald pierwszy powinien się
dowiedzieć. Powiedziała więc:
– To naprawdę wspaniała wiadomość. Moje serdeczne gratulacje.
– Kiedy jej królewska mość dostała twoje zaproszenie, natychmiast zaproponowała nam, żeby jej towarzyszyć –
powiedziała Charlotta.
Pamela nachyliła się ku Hannah i szepnęła:
– Oczywiście przyjęłyśmy propozycję, ale nie tylko ze względu na przyjemność spędzenia czasu w twoim
towarzystwie. Muszę przyznać, że byłyśmy ciekawe twojego losu, gdy dowiedziałyśmy się, że od tylu lat jesteś mężatką.
Hannah otworzyła usta, lecz nie wiedziała, co powiedzieć. Nie omówiła z Dougaldem, kiedy i gdzie przyznają się, że są
małżeństwem. Prawdę mówiąc, ostatniej nocy nie dyskutowali na żaden temat. Całą noc spędzili sycąc się nie tylko swoją
namiętnością, ale i miłością.
Jednak Hannah nie umknął fakt, że Dougald nie powiedział „kocham cię". Mówił wiele różnych rzeczy i byłaby
niewdzięcznicą, oczekując czegoś więcej. Ale tkwiła w niej odrobina niepewności. Miała właśnie zamiar przystąpić do
udzielania wyjaśnień, kiedy ciotka Isabel wychyliła głowę zza węgła korytarza i zawołała:
– Panno Setterington, wszyscy na panią czekamy.
– Muszę iść – Hannah się wycofała.
– Ocalona – usłyszała mruknięcie Pameli.
Jedna ze ścian w głównej sali zamkowej przesłonięta była wspaniałą purpurową draperią. Stał przed nią Dougald w
towarzystwie królowej i księcia Alberta. Obok rzędem ustawiły się ciotki, z rękoma zaplecionymi na wysokości talii i z
błyszczącymi oczami.
Panna Minnie dała znak Hannah, żeby dziewczyna podeszła do nich.
– Musimy mieć przy sobie pannę Setterington. To nasza ukochana dziewczynka.
Hannah nie przypuszczała, żeby ciotki były jeszcze w stanie wywołać na jej twarz rumieniec zawstydzenia, jednak
pochwała panny Minnie i ciepłe uśmiechy pozostałych starszych pań sprawiły, że się spłoniła. Przedarła się przez
niecierpliwy tłum i stanęła koło ciotek.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami ciotka Spring wysunęła się do przodu i ukłoniła się królowej Wiktorii.
Radosnym głosem odezwała się:
– Kochana królowo...
109
Hannah zerknęła na Dougalda, któremu udało się zachować powagę. Żadne z nich nie pomyślało, żeby powiedzieć
ciotce Spring, iż nie należy zwracać się do królowej „kochana".
– Kiedy się urodziłaś, wspólnie z moimi towarzyszkami byłyśmy takie przejęte pojawieniem się małej księżniczki, że
postanowiłyśmy wykonać coś dla uczczenia tego wydarzenia. Z radością i zainteresowaniem śledziłyśmy kolejne lata
twojego życia. Zostałaś koronowana, wyszłaś za mąż, urodziłaś kochaną maleńką księżniczkę i księcia, my zaś przez cały ten
czas pracowałyśmy nad podarunkiem dla ciebie. A teraz wszystkie chciałybyśmy wręczyć ci ten dar.
– Będzie to dla mnie zaszczyt – rzekła królowa Wiktoria.
Dougald skinął na dwóch lokajów, którzy przesunęli zasłonę, odsłaniając gobelin.
W wielkiej sali zapanowała absolutna cisza.
Rozwieszony na całej ścianie, mistrzowsko wykonany ogromny arras wspaniale prezentował się w wielkiej komnacie,
naznaczonej piętnem historii. Królewski błękit rozjaśniały żółte gwiazdy, srebrzysty księżyc i złote słońce. Drogie kamienie
– szmaragdy, szafiry i rubiny – wysypywały się ze skrzyni. Gobelin okalały przeplatające się czerwone, różowe i białe róże, a
jego centrum stanowiła królowa Wiktoria, pełna splendoru, odziana w strój koronacyjny, mająca u boku – utkanego od nowa
– księcia Alberta.
