(Agatha Raisin 24) Agatha Raisin i śmiertelny dług M C Beaton

background image

SERIA KRYMINAŁÓW
TOM 24

Agatha Raisin i

śmiertelny dług

M.C. Beaton

background image

W SERII KRYMINAŁÓW
ukazały się:

Tom 1. Agatha Raisin i ciasto śmierci
Tom 2. Agatha Raisin i wredny weterynarz
Tom 3. Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka
Tom 4. Agatha Raisin i zmordowani piechurzy
Tom 5. Agatha Raisin i śmiertelny ślub
Tom 6. Agatha Raisin i koszmarni turyści
Tom 7. Agatha Raisin i krwawe źródło
Tom 8. Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego
Tom 9. Agatha Raisin i martwa znachorka
Tom 10. Agatha Raisin i przeklęta wieś
Tom 11. Agatha Raisin i miłość z piekła rodem
Tom 12. Agatha Raisin i zemsta topielicy
Tom 13. Agatha Raisin i śmiertelna pokusa
Tom 14. Agatha Raisin i nawiedzony dom
Tom 15. Agatha Raisin i zabójczy taniec
Tom 16. Agatha Raisin i perfekcyjna pani domu
Tom 17. Agatha Raisin i upiorna plaża
Tom 18. Agatha Raisin i mordercze święta
Tom 19. Agatha Raisin i łyżka trucizny
Tom 20. Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem
Tom 21. Agatha Raisin i zwłoki w rabatkach
Tom 22. Agatha Raisin i mroczny piknik
Tom 23. Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie

background image

Tytuł serii: Seria kryminałów
Tytuł tomu: Agatha Raisin i śmiertelny dług
Tytuł oryginalny tomu: Something Borrowed, Someone

Dead

background image

Książkę tę dedykuję „złotemu głosowi Szkocji" Grantowi

Macintoshowi oraz Desmondowi Kingowi - z wyrazami
sympatii

background image

Rozdział I
Recesja mocno dawała się we znaki prywatnej detektyw

Agacie Raisin i jej finansom. Źródło zleceń stanowiących do
tej pory chleb powszedni należącej do niej agencji, która
zajmowała się rozwodami, zaginionymi nastolatkami, a nawet
psami i kotami, stopniowo wysychało. Ludzie coraz częściej
wybierali darmową pomoc policji, zaś mężczyźni i kobiety
żyjący w nieszczęśliwych związkach małżeńskich woleli
wstrzymać się z wydawaniem pieniędzy na znalezienie
dowodów zdrady.

W agencji Agathy Raisin pracowało dwoje młodych ludzi:

Toni Gilmour i Simon Black, emerytowany policjant Patrick
Mulligan, a także starszy wiekiem Phil Marshall oraz
sekretarka - pani Freedman.

Mimo trudnej sytuacji na rynku, Agatha nie potrafiła

zdobyć się na to, by zwolnić kogokolwiek z nich. Sama
spędzała teraz więcej czasu w swoim domu we wsi Carsely, w
regionie Cotswolds. Paliła papierosy, piła gin z tonikiem i
bawiła się ze swoimi dwoma kotami - Hodge'em i Boswellem.
Po sąsiedzku mieszkał jej były mąż James Lacey, który żył z
pisania przewodników turystycznych i często wyjeżdżał.
Znajomy policjant Bill Wong był z reguły zbyt zajęty, żeby
zawracać mu głowę telefonami, zaś jej drugi przyjaciel - sir
Charles Fraith - nie odzywał się od ponad miesiąca.

Pewnego słonecznego poranka, zamiast pojechać do biura,

Agatha powędrowała na plebanię, aby złożyć wizytę swojej
najlepszej przyjaciółce, pani Bloxby - żonie pastora. Kobiety
stanowiły swoje przeciwieństwo. Pastorowa ubierała się
staromodnie - latem nosiła zbyt obszerne suknie i bluzki, a
zimą sprane wełniane swetry. Miała brązowe włosy, łagodne
spojrzenie i piękne dłonie. Agatha charakteryzowała się
przenikliwymi, niedźwiedzimi oczkami, okrągłą twarzą,

background image

świetnymi nogami oraz niezłą figurą - nie licząc dosyć
szerokiej talii.

- Proszę wejść, pani Raisin - powiedziała pani Bloxby. -

Przed chwilą zaparzyłam kawę, możemy ją wypić w ogrodzie.
- Obie kobiety zwracały się do siebie po nazwisku - był to
zwyczaj z czasów nieistniejącego już Stowarzyszenia Pań z
Carsely.

Agatha usiadła w fotelu, w zalanym słońcem ogrodzie

przy plebanii. Za okalającym go murem znajdował się
parafialny cmentarz. Stare, porośnięte mchem nagrobki
nieuchronnie przypominały o ulotności życia.

Pani Bloxby pojawiła się na werandzie z tacą, na której

stały dwie filiżanki z kawą i talerz ciastek z bakaliami.

- Upiekłam je dziś rano - oznajmiła.
- Uwielbiam je, ale nie mogę - odparła ponuro Agatha. -

Ten brak aktywności idzie mi w boczki. Chociaż... co mi tam!

Sięgnęła po ciastko.
Pani Bloxby spojrzała na nią z niepokojem. Wiedziała, że

nie może prosić Boga, aby zesłał Agacie nową sprawę do
rozwikłania, ponieważ wiązałoby się to najpewniej z krzywdą
wielu osób. Jej mąż często powtarzał, że ludzie nie powinni
modlić się o nic konkretnego. Pastorowa uważała, że mimo
wszystko warto próbować. Odpowiedź może być odmowna -
ale z drugiej strony, zawsze coś może z tego wyjść.

Pani Bloxby nie mogła wiedzieć, że w wiosce nieopodal

Carsely żyła samotnie wdowa, która potrafiła wzbudzić w
kimś taką nienawiść, by ten ktoś ją zamordował i tym samym
dał zajęcie Agacie Raisin...

Pani Gloria French mieszkała w wiosce Piddlebury od

niedawna. Miejsce było urokliwe - stare domy rozsypane
wśród wzgórz Cotswolds. Była pogodną wdową z
farbowanymi blond włosami, rumianymi policzkami i
zaraźliwym śmiechem. Szerokie usta i wyłupiaste,

background image

jasnobłękitne oczy wydawały się idealnym uzupełnieniem jej
wizerunku. Pani French przeprowadziła się w rejon Cotswolds
z Londynu i od razu zaangażowała w życie tej spokojnej wsi.
Piekła ciasta dla Instytutu Kobiet, dostarczała mieszkańcom
gazetę „Church Times", organizowała imprezy charytatywne,
podczas których kwestowała na rzecz remontu starego
kościoła. Krótko mówiąc - sprawiała wrażenie
niezniszczalnej.

Dom Glorii miał dach kryty strzechą i okna z szybkami

oprawionymi w ołowiane ramki. Te ostatnie zostały
wstawione niedawno. Pani French uznała bowiem, że zwykłe
szyby nie są wystarczająco „wiejskie". Wśród kwiatów w jej
ogrodzie przycupnęło kilka plastikowych krasnali. Pokój
dzienny i kuchnia zostały udekorowane licznymi miedzianymi
patelniami i replikami końskich podków. Na ścianach wisiało
kilka kiczowatych akwareli, bo Gloria z właściwym sobie
entuzjazmem oddawała się amatorskiemu malowaniu. „Jeśli
będziesz bardzo dobrym człowiekiem - zwykła mawiać - dam
ci jeden z moich obrazów". Niewdzięczni wieśniacy mieli
cichą nadzieję, że nigdy nie zasłużą na to wyróżnienie.

Gloria chętnie wkładała obcisłe, błyszczące sukienki,

przez co wyglądała jak parówka. Była zdeterminowana, aby
powtórnie wyjść za mąż. Bezlitośnie nagabywała kilku
wolnych mężczyzn w wiosce. Wyjątkiem był Jerry Tarrant,
szef gminnej rady, narzekający na intensywność zapachu,
którym się skrapiała. Mawiał: „Mamy poczuć delikatną nutkę
zapachu, przechodząc koło ciebie, a nie przejeżdżając obok z
szybkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę".
Istotnie, nie było dnia, w którym Gloria nie oblałaby się od
stóp do głów perfumami marki L'Air Du Temps.

Wszyscy mieli nadzieję, że pani French w końcu się

ustatkuje, gdyż byli już przyzwyczajeni do tego rodzaju
przybyszów, którzy z miejsca starali się przejąć inicjatywę i

background image

na oślep rzucali się w wir tego, co uznawali za „wiejskie
życie".

Zachwycony staraniami nowej parafianki był wyłącznie

pastor Guy Enderbury. Glorii nie tylko udało się zebrać
pokaźną sumę na odnowienie kościoła; kobieta czytała także
na głos starszym sąsiadom i zabierała ich na zakupy.
Duchownemu trudno więc było zrozumieć, dlaczego kobieta
budzi taką niechęć. Zwrócił się z tym pytaniem do swojej
żony, która odpowiedziała:

„Ta kobieta jest nie tylko bezczelna i arogancka, ale też

pożycza rzeczy, których potem nie oddaje. A gdy ktoś upomni
się wreszcie o swoją własność, zaklina się, że te przedmioty
należą do niej".

Tak wyglądała sprawa z Glorią. Nie chodziło zresztą o

żadne drogocenne pamiątki - tu dzbanek na herbatę, tam
komplet noży - tego typu rzeczy.

Gdyby nie miała dziwnego daru zmuszania ludzi do

robienia tego, co ona chce, ci już dawno przestaliby pożyczać
jej swoje rzeczy. W praktyce, gdy tylko pojawiała się na progu
ich domostw, miękli i poddawali się łatwo, chcąc po prostu
jak najszybciej się jej pozbyć.

W momencie, gdy Agatha popijała poranną kawę w

towarzystwie pani Bloxby, Gloria malowała swoje wydatne
usta czerwoną szminką i wybierała się do domu Petera
Suncliffa.

Peter był emerytowanym inżynierem i wdowcem. Wysoki,

potężnie zbudowany mężczyzna po sześćdziesiątce, z bujną
siwą czupryną i twarzą o wyrazistych rysach. Na liście
potencjalnych kandydatów na męża pani French zajmował
pozycję niekwestionowanego lidera.

Peter otworzył drzwi i zobaczył na progu Glorię.
- Czego? - rzucił krótko.

background image

- Spodziewam się odwiedzin pastora, a skończyła mi się

sherry - powiedziała. Próbowała wyminąć Petera i wejść do
jego domu, ale gospodarz zagrodził jej drogę. - Czy
mogłabym pożyczyć od ciebie butelkę tego szlachetnego
trunku?

- Nie widzę takiej potrzeby - odparł Peter. - Sklep w

wiosce jest ciągle otwarty, nie pamiętasz? Sprzedają tam
między innymi sherry. A może o tym też zapomniałaś? - To
mówiąc, zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Skonsternowana Gloria odwróciła się. Po chwili przyszło

jej jednak do głowy, że Peter musi być po prostu nieśmiały i
obawia się ujawnić swoje prawdziwe uczucia wobec niej.
Miała właśnie odejść, gdy natknęła się na Jenny Soper. Jenny
również była wdową - niską i drobną. Miała zgrabną figurę i
okrągłą twarz ze zmarszczkami na czole, na które opadały jej
czarne kręcone włosy.

- Och, Glorio - zagadnęła ją. - Pamiętasz, że pożyczyłaś

ode mnie worek mąki? Czy mogłabyś mi ją oddać?

- Co takiego? Ach, rzeczywiście. Ale czymże jest worek

mąki pożyczony przyjaciółce?

- Nie jesteśmy przyjaciółkami - odparła niewzruszona

Jenny.

Gloria zignorowała ją i ruszyła w kierunku wiejskiego

sklepu. Jenny podążyła w ślad za nią.

- Mówię do ciebie - wrzasnęła. - Chcę, żebyś mi oddała

mi ten worek mąki. Kup go i mi oddaj!

- Nie mam w tej chwili przy sobie tyle pieniędzy - odparła

Gloria. - O rany, Jenny! Cała jesteś w pąsach. Tyle nerwów o
głupi worek mąki.

- Chciwa krowa! - syknęła Jenny. - Mam nadzieję, że ktoś

cię wreszcie zabije! - To mówiąc, odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała w swoją stronę.

background image

Gloria rozejrzała się wokoło, po twarzach zdumionych

klientów sklepu.

- Kochana Jenny - powiedziała, kręcąc głową. -

Menopauza potrafi zrobić z kobietą straszne rzeczy.

- Jest na to jeszcze za młoda - wtrąciła się staruszka, pani

Tripp. - Na menopauzę, znaczy się. A ty nie przychodź mi
więcej czytać. Zrozumiałaś?

Gloria spojrzała nią ze zdumieniem. Spędziła wiele

godzin, czytając tej starej, brzydko pachnącej kobiecie.

- Co więcej - ciągnęła dalej staruszka, poruszająca się z

trudem o dwóch kulach - widzę, że akurat ty sama masz już
ten trudny moment dawno za sobą.

Gloria nie wierzyła własnym uszom. Niedawno skończyła

pięćdziesiątkę i była dumna z tego, że wygląda przynajmniej
na dziesięć lat młodszą.

Uśmiechnęła się do obserwujących ją ludzi.
- Upał udziela się dziś wszystkim - stwierdziła. Wszyscy

odwrócili się do niej plecami. Gloria nie była

przesadnie wrażliwa, ale nawet ona czuła otaczającą ją

atmosferę wrogości, równie starą jak wzgórza Cotswolds.

W odróżnieniu od wielu innych wiosek, w których nie

brakowało przyjezdnych, prawie wszyscy mieszkańcy
Piddlebury żyli tutaj od wielu pokoleń.

Gloria w pośpiechu kupiła butelkę najtańszej sherry i

wróciła do domu.

Kiedy weszła do środka, usłyszała dzwonek telefonu.

Podbiegła, żeby go odebrać.

- Moja droga pani French. - Usłyszała w słuchawce głos

pastora. - Obawiam się, że muszę odwołać nasze dzisiejsze
spotkanie. Coś mi wypadło.

- Co?
- Sprawy parafialne.
- Jakie?

background image

Wtedy usłyszała w tle wyraźny, podniesiony głos żony

pastora:

- Udało ci się ją spławić?
- Opowiem pani następnym razem - powiedział Guy

Enderbury. - Teraz się spieszę.

Po tych słowach się rozłączył.
Gloria powoli odłożyła słuchawkę. Musiała się napić. Ale

na pewno nie tej przeklętej, taniej sherry. W piwnicy miała
coś specjalnego. Zeszła po wąskich, stromych stopniach. Na
ziemi leżała skrzynka z kilkoma butelkami wina z dzikiego
bzu.

W ubiegłym miesiącu odpowiadała za przekąski na

imprezie dobroczynnej w kościele. Żona jednego z
miejscowych farmerów, pani Ada White, przyniosła na
sprzedaż wino. Gloria wiedziała, że takie domowe trunki są
szczególnie smaczne, więc ukradła skrzynkę, którą Ada
wstawiła pod stół na zapas. Jedna z butelek, stojąca w rogu
skrzynki, miała etykietę, której Gloria nie zauważyła
wcześniej. Było na niej napisane: „Szczególnie wyjątkowe".
To jest to - pomyślała Gloria. Wyjęła butelkę i zabrała ją na
górę.

Nalała sobie wina do wysokiego kieliszka, pociągnęła

duży, łapczywy łyk i jęknęła. Pomyślała, że wino musiało się
chyba zepsuć. Jej ciałem wstrząsnęły konwulsje i gwałtownie
zwymiotowała. Następnie jelita odmówiły jej posłuszeństwa.
Próbowała wstać z fotela i dojść do telefonu, ale ugięły się
pod nią nogi i upadła na podłogę. Obraz przed jej oczami
rozmazał się, a pokój stawał się coraz ciemniejszy, w miarę
jak pełzła w stronę niewielkiego przedpokoju. Ostatkiem sił
spróbowała się podnieść i wtedy straciła przytomność.

Trzy godziny później Jenny spotkała Petera Suncliffa na

głównej ulicy, która biegła przez całą wieś. Odchodziły od

background image

niej tylko dwie przecznice. Domy stały frontami do ulicy, bez
ogródków z przodu.

- Jak się dziś miewasz, Jenny? - zapytał Peter. - Wciąż

jestem wściekła. Ta cholerna Gloria French pożyczyła ode
mnie worek mąki i nie chce mi oddać. Chodzi po wiosce, od
domu do domu, i pożycza różne rzeczy - tyle że to nie jest
wcale pożyczanie, a zwykła kradzież. Nigdy nic nie oddaje.
Wiem, że to tylko mąka, ale ktoś w końcu musi się jej
przeciwstawić.

- Pójdę z tobą - powiedział Peter, który miał słabość do

ładnej Jenny.

Ruszyli razem w stronę domu Glorii. Kiedy dotarli na

miejsce, zadzwonili do drzwi. Ada White zatrzymała się obok,
z koszykiem na zakupy przewieszonym przez ramię.

- Często nie otwiera - powiedziała. - Wiem, że ukradła mi

wino z dzikiego bzu. Gdy poszłam do niej, nie otworzyła mi
drzwi, chociaż widziałam, jak wchodziła do środka kilka
minut wcześniej.

- Zostawmy ją - powiedziała Jenny.
- Nie. Czas dać jej solidną nauczkę. - Peter schylił się i

zawołał przez otwór na listy: - Otwieraj! Wiemy, że tam
jesteś.

Potem wyprostował się z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Co się stało? - spytała Jenny.
Peter nie odpowiedział, tylko kucnął raz jeszcze, tym

razem zaglądając do środka.

Spróbował otworzyć drzwi, ale były zaryglowane.
- Dzwoń po karetkę, Jenny - powiedział. - Gloria miała

atak. Spróbuję włamać się do domu.

Drzwi wejściowe miały na środku przeszklony panel.

Kiedy Jenny dzwoniła z telefonu komórkowego na pogotowie,
Peter wziął z ziemi kamień i rozbił szybę w drzwiach.

background image

Ostrożnie włożył rękę do środka, znalazł zamek i otworzył
drzwi.

Makijaż Glorii i ziemista, trupia cera tworzyły razem

upiorny widok. Peter sprawdził jej puls, ale go nie wyczuł.
Karetka przyjechała po półgodzinie. W tym czasie zaczęli już
gromadzić się gapie.

Dwóch ratowników medycznych wbiegło do środka.

Zdenerwowani Peter i Jenny czekali na zewnątrz.

Po chwili wyszedł jeden z sanitariuszy i powiedział:
- Wezwaliśmy policję.
- Dlaczego? - spytał Peter.
- To wygląda na otrucie. Proszę niczego nie dotykać.
Agatha przeczytała o tym zdarzeniu nazajutrz, w lokalnej

gazecie. Zainteresowało ją, lecz tylko na chwilę. Nie mogła
sobie pozwolić na roztrząsanie sprawy, która nie przyniosłaby
jej żadnego dochodu.

W weekend dokonała inspekcji swojego ogrodu. Doszła

do ponurego wniosku, że powinna posiać trochę kwiatów, ale
ostatecznie tylko rozsiadła się z papierosem i szklaneczką
ginu. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi.

Kiedy otworzyła, zobaczyła na progu swojego znajomego

sierżanta Billa Wonga, detektywa policji.

- Wejdź! - zawołała. - Już myślałam, że wszyscy

przyjaciele postawili na mnie krzyżyk.

- Byłem bardzo zajęty - usprawiedliwiał się policjant. Bill

był pierwszym facetem, z którym Agatha zaprzyjaźniła się po
przyjeździe do Cotswolds. Jego ojciec był Chińczykiem, a
matka pochodziła z Gloucestershire. Miał okrągłą twarz, oczy
w kształcie migdałów i sympatyczny miejscowy akcent.

- Napijesz się? - zaproponowała, prowadząc gościa do

ogrodu, w którym jej dwa koty - Hodge i Boswell - uganiały
się na trawniku za własnymi cieniami.

background image

- Za wcześnie dla mnie. I dla ciebie także - powiedział

Bill, sadowiąc się na krześle.

Koty natychmiast przybiegły, żeby się z nim przywitać.
- Jest jedenasta - prychnęła Agatha. - Większość pubów

jest już otwarta. Nie bądź takim purytaninem.

- Poproszę kawę.
Kiedy Agatha wróciła z kubkiem gorącej kawy, zobaczyła,

że Hodge owinął się Billowi wokół karku, a Boswell,
mrucząc, spoczywał na jego kolanach. Jej własne koty
wydawały się darzyć ją uczuciem tylko wtedy, gdy je karmiła.

- Co tam nowego? - spytała, siadając obok przyjaciela.
- Mamy dziwną sprawę w Piddlebury.
- Ach, chodzi o to domniemane otrucie. Podejrzenia się

potwierdziły?

- Wygląda na to, że tak. Czekamy jeszcze na wyniki

autopsji. Ze wstępnych oględzin wynika, że denatka piła tuż
przed śmiercią wino z dzikiego bzu.

- Niektóre z tych domowych alkoholi są w stanie zabić

bez konieczności dodawania trucizny - zauważyła Agatha.

- Nie ma jednak śladu kieliszka ani butelki. Jedynie w

piwnicy znaleźliśmy skrzynkę z czterema butelkami.

Zostały już zabrane do analizy. Tylne drzwi wejściowe do

domu były otwarte. Ktoś musiał wejść i pozbyć się dowodów.

- Macie jakichś podejrzanych?
- Na razie nie. Ta kobieta wydawała się być lokalną

świętą - zbierała pieniądze na cele dobroczynne i pomagała
wielu ludziom.

- Dajcie sobie trochę czasu - odparła cynicznie Agatha. -

Na początku nikt nie powie o zmarłej złego słowa. Czy ona
była zamożna?

- Owszem, całkiem nieźle jej się wiodło. Dom, w którym

mieszkała, jest wart co najmniej pół miliona funtów. Miała
spory pakiet akcji i udziałów w różnych spółkach oraz

background image

mnóstwo pieniędzy na koncie w banku. Jej mąż był
właścicielem firmy produkującej Crispy Chips - chipsy
ziemniaczane w wielu smakach.

- Kto to wszystko odziedziczy?
- Mają syna i córkę. Ale oboje przedstawili wiarygodne

alibi, poza tym nie utrzymywali kontaktów z matką od
dłuższego czasu. Syn Wayne był dyrektorem zarządzającym w
Crispy Chips, ale kiedy zmarł jej mąż, Gloria sprzedała firmę i
pozbawiła go pracy.

- Tu go mamy!
- Nic nie mamy - skwitował ponuro Bill. - Wayne ma

dobrą pracę na takim samym stanowisku w konkurencyjnej
firmie Neat Nibbles. Skończył dopiero dwadzieścia dziewięć
lat. W dniu śmierci matki był widziany w fabryce przez setkę
ludzi.

- A córka?
- Tracey Altrop jest żoną zamożnego farmera. Tego ranka

była w kościele we wsi Ancombe i przygotowywała bukiety
kwiatów przed nabożeństwem.

- Czy ktoś mógł zatruć wcześniej jedną z butelek,

wiedząc, że ta kobieta w końcu po nią sięgnie?

- Też o tym pomyśleliśmy. Wino zostało wyprodukowane

przez panią Adę White. Gloria zwinęła je tydzień temu z
kościelnej imprezy charytatywnej. Kiedy ją o to pytano,
zarzekała się, że go nie widziała.

- Czyli na tym nieskazitelnym pomniku dobroczynności

jest jednak pewna rysa - zauważyła Agatha. - Jeżeli ta kobieta
ukradła wino, może przywłaszczyła sobie też inne rzeczy.

Bill uśmiechnął się.
- Chciałabyś poprowadzić tę sprawę?
- Byłoby to na pewno dużo ciekawsze niż te wszystkie

bzdury, z którymi mam do czynienia - zgodziła się Agatha. -
Szkoda tylko, że nikt nie zapłaci mi za to śledztwo.

background image

- Głowa do góry. Syn i córka denatki są bogaci. Może

zwrócą się do ciebie o pomoc.

Minął tydzień i Agatha zdążyła już zapomnieć o całej

sprawie, gdy niespodziewanie odwiedził ją w biurze Jerry
Tarrant, szef gminnej rady we wsi Piddlebury. Był to
nadzwyczaj schludny mężczyzna, ubrany w niebieską koszulę
z jedwabnym krawatem, wyprasowane w kant dżinsy i lśniące
białe tenisówki. Sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał
zaprezentować się w nieco luźniejszy sposób, ale mu nie
wyszło. Rzadkie brązowe włosy zaczesał na bok, tak aby
przykryć łysy czubek głowy. Poza tym wszystko miał małe:
brązowe oczy, nos i usta.

Przedstawił się i usiadł naprzeciwko Agathy. Poprawił

zagniecenia na dżinsach, żeby układały się poziomo.

Agatha natychmiast pokraśniała i zamknęła z trzaskiem

teczkę z aktami zaginionych zwierząt.

- W czym mogę panu pomóc? - spytała. - Chodzi o to

niedawne morderstwo w waszej wiosce?

- Dokładnie tak. - Mężczyzna miał wysoki i piskliwy

głos. - Normalnie zostawiamy takie rzeczy policji, ale tym
razem zależy nam na szybkim rozwiązaniu sprawy. Do tej
pory byliśmy szczęśliwą społecznością. Teraz każdy
podejrzewa każdego.

- Jakim człowiekiem była Gloria French? - zapytała

Agatha. - Jeśli trzeba, może pan mówić źle o zmarłej.

- Rok temu kupiła dom w naszej wiosce i z początku

wydawała się być idealną sąsiadką. Czytała starszym
mieszkańcom, robiła dla nich zakupy, zbierała pieniądze na
remont kościoła. Potem jednak dał o sobie znać jej bardzo
brzydki nawyk: zaczęła pożyczać rzeczy i nie chciała ich
oddać. Nie było to nic szczególnie wartościowego - kieliszki
na imprezę, którą organizowała, nożyczki, dzbanek do

background image

herbaty. Ostatniego dnia próbowała wyłudzić od jednego z
mieszkańców butelkę sherry.

- Kto za to śledztwo zapłaci? - zapytała wprost Agatha. -

Moje stawki są dość wysokie.

- Sam pokryję wszystkie koszty - odpowiedział Jerry. -

Chcę, żeby życie w mojej spokojnej wiosce wróciło do normy.
Jeżeli ustali pani tożsamość mordercy, wypłacę hojną premię.
Nie jestem biednym człowiekiem.

Agatha poprosiła panią Freedman o sporządzenie umowy.

Kiedy przedyskutowali już wysokość honorarium i wszystkie
wydatki związane ze śledztwem, Agatha spytała:

- Czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł popełnić tę

zbrodnię?

- W naszej wiosce nie ma obcych. Gloria była wyjątkiem,

a drugą taką osobą jest Peter Suncliff, emerytowany inżynier.
Nikt inny nie przychodzi mi do głowy.

- Ale powiedział pan, że każdy kogoś oskarża. Może

jakieś nazwisko przewija się w takich rozmowach najczęściej.

- Niektórzy sugerują, choć to śmieszne, że morderczynią

może być Jenny Soper, która groziła Glorii śmiercią. Ale
Jenny jest słodka i nie potrafiłaby skrzywdzić muchy.

- Nigdy nie byłam w Piddlebury - przyznała Agatha. - Jak

tam jest?

- To bardzo mała wioska. Właściwie to raczej osada. Z

jedną główną ulicą, na końcu której stoi kościół, a na początku
pub.

W tym momencie do pokoju weszła Toni Gilmour. Ze

staroświecką uprzejmością Jerry zerwał się na równe nogi z
fotela. Agatha przedstawiła go i wyjaśniła, że panna Gilmour
będzie jej pomagać w tym śledztwie.

Toni była młodą, ładną blondynką o dużych niebieskich

oczach oraz idealnej figurze. Jerry łypnął na nią okiem.
Mężczyźni zawsze się na nią gapią - przyznała w myślach

background image

Agatha z nutką zazdrości. Pewnie nie dożyję czasów, w
których przestanie im się podobać. Po takiej refleksji od razu
zachciało jej się palić, ale stłumiła w sobie tę słabość. Po raz
kolejny desperacko próbowała rzucić papierosy.

Jerry otworzył aktówkę i wyjął z niej plik zdjęć.
- Zostały zrobione na ostatnim kiermaszu parafialnym -

wyjaśnił. - Z tyłu napisałem nazwiska osób widocznych na
zdjęciach. Sporządziłem także listę większości mieszkańców z
krótkim opisem każdej osoby.

Wreszcie znalazłam pokrewną duszę - pomyślała z

sarkazmem Agatha.

- Kiedy zamierza pani zacząć? - spytał Jerry.
- Och, myślę, że jeszcze dzisiaj - powiedziała Raisin,

planując już, że odda tę teczkę z zaginionymi zwierzakami
Simonowi Blackowi.

Jerry podpisał umowę i wyszedł. Pięć minut później do

biura wszedł Patrick Mulligan. Agatha pomyślała, nie po raz
pierwszy zresztą, że Patrick nie był w stanie zatuszować
swojego policyjnego rodowodu - począwszy od smętnej
twarzy, przez szary garnitur, a skończywszy na
wypolerowanych na wysoki połysk czarnych butach.

Agatha przekazała mu, czego się do tej pory dowiedziała, i

poprosiła, by wykorzystał swoje dawne policyjne kontakty, by
poznać więcej szczegółów. A potem spytała:

- Wiesz już, co ją zabiło?
- Rabarbar.
- Rabarbar?! Nie dalej jak tydzień temu jadłam ciasto z

rabarbarem i nic mi nie jest.

- Liście rabarbaru są wysoce toksyczne, szczególnie kiedy

ugotuje się je z dodatkiem sody. Wygląda na to, że Gloria
miała słabe serce, inaczej mogłaby przeżyć. Rozmawiałem o
tym ze starym kumplem z komendy głównej. Powiedział mi,
że drzwi do kuchni na tyłach domu były otwarte, ponieważ

background image

ktoś wszedł i zabrał butelkę oraz kieliszek. Na schodach do
piwnicy było trochę śladów - część z nich należała do Glorii,
ale były też inne, większe i świeższe. Zagadką dla policji
pozostaje fakt, iż morderca musiał włożyć zatrutą butelkę
razem z innymi do skrzynki, po czym usiadł i czekał. Jakby
dobrze wiedział, że pani French napije się właśnie z tej
flaszki, by później zabrać wszystkie dowody. Pastor
powiedział, że Gloria często go częstowała najtańszymi
drinkami, ale ostatnio zaproponowała mu wino z dzikiego bzu.
Wygląda to tak, że morderca nie dbał o to, czy przy okazji
ktoś jeszcze, prócz Glorii, nie zginie.

- Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej - rzuciła Agatha,

szybko robiąc notatki. - Toni i ja wpadniemy tam i trochę
powęszymy.

Kiedy kobiety wysiadły z samochodu na głównej ulicy

Piddlebury, panna Gilmour odniosła wrażenie, że ma przed
sobą obraz z widokówki. Kilka krytych strzechą domów stało
po obu stronach ulicy, pomiędzy nimi były domki z dachami z
dachówki - zapewne z okresu georgiańskiego, w odróżnieniu
od tych pierwszych, pochodzących z czasów Tudorów. Wieża
kościoła na końcu wioski przypominała wielki zegar
słoneczny. Rzucała cień na ulicę, gdy słońce się za nią
chowało.

Nietrudno było znaleźć dom Glorii, otoczony żółtą taśmą

policyjną i z białym namiotem koronera rozstawionym przy
samym wejściu.

- Od czego zaczniemy? - spytała Toni.
- Od pubu - odparła Agatha. - Jestem głodna.
Pub nazywał się Zielony Człowiek i mieścił się w

kwadratowym budynku z pokrytego patyną czasu złotego
kamienia z Cotswolds. Większą część jego fasady porastała
stara wistaria. Wyrzeźbiona na frontowej ścianie twarz

background image

Zielonego Człowieka, z pnączami wyrastającymi z ust,
sprawiała dość upiorne wrażenie.

Agatha i Toni weszły do chłodnego, mrocznego baru.
- Wprawdzie ta wioska nie widnieje na żadnej mapie

turystycznej, ale mam nadzieję, że mają tu coś do jedzenia -
szepnęła Agatha, podchodząc do baru. - Można u was zjeść
lunch?

Wysoki szpakowaty mężczyzna za barem wyciągnął dłoń

na powitanie.

- Panie jesteście pewnie detektywami, o których

opowiadał pan Tarrant.

- Tak, to my - odparła Agatha. - A pan...?
- Moses Green, właściciel tego przybytku.
- Umieramy z głodu. Co może nam pan zaproponować?

Mężczyzna podał im kartę. Agatha zajrzała do środka ze
ściśniętym sercem. Lasagne z frytkami, jajko sadzone z
frytkami, kiełbasa z frytkami, szynka z frytkami, chleb z
serem i marynowanymi warzywami oraz zupa pomidorowa.
Pani detektyw zmarkotniała.

- Nie macie nic normalnego?
- Skoro tak pani stawia sprawę, to może skosztujecie

pieczonej jagnięciny mojej żony?

- Doskonale!
Kobiety zamówiły po piwie, po czym poszły do stolika w

rogu.

- Jesteśmy tu jedynymi klientami - szepnęła Toni. Gdy

Moses pojawił się z ich jedzeniem, Agatha spytała:

- Zawsze tak tu cicho?
- Och, mamy więcej klientów, ale wszyscy są z tyłu, w

ogródku. To ulubione miejsce palaczy.

Agatha natychmiast chciała do nich dołączyć, ale zdała

sobie sprawę, jak wiele wysiłku kosztowało ją rzucenie
palenia. Wybrała więc rozwiązanie kompromisowe -

background image

powiedziała barmanowi, że po obiedzie wypiją kawę w
ogrodzie. W końcu jest tu po to, by przesłuchać miejscowych
mieszkańców - przypomniała sobie. Jagnięcina była
wyśmienita. Gdy skończyły jeść, przeszły kamiennym
korytarzem do ogrodu na tyłach gospody. Szum rozmów
ucichł w jednej chwili i wszyscy goście zwrócili wzrok w ich
stronę.

- Nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym

detektywem - obwieściła na głos Agatha. Właściwym sobie
głośnym i władczym tonem - pomyślała zaniepokojona Toni. -
Mam tu za zadanie odnaleźć mordercę Glorii French. Czy ktoś
z państwa może mi pomóc?

W tym momencie Toni wolałaby, aby tę sprawę

poprowadził ktoś w jej wieku, na przykład Simon Black.
Przebywanie w towarzystwie Agathy przypominało bycie
holowanym przez okręt wojenny.

Wszyscy pochylili głowy nad talerzami i wkrótce rozległ

się na nowo szum rozmów. Agatha obserwowała sytuację z
rękami na biodrach i wyrazem frustracji na twarzy.

- Usiądźmy i napijmy się kawy, a potem zacznę ich

przepytywać, stolik po stoliku - zaproponowała Toni.

- Myślę, że ich wystraszyłaś.
- Ja nie straszę ludzi - odparła z rozdrażnieniem Agatha. -

Ludzie się przy mnie otwierają.

- Ale nie tacy jak ci. - Toni nie dawała za wygraną.
- Usiądź, wypij kawę, zapal papierosa i zostaw to mnie.
- Zapomniałaś chyba, kto tu dowodzi - zezłościła się jej

przełożona.

- Ani przez chwilę.
- W takim razie, proszę bardzo. Rób, jak uważasz.
- Agatha się naburmuszyła.
Kiedy Toni podeszła do pierwszego stolika, jej szefowa

otworzyła kopertę ze zdjęciami. Panna Gilmour rozmawiała

background image

teraz z Peterem Suncliffem i Jenny Soper. Raisin miała
nadzieję, że bardzo szybko spławią jej młodą pracownicę.
Tymczasem - ku swojej irytacji - ujrzała, jak Peter podsuwa
Toni krzesło i wkrótce pogrążyli się w dyskusji.

Agatha zapaliła papierosa - pierwszego tego dnia - i

poczuła, że kręci jej się w głowie. Zaklęła pod nosem i zgasiła
go, przestraszona wizją chodzenia po wsi z przenośną maską
tlenową przy twarzy.

Na szczęście zobaczyła, że Toni przyzywa ją gestem

dłoni. Podniosła się z miejsca i podeszła do stolika.

Panna Gilmour dokonała prezentacji.
- Rozmawialiśmy o Glorii. Państwo nie mogą nam zbyt

wiele pomóc - powiedziała.

- A na pewno pomogłabym paniom, gdybym tylko umiała

- odezwała się Jenny. - Ludzie słyszeli, jak mówiłam, że
chciałabym, aby ktoś ją zabił. Oczywiście nie mówiłam tego
serio, chociaż do szału doprowadzało mnie to, że ta kobieta
pożycza od wszystkich co się da, nie mając zamiaru tego
oddać ani zwrócić pieniędzy. Nie będzie wam łatwo namówić
innych do rozmowy. Policja wszystkich już przepytała. Efekt
był taki, że w wiosce zawrzało. Teraz ludzie wytykają się
nawzajem palcami.

- Tak to już jest z policją - odparła Agatha. - Wywołują w

ludziach poczucie winy. Ale proszę się nie martwić. Odnajdę
zabójcę, choćby to była ostatnia rzecz, jaką mam zrobić w
życiu.

Agatha nie miała pojęcia, jak bliskie prawdy miały okazać

się te słowa.

background image

Rozdział II
Po wyjściu z pubu Agatha zaproponowała:
- Spróbujmy porozmawiać z pastorem. Jerry Tarrant

powiedział, że Gloria robiła dużo dla parafian.

Kościół pod wezwaniem świętego Edmunda był mały,

miał za to wysoką wieżę, strzelającą w letnie niebo. Tuż obok,
w ładnym georgiańskim budynku, znajdowała się plebania.

Agatha zadzwoniła do drzwi. Otworzyła im zadzierżysta

kobieta z mocno czerwoną twarzą, na którą opadały kosmyki
siwych włosów.

- Pani Enderbury? - spytała Agatha.
- Jest w środku - odpowiedziała kobieta. - Ja tu tylko

pomagam. Goście! - wrzasnęła w głąb ciemnego holu za jej
plecami.

Z pokoju na końcu korytarza wychynęła wysoka, szczupła

kobieta i podeszła do nich.

- Dziękuję, pani Pound - powiedziała. Sprzątaczka

zniknęła gdzieś we wnętrzu plebanii.

Zona pastora spojrzała na Agathę pytającym wzrokiem.

Raisin przedstawiła siebie i Toni.

- Proszę wejść. - Clarice zaprosiła je do środka.
- Dziś mamy taki gorący dzień. Jerry powiedział mi, że

zatrudnił panią do tej sprawy. - To mówiąc, podniosła głos. -
Kochanie! Przyszła pani detektyw.

Drzwi w holu otworzyły się i pojawił się w nich pastor,

równie wysoki i szczupły jak jego żona, z oczami o grubych
powiekach oraz długim nosem.

- Kończę właśnie kazanie - powiedział, gdy wszyscy

zostali sobie przedstawieni. - Clarice, zabierz panie do ogrodu
i nalej im lemoniady. Wkrótce do was dołączę.

- Dobry pomysł - zgodziła się jego żona.

background image

Zaprowadziła kobiety wyłożonym kamieniami korytarzem

do skąpanego w słońcu ogrodu pełnego kwiatów. Na
niewielkim tarasie stał stół ocieniony parasolem.

- Proszę spocząć - powiedziała. - Napijecie się panie

lemoniady?

- Nie, dziękujemy - odparła Agatha. - Właśnie zjadłyśmy

lunch w pubie. - To mówiąc, usiadła razem z Toni przy stole.

Żona pastora zdjęła kapelusz chroniący ją przed słońcem,

odkrywając przed nimi gęste rude włosy związane w supeł.
Miała wielkie zielone oczy, pociągłą twarz i małe usta. Była
ubrana w sukienkę z drukowanej tkaniny, a na nogi włożyła
sandały.

- Co może nam pani powiedzieć o Glorii French? -

zagadnęła ją Agatha.

- Zrobiła bardzo wiele dla kościoła - powiedziała Clarice.

- Guy był jej za to wdzięczny.

- Ale co pani tak naprawdę myśli o niej jako o człowieku?
Clarice zawahała się. A potem, ku zaskoczeniu obu kobiet,

sięgnęła za biustonosz i wydobyła stamtąd pomiętą paczkę
papierosów oraz zapalniczkę. Zapaliła papierosa i
obserwowała, jak dym unosi się w powietrze nad ogrodem.

- Naprawdę musimy to wiedzieć - dodała cicho Toni. - W

jej charakterze musiało być coś, co sprawiło, że ktoś
postanowił ją zamordować.

- No cóż, w takim razie... Gloria była krową - zdobyła się

na odwagę Clarice. - Wredną, zastraszającą wszystkich
dookoła babą. Guy uważał, że musi być dobrą chrześcijanką,
skoro robi tyle dla naszego kościoła. Chodziło głównie o
zbieranie funduszy, ale w tym wszystkim była manipulacja i
wyrachowanie. Ta kobieta miała nawet czelność flirtować z
moim mężem w mojej obecności. Na samą myśl o niej mam
gęsią skórkę. Ludzie mówią, że pożyczała od nich rzeczy,
których potem nie oddawała. Ja uważam, że także kradła.

background image

Miałam w salonie piękną misę Crown Derby, która stała w
walijskim kredensie. Któregoś dnia po prostu zniknęła. Gdy
potem odwiedziłam Glorię, znalazłam w jej domu identyczną.
Naturalnie wszystkiemu zaprzeczyła, ale ja nie dałam za
wygraną. Wtedy uderzyła w płacz. Guy stwierdził, że
musiałam się pomylić. Okropnie się pokłóciliśmy. Naprawdę
nienawidziłam tej kobiety. Domyślam się jednak, że musicie
odnaleźć mordercę.

- Otrucie kogoś to ohydna, popełniona z zimną krwią

zbrodnia - powiedziała Agatha. Nie mogąc już znieść zapachu
dymu unoszącego się z papierosa żony pastora, sama też
zapaliła. - Gdyby ktoś po prostu rozbił jej głowę, nie byłoby to
takie okropne.

Nagle dał się słyszeć odgłos czyichś kroków.
- Trzymaj! - zawołała Clarice i wręczyła swój papieros

Toni, a sama wsadziła zapalniczkę z powrotem za stanik.
Pastor dołączył do ich stolika.

- Mój Boże - powiedział, spoglądając na pannę Gilmour. -

Myślałem, że młodzi wiedzą już wszystko na temat
szkodliwości palenia.

- Nieistotne - rzuciła pospiesznie Agatha. - Próbuję

dowiedzieć się jak najwięcej o zmarłej Glorii French. Wie
pan, sam charakter zamordowanej osoby może dać mi jakąś
wskazówkę co do tożsamości jej oprawcy.

- Ta kobieta była święta - powiedział z przekonaniem

pastor, rzucając w stronę żony krótkie, ostrzegawcze
spojrzenie. - Niezmordowana, jeśli chodzi o zbieranie
funduszy dla kościoła. W swojej pracy była niestrudzona.

- Właśnie to mówiłam, skarbie - wtrąciła się Clarice.
- Słyszałam, że Gloria miała w zwyczaju pożyczać od

ludzi różne rzeczy i ich nie oddawać.

- Jestem przekonany, że usłyszy pani także o jej kłopotach

z pamięcią.

background image

Agatha zdała sobie sprawę, że pastor nie zamierza

wypowiadać się źle o zmarłej. Przerażona Toni gapiła się na
tlący się popiół na końcu papierosa, nie chcąc pójść za
przykładem Agathy, która strzepywała swojego papierosa na
rosnące obok krzaki.

- Podam pani popielniczkę - zaofiarowała się Clarice,

wyciągając ją spod jednej z doniczek.

Toni zgasiła papierosa, a Agatha spytała o drogę na farmę

pani Ady White, po czym zapisała sobie wskazówki.

Agatha nie lubiła wizyt na farmach. Wszystkie wydawały

jej się przeklęte i skazane na pełne błota podwórka oraz
ujadające, zdziczałe psy. Ale farma White'ów była zadbana i
czysta - budynek z kamienia z Cotswolds wygrzewał się w
słońcu.

Ada White wyszła im na powitanie. Była niską, dobrze

zbudowaną kobietą o rumianych policzkach i grubych siwych
włosach.

- Miałam nadzieję, że pani zadzwoni - powiedziała. -

Jerry Tarrant uprzedził mnie, że zajmie się pani tą sprawą. To
okropna zbrodnia. Wiem, że nieżyczliwi mi ludzie szepczą po
kątach, że Glorię zabiło moje wino. - Brązowe oczy kobiety
wypełniły się łzami. - Mój napój z bzu nikogo jeszcze nie
zabił. Proszę za mną do kuchni.

Kuchnia pani White była wręcz modelowa, z pękami ziół

suszących się u powały i słońcem ślizgającym się po wielkich
miedzianych patelniach zawieszonych na ścianach. Centralny
punkt pomieszczenia stanowił solidny, drewniany,
kwadratowy stół z krzesłami w stylu windsorskim. W
ekspresie bulgotała kawa, której zapach unosił się w
powietrzu, mieszając z aromatem świeżych wypieków i ziół.

- Przy tej pogodzie muszę korzystać z kuchenki na gaz -

wyjaśniła Ada. - Na piec jest zbyt gorąco. Napijecie się panie
kawy?

background image

- Poproszę - powiedziała Agatha.
Ada zaczęła krzątać się po kuchni, ustawiając na stole

kubki do kawy, cukier, mleko i talerz ze świeżo upieczonymi
babeczkami, dużą kostką masła oraz słoik z dżemem
truskawkowym.

- Skosztujcie panie moich wypieków.
Toni wzięła jedno ciastko i posmarowała je grubo masłem.

Na sam widok Agatha poczuła, jak poszerza się jej talia, ale
przekonała samą siebie, że jedna babeczka przecież jej nie
zaszkodzi. Zawsze była pod wrażeniem kobiet, które
podawały mleko w dzbanku i wszystko inne w odpowiednich
naczyniach. Ona zawsze stawiała na stół mleko w butelce, a
inne produkty w ich fabrycznych opakowaniach.

- Jak pani myśli? - zagadnęła Adę. - Kto mógłby chcieć

zabić Glorię?

- Wydaje mi się, że wszyscy we wsi mieli coś do niej -

przyznała Ada. - Ale nie przychodzi mi do głowy nikt, kto
mógłby pozbawić ją życia. Nie mamy tu też wielu
przyjezdnych ani turystów, jak w innych wioskach w tej
okolicy.

- A czy ktoś z mieszkańców ma problemy psychiczne? -

spytała Agatha.

- Nikt. Kiedyś tutejsza społeczność była bardzo

zamknięta, ale dzisiaj wszyscy mają samochody i młodzi
ludzie jeżdżą do klubów w Birmingham, żeby się zabawić.
Tutaj nie ma nic do roboty, a przez zakaz palenia w miejscach
publicznych pub prawie upadł. Wszyscy musieli zacząć go
odwiedzać, żeby ocalić to miejsce.

- Zakaz palenia przyczynił się do śmierci tysięcy pubów -

zgodziła się gorzko Agatha - ale ludzie kierujący się
polityczną poprawnością nawet nie wspomną, że to jest
właśnie powód. Dlaczego nie pozwolono, aby właściciele
pubów i restauracji wywiesili na drzwiach znak, że lokal jest

background image

dla palaczy lub osób niepalących, tak jak to miało miejsce w
Barcelonie? Teraz nawet sklepy mają obowiązek zakrywania
półek z papierosami. Dlaczego z tytoniem, a nie z alkoholem?
Po co? Niech młodzi ludzie niszczą sobie wątroby. Czy pani
wie, że teraz już dwudziestolatki mają problemy z wątrobą?
Czy zdaje pani sobie sprawę...?

- Agatho... - przerwała jej Toni. - Wróćmy może do

morderstwa, dobrze?

- Przepraszam - wymamrotała pod nosem Agatha.
- Jakie składniki dodaje się do wina z bzu?
- Tylko owoce dzikiego bzu, cukier, drożdże, wodę i

tabletkę Campden - powiedziała Ada.

- Co to takiego - ta tabletka Campden?
- Dwusiarczan potasu.
- Kto mógł wiedzieć, że liście rabarbaru w połączeniu z

sodą okażą się śmiertelną trucizną? - spytała Toni.

- Czy to właśnie ją zabiło? To straszne. Wiem, że liście

rabarbaru są trujące, ale nie miałam pojęcia o sodzie.
Większość ludzi tutaj ma podobną wiedzę.

- Czy ktoś był szczególnie blisko związany z Glorią?
- ciągnęła dalej Toni. - Miała jakichś przyjaciół?
- Spędzała dużo czasu na plebanii. Może zaprzyjaźniła się

z żoną pastora?

Marne szanse - pomyślała Agatha.
- Jest jeszcze starsza pani Tripp. Gloria często u niej

przesiadywała i czytała jej na głos.

- Gdzie mieszka ta pani Tripp? - zapytała Agatha.
- W drugim domu na prawo od pubu. Nazywamy go

Wonky Wong z powodu sfatygowanego kamiennego
Chińczyka na progu.

- Zawsze tam mieszkała?
- Odkąd ktokolwiek sięga pamięcią. Ma pewnie koło

dziewięćdziesięciu lat.

background image

- Jest wdową?
- Cóż, tu jest pewien problem. Pani Tripp pracowała

kiedyś jako kucharka u lady Craton, zaraz za Broadwayem.
Myślę, że wtedy to był tytuł honorowy. Ale lady Craton od
dawna nie żyje, a jej posiadłość zajęło towarzystwo
ubezpieczeniowe.

- Ale skoro pani Tripp pracowała jako służąca, nie mogła

być w wiosce przez dłuższy czas - zauważyła Toni.

- Dom należał wcześniej do jej rodziców i odziedziczyła

go po ich śmierci, wiele lat temu. Na czas swojej służby
wyprowadziła się, by wrócić po przejściu na emeryturę. Na
pewno wiedziała wiele o wszystkich mieszkańcach wioski.

- Porozmawiamy z nią - powiedziała Agatha.
- Chcecie panie butelkę mojego wina?
- Bardzo chętnie - zareagowała szybko Toni, bojąc się, co

może powiedzieć jej pozbawiona taktu szefowa.

W drodze powrotnej do wioski Agatha odezwała się do

Toni:

- Zjadłaś trzy babeczki. Nigdy nie przejmujesz się figurą?
- Nie - odparła radośnie Toni. - Bo nigdy nie przybieram

na wadze.

Agatha zjadła dwie babeczki i czuła, jak zagnieździły się

gdzieś w okolicach jej talii.

Zapukały do drzwi krytej strzechą chaty pani Tripp. Dach

był w dobrym stanie. Ciekawe, czy lady Craton zostawiła jej
jakieś pieniądze - pomyślała Agatha, wiedząc ze swojego
gorzkiego doświadczenia, ile kosztuje wynajęcie dobrego
fachowca od tego typu budynków.

Po dłuższej chwili pani Tripp otworzyła drzwi. Wspierała

się oburącz na dwóch kulach. Przez siwe kosmyki włosów
prześwitywała jej różowa łysina. Miała ogorzałą twarz
poprzecinaną siecią zmarszczek, ale z jej oczu biła
inteligencja.

background image

- A więc to wy jesteście tymi detektywami - powiedziała

na powitanie. - Wyglądacie trochę zdzirowato jak na
śledczych, nie uważacie? Proszę, wejdźcie. Nikt już dzisiaj nie
wygląda jak dama.

Agatha i Toni poszły za nią w głąb domu, do salonu.

Znajdowały się w nim cztery głębokie fotele obite jasnym
perkalem. W otwartych oknach z szybkami oprawionymi w
ołowiane ramki powiewały żółte zasłony w chryzantemki.
Kominek zdobiło kilka gustownych chińskich ornamentów.
Pod oknem stał mały stolik, a na nim oprawione w srebrne
ramki fotografie, przedstawiające dawne życie pani Tripp jako
kucharki.

Staruszka usadowiła się w fotelu, Agatha i Toni usiadły

naprzeciwko niej.

- Potrzebujemy pani pomocy - zaczęła Agatha. - Czy ma

pani jakieś podejrzenia, kto mógł zamordować Glorię?

- Wiem, kto ją zabił.
- Proszę mi powiedzieć. - Agatha poruszyła się

niespokojnie w fotelu.

- Nie mam nikogo, kto mógłby mi poczytać. Gdybyście

poczytały mi trochę, odświeżyłoby mi to pamięć.

- Dobrze, dobrze - zniecierpliwiła się Agatha. - Ale

najpierw proszę mi powiedzieć.

- Nie. Najpierw czytanie, potem wyznanie.
- Niech będzie.
Pani Tripp wyjęła książkę spod oparcia fotela. Nosiła on

tytuł „Hrabia i diabeł", a na okładce widniała kobieta w
tradycyjnej sukni z okresu regencji, stojąca przed płonącym
zamkiem.

- Proszę zacząć od strony sto drugiej - powiedziała pani

Tripp.

Agatha niechętnie podała książkę Toni, która zaczęła

czytać:

background image

- Fredericka zamknęła oczy i poczuła na policzku gorący

oddech hrabiego. „Dobry Boże" - powiedział. „Rozpalasz
mnie". Fredericka zbladła jak śmierć. „Rozwiąż mnie!". Ale
hrabia tylko wyszczerzył zęby w sardonicznym uśmiechu.
„Wygrałem cię podczas gry w faro. Jesteś moja, moja, moja!".

Ich uszu dobiegło chrapanie.
- Ona zasnęła - zauważyła Toni.
- Pani Tripp! - zawołała Agatha.
- Słucham! - Starsza pani obudziła się i rozejrzała lekko

nieprzytomnym wzrokiem.

- Miała nam pani powiedzieć, kto zamordował Glorię.
- Przecież nic mi nie przeczytałyście.
- Ależ czytałyśmy - zarzekła się Agatha. - Toni czytała

pani przez godzinę.

- Mogłabym przysiąc, że przyszłyście zaledwie kilka

minut temu. - Pani Tripp zamrugała oczami. - A kim wy tak w
ogóle jesteście?

- Prywatnymi detektywami - odparła łagodnie Toni.
- A pani naprawdę musi nam powiedzieć, kto zamordował

Glorię French.

- Żona pastora.
- Jest pani pewna? - warknęła Agatha.
- Widziałam na własne oczy, jak zachodziła z tyłu domu

Glorii w ten poranek, kiedy została zamordowana.

- Powieki starszej pani zaczęły znów opadać i po chwili

już spała.

- Chodź, Toni - powiedziała Agatha. - Wracamy na

plebanię.

Zadzwoniły do drzwi, ale nikt im nie otworzył.
- Może jest jeszcze w ogrodzie - zasugerowała Toni.
Obeszły więc plebanię, aż dotarły do miejsca, w którym

znajdowała się wysoka, otwarta brama. Ujrzały Clarice, która

background image

siedziała w słońcu z papierosem w jednej ręce i - co wydawało
się podejrzane - z butelką wina z dzikiego bzu w drugiej.

- Ja tylko odpoczywam - powiedziała na ich widok, jak

gdyby chciała się usprawiedliwić. - Uprawianie ogródka to
dość wyczerpujące zajęcie.

- Czy to wino z dzikiego bzu? - zapytała Agatha.
- Tak, w rzeczy samej. Czy zostało zrobione przez Adę?

Owszem.

- Podobno tego dnia, w którym została zamordowana

Gloria, widziano panią w pobliżu jej domu.

- Proszę, usiądźcie. Rzeczywiście, byłam tam.
- Powiedziała to pani policji?
- Nie. Wiem, że to podłe. Zapamiętałam, że Gloria nigdy

nie zamyka drzwi kuchennych do domu - robi to tylko na noc.
Nagle przeszył mnie impuls, który kazał mi tam pójść i
odebrać moją wazę Crown Derby. Ale kiedy otworzyłam
drzwi kuchenne, usłyszałam jakieś odgłosy. Byłam pewna, że
Gloria uprawia z kimś seks, więc wycofałam się. O Boże, ta
biedna kobieta miała pewnie drgawki przedśmiertne, a ja
mogłam ją uratować. Proszę, nie mówcie tego Guyowi. Kiedy
jest się żoną pastora, trzeba zachowywać pewne pozory.

