1
mM.C. Beaton
Agatha Raisin i zmordowani
piechurzy
Tom 4
2
3
Rozdział 1
Agatha Raisin wpatrywała się w światło słoneczne odbite na
ścianie w jej biurze w londyński City.
Wnikając do pomieszczenia przez żaluzje, słońce przesuwało
długie strzały światła po ścianie, powoli zachodząc za horyzont.
Powstały w ten sposób zegar słoneczny wskazywał kres dnia pracy.
Jutro już będzie po wszystkim, zakończy pracę w public relations
i będzie mogła wrócić do swojej wsi Carsely położonej na wzgórzach
Cotswold. Powrót do PR-u nie przyniósł jej ani radości, ani
satysfakcji. Przerwa, ów krótki czas spędzony na emeryturze,
odzwyczaił ją od wkładania wysiłku w nadawanie rozgłosu klientom
za pośrednictwem dziennikarzy czy spółek telewizyjnych.
Wprawdzie starczyło jej zadziorności i wigoru na to, by wciąż być
skuteczną w branży, ale tęskniła za swoją wsią i przyjaciółmi. Z
początku - ilekroć mogła - wyjeżdżała na weekendy, ale ostatecznie
powrót do Londynu okazał się dla niej dużym wyzwaniem, a przez
ostatnie dwa miesiące była zmuszona pracować również w
weekendy.
Myślała, że talent do zjednywania sobie ludzi, który odkryła u
siebie całkiem niedawno, podziała także w City. Jednak większość
współpracowników stanowili ludzie młodzi, w porównaniu z nią i
jej przekroczoną pięćdziesiątką, w przerwach oraz po pracy
spotykający się w swoim gronie. Roy Silver młodszy kolega Agathy,
4
który namówił ją, by na pół roku wróciła do branży w firmie
Pedmans, też ostatnio jej unikał, niezmiennie twierdząc, że na
wyjście na drinka czy zwykłe zamienienie paru słów jest zbyt zajęty.
Westchnęła i spojrzała na zegarek . Miała się spotkać w
restauracji z dziennikarzem
Kuriera Codziennego
, żeby pogadać z
nim o nowym gwiazdorze popu Jeffie Loonie - prawdziwe nazwisko
Trevor Biles - i wcale jej się to nie uśmiechało. Trudno było
wypromować kogoś takiego jak Jeff Loon, wychudzony pryszczaty
małolat o rynsztokowym słownictwie. Chłopak miał jednak niezły
głos, niedawno odświeżył kilka starych romantycznych przebojów.
Same hity. Trzeba było więc go obdarzyć nowym wizerunkiem:
ulubieńca środkowej Anglii, kogoś, kogo pokochają mamusie i
tatusiowie. W tym celu najlepiej go trzymać z dala od prasy, a na
spotkania z dziennikarzami posyłać Agathę Raisin.
Wszedłszy do łazienki dla pracowników, przebrała się w czarną
sukienkę, założyła perły - wszystko po to, by się dopasować do
poważnego wizerunku, z jakim miał się kojarzyć jej klient.
Dziennikarza, z którym planowała się spotkać, nie znała.
Próbowała się czegoś o nim dowiedzieć, kiedyś był reporterem
najwyższej klasy, ale gdy osiągnął wiek średni, oddelegowano go do
działu zajmującego się rozrywką. Starzejący się żurnaliści często
kończą jako autorzy plotkarskich tekstów albo jeszcze gorzej -
odpowiedzi na listy czytelników.
Mieli się spotkać gdzieś w City - nie były to już czasy Fleet Street,
a wszystkie biura firm prasowych przeniosły się na East End.
Umówiła się z Rossem w City Hotelu na obiad - tamtejsza
restauracja nie była zła, a z jej okien roztaczał się piękny widok na
Tamizę. Obejrzała się ze wszystkich stron w lustrze . Sukienka,
5
nowy nabytek, wyglądała na podejrzanie ciasną. Za dużo obiadów i
kolacji zamawianych na koszt firmy. Jak tylko wróci do Carsely,
zrzuci parę kilo.
Gdy wkroczyła do holu przy wyjściu, niezwłocznie pojawił się
odźwierny, by otworzyć jej drzwi.
- Dobranoc, pani Raisin - powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu,
po czym dodał pod nosem, gdy była już za daleko, by go usłyszeć . -
Przebrzydłe, stare babsko. Agatha kiedyś mu wykrzyczała : "Jeśli
jesteś odźwiernym , to otwórz te cholerne drzwi , ilekroć mnie
zobaczysz. Rusz się!", czego leniwy Jack nigdy jej nie wybaczył.
Agatha szła krokiem kobiety wojowniczej, przedzierającej się
przez nieco już rzednący tłum ludzi wracających z pracy.
Hotel mieścił się kilka ulic od biura, Z ulicy skąpanej w świetle
zachodzącego już słońca weszła w mrok hotelowego baru.
Rozejrzała się i choć Rossa Andrewsa nigdy wcześniej nie spotkała,
jej doświadczone oko natychmiast wychwyciło go w tłumie. Nosił
ciemny garnitur, koszulę i krawat, ale, jak przystało na
dziennikarza , roztaczał wokół siebie atmosferę nieporządku i
niechlujstwa. Włosy miał rzednące, w podejrzanie intensywnej
czerni, twarz pucołowatą , nos nijaki, a oczy wodnistobłękitne.
"Kiedyś mógł był przystojny- pomyślała Agatha , gdy się do niego
zbliżała - tyle że lata picia odcisnęły na nim swoje piętno".
- Pan Andrews ?
- Pani Raisin. Proszę mi mówić na "ty", jestem Ross. Zamówiłem
drinka na pani rachunek- oświadczył beztrosko- Wszystko przecież
idzie na firmę.
6
Agatha przypomniała sobie, iż wielu dziennikarzy było
mistrzami w dogadywaniu się na lewe rachunki w restauracjach, w
których mieli spotykać się z klientami, z którymi się nawet nie
widzieli, inkasując pieniądze sami. A gdy szło o cudze kwity nie
znali już żadnego umiaru.
Agatha usiadła naprzeciwko, a następnie zawołała kelnera i
zamówiła dżin z tonikiem.
- Mam na imię Agatha - odpowiedziała. - Co nowego w
Kurierze
? -
spytała , szybko sobie uświadamiając, że nie ma co gadać o
interesach, dopóki dziennikarz nie wleje w siebie wystarczająco
dużo, by zgodzić się napisać choć parę wersów.
- Moim osobistym zdaniem, gazeta ledwie zipie- powiedział
posępnie - problem w tym, że ci wszyscy nowi dziennikarze to
niedojdy. Bierze się ich z tych cholernych szkółek dla pismaków, a
oni do pięt nie dorastają takim jak my, którzy od razu trafili na
głęboką wodę. Wraca taki z terenu i mówi : "Nie mogłem jej o to
spytać . Mąż dopiero zmarł" czy podobne farmazony. Ja na to
mawiam : "Dziecko, w moich czasach dawaliśmy takie coś na
pierwszą stronę i pal diabli czyjekolwiek uczucia." Oni chcą być
lubiani. A dobry reporter nigdy nie jest lubiany.
- Racja- powiedziała Agatha.
Dziennikarz przywołał kelnera i zamówił dla siebie kolejną whisky
z wodą.
- A dzieje się tak, bo prasą zaczęli zarządzać księgowi. Księgowi !
To zaśniedziałe, zawistne palanty, obcinające człowiekowi pensję i
wykłócający się o każdego pensa. Że wspomnę choćby......
7
Agatha uśmiechnęła się i przestała słuchać. Ile razy znajdowała
się w podobnej sytuacji , zmuszona wysłuchiwać podobnych
utyskiwań ? Jutro będzie wolna, nie wróci do pracy, w każdym razie
nie w branży PR. Własną firmę PR- owską sprzedała już jakiś czas
temu i przeniosła się na wcześniejszą emeryturę do wsi Carsely, w
której powoli zaczynała czuć się zadomowiona. Tęskniła za Carsely.
Tęskniła za Stowarzyszeniem Pań, za ciepłą gościnnością, za
rozmowami nad herbatką na plebanii, za spokojnym wiejskim
życiem. Wciąż mając wyraz fascynacji na twarzy, swoje myśli
przeniosła na sąsiada ze wsi, Jamesa Laceya. Podczas ostatniego
wypadu poszła z nim na drinka , ale po ich swobodnej przyjaźni
najwyraźniej nie było juz śladu. Uznała, że ta głupia obsesja na jego
punkcie już ją opuściła i zapewne nie wróci. Choć pamiętała, jak ich
wciągnęło wspólne rozwikływanie zagadkowych morderstw.
Ross już uniósł rękę, by zamówić kolejnego drinka, ale Agatha
powstrzymała go, dając znać, że powinni coś zjeść.
Weszli do jadalni.
- Dla pani miejsce tam gdzie zawsze , pani Raisin - powiedział
kierownik sali, prowadząc ich do stolika przy oknie.
Był taki czas , przypomniała sobie Agatha, gdy rozpoznanie przez
kierownika sali napawało ją dumą . To dawało jej poczucie
osiągnięcia sukcesu, zważywszy jak daleką drogę przebyła od
slumsów Birmingham, w których się wychowała. Rzecz jasna,
obecnie nikt już nie mówił na nie slumsy. Teraz to było
śródmieście, jakby używanie tego eufemizmu mogło wymazać cały
brud, przemoc i beznadzieje.. Tak zwani dobroczyńcy gadali w
nieskończoność o biedzie, chociaż nikt tam tak naprawdę nie
głodował, może poza emerytami, za mało operatywnymi , by
8
domagać się należnych im świadczeń. To była nędza duchowa,
sytuacja, w której wyobraźnia karmiła się wyłącznie brutalnymi
filmami , alkoholem i narkotykami.
- A gdy wróciłem z Bejrutu, to stary Chalmers powiedział mi :
" Zbyt twardy z ciebie facet , Ross, by cię ktoś porwał".
-- Zgadzam się w zupełności- powiedziała z przekonaniem Agatha . --
Czego się napijesz ?
-- Mogę wybrać ? Wiem, że panie z reguły nie znają się na winie - co
Agatha od razu w myśli przełożyła : "Mogłabyś zamówić niedrogie
wino albo, co gorzej, tylko pół butelki." Była skłonna się założyć, że
dziennikarz wybierze drugie wino pod względem najwyższej ceny ,
nie chcąc okazać swej chciwości. Zakład by wygrała, bo dokładnie
tak zrobił. Jak wielu z jego branży zwykł zamawiać dania , które
uważał za odpowiednie do swojego stanowiska, a nie te, które mu
najbardziej smakowały. Nie zjadł za wiele , najwyraźniej nie mogąc
się doczekać , aż pod koniec posiłku przyniosą mu brandy i zabiorą
wszystkie te drogie paskudztwa. Ledwo ruszył ślimaki , poskubał
jedynie jagnięce żeberka , skosztował ptysie.
Dopiero nad brandy zmęczona już spotkaniem Agatha wzięła się
do interesów. Jeffa Loona opisała jako miłego chłopca , "zbyt
miłego na świat popu" , całym sercem kochającego matkę i dwóch
braci. Opowiedziała o płycie , która miała zostać wkrótce wydana.
Wręczyła mu zdjęcia i materiały dla prasy.
-- Wiesz, że to gówno prawda - odezwał się Ross, uśmiechając się i
wpatrując w nią zaczerwienionymi oczami. - Tak się składa , że
sprawdziłem tego Jeffa Loona. Jest notowany. Za przestępstwa
kryminalne. Sad uznał go winnym dwóch przypadków pobicia z
9
okaleczeniem, ponadto przyłapano go na braniu narkotyków, więc
co mi tu wciskasz za głupoty ?
Urocza kobieta w średnim wieku , jaka widział w Agacie Raisin ,
nagle zniknęła.
-- I ty przestań pieprzyć- ryknęła Agatha- dobrze wiesz , po co cię tu
ściągnęłam. Jeśli od początku nie miałeś zamiaru nic przychylnego
napisać, to nie trzeba było przychodzić, ty chciwy wieprzu. Coś ci
jeszcze powiem: guzik mnie obchodzi , co napiszesz. Po prostu nie
chcę już więcej widzieć nikogo takiego jak ty . Żresz i żłopiesz jak
marny pismak, którym de facto jesteś, zanudzasz mnie na śmierć
bajeczkami o swojej wspaniałości , a następnie masz czelność mówić
, że to Jeff jest oszustem. A ty ? Prawda, PR--owcy nie powinni się
skarżyć , ale ja wyjdę przed szereg. Twój naczelny usłyszy wszystkie
opowiastki , słowo w słowo, i dostanie je na tacy razem z ceną
dzisiejszego wieczoru.
-
Nie posłucha cię ! -- powiedział Ross
Pogrzebała pod serwetą położoną na kolanach i i uniosła maleńki
, ale funkcjonalny magnetofon.
--Uśmiechnij się -- powiedziała Agatha -- jesteś w ukrytej kamerze.
Wysilił się na słaby uśmiech .
--Ależ Agatho - położył dłoń na jej dłoni-- na żartach się nie znasz?
No pewnie, że napiszę coś miłego o Jeffie.
Raisin wezwała kelnera , by przyniósł jej rachunek.
-- Mam gdzieś co napiszesz -- powiedziała. Ross Andrews
natychmiast wytrzeźwiał.
10
-- Posłuchaj , kochana...
-- Jak dla Ciebie pani Raisin, skoro już tak dobrze się poznaliśmy.
-- Słuchaj, obiecuję ci dobry artykuł.
Agatha podpisała wydruk z karty.