Nawet Hannah, która widziała gobelin, pracowała nad nim i martwiła się o niego, nie mogła powstrzymać zachwytu.
Ciotki stały, wpatrzone w królową.
Królowa nie odrywała wzroku od tkaniny.
Milczała tak długo, że Hannah zaczęła się już niepokoić.
Wreszcie poruszyła się i odwróciła do ciotek. Drżącym głosem zapytała:
– Pracowałyście panie nad nim przez dwadzieścia cztery lata?
– Plus minus parę miesięcy – wyjaśniła ciotka Spring. – Muszę przyznać, że nie byłybyśmy tak zaangażowane, gdyby
wasza wysokość była chłopcem.
Jej oświadczenie wywołało nerwowe pokasływania widzów, a Hannah musiała zdusić uśmiech. Królowa Wiktoria
wyciągnęła ręce.
– Jestem wzruszona waszą życzliwością i szczodrobliwością. Wasza pomysłowość i zręczność nie mają sobie równych.
W imieniu swoim i całych pokoleń Anglików, którzy będą podziwiać ten arras, z radością przyjmuję ten dar.
– Gobelin zawiśnie na honorowym miejscu w Pałacu Buckingham – dodał książę Albert.
Na znak dany przez Hannah ciotki skupiły się wokół królowej i oczywiście wszystkie zwracały się do niej „kochana”.
A w pewnej chwili ciotka Isabel dźwięcznym, donośnym głosem zwróciła się do Dougalda:
– Panna Setterington miała rację. Jej królewska mość nie jest głupia.
ROZDZIAŁ31
Ciotka Isabel, która przez cały dzień wygłaszała tubalnym głosem komentarze, nie zawiodła Dougalda i teraz.
– Mój drogi, wygląda na to, że twoi sąsiedzi niespecjalnie się przejmują plotkami o tym, że jesteś mordercą. –
Machnięciem ręki objęła wylewający się z głównej sali tłum, który zapełniał komnaty zamku Raeburn. – Przybyli wszyscy.
Świadomy faktu, że wielu sąsiadów słyszy ich rozmowę, Dougald powiedział tylko:
– Witam ich z radością.
– Tak, to triumf nas wszystkich. – Ciotka Isabel od rana nie przestawała się uśmiechać. Przysunęła się bliżej do
Dougalda i, zniżając głos, zapytała:
– Czy sądzisz, że słyszeli plotki o dziecku Spring?
– Jestem tego pewny.
– Ale to nie ma znaczenia, prawda? Spójrz na kochaną dziewczynę, jak rozmawia z królową. Jej wysokość polubiła
Spring. Sąsiedzi nie odważą się jej lekceważyć. – Ciotka Isabel upiła łyk ze swojego kubka. – Podłe dranie.
Dougald uświadomił sobie, że ciotka Isabel wypiła trochę za dużo grzanego wina.
Ciotka Ethel podeszła do nich i objęła ramieniem ciotkę Isabel.
– Minnie przysłała mnie po ciebie. Jej królewska mość znów chce z nami porozmawiać.
Ciotka Isabel rzuciła Dougaldowi radosny uśmiech.
– Jej królewska mość mnie także lubi. Dougald wyjął kubek z jej dłoni.
– Tak, jestem o tym przekonany. – Podejrzewał, że królową Wiktorię bawiło tytułowanie jej „kochaną" i niewinnie
bezceremonialne uwagi wścibskich staruszek, które nazywał swoimi ciotkami.
– Dougaldzie, mój drogi – rzekła ciotka Ethel – kochana Hannah stoi sama. Może się wstydzi. Może podejdziesz, żeby
ją poratować?
Dougald wiedział, że ciotka Ethel wcale nie uważała, iż Hannah się wstydzi. Znów, a może nadal, próbowała ich
swatać. Wiedział również, że Hannah nie była zawstydzona. Była zmartwiona. Zaglądała w twarz przybywającym na
przyjęcie gościom, wypatrując swoich dziadków. Nie przyjechali jeszcze, ale pora była dość wczesna, zaś padający deszcz
utrudniał podróż.
Z radością więc wykorzystał okazję, żeby podejść do Hannah i powiedział:
– Już to robię, ciociu Ethel. – Od przechodzącego lokaja wziął kieliszek szampana, zbliżył się do Hannah i podał jej
trunek.
