Beaton M C Agatha Raisin$ Agatha Raisin i śmiertelny dług


SERIA KRYMINAŁÓW

TOM 24

Agatha Raisin i śmiertelny dług

M.C. Beaton


W SERII KRYMINAŁÓW

ukazały się:

Tom 1. Agatha Raisin i ciasto śmierci

Tom 2. Agatha Raisin i wredny weterynarz

Tom 3. Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka

Tom 4. Agatha Raisin i zmordowani piechurzy

Tom 5. Agatha Raisin i śmiertelny ślub

Tom 6. Agatha Raisin i koszmarni turyści

Tom 7. Agatha Raisin i krwawe źródło

Tom 8. Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego

Tom 9. Agatha Raisin i martwa znachorka

Tom 10. Agatha Raisin i przeklęta wieś

Tom 11. Agatha Raisin i miłość z piekła rodem

Tom 12. Agatha Raisin i zemsta topielicy

Tom 13. Agatha Raisin i śmiertelna pokusa

Tom 14. Agatha Raisin i nawiedzony dom

Tom 15. Agatha Raisin i zabójczy taniec

Tom 16. Agatha Raisin i perfekcyjna pani domu

Tom 17. Agatha Raisin i upiorna plaża

Tom 18. Agatha Raisin i mordercze święta

Tom 19. Agatha Raisin i łyżka trucizny

Tom 20. Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem

Tom 21. Agatha Raisin i zwłoki w rabatkach

Tom 22. Agatha Raisin i mroczny piknik

Tom 23. Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie

Tytuł serii: Seria kryminałów

Tytuł tomu: Agatha Raisin i śmiertelny dług

Tytuł oryginalny tomu: Something Borrowed, Someone Dead


Książkę tę dedykuję „złotemu głosowi Szkocji" Grantowi Macintoshowi oraz Desmondowi Kingowi - z wyrazami sympatii


Rozdział I

Recesja mocno dawała się we znaki prywatnej detektyw Agacie Raisin i jej finansom. Źródło zleceń stanowiących do tej pory chleb powszedni należącej do niej agencji, która zajmowała się rozwodami, zaginionymi nastolatkami, a nawet psami i kotami, stopniowo wysychało. Ludzie coraz częściej wybierali darmową pomoc policji, zaś mężczyźni i kobiety żyjący w nieszczęśliwych związkach małżeńskich woleli wstrzymać się z wydawaniem pieniędzy na znalezienie dowodów zdrady.

W agencji Agathy Raisin pracowało dwoje młodych ludzi: Toni Gilmour i Simon Black, emerytowany policjant Patrick Mulligan, a także starszy wiekiem Phil Marshall oraz sekretarka - pani Freedman.

Mimo trudnej sytuacji na rynku, Agatha nie potrafiła zdobyć się na to, by zwolnić kogokolwiek z nich. Sama spędzała teraz więcej czasu w swoim domu we wsi Carsely, w regionie Cotswolds. Paliła papierosy, piła gin z tonikiem i bawiła się ze swoimi dwoma kotami - Hodge'em i Boswellem. Po sąsiedzku mieszkał jej były mąż James Lacey, który żył z pisania przewodników turystycznych i często wyjeżdżał. Znajomy policjant Bill Wong był z reguły zbyt zajęty, żeby zawracać mu głowę telefonami, zaś jej drugi przyjaciel - sir Charles Fraith - nie odzywał się od ponad miesiąca.

Pewnego słonecznego poranka, zamiast pojechać do biura, Agatha powędrowała na plebanię, aby złożyć wizytę swojej najlepszej przyjaciółce, pani Bloxby - żonie pastora. Kobiety stanowiły swoje przeciwieństwo. Pastorowa ubierała się staromodnie - latem nosiła zbyt obszerne suknie i bluzki, a zimą sprane wełniane swetry. Miała brązowe włosy, łagodne spojrzenie i piękne dłonie. Agatha charakteryzowała się przenikliwymi, niedźwiedzimi oczkami, okrągłą twarzą, świetnymi nogami oraz niezłą figurą - nie licząc dosyć szerokiej talii.

- Proszę wejść, pani Raisin - powiedziała pani Bloxby. - Przed chwilą zaparzyłam kawę, możemy ją wypić w ogrodzie. - Obie kobiety zwracały się do siebie po nazwisku - był to zwyczaj z czasów nieistniejącego już Stowarzyszenia Pań z Carsely.

Agatha usiadła w fotelu, w zalanym słońcem ogrodzie przy plebanii. Za okalającym go murem znajdował się parafialny cmentarz. Stare, porośnięte mchem nagrobki nieuchronnie przypominały o ulotności życia.

Pani Bloxby pojawiła się na werandzie z tacą, na której stały dwie filiżanki z kawą i talerz ciastek z bakaliami.

- Upiekłam je dziś rano - oznajmiła.

- Uwielbiam je, ale nie mogę - odparła ponuro Agatha. - Ten brak aktywności idzie mi w boczki. Chociaż... co mi tam!

Sięgnęła po ciastko.

Pani Bloxby spojrzała na nią z niepokojem. Wiedziała, że nie może prosić Boga, aby zesłał Agacie nową sprawę do rozwikłania, ponieważ wiązałoby się to najpewniej z krzywdą wielu osób. Jej mąż często powtarzał, że ludzie nie powinni modlić się o nic konkretnego. Pastorowa uważała, że mimo wszystko warto próbować. Odpowiedź może być odmowna - ale z drugiej strony, zawsze coś może z tego wyjść.

Pani Bloxby nie mogła wiedzieć, że w wiosce nieopodal Carsely żyła samotnie wdowa, która potrafiła wzbudzić w kimś taką nienawiść, by ten ktoś ją zamordował i tym samym dał zajęcie Agacie Raisin...

Pani Gloria French mieszkała w wiosce Piddlebury od niedawna. Miejsce było urokliwe - stare domy rozsypane wśród wzgórz Cotswolds. Była pogodną wdową z farbowanymi blond włosami, rumianymi policzkami i zaraźliwym śmiechem. Szerokie usta i wyłupiaste, jasnobłękitne oczy wydawały się idealnym uzupełnieniem jej wizerunku. Pani French przeprowadziła się w rejon Cotswolds z Londynu i od razu zaangażowała w życie tej spokojnej wsi. Piekła ciasta dla Instytutu Kobiet, dostarczała mieszkańcom gazetę „Church Times", organizowała imprezy charytatywne, podczas których kwestowała na rzecz remontu starego kościoła. Krótko mówiąc - sprawiała wrażenie niezniszczalnej.

Dom Glorii miał dach kryty strzechą i okna z szybkami oprawionymi w ołowiane ramki. Te ostatnie zostały wstawione niedawno. Pani French uznała bowiem, że zwykłe szyby nie są wystarczająco „wiejskie". Wśród kwiatów w jej ogrodzie przycupnęło kilka plastikowych krasnali. Pokój dzienny i kuchnia zostały udekorowane licznymi miedzianymi patelniami i replikami końskich podków. Na ścianach wisiało kilka kiczowatych akwareli, bo Gloria z właściwym sobie entuzjazmem oddawała się amatorskiemu malowaniu. „Jeśli będziesz bardzo dobrym człowiekiem - zwykła mawiać - dam ci jeden z moich obrazów". Niewdzięczni wieśniacy mieli cichą nadzieję, że nigdy nie zasłużą na to wyróżnienie.

Gloria chętnie wkładała obcisłe, błyszczące sukienki, przez co wyglądała jak parówka. Była zdeterminowana, aby powtórnie wyjść za mąż. Bezlitośnie nagabywała kilku wolnych mężczyzn w wiosce. Wyjątkiem był Jerry Tarrant, szef gminnej rady, narzekający na intensywność zapachu, którym się skrapiała. Mawiał: „Mamy poczuć delikatną nutkę zapachu, przechodząc koło ciebie, a nie przejeżdżając obok z szybkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę". Istotnie, nie było dnia, w którym Gloria nie oblałaby się od stóp do głów perfumami marki L'Air Du Temps.

Wszyscy mieli nadzieję, że pani French w końcu się ustatkuje, gdyż byli już przyzwyczajeni do tego rodzaju przybyszów, którzy z miejsca starali się przejąć inicjatywę i na oślep rzucali się w wir tego, co uznawali za „wiejskie życie".

Zachwycony staraniami nowej parafianki był wyłącznie pastor Guy Enderbury. Glorii nie tylko udało się zebrać pokaźną sumę na odnowienie kościoła; kobieta czytała także na głos starszym sąsiadom i zabierała ich na zakupy. Duchownemu trudno więc było zrozumieć, dlaczego kobieta budzi taką niechęć. Zwrócił się z tym pytaniem do swojej żony, która odpowiedziała:

„Ta kobieta jest nie tylko bezczelna i arogancka, ale też pożycza rzeczy, których potem nie oddaje. A gdy ktoś upomni się wreszcie o swoją własność, zaklina się, że te przedmioty należą do niej".

Tak wyglądała sprawa z Glorią. Nie chodziło zresztą o żadne drogocenne pamiątki - tu dzbanek na herbatę, tam komplet noży - tego typu rzeczy.

Gdyby nie miała dziwnego daru zmuszania ludzi do robienia tego, co ona chce, ci już dawno przestaliby pożyczać jej swoje rzeczy. W praktyce, gdy tylko pojawiała się na progu ich domostw, miękli i poddawali się łatwo, chcąc po prostu jak najszybciej się jej pozbyć.

W momencie, gdy Agatha popijała poranną kawę w towarzystwie pani Bloxby, Gloria malowała swoje wydatne usta czerwoną szminką i wybierała się do domu Petera Suncliffa.

Peter był emerytowanym inżynierem i wdowcem. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna po sześćdziesiątce, z bujną siwą czupryną i twarzą o wyrazistych rysach. Na liście potencjalnych kandydatów na męża pani French zajmował pozycję niekwestionowanego lidera.

Peter otworzył drzwi i zobaczył na progu Glorię.

- Czego? - rzucił krótko.

- Spodziewam się odwiedzin pastora, a skończyła mi się sherry - powiedziała. Próbowała wyminąć Petera i wejść do jego domu, ale gospodarz zagrodził jej drogę. - Czy mogłabym pożyczyć od ciebie butelkę tego szlachetnego trunku?

- Nie widzę takiej potrzeby - odparł Peter. - Sklep w wiosce jest ciągle otwarty, nie pamiętasz? Sprzedają tam między innymi sherry. A może o tym też zapomniałaś? - To mówiąc, zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Skonsternowana Gloria odwróciła się. Po chwili przyszło jej jednak do głowy, że Peter musi być po prostu nieśmiały i obawia się ujawnić swoje prawdziwe uczucia wobec niej. Miała właśnie odejść, gdy natknęła się na Jenny Soper. Jenny również była wdową - niską i drobną. Miała zgrabną figurę i okrągłą twarz ze zmarszczkami na czole, na które opadały jej czarne kręcone włosy.

- Och, Glorio - zagadnęła ją. - Pamiętasz, że pożyczyłaś ode mnie worek mąki? Czy mogłabyś mi ją oddać?

- Co takiego? Ach, rzeczywiście. Ale czymże jest worek mąki pożyczony przyjaciółce?

- Nie jesteśmy przyjaciółkami - odparła niewzruszona Jenny.

Gloria zignorowała ją i ruszyła w kierunku wiejskiego sklepu. Jenny podążyła w ślad za nią.

- Mówię do ciebie - wrzasnęła. - Chcę, żebyś mi oddała mi ten worek mąki. Kup go i mi oddaj!

- Nie mam w tej chwili przy sobie tyle pieniędzy - odparła Gloria. - O rany, Jenny! Cała jesteś w pąsach. Tyle nerwów o głupi worek mąki.

- Chciwa krowa! - syknęła Jenny. - Mam nadzieję, że ktoś cię wreszcie zabije! - To mówiąc, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę.

Gloria rozejrzała się wokoło, po twarzach zdumionych klientów sklepu.

- Kochana Jenny - powiedziała, kręcąc głową. - Menopauza potrafi zrobić z kobietą straszne rzeczy.

- Jest na to jeszcze za młoda - wtrąciła się staruszka, pani Tripp. - Na menopauzę, znaczy się. A ty nie przychodź mi więcej czytać. Zrozumiałaś?

Gloria spojrzała nią ze zdumieniem. Spędziła wiele godzin, czytając tej starej, brzydko pachnącej kobiecie.

- Co więcej - ciągnęła dalej staruszka, poruszająca się z trudem o dwóch kulach - widzę, że akurat ty sama masz już ten trudny moment dawno za sobą.

Gloria nie wierzyła własnym uszom. Niedawno skończyła pięćdziesiątkę i była dumna z tego, że wygląda przynajmniej na dziesięć lat młodszą.

Uśmiechnęła się do obserwujących ją ludzi.

- Upał udziela się dziś wszystkim - stwierdziła. Wszyscy odwrócili się do niej plecami. Gloria nie była

przesadnie wrażliwa, ale nawet ona czuła otaczającą ją atmosferę wrogości, równie starą jak wzgórza Cotswolds.

W odróżnieniu od wielu innych wiosek, w których nie brakowało przyjezdnych, prawie wszyscy mieszkańcy Piddlebury żyli tutaj od wielu pokoleń.

Gloria w pośpiechu kupiła butelkę najtańszej sherry i wróciła do domu.

Kiedy weszła do środka, usłyszała dzwonek telefonu. Podbiegła, żeby go odebrać.

- Moja droga pani French. - Usłyszała w słuchawce głos pastora. - Obawiam się, że muszę odwołać nasze dzisiejsze spotkanie. Coś mi wypadło.

- Co?

- Sprawy parafialne.

- Jakie?

Wtedy usłyszała w tle wyraźny, podniesiony głos żony pastora:

- Udało ci się ją spławić?

- Opowiem pani następnym razem - powiedział Guy Enderbury. - Teraz się spieszę.

Po tych słowach się rozłączył.

Gloria powoli odłożyła słuchawkę. Musiała się napić. Ale na pewno nie tej przeklętej, taniej sherry. W piwnicy miała coś specjalnego. Zeszła po wąskich, stromych stopniach. Na ziemi leżała skrzynka z kilkoma butelkami wina z dzikiego bzu.

W ubiegłym miesiącu odpowiadała za przekąski na imprezie dobroczynnej w kościele. Żona jednego z miejscowych farmerów, pani Ada White, przyniosła na sprzedaż wino. Gloria wiedziała, że takie domowe trunki są szczególnie smaczne, więc ukradła skrzynkę, którą Ada wstawiła pod stół na zapas. Jedna z butelek, stojąca w rogu skrzynki, miała etykietę, której Gloria nie zauważyła wcześniej. Było na niej napisane: „Szczególnie wyjątkowe". To jest to - pomyślała Gloria. Wyjęła butelkę i zabrała ją na górę.

Nalała sobie wina do wysokiego kieliszka, pociągnęła duży, łapczywy łyk i jęknęła. Pomyślała, że wino musiało się chyba zepsuć. Jej ciałem wstrząsnęły konwulsje i gwałtownie zwymiotowała. Następnie jelita odmówiły jej posłuszeństwa. Próbowała wstać z fotela i dojść do telefonu, ale ugięły się pod nią nogi i upadła na podłogę. Obraz przed jej oczami rozmazał się, a pokój stawał się coraz ciemniejszy, w miarę jak pełzła w stronę niewielkiego przedpokoju. Ostatkiem sił spróbowała się podnieść i wtedy straciła przytomność.

Trzy godziny później Jenny spotkała Petera Suncliffa na głównej ulicy, która biegła przez całą wieś. Odchodziły od niej tylko dwie przecznice. Domy stały frontami do ulicy, bez ogródków z przodu.

- Jak się dziś miewasz, Jenny? - zapytał Peter. - Wciąż jestem wściekła. Ta cholerna Gloria French pożyczyła ode mnie worek mąki i nie chce mi oddać. Chodzi po wiosce, od domu do domu, i pożycza różne rzeczy - tyle że to nie jest wcale pożyczanie, a zwykła kradzież. Nigdy nic nie oddaje. Wiem, że to tylko mąka, ale ktoś w końcu musi się jej przeciwstawić.

- Pójdę z tobą - powiedział Peter, który miał słabość do ładnej Jenny.

Ruszyli razem w stronę domu Glorii. Kiedy dotarli na miejsce, zadzwonili do drzwi. Ada White zatrzymała się obok, z koszykiem na zakupy przewieszonym przez ramię.

- Często nie otwiera - powiedziała. - Wiem, że ukradła mi wino z dzikiego bzu. Gdy poszłam do niej, nie otworzyła mi drzwi, chociaż widziałam, jak wchodziła do środka kilka minut wcześniej.

- Zostawmy ją - powiedziała Jenny.

- Nie. Czas dać jej solidną nauczkę. - Peter schylił się i zawołał przez otwór na listy: - Otwieraj! Wiemy, że tam jesteś.

Potem wyprostował się z zatroskanym wyrazem twarzy.

- Co się stało? - spytała Jenny.

Peter nie odpowiedział, tylko kucnął raz jeszcze, tym razem zaglądając do środka.

Spróbował otworzyć drzwi, ale były zaryglowane.

- Dzwoń po karetkę, Jenny - powiedział. - Gloria miała atak. Spróbuję włamać się do domu.

Drzwi wejściowe miały na środku przeszklony panel. Kiedy Jenny dzwoniła z telefonu komórkowego na pogotowie, Peter wziął z ziemi kamień i rozbił szybę w drzwiach. Ostrożnie włożył rękę do środka, znalazł zamek i otworzył drzwi.

Makijaż Glorii i ziemista, trupia cera tworzyły razem upiorny widok. Peter sprawdził jej puls, ale go nie wyczuł. Karetka przyjechała po półgodzinie. W tym czasie zaczęli już gromadzić się gapie.

Dwóch ratowników medycznych wbiegło do środka. Zdenerwowani Peter i Jenny czekali na zewnątrz.

Po chwili wyszedł jeden z sanitariuszy i powiedział:

- Wezwaliśmy policję.

- Dlaczego? - spytał Peter.

- To wygląda na otrucie. Proszę niczego nie dotykać.

Agatha przeczytała o tym zdarzeniu nazajutrz, w lokalnej gazecie. Zainteresowało ją, lecz tylko na chwilę. Nie mogła sobie pozwolić na roztrząsanie sprawy, która nie przyniosłaby jej żadnego dochodu.

W weekend dokonała inspekcji swojego ogrodu. Doszła do ponurego wniosku, że powinna posiać trochę kwiatów, ale ostatecznie tylko rozsiadła się z papierosem i szklaneczką ginu. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi.

Kiedy otworzyła, zobaczyła na progu swojego znajomego sierżanta Billa Wonga, detektywa policji.

- Wejdź! - zawołała. - Już myślałam, że wszyscy przyjaciele postawili na mnie krzyżyk.

- Byłem bardzo zajęty - usprawiedliwiał się policjant. Bill był pierwszym facetem, z którym Agatha zaprzyjaźniła się po przyjeździe do Cotswolds. Jego ojciec był Chińczykiem, a matka pochodziła z Gloucestershire. Miał okrągłą twarz, oczy w kształcie migdałów i sympatyczny miejscowy akcent.

- Napijesz się? - zaproponowała, prowadząc gościa do ogrodu, w którym jej dwa koty - Hodge i Boswell - uganiały się na trawniku za własnymi cieniami.

- Za wcześnie dla mnie. I dla ciebie także - powiedział Bill, sadowiąc się na krześle.

Koty natychmiast przybiegły, żeby się z nim przywitać.

- Jest jedenasta - prychnęła Agatha. - Większość pubów jest już otwarta. Nie bądź takim purytaninem.

- Poproszę kawę.

Kiedy Agatha wróciła z kubkiem gorącej kawy, zobaczyła, że Hodge owinął się Billowi wokół karku, a Boswell, mrucząc, spoczywał na jego kolanach. Jej własne koty wydawały się darzyć ją uczuciem tylko wtedy, gdy je karmiła.

- Co tam nowego? - spytała, siadając obok przyjaciela.

- Mamy dziwną sprawę w Piddlebury.

- Ach, chodzi o to domniemane otrucie. Podejrzenia się potwierdziły?

- Wygląda na to, że tak. Czekamy jeszcze na wyniki autopsji. Ze wstępnych oględzin wynika, że denatka piła tuż przed śmiercią wino z dzikiego bzu.

- Niektóre z tych domowych alkoholi są w stanie zabić bez konieczności dodawania trucizny - zauważyła Agatha.

- Nie ma jednak śladu kieliszka ani butelki. Jedynie w piwnicy znaleźliśmy skrzynkę z czterema butelkami.

Zostały już zabrane do analizy. Tylne drzwi wejściowe do domu były otwarte. Ktoś musiał wejść i pozbyć się dowodów.

- Macie jakichś podejrzanych?

- Na razie nie. Ta kobieta wydawała się być lokalną świętą - zbierała pieniądze na cele dobroczynne i pomagała wielu ludziom.

- Dajcie sobie trochę czasu - odparła cynicznie Agatha. - Na początku nikt nie powie o zmarłej złego słowa. Czy ona była zamożna?

- Owszem, całkiem nieźle jej się wiodło. Dom, w którym mieszkała, jest wart co najmniej pół miliona funtów. Miała spory pakiet akcji i udziałów w różnych spółkach oraz mnóstwo pieniędzy na koncie w banku. Jej mąż był właścicielem firmy produkującej Crispy Chips - chipsy ziemniaczane w wielu smakach.

- Kto to wszystko odziedziczy?

- Mają syna i córkę. Ale oboje przedstawili wiarygodne alibi, poza tym nie utrzymywali kontaktów z matką od dłuższego czasu. Syn Wayne był dyrektorem zarządzającym w Crispy Chips, ale kiedy zmarł jej mąż, Gloria sprzedała firmę i pozbawiła go pracy.

- Tu go mamy!

- Nic nie mamy - skwitował ponuro Bill. - Wayne ma dobrą pracę na takim samym stanowisku w konkurencyjnej firmie Neat Nibbles. Skończył dopiero dwadzieścia dziewięć lat. W dniu śmierci matki był widziany w fabryce przez setkę ludzi.

- A córka?

- Tracey Altrop jest żoną zamożnego farmera. Tego ranka była w kościele we wsi Ancombe i przygotowywała bukiety kwiatów przed nabożeństwem.

- Czy ktoś mógł zatruć wcześniej jedną z butelek, wiedząc, że ta kobieta w końcu po nią sięgnie?

- Też o tym pomyśleliśmy. Wino zostało wyprodukowane przez panią Adę White. Gloria zwinęła je tydzień temu z kościelnej imprezy charytatywnej. Kiedy ją o to pytano, zarzekała się, że go nie widziała.

- Czyli na tym nieskazitelnym pomniku dobroczynności jest jednak pewna rysa - zauważyła Agatha. - Jeżeli ta kobieta ukradła wino, może przywłaszczyła sobie też inne rzeczy.

Bill uśmiechnął się.

- Chciałabyś poprowadzić tę sprawę?

- Byłoby to na pewno dużo ciekawsze niż te wszystkie bzdury, z którymi mam do czynienia - zgodziła się Agatha. - Szkoda tylko, że nikt nie zapłaci mi za to śledztwo.

- Głowa do góry. Syn i córka denatki są bogaci. Może zwrócą się do ciebie o pomoc.

Minął tydzień i Agatha zdążyła już zapomnieć o całej sprawie, gdy niespodziewanie odwiedził ją w biurze Jerry Tarrant, szef gminnej rady we wsi Piddlebury. Był to nadzwyczaj schludny mężczyzna, ubrany w niebieską koszulę z jedwabnym krawatem, wyprasowane w kant dżinsy i lśniące białe tenisówki. Sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał zaprezentować się w nieco luźniejszy sposób, ale mu nie wyszło. Rzadkie brązowe włosy zaczesał na bok, tak aby przykryć łysy czubek głowy. Poza tym wszystko miał małe: brązowe oczy, nos i usta.

Przedstawił się i usiadł naprzeciwko Agathy. Poprawił zagniecenia na dżinsach, żeby układały się poziomo.

Agatha natychmiast pokraśniała i zamknęła z trzaskiem teczkę z aktami zaginionych zwierząt.

- W czym mogę panu pomóc? - spytała. - Chodzi o to niedawne morderstwo w waszej wiosce?

- Dokładnie tak. - Mężczyzna miał wysoki i piskliwy głos. - Normalnie zostawiamy takie rzeczy policji, ale tym razem zależy nam na szybkim rozwiązaniu sprawy. Do tej pory byliśmy szczęśliwą społecznością. Teraz każdy podejrzewa każdego.

- Jakim człowiekiem była Gloria French? - zapytała Agatha. - Jeśli trzeba, może pan mówić źle o zmarłej.

- Rok temu kupiła dom w naszej wiosce i z początku wydawała się być idealną sąsiadką. Czytała starszym mieszkańcom, robiła dla nich zakupy, zbierała pieniądze na remont kościoła. Potem jednak dał o sobie znać jej bardzo brzydki nawyk: zaczęła pożyczać rzeczy i nie chciała ich oddać. Nie było to nic szczególnie wartościowego - kieliszki na imprezę, którą organizowała, nożyczki, dzbanek do herbaty. Ostatniego dnia próbowała wyłudzić od jednego z mieszkańców butelkę sherry.

- Kto za to śledztwo zapłaci? - zapytała wprost Agatha. - Moje stawki są dość wysokie.

- Sam pokryję wszystkie koszty - odpowiedział Jerry. - Chcę, żeby życie w mojej spokojnej wiosce wróciło do normy. Jeżeli ustali pani tożsamość mordercy, wypłacę hojną premię. Nie jestem biednym człowiekiem.

Agatha poprosiła panią Freedman o sporządzenie umowy. Kiedy przedyskutowali już wysokość honorarium i wszystkie wydatki związane ze śledztwem, Agatha spytała:

- Czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł popełnić tę zbrodnię?

- W naszej wiosce nie ma obcych. Gloria była wyjątkiem, a drugą taką osobą jest Peter Suncliff, emerytowany inżynier. Nikt inny nie przychodzi mi do głowy.

- Ale powiedział pan, że każdy kogoś oskarża. Może jakieś nazwisko przewija się w takich rozmowach najczęściej.

- Niektórzy sugerują, choć to śmieszne, że morderczynią może być Jenny Soper, która groziła Glorii śmiercią. Ale Jenny jest słodka i nie potrafiłaby skrzywdzić muchy.

- Nigdy nie byłam w Piddlebury - przyznała Agatha. - Jak tam jest?

- To bardzo mała wioska. Właściwie to raczej osada. Z jedną główną ulicą, na końcu której stoi kościół, a na początku pub.

W tym momencie do pokoju weszła Toni Gilmour. Ze staroświecką uprzejmością Jerry zerwał się na równe nogi z fotela. Agatha przedstawiła go i wyjaśniła, że panna Gilmour będzie jej pomagać w tym śledztwie.

Toni była młodą, ładną blondynką o dużych niebieskich oczach oraz idealnej figurze. Jerry łypnął na nią okiem. Mężczyźni zawsze się na nią gapią - przyznała w myślach Agatha z nutką zazdrości. Pewnie nie dożyję czasów, w których przestanie im się podobać. Po takiej refleksji od razu zachciało jej się palić, ale stłumiła w sobie tę słabość. Po raz kolejny desperacko próbowała rzucić papierosy.

Jerry otworzył aktówkę i wyjął z niej plik zdjęć.

- Zostały zrobione na ostatnim kiermaszu parafialnym - wyjaśnił. - Z tyłu napisałem nazwiska osób widocznych na zdjęciach. Sporządziłem także listę większości mieszkańców z krótkim opisem każdej osoby.

Wreszcie znalazłam pokrewną duszę - pomyślała z sarkazmem Agatha.

- Kiedy zamierza pani zacząć? - spytał Jerry.

- Och, myślę, że jeszcze dzisiaj - powiedziała Raisin, planując już, że odda tę teczkę z zaginionymi zwierzakami Simonowi Blackowi.

Jerry podpisał umowę i wyszedł. Pięć minut później do biura wszedł Patrick Mulligan. Agatha pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że Patrick nie był w stanie zatuszować swojego policyjnego rodowodu - począwszy od smętnej twarzy, przez szary garnitur, a skończywszy na wypolerowanych na wysoki połysk czarnych butach.

Agatha przekazała mu, czego się do tej pory dowiedziała, i poprosiła, by wykorzystał swoje dawne policyjne kontakty, by poznać więcej szczegółów. A potem spytała:

- Wiesz już, co ją zabiło?

- Rabarbar.

- Rabarbar?! Nie dalej jak tydzień temu jadłam ciasto z rabarbarem i nic mi nie jest.

- Liście rabarbaru są wysoce toksyczne, szczególnie kiedy ugotuje się je z dodatkiem sody. Wygląda na to, że Gloria miała słabe serce, inaczej mogłaby przeżyć. Rozmawiałem o tym ze starym kumplem z komendy głównej. Powiedział mi, że drzwi do kuchni na tyłach domu były otwarte, ponieważ ktoś wszedł i zabrał butelkę oraz kieliszek. Na schodach do piwnicy było trochę śladów - część z nich należała do Glorii, ale były też inne, większe i świeższe. Zagadką dla policji pozostaje fakt, iż morderca musiał włożyć zatrutą butelkę razem z innymi do skrzynki, po czym usiadł i czekał. Jakby dobrze wiedział, że pani French napije się właśnie z tej flaszki, by później zabrać wszystkie dowody. Pastor powiedział, że Gloria często go częstowała najtańszymi drinkami, ale ostatnio zaproponowała mu wino z dzikiego bzu. Wygląda to tak, że morderca nie dbał o to, czy przy okazji ktoś jeszcze, prócz Glorii, nie zginie.

- Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej - rzuciła Agatha, szybko robiąc notatki. - Toni i ja wpadniemy tam i trochę powęszymy.

Kiedy kobiety wysiadły z samochodu na głównej ulicy Piddlebury, panna Gilmour odniosła wrażenie, że ma przed sobą obraz z widokówki. Kilka krytych strzechą domów stało po obu stronach ulicy, pomiędzy nimi były domki z dachami z dachówki - zapewne z okresu georgiańskiego, w odróżnieniu od tych pierwszych, pochodzących z czasów Tudorów. Wieża kościoła na końcu wioski przypominała wielki zegar słoneczny. Rzucała cień na ulicę, gdy słońce się za nią chowało.

Nietrudno było znaleźć dom Glorii, otoczony żółtą taśmą policyjną i z białym namiotem koronera rozstawionym przy samym wejściu.

- Od czego zaczniemy? - spytała Toni.

- Od pubu - odparła Agatha. - Jestem głodna.

Pub nazywał się Zielony Człowiek i mieścił się w kwadratowym budynku z pokrytego patyną czasu złotego kamienia z Cotswolds. Większą część jego fasady porastała stara wistaria. Wyrzeźbiona na frontowej ścianie twarz Zielonego Człowieka, z pnączami wyrastającymi z ust, sprawiała dość upiorne wrażenie.

Agatha i Toni weszły do chłodnego, mrocznego baru.

- Wprawdzie ta wioska nie widnieje na żadnej mapie turystycznej, ale mam nadzieję, że mają tu coś do jedzenia - szepnęła Agatha, podchodząc do baru. - Można u was zjeść lunch?

Wysoki szpakowaty mężczyzna za barem wyciągnął dłoń na powitanie.

- Panie jesteście pewnie detektywami, o których opowiadał pan Tarrant.

- Tak, to my - odparła Agatha. - A pan...?

- Moses Green, właściciel tego przybytku.

- Umieramy z głodu. Co może nam pan zaproponować? Mężczyzna podał im kartę. Agatha zajrzała do środka ze ściśniętym sercem. Lasagne z frytkami, jajko sadzone z frytkami, kiełbasa z frytkami, szynka z frytkami, chleb z serem i marynowanymi warzywami oraz zupa pomidorowa. Pani detektyw zmarkotniała.

- Nie macie nic normalnego?

- Skoro tak pani stawia sprawę, to może skosztujecie pieczonej jagnięciny mojej żony?

- Doskonale!

Kobiety zamówiły po piwie, po czym poszły do stolika w rogu.

- Jesteśmy tu jedynymi klientami - szepnęła Toni. Gdy Moses pojawił się z ich jedzeniem, Agatha spytała:

- Zawsze tak tu cicho?

- Och, mamy więcej klientów, ale wszyscy są z tyłu, w ogródku. To ulubione miejsce palaczy.

Agatha natychmiast chciała do nich dołączyć, ale zdała sobie sprawę, jak wiele wysiłku kosztowało ją rzucenie palenia. Wybrała więc rozwiązanie kompromisowe - powiedziała barmanowi, że po obiedzie wypiją kawę w ogrodzie. W końcu jest tu po to, by przesłuchać miejscowych mieszkańców - przypomniała sobie. Jagnięcina była wyśmienita. Gdy skończyły jeść, przeszły kamiennym korytarzem do ogrodu na tyłach gospody. Szum rozmów ucichł w jednej chwili i wszyscy goście zwrócili wzrok w ich stronę.

- Nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym detektywem - obwieściła na głos Agatha. Właściwym sobie głośnym i władczym tonem - pomyślała zaniepokojona Toni. - Mam tu za zadanie odnaleźć mordercę Glorii French. Czy ktoś z państwa może mi pomóc?

W tym momencie Toni wolałaby, aby tę sprawę poprowadził ktoś w jej wieku, na przykład Simon Black. Przebywanie w towarzystwie Agathy przypominało bycie holowanym przez okręt wojenny.

Wszyscy pochylili głowy nad talerzami i wkrótce rozległ się na nowo szum rozmów. Agatha obserwowała sytuację z rękami na biodrach i wyrazem frustracji na twarzy.

- Usiądźmy i napijmy się kawy, a potem zacznę ich przepytywać, stolik po stoliku - zaproponowała Toni.

- Myślę, że ich wystraszyłaś.

- Ja nie straszę ludzi - odparła z rozdrażnieniem Agatha. - Ludzie się przy mnie otwierają.

- Ale nie tacy jak ci. - Toni nie dawała za wygraną.

- Usiądź, wypij kawę, zapal papierosa i zostaw to mnie.

- Zapomniałaś chyba, kto tu dowodzi - zezłościła się jej przełożona.

- Ani przez chwilę.

- W takim razie, proszę bardzo. Rób, jak uważasz.

- Agatha się naburmuszyła.

Kiedy Toni podeszła do pierwszego stolika, jej szefowa otworzyła kopertę ze zdjęciami. Panna Gilmour rozmawiała teraz z Peterem Suncliffem i Jenny Soper. Raisin miała nadzieję, że bardzo szybko spławią jej młodą pracownicę. Tymczasem - ku swojej irytacji - ujrzała, jak Peter podsuwa Toni krzesło i wkrótce pogrążyli się w dyskusji.

Agatha zapaliła papierosa - pierwszego tego dnia - i poczuła, że kręci jej się w głowie. Zaklęła pod nosem i zgasiła go, przestraszona wizją chodzenia po wsi z przenośną maską tlenową przy twarzy.

Na szczęście zobaczyła, że Toni przyzywa ją gestem dłoni. Podniosła się z miejsca i podeszła do stolika.

Panna Gilmour dokonała prezentacji.

- Rozmawialiśmy o Glorii. Państwo nie mogą nam zbyt wiele pomóc - powiedziała.

- A na pewno pomogłabym paniom, gdybym tylko umiała - odezwała się Jenny. - Ludzie słyszeli, jak mówiłam, że chciałabym, aby ktoś ją zabił. Oczywiście nie mówiłam tego serio, chociaż do szału doprowadzało mnie to, że ta kobieta pożycza od wszystkich co się da, nie mając zamiaru tego oddać ani zwrócić pieniędzy. Nie będzie wam łatwo namówić innych do rozmowy. Policja wszystkich już przepytała. Efekt był taki, że w wiosce zawrzało. Teraz ludzie wytykają się nawzajem palcami.

- Tak to już jest z policją - odparła Agatha. - Wywołują w ludziach poczucie winy. Ale proszę się nie martwić. Odnajdę zabójcę, choćby to była ostatnia rzecz, jaką mam zrobić w życiu.

Agatha nie miała pojęcia, jak bliskie prawdy miały okazać się te słowa.


Rozdział II

Po wyjściu z pubu Agatha zaproponowała:

- Spróbujmy porozmawiać z pastorem. Jerry Tarrant powiedział, że Gloria robiła dużo dla parafian.

Kościół pod wezwaniem świętego Edmunda był mały, miał za to wysoką wieżę, strzelającą w letnie niebo. Tuż obok, w ładnym georgiańskim budynku, znajdowała się plebania.

Agatha zadzwoniła do drzwi. Otworzyła im zadzierżysta kobieta z mocno czerwoną twarzą, na którą opadały kosmyki siwych włosów.

- Pani Enderbury? - spytała Agatha.

- Jest w środku - odpowiedziała kobieta. - Ja tu tylko pomagam. Goście! - wrzasnęła w głąb ciemnego holu za jej plecami.

Z pokoju na końcu korytarza wychynęła wysoka, szczupła kobieta i podeszła do nich.

- Dziękuję, pani Pound - powiedziała. Sprzątaczka zniknęła gdzieś we wnętrzu plebanii.

Zona pastora spojrzała na Agathę pytającym wzrokiem. Raisin przedstawiła siebie i Toni.

- Proszę wejść. - Clarice zaprosiła je do środka.

- Dziś mamy taki gorący dzień. Jerry powiedział mi, że zatrudnił panią do tej sprawy. - To mówiąc, podniosła głos. - Kochanie! Przyszła pani detektyw.

Drzwi w holu otworzyły się i pojawił się w nich pastor, równie wysoki i szczupły jak jego żona, z oczami o grubych powiekach oraz długim nosem.

- Kończę właśnie kazanie - powiedział, gdy wszyscy zostali sobie przedstawieni. - Clarice, zabierz panie do ogrodu i nalej im lemoniady. Wkrótce do was dołączę.

- Dobry pomysł - zgodziła się jego żona.

Zaprowadziła kobiety wyłożonym kamieniami korytarzem do skąpanego w słońcu ogrodu pełnego kwiatów. Na niewielkim tarasie stał stół ocieniony parasolem.

- Proszę spocząć - powiedziała. - Napijecie się panie lemoniady?

- Nie, dziękujemy - odparła Agatha. - Właśnie zjadłyśmy lunch w pubie. - To mówiąc, usiadła razem z Toni przy stole.

Żona pastora zdjęła kapelusz chroniący ją przed słońcem, odkrywając przed nimi gęste rude włosy związane w supeł. Miała wielkie zielone oczy, pociągłą twarz i małe usta. Była ubrana w sukienkę z drukowanej tkaniny, a na nogi włożyła sandały.

- Co może nam pani powiedzieć o Glorii French? - zagadnęła ją Agatha.

- Zrobiła bardzo wiele dla kościoła - powiedziała Clarice. - Guy był jej za to wdzięczny.

- Ale co pani tak naprawdę myśli o niej jako o człowieku?

Clarice zawahała się. A potem, ku zaskoczeniu obu kobiet, sięgnęła za biustonosz i wydobyła stamtąd pomiętą paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Zapaliła papierosa i obserwowała, jak dym unosi się w powietrze nad ogrodem.

- Naprawdę musimy to wiedzieć - dodała cicho Toni. - W jej charakterze musiało być coś, co sprawiło, że ktoś postanowił ją zamordować.

- No cóż, w takim razie... Gloria była krową - zdobyła się na odwagę Clarice. - Wredną, zastraszającą wszystkich dookoła babą. Guy uważał, że musi być dobrą chrześcijanką, skoro robi tyle dla naszego kościoła. Chodziło głównie o zbieranie funduszy, ale w tym wszystkim była manipulacja i wyrachowanie. Ta kobieta miała nawet czelność flirtować z moim mężem w mojej obecności. Na samą myśl o niej mam gęsią skórkę. Ludzie mówią, że pożyczała od nich rzeczy, których potem nie oddawała. Ja uważam, że także kradła. Miałam w salonie piękną misę Crown Derby, która stała w walijskim kredensie. Któregoś dnia po prostu zniknęła. Gdy potem odwiedziłam Glorię, znalazłam w jej domu identyczną. Naturalnie wszystkiemu zaprzeczyła, ale ja nie dałam za wygraną. Wtedy uderzyła w płacz. Guy stwierdził, że musiałam się pomylić. Okropnie się pokłóciliśmy. Naprawdę nienawidziłam tej kobiety. Domyślam się jednak, że musicie odnaleźć mordercę.

- Otrucie kogoś to ohydna, popełniona z zimną krwią zbrodnia - powiedziała Agatha. Nie mogąc już znieść zapachu dymu unoszącego się z papierosa żony pastora, sama też zapaliła. - Gdyby ktoś po prostu rozbił jej głowę, nie byłoby to takie okropne.

Nagle dał się słyszeć odgłos czyichś kroków.

- Trzymaj! - zawołała Clarice i wręczyła swój papieros Toni, a sama wsadziła zapalniczkę z powrotem za stanik. Pastor dołączył do ich stolika.

- Mój Boże - powiedział, spoglądając na pannę Gilmour. - Myślałem, że młodzi wiedzą już wszystko na temat szkodliwości palenia.

- Nieistotne - rzuciła pospiesznie Agatha. - Próbuję dowiedzieć się jak najwięcej o zmarłej Glorii French. Wie pan, sam charakter zamordowanej osoby może dać mi jakąś wskazówkę co do tożsamości jej oprawcy.

- Ta kobieta była święta - powiedział z przekonaniem pastor, rzucając w stronę żony krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. - Niezmordowana, jeśli chodzi o zbieranie funduszy dla kościoła. W swojej pracy była niestrudzona.

- Właśnie to mówiłam, skarbie - wtrąciła się Clarice.

- Słyszałam, że Gloria miała w zwyczaju pożyczać od ludzi różne rzeczy i ich nie oddawać.

- Jestem przekonany, że usłyszy pani także o jej kłopotach z pamięcią.

Agatha zdała sobie sprawę, że pastor nie zamierza wypowiadać się źle o zmarłej. Przerażona Toni gapiła się na tlący się popiół na końcu papierosa, nie chcąc pójść za przykładem Agathy, która strzepywała swojego papierosa na rosnące obok krzaki.

- Podam pani popielniczkę - zaofiarowała się Clarice, wyciągając ją spod jednej z doniczek.

Toni zgasiła papierosa, a Agatha spytała o drogę na farmę pani Ady White, po czym zapisała sobie wskazówki.

Agatha nie lubiła wizyt na farmach. Wszystkie wydawały jej się przeklęte i skazane na pełne błota podwórka oraz ujadające, zdziczałe psy. Ale farma White'ów była zadbana i czysta - budynek z kamienia z Cotswolds wygrzewał się w słońcu.

Ada White wyszła im na powitanie. Była niską, dobrze zbudowaną kobietą o rumianych policzkach i grubych siwych włosach.

- Miałam nadzieję, że pani zadzwoni - powiedziała. - Jerry Tarrant uprzedził mnie, że zajmie się pani tą sprawą. To okropna zbrodnia. Wiem, że nieżyczliwi mi ludzie szepczą po kątach, że Glorię zabiło moje wino. - Brązowe oczy kobiety wypełniły się łzami. - Mój napój z bzu nikogo jeszcze nie zabił. Proszę za mną do kuchni.

Kuchnia pani White była wręcz modelowa, z pękami ziół suszących się u powały i słońcem ślizgającym się po wielkich miedzianych patelniach zawieszonych na ścianach. Centralny punkt pomieszczenia stanowił solidny, drewniany, kwadratowy stół z krzesłami w stylu windsorskim. W ekspresie bulgotała kawa, której zapach unosił się w powietrzu, mieszając z aromatem świeżych wypieków i ziół.

- Przy tej pogodzie muszę korzystać z kuchenki na gaz - wyjaśniła Ada. - Na piec jest zbyt gorąco. Napijecie się panie kawy?

- Poproszę - powiedziała Agatha.

Ada zaczęła krzątać się po kuchni, ustawiając na stole kubki do kawy, cukier, mleko i talerz ze świeżo upieczonymi babeczkami, dużą kostką masła oraz słoik z dżemem truskawkowym.

- Skosztujcie panie moich wypieków.

Toni wzięła jedno ciastko i posmarowała je grubo masłem. Na sam widok Agatha poczuła, jak poszerza się jej talia, ale przekonała samą siebie, że jedna babeczka przecież jej nie zaszkodzi. Zawsze była pod wrażeniem kobiet, które podawały mleko w dzbanku i wszystko inne w odpowiednich naczyniach. Ona zawsze stawiała na stół mleko w butelce, a inne produkty w ich fabrycznych opakowaniach.

- Jak pani myśli? - zagadnęła Adę. - Kto mógłby chcieć zabić Glorię?

- Wydaje mi się, że wszyscy we wsi mieli coś do niej - przyznała Ada. - Ale nie przychodzi mi do głowy nikt, kto mógłby pozbawić ją życia. Nie mamy tu też wielu przyjezdnych ani turystów, jak w innych wioskach w tej okolicy.

- A czy ktoś z mieszkańców ma problemy psychiczne? - spytała Agatha.

- Nikt. Kiedyś tutejsza społeczność była bardzo zamknięta, ale dzisiaj wszyscy mają samochody i młodzi ludzie jeżdżą do klubów w Birmingham, żeby się zabawić. Tutaj nie ma nic do roboty, a przez zakaz palenia w miejscach publicznych pub prawie upadł. Wszyscy musieli zacząć go odwiedzać, żeby ocalić to miejsce.

- Zakaz palenia przyczynił się do śmierci tysięcy pubów - zgodziła się gorzko Agatha - ale ludzie kierujący się polityczną poprawnością nawet nie wspomną, że to jest właśnie powód. Dlaczego nie pozwolono, aby właściciele pubów i restauracji wywiesili na drzwiach znak, że lokal jest dla palaczy lub osób niepalących, tak jak to miało miejsce w Barcelonie? Teraz nawet sklepy mają obowiązek zakrywania półek z papierosami. Dlaczego z tytoniem, a nie z alkoholem? Po co? Niech młodzi ludzie niszczą sobie wątroby. Czy pani wie, że teraz już dwudziestolatki mają problemy z wątrobą? Czy zdaje pani sobie sprawę...?

- Agatho... - przerwała jej Toni. - Wróćmy może do morderstwa, dobrze?

- Przepraszam - wymamrotała pod nosem Agatha.

- Jakie składniki dodaje się do wina z bzu?

- Tylko owoce dzikiego bzu, cukier, drożdże, wodę i tabletkę Campden - powiedziała Ada.

- Co to takiego - ta tabletka Campden?

- Dwusiarczan potasu.

- Kto mógł wiedzieć, że liście rabarbaru w połączeniu z sodą okażą się śmiertelną trucizną? - spytała Toni.

- Czy to właśnie ją zabiło? To straszne. Wiem, że liście rabarbaru są trujące, ale nie miałam pojęcia o sodzie. Większość ludzi tutaj ma podobną wiedzę.

- Czy ktoś był szczególnie blisko związany z Glorią?

- ciągnęła dalej Toni. - Miała jakichś przyjaciół?

- Spędzała dużo czasu na plebanii. Może zaprzyjaźniła się z żoną pastora?

Marne szanse - pomyślała Agatha.

- Jest jeszcze starsza pani Tripp. Gloria często u niej przesiadywała i czytała jej na głos.

- Gdzie mieszka ta pani Tripp? - zapytała Agatha.

- W drugim domu na prawo od pubu. Nazywamy go Wonky Wong z powodu sfatygowanego kamiennego Chińczyka na progu.

- Zawsze tam mieszkała?

- Odkąd ktokolwiek sięga pamięcią. Ma pewnie koło dziewięćdziesięciu lat.

- Jest wdową?

- Cóż, tu jest pewien problem. Pani Tripp pracowała kiedyś jako kucharka u lady Craton, zaraz za Broadwayem. Myślę, że wtedy to był tytuł honorowy. Ale lady Craton od dawna nie żyje, a jej posiadłość zajęło towarzystwo ubezpieczeniowe.

- Ale skoro pani Tripp pracowała jako służąca, nie mogła być w wiosce przez dłuższy czas - zauważyła Toni.

- Dom należał wcześniej do jej rodziców i odziedziczyła go po ich śmierci, wiele lat temu. Na czas swojej służby wyprowadziła się, by wrócić po przejściu na emeryturę. Na pewno wiedziała wiele o wszystkich mieszkańcach wioski.

- Porozmawiamy z nią - powiedziała Agatha.

- Chcecie panie butelkę mojego wina?

- Bardzo chętnie - zareagowała szybko Toni, bojąc się, co może powiedzieć jej pozbawiona taktu szefowa.

W drodze powrotnej do wioski Agatha odezwała się do Toni:

- Zjadłaś trzy babeczki. Nigdy nie przejmujesz się figurą?

- Nie - odparła radośnie Toni. - Bo nigdy nie przybieram na wadze.

Agatha zjadła dwie babeczki i czuła, jak zagnieździły się gdzieś w okolicach jej talii.

Zapukały do drzwi krytej strzechą chaty pani Tripp. Dach był w dobrym stanie. Ciekawe, czy lady Craton zostawiła jej jakieś pieniądze - pomyślała Agatha, wiedząc ze swojego gorzkiego doświadczenia, ile kosztuje wynajęcie dobrego fachowca od tego typu budynków.

Po dłuższej chwili pani Tripp otworzyła drzwi. Wspierała się oburącz na dwóch kulach. Przez siwe kosmyki włosów prześwitywała jej różowa łysina. Miała ogorzałą twarz poprzecinaną siecią zmarszczek, ale z jej oczu biła inteligencja.

- A więc to wy jesteście tymi detektywami - powiedziała na powitanie. - Wyglądacie trochę zdzirowato jak na śledczych, nie uważacie? Proszę, wejdźcie. Nikt już dzisiaj nie wygląda jak dama.

Agatha i Toni poszły za nią w głąb domu, do salonu. Znajdowały się w nim cztery głębokie fotele obite jasnym perkalem. W otwartych oknach z szybkami oprawionymi w ołowiane ramki powiewały żółte zasłony w chryzantemki. Kominek zdobiło kilka gustownych chińskich ornamentów. Pod oknem stał mały stolik, a na nim oprawione w srebrne ramki fotografie, przedstawiające dawne życie pani Tripp jako kucharki.

Staruszka usadowiła się w fotelu, Agatha i Toni usiadły naprzeciwko niej.

- Potrzebujemy pani pomocy - zaczęła Agatha. - Czy ma pani jakieś podejrzenia, kto mógł zamordować Glorię?

- Wiem, kto ją zabił.

- Proszę mi powiedzieć. - Agatha poruszyła się niespokojnie w fotelu.

- Nie mam nikogo, kto mógłby mi poczytać. Gdybyście poczytały mi trochę, odświeżyłoby mi to pamięć.

- Dobrze, dobrze - zniecierpliwiła się Agatha. - Ale najpierw proszę mi powiedzieć.

- Nie. Najpierw czytanie, potem wyznanie.

- Niech będzie.

Pani Tripp wyjęła książkę spod oparcia fotela. Nosiła on tytuł „Hrabia i diabeł", a na okładce widniała kobieta w tradycyjnej sukni z okresu regencji, stojąca przed płonącym zamkiem.

- Proszę zacząć od strony sto drugiej - powiedziała pani Tripp.

Agatha niechętnie podała książkę Toni, która zaczęła czytać:

- Fredericka zamknęła oczy i poczuła na policzku gorący oddech hrabiego. „Dobry Boże" - powiedział. „Rozpalasz mnie". Fredericka zbladła jak śmierć. „Rozwiąż mnie!". Ale hrabia tylko wyszczerzył zęby w sardonicznym uśmiechu. „Wygrałem cię podczas gry w faro. Jesteś moja, moja, moja!".

Ich uszu dobiegło chrapanie.

- Ona zasnęła - zauważyła Toni.

- Pani Tripp! - zawołała Agatha.

- Słucham! - Starsza pani obudziła się i rozejrzała lekko nieprzytomnym wzrokiem.

- Miała nam pani powiedzieć, kto zamordował Glorię.

- Przecież nic mi nie przeczytałyście.

- Ależ czytałyśmy - zarzekła się Agatha. - Toni czytała pani przez godzinę.

- Mogłabym przysiąc, że przyszłyście zaledwie kilka minut temu. - Pani Tripp zamrugała oczami. - A kim wy tak w ogóle jesteście?

- Prywatnymi detektywami - odparła łagodnie Toni.

- A pani naprawdę musi nam powiedzieć, kto zamordował Glorię French.

- Żona pastora.

- Jest pani pewna? - warknęła Agatha.

- Widziałam na własne oczy, jak zachodziła z tyłu domu Glorii w ten poranek, kiedy została zamordowana.

- Powieki starszej pani zaczęły znów opadać i po chwili już spała.

- Chodź, Toni - powiedziała Agatha. - Wracamy na plebanię.

Zadzwoniły do drzwi, ale nikt im nie otworzył.

- Może jest jeszcze w ogrodzie - zasugerowała Toni.

Obeszły więc plebanię, aż dotarły do miejsca, w którym znajdowała się wysoka, otwarta brama. Ujrzały Clarice, która siedziała w słońcu z papierosem w jednej ręce i - co wydawało się podejrzane - z butelką wina z dzikiego bzu w drugiej.

- Ja tylko odpoczywam - powiedziała na ich widok, jak gdyby chciała się usprawiedliwić. - Uprawianie ogródka to dość wyczerpujące zajęcie.

- Czy to wino z dzikiego bzu? - zapytała Agatha.

- Tak, w rzeczy samej. Czy zostało zrobione przez Adę? Owszem.

- Podobno tego dnia, w którym została zamordowana Gloria, widziano panią w pobliżu jej domu.

- Proszę, usiądźcie. Rzeczywiście, byłam tam.

- Powiedziała to pani policji?

- Nie. Wiem, że to podłe. Zapamiętałam, że Gloria nigdy nie zamyka drzwi kuchennych do domu - robi to tylko na noc. Nagle przeszył mnie impuls, który kazał mi tam pójść i odebrać moją wazę Crown Derby. Ale kiedy otworzyłam drzwi kuchenne, usłyszałam jakieś odgłosy. Byłam pewna, że Gloria uprawia z kimś seks, więc wycofałam się. O Boże, ta biedna kobieta miała pewnie drgawki przedśmiertne, a ja mogłam ją uratować. Proszę, nie mówcie tego Guyowi. Kiedy jest się żoną pastora, trzeba zachowywać pewne pozory.