--Dostanie pan taśmę, gdy przeczytam-- powiedziała, wstając.--
Dobranoc , panie Andrews.
Ross Andrews przeklął bezgłośnie . Ludzie z public relations!
Miał nadzieję, że już nigdy nie trafi na osobę pokroju Agathy
Raisin. Chciało mu się wręcz płakać. O, gdzie te piękne czasy, gdy
kobiet były kobietami !
Daleko, w samym centrum hrabstwa Gloucestershire, w
miasteczku Dembley, Jeffrey Benson siedząc z tyłu sali w szkole , w
której co tydzień zbierało się towarzystwo turystyki pieszej
Piechurzy z Dembley , pomyślał sobie mniej więcej to samo,
obserwując jak jego kochanka Jessica Tartnick przemawia do grupy.
Nie miał nic przeciwko feminizmowi i popierał równouprawnienie
płci. Ale czy te baby muszą się ubierać jak męzczyźni?
Jessica miała na sobie dżinsy i luźną koszulę , a jej twarz - wręcz
akademicką bladość, wszak ukończyła z wyróżnieniem anglistykę na
Oksfordzie . Gęste , czarne włosy były długie i proste, a piersi duże i
twarde. Z kolei uda miała raczej grube , a nogi niezbyt zgrabne ,
jednak te zawsze maskowała spodniami. Podobnie jak Jeff, Jessica
pracowała jako nauczycielka w miejscowej podstawówce. Zanim w
wyniku zbiegu okoliczności stała się samozwańczą przywódczynią
Piechurów z Dembley , towarzystwo było rozgadaną grupą osób,
którą łączyło zamiłowanie do weekendowych wędrówek.
11
Jessica uwielbiała konfrontacje z posiadaczami ziemskimi,
których zajadle nienawidziła zarazem. Była częstym gościem biura
archiwów państwowych w Gloucester, gdzie pasjami przeglądała
mapy , wynajdując stare drogi, których dotyczyło odwieczne prawo
do przemieszczania się po terenie prywatnym , a które - obecnie
zapomniane-- dawno już zaorano.
Gdy Jessica przyjechała parę miesięcy wcześniej, by uczyć w szkole ,
od razu zaczęła szukać Sprawy, czegoś czemu mogłaby się poświęcić
bez reszty. Często myślała z wielkiej litery . Od koleżanki , cichej,
jasnowłosej Debory Camden , która uczyła w tej szkole fizyki ,
dowiedziała się o Piechurach z Dembley. Natychmiast odnalazła
swoją Sprawę i od razu , zanim wędrowcy zdążyli się zorientować ,
przejęła kontrolę nad towarzystwem. Nigdy nie przyszło jej do
głowy , że jej zapał w poszukiwaniu dostępnych szlaków biegnących
przez prywatne posiadłości napędzały : gorycz, zawiść, i , podobnie
jak przy innych "protestach ", w których brała udział -- a kiedyś
walczyła przeciw broni jądrowej w Greenham Common -- żądza
władzy . Jessica nie dostrzegała żadnych swoich wad i to stanowiło o
jej sile . Tryskała pewnością siebie. Nie zgodzić się z jej zdaniem
było politycznie niepoprawne. Ponieważ większość wędrowców ,
którym zależało wyłącznie na spokojnym spacerze, odeszła, zastąpili
ich nowi , pasujący Jessice , z łatwością przewodziła towarzystwu.
Wśród oddanych członków, poza Deborą, znalazła się Mary Trapp,
dziewczę chude, o niezdrowej cerze i bardzo, bardzo dużych
stopach. Był Kelvin Hamilton, Szkot , który zawsze nosił kilt,
opowiadał żarty o "szyściu pynsach" i twierdził, że pochodzi z jakiejś
wsi w górnej Szkocji, choć tak naprawdę przybył z Glasgow. Była
Alice Dewhurst, potężne babsko z wielkim tyłkiem , znajoma Jessiki
z czasów Greenham Comman. Przyjaciółka Alice , Gemma Queen,
12
anemiczna ekspedientka ze sklepu , nie mówiła zbyt dużo ,
zazwyczaj we wszystkim zgadzała się ze zdaniem Alice. Byli też Peter
Hatfield i Terry Brice zatrudnieni w Dembley jako kelnerzy w
restauracji Pod Miedzianym Kotłem. Chudzi i cisi, zniewieściali,
zwykli opowiadać sobie szeptem dowcipy i się podśmiewać.
Tego wieczora Jessica wyglądała wyjątkowo atrakcyjnie, bo
zrobiła emocjonujące odkrycie. Natrafiła na szlak biegnacy przez
ziemię pewnego baroneta - Charlesa Fraitha . Przemierzyła go
najpierw samotnie. Okazało się, że dawną ścieżkę porastają uprawy.
Jessica napisała do sir Charlesa, iż zamierzają przemaszerować przez
jego teren w sobotę w następnym tygodniu, dając mu do
zrozumienia, że on nie ma na to żadnego wpływu.
Nagle, niejako wbrew sobie, Deborah uniosła rękę.
-- Tak Deboro? -- spytała Jessica, podnosząc czarne brwi.
--Czy, czy, nie da-dało b-by się raz- jąkała się Deborah -- z-
zwyczajnie się przespacerować, jak dawniej? Było fajnie, gdy
prowadziła grupę pani Jones. Były pikniki ten, i .... -- jej głos
stopniowo się łamał w obliczu wyniosłości, malujacej się na twarzy
Jessiki.
-- Deboro, nie poznaję cię. Gdyby nie takie grupy turystyki pieszej
jak nasza, to ogólnodostępnych szlaków nie byłoby wcale.
Tu odezwała się jedna z członkiń jeszcze sprzed czasów Jessiki:
-- Ona ma rację. W tę sobotę znów sie wybierzemy na spacer przez
ziemię Stone'a. Miesiąc temu przegonił nas ze strzelbą, niektóre
panie się bały.
13
--- To znaczy ty się bałaś-- poprawiła Jessica wyniośle. -- Dobrze.
Zagłosujemy. Idziemy w weekend na ten spacer czy nie?
W związku z tym, że większość była jej ślepo oddana , sprawa
została przegłosowana. Nawet Deborah nie miała odwagi się
sprzeciwić, a gdy po spotkaniu Jessica objęła ją i przytuliła, poczuła
jak rozwiewają się jej wątpliwości i jak wraca jej posłuszne oddanie.
W City nadszedł wreszcie dzień WOJSKA . Skrót oznaczał :
Wypad Ośle Jutro Sobota Koniec Audiencji. Agatha Raisin
sprzątnęła biurko.
Przez chwilę poczuła niemal dziecięcą chęć usunięcia z bazy
wszystkich numerów kontaktowych , żeby utrudnić życie swojemu
następcy, ale się powstrzymała. Zza drzwi swojego pokoju słyszała
jak jej sekretarka coś sobie wesoło podśpiewywała . W czasie swego
krótkiego powrotu do pracy Agatha miała kolejno trzy sekretarki,
Obecna, Bunty Dunton była potężną, gruboskórną jak nosorożec,
wesołą dziewczyną, na której częste wybuchy złości ze strony
Agathy nie robiły żadnego wrażenia. A dziś brzmiała radosnie jak
nigdy.
"W Carsely wszystko będzie w porządku" -- pomyślała Agatha. Tam
ją lubili.
Otworzyły się drzwi pokoju i wcisnął się przez nie Roy Silver.
Nażelowane włosy miał starannie ułożone do tyłu i związane w
kitkę. Na brodzie miał pryszcz , jego garnitur był z tych, w których
marynarka zwisa z ramion, a rękawy są zawinięte przy mankietach .
Do tego nosił szeroki jedwabny krawat w jaskrawych kolorach, co
dodatkowo podkreślało niezdrowy wygląd jego cery.
-- Już uciekasz ? -- spytał chcąc jak najszybciej wyjść.
14
-- Siadaj, Royu - powiedziała Agatha -- Jestem tu od sześciu
miesięcy, a ledwo się parę razy widzieliśmy.
-- Byłem zajęty, przecież wiesz. Ty zresztą też. Jak ci poszło
spotkanie w sprawie artykułu o Jeffie Loonie ?
-- W porządku -- odrzekła Agatha niepewnym tonem. Zaczęła się
zastanawiać , dlaczego wtedy aż tak się uniosła, Nie nagrywała tej
łajzy. Po prostu miała akurat w torebce mały magnetofon i gdy
tamten zajęty był przechwałkami, ona wyciągnęła urządzenie z
torebki i schowała na kolanach pod serwetą, by go nabrać.
Roy siadł.
-- A więc jedziesz do Carsely. Słuchaj, kochana, myślę, że znalazłaś
swoje miejsce.
-- Chodzi Ci o PR. Zapomnij.
--Nie, o Carsely. Pobyt tam ci służy- jesteś wtedy znacznie milsza.
-- Co chcesz przez to powiedzieć ?-- spytała Agatha gniewnym
tonem. W ręku trzymała srebrny nóż do papieru, który zamierzała
wrzucić do pudła z resztą swoich rzeczy. Roy skrzywił się, ale mówił
dalej :
-- Cóż, szło ci tu świetnie, pokazałaś dawna formę. Ale ja już
przyzwyczaiłem się do Agathy z wioski, siedzącej przy herbacie i
cieście drożdżowym, podglądającej sąsiadów. Ciekawe, że nawet
zabójstwo w Carsely nie obudziło w tobie takiej bestii jak branża
PR.
- Ja nie wchodzę w konflikty personalne- zaprzeczyła Agatha,
czując jak rumieniec atakuje jej szyję i podchodzi do twarzy.
15
--Nie! - Roy czuł się ośmielony bo Agatha niczym weń nie cisnęła --
A twoje sekretareczki , kochana? Skarżyły się reszcie personelu i
wypłakiwały serduszka w dziewięćdziesięciocentymetrową pierś
pana Burnhama. A co z tamtą królową ciuchów, Emmą Roth?
-- Załatwiłam drugi artykuł o niej w
Telegraphie.
-- Ale powiedziałaś jej, że ma maniery maciory, a na modzie zna
się jak koza na pieprzu.
-- Bo tak jest. A zerwała z nami umowę? Bynajmniej.
Roy jęknął .
-- Nie chcę cię takiej widzieć. Wróć grzecznie do Carsely i zostaw
ten okropny Londyn. Mówię to dla twojego dobra.
-- Dlaczego-- powiedział Agatha beznamiętnie-- ludzie, którzy
mówią coś tylko dla czyjegoś dobra, są z reguły tacy wkurzający?
-- Cóż, byliśmy przyjaciółmi - Roy skierował się ku drzwiom , by w
sama porę umknąć.
Agatha z rozchylonymi ustami wpatrywała się w drzwi, w których
zniknął. Jego ostatnie zdanie wprawiło ją w niesmak. Przecież nowa
Agatha zaskarbiał sobie, a nie traciła przyjaźń. Za swoją samotność
obwiniała Londyn i tutejszy tryb życia. Nawet jej nie przyszło do
głowy, że to raczej jej powrót do dawnych zachowań powodował, że
odsuwały się od niej kolejne osoby.
Na biurku stało jeszcze jedno pudełko, pełne kosmetyków:
perfum, produktów firm, z którymi współpracowała. Miała zamiar
zabrać je ze sobą.
Zawołała:
16
-- Bunty, chodź tu na chwilę.
Przybiegła sekretarka, o twarzy świeżej, pozbawionej makijażu, w
białej bawełnianej spódnicy do kostek i boso.
-- Proszę-- powiedziała Agatha, przesuwając pudło w jej stronę-
możesz to sobie wziąć.
-- Ojej, dziękuję!-- odrzekła Bunty. -- To bardzo miłe. Czy wszystko
ma już spakowane, pani Raisin?
-- Zostało mi jeszcze parę drobiazgów.
W niedźwiedzich oczkach Agathy pojawiło się jakieś zagubienie i
bezbronność. Wciąż myślała o tym, co powiedział jej Roy.
-- Dzisiaj przyjechałam samochodem. Jak będzie pani gotowa,
podwiozę panią do dworca Paddington-- zaproponowała Bunty.
-- Dziękuję -- odrzekła pokornie Agatha.
I tak Bunty podwiozła wyjątkowo cichą Agathę , która do dworca
Paddington nie zagadnęła kierowcy ani słowem.
-- I ja mieszkam wśród wzgórz Corswold-- odezwała się Bunty--
Oczywiście bywam tam tylko w weekendy. Tam jest cudnie.
Mieszkamy w Bilbury, niedaleko Moreton-in-Marsh. Zawsze, gdy
jestem w tygodniu w domu, jeździmy z mamą na wtorkowy targ-- I
tak trajkotała przez całą drogę, podczas jak Agatha rozmyślała, jak
samotnie czuła się w czasie swojego pobytu w Londynie i jak łatwo
byłoby zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną.
Wysiadając z samochodu przy Paddington, Agatha powiedziała:
-- Masz mój adres, Bunty. Gdy zechcesz wpaść na obiad albo na
kawę, nie krępuj się.
17
-- Dzięki-- odrzekła Bunty. -- Do zobaczenia!
Agatha powlokła się do pociągu, usiadła, kładąc bagaże obok
siebie na siedzeniu. Wreszcie pociąg ruszył, nabrał prędkości i
Londyn został w tyle. Agatha głęboko odetchnęła . Zostawiła w
Londynie tę drugą Agathę Raisin.