Hannah stała pośrodku najbardziej udanego przyjęcia urządzonego kiedykolwiek w Lancashire i załamywała ręce.
– Spóźniają się. Dlaczego się spóźniają?
– Drogi są pełne błota i trudne do przejechania. – Dougald wyprostował palce Hannah i włożył w nie kieliszek.
Spojrzała na kieliszek, jakby nigdy w życiu nie widziała szampana.
– A co będzie, jeśli nie przyjadą?
– Przyjadą. – Nie miał co do tego wątpliwości. Jeśli nie będzie innej rady, przyjdą na piechotę. Dopilnował tego.
Rozejrzał się i zauważył dającego mu znaki odźwiernego. – Wydaje mi się nawet, że już przyjechali – powiedział.
Stała skamieniała, patrząc niewidzącym wzrokiem.
– Pokochają cię. – Tym razem wyjął kieliszek z jej zastygłej ręki i oparł ją sobie na ramieniu. – Tak jak my wszyscy
ciebie kochamy.
Hannah spojrzała na niego, nie wykonując najmniejszego ruchu głową.
– Kochacie mnie?
– Tak, kochamy. – Położył dłoń na jej ręce. – Wszyscy cię kochamy.
Ciotka Spring musiała wypatrywać Burroughsów, przeprosiła bowiem królową i pospieszyła ku Hannah i Dougaldowi.
– Chodźcie, moi drodzy – poleciła i poprowadziła wszystkich w stronę pary starszych państwa, stojących przy
drzwiach. – Alice, Haroldzie, jak miło was znowu ujrzeć – zawołała i przycisnęła policzek do twarzy pani Burroughs, po
czym szybko uścisnęła pana Burroughsa. – Stoi obok mnie para bardzo ważnych dla mnie ludzi i chcę, żebyście ich poznali.
Dougald Pippard, nasz kochany lord Raeburn, i panna Hannah Setterington, nasza droga towarzyszka.
Burroughsowie omietli spojrzeniem Dougalda i zaczęli się bacznie przyglądać Hannah.
Hannah patrzyła bez słowa.
Dougald bez trudu rozpoznawał strach. Jego ukochana była sparaliżowana strachem, przerażona, że spotka ją kolejne
odrzucenie ze strony ludzi, których ciepła potrzebowała najbardziej. Musiał wziąć na siebie odpowiedzialność przynajmniej
za część jej obaw, teraz więc miał okazję naprawienia pewnych spraw.
– Jeśli mogę dodać, panna Setterington jest córką panny Caroli Tomlinson – rzekł z ukłonem.
Pani Burroughs zadygotała gwałtownie, po czym zbliżyła się do Hannah i zaczęła intensywnie wpatrywać się w jej
twarz.
– To ty. Wiem, że to ty. Widzę w tobie mojego chłopca. – Otoczyła ramionami o wiele wyższą od siebie wnuczkę. –
Och, moje kochane dziecko, witaj w domu.
Hannah jeszcze przez chwilę stała bez ruchu. Spojrzenie jej szeroko otwartych oczu napotkało wzrok Dougalda. Z
przerywanym śmiechem odezwała się:
– Dziękuję. Dziękuję.
Wysoki, siwowłosy, pełen godności pan Burroughs objął je obie uściskiem.
Dougald i ciotka Spring przyglądali się im przez chwilę. W pewnym momencie ciotka Spring pociągnęła Dougalda za
rękaw.
– Burroughsowie najwyraźniej są oczarowani Hannah.
– Niewątpliwie. – Dougald czekał. Zrozumiał, że choć ciotka Spring mogła zachowywać się dziwacznie w niektórych
sprawach, jednak kiedy chodziło o ocenę ludzi, była przenikliwa jak nikt.
– Powiedziałeś, że jest córką panny Caroli Tomlinson – odezwała się ciotka Spring.
– To prawda.
– O ile sobie przypominam, takie nazwisko nosiła młoda dama, związana uczuciowo z ich synem.
– Tak.
– Jakie to piękne. – Ciotka Spring obserwowała pojednanie, przyciskając ręce do piersi. – Niech no tylko opowiem
dziewczętom. – Pospieszyła z powrotem do grupy otaczającej królową.