- Z kim, pani zdaniem, Gloria mogła uprawiać seks? - zapytała Agatha.

- Z Henrym Bruce'em. To taki wioskowy specjalista od różnych dziwnych zadań. Opiekuje się ogrodami i naprawia zepsute przedmioty. Jego reputacja jest daleka od nieposzlakowanej, a Gloria była modliszką pożerającą mężczyzn. Tylko nie mówcie o tym nikomu - proszę!

Agatha zawahała się. Wiedziała od swojej przyjaciółki, pani Bloxby, że życie żony pastora nie jest usłane różami. Taka kobieta musiała wykonywać wiele prac na plebanii i nie wolno jej było się uskarżać; zamiast tego musiała cały czas utrzymywać pozory.

- Będę milczeć jak grób - obiecała Agatha. - Ale sprawa może wyjść na jaw, jeśli zaangażuje się w nią policyjny zespół analizujący miejsca przestępstwa.

- Niby jak? Nie mają przecież odcisków moich palców ani próbek mojego DNA.

- Zauważyła pani wtedy, by ktoś jeszcze kręcił się w pobliżu domu Glorii? - dopytała Toni.

- Nie.

- Pani odciski będą na klamce przy drzwiach. To malutka wioska. Policjanci mogą zażądać od wszystkich złożenia odcisków palców.

Clarice złapała się za głowę.

- To okropne! Nie, to niemożliwe! - Po chwili opuściła ręce i popatrzyła na Toni. - Miałam wtedy rękawiczki.

- W tym upale?! - zdziwiła się Agatha.

Clarice wyciągnęła przed siebie dłonie, które były czerwone, spuchnięte i spracowane.

- Próbuję coś zrobić z moimi dłońmi. Posmarowałam je wtedy kremem, po czym włożyłam dla ochrony cienkie rękawiczki z białej bawełny.

- Zrobimy, co w naszej mocy, aby informacje o pani wizycie nie opuściły murów tej plebanii - zapewniła ją Agatha. - Lepiej chodźmy i zobaczmy, co do powiedzenia ma w tej sprawie Henry Bruce. Gdzie on mieszka?

- Ma niewielkie gospodarstwo rolne, zaraz po lewej, gdy wyjdziecie z wioski. Nie sposób go przegapić. Przed jego domem stoi zepsuty traktor.

Po opuszczeniu plebanii Agatha wyjęła telefon i zadzwoniła do Patricka.

- Jakieś nowe wieści?

- Policjanci znaleźli kilka śladów stóp na rabatce z kwiatkami w pobliżu tylnych drzwi - powiedział Patrick.

- Czy te odciski należą do kobiety?

- Nie, chyba że nosi rozmiar czterdzieści trzy. Funkcjonariusze są już na miejscu. Sprawdzą buty każdego mieszkańca tej wsi. Takie same ślady znaleziono również na schodach do piwnicy.

Agatha rozłączyła się i przekazała koleżance najświeższe wiadomości.

- Wygląda na to, że możemy wykluczyć Clarice z grona podejrzanych - stwierdziła Toni. - Na pewno nie ma tak dużych stóp.

- Agatha!

Detektyw obróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Billa Wonga.

- Widzę, że dostałaś tę robotę - powiedział. - Kto cię wynajął?

- Jerry Tarrant, przewodniczący rady gminy - odpowiedziała Agatha.

- Nasi ludzie są tu wszędzie. Na twoim miejscu rozważyłbym odpuszczenie tej sprawy. Śledztwem kieruje komisarz Wilkes, który na pewno nie chce, żebyś weszła mu w paradę.

- Jesteśmy tu zgodnie z prawem - powiedziała. - Ale na wszelki wypadek wskoczymy w krzaki, kiedy go zobaczymy.

Agatha i Toni przeszły przez wioskę. Policjanci rzeczywiście znosili torby z męskimi butami i wrzucali je do bagażników radiowozów.

- Jeżeli są też w domu Bruce'a, zaczekamy, aż sobie pójdą - powiedziała Agatha. - Boże, jak gorąco.

Zazdrościła Toni, która opalała się na piękny złocisty kolor, podczas gdy ona miała czerwoną od słońca twarz.

Udało im się zlokalizować chatę z traktorem stojącym na małym podwórku. Ich uszu dobiegło leniwe gdakanie kur. Ciekawe, jak by to było - mieszkać w takiej małej wsi - pomyślała Toni. Gdyby zapomnieć na moment o morderstwie i tych wszystkich policjantach kręcących się w pobliżu i wyobrazić sobie to miejsce w normalny dzień - bez hałasu i zgiełku miasta, skąpane w słońcu i z usypiającym gdakaniem kur - taka wioska mogłaby mieć przyciągający magnetyzm.

Czar prysł jednak w tej samej chwili, kiedy Agatha krzyknęła:

- Halo! Jest ktoś w domu?

Agatha wyobraziła sobie jakiegoś lokalnego uwodziciela - kogoś pokroju kochanka z powieści o lady Chatterley. Tymczasem mężczyzna, który pojawił się w drzwiach, był niskiego wzrostu, drobny, z bujną czupryną czarnych włosów, brązowymi oczami i opaloną twarzą. Miał na sobie dżinsy i koszulę z tego samego materiału.

- Pan Bruce? - spytała Agatha.

- Tak, to ja. A panie jesteście prywatnymi detektywami, prawda? - Mężczyzna zmierzył Toni wzrokiem, od blond włosów do długich, opalonych nóg, prześwitujących przez krótką lnianą spódniczkę. Uśmiechnął się. - Może mnie pani przesłuchać, kiedy tylko pani zechce. Jak się pani nazywa?

- Agatha Raisin - odparła rozdrażniona Agatha.

- W takim razie, kim jest ta ślicznotka?

- To moja asystentka, Toni Gilmour. Możemy porozmawiać?

- Zapraszam do środka.

Weszły za nim do chłodnej kuchni wyłożonej kamieniem.

- Proszę spocząć - powiedział Bruce.

Kobiety usiadły na plastikowych krzesłach przy plastikowym stole. Toni się rozejrzała. Sprzęty kuchenne były tak stare, że aż przedpotopowe. Zastanawiała się, czy mężczyzna zbiera od ludzi zepsute lodówki i kuchenki, by je naprawiać. Kuchenka została pomalowana zieloną, łuszczącą się emalią i wyglądała, jakby pochodziła z lat czterdziestych. Stała tu również pralka z wyżymaczką.

- Napijecie się czegoś, drogie panie? - zaproponował gospodarz, otwierając archaiczną lodówkę. W środku stały chyba tylko puszki z piwem.

- Nie, dzięki - odpowiedziała Agatha. Mężczyzna otworzył sobie piwo, usiadł przy stole i uśmiechnął się leniwie do Toni.

- Walcie śmiało.

- Czy miał pan romans z Glorią French? - zapytała Agatha.

- Ona żyła taką nadzieją - odpowiedział Henry. - Ale dlaczego miałbym interesować się taką starą babą, kiedy wokół roi się od pięknych, młodych dziewczyn?

- Szczerze mówiąc, nie widziałam tu ani jednej młodej kobiety pasującej do pańskiego opisu - zauważyła zgryźliwie Agatha.

- Czasami jeżdżę do Birmingham, żeby zabawić się w klubach.

Agatha podejrzewała, że jej rozmówca jest już dobrze po czterdziestce.

- Nie jest pan już zbyt dojrzałym mężczyzną na włóczenie się po dyskotekach?

- Na to nigdy nie jest za późno. Zdziwiłaby się pani, ile tam jest chętnych dziewczyn.

- A co może nam pan powiedzieć na temat Glorii? - Nie pozwoli pani otworzyć ust swojej ślicznej asystentce?

Agatha spojrzała na niego wzrokiem mrożącym krew w żyłach.

- Ach, no tak, Gloria. Chciała, żebym przetkał jej zlew. Zrobiłem to. Ale kiedy zażądałem zapłaty, przyparła mnie do ściany i zaproponowała, że zapłaci w inny sposób. Uciekłem. Po tym incydencie dzwoniła do mnie jeszcze parę razy, aż w końcu dała sobie spokój. To była prawdziwa harpia.

- Czy policjanci zabrali także pańskie buty? - odezwała się Toni.

- Byli tu chwilę przed wami.

- Jaki rozmiar buta pan nosi? - spytała Agatha.

- Czterdzieści dwa.

- Ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł ją zamordować?

Mężczyzna pokręcił głową.

- Wkurzyła wielu ludzi, zabierając im różne rzeczy i ich nie oddając.

- Czy wiadomo panu, by wśród tych rzeczy było coś wartościowego?

- Nic mi na ten temat nie wiadomo... Chociaż nie, była jedna taka rzecz. Należała do lady Framington.

- Kto to?

- Nasza dziedziczka. Gloria organizowała wieczorek taneczny w domu ludowym. Pożyczyła od Samanthy Framington sznur prawdziwych pereł i tamta miała nie lada problemy, żeby go odzyskać. Gdyby nie fakt, że perły były ubezpieczone i dokładnie opisane w umowie, myślę, że Gloria też by je sobie przywłaszczyła.

- Skoro pani French miała taką złą reputację - odezwała się Toni - dlaczego ktoś taki jak pani Framington pożyczyła jej bezcenne perły?

- To było krótko po tym, jak Gloria sprowadziła się do naszej wsi. Wszyscy uważali, że to wspaniała kobieta. Wydawało się, że robi tyle dobrego dla naszej społeczności.

- Jak tu trafiła?

- Z tego, co wiem, przyjechała z Londynu.

- Gdzie znajduje się posiadłość dziedziczki?

- To ten wielki kwadratowy dom na drugim końcu osady.

Wędrując przez całą wieś w kierunku posiadłości, Agatha pomyślała, że problem z nakryciem głowy polega na tym, że psuje ono właścicielowi fryzurę. Ale słońce prażyło tak mocno, że w końcu stwierdziła, że musi się zatrzymać i wyjąć z bagażnika stary słomkowy kapelusz.

- Pojedziemy samochodem - zdecydowała.

- Po co? Przecież jesteśmy prawie na miejscu - zdziwiła się Toni.

- Bo ten cholerny dom może mieć podjazd, a mnie doskwiera upał i jestem zmęczona.

Agatha wjechała przez otwartą bramę na teren posiadłości. Po obydwu stronach rozciągały się trawniki. Wokół nie było widać choćby skrawka cienia. Toni natomiast z przyjemnością wysiadła z samochodu, w którym Agatha podkręciła klimatyzację tak mocno, że dziewczyna dostała od razu gęsiej skórki.

Posiadłość dziedziczki mieściła się w kwadratowym budynku z portykiem w stylu georgiańskim. Wyglądała na zadbaną i dobrze utrzymaną. Agatha nacisnęła wypolerowany mosiężny dzwonek, wmontowany w kamienną elewację budynku przy wejściu. Czekały przez dłuższą chwilę, zanim drzwi otworzył im niski mężczyzna w fartuchu z zielonego sukna.

- Szukamy lady Framington - powiedziała Agatha.

- Jestem jej kamerdynerem. Polerowałem właśnie srebro. Jeżeli panie coś sprzedają, proszę odejść.

- Nazywam się Agatha Raisin - odparła wyniośle Agatha. - Oto moja wizytówka. Chciałabym rozmawiać z panią Framington.

- Ale nikt nie powiedział, że ona chce rozmawiać z panią. - Kamerdyner zatrzasnął im drzwi przed nosem.

Toni zachichotała.

- Biednemu zawsze wiatr w oczy.

Głęboko w duszy Agathy leżała trauma z dzieciństwa spędzonego w slumsach Birmingham. Teraz była o krok od tego, aby wpaść w furię.

Po chwili jednak drzwi otworzyły się ponownie.

- Lady Framington panie przyjmie - obwieścił kamerdyner. - Proszę za mną.

Agatha ruszyła w ślad za małym człowieczkiem, z trudem opierając się pokusie, żeby kopnąć go w tyłek.

Mężczyzna zaprowadził je na taras na tyłach domu. Lady Framington siedziała przy stole i czytała kolorowy magazyn.

Podniosła wzrok i zobaczyła Agathę.

- Ach, to pani jest tą prywatną detektyw. Proszę spocząć. Fred, przynieś herbatę.

- Nie mogę. Poleruję właśnie srebro.

- Zrób to, ty mała, wstrętna ropucho! Fred odszedł, mamrocząc coś pod nosem.

- Czy on zawsze jest taki? - spytała Agatha.

- Tak. Cierpi na artretyzm i to czyni go zrzędliwym. Trzeba mieć wyrozumiałość dla jego humorów.

Dziedziczka odznaczała się arystokratycznym głosem i manierami, które przypominały Agacie postać księżnej wdowy w serialu „Downton Abbey", w którą wcieliła się aktorka Maggie Smith. Miała duże dłonie i stopy oraz kościsty tułów, odziany w szmizjerkę z wyblakłej wełny. Większą część jej twarzy zajmowały napompowane kolagenem usta. Włosy w kolorze stalowym nosiła krótko przycięte.

- Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Glorii French - wyjaśniła Agatha.

Na tarasie nie było choćby odrobiny cienia, a przed nimi rozciągał się starannie przystrzyżony trawnik. Żadnych kwiatów ani krzaków.

- Tak też słyszałam. To dość ekscytujące. Gloria była prawdziwym utrapieniem.

- Ja z kolei słyszałam, że miała pani kłopot z odzyskaniem od niej swoich pereł.

- Ta przeklęta kobieta próbowała je ukraść. Na początku wydawało się, że sam Bóg nam ją zesłał. Robiła mnóstwo dobrych rzeczy. Ale przyjezdni często tak się zachowują, a gdy już się zadomowią, zaraz im przechodzi i daje o sobie znać ich prawdziwa natura. Szybko spuściła z tonu, kiedy powiedziałam, że mam dowód własności tych pereł i podam ją do sądu. Macie jakiś pomysł, kto mógł ją pozbawić życia, żebym mogła uścisnąć mu z wdzięcznością dłoń?

- Jeszcze nie - przyznała Agatha. - A pani ma jakieś podejrzenia?

Lady Framington podniosła ze stolika mosiężny dzwonek i zadzwoniła nim energicznie. Kamerdyner pojawił się w drzwiach na taras.

- Gdzie ta cholerna herbata, Fred?

- Już się robi, do cholery!

Mężczyzna wycofał się z powrotem do domu.

- Oglądała pani kiedyś serial o przygodach detektywa Poirot?

- Owszem.

- Zawsze wiedziałam, kto popełnił zbrodnię. Założę się, że i w tym przypadku odgadłabym tożsamość sprawcy. Ale to, czy podzieliłabym się z wami tą wiedzą, to zupełnie inna sprawa. Nareszcie jest herbata.

Nie było żadnych herbatników ani ciastek. Tylko brązowy czajniczek z chińskiej porcelany, mleko, cukier i trzy kubki.

- Proszę się częstować - powiedziała dziedziczka.

- Lady Framington...

- Proszę mówić mi Sam.

- Dobrze, Sam - powiedziała Agatha. - Jeżeli zaczniesz prowadzić dochodzenie na własną rękę, morderca może chcieć cię zlikwidować.

Samantha wybuchła perlistym śmiechem.

- Potrafię o siebie zadbać. Napijmy się.

Herbata była okropna - ciemnobrązowa i przegotowana, ale Sam piła ją z lubością.

- Frank przyrządza pyszną herbatę.

- Czy ktoś tam stoi, tam na końcu pani ogrodu? - zawołała nagle Agatha.

- Co takiego? Gdzie?

Agatha błyskawicznym ruchem wylała herbatę pod stół.

- Nic nie widzę - powiedziała Sam.

- Musiałam się pomylić. Jeśli coś przyjdzie pani do głowy, proszę dać mi znać - poprosiła Agatha. - Chodźmy, Toni.

Kiedy Agatha i Toni zniknęły, Sam znów zadzwoniła na kamerdynera.

- Co znowu? - Fred odpowiedział na jej wezwanie.

- Posprzątaj ze stołu.

- Patrzcie tylko! - Kamerdyner wskazał na mokrą plamę pod fotelem, na którym siedziała Agatha. - Zsikała się. Brudna, stara krowa.

- Wracamy do Zielonego Człowieka - zarządziła Agatha, gdy były już w samochodzie.

- Po co? - spytała Toni.

- Mają tam wolne pokoje. Chyba powinnam zarezerwować jeden i wprowadzić się tam jutro. Ty poprowadzisz biuro pod moją nieobecność. Simon może do mnie dołączyć.

Nazajutrz Simon i Toni poszli razem na lunch.

- Nie chcę tam jechać - wyznał chłopak. - Nie chcę utknąć w jakiejś dziurze w tym upale.

- To śledztwo w sprawie morderstwa - powiedziała Toni.

- Na samą myśl o przebywaniu w towarzystwie Agathy w pubie bez klimatyzacji dostaję depresji. Masz chłopaka, Toni?

- Tak - odparła Toni. - Tylko nie mów nic Agacie. Wiesz, że ona we wszystko się wtrąca.

- Kto to jest?

- Nie twój interes.

- Więc nie ma już dla mnie nadziei?

- Daj spokój, Simon.

Simon roześmiał się nerwowo, żeby ukryć słabość, którą zawsze czuł do Toni. Był niskiej postury, miał błazeńską, wiecznie rozedrganą twarz i bujną, czarną czuprynę.

- A co z Agathą? - zapytał. - Znów jest zakochana?

- Nie, nasza szefowa skończyła na jakiś czas z namiętnościami. I wierz mi, w Piddlebury nie ma nikogo, kto mógłby wpaść jej w oko.

Później tego samego dnia Agatha została zaprowadzona do nisko sklepionego pokoju w pubie. Na szczęście drzewo za oknem dawało trochę cienia. Agatha odwróciła się do właściciela.

- Gdzie jest łazienka?

- Kiedy wyjdzie pani z pokoju, proszę skręcić w lewo. Łazienka jest na końcu korytarza.

Po wyjściu właściciela pubu Agatha się rozpakowała. Potem zabrała kosmetyczkę, ręcznik i postanowiła wziąć prysznic. Było jej gorąco i cała lepiła się od potu. Ale drzwi łazienki okazały się zamknięte.

- Jest tam kto? - zawołała Agatha.

- Chwileczkę - odpowiedział męski głos.

Agatha czekała cierpliwie. W końcu drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna. Był nagi, nie licząc ręcznika przepasanego na biodrach. Nagi tors miał bezwłosy, jasny i umięśniony. Agatha poczuła przez moment nagłą falę pożądania. Witajcie - odezwała się w myślach do swoich hormonów. Myślałam, że już nie żyjecie.

Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń na powitanie.

- Nazywam się Brian Summer.

- Jestem Agatha Raisin - odparła detektyw, czując, jak jej ramię przeszywa lekki dreszcz.

Brian miał bujną siwą fryzurę, inteligentne szare oczy oraz interesującą twarz. Agatha oceniła, że musi być mniej więcej w tym samym wieku co ona.

- Jest pan na wakacjach? - zapytała Agatha.

- Tak, potrzebuję trochę odpoczynku. A teraz, jeśli pani pozwoli...

Nie udało mi się nawet zapamiętać jego nazwiska

- pomyślała. Jest bardzo przystojny. Niech to diabli! Makijaż musiał mi się rozpuścić.

W łazience nie było prysznica, tylko głęboka wanna stojąca na kutych nogach w kształcie zwierzęcych łap - relikt epoki edwardiańskiej. Musiała minąć cała wieczność, zanim Agacie udało się ją napełnić wodą.

W końcu jednak zdołała się wykąpać i przebrać w krótką, białą, lnianą spódniczkę, czerwoną bluzkę z tego samego materiału oraz buty na wysokich obcasach.

Simon zajmował sąsiedni pokój. Krzyknęła do niego, że będzie w ogródku na dole.

Udała się w stronę baru, za którym właściciel czyścił szkło.

- Spotkałam pańskiego drugiego gościa - powiedziała Agatha.

- Ach, chodzi pani o pana Summera.

- Czy zawsze spędza tutaj wakacje?

- Pierwszy raz. Powiedział, że jest nauczycielem chemii.

Czyli jestem bez szans - pomyślała ponuro Agatha. Cała moja wiedza na temat chemii mieści się na odwrocie znaczka pocztowego. Zamówiła gin z tonikiem i wyszła do ogrodu.

Brian siedział przy stoliku i czytał. Nie podniósł wzroku, gdy Agatha weszła do ogródka. Ona zaś uznała, że nie będzie się przysiadać, by nie wyjść na zbyt natrętną.

Po chwili zjawił się Simon z kuflem piwa.

- Spójrz, Agatho - powiedział. - Widziałaś tę wielką szklaną popielniczkę? Możesz palić do upadłego.

Ale Agatha obawiała się, że jej nowa zwierzyna łowna może być niepaląca.

- Rzuciłam palenie - odparła niechętnie, walcząc z pokusą, by jednak sięgnąć po papierosa.

Nagle jej serce zaczęło bić szybciej, gdy Brian Summer wstał z krzesła i podszedł do ich stolika.

- Mogę się przysiąść? - spytał.

- Ależ proszę bardzo. To jest Simon Black, jeden z moich detektywów.

- Cała wioska już wie, że jest pani tu po to, aby rozwiązać zagadkę morderstwa - powiedział Brian. Miał na sobie szarą koszulę i pasujące kolorystycznie spodnie.

- Co udało się pani do tej pory ustalić?

Agatha zrelacjonowała mu pokrótce przebieg rozmów, które przeprowadziła. Gdy skończyła, Brian spytał:

- I co pani teraz zamierza?

- Będę wypytywać dalej - odpowiedziała Agatha.

- Proszę mi wierzyć, jest w tej wiosce ktoś, kto coś wie.

- Nigdy nie piłem wina z dzikiego bzu - przyznał Brian. - Jak ono smakuje?

- Może się pan zaraz przekonać. Simonie, mam w samochodzie butelkę. Przynieś ją i poproś Mosesa o trzy kieliszki. Auto jest otwarte.

Kiedy Simon wyszedł, oparła twarz na dłoniach i uśmiechnęła się do Briana ujmująco - taką przynajmniej miała nadzieję.

- Proszę mi opowiedzieć coś więcej o sobie.

- Nie ma czego opowiadać - odparł Brian. - Przyjechałem tu na spokojne wakacje.

- Rodzina nie będzie za panem tęsknić?

- Nie mam rodziny.

Simon wrócił w pośpiechu. Agatha spojrzała na niego spode łba.

- Butelka zniknęła - powiedział Simon. - Jesteś pewna, że tam była?

- Nie dotykałam jej od czasu rozmowy z Adą, która mi ją dała - odparła Agatha. - Miałam ją jeszcze, kiedy przyjechaliśmy do tego pubu.

- Ktoś musiał ci ją gwizdnąć - stwierdził Simon.

- Mam wezwać policję?

- Nie będą przecież szukać butelki wina - odpowiedziała. - Nie wtedy, kiedy mają na głowie śledztwo w sprawie morderstwa. Brianie, miał mi pan opowiedzieć coś o sobie.

Brian zerwał się raptem z miejsca.

- Muszę już iść. Państwo wybaczą.

Agatha odprowadziła smutnym wzrokiem oddalającą się pospiesznie rosłą sylwetkę.

Tej samej nocy nad wioską zawisł księżyc w pełni. W lesie pewien obibok o nazwisku Craig Upton, zajmujący się dorywczo kłusownictwem, wyjął z jednej z przepastnych kieszeni cuchnącego płaszcza, który miał na sobie pomimo ciepłego wieczoru, butelkę wina z dzikiego bzu, którą ukradł z samochodu Agathy. Oparł się o pień wielkiego dębu i otworzył korek. Ostatnio artretyzm dawał mu się mocniej we znaki. Craig miał już ponad osiemdziesiąt lat i bał się panicznie chwili, w której będzie musiał porzucić życie na wsi i przenieść się do domu opieki. Z drugiej kieszeni wydobył małą szklaneczkę. Szczycił się tym, że nigdy nie pił prosto z butelki. Napełnił kubeczek i podniósł do ust. Wino rozbłysło w świetle księżyca. Craig lubił wypić pierwszą szklankę każdego alkoholu do dna, a dopiero kolejne sączyć skromniejszymi łykami.

- Oto prawdziwy eliksir zdrowia - powiedział i poczuł, jak trunek spływa mu do gardła.


Rozdział III

Moses Green obudził się wcześnie i zabrał swoją labradorkę o imieniu Jess na spacer do lasu. Lubił skoro świt opuszczać pub i zanurzać się między drzewa, w chłodny półmrok. Jess biegła przed nim, migoczące promienie słoneczne przebijały się przez korony drzew, ślizgając się po jej lśniącej czarnej sierści. Suka wyprzedziła swojego pana i zniknęła mu z oczu, gdy wtem rozległ się jej przeciągły skowyt. Moses wystraszył się, że wpadła w kłusownicze wnyki, i rzucił się biegiem w stronę, z której dobiegało upiorne wycie.

Raptem stanął jak wryty na widok potwornej sceny, która rozpościerała się przed jego oczami. Craig Upton leżał zwinięty w kłębek u stóp potężnego dębu, z oczami wbitymi nieruchomo w niebo. Jego ubranie było pokryte cuchnącymi wymiocinami. Wokół unosiły się roje much. Moses wziął psa na smycz, odciągnął do tyłu, a potem przywiązał do gałęzi drzewa. Próbował wyczuć puls u mężczyzny, ale na próżno. Wtedy zobaczył butelkę wina z dzikiego bzu, leżącą obok jego ciała.

Odwiązał Jess od drzewa i zaczął biec, ile sił w nogach.

Agathę obudził dźwięk policyjnych syren. Wrzuciła na siebie ubranie i załomotała do drzwi Simona, krzycząc:

- Coś się stało! Wychodzę na zewnątrz!

Ludzie zaczynali gromadzić się przed domami - niektórzy byli jeszcze w piżamach. Agatha zobaczyła Petera Suncliffa i podeszła do niego.

- Co się dzieje?

- Coś stało się w lesie.

- Gdzie?

- O, tam. Za pubem.

Agatha pobiegła w tamtą stronę. Kiedy weszła do lasu, zobaczyła białe kombinezony ekipy śledczych sądowych i skierowała się w ich kierunku. Teren wokół rozłożystego dębu został ogrodzoną policyjną taśmą; znajdował się tam również namiot koronera.

Bill Wong rozmawiał na miejscu z innym policjantem.

- Bill! - zawołała do niego Agatha. - Co się stało? Policjant podszedł do niej.

- Odejdź stąd, Agatho. Wilkes jest w drodze i wpadnie w furię, kiedy zobaczy, że tu węszysz.

- Ale co się dzieje?

- Mamy kolejną ofiarę truciciela. I znów wygląda to na wino z dzikiego bzu.

Agatha nagle pobladła.

- Bill, miałam butelkę takiego wina w samochodzie. Ktoś ukradł mi ją wczoraj wieczorem. Przedwczoraj dostałam ją od pani White.

- O wilku mowa. Idzie komisarz Wilkes - oznajmił Bill. - Lepiej mu o tym powiedz.

- Powiedz mi jeszcze, kto zginął.

- Jakiś miejscowy kłusownik.

- Co ona tu, do cholery, robi? - zapytał Wilkes tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Bill streścił mu pokrótce rolę Agathy w śledztwie.

- Właśnie przyjechał polowy komisariat - powiedział komisarz. - Pani Raisin, chcę, żeby pani tam poszła i zaczekała na mnie. Złoży pani obszerne wyjaśnienia.

W drodze powrotnej Agatha spotkała Simona i opowiedziała mu, co się stało.

- Nie rozumiesz?! - wykrzyczała mu w twarz. - Ktoś chciał mnie otruć! Wszyscy mogliśmy zginąć - ty, ja i Brian. Muszę iść do polowego komisariatu i zaczekać tam na Wilkesa.

Razem zeszli do wioski. Zaczął się kolejny cudowny dzień - w sam raz na wiejski festyn, a nie na morderstwo.

- Podejrzewam, że wkrótce będzie tu pełno dziennikarzy - stwierdziła Agatha.

- Policja już zablokowała drogi wjazdowe do wioski - powiedział Simon. - Niektórym udało się wjechać. Reszta pewnie dotrze później.

Weszli do policyjnej ciężarówki, która stała zaparkowana przed kościołem, służąc jako mobilny komisariat.

W środku siedziało dwóch funkcjonariuszy oraz sierżant Alice Peterson.

- Co panią tu sprowadza, pani Raisin? - spytała Alice. - Ma pani dla mnie jakieś informacje?

Agatha usiadła naprzeciwko niej.

- Mam złożyć zeznanie w obecności komisarza Wilkesa.

- Zaczekam na zewnątrz - powiedział Simon.

- W środku jest strasznie gorąco.

Agatha opowiedziała Alice o kradzieży wina z samochodu.

- Czyli zatrute wino było przeznaczone dla pani? - spytała policjantka, gdy Agatha skończyła.

Agatha spojrzała na nią. Mimo iż sama powiedziała Simonowi, że tak właśnie mogło być, dopiero teraz dotarło do niej prawdziwe znaczenie tych słów. Mimo potwornego gorąca panującego w ciężarówce poczuła lodowaty dreszcz.

Jeden z policjantów przyniósł przenośny elektryczny wentylator i włączył go do kontaktu. Efekt tego był taki, że wentylator rozdmuchiwał gorące powietrze i strącał papiery leżące na biurkach. Agatha usiadła powoli na plastikowym krzesełku. Miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność, zanim wreszcie pojawił się Wilkes, ale kiedy spojrzała na zegarek, zdała sobie sprawę, że minęło dopiero dziesięć minut.

Wilkes przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw niej. Na jego szarej twarzy malował się wyraz dezaprobaty. Dlaczego - zastanawiał się - ta apodyktyczna kobieta wtrąca się w większość spraw, które prowadzę, włażąc mi pod nogi?

- Pani Raisin - zaczął - proszę mi opowiedzieć o tej butelce wina z dzikiego bzu.

- Dostałam ją od pani Ady White. Wczoraj wieczorem byłam w pubie z Simonem Blackiem i Brianem Summerem - innym gościem, który również zatrzymał się w tej gospodzie. Brian powiedział, że nigdy nie próbował wina z dzikiego bzu. Przypomniałam sobie, że dostałam od pani White butelkę takiego wina i wysłałam Simona, by ją przyniósł. Gdy wrócił, powiedział, że butelka zniknęła.

- Zamknęła pani samochód? - Nie.

- Zapomniała pani?

- Nie sądziłam, że ma to jakieś znaczenie w takiej wiosce jak ta.

- Pani Raisin, kiedy mamy do czynienia z morderstwem, wszystko może mieć znaczenie. Sprawdzimy, czy na butelce są odciski palców. Pani odciski mamy w bazie danych. Musimy jednak założyć, że skoro pani White wydaje się być wzorowym członkiem tej społeczności, ktoś musiał podmienić butelkę na zatrutą. Wong już się do niej udał. Co się zaś pani tyczy, pani Raisin, to utrudnia nam pani prowadzone przez nas śledztwo. Z punktu widzenia pani bezpieczeństwa sugerowałbym opuszczenie wioski.

- Zostałam zatrudniona, żeby dowiedzieć się, kto zamordował Glorię French - powiedziała Agatha - i zamierzam kontynuować swoją pracę.

Wilkes wypytywał ją, z kim rozmawiała, każąc jej powtarzać wszystko bez końca. Kiedy skończył, powiedział:

- Proszę nie przeszkadzać nam w prowadzeniu śledztwa, w przeciwnym razie aresztuję panią za utrudnianie pracy policji. A teraz proszę poczekać, aż pani zeznanie będzie gotowe, podpisać je i zniknąć mi z oczu! Najpierw jednak proszę przysłać do mnie Simona Blacka.

Agatha wyszła na panujący na zewnątrz skwar i powiedziała Simonowi, że Wilkes chce się z nim widzieć.

Sama stanęła, niezdecydowana, patrząc, jak policjanci chodzą od drzwi do drzwi.

Gdzieś w tej wiosce, pięknej jak z pocztówki, ukrywał się morderca. Agatha powlokła się do pubu. Miała ochotę wypić zimnego drinka pod drzewem w ogrodzie.

Zatrzymała się przed wejściem do knajpianego ogródka. W cieniu cyprysa siedział Charles Fraith.

- Co ty tu robisz? - Agatha podeszła do niego, zadając to pytanie ostrym tonem, tak aby nie zdradzić się, jak bardzo ucieszył ją jego widok.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej leniwie.

- Wpadłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Usiądź i opowiedz mi, co jest grane.

Agatha usiadła naprzeciwko niego.

- Jak się tu dostałeś? Policja zatrzymuje wszystkich wjeżdżających do wioski.

- Przyjechałem wczoraj późnym wieczorem. Pewnie już spałaś.

Agatha zastanawiała się, jak to możliwe, że Charlesowi nigdy nie przeszkadzał upał. Miał na sobie jasnoniebieską bawełnianą koszulę, rozpiętą pod szyją oraz drelichowe spodnie w nieco ciemniejszym odcieniu. Jak zwykle miał też nienagannie przystrzyżone włosy i przypominał jej kota, co budziło tylko jej rozbawienie.

Spałam z tym mężczyzną - pomyślała Agatha - a on nawet nie mrugnie okiem, nie mówiąc już o tym, aby zdradził jakiekolwiek oznaki zażyłości. Zachowujemy się jak para starych kawalerów. W międzyczasie pojawił się Moses i zapytał Agathę, czego się napije. Pani detektyw zamówiła gin z tonikiem, dodając:

- Proszę dopilnować, żeby ten dżentelmen uregulował rachunek.

- To było niegrzeczne - skomentował Charles.

- Nie zniosłabym po raz kolejny wymówki, że zapomniałeś portfela. A teraz o tym, co udało mi się dzisiaj ustalić.

Agatha opowiedziała mu o zamordowanym kłusowniku, wspominając, że zatrute wino mogło być przeznaczone dla niej.

- Nie uważasz za stosowne wyjechać z wioski, dopóki sprawa nie przycichnie? - zasugerował Charles. - Z martwej pani detektyw będzie niewielki pożytek.

Agatha wzięła drinka, którego przyniósł jej Moses, i westchnęła.

- Ktokolwiek czyha na moje życie, może mnie równie dobrze dopaść w Mircesterze, jak i tutaj.

- Co więc zamierzasz?

- Dopiję drinka, a potem spróbuję spotkać się z Jerrym Tarrantem. To przewodniczący rady gminy, który mnie wynajął. Może będzie miał jakiś pomysł. A tak przy okazji, znasz może tutejszą dziedziczkę - Sam Framington?

- Raczej nie.

- Ona też chce wpaść na trop mordercy i może przy okazji sama wpakować się w kłopoty.

- Możemy odwiedzić ją po wizycie u Jerry'ego - zaproponował Charles. - Jesteś gotowa?

- Zaczekaj chwilę. Muszę poprawić makijaż.

- Kim on jest?

- Nie bądź niemądry, Charles. Zaraz wracam.

Gdy Agatha wróciła do ogródka na tyłach pubu, ku swojej konsternacji ujrzała Charlesa, który był pogrążony w rozmowie z Brianem Summerem. Wyszczerzył zęby w uśmiechu na jej widok, napawając się widokiem świeżego makijażu Agathy, zielonej lnianej bluzki i krótkich spodni w tym samym kolorze, które odsłaniały jej idealnie zgrabne nogi. Przynajmniej nie włożyła butów na obcasie - pomyślał Charles.

- Witaj, Brianie - odezwała się radosnym głosem Agatha. Miała właśnie usiąść, kiedy Charles wstał i powiedział stanowczo:

- Musimy już iść.

- Nie ma pośpiechu - powiedziała Agatha. - Chętnie bym się jeszcze napiła.

- Lepiej, żebyś zachowała trzeźwy umysł - odparł Charles. - Chodźmy.

- Do zobaczenia. - Agatha z nadzieją w głosie pożegnała się z Brianem.

- Naprawdę, Agatho - odezwał się Charles, kiedy już wyszli z pubu - nigdy się nie poddajesz.

- Uważam go za interesującego mężczyznę - odparła wyniośle pani detektyw. - Pojedźmy moim samochodem.

- Gdzie mieszka ten Jerry? Agatha sprawdziła swoje notatki.

- Po drugiej stronie kościoła. Jego dom nosi nazwę Stoneways.

- A więc to niedaleko. Możemy pójść pieszo.

- Nie, kiedy mam w aucie klimatyzację.

W przeciwieństwie do innych domów, Stoneways znajdował się z dala od drogi i prowadził do niego niewielki podjazd. Sam dom został wybudowany ze starego kamienia, w stylu georgiańskim, zaś jego fasadę spowijały pnącza grubego bluszczu.

- To ciekawe, że nie zlikwiduje tego bluszczu - zauważył Charles.

- Ja bym to zrobiła na jego miejscu - zgodziła się Agatha. - Bluszcz zakrywa prawie wszystkie okna.

Wysiedli z samochodu i Agatha nacisnęła dzwonek przy drzwiach. Kiedy czekali, aż ktoś im otworzy, Charles powiedział:

- Powinniśmy porozmawiać z Adą White. Bez dwóch zdań.

- W tej chwili nie ma to sensu - odparła Agatha. - W jej domu pewnie roi się od policjantów.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Jerry. Widać było, że jest zdenerwowany.

- Och, proszę, wejdźcie - powiedział. - Myślałem, że to znowu policja. Mam już dość tych pytań.

- To jest Charles Fraith - przedstawiła swojego towarzysza Agatha.

- Jeszcze jeden z pani detektywów?

- Tak - wtrącił szybko Charles.

Weszli za Jerrym do mrocznego gabinetu, w którym powietrze było lepkie i ciężkie jak w katakumbach. Zielone liście gęstego bluszczu porastały ścianę od zewnątrz, praktycznie zasłaniając całe okno.

Sam pokój był równie schludny jak jego właściciel. Wzdłuż jednej ściany piętrzyły się regały z książkami, ustawionymi raczej kolorystycznie niż alfabetycznie. Jerry usiadł za antycznym biurkiem, ozdobionym jedynie antycznym, srebrnym kałamarzem. Na ścianie za nim wisiał jego portret, kiepsko wykonany olejnymi farbami. Nad kominkiem znajdowało się duże lustro w stylu regencji, a w przeszklonej witrynie w rogu stało kilka lśniących eksponatów z chińskiej porcelany: figurki i talerze.

- Ostatnie wiadomości mrożą krew w żyłach - powiedział Jerry. - Kto chciałby otruć starego kłusownika?

- Ten człowiek zabrał butelkę wina z mojego samochodu, na to przynajmniej wygląda - odparła Agatha. - Śledczy uważają, że wino mogło być przeznaczone dla mnie.

- To straszne! - krzyknął Jerry. - Musi go pani powstrzymać, kimkolwiek jest.

- Zrobię, co w mojej mocy - zapewniła go Agatha. - Ale to trudne, kiedy po całej wiosce kręcą się policjanci. A teraz porozmawiajmy o Glorii. Z tego, co wiem, pożyczała rzeczy od ludzi i nigdy ich nie oddawała.

- Nie tylko pożyczała, ale także kradła.

- Tego mi pan nie mówił.

- Dlatego mówię to pani teraz. Kiedy jeszcze uważaliśmy ją za nieszkodliwą osobę, pełną empatii, zaprosiłem ją do nas na kolację. Nazajutrz odkryłem, że z tej witryny zniknęła para figurek z miśnieńskiej porcelany - pasterz i pasterka. Nie chciałem powiadamiać policji ani wywoływać skandalu, zanim nie zasięgnę języka we wsi. Na imprezie była także obecna żona pastora - Clarice. To ona zasugerowała, że figurki mogła ukraść pani French. Pomyślałem wtedy, że pastorowa jest po prostu zazdrosna, ponieważ Gloria flirtowała na potęgę z jej mężem. W tej wiosce nie zamykamy domów na klucz - przynajmniej nie zamykaliśmy do tej pory - więc zaczekałem, aż Gloria uda się na kolejne spotkanie z pastorem, dotyczące remontu kościoła i wszedłem do jej domu. Ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu, znalazłem moje figurki na jej kominku. Po prostu zabrałem je z powrotem.

- A co na to Gloria? Rozmawiał pan z nią? - spytał Charles.

Jerry zarumienił się lekko.

- Szczerze mówiąc, nie miałem odwagi. Pani French była bardzo apodyktyczna i bałem się jej. Kiedy spotkaliśmy się jakiś czas później, zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie stało. Teraz jest mi wstyd. Gdybym wtedy zgłosił tę sprawę policji i Gloria zostałaby uznana za winną, ludzie przestaliby pożyczać jej swoje rzeczy i lepiej pilnowali swojego dobytku. Tymczasem pani French została wybrana do rady gminy. Ale najgorsze miało dopiero nadejść...

- Proszę mówić dalej - zachęciła go Agatha.

- W sali parafialnej odbyło się przyjęcie z okazji remontu dachu kościoła. Oczywiście chodziło o to, żeby pogratulować Glorii jej wkładu w ten remont. Pastor wygłosił płomienną mowę, a jego żona wyglądała tak, jakby nie wiedziała, kogo ma udusić najpierw - swojego męża czy Glorię, która sporo na tej imprezie wypiła. Kiedy wróciłem do domu i miałem właśnie otworzyć drzwi, usłyszałem głos Glorii. Zawołała mnie po imieniu, a potem podeszła, cuchnąc alkoholem, i powiedziała: „Zabawmy się, Jerry" - po czym naparła na mnie.

- I co stało się potem? - zapytał Charles.

- Odepchnąłem ją i zacząłem wołać o pomoc. A ona odwróciła się i odeszła chwiejnym krokiem.

- Czyli jej morderstwo wcale nie musiało mieć związku z kradzieżami, których się dopuściła. Jeżeli rzeczywiście była taka napalona, może miała romans z kimś, a raczej z kimkolwiek. Przychodzi panu ktoś taki do głowy?

- Na pewno nie nasz pastor Guy Enderbury.

- Dlaczego? - spytała Agatha.

- Jego żona wydrapałaby Glorii oczy. Myślę, że Clarice była pierwsza w kolejce, żeby dać jej nauczkę. Jest jeszcze Peter Suncliff, za którym Gloria naprawdę się uganiała. Osobiście uważam, że kobiety w średnim wieku, które uganiają się za mężczyznami, są odrażające!

- Trudno się nie zgodzić - powiedział Charles, puszczając oko do Agathy.

- Ale trucizna to raczej kobieca broń - stwierdziła Agatha.

- Zazwyczaj tak - zgodził się Jerry. - Jednak, jeżeli ktoś chciał ją zabić, podrzucając butelkę zatrutego wina razem z innymi, miałby alibi na moment jej śmierci. Poza tym, skąd mógł wiedzieć, że Gloria napije się akurat z tej butelki w ten konkretny dzień, żeby mógł od razu pozbyć się dowodów? I w jaki sposób podmienił butelki z winem w pani samochodzie?

- To akurat zajęłoby mu moment - wyjaśniła Agatha. - Z pubu korzysta wielu mieszkańców, a ja byłam na tyle głupia, że nie zamknęłam samochodu. A Samantha Framington? Pożyczyła Glorii perły i z trudem je odzyskała. Gdyby tylko ta przeklęta kobieta zgłosiła to na policję...

- Zarzucam sobie to samo... - wtrącił ponuro Jerry.

- Co teraz? - spytał Charles.

W tym momencie zadzwonił telefon Agathy. Odwróciła się i odeszła na bok, by go odebrać. Z czułego tonu jej zazwyczaj twardego głosu Charles domyślił się, że coś w tej rozmowie ją ucieszyło. Kiedy się rozłączyła i wróciła do niego, powiedziała z ekscytacją w głosie:

- Dzwonili z Cambridge TV. Jutro rano chcą zrobić ze mną wywiad do porannego programu. Oczywiście nie są z Cambridge - to nazwisko właściciela. Widziałeś ten program? Nazywa się „Good Morning, Britain" (Dzień dobry, Wielka Brytanio (przyp. tłum.).).

- Nie widziałem, ale czytałem recenzje - podobno jest fatalny.

- Mogłabym upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Poproszę Patricka, żeby zdobył dla mnie stary adres Glorii w Londynie i porozmawiam z jej dawnymi sąsiadami. Pójdziesz ze mną?

Charles wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Za nic w świecie nie przegapiłbym takiej okazji. A co z młodym Simonem?

- Chyba odeślę go do biura, do czasu, aż sprawa trochę przycichnie. Nie chcę po powrocie dowiedzieć, się że został otruty.

Studio programu „Good Morning, Britain" znajdowało się w Canary Wharf (Kompleks biurowy we wschodnim Londynie, w dzielnicy Tower Hamlets, rywalizujący z City o miano centrum finansowego miasta.). Agatha i Charles musieli pokonać kilka posterunków ochrony, zlokalizowanych w różnych częściach wielkiego parkingu w podziemiach stacji.

W końcu Agatha została posadzona na krześle i zrobiono jej makijaż. Do pokoju wpadł jakiś mężczyzna.

- Nazywam się Tristram Guise i jestem reżyserem - przedstawił się. - Obawiam się, że mamy mały kłopot. Przed wywiadem z panią mieliśmy zaplanowaną lekcję kuchni indyjskiej, ale kucharz nie przyszedł.

- Dlaczego?

- To kutwa. Chciał, żebyśmy mu zapłacili za taksówkę do studia.

- Miał tu przyjechać z Birmingham? - zapytała Agatha, pamiętając, że w Birmingham robią najlepsze indyjskie curry.

- Nie, z Fulham.

- Nie lepiej było jednak się zgodzić i zapłacić mu za tę taksówkę?

- No cóż, mleko się rozlało. Problem polega na tym, że wynajęliśmy już całe wyposażenie kuchni i musimy pokryć ten koszt. Czy potrafi pani ugotować curry?

- Pod warunkiem, że znajduje się w plastikowym pojemniku, a ja wkładam je do kuchenki mikrofalowej.

- Proszę posłuchać, musi pani coś ugotować. Jest już za późno, żeby szukać zastępstwa. Może omlet?

- To chyba dałabym radę zrobić.

- Robin, nasza analityczka, pomoże pani. Dobra, bierzmy się do dzieła. Proszę przypiąć sobie mikrofon. Wystarczy, jeśli powie pani, że najlepsze są proste dania i takie tam.

Agatha nie zamierzała przyznać się, że nigdy w życiu nie robiła omletu, widziała jedynie, jak przyrządza go pani Bloxby. Co mogło pójść nie tak?

Raisin została odstawiona do studia, gdzie włożono jej fartuch w paski i polecono, aby stanęła przy kuchence. Robin, niska brunetka, uśmiechnęła się do niej.

- Czy nie ulatnia się tu przypadkiem gaz? - zapytała Agatha.

- Podpięliśmy butlę z butanem. Wszystko jest w porządku. Zaczynamy. Proszę, oto patelnia, masło i pudełko jajek.

W studio zgasły światła. Prezenterka, smukła blondynka, usiadła na czerwonej kanapie, ćwicząc uśmiech.

Kierownik planu rozpoczął odliczanie. Agathę nagle ogarnęła panika.

Po chwili rozbłysły światła.

- W dzisiejszym programie mamy zaszczyt gościć naszą ulubioną prywatną detektyw, Agathę Raisin - zaanonsowała ją prezenterka. - Ale ponieważ to także zwykła dziewczyna ze wsi, zgodziła się przyrządzić dla państwa omlet. Agatho, wybacz, że nie mogliśmy sprowadzić ci klasycznego pieca - wiem, że wy, wiejskie gospodynie, takich właśnie używacie. Ale i z naszą mobilną kuchnią na pewno sobie poradzisz. Oddaję ci głos!

Agatha przełknęła głośno ślinę.

- Najpierw musimy roztopić na patelni trochę masła. Oczywiście, upewniając się wcześniej, że włączyliśmy gaz. Czy gaz jest włączony?

- Przepraszam - mruknęła pod nosem Robin, przekręcając kurek.

- Następnie czekamy, aż masło się roztopi, w tym czasie rozbijając jajka. - Agatha poczuła, że wraca jej pewność siebie. Ubiła cztery jajka w misce, dodała sól i wylała miksturę na patelnię. - Teraz, korzystając z chwili czasu, opowiem państwu o moim ostatnim śledztwie, dobrze?

- Palnik jest ustawiony na bardzo wysoki płomień - szepnęła Robin. - Lepiej przewróć omlet, zanim się przypali.

- Racja! - zdenerwowała się znów Agatha. Wzięła łopatkę, wsadziła ją pod omlet i podrzuciła zdecydowanym ruchem. Omlet poszybował w górę i przykleił się do sufitu studia.

- Cięcie! - wrzasnął producent. - Puśćcie reklamy. Robin, rób szybko omlet.

- Spróbuję - powiedziała Robin - ale ciśnienie gazu w kuchni spada gwałtownie. Na pewno nie ma nigdzie wycieku?

- Do dzieła!

Agatha poczuła nagle, że kręci jej się w głowie. Podeszła do prezenterki.

- Może jednak przejdziemy do wywiadu?

Za jej plecami rozległ się huk. To Robin osunęła się na podłogę.

- Sprowadźcie lekarza! - zawołała prezenterka.

- Wydaje mi się, że ta dziewczyna zatruła się gazem - stwierdziła Agatha. - Musi być jakiś wyciek.

- Wracaj tu! - ryknął na nią producent, kiedy dwóch pracowników telewizji zniosło z planu nagrania nieprzytomną Robin. - Dokończ nagranie, mówiąc coś o zaletach prostej kuchni. Ktoś odłączył już butlę z gazem. Nic ci nie będzie.

Agatha niechętnie wróciła za kuchenkę.

- Drodzy państwo, tak właśnie przygotowuje się omlet. Zawsze uważałam, że...

Nie zdążyła jednak dokończyć. Tkwiący cały czas na suficie omlet odkleił się i wylądował na jej głowie.

Charles, obserwujący całą scenę na monitorze, nie mógł przestać się śmiać.

Jakiś czerwony jak burak mężczyzna wsadził głowę przez drzwi.

- Pani Raisin pytała o pana. Chce już wyjść.

- Gdzie ją znajdę?

- Myje włosy.

- Do tego nie potrzebuje mojej pomocy. A co z wywiadem? I co to za gość zawodzący na ekranie?

- To gaelicki bard, który miał zaśpiewać jedną piosenkę na koniec programu. Teraz ma cały program dla siebie.

Charles wstał. Wkrótce dołączyła do niego Agatha.

- Jak się czuje ta dziewczyna, która straciła przytomność?

- Dochodzi do siebie w izbie chorych. Zażądała prawnika. Wynośmy się stąd, Charles. Czuję się taka poniżona.

- Agatho, to była jedna z najśmieszniejszych rzeczy, jakie widziałem w życiu. Teraz dopiero nie opędzisz się od mediów.

- Mogą sobie próbować. Nie zależy mi już na rozgłosie. Chcę tylko wydostać się z tego studia Myszki Miki.

- Rozchmurz się. Ładnie cię uczesali.

W drodze powrotnej z Canary Wharf Agatha powiedziała:

- Patrick wysłał mi SMS - em poprzedni adres Glorii. To dom przerobiony ze starej stajni. Nazywa się Southern Mews i znajduje się niedaleko Gloucester Road. Mam nadzieję, że znajdziemy tam jakieś miejsce do zaparkowania.

Wślizgując się na wolne miejsce parkingowe przy Gloucester Road, niedaleko wejścia do budynku pod wskazanym adresem, Agatha doszła do wniosku, że bogowie postanowili w końcu się nad nią zlitować.

- Gloria mieszkała pod czwórką - powiedziała Agatha. - Zacznijmy więc od numeru piątego.

Wyszli na brukowaną uliczkę, przy której stało kilka zadbanych, pobielonych domów - część z nich była udekorowana wiszącymi koszami z kwiatami.

Agatha zadzwoniła do drzwi z numerem pięć. Otworzyła im wysoka, siwa kobieta. Spojrzała na panią detektyw z zaskoczeniem i wybuchnęła śmiechem. Potem obróciła się przez ramię i zawołała w głąb domu:

- Paul, chodź tutaj. To ta kobieta, wiesz, ta z telewizji, z omletem na głowie.

Agatha już miała ze złością obrócić się na pięcie i odejść w siną dal, kiedy Charles mocno chwycił ją za ramię. W drzwiach pojawił się Paul, który uśmiechnął się do Agathy.

- Była pani niesamowita. Zrywaliśmy z żoną boki! - powiedział.

- Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Glorii French - wyjaśnił szybko Charles. - Mieszkała tu kiedyś, prawda?

- Lepiej będzie, jeśli wejdziemy do środka. Nazywam się Debbie, a to jest Paul.

- Ja mam na imię Charles, a to - jak już państwo wiecie - słynna Agatha Raisin - odparł Charles, popychając lekko przyjaciółkę, która nie miała ochoty wchodzić do domu przerobionego ze stajni. Takie domy były kiedyś urządzane z myślą o stangretach, którzy mogli trzymać na górze swoje wyposażenie. Ich fasady wychodziły z reguły na północ, dlatego salon w domu był ciemny, a do tego umeblowany skórzano - chromowanymi krzesłami i krzykliwymi, abstrakcyjnymi obrazami, które wisiały na pomalowanych na biało ścianach.

Paul, podobnie jak jego żona, był wysoki i siwy. Wskazał gościom miejsce do siedzenia, a sam z Debbie zapadł się w głębokim fotelu.

- Proszę, nie mówmy o programie w telewizji - odezwała się Agatha. - Chcemy dowiedzieć się jak najwięcej na temat Glorii. Jaka ona była?

- Bezczelna, prostacka i pazerna - powiedziała Debbie. - W tych domach mieszkają spokojni ludzie. A ściany są tu cienkie. Gloria startowała do Paula, ale dostała kosza. Jednak któregoś ranka zaczepiła mnie na ulicy i spytała, czy Paul zażądał już rozwodu. Zapytałam ją, o czym ona mówi, na co Gloria odpowiedziała: „Och, biedna, łudząca się kobieto" - i ruszyła w swoją stronę. Fakt, w tym czasie podejrzewałam Paula o romans z jego nową blond sekretarką, więc okropnie się pokłóciliśmy. Gloria miała też najlepszą przyjaciółkę - Carrie James, która mieszka pod dziesiątką. Ale Carrie w końcu przestała się z nią przyjaźnić i powiedziała nam, że tego dnia, gdy pokłóciłam się z Paulem, Gloria podsłuchiwała nas ze szklanką przyciśniętą do ściany, by usłyszeć jak najwięcej pikantnych szczegółów. Ta kobieta sprawiała same kłopoty i mam nadzieję, że zmarła okropną śmiercią. Kiedy ma się odbyć pogrzeb? Planuję wysłać wieniec z liści rabarbaru.