- Z kim, pani zdaniem, Gloria mogła uprawiać seks? -

zapytała Agatha.

- Z Henrym Bruce'em. To taki wioskowy specjalista od

różnych dziwnych zadań. Opiekuje się ogrodami i naprawia
zepsute przedmioty. Jego reputacja jest daleka od
nieposzlakowanej, a Gloria była modliszką pożerającą
mężczyzn. Tylko nie mówcie o tym nikomu - proszę!

Agatha zawahała się. Wiedziała od swojej przyjaciółki,

pani Bloxby, że życie żony pastora nie jest usłane różami.
Taka kobieta musiała wykonywać wiele prac na plebanii i nie
wolno jej było się uskarżać; zamiast tego musiała cały czas
utrzymywać pozory.

background image

- Będę milczeć jak grób - obiecała Agatha. - Ale sprawa

może wyjść na jaw, jeśli zaangażuje się w nią policyjny zespół
analizujący miejsca przestępstwa.

- Niby jak? Nie mają przecież odcisków moich palców

ani próbek mojego DNA.

- Zauważyła pani wtedy, by ktoś jeszcze kręcił się w

pobliżu domu Glorii? - dopytała Toni.

- Nie.
- Pani odciski będą na klamce przy drzwiach. To malutka

wioska. Policjanci mogą zażądać od wszystkich złożenia
odcisków palców.

Clarice złapała się za głowę.
- To okropne! Nie, to niemożliwe! - Po chwili opuściła

ręce i popatrzyła na Toni. - Miałam wtedy rękawiczki.

- W tym upale?! - zdziwiła się Agatha.
Clarice wyciągnęła przed siebie dłonie, które były

czerwone, spuchnięte i spracowane.

- Próbuję coś zrobić z moimi dłońmi. Posmarowałam je

wtedy kremem, po czym włożyłam dla ochrony cienkie
rękawiczki z białej bawełny.

- Zrobimy, co w naszej mocy, aby informacje o pani

wizycie nie opuściły murów tej plebanii - zapewniła ją
Agatha. - Lepiej chodźmy i zobaczmy, co do powiedzenia ma
w tej sprawie Henry Bruce. Gdzie on mieszka?

- Ma niewielkie gospodarstwo rolne, zaraz po lewej, gdy

wyjdziecie z wioski. Nie sposób go przegapić. Przed jego
domem stoi zepsuty traktor.

Po opuszczeniu plebanii Agatha wyjęła telefon i

zadzwoniła do Patricka.

- Jakieś nowe wieści?
- Policjanci znaleźli kilka śladów stóp na rabatce z

kwiatkami w pobliżu tylnych drzwi - powiedział Patrick.

- Czy te odciski należą do kobiety?

background image

- Nie, chyba że nosi rozmiar czterdzieści trzy.

Funkcjonariusze są już na miejscu. Sprawdzą buty każdego
mieszkańca tej wsi. Takie same ślady znaleziono również na
schodach do piwnicy.

Agatha rozłączyła się i przekazała koleżance najświeższe

wiadomości.

- Wygląda na to, że możemy wykluczyć Clarice z grona

podejrzanych - stwierdziła Toni. - Na pewno nie ma tak
dużych stóp.

- Agatha!
Detektyw obróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Billa

Wonga.

- Widzę, że dostałaś tę robotę - powiedział. - Kto cię

wynajął?

- Jerry Tarrant, przewodniczący rady gminy -

odpowiedziała Agatha.

- Nasi ludzie są tu wszędzie. Na twoim miejscu

rozważyłbym odpuszczenie tej sprawy. Śledztwem kieruje
komisarz Wilkes, który na pewno nie chce, żebyś weszła mu
w paradę.

- Jesteśmy tu zgodnie z prawem - powiedziała. - Ale na

wszelki wypadek wskoczymy w krzaki, kiedy go zobaczymy.

Agatha i Toni przeszły przez wioskę. Policjanci

rzeczywiście znosili torby z męskimi butami i wrzucali je do
bagażników radiowozów.

- Jeżeli są też w domu Bruce'a, zaczekamy, aż sobie pójdą

- powiedziała Agatha. - Boże, jak gorąco.

Zazdrościła Toni, która opalała się na piękny złocisty

kolor, podczas gdy ona miała czerwoną od słońca twarz.

Udało im się zlokalizować chatę z traktorem stojącym na

małym podwórku. Ich uszu dobiegło leniwe gdakanie kur.
Ciekawe, jak by to było - mieszkać w takiej małej wsi -
pomyślała Toni. Gdyby zapomnieć na moment o morderstwie

background image

i tych wszystkich policjantach kręcących się w pobliżu i
wyobrazić sobie to miejsce w normalny dzień - bez hałasu i
zgiełku miasta, skąpane w słońcu i z usypiającym gdakaniem
kur - taka wioska mogłaby mieć przyciągający magnetyzm.

Czar prysł jednak w tej samej chwili, kiedy Agatha

krzyknęła:

- Halo! Jest ktoś w domu?
Agatha wyobraziła sobie jakiegoś lokalnego uwodziciela -

kogoś pokroju kochanka z powieści o lady Chatterley.
Tymczasem mężczyzna, który pojawił się w drzwiach, był
niskiego wzrostu, drobny, z bujną czupryną czarnych włosów,
brązowymi oczami i opaloną twarzą. Miał na sobie dżinsy i
koszulę z tego samego materiału.

- Pan Bruce? - spytała Agatha.
- Tak, to ja. A panie jesteście prywatnymi detektywami,

prawda? - Mężczyzna zmierzył Toni wzrokiem, od blond
włosów do długich, opalonych nóg, prześwitujących przez
krótką lnianą spódniczkę. Uśmiechnął się. - Może mnie pani
przesłuchać, kiedy tylko pani zechce. Jak się pani nazywa?

- Agatha Raisin - odparła rozdrażniona Agatha.
- W takim razie, kim jest ta ślicznotka?
- To moja asystentka, Toni Gilmour. Możemy

porozmawiać?

- Zapraszam do środka.
Weszły za nim do chłodnej kuchni wyłożonej kamieniem.
- Proszę spocząć - powiedział Bruce.
Kobiety usiadły na plastikowych krzesłach przy

plastikowym stole. Toni się rozejrzała. Sprzęty kuchenne były
tak stare, że aż przedpotopowe. Zastanawiała się, czy
mężczyzna zbiera od ludzi zepsute lodówki i kuchenki, by je
naprawiać. Kuchenka została pomalowana zieloną, łuszczącą
się emalią i wyglądała, jakby pochodziła z lat czterdziestych.
Stała tu również pralka z wyżymaczką.

background image

- Napijecie się czegoś, drogie panie? - zaproponował

gospodarz, otwierając archaiczną lodówkę. W środku stały
chyba tylko puszki z piwem.

- Nie, dzięki - odpowiedziała Agatha. Mężczyzna

otworzył sobie piwo, usiadł przy stole i uśmiechnął się leniwie
do Toni.

- Walcie śmiało.
- Czy miał pan romans z Glorią French? - zapytała

Agatha.

- Ona żyła taką nadzieją - odpowiedział Henry. - Ale

dlaczego miałbym interesować się taką starą babą, kiedy
wokół roi się od pięknych, młodych dziewczyn?

- Szczerze mówiąc, nie widziałam tu ani jednej młodej

kobiety pasującej do pańskiego opisu - zauważyła zgryźliwie
Agatha.

- Czasami jeżdżę do Birmingham, żeby zabawić się w

klubach.

Agatha podejrzewała, że jej rozmówca jest już dobrze po

czterdziestce.

- Nie jest pan już zbyt dojrzałym mężczyzną na włóczenie

się po dyskotekach?

- Na to nigdy nie jest za późno. Zdziwiłaby się pani, ile

tam jest chętnych dziewczyn.

- A co może nam pan powiedzieć na temat Glorii? - Nie

pozwoli pani otworzyć ust swojej ślicznej asystentce?

Agatha spojrzała na niego wzrokiem mrożącym krew w

żyłach.

- Ach, no tak, Gloria. Chciała, żebym przetkał jej zlew.

Zrobiłem to. Ale kiedy zażądałem zapłaty, przyparła mnie do
ściany i zaproponowała, że zapłaci w inny sposób. Uciekłem.
Po tym incydencie dzwoniła do mnie jeszcze parę razy, aż w
końcu dała sobie spokój. To była prawdziwa harpia.

background image

- Czy policjanci zabrali także pańskie buty? - odezwała

się Toni.

- Byli tu chwilę przed wami.
- Jaki rozmiar buta pan nosi? - spytała Agatha.
- Czterdzieści dwa.
- Ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł ją zamordować?
Mężczyzna pokręcił głową.
- Wkurzyła wielu ludzi, zabierając im różne rzeczy i ich

nie oddając.

- Czy wiadomo panu, by wśród tych rzeczy było coś

wartościowego?

- Nic mi na ten temat nie wiadomo... Chociaż nie, była

jedna taka rzecz. Należała do lady Framington.

- Kto to?
- Nasza dziedziczka. Gloria organizowała wieczorek

taneczny w domu ludowym. Pożyczyła od Samanthy
Framington sznur prawdziwych pereł i tamta miała nie lada
problemy, żeby go odzyskać. Gdyby nie fakt, że perły były
ubezpieczone i dokładnie opisane w umowie, myślę, że Gloria
też by je sobie przywłaszczyła.

- Skoro pani French miała taką złą reputację - odezwała

się Toni - dlaczego ktoś taki jak pani Framington pożyczyła
jej bezcenne perły?

- To było krótko po tym, jak Gloria sprowadziła się do

naszej wsi. Wszyscy uważali, że to wspaniała kobieta.
Wydawało się, że robi tyle dobrego dla naszej społeczności.

- Jak tu trafiła?
- Z tego, co wiem, przyjechała z Londynu.
- Gdzie znajduje się posiadłość dziedziczki?
- To ten wielki kwadratowy dom na drugim końcu osady.
Wędrując przez całą wieś w kierunku posiadłości, Agatha

pomyślała, że problem z nakryciem głowy polega na tym, że
psuje ono właścicielowi fryzurę. Ale słońce prażyło tak

background image

mocno, że w końcu stwierdziła, że musi się zatrzymać i wyjąć
z bagażnika stary słomkowy kapelusz.

- Pojedziemy samochodem - zdecydowała.
- Po co? Przecież jesteśmy prawie na miejscu - zdziwiła

się Toni.

- Bo ten cholerny dom może mieć podjazd, a mnie

doskwiera upał i jestem zmęczona.

Agatha wjechała przez otwartą bramę na teren posiadłości.

Po obydwu stronach rozciągały się trawniki. Wokół nie było
widać choćby skrawka cienia. Toni natomiast z przyjemnością
wysiadła z samochodu, w którym Agatha podkręciła
klimatyzację tak mocno, że dziewczyna dostała od razu gęsiej
skórki.

Posiadłość dziedziczki mieściła się w kwadratowym

budynku z portykiem w stylu georgiańskim. Wyglądała na
zadbaną i dobrze utrzymaną. Agatha nacisnęła wypolerowany
mosiężny dzwonek, wmontowany w kamienną elewację
budynku przy wejściu. Czekały przez dłuższą chwilę, zanim
drzwi otworzył im niski mężczyzna w fartuchu z zielonego
sukna.

- Szukamy lady Framington - powiedziała Agatha.
- Jestem jej kamerdynerem. Polerowałem właśnie srebro.

Jeżeli panie coś sprzedają, proszę odejść.

- Nazywam się Agatha Raisin - odparła wyniośle Agatha.

- Oto moja wizytówka. Chciałabym rozmawiać z panią
Framington.

- Ale nikt nie powiedział, że ona chce rozmawiać z panią.

- Kamerdyner zatrzasnął im drzwi przed nosem.

Toni zachichotała.
- Biednemu zawsze wiatr w oczy.
Głęboko w duszy Agathy leżała trauma z dzieciństwa

spędzonego w slumsach Birmingham. Teraz była o krok od
tego, aby wpaść w furię.

background image

Po chwili jednak drzwi otworzyły się ponownie.
- Lady Framington panie przyjmie - obwieścił

kamerdyner. - Proszę za mną.

Agatha ruszyła w ślad za małym człowieczkiem, z trudem

opierając się pokusie, żeby kopnąć go w tyłek.

Mężczyzna zaprowadził je na taras na tyłach domu. Lady

Framington siedziała przy stole i czytała kolorowy magazyn.

Podniosła wzrok i zobaczyła Agathę.
- Ach, to pani jest tą prywatną detektyw. Proszę spocząć.

Fred, przynieś herbatę.

- Nie mogę. Poleruję właśnie srebro.
- Zrób to, ty mała, wstrętna ropucho! Fred odszedł,

mamrocząc coś pod nosem.

- Czy on zawsze jest taki? - spytała Agatha.
- Tak. Cierpi na artretyzm i to czyni go zrzędliwym.

Trzeba mieć wyrozumiałość dla jego humorów.

Dziedziczka odznaczała się arystokratycznym głosem i

manierami, które przypominały Agacie postać księżnej
wdowy w serialu „Downton Abbey", w którą wcieliła się
aktorka Maggie Smith. Miała duże dłonie i stopy oraz kościsty
tułów, odziany w szmizjerkę z wyblakłej wełny. Większą
część jej twarzy zajmowały napompowane kolagenem usta.
Włosy w kolorze stalowym nosiła krótko przycięte.

- Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Glorii French -

wyjaśniła Agatha.

Na tarasie nie było choćby odrobiny cienia, a przed nimi

rozciągał się starannie przystrzyżony trawnik. Żadnych
kwiatów ani krzaków.

- Tak też słyszałam. To dość ekscytujące. Gloria była

prawdziwym utrapieniem.

- Ja z kolei słyszałam, że miała pani kłopot z

odzyskaniem od niej swoich pereł.

background image

- Ta przeklęta kobieta próbowała je ukraść. Na początku

wydawało się, że sam Bóg nam ją zesłał. Robiła mnóstwo
dobrych rzeczy. Ale przyjezdni często tak się zachowują, a
gdy już się zadomowią, zaraz im przechodzi i daje o sobie
znać ich prawdziwa natura. Szybko spuściła z tonu, kiedy
powiedziałam, że mam dowód własności tych pereł i podam ją
do sądu. Macie jakiś pomysł, kto mógł ją pozbawić życia,
żebym mogła uścisnąć mu z wdzięcznością dłoń?

- Jeszcze nie - przyznała Agatha. - A pani ma jakieś

podejrzenia?

Lady Framington podniosła ze stolika mosiężny dzwonek

i zadzwoniła nim energicznie. Kamerdyner pojawił się w
drzwiach na taras.

- Gdzie ta cholerna herbata, Fred?
- Już się robi, do cholery!
Mężczyzna wycofał się z powrotem do domu.
- Oglądała pani kiedyś serial o przygodach detektywa

Poirot?

- Owszem.
- Zawsze wiedziałam, kto popełnił zbrodnię. Założę się,

że i w tym przypadku odgadłabym tożsamość sprawcy. Ale to,
czy podzieliłabym się z wami tą wiedzą, to zupełnie inna
sprawa. Nareszcie jest herbata.

Nie było żadnych herbatników ani ciastek. Tylko brązowy

czajniczek z chińskiej porcelany, mleko, cukier i trzy kubki.

- Proszę się częstować - powiedziała dziedziczka.
- Lady Framington...
- Proszę mówić mi Sam.
- Dobrze, Sam - powiedziała Agatha. - Jeżeli zaczniesz

prowadzić dochodzenie na własną rękę, morderca może chcieć
cię zlikwidować.

Samantha wybuchła perlistym śmiechem.
- Potrafię o siebie zadbać. Napijmy się.

background image

Herbata była okropna - ciemnobrązowa i przegotowana,

ale Sam piła ją z lubością.

- Frank przyrządza pyszną herbatę.
- Czy ktoś tam stoi, tam na końcu pani ogrodu? - zawołała

nagle Agatha.

- Co takiego? Gdzie?
Agatha błyskawicznym ruchem wylała herbatę pod stół.
- Nic nie widzę - powiedziała Sam.
- Musiałam się pomylić. Jeśli coś przyjdzie pani do

głowy, proszę dać mi znać - poprosiła Agatha. - Chodźmy,
Toni.

Kiedy Agatha i Toni zniknęły, Sam znów zadzwoniła na

kamerdynera.

- Co znowu? - Fred odpowiedział na jej wezwanie.
- Posprzątaj ze stołu.
- Patrzcie tylko! - Kamerdyner wskazał na mokrą plamę

pod fotelem, na którym siedziała Agatha. - Zsikała się.
Brudna, stara krowa.

- Wracamy do Zielonego Człowieka - zarządziła Agatha,

gdy były już w samochodzie.

- Po co? - spytała Toni.
- Mają tam wolne pokoje. Chyba powinnam

zarezerwować jeden i wprowadzić się tam jutro. Ty
poprowadzisz biuro pod moją nieobecność. Simon może do
mnie dołączyć.

Nazajutrz Simon i Toni poszli razem na lunch.
- Nie chcę tam jechać - wyznał chłopak. - Nie chcę utknąć

w jakiejś dziurze w tym upale.

- To śledztwo w sprawie morderstwa - powiedziała Toni.
- Na samą myśl o przebywaniu w towarzystwie Agathy w

pubie bez klimatyzacji dostaję depresji. Masz chłopaka, Toni?

- Tak - odparła Toni. - Tylko nie mów nic Agacie. Wiesz,

że ona we wszystko się wtrąca.

background image

- Kto to jest?
- Nie twój interes.
- Więc nie ma już dla mnie nadziei?
- Daj spokój, Simon.
Simon roześmiał się nerwowo, żeby ukryć słabość, którą

zawsze czuł do Toni. Był niskiej postury, miał błazeńską,
wiecznie rozedrganą twarz i bujną, czarną czuprynę.

- A co z Agathą? - zapytał. - Znów jest zakochana?
- Nie, nasza szefowa skończyła na jakiś czas z

namiętnościami. I wierz mi, w Piddlebury nie ma nikogo, kto
mógłby wpaść jej w oko.

Później tego samego dnia Agatha została zaprowadzona

do nisko sklepionego pokoju w pubie. Na szczęście drzewo za
oknem dawało trochę cienia. Agatha odwróciła się do
właściciela.

- Gdzie jest łazienka?
- Kiedy wyjdzie pani z pokoju, proszę skręcić w lewo.

Łazienka jest na końcu korytarza.

Po wyjściu właściciela pubu Agatha się rozpakowała.

Potem zabrała kosmetyczkę, ręcznik i postanowiła wziąć
prysznic. Było jej gorąco i cała lepiła się od potu. Ale drzwi
łazienki okazały się zamknięte.

- Jest tam kto? - zawołała Agatha.
- Chwileczkę - odpowiedział męski głos.
Agatha czekała cierpliwie. W końcu drzwi otworzyły się i

stanął w nich wysoki mężczyzna. Był nagi, nie licząc ręcznika
przepasanego na biodrach. Nagi tors miał bezwłosy, jasny i
umięśniony. Agatha poczuła przez moment nagłą falę
pożądania. Witajcie - odezwała się w myślach do swoich
hormonów. Myślałam, że już nie żyjecie.

Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń na powitanie.
- Nazywam się Brian Summer.

background image

- Jestem Agatha Raisin - odparła detektyw, czując, jak jej

ramię przeszywa lekki dreszcz.

Brian miał bujną siwą fryzurę, inteligentne szare oczy oraz

interesującą twarz. Agatha oceniła, że musi być mniej więcej
w tym samym wieku co ona.

- Jest pan na wakacjach? - zapytała Agatha.
- Tak, potrzebuję trochę odpoczynku. A teraz, jeśli pani

pozwoli...

Nie udało mi się nawet zapamiętać jego nazwiska
- pomyślała. Jest bardzo przystojny. Niech to diabli!

Makijaż musiał mi się rozpuścić.

W łazience nie było prysznica, tylko głęboka wanna

stojąca na kutych nogach w kształcie zwierzęcych łap - relikt
epoki edwardiańskiej. Musiała minąć cała wieczność, zanim
Agacie udało się ją napełnić wodą.

W końcu jednak zdołała się wykąpać i przebrać w krótką,

białą, lnianą spódniczkę, czerwoną bluzkę z tego samego
materiału oraz buty na wysokich obcasach.

Simon zajmował sąsiedni pokój. Krzyknęła do niego, że

będzie w ogródku na dole.

Udała się w stronę baru, za którym właściciel czyścił

szkło.

- Spotkałam pańskiego drugiego gościa - powiedziała

Agatha.

- Ach, chodzi pani o pana Summera.
- Czy zawsze spędza tutaj wakacje?
- Pierwszy raz. Powiedział, że jest nauczycielem chemii.
Czyli jestem bez szans - pomyślała ponuro Agatha. Cała

moja wiedza na temat chemii mieści się na odwrocie znaczka
pocztowego. Zamówiła gin z tonikiem i wyszła do ogrodu.

Brian siedział przy stoliku i czytał. Nie podniósł wzroku,

gdy Agatha weszła do ogródka. Ona zaś uznała, że nie będzie
się przysiadać, by nie wyjść na zbyt natrętną.

background image

Po chwili zjawił się Simon z kuflem piwa.
- Spójrz, Agatho - powiedział. - Widziałaś tę wielką

szklaną popielniczkę? Możesz palić do upadłego.

Ale Agatha obawiała się, że jej nowa zwierzyna łowna

może być niepaląca.

- Rzuciłam palenie - odparła niechętnie, walcząc z

pokusą, by jednak sięgnąć po papierosa.

Nagle jej serce zaczęło bić szybciej, gdy Brian Summer

wstał z krzesła i podszedł do ich stolika.

- Mogę się przysiąść? - spytał.
- Ależ proszę bardzo. To jest Simon Black, jeden z moich

detektywów.

- Cała wioska już wie, że jest pani tu po to, aby rozwiązać

zagadkę morderstwa - powiedział Brian. Miał na sobie szarą
koszulę i pasujące kolorystycznie spodnie.

- Co udało się pani do tej pory ustalić?
Agatha zrelacjonowała mu pokrótce przebieg rozmów,

które przeprowadziła. Gdy skończyła, Brian spytał:

- I co pani teraz zamierza?
- Będę wypytywać dalej - odpowiedziała Agatha.
- Proszę mi wierzyć, jest w tej wiosce ktoś, kto coś wie.
- Nigdy nie piłem wina z dzikiego bzu - przyznał Brian. -

Jak ono smakuje?

- Może się pan zaraz przekonać. Simonie, mam w

samochodzie butelkę. Przynieś ją i poproś Mosesa o trzy
kieliszki. Auto jest otwarte.

Kiedy Simon wyszedł, oparła twarz na dłoniach i

uśmiechnęła się do Briana ujmująco - taką przynajmniej miała
nadzieję.

- Proszę mi opowiedzieć coś więcej o sobie.
- Nie ma czego opowiadać - odparł Brian. - Przyjechałem

tu na spokojne wakacje.

- Rodzina nie będzie za panem tęsknić?

background image

- Nie mam rodziny.
Simon wrócił w pośpiechu. Agatha spojrzała na niego

spode łba.

- Butelka zniknęła - powiedział Simon. - Jesteś pewna, że

tam była?

- Nie dotykałam jej od czasu rozmowy z Adą, która mi ją

dała - odparła Agatha. - Miałam ją jeszcze, kiedy
przyjechaliśmy do tego pubu.

- Ktoś musiał ci ją gwizdnąć - stwierdził Simon.
- Mam wezwać policję?
- Nie będą przecież szukać butelki wina - odpowiedziała.

- Nie wtedy, kiedy mają na głowie śledztwo w sprawie
morderstwa. Brianie, miał mi pan opowiedzieć coś o sobie.

Brian zerwał się raptem z miejsca.
- Muszę już iść. Państwo wybaczą.
Agatha odprowadziła smutnym wzrokiem oddalającą się

pospiesznie rosłą sylwetkę.

Tej samej nocy nad wioską zawisł księżyc w pełni. W

lesie pewien obibok o nazwisku Craig Upton, zajmujący się
dorywczo kłusownictwem, wyjął z jednej z przepastnych
kieszeni cuchnącego płaszcza, który miał na sobie pomimo
ciepłego wieczoru, butelkę wina z dzikiego bzu, którą ukradł z
samochodu Agathy. Oparł się o pień wielkiego dębu i
otworzył korek. Ostatnio artretyzm dawał mu się mocniej we
znaki. Craig miał już ponad osiemdziesiąt lat i bał się
panicznie chwili, w której będzie musiał porzucić życie na wsi
i przenieść się do domu opieki. Z drugiej kieszeni wydobył
małą szklaneczkę. Szczycił się tym, że nigdy nie pił prosto z
butelki. Napełnił kubeczek i podniósł do ust. Wino rozbłysło
w świetle księżyca. Craig lubił wypić pierwszą szklankę
każdego alkoholu do dna, a dopiero kolejne sączyć
skromniejszymi łykami.

background image

- Oto prawdziwy eliksir zdrowia - powiedział i poczuł, jak

trunek spływa mu do gardła.

background image

Rozdział III
Moses Green obudził się wcześnie i zabrał swoją

labradorkę o imieniu Jess na spacer do lasu. Lubił skoro świt
opuszczać pub i zanurzać się między drzewa, w chłodny
półmrok. Jess biegła przed nim, migoczące promienie
słoneczne przebijały się przez korony drzew, ślizgając się po
jej lśniącej czarnej sierści. Suka wyprzedziła swojego pana i
zniknęła mu z oczu, gdy wtem rozległ się jej przeciągły
skowyt. Moses wystraszył się, że wpadła w kłusownicze
wnyki, i rzucił się biegiem w stronę, z której dobiegało
upiorne wycie.

Raptem stanął jak wryty na widok potwornej sceny, która

rozpościerała się przed jego oczami. Craig Upton leżał
zwinięty w kłębek u stóp potężnego dębu, z oczami wbitymi
nieruchomo w niebo. Jego ubranie było pokryte cuchnącymi
wymiocinami. Wokół unosiły się roje much. Moses wziął psa
na smycz, odciągnął do tyłu, a potem przywiązał do gałęzi
drzewa. Próbował wyczuć puls u mężczyzny, ale na próżno.
Wtedy zobaczył butelkę wina z dzikiego bzu, leżącą obok jego
ciała.

Odwiązał Jess od drzewa i zaczął biec, ile sił w nogach.
Agathę obudził dźwięk policyjnych syren. Wrzuciła na

siebie ubranie i załomotała do drzwi Simona, krzycząc:

- Coś się stało! Wychodzę na zewnątrz!
Ludzie zaczynali gromadzić się przed domami - niektórzy

byli jeszcze w piżamach. Agatha zobaczyła Petera Suncliffa i
podeszła do niego.

- Co się dzieje?
- Coś stało się w lesie.
- Gdzie?
- O, tam. Za pubem.
Agatha pobiegła w tamtą stronę. Kiedy weszła do lasu,

zobaczyła białe kombinezony ekipy śledczych sądowych i

background image

skierowała się w ich kierunku. Teren wokół rozłożystego dębu
został ogrodzoną policyjną taśmą; znajdował się tam również
namiot koronera.

Bill Wong rozmawiał na miejscu z innym policjantem.
- Bill! - zawołała do niego Agatha. - Co się stało?

Policjant podszedł do niej.

- Odejdź stąd, Agatho. Wilkes jest w drodze i wpadnie w

furię, kiedy zobaczy, że tu węszysz.

- Ale co się dzieje?
- Mamy kolejną ofiarę truciciela. I znów wygląda to na

wino z dzikiego bzu.

Agatha nagle pobladła.
- Bill, miałam butelkę takiego wina w samochodzie. Ktoś

ukradł mi ją wczoraj wieczorem. Przedwczoraj dostałam ją od
pani White.

- O wilku mowa. Idzie komisarz Wilkes - oznajmił Bill. -

Lepiej mu o tym powiedz.

- Powiedz mi jeszcze, kto zginął.
- Jakiś miejscowy kłusownik.
- Co ona tu, do cholery, robi? - zapytał Wilkes tonem

nieznoszącym sprzeciwu.

Bill streścił mu pokrótce rolę Agathy w śledztwie.
- Właśnie przyjechał polowy komisariat - powiedział

komisarz. - Pani Raisin, chcę, żeby pani tam poszła i
zaczekała na mnie. Złoży pani obszerne wyjaśnienia.

W drodze powrotnej Agatha spotkała Simona i

opowiedziała mu, co się stało.

- Nie rozumiesz?! - wykrzyczała mu w twarz. - Ktoś

chciał mnie otruć! Wszyscy mogliśmy zginąć - ty, ja i Brian.
Muszę iść do polowego komisariatu i zaczekać tam na
Wilkesa.

Razem zeszli do wioski. Zaczął się kolejny cudowny dzień

- w sam raz na wiejski festyn, a nie na morderstwo.

background image

- Podejrzewam, że wkrótce będzie tu pełno dziennikarzy -

stwierdziła Agatha.

- Policja już zablokowała drogi wjazdowe do wioski -

powiedział Simon. - Niektórym udało się wjechać. Reszta
pewnie dotrze później.

Weszli do policyjnej ciężarówki, która stała zaparkowana

przed kościołem, służąc jako mobilny komisariat.

W środku siedziało dwóch funkcjonariuszy oraz sierżant

Alice Peterson.

- Co panią tu sprowadza, pani Raisin? - spytała Alice. -

Ma pani dla mnie jakieś informacje?

Agatha usiadła naprzeciwko niej.
- Mam złożyć zeznanie w obecności komisarza Wilkesa.
- Zaczekam na zewnątrz - powiedział Simon.
- W środku jest strasznie gorąco.
Agatha opowiedziała Alice o kradzieży wina z

samochodu.

- Czyli zatrute wino było przeznaczone dla pani? - spytała

policjantka, gdy Agatha skończyła.

Agatha spojrzała na nią. Mimo iż sama powiedziała

Simonowi, że tak właśnie mogło być, dopiero teraz dotarło do
niej prawdziwe znaczenie tych słów. Mimo potwornego
gorąca panującego w ciężarówce poczuła lodowaty dreszcz.

Jeden z policjantów przyniósł przenośny elektryczny

wentylator i włączył go do kontaktu. Efekt tego był taki, że
wentylator rozdmuchiwał gorące powietrze i strącał papiery
leżące na biurkach. Agatha usiadła powoli na plastikowym
krzesełku. Miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność, zanim
wreszcie pojawił się Wilkes, ale kiedy spojrzała na zegarek,
zdała sobie sprawę, że minęło dopiero dziesięć minut.

Wilkes przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw niej. Na

jego szarej twarzy malował się wyraz dezaprobaty. Dlaczego -

background image

zastanawiał się - ta apodyktyczna kobieta wtrąca się w
większość spraw, które prowadzę, włażąc mi pod nogi?

- Pani Raisin - zaczął - proszę mi opowiedzieć o tej

butelce wina z dzikiego bzu.

- Dostałam ją od pani Ady White. Wczoraj wieczorem

byłam w pubie z Simonem Blackiem i Brianem Summerem -
innym gościem, który również zatrzymał się w tej gospodzie.
Brian powiedział, że nigdy nie próbował wina z dzikiego bzu.
Przypomniałam sobie, że dostałam od pani White butelkę
takiego wina i wysłałam Simona, by ją przyniósł. Gdy wrócił,
powiedział, że butelka zniknęła.

- Zamknęła pani samochód? - Nie.
- Zapomniała pani?
- Nie sądziłam, że ma to jakieś znaczenie w takiej wiosce

jak ta.

- Pani Raisin, kiedy mamy do czynienia z morderstwem,

wszystko może mieć znaczenie. Sprawdzimy, czy na butelce
są odciski palców. Pani odciski mamy w bazie danych.
Musimy jednak założyć, że skoro pani White wydaje się być
wzorowym członkiem tej społeczności, ktoś musiał podmienić
butelkę na zatrutą. Wong już się do niej udał. Co się zaś pani
tyczy, pani Raisin, to utrudnia nam pani prowadzone przez nas
śledztwo. Z punktu widzenia pani bezpieczeństwa
sugerowałbym opuszczenie wioski.

- Zostałam zatrudniona, żeby dowiedzieć się, kto

zamordował Glorię French - powiedziała Agatha - i
zamierzam kontynuować swoją pracę.

Wilkes wypytywał ją, z kim rozmawiała, każąc jej

powtarzać wszystko bez końca. Kiedy skończył, powiedział:

- Proszę nie przeszkadzać nam w prowadzeniu śledztwa,

w przeciwnym razie aresztuję panią za utrudnianie pracy
policji. A teraz proszę poczekać, aż pani zeznanie będzie

background image

gotowe, podpisać je i zniknąć mi z oczu! Najpierw jednak
proszę przysłać do mnie Simona Blacka.

Agatha wyszła na panujący na zewnątrz skwar i

powiedziała Simonowi, że Wilkes chce się z nim widzieć.

Sama stanęła, niezdecydowana, patrząc, jak policjanci

chodzą od drzwi do drzwi.

Gdzieś w tej wiosce, pięknej jak z pocztówki, ukrywał się

morderca. Agatha powlokła się do pubu. Miała ochotę wypić
zimnego drinka pod drzewem w ogrodzie.

Zatrzymała się przed wejściem do knajpianego ogródka.

W cieniu cyprysa siedział Charles Fraith.

- Co ty tu robisz? - Agatha podeszła do niego, zadając to

pytanie ostrym tonem, tak aby nie zdradzić się, jak bardzo
ucieszył ją jego widok.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej leniwie.
- Wpadłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Usiądź i

opowiedz mi, co jest grane.

Agatha usiadła naprzeciwko niego.
- Jak się tu dostałeś? Policja zatrzymuje wszystkich

wjeżdżających do wioski.

- Przyjechałem wczoraj późnym wieczorem. Pewnie już

spałaś.

Agatha zastanawiała się, jak to możliwe, że Charlesowi

nigdy nie przeszkadzał upał. Miał na sobie jasnoniebieską
bawełnianą koszulę, rozpiętą pod szyją oraz drelichowe
spodnie w nieco ciemniejszym odcieniu. Jak zwykle miał też
nienagannie przystrzyżone włosy i przypominał jej kota, co
budziło tylko jej rozbawienie.

Spałam z tym mężczyzną - pomyślała Agatha - a on nawet

nie mrugnie okiem, nie mówiąc już o tym, aby zdradził
jakiekolwiek oznaki zażyłości. Zachowujemy się jak para
starych kawalerów. W międzyczasie pojawił się Moses i

background image

zapytał Agathę, czego się napije. Pani detektyw zamówiła gin
z tonikiem, dodając:

- Proszę dopilnować, żeby ten dżentelmen uregulował

rachunek.

- To było niegrzeczne - skomentował Charles.
- Nie zniosłabym po raz kolejny wymówki, że

zapomniałeś portfela. A teraz o tym, co udało mi się dzisiaj
ustalić.

Agatha opowiedziała mu o zamordowanym kłusowniku,

wspominając, że zatrute wino mogło być przeznaczone dla
niej.

- Nie uważasz za stosowne wyjechać z wioski, dopóki

sprawa nie przycichnie? - zasugerował Charles. - Z martwej
pani detektyw będzie niewielki pożytek.

Agatha wzięła drinka, którego przyniósł jej Moses, i

westchnęła.

- Ktokolwiek czyha na moje życie, może mnie równie

dobrze dopaść w Mircesterze, jak i tutaj.

- Co więc zamierzasz?
- Dopiję drinka, a potem spróbuję spotkać się z Jerrym

Tarrantem. To przewodniczący rady gminy, który mnie
wynajął. Może będzie miał jakiś pomysł. A tak przy okazji,
znasz może tutejszą dziedziczkę - Sam Framington?

- Raczej nie.
- Ona też chce wpaść na trop mordercy i może przy okazji

sama wpakować się w kłopoty.

- Możemy odwiedzić ją po wizycie u Jerry'ego -

zaproponował Charles. - Jesteś gotowa?

- Zaczekaj chwilę. Muszę poprawić makijaż.
- Kim on jest?
- Nie bądź niemądry, Charles. Zaraz wracam.
Gdy Agatha wróciła do ogródka na tyłach pubu, ku swojej

konsternacji ujrzała Charlesa, który był pogrążony w

background image

rozmowie z Brianem Summerem. Wyszczerzył zęby w
uśmiechu na jej widok, napawając się widokiem świeżego
makijażu Agathy, zielonej lnianej bluzki i krótkich spodni w
tym samym kolorze, które odsłaniały jej idealnie zgrabne
nogi. Przynajmniej nie włożyła butów na obcasie - pomyślał
Charles.

- Witaj, Brianie - odezwała się radosnym głosem Agatha.

Miała właśnie usiąść, kiedy Charles wstał i powiedział
stanowczo:

- Musimy już iść.
- Nie ma pośpiechu - powiedziała Agatha. - Chętnie bym

się jeszcze napiła.

- Lepiej, żebyś zachowała trzeźwy umysł - odparł

Charles. - Chodźmy.

- Do zobaczenia. - Agatha z nadzieją w głosie pożegnała

się z Brianem.

- Naprawdę, Agatho - odezwał się Charles, kiedy już

wyszli z pubu - nigdy się nie poddajesz.

- Uważam go za interesującego mężczyznę - odparła

wyniośle pani detektyw. - Pojedźmy moim samochodem.

- Gdzie mieszka ten Jerry? Agatha sprawdziła swoje

notatki.

- Po drugiej stronie kościoła. Jego dom nosi nazwę

Stoneways.

- A więc to niedaleko. Możemy pójść pieszo.
- Nie, kiedy mam w aucie klimatyzację.
W przeciwieństwie do innych domów, Stoneways

znajdował się z dala od drogi i prowadził do niego niewielki
podjazd. Sam dom został wybudowany ze starego kamienia, w
stylu georgiańskim, zaś jego fasadę spowijały pnącza grubego
bluszczu.

- To ciekawe, że nie zlikwiduje tego bluszczu - zauważył

Charles.

background image

- Ja bym to zrobiła na jego miejscu - zgodziła się Agatha.

- Bluszcz zakrywa prawie wszystkie okna.

Wysiedli z samochodu i Agatha nacisnęła dzwonek przy

drzwiach. Kiedy czekali, aż ktoś im otworzy, Charles
powiedział:

- Powinniśmy porozmawiać z Adą White. Bez dwóch

zdań.

- W tej chwili nie ma to sensu - odparła Agatha. - W jej

domu pewnie roi się od policjantów.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Jerry. Widać było, że

jest zdenerwowany.

- Och, proszę, wejdźcie - powiedział. - Myślałem, że to

znowu policja. Mam już dość tych pytań.

- To jest Charles Fraith - przedstawiła swojego

towarzysza Agatha.

- Jeszcze jeden z pani detektywów?
- Tak - wtrącił szybko Charles.
Weszli za Jerrym do mrocznego gabinetu, w którym

powietrze było lepkie i ciężkie jak w katakumbach. Zielone
liście gęstego bluszczu porastały ścianę od zewnątrz,
praktycznie zasłaniając całe okno.

Sam pokój był równie schludny jak jego właściciel.

Wzdłuż jednej ściany piętrzyły się regały z książkami,
ustawionymi raczej kolorystycznie niż alfabetycznie. Jerry
usiadł za antycznym biurkiem, ozdobionym jedynie
antycznym, srebrnym kałamarzem. Na ścianie za nim wisiał
jego portret, kiepsko wykonany olejnymi farbami. Nad
kominkiem znajdowało się duże lustro w stylu regencji, a w
przeszklonej witrynie w rogu stało kilka lśniących eksponatów
z chińskiej porcelany: figurki i talerze.

- Ostatnie wiadomości mrożą krew w żyłach - powiedział

Jerry. - Kto chciałby otruć starego kłusownika?

background image

- Ten człowiek zabrał butelkę wina z mojego samochodu,

na to przynajmniej wygląda - odparła Agatha. - Śledczy
uważają, że wino mogło być przeznaczone dla mnie.

- To straszne! - krzyknął Jerry. - Musi go pani

powstrzymać, kimkolwiek jest.

- Zrobię, co w mojej mocy - zapewniła go Agatha. - Ale

to trudne, kiedy po całej wiosce kręcą się policjanci. A teraz
porozmawiajmy o Glorii. Z tego, co wiem, pożyczała rzeczy
od ludzi i nigdy ich nie oddawała.

- Nie tylko pożyczała, ale także kradła.
- Tego mi pan nie mówił.
- Dlatego mówię to pani teraz. Kiedy jeszcze uważaliśmy

ją za nieszkodliwą osobę, pełną empatii, zaprosiłem ją do nas
na kolację. Nazajutrz odkryłem, że z tej witryny zniknęła para
figurek z miśnieńskiej porcelany - pasterz i pasterka. Nie
chciałem powiadamiać policji ani wywoływać skandalu,
zanim nie zasięgnę języka we wsi. Na imprezie była także
obecna żona pastora - Clarice. To ona zasugerowała, że figurki
mogła ukraść pani French. Pomyślałem wtedy, że pastorowa
jest po prostu zazdrosna, ponieważ Gloria flirtowała na potęgę
z jej mężem. W tej wiosce nie zamykamy domów na klucz -
przynajmniej nie zamykaliśmy do tej pory - więc zaczekałem,
aż Gloria uda się na kolejne spotkanie z pastorem, dotyczące
remontu kościoła i wszedłem do jej domu. Ku mojemu
bezgranicznemu zdumieniu, znalazłem moje figurki na jej
kominku. Po prostu zabrałem je z powrotem.

- A co na to Gloria? Rozmawiał pan z nią? - spytał

Charles.

Jerry zarumienił się lekko.
- Szczerze mówiąc, nie miałem odwagi. Pani French była

bardzo apodyktyczna i bałem się jej. Kiedy spotkaliśmy się
jakiś czas później, zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie
stało. Teraz jest mi wstyd. Gdybym wtedy zgłosił tę sprawę

background image

policji i Gloria zostałaby uznana za winną, ludzie przestaliby
pożyczać jej swoje rzeczy i lepiej pilnowali swojego dobytku.
Tymczasem pani French została wybrana do rady gminy. Ale
najgorsze miało dopiero nadejść...

- Proszę mówić dalej - zachęciła go Agatha.
- W sali parafialnej odbyło się przyjęcie z okazji remontu

dachu kościoła. Oczywiście chodziło o to, żeby pogratulować
Glorii jej wkładu w ten remont. Pastor wygłosił płomienną
mowę, a jego żona wyglądała tak, jakby nie wiedziała, kogo
ma udusić najpierw - swojego męża czy Glorię, która sporo na
tej imprezie wypiła. Kiedy wróciłem do domu i miałem
właśnie otworzyć drzwi, usłyszałem głos Glorii. Zawołała
mnie po imieniu, a potem podeszła, cuchnąc alkoholem, i
powiedziała: „Zabawmy się, Jerry" - po czym naparła na
mnie.

- I co stało się potem? - zapytał Charles.
- Odepchnąłem ją i zacząłem wołać o pomoc. A ona

odwróciła się i odeszła chwiejnym krokiem.

- Czyli jej morderstwo wcale nie musiało mieć związku z

kradzieżami, których się dopuściła. Jeżeli rzeczywiście była
taka napalona, może miała romans z kimś, a raczej z
kimkolwiek. Przychodzi panu ktoś taki do głowy?

- Na pewno nie nasz pastor Guy Enderbury.
- Dlaczego? - spytała Agatha.
- Jego żona wydrapałaby Glorii oczy. Myślę, że Clarice

była pierwsza w kolejce, żeby dać jej nauczkę. Jest jeszcze
Peter Suncliff, za którym Gloria naprawdę się uganiała.
Osobiście uważam, że kobiety w średnim wieku, które
uganiają się za mężczyznami, są odrażające!

- Trudno się nie zgodzić - powiedział Charles, puszczając

oko do Agathy.

- Ale trucizna to raczej kobieca broń - stwierdziła Agatha.

background image

- Zazwyczaj tak - zgodził się Jerry. - Jednak, jeżeli ktoś

chciał ją zabić, podrzucając butelkę zatrutego wina razem z
innymi, miałby alibi na moment jej śmierci. Poza tym, skąd
mógł wiedzieć, że Gloria napije się akurat z tej butelki w ten
konkretny dzień, żeby mógł od razu pozbyć się dowodów? I w
jaki sposób podmienił butelki z winem w pani samochodzie?

- To akurat zajęłoby mu moment - wyjaśniła Agatha. - Z

pubu korzysta wielu mieszkańców, a ja byłam na tyle głupia,
że nie zamknęłam samochodu. A Samantha Framington?
Pożyczyła Glorii perły i z trudem je odzyskała. Gdyby tylko ta
przeklęta kobieta zgłosiła to na policję...

- Zarzucam sobie to samo... - wtrącił ponuro Jerry.
- Co teraz? - spytał Charles.
W tym momencie zadzwonił telefon Agathy. Odwróciła

się i odeszła na bok, by go odebrać. Z czułego tonu jej
zazwyczaj twardego głosu Charles domyślił się, że coś w tej
rozmowie ją ucieszyło. Kiedy się rozłączyła i wróciła do
niego, powiedziała z ekscytacją w głosie:

- Dzwonili z Cambridge TV. Jutro rano chcą zrobić ze

mną wywiad do porannego programu. Oczywiście nie są z
Cambridge - to nazwisko właściciela. Widziałeś ten program?
Nazywa się „Good Morning, Britain" (Dzień dobry, Wielka
Brytanio (przyp. tłum.).).

- Nie widziałem, ale czytałem recenzje - podobno jest

fatalny.

- Mogłabym upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Poproszę Patricka, żeby zdobył dla mnie stary adres Glorii w
Londynie i porozmawiam z jej dawnymi sąsiadami. Pójdziesz
ze mną?

Charles wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Za nic w świecie nie przegapiłbym takiej okazji. A co z

młodym Simonem?

background image

- Chyba odeślę go do biura, do czasu, aż sprawa trochę

przycichnie. Nie chcę po powrocie dowiedzieć, się że został
otruty.

Studio programu „Good Morning, Britain" znajdowało się

w Canary Wharf (Kompleks biurowy we wschodnim
Londynie, w dzielnicy Tower Hamlets, rywalizujący z City o
miano centrum finansowego miasta.). Agatha i Charles
musieli pokonać kilka posterunków ochrony, zlokalizowanych
w różnych częściach wielkiego parkingu w podziemiach
stacji.

W końcu Agatha została posadzona na krześle i zrobiono

jej makijaż. Do pokoju wpadł jakiś mężczyzna.

- Nazywam się Tristram Guise i jestem reżyserem -

przedstawił się. - Obawiam się, że mamy mały kłopot. Przed
wywiadem z panią mieliśmy zaplanowaną lekcję kuchni
indyjskiej, ale kucharz nie przyszedł.

- Dlaczego?
- To kutwa. Chciał, żebyśmy mu zapłacili za taksówkę do

studia.

- Miał tu przyjechać z Birmingham? - zapytała Agatha,

pamiętając, że w Birmingham robią najlepsze indyjskie curry.

- Nie, z Fulham.
- Nie lepiej było jednak się zgodzić i zapłacić mu za tę

taksówkę?

- No cóż, mleko się rozlało. Problem polega na tym, że

wynajęliśmy już całe wyposażenie kuchni i musimy pokryć
ten koszt. Czy potrafi pani ugotować curry?

- Pod warunkiem, że znajduje się w plastikowym

pojemniku, a ja wkładam je do kuchenki mikrofalowej.

- Proszę posłuchać, musi pani coś ugotować. Jest już za

późno, żeby szukać zastępstwa. Może omlet?

- To chyba dałabym radę zrobić.

background image

- Robin, nasza analityczka, pomoże pani. Dobra, bierzmy

się do dzieła. Proszę przypiąć sobie mikrofon. Wystarczy, jeśli
powie pani, że najlepsze są proste dania i takie tam.

Agatha nie zamierzała przyznać się, że nigdy w życiu nie

robiła omletu, widziała jedynie, jak przyrządza go pani
Bloxby. Co mogło pójść nie tak?

Raisin została odstawiona do studia, gdzie włożono jej

fartuch w paski i polecono, aby stanęła przy kuchence. Robin,
niska brunetka, uśmiechnęła się do niej.

- Czy nie ulatnia się tu przypadkiem gaz? - zapytała

Agatha.

- Podpięliśmy butlę z butanem. Wszystko jest w

porządku. Zaczynamy. Proszę, oto patelnia, masło i pudełko
jajek.

W studio zgasły światła. Prezenterka, smukła blondynka,

usiadła na czerwonej kanapie, ćwicząc uśmiech.

Kierownik planu rozpoczął odliczanie. Agathę nagle

ogarnęła panika.

Po chwili rozbłysły światła.
- W dzisiejszym programie mamy zaszczyt gościć naszą

ulubioną prywatną detektyw, Agathę Raisin - zaanonsowała ją
prezenterka. - Ale ponieważ to także zwykła dziewczyna ze
wsi, zgodziła się przyrządzić dla państwa omlet. Agatho,
wybacz, że nie mogliśmy sprowadzić ci klasycznego pieca -
wiem, że wy, wiejskie gospodynie, takich właśnie używacie.
Ale i z naszą mobilną kuchnią na pewno sobie poradzisz.
Oddaję ci głos!

Agatha przełknęła głośno ślinę.
- Najpierw musimy roztopić na patelni trochę masła.

Oczywiście, upewniając się wcześniej, że włączyliśmy gaz.
Czy gaz jest włączony?

- Przepraszam - mruknęła pod nosem Robin, przekręcając

kurek.

background image

- Następnie czekamy, aż masło się roztopi, w tym czasie

rozbijając jajka. - Agatha poczuła, że wraca jej pewność
siebie. Ubiła cztery jajka w misce, dodała sól i wylała
miksturę na patelnię. - Teraz, korzystając z chwili czasu,
opowiem państwu o moim ostatnim śledztwie, dobrze?

- Palnik jest ustawiony na bardzo wysoki płomień -

szepnęła Robin. - Lepiej przewróć omlet, zanim się przypali.

- Racja! - zdenerwowała się znów Agatha. Wzięła

łopatkę, wsadziła ją pod omlet i podrzuciła zdecydowanym
ruchem. Omlet poszybował w górę i przykleił się do sufitu
studia.

- Cięcie! - wrzasnął producent. - Puśćcie reklamy. Robin,

rób szybko omlet.

- Spróbuję - powiedziała Robin - ale ciśnienie gazu w

kuchni spada gwałtownie. Na pewno nie ma nigdzie wycieku?

- Do dzieła!
Agatha poczuła nagle, że kręci jej się w głowie. Podeszła

do prezenterki.

- Może jednak przejdziemy do wywiadu?
Za jej plecami rozległ się huk. To Robin osunęła się na

podłogę.

- Sprowadźcie lekarza! - zawołała prezenterka.
- Wydaje mi się, że ta dziewczyna zatruła się gazem -

stwierdziła Agatha. - Musi być jakiś wyciek.

- Wracaj tu! - ryknął na nią producent, kiedy dwóch

pracowników telewizji zniosło z planu nagrania nieprzytomną
Robin. - Dokończ nagranie, mówiąc coś o zaletach prostej
kuchni. Ktoś odłączył już butlę z gazem. Nic ci nie będzie.

Agatha niechętnie wróciła za kuchenkę.
- Drodzy państwo, tak właśnie przygotowuje się omlet.

Zawsze uważałam, że...

Nie zdążyła jednak dokończyć. Tkwiący cały czas na

suficie omlet odkleił się i wylądował na jej głowie.

background image

Charles, obserwujący całą scenę na monitorze, nie mógł

przestać się śmiać.

Jakiś czerwony jak burak mężczyzna wsadził głowę przez

drzwi.

- Pani Raisin pytała o pana. Chce już wyjść.
- Gdzie ją znajdę?
- Myje włosy.
- Do tego nie potrzebuje mojej pomocy. A co z

wywiadem? I co to za gość zawodzący na ekranie?

- To gaelicki bard, który miał zaśpiewać jedną piosenkę

na koniec programu. Teraz ma cały program dla siebie.

Charles wstał. Wkrótce dołączyła do niego Agatha.
- Jak się czuje ta dziewczyna, która straciła przytomność?
- Dochodzi do siebie w izbie chorych. Zażądała prawnika.

Wynośmy się stąd, Charles. Czuję się taka poniżona.

- Agatho, to była jedna z najśmieszniejszych rzeczy, jakie

widziałem w życiu. Teraz dopiero nie opędzisz się od mediów.

- Mogą sobie próbować. Nie zależy mi już na rozgłosie.

Chcę tylko wydostać się z tego studia Myszki Miki.

- Rozchmurz się. Ładnie cię uczesali.
W drodze powrotnej z Canary Wharf Agatha powiedziała:
- Patrick wysłał mi SMS - em poprzedni adres Glorii. To

dom przerobiony ze starej stajni. Nazywa się Southern Mews i
znajduje się niedaleko Gloucester Road. Mam nadzieję, że
znajdziemy tam jakieś miejsce do zaparkowania.

Wślizgując się na wolne miejsce parkingowe przy

Gloucester Road, niedaleko wejścia do budynku pod
wskazanym adresem, Agatha doszła do wniosku, że bogowie
postanowili w końcu się nad nią zlitować.

- Gloria mieszkała pod czwórką - powiedziała Agatha. -

Zacznijmy więc od numeru piątego.

background image

Wyszli na brukowaną uliczkę, przy której stało kilka

zadbanych, pobielonych domów - część z nich była
udekorowana wiszącymi koszami z kwiatami.

Agatha zadzwoniła do drzwi z numerem pięć. Otworzyła

im wysoka, siwa kobieta. Spojrzała na panią detektyw z
zaskoczeniem i wybuchnęła śmiechem. Potem obróciła się
przez ramię i zawołała w głąb domu:

- Paul, chodź tutaj. To ta kobieta, wiesz, ta z telewizji, z

omletem na głowie.

Agatha już miała ze złością obrócić się na pięcie i odejść

w siną dal, kiedy Charles mocno chwycił ją za ramię. W
drzwiach pojawił się Paul, który uśmiechnął się do Agathy.

- Była pani niesamowita. Zrywaliśmy z żoną boki! -

powiedział.

- Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Glorii

French - wyjaśnił szybko Charles. - Mieszkała tu kiedyś,
prawda?

- Lepiej będzie, jeśli wejdziemy do środka. Nazywam się

Debbie, a to jest Paul.

- Ja mam na imię Charles, a to - jak już państwo wiecie -

słynna Agatha Raisin - odparł Charles, popychając lekko
przyjaciółkę, która nie miała ochoty wchodzić do domu
przerobionego ze stajni. Takie domy były kiedyś urządzane z
myślą o stangretach, którzy mogli trzymać na górze swoje
wyposażenie. Ich fasady wychodziły z reguły na północ,
dlatego salon w domu był ciemny, a do tego umeblowany
skórzano - chromowanymi krzesłami i krzykliwymi,
abstrakcyjnymi obrazami, które wisiały na pomalowanych na
biało ścianach.

Paul, podobnie jak jego żona, był wysoki i siwy. Wskazał

gościom miejsce do siedzenia, a sam z Debbie zapadł się w
głębokim fotelu.

background image

- Proszę, nie mówmy o programie w telewizji - odezwała

się Agatha. - Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej na temat
Glorii. Jaka ona była?