W Carsely po ciężkiej, długiej zimie i chłodnej, mokrej wiośnie,
nareszcie świeciło słońce, a ulica Lilac Lane, przy której stał domek
Agathy, w pełni zasługiwała na swoja nazwę, ciężka od biało-liliowo-
purpurowych kwiatów. Agatha zobaczyła przed domem Jamesa
Laceya jego samochód i serce jej drgnęło. Musiała sama przed sobą
przyznać, że tęskniła za nim i za całą resztą mieszkańców Carsely
też. Z domu Agathy wyglądała uśmiechnięta Doris Simpson, jej
sprzątaczka , która podczas jej nieobecności zajmowała się kotami.
-- Nareszcie wróciłaś , Agatho-- powiedziała-- Kawa gotowa, a na
obiad kupiłam ci dobrą wołowinę.
-- Dziękuję, Doris - odrzekła Agatha. Przez chwilę jeszcze
przyglądała się przyczajonemu pod strzechą domkowi. Potem
weszła do środka, gdzie chłodno powitały ją koty, bo jak to koty, nie
zamierzały okazywać ciepłych uczuć właścicielce, która po prostu je
zostawiła.
Doris wniosła pudła Agathy, a następnie poszła do kuchni i nalała
gospodyni filiżankę kawy.
-- Zapomniałam o ogródku-- powiedziała Agatha -- Pewnie panuje
tam niezły bałagan.
-- Ależ skąd, panie ze Stowarzyszenia na zmianę go pieliły, a i pan
Lacey trochę pomógł. O co chodzi, Agatho ?-- spytała, bowiem
18
Agatha się rozpłakała. Wreszcie wyjęła chusteczkę i głośno
wydmuchała nos.
-- Cieszę się , że jestem w domu-- wymamrotała,
-- To ten Londyn-- rzekła Doris, wszystkowiedząco kiwając głową .
-- Londyn jeszcze nikomu nie wyszedł na zdrowie. Z Bertem czasami
jeździmy tam na zakupy. Takie tłumy, że nie ma jak przejść. Miło
jest wrócić tu, gdzie spokój.
Sprzątaczka taktownie odwróciła się, dając Agacie chwilę, żeby się
pozbierała.
-- A co tutaj nowego ? - spytała Agatha
-- Na szczęście niewiele. Chyba mamy teraz spokojny czas. O, jest
jedna nowina. Powstał grupa turystyki pieszej.
-- Kto to prowadzi ?
-- Pan Lacey.
Agatha nagle zdała sobie sprawę z dodatkowych wałeczków
tłuszczu na jej ciele, które zawdzięczała posiłkom na koszt firmy.
-- Chciałbym się w to włączyć . Jak się zapisać?
-- Chyba nie ma żadnych zapisów, Spotykamy się po obiedzie pod
sklepem Harveya co niedziela, około wpół do drugiej, Pan Lacey
zabiera nas na wędrówki po okolicy i opowiada o roślinach i innych
rzeczach i trochę o historii. Mieszkam tu tyle lat, a tak niewiele
wiem !
-- Nie ma kłopotów z właścicielami ziemskimi ?
-- Nie u nas. Ludzie lorda Pendlebury'ego dbają o szlaki, nawet je
oznaczają. Trochę kłopotu mieliśmy z Panem Jacksonem,
19
właścicielem sieci sklepów z komputerami, który kupił sporą
działkę ziemi. Szliśmy szlakiem, aż wyszlismy na ścieżkę
przegrodzoną bramą. Stał przy niej Harry Cater zatrudniony przez
Jacksona , trzymał strzelbę i kazał nam wynosił się z terenu.
-- Nie ma prawa!
-- Nie. ale pan Lacey powiedział, iż wokół jest tyle ładnych miejsc, że
nie watro się awanturować. Panna Simms powiedziała Carterowi,
co może zrobić ze swoją strzelbą i gdzie ją wsadzić , i to przy
wszystkich , nawet przy pastorze i pastorowej. Nie wiedziałam gdzie
odwrócić wzrok.
-- Turystyka piesza -- zamyśliła się na głos Agatha-- tak, to jest coś.
Był piątek. W niedzielę spotka się z Jamesem, o ile nie dopadnie
go wcześniej.
Nazajutrz do biura pana Wilsona wszedł Roy Silver, zachodząc
w głowę po co wezwano go do pracy w sobotę.
Pan Wilson, szef firmy Pedmans, siedział z rozpostartym przed
sobą na biurku egzemplarzem
Kuriera Codziennego
.
-- Czytał pan dziś rano tę gazetę? - zapytał.
--
Kurier
? Nie, jeszcze nie.
-- Pani Raisin jest naprawdę dobra. O Jeffie Loonie świetny
artykuł, darmowa reklama warta tysiące. Mój Boże, jeśli potrafi
wypromować takiego durnia jak Jeff Loon, to potrafi wypromować
wszystko. Najpierw to pan się nim zajmował, ale przekazaliśmy to
zadanie jej, gdyż panu się nie powiodło.
20
-- Nikt nie był tym zainteresowany-- bronił się Roy.
Pan Wilson zerknął na Roya znad okularów w złoconej oprawce.
-- Nie winię pana,. Myślę, ze nikomu innemu w tej branży taki
numer by nie przeszedł-- rozparł się na krześle.-- A mi się wydawało,
że przyjaźnił się pan z panią Raisin.
-- Przyjaźnię się nadal.
-- Zauważyłem, że unikał jej pan, kiedy tu była. Podsłuchałem, jak
zaprosiła pana któregoś dnia na drinka po pracy, a pan wyskoczył z
jakąś idiotyczną wymówką.
-- Musiał pan źle usłyszeć. Przepadam za Agathą.
-- Widzi pan, chcę, by pan zbliżył się do tej kobiety. Ma pan jej
powiedzieć o pieniądzach, o masie kasy. Nawet przyjmę ją do
spółki. Sama wybierze sobie sprawy, którymi się zajmie. Mnie nie
lubi. Jeśli pozostała między państwem jakakolwiek sympatia....
-- I to jaka - wyrwał się Roy z zapałem.
-- Dobrze, niech się pan tym zajmie, tylko spokojnie. Powoli. Niech
nie czuje nacisku . Proszę znaleźć sposób, byśmy ją odzyskali.
-- To może w przyszły weekend?
-- Nie zaszkodzi i w ten.
-- Oczywiście, oczywiście. Już lecę.
Roy pomknął do domu spakować torbę na dwa dni i złapał
taksówkę do Paddington. Do Agathy nie dzwonił, w obawie, że
zaproponuje weekend następny albo w ogóle go zniechęci. Ale gdy
się u niej zjawi -- rozumował-- nie będzie mogła go po prostu
spławić.
21
Gdyby James Lacey pojawił się w ową sobotę w barze pod
Czerwonym Lwem , czyli tam gdzie Roy wreszcie dopadł Agathę ,
pewnie kazałby Royowi zmiatać. Tymczasem Agathę myśl o
ponownym ujrzeniu Jamesa w niedzielę wprawiła w nerwowy
nastrój wyczekiwania. Jeśli cherlawy Roy pójdzie z nimi, Agatha
wyzbędzie sie pokusy narzucania się Jamesowi. Toteż, chociaż bez
śladu wdzięczności , odpowiedziała:
-- Dziwi mnie , iż były przyjaciel aż tak się cieszy, że może ze mną
spędzić czas, ale pewnie będę musiała to znieść. Przygotuj się na
jutrzejszy dzień. Będzie sporo ruchu. A tak naprawdę, pewnie
zanudzisz się na śmierć, ale dobrze ci tak. Jutro pójdziemy do
kościoła, a następnie wybierzemy się z grupą turystyki pieszej z
Carsely na rajd dla zdrowia.
- Tego właśnie mi trzeba -- powiedział Roy, z uśmiechem w którym
próżno szukać radości.
--- Może się jeszcze napijemy ?
Rozdział II
Sir Charles Fraith usiadł przy biurku w swoim gabinecie i
ponownie przeczytał list z towarzystwa Piechurów z Dembley.
22
Korespondencja podpisana była przez niejaką Jessicę Tartnick i
była w tonie co najmniej wojowniczym. "Wam, arystokratom, się
wydaje, że ziemia jest waszą własnością", głosiło jedno ze zdań. "Ależ
jest-- powiedział w myślach sir Charles-- przynajmniej ta jest moja".
Znów spojrzał na list. Komunikowano w nim, że przez jego ziemię
biegnie dawny szlak o dostępie publicznym. Rozpostarł na biurku
stare mapy swoich włości. Istotnie, zaznaczono na nim, cienką,
kropkowaną linię oznaczającą dróżkę o powszechnym dostępie.
Wcześniej nawet jej nie zauważył. Całe to towarzystwo mogło sobie
nią chodzić w tę i z powrotem , gdyby nie jedna kwestia. W jednym
miejscu linia przechodziła prosto przez pole rzepaku. Pierwotnie
tego typu szlaki wytyczano, żeby ludzie mogli dojść do szkoły,
kościoła czy pracy, jeszcze w średniowieczu. Nie ustanowiono ich z
myślą o tym, by mieszkańcy przedmieść mogli z buciorami
wchodzić w szkodę.
Sir Charles był baronetem, mieszkał w wielkim dworze z epoki
wiktoriańskiej, wokół którego rozciągała się posiadłość obejmująca
czterysta hektarów żyznej ziemi uprawnej. W wieku lat trzydziestu
paru wciąż był kawalerem. Przy swoim niskim wzroście wygląd miał
zadbany, włosy gęste i jasne a oblicze łagodne i wrażliwe. Zdarzało
się, że ścierały się w nim trzy osobowości: jowialna, raczej pogodna ,
skłonna do banalnych żartów i dowcipów, mądra, intelektualna,
choć nigdy nie chwalił się swoim cambridge'owskim dyplomem z
wyróżnieniem z historii i samotnicza -- sir Charles nikomu do
końca nie ufał i nie lubił, aby się zbytnio z nim spoufalać.
Mieszkał ze starą ciotką o nazwisku Tassy, siostrą jego zmarłej
matki, panią, która choć mało przytomna, pełniła obowiązki
gospodyni jego domu podczas przyjęć i niczym ponadto się nie
zajmowała. Prowadzenie domu spadło na barki Gustava,
23
kamerdynera jego zmarłego ojca. Gustav wciąż mówił o sobie jako o
"kamerdynerze", choć od kiedy ubyło służby, raczej pełnił obowiązki
gospodarza domu: na życzenie gotował proste potrawy, zamawiał
do dworu artykuły spożywcze i wino , a czasem pomagał w ogrodzie
lub przy pracach domowych, ilekroć któraś ze sprzątaczek
dochodzących ze wsi zachorowała. Nie był wprawdzie odwiecznym
sługą rodziny, ale przekroczył już pięćdziesiątkę. I nadal pilnie
strzegł tajemnicy swojej narodowości. Miał mądrą twarz, figurę
tancerza i małe, czarne oczka.
Gustav wszedł po cichu po cichu do pokoju i zaczął rozpalać w
kominku, jako że robiło się już chłodno. Sir Charles podał mu list:
-- Co o tym myślisz, Gustavie ?
Kamerdyner wyszperał okulary i przejrzał treść listu.
-- Pieprzyć tę babę -- powiedział
-- Wątpię, czy się da, Gustavie. Nie można ich obrażać, bo inaczej
złożą skargę na podstawie Ustawy o drogach publicznych z 1980
roku, a sam wiesz co by się wtedy działo. Najlepiej będzie grzecznie
odpowiedzieć, co ? Już wiem, każę im tym razem obejść pole i
zaproszę ich na herbatkę.
-- Mam lepsze rzeczy do roboty niż podawanie herbaty komuchom
-- odrzekł Gustav.
-- Zrobisz, co ci każę -- powiedział łagodnie Charles.
Zwinął mapy i zajął się pisaniem uprzejmego listu do Jessiki
Tartnick.
W niedzielę przed sklepem Harveya zgromadziło się towarzystwo
turystyki pieszej wsi Carsely.
24
Z początku Agatha patrzyła tylko na Jamesa.
-- Wróciłaś -- odezwał się łagodnie.
-- Dziękuję, że zająłeś się moim ogródkiem -- powiedziała Agatha,
marząc o tym, by nie towarzyszył jej Roy.
-- Nie ma za co -- odwrócił się w stronę grupki. Była tam pani
Mason, prezes Stowarzyszenia Pań z Carsely, panna Simms,
sekretarz, pani Bloxby, pastorowa. państwo Harvey ze sklepu,
Jack Page, miejscowy rolnik oraz jego dwójka nastoletnich dzieci, a
także o zgrozo, starsi państwo Boggle, znani z nieustannego
narzekania. Mimo iż świeciło słońce, panował chłód wręcz
nieodpowiedni na tę porę roku, a od wschodu gromadziły się szare
chmury.
-- Proszę państwa, ponieważ jest chłodno -- James odezwał się do
wszystkich -- pójdziemy do posiadłości lorda Pendlebury'ego
szlakiem na tyłach. Tamtejszymi polnymi drogami przyjemnie się
chodzi, a jeszcze tamtędy nie szliśmy. Nie będziemy się forsować.
Na pewno dadzą państwo radę , państwo Boggle?
-- Oczywiście -- odrzekła niezadowolona pani Boggle -- Na pewno
poradzimy sobie lepiej niż ten tu obszczymurek -- wskazała kciukiem
na Roya.
James poszedł przodem. Agatha chciała przyspieszyć , by go
dogonić, ale nagle się zawstydziła. Był niesamowicie przystojny, z
tymi swoimi gęstymi, siwiejącymi włosami, ogorzałą twarzą i
błękitnymi oczami. Szła więc u boku pani Bloxby.
-- Cieszę się że wróciłaś -- powiedziała pastorowa-- Zima była
okropna. Paskudna pogoda, wciąż tylko lało i lało.