- A może pani wie, czy ktokolwiek z sąsiadów odwiedzał ją w wiosce, do której się przeprowadziła? - zapytał Charles.

- Myślę, że Carrie u niej była. Powiedziała, że Gloria ma coś, co należy do niej i ona chce to odzyskać.

- Powinniśmy chyba zamienić słówko z tą Carrie - stwierdziła Agatha.

Kiedy wyszli z domu, do Agathy podbiegł mały chłopiec z notesem w ręce.

- Czy mogę panią prosić o autograf?

- Pewnie. - Agatha podpisała się zamaszystym gestem i uśmiechnęła się z pobłażaniem do młodego fana.

- Kiedy dorośniesz, chcesz zostać detektywem?

- Nie, chcę być w telewizji. Pani była super. Moja mama uważa, że to wszystko było ustawione, ale i tak śmiałem się do łez.

- Biegnij już, mały - wycedziła przez zęby.

- Rozchmurz się, Agatho - powiedział Charles. - Jeżeli ludzie myślą, że to wszystko było dla jaj, to równie szybko o tym zapomną. Oto numer dziesięć. Miejmy nadzieję, że Carrie jest w domu.

Drzwi otworzyła im kobieta, która, jak się okazało, była rzeczywiście Carrie James. Pierwszą myślą Agathy było to, że dawna przyjaciółka Glorii French wygląda jak jaszczurka. Pewnie za sprawą oczu - podłużnych i błyszczących pod grubymi powiekami. Kobieta miała proste, jasne włosy, a na koszulę nocną włożyła chińskie kimono.

Agatha przedstawiła siebie i Charlesa, po czym wyjaśniła, że chcą porozmawiać o Glorii.

- Nie mogę wam pomóc - odparła Carrie niskim i chropowatym głosem. - To była okropna kobieta.

- Czy możemy wejść do środka? - zapytała Agatha. - Nie.

- Odwiedziła ją pani w Piddlebury. Dlaczego?

- Pojechałam tam odzyskać moje kieliszki do wina.

- Udało się pani?

- O, tak.

- W jaki sposób?

- Co to znaczy „w jaki sposób?"?

- No cóż. - Agatha zaczęła tracić cierpliwość. - Wiem, że Gloria przywiązywała się do rzeczy, które pożyczyła.

- Zagroziłam, że podam ją do sądu.

- Zabiła ją pani?

- Wynocha z mojego progu albo was zabiję! - Carrie zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

Nie zrażając się, Agatha i Charles chodzili od drzwi do drzwi, wypytując o Glorię.

Wszystkie odpowiedzi były niepochlebne i zwięzłe.

Pod ósemką: „Prostacka jak łajno".

Pod siódemką: „Potworna, pazerna kreatura".

Pod dwójką: „Cieszę się, że nie żyje. Dajcie mi spokój".

- Chyba nie ma potrzeby, żebyśmy czekali, aż pozostali lokatorzy wrócą z pracy - powiedział Charles. - Nie uważasz, że nasz morderca jest wciąż w Piddlebury?

- Pewnie masz rację - odparła Agatha. - Myślałam, że sąsiedzi w Londynie nic o sobie nie wiedzą, ale wygląda na to, że Gloria zalazła tutaj wszystkim za skórę.

- Zjedzmy coś - zaproponował Charles. - Tam jest jakaś restauracja.

Kiedy jedli kanapki i pili kawę, Agatha powiedziała:

- Ciekawe, czy Gloria trzymała kogoś z wioski w szachu. Spójrz na to, w jaki sposób wyszła z imprezy na plebanii, żeby ukraść porcelanowe figurki. A co, jeśli znalazła czyjeś listy miłosne lub coś w tym rodzaju? Wydaje mi się, że Gloria była osobą, która lubiła uciekać się do małego szantażu.

- Możliwe. Ale gdyby dysponowała takimi obciążającymi materiałami, policja znalazłaby je w trakcie przeszukania jej domu.

Agatha zadzwoniła do Patricka.

- Masz listę mieszkańców wioski - znajdziesz ją w moim komputerze. Zobacz, czy ktoś z nich był w przeszłości notowany. Aha, w gospodzie mieszka pewien gość - nauczyciel chemii o nazwisku Brian Summer. Sprawdź, czy mamy coś na niego.

- Podoba ci się, co? - spytał Charles.

- O czym ty mówisz?

- O tym kolesiu, Brianie Summerze. Nie podejrzewasz go przecież, prawda? Chcesz tylko mieć możliwość trochę go przycisnąć.

- To nonsens. W mojej pracy każdy jest potencjalnym podejrzanym. A w ogóle, to zamknij się i daj mi zjeść w spokoju.

Agatha i Charles kończyli właśnie posiłek, kiedy zadzwonił telefon. To był Patrick.

- Kilka miesięcy temu Brian Summer był uwikłany w pewną sprawę - powiedział. - Wpadł na imprezę, na której jego uczniowie fetowali zakończenie semestru przed świętami Wielkiej Nocy. Rano w jednej z sypialni znaleziono martwą szesnastolatkę. Sekcja zwłok wykazała, że dziewczyna wypiła GBL.

- Co to takiego?

- Substancja o nazwie gamma - butyrolakton. Można ją znaleźć w roztworze do usuwania powłok malarskich albo w środku do czyszczenia aluminiowych felg. Na ulicy nazywana jest „śpiączką w butelce". Wydaje mi się, że w grudniu ubiegłego roku została zakazana, ale wcześniej każdy mógł ją zamówić przez Internet. Nie ma smaku i może zostać zmieszana na przykład z sokiem pomarańczowym. Daje kopa porównywalnego z ekstazy, a przy tym jest bardzo tania. Mała buteleczka kosztuje około dwudziestu trzech funtów i wystarczy na jakieś pięćdziesiąt porcji. Ponieważ po dwunastu godzinach nie ma po niej śladu w organizmie, może być przyczyną wielu niewyjaśnionych śmierci. Może być także wykorzystywana jako pigułka gwałtu. W zbyt dużej ilości powoduje zgon.

- I to właśnie przydarzyło się Brianowi Summerowi?

- Ponieważ policja nie wiedziała, co dokładnie zabiło tę dziewczynę - podejrzewała tylko otrucie, a że Brian był nauczycielem chemii, został zatrzymany i przesłuchany. Mało brakowało, a kosztowałoby go to utratę pracy. Potem jeden z chłopców, którzy byli na imprezie, przyznał się do przyniesienia buteleczki tego GBL. Zmieszali go wprawdzie z sokiem owocowym, ale łatwiej jest przedawkować gamma - butyrolakton niż heroinę. Wystarczy, że zmieszasz go w nieodpowiednich proporcjach i tracisz przytomność albo umierasz.

- Musieli mieć na niego chyba coś więcej niż tylko fakt, że był nauczycielem chemii, nie?

- Brian był jedynym dorosłym na imprezie. Tak naprawdę to nie była impreza, tylko libacja i orgia. Cóż więc mógł na niej robić nauczyciel?

- A jak się tłumaczył Brian?

- Nie wiem. Wygląda na to, że jest popularny, zwłaszcza wśród dziewczyn. Obiecał im, że wpadnie. Okazało się zresztą, że był tam tylko dziesięć minut.

Kiedy Agatha rozłączyła się, opowiedziała Charlesowi, czego się właśnie dowiedziała. Charles uśmiechnął się szelmowsko.

- Myślę, że jesteś dla niego za stara. Wygląda na to, że Brian gustuje w młodszych kobietach.

- Nonsens - odparła Agatha. - Nie wydał mi się taki. - Ale...

- Daj spokój! - warknęła Agatha.

- Dobrze, wracajmy do wioski przeklętych.

Kiedy siedzieli wieczorem w ogrodzie pubu, Agatha miała nadzieję, że Brian się pojawi. Starała się unikać rozbawionych spojrzeń mieszkańców wioski, którzy najwyraźniej widzieli ją lub przynajmniej słyszeli o katastrofie z jej udziałem w telewizyjnej kuchni. Charles spytał:

- Kto jest mężem tej pani Framington? Nic o nim nie wspominałaś.

- Nawet jeśli ma męża, nie widziałam go.

- Chodźmy do niej. Mam przeczucie, że ta kobieta coś wie.

- Co takiego?! Przed kolacją?

- Nie zajmie nam to dużo czasu.

Wychodząc z pubu, Agatha zagadnęła Mosesa o męża Sam.

- To był lord Cyril Framington. Umarł rok temu.

- Na co?

- Na wylew.

- Pochodził z arystokratycznej rodziny?

- Nie, był parem - członkiem Izby Lordów. Tam też zresztą wyzionął ducha.

- Gdzie się podziali wszyscy dziennikarze?

- Policja nie wpuszcza ich do wioski - wyjaśnił Moses. - Szkoda. Dziennikarze piją na umór.

Przed pubem spotkali Briana Summera. Agatha zaczepiła go.

- Napije się pan z nami wieczorem? Brian uśmiechnął się.

- To miło z waszej strony, ale planowałem położyć się dziś wcześniej.

- Tak zachowuje się urodzony morderca - szepnął z rozbawieniem Charles, kiedy się oddalili.

- Zamknij się, Charles! - rzuciła Agatha. - A jeśli ty i Samantha macie wspólnych znajomych, też o tym zapomnij. Nie zamierzam tam siedzieć, podczas gdy wy będziecie sobie gaworzyć o ludziach, o których nigdy nie słyszałam... Wciąż jest tak gorąco. Szkoda, że nie pojechaliśmy moim autem.

- Nie może być daleko - odparł Charles. - To przecież maleńka osada.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Agatha. Przeszli przez podjazd i zadzwonili do drzwi. Otworzył im Fred.

- A, to pani - powiedział.

- Tak, to ja - odpowiedziała Agatha. - Wiesz, co robić.

- Co za bezczelność! - Fred zatrzasnął im drzwi przed nosem.

- Nienawidzę takich charakternych gości - stwierdził Charles. - Wróci?

- Pewnie, że wróci. Musi tylko odegrać przed nami jedną ze swoich scenek, żeby pokazać, kto tu jest górą.

Po chwili drzwi znowu się otworzyły i służący kiwnął na nich głową. Poszli za nim. Fred otworzył kolejne drzwi i powiedział:

- Ona wróciła. Sam wstała z fotela.

- Kim jest pani towarzysz?

- To Charles Fraith - odpowiedziała Agatha, celowo pomijając jego tytuł, żeby uniknąć pytań i wspomnień w rodzaju: „Zna pan rodzinę Wilkinson - Sword - Blade? Jak się miewa stary Buffy?", w których nie mogła uczestniczyć.

Lady Framington zaprowadziła gości do gustownie urządzonego salonu z wielkimi oknami balkonowymi, które wychodziły na ogród z tyłu domu.

Meble w pokoju - jak stwierdził później Charles - były w klasycznym stylu wiejskiego domu. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby zostało zamówione z salonu tego samego dnia. Portrety na ścianach były w rzeczywistości zdjęciami stylizowanymi na obrazy namalowane farbą olejną. Meble były marnymi podróbkami antyków z epoki Ludwika XV. Może gospodarze wydali wszystkie pieniądze na tytuł arystokratyczny nadany im przez parów z Partii Pracy - pomyślał Charles.

- Napijecie się czegoś? - spytała Sam.

- Nie, dziękujemy - odpowiedziała Agatha. - Od jak dawna mieszka pani w tej wiosce?

- Od roku. Przeprowadziłam się tu po śmierci męża.

- Dopiero od roku! - krzyknęła Agatha. - Miałam nadzieję, że dłużej. Nie miała pani chyba zbyt wiele czasu, by poznać dobrze wszystkich mieszkańców.

- I tu się pani myli. W tak kameralnym miejscu wszystkich poznaje się błyskawicznie. Jak to się mówi: Z zewnątrz wszystko widać najlepiej. Zaskoczę więc panią, ale mam kogoś na oku.

- W takim razie powinna pani podzielić się swoimi podejrzeniami z nami lub z policją. Jeżeli morderca dowie się o tym, nie zostanie pani dużo czasu.

- Och, nikt nawet nie śmiałby mnie tknąć. Szczerze mówiąc, wszyscy czują do mnie respekt.

- A to niby dlaczego? - zdziwił się Charles.

- Tutaj panuje system feudalny. „Tak, jaśnie pani". „Nie, jaśnie pani". - Sam uśmiechnęła się ze skromnością.

Do pokoju wszedł Fred.

- Idę do pubu - obwieścił.

- Nie masz nic do roboty?

- Owszem, muszę się napić.

Fred obrócił się na pięcie i wyszedł. Dziedziczka uśmiechnęła się lekceważąco, po czym westchnęła.

- Mój Boże, ta dzisiejsza służba!

Agatha i Charles zadali jej jeszcze parę pytań, ale nie powiedziała im nic godnego uwagi. Agatha miała silne przeczucie, że ta kobieta coś ukrywa.

W drodze powrotnej do pubu Agatha zwróciła się do Charlesa:

- Nie wiem, jak Sam znosi obecność w domu kogoś takiego jak Fred.

- Może to jej krewny - powiedział Charles.

- Co takiego?!

- Sam mówi z akcentem właściwym raczej Królewskiej Wyższej Szkole Teatralnej niż klasie wyższej. Założę się, że kiedyś była aktorką.

- O ile?

- O pięćdziesiąt funtów.

- Zakład przyjęty - powiedziała Agatha. - Dla mnie ona jest autentyczna.

Raisin poszła do swojego pokoju w gospodzie, zabrała laptop i zeszła do ogrodu, gdzie czekał na nią Charles. Włączyła komputer, weszła na stronę Google'a i wpisała w wyszukiwarkę nazwisko Sam. Po chwili zamarła, wpatrując się w ekran.

- No i co? - spytał Charles.

- Wygrałeś. Przed wyjściem za mąż nasza dziedziczka była aktorką. Nosiła wtedy nazwisko Samantha Wilkes.

Grała w różnych serialach, między innymi w „Morse". Niech cię diabli! - Agatha otworzyła portfel i z niechęcia wypłaciła Charlesowi pięćdziesiąt funtów. - Postaw mi chociaż drinka - powiedziała. - Skąd wiedziałeś? Kiedy na nią teraz spojrzysz, w życiu byś się nie domyślił, że kiedyś była taka atrakcyjna.

- To tylko instynkt - odparł Charles, nie chcąc wyjaśniać swojej towarzyszce, że w obecnych czasach, u schyłku systemu klasowego, osoby z wyższych sfer są bardzo wyczulone na tych, którzy podszywają się pod arystokrację. Wiedział, że takie wytłumaczenie wydałoby się jej po prostu snobistyczne.

Tego wieczoru Sam wypełniała jeden z obowiązków miejscowej dziedziczki, który szczególnie ją męczył. Czytała na głos starej pani Tripp. Biorąc do ręki książkę, westchnęła ciężko. Jak wielu ludzi o niskiej samoocenie, Sam była szczęśliwa tylko wtedy, gdy odgrywała swoją rolę. Ale akurat ten akt odgrywanej przez nią sztuki wydawał jej się bezużyteczny, dlatego jej cierpliwość była na wyczerpaniu. Tęskniła za Londynem - szumem i gwarem wielkiego miasta. Fred był kuzynem jej zmarłego męża, bardzo mu oddanym. W młodości należeli razem do Partii Komunistycznej, ale później Cyril przeszedł do Partii Pracy, twierdząc, że to naturalna droga do władzy. Fred zawsze odgrywał rolę służącego i kamerdynera w jednej osobie. Kiedy Cyril zasiadł w Izbie Lordów, Fred zdradził Sam, że jest tym zszokowany. Gdzie się podziały wszystkie zasady? Po śmierci Cyrila niechętnie zgodził się przeprowadzić do Piddlebury razem z Sam, która teraz żałowała tej decyzji.

- O czym pani myśli? - z zamyślenia wyrwał ją głos pani Tripp.

- Myślałam o tych dwóch ostatnich morderstwach i jestem prawie pewna, że wiem, kto jest sprawcą.

- Kto to taki?

- Ogłoszę to, kiedy będę mieć więcej dowodów - powiedziała Sam.

- Próżne gadanie. Czyta pani czy nie? To nowa książka.

Sam wzięła egzemplarz „Pożądania hrabiego" i zaczęła czytać:

- Courtney Winter była frywolną dziewką - tak przynajmniej wszyscy ją opisywali. Miała twarz w kształcie serca... - Sam podniosła wzrok znad książki. - Dlaczego one wszystkie mają twarz w kształcie serca.

- Nie mam pojęcia. Proszę czytać dalej.

Po wyjściu Sam pani Tripp wzięła książkę i zaczęła czytać dalej sama. Miała dobry wzrok, ale lubiła, kiedy ludzie uważali, że spełniają swój obywatelski obowiązek, czytając jej na głos.

Po jakimś czasie postanowiła udać się na krótki spacer przed pójściem do łóżka. Po drodze, niedaleko swojej chaty spotkała panią Pound, sprzątaczkę pastora.

- Mam dla pani gorącą ploteczkę - powiedziała pani Tripp.

- Proszę mówić - zachęciła ją pani Pound.

- Pani Samantha twierdzi, że odkryła tożsamość mordercy.

- Coś takiego!

- Poważnie.

- Nigdy bym nie przypuszczała.

Oprócz plebanii, pani Pound sprzątała także kilka innych domów w wiosce. Nazajutrz, pod koniec dnia, wszyscy już wiedzieli, że Sam zamierza ujawnić nazwisko sprawcy zbrodni.

Ta wiadomość dotarła do Agathy i Charlesa po wyczerpującym dniu, w którym przesłuchali kilkanaście osób i nie posunęli się nawet o krok.

- Głupia baba - skomentowała ze złością Agatha. - Nie sądzę, by miała jakiekolwiek pojęcie na ten temat. Mam tylko nadzieję, że morderca nie uwierzy w jej rewelacje, bo w przeciwnym razie będziemy musieli pożegnać się z Sam.

- Uważasz, że powinniśmy ją ostrzec? - spytał Charles.

- To strata czasu. Nie posłucha nas ani też nie przyzna się do tego, że nic nie wie.

- Agatho, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że możesz być następna na liście mordercy?

- Niestety, jestem pewna, że zabójca też zdaje sobie sprawę z ogromu mojej niewiedzy.

- Posłuchaj, zamierzam się spakować i wyjechać. Wiem, że jesteś przyzwyczajona do takiego wielodniowego chodzenia od domu do domu i przesłuchiwania, ale dla mnie jest to dosyć nużące.

Siedzieli w ogrodzie na tyłach pubu. Ku zaskoczeniu Charlesa, Agatha odpowiedziała:

- Wiem, że to musi być dla ciebie nudne. - Wtedy Charles zobaczył, jak jej twarz rozjaśnia się na widok Briana wchodzącego do ogrodu, i zdał sobie sprawę, że Agatha chce po prostu mieć go z głowy.

W drodze powrotnej Charles przejeżdżał przez Mircester. Pod wpływem impulsu zatrzymał się na rynku i wszedł do biura Agathy. Zastał tam tylko Simona, który sporządzał jakiś raport ze smutkiem wypisanym na twarzy.

- Gdzie są wszyscy? - spytał Charles.

- Wykonują swoje zadania w terenie - odparł Simon. - A panią Freedman bolała głowa, więc poszła do domu.

- Byłem u Agathy w Piddlebury - powiedział Charles. - Dobrze byłoby, żeby teraz ktoś z was dotrzymał jej towarzystwa. Nie podoba mi się, że jest tam sama.

- Zasugeruję to Patrickowi.

- Dlaczego sam nie pojedziesz?

- Mówię ci to w zaufaniu: chcę być na miejscu, żeby mieć na oku Toni.

- Dlaczego?

- Ma nowego chłopaka, jeśli kogoś w tym wieku można jeszcze nazwać chłopakiem.

- I co z nim jest nie tak?

- Tego jeszcze nie wiem. Ale Toni pakowała się już wcześniej w kłopoty, spotykając się ze starszymi mężczyznami. Słuchaj, wiem, że umówiła się z nim na obiad u George'a. Mógłbyś tam pojechać i rzucić na niego okiem?

- Dlaczego sam tego nie zrobisz?

- Próbowałem dosiąść się do nich dwa dni temu, ale Toni oskarżyła mnie, że ją szpieguję.

- Cóż, zgoda. Myślę, że lunch dobrze mi zrobi. Kiedy Charles wszedł do sali restauracyjnej, od razu zobaczył Toni. Mężczyzna, z którym siedziała przy stoliku, był odwrócony plecami do wejścia. Młoda detektyw też go zobaczyła i pomachała.

Toni nie miała na sobie jak zwykle T - shirtu i dżinsów. Była ubrana w bawełnianą sukienkę, równie błękitną jak jej oczy. Jej naturalne, wypielęgnowane blond włosy aż błyszczały. Mimo tego, że Toni pracowała jako detektyw, zawsze sprawiała wrażenie świeżej i niewinnej. Charles podszedł do ich stolika.

- Charles - przywitała się z nim Toni. - Pozwól, że kogoś ci przedstawię. To jest Luke...

- Fairworth - dokończył za nią Charles. - Jak się miewasz, Luke?

Luke Fairworth był wysokim, przystojnym mężczyzną o nienagannej fryzurze i ubiorze. Miał ciemne włosy i czarne oczy, wydatny nos i niewielkie usta.

- Znacie się? - zdziwiła się Toni.

- Luke jest przewodniczącym koła łowieckiego Cheevely Hunt - wyjaśnił Charles. - Raz w roku spotykamy się u mnie. Mogę się do was dosiąść?

- Proszę bardzo - powiedziała Toni.

Charles usiadł przy stoliku i kelner natychmiast pospieszył z dodatkowym nakryciem.

- Jak tam rodzina? - Charles zwrócił się do Luke'a. - Z tego, co pamiętam, twoja córka musi być już w wieku Toni. - Charles zgadywał, że Luke jest trochę po czterdziestce.

- Nie bardzo - odparł rozdrażniony Luke. - Cressida skończyła dopiero czternaście lat.

- A co u żony?

- Jestem rozwiedziony.

- Przykro to słyszeć. Kiedy to się stało?

- W ubiegłym roku. Możemy porozmawiać o czymś innym? Skąd znasz Toni?

- Przyjaźnię się z nią i z jej szefową. Właśnie wróciłem z Piddlebury.

- Ach, śledztwo w sprawie otrucia. Jak się mają sprawy?

Charles zamówił stek z pieczonymi ziemniakami, nalał sobie wina i zaczął opowiadać Toni o drugim morderstwie i dotychczasowych ustaleniach ze śledztwa. Wściekły Luke łypał na niego okiem i marszczył brwi.

Wreszcie Luke spojrzał na zegarek.

- Muszę lecieć. Do zobaczenia wieczorem, Toni.

- Przywołał kelnera. - Osobne rachunki poproszę.

Kiedy Luke zapłacił i wyszedł, Charles spytał z ciekawości:

- Czy on nigdy nie płaci za twój lunch?

- Chwilowo jest trochę spłukany - odpowiedziała Toni.

- Oczywiście, kształcenie dzieci sporo kosztuje.

- Charles pokiwał głową.

- Dzieci?!

- Tak. Luke ma syna Marka - mniej więcej szesnastolatka, czyli prawie w twoim wieku. Emma ma dwanaście lat, a Olivia osiem.

- Wymyśliłeś to na poczekaniu! - zawołała Toni.

- Skądże. Pamiętam jego rozwód. Powodem była zdaje się agresja w rodzinie.

- Ze strony jego żony?

- Nie, jego samego.

- Nie wierzę ci.

- Wykorzystaj swoje zdolności detektywistyczne i zajrzyj do Internetu - powiedział Charles. - Jeszcze wina?

Toni wstała.

- Agatha zawsze wtrąca się w moje życie prywatne. Jestem pewna, że to ona cię tu przysłała. Wybacz, Charles, ale twoje bujne konfabulacje na nic się zdadzą.

Toni w pośpiechu wybiegła z restauracji. Przeklęty Luke - pomyślał Charles. - Teraz ja będę musiał zapłacić za jej lunch.

Toni włączyła komputer w biurze i wpisała w wyszukiwarkę nazwisko Luke'a. Nic. Charles musiał ją okłamać. Ale ona tak tego nie zostawi. Poszła więc do redakcji lokalnej gazety, w której pracował zaprzyjaźniony z nią dziennikarz Jimmy Swift.

- Potrzebuję szczegółów dotyczących rozwodu, który miał miejsce jakiś rok temu.

- Nazwisko?

- Znam tylko jego. Luke Fairworth.

- To trochę potrwa. Poczęstuj się kawą.

Toni nalała sobie kubek kawy z automatu stojącego w rogu, a potem stanęła przy oknie, które wychodziło na targową ulicę Market Street. Targ był pełen ludzi, którzy kłębili się wokół stoisk. Pasiaste markizy powiewały leniwie przy najdrobniejszych podmuchach wiatru.

- Mam! - krzyknął Jimmy. Toni podeszła do niego.

- Zaczekaj - powiedział dziennikarz. - Wydrukuję to. Czekała z niecierpliwością, podczas gdy stara laserowa drukarka powoli wypluwała z siebie kolejne kartki.

Jimmy wręczył jej sześć stron. Toni złapała je, rzuciła krótkie „dzięki" i wybiegła z redakcji.

Poszła do kawiarni na świeżym powietrzu przy głównym placu, zamówiła mrożoną kawę i zaczęła czytać.

Z każdą stroną serce waliło jej coraz mocniej. Rozwód został orzeczony z powodu przemocy domowej, której regularnie dopuszczał się Luke. Pani Sarze Fairworth przyznano prawo do opieki nad dziećmi. Wśród wydrukowanych materiałów były doniesienia o wielokrotnych wizytach policji w ich domu, jak również informacja o tym, że pani Fairworth została pobita przez męża. Nie zdecydowała się wprawdzie postawić mężowi zarzutów w sądzie, ale wyniki obdukcji lekarskiej oraz wypis z miejscowego szpitala mówiły wyraźnie o złamanej ręce oraz pękniętych żebrach przy innej okazji, co dało jej prawnikom wystarczające dowody. Nikt nie lubi posłańców takich wieści i Toni również zastanawiała się, czy kiedykolwiek odezwie się jeszcze do Charlesa.

Poczuła się młoda i niedojrzała.

Charles o całym zajściu opowiedział Agacie przez telefon.

- Mam nadzieję, że Luke nie wyrządzi jej krzywdy, gdy go rzuci - zaniepokoiła się Agatha. - Toni ma zaległy urlop. Postaram się, żeby go teraz wykorzystała.

Jednak jej pracownica stanowczo odmówiła. Była dumna z faktu, że Agatha pod swoją nieobecność zostawiła jej prowadzenie agencji. Zadzwoniła już do Luke'a i powiedziała mu, że to było ich ostatnie spotkanie, na co on zagroził, że skręci Charlesowi Fraithowi kark. Próbował się tłumaczyć, że to wszystko były tylko wymysły jego eksżony. Toni przerwała mu jednak cichym i stanowczym: „Żegnaj".

Akurat w tym momencie do biura wszedł Simon. Wcześniej stał przez chwilę w drzwiach i przysłuchiwał się tej rozmowie, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha. Teoretycznie miał jeszcze szanse.


Rozdział IV

Agatha myślała o powrocie do Mircesteru. Wpadła do Jerry'ego Tarranta, żeby mu wyjaśnić, iż w obecności tylu dziennikarzy i policjantów niewiele może zrobić, więc wróci, kiedy sytuacja trochę się uspokoi.

Dodatkowym powodem do wyjazdu był fakt, że Brian Summer wyprowadził się z gospody. Postanowił spędzić w Piddlebury całe wakacje szkolne i wynajął pokój na farmie Ady White. Agacie wydało się to dziwne, zważywszy, że w wiosce było tylu dziennikarzy i ktoś z nich mógł powiązać jego nazwisko z otruciem w Oksfordzie.

Poza tym Brian zaczął jej unikać. Agatha widziała, jak spaceruje wokół pubu, lecz gdy tylko podbiegała do niego, on mówił: „Muszę lecieć" i znikał jak spłoszony jeleń w lesie.

Wspaniała pogoda w końcu się załamała. Nie za sprawą jakiejś spektakularnej burzy, ale w wilgotnej mgle, która spowiła wiejski krajobraz, zamieniając Piddlebury w wioskę duchów, gdzie ludzkie sylwetki roztapiały się jak zjawy.

Agatha odwiedziła Sam po raz ostatni i zrobiła jej wykład, twierdząc, że przyznawanie się do tego, że zna tożsamość mordercy, jest równoznaczne z wystawieniem się na wielkie ryzyko.

- Potrafię o siebie zadbać - odpowiedziała Sam. Wąskie usta, otoczone siatką zmarszczek, miała pomalowane szkarłatną szminką, przez co wyglądały jak źle zaszyta rana. Pewnie pali - pomyślała Agatha. To by tłumaczyło te wszystkie szkaradne zmarszczki. Muszę jakoś rzucić papierosy.

- Wyjeżdżam - obwieściła Agatha. - Niewiele tu teraz zdziałam. Odczekam kilka tygodni.

Wróciła do gospody, uregulowała rachunek, a potem wsiadła do samochodu i odjechała. Pomimo wiszącej w powietrzu mgły, dzień był gorący i parny. Agatha włączyła klimatyzację i zaraz zmarszczyła nos. Z otworów wentylacyjnych wydobywał się nieprzyjemny zapach. Zatrzymała się, wysiadła i podniosła maskę samochodu. Na silniku leżały dwa martwe szczury.

Agatha wyjęła ze schowka parę lateksowych rękawiczek, pozbierała szczury i wyrzuciła je w trawę na poboczu drogi.

Wróciła za kierownicę i usiadła, nie wiedząc, co dalej. Czy powinna wrócić do pubu i zadać kilka pytań? Od znalezienia drugiej ofiary mordercy zaczęła zamykać samochód na klucz. Przed wyjazdem zapakowała do bagażnika walizkę, ale wróciła, by upewnić się, że nic nie zostawiła, i zabawiła w pubie jeszcze chwilę. Moses zaproponował jej kawę, którą wypiła przy barze... Agatha uznała jednak, że nie ma sensu wracać. W tej mgle i tak nikt by nic nie zauważył. Jednak ta sprawa nie dawała jej spokoju i w pewnym sensie traktowała ją jako zamach na swoją osobę. Zawróciła więc gwałtownie i pojechała prosto do mobilnego komisariatu, który wciąż znajdował się w wiosce.

Kiedy przyjechała na miejsce, spotkała wychodzącego z ciężarówki Billa Wonga. Zawołała go i opowiedziała mu o szczurach.

- Lepiej wezwę biegłych sądowych, żeby zbadali twój samochód - stwierdził Bill. - Wracaj do gospody. Poinformuję cię, kiedy skończą.

Agatha nie spiesząc się, wróciła do pubu.

- Witamy ponownie - zwrócił się do niej Moses.

- Ktoś podrzucił mi do auta martwe szczury. Pewnie wtedy, gdy piłam tu kawę - wyjaśniła Agatha. - Ma pan jakiś pomysł, kto mógł to zrobić?

- Byłem tu przez cały czas - odpowiedział Moses. - Moja żona robiła pieróg nadziewany mięsem z królika. Powinna pani zostać, żeby go spróbować.

- Chyba tak zrobię - zgodziła się Agatha. - Muszę czymś się zająć, zanim policja sprawdzi mój samochód.

Wyszła do ogrodu na tyłach pubu. Ku swojemu zdziwieniu, zastała tam Adę White siedzącą przy stoliku w towarzystwie jakiegoś potężnie zbudowanego mężczyzny.

Agatha podeszła do niej.

- Jak się pani miewa?

- Fatalnie - odparła Ada. - Policja zabrała mi z piwnicy całe wino do analizy. Nic już z niego nie będzie. Aha, to jest mój mąż Keith.

Keith miał gęste siwe włosy i karcący wzrok.

- Proszę zostawić nas samych - powiedział. - Moja żona ma już dość tych pytań.

W normalnych okolicznościach Agatha nie dałaby tak łatwo za wygraną, ale incydent ze szczurami wstrząsnął nią. Powlokła się do innego stolika i usiadła.

Rozchmurzyła się dopiero na widok Briana, który wszedł do ogródka. Pomachała do niego, jednak Brian tylko się uśmiechnął, też jej pomachał, po czym usiadł przy najdalszym stoliku.

Dla zabicia czasu zadzwoniła do Toni, która zrelacjonowała jej pokrótce postępy we wszystkich śledztwach prowadzonych przez agencję. Agatha z kolei opowiedziała jej o szczurach i zapewniła, że wróci, gdy tylko samochód zostanie sprawdzony.

- A co u ciebie? - spytała współpracownicę. - Wszystko gra?

- A czemu miałoby nie grać? - ucięła dalszą rozmowę Toni. - Do zobaczenia wkrótce.

Panna Gilmour poważnie rozważała skorzystanie z pomocy psychologa. Luke nie był jej pierwszym błędem. Co jest z nią nie tak, że ciągnie ją do dużo starszych mężczyzn ze skłonnościami do agresji?

Wtem drzwi otworzyły się i do biura wszedł James Lacey, były mąż Agathy.

- Agatha wraca dzisiaj z Piddlebury - wyjaśniła mu Toni. - Zajmowała się tym otruciem.

- Masz ochotę zjeść ze mną lunch?

Na moment się zawahała. James był wprawdzie dużo starszy od niej, ale kompletnie nieszkodliwy.

Poszli więc razem do chińskiej knajpki. Toni opowiedziała Jamesowi wszystko, co wie na temat śledztwa, które w Piddlebury prowadziła jej szefowa. Gdy rozmawiali, James zauważył, że Toni jest dziś wyjątkowo smutna.

Spokojnie popijając zieloną herbatę, spytał:

- A teraz powiedz mi, co cię trapi, Toni? Spojrzała na niego. Często myślała sobie, że Agatha musiała być niespełna rozumu, skoro pozwoliła takiemu facetowi odejść. James był dzisiaj przystojny jak zawsze - miał gęste czarne włosy, lekko siwiejące na skroniach oraz błękitne oczy.

- Popełniłam kolejny poważny błąd - wyznała z wahaniem.

- Chodzi o mężczyznę?

- Tak.

- Dużo starszego?

- Tak, znowu. Co się ze mną dzieje? Okazało się, że to damski bokser, znęcający się nad żoną. Czy twoim zdaniem powinnam pójść do psychiatry?

- To twoja decyzja, nie mnie to oceniać. Ale powinnaś rozważyć dwie kwestie. Po pierwsze, wokół roi się od męskich drapieżników, którzy obierają sobie za cel młode dziewczyny. Są też takie dziewczyny, które podświadomie szukają w mężczyznach substytutu ojca, który będzie je podziwiał, troszczył się o nie i chronił przed złym światem. Jaki był twój rodzony ojciec?

- Nie znałam go.

- W tym szalonym świecie - powiedział James

- smutne jest to, że kobiety muszą być pewne, że dadzą sobie radę same. Nikt nie zrobi tego za nie. Najlepiej jest polegać tylko na sobie. Nie brakuje nieszczęśników w domach starców, którzy do końca wierzą, że ich synowie i córki zajmą się nimi na starość. Tymczasem, jeżeli nie będziesz niczego od nikogo oczekiwać, któregoś dnia możesz się obudzić i znaleźć się w samym środku wspaniałego, prawdziwego romansu - błękitne oczy Jamesa zalśniły.

- Och, James - powiedziała Toni. - Ty kogoś znalazłeś. Mężczyzna uśmiechnął się.

- Chyba tak.

- Jak się nazywa?

- Mary Gotobed (Nazwisko „Gotobed" można przetłumaczyć jako "Chodź do łóżka" (przyp. tłum.).).

- Chyba żartujesz!

- Myślę, że Mary słyszała już wszystkie możliwe żarty na temat swojego nazwiska. Tymczasem to dobre, stare nazwisko.

- Gdzie się poznaliście?

- W Carsely. Mary niedawno się tam wprowadziła.

- Jest rozwódką? Wdową?

- Zadajesz strasznie dużo pytań. Mary jest wdową.

- Masz przy sobie jej zdjęcie?

James pogrzebał w portfelu i wyciągnął z niego małą fotografię. Toni przyjrzała się kobiecie ze zdziwieniem. Mary wyglądała bardzo pospolicie - miała kręcone brązowe włosy, okrągłą twarz i była puszysta.

- Co powie na to Agatha? - spytała Toni.

- A co ona ma z tym wspólnego? Zawsze jest zbyt zajęta ściganiem jakiegoś bandyty, żeby interesować się tym, co robię.

Kiedy Agatha odebrała swój samochód, była już zbyt zmęczona, żeby jechać do biura, więc wróciła prosto do domu.

Po odebraniu swoich kotów od Doris Simpson, która sprzątała w jej domu, Agatha postanowiła udać się na plebanię.

- Proszę wejść, pani Raisin - powiedziała pani Bloxby. - Co się działo w Piddlebury?

- Dwie osoby zostały zamordowane, a ja nie mam pojęcia, kto to zrobił - przyznała Agatha. - Jednak nie poddałam się. Po prostu na razie nie mogłam nic zrobić, bo w wiosce roiło się od gliniarzy. A co słychać u nas? Pojawił się ktoś nowy?

- Tylko jedna wdowa. Wydaje się dość sympatyczna. Nazywa się Mary Gotobed.

- Dziwne nazwisko.

- Stare, dobre angielskie nazwisko. Napije się pani kawy?

- Tak, poproszę.

Nalewając kawę, pani Bloxby zastanawiała się, czy opowiedzieć Agacie o zainteresowaniu, jakie James okazywał Mary. Wiedziała jednak, że pani detektyw jest bardzo ambitna. Zaś przy odrobinie szczęścia tymczasem praca zatrzyma ją z dala od wioski.

- Czy James jest już w domu? - zapytała Agatha, kiedy pani Bloxby wróciła do salonu z tacą.

- Pani Raisin, proszę skosztować placka z rodzynkami. Upiekłam go dziś rano.

- Może skuszę się na jeden kawałek.

- Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o tych morderstwach.

Agatha zaczęła więc opowiadać, a żona pastora słuchała, wdzięczna, że udało jej się odwrócić odwagę przyjaciółki od jej byłego męża.

Kiedy Agatha skończyła, pani Bloxby powiedziała:

- Dziwi mnie, że Brian Summer postanowił zostać w wiosce, w której jest tylu dziennikarzy. Wydawałoby się raczej, że wystraszy się, iż ktoś może odkopać starą sprawę z otruciem w Oksfordzie.

- Mnie ten człowiek też wydał się dość dziwny - zgodziła się Agatha. - Powinnam zadzwonić do Patricka. Na pewno został przesłuchany przez policję, tak jak wszyscy mieszkańcy wioski. Czy James już wrócił?

- Może jeszcze kawałek ciasta?

Agatha spojrzała na nią wymownie. Po raz pierwszy w historii ich znajomości była pewna, że żona pastora coś kręci.

- Spytałam, czy James wrócił.

- Chyba tak.

- Coś pani przede mną ukrywa. Proszę to z siebie wyrzucić. Równie dobrze mogę to usłyszeć od pani, jak i od niego.

- Chodzi o to, że James... jest w zażyłych stosunkach z Mary Gotobed.

- Czy ona jest śliczną blondynką?

- Nie, wydaje się raczej przeciętna, ale to w sumie bardzo sympatyczna kobieta.

Agatha skrzywiła się z niesmakiem.

- Pani Raisin - odezwała się pani Bloxby. - Przecież już pani na nim nie zależy, więc czemu ktoś inny nie miałby ułożyć sobie życia z pani byłym mężem?

- Oczywiście - zgodziła się Agatha. - Nie sądzi pani chyba, że będę stawać im na drodze, co?

To mówiąc, Agatha wbiła krogulcze spojrzenie w łagodne oczy pani Bloxby.

- Boże broń! - odparła żona pastora, choć zabrzmiało to bardziej jak modlitwa niż zaprzeczenie.

Agatha wracała do domu z mętlikiem w głowie. Sama myśl o tym, że James mógłby ożenić się z inną kobietą i być z nią szczęśliwy, tak jak nieszczęśliwy był z nią, doprowadzała ją do szewskiej pasji.

Wieczorem odwiedził ją Charles. Pierwsze jego słowa brzmiały:

- Słyszałaś o Jamesie i Mary?

- Tak - odpowiedziała szorstko Agatha.

- Nie spuszczasz nosa na kwintę?

- Nie bądź niemądry, Charles. Życzę im jak najlepiej.

- Czyżby? No nic, w końcu wróciłaś. Dałaś sobie spokój z Piddlebury?

- Czekam, aż policja da za wygraną i będę miała wolną rękę. Dzisiaj to już nie są zwykłe wioski w Cotswolds, jak kiedyś. Pełno w nich przyjezdnych. A młodzi miejscowi oskarżają ich, że zabierają im domy. Z jakiegoś powodu wszyscy sądzą, że nowożeńcy powinni po ślubie zamieszkać w nowym domu. Kiedyś najpierw mieszkali z rodzicami, potem wprowadzali się do kawalerki, odkładali trochę pieniędzy, w końcu załapywali się na komunalny dom mieszkalny albo osiągali zdolność kredytową i kupowali coś na własność. Teraz muszą mieć wszystko od razu. Poza tym, domy przyjezdnym sprzedawali najczęściej ich rodzice, a część z nich była w tak opłakanym stanie, że ludzie woleli przeprowadzić się do miasta. Stare domy kupowali deweloperzy, odnawiali je, potem oferowali jako domki letniskowe, aż w końcu sprzedawali jako pełnoprawne domy mieszkalne. Tymczasem Piddlebury jest inne. To bardzo mała osada, z dala od utartych szlaków turystycznych. Panuje w niej jakaś aura tajemniczości. Jestem przekonana, że oprócz Jerry'ego Tarranta jest tam jeszcze ktoś, kto coś wie i nie chce mi powiedzieć. Sam Framington twierdzi, że zna tożsamość mordercy, ale ona sama zalicza się do tych nielicznych nowo przybyłych i nie wierzę, by mówiła prawdę.

- To dość ryzykowne wyznanie z jej strony - skomentował Charles.

- Chyba że morderca, podobnie jak ja, ma ją za nieszkodliwą wariatkę - stwierdziła Agatha.

W sąsiednim domu James Lacey chodził niespokojnie z kąta w kąt.

- Co się dzieje? - spytała Mary.

- Charles Fraith wszedł właśnie do Agathy z torbą.

- I co z tego? James nagle usiadł.

- Nie chcę, żeby Agacie stała się krzywda. Mary powstrzymała wybuch złości.

- Jestem pewna, że Agatha Raisin jest na tyle dorosła, by o siebie zadbać.

- Jak zwykle masz rację, Mary. - James westchnął.

Przy Mary, w odróżnieniu do Agathy, mógł się zrelaksować. Nie nakładała intensywnego makijażu, nie nosiła żałośnie krótkich spódniczek ani niewygodnych butów na wysokim obcasie. Nie paliła też jak smok ani nie uganiała się za mordercami.

Zresztą, ku zdumieniu Jamesa - i wszystkich pozostałych mieszkańców wioski - Agatha Raisin po prostu go zostawiła.

Na początku sierpnia Agatha zrobiła sobie krótkie, tygodniowe wakacje na południu Francji. Po powrocie, pod koniec miesiąca, przeczytała jeszcze raz wszystkie swoje notatki dotyczące Piddlebury i postanowiła, że musi tam wrócić. Cieszyła się też, że znalazła wymówkę, aby opuścić Carsely, w którym rozkwitał romans między Jamesem a Mary. Przynajmniej tak twierdziło wielu mieszkańców, którzy opowiadali jej o tym nie bez satysfakcji.

Tym razem Agatha postanowiła zabrać ze sobą Phila Marshalla. Phil był po siedemdziesiątce i dzięki swoim siwym włosom oraz łagodnym rysom twarzy potrafił zaskarbić sobie zaufanie ludzi. Od czasu ostatniej przelotnej wizyty Charlesa Agatha nie widziała się z nim ani nie miała pojęcia, co u niego słychać.

Sierpień okazał się koszmarnym miesiącem, w którym deszcz niemal nie przestawał padać. Jednak w chwili, gdy Agatha i Phil podjeżdżali na początku września pod pub w Piddlebury - każde swoim samochodem - pogoda była łaskawa, słoneczna i ciepła.

- Cóż za urocze miejsce - powiedział Phil. - Od czego zaczniemy?

- Zostawimy bagaże w naszych pokojach - odparła Agatha - zjemy coś i zastanowimy się, z kim porozmawiać.

Na ich widok na twarzy Mosesa odmalowało się zaskoczenie, a następnie nieufność. Agatha poprosiła o dwa osobne pokoje.

- Nie sądziłem, że pani wróci - przyznał gospodarz.

- Mam nadzieję, że policja przestała już węszyć - odparła Agatha.

- Nie, wszystko jest już w porządku.

- Jak może pan tak mówić, skoro morderca jest wciąż na wolności! - uniosła się Agatha.

- Z naszego punktu widzenia tak to właśnie wygląda - odparł niezrażony Moses, podając jej dwa mosiężne klucze. - To musiał być jakiś psychopata z zewnątrz, nie z wioski.

Phil spostrzegł, że Agatha szykuje się do dłuższej wymiany zdań i zakasłał znacząco.

- Agatho, na pewno będzie jeszcze okazja, żeby podyskutować o tym później..

- Dlaczego mi przerwałeś? - zapytała go Agatha, kiedy usiedli wreszcie w ogrodzie na tyłach pubu.

- Ponieważ zmarnowałabyś tylko swój cenny czas - wyjaśnił spokojnie Phil. - Zaczęłabyś przekonywać barmana, że obcy nie wiedziałby, iż w piwnicy znajduje się wino z dzikiego bzu i można się tam zakraść, by podrzucić zatrutą butelkę do skrzynki, ani też, że ofiara napije się akurat w tym czasie. Moses miał bardzo uparty wyraz twarzy. Od czego mam zacząć?

- Spróbuj porozmawiać z Adą White. Może uda ci się wyciągnąć od niej informację, jak zachowuje się w jej obecności Brian Summer. Ja najpierw odwiedzę Jerry'ego, a potem pójdę na plebanię. Jeżeli dowiem się czegoś nowego, zadzwonię do ciebie.

Jerry przywitał się z Agathą.

- Będzie pani bardzo trudno - zaznaczył.

- Trudniej niż w ubiegłym roku?

- O, tak. Wszyscy oswoili się z myślą, że zbrodni dokonał ktoś z zewnątrz. Ludzie w tej wiosce nie są już tak zżyci jak dawniej, ale wszyscy jak jeden mąż uczepili się tej hipotezy.

- Myślałam, że ktoś taki jak, powiedzmy, Peter Suncliff nie podąży za stadem.

- Nie wiem. Dopiero wrócił z wakacji.

- A co z naszą dziedziczką, która twierdzi, że zna tożsamość mordercy?

- Szczerze mówiąc, to pani Sam najmocniej lansuje teorię o psychopacie spoza wioski.

- To dziwne. Ciekawa jestem, czy ktoś już ją nastraszył.

- Nie zna pani tej osady. Gdyby było tak, jak pani podejrzewa, wszyscy wkrótce wiedzieliby, kto i dlaczego jej groził. Poza tym ludzie są szczęśliwi, że mogą wrócić do normalności, nie podejrzewając siebie nawzajem i nie tworząc toksycznej atmosfery. Dlatego uważam, że kontynuowanie śledztwa nie przysporzy pani sympatii ani popularności.

- A zatem, chce pan, żebym kontynuowała swoją pracę czy nie?

- Oczywiście, że tak.

- Wystawię panu rachunek tylko za faktycznie przepracowane godziny.

Jerry splótł swoje wypielęgnowane dłonie jak do modlitwy.

- Mimo wszystko czuję się nieswojo. Obawiam się, że gdy zacznie pani znowu przepytywać ludzi, skończy się to kolejnym morderstwem. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie padnie na panią.

Kiedy Agatha wjeżdżała do wioski, wydała jej się ona jakby pogrążona w sielankowym śnie. Jasna tarcza słońca oświetlała domy ze złotego kamienia. Miała właśnie minąć chatę Glorii, kiedy zauważyła tabliczkę „Na sprzedaż" i usłyszała jakieś odgłosy dobiegające z wewnątrz.

Zatrzymała się, podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyła jej kobieta.

- Słucham? - zapytała.

- Nazywam się Agatha Raisin i zostałam wynajęta, by dowiedzieć się, kto zamordował Glorię French.

- Jestem jej córką. Mam na imię Tracey. Proszę wejść. Tracey nie przypominała swojej matki - była szczupła, miała pociągłą twarz i małe usta.

- Próbuję sprzedać jej meble, ale bez przerwy przychodzą tu ludzie z wioski i domagają się zwrotu przedmiotów, które moja matka rzekomo im zabrała i nie oddała. Znając jej reputację, nie mam innego wyjścia, jak tylko wierzyć im na słowo. Jutro przyjeżdża ekipa sprzątająca. Z początku chciałam zostawić wszystko tak jak było, zanim sprzedam dom, ale mieszkańcy wioski nie przestają mnie nachodzić, więc postanowiłam sprzedać wszystko.

- Czy odziedziczyła pani dom po matce?

- Ja i mój brat. Zgodnie z wolą zmarłej, mamy podzielić się majątkiem. Policja chyba już się poddała.

- Och, oni nigdy się nie poddają. Ja również - zapewniła Agatha. - Może pani będzie w stanie mi pomóc. Skąd ktoś mógł wiedzieć, że akurat tego ranka, dokładnie o tej porze, pani matka zejdzie do piwnicy po coś do picia?

- Moja matka miała problem z piciem. Była alkoholiczką. Potrafiła wprawdzie przez jakiś czas nie pić, ale gdy tylko coś ją zdenerwowało czy zasmuciło, od razu sięgała po butelkę.

- Zastanawiam się, co takiego mogło wyprowadzić ją z równowagi tego feralnego dnia - wyznała Agatha.

- Dzwonił do mnie pastor. Powiedział, że moja matka zaprosiła go wtedy na drinka, ale on wykręcił się od wizyty u niej. Lecz zanim odłożył słuchawkę, jego żona powiedziała na głos: „Udało ci się ją spławić?". Pastor bardzo się tym przejął, ponieważ - jak twierdził - matka zrobiła wiele dobrego dla kościoła, a ostatnią rzeczą, jaką spotkała ją ze strony plebanii, była pogarda i afront.

„Ciekawe, czy Clarice Enderbury wiedziała o skłonności Glorii do picia" - pomyślała Agatha.

Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na komodzie stojącej pod ścianą. Chociaż nie znała się na antykach, miała pewien wyjątkowy dar rozpoznawania wartościowych mebli.

- Nie pozwoli pani chyba ekipie sprzątającej usunąć stąd tej komody? - upewniła się.

- Dlaczego? To coś cennego?

- Tak mi się wydaje. Nie jestem ekspertem. Agatha podeszła bliżej i przyjrzała się komodzie.

Była w miękkim odcieniu mahoniu, miała prostokątny wierzch, owalne mosiężne uchwyty i ozdobne nóżki.

- W ubiegłym roku widziałam coś podobnego w sklepie z antykami w Stow - on - the - Wold - powiedziała. - Sprzedawca twierdził, że to Jerzy III i chciał za taką komodę tysiąc funtów. Proszę zrobić jej zdjęcie i pokazać je aukcjonerom z Suther's w Mircesterze. Na pewno nie oddawałabym jej ekipie sprzątającej.

- To dziwne - stwierdziła Tracey. - Matka nigdy nie miała gustu do takich rzeczy.

- Nie mogła jej przecież od nikogo pożyczyć - odparła Agatha. - Zresztą, właściciel na pewno by się o coś takiego upomniał. Decyzja o sprzedaży domu zajęła pani trochę czasu.

- Policja bez przerwy się tu kręciła, więc postanowiłam usunąć się na bok, dopóki sprawy nie ucichną. Wayne, mój brat, zostawił mi wolną rękę.

- Czy pani matka wspominała, kto mógł ją tak nienawidzić, by pozbawić ją życia?

- Od jakiegoś czasu nie utrzymywałyśmy w ogóle kontaktów. Matka próbowała ingerować w moje małżeństwo. To było pięć lat temu. Powiedziałam wtedy, że nie chcę jej nigdy więcej widzieć. Poza tym wyrządziła wielką krzywdę Wayne'owi, sprzedając firmę za jego plecami, więc i on także nie chciał mieć z nią do czynienia.

- Czy pani i pani brat macie alibi na dzień, w którym zginęła wasza matka?

- Oczywiście. Ja byłam na farmie, widzieli mnie sąsiedzi. Wayne był w tym czasie w fabryce i też ma na to setkę świadków. Chciałabym tylko, żeby morderca został schwytany. Dopóki nie pozbędę się tych mebli, a potem nie zniknę z wioski, nie zaznam spokoju.

Phil siedział w kuchni pani White, popijał kawę i jadł ciasto biszkoptowe. Kiedy przyjechał, w domu był także mąż Ady, Keith, lecz niedługo potem pojechał do pracy.

- To musiał być dla pani bardzo trudny czas - zagadnął Phil.

Oczy kobiety napełniły się łzami. Phil podał jej czystą chusteczkę, którą Ada wytarła oczy.

- Te pytania zadawane przez policjantów! Zabrali wszystkie butelki mojego wina i teraz zmarnują się w policyjnym laboratorium. Wciąż czekam na odszkodowanie.

Ale jeszcze gorsi okazali się dziennikarze. Ci praktycznie zaocznie mnie skazali. Odwiedził mnie prawnik z Londynu, który zaproponował, że pozwie gazety w moim imieniu, ale ja chcę tylko, żeby to wszystko już się skończyło.

- Wydaje mi się, że wytoczenie procesu dziennikarzom to całkiem niezły pomysł - przyznał Phil. - Zachowała pani kopie tych doniesień prasowych?

- Nie, spaliłam je.

