SERIA KRYMINAŁÓW TOM 6
Beaton M.C.
Agatha Raisini koszmarni turyści
Tytuł oryginalny tomu: Agatha Raisin and the Terrible Tourist
Dedykuję tę książkę Jackie i Bilalowi
oraz Emine i Altayowi z wyrazami szczerej przyjaźni.
TLR
Rozdział I
Agatha Raisin była zdruzgotana i zagubiona. Jej małżeństwo z sąsia-dem Jamesem Laceyem nie doszło do skutku. Nagle
pojawił się jej mąż, który, jak Agatha przypuszczała i miała nadzieję, od dawna już nie żył.
Tymczasem żył, jak najbardziej, przynajmniej do momentu, kiedy został
zamordowany. Rozwiązywanie zagadki zabójstwa, według Agathy, znowu zbliżyło ją z Jamesem. Jednakże później James
wyjechał na Cypr.
Wiejskie środowisko Carsely w Cotswolds złagodziło jej niełatwy charakter. Jednak zostało w niej trochę twardej,
nieustępliwej kobiety interesu, jaką była, gdy prowadziła własną firmę public relations w Maifair — zanim przeszła na
emeryturę i przeniosła się na wieś. Tak więc zdecydowała, że podąży za Jamesem.
Wiedziała, że Cypr jest podzielony na dwie części. Tureccy Cypryjczycy zajmują część północną, a greccy południową. James
pojechał na północ.
TLR
Postanowiła, że znajdzie go, gdziekolwiek jest, i odzyska jego miłość.
Właśnie na Cyprze planowali spędzić miesiąc miodowy. W chwilach rozgoryczenia Agatha dochodziła do wniosku, że James,
jadąc tam sam, po-stąpił jak bezduszny cynik.
Gdy żona pastora, pani Bloxby, wstąpiła do Agathy, zastała ją przeglą-
dającą stosy barwnych, letnich ubrań.
— Zabierasz to wszystko ze sobą? — spytała, odgarniając znad czoła kosmyk siwych włosów.
— Nie wiem, jak długo tam zostanę — odparła Agatha. — Wolę wziąć więcej.
Pani Bloxby popatrzyła na nią niepewnie. Potem spytała:
— Uważasz, że dobrze robisz? Mężczyźni nie lubią, gdy kobiety za nimi latają.
— Jak inaczej ich zdobyć? — odburknęła Agatha z wściekłością.
Wzięła złoto-czarny jednoczęściowy kostium kąpielowy i krytycznie go obejrzała.
— Mam pewne wątpliwości co do osoby Jamesa La— ceya — wyznała pastorowa łagodnym tonem. — Zawsze robił na mnie
wrażenie zimnego egocentryka.
— Nie znasz go. — Agatha usiłowała bronić ukochanego, mimo że doskonale pamiętała noce, kiedy się kochali, co prawda z
pasją, lecz nie usłyszała ani jednego czułego słówka. — Zresztą potrzebuję wakacji.
— Tylko nie zabaw tam długo. Będziesz za nami tęsknić.
TLR
— Nie bardzo jest za czym. Cóż tu takiego ciekawego w tym całym Carsely? Stowarzyszenie Pań, kościelne festyny, nudy na
pudy.
— To dość okrutna ocena, Agatho. Sądziłam, że je polubiłaś.
Lecz dla Agathy po wyjeździe Jamesa zapanowała tu pustka, której nie wypełniało nic prócz rozdrażnienia i znużenia.
— Skąd wylatujesz?
— Z lotniska Stansted w Essex.
— Jak tam dotrzesz?
— Samochodem. Później zostawię go na parkingu.
— Jeśli dłużej pozostaniesz za granicą, zapłacisz fortunę. Pozwól, że cię odwiozę.
Agatha pokręciła głową. Chciała opuścić Carsely, zostawić za sobą wszystko, co wiązało się z senną wioską, jej łagodnymi
mieszkańcami i krytymi strzechą domkami.
Rozległ się dzwonek u drzwi. Agatha otworzyła. Sierżant Bill Wong wszedł do środka i rozejrzał się dookoła.
— A więc naprawdę wyjeżdżasz — zauważył.
— Tak. Nawet nie próbuj mnie zatrzymać.
— Moim zdaniem Lacey nie jest wart takiego zachodu, Agatho.
— To moje życie.
Bill uśmiechnął się. Był pół-Chińczykiem, pół-Anglikiem. Miał dwadzieścia kilka lat. Został pierwszym przyjacielem Agathy,
która przed przeprowadzką do Cotswolds żyła w bezwzględnym świecie pozbawionym TLR
przyjaźni.
— Jedź, jeśli musisz. Czy mogłabyś mi przywieźć pudełko tureckich łakoci dla mamy?
— Oczywiście — zapewniła.
— Kazała mi koniecznie zaprosić cię na obiad po powrocie.
Agatha ledwie powstrzymała dreszcz obrzydzenia. Pani Wong, wyjątkowo niemiła osoba, fatalnie gotowała.
Poszła do kuchni zaparzyć kawę i ukroić ciasta. Chwilę później we troje usiedli przy stole i plotkowali o miejscowych
sprawach. Agatha poczuła, że jej wola słabnie. Nagle wyobraziła sobie, że na jej widok rysy Jamesa Laceya twardnieją, że
obrzuca ją lodowatym spojrzeniem, ale przegnała tę okropną wizję.
Decyzja zapadła i basta.
Po potwornie zatłoczonym Heathrow lotnisko Stansted mile zaskoczyło Agathę. Ucieszyło ją, że można palić nie tylko w
poczekalni, ale też w hali odlotów. Zastała tam nielicznych brytyjskich turystów oraz tureckich emi-grantów. Brytyjczycy
wyróżniali się strojem: panie miały drukowane sukienki, a panowie lekkie garnitury lub blezery z nieodłącznymi krawatami.
Wszyscy mówili przyciszonym głosem. W Turecko-Cypryjskich Liniach Lotniczych kolonialna Brytania wciąż żyła i miała się
dobrze.
Gdy usiadła w hali odlotów, otaczali ją sami tureccy pasażerowie. Każ-
dy zabierał ze sobą niezliczony bagaż podręczny.
Zapowiedziano lot. Jako pierwszych wezwano na pokład pasażerów z biletami dla palących. Agatha z błogim westchnieniem
ruszyła w kierunku TLR
samolotu. Spaliła za sobą mosty. Teraz już nie było odwrotu.
Gdy maszyna wzbiła się ponad szare deszczowe chmury i płaskie pola Essex, pasażerowie zaczęli bić brawo.
Z czego się tak cieszą? — pomyślała Agatha. Czy wiedzą o czymś, o czym ja nie wiem? Czyżby ich samoloty zwykle nie
wzbijały w powietrze?
W chwili gdy schowało się podwozie, zgasł napis „Palenie zabronione"
i Agathę otoczyły kłęby dymu z papierosów. Miała miejsce przy oknie.
Obok niej siedziała potężna turecka Cypryjka, która od czasu do czasu się do niej uśmiechała. Agatha wyjęła książkę i zaczęła
czytać.
Gdy samolot schodził do lądowania w Izmirze w zachodniej Turcji, gdzie mieli godzinny postój, maszyną wstrząsnęły potężne
turbulencje.
Stewardesy kurczowo trzymały wózki przechylające się niebezpiecznie na boki. Agatha zaczęła się po cichu modlić. Nikt poza
nią, choćby w naj-mniejszym stopniu, nie sprawiał wrażenia wystraszonego. Wszyscy zapięli pasy i gawędzili dalej w
najlepsze. Wyglądało na to, że emigranci przywy-kli do takich wrażeń, a nieliczni turyści, podobnie jak Agatha, wstydzili się
okazać strach.
Gdy już myślała, że samolot rozpadnie się na kawałki, ujrzała w dole światła Izmiru. Wkrótce wylądowali. Tym razem Agatha
dołączyła do wi-watujących.
— To było trochę przerażające — zauważyła.
— E, raczej zabawne, kochana — skomentowała jej cypryjska sąsiadka, mówiąca po angielsku z akcentem z londyńskiego
East Endu. — W Di-sneylandzie ludzie płacą za takie wrażenia.
TLR
Po godzinie wystartowali. Między Turcją a Cyprem dostali po kromce czerstwego chleba z kozim serem, który wyglądał jak
odciśnięty w automa-cie, i po szklance kwaśnego soku wiśniowego do popicia.
Agatha poczuła, że samolot ponownie obniża lot. Znów wpadli w turbulencje, tym razem z powodu burzy. Maszyna kołysała
się i szarpała jak dzikie zwierzę. Zerknąwszy w okno, z przerażeniem stwierdziła, że niebo wokół przecinają błękitne
błyskawice. Tymczasem pasażerowie nadal uśmiechali się, gawędzili i palili. Agatha nie zdołała dłużej zachować spokoju.
— Nie powinien lądować w takich warunkach — stwierdziła z przestrachem.
— Tureccy piloci potrafią wylądować zawsze i wszędzie, dziecinko —
uspokoiła ją sąsiadka. — Są w tym świetni.
— Proszę państwa — rozległ się uspokajający głos.
— Wkrótce wylądujemy na lotnisku Eręan.
Znów zahuczały gromkie brawa. Agatha wyjrzała przez okno. Stwierdziła, że wcześniej padało. Weszła tylnym wyjściem na
trap, tak niestaran-nie przymocowany do samolotu, że kołysał się, chwiał i trząsł przy każdym jej kroku.
Z powrotem chyba popłynę wpław, pomyślała.
Gdy szczęśliwie zeszła na płytę lotniska, uświadomiła sobie, że panuje tu nieznośny upał, czuła się jakby brnęła w gęstej
zupie. Zmęczona powlo-kła się ku zabudowaniom lotniska wyglądającym raczej jak wojskowe niż cywilne. Rzeczywiście
należały do RAF-u do 1975 roku. Od tamtych czasów niewiele zmieniono. TLR
Czekała w długiej kolejce do kontroli paszportowej, ponieważ wielu tureckich Cypryjczyków miało brytyjskie paszporty.
Znajoma z samolotu podszepnęła jej zza pleców:
— Poproś o formularz. Nie daj im wbić stempla do paszportu.
— Dlaczego? — spytała Agatha, odwracając głowę.
— Bo jeśli zechcesz pojechać do Grecji, nie wpuszczą cię z naszą pieczątką. Ale jeśli dostaniesz formularz, możesz go potem
wyjąć i wyrzucić, dziecinko.
Agatha podziękowała za radę, wzięła druk, wypełniła go i poszła odebrać bagaż.
Czekała i czekała w nieskończoność.
— Co tu się do cholery dzieje? — warknęła w końcu zniecierpliwiona.
Nikt nie zareagował, tylko kilka osób uśmiechnęło się do niej przyjaź-
nie. Wszyscy gawędzili, palili, ściskali bliskich na powitanie.
Agatha Raisin, energiczna i apodyktyczna, wylądowała w najbardziej wyluzowanym środowisku na świecie.
Gdy wreszcie odebrała dwie ogromne walizy, umieściła je na wózku i ruszyła w kierunku odprawy celnej, była wyczerpana i
mokra od potu.
Przed wyjazdem zarezerwowała miejsce w hotelu Pod Kopułą w Kyrenii i zażyczyła sobie, żeby taksówka czekała na nią na
lotnisku.
Gdy rozejrzała się dookoła, w pierwszej chwili wystraszyła się, że nikt po nią nie przyjechał. Lecz chwilę później dostrzegła
mężczyznę trzymają-
cego kartkę z napisem Pani Raisin.
TLR
— Pan z hotelu Pod Kopułą? — spytała bez większej nadziei.
— Jasne — odparł taksówkarz.
Agacie przemknęło przez myśl, że może jakaś inna pani Raisin też.
zamówiła taksówkę, ale była zbyt zmęczona, żeby to sprawdzać.
Z wdzięcznością opadła na tylne siedzenie. Za zaparowanymi szybami panowała czarna noc. Kierowca wyprowadził
samochód z dwupasmówki i obok wojskowego posterunku wjechał na stromą szosę biegnącą pod górę.
Postrzępione szczyty strzelały w niebo.
— Kyrenia — oznajmił kierowca.
Agatha ujrzała poniżej, po prawej stronie, światła miasta. Gdzieś tam przebywał James Lacey.
Hotel Pod Kopułą stał w nadbrzeżnej części Kyrenii zwanej po turecku Girne. Okazała budowla, pamiętająca lepsze czasy,
zachowała pewien kolonialny splendor. Agatha odniosła całkiem dobre wrażenie. Kiedy się zameldowała, odniesiono jej
bagaże do pokoju. Włączyła klimatyzację, wy-kąpała się i przygotowała do snu, zbyt wyczerpana, by rozpakować walizki.
Wyciągnęła się na łóżku, lecz mimo zmęczenia sen nie przychodził.
Przewracała się i wierciła, aż w końcu wstała.
Mocowała się chwilę z zasłonami, nim je odsunęła. Otworzyła okno i okiennice.
Wyjście na mały balkon ukoiło jej emocje. Przed oczami rozciągało się skąpane w srebrnym blasku księżyca Morze
Śródziemne, szerokie i spokojne. Wokół pachniało jaśminem i morską solą. Wsparła ręce na żelaznej po-ręczy i wciągnęła w
płuca ciepłe powietrze.
TLR
Fale uderzały o skały poniżej. Po lewej stronie dostrzegła wykuty w skale basen z morską wodą.
Po powrocie do pokoju poczuła, że coś ją swędzi. Zaczęła drapać miejsca po bolesnych ugryzieniach na karku i ramionach.
Komary! Odnalazła w bagażach tubkę maści na ukąszenia i nałożyła obficie na skórę. Zamknęła okiennice i okna, wyciągnęła
się na łóżku i zadzwoniła do recepcji.
— Effendimt — odpowiedział znużony głos z drugiej strony.
— W moim pokoju jest komar! — wyrzuciła z siebie jednym tchem.
— Effendim?
— Och, nieważne! — warknęła i odłożyła słuchawkę.
Brzęczenie za uchem nie tylko ją drażniło, ale też budziło obawę przed kolejnymi ukąszeniami. Gdyby odnalazła Jamesa i
poszli razem pływać, wolałaby nie pokazywać mu skóry naznaczonej bąblami. Mimo kolejnego powodu do zdenerwowania,
poczuła się śpiąca i powieki zaczęły jej opadać.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę! — zawołała.
Wszedł pokojowy z packą na muchy. Szybko omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, po czym wykonał energiczny zamach.
— Załatwiony — oznajmił radośnie.
Agatha podziękowała i wręczyła mu napiwek.
Zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen. Śniło jej się, że chciała polecieć na Cypr, lecz jej samolot skierowano do
Hongkongu.
TLR
Obudziła się zadowolona, że jednak wylądowała na Cyprze. W tym kraju przesyconym zapachem jaśminu gdzieś niedaleko
przebywał James.
Włożyła sandały i elegancką sukienkę w kwiaty i zeszła na dół na śniadanie. Okna jadalni wychodziły na morze.
Zastała tam — co ją zdziwiło — wielu izraelskich gości. Nie przypuszczała bowiem, by w muzułmańskim kraju wyznawców
judaizmu darzono szczególną sympatią. Później, kiedy nauczyła się odróżniać tureckich Cypryjczyków od Turków, stwierdziła,
że przebywało tu również sporo osób z Turcji. Brytyjskich turystów rozpoznawała po stroju i dziwnie niepewnych minach,
jakie zawsze mają za granicą.
W restauracji działała klimatyzacja. Z tego, co pozostało w bufecie, wybrała oliwki i kozi ser. Po posiłku energicznie
wymaszerowała z hotelu na zaplanowane poszukiwania.
Jęknęła, gdy po wyjściu z klimatyzowanego pomieszczenia uderzyła ją fala gorąca. Była typową Brytyjką i chętnie znajdowała
powód do narzekań.
Wróciła do środka i podeszła do recepcji.
— Czy tu zawsze jest tak gorąco? — zrzędziła. — Już wrzesień, lato się skończyło.
— To najgorętszy wrzesień od pięćdziesięciu lat — odparł recepcjonista.
— Ciężko poruszać się w takim upale.
Mężczyzna, z całą pewnością tureckiego pochodzenia, wzruszył ramionami. Agatha stwierdziła, że kurtuazja wobec klientów
nie należy do tutejszych obyczajów. TLR
— Zawsze można popływać łódką — doradził. — jest ich mnóstwo w porcie. Na wodzie chłodniej.
— Szkoda tracić czas — odparła. — Szukam mężczyzny, który nazywa się James Lacey. Nie mieszka tu przypadkiem?
Recepcjonista sprawdził listę gości.
— Nie.
— Czy w takim razie mogę prosić o spis hoteli na północnym Cyprze?
— Nie.
— Dlaczego?
— Nie mamy.
— No nie! Niech to licho porwie! A czy można gdzieś wynająć samochód?
— Po sąsiedzku, w Atlantic Cars.
Burcząc pod nosem, Agatha pospieszyła do małego biura w budynku obok. Poinformowano ją, że może wypożyczyć auto i
zapłacić brytyjskim czekiem.
— Jeździmy tą samą stroną ulicy, co w Anglii — poinformował wła-
ściciel nienaganną angielszczyzną.
Podpisała dokumenty i zapłaciła za wypożyczenie samochodu. Niedłu-go potem siedziała za kierownicą renaulta i jechała
zatłoczonymi ulicami Kyrenii. Kierowcy jeździli tu wolno, za to niezgodnie z przepisami. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby
włączyć kierunkowskaz. Skręciła na parking przy głównej ulicy, żeby zajrzeć do przewodnika po północnym Cyprze.
TLR
Kupiła go przed wyjazdem w księgarni Dillona w Oksfordzie. Była pewna, że zamieszczono w nim listę hoteli. Książka
„Północny Cypr", napisana przez Johna i Margaret Gouldingów, została wydana przez The Windrush Press w Moreton-in-
Marsh w Cotswolds. Uznała to za dobry znak. Rzeczywiście autorzy wymienili adresy hoteli w Kyrenii. Wróciła do hotelu
Pod Kopułą i zadzwoniła do wszystkich po kolei, ale w żadnym nie słyszano o Jamesie Laceyu.
Pozostała w klimatyzowanym pokoju i zaczęła czytać o Kyrenii. Choć Turcy nazywali miasto Girne, większość mieszkańców
używała starej nazwy. Nikozja też została przechrzczona, na Lefkosę, lecz wciąż używano tradycyjnej nazwy. Wyczytała, że
Kyrenia to niewielkie miasto na północy i ośrodek turystyczny ze słynnym, malowniczym portem, w którego krajo-brazie
dominuje twierdza. Wznieśli ją Achajowie, podobnie jak samo miasto, w dziesiątym wieku przed naszą erą. Później
Rzymianie zmienili nazwę na Corineum. Następnie otoczono ją murami obronnymi dla ochrony przed piratami. Była centrum
handlu chlebem świętojańskim, lecz w 1631 roku w większej części popadła w ruinę. Do roku 1814 mieszkało tu zaledwie
dwanaście rodzin. Ożywienie nastąpiło za czasów brytyjskiego panowania. Brytyjczycy unowocześnili port i zbudowali drogę
do Nikozji. Przed podziałem w 1974 roku osiedli tam uchodźcy z Limassol z południowej części wyspy.
Miejscowość odzyskała wówczas znaczenie jako modny kurort z nowym portem we wschodniej części miasta.
Agatha odłożyła przewodnik. Wzmianka o porcie przypomniała jej ra-dę recepcjonisty. Postanowiła z niej skorzystać.
Wyszła z hotelu i półprzytomna z gorąca ruszyła w stronę portu. Szła, TLR
mijając rybne restauracje z wiklinowymi krzesłami, póki nie ujrzała rekla-my rejsów statkiem. Jacht nazywał się „Mary Jane".
Kapitan spostrzegł, że studiuje szyld. Przeszedł po trapie i oznajmił, że wycieczka kosztuje dwadzieścia funtów. W cenę
wliczony jest lunch. Wyruszają za pół godziny, zdąży więc wziąć z hotelu kostium kąpielowy.
Agatha kupiła bilet i zapowiedziała, że wróci. W tak nieznośnym upale skusiła ją perspektywa ochłody na morzu. James mógł
chwilowo zaczekać.
Choć spiekota najwyraźniej zaburzyła jej logiczne myślenie i wyobra-
żała sobie, że będzie jedyną pasażerką, Agatha zastała na pokładzie jeszcze ośmioro pasażerów, samych Anglików.
Troje z nich, dwóch mężczyzn i jedna kobieta, należało do wyższych warstw społecznych, co poznała po drogich sportowych
strojach i dono-
śnych głosach. Starszy pan miał żółtawe, siwe wąsy i nosił okulary. Pod wpływem słońca jego łysina przybrała różowy kolor.
Drugi, wysoki, szczupły, o ziemistej cerze, był mężem kobiety również wysokiej, szczupłej, o ziemistej cerze, z krągłym
siedzeniem i zalotnym sposobem bycia. Należeli do tej kategorii ludzi, która przyswoiła sobie jedynie najgorsze obyczaje
arystokracji. Raczej krzyczeli do siebie, niż rozmawiali, i patrzyli na innych z wyższością. Większość swych pogardliwych
spojrzeń zwracali ku kobiecie w średnim wieku o imieniu Rose, tlenionej blondynce z czarnymi od-rostami. Na jej długich
spiczastych palcach lśniło mnóstwo pierścionków z brylantami. Jej również towarzyszyło dwóch panów: jeden starszy, drugi
w średnim wieku. Ta trójka pod pewnymi względami stanowiła lustrzane odbicie pierwszej. Rose emanowała seksem,
młodszy z panów okazał się jej mężem, starszy — przyjacielem.
TLR
Agatha żałowała, że nie zabrała książki lub gazety, która pozwoliłaby jej odgrodzić się od nich. Kapitan dokonał ceremonii
prezentacji. Wyższą warstwę reprezentowali Olivia Debenham z mężem George'em oraz ich przyjaciel Harry Tembleton,
niższą — wspomniana wcześniej Rose Wilcox, jej mąż Trevor i przyjaciel Angus King. Trevor miał typowy piwny brzuch,
wojowniczą minę, jasne włosy i grube wargi. Angus był starym Szkotem o obwisłym ciele, którego nie dało się ukryć nawet
pod obszernym podko-szulkiem. Był bogatym człowiekiem, podobnie jak Rose i Trevor. Agatha podejrzewała, że należeli do
tych nowobogackich, którzy dorobili się w okresie rządów Thatcher. Odniosła wrażenie, że mogliby kupić swoich towarzyszy
podróży, patrzących na nich z taką wyższością. Prócz nich na wycieczkę wybrała się jeszcze posępna para, która niemal
szeptem przedstawi-
ła się jako Alice i Bernard Turpham— -Jonesowie. Olivia nie omieszkała zaznaczyć z szyderczym chichotem, że w
dzisiejszych czasach dwuczłonowe nazwisko nie oznacza już tego co dawniej.
Olivia, George i Harry, okupujący miejsca przy barku, prawdopodobnie zaakceptowaliby Agathę, lecz ona poczuła do nich
niechęć od pierwszego wejrzenia. Dlatego wolała dołączyć do mniej dystyngowanego towarzystwa na dziobie.
Rose zaintrygowała Agathę, mimo bezsensownych wybuchów śmiechu i bezładnej paplaniny. Choć bez wątpienia przekroczyła
pięćdziesiątkę, ubierała się i zachowywała jak lolitka. Nosiła sztuczne rzęsy, dobrze naśladujące naturalne. Głęboki dekolt
letniej sukienki z falbankami odsłaniał
jędrne piersi. Długie, szczupłe nogi w sandałach na wysokich obcasach były gładkie i opalone. Miała widoczne zmarszczki
wokół ust i oczu, lecz jej każdy gest czy ruch wysyłał do płci przeciwnej wyraźny sygnał erotycznej gotowości.
TLR
Trevor patrzył w nią jak w tęczę, podobnie Szkot Angus. Podczas rozmowy okazało się, że Trevor ma świetnie prosperujące
przedsiębiorstwo usług hydraulicznych, a nowo pozyskany przyjaciel Angus był eme-rytowanym sklepikarzem.
Ciche małżeństwo wyjęło książki i zaczęło czytać. Agatha rozmawiała tylko z Rose, Trevorem i Angusem. Podczas pogawędki
Rose wyjawiła, właściwie przez przypadek, że sporo czyta. Agatha odniosła wrażenie, że tylko gra słodką idiotkę. Ilekroć
pozwoliła sobie na błyskotliwy komentarz, natychmiast wracała do obranej roli. A może wyszła za mąż dla pieniędzy?
Podróż trwała krótko, lecz dostarczyła miłych wrażeń. Morska bryza przyniosła ukojenie w nieznośnym upale. Zarzucili
kotwicę przy plaży w Żółwiowej Zatoczce.
Agatha dobrze pływała, ale brakowało jej kondycji. Stwierdziła, że brzeg leży znacznie dalej, niż oceniła to z pokładu.
Zadowolona, że może zostawić za sobą resztę towarzystwa, odwróciła się na plecy, zamknęła oczy, żeby nie raziło jej słońce,
i marzyła o Jamesie. Nagle wpłynęła na skałę. na szczęście dosyć płaską, więc nie uderzyła się zbyt boleśnie. Jednak to
zderzenie ją wystraszyło. Stanęła w płytkiej wodzie i w popłochu rozejrzała się dookoła. Jeszcze nie ochłonęła po tym, jak
została pobita do nieprzytomności i niemal zakopana żywcem podczas rozwiązywania swojej ostatniej kryminalnej zagadki.
Serce zaczęło jej szybciej bić. Wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła w płytkiej, lazurowej wodzie.
Kapitan statku, Ibrahim, pływał dookoła, pilnując pasażerów, by nie TLR
potonęli lub nie dostali na przykład ataku serca. Zabrał ze sobą niską czar-nowłosą żonę Ferdę. Przygotowywała lunch, o czym
świadczył brzęk sztućców i naczyń.
Mąż Rose, Trevor, opalił sobie wielki brzuch na ciemnołososiowy kolor. Właśnie wspinał się po drabince na jacht, kiedy
nagle przystanął w po-
łowie drogi i popatrzył na drugą stronę zatoki.
Agatha podążyła za tym spojrzeniem, ciekawa, co też przykuło jego uwagę. Niedaleko od niej Rose z mężem Olivii,
George'em wesoło chicho-tali.
Olivia natomiast pływała, przecinając wodę mocnymi uderzeniami ramion. Trevor nadal tkwił bez ruchu w połowie drabinki.
Przyjaciele oby-dwu małżeństw, Harry i Angus, usiłowali wejść na pokład. Harry po- stukał
Trevora w plecy. Trevor odwrócił się gwałtownie i wpadł z powrotem do wody. Niewiele brakowało, by upadł na dwóch
starszych panów. Zaczął
płynąć ku żonie. Gdy Rose go spostrzegła, natychmiast zostawiła George'a i ruszyła w jego kierunku.
Agatha z przyjemnością korzystała z chwili samotności. Nagle zapragnęła zapomnieć o Jamesie i bez sercowych rozterek
cieszyć się beztroski-mi wakacjami. Choć lunch był już gotowy, nie pociągała jej perspektywa powrotu na łódź. Rose
przestała ją interesować. Zostało tylko uczucie niechęci wobec towarzyszy podróży. Dopłynęła do drabinki i zawstydzona
swoim sterczącym brzuchem zaczęła piąć się na pokład. Przyrzekła sobie, że ze względu na Jamesa zadba o figurę.
Dostali dobre wino, smakowitego kurczaka i chrupiącą sałatkę. Zadowolona, że nie poskąpiono im jedzenia ani napoju,
Agatha zmiękła na tyle, że dołączyła do Rose, jej przyjaciela i męża. Spostrzegła jednak, że George, mąż Olivii, nadal
obserwuje Rose zza baru. Powiedział coś cicho do żony, TLR
na co ta głośno odparła:
— Nie mam dziś ochoty.
Powrotna podróż dostarczyła Agacie sporo satysfakcji. Przedstawiła bowiem współpasażerom swoje detektywistyczne
osiągnięcia, mocno ubarwione na użytek słuchaczy.
Gdy podczas zagranicznych wyjazdów spotykają się młodzi ludzie, na ogół wymieniają adresy albo umawiają się na kolejne
spotkanie wieczorem.
Ludzie w średnim wieku i starsi zwykle poprzestają na uśmiechu lub ski-nięciu głową na pożegnanie.
Po dopłynięciu do portu w Kyrenii, leżącego u stóp zabytkowej twierdzy, Agatha powiedziała towarzyszom podróży „do
widzenia" i poszła w swoją stronę. Oli— via, jej mąż i przyjaciel mieszkali w hotelu Pod Kopułą, miała jednak nadzieję, że
przy odrobinie szczęścia zdoła uniknąć ich towarzystwa. Ma ważniejsze sprawy na głowie.
Musi odnaleźć Jamesa.
Ponieważ tego wieczoru nie pociągała jej perspektywa /.jedzenia kolacji w hotelu, wyszukała w przewodniku restaurację Pod
Winoroślą. Wyglą-
dała obiecująco. Nie zadała sobie trudu, by uruchomić samochód — pokonała niewielką odległość taksówką. To był dobry
wybór. Lokal mieścił
się w ogrodzie starego domu z czasów otomańskich. Zamówiła wino i kebab z miecznika, cały czas usiłując sobie wmówić, że
nie czuje się samotna.
Ogród pachniał jaśminem. Wypełniał go gwar rozmów gości, prowa-dzonych głównie po angielsku. Kelnerka o imieniu Carol
zapewniła ją, że to ulubione miejsce spotkań Brytyjczyków. Najwyraźniej wielu z nich TLR
mieszkało na Cyprze na stałe. Mieli nawet własną wioskę niedaleko Kyrenii, zwaną Karaman, z biblioteką i pubem. Wielu
domom właściciele nadali angielskie nazwy.
Agatha wzięła ze sobą powieść. Zaczęła ją czytać przy świecy stojącej na stoliku, gdy Carol przyniosła jej kartkę z prostym
zaproszeniem: „Do-
łącz do nas".
Przebiegła wzrokiem pomieszczenie. Rose z mężem i przyjacielem oraz Olivia z towarzyszami właśnie zajęli miejsca przy
stoliku na środku sali. Wszyscy się do niej uśmiechali i zachęcali, by podeszła.
Agathę zaintrygował fakt, że tak niedobrana kompania znalazła wspól-ny język. Wzięła talerz, kieliszek i dosiadła się do nich.
— Ale niespodzianka, no nie? — paplała Rose. — Jak szliśmy ulicą, to mój Trevor nagle mówi: „Czy to nie Olivia?".
Agatha spostrzegła, że Olivia się skrzywiła.
— A George zaproponował: „Chodźcie z nami". No tośmy przyszli.
Ale fajnie, no nie?
Ku zaskoczeniu Agathy, Olivia dokładała wszelkich starań, by zachowywać się uprzejmie wobec Rose, Tre— vora i Angusa.
Okazało się, że jej mąż odszedł niedawno na emeryturę z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a ich przyjaciel Harry
Tembleton był farmerem. Olivia już wcześniej słyszała o Agacie, ponieważ Debenhamo— wie mieli dwór w Lower Cramber
w Cotswolds.
Wino krążyło, dodając Rose animuszu. Według Agathy po mistrzow-sku prowadziła podwójną grę. Jej śmiech był sprośny,
barowy, jak śmiech osoby pijącej litrami dżin i wypalającej sześćdziesiąt papierosów dziennie.
TLR
Słychać ją było w całej restauracji. A gdy George skrzyżował nogi pod sto-
łem, dotykając jej stopy, za co przeprosił, Rose wybuchła swym krzykli-wym śmiechem.
— Proszę częściej — zachęciła, trącając go spiczastym łokciem. —
Wiem, o co ci biega.
Agatha nie przypuszczała, że ktokolwiek potrafiłby zjeść kebab w tak wyzywający i pełen erotycznych podtekstów sposób.
Lecz Rose potrafiła.
Według oceny Agathy tylko udawała, że nie rozumie najprostszych uwag.
Kiedy George wyraził nadzieję, że po powrocie nie natrafią na strajk pra-cowników metra, ponieważ musi załatwić parę
spraw w centrum, wykrzyknęła wesoło:
— Znamy takie strajki! Olivia ci nie daje, co?
Agatha obrzuciła ją znudzonym spojrzeniem, na co Rose szepnęła do niej:
— Jak I,yzystrata.*1
Mimo wulgarnego sposobu bycia znała więc greckich klasyków. Zaimponowała Agacie, która dopiero niedawno
zmobilizowała się, żeby ich przeczytać. Wygadało na to, że Rose zdaje sobie sprawę z tego, że Agatha przejrzała jej grę.
Co też inteligentna kobieta potrafi z siebie zrobić, by zaskarbić sobie przychylność takiego gbura jak Trevor i posępnego
emerytowanego sklepi-karza jak Angus? — myślała.
Angus mówił niewiele i powoli. Od czasu do czasu wtrącał ponurym głosem jakąś uwagę zupełnie bez związku w rodzaju:
— Żaden system edukacji na świecie nie dorównuje szkockiemu.
TLR
Olivia siedziała z przyklejonym do twarzy uśmiechem maskującym jej pogardę dla pozostałych. Według oceny Agathy, nie
zdołała jednak ukryć, że gardzi Rose, a Trevora uważa za prostaka. Zabawiała ich opowiastką, jak to gość hotelowy
zapomniał zakręcić kran i woda przesiąkła przez sufit.
1 *Lyzystrata — tytułowa bohaterka komedii Arystofanesa. Piękna i dzielna młoda mężatka, która zwołała wiec kobiet z całej
Grecji, aby nakłoniły mężów do zawarcia pokoju. Kobiety składają przysięgę, że będą tak długo odmawiać mężom rozkoszy w
sypialni, póki nie zawrą rozejmu. Zaprzysię-
żone ruszają na Akropol, pilnować skarbu Pallas Ateny, by nie wydano go na cele wojenne. Lyzystrata przekonuje do swojej
idei opornego senatora i osiąga swój cel. (przyp. tłum.) Podobno, zamiast przyznać się do winy, uparcie twierdził, że na
pewno zostawili otwarte okno i deszcz napadał do środka.
Ku zaskoczeniu Agathy, umówili się na następny dzień na zwiedzanie twierdzy Otella w Famaguście. Postanowili wynająć
samochody. Usilnie namawiali Aga— thę, by do nich dołączyła. Odmówiła im. Na ten dzień zaplanowała polowanie na
Jamesa. Niegdyś planowali spędzić miesiąc miodowy w willi na obrzeżach Kyrenii. Spróbuje ją znaleźć.
Trevor zaproponował, że zapłaci rachunek za wszystkich. Gdy z gru-bego pliku odliczał należność w tureckich lirach,
zażartował, że po raz pierwszy w życiu został milionerem. Agatha nie skorzystała też z propozycji podwiezienia. Wolała
wrócić do hotelu pieszo. Nie bała się chodzić po nieznanych miejscach. Rose, która przybyła tydzień wcześniej,
poinformowała ją z nutą żalu w głosie, że tu nikt nie szczypie w tyłek. Zapewniła też, że nie wyrywają tu turystkom torebek, a
sprzedawcy nie oszukują. Agatha minęła więc ratusz w Kyrenii i dotarła do głównej ulicy.
Nagle spory kawałek przed sobą ujrzała Jamesa.
Maszerował swym długim, energicznym krokiem. Agatha wydała TLR
stłumiony okrzyk i ruszyła za nim biegiem. James skręcił za róg za super-marketem. Pędziła dalej, nawołując go po imieniu,
lecz gdy dobiegła do ro-gu, zniknął jej z oczu. Widziała kiedyś francuski film „Les enfants du para-dis". Obecna sytuacja
przypominała ostatnią scenę, gdy bohater usilnie pró-
buje dogonić ukochaną.
Turecki żołnierz zagrodził jej drogę. Z zaciekawieniem spytał łamaną angielszczyzną, czy może jej w czymś pomóc.
— Widziałam przyjaciela — bełkotała gorączkowo, zerkając w boczną uliczkę. — Czy tu jest jakiś hotel?
— Nie. To tak zwana Mała Turcja. Sklepy żelazne, kawiarnie, ale nie hotele. Przykro mi.
Lecz Agatha kontynuowała pościg. Potykając się na wybojach, zaglą-
dała do pustych sklepików. Nagle ujrzała światło w pralni o nazwie Biała Róża, po turecku Beyaz Gul. Jakiś człowiek
pracował przy maszynie do prania chemicznego. Agatha pchnęła drzwi i weszła do środka.
— Czym mogę służyć? — zapytał niewysoki mężczyzna o inteligent-nej, przystojnej twarzy.
— Mówi pan po angielsku?
— Tak. Pracowałem przez pewien czas w Anglii jako pielęgniarz. Mo-ja żona, Jackie, jest Angielką.
— Świetnie. Dostrzegłam tu przed chwilą przyjaciela, ale później straciłam go z oczu.
— Nie mam pojęcia, dokąd mógł pójść. Proszę usiąść. Mam na imię Bilal.
— A ja Agatha.
TLR
— Chcesz kawy? Pracuję do późna, bo wieczorem chłodniej i lżej. Dlatego staram się wówczas zrobić jak najwięcej.
Agathę nagle dopadło zmęczenie, rozczarowanie i przygnębienie.
— Nie, dziękuję, chyba wrócę do hotelu — odparła.
— Północny Cypr jest bardzo mały — pocieszył ją życzliwy rozmów-ca. — Prędzej czy później natrafisz na swojego
przyjaciela. Znasz restaurację Pod Winoroślą?
— Tak. Jadłam tam dziś kolację.
— Popytaj tam. Każdy Brytyjczyk kiedyś tam zajrzy.
Mimo że Bilal przekroczył czterdziestkę, przypominał jej Billa Wonga.
Agatha podziękowała i wstała.
— Podaj mi jego nazwisko — poprosił Bilal. — Może się czegoś dowiem.
— James Lacey, emerytowany pułkownik, po pięćdziesiątce, wysoki, ma intensywnie niebieskie oczy i czarne, siwiejące
włosy.
— Mieszkasz w hotelu Pod Kopułą?
—Tak.
— Napisz mi swoje nazwisko. Mam słabą pamięć.
Agatha zapisała mu swoje dane.
— Prowadzenie pralni to dość nietypowe zajęcie dla pielęgniarza —
zauważyła.
TLR
— Już przywykłem. Na początku popełniłem parę głupich błędów.
Dawali mi do uprania tureckie suknie ślubne z mnóstwem cekinów. Kiedy włożyłem je do maszyny do prania chemicznego,
wszystkie się stopiły, bo robią je z plastiku. Potem ludzie z gór przynieśli mi garnitur kupiony ze czterdzieści lat temu,
ubrudzony oliwą i winem. Oczekiwali, że kiedy go oddam, będzie wyglądał jak nowy — westchnął.
— Czy mogę jeszcze kiedyś wpaść? — spytała Agatha.
— W każdej chwili. Napijemy się kawy.
Agatha opuściła pralnię nieco podniesiona na duchu Pokręciłam się trochę po ulicach. Mężczyźni siedzieli przed
kawiarenkami i grali w tryk-traka*2. Wszędzie puszczano tureckie melodie, wpadające w ucho i tęskne.
W końcu zaprzestała poszukiwań i wróciła do hotelu, Pomyślała, że powinna wrócić Pod Winorośl. Może jutro się uda.
Następnego ranka obudziła się spocona. Powieki jej ciążyły. Wzięła prysznic, włożyła luźną bawełnianą sukienkę i sandały.
Na śniadanie zjadła tylko ciastko z serowym nadzieniem. Później, pod wpływem impulsu, po-szła do biura wynajmu
samochodów.
— Czy przypadkiem nie wypożyczał pan auta panu Laceyowi? — spytała.
— Tak — odparł mężczyzna siedzący za biurkiem. Wstał i podał jej rękę. — Pani Raisin, prawda? Mehmet Cavush. Pan
Lacey przedłużył
umowę wynajmu dziś rano.
— Kiedy?
TLR
— Przed godziną.
— Czy wie pan... Czy nie mówił, dokąd dziś pojedzie?
— Wspominał, że planuje wypad do Gazimagusy.
Puste spojrzenie Agathy uświadomiło mu, że ta nazwa nic jej nie mó-
wi.
2 *Tryktrak — gra planszowa dla dwóch graczy, znana w Azji i Europie od czasów starożytnych, nadal popularna wśród
Gruzinów, Ormian, Arabów i Turków, (przyp. tłum.)
— Pewnie zna ją pani jako Famagustę — wyjaśnił.
— Jak tam dojechać?
— Trzeba minąć pocztę. — Podprowadził ją do mapy wiszącej na s'cianie. — Tutaj. Potem trzeba jechać tą drogą pod górę.
Doprowadzi panią do dwupasmowej szosy do Famagusty. Mogła pani nią przyjechać z lotniska.
— Tak, chyba tak.
Wkrótce potem Agatha wyruszyła. Okrążyła rondo, minęła pocztę zbudowaną w brytyjskim stylu kolonialnym. Potem odnalazła
drogę w góry.
Okropny upał jej nie dokuczał, ponieważ sprawnie działała klimatyzacja.
Rok wcześniej pożary lasów ogołociły zbocza. Gdy zjechała w dół, rozpoznała posterunki wojskowe. Wartownik przy drodze
pomachał jej i podniósł kciuk do góry. W serce Agathy wstąpiła nadzieja. Przed nią leżała Famagusta, a tam przebywał James.
Dopiero w tym momencie uprzytomni-
ła sobie, że powinna poprosić o podanie numeru rejestracyjnego jego wozu.
Wszystkie samochody z wypożyczalni wyglądały podobnie z czerwonymi tabliczkami z licencją, a Mehmet
najprawdopodobniej zanotował adres Ja-TLR
mesa.
Przejeżdżając przez dwie wsie, starannie przestrzegała ograniczeń prędkości. Na drodze do Famagusty, biegnącej prosto jak
strzała przez nizi-nę Mesaoria wzdłuż dawnego toru kolejowego, nie obowiązywały już żadne limity.
Nacisnęła mocniej pedał gazu i pomknęła ku linii horyzontu.
Rozdział II
Famagusta, zwana przez Turków Gazimagusą, jest drugim co do wiel-kości miastem północnego Cypru i głównym portem.
Została założona w 300 roku przed naszą erą przez Ptolemeusza I, jednego z następców Alek-sandra Wielkiego. Zasiedlili ją
uchodźcy z Sala— miny. Pozostała jednak zapadłą wioską, póki Ryszard I nie ofiarował tego obszaru hrabiemu Guyowi de Lu
— signan jako azyl dla wywłaszczonych chrześcijan po opa-nowaniu Akry w Ziemi Świętej przez Saracenów w roku 1291.
Pod rządami dynastii Lusignanów miasto się intensywnie rozwijało. Należało do najbo-gatszych metropolii świata, miało aż
365 kościołów. Stało się synonimem dostatku i światowego przepychu do czasu podboju przez Genueńczyków w 1372 roku.
Następnie, w 1489 roku, zostało zdobyte przez Wenecjan. Ar-chitektura Salaminy odzwierciedla lata chwały w okresie
panowania Lusignanów, natomiast fortyfikacje świadczą o mistrzostwie weneckich budow-TLR
niczych. Przez Turków miasto zostało opanowane w 1571 roku po spekta-kularnym oblężeniu. Gazimagusa oznacza
„niezdobytą Magusę". Nigdy już nie odzyskało dawnego blasku. Jest opisywane jako „jedne z najbardziej godnych uwagi ruin
na świecie". Dalszych zniszczeń dokonali Brytyjczycy w połowie dziewiętnastego stulecia, wykorzystując znaczną część
kamienia ze starych murów jako materiał do budowy nadbrzeży w Port Saidzie i Ka-nału Sueskiego. W czasie drugiej wojny
światowej było intensywnie ostrze-liwane przez Niemców. Famagusta jest uważana za miejsce akcji „Otella"
Szekspira od drugiego do piątego aktu.
Większość mieszkańców zasiedla przedmieścia położone poza dawny-mi murami miejskimi. W pierwszym momencie ich
rozmiary zaskoczyły Agathę, lecz po namyśle zdecydowała się iść do zabytkowej części miasta, którą przypuszczalnie chciał
zwiedzić James.
Zaparkowała samochód w bocznej uliczce za murami i na piechotę ruszyła w kierunku czegoś, co wyglądało jak główna
brama. Gdy opuszczała Kyrenię, upał już dokuczał. W Famaguście stał się nie do zniesienia. Pamię-
tała, że angielscy turyści, których spotkała w restauracji Pod Winoroślą, zamierzali obejrzeć Wieżę Otella. Miała nadzieję, że
James też tam poszedł.
Pytała o drogę w licznych sklepach. Większość właścicieli nie znała angielskiego, lecz w końcu sprzedawczyni z małego
sklepiku z odzieżą kazała jej pójść wzdłuż głównej ulicy. Agatha wlokła się półprzytomna z gorąca, póki nie dotarła do
jakiegoś placu. A tam... cud nad cudami! Ujrzała wielką ma-pę turystyczną. Odetchnęła z ulgą, ale jej radość nie trwała długo.
Na mapie były wyłącznie tureckie nazwy, za to nie było żadnego napisu Jesteś tu.
Zakląwszy pod nosem, rozejrzała się za drogowskazem, ale nie znalazła żadnego. Jeszcze raz popatrzyła uważnie na mapę i
odnalazła wieżę.
Stwierdziła, że stoi nad morzem. Wypatrzyła fragment starych murów na TLR
końcu ulicy odchodzącej od placu. Podążyła w tamtym kierunku. Zapytała w pobliskiej kawiarni i powiedziano jej, że znajdzie
Wieżę Otella po lewej stronie. W końcu ją dostrzegła.
Zapłaciła za bilet i weszła. Przewodnik oprowadzał grupę turystów, więc nie miał dla niej czasu. Ponieważ mówił po
angielsku, dowiedziała się, że tę otoczoną fosą cytadelę, zwaną też Wieżą Otella, zbudowano za czasów Lusignanów w celu
obrony portu. W 1492 roku została odbudowana przez Wenecjan. Nazwa prawdopodobnie wywodziła się od pełniącego
funkcję weneckiego namiestnika gubernatora od 1505 do 1508 roku Cristo-fera Moro, który podobno wrócił do Wenecji bez
żony. Lecz Szekspir w sztuce wspomina jedynie „Port morski na Cyprze". Nie istnieje żaden do-wód, że osnuł fabułę na
faktach historycznych. Nad wejściem umieszczono weneckiego lwa i inskrypcję upamiętniającą prefekturę Niccola Foscarinie-
go, bo to za jego czasów rozpoczęto przebudowę cytadeli.