25
-- W mieście nie dostrzega się pór roku- zauważyła Agatha-- I spójrz,
ile przybrałam na wadze. Tyle drogich posiłków i wszędzie
taksówką.
-- Każdy powód jest dobry, żeby pochodzić -- odpowiedziała pani
Bloxby -- Mnie trudno jest wykrzesać chrześcijańskie uczucia dla
państwa Boggle.
-- Są tu po raz pierwszy ?
-- Tak, i nie wiem, jak im sie uda dotrzymać kroku przez całą
drogę ,
-- Nie tak szybko -- jakby w odpowiedzi zawołała pani Boggle, po
czym cała grupa zwolniła. Teraz powłóczyli nogami.
-- Zaraz się poddadzą - westchnęła pani Bloxby -- i każą się wieźć do
domu samochodem, a obawiam się, że ten obowiązek spadnie na
mnie. Dobrze ci było w Londynie ?
-- Agatha dała tam czadu ! -- Wtrącił ochoczo Roy. -- Jest
geniuszem PR-u.
-- Twoim zdaniem bardzo nielubianym geniuszem -- syknęła
Agatha .
-- Tylko żartowałem, kochana. Zawsze bierzesz wszystko do serca.
-- Nie przestaje mnie dziwić -- zauważyła pani Bloxby -- że ilekroć
ktoś powie coś okrutnego czy obraźliwego , natychmiast stara się to
zatuszować , mówiąc: "Tylko żartowałem. Na żartach się nie znasz?"
Kiedyś odwiedziła nas na plebani kobieta , która mi powiedziała:
"Pani to z wyglądu taka typowa pastorowa!". Odpowiedziałam
stanowczo, że nie wydaję się sobie typowa , a ona na to: "Nie zna się
pani na żartach ?". Niemniej powiedziała to bardzo złośliwie,
26
sugerowała pewnie, że wyglądam na kogoś grzecznego, ułożonego,
cichego i pruderyjnego. Myślałam, że ją uderzę. Oj, proszę bardzo!
Pani Boogle zawołała cierpiącym głosem tak, by wszyscy słyszeli:
-- Moje serce! Moje serce! Zawieźcie mnie do domu, zanim umrę.
-- Pojadę -- powiedziała niechętnie pani Bloxby.
Ku niezadowoleniu Agathy, James odwrócił się i rzekł:
-- Nie, niech pani zostanie. Ja pójdę po samochód . Proszę iść.
Wrócę i państwa dogonię -- Po czym ruszył z powrotem w dół
długim, wysportowanym krokiem. Zaczekali z panią Boggle, która
dyszała i sapała, oraz z panem Boggle, który marudził pod nosem,
że to wszystko przez nich, bo narzucili takie wariackie tempo i nie
myśleli o starszych, i że młodzież w dzisiejszych czasach jest strasznie
samolubna , mimo iż z całej grupy do młodzieży można było zaliczyć
co najwyżej Roya i pannę Simms.
Gdy James podjechał i zabrał państwa Boggle, reszta poszła
dalej. Nad ich głowami chłodny północny wiaterek szeleścił
młodymi listkami. Wszędzie panowała świeżość i zieleń. Weszli na
drogę, która od tyłu obiegała włości lorda Pendlebury'ego. Po obu
stronach rozciągały się pola rzepaku we wściekle żółtym kolorze.
-- Nie ma pani uczulenia na rzepak, pani Raisin? Żeby się pani
nie poparzyła -- zawołała pani Mason.
-- Jeszcze czego -- zachichotał Roy -- W wieku naszej Agathy
człowiek rzadko ma okazję się poparzyć.
-- Zamknij się! -- Krzyknęła na niego Agatha ze złością.
-- Żartuję tylko -- powiedział Roy , starając się uniknąć surowego
spojrzenia pani Bloxby.
27
" Nie tego się spodziewałam-- pomyślała Agatha -- Zdawało mi się,
że zanurzę się z powrotem w Carsely jak w ciepłej kąpieli, Że też
zjawił się Roy! Zupełnie, jakby przywiózł ze sobą z Londynu tę część
mnie , której nie lubię". Ukradkiem spojrzała na niego. Jego chuda,
blada twarz była już widocznie zziębnięta. Po co tu przyjechał ? Z
początku pomyślała naiwnie, że Royowi było wstyd za swoje
uszczypliwości, ale teraz nie była tego taka pewna. Właśnie oddalił
się i zagadywał do panny Simms.
-- Naprawdę skończyłaś z branżą PR - pastorowa zapytała Agathę z
zaciekawieniem.
-- Chyba wreszcie tak -- Agatha, spoglądając na złote pola, znowu
poczuła się słaba i zachciało jej się płakać. A może to już
menopauza? Czy była wszystkim zmęczona? -- Moje ostatnie zlecenie
to był koszmar: wokalista popowy nazwiskiem Jeff Loon. Musiałam
przymilać się do jakiegoś gryzipiórka z
Kuriera Codziennego
.
-- Czyżby do Rossa Andrewsa?
-- No, tak!
-- Prenumerujemy
Kurier Codzienny
. O tym Jeffie Loonie był duży
artykuł w dziale rozrywki, bardzo go tam chwalili. To twoja
sprawka ?
-- Tak -- Agatha nie odrywała wzroku od Roya. Nagle dotarło do
niej co się stało. Jej samej nie chciało się nawet kupić tamtego
numeru
Kuriera.
Ale ów artykuł pewnie zatrząsł światem public
relations. Teraz wiedziała, jak bardzo chcą jej z powrotem w
Pedmans. Na pewno Wilson zagadnął o nią Roya, a ten drań
poleciał zaraz na pociąg, stękając: "Niech się pan nie martwi, ja ją
zawrócę".
28
Towarzystwo przedzierało się po drabince przez ogrodzenie na
polną ścieżkę, która okazała się podmokła. Agatha miała na nogach
buty na płaskim obcasie nadające się do spacerów po Londynie, a
nie po wiejskich ścieżkach. Roy nosił pantofle ci cienkie skarpetki,
panna Simms była obuta w glany, a Agatha pomyślała, że po raz
pierwszy widzi dyżurną samotną matkę Carsely w czymś innym niż
szpilki. Roy wdepnął w kałużę błota i wydał z siebie żałosny jęk.
Cofnął się i dołączył do Agathy.
-- Dajmy sobie spokój -- rzekł.
Ale Agatha, która od czasu do czasu odwracała się, by zobaczyć,
czy nie wraca James, teraz właśnie dostrzegła jego wysoką postać
przedzierającą się przez ogrodzenie, i odpowiedziała szorstko:
-- Nie jojcz. Dobrze ci zrobi trochę ruchu a następnie sama wlazła w
kałużę.
-- Ta ziemia-- odezwał się James -- należała kiedyś do kościoła.
Później była własnością rodu Hurford. Lord Hurford przegrał swój
majątek w latach dwudziestych a grunt kupił Pendlebury. Mieszkał
wówczas w Yorkshire, ale nie podobał mu się tamtejszy klimat. To
był ojciec obecnego lorda Pendlebury'ego. A ten mały błękitny
kwiatek u pani stóp, pani Mason..-- rozejrzał się-- Kto mi powie?
-- Rany, jak w szkole-- burknął pod nosem Roy.
-- Przracznik-- odpowiedziała pani Bloxby.
-- Bardzo dobrze-- rzekł James, a jego głos zabrzmiał tak ciepło, że
Agatha postanowiła przed następnym pieszym rajdem zakupić
katalog kwiatów i roślin, by go starannie przestudiować. Myślała, że
przejdą się po polach i z powrotem, ale niezmordowani piechurzy
29
brnęli dalej przez lasy i pola. wreszcie Agatha z ulgą dostrzegła iglicę
kościoła, co świadczyło, że obeszli teren i że są już z powrotem
blisko Carsely.
Nareszcie James dołączył do Agathy.
-- Czy teraz, gdy wróciłaś, możemy się spodziewać kolejnych
morderstw?
-- E, raczej nie -- odpowiedziała, choć wstydliwie marzyła o tym, by
ktoś kogoś we wsi rąbnął, aby mogli razem -- ona i James -- znowu
prowadzić śledztwo.
James zamyślił się, spoglądając na Agathę. W jej oczach dostrzegł
samotność i zagubienie. Wolał dawną Raisin, zajadłą i pewną
siebie.
A może bym po ciebie przyszedł za godzinę ? -- odezwał się
niespodziewanie. -- Skoczymy na drinka do baru Pod Czerwonym
Lwem?
-- Chętnie-- odpowiedziała Agatha.
-- Kolegę oczywiście przyprowadź ze sobą.
--- Bedzie zdecydowanie zbyt zmęczony-- odparła Agatha. Była
pewna, że Roy przyjechał tylko dlatego, że Wilson mu kazał. Nie
popsuje jej wieczoru.
Po powrocie do domu przetrzasnęła całą szafę, jak w obłędzie
szukając czegoś atrakcyjnego, a zarazem niezbyt oficjalnego.
Wszystko było za ciasne. Przymierzywszy różne suknie , spódniczki
i bluzki, w ostatniej chwili zdecydowała się na starą tweedową
spódnicę i sweter. Życie znów było ciekawe i kolorowe.
30
Wróciła do domu. Chrzanić Londyn!
Powłócząc nogami, Deborah Camden szła długą dróżką
biegnącą w kierunku dworu sir Charlesa Fraitha. Jessica kazała jej
wprawdzie przejść się szlakiem , by go sprawdzić, ale Deborah nie
chciała się znaleźć sam na sam ze wściekłym właścicielem ziemi lub
dozorcą. Doszła do wniosku, że woli pójść zawczasu do dworu i
wyjaśnić przyczynę swojej obecności. Na znawcach architektury
Barfield House raczej nie wywarłby silnego wrażenia. Nie był to
nawet neogotyk. Wielki gmach udawał budynek średniowieczny
wyposażony w wielodzielne okna , w których odbijało się słońce..
Drzwi wejściowe były masywne i nabite ćwiekami. Deborah
rozejrzała się bojaźliwie za jakimiś mniejszymi i nie tak
przerażającymi, ale innych nie dostrzegła. W ścianie przy drzwiach
umieszczono elektryczny dzwonek. Zadzwoniła i czekała.
Wreszcie otworzył mężczyzna w czarnym garniturze, białej
koszuli i jednolitym, jedwabnym krawacie, siwy o czarnych oczach i
pociągłej twarzy. Patrzył na nią beznamiętnie , a mimo to Deborah
w tym momencie uprzytomniła sobie , jak tandetnie jest ubrana.
-- Tak ? -- spytał.
-- Sir Charles Fraith ?
-- A kto pyta ?
-- Jestem z towarzystwa Piechurów z Dembley -- Deborah zaczęła
się pocić pod nosem.
Z wewnątrz dobiegł czyjś głos.
-- Kto to, Gustavie?
31
Mężczyzna obrócił się i powiedział beznamiętnie:
-- Ktoś od Piechurów z Dembley, sir.
Gustav wycofał się do środka, a jego miejsce zajął sir Charles .
Ujrzawszy Deborę, mrugnął i rzekł:
-- Dziewczyna. A myślałem, że przyjdzie jeden z tych drągali w
wielkich buciorach . Niech pani wejdzie.
Deborah weszła do olbrzymiego holu, którego sciany wyłożono
dębem. Spod sklepienia w kształcie łodzi, z drewna wygiętego w łuk
jak w starych kościołach, spoglądała na nią głowa łosia. Fraith
poprowadził Deborę do salonu, gdzie zobaczyła krzesła
chippendalowskie z tapicerką w kolorach czerwonym i kremowym,
duży kominek, ściany wyłożone dębem jak w holu oraz wysmukłe,
wielodzielne okna z widokiem na ogród , w którym między
drzewami biegały łanie.
-- Herbaty-- powiedział sir Charles Gustavovi, który czekał w
salonie. Gustav bezgłośnie ruszył, z kosza przy kominku wyjął
szczapę drewna i cisnął ją mocno w ogień, po czym wyszedł z
pomieszczenia.
-- A teraz, panno....?
Deborah wyciągnęła przed siebie chudziutką rękę.
-- Deborah Camden. Miło mi pana poznać.
-- I mnie miło panią poznać. Proszę usiąść. Otrzymałem list od
niejakiej pani Tartnick. Właśnie odesłałem odpowiedź. Część szlaku
przebiega przez pole rzepaku. Istnieje jednak całkiem ładna ścieżka
omijająca tę uprawę.. Mam nadzieję, że to państwa
32
usatysfakcjonuje. Po spacerze chętnie poczęstuje wszystkich
herbatą.
--Oj, okropnie pan miły -- powiedziała Deborah. Odprężyła się
nieco. Sir Charles wyglądał niegroźnie, a i Jessica z pewnością nie
odrzuciłaby takiego zaproszenia.
Fraith spojrzał na nią z uśmiechem. Stwierdził, że to porządna
dziewczyna. Włosy miała gęste, jasne, ułożone w dość staromodne
loki i fale. Jej twarz była zupełnie biała, jak u anemiczki, i
nieumalowana. Spod białych rzęs spoglądały bladoniebieskie oczy.
Chuda figura była odziana w tanią nylonową bluzeczkę, akrylową
spódniczkę i bezkształtny zapinany wełniany sweter. Spod krótkiej
spódniczki wystawały bardzo długie nogi z krągłymi kolanami,
które sir Charles uznał za bardzo podniecające.
-- Ta pani Tartnick to chyba niezbyt sympatyczna osóbka--
powiedział Charles.
-- E, jest kochana -- zaprzeczyła Deborah-- i bardzo uczona. Jest
nauczycielką jak ja , ale powinna pracować w jakimś lepszym
miejscu niż szkoła podstawowa w Dembley.