- Bezczelna, prostacka i pazerna - powiedziała Debbie. -

W tych domach mieszkają spokojni ludzie. A ściany są tu
cienkie. Gloria startowała do Paula, ale dostała kosza. Jednak
któregoś ranka zaczepiła mnie na ulicy i spytała, czy Paul
zażądał już rozwodu. Zapytałam ją, o czym ona mówi, na co
Gloria odpowiedziała: „Och, biedna, łudząca się kobieto" - i
ruszyła w swoją stronę. Fakt, w tym czasie podejrzewałam
Paula o romans z jego nową blond sekretarką, więc okropnie
się pokłóciliśmy. Gloria miała też najlepszą przyjaciółkę -
Carrie James, która mieszka pod dziesiątką. Ale Carrie w
końcu przestała się z nią przyjaźnić i powiedziała nam, że tego
dnia, gdy pokłóciłam się z Paulem, Gloria podsłuchiwała nas
ze szklanką przyciśniętą do ściany, by usłyszeć jak najwięcej
pikantnych szczegółów. Ta kobieta sprawiała same kłopoty i
mam nadzieję, że zmarła okropną śmiercią. Kiedy ma się
odbyć pogrzeb? Planuję wysłać wieniec z liści rabarbaru.

- A może pani wie, czy ktokolwiek z sąsiadów odwiedzał

ją w wiosce, do której się przeprowadziła? - zapytał Charles.

- Myślę, że Carrie u niej była. Powiedziała, że Gloria ma

coś, co należy do niej i ona chce to odzyskać.

- Powinniśmy chyba zamienić słówko z tą Carrie -

stwierdziła Agatha.

Kiedy wyszli z domu, do Agathy podbiegł mały chłopiec z

notesem w ręce.

- Czy mogę panią prosić o autograf?
- Pewnie. - Agatha podpisała się zamaszystym gestem i

uśmiechnęła się z pobłażaniem do młodego fana.

- Kiedy dorośniesz, chcesz zostać detektywem?

background image

- Nie, chcę być w telewizji. Pani była super. Moja mama

uważa, że to wszystko było ustawione, ale i tak śmiałem się do
łez.

- Biegnij już, mały - wycedziła przez zęby.
- Rozchmurz się, Agatho - powiedział Charles. - Jeżeli

ludzie myślą, że to wszystko było dla jaj, to równie szybko o
tym zapomną. Oto numer dziesięć. Miejmy nadzieję, że Carrie
jest w domu.

Drzwi otworzyła im kobieta, która, jak się okazało, była

rzeczywiście Carrie James. Pierwszą myślą Agathy było to, że
dawna przyjaciółka Glorii French wygląda jak jaszczurka.
Pewnie za sprawą oczu - podłużnych i błyszczących pod
grubymi powiekami. Kobieta miała proste, jasne włosy, a na
koszulę nocną włożyła chińskie kimono.

Agatha przedstawiła siebie i Charlesa, po czym wyjaśniła,

że chcą porozmawiać o Glorii.

- Nie mogę wam pomóc - odparła Carrie niskim i

chropowatym głosem. - To była okropna kobieta.

- Czy możemy wejść do środka? - zapytała Agatha. - Nie.
- Odwiedziła ją pani w Piddlebury. Dlaczego?
- Pojechałam tam odzyskać moje kieliszki do wina.
- Udało się pani?
- O, tak.
- W jaki sposób?
- Co to znaczy „w jaki sposób?"?
- No cóż. - Agatha zaczęła tracić cierpliwość. - Wiem, że

Gloria przywiązywała się do rzeczy, które pożyczyła.

- Zagroziłam, że podam ją do sądu.
- Zabiła ją pani?
- Wynocha z mojego progu albo was zabiję! - Carrie

zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

Nie zrażając się, Agatha i Charles chodzili od drzwi do

drzwi, wypytując o Glorię.

background image

Wszystkie odpowiedzi były niepochlebne i zwięzłe.
Pod ósemką: „Prostacka jak łajno".
Pod siódemką: „Potworna, pazerna kreatura".
Pod dwójką: „Cieszę się, że nie żyje. Dajcie mi spokój".
- Chyba nie ma potrzeby, żebyśmy czekali, aż pozostali

lokatorzy wrócą z pracy - powiedział Charles. - Nie uważasz,
że nasz morderca jest wciąż w Piddlebury?

- Pewnie masz rację - odparła Agatha. - Myślałam, że

sąsiedzi w Londynie nic o sobie nie wiedzą, ale wygląda na to,
że Gloria zalazła tutaj wszystkim za skórę.

- Zjedzmy coś - zaproponował Charles. - Tam jest jakaś

restauracja.

Kiedy jedli kanapki i pili kawę, Agatha powiedziała:
- Ciekawe, czy Gloria trzymała kogoś z wioski w szachu.

Spójrz na to, w jaki sposób wyszła z imprezy na plebanii, żeby
ukraść porcelanowe figurki. A co, jeśli znalazła czyjeś listy
miłosne lub coś w tym rodzaju? Wydaje mi się, że Gloria była
osobą, która lubiła uciekać się do małego szantażu.

- Możliwe. Ale gdyby dysponowała takimi obciążającymi

materiałami, policja znalazłaby je w trakcie przeszukania jej
domu.

Agatha zadzwoniła do Patricka.
- Masz listę mieszkańców wioski - znajdziesz ją w moim

komputerze. Zobacz, czy ktoś z nich był w przeszłości
notowany. Aha, w gospodzie mieszka pewien gość -
nauczyciel chemii o nazwisku Brian Summer. Sprawdź, czy
mamy coś na niego.

- Podoba ci się, co? - spytał Charles.
- O czym ty mówisz?
- O tym kolesiu, Brianie Summerze. Nie podejrzewasz go

przecież, prawda? Chcesz tylko mieć możliwość trochę go
przycisnąć.

background image

- To nonsens. W mojej pracy każdy jest potencjalnym

podejrzanym. A w ogóle, to zamknij się i daj mi zjeść w
spokoju.

Agatha i Charles kończyli właśnie posiłek, kiedy

zadzwonił telefon. To był Patrick.

- Kilka miesięcy temu Brian Summer był uwikłany w

pewną sprawę - powiedział. - Wpadł na imprezę, na której
jego uczniowie fetowali zakończenie semestru przed świętami
Wielkiej Nocy. Rano w jednej z sypialni znaleziono martwą
szesnastolatkę. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczyna wypiła
GBL.

- Co to takiego?
- Substancja o nazwie gamma - butyrolakton. Można ją

znaleźć w roztworze do usuwania powłok malarskich albo w
środku do czyszczenia aluminiowych felg. Na ulicy nazywana
jest „śpiączką w butelce". Wydaje mi się, że w grudniu
ubiegłego roku została zakazana, ale wcześniej każdy mógł ją
zamówić przez Internet. Nie ma smaku i może zostać
zmieszana na przykład z sokiem pomarańczowym. Daje kopa
porównywalnego z ekstazy, a przy tym jest bardzo tania. Mała
buteleczka kosztuje około dwudziestu trzech funtów i
wystarczy na jakieś pięćdziesiąt porcji. Ponieważ po dwunastu
godzinach nie ma po niej śladu w organizmie, może być
przyczyną wielu niewyjaśnionych śmierci. Może być także
wykorzystywana jako pigułka gwałtu. W zbyt dużej ilości
powoduje zgon.

- I to właśnie przydarzyło się Brianowi Summerowi?
- Ponieważ policja nie wiedziała, co dokładnie zabiło tę

dziewczynę - podejrzewała tylko otrucie, a że Brian był
nauczycielem chemii, został zatrzymany i przesłuchany. Mało
brakowało, a kosztowałoby go to utratę pracy. Potem jeden z
chłopców, którzy byli na imprezie, przyznał się do
przyniesienia buteleczki tego GBL. Zmieszali go wprawdzie z

background image

sokiem owocowym, ale łatwiej jest przedawkować gamma -
butyrolakton niż heroinę. Wystarczy, że zmieszasz go w
nieodpowiednich proporcjach i tracisz przytomność albo
umierasz.

- Musieli mieć na niego chyba coś więcej niż tylko fakt,

że był nauczycielem chemii, nie?

- Brian był jedynym dorosłym na imprezie. Tak naprawdę

to nie była impreza, tylko libacja i orgia. Cóż więc mógł na
niej robić nauczyciel?

- A jak się tłumaczył Brian?
- Nie wiem. Wygląda na to, że jest popularny, zwłaszcza

wśród dziewczyn. Obiecał im, że wpadnie. Okazało się
zresztą, że był tam tylko dziesięć minut.

Kiedy Agatha rozłączyła się, opowiedziała Charlesowi,

czego się właśnie dowiedziała. Charles uśmiechnął się
szelmowsko.

- Myślę, że jesteś dla niego za stara. Wygląda na to, że

Brian gustuje w młodszych kobietach.

- Nonsens - odparła Agatha. - Nie wydał mi się taki. -

Ale...

- Daj spokój! - warknęła Agatha.
- Dobrze, wracajmy do wioski przeklętych.
Kiedy siedzieli wieczorem w ogrodzie pubu, Agatha miała

nadzieję, że Brian się pojawi. Starała się unikać rozbawionych
spojrzeń mieszkańców wioski, którzy najwyraźniej widzieli ją
lub przynajmniej słyszeli o katastrofie z jej udziałem w
telewizyjnej kuchni. Charles spytał:

- Kto jest mężem tej pani Framington? Nic o nim nie

wspominałaś.

- Nawet jeśli ma męża, nie widziałam go.
- Chodźmy do niej. Mam przeczucie, że ta kobieta coś

wie.

- Co takiego?! Przed kolacją?

background image

- Nie zajmie nam to dużo czasu.
Wychodząc z pubu, Agatha zagadnęła Mosesa o męża

Sam.

- To był lord Cyril Framington. Umarł rok temu.
- Na co?
- Na wylew.
- Pochodził z arystokratycznej rodziny?
- Nie, był parem - członkiem Izby Lordów. Tam też

zresztą wyzionął ducha.

- Gdzie się podziali wszyscy dziennikarze?
- Policja nie wpuszcza ich do wioski - wyjaśnił Moses. -

Szkoda. Dziennikarze piją na umór.

Przed pubem spotkali Briana Summera. Agatha zaczepiła

go.

- Napije się pan z nami wieczorem? Brian uśmiechnął się.
- To miło z waszej strony, ale planowałem położyć się

dziś wcześniej.

- Tak zachowuje się urodzony morderca - szepnął z

rozbawieniem Charles, kiedy się oddalili.

- Zamknij się, Charles! - rzuciła Agatha. - A jeśli ty i

Samantha macie wspólnych znajomych, też o tym zapomnij.
Nie zamierzam tam siedzieć, podczas gdy wy będziecie sobie
gaworzyć o ludziach, o których nigdy nie słyszałam... Wciąż
jest tak gorąco. Szkoda, że nie pojechaliśmy moim autem.

- Nie może być daleko - odparł Charles. - To przecież

maleńka osada.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Agatha. Przeszli

przez podjazd i zadzwonili do drzwi. Otworzył im Fred.

- A, to pani - powiedział.
- Tak, to ja - odpowiedziała Agatha. - Wiesz, co robić.
- Co za bezczelność! - Fred zatrzasnął im drzwi przed

nosem.

background image

- Nienawidzę takich charakternych gości - stwierdził

Charles. - Wróci?

- Pewnie, że wróci. Musi tylko odegrać przed nami jedną

ze swoich scenek, żeby pokazać, kto tu jest górą.

Po chwili drzwi znowu się otworzyły i służący kiwnął na

nich głową. Poszli za nim. Fred otworzył kolejne drzwi i
powiedział:

- Ona wróciła. Sam wstała z fotela.
- Kim jest pani towarzysz?
- To Charles Fraith - odpowiedziała Agatha, celowo

pomijając jego tytuł, żeby uniknąć pytań i wspomnień w
rodzaju: „Zna pan rodzinę Wilkinson - Sword - Blade? Jak się
miewa stary Buffy?", w których nie mogła uczestniczyć.

Lady Framington zaprowadziła gości do gustownie

urządzonego salonu z wielkimi oknami balkonowymi, które
wychodziły na ogród z tyłu domu.

Meble w pokoju - jak stwierdził później Charles - były w

klasycznym stylu wiejskiego domu. Wszystko wyglądało tak,
jak gdyby zostało zamówione z salonu tego samego dnia.
Portrety na ścianach były w rzeczywistości zdjęciami
stylizowanymi na obrazy namalowane farbą olejną. Meble
były marnymi podróbkami antyków z epoki Ludwika XV.
Może gospodarze wydali wszystkie pieniądze na tytuł
arystokratyczny nadany im przez parów z Partii Pracy -
pomyślał Charles.

- Napijecie się czegoś? - spytała Sam.
- Nie, dziękujemy - odpowiedziała Agatha. - Od jak

dawna mieszka pani w tej wiosce?

- Od roku. Przeprowadziłam się tu po śmierci męża.
- Dopiero od roku! - krzyknęła Agatha. - Miałam

nadzieję, że dłużej. Nie miała pani chyba zbyt wiele czasu, by
poznać dobrze wszystkich mieszkańców.

background image

- I tu się pani myli. W tak kameralnym miejscu

wszystkich poznaje się błyskawicznie. Jak to się mówi: Z
zewnątrz wszystko widać najlepiej. Zaskoczę więc panią, ale
mam kogoś na oku.

- W takim razie powinna pani podzielić się swoimi

podejrzeniami z nami lub z policją. Jeżeli morderca dowie się
o tym, nie zostanie pani dużo czasu.

- Och, nikt nawet nie śmiałby mnie tknąć. Szczerze

mówiąc, wszyscy czują do mnie respekt.

- A to niby dlaczego? - zdziwił się Charles.
- Tutaj panuje system feudalny. „Tak, jaśnie pani". „Nie,

jaśnie pani". - Sam uśmiechnęła się ze skromnością.

Do pokoju wszedł Fred.
- Idę do pubu - obwieścił.
- Nie masz nic do roboty?
- Owszem, muszę się napić.
Fred obrócił się na pięcie i wyszedł. Dziedziczka

uśmiechnęła się lekceważąco, po czym westchnęła.

- Mój Boże, ta dzisiejsza służba!
Agatha i Charles zadali jej jeszcze parę pytań, ale nie

powiedziała im nic godnego uwagi. Agatha miała silne
przeczucie, że ta kobieta coś ukrywa.

W drodze powrotnej do pubu Agatha zwróciła się do

Charlesa:

- Nie wiem, jak Sam znosi obecność w domu kogoś

takiego jak Fred.

- Może to jej krewny - powiedział Charles.
- Co takiego?!
- Sam mówi z akcentem właściwym raczej Królewskiej

Wyższej Szkole Teatralnej niż klasie wyższej. Założę się, że
kiedyś była aktorką.

- O ile?
- O pięćdziesiąt funtów.

background image

- Zakład przyjęty - powiedziała Agatha. - Dla mnie ona

jest autentyczna.

Raisin poszła do swojego pokoju w gospodzie, zabrała

laptop i zeszła do ogrodu, gdzie czekał na nią Charles.
Włączyła komputer, weszła na stronę Google'a i wpisała w
wyszukiwarkę nazwisko Sam. Po chwili zamarła, wpatrując
się w ekran.

- No i co? - spytał Charles.
- Wygrałeś. Przed wyjściem za mąż nasza dziedziczka

była aktorką. Nosiła wtedy nazwisko Samantha Wilkes.

Grała w różnych serialach, między innymi w „Morse".

Niech cię diabli! - Agatha otworzyła portfel i z niechęcia
wypłaciła Charlesowi pięćdziesiąt funtów. - Postaw mi
chociaż drinka - powiedziała. - Skąd wiedziałeś? Kiedy na nią
teraz spojrzysz, w życiu byś się nie domyślił, że kiedyś była
taka atrakcyjna.

- To tylko instynkt - odparł Charles, nie chcąc wyjaśniać

swojej towarzyszce, że w obecnych czasach, u schyłku
systemu klasowego, osoby z wyższych sfer są bardzo
wyczulone na tych, którzy podszywają się pod arystokrację.
Wiedział, że takie wytłumaczenie wydałoby się jej po prostu
snobistyczne.

Tego wieczoru Sam wypełniała jeden z obowiązków

miejscowej dziedziczki, który szczególnie ją męczył. Czytała
na głos starej pani Tripp. Biorąc do ręki książkę, westchnęła
ciężko. Jak wielu ludzi o niskiej samoocenie, Sam była
szczęśliwa tylko wtedy, gdy odgrywała swoją rolę. Ale akurat
ten akt odgrywanej przez nią sztuki wydawał jej się
bezużyteczny, dlatego jej cierpliwość była na wyczerpaniu.
Tęskniła za Londynem - szumem i gwarem wielkiego miasta.
Fred był kuzynem jej zmarłego męża, bardzo mu oddanym. W
młodości należeli razem do Partii Komunistycznej, ale później
Cyril przeszedł do Partii Pracy, twierdząc, że to naturalna

background image

droga do władzy. Fred zawsze odgrywał rolę służącego i
kamerdynera w jednej osobie. Kiedy Cyril zasiadł w Izbie
Lordów, Fred zdradził Sam, że jest tym zszokowany. Gdzie
się podziały wszystkie zasady? Po śmierci Cyrila niechętnie
zgodził się przeprowadzić do Piddlebury razem z Sam, która
teraz żałowała tej decyzji.

- O czym pani myśli? - z zamyślenia wyrwał ją głos pani

Tripp.

- Myślałam o tych dwóch ostatnich morderstwach i

jestem prawie pewna, że wiem, kto jest sprawcą.

- Kto to taki?
- Ogłoszę to, kiedy będę mieć więcej dowodów -

powiedziała Sam.

- Próżne gadanie. Czyta pani czy nie? To nowa książka.
Sam wzięła egzemplarz „Pożądania hrabiego" i zaczęła

czytać:

- Courtney Winter była frywolną dziewką - tak

przynajmniej wszyscy ją opisywali. Miała twarz w kształcie
serca... - Sam podniosła wzrok znad książki. - Dlaczego one
wszystkie mają twarz w kształcie serca.

- Nie mam pojęcia. Proszę czytać dalej.
Po wyjściu Sam pani Tripp wzięła książkę i zaczęła czytać

dalej sama. Miała dobry wzrok, ale lubiła, kiedy ludzie
uważali, że spełniają swój obywatelski obowiązek, czytając jej
na głos.

Po jakimś czasie postanowiła udać się na krótki spacer

przed pójściem do łóżka. Po drodze, niedaleko swojej chaty
spotkała panią Pound, sprzątaczkę pastora.

- Mam dla pani gorącą ploteczkę - powiedziała pani

Tripp.

- Proszę mówić - zachęciła ją pani Pound.
- Pani Samantha twierdzi, że odkryła tożsamość

mordercy.

background image

- Coś takiego!
- Poważnie.
- Nigdy bym nie przypuszczała.
Oprócz plebanii, pani Pound sprzątała także kilka innych

domów w wiosce. Nazajutrz, pod koniec dnia, wszyscy już
wiedzieli, że Sam zamierza ujawnić nazwisko sprawcy
zbrodni.

Ta wiadomość dotarła do Agathy i Charlesa po

wyczerpującym dniu, w którym przesłuchali kilkanaście osób
i nie posunęli się nawet o krok.

- Głupia baba - skomentowała ze złością Agatha. - Nie

sądzę, by miała jakiekolwiek pojęcie na ten temat. Mam tylko
nadzieję, że morderca nie uwierzy w jej rewelacje, bo w
przeciwnym razie będziemy musieli pożegnać się z Sam.

- Uważasz, że powinniśmy ją ostrzec? - spytał Charles.
- To strata czasu. Nie posłucha nas ani też nie przyzna się

do tego, że nic nie wie.

- Agatho, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że

możesz być następna na liście mordercy?

- Niestety, jestem pewna, że zabójca też zdaje sobie

sprawę z ogromu mojej niewiedzy.

- Posłuchaj, zamierzam się spakować i wyjechać. Wiem,

że jesteś przyzwyczajona do takiego wielodniowego
chodzenia od domu do domu i przesłuchiwania, ale dla mnie
jest to dosyć nużące.

Siedzieli w ogrodzie na tyłach pubu. Ku zaskoczeniu

Charlesa, Agatha odpowiedziała:

- Wiem, że to musi być dla ciebie nudne. - Wtedy Charles

zobaczył, jak jej twarz rozjaśnia się na widok Briana
wchodzącego do ogrodu, i zdał sobie sprawę, że Agatha chce
po prostu mieć go z głowy.

W drodze powrotnej Charles przejeżdżał przez Mircester.

Pod wpływem impulsu zatrzymał się na rynku i wszedł do

background image

biura Agathy. Zastał tam tylko Simona, który sporządzał jakiś
raport ze smutkiem wypisanym na twarzy.

- Gdzie są wszyscy? - spytał Charles.
- Wykonują swoje zadania w terenie - odparł Simon. - A

panią Freedman bolała głowa, więc poszła do domu.

- Byłem u Agathy w Piddlebury - powiedział Charles. -

Dobrze byłoby, żeby teraz ktoś z was dotrzymał jej
towarzystwa. Nie podoba mi się, że jest tam sama.

- Zasugeruję to Patrickowi.
- Dlaczego sam nie pojedziesz?
- Mówię ci to w zaufaniu: chcę być na miejscu, żeby mieć

na oku Toni.

- Dlaczego?
- Ma nowego chłopaka, jeśli kogoś w tym wieku można

jeszcze nazwać chłopakiem.

- I co z nim jest nie tak?
- Tego jeszcze nie wiem. Ale Toni pakowała się już

wcześniej w kłopoty, spotykając się ze starszymi
mężczyznami. Słuchaj, wiem, że umówiła się z nim na obiad u
George'a. Mógłbyś tam pojechać i rzucić na niego okiem?

- Dlaczego sam tego nie zrobisz?
- Próbowałem dosiąść się do nich dwa dni temu, ale Toni

oskarżyła mnie, że ją szpieguję.

- Cóż, zgoda. Myślę, że lunch dobrze mi zrobi. Kiedy

Charles wszedł do sali restauracyjnej, od razu zobaczył Toni.
Mężczyzna, z którym siedziała przy stoliku, był odwrócony
plecami do wejścia. Młoda detektyw też go zobaczyła i
pomachała.

Toni nie miała na sobie jak zwykle T - shirtu i dżinsów.

Była ubrana w bawełnianą sukienkę, równie błękitną jak jej
oczy. Jej naturalne, wypielęgnowane blond włosy aż
błyszczały. Mimo tego, że Toni pracowała jako detektyw,

background image

zawsze sprawiała wrażenie świeżej i niewinnej. Charles
podszedł do ich stolika.

- Charles - przywitała się z nim Toni. - Pozwól, że kogoś

ci przedstawię. To jest Luke...

- Fairworth - dokończył za nią Charles. - Jak się miewasz,

Luke?

Luke Fairworth był wysokim, przystojnym mężczyzną o

nienagannej fryzurze i ubiorze. Miał ciemne włosy i czarne
oczy, wydatny nos i niewielkie usta.

- Znacie się? - zdziwiła się Toni.
- Luke jest przewodniczącym koła łowieckiego Cheevely

Hunt - wyjaśnił Charles. - Raz w roku spotykamy się u mnie.
Mogę się do was dosiąść?

- Proszę bardzo - powiedziała Toni.
Charles usiadł przy stoliku i kelner natychmiast pospieszył

z dodatkowym nakryciem.

- Jak tam rodzina? - Charles zwrócił się do Luke'a. - Z

tego, co pamiętam, twoja córka musi być już w wieku Toni. -
Charles zgadywał, że Luke jest trochę po czterdziestce.

- Nie bardzo - odparł rozdrażniony Luke. - Cressida

skończyła dopiero czternaście lat.

- A co u żony?
- Jestem rozwiedziony.
- Przykro to słyszeć. Kiedy to się stało?
- W ubiegłym roku. Możemy porozmawiać o czymś

innym? Skąd znasz Toni?

- Przyjaźnię się z nią i z jej szefową. Właśnie wróciłem z

Piddlebury.

- Ach, śledztwo w sprawie otrucia. Jak się mają sprawy?
Charles zamówił stek z pieczonymi ziemniakami, nalał

sobie wina i zaczął opowiadać Toni o drugim morderstwie i
dotychczasowych ustaleniach ze śledztwa. Wściekły Luke
łypał na niego okiem i marszczył brwi.

background image

Wreszcie Luke spojrzał na zegarek.
- Muszę lecieć. Do zobaczenia wieczorem, Toni.
- Przywołał kelnera. - Osobne rachunki poproszę.
Kiedy Luke zapłacił i wyszedł, Charles spytał z

ciekawości:

- Czy on nigdy nie płaci za twój lunch?
- Chwilowo jest trochę spłukany - odpowiedziała Toni.
- Oczywiście, kształcenie dzieci sporo kosztuje.
- Charles pokiwał głową.
- Dzieci?!
- Tak. Luke ma syna Marka - mniej więcej szesnastolatka,

czyli prawie w twoim wieku. Emma ma dwanaście lat, a
Olivia osiem.

- Wymyśliłeś to na poczekaniu! - zawołała Toni.
- Skądże. Pamiętam jego rozwód. Powodem była zdaje

się agresja w rodzinie.

- Ze strony jego żony?
- Nie, jego samego.
- Nie wierzę ci.
- Wykorzystaj swoje zdolności detektywistyczne i zajrzyj

do Internetu - powiedział Charles. - Jeszcze wina?

Toni wstała.
- Agatha zawsze wtrąca się w moje życie prywatne.

Jestem pewna, że to ona cię tu przysłała. Wybacz, Charles, ale
twoje bujne konfabulacje na nic się zdadzą.

Toni w pośpiechu wybiegła z restauracji. Przeklęty Luke -

pomyślał Charles. - Teraz ja będę musiał zapłacić za jej lunch.

Toni włączyła komputer w biurze i wpisała w

wyszukiwarkę nazwisko Luke'a. Nic. Charles musiał ją
okłamać. Ale ona tak tego nie zostawi. Poszła więc do
redakcji lokalnej gazety, w której pracował zaprzyjaźniony z
nią dziennikarz Jimmy Swift.

background image

- Potrzebuję szczegółów dotyczących rozwodu, który

miał miejsce jakiś rok temu.

- Nazwisko?
- Znam tylko jego. Luke Fairworth.
- To trochę potrwa. Poczęstuj się kawą.
Toni nalała sobie kubek kawy z automatu stojącego w

rogu, a potem stanęła przy oknie, które wychodziło na targową
ulicę Market Street. Targ był pełen ludzi, którzy kłębili się
wokół stoisk. Pasiaste markizy powiewały leniwie przy
najdrobniejszych podmuchach wiatru.

- Mam! - krzyknął Jimmy. Toni podeszła do niego.
- Zaczekaj - powiedział dziennikarz. - Wydrukuję to.

Czekała z niecierpliwością, podczas gdy stara laserowa
drukarka powoli wypluwała z siebie kolejne kartki.

Jimmy wręczył jej sześć stron. Toni złapała je, rzuciła

krótkie „dzięki" i wybiegła z redakcji.

Poszła do kawiarni na świeżym powietrzu przy głównym

placu, zamówiła mrożoną kawę i zaczęła czytać.

Z każdą stroną serce waliło jej coraz mocniej. Rozwód

został orzeczony z powodu przemocy domowej, której
regularnie dopuszczał się Luke. Pani Sarze Fairworth
przyznano prawo do opieki nad dziećmi. Wśród
wydrukowanych materiałów były doniesienia o wielokrotnych
wizytach policji w ich domu, jak również informacja o tym, że
pani Fairworth została pobita przez męża. Nie zdecydowała
się wprawdzie postawić mężowi zarzutów w sądzie, ale
wyniki obdukcji lekarskiej oraz wypis z miejscowego szpitala
mówiły wyraźnie o złamanej ręce oraz pękniętych żebrach
przy innej okazji, co dało jej prawnikom wystarczające
dowody. Nikt nie lubi posłańców takich wieści i Toni również
zastanawiała się, czy kiedykolwiek odezwie się jeszcze do
Charlesa.

Poczuła się młoda i niedojrzała.

background image

Charles o całym zajściu opowiedział Agacie przez telefon.
- Mam nadzieję, że Luke nie wyrządzi jej krzywdy, gdy

go rzuci - zaniepokoiła się Agatha. - Toni ma zaległy urlop.
Postaram się, żeby go teraz wykorzystała.

Jednak jej pracownica stanowczo odmówiła. Była dumna

z faktu, że Agatha pod swoją nieobecność zostawiła jej
prowadzenie agencji. Zadzwoniła już do Luke'a i powiedziała
mu, że to było ich ostatnie spotkanie, na co on zagroził, że
skręci Charlesowi Fraithowi kark. Próbował się tłumaczyć, że
to wszystko były tylko wymysły jego eksżony. Toni przerwała
mu jednak cichym i stanowczym: „Żegnaj".

Akurat w tym momencie do biura wszedł Simon.

Wcześniej stał przez chwilę w drzwiach i przysłuchiwał się tej
rozmowie, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha.
Teoretycznie miał jeszcze szanse.

background image

Rozdział IV
Agatha myślała o powrocie do Mircesteru. Wpadła do

Jerry'ego Tarranta, żeby mu wyjaśnić, iż w obecności tylu
dziennikarzy i policjantów niewiele może zrobić, więc wróci,
kiedy sytuacja trochę się uspokoi.

Dodatkowym powodem do wyjazdu był fakt, że Brian

Summer wyprowadził się z gospody. Postanowił spędzić w
Piddlebury całe wakacje szkolne i wynajął pokój na farmie
Ady White. Agacie wydało się to dziwne, zważywszy, że w
wiosce było tylu dziennikarzy i ktoś z nich mógł powiązać
jego nazwisko z otruciem w Oksfordzie.

Poza tym Brian zaczął jej unikać. Agatha widziała, jak

spaceruje wokół pubu, lecz gdy tylko podbiegała do niego, on
mówił: „Muszę lecieć" i znikał jak spłoszony jeleń w lesie.

Wspaniała pogoda w końcu się załamała. Nie za sprawą

jakiejś spektakularnej burzy, ale w wilgotnej mgle, która
spowiła wiejski krajobraz, zamieniając Piddlebury w wioskę
duchów, gdzie ludzkie sylwetki roztapiały się jak zjawy.

Agatha odwiedziła Sam po raz ostatni i zrobiła jej wykład,

twierdząc, że przyznawanie się do tego, że zna tożsamość
mordercy, jest równoznaczne z wystawieniem się na wielkie
ryzyko.

- Potrafię o siebie zadbać - odpowiedziała Sam. Wąskie

usta, otoczone siatką zmarszczek, miała pomalowane
szkarłatną szminką, przez co wyglądały jak źle zaszyta rana.
Pewnie pali - pomyślała Agatha. To by tłumaczyło te
wszystkie szkaradne zmarszczki. Muszę jakoś rzucić
papierosy.

- Wyjeżdżam - obwieściła Agatha. - Niewiele tu teraz

zdziałam. Odczekam kilka tygodni.

Wróciła do gospody, uregulowała rachunek, a potem

wsiadła do samochodu i odjechała. Pomimo wiszącej w
powietrzu mgły, dzień był gorący i parny. Agatha włączyła

background image

klimatyzację i zaraz zmarszczyła nos. Z otworów
wentylacyjnych wydobywał się nieprzyjemny zapach.
Zatrzymała się, wysiadła i podniosła maskę samochodu. Na
silniku leżały dwa martwe szczury.

Agatha wyjęła ze schowka parę lateksowych rękawiczek,

pozbierała szczury i wyrzuciła je w trawę na poboczu drogi.

Wróciła za kierownicę i usiadła, nie wiedząc, co dalej.

Czy powinna wrócić do pubu i zadać kilka pytań? Od
znalezienia drugiej ofiary mordercy zaczęła zamykać
samochód na klucz. Przed wyjazdem zapakowała do
bagażnika walizkę, ale wróciła, by upewnić się, że nic nie
zostawiła, i zabawiła w pubie jeszcze chwilę. Moses
zaproponował jej kawę, którą wypiła przy barze... Agatha
uznała jednak, że nie ma sensu wracać. W tej mgle i tak nikt
by nic nie zauważył. Jednak ta sprawa nie dawała jej spokoju i
w pewnym sensie traktowała ją jako zamach na swoją osobę.
Zawróciła więc gwałtownie i pojechała prosto do mobilnego
komisariatu, który wciąż znajdował się w wiosce.

Kiedy przyjechała na miejsce, spotkała wychodzącego z

ciężarówki Billa Wonga. Zawołała go i opowiedziała mu o
szczurach.

- Lepiej wezwę biegłych sądowych, żeby zbadali twój

samochód - stwierdził Bill. - Wracaj do gospody. Poinformuję
cię, kiedy skończą.

Agatha nie spiesząc się, wróciła do pubu.
- Witamy ponownie - zwrócił się do niej Moses.
- Ktoś podrzucił mi do auta martwe szczury. Pewnie

wtedy, gdy piłam tu kawę - wyjaśniła Agatha. - Ma pan jakiś
pomysł, kto mógł to zrobić?

- Byłem tu przez cały czas - odpowiedział Moses. - Moja

żona robiła pieróg nadziewany mięsem z królika. Powinna
pani zostać, żeby go spróbować.

background image

- Chyba tak zrobię - zgodziła się Agatha. - Muszę czymś

się zająć, zanim policja sprawdzi mój samochód.

Wyszła do ogrodu na tyłach pubu. Ku swojemu

zdziwieniu, zastała tam Adę White siedzącą przy stoliku w
towarzystwie jakiegoś potężnie zbudowanego mężczyzny.

Agatha podeszła do niej.
- Jak się pani miewa?
- Fatalnie - odparła Ada. - Policja zabrała mi z piwnicy

całe wino do analizy. Nic już z niego nie będzie. Aha, to jest
mój mąż Keith.

Keith miał gęste siwe włosy i karcący wzrok.
- Proszę zostawić nas samych - powiedział. - Moja żona

ma już dość tych pytań.

W normalnych okolicznościach Agatha nie dałaby tak

łatwo za wygraną, ale incydent ze szczurami wstrząsnął nią.
Powlokła się do innego stolika i usiadła.

Rozchmurzyła się dopiero na widok Briana, który wszedł

do ogródka. Pomachała do niego, jednak Brian tylko się
uśmiechnął, też jej pomachał, po czym usiadł przy najdalszym
stoliku.

Dla zabicia czasu zadzwoniła do Toni, która

zrelacjonowała jej pokrótce postępy we wszystkich
śledztwach prowadzonych przez agencję. Agatha z kolei
opowiedziała jej o szczurach i zapewniła, że wróci, gdy tylko
samochód zostanie sprawdzony.

- A co u ciebie? - spytała współpracownicę. - Wszystko

gra?

- A czemu miałoby nie grać? - ucięła dalszą rozmowę

Toni. - Do zobaczenia wkrótce.

Panna Gilmour poważnie rozważała skorzystanie z

pomocy psychologa. Luke nie był jej pierwszym błędem. Co
jest z nią nie tak, że ciągnie ją do dużo starszych mężczyzn ze
skłonnościami do agresji?

background image

Wtem drzwi otworzyły się i do biura wszedł James Lacey,

były mąż Agathy.

- Agatha wraca dzisiaj z Piddlebury - wyjaśniła mu Toni.

- Zajmowała się tym otruciem.

- Masz ochotę zjeść ze mną lunch?
Na moment się zawahała. James był wprawdzie dużo

starszy od niej, ale kompletnie nieszkodliwy.

Poszli więc razem do chińskiej knajpki. Toni opowiedziała

Jamesowi wszystko, co wie na temat śledztwa, które w
Piddlebury prowadziła jej szefowa. Gdy rozmawiali, James
zauważył, że Toni jest dziś wyjątkowo smutna.

Spokojnie popijając zieloną herbatę, spytał:
- A teraz powiedz mi, co cię trapi, Toni? Spojrzała na

niego. Często myślała sobie, że Agatha musiała być niespełna
rozumu, skoro pozwoliła takiemu facetowi odejść. James był
dzisiaj przystojny jak zawsze - miał gęste czarne włosy, lekko
siwiejące na skroniach oraz błękitne oczy.

- Popełniłam kolejny poważny błąd - wyznała z

wahaniem.

- Chodzi o mężczyznę?
- Tak.
- Dużo starszego?
- Tak, znowu. Co się ze mną dzieje? Okazało się, że to

damski bokser, znęcający się nad żoną. Czy twoim zdaniem
powinnam pójść do psychiatry?

- To twoja decyzja, nie mnie to oceniać. Ale powinnaś

rozważyć dwie kwestie. Po pierwsze, wokół roi się od
męskich drapieżników, którzy obierają sobie za cel młode
dziewczyny. Są też takie dziewczyny, które podświadomie
szukają w mężczyznach substytutu ojca, który będzie je
podziwiał, troszczył się o nie i chronił przed złym światem.
Jaki był twój rodzony ojciec?

- Nie znałam go.

background image

- W tym szalonym świecie - powiedział James
- smutne jest to, że kobiety muszą być pewne, że dadzą

sobie radę same. Nikt nie zrobi tego za nie. Najlepiej jest
polegać tylko na sobie. Nie brakuje nieszczęśników w domach
starców, którzy do końca wierzą, że ich synowie i córki zajmą
się nimi na starość. Tymczasem, jeżeli nie będziesz niczego od
nikogo oczekiwać, któregoś dnia możesz się obudzić i znaleźć
się w samym środku wspaniałego, prawdziwego romansu -
błękitne oczy Jamesa zalśniły.

- Och, James - powiedziała Toni. - Ty kogoś znalazłeś.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Chyba tak.
- Jak się nazywa?
- Mary Gotobed (Nazwisko „Gotobed" można

przetłumaczyć jako "Chodź do łóżka" (przyp. tłum.).).

- Chyba żartujesz!
- Myślę, że Mary słyszała już wszystkie możliwe żarty na

temat swojego nazwiska. Tymczasem to dobre, stare
nazwisko.

- Gdzie się poznaliście?
- W Carsely. Mary niedawno się tam wprowadziła.
- Jest rozwódką? Wdową?
- Zadajesz strasznie dużo pytań. Mary jest wdową.
- Masz przy sobie jej zdjęcie?
James pogrzebał w portfelu i wyciągnął z niego małą

fotografię. Toni przyjrzała się kobiecie ze zdziwieniem. Mary
wyglądała bardzo pospolicie - miała kręcone brązowe włosy,
okrągłą twarz i była puszysta.

- Co powie na to Agatha? - spytała Toni.
- A co ona ma z tym wspólnego? Zawsze jest zbyt zajęta

ściganiem jakiegoś bandyty, żeby interesować się tym, co
robię.

background image

Kiedy Agatha odebrała swój samochód, była już zbyt

zmęczona, żeby jechać do biura, więc wróciła prosto do domu.

Po odebraniu swoich kotów od Doris Simpson, która

sprzątała w jej domu, Agatha postanowiła udać się na
plebanię.

- Proszę wejść, pani Raisin - powiedziała pani Bloxby. -

Co się działo w Piddlebury?

- Dwie osoby zostały zamordowane, a ja nie mam pojęcia,

kto to zrobił - przyznała Agatha. - Jednak nie poddałam się. Po
prostu na razie nie mogłam nic zrobić, bo w wiosce roiło się
od gliniarzy. A co słychać u nas? Pojawił się ktoś nowy?

- Tylko jedna wdowa. Wydaje się dość sympatyczna.

Nazywa się Mary Gotobed.

- Dziwne nazwisko.
- Stare, dobre angielskie nazwisko. Napije się pani kawy?
- Tak, poproszę.
Nalewając kawę, pani Bloxby zastanawiała się, czy

opowiedzieć Agacie o zainteresowaniu, jakie James okazywał
Mary. Wiedziała jednak, że pani detektyw jest bardzo
ambitna. Zaś przy odrobinie szczęścia tymczasem praca
zatrzyma ją z dala od wioski.

- Czy James jest już w domu? - zapytała Agatha, kiedy

pani Bloxby wróciła do salonu z tacą.

- Pani Raisin, proszę skosztować placka z rodzynkami.

Upiekłam go dziś rano.

- Może skuszę się na jeden kawałek.
- Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o tych morderstwach.
Agatha zaczęła więc opowiadać, a żona pastora słuchała,

wdzięczna, że udało jej się odwrócić odwagę przyjaciółki od
jej byłego męża.

Kiedy Agatha skończyła, pani Bloxby powiedziała:
- Dziwi mnie, że Brian Summer postanowił zostać w

wiosce, w której jest tylu dziennikarzy. Wydawałoby się

background image

raczej, że wystraszy się, iż ktoś może odkopać starą sprawę z
otruciem w Oksfordzie.

- Mnie ten człowiek też wydał się dość dziwny - zgodziła

się Agatha. - Powinnam zadzwonić do Patricka. Na pewno
został przesłuchany przez policję, tak jak wszyscy mieszkańcy
wioski. Czy James już wrócił?

- Może jeszcze kawałek ciasta?
Agatha spojrzała na nią wymownie. Po raz pierwszy w

historii ich znajomości była pewna, że żona pastora coś kręci.

- Spytałam, czy James wrócił.
- Chyba tak.
- Coś pani przede mną ukrywa. Proszę to z siebie

wyrzucić. Równie dobrze mogę to usłyszeć od pani, jak i od
niego.

- Chodzi o to, że James... jest w zażyłych stosunkach z

Mary Gotobed.

- Czy ona jest śliczną blondynką?
- Nie, wydaje się raczej przeciętna, ale to w sumie bardzo

sympatyczna kobieta.

Agatha skrzywiła się z niesmakiem.
- Pani Raisin - odezwała się pani Bloxby. - Przecież już

pani na nim nie zależy, więc czemu ktoś inny nie miałby
ułożyć sobie życia z pani byłym mężem?

- Oczywiście - zgodziła się Agatha. - Nie sądzi pani

chyba, że będę stawać im na drodze, co?

To mówiąc, Agatha wbiła krogulcze spojrzenie w łagodne

oczy pani Bloxby.

- Boże broń! - odparła żona pastora, choć zabrzmiało to

bardziej jak modlitwa niż zaprzeczenie.

Agatha wracała do domu z mętlikiem w głowie. Sama

myśl o tym, że James mógłby ożenić się z inną kobietą i być z
nią szczęśliwy, tak jak nieszczęśliwy był z nią, doprowadzała
ją do szewskiej pasji.

background image

Wieczorem odwiedził ją Charles. Pierwsze jego słowa

brzmiały:

- Słyszałaś o Jamesie i Mary?
- Tak - odpowiedziała szorstko Agatha.
- Nie spuszczasz nosa na kwintę?
- Nie bądź niemądry, Charles. Życzę im jak najlepiej.
- Czyżby? No nic, w końcu wróciłaś. Dałaś sobie spokój z

Piddlebury?

- Czekam, aż policja da za wygraną i będę miała wolną

rękę. Dzisiaj to już nie są zwykłe wioski w Cotswolds, jak
kiedyś. Pełno w nich przyjezdnych. A młodzi miejscowi
oskarżają ich, że zabierają im domy. Z jakiegoś powodu
wszyscy sądzą, że nowożeńcy powinni po ślubie zamieszkać
w nowym domu. Kiedyś najpierw mieszkali z rodzicami,
potem wprowadzali się do kawalerki, odkładali trochę
pieniędzy, w końcu załapywali się na komunalny dom
mieszkalny albo osiągali zdolność kredytową i kupowali coś
na własność. Teraz muszą mieć wszystko od razu. Poza tym,
domy przyjezdnym sprzedawali najczęściej ich rodzice, a
część z nich była w tak opłakanym stanie, że ludzie woleli
przeprowadzić się do miasta. Stare domy kupowali
deweloperzy, odnawiali je, potem oferowali jako domki
letniskowe, aż w końcu sprzedawali jako pełnoprawne domy
mieszkalne. Tymczasem Piddlebury jest inne. To bardzo mała
osada, z dala od utartych szlaków turystycznych. Panuje w
niej jakaś aura tajemniczości. Jestem przekonana, że oprócz
Jerry'ego Tarranta jest tam jeszcze ktoś, kto coś wie i nie chce
mi powiedzieć. Sam Framington twierdzi, że zna tożsamość
mordercy, ale ona sama zalicza się do tych nielicznych nowo
przybyłych i nie wierzę, by mówiła prawdę.

- To dość ryzykowne wyznanie z jej strony -

skomentował Charles.

background image

- Chyba że morderca, podobnie jak ja, ma ją za

nieszkodliwą wariatkę - stwierdziła Agatha.

W sąsiednim domu James Lacey chodził niespokojnie z

kąta w kąt.

- Co się dzieje? - spytała Mary.
- Charles Fraith wszedł właśnie do Agathy z torbą.
- I co z tego? James nagle usiadł.
- Nie chcę, żeby Agacie stała się krzywda. Mary

powstrzymała wybuch złości.

- Jestem pewna, że Agatha Raisin jest na tyle dorosła, by

o siebie zadbać.

- Jak zwykle masz rację, Mary. - James westchnął.
Przy Mary, w odróżnieniu do Agathy, mógł się

zrelaksować. Nie nakładała intensywnego makijażu, nie nosiła
żałośnie krótkich spódniczek ani niewygodnych butów na
wysokim obcasie. Nie paliła też jak smok ani nie uganiała się
za mordercami.

Zresztą, ku zdumieniu Jamesa - i wszystkich pozostałych

mieszkańców wioski - Agatha Raisin po prostu go zostawiła.

Na początku sierpnia Agatha zrobiła sobie krótkie,

tygodniowe wakacje na południu Francji. Po powrocie, pod
koniec miesiąca, przeczytała jeszcze raz wszystkie swoje
notatki dotyczące Piddlebury i postanowiła, że musi tam
wrócić. Cieszyła się też, że znalazła wymówkę, aby opuścić
Carsely, w którym rozkwitał romans między Jamesem a Mary.
Przynajmniej tak twierdziło wielu mieszkańców, którzy
opowiadali jej o tym nie bez satysfakcji.

Tym razem Agatha postanowiła zabrać ze sobą Phila

Marshalla. Phil był po siedemdziesiątce i dzięki swoim siwym
włosom oraz łagodnym rysom twarzy potrafił zaskarbić sobie
zaufanie ludzi. Od czasu ostatniej przelotnej wizyty Charlesa
Agatha nie widziała się z nim ani nie miała pojęcia, co u niego
słychać.

background image

Sierpień okazał się koszmarnym miesiącem, w którym

deszcz niemal nie przestawał padać. Jednak w chwili, gdy
Agatha i Phil podjeżdżali na początku września pod pub w
Piddlebury - każde swoim samochodem - pogoda była
łaskawa, słoneczna i ciepła.

- Cóż za urocze miejsce - powiedział Phil. - Od czego

zaczniemy?

- Zostawimy bagaże w naszych pokojach - odparła

Agatha - zjemy coś i zastanowimy się, z kim porozmawiać.

Na ich widok na twarzy Mosesa odmalowało się

zaskoczenie, a następnie nieufność. Agatha poprosiła o dwa
osobne pokoje.

- Nie sądziłem, że pani wróci - przyznał gospodarz.
- Mam nadzieję, że policja przestała już węszyć - odparła

Agatha.

- Nie, wszystko jest już w porządku.
- Jak może pan tak mówić, skoro morderca jest wciąż na

wolności! - uniosła się Agatha.

- Z naszego punktu widzenia tak to właśnie wygląda -

odparł niezrażony Moses, podając jej dwa mosiężne klucze. -
To musiał być jakiś psychopata z zewnątrz, nie z wioski.

Phil spostrzegł, że Agatha szykuje się do dłuższej

wymiany zdań i zakasłał znacząco.

- Agatho, na pewno będzie jeszcze okazja, żeby

podyskutować o tym później..

- Dlaczego mi przerwałeś? - zapytała go Agatha, kiedy

usiedli wreszcie w ogrodzie na tyłach pubu.

- Ponieważ zmarnowałabyś tylko swój cenny czas -

wyjaśnił spokojnie Phil. - Zaczęłabyś przekonywać barmana,
że obcy nie wiedziałby, iż w piwnicy znajduje się wino z
dzikiego bzu i można się tam zakraść, by podrzucić zatrutą
butelkę do skrzynki, ani też, że ofiara napije się akurat w tym

background image

czasie. Moses miał bardzo uparty wyraz twarzy. Od czego
mam zacząć?

- Spróbuj porozmawiać z Adą White. Może uda ci się

wyciągnąć od niej informację, jak zachowuje się w jej
obecności Brian Summer. Ja najpierw odwiedzę Jerry'ego, a
potem pójdę na plebanię. Jeżeli dowiem się czegoś nowego,
zadzwonię do ciebie.

Jerry przywitał się z Agathą.
- Będzie pani bardzo trudno - zaznaczył.
- Trudniej niż w ubiegłym roku?
- O, tak. Wszyscy oswoili się z myślą, że zbrodni dokonał

ktoś z zewnątrz. Ludzie w tej wiosce nie są już tak zżyci jak
dawniej, ale wszyscy jak jeden mąż uczepili się tej hipotezy.

- Myślałam, że ktoś taki jak, powiedzmy, Peter Suncliff

nie podąży za stadem.

- Nie wiem. Dopiero wrócił z wakacji.
- A co z naszą dziedziczką, która twierdzi, że zna

tożsamość mordercy?

- Szczerze mówiąc, to pani Sam najmocniej lansuje teorię

o psychopacie spoza wioski.

- To dziwne. Ciekawa jestem, czy ktoś już ją nastraszył.
- Nie zna pani tej osady. Gdyby było tak, jak pani

podejrzewa, wszyscy wkrótce wiedzieliby, kto i dlaczego jej
groził. Poza tym ludzie są szczęśliwi, że mogą wrócić do
normalności, nie podejrzewając siebie nawzajem i nie tworząc
toksycznej atmosfery. Dlatego uważam, że kontynuowanie
śledztwa nie przysporzy pani sympatii ani popularności.

- A zatem, chce pan, żebym kontynuowała swoją pracę

czy nie?

- Oczywiście, że tak.
- Wystawię panu rachunek tylko za faktycznie

przepracowane godziny.

background image

Jerry splótł swoje wypielęgnowane dłonie jak do

modlitwy.

- Mimo wszystko czuję się nieswojo. Obawiam się, że

gdy zacznie pani znowu przepytywać ludzi, skończy się to
kolejnym morderstwem. Mam tylko nadzieję, że tym razem
nie padnie na panią.

Kiedy Agatha wjeżdżała do wioski, wydała jej się ona

jakby pogrążona w sielankowym śnie. Jasna tarcza słońca
oświetlała domy ze złotego kamienia. Miała właśnie minąć
chatę Glorii, kiedy zauważyła tabliczkę „Na sprzedaż" i
usłyszała jakieś odgłosy dobiegające z wewnątrz.

Zatrzymała się, podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek.

Drzwi otworzyła jej kobieta.

- Słucham? - zapytała.
- Nazywam się Agatha Raisin i zostałam wynajęta, by

dowiedzieć się, kto zamordował Glorię French.

- Jestem jej córką. Mam na imię Tracey. Proszę wejść.

Tracey nie przypominała swojej matki - była szczupła, miała
pociągłą twarz i małe usta.

- Próbuję sprzedać jej meble, ale bez przerwy przychodzą

tu ludzie z wioski i domagają się zwrotu przedmiotów, które
moja matka rzekomo im zabrała i nie oddała. Znając jej
reputację, nie mam innego wyjścia, jak tylko wierzyć im na
słowo. Jutro przyjeżdża ekipa sprzątająca. Z początku
chciałam zostawić wszystko tak jak było, zanim sprzedam
dom, ale mieszkańcy wioski nie przestają mnie nachodzić,
więc postanowiłam sprzedać wszystko.

- Czy odziedziczyła pani dom po matce?
- Ja i mój brat. Zgodnie z wolą zmarłej, mamy podzielić

się majątkiem. Policja chyba już się poddała.

- Och, oni nigdy się nie poddają. Ja również - zapewniła

Agatha. - Może pani będzie w stanie mi pomóc. Skąd ktoś

background image

mógł wiedzieć, że akurat tego ranka, dokładnie o tej porze,
pani matka zejdzie do piwnicy po coś do picia?

- Moja matka miała problem z piciem. Była alkoholiczką.

Potrafiła wprawdzie przez jakiś czas nie pić, ale gdy tylko coś
ją zdenerwowało czy zasmuciło, od razu sięgała po butelkę.

- Zastanawiam się, co takiego mogło wyprowadzić ją z

równowagi tego feralnego dnia - wyznała Agatha.

- Dzwonił do mnie pastor. Powiedział, że moja matka

zaprosiła go wtedy na drinka, ale on wykręcił się od wizyty u
niej. Lecz zanim odłożył słuchawkę, jego żona powiedziała na
głos: „Udało ci się ją spławić?". Pastor bardzo się tym przejął,
ponieważ - jak twierdził - matka zrobiła wiele dobrego dla
kościoła, a ostatnią rzeczą, jaką spotkała ją ze strony plebanii,
była pogarda i afront.

„Ciekawe, czy Clarice Enderbury wiedziała o skłonności

Glorii do picia" - pomyślała Agatha.

Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na

komodzie stojącej pod ścianą. Chociaż nie znała się na
antykach, miała pewien wyjątkowy dar rozpoznawania
wartościowych mebli.

- Nie pozwoli pani chyba ekipie sprzątającej usunąć stąd

tej komody? - upewniła się.

- Dlaczego? To coś cennego?
- Tak mi się wydaje. Nie jestem ekspertem. Agatha

podeszła bliżej i przyjrzała się komodzie.

Była w miękkim odcieniu mahoniu, miała prostokątny

wierzch, owalne mosiężne uchwyty i ozdobne nóżki.

- W ubiegłym roku widziałam coś podobnego w sklepie z

antykami w Stow - on - the - Wold - powiedziała. -
Sprzedawca twierdził, że to Jerzy III i chciał za taką komodę
tysiąc funtów. Proszę zrobić jej zdjęcie i pokazać je
aukcjonerom z Suther's w Mircesterze. Na pewno nie
oddawałabym jej ekipie sprzątającej.

background image

- To dziwne - stwierdziła Tracey. - Matka nigdy nie miała

gustu do takich rzeczy.

- Nie mogła jej przecież od nikogo pożyczyć - odparła

Agatha. - Zresztą, właściciel na pewno by się o coś takiego
upomniał. Decyzja o sprzedaży domu zajęła pani trochę czasu.

- Policja bez przerwy się tu kręciła, więc postanowiłam

usunąć się na bok, dopóki sprawy nie ucichną. Wayne, mój
brat, zostawił mi wolną rękę.

- Czy pani matka wspominała, kto mógł ją tak

nienawidzić, by pozbawić ją życia?

- Od jakiegoś czasu nie utrzymywałyśmy w ogóle

kontaktów. Matka próbowała ingerować w moje małżeństwo.
To było pięć lat temu. Powiedziałam wtedy, że nie chcę jej
nigdy więcej widzieć. Poza tym wyrządziła wielką krzywdę
Wayne'owi, sprzedając firmę za jego plecami, więc i on także
nie chciał mieć z nią do czynienia.

- Czy pani i pani brat macie alibi na dzień, w którym

zginęła wasza matka?

- Oczywiście. Ja byłam na farmie, widzieli mnie sąsiedzi.

Wayne był w tym czasie w fabryce i też ma na to setkę
świadków. Chciałabym tylko, żeby morderca został
schwytany. Dopóki nie pozbędę się tych mebli, a potem nie
zniknę z wioski, nie zaznam spokoju.

Phil siedział w kuchni pani White, popijał kawę i jadł

ciasto biszkoptowe. Kiedy przyjechał, w domu był także mąż
Ady, Keith, lecz niedługo potem pojechał do pracy.

- To musiał być dla pani bardzo trudny czas - zagadnął

Phil.

Oczy kobiety napełniły się łzami. Phil podał jej czystą

chusteczkę, którą Ada wytarła oczy.

- Te pytania zadawane przez policjantów! Zabrali

wszystkie butelki mojego wina i teraz zmarnują się w
policyjnym laboratorium. Wciąż czekam na odszkodowanie.

background image

Ale jeszcze gorsi okazali się dziennikarze. Ci praktycznie

zaocznie mnie skazali. Odwiedził mnie prawnik z Londynu,
który zaproponował, że pozwie gazety w moim imieniu, ale ja
chcę tylko, żeby to wszystko już się skończyło.

- Wydaje mi się, że wytoczenie procesu dziennikarzom to

całkiem niezły pomysł - przyznał Phil. - Zachowała pani kopie
tych doniesień prasowych?