W końcu Agatha odłączyła się od grupy. Powędrowała w cieniu dziesięciometrowego muru, a potem w górę po schodach na
szczyt cytadeli.
Stamtąd obejrzała bez entuzjazmu nudny widok na port.
Doszła do wniosku, że lepiej by zrobiła, gdyby została w Kyrenii i spróbowała odszukać willę. W ponurym nastroju, w
palących promieniach słońca obeszła szczyt murów. Czuła się nieświeża, stara i niechciana.
Zerknąwszy w dół, na ulicę, którą dotarła do wieży, ujrzała. .. Jamesa.
Szedł w kierunku placu, tego z bezużyteczną mapą.
Zawołała go po imieniu. Krzyczała na całe gardło. Na próżno. Poszedł
dalej. Zbiegając ze schodów, ciemnym, sklepionym przejściem, wpadła wprost na Rose i Olivię, którym towarzyszyli
mężowie i przyjaciele. Rose TLR
chwyciła ją za ramię.
— Agatha? — zawołała. — Co za spotkanie! Chodź z nami.
— Muszę iść — odkrzyknęła, uwalniając się z uścisku.
Biegła w nieskończoność, tym razem zadowolona, że włożyła sandały na płaskim obcasie. Lecz James znów zniknął. Szukała i
szukała, jak poprzedniego wieczoru, z takim samym skutkiem. W końcu zmęczona opadła na krzesło w jakiejś kawiarence i
zamówiła wodę mineralną. Naprzeciwko wisiało lustro. W lepszych czasach Agatha Raisin prezentowała się znośnie. Miała
błyszczące brązowe włosy przystrzyżone na gładkiego boba, małe, ale wyraziste oczy, pełne usta, całkiem zgrabną, choć krępą
sylwetkę i dobre nogi. Dzisiaj lustro pokazało jej zmęczoną kobietę w średnim wieku z wilgotnymi włosami, spoconą
czerwoną twarzą i w po-gniecionej sukience. Powinna doprowadzić się do porządku, żeby nie zrazić Jamesa swoim
wyglądem.
Gdy już ochłonęła, postanowiła zaczekać, aż upał zelżeje, i zapytać Mehmeta z Atlantic Cars, jaki adres podał James, gdy
wypożyczał auto.
Westchnęła znużona. Oto, co pozostało z jej talentów detektywistycznych. Z trudnością odnalazła miejsce, w którym
zaparkowała samochód.
Stamtąd powoli wyruszyła w drogę powrotną rozgrzaną szosą biegnącą ponad doliną Mesaoria, gdzie ptaki nie śpiewały i nie
rosło nic prócz kilku skarłowaciałych drzew oliwnych. Drobinki kurzu wirowały nad drogą lśniącą w palącym słońcu.
Mchmet w Atlantic Cars nie chciał jej podać adresu Jamesa. Wreszcie po usilnych błaganiach Agathy doszedł do wniosku, że
nie zaszkodzi, jeśli wyjawi go Brytyjce, w dodatku mieszkającej w hotelu. Okazało się, że Ja-TLR
mes wynajął tę willę, której adres kiedyś podał Agacie. Nie mogła go sobie przypomnieć aż do tej chwili. Właśnie tam mieli
spędzić miesiąc miodowy.
Mehmet podprowadził ją znów do mapy. Wytłumaczył, że jeśli wyjedzie na szosę do Nikozji koło zajazdu Onar leżącego po
jej prawej stronie, a potem pojedzie następną drogą w lewo, będzie to czwarty dom po lewej.
Agatha postanowiła zaczekać do wieczora i wykorzystać ten czas na kąpiel i odświeżenie.
Ciężko pracowała nad swoim wyglądem. Umyła i wyszczotkowała włosy, aż lśniły. Pokryła zaczerwienioną twarz podkładem,
na który nałoży-
ła puder o ładnym odcieniu. Nałożyła cienką warstwę złocistych cieni, spryskała się perfumami Champagne Yves'a Saint-Lau
— renta i wyszła w ciemny, lecz nadal gorący wieczór.
Gdy wsiadła do samochodu, niemal u celu opuściła ją odwaga. Nie mogła wykluczyć, że czeka ją porażka.
Wyjechała na drogę do Nikozji. Podskakując na wybojach, skręciła za róg i zaczęła liczyć stojące tam wille.
Zaparkowała przed czwartą. Od drogi budynek odgradzał wysoki żywopłot z mimozy.
Pchnęła furtkę, weszła, zapukała i czekała. Bez skutku. Odpowiedziała jej cisza.
Obeszła dom i ujrzała za węgłem zaparkowany wynajęty samochód.
James musiał być w domu. Wkroczyła na szeroki taras. Wielkich drzwi balkonowych nie zasłonięto zasłonami. Światło padało
z nich na taras.
Zajrzała do środka. James siedział przy rzeźbionym stole i pisał na lap-topie. Zauważyła, że przybyło mu siwych włosów, a
zmarszczki wokół ust TLR
się pogłębiły.
Niemal z lękiem zapukała w szybę.
Przez dłuższą chwilę Agatha Raisin i James Lacey patrzyli na siebie.
Potem wstał i otworzył drzwi.
— Dobry wieczór, Agatho. Wejdź, proszę.
Nie wydał okrzyku zdziwienia ani zadowolenia. Nie okazał żadnych uczuć.
Agatha rozejrzała się po wielkim salonie. Nie było w nim dywanu.
Prócz krzesła i stołu stała tam wytarta sofa i dwa ciężkie rzeźbione fotele z zaśniedziałą pozłotą.
— Napijesz się czegoś? — spytał wreszcie James. — Nie mam lodu.
Lodówka nie działa.
Podążyła za nim do wąskiej kuchni. Nic dziwnego, że lodówka nie działała. Kabel nie miał wtyczki. Zajrzała do środka.
Pokrywały ją plamy zaschniętego jedzenia.
— Trudno to nazwać luksusową kwaterą. Wygląda na to, że cię osku-bano.
— To prawda — przyznał James, nalewając wina do dwóch kieliszków. — Mój dawny pośrednik, Mustafa, zawsze załatwiał
wszystko jak na-leży: mieszkanie, wyposażenie, przeloty. Dlatego bez oporów zapłaciłem za dwa miesiące z góry.
Wydzwaniam do niego na okrągło, lecz, ciągle jest zajęty.
— C Idzie można go znaleźć?
TLR
— Ma hotel o nazwie Wielki Człowiek Wschodu w Nikozji. Jadę do niego jutro, spytać, czemu bawi się ze mną w
ciuciubabkę. Tu nie ma nawet pościeli. Przykryli łóżko starymi zasłonami.
— Od jak dawna tu mieszkasz?
— Dwa tygodnie.
— Dziwne, że wytrzymałeś tak długo. To do ciebie niepodobne.
— Szukałem tylko ciszy i spokoju. A ty gdzie się zatrzymałaś?
— W hotelu Pod Kopułą.
— Świetnie. Ja nie mam tu nawet telefonu. Korzystam z aparatu w za-jeździe Onar. Prosiłem operatora, żeby mi podłączyli
aparat, ale odmówili, póki Mustafa nie zapłaci zaległego rachunku. Do dzisiaj tego nie zrobił.
Może jest chory. Dawniej był wspaniałym człowiekiem, co prawda ze skłonnościami do łajdactwa, ale dla każdego zrobiłby
wszystko.
— Nabił cię w butelkę — podsumowała Agatha. Zamierzała go spytać, dlaczego wyjechał bez pożegnania, ale zorientowała
się, że tak jak dawniej przywdział swój ochronny pancerz. Świadomie utrzymywał dystans, nie dopuszczając do dyskusji na
osobiste tematy.
— Jak długo zostaniesz? — zapytał.
— Nie wiem — mruknęła. Niemal go znienawidziła. Upiła łyk wina.
— Jeśli nie masz żadnych planów na jutro, mogłabyś pojechać ze mną do Nikozji na spotkanie z Mustafą. Im więcej o nim
myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że musiał zachorować.
To zaproszenie dodało Agacie otuchy. Przynajmniej chciał ją znów zobaczyć.
TLR
— Jadłeś już? — spytała.
— Nie.
— Postawię ci kolację.
— Gdzie?
— Nie znam tutejszych restauracji. Chciałabym spróbować prawdziwej tureckiej kuchni.
— Znam pewien lokal w Zeytinliku o nazwie Otomański Dom.
— Gdzie to jest?
— Zaraz za Kyrenią. Skręcisz przed hotelem Jaśminowy Dwór.
— Poprowadzę, jeśli chcesz.
— Nie. Pojedziemy dwoma samochodami. Później wrócisz stamtąd do swojego hotelu.
Tyle zostało z marzeń o wspólnej gorącej nocy, pomyślała z goryczą.
Ale na początek dobre i to.
W restauracji Otomański Dom posiłki podawano w cichym ogrodzie, przy świecach. Właściciele — Emine i Altay —
serdecznie powitali Jamesa. Jedzenie smakowało wybornie. Agatha zabawiała Jamesa opowiastką o okropnych turystach,
których poznała na jachcie, podczas gdy kosztowali niezliczonych dań: łuskanych orzeszków, wiejskiego chleba, pity, kiełba-
sek, oliwek i mnóstwa innych smakołyków.
— Nie pojmuję, jakim cudem ta niedobrana szóstka znalazła wspólny język. Przecież Olivia najwyraźniej gardzi Rose —
zakończyła swą opowieść.
TLR
— Oho, już widzę, na co czekasz. Przewidujesz, że ktoś kogoś zabije
— podsumował ze śmiechem.
— W każdym razie to dziwne.
— A co tam słychać w Carsely?
— Jak zwykle. Spokój i nuda. Zostawiłam koty z Doris Simpson.
(Doris sprzątała u Agathy).
— Jak idzie praca nad książką? — spytała, wiedząc, że spisuje historię wojskowości.
— Nie za dobrze — przyznał James. — Zaczynam wcześnie rano. Potem pracuję trochę późnym wieczorem, ale upał za bardzo
dokucza. I duchota. Na Cyprze nigdy nie było tak gorąco. Uważałem te wszystkie historie o globalnym ociepleniu za bujdy, ale
teraz... nie jestem pewien. Poza tym na wyspie ciągle brakuje wody.
Zaczął długi wywód na temat sytuacji na Cyprze. Gdy przemawiał tym swoim chłodnym, starannie modulowanym głosem,
Agatha pożerała wzrokiem jego twarz w poszukiwaniu choć śladu uczucia. Czemu brakowało jej odwagi, żeby spytać wprost,
czy nie wolałby, żeby stąd wyjechała?
W końcu skończyli posiłek. James nalegał, że zapłaci.
— Nigdy nie przywyknę do tych ilości lirów — stwierdziła, obserwując, jak odlicza gruby plik banknotów.
— Dla Brytyjczyków jest tu tanio z powodu kursu walut — wyjaśnił
James. — Gorzej dla miejscowych.
TLR
Podeszli do swoich samochodów. Agatha uniosła głowę w oczekiwaniu na pocałunek, więc cmoknął ją w policzek. Mimo
gorąca miał chłodne, beznamiętne wargi. Nawet nie zadrżały.
— O której się jutro spotkamy?
— Przyjadę po ciebie o dziesiątej.
Wróciła do hotelu. W holu trwało przyjęcie weselne: muzyka, tańce, nowożeńcy, matki, ojcowie, krewni i znajomi. Piękna
panna młoda promieniała szczęściem. Agatha przystanęła w drzwiach, żeby popatrzeć. Posmut-niała na myśl, że nie miała
porządnego wesela w bieli. Związek małżeński z Jimmym Raisinem zawarła w urzędzie stanu cywilnego w Londynie. A teraz
była już za stara, by brać ślub w białej sukni. Pulchna, niska Turczynka spostrzegła, że ich obserwuje. Z uśmiechem kiwnęła na
nią, by dołączyła do gości, lecz Agatha smutno pokręciła głową i odeszła.
Czekał ją wprawdzie wspólny wyjazd z Jamesem, lecz jego chłód sprawił, że przestała ją pociągać ta perspektywa. Zdławił
jej romantyczne marzenia. Daremnie go ścigała. Wyszła na kobietę natrętną i wulgarną.
Po wejściu do pokoju pootwierała okna i okiennice i wyszła na balkon.
Niebo nad morzem od strony Turcji przecięła błyskawica. Zahuczał grom.
Świeża, wilgotna bryza chłodziła jej policzki. Wsparta o barierkę obserwowała zbliżającą się burzę, póki pierwsze grube
krople ciepłego deszczu nie skłoniły jej do odwrotu. Przez całą noc biły pioruny i ryczały gromy. Agatha wierciła się i
przewracała na łóżku. Nim zapadła w krótki, płytki sen, pomyślała z nadzieją, że za to dzień wstanie piękny i poprawi jej
humor.
Lecz ranek powitał ją wilgotną szarugą. Ciężkie chmury wisiały nad wzburzonym morzem. Zjadła śniadanie, rozglądając się
ostrożnie dookoła, TLR
czy przypadkiem nie nadchodzi Olivia z mężem i przyjacielem, lecz na szczęście się nie pojawili.
James przyjechał po nią punktualnie o dziesiątej. Miał błękitną koszulę dobraną pod kolor oczu. Popatrzył z rezerwą na jej
schludny ubiór — szytą na miarę białą bluzkę i płócienną spódnicę.
Wjechali na drogę prowadzącą przez góry w kierunku Nikozji.
— Podobno jej budowę sfinansowali Saudyjczycy — powiedział James po długim milczeniu. — Gdy saudyjski urzędnik
przyjechał otworzyć dwupasmową szosę, a zobaczył zwykłą, spytał: „A gdzie druga poło— war .
— Gdzie znikła?
— Najprawdopodobniej została w czyjejś kieszeni i posłużyła do budowy wysokościowca lub hotelu.
Dotarli na szczyt wzgórza. W dole ujrzeli Nikozję, dla Turków Lefkosę, skąpaną w złotych promieniach słońca, przebijających
się przez nisko zawieszone groźne chmury.
— Wygląda jak jedno z miast w Dolinie*3 — orzekła Agatha.
James nieznacznie odwrócił głowę. Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
— O tak, Jamesie, mam wyobraźnię — powiedziała. — To ona sprawia, że często popełniam głupstwa.
Jak na przykład przyjazd na Cypr, dodała jedynie w myślach. A na głos spytała:
— Gdzie stoi ten jego hotel Wielki Człowiek Wschodu?
— Tuż przy wjeździe do Nikozji, po lewej stronie. Jestem pewien, że zastanę starego Mustafę chorego.
TLR
— Kiedy ostatni raz go widziałeś?
— Och, gdzieś koło tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku.
— Nie przyjechał sprawdzić, jak się urządziłeś?
3 Agatha nie wyjaśnia, o którą dolinę chodzi. Prawdopodobnie ma na myśli żyzną Dolinę Jezreel, w pd. części Dolnej Galilei,
leżącą na szlaku handlowym z Egiptu przez kraje Lewantu do Babilonu. W
tradycji chrześcijańskie] ma się tu odbyć wielka bitwa, w której siły dobra pokonają ostatecznie siły zła, zwana
Armagedonem. (przyp. tłum.)
— Nie. Wszystko załatwiałem przez telefon. Zapowiedział, że zostawi klucze u sąsiada. Nic z tego nie rozumiem. Dawniej
zawsze wynajmowałem u niego kwatery i wszystko było w porządku.
— Ludzie się zmieniają — westchnęła Agatha.
Nagle dopadło ją przygnębienie i znużenie. Widok podmiejskich dzielnic Nikozji nie poprawił jej nastroju. Przypominały
posępne przedmieścia Londynu.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił James. — Chyba muszę objechać budynek dookoła.
Zaparkował przed hotelem o nowoczesnej architekturze, ale tak zanie-dbanym, jakby już popadał w ruinę. Zastali drzwi
frontowe zamknięte.
— Muszę się dowiedzieć, co się stało z Mustafą. Spróbujmy wejść od tyłu — zaproponował James. — Może w kuchni
znajdziemy jakąś żywą du-szę.
Ruszyli popękanym chodnikiem wzdłuż ściany hotelu. Nagle zastąpił
im drogę potężny mężczyzna o krzaczastych brwiach i pustych, jakby mar-TLR
twych oczach.
Zapytał ich o coś po turecku.
James pokręcił głową.
— Jesteśmy Anglikami. Gdzie Mustafa?
Zapytany wskazał ruchem głowy, że mają iść za nim do bocznego wejścia.
— Goryl wygląda jak goryl niezależnie od narodowości — stwierdził
James. — Nie bardzo mi się to podoba.
Nieznajomy przeprowadził ich przez ciemny pasaż. Woda kapała z su-fitu i tworzyła kałużę na gołej podłodze. Agatha
pomyślała, że prowadzi ich przez przybudówkę. Deszczówka nie mogła przecież przesiąknąć przez wszystkie kondygnacje.
Niespodziewanie dotarli do mrocznego baru. Wokoło siedziało kilku tureckich żołnierzy, paru ochroniarzy i mnóstwo
dziewczyn. Ich przewodnik wskazał im dwa krzesła.
— Czy to burdel? — spytała Agatha.
— Tak — uciął krótko James.
— To wszystko Turczynki?
— Nie. Nazywają je Nataszami. Pochodzą z krajów byłego bloku wschodniego: z Węgier, Rumunii i innych.
Podszedł do nich szczupły mężczyzna o trójkątnej twarzy.
TLR
— Czym mogę służyć? — zapytał nienaganną angielszczyzną.
Miał doskonale skrojony garnitur i roześmiane oczy. Przypominał nieco arlekina, tyle że bez białego pudru na twarzy. Robił
jeszcze bardziej przerażające wrażenie niż złowrodzy goryle. Agatha doszła do wniosku, że zło w połączeniu z inteligencją
stanowi największe zagrożenie. Oceniła bowiem tego wesołka właśnie jako człowieka zarówno inteligentnego, jak i złego.
— Nazywam się James Lacey. Wynająłem od Mustafy dom, jak się okazało, w fatalnym stanie — poinformował James. —
Gdzie jest Mustafa?
— W Londynie.
— Kiedy wróci?
Jego rozmówca rozłożył ręce i wzruszył ramionami.
— Jeśli zostawicie numer telefonu, przekażę mu, żeby do was zadzwonił, jak wróci.
— Nie mam telefonu. To właśnie jedna z niedogodności. Czy ten lokal należy do Mustafy?
—Tak.
James wykrzywił usta z niesmakiem.
— W takim razie przestał być tym Mustafą, jakiego znałem.
— Pozwolą państwo, że ich odprowadzę — zaproponował uprzejmie nieznajomy, wyraźnie rozbawiony ich oburzeniem.
— Pewnie handluje nie tylko żywym towarem, ale i narkotykami —
stwierdził James, gdy wrócili do samochodu.
— Nie rozumiem, dlaczego tak długo czekałeś z reklamacją. Chodźmy TLR
do biura podróży i złóżmy na niego skargę — zaproponowała Agatha.
— To nic nie da. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak poszukać sobie następnego lokum. Stefan, menedżer zajazdu Onar,
pozwala mi korzystać z telefonu. Wpadnę do niego i zapytam, czy nie zna jakiegoś przyzwo-itszego miejsca, gdzie mógłbym
się przenieść.
— Może byś wrócił ze mną do Carsely? — zasugerowała Agatha.
— Jeszcze nie jestem na to gotowy — odparł.
Pozostałą część drogi odbyli w milczeniu.
Menedżer zajazdu Onar powiedział, że właścicielka wyjeżdża do Australii i prawdopodobnie mogłaby im wynająć swój dom
w Alsancak, obok restauracji Altinkaya.
Pojechali tam na spotkanie z właścicielką i jej rodziną. Stojąca niedaleko plaży duża willa wyglądała na wyposażoną we
wszystkie wygody. Ku przerażeniu Agathy, James oświadczył, że chciałby ją wynająć na trzy miesiące albo jeszcze dłużej.
Drzwi się otworzyły i wszedł Bilal z pralni ze swoją angielską żoną.
— To moi przyjaciele — przedstawiła ich gospodyni. — Zaopiekują się wami.
Bilal uśmiechnął się.
— A więc odnalazłaś pana Laceya — powiedział do Agathy.
James obrzucił Agathę nieprzychylnym spojrzeniem.
— Poznaliśmy się wcześniej — wymamrotała z zakłopotaniem. Wola-
łaby, żeby nie wiedział, że go poszukiwała.
TLR
James umówił się, że przeprowadzi się następnego dnia.
— A co z panią Raisin? — wtrącił Bilal z figlarnym błyskiem w oku.
— Tu jest mnóstwo pokoi. Nie ma sensu płacić za hotel.
Jackie, żona Bilala, miała około czterdziestu lat i ładną opaleniznę, któ-
rej Agatha jej zazdrościła.
— Jasne — poparła męża. — Czemu nie skorzystać z okazji?
— No cóż — mruknął James z ociąganiem. — Przypuszczam, że pani Raisin przyjechała tu tylko na krótkie wakacje.
Agatha zdawała sobie sprawę, że jeśli przyjmie ofertę, James potraktu-je to jako narzucanie się i ją znienawidzi.
— Dziękuję — odrzekła wesoło. — Jutro wymelduję się z hotelu.
James westchnął cicho, ale dobił targu i wypytał o miejscowe sklepy.
Agatha poszła na górę. Obejrzała wielką sypialnię z podwójnym łożem.
Drzwi balkonowe prowadziły na górny taras. Obok znajdowała się poje-dyncza sypialnia. Wąska łazienka i niskie schodki w
dół łączyły ją z drugą z widokiem na morze i łóżkiem pod oknem.
Zdecydowała, że tu zamieszka, a Jamesowi zostawi tę dwuosobową.
Wróciła na dół tylnymi schodami, prowadzącymi z jej pokoju na parter.
Trafiła do letniego salonu z oknami wychodzącymi na taras i ogród. Z
okien obszernej kuchni widać było parking restauracji przesłonięty krze-wami mimozy.
Dołączyła do niej Jackie.
— To świetny lokal. Właściciel, Umit Erener, jest naszym znajomym.
TLR
Zmrużyła jedno oko.
— Czy pan Lacey zawsze nazywa cię panią Raisin?
— Tylko w obecności obcych. Wyznaje staroświeckie zasady — odparła Agatha.
Wciąż dręczyło ją, że źle zrobiła, wyrażając chęć zamieszkania w willi.
Niepotrzebnie go wystraszyłam, myślała. Teraz na dobre zamknie się w swojej skorupie.
Gdy w końcu wyruszyli w drogę powrotną, poinformowała Jamesa:
— Wybrałam tę małą pojedynczą sypialnię od frontu. Żeby do mnie wejść, musisz przejść przez łazienkę.
James zwrócił ku niej twarz, na której malowała się wściekłość.
— Co takiego?
— Mówiłam, że będę spać w tej małej sypialni od frontu...
— Słyszałem, ale nie wierzę własnym uszom, Agatho! To ja wynajmu-ję tę willę, nie ty. Tymczasem już rozdysponowałaś
pokoje!
— Przepraszam — wyszeptała. — Przypuszczałam, że zechcesz zająć sypialnię gospodarzy.
— Bądź uprzejma przestać myśleć za mnie!
Agatha przygryzła wargę. Najchętniej zrezygnowałaby z zamiaru wspólnego zamieszkania, gdyby nie to, że przyjechała tu, by
go odzyskać.
Co ty widzisz w tej zimnej świni? — szepnął głos w jej głowie.
Gdy zatrzymał auto przed hotelem Pod Kopułą, oświadczył lodowatym tonem, patrząc wprost przed siebie:
TLR
— Bez wątpienia zobaczymy się jutro.
Załamał ją do reszty.
— Wypchaj się razem z tą swoją willą! — zaszlochała.
— Przepraszam. Nadal jestem wściekły, że Mustafa mnie okradł. Nie powinienem się na tobie wyżywać. Zjedzmy razem
kolację. Przyjdę o ósmej do restauracji twojego hotelu.
Agatha pociągnęła nosem.
— No to do zobaczenia.
Po powrocie do pokoju wyszła na balkon i patrzyła na fale Morza Śródziemnego bijące o brzeg. Najgorsze było to, że za
granicą czuła się bezbronna i zagubiona.
Dobrze chociaż, że zjedzą razem kolację. Wieczorem stoły wystawiano na taras. Zarezerwuje stolik z widokiem na morze.
Włoży najlepszą sukienkę. Wróciła do pokoju i popatrzyła w lustro. Och, te zdradzieckie zmarszczki wokół oczu i ust!
Wyciągnęła kosmetyki i zaczęła się przygotowywać do wieczornego spotkania.
Za pięć ósma była gotowa do wyjścia. Stwierdziła, że nigdy nie wyglą-
dała lepiej. Wyszczotkowane włosy lśniły, starannie nałożony fluid wygładził twarz. Dyskretna szminka i tusz dodały jej
urody. Włożyła sukienkę z czerwonego szyfonu z głębokim dekoltem i sandały z czarnej skóry na wysokich obcasach. Miała
wrażenie, że w tym nieznośnym upale skurczyła się o kilka centymetrów.
TLR
Pozwoliła marzeniom swobodnie płynąć. Wiatr ustał. Usiądą przy stoliku naprzeciwko siebie w blasku świecy. Pod koniec
posiłku on sięgnie przez stół i ujmie jej dłoń. Przebiegnie między nimi impuls niczym iskra elektryczna. W milczeniu
zaprowadzi ją do jej pokoju, a tam... a tam...
Z wysiłkiem wróciła z obłoków na ziemię. Zegar pokazywał ósmą, a James zawsze był punktualny.
Gdy stanęła w progu jadalni, ogłuszył ją hałas. Jak zwykle w sobotę wieczorem pokazywano taniec brzucha. Goście klaskali,
pokrzykiwali z zadowolenia i śmiali się.
Później ujrzała Jamesa. Nie siedział tam, gdzie zarezerwowała miejsce, tylko przy stole na środku jadalni z Rose, Olivią,
Harrym, George'em, Angusem i Trevo— rem. Ponieważ przywołali ją machaniem rąk, podeszła z ociąganiem.
— Usłyszeliśmy, jak twój kochaś pyta o stolik pani Raisin, więc go zawołaliśmy — paplała Rose. — Powiedzieliśmy, że
jesteśmy twoimi znajomymi. „Chodź — mówimy. — Usadź tyłek koło Trevora. Zamówimy wi-no".
Agatha z lękiem popatrzyła na Jamesa, ale on swobodnie gawędził z Olivią. Usiłowała zagadnąć Trevora, lecz muzyka
zagłuszała słowa, więc szybko zrezygnowała. Jak też Olivia sobie radziła? Pewnie wrzeszczała jak zwykle.
Tancerka zbliżyła się do nich. Trevor poprosił, żeby zatańczyła na ich stole. Rose dołączyła do niej. Wyginała się i
podrygiwała, naśladując jej ru-chy. Agatha z odrazą zamknęła oczy, bowiem Rose pod króciutką spódniczką z lamówką nie
miała majtek.
W końcu przy akompaniamencie bębnów tancerka, kołysząc biodrami, TLR
opuściła restaurację.
— Fajna, no nie? — zagadnęła Rose Jamesa, trzepocząc rzęsami.
— Za mało brzucha. Za chuda — orzekł James.
— A! To dlatego podoba ci się stara Agatha! — zapiszczała Rose. —
Kupa mięsa!
Agacie zadrżała ręka. Najchętniej chlusnęłaby winem w złośliwą gębę Rose.
— Co dzisiaj robiłaś, Agatho? — spytała Rose.
— Pojechaliśmy wynająć willę — odparła lodowatym tonem.
— Szybko działasz.
— Nie tylko ona — wtrącił Trevor, a jego bełkotliwa wymowa świadczyła o tym, że już sporo wypił.
— Nie mówiłam do Agathy, tylko do Jamesa — sprostowała Rose. —
Jak go poznałaś, Agatho?
— Rozwiązaliśmy razem kilka zagadek kryminalnych — odrzekła Agatha. — Jesteśmy sąsiadami.
Rose zmrużyła oczy.
— Opowiadałaś o tym na statku. Teraz sobie przypominam. Mieliście wziąć ślub, kiedy twój mąż nagle pojawił się na
ceremonii. Czytałam o tym w gazetach. Uśmiałam się do łez! Masz charakterek, Agatho.
— Lubię analizować ludzkie charaktery — stwierdziła Agatha cichutko. — Czasami na przykład zastanawiam się, czemu
całkiem inteligentne TLR
kobiety zachowują się jak głupie dziwki.
Zapadła cisza. James przerwał rozmowę z Olivią. Zwrócił wzrok na Agathę. Olivia też. Po ostatniej uwadze uniosła wysoko
brwi. Jako pierwszy przerwał milczenie Trevor:
— Czasami zauważam to samo. Dobrze, że mam moją Rose. Ona przynajmniej zawsze jest sobą.
— O tak — potwierdziła Agatha złośliwie. — Człowiek widzi na pierwszy rzut oka, z kim ma do czynienia.
Rose mrugnęła do Agathy porozumiewawczo. Zawstydziła ją.
— Zamówmy jeszcze parę butelek wina — zaproponowała Agatha, że-by zatuszować nietakt. — Ja stawiam.
Propozycję przyjęto z głośnym aplauzem. Agatha zaraz pożałowała swej hojności. Z wyjątkiem Jamesa całe towarzystwo już
wcześniej wlało w siebie litry alkoholu. Po poczęstunku Agathy urżnęli się w trupa.
Agatha szukała sposobu, by wyciągnąć Jamesa do jakiegoś spokojniej-szego lokalu. Nieco dalej widziała miłą kawiarenkę na
wolnym powietrzu.
Posiedzieliby tam, pogadali i...
— Przed nami cała noc! — zapiszczała Rose z zaróżowioną twarzą i błyszczącymi oczami. — Chodźmy potańczyć do
dyskoteki na plaży.
Agatha błagała wzrokiem Jamesa, żeby odmówił, ale ani mu się śniło zaprotestować. Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że jest
zmęczona i musi się położyć, ale uprzedziła ją Olivia:
— Świetna myśl. Zamawiam u ciebie pierwszy taniec, Jamesie — zaproponowała z uśmiechem.
TLR
Agatha zacisnęła usta. Oivia miała na sobie naszyjnik z nefrytów i bieliznę w tym samym kolorze. Za każdym razem, kiedy
przemawiała do Jamesa, pochylała się tak, żeby mógł jej zajrzeć w głęboki dekolt. Agatha są-
dziła, że widzi jej pępek.
Jednak najgorsze nastąpiło po opuszczeniu hotelu. James wyszedł z Olivią. George i Harry wsiedli do drugiego auta. Agacie
nie pozostało więc nic innego jak dołączyć do reszty towarzystwa, czyli do Rose, Trevora i Angusa.
Pojechali wzdłuż wybrzeża, za Kyrenię. Zaparkowali przed dyskoteką przylegającą do hotelu za Karaoglanoglu,
miejscowością przypominającą graniczne miasteczko. Muzyka grała jeszcze głośniej, hałas ogłuszał. Agathę rozbolała głowa.
James wyszedł z Olivią na parkiet. Podrygiwał chaotycznie, niezgodnie z rytmem muzyki.
Angus poprosił Agathę do tańca. Objął ją potężną ręką w talii i poprowadził chyba do fokstrota, chociaż grano jakieś disco.
— Lepiej usiądźmy — wywrzeszczała mu do ucha, gdy po raz trzeci boleśnie nadepnął jej na palce.
— Ano, kiepsko mi idzie — przyznał. — Trza mnie zobaczyć w tań-
cach szkockich.
— Naprawdę? — spytała wyłącznie z uprzejmości.
Zajęli miejsca przy stoliku przy końcu parkietu.
Stopniowo dołączali do nich pozostali. Rose opadła na krzesło, czknę-
ła, zachichotała i ze zdziwioną miną zsunęła się pod stół.
TLR
Panowie ze śmiechem schylili się, żeby ją wyciągnąć.
— Ma dość — orzekł Trevor. — Zabiorę ją do pokoju.
— W którym hotelu mieszkacie? — spytał James.
— W Celebrycie, koło Lapty.
Nad ich głowami obracająca się świecąca kula na przemian pogrążała stolik w absolutnych ciemnościach, to znów oświetlała
jasnym blaskiem.
Trevor zarzucił sobie Rose na ramię.
— Trza wziąć małą do domu — rzucił z szerokim uśmiechem.
Ruszył ku wyjściu, przytrzymując szczupłe plecy żony wielką różową łapą.
Nagle zamarł w bezruchu.
Powoli cofnął rękę i popatrzył na nią.
Zapadły ciemności. Potem kula przekręciła się znowu. W jasnym świetle wszyscy zobaczyli czerwoną plamę krwi na jego
dłoni i drugą — na plecach Rose.
TLR
Rozdział III
Policja nie pozwoliła nikomu opuścić dyskoteki aż do rana. Urzędnik z przedstawicielstwa Wielkiej Brytanii przyjechał
zaopiekować się rodakami.
Przesłuchiwano ich wciąż od nowa. Agatha za każdym razem tylko kręciła głową i powtarzała, że nie ma pojęcia, co się stało.
Wyglądało na to, że Ro-se spiła się w trupa i wpadła pod stół. Panowie, również obcy, tłoczyli się wokół i śmiali. W końcu
sięgnęli pod stół. Kiedy ją wyciągnęli, otaczał ich spory tłum.
Policja na północnym Cyprze współpracuje z departamentem do spraw turystyki. Wykazuje wiele tolerancji wobec turystów i
służy im pomocą.
Ponieważ poziom przestępczości jest bardzo niski, zwykle ma do czynienia z wypadkami drogowymi.
Lecz tym razem zamordowano brytyjską turystkę. Władze robiły wszystko, co w ich mocy, by wykryć sprawcę. Inspektor
śledczy Nyall Pa-TLR
mir, który wielokrotnie przesłuchiwał Agathę, dobrze mówił po angielsku.
Najwyraźniej uważał, że zbrodnię popełniono na tle uczuciowym. Gdy spytała, skąd takie przypuszczenie, wyjaśnił, że ofiara
nie nosiła majtek. Z po-czątku myślała, że żartuje, ale potem doszła do wniosku, że chyba nie.
Niewątpliwie uznał ten fakt za wystarczającą przesłankę. Był niski, gruby, miał skórę ciemną jak Indianin i małe czarne oczy,
które nie wyrażały żadnych uczuć.
Podczas wstępnych oględzin ustalono, że Rose wbito w plecy cienkie ostre narzędzie, prawdopodobnie jakiś sztylet.
Wszystkim zabroniono opuszczać wyspę i kazano stawiać się na żądanie na dalsze przesłuchania. Potem pozwolono im wyjść
prosto w oślepiają-
ce słońce wczesnego poranka.
Angus stał bezradnie, stary i roztrzęsiony. Łzy spływały mu po policz-kach.
— Rose odeszła! — szlochał. — Nie do wiary!
Trevor posępnie milczał.
Na szczęście dla Agathy, która marzyła o odpoczynku i chwili na przemyślenie tego, co się wydarzyło, James zamówił
taksówkę i podrzucił
ją do hotelu.
— Do zobaczenia w willi za godzinę. Wtedy porozmawiamy — rzucił
na pożegnanie.
Agatha powoli się spakowała. Doszła do wniosku, że nie pociąga jej perspektywa przeprowadzki. Pod Kopułą czuła się
bezpieczna w pokoju z balkonem i bogato zdobionych holach. Nawet nie zdążyła skorzystać z basenu. Na razie zmęczenie nie
pozwoliło jej rozmyślać nad tym, kto i dla-TLR
czego zamordował Rose.
Kiedy skończyła się pakować, obeszła jeszcze raz wszystkie kąty, ze-szła na dół i zapłaciła za pobyt. Tym razem w recepcji
dyżurowała dziewczyna. Wieści na północnym Cyprze rozchodzą się lotem błyskawicy. Recepcjonistka usłyszała już nie tylko
o zbrodni, ale także o tym, że Agatha była w dyskotece, w której ją popełniono.
— Pewnie zabił ją jakiś przyjezdny z Turcji. Upijają się i mordują ludzi
— westchnęła współczująco.
Mocno przesadzała. Agatha wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że tureccy Cypryjczycy uważają się za lepszych od Turków z
kontynentu. Uzna-
ła tę wiadomość za pocieszającą. W pierwszej chwili przemknęło jej przez myśl, że jeśli razem z Jamesem zaczną poszukiwać
mordercy, wspólne za-danie ponownie zbliży ich do siebie. Lecz teraz nabrała dystansu do całej tej sprawy. Tęskniła za
domem. Analizując swoje uczucia do Jamesa, stwierdziła, że dawne zauroczenie minęło bez śladu.
Wkrótce wyruszyła w drogę wynajętym autem. Wyjechała z Kyrenii, minęła dyskotekę, przy której nadal stały radiowozy,
przestrzegając ograni-czenia prędkości do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Przejechała obok pomnika upamiętniającego
tureckie desanty. Potem skręciła w prawo przy drogowskazie na Plażę Zachodzącego Słońca. W końcu zaparkowała przed
żywopłotem z mimozy za wozem Jamesa.
Drzwi były otwarte. Wniosła walizki do środka. Zawołała Jamesa, ale odpowiedział jej tylko szum wiatru i fal. Przeszła przez
kuchnię do ogrodu.
James siedział w ogrodowym krześle pod drzewkiem pomarańczowym, w skupieniu słuchając wiadomości światowego
serwisu BBC.
TLR
— Mówili coś? — spytała.
James pokręcił głową.
— A skąd! To nie serwis brytyjski. Mogę ci streścić wszystkie wydarzenia z Rosji czy Afryki, ale o Brytyjczykach ani słowa.
Agatha przysunęła sobie białe krzesło z kutego żelaza i usiadła obok.
Obok pomarańczy rosła winorośl. Jej liście szeleściły na wietrze. Powietrze przesycał odurzający zapach wanilii. Agathę z
niewyspania piekły oczy.
— Mam nadzieję, że wzięłaś prysznic przed opuszczeniem hotelu —
powiedział James.
— Nawet nie zmieniłam ubrania — odparła, wskazując wieczorową sukienkę. — Dlaczego pytasz?
— Dziś dzień bez wody. Może będzie później. Chyba obydwoje potrzebujemy snu.
— Który pokój mi przeznaczyłeś?
— Ten, który wybrałaś. Zaniosę ci bagaże.
Weszli do środka. James wniósł jej walizki do pokoju, skinął głową na pożegnanie i odszedł. Agatha zrzuciła ubranie i padła
naga na łóżko. Przez otwarte okno wpadała lekka bryza. Z plaży dochodził szmer głosów. Zasnę-
ła natychmiast kamiennym snem. Zbudziła się trzy godziny później, cała spocona. Wiatr ustał, powróciła duchota.
Wciąż nago, pokonała kilka drewnianych schodków wiodących pod górę do łazienki. Ledwie weszła, otworzyły się drzwi po
drugiej stronie i James wkroczył do środka.
TLR
— Już jest woda — oznajmił, patrząc na nią. — Weź prysznic i zejdź
na dół. Mam wędlinę i sałatki.
Po jego wyjściu Agatha popatrzyła na siebie krytycznie. Choć piersi jej nie opadły i nie miała cellulitu, doszła do wniosku, że
jej ciało raczej nie obudzi w mężczyźnie dzikiej żądzy. Zresztą widział ją już wcześniej bez ubrania.
Po kąpieli włożyła szorty, bawełnianą bluzkę i sandały na płaskim obcasie. Poczuła się lepiej. Zeszła na parter, gdzie James
przygotowywał posi-
łek przy kuchennym stole. Nagle dopadł ją głód. Uświadomiła sobie, że od wczorajszego wieczoru nic nie jadła.
— Co zrobimy z tym morderstwem, Agatho? — zapytał.
— Recepcjonistka w hotelu podejrzewa, że zabił ją przybysz z Turcji.
— Obwiniają ich tu o wszelkie zło, ale, uwierz mi, oni nie krążą po wyspie, polując na angielskich turystów.
— Jedno mnie zastanawia. Jeśli została ugodzona na parkiecie, powinna krzyczeć.
— Niekoniecznie. Nie zapominaj, że zabito ją bardzo cienkim ostrzem.
— Czy ktoś mógł ją zasztyletować, kiedy usiłowano wywlec ją spod stołu?
— Leżała na plecach, z całą pewnością. Tak, bez wątpienia. Pamiętam, jak Trevor ją wyciągnął. W takim razie na podłodze
musiał zostać ślad krwi.
— Moim zdaniem klucz do zagadki stanowi ta dziwaczna przyjaźń TLR
między Olivią i jej towarzyszami a Rose i jej kompanią — orzekła Agatha.
— Opowiedz jeszcze raz, jak ich poznałaś.
Agatha ponownie zrelacjonowała mu przebieg rejsu. Opowiedziała, jak Olivia, George i Harry okupowali maleńki barek i
patrzyli na pozostałych z pogardą. A także o tym, jak zobaczyła roześmianych Rose i George'a, póki Trevor ich nie dostrzegł.
Na koniec przypomniała scenę spod Winorośli, gdy pod obrzydliwie wulgarną maską odkryła w Rose inteligencję i bystry,
oczytany umysł.
Ledwie skończyła, ktoś zapukał do drzwi. James wstał.
— To na pewno policja. Lepiej zachowaj swoje przypuszczenia dla siebie, żeby nie próbowali nam przeszkodzić w
poszukiwaniu zabójcy.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, poszedł otworzyć.
Wrócił z inspektorem śledczym Nyallem Pamirem. Policjant zajął
miejsce przy stole i obserwował Agathę swymi małymi ciemnymi oczami, z których nic nie można było wyczytać.
— Czy pana koledzy dołączą do nas? — spytał James.
— Niech zaczekają na zewnątrz. To nieformalna wizyta. Proszę przyjechać jutro o dziesiątej rano do komendy głównej policji
w Lefkosie w celu złożenia oficjalnych zeznań.
Splótł razem małe tłuste dłonie pokryte ciemnymi włoskami. Wygląda-
ły jak kudłate zwierzaki.
— Kto pani zdaniem zabił Rose Wilcox? — zapytał Agathę.
Agatha zerknęła na Jamesa, który zmarszczył brwi.
— Nie wiem. Dopiero co ich poznałam.
TLR
— Proszę o wyjaśnienie.
— Płynęliśmy razem jachtem „Mary Jane".
— Proszę mi opisać ten rejs.
Agatha jeszcze raz powtórzyła relację skróconą o swoje przemyślenia.
Inspektor słuchał uważnie.
— Interesuje mnie, w jaki sposób nawiązaliście przyjaźń. Nie wspomniała pani o tym ani słowem.
— Nie zaprzyjaźniliśmy się — sprostowała Agatha. — Jak już wcze-
śniej mówiłam, zaprosili mnie do stolika Pod Winoroślą. Natomiast wczoraj wieczorem umówiłam się na spotkanie z panem
Laceyem w hotelu Pod Kopułą. James przyszedł pierwszy. Rose usłyszała, jak pytał o mój stolik.
Powiedziała mu, że jest moją koleżanką, i nakłoniła go, żeby się do nich przysiadł.
Pan Pamir zdjął owłosione dłonie ze stołu i złożył je na krągłym brzu-chu. Ubrany był w dwurzędowy garnitur, koszulę z
kołnierzykiem i krawat.
Wyglądało na to, że upał go nie męczy.
— Ach tak... Pani i pan Lacey... Mieszkacie tu razem?
— Tak.
— Jesteście przyjaciółmi?
— Tak. I sąsiadami z tej samej wsi w Cotswolds. To region w Mi-dlands...
— Wiem — uciął Pamir.
— Pan bardzo dobrze mówi po angielsku — pochwalił James.
TLR
— Wychowałem się w Anglii. Ukończyłem Londyńską Szkołę Eko-nomiczną. A więc jesteście sąsiadami.
Pan przybył pierwszy. Pani Raisin dołączyła później. Czy macie ze so-bą romans?
— Nie. Łączą nas tylko koleżeńskie stosunki — odparł James.
— Co pan robił od chwili przyjazdu na wyspę?
James opowiedział, jak wynajął willę od Mustafy.
— Mustafa zszedł na złą drogę — stwierdził Pamir. Zwrócił czarne oczy z powrotem na Agathę. — Wracając do pani
turystów, mamy tu wielu brytyjskich mieszkańców. Dlatego jestem świadomy rozwarstwienia wa-szego społeczeństwa.
Państwo Debenhamowie i ich przyjaciel pan Tembleton nie należą do tej samej klasy co pani Wilcox i jej mąż. Z tego, co
usłyszałem, wynika, że panią również dziwiła ich przyjaźń.
— To prawda — potwierdziła. — Olivia, to znaczy pani Debenham, to okropna snobka. Otwarcie gardziła Rose. Faktycznie
zastanawiało mnie, jakim cudem tak niedobrane towarzystwo znalazło wspólny język. I z czego się śmiali Rose z George'em na
plaży w Żółwiowej Zatoczce.
— Nie wspomniała pani o tym.
Agatha uzupełniła swą opowieść mimo znaczącego spojrzenia Jamesa.
— A jednak Rose była inteligentna — dodała na zakończenie.
— Skąd pani to wie?
Agatha bez oporów opowiedziała, jak Rose chwytała w lot używane przez nią literackie odniesienia, a potem przypominała
sobie, że postanowi-TLR
ła odgrywać słodką idiotkę, i szybko wracała do tej roli.
— O ile rzeczywiście grała — dodała na koniec.
Znów ktoś zastukał do drzwi. James poszedł otworzyć. Wrócił z policjantem, który niósł plik faksów. Wręczył je Pamirowi.
Agatha popijała kawę ze spuszczonymi oczami, żeby uniknąć wściekłych spojrzeń Jamesa.