" W bardziej dystyngowanej szkole nie mogłaby się tak rządzić "
pomyślał Fraith , a na głos rzekł.
-- Cóż, jeśli pozostali Piechurzy z Dembley są tacy jak pani, to
zapowiada się nam całkiem przyjemny dzień.
-- Bywają trochę zapalczywi na punkcie właścicieli ziemskich --
wyrwało się Deborah.
-- Dlaczego ?
-- No...y...twierdzą, że ziemia powinna należeć do wszystkich.
33
-- Ale, dajmy na to, gdybym się nie zajmował tą posiadłością, to co
by się z nią stało? W dzisiejszych czasach ludzi nie stać na takie
majątki. Przecież rozprzedano by ją zaraz na działki budowlane i
bach ! Po kolejnym sielskim zakątku. Bez sensu. Niech sobie panie
nie myśli, że jestem zły. Nie, mam serce jak wosk. Ale zauważyłem,
że szlaki biegną czasami przez ogródki działkowe i inne takie, a tam
akurat nie chcecie maszerować po uprawach, mam rację ?
-- Chyba tak. A czy nie sądzi pan, że to nie sprawiedliwe, jeśli jedni
mają tak dużo, a inni tak mało?
--Nie. Wcale.
-- Aha.
Otworzyły się drzwi i wkroczył Gustav, niosąc tacę uginającą się
pod ciężarem przyborów do herbaty.
-- Cóż to, mój Gustavie -- zapytał sir Charles-- żadnych ciastek ?
-- Przyniosę.
Taca stuknęła o stoliczek przed kominkiem między Deborą a
Charlesem.
-- Pan lubi słodkie? -- spytała Deborah.
Gustav marszcząc czoło, mruknął pod nosem:
-- Oj, lubi! -- Po czy wyszedł.
Deborah oblała się rumieńcem.
-- Powiedziałam coś nie tak? Spytałam tylko, czy lubi pan słodycze.
-- Wiem i owszem lubię. Na Gustava nie zwracaj uwagi. Jest
stuknięty.
34
Kamerdyner wrócił, niosąc paterę z ciastkami. Wrócił tak prędko,
że Deborah pomyślała sobie, iż sługa spodziewał się żądania ciastek,
a paterę zostawił tuż za drzwiami. Gustav tymczasem rozprostował
serwetę i umieścił ją na kolanach Debory, każdym swoim gestem
wyrażając głęboką pogardę.
Chciała sama nalać herbatę, ale dłonie tak jej się trzęsły, że cicho,
niemal szeptem, poprosiła :
-- Może niech Gustav naleje.
-- Gustavie...
Deborah przytaknęła na mleko i cukier, po czym odetchnęła z
ulgą, gdy kamerdyner wreszcie wyszedł z pokoju.
-- Niech mi pani powie coś o sobie-- powiedział sir Charles -- Czego
pani uczy?
-- Fizyki.
-- Musi pani być mądra.
-- Nie bardzo -- odpowiedziała Deborah-- rzadko kiedy mam w
klasie bystrego ucznia. Ale to dopiero moja druga praca. Może za
rok się przeniosę.
-- Uczniowie dają się pani we znaki ?
-- Oj, tak. Mieliśmy takiego jednego łobuza, nazywa się Elvis Black.
Okropny chłopak. Zawsze naśmiewał sie ze wszystkich i wszystko
niszczył. Ale Jessica wybrała się kiedyś do rodziców i zamieniła z
nimi parę słów. Nie wiem, co im powiedziała, ale od tamtej pory
Elvis jest cichutki jak myszka.
35
Charles Fraith już zaczął żałować, że zaprosił Piechurów z
Dembley na herbatę. Doszedł do wniosku, że Jessica jest tak
okropna, jak to wynika z listu. Ale Deborah mu sie podobała, jej
spokój, cichy sposób bycia, jaj wygląd, jej bladość, jakby była
wybielona. A najbardziej podobały mu się te kolana. Im dłużej
opowiadała mu o szkole, tym bardziej się odprężała i dopiero
nadejście Gustava, który wrócił dołożyć kolejną niepotrzebną
szczapę drewna do ognia, skłoniło ją, by spojrzała na zegarek i
powiedziała, że na nią już czas.
-- Odwiozę panią -- zaproponował sir Charles.
-- Nie trzeba -- odpowiedziała Deborah, świadoma wpatrzonych w
nią czarnych oczu Gustava.
-- Zaparkowałam auto przy bramie. Lubię chodzić pieszo,
naprawdę.
Sir Charles wstał równo z Deborą
-- Niech mi pani zostawi swój numer telefonu -- powiedział --
Musimy to powtórzyć.
Deborah pogmerała w torebce, po czym wyciągnęła kartkę i
długopis. Naprędce zapisała swój numer telefonu.
-- Odprowadzę panienkę do wyjścia--- rzekł Gustav.
Przytrzymał Deborze masywne drzwi, Gdy wychodząc go mijała,
kiwnęła głową. On zaś niespodziewanie się odezwał:
-- Niech sobie pani za wiele nie myśli. Pan Charles nie jest dla
takich jak pani. Proszę wiec trzymać rączki przy sobie i nie przyłazić
tu więcej.
36
Deborah tak się przestraszyła, że nic nie odpowiedziała. Ruszyła
do bramy z twarzą płonącą ze wstydu. Pocieszała się jedynie myślą,
że wkrótce Jessica pokaże Gustavovi, gdzie jego miejsce.
Towarzystwo Piechurów z Dembley z trudem pomieściło sie w
małej klasie, którą tego dnia udostępniono mu na zebranie. Jessica,
podekscytowana i zarumieniona, wstała, by sarkastycznym tonem
odczytać list Charlesa Fraitha.
-- Jakby można nas było przekupić herbatką-- podsumowała.
Spojrzała na Deborę -- Sprawdziłaś dziś trasę?
Deborah wstała.
-- Niezupełnie -- odpowiedziała -- Najpierw poszłam do dworu. Sir
Charles poczęstował mnie herbatą i był bardzo miły. Wiesz, Jessico,
on jest pewny, że się z nim spotkamy.
-- Więc ten wspaniały człowiek dał ci herbaty, a ty juz cała
szczęśliwa -- zgromiła ją Jessica. -- Szczerze, Deboro, mięczak z ciebie.
Powinnam była iść tam sama.
Niespodziewanie w obronie Debory stanął Jeffrey Benson,
kochanek Jessiki.
-- Wygląda na to, że gość jest w porządku. Odpisał uprzejmie. Nie
wiem jak reszta, ale ja myślałem, że będziemy wędrowali dla
przyjemności.
Terry Brice, kelner , trącił łokciem swojego kolegę, Petera
Hatfielda, w bok i zachichotał:
-- Wreszcie ktoś nam będzie podawał herbatę, dla odmiany.
37
Odezwała się Alice Dewhurst :
-- Cały sercem jestem za tym, by stawiać się posiadaczom, Jessico.
Nikt mnie nie zastraszy. Ale skoro facet wystąpił naprzód z
sympatycznym listem, a my mamy tylko obejść jedno poletko, to
nie rozumiem, o co cały raban.
-- Chodzi o zasady -- odpowiedziała Jessica marszcząc wąskie brwi i
nie tracąc pewności, że postawi na swoim. -- Nie powiesz mi chyba,
że i ty tak się cieszysz na myśl o herbatce z podrzędnym
arystokratom , że pozwolisz, by sprawa uszła mu na sucho
-- Mnie tam tym chłop ni wadzi -- odezwał się Kelvin Hamilton. --
U nas w Górnyj Szkocyi to som barziej demokratyczni...
-- Oj, oszczędź nam baśni u Brigadoon -- odrzekła Jessica--
Wszystkim wiadomo, że pochodzisz z Glasgow, pewnie z jakichś
slumsów.
-- Ty ruro! -- wrzasnął Kelvin.-- Sama se łaź. Mom ciy po dziory w
nosie -- i wymaszerował. Zapadła pełna niepewności cisza.
Wstała Mary Trapp.
-- Wiesz co, Jessica -- powiedziała -- nikt cię nie mianował
przewodniczącą tej grupy. Jeśli zależy ci tylko na tym, by rozrabiać,
to ja nigdzie nie idę. Ku zgrozie Jessiki po sali rozległ się pomruk
poparcia.
Próbowała, jak miała w zwyczaju, ratować się tyradą o feminizmie
oraz cytatami z Marksa i Simone de Beauvoir. Oczy jej błyszczały.
Wyglądała wspaniale, ale odpowiedzią na jej przemowę była jedynie
cisza.
38
-- No dobra-- rzekła wreszcie , rozejrzawszy się po klasie -- ja idę. I
pójdę prosto przez to pole.
Machając Royowi na pożegnanie, Agatha Raisin poczuła ulgę.
Stwierdziła, że słusznie zamówiła mu taksówkę, dzięki czemu nie
musiała odwozić go na stację. Patrząc na niego, czuła obrzydzenie.
W niedzielny wieczór ucinała sobie z Jamesem miłą pogawędkę, a
tymczasem Roy zakradł się do baru, głupio do wszystkich
uśmiechając, a gdy Jamesa zagadali inni mieszkańcy wsi, zawłaszczył
jej towarzystwo i zaczął opowiadać jak bardzo firma Pedmans
potrzebuje jej powrotu. Agatha miała nadzieje już więcej go nie
zobaczyć.
Po wycieczce miała zakwasy, ale była przekonana, że spódnica jest
nieco luźniejsza w pasie. Przeszła na dietę, a raczej zamiast przejść
na oficjalną dietę, zaczęła jeść mniej kalorycznie.
Następnie, by zbliżyć się ponownie do Jamesa -- chociaż sama
przed sobą by się nie przyznała, że to nią właśnie kierowało --
postanowiła aktywniej się zaangażować w towarzystwo Wędrowców
z Carsely. trzeba ich było zorganizować, ustalić zebrania,
powywieszać obwieszczenia o najbliższych rajdach. Nie było
potrzeby ograniczać wędrówek do okolic wsi. Mogliby wszak jeździć
dalej samochodami, umawiać się w jakiejś gospodzie i stamtąd
wyruszać.
Agatha pojechała do antykwariatu w Moreton, gdzie znalazła starą
księgę z wykazem ogólnodostępnych szlaków. Następnie,
napędzana entuzjazmem, wróciła do wsi i śmiało zapukała do drzwi
domu Jamesa.
-- A, Agatha -- powitał ją nieuprzejmie. -- Piszę. Ale wejdź.
39
Agatha pomyślała, że powinna powiedzieć coś w stylu " To w
takim razie przyjdę później", ale tak długo jej nie było i tak długo
James pisał już swoją zafajdaną historię wojska, że uznała, iż krótka
przerwa mu nie zaszkodzi.
-- Mam parę pomysłów odnośnie towarzystwa Wędrowców --
powiedziała z zapałem Agatha, gdy tylko wpuścił ją do środka.
-- To znaczy? -- spytał, wyłączając swój komputer. -- Kawy?
-- Poproszę -- odpowiedział, idąc za nim do kuchni. -- Pomyślałam,
że moglibyśmy lepiej się zorganizować. Na przykład wziąć
samochody, pojechać gdzieś dalej i stamtąd wyruszać w teren,
-- Pewnie tak -- westchnął. -- Ale tak naprawdę to miałem zamiar to
rzucić.
— Czemu?
— Żaden ze mnie organizator.
— Mogę to wszystko zrobić za ciebie. Ty tylko przychodź.
— Z mlekiem i z cukrem?
— Czarną, bez cukru -- powiedziała Agatha, myśląc, że mógł
przynajmniej zapamiętać jej gusta co do kawy. Zanieśli kubki do
dużego pokoju pełnego książek.
Zapaliła papierosa i rozejrzała się za popielniczką. James wstał,
poszedł do kuchni i wrócił ze starym spodkiem, który postawił obok
sąsiadki . " Dlaczego niepalący zawsze sprawiają, że człowiek czuje
się winny? -- pomyślała Agatha -- Chyba już nikt w domu nie ma
popielniczek".
40
Dym z papierosa wzbił się chmurą, jakby obliczał poziom
zanieczyszczenia.
— Więc co dokładnie masz na myśli? — spytał. Jakiś samochód,
zwalniając, wjechał w ich ulicę. James z nadzieją spojrzał w stronę
okna, jakby wypatrując czegoś, co im przerwie.
— Jak już mówiłam, moglibyśmy wybierać się na dalsze wyprawy.
Może przygotowałabym ogłoszenia i powiesiła jedno przy sklepie
Harveyów i jedno na tablicy przy kościele. Może jacyś turyści spoza
wsi zechcieliby się z nami zabrać? Pomyślałam też, że można zrobić
karty członkowskie i pobierać opłaty.
— No nie wiem - odparł James. — Na co by szły te opłaty?
Właściciele ziemi nie pobierają myta za użytkowanie
ogólnodostępnych szlaków. To dlatego - dodał z pedanterią - nazywa
się je ogólnodostępnymi.
— Na wyrobienie kart członkowskich. Ludzie lubią mieć karty
członkowskie.
— Ja nie lubię. Słuchaj, Agatho, muszę wracać do roboty. Może
zorganizuj, co się da, a potem wszystko mi powiesz.
Agatha znacząco spojrzała w swój kubek, pokazując, iż nie zdążyła
nawet spróbować swojej kawy, ale ostatecznie odstawiła naczynie i
ruszyła w stronę drzwi. James ją odprowadził, po drodze włączając
komputer.