- Szkoda. Ale jestem pewien, że moja szefowa - pani Raisin - poleci pani dobrego prawnika.

- Ale ja nie chcę iść do sądu!

- Pani Raisin na pewno wytropi mordercę, a gdy tylko to się stanie, proszę wziąć adwokata i puścić tych pismaków z torbami. Zasługuje pani na to, po tym wszystkim, co pani przeszła.

Zapłakana Ada uśmiechnęła się.

- Nie przypomina pan wcale detektywa.

- I to mi pomaga - odparł Phil. - A teraz zastanówmy się dobrze. Kto w wiosce chciałby zabić Glorię French?

- Wszyscy mówią, że to musiał być jakiś szaleniec spoza wioski. Mam nadzieję, że to prawda. Mamy za sobą fatalny okres, kiedy wszyscy podejrzewali się nawzajem. Na początku każdy lubił Glorię. Zrobiła tak wiele dla naszego kościoła. Zawsze zgłaszała się na ochotnika, kiedy trzeba było zawieźć starsze osoby na zakupy do Mircesteru albo zorganizować kiermasz tu, na miejscu. Potem jednak stała się, jakby to ująć, hałaśliwa i arogancka. Ludzie plotkowali, że zagląda często do kieliszka, ale ja osobiście nigdy nie widziałam jej pijanej, a Moses w pubie twierdzi, że ilekroć Gloria tam zachodziła, zawsze zamawiała lemoniadę albo inne napoje bezalkoholowe. Były natomiast problemy z tymi wszystkimi rzeczami, które pożyczała i których nie chciała oddać.

- Czy panią o coś poprosiła?

- Chciała zabrać z kościelnego kiermaszu charytatywnego skrzynkę mojego wina z dzikiego bzu. Odpowiedziałam stanowczo, że musi za nią zapłacić. Pod koniec dnia szukałam tego wina - pamiętałam, że włożyłam pod stół karton z sześcioma butelkami, na zapas. Jednak wino zniknęło! Zapytałam Glorię, czy to ona je wzięła, ale wszystkiemu zaprzeczyła.

- Czy ktoś słyszał, jak pani ją oskarża?

- Sądzę, że większość mieszkańców wioski.

- A co z mężczyznami? Czy Gloria miewała romanse?

- Próbowała. Zarzuciła sidła na pastora, ale on był tak zaaferowany remontem kościoła, że albo tego nie dostrzegał, albo udawał, że nic się nie dzieje. Jego żona jej nienawidziła.

- A Samantha Framington? Czy to nie ona twierdziła, że zna tożsamość zabójcy?

- Teraz mówi, że żartowała. Trochę głupi ten dowcip i niezbyt bezpieczny. A co, jeśli morderca faktycznie jest w wiosce?

- Co może pani powiedzieć na temat Briana Summera? Chyba zatrzymał się u pani, prawda?

- Ciągle tu jest, biedaczek.

- Nie wrócił do szkoły?

- Dziennikarze wygrzebali jakąś starą sprawę z przeszłości - też dotyczącą otrucia - i Brian został ponownie przesłuchany przez policję. Lekarz wystawił mu zaświadczenie, że cierpi na depresję i w związku z powyższym wziął roczny urlop dla podratowania zdrowia.

- Sądziłem, że będzie raczej chciał wyjechać z tej wioski jak najdalej - zdziwił się Phil.

- To przesympatyczny człowiek. Tutaj jesteśmy na peryferiach wioski. Lubi chodzić na długie spacery. Uważa, że to ma na niego leczniczy wpływ.

Agatha poszła na plebanię, ale nikogo tam nie zastała. Próbowała także dostać się do kościoła, lecz był zamknięty. Pani Bloxby powiedziała jej, że ostatnio świątynie stały się celem złodziei.

Poszła więc do sklepu we wsi. W drzwiach minęła się z Jenny Soper.

- Och, wróciła pani! - zawołała kobieta. - Myślałam, że już jest po wszystkim.

- Jak może być po wszystkim, skoro morderca nie został schwytany?

Po chwili dołączył do nich Peter Suncliff.

- Wróciła pani? - zdziwił się.

- Jenny właśnie mówiła, że sądziła, iż sprawa dobiegła końca - powtórzyła Agatha. - Ale jak może być po wszystkim? Nikogo nie złapano.

- Od tamtej pory nie wydarzyło się nic złego - upierała się Jenny. - Prawda, Peterze? Czy to nie oznacza, że mieliśmy do czynienia z kimś obcym, jakimś szaleńcem?

- Zbrodnia została zbyt dobrze zaplanowana - odpowiedziała Agatha. - A każdy obcy w takiej małej osadzie byłby widoczny jak na dłoni.

- Są przecież lasy, w których został otruty Craig Upton - zaprotestowała Jenny.

- Craig umarł, ponieważ ukradł butelkę wina z mojego samochodu - powiedziała Agatha. - Czy widzieliście może Sam Framington?

- Widziałem ją jakiś czas temu, szła w kierunku plebanii - odparł Peter.

Agatha poczuła nagły niepokój. Dlaczego nikt jej nie odpowiedział, kiedy zadzwoniła do drzwi plebanii?

Pożegnała się z Jenny i Peterem, po czym pospieszyła z powrotem w stronę plebanii. I tym razem również nikt jej nie otworzył, mimo iż pukała i dzwoniła do drzwi.

Przystanęła na moment, nie wiedząc, co robić dalej. Może wszyscy leżą martwi w ogrodzie? Próbowała powiedzieć swojej wybujałej wyobraźni, żeby się zamknęła, ale uznała, że chyba nie zaszkodzi, jeśli obejdzie probostwo od tyłu i zajrzy do środka. Jednak ścieżka wiodąca wzdłuż muru posesji w pewnym miejscu była zagrodzona wysoką żelazną bramą z wiszącą na łańcuchu kłódką. Na sąsiedniej działce stał kościół i należący do niego cmentarz. Może stamtąd da się zajrzeć do ogrodu przy plebanii?

Agatha weszła na cmentarz i zaczęła kluczyć wśród obrośniętych mchem starych nagrobków. Od ogrodu probostwa oddzielał ją wysoki kamienny mur, o który opierała się część najstarszych mogił. Jakie to szczęście, że włożyła dzisiaj buty na płaskim obcasie! Podkasała spódnicę, chwyciła się kamiennego muru, podciągnęła na rękach i zajrzała na drugą stronę.

Sam i Clarice siedziały przy ogrodowym stole na tarasie i raczyły się butelką wina.

Nagle pojawił się Fred, który powiedział:

- Wychodzę do sklepu, a stamtąd wracam prosto do domu.

- Dobrze - przytaknęła Sam. - Jesteś pewny, że ta okropna detektyw wyjechała na dobre?

- Pewnie. Arogancka krowa.

W przypływie gniewu Agatha wspięła się na mur z taką werwą, że potknęła się na szczycie i spadła na drugą stronę, lądując w gęstej trawie.

Clarice i Sam wpatrywały się w nią w milczeniu. Agatha pozbierała się, otrzepała, po czym z głupawym uśmiechem powiedziała:

- Tak sobie pomyślałam, że wpadnę.

- Wtargnęła pani na teren prywatny! - zawołała Clarice. - Co, do diabła, pani tutaj robi?

- Myślałam, że stało się paniom coś strasznego - skłamała Agatha. - Sam, słyszałam, że poszła pani na plebanię. A ponieważ wspominała pani ostatnio, że zna tożsamość mordercy, miałam powody, by przypuszczać, że to pani będzie kolejną ofiarą.

- To był tylko żart - odparła ostrym tonem Sam. - Wszystkim to mówiłam.

Wystraszyła się - pomyślała Agatha.

- Czy ktoś pani groził?

- Nic podobnego!

Na taras wyszedł proboszcz.

- Pani Raisin, co pani tam robi? Proszę tak nie stać jak kołek. Moja droga Clarice, czy zostało jeszcze trochę wina w butelce?

- Pani Raisin właśnie wychodzi - wycedziła Clarice, świdrując Agathę wzrokiem.

- Szczerze powiedziawszy - odparła rezolutnie Agama - nie miałabym nic przeciwko lampce wina. - To mówiąc, podeszła do stołu, odsunęła sobie wolne krzesło i uśmiechnęła się do wszystkich.

- Przyniosę pani kieliszek - powiedziała Clarice, przyjmując z powrotem maskę żony pastora, i weszła do domu.

- Ja się zbieram - obwieściła Sam, również wstając od stołu.

- Cóż za szkoda - powiedziała słodkim głosem Agatha. - Chciałam zadać pani kilka pytań.

- Nie mam czasu. Naprawdę bardzo się spieszę - rzuciła i udała się w kierunku drzwi.

- No cóż, pani Raisin - zagadnął niespodziewanego gościa pastor. - Jak idzie śledztwo?

Clarice wróciła z kieliszkiem, nalała Agacie odrobinę wina i z impetem postawiła przed nią szkło.

- Ostrożnie, kochanie - upomniał ją delikatnie duchowny.

- Przepraszam - wymamrotała Clarice.

- Zastanawiam się, dlaczego wszyscy w wiosce chcą wierzyć, że zbrodni dokonał jakiś szaleniec z zewnątrz.

Pastor wydawał się zaskoczony tym stwierdzeniem.

- Pierwsze słyszę. A ty, Clarice?

- Wydaje mi się to najsensowniejszym wytłumaczeniem - powiedziała Clarice. - W wiosce zapanował spokój i nikt już nie sprawia kłopotów.

- Nie nazwałabym morderstwa kłopotem.

- Dokładnie - zgodził się pastor. - Ale jak możemy pani pomóc?

Agatha była sfrustrowana. Zwróciła się do Clarice:

- W dniu, w którym Gloria została zamordowana, była pani z tyłu jej domu. Nikogo pani nie widziała?

- Jak to? - zdumiał się pastor. - Przecież odwołałem naszą wizytę u niej.

- Pod wpływem impulsu zapragnęłam odzyskać naszą misę Crown Derby - odpowiedziała Clarice, mierząc Agathę jadowitym spojrzeniem. - Powiedziałam pani, że usłyszałam odgłosy, na podstawie których wydawało mi się, że Gloria uprawia z kimś seks.

- Moja droga! Dlaczego nic mi o tym nie mówiłaś? Czy policja wie?

- Nie chciałam przeszkadzać - odparła Clarice. - To znaczy, nie widziałam nikogo ani nie słyszałam nic, poza tymi dźwiękami.

- Ale mogłaś przecież ją uratować! - zawołał pastor. - I skąd, na Boga, przyszło ci do głowy, że Gloria może uprawiać z kimś seks?

- Zawsze uganiała się za facetami - powiedziała chmurnie Clarice. - Wystarczyło spojrzeć, w jaki sposób odnosi się do ciebie, Guy.

Jej mąż sprawiał wrażenie autentycznie zszokowanego.

- Jestem przekonany, że tak ci się tylko zdawało - powiedział. - Nic takiego nie zauważyłem.

- Ty nigdy nic nie zauważasz - odparła gorzko Clarice.

Znudzona Agatha doszła do wniosku, że nie dowie się tutaj nic ciekawego, bez względu na to, ile jeszcze czasu spędzi na plebanii. Poprosiła jednak Clarice, by zastanowiła się jeszcze raz, czy nic podejrzanego nie zwróciło jej uwagi.

Kiedy opuściła probostwo, zadzwoniła do Phila, który powiedział, że właśnie wrócił i czeka na nią w ogrodzie na tyłach gospody, jeśli ma ochotę wysłuchać jego raportu.

Agatha w pośpiechu wróciła do pubu i znalazła Phila siedzącego w cieniu wiązu i popijającego lemoniadę.

Kiedy Phil opowiedział jej, że Brian Summer jest nadal w wiosce i zatrzymał się na dłużej u Ady White, Agatha rozchmurzyła się. Mimo iż nie chciała się do tego przyznać nawet sama przed sobą, cały czas szukała czegoś, co pozwoliłoby jej przestać myśleć o Jamesie i Mary, którzy zostali w Carsely.

Mary wyjechała w odwiedziny do krewnych mieszkających w Deale, zaś James miał udzielić wywiadu lokalnej gazecie. Nienawidził tego, ale zdawał sobie sprawę, że musi nadać swoim książkom jak największy rozgłos. Po wyjściu z redakcji postanowił, że wpadnie do agencji detektywistycznej i zobaczy, czy uda mu się wyciągnąć Toni na kolację. Wydawało mu się, że dziewczyna powinna trochę się rozerwać. Była siódma wieczorem, ale wiedział, że panna Gilmour często pracuje do późna.

Rzeczywiście zastał ją w biurze. Toni odparła, że z przyjemnością zje z nim kolację. Simon także siedział przy swoim biurku. Gdy wychodzili, James odwrócił się i zdziwiony zauważył, że ten spogląda na niego spode łba. Przystanął na moment na schodach wyjściowych, bo coś przyszło mu do głowy.

- Może powinienem wrócić i zaproponować Simonowi, by do nas dołączył?

- Nie, proszę - odpowiedziała Toni. - Spędzam z Simonem większość dnia i mam go już dosyć.

- Gdzie chciałabyś coś zjeść?

- Pogoda jest wciąż cudowna. Wszystko mi jedno, byle można było usiąść na zewnątrz.

- W Hotelu George jest kilka stolików na tarasie. Zobaczmy, czy mają coś wolnego.

Niedługo potem siedzieli już na tarasie wychodzącym na hotelowy ogród.

Kiedy zamówili jedzenie, Toni z westchnieniem oparła się na krześle.

- To bardzo miło z twojej strony. Może powinnam była pójść do domu i przebrać się w coś bardziej eleganckiego.

- Wyglądasz świetnie - powiedział James i rzeczywiście tak uważał. Blond włosy Toni urosły i nosiła je rozpuszczone. Miała na sobie niebieską dżinsową koszulę, która pasowała kolorem do jej oczu, krótką spódniczkę z tego samego materiału oraz sandały na płaskim obcasie.

- Jak się miewa Mary? - spytała Toni.

- Wyjechała do krewnych. A ja właśnie z trudem przetrwałem wywiad dla gazety i miałem ochotę się odprężyć. A jak sobie radzi Agatha?

- Pojechała do Piddlebury z Philem. Nie miałam jeszcze od niej żadnych wieści.

- Luke nie sprawiał ci już problemów?

- Żadnych. Ale i tak nie mogę tego zrozumieć. Jestem całkiem niezłym detektywem i na ogół potrafię dobrze ocenić ludzi. Chyba że w grę wchodzą starsi mężczyźni...

- Jeżeli znów jakiś wpadnie ci w oko, przyprowadź go do wujka Jamesa, a ja go zlustruję dla ciebie.

- Dzięki, na pewno skorzystam.

- Powiedz, nad czym obecnie pracujesz?

Toni opowiadała przez całą kolację. James obserwował ją i nie był zaskoczony, że starsi faceci mieli do niej słabość. Była świeża i śliczna.

W trakcie rozmowy Toni zdała sobie sprawę, że James - z błękitnymi oczami i opaloną cerą - jest naprawdę przystojny. Oboje powoli delektowali się kawą, nie chcąc jeszcze kończyć tego wieczoru.

W końcu Toni powiedziała:

- Dzięki za kolację. Było wspaniale. Kiedy wraca Mary?

- Nieprędko - odparł James. - Choć w sobotę miała poprowadzić loterię podczas festynu w naszej wiosce, ale wygląda na to, że sam będę musiał się tym zająć.

- Wiesz co? - zastanowiła się Toni. - Może przyjdę i ci pomogę.

- Naprawdę? Byłoby świetnie.

Simon gapił się tępo w ekran telewizora w swoim mieszkaniu. Kusiło go, żeby zadzwonić do Agathy i donieść jej, że James zabrał Toni na kolację. Ale jego koleżanka wpadłaby w furię, zresztą podobnie jak James. Odpuścił więc, ale przysiągł sobie, że będzie miał na nią oko.

Agatha zobaczyła Petera Suncliffa siedzącego przy stoliku i podeszła do niego.

- O co chodzi tym razem? - spytał z rozdrażnieniem.

- Okazało się, że Gloria miała problem z alkoholem, ale piła tylko wtedy, gdy coś wytrąciło ją z równowagi. Czy tego dnia, kiedy została zamordowana, oprócz kłótni z Jenny wydarzyło się jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?

- Miał wtedy miejsce drobny incydent ze starą panią Tripp - odparł niechętnie Peter. - Gloria powiedziała pod adresem Jenny coś przykrego na temat menopauzy, na co pani Tripp wtrąciła, że Jenny jest za młoda na menopauzę, w przeciwieństwie do Glorii. Nie pamiętam już dokładnie przebiegu całej rozmowy.

Agatha wróciła do Phila i opowiedziała mu, czego się przed chwilą dowiedziała.

- Dobra - powiedział. - Powinniśmy ją odwiedzić. Agatha wiedziała, że staruszka najpewniej zażąda od nich najpierw przeczytania jej na głos fragmentu jakiegoś romansu.

- Ty idź - zwróciła się do Phila. - Jestem pewna, że będziesz wobec niej delikatniejszy.

- A ty co będziesz robić w tym czasie?

- Przejrzę jeszcze raz moje notatki i sprawdzę, czy czegoś nie przeoczyłam.

- W porządku - zgodził się Phil, zastanawiając się jednak, dlaczego Agatha sprawia wrażenie, jakby chciała coś przed nim ukryć.

Agatha odprowadziła wzrokiem odchodzącego pracownika. W ten skwar miał na sobie bawełnianą koszulę oraz szare drelichowe spodnie. Jego siwe włosy były gęste i wyglądały na zdrowe. To niezwykłe, zważywszy na jego wiek - pomyślała, po czym przypomniała sobie z pewnym żalem, że Phil nie pali, a pije tylko okazjonalnie.

- Pan jest tym drugim detektywem. - Pani Tripp rozpoznała Phila, otwierając mu drzwi. - Proszę wejść.

Phil podążył za nią do zagraconego salonu.

- Proszę usiąść - poleciła pani Tripp - i poczytać mi książkę.

- Chciałbym zadać pani kilka pytań - odezwał się niepewnie Phil.

- Najpierw proszę czytać - to mówiąc, podała mu książkę zatytułowaną „Pożądanie Debory". - Strona pięćdziesiąta - rozkazała.

Phil poczuł się jak w pułapce. W małym pokoju było gorąco jak w saunie. Słońce odbijało się w srebrnych ramkach licznych fotografii.

Otworzył książkę i zaczął czytać:

- Markiz Dulwater nachylił się nad skuloną sylwetką Debory. „Pocałuj mnie!" - zażądał. „Nie mogę" - zaszlochała Debora. „Chcesz wziąć mnie siłą, bo jestem biedna!"

Wtem rozległo się chrapanie.

Phil podniósł wzrok znad książki. Pani Tripp zasnęła w najlepsze. Wstał, żeby wyjść, ale pani Tripp otworzyła oczy.

- Czytał mi pan? - zapytała.

- I to całkiem sporo - odpowiedział Phil, mając nadzieję, że staruszka mu uwierzy.

- Proszę usiąść - poleciła pani Tripp. - Co chciałby pan wiedzieć?

- Czy domyśla się pani, kto mógł dokonać tych zbrodni?

- Mówiłam już, że to jakiś wariat spoza wioski.

- Wcześniej mówiła pani... - Phil sięgnął do notatek - że sprawcą jest żona pastora.

- Tak myślałam, ale myliłam się.

- Proszę posłuchać - ciągnął dalej cierpliwie detektyw. - Jak ktoś spoza wioski mógłby ukraść wino pani White i podmienić je na zabójczą mieszankę liści rabarbaru i sody?

- Ci maniacy potrafią być bardzo przebiegli.

- Naszym zdaniem to jednak ktoś z wioski. Ma pani jakieś przypuszczenia, kto to mógł być?

- Nie, marnujecie tylko swój czas. I cieszy mnie to! Proszę się zastanowić. Jeżeli morderca to ktoś z wioski, jesteście następni w kolejce - staruszka zarechotała nieprzyjemnie, wysyłając w stronę Phila obłok nieświeżego oddechu.

Agatha doszła do wniosku, że jeżeli Brian Summer wyjdzie na spacer, skieruje się zapewne do lasu. Podjechała więc na skraj zagajnika, wysiadła z samochodu i zaczęła dalej iść pieszo. Chłodna zieleń koiła jej zmysły. Nie spodziewała się, że spotka w lesie Briana, ale pomyślała, że lepsza taka aktywność niż żadna. Jeżeli nie natknie się na niego, pojedzie na farmę i zobaczy, czy pani White pozwoli jej zaczekać na Briana.

Po półgodzinie uznała, że pora wracać i miała już zawrócić, gdy nagle jej oczom ukazała się polana, a na niej na zwalonym pniu drzewa siedział Brian Summer i czytał książkę. Zobaczył ją, zerwał się na równe nogi i stał tak, gotów w każdej chwili do ucieczki.

- Zastanawiałam się, dlaczego postanowił pan zostać w wiosce. - Agatha podeszła do niego.

Mężczyzna usiadł z powrotem, wyraźnie zrezygnowany. Agatha przycupnęła obok. Był tak przystojny, jakim go zapamiętała - wysoki, dobrze zbudowany, z bujną czupryną siwych, gęstych włosów.

- Po tych wszystkich przesłuchaniach zacząłem cierpieć na depresję. Policja wygrzebała tę starą sprawę z nastolatką, która zmarła na imprezie. Wiedziała pani o tym? - Tak.

- Lekarz wypisał mi zwolnienie. Tu jest tak spokojnie. To jedna z ostatnich wiosek w Cotswolds, która wydaje się odcięta od reszty świata.

- Ale tutaj?! Dlaczego akurat tutaj? Mamy przecież dwa nierozwikłane morderstwa.

- Czuję, że z tych wszystkich ludzi akurat ja nie mam się czego obawiać ze strony zabójcy.

- Dlaczego?

- Nie znałem Glorii French. Nie mam pojęcia, kto może być mordercą.

Brian miał na sobie szorty. Agatha ukradkiem rzuciła okiem na jego silne, umięśnione nogi.

- Może zjemy dzisiaj razem kolację? - zaproponowała.

- To bardzo miło z pani strony. - Brian wstał jednym płynnym ruchem. - Ale w tej chwili wolałbym naprawdę zostać sam.

Żegnaj, Greto Garbo - wymamrotała Agatha do obojętnych drzew, obserwując Briana, który oddalał się pospiesznie, aż w końcu zniknął między krzakami.

W gospodzie spotkała się z Philem, który wracał właśnie od pani Tripp.

- Nie dowiedziałem się niczego nowego - przyznał. - Ta kobieta nie ma o niczym bladego pojęcia. To tylko niezbyt rozgarnięta staruszka. W dodatku śmierdzi.

- Mnie też nie poszczęściło się z Brianem - powiedziała Agatha, mając na myśli coś więcej niż tylko śledztwo. - Napijmy się herbaty i zastanówmy się, z kim teraz możemy porozmawiać.

Popijając herbatę w ogrodzie, Agatha i Phil wymienili się notatkami.

- Uważam, że powinniśmy razem odwiedzić Sam - stwierdziła. - Moim zdaniem ona coś ukrywa.

Dopili herbatę i poszli do domu dziedziczki.

- W Carsely jest dzisiaj festyn - powiedział Phil.

- Mają piękną pogodę.

James i Toni świetnie się bawili, wspólnie obsługując loterię.

- W tym roku mamy mnóstwo nagród - powiedział James. - Zazwyczaj przynoszą jeszcze raz wszystkie śmieci, które wygrali rok temu. Kupi pani los, pani Arnold?

Najbardziej złośliwa mieszkanka wioski kupiła kupon, a Toni zakręciła kołem szczęścia.

- Wygrała pani nagrodę - powiedziała. - Numer osiemdziesiąt trzy.

- Marna puszka sardynek - mruknęła pani Arnold.

- Kutwy.

Simon obserwował Toni zza stoiska z używanymi książkami. Długie włosy, które rozpuściła luźno na ramiona, lśniły w słońcu. Śmiała się z czegoś, co mówił James. Jej krótkie szorty odsłaniały zgrabne, opalone nogi. Białą koszulę przewiązała sobie w pasie.

Wyglądali na zadowolonych ze swojego towarzystwa. Dzięki Bogu, że James jest taki stary - pomyślał Simon. Musi być po pięćdziesiątce, a Toni nie skończyła jeszcze dwudziestu lat. Wtedy przypomniał sobie, że dziewczyna ma słabość do starszych mężczyzn, ale zaraz odsunął od siebie tę myśl. James zawsze był dla Toni niczym wujek.

Simon nie chciał, żeby ktoś przyłapał go na podglądaniu. Postanowił wrócić do Mircesteru. Toni zaparkowała swój samochód przy rynku. Poczeka tam na nią wieczorem i zapyta, czy nie ma ochoty na drinka.

Pani Bloxby, obsługująca na stoisku z ciastami, poczuła niepokój na widok Jamesa i Toni. Wiedziała, że Toni jest kompletnie nieświadoma swojej urody. Nagle zapragnęła, żeby Mary Gotobed wróciła jak najszybciej do wioski.

Pod koniec dnia James zwrócił się do swojej towarzyszki:

- Pozbyliśmy się już prawie wszystkiego. Pastor robi dziś za skarbnika. Zaniosę mu pieniądze. Chcesz już wracać?

- Pomogę ci poskładać stoisko - powiedziała Toni. - Mam jeszcze czas.

- Trudna randka wieczorem?

- Samotna randka - doprecyzowała Toni. - W kinie studyjnym grają „Artystę", to taki nowy francuski film.

- Nigdy go nie widziałem - przyznał James. - Wiesz co, zrobimy tak: zabiorę cię na ten film w ramach podziękowań za pomoc, a potem możemy coś zjeść.

Simon widział, jak Toni podjeżdża i parkuje przy rynku. Ku swojej konsternacji, chwilę później zobaczył, że obok jej samochodu zatrzymuje się James. Oboje wysiedli i poszli gdzieś razem. Simon ruszył w ślad za nimi. Zobaczył, że wchodzą do kina studyjnego. Przez chwilę myślał o tym, żeby też kupić bilet, ale uświadomił sobie, że jeśli Toni go zobaczy, domyśli się, że ją śledzi.

Wrócił więc do biura, usiadł przy komputerze i wysłał maila Agacie: „U nas cisza i spokój. Co u ciebie? Toni i James obsługiwali razem loterię podczas dzisiejszego festynu w Carsely, a teraz poszli do kina. Miło widzieć, że James tak troskliwie się nią opiekuje. Simon".

Agatha i Phil wrócili do domu dziedziczki. Próbowali już wcześniej, ale nie zastali nikogo. Tym razem drzwi otworzył im Fred. Wpatrywał się w nich przez dłuższą chwilę, po czym wzruszył ramionami i wszedł z powrotem do domu, zostawiając jednak otwarte drzwi. Agatha i Phil zawahali się przez moment, ale w końcu poszli za nim. Usłyszeli głos Freda w salonie: „Ta stara, wredna krowa wróciła", po którym nastąpiła rozdrażniona odpowiedź Samanthy: „Nie mogłeś się jej pozbyć?".

Agatha weszła do salonu, Phil podążał za nią jak cień.

- O co znów chodzi? - spytała nadąsana Sam. - Mam już dość odpowiadania na pytania.

- Mam przeczucie, że pani coś wie - powiedziała Agatha. - I nie chce nam pani powiedzieć.

- Gdybym cokolwiek wiedziała, powiedziałabym policji. Wam nie mam już nic do dodania - odparła Sam. - Proszę stąd wyjść.

- Nadal uważam, że ona coś wie - zżymała się Agatha. - Ale dobra, zjedzmy kolację, a potem zaplanujemy jutrzejszą kampanię.

Weszła na górę do swojego pokoju, żeby wziąć kurtkę, ponieważ wieczory robiły się już chłodne. Liście na drzewie za oknem pożółkły na brzegach, co niechybnie zwiastowało jesień. Złą pogodę, mroczne noce i świadomość nieuchronnie upływającego czasu dla prywatnej detektyw, która czuła się wtedy wyjątkowo staro. Zabrała ze sobą na dół do restauracji mały laptop.

- Co podają? - spytała Phila.

- Standardowe żarcie barowe - odparł Phil. - Chociaż dzisiaj wieczorem serwują akurat stek i cynaderki zapiekane w cieście. Może chcesz wejść do środka? Na dworze nie jest już ciepło.

- Lubię rześkie powietrze - powiedziała Agatha.

- Zjem cynaderki i wypiję lampkę wina. - To mówiąc, zapaliła papierosa i otworzyła komputer.

Przeczytała maila od Simona i zmarszczyła gniewnie brwi.

- Toni obsługiwała razem z Jamesem loterię na festynie - zrelacjonowała Philowi - a potem poszli do kina i na kolację.

- Mary wyjechała na jakiś czas - powiedział Phil.

- Nie widzę w tym nic zdrożnego. Martwię się raczej o młodego Simona. Wygląda na to, że ją śledzi.

Agatha była jednak poważnie zaniepokojona. Znała słabość młodej Toni do starszych facetów. Ale przecież James nigdy nie mógłby... Czyżby?

Z zamyślenia wyrwało ją wycie syren. Wybiegła z pubu razem z Philem. Przed domem pani Tripp z piskiem hamulców zatrzymała się karetka oraz radiowóz. Wokół zaczęli gromadzić się pierwsi gapie.

Wśród nich stała żona pastora, blada jak kreda.

- Co się stało? - spytała ją Agatha.

- Pani Tripp poprosiła, żebym jej poczytała - zaczęła Clarice. - Gdy wychodziłam, zażyczyła sobie kieliszek tego okropnego likieru czekoladowego, który tak lubi.

Nalałam jej, a potem wyszłam. Byłam już przy bramie, kiedy usłyszałam te straszne odgłosy. Wbiegłam do środka. Pani Tripp jęczała, trzymając się za brzuch. W pokoju panował straszliwy smród. Od razu zadzwoniłam po pogotowie.

- Dlaczego nie pomogła jej pani, będąc w środku? - spytała Agatha.

- Ja... nie mogłam - zająknęła się Clarice. - Nie... nie wiedziałam... co robić. Musiałam stamtąd wyjść... Ten potworny fetor...

Ludzie stojący przed domem umilkli na widok pani Tripp wynoszonej na noszach. Staruszka wyglądała jak małe dziecko.

Jakaś kobieta w policyjnym mundurze podeszła do żony pastora.

- Musi pani pójść z nami.

- Ale mój mąż...

- Powiem Guyowi - uspokoiła ją Agatha.

Pastor w pośpiechu przyjechał pod dom pani Tripp, akurat w chwili, kiedy jego żonę odwożono na komisariat. Na miejsce przyjechali biegli sądowi, a wraz z nimi Wilkes, Alice i Bill Wong.

Agatha podeszła do niego.

- Pańska żona została zabrana na przesłuchanie - wyjaśniła.

- Ale dlaczego? Co tu się stało? Agatha zrelacjonowała mu pokrótce.

- Muszę niezwłocznie udać się na komendę - powiedział Guy Enderbury. - Moja biedna żona....

Agatha czekała i czekała, aż nad wioską ukazał się chudy księżyc w nowiu. Tłum przed domem cały czas gęstniał. „To pewnie znów ten truciciel" - odezwał się ktoś i wśród ludzi dało się wyczuć przerażenie.

Gdzieś w tym tłumie musi być morderca - pomyślała Agatha. Uważnie przyglądała się twarzom, ale w ciemności trudno było cokolwiek dostrzec. Ku wściekłości policji, na miejsce przyjechała ekipa telewizyjna i wkrótce cała okolica była skąpana we fluorescencyjnym, niebieskim świetle. Dziennikarzom nakazano spakować się i natychmiast wyjechać, ale zanim to się stało, Agatha zlustrowała szybko stojących wokół gapiów. Sam i Fred stali z boku, na ich twarzach malowała się obojętność. Jenny trzymała się blisko Petera Suncliffa, jakby szukając u niego wsparcia. Do Agathy podszedł Jerry Tarrant.

- To straszne - powiedział. - Ale przynajmniej ci wszyscy ludzie zdadzą sobie sprawę, że mamy do czynienia z mordercą mieszkającym w naszej wiosce.

Podeszła do nich sierżant Alice Peterson.

- Panie Marshall... - zwróciła się do Phila. - Podobno widziano, jak wcześniej wchodził pan do domu pani Tripp. Wracamy na komendę, zostawiając tutaj ekipę dochodzeniową. Pan uda się z nami.

- Jedź - Agatha zwróciła się do Phila. - Ja pojadę za wami.

Agatha zaparkowała samochód na rynku przed komendą policji. Zadzwoniła do Patricka i opowiedziała mu, co się stało.

- Sprawdź, czy możesz ustalić w miarę szybko, czym ją otruto - powiedziała. - Wiem, że to trochę trwa, ale zazwyczaj mają od razu jakąś wstępną hipotezę.

Rozłączyła się i miała właśnie wysiąść z samochodu, kiedy nagle zobaczyła Jamesa i Toni, którzy przechodzili przez rynek. Dziewczyna śmiała się z czegoś, co powiedział James, a on patrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem. Cała scena rozgrywała się w świetle wysokich ulicznych latarni, ustawionych wokół parkingu.

Agatha chciała już wysiąść z samochodu i zrobić im awanturę, ale w ostatniej chwili opadła na fotel kierowcy. O Boże - pomyślała. Co ten James sobie wyobraża?

Para dotarła do końca rynku i skręciła w jedną z wybrukowanych uliczek, która prowadziła do mieszkania Toni. Zapominając w jednej chwili o Philu, Agatha wysiadła z samochodu i rzuciła się w pogoń za nimi.

Mieszkanie dziewczyny znajdowało się na pierwszym piętrze w starej kamienicy. Agatha stanęła w ciemności między dwiema latarniami ulicznymi po drugiej stronie ulicy i spojrzała w okna salonu Toni.

W palącym się w pomieszczeniu świetle widać było Jamesa, który coś mówił. Toni pojawiła się z butelką wina i dwoma kieliszkami. Potem zniknęli z widoku - widocznie usiedli.

Agatha poczuła, jak przeszywa ją fala intensywnych emocji: samotność, zazdrość i smutek.

Wtedy przypomniała sobie, po co przyjechała do Mircesteru: Muszę myśleć o tym, co mogę zrobić.

W komendzie policji usiadła w recepcji i wysłała maila do Charlesa: „Pomocy! Wygląda na to, że James ma romans z Toni. Wiesz coś na ten temat? Uściski. Agatha".

Po półgodzinie zadzwonił jej telefon. Po drugiej stronie usłyszała głos Patricka.

- Jestem w szpitalu - powiedział. - Udawałem, że odwiedzam kogoś z rodziny i poszedłem tam, gdzie leży ta staruszka. Pilnujący jej pokoju policjant rozpoznał mnie. Spytałem go, jak się czuje pacjentka, a on odpowiedział, że dostała dużą dawkę środka na przeczyszczenie. Ja na to, że zdiagnozowali to bardzo szybko, na co on odparł, że wydają się niemal pewni, kto jej to zrobił.

- To pewnie Clarice, żona pastora - powiedziała Agatha.

- Tak, uważają, że to ona jest mordercą.

- To dziwne, że truciciel podał starszej pani jedynie środek na przeczyszczenie.

- Pani Tripp jest stara i samo odwodnienie mogło ją zabić.

- Ale przecież to Clarice zadzwoniła po karetkę.

- Jeśli dowiem się czegoś więcej, odezwę się - powiedział Patrick i rozłączył się.

Po kolejnej półgodzinie pojawił się Phil.

- Ależ mnie wymaglowali! - zawołał. - Prawie sam uwierzyłem, że ją otrułem.

Agatha opowiedziała mu, czego dowiedziała się od Patricka.

- To dziwne - skomentował. - Jeżeli rzeczywiście chciała ją zabić, powinna wsypać jej do drinka coś mocniejszego, po czym ulotnić się, a już na pewno nie dzwonić po pogotowie.

- Teraz ma już prawnika. Pewnie nie będą mogli jej zatrzymać - powiedziała Agatha. - Jeżeli sama się nie przyzna, to wątpię, by znaleźli jakikolwiek dowód, że to właśnie ona podała pani Tripp środek na przeczyszczenie. Staruszka mogła to zrobić sama i przedawkować.

Agatha zadzwoniła znowu do Patricka.

- Dowiedziałeś się może, czy pani Tripp nie wzięła sama środka na przeczyszczenie?

- Jeszcze nie. Spróbuję rano.

Mijały kolejne godziny. Na zewnątrz zaczynało już świtać. Phil zasnął, ale Agatha była zbyt wzburzona myślami o Jamesie i Toni.

Wreszcie pojawiła się Clarice, z zaczerwienionymi od płaczu oczami, wspierając się na ramieniu męża. Policjant zaproponował im odwiezienie do domu, ale pastor szorstko odmówił i powiedział, że zrobi to ich prawnik.

- Clarice... - zaczęła Agatha, podchodząc do niej.

- Proszę zostawić mnie w spokoju! - krzyknęła żona pastora, wyprowadzana z budynku przez swojego męża i wynajętego prawnika.

Nagle w recepcji zrobiło się jasno od fleszy fotoreporterów czekających na zewnątrz. Phil obudził się i spytał:

- Co teraz?

- Ty jedź do szpitala. Powiedz, że jesteś siostrzeńcem pani Tripp i przyjechałeś ją odwiedzić.

- Nic z tego. - Phil pokręcił głową. - Pani Tripp nigdy nie wyszła za mąż. Policjant powie jej, że przyszedł do niej siostrzeniec, a ona zaprzeczy, by kiedykolwiek miała siostrzeńca. Będę miał kłopoty.

- Dobrze - westchnęła Agatha. - W takim razie wracamy do wioski. Cóż za zmarnowana noc.

Wyszli z budynku komendy policji. Dziennikarze już zniknęli. Agatha stanęła nagle na schodach jak wryta. James Lacey szedł w kierunku swojego samochodu.

Agatha pobiegła prosto do niego. James usłyszał jej kroki i obrócił się, zaskoczony.

- Agatha! Co ty tu...

Nie dane mu było jednak dokończyć zdania, bo Agatha uderzyła go na odlew w twarz. James złapał ją za ręce i wykręcił je do tyłu.

- Co w ciebie wstąpiło, do cholery!

- Spędziłeś noc z Toni! - wrzasnęła Agatha.

- Spędziłem noc u Toni na kanapie, ponieważ byłem wstawiony i chciałem - wytrzeźwieć, zanim znów siądę za kółkiem. Poza tym, co cię to obchodzi?

- Znasz słabość Toni do starszych mężczyzn. Chcesz ją uwieść!

- Chcę się stąd wydostać, wrócić do domu, wziąć prysznic i ogolić się. A potem zamierzam oświadczyć się Mary Gotobed, która wraca dziś rano. - To mówiąc, puścił Agathę i cofnął się o krok. - Na przyszłość pilnuj swojego nosa.

- Chodź - powiedział cicho Phil, ciągnąc delikatnie przełożoną za ramię.

Agatha pozwoliła zaprowadzić się do samochodu. Nagle poczuła się zmęczona i stara. Miała ochotę się rozpłakać.

Nieco później James wystroił się, wsunął do kieszeni pierścionek z diamentem i pojechał po Mary, by zabrać ją do restauracji w Broadway. Gdy znów ją zobaczył, poczuł w sercu ukłucie zaskoczenia, a do jego głowy wkradła się zdradliwa myśl, że Mary wygląda, no cóż, niezbyt elegancko.

Uprzedził ją wcześniej, że to będzie wyjątkowy obiad, a ona nawet się nie umalowała. Miała na sobie wypłowiałą zieloną bluzkę, obwisły szary sweter oraz wełnianą spódnicę.

Na miejscu, w restauracji w Broadway, James rozłożył sobie na kolanach serwetkę i wyjrzał przez okno. Zaczął padać deszcz - solidna, przemaczająca wszystko mżawka.

- Mam nadzieję, że zabrałaś parasol - zwrócił się do Mary.

Zadowolona z siebie Mary poklepała się po głowie, na której zrobiła sobie trwałą i zakręciła włosy w loki.

- Miałam przeczucie, że to jakaś specjalna okazja

- powiedziała - więc poszłam do fryzjera. W torebce mam plastikowy worek. Ale powiedz lepiej, co porabiałeś pod moją nieobecność.

- Nic specjalnego - odparł James, próbując wyprzeć z głowy obraz roześmianej twarzy Toni. To okropne

- pomyślał. Stałem się starym zbereźnikiem. Nie mogę się z nią więcej spotykać.

James i Mary zamówili jedzenie. Mary opowiadała z uprzejmością o swojej starej matce, która, jak na jej wiek, trzymała się zaskakująco dobrze. Tymczasem James cały czas walczył z myślą, że oto znalazł się w pułapce.

To wszystko wina Agathy - pomyślał. Przez nią przyzwyczaiłem się do wzlotów i upadków oraz do różnych przygód.

Czuł w kieszeni ciążący mu pierścionek. Gdy odprowadzał Mary do samochodu, włożyła na głowę plastikowy worek. Wydawało mu się, że jest nim rozczarowana.

Jednak pierścionek nie opuścił jego kieszeni....

Agatha i Phil zdrzemnęli się trochę, po czym spotkali się, by przedyskutować kolejne kroki.

- Jestem pewna, że nie uda nam się zbliżyć do Clarice

- powiedziała Agatha. - Ona i Sam wydają się być blisko związane.

- Pewnie każe temu okropnemu Fredowi mówić, że nie ma jej w domu.

- Racja. Ale zaparkujemy trochę dalej i poczekamy, może gdzieś wyjdzie.

- Agatho, czy mogę coś powiedzieć?

- Jeżeli to dotyczy Jamesa Laceya, to zapomnij! - rzuciła Agatha.

Wyszli z gospody, wsiedli do samochodu Agathy i podjechali kawałek, zatrzymując się przed wjazdem na posesję. Zaparkowali w cieniu rozłożystego jaworu.

- Pada - powiedziała posępnym głosem. - Ładna pogoda nie mogła trwać bez końca.

- Idzie Fred - zauważył Phil. - Nie musisz się chować, poszedł w drugą stronę - dodał zaraz.

- Teraz, kiedy zniknął na końcu ulicy - powiedziała Agatha - możemy równie dobrze sami sprawdzić, czy dziedziczka otworzy nam drzwi.

Zadzwonili, potem zapukali i czekali cierpliwie. W końcu drzwi otworzyły się i Samantha zmierzyła ich wzrokiem. Widać było, że zastanawia się, czy nie zatrzasnąć im drzwi przed nosem, ale tylko wzruszyła ramionami.

- Wejdźcie.

Usiedli jak zwykle w salonie.

- O co chodzi tym razem? - spytała Sam.

- Czuję, że pani coś wie, coś w sobie skrywa - powiedziała Agatha. - Pytałam już panią o to wcześniej.

- Dajcie mi wreszcie spokój! - wykrzyknęła Sam.

- Nie mam pojęcia, o co wam chodzi.

- Czy była pani w pobliżu chaty pani Tripp, zanim staruszka zachorowała? - spytał Phil.

Jego łagodny głos i nienaganne maniery zdawały się uspokajać nieco dziedziczkę.

- Nie. A co z nią - nie żyje?

- Żyje - odparł Phil. - Wygląda na to, że ktoś wsypał jej do drinka dużą dawkę środka na przeczyszczenie.

- Naprawdę? Ta stara prukwa zawsze miała gówniane szczęście - zarechotała Sam.

- Nie ma się z czego śmiać - wtrąciła surowym tonem Agatha. - W jej wieku to mogło ją zabić.

- No cóż, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Pewnie któryś z wieśniaków miał już dość zmuszania go do czytania jej na głos.

- Myśli pani, że Clarice mogła mieć z tym coś wspólnego? - naciskała dalej Agatha. - Jesteście przyjaciółkami, nieprawdaż?

- Owszem, jestem jej przyjaciółką i jest mi jej żal. Bycie żoną pastora w takiej małej wiosce - i co za tym idzie, służącą na posyłki dla wszystkich - to prawdziwe przekleństwo.


Rozdział V

- Musimy się dowiedzieć, czy skłonność do popijania, którą przejawiała Gloria, była czymś powszechnie znanym - oznajmiła nazajutrz Agatha. - Ktoś musiał przecież wiedzieć, że miała w zwyczaju topić smutki w alkoholu. Ta wioska mnie przygnębia.

W tym momencie zadzwonił jej telefon. To była Toni.

- Niespodziewanie przywaliła nas robota - powiedziała. - Jest jakaś szansa, że wrócisz?

Agatha z całego serca żałowała, że nie może po prostu rzucić tej sprawy. Jednak powrót oznaczałby konfrontację z Toni i zamartwianie się o Jamesa.

- Daj mi jeszcze trochę czasu - poprosiła. - Przyślę ci Phila.

Agatha rozłączyła się i zwróciła się do Phila.

- To była Toni. Wygląda na to, że mają tam mnóstwo roboty i potrzebny im fotograf. Może wrócisz do Mircesteru? Wystarczy, że jedno z nas musi węszyć w tej zapyziałej norze.

Po tym jak Phil spakował się i wyjechał, Agatha usiadła w ogrodzie z kubkiem czarnej kawy. Pogoda znów się poprawiła i słońce prześwitywało między liśćmi drzew, które rozpościerały się nad ogrodem, rzucając drżące cienie na zatroskaną twarz Agathy pochylonej nad notatkami.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Mosesa Greena.

- Ma pani gościa, pani Raisin. Nie powiedziałem mu, że pani tu jest, na wypadek, gdyby nie chciała się pani z nim widzieć.

- Kto to?

- Pan Roy Silver.

- A, to dobrze. Może pan go tu przysłać.

Roy pracował dla Agathy, kiedy prowadziła własną firmę public relations. Gdy wszedł do ogrodu, Agatha zamarła ze zdumienia. Mimo panującego na dworze upału, miał na sobie tweedowy kapelusz, kurtkę do jazdy konnej narzuconą na kraciastą koszulę, pumpy, skarpety oraz szkockie półbuty.

- Co to ma znaczyć? Wybierasz się na bal przebierańców?

- To mój wiejski wizerunek - obruszył się Roy.

- W ogóle nie jesteś w nim sobą. Co cię tu sprowadza? - Wziąłem sobie tydzień wolnego. - Roy usiadł na

krześle naprzeciwko niej, zdjął kapelusz i wytarł mizerną twarz jedwabną chusteczką. - Pomyślałem, że pomogę ci w śledztwie. Czy w okolicy są jacyś dziennikarze?

- Nie - odparła z jadowitym uśmiechem Agatha, znając zamiłowanie Roya do rozgłosu. - Niepotrzebnie się trudziłeś. Nad czym ostatnio pracowałeś?

- Nakręcałem popularność Country Air (Ang. „Wiejskie Powietrze" (przyp. tłum.).).

- A cóż to takiego?

- Nowy zapach dla mężczyzn. Mocny i przywołujący na myśl świeże powietrze.

- 1 jak - odniosłeś jakiś sukces?

- Pewnie. Dlatego musiałem wziąć sobie wolne. Nosiłem te ciuchy do lunchu i wierz mi, skarbie, wszyscy się za mną oglądali. Ale masz rację. Poczekaj, przebiorę się.

Pół godziny później Roy pojawił się w różowej koszuli, dżinsach i tenisówkach. Na szyi miał złoty medalion, który opadał mu na owłosiony tors.

- Domyślam się, że to przyklejany zarost - nie omieszkała zauważyć Agatha.

- Wygląda jak prawdziwy - odparł z rozdrażnieniem Roy. - Wtajemniczysz mnie w te swoje morderstwa, czy dalej będziesz się mnie czepiać?

Agatha, zadowolona, że znalazła odskocznię od własnych myśli, opowiedziała mu wszystko, czego się do tej pory dowiedziała.

- Wygląda na to, że jedyną osobą, której nie przepytałaś, był pastor Enderbury. Dlaczego?

- Wydaje się mało prawdopodobnym podejrzanym.

- Czemu? Tylko dlatego, że jest duchownym? Niejeden z tych pasterzy Bożej Owczarni to cicha woda, która brzegi rwie. Pamiętam jednego wikariusza, który...

- Oszczędź mi tych swoich opowieści, dobrze? Niech ci będzie, złożymy wizytę na plebanii.

- To miejsce jest dziwne - stwierdził Roy, kiedy wyszli z pubu. - Wygląda, jakby czas się go nie imał.

- A jednak było w pewnym sensie świadkiem morderstwa.

- Jak się miewa James?

- Czemu pytasz? - zareagowała szorstko Agatha.

- Po drodze tutaj wpadłem do Carsely. Cała wioska huczy od plotek, że James rzucił pewną niezłomną kobietę o nazwisku Mary Gotobed, która jednak do jego łóżka nigdy nie trafiła. Rozumiesz? - Roy zachichotał, a potem wykonał dwie gwiazdy na środku ulicy.

- Przestań zachowywać się jak klaun - upomniała go ze złością w głosie Agatha. - Jeśli chcesz pomóc mi w śledztwie, spróbuj zachowywać się profesjonalnie, jak przystało na detektywa.

Drzwi na plebanii otworzyła im pani Pound, sprzątaczka pastora, która powiedziała, że wielebny jest w kościele.

Agatha i Roy poszli więc do kościoła i otworzyli drzwi na oścież. Mimo panującego na dworze upału, w środku było chłodno. Wnętrze świątyni pachniało kadzidłem i mokrymi podnóżkami. Był to klasyczny przykład powrotu do gotyckiej architektury sakralnej z pięknymi witrażami w oknach. Pastor klęczał przed ołtarzem, z głową pochyloną w modlitwie.

Agatha kaszlnęła głośno. Guy Enderbury podniósł głowę, rozejrzał się, a potem niechętnie podniósł z kolan.

Podszedł do detektywów i zapytał szorstko:

- O co chodzi tym razem?

- Mamy tylko kilka pytań - odpowiedziała Agatha.

- Widzieliście, że się modlę. W dzisiejszych czasach nie ma już miejsca na szacunek. Moim zdaniem odpowiada za to rozbrajająco beztroski sposób odprawiania nabożeństw w Kościele anglikańskim. Czy wy w ogóle znacie znaczenie słowa „trwoga"?

Agatha zmieszała się i zaczęła szurać nogami. Guy wbił świdrujące spojrzenie w Roya.

- A ty, młody człowieku? Wiesz, co to trwoga? Roy zachichotał i zaczął nucić cienkim falsetem:

- Och, gwałtu, rety, trwoga. Utknąłem w wychodku i leję po nogach.

- Tu nie ma nic do śmiechu. Nikt już nie czuje w tym miejscu obecności Wszechmogącego. Dlaczego? Czy ktoś mi powie dlaczego?

- Czy możemy dokończyć tę głęboką dysputę teologiczną innym razem? - odezwała się Agatha. - Cały czas staram się odkryć prawdę, kto dokonał tych morderstw, ale najwyraźniej nikomu w wiosce na tym nie zależy.

- A jak pani myśli, co ja przed chwilą robiłem? - zapytał Guy. - Modliłem się o pomoc. Dam wam znać, kiedy otrzymam odpowiedź.

- A skąd będzie pastor wiedział, że to Bóg przez pastora przemawia, a nie pański wewnętrzny głos? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Agatha. - Obawiam się, że dzisiaj policja wymaga dowodów.

- Kiedy już dowiem się, kto to zrobił - powiedział pastor - na pewno zostanę skierowany we właściwym kierunku. A teraz proszę wybaczyć...

- Chodź, Roy - zaordynowała Agatha, dochodząc do wniosku, że pastor jest zdrowo szurnięty.

Stanęli w przedsionku kościoła.

- Zabrałaś parasolkę? - spytał Roy. - Na dworze chyba się ściemniło.

- Ten gość jest jak butelka wina mszalnego bez kielicha. Modli się o odpowiedź. Nigdy nie słyszałam takiego steku bzdur.

W tym momencie powietrze przecięła poszarpana błyskawica i piorun uderzył w ziemię tuż przed przedsionkiem kościoła; grzmot, który nastąpił chwilę później, był ogłuszający.

- Rany! - Roy ścisnął kurczowo Agathę. - Może księżulek właśnie otrzymał odpowiedź.

- A może to ja ją otrzymałam - odparła Agatha. - To świr. Nie zauważyliśmy tego wcześniej. Biegnijmy do gospody, zanim całkiem przemokniemy.

Ale nad wioską nastąpiło oberwanie chmury i z nieba polały się strumienie wody, tak że Agatha i Roy musieli udać się do swoich pokojów w gospodzie, by się przebrać.

Kiedy spotkali się ponownie, burza odeszła już na wschód, a wioska była skąpana w delikatnych, jasnych promieniach słońca. Z krytych strzechą dachów kapała woda.

- Co teraz? - spytał Roy.

- Zamierzam uciąć sobie pogawędkę z Clarice, żoną pastora.

- A co, jeśli on tam będzie? Ten człowiek mnie przeraża.

- I co z tego? To tylko religijny czubek.

Poszli razem w kierunku plebanii - Agatha maszerowała z przodu, a za nią niechętnie wlókł się Roy.

Dzień wcześniej Toni pożegnała się definitywnie z pewnym młodym chłopakiem, z którym umówiła się ostatnio na randkę. W porównaniu z Jamesem Laceyem wydawał się płytki i nudny. Zakończyła właśnie kolejną sprawę z serii „Sprawdźcie, czy mój mąż mnie zdradza", i teraz czuła się apatyczna i samotna. Wróciła do biura, żeby napisać raport. Z irytacją spostrzegła, że Simon cierpliwie na nią czekał.

- Masz ochotę coś zjeść? - spytał z nadzieją w głosie.

- Nie, chcę się wcześniej położyć spać - wymigała się. Kiedy Toni pochylała się nad klawiaturą komputera,

Simon ze smutkiem popatrzył na jej blond włosy, po czym powiedział:

- Dobranoc.

Toni dokończyła raport, ale zamiast wrócić do domu, wsiadła do samochodu i pojechała do Carsely. Wjeżdżając na Lilac Lane, poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Samochód Jamesa stał zaparkowany przed jego domem. Toni także tam się zatrzymała, próbując przy tym przekonać samą siebie, żeby nie zachowywała się jak naiwny podlotek.

Tymczasem James pakował właśnie walizkę. Było mu wstyd, że tak potraktował Mary, i wiedział, że wzbudził w niej płonne nadzieje na małżeństwo. Ponieważ większość pieniędzy zarabiał pisaniem przewodników turystycznych, miał dobrą wymówkę, aby wyjechać ze wsi.