— Ho, ho, prowadzi pani bujne życie — stwierdził Pamir po przeczy-taniu dokumentów. — Mieliście się pobrać z panem
Laceyem, lecz cere-monia ślubna została przerwana przybyciem pani męża, który później został
zamordowany. Planowaliście wyjechać w podróż poślubną na północny Cypr. Lecz kiedy leżała pani w szpitalu po ataku
zabójcy, pan Lacey przyjechał tu sam. Później podążyła pani za nim. Proszę mi wybaczyć, ale z moich obserwacji wynika, że
ludzie, którzy prowadzą awanturnicze życie, przeważnie bywają też skłonni do przemocy.
— Ja nie — zaprotestowała Agatha. — Dlaczego nie aresztuje pan tego burdel-taty, Mustafy? A może on opłaca się policji?
— Najpierw rozwiążemy zagadkę zabójstwa. Z tego, co widzę, mamy tu dwie niedobrane pary, które zadziwiająco szybko się
zaprzyjaźniły. Za-cznijmy od dwóch najczęstszych motywów zbrodni: pieniędzy i namiętno-
ści. Czy sądzi pani, że George Debenham zakochał się na zabój w Rose Wilcox?
Agatha zerknęła na Jamesa, który wzruszył ramionami.
— Nie. Raczej na to nie wyglądało. Moim zdaniem Rose lubiła flirtować.
TLR
— Ale gdy Trevor zobaczył ją z George'em, wyglądał na zdenerwowa-nego?
— Tak, nawet na wściekłego.
— Dziwne. A potem zjedli razem obiad, razem pojechali do Famagusty i znów razem jedli. Muszę prześledzić wszystkie
życiorysy — dodał, ponownie kartkując papiery.
— Mamy z Jamesem pewne doświadczenie w pomaganiu policji —
napomknęła Agatha. — Gdyby mi pan pozwolił... — wyciągnęła rękę, lecz Pamir wepchnął kartki do kieszeni na piersi i
wstał.
— Nie życzę sobie, żeby amatorzy utrudniali śledztwo — oświadczył.
— Lepiej korzystajcie z normalnych wakacyjnych rozrywek. Do zobaczenia jutro.
James go odprowadził. Po powrocie oparł się o kuchenny blat i krzyknął:
— Ależ z ciebie papla! Szkoda, że nie podałaś mu rozmiaru swoich majtek!
Wyprowadził tym Agathę z równowagi. Rąbnęła kubkiem z kawą o przeciwległą ścianę.
— Ty zimny, bezduszny draniu! — ryknęła i wypadła z kuchni.
Popędziła schodami na górę i w swojej sypialni padła twarzą na poduszkę.
Przez otwarte okna łagodny wietrzyk nawiewał aromat wanilii i sosny.
Za oknem wzburzone morze ryczało niczym silnik helikoptera. Nie słyszała więc, gdy James wszedł. Usiadł na brzegu łóżka i
delikatnie pogładził ją po włosach.
— Uspokój się, Agatho. Płacz w niczym nie pomoże. Pojedziemy do Celebryty, gdzie mieszkają Trevor i Angus. Może
odkryjemy coś nowego.
Agatha nadal łkała. James wszedł po schodkach do łazienki i namoczył
ręcznik w zimnej wodzie. Po powrocie obrócił Agathę na plecy i zwilżył jej twarz.
— Włóż coś lekkiego — doradził. Przeszukawszy jej ubrania, znalazł
luźną, plażową bluzkę w kwiatki. Podniósł Agathę do pozycji siedzącej i zaczął rozpinać guziki bluzki. — Najpierw
zdejmiemy tę.
Ale Agatha, która włożyła dziś wygodny bawełniany stanik, zamiast koronkowego, kupionego po to, aby uwieść Jamesa,
odepchnęła go.
— Zostaw mnie! — prychnęła. — Dam sobie radę.
Wkrótce potem w nieznośnym upale jechali drogą
do Lapty, do hotelu Celebryta. Przyznano mu cztery gwiazdki, lecz gdy Agatha podeszła do recepcji i powiodła swym bystrym
okiem po niebywa-
łej liczbie rzeźbionych mebli z pluszowymi obiciami, żyrandolach i krzy-kliwych dywanach, stwierdziła, że bliskowschodnia
klasyfikacja nie odpowiada zachodniej. Żaden z recepcjonistów nie mówił dobrze po angielsku.
Dogadanie się z nimi zajęło sporo czasu. Nieprędko więc dowiedziała się, że Trevor i Angus właśnie się wymeldowali.
— Dlaczego nie zatrudnią kogoś ze znajomością języków? — zrzędzi-
ła. — Chyba w tym kraju nie zależy im na gościach.
— Może dlatego nie zdzierają z nich skóry, nie znieważają kobiet i nie mają pijaków — odrzekł James łagodnym tonem. —
Swoją drogą powinni-
śmy się nauczyć tureckiego, zamiast jęczeć, że miejscowi nie znają naszego TLR
języka.
— Nie jęczę, tylko krytykuję niedociągnięcia. Czy musisz się ze mną spierać o byle co?
— Takie podejście zaprowadzi nas donikąd. A tobie złość nic dodaje urody. Idę o zakład, że Trevor i Angus przeprowadzili
się do hotelu Pod Kopułą, żeby dołączyć do Debenhamów. Spróbujemy ich odnaleźć. Ale wcześniej wpadniemy do willi po
stroje kąpielowe, bo później popływamy.
Agatha nie raczyła odpowiedzieć. Gdy podjechali do willi, zastali drzwi otwarte. Z kuchni dobiegał szum lejącej się wody.
— Co jest, do diabła...? — mruknął James i przyspieszył kroku.
Weszli do kuchni. Jackie szorowała ścianę, w którą Agatha w złości walnęła filiżanką z kawą.
— Usiłowałam się do was dodzwonić — zagadnęła na powitanie. —
Zostawiłam wam za mało czystych ręczników, więc przywiozłam dodatko-we. Co tu się stało?
— Filiżanka wypadła mi z ręki — skłamała Agatha.
Jackie z rozbawieniem popatrzyła na plamę na ścianie, a potem spojrzała na Agathę. Następnie wzięła szczotkę i śmietniczkę i
zmiotła resztki potłuczonej porcelany z podłogi.
— Nikt nie mówi o niczym innym, tylko o tej okropnej zbrodni — powiedziała. — Pewnie przeżyła pani wstrząs.
— Proszę mówić mi po imieniu.
— Dobrze. Nie sądzisz, że powinnaś się położyć?
— Chyba tak — poparł ją James. — Jesteś trochę rozdrażniona.
TLR
— Nieprawda!!! — ryknęła Agatha na cały głos.
Jackie wytarła ręce, posłała im uśmiech i czym prędzej umknęła.
— Jeżeli się nie opanujesz, będę cię musiał zostawić — zagroził James.
Agatha nie zamierzała na to pozwolić, niezależnie od tego, czy miał na myśli wykluczenie jej z prywatnego śledztwa, czy też
fakt, że Olivia wpadła mu w oko. Poszła na górę, umyła twarz, ale nie zrobiła makijażu, i tak zaraz spłynąłby jej z twarzy pod
wpływem wilgoci i upału.
W hotelu Pod Kopułą dowiedzieli się, że Trevor i Angus zameldowali się i poszli na basen. James kupił karty wstępu.
— Wzięłaś krem z filtrem? — spytał. — Grozi ci poparzenie słonecz-ne.
— Nic mi nie będzie.
— Jeśli zaczekasz chwilę, kupię ci jakiś po drugiej stronie ulicy.
— Przestań wydziwiać! — ofuknęła go Agatha.
Przeszli w milczeniu przez korytarze, a potem wyszli na dwór w palące słońce. Agatha przebrała się w kabinie. Gdy wróciła,
James czekał już na nią w kąpielówkach, smukły i zgrabny.
— Wszyscy siedzą tam, przy barze — poinformował, wskazując kieru-nek.
Rzeczywiście przy stoliku ustawionym w pełnym słońcu siedzieli Trevor, Angus, Olivia, George i Harry. Agatha i James
podeszli do nich.
Olivia nosiła skąpe bikini.
TLR
— Wszyscy jesteśmy w szoku — stwierdziła. — Usiądź koło mnie, Jamesie.
James spełnił jej prośbę.
— Jak to zniosłeś, Trevorze? — spytał.
— Dam sobie radę — uciął krótko Trevor.
Miał cienie pod oczami, skórę opaloną na okropny odcień różu i pęche-rze na ramionach. Ale chyba nie zdawał sobie sprawy
z tego, że poparzyło go słońce.
— Biedna, biedna Rose — rozpaczał Angus. — Kto mógł tak skrzyw-dzić tę biedną dziecinę?
— Zadzwoniliśmy do Trevora i Angusa z propozycją, żeby się tu przenieśli — poinformowała Jamesa Olivia.
— Dlaczego? — wtrąciła Agatha, rzucając jej karcące spojrzenie, gdy położyła rękę na udzie Jamesa.
— Ponieważ tacy jak my zwykli pomagać bliźnim w potrzebie — odparła wyniośle Ołivia. — Ale pewnie ludziom twojego
pokroju, Agatho, coś takiego nie przy— szłoby do głowy.
— Odwal się! — warknęła. — Idę popływać.
Agatha uświadomiła sobie, że spod maski ogłady wylazło z niej pro-stactwo rodem ze slumsów Birmingham, w których
dorastała.
Z zażenowaniem ruszyła w stronę basenu, w pełni świadoma rozmiarów swego tyłka. Miała nadzieję, że jeszcze nie obwisł.
Przyrzekła sobie, że o siebie zadba. Wzięła głęboki oddech i wskoczyła do morskiej wody, którą napełniono basen. Wbrew jej
obawom była przyjemnie ciepła. Pływała TLR
szybko w tę i z powrotem, póki nie uspokoiła wzburzonych nerwów. Odwracając się na plecy, uderzyła kogoś w twarz. Gdy
obróciła się w stronę poszkodowanego, ujrzała przed sobą niemłodego, lecz nadal dość przystojnego mężczyznę.
— Przepraszam — wymamrotała.
— Wszystko w porządku — odrzekł, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu. — Nie mogłem zostać spoliczkowany przez
atrakcyjniejszą da-mę.
— Jest pan Amerykaninem?
— Nie. Żydem z Izraela. Przyjechałem tu na wakacje. A pani?
— Z Wielkiej Brytanii. Też odpoczywam.
— Trudno rozmawiać podczas pływania. Lepiej usiądźmy na chwilkę na brzegu basenu — zaproponował.
Gdy usiedli, przedstawił się:
— Nazywam się Bert Mort.
— A ja Agatha Raisin — odparła, ściskając wyciągniętą rękę.
— Wychowałem się w Brooklynie, ale przeniosłem się do Izraela dziesięć lat temu. Prowadzę własną firmę odzieżową za Tel
Awiwem.
— Szyje pan eleganckie stroje?
— Nie. Podkoszulki, ubrania turystyczne i sportowe. Słyszała pani o morderstwie?
— Byłam na miejscu zbrodni, gdy ją popełniono.
TLR
— To straszne. Proszę mi o niej opowiedzieć.
Agatha spełniła jego prośbę. Miała nadzieję, że James zauważył ją w towarzystwie przystojnego mężczyzny.
Zerknęła w jego stronę, ale gawędził z Olivią, odwrócony tyłem.
— Może zjemy dziś razem kolację? — zaproponował w końcu Bert. —
Chyba że przyjechała pani z mężem.
— Nie. Chętnie skorzystam z propozycji. Dokąd pójdziemy?
— Spotkajmy się w hotelowej restauracji o ósmej.
Agatha w znacznie lepszym nastroju pożegnała nowego znajomego.
Jego zainteresowanie dodało jej pewności siebie.
— Olivia pożyczyła mi krem z filtrem. Usiądź, to posmaruję ci ramiona — zaproponował James. — Już się zaczerwieniły.
— Wybacz, że cię sklęłam, ale nadal jestem wykończona. — Agatha przeprosiła Olivię. — Policjant maglował nas cały ranek.
— Nas też — odrzekła Oliyia. — Jutro jedziemy do Nikozji na oficjal-ne przesłuchanie.
— Wszystko przez tych przeklętych zagranicznych nożowników —
wybuchnął Harry Tembleton.
— Podobno nie użyto noża tylko cieńszego narzędzia, czegoś w rodzaju rożna do kebabu — sprostował Trevor.
Agatha nagle przypomniała sobie, jak Rose jadła ke— bab Pod Winoroślą. Zastanawiała się, czy z restauracji nie zginął rożen.
Nim James dał sygnał do odwrotu, Agatha włożyła sukienkę, ponieważ piekły ją opalone ramiona. Zaproponowała Jamesowi,
żeby sprawdzić Pod TLR
Winoroślą, czy nie ukradziono rożna.
— Moim zdaniem to nic nie da — odparł. — Wszędzie ich pełno. W
każdym lokalu mają ich na pęczki. Ale możemy pojechać tam na kolację, jeśli masz ochotę.
— Umówiłam się na randkę.
Dotarli do samochodu. James zwrócił ku niej twarz i zmierzył ją wzrokiem.
-Z kim?
— Z facetem, którego poznałam w basenie.
James wsiadł i zatrzasnął za sobą drzwi. Agatha obeszła auto i również wsiadła. Drogę do willi pokonali w milczeniu.
Po przyjeździe poszła prosto do siebie. Nagle dopadło ją zmęczenie. W
mgnieniu oka zasnęła przy akompaniamencie szumu fal.
Gdy się obudziła, już zapadły ciemności. Odwróciła głowę, żeby zerknąć na podróżny budzik. Wskazywał wpół do ósmej.
Musiała się pospieszyć.
W łazience nie było wody. Znalazła w walizce paczkę chusteczek do zmywania makijażu i wytarła się nimi od stóp do głów.
Ramiona paliły żywym ogniem, lecz twarz zyskała ładny odcień opalenizny.
Narzuciła przez głowę krótką bawełnianą sukienkę. Zaczerwienione nogi wyglądały fatalnie, ale piekły prawie tak mocno jak
ramiona, więc zrezygnowała z rajstop.
W końcu zeszła na dół, nawołując Jamesa. Odpowiedziała jej cisza.
Przed domem nie było jego auta.
TLR
Pojechała znaną już drogą przez Karaoglanoglu. Zauważyła, że policja poluje na przekraczających prędkość. Zatrzymali dwa
auta. Agatha minęła je wolno.
Przejechała obok wojskowych baraków, Jaśminowego Dworu, a potem nową jednopasmową ślimacznicą dotarła do hotelu
Pod Kopułą. Biorąc przykład z miejscowych, zaparkowała w bocznym zaułku i doszła do hotelu piechotą.
James siedział w gromadzie, którą nazywała „podejrzanymi o zabójstwo". Skinąwszy głową na powitanie, przeszła obok nich
do stolika z widokiem na morze. Bert wstał na jej widok.
— Usiądę tutaj — zaproponowała wesoło. — Lubię patrzeć na morze.
— Odwróciła krzesło przodem do okna, a plecami do Jamesa.
— Czy dawno owdowiałaś? — spytał Bert, kiedy zamówił wino.
— Nie, całkiem niedawno.
— Brakuje ci go?
— Nie, wcale. To dość dziwna historia. Opuściłam męża wiele lat te-mu. Ponieważ pił, myślałam, że dawno nie żyje.
Tymczasem zmarł dopiero kilka miesięcy temu. — Wolała nie zdradzać, że jej mąż został zamordowany, żeby jej nowy
adorator nie zaczął podejrzewać, że zabiła Rose.
— A ty? — spytała.
— Moja żona zmarła dwa lata temu. Czułem się bardzo osamotniony. I sfrustrowany — dodał ze śmiechem. — Nie interesują
mnie przelotne romanse.
TLR
— Mnie też — powiedziała Agatha, usiłując sobie wyobrazić, jak by się żyło w Izraelu.
— Gdy cię zobaczyłem w basenie, odniosłem wrażenie, jakbym cię znał od dawna. Zamówię jeszcze wino.
Za plecami Agathy Olivia parsknęła śmiechem.
— Jakiś ty dowcipny, Jamesie! — wykrzyknęła.
Agatha uniosła kieliszek i uśmiechnęła się do Berta.
— Co za romantyczne miejsce! — westchnęła.
— O tak.
Morze było tego wieczoru spokojniejsze. Fale rytmicznie pluskały o skały poniżej hotelu. Agathę ogarnęła euforia. Zaczynała
nowe życie. Mo-gła zapomnieć o Carsely, o Jamesie i zbrodni. Nic się nie liczyło, prócz tego mężczyzny, którego oczy lśniły,
gdy patrzył na nią przez stół.
Nagle coś zaszeleściło w pobliżu. Potem zapadła cisza. Agatha odwró-
ciła głowę. Do lokalu weszła młoda piękna kobieta. Wyglądała jak gwiazda filmowa. Czarne lśniące włosy opadały na
opalone ramiona. Miała krótką sukienkę z białej koronki. Na długich opalonych nogach sandały na wysokich obcasach.
Wielkie brązowe oczy okalały długie rzęsy. Ciszę zastąpił
powszechny szmer aprobaty.
Bert wyglądał, jakby otrzymał strzał prosto w serce.
— Piękna, prawda? — zauważyła Agatha dość niepewnym tonem.
Bert wydał dziwny dźwięk, podobny do jęku. Ciemnowłosa piękność podeszła do ich stolika. TLR
— Niespodzianka! — zawołała.
Bert wstał.
— Barbaro! Jesteś ostatnią osobą, jakiej bym się tu spodziewał! — wykrzyknął.
— Pomyślałam, że dołączę do ciebie wcześniej, niż planowałam. —
Popatrzyła pytająco na Agathę.
— To pani Raisin, turystka, która mieszka w hotelu — przedstawił ją.
Zdezorientowana Agatha podniosła oczy na dziewczynę.
— Czy to twoja córka? — spytała.
— Nie, żona! — sprostowała piękność ze śmiechem.
— Nie cieszysz się, że mnie widzisz, Bercie? Nie spodziewał się mnie zobaczyć do przyszłego tygodnia, ale postanowiłam
sprawić mu niespodziankę — wyjaśniła Agacie.
Agatha wstała.
— Proszę zająć moje miejsce — zaproponowała bezbarwnym głosem.
— Przecież nie skończyła pani jeść.
— Nie szkodzi. Zobaczyłam znajomych naprzeciwko. Muszę z nimi o czymś porozmawiać.
I odeszła. Przysunęła sobie krzesło i usiadła pomiędzy Jamesem a Olivią. Kelner przyniósł jej talerz z niedokończoną porcją
kebabu z ryżem.
— Co to za prześliczna istota? — dopytywała Olivia.
— Jego córka — skłamała Agatha, w pełni świadoma, że James obser-TLR
wuje Berta.
— W takim razie łączą ich kazirodcze stosunki — stwierdziła Olivia.
— Właśnie przechyliła się przez stół i pocałowała go w usta.
— Tak, a teraz trzymają się za ręce — zawtórował jej James.
— Właściwie prawie go nie znam — mamrotała bezładnie Agatha. —
Pewnie zmyliła mnie różnica wieku. Macie jakieś nowe wieści o morderstwie? — zmieniła pospiesznie temat, by odwrócić
uwagę od siebie i Berta.
Znów czuła się stara, pospolita i niechciana.
George pokręcił głową.
— Może jutro coś nam powiedzą.
Agatha popatrzyła z zaciekawieniem na Trevora. Ciągle pił. Angus siedział obok pogrążony w smutku. Zdaniem Agathy to on
bardziej wyglądał
na zrozpaczonego wdowca niż Trevor.
Olivia zwróciła się do Agathy:
— Na jachcie zdradziłaś nam, że rozwiązywałaś kryminalne zagadki.
Czy i tym razem spróbujesz wykryć zabójcę?
— Zobaczę, co mogę zrobić.
— Lepiej pilnuj własnego nosa! — warknął nagle Trevor.
— Ale dlaczego? — naciskała Olivia. — Nie chcesz wiedzieć, kto za-bił biedną Rose?
— Oczywiście, że chcę. Jak go dorwę, to sam go zabiję. Ale nie życzę sobie, żeby jakaś baba wtykała nos w nie swoje sprawy
dla rozrywki.
— Spokojnie, stary! — George położył mu rękę na ramieniu.
TLR
Trevor strząsnął ją i wstał.
— Nie mogę na was patrzeć! — wybełkotał i wyszedł chwiejnym krokiem, wpadając po drodze na stół.
— Nie miej mu za złe tego wybuchu, Agatho — uspokajał Angus. —
Wszyscy jeszcze jesteśmy w szoku. Pójdę go przypilnować.
Po wyjściu Angusa zapadła niezręczna cisza. Olivia sprawiała wrażenie, jakby nagle dopadło ją zmęczenie.
— Chyba położę się wcześniej spać — powiedziała. — Do zobaczenia jutro na policji.
Gdy wstała, mąż poszedł w jej ślady. Wkrótce Agatha z Jamesem zostali sami.
— Ciekawe, czy gdybym napisała do Billa Wonga, byłby w stanie dostarczyć mi jakichś informacji o nich — myślała głośno
Agatha.
— Twój list dotarłby do Mircesteru po pięciu dniach — stwierdził James. — Ale odpowiedzi mogłabyś w ogóle nie
otrzymać, a jeśli już, to szłaby około czterech tygodni. Poczta z zagranicy przechodzi przez Mersin w południowej Turcji. Nie
wiem, czemu trwa to tak długo.
— Mogłabym mu wysłać faks.
— Pewnie tak. Naprawdę podejrzewasz, że któreś z nich ją zabiło?
— No cóż... To dziwne. Olivia zachowywała się jak snobka podczas tego rejsu. Otwarcie okazywała im pogardę. Potrafię
zrozumieć, że George podrywał Rose. Była seksowna. Ale Olivia! Czy wyjaśniła ci, jakim sposobem zostali kumplami? TLR
— Raczej nie, nie licząc sloganów w rodzaju „Należy pomagać bliźnim potrzebie".
— Ale zaprzyjaźnili się przed zabójstwem!
— Wyślij faks do Billa Wonga, jeśli chcesz. Sądzę jednak, że zamordował ją jakiś pijak albo narkoman. Tutaj łatwo dostać
narkotyki. Pewnie nawet nie pamięta, że w amoku popełnił zbrodnię. Chodźmy już... chyba że chcesz zamienić jeszcze parę
słów z twoim miłym? — dodał złośliwie.
Agacie z wściekłości napłynęły do oczu łzy.
— Uspokój się. Niejednej kobiecie pochlebiałoby, że podrywał ją mąż takiej piękności.
Agatha przetarła oczy.
— Wiedziałam, że jest żonaty — skłamała.
— Skoro tak twierdzisz... — mruknął bez przekonania. — Idziemy.
Następny dzień wstał pogodny. Duchota ustąpiła. Niebo było błękitne, morze spokojne, a wietrzyk łagodny.
Po jednej stronie drogi wznosiły się góry, po drugiej, aż do Turcji, cią-
gnęło się lazurowe morze. Agatha żałowała, że nie przyjechała tu na zwyczajne wakacje. Pogoń za Jamesem, skutek nawrotu
dawnej obsesji, zaprowadziła ją na komisariat policji w Nikozji.
Gdy dotarli na miejsce, odniosła wrażenie, że przeżyła dramat tylko w wyobraźni. Wyobraziła sobie, że Rose zaraz wychynie
zza węgła z resztą towarzystwa, z tym mnóstwem pierścionków na rękach, i wykrzyknie ze zdziwieniem:
— Kogo ja widzę?! Agatha!
TLR
Olivia, Trevor, Angus, George i Harry już czekali na przesłuchanie.
Składali zeznania oddzielnie. Ku zaskoczeniu Agathy, James zaproponował
im wspólny lunch w hotelu Saray, podczas którego mogliby wymienić swoje spostrzeżenia.
Agatha przezornie wzięła sobie książkę do czytania. Trevora zawołano jako pierwszego. Później weszła Olivia. W końcu
Agatha usłyszała, jak wywołują jej nazwisko.
Pamir siedział za wielkim biurkiem. Za jego plecami wisiał ogromny portret Atatiirka, pierwszego prezydenta Turcji, w
wieczorowym stroju.
Jakiś policjant przysunął Agacie krzesło po drugiej stronie biurka. Gdy usiadła, nagle ogarnęło ją zdenerwowanie.
Pamir położył te swoje tłuste, owłosione ręce na biurku przed sobą.
Nosił czekoladowy dwurzędowy garnitur z szerokim krawatem w pomarań-
czowo-żółte paski. W kieszonkę na piersi wetknął dużą chusteczkę z żółte-go jedwabiu.
— Poproszę panią o przedstawienie wszystkich wydarzeń od samego początku, czyli od chwili przybycia do dyskoteki —
powiedział zamiast powitania.
— James tańczył z Olivią, a ja z Angusem, ale ponieważ deptał mi po palcach, poprosiłam, żebyśmy usiedli.
— A Rose Wilcox?
— Tańczyła z George'em Debenhamem.
— Jak blisko?
TLR
Agatha zmarszczyła brwi. Niewiele pamiętała. Skupiała całą uwagę na Jamesie.
— Nie przytulali się. Puszczano dyskotekową muzykę. Rose podrygiwała, a George się miotał i przytupywał, jak zwykle
panowie w średnim wieku, nieudolnie naśladując młodzieżowy styl. Grali bardzo głośno. Na parkiecie panował tłok.
— Czy pani Wilcox kokietowała kogoś w szczególności? Wymieniła pani pana Debenhama. A pana Laceya?
— Dlaczego pan pyta? — spytała, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem.
— Czy odniosła pani wrażenie, że pan Lacey jej się spodobał?
— Nic takiego nie zauważyłam — odburknęła.
— Przejdźmy do wczorajszego wieczoru. Jadła pani kolację w hotelu Pod Kopułą, ale nie z panem Laceyem czy kimkolwiek
znajomym, tylko z izraelskim biznesmenem, panem Mortem.
— Co to ma wspólnego z morderstwem?
— Muszę sprawdzić wszystkie wzajemne powiązania, a relację pani z panem Laceyem określiłbym jako dość nietypową.
Zaręczyliście się, planowaliście ślub i pewnie byście się pobrali, gdyby na scenę nie wkroczył
pani mąż. Potem przyjechała pani za panem Laceyem na Cypr. Mimo że mieszkacie w jednej willi, przyjęła pani zaproszenie
od Morta.
— Tylko na koleżeńską pogawędkę — zapewniła Agatha żarliwie. —
Czekał na żonę.
— O której istnieniu nie miała pani pojęcia, póki ta nie przybyła.
TLR
— To nieprawda! Śledził mnie pan?
— Jeden z moich kolegów przypadkiem był wtedy w restauracji. A ja dzisiejszego ranka odbyłem męską rozmowę z panem
Mortem. Przyznał, że wpadła mu pani w oko. Zaprosił panią, tu zacytuję jego słowa: „w nadziei na dalszy ciąg". A pani poszła
na randkę mimo to, mieszka pani z Laceyem.
— Wszelkie uczucie pomiędzy nami dawno wygasło — oświadczyła Agatha z całą mocą. — Obecnie łączą nas jedynie
sąsiedzkie i koleżeńskie stosunki.
Policjant pochylił głowę i sporządził notatkę. Potem podniósł wzrok i popatrzył na nią badawczo.
— Jak mówiłem, muszę dokładnie przeanalizować wzajemne relacje między uczestnikami zdarzenia. Mamy tu dwie trójki z
dwoma oddanymi mężami i dwoma oddanymi przyjaciółmi. Motywem mogła być zazdrość.
— Niech pan ich zapyta.
— Nie omieszkam. Albo ktoś świetnie znał anatomię z doświadczenia w zawodach medycznych, albo przez przypadek zadał
pani Wilcox śmiertelny cios w odpowiednie miejsce. Czy odbyła pani jakieś szkolenie me-dyczne?
— Nie.
— A pan Lacey?
— Też nie.
— Wygląda to na zabójstwo z premedytacją. — Pochylił się do przodu.
— Ktoś się przygotował. Być może znał oświetlenie dyskoteki. Gdy świetl-na kula pod sufitem się obraca, w niektórych
momentach jest zupełnie TLR
ciemno. Czy ktoś z pozostałych był tam wcześniej?
— Nie wiem. Dopiero co ich poznałam. Ale może będę mogła panu pomóc. Już wcześniej współpracowałam z policją. Jeżeli
ktoś z nich dokonał zabójstwa, klucz do zagadki musi leżeć gdzieś w ich przeszłości. Mo-głabym ją zbadać...
— Nie — uciął krótko Pamir. — Żadnej amatorszczyzny. Proponuję korzystać z wakacji, a prowadzenie śledztwa zostawić
nam.
— Czy to znaczy, że zostałam oczyszczona z podejrzeń?
— Każdy uczestnik tamtej dyskoteki pozostaje podejrzany. Może pani wyjść, ale na razie nie wolno pani opuszczać Cypru.
Proszę zawołać pana Laceya.
Agatha wiele by dała, żeby usłyszeć zeznanie Jamesa. Czy Pamir zapyta go o ich wzajemne stosunki? I co James mu odpowie?
Przypuszczała, że jeszcze raz potwierdzi, że są tylko znajomymi i że Agatha przyjechała za nim na Cypr. W ten sposób wyjdzie
na żałosną starszą panią goniącą za utraconą miłością.
Gdy w końcu wyszedł, zaproponowała, żeby lunch w Nikozji zjedli tylko we dwoje. Lecz on uważał, że powinni pójść gdzieś
z resztą towarzystwa.
— Dlaczego? — dopytywała.
— Nie chcesz się dowiedzieć, kto ją zabił?
— Owszem — przyznała z ociąganiem. Nie zdradziła, że jedyne, czego naprawdę pragnie, to zostać z nim sam na sam.
W końcu wszyscy zostali przesłuchani. W milczeniu poszli do hotelu TLR
Saray i pojechali windą do restauracji znajdującej się na ostatnim piętrze.
Ledwie zajęli miejsca za stołem przy oknie, gdy ponad dachami Nikozji rozległo się nawoływanie do modlitwy.
— Przeklęta kocia muzyka! — prychnęła Olivia.
— To muzułmański kraj — przypomniał Angus. — No, jak myślicie, przyjaciele, czy to już koniec?
— Moim zdaniem z pewnością będą nas jeszcze przesłuchiwać — odparł James. — Są pewni, że ktoś z nas ją zamordował.
Zerknął na Trevora, lecz ten nie odrywał wzroku od minaretów mecze-tu.
— Chyba wykrycie zabójcy spadnie na mnie — stwierdziła Agatha i natychmiast pożałowała swoich słów. Uświadomiła
sobie, że zabrzmiały bezdusznie.
— Och, te twoje przechwałki! — roześmiała się Oli— via. — Czy aby na pewno nie zmyśliłaś tych kryminalnych historyjek?
— Oczywiście, że nie! — zaprotestowała gorąco Agatha. — Pomogłam policji w Mircester w wykryciu paru sprawców.
— Skoro tak twierdzisz... — parsknął Harry Temble— ton bez przekonania.
— Powiedz im, Jamesie — zażądała Agatha.
— Rzeczywiście Agatha prowadziła prywatne śledztwo. Błądziła po omacku, póki ciągłym naprzykrzaniem się ludziom nie
sprowokowała przestępcy do ujawnienia się — potwierdził James bezbarwnym głosem.
Agatha spojrzała na niego z wyrzutem.
TLR
— Gdybyś był kobietą, nazwałabym cię zołzą.
Zapadło niezręczne milczenie. Pierwszy ciszę przerwał Trevor:
— Nie zapominajcie, proszę, że straciłem żonę. Sądzę, że zamordował
ją jakiś miejscowy narkoman. Jedyne, czego pragnę, to wyjechać z tej przeklętej wyspy i nigdy więcej jej nie oglądać.
Przyszedł kelner. Wszyscy zamówili jedzenie. Agatha obserwowała Angusa. Trevor, według jej oceny, wyglądał na
zazdrośnika, a mimo to pozwolił, żeby pojechał z nimi na wakacje. Dlaczego? Czy dlatego, że uważał
go za zbyt starego i napuszonego, by mógł z nim rywalizować? Czy też Angus zafundował im wyjazd?
Nagle doszła do wniosku, że jednak koniecznie musi wysłać faks do Billa Wonga, do komendy głównej policji w Mircesterze,
i poprosić o życiorysy całej szóstki.
Olivia uznała, że bez jej talentów towarzyskich nie nawiążą rozmowy.
Zachęciła Jamesa, żeby opowiedział o swojej pracy nad książką. Wypytywała Angusa, co robi na emeryturze, a Harry'ego o
różne kwestie rolnicze.
Trevor milczał. Olivia zabawiała towarzystwo. Prowadziła konwersację w taki sposób, że zupełnie wykluczyła z niej Agathę.
Gdy w końcu opuścili restaurację, przystanęli na chodniku przed hotelem Saray. Agatha ujęła Jamesa pod ramię i powiedziała
zdecydowanym tonem do pozostałych:
— No to do widzenia. Chciałabym jeszcze raz zajrzeć do hali targowej.
Odwiodła Jamesa od reszty towarzystwa. Gdy w końcu zostali sami, wytknęła mu:
TLR
— Wyjątkowo złośliwie skomentowałeś mój udział w poszukiwaniu sprawców poprzednich morderstw.
— Uznałem, że ranisz uczucia Trevora. Poza tym, jeżeli zamierzasz prowadzić prywatne śledztwo i podejrzewasz kogoś z
nich, lepiej nie re-klamować twoich umiejętności.
— Myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy! — Przystanęła przed wystawą jubilera. — Zobacz, jakie tanie roleksy.
— To podróbki. Prawdopodobnie chodzą najwyżej tydzień. Naprawdę chcesz wstąpić do hali targowej?
— Nie. Chciałam tylko pogadać z tobą bez świadków. Klucz do zagadki musi leżeć gdzieś w ich życiorysach.
Może byśmy w drodze powrotnej z zajazdu Onar wysłali faks do Billa Wonga z prośbą, żeby zbadał ich przeszłość?
— Odłóżmy to na inny dzień — zaproponował z rezerwą. — Jeśli tu coś wykryją, nie warto wciągać w sprawę policji z
Mircesteru. Wolałbym teraz coś obejrzeć, a potem przygotować prowiant na jutro, żebyśmy mogli pozwiedzać zabytki.
Proponuję zacząć od zamku świętego Hilariona.
Kiedy James to mówił, Agatha nadal oglądała wystawę jubilera. Nagle ostrzegawczo ścisnęła go za ramię. Ujrzała bowiem w
szybie odbicie Olmi i jej towarzyszy. Nie potrafiła odgadnąć, jak długo tam stali. Odwrócili się ku nim.
— Postanowiliśmy też zajrzeć na targ — oznajmiła Olivia.
— A my zmieniliśmy plany — odparła Agatha, zanim James zdążył
TLR
otworzyć usta.
Była piękna pogoda i Olivia włożyła krótką, przewiewną sukienkę podkreślającą jej wspaniały biust. Agatha zamarzyła o
mrozach.
— Czy zjemy dziś razem kolację? — spytała Olivia.
— Znam świetną restaurację w Zeytinliku, tuż za Kyrenią — odrzekł
James ku przerażeniu Agathy. — Nazywa się Otomański Dom. Odpowiada wam ósma?
— Świetnie! W takim razie do zobaczenia na miejscu — odrzekł Angus.
— Co ci strzeliło do głowy? — Agatha była wściekła. — Moim zdaniem spędziliśmy z nimi dość czasu jak na jeden dzień.
— Chcesz prowadzić śledztwo, prawda? — przypomniał James, prze-prowadzając ją obok furmanki pełnej arbuzów. — Co
naprawdę wiemy o Harrym i Angusie prócz tego, że Harry jest rolnikiem, a Angus sklepikarzem?
— Gdybyśmy wysłali faks do Billa Wonga, dowiedzielibyśmy się wszystkiego, czego potrzebujemy.
— Bill Wong może mieć zbyt wiele spraw na głowie, żeby jeszcze zajmować się jakimś zabójstwem na Cyprze. W końcu
idziemy tylko na kolację. Resztę dnia mamy dla siebie.
Lecz dotarli do willi dopiero o wpół do czwartej. Na domiar złego James natychmiast oświadczył, że zamierza popracować
nad książką.
TLR
Agatha wróciła do siebie. Przeszukała swój bagaż w poszukiwaniu stroju, który przyćmiłby Olivię. Miała w pokoju telefon.
Pod wpływem impulsu rzuciła stertę barwnych ciuchów na łóżko i wykręciła numer pastoro-wej, pani Bloxby.
— Co tam u ciebie, Agatho? — powitała ją pastorowa. — Czytaliśmy w gazetach o morderstwie.
Agatha przedstawiła jej przebieg wydarzeń. Patrząc przez okno na Morze Śródziemne, myślała, jak daleko zostawiła za sobą
Carsely.
— Czy to zabójstwo zbliżyło was do siebie z Jamesem? — spytała żo-na pastora po wysłuchaniu relacji.
— Niespecjalnie — westchnęła Agatha. — Znasz przecież Jamesa.
— Życzę ci, żebyś poznała kogoś o czułym sercu.
— Ale James jest wrażliwy! Po prostu nie potrafi okazywać uczuć.
— Albo nie ma żadnych do okazania.
— To nieprawda! — żarliwie zaprzeczyła Agatha.
— Chyba za dużo powiedziałam — przyznała pani Bloxby ze skruchą.
— Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Tęsknimy tu za tobą. Czy już wiesz, kiedy wrócisz?
Agatha z wściekłością zerknęła na morze przez otwarte okno i wcią-
gnęła w płuca balsamiczne powietrze. Nie znosiła Carsely. W ogóle nie chciała tam wracać. Dlaczego ludzie wciąż wtrącają
się w cudze sprawy?
— Jeszcze nie wiem — mruknęła.
— Szkoda, że nie potrafiłam utrzymać języka za zębami — powiedzia-TLR
ła później pani Bloxby do męża. — Biedna Agatha!
Pastor zerknął na żonę znad okularów.
— Mnie tam wcale jej nie żal. Moim zdaniem zasługują na siebie na-wzajem z Laceyem.
Rozdział IV
Wieczór był ciepły i duszny. Ciemne chmury przesłoniły księżyc. Agatha zrobiła staranny makijaż, lecz gdy dotarli do
restauracji w Zeytinliku, poczuła, że spływa jej z twarzy. Włożyła krótką wieczorową czarną sukienkę z wysokim
kołnierzykiem. Gdy w samochodzie zwróciła głowę w stronę Jamesa, otarła wilgotnym policzkiem o kołnierz. Była pewna, że
ubrudziła go podkładem Vichy. Włożyła też rajstopy. Nogi po poparzeniu słonecz-nym jeszcze bolały, a wilgoć pobudziła
włoski do intensywnego wzrostu.
Na wszelki wypadek ostrożnie przeciągnęła dłonią nad górną wargą. Na szczęście przed wyjazdem zaaplikowała sobie
woskowanie, więc skóra wciąż jeszcze była gładka. Jak dobrze młodym! — pomyślała z żalem.
Smukłą sylwetkę, świeżą cerę i brak owłosienia na twarzy uważają za coś naturalnego! Jak cudownie by było mieć znów
trzydzieści lat, móc sobie pozwolić na wielki kawał sernika, nie myśląc, że zaraz gumka w pasie zacznie uwierać.
TLR
Właściciele — Emine i Altay — powitali ich serdecznie i zaprowadzili do stolika przy fontannie w ogrodowej restauracji.
Olivia i jej towarzysze już tam siedzieli. Twarz Trevora poczerwieniała od słońca i alkoholu, jakby polano ją wrzątkiem.
Jedzenie jak zwykle było wspaniałe. Tylko pijany Trevor głośno narzekał, że zbrzydły mu te „zagraniczne świństwa" i oddał-
by wszystko za porządny stek i pasztet z nerek.
— Dawniej nazywano to miejsce Templos — poinformowała Olivia, żeby przerwać niezręczne milczenie, jakie zapadło po
wybuchu Trevora. —
Stacjonowali tu rycerze z zakonu templariuszy. Ogród pełnił funkcję użytkową dla zamku świętego Hilariona. Niektórzy
twierdzą nawet, że łączy je podziemny tunel.
— Moim zdaniem takie inżynierskie dokonanie przekraczało możliwo-
ści krzyżowców — zaprotestowała Agatha.
— Skoro wznieśli zamek na szczycie góry, potrafiliby również wyko-pać tunel — argumentowała Olivia.
Agatha postanowiła zmienić temat. Nie znosiła sprzeciwu.
— Nie potrafię zrozumieć, dlaczego północnego Cypru nie uznano za niezależne państwo — stwierdziła.
— To proste — odparł James. — Pozwolili światu zapomnieć, jakie masakry przeżyli, jak kobiety i dzieci w jednej z wiosek
pogrzebano żywcem z rękami związanymi na plecach. Greccy Cypryjczycy mają bardzo sprawną machinę propagandową w
przeciwieństwie do tureckich. Gdybym rządził nowo powstałym państwem, nie marnowałbym pieniędzy na broń czy amunicję,
tylko zatrudniłbym skuteczną agencję public relations z Ma-dison Avenue. Rozmawiałem z kilkoma przedstawicielami
tutejszych TLR
władz. Pytałem, dlaczego nie przypomną światu, co wycierpieli. Odpowie-dzieli, że tylko odpierają ataki.
— Przecież mają tu jednostki Narodów Zjednoczonych — przypomniał
Angus.
— Chcesz wiedzieć, co one robią? Wyciągają pieniądze od różnych narodów tylko po to, żeby stacjonujący tam żołnierze
mogli spokojnie obserwować czystki etniczne. Po co o tym wspominam? Bo to ludobójstwo! Czy cierpienia Żydów niczego
ludzkości nie nauczyły? Spójrzcie tylko na Bo-
śnię — argumentował James.
— Jaka pyszna ta jagnięcina — wtrąciła wesolutko Olivia. — Skosztuj no tylko, Trevorze. Zupełnie jak u mamy.
— Moja umiała tylko otwierać puszki — odburknął Trevor.
Co za niedobrane towarzystwo, pomyślała Agatha. Weźmy choćby mnie i Jamesa. Namiętnie dyskutuje o polityce, ale na nasz
temat nie mogę z niego nic wyciągnąć. A propos namiętności. Czy była motywem zabójstwa? Lecz George Debenham, chudy i
blady jak żona, zawsze wykazywał
opanowanie i traktował innych z rezerwą. Z kolei ich przyjaciel, Harry Tembleton, ukrywał twarz za parą grubych okularów.
Stary, siwy, łysiejący, stanowił niemal lustrzane odbicie Angusa. Być może należeli do jakiegoś szczególnego typu staruszków
osobliwie przywiązanych do par małżeń-
skich.
— Czy byłeś kiedykolwiek żonaty, Harry? — spytała.
— Tak, ale żona zmarła dwadzieścia lat temu.
— A ty, Angusie?
— Nigdy nie spotkałem osoby, która by mi odpowiadała — wyznał
TLR
Angus ze smutkiem. Gdy nie używał rodzimej gwary, mówił poprawną angielszczyzną z nieznacznym szkockim akcentem. —
Szkoda, że nie pozna-
łem kogoś takiego jak Rose.
Agatha zerknęła na Trevora, aby sprawdzić, jak zareaguje na te słowa, ale wyglądał na pogrążonego w smutku.
— A co z tobą, Agatho? — spytała Olivia. — Rose mówiła, że o tobie czytała. Twój mąż został zamordowany, kiedy
zamierzałaś poślubić Jamesa. Cud, że James ci wybaczył.
— Nie wybaczył i nigdy nie wybaczy — odparła Agatha ze łzami w oczach.
Wstała raptownie, poszła do łazienki i oparła się o umywalkę.
Co się ze mną dzieje? — myślała z przerażeniem. Czy to skutek meno-pauzy? Może powinnam zastosować hormonalną terapię
zastępczą? Albo iść do dobrego psychiatry, żeby mi wytłumaczył, że moja niezdrowa fascy-nacja Jamesem to skutek choroby
psychicznej?
Z ociąganiem opuściła toaletę i wróciła do ogrodu. Nagle stanęła jak wryta ze wzrokiem wbitym w wejście do restauracji.
Niski mężczyzna o subtelnej, wrażliwej twarzy stał w progu, rozgląda-jąc się dookoła. Agatha ruszyła w jego kierunku.
— Charlesie! — zawołała.
Sir Charles Fraith, baronet, spojrzał na nią.
— Zabawne — stwierdził. — Właśnie o tobie myślałem, Agatho. W
hotelu usłyszałem, że zamordowano jakąś Angielkę, więc przyszłaś mi do głowy.
TLR
Agatha uczestniczyła w śledztwie, gdy na gruntach Charlesa znaleziono martwego wędrowca.
— Chciałbyś się do nas przyłączyć? — spytała, wskazując towarzystwo przy stoliku, które ich obserwowało.
— Widzę tego Laceya, którego omal nie poślubiłaś. Otacza go dość dziwna zbieranina. Nie, raczej mnie do nich nie ciągnie.
— Co tu robisz?
— Odpoczywam. A ty? Przyjechałaś z Laceyem w podróż poślubną?
— Nie. Obecnie łączą nas tylko koleżeńskie stosunki.
— Jeśli tak, to chodźmy gdzieś na drinka.
— Nie zjadłbyś czegoś?
— Nie. Wędrowałem po uliczkach i zaułkach w poszukiwaniu chłodnego miejsca, gdzie można się czegoś napić.
— Wypada przynajmniej przywitać się z moimi znajomymi — zasugerowała Agatha, bo chętnie przedstawiłaby baroneta
Olivii.
— Raczej nie. Wszyscy poszliby z nami. Ulotnijmy się po cichu.
Nieoczekiwana propozycja potajemnej ucieczki z Charlesem przemó-
wiła do wyobraźni Agathy.
James zagadywał Olivię tylko po to, by Agatha nie zorientowała się, jak niecierpliwie wyczekuje jej powrotu. Nie rozpoznał
Charlesa częściowo przesłoniętego palmą. Widział tylko, że Agatha rozmawia z jakimś męż-
czyzną. Gdy ponownie zwrócił głowę w tamtą stronę, obydwoje znikli.
TLR
Dziesięć minut później Agatha z Charlesem siedzieli w kawiarence przed hotelem Pod Kopułą. Charles zamówił brandy dla
obojga, usiadł wygodnie i patrzył bezmyślnie na morze.