„No to mam za swoje — pomyślała Agatha posępnie, wchodząc do
swojego domku. — Do diabła z całą tą turystyką pieszą". Jakiś
samochód podjechał za jej plecami, a gdy się odwróciła, zobaczyła,
jak sierżant policji Bill Wong uśmiecha się do niej zza kierownicy.
41
— Wróciłaś — zawołał, wysiadając.
— Wejdź! — odkrzyknęła Agatha. — Napijemy się kawy,
opowiesz mi, co się działo, popełniono jakieś przestępstwa? Byłam
przed chwilą u Jamesa, ale wyszłam już po dwóch minutach.
— A, więc to nadal trwa?
— Co nadal trwa?
— No, twoja miłość do Jamesa Laceya.
— Nie wygłupiaj się. Kiedyś przez chwilę miałam do niego
skłonność, ale to dawno minęło --- Agatha weszła do kuchni i
nastawiła czajnik.
— W Carsely mamy towarzystwo turystyki pieszej, któremu
przewodzi James. Zasugerowałam tylko, że przydałoby się trochę je
zorganizować.
— Chyba nie na wzór ugrupowań bojowych, Agatho?
— Nie, nie. Spokojne spacerki, tyle że lepiej rozreklamowane, z
kartami członkowskimi i tak dalej.
— Na pewno ci się uda. A jak Londyn?
— Paskudny.
— Nie ubawił cię powrót do kieratu?
— Wcale nie. Dobrze było wrócić do domu. Tą całą turystyką
pieszą zainteresowałam się tylko dlatego, że muszę zrzucić na wadze.
— Jak my wszyscy - odpowiedział Bill smętnie, patrząc na swoje
pulchne ciało.
— To co słychać w świecie zbrodni?
42
— Od twego wyjazdu nic. Zwykłe pobicia żon, pijacy w sobotnie
wieczory, włamania, kradzieże samochodów. Kilka zabójstw, ale nic
egzotycznego — spojrzał na nią z sympatią. — Ciągnie cię znów do
zabawy w detektywa, Agatho? Nie myśl o tym. Posłuchaj mojej rady
i zostań przy turystyce pieszej — dodał — to nie grozi
morderstwem.
Rozdział III
W poniedziałkowy wieczór Jessica, siedząc na krawędzi łóżka,
odezwała się do swojego kochanka, Jeffreya Bensona, który leżał
oparty na poduszkach:
— Nie wiem, co napadło tę małą idiotkę, Deborę. No i całą
resztę.
Jeffrey podrapał się po piersi.
— Dajże spokój Jessico. W pełni popieram walkę o
sprawiedliwość społeczną, ale jeśli właściciel ziemski okazuje się na
tyle cywilizowany, że wysyła nam uprzejmy list i zaprasza na
herbatę, to jestem za tym, by iść z nim na ugodę. A jeżeli zamierzasz
zadeptać jego pole, to rób to sobie sama.
— Nie przypuszczałam, że tak się na tobie zawiodę, po tym
wszystkim, co dla siebie znaczyliśmy.
43
— Tylko bez emocjonalnych szantaży, Jessico. Sama mówiłaś, że
jesteśmy ze sobą tylko dla seksu.
Problem z wami, feministkami, polega na tym, że wasza koncepcja
równości to przyjęcie najgorszych męskich cech, tych, którymi tak
gardzicie. Może powinienem zainteresować się Deborą. Ona
przynajmniej przejawia jakieś dobre, staromodne cechy kobiecości.
W oczach Jessiki zabłysło nieładne światełko.
— Uważaj na słowa, kochany. Pomyśl, czy MI5 nie byłoby
zainteresowane tymi dwoma Irlandczykami, którym dwa lata temu
użyczyłeś noclegu?
W jego oczach zabłysło uczucie zagrożenia.
— Skąd wiesz? Nie było cię tu.
— Na imprezie u Alice się upiłeś i wszystko wygadałeś. A przecież
to było mniej więcej w tym czasie, gdy na High Street wybuchła
bomba, która zabiła dziecko.
— Oni nie mieli z tym nic wspólnego. To byli tylko znajomi
znajomych i potrzebowali noclegu. Zostali na dwie noce.
— Tak? A po pijaku bełkotałeś o ciosie wymierzonym w imię
wolności Irlandii — powiedziała i zatrzęsła się irytująco teatralnym
śmiechem.
Jeffrey przeskoczył przez łóżko i schwycił ją za gardło. Był silnym
mężczyzną. Jedno oko uciekało mu nieco na zewnątrz, co w
chwilach zdenerwowania przydawało grozy jego obliczu.
— Jeśli komukolwiek powiesz o tamtych Irlandczykach, zabiję
cię. Z nami już koniec. Zabieraj rzeczy, rano ma cię tu nie być.
44
Jessica biła w jego ręce. Oczy jej płonęły.
— Nie boję się ciebie.
Odsunął się od niej i usiadł, nadal napięty, nagi i potężny.
— Tak? A powinnaś Jessico. Powinnaś.
To był poniedziałkowy wieczór.
— To miło z twojej strony, że pozwoliłaś mi przenocować —
powiedziała Jessica, rozglądając się po ciasnym mieszkanku Debory.
— Nie wiem, co napadło Jeffreya. Ale tacy są mężczyźni.
— Cóż, ma trochę racji — odpowiedziała Deborah. — Dlaczego tak
się upierasz przy przejściu właśnie tamtędy?
— Ponieważ sir Charles uosabia wszystko to, czemu się
sprzeciwiamy. Przywileje, niesprawiedliwie uzyskany majątek,
odmawianie ludziom korzystania z terenu wiejskiego. Oj, nie
kłóćmy się — patrząc jej w oczy, powoli rozchyliła usta w uśmiechu.
— Chodźmy spać. Chcę dziś wcześnie zasnąć.
— Dobrze — westchnęła Deborah. — Zaparzę Kawy. Wstaw
swoje rzeczy do sypialni.
A gdy Jessica. szła do sypialni, zadzwonił telefon. Deborah
podniosła słuchawkę.
— Witaj — odezwał się głos Charlesa Fraitha. — Słuchaj, w kinie
Art jutro wieczorem będzie
Obywatel Kane
. Czy nie chciałabyś go
obejrzeć a potem zjeść ze mną skromną kolację?
45
— Chętnie — odpowiedziała Deborah, ściskają: kurczowo
słuchawkę i nie mogąc wyjść z podziwu, że ktoś na naszej planecie
jeszcze nie widział
Obywatela Kane'a
.
— Podaj mi swój adres, to po ciebie przyjadę. Deborah lękliwie
spojrzała w stronę sypialni.
— Nie, spotkajmy się na miejscu. O której?
— Zaczyna się o wpół do ósmej. Spotkajmy się kwadrans po
siódmej.
— Dobrze, dziękuję i do zobaczenia. Deborah weszła do sypialni,
a jej twarz, zwykle spokojna, była teraz dziwnie napięta.
— Ja chyba będę spać na kanapie - powiedziała do Jessiki. —
Cenię sobie prywatność. Możesz zostać tylko dziś.
Jessica patrzyła na nią, czując jak płonie w niej gniew. Co się stało z
jej poplecznikami?
— Kto dzwonił? — spytała.
— Znajomy — odparła Deborah. — Może nie wiesz, ale mam
jeszcze innych znajomych poza tobą.
— Założę się, że Jeffrey. Deborah nie odezwała się, a na
wystraszonej twarzy miała wypisany upór.
— A więc jednak Jeffrey — powiedziała Jessica. — Cóż, zanim
zapałasz uczuciem do tego durnia, pomyśl tylko, co powie, kiedy się
dowie, że uprawiałyśmy seks , gdy on wyjechał na konferencję do
Birmingham.
— Nie powiesz mu — podniosła głos Deborah, której wcale nie
obchodziło, co pomyśli sobie Jeffrey, ale bardzo się bała, żeby takie
46
plotki nie dotarły do uszu sir Charlesa. Przestraszyła się do tego
stopnia, że nawet nie zastanowiła się, że jej świat ze światem sir
Charlesa Fraitha raczej nie ma szans się skrzyżować.
—A powiem, powiem.
— Rano masz się wynosić! — krzyknęła Deborah, która nie
wytrzymała, przerażona i ogarnięta nienawiścią. — Nie chcę cię
więcej widzieć.
To było we wtorek.
Zadowolony i nieco podpity Kelvin Hamilton leżał łóżku i
obserwował, jak Jessica się rozbiera. Nie mógł uwierzyć we własne
szczęście, gdy zjawiła się u niego na progu z dwiema walizkami i
powiedziała mu, że zawsze jej się podobał. Dawne obrazy poszły w
niepamięć. To, że nie nosiła stanika, a piersi miała wspaniałe, wcale
go nie zaskoczyło. Pomyślał sobie: „To będzie noc godna
zapamiętania". Ale gdy zdjęła dżinsy i zobaczył, że pod nimi nosi
męskie gacie, poczuł, jak nagle opuszcza go całe pożądanie.
Wgramoliła się na łóżko. Próbował się z nią kochać ale nic się nie
działo. Po jego bezskutecznych próbach natarcia, Jessica z
obrzydzeniem w głosie powiedziała wreszcie:
—Na litość boską, Kelvin, daj spokój. Jesteś tak spity, że nie
możesz. Idź lepiej spać.
Pogarda w jej głosie go otrzeźwiła. Wkrótce ona zaczęła z cicha
chrapać, a po jego policzkach ciekły łzy. Myślał, że umrze z
upokorzenia. Chciał, żeby zdechła. Zbudził ją i zaczął na nią
krzyczeć.
To było w środę wieczorem.
47
Jessice bardzo potrzebny był darmowy nocleg. Zjawiła się w
gospodzie Pod Miedzianym Kotłem, ale Peter i Terry w odpowiedzi
tylko odsunęli się od niej, popiskując lękliwie niczym nietoperze.
— Nie mamy ani kawałka wolnego miejsca, cukiereczku —
powiedział Terry. — Musimy lecieć. Masa klientów.
Wreszcie Jessica poszła do Alice Dewhurst, do mieszkania, które ta
dzieliła z Gemmą Queen.
— Całym sercem jestem za siostrzaną pomocą — powiedziała
swym donośnym głosem Alice — ale sama widzisz, że naprawdę nie
mamy miejsca dla jeszcze jednej osoby. Próbowałaś w schronisku?
I tak Jessica wprowadziła się do Mary Trapp, którą potajemnie
gardziła. Pocieszało ją tylko to, że Mary darzyła ją niewolniczym
wręcz uwielbieniem. Powiedziała nawet, że przejdzie w sobotę z
Jessicą przez pole Charlesa Fraitha.
Ale już w piątek skarżyła się na bóle brzucha. Potem poszła do
łazienki, skąd zaraz dobyły się obrzydliwe, krztuszone odgłosy.
— Sama jesteś sobie winna — powiedziała Jessica bez cienia
współczucia — kupujesz śmieci ze sklepów z ekożywnością i
myślisz, że są zdrowe, bo były w takim sklepie. Szczerze? Głupia
jesteś.
—Daj mi spokój — jęknęła Mary.
— Ale chyba czujesz się na tyle dobrze, by pójść ze mną jutro? —
rzekła Jessica
Mary skryła głowę w ramionach.
— Nie pójdę.
48
Więc w sobotę Jessica Tartnick, obuta w podkute buciory, odziana
w krótką, dżinsową spódniczkę i bluzkę bez rękawów, z bojowym
błyskiem w oczach ruszyła w pojedynkę.
W poniedziałek do Debory w pokoju nauczycielskim podszedł
Jeffrey.
— Jak sobie radzi Jessica?
— Nie wiem — odpowiedziała Deborah — nie widziałam jej.
Chyba zamieszkała z Mary.
— Spotkam się z innymi na lunchu w barze Pod Winogronami —
powiedział Jeffrey, chodziło mu o wędrowców. — Tam możemy ją
podpytać.
Ale kiedy już wszyscy usadowili się nad kanapkami i piwem Pod
Winogronami, dowiedzieli się od Mary, że Jessica wybrała się na
spacer przez ziemie sir Charlesa i nie wróciła.
— Pewnie ostro ją ochrzanił, a ona teraz wini nas wszystkich —
skomentował Jeffrey. — Wiecie, że lubi się obrażać.
— Dyć to rura — dorzucił gniewnie Kelvin.
— Nieprawda! — Mary wyglądała na oburzoną.— Co z wami?
Powinniście się za siebie wstydzić!
— Dlaczego nie poszłaś razem z nią, Mary? —
spytała Alice.
— Pochorowałam się wtedy — odpowiedziała Mary. — Zatrucie
pokarmowe.
— Troszeczkę się martwię — Peter rozejrzał się po grupie. —
Biedaczka była u nas w gospodzie Pod Miedzianym Kotłem i
szukała noclegu. Wyrzuciłeś ją Jeffrey?
49
— Tak — ten odrzekł wprost. — A co z tobą, Deboro? Do ciebie
się nie zwróciła?
— Mieszkanie mam małe, jak wiesz, a łóżko tylko jedno —
odparła Deborah — mogłam ją ugościć tylko na jedną noc.
— Mówiłam ci, żeby ją przenocować — szepnęła Gemma.
Oczy Alice zabłysły zazdrością.
— No nie, nie będziemy się znów o to kłóciły.
— To co mam zrobić? — spytała wszystkich Mary. — Dzwonić
na policję?
— Z psami nie chcemy mieć do czynienia — odpowiedział
Jeffrey, na co reszta zareagowała pomrukami zgody. — Zapytam
Jones, czy cokolwiek o niej słyszała.
Pani Jones była dyrektorką szkoły.
— Już pytałam — powiedziała Deborah — dziś rano. Nie
zwalniała się z pracy ani nic takiego.