Wydarzenie przyciągnęło uwagę niektórych sąsiadów, więc po pierwszych, pełnych emocji chwilach, pan Burroughs
puścił Hannah z objęć. Kierując przeszywający wzrok na Dougalda, rzekł:
– Należą ci się wyrazy wdzięczności za plik listów, które nam przesłałeś. Nie dlatego, żebyśmy potrzebowali dowodów
na pochodzenie Hannah. Jest mojego wzrostu i w uderzający sposób podobna do naszego syna.
– Przesłałeś im listy? – Hannah nadal obejmowała swoją babkę, ale uśmiech, który posłała Dougaldowi, nie
pozostawiał cienia wątpliwości, że jest mu wdzięczna.
Pan Burroughs również nie miał żadnych wątpliwości, gdyż ochrypłym głosem obwieścił:
– Proszę wrócić do swoich gości. Nasza wnuczka pokaże nam ów słynny gobelin, o którym wszyscy mówią.
Dougald zrozumiał, że został odprawiony. Pytająco unosząc brwi spojrzał na Hannah i, widząc jej skinienie głową,
ukłonił się, przeprosił i odszedł, żeby porozmawiać z lordem Kerrichem i wicehrabią Ruskinem. Lubił ich. Obaj panowie
wykazywali wyjątkową przytomność umysłu w traktowaniu swoich małżonek, które, jak Dougald mógł ocenić, były równie
bystre i inteligentne, jak Hannah. Jedynie mężczyźni o wyjątkowym charakterze byli w stanie okiełznać takie kobiety.
111
Hannah odprowadziła wzrokiem oddalającego się Dougalda, po czym z dumą i zakłopotaniem wskazała na główną salę.
– Gobelin królowej wisi tam. – Ruszyła z dziadkami w stronę ogromnej ściany, na której rozpostarta była tkanina.
– Jaki piękny! – wykrzyknęła pani Burroughs. Pan Burroughs zamrugał zdumiony.
– Dobry Boże, zawsze uważałem, że Spring i jej krąg czarownic to zwariowane staruszki, może z wyjątkiem tej panny
Minnie, którą miałem za osobę zupełnie szaloną, a do tego kłótliwą. Widzę jednak, że zajmowały się szyciem w swojej norze
na wieży.
Hannah zesztywniała. Powoli obróciła się twarzą do pana Burroughsa i oziębłym głosem powiedziała:
– Sir, nie pozwolę nikomu na robienie nieuprzejmych uwag na ten temat, a jest pan jedynie moim dziadkiem. Ciotka
Spring i jej towarzyszki, kierując się wyłącznie dobrocią serca, przytuliły mnie do swojego łona i nie dopuszczę, żeby
ktokolwiek obmawiał je w mojej obecności.
– No... no... – zamruczał gniewnie pan Burroughs. – Młoda damo, ty... ty...
Pani Burroughs znalazła się u boku Hannah.
– To dobrze wychowana młoda dama, uczuciowa i świetnie wiesz, Haroldzie, że jest godna podziwu. Co masz zamiar z
tym zrobić?
Pan Burroughs spojrzał na żonę. Odpowiedziała mu twardym spojrzeniem.
– Widzę między wami podobieństwo, Alice. – Skłonił się sztywno, jak generał. – Hannah, proszę o wybaczenie. Nie
powinienem był być taki bezceremonialny.
– Niegrzeczny – poprawiła go Hannah.
– Rzeczywiście, Haroldzie, byłeś niegrzeczny – dorzuciła pani Burroughs.
– Tak. Byłem niegrzeczny. Proszę o wybaczenie. – Ukłonił się ponownie. – Więcej tego nie zrobię.
– Jestem pewna, że to się nie powtórzy – odpowiedziała Hannah. – Doceniam to.
Pani Burroughs uścisnęła ręce Hannah.
– Ty i Harold jesteście do siebie tak bardzo podobni! Nie mogę się doczekać, kiedy usłyszę wasze kłótnie.
Obok przesunęła się ciotka Ethel.
– Miło mi państwa widzieć. – Rzucając znaczące spojrzenie Burroughsom, dodała: – Królowej podoba się gobelin – i
oddaliła się.
– Czyż nie jest szalona? – rzucił w przestrzeń pan Burroughs.
– Lepsze byłoby określenie spostrzegawcza. – Hannah zmieniła temat. – Może macie państwo ochotę na kieliszek
szampana po podróży?