- Nie, spaliłam je.
- Szkoda. Ale jestem pewien, że moja szefowa - pani

Raisin - poleci pani dobrego prawnika.

- Ale ja nie chcę iść do sądu!
- Pani Raisin na pewno wytropi mordercę, a gdy tylko to

się stanie, proszę wziąć adwokata i puścić tych pismaków z
torbami. Zasługuje pani na to, po tym wszystkim, co pani
przeszła.

Zapłakana Ada uśmiechnęła się.
- Nie przypomina pan wcale detektywa.
- I to mi pomaga - odparł Phil. - A teraz zastanówmy się

dobrze. Kto w wiosce chciałby zabić Glorię French?

- Wszyscy mówią, że to musiał być jakiś szaleniec spoza

wioski. Mam nadzieję, że to prawda. Mamy za sobą fatalny
okres, kiedy wszyscy podejrzewali się nawzajem. Na początku
każdy lubił Glorię. Zrobiła tak wiele dla naszego kościoła.
Zawsze zgłaszała się na ochotnika, kiedy trzeba było zawieźć
starsze osoby na zakupy do Mircesteru albo zorganizować
kiermasz tu, na miejscu. Potem jednak stała się, jakby to ująć,
hałaśliwa i arogancka. Ludzie plotkowali, że zagląda często do
kieliszka, ale ja osobiście nigdy nie widziałam jej pijanej, a
Moses w pubie twierdzi, że ilekroć Gloria tam zachodziła,
zawsze zamawiała lemoniadę albo inne napoje
bezalkoholowe. Były natomiast problemy z tymi wszystkimi
rzeczami, które pożyczała i których nie chciała oddać.

- Czy panią o coś poprosiła?

background image

- Chciała zabrać z kościelnego kiermaszu charytatywnego

skrzynkę mojego wina z dzikiego bzu. Odpowiedziałam
stanowczo, że musi za nią zapłacić. Pod koniec dnia szukałam
tego wina - pamiętałam, że włożyłam pod stół karton z
sześcioma butelkami, na zapas. Jednak wino zniknęło!
Zapytałam Glorię, czy to ona je wzięła, ale wszystkiemu
zaprzeczyła.

- Czy ktoś słyszał, jak pani ją oskarża?
- Sądzę, że większość mieszkańców wioski.
- A co z mężczyznami? Czy Gloria miewała romanse?
- Próbowała. Zarzuciła sidła na pastora, ale on był tak

zaaferowany remontem kościoła, że albo tego nie dostrzegał,
albo udawał, że nic się nie dzieje. Jego żona jej nienawidziła.

- A Samantha Framington? Czy to nie ona twierdziła, że

zna tożsamość zabójcy?

- Teraz mówi, że żartowała. Trochę głupi ten dowcip i

niezbyt bezpieczny. A co, jeśli morderca faktycznie jest w
wiosce?

- Co może pani powiedzieć na temat Briana Summera?

Chyba zatrzymał się u pani, prawda?

- Ciągle tu jest, biedaczek.
- Nie wrócił do szkoły?
- Dziennikarze wygrzebali jakąś starą sprawę z

przeszłości - też dotyczącą otrucia - i Brian został ponownie
przesłuchany przez policję. Lekarz wystawił mu
zaświadczenie, że cierpi na depresję i w związku z
powyższym wziął roczny urlop dla podratowania zdrowia.

- Sądziłem, że będzie raczej chciał wyjechać z tej wioski

jak najdalej - zdziwił się Phil.

- To przesympatyczny człowiek. Tutaj jesteśmy na

peryferiach wioski. Lubi chodzić na długie spacery. Uważa, że
to ma na niego leczniczy wpływ.

background image

Agatha poszła na plebanię, ale nikogo tam nie zastała.

Próbowała także dostać się do kościoła, lecz był zamknięty.
Pani Bloxby powiedziała jej, że ostatnio świątynie stały się
celem złodziei.

Poszła więc do sklepu we wsi. W drzwiach minęła się z

Jenny Soper.

- Och, wróciła pani! - zawołała kobieta. - Myślałam, że

już jest po wszystkim.

- Jak może być po wszystkim, skoro morderca nie został

schwytany?

Po chwili dołączył do nich Peter Suncliff.
- Wróciła pani? - zdziwił się.
- Jenny właśnie mówiła, że sądziła, iż sprawa dobiegła

końca - powtórzyła Agatha. - Ale jak może być po wszystkim?
Nikogo nie złapano.

- Od tamtej pory nie wydarzyło się nic złego - upierała się

Jenny. - Prawda, Peterze? Czy to nie oznacza, że mieliśmy do
czynienia z kimś obcym, jakimś szaleńcem?

- Zbrodnia została zbyt dobrze zaplanowana -

odpowiedziała Agatha. - A każdy obcy w takiej małej osadzie
byłby widoczny jak na dłoni.

- Są przecież lasy, w których został otruty Craig Upton -

zaprotestowała Jenny.

- Craig umarł, ponieważ ukradł butelkę wina z mojego

samochodu - powiedziała Agatha. - Czy widzieliście może
Sam Framington?

- Widziałem ją jakiś czas temu, szła w kierunku plebanii -

odparł Peter.

Agatha poczuła nagły niepokój. Dlaczego nikt jej nie

odpowiedział, kiedy zadzwoniła do drzwi plebanii?

Pożegnała się z Jenny i Peterem, po czym pospieszyła z

powrotem w stronę plebanii. I tym razem również nikt jej nie
otworzył, mimo iż pukała i dzwoniła do drzwi.

background image

Przystanęła na moment, nie wiedząc, co robić dalej. Może

wszyscy leżą martwi w ogrodzie? Próbowała powiedzieć
swojej wybujałej wyobraźni, żeby się zamknęła, ale uznała, że
chyba nie zaszkodzi, jeśli obejdzie probostwo od tyłu i zajrzy
do środka. Jednak ścieżka wiodąca wzdłuż muru posesji w
pewnym miejscu była zagrodzona wysoką żelazną bramą z
wiszącą na łańcuchu kłódką. Na sąsiedniej działce stał kościół
i należący do niego cmentarz. Może stamtąd da się zajrzeć do
ogrodu przy plebanii?

Agatha weszła na cmentarz i zaczęła kluczyć wśród

obrośniętych mchem starych nagrobków. Od ogrodu
probostwa oddzielał ją wysoki kamienny mur, o który opierała
się część najstarszych mogił. Jakie to szczęście, że włożyła
dzisiaj buty na płaskim obcasie! Podkasała spódnicę, chwyciła
się kamiennego muru, podciągnęła na rękach i zajrzała na
drugą stronę.

Sam i Clarice siedziały przy ogrodowym stole na tarasie i

raczyły się butelką wina.

Nagle pojawił się Fred, który powiedział:
- Wychodzę do sklepu, a stamtąd wracam prosto do

domu.

- Dobrze - przytaknęła Sam. - Jesteś pewny, że ta okropna

detektyw wyjechała na dobre?

- Pewnie. Arogancka krowa.
W przypływie gniewu Agatha wspięła się na mur z taką

werwą, że potknęła się na szczycie i spadła na drugą stronę,
lądując w gęstej trawie.

Clarice i Sam wpatrywały się w nią w milczeniu. Agatha

pozbierała się, otrzepała, po czym z głupawym uśmiechem
powiedziała:

- Tak sobie pomyślałam, że wpadnę.
- Wtargnęła pani na teren prywatny! - zawołała Clarice. -

Co, do diabła, pani tutaj robi?

background image

- Myślałam, że stało się paniom coś strasznego - skłamała

Agatha. - Sam, słyszałam, że poszła pani na plebanię. A
ponieważ wspominała pani ostatnio, że zna tożsamość
mordercy, miałam powody, by przypuszczać, że to pani będzie
kolejną ofiarą.

- To był tylko żart - odparła ostrym tonem Sam. -

Wszystkim to mówiłam.

Wystraszyła się - pomyślała Agatha.
- Czy ktoś pani groził?
- Nic podobnego!
Na taras wyszedł proboszcz.
- Pani Raisin, co pani tam robi? Proszę tak nie stać jak

kołek. Moja droga Clarice, czy zostało jeszcze trochę wina w
butelce?

- Pani Raisin właśnie wychodzi - wycedziła Clarice,

świdrując Agathę wzrokiem.

- Szczerze powiedziawszy - odparła rezolutnie Agama -

nie miałabym nic przeciwko lampce wina. - To mówiąc,
podeszła do stołu, odsunęła sobie wolne krzesło i uśmiechnęła
się do wszystkich.

- Przyniosę pani kieliszek - powiedziała Clarice,

przyjmując z powrotem maskę żony pastora, i weszła do
domu.

- Ja się zbieram - obwieściła Sam, również wstając od

stołu.

- Cóż za szkoda - powiedziała słodkim głosem Agatha. -

Chciałam zadać pani kilka pytań.

- Nie mam czasu. Naprawdę bardzo się spieszę - rzuciła i

udała się w kierunku drzwi.

- No cóż, pani Raisin - zagadnął niespodziewanego gościa

pastor. - Jak idzie śledztwo?

Clarice wróciła z kieliszkiem, nalała Agacie odrobinę

wina i z impetem postawiła przed nią szkło.

background image

- Ostrożnie, kochanie - upomniał ją delikatnie duchowny.
- Przepraszam - wymamrotała Clarice.
- Zastanawiam się, dlaczego wszyscy w wiosce chcą

wierzyć, że zbrodni dokonał jakiś szaleniec z zewnątrz.

Pastor wydawał się zaskoczony tym stwierdzeniem.
- Pierwsze słyszę. A ty, Clarice?
- Wydaje mi się to najsensowniejszym wytłumaczeniem -

powiedziała Clarice. - W wiosce zapanował spokój i nikt już
nie sprawia kłopotów.

- Nie nazwałabym morderstwa kłopotem.
- Dokładnie - zgodził się pastor. - Ale jak możemy pani

pomóc?

Agatha była sfrustrowana. Zwróciła się do Clarice:
- W dniu, w którym Gloria została zamordowana, była

pani z tyłu jej domu. Nikogo pani nie widziała?

- Jak to? - zdumiał się pastor. - Przecież odwołałem naszą

wizytę u niej.

- Pod wpływem impulsu zapragnęłam odzyskać naszą

misę Crown Derby - odpowiedziała Clarice, mierząc Agathę
jadowitym spojrzeniem. - Powiedziałam pani, że usłyszałam
odgłosy, na podstawie których wydawało mi się, że Gloria
uprawia z kimś seks.

- Moja droga! Dlaczego nic mi o tym nie mówiłaś? Czy

policja wie?

- Nie chciałam przeszkadzać - odparła Clarice. - To

znaczy, nie widziałam nikogo ani nie słyszałam nic, poza tymi
dźwiękami.

- Ale mogłaś przecież ją uratować! - zawołał pastor. - I

skąd, na Boga, przyszło ci do głowy, że Gloria może uprawiać
z kimś seks?

- Zawsze uganiała się za facetami - powiedziała chmurnie

Clarice. - Wystarczyło spojrzeć, w jaki sposób odnosi się do
ciebie, Guy.

background image

Jej mąż sprawiał wrażenie autentycznie zszokowanego.
- Jestem przekonany, że tak ci się tylko zdawało -

powiedział. - Nic takiego nie zauważyłem.

- Ty nigdy nic nie zauważasz - odparła gorzko Clarice.
Znudzona Agatha doszła do wniosku, że nie dowie się

tutaj nic ciekawego, bez względu na to, ile jeszcze czasu
spędzi na plebanii. Poprosiła jednak Clarice, by zastanowiła
się jeszcze raz, czy nic podejrzanego nie zwróciło jej uwagi.

Kiedy opuściła probostwo, zadzwoniła do Phila, który

powiedział, że właśnie wrócił i czeka na nią w ogrodzie na
tyłach gospody, jeśli ma ochotę wysłuchać jego raportu.

Agatha w pośpiechu wróciła do pubu i znalazła Phila

siedzącego w cieniu wiązu i popijającego lemoniadę.

Kiedy Phil opowiedział jej, że Brian Summer jest nadal w

wiosce i zatrzymał się na dłużej u Ady White, Agatha
rozchmurzyła się. Mimo iż nie chciała się do tego przyznać
nawet sama przed sobą, cały czas szukała czegoś, co
pozwoliłoby jej przestać myśleć o Jamesie i Mary, którzy
zostali w Carsely.

Mary wyjechała w odwiedziny do krewnych

mieszkających w Deale, zaś James miał udzielić wywiadu
lokalnej gazecie. Nienawidził tego, ale zdawał sobie sprawę,
że musi nadać swoim książkom jak największy rozgłos. Po
wyjściu z redakcji postanowił, że wpadnie do agencji
detektywistycznej i zobaczy, czy uda mu się wyciągnąć Toni
na kolację. Wydawało mu się, że dziewczyna powinna trochę
się rozerwać. Była siódma wieczorem, ale wiedział, że panna
Gilmour często pracuje do późna.

Rzeczywiście zastał ją w biurze. Toni odparła, że z

przyjemnością zje z nim kolację. Simon także siedział przy
swoim biurku. Gdy wychodzili, James odwrócił się i
zdziwiony zauważył, że ten spogląda na niego spode łba.

background image

Przystanął na moment na schodach wyjściowych, bo coś
przyszło mu do głowy.

- Może powinienem wrócić i zaproponować Simonowi,

by do nas dołączył?

- Nie, proszę - odpowiedziała Toni. - Spędzam z

Simonem większość dnia i mam go już dosyć.

- Gdzie chciałabyś coś zjeść?
- Pogoda jest wciąż cudowna. Wszystko mi jedno, byle

można było usiąść na zewnątrz.

- W Hotelu George jest kilka stolików na tarasie.

Zobaczmy, czy mają coś wolnego.

Niedługo potem siedzieli już na tarasie wychodzącym na

hotelowy ogród.

Kiedy zamówili jedzenie, Toni z westchnieniem oparła się

na krześle.

- To bardzo miło z twojej strony. Może powinnam była

pójść do domu i przebrać się w coś bardziej eleganckiego.

- Wyglądasz świetnie - powiedział James i rzeczywiście

tak uważał. Blond włosy Toni urosły i nosiła je rozpuszczone.
Miała na sobie niebieską dżinsową koszulę, która pasowała
kolorem do jej oczu, krótką spódniczkę z tego samego
materiału oraz sandały na płaskim obcasie.

- Jak się miewa Mary? - spytała Toni.
- Wyjechała do krewnych. A ja właśnie z trudem

przetrwałem wywiad dla gazety i miałem ochotę się odprężyć.
A jak sobie radzi Agatha?

- Pojechała do Piddlebury z Philem. Nie miałam jeszcze

od niej żadnych wieści.

- Luke nie sprawiał ci już problemów?
- Żadnych. Ale i tak nie mogę tego zrozumieć. Jestem

całkiem niezłym detektywem i na ogół potrafię dobrze ocenić
ludzi. Chyba że w grę wchodzą starsi mężczyźni...

background image

- Jeżeli znów jakiś wpadnie ci w oko, przyprowadź go do

wujka Jamesa, a ja go zlustruję dla ciebie.

- Dzięki, na pewno skorzystam.
- Powiedz, nad czym obecnie pracujesz?
Toni opowiadała przez całą kolację. James obserwował ją

i nie był zaskoczony, że starsi faceci mieli do niej słabość.
Była świeża i śliczna.

W trakcie rozmowy Toni zdała sobie sprawę, że James - z

błękitnymi oczami i opaloną cerą - jest naprawdę przystojny.
Oboje powoli delektowali się kawą, nie chcąc jeszcze kończyć
tego wieczoru.

W końcu Toni powiedziała:
- Dzięki za kolację. Było wspaniale. Kiedy wraca Mary?
- Nieprędko - odparł James. - Choć w sobotę miała

poprowadzić loterię podczas festynu w naszej wiosce, ale
wygląda na to, że sam będę musiał się tym zająć.

- Wiesz co? - zastanowiła się Toni. - Może przyjdę i ci

pomogę.

- Naprawdę? Byłoby świetnie.
Simon gapił się tępo w ekran telewizora w swoim

mieszkaniu. Kusiło go, żeby zadzwonić do Agathy i donieść
jej, że James zabrał Toni na kolację. Ale jego koleżanka
wpadłaby w furię, zresztą podobnie jak James. Odpuścił więc,
ale przysiągł sobie, że będzie miał na nią oko.

Agatha zobaczyła Petera Suncliffa siedzącego przy stoliku

i podeszła do niego.

- O co chodzi tym razem? - spytał z rozdrażnieniem.
- Okazało się, że Gloria miała problem z alkoholem, ale

piła tylko wtedy, gdy coś wytrąciło ją z równowagi. Czy tego
dnia, kiedy została zamordowana, oprócz kłótni z Jenny
wydarzyło się jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?

- Miał wtedy miejsce drobny incydent ze starą panią

Tripp - odparł niechętnie Peter. - Gloria powiedziała pod

background image

adresem Jenny coś przykrego na temat menopauzy, na co pani
Tripp wtrąciła, że Jenny jest za młoda na menopauzę, w
przeciwieństwie do Glorii. Nie pamiętam już dokładnie
przebiegu całej rozmowy.

Agatha wróciła do Phila i opowiedziała mu, czego się

przed chwilą dowiedziała.

- Dobra - powiedział. - Powinniśmy ją odwiedzić. Agatha

wiedziała, że staruszka najpewniej zażąda od nich najpierw
przeczytania jej na głos fragmentu jakiegoś romansu.

- Ty idź - zwróciła się do Phila. - Jestem pewna, że

będziesz wobec niej delikatniejszy.

- A ty co będziesz robić w tym czasie?
- Przejrzę jeszcze raz moje notatki i sprawdzę, czy czegoś

nie przeoczyłam.

- W porządku - zgodził się Phil, zastanawiając się jednak,

dlaczego Agatha sprawia wrażenie, jakby chciała coś przed
nim ukryć.

Agatha odprowadziła wzrokiem odchodzącego

pracownika. W ten skwar miał na sobie bawełnianą koszulę
oraz szare drelichowe spodnie. Jego siwe włosy były gęste i
wyglądały na zdrowe. To niezwykłe, zważywszy na jego wiek
- pomyślała, po czym przypomniała sobie z pewnym żalem, że
Phil nie pali, a pije tylko okazjonalnie.

- Pan jest tym drugim detektywem. - Pani Tripp

rozpoznała Phila, otwierając mu drzwi. - Proszę wejść.

Phil podążył za nią do zagraconego salonu.
- Proszę usiąść - poleciła pani Tripp - i poczytać mi

książkę.

- Chciałbym zadać pani kilka pytań - odezwał się

niepewnie Phil.

- Najpierw proszę czytać - to mówiąc, podała mu książkę

zatytułowaną „Pożądanie Debory". - Strona pięćdziesiąta -
rozkazała.

background image

Phil poczuł się jak w pułapce. W małym pokoju było

gorąco jak w saunie. Słońce odbijało się w srebrnych ramkach
licznych fotografii.

Otworzył książkę i zaczął czytać:
- Markiz Dulwater nachylił się nad skuloną sylwetką

Debory. „Pocałuj mnie!" - zażądał. „Nie mogę" - zaszlochała
Debora. „Chcesz wziąć mnie siłą, bo jestem biedna!"

Wtem rozległo się chrapanie.
Phil podniósł wzrok znad książki. Pani Tripp zasnęła w

najlepsze. Wstał, żeby wyjść, ale pani Tripp otworzyła oczy.

- Czytał mi pan? - zapytała.
- I to całkiem sporo - odpowiedział Phil, mając nadzieję,

że staruszka mu uwierzy.

- Proszę usiąść - poleciła pani Tripp. - Co chciałby pan

wiedzieć?

- Czy domyśla się pani, kto mógł dokonać tych zbrodni?
- Mówiłam już, że to jakiś wariat spoza wioski.
- Wcześniej mówiła pani... - Phil sięgnął do notatek - że

sprawcą jest żona pastora.

- Tak myślałam, ale myliłam się.
- Proszę posłuchać - ciągnął dalej cierpliwie detektyw. -

Jak ktoś spoza wioski mógłby ukraść wino pani White i
podmienić je na zabójczą mieszankę liści rabarbaru i sody?

- Ci maniacy potrafią być bardzo przebiegli.
- Naszym zdaniem to jednak ktoś z wioski. Ma pani jakieś

przypuszczenia, kto to mógł być?

- Nie, marnujecie tylko swój czas. I cieszy mnie to!

Proszę się zastanowić. Jeżeli morderca to ktoś z wioski,
jesteście następni w kolejce - staruszka zarechotała
nieprzyjemnie, wysyłając w stronę Phila obłok nieświeżego
oddechu.

Agatha doszła do wniosku, że jeżeli Brian Summer

wyjdzie na spacer, skieruje się zapewne do lasu. Podjechała

background image

więc na skraj zagajnika, wysiadła z samochodu i zaczęła dalej
iść pieszo. Chłodna zieleń koiła jej zmysły. Nie spodziewała
się, że spotka w lesie Briana, ale pomyślała, że lepsza taka
aktywność niż żadna. Jeżeli nie natknie się na niego, pojedzie
na farmę i zobaczy, czy pani White pozwoli jej zaczekać na
Briana.

Po półgodzinie uznała, że pora wracać i miała już

zawrócić, gdy nagle jej oczom ukazała się polana, a na niej na
zwalonym pniu drzewa siedział Brian Summer i czytał
książkę. Zobaczył ją, zerwał się na równe nogi i stał tak,
gotów w każdej chwili do ucieczki.

- Zastanawiałam się, dlaczego postanowił pan zostać w

wiosce. - Agatha podeszła do niego.

Mężczyzna usiadł z powrotem, wyraźnie zrezygnowany.

Agatha przycupnęła obok. Był tak przystojny, jakim go
zapamiętała - wysoki, dobrze zbudowany, z bujną czupryną
siwych, gęstych włosów.

- Po tych wszystkich przesłuchaniach zacząłem cierpieć

na depresję. Policja wygrzebała tę starą sprawę z nastolatką,
która zmarła na imprezie. Wiedziała pani o tym? - Tak.

- Lekarz wypisał mi zwolnienie. Tu jest tak spokojnie. To

jedna z ostatnich wiosek w Cotswolds, która wydaje się
odcięta od reszty świata.

- Ale tutaj?! Dlaczego akurat tutaj? Mamy przecież dwa

nierozwikłane morderstwa.

- Czuję, że z tych wszystkich ludzi akurat ja nie mam się

czego obawiać ze strony zabójcy.

- Dlaczego?
- Nie znałem Glorii French. Nie mam pojęcia, kto może

być mordercą.

Brian miał na sobie szorty. Agatha ukradkiem rzuciła

okiem na jego silne, umięśnione nogi.

- Może zjemy dzisiaj razem kolację? - zaproponowała.

background image

- To bardzo miło z pani strony. - Brian wstał jednym

płynnym ruchem. - Ale w tej chwili wolałbym naprawdę
zostać sam.

Żegnaj, Greto Garbo - wymamrotała Agatha do

obojętnych drzew, obserwując Briana, który oddalał się
pospiesznie, aż w końcu zniknął między krzakami.

W gospodzie spotkała się z Philem, który wracał właśnie

od pani Tripp.

- Nie dowiedziałem się niczego nowego - przyznał. - Ta

kobieta nie ma o niczym bladego pojęcia. To tylko niezbyt
rozgarnięta staruszka. W dodatku śmierdzi.

- Mnie też nie poszczęściło się z Brianem - powiedziała

Agatha, mając na myśli coś więcej niż tylko śledztwo. -
Napijmy się herbaty i zastanówmy się, z kim teraz możemy
porozmawiać.

Popijając herbatę w ogrodzie, Agatha i Phil wymienili się

notatkami.

- Uważam, że powinniśmy razem odwiedzić Sam -

stwierdziła. - Moim zdaniem ona coś ukrywa.

Dopili herbatę i poszli do domu dziedziczki.
- W Carsely jest dzisiaj festyn - powiedział Phil.
- Mają piękną pogodę.
James i Toni świetnie się bawili, wspólnie obsługując

loterię.

- W tym roku mamy mnóstwo nagród - powiedział James.

- Zazwyczaj przynoszą jeszcze raz wszystkie śmieci, które
wygrali rok temu. Kupi pani los, pani Arnold?

Najbardziej złośliwa mieszkanka wioski kupiła kupon, a

Toni zakręciła kołem szczęścia.

- Wygrała pani nagrodę - powiedziała. - Numer

osiemdziesiąt trzy.

- Marna puszka sardynek - mruknęła pani Arnold.
- Kutwy.

background image

Simon obserwował Toni zza stoiska z używanymi

książkami. Długie włosy, które rozpuściła luźno na ramiona,
lśniły w słońcu. Śmiała się z czegoś, co mówił James. Jej
krótkie szorty odsłaniały zgrabne, opalone nogi. Białą koszulę
przewiązała sobie w pasie.

Wyglądali na zadowolonych ze swojego towarzystwa.

Dzięki Bogu, że James jest taki stary - pomyślał Simon. Musi
być po pięćdziesiątce, a Toni nie skończyła jeszcze
dwudziestu lat. Wtedy przypomniał sobie, że dziewczyna ma
słabość do starszych mężczyzn, ale zaraz odsunął od siebie tę
myśl. James zawsze był dla Toni niczym wujek.

Simon nie chciał, żeby ktoś przyłapał go na podglądaniu.

Postanowił wrócić do Mircesteru. Toni zaparkowała swój
samochód przy rynku. Poczeka tam na nią wieczorem i zapyta,
czy nie ma ochoty na drinka.

Pani Bloxby, obsługująca na stoisku z ciastami, poczuła

niepokój na widok Jamesa i Toni. Wiedziała, że Toni jest
kompletnie nieświadoma swojej urody. Nagle zapragnęła,
żeby Mary Gotobed wróciła jak najszybciej do wioski.

Pod koniec dnia James zwrócił się do swojej towarzyszki:
- Pozbyliśmy się już prawie wszystkiego. Pastor robi dziś

za skarbnika. Zaniosę mu pieniądze. Chcesz już wracać?

- Pomogę ci poskładać stoisko - powiedziała Toni. - Mam

jeszcze czas.

- Trudna randka wieczorem?
- Samotna randka - doprecyzowała Toni. - W kinie

studyjnym grają „Artystę", to taki nowy francuski film.

- Nigdy go nie widziałem - przyznał James. - Wiesz co,

zrobimy tak: zabiorę cię na ten film w ramach podziękowań za
pomoc, a potem możemy coś zjeść.

Simon widział, jak Toni podjeżdża i parkuje przy rynku.

Ku swojej konsternacji, chwilę później zobaczył, że obok jej
samochodu zatrzymuje się James. Oboje wysiedli i poszli

background image

gdzieś razem. Simon ruszył w ślad za nimi. Zobaczył, że
wchodzą do kina studyjnego. Przez chwilę myślał o tym, żeby
też kupić bilet, ale uświadomił sobie, że jeśli Toni go zobaczy,
domyśli się, że ją śledzi.

Wrócił więc do biura, usiadł przy komputerze i wysłał

maila Agacie: „U nas cisza i spokój. Co u ciebie? Toni i James
obsługiwali razem loterię podczas dzisiejszego festynu w
Carsely, a teraz poszli do kina. Miło widzieć, że James tak
troskliwie się nią opiekuje. Simon".

Agatha i Phil wrócili do domu dziedziczki. Próbowali już

wcześniej, ale nie zastali nikogo. Tym razem drzwi otworzył
im Fred. Wpatrywał się w nich przez dłuższą chwilę, po czym
wzruszył ramionami i wszedł z powrotem do domu,
zostawiając jednak otwarte drzwi. Agatha i Phil zawahali się
przez moment, ale w końcu poszli za nim. Usłyszeli głos
Freda w salonie: „Ta stara, wredna krowa wróciła", po którym
nastąpiła rozdrażniona odpowiedź Samanthy: „Nie mogłeś się
jej pozbyć?".

Agatha weszła do salonu, Phil podążał za nią jak cień.
- O co znów chodzi? - spytała nadąsana Sam. - Mam już

dość odpowiadania na pytania.

- Mam przeczucie, że pani coś wie - powiedziała Agatha.

- I nie chce nam pani powiedzieć.

- Gdybym cokolwiek wiedziała, powiedziałabym policji.

Wam nie mam już nic do dodania - odparła Sam. - Proszę stąd
wyjść.

- Nadal uważam, że ona coś wie - zżymała się Agatha. -

Ale dobra, zjedzmy kolację, a potem zaplanujemy jutrzejszą
kampanię.

Weszła na górę do swojego pokoju, żeby wziąć kurtkę,

ponieważ wieczory robiły się już chłodne. Liście na drzewie
za oknem pożółkły na brzegach, co niechybnie zwiastowało
jesień. Złą pogodę, mroczne noce i świadomość nieuchronnie

background image

upływającego czasu dla prywatnej detektyw, która czuła się
wtedy wyjątkowo staro. Zabrała ze sobą na dół do restauracji
mały laptop.

- Co podają? - spytała Phila.
- Standardowe żarcie barowe - odparł Phil. - Chociaż

dzisiaj wieczorem serwują akurat stek i cynaderki zapiekane w
cieście. Może chcesz wejść do środka? Na dworze nie jest już
ciepło.

- Lubię rześkie powietrze - powiedziała Agatha.
- Zjem cynaderki i wypiję lampkę wina. - To mówiąc,

zapaliła papierosa i otworzyła komputer.

Przeczytała maila od Simona i zmarszczyła gniewnie brwi.
- Toni obsługiwała razem z Jamesem loterię na festynie -

zrelacjonowała Philowi - a potem poszli do kina i na kolację.

- Mary wyjechała na jakiś czas - powiedział Phil.
- Nie widzę w tym nic zdrożnego. Martwię się raczej o

młodego Simona. Wygląda na to, że ją śledzi.

Agatha była jednak poważnie zaniepokojona. Znała

słabość młodej Toni do starszych facetów. Ale przecież James
nigdy nie mógłby... Czyżby?

Z zamyślenia wyrwało ją wycie syren. Wybiegła z pubu

razem z Philem. Przed domem pani Tripp z piskiem
hamulców zatrzymała się karetka oraz radiowóz. Wokół
zaczęli gromadzić się pierwsi gapie.

Wśród nich stała żona pastora, blada jak kreda.
- Co się stało? - spytała ją Agatha.
- Pani Tripp poprosiła, żebym jej poczytała - zaczęła

Clarice. - Gdy wychodziłam, zażyczyła sobie kieliszek tego
okropnego likieru czekoladowego, który tak lubi.

Nalałam jej, a potem wyszłam. Byłam już przy bramie,

kiedy usłyszałam te straszne odgłosy. Wbiegłam do środka.
Pani Tripp jęczała, trzymając się za brzuch. W pokoju

background image

panował straszliwy smród. Od razu zadzwoniłam po
pogotowie.

- Dlaczego nie pomogła jej pani, będąc w środku? -

spytała Agatha.

- Ja... nie mogłam - zająknęła się Clarice. - Nie... nie

wiedziałam... co robić. Musiałam stamtąd wyjść... Ten
potworny fetor...

Ludzie stojący przed domem umilkli na widok pani Tripp

wynoszonej na noszach. Staruszka wyglądała jak małe
dziecko.

Jakaś kobieta w policyjnym mundurze podeszła do żony

pastora.

- Musi pani pójść z nami.
- Ale mój mąż...
- Powiem Guyowi - uspokoiła ją Agatha.
Pastor w pośpiechu przyjechał pod dom pani Tripp, akurat

w chwili, kiedy jego żonę odwożono na komisariat. Na
miejsce przyjechali biegli sądowi, a wraz z nimi Wilkes, Alice
i Bill Wong.

Agatha podeszła do niego.
- Pańska żona została zabrana na przesłuchanie -

wyjaśniła.

- Ale dlaczego? Co tu się stało? Agatha zrelacjonowała

mu pokrótce.

- Muszę niezwłocznie udać się na komendę - powiedział

Guy Enderbury. - Moja biedna żona....

Agatha czekała i czekała, aż nad wioską ukazał się chudy

księżyc w nowiu. Tłum przed domem cały czas gęstniał. „To
pewnie znów ten truciciel" - odezwał się ktoś i wśród ludzi
dało się wyczuć przerażenie.

Gdzieś w tym tłumie musi być morderca - pomyślała

Agatha. Uważnie przyglądała się twarzom, ale w ciemności
trudno było cokolwiek dostrzec. Ku wściekłości policji, na

background image

miejsce przyjechała ekipa telewizyjna i wkrótce cała okolica
była skąpana we fluorescencyjnym, niebieskim świetle.
Dziennikarzom nakazano spakować się i natychmiast
wyjechać, ale zanim to się stało, Agatha zlustrowała szybko
stojących wokół gapiów. Sam i Fred stali z boku, na ich
twarzach malowała się obojętność. Jenny trzymała się blisko
Petera Suncliffa, jakby szukając u niego wsparcia. Do Agathy
podszedł Jerry Tarrant.

- To straszne - powiedział. - Ale przynajmniej ci wszyscy

ludzie zdadzą sobie sprawę, że mamy do czynienia z mordercą
mieszkającym w naszej wiosce.

Podeszła do nich sierżant Alice Peterson.
- Panie Marshall... - zwróciła się do Phila. - Podobno

widziano, jak wcześniej wchodził pan do domu pani Tripp.
Wracamy na komendę, zostawiając tutaj ekipę
dochodzeniową. Pan uda się z nami.

- Jedź - Agatha zwróciła się do Phila. - Ja pojadę za

wami.

Agatha zaparkowała samochód na rynku przed komendą

policji. Zadzwoniła do Patricka i opowiedziała mu, co się
stało.

- Sprawdź, czy możesz ustalić w miarę szybko, czym ją

otruto - powiedziała. - Wiem, że to trochę trwa, ale zazwyczaj
mają od razu jakąś wstępną hipotezę.

Rozłączyła się i miała właśnie wysiąść z samochodu,

kiedy nagle zobaczyła Jamesa i Toni, którzy przechodzili
przez rynek. Dziewczyna śmiała się z czegoś, co powiedział
James, a on patrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem. Cała
scena rozgrywała się w świetle wysokich ulicznych latarni,
ustawionych wokół parkingu.

Agatha chciała już wysiąść z samochodu i zrobić im

awanturę, ale w ostatniej chwili opadła na fotel kierowcy. O
Boże - pomyślała. Co ten James sobie wyobraża?

background image

Para dotarła do końca rynku i skręciła w jedną z

wybrukowanych uliczek, która prowadziła do mieszkania
Toni. Zapominając w jednej chwili o Philu, Agatha wysiadła z
samochodu i rzuciła się w pogoń za nimi.

Mieszkanie dziewczyny znajdowało się na pierwszym

piętrze w starej kamienicy. Agatha stanęła w ciemności
między dwiema latarniami ulicznymi po drugiej stronie ulicy i
spojrzała w okna salonu Toni.

W palącym się w pomieszczeniu świetle widać było

Jamesa, który coś mówił. Toni pojawiła się z butelką wina i
dwoma kieliszkami. Potem zniknęli z widoku - widocznie
usiedli.

Agatha poczuła, jak przeszywa ją fala intensywnych

emocji: samotność, zazdrość i smutek.

Wtedy przypomniała sobie, po co przyjechała do

Mircesteru: Muszę myśleć o tym, co mogę zrobić.

W komendzie policji usiadła w recepcji i wysłała maila do

Charlesa: „Pomocy! Wygląda na to, że James ma romans z
Toni. Wiesz coś na ten temat? Uściski. Agatha".

Po półgodzinie zadzwonił jej telefon. Po drugiej stronie

usłyszała głos Patricka.

- Jestem w szpitalu - powiedział. - Udawałem, że

odwiedzam kogoś z rodziny i poszedłem tam, gdzie leży ta
staruszka. Pilnujący jej pokoju policjant rozpoznał mnie.
Spytałem go, jak się czuje pacjentka, a on odpowiedział, że
dostała dużą dawkę środka na przeczyszczenie. Ja na to, że
zdiagnozowali to bardzo szybko, na co on odparł, że wydają
się niemal pewni, kto jej to zrobił.

- To pewnie Clarice, żona pastora - powiedziała Agatha.
- Tak, uważają, że to ona jest mordercą.
- To dziwne, że truciciel podał starszej pani jedynie

środek na przeczyszczenie.

- Pani Tripp jest stara i samo odwodnienie mogło ją zabić.

background image

- Ale przecież to Clarice zadzwoniła po karetkę.
- Jeśli dowiem się czegoś więcej, odezwę się - powiedział

Patrick i rozłączył się.

Po kolejnej półgodzinie pojawił się Phil.
- Ależ mnie wymaglowali! - zawołał. - Prawie sam

uwierzyłem, że ją otrułem.

Agatha opowiedziała mu, czego dowiedziała się od

Patricka.

- To dziwne - skomentował. - Jeżeli rzeczywiście chciała

ją zabić, powinna wsypać jej do drinka coś mocniejszego, po
czym ulotnić się, a już na pewno nie dzwonić po pogotowie.

- Teraz ma już prawnika. Pewnie nie będą mogli jej

zatrzymać - powiedziała Agatha. - Jeżeli sama się nie przyzna,
to wątpię, by znaleźli jakikolwiek dowód, że to właśnie ona
podała pani Tripp środek na przeczyszczenie. Staruszka mogła
to zrobić sama i przedawkować.

Agatha zadzwoniła znowu do Patricka.
- Dowiedziałeś się może, czy pani Tripp nie wzięła sama

środka na przeczyszczenie?

- Jeszcze nie. Spróbuję rano.
Mijały kolejne godziny. Na zewnątrz zaczynało już świtać.

Phil zasnął, ale Agatha była zbyt wzburzona myślami o
Jamesie i Toni.

Wreszcie pojawiła się Clarice, z zaczerwienionymi od

płaczu oczami, wspierając się na ramieniu męża. Policjant
zaproponował im odwiezienie do domu, ale pastor szorstko
odmówił i powiedział, że zrobi to ich prawnik.

- Clarice... - zaczęła Agatha, podchodząc do niej.
- Proszę zostawić mnie w spokoju! - krzyknęła żona

pastora, wyprowadzana z budynku przez swojego męża i
wynajętego prawnika.

background image

Nagle w recepcji zrobiło się jasno od fleszy

fotoreporterów czekających na zewnątrz. Phil obudził się i
spytał:

- Co teraz?
- Ty jedź do szpitala. Powiedz, że jesteś siostrzeńcem

pani Tripp i przyjechałeś ją odwiedzić.

- Nic z tego. - Phil pokręcił głową. - Pani Tripp nigdy nie

wyszła za mąż. Policjant powie jej, że przyszedł do niej
siostrzeniec, a ona zaprzeczy, by kiedykolwiek miała
siostrzeńca. Będę miał kłopoty.

- Dobrze - westchnęła Agatha. - W takim razie wracamy

do wioski. Cóż za zmarnowana noc.

Wyszli z budynku komendy policji. Dziennikarze już

zniknęli. Agatha stanęła nagle na schodach jak wryta. James
Lacey szedł w kierunku swojego samochodu.

Agatha pobiegła prosto do niego. James usłyszał jej kroki i

obrócił się, zaskoczony.

- Agatha! Co ty tu...
Nie dane mu było jednak dokończyć zdania, bo Agatha

uderzyła go na odlew w twarz. James złapał ją za ręce i
wykręcił je do tyłu.

- Co w ciebie wstąpiło, do cholery!
- Spędziłeś noc z Toni! - wrzasnęła Agatha.
- Spędziłem noc u Toni na kanapie, ponieważ byłem

wstawiony i chciałem - wytrzeźwieć, zanim znów siądę za
kółkiem. Poza tym, co cię to obchodzi?

- Znasz słabość Toni do starszych mężczyzn. Chcesz ją

uwieść!

- Chcę się stąd wydostać, wrócić do domu, wziąć prysznic

i ogolić się. A potem zamierzam oświadczyć się Mary
Gotobed, która wraca dziś rano. - To mówiąc, puścił Agathę i
cofnął się o krok. - Na przyszłość pilnuj swojego nosa.

background image

- Chodź - powiedział cicho Phil, ciągnąc delikatnie

przełożoną za ramię.

Agatha pozwoliła zaprowadzić się do samochodu. Nagle

poczuła się zmęczona i stara. Miała ochotę się rozpłakać.

Nieco później James wystroił się, wsunął do kieszeni

pierścionek z diamentem i pojechał po Mary, by zabrać ją do
restauracji w Broadway. Gdy znów ją zobaczył, poczuł w
sercu ukłucie zaskoczenia, a do jego głowy wkradła się
zdradliwa myśl, że Mary wygląda, no cóż, niezbyt elegancko.

Uprzedził ją wcześniej, że to będzie wyjątkowy obiad, a

ona nawet się nie umalowała. Miała na sobie wypłowiałą
zieloną bluzkę, obwisły szary sweter oraz wełnianą spódnicę.

Na miejscu, w restauracji w Broadway, James rozłożył

sobie na kolanach serwetkę i wyjrzał przez okno. Zaczął padać
deszcz - solidna, przemaczająca wszystko mżawka.

- Mam nadzieję, że zabrałaś parasol - zwrócił się do

Mary.

Zadowolona z siebie Mary poklepała się po głowie, na

której zrobiła sobie trwałą i zakręciła włosy w loki.

- Miałam przeczucie, że to jakaś specjalna okazja
- powiedziała - więc poszłam do fryzjera. W torebce mam

plastikowy worek. Ale powiedz lepiej, co porabiałeś pod moją
nieobecność.

- Nic specjalnego - odparł James, próbując wyprzeć z

głowy obraz roześmianej twarzy Toni. To okropne

- pomyślał. Stałem się starym zbereźnikiem. Nie mogę się

z nią więcej spotykać.

James i Mary zamówili jedzenie. Mary opowiadała z

uprzejmością o swojej starej matce, która, jak na jej wiek,
trzymała się zaskakująco dobrze. Tymczasem James cały czas
walczył z myślą, że oto znalazł się w pułapce.

background image

To wszystko wina Agathy - pomyślał. Przez nią

przyzwyczaiłem się do wzlotów i upadków oraz do różnych
przygód.

Czuł w kieszeni ciążący mu pierścionek. Gdy

odprowadzał Mary do samochodu, włożyła na głowę
plastikowy worek. Wydawało mu się, że jest nim
rozczarowana.

Jednak pierścionek nie opuścił jego kieszeni....
Agatha i Phil zdrzemnęli się trochę, po czym spotkali się,

by przedyskutować kolejne kroki.

- Jestem pewna, że nie uda nam się zbliżyć do Clarice
- powiedziała Agatha. - Ona i Sam wydają się być blisko

związane.

- Pewnie każe temu okropnemu Fredowi mówić, że nie

ma jej w domu.

- Racja. Ale zaparkujemy trochę dalej i poczekamy, może

gdzieś wyjdzie.

- Agatho, czy mogę coś powiedzieć?
- Jeżeli to dotyczy Jamesa Laceya, to zapomnij! - rzuciła

Agatha.

Wyszli z gospody, wsiedli do samochodu Agathy i

podjechali kawałek, zatrzymując się przed wjazdem na
posesję. Zaparkowali w cieniu rozłożystego jaworu.

- Pada - powiedziała posępnym głosem. - Ładna pogoda

nie mogła trwać bez końca.

- Idzie Fred - zauważył Phil. - Nie musisz się chować,

poszedł w drugą stronę - dodał zaraz.

- Teraz, kiedy zniknął na końcu ulicy - powiedziała

Agatha - możemy równie dobrze sami sprawdzić, czy
dziedziczka otworzy nam drzwi.

Zadzwonili, potem zapukali i czekali cierpliwie. W końcu

drzwi otworzyły się i Samantha zmierzyła ich wzrokiem.

background image

Widać było, że zastanawia się, czy nie zatrzasnąć im drzwi
przed nosem, ale tylko wzruszyła ramionami.

- Wejdźcie.
Usiedli jak zwykle w salonie.
- O co chodzi tym razem? - spytała Sam.
- Czuję, że pani coś wie, coś w sobie skrywa -

powiedziała Agatha. - Pytałam już panią o to wcześniej.

- Dajcie mi wreszcie spokój! - wykrzyknęła Sam.
- Nie mam pojęcia, o co wam chodzi.
- Czy była pani w pobliżu chaty pani Tripp, zanim

staruszka zachorowała? - spytał Phil.

Jego łagodny głos i nienaganne maniery zdawały się

uspokajać nieco dziedziczkę.

- Nie. A co z nią - nie żyje?
- Żyje - odparł Phil. - Wygląda na to, że ktoś wsypał jej

do drinka dużą dawkę środka na przeczyszczenie.

- Naprawdę? Ta stara prukwa zawsze miała gówniane

szczęście - zarechotała Sam.

- Nie ma się z czego śmiać - wtrąciła surowym tonem

Agatha. - W jej wieku to mogło ją zabić.

- No cóż, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Pewnie

któryś z wieśniaków miał już dość zmuszania go do czytania
jej na głos.

- Myśli pani, że Clarice mogła mieć z tym coś

wspólnego? - naciskała dalej Agatha. - Jesteście
przyjaciółkami, nieprawdaż?

- Owszem, jestem jej przyjaciółką i jest mi jej żal. Bycie

żoną pastora w takiej małej wiosce - i co za tym idzie, służącą
na posyłki dla wszystkich - to prawdziwe przekleństwo.

background image

Rozdział V
- Musimy się dowiedzieć, czy skłonność do popijania,

którą przejawiała Gloria, była czymś powszechnie znanym -
oznajmiła nazajutrz Agatha. - Ktoś musiał przecież wiedzieć,
że miała w zwyczaju topić smutki w alkoholu. Ta wioska mnie
przygnębia.

W tym momencie zadzwonił jej telefon. To była Toni.
- Niespodziewanie przywaliła nas robota - powiedziała. -

Jest jakaś szansa, że wrócisz?

Agatha z całego serca żałowała, że nie może po prostu

rzucić tej sprawy. Jednak powrót oznaczałby konfrontację z
Toni i zamartwianie się o Jamesa.

- Daj mi jeszcze trochę czasu - poprosiła. - Przyślę ci

Phila.

Agatha rozłączyła się i zwróciła się do Phila.
- To była Toni. Wygląda na to, że mają tam mnóstwo

roboty i potrzebny im fotograf. Może wrócisz do Mircesteru?
Wystarczy, że jedno z nas musi węszyć w tej zapyziałej norze.

Po tym jak Phil spakował się i wyjechał, Agatha usiadła w

ogrodzie z kubkiem czarnej kawy. Pogoda znów się poprawiła
i słońce prześwitywało między liśćmi drzew, które
rozpościerały się nad ogrodem, rzucając drżące cienie na
zatroskaną twarz Agathy pochylonej nad notatkami.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Mosesa Greena.
- Ma pani gościa, pani Raisin. Nie powiedziałem mu, że

pani tu jest, na wypadek, gdyby nie chciała się pani z nim
widzieć.

- Kto to?
- Pan Roy Silver.
- A, to dobrze. Może pan go tu przysłać.
Roy pracował dla Agathy, kiedy prowadziła własną firmę

public relations. Gdy wszedł do ogrodu, Agatha zamarła ze
zdumienia. Mimo panującego na dworze upału, miał na sobie

background image

tweedowy kapelusz, kurtkę do jazdy konnej narzuconą na
kraciastą koszulę, pumpy, skarpety oraz szkockie półbuty.

- Co to ma znaczyć? Wybierasz się na bal przebierańców?
- To mój wiejski wizerunek - obruszył się Roy.
- W ogóle nie jesteś w nim sobą. Co cię tu sprowadza? -

Wziąłem sobie tydzień wolnego. - Roy usiadł na

krześle naprzeciwko niej, zdjął kapelusz i wytarł mizerną

twarz jedwabną chusteczką. - Pomyślałem, że pomogę ci w
śledztwie. Czy w okolicy są jacyś dziennikarze?

- Nie - odparła z jadowitym uśmiechem Agatha, znając

zamiłowanie Roya do rozgłosu. - Niepotrzebnie się trudziłeś.
Nad czym ostatnio pracowałeś?

- Nakręcałem popularność Country Air (Ang. „Wiejskie

Powietrze" (przyp. tłum.).).

- A cóż to takiego?
- Nowy zapach dla mężczyzn. Mocny i przywołujący na

myśl świeże powietrze.

- 1 jak - odniosłeś jakiś sukces?
- Pewnie. Dlatego musiałem wziąć sobie wolne. Nosiłem

te ciuchy do lunchu i wierz mi, skarbie, wszyscy się za mną
oglądali. Ale masz rację. Poczekaj, przebiorę się.

Pół godziny później Roy pojawił się w różowej koszuli,

dżinsach i tenisówkach. Na szyi miał złoty medalion, który
opadał mu na owłosiony tors.

- Domyślam się, że to przyklejany zarost - nie omieszkała

zauważyć Agatha.

- Wygląda jak prawdziwy - odparł z rozdrażnieniem Roy.

- Wtajemniczysz mnie w te swoje morderstwa, czy dalej
będziesz się mnie czepiać?

Agatha, zadowolona, że znalazła odskocznię od własnych

myśli, opowiedziała mu wszystko, czego się do tej pory
dowiedziała.

background image

- Wygląda na to, że jedyną osobą, której nie przepytałaś,

był pastor Enderbury. Dlaczego?

- Wydaje się mało prawdopodobnym podejrzanym.
- Czemu? Tylko dlatego, że jest duchownym? Niejeden z

tych pasterzy Bożej Owczarni to cicha woda, która brzegi
rwie. Pamiętam jednego wikariusza, który...

- Oszczędź mi tych swoich opowieści, dobrze? Niech ci

będzie, złożymy wizytę na plebanii.

- To miejsce jest dziwne - stwierdził Roy, kiedy wyszli z

pubu. - Wygląda, jakby czas się go nie imał.

- A jednak było w pewnym sensie świadkiem

morderstwa.

- Jak się miewa James?
- Czemu pytasz? - zareagowała szorstko Agatha.
- Po drodze tutaj wpadłem do Carsely. Cała wioska huczy

od plotek, że James rzucił pewną niezłomną kobietę o
nazwisku Mary Gotobed, która jednak do jego łóżka nigdy nie
trafiła. Rozumiesz? - Roy zachichotał, a potem wykonał dwie
gwiazdy na środku ulicy.

- Przestań zachowywać się jak klaun - upomniała go ze

złością w głosie Agatha. - Jeśli chcesz pomóc mi w śledztwie,
spróbuj zachowywać się profesjonalnie, jak przystało na
detektywa.

Drzwi na plebanii otworzyła im pani Pound, sprzątaczka

pastora, która powiedziała, że wielebny jest w kościele.

Agatha i Roy poszli więc do kościoła i otworzyli drzwi na

oścież. Mimo panującego na dworze upału, w środku było
chłodno. Wnętrze świątyni pachniało kadzidłem i mokrymi
podnóżkami. Był to klasyczny przykład powrotu do gotyckiej
architektury sakralnej z pięknymi witrażami w oknach. Pastor
klęczał przed ołtarzem, z głową pochyloną w modlitwie.

Agatha kaszlnęła głośno. Guy Enderbury podniósł głowę,

rozejrzał się, a potem niechętnie podniósł z kolan.

background image

Podszedł do detektywów i zapytał szorstko:
- O co chodzi tym razem?
- Mamy tylko kilka pytań - odpowiedziała Agatha.
- Widzieliście, że się modlę. W dzisiejszych czasach nie

ma już miejsca na szacunek. Moim zdaniem odpowiada za to
rozbrajająco beztroski sposób odprawiania nabożeństw w
Kościele anglikańskim. Czy wy w ogóle znacie znaczenie
słowa „trwoga"?

Agatha zmieszała się i zaczęła szurać nogami. Guy wbił

świdrujące spojrzenie w Roya.

- A ty, młody człowieku? Wiesz, co to trwoga? Roy

zachichotał i zaczął nucić cienkim falsetem:

- Och, gwałtu, rety, trwoga. Utknąłem w wychodku i leję

po nogach.

- Tu nie ma nic do śmiechu. Nikt już nie czuje w tym

miejscu obecności Wszechmogącego. Dlaczego? Czy ktoś mi
powie dlaczego?

- Czy możemy dokończyć tę głęboką dysputę teologiczną

innym razem? - odezwała się Agatha. - Cały czas staram się
odkryć prawdę, kto dokonał tych morderstw, ale najwyraźniej
nikomu w wiosce na tym nie zależy.

- A jak pani myśli, co ja przed chwilą robiłem? - zapytał

Guy. - Modliłem się o pomoc. Dam wam znać, kiedy
otrzymam odpowiedź.

- A skąd będzie pastor wiedział, że to Bóg przez pastora

przemawia, a nie pański wewnętrzny głos? - odpowiedziała
pytaniem na pytanie Agatha. - Obawiam się, że dzisiaj policja
wymaga dowodów.

- Kiedy już dowiem się, kto to zrobił - powiedział pastor -

na pewno zostanę skierowany we właściwym kierunku. A
teraz proszę wybaczyć...

- Chodź, Roy - zaordynowała Agatha, dochodząc do

wniosku, że pastor jest zdrowo szurnięty.

background image

Stanęli w przedsionku kościoła.
- Zabrałaś parasolkę? - spytał Roy. - Na dworze chyba się

ściemniło.

- Ten gość jest jak butelka wina mszalnego bez kielicha.

Modli się o odpowiedź. Nigdy nie słyszałam takiego steku
bzdur.

W tym momencie powietrze przecięła poszarpana

błyskawica i piorun uderzył w ziemię tuż przed przedsionkiem
kościoła; grzmot, który nastąpił chwilę później, był
ogłuszający.

- Rany! - Roy ścisnął kurczowo Agathę. - Może księżulek

właśnie otrzymał odpowiedź.

- A może to ja ją otrzymałam - odparła Agatha. - To świr.

Nie zauważyliśmy tego wcześniej. Biegnijmy do gospody,
zanim całkiem przemokniemy.

Ale nad wioską nastąpiło oberwanie chmury i z nieba

polały się strumienie wody, tak że Agatha i Roy musieli udać
się do swoich pokojów w gospodzie, by się przebrać.

Kiedy spotkali się ponownie, burza odeszła już na wschód,

a wioska była skąpana w delikatnych, jasnych promieniach
słońca. Z krytych strzechą dachów kapała woda.

- Co teraz? - spytał Roy.
- Zamierzam uciąć sobie pogawędkę z Clarice, żoną

pastora.

- A co, jeśli on tam będzie? Ten człowiek mnie przeraża.
- I co z tego? To tylko religijny czubek.
Poszli razem w kierunku plebanii - Agatha maszerowała z

przodu, a za nią niechętnie wlókł się Roy.

Dzień wcześniej Toni pożegnała się definitywnie z

pewnym młodym chłopakiem, z którym umówiła się ostatnio
na randkę. W porównaniu z Jamesem Laceyem wydawał się
płytki i nudny. Zakończyła właśnie kolejną sprawę z serii
„Sprawdźcie, czy mój mąż mnie zdradza", i teraz czuła się

background image

apatyczna i samotna. Wróciła do biura, żeby napisać raport. Z
irytacją spostrzegła, że Simon cierpliwie na nią czekał.

- Masz ochotę coś zjeść? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nie, chcę się wcześniej położyć spać - wymigała się.

Kiedy Toni pochylała się nad klawiaturą komputera,

Simon ze smutkiem popatrzył na jej blond włosy, po czym

powiedział:

- Dobranoc.
Toni dokończyła raport, ale zamiast wrócić do domu,

wsiadła do samochodu i pojechała do Carsely. Wjeżdżając na
Lilac Lane, poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Samochód
Jamesa stał zaparkowany przed jego domem. Toni także tam
się zatrzymała, próbując przy tym przekonać samą siebie,
żeby nie zachowywała się jak naiwny podlotek.

Tymczasem James pakował właśnie walizkę. Było mu

wstyd, że tak potraktował Mary, i wiedział, że wzbudził w niej
płonne nadzieje na małżeństwo. Ponieważ większość
pieniędzy zarabiał pisaniem przewodników turystycznych,
miał dobrą wymówkę, aby wyjechać ze wsi.