W swojej naiwności próbował udawać, że łączący ich związek był tylko lokalną przyjaźnią, która zrodziła się, gdy spotkali się przelotnie w wiejskim sklepie. Kiedy powiedział Mary, że wyjeżdża w podróż, zaczęła płakać i uczepiła się jego rękawa, jakby chciała go powstrzymać. Całą scenę obserwowało kilku ciekawskich mieszkańców wioski.

- Czuję się jak skończony drań - powiedział na głos James. W przypływie nagłego strachu, że Mary może się czaić na zewnątrz, wyjrzał przez okno i zobaczył niewielki samochód Toni. Otworzył drzwi na oścież i zawołał:

- Toni! Co ty tutaj robisz?

Dziewczyna wysiadła z auta, płonąc ze wstydu.

- Przyniosłam Agacie kilka raportów finansowych i wsunęłam je przez otwór na listy.

- Jadłaś już kolację?

- Nie, jeszcze nie.

- Wyjeżdżam na jakiś czas, ale najpierw chciałbym coś przekąsić. Przyłączysz się do mnie?

- Z przyjemnością.

Agatha i Roy zbliżali się do probostwa, kiedy spotkali Clarice, która na ich widok spłoszyła się jak wystraszony koń.

- Nie mogę z wami rozmawiać - powiedziała. - Idę czytać pani Tripp.

- Myślałam, że jest w szpitalu - zdziwiła się Agatha.

- Wyszła dzisiaj i Guy poprosił mnie, żebym się nią zajęła.

- My to zrobimy - zaproponowała Agatha, chcąc wykorzystać okazję, żeby spytać, czy starsza pani wie, kto naszprycował ją środkiem na przeczyszczenie.

- Naprawdę? Dziękuję wam z całego serca. Na samą myśl o tej kobiecie ciarki przechodzą mi po plecach.

- Czy w drodze powrotnej możemy do pani zajrzeć?

- Słucham? Ach, no cóż, chyba tak. A to kto?

- Przepraszam. To mój kolega, Roy Silver. Roy, to jest Clarice Enderbury. Do zobaczenia wkrótce.

- A więc poznam straszliwą panią Tripp - powiedział Roy.

- Najpierw musimy jej poczytać. Jeżeli nam się poszczęści, może wydobędziemy z niej jakąś informację.

Zadzwonili do drzwi chaty pani Tripp i po chwili usłyszeli jej głos dochodzący z wewnątrz.

- Drzwi są otwarte.

Weszli do salonu, gdzie zastali ją siedzącą w fotelu, owiniętą wielkim szarym szalem.

- Kto to jest? - spytała pani Tripp, lustrując podejrzliwym wzrokiem Roya. - Pani kochanek?

- Nie, to mój kolega. Nazywa się Roy Silvet.

- Raczej nie wygląda mi na detektywa - skomentowała pani Tripp. - Wystarczyłby podmuch wiatru, by cię przewrócić, młody człowieku.

- Jestem niesłychanie silny i mam czarny pas w karate - skłamał Roy.

- Dobrze, już dobrze, nie stójcie jak kołki. Poczytajcie mi. - To mówiąc, wręczyła Agacie książkę zatytułowaną „Kolory bieli". - Strona dziewięćdziesiąta druga...

Agatha i Roy usiedli, po czym Agatha otworzyła książkę na wskazanej stronie.

- Przywiązał ją do łóżka - zaczęła - i poczuł, jak jego namiętność rośnie. „Zdzira!" - syknął i uderzył ją w twarz. „Już ja ci..." - Agatha spojrzała na starszą panią.

- Podoba się pani takie barachło?

- To świetna książka - zachichotała pani Tripp.

- Proszę czytać dalej.

- Chciałabym pani zadać kilka pytań.

- Czytaj!

Agatha postanowiła złośliwie, że zmyśli dalszy ciąg fabuły.

- Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadł jak burza Jason Strongfellow. Potężnym ciosem w szczękę powalił Jaspera na ziemię, po czym uwolnił Felicity, która wtuliła się w jego muskularne ramiona...

- Zasnęła - przerwał jej Roy. - Ma tutaj wiele ciekawych rzeczy, ale za dużo fotografii.

- Była kiedyś służącą.

- Co teraz zrobimy?

- Zaczekamy - powiedziała Agatha. - Wkrótce się obudzi.

Nie robię przecież nic złego - powtarzał sobie w duchu James Lacey, spoglądając na siedzącą naprzeciwko niego, przy stoliku w tajskiej restauracji w Evesham, Toni i jej rozpromienioną twarz. - Jestem tylko jej przyjacielem.

Posadzono ich pod oknem - po drugiej stronie ulicy dyżurna plotkara w Carsely, pani Arnold, która ich śledziła, z zapałem przyglądała się ich twarzom. Potem wróciła do domu, znalazła adres mailowy Agathy i zaczęła pisać.

- Dlaczego przestała pani czytać? - spytała nagle pani Tripp.

- Czytałam pani bez końca, aż zaschło mi w gardle - odpowiedziała Agatha. - A teraz proszę nam powiedzieć, czy podejrzewa pani, kto mógł wrzucić ten środek do drinka. Kto panią odwiedzał tego dnia?

- Była u mnie Jenny Soper. Często robi mi zakupy. Przyszła z Peterem Suncliffem. Niech pomyślę... Henry Bruce wpadł odetkać mi zlew. Zajrzał także pastor, by powiedzieć, że jego żona przyjdzie mi poczytać. Zjawiła się też Ada White z mężem i jakimiś babeczkami.

Agatha jęknęła.

- Wygląda na to, że mogło to zrobić mnóstwo ludzi. Na pewno nie wie pani, kogo z nich należałoby podejrzewać w pierwszej kolejności?

- Nie mam pojęcia.

Staruszka sprawiała wrażenie tak zadowolonej z siebie, że Agatha nie wytrzymała.

- Nie boi się pani? - spytała.

- Kiedy jest się w moim wieku, śmierć nie napawa strachem. Poza tym zrobili mi porządną lewatywę.

Nagle odezwał się Roy:

- Wie pani, wydaje mi się, że pani doskonale wie, kto jest za to odpowiedzialny. Jestem także pewien, że zna pani wiele mrocznych tajemnic, dotyczących mieszkańców tej wioski.

- Wynocha stąd, obszczymurku - zdenerwowała się pani Tripp. - No, już!

Gdy byli już na zewnątrz, Agatha spytała Roya:

- Dlaczego to powiedziałeś?

- Pomyślałem, że wbiję jej szpilę i zobaczę, co się stanie. A teraz jestem głodny.

- Wracajmy do pubu. Chętnie wypiłabym drinka

- przyznała Agatha. - Mam nadzieję, że jest jeszcze otwarty. Jest już dosyć późno.

Moses powiedział, że kolacja się skończyła, ale zaproponował, że jego żona zrobi im omlety z szynką. Agatha poszła na górę i wróciła z laptopem.

- Sprawdzę tylko, czy nie ma jakichś pilnych maili - powiedziała, kładąc komputer na stole i włączając go.

- Za późno. Idzie nasze jedzenie - ostrzegł ją Roy.

Agatha odłożyła laptopa na sąsiedni stolik. Jedli w milczeniu, każde z nich pogrążone we własnych myślach. Roy zastanawiał się, czy jego wyjazd nie jest przypadkiem stratą czasu. Nic się nie działo, a to oznaczało, że nie ma także szansy na przyjazd prasy, co z kolei miało bezpośrednie przełożenie na rozgłos - czy raczej jego brak - wokół własnej osoby. Natomiast Agatha rozmyślała o Jamesie Laceyu. Jej były mąż miał zamiar poślubić Mary Gotobed. Toni na pewno była bezpieczna.

Podeszła do sąsiedniego stolika i włączyła komputer. Skrzywiła się, kiedy zobaczyła maila od pani Arnold. Otworzyła go i przeczytała: „Droga pani Raisin, pomyślałam, że chciałaby pani wiedzieć, iż pan Lacey w okrutny sposób odtrącił względy Mary Gotobed i zwrócił swoją uwagę na młodą dziewczynę, która mogłaby być jego wnuczką. Nazywa się Toni Gilmour i dziś wieczorem gruchali do siebie jak para gołąbków w restauracji w Evesham. To gorszące i należy położyć temu kres. Z poważaniem, Rose Arnold".

- Co jest? - zainteresował się Roy. - Wyglądasz, jakby i ciebie otruto.

- Chodzi o Jamesa - odparła posępnym głosem Agatha. - Romansuje z Toni.

- Daj spokój. James zawsze był dla niej jak wujek.

- Co mogę zrobić?

- Nic. - Roy wzruszył ramionami. - Już wcześniej wtrącałaś się w jej życie. Ona nigdy by ci tego nie wybaczyła i straciłabyś zdolną panią detektyw. James to rozsądny człowiek.

- Postanowiłem wyjechać na jakiś czas - powiedział James, odwożąc Toni z powrotem do Carsely, gdzie zostawiła swój samochód.

- Dokąd?

- Chcę odwiedzić kilka miejsc w Hiszpanii. Pracuję nad przewodnikiem po tanich hotelach, a w tym pogrążonym w recesji kraju można teraz znaleźć mnóstwo takich okazji.

- Brzmi wspaniale - w głosie Toni zabrzmiał lekki smutek. - Od lat nie byłam na urlopie.

- No to może wybierzesz się ze mną? Mógłbym pokryć wszystkie twoje wydatki.

- Mam trochę zaległego urlopu. Ale co na to powie Agatha?

- Nie musi o niczym wiedzieć.

- Zaraz do niej zadzwonię. W pracy mamy teraz sezon ogórkowy. Będę musiała skłamać.

Toni umówiła się z Jamesem, że spotkają się nazajutrz rano na lotnisku w Birmingham. Tam James załatwi jej bilet. Pożegnała się z nim, po czym zaparkowała trochę dalej przy tej samej ulicy i zadzwoniła do Agathy.

- Przepraszam, że informuję cię o tym w ostatniej chwili - powiedziała - ale przyjaciółka ma wolny dom w Bułgarii i jest szansa na darmowe wakacje. Chciałabym wyjechać jutro na dwa tygodnie. W biurze jest teraz dużo mniej roboty, więc nic się nie stanie.

- Widziałaś się z Jamesem? - spytała Agatha.

- Tak - przyznała Toni. - Zjedliśmy razem kolację, a potem James pojechał na lotnisko. Był dla mnie bardzo dobry. Będzie mi brakować jego towarzystwa.

- Jestem zaskoczona, że znajdujecie wspólny język. On jest od ciebie dużo starszy.

- Byliśmy dla siebie zawsze jak rodzina. Jutro zadzwonię do pani Freedman i powiadomię ją o wszystkim. Naprawdę przyda mi się urlop.

- Szybko podejmujesz decyzje. Jutro przyjadę i osobiście rozdzielę pracę. Baw się dobrze.

Kiedy Agatha rozłączyła się, powiedziała do Roya:

- Wszystko w porządku. To była Toni. Wyjeżdża do Bułgarii, do willi swojej przyjaciółki. James ruszył w swoją stronę. Ona uważa go chyba za kogoś w rodzaju krewnego.

- A czy James też przypadkiem nie udaje się do Bułgarii?

- Daj spokój, Roy. Niepotrzebnie się martwiłam. Jutro pojadę do biura. Chcesz zabrać się ze mną?

- Zostanę tutaj. Może na coś wpadnę.

Roy lubił sobie pofantazjować. Kiedy następnego dnia Agatha wyjechała, zamarzyło mu się, że odkryje tożsamość zabójcy i znajdzie się na pierwszych stronach wszystkich gazet. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że sprawcą jest pastor. To bez wątpienia jakiś religijny maniak.

Postanowił śledzić Clarice i wykorzystać okazję, kiedy będzie sama. Mieszkańcy wsi patrzyli na niego z zaciekawieniem, kiedy kręcił się po ulicy przed probostwem. W końcu zaczepiła go kobieta, która przedstawiła się jako Jenny Soper, i spytała, czy może mu jakoś pomóc.

- Przyjechałem tu, żeby pomóc Agacie wytropić mordercę - wyjaśnił Roy.

- A kogo podejrzewa pani Raisin?

- Nikogo. Nie ma pojęcia, kto mógł dokonać tej zbrodni. Ale ja wiem.

- Kto to taki?

- Potrzebuję jeszcze dowodów. Proszę poczekać i sama pani zobaczy.

Jenny pożegnała się i odeszła w stronę wiejskiego sklepu, w którym miała zrobić zakupy. Na miejscu zaczepił ją Peter Suncliff.

- Co ten dziwak tu robi?

- Jest przekonany, że zna tożsamość mordercy.

W małym sklepiku panował ścisk. Po słowach Jenny w jednej chwili zapadła niezręczna cisza.

- Myślisz, że on rzeczywiście coś wie? - odezwał się w końcu Henry Bruce.

- Nie sądzę - odparła Jenny. - Powiedziałby przecież tej Raisin, a ona pojechała do Londynu.

- Czy ktoś może zanieść mi do domu zakupy? - spytała pani Tripp.

Mieszkańcy wioski zaczęli się ulatniać jeden po drugim. Nikt nie chciał wpaść w zastawione sidła, żeby potem czytać starej pani Tripp.

Clarice Enderbury zrobiła już zakupy. Pospiesznie wyszła na ulicę. Roy podążył za nią.

- Szukałem pani - powiedział.

- Jestem zajęta - warknęła Clarice. - Czego pan chce? Ludzie wychodzący ze sklepu za jej plecami zatrzymali się, żeby posłuchać ich rozmowy.

- Moim zdaniem mordercą jest pani mąż - powiedział Roy.

Clarice przeszyła go nienawistnym spojrzeniem swoich zielonych oczu.

- Skontaktują się z panem nasi prawnicy. Puścimy pana w skarpetkach. To oszczerstwo i szkalowanie Bogu ducha winnego człowieka.

- Wyraziłem jedynie opinię - wysapał Roy. - Nie może mnie pani za to pozwać.

- Poczekamy, zobaczymy - odparła złowieszczo Clarice.

Peter Suncliff ruszył w stronę Roya.

- Wynos się z naszej wioski, gnojku. Nie chcemy cię tu. Roy skulił się pod naporem nienawistnych spojrzeń.

Przez chwilę wyobraził sobie tych ludzi w siedemnastowiecznych kostiumach, organizujących palowanie na czarownice. Czmychnął z powrotem do gospody i zaczął się gorączkowo pakować. Nigdy nie powinien był przyjeżdżać do tej współczesnej wersji Brigadoon (Taki tytuł nosił amerykański musical z 1954 r., którego akcja rozgrywała się w tajemniczym górskim miasteczku o tej samej nazwie, które raz na sto lat ożywa na 24 godziny (przyp. tłum.).).

Uregulował rachunek i zaniósł walizkę do samochodu. Nad wioską zawisła rzadka, upiorna mgła. Majaczył w niej stary wiąz, potęgując jeszcze niesamowity, baśniowy nastrój.

Roy wrzucił walizkę na tylne siedzenie i spróbował uruchomić samochód, ale ten nawet nie drgnął. Zadzwonił do swojego towarzystwa ubezpieczeniowego po pomoc drogową, ale powiedzieli mu, że mają dużo zgłoszeń i dotrą do niego najwcześniej za godzinę. Roy rozważył powrót do pubu na obiad. Uświadomił sobie jednak, że mieszkańcy wioski także ściągają o tej porze do gospody, a on chciał uniknąć kolejnej konfrontacji. Zamknął więc samochód od środka i oparł się o zagłówek fotela. Był znużony. Nagle przypomniał sobie, że w schowku na rękawiczki ma buteleczkę brandy. Odrobina alkoholu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Wyciągnął butelkę i napił się z niej. Niemal natychmiast poczuł w gardle palący ogień i jego wątłym ciałem wstrząsnęły torsje. Wiąz na zewnątrz wydawał się wykrzywiać twarz w upiornym grymasie i łypał na niego złowieszczo. Roy zdążył jeszcze wydać z siebie ostatni krzyk przerażenia, po czym stracił przytomność.

- W aucie jest ten młody mężczyzna - zauważyła Jenny, kiedy razem z Peterem wchodzili do pubu.

- Głupiec - zdenerwował się Peter. - Zaraz go pogonię. - Zajrzał przez okno do samochodu.

Mgła podniosła się i na kredowobiałą twarz Roya padł pierwszy, nieśmiały promień słońca. Peter szarpnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.

- On miał jakiś atak. - Podniósł kamień z dziedzińca gospody, obiegł samochód i rozbił szybę od strony pasażera, po czym otworzył drzwi. - Jest w fatalnym stanie - krzyknął do Jenny. - Nie wiem, czy dotrwa do przyjazdu karetki. O, jest już inspektor.

Właśnie w tym momencie nadjechali Bill Wong i Alice, którzy wrócili do wioski, by znów przesłuchać jej mieszkańców. Peter szybko zrelacjonował Billowi, na czym polega problem. Wspólnie wyciągnęli Roya z samochodu. Bill rozpoczął reanimację. Roy zamamrotał coś pod nosem, ale puls miał słaby. Położyli go na tylnym siedzeniu nieoznakowanego radiowozu policyjnego. Bill schował do woreczka butelkę i zostawił Alice, żeby pilnowała samochodu ofiary, na wypadek, gdyby miały się w nim znaleźć jeszcze jakieś dowody, a sam ruszył na sygnale z powrotem w stronę Mircesteru.

Agatha była przerażona, kiedy zadzwonił do niej Bill z pytaniem, czy zna kogoś z rodziny Roya.

- Jego rodzice nie żyją, nie ma także żadnych braci ani sióstr - powiedziała Agatha. - Co się stało?

- Stracił przytomność w swoim samochodzie w Piddlebury. Na siedzeniu obok leżała butelka z brandy. Na początku wyglądało to na atak serca, ale lekarz w szpitalu powiedział, że miał już wcześniej taki przypadek i jego zdaniem wygląda to na zatrucie naparstnicą. Wyjął mu z gardła kilka zarodników jakiejś rośliny. Twierdzi, że to właśnie naparstnica. Można ją często spotkać w wiejskich ogrodach, a ludzie zazwyczaj nie wiedzą, że to bardzo trująca roślina.

- Przeżyje?

- Tak. Pomoc lekarska nadeszła w samą porę. Gdyby nie został odnaleziony, mogłoby się to dla niego skończyć tragicznie.

- Kiedy mogę się z nim zobaczyć?

- Może jutro. Posłuchaj, Agatho, co do cholery dzieje się w tej wiosce? Nie masz żadnych wiarygodnych informacji?

- Nie, odbijam się jak od ściany. To dziwne miejsce. W wioskach w regionie Cotswolds nie brakuje zazwyczaj przyjezdnych, którzy z chęcią odpowiadają na pytania, ale tutaj wszyscy są wyjątkowo skryci i zamknięci w sobie. Sprawiają wrażenie, jakby woleli zatrzymać mordercę na własnym podwórku, niż pokazać go światu.

Agatha włączyła komputer i zalogowała się do bazy danych spraw, nad którymi aktualnie pracowała jej niewielka agencja. Pani Freedman wróciła do biura, niosąc siatkę z zakupami, i gdy ją ujrzała, poczerwieniała i zaczęła się usprawiedliwiać.

- Wymknęłam się tylko na chwilę - powiedziała.

- Jestem tu już od godziny - odparła surowym tonem Agatha.

- Ale ja często pracuję po godzinach... Poza tym, ze wszystkim jestem na bieżąco.

Agatha opowiedziała jej o Royu.

- Nie uważa pani, że powinna dać sobie spokój z tą sprawą? - zasugerowała zaniepokojona pani Freedman.

- Nie boi się pani, że będzie następna na liście mordercy?

- Po prostu będę uważać, co piję - odparła Agatha.

- Ma pani nową fryzurę?

Pani Freedman poklepała się po sztywnych siwych lokach.

- To ten nowy fryzjer. Nie ma sobie równych. Robi naprawdę świetną trwałą.

W tym momencie do biura wszedł Simon.

- O, wróciłaś - zwrócił się do Agathy. - Słyszałem w radiu o Royu. Chcesz, żebym pojechał tam zamiast ciebie?

- Nie, jutro wracam do Piddlebury, jeżeli tylko uda mi się wcześniej zobaczyć z Royem. Jestem zaskoczona, że Toni zniknęła tak nagle.

- Wyjechała z Jamesem Laceyem - obwieścił Simon.

- A mnie powiedziała, że wybiera się do Bułgarii! - zawołała Agatha.

Simon nie zamierzał jej się zwierzać, że szpiegował Toni ani że pojechał za nią na lotnisko.

- Mój kolega był na lotnisku w Birmingham. Wcześniej miał okazję ją poznać, kiedy byliśmy razem na drinku. Powiedział, że widział, jak łasiła się do jakiegoś faceta, który mógłby być jej ojcem.

- To nie mógł być James - zaprzeczyła Agatha.

- Przystojny, wysoki, na oko sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Ciemne włosy, lekko siwiejące na skroniach, błękitne oczy.

Agatha osunęła się w fotelu.

- Co robić? To jest prawdziwa katastrofa. Zadzwonię do Toni na komórkę.

Agatha odczekała chwilę, zaniepokojona, ale pod numerem młodej pani detektyw odezwała się od razu poczta głosowa, więc się rozłączyła.

- Nie mogę się jej naprzykrzać. To jej życie.

James nie był już jej mężem, ale Agatha podświadomie wciąż uważała go za „swojego". Jakaś jej część tęskniła za dawnym pożądaniem. Szczerze mówiąc, Agatha dawno nie czuła namiętności i to sprawiało, że życie często wydawało jej się jałowe i bezbarwne.

Raptem zadzwonił jej telefon. To był Charles Fraith.

- O co chodzi z tym Royem? - spytał.

- Morderca z wioski próbował go otruć - wytłumaczyła Agatha. - Charles, muszę się z tobą zobaczyć. Gdzie jesteś?

- W Mircesterze.

- Spotkajmy się w barze u George'a. Potrzebuję twojej pomocy.

- Jesteś cała rozpalona - skomentował Charles. - Zamówić ci gin z tonikiem?

- Poproszę.

- To, co spotkało Roya, jest okropne - powiedział Charles.

- Chodzi o coś znacznie gorszego.

- Trudno mi to sobie wyobrazić. O co chodzi?

- Toni wyjechała na wakacje z Jamesem. - Och.

- Tylko tyle masz do powiedzenia?

- Uspokój się. Kilka dni przed wyjazdem widziałem się z nim przelotnie. James planował wyjazd do Hiszpanii, gdzie miał pisać przewodnik o tanich wakacjach. Przypominam, nie mówimy o pięciogwiazdkowych hotelach, w których facet w wieku Jamesa i dużo młodsza od niego blondynka pozostaliby niezauważeni. James będzie musiał kłamać, że to jego córka.

- Co go napadło? Zawsze był taki rozważny. Najpierw zamierza ożenić się z jakąś wioskową babą bez gustu, potem rzuca ją - co mnie akurat nie dziwi - i zakochuje się w Toni. Musimy coś zrobić.

- Nie, Agatho. Zostawmy ich w spokoju - zobaczysz, że oboje wrócą do domu z podkulonymi ogonami. A ty trzymaj wtedy buzię na kłódkę. Idę o zakład, że Toni będzie wstyd, a James będzie się czuł jak skończony idiota. Ostatnia rzecz, której potrzebują, to twoje wtrącanie się w łączące ich emocje. A teraz chodź, odwiedzimy Roya.

- Bill mówił, że będę mogła go zobaczyć dopiero jutro.

- Nie wyglądasz mi na taką, co przestrzega reguł. Dopij drinka i idziemy.

- Może powinniśmy kupić dwa białe kitle i udawać lekarzy - zasugerowała Agatha, kiedy Charles zaparkował samochód przed szpitalem.

- Nie, są przecież godziny odwiedzin.

- Roy ma policyjną ochronę.

- I co z tego? Jesteśmy jego wujkiem i ciotką. Ta sprawa z Jamesem przyćmiła ci umysł.

- Bill dowie się i wpadnie w furię.

- Dobra, coś się wymyśli. Roy pewnie jeszcze leży na intensywnej terapii. Chodźmy tam.

Agatha nienawidziła szpitali, z ich długimi korytarzami i zapachem środków odkażających.

- To musi być tutaj - powiedział Charles, zatrzymując się nagle i wskazując na policjanta, który siedział na krześle przed jedną z sal. - Powinniśmy się go chyba pozbyć. Wróćmy za róg.

- Wszędzie tutaj są kamery przemysłowe - zwróciła mu uwagę Agatha. - Spróbuję bardziej konwencjonalnych środków. - To mówiąc, pomaszerowała wprost do policjanta. Charles szedł tuż za nią.

- Nazywam się Agatha Raisin, jestem przyjaciółką pana Silvera - powiedziała, wręczając mu swoją wizytówkę. - A to pan Charles Fraith. Pan Silver nie ma żadnych krewnych. Chcemy zobaczyć, jak się czuje.

- Nie wolno mi wpuszczać do pacjenta nikogo, poza policją i personelem szpitala - odparł funkcjonariusz. - Ale mogę wam powiedzieć, że pan Silver odzyskał przytomność.

- W takim razie proszę go spytać, czy chce się z nami zobaczyć. - Agatha nie dała za wygraną. - Jest w tej chwili pora odwiedzin.

- Muszę zadzwonić i uzyskać zgodę. - Policjant odszedł na bok, odwrócił się do nich plecami i wyjął telefon.

Agatha i Charles wpadli do pokoju. Roy siedział na łóżku, z poduszką podłożoną pod plecy i rozmawiał przez telefon.

- Tak, to ja. Roy Silver. Słucham? Nie, nie boję się. Przywykłem do niebezpieczeństw. Już wcześniej rozwiązywałem sprawy dla Agathy Raisin.

Agatha zakasłała głośno. Roy wydał z siebie okrzyk trwogi i rozłączył się.

- Widzę, że czujesz się już na tyle dobrze, żeby wydzwaniać do prasy - zauważyła Agatha. - A teraz mów szybko, co się stało.

Roy skończył właśnie opowiadać im o butelce brandy i o tym, że ktoś celowo odłączył mu przewody w silniku, kiedy do pokoju wpadł policjant i kazał im wyjść.

- Widziałeś kogoś? - zdążyła jeszcze spytać Agatha, wychodząc pospiesznie z sali.

- Nikogo - odpowiedział Roy. - Ale brandy dostałem od żony pastora.

- Wynocha! - wrzasnął policjant.

- Lepiej wrócę do tej cholernej wioski - zdecydowała Agatha.

- Pojadę za tobą - powiedział Charles.

Agatha podziękowała mu oschle, nie chcąc dać po sobie poznać, iż czuje ulgę, że nie będzie musiała sama wyjeżdżać do Piddlebury.

- Ale najpierw wpadnę jeszcze do Carsely, żeby zobaczyć, jak się miewają moje koty. Może odwiedzę też panią Bloxby.

- W takim razie do zobaczenia na miejscu - powiedział Charles. - Odwiozę cię twoim autem.

Doris Simpson była zajęta sprzątaniem domu Agathy. Koty Agathy bawiły się w ogrodzie z jej kotem o imieniu Scrabble, a przyjazd pani detektyw nie zrobił na nich większego wrażenia.

- Powinnam była kupić sobie psa - westchnęła ciężko Agatha. - Psy okazują ludziom uczucia.

- Nie chciałaby pani mieć psa - zapewniła ją Doris.

- Są jak małe dzieci. Za to koty pozostają zawsze niezależne i potrafią o siebie zadbać. Słyszała pani, że pan Lacey złamał serce Mary Gotobed?

- Owszem. To do niego niepodobne.

- Mary się zaręczyła.

- Z Jamesem?

- Nie, z Tomem Sodburym. Tym, który ma farmę niedaleko Ebrington.

- Szybko jej poszło.

- Mary była już wcześniej dwukrotnie zamężna.

- Jak ona to robi?

Doris wytarła stół kuchenny.

- Mnie się wydaje, że po prostu są takie kobiety, które mają smykałkę do małżeństwa.

Agatha jej zapłaciła, a potem udała się w stronę plebanii, gdzie ciepło przywitała ją pani Bloxby.

- Słyszała pani plotki na temat Mary Gotobed?

- spytała Agatha.

- Owszem, ale raczej mnie to nie dziwi.

- Dlaczego?

- Ta Gotobed od początku wydawała mi się przebiegła i skłonna do manipulacji. A pan Lacey znalazł sobie dobre miejsce na odpoczynek od tego wszystkiego.

Twarz Agathy pociemniała z gniewu.

- Ten idiota zadurzył się w Toni i spędzają razem wakacje.

- Och, to nie potrwa długo.

- Skąd takie przypuszczenia?

- Pan Lacey jest dumnym człowiekiem. Ludzie będą uważać Toni za jego córkę, a to nie spodoba mu się ani trochę.

- A co z Toni? Nie chcę, żeby stała jej się jakaś krzywda.

- Jestem pewna, że panna Gilmour wkrótce się przekona, iż pan Lacey za granicą nie jest taki, jak by się spodziewała.

Toni zapomniała, że James pisze o tanich wakacjach, i wyobraziła sobie siebie wylegującą się przy basenie z koktajlem w dłoni. Tymczasem znalazła się w małym hoteliku przy jednej z bocznych uliczek na tyłach Las Ramblas, gdzie właściciel powitał Jamesa i „jego córkę". James skrzywił się i wyjaśnił, że Toni nie jest jego córką, ale właściciel był chyba zbyt zajęty ożywioną dyskusją ze swoją żoną na temat tego, które pokoje przydzielić gościom.

James czuł się jednak zakłopotany. Pierwszego dnia powiedział Toni, że zamierza odwiedzić inne tanie hotele i zasugerował jej, żeby zwiedziła miasto bez niego. Toni udała się więc na Las Ramblas, słynną główną ulicę Barcelony. Zaczęło właśnie padać, więc weszła do kawiarni, zamówiła kawę i rozejrzała się niepewnie. Co poszło nie tak? Wczoraj wieczorem zjedli razem kolację. James był uprzejmy i szarmancki, ale jednocześnie traktował ją z dystansem, jak gdyby zabawiał daleką krewną, z którą niewiele go łączyło.

Potem przy śniadaniu zatopił się w lekturze hiszpańskiej gazety. Toni poczuła, że zaczynają puszczać jej nerwy. James był naburmuszony, że właściciel wziął ją za jego córkę. A co miał sobie pomyśleć? - skonstatowała dziewczyna i uświadomiła sobie, że tak samo będzie pewnie we wszystkich innych hotelach, w których się zatrzymają. James będzie coraz bardziej posępny i zawstydzony. To wszystko było jednym wielkim błędem.

Kawiarnia powoli zapełniała się ludźmi. Dziewczyna mniej więcej w wieku Toni spytała, czy może dosiąść się do jej stolika. Młoda detektyw skinęła głową i dopiero wtedy dotarło do niej, że pytanie padło w języku angielskim.

- Jesteś tu na wakacjach? - spytała.

- Tak - odparła dziewczyna - ale moja rodzina mieszka w Madrycie.

- A więc jesteś Hiszpanką! Świetnie mówisz po angielsku.

- Uczyłam się w Wielkiej Brytanii. A tobie jak się tu podoba? Mam na imię Marie.

- Jestem Toni. - Przyjrzała się nowej znajomej. Marie miała duże brązowe oczy i długie czarne włosy. Miała na sobie krótką sukienkę w kwiaty i sandały na płaskiej podeszwie.

- Jak mi się podoba w Barcelonie? Średnio.

- Z powodu deszczu? Spójrz, już wychodzi słońce. Toni poczuła nagle nieodpartą potrzebę zwierzenia się dopiero co poznanej dziewczynie i opowiedziała jej o Jamesie.

- To się nie uda - odparła poważnie Marie. - Powiedzmy, że się pobierzecie. Chcesz, żeby twoje dzieci dorastały ze starym mężczyzną?

- Nie wiem, co się stało - przyznała z żałością Toni. - Świetnie się bawiliśmy. A teraz James traktuje mnie z chłodnym dystansem.

- Jest przynajmniej na tyle przyzwoity, że zdał sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Moja rodzina ma tu mieszkanie. Zatrzymałam się w nim z siostrą. Przyłącz się do nas na kilka dni.

- Ale co mam powiedzieć Jamesowi?

- Prawdę. Przyjdę po ciebie wieczorem. Podaj mi nazwę hotelu.

Toni zapisała jej nazwę i adres hotelu.

- James nie może mieć o tobie wysokiego mniemania, skoro wybrał takie miejsce.

- Zajmuje się pisaniem przewodników turystycznych. Teraz pisze o tanich wakacjach.

- Do zobaczenia wieczorem. W międzyczasie pójdziemy do hotelu, weźmiemy twoją walizkę i zadekujemy cię u nas.

Kiedy James wrócił wieczorem do hotelu, właściciel przekazał mu list. Było w nim napisane: „Drogi Jamesie. To nie działa, więc postanowiłam zatrzymać się u koleżanki. Wpadnę dzisiaj o ósmej i wszystko ci wyjaśnię. Toni".

James oddałby w tej chwili wszystko, żeby już nigdy nie spotkać tej dziewczyny. Doszedł do wniosku, że zaczyna popadać w obłęd. Ale przyzwoitość podpowiadała mu, że powinien poznać tę jej koleżankę i upewnić się, czy Toni nic nie jest.

Siedział właśnie przy stoliku na zewnątrz niewielkiego hotelu, kiedy zobaczył Toni zbliżającą się w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Podeszły do niego, Toni przedstawiła Jamesowi nową koleżankę i opowiedziała, w jakich okolicznościach się poznały.

- Widzisz, James, tak będzie lepiej - powiedziała Toni. - Zatrzymam się u Marie na tydzień, a potem zmienię rezerwację na bilet lotniczy i wrócę do Anglii.

- Bardzo mi przykro - odparł James. - Zapomniałem o różnicy wieku, jaka nas dzieli. Proszę, nie mów o tym Agacie.


Rozdział VI

Charles skończył wertować notatki Agathy.

- Jest jedna osoba, o której najwyraźniej zapomniałaś.

- Mianowicie - kto to taki?

- Brian Summer.

- Przecież został oczyszczony z zarzutów w tej sprawie narkotykowej!

- Ale to dziwak - stwierdził Charles. - Dlaczego został w wiosce? Twierdzi, że przesłuchanie przez policję wpędziło go w depresję. Dlaczego więc nie czmychnął gdzieś, gdzie mundurowi nie węszą? No i mamy jeszcze Adę White. Wszystko zaczęło się od jej wina z dzikiego bzu. Czy uważasz, że jest krystalicznie czysta?

- Nie było jej w pobliżu domu Glorii, kiedy została zamordowana.

- Zapomniałaś o czymś. Nikt nie musiał być wtedy przy niej. Wystarczyło zakraść się tylnymi drzwiami i podrzucić butelkę zatrutego wina do jej piwnicy. Alibi ich wszystkich nie jest warte funta kłaków.

- Myślę, że butelka trafiła tam tego samego dnia rano. Morderca nie mógł ryzykować, że Gloria poczęstuje tym winem na przykład pastora i zamiast niej zginie ktoś inny. Poza tym ty też o czymś zapomniałeś. Butelka i kieliszek zostały zabrane.

- Jak uważasz. Ale powinniśmy złożyć wizytę Brianowi Summerowi.

Ada powiedziała im, że Brian poszedł do lasu.

- To bardzo wrażliwy człowiek - rzekła, jakby na jego obronę. - Nie wyprowadźcie go z równowagi.

- Do lasu? Gdzie dokładnie? - spytał Charles.

- Nie wiem. Nie śledzę go.

- Ten las nie jest duży - powiedziała Agatha, kiedy wyszli od Ady White.

Słońce przebijało się przez gałęzie starych drzew. Wokół panowała absolutna cisza. Nie śpiewał ani jeden ptak. Agatha i Charles wędrowali przez las, rozglądając się na boki.

W końcu dotarli do polany, gdzie Agatha spotkała ostatnio Briana. Ale tym razem polana była pusta.

- To dziwne - stwierdził Charles, pochylając się nad płaskim kamieniem pod starym dębem. - Agatho, podejdź i rzuć na to okiem.

- O co chodzi?

- To wygląda jak zaschnięta krew.

Kamień był w istocie równo wyciętym, kwadratowym fragmentem wapiennego bloku. Agatha kucnęła i przyjrzała się ciemnym plamom, które wskazał jej Charles.

- Wydaje mi się, że to jakiś ołtarz - stwierdził jej towarzysz. - Czy w tym regionie praktykuje się czary?

- Nie zdziwiłabym się - odparła ponuro Agatha. - W Cotswolds nadal odbywają się sabaty czarownic.

Słyszałam o czymś takim. Reklamowali to nawet w lokalnej gazecie. Ale to zupełnie nieszkodliwe.

- Do czasu, aż zaczynają składać jakieś ofiary - powiedział Charles. - Dzisiaj w nocy będzie pełnia. Może warto zaczekać?

- A jeśli nic się nie wydarzy?

- Możemy uprawiać szaloną, namiętną miłość pod tymi drzewami.

- Nie wiedziałam, że uprawiasz miłość - skomentowała zgryźliwie Agatha. - Myślałam, że tylko seks.

- Niegrzeczna z ciebie dziewczynka. Spójrz! Tam chyba ktoś jest.

Charles rzucił się natychmiast w tamtą stronę. Agatha, potykając się, pobiegła za nim. Jednak w pewnym momencie zahaczyła stopą o wystający korzeń i runęła jak długa na ziemię.

Gdy się pozbierała, zobaczyła wracającego Charlesa.

- To był Summer - powiedział. - Na mój widok uciekł. Nie zdołałem go dogonić. Co teraz? Wracamy na farmę i zobaczymy, czy się pojawi?

- Chodźmy do Jerry'ego Tarranta, przewodniczącego gminnej rady. Chcę dowiedzieć się jak najwięcej na temat tej tajemniczej osady. Odnoszę wrażenie, że stoimy w miejscu, ponieważ wszyscy zmówili się przeciwko nam.

Jerry Tarrant był jak zwykle zadbany. Z nienagannie przystrzyżonymi włosami, w wyprasowanych w kant dżinsach i wypolerowanych na błysk butach. Nieskazitelnie czysty Charles Fraith wyglądał przy nim niemal pospolicie.

- Czy w wiosce praktykuje się czary? - zapytała Agatha.

- Nie, zaprzestano tych praktyk w osiemnastym wieku - odpowiedział Jerry. - Dlaczego pani o to pyta?

- Znaleźliśmy w lesie polanę, a na niej kamień przypominający ołtarz z plamami zaschniętej krwi.

- Ach, ten kamień. Może jakieś dzieciaki się tam bawią.

- To dziwne - wtrącił się Charles. - Nie widziałem w wiosce żadnych dzieci.

- Przyjeżdżają tu na wakacje. Na przykład były u nas wnuki Ady White.

- Przed popełnieniem morderstw czy już po?

- Przed.

- Od tamtej pory padał deszcz - zauważył Charles.

- Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Może ktoś się potknął i upadł na ten kamień.

- Staram się jak mogę - powiedziała Agatha, wyraźnie rozdrażniona. - Ale mam wrażenie, że mieszkańcy wioski zwarli szeregi przeciwko mnie.

- Trzymają się koncepcji, że morderstw musiał dokonać ktoś spoza wioski.

- Skąd ktoś spoza wioski wiedziałby, że tylne drzwi do domu Glorii są zwykle otwarte? Kto obcy miałby powód do tak starannie zaplanowanej i misternej zbrodni? Wreszcie, z jakiego powodu ktoś spoza wioski miałby tu nastawać na moje życie?

Jerry Tarrant splótł w dramatycznym geście swoje zadbane dłonie. Nie patrzył na nie, a uwagi adresował do głowy wypchanego lisa wiszącego na ścianie po jego lewej stronie.

- Pani Raisin, naprawdę uważam, że powinna pani odpuścić tę sprawę.

- Chce pan, żebym przerwała pracę?

Jerry wbił wzrok w wypchanego lisa, który odwzajemnił mu szklane spojrzenie.

- Tak chyba będzie najlepiej. Moje fundusze nie są nieograniczone. Te morderstwa były niefortunne...

- Niefortunne?! - zawyła Agatha.

- ...ale uważam, że gdy przestanie pani nachodzić i przesłuchiwać ludzi, życie w wiosce wróci do normy.

- Cały ten pomysł z moim zatrudnieniem - odpowiedziała Agatha - miał na celu uspokojenie złych nastrojów w wiosce, w której ludzie podejrzewali się nawzajem.

- W istocie, tak było na początku. Ludzie doszli jednak do wspólnego wniosku, że morderstw dokonał jakiś szaleniec, który akurat przejeżdżał przez naszą osadę.

- Proszę przestać gapić się na tego cholernego lisa i spojrzeć wreszcie na mnie! - wtrącił się Charles. - Pan jest przerażony. Kogo tak się pan obawia?

- Nikogo. Proszę wyjechać i przysłać mi rachunek pocztą. Przepraszam, ale nie mogę państwu w niczym więcej pomóc.

Agatha wstała i nachyliła się nad biurkiem, przeszywając polityka świdrującym spojrzeniem.

- Nie dam się powstrzymać. Zostanę tu tak długo, aż dotrę do sedna sprawy.

Kiedy wyszli, Jerry nie ruszył się z miejsca, tylko zwiesił smętnie głowę.

Po wyjściu od Tarranta Agatha zwróciła się do Charlesa:

- Jesteś pewien, że Jerry się bał?

- Tak. Cały się spocił. Czułem to.

- Ja nic nie czułam.

- Bo palisz.

- Ty też!

- Nie tyle, co ty.

- Skoro mowa o papierosach, muszę kupić nową paczkę - przypomniała sobie Agatha. - Wstąpmy do sklepu we wsi.

Kobieta za ladą w sklepie pokręciła przecząco głową, kiedy Agatha poprosiła ją o papierosy.

- Nie prowadzimy już sprzedaży.

- Proszę posłuchać. Jak pani dobrze wie, nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym detektywem. Wiem, że trzyma pani papierosy w szafce pod ladą.

- Już nie - upierała się kobieta o szczupłej, pomarszczonej twarzy, z wielkim nosem, który przysłaniał jej małe, zaciśnięte usta. - Co pani robi! - wrzasnęła, widząc, jak Agatha jednym susem okrąża ladę, otwiera szafkę i wyciąga stamtąd paczkę papierosów. Pani detektyw wyjęła portmonetkę, odliczyła pieniądze i cisnęła je na ladę.

Gdy ona i Charles odwrócili się od niej plecami, szykując się do wyjścia, kobieta krzyknęła:

- Wynoście się z wioski! Nikt was tu nie chce!

- To jakiś ciemnogród - stwierdziła Agatha. - Lada moment zaczną nas tu kamienować. - To mówiąc, stanęła jak wryta w wejściu do Zielonego Człowieka. Ich walizki stały spakowane w holu. Agatha wpadła do baru.

- Co to ma znaczyć? - spytała. - Jak pan śmie pakować nasze bagaże bez pozwolenia!

- Tak po prostu - odparł z zakłopotaniem Moses. - Mój interes zależy od mieszkańców wsi, a oni postawili mi ultimatum, że dopóki nie wyjedziecie, nie będą tu przychodzić.

- To wbrew prawu! - zaskowyczała Agatha. Moses oparł się o bar i spojrzał na nich smutno.

- To moja gospoda i jeśli mówię, że macie wyjechać, to tak musi być.

- Chodź, Agatho - odezwał się Charles. - Wyjeżdżamy stąd. Wrócimy do twojego biura i w spokoju przestudiujemy notatki.

Raisin niechętnie wyszła za nim. Kiedy stanęli przed swoimi samochodami, Charles rzekł:

- Wpadnę w przyszłym tygodniu, żeby zobaczyć, jak się miewasz.

Wściekła i upokorzona Agatha odjechała z piskiem opon. Nagle przypomniała sobie o czarach i pełni księżyca, ale perspektywa samotnego ukrywania się w lesie nie wydawała jej się już dobrym pomysłem.

Przez kolejny miesiąc Agathę i jej pracowników uziemił nieoczekiwany nawał pracy. Toni niewiele się odzywała i sprawiała wrażenie przygaszonej. Agatha chciała zapytać ją, co się stało, ale bała się, że pracownica wpadnie w furię. Poza tym obiecała sobie, że nie będzie się więcej wtrącać w prywatne życie dziewczyny. Roy pozbierał się, wrócił do zdrowia i do pracy w agencji. Charles nie dzwonił i Agatha czuła się zraniona, mimo iż jej przyjaciel miał w zwyczaju znikać z jej życia na długi czas.

Pani detektyw uważała, że gdy sprawy nieco przycichną, znajdzie jakiś sposób, żeby wrócić do Piddlebury. Nie znosiła smaku porażki.

Któregoś dnia otrzymała list z oksfordzkiej kancelarii prawniczej Desy, Swinge & Tollent. Było w nim napisane, że powinna niezwłocznie skontaktować się z nimi w interesującej ją sprawie.

Nie namyślając się długo, Agatha wsiadła w samochód i pojechała do biura prawników przy Beaumont Street. Sekretarka zaproponowała jej kawę i poinformowała, że pan Swinge zaraz do niej przyjdzie.

Dickensowski lokal, w którym jedynym współczesnym elementem była blond sekretarka, tonął w słońcu. Za kobietą piętrzyły się stosy pudeł i segregatorów z dokumentami, sięgając aż po wysoki georgiański sufit.

Nagle zadzwonił telefon na biurku. Sekretarka odebrała, po czym wstała zza biurka.

- Pan Swinge czeka na panią. - To mówiąc, otworzyła drzwi do gabinetu i wpuściła Agathę do środka. Pan Swinge okazał się niskim, korpulentnym, dosyć młodym mężczyzną o szerokim uśmiechu rozjaśniającym jowialną twarz.

- Proszę usiąść, pani Raisin - powiedział. - Pracowała pani wcześniej dla pana Jeremy'ego Tarranta z Piddlebury?

- Tak. Co się stało?

- Pan Tarrant zmarł dwa tygodnie temu.

- Czy został zamordowany?

- Nie. To był atak serca. Mam tutaj list, który zdeponował u nas tuż przed śmiercią, prosząc o jego otwarcie, gdyby coś mu się stało. Przekazuje w nim sumę pięciu tysięcy funtów na rzecz pani Agathy Raisin z Agencji Agathy Raisin w Mircesterze, aby mogła ona kontynuować śledztwo w sprawie morderstw w Piddlebury.

- Musiał się spodziewać, że coś mu się przydarzy - skomentowała Agatha. - Czy policja prowadziła śledztwo w tej sprawie?

- Tak, przeprowadzono sekcję zwłok, która potwierdziła, że był to zawał.

- Kto jest głównym spadkobiercą zmarłego?

- Nie wiem, czy powinienem...

- Drogi panie, jeżeli mam rozwiązać zagadkę tych morderstw, muszę wiedzieć jak najwięcej.

- Pan Tarrant nie miał krewnych. Był adoptowanym dzieckiem. Jego przybranymi rodzicami byli zamożni producenci pamiątek dla turystów. Po śmierci zostawili całą fortunę Tarrantowi. Większość jego majątku, nie licząc dwudziestu tysięcy funtów dla kościoła w Piddlebury oraz pięciu tysięcy dla pani, została zapisana w testamencie na rzecz ogrodu zoologicznego w Mircesterze. Mogę pani od razu wypisać czek.

Agatha zawahała się. Z przyjemnością porzuciłaby tę sprawę. Na samą myśl o powrocie do tej dziwnej i złowrogiej osady przechodziły ją ciarki. Ale całe wojownicze życie Agathy Raisin sprowadzało się do stawiania czoła mniejszym lub większym strachom.

- Wezmę ten czek. Ale zacznę od zbadania sprawy śmierci Jerry'ego Tarranta!

Później tego samego dnia, po powrocie do Mircesteru, Agatha poprosiła Toni, żeby zjadła z nią kolację.

- Chcę z tobą o czymś porozmawiać - zapowiedziała. Przynajmniej będę to miała z głowy - pomyślała młoda detektyw. Wiem, że chce porozmawiać na temat Jamesa.

Ale kiedy usiadły w jadłodajni u George'a, Agatha zaskoczyła dziewczynę, opowiadając jej o śmierci Jerry'ego i jego prośbie.

- Nie wiem, od czego zacząć - przyznała na koniec. - Jeżeli spróbuję zameldować się w pubie, Moses mnie wyrzuci.

- W pobliżu na pewno są inne wioski - powiedziała panna Gilmour. - Możesz zatrzymać się w jednej z nich. A przy okazji poznać jakieś ploteczki na temat Piddlebury.

- Dobry pomysł. Poproszę Patricka, żeby dowiedział się czegoś więcej o okolicznościach śmierci Jerry'ego Tarranta.

- Myślisz, że to było morderstwo?

- Wydaje mi się to podejrzane. Roy prawie się przekręcił po otruciu naparstnicą. Jeśli to samo spotkało Jerry'ego, mogło wyglądać na atak serca. Sądzę, że powinnaś pojechać ze mną... chyba że to koliduje z twoim życiem towarzyskim.

- Powiedz lepiej od razu, że chcesz mnie spytać o Jamesa - powiedziała Toni.

- To nie moja sprawa. - Agatha wzruszyła ramionami.

- Zgadza się. Ale ja chcę wyjaśnić tę sytuację, skoro mamy znów pracować razem. Jak wiesz, mam słabość do starszych mężczyzn. James wydawał mi się zabawny i dobrze się bawiliśmy. To wszystko wydawało się takie niewinne. Poleciałam z nim do Barcelony, gdzie miał pisać o tanich hotelach. Wylądowaliśmy właśnie w jednym z takich hoteli. Właściciel myślał, że jestem córką Jamesa. To bardzo zraniło jego dumę. Od tamtej pory stał się zimny i formalny. A ja poznałam w kawiarni dziewczynę, zaprzyjaźniłyśmy się i przeprowadziłam się do jej mieszkania. Koniec historii.

- No cóż - powiedziała Agatha - lepiej byłoby, gdybyś znalazła sobie kogoś w swoim wieku. Simon wydaje się całkiem sympatyczny.

- Myślę, że on mnie śledzi, a to nie jest normalne. Przestałam już szukać. Czy możemy zmienić temat?

- Pewnie. Mam tutaj kilka map Brytyjskiego Urzędu Kartograficznego. Jakieś dwadzieścia kilometrów od Piddlebury znajduje się wioska o nazwie Under Pleasance (Ang. „Pod Uciechą" (przyp. tłum.).).

- Sprawdzę to w moim telefonie i poszukam jakiegoś hotelu albo gospody - zaofiarowała się Toni.

- Może najpierw zamów nam coś do jedzenia - powiedziała Agatha, wskazując kręcącego się w pobliżu kelnera.

Żadna z nich nie miała ochoty na kulinarne eksperymenty, więc zamówiły po steku z frytkami i butelkę merlota.

Toni wyjęła telefon.

- W Under Pleasance jest gospoda - odezwała się po chwili. - Ale nie piszą nic o pokojach. Zadzwonię do nich.

Kiedy dziewczyna dzwoniła, a następnie rezerwowała dwa pokoje w gospodzie, Agatha przyglądała jej się ukradkiem. Jasna cera Toni była lekko opalona i jej pracownica jak zwykle promieniała zdrowiem. Jaki mężczyzna mógłby się jej oprzeć? - skonstatowała gorzko. Kiedy ona była w wieku Toni, miała nadwagę i pełno pryszczy z powodu niewłaściwego odżywiania.

- Kiedy zaczynamy? - zapytała Toni.

- Spotkajmy się w biurze jutro o dziewiątej. Weź też swój samochód, na wypadek gdybyśmy z jakiegoś powodu musiały się rozdzielić. Jutro jest sobota, więc możesz potraktować to jako nadgodziny.

Po kolacji Agatha wróciła do siebie. Zanim weszła do środka, rzuciła okiem na dom Jamesa, pogrążony w ciemności i ciszy. Zauważyła, że strzechę, którą był kryty, trzeba wymienić, a to droga sprawa. Może zrobi mu taki prezent na Boże Narodzenie. Może on uśmiechnie się do niej i powie: „Agatho, jesteś kobietą mojego życia". Być może... Agatha potrząsnęła głową, w jednej chwili pozbywając się obsesji.

Ku jej zaskoczeniu, została ciepło przywitana przez koty. Tej nocy, zanim zasnęła, naszła ją nagła chęć, żeby zostawić tę okropną sprawę. Piddlebury ją przerażało, choć nie chciała tego przyznać.

Następnego dnia rano dojechały na miejsce. Toni prowadziła, a Agatha trzymała się z tyłu. Under Pleasance okazała się całkiem sporą, sprawiającą wrażenie bogatej wioską, gdzie stare budynki mieszały się z nowymi. Gospoda, w której miały się zatrzymać, nosiła nazwę Jolly Farmer (Ang. „Wesoły Farmer" (przyp. tłum.).). Nad nisko sklepionymi drzwiami, w otoczeniu późno kwitnących, pnących się róż, wisiała namalowana podobizna staroświeckiego rolnika o rumianej twarzy, odzianego w białą koszulę. Dzień był słoneczny, a w powietrzu unosił się zapach jesiennych ognisk.

Gospoda była porządnie urządzona i - jak odkryła Toni - dosyć droga. Pracował w niej nawet recepcjonista, który wskazał gościom pokoje. U Agathy znajdowało się wielkie loże z baldachimem, a w oknach wisiały kolorowe perkalowe zasłony. Na stoliku pod oknem stała misa wypełniona owocami oraz butelka wina. Pani detektyw poczuła się podniesiona na duchu. Komfort tego miejsca pomógł jej odzyskać pewność siebie i wiarę w swoje detektywistyczne umiejętności.

Rozpakowała się, a potem zapukała do drzwi pokoju Toni, mówiąc:

- Będę w barze na dole.

Lokal miał niski strop, wsparty na potężnych belkach. Na ścianach wisiały obrazy ze scenami myśliwskimi. Na widok wchodzącej Agathy kilka osób siedzących przy kontuarze uśmiechnęło się i powiedziało: „Dzień dobry". Raisin zamówiła gin z tonikiem, po czym zabrała szklankę z drinkiem na zewnątrz, gdzie przysiadła na ławce i zapaliła papierosa.