— Słyszałam, że się ożeniłeś — zagadnęła Agatha.
— Zaręczyłem — sprostował Charles. — Ale nam nie wyszło. Sarah była bardzo związana z rodzicami. Porządni ludzie, ale
jej ojciec działał mi na nerwy. Wiesz, co mam na myśli?
— Mniej więcej — odrzekła.
Wyobraziła sobie, jaki dystans dzielił przedstawicieli klasy średniej od arystokraty.
— Uwielbiali wydawać długie kolacje. Zapraszali okropnych nudzia-rzy. Siedziałem jak na szpilkach, niecierpliwie
wyczekując końca. Błaga-
łem ich w myślach, by już podali ser na zakończenie posiłku.
— A więc zerwałeś zaręczyny? A co u Gustava?
Gustav był kamerdynerem Charlesa.
— Odszedł, kiedy się zaręczyłem. Okropny z niego snob.
— Co teraz robi?
— Pracuje jako maitre d'hótel w Genewie.
— Zatrudniłeś kogoś na jego miejsce?
— Nie. Dziś niełatwo nająć kogoś do służby. Podobno to anachronizm.
Zatrudniam kobiety ze wsi do sprzątania. Gdy przychodzi więcej ludzi, za-mawiam jedzenie z cateringu. Co to za historia z tym
morderstwem?
Agatha opowiedziała mu wszystko. Za każdym razem, gdy powtarzała TLR
relację, odbierała opisywane wydarzenia jako mniej rzeczywiste.
Charles zwrócił na nią swe wodniste oczy.
— No i co? Prowadzisz śledztwo?
— Nie — mruknęła ponuro. — Prawdę mówiąc, powinnam wrócić do Jamesa i spróbować się dowiedzieć o nich wszystkich
czegoś więcej.
Chciałam wysłać faks do Billa Wonga, mojego przyjaciela z policji w Mirce— sterze, żeby zebrał dla mnie informacje na
temat ich przeszłości, ale James kazał mi zaczekać.
— Poproszę w hotelu Pod Kopułą, żeby wysłali faks, jeśli chcesz.
Do diabła z Jamesem! — pomyślała Agatha. Dlaczego nie wykazać trochę własnej inicjatywy?
— Nie mam tu ani maszyny do pisania, ani komputera.
— Napisz ręcznie. W końcu to nie List do Rzymian. Najwyżej parę lini-jek.
— Tak zrobię.
— Grzeczna dziewczynka — pochwalił Charles, po czym według jej oceny stracił zainteresowanie dla sprawy.
— A co tam w domu? — spytała, choć jej myśli krążyły wokół Jamesa.
Zastanawiała się, jak przyjął jej zniknięcie. Wedle swojej oceny popełniła gruby nietakt, znikając bez słowa. Najgorsze, że
odchodząc, ustąpiła pola Olivii.
— Nic nowego. Spójrz, jaka ładna dziewczyna.
Zdenerwował Agathę, jak każdy facet, który w towarzystwie kobiety TLR
chwali urodę innej. Ale za bardzo jej zależało, żeby Charles załatwił wysłanie faksu, by go popędzać.
W końcu zawołał kelnerkę i zapłacił rachunek.
Kierownik hotelu był jeszcze w pracy. Zgodził się nadać faks. Agatha napisała swoją prośbę na kartce. Poprosiła o przesłanie
odpowiedzi na adres hotelu.
— Dopiszę opłatę do pańskiego rachunku — zaproponował kierownik Charlesowi.
— To nie mój faks. Pani Raisin zapłaci.
— Gdzie pani mieszka? — spytał kierownik. — Mój księgowy przyśle pani rachunek.
Agatha napisała swój adres.
— Pójdę już spać — oznajmił Charles, powstrzymując ziewnięcie.
— Nie odwieziesz mnie do domu? Przyjechałam do restauracji samochodem Jamesa.
— Jestem zbyt zmęczony. Zamówię ci taksówkę.
Charles poprosił w recepcji o zamówienie taksówki, skinął jej głową i odszedł.
— Dziś duży ruch. Musi pani poczekać około dziesięciu minut — poinformowała recepcjonistka.
— Zaczekam przy barze.
Agatha ruszyła w stronę baru. Stanęła w progu jak wryta na widok Charlesa. Stał z kieliszkiem w ręku i gawędził z grupką
Turczynek. Poczuła TLR
się zlekceważona, zarówno przez Jamesa, jak i Charlesa.
Wróciła do recepcji i tam zaczekała na transport. Lecz gdy dotarła na miejsce, zobaczyła ciemne okna, a to James miał klucze.
Poprosiła kierowcę, żeby zawiózł ją do restauracji Otomański Dom. Tam dowiedziała się, że towarzystwo pół godziny
wcześniej opuściło lokal. Pomyślała więc, że mi-nęli się w drodze. Wróciła do willi, lecz znów zastała ją zamkniętą. Zrezy-
gnowana poprosiła taksówkarza, żeby zawiózł ją z powrotem do hotelu Pod Kopułą.
Nie było tam Jamesa ani nikogo z pozostałych. Dokąd poszli? Usiadła w recepcji i rozglądała się dookoła ponurym wzrokiem.
— Ty jeszcze tutaj? — wyrwał ją z odrętwienia głos Charlesa zmierzającego w jej kierunku.
— Tak — potwierdziła z zakłopotaniem. — James jeszcze nie wrócił, a tylko on ma klucze.
— Już późno. Pora spać. W moim pokoju stoi wolne łóżko. Możesz z niego skorzystać — zaproponował po chwili wahania.
— Bardzo chętnie — odparła z wdzięcznością. — Padam z nóg po tym nocnym rajdzie.
— No to chodź — zachęcił, ruszając w stronę windy. — Tylko nie używaj mojej szczoteczki do zębów.
Gdy weszli, podał jej piżamę.
— Możesz w niej spać. Wykąp się pierwsza.
Agatha umyła się i przebrała.
TLR
— Śpisz przy oknie — poinformował Charles, gdy wyszła z łazienki.
— Mam nadzieję, że nie chrapiesz.
— Chyba nie. W każdym razie nikt dotychczas nie narzekał — dodała ze łzami w oczach.
— Popłacz sobie. Nic lepiej nie pomaga na smutki. Potem się czegoś napijemy i uśniesz jak niemowlę.
Wszedł do łazienki. Agatha patrzyła ponuro przed siebie. Tęskniła za bębniącym o strzechę angielskim deszczem, kotami
śpiącymi w nogach łóżka. Co, do licha, robiła na krańcu świata, dzieląc pokój z ekscen-trycznym baronetem?
W końcu wrócił do sypialni we wzorzystej piżamie. Otworzył okno i okiennice.
— Na balkonie jest stolik. Chodź, posiedzimy trochę. Agatha się zgodziła. Ciepłe, słodkie powietrze i szum morza niosły
ukojenie.
— Nie umiem robić koktajli, ale mamy brandy. Miejscowy wyrób, lecz całkiem niezły.
Przez chwilę popijali w milczeniu. Potem Charles zapytał:
— Co cię trapi?
— Skąd takie przypuszczenie?
— Przed chwilą byłaś bliska łez.
Agatha, lekko odurzona alkoholem, zaczęła mówić. Opowiedziała o Jamesie, o tym, co ich kiedyś łączyło, o niezdrowym
zauroczeniu.
— Ja się tak kochałem w dziewczynie w wieku siedemnastu lat —
TLR
skomentował Charles, gdy skończyła. — Nazywają to młodzieńczą fascy-nacją.
— Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz.
Charles uniósł kieliszek i oglądał zawartość w świetle księżyca.
— Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że to nie w porządku trzymać cię cały czas w odwodzie?
— Postąpiłam wobec niego niewłaściwie. Nigdy mi nie wybaczy.
— W takim razie nie powinien cię wodzić za nos, tylko powiedzieć wprost, że niepotrzebnie za nim jechałaś, i odprawić cię z
powrotem.
Agatha spuściła głowę.
— Myślę, że on mnie nadal kocha.
— Marzenie ściętej głowy. A propos marzeń, pora spać.
Agatha westchnęła, osuszyła kieliszek i podążyła za nim do sypialni.
Dziwne, że w piżamie Charles wyglądał równie nobliwie jak w wizytowym garniturze.
Położyła się do łóżka. Dostała zawrotów głowy od nadmiaru alkoholu.
— Przesuń się — powiedział Charles.
— Co takiego?
— Przesuń się. — Położył się obok niej i wziął ją w ramiona.
— Co ty wyprawiasz?
— A jak myślisz? TLR
Pochylił głowę i pocałował ją powoli. Och, przecież to tylko pocałunek, pomyślała zamroczona alkoholem. Całował
zmysłowo, kojąco, trochę jak we śnie. Zapomniał włączyć klimatyzację i zostawił okno otwarte. Ca-
łował ją bardzo długo, nim zdjął jej piżamę. Tylko tego mi jeszcze brakowało, pomyślała w ostatnim przypływie zdrowego
rozsądku.
O piątej rano obudził ją przenikliwy dzwonek telefonu. Charles podniósł słuchawkę. Usłyszała, jak mówi:
— Tak, Jamesie, jest tutaj. Nie miała dokąd pójść, więc użyczyłem jej wolnego łóżka.
— Jedzie tu — poinformował ją po odłożeniu słuchawki i pospiesznie włożył piżamę.
Agatha popędziła do łazienki, gdzie zostawiła ubranie. Odkręciła wodę, szybko wykąpała się, wytarła i ubrała. Z zewnątrz
dobiegły ją głosy. Zerknęła z przestrachem w lustro, ale nie znalazła na twarzy śladu nocnego szaleństwa. Wróciła do pokoju.
— Ale nam narobiłaś strachu! — powitał ją James wesoło. — Policja szuka cię w całej okolicy.
— Gdzie byliście? — dopytywała Agatha, unikając wzroku Charlesa.
— Byłam w willi, w restauracji, ale wszelki ślad po was zaginał.
— Poszliśmy do baru. Dziękuję, Charlesie, że się nią zaopiekowałeś.
Przypuszczam, że to z tobą rozmawiała w restauracji. Dlaczego nie podszedłeś się przywitać?
— Cała przyjemność po mojej stronie — odparł Charles, ignorując ostatnie pytanie. — A teraz wybaczcie, ale jeszcze trochę
sobie pośpię. Jestem wyczerpany. To chyba wpływ morskiego powietrza.
TLR
James wyszedł pierwszy. Agatha w drzwiach odwróciła głowę i zerknęła na Charlesa. Lecz jego gładka twarz nie zdradzała
żadnych uczuć.
Ach, ci mężczyźni! — pomyślała. Nigdy ich nie zrozumiem.
Rose Macaulay opisała twierdzę świętego Hilariona jako „zamek elfów z bajki". Podobno zainspirował twórców
animowanego filmu o Śpiącej Królewnie. Usytuowany na urwistym zboczu, osiemset metrów nad równiną, zasłynął jako
rezydencja, w której Ryszard Lwie Serce spędził miodowy miesiąc. Zamek składa się z trzech odrębnych części, zbudowanych
na różnych poziomach. Najwyższa, do której można dojść po stromych wy-deptanych schodach, nazywa się wieżą Księcia
Johna. Rozliczne znaki po drodze informują w różnych językach o zakazie fotografowania. Nikt jednak nie zwraca na nie
uwagi, podobnie jak nikt z miejscowych nie przestrzega limitu prędkości czy zakazu zatrzymywania się.
Następnego popołudnia Agatha wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Po jednej stronie daleko w dole lśniło błękitne
Morze Śródziemne.
Po drugiej ujrzała ruiny zamku, wysoko na tle bezchmurnego nieba. Pachniało sosną, cykady grały swą melodię podobną do
dźwięku maszyny do szycia.
James pozwolił jej pospać. Wbrew swym zwyczajom milczał przez ca-
łą krętą drogę do zamku. Agathę dręczyły wyrzuty sumienia, że przespała się z Charlesem. Co w nią wstąpiło? A w niego? W
ciągu całego wieczoru ani razu nie okazał, że go pociąga. Prawdopodobnie uznał ją za łatwą zdobycz. Poczuła, że płoną jej
policzki.
— Zarumieniłaś się — zauważył James. — Gorąco ci?
— Tak — potwierdziła skwapliwie. — Tu na górze słońce mocno pra-
ży.
TLR
Razem opuścili parking, minęli małą kawiarenkę i weszli po schodach do pierwszej części twierdzy. Agatha była śmiertelnie
zmęczona. Kiedy się potknęła, James chwycił ją za ramię z niespodziewaną gwałtownością i warknął:
— Nie sądziłem, że Charles to twój serdeczny kumpel.
— Wcale nie — zaprzeczyła Agatha, wyszarpując rękę. — Znam go, tak jak ty, tylko z tamtej sprawy.
— Tak też myślałem. Więc dlaczego wyszłaś z nim tak bez słowa wy-jaśnienia?
— Obserwował wasze towarzystwo. Stwierdził, że mu nie odpowiada, więc zaprosił mnie na drinka — tłumaczyła się. — Co
w tym złego?
— Niby nic, ale czemu z nim wyszłaś? Chyba z czystego snobizmu, moja droga przyjaciółko. Jest baronetem.
— Nieprawda! Miałam po prostu serdecznie dość tej całej kompanii!
— Więc zostawiłaś mnie z nią, żebym sam spróbował coś wykryć.
Wystarczyło, żeby pomniejszy arystokrata wszedł ci w drogę, żebyś pogna-
ła za nim na oślep.
— Nieprawda. Wysłałam faks do Billa Wonga.
— Co takiego?
— Wysłałam faks z hotelu Pod Kopułą. Charles skontaktował mnie z kierownikiem hotelu i...
— Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie uprzedzić?
TLR
— Ciekawe jak? Nie było cię tam.
— Nie pomyślałaś, żeby wziąć taksówkę? Nie musiałaś wskakiwać ob-cemu facetowi do łóżka.
— Spałam na dodatkowym, wolnym. Przedtem dwa razy pojechałam do willi. Nie zastałam cię. Miałam krążyć po okolicy
całą noc, czekając, aż wrócisz? Nie mamy zapasowych kluczy?
James sięgnął do kieszeni i wręczył jej klucze.
— Jackie przyniosła je dzisiaj rano. Te są od frontowych drzwi, te od tylnych, a te od wejścia na taras.
— Dziękuję — odrzekła z godnością. — Zamierzasz tu stać przez cały dzień? Może jednak obejrzelibyśmy tę kupę gruzów?
Weszli na górę z chmurnymi minami. W końcu Agatha jęknęła:
— Muszę usiąść na chwilę.
Opadła na murek w cieniu. James siadł obok ze wzrokiem wbitym w ziemię u swych stóp. Zapanowało ciężkie milczenie
pełnie niewypowie-dzianych oskarżeń. Agatha wyciągnęła z torebki przewodnik i zaczęła czytać na głos:
— Do tej górnej części twierdzy można się dostać stromą ścieżką (wskazane solidne buty), idąc w kierunku zachodnim wzdłuż
grani, mijając ogromny zbiornik, który musiał pomieścić tyle wody, aby zaopatrzyć mieszkańców na wiele miesięcy. Na
szczycie należy skręcić w prawo, żeby wejść na górny obwód forteczny przez frankoński łuk. Na północy od wej-
ścia znajduje się więcej pomieszczeń kuchennych a na najdalszym (zachod-TLR
nim) krańcu płaskowyżu długi, wąski budynek mieszczący dawne aparta-menty królowej. Na wyższej kondygnacji „okno
królowej" zachowało sporo oryginalnych elementów, takich jak maswerki i przymurki*4.
— Spałaś z nim? — spytał nagle James, przekrzykując czytającą Agathę.
— Nie bądź głupi. Chodźmy.
4 Maswerk — dekoracyjny, geometryczny wzór z kamienia lub cegły, używany do wypełniania górnej części gotyckiego okna.
Przymurek — niski mur dobudowany do wyższego muru. (przyp. tłum.)
— Idź sama — odburknął.
Wstała i ruszyła mozolnie pod górę. W głowie miała zamęt. James zachowywał się jak zazdrośnik. Ale dlaczego? Przecież nie
wykazywał naj-mniejszego uczuciowego zaangażowania. Jeśli go interesowała, starannie to ukrywał. Z całego serca żałowała,
że uprawiała miłość z Charlesem. Palił ją wstyd. Gorzkie łzy napłynęły jej do oczu.
Na wyższym poziomie nie zastała ani jednego zwiedzającego. Słyszała, jak przybywają na parking poniżej, ale na razie miała
całą tę część twierdzy dla siebie.
Podeszła do jednego z okien i wyjrzała. Urwiste zbocze opadało w dół
sznurem grani, pokruszonych skał porośniętych sosnami i skarlałymi krze-wami. Powietrze pachniało słodko i świeżo. Nagle
spłynął na nią spokój.
Na chwilę zapomniała o morderstwie, Jamesie, Charle— sie i innych zawi-
łościach swego zagmatwanego żywota.
Położyła torebkę na ziemi u swoich stóp i wsparła dłonie na ciepłych kamieniach po obu stronach okna. Zastanawiała się, czy
królowa Berenga-ria, oglądając ten sam widok, tak samo mocno kochała angielskiego króla TLR
Ryszarda jak krępa, niemłoda Agatha kocha swojego Jamesa.
Nagle wyczuła czyjąś obecność i falę agresji. Mimo że się nie odwróci-
ła, wiedziała, że ktoś wszedł. Wsparła mocniej dłonie na murze po obu stronach okna, oczekując kolejnych pytań w sprawie
Charlesa.
Ten mocny chwyt uratował jej życie.
Otrzymała cios w plecy tak silny, że mało brakowało, a runęłaby w przepaść.
— Ratunku! Pomocy, mordują! — krzyknęła rozpaczliwie tak głośno, że jej głos, słyszany w całej twierdzy świętego
Hilariona, spłoszył ptaki z drzew na zboczu wzgórza.
James usłyszał wołanie i popędził w górę po schodach. Gdy wpadł do komnaty, Agatha, blada jak ściana, powoli odwróciła
się ku niemu.
— Czy to ty? — zdołała wykrztusić. — Ty to zrobiłeś?
— Co takiego? Co się stało? Dlaczego krzyczałaś?
Szybko zgromadził się tłum turystów.
— Ktoś mnie popchnął — mówiła roztrzęsiona. — Usiłował wypchnąć mnie przez okno.
Do komnaty napływali taksówkarze i kolejni zwiedzający.
Przed tłum przecisnął się policjant w towarzystwie przewodnika. Agatha opowiedziała, co ją spotkało, a przewodnik
przetłumaczył jej relację.
— Proszę pójść z policjantem do kawiarni na parkingu i tam zaczekać
— polecił na koniec.
TLR
James wyprowadził Agathę z pomieszczenia i pomógł jej zejść po schodach. Wielojęzyczny tłum podążył za nimi.
James zamówił Agacie brandy.
— Wytłumacz mi jeszcze raz, co się wydarzyło — poprosił łagodnym tonem.
Upiła łyk trunku.
— Stałam tam i wyglądałam przez okno. Gdybym nie oparła mocno rąk o ściany, zostałabym wypchnięta na pewną śmierć.
Myślałam, że to ty, Jamesie.
— Dlaczego ja?
— Sądziłam, że nadal jesteś na mnie zły. Czułam za plecami obecność nieprzychylnie nastawionej osoby. Dlatego się nie
odwróciłam. — Nagle popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami. — Czy Olivia i jej towarzysze też tu przyjechali?
— Nie widziałem żadnego z nich. Ale nie odważyliby się...
— Spostrzegłam ich za swoimi plecami w szybie wystawy jubilera w Nikozji, kiedy omawialiśmy plany wyjazdu do twierdzy
świętego Hilariona i dyskutowaliśmy, czy nie należałoby wysłać faksu do Mircesteru z prośbą o szczegóły ich życiorysów.
— Nikogo z nich nie dostrzegłem. Gdyby zaatakowało cię któreś z nich, musieliby mnie minąć, idąc do góry.
— Dlaczego wszystkie nieszczęścia zawsze spadają na mnie? — jęknę-
TLR
ła Agatha. — Czemu nikt nie napadnie na ciebie?
— Ponieważ ja się tak natrętnie nie wtrącam w cudze sprawy.
Z ulicy dochodziło coraz głośniejsze wycie syren, w miarę jak nadjeż-
dżały kolejne radiowozy.
A potem nadszedł Pamir, jak zwykle schludnie ubrany i sprawiający wrażenie, że nie przeszkadza mu upał.
Znużona Agatha po raz kolejny powtórzyła swoją historię.
Pamir starannie zanotował jej słowa, że zostali podsłuchani, gdy snuli plany wyjazdu do zamku świętego Hilariona. Agatha
przemilczała część rozmowy dotyczącej faksu do Mircesteru. Później zaczął wypytywać, czy coś szczególnego wydarzyło się
podczas wspólnej kolacji w Otomańskim Domu.
— Musi pan zapytać Jamesa — doradziła. — Ja wyszłam.
— Ach tak — potwierdził po sprawdzeniu notatek.
— Policja została zawiadomiona, że nie wróciła pani do domu. Później odnaleziono panią w sypialni pana Charlesa Fraitha.
— To mój stary przyjaciel — poinformowała Agatha.
— Zaskoczyło mnie, że go tu spotkałam. Ponieważ zaproponował
drinka, skorzystałam z zaproszenia. Gdy wróciłam do willi, nie zastałam Jamesa. Pojechałam więc z powrotem do restauracji,
ale wszyscy już wyszli, a potem do hotelu Pod Kopułą, ale tam też ich nie znalazłam. Charles zaproponował mi wolne łóżko w
swoim pokoju. Ponieważ byłam bardzo zmęczona, przyjęłam tę propozycję.
TLR
Pamir zwrócił nieprzeniknione spojrzenie na Jamesa.
— Czy był pan zazdrosny?
— O co?
— O obecną tu panią Raisin. O jej postępowanie. Najpierw jadła kolację z obcym biznesmenem, a teraz dzieliła sypialnię z
Anglikiem, ale nie z panem.
— Nie mam żadnych powodów do zazdrości. Przywykłem do jej dzi-wactw.
— Dlaczego opuściła pani przyjaciół, nie mówiąc, dokąd się udaje? —
dociekał dalej Pamir po ponownym sprawdzeniu notatek.
— Ponieważ sir Charles nie życzył sobie ich poznać. Pozwolę sobie przypomnieć, że nie uważam ich za przyjaciół. Połączyło
nas tylko to za-bójstwo.
— Ale wygląda na to, że pan Lacey ich polubił.
— Dopóki zabójca nie zostanie wykryty, pozostaję w kręgu podejrzanych — odparł James. — Pomyślałem, że jeśli spędzę z
nimi więcej czasu, dowiem się o nich czegoś więcej.
— Ach, znów angielski detektyw amator jak pani Raisin. Tyle że ją bardziej zainteresował sir Charles.
— Proszę nie robić ze mnie babilońskiej nierządnicy! — wrzasnęła Agatha purpurowa z gniewu. — Znam Charlesa od dawna.
Zaskoczyło mnie, że go spotkałam. Jeśli chce pan znać prawdę, nie cierpię Debenhamów, dlatego skorzystałam z okazji
ucieczki. Wiem, o co pan teraz zapyta.
Nie, nie powiadomiłam Jamesa, gdzie idę. Nie jest moim mężem!
TLR
— Omal nim nie został — przypomniał Pamir. — No dobrze, zacznij-my jeszcze raz od momentu opuszczenia komendy
policji.
Agatha popatrzyła błagalnie na Jamesa. Zbyt wiele na nią spadło. Omal jej nie uśmiercono. Tymczasem on siedział z kamienną
twarzą i pozwalał
temu glinie ją maglować.
Tak więc każde z nich powtórzyło swoją opowieść. James zeznał, że gdy Agatha opuściła lokal, skończyli jeść i poszli do
baru na drinka. Ze względu na żałobę Trevora nie poruszali tematu morderstwa.
W końcu pozwolono im odejść. Agatha wstała, cała roztrzęsiona. James wziął ją pod rękę i odprowadził do auta.
— Nadal mamy prowiant — przypomniał. — Urządzimy piknik czy wolisz odpocząć w willi?
— Zapomnij o pikniku, Jamesie. Potrzebuję tylko snu.
Lecz gdy skręcili w wąską uliczkę wiodącą do willi, James gwałtownie nacisnął hamulec i zawrócił.
— Dziennikarze — oznajmił z rozgoryczeniem. — Przybyli przedsta-wiciele brytyjskiej prasy. Nie mam ochoty z nimi
rozmawiać.
— Ja też — zawtórowała mu Agatha. — Znajdź jakieś ładne miejsce w cieniu. Może usnę na dworze.
James zerknął we wsteczne lusterko.
— Ścigają nas. Co robić?
— Zgub ich.
James skręcił i przyspieszył na drodze prowadzącej w góry, znów skrę-
TLR
cił, wjechał w pole za kępę drzew i wyłączył silnik. Słyszeli, jak szosą mkną samochody z dziennikarzami. Gdy ich minęły,
zawrócił na inną nadmorską drogę wiodącą w kierunku wybrzeża, do Kyrenii i dalej.
— Niewiele tu plaży, ale przynajmniej w pobliżu nikogo nie ma —
stwierdził, gdy wreszcie zatrzymał auto.
Na płaskiej skale nad wodą rozłożył chleb, czarne oliwki, ser, kurczaka na zimno, znalazła się i butelka wina.
Agatha sądziła, że nic nie przełknie, ale po pierwszym kęsie poczuła wilczy głód.
Kiedy skończyła jeść, położyła się i zamknęła oczy.
— Nie spałam z Charlesem, słowo daję — zapewniła.
Nie dręczyły jej wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa, ponieważ jej zdaniem to, co robili, trudno nazwać spaniem.
— Wiem — odrzekł James cichutko.
Pewnie nigdy więcej nie zobaczę Charlesa, pomyślała Agatha, nim zapadła w sen.
James obserwował ją przez chwilę. Później podszedł do samochodu, wziął słomkowy kapelusz i delikatnie przykrył jej twarz.
Zanim wrócili do willi, dziennikarze wyjechali.
— Teraz nadają wiadomości po angielsku — oznajmił James. — Po-słuchajmy, czy powiedzą coś o morderstwie.
W lokalnej stacji telewizyjnej na ogół zatrudniano ładne spikerki, ale TLR
większość z nich fatalnie mówiła po angielsku. Potokowi słów towarzyszy-
ło niewiele zdjęć. Lecz ku zaskoczeniu Agathy tym razem zamieszczono materiał zdjęciowy z konferencji prasowej w hotelu
Pod Kopułą. Za stołem siedzieli Olivia, George, Harry, Angus i Trevor.
Zwykle małomówny Trevor błagał społeczność północnego Cypru, by pomogła policji w wykryciu mordercy ukochanej żony.
Później głośno zaszlochał.
Po nim zabrała głos Olivia. Wystąpiła w prostej czarnej sukni i perłach.
Przybrała zrozpaczoną minę, niczym księżna Diana, gdy opowiadała na wizji o swoim nieudanym małżeństwie z księciem
Karolem. Wyostrzony wzrok zazdrosnej Agathy dostrzegł, że zadbała o odpowiedni wizerunek.
Bladość zawdzięczała pudrowi, włosy starannie uczesała tak, że wyglądały na zmierzwione, a cienie pod oczami namalowała.
Mówiła cicho, z przerwami, że znała Rose krótko, ale bardzo się zaprzyjaźniły.
— Była taka pełna życia — wzdychała. — Co za tragedia, że ktoś je tak brutalnie przerwał!
Potem Angus w niezrozumiały sposób wyraził swój żal po szkocku.
— Darujcie sobie te jęki! — prychnęła Agatha.
— Cicho! — upomniał ją James, pogłaśniając telewizor.
Z kolei George, schrypnięty i onieśmielony, zapewniał, jak bardzo wszystkim brakuje Rose. Tylko Harry Tembleton milczał.
— A teraz prognoza pogody — zapowiedziała spikerka.
— Ciekawe, kiedy się ta konferencja odbyła — powiedział James. —
TLR
Bo skoro wszyscy w niej uczestniczyli, to raczej nie daliby rady przyjechać do zamku świętego Hilariona, żeby wypchnąć cię
przez okno.
— Mogli nas uprzedzić, co zamierzają.
— Nie bardzo. Przecież ich nie widzieliśmy.
Kiedy dotarli do hotelu Pod Kopułą, podszedł do nich kierownik.
— Przysłano pani faks — oznajmił.
Lecz odpowiedź Billa Wonga zawierała tylko jedno zdanie: Zadzwoń do mnie do domu.
— Cholera! — zaklęła Agatha.
— Rozumiem jego punkt widzenia — stwierdził James. — Zapomnij o tym na chwilę. Najlepiej będzie, jak wrócimy i
zadzwonimy. — Następnie zwrócił się do kierownika:
— O której odbyła się ta konferencja prasowa na temat morderstwa?
— O wpół do piątej dziś po południu.
Taka pora nie wykluczała nikogo z kręgu podejrzanych. Agathę napadnięto o pierwszej.
— Nie moglibyśmy stąd zadzwonić? — spytała Jamesa.
— Owszem, ale to dużo kosztuje.
Wrócili więc do willi.
— Zważywszy dwugodzinną różnicę czasu, tam jest jeszcze wcześnie
— obliczył James, podnosząc słuchawkę. — Podaj mi numer.
Agatha wyjęła z torebki oprawny w skórę notatnik. Następnie wyrwała mu słuchawkę.
TLR
— Ja zadzwonię. To mój przyjaciel.
Odebrała pani Wong.
— Bill właśnie wszedł — odpowiedziała. — Pije herbatę. Proszę zadzwonić później.
— Ale ja dzwonię z Cypru! — krzyknęła Agatha.
Na szczęście po drugiej stronie ktoś odebrał pani Wong słuchawkę. Po chwili Bill powitał ją wesoło:
— Widzę, że nie możesz żyć bez zbrodni.
— Jak dobrze cię słyszeć! — Westchnęła z wdzięcznością. — Czy dowiedziałeś się czegoś?
— Nie powinienem spełniać twojej prośby. Nie mów nikomu, od kogo uzyskałaś informacje. A teraz słuchaj.
Gdy Agatha robiła notatki, James nerwowo krążył po pokoju. W końcu powiedziała:
— Bardzo ci dziękuję. Dałeś mi wiele do myślenia. Nie, nie wpadnę w kłopoty. Tak, znalazłam Jamesa. Jest tutaj. Co? Nie,
nie, nie.
James nie potrafił odgadnąć, na jakie pytanie trzykrotnie odpowiedziała przecząco.
Agatha odłożyła słuchawkę, odwróciła się i popatrzyła na Jamesa z triumfem. Zaczęła mu powtarzać uzyskane informacje:
Firma hydrauliczna Trevora źle prosperuje. Syndyk tylko czeka, żeby przejąć ją za długi. Angus zaś jest bardzo bogatym
emerytem, właścicielem sieci sklepów w Glasgow. George Debenham również popadł w kłopoty fi-TLR
nansowe, nierozsądnie inwestując na giełdzie. Przyjacielowi, Harry'emu, nieźle się powodzi. Prowadzi farmę, nie ma długów.
Rose Wilcox wzboga-ciła się na trzech poprzednich małżeństwach. Ostatni mąż przed Trevorem zostawił jej wielki spadek.
— Ciekawe, czy Trevor po niej dziedziczy? — spytała Agatha z płoną-
cymi oczami. — I dlaczego nie dofinansowała jego przedsiębiorstwa, skoro mogła sobie na to pozwolić?
— Najprościej byłoby zapytać samego Trevora, ale na osobności.
Odłóżmy to do jutra, Agatho. Wstąpimy po niego rano i zaproponujemy przejażdżkę.
Lecz Agathę zżerały nerwy.
— Może Bill wie, ale zapomniał mi powiedzieć.
Lecz kiedy ponownie zadzwoniła, pani Wong poinformowała ją oschle, że Bill wyszedł na randkę z nową dziewczyną.
— Taką miłą młodą damą — dodała z naciskiem.
To wyjaśniało wszystko.
James oświadczył, że jest zmęczony i głodny i że zrobi coś do jedzenia.
Agatha siedziała i patrzyła w przestrzeń. Inaczej wyobrażała sobie swój pobyt tutaj. A tu nic — żadnych romantycznych
pocałunków nad Morzem Śródziemnym, nie licząc tych z Charlesem. Ilekroć przypomniała sobie tamten epizod, płonęła ze
wstydu. Jak mogła uprawiać miłość z jednym mężczyzną, będąc zakochaną w innym? Ponieważ nigdy nie kochałaś
prawdziwego Jamesa, tylko jego wyimaginowany wizerunek — od-TLR
powiedział jakiś natrętny głosik w jej głowie. Ten wymarzony zawsze po-stępował tak, jak należy i mówił to, czego
oczekiwała, podczas gdy rze-czywisty był chłodny i pełen rezerwy. Agatha westchnęła boleśnie. Jej uczucie słabło z każdym
dniem.
Przy kolacji James oznajmił:
— Chciałbym wyrównać rachunki z Mustafą, przecież mnie oszukał.
Idę o zakład, że handluje narkotykami. Nie sądzę, żeby otoczył się taką bandą łajdaków tylko dlatego, że prowadzi burdel.
— To ryzykowne przedsięwzięcie — zauważyła Agatha.
— Tak jak węszenie w związku z morderstwem, co jak do tej pory cię nie powstrzymywało.
— No dobra, pomogę ci.
— Nie tym razem. Sam sobie z nim poradzę — oświadczył stanowczo James.
TLR
Rozdział V
Gdy Agatha rano zeszła na dół, na kuchennym stole znalazła kartkę od Jamesa z krótką informacją:
Wyjeżdżam w sprawach prywatnych. Prawdopodobnie wrócę w porze lunchu.
Zaklęła, zwinęła kartkę w kulkę i wrzuciła do kosza. Pomyślała z rozgoryczeniem, że już nie są drużyną. Zaparzyła sobie kawę
i usiadła przy stole. Rozpamiętywała po kolei każdą chwilę, gdy okazywał jej chłód, iry-tację i obojętność, póki nie upewniła
się, że już nic do niego nie czuje.
Wtedy postanowiła pojechać do Kyrenii i poprowadzić śledztwo na własną rękę. Dzień wstał szary, ciepły i parny. Szczyty
gór skrywały obłoki mgły.
Zaparkowała w zaułku i poszła piechotą do hotelu Pod Kopułą. Z hotelu wychodzili rozgadani angielscy turyści o starannie
modulowanych gło-TLR
sach. Północny Cypr najwyraźniej stał się ostatnią ostoją dystyngowanego towarzystwa w obszarze śródziemnomorskim.
Nie zastała w pokojach ani Olivii, ani jej kompanów. Poszła więc do jadalni. Kilka osób jadło późne śniadanie, ale
poszukiwani przez Agathę nie należeli do ich grona. Natomiast przy oknie siedział Charles z filiżanką ka-wy w smukłych
dłoniach. Patrzył rozmarzonym wzrokiem na morze.
Po chwili wahania Agatha wzruszyła ramionami i podeszła do jego stolika. Charles podniósł na nią wzrok.
— Dzień dobry. Gdzie twój pies stróżujący?
— Jeśli masz na myśli Jamesa, wyjechał gdzieś sam. Widziałeś Debenhamów lub zrozpaczonego wdowca?
— Minęłaś się z nimi. Już zjedli śniadanie. Wspominali, że zamierzają zwiedzić Bellapais.
— Co to takiego?
— Miejsce upamiętnione przez Lawrence'a Durella w książce Bitter lemons. Jest tam gotyckie opactwo. Jeśli chcesz, to cię
zawiozę. Nie mam nic innego do roboty. Prawdę mówiąc, zaczynam się nudzić. Myślę o powrocie do domu.
Agatha usiadła obok.
— Dlaczego się ze mną przespałeś? — spytała.
— Używasz strasznie staroświeckich określeń. A dlaczego uprawiałem z tobą seks? Powiedzmy, że uległem nastrojowi chwili
pod wpływem brandy i blasku księżyca nad morzem.
Agatha popatrzyła na niego z zaciekawieniem.
TLR
— Nie zawstydza cię to wspomnienie?
— Ani trochę. Doskonale się bawiłem. Napijesz się kawy czy wyru-szamy?
— Możemy jechać — odburknęła nadąsana. Jej zdaniem prawdziwy dżentelmen przynajmniej udawałby, że coś do niej czuje.
W jego wynajętym aucie wyciągnęła z torebki przewodnik i odnalazła Bellapais.
— Co piszą? — spytał Charles.
— Opactwo de la Paix zostało ufundowane około tysiąc dwusetnego roku przez Aimery'ego de Lusignana dla zakonu
augustianów, zmuszonych przez Saracenów do opuszczenia swej Bazyliki Grobu Świętego w Je-rozolimie. Ze względu na
kolor habitów nazywano je niekiedy Białym Opactwem. Król Hugues był głównym darczyńcą klasztoru. Dzięki jego hojności
opactwo rozrosło się i zyskało takie wpływy, że arcybiskup Nikozji miał kłopoty z utrzymaniem nad nim władzy aż do inwazji
Genueńczyków w tysiąc trzysta siedemdziesiątym drugim. W tym roku jego skarby zostały złupione. Opactwo nigdy nie
odzyskało dawnej świetności. Za panowania Wenecjan jeszcze bardziej podupadło, materialnie i moralnie. Do szesnastego
wieku wielu mnichów miało żony, niektórzy więcej niż jedną...
— Wystarczy — przerwał Charles. — Dowiem się reszty na miejscu.
— Czy słyszałeś, co mnie spotkało w zamku świętego Hilariona?
— Podobno ktoś próbował wypchnąć cię przez okno. Prawdopodobnie rozgniewany turysta. Czy czytałaś wtedy przewodnik?
— Nie — odburknęła z urazą. — O mało nie zginęłam.
TLR
— Popatrz na te wszystkie wille. Istny labirynt — zauważył Charles, gdy wjechali do wioski Bellapais.
— A gdzie opactwo? Chyba przegapiliśmy zakręt.
Agatha ponownie zajrzała do książki.
— Piszą, że do ruin można dotrzeć, skręcając w prawo z głównej drogi nadmorskiej na wschodnich obrzeżach Girne, za
znakami na Dogankoy i Beylerbeyi. Gir— ne to turecka nazwa Kyrenii.
-Wiem, serduszko. Nie pouczaj mnie więcej. Sam trafię.
Wkrótce zaparkowali przed opactwem w cieniu autokaru.
Weszli południowo-zachodnim wejściem przez sklepioną, ufortyfiko-waną bramę.
— Zapomniałam poszukać ich samochodu! — przypomniała sobie Agatha.
— Czy jego?
— Debenhamów, ich przyjaciół i Trevora. Po to tu przyjechałam.
— Cóż, ja chciałbym obejrzeć krużganki — odparł Charles, ruszając przed siebie.
W blezerze, białych marynarskich spodniach, białym kapeluszu typu panama i białej koszuli z krawatem w paski wyglądał jak
typowy Anglik.
Agatha podążyła w jego ślady. Szła jednak powoli, z godnością. Nie zamierzała za nim gonić jak suczka za swoim panem.
Klasztor otaczały fragmenty arkad. W upale słychać było brzęczenie owadów. Mgła uniosła się i wszystko dokoła oświetlały
jasne promienie TLR
słońca. Zastanawiając się bez większego zaciekawienia, dokąd poszedł
Charles, oglądała rzeźbione guzy i wsporniki na sklepieniach przedstawia-jące ludzkie i zwierzęce głowy, rozety z herbu
Lusignanów, gdy usłyszała za sobą szorstki głos:
— Znowu chodzisz i węszysz dookoła.
Agathę zamurowało. Odwróciwszy się, ujrzała Trevora. Stał z rękami zaciśniętymi w pięści, z różową twarzą wykrzywioną z
gniewu.
— Posłuchaj — warknął, wysuwając głowę do przodu. — To mnie zamordowano żonę, zrozumiano? Nie życzę sobie, żeby
jakieś wścibskie babsko wtykało nos w nie swoje sprawy i rzucało policji kłody pod nogi.
Agatha odstąpiła krok do tyłu.
— Rozumiem, że cierpisz, Trevorze — usiłowała go ułagodzić pojed-nawczym tonem. — Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że
każdy drobiazg może pomóc. Mam pewne doświadczenie.
Trevor chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
— Odwal się, bo spotka cię coś złego.
— Zostaw ją! — Zza pleców dobiegł spokojny głos Charlesa.
Trevor puścił Agathę, odwrócił się i wyszedł chwiejnym krokiem.
— Nic ci nie zrobił? — dopytywał Charles.
— Trochę mnie nastraszył. Myślałam, że mnie pobije. Groził mi.
— Teraz? Dlaczego?
— Ostrzegł, że jeśli nie zaprzestanę śledztwa, spotka mnie coś złego.
TLR
— Był pijany?
— Nie wiem — jęknęła. — Jaka szkoda, że Jamesa tu nie ma.
— A gdzie jest?
— Ma za złe swemu dawnemu pośrednikowi Mustafie, że oszukał go przy wynajmie domu. Ten pośrednik prowadzi dom
publiczny, ale James podejrzewa, że prócz tego handluje narkotykami.
— To nie Anglia. Niech ten głupiec lepiej nie ryzykuje, jeśli nie chce skończyć w basenie portowym w Kyrenii.
— Och, James potrafi zadbać o siebie. Wygląda na to, że Trevor mógł
zamordować Rose. No wiesz, dla pieniędzy.
— Nic nie wiem. Opowiedz mi.
Agatha się zawahała. Tak istotne informacje powinna omawiać wy-
łącznie z Jamesem. Byłby wściekły, gdyby wyjawiła ich sekrety Charlesowi. Ale przeżyła wstrząs. Trevor śmiertelnie ją
wystraszył. Poza tym nie by-
ło przy niej Jamesa tylko rzeczowy, dociekliwy Charles. Tak więc opowiedziała mu o finansowych kłopotach Trevora. Na
koniec wyraziła zdziwienie, że bogata Rose nie wsparła firmy męża w trudnej sytuacji.
— Moim zdaniem powinniśmy odnaleźć Trevora i resztę i spytać przy świadkach, dlaczego ci groził — orzekł Charles. —
Przemilczymy kwestię jego problemów finansowych. Gdyby dowiedział się o twoich kontaktach z policją, wpadłby w furię.
Przez pozostałą część opactwa: refektarz, krypty, kapitularz i dormito-TLR
ria, przeszli w tłumie turystów: Anglików, Niemców i Żydów. Lecz po Trevorze wszelki ślad zaginął.
— Jeżeli przyjechał z pozostałymi, mogli pójść do jakiegoś baru w wiosce — zasugerował Charles. — Rozejrzyjmy się.
Podjechali z powrotem do wsi Bellapais. Zostawili samochód na parkingu obok restauracji o nazwie Drzewo Lenistwa. Potem
spacerowali wą-
skimi zaułkami, póki Agatha nie wypatrzyła przed kawiarnią dwóch samochodów z naklejkami wypożyczalni Atlantic na tylnej
szybie. Zajrzała do lokalu przez okno.
— Są tam wszyscy — poinformowała. — Może powinnam wrócić i odnaleźć Jamesa, zanim cokolwiek powiem.
— Nie jest twoim mężem, ojcem ani opiekunem — przypomniał Charles, delikatnie popychając ją ku drzwiom. — Wchodź.
Trevor, czerwony i posępny, pił piwo. Oliyia i George Debenhamowie, Angus i Harry zamówili kawę i ciastka.
Agatha przedstawiła Charlesa.
— Miło cię poznać! — zaszczebiotała radośnie Olivia.
— Praktycznie jesteśmy sąsiadami.
Charles zdjął kapelusz, przysunął Agacie krzesło i usiadł. Uśmiechnął
się do Trevora.
— Dlaczego groziłeś Agacie?
— Agacie? — odburknął Trevor grobowym głosem.
— Pani Raisin. Podobno podejrzewasz, że szpieguje w związku z za-bójstwem twojej żony. Widziałem, jak w klasztorze
szarpałeś ją i jej grozi-TLR
łeś.
Wszyscy zwrócili wzrok na Trevora.
— Nie wiedziałem, co robię. Wcześniej trochę wypiłem. Poza tym do-bija mnie to poczucie bezradności. Przepraszam.
— Zachowałeś się skandalicznie. Gdyby wezwała policję, do czego miała pełne prawo, odwieźliby cię do Nikozji w
kajdanach. Czy na pewno twój postępek to tylko skutek rozpaczy i alkoholu? Nie strachu, że Agatha wykryje zabójcę?
Trevor skoczył na równe nogi, z hałasem przewracając krzesło.
— Dajcie mi spokój! — wrzasnął i ruszył ku wyjściu. Nagle przystanął
i dodał już ciszej: — Zaczekam na was w samochodzie. Mam tego dość.
Olivia położyła Charlesowi rękę na ramieniu.
— Musisz wybaczyć nieszczęsnemu Trevorowi — próbowała go ułagodzić. — Robimy dla niego, co możemy, ale bardzo mu
brak Rose. Rozpacz zaćmiła mu umysł.
— Ale czemu oskarża mnie o prowadzenie śledztwa? Przecież nikogo nie szpieguję — skłamała Agatha.
— Pewnie dlatego, że opowiadałaś nam te historie o swoich detektywistycznych sukcesach — wyjaśnił George. — Prawda,
Harry?
Harry skinął głową.
— Tak, gadaliśmy o tym któregoś dnia — potwierdził swym zmęczonym głosem. — Wtedy Olivia powiedziała do Trevora:
„Mam nadzieję, że nasza panna Marple nie będzie wchodziła w drogę policji. To tylko amator-ka. Mogłaby ich skierować na
fałszywy trop". Tak mu powiedziała.
TLR
— Wielkie dzięki, Oliyio. Ty go podjudziłaś — wytknęła Agatha z goryczą.
— To nie tylko moja wina — zaprotestowała Olivia.