W swojej naiwności próbował udawać, że łączący ich

związek był tylko lokalną przyjaźnią, która zrodziła się, gdy
spotkali się przelotnie w wiejskim sklepie. Kiedy powiedział
Mary, że wyjeżdża w podróż, zaczęła płakać i uczepiła się
jego rękawa, jakby chciała go powstrzymać. Całą scenę
obserwowało kilku ciekawskich mieszkańców wioski.

- Czuję się jak skończony drań - powiedział na głos

James. W przypływie nagłego strachu, że Mary może się czaić
na zewnątrz, wyjrzał przez okno i zobaczył niewielki
samochód Toni. Otworzył drzwi na oścież i zawołał:

- Toni! Co ty tutaj robisz?
Dziewczyna wysiadła z auta, płonąc ze wstydu.
- Przyniosłam Agacie kilka raportów finansowych i

wsunęłam je przez otwór na listy.

background image

- Jadłaś już kolację?
- Nie, jeszcze nie.
- Wyjeżdżam na jakiś czas, ale najpierw chciałbym coś

przekąsić. Przyłączysz się do mnie?

- Z przyjemnością.
Agatha i Roy zbliżali się do probostwa, kiedy spotkali

Clarice, która na ich widok spłoszyła się jak wystraszony koń.

- Nie mogę z wami rozmawiać - powiedziała. - Idę czytać

pani Tripp.

- Myślałam, że jest w szpitalu - zdziwiła się Agatha.
- Wyszła dzisiaj i Guy poprosił mnie, żebym się nią

zajęła.

- My to zrobimy - zaproponowała Agatha, chcąc

wykorzystać okazję, żeby spytać, czy starsza pani wie, kto
naszprycował ją środkiem na przeczyszczenie.

- Naprawdę? Dziękuję wam z całego serca. Na samą myśl

o tej kobiecie ciarki przechodzą mi po plecach.

- Czy w drodze powrotnej możemy do pani zajrzeć?
- Słucham? Ach, no cóż, chyba tak. A to kto?
- Przepraszam. To mój kolega, Roy Silver. Roy, to jest

Clarice Enderbury. Do zobaczenia wkrótce.

- A więc poznam straszliwą panią Tripp - powiedział

Roy.

- Najpierw musimy jej poczytać. Jeżeli nam się

poszczęści, może wydobędziemy z niej jakąś informację.

Zadzwonili do drzwi chaty pani Tripp i po chwili usłyszeli

jej głos dochodzący z wewnątrz.

- Drzwi są otwarte.
Weszli do salonu, gdzie zastali ją siedzącą w fotelu,

owiniętą wielkim szarym szalem.

- Kto to jest? - spytała pani Tripp, lustrując podejrzliwym

wzrokiem Roya. - Pani kochanek?

- Nie, to mój kolega. Nazywa się Roy Silvet.

background image

- Raczej nie wygląda mi na detektywa - skomentowała

pani Tripp. - Wystarczyłby podmuch wiatru, by cię
przewrócić, młody człowieku.

- Jestem niesłychanie silny i mam czarny pas w karate -

skłamał Roy.

- Dobrze, już dobrze, nie stójcie jak kołki. Poczytajcie mi.

- To mówiąc, wręczyła Agacie książkę zatytułowaną „Kolory
bieli". - Strona dziewięćdziesiąta druga...

Agatha i Roy usiedli, po czym Agatha otworzyła książkę

na wskazanej stronie.

- Przywiązał ją do łóżka - zaczęła - i poczuł, jak jego

namiętność rośnie. „Zdzira!" - syknął i uderzył ją w twarz.
„Już ja ci..." - Agatha spojrzała na starszą panią.

- Podoba się pani takie barachło?
- To świetna książka - zachichotała pani Tripp.
- Proszę czytać dalej.
- Chciałabym pani zadać kilka pytań.
- Czytaj!
Agatha postanowiła złośliwie, że zmyśli dalszy ciąg

fabuły.

- Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadł jak

burza Jason Strongfellow. Potężnym ciosem w szczękę
powalił Jaspera na ziemię, po czym uwolnił Felicity, która
wtuliła się w jego muskularne ramiona...

- Zasnęła - przerwał jej Roy. - Ma tutaj wiele ciekawych

rzeczy, ale za dużo fotografii.

- Była kiedyś służącą.
- Co teraz zrobimy?
- Zaczekamy - powiedziała Agatha. - Wkrótce się obudzi.
Nie robię przecież nic złego - powtarzał sobie w duchu

James Lacey, spoglądając na siedzącą naprzeciwko niego,
przy stoliku w tajskiej restauracji w Evesham, Toni i jej
rozpromienioną twarz. - Jestem tylko jej przyjacielem.

background image

Posadzono ich pod oknem - po drugiej stronie ulicy

dyżurna plotkara w Carsely, pani Arnold, która ich śledziła, z
zapałem przyglądała się ich twarzom. Potem wróciła do domu,
znalazła adres mailowy Agathy i zaczęła pisać.

- Dlaczego przestała pani czytać? - spytała nagle pani

Tripp.

- Czytałam pani bez końca, aż zaschło mi w gardle -

odpowiedziała Agatha. - A teraz proszę nam powiedzieć, czy
podejrzewa pani, kto mógł wrzucić ten środek do drinka. Kto
panią odwiedzał tego dnia?

- Była u mnie Jenny Soper. Często robi mi zakupy.

Przyszła z Peterem Suncliffem. Niech pomyślę... Henry Bruce
wpadł odetkać mi zlew. Zajrzał także pastor, by powiedzieć,
że jego żona przyjdzie mi poczytać. Zjawiła się też Ada White
z mężem i jakimiś babeczkami.

Agatha jęknęła.
- Wygląda na to, że mogło to zrobić mnóstwo ludzi. Na

pewno nie wie pani, kogo z nich należałoby podejrzewać w
pierwszej kolejności?

- Nie mam pojęcia.
Staruszka sprawiała wrażenie tak zadowolonej z siebie, że

Agatha nie wytrzymała.

- Nie boi się pani? - spytała.
- Kiedy jest się w moim wieku, śmierć nie napawa

strachem. Poza tym zrobili mi porządną lewatywę.

Nagle odezwał się Roy:
- Wie pani, wydaje mi się, że pani doskonale wie, kto jest

za to odpowiedzialny. Jestem także pewien, że zna pani wiele
mrocznych tajemnic, dotyczących mieszkańców tej wioski.

- Wynocha stąd, obszczymurku - zdenerwowała się pani

Tripp. - No, już!

Gdy byli już na zewnątrz, Agatha spytała Roya:
- Dlaczego to powiedziałeś?

background image

- Pomyślałem, że wbiję jej szpilę i zobaczę, co się stanie.

A teraz jestem głodny.

- Wracajmy do pubu. Chętnie wypiłabym drinka
- przyznała Agatha. - Mam nadzieję, że jest jeszcze

otwarty. Jest już dosyć późno.

Moses powiedział, że kolacja się skończyła, ale

zaproponował, że jego żona zrobi im omlety z szynką. Agatha
poszła na górę i wróciła z laptopem.

- Sprawdzę tylko, czy nie ma jakichś pilnych maili -

powiedziała, kładąc komputer na stole i włączając go.

- Za późno. Idzie nasze jedzenie - ostrzegł ją Roy.
Agatha odłożyła laptopa na sąsiedni stolik. Jedli w

milczeniu, każde z nich pogrążone we własnych myślach. Roy
zastanawiał się, czy jego wyjazd nie jest przypadkiem stratą
czasu. Nic się nie działo, a to oznaczało, że nie ma także
szansy na przyjazd prasy, co z kolei miało bezpośrednie
przełożenie na rozgłos - czy raczej jego brak - wokół własnej
osoby. Natomiast Agatha rozmyślała o Jamesie Laceyu. Jej
były mąż miał zamiar poślubić Mary Gotobed. Toni na pewno
była bezpieczna.

Podeszła do sąsiedniego stolika i włączyła komputer.

Skrzywiła się, kiedy zobaczyła maila od pani Arnold.
Otworzyła go i przeczytała: „Droga pani Raisin, pomyślałam,
że chciałaby pani wiedzieć, iż pan Lacey w okrutny sposób
odtrącił względy Mary Gotobed i zwrócił swoją uwagę na
młodą dziewczynę, która mogłaby być jego wnuczką. Nazywa
się Toni Gilmour i dziś wieczorem gruchali do siebie jak para
gołąbków w restauracji w Evesham. To gorszące i należy
położyć temu kres. Z poważaniem, Rose Arnold".

- Co jest? - zainteresował się Roy. - Wyglądasz, jakby i

ciebie otruto.

- Chodzi o Jamesa - odparła posępnym głosem Agatha. -

Romansuje z Toni.

background image

- Daj spokój. James zawsze był dla niej jak wujek.
- Co mogę zrobić?
- Nic. - Roy wzruszył ramionami. - Już wcześniej

wtrącałaś się w jej życie. Ona nigdy by ci tego nie wybaczyła i
straciłabyś zdolną panią detektyw. James to rozsądny
człowiek.

- Postanowiłem wyjechać na jakiś czas - powiedział

James, odwożąc Toni z powrotem do Carsely, gdzie zostawiła
swój samochód.

- Dokąd?
- Chcę odwiedzić kilka miejsc w Hiszpanii. Pracuję nad

przewodnikiem po tanich hotelach, a w tym pogrążonym w
recesji kraju można teraz znaleźć mnóstwo takich okazji.

- Brzmi wspaniale - w głosie Toni zabrzmiał lekki

smutek. - Od lat nie byłam na urlopie.

- No to może wybierzesz się ze mną? Mógłbym pokryć

wszystkie twoje wydatki.

- Mam trochę zaległego urlopu. Ale co na to powie

Agatha?

- Nie musi o niczym wiedzieć.
- Zaraz do niej zadzwonię. W pracy mamy teraz sezon

ogórkowy. Będę musiała skłamać.

Toni umówiła się z Jamesem, że spotkają się nazajutrz

rano na lotnisku w Birmingham. Tam James załatwi jej bilet.
Pożegnała się z nim, po czym zaparkowała trochę dalej przy
tej samej ulicy i zadzwoniła do Agathy.

- Przepraszam, że informuję cię o tym w ostatniej chwili -

powiedziała - ale przyjaciółka ma wolny dom w Bułgarii i jest
szansa na darmowe wakacje. Chciałabym wyjechać jutro na
dwa tygodnie. W biurze jest teraz dużo mniej roboty, więc nic
się nie stanie.

- Widziałaś się z Jamesem? - spytała Agatha.

background image

- Tak - przyznała Toni. - Zjedliśmy razem kolację, a

potem James pojechał na lotnisko. Był dla mnie bardzo dobry.
Będzie mi brakować jego towarzystwa.

- Jestem zaskoczona, że znajdujecie wspólny język. On

jest od ciebie dużo starszy.

- Byliśmy dla siebie zawsze jak rodzina. Jutro zadzwonię

do pani Freedman i powiadomię ją o wszystkim. Naprawdę
przyda mi się urlop.

- Szybko podejmujesz decyzje. Jutro przyjadę i osobiście

rozdzielę pracę. Baw się dobrze.

Kiedy Agatha rozłączyła się, powiedziała do Roya:
- Wszystko w porządku. To była Toni. Wyjeżdża do

Bułgarii, do willi swojej przyjaciółki. James ruszył w swoją
stronę. Ona uważa go chyba za kogoś w rodzaju krewnego.

- A czy James też przypadkiem nie udaje się do Bułgarii?
- Daj spokój, Roy. Niepotrzebnie się martwiłam. Jutro

pojadę do biura. Chcesz zabrać się ze mną?

- Zostanę tutaj. Może na coś wpadnę.
Roy lubił sobie pofantazjować. Kiedy następnego dnia

Agatha wyjechała, zamarzyło mu się, że odkryje tożsamość
zabójcy i znajdzie się na pierwszych stronach wszystkich
gazet. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany,
że sprawcą jest pastor. To bez wątpienia jakiś religijny
maniak.

Postanowił śledzić Clarice i wykorzystać okazję, kiedy

będzie sama. Mieszkańcy wsi patrzyli na niego z
zaciekawieniem, kiedy kręcił się po ulicy przed probostwem.
W końcu zaczepiła go kobieta, która przedstawiła się jako
Jenny Soper, i spytała, czy może mu jakoś pomóc.

- Przyjechałem tu, żeby pomóc Agacie wytropić mordercę

- wyjaśnił Roy.

- A kogo podejrzewa pani Raisin?

background image

- Nikogo. Nie ma pojęcia, kto mógł dokonać tej zbrodni.

Ale ja wiem.

- Kto to taki?
- Potrzebuję jeszcze dowodów. Proszę poczekać i sama

pani zobaczy.

Jenny pożegnała się i odeszła w stronę wiejskiego sklepu,

w którym miała zrobić zakupy. Na miejscu zaczepił ją Peter
Suncliff.

- Co ten dziwak tu robi?
- Jest przekonany, że zna tożsamość mordercy.
W małym sklepiku panował ścisk. Po słowach Jenny w

jednej chwili zapadła niezręczna cisza.

- Myślisz, że on rzeczywiście coś wie? - odezwał się w

końcu Henry Bruce.

- Nie sądzę - odparła Jenny. - Powiedziałby przecież tej

Raisin, a ona pojechała do Londynu.

- Czy ktoś może zanieść mi do domu zakupy? - spytała

pani Tripp.

Mieszkańcy wioski zaczęli się ulatniać jeden po drugim.

Nikt nie chciał wpaść w zastawione sidła, żeby potem czytać
starej pani Tripp.

Clarice Enderbury zrobiła już zakupy. Pospiesznie wyszła

na ulicę. Roy podążył za nią.

- Szukałem pani - powiedział.
- Jestem zajęta - warknęła Clarice. - Czego pan chce?

Ludzie wychodzący ze sklepu za jej plecami zatrzymali się,
żeby posłuchać ich rozmowy.

- Moim zdaniem mordercą jest pani mąż - powiedział

Roy.

Clarice przeszyła go nienawistnym spojrzeniem swoich

zielonych oczu.

background image

- Skontaktują się z panem nasi prawnicy. Puścimy pana w

skarpetkach. To oszczerstwo i szkalowanie Bogu ducha
winnego człowieka.

- Wyraziłem jedynie opinię - wysapał Roy. - Nie może

mnie pani za to pozwać.

- Poczekamy, zobaczymy - odparła złowieszczo Clarice.
Peter Suncliff ruszył w stronę Roya.
- Wynos się z naszej wioski, gnojku. Nie chcemy cię tu.

Roy skulił się pod naporem nienawistnych spojrzeń.

Przez chwilę wyobraził sobie tych ludzi w

siedemnastowiecznych kostiumach, organizujących palowanie
na czarownice. Czmychnął z powrotem do gospody i zaczął
się gorączkowo pakować. Nigdy nie powinien był przyjeżdżać
do tej współczesnej wersji Brigadoon (Taki tytuł nosił
amerykański musical z 1954 r., którego akcja rozgrywała się
w tajemniczym górskim miasteczku o tej samej nazwie, które
raz na sto lat ożywa na 24 godziny (przyp. tłum.).).

Uregulował rachunek i zaniósł walizkę do samochodu.

Nad wioską zawisła rzadka, upiorna mgła. Majaczył w niej
stary wiąz, potęgując jeszcze niesamowity, baśniowy nastrój.

Roy wrzucił walizkę na tylne siedzenie i spróbował

uruchomić samochód, ale ten nawet nie drgnął. Zadzwonił do
swojego towarzystwa ubezpieczeniowego po pomoc drogową,
ale powiedzieli mu, że mają dużo zgłoszeń i dotrą do niego
najwcześniej za godzinę. Roy rozważył powrót do pubu na
obiad. Uświadomił sobie jednak, że mieszkańcy wioski także
ściągają o tej porze do gospody, a on chciał uniknąć kolejnej
konfrontacji. Zamknął więc samochód od środka i oparł się o
zagłówek fotela. Był znużony. Nagle przypomniał sobie, że w
schowku na rękawiczki ma buteleczkę brandy. Odrobina
alkoholu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Wyciągnął butelkę i
napił się z niej. Niemal natychmiast poczuł w gardle palący
ogień i jego wątłym ciałem wstrząsnęły torsje. Wiąz na

background image

zewnątrz wydawał się wykrzywiać twarz w upiornym
grymasie i łypał na niego złowieszczo. Roy zdążył jeszcze
wydać z siebie ostatni krzyk przerażenia, po czym stracił
przytomność.

- W aucie jest ten młody mężczyzna - zauważyła Jenny,

kiedy razem z Peterem wchodzili do pubu.

- Głupiec - zdenerwował się Peter. - Zaraz go pogonię. -

Zajrzał przez okno do samochodu.

Mgła podniosła się i na kredowobiałą twarz Roya padł

pierwszy, nieśmiały promień słońca. Peter szarpnął za klamkę,
ale drzwi nie ustąpiły.

- On miał jakiś atak. - Podniósł kamień z dziedzińca

gospody, obiegł samochód i rozbił szybę od strony pasażera,
po czym otworzył drzwi. - Jest w fatalnym stanie - krzyknął
do Jenny. - Nie wiem, czy dotrwa do przyjazdu karetki. O, jest
już inspektor.

Właśnie w tym momencie nadjechali Bill Wong i Alice,

którzy wrócili do wioski, by znów przesłuchać jej
mieszkańców. Peter szybko zrelacjonował Billowi, na czym
polega problem. Wspólnie wyciągnęli Roya z samochodu. Bill
rozpoczął reanimację. Roy zamamrotał coś pod nosem, ale
puls miał słaby. Położyli go na tylnym siedzeniu
nieoznakowanego radiowozu policyjnego. Bill schował do
woreczka butelkę i zostawił Alice, żeby pilnowała samochodu
ofiary, na wypadek, gdyby miały się w nim znaleźć jeszcze
jakieś dowody, a sam ruszył na sygnale z powrotem w stronę
Mircesteru.

Agatha była przerażona, kiedy zadzwonił do niej Bill z

pytaniem, czy zna kogoś z rodziny Roya.

- Jego rodzice nie żyją, nie ma także żadnych braci ani

sióstr - powiedziała Agatha. - Co się stało?

- Stracił przytomność w swoim samochodzie w

Piddlebury. Na siedzeniu obok leżała butelka z brandy. Na

background image

początku wyglądało to na atak serca, ale lekarz w szpitalu
powiedział, że miał już wcześniej taki przypadek i jego
zdaniem wygląda to na zatrucie naparstnicą. Wyjął mu z
gardła kilka zarodników jakiejś rośliny. Twierdzi, że to
właśnie naparstnica. Można ją często spotkać w wiejskich
ogrodach, a ludzie zazwyczaj nie wiedzą, że to bardzo trująca
roślina.

- Przeżyje?
- Tak. Pomoc lekarska nadeszła w samą porę. Gdyby nie

został odnaleziony, mogłoby się to dla niego skończyć
tragicznie.

- Kiedy mogę się z nim zobaczyć?
- Może jutro. Posłuchaj, Agatho, co do cholery dzieje się

w tej wiosce? Nie masz żadnych wiarygodnych informacji?

- Nie, odbijam się jak od ściany. To dziwne miejsce. W

wioskach w regionie Cotswolds nie brakuje zazwyczaj
przyjezdnych, którzy z chęcią odpowiadają na pytania, ale
tutaj wszyscy są wyjątkowo skryci i zamknięci w sobie.
Sprawiają wrażenie, jakby woleli zatrzymać mordercę na
własnym podwórku, niż pokazać go światu.

Agatha włączyła komputer i zalogowała się do bazy

danych spraw, nad którymi aktualnie pracowała jej niewielka
agencja. Pani Freedman wróciła do biura, niosąc siatkę z
zakupami, i gdy ją ujrzała, poczerwieniała i zaczęła się
usprawiedliwiać.

- Wymknęłam się tylko na chwilę - powiedziała.
- Jestem tu już od godziny - odparła surowym tonem

Agatha.

- Ale ja często pracuję po godzinach... Poza tym, ze

wszystkim jestem na bieżąco.

Agatha opowiedziała jej o Royu.
- Nie uważa pani, że powinna dać sobie spokój z tą

sprawą? - zasugerowała zaniepokojona pani Freedman.

background image

- Nie boi się pani, że będzie następna na liście mordercy?
- Po prostu będę uważać, co piję - odparła Agatha.
- Ma pani nową fryzurę?
Pani Freedman poklepała się po sztywnych siwych lokach.
- To ten nowy fryzjer. Nie ma sobie równych. Robi

naprawdę świetną trwałą.

W tym momencie do biura wszedł Simon.
- O, wróciłaś - zwrócił się do Agathy. - Słyszałem w radiu

o Royu. Chcesz, żebym pojechał tam zamiast ciebie?

- Nie, jutro wracam do Piddlebury, jeżeli tylko uda mi się

wcześniej zobaczyć z Royem. Jestem zaskoczona, że Toni
zniknęła tak nagle.

- Wyjechała z Jamesem Laceyem - obwieścił Simon.
- A mnie powiedziała, że wybiera się do Bułgarii! -

zawołała Agatha.

Simon nie zamierzał jej się zwierzać, że szpiegował Toni

ani że pojechał za nią na lotnisko.

- Mój kolega był na lotnisku w Birmingham. Wcześniej

miał okazję ją poznać, kiedy byliśmy razem na drinku.
Powiedział, że widział, jak łasiła się do jakiegoś faceta, który
mógłby być jej ojcem.

- To nie mógł być James - zaprzeczyła Agatha.
- Przystojny, wysoki, na oko sto osiemdziesiąt

centymetrów wzrostu. Ciemne włosy, lekko siwiejące na
skroniach, błękitne oczy.

Agatha osunęła się w fotelu.
- Co robić? To jest prawdziwa katastrofa. Zadzwonię do

Toni na komórkę.

Agatha odczekała chwilę, zaniepokojona, ale pod

numerem młodej pani detektyw odezwała się od razu poczta
głosowa, więc się rozłączyła.

- Nie mogę się jej naprzykrzać. To jej życie.

background image

James nie był już jej mężem, ale Agatha podświadomie

wciąż uważała go za „swojego". Jakaś jej część tęskniła za
dawnym pożądaniem. Szczerze mówiąc, Agatha dawno nie
czuła namiętności i to sprawiało, że życie często wydawało jej
się jałowe i bezbarwne.

Raptem zadzwonił jej telefon. To był Charles Fraith.
- O co chodzi z tym Royem? - spytał.
- Morderca z wioski próbował go otruć - wytłumaczyła

Agatha. - Charles, muszę się z tobą zobaczyć. Gdzie jesteś?

- W Mircesterze.
- Spotkajmy się w barze u George'a. Potrzebuję twojej

pomocy.

- Jesteś cała rozpalona - skomentował Charles. - Zamówić

ci gin z tonikiem?

- Poproszę.
- To, co spotkało Roya, jest okropne - powiedział Charles.
- Chodzi o coś znacznie gorszego.
- Trudno mi to sobie wyobrazić. O co chodzi?
- Toni wyjechała na wakacje z Jamesem. - Och.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Uspokój się. Kilka dni przed wyjazdem widziałem się z

nim przelotnie. James planował wyjazd do Hiszpanii, gdzie
miał pisać przewodnik o tanich wakacjach. Przypominam, nie
mówimy o pięciogwiazdkowych hotelach, w których facet w
wieku Jamesa i dużo młodsza od niego blondynka pozostaliby
niezauważeni. James będzie musiał kłamać, że to jego córka.

- Co go napadło? Zawsze był taki rozważny. Najpierw

zamierza ożenić się z jakąś wioskową babą bez gustu, potem
rzuca ją - co mnie akurat nie dziwi - i zakochuje się w Toni.
Musimy coś zrobić.

- Nie, Agatho. Zostawmy ich w spokoju - zobaczysz, że

oboje wrócą do domu z podkulonymi ogonami. A ty trzymaj
wtedy buzię na kłódkę. Idę o zakład, że Toni będzie wstyd, a

background image

James będzie się czuł jak skończony idiota. Ostatnia rzecz,
której potrzebują, to twoje wtrącanie się w łączące ich emocje.
A teraz chodź, odwiedzimy Roya.

- Bill mówił, że będę mogła go zobaczyć dopiero jutro.
- Nie wyglądasz mi na taką, co przestrzega reguł. Dopij

drinka i idziemy.

- Może powinniśmy kupić dwa białe kitle i udawać

lekarzy - zasugerowała Agatha, kiedy Charles zaparkował
samochód przed szpitalem.

- Nie, są przecież godziny odwiedzin.
- Roy ma policyjną ochronę.
- I co z tego? Jesteśmy jego wujkiem i ciotką. Ta sprawa z

Jamesem przyćmiła ci umysł.

- Bill dowie się i wpadnie w furię.
- Dobra, coś się wymyśli. Roy pewnie jeszcze leży na

intensywnej terapii. Chodźmy tam.

Agatha nienawidziła szpitali, z ich długimi korytarzami i

zapachem środków odkażających.

- To musi być tutaj - powiedział Charles, zatrzymując się

nagle i wskazując na policjanta, który siedział na krześle przed
jedną z sal. - Powinniśmy się go chyba pozbyć. Wróćmy za
róg.

- Wszędzie tutaj są kamery przemysłowe - zwróciła mu

uwagę Agatha. - Spróbuję bardziej konwencjonalnych
środków. - To mówiąc, pomaszerowała wprost do policjanta.
Charles szedł tuż za nią.

- Nazywam się Agatha Raisin, jestem przyjaciółką pana

Silvera - powiedziała, wręczając mu swoją wizytówkę. - A to
pan Charles Fraith. Pan Silver nie ma żadnych krewnych.
Chcemy zobaczyć, jak się czuje.

- Nie wolno mi wpuszczać do pacjenta nikogo, poza

policją i personelem szpitala - odparł funkcjonariusz. - Ale
mogę wam powiedzieć, że pan Silver odzyskał przytomność.

background image

- W takim razie proszę go spytać, czy chce się z nami

zobaczyć. - Agatha nie dała za wygraną. - Jest w tej chwili
pora odwiedzin.

- Muszę zadzwonić i uzyskać zgodę. - Policjant odszedł

na bok, odwrócił się do nich plecami i wyjął telefon.

Agatha i Charles wpadli do pokoju. Roy siedział na łóżku,

z poduszką podłożoną pod plecy i rozmawiał przez telefon.

- Tak, to ja. Roy Silver. Słucham? Nie, nie boję się.

Przywykłem do niebezpieczeństw. Już wcześniej
rozwiązywałem sprawy dla Agathy Raisin.

Agatha zakasłała głośno. Roy wydał z siebie okrzyk

trwogi i rozłączył się.

- Widzę, że czujesz się już na tyle dobrze, żeby

wydzwaniać do prasy - zauważyła Agatha. - A teraz mów
szybko, co się stało.

Roy skończył właśnie opowiadać im o butelce brandy i o

tym, że ktoś celowo odłączył mu przewody w silniku, kiedy
do pokoju wpadł policjant i kazał im wyjść.

- Widziałeś kogoś? - zdążyła jeszcze spytać Agatha,

wychodząc pospiesznie z sali.

- Nikogo - odpowiedział Roy. - Ale brandy dostałem od

żony pastora.

- Wynocha! - wrzasnął policjant.
- Lepiej wrócę do tej cholernej wioski - zdecydowała

Agatha.

- Pojadę za tobą - powiedział Charles.
Agatha podziękowała mu oschle, nie chcąc dać po sobie

poznać, iż czuje ulgę, że nie będzie musiała sama wyjeżdżać
do Piddlebury.

- Ale najpierw wpadnę jeszcze do Carsely, żeby

zobaczyć, jak się miewają moje koty. Może odwiedzę też
panią Bloxby.

background image

- W takim razie do zobaczenia na miejscu - powiedział

Charles. - Odwiozę cię twoim autem.

Doris Simpson była zajęta sprzątaniem domu Agathy.

Koty Agathy bawiły się w ogrodzie z jej kotem o imieniu
Scrabble, a przyjazd pani detektyw nie zrobił na nich
większego wrażenia.

- Powinnam była kupić sobie psa - westchnęła ciężko

Agatha. - Psy okazują ludziom uczucia.

- Nie chciałaby pani mieć psa - zapewniła ją Doris.
- Są jak małe dzieci. Za to koty pozostają zawsze

niezależne i potrafią o siebie zadbać. Słyszała pani, że pan
Lacey złamał serce Mary Gotobed?

- Owszem. To do niego niepodobne.
- Mary się zaręczyła.
- Z Jamesem?
- Nie, z Tomem Sodburym. Tym, który ma farmę

niedaleko Ebrington.

- Szybko jej poszło.
- Mary była już wcześniej dwukrotnie zamężna.
- Jak ona to robi?
Doris wytarła stół kuchenny.
- Mnie się wydaje, że po prostu są takie kobiety, które

mają smykałkę do małżeństwa.

Agatha jej zapłaciła, a potem udała się w stronę plebanii,

gdzie ciepło przywitała ją pani Bloxby.

- Słyszała pani plotki na temat Mary Gotobed?
- spytała Agatha.
- Owszem, ale raczej mnie to nie dziwi.
- Dlaczego?
- Ta Gotobed od początku wydawała mi się przebiegła i

skłonna do manipulacji. A pan Lacey znalazł sobie dobre
miejsce na odpoczynek od tego wszystkiego.

Twarz Agathy pociemniała z gniewu.

background image

- Ten idiota zadurzył się w Toni i spędzają razem

wakacje.

- Och, to nie potrwa długo.
- Skąd takie przypuszczenia?
- Pan Lacey jest dumnym człowiekiem. Ludzie będą

uważać Toni za jego córkę, a to nie spodoba mu się ani trochę.

- A co z Toni? Nie chcę, żeby stała jej się jakaś krzywda.
- Jestem pewna, że panna Gilmour wkrótce się przekona,

iż pan Lacey za granicą nie jest taki, jak by się spodziewała.

Toni zapomniała, że James pisze o tanich wakacjach, i

wyobraziła sobie siebie wylegującą się przy basenie z
koktajlem w dłoni. Tymczasem znalazła się w małym hoteliku
przy jednej z bocznych uliczek na tyłach Las Ramblas, gdzie
właściciel powitał Jamesa i „jego córkę". James skrzywił się i
wyjaśnił, że Toni nie jest jego córką, ale właściciel był chyba
zbyt zajęty ożywioną dyskusją ze swoją żoną na temat tego,
które pokoje przydzielić gościom.

James czuł się jednak zakłopotany. Pierwszego dnia

powiedział Toni, że zamierza odwiedzić inne tanie hotele i
zasugerował jej, żeby zwiedziła miasto bez niego. Toni udała
się więc na Las Ramblas, słynną główną ulicę Barcelony.
Zaczęło właśnie padać, więc weszła do kawiarni, zamówiła
kawę i rozejrzała się niepewnie. Co poszło nie tak? Wczoraj
wieczorem zjedli razem kolację. James był uprzejmy i
szarmancki, ale jednocześnie traktował ją z dystansem, jak
gdyby zabawiał daleką krewną, z którą niewiele go łączyło.

Potem przy śniadaniu zatopił się w lekturze hiszpańskiej

gazety. Toni poczuła, że zaczynają puszczać jej nerwy. James
był naburmuszony, że właściciel wziął ją za jego córkę. A co
miał sobie pomyśleć? - skonstatowała dziewczyna i
uświadomiła sobie, że tak samo będzie pewnie we wszystkich
innych hotelach, w których się zatrzymają. James będzie coraz

background image

bardziej posępny i zawstydzony. To wszystko było jednym
wielkim błędem.

Kawiarnia powoli zapełniała się ludźmi. Dziewczyna

mniej więcej w wieku Toni spytała, czy może dosiąść się do
jej stolika. Młoda detektyw skinęła głową i dopiero wtedy
dotarło do niej, że pytanie padło w języku angielskim.

- Jesteś tu na wakacjach? - spytała.
- Tak - odparła dziewczyna - ale moja rodzina mieszka w

Madrycie.

- A więc jesteś Hiszpanką! Świetnie mówisz po

angielsku.

- Uczyłam się w Wielkiej Brytanii. A tobie jak się tu

podoba? Mam na imię Marie.

- Jestem Toni. - Przyjrzała się nowej znajomej. Marie

miała duże brązowe oczy i długie czarne włosy. Miała na
sobie krótką sukienkę w kwiaty i sandały na płaskiej
podeszwie.

- Jak mi się podoba w Barcelonie? Średnio.
- Z powodu deszczu? Spójrz, już wychodzi słońce. Toni

poczuła nagle nieodpartą potrzebę zwierzenia się dopiero co
poznanej dziewczynie i opowiedziała jej o Jamesie.

- To się nie uda - odparła poważnie Marie. - Powiedzmy,

że się pobierzecie. Chcesz, żeby twoje dzieci dorastały ze
starym mężczyzną?

- Nie wiem, co się stało - przyznała z żałością Toni. -

Świetnie się bawiliśmy. A teraz James traktuje mnie z
chłodnym dystansem.

- Jest przynajmniej na tyle przyzwoity, że zdał sobie

sprawę, że nic z tego nie będzie. Moja rodzina ma tu
mieszkanie. Zatrzymałam się w nim z siostrą. Przyłącz się do
nas na kilka dni.

- Ale co mam powiedzieć Jamesowi?

background image

- Prawdę. Przyjdę po ciebie wieczorem. Podaj mi nazwę

hotelu.

Toni zapisała jej nazwę i adres hotelu.
- James nie może mieć o tobie wysokiego mniemania,

skoro wybrał takie miejsce.

- Zajmuje się pisaniem przewodników turystycznych.

Teraz pisze o tanich wakacjach.

- Do zobaczenia wieczorem. W międzyczasie pójdziemy

do hotelu, weźmiemy twoją walizkę i zadekujemy cię u nas.

Kiedy James wrócił wieczorem do hotelu, właściciel

przekazał mu list. Było w nim napisane: „Drogi Jamesie. To
nie działa, więc postanowiłam zatrzymać się u koleżanki.
Wpadnę dzisiaj o ósmej i wszystko ci wyjaśnię. Toni".

James oddałby w tej chwili wszystko, żeby już nigdy nie

spotkać tej dziewczyny. Doszedł do wniosku, że zaczyna
popadać w obłęd. Ale przyzwoitość podpowiadała mu, że
powinien poznać tę jej koleżankę i upewnić się, czy Toni nic
nie jest.

Siedział właśnie przy stoliku na zewnątrz niewielkiego

hotelu, kiedy zobaczył Toni zbliżającą się w towarzystwie
jakiejś dziewczyny. Podeszły do niego, Toni przedstawiła
Jamesowi nową koleżankę i opowiedziała, w jakich
okolicznościach się poznały.

- Widzisz, James, tak będzie lepiej - powiedziała Toni. -

Zatrzymam się u Marie na tydzień, a potem zmienię
rezerwację na bilet lotniczy i wrócę do Anglii.

- Bardzo mi przykro - odparł James. - Zapomniałem o

różnicy wieku, jaka nas dzieli. Proszę, nie mów o tym Agacie.

background image

Rozdział VI
Charles skończył wertować notatki Agathy.
- Jest jedna osoba, o której najwyraźniej zapomniałaś.
- Mianowicie - kto to taki?
- Brian Summer.
- Przecież został oczyszczony z zarzutów w tej sprawie

narkotykowej!

- Ale to dziwak - stwierdził Charles. - Dlaczego został w

wiosce? Twierdzi, że przesłuchanie przez policję wpędziło go
w depresję. Dlaczego więc nie czmychnął gdzieś, gdzie
mundurowi nie węszą? No i mamy jeszcze Adę White.
Wszystko zaczęło się od jej wina z dzikiego bzu. Czy
uważasz, że jest krystalicznie czysta?

- Nie było jej w pobliżu domu Glorii, kiedy została

zamordowana.

- Zapomniałaś o czymś. Nikt nie musiał być wtedy przy

niej. Wystarczyło zakraść się tylnymi drzwiami i podrzucić
butelkę zatrutego wina do jej piwnicy. Alibi ich wszystkich
nie jest warte funta kłaków.

- Myślę, że butelka trafiła tam tego samego dnia rano.

Morderca nie mógł ryzykować, że Gloria poczęstuje tym
winem na przykład pastora i zamiast niej zginie ktoś inny.
Poza tym ty też o czymś zapomniałeś. Butelka i kieliszek
zostały zabrane.

- Jak uważasz. Ale powinniśmy złożyć wizytę Brianowi

Summerowi.

Ada powiedziała im, że Brian poszedł do lasu.
- To bardzo wrażliwy człowiek - rzekła, jakby na jego

obronę. - Nie wyprowadźcie go z równowagi.

- Do lasu? Gdzie dokładnie? - spytał Charles.
- Nie wiem. Nie śledzę go.
- Ten las nie jest duży - powiedziała Agatha, kiedy wyszli

od Ady White.

background image

Słońce przebijało się przez gałęzie starych drzew. Wokół

panowała absolutna cisza. Nie śpiewał ani jeden ptak. Agatha i
Charles wędrowali przez las, rozglądając się na boki.

W końcu dotarli do polany, gdzie Agatha spotkała ostatnio

Briana. Ale tym razem polana była pusta.

- To dziwne - stwierdził Charles, pochylając się nad

płaskim kamieniem pod starym dębem. - Agatho, podejdź i
rzuć na to okiem.

- O co chodzi?
- To wygląda jak zaschnięta krew.
Kamień był w istocie równo wyciętym, kwadratowym

fragmentem wapiennego bloku. Agatha kucnęła i przyjrzała
się ciemnym plamom, które wskazał jej Charles.

- Wydaje mi się, że to jakiś ołtarz - stwierdził jej

towarzysz. - Czy w tym regionie praktykuje się czary?

- Nie zdziwiłabym się - odparła ponuro Agatha. - W

Cotswolds nadal odbywają się sabaty czarownic.

Słyszałam o czymś takim. Reklamowali to nawet w

lokalnej gazecie. Ale to zupełnie nieszkodliwe.

- Do czasu, aż zaczynają składać jakieś ofiary -

powiedział Charles. - Dzisiaj w nocy będzie pełnia. Może
warto zaczekać?

- A jeśli nic się nie wydarzy?
- Możemy uprawiać szaloną, namiętną miłość pod tymi

drzewami.

- Nie wiedziałam, że uprawiasz miłość - skomentowała

zgryźliwie Agatha. - Myślałam, że tylko seks.

- Niegrzeczna z ciebie dziewczynka. Spójrz! Tam chyba

ktoś jest.

Charles rzucił się natychmiast w tamtą stronę. Agatha,

potykając się, pobiegła za nim. Jednak w pewnym momencie
zahaczyła stopą o wystający korzeń i runęła jak długa na
ziemię.

background image

Gdy się pozbierała, zobaczyła wracającego Charlesa.
- To był Summer - powiedział. - Na mój widok uciekł.

Nie zdołałem go dogonić. Co teraz? Wracamy na farmę i
zobaczymy, czy się pojawi?

- Chodźmy do Jerry'ego Tarranta, przewodniczącego

gminnej rady. Chcę dowiedzieć się jak najwięcej na temat tej
tajemniczej osady. Odnoszę wrażenie, że stoimy w miejscu,
ponieważ wszyscy zmówili się przeciwko nam.

Jerry Tarrant był jak zwykle zadbany. Z nienagannie

przystrzyżonymi włosami, w wyprasowanych w kant dżinsach
i wypolerowanych na błysk butach. Nieskazitelnie czysty
Charles Fraith wyglądał przy nim niemal pospolicie.

- Czy w wiosce praktykuje się czary? - zapytała Agatha.
- Nie, zaprzestano tych praktyk w osiemnastym wieku -

odpowiedział Jerry. - Dlaczego pani o to pyta?

- Znaleźliśmy w lesie polanę, a na niej kamień

przypominający ołtarz z plamami zaschniętej krwi.

- Ach, ten kamień. Może jakieś dzieciaki się tam bawią.
- To dziwne - wtrącił się Charles. - Nie widziałem w

wiosce żadnych dzieci.

- Przyjeżdżają tu na wakacje. Na przykład były u nas

wnuki Ady White.

- Przed popełnieniem morderstw czy już po?
- Przed.
- Od tamtej pory padał deszcz - zauważył Charles.
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Może ktoś się

potknął i upadł na ten kamień.

- Staram się jak mogę - powiedziała Agatha, wyraźnie

rozdrażniona. - Ale mam wrażenie, że mieszkańcy wioski
zwarli szeregi przeciwko mnie.

- Trzymają się koncepcji, że morderstw musiał dokonać

ktoś spoza wioski.

background image

- Skąd ktoś spoza wioski wiedziałby, że tylne drzwi do

domu Glorii są zwykle otwarte? Kto obcy miałby powód do
tak starannie zaplanowanej i misternej zbrodni? Wreszcie, z
jakiego powodu ktoś spoza wioski miałby tu nastawać na moje
życie?

Jerry Tarrant splótł w dramatycznym geście swoje

zadbane dłonie. Nie patrzył na nie, a uwagi adresował do
głowy wypchanego lisa wiszącego na ścianie po jego lewej
stronie.

- Pani Raisin, naprawdę uważam, że powinna pani

odpuścić tę sprawę.

- Chce pan, żebym przerwała pracę?
Jerry wbił wzrok w wypchanego lisa, który odwzajemnił

mu szklane spojrzenie.

- Tak chyba będzie najlepiej. Moje fundusze nie są

nieograniczone. Te morderstwa były niefortunne...

- Niefortunne?! - zawyła Agatha.
- ...ale uważam, że gdy przestanie pani nachodzić i

przesłuchiwać ludzi, życie w wiosce wróci do normy.

- Cały ten pomysł z moim zatrudnieniem - odpowiedziała

Agatha - miał na celu uspokojenie złych nastrojów w wiosce,
w której ludzie podejrzewali się nawzajem.

- W istocie, tak było na początku. Ludzie doszli jednak do

wspólnego wniosku, że morderstw dokonał jakiś szaleniec,
który akurat przejeżdżał przez naszą osadę.

- Proszę przestać gapić się na tego cholernego lisa i

spojrzeć wreszcie na mnie! - wtrącił się Charles. - Pan jest
przerażony. Kogo tak się pan obawia?

- Nikogo. Proszę wyjechać i przysłać mi rachunek pocztą.

Przepraszam, ale nie mogę państwu w niczym więcej pomóc.

Agatha wstała i nachyliła się nad biurkiem, przeszywając

polityka świdrującym spojrzeniem.

background image

- Nie dam się powstrzymać. Zostanę tu tak długo, aż dotrę

do sedna sprawy.

Kiedy wyszli, Jerry nie ruszył się z miejsca, tylko zwiesił

smętnie głowę.

Po wyjściu od Tarranta Agatha zwróciła się do Charlesa:
- Jesteś pewien, że Jerry się bał?
- Tak. Cały się spocił. Czułem to.
- Ja nic nie czułam.
- Bo palisz.
- Ty też!
- Nie tyle, co ty.
- Skoro mowa o papierosach, muszę kupić nową paczkę -

przypomniała sobie Agatha. - Wstąpmy do sklepu we wsi.

Kobieta za ladą w sklepie pokręciła przecząco głową,

kiedy Agatha poprosiła ją o papierosy.

- Nie prowadzimy już sprzedaży.
- Proszę posłuchać. Jak pani dobrze wie, nazywam się

Agatha Raisin i jestem prywatnym detektywem. Wiem, że
trzyma pani papierosy w szafce pod ladą.

- Już nie - upierała się kobieta o szczupłej, pomarszczonej

twarzy, z wielkim nosem, który przysłaniał jej małe, zaciśnięte
usta. - Co pani robi! - wrzasnęła, widząc, jak Agatha jednym
susem okrąża ladę, otwiera szafkę i wyciąga stamtąd paczkę
papierosów. Pani detektyw wyjęła portmonetkę, odliczyła
pieniądze i cisnęła je na ladę.

Gdy ona i Charles odwrócili się od niej plecami, szykując

się do wyjścia, kobieta krzyknęła:

- Wynoście się z wioski! Nikt was tu nie chce!
- To jakiś ciemnogród - stwierdziła Agatha. - Lada

moment zaczną nas tu kamienować. - To mówiąc, stanęła jak
wryta w wejściu do Zielonego Człowieka. Ich walizki stały
spakowane w holu. Agatha wpadła do baru.

background image

- Co to ma znaczyć? - spytała. - Jak pan śmie pakować

nasze bagaże bez pozwolenia!

- Tak po prostu - odparł z zakłopotaniem Moses. - Mój

interes zależy od mieszkańców wsi, a oni postawili mi
ultimatum, że dopóki nie wyjedziecie, nie będą tu
przychodzić.

- To wbrew prawu! - zaskowyczała Agatha. Moses oparł

się o bar i spojrzał na nich smutno.

- To moja gospoda i jeśli mówię, że macie wyjechać, to

tak musi być.

- Chodź, Agatho - odezwał się Charles. - Wyjeżdżamy

stąd. Wrócimy do twojego biura i w spokoju przestudiujemy
notatki.

Raisin niechętnie wyszła za nim. Kiedy stanęli przed

swoimi samochodami, Charles rzekł:

- Wpadnę w przyszłym tygodniu, żeby zobaczyć, jak się

miewasz.

Wściekła i upokorzona Agatha odjechała z piskiem opon.

Nagle przypomniała sobie o czarach i pełni księżyca, ale
perspektywa samotnego ukrywania się w lesie nie wydawała
jej się już dobrym pomysłem.

Przez kolejny miesiąc Agathę i jej pracowników uziemił

nieoczekiwany nawał pracy. Toni niewiele się odzywała i
sprawiała wrażenie przygaszonej. Agatha chciała zapytać ją,
co się stało, ale bała się, że pracownica wpadnie w furię. Poza
tym obiecała sobie, że nie będzie się więcej wtrącać w
prywatne życie dziewczyny. Roy pozbierał się, wrócił do
zdrowia i do pracy w agencji. Charles nie dzwonił i Agatha
czuła się zraniona, mimo iż jej przyjaciel miał w zwyczaju
znikać z jej życia na długi czas.

Pani detektyw uważała, że gdy sprawy nieco przycichną,

znajdzie jakiś sposób, żeby wrócić do Piddlebury. Nie znosiła
smaku porażki.

background image

Któregoś dnia otrzymała list z oksfordzkiej kancelarii

prawniczej Desy, Swinge & Tollent. Było w nim napisane, że
powinna niezwłocznie skontaktować się z nimi w interesującej
ją sprawie.

Nie namyślając się długo, Agatha wsiadła w samochód i

pojechała do biura prawników przy Beaumont Street.
Sekretarka zaproponowała jej kawę i poinformowała, że pan
Swinge zaraz do niej przyjdzie.

Dickensowski lokal, w którym jedynym współczesnym

elementem była blond sekretarka, tonął w słońcu. Za kobietą
piętrzyły się stosy pudeł i segregatorów z dokumentami,
sięgając aż po wysoki georgiański sufit.

Nagle zadzwonił telefon na biurku. Sekretarka odebrała,

po czym wstała zza biurka.

- Pan Swinge czeka na panią. - To mówiąc, otworzyła

drzwi do gabinetu i wpuściła Agathę do środka. Pan Swinge
okazał się niskim, korpulentnym, dosyć młodym mężczyzną o
szerokim uśmiechu rozjaśniającym jowialną twarz.

- Proszę usiąść, pani Raisin - powiedział. - Pracowała

pani wcześniej dla pana Jeremy'ego Tarranta z Piddlebury?

- Tak. Co się stało?
- Pan Tarrant zmarł dwa tygodnie temu.
- Czy został zamordowany?
- Nie. To był atak serca. Mam tutaj list, który zdeponował

u nas tuż przed śmiercią, prosząc o jego otwarcie, gdyby coś
mu się stało. Przekazuje w nim sumę pięciu tysięcy funtów na
rzecz pani Agathy Raisin z Agencji Agathy Raisin w
Mircesterze, aby mogła ona kontynuować śledztwo w sprawie
morderstw w Piddlebury.

- Musiał się spodziewać, że coś mu się przydarzy -

skomentowała Agatha. - Czy policja prowadziła śledztwo w
tej sprawie?

background image

- Tak, przeprowadzono sekcję zwłok, która potwierdziła,

że był to zawał.

- Kto jest głównym spadkobiercą zmarłego?
- Nie wiem, czy powinienem...
- Drogi panie, jeżeli mam rozwiązać zagadkę tych

morderstw, muszę wiedzieć jak najwięcej.

- Pan Tarrant nie miał krewnych. Był adoptowanym

dzieckiem. Jego przybranymi rodzicami byli zamożni
producenci pamiątek dla turystów. Po śmierci zostawili całą
fortunę Tarrantowi. Większość jego majątku, nie licząc
dwudziestu tysięcy funtów dla kościoła w Piddlebury oraz
pięciu tysięcy dla pani, została zapisana w testamencie na
rzecz ogrodu zoologicznego w Mircesterze. Mogę pani od
razu wypisać czek.

Agatha zawahała się. Z przyjemnością porzuciłaby tę

sprawę. Na samą myśl o powrocie do tej dziwnej i złowrogiej
osady przechodziły ją ciarki. Ale całe wojownicze życie
Agathy Raisin sprowadzało się do stawiania czoła mniejszym
lub większym strachom.

- Wezmę ten czek. Ale zacznę od zbadania sprawy

śmierci Jerry'ego Tarranta!

Później tego samego dnia, po powrocie do Mircesteru,

Agatha poprosiła Toni, żeby zjadła z nią kolację.

- Chcę z tobą o czymś porozmawiać - zapowiedziała.

Przynajmniej będę to miała z głowy - pomyślała młoda
detektyw. Wiem, że chce porozmawiać na temat Jamesa.

Ale kiedy usiadły w jadłodajni u George'a, Agatha

zaskoczyła dziewczynę, opowiadając jej o śmierci Jerry'ego i
jego prośbie.

- Nie wiem, od czego zacząć - przyznała na koniec. -

Jeżeli spróbuję zameldować się w pubie, Moses mnie wyrzuci.

background image

- W pobliżu na pewno są inne wioski - powiedziała panna

Gilmour. - Możesz zatrzymać się w jednej z nich. A przy
okazji poznać jakieś ploteczki na temat Piddlebury.

- Dobry pomysł. Poproszę Patricka, żeby dowiedział się

czegoś więcej o okolicznościach śmierci Jerry'ego Tarranta.

- Myślisz, że to było morderstwo?
- Wydaje mi się to podejrzane. Roy prawie się przekręcił

po otruciu naparstnicą. Jeśli to samo spotkało Jerry'ego, mogło
wyglądać na atak serca. Sądzę, że powinnaś pojechać ze
mną... chyba że to koliduje z twoim życiem towarzyskim.

- Powiedz lepiej od razu, że chcesz mnie spytać o Jamesa

- powiedziała Toni.

- To nie moja sprawa. - Agatha wzruszyła ramionami.
- Zgadza się. Ale ja chcę wyjaśnić tę sytuację, skoro

mamy znów pracować razem. Jak wiesz, mam słabość do
starszych mężczyzn. James wydawał mi się zabawny i dobrze
się bawiliśmy. To wszystko wydawało się takie niewinne.
Poleciałam z nim do Barcelony, gdzie miał pisać o tanich
hotelach. Wylądowaliśmy właśnie w jednym z takich hoteli.
Właściciel myślał, że jestem córką Jamesa. To bardzo zraniło
jego dumę. Od tamtej pory stał się zimny i formalny. A ja
poznałam w kawiarni dziewczynę, zaprzyjaźniłyśmy się i
przeprowadziłam się do jej mieszkania. Koniec historii.

- No cóż - powiedziała Agatha - lepiej byłoby, gdybyś

znalazła sobie kogoś w swoim wieku. Simon wydaje się
całkiem sympatyczny.

- Myślę, że on mnie śledzi, a to nie jest normalne.

Przestałam już szukać. Czy możemy zmienić temat?

- Pewnie. Mam tutaj kilka map Brytyjskiego Urzędu

Kartograficznego. Jakieś dwadzieścia kilometrów od
Piddlebury znajduje się wioska o nazwie Under Pleasance
(Ang. „Pod Uciechą" (przyp. tłum.).).

background image

- Sprawdzę to w moim telefonie i poszukam jakiegoś

hotelu albo gospody - zaofiarowała się Toni.

- Może najpierw zamów nam coś do jedzenia -

powiedziała Agatha, wskazując kręcącego się w pobliżu
kelnera.

Żadna z nich nie miała ochoty na kulinarne eksperymenty,

więc zamówiły po steku z frytkami i butelkę merlota.

Toni wyjęła telefon.
- W Under Pleasance jest gospoda - odezwała się po

chwili. - Ale nie piszą nic o pokojach. Zadzwonię do nich.

Kiedy dziewczyna dzwoniła, a następnie rezerwowała dwa

pokoje w gospodzie, Agatha przyglądała jej się ukradkiem.
Jasna cera Toni była lekko opalona i jej pracownica jak
zwykle promieniała zdrowiem. Jaki mężczyzna mógłby się jej
oprzeć? - skonstatowała gorzko. Kiedy ona była w wieku
Toni, miała nadwagę i pełno pryszczy z powodu
niewłaściwego odżywiania.

- Kiedy zaczynamy? - zapytała Toni.
- Spotkajmy się w biurze jutro o dziewiątej. Weź też swój

samochód, na wypadek gdybyśmy z jakiegoś powodu musiały
się rozdzielić. Jutro jest sobota, więc możesz potraktować to
jako nadgodziny.

Po kolacji Agatha wróciła do siebie. Zanim weszła do

środka, rzuciła okiem na dom Jamesa, pogrążony w ciemności
i ciszy. Zauważyła, że strzechę, którą był kryty, trzeba
wymienić, a to droga sprawa. Może zrobi mu taki prezent na
Boże Narodzenie. Może on uśmiechnie się do niej i powie:
„Agatho, jesteś kobietą mojego życia". Być może... Agatha
potrząsnęła głową, w jednej chwili pozbywając się obsesji.

Ku jej zaskoczeniu, została ciepło przywitana przez koty.

Tej nocy, zanim zasnęła, naszła ją nagła chęć, żeby zostawić
tę okropną sprawę. Piddlebury ją przerażało, choć nie chciała
tego przyznać.

background image

Następnego dnia rano dojechały na miejsce. Toni

prowadziła, a Agatha trzymała się z tyłu. Under Pleasance
okazała się całkiem sporą, sprawiającą wrażenie bogatej
wioską, gdzie stare budynki mieszały się z nowymi. Gospoda,
w której miały się zatrzymać, nosiła nazwę Jolly Farmer (Ang.
„Wesoły Farmer" (przyp. tłum.).). Nad nisko sklepionymi
drzwiami, w otoczeniu późno kwitnących, pnących się róż,
wisiała namalowana podobizna staroświeckiego rolnika o
rumianej twarzy, odzianego w białą koszulę. Dzień był
słoneczny, a w powietrzu unosił się zapach jesiennych ognisk.

Gospoda była porządnie urządzona i - jak odkryła Toni -

dosyć droga. Pracował w niej nawet recepcjonista, który
wskazał gościom pokoje. U Agathy znajdowało się wielkie
loże z baldachimem, a w oknach wisiały kolorowe perkalowe
zasłony. Na stoliku pod oknem stała misa wypełniona
owocami oraz butelka wina. Pani detektyw poczuła się
podniesiona na duchu. Komfort tego miejsca pomógł jej
odzyskać pewność siebie i wiarę w swoje detektywistyczne
umiejętności.

Rozpakowała się, a potem zapukała do drzwi pokoju Toni,

mówiąc:

- Będę w barze na dole.
Lokal miał niski strop, wsparty na potężnych belkach. Na

ścianach wisiały obrazy ze scenami myśliwskimi. Na widok
wchodzącej Agathy kilka osób siedzących przy kontuarze
uśmiechnęło się i powiedziało: „Dzień dobry". Raisin
zamówiła gin z tonikiem, po czym zabrała szklankę z
drinkiem na zewnątrz, gdzie przysiadła na ławce i zapaliła
papierosa.