— To może spytaj swojego przyjaciela Charlesa, on widział ją w
sobotę — podpowiedział Jeffrey, patrząc na Deborę.
— Nie jest moim przyjacielem — wymamrotała Deborah. Nie
powiedziała reszcie o swojej randce. Ów wieczór spędziła miło,
mimo iż obejrzenie po raz któryś
Obywatela Kane'a
i zjedzenie
kolacji w Burger Kingu nie kojarzyło jej się z eleganckim rendez-
vous. Niemniej miło się jej rozmawiało z sir Charlesem, choć na
koniec nie zasugerował ponownego spotkania. Bardzo chciała do
niego zatelefonować. Teraz miała dobrą wymówkę.
— Mogłabym do niego zadzwonić — zaproponowała.
50
—Znając Jessicę — rzekł sopranem Peter — sądzę, że mogła
zdążyć wejść z tym panem w konkubinat.
— Zadzwonię — powiedziała Deborah.
Poszła do budki telefonicznej na rogu. Telefon odebrał Gustav.
Wysapała pytanie o sir Charlesa.
— Jest nieobecny — powiedział Gustav.
— O, a ja się zastanawiam, czy widzieli panowie moją przyjaciółkę,
pannę Jessicę Tartnick?
— Nie.
I wtedy, gdzieś zza Gustava, Deborah dosłyszała wyraźnie głos
Fraitha, który zawołał:
— Kto dzwoni Gustavie?
— Nikt — odrzekł głośno Gustav i rozłączył się.
Deborah, wściekła i zaskoczona, spojrzała na słuchawkę.
Następnie powoli odłożyła ją na widełki. Duma nie pozwalała
dziewczynie przyznać się innym, że zlekceważył ją służący.
— Nie, nic nie słyszał — powiedziała.
Jeffrey spojrzał na nią ze zdziwieniem i spytał:
— Jak to? Nie widział jej żaden dozorca ani ogrodnik?
— Nie — odpowiedziała Deborah, schyliwszy głowę.
— No to co robimy?
51
— Nie jesteśmy postaciami ze starej powieści — powiedział
Jeffrey. — To znaczy, jeśli myślicie, że zakuto ją w łańcuchy w
lochach Barfìeld House, to się mylicie.
— Cała sprawa może nie mieć nic wspólnego z tym Fraithem —
odezwała się Gemma. — W dzisiejszych czasach kobietom
przydarzają się różne rzeczy.
— Na takom babe jak Jessika chop nie napadnie. To raczyj ona
na niego — odparł Kelvin.
Wreszcie uzgodniono, że grupa poczeka, co się wydarzy. Wypiwszy
parę drinków, wędrowcy stwierdzili, że Jessica na pewno przestała
się z nimi zadawać po to, by odkuć się za ich bunt.
Ale minęły kolejne dwa dni i Piechurzy z Dembley znów spotkali
się w szkole. Jessiki brak. Do grupy przemawiał Jeffrey:
— Sądzę, że powinniśmy zebrać się jutro po pracy i jej poszukać.
— Nie widzę potrzeby — powiedziała Mary Trapp. — Jestem
przekonana, że trzyma się od nas z dala po to, by nas ukarać i
nastraszyć.
— Ja, a bezco my bulim podatki? — spytał zniecierpliwiony
Kelvin. — Dzwonić na policyjo!
— Nie! — stanowczo zaprzeczył Jeffrey. — Najpierw zobaczmy,
co nam się uda zrobić własnymi siłami.
Kiedy znów się zgromadzili, był ciepły, pogodny wieczór. Choć jako
towarzystwo stanowili dość dziwną mieszankę, Jeffrey nie mógł się
opędzić od myśli, że bez Jessiki u boku czuli się odprężeni i
szczęśliwi. Aż do takiego stopnia ich zdominowała. Otrząsnął się.
Juz zaczął myśleć o niej w czasie przeszłym. W złotym świetle
52
wieczoru wymaszerowali z Dembley. Gdy dotarli do majątku
Charlesa Fraitha, Jeffrey rozłożył dużą wojskową mapę i brudnym
paznokciem pokazał :trasę.
W grupie zapadła cisza. Pozbawieni bojowej przywódczyni w
postaci Jessiki wszyscy poczuli się nieswojo, wkraczając na zakazany
teren. Wieczór był cichy i bezwietrzny. Ostrożnie zamknęli za sobą
furtki. Jessica zostawiłaby je otwarte. Wkrótce doszli na pole
rzepaku połyskującego w zachodzącym słońcu jak złoto.
— Spójrzcie! — powiedział Jeffrey, zatrzymując się na krańcu
pola. Jessica, bo założyli, że musiała to być Jessica, najwyraźniej szła
tędy przez pole, depcząc po żółtych kwiatach.
— Żeby poczynić aż takie szkody, musiała chyba skakać po tym
polu — zauważyła zdumiona Alice.
Poszli gęsiego, z Jeffreyem na czele, stąpając po śladach. Na
przeciwległym krańcu pola zza drzew wyłaniał się Barfìeld House.
— Tu urywa się szlak — powiedział Jeffrey. — Coś tu
zakopywała?
Wszyscy stanęli kołem, przyglądając się wzgórkowi usypanemu z
ziemi i fragmentów poszarpanych roślin.
Kelvin przepchnął się do środka i poskrobał ziemię wielkim butem.
Ze wzgórka posypała się ziemia i oto ukazała się wszystkim obuta
stopa i blada noga. Blada i owłosiona. Jessica nigdy nie goliła nóg.
— O, Boże! — krzyknęła Alice. Uklękła i rękami zaczęła kopać w
ziemi. Stopniowo odkryli całe ciało Jessiki. Jej przybrudzona ziemią
twarz była skierowana w stronę spokojnego nieba.
53
Deborah odwróciła się i gwałtownie zwymiotowała, Gemma się
rozpłakała, a Mary Trapp zemdlała, padając na trupa jakby w
groteskowe objęcia.
Kelvin ją odciągnął.
— Styknie tego. Tera wołajcie policyjo. Co, gupieloki, niy
rozumiycie? Ktoś jom zabił!
Wkrótce, to znaczy po obróceniu ciała Jessiki, odkryto, iż ktoś
uderzył ją w głowę szpadlem, zadając cios krawędzią, a następnie
podjął niezdarną próbę zakopania trupa. Bill Wong, cierpliwie
czekający na instrukcje od swojego przełożonego, stał obok
namiotu, który skrywał obecnie trupa Jessiki. Pomyślał sobie, że to
dziwne, iż Agatha właśnie wróciła z Londynu, żeby pospacerować, a
tu nagle spacerowy mord. Ciemność nocy rozpraszały silne
reflektory porozmieszczane wokół namiotu. Od strony drzew
dobiegało pohukiwanie sowy. Kwitnącym rzepakiem, wybielonym
od świateł, targał wiatr.
Do Billa podszedł nadkomisarz Wilkes.
— Wszyscy w domu?
Bill kiwnął głową.
— Zacznijmy ich przesłuchiwać. Tutaj dowiedzieliśmy się już
wszystkiego, co się dało. Cios zadano od tyłu, bardzo silnie.
— To musiał być potężny facet.
— Niekoniecznie. Mogła to zrobić kobieta. Wystarczyło dobrze się
zamachnąć. To był ciężki szpadel.
— Kto mógł taki mieć?
54
— Tego właśnie musimy się dowiedzieć. Na odciski palców za
wcześnie. No i jeśli wyszła w sobotę, , jak zapowiadała, to od czasu
dokonania zabójstwa padało.
— Myślisz, ze to Charles Fraith stracił nerwy j i ją walnął?
— Dopiero, jak z nim porozmawiamy, będziemy w stanie
cokolwiek stwierdzić. Słyszałem, że do Carsely wróciła ta twoja
zmora.
— Moja przyjaciółka Agatha? — Bill uśmiechnął. — Ciekaw
jestem jej opinii.
Wilkes aż się zatrząsł.
— Nawet jej nie mów. U progu powitał ich Gustav.
— Osoby wyznaczone przez panów do przesłuchania ulokowałem
w sali balowej.
— Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z sir Charlesem.
Możemy?
Gustav skłonił głowę.
— Proszę za mną — mówił już tonem znaczna mniej oficjalnym
— i niech to nie zajmie całej nocy — obejrzał się za siebie. — O co
chodzi, Parsons?
Policjant odwrócił się. Za nimi stał smukły mężczyzna z
przewieszoną strzelbą.
— Zamknąłem bramy Gustavie — powiedział Parsons — ale
ludzie z prasy próbują się dostać do środka.
— To ich zastrzel - odpowiedział ze spokojem Gustav. — Tędy,
panowie — po czym otworzył drzwi gabinetu sir Charlesa. Wilkes
55
przez chwil się zawahał, najwyraźniej zachodząc w głowę, czy rozkaz
otwarcia ognia do przedstawicieli prasy wydano na poważnie, ale w
końcu stwierdził, że nie.
Przedstawił siebie i Billa Wonga.
Charles Fraith siadł za eleganckim biurkiem. Złożył ręce na
powleczonym skórką blacie i obserwował ich z zaciekawieniem.
— Sir Charlesie — zaczął Wilkes — zadamy tylko kilka pytań.
Trup znaleziony na pańskim polu to ciało członkini towarzystwa
turystyki pieszej Piechurzy z Dembley. Sądzimy, że zabito ją w
sobotę, najprawdopodobniej po południu. Wtedy miała zamiar iść
przez pańską ziemię. Czy pan ją widział?
— Nie.
— A gdzie pan był w sobotę?
— W Londynie. Mam mieszkanie w Westminsterze
— Adres?
Podał go.
— Czy ktokolwiek pana widział?
— Gustav mnie wiózł, a moja ciotka, pani Tassy, jechała z nami.
— Zamienimy słowo z panią Tassy i z Gustavem.
— Z Gustavem niech panowie rozmawiają do woli , ale czy muszą
rozmawiać też z ciotką? Dopiero się położyła. Cała ta sprawa to dla
niej ogromny wstrząs.
— Może jutro. Ale musimy z nią porozmawiać. Niech pan powie,
co panu wiadomo o Piechurach z Dembley?
56
— Niewiele — odpowiedział sir Charles. — Mam tu list, który
napisała do mnie panna Tartnick, a oto kopia odpowiedzi, którą
jej wysłałem.
Przestudiowali oba pisma. Wilkes rzekł:
— Jak pan myśli, dlaczego po tak uprzejmym zaproszeniu panna
Tartnick wybrała się sama?
— Och, powiem panom dlaczego. Jedną z członkiń tego
towarzystwa zaprosiłem do kina.
Obywatel Kane
. Bardzo dobry
film. Widzieli panowie?
— Wielokrotnie — odpowiedział Wilkes.
— W każdym razie, powiedziała mi, że reszcie nie spodobało się
nieprzyjazne nastawienie owej Jessiki i kazali jej iść samej.
— A więc wiedział pan, że przyjdzie?
— Owszem, ale musiałem spotkać się ze znajomymi w Londynie,
wiec stwierdziłem, że pojadę
— Jak nazywali się znajomi?
— Hasseltonowie. Ale w końcu się z nimi nie spotkałem. Dzień
był deszczowy, wiec wolałem zostać w mieszkaniu i pooglądać
telewizję.
— Czyli nie ma pan świadków mogących potwierdzić, że był pan
w Londynie?
— Ależ mówiłem już panom: jest moja ciotka i Gustav.
— Wolelibyśmy świadka, z którym nie łączą pana bliższe
stosunki.
57
— To znaczy, że niby kłamaliby na moją korzyść? Co za nieładna
sugestia.
— Odezwiemy się jeszcze do pana, jeśli to możliwe — powiedział
Wilkes, wstając.
— Nie zajmie to chyba całej nocy?
— Gdzie zabójca mógł znaleźć taki szpadel?
—Naprawdę nie mam pojęcia. Może niech panowie porozmawiają
z zarządcą mojego majątku, panem Tempie. Mieszka w Dembley —
sir Charles pośpiesznie napisał coś na kartce papieru. — To adres i
numer telefonu.
Wilkes wziął kartkę i spytał:
— A gdzie wędrowcy?
— Sądzę, że Gustav skierował ich do sali balowej
— Dlaczego tam? — spytał Wilkes z ciekawością
— Pewnie dlatego, że rzadko z niej korzystamy.
Wychodząc, Wilkes odwrócił się jeszcze. Którą członkinię
towarzystwa zabrał pan do kina ?
— Tę ładną i drobną, Deborę Camden.
Gustav czekał za drzwiami. Poprowadził policjantów przez
obszerny hol, następnie korytarzykiem, aż wreszcie otworzył drzwi
na oścież. Sala podobnie, jak pozostałe wnętrza, miała ściany
wyłożone dębem. Na krzesłach ustawionych w wysepkę, z których
wyjątkowo na tę okoliczność zdjęto pokrowce, siedzieli członkowie
koła turystyki pieszej. Nad ich głowami płonął wspaniały żyrandol.
58
W galerii dla muzyków, która znajdowała się nad salą balową,
siedział jeden policjant, drugi trzymał wartę przy drzwiach.
Wilkes zwrócił się do Gustava:
— Chciałbym przesłuchać ich po kolei. Czy znalazłoby się
odpowiednie pomieszczenie?
Gustav pomyślał chwilę i powiedział:
— Proszę za mną.
Otworzył drzwi pomieszczenia sąsiadującego z salą balową.
— Tutaj przechowywaliśmy dawniej okrycia — rzekł. —
Wystarczy?
Wilkes rozejrzał się po pokoiku. Było tu kilka twardych krzeseł,
podłużne lustro zajmujące cała ścianę i czarny, pusty kominek.