— Ty też dołożyłeś coś od siebie, Angusie. Stwierdziłeś, że policja tak bardzo będzie chciała wykryć zabójcę, że wskaże
kogokolwiek, kogo moż-
na rzucić dziennikarzom na żer. Dlatego zgodzą się z każdą, nawet niedo-rzeczną sugestią Agathy. A ty, Harry, przypomniałeś,
że tylko w powie-
ściach detektywi amatorzy służą rzeczywistą pomocą. W prawdziwym życiu czekają, aż policja odnajdzie przestępcę, a potem
przypisują sobie za-sługi. A ty, kochanie, podszepnąłeś Trevorowi, że najwyższy czas, by ktoś powiedział Agacie parę słów
do słuchu — zwróciła się na koniec do męża.
— Naprawdę umiem prowadzić dochodzenie! — zapewniła Agatha z wściekłością. — Jeśli nie wierzycie, zapytajcie
policjantów w Mircesterze albo Jamesa.
— Nie zapominaj, że zdaniem Jamesa błądziłaś po omacku — roze-
śmiała się szyderczo Oliyia.
— Przyjmijcie do wiadomości, że Agatha nie prowadzi żadnego śledztwa — wtrącił Charles. — Zresztą po co? Dla kogo?
Dla takiej ponurej, złośliwej bandy? Chodźmy stąd.
Po opuszczeniu kawiarni Agatha ruszyła rozwścieczona w kierunku parkingu. Dopiero przy samochodzie odwróciła się do
Charlesa.
— Jak mogłeś im tak naubliżać?
— Przestań. Oni wszyscy obrażali ciebie.
— Nie widzisz, że nie chcę sobie robić z nich wrogów? Usiłuję pozy-TLR
skać ich zaufanie, żeby rozgryźć, co naprawdę w nich siedzi.
— Co cię to obchodzi? Czy to naprawdę ważne, kto zabił Rose?
— Tak, bardzo. Ktoś odebrał życie drugiej istocie ludzkiej! Nie można pozwolić, by mordercy uszło to bezkarnie —
argumentowała żarliwie.
— Jeśli koniecznie chcesz przeprosić tę hołotę, to twoja sprawa. Zrobisz to sama. Ja zamierzam zjeść lunch. Wrócimy do
Kyrenii i znajdziemy jakiś lokal.
— Ja wracam do Jamesa. Obiecałam, że będę w porze lunchu albo raczej on tak obiecał.
— Strata czasu. Nie przejmie się, jeśli nie dotrzymasz słowa — skomentował Charles.
— Znajdę zabójcę Rose, nawet gdyby miało to być moje ostatnie śledztwo w życiu — oświadczyła z całą mocą.
— Och, wsiadaj wreszcie.
Agatha zrobiła krok w kierunku siedzenia pasażera i wtedy kamień przeleciał nad jej głową i uderzył w tylną szybę. Wybił w
niej wielką, postrzępioną dziurę.
Charles, który właśnie otwierał drzwi, zbladł.
Popatrzył na Agathę, a potem pognał w stronę wyjazdu z parkingu i rozejrzał się dookoła. Gromady turystów z aparatami
fotograficznymi wę-
drowały w różne strony wąskimi uliczkami. Agatha dołączyła do niego.
— Chodźmy sprawdzić, czy wyszli z kawiarni.
TLR
W lokalu poinformowano ich, że „ich przyjaciele" wyszli mniej więcej pięć minut wcześniej, wsiedli do samochodów i
odjechali.
— Mógł to zrobić jakiś dzieciak — powiedział Charles, już na dworze.
— Ale na wszelki wypadek zawiadom policję i wykup bilet na najbliższy samolot do Anglii.
— Nie zapominaj, że należę do kręgu podejrzanych. Nie wolno mi opuszczać wyspy.
— Trudno. W takim razie ja muszę zgłosić zdarzenie i wynająć inne auto.
Pojechali do Drzewa Lenistwa. Charles poprosił kierownika, żeby zadzwonił na policję. Prócz funkcjonariuszy przybyło kilku
detektywów. Dojazd do lokalu został zablokowany przez radiowozy, migające niebieskim światłem.
Charles złożył zeznanie, które zostało zapisane. Poinformowano ich, że policja pozostanie z nimi w kontakcie. Funkcjonariusze
wyszli, wypytać zwiedzających i miejscowych, czy coś widzieli. Zajęło to sporo czasu. Po powrocie do Kyrenii, gdy czekała,
aż Charles wynajmie nowy samochód, Agatha uświadomiła sobie, że jest bardzo zdenerwowana i głodna. Poszli do Niazi,
restauracji słynącej ze świetnych kebabów i powolnej obsługi. Agatha wciąż na nowo odtwarzała wstrząsające wydarzenia.
Jeżeli celowo rzucono w nią kamieniem, musiał to zrobić ktoś z angielskich podejrzanych.
Kiedy przyniesiono rachunek, Charles umknął do toalety. Agatha zastanawiała się, czy zaczekać, aż wróci. W końcu doszła do
wniosku, że jego nagła rejterada miała na celu uniknięcie wydatku. I rzeczywiście, po powrocie z galanterią podziękował za
„zaproszenie na lunch", obiecał, że się z nią skontaktuje, i się ulotnił.
TLR
Agatha pojechała do willi, dręczona poczuciem winy jak niewierna żo-na. Zła na siebie, wmawiała sobie, że to głupie i
niepotrzebne skrupuły.
Zasmucił ją widok samochodu Jamesa przed willą. Na domiar złego obok stało służbowe czarne auto Pa— mira.
Nagle dopadło ją potworne zmęczenie i przygnębienie. Kolana jej drża-
ły, łzy napłynęły do oczu. Doszła do wniosku, że dość już wycierpiała jak na jeden dzień.
Zastała Jamesa i Pamira w kuchni.
— Gdzie się podziewałaś do licha? — warknął James zamiast powitania.
— Proszę usiąść — polecił Pamir. — Miała pani okropny poranek.
Niewykluczone, że jakiś smarkacz rzucił w panią kamieniem. Wiele miejscowych dzieci jest okropnie rozwydrzonych,
podobnie jak w Anglii.
Wszystko przez wideo, komputery i brak dyscypliny. Może herbaty?
James mruknął coś pod nosem, ale wstał i nastawił czajnik.
— A teraz proszę zacząć od samego początku — poprosił Pamir, łagodnie jak zawsze.
— Jak jeszcze raz usłyszę to zdanie, to chyba zacznę krzyczeć — jęk-nęła Agatha.
Ale opowiedziała wszystko ze szczegółami: jak Trevor jej groził, prawdopodobnie nastraszony przez innych, że skieruje
podejrzenia na niewłaściwą osobę, a potem jak rzucono w nią kamieniem.
James postawił przed nią filiżankę herbaty i znów usiadł.
— W jaki sposób sir Charles wkroczył na scenę? — dopytywał poli-TLR
cjant. — Przebywał na wyspie w dniu morderstwa. Chyba powinienem go zapytać, co wtedy robił.
— To absurd! — prychnęła Agatha. — On nie ma z tym nic wspólnego. Nie znał żadnego z nich.
— Mimo wszystko...
— Nie jest też czarownikiem, żeby rzucić kamieniem spoza parkingu, równocześnie stojąc tuż obok mnie.
— Poza tym jako baronet pozostaje poza wszelkim podejrzeniem, prawda, moja miła? — zakpił James.
Pamir przeniósł obojętne spojrzenie swych czarnych oczu z jednej osoby na drugą.
— Ach, ta zazdrość! Co pan robił w tym czasie?
— Przebywałem w Nikozji — uciął krótko James.
— W jakim celu?
James rzucił Agacie ostrzegawcze spojrzenie.
— Pojechałem na zakupy.
— Dokąd? Do jakich sklepów?
— Odzieżowych. Ponieważ nie wziąłem ciepłej odzieży, kupiłem dwa swetry. Pozostanę tu przypuszczalnie do jesiennych
chłodów.
— Proszę pokazać te zakupy.
James podszedł do kuchennego blatu i wrócił z reklamówką.
TLR
— Znajdzie pan tam dwa swetry i rachunek z dzisiejszą datą.
— Czy nic więcej pan tam nie robił?
— Zwiedziłem muzeum Mevlevi Teke*5 w pobliżu Bramy Kyreńskiej, obejrzałem okolicę i wróciłem dwie godziny przed
pańską wizytą.
5 * Mevlevi Tekke — dawne miejsce spotkań i pochówków zakonu tańczących derwiszów, wyróżniające się sześcioma
kopułami nad prostokątnym budynkiem. W środku można obejrzeć groby, a w szklanych gablotach wystawiono stroje i
instrumenty muzyczne tancerzy, cypryjskie stroje tureckie, naczynia z chłopskich domów, rękopisy Koranu i ręcznie spisane
akta sądowe od XVI wieku, (przyp.
tłum.)
Pamir ponownie wypytał Agathę. Zmusił ją do powtórzenia zeznania, które zanotował. W końcu wstał.
— Radzę pani zachować ostrożność. Najlepiej, żeby unikała pani pozostałych podejrzanych do czasu wykrycia zabójcy.
— Powinnam zostać oczyszczona z podejrzeń, skoro mnie również ktoś usiłował zabić — zwróciła mu uwagę.
— Gdybym był cynikiem, przypomniałbym, że nie ma na to żadnego dowodu prócz pani zeznań.
— A kamień?
— Jak mówiłem, to mógł być chuligański wybryk. Wkrótce się z panią skontaktuję.
James go odprowadził. Gdy wrócił, Agatha oświadczyła:
— Zanim zaczniesz drwić z baronetów, przyjmij do wiadomości, że wyszłam poszukać naszych znajomych. Ponieważ
dowiedziałam się, że pojechali do Bellapais, przyjęłam propozycję Charlesa. Jestem zmęczona. Na razie chcę zapomnieć o
całej sprawie. Chyba będzie lepiej, jeżeli dalej sam TLR
poprowadzisz dochodzenie. Charles odebrał mi wszelkie szanse.
— W jaki sposób?
— Najpierw zaprzeczył, jakobym prowadziła jakiekolwiek śledztwo, a potem nazwał ich ponurą, złośliwą bandą.
James po raz pierwszy się uśmiechnął.
— Miał zupełną rację, ale ja bym cię z tego powodu nie powstrzymywał. Ciekawe, dlaczego Debenhamowie pozostają w
przyjaźni z Trevorem i Angusem. W normalnych okolicznościach pewnie przechodziliby na ich widok na drugą stronę ulicy.
Wystarczy, że się pojawisz i z uśmiechem przeprosisz za wybuch Charlesa, natychmiast ci wybaczą. Dlaczego nie wróciłaś
wcześniej?
— Byłam zmęczona i głodna, więc przyjęłam jego zaproszenie na lunch. Tyle że po posiłku umknął do toalety, zostawiając mi
zapłacenie rachunku. To sknera.
James znów się uśmiechnął.
— Na przyszłość będziesz wiedziała, że lepiej go unikać.
— Co naprawdę robiłeś w Nikozji?
— To moja sprawa. Nie musisz wiedzieć.
— Przez cały dzień w kółko to słyszę. Pójdę wziąć kąpiel.
— Akurat jest woda. A kiedy odpoczniesz po kąpieli, pójdziemy od-nowić przyjazne stosunki z naszymi podejrzanymi.
— Czy sprawdzimy, jak Trevor zareaguje na wiadomość, że prawdopodobnie dziedziczy po Rose?
TLR
— Jeszcze nie. Tylko byśmy ich wystraszyli. Na razie spróbujemy ich oczarować.
Leżąc w wannie, Agatha patrzyła w okno. Dochodził przez nie ryk fal Morza Śródziemnego. Wspomnienia minionego dnia
zblakły. Wydawały się teraz nieistotne, nie do końca realne, jakby wszystko obejrzała na filmie.
Nagle ogarnęła ją tęsknota za domem. W Carsely wspierałaby ją grupa przyjaciół: pani BIoxby, Bill Wong, członkinie
Stowarzyszenia Pań. Tam liście na drzewach przybierały już złote i czerwone barwy. Na drogi wychodziły bażanty, jakby
wiedziały, że sezon myśliwski jeszcze się nie za-czął. Tęskniła za swoimi kotami. Miała nadzieję, że Doris Simpson dobrze
się nimi opiekuje.
A przede wszystkim pragnęła uciec od Jamesa. Psychoterapeuta pewnie spytałby, czemu zaprząta sobie nim głowę. Cóż,
prawdę mówiąc, nadal jej się podobał. Na chwilę wróciła myślami do Charlesa, ale skrzywiła się na jego wspomnienie.
Wyszła z wanny i się wytarła. W sypialni włączyła radio i złapała an-glojęzyczną stację. Nadawano muzykę z płyt.
Niemiłosiernie wesoła di-dżejka śpiewała razem z wykonawcami okropnie monotonnym głosem z nosowym akcentem z Essex.
Puszczała głównie rap. Lecz gdy Agatha podeszła do odbiornika, żeby go wyłączyć, muzyka ucichła. Następnym punk-tem
programu miał być wywiad z przedstawicielką władz północnego Cypru. Agatha postanowiła posłuchać. Zaczęła szukać
jakiegoś wytwornego stroju na wieczór, wybrała małą czarną sukienkę i przyłożyła ją do siebie.
Stwierdziła, że czarne postarza. W radiu starannie modulowany damski głos opowiadał po angielsku o wężach. Tłumaczył, że
jadowite żyją w górach, a nieszkodliwe na wybrzeżu.
TLR
— „Pewnego dnia znalazłam jednego z tych ostatnich w swoim kuchennym zlewie w Kyrenii. Postanowiłam go wypuścić. Po
pewnym czasie wrócił ze szczurem w pysku, co dowodzi, jakie to pożyteczne stworzenia".
Agatha wzruszyła ramionami. Nie przyszłabym do ciebie na herbatę, moja droga, pomyślała.
Przymierzyła czarną sukienkę. Krótka, o prostym kroju, dość odważnie odsłaniała nogi. Może założyć złotą biżuterię, żeby ją
nieco rozweselić?
Usiadła, by się umalować przed powiększającym lusterkiem, takim, które uwydatnia każdy por skóry. Potem przeszła przez
łazienkę do pokoju Jamesa, gdzie wisiało długie zwierciadło. Wyglądała fatalnie. Zle dobrała strój, a gruba warstwa podkładu
upodobniła jej twarz do maski. Starła wszystko w łazience i zaczęła od nowa.
Zdecydowała, co włożyć, dopiero gdy James zawołał z dołu:
— Jesteś gotowa, Agatho?
Włożyła bluzkę z białej satyny, czarną plisowaną spódnicę i buty na wysokich obcasach. Nałożyła delikatny makijaż, a na szyi
zawiesiła kilka złotych łańcuszków. Nic szczególnie ciekawego, ale czas naglił.
— Myślę, że powinniśmy pojechać dwoma samochodami — oświadczyła, gdy dołączyła do Jamesa, który nie krył
zniecierpliwienia.
— Dlaczego?
— Na wypadek, gdybyśmy się z jakichś powodów rozdzielili.
— To znaczy gdybyś wybrała towarzystwo Charlesa.
— Nie bądź głupi.
— To tylko rzeczowa obserwacja poparta doświadczeniem.
TLR
Agatha poczuła, że płoną jej policzki.
— Nie zamierzam nigdzie z nim jechać, ale coś innego może nas rozdzielić — odparła z godnością.
— Nie mam zamiaru stać tu i wykłócać się z tobą przez cały wieczór.
Bierz ten swój cholerny samochód, jeśli chcesz!
Opuścili willę w gniewnym milczeniu. Każde z nich podeszło do swojego auta.
Po dotarciu do końca drogi Agatha zorientowała się, że zaraz skończy się jej paliwo. Skręciła więc w kierunku Lapty do
najbliższej stacji benzynowej, zamiast w lewo do Kyrenii. Dwie wielkie ciężarówki zablokowały dystrybutory. Musiała
cierpliwie zaczekać, aż jedna z nich odjedzie. Wtedy zauważyła, że nie przełożyła portfela z większej, codziennej torebki do
mniejszej, wieczorowej, którą wzięła ze sobą. Powiedziała właścicielowi, co się stało, i pospieszyła z powrotem po
pieniądze. A gdy wróciła na stację, on rozmawiał przez telefon. Musiała znów poczekać, aż skończy. Za-płaciła i wyruszyła
do Kyrenii.
Tęsknota za domem jakoś nie mijała. Pragnęła pojeździć po krętych wiejskich drogach Carsely. Tęskniła za swą chatą krytą
strzechą, za domo-wymi wygodami. Poczuła wręcz niechęć do Jamesa. Najdziwniejsze, że mimo to nadal marzyła, by ją
pokochał. Z bezsilnej wściekłości walnęła pięścią w kierownicę.
— Życzę mu, żeby umarł! — powiedziała na głos.
Zaparkowała na chodniku przed jakimś domem. Mężczyzna, który otworzył drzwi, popatrzył na samochód blokujący dojście.
TLR
— Przepraszam — wymamrotała, gdy wysiadła. — Zaraz go przesta-wię.
Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując złote zęby.
— Żaden problem — odparł pogodnym tonem.
Agatha podziwiała prostolinijną uprzejmość miejscowych. Gdyby ktoś zastawił mi drogę, sklęłabym go na czym świat stoi, a
potem wezwała policję, pomyślała.
Bert Mort, izraelski przedsiębiorca, właśnie wymeldowywał się z hotelu, gdy weszła. Zerknął na nią z zażenowaniem.
— Gdzie twoja żona? — spytała wesoło.
— Wróciła do domu przede mną. Bardzo cię przepraszam, Agatho.
Agatha złagodniała.
— Dziwi mnie, że mając tak piękną żonę, zechciałeś w ogóle spojrzeć na takie stare pudło jak ja.
Bert posłał jej nieśmiały uśmiech.
— Nie doceniasz siebie, Agatho. Masz wspaniałe nogi.
— Agatho! — przerwało im zniecierpliwione wołanie stojącego nieopodal Jamesa.
— Już idę! — odkrzyknęła. — Do widzenia, Bercie. Szczęśliwej po-dróży.
— Są w barze — oznajmił James. — Moim zdaniem powinniśmy podejść do nich razem.
TLR
Ruszyli przez hol w ich kierunku.
— Denerwuję się — wyznała Agatha.
— Pomyśl o swoich wspaniałych nogach. Od razu poczujesz się lepiej
— doradził złośliwie.
Nim zdążyła wymyślić ciętą ripostę, dotarli do wejścia do baru.
Olivia obrzuciła ich ponurym spojrzeniem. Trevor wyglądał na za-gniewanego. George Debenham otoczył żonę ramieniem,
jakby chronił ją przed atakiem.
— Dziwne, że was tu widzę — rzucił Angus oskarżcielskim tonem.
Harry skinął głową na znak, że podziela jego zdanie.
— Jestem wam winna przeprosiny — zagadnęła Agatha ze skruchą. —
Byłam wytrącona z równowagi, a Charles usłyszał, jak mi groziłeś, Trevorze. Rozgniewał go twój atak. Ale nie odpowiadam
za jego zachowanie. Za nic w świecie nie chciałabym nikogo z was urazić.
— Już dobrze, Agatho — zapewniła nagle Olivia z nadspodziewanie ciepłym uśmiechem. — Wszyscy jeszcze nie
ochłonęliśmy po wstrząsie.
Nadal nie wydają ciała, więc biedny Trevor nie może poczynić przygotowań do pogrzebu.
— Usiądźcie z nami — zaproponował George. — Napijecie się czegoś?
Agacie przemknęło przez głowę, że podejrzanie łatwo jej poszło, ale zamówiła dżin z tonikiem, rada, że ma już przeprosiny za
sobą. James poprosił o brandy.
— Szukaliśmy was, ponieważ Agatha postanowiła zaprosić wszystkich TLR
na kolację — oznajmił James.
Agatha omal nie krzyknęła, że to nieprawda, ale w ostatniej chwili stłumiła okrzyk protestu. Zamiast tego spytała:
— Dokąd chcielibyście pójść?
— Sama coś zaproponuj — odrzekła Oliyia.
— Znam bardzo dobrą restaurację rybną w pobliżu naszego miejsca zamieszkania — poinformował James. — Nazywa się
Altinkaya.
— Kierownik jest przyjacielem Jackie i Bilala, małżeństwa, które dba o nasze potrzeby — dodała Agatha zadowolona z
pomysłu. Im dalej od Kyrenii, tym mniejsza szansa, że natknie się na Charlesa. Nie miała najmniejszej ochoty na ponowne
spotkanie z irytującym naciągaczem.
Na szczęście James nie zaproponował, że ich tam zawiozą. Podróżowanie w pojedynkę zapewniało jej niezależność i dawało
szansę choćby chwilowego wytchnienia od nich wszystkich.
James zaproponował, że pojedzie pierwszy i pokaże drogę, a pozostali pojadą za nim.
Agatha ruszyła do bocznego zaułka po swój wóz. Reszta zdołała zaparkować auta naprzeciwko hotelu. Gdy otwierała drzwi,
dobiegł ją znajomy głos:
— Cześć Agatho!
— Cześć Charlesie! — mruknęła, nie odwracając głowy.
— Dokąd jedziesz?
— Nie twoja sprawa — odburknęła, zwracając ku niemu twarz.
TLR
— Co takiego ci zrobiłem? — dopytywał urażony i zdziwiony.
— Powiem prosto z mostu. Nie cierpię naciągaczy. Najpierw zaprosiłeś mnie na lunch, a potem zastosowałeś stary numer z
wyjściem do toalety, żeby zrzucić na mnie zapłacenie rachunku. To wstrętne.
— O co mnie oskarżasz? — jęknął, jakby go zraniła. — Czy to moja wina, że mam słaby pęcherz? Zresztą myślałem, że mnie
zapraszasz. W
końcu żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku.
— Nie. To ty mnie zapraszałeś.
— Wynagrodzę ci to. Jeszcze nie jadłem. Zabiorę cię na kolację.
— Wykluczone. Jadę na kolację z przyjaciółmi.
— Chyba nie z Olivią i tą całą resztą? — dopytywał z wyraźnym rozbawieniem.
— Właśnie z nimi.
— Nic dziwnego, że ktoś ciągle na ciebie napada. Nie wiesz, kiedy przestać.
— Na szczęście dla ciebie w twoim przypadku też nie zrezygnowałam.
— Racja. Zawdzięczam ci życie, Agatho.
— W porządku, ale na mnie już czas — przypomniała. Już sobie wyobrażała natrętne dociekania Jamesa, gdzie zmitrężyła tyle
czasu.
Charles oparł się o drzwi od strony kierowcy, blokując jej dostęp.
— Dziś wieczorem kłócili się w barze.
— Kiedy?
TLR
— Mniej więcej godzinę temu. Poszło na noże.
— O co? Usłyszałeś coś?
— Trevor zarzucił George'owi, że zalecał się do Rose. Oliyia wrzeszczała na Trevora, że jest pijany. Angus krzyczał, że tak
święta osoba jak Rose nie mogła nikogo uwodzić. Harry stwierdził: „Była dziwką". Trevor usiłował go pobić. Ludzie się
gapili. Kelnerzy przemykali chyłkiem. Nagle George wymamrotał coś niewyraźnie i zapanował spokój. George zafundował
wszystkim drinki. Oliyia jakoś ułagodziła Trevora. Trevor chyba przeprosił. Koniec dramatu.
— O cholera! Szkoda, że mnie tam nie było.
— Swoją drogą, dlaczego nie zostawisz dochodzenia policji? Ktoś pró-
bował wypchnąć cię przez okno. Najprawdopodobniej któreś z nich.
— Pani Raisin!
Odwrócili się obydwoje. Pamir zmierzał w ich kierunku.
— Szukałem pani. Wykryliśmy, kto rzucił kamieniem w pani auto —
oznajmił.
— W moje — sprostował Charles.
— Rodzice przyprowadzili nam chłopaka, małoletniego chuligana z Bellapais. Koledzy go podpuścili. Założyli się z nim, że
nie stłucze szyby w samochodzie turysty, więc to zrobił, a potem się tym chełpił.
— Dziękuję za informację.
— Dziwne. — Pamir pokręcił głową z niedowierzaniem. — Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Ale sądzę, że
chłopak jest opóźniony w rozwoju.
TLR
— Jak pan mnie znalazł?
— Zadzwoniłem do pani do domu. Ponieważ pani nie zastałem, spyta-
łem w hotelu. Powiedziano mi, że właśnie pani wyjechała. Obserwując ulicę, wypatrzyłem tu panią.
— A co z napaścią w twierdzy świętego Hilariona?
— Nadal szukamy sprawcy.
— Gdzie przebywali Debenhamowie i pozostali, gdy ktoś usiłował
mnie zabić?
— Pani Debenham wypoczywała w swoim pokoju w hotelu, tak jak pan Trevor Wilcox. Ale nie mamy na to żadnych
dowodów. Angus King i Harry Tembleton wyszli na spacer. Twierdzą, że nie wstępowali do żadnych sklepów. Przy tej
liczbie przyjezdnych nie znaleźliśmy nikogo, kto mógłby potwierdzić ich zeznania. Pan George Debenham również
spacerował. Jedyną osobą, która z całą pewnością przebywała w twierdzy świętego Hilariona był pan Lacey. — Jego ciemne
oczy dziwnie rozbłysły w blasku ulicznej latarni. — Czy sądzi pani, że pan Lacey miał jakiś powód do zazdrości? — spytał,
zwracając wzrok na Charlesa.
— Żadnego — zaprzeczyła Agatha stanowczo.
— Zobaczymy. Miłego wieczoru. Dostarczymy nasz raport do Atlantic Cars, panie Fraith — dodał na odchodnym.
— Odsuń się, Charlesie — poprosiła Agatha. — Muszę jechać.
— A więc James jest podejrzany — stwierdził Charles z rozbawieniem.
— Jeśli znów będziesz potrzebowała azylu, zapraszam do siebie na noc, Agatho.
TLR
Wreszcie zszedł jej z drogi. Agatha wsiadła do auta i odjechała z ry-kiem silnika.
James siedział wraz z pozostałymi przy dużym stole. Agatha dostrzegła Jackie i Bilala przy innym stoliku stojącym przy oknie.
Najpierw podeszła zamienić z nimi parę słów.
— Czy wszystko w porządku w willi? — spytała Jackie. — Jeśli bę-
dziesz czegoś potrzebowała, wystarczy zadzwonić.
— Dziękuję.
Robili tak miłe, tak normalne wrażenie, że kusiło ją, żeby do nich dołą-
czyć i zapomnieć o nielubianej kompanii. Lecz posłała im uśmiech i podeszła do Jamesa, który odsunął dla niej krzesło.
— Co cię zatrzymało? — dopytywał.
— Pamir wykrył, kto rzucił we mnie kamieniem.
— Kto?
— Jakiś dzieciak. Rodzice usłyszeli, jak przechwalał się swoim wy-czynem, i przyprowadzili go na posterunek.
— A widzisz? — wtrąciła Oliyia. — To dowodzi, że policja traciła czas, szukając sprawcy nie tam, gdzie powinna.
Prawdopodobnie jakiś miejscowy usiłował cię wypchnąć z tego okna. A teraz policjanci depczą nam po piętach i śledzą każdy
nasz krok.
— Nie sądzę, żeby to zrobił ktoś miejscowy — zaprotestował James.
— Tu lubią turystów, zwłaszcza brytyjskich, chociaż zważywszy postępowanie niektórych, Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Poza
tym coraz więcej Brytyjczyków osiada tu na stałe. Tureccy Cypryjczycy są zbyt zajęci obwi-TLR
nianiem osadników z Turcji o wszelkie niegodziwości, by zauważyć, że z roku na rok przybywa brytyjskich emerytów.
Pewnego dnia obudzą się zdziwieni, że mieszka tu więcej przybyszów niż rdzennych mieszkańców.
— Ale chyba właśnie Turcy rozprowadzają narkotyki w północnym Cyprze — skomentował George.
— Tak, turecka mafia przy pomocy Cypryjczyków, którzy zeszli na złą drogę — potwierdził James szorstkim tonem.
Agathę ciekawiło, co robił i co odkrył w Nikozji.
Umit, kierownik lokalu, przyniósł menu. Wszyscy zamówili różne ga-tunki miejscowych ryb. Kelnerzy wnieśli niezliczone
talerze wykwintnych specjałów. George zamówił sporo butelek wina. Agathę zadziwiała ilość alkoholu, który potrafią w
siebie wlać. Z relacji Charlesa wynikało bowiem, że już wcześniej, nim dotarli z Jamesem do baru w hotelu Pod Kopułą, nie
wylewali za kołnierz.
Agatha zwróciła się do Angusa, który siedział obok niej po przeciwnej stronie niż James:
— Jak poznałeś Rose i Trevora? — spytała.
— Kiedym postanowił sprzedać firmę, przejść na emeryturę i obejrzeć trochę świata, tom zaczął od Londynu. Nigdym
wcześniej nie był na południu. Przyjechał żem zobaczyć pałac Buckingham, Tower i inne ładne rzeczy, ale dokuczała mi
samotność. Mieszkałem w hotelu Hilton przy Park Lane. Spotkałem ich w barze trzeciego wieczora po przyjeździe do stolicy.
Zobaczyłem Trevora i Rose w kącie. Nigdy nie ganiałem za babami, alem nie mógł od niej oczu oderwać. Nosiła obcisłą
kieckę, ale to jej śmiech mnie przyciągnął. Patrzyła przy tym na mnie tak, jakby zapraszała do TLR
wspólnej zabawy. Trochę wypiłem, dlatego zrobiłem coś, czegom nigdy wcześniej w życiu nie robił. Zawołałem kelnera i
poprosiłem, żeby zaniósł
im butelkę szampana. Potem do mnie dołączyli.
Od razu my się zaprzyjaźnili. Przez resztę mojego pobytu zabierali mnie do pubów i klubów. Nigdym się wcześniej tak dobrze
nie bawił. Nagle Rose powiedziała: „Po co tkwisz w tym Glasgow? Powinieneś zamieszkać u nas, w Essex". Trevor dodał, że
może mi znaleźć jakieś ładne lokum w pobliżu ich domu. A teraz nie ma już Rose. Mówię ci, Agatho, zostawiła po sobie
okropną pustkę.
Łza spłynęła po pomarszczonym policzku.
— Dlaczego nigdy się nie ożeniłeś? — spytała Agatha.
— Wyszłem z bidy. Byłem bardzo ambitny. Przez lata pracy na owczych farmach oszczędzałem każdego pensa, ażem założył
ładny sklepik. Sprzedawałem słodycze, gazety i tym podobne. Alem pracował, oszczędzał, pókim nie mógł sobie pozwolić na
kupno drugiego, a potem trzeciego. Pamiętam, kiedym został właścicielem pierwszego dużego sklepu w samym środku
Glasgow... Wciąż brakowało czasu na miłostki, a kiedym już go miał, byłem zbyt nieśmiały, by zaczepić kobitę.
— Czasami używasz gwary, a czasami niemal poprawnego angielskiego — zauważyła Agatha.
— Och, to dzięki Rose. Powiedziała, że nikt z południa mnie nie rozumie i wysłała na lekcje wymowy.
— Nie przyszło jej do głowy, żeby samej z nich skorzystać?
— Rose miała piękny głos — odparł Angus, patrząc na nią z bezgra-nicznym zdumieniem. TLR
Agatha doszła do wniosku, że miłość bywa nie tylko ślepa, ale również głucha.
— O czym rozmawiacie? — spytała Oliyia.
— O Rose — odparła Agatha. — Pytałam Angusa, jak poznał ją i Trevora.
— Powiedziałeś jej, jakimi wspaniałymi przyjaciółmi zostaliśmy? —
wtrącił przytomnie Trevor, jakby nagle wytrzeźwiał.
— Tak. Wspominałem, jakeśmy się pierwszy raz spotkali w Hiltonie.
— To była drapieżna kocica — stwierdził nagle Trevor.
— Nie rozumiem — powiedziała Agatha.
— Nie? Moja ukochana Rose była najbardziej chciwą wiedźmą, jaką ta ziemia nosiła — wyjaśnił Trevor z wściekłością. —
Kochała pieniądze, chociaż nigdy nie zadała sobie trudu, żeby je zarobić. Ale jak przyszło do wydawania, ściskała je w garści
jak lichwiarz. „Poproś Angusa — mawiała zawsze, gdy ją prosiłem o trochę grosza. — Jest nadziany". No to prosiłem, no nie,
Angusie? A ty zwykłeś odpowiadać: „Całe życie tyrałem jak wół, dlatego stoję mocno na nogach, to i ty możesz. Rose, twoja
pani, myśli to co ja" — zakończył z goryczą, przedrzeźniając prowincjonalny akcent przyjaciela.
— Ale jeśli Rose miała majątek, to po niej dziedziczysz — wypaliła Agatha bez namysłu.
James kopnął ją pod stołem.
Trevor zwrócił ku niej zagniewaną twarz, wcisnął pięść w tacę z oliw-kami.
TLR
— Sugerujesz, że zabiłem żonę, żeby się dorwać do jej forsy? — ryknął na cały głos.
— Skądże. Niezręcznie się wyraziłam. Uspokój się i usiądź.
Oliyia wstała i podeszła do Trevora.
— Daj spokój, Trevorze — usiłowała go ułagodzić. — Powszechnie wiadomo, że Agacie brakuje taktu. Lepiej się napij.
Trevor dał za wygraną.
— Chcę do domu! — jęknął. — Chyba nigdy mnie stąd nie wypuszczą.
Zapadła cisza. Agatha czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Jamesa.
— Pyszne jedzenie, prawda? — nagle wesoło wykrzyknęła Olivia. —
Podobno spisujesz historię wojskowości, Jamesie. Jak ci idzie?
— Za wolno. Ledwie siądę z laptopem, żeby przejrzeć notatki, zaraz coś mnie odrywa. A to dzwoni telefon, a to wydaje mi
się, że z kuchni dobiega jakiś hałas i idę sprawdzić. Zanim wrócę, odchodzi mi ochota do pracy.
— No to co? — wtrącił George. — Masz emeryturę, nie musisz pracować. Powiedz sobie: „Niepotrzebna mi ta robota".
— Och, w końcu się do niej zabiorę. Zwykłem kończyć to, co zaczą-
łem.
— Zupełnie jak Agatha — zauważyła Olivia. — Przyjechała tu za tobą.
— Proponuję zmienić temat — poprosił James lodowatym tonem. —
Zjedzmy wreszcie te ryby.
Agatha najchętniej nagadałaby Olivii do słuchu, ale ponieważ już się skompromitowała, nie śmiała otworzyć ust.
Przypomniała sobie zamężną TLR
koleżankę z firmy public relations, która bała się iść z mężem na przyjęcie.
Zawsze po powrocie wysłuchiwała uwag w rodzaju: „Po coś to mówiła?
Widziałaś, jak ten czy tamten na ciebie patrzył? Nie mogłaś włożyć czegoś lepszego? Przecież wydajesz krocie na ciuchy".
Wolna Agatha zwykle jej radziła: „Czemu na to pozwalasz? Wrzaśnij na niego, każ mu się wypchać".
Teraz ją samą przerażała perspektywa wysłuchiwania uszczypliwych uwag, gdy zostaną sami z Jamesem. Cały kłopot w tym,
że dorastała przed okresem emancypacji, w czasach, gdy za główną cnotę płci pięknej uważa-no uległość. Teraz, kiedy w jej
życie wkroczył mężczyzna, stare nawyki da-
ły o sobie znać. Jakimś sposobem wpojono w nią przekonanie, że mężczy-znom wypada wytykać paniom najdrobniejsze
potknięcia, ale nie odwrot-nie. W głębi duszy przyznała jednak, że wypominanie Trevorowi korzyści wynikających ze śmierci
żony trudno uznać za drobny nietakt.
Żeby zatuszować gafę, zasypała George'a pytaniami na temat służby w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Z jego odpowiedzi
wynikało, że głównie siedział za biurkiem w Londynie. Nie był na żadnej misji za granicą. Mimo to gadał i gadał, przeważnie
o ludziach, których znał. Najwyraźniej tęsknił za swoim dawnym życiem. Nie ma nic nudniejszego niż wy-słuchiwanie cudzych
wspomnień o osobach, których człowiek nigdy na oczy nie widział. Jedyna korzyść, że zajął większą część wieczoru i odwró-
cił uwagę zgromadzonych od wybuchu Trevora. Pod koniec posiłku Olivia zaproponowała, żeby wypić kawę i brandy Pod
Kopułą. Agatha poparła pomysł, ponieważ nadal nie miała ochoty przebywać sam na sam z Jamesem.
Dobiegła do swojego samochodu, nim James zdążył ją dogonić. Odjechała w pośpiechu, szukając w torebce papierosów. Nie
lubiła palić przy Jamesie, ponieważ wściekle machał rękami i kaszlał.
TLR
Jechała powoli wzdłuż wybrzeża. Zanim dotarła do hotelu, postanowiła odciągnąć Jamesa na stronę i odbyć zasadniczą
rozmowę. Inaczej świadomość tego, co ją czeka, zepsuje jej resztę wieczoru.
James czekał na nią przy recepcji.
— Zanim zaczniesz, mam ciekawą wiadomość — uprzedziła go. —
Nim dotarliśmy do baru, nasi znajomi wywołali karczemną awanturę.
Trevor oskarżał George'a, że uderzał do Rose, Harry nazwał ją dziwką, a Trevor próbował go pobić.
James popatrzył na nią zwężonymi w szparki oczami.
— Skąd się o tym dowiedziałaś?
— Od Charlesa — odparła bez zastanowienia i zaraz pożałowała, że nie skłamała, że to kelner jej opowiedział.
— No to już wiadomo, co cię zatrzymało — skomentował James ze złością. — Pozwól, że zwrócę ci uwagę, że psujesz sobie
opinię. To mała miejscowość.
— Niesprawiedliwie mnie osądzasz. Podszedł do mnie, gdy odjeżdża-
łam. Potem przyjechał Pamir. To on mnie zatrzymał.
— Nie wierzę! — wrzasnął James. — A jak usprawiedliwisz swoje zachowanie dzisiejszego wieczoru? Mieliśmy taktownie
poruszyć temat ma-jątku Rose. Ale ty oczywiście musiałaś wywalić kawę na ławę. Do diabła, mógłbym cię zabić! —
wywrzeszczał na cały głos.
Dziewczyna i mężczyzna za biurkiem recepcji wbili w nich wzrok, podobnie jak kilku gości.
James wymamrotał coś pod nosem, odwrócił się i odszedł w kierunku TLR
baru.
Agatha stała przez chwilę jak skamieniała. A potem ogarnęła ją wściekłość. Jak śmiał traktować ją jak swoją własność?
Dlaczego dawał upust wyłącznie złym emocjom? Nie zamierzała wracać na noc do willi. Wynajmie pokój tutaj. Przynajmniej
odpocznie w spokoju.
Odnalazła w torebce karty kredytowe i zarezerwowała sobie pokój. Ruszyła w stronę baru z poczuciem, że zapewniła sobie
niezależność. Kiedy podeszła, wszyscy zamilkli. Agatha dałaby głowę, że wcześniej ją obgady-wali.
Usiadła obok Harry'ego, po przeciwnej stronie stołu niż James. Unikała jego wzroku.
Poprosiła o kawę, ale z brandy zrezygnowała, tłumacząc, że już za du-
żo wypiła.
— Nie żałuj sobie — zachęcała Oliyia. — Noc jest jeszcze młoda, nawet jeżeli my już nie jesteśmy.
— Mów za siebie — odburknęła Agatha. — Nie zamierzam zatruwać alkoholem tych komórek mózgowych, które mi jeszcze
zostały.
— Bo zaciemnia umysł — skomentował Harry.
Agatha ponownie przywołała kelnera.
— Kawy też nie chcę — oświadczyła stanowczo. — Proszę jej nie przynosić.
Znów wstała.
TLR
— Idę do łóżka. Miałam ochotę przespać się w komforcie, więc zarezerwowałam sobie tu pokój — poinformowała obecnych.
Zanim ktokolwiek zdążył otworzyć usta, opuściła lokal.
Uwagi Jamesa coraz bardziej ją bolały, jakby wymierzał jej fizyczne ciosy. Zawahała się, czy nie pojechać do willi po
koszulę nocną, szczoteczkę do zębów i ubranie na zmianę. W końcu zdecydowała, że woli jak najprędzej zapaść w sen. Wzięła
klucze z recepcji.
— Mieszkasz tu, Agatho? — usłyszała obok głos Charlesa. Znowu!
— Potrzebuję spokoju.
— Zerwałaś z Jamesem?
— Pilnuj swojego nosa.
Charles wyjął z kieszeni klucze do swojego pokoju i podążył za nią do windy.
— Chodź na drinka.
— Nie — odmówiła stanowczo. — Idę spać.
— Mogę ci pożyczyć piżamę. Mieszkamy na tym samym piętrze —
dodał, zerkając na numer na jej breloczku. — Mam też zapasową szczoteczkę do zębów, nietkniętą, nawet nie rozpakowaną.
— Miło z twojej strony, ale nie prześpię się z tobą — odburknęła ponuro.
— A czy o to prosiłem? — odrzekł łagodnym tonem. — W swoim pokoju podał jej piżamę, w której poprzednio spała, upraną
i uprasowaną w hotelowej pralni, i nową szczoteczkę.
TLR
— Napijesz się czegoś? — zaproponował.
— Właściwie czemu nie? Dość już wypiłam, ale mimo to wcale nie chce mi się spać. Mogę zapalić?
— Oczywiście. Sam palę od czasu do czasu. Poczęstuj mnie.
Usiedli na balkonie. Charles rozparł się wygodnie i w milczeniu oglą-
dał gwiazdy migające nad morzem. Agatha obserwowała go ukradkiem.
Usiłowała odgadnąć, co byłoby w stanie wyprowadzić go z równowagi. Był
zadziwiająco schludny, czysty, zawsze porządnie ubrany. Nawet jego rysy i starannie wyszczotkowane włosy sprawiały
wrażenie sterylnych. Jak kot —
przemknęło jej przez głowę — czysty i samowystarczalny.
W końcu wypiła swój trunek i wstała.
— Dzięki za milczenie, Charlesie. Nie żartuję, naprawdę sobie je cenię.
— Mogę milczeć, kiedy zechcesz. Do zobaczenia.
Wyszła rozbawiona i zaskoczona, że potrafi być tak bezpośredni, tak zwyczajny.
W recepcji James zapytał:
— W którym pokoju mieszka pani Raisin?
Po usłyszeniu odpowiedzi poprosił recepcjonistkę, żeby go z nią połą-
czyła.
— Nie odbiera telefonu — usłyszał po nieudanej próbie. — Ale pani Raisin wjechała na górę z panem Charlesem Fraithem.
Czy zadzwonić do jego pokoju?
— Nie — warknął James. — Niech ją piekło pochłonie!
TLR
Agatha położyła się do łóżka w hotelowym pokoju i rozmyślała o Jamesie. Bardzo nie chciała, żeby się na nią gniewał.
Widocznie był zazdrosny o Charlesa. Ale jak to możliwe, skoro mieszkając z nią pod jednym dachem, nie dążył do zbliżenia?
Szybko zapadła w głęboki sen. Noc była ciepła, ale przyjemna. Nie włączyła więc klimatyzacji, tylko zostawiła otwarte okna i
okiennice.
Około trzeciej w nocy ktoś cichutko otworzył drzwi jej pokoju, zamknięte tylko na zamek. Agatha nadal spała. Ciemna postać
sunęła w stronę łóżka. Jednym gwałtownym ruchem wyrwała Agacie poduszkę spod głowy i przycisnęła jej do twarzy.
Agatha obudziła się natychmiast. Zaczęła walczyć o życie. Szarpała się, wiła i kopała, aż wreszcie zdołała uwolnić usta.
Krzyczała bez końca, póki nie trzasnęły drzwi.
Włączyła nocną lampkę i zadzwoniła do recepcji.
Godzinę później, wciąż roztrzęsiona, ujrzała Pamira.
Tłumaczyła, że zrelacjonowała przebieg wypadków kierownikowi, różnym policjantom i detektywom, ale jej nie odpuścił.
Gdy skończyła, oświadczył:
— Zabraliśmy pana Laceya na przesłuchanie.
— Co takiego? — wybełkotała półprzytomnie. — Co on ma z tym wspólnego?
TLR
— Słyszano, jak wcześniej groził, że panią zabije. Później dzwonił do pani, a kiedy pani nie zastał, recepcjonistka
poinformowała go, że wjechała pani na piętro z panem Charlesem Fraithem. Wyraziła przypuszczenie, że go pani odwiedziła.
Zaproponowała, że tam zadzwoni. Wtedy pana Laceya poniosły nerwy. Nie możemy sugerować się nierozwiązaną zagadką
zabójstwa Rose Wilcox. Uważamy, że pan Lacey, owładnięty zazdrością, mógł
nastawać na pani życie.
— Zdołałam pokonać napastnika. Gdyby James mnie zaatakował, nie dałabym rady go odepchnąć — tłumaczyła Agatha.
— Mógł zmienić zamiar w ostatniej chwili.
— Bzdury!
— Sądzimy, że motywem była zazdrość. Przesłuchujemy również sir Charlesa. Przypuszczam, że śpi pani w jego piżamie.
Agatha spąsowiała. Wstrząs pozbawił ją wszelkiej zdolności do myślenia i działania. Siedziała bezradnie na łóżku i drżała.
— Już mówiłam, że zaprosił mnie tylko na drinka. Nic więcej. Pożyczył mi piżamę. Jakim sposobem ktoś zdobył klucz do
mojego pokoju?
— Prawdopodobnie ktoś ukradł klucz uniwersalny. Przesłuchujemy personel.
Agatha złapała się za głowę.
— Wiem, że to nie James. To szalony pomysł.
Pamir dokończył przesłuchanie. Potem oświadczył, że jest wolna. Agatha z wysiłkiem umyła się i ubrała. Zwinęła piżamę
Charlesa i włożyła szczoteczkę do torebki, a potem zeszła na dół i opuściła hotel.
TLR
Pojechała z powrotem do willi i weszła do środka. Uważała, że powinna jechać na komisariat i spróbować pomóc Jamesowi,
ale brakowało jej sił.
Weszła na piętro i położyła się w swojej sypialni. Teraz przerażał ją każdy dźwięk. Z plaży dochodziły ludzkie głosy. Gwar
rozmów na chodniku brzmiał tak donośnie, jakby dobiegał z klatki schodowej.