Udzielił jej się panujący wokół spokój. Minęły ją dwie

kobiety, prowadząc za uzdy konie, w których starannie
wyczesanej sierści odbijały się promienie słońca. Przed
domami po drugiej stronie ulicy stały zaparkowane drogie

background image

samochody. Główna ulica wychodziła na zielony teren z
sadzawką, w której pływały kaczki. Kiedy Agatha nachyliła
się, zobaczyła sklep wielobranżowy stojący na skwerze, w
bezpośrednim sąsiedztwie parku.

Niebawem dołączyła do niej Toni ze szklanką jasnego

piwa w ręce.

- Świetne miejsce - powiedziała. - Widziałaś menu?

Agatha potrząsnęła głową.

- Porządne angielskie jedzenie - kontynuowała

dziewczyna. - Stek i cynaderki zapiekane w cieście, łopatka
jagnięca i tym podobne.

- A mają jakieś sałatki? - spytała Agatha. - Jestem na

diecie.

- Myślę, że tak. Naprawdę fantastyczne miejsce. Mam

wrażenie, że jesteśmy na wakacjach. Od czego zaczniemy?
Och, byłabym zapomniała - wczoraj przeglądałam notatki i
dzisiaj jest pełnia. Możemy pojechać do lasu w Piddlebury i
zobaczyć, czy odprawiają tam jakieś czary.

- Możemy - zgodziła się niechętnie Agatha. - Jeżeli są

wystarczająco szurnięci, żeby parać się gusłami, to może
morderstwa też są u nich na porządku dziennym. Nie potrafię
zrozumieć, dlaczego Gloria musiała zginąć. Wiem, że
zabierała ludziom różne rzeczy i nie chciała oddać, ale to
jeszcze nie powód, by ją uśmiercać.

- Właściciele tej gospody są tutaj zaledwie od pół roku -

powiedziała Toni. - Dowiedziałam się tego od barmana. Więc
mogą nie wiedzieć zbyt wiele na temat Piddlebury. Od czego
chcesz zacząć? Myślisz, że jest tu jakaś żona pastora - taka jak
pani Bloxby?

- Pani Bloxby jest jedyna w swoim rodzaju i

niepowtarzalna - zaprzeczyła Agatha. - Mają tu w ogóle
kościół? Nie widziałam nic takiego.

background image

- Jest schowany za domami, tam, gdzie ten zielony skwer

i sadzawka - wyjaśniła Toni. - O to też już spytałam. Po
drugiej stronie wioski, a w zasadzie na jej peryferiach jest
także stacja benzynowa.

- W czym może nam pomóc stacja benzynowa?
- A w Piddlebury była? - Nie.
- Więc może tamtejsi mieszkańcy tankują tutaj. Pewnie

wiele się tu mówiło o morderstwach.

Mój mózg przestał pracować - pomyślała Agatha, która

nagle poczuła się głupsza od swojej młodej asystentki.
Spojrzała na zegarek.

- Zjedzmy najpierw lunch.
Ten obiad był błędem - doszła do wniosku Agatha półtorej

godziny później, kiedy szły główną ulicą w wiosce. Co ją
podkusiło, żeby zjeść nadziewane czosnkiem grzyby, stek i
cynaderki zapiekane w cieście, a zakończyć to wszystko
wielką porcją lepkiego puddingu? Miała wrażenie, że ubranie
zaraz pęknie jej w talii. Tymczasem Toni w swojej niebieskiej
bawełnianej sukience typu futerał i sandałach na płaskim
obcasie wygląda szczupło jak zwykle.

Słońce grzało dość mocno, a wioska Under Pleasance

miała w sobie coś charakterystycznie leniwego. Znajdowała
się zresztą nieopodal autostrady oksfordzkiej, co wyjaśniało
otwartość osady, w porównaniu chociażby z Piddlebury.

- Chcesz zacząć przesłuchiwać ludzi w sklepie? - zapytała

Toni.

- Nie chcę jeszcze zdradzać zbyt wielu osobom, po co tu

przyjechałyśmy - wyjaśniła Agatha. - Zaczniemy od
probostwa.

Plebania mieściła się w wielkim i dość brzydkim

wiktoriańskim budynku, tuż obok starego kościoła z
przysadzistą normańską wieżą.

background image

Dwa niewielkie trawniki oddzielała wyłożona cegłami

ścieżka. Jedynymi kwiatami w całym otoczeniu probostwa
były dwie doniczki z geranium po obydwu stronach drzwi.
Toni nacisnęła dzwonek.

Drzwi otworzyła im wysoka, potężnie zbudowana kobieta

w wypłowiałej podomce.

- Słucham? - spytała.
- Nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym

detektywem - przedstawiła się Agatha. - Prowadzę śledztwo w
sprawie morderstw w Piddlebury.

- A co mnie do tego? - Kobieta miała dużą, okrągłą głowę

z niesfornymi kosmykami siwych włosów. Jej wąskie usta
zacisnęły się w pełnym dezaprobaty grymasie. Nagle się
uśmiechnęła. - Pani jest tą kobietą z omletem na głowie.
Dawno się tak nie ubawiłam. Proszę, wejdźcie.

Po raz pierwszy Agatha była zadowolona z tego

upokarzającego epizodu w telewizji.

Gospodyni zaprowadziła je do błyszczącej, nowoczesnej

kuchni. Agatha pomyślała, że pastor musi mieć jakieś
niezależne, prywatne środki pieniężne.

- Jestem Margaret Swithin - przedstawiła się żona pastora,

siadając przy kuchennym stole i wskazując miejsca obok
Agacie i Toni. - Czy to był prawdziwy omlet?

- Najprawdziwszy - odparła Agatha, próbując się

uśmiechnąć, ale wyszło jej to żałośnie. - Proszę posłuchać, te
morderstwa...

- A to jest pani córka?
- Przepraszam, zapomniałam przedstawić. To moja

asystentka, Toni Gilmour. A wracając do Piddlebury...

- Nigdy nawet nie zbliżyłam się do tego miejsca. Mój mąż

Colin musi odprawiać kazania w kilkunastu okolicznych
kościołach, lecz nie w Piddlebury.

background image

- Ale przecież takie zbrodnie musiały wywołać lawinę

plotek również w waszej wsi, czyż nie?

- Oczywiście! Niektórzy z mieszkańców pojechali tam

nawet, żeby przyjrzeć się wszystkiemu na miejscu. To takie
wulgarne... To znaczy, chciałam powiedzieć, że nie mamy z
tym nic wspólnego.

- Chciałabym porozmawiać z jedną z tych „wulgarnych

osób" - powiedziała Agatha.

- Dobrze, tylko nie mówcie, że podałam wam jej

nazwisko! To Dorothy Callant. Wdowa. Mieszka przy
zielonym skwerze, w domu o nazwie Rose Cottage (Ang.
„Różowa Chata" (przyp. tłum.).). To największa plotkara, jaką
w życiu spotkałam.

Dorothy Callant, niska kobieta po sześćdziesiątce z burzą

farbowanych rudych włosów oraz przywiędłą twarzą,
powtarzała, że to spotkanie jest dla niej zaszczytem. Kiedy
Agatha wyznała, że zależy jej, by dowiedzieć się jak najwięcej
na temat Piddlebury, Dorothy zaprosiła ją i Toni do
zagraconego salonu. Strącając z krzeseł na podłogę stare
gazety i magazyny filmowe, wykrzykiwała co chwila:

- Ależ to ekscytujące! Oglądam w telewizji Miss Marple.

Ten serial musi być dla was bardzo pomocny, moje drogie
panie.

- Przecież to fikcja - stwierdziła ze stoickim spokojem

Agatha.

- Ale w jej wieku! Ludzie muszą być nie lada zaskoczeni,

kiedy widzą taką starą kobietę i dowiadują się, że jest pani
prywatnym detektywem.

- Musi minąć jeszcze wiele lat, zanim pani Raisin

osiągnie wiek panny Marple - powiedziała Toni.

- Doprawdy? W takim razie szwankuje mi już wzrok.

Usiądźcie, proszę. Czy mogę wam zaproponować jakieś
przekąski?

background image

- Nie, dziękujemy. - Agatha machnęła ręką. - Niedawno

jadłyśmy obiad. Czy odwiedzała pani Piddlebury?

- O, tak. Po tym, jak dowiedziałam się o pierwszym

morderstwie, pojechałam tam i wpadłam na plebanię. Ale pani
Enderbury była wobec mnie bardzo niegrzeczna. Powiedziała
mi nawet, żebym zjeżdżała! Damy się tak nie wyrażają, jeśli
chcecie znać moje zdanie. Pamiętam...

- Skupmy się może na Piddlebury - poprosiła Agatha. -

Rozmawiała pani z kimś jeszcze?

- Tak, z paroma osobami w tamtejszym sklepie. Z

początku wydali mi się mili. Potem jednak ktoś wszedł do
sklepu, zaczął coś szeptać i raptem wszyscy stali się wobec
mnie nieprzyjaźni. Powiedzieli mi, że jeśli nie zamierzam nic
kupić, powinnam opuścić sklep.

- Kto nastawił ich wrogo przeciwko pani?
- Jakaś kobieta o imieniu Sam. Chcę powiedzieć, że gdy

kobiety zaczynają używać męskich imion, okazuje się, że nie
są to miłe damy, lecz takie, które konkurują z mężczyznami.
Co jest pozbawione sensu, bo przecież dżentelmen zawsze wie
lepiej.

- Trudno się z panią nie zgodzić - powiedziała Toni, ku

zdumieniu Agathy. - Czy jest jakiś mężczyzna, na którego
opinii polega pani szczególnie?

- Owszem, to pan Albert Earle, mój sąsiad. Jest taki

mądry! „Daj spokój, Dorothy - rzekł do mnie któregoś dnia. -
Niech tą sprawą zajmie się policja". Ale on sam też pojechał
na miejsce, by poznać trochę więcej szczegółów.

- Kiedy to było? - spytała Toni.
- Po tym, jak został otruty ten nieszczęsny kłusownik.

Albert powiedział, że zdaniem ludzi z Piddlebury zbrodni
musiał dokonać jakiś psychopata z zewnątrz. On także zgodził
się z tą teorią. Jaki to mądry człowiek!

background image

- Może powinnyśmy z nim porozmawiać - zaproponowała

Agatha.

- Pójdę z wami - powiedziała Dorothy. - Muszę tylko

wziąć kapelusz. To słońce nie służy mojej cerze.

Agatha i Toni weszły za nią do małego holu, w którym

Dorothy ściągnęła z wieszaka wielki słomkowy kapelusz i
włożyła go na głowę.

Albert Earle był niskim, krępym mężczyzną po

sześćdziesiątce. Gdy usłyszał, jaki jest powód wizyty dwóch
kobiet, odsunął się i wpuścił je do środka, po czym zastawił
wejście Dorothy.

- Zostaw to mnie - powiedział. - Porozmawiamy później.

- I zatrzasnął kobiecie drzwi przed nosem.

Agatha i Toni słyszały, jak po drugiej stronie Dorothy

świergocze coś ze złością pod nosem.

- Chodźmy do ogrodu - zaproponował Albert. - Dziś jest

zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w domu.

Na małym patio wokół stołu z kutego żelaza stały cztery

krzesła. Wokół kwitły pięknie późne róże i malwy.

Toni pomyślała, że Albertowi przydałby się taki sam

kapelusz, jak odprawionej przez niego Dorothy. Skóra jego
czaszki pod rzadkimi kosmykami zaczesanych na bok włosów
przybrała szkarłatny kolor, a cała twarz była nie mniej ognista.

Mężczyzna zatrzymał na Agacie spojrzenie małych

wodnistych oczu, charakterystycznych dla nałogowego
alkoholika, i spytał z wyższością:

- W czym mogę paniom pomóc?
- Piddlebury to dziwna wioska - zaczęła Agatha.
- Ludzie trzymają się tam razem i nie lubią przyjezdnych.

Ciężko wydobyć od nich jakąkolwiek informację.

- W istocie, to dość niezwykła społeczność - zgodził się

Albert. - Tutaj jestem członkiem rady gminy i ludzie mnie

background image

szanują, natomiast w Piddlebury powiedziano mi w dosyć
obcesowy sposób, żebym pilnował swoich spraw.

Agatha z trudem powstrzymała westchnięcie. Pan Earle

był typem człowieka, któremu wielu ludzi, zarówno w
Piddlebury, jak i poza nim, z chęcią powiedziałoby, żeby
pilnował swojego nosa. Z każdego pora jego ciała emanowała
pompatyczność.

- Ale jeżeli zdecydujecie się tam wrócić, będę wam

towarzyszyć - zadeklarował mężczyzna. - Damy nie powinny
przebywać same w takich niebezpiecznych miejscach.

- Nic nam nie będzie - odpowiedziała Agatha, wstając z

krzesła. - Jesteśmy przyzwyczajone do niebezpieczeństw.

- Na tym właśnie polega problem ze współczesnymi

kobietami - skomentował z obrazą w głosie. - Padacie ofiarą
gwałtów i morderstw tylko dlatego, że nie posłuchałyście rady
jakiegoś mężczyzny.

- O ile mi wiadomo, sprawcami większości gwałtów są

właśnie „jacyś mężczyźni" - odcięła się Agatha.

- Chodźmy, Toni.
Po wyjściu od Alberta, Agatha i Toni postanowiły się

rozdzielić, pukać po kolei do drzwi i spróbować znaleźć
kogoś, kto będzie coś wiedział. Nie było sensu utrzymywać
dłużej w tajemnicy powodu ich wizyty. Poza tym wiejska
plotkara Dorothy zdążyła już pewnie obdzwonić co najmniej
kilkanaście osób. Umówiły się więc, że spotkają się
wieczorem w pubie.

Kiedy jednak w końcu usiadły w barze gospody Jolly

Farmer, żeby porównać notatki, czuły się zmęczone i
pokonane. Ze wszystkich osób, z którymi rozmawiały, tylko
kilka było w Piddlebury. Ci, którzy się do tego przyznali,
zrobili to z czystej ciekawości, głównie po to, by odwiedzić
tamtejszy sklep. Nikt z nich nie miał im nic ciekawego do
powiedzenia.

background image

- Zdrzemniemy się trochę po kolacji, tak żeby przed

północą być już w tej przeklętej wiosce - zarządziła Agatha.

Przebrane w ciemne ubrania, o wpół do ósmej wyruszyły

do Piddlebury. Agatha zaparkowała samochód na granicy lasu,
jak najdalej od osady.

- Myślisz, że w tych ciemnościach odnajdziesz polanę z

kamiennym ołtarzem? - spytała Toni.

- Jest mniej więcej pośrodku tego lasu. Nie powinnam

mieć problemu z trafieniem - odparła Agatha z nadzieją w
głosie.

Przemierzały pogrążony w ciszy las. Nad ich głowami

rozciągały się gałęzie drzew, które zasłaniały tarczę księżyca.

- Chyba zaryzykuję i zapalę pochodnię - powiedziała

Agatha.

Wreszcie, po jakichś dwudziestu minutach, wyszeptała:
- To bez sensu.
- Ciii! - uciszyła ją Toni.
- O co chodzi?
- Słuchaj!
Agatha nadstawiła uszu. W oddali słyszała jakby cichy,

monotonny śpiew.

- To dobiega stamtąd - powiedziała Toni. Ostrożnie

ruszyły we wskazanym kierunku. W miarę jak pokonywały
kolejne metry, dziwny odgłos stawał się coraz donośniejszy.
Nagle stanęły jak wryte. Znajdowały się na skraju polany
zalanej srebrną księżycową poświatą.

Przy ołtarzu stał Brian Summer. W jednej ręce trzymał

rzucającą się kurę, w drugiej otwartą brzytwę.

Agatha Raisin nigdy nie była specjalnie sentymentalna,

jeśli chodzi o ptaki i inne zwierzęta, ale widok tej kury był dla
niej nie do zniesienia.

Wtargnęła na polanę, krzycząc:
- Zostaw tę kurę, ty czubku!

background image

- Odejdź! - ostrzegł ją Brian. - Muszę dokonać ofiary.

Gdy Agatha zbliżyła się do niego, Brian machnął jej brzytwą
przed nosem.

- Cofnij się!
Ptak wierzgnął w uścisku i wydał z siebie rozpaczliwy

krzyk, przypominający dźwięk starej zardzewiałej bramy.

Agatha uderzyła Briana pochodnią w nadgarstek ręki,

którą ściskał kurę. Mężczyzna krzyknął z bólu i wypuścił
ptaka, który natychmiast czmychnął pomiędzy drzewa. Agatha
odskoczyła, kiedy Brian zamachnął się na nią brzytwą.

Nagle wytrzeszczył oczy i runął na ziemię, kopiąc nogami

w darnie.

- Dostał jakiegoś epileptycznego ataku - powiedziała

Toni. - Obróć go na bok i przytrzymaj mu język, żeby się nie
zadławił.

- Ty to zrób - odparła trzęsącym się głosem Agatha. - Ja

dzwonię po pomoc.

Minęło pół godziny, zanim pomoc dotarła na miejsce.

Brian był nieprzytomny, ale jego stan się ustabilizował. Na
polanie pojawił się Moses, prowadzący policję i karetkę
pogotowia.

Brian został zabrany i po wstępnym przesłuchaniu przez

funkcjonariusza, komisarza Wilkesa i jeszcze jednego oficera
policji, którego Agatha nie znała, powiedziano im, że
natychmiast mają udać się do komendy w Mircesterze.

Kiedy razem z Toni czekały w recepcji na kolejne

przesłuchanie, na miejsce przyjechała Ada White.

- Czy to pani wina? - spytała, spoglądając krogulczym

wzrokiem na Agathę.

- Brian Summer stal na polanie w lesie z brzytwą, gotów

złożyć w ofierze jedną z pani kur - wyjaśniła.

- Co takiego?!

background image

Agatha cierpliwie powtórzyła to, co powiedziała przed

chwilą. Ada była zszokowana.

- Ostatnio zginęły mi dwie gęsi i trzy kury. Jeżeli to

prawda, Brian Summer może pakować manatki i wyjeżdżać.
O Boże, a wydawał się takim sympatycznym, spokojnym
człowiekiem.

Agatha miała już dosyć przesłuchań. Zabrano ją do

jednego z nowo umeblowanych pokojów przesłuchań, z
niskimi fotelami, w których trzeba było się pilnować, żeby nie
zasnąć. Gdy było już wreszcie po wszystkim i podpisała
zeznanie, powiedziała:

- Ja jeszcze w kwestii śmierci Jerry'ego Tarranta - nie

przyszło wam do głowy, że ktoś mógł mu zrobić zastrzyk z
naparstnicy, aby upozorować atak serca?

- Została przeprowadzona sekcja zwłok - powiedział

Wilkes, zbierając notatki i szykując się do wyjścia.

- I jakie były wyniki badań toksykologicznych? - spytała

Agatha.

Policjant wbił wzrok w blat biurka.
- Nie pamiętam - odparł szorstko po chwili.
- Wątpię - powiedziała Agatha pod wpływem nagłego

przebłysku intuicji. - Te badania nie zostały w ogóle
przeprowadzone.

- Widocznie nie było ku temu podstaw - przyznał Wilkes.

- Kilkunastu mieszkańców wioski potwierdziło, że pan Tarrant
miał słabe serce.

Agatha parsknęła pogardliwie.
- I pan im uwierzył?
- Pani Raisin, przesłuchanie dobiegło końca. Po raz setny

ostrzegam panią, by nie utrudniała nam śledztwa.

Po powrocie do gospody Agatha zwróciła się do Toni:
- Prześpijmy się trochę, a potem pojadę do Ady White.

background image

Toni zatrzymała się w drzwiach do swojego pokoju, jakby

wahając się.

- Zastanawiam się, czy ktoś przypadkiem nie szantażuje

mieszkańców Piddlebury, żeby siedzieli cicho. Sama mówiłaś,
że Jerry był przerażony, a mimo to zrezygnował z twoich
usług. Potem zostawił testament, w którym prosi, żebyś
kontynuowała śledztwo.

Agatha miała ochotę podważyć tę hipotezę z czystej

zazdrości. Myślała, że bogowie byli już wystarczająco
szczodrzy, obdarzając jej asystentkę taką urodą, tymczasem
oni nie poskąpili jej także przenikliwego umysłu. Ostatecznie
jednak się powstrzymała i posępnym głosem odparła:

- Dobry pomysł. Zajmiemy się tym jutro.
Gdy jechały w kierunku Piddlebury, na dworze panowało

idealne babie lato. Pola złociły się od słomy, a w
przydomowych ogródkach bujnie kwitły róże. Droga wiodła
wśród gęstych drzew, które sklepiały się nad nimi, tworząc
fantastyczne zielone tunele, by po chwili znów ustąpić
zalanym słońcem otwartym przestrzeniom. Przypominało to
podróż przez obrazy brytyjskich pejzażystów.

Agatha zatrzymała się tuż przed wioską i zadzwoniła do

Patricka.

- Może uda ci się dowiedzieć od twoich policyjnych

informatorów, czy Brian podał jakieś powody swojego
dziwacznego zachowania. Komu składał w ofierze ten drób?
A może po prostu pomieszało mu się w głowie?

Patrick obiecał, że się tym zajmie. Agatha niechętnie

wjechała do wsi.

- Zaczniemy od Clarice, żony pastora.
- Dlaczego? Myślałam, że jedziemy odwiedzić Adę

White.

- Później. Clarice jest najlepszą osobą, jeśli chodzi o

poznanie sekretów, których mieszkańcy nie chcą ujawniać. Z

background image

zapachu kadzidła w kościele wnioskuję, że jej mąż jest
duchownym Kościoła anglikańskiego, a to oznacza, że
spowiada ludzi.

- A co z tajemnicą spowiedzi? - spytała Toni.
- Może coś wypaplał żonie. Jesteśmy na miejscu. Kiedy

wysiadły z samochodu przed probostwem,

Agatha odwróciła się i zerknęła na główną ulicę. Ze

wzgórza nad wioską dobiegał odległy odgłos kombajnu
zbierającego siano. W którymś domu grał telewizor. Poza tym
wszędzie panowała cisza. A mimo to była pewna, że czuje
jakieś niesprecyzowane zło emanującego z każdego kąta.

Odsunęła od siebie tę myśl, podeszła za Toni do drzwi

plebanii i nacisnęła dzwonek.

Otworzył im pastor Guy Enderbury. Spojrzał na nie z

wysoka, marszcząc gniewnie brwi.

- Słucham?
- Czy Bóg wskazał już pastorowi, kto jest mordercą? -

zapytała Agatha.

- Jeszcze nie. Ale pracuję nad tym - odparł łagodnym

tonem duchowny. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale...

- Właściwie to przyszłyśmy porozmawiać z pańską żoną.
- Jeżeli obejdziecie probostwo dookoła, znajdziecie ją w

ogrodzie. Moja żona jest urodzoną ogrodniczką.

Agatha i Toni podążyły wskazaną ścieżką, obiegającą

budynek plebanii. „Zapalona ogrodniczka" leżała wyciągnięta
na leżaku. W jednej ręce trzymała papierosa, a w drugiej
książkę. Na widok twarzy znajomych kobiet nachylających się
nad nią zamrugała oczami.

- Byłam pewna, że wzięła sobie pani do serca naszą dobrą

radę i postanowiła zostawić nas w spokoju - powiedziała
Clarice, przerzucając nogi przez krawędź leżaka i podnosząc
się z trudem.

background image

- Czy ktoś panią szantażuje? - spytała Agatha. Clarice

usiadła gwałtownie na krawędzi leżaka.

- Co za absurdalny pomysł - powiedziała lekko

przyciszonym głosem. - Nie mam pieniędzy. Poza tym
chciałabym, aby w moim życiu było coś na tyle
ekscytującego, żeby można było mieć mnie w szachu. A teraz
proszę odejść.

- Szantażysta nigdy się nie poddaje - odezwała się Toni. -

Z początku może oczekiwać jedynie milczenia. Ale zawsze
wraca po więcej.

- Posłuchajcie mnie, wariatki i detektywi od siedmiu

boleści. Gdyby ktoś mnie szantażował, zgłosiłabym to policji.
A skoro o nich mowa... Wtargnęłyście na teren prywatny.
Wynocha! A może rzeczywiście powinnam ich wezwać?

W jej zielonych oczach nagle zalśniły łzy.
Po wyjściu od Clarice Agatha powiedziała.
- Była wystraszona. Jestem pewna, że ją

przestraszyłyśmy. A teraz jedźmy do Ady White.

Ale gdy zbliżały się do farmy, zauważyły kilka

policyjnych radiowozów zaparkowanych przed domem.

- Lepiej zostawmy to sobie na później - zdecydowała.

Wróciły więc do wioski. Agatha zadzwoniła do Patricka i
zapytała, czy ma dla niej jakieś nowe informacje.

- Brian Summer otrzymał pocztą starą książkę. Ten

mężczyzna cierpi na epilepsję. Książka traktowała o starych
wiejskich metodach leczniczych. Coś w rodzaju białej magii.
Można tam przeczytać między innymi, że cierpiący na
padaczkę powinien złożyć w ofierze ptaka o pełni księżyca -
powiedział.

- Jak to możliwe, że wykształcony nauczyciel uwierzył w

takie gusła?

- Wykształcony nauczyciel z brzuchem pełnym

magicznych grzybów. Pani White zeznała, że Brian korzystał

background image

z jej szopy w charakterze warsztatu. Było w niej mnóstwo
różnych rzeczy. Pani White twierdzi, że nigdy tam nie
wchodziła.

- Kto wysłał mu tę książkę? - spytała Agatha.
- Tego pani White nie wiedziała. Powiedziała tylko, że

przesyłka przyszła pocztą, a Brian wyrzucił opakowanie.

- Czy wiedziała, że cierpi na epilepsję?
- Tak, ale obiecała mu, że nikomu o tym nie powie.

Agatha rozłączyła się i opowiedziała Toni wszystko, czego się
przed chwilą dowiedziała.

- Ktoś wiedział o jego chorobie - stwierdziła dziewczyna.

- I był na tyle okrutny, że postanowił wykorzystać tę wiedzę w
niewybredny sposób.

- Skoncentrujmy się z powrotem na pomyśle z szantażem

- powiedziała Agatha. - Żona pastora obawiałaby się skandalu.
A co z naszą dziedziczką - Sam Framington? Była aktorką.
Może ktoś odkrył jakiś niewygodny epizod z jej przeszłości.

- Odwiedzimy ją?
- Wydaje mi się, że byłaby to strata czasu - uznała

Agatha. - Ale mam kontakty w mediach w Londynie. Pojadę
tam na kilka dni, może uda mi się coś wykopać.

- A ja mam tutaj zostać? - upewniła się Toni.
- Nie, lepiej nie. To niebezpieczne.
Agatha wróciła do domu wieczorem. Zanim weszła do

środka, zerknęła w stronę sąsiedniej chaty Jamesa. Ale w
oknach było ciemno, a przed domem nie było jego
samochodu.

Przywitała się ze swoimi kotami, a potem włączyła

komputer i wpisała w wyszukiwarkę nazwisko Samanthy
Wilkes. W czasach, kiedy Sam była aktorką, zaczepiła się na
dłużej tylko przy jednej produkcji filmowej - telenoweli
zatytułowanej „Yesterday's Family" (Ang. „Wczorajsza
rodzina" (przyp. tłum.).), w której wcieliła się w rolę

background image

wioskowej femme fatale. Serial został wyprodukowany przez
telewizję Zetlik. Agatha sprawdziła ich stronę w Internecie,
zapisała adres i postanowiła, że nazajutrz ich odwiedzi.

Nagle zatęskniła za panią Bloxby i jej kojącym głosem.

Żona pastora była jedyną osobą, której Agatha ufała. Kiedyś
zobaczyła w sklepie wiszącą nad kasą tabliczkę z hasłem:
„Wierzymy w Boga. Pozostali płacą gotówką" i uważała, że
idealnie odzwierciedla ono całą jej filozofię życiową. Nigdy
nie przyszło jej do głowy, że zbyt wiele wymaga od siebie, a
przez to oczekuje takich samych wysokich standardów u
innych i dlatego tak często spotykają ją rozczarowania.

Nie uprzedziła żony pastora telefonicznie o swojej

wizycie, bo wiedziała, że może odebrać jej mąż i powiedzieć,
że nie ma jej w domu. Duchowny bowiem za nią nie
przepadał.

Na szczęście drzwi otworzyła jej pani Bloxby we własnej

osobie i zaprosiła Agathę do środka. Wieczór zrobił się
chłodny. W kominku wesoło trzaskały drwa. Zwyczajna
lampa oświetlała dość nędzny, ale wygodnie urządzony salon.
Agatha z wdzięcznością usiadła na kanapie, na wypchanych
pierzem poduszkach, poprosiła o szklankę ginu z tonikiem i
zaczęła relacjonować pani Bloxby wydarzenia ostatnich dni.

- Biedny pan Summer! - zawołała jej przyjaciółka. -

Jestem przekonana, że nie zaczął brać tych przeklętych
grzybów z własnej woli. Ktoś musiał mu naopowiadać, że te
grzyby pomogą mu wyleczyć się z padaczki. Ależ to musi być
niebezpieczny, bezwzględny i podły człowiek.

- Mam przeczucie, że ktoś szantażuje mieszkańców tej

wioski - powiedziała Agatha.

- Spośród tych, z którymi pani rozmawiała, kto wydaje się

najbardziej podejrzany?

- To musi być ktoś, komu kiedyś ufali - stwierdziła

Agatha. - Jedyną osobą, która w tej chwili przychodzi mi do

background image

głowy, jest pastor. W Kościele anglikańskim istnieje instytucja
spowiedzi, prawda? W tamtejszym kościele nie widziałam
nigdzie konfesjonału.

- Spowiedź to sakrament właściwy raczej dla Kościoła

rzymskokatolickiego, ale tak - jeżeli ktoś czuje się
przytłoczony ciężarem grzechów, może je wyznać członkowi
duchowieństwa. A co z właścicielem pubu? To miejsce
wydaje się punktem, w którym spotyka się większość
mieszkańców. Na pewno wie dużo o każdym swoim gościu.
Ludzie plotkują w takich lokalach. I w wiejskich sklepach.

- Dała mi pani wiele do myślenia - powiedziała Agatha. -

James nie wrócił jeszcze z podróży?

- Chyba nie. Biedna panna Gilmour. Wielka szkoda.
- Toni naprawdę musi uporać się z tą skłonnością do

starszych mężczyzn - odparła ponuro Agatha.

- Panna Gilmour miała trudne dzieciństwo - wyjaśniła

pani Bloxby. - Chyba każda kobieta prędzej czy później
zacznie rozglądać się za mężczyzną, który mógłby jej w
pewnym stopniu zastąpić ojca.

- Ja nie przepadam za dużo starszymi facetami -

powiedziała Agatha.

Pani Bloxby uśmiechnęła się pod nosem. Mężczyźni dużo

starsi od Agathy już jakiś czas temu przestali być atrakcyjni
seksualnie.

- Muszę już iść - powiedziała pani detektyw. - Dziękuję,

że mnie pani wysłuchała.

Nazajutrz Agatha przyszła do biura telewizji Zetlik w

londyńskim Soho i zapytała, gdzie może znaleźć producenta
serialu „Yesterday's Family". Recepcjonistka poprosiła, żeby
poczekała. Agatha usiadła i zaczęła wertować kolorowy
magazyn, dochodząc do wniosku, że musi to być znak czasu,
kiedy nie rozpoznaje się nawet połowy tych wszystkich
celebrytów.

background image

W końcu recepcjonistka wróciła w towarzystwie niskiego,

korpulentnego mężczyzny, który przedstawił się jako
kierownik do spraw personalnych.

- Szuka pani Jacka Kyncaida - powiedział. - Ale on

odszedł na emeryturę pięć lat temu. Czego pani od niego
chce?

Agatha wręczyła mu swoją wizytówkę.
- Chciałam go zapytać o współpracę z Samanthą Wilkes.

Szukam informacji, które pomogą mi w prowadzonym przeze
mnie śledztwie dotyczącym morderstwa.

- Myślę, że rozmowa z panią nie wyrządzi mu żadnej

krzywdy. Ten biedak wciąż się tu kręci, mając nadzieję, że
znajdzie się dla niego jakaś praca. To smutne.

- Gdzie mogę go znaleźć? Mężczyzna spojrzał na

zegarek.

- Będzie w pubie na rogu. Po wyjściu stąd proszę

skierować się w lewo.

- Jak go rozpoznam? Kierownik roześmiał się.
- Nie da się go pomylić z nikim innym. Ma gęste siwe

włosy, które niedawno ufarbował na blond.

Agatha podziękowała i poszła do pubu. Jack Kyncaid

rzeczywiście siedział przy stoliku pod ścianą, na której był
neon podświetlający jego blond włosy. Agatha zauważyła, że
musiał być tylko trochę od niej starszy. Był niski, miał na
sobie zwykłą sztruksową marynarkę, wypłowiały czarny T -
shirt i dżinsy. Z bladej twarzy wyzierały niewielkie czarne
oczy. Usta miał długie i wąskie, za to nos całkiem pokaźnych
rozmiarów.

Agatha podała mu swoją wizytówkę i wyjaśniła, czego

szuka.

- Proszę siadać - powiedział Jack. - To dość zamierzchłe

czasy.

background image

- Czy mogę postawić panu drinka? - zaproponowała

Agatha.

- Poproszę podwójną szkocką.
Agatha podeszła do baru, zamówiła whisky dla Jacka i gin

z tonikiem dla siebie, po czym wróciła do stolika.

- Proszę mi powiedzieć - zaczęła - co pan pamięta na

temat Samanthy Wilkes, a obecnie lady Framington?

- Grała rolę pokojówki podającej do stołu, która została

uwiedziona przez swojego pana. To było zresztą całkiem
zabawne, biorąc pod uwagę, że Sam została naprawdę
uwiedziona przez większość męskiej ekipy filmowej. Muszę
przyznać, że była z niej prawdziwa ślicznotka. Widziałem jej
zdjęcie po tym, jak wyszła za mąż. Ledwo ją poznałem, stała
się taka pospolita. Ale przynajmniej doczekała się wreszcie
tytułu.

- Wreszcie? - zwróciła uwagę Agatha.
- Czy mógłbym prosić jeszcze raz to samo?
Agatha pospieszyła do baru, przepychając się łokciami w

tłumie klientów szturmujących pub w porze lunchu. Po kilku
chwilach wróciła z drinkami i wbiła uważne spojrzenie w
mężczyznę.

- Wspomniał pan coś o jej tytule, akcentując słowo

„wreszcie".

- Gdy kręciliśmy serial w autentycznych dworskich

wnętrzach, Sam wzięła sobie na celownik właściciela, który
był dość wiekowym mężczyzną. Wtedy wkroczyła jego
małżonka, która zagroziła, że usunie całą ekipę z posiadłości,
jeżeli nie pozbędziemy się Samanthy. Więc jej rola wypadła
ze scenariusza.

- Gdzie to było?
- Jakaś duża miejscowość w Cotswolds, nieopodal

Broadway.

- A pamięta pan, jak nazywała się ta rodzina?

background image

- Crighton? Nie, raczej nie... Ach, przypomniałem sobie -

Craton.

Nagle Agatha doznała olśnienia. U tego samego lorda

Cratona pracowała jako kucharka pani Tripp.

- Właściwie to żal mi Sam - przyznał Jack. - Wypłakała

wtedy morze łez. Ale udawało jej się czasem zahaczyć tu i
tam jako aktorka. Media to podły biznes. Weźmy na przykład
mnie. Oto, na co mi przyszło po tylu latach doświadczenia.
Znalazłem się na złomowisku.

- Może zmieni pan sferę zainteresowań i odniesie sukces

w innej branży? - zasugerowała Agatha.

Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa.
- Widzi pani, to jest tak jak w tym dowcipie, w którym

pewna para obserwuje człowieka sprzątającego gówna po
słoniu w cyrku. Pytają go więc: „Dlaczego nie znajdzie pan
sobie porządnej pracy?". Na co on odpowiada: „I co -
miałbym zostawić show - biznes?".

Agatha wróciła do Carsely, zatrzymując się po drodze

tylko raz, w Beaconsfield, na kanapkę i kawę.

Na miejscu odkryła, że w jej salonie rozgościł się Charles,

który oglądał telewizję z kotami na kolanach.

- Lepiej tego posłuchaj! - zawołała, sadowiąc się obok

niego na kanapie i zrzucając buty na wysokim obcasie.
Powtórzyła mu to wszystko, co opowiedział jej Jack Kyncaid.

- A więc prawdopodobnie jest szantażystką - powiedział

Charles. - Ale żeby morderczynią? I dlaczego padło akurat na
Glorię French?

- Nie wiem - odparła Agatha. - Jest stara, więc nie może

kręcić się tu czy tam niezauważona.

- Czy z tyłu domu Glorii biegnie jakaś droga?
- Tak, z tego, co pamiętam, taka jednopasmowa.
- Ona ma elektryczny wózek inwalidzki.
- Co takiego?! Nigdy jej na nim nie widziałam.

background image

- Zauważyłem go kiedyś, gdy byliśmy w Piddlebury. Stał

zaparkowany z boku jej chaty. Na nim może się poruszać, nie
budząc większego zainteresowania.

- Ciekawa jestem, na co zmarła lady Craton - zastanowiła

się Agatha. Podeszła do komputera i go włączyła. Po kilku
minutach powiedziała: - Mam! To był atak serca. Tak jak w
przypadku Jerry'ego. O mój Boże, może pozbyła się
dziedziczki, żeby skorzystać z testamentu lorda?

- Jak nazywa się ta posiadłość Cratonów?
- Five Trees Manor (Ang. „Dom Pod Pięcioma

Drzewami" (przyp. tłum.).). Byłeś tam?

- Nie, ale zastanawiam się, czy posiadłość nadal istnieje.

Podjedźmy tam jutro i się rozejrzyjmy.

Okazało się, że w Five Trees Manor mieści się obecnie

siedziba towarzystwa ubezpieczeniowego Golden Age (Ang.
„Złoty wiek" (przyp. tłum.).). Posiadłość znajdowała się przy
drodze między Snow Hills a Broadway. Znaczną część jej
terenu zajmowało teraz osiedle mieszkaniowe.

Dalej przy tej samej drodze w kierunku Broadway stały

dwie chaty. Agatha zapukała do jednej z nich i zapytała
kobietę, która jej otworzyła, czy zna kogoś żyjącego, kto
pracował dla rodziny Craton.

Kobieta o krągłej, rumianej, wiejskiej twarzy zamyśliła

się.

- Muszę zapytać matkę.
Na drodze za ich plecami tylko od czasu do czasu

przejeżdżał jakiś samochód. Przy drzwiach do chaty stał
piękny żółty krzew różany.

Wreszcie kobieta wróciła i powiedziała:
- Matka jest przykuta do łóżka i nie może chodzić po

schodach. Powiedziała, że stara pani Grey, mieszkająca tuż
obok, dawno temu pracowała w posiadłości.

background image

Agatha i Charles zadzwonili do drzwi sąsiedniej chaty.

Otworzyła niska, zgarbiona staruszka, która przyjrzała im się
uważnie. Agatha wyjaśniła, że szukają kogoś, kto kiedyś był
zatrudniony w posiadłości Cratonów.

- Ja tam pracowałam - odparła staruszka. - Wejdźcie,

proszę. Nazywam się Rose Grey.

Zaprowadziła ich do małego, dusznego salonu

zagraconego różnymi dziwnymi przedmiotami i resztkami
mebli. Sama z trudnością zapadła się w fotel i wskazała im,
aby również usiedli.

- Minęło już chyba ze dwadzieścia pięć lat, od kiedy

zmarła stara lady - powiedziała. - Pracowałam u niej
codziennie jako sprzątaczka, razem z kilkoma innymi
kobietami.

- Czy pamięta pani kucharkę, panią Tripp?
- Owszem. Zrezygnowano z jej usług po śmierci lady

Craton. Rok wcześniej zmarł także lord Craton, a nie mieli
dzieci. Posiadłość odziedziczył po nich - i sprzedał - ich
kuzyn. Gladys Tripp ułożyła nawet piosenkę o tym, jak
straciła pracę - śpiewała w niej, że wciąż jest zdolna do
harówki. Prawda była jednak taka, że lady Craton zatrudniała
dodatkową służbę tylko wtedy, gdy zatrzymywali się u niej
jacyś ludzie. Nie stać jej było na utrzymywanie służących na
co dzień.

- A przypomina pani sobie może, kiedy w posiadłości

gościła ekipa telewizyjna?

- Oczywiście. Wszyscy byliśmy tym bardzo

podekscytowani.

- Więc może zapamiętała pani także aktorkę o nazwisku

Samantha Wilkes?

- O, tak. - Rose uśmiechnęła się. - Goniła wszystko, co

nosiło spodnie, a potem starała się zarzucić sidła na starego
lorda. Pan Craton zwariował na jej punkcie, doprowadzając

background image

tym do szewskiej pasji swoją żonę, która kazała się pozbyć
Samanthy. Potem wybuchł wielki skandal, gdy okazało się, że
lord Craton podarował aktorce sznur pereł należący do jego
żony. Lady Craton próbowała je odzyskać, ale nadaremnie.

- Czy pani Tripp odziedziczyła coś w testamencie po lady

Craton?

- Tak. Dostała dwadzieścia tysięcy funtów i kilka

zabytkowych mebli. Kuzyn twierdził, że w testamencie nie
było mowy o żadnych meblach, ale Gladys pokazała wówczas
list podpisany przez lady Craton, w którym faktycznie była
mowa o tych antykach.

- Lubiła ją pani?
- Ani trochę. Na początku była dla wszystkich miła i

przyjacielska. Lubiła rozmawiać z ludźmi o ich problemach.
Ale potem nagle uwzięła się na mnie. Bez przerwy stała nade
mną i kontrolowała moją pracę. Ta aktorka bezwstydnie
flirtowała ze starym lordem, który był nią zauroczony, a
Gladys Tripp wydawała się ją jeszcze podjudzać, przekazując
lordowi listy od niej. Pewnego dnia w kuchni doszło między
nimi do gwałtownego spięcia. Wyglądało na to, że jeden z
tych listów wpadł w ręce jaśnie pani, która dostała szału. W
efekcie Samantha musiała się pakować. Nasza pani była w
takim stanie, że bałyśmy się, czy nie dostanie ataku serca.
Posłano nawet po pastora...

- Pastora? - upewniła się Agatha. - Pamięta pani jego

nazwisko?

- Niech pomyślę. To był taki wysoki, szczupły gość.

Ożenił się z dziewczyną z Broadway. Tam też był jakiś
skandal, ale nie pamiętam już, o co chodziło.

- W którym kościele odprawiał msze ten pastor?
- W kościele świętego Pawła.
- Czy lady Craton miała słabe serce? - spytał Charles.

background image

- Powiedziałabym raczej, że była silna jak tur. Ale jakiś

czas po śmierci lorda dostała zawału.

Agatha nachyliła się bliżej.
- Czy pani Tripp przygotowywała w kuchni jakieś

lecznicze mikstury?

- W rzeczy samej. Bez przerwy wychodziła w pole i do

lasu, w poszukiwaniu jakichś roślin. Nie lubiłam jej.
Wydawała mi się nieco odrażająca. Taka... śliska.

Agatha i Charles uznali, że Rose Grey powiedziała im już

wszystko, co wiedziała, pożegnali się więc i wyszli. Agatha
zadzwoniła do pani Bloxby i poprosiła ją, żeby sprawdziła,
czy Guy Enderbury był kiedykolwiek pastorem w kościele
pod wezwaniem Świętego Pawła.

- Chodźmy coś zjeść - powiedziała do Charlesa. - Trudno

mi w to wszystko uwierzyć. Stara pani Tripp? To niemożliwe.
Przecież ona większość czasu tylko śpi.

Zaczynali właśnie jeść obiad, kiedy oddzwoniła pani

Bloxby i powiedziała, że Guy Enderbury rzeczywiście pełnił
posługę kapłańską w kościele świętego Pawła.

- Spójrz na to w ten sposób. - Agatha zwróciła się do

Charlesa, po tym jak opowiedziała mu o tych rewelacjach. -
Ta kobieta jest za stara i zniedołężniała, żeby kręcić się pod
domem Glorii French, zakraść się do jej piwnicy, podrzucić
zatrute wino, a potem się wymknąć.

- Moim zdaniem nadszedł czas, żeby podzielić się tą

wiedzą z policją - stwierdził Charles. - Przeszukają jej dom.
Być może znajdą te listy od Samanthy do lorda Cratona i
oskarżą ją o szantażowanie jej.

- To ja to wszystko odkryłam - upierała się Agatha. -

Policja nie odbierze mi tej chwały.

- Powrót tam, żeby ją śledzić, nie jest dobrym pomysłem -

uznał Charles. - Jeżeli to jest gra, ona będzie prowadzić ją do
samego końca. Dlatego żadne z nas nie może do niej jechać.

background image

Poza Patrickiem, wszyscy już tam byliśmy, a on, cokolwiek
by zrobił, zawsze będzie wyglądać jak gliniarz.

Agatha z wściekłością wbiła widelec w placek z

cynaderkami. Mała fontanna sosu, która z niego wytrysnęła,
trafiła ją prosto w twarz.

- Niech to jasna cholera! - wrzasnęła pani detektyw.
- Wytrzyj się i zamknij - zgromił ją jej przyjaciel. - Nie

mogę się skupić.

Agatha wyszła do toalety, żeby poprawić makijaż. Kiedy

wróciła, Charles powiedział:

- Przed chwilą dzwoniłem do Jamesa. Już wrócił.

Powiedziałem, że go odwiedzimy.

- James?
- Czemu nie? Już wcześniej wykonywał dla ciebie

detektywistyczną pracę. Może wykorzysta to jako okazję,
żeby zrehabilitować się w twoich oczach. Przychodzi ci do
głowy ktoś inny?

- Nie. Pod warunkiem, że będzie utrzymywał z nami stały

kontakt.

- Powiedz lepiej, że nie chcesz, by rozwiązał sprawę

przed tobą i zgarnął laury dla siebie.

- Nie - skłamała Agatha. - Po prostu nie chcę, żeby ktoś

go otruł.

background image

Rozdział VII
Kiedy James otworzył im drzwi, w jego oczach widać

było zdenerwowanie. Charles uprzedził go, że muszą
porozmawiać i Lacey przygotował się na kazanie. Przerwał
zbieranie materiałów za granicą i wrócił, żeby przeprosić
Mary za swoje zachowanie.

W każdym mężczyźnie drzemie mały chłopiec. W

przypadku Jamesa Laceya nie było to wcale takie oczywiste,
ale Agatha ujrzała w jego oczach błagalne spojrzenie małego
brzdąca, który czeka, aż zostanie ukarany, więc powiedziała
szybko:

- James, potrzebuję twojej pomocy w śledztwie. Wyraz

twarzy jej eksmęża zmienił się momentalnie.

Odpowiedział z entuzjazmem:
- Wejdźcie! Wejdźcie! Zrobię wszystko, żeby wam

pomóc.

Agatha rozejrzała się po znajomym salonie, zastawionym

regałami z książkami. Trudno jej było uwierzyć, że kiedyś
wyszła za tego mężczyznę. James nie zrobił praktycznie nic,
żeby pozbyć się swoich kawalerskich nawyków.

Gospodarz poczęstował ich kawą. Agatha opowiedziała

mu o wszystkim, czego dowiedziała się do tej pory na temat
morderstw. Wspomniała, że wszyscy, o których myślała, byli
już w wiosce, dlatego ma nadzieję, że tym razem to on
pojedzie na miejsce i spróbuje poznać jakieś nowe szczegóły.

James się zawahał.
- W zasadzie wróciłem tylko na kilka dni, żeby coś

zrobić.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Mary

Gotobed wychodzi za mąż - upewniła się Agatha.

- Poważnie? - Na przystojnej twarzy Jamesa odmalowała

się ulga. - To wspaniale, znaczy... naprawdę? Za kogo?

- Za jakiegoś farmera z Ebrington.

background image

- No cóż, gdy się nad tym zastanowić... Chyba mógłbym

pojechać do tego Piddlebury i się tam rozejrzeć

- stwierdził James.
- Tak naprawdę chciałabym się dowiedzieć jednego
- powiedziała Agatha. - W jaki sposób ta kobieta porusza

się swobodnie po wiosce, nie zwracając na siebie uwagi.
Przecież na co dzień chodzi o kulach.

- A co z elektrycznym wózkiem inwalidzkim? -

przypomniał sobie James. - Niektóre z nich potrafią poruszać
się z prędkością do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

- Nie widziałam nic takiego - przyznała Agatha.
- Ale weź pod uwagę, że nie szukałam. Charles twierdzi

jednak, że zauważył taki pojazd stojący z boku jej domu.

- Skseruj mi swoje notatki - poprosił Lacey. - Przejrzę je

dziś wieczorem i pojadę tam jutro. Za kogo mam się
podawać?

- Dobrym pomysłem byłby serdeczny turysta - rzekł

Charles.

- A może po prostu pojadę tam jako ja, we własnej osobie

i powiem, że piszę przewodnik po brytyjskich pubach?

- Raczej odpada. - Charles pokręcił głową. - Zamelduj się

w gospodzie Green Man pod innym nazwiskiem. Pani Tripp
może nie korzysta na co dzień z komputera, ale ktoś w wiosce
może okazać się na tyle dociekliwy, że wrzuci twoje nazwisko
do wyszukiwarki i odkryje, kim naprawdę jest James Lacey, i
że byłeś kiedyś mężem obecnej tu Aggie.

- Aha, rozumiem. Ale ja nie cierpię fałszywych nazwisk.
- No to może wystarczy, jeśli pozostaniesz Jamesem,

tylko nazwisko zmienisz na Laney? - zasugerowała Agatha.

- Zbyt podobne - zaprotestował Charles. - Może James

Stanton? Jeżeli zapomnisz, możesz pomyśleć o wiosce
Stanton Lacey w Cotswolds i to ci przypomni o twojej nowej
tożsamości.

background image

Jamesowi nie uśmiechało się wędrowanie do Piddlebury

na piechotę. Zostawił więc samochód w Mircesterze i stamtąd
wyruszył dalej. Nagle zobaczył Toni na drugim końcu
parkingu. Ona też go dostrzegła. Stali tak oboje przez chwilę,
aż w końcu James pomachał jej i ruszył w swoją stronę. Dzieli
nas nie tylko wiek, ale także zwykły wstyd - pomyślał.

Dzień był zaskakująco ciepły jak na połowę października.

Media donosiły o kolejnych pobitych rekordach
meteorologicznych. Czytelnicy pisali w listach do „Timesa",
że po raz drugi zakwitły im róże. Kiedy James dotarł do pubu,
był już zmęczony i zakurzony. Moses przywitał go i
zaprowadził do pokoju.

- Na pewno słyszał pan o morderstwach, które miały tutaj

miejsce - zagaił.

- Niedawno wróciłem z zagranicy i nie czytałem w ogóle

gazet. O jakich morderstwach pan mówi?

- Jakiś przyjezdny psychopata zabił kilka osób -

powiedział Moses. - Ale wszystko wróciło już do normy.

- Sprawca został schwytany? - spytał, zrzucając plecak na

podłogę.

- Nie, ale mamy to już za sobą.
James miał ochotę zwrócić mu uwagę, że w przypadku

nierozwikłanych morderstw w takiej małej wiosce trudno
mówić o tym, że jest już po wszystkim, nie chciał jednak
wykazywać nadmiernej ciekawości.

Znając także mentalność ludzi mieszkających w takich

miejscach, wiedział, że jeżeli nie będzie zadawać zbyt wielu
pytań i sprawiać wrażenie niezainteresowanego, mieszkańcy
prędzej czy później sami się przed nim otworzą.

James nie był na tyle próżny, żeby uważać się za

playboya, ale wieść o tym, że w gospodzie zatrzymał się
bardzo przystojny mężczyzna, obiegła wieś lotem błyskawicy.
Mimo panującego za dnia upału, wieczór był chłodny i pub

background image

zamienił się w restaurację. James rzucił podejrzliwym okiem
na tablicę za barem, na której były wypisane tradycyjne
barowe dania. Zamówił lasagne bez frytek, za to z piwem, i
usiadł przy stoliku w rogu, koło okna.

Wkrótce pub zaczął zapełniać się gośćmi. James zjadł,

zamówił kawę, po czym skrył się za książką. Otaczająca go
atmosfera ciekawości była niemal namacalna. W końcu w
dość cichym dotąd barze zaczęły rozbrzmiewać pierwsze
rozmowy. Dwóch farmerów narzekało z goryczą w głosie na
słabe zbiory owoców. Ładna kobieta siedząca w towarzystwie
starszego mężczyzny komentowała ostatni odcinek
telewizyjnego serialu. James domyślił się, że to Jenny Soper i
Peter Suncliff. Usłyszał kilka głosów witających nową
przybyłą osobę: „Dobry wieczór, lady Framington" oraz
„Witaj, Sam. Nie jadasz tu często".

- Pomyślałam, że wyjdę z domu. Och, widzę, że nie ma

już wolnych stolików. Nie, proszę nie wstawać. Jestem
przekonana, że ten miły jegomość siedzący pod oknem nie
będzie miał nic przeciwko, jeśli dosiądę się do niego.

James podniósł głowę i zobaczył, że Sam podchodzi do

jego stolika.

- Czy mogę się przysiąść? - spytała.
- Bardzo proszę. Właśnie miałem zamiar wyjść.
- Och, nie. Proszę nam tego nie robić - powiedziała Sam. -

Proszę zostać jeszcze trochę. Nie mamy tu wielu gości. - To
mówiąc, wyciągnęła dłoń w jego stronę. - Jestem Sam.

- James - odparł, dziękując w duchu, że wystarczy imię,

gdyż chwilowo wypadło mu z głowy, jakim nazwiskiem miał
się posługiwać.

To zadziwiające, jak ludzie zmieniają się z wiekiem -

pomyślał James. Nikt nie uwierzyłby, że Sam była kiedyś
atrakcyjną aktorką. Krótko przycięte stalowoszare włosy i
skrojony na miarę lniany kostium pasowały do dziedziczki.

background image

Tylko grymas starej wiedźmy i jaskrawoczerwone usta
zdradzały dawnego wampa. Moses wyszedł zza baru.

- Napije się pani, lady Framington?
- Poproszę lampkę wina. A czego ty się napijesz, James?
- Mam jeszcze kawę do skończenia. Ale poproszę co

samo.

- Co cię sprowadza do naszej małej wioski? - spytała

Sam.

- Wędruję pieszo. Taka forma wakacji.
- A co robisz, kiedy nie jesteś na wakacjach?
W pubie zapadła głucha cisza, jak gdyby wszyscy czekali

na odpowiedź Jamesa.

- Jestem programistą komputerowym. Skończył mi się

kontrakt i czekam na następny.

- Nie boisz się o pracę w czasach, gdy wszystko zleca się

do Indii?

James uśmiechnął się.
- Nie, zawsze mam coś do roboty.
Moses postawił przed Sam kieliszek z winem.
- Na zdrowie - powiedziała. - Posłuchaj, może

przenocujesz u mnie? Mój dom jest...

W tym momencie głos jej się załamał. W barze zapadła

kompletna cisza, nie licząc stukania dwóch lasek.

Jack siedział tyłem do sali. Obrócił się. Starsza kobieta

zatrzymała się na środku pubu. James pomyślał, że wygląda
jak zła wróżka, która pojawiła się na chrzcinach Śpiącej
Królewny. Miała na sobie długą czarną suknię, a jej
nienawistny wzrok, którym rozglądała się po sali, spoczął na
Jamesie.

Kiedy ruszyła dalej, Sam wydała z siebie głośny okrzyk

trwogi i gwałtownie podniosła się z krzesła.

- Przypomniałam sobie, że zostawiłam coś w piekarniku -

rzuciła i wybiegła z pubu.

background image

Pani Tripp usiadła na zwolnionym przez Sam krześle i

powiedziała:

- Witamy w Piddlebury. Jak pan się nazywa?
- James Stanton.
- Co pan tu robi?
- Pilnuję własnego nosa. Przepraszam, że muszę panią

opuścić, ale mam za sobą długi marsz.