Udzielił jej się panujący wokół spokój. Minęły ją dwie kobiety, prowadząc za uzdy konie, w których starannie wyczesanej sierści odbijały się promienie słońca. Przed domami po drugiej stronie ulicy stały zaparkowane drogie samochody. Główna ulica wychodziła na zielony teren z sadzawką, w której pływały kaczki. Kiedy Agatha nachyliła się, zobaczyła sklep wielobranżowy stojący na skwerze, w bezpośrednim sąsiedztwie parku.

Niebawem dołączyła do niej Toni ze szklanką jasnego piwa w ręce.

- Świetne miejsce - powiedziała. - Widziałaś menu? Agatha potrząsnęła głową.

- Porządne angielskie jedzenie - kontynuowała dziewczyna. - Stek i cynaderki zapiekane w cieście, łopatka jagnięca i tym podobne.

- A mają jakieś sałatki? - spytała Agatha. - Jestem na diecie.

- Myślę, że tak. Naprawdę fantastyczne miejsce. Mam wrażenie, że jesteśmy na wakacjach. Od czego zaczniemy? Och, byłabym zapomniała - wczoraj przeglądałam notatki i dzisiaj jest pełnia. Możemy pojechać do lasu w Piddlebury i zobaczyć, czy odprawiają tam jakieś czary.

- Możemy - zgodziła się niechętnie Agatha. - Jeżeli są wystarczająco szurnięci, żeby parać się gusłami, to może morderstwa też są u nich na porządku dziennym. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Gloria musiała zginąć. Wiem, że zabierała ludziom różne rzeczy i nie chciała oddać, ale to jeszcze nie powód, by ją uśmiercać.

- Właściciele tej gospody są tutaj zaledwie od pół roku - powiedziała Toni. - Dowiedziałam się tego od barmana. Więc mogą nie wiedzieć zbyt wiele na temat Piddlebury. Od czego chcesz zacząć? Myślisz, że jest tu jakaś żona pastora - taka jak pani Bloxby?

- Pani Bloxby jest jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna - zaprzeczyła Agatha. - Mają tu w ogóle kościół? Nie widziałam nic takiego.

- Jest schowany za domami, tam, gdzie ten zielony skwer i sadzawka - wyjaśniła Toni. - O to też już spytałam. Po drugiej stronie wioski, a w zasadzie na jej peryferiach jest także stacja benzynowa.

- W czym może nam pomóc stacja benzynowa?

- A w Piddlebury była? - Nie.

- Więc może tamtejsi mieszkańcy tankują tutaj. Pewnie wiele się tu mówiło o morderstwach.

Mój mózg przestał pracować - pomyślała Agatha, która nagle poczuła się głupsza od swojej młodej asystentki. Spojrzała na zegarek.

- Zjedzmy najpierw lunch.

Ten obiad był błędem - doszła do wniosku Agatha półtorej godziny później, kiedy szły główną ulicą w wiosce. Co ją podkusiło, żeby zjeść nadziewane czosnkiem grzyby, stek i cynaderki zapiekane w cieście, a zakończyć to wszystko wielką porcją lepkiego puddingu? Miała wrażenie, że ubranie zaraz pęknie jej w talii. Tymczasem Toni w swojej niebieskiej bawełnianej sukience typu futerał i sandałach na płaskim obcasie wygląda szczupło jak zwykle.

Słońce grzało dość mocno, a wioska Under Pleasance miała w sobie coś charakterystycznie leniwego. Znajdowała się zresztą nieopodal autostrady oksfordzkiej, co wyjaśniało otwartość osady, w porównaniu chociażby z Piddlebury.

- Chcesz zacząć przesłuchiwać ludzi w sklepie? - zapytała Toni.

- Nie chcę jeszcze zdradzać zbyt wielu osobom, po co tu przyjechałyśmy - wyjaśniła Agatha. - Zaczniemy od probostwa.

Plebania mieściła się w wielkim i dość brzydkim wiktoriańskim budynku, tuż obok starego kościoła z przysadzistą normańską wieżą.

Dwa niewielkie trawniki oddzielała wyłożona cegłami ścieżka. Jedynymi kwiatami w całym otoczeniu probostwa były dwie doniczki z geranium po obydwu stronach drzwi. Toni nacisnęła dzwonek.

Drzwi otworzyła im wysoka, potężnie zbudowana kobieta w wypłowiałej podomce.

- Słucham? - spytała.

- Nazywam się Agatha Raisin i jestem prywatnym detektywem - przedstawiła się Agatha. - Prowadzę śledztwo w sprawie morderstw w Piddlebury.

- A co mnie do tego? - Kobieta miała dużą, okrągłą głowę z niesfornymi kosmykami siwych włosów. Jej wąskie usta zacisnęły się w pełnym dezaprobaty grymasie. Nagle się uśmiechnęła. - Pani jest tą kobietą z omletem na głowie. Dawno się tak nie ubawiłam. Proszę, wejdźcie.

Po raz pierwszy Agatha była zadowolona z tego upokarzającego epizodu w telewizji.

Gospodyni zaprowadziła je do błyszczącej, nowoczesnej kuchni. Agatha pomyślała, że pastor musi mieć jakieś niezależne, prywatne środki pieniężne.

- Jestem Margaret Swithin - przedstawiła się żona pastora, siadając przy kuchennym stole i wskazując miejsca obok Agacie i Toni. - Czy to był prawdziwy omlet?

- Najprawdziwszy - odparła Agatha, próbując się uśmiechnąć, ale wyszło jej to żałośnie. - Proszę posłuchać, te morderstwa...

- A to jest pani córka?

- Przepraszam, zapomniałam przedstawić. To moja asystentka, Toni Gilmour. A wracając do Piddlebury...

- Nigdy nawet nie zbliżyłam się do tego miejsca. Mój mąż Colin musi odprawiać kazania w kilkunastu okolicznych kościołach, lecz nie w Piddlebury.

- Ale przecież takie zbrodnie musiały wywołać lawinę plotek również w waszej wsi, czyż nie?

- Oczywiście! Niektórzy z mieszkańców pojechali tam nawet, żeby przyjrzeć się wszystkiemu na miejscu. To takie wulgarne... To znaczy, chciałam powiedzieć, że nie mamy z tym nic wspólnego.

- Chciałabym porozmawiać z jedną z tych „wulgarnych osób" - powiedziała Agatha.

- Dobrze, tylko nie mówcie, że podałam wam jej nazwisko! To Dorothy Callant. Wdowa. Mieszka przy zielonym skwerze, w domu o nazwie Rose Cottage (Ang. „Różowa Chata" (przyp. tłum.).). To największa plotkara, jaką w życiu spotkałam.

Dorothy Callant, niska kobieta po sześćdziesiątce z burzą farbowanych rudych włosów oraz przywiędłą twarzą, powtarzała, że to spotkanie jest dla niej zaszczytem. Kiedy Agatha wyznała, że zależy jej, by dowiedzieć się jak najwięcej na temat Piddlebury, Dorothy zaprosiła ją i Toni do zagraconego salonu. Strącając z krzeseł na podłogę stare gazety i magazyny filmowe, wykrzykiwała co chwila:

- Ależ to ekscytujące! Oglądam w telewizji Miss Marple. Ten serial musi być dla was bardzo pomocny, moje drogie panie.

- Przecież to fikcja - stwierdziła ze stoickim spokojem Agatha.

- Ale w jej wieku! Ludzie muszą być nie lada zaskoczeni, kiedy widzą taką starą kobietę i dowiadują się, że jest pani prywatnym detektywem.

- Musi minąć jeszcze wiele lat, zanim pani Raisin osiągnie wiek panny Marple - powiedziała Toni.

- Doprawdy? W takim razie szwankuje mi już wzrok. Usiądźcie, proszę. Czy mogę wam zaproponować jakieś przekąski?

- Nie, dziękujemy. - Agatha machnęła ręką. - Niedawno jadłyśmy obiad. Czy odwiedzała pani Piddlebury?

- O, tak. Po tym, jak dowiedziałam się o pierwszym morderstwie, pojechałam tam i wpadłam na plebanię. Ale pani Enderbury była wobec mnie bardzo niegrzeczna. Powiedziała mi nawet, żebym zjeżdżała! Damy się tak nie wyrażają, jeśli chcecie znać moje zdanie. Pamiętam...

- Skupmy się może na Piddlebury - poprosiła Agatha. - Rozmawiała pani z kimś jeszcze?

- Tak, z paroma osobami w tamtejszym sklepie. Z początku wydali mi się mili. Potem jednak ktoś wszedł do sklepu, zaczął coś szeptać i raptem wszyscy stali się wobec mnie nieprzyjaźni. Powiedzieli mi, że jeśli nie zamierzam nic kupić, powinnam opuścić sklep.

- Kto nastawił ich wrogo przeciwko pani?

- Jakaś kobieta o imieniu Sam. Chcę powiedzieć, że gdy kobiety zaczynają używać męskich imion, okazuje się, że nie są to miłe damy, lecz takie, które konkurują z mężczyznami. Co jest pozbawione sensu, bo przecież dżentelmen zawsze wie lepiej.

- Trudno się z panią nie zgodzić - powiedziała Toni, ku zdumieniu Agathy. - Czy jest jakiś mężczyzna, na którego opinii polega pani szczególnie?

- Owszem, to pan Albert Earle, mój sąsiad. Jest taki mądry! „Daj spokój, Dorothy - rzekł do mnie któregoś dnia. - Niech tą sprawą zajmie się policja". Ale on sam też pojechał na miejsce, by poznać trochę więcej szczegółów.

- Kiedy to było? - spytała Toni.

- Po tym, jak został otruty ten nieszczęsny kłusownik. Albert powiedział, że zdaniem ludzi z Piddlebury zbrodni musiał dokonać jakiś psychopata z zewnątrz. On także zgodził się z tą teorią. Jaki to mądry człowiek!

- Może powinnyśmy z nim porozmawiać - zaproponowała Agatha.

- Pójdę z wami - powiedziała Dorothy. - Muszę tylko wziąć kapelusz. To słońce nie służy mojej cerze.

Agatha i Toni weszły za nią do małego holu, w którym Dorothy ściągnęła z wieszaka wielki słomkowy kapelusz i włożyła go na głowę.

Albert Earle był niskim, krępym mężczyzną po sześćdziesiątce. Gdy usłyszał, jaki jest powód wizyty dwóch kobiet, odsunął się i wpuścił je do środka, po czym zastawił wejście Dorothy.

- Zostaw to mnie - powiedział. - Porozmawiamy później. - I zatrzasnął kobiecie drzwi przed nosem.

Agatha i Toni słyszały, jak po drugiej stronie Dorothy świergocze coś ze złością pod nosem.

- Chodźmy do ogrodu - zaproponował Albert. - Dziś jest zbyt piękny dzień, żeby siedzieć w domu.

Na małym patio wokół stołu z kutego żelaza stały cztery krzesła. Wokół kwitły pięknie późne róże i malwy.

Toni pomyślała, że Albertowi przydałby się taki sam kapelusz, jak odprawionej przez niego Dorothy. Skóra jego czaszki pod rzadkimi kosmykami zaczesanych na bok włosów przybrała szkarłatny kolor, a cała twarz była nie mniej ognista.

Mężczyzna zatrzymał na Agacie spojrzenie małych wodnistych oczu, charakterystycznych dla nałogowego alkoholika, i spytał z wyższością:

- W czym mogę paniom pomóc?

- Piddlebury to dziwna wioska - zaczęła Agatha.

- Ludzie trzymają się tam razem i nie lubią przyjezdnych. Ciężko wydobyć od nich jakąkolwiek informację.

- W istocie, to dość niezwykła społeczność - zgodził się Albert. - Tutaj jestem członkiem rady gminy i ludzie mnie szanują, natomiast w Piddlebury powiedziano mi w dosyć obcesowy sposób, żebym pilnował swoich spraw.

Agatha z trudem powstrzymała westchnięcie. Pan Earle był typem człowieka, któremu wielu ludzi, zarówno w Piddlebury, jak i poza nim, z chęcią powiedziałoby, żeby pilnował swojego nosa. Z każdego pora jego ciała emanowała pompatyczność.

- Ale jeżeli zdecydujecie się tam wrócić, będę wam towarzyszyć - zadeklarował mężczyzna. - Damy nie powinny przebywać same w takich niebezpiecznych miejscach.

- Nic nam nie będzie - odpowiedziała Agatha, wstając z krzesła. - Jesteśmy przyzwyczajone do niebezpieczeństw.

- Na tym właśnie polega problem ze współczesnymi kobietami - skomentował z obrazą w głosie. - Padacie ofiarą gwałtów i morderstw tylko dlatego, że nie posłuchałyście rady jakiegoś mężczyzny.

- O ile mi wiadomo, sprawcami większości gwałtów są właśnie „jacyś mężczyźni" - odcięła się Agatha.

- Chodźmy, Toni.

Po wyjściu od Alberta, Agatha i Toni postanowiły się rozdzielić, pukać po kolei do drzwi i spróbować znaleźć kogoś, kto będzie coś wiedział. Nie było sensu utrzymywać dłużej w tajemnicy powodu ich wizyty. Poza tym wiejska plotkara Dorothy zdążyła już pewnie obdzwonić co najmniej kilkanaście osób. Umówiły się więc, że spotkają się wieczorem w pubie.

Kiedy jednak w końcu usiadły w barze gospody Jolly Farmer, żeby porównać notatki, czuły się zmęczone i pokonane. Ze wszystkich osób, z którymi rozmawiały, tylko kilka było w Piddlebury. Ci, którzy się do tego przyznali, zrobili to z czystej ciekawości, głównie po to, by odwiedzić tamtejszy sklep. Nikt z nich nie miał im nic ciekawego do powiedzenia.

- Zdrzemniemy się trochę po kolacji, tak żeby przed północą być już w tej przeklętej wiosce - zarządziła Agatha.

Przebrane w ciemne ubrania, o wpół do ósmej wyruszyły do Piddlebury. Agatha zaparkowała samochód na granicy lasu, jak najdalej od osady.

- Myślisz, że w tych ciemnościach odnajdziesz polanę z kamiennym ołtarzem? - spytała Toni.

- Jest mniej więcej pośrodku tego lasu. Nie powinnam mieć problemu z trafieniem - odparła Agatha z nadzieją w głosie.

Przemierzały pogrążony w ciszy las. Nad ich głowami rozciągały się gałęzie drzew, które zasłaniały tarczę księżyca.

- Chyba zaryzykuję i zapalę pochodnię - powiedziała Agatha.

Wreszcie, po jakichś dwudziestu minutach, wyszeptała:

- To bez sensu.

- Ciii! - uciszyła ją Toni.

- O co chodzi?

- Słuchaj!

Agatha nadstawiła uszu. W oddali słyszała jakby cichy, monotonny śpiew.

- To dobiega stamtąd - powiedziała Toni. Ostrożnie ruszyły we wskazanym kierunku. W miarę jak pokonywały kolejne metry, dziwny odgłos stawał się coraz donośniejszy. Nagle stanęły jak wryte. Znajdowały się na skraju polany zalanej srebrną księżycową poświatą.

Przy ołtarzu stał Brian Summer. W jednej ręce trzymał rzucającą się kurę, w drugiej otwartą brzytwę.

Agatha Raisin nigdy nie była specjalnie sentymentalna, jeśli chodzi o ptaki i inne zwierzęta, ale widok tej kury był dla niej nie do zniesienia.

Wtargnęła na polanę, krzycząc:

- Zostaw tę kurę, ty czubku!

- Odejdź! - ostrzegł ją Brian. - Muszę dokonać ofiary. Gdy Agatha zbliżyła się do niego, Brian machnął jej brzytwą przed nosem.

- Cofnij się!

Ptak wierzgnął w uścisku i wydał z siebie rozpaczliwy krzyk, przypominający dźwięk starej zardzewiałej bramy.

Agatha uderzyła Briana pochodnią w nadgarstek ręki, którą ściskał kurę. Mężczyzna krzyknął z bólu i wypuścił ptaka, który natychmiast czmychnął pomiędzy drzewa. Agatha odskoczyła, kiedy Brian zamachnął się na nią brzytwą.

Nagle wytrzeszczył oczy i runął na ziemię, kopiąc nogami w darnie.

- Dostał jakiegoś epileptycznego ataku - powiedziała Toni. - Obróć go na bok i przytrzymaj mu język, żeby się nie zadławił.

- Ty to zrób - odparła trzęsącym się głosem Agatha. - Ja dzwonię po pomoc.

Minęło pół godziny, zanim pomoc dotarła na miejsce. Brian był nieprzytomny, ale jego stan się ustabilizował. Na polanie pojawił się Moses, prowadzący policję i karetkę pogotowia.

Brian został zabrany i po wstępnym przesłuchaniu przez funkcjonariusza, komisarza Wilkesa i jeszcze jednego oficera policji, którego Agatha nie znała, powiedziano im, że natychmiast mają udać się do komendy w Mircesterze.

Kiedy razem z Toni czekały w recepcji na kolejne przesłuchanie, na miejsce przyjechała Ada White.

- Czy to pani wina? - spytała, spoglądając krogulczym wzrokiem na Agathę.

- Brian Summer stal na polanie w lesie z brzytwą, gotów złożyć w ofierze jedną z pani kur - wyjaśniła.

- Co takiego?!

Agatha cierpliwie powtórzyła to, co powiedziała przed chwilą. Ada była zszokowana.

- Ostatnio zginęły mi dwie gęsi i trzy kury. Jeżeli to prawda, Brian Summer może pakować manatki i wyjeżdżać. O Boże, a wydawał się takim sympatycznym, spokojnym człowiekiem.

Agatha miała już dosyć przesłuchań. Zabrano ją do jednego z nowo umeblowanych pokojów przesłuchań, z niskimi fotelami, w których trzeba było się pilnować, żeby nie zasnąć. Gdy było już wreszcie po wszystkim i podpisała zeznanie, powiedziała:

- Ja jeszcze w kwestii śmierci Jerry'ego Tarranta - nie przyszło wam do głowy, że ktoś mógł mu zrobić zastrzyk z naparstnicy, aby upozorować atak serca?

- Została przeprowadzona sekcja zwłok - powiedział Wilkes, zbierając notatki i szykując się do wyjścia.

- I jakie były wyniki badań toksykologicznych? - spytała Agatha.

Policjant wbił wzrok w blat biurka.

- Nie pamiętam - odparł szorstko po chwili.

- Wątpię - powiedziała Agatha pod wpływem nagłego przebłysku intuicji. - Te badania nie zostały w ogóle przeprowadzone.

- Widocznie nie było ku temu podstaw - przyznał Wilkes. - Kilkunastu mieszkańców wioski potwierdziło, że pan Tarrant miał słabe serce.

Agatha parsknęła pogardliwie.

- I pan im uwierzył?

- Pani Raisin, przesłuchanie dobiegło końca. Po raz setny ostrzegam panią, by nie utrudniała nam śledztwa.

Po powrocie do gospody Agatha zwróciła się do Toni:

- Prześpijmy się trochę, a potem pojadę do Ady White.

Toni zatrzymała się w drzwiach do swojego pokoju, jakby wahając się.

- Zastanawiam się, czy ktoś przypadkiem nie szantażuje mieszkańców Piddlebury, żeby siedzieli cicho. Sama mówiłaś, że Jerry był przerażony, a mimo to zrezygnował z twoich usług. Potem zostawił testament, w którym prosi, żebyś kontynuowała śledztwo.

Agatha miała ochotę podważyć tę hipotezę z czystej zazdrości. Myślała, że bogowie byli już wystarczająco szczodrzy, obdarzając jej asystentkę taką urodą, tymczasem oni nie poskąpili jej także przenikliwego umysłu. Ostatecznie jednak się powstrzymała i posępnym głosem odparła:

- Dobry pomysł. Zajmiemy się tym jutro.

Gdy jechały w kierunku Piddlebury, na dworze panowało idealne babie lato. Pola złociły się od słomy, a w przydomowych ogródkach bujnie kwitły róże. Droga wiodła wśród gęstych drzew, które sklepiały się nad nimi, tworząc fantastyczne zielone tunele, by po chwili znów ustąpić zalanym słońcem otwartym przestrzeniom. Przypominało to podróż przez obrazy brytyjskich pejzażystów.

Agatha zatrzymała się tuż przed wioską i zadzwoniła do Patricka.

- Może uda ci się dowiedzieć od twoich policyjnych informatorów, czy Brian podał jakieś powody swojego dziwacznego zachowania. Komu składał w ofierze ten drób? A może po prostu pomieszało mu się w głowie?

Patrick obiecał, że się tym zajmie. Agatha niechętnie wjechała do wsi.

- Zaczniemy od Clarice, żony pastora.

- Dlaczego? Myślałam, że jedziemy odwiedzić Adę White.

- Później. Clarice jest najlepszą osobą, jeśli chodzi o poznanie sekretów, których mieszkańcy nie chcą ujawniać. Z zapachu kadzidła w kościele wnioskuję, że jej mąż jest duchownym Kościoła anglikańskiego, a to oznacza, że spowiada ludzi.

- A co z tajemnicą spowiedzi? - spytała Toni.

- Może coś wypaplał żonie. Jesteśmy na miejscu. Kiedy wysiadły z samochodu przed probostwem,

Agatha odwróciła się i zerknęła na główną ulicę. Ze wzgórza nad wioską dobiegał odległy odgłos kombajnu zbierającego siano. W którymś domu grał telewizor. Poza tym wszędzie panowała cisza. A mimo to była pewna, że czuje jakieś niesprecyzowane zło emanującego z każdego kąta.

Odsunęła od siebie tę myśl, podeszła za Toni do drzwi plebanii i nacisnęła dzwonek.

Otworzył im pastor Guy Enderbury. Spojrzał na nie z wysoka, marszcząc gniewnie brwi.

- Słucham?

- Czy Bóg wskazał już pastorowi, kto jest mordercą? - zapytała Agatha.

- Jeszcze nie. Ale pracuję nad tym - odparł łagodnym tonem duchowny. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale...

- Właściwie to przyszłyśmy porozmawiać z pańską żoną.

- Jeżeli obejdziecie probostwo dookoła, znajdziecie ją w ogrodzie. Moja żona jest urodzoną ogrodniczką.

Agatha i Toni podążyły wskazaną ścieżką, obiegającą budynek plebanii. „Zapalona ogrodniczka" leżała wyciągnięta na leżaku. W jednej ręce trzymała papierosa, a w drugiej książkę. Na widok twarzy znajomych kobiet nachylających się nad nią zamrugała oczami.

- Byłam pewna, że wzięła sobie pani do serca naszą dobrą radę i postanowiła zostawić nas w spokoju - powiedziała Clarice, przerzucając nogi przez krawędź leżaka i podnosząc się z trudem.

- Czy ktoś panią szantażuje? - spytała Agatha. Clarice usiadła gwałtownie na krawędzi leżaka.

- Co za absurdalny pomysł - powiedziała lekko przyciszonym głosem. - Nie mam pieniędzy. Poza tym chciałabym, aby w moim życiu było coś na tyle ekscytującego, żeby można było mieć mnie w szachu. A teraz proszę odejść.

- Szantażysta nigdy się nie poddaje - odezwała się Toni. - Z początku może oczekiwać jedynie milczenia. Ale zawsze wraca po więcej.

- Posłuchajcie mnie, wariatki i detektywi od siedmiu boleści. Gdyby ktoś mnie szantażował, zgłosiłabym to policji. A skoro o nich mowa... Wtargnęłyście na teren prywatny. Wynocha! A może rzeczywiście powinnam ich wezwać?

W jej zielonych oczach nagle zalśniły łzy.

Po wyjściu od Clarice Agatha powiedziała.

- Była wystraszona. Jestem pewna, że ją przestraszyłyśmy. A teraz jedźmy do Ady White.

Ale gdy zbliżały się do farmy, zauważyły kilka policyjnych radiowozów zaparkowanych przed domem.

- Lepiej zostawmy to sobie na później - zdecydowała. Wróciły więc do wioski. Agatha zadzwoniła do Patricka i zapytała, czy ma dla niej jakieś nowe informacje.

- Brian Summer otrzymał pocztą starą książkę. Ten mężczyzna cierpi na epilepsję. Książka traktowała o starych wiejskich metodach leczniczych. Coś w rodzaju białej magii. Można tam przeczytać między innymi, że cierpiący na padaczkę powinien złożyć w ofierze ptaka o pełni księżyca - powiedział.

- Jak to możliwe, że wykształcony nauczyciel uwierzył w takie gusła?

- Wykształcony nauczyciel z brzuchem pełnym magicznych grzybów. Pani White zeznała, że Brian korzystał z jej szopy w charakterze warsztatu. Było w niej mnóstwo różnych rzeczy. Pani White twierdzi, że nigdy tam nie wchodziła.

- Kto wysłał mu tę książkę? - spytała Agatha.

- Tego pani White nie wiedziała. Powiedziała tylko, że przesyłka przyszła pocztą, a Brian wyrzucił opakowanie.

- Czy wiedziała, że cierpi na epilepsję?

- Tak, ale obiecała mu, że nikomu o tym nie powie. Agatha rozłączyła się i opowiedziała Toni wszystko, czego się przed chwilą dowiedziała.

- Ktoś wiedział o jego chorobie - stwierdziła dziewczyna. - I był na tyle okrutny, że postanowił wykorzystać tę wiedzę w niewybredny sposób.

- Skoncentrujmy się z powrotem na pomyśle z szantażem - powiedziała Agatha. - Żona pastora obawiałaby się skandalu. A co z naszą dziedziczką - Sam Framington? Była aktorką. Może ktoś odkrył jakiś niewygodny epizod z jej przeszłości.

- Odwiedzimy ją?

- Wydaje mi się, że byłaby to strata czasu - uznała Agatha. - Ale mam kontakty w mediach w Londynie. Pojadę tam na kilka dni, może uda mi się coś wykopać.

- A ja mam tutaj zostać? - upewniła się Toni.

- Nie, lepiej nie. To niebezpieczne.

Agatha wróciła do domu wieczorem. Zanim weszła do środka, zerknęła w stronę sąsiedniej chaty Jamesa. Ale w oknach było ciemno, a przed domem nie było jego samochodu.

Przywitała się ze swoimi kotami, a potem włączyła komputer i wpisała w wyszukiwarkę nazwisko Samanthy Wilkes. W czasach, kiedy Sam była aktorką, zaczepiła się na dłużej tylko przy jednej produkcji filmowej - telenoweli zatytułowanej „Yesterday's Family" (Ang. „Wczorajsza rodzina" (przyp. tłum.).), w której wcieliła się w rolę wioskowej femme fatale. Serial został wyprodukowany przez telewizję Zetlik. Agatha sprawdziła ich stronę w Internecie, zapisała adres i postanowiła, że nazajutrz ich odwiedzi.

Nagle zatęskniła za panią Bloxby i jej kojącym głosem. Żona pastora była jedyną osobą, której Agatha ufała. Kiedyś zobaczyła w sklepie wiszącą nad kasą tabliczkę z hasłem: „Wierzymy w Boga. Pozostali płacą gotówką" i uważała, że idealnie odzwierciedla ono całą jej filozofię życiową. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że zbyt wiele wymaga od siebie, a przez to oczekuje takich samych wysokich standardów u innych i dlatego tak często spotykają ją rozczarowania.

Nie uprzedziła żony pastora telefonicznie o swojej wizycie, bo wiedziała, że może odebrać jej mąż i powiedzieć, że nie ma jej w domu. Duchowny bowiem za nią nie przepadał.

Na szczęście drzwi otworzyła jej pani Bloxby we własnej osobie i zaprosiła Agathę do środka. Wieczór zrobił się chłodny. W kominku wesoło trzaskały drwa. Zwyczajna lampa oświetlała dość nędzny, ale wygodnie urządzony salon. Agatha z wdzięcznością usiadła na kanapie, na wypchanych pierzem poduszkach, poprosiła o szklankę ginu z tonikiem i zaczęła relacjonować pani Bloxby wydarzenia ostatnich dni.

- Biedny pan Summer! - zawołała jej przyjaciółka. - Jestem przekonana, że nie zaczął brać tych przeklętych grzybów z własnej woli. Ktoś musiał mu naopowiadać, że te grzyby pomogą mu wyleczyć się z padaczki. Ależ to musi być niebezpieczny, bezwzględny i podły człowiek.

- Mam przeczucie, że ktoś szantażuje mieszkańców tej wioski - powiedziała Agatha.

- Spośród tych, z którymi pani rozmawiała, kto wydaje się najbardziej podejrzany?

- To musi być ktoś, komu kiedyś ufali - stwierdziła Agatha. - Jedyną osobą, która w tej chwili przychodzi mi do głowy, jest pastor. W Kościele anglikańskim istnieje instytucja spowiedzi, prawda? W tamtejszym kościele nie widziałam nigdzie konfesjonału.

- Spowiedź to sakrament właściwy raczej dla Kościoła rzymskokatolickiego, ale tak - jeżeli ktoś czuje się przytłoczony ciężarem grzechów, może je wyznać członkowi duchowieństwa. A co z właścicielem pubu? To miejsce wydaje się punktem, w którym spotyka się większość mieszkańców. Na pewno wie dużo o każdym swoim gościu. Ludzie plotkują w takich lokalach. I w wiejskich sklepach.

- Dała mi pani wiele do myślenia - powiedziała Agatha. - James nie wrócił jeszcze z podróży?

- Chyba nie. Biedna panna Gilmour. Wielka szkoda.

- Toni naprawdę musi uporać się z tą skłonnością do starszych mężczyzn - odparła ponuro Agatha.

- Panna Gilmour miała trudne dzieciństwo - wyjaśniła pani Bloxby. - Chyba każda kobieta prędzej czy później zacznie rozglądać się za mężczyzną, który mógłby jej w pewnym stopniu zastąpić ojca.

- Ja nie przepadam za dużo starszymi facetami - powiedziała Agatha.

Pani Bloxby uśmiechnęła się pod nosem. Mężczyźni dużo starsi od Agathy już jakiś czas temu przestali być atrakcyjni seksualnie.

- Muszę już iść - powiedziała pani detektyw. - Dziękuję, że mnie pani wysłuchała.

Nazajutrz Agatha przyszła do biura telewizji Zetlik w londyńskim Soho i zapytała, gdzie może znaleźć producenta serialu „Yesterday's Family". Recepcjonistka poprosiła, żeby poczekała. Agatha usiadła i zaczęła wertować kolorowy magazyn, dochodząc do wniosku, że musi to być znak czasu, kiedy nie rozpoznaje się nawet połowy tych wszystkich celebrytów.

W końcu recepcjonistka wróciła w towarzystwie niskiego, korpulentnego mężczyzny, który przedstawił się jako kierownik do spraw personalnych.

- Szuka pani Jacka Kyncaida - powiedział. - Ale on odszedł na emeryturę pięć lat temu. Czego pani od niego chce?

Agatha wręczyła mu swoją wizytówkę.

- Chciałam go zapytać o współpracę z Samanthą Wilkes. Szukam informacji, które pomogą mi w prowadzonym przeze mnie śledztwie dotyczącym morderstwa.

- Myślę, że rozmowa z panią nie wyrządzi mu żadnej krzywdy. Ten biedak wciąż się tu kręci, mając nadzieję, że znajdzie się dla niego jakaś praca. To smutne.

- Gdzie mogę go znaleźć? Mężczyzna spojrzał na zegarek.

- Będzie w pubie na rogu. Po wyjściu stąd proszę skierować się w lewo.

- Jak go rozpoznam? Kierownik roześmiał się.

- Nie da się go pomylić z nikim innym. Ma gęste siwe włosy, które niedawno ufarbował na blond.

Agatha podziękowała i poszła do pubu. Jack Kyncaid rzeczywiście siedział przy stoliku pod ścianą, na której był neon podświetlający jego blond włosy. Agatha zauważyła, że musiał być tylko trochę od niej starszy. Był niski, miał na sobie zwykłą sztruksową marynarkę, wypłowiały czarny T - shirt i dżinsy. Z bladej twarzy wyzierały niewielkie czarne oczy. Usta miał długie i wąskie, za to nos całkiem pokaźnych rozmiarów.

Agatha podała mu swoją wizytówkę i wyjaśniła, czego szuka.

- Proszę siadać - powiedział Jack. - To dość zamierzchłe czasy.

- Czy mogę postawić panu drinka? - zaproponowała Agatha.

- Poproszę podwójną szkocką.

Agatha podeszła do baru, zamówiła whisky dla Jacka i gin z tonikiem dla siebie, po czym wróciła do stolika.

- Proszę mi powiedzieć - zaczęła - co pan pamięta na temat Samanthy Wilkes, a obecnie lady Framington?

- Grała rolę pokojówki podającej do stołu, która została uwiedziona przez swojego pana. To było zresztą całkiem zabawne, biorąc pod uwagę, że Sam została naprawdę uwiedziona przez większość męskiej ekipy filmowej. Muszę przyznać, że była z niej prawdziwa ślicznotka. Widziałem jej zdjęcie po tym, jak wyszła za mąż. Ledwo ją poznałem, stała się taka pospolita. Ale przynajmniej doczekała się wreszcie tytułu.

- Wreszcie? - zwróciła uwagę Agatha.

- Czy mógłbym prosić jeszcze raz to samo?

Agatha pospieszyła do baru, przepychając się łokciami w tłumie klientów szturmujących pub w porze lunchu. Po kilku chwilach wróciła z drinkami i wbiła uważne spojrzenie w mężczyznę.

- Wspomniał pan coś o jej tytule, akcentując słowo „wreszcie".

- Gdy kręciliśmy serial w autentycznych dworskich wnętrzach, Sam wzięła sobie na celownik właściciela, który był dość wiekowym mężczyzną. Wtedy wkroczyła jego małżonka, która zagroziła, że usunie całą ekipę z posiadłości, jeżeli nie pozbędziemy się Samanthy. Więc jej rola wypadła ze scenariusza.

- Gdzie to było?

- Jakaś duża miejscowość w Cotswolds, nieopodal Broadway.

- A pamięta pan, jak nazywała się ta rodzina?

- Crighton? Nie, raczej nie... Ach, przypomniałem sobie - Craton.

Nagle Agatha doznała olśnienia. U tego samego lorda Cratona pracowała jako kucharka pani Tripp.

- Właściwie to żal mi Sam - przyznał Jack. - Wypłakała wtedy morze łez. Ale udawało jej się czasem zahaczyć tu i tam jako aktorka. Media to podły biznes. Weźmy na przykład mnie. Oto, na co mi przyszło po tylu latach doświadczenia. Znalazłem się na złomowisku.

- Może zmieni pan sferę zainteresowań i odniesie sukces w innej branży? - zasugerowała Agatha.

Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa.

- Widzi pani, to jest tak jak w tym dowcipie, w którym pewna para obserwuje człowieka sprzątającego gówna po słoniu w cyrku. Pytają go więc: „Dlaczego nie znajdzie pan sobie porządnej pracy?". Na co on odpowiada: „I co - miałbym zostawić show - biznes?".

Agatha wróciła do Carsely, zatrzymując się po drodze tylko raz, w Beaconsfield, na kanapkę i kawę.

Na miejscu odkryła, że w jej salonie rozgościł się Charles, który oglądał telewizję z kotami na kolanach.

- Lepiej tego posłuchaj! - zawołała, sadowiąc się obok niego na kanapie i zrzucając buty na wysokim obcasie. Powtórzyła mu to wszystko, co opowiedział jej Jack Kyncaid.

- A więc prawdopodobnie jest szantażystką - powiedział Charles. - Ale żeby morderczynią? I dlaczego padło akurat na Glorię French?

- Nie wiem - odparła Agatha. - Jest stara, więc nie może kręcić się tu czy tam niezauważona.

- Czy z tyłu domu Glorii biegnie jakaś droga?

- Tak, z tego, co pamiętam, taka jednopasmowa.

- Ona ma elektryczny wózek inwalidzki.

- Co takiego?! Nigdy jej na nim nie widziałam.

- Zauważyłem go kiedyś, gdy byliśmy w Piddlebury. Stał zaparkowany z boku jej chaty. Na nim może się poruszać, nie budząc większego zainteresowania.

- Ciekawa jestem, na co zmarła lady Craton - zastanowiła się Agatha. Podeszła do komputera i go włączyła. Po kilku minutach powiedziała: - Mam! To był atak serca. Tak jak w przypadku Jerry'ego. O mój Boże, może pozbyła się dziedziczki, żeby skorzystać z testamentu lorda?

- Jak nazywa się ta posiadłość Cratonów?

- Five Trees Manor (Ang. „Dom Pod Pięcioma Drzewami" (przyp. tłum.).). Byłeś tam?

- Nie, ale zastanawiam się, czy posiadłość nadal istnieje. Podjedźmy tam jutro i się rozejrzyjmy.

Okazało się, że w Five Trees Manor mieści się obecnie siedziba towarzystwa ubezpieczeniowego Golden Age (Ang. „Złoty wiek" (przyp. tłum.).). Posiadłość znajdowała się przy drodze między Snow Hills a Broadway. Znaczną część jej terenu zajmowało teraz osiedle mieszkaniowe.

Dalej przy tej samej drodze w kierunku Broadway stały dwie chaty. Agatha zapukała do jednej z nich i zapytała kobietę, która jej otworzyła, czy zna kogoś żyjącego, kto pracował dla rodziny Craton.

Kobieta o krągłej, rumianej, wiejskiej twarzy zamyśliła się.

- Muszę zapytać matkę.

Na drodze za ich plecami tylko od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód. Przy drzwiach do chaty stał piękny żółty krzew różany.

Wreszcie kobieta wróciła i powiedziała:

- Matka jest przykuta do łóżka i nie może chodzić po schodach. Powiedziała, że stara pani Grey, mieszkająca tuż obok, dawno temu pracowała w posiadłości.

Agatha i Charles zadzwonili do drzwi sąsiedniej chaty. Otworzyła niska, zgarbiona staruszka, która przyjrzała im się uważnie. Agatha wyjaśniła, że szukają kogoś, kto kiedyś był zatrudniony w posiadłości Cratonów.

- Ja tam pracowałam - odparła staruszka. - Wejdźcie, proszę. Nazywam się Rose Grey.

Zaprowadziła ich do małego, dusznego salonu zagraconego różnymi dziwnymi przedmiotami i resztkami mebli. Sama z trudnością zapadła się w fotel i wskazała im, aby również usiedli.

- Minęło już chyba ze dwadzieścia pięć lat, od kiedy zmarła stara lady - powiedziała. - Pracowałam u niej codziennie jako sprzątaczka, razem z kilkoma innymi kobietami.

- Czy pamięta pani kucharkę, panią Tripp?

- Owszem. Zrezygnowano z jej usług po śmierci lady Craton. Rok wcześniej zmarł także lord Craton, a nie mieli dzieci. Posiadłość odziedziczył po nich - i sprzedał - ich kuzyn. Gladys Tripp ułożyła nawet piosenkę o tym, jak straciła pracę - śpiewała w niej, że wciąż jest zdolna do harówki. Prawda była jednak taka, że lady Craton zatrudniała dodatkową służbę tylko wtedy, gdy zatrzymywali się u niej jacyś ludzie. Nie stać jej było na utrzymywanie służących na co dzień.

- A przypomina pani sobie może, kiedy w posiadłości gościła ekipa telewizyjna?

- Oczywiście. Wszyscy byliśmy tym bardzo podekscytowani.

- Więc może zapamiętała pani także aktorkę o nazwisku Samantha Wilkes?

- O, tak. - Rose uśmiechnęła się. - Goniła wszystko, co nosiło spodnie, a potem starała się zarzucić sidła na starego lorda. Pan Craton zwariował na jej punkcie, doprowadzając tym do szewskiej pasji swoją żonę, która kazała się pozbyć Samanthy. Potem wybuchł wielki skandal, gdy okazało się, że lord Craton podarował aktorce sznur pereł należący do jego żony. Lady Craton próbowała je odzyskać, ale nadaremnie.

- Czy pani Tripp odziedziczyła coś w testamencie po lady Craton?

- Tak. Dostała dwadzieścia tysięcy funtów i kilka zabytkowych mebli. Kuzyn twierdził, że w testamencie nie było mowy o żadnych meblach, ale Gladys pokazała wówczas list podpisany przez lady Craton, w którym faktycznie była mowa o tych antykach.

- Lubiła ją pani?

- Ani trochę. Na początku była dla wszystkich miła i przyjacielska. Lubiła rozmawiać z ludźmi o ich problemach. Ale potem nagle uwzięła się na mnie. Bez przerwy stała nade mną i kontrolowała moją pracę. Ta aktorka bezwstydnie flirtowała ze starym lordem, który był nią zauroczony, a Gladys Tripp wydawała się ją jeszcze podjudzać, przekazując lordowi listy od niej. Pewnego dnia w kuchni doszło między nimi do gwałtownego spięcia. Wyglądało na to, że jeden z tych listów wpadł w ręce jaśnie pani, która dostała szału. W efekcie Samantha musiała się pakować. Nasza pani była w takim stanie, że bałyśmy się, czy nie dostanie ataku serca. Posłano nawet po pastora...

- Pastora? - upewniła się Agatha. - Pamięta pani jego nazwisko?

- Niech pomyślę. To był taki wysoki, szczupły gość. Ożenił się z dziewczyną z Broadway. Tam też był jakiś skandal, ale nie pamiętam już, o co chodziło.

- W którym kościele odprawiał msze ten pastor?

- W kościele świętego Pawła.

- Czy lady Craton miała słabe serce? - spytał Charles.

- Powiedziałabym raczej, że była silna jak tur. Ale jakiś czas po śmierci lorda dostała zawału.

Agatha nachyliła się bliżej.

- Czy pani Tripp przygotowywała w kuchni jakieś lecznicze mikstury?

- W rzeczy samej. Bez przerwy wychodziła w pole i do lasu, w poszukiwaniu jakichś roślin. Nie lubiłam jej. Wydawała mi się nieco odrażająca. Taka... śliska.

Agatha i Charles uznali, że Rose Grey powiedziała im już wszystko, co wiedziała, pożegnali się więc i wyszli. Agatha zadzwoniła do pani Bloxby i poprosiła ją, żeby sprawdziła, czy Guy Enderbury był kiedykolwiek pastorem w kościele pod wezwaniem Świętego Pawła.

- Chodźmy coś zjeść - powiedziała do Charlesa. - Trudno mi w to wszystko uwierzyć. Stara pani Tripp? To niemożliwe. Przecież ona większość czasu tylko śpi.

Zaczynali właśnie jeść obiad, kiedy oddzwoniła pani Bloxby i powiedziała, że Guy Enderbury rzeczywiście pełnił posługę kapłańską w kościele świętego Pawła.

- Spójrz na to w ten sposób. - Agatha zwróciła się do Charlesa, po tym jak opowiedziała mu o tych rewelacjach. - Ta kobieta jest za stara i zniedołężniała, żeby kręcić się pod domem Glorii French, zakraść się do jej piwnicy, podrzucić zatrute wino, a potem się wymknąć.

- Moim zdaniem nadszedł czas, żeby podzielić się tą wiedzą z policją - stwierdził Charles. - Przeszukają jej dom. Być może znajdą te listy od Samanthy do lorda Cratona i oskarżą ją o szantażowanie jej.

- To ja to wszystko odkryłam - upierała się Agatha. - Policja nie odbierze mi tej chwały.

- Powrót tam, żeby ją śledzić, nie jest dobrym pomysłem - uznał Charles. - Jeżeli to jest gra, ona będzie prowadzić ją do samego końca. Dlatego żadne z nas nie może do niej jechać. Poza Patrickiem, wszyscy już tam byliśmy, a on, cokolwiek by zrobił, zawsze będzie wyglądać jak gliniarz.

Agatha z wściekłością wbiła widelec w placek z cynaderkami. Mała fontanna sosu, która z niego wytrysnęła, trafiła ją prosto w twarz.

- Niech to jasna cholera! - wrzasnęła pani detektyw.

- Wytrzyj się i zamknij - zgromił ją jej przyjaciel. - Nie mogę się skupić.

Agatha wyszła do toalety, żeby poprawić makijaż. Kiedy wróciła, Charles powiedział:

- Przed chwilą dzwoniłem do Jamesa. Już wrócił. Powiedziałem, że go odwiedzimy.

- James?

- Czemu nie? Już wcześniej wykonywał dla ciebie detektywistyczną pracę. Może wykorzysta to jako okazję, żeby zrehabilitować się w twoich oczach. Przychodzi ci do głowy ktoś inny?

- Nie. Pod warunkiem, że będzie utrzymywał z nami stały kontakt.

- Powiedz lepiej, że nie chcesz, by rozwiązał sprawę przed tobą i zgarnął laury dla siebie.

- Nie - skłamała Agatha. - Po prostu nie chcę, żeby ktoś go otruł.


Rozdział VII

Kiedy James otworzył im drzwi, w jego oczach widać było zdenerwowanie. Charles uprzedził go, że muszą porozmawiać i Lacey przygotował się na kazanie. Przerwał zbieranie materiałów za granicą i wrócił, żeby przeprosić Mary za swoje zachowanie.

W każdym mężczyźnie drzemie mały chłopiec. W przypadku Jamesa Laceya nie było to wcale takie oczywiste, ale Agatha ujrzała w jego oczach błagalne spojrzenie małego brzdąca, który czeka, aż zostanie ukarany, więc powiedziała szybko:

- James, potrzebuję twojej pomocy w śledztwie. Wyraz twarzy jej eksmęża zmienił się momentalnie.

Odpowiedział z entuzjazmem:

- Wejdźcie! Wejdźcie! Zrobię wszystko, żeby wam pomóc.

Agatha rozejrzała się po znajomym salonie, zastawionym regałami z książkami. Trudno jej było uwierzyć, że kiedyś wyszła za tego mężczyznę. James nie zrobił praktycznie nic, żeby pozbyć się swoich kawalerskich nawyków.

Gospodarz poczęstował ich kawą. Agatha opowiedziała mu o wszystkim, czego dowiedziała się do tej pory na temat morderstw. Wspomniała, że wszyscy, o których myślała, byli już w wiosce, dlatego ma nadzieję, że tym razem to on pojedzie na miejsce i spróbuje poznać jakieś nowe szczegóły.

James się zawahał.

- W zasadzie wróciłem tylko na kilka dni, żeby coś zrobić.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że Mary Gotobed wychodzi za mąż - upewniła się Agatha.

- Poważnie? - Na przystojnej twarzy Jamesa odmalowała się ulga. - To wspaniale, znaczy... naprawdę? Za kogo?

- Za jakiegoś farmera z Ebrington.

- No cóż, gdy się nad tym zastanowić... Chyba mógłbym pojechać do tego Piddlebury i się tam rozejrzeć

- stwierdził James.

- Tak naprawdę chciałabym się dowiedzieć jednego

- powiedziała Agatha. - W jaki sposób ta kobieta porusza się swobodnie po wiosce, nie zwracając na siebie uwagi. Przecież na co dzień chodzi o kulach.

- A co z elektrycznym wózkiem inwalidzkim? - przypomniał sobie James. - Niektóre z nich potrafią poruszać się z prędkością do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

- Nie widziałam nic takiego - przyznała Agatha.

- Ale weź pod uwagę, że nie szukałam. Charles twierdzi jednak, że zauważył taki pojazd stojący z boku jej domu.

- Skseruj mi swoje notatki - poprosił Lacey. - Przejrzę je dziś wieczorem i pojadę tam jutro. Za kogo mam się podawać?

- Dobrym pomysłem byłby serdeczny turysta - rzekł Charles.

- A może po prostu pojadę tam jako ja, we własnej osobie i powiem, że piszę przewodnik po brytyjskich pubach?

- Raczej odpada. - Charles pokręcił głową. - Zamelduj się w gospodzie Green Man pod innym nazwiskiem. Pani Tripp może nie korzysta na co dzień z komputera, ale ktoś w wiosce może okazać się na tyle dociekliwy, że wrzuci twoje nazwisko do wyszukiwarki i odkryje, kim naprawdę jest James Lacey, i że byłeś kiedyś mężem obecnej tu Aggie.

- Aha, rozumiem. Ale ja nie cierpię fałszywych nazwisk.

- No to może wystarczy, jeśli pozostaniesz Jamesem, tylko nazwisko zmienisz na Laney? - zasugerowała Agatha.

- Zbyt podobne - zaprotestował Charles. - Może James Stanton? Jeżeli zapomnisz, możesz pomyśleć o wiosce Stanton Lacey w Cotswolds i to ci przypomni o twojej nowej tożsamości.

Jamesowi nie uśmiechało się wędrowanie do Piddlebury na piechotę. Zostawił więc samochód w Mircesterze i stamtąd wyruszył dalej. Nagle zobaczył Toni na drugim końcu parkingu. Ona też go dostrzegła. Stali tak oboje przez chwilę, aż w końcu James pomachał jej i ruszył w swoją stronę. Dzieli nas nie tylko wiek, ale także zwykły wstyd - pomyślał.

Dzień był zaskakująco ciepły jak na połowę października. Media donosiły o kolejnych pobitych rekordach meteorologicznych. Czytelnicy pisali w listach do „Timesa", że po raz drugi zakwitły im róże. Kiedy James dotarł do pubu, był już zmęczony i zakurzony. Moses przywitał go i zaprowadził do pokoju.

- Na pewno słyszał pan o morderstwach, które miały tutaj miejsce - zagaił.

- Niedawno wróciłem z zagranicy i nie czytałem w ogóle gazet. O jakich morderstwach pan mówi?

- Jakiś przyjezdny psychopata zabił kilka osób - powiedział Moses. - Ale wszystko wróciło już do normy.

- Sprawca został schwytany? - spytał, zrzucając plecak na podłogę.

- Nie, ale mamy to już za sobą.

James miał ochotę zwrócić mu uwagę, że w przypadku nierozwikłanych morderstw w takiej małej wiosce trudno mówić o tym, że jest już po wszystkim, nie chciał jednak wykazywać nadmiernej ciekawości.

Znając także mentalność ludzi mieszkających w takich miejscach, wiedział, że jeżeli nie będzie zadawać zbyt wielu pytań i sprawiać wrażenie niezainteresowanego, mieszkańcy prędzej czy później sami się przed nim otworzą.

James nie był na tyle próżny, żeby uważać się za playboya, ale wieść o tym, że w gospodzie zatrzymał się bardzo przystojny mężczyzna, obiegła wieś lotem błyskawicy. Mimo panującego za dnia upału, wieczór był chłodny i pub zamienił się w restaurację. James rzucił podejrzliwym okiem na tablicę za barem, na której były wypisane tradycyjne barowe dania. Zamówił lasagne bez frytek, za to z piwem, i usiadł przy stoliku w rogu, koło okna.

Wkrótce pub zaczął zapełniać się gośćmi. James zjadł, zamówił kawę, po czym skrył się za książką. Otaczająca go atmosfera ciekawości była niemal namacalna. W końcu w dość cichym dotąd barze zaczęły rozbrzmiewać pierwsze rozmowy. Dwóch farmerów narzekało z goryczą w głosie na słabe zbiory owoców. Ładna kobieta siedząca w towarzystwie starszego mężczyzny komentowała ostatni odcinek telewizyjnego serialu. James domyślił się, że to Jenny Soper i Peter Suncliff. Usłyszał kilka głosów witających nową przybyłą osobę: „Dobry wieczór, lady Framington" oraz „Witaj, Sam. Nie jadasz tu często".

- Pomyślałam, że wyjdę z domu. Och, widzę, że nie ma już wolnych stolików. Nie, proszę nie wstawać. Jestem przekonana, że ten miły jegomość siedzący pod oknem nie będzie miał nic przeciwko, jeśli dosiądę się do niego.

James podniósł głowę i zobaczył, że Sam podchodzi do jego stolika.

- Czy mogę się przysiąść? - spytała.

- Bardzo proszę. Właśnie miałem zamiar wyjść.

- Och, nie. Proszę nam tego nie robić - powiedziała Sam. - Proszę zostać jeszcze trochę. Nie mamy tu wielu gości. - To mówiąc, wyciągnęła dłoń w jego stronę. - Jestem Sam.

- James - odparł, dziękując w duchu, że wystarczy imię, gdyż chwilowo wypadło mu z głowy, jakim nazwiskiem miał się posługiwać.

To zadziwiające, jak ludzie zmieniają się z wiekiem - pomyślał James. Nikt nie uwierzyłby, że Sam była kiedyś atrakcyjną aktorką. Krótko przycięte stalowoszare włosy i skrojony na miarę lniany kostium pasowały do dziedziczki. Tylko grymas starej wiedźmy i jaskrawoczerwone usta zdradzały dawnego wampa. Moses wyszedł zza baru.

- Napije się pani, lady Framington?

- Poproszę lampkę wina. A czego ty się napijesz, James?

- Mam jeszcze kawę do skończenia. Ale poproszę co samo.

- Co cię sprowadza do naszej małej wioski? - spytała Sam.

- Wędruję pieszo. Taka forma wakacji.

- A co robisz, kiedy nie jesteś na wakacjach?

W pubie zapadła głucha cisza, jak gdyby wszyscy czekali na odpowiedź Jamesa.

- Jestem programistą komputerowym. Skończył mi się kontrakt i czekam na następny.

- Nie boisz się o pracę w czasach, gdy wszystko zleca się do Indii?

James uśmiechnął się.

- Nie, zawsze mam coś do roboty.

Moses postawił przed Sam kieliszek z winem.

- Na zdrowie - powiedziała. - Posłuchaj, może przenocujesz u mnie? Mój dom jest...

W tym momencie głos jej się załamał. W barze zapadła kompletna cisza, nie licząc stukania dwóch lasek.

Jack siedział tyłem do sali. Obrócił się. Starsza kobieta zatrzymała się na środku pubu. James pomyślał, że wygląda jak zła wróżka, która pojawiła się na chrzcinach Śpiącej Królewny. Miała na sobie długą czarną suknię, a jej nienawistny wzrok, którym rozglądała się po sali, spoczął na Jamesie.

Kiedy ruszyła dalej, Sam wydała z siebie głośny okrzyk trwogi i gwałtownie podniosła się z krzesła.

- Przypomniałam sobie, że zostawiłam coś w piekarniku - rzuciła i wybiegła z pubu.

Pani Tripp usiadła na zwolnionym przez Sam krześle i powiedziała:

- Witamy w Piddlebury. Jak pan się nazywa?

- James Stanton.

- Co pan tu robi?