Właśnie rozglądała się za jakimś narzędziem do obrony, gdy drzwi jej sypialni się otworzyły i James wkroczył do środka.
— Och, jak dobrze, że cię puścili, Jamesie! — zawołała z wdzięczno-
ścią.
James przystanął w progu.
— Nie mieli żadnego powodu, żeby mnie zatrzymać. Przesłuchali są-
siadów. W czasie napaści na ciebie widzieli mój samochód przed willą i mnie samego spacerującego po ogrodzie. Na
szczęście nie mogłem usnąć, więc wyszedłem na dwór.
— Jak myślisz, kto usiłował mnie zamordować?
— W tej chwili jestem zbyt zmęczony, by się nad tym zastanawiać.
Podczas śledztwa wyszło na jaw, że uprawiałaś seks z Charlesem.
Agatha poczerwieniała.
— Ten człowiek nie jest dżentelmenem.
— Wręcz przeciwnie. Kłamał jak z nut. Niestety, dowody waszych mi-
łosnych uniesień pozostały na prześcieradle. Znaleźli je pracownicy hotelu.
Uprzednio zataili je przede mną, pewnie z litości. Nic więcej nie mów, Agatho. Okłamałaś mnie, tak jak wtedy, gdy zataiłaś
przede mną istnienie swego męża.
Po ostatnim zdaniu wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
TLR
Rozdział VI
Agatha poszła na długi spacer wzdłuż plaży, do miejsca, gdzie odpoczywało mniej turystów. Stada wędrownych ptaków
krążyły po niebie.
Zaczęły ją drażnić własne obawy przed oskarżeniami Jamesa. Jak to możliwe, że ona, Agatha Raisin, będąca niegdyś
postrachem w świecie public relations, drżała ze strachu przed konfrontacją z drugim człowiekiem?
Widocznie miłość osłabiła jej charakter. Dziwne, że ostatnio niewielu ludzi w ogóle mówi o miłości. Na określenie utraty
kontroli nad sobą używają takich wyrażeń, jak obsesja, zależność, współuzależnienie. Natomiast słowo
„miłość" uważane jest dzisiaj za synonim słabości.
A James sam był sobie winien. Też nie żył jak święty. Romansował
wcześniej, nawet z mieszkanką tej samej wioski.
Powinna z nim zerwać. Choć przerażała ją myśl o rozstaniu, zdawała sobie sprawę, że nie wytrzyma z nim pod jednym dachem
w atmosferze TLR
wrogości. W drodze powrotnej, gdy nagle przypomniała sobie, że usiłowano ją zabić, wpadła w panikę. Przystanęła i z lękiem
rozejrzała się dookoła.
Potem wspięła się na strome zbocze, prowadzące z plaży w stronę willi.
Kiedy zabrakło jej tchu, wyrzuciła zapalonego papierosa.
Zanim zaczęto traktować palenie jak śmiertelny grzech, rozważała, czy nie rzucić nałogu. Teraz nawet nie próbowała znaleźć
w sobie siły, aby to zrobić.
Weszła do willi. Brzęk naczyń w kuchni świadczył o obecności Jamesa. Wkroczyła do środka i powiedziała do jego pleców:
— Usiądź, Jamesie. Tak dalej być nie może. Musimy porozmawiać.
Odwrócił się z kamiennym, zaciętym obliczem, ale posłuchał. Zajął
miejsce za kuchennym stołem. Agatha przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko.
— Chciałabym, żebyś mnie uważnie wysłuchał — zaczęła bezbarwnym głosem. — Nie okazałeś mi miłości czy jakichkolwiek
śladów uczucia od chwili mojego przyjazdu. Wypiłam trochę z Charlesem, no i wylądowaliśmy w łóżku. Trudno, stało się.
Przemilczałam to przed tobą, ponieważ nie chciałam cię stracić. Ale zważywszy twoje obojętne nastawienie do mnie, nie masz
prawa do gniewu, zazdrości czy traktowania mnie jak swojej własności. Zraniłeś moje uczucia. Obydwoje pragniemy wykryć,
kto zamordował Rose, ale nie mogę żyć z tobą w takiej atmosferze. Co propo-nujesz?
James w milczeniu patrzył w stół.
TLR
— Wiem, że rozmowa na intymne tematy budzi w tobie chęć ucieczki, lecz, błagam, powiedz coś — naciskała.
James obrzucił ją ponurym spojrzeniem.
— Daj mi trochę czasu, Agatho. Zdaję sobie sprawę, że źle postępowa-
łem. W przeszłości miewałem tylko przelotne romanse, nic naprawdę po-ważnego. Sam nie wiem, dlaczego nawiązałem
ściślejszą więź właśnie z tobą. Lubię delikatne, bardzo kobiece panie. Prawdę mówiąc, najlepiej czuję się w towarzystwie
niezbyt mądrych kobiet. A ty palisz, klniesz, bywasz gwałtowna. Sądzę, że gdybyśmy wzięli ślub, wkrótce doprowadziłabyś
mnie do pasji. Masz rację: unikałem bliskości, nie tylko w sensie fizycz-nym, ale również dyskusji na tematy osobiste.
Obiecuję, że w przyszłości postaram się trzymać nerwy na wodzy.
Agatha popatrzyła na niego ze smutkiem.
— Nie sądzę, żebym zdołała się zmienić i stać się taką kobietą, jaka ci odpowiada. Mogłabym najwyżej spróbować rzucić
palenie...
James sięgnął przez stół i ciepłym, serdecznym gestem ujął jej dłoń.
— Dajmy sobie trochę czasu. Może na razie poprzestalibyśmy na przyjaźni?
— Zgoda — wymamrotała, choć miała wrażenie, że niczego nie zyska-
ła. — Będę unikać Charlesa.
— W obecnej sytuacji nie mam prawa ci dyktować, z kim powinnaś się widywać, a z kim nie. Lepiej podyskutujmy o naszych
podejrzanych — do-dał wesoło.
Przypominał Agacie ucznia, który odetchnął z ulgą po zakończeniu konfrontacji z wychowawcą klasy.
TLR
— Wszystko wskazuje na Trevora — stwierdził. — Ponieważ pije jak smok, wcześniej czy później się zdradzi.
— Dziwne, że po ostatnim napadzie dziennikarze nie walą do nas drzwiami i oknami — zauważyła Agatha. — Jakoś znikli z
horyzontu po słynnej konferencji prasowej Olivii.
— Och, zapomniałem ci powiedzieć. Po greckiej stronie dokonano jakiejś potwornej zbrodni. Oskarżono kilku brytyjskich
żołnierzy. Wszyscy tam pojechali. Nasza sensacja zeszła na drugi plan.
— To dobrze, że zostawili nas w spokoju. Dokąd teraz pojedziemy?
Może wieczorem do hotelu?
— Nie mogę. Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór w Nikozji.
— Pojadę z tobą.
— Nie, Agatho. Jadę w związku z moim dochodzeniem w sprawie Mustafy. Nie chcę cię w to angażować. Nie idź też do nich
sama. Najlepiej, że-byś posiedziała spokojnie w domu i pooglądała telewizję.
— Rzadko nadają cokolwiek po angielsku prócz lokalnych wiadomo-
ści.
— Czasami miejscowe stacje puszczają filmy w wersji angielskiej.
— Zgoda. Właściwie od dnia przyjazdu nie spędziłam tu ani jednego spokojnego wieczoru.
— W takim razie idę się szykować — oświadczył James, po czym zostawił Agathę samą.
Po jego wyjściu Agatha zaparzyła sobie kawę. Wyszła z nią do ogrodu.
TLR
Posiedziała chwilę na słońcu, póki bolesne ukąszenie komara nie zmusiło jej do powrotu i poszukiwania maści. Gdy
posmarowała bąble, włączyła telewizor. Przełączała kanały, ale wszędzie nadawano po turecku. Królik Bu-gs wrzeszczał po
turecku. Inni też. Zniechęcona wyłączyła odbiornik.
Nagle zapadła przerażająca cisza. Morze nie szumiało. Nawet dzieci nie bawiły się na dworze. Drażniła ją i przerażała ta
martwota.
Wtedy zadzwonił telefon. Przez chwilę patrzyła na aparat z niedowierzaniem, nim z ulgą doszła do wniosku, że to pewnie
James. Podniosła słuchawkę.
— Cześć — przywitał ją Charles.
— Czego chcesz? — warknęła rozczarowana. — Jak zdobyłeś ten numer?
— Bardzo łatwo — odparł radośnie. — Zostawiłaś go kierownikowi hotelu. Jadłaś kolację?
— Jeszcze nie, ale nie zamierzam płacić za twoją.
— Aleś ty złośliwa. Właśnie chciałem ci zafundować.
— Posłuchaj, Charlesie. Mam przez ciebie dość kłopotów. James dowiedział się, że z tobą spałam.
— To nie moja wina. Wyciągnęli tę informację od obsługi hotelowej.
Trzymali ją w tajemnicy przed Jamesem do momentu, kiedy ktoś usiłował
cię udusić.
— Skąd wiesz, że Jamesa tu nie ma?
— Minąłem go, wracając z Kyrenii. Pędził jak szalony w kierunku Nikozji. Wyjdź ze mną. Nudzę się jak mops.
TLR
Agatha się zawahała. Przerażała ją perspektywa spędzenia samotnego wieczoru. Podskakiwała ze strachu na każdy dźwięk.
— No dobra — mruknęła niechętnie. — Gdzie się spotkamy?
— Tu, w hotelu Pod Kopułą.
— Powinnam kontynuować moje śledztwo, ale nie mam ochoty oglą-
dać dziś tej całej ferajny — westchnęła.
— Może pojechalibyśmy do restauracji Pod Winoroślą?
— Nie. Moglibyśmy na nich trafić. Chodzą tam wszyscy Brytyjczycy.
— No to może do hotelu Saray w Nikozji?
— No wiesz...
— Nikozja to duże miasto. Ale jeśli obawiasz się spotkania z Jamesem...
— Raczej nie. Jeśli pojechał tam, gdzie myślę, to nie zajrzy w te okoli-ce. Zaparkuję samochód przy głównej ulicy, przy
kiosku. Stamtąd mnie za-bierzesz.
— Która godzina? Dopiero siódma. Przyjadę po ciebie o ósmej.
Ale Agathę do reszty odeszła ochota na przesiadywanie w willi dłużej niż to konieczne.
— Przebranie zajmie mi dziesięć minut, dojazd najwyżej drugie dziesięć. Czekaj na mnie o wpół do ósmej.
Po odwieszeniu słuchawki poszła na górę. Wzięła szybki prysznic, włożyła tę samą czarną sukienkę, z której zrezygnowała
poprzedniego wieczoru, w mgnieniu oka zrobiła makijaż, chwyciła torebkę i wybiegła z willi.
TLR
Zadowolona, że opuściła pusty dom, który ją przerażał, wyruszyła w kierunku Kyrenii znaną drogą między górami a morzem.
Pomna utrudnień związanych ze skomplikowanym systemem jednokierunkowych ulic w Kyrenii, dotarła obwodnicą do
świateł. Skręciła w lewo przy restauracji Pod Winoroślą, ciekawa, czy Olivia z towarzyszami tam bawi. Minęła rondo i
ratusz. Ucieszyło ją, że ktos' właśnie odjechał, zwalniając miejsce na parkingu przy kiosku. Natychmiast tam wjechała. Po
chwili nadjechał Charles.
Przesiadła się więc do jego auta.
Żeby uniknąć powrotu przez miasto, Charles zawrócił przy akompaniamencie wściekle wyjącego klaksonu tureckiej
ciężarówki oświetlonej jak choinka mnóstwem migających lampek. Wrócił do ronda. Tam obrał kie-runek na Nikozję. Minął
zajazd Onar. Potem pojechał przez góry, aż ujrzeli w dolinie przed sobą światła miasta.
— No i jak się czujesz? — zapytał.
— Jeszcze nie ochłonęłam po wstrząsie. To wszystko wydaje mi się jakieś nierealne, jak sen. Wciąż mi się zdaje, że obudzę
się w swoim łóżku w Carsely.
— Jaki jest twój dom?
— To chatka kryta strzechą, taka, jakie widuje się w kalendarzach czy na pudełkach herbatników. Mam mały ogródek od frontu
i większy z tyłu, dwie sypialnie, łazienkę, kuchnię, jadalnię i salon. Mój Boże! Jakże bym chciała już tam wrócić!
— Chyba Pamir nie będzie cię tu trzymał zbyt długo. Spróbuj jutro do niego pojechać i poprosić, żeby cię puścił.
TLR
— Pozostaje jeszcze James.
— Nadal z tobą rozmawia?
— Tak.
— Dziwne. Ja na jego miejscu dawno bym się obraził.
— Nie chcę o nim mówić — oświadczyła stanowczo.
Charles bezbłędnie trafił do centrum Nikozji. Bez trudu znalazł miejsce na parkingu koło hotelu Saray.
— Jednego nie mogę zrozumieć — stwierdziła Agatha, jadąc windą na górę. — Dlaczego zbudowali tylko dwie toalety przy
restauracji w tak ogromnym hotelu? Jak sobie radzą na przykład w czasie przyjęcia weselne-go?
— Nie mam pojęcia. Może sikają z tarasu — odparł Charles obojętnym tonem. — Jesteśmy na miejscu. Wypijemy coś przy
barze czy od razu pójdziemy jeść?
— Chodźmy do restauracji. Za dużo tu piję.
— Cały kłopot w tym, że niskie ceny alkoholu stwarzają pokusę.
— I papierosów. To raj dla palaczy. Żadnych zakazów, mnóstwo po-pielniczek, nawet w masarni.
Zamówili posiłek i patrzyli przez okno na światła Nikozji.
Na przystawkę podano im pasztecik z nadzieniem z sera, a jako danie główne jagnięcinę z kością, sałatkę i ryż. Gdy Charles
zamówił butelkę wi-na, Agatha zapomniała o postanowieniu zachowania wstrzemięźliwości.
Tak łatwo się z nim rozmawiało, pewnie dlatego, że nie była w nim zako-TLR
chana.
— Jak myślisz, kto próbował pozbawić cię życia? — zagadnął przy brandy i kawie.
— Trevor. Dam głowę, że to on.
— Znając jego zwyczaje, o tej porze pewnie był kompletnie pijany.
Czułaś odór alkoholu?
— Byłam zbyt przerażona, by cokolwiek wyczuć. Zresztą sama wcze-
śniej sporo wypiłam. To tak jak z papierosami. Jeżeli sam palisz, nie czujesz od drugiego człowieka zapachu dymu.
— Poczekaj, niech pomyślę. Pozostał nam przyjaciel, Harry Tembleton, stary, ale jeszcze krzepki od dźwigania przez całe
życie bel siana i pracy na farmie. Nagle nazwał Rose dziwką. Przepada za Oliyią. Czy można sobie wyobrazić, że George
planował skok w bok, a oddany przyjaciel postanowił zlikwidować kusicielkę?
— Mocno naciągane.
— To w ogóle nietypowa sprawa. Nie licząc napięć między Grekami a Turkami w strefie przygranicznej, to najspokojniejsze
miejsce w całym basenie Morza Śródziemnego. Dokonano wprawdzie kilku włamań do domów brytyjskich osadników, ale
policja zawsze znajdowała sprawców. Mają bardzo wysoką wykrywalność przestępstw. Tylko przyjezdni zadają sobie trud
zamykania samochodów. Dlatego zamordowanie brytyjskiej turystki w nocnym klubie to nietypowe zdarzenie. Wszystko
wskazuje na Trevora. Potrzebuje pieniędzy. Rose je ma, ale mu nie daje. Interes upada. Tymczasem TLR
ona flirtuje, a on jest zazdrosny. On to musiał zrobić. Nie potrzeba twoich zdolności detektywistycznych, żeby to udowodnić.
Zważywszy ilość alkoholu, jaką w siebie wlewa, sądzę, że kiedyś wpadnie. A do tego czasu Pamir zamęczy nas
nieskończonymi przesłuchaniami.
Agatha uśmiechnęła się smutno.
— „Proszę zacząć od początku" — zacytowała policjanta. — Ma aniel-ską cierpliwość.
— Czeka, aż któreś z nas się sypnie i powie coś innego niż wcześniej
— orzekł Charles. — Poza tym podejrzewa, że James mógł wpaść w szał
zazdrości i próbować cię zabić.
— Miał alibi.
— A ja nie. Szczęściarz z niego. Pamir sądzi, że ludzie /. mojej sfery mogą być nienormalni ponieważ zawierają małżeństwa
we własnym kręgu i przez to jesteśmy trochę zdegenerowani.
— Tak, czasami sama myślę, że jesteś stuknięty, Charlesie. Dlaczego zawracasz sobie mną głowę?
— Bawisz mnie.
— Trudno to uznać za komplement.
— Ładnie ci w tej czarnej sukience.
— Dziękuję. Chyba ty jeden nosisz krawat w tym gorącym klimacie.
Czy nigdy się nie pocisz?
Charles miał na sobie nieskazitelną białą koszulę z jedwabnym krawa-TLR
tem w paski i biały płócienny garnitur.
— Tylko kiedy się z tobą kocham.
— Szkoda, że jestem od ciebie co najmniej o dziesięć lat starsza —
westchnęła.
— Zawsze chciałem być maskotką starszej kobiety.
— Ale mnie taki układ nie odpowiada.
— A co z tym twoim chińskim policjantem? Myślałem, że się lubicie...
— Jest moim przyjacielem, prawdę mówiąc, pierwszym prawdziwym przyjacielem.
— Ale ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Nie sądzę, byś znała go zbyt długo.
— Zanim przeszłam na emeryturę, pracowałam w Londynie zbyt intensywnie, by nawiązywać przyjaźnie.
Zresztą nie odczuwałam takiej potrzeby — dodała, wspierając policzek na dłoni. — Stworzyłam świetnie prosperującą
agencję public relations.
— Ale chyba w tej branży dobry kontakt z ludźmi stanowi klucz do sukcesu?
— Ja znalazłam inny — roześmiała się Agatha. — Osiągałam swoje cele prośbą, groźbą i pochlebstwem. Gdy przeniosłam się
do Cotswolds, wszystko się zmieniło. Praca już nie jest najważniejsza w moim życiu. Poznałam Billa podczas mojej pierwszej
sprawy, jak ją nazywam. Potem zyskałam innych przyjaciół.
— Czyli życie zaczyna się po pięćdziesiątce?
TLR
— Coś w tym rodzaju. A co z tobą, Charlesie? Nie zamierzasz się oże-nić?
— Nie tak szybko!
— Nie żartuj.
— Nie spotkałem odpowiedniej dziewczyny. Nie palę się do ojcostwa.
— To smutne.
— Przyganiał kocioł garnkowi, Agatho. Przecież sama nie masz dzieci.
— Nie. I już nie będę miała — dodała z żalem. — Zmarnowałam mło-de lata.
Charles zamówił dwa kieliszki brandy. Uniósł swój.
— Za zmarnowane lata — wzniósł toast z powagą.
— Nie powinieneś prowadzić po alkoholu — zwróciła mu uwagę Agatha.
— Tu zwykle badają alkomatem wracających do domu, ale będę jechał
ostrożnie. W ogóle nie czuję, że cokolwiek wypiłem.
Gdy w końcu wstali, Agatha westchnęła:
— Mam nadzieję, że James już wrócił. Nie mam ochoty siedzieć w willi sama.
Oczy Charlesa rozbłysły szyderczo.
— Moglibyśmy spędzić tu noc.
— Zapomnij o tym. Jedźmy już.
Gdy wyjeżdżali z Nikozji, Agatha spostrzegła, że dojeżdżają do hotelu TLR
Wielki Człowiek Wschodu. Pomyślała o Jamesie. Po co tu przyjechał?
Chwilę później z bólem serca ujrzała go idącego pod rękę z dziewczyną o długich brązowych włosach, w króciutkiej
spódniczce i z bardzo długimi nogami. Szli w stronę miasta.
— Widziałam Jamesa! — krzyknęła. — Zawróć!
— Musisz zaczekać do najbliższego przejazdu. To dwupasmówka.
Agatha z niecierpliwością czekała, aż będzie mógł skręcić na przeciwległy pas. Wtedy w świetle latarni na pustej ulicy
zobaczyli, jak James obejmuje dziewczynę. Charles zwolnił. Wkrótce para weszła w boczną uliczkę. Charles zaparkował na
poboczu.
— Chodź, zobaczymy dokąd pójdą — zaproponował radośnie. —
Chyba że chcesz konfrontacji.
— Nie — zaprzeczyła gwałtownie. — Może to spotkanie ma związek ze śledztwem.
— Chyba bardzo przyjemny związek. Co to za śledztwo?
— Usiłuje wykryć, czy jego dawny pośrednik, który obecnie prowadzi dom publiczny, rozprowadza też narkotyki.
James z towarzyszką skręcili w zaułek przy jakimś domu. Charles i Agatha podążyli w ich ślady, lecz zostali po jego drugiej
stronie.
— Co teraz? — spytał Charles.
Obydwoje patrzyli na dom. Wtem w jednym z okien na drugim piętrze zapłonęło światło. Wkrótce ujrzeli Jamesa i dziewczynę
jak na kinowym ekranie.
TLR
Coś powiedziała, roześmiała się i zdjęła żakiet. James podszedł, otoczył ją ramionami i długo, długo całował, trzymając w
objęciach. Potem dziewczyna odsunęła się od niego i zaczęła rozpinać bluzkę.
James podszedł do okna i zaciągnął żaluzje.
Agatha zadrżała.
— Kto by pomyślał? Uspokój się, Agatho. Moim zdaniem to tylko prostytutka, chociaż żadnej w życiu nie widziałem. To nie
powód, żeby cierpieć męki złamanego serca — uspokajał ją Charles.
— Nikt w taki sposób nie całuje prostytutek — odparła ze smutkiem.
— Nie możemy tu stać całą noc. Chcesz wejść na górę i urządzić scenę?
— Nie. Chcę do domu.
Wrócili do auta. Gdy ruszyli, powiedziała:
— A więc tak to wygląda. Nic już do niego nie czuję. Jak mógł?
— Co? Wyrównać rachunki? Może biedak nadal się zastanawia, jak mogłaś się ze mną przespać.
— To co innego.
— Jasne. Ty nie musiałaś mi zapłacić.
— Jesteś pewien, że to prostytutka?
— Całkowicie.
— Ale była bardzo ładna.
— Jak wiele z nich. Przybywają tu z biednych krajów, takich jak Ru-TLR
munia.
Agatha widziała wcześniej wiele sprzedajnych dziewcząt w hotelu Wielki Człowiek Wschodu, ale z powodu ciemności nie
obejrzała ich zbyt dokładnie.
Być może towarzyszka Jamesa tam właśnie pracowała, więc wynajął
ją, żeby zdobyć informacje na temat Mustafy. Ale równie dobrze mógł jej zapłacić za samo ich udzielenie. Nie musiał jej
całować. Łzy napłynęły Agacie do oczu.
Pozostałą część drogi do Kyrenii pokonali w milczeniu. Kiedy Charles podwiózł ją w miejsce, gdzie zostawiła samochód,
zaproponował:
— Może wstąpiłabyś do hotelu napić się czegoś przed snem?
Agatha pokręciła głową.
— Pocałujesz mnie na dobranoc?
— Nie mam ochoty.
— Nie szlochaj w poduszkę przez całą noc, Agatho. James nie jest ciebie wart.
Agatha wysiadła. Nim odjechał, pokiwała mu ręką na pożegnanie.
Potem pojechała do willi i weszła do środka. Wcześniejsze przygnębienie zastąpił gniew. Przemierzała salon w tę i z
powrotem, zastanawiając się, co powiedzieć Jamesowi, jak wróci i czy w ogóle warto cokolwiek mówić.
Jej nawet nie tknął palcem, podczas gdy tamtą namiętnie całował.
Poczuła się samotna, stara i niechciana.
Potem wzięła się w garść. Serce jej stwardniało. Poszła na górę. Spa-TLR
kowała do torby satynową nocną koszulę z koronkami, którą kupiła, by olśnić Jamesa, kosmetyki, ubranie na zmianę i
szczoteczkę do zębów. Wy-szła z willi, zamknęła drzwi, wsiadła do samochodu i wyruszyła do Kyrenii.
Ponieważ przy recepcji kręcił się tłum turystów z izraelskiego autobu-su, który tak późno przyjechał, dotarła do windy
niezauważona.
Gdy zapukała, Charles otworzył jej drzwi.
— Wejdź — zaprosił. — Napijemy się czegoś, a potem położysz się w wolnym łóżku. Nie chcę uprawiać miłości z kobietą
owładniętą jedynie żą-
dzą zemsty.
— Jesteś dla mnie bardzo miły, Charlesie — powiedziała drżącym głosem.
— To twoja zasługa. Dobrze się z tobą czuję, Agatho. Wypijemy na balkonie butelkę wina.
— Nie wiem, jak moja wątroba zniesie takie uderzeniowe dawki alkoholu.
— Niedługo wrócisz do Carsely. Wtedy możesz popijać ziołowe her-batki do znudzenia.
Gdy usiedli na balkonie, wyznała:
— Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem, co robić.
— Jeżeli masz wątpliwości, najlepiej nie rób nic. Jeśli mu powiesz, co zobaczyłaś, wykręci się, że zbierał informacje.
Gdybyś zaczęła krzyczeć, że całował dziewczynę, odpowie, że niepotrzebnie histeryzujesz, bo robił to TLR
dla pozorów, żeby ją obłaskawić. Nic nie zyskasz. Obydwoje naiwnie zało-
żyliśmy, że spędzi z nią noc. Tymczasem nie można wykluczyć, że już wrócił do willi. Jak wtedy wytłumaczysz swoją
nieobecność?
— Powiem, że bałam się spać sama, więc wynajęłam sobie tu pokój.
— Najlepiej rzuć to wszystko i wróć do Carsely. Znajdź sobie jakieś bezpieczne zajęcie w rodzaju układania bukietów.
Zapomnij o zabójstwie Rose. Po co ci ten cały zamęt? Jeśli zabił ją Trevor, prawdopodobnie wkrótce przyzna się po
pijanemu. Niepotrzebnie tracisz czas.
— Muszę znaleźć zabójcę — zaprotestowała Agatha. — Zawsze to ja-kiś sposób na odwrócenie uwagi od Jamesa.
— Po dzisiejszej nocy w ogóle przestaniesz o nim myśleć, moja miła.
— Miejmy nadzieję. Widziałeś dzisiaj moich podejrzanych?
— Ani śladu. Sądzę, że Pamir wkrótce znów zacznie cię poszukiwać.
Jeśli dzięki uporowi i dociekliwości można wykryć zabójcę, to wróżę mu sukces.
— Chyba przemawia przeze mnie próżność.
— Mówisz o powodach swojej zazdrości wobec Jamesa?
— Nie. O pragnieniu rozwikłania zagadki zabójstwa. James oznajmił
wszem i wobec, że w poprzednich sprawach błądziłam po omacku, póki przypadkiem nie wpadłam na właściwy trop. Olivia
wykpiła moje umiejętności.
— Cóż, rób, jak uważasz. Mus to mus. A teraz pora spać.
Agatha poszła do łazienki, wzięła prysznic, włożyła nocną koszulę.
TLR
Gdy wyszła, Charles na jej widok zamrugał powiekami.
— Zaczynam żałować, że zaproponowałem ci osobne łóżko — stwierdził. — Kładź się, zanim zmienię zdanie.
Agatha posłuchała. Gdy opadła na poduszkę, dostała zawrotów głowy.
Przyrzekła sobie, że zachowa umiar w piciu, niezależnie od tego, jak postą-
pi James.
Kwadrans później obudził ją odgłos zamykania drzwi łazienki. Ze-sztywniała w oczekiwaniu na próbę zbliżenia. Lecz Charles
grzecznie po-maszerował do swojego łóżka. Szybko zasnął, ale okropnie chrapał. Jak taki dystyngowany mężczyzna może tak
głośno chrapać? — myślała Agatha.
Cichutko wstała, chwyciła go za ramię i obróciła na bok.
Potem wróciła do łóżka, ale nie mogła już zasnąć. Patrzyła w sufit, my-
śląc o Jamesie. Usiłowała wyrzucić z pamięci to, co zobaczyła w oknie do-mu w Nikozji. Potem nagle zapadła w głęboki sen.
Spała aż do dziewiątej rano.
Gdy otworzyła oczy, Charles już chodził po pokoju.
— Pościel łóżko i schowaj się w łazience, póki nie zamówię śniadania.
Zjemy na balkonie.
Powróciły wspomnienia poprzedniego wieczoru. Ale umyła się, ubrała i czekała, aż przyniesiono posiłek.
Dopiero kiedy służba hotelowa wyszła, siadła na balkonie.
— Pomyślałam, że po powrocie do willi pojadę do Nikozji i poproszę o zezwolenie na powrót do kraju — powiedziała
powoli.
— Świetny pomysł. TLR
Agatha wstała.
— Nie mam ochoty na śniadanie. Dziękuję za kolację i wszystko, co dla mnie zrobiłeś, Charlesie. Przepraszam, że nazwałam
cię naciągaczem.
— Zaczekaj, aż dostaniesz rachunek za moje usługi.
Agatha wyciągnęła rękę.
— To na pożegnanie.
Charles z poważną miną uścisnął podaną dłoń.
— Do zobaczenia w Cotswolds, Agatho.
Agatha wróciła do willi. Nagle spłynął na nią spokój. Zaczeka na Jamesa i posłucha, co ma do powiedzenia. Zachowa
godność. Nie będzie krzyczeć ani płakać.
Nastał kolejny piękny dzień. Wiał tylko lekki wietrzyk.
Wzięła głęboki oddech, weszła do willi i zawołała:
— Jamesie!
Odpowiedziała jej cisza. Jego laptop, notatki i książki, które zwykle le-
żały na stole, znikły. Wybiegła z powrotem na zewnątrz. Przed domem nie było jego samochodu. Pogrążona w rozmyślaniach
nie spostrzegła jego braku, gdy wchodziła.
Wróciła do środka, wprost do jego sypialni. W otwartej szafie nie wisiało nic prócz pustych wieszaków. A na poduszce leżała
koperta z wypisa-nym jej imieniem.
Otworzyła ją.
Droga Agatho — przeczytała. — Moje śledztwo zmusza mnie do wyjazdu do Turcji na pewien czas. Opłaciłem czynsz za
następny miesiąc. Czeka-TLR
łem na ciebie poprzedniej nocy, ale nie przyszłaś do domu. Nietrudno zgad-nąć, gdzie przebywałaś. Żegnaj. James.
Agatha usiadła na łóżku i patrzyła na pusty pokój. Jak James mógł wyjechać do Turcji? Przecież nie pozwolono nikomu z nich
opuszczać wyspy.
Powinna zadzwonić do Pamira. Koniecznie. Inaczej wcześniej czy później ją odwiedzi i zacznie wypytywać, dokąd i po co
pojechał.
Zeszła na parter. Odnalazła w torebce notatnik, w którym zapisała numer policjanta.
Gdy odebrał, poinformowała go, że James pojechał do Turcji.
— Po co miałby tam jechać? — dopytywał oschłym tonem.
Diabli wiedzą, pomyślała, a głośno powiedziała:
— Był wściekły na swojego byłego pośrednika, Mustafę. Chciał wy-równać z nim rachunki za oszustwo przy wynajmie
pierwszej kwatery. Postanowił udowodnić, że Mustafa handluje narkotykami.
— Powinien skonsultować się z nami — stwierdził Pamir. — Mówili-
śmy mu już, że prowadzimy śledztwo w sprawie Mustafy.
— Jak zdołał wydostać się z wyspy bez waszej wiedzy?
— Bardzo łatwo. Turcja leży niedaleko. Wystarczy wynająć łódź rybacką lub turystyczną.
— Nie zamierzacie interweniować?
— Zapewniam panią, że będziemy go szukać. Proszę nie brać z niego przykładu, bo nas pani rozgniewa.
— Tak czy inaczej planowałam zajrzeć do komisariatu. Chciałabym już TLR
wrócić do domu.
— Tak jak pozostali podejrzani. Na razie to niemożliwe.
— A kiedy będę mogła?
— Mam nadzieję, że wkrótce.
— Czy jak odnajdziecie Jamesa, dacie mi znać?
— Zrobimy, co w naszej mocy.
I tyle. Nic nie zyskała. Została uwięziona na Cyprze.
Zadzwonił telefon. Agatha chwyciła słuchawkę.
— Gdzie jesteś do licha, Jamesie?
— To nie James. Tu Charles.
—Och!
— Wyjeżdżasz?
— Nie, ale James zniknął. Podobno pojechał do Turcji. Co ja teraz zrobię?
— Twoi podejrzani zamierzają dziś zwiedzić Salamis.
— Co to takiego?
— Miejscowość w pobliżu Famagusty. W starożytności jedno z najważniejszych miast na Cyprze. Najpierw planują popływać
przy Srebrnej Plaży w pobliżu. Nie miałabyś ochoty wziąć kostium kąpielowy i poobser-wować morderców podczas
wycieczki?
— Właściwie czemu nie? Nie mam nic do roboty.
— Przyjedź po mnie. Teraz twoja kolej zapłacić za benzynę. I spakuj TLR
prowiant.
— Zgoda, ale bez wina. Potrzebuję jednego dnia bez alkoholu.
Agatha najpierw podjechała na stację benzynową, potem do pobliskie-go supermarketu. Kupiła chleb, ser, oliwki, puszkę
łososia, sałatę, pomido-ry, zieloną paprykę, parę ciastek i jednak butelkę miejscowego wina. Przed opuszczeniem willi
zapakowała do kartonowego pudła talerze i szkło. Nic specjalnego, ale jeśli Charle— sowi nie będzie odpowiadało, może mi
zafundować lunch, pomyślała.
Charles czekał przed hotelem Pod Kopułą.
— Wyjechali mniej więcej godzinę temu. Z tego, co zdołałem podsłuchać wynika, że na cały dzień.
Znów dotarli przez góry do drogi do Famagusty.
— Daj mi przewodnik, to ci przeczytam o Salamis — zaproponował, gdy pokonywała ostry zakręt.
— Jest w mojej torebce.
Charles wyjął książkę.
— Jaka długa historia! Niech no zobaczę. Według legendy miasto zostało założone przez homeryckiego bohatera Teucera, gdy
został wygnany przez ojca, Telemona, króla greckiej wyspy Salaminy, po powrocie z wojny trojańskiej około tysiąc sto
osiemdziesiątego roku przed naszą erą. I tak dalej. Nudy na pudy! Do ósmego wieku Salamis pozostało największym centrum
handlowym. Urosło do rangi najznaczniejszego miasta na Cyprze. Bi-TLR
to tu nawet własną monetę. Podbili go Persowie, a dwa wieki później Alek-sander Wielki. Oblężone po jego śmierci. Czy
chwytasz cokolwiek z tego nudziar— stwa, Agatho? Uważaj na ciężarówkę. Ponownie rozkwitło w czasach bizantyjskich.
Zburzone przez trzęsienie ziemi i falę tsunami. Miasto odbudowano, zmieniono nazwę na Konstantia na cześć Konstantyna
Drugiego, cesarza Bizancjum. Nigdy nie wróciło do dawnej świetności.
Port uległ zamuleniu. Większa część metropolii pod grubą warstwą piasku.
Drogowskaz do ruin osiem kilometrów na północ od Famagusty. Resztę sama sobie przeczytaj. Wzięłaś kostium?
— Mam pod sukienką.
— Pójdziemy popływać, urządzimy sobie piknik, a potem poszukamy twoich znajomych. Raczej nie ciągnie mnie w ruiny w
taki upał. Radzą włożyć wygodne buty, długie skarpety i nakrycie głowy. Moglibyśmy zaparkować przy zabytku, ale wolałbym
stanąć przy plaży i przejść na piechotę, jeżeli tam poszli.
Srebrna Plaża okazała się długim pasem piasku łagodnie schodzącym w turkusową toń Morza Śródziemnego.
Rozebrali się i poszli popływać. Agatha obróciła się na plecy i pozwoli-
ła, by słońce grzało jej twarz. Dzień był wspaniały. Zostawiła daleko za so-bą rozmyślania o morderstwie i przemocy.
Zastanawiała się, co Charles naprawdę o niej myśli i dlaczego zadaje sobie tyle trudu, żeby ją gdzieś wy-ciągnąć. Chłodne
stosunki z Jamesem do tego stopnia zatruły jej umysł, że nie wyobrażała sobie, by jej towarzystwo mogło sprawiać mężczyźnie
przyjemność.
Nagle dopadł ją głód. Odwróciła się na brzuch i popłynęła ku plaży.
TLR
Charles dołączył do niej w kąpielówkach, gdy wykładała banalne produkty na ściereczkę położoną na piasku.
— Nie opalasz się? — spytała, patrząc na gładki tors bez jednego włoska.
— Słońce mnie nie łapie. Nie wiem dlaczego. Chyba mam grubą angielską skórę. Co my tu mamy? No nie, Agatho! Miałem
nadzieję, że weź-
miesz angielski otwieracz do tego łososia. Te cypryjskie nie działają.
Rzeczywiście, otwieracz krążył wokół puszki, nie przebijając jej.
— Kupiłam jeszcze chleb, ser, parę innych rzeczy, no i ciastka — broniła się Agatha.
— W pobliżu jest restauracja.
— No dobra. Zapakuję to wszystko z powrotem na kolację.
Po osuszeniu ciała ręcznikiem wykonała manewr zdejmowania kostiumu i zakładania bielizny pod sukienką na mokre nogi, co
wymagało sporo zachodu. Charles owinął wokół bioder duży plażowy ręcznik. Bez wysiłku zdjął kąpielówki, włożył slipki i
koszulę. Schowali wzgardzone produkty i stroje kąpielowe do samochodu i wyruszyli w drogę.
Charles zamówił wino, mimo ostrzeżeń Agathy, że wcześniej czy póź-
niej zbadają ich alkomatem.
— Nie zatrzymają nas, póki nie przekroczymy prędkości — zbagateli-zował jej ostrzeżenie. — Potem możemy się zdrzemnąć
na plaży.
— Zapomniałeś, po co przyszliśmy? Mieliśmy ich poszukać.
— Później. Nie psujmy sobie dnia.
TLR
Agatha zjadła kebab i popatrzyła na plażę. Wyglądała sielsko na tle krystalicznej toni. Ciekawiło ją, gdzie tu odprowadzają
ścieki. Nagle ogarnęła ją tęsknota za Jamesem. Jak mógł ją tak zostawić? Czy w ogóle go znała?
— Prawdopodobnie wróci wprost do Carsely, jak już odegra rolę Lawrence'a*6 z Arabii, czy jaką tam przyjął — powiedział
Charles, jakby czytał
w jej myślach.
6 * Lawrence z Arabii — brytyjski dramat przygodowy, oparty na autobiograficznej powieści T.E.
Lawrence'a. W czasie pierwszej wojny światowej brytyjski oficer dołącza do wojsk emira Fajsala,
— Trudno udawać Lawrence'a z Arabii w Turcji — zauważyła. — Nie chce mi się już jeść. Mogę zapalić?
— Oczywiście. I mnie też poczęstuj.
— Czy nigdy nie kupujesz sobie papierosów?
— Nie, bo przyznałbym się przed sobą, że palę. Zresztą palacze zwykle chętnie częstują, żeby powiększyć grono
uzależnionych.
— Nie powinnam tego robić.
Charles sięgnął do paczki, wziął jednego papierosa i zapalił.
— Zamówimy sobie kawę, a potem pójdziemy poszukać twoich podejrzanych — zaproponował. — Czy to nie dziwne, że
wszyscy są przeświadczeni, że twoja interwencja ściągnie im na głowę kłopoty? Niewykluczone, że jedno z nich próbowało
cię odstraszyć.
— Możliwe. Boję się, że znów mnie ktoś zaatakuje. Któreś z nich widzi we mnie poważne zagrożenie. James nie powinien
zostawiać mnie samej na pastwę losu.
TLR
— Masz mnie.
— Racja, ale...
— Nie ciągnie cię do mnie. Zrzędliwi ludzie zawsze bardziej zwracają na siebie uwagę.
— James nie jest zrzędą.
przywódcy powstania przeciwko Turkom. Po udanym ataku na port Akaba zostaje tam bohaterem.
Ważnym wątkiem jest konflikt wewnętrzny spowodowany koniecznością wyboru między lojalnością wobec ojczyzny a nowo
pozyskanymi przyjaciółmi z pustynnych plemion, (przyp. tłum.)
— Skoro tak twierdzisz...
Agatha wróciła myślami do Jamesa. Musiała przyznać, że od chwili przyjazdu fatalnie ją traktował. Z drugiej strony okrutna
zbrodnia mogła każdego wyprowadzić z równowagi. Nie przyjmowała do wiadomości, że to ona go zdenerwowała,
narzucając się.
— Pewnie oczekujesz, że za to wszystko zapłacę — mruknęła.
— Tak, dziękuję.
— Jednak jesteś naciągaczem.
— Nie, Agatho. Tylko współczesnym człowiekiem. Walczyłyście o równouprawnienie, a równe prawa oznaczają też równe
wydatki. Jeśli przestaniesz narzekać, zabiorę cię wieczorem na kolację.
— James może wrócić.
— Marzenie ściętej głowy. Na razie o tym nie myśl. Ta ścieżka z plaży prowadzi tylko do starego portu. Sprawdziłem w
twoim przewodniku. Lepiej pojedźmy dookoła. TLR
— Nie prześpimy się?
— Nie. Odechciało mi się.
Pojechali okrężną drogą i zaparkowali przy starym amfiteatrze. Brodaty przewodnik w spłowiałej kurtce właśnie szykował się
do oprowadzania grupy. Kiwnął na nich, żeby podeszli.
— Nazywam się Ali Ozel — przedstawił się. — Możecie dołączyć do wycieczki.
— Bardzo miło z pana strony, ale szukamy przyjaciół. — odparł Charles.
— Może ich widziałem. Jak wyglądają?
— Jedna kobieta w średnim wieku, chuda, arogancka, o donośnym, władczym głosie i czterech mężczyzn. Jeden to jej mąż —
chudy, blady, cichy. Starszy pan o przerzedzonych siwych włosach to farmer, ich przyjaciel, Harry. Dumny Szkot Angus nieco
go przypomina z wyglądu. Blondyn o grubych wargach z brzuchem od piwa i niezdrową, różową opalenizną, agresywny, ma na
imię Trevor.
Ali zamrugał powiekami z rozbawienia.
— I pan ich nazwał przyjaciółmi? Widziałem taką grupę jakąś godzinę temu. Później już ich nie spotkałem.
— Świetnie, dziękujemy. Poszukamy ich. — Charles ujął Agathę pod ramię i skierował w stronę ruin Sala— mis.
Krążyli po terenie zabytku. Na Charlesie największe wrażenie zrobiła wspólna latryna z miejscami do siedzenia na
czterdzieści cztery osoby. Ru-TLR
iny zwiedzał barwny tłum w kolorowych letnich ubraniach. Jasny blask słońca oślepiał. W pewnym momencie Agacie
wydawało się, że dostrzegła poszukiwanych, ale okazało się, że to nie oni.
Kolumny dawnego gimnazjonu stały dumnie na tle błękitnego nieba.
Charles najwyraźniej zapomniał, po co przyjechali. Zabrawszy Agacie przewodnik, zaglądał z entuzjazmem w każdy
zakamarek.
Pozostałości starożytnego miasta Salamis zajmują ogromny obszar.
Zwiedzanie zaczęło Agathę męczyć. Najchętniej usiadłaby w cieniu i poczekała na Charlesa, ale nie chciała zostać sama,
zwłaszcza że Oliyia i pozostali przebywali gdzieś w pobliżu. Krążyli po ruinach, póki Charles nie zajrzał ponownie do
książki. Oświadczył, że chciałby obejrzeć groby kró-
lów. Z mapy wynikało, że znajdują się po przeciwnej stronie szosy do Famagusty.
— Najlepiej zawrócić i dojechać tam samochodem — orzekł Charles.
Powędrowali więc na parking. Stamtąd dojechali do drogi i grobowców.
Kupili bilety do muzeum, zakurzonej chałupy z repliką powozu i kata-falku. Po opuszczeniu budynków powędrowali w stronę
cmentarza.
Najbliższy grobowiec miał kształt szerokiej, prostej rampy prowadzą-
cej do komory grobowej ze szkieletami dwóch koni przy wejściu. Palono je tam, kiedy przywiozły zwłoki króla do miejsca
pochówku. Chowano tu kró-
lów i arystokratów od siódmego do ósmego wieku przed Chrystusem, wraz z końmi, rydwanami, ulubionymi niewolnikami,
jedzeniem, winem i wszystkim, co mogło być potrzebne w życiu pozagrobowym.
Gdy zwiedzili piętnasty grobowiec ze stu pięćdziesięciu, Agatha pomy-TLR
ślała, że nie da rady zrobić ani kroku więcej. W tym momencie do środka wszedł Ali Ozel z wycieczką.
— Widziałem waszych przyjaciół — oznajmił.
— Gdzie? — zapytała Agatha.
— W okolicy gimnazjonu. Wspominaliście o pięciu osobach. Spotka-
łem cztery poszukujące piątej, która zaginęła.
Agatha w mgnieniu oka odzyskała siły.
— Chodźmy tam, Charlesie — poprosiła.
Wrócili na parking i podjechali pod gimnazjon. Zastali tam kilkoro turystów, ale Olivii z mężem i przyjaciółmi nie spotkali.
Kolumny już rzucały długie, ciemne cienie.
— Wracajmy na parking. Może tam ich złapiemy — powiedział Charles.
Lecz zanim tam dotarli, usłyszeli w pobliżu wyjścia głos Oliyii pytają-
cej innego przewodnika:
— Nie widział go pan?
Agatha z Charlesem podeszli do niej. Jej mąż George, Trevor i Angus stali nieopodal.
— Co się stało? — spytała Agatha.
Oliyia odwróciła się twarzą do niej.
— Zgubiliśmy Harry'ego.
— Nie zwiedzał z wami?