- Jest pan pieszym turystą?
- Dokładnie tak, jak powiedziałem wcześniej - powiedział

James, zastanawiając się, dlaczego stara się zrazić do siebie
starszą panią. Skarcił sam siebie w myślach, że przecież jest
tutaj jako detektyw. - Ale mogę jeszcze chwilę poczekać -
stwierdził. - Postawić pani drinka?

- Moses wie, co lubię. - Właściciel rzeczywiście zmierzał

już w ich stronę ze szklanką jakiejś ciemnej cieczy.

- Ile jestem panu winien? - James spytał barmana.
- Na koszt firmy - odparł Moses.
- To całkiem niezła przystań - powiedziała pani Tripp. - A

pan wygląda mi na wojskowego.

- Niestety. - James pokręcił głową. - Jestem tylko

wędrowcem, który odpoczywa, podążając przez hrabstwo
Gloucestershire. A pani mieszka tutaj od urodzenia?

- Wychowałam się tu. Potem byłam na służbie u lady

Craton w Broadway. Pracowałam u niej do siedemdziesiątki.
Naprawdę. Byłam jej kucharką.

- Słyszałem, że mieliście w wiosce dwa morderstwa.
Pani Tripp natychmiast przeszyła go wzrokiem swoich

czarnych oczu.

- Nie da się ukryć. Pisały o tym wszystkie gazety, mówili

też o nas w telewizji.

- Byłem za granicą - wyjaśnił Jack. - Nie czytałem gazet.

O morderstwach dowiedziałem się dopiero tutaj.

background image

Staruszka wypiła drinka jednym łykiem, po czym wstała,

puszczając przy tym głośnego bąka.

- Proszę mi pomóc wrócić do domu - rozkazała. Podała

Jamesowi jedną ze swoich kul, a sama złapała go pod ramię.
Śmierdziała okropnie. To jak „Noc Żywych Trupów" -
pomyślał James, z trudem panując nad nudnościami.

Tymczasem Sam rozmawiała przez telefon z Clarice.
- To najbardziej uroczy mężczyzna, jakiego poznałam -

powiedziała - ale pojawiła się ta stara wiedźma Tripp i
musiałam salwować się ucieczką. Powinnaś go poznać. Może
będzie jutro na mszy. Jeżeli przyjdzie, złap go i sprowadź
potem do posiadłości na drinka.

Przed położeniem się spać James zadzwonił jeszcze do

Agathy.

- Widziałem przed jej domem elektryczny wózek

inwalidzki, więc rzeczywiście może się na nim poruszać.
Chciała, żebym wszedł z nią do domu, ale od jej smrodu
zrobiło mi się niedobrze.

- Nie przypominam sobie, żeby aż tak cuchnęła -

powiedziała Agatha.

- Puściła bąka w pubie i ten fetor pozostał przy niej.
- Zastanawiam się, czy przypadkiem sama nie

zaaplikowała sobie środka na przeczyszczenie. Niektórzy
uważają, że oczyszczą sobie w ten sposób organizm. Lepiej
idź jutro do kościoła i przyjrzyj się dobrze wszystkim.

Kiedy James pojawił się na porannej mszy, z ulgą

spostrzegł, że pani Tripp nie ma wśród zgromadzonych
wiernych, a potem poczuł się jak kiepski detektyw. Pomyślał,
że wiele kobiet wystroiło się jak na wesele, a nie skojarzył
tego z faktem, że we wsi pojawił się przystojny nieznajomy.

Opisując żonę pastora, Agatha zwróciła uwagę na jej rude

włosy. James zauważył ją w jednym z pierwszych rzędów,
siedzącą obok Sam.

background image

Słońce wpadało do środka świątyni przez wysokie okna z

witrażami, zalewając całe wnętrze różnokolorowymi
refleksami. W trakcie mszy myśli Jamesa zaczęły błądzić.
Pastor, ściskając rozłożone skrzydła mosiężnego orła, na
którym wspierała się Biblia, rozprawiał o czymś z Apokalipsy
świętego Jana. W pewnym momencie powiedział jednak coś,
co przykuło uwagę Jamesa. Eksmąż Agathy zapamiętał z jej
notatek, że duchowny czekał, aż Bóg wskaże mu tożsamość
mordercy.

- Bóg wreszcie do mnie przemówił - stwierdził teraz

pastor. - Ta wioska wkrótce zostanie oczyszczona ze zła.

Po tej deklaracji nastąpiło coś w rodzaju gremialnego

westchnięcia, które po chwili zamieniło się w szuranie
stopami, kiedy parafianie wstali, by odśpiewać psalm na
zakończenie. James pozostał w ławce. Miał nadzieję, że uda
mu się zamienić słowo z pastorem na osobności, gdy wszyscy
wyjdą. Lecz Sam zatrzymała się przy nim i uśmiechnęła się do
niego.

- Zapraszam do mnie na drinka.
- Dogonię panią - obiecał James. - Lubię kościoły.

Chciałbym tu posiedzieć przez chwilę.

- Mam nadzieję, że nie jest zbyt religijny - powiedziała

Clarice, kiedy razem z Sam szły w stronę jej posiadłości. -
Wystarczy mi mój mąż.

- Myślisz, że on naprawdę zna tożsamość mordercy? -

spytała Sam.

- Na pewno nie. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to

uważam, że Guy traci rozum - odparła Clarice.

James wyszedł z kościoła jako ostatni. Uścisnął dłoń

pastorowi i powiedział:

- To było doprawdy zdumiewające stwierdzenie.
- Jestem zaskoczony, że w kazaniu dotyczącym

Apokalipsy doszukał się pan czegoś zdumiewającego.

background image

- Miałem na myśli to zdanie na temat mordercy. Nie

powinien pastor powiedzieć o tym policji?

- I co to da? - Guy wzruszył ramionami. - Jeśli powiem

im, że Bóg zdradził mi nazwisko zabójcy, zasugerują mi
jedynie skorzystanie z pomocy psychiatrycznej.

James był zdumiony. Duchowny sprawiał wrażenie

człowieka w pełni sił umysłowych.

- A nie boi się pastor, że stanie się kolejną ofiarą tego

psychopaty?

- Mam taką nadzieję - odparł cicho proboszcz.
- A mnie się wydaje, że Bóg wcale z pastorem nie

rozmawiał - stwierdził James. - Myślę, że pastor specjalnie
czeka, aż morderca go namierzy - dopiero wtedy dowie się
pastor, z kim ma do czynienia.

- Kolejny niedowiarek - roześmiał się duchowny. - Musi

pan wpaść któregoś wieczora na plebanię.

- Bardzo pastor uprzejmy. Niestety, nie wiem, jak długo

jeszcze tu zabawię.

Pożegnawszy się, James ruszył w stronę domu Sam.

Dzięki obszernym notatkom Agathy wiedział dokładnie, gdzie
go szukać.

Po południu tego samego dnia Agatha popijała herbatę w

ogrodzie plebanii w Carsely, gdzie została wezwana przez
panią Bloxby.

- Jaki jest prawdziwy powód, dla którego chciała się pani

ze mną zobaczyć? - spytała, kiedy żona pastora opowiedziała
jej o różnych wydarzeniach z życia parafii.

- Zazwyczaj staram się unikać sensacji - powiedziała pani

Bloxby - ale zasięgnęłam w pani imieniu języka na temat
pobytu pana Enderbury w Broadway, w czasie gdy był tam
pastorem. W tej historii jest coś, co zwróciło moją uwagę.

background image

- Zamieniam się w słuch. - Agatha zerknęła na babeczkę z

bitą śmietaną i dżemem truskawkowym. Westchnęła ciężko,
ale postanowiła odpuścić sobie to ciastko.

- Clarice Phelps, bo tak się wtedy nazywała, pracowała

tam jako kelnerka w lokalnym barze wydającym obiady. Ze
wszystkich relacji, które zebrałam, wynika jednoznacznie, że
pastor wpadł jej w oko i uganiała się za nim. Wynajmowała
pokój nad pubem, do którego wchodziło się tylnymi
schodami. Pastora widziano kilkukrotnie, jak wspinał się
wieczorami po tych schodach, co wywołało uzasadnione
plotki. Potem, któregoś dnia para pokłóciła się przed
kościołem na oczach wielu świadków. Clarice płakała. Dwa
dni później zabrano ją do szpitala. Jedna z pielęgniarek puściła
farbę. Podobno Clarice wypiła jakiś napój, który spowodował
u niej przerwanie ciąży. Cokolwiek to było, okazało się, że już
nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Kiedy wyszła ze szpitala,
pan Enderbury ożenił się z nią i krótko potem wyprowadzili
się z Broadway.

Agacie aż zalśniły oczy.
- A więc tutaj mamy związek. Clarice poszła zapewne do

pani Tripp, by ta pomogła jej się pozbyć dziecka. Ale czy
uległaby jej szantażowi? Zwłaszcza jeśli mówiło się o tym już
wcześniej?

- Nikt w Piddlebury o tym nie wiedział. Nikt, z wyjątkiem

pani Tripp. A proszę mi wierzyć, żona pastora powinna być
bez skazy. Jest pani pewna, że Jamesowi nic nie grozi?

- Mam nadzieję. Dlaczego pani pyta?
- A co, jeśli ktoś w wiosce zacznie zastanawiać się, czy

coś was łączy i odkryje w Internecie pani historię? Dowie się z
niej o waszym małżeństwie i znajdzie fotografię Jamesa.

Agatha jęknęła.
- Nie pomyślałam o tym. Lepiej zadzwonię do Jamesa i

ściągnę go z powrotem.

background image

James odebrał telefon od Agathy w swoim pokoju w

gospodzie. Wysłuchał jej opowieści oraz sugestii pani Bloxby,
że każdy, kto ma komputer, może poznać jego prawdziwą
tożsamość.

- Jestem bezpieczny tak długo, jak długo nie będę pił ani

jadł nic podejrzanego - powiedział James. - Pastor ogłosił w
kościele z ambony, że Bóg zdradził mu nazwisko mordercy.

- Ten facet jest głupi jak but.
- Nie wydaje mi się - odparł James. - Moim zdaniem on

ma nadzieję, że zwabi w ten sposób zabójcę. Będę miał go na
oku. Tymczasem Clarice i Sam flirtują ze mną na wyścigi. Po
mszy zaprosiły mnie na drinka do posiadłości.

- Och, wolałabym, żebyś wrócił.
- Daj mi jeszcze kilka dni.
Zaraz po tym, jak Agatha się rozłączyła, rozległ się

ponownie dźwięk jej telefonu. To był Roy Silver.

- Jakieś nowe wieści? - spytał.
- Na temat morderstw? Może się to wydać dziwne, ale

główną podejrzaną jest w tej chwili pani Tripp.

- To niemożliwe. Nie zdołałaby wytrzymać tyle czasu, nie

ucinając sobie drzemki - zadrwił Roy.

- A może z tym spaniem to też jakaś podpucha? -

zastanowiła się na głos Agatha.

- To wiekowa kobieta. Nie miałbym nic przeciwko temu,

żeby położyć łapę na niektórych z jej mebli.

- Nie zwróciłam na nie uwagi. Pewnie dlatego, że

wszystkie są zastawione oprawionymi fotografiami.

- No więc jest tam jedno biurko, które wygląda jak z

Sheratonu. Mój kumpel Tristan zna się na antykach i wiele mi
o nich opowiadał. Za tę małą szafkę w holu też dałbym się
pokroić. Pod tymi wszystkimi ramkami na zdjęcia i bibelotami
kryje się prawdziwa fortuna.

background image

Agatha nagle przypomniała sobie o komodzie stojącej w

domu Glorii. Czy to możliwe, że zamordowana pożyczyła ją i
nie oddała? A jeśli tak, to jakiej wymówki użyła, aby wejść w
jej posiadanie? Przecież cała wioska widziałaby, jak wnosi ją
do domu.

- Muszę kończyć.
Agatha pożegnała się błyskawicznie z Royem, po czym

zadzwoniła do Jamesa i opowiedziała mu o tej komodzie.

- Gloria wykorzystywała Henry'ego Bruce'a do różnych

dziwnych zadań. Skontaktuj się z nim i spytaj, czy
kiedykolwiek przenosił jakąś komodę od pani Tripp do domu
Glorii.

James po raz kolejny sprawdził notatki, a potem wyruszył

do domu Henry'ego. W lesie ponad wioską liście na drzewach
zaczynały przybierać barwy złota i czerwieni. Babie lato miało
się ku końcowi. W powietrzu czuć już było jesienny chłód, a
słońce jakby wyblakło.

Henry grzebał właśnie w silniku starego forda, kiedy

odwiedził go James.

- Czy mam przyjemność z panem Bruce'em? Henry

wyprostował się i wytarł dłonie w ubrudzoną smarem szmatę.
W tym momencie James zdał sobie sprawę, że jeśli zada mu to
pytanie w sposób bezpośredni, zdemaskuje się w jednej
chwili.

- Szukam starego rzęcha - zagaił Henry'ego. - W sklepie

powiedziano mi, że może pan mieć coś dla mnie.

Henry wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Do końca dnia powinienem uporać się z tym cackiem.
- Jaki ma przebieg?
- Ponad dwieście tysięcy.
- Poza tym jest w porządku?
- Zmęczył się pan wędrowaniem na piechotę?
- Do domu droga daleka - odparł James.

background image

- Do domu - to znaczy gdzie?
James miał już powiedzieć „Carsely", ale w porę ugryzł

się w język.

- Evesham.
- A dokładnie?
- Po co od razu tyle pytań? - powiedział James. - Ale jeśli

koniecznie chce pan wiedzieć, mieszkam w jednej z willi za
kinem Regal.

- Wejdźmy do środka - zaproponował Henry. - Napijemy

się piwa.

James wszedł za nim do kuchni, zastanawiając się po

drodze, w jaki sposób skierować rozmowę na temat pani Tripp
i tej komody.

Usiedli przy stole kuchennym.
- Ile pan chce za ten wóz? - spytał James, kiedy Henry

przyniósł z lodówki dwie butelki piwa.

- Pięć stów - w gotówce.
- Ile on ma lat?
- Dziewięć.
- Proszę mi dać kilka dni na zastanowienie. Henry

wzruszył ramionami.

- Nie ma sprawy. Dużo pan tak podróżuje pieszo?
- Czuję się jak na jakimś policyjnym przesłuchaniu - rzekł

cierpko James. - Po co te cholerne pytania?

- Już panu tłumaczę - odparł niezrażony Henry.
- W tej wiosce miały miejsce dwa zabójstwa i jesteśmy

przekonani, że sprawcą jest ktoś spoza naszej społeczności.
Dlatego tak nerwowo reagujemy na obcych.

- Dlaczego ktoś spoza wioski? - spytał James. - Mało to

dziwaków w samej wsi? Wczoraj wieczorem do pubu weszła
jakaś staruszka i po reakcjach ludzi można by pomyśleć, że
przybyła z samego piekła.

- To pewnie pani Tripp. Jest zupełnie niegroźna.

background image

- Naprawdę? Pracował pan dla niej?
- Wykonywałem jakieś tam drobiazgi. Ona lubi, kiedy

ludzie jej czytają. Przypominam sobie, że kiedyś poprosiła
mnie o przeniesienie czegoś do Glorii...

- Czy to nie jedna z tych zamordowanych ofiar?
- Zgadza się. Tak czy inaczej, wsadziłem to na wózek, a

ona mówi: „Proszę mi poczytać". Ja jej na to, że płaci mi za
noszenie komód, a nie czytanie.

- Po co zamordowana miałaby pożyczać od niej komodę?
- Ponoć nasza dziedziczka drwiła z Glorii, że trzyma w

domu same bezwartościowe rupiecie i pani French chciała się
przed nią pochwalić czymś ładnym.

- To szaleństwo - skomentował James. - Nie wydaje się to

panu dziwne?

- Cóż, nasza Gloria była taka arogancka, że ludzie robili

wszystko, co chciała, żeby tylko dała im spokój.

- Czy pani Tripp odzyskała swoją komodę?
- Nie wiem.
Sam i Clarice były pogrążone w konwersacji.
- Nie wygląda mi na turystę - powiedziała Clarice.
- Jakoś za bardzo interesowały go nasze morderstwa.
- Każdego by zainteresowały - odpowiedziała Sam.
- Ale sprawdzę w Internecie, czy znajdę coś na jego

temat. - To mówiąc, podeszła do biurka i włączyła komputer. -
Niech spojrzę... James Stanton. Mamy tu kilkanaście osób o
tym imieniu i nazwisku. - Sam kliknęła w kilka linków. Nie,
to nie nasz James Stanton.

- Sprawdź Agathę Raisin - powiedziała Clarice.
- Po co?
- Mam pewne przeczucie.
- W porządku. - Sam wstukała nazwisko Agathy na

klawiaturze. - Widzę, że pani detektyw miała bogate życie. Jej
mężem był niejaki James Lacey.

background image

- Och! Spróbuj znaleźć coś na jego temat. Rozległo się

znów stukanie klawiszy.

- Bingo! To nasz turysta. Jest pisarzem - autorem książek

wojskowych oraz przewodników turystycznych. Pewnie
szpieguje tu dla tej Raisin.

James zadzwonił do Agathy i podzielił się z nią ostatnimi

wiadomościami. Kiedy skończył, Agatha powiedziała:

- Trzymaj się z daleka od pani Tripp.
- Myślisz, że zabiła Glorię, bo ta nie chciała jej oddać

komody?

- Jest tak bezwzględna, że mogłaby to zrobić. James,

myślę, że powinieneś wyjechać stamtąd jak najszybciej. W
Piddlebury nie jesteś bezpieczny.

- Zobacz, ile udało mi się już odkryć. Jestem przekonany,

że rozwiążę dla ciebie tę sprawę.

- Proszę, James.
- Daj mi jeszcze tylko kilka dni.
James Lacey był z reguły pragmatycznym, trzeźwo

myślącym mężczyzną, z wyjątkiem kilku okazji, takich jak
chwilowe zauroczenie Toni. Wciąż wstydził się swojego
zachowania. I to właśnie popchnęło go do tego, by wyjaśnić tę
zagadkę. Traktował to jako swego rodzaju odkupienie i
zadośćuczynienie.

Postanowił przejść się przed kolacją. Główna ulica w

wiosce była opustoszała. To dziwne, że takie urocze, ustronne
miejsce stało się areną dwóch morderstw - pomyślał.

Na jasnozielonym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.

W powietrzu czuć było mieszaninę zapachów z kuchni i
kwitnących kwiatów. Wieczór był chłodny i rześki. James
przystanął na chwilę i wziął głęboki oddech.

Nagle coś uderzyło go z dużą siłą w nogi od tyłu i James

wylądował twarzą na kocich łbach. Pozbierał się i wstał, a

background image

kiedy się odwrócił, zobaczył panią Tripp pochyloną nad
kierownicą swojego elektrycznego wózka inwalidzkiego.

- Bardzo pana przepraszam - powiedziała. - Nie

zauważyłam pana w tym półmroku.

- Powinna się pani cieszyć, że nic sobie nie złamałem -

zdenerwował się James. - Bo wtedy pozwałbym panią do sądu
o odszkodowanie.

- Mój wzrok nie jest już taki jak kiedyś - powiedziała

staruszka. - Zapraszam pana do siebie. Mam tam coś, co ukoi
pański ból.

Dlaczego nie - pomyślał James. Mam szansę znaleźć się w

jaskini lwa.

- Proszę prowadzić, poczłapię za panią.
- Przygotuję lekarstwo - zapowiedziała pani Tripp.
- Zostawię panu otwarte drzwi.
To mówiąc, włączyła wózek i odjechała.
James podążył za nią. Kątem oka zobaczył, jak w kilku

oknach poruszyły się firanki. Po nocnym niebie przesuwały
się kościste palce ciemnych chmur; zerwał się także lekki,
chłodny wiatr.

Czy ona zamierza mnie otruć? - zastanawiał się. Nie, na

pewno nie. Co u licha zrobiłaby z moim ciałem? Jestem
przecież wielkim facetem. Poza tym wszystkie moje rzeczy
zostały w gospodzie. Ale na wszelki wypadek, gdyby
poczęstowała mnie jakimś drinkiem, udam tylko, że piję.

Drzwi do chaty pani Tripp stały otworem, ale dom był

pogrążony w ciemności.

- Jest pani tam? - zawołał James.
- Światło zgasło. - Dobiegł go głos starszej pani.
- Skrzynka z bezpiecznikami jest w kuchni, na tyłach

domu.

James zaczął przeciskać się przez wąski, wyłożony

kamieniem korytarz. Kuchnia była słabo oświetlona ostatnimi

background image

promieniami kończącego się dnia. Wzmagający się wiatr
zaczął wyć gdzieś w zakamarkach starej chaty. James stanął
na dywanie na środku podłogi i sięgnął do skrzynki z
bezpiecznikami. Dywan jednak ustąpił pod jego stopami i
James runął w dziurę. Zdążył złapać się starej żelaznej rączki
z boku i zawisł na niej, czując, jak uchwyt powoli ugina się
pod jego ciężarem. Krzyknął, wzywając pomocy. To musi być
jakaś stara studnia - pomyślał. Zaparł się nogami o
przeciwległą ścianę i z mozołem zaczął gramolić się w górę.
Wtedy usłyszał odgłos podwójnych kroków. Zaparł się
ponownie i spojrzał w górę. Wylot otworu nad jego głową
zniknął, kiedy ktoś ze zgrzytem zasłonił go czymś ciężkim.

James postanowił sprawdzić, czy uda mu się zejść na dno.

Miał nadzieję, że studnia okaże się sucha. Potem nie
pozostanie mu nic innego, jak tylko czekać cierpliwie, aż
Agathę zaniepokoi jego nieobecność i zawiadomi policję.
Ześlizgiwał się powoli w dół. Próbując zamortyzować upadek,
chwytał się po drodze zniszczonych fragmentów kamieni. W
końcu dotarł na dno. Przynajmniej było tu sucho. Telefon!
James zapomniał o telefonie. Wyciągnął go z kieszeni i
wybrał numer alarmowy 911, ale w słuchawce nie usłyszał
żadnego sygnału. W studni nie było zasięgu.

Zaczął więc wzywać pomocy, aż wreszcie zachrypł.

background image

Rozdział VIII
Poprzedniego dnia wieczorem Agatha otrzymała SMS - a

od Jamesa, którego przeczytała przed pójściem spać. Cieszyła
się zawsze, kiedy wiadomości były napisane poprawnym
angielskim, bo miała trudności z czytaniem elektronicznej
nowomowy. Wiadomość brzmiała tak: „Idę na spacer, żeby
się trochę rozejrzeć. Będę miał oko na panią Tripp".

Rano, zaniepokojona o los byłego męża, próbowała się z

nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu. Zadzwoniła więc
do gospody Green Man. Moses powiedział jej, że James nie
zszedł na śniadanie. Agatha nie chciała podawać swojego
nazwiska, by nie zdemaskować eksmęża. Mimo to nadal się
martwiła, więc poszła na plebanię i poprosiła panią Bloxby, by
zadzwoniła raz jeszcze.

Żona pastora uzyskała dokładnie tę samą odpowiedź. Nie

dając jednak za wygraną, poprosiła Mosesa, żeby poszedł na
górę do pokoju Jamesa i poprosił go o telefon do pani Bloxby.
Obie kobiety czekały w pełnej napięcia ciszy.

W końcu Moses wrócił do telefonu.
- Nie ma go - zakomunikował z wyraźnym

rozdrażnieniem. - Zabrał swój plecak i uciekł, nie płacąc za
pobyt.

Kiedy pani Bloxby przekazała tę informację Agacie, ta

wpadła w panikę.

- Zamordowali go! Powinnam była zadzwonić na policję.
- Proszę zrobić to teraz - poradziła jej pani Bloxby.
Agatha skontaktowała się z Billem Wongiem i streściła

mu wszystko, czego dowiedziała się do tej pory na temat pani
Tripp, błagając, by pojechał tam z nakazem przeszukania jej
domu.

- Nie dałaś mi wystarczającego powodu, żebym wystąpił

o nakaz - powiedział Bill. - Ale nie martw się. Każdy, kto

background image

ginie w tej wiosce bez wieści, staje się automatycznie
przedmiotem dochodzenia. Zaraz tam kogoś wyślemy.

Agatha przekazała pani Bloxby, że policja przyjęła

zgłoszenie i wybiera się do Piddlebury, ale jednocześnie
dodała:

- Będę tam przed nimi. W wiosce musieli odkryć, kim

naprawdę jest James. Muszę być na miejscu, zanim Bill
wprowadzi policyjną biurokrację i zamknie wszystkim usta.

Łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości, Agatha

popędziła do Piddlebury i zatrzymała się z piskiem opon przed
domem pani Tripp. Załomotała do drzwi i zadzwoniła
dzwonkiem. Miała już podnieść kamień, żeby rozbić szybę w
drzwiach i wtargnąć silą do środka, kiedy drzwi otworzyły się
i stanęła w nich pani Tripp, łypiąc na nią krogulczym
spojrzeniem.

- To znowu pani?
- Gdzie on jest?
- Kto taki?
- Pan Stanton.
- Proszę pytać w gospodzie.
Drzwi zaczęły się zamykać, ale Agatha zablokowała je

stopą.

- Chciałabym wejść do środka i przekonać się na własne

oczy, że go tu nie ma.

- Nie może pani tego zrobić.
- Proszę mnie wpuścić! Pani Tripp odsunęła się.
- Proszę bardzo. Może mi pani poczytać.
Agatha minęła ją i wpadła do domu. Z salonu dobiegał ryk

włączonego na cały głos telewizora. Agatha rozejrzała się po
pokoju. Przecież pani Tripp nie jest głucha - pomyślała nagle.
Wyłączyła telewizor i wtedy usłyszała stłumiony krzyk.

Pani Tripp stanęła w drzwiach do salonu.
- Dosyć - powiedziała. - Proszę się natychmiast wynosić!

background image

- Co jest, staruszko? Odebrałem twój telefon.
- Za jej plecami pojawił się Henry Bruce.
- To znowu ta detektyw, ot co. Musimy się jej pozbyć.
- Ja już swoje zrobiłem.
- Zapominasz chyba, że jeśli ja pójdę na dno, pociągnę cię

za sobą.

Henry wkroczył do salonu i rzucił się na Agathę. Pani

detektyw rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiejś
broni. Chwyciła kilka zdjęć w ciężkich, srebrnych ramkach i
zaczęła ciskać nimi w napastnika, wzywając jednocześnie
pomocy, ile sił w płucach. Jedna z ramek trafiła mężczyznę w
czoło, wywołując krwotok. Chwilowo oślepiony, Henry
zatoczył się do tyłu. I wtedy pani Tripp zamachnęła się na
Agathę swoimi kulami, trafiając ją prosto w głowę.

Agatha upadła na podłogę.
- A teraz mi pomóż - rzuciła pani Tripp. - Wrzuć ją do

studni.

Henry wytarł sobie zakrwawione czoło brudną chusteczką.

Chwycił Agathę za kostki i zaczął wlec ją do kuchni.

James usłyszał odgłos otwieranej pokrywy. Gdyby tylko

mógł wspiąć się na górę i uciec z tej pułapki. Kiedyś dużo się
wspinał i taki komin nie stanowił dla niego problemu.
Zapierając się nogami i ramionami o ściany studni, zaczął
mozolnie piąć się w górę.

- Ależ ona ciężka - usłyszał pełen skargi głos mężczyzny.

- Naprawdę chce pani, żebym ją zrzucił, wprost tamtemu na
głowę?

- Wredna, wścibska suka - rozległ się głos pani Tripp. -

Zdechną tam razem.

Nagle dał się słyszeć skowyt bólu.
- Odzyskała przytomność i kopnęła mnie w krocze!

Potem nastąpił głośny trzask.

background image

- To ją uciszy - powiedziała pani Tripp. - Przestań użalać

się nad sobą i wrzuć tę cholerną sukę do studni.

Mam nadzieję, że to nie Agatha - pomyślał James,

podciągając się w górę.

Znów rozległ się zgrzyt odsuwanej pokrywy. James był

już prawie na górze. Kiedy pokrywa została odsunięta, w
ostatnim akcie dzikiej desperacji James zdołał podciągnąć się i
wydostać na podłogę w kuchni. Na jego widok pani Tripp
wrzasnęła. Henry próbował kopniakiem strącić Jamesa z
powrotem do studni, lecz ten natarł na niego, kopnął go w
brzuch i cisnął na stojący pod ścianą walijski kredens, po
czym osłabiony długim pobytem w studni osunął się na
podłogę.

Otumaniona Agatha otworzyła oczy i zobaczyła panią

Tripp, która zamachnęła się laską, starając się uderzyć nią
Jamesa w głowę. Jednym ruchem Agatha podniosła się na
kolana i złapała staruszkę za kostki, pozbawiając ją
równowagi, po czym znów straciła przytomność.

W tym momencie do domu wpadli policjanci, na czele z

Billem Wongiem. Usłyszeli krzyk Jamesa i wbiegli do kuchni.
Bill nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pani Tripp leżała na
podłodze w kuchni i jęczała z bólu, skarżąc się, że Agatha
złamała jej biodro. Henry Bruce pozbierał się z ziemi i stał
blady jak kreda. James siedział na podłodze z twarzą w
dłoniach, a obok niego leżała nieprzytomna Agatha, krwawiąc
z rany na głowie. Na widok Bilia James podniósł wzrok i
powiedział:

- Proszę aresztować Henry'ego Bruce'a i panią Tripp.

Oboje próbowali nas zabić.

Nieco później Agatha odzyskała przytomność w szpitalu

w Mircesterze. Spojrzała na Bilia i Alice półprzytomnym
wzrokiem.

- Czujesz się na siłach, żeby mówić? - spytał Bill.

background image

- Nie wiem. Kręci mi się w głowie i mam nudności -

powiedziała Agatha. - Macie ich?

- Tak. Bruce śpiewa jak kanarek. Twierdzi, że stara pani

Tripp wściekła się, ponieważ Gloria nie chciała jej oddać
komody. Namówiła Bruce'a, żeby zakradł się do jej piwnicy i
podrzucił zatrute wino do skrzynki z pozostałymi butelkami.
Była na tyle cwana, że dla zmyłki kazała mu włożyć większe
buty. Wiedziała, że Gloria była zdenerwowana z powodu
sceny w sklepie i przewidziała, że sięgnie po butelkę z
winem...

- Poczekaj... - przerwała mu słabym głosem Agatha. - Do

ostatniej chwili Gloria spodziewała się pastora i jego żony.
Czy pani Tripp miała sobie za nic, że otruje także ich?

- Clarice weszła do sklepu zaraz po tym, jak Gloria z

niego wyszła. Powiedziała wszystkim, że ona i Guy byli
umówieni z panią French na drinka, ale w tej sytuacji musi jak
najszybciej wrócić do męża i odwołać to spotkanie.
Najwidoczniej pani Tripp skalkulowała sobie, że Gloria
rzeczywiście sięgnie po wino. Bruce miał zaczekać i
nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów cierpienia ze strony
Glorii. Kiedy je usłyszy, miał zabrać butelkę razem z
kieliszkiem i pozbyć się ich.

- Dlatego nie ujęliśmy ich wcześniej - powiedziała Alice.

- Ich plan był ryzykowny. Taki amatorski, a jednocześnie taki
przebiegły. Bruce zepsuł także samochód Roya i wrzucił mu
do butelki naparstnicę, którą przygotowała wcześniej pani
Tripp. Kolejny chytry plan, który nie miał szans się powieść, a
jednak się udał.

Zdumiona Agatha podniosła dłoń do zabandażowanej

głowy.

- Przecież musiała ich kryć cała wioska.
- Wciąż sprawdzamy to w jej papierach. Zarówno Sam,

jak i Clarice miały romans z Henrym Bruce'em.

background image

Padły ofiarą szantażu. Nie miało to żadnego związku z ich

pobytem w Broadway.

- Jak to odkryliście? - spytała Agatha. - Przecież dzisiaj

nikt już nie pisze listów. Czy Sam i Clarice zeznały to w
trakcie przesłuchania?

- Nie przesłuchaliśmy ich jeszcze - przyznał Bill.
- Wszystkie te informacje znajdowały się w komputerze

Henry'ego. Grożono także Mosesowi Greenowi za to, że
pozwalał klientom pić do późna w nocy, już po zamknięciu
gospody. To tłumaczy, dlaczego tak bardzo chciał się was
pozbyć.

- A co z biednym Jerrym Tarrantem? - przypomniała

sobie Agatha.

- Był gejem.
- I co z tego? - zdziwiła się Agatha.
- Jak widać, dla niego to było bardzo ważne. Henry Bruce

był kiedyś w jakiejś dyskotece w Birminghamie i zobaczył go,
jak wchodzi do gejowskiego klubu.

- Zamierzacie ekshumować jego ciało?
- Nie. Jerry Tarrant został skremowany.
- Niech to diabli! - zaklęła sennym głosem Agatha.
- Szkoda, że pani Tripp jest taka stara. Chciałabym, żeby

gniła przez wiele lat w więzieniu. - Oczy zaczęły jej się
zamykać.

- Damy ci teraz spokój. Musisz odpocząć - powiedział

Bill.

Agatha natychmiast otworzyła oczy.
- A co z resztą mieszkańców wioski? Przecież wszyscy

utrzymywali, że mordercą był ktoś spoza ich grona.

- Pracujemy nad tym. Zdrzemnij się. Nic ci nie będzie.

Lekarze twierdzą, że masz głowę jak z żelaza.

background image

Nazajutrz Agatha czuła się już dużo lepiej i po tym, jak

złożyła oficjalne zeznanie Billowi, ku jej wielkiej radości
odwiedziła ją pani Bloxby.

- To nie lada sensacja - powiedziała żona pastora.
- Mówią i piszą o tym wszystkie stacje telewizyjne i

gazety.

Drzwi otworzyły się i do pokoju Agathy weszła Toni w

towarzystwie Simona.

- Byliśmy już wcześniej - usprawiedliwiła się Toni - ale

spałaś i powiedziano nam, żeby ci nie przeszkadzać.

Agatha powtórzyła im to, co opowiedział jej Bill.
- Co za zło wcielone! - krzyknęła pani Bloxby. - Miejskie

zbrodnie wydają się przy tym niewinnymi igraszkami -
przytaknęła Agatha.

- Patrick, Phil i pani Freedman też do ciebie zaglądali -

powiedziała Toni. - Ale cały czas spałaś, więc nie chcieli ci
zakłócać spokoju.

- Wszyscy poznosili mi mnóstwo prezentów. - Agatha

spojrzała na kosze z owocami i bombonierki. - Widzieliście
się z Jamesem albo Charlesem?

- Jeszcze nie - odpowiedziała pani Bloxby, odwracając

wzrok i wyglądając przez szpitalne okno.

- Niewyraźnie pani wygląda - zauważyła Agatha.
- Proszę to z siebie wyrzucić!
- Dzwoniłam do pana Laceya. Powiedziałam mu, że

wybieram się do szpitala i spytałam, czy nie chce mi
towarzyszyć. Odpowiedział: „Jeszcze nie. Może potem".

Dwa dni później Agatha otrzymała radosną nowinę -

wypisywano ją do domu. Szpitalny pokój był zawalony
prezentami. Odwiedziła ją także jej sprzątaczka, Doris
Simpson, i kilkoro życzliwych sąsiadów z Carsely. Tylko
James i Charles wciąż się nie pojawiali.

background image

Toni przyjechała, żeby odwieźć ją do domu. Przejrzały

razem prezenty, zostawiając tylko kilka. Agatha zatrzymała za
to wszystkie kartki z życzeniami dołączane do wyrazów
sympatii i poprosiła pielęgniarkę, żeby oddała resztę
prezentów do domu starców.

Miały właśnie wyjść, kiedy do pokoju wpadł jak burza

Roy Silver. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i skórzane
spodnie w tym samym kolorze.

- W samą porę - wysapał. - Jak się czujesz?
- Jestem lekko roztrzęsiona - przyznała Agatha - i czuję

się jak wariatka. Zobacz, zgolili mi trochę włosów.

- Pojedziemy razem do domu i zajmę się tobą -

powiedział poważnym tonem Roy. - Wynająłem już nawet
limuzynę.

- Och, Roy, jakiś ty dobry. Toni, to oznacza, że możesz

wracać do biura.

Kiedy pojawili się na schodach wiodących do szpitala,

okazało się, że czeka na nich tłum dziennikarzy telewizyjnych
i prasowych z kamerami i aparatami fotograficznymi.

Roy wystąpił krok naprzód.
- Nazywam się Roy Silver - powiedział. - Wiecie, że

jedna z tych ślicznotek o mały włos nie zginęła?

- Ty draniu! - syknęła Agatha. - Przyjechałeś tu wyłącznie

dla rozgłosu. Toni, zaprowadź mnie z powrotem do szpitala.

- Zaczekaj w recepcji, a ja podjadę moim samochodem od

tyłu, do wejścia dla personelu.

Wbiegły razem do środka.
Na zewnątrz Roy próbował kontynuować przygotowaną

zawczasu przemowę, ale zagłuszył go tłum reporterów
domagających się rozmowy z Agathą.

Kiedy Toni ruszyła spod szpitala w stronę Carsely,

Agatha, wciąż osłabiona lekami i urazem głowy, rozpłakała
się.

background image

- Och, nie, tylko nie to - poprosiła Toni. - Niedługo

będziesz w domu.

- James i Charles nie zadali sobie nawet trudu, żeby mnie

odwiedzić - łkała Agatha. - A temu cholernemu Royowi
zależało wyłącznie na rozgłosie wokół własnej osoby.

- Do diabła z nimi. - Toni machnęła ręką. - Pomyśl o tych

wszystkich ludziach, którzy cię odwiedzili i którym na tobie
zależy.

Agatha wytarła oczy i wbiła ponuro wzrok w widok za

oknem samochodu.

W końcu Toni zjechała z autostrady w stromą boczną

drogę prowadzącą do Carsely. Minęła zakręt i raptem
zatrzymała się z piskiem opon.

- Co do cholery...?
Drogę blokowała wiejska kapela. Jej dyrygent podszedł do

samochodu i zajrzał przez szybę.

- Witamy w domu! - krzyknął. - Proszę za nami.

Zdumiona Agatha patrzyła, jak Toni powoli rusza za orkiestrą,
która grała „When the Saints Go Marching In" (Ang. „Gdy
maszerują święci" (przyp. tłum.).), zmierzając w triumfalnym
pochodzie w kierunku Carsely. Na miejscu, po obu stronach
ulicy ustawili się mieszkańcy wioski, klaszcząc w dłonie i
wiwatując.

Procesja skierowała się na Lilac Lane, w stronę domu

Agathy. Przed drzwiami stali James i Charles, każdy z
wielkim bukietem kwiatów.

- No proszę! - roześmiała się Toni. - Nadal czujesz się

niekochana?

Kilku bardziej zaprawionych w medialnych bojach

dziennikarzy pomknęło na wyścigi sprzed szpitala, domyślając
się, że Agatha wymknie się tylnym wejściem. Starając się nie
rozpłakać, tym razem z wdzięczności, Raisin wygłosiła krótką
mowę dziękczynną pod adresem wioski i jej mieszkańców, po

background image

czym weszła do domu razem z Toni, Jamesem i Charlesem. W
kuchni czekała już na nich pani Bloxby z odświętnym
popołudniowym podwieczorkiem na stole.

- To wszystko wasza sprawka - domyśliła się Agatha,

spoglądając na Jamesa i Charlesa. - Do tej pory większość
mieszkańców Carsely uważała mnie za wcielenie kostuchy.

- Chcieliśmy zrobić ci niespodziankę - powiedział

Charles. - Usiądź, napij się herbaty i opowiedz nam o
wszystkim.

Koty Agathy zdążyły już wdrapać się na jej kolana.

Pogładziła ich miękkie futra i powtórzyła jeszcze raz
wszystko, co przekazał jej Bill.

Kiedy skończyła, James powiedział:
- Ta odrażająca kobieta napytała mnóstwo biedy wielu

ludziom. Skandal z Sam, Clarice i Henrym Bruce'em wyjdzie
na jaw podczas procesu w sądzie. Moses Green może stracić
koncesję. I Bóg jeden wie, czego jeszcze dowiedziała się ta
baba, żeby móc szantażować ludzi i zmusić ich do milczenia.

Co chwilę rozlegał się dzwonek do drzwi, w miarę jak pod

domem pojawiali się kolejni dziennikarze. W pewnym
momencie dał się słyszeć głos Roya, który starał się
przekrzyczeć zgiełk, wołając: „Wpuśćcie mnie!".

- Zostawcie go - powiedziała Agatha. - Roy liczy tylko na

odrobinę rozgłosu wokół własnej żałosnej osoby.

- To nie takie łatwe. - Pani Bloxby pokręciła głową.
- On mało nie przypłacił życiem pracy dla pani.
- W tej chwili nie mam ochoty zawracać sobie nim głowy

- powiedziała Agatha.

- Przegonię go - zaproponował Charles - i powiem, żeby

wrócił kiedy indziej.

Charles poszedł otworzyć drzwi. Dał się słyszeć gwar

podniesionych głosów przedstawicieli mediów oraz błagalne

background image

prośby Roya. Po chwili Charles zatrzasnął mu drzwi przed
nosem i gwar zamilkł.

- Czy Bill wspominał coś o Brianie Summerze? - spytał

James.

- Pozwólmy jej wypić w spokoju herbatę - poprosiła pani

Bloxby.

- Nie, w porządku - odpowiedziała Agatha. - Mogę

jednocześnie rozmawiać i jeść. Wygląda na to, że pani Tripp
czerpała także radość z manipulowania Brianem. To ona
wysłała mu tę książkę. Biedak wciąż przebywa na oddziale
psychiatrycznym szpitala Warnford. Bill nie wie tylko, w jaki
sposób pani Tripp dowiedziała się o jego padaczce.

- Kiedy Bill mnie przesłuchiwał - odezwał się James -

powiedział, że Ada White zeznała, iż konsultowała się z panią
Tripp w sprawie jakiegoś lekarstwa, które mogłoby mu
pomóc. Starucha poleciła jej magiczne grzyby i wskazała,
gdzie można je znaleźć.

- Co to są magiczne grzyby? - spytała zaskoczona pani

Bloxby.

- To grzyby halucynogenne, które można znaleźć na

polach - wyjaśniła Toni. - Na ulicach mówi się na nie
halucynki.

- Ta kobieta powinna przejść do historii jako Wiedźma z

Piddlebury - podsumowała Agatha.

Minął tydzień, podczas którego pani Tripp nie odwiedził

żaden gość, nie licząc jej prawnika. Starała się skontaktować z
synem i córką, by zbesztać ich za to, że porzucili ją w
potrzebie. Ale oboje odpowiedzieli jej - każde na swój sposób
- by sczezła w piekle.

Kiedy więc strażnik w areszcie powiedział jej, że ma

gościa, staruszka była zaskoczona i szczęśliwa zarazem.
Zaprowadzono ją do pokoju, w którym stał tylko porysowany
stół i dwa twarde krzesła.

background image

Po chwili do pokoju weszła kobieta niemal w jej wieku,

ubrana cała na czarno, zgarbiona i pomarszczona. Na głowie
miała czerwoną perukę.

- Nie pamiętasz mnie, Gladys? - spytała. - To ja - Rosie

Blacksmith.

- Rosie! Gdzie ty się podziewałaś przez te wszystkie lata?
- Wyjechałam do córki do Kanady. Ale wróciłam.

Doszłam do wniosku, że wolę umrzeć w samotności niż z
nudów. Moja Elsie nie widzi świata poza kościołem.

- Co się stało z naszym sabatem czarownic, który zlatywał

się w Quarry Hill?

- Pewnie słyszałaś. To było jakieś trzydzieści lat temu.

Ktoś nas odkrył i zrobił zdjęcia, które później pojawiły się w
„Daily Express". Byłyśmy na nich wszystkie zupełnie nagie.
Stałyśmy się pośmiewiskiem. Ludzie potrafią być naprawdę
okrutni. Dlaczego nas opuściłaś?

- Miałam coś innego do zrobienia. Nie chciałam dłużej

tracić forsy i tańczyć, jak mi zagrają. I oto, proszę zobacz na
co mi przyszło. Nie doszłoby do tego, gdyby nie ta cholerna
detektyw - Agatha Raisin.

- Mam rzucić na nią jakąś klątwę? - spytała Rosie.
- A nie lepiej ją zabić?
- Zrobiłabym to dla ciebie, Gladys, w imię starej

przyjaźni i dawnych czasów. Ale nie chcę skończyć w tym
samym miejscu co ty.

- Mogłabyś wsypać jej coś do drinka. Czytałam lokalną

gazetę. W tę sobotę w Ancombe jest jarmark
bożonarodzeniowy. Ancombe leży blisko jej wioski.

- Przecież do świąt jest jeszcze mnóstwo czasu!
- Ludzie lubią kupować prezenty wcześniej.
- Ale co to ma wspólnego ze mną, Gladys?
- Nadal przepowiadasz ludziom przyszłość na imprezach?

background image

- Tak, ale już nie tak często jak kiedyś. Artretyzm daje mi

się mocno we znaki.

- Mogłabyś zaoferować im swoje usługi i zaproponować,

żeby cały dochód przeznaczyć na cele dobroczynne. Potrafię
czytać w ludziach jak w księdze. Jestem przekonana, że ta
Raisin chętnie skorzystałaby z twojej wróżby. Wiem, że wciąż
szuka faceta. Takie zgorzkniałe baby bez końca wypatrują
księcia na białym rumaku.

- Nie mogę przecież zaproponować jej tak po prostu

drinka. Na pewno nie wzięłaby nic do ust od obcej osoby, nie
nabierając podejrzeń.

- No to wbij jej strzykawkę z jakąś trucizną. Pamiętasz

Sarah - tę szaloną lekarkę weterynarii, która była kiedyś jedną
z nas? Nie wiesz, gdzie teraz mieszka?

Rosie zmarszczyła czoło, widać było, że myśli

intensywnie.

- Niech się zastanowię. Sarah Drinkwater. Musiałabym

sprawdzić.

- Jeśli ją znajdziesz, spróbuj wyciągnąć od niej jakiś

środek do usypiania zwierząt.

Rosie podała jej reklamówkę.
- To jedna z tych specjalnych kurtek. Pozwolono mi ją ci

zostawić. Strażnicy sprawdzili ją.

W oczach pani Tripp zalśniły łzy wdzięczności.
- To wspaniale. Myślałam, że wszyscy już o mnie

zapomnieli.

- My nigdy nie zapominamy, prawda? - odpowiedziała

Rosie. - Opisz mi tę Agathę Raisin.

Rosie mieszkała na przedmieściach Snowhill, w domu,

który należał kiedyś do pracownika rolnego. Zapłaciła
taksówkarzowi, nie dając mu napiwku. Jej chata, w
odróżnieniu od innych, nie została odnowiona, nie licząc

background image

zainstalowania w środku toalety. Elewacja pokryta była
czerwoną cegłą. Wewnątrz panowała wilgoć i półmrok.

Rosie podeszła do wiekowego biurka z szufladami,

stojącego w salonie. Wyciągnęła z jednej z nich podniszczony
notes i zaczęła go kartkować.

W końcu znalazła adres i telefon Sarah w Broadway.

Wykręciła numer. Odebrała jakaś kobieta.

- Chciałabym rozmawiać z Sarah - powiedziała Rosie.
- Jeżeli ma pani na myśli moją babcię, to jest w domu

opieki w Broadway.

- Jestem jej starą przyjaciółką. Chciałabym ją odwiedzić.

Jak nazywa się ten dom?

- Resting Place (Ang. „Miejsce Odpoczynku" (przyp.

tłum.).).

Rosie rozłączyła się i zapisała sobie adres domu spokojnej

starości. Uznała, że jest on na tyle blisko, że uda się tam
swoim elektrycznym wózkiem inwalidzkim, oszczędzając w
ten sposób na kolejnej taksówce.

Jesienne liście wirowały jej nad głową, kiedy pochylona

nad kierownicą swojego pojazdu ruszyła w dół wzgórza, w
kierunku Broadway.

W pewnym momencie minęły ją dwie kobiety.
- Powiedz, czy ona nie wygląda jakoś podejrzanie? -

zauważyła jedna z nich. - Zupełnie jak wiedźma. Tylko dać jej
miotłę i niech leci.

Rose znalazła dom opieki i wjechała po krótkim

podjeździe. Miała tylko nadzieję, że Sarah zachowała
przytomność umysłu.

Sarah Drinkwater była bardzo otyła. Miała wielką, okrągła

twarz o kilku podbródkach i wydawała się przykuta do wózka
stojącego przy oknie w jej pokoju.

- Kiedy pielęgniarka zapowiedziała mi twoją wizytę, nie

mogłam uwierzyć własnym uszom - przyznała Sarah.

background image

- Myślałam, że już dawno nie żyjesz.
- Jak widzisz, żyję i mam się całkiem dobrze - odparła

Rosie. - Potrzebuję twojej pomocy.

Sarah z wypiekami na twarzy wysłuchała relacji Rosie z

odwiedzin u Gladys Tripp.

- Kto by przypuszczał! - zawołała, kiedy Rosie skończyła.
- Ale czy jesteś w stanie coś z tym zrobić? - spytała z

rezygnacją w głosie Rosie. - Minęły chyba wieki, odkąd
przestałaś praktykować.

- Zostałam pozbawiona prawa wykonywania zawodu -

poprawiła ją Sarah.

- Dlaczego?
- Miałam kiepski okres. Przeszłam coś w rodzaju

załamania nerwowego. Znienawidziłam te wszystkie psy i
koty oraz ich właścicieli, śliniących się nad nimi. Więc
zaczęłam je usypiać. To wszystko.

Rosie rozejrzała się po ładnie urządzonym i przestronnym

pokoju.

- Nieźle sobie radzisz. Pobyt w takim domu kosztuje

chyba majątek.

- Moja córka wyszła za mąż za bardzo bogatego

mężczyznę. Producenta ubrań. Zmarł nagle i zostawił jej
fortunę. - Sarah zachichotała.

- Na atak serca?
- Skąd wiedziałaś? Ale zostawiłam sobie tego jeszcze

trochę. Podaj mi to brązowe drewniane pudełko.

Rosie wstała z trudem. Przyniosła skrzynkę Sarah i

położyła na jej kolanach. Sarah sięgnęła za obfity dekolt,
wyciągnęła stamtąd mały kluczyk na łańcuszku i otworzyła
pudełko. Wyjęła ze środka małą buteleczkę.

- To jest „Zapomnienie". Zabija natychmiast. Pamiętasz

tego weterynarza z Carsely, który został skazany za
morderstwo, jakiego dokonał właśnie za pomocą

background image

„Zapomnienia"? Sprawę rozwiązał nie kto inny, jak Agatha
Raisin.

- Ta kobieta to prawdziwa zaraza - przyznała Rosie.
- Możesz to sobie wziąć. Nikt nie wie, że to mam. Tutaj

nie grzebią nam w rzeczach.

Rosie wróciła do swojej chaty i wyciągnęła wycinek z

gazety, który zachowała. Następnie zadzwoniła do
organizatorów jarmarku w Ancombe i zaoferowała im swoje
usługi, a oni zgodzili się z radością - tym bardziej kiedy
zapowiedziała, że cały dochód z imprezy przeznaczy na
potrzeby organizacji Pomoc Starszym.

Oczywiście, jeśli Agatha się nie pojawi, będzie musiała

znaleźć inny sposób, by się do niej zbliżyć. Trzeba pomagać
starym przyjaciółkom.

Agatha była jedną z tych osób, które kupują prezenty

świąteczne w ostatniej chwili. I nauczona katastrofalnymi
bożonarodzeniowymi doświadczeniami z kilku poprzednich
lat nie miała zamiaru iść na jarmark.

Ale w sobotę rano na jej progu stanął Roy Silver z

wielkim bukietem róż.

- Agatho, naprawdę bardzo cię przepraszam - powiedział

skruszony.

- Och, wejdź - powiedziała Agatha, przyjmując od niego

kwiaty, i pomyślała, że to musi być naprawdę kiepski dzień,
skoro zrobiło jej się przyjemnie na widok Roya. Ale James
wyjechał znowu w podróż, a Charles zniknął w typowy dla
siebie, koci sposób - choć nie przypominał w tym kota z
Cheshire, ponieważ nie pozostawił po sobie nawet uśmiechu.

Kiedy Agatha wkładała kwiaty do wazonu, Roy trajkotał

bezustannie o swoim życiu w branży public relations. Aż
wreszcie powiedział:

- Po drodze widziałem plakat zapowiadający

bożonarodzeniowy jarmark w Ancombe.

background image

- Boże Narodzenie! - zaskowyczała żałośnie Agatha. - Co

roku świąteczna gorączka zaczyna się wcześniej. Pamiętam z
Biblii historię o tym, jak Jezus wyrzucił kupców ze świątyni.
Co zrobiłby teraz?

- Nie wiem i mało mnie to obchodzi - odparł Roy z

obrazą w głosie. - Ja bym się wybrał. Będzie tam mnóstwo
autentycznego wiejskiego rękodzieła, dużo bardziej
oryginalnego niż to całe badziewie, które można kupić w
Londynie.

- Powinnam pewnie zrobić coś, żeby poprawić ci humor -

powiedziała Agatha. - Zadzwonię do pani Bloxby. Może ona
miałaby ochotę się wybrać.

Okazało się jednak, że pani Bloxby była zajęta jakimiś

ważnymi sprawami na plebanii.

Charles Fraith postanowił nagle, że odwiedzi Agathę.

Poprzedniego dnia był wieczorem na przyjęciu i wynudził się
za wszystkie czasy. Raisin go wkurzała, ale na pewno nie
można było o niej powiedzieć, że jest nudna. Po tym jak nie
zastał jej w domu, udał się do probostwa, gdzie pani Bloxby
powiedziała mu, że jej przyjaciółka pojechała na jarmark w
Ancombe.

Agathę bolały stopy. Roy był prawdziwym

zakupoholikiem. Zdążył już kupić drewniane misy na sałatki,
koszyki z domowym dżemem, sześć wiejskich książek
kucharskich, dwa swetry oraz cztery apaszki. Zmierzał
właśnie z ostatnimi zakupami w kierunku parkingu, kiedy
Agatha zauważyła namiot wróżki przepowiadającej
przyszłość.

Kiedy Roy wrócił, Agatha powiedziała:
- Chyba dam sobie przewidzieć przyszłość.
- Przecież nie wierzysz w takie bzdury - odparł Roy.
- Ale mnie to bawi.

background image

- W takim razie będę czekać w namiocie z piwem -

powiedział Roy.

Agatha musiała zaczekać w kolejce, ponieważ wróżka

cieszyła się dużą popularnością. Napis na zewnątrz namiotu
głosił „Madame Zoresty przepowiada przyszłość". Wreszcie
nadeszła jej kolej. Weszła do małego, ciemnego namiotu i
zobaczyła staruszkę siedzący przy stole. Na stole leżała talia
kart tarota oraz kryształowa kula. Wokół panował półmrok.
Wróżka była ubrana w czarny aksamit, a twarz miała skrytą za
czarną woalką. Rosie przyjrzała się swojej najnowszej klientce
i poczuła, jak serce zaczyna jej bić szybciej. Agatha Raisin -
nareszcie!

- Usiądź i podaj mi swoją dłoń - powiedziała Rosie.

Kiedy chwyciła ją za rękę, Agatha poczuła trudny do
zdefiniowania strach - jakby otaczające ją powietrze było
przesycone złem.

- Tak - zanuciła śpiewnym głosem Rosie. - Byłaś już

dwukrotnie zamężna. Widzę w twoim życiu wiele śmierci.

- Przyszłam dowiedzieć się o przyszłość - upomniała ją

Agatha. - Znam swoją przeszłość.