– Z ogromną chęcią, moja droga – uśmiechnęła się pani Burroughs.
– Szampan, też coś. – Pan Burroughs pogardliwie nastroszył wąsy. – Niepoważny trunek. Nie mam pojęcia, czemu ktoś
chciałby mieć bąbelki w swoim winie. Nie ma jak dobre angielskie piwo.
Hannah poprowadziła ich do stołu z trunkami.
– Piwo dla pana Burroughsa – poinstruowała lokaja i podała pani Burroughs kieliszek szampana.
Przybliżył się do nich uśmiechnięty Seaton. Ukłonił się Burroughsom, po czym chwycił rękę Hannah.
– Dziękuję za przedstawienie mnie. Jej królewska mość była bardzo łaskawa i podziwiała mój strój. Dziękuję, panno
Setterington. Bardzo, bardzo dziękuję.
Po raz pierwszy tego dnia Hannah szczerze się uśmiechnęła.
– Naprawdę bardzo się cieszę, Seaton.
Oddalił się w podskokach, podniecony miłymi wydarzeniami tego dnia.
Tłum kłębił się wokół stołu z trunkami, Hannah podejrzewała jednak, że żadna siła nie powstrzyma pana Burroughsa
przed zabraniem głosu. Wydawał się niezbyt subtelnym człowiekiem.
– Hannah, wiem, że się zastanawiasz, dlaczego przez tyle lat ignorowaliśmy twoje istnienie – powiedział.
– Ależ nie – zaprzeczyła grzecznie Hannah. Przez cały ten czas.
– Nie zaprzeczaj. Oczywiście, że się zastanawiasz. Jesteś naszą wnuczką.
Oznaczało to, że powinna odpowiedzieć szczerze, skoro tego sobie życzył.
– Tak, proszę pana, zadawałam sobie to pytanie.
– Byliśmy bardzo zaskoczeni, otrzymawszy od lorda Raeburna pakiet listów. – Przyjął od lokaja kufel.
Pani Burroughs uścisnęła ponownie Hannah za ramię.
– Nie mieliśmy pojęcia, że nasz kochany chłopiec pisywał do panny Tomlinson po jej wyjeździe z okręgu.
– Czytałaś te listy? – zapytał pan Burroughs.
– Nie, proszę pana, nie miałam tej przyjemności. – W gruncie rzeczy Hannah wcale nie była pewna, czy byłaby to
prawdziwa przyjemność, czy też może największa męka.
– Zgodnie z tym, co jest napisane w listach, Henry zamierzał pojechać do twojej matki i poślubić ją.
Hannah wypuściła powstrzymywane aż do bólu powietrze.
– Dopóki nie przeczytaliśmy tego w listach, nie podejrzewaliśmy, że panna Tomlinson spodziewała się dziecka. – Pan
Burroughs wpatrywał się w brązową piankę na swoim piwie. – Sądziłem, że wcześniej ich powstrzymałem... cóż,
najwyraźniej nie udało mi się. Żałuję, że chłopiec nic mi nie powiedział. Myślałem, że przezwycięży swoje zaślepienie. On
zaś załamał się. Zaczął za dużo pić. I umarł tak nagle. – Upił łyk piwa, po czym spojrzał na żonę. Wyciągnął z kieszeni białą,
wyprasowaną chusteczkę i rzekł – Alice, wolałbym, żebyś pamiętała o chusteczce.
– Tak, mój drogi. – Pani Burroughs otarła policzki.
– Gdybyśmy wiedzieli o tobie, odnaleźlibyśmy ciebie i twoją matkę i natychmiast zabralibyśmy was do domu –
powiedział pan Burroughs, patrząc Hannah prosto w oczy.
– Dziękuję panu za te słowa.
Za oświadczenie, że ją chcieli. I za to, że gotowi byli przyjąć pod swój dach również jej matkę. Panna Minnie poklepała
Hannah po ramieniu.
– Widzę, że poznaliście naszą drogą dziewczynę –zwróciła się do państwa Burroughsów. – To najwspanialsza młoda
kobieta, jaką znamy.
– Pewnie, że jest najwspanialsza. – Pan Burroughs wbił wzrok w pannę Minnie. – Jest naszą wnuczką.