— Oczywiście, że tak. Ale powędrował sam w stronę plaży. Za rzym-TLR
ską willą jest skrzyżowanie. Odchodzi stamtąd ścieżka nad morze. Powiedział, że chciałby zobaczyć, jak wygląda tutejsza
plaża. Postanowiliśmy więc, że każdy pójdzie w swoją stronę, obejrzeć to, co go interesuje, a potem spotkamy się przy
gimnazjo— nie. Gdy nie wrócił, podążyliśmy w jego ślady, ale go nie znaleźliśmy. Rozdzieliliśmy się i każdy szukał gdzie in-
dziej. Umówiliśmy się ponownie przy gimnazjonie. Wszyscy dotarliśmy na czas, ale po Harrym wszelki ślad zaginął. Jestem
już zmęczona. Nie mam ochoty tkwić tu cały dzień.
— Jesteście zamieszani w morderstwo — wtrącił nagle przewodnik. —
Widziałem was w telewizji.
Olivia zignorowała go. Natomiast Agatha zauważyła, że wszedł do gabinetu i podniósł słuchawkę telefonu.
— Jeszcze raz sprawdzimy dla was plażę — zaproponował Charles. —
Może go nie zauważyliście.
— Znowu całe kilometry łażenia! — jęknęła Agatha.
— To zaczekaj tu na mnie. Pójdę sam.
— Nie. Idę z tobą — odrzekła, ponieważ przerażała ją perspektywa po-zostania sam na sam z podejrzanymi. Obawiała się, że
znów ktoś może ją napaść.
Wyruszyli, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Turystów ubyło. Po drodze minęli Alego.
— No i co? Udało się?
Pokręcili głowami i przyspieszyli kroku. Wkrótce dotarli do rozstaju TLR
dróg.
— Teraz łatwiej szukać. Na pewno pozostało już niewielu plażowiczów — stwierdził Charles.
Pokonali wąską dróżkę niemal biegiem. Agatha prawie zapomniała o zmęczeniu, tak bardzo chciała odnaleźć Harry'ego.
Plaża rzeczywiście niemal się wyludniła. Po spokojnym morzu dryfo-wał samotny jacht. Łagodne fale cicho uderzały o brzeg.
Nagle, daleko przed sobą, ujrzeli samotną, leżącą postać. Górna połowa ciała była przykryta gazetą. Łagodna bryza unosiła jej
strony.
Charles wskazał tego człowieka palcem.
— Myślisz, że to on?
— Chodźmy sprawdzić — odrzekła Agatha i ruszyła przed siebie.
Charles podążył za nią. Nagle obydwoje stanęli, patrząc w dół.
— Wygląda, jakby spał — orzekł Charles. — Myślisz, że to stopy Harryego?
— Nie oglądałam mu nóg. Zobaczymy. — Pochyliła się i delikatnie podniosła cypryjską gazetę „Kibris", która zasłaniała mu
twarz.
Zanim dostrzegła wielką czerwoną plamę na jego piersi, pojęła, że nie żyje. Jego twarz przypominała pośmiertną maskę. Ktoś
zamknął mu oczy.
Strach po atakach na jej życie, upał i widok nieboszczyka kompletnie wyczerpały jej siły. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Usiadła na piasku i wsparła ciężką głowę na kolanach.
TLR
— Zostań tu — rozkazał Charles. — Sprowadzę pomoc.
Tak więc Agatha pozostała przy zwłokach Harryego. Minęła ją kobieta prowadząca za rękę małe dziecko. Przystanęła,
odwróciła głowę. Patrzyła z otwartymi ustami na przerażającą czerwoną plamę na piersi nieboszczyka.
Potem pochwyciła dziecko na ręce i uciekła pędem, wrzeszcząc wniebogło-sy.
Agatha nawet nie drgnęła. Jej umysł przestał pracować ze zmęczenia.
Gdzieś z oddali dobiegło wycie policyjnych syren.
Później dotarło do niej, że otacza ją tłum ludzi. Charles tłumaczył ko-muś podniesionym głosem:
— Nie widzicie, że jest w szoku? Znaleźliśmy go razem. Ja odpowiem na wszystkie pytania.
Pomógł Agacie wstać. Zamrugała powiekami i zatoczyła wokoło nie-przytomnym wzrokiem.
Pamir stał obok z grobową miną.
— Poproszę panią na stronę wraz z sir Charlesem. Przeprowadzimy wstępne przesłuchanie.
Charles objął ją w talii i odprowadził kawałek dalej.
— Tutaj usiądziemy — oznajmił policjant. — Zaczniemy od pana.
Tak więc Charles ze szczegółami przedstawił wydarzenia dnia zakoń-
czone znalezieniem Harry'ego.
Agatha słabym głosem powtórzyła tę samą historię.
— Możecie iść. Odwiedzę was później — zapowiedział Pamir.
TLR
— Będę w willi u pani Raisin — oznajmił Charles.
Agatha chciała krzyknąć, że James mógł wrócić, ale brakło jej siły, żeby zaprotestować.
Charles zaproponował, że poprowadzi. Agatha zasnęła w drodze do Kyrenii. Obudziła się dopiero wtedy, kiedy przystanęli
przed hotelem Pod Kopułą.
— Zaczekaj tutaj — poprosił Charles. — Wezmę swoje rzeczy.
Agata pomyślała z przerażeniem, że zamierza się do niej wprowadzić.
Wciąż żywiła w sercu nadzieję, że James na nią czeka.
Przed jej oczyma przesunęły się wyraźne obrazy wszystkiego, co zobaczyła tego dnia: ruiny, posępne grobowce i wreszcie
martwa twarz Harry'e-go z zamkniętymi oczami. Kto mu je zamknął? Z całą pewnością morderca.
Wyjęła papierosa i zapaliła. Co też porabiali mieszkańcy sennego Carsely, którym gardziła za brak wrażeń? Zatęskniła za
plebanią. Pani Bloxby zaparzyłaby jej herbatę, poczęstowała rogalikami. Usiadłyby przy kominku i gawędziły na bezpieczne,
miejscowe tematy. Czy kiedykolwiek znów zobaczy swój dom? Czy zabójca po dwóch nieudanych próbach pozbawienia jej
życia za trzecim razem ją zlikwiduje? Zadrżała, wreszcie zadowolona, że nie została sama w willi. Przeklęty James!
Bezduszny potwór bez serca.
Powinien być przy niej, ochraniać ją. Nawet o tym nie pomyślał. Dwa razy usiłowano ją zabić, tymczasem on sobie wyjechał.
Gdyby mu na niej zale-
żało, nie opuściłby jej w tak dramatycznej sytuacji. Zapomniałby o śledztwie, tropieniu czy poszukiwaniach i trwałby przy
niej.
Charles wyniósł z hotelu dwie drogie walizki, które umieścił w bagaż-
TLR
niku. Potem siadł za kierownicą.
— Jesteś dla mnie bardzo dobry — powiedziała Agatha.
— Nie ma za co dziękować. Oszczędzam na rachunku za hotel.
Reszta wieczoru przypominała senny koszmar. Pamir przyjechał o ósmej, żeby znów ich maglować. Wyglądało na to, że
narasta w nim złość.
Na zewnątrz czekali reporterzy. Sprawa morderstwa po greckiej stronie już przebrzmiała.
W końcu Pamir odjechał.
— Nie możemy wyjść — zauważył Charles. — Będą cały czas walić do drzwi. O, już zaczęli.
Lecz z drugiej strony ktoś krzyknął:
— Przedstawicielstwo brytyjskie. Proszę otworzyć!
Charles w blasku fleszy fotoreporterów wpuścił niskiego żwawego mężczyznę.
Przybysz przedstawił się jako pan Urquhart i poradził im, żeby współ-
pracowali z policją, zupełnie niepotrzebnie, jak zaznaczył Charles. Potem zaczął szczegółowo wypytywać Agathę o Jamesa
Laceya. Dokąd pojechał?
Do Turcji? Czy jest pewna? Niewykluczone, że pozostał na wyspie.
— Nawet gdyby tu został, nie pojechałby do Salamis zamordować nieszczęsnego starego Harry'ego Tembletona.
— Cóż za nieszczęśliwy zbieg wypadków — powiedział pan Urquhart.
— Policja zamierzała wydać zwłoki Rose Wilcox i zezwolić wam na po-wrót do domu, ale po tym ostatnim zabójstwie bez
wątpienia jeszcze was zatrzymają.
TLR
Potem znów wypytywał Agathę o Jamesa, ale wciąż powtarzała, że zamierzał wyjechać do Turcji. Ani słowem nie
wspomniała o jego prywat-nym śledztwie w sprawie Mustafy.
W końcu pan Urquhart opuścił willę, znów przy blasku fleszy.
— Chcesz iść spać czy najpierw coś zjemy? — spytał Charles.
— W domu niewiele zostało, a na prowiant z pikniku nie mam ochoty.
Znów dzwoni telefon. Chyba powinnam odebrać. Może to James.
— Jasne. A świnie umieją latać. Jestem głodny. Te malutkie kebaby, które jedliśmy na lunch, nie na długo wystarczyły. Wiesz
co? jeśli skorzy-stamy z tylnego wyjścia i przeleziemy przez mur ogrodu, zeskoczymy na parking przy restauracji rybnej. Mam
ochotę spróbować którejś z tych ma-
łych czerwonych rybek z rodzaju mulligidae.
— Dziennikarze nas zobaczą.
— To niemożliwe. — Otworzył małe tylne drzwi znajdujące się obok pralni. — Chodź. Wystarczy przemknąć za róg, a potem
wdrapać się na mur. Nie zauważą nas. Zasłaniają nas wysokie mimozy.
Pomysł przebywania wśród ludzi w wielkiej restauracji przemówił do wyobraźni Agathy.
Wyszli, ostrożnie zamknęli za sobą drzwi i wdrapali się na niski murek oddzielający willę od parkingu.
— Miejmy nadzieję, że żaden z dziennikarzy nie zechce pójść tam na kolację — powiedział Charles. — Podejrzewam jednak,
że postoją trochę przed willą, a potem pojadą do hotelu Pod Kopułą dołączyć do innych, usi-TLR
łujących porozmawiać z Olivią i George'em. Kto wie, może Oliyia urządzi następną konferencję prasową. Nawet nie
spróbowaliśmy odgadnąć, kto mógłby zamordować Harry'ego — dodał po chwili.
— Harry musiał odkryć, kto zabił Rose — stwierdziła Agatha. — Pewnie okaże się, że pozbawiono go życia w taki sam
sposób.
— Prawdopodobnie tak. Morderca musiał być zdesperowany. Jeżeli zrobił to w panice ktoś z pozostałej czwórki, wiedział, że
ściągnie na nich podejrzenia. Po kolejnej zbrodni w tym samym gronie hipoteza o tureckim narkomanie czy szaleńcu traci rację
bytu. Myślałem o George'u Debenha-mie — wyznał Charles, z chirurgiczną precyzją oddzielając mięso małej rybki od ości. —
Po co flirtował z Rose? Nie wygląda na kobieciarza.
— Z informacji, którą otrzymałam od Billa Wonga wynika, że George poniósł poważne straty na giełdzie. Czy mówiłam ci o
tym? A Rose miała pieniądze.
— Ale dopiero się poznali. Nie wyobrażam sobie, żeby mu zaproponowała: „Trzymaj się mnie, a wyciągnę cię z kłopotów".
— Pewnie nie wyraziła się w tak bezpośredni sposób. Ale mogła robić aluzje do swej zamożności, choćby w żartach. Nie,
podejrzewam, że zazdrość i gniew Trevora doprowadziły do zbrodni. Sam mówiłeś, że Trevor chciał pobić Harry'ego za to,
że nazwał Rose dziwką.
— Chcesz po kolacji pójść do hotelu i zobaczyć, jak stoją sprawy mię-
dzy nimi?
Agatha powstrzymała wzruszenie ramion.
— Po kolacji chciałabym się tylko położyć do łóżka. Nigdy wcześniej nie miałam ochoty dać za wygraną tak jak teraz. Tęsknię
za domem.
TLR
— Jeśli skończyłaś, najwyższy czas wychodzić. Przyszli przedstawicie-le prasy. Szybko!
Rzucił na stół pieniądze. Siedzieli na tarasie, zeskoczyli więc w krzaki poniżej i przemknęli chyłkiem na parking. Agatha miała
nadzieję, że repor-taż o jadowitych wężach żyjących tylko w górach przedstawiał prawdę.
Dotarli do willi niezauważeni. Agatha ziewnęła.
— Wykąpię się pierwsza.
— Śpimy razem?
— Nie, Charlesie. jestem za stara na przygodny seks.
— jeżeli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
W środku nocy Agathę obudził chłód. Odnalazła zrzuconą kołdrę i się nakryła. Upalne lato dobiegało końca.
Następnego ranka przyjechał radiowóz, żeby zabrać ich na przesłuchanie na komisariat w Nikozji.
— Co jeszcze spodziewają się z nas wyciągnąć? — narzekała Agatha.
— O wszystko już wypytali.
— Nie wspominałem im, że Trevor próbował pobić Harry'ego, a chyba powinienem. Właściwie prawie nie znam tych ludzi,
ale ich nie lubię.
— Sądzę, że właśnie dlatego Pamir w kółko nas męczy. Za każdym razem dostaje jakąś nową informację.
Kiedy dotarli na komisariat, Oliyia, George, Angus i Trevor czekali na przesłuchanie. George pobladł pod opalenizną. Jego
rysy zdradzały napię-
cie. Trevor wyglądał na oszołomionego, Angus gwałtownie się postarzał.
Olivia przynajmniej raz nie usiłowała podtrzymywać rozmowy.
TLR
Popatrzyli obojętnie na nowo przybyłych, ale żadne nie wypowiedziało słowa,
Agatha i Charles usiedli i czekali. Po półgodzinie absolutnej ciszy nadszedł Pamir. Skinął im głową i wszedł do gabinetu.
— Jak w poczekalni u lekarza — skomentował Charles.
Pierwszego wezwano George'a Debenhama. Ranek wlókł się w nieskończoność. Na zewnątrz słońce świeciło jasno, jakby
kpiło z ponurego nastroju w komisariacie.
Agatha została wezwana ostatnia.
— A teraz... — zaczął Pamir.
— Wiem, wiem — wpadła mu w słowo. — Mam zacząć jeszcze raz od początku.
— Jeszcze nie. Czy zdaje pani sobie sprawę, że mogła pani sprowokować zabójcę do kolejnej zbrodni?
— Niby w jaki sposób?
— Z wypowiedzi sir Charlesa wynikało, że pojechaliście do Salamis wyłącznie po to, by odnaleźć pozostałych i zebrać
materiały do pani ama-torskiego śledztwa.
— Tak. To prawda. Ale nie widziałam żadnego z nich przed dokona-niem zabójstwa.
— Ale oni mogli panią spostrzec.
— Na czym polegałaby różnica pomiędzy tym dniem a innymi, kiedy ich widywałam? Zresztą gdyby nie ja i Charles, nie
znaleźlibyście zwłok do TLR
jutra. Kto wie, czy do tego czasu morderca by nie wrócił i nie wrzucił ciała do morza? Gdyby sfałszował pismo Harry'ego,
mógłby zostawić list, że wynajął łódź rybacką i wyjechał gdzieś jak James, żeby zmylić trop.
— Poprosiliśmy o współpracę wszystkich, którzy przebywali wczoraj na plaży i w ruinach. Może ktoś coś widział. A więc
proszę zacząć od po-czątku...
Agatha wykonała polecenie. Składanie zeznania przywołało wspomnienia wędrówki po ruinach w nieznośnym upale.
— Jeżeli ktoś z nich zamordował Harry'ego, musiał ukradkiem zejść na plażę, kiedy się rozdzielili — dodała na zakończenie.
— Skoro twierdzą, że go tam szukali, to dlaczego go nie znaleźli?
— Zeznali, że po tym, jak pan Tembleton poszedł nad morze, umówili się za godzinę przy gimnazjonie. Pani Debenham poszła
zwiedzić bazylikę.
Pan Debenham podobno postanowił wrócić do gimnazjonu, usiąść i zaczekać na pozostałych. Pan Wilcox twierdzi, że
potrzebował chwili samotno-
ści. Pan Angus King oglądał grobowce. Wszyscy mówią, że poszukiwali pana Tembletona na plaży, ale nie dostrzegli go w
tłumie plażowiczów.
— A więc każde z nich mogło to zrobić.
Pamir obrzucił ją badawczym spojrzeniem, nim zapadł głębiej w fotel.
— Albo pani.
— Ja? Dlaczego? Prawie ich nie znam. Zanim tu przyjechałam, nigdy ich nie spotkałam.
Policjant pochylił się ku niej.
— Jakby to ująć? Otóż u kobiet w pani wieku czasami występują zabu-TLR
rzenia równowagi emocjonalnej. Poczuciu niedowartościowania towarzyszy wzmożona potrzeba akceptacji i uznania.
Wygląda na to, że właśnie z takich powodów po zakończeniu kariery zawodowej zaczęła pani amatorsko uprawiać działalność
detektywistyczną. Niewykluczone, że z braku kryminalnych zagadek do rozwiązania postanowiła pani sama popełnić zbrodnię.
— To oburzająca insynuacja! — wykrzyknęła Agatha.
— Być może. Ale zbrodnia również jest oburzająca. Zachowywała się pani dość dziwacznie.
— Ale to mnie usiłowano zamordować. I to aż dwukrotnie — przypomniała.
— Nie ma pani na to żadnych świadków, tylko własne słowa. Jak po-wszechnie wiadomo, przyjechała tu pani za panem
Jamesem Laceyem z powodu zainteresowania jego osobą. Tymczasem zaraz po przyjeździe przyjęła pani zaproszenie na
kolację od izraelskiego biznesmena. Kto wie, co by z tego wynikło, gdyby niespodziewanie nie przybyła jego żona? Potem
spała pani z sir Charlesem. Wiem, że żyjecie w tolerancyjnym spo-
łeczeństwie. Tym niemniej takie postępowanie kobiety w średnim wieku z angielskiej wioski nieco dziwi.
— Jak pan śmie! — wrzasnęła Agatha.
— Śmiem, bo rozsadza mnie złość. Mamy na Cyprze bardzo niski wskaźnik przestępczości. Turyści ciągną tu tłumnie,
ponieważ wyspa nadal pozostaje jednym z najbezpieczniejszych miejsc w basenie Morza Śródziemnego. Jestem gotów
oskarżyć was o cokolwiek i zatrzymać, póki sprawa tych zabójstw nie zostanie wyjaśniona. Mieszkają tu brytyjscy rezyden-ci,
którzy wnoszą poważny wkład w życie kulturalne wyspy. Nie sprawiają TLR
żadnych kłopotów. Przed waszym przyjazdem nie przeżywaliśmy tu żadnych skandali.
— Obraża mnie pan. Zmierza pan w niewłaściwym kierunku. A co z Trevorem Wilcoxem? Jego interes pada, a Rose go nie
wsparła. Teraz wyjdzie na prostą. Prawdopodobnie po niej dziedziczy. A George Debenham?
Też tonie w długach.
— Skąd pani to wie?
Niech go diabli wezmą! — myślała Agatha. Nie mogła zdradzić Billa Wonga.
— Od nich samych — skłamała.
— Tak po prostu się pani zwierzyli?
— Mniej więcej.
— Nie wierzę. Podejrzewam, że ktoś w Anglii zdobył dla pani te informacje.
Agatha spociła się ze zdenerwowania. Miała nadzieję, że kierownik hotelu Pod Kopułą nie powiadomił policji, że wysłała
faks na posterunek w Mircesterze. Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie z tego gabinetu, od tego dociekliwego
funkcjonariusza, od upokarzających oskarżeń o bezwzględną pogoń za sensacją, choćby po trupach.
Następnie Pamir zmusił ją do powtórzenia zeznania. Gdybym miała coś do ukrycia, na pewno bym się wsypała w trakcie tak
morderczego przesłuchania, pomyślała.
W końcu ją wypuścił. Wszyscy prócz Charlesa znikli.
— Okropnie wyglądasz — zauważył Charles. — Ciężko było?
TLR
— Koszmarnie. Oskarżył mnie o morderstwa.
— Na jakiej podstawie?
— Ubzdurał sobie, że menopauza uderzyła mi do głowy i szukam sen-sacji za wszelką cenę. Wyraził przypuszczenie, że z
braku zbrodni do wykrycia zaczęłam sama zabijać!
W oczach Charlesa zamigotały wesołe iskierki.
— Śmieszne.
— Moim zdaniem ani trochę — odburknęła z wściekłością.
Weszła sekretarka i oznajmiła, że samochód czeka, żeby ich odwieźć.
Drogę powrotną pokonali w milczeniu. Agatha przysięgła sobie, że wykryje, kto zabił Rose i Harry'ego. Inaczej na zawsze
przylgnie do niej opinia chorej psychicznie morderczyni.
Na szczęście przed willą nie czyhali dziennikarze. Agatha oświadczyła, że chce się położyć i poczytać.
Na próżno usiłowała skupić uwagę na powieści o powikłanych dziejach rozbitych małżeństw. W końcu dała sobie spokój z
lekturą.
Gdy niepokój wygnał ją z sypialni, stwierdziła, że Charles wyszedł.
Ponieważ nie chciała przebywać sama w willi, wyruszyła swym wynajętym samochodem do Kyrenii i zaparkowała koło
poczty. Szła główną ulicą, oglądając wystawy sklepowe, gdy nagle spostrzegła zakręt w lewo, ten, w który pierwszy raz
skręciła w pogoni za Jamesem i gdzie poznała Bilala.
Ruszyła przed siebie uliczką, ciekawa, czy Bilal nadal prowadzi swoją pralnię.
Kiedy stanęła w progu, na jej widok odłożył pracę.
TLR
— Pani Raisin! — wykrzyknął
— Agatho — poprawiła.
— Oczywiście. Właśnie próbowałem do ciebie dzwonić. Co słychać?
— Jeszcze nie ochłonęłam po wstrząsie.
— Nic dziwnego. Paskudna historia. Może kawy?
— Tak, proszę.
Bilal ustawił na zewnątrz dwa krzesła i odwróconą skrzynkę zamiast stołu. Następnie wstąpił do kawiarenki po sąsiedzku.
Wrócił z dwiema fili-
żankami kawy po turecku i dwiema szklankami wody.
— Właściciele willi dzwonili do nas z Australii — oznajmił. — Prosili, żeby pan Lacey oddzwonił.
— Wyjechał do Turcji. Zamierzałam was powiadomić. Ja jeszcze zostaję. Kiedy minie miesiąc, zapłacę czynsz za kolejny.
— Dlaczego wyjechał? Myślałem, że nie wolno wam opuszczać wyspy.
— Nie wyjaśnił powodów.
Nagle łzy napłynęły Agacie do oczu. Och, Jamesie, jak mogłeś mi to zrobić? — myślała rozżalona. Gdzie jesteś?
Bilal podał jej czystą chusteczkę. Patrzył z takim współczuciem, jak wycierała nos, że wyznała mu wszystko.
— Nasza policja jest świetna. Równie dobra jak brytyjska. Zamiast szukać zabójcy, zrób sobie wakacje, popływaj,
pozwiedzaj. Nie warto nara-TLR
żać życia. Trzymaj się z daleka od tej sprawy.
— Chyba posłucham twojej rady, Bilalu — odrzekła ze słabym uśmiechem, nieco podniesiona na duchu jego szczerą troską.
— Przyjdź do nas kiedyś na kolację. Jackie świetnie gotuje.
— Dziękuję, ale teraz muszę iść.
Obydwoje wstali.
— Przeżyłaś koszmar, ale wszystko dobrze się skończy, zobaczysz —
pocieszył ją jeszcze raz z ciepłym uśmiechem.
Głęboko poruszona jego serdecznością, Agatha zarzuciła mu ręce na szyję, uścisnęła i pocałowała w policzek.
Gdy się odwróciła, żeby odejść, spostrzegła, że Jackie stoi nie opodal i ją obserwuje. Obok niej ujrzała Pamira.
Agatha spąsowiała. Wyobraziła sobie, jak policjant zinterpretował nie-winny gest przyjaźni, nie wspominając o małżonce
Bilala. Podeszła do nich.
— Rozmawiałam z twoim mężem — wyjaśniła.
— Właśnie widziałam — odburknęła Jackie.
— Szukał mnie pan? — zapytała Agatha Pamira lekkim tonem w de-sperackiej próbie ratowania twarzy.
— Nie. Szedłem do pani gospodarzy. Może wstąpię do pani później.
Agatha wycofała się. Nie ulegało wątpliwości, że utwierdziła go w TLR
przekonaniu, że ma do czynienia z niezrównoważoną osobą owładniętą obsesją seksualną.
Postanowiła wziąć sobie do serca radę Bilala. Najpierw jednak wstąpiła Pod Winorośl, bo chciało jej się pić. W barze nie
zastała gości jako że pora lunchu minęła. Ponieważ poczuła głód, zamówiła sobie kanapkę z kurcza-kiem i kieliszek wina i
usiadła przy jednym ze stolików.
Wtedy nadszedł Trevor. W pierwszej chwili jej nie zauważył. Ochry-płym głosem poprosił o whisky. Kiedy odwrócił się w
stronę sali z kieliszkiem w ręku, rozpoznał ją. Podszedł i zapytał:
— Siedzisz mnie?
— Przecież nie przyszłam tu za tobą, ale już tu byłam — zwróciła mu uwagę.
Teraz, gdy przyrzekła sobie zapomnieć o sprawie, nie odpowiadało jej, że usiadł obok. Stoliki ustawiono na zewnątrz, w
ogrodzie, wśród kwiatów.
Słońce przeświecało przez liście jaśminu, rzucając migotliwe cienie na ró-
żową nalaną twarz Trevora.
— Okropna historia — zagadnął.
— Tak — ucięła krótko. Pragnęła, żeby zostawił ją samą.
— Myślę o Harrym — dodał.
Ostatnie zdanie sprawiło, że puściła w niepamięć mądre postanowienia.
— Podobno usiłowałeś pobić Harry'ego, bo obraził pamięć Rose.
— Nic nie pamiętam. — Trevor bezradnie pokręcił głową. — Tyle piję, że film mi się urywa.
— Dlaczego Harry nazwał ja dziwką?
TLR
Agatha złapała za brzeg stołu, przygotowana do natychmiastowej ucieczki na wypadek, gdyby Trevorowi puściły nerwy, ale
nie wywołała żadnej gwałtownej reakcji.
— Prawdopodobnie współczuł Olivii.
— Czego? Czy uważała, że jej mąż interesuje się Rose? Dał jej jakieś powody?
— Niewykluczone. Rose lubiła poflirtować. To wszystko.
— Jak ją poznałeś?
— Pojechaliśmy z żoną, to znaczy z pierwszą, do zajazdu za Cambrid-ge. Obchodziliśmy dwudziestą piątą rocznicę ślubu.
Ożeniłem się, jak mia-
łem osiemnaście lat. Byliśmy dobraną parą. Mamy jednego syna. Wyjechał
do pracy za granicę. Zostaliśmy sami, tylko ja i Maggie. Dobra gospodyni, cichutka, trochę za gruba, siwa. Nigdy nie
wychodziła bez rękawiczek, zi-mą czy latem. Siedzieliśmy w sali jadalnej, a przy takiej długiej ladzie w rogu siedziała Rose
na barowym stołku. Pamiętam ten wieczór jak dziś.
Nosiła króciutką spódniczkę i te wszystkie brylanty.
„Popatrz, ile kamieni nosi" — zwróciłem uwagę Maggie. A ona na to, że na pewno są sztuczne. Rose zauważyła, że na nią
patrzymy. Zapytała o coś barmana. Kiedy robiłem rezerwację, poprosiłem o dobry stolik z okazji naszego święta. Barman
musiał wiedzieć, że świętujemy rocznicę ślubu, bo za chwilę Rose przysłała nam butelkę szampana.
— Kiedy to było? — spytała Agatha.
— Trzy lata temu.
— Myślałam, że od dawna jesteście małżeństwem.
TLR
— Byłem mężem Maggie, nie Rose. Nawiasem mówiąc, podarunek bardzo wzruszył Maggie. To ona ją zaprosiła. Nigdy nie
spotkałem kogoś takiego jak Rose. Błyszczała jak iskierka. Wyglądało na to, że ma mnóstwo pieniędzy. Wiele podróżowała.
Opowiedziałem jej o moim przedsiębior-stwie hydraulicznym. Trochę przesadziłem, że zarabiam fortunę. Maggie kopnęła
mnie pod stołem, ale ja nie chciałem wyjść na biedaka przy bogatej kobiecie. Gdy Maggie wyszła do łazienki przypudrować
nos, Rose wręczy-
ła mi kartkę z numerem telefonu, mrugnęła i zaproponowała: „Zadzwoń kiedyś. Może byśmy się spotkali?".
Kiedy Maggie wróciła do stolika, popatrzyłem na nią, jakbym ją pierwszy raz widział: zaniedbana, tłusta i jeszcze te
rękawiczki! Okropnie głupio w nich wyglądała. Pomyślałem sobie: całe życie ciężko pracowałem, zasługuję na chwilę
przyjemności.
Trevor westchnął.
— Zadzwoniłem do niej następnego dnia. Tak zaczął się nasz romans.
Nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o Rose. Świata poza nią nie widziałem. Więc poprosiłem Maggie o rozwód.
Zapadła długa cisza.
— Jak zareagowała Maggie?
— Zawsze źle spała. Doktor przepisywał jej pigułki. Połknęła wszystkie.
Agatha wbiła w niego przerażone spojrzenie.
— Otruła się?
Trevor skinął głową. TLR
— Mój syn, Wayne, nie rozmawia ze mną od dnia pogrzebu. Twierdzi, że Rose zmieniła mnie w potwora. Ale ja nie czułem
nic prócz ulgi, że wreszcie odzyskałem wolność. Wychodziłem ze skóry, żeby zaimponować Rose. Mój interes na tym
ucierpiał. Rose odkryła prawdę o mojej sytuacji finansowej, zanim tu przyjechaliśmy. Wcześniej pochwyciła Angusa w si-dła.
Kochała forsę, ta Rose. A ja truchlałem ze strachu, że mnie porzuci. A teraz odeszła.
Różową twarz wykrzywił grymas bólu. Grube łzy spłynęły po policz-kach. Otarł je małą chusteczką.
— Zgotowała mi koszmar. Była okropna. Uwielbiała manipulować ludźmi, zdobywać nad nimi władzę. Ale nie wiem, jak bez
niej żyć.
Agatha wymamrotała jakieś słowa pocieszenia. Zastanawiała, czy postawić mu drinka, ale uznała, że dodatkowa porcja
alkoholu może wywołać w nim agresję.
— Jak zaczęła się wasza przyjaźń z Olivią i George'em? — spytała.
— Rose ich zaczepiła. Zanim zeszliśmy z jachtu, żeby popływać, szepnęła do mnie: „Straszne snoby, ale szybko owinę ich
sobie wokół palca".
— Czy mogła kogoś z nich wcześniej poznać?
— Nie, z wyjątkiem Angusa.
— Czy Angus... był w niej zakochany?
— Tak, ale mi nie zagrażał. Uwielbiał ją, ale szanował nasze małżeń-
stwo. Nie przeszkadzał mi. — Popatrzył dookoła ponurym wzrokiem. —
Muszę iść. — Wstał gwałtownie i wyszedł z restauracji.
TLR
Agatha dokończyła kanapkę. Poprosiła o drugi kieliszek wina i rozwa-
żała słowa Trevora. Żałowała, że nie ma przy niej Jamesa. Najchętniej przedyskutowałaby z nim to, co usłyszała.
W końcu wróciła na parking. Słońce zachodziło. Z minaretu płynęło żałosne wezwanie do modlitwy. Wsiadła do samochodu i
przez chwilę siedziała bez ruchu.
Nie ciągnęło jej do willi, a przede wszystkim do Charlesa. Był dla niej miły. Lubiła jego towarzystwo, ale uważała, że
wiadomość o wspólnie spę-
dzonej nocy skłoniła Jamesa do wyjazdu.
Skierowała się na zachód od Kyrenii, ale minęła dojazd do, willi. Pojechała przez Laptę dalej na zachód, krętą drogą pod
górę, ze stałą prędko-
ścią, właściwie bez celu, byle jak najdalej od willi.
Dotarła do wsi Sadrazamkoy u stóp gór. Kręta droga przez porośniętą krzakami równinę, pełna dziur i wybojów, wymagała
naprawy. Jechała dalej do Cape Kormakiti. Taką nazwę wyczytała, gdy zapaliła światło w samochodzie i sprawdziła swoje
położenie w przewodniku.
Wysiadła i ruszyła pieszo w stronę skał. Na zardzewiałej bramie płonę-
ło światło sygnalizacyjne. Fale uderzały o skalisty brzeg. Ich huk przypominał dźwięk pogrzebowego dzwonu z kościoła w
Carsely. Posępne skoja-rzenie przyprawiło Agathę o dreszcz.
Wtem uświadomiła sobie, że ta potrzeba ucieczki wynikała ze strachu po dwukrotnym zamachu na jej życie.
Uprzytomniła sobie, że choć w jej życiu po odejściu Jamesa zapanował
zamęt, nadal ma wiele do stracenia: dom, koty, przyjaciół w wiosce. Nie żałowała lat wytężonej pracy. Dzięki niej osiągnęła
sukces w branży pu—
blic relations i zapewniła sobie godziwy byt na emeryturze.
TLR
Już samo ustalenie przyczyny niepokoju nieco ją uspokoiło. Wróciła do samochodu. Napastnik z pewnością znał jego numer
rejestracyjny i potrafił
go rozpoznać. Wpadła na pomysł, że dla bezpieczeństwa wymieni go na in-ny.
Wróciła jadąc przez góry, potem skierowała się na wschód do Kyrenii.
Gdy dotarła do Atlantic Cars, Mehmet właśnie zamykał biuro.
— Chciałabym zmienić auto — zagadnęła.
— Dlaczego? Czy to nie działa sprawnie?
Agatha przez chwilę szukała w myślach wiarygodnego uzasadnienia.
Nie chciała wdawać się w długie wyjaśnienia, że próbowano ją zabić i że woli jeździć innym samochodem, którego zabójca
nie rozpozna.
— Zapełniłam popielniczkę — odparła, nie znalazłszy lepszego pretek-stu.
Właściciel, przywykły do dziwnych kaprysów klientów, z uśmiechem wzruszył ramionami. Wyjął kluczyki, wymienił
dokumenty i podprowadził
ją do wozu stojącego po drugiej stronie drogi.
Podniesiona na duchu Agatha wróciła do willi.
Zaskoczyło ją, że nie zastała tam Charlesa. Nawet nie zostawił jej kartki.
Zaparzyła sobie kawę, zrobiła kanapkę, mimo że nie była bardzo głod-na. Potem poszła na górę, rozebrała się i położyła do
łóżka. Próbowała czytać, ale nie mogła się skupić na lekturze.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że brak jej Charlesa. Niewiele pamiętała z jedynej wspólnej nocy, ale miło ją wspominała.
Okazał jej dużo czułości.
TLR
Żałowała, że jest dla niej o wiele za młody.
W końcu zerknęła na zegarek. Ponieważ minęła północ, zgasiła światło. Gdzie podział się Charles? Z tą myślą przewróciła się
na bok i zasnęła.
Obudził ją szczęk zamka w drzwiach wejściowych. Już otwierała usta, by zawołać Charlesa, gdy usłyszała kobiecy śmiech i
jego ostrzeżenie:
— Cicho, bo obudzisz Agathę.
— Kto to taki? — szepnęła jego towarzyszka.
— Moja ciocia.
Agatha zamarła w bezruchu. Słyszała, jak wchodzą po schodach wśród stłumionych chichotów i szeptów.
Potem weszli do pokoju Charlesa. Poszeptali jeszcze, pośmiali się.
Niebawem łóżko zaczęło rytmicznie skrzypieć.
Agatha przycisnęła poduszkę do uszu, by nie słyszeć, jak się kochają.
Rano, po przebudzeniu, włożyła podkoszulek i krótkie spodenki. Z
ociąganiem zeszła na parter. Nie miała prawa oskarżać Charlesa o zdradę, lecz zabolało ją, że nazwał ją ciotką. Znów poczuła
się stara.
Charles siedział przy stoliku w ogrodzie, schludny i elegancki jak zwykle.
— Gdzie cię wczoraj nosiło? — zawołał radośnie zamiast powitania.
— Tu i tam — mruknęła, siadając. — Gdzie ona jest?
—Kto?
— Ta pani, którą wczoraj zaprosiłeś do łóżka.
— Ach, ta. Dawno sobie poszła.
TLR
— Kim jest?
— Angielską turystką, bardzo miłą. Ma na imię Emily. Poznałem ją wczoraj wieczorem, kiedy jeździłem po klubach i pubach,
szukając ciebie.
— Zamierzasz nadal się z nią spotykać?
— Nie. Odlatuje dzisiaj do kraju.
— Łatwo przyszło, łatwo poszło — skomentowała Agatha.
— Chcesz kawy?
— Tak, proszę.
Agatha usiadła pod drzewkiem pomarańczowym i patrzyła na morze.
Na tle pogodnego nieba widziała na horyzoncie cienką linię tureckiej ziemi.
Ogarnęło ją przygnębienie. Myślała, że coś znaczy dla Charlesa, ale najwyraźniej widział w niej tylko łatwą zdobycz.
Wrócił z filiżanką kawy i postawił ją przed nią.
— Czemu masz taką chmurną minę?
— Usłyszałam wczoraj, jak nazwałeś mnie swoją ciocią.
— Nie miałem wyjścia. Gdyby cię zobaczyła, nazwałbym cię siostrą.
Za młodo wyglądasz na ciotkę.
— Mydlisz mi oczy.
— No, może trochę. Głowa do góry. Dokąd wczoraj jeździłaś?
Agatha przedstawiła mu przebieg rozmowy z Trevorem.
— Nadal sądzisz, że to zrobił? — zapytał po wysłuchaniu relacji.
— Dziwne, ale już nie chcę tak myśleć. Potworna historia. Biedna Ma-TLR
ggie! Przez głupie rękawiczki całe jej spokojne, uporządkowane życie nagle legło w gruzach.
— Ludzie wyobrażają sobie, że wielkie tragedie istniały tylko w dzie-
łach greckich klasyków i Szekspira. Ale uwierz mi, prawdziwi ludzie na zwykłych angielskich przedmieściach do dziś je
przeżywają.
— Wciąż uważam, że to on ją zabił. Mało tego, przypuszczam, że wkrótce się załamie i wyzna swą winę.
— A ty skrycie pragniesz wysłuchać jego zwierzeń?
— Już nie, Charlesie. Mam dość tego wszystkiego.
— Grzeczna dziewczynka. Pojedźmy do hotelu Pod Kopułą popływać w basenie i zjeść lunch. Nie próbujmy więcej
nawiązywać z nimi kontaktów.
— A co z dziennikarzami?
— Nie możemy pozwolić im rządzić naszym życiem. Trzeba ich trzymać na dystans. Bez komentarza, uśmiech i do widzenia.
Uspokój się. Mam przeczucie, że wkrótce będzie po wszystkim.
TLR
Rozdział VII
Agatha dziwnie się czuła, idąc z Charlesem popływać jak wszyscy inni turyści, jakby nic się nie wydarzyło. Było ciepło i
parno jak w dniu jej przyjazdu na wyspę.
Dobrze przynajmniej, że zyskała zdrową opaleniznę. Wystarczyło tylko nałożyć trochę szminki, żeby wyglądać korzystnie.
— Myślisz, że woda będzie jeszcze ciepła? — spytała.
— Nie sądzę — odparł Charles. — Ale na pewno orzeźwiająca.
W recepcji hotelu kupili bilety na basen. Weszli i ujrzeli Olivię, George'a, Trevora i Angusa siedzących przy stoliku w barze.
— Zignoruj ich — doradził Charles pogodnym tonem.
Lecz kiedy się przebrali, ścieżka doprowadziła ich w pobliże stolika, przy którym siedziało towarzystwo. Charles nawet na
nich nie spojrzał, lecz Agatha posłała im grzecznościowy uśmiech. Odpowiedziały jej lodowate TLR
spojrzenia.
Woda z początku wydawała się zimna, lecz Agatha szybko przestała odczuwać chłód. Pływała energicznie, żeby nie myśleć o
ludziach przy barze. Charles krzyknął, że pójdzie popływać w morzu. Agatha przywołała go kiwnięciem i oznajmiła, że
zostanie w basenie.
Gdy wychodziła z basenu, spotkała George'a Debenhama. Wyglądało na to, że na nią czekał.
— Co myślisz o tym ostatnim zdarzeniu? — zagadnął.
Agatha usiadła koło niego na brzegu.
— Jestem zbyt przerażona i oszołomiona, by zaprzątać sobie głowę tą sprawą.
— Chciałbym, żeby nas wreszcie puścili do domu — westchnął George. — Musiał to zrobić jaldś szaleniec.
— Uważasz, że miejscowy czy ktoś z nas?
— Moim zdaniem miejscowy. Nie posądzam nikogo z naszych o zbrodnicze instynkty.
— Trevor bywa gwałtowny — przypomniała Agatha.
— Tak, ale to zrozumiałe. Załamała go śmierć żony. Podejrzewam, że ktoś tutaj chce się nas pozbyć.
— Trevor wyznał mi, że jego syn, Wayne, ma do niego żal, że rozwiódł się z jego matką, która w efekcie popełniła
samobójstwo. Miał
wszelkie powody, by nienawidzić Rose.
— Policja z pewnością wzięła to pod uwagę.
TLR
— Jeśli Trevor im o tym powiedział — zauważyła Agatha. Po chwili wahania dodała: — Dziwiło mnie, że zaprzyjaźniliście
się z Rose i jej towarzyszami. Nie ta klasa. Podczas rejsu jachtem wyraźnie dawaliście do zro-zumienia, że nie przypadli wam
do gustu.
— Na wakacjach nie warto zamykać się w swoim kręgu. Uznaliśmy, że razem będzie milej. A potem, po tragedii, nie
mogliśmy opuścić Trevora i Angusa.
— Długo jesteście małżeństwem?
— Och, od lat.
— Jak się poznaliście?
— Na prywatce w Londynie. Miałem dwadzieścia kilka lat. Właśnie skończyłem uniwersytet. Oliyia odbywała staż w
zawodzie pielęgniarki.
Natychmiast wpadliśmy sobie w oko
— A skąd znacie Harry'ego?
— To serdeczny przyjaciel rodziny.
— Czy nie dziwi cię, że nagle zapragnął iść sam na plażę? Nie odniosłeś wrażenia, że coś go trapi?
— Nie. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na zadowolonego z życia. Wprost tryskał energią. Przypomniałem mu, że zostawiliśmy
stroje kąpielowe w aucie. Odparł, że lubi morze i zamierza pospacerować wzdłuż plaży.
— Czy sądzisz, że chciał się z kimś spotkać? — drążyła dalej Agatha.
— Znał tylko nas. O ile wiem, z nikim innym nie rozmawiał. Zawsze przebywaliśmy razem. TLR
— Nie miałeś dość jego stałej obecności? — spytała Agatha po chwili wahania. — Nie wolelibyście, żeby zamiast wam
towarzyszyć, został w domu?
— Harry zafundował nam te wakacje. Był bardzo hojny.
Ostatnie zdanie przypomniało Agacie o długach George'a. Kusiło ją, żeby zapytać, czy Rose nie obiecała im wsparcia, ale
zrezygnowała.
— Wygląda na to, że nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać, aż twardogłowi policjanci zezwolą nam na wyjazd —
dorzucił, nie kryjąc zniecierpliwienia.
— Osobiście nie uważam ich za twardogłowych — zaprotestowała Agatha. — Raczej określiłabym Pamira jako
drobiazgowego.
— Męczy nas i dręczy, a nie dochodzi do żadnych wniosków. Mam dość tych przesłuchań. Dobrze chociaż, że obsługa
hotelowa nie wpuszcza dziennikarzy. Dziś nie przyjechali, ponieważ Pamir ma konferencję prasową w Nikozji.
Podszedł Charles. Stanął nad nimi i przyglądał się im z rozbawieniem.
George podniósł na niego wzrok.
— Chodź się z nami napić — zaproponował.
Podążyli więc za nim do baru. Agathę zdumiewało również i to, że George zaprosił człowieka, który ich śmiertelnie obraził, i
ją samą, chociaż nie kryli, że ich irytuje. Dziwiło ją też, że wciąż okazują przyjaźń Trevorowi i Angusowi.
TLR
Oliyia nie włożyła kostiumu kąpielowego tylko letnią sukienkę. Robiła na drutach, szybko i sprawnie.
— Nie przywiozłam nic ciepłego — wyjaśniła Agacie. — Kupiłam wełnę, żeby zrobić sobie sweterek. Zastanawialiśmy się,
czy nie pojechać do brytyjskiego przedstawicielstwa i nie poprosić o pomoc w uzyskaniu ze-zwolenia na powrót do kraju.
— Sądzę, że zatrzymają nas tutaj do momentu wykrycia sprawców zbrodni.
Olivia odłożyła robótkę. Po raz pierwszy sprawiała wrażenie zagubio-nej i niepewnej.
— Chyba nigdy ich nie znajdą. Będziemy tu tkwić w nieskończoność.
— Nie mogą nas tu długo przetrzymywać — pocieszył Charles.
— Biedny Harry — westchnął Angus. — Nigdy nie widziałem go w tak świetnej formie jak wczoraj.
— Dziwne, że nie wypatrzyliście go na plaży — zauważył Charles.
— Szukaliśmy osoby spacerującej wzdłuż wybrzeża — wyjaśnił George. — Nie patrzyliśmy na leżących, zwłaszcza z gazetą
na twarzy. Zwróci-
łem uwagę Pamirowi, że przykryto go turecko-cypryjską gazetą, nie angielską.
— A co on na to? — spytała Agatha.
— Że to o niczym nie świadczy. Przy plaży stoją kosze. Ktoś z nas mógł ją z jednego wyciągnąć i przykryć Harry'ego —
odrzekła Oliyia. —
Słońce przypieka. Pójdę do pokoju po krem z filtrem. Chodź ze mną, Agatho. Potrzebuję damskiego towarzystwa.
TLR
— Zaczekaj, przebiorę się. Wrócę za minutę.
Gdy wyszła z kabiny, Oliva już na nią czekała. Poszły razem do hotelu.