- Pilnuję własnego nosa. Przepraszam, że muszę panią opuścić, ale mam za sobą długi marsz.

- Jest pan pieszym turystą?

- Dokładnie tak, jak powiedziałem wcześniej - powiedział James, zastanawiając się, dlaczego stara się zrazić do siebie starszą panią. Skarcił sam siebie w myślach, że przecież jest tutaj jako detektyw. - Ale mogę jeszcze chwilę poczekać - stwierdził. - Postawić pani drinka?

- Moses wie, co lubię. - Właściciel rzeczywiście zmierzał już w ich stronę ze szklanką jakiejś ciemnej cieczy.

- Ile jestem panu winien? - James spytał barmana.

- Na koszt firmy - odparł Moses.

- To całkiem niezła przystań - powiedziała pani Tripp. - A pan wygląda mi na wojskowego.

- Niestety. - James pokręcił głową. - Jestem tylko wędrowcem, który odpoczywa, podążając przez hrabstwo Gloucestershire. A pani mieszka tutaj od urodzenia?

- Wychowałam się tu. Potem byłam na służbie u lady Craton w Broadway. Pracowałam u niej do siedemdziesiątki. Naprawdę. Byłam jej kucharką.

- Słyszałem, że mieliście w wiosce dwa morderstwa.

Pani Tripp natychmiast przeszyła go wzrokiem swoich czarnych oczu.

- Nie da się ukryć. Pisały o tym wszystkie gazety, mówili też o nas w telewizji.

- Byłem za granicą - wyjaśnił Jack. - Nie czytałem gazet. O morderstwach dowiedziałem się dopiero tutaj.

Staruszka wypiła drinka jednym łykiem, po czym wstała, puszczając przy tym głośnego bąka.

- Proszę mi pomóc wrócić do domu - rozkazała. Podała Jamesowi jedną ze swoich kul, a sama złapała go pod ramię. Śmierdziała okropnie. To jak „Noc Żywych Trupów" - pomyślał James, z trudem panując nad nudnościami.

Tymczasem Sam rozmawiała przez telefon z Clarice.

- To najbardziej uroczy mężczyzna, jakiego poznałam - powiedziała - ale pojawiła się ta stara wiedźma Tripp i musiałam salwować się ucieczką. Powinnaś go poznać. Może będzie jutro na mszy. Jeżeli przyjdzie, złap go i sprowadź potem do posiadłości na drinka.

Przed położeniem się spać James zadzwonił jeszcze do Agathy.

- Widziałem przed jej domem elektryczny wózek inwalidzki, więc rzeczywiście może się na nim poruszać. Chciała, żebym wszedł z nią do domu, ale od jej smrodu zrobiło mi się niedobrze.

- Nie przypominam sobie, żeby aż tak cuchnęła - powiedziała Agatha.

- Puściła bąka w pubie i ten fetor pozostał przy niej.

- Zastanawiam się, czy przypadkiem sama nie zaaplikowała sobie środka na przeczyszczenie. Niektórzy uważają, że oczyszczą sobie w ten sposób organizm. Lepiej idź jutro do kościoła i przyjrzyj się dobrze wszystkim.

Kiedy James pojawił się na porannej mszy, z ulgą spostrzegł, że pani Tripp nie ma wśród zgromadzonych wiernych, a potem poczuł się jak kiepski detektyw. Pomyślał, że wiele kobiet wystroiło się jak na wesele, a nie skojarzył tego z faktem, że we wsi pojawił się przystojny nieznajomy.

Opisując żonę pastora, Agatha zwróciła uwagę na jej rude włosy. James zauważył ją w jednym z pierwszych rzędów, siedzącą obok Sam.

Słońce wpadało do środka świątyni przez wysokie okna z witrażami, zalewając całe wnętrze różnokolorowymi refleksami. W trakcie mszy myśli Jamesa zaczęły błądzić. Pastor, ściskając rozłożone skrzydła mosiężnego orła, na którym wspierała się Biblia, rozprawiał o czymś z Apokalipsy świętego Jana. W pewnym momencie powiedział jednak coś, co przykuło uwagę Jamesa. Eksmąż Agathy zapamiętał z jej notatek, że duchowny czekał, aż Bóg wskaże mu tożsamość mordercy.

- Bóg wreszcie do mnie przemówił - stwierdził teraz pastor. - Ta wioska wkrótce zostanie oczyszczona ze zła.

Po tej deklaracji nastąpiło coś w rodzaju gremialnego westchnięcia, które po chwili zamieniło się w szuranie stopami, kiedy parafianie wstali, by odśpiewać psalm na zakończenie. James pozostał w ławce. Miał nadzieję, że uda mu się zamienić słowo z pastorem na osobności, gdy wszyscy wyjdą. Lecz Sam zatrzymała się przy nim i uśmiechnęła się do niego.

- Zapraszam do mnie na drinka.

- Dogonię panią - obiecał James. - Lubię kościoły. Chciałbym tu posiedzieć przez chwilę.

- Mam nadzieję, że nie jest zbyt religijny - powiedziała Clarice, kiedy razem z Sam szły w stronę jej posiadłości. - Wystarczy mi mój mąż.

- Myślisz, że on naprawdę zna tożsamość mordercy? - spytała Sam.

- Na pewno nie. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że Guy traci rozum - odparła Clarice.

James wyszedł z kościoła jako ostatni. Uścisnął dłoń pastorowi i powiedział:

- To było doprawdy zdumiewające stwierdzenie.

- Jestem zaskoczony, że w kazaniu dotyczącym Apokalipsy doszukał się pan czegoś zdumiewającego.

- Miałem na myśli to zdanie na temat mordercy. Nie powinien pastor powiedzieć o tym policji?

- I co to da? - Guy wzruszył ramionami. - Jeśli powiem im, że Bóg zdradził mi nazwisko zabójcy, zasugerują mi jedynie skorzystanie z pomocy psychiatrycznej.

James był zdumiony. Duchowny sprawiał wrażenie człowieka w pełni sił umysłowych.

- A nie boi się pastor, że stanie się kolejną ofiarą tego psychopaty?

- Mam taką nadzieję - odparł cicho proboszcz.

- A mnie się wydaje, że Bóg wcale z pastorem nie rozmawiał - stwierdził James. - Myślę, że pastor specjalnie czeka, aż morderca go namierzy - dopiero wtedy dowie się pastor, z kim ma do czynienia.

- Kolejny niedowiarek - roześmiał się duchowny. - Musi pan wpaść któregoś wieczora na plebanię.

- Bardzo pastor uprzejmy. Niestety, nie wiem, jak długo jeszcze tu zabawię.

Pożegnawszy się, James ruszył w stronę domu Sam. Dzięki obszernym notatkom Agathy wiedział dokładnie, gdzie go szukać.

Po południu tego samego dnia Agatha popijała herbatę w ogrodzie plebanii w Carsely, gdzie została wezwana przez panią Bloxby.

- Jaki jest prawdziwy powód, dla którego chciała się pani ze mną zobaczyć? - spytała, kiedy żona pastora opowiedziała jej o różnych wydarzeniach z życia parafii.

- Zazwyczaj staram się unikać sensacji - powiedziała pani Bloxby - ale zasięgnęłam w pani imieniu języka na temat pobytu pana Enderbury w Broadway, w czasie gdy był tam pastorem. W tej historii jest coś, co zwróciło moją uwagę.

- Zamieniam się w słuch. - Agatha zerknęła na babeczkę z bitą śmietaną i dżemem truskawkowym. Westchnęła ciężko, ale postanowiła odpuścić sobie to ciastko.

- Clarice Phelps, bo tak się wtedy nazywała, pracowała tam jako kelnerka w lokalnym barze wydającym obiady. Ze wszystkich relacji, które zebrałam, wynika jednoznacznie, że pastor wpadł jej w oko i uganiała się za nim. Wynajmowała pokój nad pubem, do którego wchodziło się tylnymi schodami. Pastora widziano kilkukrotnie, jak wspinał się wieczorami po tych schodach, co wywołało uzasadnione plotki. Potem, któregoś dnia para pokłóciła się przed kościołem na oczach wielu świadków. Clarice płakała. Dwa dni później zabrano ją do szpitala. Jedna z pielęgniarek puściła farbę. Podobno Clarice wypiła jakiś napój, który spowodował u niej przerwanie ciąży. Cokolwiek to było, okazało się, że już nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Kiedy wyszła ze szpitala, pan Enderbury ożenił się z nią i krótko potem wyprowadzili się z Broadway.

Agacie aż zalśniły oczy.

- A więc tutaj mamy związek. Clarice poszła zapewne do pani Tripp, by ta pomogła jej się pozbyć dziecka. Ale czy uległaby jej szantażowi? Zwłaszcza jeśli mówiło się o tym już wcześniej?

- Nikt w Piddlebury o tym nie wiedział. Nikt, z wyjątkiem pani Tripp. A proszę mi wierzyć, żona pastora powinna być bez skazy. Jest pani pewna, że Jamesowi nic nie grozi?

- Mam nadzieję. Dlaczego pani pyta?

- A co, jeśli ktoś w wiosce zacznie zastanawiać się, czy coś was łączy i odkryje w Internecie pani historię? Dowie się z niej o waszym małżeństwie i znajdzie fotografię Jamesa.

Agatha jęknęła.

- Nie pomyślałam o tym. Lepiej zadzwonię do Jamesa i ściągnę go z powrotem.

James odebrał telefon od Agathy w swoim pokoju w gospodzie. Wysłuchał jej opowieści oraz sugestii pani Bloxby, że każdy, kto ma komputer, może poznać jego prawdziwą tożsamość.

- Jestem bezpieczny tak długo, jak długo nie będę pił ani jadł nic podejrzanego - powiedział James. - Pastor ogłosił w kościele z ambony, że Bóg zdradził mu nazwisko mordercy.

- Ten facet jest głupi jak but.

- Nie wydaje mi się - odparł James. - Moim zdaniem on ma nadzieję, że zwabi w ten sposób zabójcę. Będę miał go na oku. Tymczasem Clarice i Sam flirtują ze mną na wyścigi. Po mszy zaprosiły mnie na drinka do posiadłości.

- Och, wolałabym, żebyś wrócił.

- Daj mi jeszcze kilka dni.

Zaraz po tym, jak Agatha się rozłączyła, rozległ się ponownie dźwięk jej telefonu. To był Roy Silver.

- Jakieś nowe wieści? - spytał.

- Na temat morderstw? Może się to wydać dziwne, ale główną podejrzaną jest w tej chwili pani Tripp.

- To niemożliwe. Nie zdołałaby wytrzymać tyle czasu, nie ucinając sobie drzemki - zadrwił Roy.

- A może z tym spaniem to też jakaś podpucha? - zastanowiła się na głos Agatha.

- To wiekowa kobieta. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby położyć łapę na niektórych z jej mebli.

- Nie zwróciłam na nie uwagi. Pewnie dlatego, że wszystkie są zastawione oprawionymi fotografiami.

- No więc jest tam jedno biurko, które wygląda jak z Sheratonu. Mój kumpel Tristan zna się na antykach i wiele mi o nich opowiadał. Za tę małą szafkę w holu też dałbym się pokroić. Pod tymi wszystkimi ramkami na zdjęcia i bibelotami kryje się prawdziwa fortuna.

Agatha nagle przypomniała sobie o komodzie stojącej w domu Glorii. Czy to możliwe, że zamordowana pożyczyła ją i nie oddała? A jeśli tak, to jakiej wymówki użyła, aby wejść w jej posiadanie? Przecież cała wioska widziałaby, jak wnosi ją do domu.

- Muszę kończyć.

Agatha pożegnała się błyskawicznie z Royem, po czym zadzwoniła do Jamesa i opowiedziała mu o tej komodzie.

- Gloria wykorzystywała Henry'ego Bruce'a do różnych dziwnych zadań. Skontaktuj się z nim i spytaj, czy kiedykolwiek przenosił jakąś komodę od pani Tripp do domu Glorii.

James po raz kolejny sprawdził notatki, a potem wyruszył do domu Henry'ego. W lesie ponad wioską liście na drzewach zaczynały przybierać barwy złota i czerwieni. Babie lato miało się ku końcowi. W powietrzu czuć już było jesienny chłód, a słońce jakby wyblakło.

Henry grzebał właśnie w silniku starego forda, kiedy odwiedził go James.

- Czy mam przyjemność z panem Bruce'em? Henry wyprostował się i wytarł dłonie w ubrudzoną smarem szmatę. W tym momencie James zdał sobie sprawę, że jeśli zada mu to pytanie w sposób bezpośredni, zdemaskuje się w jednej chwili.

- Szukam starego rzęcha - zagaił Henry'ego. - W sklepie powiedziano mi, że może pan mieć coś dla mnie.

Henry wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Do końca dnia powinienem uporać się z tym cackiem.

- Jaki ma przebieg?

- Ponad dwieście tysięcy.

- Poza tym jest w porządku?

- Zmęczył się pan wędrowaniem na piechotę?

- Do domu droga daleka - odparł James.

- Do domu - to znaczy gdzie?

James miał już powiedzieć „Carsely", ale w porę ugryzł się w język.

- Evesham.

- A dokładnie?

- Po co od razu tyle pytań? - powiedział James. - Ale jeśli koniecznie chce pan wiedzieć, mieszkam w jednej z willi za kinem Regal.

- Wejdźmy do środka - zaproponował Henry. - Napijemy się piwa.

James wszedł za nim do kuchni, zastanawiając się po drodze, w jaki sposób skierować rozmowę na temat pani Tripp i tej komody.

Usiedli przy stole kuchennym.

- Ile pan chce za ten wóz? - spytał James, kiedy Henry przyniósł z lodówki dwie butelki piwa.

- Pięć stów - w gotówce.

- Ile on ma lat?

- Dziewięć.

- Proszę mi dać kilka dni na zastanowienie. Henry wzruszył ramionami.

- Nie ma sprawy. Dużo pan tak podróżuje pieszo?

- Czuję się jak na jakimś policyjnym przesłuchaniu - rzekł cierpko James. - Po co te cholerne pytania?

- Już panu tłumaczę - odparł niezrażony Henry.

- W tej wiosce miały miejsce dwa zabójstwa i jesteśmy przekonani, że sprawcą jest ktoś spoza naszej społeczności. Dlatego tak nerwowo reagujemy na obcych.

- Dlaczego ktoś spoza wioski? - spytał James. - Mało to dziwaków w samej wsi? Wczoraj wieczorem do pubu weszła jakaś staruszka i po reakcjach ludzi można by pomyśleć, że przybyła z samego piekła.

- To pewnie pani Tripp. Jest zupełnie niegroźna.

- Naprawdę? Pracował pan dla niej?

- Wykonywałem jakieś tam drobiazgi. Ona lubi, kiedy ludzie jej czytają. Przypominam sobie, że kiedyś poprosiła mnie o przeniesienie czegoś do Glorii...

- Czy to nie jedna z tych zamordowanych ofiar?

- Zgadza się. Tak czy inaczej, wsadziłem to na wózek, a ona mówi: „Proszę mi poczytać". Ja jej na to, że płaci mi za noszenie komód, a nie czytanie.

- Po co zamordowana miałaby pożyczać od niej komodę?

- Ponoć nasza dziedziczka drwiła z Glorii, że trzyma w domu same bezwartościowe rupiecie i pani French chciała się przed nią pochwalić czymś ładnym.

- To szaleństwo - skomentował James. - Nie wydaje się to panu dziwne?

- Cóż, nasza Gloria była taka arogancka, że ludzie robili wszystko, co chciała, żeby tylko dała im spokój.

- Czy pani Tripp odzyskała swoją komodę?

- Nie wiem.

Sam i Clarice były pogrążone w konwersacji.

- Nie wygląda mi na turystę - powiedziała Clarice.

- Jakoś za bardzo interesowały go nasze morderstwa.

- Każdego by zainteresowały - odpowiedziała Sam.

- Ale sprawdzę w Internecie, czy znajdę coś na jego temat. - To mówiąc, podeszła do biurka i włączyła komputer. - Niech spojrzę... James Stanton. Mamy tu kilkanaście osób o tym imieniu i nazwisku. - Sam kliknęła w kilka linków. Nie, to nie nasz James Stanton.

- Sprawdź Agathę Raisin - powiedziała Clarice.

- Po co?

- Mam pewne przeczucie.

- W porządku. - Sam wstukała nazwisko Agathy na klawiaturze. - Widzę, że pani detektyw miała bogate życie. Jej mężem był niejaki James Lacey.

- Och! Spróbuj znaleźć coś na jego temat. Rozległo się znów stukanie klawiszy.

- Bingo! To nasz turysta. Jest pisarzem - autorem książek wojskowych oraz przewodników turystycznych. Pewnie szpieguje tu dla tej Raisin.

James zadzwonił do Agathy i podzielił się z nią ostatnimi wiadomościami. Kiedy skończył, Agatha powiedziała:

- Trzymaj się z daleka od pani Tripp.

- Myślisz, że zabiła Glorię, bo ta nie chciała jej oddać komody?

- Jest tak bezwzględna, że mogłaby to zrobić. James, myślę, że powinieneś wyjechać stamtąd jak najszybciej. W Piddlebury nie jesteś bezpieczny.

- Zobacz, ile udało mi się już odkryć. Jestem przekonany, że rozwiążę dla ciebie tę sprawę.

- Proszę, James.

- Daj mi jeszcze tylko kilka dni.

James Lacey był z reguły pragmatycznym, trzeźwo myślącym mężczyzną, z wyjątkiem kilku okazji, takich jak chwilowe zauroczenie Toni. Wciąż wstydził się swojego zachowania. I to właśnie popchnęło go do tego, by wyjaśnić tę zagadkę. Traktował to jako swego rodzaju odkupienie i zadośćuczynienie.

Postanowił przejść się przed kolacją. Główna ulica w wiosce była opustoszała. To dziwne, że takie urocze, ustronne miejsce stało się areną dwóch morderstw - pomyślał.

Na jasnozielonym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. W powietrzu czuć było mieszaninę zapachów z kuchni i kwitnących kwiatów. Wieczór był chłodny i rześki. James przystanął na chwilę i wziął głęboki oddech.

Nagle coś uderzyło go z dużą siłą w nogi od tyłu i James wylądował twarzą na kocich łbach. Pozbierał się i wstał, a kiedy się odwrócił, zobaczył panią Tripp pochyloną nad kierownicą swojego elektrycznego wózka inwalidzkiego.

- Bardzo pana przepraszam - powiedziała. - Nie zauważyłam pana w tym półmroku.

- Powinna się pani cieszyć, że nic sobie nie złamałem - zdenerwował się James. - Bo wtedy pozwałbym panią do sądu o odszkodowanie.

- Mój wzrok nie jest już taki jak kiedyś - powiedziała staruszka. - Zapraszam pana do siebie. Mam tam coś, co ukoi pański ból.

Dlaczego nie - pomyślał James. Mam szansę znaleźć się w jaskini lwa.

- Proszę prowadzić, poczłapię za panią.

- Przygotuję lekarstwo - zapowiedziała pani Tripp.

- Zostawię panu otwarte drzwi.

To mówiąc, włączyła wózek i odjechała.

James podążył za nią. Kątem oka zobaczył, jak w kilku oknach poruszyły się firanki. Po nocnym niebie przesuwały się kościste palce ciemnych chmur; zerwał się także lekki, chłodny wiatr.

Czy ona zamierza mnie otruć? - zastanawiał się. Nie, na pewno nie. Co u licha zrobiłaby z moim ciałem? Jestem przecież wielkim facetem. Poza tym wszystkie moje rzeczy zostały w gospodzie. Ale na wszelki wypadek, gdyby poczęstowała mnie jakimś drinkiem, udam tylko, że piję.

Drzwi do chaty pani Tripp stały otworem, ale dom był pogrążony w ciemności.

- Jest pani tam? - zawołał James.

- Światło zgasło. - Dobiegł go głos starszej pani.

- Skrzynka z bezpiecznikami jest w kuchni, na tyłach domu.

James zaczął przeciskać się przez wąski, wyłożony kamieniem korytarz. Kuchnia była słabo oświetlona ostatnimi promieniami kończącego się dnia. Wzmagający się wiatr zaczął wyć gdzieś w zakamarkach starej chaty. James stanął na dywanie na środku podłogi i sięgnął do skrzynki z bezpiecznikami. Dywan jednak ustąpił pod jego stopami i James runął w dziurę. Zdążył złapać się starej żelaznej rączki z boku i zawisł na niej, czując, jak uchwyt powoli ugina się pod jego ciężarem. Krzyknął, wzywając pomocy. To musi być jakaś stara studnia - pomyślał. Zaparł się nogami o przeciwległą ścianę i z mozołem zaczął gramolić się w górę. Wtedy usłyszał odgłos podwójnych kroków. Zaparł się ponownie i spojrzał w górę. Wylot otworu nad jego głową zniknął, kiedy ktoś ze zgrzytem zasłonił go czymś ciężkim.

James postanowił sprawdzić, czy uda mu się zejść na dno. Miał nadzieję, że studnia okaże się sucha. Potem nie pozostanie mu nic innego, jak tylko czekać cierpliwie, aż Agathę zaniepokoi jego nieobecność i zawiadomi policję. Ześlizgiwał się powoli w dół. Próbując zamortyzować upadek, chwytał się po drodze zniszczonych fragmentów kamieni. W końcu dotarł na dno. Przynajmniej było tu sucho. Telefon! James zapomniał o telefonie. Wyciągnął go z kieszeni i wybrał numer alarmowy 911, ale w słuchawce nie usłyszał żadnego sygnału. W studni nie było zasięgu.

Zaczął więc wzywać pomocy, aż wreszcie zachrypł.


Rozdział VIII

Poprzedniego dnia wieczorem Agatha otrzymała SMS - a od Jamesa, którego przeczytała przed pójściem spać. Cieszyła się zawsze, kiedy wiadomości były napisane poprawnym angielskim, bo miała trudności z czytaniem elektronicznej nowomowy. Wiadomość brzmiała tak: „Idę na spacer, żeby się trochę rozejrzeć. Będę miał oko na panią Tripp".

Rano, zaniepokojona o los byłego męża, próbowała się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu. Zadzwoniła więc do gospody Green Man. Moses powiedział jej, że James nie zszedł na śniadanie. Agatha nie chciała podawać swojego nazwiska, by nie zdemaskować eksmęża. Mimo to nadal się martwiła, więc poszła na plebanię i poprosiła panią Bloxby, by zadzwoniła raz jeszcze.

Żona pastora uzyskała dokładnie tę samą odpowiedź. Nie dając jednak za wygraną, poprosiła Mosesa, żeby poszedł na górę do pokoju Jamesa i poprosił go o telefon do pani Bloxby. Obie kobiety czekały w pełnej napięcia ciszy.

W końcu Moses wrócił do telefonu.

- Nie ma go - zakomunikował z wyraźnym rozdrażnieniem. - Zabrał swój plecak i uciekł, nie płacąc za pobyt.

Kiedy pani Bloxby przekazała tę informację Agacie, ta wpadła w panikę.

- Zamordowali go! Powinnam była zadzwonić na policję.

- Proszę zrobić to teraz - poradziła jej pani Bloxby.

Agatha skontaktowała się z Billem Wongiem i streściła mu wszystko, czego dowiedziała się do tej pory na temat pani Tripp, błagając, by pojechał tam z nakazem przeszukania jej domu.

- Nie dałaś mi wystarczającego powodu, żebym wystąpił o nakaz - powiedział Bill. - Ale nie martw się. Każdy, kto ginie w tej wiosce bez wieści, staje się automatycznie przedmiotem dochodzenia. Zaraz tam kogoś wyślemy.

Agatha przekazała pani Bloxby, że policja przyjęła zgłoszenie i wybiera się do Piddlebury, ale jednocześnie dodała:

- Będę tam przed nimi. W wiosce musieli odkryć, kim naprawdę jest James. Muszę być na miejscu, zanim Bill wprowadzi policyjną biurokrację i zamknie wszystkim usta.

Łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości, Agatha popędziła do Piddlebury i zatrzymała się z piskiem opon przed domem pani Tripp. Załomotała do drzwi i zadzwoniła dzwonkiem. Miała już podnieść kamień, żeby rozbić szybę w drzwiach i wtargnąć silą do środka, kiedy drzwi otworzyły się i stanęła w nich pani Tripp, łypiąc na nią krogulczym spojrzeniem.

- To znowu pani?

- Gdzie on jest?

- Kto taki?

- Pan Stanton.

- Proszę pytać w gospodzie.

Drzwi zaczęły się zamykać, ale Agatha zablokowała je stopą.

- Chciałabym wejść do środka i przekonać się na własne oczy, że go tu nie ma.

- Nie może pani tego zrobić.

- Proszę mnie wpuścić! Pani Tripp odsunęła się.

- Proszę bardzo. Może mi pani poczytać.

Agatha minęła ją i wpadła do domu. Z salonu dobiegał ryk włączonego na cały głos telewizora. Agatha rozejrzała się po pokoju. Przecież pani Tripp nie jest głucha - pomyślała nagle. Wyłączyła telewizor i wtedy usłyszała stłumiony krzyk.

Pani Tripp stanęła w drzwiach do salonu.

- Dosyć - powiedziała. - Proszę się natychmiast wynosić!

- Co jest, staruszko? Odebrałem twój telefon.

- Za jej plecami pojawił się Henry Bruce.

- To znowu ta detektyw, ot co. Musimy się jej pozbyć.

- Ja już swoje zrobiłem.

- Zapominasz chyba, że jeśli ja pójdę na dno, pociągnę cię za sobą.

Henry wkroczył do salonu i rzucił się na Agathę. Pani detektyw rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiejś broni. Chwyciła kilka zdjęć w ciężkich, srebrnych ramkach i zaczęła ciskać nimi w napastnika, wzywając jednocześnie pomocy, ile sił w płucach. Jedna z ramek trafiła mężczyznę w czoło, wywołując krwotok. Chwilowo oślepiony, Henry zatoczył się do tyłu. I wtedy pani Tripp zamachnęła się na Agathę swoimi kulami, trafiając ją prosto w głowę.

Agatha upadła na podłogę.

- A teraz mi pomóż - rzuciła pani Tripp. - Wrzuć ją do studni.

Henry wytarł sobie zakrwawione czoło brudną chusteczką. Chwycił Agathę za kostki i zaczął wlec ją do kuchni.

James usłyszał odgłos otwieranej pokrywy. Gdyby tylko mógł wspiąć się na górę i uciec z tej pułapki. Kiedyś dużo się wspinał i taki komin nie stanowił dla niego problemu. Zapierając się nogami i ramionami o ściany studni, zaczął mozolnie piąć się w górę.

- Ależ ona ciężka - usłyszał pełen skargi głos mężczyzny. - Naprawdę chce pani, żebym ją zrzucił, wprost tamtemu na głowę?

- Wredna, wścibska suka - rozległ się głos pani Tripp. - Zdechną tam razem.

Nagle dał się słyszeć skowyt bólu.

- Odzyskała przytomność i kopnęła mnie w krocze! Potem nastąpił głośny trzask.

- To ją uciszy - powiedziała pani Tripp. - Przestań użalać się nad sobą i wrzuć tę cholerną sukę do studni.

Mam nadzieję, że to nie Agatha - pomyślał James, podciągając się w górę.

Znów rozległ się zgrzyt odsuwanej pokrywy. James był już prawie na górze. Kiedy pokrywa została odsunięta, w ostatnim akcie dzikiej desperacji James zdołał podciągnąć się i wydostać na podłogę w kuchni. Na jego widok pani Tripp wrzasnęła. Henry próbował kopniakiem strącić Jamesa z powrotem do studni, lecz ten natarł na niego, kopnął go w brzuch i cisnął na stojący pod ścianą walijski kredens, po czym osłabiony długim pobytem w studni osunął się na podłogę.

Otumaniona Agatha otworzyła oczy i zobaczyła panią Tripp, która zamachnęła się laską, starając się uderzyć nią Jamesa w głowę. Jednym ruchem Agatha podniosła się na kolana i złapała staruszkę za kostki, pozbawiając ją równowagi, po czym znów straciła przytomność.

W tym momencie do domu wpadli policjanci, na czele z Billem Wongiem. Usłyszeli krzyk Jamesa i wbiegli do kuchni. Bill nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pani Tripp leżała na podłodze w kuchni i jęczała z bólu, skarżąc się, że Agatha złamała jej biodro. Henry Bruce pozbierał się z ziemi i stał blady jak kreda. James siedział na podłodze z twarzą w dłoniach, a obok niego leżała nieprzytomna Agatha, krwawiąc z rany na głowie. Na widok Bilia James podniósł wzrok i powiedział:

- Proszę aresztować Henry'ego Bruce'a i panią Tripp. Oboje próbowali nas zabić.

Nieco później Agatha odzyskała przytomność w szpitalu w Mircesterze. Spojrzała na Bilia i Alice półprzytomnym wzrokiem.

- Czujesz się na siłach, żeby mówić? - spytał Bill.

- Nie wiem. Kręci mi się w głowie i mam nudności - powiedziała Agatha. - Macie ich?

- Tak. Bruce śpiewa jak kanarek. Twierdzi, że stara pani Tripp wściekła się, ponieważ Gloria nie chciała jej oddać komody. Namówiła Bruce'a, żeby zakradł się do jej piwnicy i podrzucił zatrute wino do skrzynki z pozostałymi butelkami. Była na tyle cwana, że dla zmyłki kazała mu włożyć większe buty. Wiedziała, że Gloria była zdenerwowana z powodu sceny w sklepie i przewidziała, że sięgnie po butelkę z winem...

- Poczekaj... - przerwała mu słabym głosem Agatha. - Do ostatniej chwili Gloria spodziewała się pastora i jego żony. Czy pani Tripp miała sobie za nic, że otruje także ich?

- Clarice weszła do sklepu zaraz po tym, jak Gloria z niego wyszła. Powiedziała wszystkim, że ona i Guy byli umówieni z panią French na drinka, ale w tej sytuacji musi jak najszybciej wrócić do męża i odwołać to spotkanie. Najwidoczniej pani Tripp skalkulowała sobie, że Gloria rzeczywiście sięgnie po wino. Bruce miał zaczekać i nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów cierpienia ze strony Glorii. Kiedy je usłyszy, miał zabrać butelkę razem z kieliszkiem i pozbyć się ich.

- Dlatego nie ujęliśmy ich wcześniej - powiedziała Alice. - Ich plan był ryzykowny. Taki amatorski, a jednocześnie taki przebiegły. Bruce zepsuł także samochód Roya i wrzucił mu do butelki naparstnicę, którą przygotowała wcześniej pani Tripp. Kolejny chytry plan, który nie miał szans się powieść, a jednak się udał.

Zdumiona Agatha podniosła dłoń do zabandażowanej głowy.

- Przecież musiała ich kryć cała wioska.

- Wciąż sprawdzamy to w jej papierach. Zarówno Sam, jak i Clarice miały romans z Henrym Bruce'em.

Padły ofiarą szantażu. Nie miało to żadnego związku z ich pobytem w Broadway.

- Jak to odkryliście? - spytała Agatha. - Przecież dzisiaj nikt już nie pisze listów. Czy Sam i Clarice zeznały to w trakcie przesłuchania?

- Nie przesłuchaliśmy ich jeszcze - przyznał Bill.

- Wszystkie te informacje znajdowały się w komputerze Henry'ego. Grożono także Mosesowi Greenowi za to, że pozwalał klientom pić do późna w nocy, już po zamknięciu gospody. To tłumaczy, dlaczego tak bardzo chciał się was pozbyć.

- A co z biednym Jerrym Tarrantem? - przypomniała sobie Agatha.

- Był gejem.

- I co z tego? - zdziwiła się Agatha.

- Jak widać, dla niego to było bardzo ważne. Henry Bruce był kiedyś w jakiejś dyskotece w Birminghamie i zobaczył go, jak wchodzi do gejowskiego klubu.

- Zamierzacie ekshumować jego ciało?

- Nie. Jerry Tarrant został skremowany.

- Niech to diabli! - zaklęła sennym głosem Agatha.

- Szkoda, że pani Tripp jest taka stara. Chciałabym, żeby gniła przez wiele lat w więzieniu. - Oczy zaczęły jej się zamykać.

- Damy ci teraz spokój. Musisz odpocząć - powiedział Bill.

Agatha natychmiast otworzyła oczy.

- A co z resztą mieszkańców wioski? Przecież wszyscy utrzymywali, że mordercą był ktoś spoza ich grona.

- Pracujemy nad tym. Zdrzemnij się. Nic ci nie będzie. Lekarze twierdzą, że masz głowę jak z żelaza.

Nazajutrz Agatha czuła się już dużo lepiej i po tym, jak złożyła oficjalne zeznanie Billowi, ku jej wielkiej radości odwiedziła ją pani Bloxby.

- To nie lada sensacja - powiedziała żona pastora.

- Mówią i piszą o tym wszystkie stacje telewizyjne i gazety.

Drzwi otworzyły się i do pokoju Agathy weszła Toni w towarzystwie Simona.

- Byliśmy już wcześniej - usprawiedliwiła się Toni - ale spałaś i powiedziano nam, żeby ci nie przeszkadzać.

Agatha powtórzyła im to, co opowiedział jej Bill.

- Co za zło wcielone! - krzyknęła pani Bloxby. - Miejskie zbrodnie wydają się przy tym niewinnymi igraszkami - przytaknęła Agatha.

- Patrick, Phil i pani Freedman też do ciebie zaglądali - powiedziała Toni. - Ale cały czas spałaś, więc nie chcieli ci zakłócać spokoju.

- Wszyscy poznosili mi mnóstwo prezentów. - Agatha spojrzała na kosze z owocami i bombonierki. - Widzieliście się z Jamesem albo Charlesem?

- Jeszcze nie - odpowiedziała pani Bloxby, odwracając wzrok i wyglądając przez szpitalne okno.

- Niewyraźnie pani wygląda - zauważyła Agatha.

- Proszę to z siebie wyrzucić!

- Dzwoniłam do pana Laceya. Powiedziałam mu, że wybieram się do szpitala i spytałam, czy nie chce mi towarzyszyć. Odpowiedział: „Jeszcze nie. Może potem".

Dwa dni później Agatha otrzymała radosną nowinę - wypisywano ją do domu. Szpitalny pokój był zawalony prezentami. Odwiedziła ją także jej sprzątaczka, Doris Simpson, i kilkoro życzliwych sąsiadów z Carsely. Tylko James i Charles wciąż się nie pojawiali.

Toni przyjechała, żeby odwieźć ją do domu. Przejrzały razem prezenty, zostawiając tylko kilka. Agatha zatrzymała za to wszystkie kartki z życzeniami dołączane do wyrazów sympatii i poprosiła pielęgniarkę, żeby oddała resztę prezentów do domu starców.

Miały właśnie wyjść, kiedy do pokoju wpadł jak burza Roy Silver. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i skórzane spodnie w tym samym kolorze.

- W samą porę - wysapał. - Jak się czujesz?

- Jestem lekko roztrzęsiona - przyznała Agatha - i czuję się jak wariatka. Zobacz, zgolili mi trochę włosów.

- Pojedziemy razem do domu i zajmę się tobą - powiedział poważnym tonem Roy. - Wynająłem już nawet limuzynę.

- Och, Roy, jakiś ty dobry. Toni, to oznacza, że możesz wracać do biura.

Kiedy pojawili się na schodach wiodących do szpitala, okazało się, że czeka na nich tłum dziennikarzy telewizyjnych i prasowych z kamerami i aparatami fotograficznymi.

Roy wystąpił krok naprzód.

- Nazywam się Roy Silver - powiedział. - Wiecie, że jedna z tych ślicznotek o mały włos nie zginęła?

- Ty draniu! - syknęła Agatha. - Przyjechałeś tu wyłącznie dla rozgłosu. Toni, zaprowadź mnie z powrotem do szpitala.

- Zaczekaj w recepcji, a ja podjadę moim samochodem od tyłu, do wejścia dla personelu.

Wbiegły razem do środka.

Na zewnątrz Roy próbował kontynuować przygotowaną zawczasu przemowę, ale zagłuszył go tłum reporterów domagających się rozmowy z Agathą.

Kiedy Toni ruszyła spod szpitala w stronę Carsely, Agatha, wciąż osłabiona lekami i urazem głowy, rozpłakała się.

- Och, nie, tylko nie to - poprosiła Toni. - Niedługo będziesz w domu.

- James i Charles nie zadali sobie nawet trudu, żeby mnie odwiedzić - łkała Agatha. - A temu cholernemu Royowi zależało wyłącznie na rozgłosie wokół własnej osoby.

- Do diabła z nimi. - Toni machnęła ręką. - Pomyśl o tych wszystkich ludziach, którzy cię odwiedzili i którym na tobie zależy.

Agatha wytarła oczy i wbiła ponuro wzrok w widok za oknem samochodu.

W końcu Toni zjechała z autostrady w stromą boczną drogę prowadzącą do Carsely. Minęła zakręt i raptem zatrzymała się z piskiem opon.

- Co do cholery...?

Drogę blokowała wiejska kapela. Jej dyrygent podszedł do samochodu i zajrzał przez szybę.

- Witamy w domu! - krzyknął. - Proszę za nami. Zdumiona Agatha patrzyła, jak Toni powoli rusza za orkiestrą, która grała „When the Saints Go Marching In" (Ang. „Gdy maszerują święci" (przyp. tłum.).), zmierzając w triumfalnym pochodzie w kierunku Carsely. Na miejscu, po obu stronach ulicy ustawili się mieszkańcy wioski, klaszcząc w dłonie i wiwatując.

Procesja skierowała się na Lilac Lane, w stronę domu Agathy. Przed drzwiami stali James i Charles, każdy z wielkim bukietem kwiatów.

- No proszę! - roześmiała się Toni. - Nadal czujesz się niekochana?

Kilku bardziej zaprawionych w medialnych bojach dziennikarzy pomknęło na wyścigi sprzed szpitala, domyślając się, że Agatha wymknie się tylnym wejściem. Starając się nie rozpłakać, tym razem z wdzięczności, Raisin wygłosiła krótką mowę dziękczynną pod adresem wioski i jej mieszkańców, po czym weszła do domu razem z Toni, Jamesem i Charlesem. W kuchni czekała już na nich pani Bloxby z odświętnym popołudniowym podwieczorkiem na stole.

- To wszystko wasza sprawka - domyśliła się Agatha, spoglądając na Jamesa i Charlesa. - Do tej pory większość mieszkańców Carsely uważała mnie za wcielenie kostuchy.

- Chcieliśmy zrobić ci niespodziankę - powiedział Charles. - Usiądź, napij się herbaty i opowiedz nam o wszystkim.

Koty Agathy zdążyły już wdrapać się na jej kolana. Pogładziła ich miękkie futra i powtórzyła jeszcze raz wszystko, co przekazał jej Bill.

Kiedy skończyła, James powiedział:

- Ta odrażająca kobieta napytała mnóstwo biedy wielu ludziom. Skandal z Sam, Clarice i Henrym Bruce'em wyjdzie na jaw podczas procesu w sądzie. Moses Green może stracić koncesję. I Bóg jeden wie, czego jeszcze dowiedziała się ta baba, żeby móc szantażować ludzi i zmusić ich do milczenia.

Co chwilę rozlegał się dzwonek do drzwi, w miarę jak pod domem pojawiali się kolejni dziennikarze. W pewnym momencie dał się słyszeć głos Roya, który starał się przekrzyczeć zgiełk, wołając: „Wpuśćcie mnie!".

- Zostawcie go - powiedziała Agatha. - Roy liczy tylko na odrobinę rozgłosu wokół własnej żałosnej osoby.

- To nie takie łatwe. - Pani Bloxby pokręciła głową.

- On mało nie przypłacił życiem pracy dla pani.

- W tej chwili nie mam ochoty zawracać sobie nim głowy - powiedziała Agatha.

- Przegonię go - zaproponował Charles - i powiem, żeby wrócił kiedy indziej.

Charles poszedł otworzyć drzwi. Dał się słyszeć gwar podniesionych głosów przedstawicieli mediów oraz błagalne prośby Roya. Po chwili Charles zatrzasnął mu drzwi przed nosem i gwar zamilkł.

- Czy Bill wspominał coś o Brianie Summerze? - spytał James.

- Pozwólmy jej wypić w spokoju herbatę - poprosiła pani Bloxby.

- Nie, w porządku - odpowiedziała Agatha. - Mogę jednocześnie rozmawiać i jeść. Wygląda na to, że pani Tripp czerpała także radość z manipulowania Brianem. To ona wysłała mu tę książkę. Biedak wciąż przebywa na oddziale psychiatrycznym szpitala Warnford. Bill nie wie tylko, w jaki sposób pani Tripp dowiedziała się o jego padaczce.

- Kiedy Bill mnie przesłuchiwał - odezwał się James - powiedział, że Ada White zeznała, iż konsultowała się z panią Tripp w sprawie jakiegoś lekarstwa, które mogłoby mu pomóc. Starucha poleciła jej magiczne grzyby i wskazała, gdzie można je znaleźć.

- Co to są magiczne grzyby? - spytała zaskoczona pani Bloxby.

- To grzyby halucynogenne, które można znaleźć na polach - wyjaśniła Toni. - Na ulicach mówi się na nie halucynki.

- Ta kobieta powinna przejść do historii jako Wiedźma z Piddlebury - podsumowała Agatha.

Minął tydzień, podczas którego pani Tripp nie odwiedził żaden gość, nie licząc jej prawnika. Starała się skontaktować z synem i córką, by zbesztać ich za to, że porzucili ją w potrzebie. Ale oboje odpowiedzieli jej - każde na swój sposób - by sczezła w piekle.

Kiedy więc strażnik w areszcie powiedział jej, że ma gościa, staruszka była zaskoczona i szczęśliwa zarazem. Zaprowadzono ją do pokoju, w którym stał tylko porysowany stół i dwa twarde krzesła.

Po chwili do pokoju weszła kobieta niemal w jej wieku, ubrana cała na czarno, zgarbiona i pomarszczona. Na głowie miała czerwoną perukę.

- Nie pamiętasz mnie, Gladys? - spytała. - To ja - Rosie Blacksmith.

- Rosie! Gdzie ty się podziewałaś przez te wszystkie lata?

- Wyjechałam do córki do Kanady. Ale wróciłam. Doszłam do wniosku, że wolę umrzeć w samotności niż z nudów. Moja Elsie nie widzi świata poza kościołem.

- Co się stało z naszym sabatem czarownic, który zlatywał się w Quarry Hill?

- Pewnie słyszałaś. To było jakieś trzydzieści lat temu. Ktoś nas odkrył i zrobił zdjęcia, które później pojawiły się w „Daily Express". Byłyśmy na nich wszystkie zupełnie nagie. Stałyśmy się pośmiewiskiem. Ludzie potrafią być naprawdę okrutni. Dlaczego nas opuściłaś?

- Miałam coś innego do zrobienia. Nie chciałam dłużej tracić forsy i tańczyć, jak mi zagrają. I oto, proszę zobacz na co mi przyszło. Nie doszłoby do tego, gdyby nie ta cholerna detektyw - Agatha Raisin.

- Mam rzucić na nią jakąś klątwę? - spytała Rosie.

- A nie lepiej ją zabić?

- Zrobiłabym to dla ciebie, Gladys, w imię starej przyjaźni i dawnych czasów. Ale nie chcę skończyć w tym samym miejscu co ty.

- Mogłabyś wsypać jej coś do drinka. Czytałam lokalną gazetę. W tę sobotę w Ancombe jest jarmark bożonarodzeniowy. Ancombe leży blisko jej wioski.

- Przecież do świąt jest jeszcze mnóstwo czasu!

- Ludzie lubią kupować prezenty wcześniej.

- Ale co to ma wspólnego ze mną, Gladys?

- Nadal przepowiadasz ludziom przyszłość na imprezach?

- Tak, ale już nie tak często jak kiedyś. Artretyzm daje mi się mocno we znaki.

- Mogłabyś zaoferować im swoje usługi i zaproponować, żeby cały dochód przeznaczyć na cele dobroczynne. Potrafię czytać w ludziach jak w księdze. Jestem przekonana, że ta Raisin chętnie skorzystałaby z twojej wróżby. Wiem, że wciąż szuka faceta. Takie zgorzkniałe baby bez końca wypatrują księcia na białym rumaku.

- Nie mogę przecież zaproponować jej tak po prostu drinka. Na pewno nie wzięłaby nic do ust od obcej osoby, nie nabierając podejrzeń.

- No to wbij jej strzykawkę z jakąś trucizną. Pamiętasz Sarah - tę szaloną lekarkę weterynarii, która była kiedyś jedną z nas? Nie wiesz, gdzie teraz mieszka?

Rosie zmarszczyła czoło, widać było, że myśli intensywnie.

- Niech się zastanowię. Sarah Drinkwater. Musiałabym sprawdzić.

- Jeśli ją znajdziesz, spróbuj wyciągnąć od niej jakiś środek do usypiania zwierząt.

Rosie podała jej reklamówkę.

- To jedna z tych specjalnych kurtek. Pozwolono mi ją ci zostawić. Strażnicy sprawdzili ją.

W oczach pani Tripp zalśniły łzy wdzięczności.

- To wspaniale. Myślałam, że wszyscy już o mnie zapomnieli.

- My nigdy nie zapominamy, prawda? - odpowiedziała Rosie. - Opisz mi tę Agathę Raisin.

Rosie mieszkała na przedmieściach Snowhill, w domu, który należał kiedyś do pracownika rolnego. Zapłaciła taksówkarzowi, nie dając mu napiwku. Jej chata, w odróżnieniu od innych, nie została odnowiona, nie licząc zainstalowania w środku toalety. Elewacja pokryta była czerwoną cegłą. Wewnątrz panowała wilgoć i półmrok.

Rosie podeszła do wiekowego biurka z szufladami, stojącego w salonie. Wyciągnęła z jednej z nich podniszczony notes i zaczęła go kartkować.

W końcu znalazła adres i telefon Sarah w Broadway. Wykręciła numer. Odebrała jakaś kobieta.

- Chciałabym rozmawiać z Sarah - powiedziała Rosie.

- Jeżeli ma pani na myśli moją babcię, to jest w domu opieki w Broadway.

- Jestem jej starą przyjaciółką. Chciałabym ją odwiedzić. Jak nazywa się ten dom?

- Resting Place (Ang. „Miejsce Odpoczynku" (przyp. tłum.).).

Rosie rozłączyła się i zapisała sobie adres domu spokojnej starości. Uznała, że jest on na tyle blisko, że uda się tam swoim elektrycznym wózkiem inwalidzkim, oszczędzając w ten sposób na kolejnej taksówce.

Jesienne liście wirowały jej nad głową, kiedy pochylona nad kierownicą swojego pojazdu ruszyła w dół wzgórza, w kierunku Broadway.

W pewnym momencie minęły ją dwie kobiety.

- Powiedz, czy ona nie wygląda jakoś podejrzanie? - zauważyła jedna z nich. - Zupełnie jak wiedźma. Tylko dać jej miotłę i niech leci.

Rose znalazła dom opieki i wjechała po krótkim podjeździe. Miała tylko nadzieję, że Sarah zachowała przytomność umysłu.

Sarah Drinkwater była bardzo otyła. Miała wielką, okrągła twarz o kilku podbródkach i wydawała się przykuta do wózka stojącego przy oknie w jej pokoju.

- Kiedy pielęgniarka zapowiedziała mi twoją wizytę, nie mogłam uwierzyć własnym uszom - przyznała Sarah.

- Myślałam, że już dawno nie żyjesz.

- Jak widzisz, żyję i mam się całkiem dobrze - odparła Rosie. - Potrzebuję twojej pomocy.

Sarah z wypiekami na twarzy wysłuchała relacji Rosie z odwiedzin u Gladys Tripp.

- Kto by przypuszczał! - zawołała, kiedy Rosie skończyła.

- Ale czy jesteś w stanie coś z tym zrobić? - spytała z rezygnacją w głosie Rosie. - Minęły chyba wieki, odkąd przestałaś praktykować.

- Zostałam pozbawiona prawa wykonywania zawodu - poprawiła ją Sarah.

- Dlaczego?

- Miałam kiepski okres. Przeszłam coś w rodzaju załamania nerwowego. Znienawidziłam te wszystkie psy i koty oraz ich właścicieli, śliniących się nad nimi. Więc zaczęłam je usypiać. To wszystko.

Rosie rozejrzała się po ładnie urządzonym i przestronnym pokoju.

- Nieźle sobie radzisz. Pobyt w takim domu kosztuje chyba majątek.

- Moja córka wyszła za mąż za bardzo bogatego mężczyznę. Producenta ubrań. Zmarł nagle i zostawił jej fortunę. - Sarah zachichotała.

- Na atak serca?

- Skąd wiedziałaś? Ale zostawiłam sobie tego jeszcze trochę. Podaj mi to brązowe drewniane pudełko.

Rosie wstała z trudem. Przyniosła skrzynkę Sarah i położyła na jej kolanach. Sarah sięgnęła za obfity dekolt, wyciągnęła stamtąd mały kluczyk na łańcuszku i otworzyła pudełko. Wyjęła ze środka małą buteleczkę.

- To jest „Zapomnienie". Zabija natychmiast. Pamiętasz tego weterynarza z Carsely, który został skazany za morderstwo, jakiego dokonał właśnie za pomocą „Zapomnienia"? Sprawę rozwiązał nie kto inny, jak Agatha Raisin.

- Ta kobieta to prawdziwa zaraza - przyznała Rosie.

- Możesz to sobie wziąć. Nikt nie wie, że to mam. Tutaj nie grzebią nam w rzeczach.

Rosie wróciła do swojej chaty i wyciągnęła wycinek z gazety, który zachowała. Następnie zadzwoniła do organizatorów jarmarku w Ancombe i zaoferowała im swoje usługi, a oni zgodzili się z radością - tym bardziej kiedy zapowiedziała, że cały dochód z imprezy przeznaczy na potrzeby organizacji Pomoc Starszym.

Oczywiście, jeśli Agatha się nie pojawi, będzie musiała znaleźć inny sposób, by się do niej zbliżyć. Trzeba pomagać starym przyjaciółkom.

Agatha była jedną z tych osób, które kupują prezenty świąteczne w ostatniej chwili. I nauczona katastrofalnymi bożonarodzeniowymi doświadczeniami z kilku poprzednich lat nie miała zamiaru iść na jarmark.

Ale w sobotę rano na jej progu stanął Roy Silver z wielkim bukietem róż.

- Agatho, naprawdę bardzo cię przepraszam - powiedział skruszony.

- Och, wejdź - powiedziała Agatha, przyjmując od niego kwiaty, i pomyślała, że to musi być naprawdę kiepski dzień, skoro zrobiło jej się przyjemnie na widok Roya. Ale James wyjechał znowu w podróż, a Charles zniknął w typowy dla siebie, koci sposób - choć nie przypominał w tym kota z Cheshire, ponieważ nie pozostawił po sobie nawet uśmiechu.

Kiedy Agatha wkładała kwiaty do wazonu, Roy trajkotał bezustannie o swoim życiu w branży public relations. Aż wreszcie powiedział:

- Po drodze widziałem plakat zapowiadający bożonarodzeniowy jarmark w Ancombe.

- Boże Narodzenie! - zaskowyczała żałośnie Agatha. - Co roku świąteczna gorączka zaczyna się wcześniej. Pamiętam z Biblii historię o tym, jak Jezus wyrzucił kupców ze świątyni. Co zrobiłby teraz?

- Nie wiem i mało mnie to obchodzi - odparł Roy z obrazą w głosie. - Ja bym się wybrał. Będzie tam mnóstwo autentycznego wiejskiego rękodzieła, dużo bardziej oryginalnego niż to całe badziewie, które można kupić w Londynie.

- Powinnam pewnie zrobić coś, żeby poprawić ci humor - powiedziała Agatha. - Zadzwonię do pani Bloxby. Może ona miałaby ochotę się wybrać.

Okazało się jednak, że pani Bloxby była zajęta jakimiś ważnymi sprawami na plebanii.

Charles Fraith postanowił nagle, że odwiedzi Agathę. Poprzedniego dnia był wieczorem na przyjęciu i wynudził się za wszystkie czasy. Raisin go wkurzała, ale na pewno nie można było o niej powiedzieć, że jest nudna. Po tym jak nie zastał jej w domu, udał się do probostwa, gdzie pani Bloxby powiedziała mu, że jej przyjaciółka pojechała na jarmark w Ancombe.

Agathę bolały stopy. Roy był prawdziwym zakupoholikiem. Zdążył już kupić drewniane misy na sałatki, koszyki z domowym dżemem, sześć wiejskich książek kucharskich, dwa swetry oraz cztery apaszki. Zmierzał właśnie z ostatnimi zakupami w kierunku parkingu, kiedy Agatha zauważyła namiot wróżki przepowiadającej przyszłość.

Kiedy Roy wrócił, Agatha powiedziała:

- Chyba dam sobie przewidzieć przyszłość.

- Przecież nie wierzysz w takie bzdury - odparł Roy.

- Ale mnie to bawi.

- W takim razie będę czekać w namiocie z piwem - powiedział Roy.

Agatha musiała zaczekać w kolejce, ponieważ wróżka cieszyła się dużą popularnością. Napis na zewnątrz namiotu głosił „Madame Zoresty przepowiada przyszłość". Wreszcie nadeszła jej kolej. Weszła do małego, ciemnego namiotu i zobaczyła staruszkę siedzący przy stole. Na stole leżała talia kart tarota oraz kryształowa kula. Wokół panował półmrok. Wróżka była ubrana w czarny aksamit, a twarz miała skrytą za czarną woalką. Rosie przyjrzała się swojej najnowszej klientce i poczuła, jak serce zaczyna jej bić szybciej. Agatha Raisin - nareszcie!

- Usiądź i podaj mi swoją dłoń - powiedziała Rosie. Kiedy chwyciła ją za rękę, Agatha poczuła trudny do zdefiniowania strach - jakby otaczające ją powietrze było przesycone złem.

- Tak - zanuciła śpiewnym głosem Rosie. - Byłaś już dwukrotnie zamężna. Widzę w twoim życiu wiele śmierci.

- Przyszłam dowiedzieć się o przyszłość - upomniała ją Agatha. - Znam swoją przeszłość.

Wróżka zacisnęła mocniej dłoń na jej ręce.

- Nie pożyjesz długo. Agatha wyszarpnęła jej dłoń.