Panna Minnie łypnęła na niego i odparowała:
– Z pewnością nie dzięki panu!
Hannah spokojnie wkroczyła pomiędzy nich.
– Panno Minnie, czy pani lub któraś z ciotek mnie potrzebujecie?
Panna Minnie przeniosła groźne spojrzenie na Hannah, po czym złagodniała.
– Nie, kochana. Jej królewska mość krąży pośród naszych sąsiadów i jest taka łaskawa i miła, więc pomyślałyśmy, że
staniemy gdzieś w pobliżu ciebie, na wypadek, gdybyś nas potrzebowała. – Rzuciwszy niewinny uśmiech w stronę pana
Burroughsa, panna Minnie oddaliła się ku pozostałym ciotkom.
– Chciała usłyszeć, o czym rozmawiamy – niecierpliwie burknął pan Burroughs. – Czy mogę je nazwać wścibskimi
staruszkami bez narażania się na twój gniew, Hannah?
– Nie – odparła dziewczyna. – Im również nie pozwoliłabym nazwać pana kłótliwym starcem.
– Bardzo słusznie – wtrąciła pani Burroughs. Pan Burroughs podniósł głos tak, żeby być słyszanym przez ciotki i
powiedział:
– Oczywiście, jako nasza wnuczka, zamieszkasz z nami.
– Och, nie! – zawołała ciotka Ethel. Hannah była zaskoczona.
– Co... Dlaczego?
– Nie przystoi, żeby nasza wnuczka służyła u kogoś.
Hannah zastanawiała się, co powiedzieć. Pan Burroughs najwyraźniej uważał jej pracę za coś hańbiącego. Ona sama tak
nie myślała. Praca, którą się zajmowała przez ostatnich dziesięć lat nauczyła ją polegania na sobie samej, skuteczności
działania i dodała pewności siebie.
– Poza tym, Hannah, nie jesteś zamężna. Nie powinnaś mieszkać pod jednym dachem z samotnym mężczyzną. To
skandaliczne – miękkim, eleganckim głosem dobrze ułożonej damy dodała pani Burroughs.
Hannah była zupełnie wytrącona z równowagi. Dotąd myślała tylko o chwili, gdy pozna swoich dziadków. Nigdy nie
zastanawiała się nad tym, jak wyjaśni im szczegóły swojego życia.
Jednak pana Burroughsa zupełnie nie zdziwiło jej milczenie. Szorstkim, pełnym uczucia gestem objął ją za ramiona, po
czym puścił i powiedział:
– Natychmiast więc przenosisz się do nas. Pani Burroughs poklepała Hannah po ręce.
– Tak, wnuczko, nie musisz więcej walczyć o swoje miejsce w życiu.
Pierwszy raz Hannah zrozumiała, jakim naciskom podlegał jej ojciec. Jeśli, co nie ulegało wątpliwości, kochał swoich
rodziców, musiał być rozdarty pomiędzy tę miłość a uczucie do jej matki. I chociaż Hannah potępiała wybór, jakiego
dokonał, doskonale rozumiała walkę pomiędzy miłością do kobiety i troską o rodzinę.
– Obawiam się, że nie będę mogła zamieszkać z wami. Ktoś musi tu pozostać, żeby opiekować się ciotkami, a poza
tym... są jeszcze inne względy.
– Nie chciałem ci tego mówić, żeby cię nie zmartwić. – Dziadek Hannah zmarszczył brwi i pogładził palcami wąsy. –
Ten nowy lord Raeburn nie ma dobrego wpływu na innych. Pamiętam plotki, które krążyły o nim, gdy był młody. Jest
rozwiązły, pochodzi z marnej rodziny i powiadają, że zabił swoją żonę.
Hannah poczuła, jak bardzo męczy ją słuchanie takich uwag.
– Nie zabił swojej żony.
– Posłuchaj, Hannah. – Babka zajrzała jej słodko w oczy. – Musisz zaufać, że twój dziadek wie, co jest dla ciebie
najlepsze. On zawsze ma rację. Ty zaś nie możesz wiedzieć, że lord Raeburn nie zamordował swojej żony.
– Owszem... mogę. Bo to ja jestem jego żoną. Oboje państwo Burroughs znieruchomieli. Panna Minnie zapiszczała.
Pozostałe ciotki jęknęły. Hannah wyprostowała się.
– Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat. Nie zabił mnie, uciekłam od niego. Byliśmy bardzo głupi, ale teraz
pogodziliśmy się i zostanę z nim w zamku Raeburn, poświęcając się rodzinie.
Dziadek odchrząknął kilkakrotnie, raz za razem.
Babcia zatrzepotała rękami, po czym oparła je na ramieniu pana Burroughsa.
Spojrzenia ich obojga opuściły twarz Hannah i skierowały się w miejsce ponad jej ramieniem.
113
Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to był on. Poznawała jego zapach, jego ciepło, jego obecność. Oddychała
razem z nim. Jej serce biło tym samym rytmem, co jego serce. Stanowili prawdziwą jedność.
– Panie Burroughs, jest trochę za późno, żebym pana prosił o rękę Hannah, lecz obiecuję, że będę ją czcił i szanował do
końca moich dni. – Szczere słowa Dougalda podziałały niczym balsam na urażonego pana Burroughsa i zakłopotaną panią
Burroughs. – Już raz ją straciłem i zrobię wszystko, żeby nigdy więcej się to nie stało. Kocham ją.
– Kochasz mnie? – Hannah odwróciła się twarzą do Dougalda. – Naprawdę?
– Co chcesz powiedzieć, pytając, czy naprawdę? – Dougald sprawiał wrażenie zbitego z tropu.
– Nigdy mi tego nie mówiłeś.
– A jak myślisz, o co chodziło wczoraj w kaplicy?
– Było bardzo miło. – Poklepała go po policzku, podziwiając wystające kości policzkowe i lekką szorstkość baczków. –
Na zawsze zachowam te chwile w pamięci.
– Ale wolisz, żebym powiedział ci to wprost. – Otoczył ramionami jej kibić. – Kocham cię, Hannah.
– Ja też cię kocham – wyznała szeptem Hannah.
– Wydaje mi się... – zadudnił pan Burroughs. – Ogromny szok... cały dzień...
– Ale przyjemny szok – uzupełniła jąkanie męża pani Burroughs.
– Tak. Dobrze. Nie co dzień człowiek się dowiaduje, że ma wnuczkę, szczęśliwą w małżeństwie... – Pan Burroughs
nastroszył brwi i spojrzał znacząco na Hannah. – Jesteś szczęśliwa?
– Bardzo, proszę pana. Kiwnął głową.
– ...z tutejszym lordem. Chłopcze, trafił ci się skarb. Traktuj ją dobrze, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia.
Nagły przypływ łez do oczu zaskoczył Hannah i zmusił do sięgnięcia po chusteczkę. Jeszcze nigdy w życiu nie miała
nikogo, kto by się za nią ujął. Teraz miała dziadków, którzy byli wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyła.
Jej babka dojrzała łzy Hannah i sama zaczęła płakać.
– Och, moja kochana dziewczynko! – Wyciągnęła ramiona i padły sobie w objęcia, płacząc i śmiejąc się jednocześnie.
– Głupie kobiety. – Głos pana Burroughsa brzmiał bardziej chrapliwie, niż zwykle. – Zawsze by płakały z najbłahszego
powodu. Szanowne panie, powinnyście być szczęśliwe! – Potrząsnął dłonią Dougalda.
– Przecież jesteśmy. – Pani Burroughs otarła łzy koronkową chusteczką. – Widzisz? – Roześmiała się promiennie do
swojego popędliwego małżonka.
– Obawiam się, że będą państwo teraz musieli nam wybaczyć. – Dougald wytarł twarz Hannah własną chusteczką. – Jej
królewska mość, królowa Wiktoria, chce porozmawiać z moją żoną.
Kiedy odchodzili oboje, Hannah pomyślała, że życzliwość królowej wobec jej osoby nie zepsuje jej relacji z dziadkami,
a może poprawić stosunek Burroughsów do jej męża.
Charlotte z Ruskinem oraz Pamela z Kerrichem stali razem z księciem Albertem i królową Wiktorią. Patrząc na
kroczących razem zakochanych, Hannah i Dougalda, wymienili życzliwe uśmiechy. Ale głowy wszystkich zwróciły się ku
ciotce Isabel, której tubalny głos rozszedł się po całym salonie.
– Minnie, zapłacę ci. Rzeczywiście są małżeństwem. Wygrałaś zakład.