Turyści meldowali się i wymeldowywali. Agatha pozazdrościła im beztro-skich wakacji. Nikt nie podejrzewał ich o zbrodnie.
— Chciałabym być jedną z nich — westchnęła Olivia, zmierzając w stronę windy. — Prowadzić zwyczajne życie, odpocząć i
wrócić do domu.
Po wejściu do pokoju Olivia odnalazła krem i poszła do łazienki.
— Weź sobie coś do picia! — zawołała. — Zaraz wracam.
— Nie, dziękuję. Tyle wypiłam podczas tych tak zwanych wakacji, że starczy mi na całe życie.
Po chwili Oliyia wróciła. Jej kościste ramiona błyszczały od kremu.
Usiadła ostrożnie.
— Gdzie James? Dostałaś jakąś wiadomość?
Agatha pokręciła głową.
— Przebywa gdzieś w Turcji. Tylko tyle wiem.
— Biedactwo! Dlaczego wyjechał bez pożegnania? Czy z powodu Charlesa?
— Nie. Zawsze był dziwakiem.
— Nieładnie z jego strony zostawiać cię samą w opałach.
Agatha podzielała jej opinię, ale nie zamierzała wyrażać tego głośno.
— Twój mąż twierdzi, że Harry zafundował wam wyjazd. Mam nadzieję, że przedłużony pobyt tutaj nie wpędzi was w długi.
George pewnie TLR
się zamartwia.
Olivia popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
— Co miałoby go martwić?
— Straty na giełdzie.
— Co takiego? — Oliyia otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. — Kto ci coś takiego powiedział?
— Pamir — skłamała Agatha, żeby nie ujawnić prawdziwego źródła informacji. — Nie wiedziałaś?
— Nie. Zawsze zostawiam George'owi sprawy finansowe. To nie może być prawda.
— Wygląda na to, że jest. Najwyraźniej policja bardzo dokładnie bada naszą sytuację.
Oliyia zbladła jak ściana. Agathę ogarnęło współczucie. Żałowała, że ją zmartwiła.
— Czy Harry wiedział? — spytała Olivia.
— Nie mam pojęcia. Być może zapisał wam coś w testamencie.
— To okropne podejście.
— Ale praktyczne. Oczy Olivii pociemniały.
— Co oni widzieli w Rose? Pieniądze? George uważał ją za zabawną i inteligentną. Mnie wyzywał od snobek. Moim zdaniem
była wstrętna.
— Nie potrafię ci odpowiedzieć. Żałuję, że powiedziałam ci o kłopo-TLR
tach męża.
— Wcześniej czy później poznałabym prawdę.
O Boże! Teraz, kiedy Harry nie żyje, musimy zapłacić rachunek za hotel. — Złapała się za włosy. — Głowa mi pęka od
zmartwień!
Agathy nie opuszczały wyrzuty sumienia. Olivia i bez tego miała dość problemów.
— Posłuchaj, jeżeli wpadliście w tarapaty, mogłabym was wspomóc —
zaproponowała nieśmiało.
— Jak miło z twojej strony! Ale wierzę, że policja uzyskała niepraw-dziwe informacje. Inaczej George na pewno
wspomniałby o kłopotach.
Po powrocie nad basen Agatha szepnęła do Charlesa:
— Chodźmy stąd.
Na szczęście zdążył zmienić strój. Gdy odeszli, zapytał:
— O co chodzi? Wyglądasz, jakby gnały cię wszystkie piekielne bestie.
— Wspomniałam o długach George'a. Olivia nic o nich nie wiedziała.
Wyglądała na zszokowaną. Wstyd mi, że nie trzymałam języka za zębami.
Harry zafundował im pobyt. Teraz, kiedy nie żyje, spadnie na nich za-płacenie rachunku za hotel. Zaoferowałam im pomoc.
— Dlaczego? Prawie jej nie znasz. I nie lubisz.
— Żal mi jej — przyznała Agatha. — Nie jest zła.
— Masz miękkie serce. Kiedy zaprosisz mnie na lunch?
— Aż tak miękkiego to nie mam. W willi jest mnóstwo jedzenia.
— No dobra, wygrałaś. Ja stawiam. Tutaj?
TLR
— Nie. Dziennikarze niebawem powrócą.
— Racja — przyznał Charles. — Uciekajmy stąd. Jedźmy do Famagusty i znajdźmy jakąś restaurację.
Agatha się zgodziła.
Tak zaczął się zaskakująco miły dzień. W maleńkiej restauracyjce na rynku w Famaguście jedli gołąbki z liści winogron z
ryżem i popijali wodą mineralną. Potem spacerowali, oglądali sklepy i kupowali pocztówki.
Postanowili zostać tam na kolację.
— Nie widzę gwiazd — stwierdził Charles, gdy zjeżdżali krętą górską drogą do Kyrenii. — Chyba nadciąga burza.
— Nie zapalili świateł ostrzegawczych na morzu — zauważyła Agatha.
— Mimo to czuję, że nadchodzi.
Gdy Charles wjechał na podjazd do willi, ku swemu przerażeniu spo-strzegli przed nią samochód Pamira stojący przed
policyjnym dżipem migającym niebieskimi światłami.
— Czego znowu chcą? — warknęła Agatha.
Charles zaparkował i wysiedli. Pamir podszedł do nich.
— Czy to pani wynajęte auto? — zapytał Agathę ze srogą miną, wskazując samochód zaparkowany po przeciwnej stronie
ulicy.
— Tak — potwierdziła, — Co się stało?
— Możemy wejść do środka?
Więcej nie zniosę, pomyślała Agatha, gdy Charles ich prowadził.
TLR
Usiedli naprzeciwko Pamira w kuchni w jaskrawym świetle lampy flu-orescencyjnej.
— Kiedy zmieniła pani samochód? — zapytał.
— Wczoraj wieczorem. Czemu pan pyta?
— Z jakiego powodu wymieniła pani samochód? Coś pani nie odpowiadało w starym?
— Nie — odparła Agatha. — Cokolwiek pan myśli, ktoś nastawał na moje życie. Dlatego dla zmylenia napastnika
postanowiłam wziąć auto z innym numerem rejestracyjnym.
— Na Boga, człowieku! Niech pan wreszcie przejdzie do rzeczy! —
wykrzyknął Charles.
— Samochód, który pani Raisin poprzednio wynajmowała, znaleziono na nabrzeżu poniżej drogi do Nikozji. Kierowca z
Turcji siedział martwy za kierownicą. Wypożyczył go dziś rano. Dlatego muszę zapytać, co obydwoje dzisiaj robiliście.
Przedstawili policjantowi wydarzenia dnia. Niezrozumiałe poczucie lojalności wobec Olivii kazało Agacie przemilczeć ich
rozmowę. Odkąd zobaczyła rozpacz Trevora i przerażenie Olivii, poczuła z nimi jakąś dziwną więź.
Po ponadgodzinnym przesłuchaniu Pamir wstał i oświadczył:
— Badamy samochód. Od kierowcy wyczuliśmy alkohol. Niewykluczone, że zjechał z szosy. TLR
— Nie mógł pan tego powiedzieć na początku?! — wrzasnęła Agatha.
Doprowadził ją do pasji. — Myślałam, że ktoś go staranował w przekonaniu, że to ja prowadzę. A pan, który nie wierzy, że
usiłowano mnie zamordować z zimną krwią, trzymał mnie w napięciu. Mam tego dość! Ani ja, ani Charles nie mamy z tą
sprawą nic wspólnego. Chcę wrócić do domu!
— Zobaczymy. Na razie proszę pozostać do dyspozycji organów ści-gania.
Po wyjściu Pamira Agatha i Charles popatrzyli na siebie.
— Czy to się nigdy nie skończy? — jęknęła Agatha.
— Chodźmy spać. Spróbujmy o tym zapomnieć, przynajmniej do jutra.
— Zerknął na nią z ukosa.
— Wiesz, gdybym nie był pijany, nigdy bym nie zaczepił tej Emily.
Sam nie wiem, dlaczego ją zaprosiłem.
— To proste. Bo jesteś niemoralny.
— No dobra, idź sama do łóżka.
— Właśnie to zamierzam zrobić, jak spłuczę z siebie sól.
Agatha wzięła długą kąpiel. Starała się myśleć o miłych rzeczach i zapomnieć na chwilę o nieobecnym Jamesie czy
morderstwie.
Po wyjściu z łazienki zasnęła w mgnieniu oka.
Obudził ją daleki huk grzmotów. A jednak Charles miał rację. Nadchodziła burza. Myjąc zęby, doszła do wniosku, że z
wyczerpania i trosk zatra-ciła zdolność logicznego myślenia. Nie potrafiła odgadnąć, kto zabił Rose i Harry'ego, zakładając,
że zabójca był jeden. W poprzednich sprawach dopi-TLR
sało jej szczęście, tak jak twierdził James. Przypadkiem wykrywała morderców. Omal nie przypłaciła życiem swego
wścibstwa. Teraz też, ale w zamian nic nie osiągnęła.
Zrezygnuje z dochodzenia prawdy. Będzie unikać Olivii i pozostałych.
Znajdzie sobie jakieś zajęcie dla zabicia czasu. Poprzedni dzień wspominała całkiem miło. Książki, które przywiozła, nie
zainteresowały jej. Może powinna zacząć dziergać jak Oliyia. Nagle powrócił jej obraz sprawnie migającej drutami
błyszczącymi w słońcu.
Powoli odłożyła szczoteczkę do zębów. Olivia pracowała jako pielę-
gniarka. Rose i Harry zostali zabici cienkim narzędziem. Jeżeli nie rożnem do kebabu, to może drutem do robótek, zaostrzonym
domowym sposobem przez kogoś, kto dokładnie wiedział, gdzie go wbić?
Olivia! Olivia, która nie wiedziała o długach męża, którą zaskoczyło nagłe zainteresowanie Rose jego osobą.
Ale jak mogła pozostać nieświadoma poważnych kłopotów finansowych George'a? Z całą pewnością niemłody,
zafascynowany nią Harry spisał testament. Nie miał żony i rodziny, więc prawdopodobnie to jej zostawił
wszystko.
Serce Agathy zaczęło tłuc o żebra.
Jak może udowodnić swoją tezę?
„Po prostu zapytaj" — podszepnął wewnętrzny głos.
Nie, nie powtórzę dawnych błędów — powiedziała sobie twardo. —
Zaaranżuję spotkanie w holu hotelu przy licznych świadkach.
Podniosła słuchawkę, zadzwoniła Pod Kopułę i poprosiła o połączenie TLR
z panią Debenham.
Gdy Olivia odebrała, oznajmiła:
— W związku z naszą rozmową przygotowałam dla ciebie czek, Olivio. Postanowiłam ci pomóc, więc nie odmawiaj.
— Bardzo miło z twojej strony — odrzekła Olivia półgłosem. —
George'a nie ma w pokoju. Pokłóciliśmy się o pieniądze. Wyszedł na spacer.
— Zejdź do hotelowego baru — zaproponowała Agatha. — Przyjadę za piętnaście minut.
Zeszła na dół, żeby poinformować Charlesa, dokąd jedzie, ale go nie zastała. Rozważała, czy nie zostawić mu kartki, ale czas
naglił.
Gdy opuściła willę, piorun uderzył bliżej. Wielka kropla deszczu spadła jej na policzek. Zanim dotarła do przedmieść Kyrenii,
lało strumienia-mi. Ledwie widziała drogę. Zaparkowała na nielegalnym parkingu za hotelem. Przynajmniej raz policja
miałaby ją za co ukarać.
Ponieważ dopiero teraz przypomniała sobie, że może natknąć się na reporterów, rozejrzała się nerwowo wokół recepcji, ale
nie dostrzegła w polu widzenia żadnego aparatu.
Zdążając ku recepcji, pożałowała, że nie ma magnetofonu. Nawet jeśli Olivia wyzna swoją winę, nie będzie miała żadnego
dowodu.
Ale nie zamierzała rezygnować. Wiedziała, że póki zabójca nie zostanie wykryty, utkwi na Cyprze na całe miesiące.
Nie zastała Olivii w barze. Zamówiła dwie kawy i czekała. Po dziesię-
TLR
ciu minutach, gdy już zamierzała zadzwonić do jej pokoju, Oliyia przyszła.
— Usiądź i napij się kawy — zaprosiła ją Agatha, dyskretnie obserwując otoczenie. Niedaleko jakaś para piła kawę. Kelnerki
były zajęte układa-niem ciastek w ladzie chłodniczej.
— Bardzo mnie wzruszyło, że pragniesz mi pomóc — zagadnęła Oliyia z tak szczerą wdzięcznością, że Agatha zwątpiła, czy
słusznie ją podejrzewała. Jasne światło błyskawicy oświetliło pomieszczenie. W korytarzu ktoś krzyknął. Potem ogłuszający
huk gromu wstrząsnął fundamentami budynku. Deszcz spływał potokami po szybach.
Wola Agathy osłabła. Najchętniej wypisałaby czek, wręczyła Olivii i zapomniała o tej całej historii. Coś ją jednak podkusiło,
żeby zapytać:
— Nie robisz dziś na drutach, Olivio?
— Zostawiłam robótkę w pokoju. Działa na nerwy George'owi — wy-jaśniła Oliyia. — Kpi ze mnie, że przypominam mu
madame Defarge*7.
Wtedy Agatha odzyskała wolę walki. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby nie spróbowała doprowadzić sprawy do końca.
— Lepiej wyrzuć to z siebie, Olivio — doradziła cichutko. — Długo tak nie pociągniesz.
Olivia zamarła w bezruchu z filiżanką w ręku.
— O czym ty mówisz, Agatho?
— O twoich drutach do robótek, twardych, ostrych, stalowych. Pracowałaś jako pielęgniarka. Sądzę, że włożyłaś jeden do
torebki przed wyj-
ściem do dyskoteki. To ty zabiłaś Rose.
— Zwariowałaś! — warknęła Olivia.
TLR
Odstawiła z hałasem filiżankę i chwyciła torebkę.
—Jeszcze nie wyjawiłam swych podejrzeń policji — ciągnęła Agatha.
— Ale idę o zakład, że zaostrzyłaś jeden drut i że nadal go masz — blefo-wała.
Olivia powoli usiadła z powrotem. Znów się błysnęło, znów uderzył
piorun.
7 *Pani Defarge — mściwa zwolenniczka rewolucji francuskiej z powieści Karola Dickensa „Opowieść o dwóch miastach".
Robi na drutach, a we wzorze robótki zaszyfrowane są nazwiska osób, które zamierza zgładzić, (przyp. tłum.)
Oliyia wbiła wzrok w twarz Agathy.
— Dlaczego? — drążyła dalej Agatha. — Rose lubiła flirtować, ale nic więcej. Chyba prócz tych paru minut, gdy gawędzili z
twoim mężem na plaży w Żółwiowej Zatoczce, nie dała ci poważniejszych powodów do zazdrości?
— Nie pojechałaś z nami do Wieży Otella — odrzekła Oliyia po chwili wahania, łapiąc się za głowę. — Rose
reprezentowała wszystko, czym gardziłam: była wulgarna, prostacka, nachalna. George wybuchał śmiechem po każdej jej
głupiej uwadze, ale to nie wszystko. Gdy wieczorem szykowali-
śmy się do łóżka, nagle oznajmił, że idzie na spacer. Zaproponowałam, że pójdę z nim, ale nawrzeszczał na mnie, że chce być
sam.
Odczekałam minutę albo trochę dłużej i podążyłam w ślad za nim.
Zmierzał szybkim krokiem do portu. Ponieważ ani razu się nie obejrzał, mogłam go śledzić, nie tracąc z pola widzenia. Dotarł
na sam koniec, za re-stauracjami rybnymi, do tej drogi, która wiedzie z końcowej części portu do miasta. Ponieważ nie było
tam nikogo prócz nas, podążałam za nim chył-
kiem po cienistej stronie. Droga skręca w lewo, lecz odchodzi od niej ścież-
TLR
ka w krzaki. Usłyszałam ich, zanim zobaczyłam. Rose stała oparta o mur, z zadartą spódnicą, a on, mój George, ją brał. O mało
nie zemdlałam.
— Co mówili, gdy ich przyłapałaś?
— Nie ujawniłam się ani wtedy, ani po powrocie George'a. Bałam się, że mnie porzuci. Okłamałam cię. Od dawna
wiedziałam o naszym zadłużeniu. Zaskoczyłaś mnie. Ponieważ Pamir o nim nie wspomniał, myślałam, że policja nie zna naszej
sytuacji. Pojęłam, że ta dziwa wybrała go sobie na kolejnego męża. Uwiodła go, żeby mnie porzucił. Takie wulgarne babsko!
Co by powiedzieli znajomi? Nie przeżyłabym takiej hańby. Zaostrzyłam drut, włożyłam do torebki i czekałam na stosowną
okazję. Nadarzyła się w dyskotece. Nie czułam nic prócz ogromnej ulgi, że nie żyje.
— Czy George niczego się nie domyślał?
— Nie. Ze strachu, że zostanę zdemaskowana, nie opuszczałam potem reszty towarzystwa. A później ty zaczęłaś węszyć.
Wiedziałam, że jedziecie do zamku świętego Hilariona. Wyobraź sobie, że w drodze minęłam Jamesa. Siedział z zamkniętymi
oczami. Gdy nie udało mi się ciebie wypchnąć przez okno, przycupnęłam po drugiej stronie zbocza góry, póki cały ten zamęt
nie ucichł.
— Jak dostałaś się do mojej sypialni tamtej nocy?
— Usłyszałam, że zarezerwowałaś sobie pokój. Otworzyłam pomieszczenie gospodarcze na naszym piętrze, wzięłam
uniwersalny klucz i odwiesiłam na miejsce następnego dnia. Po co się w to mieszałaś?
— Dlaczego zabiłaś Harry'ego? Odkrył, że ty ją zamordowałaś?
— Stary, głupi Harry w życiu by mnie nie posądzał o jakikolwiek zły uczynek. Ale po pijanemu w przypływie czułości
wyznał, że zapisał mi w TLR
testamencie cały majątek. Uświadomiłam sobie, że po jego śmierci sta-niemy na nogi. W Salamis szepnęłam Harry'emu, że
jeśli spotka się ze mną na plaży, dam mu buziaka. Stary dureń oszalał ze szczęścia. Miałam nadzieję, że dostanie zawału i
oszczędzi mi kłopotu, ale czekał na mnie, gdy umknęłam przed pozostałymi. Zaproponowałam, żebyśmy położyli się na piasku
jak kochankowie. Wtedy przebiłam go drutem i przykryłam gazetą.
Nie, nie zabrałam go do pokoju. Zakopałam drut w piasku.
— Ale dlaczego nie poprosiłaś go o wsparcie finansowe? Jestem pewna, że by go wam udzielił.
— George nie wiedział, że dowiedziałam się o naszych kłopotach finansowych. Jest dżentelmenem. Ma swój honor. Byłby
wściekły, że wzię-
łam pieniądze od przyjaciela, ponieważ sobie nie radzi. Nie zrozumiesz takich ludzi jak my, Agatho. Pochodzisz z innego
świata.
— Z całą pewnością nie z takiego, w którym mąż posuwa kochankę przy murze dla jej forsy. Rzeczywiście dżentelmen!
Przestań mi mydlić oczy, Olrno. Lepiej wytłumacz, co skłoniło taką osobę jak ty do dokonania tak potwornej zbrodni.
— Nie wiesz, co to miłość! — zadrwiła Oliyia. — Sama biegałaś za Jamesem jak stary pies za uwielbianym panem. Kocham
George'a. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Takie kreatury jak Rose powinny zniknąć z tego świata.
— Lepiej chodźmy na posterunek. Pójdę z tobą — zaoferowała Agatha.
— Chętnie to zrobisz, prawda, moja droga? To twoja chwila chwały.
„Dzielna Agatha rozwiązała zagadkę, podczas gdy policja pozostawała bez-radna". Ale nic z tego. TLR
— Nie możesz mi tu wbić drutu w pierś przy ludziach.
— Sądzisz,, że zostawię mojego George'a z reputacją męża morderczyni? Niedoczekanie! Nie masz dowodu i nigdy go nie
zdobędziesz.
Olivia nagle wstała i wybiegła z baru, zostawiając torebkę na krześle.
Agatha szybko ochłonęła z zaskoczenia. Skoczyła na równe nogi i pognała za nią. Olivia pędziła w kierunku basenu. Agatha
biegła za nią, choć deszcz ją oślepiał.
Olivia okrążyła basen i wskoczyła wprost we wzburzone morze.
— Olivio! — krzyknęła Agatha.
Dotarła na brzeg, kucnęła i wytężyła wzrok. Głowa Olivii mignęła po-między dwiema olbrzymimi falami. Płynęła na pełne
morze, oddalając się od brzegu.
Agatha krzyczała i krzyczała, lecz huk grzmotów ją zagłuszył.
Gdy słońce na chwilę wyjrzało zza chmur, spostrzegła jeszcze raz gło-wę Olivii nad falami. Potem znikła.
Agatha wróciła biegiem do hotelu, wołając pomocy.
Godzinę później siedziała owinięta w koc w gabinecie kierownika, gdy wkroczył Pamir. Stał przez chwilę, patrząc na nią z
góry. Potem oznajmił:
— Ani śladu. Ponownie pytam, dlaczego nas pani nie zawiadomiła?
— Już mówiłam! Ponieważ nie miałam dowodu.
— Ale teraz przez panią żadnego nie zyskamy. Mamy tylko pani sło-wo.
— Chyba nie sądzi pan, że utopiła się dla żartów!
TLR
— Nadal nie mamy nic prócz pani zeznania. Mogła ją pani wepchnąć do wody.
— Proszę sobie darować te kpiny. Kelnerzy widzieli, jak wybiegała z baru.
— Mogła uciekać przed panią. Brakuje nam dowodów.
Agatha się wyprostowała. Oczy jej rozbłysły.
— Już wiem! Twierdziła, że po zamordowaniu Harry'ego zakopała drut na plaży.
— Proszę tu zaczekać — rozkazał Pamir i wyszedł.
Charles przybył kwadrans później.
— Usiłowałem cię odnaleźć, ale wygląda na to, że zostałaś podejrzaną numer jeden. Co się stało?
Agatha przedstawiła mu przebieg wypadków, począwszy od nagłego olśnienia, przez konfrontację z Olivią, aż do wyznania
winy i ucieczki do morza.
— Czemu na mnie nie zaczekałaś? Pojechałem tylko na stację benzynową po paliwo.
— Skąd mogłam wiedzieć, czy nie przemierzasz północnego Cypru w poszukiwaniu kolejnej chętnej do łóżka?! —
wywrzeszczała na całe gardło.
— Jesteś złośliwa, ale składam to na karb wstrząsu, toteż wybaczam.
Pamir klnie, że brak im dowodów.
— Zakopała drut, którym przebiła Harry'ego w piasku koło Salamis.
Mam nadzieję, że go znajdą mimo burzy i że zostawiła na nim odciski palców. Inaczej oskarżą mnie, że zabiłam Harry'ego i
próbuję zrzucić winę na TLR
Olivię.
Wrócił Pamir. Agatha spojrzała na niego wyczekująco.
— Jesteście wolni.
— Dlaczego? — spytała Agatha z błyskiem w oku. — Znaleźliście coś?
— Uprzednio przeszukiwaliśmy ich pokój kilkakrotnie podczas ich nieobecności, ale niczego nie wykryliśmy — odparł,
siadając.
— Mnie nie rewidowaliście.
— Owszem, dokonaliśmy przeszukania willi pod waszą nieobecność.
— W takim razie, co potwierdza winę Olivii? Gdybyście nic nie odkry-li, nie puścilibyście mnie wolno.
— Odnaleźliśmy drut.
— Zaostrzony! Wiedziałam! — wykrzyknęła Agatha. — Ale gdzie?
Jak? Wystarczyło go umyć i wyrzucić gdziekolwiek na wyspie.
— Na szczęście nie przyszło jej to do głowy. Wypatrzył go jeden z moich bystrych funkcjonariuszy. Wróciliśmy, żeby po raz
ostatni przeszukać jej pokój w hotelu. Proszę mi wierzyć, wcześniej zajrzeliśmy w każdą szparę. I nagle mój podwładny
dostrzegł jaśniejszy fragment tynku na plamie na suficie. Wiedzieliśmy, że zalano im pokój. Sąsiad z góry zostawił odkręco-ny
kran. Ponieważ tynk był mokry, bez trudu wepchnęła zaostrzony drut w sufit. Potem kupiła trochę gipsu i uzupełniła ubytek.
Agatha zaczerpnęła oddechu.
— Cud, że go nie wyjęła i nie wrzuciła do morza.
TLR
— Nie miała powodu. Gdyby zaczęła grzebać w stwardniałym gipsie, ślady mogłyby zwrócić naszą uwagę. A zakładając, że
ma do czynienia z inteligentnymi ludźmi, mogła obawiać się, że dojdziemy prawdy.
— Stąd wniosek, że uważa mnie pan za inteligentną osobę, skoro wykryłam zabójcę — podsumowała Agatha.
— Jak George przyjął tę wiadomość?
— Doznał szoku. Powiedział, że gdyby Rose dziś żyła, sam by ją zabił.
Wygląda na to, że skusiła go obietnicą pomocy. Twierdzi, że odstręczała go perspektywa uprawiania z nią miłości, ale
rozpaczliwie potrzebował pienię-
dzy. Okazało się, że prosił o wsparcie Harry'ego Tembletona, ale ten oświadczył, że da je tylko pani Debenham. George nie
chciał, żeby Oliyia się o tym dowiedziała. Harry zaproponował, że w zamian zabierze ich na wakacje. George mówi, że Rose
obiecała go wesprzeć finansowo po powrocie do Anglii. Podobno przed trzema laty Oliyia przeżyła załamanie nerwowe.
Zataił przed nią swoje problemy, żeby to się nie powtórzyło.
— Muszę zadać zasadnicze pytanie — wtrącił Charles. — Czy naprawdę wolno nam stąd wyjechać?
— Tak, ale najpierw pani Raisin musi pojechać na komendę policji, złożyć pełne zeznanie i podpisać. Potem możecie opuścić
wyspę.
Agatha owinęła ciaśniej koc wokół nadal mokrego ubrania.
— Nie podziękuje mi pan za wykrycie sprawców?
— Nie wątpię, że wcześniej czy później sami byśmy do tego doszli, a wtedy pani Debenham nadal by żyła i mogła zostać
przesłuchana. Nie, nie jestem pani wdzięczny — dodał Pamir.
TLR
— Trudno, w takim razie wrócę do willi i wezmę gorącą kąpiel. Czy mogę?
— Proszę bardzo.
Agatha wsiadła do samochodu, a Charles poszedł po swój. Zapaliła papierosa. Wiatr przeganiał chmury, lecz od morza nadal
wiał zimny wiatr.
W willi wykąpała się i zmieniła ubranie.
Akurat schodziła na dół, gdy zadzwonił telefon.
— Ja odbiorę! — zawołała do Charlesa, którego słyszała w kuchni.
Niepewna, czy dobrze robi, w razie, gdyby dzwonił jakiś dziennikarz, powiedziała ostrożnie:
— Halo?
— Agatho! — odpowiedział James z drugiej strony. Agatha usiadła na krześle przy aparacie.
— Gdzie jesteś, Jamesie? — wyszeptała.
— W Turcji, w Istambule.
— Czy zebrałeś jakieś dowody przeciwko Mustafie?
— Okazało się, że nie muszę. Zanim go odnalazłem, zastrzeliła go turecka mafia.
— Za co? Czy to znaczy, że handlował narkotykami?
— Zalegał im za dostawę towaru. Jak ostatni dureń wystawił im czek bez pokrycia, więc go zamordowali. A co u ciebie?
Agatha opowiedziała mu wszystko.
TLR
— Jak mogłeś mnie zostawić w takich tarapatach? — dodała z rozżaleniem na zakończenie.
— Zawsze wierzyłem, że poradzisz sobie w każdej sytuacji, Agatho.
Poza tym doszedłem do wniosku, że lepiej ścigać przestępcę, który niszczy życie tysiącom ludzi, sprzedając narkotyki niż
zabójcę jednej osoby.
— Ale mnie opuściłeś, wiedząc, że dwa razy mnie napadnięto. Mimo to wyjechałeś bez słowa.
— Masz rację, źle postąpiłem — przyznał ze skruchą. — Wrócę za kilka dni i złożę wyjaśnienia na policji.
— Och, Jamesie — westchnęła Agatha. Natychmiast mu wybaczyła.
Do salonu wszedł Charles.
— Może byśmy zjedli lunch i poszli do łóżka, kochanie? — zawołał
swym czystym, czułym głosem.
Agatha zawzięcie machała ręką, by zamilkł, ale osiągnął już swoje.
— Kto to taki? — dopytywał James.
— Charles — przyznała Agatha słabym głosem.
— Cieszę się, że ktoś o ciebie zadbał. Nie będziesz mnie potrzebować
— dodał lodowatym tonem i odwiesił słuchawkę.
TLR
Rozdział VIII
Następnego dnia Agatha i Charles, przecisnąwszy się przez tłum dziennikarzy, wkroczyli na komisariat policji.
Agatha obawiała się spotkania z George'em, ale tym razem tylko ona i Charles byli w poczekalni.
Agatha nie składała zeznań przed Pamirem tylko przed innym funkcjo-nariuszem. Gdy skończyła, spytała:
— Czy znaleziono już ciało pani Debenham?
— Owszem, znaleziono ją, jeszcze żywą. Musiała świetnie pływać.
Próbowano ją reanimować, ale zmarła w drodze do szpitala w Nikozji.
Agatha pomyślała, że może wcale nie usiłowała popełnić samobójstwa tylko uciec.
Po wyjściu zaczekała na Charlesa. Przewidywała, że szybko złoży zeznania. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia, prócz tego,
że nie zastał jej w TLR
domu i wyruszył na poszukiwania.
W końcu wyszedł.
— Gotowa?
— Tak. Chodźmy do biura linii lotniczych zarezerwować lot. Mam otwarty bilet powrotny. Wystarczy ustalić datę powrotu. A
ty?
— Tak samo.
W biurze Turecko-Cypryjskich Linii Lotniczych koło hotelu Saray nie znaleźli ani jednej osoby mówiącej po angielsku.
Musieli więc iść do biura podróży po drugiej stronie ulicy.
— Na jutro? — spytał Charles.
Lecz Agatha wciąż żywiła w sercu resztki nadziei na powrót Jamesa.
Zapowiedział, że wróci za dwa dni. Był poniedziałek.
— Na sobotę — odrzekła stanowczo.
— Dopiero?! — wykrzyknął Charles. — Wybacz, Agatho, ale ja wracam jutro.
— Jak ci pasuje — mruknęła bez emocji.
Charles po krótkim wahaniu zarezerwował miejsce w samolocie na na-stępny dzień.
— Uważam, że powinnaś polecieć razem ze mną — przekonywał, ale pozostała nieugięta. Wmówiła sobie, że James wróci.
Na dworze groźne chmury płynęły po niebie ponad dachami Nikozji.
TLR
W drodze powrotnej do willi omawiali ostatnie wydarzenia. Po dotarciu na miejsce Charles zabrał się do pakowania.
Agatha spostrzegła, że od wyjazdu Jamesa w willi zgromadziło się mnóstwo kurzu. Podłogi też należało umyć.
Pozostałą część dnia spędziła na sprzątaniu. Zrobiła sobie tylko przerwę na kawę i kanapkę. Zajrzała też do Charlesa, który
twardo spał.
Usiłowała odpędzić przykrą myśl, że James nie wróci i że powinna polecieć do kraju razem z Charlesem.
Kiedy Charles wstał, zaproponował ostatni wspólny wypad na kolację.
— Widziałem przy drodze reklamę restauracji o nazwie U Rity Na Skałach. Brzmi intrygująco — zachęcał.
Pojechali na zachód, wzdłuż wybrzeża przez Laptę. Na przeciwległym końcu znaleźli poszukiwany lokal. Wszędzie słychać
było angielski. Wła-
ścicielka, Rita, atrakcyjna Angielka w średnim wieku, przechodziła od stolika do stolika, witając znajomych.
— A więc znaleźli Olivię — powtórzyła Agatha, nie wiadomo który raz.
Choć omówili wszystkie szczegóły zdarzenia, w kółko wracała do sprawy, jakby zapomniała, że przedyskutowali ten temat
wielokrotnie.
Charles postanowił ją rozśmieszyć.
— Może chciała wrócić na brzeg w nocy i przekupić kogoś, żeby za-wiózł ją do Jamesa — zażartował.
— Cudem odnaleźli ten drut. Mogła go wyrzucić gdzieś daleko, gdzie nigdy by na niego nie trafili.
TLR
— Wciąż to powtarzasz. Chyba się nie załamałaś? Nie warto. Zapomnij o morderstwie i Oliyii. Radzę ci jak rodzony ojciec.
— Jesteś za młody na mojego ojca, Charlesie.
— Mimo to posłuchaj mojej rady. Mówię poważnie. Przestań ścigać Jamesa. To strata czasu i energii. Narazisz się tylko na
kolejne przykrości.
— To moja sprawa.
— Podczas tej wyprawy stała się również moją, Agatho. Przestań się łudzić, że naprawdę cię kocha. Gdyby mu na tobie
zależało, pod żadnym pozorem nie wyjechałby do Turcji, zostawiając cię na pastwę losu.
— Z twojego powodu nie uważał, że zostawia mnie samą.
— A widzisz? Już szukasz dla niego wymówek, chociaż nic go nie usprawiedliwia.
— Obiecał, że wróci za dwa dni — nie dawała za wygraną Agatha.
— Poddaję się. Przeżyliśmy razem parę przygód. Pewnego dnia wspomnę je i zapłaczę.
Grupa hałaśliwych Brytyjczyków przy sąsiednim stoliku, która pobie-rała lekcje tureckiego w Kyrenii, powtarzała
przyswojone zwroty.
Mówili tak głośno, że przeszkadzali Agacie i Char— lesowi. Postanowili więc wypić kawę w domu. Charles poprosił o
rachunek. Wręczył go Agacie, która zapłaciła. Potem opuścili lokal.
Po powrocie do willi wypili kawę i obejrzeli odcinek „Brata Cadfaela".
Na szczęście lokalna stacja telewizyjna nadawała go w wersji angielskiej.
TLR
Przed pójściem spać Agatha zaproponowała Charlesowi, że odwiezie go na lotnisko, jeśli oddał swój wynajęty samochód do
Atlantic Cars.
— Może spędzilibyśmy ostatnią noc razem, kochanie? — zaproponował Charles, gdy weszli po schodach.
— Nie — odparła stanowczo.
Wyobraziła sobie bowiem, że James przybędzie w środku nocy i zasta-nie ich razem w łóżku.
— Cóż, nawet nie mogę powiedzieć, że nie wiesz, co tracisz, bo przecież wiesz.
— Jestem dla ciebie za stara.
— Nie zauważyłem.
— Dziękuję za komplement, ale zobaczymy się rano.
Agatha spała niespokojnie. W nocy usłyszała warkot silnika. Wyskoczyła z łóżka, zbiegła na dół i otworzyła drzwi. Lecz to
tylko spóźniony gość odjeżdżał sprzed willi sąsiada.
O świcie odwiozła Charlesa na lotnisko.
— Odwiedzę cię, Agatho — zapowiedział.
— Nie wątpię.
— Nie pocałujesz mnie na pożegnanie?
Agatha zarzuciła mu ręce na szyję i go pocałowała.
— On nie zasługuje na ciebie — powiedział na odchodnym.
TLR
Gdy odszedł, w sercu Agathy odżyła nadzieja, że James wróci i zawrą wreszcie pokój. Potem w ciągu długich, spokojnych dni
bez żadnych zbrodni ponownie zbliżą się do siebie.
Przez następne dwa dni wkładała najładniejsze ciuchy. Zadbana, uma-lowana, spieszyła do drzwi za każdym razem, gdy
usłyszała na drodze jadą-
cy samochód.
W czwartek doszła do wniosku, że jeśli zrezygnuje z makijażu i włoży wygodny podkoszulek i szorty, James wreszcie
przyjedzie. Ale czwartek minął, nadszedł piątek.
Pakowała się powoli, z ciężkim sercem. Pojechała do pralni Bilala. Poprosiła, żeby podał jej adres domowy, to podrzuci mu
klucze w drodze na lotnisko, a James z pewnością wkrótce przyjedzie.
— Czy jeszcze tu wrócisz? — spytał Bilal.
— Prawdopodobnie tak. Kiedyś.
Pożegnała się z nim i wróciła do willi. Świeciło słońce, ale teraz już czuła chłód w powietrzu.
Żeby nie myśleć o Jamesie, usiłowała skupić całą uwagę na starannym pakowaniu. Czuła, że powinna zjeść gdzieś ostatni
posiłek, ale brakowało jej siły.
Ranek odlotu nastał zbyt szybko. Jechała powoli na lotnisko, obserwując twarze wszystkich kierowców wynajętych aut w
nadziei, że ujrzy Jamesa.
Nawet na lotnisku wpatrywała się w pasażerów, licząc na cud.
Nadzieja opuściła ją dopiero po kontroli paszportowej. Wiedziała, że po powrocie do Carsely ich wzajemne stosunki będą
wyglądały zupełnie TLR
inaczej niż kiedyś. Nigdy mu nie wybaczy, że ją opuścił.
Odlot opóźnił się o dwie godziny z powodu jakiegoś porwania w Stansted. Dotarli zaledwie do Istambułu. Tam przyszło im
czekać cztery godziny na odprawę w nienagłośnionej poczekalni. Od czasu do czasu przychodził jakiś urzędnik i krzyczał coś
po turecku. Agatha musiała ubłagać jednego z pasażerów, żeby przetłumaczył jego słowa. Zapowiadano, że wy-lądują w
Garwick, potem, że na Heathrow i w końcu, że jednak w Stansted.
Zabrał ich samolot czarterowy. Agatha na przemian to zasypiała, to się budziła. W snach widziała różową zagniewaną twarz
Trevora, to znów gło-wę Olivii nad falami.
Kiedy zbudziła się po raz ostatni, samolot schodził do lądowania nad ponurym, deszczowym Essex.
Odebrała samochód z długoterminowego parkingu i wyruszyła w drogę powrotną do domu. Kiedy dotarła do Chipping Norton
i skręciła w kierunku Moreton-in— -Marsh, czuła coraz silniejszy ucisk w sercu.
Drogę do Carsely pokonywała w deszczu, a barwne liście wirowały na wietrze.
Po dotarciu do alei, przy której stała jej chata, zwróciła wzrok na dom Jamesa. Miała nadzieję, że ujrzy dym z komina, ale z
ciemnymi oknami wyglądał jak wymarły.
Gdy podeszła do swojej chatki, jej koty Hodge i Bo— swell wstały i wyszły jej na spotkanie. Sprzątaczka doradziła, że lepiej
zostawić je w zna-TLR
nym otoczeniu. Obiecała codziennie przychodzić je karmić.
Agatha poczuła się bardzo samotna. Stwierdziła, że brak jej Charlesa.
Był niewymagającym towarzyszem.
Zadzwonił dzwonek u drzwi. W pierwszej chwili przemknęło jej przez głowę, że to James. Potem uświadomiła sobie, że to
nie może być on.
Otworzyła drzwi i ujrzała w progu żonę pastora. Pani Bloxby przyniosła jej zapiekankę.
— Wróble na dachu ćwierkają, że widziano cię we wsi — zażartowała na powitanie. — Więc zrobiłam ci irlandzką
zapiekankę z duszonej barani-ny z ziemniakami i cebulą. Pewnie nie masz siły na gotowanie.
— Wejdź, proszę — poprosiła Agatha z wdzięcznością. — Przeżyłam piekło na ziemi.
Znów zadzwonił dzwonek. To przyszła panna Simms, niezamężna matka, sekretarka Stowarzyszenia Pań z Carsely. Balansując
na wysokich obcasach, wniosła ciasto.
— Witaj w domu — pozdrowiła Agathę.
Później co pięć minut słyszała dźwięk dzwonka, póki mieszkańcy wioski nie zapełnili salonu. Opowiedziała zaciekawionym
słuchaczom swoje przygody. Nie wyjawiła tylko, że James ją opuścił. Zamiast tego powiedzia-
ła, że musiał wyjechać w interesach do Turcji.
Wyszli późno. Została tylko pani Bloxby.
— Co za wspaniałe powitanie! — wykrzyknęła uszczęśliwiona Agatha.
— Jak dobrze wrócić do domu.
TLR
— Jedna rzecz mnie zastanawia. Twierdzisz, że James wyjechał w interesach? Jakich? Chwilę wcześniej wspomniałaś, że
nastawano na twoje życie. Nie martwił się o ciebie?
Tak więc Agatha wyznała jej całą prawdę, o Charlesie, gniewie Jamesa i jego obojętności.
— Dziwny z niego człowiek — podsumowała pani Bloxby. — Przynajmniej uwolnił cię od siebie. Zrobił rzecz
niewybaczalną.
— Masz rację — przytaknęła Agatha. — Wreszcie wyrzuciłam go z serca.
Następne dwa tygodnie potwierdziły to stwierdzenie. Carsely całkowicie wciągnęło Agathę. Wszystkie wydarzenia na Cyprze
wydały jej się koszmarnym snem.
Historia morderstwa na Cyprze została opisana w brytyjskich gazetach.
Mówiono o niej również w telewizji, lecz nikt nie wspomniał o udziale Agathy w wykryciu sprawcy.
— Zostałam całkowicie pominięta — wyznała z rozżaleniem Billowi Wongowi, gdy odwiedził ją pewnego dnia.
— Tak to już bywa z policją — stwierdził z rozbawieniem Bill Wong.
— Przypisuje sobie wszelkie zasługi, niezależnie od narodowości.
— Nie masz dla mnie jakiegoś morderstwa, Billu?
— Nie. To najspokojniejszy okres od niepamiętnych czasów. Bardzo sobie chwalę ten spokój. Co teraz planujesz? Nie bardzo
wierzę, że osią-
dziesz w domu jak stateczna emerytka.
TLR
— Na razie niczego innego nie pragnę. Nawiasem mówiąc, trochę pracowałam na wsi w charakterze detektywa.
— Co takiego?!
— Znalazłam okulary do czytania panny Simms i zaginionego psa Fle-tcherów.
— Wspaniałe osiągnięcia.
— W sam raz dla mnie. Organizuję bożonarodzeniowe przyjęcie dla seniorów. Mam mnóstwo zajęć.
— A mężczyźni?
— Przestali mnie interesować. I dobrze — dodała stanowczo. — Zresztą komu oni potrzebni?
— Zaczynam myśleć, że wszystkie kobiety podzielają twoje zdanie.
— Kolejna zawiedziona miłość, Billu?
— Chodziłem trochę ze sprzedawczynią z drogerii w Mircesterze. Mi-lutka ślicznotka. Myślałem, że jej się podobam, ale
nagle wybrała wytatu-owaną małpę ze stacji benzynowej przy drodze do Oksfordu.
— Czy zaprosiłeś ją do domu, żeby poznała twoich rodziców?
— Tak.
Jak zwykle. Tu właśnie pies był pogrzebany. Zdaniem Agathy kosz-marna mamuśka niweczyła wszelkie nadzieje chłopaka na
udany związek.
Nie wyraziła jednak głośno swych przypuszczeń, żeby nie sprawić mu przykrości. Bill bardzo kochał rodziców.
Zadzwonił telefon. Agatha podniosła słuchawkę.
TLR
— Cześć, tu Charles.
— Co słychać? — spytała, zaskoczona. Myślała, że o niej zapomniał.
— Nudzę się jak mops. Zjesz ze mną kolację?
— Kto płaci?
— Ja.
— No dobra — mruknęła niezręcznie. — Dokąd pojedziemy?
— Gdzieś do Stratford. Spotkajmy się u Marksa
Spencera w centrum.
— Nie, Charlesie. Jeśli chcesz mnie zabrać do restauracji, przyjedź po mnie o ósmej.
— To daleko. Nadłożę mnóstwo drogi.
— Chcę zjeść w Moreton — oświadczyła stanowczo.
— Zgoda. Do zobaczenia o ósmej.
— Kto to był? — spytał Bill.
— Sir Charles Fraith.
Bill uśmiechnął się do siebie. Agatha bardzo się zmieniła. Dawniej nie miałaby tyle tupetu, by rozkazać baronetowi, żeby po
nią przyjechał.
Agatha i Charles jedli w Moreton i omawiali wydarzenia na Cyprze.
— Ciekawe, jak sobie radzą Trevor i Angus — powiedziała Agatha.
— Mnie to kompletnie nie obchodzi. Gdybym kogoś z nich zobaczył, TLR
uciekałbym, gdzie pieprz rośnie. Czy James dał znak życia?
-Nie.
— Czekałaś w nieskończoność na swojego rycerza na białym koniu, a nie zostało ci nic prócz odoru końskiego łajna —
podsumował Charles.
— Bywasz zaskakująco gruboskórny.
— To prawda, ale ja zostałem, żeby się tobą zaopiekować, a on nie.
Naprawdę zamierzasz wziąć pudding toffi? Przestałaś dbać o linię?
— Zbrzydło mi odchudzanie, ćwiczenia i ścisłe diety. Koniec z wyrze-czeniami!
Charles odwiózł ją do domu. Bardziej z przyzwyczajenia niż z jakiego-kolwiek innego powodu, Agatha zerknęła na komin
Jamesa. Zaparło jej dech w piersiach. Z komina leciał dym, a w oknach na parterze paliło się światło.
— James wrócił! — wykrzyknęła.
— Widzę — potwierdził Charles, parkując z wprawą samochód przy jej chacie. — Nie zaprosisz mnie na drinka, Agatho?
— Zaproszę, wejdź — zgodziła się w odruchu buntu.
Obydwoje wysiedli. James stanął w progu i ich obserwował.
Agatha otworzyła drzwi i rzuciła donośnie przez ramię:
— Wchodź, kochanie.
— Już idę, mój słodki aniołeczku — odrzekł Charles wesoło.
James stał jeszcze przez chwilę. Potem zatrzasnął drzwi z taką siłą, że TLR
obudził psa na farmie na wzgórzu, który zaczął wściekle ujadać.
Document Outline
��
��
��
��
��
��
��
��
��