— Nada się. Proszę na początek wezwać Deborę Camden.
— Ja muszę zająć się sir Charlesem — odparł Gustav. — Niech
panowie sami ją wezwą.
— Kiedyś marzyłem, że któregoś dnia zostanę bogaty — po
wyjściu Gustava powiedział Bill Wong — i że będę miał służbę.
Tymczasem krótkie doświadczenie z Gustavem skłania mnie ku
mśli iż wolałbym jednak robota.
— Lepiej zabierzmy się do pracy, zamiast dyskutować o służbie.
Wezwij Deborę.
Gdy Deborah weszła, Wilkes dokładnie ją obejrzał. Cerę miała
bardzo bladą. Nieśmiała, szara myszka, pomyślał, zdumiony, że
Charlesowi Fraithowi w ogóle przyszło na myśl się z nią umawiać.
59
— To tylko wstępne przesłuchanie, panno Camden —
powiedział — jutro poprosimy panią o przyjście na komisariat,
gdzie złoży pani oficjalne zeznania. Co robiła pani w sobotę po
południu?
— Byłam w Dembley na zakupach.
— A czy którykolwiek ze sprzedawców mógł panią zapamiętać?
— Nie wydaje mi się. Tylko oglądałam wystawy. Za nauczycielską
pensję niewiele można kupić.
— Jak poznała pani Charlesa Fraitha?
— Towarzystwo wysłało mnie, żebym zbadała szlak, ale nie
chciałam, by mi zarzucono wtargnięcie na teren prywatny bez
zezwolenia, więc przyszłam tutaj. Sir Charles poczęstował mnie
herbatą, wziął ode mnie numer, a później zaprosił mnie do kina i
na kolację.
— Wrócimy do niego za chwilę. A co pani wiadomo o Jessice
Tartnick?
Oczy Debory wypełniły się łzami.
— Przykro mi, że się z nią pokłóciłam — odpowiedziała drżącym
głosem.
— Pokłóciły się panie o ten szlak?
Deborah milcząco pokiwała głową.
— To niewesoła sprawa, ale proszę wziąć się garść. Proszę
opowiedzieć, co pani wie o przeszłości Jessiki.
Łamiącym się głosem Deborah naszkicowała, co wiedziała. Że
Jessica była w Greenham Common z kobietami protestującymi
60
przeciw broni jądrowej, gdy jeszcze działała tam baza rakietowa. Że
kilkakrotnie ją tam aresztowano za przecinanie drutów. Że nie do
końca było jasne, gdzie uczyła, zanim przyjęto ją do pracy w szkole
w Dembley. Nie, nie znały się zbyt blisko. I że Jessica mieszkała
przez jakiś czas z Jeffreyem Bensonem, ale ją wyrzucił.
— Dlaczego?
— Z tego samego powodu, dla którego reszta naszej grupy była na
nią zła. Lubiła szukać szlaków, o których właściciele ziemscy często
nie wiedzieli, że przechodzą przez ich teren, a następnie rozrabiać.
Na początku to było ciekawe, ale wszyscy mieliśmy powoli dość jej
mądrzenia się — powiedziała Deborah. — Oczywiście, tylko
spekuluję. Nie było mnie przy jej sprzeczce z Jeffreyem.
Deborah wyraźnie coraz bardziej się rozluźniała. Powiedziała, że
chociaż Jessica działała na nerwy każdemu w ten czy inny sposób, to
nie wydawało się jej, żeby ktokolwiek nienawidził Jessski do tego
stopnia, by ją zabić.
— Ale chyba wiem, kto jej aż tak nienawidził — powiedziała
wreszcie z nutą triumfu w głosie.
— Kto? —dopytał Wilkes.
— Gustav, ten służący. Jest dziwny i chyba byłby zdolny do
przemocy.
— Będziemy mieli na niego oko. Spodziewa się, że złoży pani
jutro zeznania na komisariacie w Mircesterze, panno Camden.
Zanim pani stąd pójdzie, proszę zapytać policjanta przy drzwiach
sali balowej o termin przesłuchania. I proszę tu wezwać Jeffreya
Bensona.
61
Gdy wszedł Jefrrey, Bill Wong przyjrzał mu się uważnie.
Policjantowi coś kołatało w głowie. Z jakiegoś powodu zdawało mu
się, że policja już kiedyś się nim interesowała. Jefrrey Benson był
mężczyzną słusznej budowy. Z przodu trochę łysiał, z tyłu włosy
miał związane w kitkę.
Wysłuchał informacji, że jest to przesłuchanie wstępne, a
następnie spytano go o relacje łączące Jessicą Tartnick.
— Byliśmy kochankami — powiedział Jeffrey. A może wolą
panowie zwyczajowe określenie?
Zdając sobie sprawę, jakie byłoby to zwyczajowe określenie, Wilkes
kazał mu mówić dalej.
— Niech pan zacznie od początku i powie, jak doszło do tego, że
panna Tartnick wybrała się sama na wycieczkę.
Jak na kogoś, kto nie przepadał za policją, Jefrrey wydał się
zaskakująco dobrym świadkiem. Opisał wszystko od początku,
przytoczył tyradę Jessiki, którą ta próbowała zwerbować ich
wszystkich na przemarsz, następnie opowiedział o ich kłótni,
przemilczał tylko fragment o Irlandczykach, mówiąc po prostu, że
miał dość „babskiego rządzenia".
— Nie było między nami uczucia - powiedział. Ona chciała tego, co
miałem, a ja jej to dawałem.
Podobnie jak Deborah, on też nie miał alibi na sobotnie
popołudnie. Robił coś w domu. Może poszedł do gospody Pod
Winogronami. Nie pamiętał.
Następny był Kelvin Hamilton. Spytany o to, czy Jessica zwracała
się do niego z prośbą o nocleg, odpowiedział:
62
— Pywnie, że niy. Niy miałech czasu sie wadzić z takom lalom i
ona o tym wiedziała.
Kelvin rozmyślał nerwowo. Nie powiedział nikomu o tym, że
Jessica u niego była. Ale czy na pewno? Wtem załamała go myśl, że
policja może przesłuchać też jego sąsiadów, że na pewno przesłucha
jego sąsiadów, a wtedy dowie się wszystkiego o tej wizycie, o kłótni,
do jakiej wtedy doszło. Ściany były cienkie, a Jessica jeszcze na ulicy
wykrzykiwała w jego kierunku różne obelgi. Niemniej nie śmiał
przyznać teraz, że skłamał.
— Mnie sie zdaje, że to zrobiła Deborah Camden.
— A dlaczego? — spytał Wilkes.
— Bo tak sie zapoliła do tego, żeby sie czymoć z arystokrata, że
byście nie uwierzyli, że sie w dwudziestym wieku urodziła!
— I to według pana wystarczający powód, by zabić kobietę, która
tylko przeszła po polu?
— Na małe i ciche najbardzij trza uważać.
Następnie wypytali Kelvina, od kiedy zna Jessicę, co o niej wiedział,
jak oceniłby jej relacje z Jeffreyem i gdzie przebywał w sobotę.
Następnie go wypuścili, usuwając z jego oblicza wyraz ulgi za
pomocą wezwania do stawienia się na przesłuchanie w Mircesterze
dzień później.
— Kolejna osoba bez alibi —zauważył Wilkes.
Następnie przyszła kolej na Alice Dewhurst. Chciała, by
przesłuchiwano ją w parze z Gemmą Queen, i kilka minut zajęło
przekonywanie jej, że muszą zostać przesłuchane oddzielnie.
63
Gdy wyprowadzono Gemmę z pokoju, Alice usiadła nadąsana.
— No, to prosimy — powiedział Wilkes, kiedy Bill Wong
zanotował już dane osobowe, jej adres, wiek i zawód. — Co może
nam pani powiedzieć o Jessice Tartnick?
Przemieściła się, ciężka i rozłożysta, na niewygodnym, małym
krześle.
— Sama nie wiem. Poglądy miała słuszne, ale była zbyt natarczywa,
nawet jak na tak zapaloną feministkę. To znaczy, ustawiać powinno
się mężczyzn, a nie kobiety.
Wilkes uznał to rozumowanie za obłędne, ale jej nie przerywał.
Zamiast tego zapytał:
— Czy ktokolwiek z was znał Jessicę Tartnick, zanim
przeprowadziła się do Dembley?
—Nie — powiedziała Alice. Coś błysnęło jej oku. Billowi Wongowi
zdawało się, że kobieta kłamie.
— Może się pani wydać, że niektóre z naszych pytań będą
niezwiązane ze sprawą, ale musimy ustalić, jaka była panna
Tartnick. Jej rodzina mieszka w Milton Keynes. Wydaje mi się, że
ma tam matkę i siostrę i że one wiedzą już o śmierci. Zginęła tutaj,
dlatego musimy ustalić, dlaczego ktoś aż tak jej nienawidził, że ją
zabił.
— To bardzo proste — powiedziała Alice protekcjonalnym
tonem. — Charles Fraith lub jeden z pracowników majątku stracił
nerwy i uderzył ją szpadlem.
Wilkes odparł drwiąco, że to rozumowanie wydaje mu się bardzo
logiczne, skoro nikt przed samotną wyprawą Jessiki nie targnął się
64
na jej życie, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Wypytali
jeszcze Alice o zainteresowania Jessiki i przyjaźnie. Po wysłuchaniu
odpowiedzi mieli coraz silniejsze przekonanie, że Alice zazdrościła
Jessice i że nie bardzo ją lubiła.
Alice zeznała, że w sobotę była w domu z Gemmą. Oglądały w
telewizji film i w ogóle nie wychodziły.
Gemma Queen, którą przesłuchiwano jako następną, łamiącym
się głosikiem potwierdziła to alibi. Wilkesowi wydała się jedną z
owych młodych ekspedientek, pozbawionych ambicji, które
zajmują się plotkowaniem o chłopcach, a nie wędrowaniem z
gniewnymi turystami pieszymi.
Spytana o Jessicę, powiedziała o zmarłej tylko same dobre rzeczy,
dorzucając wyrazy uwielbienia.
— A czy podzielała pani jej bojowe poglądy?
— Że co, proszę?
— Czy nie lubiła pani właścicieli ziemskich podobnie jak panna
Tartnick?
— Niech panowie spytają Alice.
— Panno Queen! Czy nie ma pani własnych poglądów?
— No, nie wiem. Tak po prawdzie, to nie rozumiem połowy z tego,
co oni wszyscy gadają. Ale Jessica była fajna i ładniutka. Zabrała
mnie kiedyś na balet — Gemma nagle zachichotała. — Alice się
wściekła.
Wilkes stwierdził, że z Gemmy nie wydobędzie już nic
sensownego. Poza tym umówili ją na zeznania na następny dzień.
65
Wtedy już powinni wiedzieć znacznie więcej o wszystkich, którzy
brali udział w sprawie.
W porównaniu z innymi Peter Hatfield i Terry Brice wydali się
rozmowni. W sobotnie popołudnie obaj byli w pracy, toteż jako
jedyni mieli mocne alibi. Choć przesłuchiwano ich osobno,
opowiedzieli mniej więcej to samo. Do grupy piechurów dołączyli
dlatego, że żaden z nich nie chciał "nie zbytnio przytyć". Owszem,
zwykle w soboty mieli wolne, ale w tę sobotę, gdy restauracja
trzecią a siódmą była zamknięta, zgodzili się zostać i szykować stoły
na wieczór. Ich zeznania do tego stopnia były zbieżne, iż Wilkes był
przekonany, że przećwiczyli je, czekając w sali balowej. Chociaż
jeden potwierdził alibi drugiego, to policjantowi przeszło przez
myśl, że może któryś wyszedł z restauracji, pojechał samochodem
do majątku, zabił Jessicę, a potem wrócił.
Po przesłuchaniu kelnerów nadkomisarz odwrócił się do Billa
Wonga, przeciągnął, ziewnął i rzekł:
—To teraz Gustav.
Ale im przerwano. Wszedł policjant, który stał na straży przed
wejściem do dworu, i powiedział:
— Przepraszam, panie nadkomisarzu, ale jest tu jeden z
robotników rolnych. Myślę, że pan nadkomisarz powinien go
wysłuchać. Nazywa Noakes, Joe Noakes.
— Wprowadzić.
Do pokoiku wszedł wielki, krzepki mężczyzna z twarzą wyrażającą
podły nastrój. Przedstawił się jako Joseph Noakes, robotnik w
gospodarstwie pana Dyke'a, który je prowadził jako cześć majątku
należącego do dworu.
66
— Co ma pan nam do powiedzenia?
— Widziałem sir Charlesa z tą kobietą, co nie żyje.
Twarz Wilkesa się napięła.
— Proszę mówić. Kiedy to było?
— W sobotę. Szła przez pole rzepaku, a rwała, a tupała! Wyszedł
do niej sir Charles.
— Gdzie? W którym miejscu na polu? Na środku, tam, gdzie
znaleziono ciało?
— Nie, trochę dalej od domu.
— Czy słyszał pan, co Charles Fraith mówił?
— Nie, robiłem wtedy w polu, dalej. Ale machał rękami w jej
kierunku. Potem się odwrócił i poszedł do dworu.
— A ona jeszcze żyła?
— Taaak... — przyznał pan Noakes z wahaniem
— I co się wtedy stało?
— Odszedłem i nic już więcej nie widziałem.
— Proszę zaczekać na zewnątrz - rzekł Wilkes. —Pójedzie pan z
nami.
Gdy drzwi się zamknęły, zwrócił się do Billa Wonga:
— Sir Charlesa też zabierzemy. Chyba znaleźliśmy mordercę.
67