Wróżka zacisnęła mocniej dłoń na jej ręce.
- Nie pożyjesz długo. Agatha wyszarpnęła jej dłoń.
- Co takiego?
- Może nie widziałam zbyt wyraźnie - zaczęła tłumaczyć

się Rosie. - Zaczekaj tu, przyniosę drugą talię kart.

Starsza kobieta zniknęła w ciemności namiotu.
- Cholera - wymamrotała Agatha i wyszła na zewnątrz,

zadowolona, że udało jej się stamtąd uciec.

Kiedy Rosie wróciła z małą fiolką „Zapomnienia" i

strzykawką schowaną w kieszeni, okazało się, że Agathy już
nie ma. Wejście do namiotu odchyliło się i do środka weszła
kolejna kobieta żądna poznać swoją przyszłość.

background image

- Skarbie, skończyłam na dzisiaj z przepowiadaniem -

westchnęła Rosie. - Jestem już zbyt zmęczona.

Kiedy kobieta wyszła, Rosie szybko pozbierała swoje

akcesoria i spakowała je do torby podróżnej. Sam namiot był
własnością organizatorów. W torbie wylądowała kryształowa
kula, w rzeczywistości wykonana z plastiku, karty tarota i
czarna woalka. Rosie zabrała także pieniądze, które dali jej
klienci. Pomoc Starszym oznaczała pomoc sobie samej.
Otworzyła namiot, wsadziła torbę do koszyka z przodu
elektrycznego wózka inwalidzkiego i odjechała z terenu
jarmarku, podskakując na kępach nieprzystrzyżonej trawy.

Charles znalazł Agathę i Roya w namiocie z piwem.
- Och, Charles! - zawołała Agatha, kiedy go ujrzała.
- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło.
Opowiedziała mu o dziwnym spotkaniu z wróżką

przepowiadającą przyszłość.

- Może to jakaś przyjaciółka pani Tripp - zastanowił się

Charles. - Może to był jej pomysł, żeby cię nastraszyć.

- Wracam tam - postanowiła Agatha.
Lecz kiedy dotarli do namiotu, kilka kobiet

zgromadzonych przy wejściu powiedziało im, że wróżka
zniknęła. Agacie udało się jedynie zdobyć nazwisko kobiety
organizującej jarmark - pani Dolores Vine.

- Ta kobieta zadzwoniła do nas z ofertą - powiedziała

Dolores, sprawiająca wrażenie osoby kompetentnej. -
Zaproponowała nam swoje usługi gratis, deklarując, że
przekaże cały dochód na rzecz domu opieki o nazwie Pomoc
Starszym.

- Jakie nazwisko podała?
- Proszę chwilę poczekać. Mam to gdzieś zanotowane. -

Dolores otworzyła pojemną torebkę i wyjęła z niej notes. -
Niech sprawdzę, to powinno być pod wolontariuszami. O, jest.

background image

Madame Zoresty, ulica Greenway Road dziewięćdziesiąt pięć
w Blockley.

- Przecież Madame Zoresty to na pewno nie jest jej

prawdziwe nazwisko - powiedziała Agatha.

- Obawiam się, że nie sprawdziliśmy tego. Jak

wspomniałam, zaproponowała nam swoje usługi gratis.

Agatha zostawiła samochód pod swoim domem, po czym

razem z Royem przesiedli się do wozu Charlesa i pojechali
pod wskazany adres.

Blockley to urokliwa wioska, zagubiona wśród pagórków

Cotswolds. Przy Greenway Road znajdowały się komunalne
domy mieszkalne, przychodnia lekarska oraz kilka
prywatnych posesji, ale numeru dziewięćdziesiąt pięć nie
było.

- Jestem ciekawa, czy ta tajemnicza postać nie odwiedziła

czasem pani Tripp w więzieniu. - Agatha zadzwoniła do
Patricka Mulligana i spytała go o to.

- Pani Tripp nie została jeszcze skazana - powiedział

Patrick. - Przebywa w areszcie, więc każdy może ją odwiedzić
- wystarczy zadzwonić do więzienia i się umówić. Trzeba
jednak okazać przy wejściu jakiś dokument tożsamości.
Powinniście porozmawiać z naczelnikiem żeńskiego zakładu
karnego w Mircesterze.

Za namową Patricka pojechali więc do więzienia.
- Znając moje szczęście, pani naczelnik nie będzie w

pracy w sobotę - powiedziała Agatha. Okazało się jednak, że
pani Worthing jest na miejscu i zgodziła się z nimi spotkać.

Była to kobieta o mocnej budowie ciała i krótko

przystrzyżonych siwych włosach.

- Chciałam panią poznać, pani Raisin - powiedziała, po

czym obrzuciła pełnym niesmaku spojrzeniem Roya,
siedzącego obok w czarnym skórzanym wdzianku i z

background image

postawionymi na żelu włosami. - Pomaga pani trudnej i
pokrzywdzonej przez los młodzieży?

- Nie - odparła Agatha, żałując po raz setny, że Roy nie

ubiera się bardziej konserwatywnie. - To mój stary znajomy,
który zatrzymał się u mnie na weekend. Natomiast chciałabym
pani przedstawić sir Charlesa Fraitha.

- Usiądźcie, proszę, i zdradźcie mi powód swojej wizyty.
Agatha po raz kolejny tego dnia opowiedziała o swoim

spotkaniu z wróżką podczas jarmarku. Potem spytała, czy pani
Tripp miała jakichś gości.

- Niech spojrzę. - Naczelnik włączyła komputer na

biurku. - Kiedy takie odwiedziny mogły mieć miejsce?

- Nie wiem dokładnie - przyznała Agatha. - Ale

przypuszczam, że całkiem niedawno.

- O, mamy coś. Nie licząc więziennego kapelana, pani

Tripp miała tylko jednego gościa. Była to kobieta o nazwisku
Rose Blacksmith.

- Jaki podała adres zamieszkania?
- Obawiam się, że nie mogę państwu przekazać takiej

informacji.

W tym momencie otworzyły się gwałtownie drzwi i do

pokoju wpadła jedna ze strażniczek.

- Więźniarka z celi numer dwanaście powiesiła się. Pani

Worthing skrzywiła się z odrazą, po czym wybiegła z pokoju,
rzucając przez ramię:

- Sami musicie państwo znaleźć drogę do wyjścia.
- Zostawiła włączony komputer - powiedział Charles,

zaglądając zza drugiego końca biurka. - Szybko! Notuj adres:
Ivy Cottage, Church Road, Snowhill.

Po zamachu na swoje życie Roy nigdy nie wyzbył się

strachu, który teraz stale mu towarzyszył. Nagle uznał, że nie
chce brać udziału w dalszych, potencjalnie niebezpiecznych

background image

przygodach, mimo iż wiązała się z nimi możliwość uzyskania
rozgłosu.

- Jestem zmęczony - oznajmił, gdy wyszli z więzienia. -

Zajmuję się poważnymi klientami i naprawdę powinienem już
wracać do Londynu.

- W porządku - zgodziła się Agatha. - Przyjechałeś

własnym samochodem, prawda?

- Zgadza się.
- W takim razie podrzucimy cię do niego.
Agatha siedziała w milczeniu, kiedy Charles wiózł ich w

kierunku Broadway. Dopiero gdy dotarli na szczyt wzgórza
Fish Hill, odezwała się:

- Mam nadzieję, że ta stara kobieta nie miała naprawdę

daru przewidywania przyszłości.

- Rozchmurz się - powiedział Charles. - Żadna szanująca

się wróżka nie powie klientowi, że wkrótce umrze.

Gdy zjeżdżali z Fish Hill w zapadający coraz szybciej

zmrok, kolorowe jesienne liście wirowały nad drogą.

- Nie cierpię tej pory roku - przyznała Agatha.
- Nienawidzę patrzeć, jak drzewa umierają.
- Myślałem, że jesteś mieszczuchem - zdziwił się Charles.

- A mieszczuchy nie zwracają tak naprawdę uwagi na
zmieniające się pory roku.

- Może mentalnie stałam się wieśniaczką - odparła

posępnie Agatha. - Mam serce z tweedu.

- Tego z wyspy Lewisa i Harrisa czy irlandzkiego?
- Ciemnego i guzowatego.
W Broadway skręcili z High Street w Church Road.

Charles jechał powoli, rozglądając się na boki. Nigdzie nie
było żadnego śladu domu o nazwie Ivy Cottage.

- Przecież musi tu gdzieś być - zdenerwowała się Agatha.
- Widocznie ta Rose okazała fałszywy dowód tożsamości.
- A może ona jest niewinna? - powiedział Charles.

background image

- Chcesz dać sobie spokój?
- Nie - odparła Agatha. - Zatrzymaj samochód. Zapukam

do kilku drzwi i sprawdzę, czy ktoś słyszał o Ivy Cottage.

Charles obserwował Agathę z respektem, kiedy chodziła

od drzwi do drzwi. Podziwiał w niej nieustępliwość. Czuł, że
powinien jej pomóc i choć wcale nie miał ochoty, miał
właśnie to zrobić, kiedy Agatha wróciła.

- Mam! - powiedziała triumfalnie. - Kilka metrów po

lewej jest droga do starej farmy.

Charles odnalazł ścieżkę, o której mówiła Agatha, i ruszył

nią w górę.

- To musi być ten dom - powiedział, wskazując ciemny

zarys samotnej chaty stojącej na szczycie wzgórza.

Zaparkował przed nią i razem z Agatha wysiedli z

samochodu.

- Idziemy - zdecydowała Agatha. Podeszła do drzwi i

nacisnęła dzwonek.

W jednym z okien odsłoniła się na moment brudna firanka

z koronki. Potem zapadła cisza. Agatha zadzwoniła ponownie,
po czym kopnęła w drzwi.

- Otwierać! - wrzasnęła.
Dał się słyszeć odgłos szurających kroków i drzwi

otworzyły się ze skrzypnięciem.

- Pamięta mnie pani? - spytała Agatha.
- Czego chcesz?
- Jest pani przyjaciółką pani Tripp. Odwiedziła ją pani w

areszcie, a potem powiedziała mi, że wkrótce umrę.

Rosie zerknęła Agacie przez ramię.
- A to co za jeden?
- To sit Charles Fraith.
Rosie struchlała. Na pewno nie uda jej się zabić obojga.

Jak pozbyłaby się ciał? Agatha pewnie uprzedziła kogoś,
dokąd się wybiera. Jeżeli Raisin i jej towarzysz zaginą, to ona,

background image

Rosie, stanie się główną podejrzaną. Oczy kobiety wypełniły
się łzami. Mimo iż nie widziała pani Tripp od wielu lat, wciąż
czuła siłę starej więzi z tą wiedźmą. Dlatego postanowiła, że
spróbuje ich zabić.

- Proszę wejść - powiedziała, odwracając się do nich

plecami i wchodząc do domu.

Agatha i Charles podążyli za nią do małego, ciemnego

pokoju, zagraconego różnymi meblami. W powietrzu
pachniało kadzidełkami.

- Siadajcie - powiedziała Rosie. - Przyniosę sobie tylko

szklankę wody.

Gdy staruszka wyszła z pokoju, Agatha zdjęła buty i

bezszelestnie poszła w ślad za nią, żeby zobaczyć, co tam
knuje. W kuchni ujrzała, jak Rosie wyjmuje z szafki
strzykawkę i niewielką fiolkę.

- Jeśli zamierza pani dźgnąć mnie tą strzykawką, to radzę

to jeszcze raz dobrze przemyśleć - powiedziała głośno Agatha.

Rosie wydała z siebie okrzyk przerażenia. Odruchowo

ścisnęła w dłoni ampułkę, która pękła. Zdumiona spojrzała w
dół, na swoją rękę.

- Wzywam policję - zapowiedziała Agatha. Wróciła do

Charlesa i opowiedziała mu, co przed chwilą widziała.

- Nie powinnaś zostawiać jej samej - powiedział Charles.

- Wróćmy tam i zwiążmy ją czy coś.

Pobiegli do kuchni. Rosie leżała bezwładnie na podłodze.
- Sprawdź jej puls - polecił Charles.
- Ty to zrób - powiedziała Agatha. - Ona może udawać.
Charles z obrzydzeniem wziął nieruchomą kobietę za rękę

w poszukiwaniu pulsu, ale nic nie wyczuł.

- Jest martwa jak głaz - przyznał, wstając z ziemi. -

Czymkolwiek chciała cię dziabnąć, było to zabójcze i działało
błyskawiczne. Wezwij policję.

background image

Komisarz Wilkes wpadł w furię, gdy przyjechał do chaty

Rosie i przesłuchał wstępnie Agathę. Miał wrażenie, że Raisin
drwi sobie z policjantów i sprawia, że wyglądają - a zwłaszcza
on - jak banda amatorów.

Kiedy śledczy sądowi i patolodzy zabrali się do pracy w

chacie, pani detektyw i Charlesowi kazano pojechać do
komendy i poczekać tam na właściwe przesłuchanie. Już
siedząc w samochodzie, Agatha powiedziała pospiesznie:

- Musimy uzgodnić wersję wydarzeń. Nie możemy

powiedzieć, że znaleźliśmy jej adres w komputerze pani
naczelnik więzienia.

- Powiemy, że śledziliśmy ją od momentu opuszczenia

terenu jarmarku - wymyślił Charles.

- To się nie uda. Mogą dowiedzieć się o Royu i też go

przesłuchać. A on wszystko popsuje.

- Wiem - przyznał Charles. - To może inaczej.

Postanowiliśmy przejechać się do Broadway na kolację, a
kiedy zaparkowaliśmy samochód i wysiedliśmy,
zobaczyliśmy, jak Rosie mija nas na swoim wózku
elektrycznym i skręca w Church Road. Zanim wróciliśmy do
auta i ruszyliśmy w ślad za nią, Rosie zniknęła. Dlatego
zaczęliśmy pukać do drzwi i wypytywać o jej adres.

- To już brzmi sensowniej - zgodziła się Agatha.
Przesłuchiwana przez Wilkesa i osaczona przez Billa

Wonga, Agatha wciąż powtarzała swoją historię. W końcu
jednak puściły jej nerwy.

- Zamiast podziękować mi za podanie wam na tacy

kolejnej morderczyni, zainspirowanej bez wątpienia przez
panią Tripp, traktujecie mnie, jakbym sama była podejrzana.

- Niech się pani uspokoi - warknął na nią Wilkes. - Gdyby

podzieliła się pani z nami swoimi przypuszczeniami, w porę
wkroczylibyśmy do akcji.

background image

- Och, czyżby? I co dalej? Rose Blacksmith wszystkiego

by się wyparła.

- Może pani odejść - odparł lodowatym tonem Wilkes -

ale proszę się liczyć z kolejnymi przesłuchaniami.

Było już po północy, kiedy Charles i Agatha spotkali się w

recepcji w komendzie policji.

- Umieram z głodu - pożalił się mężczyzna.
- Przygotuję nam coś w domu.
- Niech cię Bóg broni! - zawołał Charles, wiedząc, że

talenty kulinarne Agathy sprowadzają się do odgrzania w
mikrofalówce mrożonego curry. - Nieopodal, zaraz przy
obwodnicy jest całodobowe bistro.

Wkrótce zajadali się kiełbasą, bekonem, jajkami i

frytkami.

- Nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy. - powiedziała

Agatha, wycierając usta i odsuwając od siebie prawie pusty
talerz. - Dlaczego Rose Blacksmith zamierzała posunąć się do
zabicia mnie, zwłaszcza jeśli namówiła ją do tego pani Tripp?

- Nigdy nie szukałaś niczego na jej temat w Internecie? -

zapytał Charles.

- Nie miałem czasu. Wracajmy do domu i wypróbujmy to,

o czym mówiłeś.

Na miejscu, w swoim domu, Agatha wpisała W

internetową wyszukiwarkę imię i nazwisko Rose Blacksmith

- Nic tu nie ma - powiedziała wyraźnie rozczarowana. -

Może powinnam wpisać: „wstrętne, stare, mordercze
wiedźmy" i zobaczyć, co mi wyjdzie?

- Nic innego nie przychodzi mi do głowy - przyznał

Charles.

- Sprawdźmy, tak dla hecy, czy odbywają się tu jakieś

zloty czarownic... Proszę bardzo. Jeden z nich odbywał się na
wzgórzu Quarry Hill. Artykuł na ten temat ukazał się wiele lat
temu w „Daily Express". Na zdjęciu są nadzy ludzie, tańczący

background image

wokół ogniska. Śmieszny tekst o „przywiędłych postaciach" i
o tym, że niektórzy nigdy nie powinni pokazywać się nago.
Nie ma tu wprawdzie nic na temat naszej Rose, ale jest za to
cytat rozwścieczonej wiedźmy Sarah Drinkwater. Dziennikarz
piszący ten tekst wyjaśnia, że była ona lekarzem weterynarii,
lecz pozbawiono ją prawa wykonywania zawodu i wsadzono
na dwa lata do więzienia za zabijanie zwierząt swoich
klientów. Ciekawe, czy jeszcze żyje.

Charles sięgnął po książkę telefoniczną.
- Jest jedna osoba o tym nazwisku. Ale nie Sarah, tylko

M. Chist - Drinkwater.

Podał Agacie numer. Telefon odebrała kobieta, która

zrugała ich najpierw za to, że ją obudzili, ale potem przyznała,
tak samo jak wcześniej Rosie, że jest wnuczką Sarah
Drinkwater, której szukają, a jej babka mieszka w domu
opieki społecznej w Broadway.

- Pojedziemy tam jutro rano i rozejrzymy się -

zdecydowała Agatha.

W gazetach nie pojawiła się jeszcze żadna informacja na

temat śmierci Rosie, więc gdy Agatha i Charles przyjechali na
miejsce, podali się za znajomych Rose Blacksmith.

- Ta pani była tu niedawno - przypomniała sobie

pielęgniarka.

Agacie zaświeciły się oczy i poczuła zew myśliwego

tropiącego zwierzynę.

Gdy tylko pozwolono im odwiedzić Sarah, udali się

pospiesznie do jej pokoju.

Agatha przedstawiła siebie i Charlesa. Sarah przyjrzała im

się małymi, wodnistymi oczkami, ledwo widocznymi w
nalanej twarzy.

- Niedawno odwiedziła panią Rose Blacksmith -

powiedziała Agatha.

- I co z tego? To moja stara przyjaciółka.

background image

- Była stara przyjaciółka - dodała Agatha.
- Była?
- Zmarła podczas próby zamordowania mnie jakąś

substancją, którą próbowała nabrać do strzykawki. Wie pani
coś o tym?

- Nie, moja droga - odparła Sarah. - Słabo mi. Czy

możesz mi podać tamto pudełko?

Charles wstał, żeby spełnić jej prośbę, ale Agatha

powstrzymała go ostro, mówiąc:

- Zostaw. Dzwonię na policję.
Sarah zamknęła oczy i nie odezwała się więcej. Niedługo

potem na miejsce przyjechał Bill w towarzystwie Alice i
jakiejś policjantki. Agatha czekała na nich przed wejściem do
domu opieki i w krótkich słowach przekazała im to, czego
dowiedziała się na temat Sarah.

- Sprawdzimy to - zapewnił ją Bill.
Sarah nie chciała im oddać klucza od szkatułki, więc Bill

poprosił o młotek i rozbił ją. Potem włożył rękawiczki i
ostrożnie zbadał zawartość skrzynki.

- Pani Drinkwater - zwrócił się do pensjonariuszki. - Czy

dała pani któryś z tych leków weterynaryjnych Rose
Blacksmith?

- Nie! - rzuciła Sarah.
- Na podstawie resztek rozbitej fiolki, którą znaleziono

przy ciele denatki, ustalono, że zmarła ona na skutek kontaktu
ze specyfikiem znanym jako „Zapomnienie". Widzę, że ma
pani w tym pudełku kilka identycznych fiolek. Nie ma pani
prawa posiadać tego rodzaju medykamentów. Została pani
pozbawiona prawa wykonywania zawodu.

Sarah zamknęła oczy. Zawsze miała nadzieję, że kiedyś

zobaczy się jeszcze z Gladys Tripp. Nie przypuszczała jednak,
że do tego spotkania dojdzie w więzieniu.

background image

Gladys Tripp wróciła do swojej celi. Teraz została

oskarżona o nakłanianie Rose Blacksmith do zamordowania
Agathy Raisin. Odmówiła składania zeznań pod nieobecność
swojego prawnika. Dopiero po przyjeździe adwokata
dowiedziała się o nieudanej próbie zamachu na życie Agathy i
śmierci Rosie. Nie odpowiedziała na żadne pytanie. Jej
adwokat utrzymywał, że nie mają żadnego dowodu i w efekcie
pani Tripp została odesłana z powrotem do swojej celi.

Usiadła na łóżku i zamyśliła się. Wszyscy źli bogowie, do

których się modliła, opuścili ją. Pomarszczoną dłonią
pogładziła kurtkę, którą dostała od Rosie. Została uszyta z
wielkich łat jedwabiu na wełnianej podszewce.

W końcu załomotała w drzwi swojej celi, prosząc o

szklankę wody. Kiedy ją dostarczono, wróciła z powrotem na
twardą pryczę i zmówiła modlitwę do Rogatego Bóstwa. A
potem oderwała dolny guzik kurtki i połknęła go.

Strażniczka usłyszała odgłos stóp pani Tripp walących w

konwulsjach o podłogę celi i wpadła do środka. Staruszka
zwijała się z bólu i wymiotowała. Strażniczka natychmiast
wezwała lekarza więziennego, ale kiedy zjawił się na miejscu,
było już za późno. Pani Tripp nie żyła.

Nazajutrz Bill zadzwonił do biura Agathy i opowiedział

jej, co się stało.

- Miałam nadzieję, że zgnije w pudle - przyznała Agatha.

- Jestem przekonana, że nie wiemy jeszcze o wszystkich
morderstwach - weźmy na przykład Jerry'ego Tarranta i lady
Craton.

- Prasa ma dzisiaj niezłe żniwa - powiedział Bill. -

Samobójstwo w celi, czary, morderstwo i rozmyślne
okaleczenie. Ktoś puścił farbę mediom. Dziennikarze nie
zawracają ci głowy?

- Od czasu do czasu - odparła Agatha. - Może to się

wydać dziwne, ale tym razem nie zależy mi na rozgłosie. Chcę

background image

zapomnieć o tym wszystkim i żyć dalej. W jaki sposób
staruszka odebrała sobie życie?

- Rose Blacksmith dała jej kurtkę. W jednym z guzików

był ukryty cyjanek. Sarah Drinkwater twierdzi, że w czasach,
kiedy organizowały wspólnie sabaty czarownic, uważały, że
mają prawo zakończyć swoje życie wtedy i w taki sposób, jaki
same sobie wybiorą. Stąd ten pomysł z zatrutymi guzikami.
Cóż za okropna śmierć!

- Na miejscu pani Bloxby pomodliłabym się za jej duszę -

stwierdziła Agatha. - Natomiast ja osobiście życzę jej, żeby
smażyła się w piekle albo wróciła na ziemię jako karaluch.

background image

Epilog
Miesiąc później ilość pracy w agencji Agathy znacząco

spadła. Na początku Agatha cieszyła się, że może spędzić
więcej czasu w swojej wiosce, ale mniej więcej po tygodniu
zaczęła się tym niepokoić.

Gdy którejś soboty odwiedził ją Charles, Agatha poczuła

złość z powodu tego, w jaki sposób pojawia się i znika z jej
życia, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota.

- Co to za kwaśna mina? - spytał, rzucając torbę ze

swoimi rzeczami na podłogę w holu.

- Zamierzasz zostać na noc?
- Owszem.
- A nie przychodzi ci nigdy do głowy, żeby najpierw

zadzwonić i zapytać, czy możesz? A co, gdybym była tu z
jakimś wyjątkowym mężczyzną?

- Wtedy dałbym ci moje błogosławieństwo i poszedł

sobie.

- Nie miałbyś nic przeciwko temu?
- Czy udało się ustalić przyczynę śmierci Jerry'ego

Tarranta i lady Craton? - Charles puścił mimo uszu jej ostatnie
pytanie.

- Oboje zostali skremowani, więc nigdy się tego nie

dowiemy. Wiemy za to, że pani Tripp miała jakieś haki na
Mosesa, Sam i Clarice. Ale co z resztą? Nie mogła przecież
szantażować całej wioski.

- Pojedźmy tam i dowiedzmy się - zaproponował Charles.

- Nie ma tam już nikogo, kto dybałby na twoje życie.

- W porządku - zgodziła się Agatha. - Mam ochotę coś

zrobić. Agencja nie dostaje teraz zbyt wielu zleceń.

- Twoja ostatnia sprawa cieszyła się wielkim rozgłosem -

zauważył Charles, usiadł przy kuchennym stole, wyjął
papierosa z leżącej na blacie paczki Agathy i zapalił go.

background image

- Jeżeli kiedyś uda mi się rzucić palenie, ty też będziesz

musiał - stwierdziła Agatha. - Nigdy nie kupujesz sobie
papierosów? Tak czy inaczej, wydawało mi się, że ten rozgłos
da mi więcej zleceń.

- Może ludzie uważają, że jesteś za droga - powiedział

Charles. - Potrzebujesz codziennych zleceń w rodzaju
zaginionych zwierząt i dzieciaków. Daj ogłoszenie do lokalnej
prasy, podaj swoje stawki - na tyle niskie, żeby wyciąć z
rynku konkurencję. To powinno wystarczyć.

- Dobry pomysł, spróbuję. Chcesz zjeść jakiś obiad?
- Pod warunkiem, że nie będzie to jeden z twoich

owianych złą sławą odgrzewanych lunchów z mikrofalówki -
uśmiechnął się Charles. - Chodź, znajdziemy jakiś pub po
drodze.

Gdy wyjechali, rozpadał się ulewny deszcz, ale w miarę

jak zbliżali się do wioski, niebo nad nimi rozpogadzało się.

Po drodze zatrzymali się na dłuższy obiad, więc gdy

zaparkowali przed pubem Green Man, było już późne
popołudnie.

- Gospoda jest wciąż otwarta - powiedziała Agatha.
- Cieszę się, że tej starej jędzy nie udało się doprowadzić

do zamknięcia interesu. Chciałabym zamienić słowo z Jenny
Soper.

- Dlaczego akurat z nią?
- Przez cały czas broniła uparcie tezy, że morderstw

musiał dokonać ktoś spoza wioski. Jestem ciekawa, czy pani
Tripp miała coś także na nią.

- Gdzie mieszka ta Jenny? Agatha zajrzała do notatek.
- O tam, w tej chacie przy sklepie.
Jenny otworzyła im drzwi. Na widok Agathy i Charlesa,

aż się cofnęła.

- Czego chcecie?

background image

- Nie dawało mi spokoju, dlaczego tak wielu

mieszkańców wioski uwierzyło, że mordercą jest ktoś obcy -
powiedziała Agatha. - Pani Tripp nie mogła przecież
szantażować każdego.

Jenny otworzyła drzwi nieco szerzej.
- Wejdźcie, proszę.
Salon Jenny był utrzymany w nienagannym porządku. W

pomieszczeniu dominowała wygodna kanapa i dwa fotele,
przykryte jasnymi narzutami z perkalu. W kominku wesoło
trzaskał ogień.

Charles i Agatha usiedli obok siebie na kanapie, zaś Jenny

przycupnęła na oparciu fotela.

- Ludzie chodzili do niej po ziołowe leki - zaczęła Jenny.

- Ubiegłej zimy nie mogłam się pozbyć uporczywego kaszlu i
pani Tripp dała mi miksturę, po której kaszel minął jak ręką
odjął. Pani Tripp wydała mi się zupełnie nieszkodliwa.
Ucięłyśmy sobie pogawędkę. Opowiedziałam jej o moim
małżeństwie. Jestem rozwiedziona, a mój były mąż Raph
siedzi w więzieniu za napad z bronią w ręku.

- To chyba za mało, żeby zmusić panią do milczenia -

powiedziała Agatha.

- Pani Tripp poczęstowała mnie jakąś herbatą, po której

zrobiło mi się ciepło i poczułam się śpiąca. Zwierzyłam jej się,
że kiedyś byłam uzależniona od narkotyków i stoczyłam nie
lada batalię, żeby wydostać się z nałogu. Niedługo po waszym
przyjeździe pani Tripp zadzwoniła do mnie i powiedziała, że
dobrym pomysłem byłoby obarczyć winą za morderstwa
jakiegoś tajemniczego nieznajomego spoza wioski.
Zasugerowała także, że Peter Suncliff mógłby zmienić zdanie
na mój temat, gdyby dowiedział się, że byłam narkomanką i
żoną uzbrojonego przestępcy.

- Przecież pan Suncliff jest od pani dużo starszy.

background image

- Mam czterdzieści dwa lata. Jestem starsza, niż na to

wyglądam. A Peter ma wszystkie cechy, których brakowało
mojemu pierwszemu mężowi. Jest czuły i godny zaufania.
Powiedział mi kiedyś, że narkomani napawają go
obrzydzeniem.

- Jeżeli jest takim wspaniałym człowiekiem, pani

przeszłość nie powinna go interesować - zauważył Charles.

- Nie mogłam już dłużej nosić w sobie tej tajemnicy -

ciągnęła dalej Jenny. - Tuż przed tym, jak pani Tripp została
aresztowana, powiedziałam mu o wszystkim. Peter odparł, że
już wiedział o tym wcześniej. Pani Tripp zagroziła mu, że jeśli
nie będzie rozpowiadać tej plotki o mordercy z zewnątrz, ona
opowie całej wiosce o mojej przeszłości. Dlatego Peter
milczał dla mojego dobra. To zamknięta społeczność. Ludzie
cenią sobie przyzwoitość i poważanie u innych. Ja zaczęłam
tutaj nowe życie i kosztowało mnie to sporo wysiłku.

- Nie pracuje pani - powiedziała Agatha. - Z czego się

pani utrzymuje?

- Moi rodzice zmarli krótko po tym, jak się rozwiodłam, i

zostawili mi pokaźny spadek. Wyjechałam z Birminghamu i
zapragnęłam otworzyć nowy rozdział w życiu. Peter i ja
mamy zamiar się pobrać.

- To wspaniale - powiedział Charles. - A czy pastor jest

wciąż żonaty?

Jenny spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- A dlaczego miałby nie być żonaty?
- Palnąłem jakieś głupstwo - Charles wycofał się szybko.

- Miałem na myśli innego pastora.

- Myślałam, że policja zacznie skazywać ludzi za

utrudnianie śledztwa - powiedziała Agatha, kiedy wyszli od
Jenny.

- Przypuszczam, że po śmierci pani Tripp uznali sprawę

za zamkniętą. A co z tą nikczemną byłą lekarką weterynarii?

background image

- Sarah zmarła na atak serca w więzieniu. Tak

przynajmniej było napisane w gazetach.

- Nie czytam ich ostatnio. Naprawdę musimy grzebać w

paskudnych sekretach wszystkich dookoła? - spytał Charles. -
Biedne dusze. To takie dziwne miejsce. Nie tak jak inne
wioski w Cotswolds, gdzie przyjezdni nie są niczym nowym.
A tutaj ma się wrażenie, że czas zatrzymał się sto lat temu.

- Mimo wszystko, wpadnijmy do Sam. Jestem ciekawa,

co u niej. Poza tym pastor twierdził, że Bóg wskazał mu
tożsamość mordercy. Chcę się dowiedzieć, czy Bóg miał
rację.

- Dobrze. W takim razie, najpierw na plebanię, a potem

do Sam.

Clarice otworzyła drzwi Agacie i przyjrzała jej się

uważnie, ze złością wypisaną na twarzy. W jednej ręce
trzymała duży kieliszek z winem, a w drugiej papierosa, co
znaczyło, że pastora nie ma w domu.

- Wynoście się - syknęła. - Jedna wiedźma w wiosce

wystarczy. Nie potrzebuję kolejnej, która mnie prześladuje.

Po tych słowach zatrzasnęła im drzwi przed nosem.
- Ciekawe, jaki pożytek ma z niej Unia Matek - rzekł z

sarkazmem Charles.

- Och, wierz mi, ona jak mało kto potrafi wcielić się w

rolę idealnej żony pastora - odparła Agatha. - Spróbujmy w
kościele.

Agatha i Charles weszli do mrocznego wnętrza kościoła.

Przy ołtarzu krzątała się Ada White, układając bukiet kwiatów
w wazonie. Kiedy się odwróciła i zobaczyła ich, wydała z
siebie przeraźliwy krzyk, upuściła wazon na posadzkę i
wybiegła z kościoła, mijając się z nimi w drzwiach.

Z zakrystii wyszedł Guy Enderbury.
- Co to za hałasy..? A, to wy.
- Ada przewróciła wazon z kwiatami - wyjaśniła Agatha.

background image

- Rany, ale bałagan. - Pastor spojrzał w dół na

roztrzaskany szklany wazon i kwiaty leżące na podłodze.

- Muszę poprosić panią Pound, naszą sprzątaczkę, żeby

się tym zajęła.

- Czy Bóg naprawdę wskazał pastorowi mordercę? -

spytała Agatha.

- To sprawa między mną a Stwórcą.
- Co w praktyce oznacza, że pastor nie wie, a jedynie miał

nadzieję, że morderca sam się zdemaskuje i przyjdzie po
pastora.

- Jest pani niedowiarkiem - odrzekł Guy.
- Tylko jeśli w grę wchodzą kompletne brednie.
- Czy pani Tripp szantażowała pastora? - wtrącił się do

rozmowy Charles.

- Oczywiście, że nie. Nie w moim życiu nic, czego

mógłbym się wstydzić.

- Mówi się - zauważyła Agatha, przewiercając

duchownego wzrokiem - że ożenił się pastor z kelnerką z
Broadway, ponieważ zaszła z pastorem w ciążę.

- Pani Tripp nie mogła mnie szantażować z powodu

czegoś, o czym wszyscy wówczas wiedzieli. A teraz precz z
mojego kościoła!

Agatha miała jeszcze ochotę zapytać go o Henry'ego

Bruce'a. A co, jeśli policja nic mu nie powiedziała?

Razem z Charlesem niechętnie opuścili świątynię. Guy

stanął na środku głównej nawy i odprowadził ich wzrokiem.

- Teraz, jak sądzę, jedziemy do Sam - powiedział Charles.

- Agatho, to tylko strata czasu.

- Jestem po prostu ciekawa, to wszystko - odparła Agatha.
Udali się do posiadłości dziedziczki. Drzwi otworzył

Frank, który zlustrował ich wzrokiem.

- A wy tu czego? - rzucił pogardliwie.

background image

- Jak zwykle idealny kamerdyner - mruknęła Agatha. -

Przyjechaliśmy w odwiedziny do Sam.

- Dla was to jest lady Framington.
- Powiedz lady Framington, że jesteśmy! - wrzasnęła na

niego Agatha.

Sam pojawiła się za plecami swojego odźwiernego.
- Co wy tu znowu robicie? - spytała. - Przecież już po

wszystkim.

- Zżera nas ciekawość... - zaczęła Agatha. - Czy pani

Tripp szantażowała panią z powodu pani romansu z...

- Wejdźcie do środka - rzuciła szybko Sam. - Ma pani

głos donośny jak megafon.

Udali się za nią do salonu.
- Nie miałam z nikim romansu - wyjaśniła Sam.
- Nawet z Henrym Bruce'em? - spytała Agatha.
- Nie wskakuję do łóżka z byle „złotą rączką". Co innego

pani przyjaciel, James Lacey. Ten był całkiem apetyczny.

- James nie zrobiłby... nie mógłby... - wykrztusiła z siebie

Agatha.

- Ależ mógł i zrobił to.
- Chodźmy, Agatho - powiedział Charles. - Ta żałosna

kobieta siedzi tu cały dzień i wymyśla kolejne brednie.

Wcześniej tego samego dnia James Lacey robił zakupy

warzywne na targu w Mircesterze, kiedy nagle wpadł na Toni.
Stali przez chwilę, patrząc na siebie z zakłopotaniem, aż w
końcu James powiedział:

- Toni, zrobiłem z siebie strasznego idiotę. Zapomniałem,

ile mam lat. Przepraszam.

- Och, ja wcale nie byłam lepsza - odparła dziewczyna z

wstydliwym uśmiechem.

- Słuchaj, jest pora obiadowa. Może zjemy coś razem?
- Czemu nie? - Wyszli razem z rynku i skierowali się w

stronę hotelu George.

background image

Dzień był pochmurny i w hotelowej restauracji zapalono

światło. Kiedy usiedli, James zauważył na palcu serdecznym
Toni zgrabny pierścionek zaręczynowy z brylantem. Wskazał
na niego i zapytał:

- Czy to jest to, o czym myślę?
- Zgadza się - przytaknęła Toni. - Wreszcie kogoś

poznałam.

- Mam nadzieję, że nie jest tak stary jak ja - uśmiechnął

się James.

- Nie, to student medycyny - wyjaśniła Toni. - Nazywa

się Frank Evans i jest ode mnie starszy zaledwie o dwa lata.

- To ci się trafiło... Masz jego zdjęcie? Toni uśmiechnęła

się.

- Oczywiście.
Grzebała przez chwilę w torebce, aż w końcu znalazła

fotografię i pokazała ją Jamesowi. Na zdjęciu był bardzo
przystojny młody mężczyzna z ciemnymi kręconymi włosami
i orzechowymi oczami.

- Kiedy ślub?
- Chcemy zaczekać, aż Frank się obroni. Poza tym,

rozglądamy się za mieszkaniem. Moje jest zbyt małe.

- Frank nie ma większego lokum?
- Nie, jego mieszkanie jest równie małe jak moje.
- A co o zaręczynach myślą jego rodzice?
- Ojciec Franka nie żyje. Dzisiaj wieczorem jestem

umówiona na kolację z jego matką. Przyjeżdża tutaj aż z
Walii.

- Czy Agatha wie o tym? - zapytał James.
- Jeszcze nie. A poza tym, moje życie prywatne nie jest

jej sprawą.

- Zamówmy coś do jedzenia. Potem możesz opowiedzieć

mi więcej na ten temat.

background image

Kiedy kelner przyjął od nich zamówienie i odszedł, Toni

zaczęła:

- Poznałam Jamesa na koncercie muzyki pop. Jakieś

młokosy naprzykrzały mi się i wtedy on wkroczył do akcji.
Potem poszliśmy razem na drinka.

- Kiedy to było?
- Tydzień temu.
James miał ochotę powiedzieć, że na pewno trochę się

pospieszyli z tą decyzją o ślubie, ale czuł jednocześnie, że kto
jak kto, ale on nie ma żadnego prawa, aby podawać w
wątpliwość szczęście Toni. W trakcie posiłku przyznał jednak
w duchu, sam przed sobą, że cieszy się, iż mają zamiar wrócić
do łączących ich wcześniej normalnych, spokojnych relacji.

- Nie denerwuj się - Frank zwrócił się do Toni tego

samego wieczoru. - Matka będzie tobą zachwycona. Ona tobie
też na pewno przypadnie do gustu. Jest tak pogodna, mądra,
bystra i jednocześnie wyrozumiała. Zarezerwowałem dla nas
stolik w restauracji hotelu George.

Toni nie widziała wcześniej zdjęcia matki Franka.

Wyobrażała ją sobie jako pulchną Walijkę o różowych
policzkach, kruczoczarnych włosach i melodyjnym głosie.

Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna, wręcz

szokująca. Pani Evans była szczupłą, farbowaną blondynką z
twarzą po liftingu, jakby przeszła przez tunel aerodynamiczny,
oraz ustami napompowanymi kolagenem. Te usta,
pomalowane na purpurowo, sprawiały wrażenie jakby zostały
nieudolnie doklejone do jej szczupłej, bladej twarzy i w ogóle
do niej nie pasowały.

Frank uściskał ją, a ona wczepiła się w niego jak pijawka,

a gdy już wypuściła go z ramion, zlustrowała Toni wzrokiem z
góry na dół.

- A więc to jest ta twoja przyjaciółeczka? - Tak, to jest

Toni.

background image

- Domyślam się, że to jakieś zdrobnienie od Antonii.
- Nie - zaprzeczyła Toni. - Zostałam ochrzczona jako

Toni. Przez „i", nie przez „y".

- Mój Boże, ależ dziwne imiona nadaje się teraz

dziewczynkom.

Usiedli przy stoliku pod oknem. Podszedł do nich kelner i

pani Evans zamówiła martini, Frank to samo, zaś Toni
poprzestała na gazowanej wodzie mineralnej.

Pani Evans pochodziła z Cardiff. Razem z synem

pogrążyli się w rozmowie na temat ludzi, których Toni w
ogóle nie znała. Frank śmiał się na całe gardło ze wszystkich
anegdot matki. Za oknem znów zaczął padać deszcz, który
wcześniej ustał na chwilę.

To okropne - pomyślała Toni, patrząc tępym wzrokiem na

krople deszcze rozmazujące się na szybie. Szkoda, że nie
jestem tak głęboko wierząca jak pani Bloxby i nie mogę
poprosić Boga, żeby uwolnił mnie stąd.

Wtem rozległ się znajomy głos.
- Toni!
Dziewczyna rozejrzała się po sali. W stronę ich stolika

zmierzali Agatha i Charles. Toni przedstawiła swoich gości.

- Narzeczony? - upewniła się Agatha. - Kiedy się

zaręczyliście?

- Jakiś tydzień temu.
- Co nagle, to po diable. Zawsze to powtarzam -

stwierdziła pani Evans. - Nie chcę, żeby mój najdroższy synek
rzucał się na pierwszą lepszą dziewczynę.

- W takim razie ma nie lada szczęście, że trafiła mu się

taka perełka jak Toni - powiedziała Agatha, po czym
przywołała kelnera skinieniem dłoni. - To prawdziwe święto.
Proszę nas przenieść do większego stolika i przynieść butelkę
szampana.

Charles szepnął jej do ucha:

background image

- Agatho, przestań się wtrącać.
- Ona potrzebuje pomocy, nie widzisz? - syknęła w

odpowiedzi Agatha.

Kiedy jedzenie znalazło się na stole, a szampan został

rozlany do kieliszków, Agatha wstała.

- Chciałabym wznieść toast za Toni Gilmour - najlepszą

prywatną detektyw na świecie.

- Dziwne zajęcie jak na taką młodą dziewczynę -

stwierdziła pani Evans, po czym odwróciła się do syna i
kontynuowała rozmowę w miejscu, w którym ją zakończyła.

Agatha zwróciła się do Toni.
- Właśnie wróciliśmy z Piddlebury.
- Dowiedzieliście się, dlaczego wszyscy tak kurczowo

trzymali się hipotezy, że morderstw dokonał ktoś z zewnątrz?

- Cała wioska nabrała wody w usta - wyjaśnił Charles - z

wyjątkiem Jenny Soper, która przyznała, że była
szantażowana. Bardzo dziwna wioska. Hermetycznie
zamknięta. Założę się, że kazirodztwo było tam kiedyś na
porządku dziennym.

Pani Evans z rozdrażnieniem zauważyła, że jej syn już jej

nie słucha.

- Jak się pani czuje? - Frank zwrócił się do Agathy. - Toni

powiedziała mi, że została pani uderzona w głowę, a potem
niedoszli zabójcy próbowali strącić panią na dno studni.

Agatha zaczęła z pasją i wszelkimi możliwymi

ozdobnikami snuć swoją kolorową opowieść, przerywając
tylko od czasu do czasu, by wziąć do ust kolejny kęs jedzenia.

Frank już nawet nie udawał, że słucha matki.
Pani Evans nie mogła dłużej tego znieść. Przerwała

Agacie, odzywając się do Toni cienkim, piskliwym głosem:

- Mam nadzieję, że po ślubie zrezygnujesz z tej

niebezpiecznej pracy.

- Muszę przecież z czegoś żyć - zaprotestowała Toni.

background image

- Są przecież bardziej odpowiednie zajęcia. Tak się akurat

składa, że mam przyjaciółkę, która jest właścicielką
kwiaciarni w Mircesterze. To dużo bardziej nobliwa praca.

- Może więc sama ją pani podejmie - zaproponowała

Agatha. - Nie pracuje pani, prawda?

- Nie mam takiej potrzeby. Mój świętej pamięci małżonek

Ethelred zostawił mi znaczną sumę.

Agatha parsknęła śmiechem.
- Biedaczysko. Czy w szkole nazywali go Ethel? Pani

Evans rzuciła serwetkę na stół.

- Dość tego! Słabo mi. Zabierz mnie stąd, Frank.
- Toni, zadzwonię do ciebie później - powiedział Frank.

Agatha, Charles i Toni obserwowali w milczeniu, jak pani
Evans, uwieszona na swoim synu, wychodzi z restauracji.

Toni wstała od stołu.
- Agatho, czy mogłabyś choć raz pilnować swoich spraw?
Charles popatrzył na zafrasowaną twarz Agathy.
- Rozchmurz się - powiedział. - Toni w końcu

oprzytomnieje. A ta przeklęta baba i tak postawi na swoim.

Ale nazajutrz, kiedy Agatha przyjechała do biura, Toni już

na nią czekała. Z ponurym wyrazem twarzy zwróciła się do
swojej szefowej.

- Proszę, oto moje wypowiedzenie. Do końca miesiąca

zamykam wszystkie swoje sprawy i odchodzę. Mało
brakowało, a zerwałabyś moje zaręczyny

- Słuchaj, przepraszam cię - kajała się przed nią Agatha. -

Ale ta kobieta przekroczyła wszelkie granice.

- A nie przyszło ci do głowy, że sama sobie z nią

poradzę? - spytała Toni. - Nie jestem już dzieckiem.

- Ale dokąd teraz pójdziesz? Co będziesz robić?
- Wstąpię do policji.
- Och, Toni. Proszę, zostań. Nie poradzimy sobie bez

ciebie.

background image

- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. A teraz wracam

do sprawy rozwodowej państwa Bryely. - To mówiąc, Toni
wyszła, trzaskając drzwiami.

Agatha podeszła do okna i wyjrzała na parking. Toni

wyszła z budynku i ruszyła w kierunku swojego samochodu.
Zanim skręciła za róg, wykonała mały podskok, jak ktoś, kto
wreszcie odzyskał wolność.

Phil położył dłoń na ramieniu Agathy.
- Nie przejmuj się - powiedział. - Toni zmieni zdanie.
Minął jednak miesiąc i Toni nie dawała żadnych znaków,

że może faktycznie zmienić zdanie. Agatha postanowiła więc
wydać na jej cześć pożegnalne przyjęcie. Cała ekipa przyszła
do pracy wcześniej, w lodzie chłodziły się dwie butelki
szampana, a na biurkach leżały kanapki. Patrick, Simon, Phil,
pani Freedman i Agatha - wszyscy kupili Toni prezenty.

Zegar na ścianie wybił dziewiątą, ale Toni nie było.
- Sprawdź maile - powiedział Phil, zwracając się do

Agathy. - Może zachorowała.

- Na pewno uprzedziłaby nas o tym telefonicznie -

odparła Agatha. Ale na wszelki wypadek sprawdziła skrzynkę
pocztową. Rzeczywiście, był tam mail od Toni: „Nie mogłam
znieść myśli o tym ostatnim dniu, więc wyjechałam z
Frankiem do Walii, w odwiedziny do jego matki. Dzięki za
wszystko. Toni".

Agatha łamiącym się głosem przeczytała ten list obecnym

w biurze współpracownikom.

- To wszystko twoja wina! - wrzasnął Simon, któremu

Toni opowiedziała ze szczegółami o tamtej katastrofalnej
kolacji. - Moje wypowiedzenie też zaraz dostaniesz.

Wszyscy spojrzeli na Simona, który wybiegł gwałtownie z

biura, trzaskając drzwiami.

Agatha siedziała nieruchomo i gapiła się tępym wzrokiem

w ekran komputera.

background image

- Nie wiem jak wy - odezwał się Patrick - ale ja bym się

napił. Chodź, Agatho, urżnijmy się dzisiaj wszyscy.

Po tych słowach otworzył butelkę szampana i zaczął

rozlewać go do kieliszków.

Potem podniósł swój kieliszek i wzniósł toast.
- Za Agathę Raisin - najlepszą prywatną detektyw na

świecie.

W tym momencie niezłomna zazwyczaj Agatha rozpłakała

się.

Tydzień później Phil spakował wszystkie prezenty dla

Toni do wielkiego pudła i zawiózł je do jej mieszkania. Kiedy
otworzyła mu drzwi, wręczył jej karton.

- To prezenty dla ciebie - powiedział.
- Wnieś je do środka - poprosiła Toni przygaszonym

głosem.

Phil postawił pudło na podłodze w salonie.
- Napijesz się kawy? - zaproponowała Toni.
- Nie, dzięki. Muszę wracać do pracy. A tak w ogóle,

muszę ci pogratulować. Wreszcie udało ci się doprowadzić
naszą Agathę do łez.

Toni poczerwieniała na twarzy.
- Jestem wolnym człowiekiem, Phil. To moje życie. Mogę

odejść, jeśli tylko zechcę.

- Słuchaj, ona zorganizowała dla ciebie pożegnalne

przyjęcie, każdy z nas przyniósł prezent, a ty ograniczyłaś się
do wysłania maila.

Toni zwiesiła głowę.
- Przeproszę.
- Nie rób tego. Pozwól Agacie zapomnieć o tym. Simon

też odszedł. Mamy mnóstwo roboty. Zegnaj, Toni.

Kiedy Phil wyszedł, Toni otworzyła prezenty. Agatha

podarowała jej zestaw kosmetyków Chanel, Phil - bon na
książki, Patrick - podręcznik dla świeżo upieczonych rekrutów

background image

policji, pani Freedman - haftowane chusteczki do nosa, a
Simon - dużą butelkę perfum Diora.

Siedziała tak przez dłuższą chwilę, rozmyślając o całym

tym okropnym tygodniu, spędzonym w Cardiff. Czuła się
teraz bardziej zniewolona przez panią Evans niż wcześniej
przez Agathę. Matka jej narzeczonego wszystko już
zaaranżowała. Toni i Frank mieli wziąć szybko ślub, a potem
zamieszkać w należącym do niej parterowym domu o nazwie
Mon Repos. Zostało też postanowione, że Frank przeniesie się
na studia do Cardiff, a Toni znajdzie odpowiednią dla niej
pracę. Skończyło się to karczemną awanturą między Toni i
Frankiem, który uważał, że to bardzo dobry plan. Zaręczyny
nie zostały zerwane, ale stosunki między Toni a Frankiem
stały się bardzo napięte. Ależ ja byłam ślepo zakochana -
pomyślała Toni, przypominając sobie czas, w którym czuła się
jak zamknięta w złotej bańce mydlanej. Teraz ta bańka pękła,
a ona nie wiedziała, co robić.

W końcu zadzwoniła do Billa Wonga i umówiła się z nim

pod pretekstem chęci uzyskania kilku rad przed wstąpieniem
do policji, mimo iż Bill również miał okropnie apodyktyczną
matkę, w której nie widział żadnych wad.

Spotkali się jeszcze tego samego dnia wieczorem w pubie

niedaleko domu Billa. Policjant wysłuchał cierpliwie całej
opowieści, mimo iż znał ją już z grubsza z relacji Agathy.
Skrzywił się lekko, słuchając jej słodkiego głosu, kiedy
przypomniał sobie swój ostatni związek - jego matka
zdecydowała wówczas, że Bill i wybranka jego serca
zamieszkają razem z nimi. Po tej miłości nic już nie zostało.

Kiedy Toni skończyła swoją opowieść, Bill skomentował

ostrożnie:

- Gdy pracowałaś dla Agathy, miałaś dużo swobody. W

policji obowiązuje twarda dyscyplina. Z powodu zasad
dotyczących mniejszości etnicznych, prawdopodobnie nie

background image

dostałabyś pracy w Mircesterze. Poza tym, jeśli się
zakwalifikujesz, zaczniesz od samego dołu - w drogówce i
tego typu rzeczach. Musisz także pamiętać, że policja to dość
seksistowskie środowisko. U nas w Mircesterze nie jest tak
źle, ale są komisariaty, gdzie kobiety mają naprawdę ciężko.
A co robi teraz Simon?

- Zatrudnił się u konkurencji Agathy.
- Biedna Agatha. Co za burdel. Czy pani Evans jest

naprawdę taka okropna, jak opowiadała Agatha?

- Jeszcze gorsza.
- Zaręczyny zostały zerwane?
- Wiszą na włosku.
- Moja rada jest następująca: wróć do Agathy i poproś o

przyjęcie z powrotem do pracy.

- Nie mogę tego zrobić! Nie pojawiłam się na imprezie

pożegnalnej, a oni kupili mi prezenty.

- Myślę, że Agatha ma dużo większe serce, niż ją o to

podejrzewasz.

Tego wieczoru Agatha powiedziała w rozmowie z panią

Bloxby:

- Mówiłam już pani, nie przyjęłabym z powrotem tej

niewdzięcznej dziewuchy, nawet gdyby przyszła do mnie na
kolanach.

Na moment zapadła cisza. Żona pastora napiła się w

milczeniu sherry, a potem powiedziała:

- Ludzie rzadko potrafią dostrzec w sobie zazdrość.

Ponieważ jeśli komuś zazdrościmy, konkurujemy z nim, a
jednocześnie patrzymy na niego z góry. Więc kiedy ktoś
oskarża nas o zazdrość, oburzamy się. „Ja miałabym
zazdrościć jej? Chyba oszalałaś! Przecież ona jest..." - i tak
dalej.

- Ależ ja nie zazdroszczę Toni - obruszyła się Agatha.

background image

- Panna Gilmour jest jeszcze bardzo młoda. Może czuć się

trochę zagubiona, zwłaszcza teraz, gdy spędza więcej czasu z
matką.

Agatha powstrzymała westchnienie.
- Ona nie wróci. Nastała nowa era w dziejach naszej

agencji. Jutro zaczynam rozmowy z kandydatami do pracy na
jej stanowisku. Mogę też zapomnieć o Piddlebury. Banda
idiotów. Nikt nie ma w sobie odwagi, żeby porozmawiać z
policją. To zrozumiałe, że gdy ktoś zmusza cię szantażem do
mówienia nieprawdy na temat mordercy, prawdopodobnie
sam jest mordercą. Pieprzyć ich wszystkich.

- Nie wydaje mi się, żeby wioska pozostała taka sama jak

dawniej - powiedziała pani Bloxby. - Myślę, że nastąpi tam
jakaś zmiana na lepsze.

- Może za następne sto lat - skomentowała Agatha.
Mgła spowijała wioskę, kiedy Agatha wlokła się z

powrotem w stronę swojego domu. Gdy weszła do środka, z
salonu dobiegł ją rozleniwiony głos Charlesa:

- Jestem tutaj! Agatha weszła to pokoju.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś...
Głos uwiązł jej w gardle. Przy kominku siedziała Toni,

która na widok Agathy wstała i podeszła do niej.

- Ja... ja... tak sobie pomyślałam, czy... czy nie mogłabym

wrócić do... do pracy - wyjąkała.

Agatha spuściła głowę i wbiła wzrok w podłogę.
- W sumie, czemu nie? - powiedziała wreszcie. - Charles,

nalej mi proszę ginu z tonikiem, a ja w tym czasie zdejmę
płaszcz.

Agatha weszła do holu i powiesiła wilgotny płaszcz na

wieszaku, po czym spojrzała w lustro.

Powoli na jej twarzy pojawił się uśmiech.

background image

Może pani Bloxby miała rację - pomyślała Agatha Raisin -

i Bóg rzeczywiście istnieje. Odzyskałam Toni, za to Simon
zniknął. Och, cóż za szczęśliwy dzień.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Beaton M C Agatha Raisin$ Agatha Raisin i śmiertelny dług
Beaton M C Agatha Raisin 23 Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie
05 Agatha Raisin i śmiertelny ślub
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Beaton M C Agatha Raisin 22 Agatha Raisin i mroczny piknik
09 Agatha Raisin i martwa znachorka
Agatha Raisin i zamordowani piechurzy fragment
20 Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem
15 Agatha Raisin i zabójczy taniec
03 Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka
02 Agatha Raisin i wredny weterynarz
04 Agatha Raisin i zmordowani piechurzy

więcej podobnych podstron