- Co takiego?

- Może nie widziałam zbyt wyraźnie - zaczęła tłumaczyć się Rosie. - Zaczekaj tu, przyniosę drugą talię kart.

Starsza kobieta zniknęła w ciemności namiotu.

- Cholera - wymamrotała Agatha i wyszła na zewnątrz, zadowolona, że udało jej się stamtąd uciec.

Kiedy Rosie wróciła z małą fiolką „Zapomnienia" i strzykawką schowaną w kieszeni, okazało się, że Agathy już nie ma. Wejście do namiotu odchyliło się i do środka weszła kolejna kobieta żądna poznać swoją przyszłość.

- Skarbie, skończyłam na dzisiaj z przepowiadaniem - westchnęła Rosie. - Jestem już zbyt zmęczona.

Kiedy kobieta wyszła, Rosie szybko pozbierała swoje akcesoria i spakowała je do torby podróżnej. Sam namiot był własnością organizatorów. W torbie wylądowała kryształowa kula, w rzeczywistości wykonana z plastiku, karty tarota i czarna woalka. Rosie zabrała także pieniądze, które dali jej klienci. Pomoc Starszym oznaczała pomoc sobie samej. Otworzyła namiot, wsadziła torbę do koszyka z przodu elektrycznego wózka inwalidzkiego i odjechała z terenu jarmarku, podskakując na kępach nieprzystrzyżonej trawy.

Charles znalazł Agathę i Roya w namiocie z piwem.

- Och, Charles! - zawołała Agatha, kiedy go ujrzała.

- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło.

Opowiedziała mu o dziwnym spotkaniu z wróżką przepowiadającą przyszłość.

- Może to jakaś przyjaciółka pani Tripp - zastanowił się Charles. - Może to był jej pomysł, żeby cię nastraszyć.

- Wracam tam - postanowiła Agatha.

Lecz kiedy dotarli do namiotu, kilka kobiet zgromadzonych przy wejściu powiedziało im, że wróżka zniknęła. Agacie udało się jedynie zdobyć nazwisko kobiety organizującej jarmark - pani Dolores Vine.

- Ta kobieta zadzwoniła do nas z ofertą - powiedziała Dolores, sprawiająca wrażenie osoby kompetentnej. - Zaproponowała nam swoje usługi gratis, deklarując, że przekaże cały dochód na rzecz domu opieki o nazwie Pomoc Starszym.

- Jakie nazwisko podała?

- Proszę chwilę poczekać. Mam to gdzieś zanotowane. - Dolores otworzyła pojemną torebkę i wyjęła z niej notes. - Niech sprawdzę, to powinno być pod wolontariuszami. O, jest. Madame Zoresty, ulica Greenway Road dziewięćdziesiąt pięć w Blockley.

- Przecież Madame Zoresty to na pewno nie jest jej prawdziwe nazwisko - powiedziała Agatha.

- Obawiam się, że nie sprawdziliśmy tego. Jak wspomniałam, zaproponowała nam swoje usługi gratis.

Agatha zostawiła samochód pod swoim domem, po czym razem z Royem przesiedli się do wozu Charlesa i pojechali pod wskazany adres.

Blockley to urokliwa wioska, zagubiona wśród pagórków Cotswolds. Przy Greenway Road znajdowały się komunalne domy mieszkalne, przychodnia lekarska oraz kilka prywatnych posesji, ale numeru dziewięćdziesiąt pięć nie było.

- Jestem ciekawa, czy ta tajemnicza postać nie odwiedziła czasem pani Tripp w więzieniu. - Agatha zadzwoniła do Patricka Mulligana i spytała go o to.

- Pani Tripp nie została jeszcze skazana - powiedział Patrick. - Przebywa w areszcie, więc każdy może ją odwiedzić - wystarczy zadzwonić do więzienia i się umówić. Trzeba jednak okazać przy wejściu jakiś dokument tożsamości. Powinniście porozmawiać z naczelnikiem żeńskiego zakładu karnego w Mircesterze.

Za namową Patricka pojechali więc do więzienia.

- Znając moje szczęście, pani naczelnik nie będzie w pracy w sobotę - powiedziała Agatha. Okazało się jednak, że pani Worthing jest na miejscu i zgodziła się z nimi spotkać.

Była to kobieta o mocnej budowie ciała i krótko przystrzyżonych siwych włosach.

- Chciałam panią poznać, pani Raisin - powiedziała, po czym obrzuciła pełnym niesmaku spojrzeniem Roya, siedzącego obok w czarnym skórzanym wdzianku i z postawionymi na żelu włosami. - Pomaga pani trudnej i pokrzywdzonej przez los młodzieży?

- Nie - odparła Agatha, żałując po raz setny, że Roy nie ubiera się bardziej konserwatywnie. - To mój stary znajomy, który zatrzymał się u mnie na weekend. Natomiast chciałabym pani przedstawić sir Charlesa Fraitha.

- Usiądźcie, proszę, i zdradźcie mi powód swojej wizyty.

Agatha po raz kolejny tego dnia opowiedziała o swoim spotkaniu z wróżką podczas jarmarku. Potem spytała, czy pani Tripp miała jakichś gości.

- Niech spojrzę. - Naczelnik włączyła komputer na biurku. - Kiedy takie odwiedziny mogły mieć miejsce?

- Nie wiem dokładnie - przyznała Agatha. - Ale przypuszczam, że całkiem niedawno.

- O, mamy coś. Nie licząc więziennego kapelana, pani Tripp miała tylko jednego gościa. Była to kobieta o nazwisku Rose Blacksmith.

- Jaki podała adres zamieszkania?

- Obawiam się, że nie mogę państwu przekazać takiej informacji.

W tym momencie otworzyły się gwałtownie drzwi i do pokoju wpadła jedna ze strażniczek.

- Więźniarka z celi numer dwanaście powiesiła się. Pani Worthing skrzywiła się z odrazą, po czym wybiegła z pokoju, rzucając przez ramię:

- Sami musicie państwo znaleźć drogę do wyjścia.

- Zostawiła włączony komputer - powiedział Charles, zaglądając zza drugiego końca biurka. - Szybko! Notuj adres: Ivy Cottage, Church Road, Snowhill.

Po zamachu na swoje życie Roy nigdy nie wyzbył się strachu, który teraz stale mu towarzyszył. Nagle uznał, że nie chce brać udziału w dalszych, potencjalnie niebezpiecznych przygodach, mimo iż wiązała się z nimi możliwość uzyskania rozgłosu.

- Jestem zmęczony - oznajmił, gdy wyszli z więzienia. - Zajmuję się poważnymi klientami i naprawdę powinienem już wracać do Londynu.

- W porządku - zgodziła się Agatha. - Przyjechałeś własnym samochodem, prawda?

- Zgadza się.

- W takim razie podrzucimy cię do niego.

Agatha siedziała w milczeniu, kiedy Charles wiózł ich w kierunku Broadway. Dopiero gdy dotarli na szczyt wzgórza Fish Hill, odezwała się:

- Mam nadzieję, że ta stara kobieta nie miała naprawdę daru przewidywania przyszłości.

- Rozchmurz się - powiedział Charles. - Żadna szanująca się wróżka nie powie klientowi, że wkrótce umrze.

Gdy zjeżdżali z Fish Hill w zapadający coraz szybciej zmrok, kolorowe jesienne liście wirowały nad drogą.

- Nie cierpię tej pory roku - przyznała Agatha.

- Nienawidzę patrzeć, jak drzewa umierają.

- Myślałem, że jesteś mieszczuchem - zdziwił się Charles. - A mieszczuchy nie zwracają tak naprawdę uwagi na zmieniające się pory roku.

- Może mentalnie stałam się wieśniaczką - odparła posępnie Agatha. - Mam serce z tweedu.

- Tego z wyspy Lewisa i Harrisa czy irlandzkiego?

- Ciemnego i guzowatego.

W Broadway skręcili z High Street w Church Road. Charles jechał powoli, rozglądając się na boki. Nigdzie nie było żadnego śladu domu o nazwie Ivy Cottage.

- Przecież musi tu gdzieś być - zdenerwowała się Agatha.

- Widocznie ta Rose okazała fałszywy dowód tożsamości.

- A może ona jest niewinna? - powiedział Charles.

- Chcesz dać sobie spokój?

- Nie - odparła Agatha. - Zatrzymaj samochód. Zapukam do kilku drzwi i sprawdzę, czy ktoś słyszał o Ivy Cottage.

Charles obserwował Agathę z respektem, kiedy chodziła od drzwi do drzwi. Podziwiał w niej nieustępliwość. Czuł, że powinien jej pomóc i choć wcale nie miał ochoty, miał właśnie to zrobić, kiedy Agatha wróciła.

- Mam! - powiedziała triumfalnie. - Kilka metrów po lewej jest droga do starej farmy.

Charles odnalazł ścieżkę, o której mówiła Agatha, i ruszył nią w górę.

- To musi być ten dom - powiedział, wskazując ciemny zarys samotnej chaty stojącej na szczycie wzgórza.

Zaparkował przed nią i razem z Agatha wysiedli z samochodu.

- Idziemy - zdecydowała Agatha. Podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek.

W jednym z okien odsłoniła się na moment brudna firanka z koronki. Potem zapadła cisza. Agatha zadzwoniła ponownie, po czym kopnęła w drzwi.

- Otwierać! - wrzasnęła.

Dał się słyszeć odgłos szurających kroków i drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem.

- Pamięta mnie pani? - spytała Agatha.

- Czego chcesz?

- Jest pani przyjaciółką pani Tripp. Odwiedziła ją pani w areszcie, a potem powiedziała mi, że wkrótce umrę.

Rosie zerknęła Agacie przez ramię.

- A to co za jeden?

- To sit Charles Fraith.

Rosie struchlała. Na pewno nie uda jej się zabić obojga. Jak pozbyłaby się ciał? Agatha pewnie uprzedziła kogoś, dokąd się wybiera. Jeżeli Raisin i jej towarzysz zaginą, to ona, Rosie, stanie się główną podejrzaną. Oczy kobiety wypełniły się łzami. Mimo iż nie widziała pani Tripp od wielu lat, wciąż czuła siłę starej więzi z tą wiedźmą. Dlatego postanowiła, że spróbuje ich zabić.

- Proszę wejść - powiedziała, odwracając się do nich plecami i wchodząc do domu.

Agatha i Charles podążyli za nią do małego, ciemnego pokoju, zagraconego różnymi meblami. W powietrzu pachniało kadzidełkami.

- Siadajcie - powiedziała Rosie. - Przyniosę sobie tylko szklankę wody.

Gdy staruszka wyszła z pokoju, Agatha zdjęła buty i bezszelestnie poszła w ślad za nią, żeby zobaczyć, co tam knuje. W kuchni ujrzała, jak Rosie wyjmuje z szafki strzykawkę i niewielką fiolkę.

- Jeśli zamierza pani dźgnąć mnie tą strzykawką, to radzę to jeszcze raz dobrze przemyśleć - powiedziała głośno Agatha.

Rosie wydała z siebie okrzyk przerażenia. Odruchowo ścisnęła w dłoni ampułkę, która pękła. Zdumiona spojrzała w dół, na swoją rękę.

- Wzywam policję - zapowiedziała Agatha. Wróciła do Charlesa i opowiedziała mu, co przed chwilą widziała.

- Nie powinnaś zostawiać jej samej - powiedział Charles. - Wróćmy tam i zwiążmy ją czy coś.

Pobiegli do kuchni. Rosie leżała bezwładnie na podłodze.

- Sprawdź jej puls - polecił Charles.

- Ty to zrób - powiedziała Agatha. - Ona może udawać.

Charles z obrzydzeniem wziął nieruchomą kobietę za rękę w poszukiwaniu pulsu, ale nic nie wyczuł.

- Jest martwa jak głaz - przyznał, wstając z ziemi. - Czymkolwiek chciała cię dziabnąć, było to zabójcze i działało błyskawiczne. Wezwij policję.

Komisarz Wilkes wpadł w furię, gdy przyjechał do chaty Rosie i przesłuchał wstępnie Agathę. Miał wrażenie, że Raisin drwi sobie z policjantów i sprawia, że wyglądają - a zwłaszcza on - jak banda amatorów.

Kiedy śledczy sądowi i patolodzy zabrali się do pracy w chacie, pani detektyw i Charlesowi kazano pojechać do komendy i poczekać tam na właściwe przesłuchanie. Już siedząc w samochodzie, Agatha powiedziała pospiesznie:

- Musimy uzgodnić wersję wydarzeń. Nie możemy powiedzieć, że znaleźliśmy jej adres w komputerze pani naczelnik więzienia.

- Powiemy, że śledziliśmy ją od momentu opuszczenia terenu jarmarku - wymyślił Charles.

- To się nie uda. Mogą dowiedzieć się o Royu i też go przesłuchać. A on wszystko popsuje.

- Wiem - przyznał Charles. - To może inaczej. Postanowiliśmy przejechać się do Broadway na kolację, a kiedy zaparkowaliśmy samochód i wysiedliśmy, zobaczyliśmy, jak Rosie mija nas na swoim wózku elektrycznym i skręca w Church Road. Zanim wróciliśmy do auta i ruszyliśmy w ślad za nią, Rosie zniknęła. Dlatego zaczęliśmy pukać do drzwi i wypytywać o jej adres.

- To już brzmi sensowniej - zgodziła się Agatha.

Przesłuchiwana przez Wilkesa i osaczona przez Billa Wonga, Agatha wciąż powtarzała swoją historię. W końcu jednak puściły jej nerwy.

- Zamiast podziękować mi za podanie wam na tacy kolejnej morderczyni, zainspirowanej bez wątpienia przez panią Tripp, traktujecie mnie, jakbym sama była podejrzana.

- Niech się pani uspokoi - warknął na nią Wilkes. - Gdyby podzieliła się pani z nami swoimi przypuszczeniami, w porę wkroczylibyśmy do akcji.

- Och, czyżby? I co dalej? Rose Blacksmith wszystkiego by się wyparła.

- Może pani odejść - odparł lodowatym tonem Wilkes - ale proszę się liczyć z kolejnymi przesłuchaniami.

Było już po północy, kiedy Charles i Agatha spotkali się w recepcji w komendzie policji.

- Umieram z głodu - pożalił się mężczyzna.

- Przygotuję nam coś w domu.

- Niech cię Bóg broni! - zawołał Charles, wiedząc, że talenty kulinarne Agathy sprowadzają się do odgrzania w mikrofalówce mrożonego curry. - Nieopodal, zaraz przy obwodnicy jest całodobowe bistro.

Wkrótce zajadali się kiełbasą, bekonem, jajkami i frytkami.

- Nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy. - powiedziała Agatha, wycierając usta i odsuwając od siebie prawie pusty talerz. - Dlaczego Rose Blacksmith zamierzała posunąć się do zabicia mnie, zwłaszcza jeśli namówiła ją do tego pani Tripp?

- Nigdy nie szukałaś niczego na jej temat w Internecie? - zapytał Charles.

- Nie miałem czasu. Wracajmy do domu i wypróbujmy to, o czym mówiłeś.

Na miejscu, w swoim domu, Agatha wpisała W internetową wyszukiwarkę imię i nazwisko Rose Blacksmith

- Nic tu nie ma - powiedziała wyraźnie rozczarowana. - Może powinnam wpisać: „wstrętne, stare, mordercze wiedźmy" i zobaczyć, co mi wyjdzie?

- Nic innego nie przychodzi mi do głowy - przyznał Charles.

- Sprawdźmy, tak dla hecy, czy odbywają się tu jakieś zloty czarownic... Proszę bardzo. Jeden z nich odbywał się na wzgórzu Quarry Hill. Artykuł na ten temat ukazał się wiele lat temu w „Daily Express". Na zdjęciu są nadzy ludzie, tańczący wokół ogniska. Śmieszny tekst o „przywiędłych postaciach" i o tym, że niektórzy nigdy nie powinni pokazywać się nago. Nie ma tu wprawdzie nic na temat naszej Rose, ale jest za to cytat rozwścieczonej wiedźmy Sarah Drinkwater. Dziennikarz piszący ten tekst wyjaśnia, że była ona lekarzem weterynarii, lecz pozbawiono ją prawa wykonywania zawodu i wsadzono na dwa lata do więzienia za zabijanie zwierząt swoich klientów. Ciekawe, czy jeszcze żyje.

Charles sięgnął po książkę telefoniczną.

- Jest jedna osoba o tym nazwisku. Ale nie Sarah, tylko M. Chist - Drinkwater.

Podał Agacie numer. Telefon odebrała kobieta, która zrugała ich najpierw za to, że ją obudzili, ale potem przyznała, tak samo jak wcześniej Rosie, że jest wnuczką Sarah Drinkwater, której szukają, a jej babka mieszka w domu opieki społecznej w Broadway.

- Pojedziemy tam jutro rano i rozejrzymy się - zdecydowała Agatha.

W gazetach nie pojawiła się jeszcze żadna informacja na temat śmierci Rosie, więc gdy Agatha i Charles przyjechali na miejsce, podali się za znajomych Rose Blacksmith.

- Ta pani była tu niedawno - przypomniała sobie pielęgniarka.

Agacie zaświeciły się oczy i poczuła zew myśliwego tropiącego zwierzynę.

Gdy tylko pozwolono im odwiedzić Sarah, udali się pospiesznie do jej pokoju.

Agatha przedstawiła siebie i Charlesa. Sarah przyjrzała im się małymi, wodnistymi oczkami, ledwo widocznymi w nalanej twarzy.

- Niedawno odwiedziła panią Rose Blacksmith - powiedziała Agatha.

- I co z tego? To moja stara przyjaciółka.

- Była stara przyjaciółka - dodała Agatha.

- Była?

- Zmarła podczas próby zamordowania mnie jakąś substancją, którą próbowała nabrać do strzykawki. Wie pani coś o tym?

- Nie, moja droga - odparła Sarah. - Słabo mi. Czy możesz mi podać tamto pudełko?

Charles wstał, żeby spełnić jej prośbę, ale Agatha powstrzymała go ostro, mówiąc:

- Zostaw. Dzwonię na policję.

Sarah zamknęła oczy i nie odezwała się więcej. Niedługo potem na miejsce przyjechał Bill w towarzystwie Alice i jakiejś policjantki. Agatha czekała na nich przed wejściem do domu opieki i w krótkich słowach przekazała im to, czego dowiedziała się na temat Sarah.

- Sprawdzimy to - zapewnił ją Bill.

Sarah nie chciała im oddać klucza od szkatułki, więc Bill poprosił o młotek i rozbił ją. Potem włożył rękawiczki i ostrożnie zbadał zawartość skrzynki.

- Pani Drinkwater - zwrócił się do pensjonariuszki. - Czy dała pani któryś z tych leków weterynaryjnych Rose Blacksmith?

- Nie! - rzuciła Sarah.

- Na podstawie resztek rozbitej fiolki, którą znaleziono przy ciele denatki, ustalono, że zmarła ona na skutek kontaktu ze specyfikiem znanym jako „Zapomnienie". Widzę, że ma pani w tym pudełku kilka identycznych fiolek. Nie ma pani prawa posiadać tego rodzaju medykamentów. Została pani pozbawiona prawa wykonywania zawodu.

Sarah zamknęła oczy. Zawsze miała nadzieję, że kiedyś zobaczy się jeszcze z Gladys Tripp. Nie przypuszczała jednak, że do tego spotkania dojdzie w więzieniu.

Gladys Tripp wróciła do swojej celi. Teraz została oskarżona o nakłanianie Rose Blacksmith do zamordowania Agathy Raisin. Odmówiła składania zeznań pod nieobecność swojego prawnika. Dopiero po przyjeździe adwokata dowiedziała się o nieudanej próbie zamachu na życie Agathy i śmierci Rosie. Nie odpowiedziała na żadne pytanie. Jej adwokat utrzymywał, że nie mają żadnego dowodu i w efekcie pani Tripp została odesłana z powrotem do swojej celi.

Usiadła na łóżku i zamyśliła się. Wszyscy źli bogowie, do których się modliła, opuścili ją. Pomarszczoną dłonią pogładziła kurtkę, którą dostała od Rosie. Została uszyta z wielkich łat jedwabiu na wełnianej podszewce.

W końcu załomotała w drzwi swojej celi, prosząc o szklankę wody. Kiedy ją dostarczono, wróciła z powrotem na twardą pryczę i zmówiła modlitwę do Rogatego Bóstwa. A potem oderwała dolny guzik kurtki i połknęła go.

Strażniczka usłyszała odgłos stóp pani Tripp walących w konwulsjach o podłogę celi i wpadła do środka. Staruszka zwijała się z bólu i wymiotowała. Strażniczka natychmiast wezwała lekarza więziennego, ale kiedy zjawił się na miejscu, było już za późno. Pani Tripp nie żyła.

Nazajutrz Bill zadzwonił do biura Agathy i opowiedział jej, co się stało.

- Miałam nadzieję, że zgnije w pudle - przyznała Agatha. - Jestem przekonana, że nie wiemy jeszcze o wszystkich morderstwach - weźmy na przykład Jerry'ego Tarranta i lady Craton.

- Prasa ma dzisiaj niezłe żniwa - powiedział Bill. - Samobójstwo w celi, czary, morderstwo i rozmyślne okaleczenie. Ktoś puścił farbę mediom. Dziennikarze nie zawracają ci głowy?

- Od czasu do czasu - odparła Agatha. - Może to się wydać dziwne, ale tym razem nie zależy mi na rozgłosie. Chcę zapomnieć o tym wszystkim i żyć dalej. W jaki sposób staruszka odebrała sobie życie?

- Rose Blacksmith dała jej kurtkę. W jednym z guzików był ukryty cyjanek. Sarah Drinkwater twierdzi, że w czasach, kiedy organizowały wspólnie sabaty czarownic, uważały, że mają prawo zakończyć swoje życie wtedy i w taki sposób, jaki same sobie wybiorą. Stąd ten pomysł z zatrutymi guzikami. Cóż za okropna śmierć!

- Na miejscu pani Bloxby pomodliłabym się za jej duszę - stwierdziła Agatha. - Natomiast ja osobiście życzę jej, żeby smażyła się w piekle albo wróciła na ziemię jako karaluch.


Epilog

Miesiąc później ilość pracy w agencji Agathy znacząco spadła. Na początku Agatha cieszyła się, że może spędzić więcej czasu w swojej wiosce, ale mniej więcej po tygodniu zaczęła się tym niepokoić.

Gdy którejś soboty odwiedził ją Charles, Agatha poczuła złość z powodu tego, w jaki sposób pojawia się i znika z jej życia, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota.

- Co to za kwaśna mina? - spytał, rzucając torbę ze swoimi rzeczami na podłogę w holu.

- Zamierzasz zostać na noc?

- Owszem.

- A nie przychodzi ci nigdy do głowy, żeby najpierw zadzwonić i zapytać, czy możesz? A co, gdybym była tu z jakimś wyjątkowym mężczyzną?

- Wtedy dałbym ci moje błogosławieństwo i poszedł sobie.

- Nie miałbyś nic przeciwko temu?

- Czy udało się ustalić przyczynę śmierci Jerry'ego Tarranta i lady Craton? - Charles puścił mimo uszu jej ostatnie pytanie.

- Oboje zostali skremowani, więc nigdy się tego nie dowiemy. Wiemy za to, że pani Tripp miała jakieś haki na Mosesa, Sam i Clarice. Ale co z resztą? Nie mogła przecież szantażować całej wioski.

- Pojedźmy tam i dowiedzmy się - zaproponował Charles. - Nie ma tam już nikogo, kto dybałby na twoje życie.

- W porządku - zgodziła się Agatha. - Mam ochotę coś zrobić. Agencja nie dostaje teraz zbyt wielu zleceń.

- Twoja ostatnia sprawa cieszyła się wielkim rozgłosem - zauważył Charles, usiadł przy kuchennym stole, wyjął papierosa z leżącej na blacie paczki Agathy i zapalił go.

- Jeżeli kiedyś uda mi się rzucić palenie, ty też będziesz musiał - stwierdziła Agatha. - Nigdy nie kupujesz sobie papierosów? Tak czy inaczej, wydawało mi się, że ten rozgłos da mi więcej zleceń.

- Może ludzie uważają, że jesteś za droga - powiedział Charles. - Potrzebujesz codziennych zleceń w rodzaju zaginionych zwierząt i dzieciaków. Daj ogłoszenie do lokalnej prasy, podaj swoje stawki - na tyle niskie, żeby wyciąć z rynku konkurencję. To powinno wystarczyć.

- Dobry pomysł, spróbuję. Chcesz zjeść jakiś obiad?

- Pod warunkiem, że nie będzie to jeden z twoich owianych złą sławą odgrzewanych lunchów z mikrofalówki - uśmiechnął się Charles. - Chodź, znajdziemy jakiś pub po drodze.

Gdy wyjechali, rozpadał się ulewny deszcz, ale w miarę jak zbliżali się do wioski, niebo nad nimi rozpogadzało się.

Po drodze zatrzymali się na dłuższy obiad, więc gdy zaparkowali przed pubem Green Man, było już późne popołudnie.

- Gospoda jest wciąż otwarta - powiedziała Agatha.

- Cieszę się, że tej starej jędzy nie udało się doprowadzić do zamknięcia interesu. Chciałabym zamienić słowo z Jenny Soper.

- Dlaczego akurat z nią?

- Przez cały czas broniła uparcie tezy, że morderstw musiał dokonać ktoś spoza wioski. Jestem ciekawa, czy pani Tripp miała coś także na nią.

- Gdzie mieszka ta Jenny? Agatha zajrzała do notatek.

- O tam, w tej chacie przy sklepie.

Jenny otworzyła im drzwi. Na widok Agathy i Charlesa, aż się cofnęła.

- Czego chcecie?

- Nie dawało mi spokoju, dlaczego tak wielu mieszkańców wioski uwierzyło, że mordercą jest ktoś obcy - powiedziała Agatha. - Pani Tripp nie mogła przecież szantażować każdego.

Jenny otworzyła drzwi nieco szerzej.

- Wejdźcie, proszę.

Salon Jenny był utrzymany w nienagannym porządku. W pomieszczeniu dominowała wygodna kanapa i dwa fotele, przykryte jasnymi narzutami z perkalu. W kominku wesoło trzaskał ogień.

Charles i Agatha usiedli obok siebie na kanapie, zaś Jenny przycupnęła na oparciu fotela.

- Ludzie chodzili do niej po ziołowe leki - zaczęła Jenny. - Ubiegłej zimy nie mogłam się pozbyć uporczywego kaszlu i pani Tripp dała mi miksturę, po której kaszel minął jak ręką odjął. Pani Tripp wydała mi się zupełnie nieszkodliwa. Ucięłyśmy sobie pogawędkę. Opowiedziałam jej o moim małżeństwie. Jestem rozwiedziona, a mój były mąż Raph siedzi w więzieniu za napad z bronią w ręku.

- To chyba za mało, żeby zmusić panią do milczenia - powiedziała Agatha.

- Pani Tripp poczęstowała mnie jakąś herbatą, po której zrobiło mi się ciepło i poczułam się śpiąca. Zwierzyłam jej się, że kiedyś byłam uzależniona od narkotyków i stoczyłam nie lada batalię, żeby wydostać się z nałogu. Niedługo po waszym przyjeździe pani Tripp zadzwoniła do mnie i powiedziała, że dobrym pomysłem byłoby obarczyć winą za morderstwa jakiegoś tajemniczego nieznajomego spoza wioski. Zasugerowała także, że Peter Suncliff mógłby zmienić zdanie na mój temat, gdyby dowiedział się, że byłam narkomanką i żoną uzbrojonego przestępcy.

- Przecież pan Suncliff jest od pani dużo starszy.

- Mam czterdzieści dwa lata. Jestem starsza, niż na to wyglądam. A Peter ma wszystkie cechy, których brakowało mojemu pierwszemu mężowi. Jest czuły i godny zaufania. Powiedział mi kiedyś, że narkomani napawają go obrzydzeniem.

- Jeżeli jest takim wspaniałym człowiekiem, pani przeszłość nie powinna go interesować - zauważył Charles.

- Nie mogłam już dłużej nosić w sobie tej tajemnicy - ciągnęła dalej Jenny. - Tuż przed tym, jak pani Tripp została aresztowana, powiedziałam mu o wszystkim. Peter odparł, że już wiedział o tym wcześniej. Pani Tripp zagroziła mu, że jeśli nie będzie rozpowiadać tej plotki o mordercy z zewnątrz, ona opowie całej wiosce o mojej przeszłości. Dlatego Peter milczał dla mojego dobra. To zamknięta społeczność. Ludzie cenią sobie przyzwoitość i poważanie u innych. Ja zaczęłam tutaj nowe życie i kosztowało mnie to sporo wysiłku.

- Nie pracuje pani - powiedziała Agatha. - Z czego się pani utrzymuje?

- Moi rodzice zmarli krótko po tym, jak się rozwiodłam, i zostawili mi pokaźny spadek. Wyjechałam z Birminghamu i zapragnęłam otworzyć nowy rozdział w życiu. Peter i ja mamy zamiar się pobrać.

- To wspaniale - powiedział Charles. - A czy pastor jest wciąż żonaty?

Jenny spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- A dlaczego miałby nie być żonaty?

- Palnąłem jakieś głupstwo - Charles wycofał się szybko. - Miałem na myśli innego pastora.

- Myślałam, że policja zacznie skazywać ludzi za utrudnianie śledztwa - powiedziała Agatha, kiedy wyszli od Jenny.

- Przypuszczam, że po śmierci pani Tripp uznali sprawę za zamkniętą. A co z tą nikczemną byłą lekarką weterynarii?

- Sarah zmarła na atak serca w więzieniu. Tak przynajmniej było napisane w gazetach.

- Nie czytam ich ostatnio. Naprawdę musimy grzebać w paskudnych sekretach wszystkich dookoła? - spytał Charles. - Biedne dusze. To takie dziwne miejsce. Nie tak jak inne wioski w Cotswolds, gdzie przyjezdni nie są niczym nowym. A tutaj ma się wrażenie, że czas zatrzymał się sto lat temu.

- Mimo wszystko, wpadnijmy do Sam. Jestem ciekawa, co u niej. Poza tym pastor twierdził, że Bóg wskazał mu tożsamość mordercy. Chcę się dowiedzieć, czy Bóg miał rację.

- Dobrze. W takim razie, najpierw na plebanię, a potem do Sam.

Clarice otworzyła drzwi Agacie i przyjrzała jej się uważnie, ze złością wypisaną na twarzy. W jednej ręce trzymała duży kieliszek z winem, a w drugiej papierosa, co znaczyło, że pastora nie ma w domu.

- Wynoście się - syknęła. - Jedna wiedźma w wiosce wystarczy. Nie potrzebuję kolejnej, która mnie prześladuje.

Po tych słowach zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

- Ciekawe, jaki pożytek ma z niej Unia Matek - rzekł z sarkazmem Charles.

- Och, wierz mi, ona jak mało kto potrafi wcielić się w rolę idealnej żony pastora - odparła Agatha. - Spróbujmy w kościele.

Agatha i Charles weszli do mrocznego wnętrza kościoła. Przy ołtarzu krzątała się Ada White, układając bukiet kwiatów w wazonie. Kiedy się odwróciła i zobaczyła ich, wydała z siebie przeraźliwy krzyk, upuściła wazon na posadzkę i wybiegła z kościoła, mijając się z nimi w drzwiach.

Z zakrystii wyszedł Guy Enderbury.

- Co to za hałasy..? A, to wy.

- Ada przewróciła wazon z kwiatami - wyjaśniła Agatha.

- Rany, ale bałagan. - Pastor spojrzał w dół na roztrzaskany szklany wazon i kwiaty leżące na podłodze.

- Muszę poprosić panią Pound, naszą sprzątaczkę, żeby się tym zajęła.

- Czy Bóg naprawdę wskazał pastorowi mordercę? - spytała Agatha.

- To sprawa między mną a Stwórcą.

- Co w praktyce oznacza, że pastor nie wie, a jedynie miał nadzieję, że morderca sam się zdemaskuje i przyjdzie po pastora.

- Jest pani niedowiarkiem - odrzekł Guy.

- Tylko jeśli w grę wchodzą kompletne brednie.

- Czy pani Tripp szantażowała pastora? - wtrącił się do rozmowy Charles.

- Oczywiście, że nie. Nie w moim życiu nic, czego mógłbym się wstydzić.

- Mówi się - zauważyła Agatha, przewiercając duchownego wzrokiem - że ożenił się pastor z kelnerką z Broadway, ponieważ zaszła z pastorem w ciążę.

- Pani Tripp nie mogła mnie szantażować z powodu czegoś, o czym wszyscy wówczas wiedzieli. A teraz precz z mojego kościoła!

Agatha miała jeszcze ochotę zapytać go o Henry'ego Bruce'a. A co, jeśli policja nic mu nie powiedziała?

Razem z Charlesem niechętnie opuścili świątynię. Guy stanął na środku głównej nawy i odprowadził ich wzrokiem.

- Teraz, jak sądzę, jedziemy do Sam - powiedział Charles. - Agatho, to tylko strata czasu.

- Jestem po prostu ciekawa, to wszystko - odparła Agatha.

Udali się do posiadłości dziedziczki. Drzwi otworzył Frank, który zlustrował ich wzrokiem.

- A wy tu czego? - rzucił pogardliwie.

- Jak zwykle idealny kamerdyner - mruknęła Agatha. - Przyjechaliśmy w odwiedziny do Sam.

- Dla was to jest lady Framington.

- Powiedz lady Framington, że jesteśmy! - wrzasnęła na niego Agatha.

Sam pojawiła się za plecami swojego odźwiernego.

- Co wy tu znowu robicie? - spytała. - Przecież już po wszystkim.

- Zżera nas ciekawość... - zaczęła Agatha. - Czy pani Tripp szantażowała panią z powodu pani romansu z...

- Wejdźcie do środka - rzuciła szybko Sam. - Ma pani głos donośny jak megafon.

Udali się za nią do salonu.

- Nie miałam z nikim romansu - wyjaśniła Sam.

- Nawet z Henrym Bruce'em? - spytała Agatha.

- Nie wskakuję do łóżka z byle „złotą rączką". Co innego pani przyjaciel, James Lacey. Ten był całkiem apetyczny.

- James nie zrobiłby... nie mógłby... - wykrztusiła z siebie Agatha.

- Ależ mógł i zrobił to.

- Chodźmy, Agatho - powiedział Charles. - Ta żałosna kobieta siedzi tu cały dzień i wymyśla kolejne brednie.

Wcześniej tego samego dnia James Lacey robił zakupy warzywne na targu w Mircesterze, kiedy nagle wpadł na Toni. Stali przez chwilę, patrząc na siebie z zakłopotaniem, aż w końcu James powiedział:

- Toni, zrobiłem z siebie strasznego idiotę. Zapomniałem, ile mam lat. Przepraszam.

- Och, ja wcale nie byłam lepsza - odparła dziewczyna z wstydliwym uśmiechem.

- Słuchaj, jest pora obiadowa. Może zjemy coś razem?

- Czemu nie? - Wyszli razem z rynku i skierowali się w stronę hotelu George.

Dzień był pochmurny i w hotelowej restauracji zapalono światło. Kiedy usiedli, James zauważył na palcu serdecznym Toni zgrabny pierścionek zaręczynowy z brylantem. Wskazał na niego i zapytał:

- Czy to jest to, o czym myślę?

- Zgadza się - przytaknęła Toni. - Wreszcie kogoś poznałam.

- Mam nadzieję, że nie jest tak stary jak ja - uśmiechnął się James.

- Nie, to student medycyny - wyjaśniła Toni. - Nazywa się Frank Evans i jest ode mnie starszy zaledwie o dwa lata.

- To ci się trafiło... Masz jego zdjęcie? Toni uśmiechnęła się.

- Oczywiście.

Grzebała przez chwilę w torebce, aż w końcu znalazła fotografię i pokazała ją Jamesowi. Na zdjęciu był bardzo przystojny młody mężczyzna z ciemnymi kręconymi włosami i orzechowymi oczami.

- Kiedy ślub?

- Chcemy zaczekać, aż Frank się obroni. Poza tym, rozglądamy się za mieszkaniem. Moje jest zbyt małe.

- Frank nie ma większego lokum?

- Nie, jego mieszkanie jest równie małe jak moje.

- A co o zaręczynach myślą jego rodzice?

- Ojciec Franka nie żyje. Dzisiaj wieczorem jestem umówiona na kolację z jego matką. Przyjeżdża tutaj aż z Walii.

- Czy Agatha wie o tym? - zapytał James.

- Jeszcze nie. A poza tym, moje życie prywatne nie jest jej sprawą.

- Zamówmy coś do jedzenia. Potem możesz opowiedzieć mi więcej na ten temat.

Kiedy kelner przyjął od nich zamówienie i odszedł, Toni zaczęła:

- Poznałam Jamesa na koncercie muzyki pop. Jakieś młokosy naprzykrzały mi się i wtedy on wkroczył do akcji. Potem poszliśmy razem na drinka.

- Kiedy to było?

- Tydzień temu.

James miał ochotę powiedzieć, że na pewno trochę się pospieszyli z tą decyzją o ślubie, ale czuł jednocześnie, że kto jak kto, ale on nie ma żadnego prawa, aby podawać w wątpliwość szczęście Toni. W trakcie posiłku przyznał jednak w duchu, sam przed sobą, że cieszy się, iż mają zamiar wrócić do łączących ich wcześniej normalnych, spokojnych relacji.

- Nie denerwuj się - Frank zwrócił się do Toni tego samego wieczoru. - Matka będzie tobą zachwycona. Ona tobie też na pewno przypadnie do gustu. Jest tak pogodna, mądra, bystra i jednocześnie wyrozumiała. Zarezerwowałem dla nas stolik w restauracji hotelu George.

Toni nie widziała wcześniej zdjęcia matki Franka. Wyobrażała ją sobie jako pulchną Walijkę o różowych policzkach, kruczoczarnych włosach i melodyjnym głosie.

Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna, wręcz szokująca. Pani Evans była szczupłą, farbowaną blondynką z twarzą po liftingu, jakby przeszła przez tunel aerodynamiczny, oraz ustami napompowanymi kolagenem. Te usta, pomalowane na purpurowo, sprawiały wrażenie jakby zostały nieudolnie doklejone do jej szczupłej, bladej twarzy i w ogóle do niej nie pasowały.

Frank uściskał ją, a ona wczepiła się w niego jak pijawka, a gdy już wypuściła go z ramion, zlustrowała Toni wzrokiem z góry na dół.

- A więc to jest ta twoja przyjaciółeczka? - Tak, to jest Toni.

- Domyślam się, że to jakieś zdrobnienie od Antonii.

- Nie - zaprzeczyła Toni. - Zostałam ochrzczona jako Toni. Przez „i", nie przez „y".

- Mój Boże, ależ dziwne imiona nadaje się teraz dziewczynkom.

Usiedli przy stoliku pod oknem. Podszedł do nich kelner i pani Evans zamówiła martini, Frank to samo, zaś Toni poprzestała na gazowanej wodzie mineralnej.

Pani Evans pochodziła z Cardiff. Razem z synem pogrążyli się w rozmowie na temat ludzi, których Toni w ogóle nie znała. Frank śmiał się na całe gardło ze wszystkich anegdot matki. Za oknem znów zaczął padać deszcz, który wcześniej ustał na chwilę.

To okropne - pomyślała Toni, patrząc tępym wzrokiem na krople deszcze rozmazujące się na szybie. Szkoda, że nie jestem tak głęboko wierząca jak pani Bloxby i nie mogę poprosić Boga, żeby uwolnił mnie stąd.

Wtem rozległ się znajomy głos.

- Toni!

Dziewczyna rozejrzała się po sali. W stronę ich stolika zmierzali Agatha i Charles. Toni przedstawiła swoich gości.

- Narzeczony? - upewniła się Agatha. - Kiedy się zaręczyliście?

- Jakiś tydzień temu.

- Co nagle, to po diable. Zawsze to powtarzam - stwierdziła pani Evans. - Nie chcę, żeby mój najdroższy synek rzucał się na pierwszą lepszą dziewczynę.

- W takim razie ma nie lada szczęście, że trafiła mu się taka perełka jak Toni - powiedziała Agatha, po czym przywołała kelnera skinieniem dłoni. - To prawdziwe święto. Proszę nas przenieść do większego stolika i przynieść butelkę szampana.

Charles szepnął jej do ucha:

- Agatho, przestań się wtrącać.

- Ona potrzebuje pomocy, nie widzisz? - syknęła w odpowiedzi Agatha.

Kiedy jedzenie znalazło się na stole, a szampan został rozlany do kieliszków, Agatha wstała.

- Chciałabym wznieść toast za Toni Gilmour - najlepszą prywatną detektyw na świecie.

- Dziwne zajęcie jak na taką młodą dziewczynę - stwierdziła pani Evans, po czym odwróciła się do syna i kontynuowała rozmowę w miejscu, w którym ją zakończyła.

Agatha zwróciła się do Toni.

- Właśnie wróciliśmy z Piddlebury.

- Dowiedzieliście się, dlaczego wszyscy tak kurczowo trzymali się hipotezy, że morderstw dokonał ktoś z zewnątrz?

- Cała wioska nabrała wody w usta - wyjaśnił Charles - z wyjątkiem Jenny Soper, która przyznała, że była szantażowana. Bardzo dziwna wioska. Hermetycznie zamknięta. Założę się, że kazirodztwo było tam kiedyś na porządku dziennym.

Pani Evans z rozdrażnieniem zauważyła, że jej syn już jej nie słucha.

- Jak się pani czuje? - Frank zwrócił się do Agathy. - Toni powiedziała mi, że została pani uderzona w głowę, a potem niedoszli zabójcy próbowali strącić panią na dno studni.

Agatha zaczęła z pasją i wszelkimi możliwymi ozdobnikami snuć swoją kolorową opowieść, przerywając tylko od czasu do czasu, by wziąć do ust kolejny kęs jedzenia.

Frank już nawet nie udawał, że słucha matki.

Pani Evans nie mogła dłużej tego znieść. Przerwała Agacie, odzywając się do Toni cienkim, piskliwym głosem:

- Mam nadzieję, że po ślubie zrezygnujesz z tej niebezpiecznej pracy.

- Muszę przecież z czegoś żyć - zaprotestowała Toni.

- Są przecież bardziej odpowiednie zajęcia. Tak się akurat składa, że mam przyjaciółkę, która jest właścicielką kwiaciarni w Mircesterze. To dużo bardziej nobliwa praca.

- Może więc sama ją pani podejmie - zaproponowała Agatha. - Nie pracuje pani, prawda?

- Nie mam takiej potrzeby. Mój świętej pamięci małżonek Ethelred zostawił mi znaczną sumę.

Agatha parsknęła śmiechem.

- Biedaczysko. Czy w szkole nazywali go Ethel? Pani Evans rzuciła serwetkę na stół.

- Dość tego! Słabo mi. Zabierz mnie stąd, Frank.

- Toni, zadzwonię do ciebie później - powiedział Frank. Agatha, Charles i Toni obserwowali w milczeniu, jak pani Evans, uwieszona na swoim synu, wychodzi z restauracji.

Toni wstała od stołu.

- Agatho, czy mogłabyś choć raz pilnować swoich spraw?

Charles popatrzył na zafrasowaną twarz Agathy.

- Rozchmurz się - powiedział. - Toni w końcu oprzytomnieje. A ta przeklęta baba i tak postawi na swoim.

Ale nazajutrz, kiedy Agatha przyjechała do biura, Toni już na nią czekała. Z ponurym wyrazem twarzy zwróciła się do swojej szefowej.

- Proszę, oto moje wypowiedzenie. Do końca miesiąca zamykam wszystkie swoje sprawy i odchodzę. Mało brakowało, a zerwałabyś moje zaręczyny

- Słuchaj, przepraszam cię - kajała się przed nią Agatha. - Ale ta kobieta przekroczyła wszelkie granice.

- A nie przyszło ci do głowy, że sama sobie z nią poradzę? - spytała Toni. - Nie jestem już dzieckiem.

- Ale dokąd teraz pójdziesz? Co będziesz robić?

- Wstąpię do policji.

- Och, Toni. Proszę, zostań. Nie poradzimy sobie bez ciebie.

- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. A teraz wracam do sprawy rozwodowej państwa Bryely. - To mówiąc, Toni wyszła, trzaskając drzwiami.

Agatha podeszła do okna i wyjrzała na parking. Toni wyszła z budynku i ruszyła w kierunku swojego samochodu. Zanim skręciła za róg, wykonała mały podskok, jak ktoś, kto wreszcie odzyskał wolność.

Phil położył dłoń na ramieniu Agathy.

- Nie przejmuj się - powiedział. - Toni zmieni zdanie.

Minął jednak miesiąc i Toni nie dawała żadnych znaków, że może faktycznie zmienić zdanie. Agatha postanowiła więc wydać na jej cześć pożegnalne przyjęcie. Cała ekipa przyszła do pracy wcześniej, w lodzie chłodziły się dwie butelki szampana, a na biurkach leżały kanapki. Patrick, Simon, Phil, pani Freedman i Agatha - wszyscy kupili Toni prezenty.

Zegar na ścianie wybił dziewiątą, ale Toni nie było.

- Sprawdź maile - powiedział Phil, zwracając się do Agathy. - Może zachorowała.

- Na pewno uprzedziłaby nas o tym telefonicznie - odparła Agatha. Ale na wszelki wypadek sprawdziła skrzynkę pocztową. Rzeczywiście, był tam mail od Toni: „Nie mogłam znieść myśli o tym ostatnim dniu, więc wyjechałam z Frankiem do Walii, w odwiedziny do jego matki. Dzięki za wszystko. Toni".

Agatha łamiącym się głosem przeczytała ten list obecnym w biurze współpracownikom.

- To wszystko twoja wina! - wrzasnął Simon, któremu Toni opowiedziała ze szczegółami o tamtej katastrofalnej kolacji. - Moje wypowiedzenie też zaraz dostaniesz.

Wszyscy spojrzeli na Simona, który wybiegł gwałtownie z biura, trzaskając drzwiami.

Agatha siedziała nieruchomo i gapiła się tępym wzrokiem w ekran komputera.

- Nie wiem jak wy - odezwał się Patrick - ale ja bym się napił. Chodź, Agatho, urżnijmy się dzisiaj wszyscy.

Po tych słowach otworzył butelkę szampana i zaczął rozlewać go do kieliszków.

Potem podniósł swój kieliszek i wzniósł toast.

- Za Agathę Raisin - najlepszą prywatną detektyw na świecie.

W tym momencie niezłomna zazwyczaj Agatha rozpłakała się.

Tydzień później Phil spakował wszystkie prezenty dla Toni do wielkiego pudła i zawiózł je do jej mieszkania. Kiedy otworzyła mu drzwi, wręczył jej karton.

- To prezenty dla ciebie - powiedział.

- Wnieś je do środka - poprosiła Toni przygaszonym głosem.

Phil postawił pudło na podłodze w salonie.

- Napijesz się kawy? - zaproponowała Toni.

- Nie, dzięki. Muszę wracać do pracy. A tak w ogóle, muszę ci pogratulować. Wreszcie udało ci się doprowadzić naszą Agathę do łez.

Toni poczerwieniała na twarzy.

- Jestem wolnym człowiekiem, Phil. To moje życie. Mogę odejść, jeśli tylko zechcę.

- Słuchaj, ona zorganizowała dla ciebie pożegnalne przyjęcie, każdy z nas przyniósł prezent, a ty ograniczyłaś się do wysłania maila.

Toni zwiesiła głowę.

- Przeproszę.

- Nie rób tego. Pozwól Agacie zapomnieć o tym. Simon też odszedł. Mamy mnóstwo roboty. Zegnaj, Toni.

Kiedy Phil wyszedł, Toni otworzyła prezenty. Agatha podarowała jej zestaw kosmetyków Chanel, Phil - bon na książki, Patrick - podręcznik dla świeżo upieczonych rekrutów policji, pani Freedman - haftowane chusteczki do nosa, a Simon - dużą butelkę perfum Diora.

Siedziała tak przez dłuższą chwilę, rozmyślając o całym tym okropnym tygodniu, spędzonym w Cardiff. Czuła się teraz bardziej zniewolona przez panią Evans niż wcześniej przez Agathę. Matka jej narzeczonego wszystko już zaaranżowała. Toni i Frank mieli wziąć szybko ślub, a potem zamieszkać w należącym do niej parterowym domu o nazwie Mon Repos. Zostało też postanowione, że Frank przeniesie się na studia do Cardiff, a Toni znajdzie odpowiednią dla niej pracę. Skończyło się to karczemną awanturą między Toni i Frankiem, który uważał, że to bardzo dobry plan. Zaręczyny nie zostały zerwane, ale stosunki między Toni a Frankiem stały się bardzo napięte. Ależ ja byłam ślepo zakochana - pomyślała Toni, przypominając sobie czas, w którym czuła się jak zamknięta w złotej bańce mydlanej. Teraz ta bańka pękła, a ona nie wiedziała, co robić.

W końcu zadzwoniła do Billa Wonga i umówiła się z nim pod pretekstem chęci uzyskania kilku rad przed wstąpieniem do policji, mimo iż Bill również miał okropnie apodyktyczną matkę, w której nie widział żadnych wad.

Spotkali się jeszcze tego samego dnia wieczorem w pubie niedaleko domu Billa. Policjant wysłuchał cierpliwie całej opowieści, mimo iż znał ją już z grubsza z relacji Agathy. Skrzywił się lekko, słuchając jej słodkiego głosu, kiedy przypomniał sobie swój ostatni związek - jego matka zdecydowała wówczas, że Bill i wybranka jego serca zamieszkają razem z nimi. Po tej miłości nic już nie zostało.

Kiedy Toni skończyła swoją opowieść, Bill skomentował ostrożnie:

- Gdy pracowałaś dla Agathy, miałaś dużo swobody. W policji obowiązuje twarda dyscyplina. Z powodu zasad dotyczących mniejszości etnicznych, prawdopodobnie nie dostałabyś pracy w Mircesterze. Poza tym, jeśli się zakwalifikujesz, zaczniesz od samego dołu - w drogówce i tego typu rzeczach. Musisz także pamiętać, że policja to dość seksistowskie środowisko. U nas w Mircesterze nie jest tak źle, ale są komisariaty, gdzie kobiety mają naprawdę ciężko. A co robi teraz Simon?

- Zatrudnił się u konkurencji Agathy.

- Biedna Agatha. Co za burdel. Czy pani Evans jest naprawdę taka okropna, jak opowiadała Agatha?

- Jeszcze gorsza.

- Zaręczyny zostały zerwane?

- Wiszą na włosku.

- Moja rada jest następująca: wróć do Agathy i poproś o przyjęcie z powrotem do pracy.

- Nie mogę tego zrobić! Nie pojawiłam się na imprezie pożegnalnej, a oni kupili mi prezenty.

- Myślę, że Agatha ma dużo większe serce, niż ją o to podejrzewasz.

Tego wieczoru Agatha powiedziała w rozmowie z panią Bloxby:

- Mówiłam już pani, nie przyjęłabym z powrotem tej niewdzięcznej dziewuchy, nawet gdyby przyszła do mnie na kolanach.

Na moment zapadła cisza. Żona pastora napiła się w milczeniu sherry, a potem powiedziała:

- Ludzie rzadko potrafią dostrzec w sobie zazdrość. Ponieważ jeśli komuś zazdrościmy, konkurujemy z nim, a jednocześnie patrzymy na niego z góry. Więc kiedy ktoś oskarża nas o zazdrość, oburzamy się. „Ja miałabym zazdrościć jej? Chyba oszalałaś! Przecież ona jest..." - i tak dalej.

- Ależ ja nie zazdroszczę Toni - obruszyła się Agatha.

- Panna Gilmour jest jeszcze bardzo młoda. Może czuć się trochę zagubiona, zwłaszcza teraz, gdy spędza więcej czasu z matką.

Agatha powstrzymała westchnienie.

- Ona nie wróci. Nastała nowa era w dziejach naszej agencji. Jutro zaczynam rozmowy z kandydatami do pracy na jej stanowisku. Mogę też zapomnieć o Piddlebury. Banda idiotów. Nikt nie ma w sobie odwagi, żeby porozmawiać z policją. To zrozumiałe, że gdy ktoś zmusza cię szantażem do mówienia nieprawdy na temat mordercy, prawdopodobnie sam jest mordercą. Pieprzyć ich wszystkich.

- Nie wydaje mi się, żeby wioska pozostała taka sama jak dawniej - powiedziała pani Bloxby. - Myślę, że nastąpi tam jakaś zmiana na lepsze.

- Może za następne sto lat - skomentowała Agatha.

Mgła spowijała wioskę, kiedy Agatha wlokła się z powrotem w stronę swojego domu. Gdy weszła do środka, z salonu dobiegł ją rozleniwiony głos Charlesa:

- Jestem tutaj! Agatha weszła to pokoju.

- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś...

Głos uwiązł jej w gardle. Przy kominku siedziała Toni, która na widok Agathy wstała i podeszła do niej.

- Ja... ja... tak sobie pomyślałam, czy... czy nie mogłabym wrócić do... do pracy - wyjąkała.

Agatha spuściła głowę i wbiła wzrok w podłogę.

- W sumie, czemu nie? - powiedziała wreszcie. - Charles, nalej mi proszę ginu z tonikiem, a ja w tym czasie zdejmę płaszcz.

Agatha weszła do holu i powiesiła wilgotny płaszcz na wieszaku, po czym spojrzała w lustro.

Powoli na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Może pani Bloxby miała rację - pomyślała Agatha Raisin - i Bóg rzeczywiście istnieje. Odzyskałam Toni, za to Simon zniknął. Och, cóż za szczęśliwy dzień.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(Agatha Raisin 24) Agatha Raisin i śmiertelny dług M C Beaton
Beaton M C Agatha Raisin 23 Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie
05 Agatha Raisin i śmiertelny ślub
Beaton M C Agatha Raisin 22 Agatha Raisin i mroczny piknik
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
Agatha Christie Śmiertelna klątwa
09 Agatha Raisin i martwa znachorka
20 Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem
15 Agatha Raisin i zabójczy taniec
03 Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka
02 Agatha Raisin i wredny weterynarz
04 Agatha Raisin i zmordowani piechurzy

więcej podobnych podstron